14 lutego 2014
10 Kultura
www.wrzesnia.info.pl
Wiadomości Wrzesińskie
Efekt Motylki, czyli siła miłości Wrzesińska lekarka Danuta Mikołajewska wydała kolejną książkę. Po demaskatorskiej „Reanimacji” przyszedł czas na pouczającą bajkę z ilustracjami legendarnej Elżbiety Gaudasińskiej. Wkrótce wrześnianka wyda niezwykłą historię zakazanej miłości.
5 Danuta Mikołajewska łączy rolę lekarki i pisarki
Fot. Tomasz Koprucki
Równie dobrze można by zapytać, kto to jest Jan Marcin Szancer! Drugim pytaniem było to, czy ta książka będzie pasować im do serii wydawniczych. Zgroza! Niestety, obecna polityka wydawnictw zawiera się w zdaniu: im gorzej, tym lepiej. W takich momentach cieszę się, że moja działalność literacka ma charakter pasji, a nie pracy. Praca, jaką wykonała pani Elżbieta, robi wrażenie. Dzięki tym ilustracjom „Motylka” jest książką w równej mierze do czytania, co do oglądania. Zgadza się. To piękne, naturalne, ciepłe, wiosenne obrazy. Ilustracje to wielki walor tej książki. Przyznaję jednak, że oczekiwałam ich z pewnym niepokojem, ponieważ pozwoliłam sobie na sugestię co do kolorów, która została dość chłodno przyjęta przez artystkę (śmiech). Ale kiedy pani Elżbieta przysłała gotowe ilustracje, byłam zachwycona.
Pani córka, adresatka książki, też była zadowolona? Jak najbardziej. To był prezent, na który Elunia czekała kilkanaście lat. Historia Motylki powstała bowiem przy jej łóżeczku, kiedy miała pięć lat, opowiadana jako bajka na dobranoc. Już wtedy córka przekonywała mnie, żebym napisała o tym książeczkę. Ale określone perypetie sprawiły, że minął okres, kiedy Ela była naturalnym odbiorcą tej książki. Stwierdziłam więc, że skoro nie wydałam jej, kiedy była malutka, a w szkole czyta już inne książki, to poczekam do pełnoletności. I tak się stało. Ostatecznie książka stała się prezentem na pożegnanie dzieciństwa i przywitanie dorosłości. Zgodzi się pani, że „Motylka” to powiastka trochę ze świata Jeana de La Fontaine’a, który również poprzez zwierzęta mówił o ludziach? Dziękuję za to porównanie, ale przyznaję, że nie inspirowały mnie jego bajki. Kierowała mną potrzeba wytłumaczenia mojej córeczce pewnej historii. Ale sądzę, że podobnie jak bajki La Fontaine’a, „Motylka” również jest opowiastką z walorem edukacyjnym i filozoficznym, zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Jeśli miałabym nadawać jej jakąś jednoznaczną interpretację, to powiedziałbym, że jest to książka – znowu – o sile miłości. Pracuje pani nad kolejną książką? Mam ją już skończoną, brakuje mi tylko tytułu. Tym razem jest to rzecz zdecydowanie dla dorosłych. Akcja tej książki dzieje się w szpitalu psychiatrycznym, a dotyczy miłości księdza i lekarki. To opowieść z pytaniami o granice normy i patologii oraz o skutki celibatu, który z lekarskiego punktu widzenia wydaje się grzechem, bo narusza piąte przykazanie; szkodzi ciału. Zdaję sobie sprawę z kontrowersyjności tego
tematu, ale osobiście uważam moją książkę za bardzo religijną. Podobnie uznało kilku księży, których poprosiłam o przeczytanie roboczej wersji. Oczywiście parę osób było także oburzonych, ale nie ma książek, które podobają się wszystkim. Czyli znowu zamierza pani włożyć kij w mrowisko. Nie boi się pani wyklęcia z ambon? Nigdy nie bałam się myśleć i działać pod prąd, nawet wbrew całemu otoczeniu. Ale powtarzam, że ta książka nie jest antykościelna. Wręcz przeciwnie. Obecnie ataki na Kościół są jeszcze silniejsze niż w komunizmie. Media próbują przekonać nas, że każdy ksiądz to pedofil. Z tym poglądem polemizuję właśnie w ramach fabuły. Z drugiej strony obciążenia celibatu uważam za nieludzkie i w ten skromny sposób chciałabym zabrać głos w dyskusji, dotyczącej potrzeby jego zniesienia. Dyskusji, która jak wiadomo, toczy się w łonie Kościoła od wielu lat. Myślę, że jako lekarz jestem do niej w pewien sposób uprawniona. Kiedy książka trafi do księgarń? Jeszcze w tym roku. Przedtem chciałabym zachęcić do zapoznania się z „Motylką”, książeczką dla wszystkich od lat pięciu do stu. Dzieci znajdą w niej pouczenie, że nawet w najgorszych tarapatach skądś nadejdzie pomoc. Dorośli z kolei mogą liczyć na refleksję o radzeniu sobie z depresją i samotnością. Już Paracelsus mówił, że ‚„Wszelka medycyna jest miłością”. Idąc tym tropem, traktuję pisanie jako wydłużoną formę recepty z witaminą M, dostępną w aptece nazywanej księgarnią. Rozmawiał Damian Idzikowski
Ilustracje: Elżbieta Gaudasińska
„WW”: Oberwało się pani za „Reanimację” w środowisku lekarskim? Nie wiem, jak odebrało książkę lokalne środowisko, ale wiem, że lekarze w Polsce przyjęli ją bardzo pozytywnie. Dotarły do mnie głosy, że ta książka niesie ze sobą prawdę o nas, i to prawdę bardzo potrzebną. Od młodej dziewczyny po medycynie i siwego profesora kończącego karierę usłyszałam to samo – że to książka o nich. Z tego wniosek, że pewnie udało mi się ująć jakieś wspólne cechy lekarskiego losu. Jako lekarze ciągle się uczymy i nigdy nie jesteśmy z siebie dość zadowoleni. Wynika to zapewne z faktu, że toczymy nierówny pojedynek ze śmiercią. To bardzo rzutuje na nasze życie rodzinne, płacimy za to wysoką cenę, a kobiety zwłaszcza. Właśnie o tym jest „Reanimacja”. O tym i o sile miłości. A jak sprzedała się ta książka? W ilości trzech tysięcy egzemplarzy. Przyznaję, że nie jest to wynik na miarę moich oczekiwań. Podobnie jest z odbiorem tej książki w przestrzeni publicznej. „Reanimacja” zaistniała jak kometa: rozbłysła i znikła. Miałam wobec niej większe aspiracje. Dlatego być może zdecydujemy się na jej ponowne wydanie w miękkiej okładce i bardziej przystępnej cenie.
Jak czuje się pani w roli edytora? Etap rodzenia się książki bywa fascynujący. Korekta, skład, wybór okładki, pilnowanie jakości druku, na czele z oczekiwaniem na zejście pierwszego arkusza jest dla mnie wręcz wzruszające. Inaczej rzecz ma się ze sprzedawaniem, czego wprost nie cierpię i zrobiłabym wszystko, aby zajął się tym kto inny. W innych wydawnictwach oczekiwano jednak ode mnie kompromisów nie do zaakceptowania. W przypadku „Reanimacji” miałam zmienić zakończenie na bardziej optymistyczne, innym razem język na mniej literacki, a kolejnym – wyciąć filozoficzno-refleksyjne fragmenty. Czysty absurd.. Tym bardziej, że „niepocięta” przez wydawców książka została nominowana do Angelusa. Otóż to. Sądzę, że to o czymś świadczy. Są dwie najważniejsze nagrody literackie w Polsce, Nike i Angelus, przy czym ta druga jest także dla autorów zagranicznych i ma nominalnie większą wartość niż Nike. „Reanimacja” została więc zauważona i doceniona przez poważną krytykę. Czy pani najnowszej książce wydawcy również próbowali obciąć skrzydła? Było jeszcze gorzej! Bardzo chciałam przekazać „Motylkę” jakiemuś bardziej wprawnemu wydawnictwu. Wszelkie rozmowy zaczynałam od nazwiska ilustratorki, którą udało mi się namówić do współpracy, pani Elżbiety Gaudasińskiej, legendy polskiej ilustracji książkowej. I proszę sobie wyobrazić, że w dużych wydawnictwach, które mają specjalne działy literatury dziecięcej, pytano mnie, kto to jest Gaudasińska!
10
14-03-11 10:40