2B STYLE nr 29

Page 1

GALERIA Andrzej Baturo

FASHION

Rozmowy przy kawie

My MOODS Mitas Design

Andrzej Ziomek Psychologia

Osteopata czyli mistrz dotyku

BÓG FEJS

43. Biennale Malarstwa Bielska Jesień

ISSN 2084-4867 www.2bstyle.pl

Jurajska Jesień

Marcin HALADYN Witold MAZURKIEWICZ Dariusz MURAŃSKI PIOTR ROGUCKI 29

Nr 4( ) 2 017 wrzesień – październik


REKLAMA

2


REKLAMA

3


NA WSTĘPIE

MARZYĆ KRÓTKO

czasopismo bezpłatne ISSN 2084-48 Na okładce: Dariusz Murański Autoportret

Zastanawiacie się czasem, jak by to było wsiąść do pociągu byle jakiego i popędzić przed siebie byle gdzie? Albo jakie to uczucie, gdy 800 metrów nad ziemią ktoś daje Ci komendę „skok”, a ty z trudem oddychając, lecąc głową w dół widzisz, jak ziemia zbliża się i próbujesz rozpoznać znane z innej perspektywy miejsca? Albo oglądasz po raz kolejny album z peruwiańskim Machu Picchu, kupiony w dzieciństwie za kieszonkowe i liczysz w myślach stopnie wykute w skale prowadzące do tego magicznego miejsca. No właśnie, to wciąż tylko Twoje wyobrażenie, marzenie. Czy odważysz się go kiedyś spełnić? Są tacy ludzie, którzy marzą krótko. Chęć dotknięcia i sprawdzenia na własnej skórze jest na tyle silna, że tłumi instynkt samozachowawczy, który podpowiada, że to może być niebezpieczne. Takim człowiekiem jest mój rozmówca Marcin Haladyn. Większość bielszczan zna głos Marcina z porannych audycji Radia Bielsko. Może wywiad z nim przekona Was do częstszego spełniania marzeń? Tymczasem kiedy ukaże się ten numer, ja będę spełniać swoje dziecięce marzenie gdzieś daleko za siedmioma górami, za siedmioma morzami :)

napisz do nas: redakcja@2bstyle.pl Wydawca: MEDIANI Anita Szymańska, www.mediani.pl ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała e-mail: mediani@mediani.pl tel. 504 98 93 97 2B STYLE ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała e-mail: redakcja@2bstyle.pl www.2bstyle.pl Redaktor Naczelna: Agnieszka Ściera Reklama: tel. 504 98 93 97 Zespół redakcyjny: Agnieszka Ściera (tekst), Anita Szymańska (tekst & foto), Roman Kolano (tekst), Katarzyna Górna-Oremus (tekst), Ewa Krokosińska-Surowiec (tekst) Michalina Sierny (foto), Jacek Kućka (tekst), Magdalena Jeż (tekst), Mateusz Kaczyński (tekst), Magda Ostrowicka-Dołęgowska (tekst), Bastek Czernek (foto), Basia Puchala (tekst), Anna Popis-Witkowska (korekta), ESCO (IT). Grafika i skład: Mediani | www.mediani.pl Druk: Drukarnia RABARBAR Wydawnictwo bezpłatne, nie do sprzedaży. Copyright © MEDIANI Anita Szymańska Przedruki po uzyskaniu zgody Wydawcy. Listy: e-mail: redakcja@2bstyle.pl Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych i nie odpowiada za treść umieszczonych reklam. Redakcja ma prawo do skrótu tekstów. Wydawca ma prawo odmówić umieszczania reklamy lub ogłoszenia, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z obowiązującym prawem lub linią programową lub charakterem pisma. Produkty na zdjęciach mogą się różnić od ich rzeczywistego wizerunku. Ostateczną ofertę podaje sprzedawca. Niniejsza publikacja nie jest ofertą w rozumieniu prawa. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za opinie osób, zamieszczone w wypowiedziach i wywiadach.

Agnieszka Ściera Redaktor Naczelna

SPIS TREŚCI 6 Przykład osiedla idealnego 8 Subiektywny kalendarz wydarzeń 12 Rozmowy przy kawie. Andrzej Ziomek 16 Piotr Rogucki. Bez dziewczyn nie ma adrenaliny 20 Bielska Jesień 24 Dariusz Murański. Mistrz frazy światłocienia 28 Witold Mazurkiewicz. Krew, pot i łzy 34 Marcin Haladyn. Zawsze wracam do domu 38 Galeria. Andrzej Baturo 42 Fashion. My MOODS / Mitas Design 48 Jesień nie jest zła 50 Oryginalny manicure tytanowy 51 Botoks – sposób na młodość 52 Osteopata, czyli mistrz dotyku 54 Zbadaj wzrok w Optyk Studio 56 Bóg Fejs 58 Pułapki prawa autorskiego 60 Mokate w Londynie 64 Jurajska jesień 66 Wnętrze niebanalne 68 Dzieła sztuki na czterech kółkach 72 Od trzepaka do akrobatyki 74 Polecamy

2B STYLE jest czasopismem zarejestrowanym w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej.

PARTNERZY MEDIALNI:

JESTEŚMY TU: WERSJA DRUKOWANA ON-LINE: www.issuu.com/mediani/ PORTAL: www.2bstyle.pl

4


BODY REGENERATION SHOT

Innowacyjny zabieg regenerujący na 4 pory roku

REGENERUJĘ SIŁY BY SIĘGAĆ PO WIĘCEJ QR CODE

Wygenerowano na www.qr-on

REKLAMA

ul. Legionów 26-28 budynek H kompleks Nowe Miasto, 43-300 Bielsko-Biała, tel. 33 810 69 89, 533 463 443 www.tkalniaurody.pl

KUPON RABATOWY

5

Z tym kuponem otrzymasz rabat -10% na zabieg Body Regeneration Shot w Tkalni Urody Kupon ważny w terminie do 31.10.2017


HISTORIA

Przykład osiedla idealnego Było to wtedy jedno z najnowocześniejszych bielskich osiedli. Wybudowane w stylu socrealizmu, miało być symbolem siły państwa. Nowe drogi, chodniki, szlaki komunikacyjne i „tysiąclatka”. Ale w tej beczce miodu była także łyżka dziegciu… Tekst: Alan Jakman, www.bielsko.biala.pl

Jeszcze przed połączeniem Bielska i Białej w jedno miasto, w 1949 roku powstało I Zakładowe Osiedle Robotnicze (ZOR) ulokowane tuż przy dworcu autobusowym. Ta wielka inwestycja wynikała z potrzeb rozwijającego się przemysłu, któremu towarzyszył znaczący wzrost liczby ludności. Przede wszystkim wygoda Kolejne sześć osiedli, w większości zbudowanych wzdłuż linii tramwajowej nr 2, powstało w ciągu następnych 20 lat. Ale to ZOR IV miał być przykładem osiedla idealnego. Zlokalizowane blisko tramwaju, a z drugiej strony niedaleko przystanku kolejowego Bielsko-Biała Górne, położone było z dala od zgiełku miasta. Do 1990 roku nosiło imię gen. Zawadzkiego, a dziś jego patronem jest Mieszko I. Zdecydowano, aby nowe bloki mieszkalne budować tuż przy ulicy Piastowskiej i dalej wzdłuż ulicy Wita Stwosza. Najstarsi mieszkańcy miasta kojarzą ten obszar z polami, łąkami i terenami bagnistymi, choć już przed wojną istniały tu prywatne domu jednorodzinne. Na przedwojennym planie miasta wolne pod zabudowę były kwartały wyznaczone zachowanym do dzisiaj układem ulic: Hallera (ob. częściowo Mieszka I), Ogrodowej (ob. Spokojna) oraz Luschki (ob. Wita Stwosza). Bielskie władze uznały, że właśnie ten obszar będzie idealny pod budowę. Po błędach architektonicznych poprzednich budów, teraz nowe mieszkania miały być perłą wśród socrealistycznych bloków. „Kronika Beskidzka” w 1958 roku podkreślała, że „ZOR IV to już nie standardowy kompleks budynków, pełen wad i usterek. Tym razem projektanci przekładali wygodę nad koszty. Efekty widoczne są na każdym kroku”. Egipskie ciemności W budowanych 2- i 3-piętrowych blokach były duże pokoje, nowoczesne strychy, pralnie w piwnicach oraz „elastyczne i nowoczesne balkony”. Ale to nie wszystkie wygody, jakie zapewniono nowym mieszkańcom. Dziennikarze zachwalali, że okna nie dość, że się domykają, to w dodatku zajmują całą ścianę, podłogi nie puchną, a parapety nie odpadają. Ale czy rzeczywiście było idealnie? Mieszkania zaczęto zasiedlać w 1958 roku, a już kilka miesięcy później prasa narzekała na błotnistą maź, która tworzy się na Wita Stwosza. Osiedle było wciąż rozbudowywane, nie było jeszcze ani kostki brukowej na jezdni ani chodników. Pół żartem, pół serio pisano, że jeden z robotników noszony jest przed kolegę na plecach. - Ale tego sposobu komunikacji na dłuższą metę nie polecamy - komentowała gazeta. Znamienny jest fakt, że późną jesienią 1958 roku w zasiedlonych blokach nie było jeszcze… instalacji gazowej. Wadliwa była ka-

6

nalizacja. Na tyle, że „odchody z ubikacji zamiast odpłynąć do ścieków zatrzymują się albo w piwnicy, albo tuż przy murach bloków”. Prasa wprost wskazywała, że jeśli sytuacja utrzyma się dłużej, to może dojść do epidemii. Warto dodać, że na osiedlu nie było nawet kubłów na śmieci i lokatorzy wyrzucali odpady wzdłuż ulic. Można sobie wyobrazić, co działo się, gdy zerwał się silniejszy wiatr. Przedszkole bez ogrzewania Nie mniejszy kłopot sprawiały mieszkańcom egipskie ciemności na ulicach. Na osiedlu nie było oświetlenia! Kiedy zapadł wieczór, bielszczanie poruszali się po ciemku. Dopiero po czterech latach od budowy, w 1961 roku wzdłuż ulicy Piastowskiej zamontowano pierwsze jarzeniówki. Mimo wszystkich usterek, ZOR IV był jak na owe czasy nowoczesnym osiedlem, a lokatorzy cieszyli się z nowych mieszkań. W 1959 roku rozpoczęto budowę Szkoły Podstawowej nr 16 (ob. Gimnazjum nr 16), czyli tzw. tysiąclatki. Władze zaplanowały, że szkoła, której nadano imię Marii Konopnickiej, zostanie oddana do użytku 22 lipca 1960 roku. Obok rozpoczęto prace na budowie przedszkola (ob. Przedszkole nr 2), ale przez kilka miesięcy w gotowej już placówce nie było… ogrzewania. Mieszkańcy ZOR IV mieli do dyspozycji osiedlową bibliotekę usytuowaną w pierwszym bloku przy ul. Wita Stwosza. Wraz z rosnącą liczbą mieszkańców powstawały kolejne sklepy, choć na łamach prasy narzekano, że brakuje świeżych jarzyn i wybór produktów jest bardzo ograniczony, a w barze Mikrus jest zimno. Wiele mieszkań na osiedlu wyposażonych było w telefony. W 1961 roku zainstalowano ponad 100 aparatów.


7

REKLAMA

AUTO-GAZDA BIELSKO-BIAŁA ul. Warszawska 328


SUBIEKTY WNY KALENDARZ WYDARZEŃ

28-30 września Katowice 37 Edycja Rawa Blues Festiwalu

Festiwal, którego historia rozpoczęła się w 1981 roku i który z czasem stał się największym wydarzeniem bluesowym w Polsce. Przez pierwsze lata organizowany był jako całodniowe sesje bluesowe w różnych miejscach. Z czasem ewoluował, stając się na początku lat 90. międzynarodowym festiwalem bluesowym. Od tego czasu organizatorzy zaczęli zapraszać największych artystów światowego bluesa. www.rawablues.pl

3 października Cieszyn Koncert „Historie Agnieszki Osieckiej” – Wiktoria Węgrzyn

Teksty piosenek Agnieszki Osieckiej żyją nie tylko w nagraniach wielkich polskich przebojów sprzed lat. Twórczość Osieckiej inspiruje nieustannie. Także artystów najmłodszego pokolenia. Tak stało się w przypadku Wiktorii Węgrzyn, która wraz z aranżerem Dawidem Sulejem Rudnickim przygotowała niezwykłą muzyczno-teatralną opowieść o Osieckiej: kobiecie niezwykłej, trudnej i pięknej zarazem. www.teatr.cieszyn.pl

10 października Cieszyn Koncert Edyty Geppert na rzecz Stowarzyszenia Pomocy Wzajemnej „Być Razem”.

Jest jedną z największych artystek polskiej piosenki aktorskiej. Cechują ją niezwykły kunszt interpretatorski oraz prawdziwa charyzma, dzięki której sale podczas jej koncertów wypełnione są po brzegi. Jej precyzyjnie wyreżyserowane recitale są rzadką okazją usłyszenia prawdziwych perełek piosenki literackiej. Po ponad 20 latach ponownie zaśpiewa na deskach cieszyńskiego teatru. Więcej informacji pod adresem www.teatr.cieszyn.pl.

8

15 października Katowice Koncert Procol Harum

Brytyjska grupa, legenda progresywnego rocka i twórca niezapomnianego przeboju „A Whiter Shade Of Pale” wystąpi na koncercie promującym nową płytę.

25-29 października Katowice WOMEX World Music Expo – Targi Muzyki Świata

Fantastyczna wiadomość dla fanów muzyki: Katowice będą gospodarzem jednego z najbardziej prestiżowych europejskich wydarzeń muzycznych. WOMEX to najważniejsza impreza w branży world music, która łączy w sobie muzykę tradycyjną, etniczną oraz folkową, a także eksperymenty łączące folk z różnych rejonów oraz folk z innymi gatunkami. Targi te to nie tylko ogromne wydarzenie wystawiennicze dedykowane przedstawicielom wytwórni, agencji koncertowych, festiwali czy producentom instrumentów, ale również konferencje i koncerty.

29 października Katowice SILESIA BAZAAR Dizajn vol. 4

Targi niezależnego polskiego dizajnu Macie już serdecznie dość oversize’owych T-shirtów z jednej z sieciówek i prostych mebli oraz akcesoriów? Chcecie czegoś bardziej niestandardowego? Za sprawą SILESIA BAZAAR Katowice powoli stają się mekką śląskiej i polskiej mody, biżuterii i dizajnu. Podczas tego wydarzenia możesz niczym w galerii handlowej przechadzać się alejkami stworzonymi ze stoisk wystawców i podziwiać kreatywny dorobek polskich niezależnych marek.

10 listopada Katowice, Spodek Mayday „always & everywhere”


Tegoroczna edycja będzie najprawdopodobniej największą i najmocniejszą, a będzie osiemnastą. Już na początku listopada katowicki Spodek wypełni się najsoczystszą elektroniką. Przed nami kolejna fantastyczna noc, światowej sławy DJ-e oraz dużo techno!

10-12 listopada Katowice, MCK 3 Śląskie Targi Książki

Targi Książki w Katowicach, zainaugurowane w 2015 r., oferują miłośnikom literatury doskonałą okazję do spotkań z wybitnymi twórcami – pisarzami i poetami, ilustratorami i tłumaczami, także znanymi i lubianymi osobistościami świata kultury i sztuki, są impulsem rozwijającym pasję czytania i okazją do zakupu książek w dobrych cenach.

19 listopada Katowice, MCK III Śląskie Targi Ślubne

To jedyna tak popularna i prestiżowa impreza skupiająca całą branżę ślubno-weselną. Już od 20 lat gromadzi pod jednym dachem blisko 200 wystawców oferujących różnorodne produkty i usługi niezbędne do organizacji wyjątkowego ślubu i wesela.

21 listopada Katowice VIDEO GAMES LIVE

Już po raz trzeci do NOSPR zawita najsłynniejsza trasa koncertowa muzyki z gier video, stworzona w 2005 roku przez Tommy’ego Tallarico, prawdziwą legendę branży oraz laureata licznych nagród (w tym rekordów Guinnessa, m.in. za największą widownię na koncercie symfonicznym oraz najwięcej występów podczas trasy koncertowej muzyki symfonicznej).

REKLAMA

24-26 listopada Bielsko-Biała, Hala pod Dębowcem 5 Międzynarodowe Targi EKOstyl 9


SUBIEKTY WNY KALENDARZ WYDARZEŃ Wydarzenie dla wszystkich, którzy dbają o zdrowie swoje i swoich bliskich, a także chcą poprawić jakość życia. Można będzie nie tylko zobaczyć, ale przede wszystkim zakupić bezpośrednio u producentów wiele cennych dla zdrowia produktów. Tradycyjnie bielskim targom będą towarzyszyć konferencje i wykłady dotyczące najnowszych osiągnięć i wydarzeń światowych w tej branży, z udziałem wybitnych ekspertów i autorytetów. www.targibielskie.pl

Nie każdy jednak wie, że drugą największą pasją Pawła jest muzyka. Pisze i wykonuje swoje piosenki od wielu lat, spełniając się artystycznie również na tym polu.

26 listopada Cieszyn, Teatr im. A. Mickiewicza Koncert „Opowiem Ci o mnie”

Punktem wyjścia do spotkania obu zespołów na scenie jest ich wspólny mianownik, czyli odwoływanie się do źródła, jakim jest kultura ludowa. Muzycy, nie zatrzymując się jedynie na recepcji folkloru, prezentują zestawienie muzyki ludowej z efektem jej przetworzenia we własnej twórczości jazzowo-klasycznego Atom String Quartet i folkowo-rockowego Zakopower. www.nospr.org.pl

Paweł Domagała to jeden z najbardziej rozpoznawalnych aktorów młodego pokolenia. W jego dorobku znajduje się wiele ról teatralnych, serialowych, a także filmowych.

27 listopada Katowice ZAKOPOWER & ATOM STRING QUARTET

7. FotoArtFestival 13-29 października 2017 | 7. FotoArtFestival im. Andrzeja Baturo biennale fotografii światowej już wkrótce w Bielsku-Białej Już po raz siódmy jesienne Bielsko-Biała zamieni się w światową stolicę fotografii – do miasta zawitają najlepsi fotograficy, w większości nieprezentowani dotychczas w naszym kraju. Podczas tegorocznego przeglądu w centrum miasta, w różnych instytucjach, galeriach i muzeach zostanie zaprezentowanych 15 wystaw takich fotografików, jak: Michael Ackerman (Niemcy), Michał Adamski (Polska), Kristoffer Albrecht (Finlandia), Shobba Battaglia (Włochy), Andreas Franke (Austria), John Heseltine (Wielka Brytania/Francja), Tommy Ingberg (Szwecja), Frieke Janssens (Belgia), Jens Juul (Dania), Zisis Kardianos (Grecja), Antonin Kratochvil (Czechy), Alain Laboile (Francja), Oliver Merce (Rumunia), Otto Snoek (Holandia), Evgeniy Vasin (Rosja). Zgodnie z założeniami festiwalu miłośnicy fotografii będą mieli nie tylko możliwość obcowania z ich twórczością podczas wystaw, ale także bezpośredniego spotkania ich podczas Maratonu Autorskiego w dniach 14-15 października. Festiwalowi towarzyszyć będą pokazy, spotkania z twórcami i warsztaty fotograficzne. W czasie festiwalu, tak jak w poprzednich edycjach, będzie miała miejsce dodatkowa wystawa – FotoOpen – będąca efektem konkursu dla fotografów, dająca możliwość zaprezentowania się ok. 100 uczestnikom w profesjonalnych warunkach, a od tego roku również pokaz DiasShow – przegląd prac z konkursu w formie multimedialnej prezentacji. Festiwalowi nie przyświeca żaden główny temat, wręcz odwrotnie – prezentowane wystawy cechuje różnorodność, dzięki której zarówno zainteresowani tradycyjnym gatunkiem dokumentu i reportażu znajdą coś dla siebie, jak i ci, których interesuje fotografia autorska, artystyczna i ta czerpiąca z możliwości nowoczesnych manipulacji cyfrowych. Wystawy festiwalowe prezentowane będą w Galerii Bielskiej BWA, Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej – Starej Fabryce, Książnicy Beskidzkiej, Regionalnym Ośrodku Kultury, Galerii „PPP” Związku Polskich Artystów Plastyków – Okręg Bielsko-Biała, Galerii Fotografii B&B, Galerii Sfera, Domu Kultury im. W. Kubisz. Honorowym patronem festiwalu jest Marszałek Województwa

10

Śląskiego; patronat artystyczny sprawują Stowarzyszenie Autorów ZAiKS i ZPAF. Organizatorami wydarzenia są bielska Fundacja Centrum Fotografii, Gmina Bielsko-Biała Pierwsza edycja Foto Art Festiwal odbyła się w 2005 roku. Festiwal stworzyli i nadali temu wydarzeniu swój indywidualny charakter artyści fotograficy Inez i Andrzej Baturo – kuratorzy, prowadzący w Bielsku-Białej Galerię Fotografii B&B, założyciele Fundacji Centrum Fotografii. Andrzej Baturo, wieloletni prezes Fundacji CF, zmarł w czerwcu 2017 roku w wieku 77 lat. Od tegorocznej, siódmej edycji, FotoArtFestival nosić będzie imię Andrzeja Baturo, współtwórcy festiwalu, a wybrane fotografie artysty zostaną zaprezentowane na wystawie towarzyszącej: Andrzej Baturo – „Fotograficzne urywki” (Klubokawiarnia Aquarium, Galeria Bielska BWA, 26 września – 5 listopada 2017). Szczegółowy program festiwalu na stronie internetowej www.fotoartfestival.com


WEKTOR

salon, jazdy próbne, finansowanie, ubezpieczenie

www.wektor.pl

BIELSKO-BIAŁA, ul. Warszawska 295, tel. (33) 829 56 00, (33) 829 56 10 OŚWIĘCIM-BABICE, ul. Krakowska 19, tel. (33) 841 18 41 05/09/2017 09:35

11

REKLAMA

PRASA_PO mc V3.indd 2


ROZMOWY PRZY KAWIE

Foto: Adrian Pytlik

Rozmowy przy kawie

A n dr ze j Z i o m e k R ozmawia : M a g d a l e na J e ż Założycielka Klubokawiarni Aquarium, mieszczącej się na I piętrze Galerii Bielskiej BWA (ul. 3 Maja 11) www.facebook.pl/klubokawiarnia.aquarium

Pana Andrzeja Ziomka, opiekuna bielskiej kroniki, zna chyba każdy, kto choć trochę interesuje się kulturą i bywa tu i tam. Wystarczy zresztą, że ktoś przychodzi do Aquarium – u nas spotkać go można naprawdę często. Rozpoznaje się go bez cienia wątpliwości – zawsze dźwiga grube tomy kroniki oraz charakterystyczną, zwykle czarną teczkę. Pozostaje raczej z tyłu, nie rzuca się szczególnie w oczy i wytrwale czeka na zakończenie koncertów i spotkań, aż goście zechcą się wpisać. A potem stanowczo, lecz delikatnie, sugeruje im, jakiego koloru długopisu mają użyć, by wszystko dobrze do siebie pasowało.

12


Wszędzie dojeżdża autobusem miejskim, choć w przeszłości dumnie jeździł syreną 105, albo chodzi pieszo. Sam wszystko finansuje. Sam dba o to, by zdążyć się przemieścić z Aquarium do BCK-u, a z BCK-u do teatru, gdy wydarzenia odbywają się o tej samej godzinie. Właśnie rozpoczął 124 (sto! dwudziesty! czwarty!) tom kroniki miejskiej, w której od 1979 roku dokumentuje najważniejsze wydarzenia odbywające się nie tylko w Bielsku-Białej, ale w całym kraju. Robi to z pasji i własnej woli, spędzając długie godziny na zbieraniu wpisów od gości odwiedzających miasto i od mieszkańców uczestniczących w najważniejszych wydarzeniach. Z widzenia znam go od bardzo dawna – odnoszę nawet wrażenie, że od zawsze. Jednak dopiero teraz nadarzyła się okazja, by spokojnie usiąść w jego towarzystwie, napić się razem kawy i posłuchać ciekawych, wzruszających i inspirujących opowieści – o pasji, o historii, o dążeniu do celu. Na początek, by jakoś zagaić, pytam go, kim jest, sugerując, że wszyscy znamy go jako „pana kronikarza”,

„Jestem mieszkańcem tego miasta, z czego jestem dumny. Emerytem, opiekunem kroniki” a o nim samym nie wiemy nic. I okazuje się, że od razu popełniam małe faux pas. Pan Andrzej poprawia mnie, że nie jest kronikarzem, ale opiekunem kroniki – i chce, by właśnie tak go nazywano. Ponadto mówi o sobie: „Jestem mieszkańcem tego miasta, z czego jestem dumny. Emerytem, opiekunem kroniki”. Potem udaje mi się jeszcze dowiedzieć, że urodził się w roku zakończenia II wojny światowej i że studiował na politechnice na wydziale inżynierii sanitarnej w zakresie ogrzewania wentylacji. Mimo kilku podstępów nie udaje mi się zdobyć zbyt wielu informacji o jego życiu prywatnym. Szybko przekonuję się dlaczego. Opieka nad kroniką to po prostu całe jego życie – nie tylko pasja, ale także główny cel i sens. Potrafi mówić o tym w taki sposób, że z minuty na minutę nabieram coraz większego respektu i szacunku do jego pracy, uświadamiając sobie, jak jest ona niełatwa, a przy tym niezwykle wartościowa. Aktualnie zapisywany jest tom 124. Można dodać: na szczęście, ponieważ jeszcze do niedawna pan Andrzej zarzekał się, że poprzestanie na setnym tomie: „Nie dotrzymałem jednak obietnicy, ponieważ nie znalazłem następcy. Chciałbym, by młode pokolenie przejęło pałeczkę – w końcu jestem emerytem”.

Foto: Aquarium

Cały czas liczy na to, że pojawi się ktoś chętny, by kontynuować jego pracę. Spisał nawet w punktach kilka zasad, które określają reguły prowadzenia kroniki. Proszę go więc, by mi je przybliżył. Mówi tak: „Mile widziane są wpisy kronikarskie, które oddają dane wydarzenie. Czasem okoliczności nie pozwalają na to, często musimy poprzestać tylko na śladzie wydarzenia, czasem tylko na podpisie. Ważne jednak są wpisy osób, które uczestniczą w danym wydarzeniu, a także towarzyszące im zdjęcia, zaproszenia, plakaty i tym podobne pamiątki, uzyskujące status elementów kroniki”. Podkreśla, że niezwykle istotne są także ilustracje towarzyszące wpisom i portrety osób wpisujących się, wykonywane najczęściej przez bielskiego artystę – Juliana Leszczyńskiego. Inspiracją do prowadzenia kroniki w takim wymiarze i jednoczesnym jej początkiem był wpis, którego 22 października 1979 roku dokonała emerytowana nauczycielka Helena Szczepańska. Pan Andrzej udał się wtedy do Wadowic ze swoją kroniką, w której zbierał wpisy z wystaw skał i minerałów. W związku z wyjątkowym wydarzeniem – pierwszą rocznicą formalnej inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II, postanowił jednak zrobić wyjątek i tym razem zebrać autografy osób, które pamiętały dzieciństwo Karola Wojtyły. Spotkał wtedy panią Szczepańską, która poza swoim podpisem zamieściła w jego tomie wpis kronikarski z prawdziwego zdarzenia. Opisała dzieciństwo papieża, które obserwowała, będąc jego sąsiadką i zarazem nieformalną nianią – zrobiła to pięknym językiem i ze szczegółami. Pan Andrzej zrozumiał od razu, że to koniec wpisów o skałach i minerałach, a początek czegoś zupełnie nowego. Zaczął sobie stawiać kolejne cele i dążyć do ich realizacji. Pierwszy, zgodnie z zasadą, by mierzyć wysoko, był wyjątkowo trudny: „Skoro początkowe wpisy dotyczyły Karola Wojtyły, chciałem, by jego podpis też się tam pojawił”. Zdobycie autografu papieża – wyjątkowo skomplikowana

13


ROZMOWY PRZY KAWIE

sprawa, jednak dla pana Andrzeja nie ma rzeczy niemożliwych. Zawsze wierzy w to, że musi istnieć jakiś sposób, by osiągnąć zamierzony cel. Ten na swoją realizację czekał wiele lat, aż wreszcie w 1990 roku udało się go osiągnąć. I to dzięki dobrym zbiegom okoliczności, jak to często bywa w takich przypadkach. Zupełnie spontanicznie, będąc któregoś dnia w Krakowie, wracając ze spotkania z Czesławem Miłoszem, wszedł do redakcji „Tygodnika Powszechnego”, koło której przechodził. Spotkał tam redaktora Jerzego Turowicza, bliskiego przyjaciela Wojtyły. Poprosił go o pomoc w zdobyciu autografu i bardzo ucieszył się, gdy prośba ta została przyjęta. Parę tygodni później znalazł w swojej skrzynce pocztowej przesyłkę, w której był zarówno autograf papieża, jak i certyfikat potwierdzający jego autentyczność. Jestem zdziwiona, jak doskonale pamięta datę przy podpisie – 20 maja 1990 roku. Im dłużej rozmawiamy, tym bardziej jednak przekonuję się, że pan Andrzej ma po prostu pamięć doskonałą. Wspomina tyle nazwisk i dat, opowiada ze szczegółami tyle historii, że trudno byłoby je tu opisać. Wiele wpisów w kronice dotyczy wydarzeń ponadlokalnych, niezwykle ważnych w historii naszego kraju. Pan Andrzej dokumentuje je, ponieważ uważa, że „to, co się w Polsce dzieje, to nasze dzieje współczesne i ich ślad także powinien się znaleźć w miejskiej kronice”. Udało mu się zebrać prawdziwe perełki – biuletyny wydawane przy okazji strajków robotniczych w sierpniu 1980 roku w Gdańsku, gdzie akurat przebywał na wczasach. Pierwszy plakat Solidar-

Foto: Adrian Pytlik

14

ności autorstwa Jerzego Janiszewskiego. Podpisy legionistów polskich, które zbierał przez lata, uczestnicząc w obchodach Święta Niepodległości, oraz powstańców warszawskich. Mnóstwo wpisów i autografów ważnych osobistości: Jadwigi Piłsudskiej – córki Józefa, Tony’ego Halika – podróżnika, pisarza i dziennikarza, Franciszka Gajowniczka – za którego w Auschwitz oddał życie Maksymilian Kolbe, czy prof. Zbigniewa Religi – który przeprowadził pierwszy w Polsce zabieg przeszczepu serca. Są wpisy wielu ważnych przedstawicieli kultury i sztuki oraz artystów lokalnych, jednak woli nie podawać żadnych konkretnych nazwisk, by nikogo nie pominąć. A raczej nie byłoby to możliwe, skoro kronika prowadzona jest już od 38 lat! Poza sukcesami i zrealizowanymi celami ma w pamięci także sporo swoich niespełnionych marzeń. Liczył na przykład na to, że uda mu się zdobyć autograf od Neila Armstronga – pierwszego człowieka, który stanął na Księżycu. Znalazł nawet adres uczelni w Stanach Zjednoczonych, z którą astronauta był związany, i chciał wystosować tam prośbę w tej sprawie. Zwlekał jednak zbyt długo – po paru miesiącach Armstrong zmarł. W kronice wpisał się jednak Edmund Hillary – nowozelandzki himalaista, który jako pierwszy zdobył Mount Everest. Pan Andrzej, z charakterystycznym dla siebie optymizmem, śmieje się, że „to przecież też wysoko”. Słucham tych opowieści i próbuję sobie wyobrazić, jaką powierzchnię zajmują 124 tomy kroniki, mnóstwo plakatów, zdjęć, wycinków z gazet, książek z dedykacjami dla mieszkańców miasta i innych pamiątek będących elementami przyna-


Foto: Dariusz Dudziak

leżnymi do kroniki. Okazuje się, że zbiory przechowywane są w prywatnym mieszkaniu, sięgają „aż po sufit” i są tak obszerne, że „trudno je ogarnąć”. Wymagają zestawienia i skatalogowania, jednak brakuje na to czasu. By dobrze spełniać rolę opiekuna kroniki, pan Andrzej ciągle jest w gotowości i pełnej dyspozycyjności, by czasem, w tych najbardziej gorących i intensywnych miesiącach w roku, odwiedzać dziennie nawet 6-7 wydarzeń, które wymagają wpisu! Przyznaje, że czasem nazywają go „łowcą autografów, ale to nie tylko o nie chodzi – liczy się głębia”. By dobrze spełniać rolę opiekuna kroniki, musi być zdeterminowany i zdyscyplinowany. Wspomina, że czasem jest postrzegany jako „troszkę uciążliwy”, ale ma świadomość tego, że „cel jest wyższy. Chwilową uciążliwość można potem zapomnieć, a dzięki niej pozostanie ślad dla dalszych pokoleń – to o wiele ważniejsze”. Z radością jednak podkreśla, że z reguły ludzie są bardzo serdeczni i przychylni, „jakby przeczuwali, że jest w tym jakiś głębszy sens”.

Liczy na to, że zgodnie z deklaracją dyrektora Książnicy Beskidzkiej pewnego dnia zbiory zostaną zdigitalizowane i staną się dostępne dla bielszczan. By mogło to jednak nastąpić, musiałby je najpierw odpowiednio przygotować, uzupełnić i wkleić brakujące elementy, by stały się kompletne. Nie ma jednak na to czasu, gdyż wciąż skupia się na zbieraniu bieżących wpisów. Gdyby nastąpiła zmiana pokoleniowa, o której wspominał już wcześniej, mógłby się temu poświęcić, a kronika nareszcie trafiłaby do swoich odbiorców, czyli do mieszkańców miasta. Znalezienie następcy jest w tym momencie jego największym marzeniem. Na koniec trochę żartobliwie pytam go, czy poza wpisami do kroniki zbierał kiedyś coś jeszcze. Odpowiada, że „łatwiej byłoby spytać, czego nie zbierał” i wymienia niektóre obiekty swojego zainteresowania – kamienie, znaczki, pocztówki, zdjęcia, książki i albumy, a także przeróżne sprzęty gospodarstwa domowego. Posiada na przykład zbiór ponad stu żelazek wraz z niezwykle ozdobnymi podstawkami. Wszystkie swoje kolekcje ma do dzisiaj. Żegnamy się, bo powoli zbliża się godzina rozpoczęcia koncertu zespołu Raz Dwa Trzy, na który pan Andrzej się wybiera. Ale zamierza prosić o wpis nie tylko w bieżącym, 124 tomie, lecz również w poprzednim, gdzie zostawił specjalne miejsce. „To będzie niechronologiczne, ale pomyślałem, że dobrze by było, gdyby zespół Raz Dwa Trzy wpisał się w tomie 123”. Pyta mnie o to, czy to dobry pomysł, takie wyjątkowe zaburzenie chronologii, a ja chętnie przyznaję mu rację, podziwiając inicjatywę i kreatywne podejście do roli opiekuna kroniki.

15


LUDZIE

PIOTR

ROGUCKI 16


Bez dziewczyn nie ma adrenaliny Piotr Rogucki – frontman i trzecia siła napędowa MGO 2017. Jego wykonanie Franka Kimono na tegorocznym finale Męskiego Grania w Żywcu koncertowo rozbroiło dziewięciotysięczną publiczność zgromadzoną w amfiteatrze pod Grojcem. Lider zespołu Coma aktor, absolwent krakowskiej PWST, laureat licznych przeglądów muzycznych, prestiżowych wyróżnień, w tym nagrody im. Grzegorza Ciechowskiego oraz Grand Prix im. Agnieszki Osieckiej. W swojej twórczości odważnie łączy rockowe brzmienia z ekspresją artystyczną. Z Piotrem Roguckim rozmawia Anna Trzop. Foto: z archiwum Piotra Roguckiego oraz Anna Trzop

Twoja twórczość wzbudza różne emocje. Znamienne jest jednak to, że nikomu nie pozostajesz obojętny, nieważne, czy są to twoi fani, czy przeciwnicy. Zawsze tak było? Każdy ma różne odczucia związane z moją pracą i osobą. Na pewnym etapie to była na pewno nieświadoma gra, ponieważ tak jak każdy początkujący twórca musiałem się wykształcić, znaleźć swoje miejsce, ale domyślam się, że z czasem to, co nas spotykało, doświadczenie wzlotów i upadków, sprawiło, że wiem, w jakim kierunku zmierzam i jakie są moje plany, które chcę realizować w przyszłości. Na pewno jest to łączenie muzyki rockowej z jakimś elementem ekspresji aktorskiej. Ale nie mam wpływu na to, jak na moją pracę reaguje publiczność.

nierealna, opracowanie czterdziestu stron tekstu w taki sposób, by powstała z tego rockowa płyta.

Nowa płyta Comy uderza jak tytułowa asteroida… Chciałeś dokonać dekonstrukcji swojej publiki? Chodzi mi tutaj o zmianę stylistyki – mały wstrząs dla fanów tradycyjnie brzmiącej Comy? Robiąc tę płytę, nie myślałem o fanach, ale o realizacji planu artystycznego.

Jesteś człowiekiem wybierającym sobie osoby, z którymi chce mieć do czynienia? Czy przejawia się w tobie pewien rodzaj posttowarzyskości? To nie jest tak, że sobie wybieram ludzi, tylko poznaję ludzi i są tacy, z którymi mamy dobry kontakt i wspólną energię i czasami wychodzi z tego jakieś współdziałanie. Czasami ktoś zaprasza mnie do współpracy i jeżeli okazuje się, że się rozumiemy, to do tej współpracy dochodzi. Nie polega to na wybieraniu sobie osób do współpracy. Operuję bardziej w dziedzinie emocji niż w dziedzinie chłodnego kalkulowania i zastanawiania się, co

Mówiłeś kiedyś, że chciałeś, by stracili poczucie bezpieczeństwa… Faktycznie, tak było przy „Czerwonym albumie”. Przy realizacji „2005 YU55” przyświecała nam chęć zrealizowania własnego pomysłu zakrojonego na rzecz, jaka wydawała się nam wówczas

W swojej twórczości skupiasz się głównie na tekstach, a ile Piotra Roguckiego w jest w teledyskach Comy? Ingerujesz w ich estetykę? Różnie z tym bywa. Ostatnio przyjęliśmy taką strategię, że nie musimy się pojawiać w teledyskach, ponieważ spotykamy na swojej drodze wielu artystów, którzy mają swój własny sposób wyrazu i ingerowanie w tego typu dziedzinę będzie pozbawiało ją wartości dodanej, czyli interpretacji artystycznej twórcy teledysku.

17


LUDZIE

będzie dla mnie dobre, a co nie. Po prostu pracuję z takimi osobami, z którymi jestem w stanie się zaprzyjaźnić. Jesteśmy tu i teraz, na finale trasy Męskiego Grania 2017. Czym dla ciebie był udział w tym wydarzeniu? Bo śmiało można powiedzieć, że jest to już wydarzenie muzyczne na niespotykaną dotąd skalę. Jest to dla mnie najważniejsze wydarzenie artystyczne w życiu, głównie ze względu na to, że mogłem poznać muzyków, których wcześniej nie miałem okazji spotkać albo nawet też nie miałem takiej potrzeby, by ich poznawać. Teraz czuję ogromną potrzebę i jestem losowi bardzo wdzięczny za to, że mogłem się tutaj pojawić, uczyć się od nich i spędzić z nimi ten fantastyczny czas. Męskie Granie to niezwykła impreza, która nie ma swojego odpowiednika nie tylko w Polsce. Nie słyszałem też, by na świecie była taka impreza, gdzie spotykają się ludzie z różnych dziedzin muzycznych, tworząc wspólnie repertuar po to, by jeździć z nim po całym kraju. Piotr Stelmach kiedyś powiedział, że na scenie Męskiego Grania tworzy się historia polskiej muzyki, a my mamy zaszczyt być tego świadkami. Masz poczucie, że tworzysz tę historię? Męskie Granie to nie tylko kreowanie historii polskiej muzyki, ale także odtwarzanie tej historii. Przypominanie ludziom o tym, co było. Koncert Grzegorza Ciechowskiego czy wszystkie po kolei utwory Męskie Granie Orkiestra to jest kawał historii. To ważny i żywy element konstruowania rzeczywistości artystycznej, która jest zakorzeniona w przeszłości i biegnie w przyszłość. To wszystko się pojawia tutaj, na Męskim Graniu. Muzyka to duża część twojego życia, a drugą taką formą artystycznego wyrazu dla ciebie jest sztuka aktorska.

18

Tak. Gram w teatrze, mam kolejne plany. Niedawno zakończyliśmy zdjęcia do nowego filmu fabularnego z Pawłem Domagałą, który notabene zaraz wystąpi na scenie tutaj. To komedia, która będzie miała swoją premierę w styczniu przyszłego roku. Tytuł filmu to „Exterminator”, historia, deathmetalowego zespołu z małego miasteczka, który po serii życiowych błędów rozwiązuje się, by po dziesięciu latach się reaktywować. Jak to filmie, spotyka ich wiele życiowych, czasami śmiesznych perypetii. Wróćmy jeszcze do muzyki. Jakie są plany koncertowe Comy na najbliższy czas? Mieliśmy wielką potrzebę, by stworzyć nowy materiał, i to się udało. Wydajemy z Comą nową płytę w październiku, dzisiaj ogłosiliśmy premierę w Żywcu. Zagramy dwadzieścia koncertów jesienią. Być może zagramy także koncert w Rude Boyu w Bielsku-Białej. Na koniec zapytam o ten napędzający Męskie Granie pierwiastek kobiecy. Bez dziewczyn nie ma adrenaliny. Dzięki temu, że pojawiają się kobiety o silnych charakterach, powstaje elektryzujące napięcie. Męsko-damskie napięcie, pełna energia. To męskie granie jest napięciem uczuć, smaków i emocji. Dzięki temu, że jest z nami Monika Brodka, ja się czuję spełniony tutaj, bez niej nie byłoby siły. Twój głos ma w sobie taki pazur, jest bardzo pociągający, żeby nie powiedzieć erotyczny. Zdajesz sobie z tego sprawę? Mój głos… Bo już jestem trochę zdarty, zagrałem już dzisiaj dwa koncerty, może z tego powodu (śmiech).


REKLAMA

19


SZTUKA

Bielska Jesień kolejna odsłona 43. Biennale Malarstwa Bielska Jesień 2017 Tekst: Ewa Krokosińska-Surowiec

Organizowany przez Galerię Bielską BWA najważniejszy i największy w Polsce konkurs malarstwa 43 Biennale Malarstwa Bielska Jesień 2017 wkroczył w kolejny etap. Na posiedzeniach 19-20 września jury dokona ostatecznego wyboru prac na finałową wystawę oraz wybierze laureatów. Wszyscy jednak musimy się uzbroić w cierpliwość, ponieważ werdykt jury będzie utrzymywany w ścisłej tajemnicy do dnia jego ogłoszenia, czyli do 9 listopada. Bielska Jesień jest konkursem, który pokazuje, jaka jest współczesna sztuka polska. O znaczeniu tego konkursu dla zobrazowania, jak się ma sztuka polska, może świadczyć liczba uczestniczących artystów i liczba nadesłanych przez nich prac, a także liczba artystów i ich prac wybranych do kolejnego etapu. Przypomnijmy – 700 artystów nadesłało 2989 prac w postaci elektronicznej, przedstawionych na 4268 fotografiach. Fotografie pokazywały obrazy w całości, detale prac, a także części składowe poliptyków. Jury – w składzie: Hanna Wróblewska, Agata Smalcerz, Jerzy Kosałka, Jerzy Truszkowski, Ryszard Ziarkiewicz – do dalszego etapu wybrało 194 obrazy 69 artystów. Interesujące jest to, że najstarszy uczestnik ma 84 lata, a najmłodszy – 20. Największą grupę wiekową artystów biorących udział w konkursie stanowią ci, którzy urodzili się w latach 80., i ta grupa wiekowa artystów najliczniej zakwalifikowała się do drugiego etapu. Regulamin Biennale pozwala, aby artyści przystępujący do konkursu nie musieli się legitymować dyplomem uczelni artystycznej. Toteż spośród 69 artystów zakwalifikowanych do kolejnego etapu trzech nie posiada dyplomu uczelni artystycznej. Natomiast uczelnie, z których wywodzą się artyści zakwalifikowani do przedfinałowego etapu, to: ASP Gdańsk, ASP Katowice, ASP Kraków, ASP Łódź, ASP Poznań, ASP Warszawa, ASP Wrocław, Europejska Akademia Sztuki w Warszawie, UMCS w Lublinie, UŚ w Cieszynie, Politechnika w Radomiu – Wydział Sztuki, a także z uczelni artystycznych zagranicznych – z Dusseldorfu i Monachium.

20

Najwięcej uczestników spośród tych 66 wybranych do wzięcia udziału w finale wywodzi się z klasy profesorów: ASP Warszawa: Leon Tarasewicz, Jarosław Modzelewski, Krzysztof Wachowiak; ASP Kraków: Leszek Misiak, Andrzej Bednarczyk; ASP Wrocław: Stanisław Kortyka, Paweł Jarodzki, Piotr Błażejewski – malarstwo, E. Get-Stankiewicz, A. Dymitrowicz; ASP Katowice: Jacek Rykała, Andrzej Tobis, Zbigniew Blukacz, Grzegorz Hańderek. Wynik każdego konkursu artystycznego jest jednak efektem subiektywnej oceny jury. Nawet jeżeli oceniający są najwyższej klasy ekspertami. Ocena jury może budzić emocje, z oceną jury mogą nie zgadzać się nie tylko uczestnicy, ale i odbiorcy. Organizatorzy Bielskiej Jesieni umożliwili publiczności własną ocenę prac. Nadesłane prace można oglądać w galerii wirtualnej na stronie Bielskiej Jesieni: www.bielskajesien.pl, a widzowie za pośrednictwem tej strony mogą głosować na prace najciekawszych artystów. Dzięki temu mają możliwość również brania udziału w dwóch konkursach dla głosujących internautów. W pierwszym konkursie można wybierać najciekawszego artystę spośród wszystkich, którzy swoje prace nadesłali na konkurs i umieścili w galerii wirtualnej, przy czym na tę kategorię można głosować do 16 września. W drugim konkursie, pod nazwą „Moje Grand Prix Bielskiej Jesieni 2017”, biorący udział powinni napisać krótką recenzję obrazu wybranego z galerii wirtualnej. Recenzje można nadsyłać do 1 października na adres organizatora: bielskajesien@galeriabielska.pl. Wyniki obydwu konkursów będą podane do publicznej wiadomości, a wybrani internauci uczestniczący w głosowaniu zdobędą atrakcyjne nagrody. Szczegóły znajdują się na stronie Bielskiej Jesieni. Czekamy w napięciu na wynik głosowania jury i internautów oraz zapraszamy 10 listopada do Bielskiej Galerii BWA na spotkanie z artystami i z jury. Magazyn 2B STYLE jest patronem medialnym Bielskiej Jesieni.


Od lewej od góry: Małgorzata Mirga-Tas, Romska Madonna | Małgorzata Wielek-Mandrela, Poplątane psy | Radek Szlęzak, Bez tytułu | Michał Cygan, Familoki Robert Bubel, Obecność | Jakub Słomkowski, Wyspa 02 | Jerzy Zajączkowski, Bez tytułu | Tomasz Kołodziejczyk, Przystań

21


SZTUKA

Od lewej od góry: Magdalena Laskowska, Haiku | Michał Minor, Beatyfikacja małpiszona | Weronika Teplicka, Martwe natury zebrane | Klaudia Ka, Siostra Agnieszka Łapka, Kwiaty polskie | Joanna Łańcucka, Rośliny ozdobne | Aleksandra Bujnowska, Bez tytułu

22


Od lewej od góry: Karol Gawroński, Bez tytułu | Paulina Zalewska, Wenecka łódź podwodna | Sebastian Krok, Mutter | Marcin Zawicki, Bez tytułu Paulina Sanecka Ja z Barankiem Bożym w Tatrach | Michał Gątarek, Egzamin dojrzałości | Monika Chlebek, Bez tytułu

23


SZTUKA

Mistrz frazy światłocienia:

DARIUSZ MURAŃSKI

Fotografia to namiętność jego życia, spotkanie z człowiekiem, jego emocjami, bo jak sam mówi – fascynuje go to, co maluje się na ludzkiej twarzy… Od dziesięciu lat podążając tropem światłocienia, Dariusz Murański z estymą wykonuje portrety kobiet, mężczyzn i dzieci w różnym wieku, wychwytując niedostrzegalne na pierwszy rzut oka emocje. W jego dorobku artystycznym znajdują się docenione na konkursach fotograficznych we Włoszech portrety kobiet, w których ekspresja artystyczna pozbawiona jest sztuczności, gdzie granica między obrazem a ludzkim okiem staje się prowizoryczna, bo zostawia swój namacalny ślad w naszej pamięci. Zdjęcia Dariusza Murańskiego znalazły się w publikacjach prestiżowego włoskiego JC& Elite Magazine Summer Edition 2013 oraz Digital Foto Video – 09/2013. Zdobył także złoty medal w konkursie Polish International Exhibition 2011 w kategorii portret – RPS GOLD MEDAL. Tekst: Anna Trzop

24


Gdy rozmawialiśmy kilka lat temu, powiedziałeś, że fascynacja fotografią rozpoczęła się od narodzin twojego pierworodnego… Potem przyszedł czas na fotografowanie innych osób. Zgadza się, obserwowałem, jak dorasta, chciałam zatrzymać w pamięci te najpiękniejsze dla każdego ojca momenty wchodzenia dziecka w kolejne fazy rozwoju. Potem naturalnie przyszedł czas na fotografowanie innych. Fotografie… Robię je dla siebie, realizuję swoje pomysły, szukam takich twarzy i osób, które docierają do mnie, i kiedy jestem pewien, że osiągnę z nimi efekt zamierzony, taki, jaki chciałbym osiągnąć. Nie chwytam się byle czego. Zdjęcie musi być w głowie, człowiek ma mieć pomysł, a potem narzędzia, by przelać go na matrycę. Ludzie zarzucają ci, że twoje zdjęcia są pełne nostalgii, iście witkacowskie, ze stłumionymi kolorami i grą światłocieni. Nie znoszę cukierkowej fotografii. Lubię smutek. Nie lubię sztucznego uśmiechu, nie pociąga mnie. Dla mnie twarze z moich fotografii nie są smutne, nie ma tam sztucznej pozy, tzw. dzióbków. Są tam natomiast te najbardziej skrywane emocje, zdjęcia z subtelnym uśmiechem lub takie, gdzie pozująca modelka krzyczy. Nudzą mnie typowe zdjęcia. Trzeba pójść w kierunku czegoś innego.

Twoje zdjęcia operują na walorach kobiecego piękna, twarzy, smacznie podanej nagości. Czy akty to temat trudny dla fotografa? W aktach najważniejsza jest dla mnie twarz, nie nagość, liczy się subtelność, skrywana tajemnica. Temat aktów jest bardzo trudny, ale nie chodzi tam o to, by wszystko było podane na tacy. W jaki sposób ewoluowała twoja sztuka od czasów pierwszych aktów? Nie interesuje mnie fotografia komercyjna, choć czasami pozwalam sobie na sesyjne „ślubniaki”, to z upływem czasu stałem się bardziej wybredny. Kiedyś lubiłem ciasne kadry, małą głębię ostrości, a teraz ciągnie mnie w stronę szerokiego kadru, by było widać więcej tego, co się dzieje w tle. Rośnie mi także apetyt na odważne działania w dziedzinie fotografii. Jednocześnie fotografuję mniej, angażując się w duże projekty, w których trakcie sam staję się modelem, a więc wytworem procesu twórczego. Ponadto sporo jeżdżę i biorę udział w plenerach fotograficznych, które są dla mnie nowym eksperymentem. Wychodzę z założenia, że trzeba poznawać i pozować, a więc stanąć także po drugiej stronie kadru. Twoje fotografie zapadają w pamięć. Fotografia to coś, co zostaje w pamięci, zamykasz oczy i widzisz ją,

25


SZTUKA

pamięta się ją latami. Na tym polega zasadnicza różnica między fotografią a zdjęciem. W twarzach, czy to kobiecych, czy męskich, zawsze pociągały mnie mocne, zimne rysy, one są plastyczne, można je modelować światłem i cieniem. Oprócz twoich znanych zdjęć szczególnie utkwiły mi w pamięci autoportrety, a teraz sam stałeś się modelem, głównym aktorem w śmiałych projektach fotograficznych. Twoje zdjęcie w cierniowej koronie… Fotograf z Warszawy Sławek Patoka organizuje „Adela Photo Pathology” – spotkania fotograficzne w plenerach, w których mam zaszczyt uczestniczyć. Zaprasza ludzi z branży fotograficznej. Wśród uczestników mało kto z fotografów jest stricte wykształconym fotografikiem i często jest tak, że modelki, które dotąd pozowały, stają się fotografkami. Plenery (m.in. im. Adama Bersza – przyp. red.) trwają cztery dni, to doskonała możliwość do artystycznego i towarzyskiego wyżycia się. Zdjęcie, o którym myślisz, to w cierniowej koronie,

26


to „Galerianowy Chrystus”. To było na plenerze organizowanym z kolei przez Adama Polańskiego. Sławek Patoka wystylizował mnie w ten sposób. W zamyśle chodziło o handel w niedzielę. Każdy niesie swój krzyż. Powstają kolejne pomysły. Współpracę zaproponowała mi także Monika Cichoszewska, a więc może niedługo po raz kolejny stanę po drugiej stronie obiektywu. W małych społecznościach takie tematy na pewno wzbudzają kontrowersje. Fotografia ma wywoływać nawet skrajne emocje. Choć w swojej miejscowości za swoje śmiałe i odważne sesje zostałem już wyklęty z ambony. Staram się łamać tabu, stawiając się także po drugiej stronie aparatu, jeśli ktoś ma dobry pomysł, to dlaczego nie miałbym służyć za materiał. Inspiruje mnie „Ostatnia wieczerza” Leonarda da Vinci. Na pewno mi się dostanie, gdy zrealizuję swój pomysł na nią. To jak to jest z tym pozowaniem i mężczyzn, i kobiet? Kobieta z za-

sady zawsze jest pozycjonowana w relacji do spojrzenia męskiego? Kobiety mają zdolność pozowania, mężczyźni z kolei są nieco bardziej onieśmieleni, podchodzą z dystansem, są też może bardziej naturalni, jakby się wstydzili. Muszę przyznać, że zaczynają mnie fascynować męskie twarze. Mam w planach także realizację projektu z portretami mężczyzn, którzy realizują się w swoim zawodzie z pasją. Reszta niech zostanie tajemnicą. Mężczyźni to zatem dużo trudniejszy temat do obróbki artystycznej? W pewnym sensie tak. Dużo trudniej wyciągnąć głębię z męskiego pierwiastka niż z żeńskiego. Na koniec – gdybyś miał powiedzieć, czym jest dla ciebie fotografowanie… Spotkaniem z drugim człowiekiem, a może bardziej z sobą samym, bo dzięki niej uwalniam swoje myśli i to, co mam w sobie, przelewam na obraz.

27


Foto: Bartek Warzecha

LUDZIE

28


Witold Mazurkiewicz

Krew, pot i łzy Witold Mazurkiewicz, aktor teatralny i lalkowy, reżyser, od 2013 roku dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej.

Z Witoldem Mazurkiewiczem rozmawia Anita Szymańska

Skąd znalazł się pan w teatrze – nie w Bielsku-Białej, ale teatrze w ogóle. Jestem urodzonym bielszczaninem i moje związki z teatrem zaczęły się tutaj, w Bielsku-Białej. Po maturze i nieudanym egzaminie do szkoły teatralnej w Krakowie zostałem adeptem w Teatrze Lalek „Banialuka”. Po dwóch sezonach dostałem się do szkoły teatralnej w Białymstoku – jest to filia warszawskiej szkoły teatralnej – na wydział lalkarski. Po studiach w Białymstoku dostałem się na wydział reżyserii w Akademii Teatralnej w Pradze, w ówczesnej Czechosłowacji. Po spędzeniu tam kilku semestrów otrzymałem propozycję angażu w teatrze w Lublinie. Przerwałem studia w Pradze i wyjechałem do Lublina. Jakiś czas tam pracowałem, ale moja niepokorna dusza i trudny charakter (śmiech) spowodowały, że po kilku latach rzuciłem ten teatr repertuarowy i założyłem z kolegami Jarosławem Tomicą i Michałem Zgietem własny, prywatny teatr, który nazywał się Kompania Teatr. Był to dość krótko teatr prywatny, ale jeden z pierwszych w Polsce – powstał na fali przemian przełomu lat 80. i 90.

tywnego w Polsce i na świecie. Właściwie do dzisiaj nie wiem, co to znaczy teatr alternatywny (śmiech). Alternatywny wobec czego? Ówczesne przemiany w życiu teatralnym były tak szybkie, że połączenie tego teatru z repertuarowym stworzyło ogromną siłę. Nazywaliśmy się odtąd Provisorium Kompania Teatr. Od tego czasu zaczął się mój najbardziej intensywny teatralnie i artystycznie okres. To połączenie dwóch różnych sposobów realizowania teatru dało zupełnie nową jakość. Zaczęliśmy od realizacji „Dżumy” Camusa w reżyserii Janusza Opryńskiego, kolejny spektakl był kamieniem milowym – „Ferdydurke” Gombrowicza, z którym zjeździliśmy cały świat. To było 15 lat niemal bez wysiadania z samochodu i samolotu. Zagraliśmy go prawie 600 razy, w tym około 200 razy po angielsku. „Ferdydurke” dało nam możliwość wejścia w zamknięty festiwalowy krąg, który dla takich teatrów jak nasz był dotąd niedostępny. Na Festiwalu Klasyki Polskiej w Opolu stanęliśmy w szranki z wieloma wybitnymi reżyserami teatralnymi – i wygraliśmy w sposób bardzo spektakularny, ponieważ wzięliśmy Grand Prix jednogłośnie.

Teatr prywatny w tamtych czasach? Bardzo dobrze funkcjonowaliśmy, jeśli chodzi o rynek artystyczny, biznesowy, festiwalowy, ponieważ mieliśmy spektakle dla dzieci i dla dorosłych. Działalność rozpoczęliśmy słynnym spektaklem „Celestyna” Fernando de Rojasa w reżyserii Mira Prohaski. Potem połączyliśmy się z Teatrem Provisorium – legendą teatru alterna-

Jaka była pana rola w tym teatrze? Robiłem wówczas wszystko, ponieważ stanowiliśmy teatr składający się z siedmiu osób – pięciu aktorów, jedna osoba, która zajmowała się techniką, natomiast ja i Janusz Opryński reżyserowaliśmy spektakle. Ale tak naprawdę każdy z nas był po trosze technikiem. Po tym opolskim festiwalu – to było ponad 20 lat temu – mogę mówić

29


LUDZIE

Próba spektaklu „Człowiek z La Manchy”, reż. Witold Mazurkiewicz, foto: Krzysztof Grabowski

o tamtych czasach jak o historii i z uśmiechem i radością, gdyż zaczął się wtedy marsz tego spektaklu przez polskie, a następnie europejskie i światowe festiwale. Jaka była wówczas rzeczywistość teatralna? Zmiany, które działy się w kraju, dotykały również teatru. Kiedy dzisiaj patrzę z perspektywy tych 20 lat, łezka się w oku kręci. Spektakle, które w perspektywie przynosiły pieniądze, robiliśmy przecież za przysłowiowe grosze. „Ferdydurke” miało bardzo udaną, lecz tanią scenografię autorstwa Jerzego Rudzkiego. Stanowiła ona baconowski sześcian 3 × 3 m, na której to przestrzeni odbywał się cały gombrowiczowski kosmos. Wszechświat, który był w stanie poruszyć serca widzów od Stanów Zjednoczonych po Rosję. Ale też łatwiej nam było podróżować po świecie, ponieważ te 7 osób łatwo było zaprosić, a scenografię stworzyć na miejscu. Dlaczego o tym mówię? Bo zderzam to z dzisiejszą rzeczywistością – kiedy nasz Teatr Polski od dwóch lat jeździ po festiwalach, to mam z tym mentalny kłopot, bo wszyscy, którzy nas zapraszają, funkcjonują w tej samej rzeczywistości. Otóż dzisiaj, kiedy zaprasza się spektakl, to jedzie teatr z tak zwanym „dworem”. Akurat my robimy spektakle wieloobsadowe, więc musi jechać sporo ludzi z obsługi spektaklu. Myślę, że tamto doświadczenie na pewno wniosłem do teatru w Bielsku-Białej, bo wynik ekonomiczny Teatru Polskiego jest z roku na rok coraz lepszy i stawia nas w pierwszej piątce w Polsce. A „tylko” w piątce, ponieważ te wyprzedzające nas teatry poruszają się w innej rzeczywistości artystycznej.

wydarzenie. Wszystkie spektakle były obliczone na granie nie tylko w Lublinie, gdzie była nasza siedziba, bo byłyby tam skazane na 50 prezentacji. A my wszystkie realizacje graliśmy po kilkaset razy. Potem przydarzył się Różewicz i to była historia dość niezwykła. Poeta żył jeszcze wtedy, gdy ktoś poradził nam, abyśmy zrobili „Do piachu”. Trzeba było uzyskać jego zgodę, więc z Januszem Opryńskim wieloma kanałami dotarliśmy do poety poprzez jego dobra przyjaciółke i asysytentkę. On wówczas powiedział: „Dobrze, Marysiu, niech oni to robią, ale ty będziesz piła to piwo” – dlatego że „Do piachu” było najtrudniejszym do zgryzienia w Polsce spektaklem Różewicza: jest to sztuka, która w szczery i brutalny sposób opowiada o AK, w której Różewicz był i w związku z tym miał prawo o tym pisać tak, jak to czuł i widział. Nasza realizacja była trzecia, a już po dwóch pierwszych rozpętało się tzw. polskie piekiełko, Różewicz dostawał zaoczne wyroki śmierci. Sięgając po ten tekst, też trochę się tego obawialiśmy, ale myślę, że już był wtedy inny czas – nie było takiego gorącego poruszenia, a spektakl miał bardzo dobre przyjęcie w Polsce i w Europie. Po „Do piachu” zrobiliśmy „Homo Polonicus” według powieści Radosława Piwowarskiego. Spektakl „po bandzie” opisujący nas, nasz kraj, nasze wady i zalety. Wtedy czuliśmy już, że coś się wypala i kończy. Przyszedł taki moment, kiedy trzeba było określić się, co dalej. Ja zostałem z Kompanią Teatr, gdzie zrealizowaliśmy kilka spektakli. Janusz Opryński został z Provisorium – a dziś, kiedy siedzimy i rozmawiamy, piętro niżej pracuje z moim zespołem nad „Idiotą” Dostojewskiego. Tak więc po iluś latach spotykamy się artystycznie.

Mariaż Kompanii i Provisorium trwał 15 lat. Co potem? Jeszcze w czasie trwania naszej współpracy spróbowaliśmy powtórzyć sukces „Ferdydurke”, tworząc spektakl „Sceny z życia Mitteleuropy” na pdstawie „Niepokojów wychowanka Toerlessa” Roberta Musila – próbowaliśmy otwierać go tym samym kluczem co poprzedni spektakl i to się nie do końca udało. Wróciliśmy do Gombrowicza, zrobiliśmy „Trans-Atlantyk” i to było znów wielkie

Co po Kompanii? Później trafiłem do Teatru Rampa jako dyrektor artystyczny sceny kameralnej, gdzie spędziłem cztery lata. Potem był konkurs w Bielsku-Białej, do którego po trzydziestu prawie latach nieobecności w mieście udało się mi wrócić. Ogromna klamra – po tylu latach i rzeczach, które wydarzyły się po drodze, jest to wręcz metafizyczne doświadczenie. Kocham to miasto i ten teatr…

30


Zdjęcie zespołu grającego sztukę „Boeing Boeing” oraz obsługa sceny, fot. Krzysztof Grabowski

Z czym wiąże się więc bycie dyrektorem teatru? Są to przecież nie tylko wyzwania artystyczne, ale też ekonomiczne i takie po prostu ludzkie. Ta moja historia „szefowania” różnym zespołom i ludziom jest już dość długa, poza teatrami, o których wspominałem, przez kilka lat byłem dyrektorem festiwalu teatralnego w Lublinie. To jest wiele lat, które na to pytanie odpowiadają w jednoznacznie bolesny sposób – przynajmniej na początku jest to ogromna samotność. Samotność dotkliwa, bo tak naprawdę nie umiałem inaczej i rezygnowałem ze wszystkiego, by móc w całości poświęcić się teatrowi. Tak było i w Bielsku-Białej. Przez pierwsze lata był tylko teatr i ludzie w nim. Dopiero teraz odważyłem się założyć rodzinę i razem z partnerką wychowuję dwójkę dzieci. Mam nadzieję, że nie zaszkodzi to ani teatrowi, ani rodzinie (śmiech). Podjęcie takiej pracy nie załatwia wszystkiego na początku. Pozornie jest się szefem i realnie też, ale też siebie trzeba uzasadnić na tym stanowisku wobec zespołu. To wymaga bardzo ciężkiej i długiej pracy, aby odnaleźć siebie i aby zespół odnalazł ciebie. Gdybym miał to oceniać tu, gdy mówimy o Teatrze Polskim, ten pierwszy etap trwał dla jednych krócej, bo jeden sezon, dla innych dłużej, może dwa sezony, ale z mojego punktu widzenia skończyło się szczęśliwie, bo wszyscy nawzajem upewniliśmy się w swoich kompetencjach. Ten zespół stanowi w moim odczuciu pewnego rodzaju rodzinę o znakomitej atmosferze. Trzeba sobie uświadomić, że poza stałym zespołem aktorskim jest wielu „gościnnych” aktorów, którzy tu wracają chętnie z innych teatrów w Polsce. Jest cała masa ludzi pracujących tu, bez których by tego teatru nie było. To absolutnie świetny zespół techniczny,

administracja, organizacja widowni. Mam takie wrażenie, i sobie je zostawię, bo naprawdę głęboko tak czuję, że ci ludzie bardzo się identyfikują z tym teatrem, walczą o niego, wiedzą, że sukces, który jakiś jest – artystyczny, ekonomiczny i wizerunkowy – wymaga pracy i zaangażowania. Tym sukcesem jest to, że teatr jest pełny, codziennie aktorzy odbierają nagrodę w postaci braw na stojąco. Stanowi to świadectwo, że to się nam udaje, że ta rodzina się zawiązała. To, że jest taka atmosfera, to bardzo dobrze, natomiast bez niej – byłoby niemożliwe osiągnięcie tego, co osiągamy. Ma pan doświadczenie pracy w różnych miastach – jaki jest widz w Bielsku-Białej? Nie wiem, czy jest tu jakaś specyfika, bo nie chciałbym tworzyć jakichś ram. Po czterech latach zdobyliśmy widza bardzo wiernego, ciepłego i ufnego. Nie przyszedłem do teatru złego czy niefunkcjonującego. To był bardzo dobry teatr, trzeba jednak powiedzieć, że było trochę mniej widzów. Dzisiaj mamy 82 tysiące widzów rocznie, kiedy obejmowałem teatr – widzów było 50-60 tysięcy. Nam się udało widza jeszcze bardziej do teatru przyciągnąć, spowodować, że ma przekonanie, iż nie chcemy go oszukać, ale dajemy mu krew, pot i łzy. Jest to zasługa myślenia o repertuarze, nie ma w tym miejsca na przypadek. Strategia? Tak, nie boję się tego słowa. Ta strategia wynika z tego, o co pani pyta – gdzie się znajdujemy, jakie to jest miasto i jaki to jest widz. Zawsze miałem poczucie, że w monoteatralnym mieście musi być

31


LUDZIE

teatr – nie liczę znakomitej Banialuki, adresowanej głównie do dzieci – który odpowiada na oczekiwania każdego widza. I to żaden wstyd ani dla teatru, ani dla widza, dlatego że jest to teatr publiczny, finansowany z publicznych pieniędzy, a zatem pieniędzy każdego z tych ludzi, którzy tu chcą przyjść. Wobec tego każdy z nich ma prawo oczekiwać, że za swoje pieniądze otrzyma coś od nas. Zatem próbuję budować repertuar dość eklektyczny, którego jedynym wyróżnikiem jest to, że ma to być bardzo dobre na poziomie produkcji i wykonania. Niezależnie od gatunku teatralnego, od farsy po sztuki bardzo trudne, jak „Święty Idiota”, którego robimy teraz, czy „DyBBuk”, którego zrealizował Passini. I ten teatr środka – klasyka światowa i polska, to konsekwencje tych wyborów. Dobry teatr moim zdaniem przyciąga tylko dobrą literaturą. Ta strategia przynosi owoce z roku na rok. Pierwszego roku, kiedy tu przyszedłem, uznałem, że oznaką szacunku dla zespołu i widza będzie rezygnacja z rozdawania biletów czy korzystania z zakupów grupowych. Na wiele spektakli w tej chwili wiele miesięcy do przodu brakuje biletów. A są takie tytuły jak „Boeing, Boeing”, że bilety znikają natychmiast, kiedy ukazują się w sieci, a potem można je kupić jak kiedyś przed kinami – po wyższej cenie (śmiech). W tym roku Teatr Polski został doceniony w konkursie Marka Śląskie. Nagroda została wręczona 2 września, podczas gali Regionalnej Izby Przemysłowo-Handlowej w Gliwicach. Teatr Polski otrzymał nagrodę w kategorii „kultura”. To dla nas duże wyróżnienie, z którego jesteśmy bardzo dumni, bo pokazuje nasz bielski teatr w szerszym polu i pozwala lepiej mówić o tym, co tu realizujemy.

zespół będzie miał okazję z nim pracować, bo jest to dla nich kolejna okazja rozwoju warsztatu i zdobywania doświadczeń, uczenia się od kogoś. Chciałbym, aby rozwijali się na każdym poziomie, dlatego też współpracują z młodymi reżyserami, czasem debiutującymi. Część z tych prób kończy się niezwykle dobrze, jak „Humanka”, „Lalka” czy „Pustostan”. Z drugiej strony chciałbym, aby mieli kontakt z „master class” – dojrzałymi mistrzami. Żeby ten teatr nie był dla nich jednowymiarowy. Stąd Waldemar Śmigasiewicz, Janusz Opryński, Mikołaj Grabowski. Te trzy premiery zamkną rok kalendarzowy? Tak, będzie to połowa sezonu, a koniec roku zamknie produkcja sylwestrowa. Dwa lata temu „Boeing…” okazał się sukcesem, w związku z czym zrealizujemy drugą część tego tytułu, czyli dalsze losy jednej z bohaterek, służącej, którą gra właśnie Anita Jancia-Prokopowicz. Będzie to spektakl pod tytułem „Pomoc domowa”, uzupełniony o premierę muzyczną. Z kolei 2018 rok rozpoczniemy „Świętoszkiem” Moliera albo „Hamletem we wsi Głucha Dolna”. Ponadto planujemy „Boską” – czyli tytuł znany, o którym myślałem od kilku lat – wciąż dogaduję główną rolę, ponieważ chciałbym tą rolą nieco zaskoczyć, będzie to aktorka spoza Teatru Polskiego. Kolejny spektakl to „Awantura w Chioggi” Carla Goldoniego – znakomita comedia dell’arte, którą zrealizujemy w realiach włoskich lat 60.-70., z muzyką z tamtych czasów.

„Z tego obecnego zespołu jestem dumny – – niewiele jest w Polsce zespołów teatralnych, które mogą zagrać wszystko, taki repertuar jak my, biorąc pod uwagę także musicale z wykorzystaniem świetnych wokali naszych aktorów. ”

W teatrze jest obecnie około 6-7 premier. Jak planuje się pracę nad repertuarem? Nie ma tu miejsca na spontaniczność, poza wypadkami losowymi, ponieważ wynika to z ekonomii oraz tego, że chciałbym pracować z ludźmi, którym ufam – mam na myśli realizatorów zewnętrznych, którzy zazwyczaj też planują. Nakreślam wstępnie plan na 2-3 lata do przodu, a rok wcześniej jest przygotowany plan całego sezonu. Oczywiście zdarza się, że czasem coś się „obsunie” – jak to w życiu, ale dajemy sobie radę, znamy tę pracę nie od roku. Nawet ten sezon, o którym rozmawiamy, mam zaplanowany, ale nie dałbym ręki sobie uciąć, że wszystko na dziś jest dopięte na ostatni guzik, bo to nie jest możliwe (śmiech). Wiemy, że są już próby do „Świętego Idioty” według Dostojewskiego. Potem ciekawa historia – monodram o Wandzie Rutkiewicz, nieżyjącej himalaistce, wspaniałej kobiecie. Przeczytałem go i od razu widziałem w tej roli Anitę Jancię-Prokopowicz. Zaproponowałem jej ten tekst i czytając go, miałem przed oczami obrazy z filmu „Sztuka kochania Michaliny Wisłockiej” – pewnie dlatego, że obie kobiety, Wanda i Michalina, miały silne kobiece cechy. Anita natomiast miała pomysł, aby reżyserię monodramu powierzyć Marii Sadowskiej, czyli reżyserce „Sztuki kochania”. Maria Sadowska się zgodziła, próby są już w toku – w połowie października będzie premiera „Wandy”. Potem Mikołaj Grabowski – kolejna wielka postać teatru – również rozpoczął już próby do „Miarki za miarkę” Szekspira. Cieszę się, że mój

32

Wspominał pan o kilku osobach, z którymi chciałby pracować… Część marzeń w tym zakresie już spełniamy, wspominając na przykład Grabowskiego, Opryńskiego, chciałem pracować z panem Farugą, oczywiście zostaje mi ileś nazwisk do namówienia – rozmawiam z panią Agatą Dudą-Gracz, chciałbym namówić pana Marcina Hycnara, aby zrealizował u nas spektakl, rozmawiam z Michałem Zadarą… Oczywiście wśród młodych także – pani Dominika Knapik, pan Wawrzyniec Konarski… Te nazwiska można by mnożyć. Oczywiście jeśli chodzi o pewien przedział wiekowy, wiem dużo więcej, natomiast przy bardzo młodych twórcach zawsze istnieje – fajny skądinąd – element ryzyka. Ale tak naprawdę każda realizacja jest związana z ryzykiem, nikt nie jest skazany na sukces i ten zawód wymaga ogromnej pokory, której brak powoduje katastrofę. A jak sprawdzić, czy ktoś tę pokorę w sobie ma, czy tylko pychę? Nie wiem… Dlatego każdego wieczoru dziękuję w duchu wszystkim, którzy z nami współpracują, że to się nam ciągle dobrze układa. Żebyśmy pamiętali o tym, że dobry czas nie jest dany raz na zawsze, trzeba go pielęgnować. Przed nami wielkie realizacje, dlatego potrzeba nam tej pokory. Są i wielkie nazwiska… Oni są zachwyceni naszym zespołem, mówią mi o tym. Zespół jest bardzo zróżnicowany. Tak, to bardzo utalentowani ludzie o niezwykłym potencjale, wspaniały zespół, który budowaliśmy przez cztery lata. Gdy dodatkowo słyszę od ludzi, którzy przyjeżdżają tu pierwszy raz, aby pracować, i po kilku dniach mówią mi: „Stary, ale masz zespół, ale tu się dobrze


Foto: Krzysztof Grabowski

pracuje, ja stąd nie chcę wyjeżdżać”, to tylko serce rośnie. Budowałem ten zespół, patrząc i obserwując, może nie ustrzegłem się błędów, ale biorę za to odpowiedzialność. Czasem wymaga to też trudnych decyzji. Tak, trudnych, jak na przykład zwolnienia. To jest tak samo jak bycie selekcjonerem zespołu sportowego. Być może po drodze się pomyliłem, ale z tego obecnego zespołu jestem dumny – niewiele jest w Polsce zespołów teatralnych, które mogą zagrać wszystko, taki repertuar jak my, biorąc pod uwagę także musicale z wykorzystaniem świetnych wokali naszych aktorów. Robimy trudne, współczesne dramaty, jak „Królowa Margot” czy „DyBBuk”, albo spektakle wystawiane na Małej Scenie. Dzięki temu, że ci dojrzali aktorzy przyjęli młodych jak własne dzieci, a młodzi aktorzy są fantastycznie zdolni, ale nie uciekają od tego, aby się uczyć od starszych i doświadczać. Wcześniej pytała pani o to, co to znaczy być dyrektorem – właśnie to „branie na klatę” odpowiedzialności, co czasem sprawdzi się dopiero po 2-3 latach. Bo przecież działa się w materii ludzkiej, nie tylko tych osób, które są tu w teatrze, ale ich bliskich, rodzin, widzów… To wszystko, co funkcjonuje poza teatrem. Jaka jest pana opinia na temat kondycji teatru w Polsce? Bardzo nie lubię o tym mówić, bo sam jestem częścią teatru, a to zawsze łączy się z oceną kolegów – robię to niechętnie, bo mówiąc o kimś konkretnie, nie do końca byłbym w porządku, ponieważ go tu nie ma. Mówiąc na jakimś stopniu ogólności, uciekniemy w banał.

Dlatego dużo prościej jest mi mówić o kondycji mojego teatru: jak rozumiem teatr w tym mieście, jak rozumiem swojego widza… Myślę, że problem zaczyna się w momencie, kiedy przestajemy myśleć o widzu, a zaczynamy myśleć o sobie wyłącznie jako artyście. Szczególnie ma to dotkliwe i dojmujące znaczenie, kiedy mówimy o teatrach publicznych. I nie chodzi mi o to, że my mamy się widzowi przypodobać. Ale – biorąc z moich doświadczeń – kiedy mi się nie podobało w teatrze publicznym i chciałem krzyczeć światu, jakim jestem artystą, to założyłem teatr prywatny. I dopiero wtedy, kiedy razem z Provisorium zaczęliśmy być słyszalni, znowu zostaliśmy wzięci pod skrzydła publicznego protektora. Ale na początku sami zdobywaliśmy pieniądze. Problem pojawia się wtedy, kiedy jako artyści zaczynamy uważać, że nam się wszystko należy. A teatr to przecież dialog między twórcą a widzem i kiedy przestajemy zwracać uwagę na potrzeby drugiej strony, wówczas zaczyna się problem, zaczynamy się stawać ważniejsi… tylko dla kogo? Dla siebie? To nasze subiektywne spojrzenie na świat i życie bez udziału widza jest niedobre. Jeśli jesteśmy w stanie go pobudzić, aby z nami chciał dyskutować i rozmawiać – czyli przychodzić do teatru – wtedy jest w porządku. Problem jest wówczas, kiedy teatr zaczyna widza tracić. Ten dialog zostaje przecięty. Jednak nie chcę oceniać, jakie są tego przyczyny. Wierzę natomiast, że przedsięwzięcie teatralne jest naznaczone na początku zawsze dobrą wolą, nigdy złą. Ale to jest taka materia – nie zawsze się udaje. Dziękuję za rozmowę. Dziękuję.

33


LUDZIE

Marcin Haladyn

Zawsze wracam do domu Skąd wziął się pan w radiu? W radiu wziąłem się z nocnej audycji, jeszcze gdy mieszkałem we Wrocławiu i miałem niespełna osiemnaście lat. Słuchałem wtedy audycji prowadzonej przez Tomka Sysło, mojego późniejszego przyjaciela. Uczyłem się po nocach, więc miałem okazję, żeby go jednym uchem słuchać. Zadzwoniłem do radia, porozmawialiśmy na antenie, potem porozmawialiśmy poza nią, aż Tomasz uznał, że jestem interesującym rozmówcą i zaprosił mnie do radia. Nigdy wcześniej nie widziałem radia od środka, nigdy nie planowałem pracy w radiu, więc uznałem, że chętnie to zobaczę. I tak tydzień później pojawiłem się w studiu radiowym Radia Kolor jako gość. Dla młodego człowieka, jakim wtedy byłem, to było fascynujące – te setki płyt, przyciski, konsola. Spodobało mi się nie samo mówienie do ludzi, lecz dostęp do muzyki i realizacja programu. Byłem wówczas bardzo młody, więc nie było absolutnie żadnej szansy na to, abym został realizatorem i prowadzącym równocześnie, więc póki co stałem się gościem radiowym.

Marcin Haladyn, lekarz weterynarii, podróżnik, głos Radia Bielsko, człowiek o wielu pasjach i wielkim sercu – wolontariusz akcji Oczy Etiopii. Mąż i ojciec. Z Marcinem Haladynem rozmawia Agnieszka Ściera

Co to była za audycja? Audycja miała tytuł „Nocne rozmyślania w mieście Wrocław”, czyli o wszystkim i o niczym. Prawie jak nasz poranny pro-

34


gram teraz. Przychodziliśmy do studia i rozmawialiśmy o tym, co nas zaciekawiło, ukłuło, co nam się podobało albo nie. O książkach, filmach. Audycja tworzyła się na bieżąco. Nigdy nie było żadnego planu. Dlatego gdy zostałem już stałym prowadzącym, mogłem być pewien, że za każdym razem coś się wydarzy, łącznie z tym, że raz w czasie audycji zostaliśmy aresztowani (śmiech). Co przeskrobaliście? Puściliśmy muzykę na zewnątrz stacji w środku nocy i zrobiło się zgromadzenie, a my w tym zgromadzeniu wiedliśmy prym i zwyczajnie zostaliśmy zaaresztowani za zakłócanie ciszy nocnej i odwiezieni na komisariat w celu złożenia zeznań. Skąd Bielsko-Biała? Z miłości oczywiście (śmiech). Po trzydziestu latach mieszkania we Wrocławiu i pracy jako lekarz weterynarii i jako dziennikarz zauważyłem, że zaczyna mnie to wszystko jakoś męczyć. Przyjeżdżaliśmy z żoną na weekendy do jej rodzinnego miasta i czułem się tu dobrze. W końcu wymyśliliśmy wspólnie, że przeprowadzka do tego miasta spowoduje, że uda mi się zwolnić, może pracować mniej albo inaczej. Pomyślałem

35

sobie, że będę pracować w mniejszej stacji radiowej, bez presji ze wszystkich stron. W 2006 roku pracowałem w Polskim Radiu już od paru dobrych lat, a to bardzo stresująca i wymagająca praca. No więc przenieśliśmy się i stworzyliśmy tu mały zakład weterynaryjny, który urósł bardzo i ta ucieczka od pracy za bardzo się nam nie udała (śmiech). Nie obawiał się pan wyjechać z rodzinnego miasta, gdzie są i rodzina, i znajomi, i znajome kąty? Miałem wiele obaw z tym związanych. Przecież mieszkałem tu całe życie i chociaż pasjonowały mnie i nadal pasjonują podróże, to zawsze wracałem do Wrocławia. Decyzja o wyjeździe nie była łatwa. Wydawało mi się, że ja się w żadnym mieście nie odnajdę, ale kiedy przeprowadziłem się do Bielska-Białej, okazało się, że znalazłem tu wszystko, czego mi było potrzeba. Trudno było na początku? Właśnie wręcz odwrotnie, zaskakująco łatwo. Te wszystkie obawy związane z tym, że będzie mi trudno się tu zaaklimatyzować, że będzie mi czegoś brakowało, właściwie bardzo szybko się rozwiały, i to dzięki ludziom. Bo poznałem tu świetnych ludzi.


LUDZIE

Mnóstwo rzeczy mnie oczywiście zaskakiwało. Do dzisiaj tak mam, że jak stoję na jakimś skrzyżowaniu, to wypatrzę kogoś znajomego, co się we Wrocławiu nigdy nie zdarzało. Tu wszyscy wszystkich znają. Czy nie brakuje panu tej wielkomiejskiej anonimowości? Nie. Jasne, że nie jestem typem człowieka, który lubi spotykać słuchaczy na żywo. Nie wynika to ze złego charakteru, ja jestem po prostu nieśmiały. Często spotykam się z tym nawet w klinice, gdzie ktoś mówi: „A ja słucham pana w radiu” – może to miłe, bo ktoś mnie słucha, ale z drugiej strony to mnie krępuje, bo tu i teraz jestem zupełnie kim innym. Taki Doktor Jekyll i Mr Hyde. Dokładnie. I to jest straszne. Nie wiem, czy nie jestem materiałem na głębsze badanie psychologiczne. Bo kiedy w radiu kończy się program o godzinie 10.00, staję się zupełnie innym człowiekiem. Tutaj jestem kompletnym wariatem szukającym zadymy, jak to mówi czasami Mirek: „No to komu teraz dowalimy?”. Natomiast wychodząc stąd, staję się raczej poważnym doktorem, który zajmuje się swoimi pacjentami, zwierzakami, który rozmawia z opiekunami zwierząt z pozycji czasami mentora. I kiedy ktoś mi powie: „Słuchałem dzisiaj pana w radiu, ale były jaja” – no to ja tę swoją powagę tracę w oczach tego człowieka. W sytuacji, gdy ktoś w sklepie mnie rozpoznaje, zwyczajnie się czerwienię (śmiech). Czasami dzięki popularności może pan liczyć na rabat? Czasami rzeczywiście (śmiech). Statystycznemu Kowalskiemu nie jest łatwo pogodzić dwie skrajnie różne profesje, a do tego szereg pasji. Mnie to generalnie nie przeszkadza. Mam takie wrażenie, że jest jedna rzecz, której ciągle i nieustannie mi brakuje. To jest czas na realizację koncepcji i pomysłów, sprawdzanie miejsc. Ja się strasznie boję, że kiedyś mój czas się skończy i będę miał w głowie: „Ojej, nie zobaczyłem tego”, albo: „Ojej, tego nie zdążyłem doświadczyć”. Czyli dla mnie połączenie tych dwóch niby nie związanych ze sobą profesji i różnych moich pasji jest czymś naturalnym. Jeżeli przychodzi mi do głowy jakiś pomysł, że chcę coś zobaczyć albo czegoś doświadczyć, to robię to. To jest takie szalone. Jakiś czas temu byłem z synkiem i żoną na Górze Żar i zobaczyłem facetów ubłoconych, z rowerami, a ja

jeżdżę na motocyklu, więc te dwa kółka nie są mi obce, ale wydawało mi się, że w tych dwóch kółkach nic nowego dla siebie już nie znajdę, i nagle zobaczyłem tych gości na rowerach, w zbrojach i pomyślałem sobie: „Wow, zjeżdżanie na rowerze z górki może być fajne”. A co z pana instynktem samozachowawczym? Nie mam go właśnie. To jest straszne. Mniej więcej dwa miesiące później szperałem już po internecie, jak to jest z tym downhillem. Okazało się, że tutaj, w Bielsku-Białej, jest zagłębie downhillowe niemal, i kupiłem rower. A teraz bolą mnie oba kolana, bo się ostatnio bardzo potłukłem przy upadku właśnie na Górze Żar.

„ Mam takie wrażenie, że jest jedna rzecz, której ciągle i nieustannie mi brakuje. To jest czas na realizację koncepcji i pomysłów, sprawdzanie miejsc. (...) Jeżeli przychodzi mi do głowy jakiś pomysł, że chcę coś zobaczyć albo czegoś doświadczyć, to robię to.” Czy działanie takie wynika z tego, że widzi pan coś intrygującego, czy to dziecięce marzenia? Trochę jedno i drugie. Czasami są to bardzo zaskakujące wybory. Wydawało mi się, że boję się wysokości. To był rok bodaj 2011, po powrocie z wyjazdu motocyklowego do Mongolii byłem zmęczony i poobijany. Kiedy wydawało mi się, że już na ten rok mam dość wrażeń, przeczytałem, że jest kurs spadochronowy. Pomyślałem sobie, że skoro jest taki kurs i jest w moim zasięgu finansowym, to spróbuję. I pamiętam, kiedy żona do mnie zadzwoniła, wtedy razem z synem odpoczywała na wczasach, odpoczywała też ode mnie (śmiech), ja jej w pierwszych słowach mówię: „Nie mogę

36

teraz rozmawiać, bo na kursie jestem”. Żona pyta: „Jaki kurs?”. „No wiesz, bo chcę skakać ze spadochronem”. Zrobiłem kurs, skoczyłem, doświadczyłem. Nie chciałem lecieć w tandemie, chciałem się sprawdzić, czy temu podołam. Jest pan takim empirykiem, wszystkiego musi pan dotknąć, wszystko sprawdzić. To ma swoje wady oczywiście, bo czasami to dotknięcie bardzo boli, ale jak słyszę opis jakiejś podróży czy opis jakiegoś kraju, to zawsze odnoszę takie wrażenie, że pewnie jest mnóstwo rzeczy, które się w tym opisie nie zmieściły. I tak dzieje się z wieloma dziedzinami życia. Jeśli więc mam pomysł i mam możliwość jego realizacji, to staram się sam dotknąć, nie wierzyć tylko w opowieści. A Oczy Etiopii? Czy to także chęć osobistego przeżycia, doświadczenia czegoś nowego? Jak to się stało, ze pojechał pan jako wolontariusz leczyć ludzi w Afryce? To wszystko przez radio. Oczy Etiopii to jest projekt stworzony przez Staszka Kotlarczyka, mogę chyba powiedzieć, że mojego przyjaciela. A poznałem go, gdy zadzwonił do mnie do radia i powiedział mi, że jest taki projekt, i spytał, czy istnieje szansa, aby on o tym projekcie opowiedział w radiu. I tak się stało. W ten sposób mogłem go w tym wesprzeć, w jego zbieraniu funduszy, realizacji całego projektu. Pomagałem mu w ten sposób przez kilka lat, aż w końcu przyszedł taki moment, że powiedziałem: „Staszek, pojechałbym razem z tobą” – i pojechałem. Byłem tam już dwukrotnie. I okazało się, że jest to dla mnie ważny punkt w roku, i już myślę, czy pojedziemy w tym roku, czy w następnym. Wracam stamtąd po kilkunastu dniach i mam poczucie, że została wykonana jakaś praca i ja w tę pracę jakoś się wkomponowałem, a moje dwie ręce posłużyły temu, żeby komuś daleko daleko stąd pomóc. To jest taka pomoc, po której nikt nie mówi „dziękuję”, ale po której widzimy przy ściąganiu opatrunku, że ktoś odzyskuje wzrok. I to wystarcza. Pozostaje jeszcze ogromny niedosyt. Staszek też ma takie uczucie i myślę, że on bardziej to nawet przeżywa, że cały czas jest mnóstwo ludzi, którzy tej pomocy potrzebują. Pewnie usłyszał pan pytanie, dlaczego tak daleko jeździcie pomagać, a przecież tutaj jest tyle osób potrzebujących. Usłyszałem takie pytanie, gdy wiozłem leki


do Gambii. Dlaczego tam, a dlaczego nie tutaj? A dlaczego nie? Byłem w Gambii wcześniej na motocyklu, potem pojechałem z lekami, dlatego że była konkretna rzecz do wykonania. Ktoś powiedział mi o problemie z malarią. Sprawdziłem, ile by to kosztowało i czy byłbym w stanie to udźwignąć. Zorganizowaliśmy to wspólnie z przyjacielem i pojechaliśmy bez zastanawiania się nad jakimiś innymi aspektami. Po prostu była potrzebna pomoc i było do wykonania zadanie, a myśmy je wykonali. I koniec. Prawdę mówiąc, rażą mnie takie pytania, dlaczego tak, dlaczego nie pomoc naszym. Albo krytyka pomocy jako takiej. Mam wtedy zawsze ochotę spytać tę osobę: „Powiedz mi, co zrobiłeś ostatnimi czasy, komu pomogłeś. Albo dlaczego nie pójdziesz i nie pomożesz w domu dziecka, w szpitalu, w hospicjum. Zrób to. Ja zrobiłem to tam, ty zrób to tutaj. Świetnie się uzupełnimy. Albo pakuj się i jedź z nami. Zamiast krytykować i tracić czas na hejtowanie w internecie, co jest teraz szczególnie łatwe, po prostu zrób to”. Mam przyjaciół, którzy prowadzą ośrodek pomagający dzikim zwierzętom, i też spotykają się z różnymi opiniami. Ale najczęściej te opinie negatywne piszą te osoby, które same nic nie robią albo w ogóle się nie zagłębiają w to, jak taka pomoc wygląda. Realizacja pasji wiążę się czasem z ryzykiem. Czy ma pan wsparcie w rodzinie? Przecież może pan zostawić wiele osób, które na pana liczą. I za każdym razem o tym myślę. Za każdym razem, gdy na nich patrzę i gdy ich przytulam, myślę, że im dziękuję za to,

że mają takie pokłady cierpliwości. Ja nie potrafiłbym być taki cierpliwy. Cudownie się rozumiemy, trudno mi powiedzieć w imieniu synka, ale za żonę mogę powiedzieć, że ona wie, kiedy ja potrzebuję tego wentyla od pracy, który powoduje, że coś mnie zaczyna gnać i zaczynam realizować kolejny pomysł. Myślę, że cudnie mi się trafiło, i mam nadzieję, że za każdym razem będę wracać do domu, a oni będą na mnie czekać, i że ja też w ich życiu będę przez to może pełniejszy, może to życie dzięki mnie nie jest jednostajne. Wiem, że się o mnie boją. I zawsze mam tak, muszę to powiedzieć, że kiedy gdzieś wyjeżdżam i wiem, że zajmuje mi to trzydzieści dni, to przychodzi ten piętnasty dzień i ja zaczynam wracać do domu. Wtedy ta droga mi się strasznie dłuży, bo chciałbym już być na miejscu. I wierzę w to, że zawsze tak będzie. Jak wrócę do domu, opowiem im o tym wszystkim, czego doświadczyłem, i dzięki temu oni będą bogatsi o wyobrażenie tego wszystkiego dzięki mnie. Podróżujecie razem? Synek ma jedenaście lat. Powoli przygotowuję się na chwilę, kiedy mi powie, że chce. Ale to musi być jego decyzja. Widzi pan siebie w nim? Troszkę tak, chociaż na pewno jesteśmy też trochę inni. Natomiast Kasieńka potrzebuje bezpieczeństwa, innego rodzaju podróży. To jest chodzący spokój. Ona w takich podróżach, jakie mnie fascynują, nie odnalazłaby przyjemności. Ale potrafimy też razem gdzieś pojechać i wtedy korzystać z uroków świata w sposób duuuużo spokojniejszy.

37

Jest pan sobie w stanie wyobrazić, gdzie będzie pan za dziesięć lat? Z trudem. Mam nadzieję, że jednak w Bielsku-Białej. Mam nadzieję, że będę realizował kolejne jakieś pomysły. Mam nadzieję, że będę mieszkał na wsi. Mam nadzieję, że będę miał możliwość poprzytulać się do własnego konia i posiedzieć na tarasie przy domu na wsi. To są marzenia na dzisiaj, ale mam nadzieję, że znajdę więcej czasu dla swoich bliskich, bo mam ciągle takie wrażenie, że oni są ciągle zaniedbywani. Może wspólnie z synem będziemy realizować szalone pomysły. Mam nadzieję, że będę dla niego pozytywnym przykładem. I mam nadzieję, że nie będę tracił czasu. Brakuje panu czasu? To chyba jedyna rzecz, której mi brakuje. Mam miłość, mam rodzinę, mam świetną pracę. Czy czytelnicy „2B STYLE” mogliby się jakość włączyć w organizację kolejnej akcji Oczy Etiopii? Jeśli ktoś z czytelników chciałby pomóc, to jak najbardziej – poprzez Staszka Kotlarczyka albo przeze mnie. Tym bardziej że z roku na rok ta akcja to swoje pozytywne żniwo zbiera coraz większe, więc coraz większe są potrzeby. Jeśli to kogoś by zaintrygowało i skłoniło do pomocy, byłoby cudnie. Dziękuję za rozmowę.

Zainteresował Cię temat, chcesz wesprzeć akcję Oczy Etiopii? www.oczyetiopii.org.


GALERIA LUDZIE

A n d r ze j B AT U R O Zmarły w tym roku fotografik Andrzej Baturo to jedna tych osób, które trwale wpisały się w krajobraz Bielska-Białej. Był ciepłym i życzliwym człowiekiem, ale nie pozostawił po sobie pustki, bo zainicjowane przez niego wydarzenia będą miały swój dalszy ciąg. Niebawem rozpocznie się kolejny Foto Art Festival. Andrzej Baturo był członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików, Rady Artystycznej Związku Polskich Artystów Fotografików w Warszawie, a także rzeczoznawcą Ministra Kultury i Sztuki do spraw fotografii. Założył w Bielsku-Białej Delegaturę Związku Polskich Artystów Fotografików. W 1992 roku, wraz z żoną Inez Baturo, powołał do życia Fundację Centrum Fotografii. Był jednym ze współtwórców Foto Art Festivalu, dzięki któremu co dwa lata Bielsko-Biała na kilka tygodni staje się stolicą fotografii. Był także współwłaścicielem Wydawnictwa Baturo oraz kuratorem Galerii Fotografii B&B. W swoim bogatym artystycznym życiu pracował jako dziennikarz „Głosu Olsztyńskiego” oraz fotoreporter popularnych w latach 70. czasopism, m.in. „Razem” i „Na Przełaj”. Brał udział w wielu ważnych wystawach i festiwalach fotograficznych, m.in. World Press Photo w Hadze. Jego prace wielokrotnie doceniało jury Konkursu Polskiej Fotografii Prasowej. Prezentujemy, za zgodą pani Inez Baturo, kilka zdjęć z bogatego zbioru Andrzeja Baturo. Więcej można zobaczyć w wydanej niedawno książce – albumie „Andrzej Baturo – 50 lat z fotografią”.

38


Od góry od lewej: Człowiek ze stołem | z projektu Pijana Polska | Na pych

39


GALERIA LUDZIE

Od gรณry: Polska Anglia | Polska Anglia

40


Od góry: Z fotoreportażu Izba wytrzeźwień | Święto prasy | z projektu Pijana Polska

41


FASHION LUDZIE

My MOODS M i ta s D es i gn

Co decyduje o naszych wyborach i decyzjach, podejmowanych każdego dnia? O kobietach napisano już chyba wszystko. Subtelna i krzykliwa, uległa i zaborcza, kochająca i zdradliwa – to właśnie nastrój i emocje determinują nas do działania i podjęcia następnego kroku. Powodują, że wbrew utartym opiniom jesteśmy zdolne do szerszego postrzegania tego, co nas otacza, głębiej analizujemy i odczuwamy. Zmienność nastrojów i emocji pobudza naszą kreatywność i stanowi integralny element naszej siły, a nie jej ograniczenie.

42


43


44


45


46


47


ZDROWIE I URODA

Jesień nie jest zła To dobry czas, by trochę zatroszczyć się o swoje ciało.

Wakacyjna pora przemija. Ostanie promyki słońca na szczęście nie są w stanie już zagrozić tak bardzo naszej skórze. Po lecie brązowa poświata naszego naskórka blednie, ustępując miejsca naturalnemu kolorytowi. To dobry czas, by trochę zatroszczyć się o swoje ciało. Sposobów do wyboru jest wiele. W ostatnim czasie lasery stały się jedną z metod stosowanych w walce z niedoskonałościami skórnymi. Efektywność tych zabiegów, które znacząco wpływają na podniesienie poczucia atrakcyjności, sprawia, że coraz więcej osób decyduje się na nie. Laseroterapia zyskała swoją popularność dzięki nowym możliwościom, skuteczności oraz efektom, których nie można osiągnąć innymi metodami farmakologicznymi. Urządzenia te

ALDONA CIWIS-LEPIARCZYK mgr farmacji, kosmetolog z 20-letnim doświadczeniem Prowadzi firmę EstetikLaser ul. Cechowa 27, 43-300 Bielsko-Biała, tel. 730 077 006 e-mail: biuro@estetiklaser.com, www.estetiklaser.com

pozwalają na skoncentrowanie się na małej powierzchni ciała bez uszkodzenia otaczającej tkanki. W przypadku laserowego odmładzania skóry dzięki zaawansowanej technologii nie musi dochodzić do odparowania wierzchnich warstw skóry, poparzeń i złuszczenia naskórka. Nowoczesne, nieinwazyjne lasery, takie jak Palomar Emerge, dają ten efekt polegający na obkurczeniu włókien kolagenowych bez konieczności rekonwalescencji. Skóra zyskuje gładkość, jędrność i elastyczność. Także nierówny koloryt skóry i przebarwienia pod wpływem działania lasera dają się zredukować. Defekty, takie jak na przykład blizny, które wpływają nie tylko na urodę, ale także na poczucie dyskomfortu psychicznego, można redukować,

48

działając na elastyczność zmienionej skóry. Chociaż przyszły sezon letni wydaje się bardzo odległy, to warto pomyśleć właśnie teraz nad zabiegami depilacji laserowej, bazującej na metodzie fotodepilacji, która polega na permanentnym uszkodzeniu macierzy włosa. Nowa era laserów diodowych daje większy komfort i zabezpiecza przed niepożądanymi skutkami. Palomar Vectus spełnia te wszystkie wymagania, bo dzięki unikatowemu pomiarowi melaniny w miejscu zabiegu dopasowuje bezpieczne, optymalne parametry skutecznej depilacji. Zabiegi laserowe na jesień to idealna propozycja dla wszystkich pragnących udoskonalenia swojego wyglądu. Polecam i zapraszam do gabinetu.


PROMOCJA

49


ZDROWIE I URODA

Oryginalny manicure tytanowy trwałość z natury!

Justyna Dunat stylistka profesjonalnego studia pielęgnacji dłoni i stóp V&K Cosmetic, wyłącznego dystrybutora pierwszych na świecie produktów do Manicure Tytanowego marki SNS, ekspert w studiu pielęgnacji i centrum szkoleniowym V&K Cosmetic, ul. Górska 6, Bielsko-Biała, tel. 882 771 679, online.vkcosmeticbielsko.versum.com, www.vkcosmetic.pl

witaminy oraz wapń. Wapń wzmacnia i odżywia paznokcie, a witamina E, zawarta między innymi w bazie, chroni przed wpływem wolnych rodników, odnawia lipidy międzykomórkowe i wzmacnia naczynia krwionośne. Witamina E działa na paznokcie wzmacniająco, zapewnia lepsze krążenie pod płytką paznokciową oraz działa antyoksydacyjnie. Ponadto oliwka, którą aplikujemy na sam koniec posiada w składzie aż 4 witaminy: witaminę A, która przyspiesza odnowę naskórka, wzmacnia jego funkcję ochronną i zmniejsza utratę wody ze skóry, witaminę D3, wzmacniającą paznokcie, B5, która bierze udział w regeneracji komórek skóry, witaminę E, która wpływa na prawidłowe nawilżenie i odżywienie skórek i paznokci oraz wapń, wzmacniający kruche i łamliwe paznokcie. Wybierając salon kosmetyczny, w którym wykonywany jest manicure tytanowy, zapytaj o produkty oraz ich skład – sprawdź jakich substancji należy się wystrzegać, a jakie powinny znajdować się w produktach, by gwarantowały tytanową trwałość stylizacji i całkowicie zdrową, odżywioną płytkę! Oryginalny manicure tytanowy to metoda stylizacji paznokci oparta na naturalnych, bezpiecznych dla środowiska i paznokci składnikach. Nie zawiera substancji szkodliwych, jest organiczny i nie testowany na zwierzętach. Zawiera witaminy, które wzmacniają paznokcie, jednocześnie utrzymując się do 4 tygodni bez odprysków i zarysowań. Pokochały go klientki na całym świecie, które cenią trwałość w połączeniu ze zdrowiem paznokci.

Czego nie znajdziesz w oryginalnym Manicure Tytanowym? Przede wszystkim formaldehydu! Inaczej aldehydu mrówkowego - substancji chemicznej, mającej właściwości bakteriobójcze, którą bardzo często możemy znaleźć w preparatach do utwardzania i nabłyszczania paznokci. Jest to składnik silnie uczulający, który może powodować alergiczne kontaktowe zapalenie skóry. W lakierach do paznokci formaldehyd kryje się głównie pod nazwami Formaldehyde lub Tosylamide/Formaldehyde Resin. Producenci stosują go, ponieważ wzmacnia płytkę paznokcia. Niestety oprócz tego może wywoływać wysypkę, pieczenie, ból a nawet onycholizę, czyli oddzielenie płytki paznokciowej od łożyska – paznokcie przybierają żółte, białe

szare, brązowe, a nawet czarne zabarwienie. Manicure Tytanowy SNS wolny jest również od primera kwasowego. Primer kwasowy to produkt na bazie kwasu metakrylowego. Kontakt primera ze skórą może powodować nieprzyjemne pieczenie, podrażnienie skóry i uczulenie. Co ważne w oryginalnych produktach do Manicure Tytanowego nie znajdziesz glutenu, który może powodować zaostrzenie celiaki. Jak każdy alergen, również gluten może uczulać nie tylko w pokarmie, ale również w kontakcie ze skórą. Ponadto produkty do Manicure Tytanowego nie zawierają parabenów – substancji chemicznych używanych głównie w przemyśle kosmetycznym, farmaceutycznym i spożywczym. Nie znajdziesz w nich również ftalanów. Te sole i estry kwasu ftalowego są stosowane w produkcji lakierów i farb ftalowych, klejów i laminatów. Używane są również do produkcji zabawek, sprzętu medycznego, folii do pakowania żywności i…niestety wielu kosmetyków, takich jak kremy, balsamy, mleczka do ciała, lakiery do paznokci i włosów, perfumy – sprawiają, że produkty te dobrze przylegają do ciała i są trwałe. W produktach do manicure tytanowego nie ma śladu ftalanów! Są one również wolne od oleju mineralnego, który pozyskiwany jest w procesach destylacji frakcji ropy naftowej, a także siarczanów i trientanoloaminy.

Co znajdziesz w oryginalnym Manicure Tytanowym SNS?

Produkty do Manicure Tytanowego chronią paznokcie przed uszkodzeniami. Oryginalne produkty płynne zawierają w swoim składzie

50

Trwałość Manicure Tytanowego wynika głównie z zawartego w nim dwutlenku tytanu. Wykorzystywany jest on głównie w produkcji kosmetyków mineralnych. Jest ścierany na drobny proszek i mieszany z pigmentami, które są przetwarzane bez zastosowania związków chemicznych. Dzięki temu mogą być stosowane przez osoby cierpiące na atopowe zapalenie skóry, osoby mające cerę wrażliwą i skłonną do alergii. Nie podrażniają, nie powodują swędzenia i nie zatykają porów. Dwutlenek tytanu jest też bardzo dobrym filtrem przeciwsłonecznym, który może być stosowany u dzieci czy noworodków. Oryginalny manicure tytanowy nie niszczy naturalnej płytki paznokci, ale dodatkowo ją odżywiają i wzmacnia. Stylizacja wykonana przez przeszkolonego profesjonalistę utrzymuje się na paznokciach 4 tygodnie bez odprysków i zarysowań!


Botoks – – sposób na młodość Czy botoks to lek na starość? Czy jest zagrożeniem dla zdrowia człowieka? Jak działa i jakie niesie korzyści? DR TATIANA PRUHŁO-MOTOSZKO Absolwentka studiów medycznych na Uniwerystecie Wrocławskim, od 2003 roku zajmująca się medycyną estetyczną. W 2003 roku ukończyła specjalizację z kosmetologii lekarskiej, a od 2012 roku jest specjalistą medycyny przeciwstarzeniowej. Właścicielka Instytutu Medycyny Estetycznej i Przeciwstarzeniowej IDEALLIST.

Od momentu pierwszego zastosowania botoksu jego popularność z roku na rok wzrasta. Dzieje się tak dlatego, że niesie ze sobą wiele korzyści i jest lekiem na różne schorzenia. Ważnym powodem, który przyniósł mu niezwykłą popularność, jest kult młodości, coraz szerzej rozpowszechniany szczególnie w dużych aglomeracjach. Każdy dba o swój wygląd zewnętrzny, starając się jak najdłużej zachować młode rysy twarzy, wolne od zmarszczek i niedoskonałości. Toksyna botulinowa działa bezpośrednio na uwalnianie acetylocholiny, czego skutkiem jest zmniejszenie skurczy mięśni. Dzięki temu proces tworzenia się zmarszczek zostaje skutecznie spowolniony. Wiele osób uważa tę substancję za niebezpieczną, jednak prawda jest inna. Zabieg z użyciem botoksu jest całkowicie bezpieczny dla pacjenta. Ilość toksyny wstrzykiwanej do organizmu jest znikoma. Należałoby zastosować około trzydziestu zabiegów jednego dnia, by zagrażało to pacjentowi. Botoks to potoczna nazwa toksyny botulinowej, stosowanej przede wszystkim w medycynie estetycznej jako środek przeciwstarzeniowy. Istnieje aż siedem typów tej substancji, która stosowana jest z powodzeniem od ponad sie-

demdziesięciu lat. Wykorzystywanie toksyny botulinowej w medycynie estetycznej i chirurgii spowodowało rozwój nowej ery w zabiegach niechirurgicznych. Zabieg dedykowany jest przede wszystkim osobom chcącym poprawić swój wizerunek zewnętrzny, natomiast odradza się go osobom przyjmującym leki hamujące działanie toksyny botulinowej, cierpiącym na schorzenia o podłożu nerwowo-mięśniowym, w ciąży i karmiącym piersią, mającym miejscowe infekcje, wrażliwym na składniki zawarte w preparacie. Efekt po zabiegu utrzymuje się średnio sześć miesięcy, dlatego dla zachowania ciągłości efektów należy powtarzać taki zabieg co pół roku. Osoby korzystające z zabiegów wykorzystujących botoks bezpośrednio po jego zastosowaniu powinny unikać wysiłku fizycznego, podróży samolotem, pozycji leżącej oraz schylania się. Takie działania pozwolą zapobiec powikłaniom lub je zminimalizować. Przeciętny czas wizyty to godzina, z czego sam zabieg zajmuje od 10 do 20 minut. Osobą wykonującą zabieg jest lekarz medycyny estetycznej. Taki zabieg wykonywany jest etapowo, przed rozpoczęciem na skórę nakładany jest krem znieczulający, następnie po około 20 minu-

51

tach lekarz przystępuje do zabiegu. Toksyna botulinowa jest wstrzykiwana cienką igłą we wcześniej przygotowaną skórę. Botoks jest wykorzystywany nie tylko w medycynie estetycznej, ale również w innych dziedzinach medycyny, stosuje się go w okulistyce (np. do leczenia zeza), a także neurologii, szczególnie przy nadmiernym napięciu mięśniowym i przy migrenach. Toksyna botulinowa, znana również pod nazwą „jad kiełbasiany”, w pierwszej chwili wydaje się niebezpieczna i trująca, jednak nie da się nie zauważyć pozytywnych skutków jej działania. Do zabiegów wykorzystuje się następujące preparaty na bazie botuliny typu A: Botox, Azzalure, Bocouture, Dysport. Istotną rzeczą, na którą należy zwrócić uwagę, jest odpowiedni wybór specjalisty. To od niego zależy efekt końcowy zabiegu, dlatego powinien to być lekarz medycyny estetycznej z dużym doświadczeniem.

tel. 22 497 27 14, tel. 792 713 002 ul. Pięciu Stawów 4/1, 43-300 Bielsko-Biała kontakt@ideallist.pl www.ideallist.pl


ZDROWIE I URODA

OSTEOPATA, czyli mistrz dotyku Z Markiem Schreiberem, specjalistą osteopatą i fizjoterapeutą, rozmawia Anna Trzop.

52


Osteopatia to nadal niezbyt popularna w naszym kraju dziedzina medycyny. Czym właściwie jest osteopatia? Zgadza się. Osteopatia to, tak jak powiedziałaś, dział medycyny, a swoje początki w Polsce wiąże z fizjoterapią. Osteopatą może zostać wyłącznie osoba z medycznym wykształceniem, a więc tylko fizjoterapeuta lub lekarz medycyny. W związku z tym, że fizjoterapia w Polsce jest ogólnie postrzegana jako rehabilitacja, trzeba zaznaczyć, że ewoluowała w kierunku pewnych działów i specjalizacji. Co w praktyce oznacza, że osoba, która kończy studia na fizjoterapii, wybiera określoną specjalizację. Istnieją trzy główne nurty: w ortopedii, pediatrii i neurologii. Minęły już te czasy, kiedy fizjoterapeuta był rehabilitantem – specjalistą od wszystkiego. Obecnie nie jest to możliwe. Sięgając do samej definicji: osteopatia to dziedzina medycyny manualnej, ściśle spokrewniona z medycyną konwencjonalną. Opierająca się na manualnym postępowaniu diagnostycznym i terapeutycznym dotyczącym dysfunkcji ruchomości tkankowej i stawowej. W osteopatii niezbędna jest wiedza z zakresu fundamentalnych nauk medycznych takich jak: anatomia, neurologia i biomechanika, a one składają się na ogólnie pojętą semiotykę. W ramach wyjaśnienia: semiotyka w medycynie to dział zajmujący się objawami chorób i ich znaczeniem w różnicowaniu poszczególnych jednostek chorobowych. Na jakiej metodzie diagnozowania opiera się głównie osteopatia? Najważniejszymi przedmiotami w osteopatii są anatomia palpacyjna i semiotyka. Tym, co odróżnia osteopatię od medycyny lekarskiej, czyli np. ortopedii lub neurologii, jest właśnie znajomość anatomii palpacyjnej. Osteopaci są „mistrzami dotyku”. Nie stawiamy diagnozy na podstawie badań obrazowych, oczywiście posługujemy się badaniami typu MRI, RTG, USG, ale podstawową metodą naszej diagnozy jest znajomość semiologii, wywiad oraz palpacja, czyli dotyk. Jako studenci osteopatii anatomię akademicką musimy znać bardzo dobrze, ale anatomię palpacyjną musimy szlifować przez całe życie. W praktyce oznacza to, że osteopata musi nie tylko wskazać dany mięsień w ciele człowieka, ale powinien umieć go znaleźć w tym miejscu, gdzie jest zlokalizowany. Podsumowując, osteopata powinien umieć: oddzielić, zbadać, znaleźć wszystkie kości, mięśnie, nerwy, więzadła, które są palpacyjnie wyczuwalne, co jest podstawą prawidłowej diagnozy i wyciągnięcia właściwych wniosków. Czytałam, że za osteopatia może powodować także zmiany biochemiczne i metaboliczne w organizmie. Podam prosty przykład: słabego ukrwienia tkanek. Pacjent przychodzi w stanie ostrym zgięty w pół, bo boli go kręgosłup, zastrzyki i leki nie zlikwidowały bólu. Po zbadaniu i zdiagnozowaniu pacjenta widzimy, że ta osoba ma duży stan zapalny krążka międzykręgowego. Osteopata będzie pracował precyzyjnie na odpowiednim poziomie kręgosłupa. Będzie to działało na metabolizm tkanek, poprawi się krążenie, co spowoduje zmniejszenie obrzęku, przyśpieszy gojenie i usuwanie stanów zapalnych. W konsekwencji nastąpi przywrócenie homeostazy organizmu. Można odnieść to do wielu schorzeń, np. napięciowych bólów głowy, zaburzenia odżywiania mięśni, które są napięte. Za pomocą działań palpacyjnych możemy poprawiać ruchomość jakiegoś narządu lub tkanki. Inny przykład to bóle brzucha, zaparcia u pacjenta. Osteopata poprzez tkanki miękkie pracuje na jelitach, na żołądku, wątrobie, poprawiając tym samym metabolizm organizmu. Osteopata pracuje więc na wszystkich narządach? Jeśli chodzi o diagnostykę to tak, trzeba mieć na uwadze wszystkie narządy, natomiast jeśli chodzi o leczenie, to nie jesteśmy

w stanie bezpośrednio pracować na wszystkich narządach. Podstawą jest holistyczne podejście do organizmu człowieka. Pacjent może przychodzić z przewlekłymi problemami odcinka piersiowego, a może okazać się, że jest to problem jelitowy, albo problem żołądka. Ponadto osteopata musi mieć taką wiedzę, aby po pierwszej lub po drugiej wizycie wiedzieć, że pacjent, który ma złamany krąg kwalifikuje się np. do leczenia neurochirurgicznego. Konieczna jest zatem ścisła współpraca z lekarzami innych specjalności. Osteopata odsyła pacjenta do lekarza, jeśli widzi, że problem leży gdzie indziej. Odpowiedzialność za zdrowie pacjenta to podstawa. Na tym polega cała Szkoła Osteopatii, wszystkie rozszerzone zajęcia i egzaminy z naciskiem na praktykę diagnostyczną. Tak samo, jak lekarze, wykorzystujemy do badania stetoskop, aparat do mierzenia ciśnienia, kamerton, młoteczek neurologiczny. Dzięki umiejętności wykorzystywania tych przyrządów potrafimy na przykład odesłać pacjenta z bólem kręgosłupa do chirurga naczyniowego, gdyż osłuchiwanie stetoskopem wykazało nieprawidłowości wskazujące na możliwą obecność tętniaka aorty. Na koniec zapytam: czy zdarzały się przypadki osób, które przyszły np. z bólami kręgosłupa, u których diagnoza wykazała inne problemy zdrowotne? Tak. Mam w swojej praktyce kilka przykładów, gdzie tylko dzięki zajęciom w szkole osteopatii udało się zdiagnozować inne, często poważne problemy zdrowotne pacjentów. Miałem np. pacjenta, który przyszedł z bólem kręgosłupa lędźwiowego. Po badaniu okazało się, że nie jest to ból związany z kręgosłupem, ale problem naczyniowy. Pacjent upierał się dwa dni, bym go leczył. Przekonałem go, by udał się na badanie do swojego lekarza, ponieważ od początku nie podobało mi się tak trudno wyczuwalne po tej stronie tętno w tętnicy udowej. Po badaniu u chirurga naczyniowego okazało się, że w 80% niedrożna była tętnica udowa, co dawało takie bóle kręgosłupa, pośladka. Kolejny przykład to pacjent, który przez dwa miesiące miał bóle kręgosłupa, badanie palpacyjne, jakie przeprowadziłem, wskazywało na pęknięcie lub złamanie 12 żebra. Pacjent twierdził, że ma bóle kręgosłupa. Przez dwa miesiące brał leki, które nie pomagały. Wywiad wskazywał mi już wcześniej, że to nie może być typowy ból kręgosłupa. Doszedłem do tego miejsca „bólowego” poprzez palpacje i okazało się, że zlokalizowane ono było 10 cm od kręgosłupa, co jednoznacznie wskazało na patologię związaną z dwunastym żebrem, a nie na bóle kręgosłupa. Niestety były to już przerzuty nowotworowe. Kolejna osoba zdiagnozowana dzięki osteopatii skarżyła się na bóle głowy, przy tym miała ataki nudności. Wysłaliśmy ją na rezonans magnetyczny, który wykazał, że miała udar. Tak jak w poprzednich przypadkach odpowiedni wywiad i diagnoza pozwoliły na szybką reakcję, bo kilka dni później mogło być już za późno. Osteopatia leczy całościowo. To pointa i kwintesencja tej nauki. Dziękuję za rozmowę.

Osteopatia jest metodą diagnozowania, leczenia i filozofią opieki medycznej, wykorzystującą wyspecjalizowane techniki manualne do normalizacji procesów regeneracji i samoleczenia organizmu. Jej podstawowym dążeniem jest doprowadzenie organizmu do stanu równowagi, przy założeniu współdziałania wszystkich narządów, jako samoregulującej się całości.

53


ZDROWIE I URODA

Zbadaj wzrok w Optyk Studio!

W

dzisiejszych czasach nasz wzrok jest wyjątkowo mocno narażony na różnego rodzaju negatywne oddziaływania. Ekrany komputerów, smartfonów, tabletów, drażniące, migające reklamy, zanieczyszczone powietrze. Wszystkie te czynniki prowadzą do epidemii schorzeń wzroku, na które wpływ ma dzisiejsza cywilizacja.

Epidemia krótkowzroczności

Wielogodzinna praca przy komputerze, w zbyt bliskiej odległości monitora od oka, długie skupianie wzroku w jednym punkcie i brak ruchu gałki ocznej, mogą być jedną z przyczyn (poza genetyczną) krótkowzroczności. Wada polega na tym, że promienie świetlne i obraz, wpadające przez źrenicę, skupiają się przed siatkówką oka, zamiast na niej. Dodatkowo, źle dobrane okulary lub takie, których moce już nam nie wystarczają, również potrafią obciążać wzrok, a w skrajnych przypadkach go pogorszyć.

ul. Szarotki 10 Bielsko-Biała tel. 33 330 59 67 Facebook: OPTYK Studio

go nawilżenia powoduje dyskomfort w postaci kłucia, szczypania czy uczucia tarcia. Pomocne są odpowiednie krople aplikowane bezpośrednio do oka, nawet kilka razy dziennie.

Specjaliści z Optyk Studio

Dlatego specjaliści z bielskiego salonu Optyk Studio od października do końca grudnia 2017 r. bezpłatnie zbadają wzrok oraz zapewnią możliwość konsultacji na te-

mat tego, jak dbać o oczy. Firma jako jedyna na Śląsku realizuje cykl bezpłatnych przesiewowych badań wzroku w ramach śląskiej akcji badań. Specjaliści z Optyk Studio pomogą w odpowiedzi na najbardziej nurtujące pacjentów pytania: jakie szkła poprawią jakość i komfort widzenia, jak pracować przy komputerze, jakie ćwiczenia oczu robić i jakich unikać okularów? Oprócz profesjonalnej załogi oraz doświadczonych dyplomowanych specjalistów, firma szczyci się najwyższą jakością polecanych produktów, indywidualnym pomiarami i doborem soczewek okularowych pod klienta, a także dożywotnim, bezpłatnym serwisem oraz długą gwarancją. W ofercie firmy: RayBan, Vouge, Versace, Oxys, Cotton Club, Belford, Inface oraz nowość na rynku – Oxys ClipOn – najnowocześniejszy design w oprawkach z nakładkami polaryzacyjnymi – okulary korekcyjne i słoneczne w jednym!

Zdrowie, piękno i komfort

Optyk Studio – to salon optyczny działający w Bielsku-Białej od przeszło czterech lat. Profesjonalne podejście do pacjenta owocuje umiejętnym połączeniem diagnostyki optometrycznej z doborem opraw okularowych. Priorytetem Optyk Studio jest, aby każdy pacjent przekraczający jego progi dobrze widział, pięknie wyglądał i czuł się komfortowo w zakupionych tutaj okularach lub soczewkach kontaktowych.

Zespół suchego oka

artykuł sponsorowany

Często występującym współcześnie schorzeniem, jest zespołu suchego oka. Polega ono na niedostatecznym wydzielaniu łez lub zaburzeniach w składzie poszczególnych warstw filmu łzowego. Nasze oko, aby być odpowiednio nawilżonym, potrzebuje częstego mrugania. Czynność ta pozwala usunąć z powierzchni gałki ocznej drobne zanieczyszczenia (z powietrza) oraz „spłukać” oko. Brak dostateczne-

54


G A L A X Y

Anna Drabczyńska 43-300 Bielsko-Biała ul. Rynek 19 533 131 386, 604 526 943 www.drabczynska.pl

55


PSYCHOLOGIA

BÓG FEJS Czyli o tym, czego szukamy na Facebooku, a co znajdujemy… Tekst: Agnieszka Korbel Psychoterapeutka, prezes Stowarzyszenia „Wzrastaj”. Prowadzi Gabinet Psychoterapii w Bielsku-Białej, ul. Podcienie 2, tel. 507 432 337. www.terapiabielsko.eu Foto: © Paula Lavalle / Unsplash

M

asz bardzo dużo znajomych na Facebooku? Spędzasz dużo czasu na lekturze aktualizacji zamieszczanych przez znajomych? Treści, które zamieszczają Twoi znajomi, mają charakter chwalenia się? Według doniesień naukowych, jeśli na te pytania udzieliłaś/udzieliłeś pozytywnej odpowiedzi, jesteś narażona/ narażony na pogorszenie samopoczucia, a nawet na wystąpienie symptomów depresji. Badania naukowców z Sun Yat-Sen na Tajwanie wykazały, że Facebook wpływu także na pogłębianie

56

postaw narcystycznych. Uczestnicy, którzy podejmowali się aktywności na Facebooku, wykazywali niższą tendencję do zachowań prospołecznych i częściej podejmowali działania na własną korzyść. Jak dochodzi do obniżenia nastroju? Prawdopodobnie ważną przyczyną jest fakt, że Facebook daje wiele okazji do tzw. porównań w górę, czyli porównań z ludźmi, którzy w wybranych obszarach wydają się lepsi od nas. Dzięki portalom wiele osób buduje swój pozytywny wizerunek. To idealne miejsce do stwarzania idealnego obrazu siebie,


miejsce, w którym niepisanym, lecz przeważającym zwyczajem jest dzielenie się sukcesami, a nie błędami (swoją drogą, moglibyśmy się od siebie wiele nauczyć, gdyby tendencja była odwrotna). Korzystając z portali społecznościowych, mamy więc skłonność do postrzegania innych jako szczęśliwszych, żyjących bardziej aktywnie i odnoszących więcej sukcesów niż my sami - szczególnie wówczas, gdy nie znamy tych osób osobiście. Inne ważne czynniki ewentualnego pogorszenia samopoczucia to ograniczenie niektórych aktywności życiowych u częstych bywalców Facebooka. Czas nie

57

jest z gumy. Jeśli wciągnie nas rzeczywistość wirtualna (a powszechnie wiadomo, że bywa bardzo wciągająca), może zabraknąć czasu na korzystne dla zdrowia czynności, takie jak ćwiczenia fizyczne czy pozawirtualne relacje z innymi ludźmi. Spędzając czas na Facebooku, zaspokajamy pewne potrzeby społeczne lub zwykłą ciekawość, co sprawia, że rzadziej dzwonimy, pytamy… Facebook w szczególności pozwala nam zaspokajać potrzebę wyrażania uczuć. Badania pokazują, że najczęściej aktualizujemy swój status, aby wyrazić swoje emocje, co przedefiniowuje pojęcie intymności, niegdyś definiowaną jako sytuacja, w której można komuś przekazywać bardzo prywatne informacje, wymagające dużej bliskości i zaufania. Pewna część osób okazuje swoje emocje głównie na Facebooku, więc intymność staje się publiczna. Możliwość wyrażania emocji na Facebooku może sprawiać, że rzadziej będziemy mieć potrzebę przekazania swych uczuć najbliższym. Wyrażone publicznie emocje mają moc rozprzestrzeniania się – dotyczy to również sieci. I tu okazuje się, że jesteśmy w potrzasku – czyjaś radość może wywołać naszą, najczęściej nieświadomą, zazdrość, czyjś smutek – obniżenie naszego nastroju. Zespół Coviello, badając profile milionów użytkowników, wykazał, że zwykłe opady deszczu bezpośrednio wpływają na treść emocjonalną w statusach na portalu, a następnie pośrednio na statusy użytkowników w innych miastach. Zasugerowano, że na jedną osobę widzącą deszcz przypadają jedna lub dwie osoby, których samopoczucie może być przez to zmienione pośrednio. Są oczywiście olbrzymie plusy rozprzestrzeniania się informacji i uczuć – coraz więcej osób angażuje się emocjonalnie w konflikty w innych częściach świata. Czy Facebook uzależnia? Uzależnić może nas właściwie wszystko, co staje się źródłem zaspokojenia różnych potrzeb. A na portalach społecznościowych zaspokajamy cały ich szereg – potrzebę tworzenia relacji, uznania, podziwu, przynależności do grupy, potrzebę wyrażania emocji i uzyskiwania wsparcia itd. Ważne jest, byśmy umieli realizować i realizowali te potrzeby również w innych przestrzeniach. Facebook, choć ma szereg zalet, nie jest tak boski, jak może się wydawać.


PRAWO

Pułapki prawa autorskiego Foto: Adrian Pytlik

Tekst: adwokat Aleksandra Idzik-Hola Kancelaria Adwokacka w Bielsku-Białej foto: © rawpixel.com / Unsplash

W sieci bez trudu można wyszukać i pobrać zdjęcia, które chcemy wykorzystać na swoim blogu, stronie internetowej czy w treści posta na portalu społecznościowym. Nasuwają się pytania: czy pobrane z internetu zdjęcia można swobodnie wykorzystywać, kiedy popełniamy plagiat i co z wizerunkiem osób, które są na takich zdjęciach widoczne?

Z

acznijmy od ochrony prawnej wizerunku osób, które znajdują się na zdjęciach. Trzeba pamiętać, że wykorzystywanie cudzego wizerunku wymaga wyraźnej zgody tej osoby. Przepisy przewidują jednak sytuacje, w których wizerunek danej osoby może być wykorzystany bez takiej zgody. Dzieje się tak, kiedy zdjęcie przedstawia osobę powszechnie znaną, a jej wizerunek zarejestrowano w związku z pełnieniem przez nią funkcji publicznych, w szczególności politycznych, społecznych, zawodowych, czyli przykładowo: gdy zrobiono zdjęcie kandydatowi na prezydenta przemawiającemu na wiecu wyborczym czy też aktorowi na premierze spektaklu, w którym występuje. Cudzy wizerunek można również wykorzystać bez zgody, gdy osoba na zdjęciu stanowi jedynie część zgromadzenia, krajobrazu lub imprezy publicznej, jak ma to miejsce, gdy zdjęcie przedstawia tłum biorący udział w manifestacji. W braku wyraź-

58

nego zastrzeżenia nie trzeba także mieć zgody na użycie wizerunku od osoby, która otrzymała zapłatę za pozowanie do danej fotografii. Co do zasady zdjęcia znalezione w internecie objęte są prawami autorskimi. W celu legalnego korzystani z cudzych zdjęć lub grafik konieczne jest zawarcie umowy z osobą dysponującą prawami autorskimi, na mocy której można albo przenieść majątkowe prawa autorskie do danego dzieła na inną osobę, albo uzyskać zgodę na korzystanie z danego utworu, czyli licencję. W umowie powinny znaleźć się informacje, w jaki sposób dane zdjęcia mogą być wykorzystywane, czy fotografię można rozpowszechniać dalej oraz kwestie odpłatności. Licencja na korzystanie z danego dzieła może być wyłączna, czyli udzielona tylko jednej osobie. Wówczas musi być zawarta w formie pisemnej. Z kolei jeśli autor zamierza udzielać zgo-


dy na korzystanie z jego zdjęcia różnym osobom, licencja będzie niewyłączna i może być zawarta w jakiejkolwiek formie, także poprzez kliknięcie we wskazanym miejscu na stronie, z której dane zdjęcie lub grafika są pobierane. Jeśli ktoś wykorzysta cudze zdjęcie, a jednocześnie wskazuje, że jest jego twórcą, może zostać posądzony o plagiat, który polega na przywłaszczeniu sobie autorstwa lub wprowadzeniu w błąd co do autorstwa cudzego utworu. Zachowanie takie zgodnie ustawą o prawie autorskim i prawach pokrewnych podlega karze grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat trzech. Wyróżnia się dwa rodzaje plagiatu: jawny, gdy przejmujemy cudzy utwór w zasadzie bez zmian, oraz ukryty, gdy utwór został zmodyfikowany w taki sposób, aby można było odnieść wrażenie, że osoba dokonująca zmian jest jego autorem.

59

Czego może domagać się od nas twórca, którego zdjęcie upubliczniliśmy bez jego zgody? Otóż osoba, której prawa autorskie zostały naruszone, może żądać zaniechania naruszania swoich praw, czyli po prostu usunięcia zdjęć wykorzystywanych bez jej zgody. Autor może też domagać się złożenia odpowiedniego oświadczenia, na przykład przeprosin w prasie lub na portalu społecznościowym, naprawienia szkody na zasadach ogólnych albo poprzez zapłatę sumy odpowiadającej dwukrotności albo trzykrotności (jeśli naruszenie praw autorskich jest zawinione) wynagrodzenia, które byłoby należne za zgodę na korzystanie z utworu, a także może zażądać wydania korzyści, które uzyskaliśmy poprzez używanie cudzego zdjęcia. Aby uniknąć szeregu żądań autora zdjęcia, które wykorzystaliśmy bez jego zgody, możemy korzystać z dostępnych w sieci serwisów, które umożliwiają legalne pobieranie i wykorzystywanie znajdujących się tam zdjęć.


KULINARIA

Mokate i The London Tea History Association Mokate, ze swoją herbacianą marką LOYD, zostało członkiem The London Tea History Association, stowarzyszenia, które za cel postawiło sobie dokumentowanie historii herbaty i wkładu Wielkiej Brytanii w rozwój branży herbacianej. To wynik starań Pani Sylwii Mokrysz, Prokurenta Mokate SA., która uznała za właściwe wprowadzenie marki LOYD do tej niezwykle prestiżowej organizacji.

Tablica w Commodity Quay, St Katherine’s Dock, fot.: www.londonteahistory.co.uk

The London Tea History Association zaplanowało odsłoniecie w Londynie czterech tablic z brązu upamiętniających ważne wydarzenia z historii herbaty. Pierwsza z nich została odsłonięta 22 listopada 2016r. w Commodity Quay, St Katherine’s Dock. Symbolizuje 335 lat historii przemysłu herbacianego w Londynie. Znajduje się w miejscu, gdzie rocznie przyjmowano w dokach około 32 tys. ton herbaty z Chin, Indii i Cejlonu. Druga tablica zawiśnie na Tea Building, ośmiopiętrowym budynku, w centrum miasta, przy skrzyżowaniu Shoreditch High Street i Bethnal Green Road, gdzie niegdyś był m.in skład herbaty. Mokate miało swój udział w eksponowaniu tej tablicy – tym samym znalazło się w gronie wielu uznanych producentów herbaty wspierających inicjatywy The London Tea History Association. Kolejne dwie pamiętkowe tablice zostaną umieszczone na budynku Sir Johna Lyona oraz na „Plantation House” przy 4th Plaque.

Pani Sylwia Mokrysz również zaproszona została na spotkanie w ambasadzie Sri Lanki w Londynie: „150th Anniversary of the Ceylon Tea Industry an exhibition on The History & Culture of Tea”. Jubileuszowa

60

wystawa z okazji 150-lecia przemysłu herbacianego na Ceylonie jest jednym z wielu wydarzeń związanych z historią herbaty w Wielkiej Brytanii. Doskonale wpisuje się w działalność stowarzyszenia The London Tea History Association, które za cel postawiło sobie promowanie turystyki herbacianej w Londynie oraz upamiętnienie wkładu Wielkiej Brytanii w rozwój przemysłu herbacianego.


REKLAMA

61


REGION

Relaks w górach: Hotel Zacisze***

artykuł sponsorowany

W pięknym Beskidzie Żywieckim w niewielkim Ciścu obok Węgierskiej Górki znajduje się komfortowy Hotel Zacisze***. Miejsce to kryje w sobie skarby, których poszukujemy zmęczeni codziennością: relaksu, odpoczynku i wyciszenia w przyjaznym otoczeniu.

W Zaciszu można naprawdę odpocząć, delektując się znakomitym jedzeniem, pielęgnacją w SPA & Wellness w otoczeniu przyrody, która zagląda przez okno do każdego nowocześnie urządzonego pokoju. Bliskie sąsiedztwo rzeki, rozmaitych ścieżek pieszych, rowerowych oraz górskich daje poczucie bliskości z naturą. Na miejscu znajduje się również wypożyczalnia rowerów oraz plac zabaw. Hotel Zacisze*** dysponuje 16 pokojami i 4 apartamentami. Wszystkie wyposażone są w TV satelitarną, WiFi, klimatyzację, lodówkę, suszarkę, ręczniki oraz zestaw powitalny (kawa, herbata). Hotel sprawdza się doskonale dla rodzin z dziećmi, klientów indywidualnych, jak i klientów biznesowych. W przypadku tych ostatnich polecamy atrakcyjne pakiety w tygodniu wraz z wynajem sal szkoleniowych. Dysponujemy trzema salami konferencyjnymi z pełnym wyposażeniem multimedialnym i klimatyzacją.

-10%

KU

PO

na nocleg, zabiegi SPA, dania w restauracji w Hotelu Zacisze. Do wykorzystania do 31.12.2017r. Rabat nie łączy się z innymi promocjami oraz nie obowiązuje na pakiety.

N

RA

Posiadamy rozbudowaną strefę SPA & Wellness (basen, sauna sucha, łaźnia parowa, grota solna, jacuzzi) gabinety SPA oraz gabinet kosmetyczny, która są dostępne również dla gości z zewnątrz. Restauracja Zacisze poleca znakomite potrawy przyrządzone przez naszych kucharzy, które urzekają nie tylko smakiem i aromatem, ale również elegancją podania. Potrawy są przyrządzone według sprawdzonych receptur, wzbogaconych szczyptą fantazji. Aby się o tym przekonać, zapraszamy na rodzinny obiad lub romantyczną kolację. Zacisze jest idealnym miejscem na organizację przyjęcia okolicznościowego czy też wesela. Z dala od zgiełku miasta, w otoczeniu przyrody zorganizujemy dla Was wspaniałe i niezapomniane przyjęcie. Oferujemy ciekawe Pakiety pobytowe, weekendowe, degustacje win węgierskich oraz szereg imprez tematycznych (imprezy w stylu PRL, hawajskie, hollywood).

Hotel Zacisze ul. Turystyczna 1, 34-350 Cisiec (obok Węgierskiej Górki) tel: (48) 33 860 15 10, e-mail: recepcja@hotelzacisze.pl, marketing@hotelzacisze.pl www.hotelzacisze.pl, www.facebook.com/zaciszehotel

BA TO

W

Y

62


jesień

the Autumn

feel

poczuj

QR CODE Wygenerowano na www.qr-online.pl

Zeskanuj kod i kliknij Chcesz wiedzieć więcej o organizowanych przez nas wydarzeniach? Zobacz:

www.

63

.pl REKLAMA

Dołącz do nas na Facebook-u www.facebook.com/ GALERIALIDER


Śląskie poza miastem

Jurajska jesień

Tekst: Agnieszka Łach Zdjęcia: J.Krawczyk, M. Świderski, T. Gębuś

ZAMEK W BOBOLICACH

Powolutku lato dobiega końca, nie oznacza to jednak, że musimy pozostać w domowym zaciszu. Jesień to pora magiczna, pełna kolorów, wiatru, słońca, czasem deszczu, jednak niejednokrotnie jesień może podarować nam cudowną pogodę. Jest takie miejsce na mapie Polski, gdzie bez wątpienia jesień pokazuje się ze swojej najlepszej strony. Tylko tam istnieje tak cudownie doskonała kompozycja biel jurajskich skał i pozostałych kolorów charakterystycznych dla jesieni. Na północy województwa śląskiego rozciąga się Jura Krakowsko-Częstochowska, a na jej terenie słynne zamki Szlaku Orlich Gniazd. Na odcinku pomiędzy miejscowością Smoleń, a Częstochową szlak przebiega w granicach województwa śląskiego. Złota jesień na Jurze jest niesamowicie malownicza, mieni się złotem, brązem i czerwienią. To jedno z najpiękniejszych miejsc Polski – unikatowe pod względem przyrodniczym, krajoznawczym oraz historycznym. Skaliste wzgórza, wąwozy, doliny i jaskinie są charakterystycznym elementem krajobrazu. W tym wszystkim są cisza i spokój. Ukształtowanie terenu sprzyja uprawianiu aktywnego wypoczynku – to doskonałe miejsce na piesze wycieczki i jazdę na rowerach. Dobrze zorganizowane trasy, zadbane i oznakowane, zachęcają do całodziennych wypraw. Tamtejsze skałki to wymarzone miejsce dla uprawiających wspinaczkę skałkową. Jaskinie, choć w większości dostępne głównie dla grotołazów, otwierają swe zakamarki także dla turysty chcącego poznać smak podziemnej eksploracji, np. Jaskinia Głęboka. Swoje miejsce na Jurze znajdą także miłośnicy jazdy konnej (w gminach Koziegłowy, Janów, Żarki) – powstał szlak konny, a liczne stadniny ułatwiają podziwianie krajobrazu Jury z grzbietu konia. Zimą trasy narciarstwa biegowego (np. w Podlesicach koło Zawiercia) oraz 3 stoki narciarskie (w Smoleniu, w Cisowej i w Morsku) są sposobem na spędzenie wolnego czasu na świeżym powietrzu.

64

Do głównych atrakcji turystycznych Jury należy jednak Szlak Orlich Gniazd. A na nim ruiny zamków, pałace oraz atrakcje przyrodnicze na terenach chronionych, np. rezerwaty przyrody na Górze Zborów, w dolinie Wiercicy oraz w Sokolich Górach. Oto kilka niesamowitych miejsc na Jurze:

ZAMEK OLSZTYN

ZAMEK OLSZTYN Zamek powstał w XIV w. jako twierdza i jeden z elementów systemu obronnego od strony śląskiej. Do dziś zachował się tylko zarys budowli, ale najefektowniejsze są dwie wieże: okrągła i kwadratowa. Obecnie zamek jest tłem wielu imprez kulturalnych. W pobliżu Olsztyna znajdują się dodatkowo piękne rezerwaty przyrody, chroniące charakterystyczny jurajski krajobraz. Legenda głosi, że pod zamkiem znajduje się system jaskiń i korytarzy wykutych w wapiennej skale, a tunel podziemny biegnie aż do klasztoru na Jasnej Górze w Częstochowie. Niepowtarzalna sceneria ruin zamku posłużyła niektórym reżyserom do nakręcenia znanych filmów, np. „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, „Hrabiny Cosel” czy „Demonów wojny”.


Ogrodzieniec po zapadnięciu zmroku. Wtedy na zamku w niesamowitej scenerii królują zjawy i duszki, barwnie przybliżające turystom historię i legendy tego miejsca. W sezonie letnim ruiny ożywają dzięki organizowanym tam dziesiątkom imprez – festynom, rycerskim turniejom czy nocnemu zwiedzaniu z atrakcjami. W Podzamczu warto również odwiedzić zrekonstruowany średniowieczny gród na Górze Birów, oddalony od zamku ogrodzienieckiego o mniej więcej 2 km.

ZAMKI W MIROWIE I BOBOLICACH Polecamy również dwa obiekty w gminie Niegowa – Mirów i Bobolice. Bliźniacze zamki łączy tzw. Grzęda Mirowska, jeden z najbardziej malowniczych odcinków Szlaku Orlich Gniazd. Warto podejść i zobaczyć oba, Bobolice są bowiem po wielu latach prac gruntownie odrestaurowane, Mirów natomiast pozostaje zabezpieczoną i miłą dla oka ruiną, gdzie obecnie trwają prace konserwatorskie. ZAMEK BĄKOWIEC W MORSKU Ten zamek z XIV w. podobnie jak inne znajduje się na skalistym wzgórzu, w centralnej części Jury. Został on wzniesiony z kamieni wapiennych, wkomponowanych w naturalną, również wapienną skałę. Choć dzisiaj pozostaje niedostępną dla zwiedzających ruiną, to jednak warto spod jego stóp spojrzeć na panoramę okolicznych zielonych wzgórz, z górą Apteka i Górą Zborów.

ZAMEK PILCZA W SMOLENIU Ta jurajska twierdza, która przeszła ostatnio gruntowną rewitalizację, to kolejny z zamków na szlaku, oddalony od Ogrodzieńca o mniej więcej 15 km. Prawie w całości zachowały się mury obronne zamków dolnych z obydwiema bramami oraz cylindryczna wieża. Z domów na zamku dolnym pozostały elementy przyziemia. Zamkowe wzgórze obejmuje rezerwat krajobrazowy Smoleń, którego obszar porastają stare buki i modrzewie. W okolicy jest kilkanaście skalnych ostańców oraz pięknych jaskiń. Z zamkowej wieży rozpościera się jeden z najpiękniejszych widoków na Jurze. PAŁAC RACZYŃSKICH I DWOREK KRASIŃSKICH W ZŁOTYM POTOKU Zamków w tym regionie jest wiele, jednak nie tylko one zasługują na zainteresowanie. Polecamy odwiedziny w innych magicznych miejscach, jak na przykład Pałac Raczyńskich nad stawem Irydion i Dworek Krasińskich. To przepiękne obiekty otoczone prawie czterdziestohektarowym parkiem w angielskim stylu, przez którego środek przepływa rzeka Wiercica (jej dolina stanowi rezerwat przyrody). Na terenie tego romantycznego zespołu pałacowo-parkowego znaleźć można również pomnik przyrody – jest nim ok. 600-letni dąb szypułkowy o nazwie Dziad. STARY MŁYN W ŻARKACH To zabytkowy, prawie 100-letni młyn, który odrestaurowano. Mieści dzisiaj Muzeum Dawnych Rzemiosł. Na starszych czekają ciekawe informacje, na młodszych zagadki i zadania w formie zabawy. Żarki to urocze miasteczko, które od wieków znane było z takich rzemiosł, jak szewstwo, bednarstwo, młynarstwo, piekarstwo czy kołodziejstwo – z tym wszystkim można się zapoznać w muzeum.

ZAMEK OGRODZIENIEC

ZAMEK OGRODZENIEC W PODZAMCZU Monumentalne ruiny położone są na najwyższym wzniesieniu Jury. Dzięki przeprowadzonej w ostatnich latach modernizacji zamek zyskał zupełnie nową, jednokierunkową trasę zwiedzania, na której można podziwiać m.in. odbudowane drewniane krużganki oraz dotrzeć nią do miejsc wcześniej niedostępnych dla odwiedzających. Zamek ogrodzieniecki skrywa wiele tajemnic, które można badać także nocą. Wykonana niedawno iluminacja ruin pozwala podziwiać ZAMEK OGRODZIENIEC

Podczas wypoczynku na Jurze, po trudach podróży i wędrówkach, zapraszamy w miejsce, gdzie zasmakować można wyśmienitej kuchni. ZAJAZD HETMAN należący do Szlaku Kulinarnego „Śląskie Smaki” oferuje dania kuchni staropolskiej, jurajskiej i myśliwskiej. Idealne miejsce na odpoczynek i zregenerowanie sił. Szef kuchni specjalizuje się w podawaniu dziczyzny, do której umiejętnie dobiera lokalne składniki, tworząc ciekawe i smaczne kompozycje. W menu „Śląskie Smaki” można spróbować m.in. pasztetu z dziczyzny, kaczki rotmistrza czy zupy kalarepowej.

WOJEWÓDZTWO ŚLĄSKIE W INTERNECIE: Portal informacji turystycznej województwa śląskiego: www.slaskie.travel Szlak Kulinarny Śląskie Smaki: www.slaskiesmaki.pl Szlak Orlich Gniazd: www.orlegniazda.pl Szlak Zabytków Techniki: www.zabytkitechniki.pl Portal Jury Krakowsko-Częstochowskiej: www.jura.travel

65

Artykuł powstał we współpracy ze Śląską Organizacją Turystyczną i www.slaskie.travel

ZAMEK W MIROWIE


ARCHITEKTURA & DESIGN

WNĘTRZE NIEBANALNE

Urządzanie czy remont domu lub mieszkania są nie lada wyzwaniem w obliczu setek możliwości, jakie oferuje rynek. Jak się w tym odnaleźć, jak samodzielnie przebrnąć przez etap doboru wykończeń, a kiedy zwrócić się o pomoc do fachowców?

Mazańcowice 57 tel. 33 815 63 00 501 710 888 www.ekobau.com To pytania, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo każdy z nas jest inny, ma inne oczekiwania i możliwości. Niektórzy świetnie wiedzą, czego chcą, i mają znakomite wyczucie stylu, swobodnie poruszają się we współczesnych trendach. Inni nie do końca potrafią zaplanować wystrój wnętrza, dlatego chętnie zwracają się o pomoc do specjalistów. Wszystkim z pomocą przyjdą architekci i dekoratorzy wnętrz z salonu EKOBAU z Mazańcowic koło Bielska-Białej, których zapytaliśmy o aktualne trendy we wzornictwie przeznaczonym dla wnętrz. Tynki i lakiery dekoracyjne Dekoracyjne tynki i lakiery do wnętrz mają różnorodne faktury, co pozwala na wszechstronne ich zastosowanie. Wyróżnia je trwałość i odporność na uszkodzenia mechaniczne, a nowoczesny design sprawia, że w niczym nie przypominają stosowanych wiele lat temu „baranków”. Cechą, na którą warto zwrócić uwagę, jest też to, że nie pochłaniają z otoczenia wilgoci, a więc minimalizują ryzyko powstawania pleśni i grzybów. Nadają się do wykorzystania zarówno we wnętrzach prywatnych, jak i firmowych czy użyteczności publicznej. Ze względu na swój dekoracyjny charakter powinny raczej stanowić akcent np. na jednej ze ścian. W salonie EKOBAU dostępne są tynki dekoracyjne firmy Valpaint oraz produkty dekoracyjne San Marco, nawiązujące na przykład do faktury i kolory-

styki tynków włoskich, rdzy, metalizowanego piasku, metalu, brokatu, a nawet jedwabiu. Beton architektoniczny Ten typ elementów wykończenia wnętrz od kilku sezonów podbija serca właścicieli domów i mieszkań. Nieco surowy, ascetyczny wygląd doskonale sprawdzi się w połączeniu z gładkimi i np. białymi powierzchniami – takie wykończenia podkreślą nawzajem swoje atuty. Płyty firmy Betonprojekt doskonale nadają się dla osób, które lubią surowość struktury betonu, jego naturalny i oryginalny wygląd. Beton dostępny jest w czterech naturalnych odcieniach (biały, szary, ciemny szary i czarny), dzięki czemu daje swobodę w kształtowaniu powierzchni.

66

Białe czy kolorowe? Biel jako dominujący we wnętrzu kolor od wielu lat trzyma się dzielnie. Pozwala na kształtowanie wnętrz jasnych, świetlistych i przestrzennych, w których dodatkowe elementy – jak na przykład beton architektoniczny – są doskonale wyeksponowane. Ale… o krok za bielą podążają jednak intensywne kolory. Nie są to już – jak przed kilku laty – pastelowe odcienie żółtego czy seledynu, ale ciemne, intensywne i nasycone barwy: butelkowa zieleń, fiolet, ciemny turkus, granat… Wtórują im tzw. barwy ziemi, czyli tonacje oparte na beżach, złamanych zieleniach – kolorach gliny, spalonej słońcem ziemi, szaro-beżowych kamieni i inne inspirowane naturą. Tak zróżnicowana gama


tyki czy inspirowanych naturą rozwiązań. Tapety znakomicie sprawdzą się zarówno na rozległych powierzchniach, podkreślając inne elementy wyposażenia wnętrz, takie jak meble czy tkaniny, jak i na niewielkich fragmentach, same stając się „meblami” na płaskiej powierzchni. Wiele możliwości, najwyższa jakość

barw, w jakich aktualnie urządzamy nasze mieszkania, jest wynikiem podążania projektantów za indywidualizmem właścicieli domów. To ich sposób życia, spędzania czasu wolnego, aktywność towarzyska, praca i życie rodzinne są odzwierciedlane przez wnętrza, w których rozgrywa się każdy dzień. Dzięki dostępnym w salonie EKOBAU najwyższej jakości farbom firm Tikkurila, Ralston czy Kabe możliwe jest stworzenie indywidualnej aranżacji każdego wnętrza, jak i wykończenie elewacji. Szczególną uwagę klienci zwracają obecnie na dostępność farb lateksowych i ceramicznych, które charakteryzują się wysokim stopniem zmywalności i nadają się do intensywnie użytkowanych pomieszczeń.

wością wyboru spośród setek wzorów tapet firm Khroma lub Hookedonwalls, dostępnych w salonie EKOBAU. Pozwalają one na uzyskanie efektu geometrycznej trójwymiarowości, roślinnej lub zwierzęcej ornamen-

EKOBAU to salon wyposażenia wnętrz, w którym nawet najbardziej wybredni inwestorzy znajdą coś dla siebie. Można tu liczyć na pomoc fachowców – zarówno w zakresie aranżacji wnętrz, jak i realizacji technicznej. Sprawdzone ekipy wykończeniowe mają specjalistyczne przeszkolenia do pracy z technikami wykończeń ścian czy podłóg. EKOBAU specjalizuje się w kompleksowej realizacji inwestycji, co pozwala na skrócenie procesu wykańczania i optymalizację kosztów. W salonie znajduje się powierzchnia wystawiennicza z wyeksponowanymi próbkami tynków, betonu, tapet, elementów wykończeniowych lub farb.

Przy podłodze i suficie

artykuł sponsorowany

Prawdziwą kropką nad i w każdym wnętrzu są listwy przypodłogowe i często także listwy gzymsowe, spinające wizualnie ściany z powierzchniami poziomymi. Ich styl zależy od charakteru wnętrza – dostępne listwy firmy Creativa przeznaczone są zarówno do wnętrz nowoczesnych i minimalistycznych, jak i bardziej dekoracyjnych lub klasycznych. Pozwalają stworzyć niecodzienne wnętrza z charakterem. Są znakomitym uzupełnieniem tynków dekoracyjnych lub gładkich powierzchni. Białe listwy oryginalnie podkreślą kolor lub fakturę ściany, pozwalając otrzymać znakomity efekt końcowy. Jeśli nie farba, to co? Miłośnicy wprowadzania do wnętrz elementów dekoracyjnych będą zachwyceni możli-

67


ARCHITEKTURA & DESIGN

Nigdy w życiu nie podejrzewałam, że można zachwycić się designem z tak odległego od zainteresowań tematu. Samochody. Dla jednych obiekty westchnień, prestiżu i „lansu”, dla drugich maszyny służące do przemieszczania się, określane epitetami „ładny-brzydki” oraz często kojarzone wyłącznie z przypisanym im kolorem. Zawsze uważałam, że należę do tych drugich, przykładając wagę wyłącznie do koloru, ogólnego kształtu i komfortu jazdy. Jednak pewnego dnia pojawił się Carlex Design…

68


DZIEŁA SZTUKI NA CZTERECH KÓŁKACH

Tekst: Justyna Weronika Łabądź, zdjęcia: Carlex Design Justyna Weronika Łabądź – pracownik Galerii Bielskiej BWA, miłośniczka dobrego wzornictwa, doktorantka Instytutu Nauk o Kulturze i Studiów Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

69


ARCHITEKTURA & DESIGN

C

arlex Design to niewielka, ale prężnie działająca firma z siedzibą w Czechowicach-Dziedzicach, mieście nieopodal Bielska-Białej. Jej trzon tworzy zespół specjalistów o międzynarodowych osiągnięciach, aspiracjach i celach w realizowaniu swojej misji, którą jest przygotowywanie niezwykłych projektów z zakresu designu motoryzacyjnego. Rewolucyjne i awangardowe podejście właścicieli Carlex Designu do tego tematu podkreśla ambientowa reklama w postaci rzeczywistego żółtego sportowego samochodu umieszczonego wertykalnie na bocznej ścianie ich siedziby. Firmę założyło w 2007 roku małżeństwo Roksana i Damian Skotniccy, miłośnicy motoryzacji i dobrego designu. Do pomysłu na ten oryginalny biznes doprowadziły ich zarówno wnioski dotyczące tego, czym chcieliby się zajmować w przyszłości, jak i spostrzeżenia na temat pewnej luki na rynku motoryzacyjnym. Samochody można przecież kupić wszędzie, dobieramy je, analizując ich osiągi, technologię, poziom bezpieczeństwa, ale tak naprawdę niewiele jest firm zajmujących się indywidualizacją ich masowej produkcji i dostosowywaniem do potrzeb estetycznych i ergonomicznych klienta. Tak narodziła się firma Carlex Design – studio projektowe i dział produkcyjny, które przygotowują realizacje na najwyższym poziomie dzięki wyspecjalizowanemu zespołowi projektantów i konstruktorów, wyczulonych na indywidualne potrzeby pasjonatów motoryzacji. Wspólnie tworzą prawdziwe dzieła sztuki motoryzacyjnej odznaczające się nie tylko wysokimi wartościami estetycznymi, ale również funkcjonalnością. Początkowe skoncentrowanie się firmy na projektach wnętrz samochodów rozrosło się aktualnie również do ich zewnętrznej formy, a także designu takich środków lokomocji, jak motocykle, łodzie i samoloty. Klientem Carlex Desingu są obecnie trzy różne grupy docelowe. Jak mówi o nich właściciel firmy, Damian Skotnicki: „Lwią częścią naszej działalności jest współpraca

70

z klientami biznesowymi z branży motoryzacyjnej, lotniczej, łodziowej, najwięksi dealerzy oraz firmy doposażające. Dla nich przeprowadzamy kompleksowy proces tworzenia limitowanych edycji samochodów, samolotów czy też łodzi. Kolejną grupą są klienci indywidualni, którzy oczekują, że wnętrze samochodu będzie odzwierciedlać ich osobowość, pasje, poczucie estetyki. To też osoby, które oczekują niestandardowych rozwiązań i doskonałej jakości wykonania. Trzecią grupą są kolekcjonerzy, dla których pojazd stanowi przestrzeń, która może być wypełniona sztuką, a sam samochód może stać się prawdziwym dziełem. Nad realizacjami tych pojazdów pracuje cała rzesza artystów, a proces tworzenia trwa wiele miesięcy”. Efekty tej pracy mówią same za siebie. Realizacje indywidualnych projektów pokazują, że projektanci i konstruktorzy są w stanie podołać nawet największym i najbardziej skomplikowanym wyzwaniom. W wykonanych i uwiecznionych na zdjęciach realizacjach zachwycają


nowoczesne projekty tapicerek, ich wzory, kokpity wyróżniające się szlachetnymi i wzorzystymi gatunkami drewna, klimatyczne skóry wyściełające detale. W tych propozycjach znajdą coś dla siebie zarówno fani sportowego wyglądu samochodów, prestiżowych skórzanych wnętrz pełnych odwołań do klasyki wzornictwa samochodowego, jak i fani najróżniejszych stylistyk, m.in. steampunkowego stylu nawiązującego do epoki wiktoriańskiej i fascynacji cyzelatorską mechaniką urządzeń. Carlex Design jest ponadto autorem pojęcia jubilerstwa samochodowego. Zajmują się nim artyści realizujący dzieła dla indywidualnego klienta, w większości dla kolekcjonerów. Dzięki ich projektom, w których wykorzystują szlachetne materiały, takie jak minerały, metale, rzadkie skóry i drewna, powstają prawdziwe dzieła sztuki motoryzacyjnej. Jubilerstwo samochodowe to też dbałość o każdy detal, który codziennie umyka naszej wrażliwości – fragmenty kierownic, konsoli, przełączniki, a nawet automatyczne klucze do samochodów. „Spektakularnym projektem jubilerskim był dodge challenger hellcat, nad którym przez 12 miesięcy pracowała rzesza artystów: designerzy, jubilerzy oraz znany i ceniony rzeźbiarz Artur Wochniak, który wyrzeźbił w drewnie boki drzwiowe, a w specjalnej plastelinie kierownicę, następnie odlaną z litego srebra. W naszym atelier jubilerskim powstawały elementy takie jak przełączniki, przyciski, wloty powietrza, deska rozdzielcza, konsola centralna, które pokryte zostały płatkami srebra i wykończone przy użyciu starodawnych technik jubilerskich” – opowiada o nieszablonowym projekcie Carlex Designu Damian Skotnicki. O firmie niedawno znowu stało się głośno dzięki jej udziałowi w akcji charytatywnej związanej z przekazaniem znanemu hollywoodzkiemu aktorowi Tomowi Hanksowi specjalnie przygotowanego samochodu: fiata126p, potocznie zwanego maluchem. Wnętrze produkowanego niegdyś w Bielsku-Białej samochodu zostało specjalnie zaprojektowane dla miłośnika tego niewielkiego i zgrabnego pojazdu. W zrealizowanym wnętrzu

Carlex Design zawarł wiele symbolicznych i znaczących treści informujących jego nowego słynnego właściciela o podbeskidzkim mieście. Tak opisuje to Damian Skotnicki: „Wnętrze malucha kolorystyką i motywami nawiązuje do logotypu Bielska-Białej i utrzymane zostało w klasycznym retro stylu, gdyż projektantom zależało, aby w oryginalny sposób podkreślić pierwotny wygląd samochodu. Fotele i kanapy zostały wykonane z jasnozielonej skóry, na której zachowane zostały klasyczne kształty przeszyć, typowe dla większości maluchów. Bardzo ważną rolę w projekcie odegrały skrupulatnie dopracowane detale, które pochłonęły wiele godzin pracy atelier jubilerskiego w Carlex Designie. Większość przycisków i przełączników znajdujących się w samochodzie przypomina klawisze maszyny do pisania. Zabieg był celowy, ze względu na zamiłowanie Hanksa do maszyn do pisania, których jest kolekcjonerem. Co więcej, każdy z tych elementów został ręcznie pokryty płatkami srebra. Nie mogło zabraknąć motywów wiążących się z miastem: laserowe grawerunki logo miasta na tapicerce, przeszycia w jego barwach czy też piękna, wykonana z żywicy gałka zmiany biegów, w której zatopione zostało logo Bielska-Białej”. Carlex Design obecnie poszerza swój zasięg. Już od kilku lat działa na międzynarodowym rynku, docierając do zagranicznego klienta dzięki przedstawicielom obsługującym klientów w Wielkiej Brytanii, Niemczech i Czechach. Obecnie zarządzający firmą intensywnie pracują nad jej rozwojem, aby w niedalekiej przyszłości Carlex Design mógł tworzyć limitowane edycje samochodów dla najlepszych marek motoryzacyjnych na świecie. Carlex Design bez wątpienia w rewolucyjny sposób porusza temat estetyki w prężnie rozwijającej się gałęzi wzornictwa motoryzacyjnego w czasach, gdy właśnie samochody stanowią w dużej mierze nasz codzienny sposób przemieszczania się. Unikatowe projekty Carlexu uzmysławiają, że dzieła sztuki można nie tylko podziwiać w galeriach, kolekcjonować i wieszać we wnętrzach swoich domów, ale także nimi jeździć.

71


SPORT

OD TRZEPAKA DO AKROBATYKI Piątkowe późne popołudnie. Dla wielu czas przygotowań do weekendowego imprezowania. Tymczasem na bielskich Błoniach gromadzą się młodzi ludzie, których myśli krążą wokół zupełnie innych spraw. Na terenie street workout parku już za chwilę rozpocznie się trening kalisteniki. Czekając na trenera, dorośli i dzieci zaczynają ćwiczenia na żółtych drążkach. Rozgrzewają kolejne partie ciała lub próbują akrobatycznych sztuczek. Tymczasem zjawia się trener, a zarazem nasz rozmówca. Jest nim Karol „Sailas” Markiewicz (na pierwszym zdjęciu w galerii). Z entuzjazmem i życzliwością wita się z każdym z osobna. Następnie z równym zapałem zaczyna rozmowę ze mną o swojej największej pasji, jaką jest street workout, czyli uliczny trening. Tekst: Tomasz Wawak, www.bb365.info, foto: Karol „Sailas” Markiewicz

Zaczęło się pewnie dawno temu na trzepaku? Tak, właśnie tak. Ale wtedy nie wiedziałem, że to kalistenika.

Co to jest właściwie street workout? Nie lepiej ćwiczyć na siłowni, gdzie mamy do dyspozycji masę profesjonalnego sprzętu? Moim zdaniem nie. Street workout to ćwiczenia z masą własnego ciała, czyli tzw. kalistenika. Trwają dłużej niż na siłowni, ale dzięki temu jest to zdrowsza forma

treningu, ponieważ ciało stopniowo adaptuje się do coraz większego wysiłku. Poza tym ćwiczenia nic nie kosztują. Wystarczą chęci. Tak naprawdę nawet street workout park nie jest konieczny. Ćwiczyliśmy już lata temu, zanim powstały parki. Mieliśmy do dyspozycji liny, drzewa, huśtawki.

72

Jakie są podstawowe ćwiczenia? Są to sylwetki gimnastyczne, np. plank, czyli podpór na łokciach, a także ćwiczenia wzmacniające chwyt, jak chociażby podciągnięcia na drążku. Do tego dochodzą przysiady, pompki, brzuszki, wykroki, wyskoki. Jest wiele ćwiczeń polegających na wiszeniu i angażujących chwyt, np. wznosy kolan czy wymyki, które znamy z dzieciństwa na trzepaku. Dziś coraz mniej dzieciaków umie zrobić wymyk. Chyba powinno się wprowadzić to ćwiczenie na zajęciach z wychowania fizycznego w szkole. Zobaczyłem wasz trening, spodobało mi się i chciałbym ćwiczyć. Od czego powinienem zacząć? Od dobrej rozgrzewki. Zawsze robimy piętnaście, dwadzieścia minut rozgrzewki na


każdą część ciała. Ważne, aby przygotować stawy. Jeżeli nie dasz rady podciągnąć się na drążku, to trzeba zmienić sposób podciągania. Dobre są podciągnięcia australijskie z podporem nóg. Pięty opieramy o ziemię, chwytamy się stołu, dociągamy klatkę piersiową do stołu i sprawdzamy, ile razy będziemy w stanie powtórzyć ćwiczenie. Następnym etapem może być już drążek. Wskakujemy i powoli się opuszczamy.

W tym pierwszym ciało jest w poziomie, utrzymywane przez ręce trzymające drążek. W tym drugim natomiast ciało zwrócone jest odwrotnie, twarzą do ziemi. Do tego dochodzą flagi, wyjścia siłowe nad drążek, przeskoki nad drążek, salta… Stopniowo staje się to naprawdę dobrą zabawą. Z pozoru, z perspektywy publiczności, ćwiczenia wyglądają na łatwe, ale wszystko wymaga ciężkiej pracy.

Jest również jeden na osiedlu Biała Krakowska. Tak, w okolicy ulicy Wapiennej. Także powstał dzięki budżetowi obywatelskiemu. I jeszcze jest jeden w parku jordanowskim, między ulicami Lwowską i Piłsudskiego. Niektórzy mówią, że za dużo tych street workoutów powstało, ale czy nie więcej jest tzw. siłowni pod chmurką, na których ludzie często ćwiczą niepoprawnie?

A jeżeli mam słabe ręce, to czy nie powinienem zacząć od ćwiczeń na siłowni? Zależy. Wyjazd na siłownię zajmuje trochę czasu. Kalistenikę natomiast możemy uprawiać wszędzie, nawet w kuchni. Wystarczą dwa metry kwadratowe powierzchni.

Gdzie w Bielsku-Białej i okolicy najlepiej ćwiczyć? W ostatnim czasie powstało trochę miejsc. Tak, udało się zrobić park na Błoniach w ramach jednej z edycji budżetu obywatelskiego. Może nie jest doskonały, ale cieszmy się, że powstał. Jest jednym z większych w mieście, więc dobrze tutaj zorganizować trening dla liczniejszej grupy osób. Powstał też park w okolicach liceum im. Żeromskiego, gdzie chodzi dużo osób. Obok jest plac zabaw dla dzieci, więc mamy zawsze sporą widownię. Powstał też fajny park w Jaworzu.

Jeśli ktoś chce do was dołączyć, to co należy zrobić? Za każdym razem na swojej stronie na Facebooku tworzymy wydarzenie. Zapraszamy wszystkich zainteresowanych. Ćwiczenia trwają od półtorej do trzech godzin. Najlepsze dni w tygodniu to poniedziałek (na dobry początek tygodnia) i piątek, czyli przed weekendem. Wszystkie treningi organizowane jako Street Workout Bielsko-Biała są bezpłatne.

Ale chodząc na siłownię, stawiamy sobie cele dotyczące wyciskanych kilogramów. A czy istnieje ścieżka rozwoju przy kalistenice? Jasne. Kiedy opanujesz ćwiczenia, możesz robić figury. To potem jest już show. Można zrobić front lever albo back lever.

73


POLECAMY

Jest hot i jest fire!

Tekst: JQ

Po 3 latach wspólnych prób i pracy twórczej oraz zdobywaniu z jednej strony doświadczenia, a z drugiej świadomości, na co się właściwie porywają, zespół The Django’s na początku września bieżącego roku wydał swój pierwszy autorski album – „Hot & Fire”. The Django’s to grupa świetnych, pełnych energii ludzi, którzy mają na swoim koncie wiele przygód z muzyką wszelaką (z pewnymi wyjątkami gatunkowymi). Dziesięciu pasjonatów, którzy spotkali się z potrzeby serca, ale przede wszystkim z bezwarunkowej miłości do muzyki, stworzyło bardzo dobry album długogrający. Zespół to: Natalia „Ka” Paruszewska, urodzona w Niemczech, wychowana w Nowym Jorku, charyzmatyczna wokalistka zespołu, od 2013 na stałe mieszkająca w Bielsku-Białej. Angelika Wróbel – perkusja, Monika Biczysko – chóry oraz instrumenty klawiszowe, Dorian Borek – instrumenty klawiszowe, Janusz Zalewski – gitara, Tomasz Kinecki – instrumenty perkusyjne, Paweł Kamiński – saksofon, Marcin Malarz – trąbka, Piotr Zawada – puzon, Daniel Wysocki – bass. Jak sami mówią, ogromne znaczenie ma dla nich kultura reggae oraz jej filozofia, ale też szeroko pojęta muzyka światowa. Głęboko wierzą, że muzyka może zmieniać świat na lepsze, i ta właśnie wiara połączyła ich w jeden skład. Jedną z inspiracji do założenia zespołu był człowiek do dziś niosący dobrą wiadomość wszystkim chcącym się wsłuchać w jego słowa – Bob Marley. – Do muzyki podchodzimy bardzo intuicyjnie i dążyliśmy, aby album o nazwie „Hot & Fire” był wyjątkowy, a zarazem świadomy, muzyka zaś, którą chcemy się podzielić, sprawiała słuchaczowi

pewną radość. Budując zespół, za element kluczowy uznaliśmy poszukiwanie takich ludzi, którzy włożą serce w te piosenki, i dziś, po całym przedsięwzięciu, możemy powiedzieć, że cel został osiągnięty świadomie, bez nacisków, a przede wszystkim w zgodzie ze sobą – tłumaczą członkowie zespołu. Płyta „Hot & Fire”, na której premierze redakcyjnie mieliśmy okazję być i posłuchać zespołu na żywo, naszym zdanie zdaniem jest megaenergetyczna, stylowa i świeża. Czerpie pełnymi garściami ze stylu reggae i jest mu wierna. Poza tym da się wyczuć dość dobrze inspirację soulem i szeroko pojętą muzyką jazzową. Na płycie jedenaście utworów, których słucha się z ogromną przyjemnością. Wielka gratka dla osób lubiących tego typu muzykę.

Sezon na śmierć / Max Bilski Kiedy w upalne lato w małym miasteczku na południu Polski zaczynają znikać w tajemniczych okolicznościach dzieci mieszkańców ogarnia groza. Mimo rozpaczliwych poszukiwań żadne z nich nie odnajduje się, za to od czasu do czasu, ku przerażeniu wszystkich, ludzie trafiają na szczątki małych ciał. Tropem psychopaty rusza emerytowany policjant i lokalna dziennikarka zdjęci strachem o los zaginionego dziecka swoich przyjaciół. W śledztwie niestety przeszkadza im żądny sławy reporter miejscowego dziennika, a także władze, które za wszelką cenę próbują nie dopuścić do rozgłosu w sprawie. Kim naprawdę jest porywacz? Czy tylko psychopatycznym mordercą, czy może czymś jeszcze bardziej przerażającym, co już niewiele wspólnego ma z człowiekiem? I co takiego stało się wiele lat wcześniej w lesie otaczającym miasteczko, że jego rdzenni mieszkańcy do teraz boją się o tym mówić? Czy wszystkie te sprawy są ze sobą powiązane?

Podarunek z Teksasu / Max Bilski Wymarzony wyjazd do USA przeradza się dla małżeństwa Zawadzkich w koszmarną komedię pomyłek. Znani Czytelnikom z poprzednich części „Podróży ze śmiercią” bohaterowie powieści tym razem sami stają się podejrzanymi, a to za sprawą pechowej Joanny, żony Michała Zawadzkiego, na którą w niecodziennych okolicznościach podczas jazdy autostradą spada… nieboszczyk. Konsekwencje tego zdarzenia staną się udręką Michała i dadzą początek historii pełnej niespodziewanych wydarzeń. Bohater będzie musiał zmierzyć się z bezwzględną korporacją naftową za wszelką cenę dążącą do przejęcia cennych przyrodniczo gruntów. Broni ich tymczasem przyjaciółka Joanny, u której Zawadzcy tymczasowo mieszkają, oraz jej zwariowana rodzina: były policjant teraz cierpiący na zaniki pamięci oraz jego żona, ekscentryczna starsza dama.

74


75


REKLAMA

76


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.