2B STYLE

Page 1

CZECHOWICE-DZIEDZICE KATOWICE

OŚWIĘCIM

PSZCZYNA

ISSN 2084-4867 www.2bstyle.pl czasopismo bezpłatne

BIELSKO-BIAŁA CIESZYN

SZCZYRK

TYCHY

USTROŃ

WISŁA

ŻYWIEC

MAGAZYN CIEKAWYCH LUDZI

Marta Wajdzik | Paweł Kotla | Magdalena Wysmyk | Dawid Woskanian Marek Tomalik | Diana Błażków | projekt pię(K/T)no

Nr 1

(40)

luty–marzec 2020

2020


REKLAMA

2


REKLAMA

3 Przędzalni | tel. 737 747 007 ul. Partyzantów 15 | Bielsko-Biała | budynek


REKLAMA

4


PIELĘGNACJA TWARZY PIELĘGNACJA CIAŁA TKALNIA FIGURY Najnowocześniejszy sprzęt na Podbeskidziu

ZIMNY DOTYK PIĘKNA. APARAT DO KRIOLIPOLIZY TKANKI TŁUSZCZOWEJ

Medyczne urządzenie Cocoon Medical CoolTech, to unikalna metoda modelowania sylwetki, gwarantująca trwałą redukcję obwodu ciała, dzięki zjawisku kriolipolizy – wymrażania komórek tłuszczowych. Rezultaty porównywalne z liposukcją chirurgiczną. W trakcie procedury, temperatura zabiegowa jest stała i wynosi -8oC. Odpowiednio długi czas chłodzenia zapewnia skuteczność zabiegu, bez ryzyka uszkodzenia innych tkanek.

QR CODE

Wygenerowano na www.qr-online.pl

ul. Legionów 26-28 budynek H kompleks Nowe Miasto, 43-300 Bielsko-Biała, tel. 533 463 443 www.tkalniaurody.pl

5

REKLAMA

rezerwacja online na portalu Moment.pl: www.moment.pl/tkalnia-urody-day-spa


NA WSTĘPIE

Lektura na żywo Od pierwszego wydania 2B STYLE minęło osiem lat. Od tego czasu zmieniło się bardzo dużo. Wielu zastanawia się: po co drukowana gazeta, skoro wszystko można znaleźć w Internecie? Idąc tym tokiem myślenia, można by zapytać: po co słuchać muzyki na żywo, skoro wszystko można znaleźć na YouTube? Odpowiedź dla użytkowników analogowych płyt i szeleszczących gazet jest oczywista. Bo nie ma nic przyjemniejszego niż zatopić się po Na okładce: Foto: Diana Błażków

ciężkim dniu z filiżanką aromatycznej kawy w wygodnym fotelu i poczuć między opuszkami

napisz do nas: redakcja@2bstyle.pl

odda atmosfery koncertu. Dobrze to znają wierni zadymkowicze, którzy od 22 lat na żywo

czasopismo bezpłatne ISSN 2084-48

palców fakturę papieru, a w nozdrzach zapach farby. Oglądanie teledysków na YouTube nie słuchają najciekawszych jazzowych artystów świata. Dlatego wiem, że podobnie jak Bielska Zadymka Jazzowa na słuchaczy, tak 2B STYLE na wiernych czytelników liczyć zawsze może.

SPIS TREŚCI

Agnieszka Ściera-Pytel, Redaktor Naczelna

Zakupy. Stylowa garderoba na wiosnę z CH Sarni Stok

10 Region. Co słychać w Mokate 16

8

Subiektywny kalendarz wydarzeń

Miasto. Obiecany tramwaj wróci do centrum? Fotoreportaż. 9 Puchar Reksia

22 Ludzie. Paweł Kotla 28

20

18

Ludzie. Marta Wajdzik

Rozmowy przy kawie. Magdalena Wysmyk

38 Podróże. Marek Tomalik – Telepatia 42 Fotografia. Diana Błażków 52 Galeria. PIĘ(K/T)NO 58 Śląskie poza miastem. Beskidy 64 Zdrowie i uroda. Lipotransfer 66 Zdrowie i uroda. Jaka cena za gładkie ciało? 68 Zdrowie i uroda. Nowotwór to nie wyrok 70 Architektura i design. Fortythreewood 72

34

Ludzie. Dawid Woskanian

Wydawca: MEDIANI Anita Szymańska, www.mediani.pl, ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała, e-mail: anita@mediani.pl, tel. 504 98 93 97, Copyright © MEDIANI Anita Szymańska 2B STYLE: ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała, e-mail: redakcja@2bstyle.pl, www.2bstyle.pl, Redaktor Naczelna: Agnieszka Ściera-Pytel, Reklama: tel. 504 98 93 97 Zespół redakcyjny: Agnieszka Ściera-Pytel (tekst), Anita Szymańska (tekst & foto), Ewa Krokosińska-Surowiec (tekst), Jacek Kućka (tekst), Katarzyna Górna-Oremus (tekst), Magdalena Jeż (tekst), Anna Popis-Witkowska (korekta), ESCO (IT). Grafika i skład: Anita Szymańska, Mediani | www.mediani.pl, Druk: Drukarnia RABARBAR Wydawnictwo bezpłatne, nie do sprzedaży. Przedruki po uzyskaniu zgody Wydawcy. Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych i nie odpowiada za treść umieszczonych reklam. Redakcja ma prawo do skrótu tekstów. Wydawca ma prawo odmówić umieszczania reklamy lub ogłoszenia, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z obowiązującym prawem lub linią programową lub charakterem pisma. Produkty na zdjęciach mogą się różnić od ich rzeczywistego wizerunku. Ostateczną ofertę podaje sprzedawca. Niniejsza publikacja nie jest ofertą w rozumieniu prawa. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za opinie osób, zamieszczone w wypowiedziach i wywiadach. 2B STYLE jest czasopismem zarejestrowanym w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej.

JESTEŚMY TU:

PORTAL: www.2bstyle.pl

WERSJA DRUKOWANA ON-LINE: www.issuu.com/mediani/

6

PARTNER MEDIALNY:


7


ZAKUPY

Stylowa garderoba na wiosnę z CH Sarni Stok! „Moda przemija, styl pozostaje” zwykła mawiać Coco Chanel. Kierując się tą zasadą, zapraszamy do Sarniego Stoku, gdzie nasza stylistka Beata Bojda nie tylko wybierze dla Ciebie najbardziej odpowiedni fason, ale także pomoże Ci w zakupach, zwróci uwagę na trendy oraz dobierze odpowiednie dodatki.

A wiosna to świetny moment by odmienić swoją szafę, odkryć w sobie nową energię i wyrazić ją w ubiorze i… makijażu. W każdy ostatni czwartek miesiąca Beata Bojda zaprasza do Sarniego Stoku na darmowe warsztaty makijażowe. Lekcje mają indywidualny charakter, trwają ok 45 minut i można się na nie zapisać kontaktując się bezpośrednio ze stylistką. – Już od ponad roku spotykamy się z Beatą Bojdą w naszym Centrum. To doskonały pomysł, by odświeżyć swój wizerunek na wiosnę, poprawić samopoczucie, a także spędzić miło czas – zaprasza Kinga Ryżycka, marketing manager CH Sarni Stok.

Dla pana i dla pani Stylowe Czwartki w CH Sarni Stok cieszą się dużym powodzeniem nie tylko wśród pań. Korzystają z nich także panowie. – Najczęściej doradzam mężczyznom w wyborze pojedynczych rzeczy, takich jak koszule, marynarki, dopasowane krojem do sylwetki spodnie. To świetny pomysł na szybkie, a przede wszystkim udane zakupy – mówi Beata Bojda, stylistka. Panowie przychodzą także po rady

w wyborze prezentu dla swoich partnerek, mam i żon, a sporadycznie korzystają także z usługi stylizacji całej swojej szafy. Ich całkowitym przeciwieństwem są panie, które co tydzień pojawiają się na stanowisku stylistki. – Są klientki, które korzystają z moich usług niemal w każdym sezonie modowym – mówi Beata Bojda – ale są i takie, które potrzebują konkretnej pomocy np.: przy wyborze sukienki na ważną dla nich uroczystość, jak: ślub, komunia czy wieczór ze znajomymi.

To bardzo proste Jak skorzystać z porad stylistki? Wystarczy przyjść w wybrany czwartek od 11:00 do 19:00 do CH Sarni Stok, podejść do stanowiska tuż obok salonu W.KRUK i porozmawiać z Beatą Bojdą. W zależności od naszych potrzeb porada nastąpi albo już w tym samym dniu albo podczas spotkania, które zostanie umówione w dogodnym dla obu stron terminie. Warto pamiętać, że w każdy ostatni czwartek miesiąca odbywają się warsztaty makijażowe, na które obowiązują osobne zapisy. Wszystkie usługi Beaty Bojdy są dla klientów CH Sarni Stok bezpłatne. Serdecznie zapraszamy!

Centrum Handlowe Sarni Stok, ul. Sarni Stok 2, Bielsko-Biała, www.sarnistok.pl

8

artykuł sponsorowany

Stylowo i kolorowo


REKLAMA

9


SUBIEKTY WNY KALENDARZ WYDARZEŃ

1 24

-1

lutego

marca

Bielsko-Biała, Katowice, Zabrze Lotos Jazz Festiwal – Bielska Zadymka Jazzowa Festiwal organizowany przez środowisko artystyczne skupione wokół Stowarzyszenia Sztuka Teatr. W organizację imprezy zaangażowani są bielscy aktorzy, muzycy, plastycy, fotograficy, dziennikarze przy wsparciu lokalnego samorządu, sponsorów i partnerów festiwalu. Oprócz wspaniałych koncertów podczas Zadymki odbywają się również liczne imprezy towarzyszące: muzyczne happeningi, wystawy plakatu, fotografii, malarstwa i multimediów. Na imprezie spotykają się dziennikarze, przedstawiciele agencji, dyrektorzy festiwali z kraju i zagranicy. Więcej informacji na stronie internetowej organizatora.

7

marca

Oświęcim, Oświęcimskie Centrum Kultury Spektakl „Seks nocy letniej” Na początku marca w OCK odbędzie się spektakl komediowy w reżyserii Andrzeja Majczaka i w znakomitym wykonaniu aktorów Teatru Bagatela w Krakowie. „Seks nocy letniej” to sześciokąt uczuciowy w stylu retro – „w samym środku lata, gdzieś około 1910 roku”. Po tej jednej nocy zaskakujących odkryć i odważnych decyzji nikt już nie będzie taki sam jak przedtem.

8

marca

Bielsko Biała Kwiat Jabłoni – koncert Zespół rusza w niezwykłą trasę po najlepszych polskich klubach. Podczas „Pożegnania z niemożliwym” Kasia i Jacek Sienkiewiczowie po raz ostatni wykonają w całości materiał z pokrytej złotem debiutanckiej płyty. W 18 miastach będzie można usłyszeć dobrze znane single w nowych aranżacjach oraz pojawią się nowości i niespodzianki. To zwieńczenie ponadrocznego intensywnego koncertowania w całej Polsce. Zespół ma za sobą cztery trasy, które cieszyły się ogromnym zainteresowaniem.

8

marca

Żywiec, Miejskie Centrum Kultury Don Vasyl i Gwiazdy Cygańskiej Pieśni Zespół Artystyczny Don Vasyl i Roma powstał w 1987 roku. Roma, ponieważ trzon zespołu stanowią członkowie legendarnej grupy Roma, która mogła poszczycić się licznymi tournée po całym świecie, w tym koncertami w siedzibie ONZ w Nowym Jorku oraz w słynnej paryskiej Olympii. Z biegiem czasu Don Vasyl odkrył i wypromował utalentowane cygańskie gwiazdy takie jak: Dziani, Wasyl Junior, Elza, Patrycja, Carmen, Tobi i wiele innych. Nazwa zespołu zmieniła się zatem na Don Vasyl i Cygańskie Gwiazdy. Zespół kultywuje tradycje artystyczne Romy.

marca

Cieszyn, Teatr im. Adama Mickiewicza Koncert zespołu De Mono Już 30 lat minęło, ale dziesiątki tysięcy fanów zespołu De Mono doskonale wiedzą, że to jeszcze nie koniec! Wieloletnie doświadczenie, tysiące wspólnych wspomnień i koncertów… A muzycy wciąż udowadniają, że z każdym rokiem pojawia się kolejna doza stylu i dobrego smaku. Ostatnie miesiące to bardzo intensywny czas w działalności De Mono, niekwestionowanej gwiazdy polskiej muzyki popularnej: zmiana managementu, nowy wizerunek oraz intensywne prace nad kolejnymi projektami. Wszystko to jest doskonałym powodem, aby obejrzeć jeden z występów zespołu! Stali fani z pewnością usłyszą doskonale znane przeboje w nowych aranżacjach.

9

marca

Bielsko-Biała, Teatr Polski Premiera sztuki „Nie lubię pana, panie Fellini” Biograficzna opowieść o włoskiej aktorce Giulietcie Masinie staje się pretekstem do spojrzenia na kobietę uniwersalną, ponadczasową, wierną, która zatraca siebie z m iłości do genialnego reżysera, lecz niewiernego męża, Federico Felliniego. Czy geniusz usprawiedliwia nielojalność i niewierność? „Czym jest dla mnie miłość? Całym życiem”. Jedni dostrzegą w t ym piękno, inni tragizm. Spektakl zostanie zaprezentowany w r amach przeglądu kobiecych monodramów „Mała Czarna”, który odbędzie się od 6 do 9 marca.

10


11


SUBIEKTY WNY KALENDARZ WYDARZEŃ

13-15

marca

Bielsko-Biała 57 Międzynarodowe Targi Budownictwa i Wyposażenia Wnętrz TWÓJ DOM 2020 Po raz kolejny organizatorzy zapraszają profesjonalistów, inwestorów, osoby planujące budowę, remont bądź modernizację budynku czy mieszkania. Nie zabraknie stoisk prezentujących innowacyjne materiały i urządzenia, dzięki którym można wybudować ciepły dom, a jednocześnie obniżyć koszty jego użytkowania. W ramach Strefy Dobrych Wnętrz prezentowane będą meble, artykuły dekoracyjne, nowoczesne akcesoria kuchenne i łazienkowe. Dla miłośników ogrodów przygotowaliśmy architekturę ogrodową, meble do relaksacji, ciekawe rośliny i akcesoria.

15

14-15

marca

Katowice, MCK Fryderyki 2020 Nowa formuła wydarzenia z sukcesem zadebiutowała w 2019 r. W pierwszej edycji festiwalu uczestniczyła 10-tysięczna publiczność, a relację z ceremonii na antenie TVN oglądało ponad 1,6 mln widzów! W tym roku nagroda zostanie wręczona już po raz 26. Wręczenie statuetek w kategoriach muzyki rozrywkowej i jazzowej odbędzie się w sobotę, 14 marca w Międzynarodowym Centrum Kongresowym, a dzień wcześniej na tej samej scenie, w ramach FRYDERYK Festiwal, wystąpią gwiazdy polskiej muzyki.

marca

Bielsko-Biała Miuosh x FDG. Orkiestra – Powroty Tour Miłosz „Miuosh” Borycki udowodnił, że jest artystą wszechstronnym i przełamuje bariery w polskiej muzyce. Po spektakularnym koncercie „Scenozstąpienie” na Stadionie Śląskim dla ponad 40-tysięcznej publiczności oraz projektach specjalnych z orkiestrą NOSPR nadszedł czas na powrót do studia i kolejny album solowy, który premierę miał 24 stycznia. Albumowi towarzyszyć będzie trasa, która obejmie 16 miast w Polsce.

21 22

marca

Bielsko-Biała Marek Dyjak – koncert Artysta zaprezentuje materiał ze swojej nowej płyty „Piękny instalator”. Album ukazał się nakładem wydawnictwa Agora 29 listopada 2019 roku. Jest to również tytuł piosenki, do tekstu Jana Kondraka, która była próbą nawiązania do obrazu Jerzego Dudy-Gracza, tą piosenką Marek Dyjak w 1995 roku wyśpiewał jedną z nagród Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie.

12

marca

Oświęcim 30 lat jak jeden koncert – koncert Raz Dwa Trzy Raz Dwa Trzy są uniwersalni bez względu na wiek – swój i odbiorcy – i umieją trafić w sedno i uchwycić to coś szczególnego, tu i teraz. Ich utwory mają niesamowitą zdolność pobudzania do rozmowy, otwierają umysł i rozwiązują język. Niewiele zespołów w Polsce może pochwalić się tak bogatą historią wspólnego grania. Razem przeszli długą drogę przez wiele nurtów i stylistyk – od jarocińskiej sceny po studio im. Agnieszki Osieckiej. Stale imponują wrażliwością, spostrzegawczością i dystansem. Koncertują nieprzerwanie od 1990 roku.


27-29

marca

Katowice, Galeria Szyb Wilson Targi EcoSilesia 2020 Targi są nowym, ważnym dla aglomeracji śląskiej wydarzeniem skierowanym do sektorów: zdrowej żywności oraz produktów i usług prozdrowotnych. Będzie to także przegląd usług i rozwiązań dla poprawy jakości środowiska naturalnego. Podczas targów prezentowana będzie szeroka oferta wiodących producentów żywności organicznej, ekologicznych ubrań, produktów zero waste i akcesoriów wyposażenia wnętrz, a także ekokosmetyków, terapii i technologii wiodących producentów – wszystko to dla zapewnienia zdrowia oraz podniesienia jakości i komfortu życia.

31

28

Bielsko-Biała, BCK Spektakl „Telewizja kłamie” Aktorzy wcielając się w postacie znanych prezenterów telewizyjnych pokazują nie tylko to, co się dzieje na oczach telewidza, ale i to, co się dzieje w telewizyjnym studiu po zejściu z wizji i wyłączeniu kamer. A do wyboru są TVP, TVN, Polsat i TV Trwam. Widzowie spektaklu wreszcie będą mogli zobaczyć, jak zachowują się gwiazdy znane ze szklanego ekranu, gdy telewizyjny uśmiech schodzi im z twarzy. Czy zbieżność nazwisk jest przypadkowa? Niech Państwo ocenią sami.

marca

Bielsko-Biała, Teatr Polski Bielska Scena Kabaretowa – wieczór 119 Grupa Kwartet Bermudzki w spektaklu „W cylindrach na lwy by, czyli Starsi Panowie raz jeszcze” – to będzie wycieczka do innego świata. Z przewodnikami, którzy odkrywają tak trafnie dzisiejszą obyczajowość, współczesny świat, a n awet aktualne wydarzenia, komentują piosenki napisane kilkadziesiąt lat temu. Będziecie zaskoczeni niespodziewanymi skojarzeniami. Nie zmieniono ani słowa w p iosenkach mistrzów, zmieniły się okoliczności. Rzadka okazja, by zobaczyć oryginalny spektakl, który jest grany nieczęsto ze względu na zaangażowanie muzyków i aktorów w inne projekty.

1

kwietnia

Tychy Katarzyna Piasecka: Program stand-up comedy „Karma wraca” Katarzyna Piasecka w najnowszym programie stand-up comedy „Karma wraca”. Nowe historie, nowe spostrzeżenia i kawał śmiesznego programu. Wszystko w niezmiennie charyzmatycznej, bezpośredniej i bezkompromisowej formie. Wydarzenie dla widzów dorosłych!

14 4

marca

kwietnia

Żywiec, Miejskie Centrum Kultury Krzysztof Daukszewicz Najnowszy, 2-godzinny, na bieżąco aktualizowany autorski program Krzysztofa Daukszewicza. Satyryk opisuje i wyśmiewa absurdy, do których dochodzi na co dzień w kraju nad Wisłą. Każdy występ może różnić się od poprzedniego, w zależności od tego, co akurat dzieje się w świecie polityki. Podczas wydarzenia artyście towarzyszy pianista Mieczysław Grochowski.

kwietnia

Katowice, NOSPR Kamil Piotrowicz Sextet – – koncert Wiele powiedziano już i w ciąż wiele się mówi o tym, że na polskiej scenie jazzowej dzieje się dobrze jak nigdy dotąd. To prawda, a b yć może najlepszym tego przykładem jest studiujący w D anii pianista i k ompozytor Kamil Piotrowicz oraz prowadzony przez niego sekstet. Wystarczyły dwa albumy grupy: „Popular Music” sprzed dwóch lat i najnowszy, z 2019 roku, „Product Placement”, aby lider został sklasyfikowany jako jedna z n ajjaśniejszych postaci polskiego rynku jazzowego. Najbardziej jednak fascynującą cechą muzyki Kamila jest to, jak inteligentnie wymyka się ona tradycyjnym definicjom jazzu i j ak bardzo olśniewa swoją świeżością.

13


SUBIEKTY WNY KALENDARZ WYDARZEŃ

18

20-23 kwietnia

Katowice, MCK Koncert Bass Astral x Igo Ensemble Panowie wracają z trasą koncertową promującą najnowszy album „Stallite”. Po niesamowicie udanym „It’s Dark Tour” tym razem duet wystąpi w zupełnie innej odsłonie. Trasa Bass Astral x Igo Ensemble to nowe utwory i nowe aranżacje znanych już utworów stworzone wraz z sześcioosobowym zespołem. A premiera najnowszego albumu już w kwietniu!

25

kwietnia

Cieszyn, Teatr im Adama Mickiewicza Piotr Cugowski – „40” akustycznie Projekt Piotra Cugowskiego z utworami z płyty „40” to nowa karta w bogatym portfolio artysty. Pierwszy singiel – „Kto nie kochał”, który premierę miał pod koniec 2018 roku – to ballada opowiadająca o ludzkich emocjach i uczuciach, które rządzą i rozdają karty w relacjach międzyludzkich. To obraz ludzkich postaw, które mówią o miłości, szacunku, gniewie i niezrozumieniu. Singiel zdobył status Złotej Płyty. Drugi singiel – „Zostań ze mną” – pojawił się w kwietniu zeszłego roku.

Prześlij do nas informację o wydarzeniach redakcja@2bstyle.pl

14

kwietnia

Bielsko-Biała Festiwal Sacrum in Musica Festiwal pokazuje całą paletę barw muzyki sakralnej. W Bielsku-Białej goszczą zarówno chóry cerkiewne, jak i grupy klezmerskie. Można usłyszeć chorały gregoriańskie i muzykę gospel. Tradycją stało się, że na jednym z koncertów (zwykle inauguracyjnym) można usłyszeć monumentalne oratoria.

1-6

maja

Cieszyn, Czeski Cieszyn 22 Festiwal Filmowy Kino na Granicy Kino na Granicy to największy przegląd filmów z Polski, Czech i Słowacji. To jedyne wydarzenie filmowe, które już od ponad dwóch dekad odbywa się w jednym mieście, ale po dwóch stronach granicy – w polskim i czeskim Cieszynie. Miasto podzielone rzeką Olzą łączy most Przyjaźni, symbolizując jednocześnie ideę festiwalu. Od samego początku, czyli od 1999 roku, celem KnG jest wzajemne promowanie kina środkowoeuropejskiego po obu stronach granicy. Projekcjom filmowym towarzyszą koncerty, wystawy, dyskusje i spotkania z twórcami oraz warsztaty. Bogaty i oryginalny program KnG oraz niepowtarzalny klimat festiwalu zaskarbił serca tysięcy fanów i został doceniony przez środowisko filmowe licznymi nagrodami. Więcej informacji na stronie organizatora.


Auto Salon Sp. z o.o. ul. WEKTOR Wiejska 5, 10-200 Warszawa – salon, jazdy próbne, finansowanie, ubezpieczenia tel. 22 542 44 56

Bielsko-Biała ul. Warszawska 295, tel. 33 829 56 10 lub 33 829 56 00 www.wektor.pl kontakt e-mail: klient@wektor.pl

15

05/11/2019 11:08

REKLAMA

Prasa partnerska-ZOE-199,2x240,4.indd 1


REGION

CO SŁYCHAĆ W

Wielka Loteria Mokate rozstrzygnięta. Fiat 500 pojechał do Rościszewa

176 produktów w 58 kategoriach zostało nagrodzonych w 9. edycji ogólnopolskiego badania konsumenckiego NAJLEPSZY PRODUKT 2020 – Wybór Konsumentów®. Złoty i srebrny medal otrzymały herbaty LOYD. Uroczyste wręczenie nagród odbyło się 16 stycznia w hotelu Polonia Palace w Warszawie. Badanie przeprowadził renomowany instytut badawczy GfK Polonia na zlecenie Wydawnictwa Gospodarczego, dostawcy kompleksowych rozwiązań biznesowych w branży FMCG. Sukces, po raz kolejny z resztą, osiągnęły herbaty LOYD. Złoty medal otrzymał produkt LOYD Cold Infusion Tea Bag w kategorii Innowacja Spożywcza Roku, a srebrny medal – Earl Grey Lemon w kategorii Herbaty i zioła. Celem badania było wyłonienie, na podstawie opinii konsumentów, najlepszych nowych (lub odświeżonych) produktów FMCG wprowadzonych na rynek w okresie od 1 września 2018 roku do 1 września 2019 roku. Badanie przeprowadził instytut GfK Polonia.W tym roku o tytuł Najlepszego Produktu zabiegało łącznie 305 artykułów spożywczych, chemicznych i kosmetycznych. Ankietowani przez GfK Polonia konsumenci wybrali 176 produktów w ramach 58 kategorii. artykuł sponsorowany

Nagroda główna w Wielkiej Loterii Mokate – Fiat 500 – trafił do pani Katarzyny z Rościszewa. W czwartek 30 stycznia w siedzibie Mokate w Żorach pani Katarzyna z Rościszewa – laureatka Wielkiej Loterii Mokate – otrzymała kluczyki do pięknego Fiata 500, który był główną nagrodą w promocji konsumenckiej produktów Mokate. Wręczyła je dr Katarzyna Mokrysz, general manager Mokate. Żeby wziąć udział w zabawie, należało kupić produkty Mokate. Promocją objęte były m.in. miksy kawowe, kawy ziarniste oraz cappuccino. Następnie, zachowując paragon, każdy kto chciał mieć szansę na wygranie Fiata 500, wypełniał prosty formularz zgłoszeniowy. O wygranej decydowało losowanie. Oprócz nagrody głównej, do zdobycia były m.in. weekendy w Hotelu Mercure Kasprowy w Zakopanem oraz 300 kubków Rosenthal.

Najlepszy Produkt 2020 herbaty LOYD nagrodzone

16


Codziennie nowe okazje QR CODE

Zeskanuj kod i kliknij

Dołącz do nas na Facebook-u www.facebook.com/ GALERIALIDER

Chcesz wiedzieć więcej o organizowanych przez nas wydarzeniach? Zobacz:

17

REKLAMA

Wygenerowano na www.qr-online.pl


MIASTO

Obiecany tramwaj wróci do centrum? Władze Bielska-Białej wracają do dawnej koncepcji ożywienia placu Żwirki i Wigury dowiedział się portal. Według tych planów, zaniedbany teren miał stać się miejscem pamięci bielskich tramwajów, ale zapowiadane przez administrację prezydenta Jacka Krywulta ambitna wizja postawienia dwóch wagonów na tle efektownego muralu tylko w części doczekała się realizacji. W tegorocznym budżecie Bielska-Białej są środki na dokończenie prac projektowych. Tekst: Bartłomiej Kawalec, www.bielsko.biala.pl

Wizualizacje pochodzą z koncepcji autorstwa architekta wnętrz Jacka Grabowskiego oraz architekta Michała Kowalskiego

Ostatni tramwaj zniknął z bielskich ulic w kwietniu 1971 roku. Do 2011 w mieście działało Bielskie Towarzystwo Tramwajowe, które aż do zakończenia działalności gromadziło pamiątki związane z tym środkiem komunikacji publicznej. Dwa zabytkowe wagony z giętarką szyn już kilka lat temu miały stanąć na tle muralu namalowanego na ścianie kamienicy w centrum miasta. Mural powstał w 2013 roku, ale tramwaj już nie dojechał. Dwie postaci z obsługi tramwaju Według koncepcji zagospodarowania placu Żwirki i Wigury opracowanej w 2012 roku, konieczne było doprowadzenie do rozbiórki pozostałości po fundamentach dwóch spalonych pawilonów. W zależności od przyjętego wariantu, niezbędne byłoby usunięcie lub przesadzenie od siedmiu do dziesięciu drzew. Następnie zakładano wypoziomowanie placu i wyłożenie go płytami kamiennymi, np. z granitu. Wybrukowany miał zostać również pas potrzebny na tor tramwajowy, na którym docelowo zostałyby zamontowane szyny. W dalszej kolejności na placu Żwirki i Wigury stanęłyby dwa wagony. Po wejściu do środka zwiedzający mogliby poznać okres świetności tego typu komunikacji oraz poczuć klimat tamtych czasów. Plan zakładał, by w tramwajach odtwarzane były dźwięki związane z jazdą składu oraz „aranżacją pewnych zdarzeń”.

18

Całość miała uzupełnić fontanna usytuowana w pobliżu schodów terenowych niwelujących różnicę terenu oraz wygięta szyna jako forma rzeźbiarska skomponowana z zachowaną giętarką szyn lub oryginalny słup trakcji tramwajowej. Planowany był również montaż systemu oświetlenia placu, płaskorzeźby obrazującej rozkład jazdy tramwajów, ekspozytora informacyjnego, ławeczek oraz rzeźby dwóch postaci z obsługi tramwaju. Tylko jeden wagon bez fontanny Z ambitnej koncepcji w 2013 roku zrealizowany został tylko mural przedstawiający ul. Zamkową w pierwszej połowie XX wieku. Jeszcze trzy lata później pełnomocnik prezydenta miasta Henryk Juszczyk, który był odpowiedzialny za projekt, zapewniał, że pomysłu nie porzucono. Były dobre chęci, ale zabrakło pieniędzy. Inwestycja miała kosztować ok. 800 tys. zł i to nie licząc środków potrzebnych na renowację zaniedbanych wozów tramwajowych. Dla miłośników tramwajów mamy jednak dobrą wiadomość. W tegorocznym budżecie Bielska-Białej znalazły się pieniądze na opracowanie dokumentacji projektowo-kosztorysowej, która zakłada upamiętnienie bielskich tramwajów na placu w centrum miasta. Ale plany inwestycyjne nie są tak ambitne jak wizja przedstawiona przed laty. – Dawna koncepcja jest mocno poglądowa – fontanny nie będzie, tramwaj tylko jeden – usłyszeliśmy w ratuszu. Więcej szczegółów ma pojawić się na etapie projektowania.


REKLAMA

19


FOTOREPORTAŻ

9 puchar reksia 02.02.2020 Wisła, Stok siglany

20


PATRONAT

21


LUDZIE

SAKSOFON miłość od pierwszego usłyszenia 22


Z Martą Wajdzik, młodą saksofonistką pochodzącą z Bielska-Białej, rozmawia Agnieszka Ściera-Pytel, foto: Roman Hryciów.

Wkrótce wystąpisz na głównej scenie Zadymki Jazzowej. Jesteś młodsza od festiwalu, jak się z tym czujesz? Jest to dla mnie bardzo duże przeżycie i jednocześnie ogromne wyróżnienie, że dostałam taką propozycję, bowiem zamierzałam w przyszłości wydać swoją płytę, ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. To niesamowite, że mam możliwość zaprosić do współpracy znakomitych muzyków, z którymi marzyłam, aby pracować, a do tego wszystkiego będę mogła premierowo zagrać na głównej scenie Zadymki. Wielokrotnie to sobie wyobrażałam i stało się. Skąd u ciebie wzięła się miłość do jazzu, do Zadymki? Mój brat przez wiele lat grał na zadymkowej scenie promocji. To on zabierał mnie tu ze sobą i podsuwał jazzowe kawałki. Moim pierwszym marzeniem było, aby zagrać z nim na tej festiwalowej scenie. Spełniło się to podczas 20. Zadymki na Gali Bielskiego Jazzu. Tam zagrałam m.in. z braćmi Golcami i z big bandem prowadzonym przez Andrzeja Zubka. Potem wystąpiłam na Scenie Promocji i wreszcie zrealizowałam własny projekt muzyczny w Metrum z Urszulą Dudziak. Ale to nie są wszystkie marzenia? Oczywiście, że nie. Choć jedno z większych właśnie się spełnia. Czyli wydanie pierwszej autorskiej płyty i premierowy koncert na głównej scenie Zadymki.

23


LUDZIE

24


Pamiętam „Yellow Jackets”. W tym utworze na saksofonie grał Bob Mintzer i wtedy poczułam, że saksofon jest taki wyjątkowy.

Dlaczego saksofon? Na saksofonie zaczęłam grać w połowie trzeciej klasy podstawówki. Właśnie dzięki mojemu bratu Markowi, który sam gra na trąbce. Początkowo myślałam o grze na flecie. Od 6 roku życia, jak każdy z mojej trójki rodzeństwa, gram na pianinie. Moi rodzice uczą gry na instrumentach, więc siłą rzeczy i ja musiałam zacząć grać. Aż Marek zaczął mi puszczać różne utwory jazzowe. Pamiętam „Yellow Jackets”. W tym utworze na saksofonie grał Bob Mintzer i wtedy poczułam, że saksofon jest taki wyjątkowy. Od razu wiedziałam, że to jest TO. Czyli zakochałaś się od pierwszego usłyszenia? Właśnie tak. Opowiedz trochę o współpracy z muzykami przy nagrywaniu twojej płyty. To są osoby, które wcześniej były na mojej liście marzeń. I kiedy pan Jerzy Batycki powiedział, że mogę sobie dobrać skład, nie zastanawiałam się ani chwili nad wyborem, w głowie już miałam wszystkich muzyków, z którymi chciałam zagrać. Spotkaliśmy się dopiero w studio. Przesłałam im materiały wcześniej. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, bo wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, jakie ci muzycy mają charaktery, jak podejdą do tematu, jak na mnie i moją muzykę zareagują. Okazało się, że moje obawy były całkiem niepotrzebne, naprawdę zaangażowali się w projekt. Potraktowali cię jak młodszą koleżankę, córkę? Po prostu jak kumpla, z zawodowym profesjonalizmem. Kompozycje na płycie są twoje. Tak. Jest to siedem utworów. W jednym z nich jest niespodzianka w postaci melodii ludowej. Jak twoi rówieśnicy, nauczyciele odbierają twoją pasję?

25


LUDZIE

W mojej klasie jest mało osób interesujących się jazzem, za to w innych klasach takich miłośników jazzu jak ja jest więcej, i to bardzo zdolnych muzyków. To raczej oni powinni wydawać płyty, a nie ja (śmiech). To ludzie, z którymi gram na co dzień. Ale czuję wsparcie swoich rówieśników, co bardzo mnie motywuje. Przygotowanie materiału i nagranie płyty wymaga wiele czasu. Czy nauka nie cierpi na tym? O możliwości nagrania płyty dowiedziałam się pod koniec sierpnia, więc czas wolny minął, a zaczął się najtrudniejszy okres, bo w tym roku będę zdawać egzamin maturalny. Dużo nauki i fakt, że muszę skomponować utwory na płytę, mocno mnie przerażały, a jednocześnie niezwykle motywowały do pracy. Ale nie był to łatwy czas. Trochę szkoły opuściłam, nadrabiałam braki indywidualnie. Na szczęście nauczyciele są wyrozumiali, w efekcie wszystko udało mi się zdać ze średnią wyższą niż kiedykolwiek. Jestem taką osobą, że kiedy mam coś do zrobienia, to przygotowuję dokładny plan i realizuję go co do joty. Czekają cię promocja płyty, koncerty, spotkania z mediami i fanami. Nie obawiasz się tego? Trochę tak, ale z drugiej strony – zgadzając się na projekt, trzeba się było z tym liczyć. Co po maturze? Jeszcze między maturą a studiami lecę do Nowego Jorku na warsztaty jazzowe, a potem od października planuję rozpocząć studia w Katowi-

26

cach. Chciałam studiować za granicą, ale to odsuwam w przyszłość. Skoro już sama komponujesz i wydajesz płytę, może nie potrzebujesz się już uczyć? Nie, absolutnie nie. Koniecznie muszę się uczyć. Praca nad płytą pokazała mi, ile jeszcze nauki przede mną. Śpiewasz? Ja nie, ale śpiewa moja siostra, którą zaprosiłam do realizacji mojej płyty. Ona śpiewa w dwóch utworach, i to tak pięknie, że ja tego nie muszę już robić (śmiech). Będzie rodzinny projekt? Oczywiście, planujemy wspólnie tworzyć i nagrywać. Wchodzisz na scenę. Co czujesz? Zazwyczaj jest to uczucie, że chciałabym tak zagrać, aby przekazać emocje i poruszyć słuchaczy. Żeby swoją grą sprawić radość albo skłonić do refleksji. Czasem czuję strach, jak wtedy, gdy występowałam z Urszulą Dudziak. Nie chciałam jej zawieść. Czułam dużą presję. Jak sobie z tym radzisz? Skupiam się na myśli, że to jest to, co kocham, że chcę przekazać coś wartościowego ludziom. Jeszcze do końca nie wiem, jak sobie z tym radzić. Myślę, że trzeba siebie rozumieć i lubić. Podczas koncertu zadymkowego mam świadomość, że grając z muzykami tej klasy,


mogę być spokojna, że oni nic nie zawalą. Jest to też taka muzyka, która wiele wybacza, można przecież improwizować w razie pomyłki. Bardziej stresujące dla mnie były nagrania w studio, a to ze względu na krótki czas i niepewność co do muzyków, tego, jak oni odbiorą pracę ze mną. Teraz jest już tylko zabawa. Gdy już przebrzmi Zadymka, będziesz chciała sobie zrobić trochę odpoczynku? Chciałabym, bo czuję, że tego potrzebuję, gdzieś na chwilę wyjechać albo po prostu odpocząć. Ale nie wiem, jak to się potoczy, ze względu na zakończenie roku szkolnego i maturę. Sława, która gdzieś tam za rogiem na ciebie czeka, nie zawróci ci w głowie? Mam nadzieję, że nie. Choć nie ukrywam, że boję się tego, co przyniesie przyszłość. Ja charakterem do tego świata blichtru i celebrytów nie pasuję. Wielokrotnie brałam udział w sesjach zdjęciowych i wiem, że nie lubię, kiedy ktoś skupia na mnie swoją uwagę. Najchętniej to schowałabym się za saksofonem, aby nikt mnie nie widział. Dlatego każde wydarzenie typu konferencja prasowa czy sesja zdjęciowa jest dla mnie stresującym przeżyciem. Życie muzyką nie należy do łatwych. Dużo się podróżuje, jest to życie takie nieregularne. A ja bym wolała mieć wszystko poukładane: rano wstaję, robię trening lub idę biegać, potem sobie ćwiczę na saksie, a ewentualnie wieczorem daję koncert. A to tak nie wygląda niestety. Jest to na pewno trudne.

Skupiam się na myśli, że to jest to, co kocham, że chcę przekazać coś wartościowego ludziom.

Z rozmowy z tobą wyłania się obraz skromnej licealistki, ale o szerszych niż tylko muzyczne zainteresowaniach. Staram się dbać o sprawność fizyczną. Bardzo lubię chodzić w góry, jak tylko znajdę na to czas, to eksploruję nasze Beskidy. Wracając do muzyki, twoje muzyczne marzenie: z kim chciałabyś zagrać? Tego, żeby nie zapeszyć, wolę nie zdradzać. Taką mam zasadę. Co roku robię listę marzeń i co najfajniejsze, przynajmniej połowa marzeń z listy się spełnia. W tym roku moja lista jest dość chaotyczna, jeszcze jej sobie nie ułożyłam w głowie. Tyle się dzieje niesamowitych rzeczy wokół mnie. Skąd czerpiesz inspiracje do swojej muzyki? Jesteś dopiero na początku poszukiwań siebie w muzyce. Jest w mojej muzyce wiele emocji, cały czas czegoś doświadczam. Sporo stresu, ale też i radości, mam fantastyczną rodzinę. Konkretnych inspiracji muzycznych nie wskażę, bo słucham wiele, ale komponując, nie sugerowałam się kompletnie niczym. Dźwięki przychodzą do ciebie same, słyszysz je? Czy siadasz i mówisz: „Teraz coś napiszę”. Przy tym projekcie trochę tak było, bo czas mnie naglił. Tak sobie wyliczyłam, że co tydzień zaczynam nowy utwór, ale bez weny nie byłoby to możliwe. Wcześniej, gdy komponowałam utwory, były one efektem jakiegoś wydarzenia w moim życiu. Teraz tak być nie mogło, nie miałam czasu czekać, aż coś się wydarzy, abym mogła napisać potem utwór. Musiałam pisać na bieżąco z emocji zebranych z całego życia. Brałam swoje starsze utwory i obrabiałam je tak, abym chciała to pokazać światu. Czyli twojej muzyki nie można zaszufladkować w jednym gatunku muzycznym? Tak mi się wydaje, chciałabym tak myśleć o swojej muzyce. To oczywiście jest jazz, ale jest tam też funk, bardzo dużo elektroniki, nieco folku, muzyki filmowej. To wszystko się tak ze sobą przeplata. Jeśli ta mieszanina muzyczna komuś się spodoba, będzie mi bardzo miło. Jak sobie wyobrażasz siebie za 10 lat? Nie mam pojęcia. Jest to bardzo fascynujące, gdzie będę, jak się moje życie potoczy, co będę robić. Dziękuję za rozmowę i życzę udanej premiery. Dziękuję.

27


LUDZIE

Paweł Kotla

Muszę robić coś więcej Z Pawłem Kotlą, dyrygentem rozmawia Anita Szymańska

28


fot. Michał Heller

29


LUDZIE Mieszkał pan wiele lat w Londynie. Czym tam się pan zajmował? To długa historia! Urodziłem się w Szczecinie. Jednak jako młody skrzypek, w wieku 15 lat, przeniosłem się do słynnego wówczas Liceum Muzycznego w Poznaniu. Kiedy decydowałem się na studia, wiedziałem, że to musi być dyrygentura w Akademii Muzycznej w Warszawie, gdzie dyplom zrobiłem u profesora Bogusława Madeya, pod którego kierunkiem uczył się wcześniej m.in. Jerzy Maksymiuk. W międzyczasie był roczny epizod praktyk dyrygenckich w prestiżowej Chetham’s School of Music w Manchesterze, studia na Accademia Musicale Chigiana w Sienie, a po odebranym dyplomie magisterskim wyjazd na studia do Wielkiej Brytanii. I tak w 1996 roku wyjechałem dzięki stypendium British Council na studia podyplomowe na Uniwersytecie w Oksfordzie. Już po kilku miesiącach dostałem propozycję prowadzenia orkiestry uniwersyteckiej, a po otrzymaniu dyplomu – pracy w uczelni Guildhall School of Music and Drama w City of London i w Birmingham jako asystent słynnego sir Simona Rattle’a. Przeniosłem się do Londynu i tak zaczęła się historia mojej emigracji. Dopiero po kilku latach mieszkania i pracy w Wielkiej Brytanii wróciłem na pierwsze koncerty w Polsce. Jedną z pierwszych instytucji, które mnie wtedy zaprosiły, była Filharmonia Poznańska. Potem posypały się następne angaże, a 20 lat później okazało się, że mam za sobą koncerty z niemal wszystkimi polskimi orkiestrami. Byłem tutaj szefem artystycznym m.in. Płockiej Orkiestry Symfonicznej oraz Opery i Filharmonii Podlaskiej. Jednak jednocześnie dyrygowałem też orkiestrami w Brazylii, Szwecji, Rosji, Monako, Gruzji, Mołdawii, na Białorusi i Ukrainie. Projektem, który łączył te polskie i międzynarodowe doświadczenia, było stworzenie dla Instytutu Adama Mickiewicza na polską prezydencję w Unii Europejskiej w 2011 roku międzynarodowej orkiestry młodzieżowej I, CULTURE Orchestra, z którą mieliśmy wtedy największe chyba w Europie tournée – aż do 7 stolic europejskich, zakończone 11 listopada 2011 koncertem w Filharmonii Narodowej w Warszawie w obecności prezydenta Bronisława Komorowskiego. Mieliśmy doskonałe recenzje i projekt istniał aż do zeszłego roku. Od września regularnie koncertuję jako pierwszy dyrygent gościnny Filharmonii Dolnośląskiej.

było to, że czuło się, że w tej okolicy i tym mieście drzemie jakaś wyjątkowa energia. To właśnie w tym miejscu może już wkrótce coś ciekawego się dziać. Londyn to niesamowite miasto, ale jednak kilku rzeczy mu brakuje. I te rzeczy odnalazłem właśnie tu, gdzie postanowiłem mieć swój drugi dom. Jest z pana trochę taki niespokojny duch, ciągle w podróży – między jednym projektem a drugim. Jakie festiwale, projekty muzyczne pan realizował? W co aktualnie jest pan zaangażowany? O swojej dotychczasowej pracy już wspominałem i myślę, że zbyt dużo czasu zajęłoby zagłębianie się w dalsze szczegóły. Decydującym elementem było to, że miałem coraz silniejsze wrażenie, że muszę robić coś więcej niż dyrygować – przenosić swoje międzynarodowe doświadczenia na polski grunt. Dlatego zaangażowałem się w przygotowanie konferencji na temat organizacji polskich instytucji muzycznych. Szczególnie ważnym takim wydarzeniem była konferencja w Szczecinie, którą zorganizowałem wspólnie ze Stowarzyszeniem Orkiestr Brytyjskich. Zaprosiliśmy dyrektorów brytyjskich orkiestr i szefów stowarzyszeń orkiestrowych m.in. z Finlandii, Niemiec, Węgier i Hiszpanii, których wreszcie dyrektorzy polskich zespołów mogli bezpośrednio zapytać o rozwiązania, jakie stosują ich zagraniczni partnerzy. Podobne wydarzenie organizowałem potem dla Instytutu Muzyki i Tańca w ramach Konwencji Muzyki Polskiej w Warszawie.

Nigdzie chyba nie czułem się tak bardzo związany z danym miejscem, jego historią i indywidualnym charakterem. Jednak czułem, że muszę inaczej podejść do swojej kariery. Wyjść poza ramy samego dyrygowania i zacząć tworzyć coś o szerszym zasięgu i trwalszej wartości.

Co dyrygent tak wielu orkiestr, mieszkający dotąd w Londynie, robi w Bielsku-Białej? Londyn uwielbiam. I to nie tylko z powodu doskonałej oferty kulturalnej. Dzielnica Canary Wharf w londyńskich Docklands, do której się tam wprowadziłem, jest wspaniałą kombinacją niezwykłej historii i kipiącej życiem nowoczesności w jednym z największych centrów biznesowych świata. Do tego zawsze zachwycała mnie Tamiza, nad którą mieszkałem. Nigdzie chyba nie czułem się tak bardzo związany z danym miejscem, jego historią i indywidualnym charakterem. Jednak czułem, że muszę inaczej podejść do swojej kariery. Wyjść poza ramy samego dyrygowania i zacząć tworzyć coś o szerszym zasięgu i trwalszej wartości. I to przede wszystkim tu, w Polsce, gdzie możliwości wydawały się coraz większe i gdzie miałem nadzieję swoje międzynarodowe doświadczenie wykorzystać. Zawsze fascynowała mnie także Szwajcaria, z którą kojarzyło mi się moje dzieciństwo, bo wtedy często jeździli tam moi rodzice. I właśnie tu, w okolicach Bielska-Białej, miałem wrażenie, że odkryłem trzy lata temu wspaniały kompromis – kawałek Polski najbliższy właśnie klimatom szwajcarskich krajobrazów. Nie bez znaczenia

30

W Bielsku-Białej powstała ciekawa inicjatywa pod nazwą Fundacja Temida Art&Business. Do czego została powołana i jaka jest pana w niej rola? Od wielu lat zwracały się do mnie różne instytucje i organizacje z prośbą o udostępnienie moich międzynarodowych kontaktów i wspólne organizowanie projektów promocji polskiej muzyki za granicą. Wyszło z tego wiele wspaniałych wydarzeń, ale były też takie, które nie do końca mnie satysfakcjonowały lub nie łączyły się w jakieś konsekwentne i długofalowe działania. Dlatego od jakiegoś czasu myślałem o stworzeniu organizacji, która samodzielnie tworzyłaby takie projekty i ubiegała się o konkretne środki na ich realizację. Udało mi się namówić do współpracy bielską kancelarię podatkową Temida Księgowi, która działała na rynku od ponad 25 lat, dzięki której mogliśmy to zorganizować profesjonalnie także od strony finansowej. W październiku 2018 roku stworzyliśmy zarząd, błyskawicznie przeszliśmy przez procedury rejestracyjne i już w miesiąc później przygotowywaliśmy pierwsze projekty i wnioski grantowe. A 15 miesięcy później mamy za sobą już realizację kilku projektów zagranicznych m.in. dla MSZ, w tym obchody 10-lecia Partnerstwa Wschodniego Unii Europejskiej w Mołdawii, Gruzji i na Ukrainie, duże doświadczenie w przygotowywaniu wniosków grantowych, które konsekwentnie uzyskują wysokie oceny, a przede wszystkim duże zaufanie naszych odbiorców i sponsorów. Kulminacją tego było zlecenie nam przez Instytut Adama Mickiewicza i Ambasadę RP w Mińsku przygotowania projektu pilotażowego festiwalu kultury polskiej w Grodnie, który ma być główną platformą współpracy kulturalnej i dyplomatycznej w tym bardzo ważnym dla Polski rejonie. Projekt jest gotowy, zyskał już aprobatę nie tylko lokalnych władz, ale także Jurija Bondara – ministra kultury Białorusi. Teraz czekamy na ostateczne decyzje finansowe. Na naszych oczach w Bielsku-Białej powstaje nowoczesna hala koncertowa (Cavatina Hall). Czy jest tu miejsce na kolejne wydarzenia muzyczne – o światowym formacie? Czy takie wydarzenia są wizytówką miast?


31

fot. Michał Heller


LUDZIE Myśląc o działaniach międzynarodowych, dość szybko zauważyłem, że i tutaj na miejscu można byłoby coś ciekawego zrobić. Kilka lat temu, zanim jeszcze stanąłem jedną nogą w Bielsku-Białej, wpadła mi w ręce książka „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast” Filipa Springera. Fascynująca, ale niestety często smutna opowieść o polskich miastach, które pod koniec zeszłego wieku utraciły status miast wojewódzkich. Autor wykonał olbrzymią pracę, starając się rozdział po rozdziale, ulica po ulicy, plac po placu poznać, zrozumieć i opisać często smutny los miejsc, które w tamtym momencie dramatycznie utraciły swój status i znaczenie. Niestety w większości z nich zaowocowało to spowolnieniem gospodarczym i wyjazdem wielu mieszkańców, którzy nie widzieli tam dalszych perspektyw dla swojego życia. I właściwie jedyną pozytywną historią w tym morzu smutku była właśnie opowieść o Bielsku-Białej. Mieście, które ludzie lubią, które całkiem nieźle rozwija się gospodarczo, jest pięknie położone i stosunkowo zamożne. Mieście z potencjałem. Jednak ze swojej perspektywy zawodowej zauważyłem też obszary, w które można byłoby zainwestować. Miasto, które jest wielkości Olsztyna i większe od niejednego miasta wojewódzkiego, jest największą aglomeracją miejską w Polsce nieposiadającą stałego zespołu orkiestrowego. Bielszczanie muszą jechać do Katowic lub Ostrawy, żeby usłyszeć symfonię! Dlatego wymyśliliśmy Beskidzki Festiwal Klasyki. Mieliśmy szalone szczęście, że jego pierwszą edycję zgodziły się wesprzeć Akademia Techniczno-Humanistyczna, władze województwa śląskiego i firma Cavatina Holding, która planowała tutaj zbudować pierwszą w środkowej Europie dużą prywatną salę koncertową. Stąd wzięła się nazwa pierwszej edycji: Cavatina Classics.

I właściwie jedyną pozytywną historią w tym morzu smutku była właśnie opowieść o Bielsku-Białej. Mieście, które ludzie lubią, które całkiem nieźle rozwija się gospodarczo, jest pięknie położone i stosunkowo zamożne. Mieście z potencjałem.

A jeśli chodzi o wizytówkę miasta? Pełne sale na koncertach tutejszych festiwali jazzowych i w Teatrze Polskim, dokąd widzowie przyjeżdżają także z dalekich zakątków Polski, są najlepszym przykładem, że takie wydarzenia najlepiej promują miasto. W dziedzinie muzyki klasycznej jest oczywiście Festiwal Kompozytorów Polskich, który jednak skupiony jest na polskich twórcach i wykonawcach. Zwłaszcza w kontekście budowy nowej sali koncertowej i remontu sali BCK potrzebna jest oferta muzyczna, w której znajdą się artyści także muzyki klasycznej z najwyższej światowej półki, tacy jak Valentina Igoshina i Charlie Siem, którzy gościli na pierwszej edycji BFK. Tutejsza szkoła muzyczna wypuszcza doskonałych absolwentów, których spotykam potem w wielu polskich orkiestrach i którzy często mówią mi, jak chętnie wróciliby pracować w swoim rodzinnym mieście. W czerwcu zeszłego roku nasza fundacja przygotowała dla przedstawicieli Cavatiny wizytę studyjną do Londynu i Birmingham, gdzie mogli spotkać się z dyrektorami najważniejszych orkiestr (w tym słynnej London Symphony Orchestra) i najlepszych tamtejszych sal koncertowych. Firma ma dzięki temu dostęp do najlepszych na świecie specjalistów w tej branży. Postawiła sobie niezwykle ambitne zadanie i trzymam kciuki, żeby przełożyło się to na doskonały efekt. W planie mamy jeszcze inne działania w regionie. Chcielibyśmy je realizować we współpracy z partnerami po stronie słowackiej i czeskiej. Jesteśmy już po bardzo obiecujących rozmowach.

32

Chciałby pan w jakiś sposób zmienić to miasto? Jeśli tak, co osoba z zewnątrz mogłaby podpowiedzieć? Mając za sobą doświadczenie mieszkania prywatnie lub służbowo w ponad 10 miastach w Europie, widzę, że Bielsko-Biała stoi przed wyzwaniami, którym wiele innych ośrodków miejskich podołało już kilka lat temu. O kulturze mówię. Ale te najbardziej palące są po stronie ekologii i transportu publicznego. Jak na tej wielkości miasto są bardzo przyzwoite połączenia drogowe. To prawda, że przydałyby się szybsze drogi w takich kierunkach jak Kraków i Żylina. Jednak za każdym razem, kiedy przyjeżdżam z Londynu (gdzie już 25 lat temu zorientowano się, że w pewnym momencie jedynym sensownym rozwiązaniem jest inwestycja w regularny transport publiczny, bo więcej dróg po prostu zbu-


fot. Marcin Stępień

dować się nie da), nie mogę nadziwić się, że wśród tutejszych znajomych nie mam chyba nikogo, kto regularnie korzystałby z tutejszych autobusów. Dodatkowo miasto przecież mogłoby być zaledwie godzinę jazdy od trzech międzynarodowych lotnisk (w tym posiadającego świetny terminal kolejowy lotniska w Ostrawie, na które jazda samochodem wymaga w tej chwili uiszczania dodatkowo opłat autostradowych!). I na żadne z nich nie można dojechać tanim i regularnym transportem publicznym. Poprawienie tej sytuacji mogłoby mieć ogromny wpływ na szybki rozwój gospodarki i turystyki oraz poprawę ekologii. Wymaga to wieloletnich i cierpliwych działań. Nie od razu mieszkańcy zauważą, że nie muszą już czekać pół godziny na następny autobus i że przyjemnie jest oszczędzić sobie stresu szukania miejsca parkingowego.

Życzę miastu, żeby było bardziej samowystarczalne. Żeby osoby z aspiracjami mogły tu na miejscu znaleźć czyste powietrze i doskonałą gastronomię, a także wysokiej klasy i różnorodną ofertę kulturalną, po którą w tej chwili muszą zwykle jeździć do Katowic czy Krakowa. Żeby łatwo było dostać się do niego z najdalszych zakątków Europy, a po wieczornym koncercie czy przedstawieniu teatralnym pójść na kolację z lampką wina i bezpiecznie wrócić do domu transportem publicznym. I żeby bielszczanie częściej mogli z dumą i satysfakcją przyjmować tutaj gości z całego świata. Dziękuję za rozmowę. Ja także dziękuję.

33


ROZMOWY PRZY KAWIE

malowana

pasja

fot. Mateusz Sosna, www.ogniskova.pl

Magdalena Wysmyk – mama małej Poli, z zawodu tłumaczka. W pracy spędza długie godziny przed komputerem, za to by odreagować – maluje piękne akwarele. Ale nie od zawsze – swoją pasję odkryła całkiem niedawno. O tym, jak to się stało, że sięgnęła po pędzel, a także o wypatrywaniu dzikich ptaków i bieganiu po lesie opowiedziała mi przy swojej ulubionej kawie.

Rozmowy przy kawie

Pytania d o. . . M a gda l e ny W ysmyk Magdalena Jeż. Założycielka Klubokawiarni Aquarium, mieszczącej się na I piętrze Galerii Bielskiej BWA (ul. 3 Maja 11) www.facebook.pl/klubokawiarnia.aquarium

34


fot. Justyna Bronowska

Magdę poznałam dawno temu. Wtedy jeszcze się jej pewnie nie śniło, że będzie malować takie cuda. Mieszkałyśmy blisko siebie i któregoś dnia spotkałyśmy się na ulicy, nosząc swoje dzieci w chustach. Przez długie lata kojarzyłam ją potem jako „Magdę tłumaczkę”. Spędzała w Aquarium całe dnie, tłumacząc z języka angielskiego trudne, prawnicze lub techniczne, teksty. Teraz tłumaczy nawet książki! Najtrudniejszym dla niej aspektem pracy tłumacza jest to, że godzinami siedzi się przed komputerem. Nie ma od tego ucieczki. Dlatego ważne jest, by mieć dla równowagi jakąś odskocznię – pasję, która pozwala się zregenerować. Gdy parę lat temu Magdę dopadły drobne kłopoty zdrowotne i pierwsze oznaki wypalenia zawodowego, zaczęła tej pasji aktywnie poszukiwać. Próbowała swoich sił w wielu dziedzinach – szydełkowaniu, filcowaniu i szyciu szmacianych lalek waldorfskich. Aż wreszcie natrafiła na niezwykle piękną, ale i wymagającą technikę, jaką jest malowanie farbami akwarelowymi. Gdy dopytuję, jak do tego doszło i w jakich okolicznościach chwyciła pierwszy raz za pędzel, dowiaduję się, że zawsze miała zacięcie do działań twórczych. Rysowała, w szkole podstawowej sporo, później też trochę w średniej, wyłącznie ołówkiem i bardzo to lubiła. Niektórzy mówili nawet, że jej rysunki są dobre technicznie i bardzo poprawne. Gdy poszła na studia, porzuciła jednak tę aktywność na rzecz innych, związanych z dzisiejszym zawodem. Do rysowania nie wracała przez

Magdalena Wysmyk, Zimorodek, akwarela

35


ROZMOWY PRZY KAWIE

Magdalena Wysmyk, Piwonie, akwarela

prawie 20 lat! Aż pewnego dnia, wciąż poszukując dziedziny, w której mogłaby się spełnić, natrafiła w internecie na jakieś akwarele. Bardzo się jej spodobały, a jednoczenie wydały się jej czymś możliwym do samodzielnego wykonania. Postanowiła spróbować. W sklepie plastycznym kupiła podstawowy zestaw farb, a w warzywniaku – awokado, które potem namalowała. Później zaczęła malować różne rośliny, wciąż nieśmiało i przyjmując z niezadowoleniem efekty swojej pracy. Znajdowała w tym jednak tak wiele przyjemności, że wciąż szukała okazji, by znowu coś namalować. Nie licząc nawet na powalający efekt, ale właśnie na radość z procesu tworzenia. Od tych pierwszych prób minęło już trochę czasu, a sprawa wyraźnie się rozkręciła! Jej prace mają coraz bardziej zaawansowaną formę, choć tematy konsekwentnie nadal wiążą się z przyrodą. Magda od zawsze dużo czasu spędza w lesie. Kontakt z naturą jest dla niej znakomitą odskocznią od komputera. Jak sama mówi, w lesie odzyskuje spokój, którego na co dzień jej brakuje. Dba w ten sposób o zdrowie – dużo spaceruje, a nawet biega na bardzo długich trasach w terenie górzystym. Ale przede wszystkim szuka inspiracji. Często zabiera ze sobą aparat fotograficzny, a zrobione zdjęcia przenosi farbami na papier. Najczęściej maluje kwiaty, pejzaże oraz ptaki, które w międzyczasie stały się dla niej kolejną pasją. Regularnie uczestniczy w organizowanych w Jaworzu spacerach ornitologicznych. Uczy się wtedy poznawać ptaki w locie i po głosach. Wielu tych skrzydlatych mieszkańców lasu

36

Magdalena Wysmyk, Kalie, akwarela


fot. archiwum Magdalena Wysmyk

znalazło się już na jej akwarelach. Szczególnie umiłowała sobie sowy, które niezwykle trudno spotkać w naturze. Magdzie jednak się to udało, i to nie raz! Pewnie dlatego, że ma w sobie niezwykle dużo spokoju i wytrwałości. No i jeszcze dlatego, że jest rannym ptaszkiem, który wyrusza o 3 rano do lasu, gdy wszystkie śpiochy, takie jak ja, jeszcze sobie smacznie chrapią. Pierwszymi pracami, którymi Magda podzieliła się z innymi, były zakładki do książek, namalowane na kiermasz w przedszkolu córki. Malutkie formaty z pięknymi pejzażami. Odzwierciedlały jej charakter – były precyzyjne, bez typowego dla akwareli rozlania farby. Teraz w jej pracach widać coraz więcej odwagi – sięga po nowe tematy, ale i po coraz większe formaty, które jeszcze niedawno zupełnie ją przerastały. Miała nawet okazję zmierzyć się z naprawdę wielkim rozmiarem – ścianą o powierzchni prawie 9 metrów kwadratowych, na której w Aquarium narysowała mural kredowy. I to nie jeden, ale trzy. Piękne zimowe pejzaże górskie, które w ostatnich latach upiększały klubokawiarnię w świątecznym okresie. Te murale to u nas już tradycja i goście co roku dopytują o kolejne. Mimo że Magda rozpoczynała od malowania tylko dla siebie, z czasem stawała się coraz bardziej rozpoznawalna. W ubiegłym roku otrzymała wyróżnienie honorowe w XXV Konkursie Malarstwa Nieprofesjonalnego imienia Ignacego Bieńka, za swoją przepiękną pracę pt. „Hortensje”. Teraz, do końca lutego, jej akwarele można oglądać na pierwszej indywidualnej wystawie w bibliotece na osiedlu Złote Łany.

Prace Magdy można podziwiać na wystawach, ale można je mieć także dla siebie – zdarza się jej malować na zamówienie. Robi i sprzedaje także biżuterię: naszyjniki i kolczyki z własnymi akwarelami. Maleńkie formaty przedstawiają przyrodę: zamglony las, widok na góry, głowę sowy czy orła. Prowadzi także regularnie warsztaty, które inspirują innych do pierwszego sięgnięcia po pędzel. Najbliższe odbędą się w Aquarium 23 lutego, kolejne 22 marca. Kontakt z Magdą możliwy jest pod adresem magdalena.wysmyk@gmail.com.

37


fot. Marcin Tyszka / Top Model

fot. Marcin Klaban / Top Model

LUDZIE

38


Ukształtowała go choroba. Dzięki niej jest silny Tekst: Katarzyna Górna-Oremus, foto: archwium własne, program „Top Model”

Chłopak, który postanowił zostać jednym z najlepszych modeli na świecie. Po zwycięstwie w „Top Model” złapał wiatr w żagle i czuje, że to jego szansa, której nie zaprzepaści. Szansa, na którą długo czekał. Dawid Woskanian wie, że droga do celu nie będzie łatwa, ale warto spełniać marzenia. Dobrze trafiliśmy. Dawid tego dnia akurat jest u siebie w domu. Mieszka w Kozach, gdzie chodził do szkoły i ma przyjaciół. Twierdzi, że zawsze będzie tu powracał. Bo kocha tę przestrzeń. Lubi także Bielsko-Białą, gdzie przyszedł na świat i mieszkał przez pierwszych dziesięć lat swojego życia. To dla niego jedno z najpiękniejszych miast na świecie. A trochę ich zobaczył. Także dzięki programowi „Top Model”, który głosami widzów i jurorów wygrał. Niby taka prosta sprawa. Wysoki, szczupły, przystojny młody człowiek z wielką energią i radością do działania. Talentem i pasją. Zasługuje na pierwsze miejsce. Dawid Woskanian wybił się jednak nad swoją chorobę. Podstępną, która ukradkiem latami zabiera chęć życia i beztroskę. Zespół Tourette’a początkowo brzmiał enigmatycznie. Pierwsze objawy pojawiły się,

39

fot. Lena Woskanian

Dawid Woskanian


LUDZIE gdy miał siedem lat. Zaczął przygryzać język, później pojawiło się nietypowe mruganie. Po dwóch latach lekarze postawili diagnozę. Zaczęła się padaczka i nasiliły się tiki. Przypadłości, które w skrajnych przypadkach mogą uniemożliwić normalne życie. – Mam poczucie, że moja choroba, walką z nią, zmaganie się z przeciwnościami, tylko mnie wzmocniły. To mnie ukształtowało. Uczyniło mnie silniejszym – mówi Dawid, z którym spotkaliśmy się w jego ukochanej miejscowości. Jest energiczny i wesoły. Dużo opowiada i wie, czego chce od życia. Aż dziw bierze, że do 17. roku życia nie akceptował swojej choroby. Pogodził się z nią, gdy zdał sobie sprawę, że musi żyć pełnią życia. Przez lata uprawiał sport, grał w piłkę nożną. Gdyby nie modeling, to byłby mistrzem w street workoucie. Może nawet poszedłby na studia związane z aktywnością fizyczną. Przytrafił się jednak popularny program, który na równi z ulicznym treningiem poruszył w nim nutę rywalizacji i bycie najlepszym.

fot. Top Model

– Przeglądałem wcześniej portale związane z modą. Staram się być na bieżąco. Ta myśl, aby zostać modelem i chodzić po najlepszych wybiegach na świecie, pojawiła się dość wcześnie – podkreśla Dawid. – Moja siostra zrobiła mi sesję zdjęciową. Fotografie były udane. Zgłosiłem się do programu, bo wiedziałem, co chcę osiągnąć. Oczywiście miałem obawy. Nigdy wcześniej nie

należałem do agencji modeli. Byłem nowicjuszem w tej materii. Wszystkiego musiałem się nauczyć w przyspieszonym tempie. W programie stronił od konfliktów. Nie wchodził z nikim w zbytnią polemikę. Musiał być skupiony na pracy, na zadaniach. Zależało mu, aby dobrze wypaść na zdjęciach, które mogą zadecydować o wygranej. A to przy chorobie, z którą się zmaga, graniczy niemal z cudem. Potrafił się skoncentrować na tyle, że fotografie zapadają w pamięć.

fot. Lena Woskanian

Po zwycięstwie podpisał kontrakt z agencją Model Plus, która ma swoją siedzibę w Warszawie. To oznacza, że na dniach wyprowadza się na stałe do stolicy. Dzięki temu będzie trzymał rękę na pulsie. Chciałby pojawić się na wybiegu, ale wciąż trudno przekonać projektantów, że sobie na nim poradzi. – Boją się, że nie dam rady powstrzymać tików – tłumaczy Dawid. Być może wyznaczy nową ścieżkę w branży? Podobnie jak Winnie Harlow, modelka z bielactwem, która robi zawrotną karierę i chodzi w wielu pokazach. Na pewno daje nadzieję innym chorym. Inspiruje innych do działania.

fot. Marta Wojtal / Top Model

Na razie na punkcie Dawida oszalały portale społecznościowe. Jego oficjalne konto na Instagramie obserwuje dziś 291 tysięcy osób. Aktywnych osób, które go wspierają w dążeniu do realizacji marzeń. Jak sam twierdzi, nie przejmuje się hejtem. To nic nie znaczy w perspektywie wyzwań, jakie zgotował mu los. – Mam wsparcie w rodzinie. Dla mnie autorytetem są rodzice, na których zawsze mogą liczyć.

40


REKLAMA

41


podróże

Tele patia Tekst: Marek Tomalik, fragment książki „Australia, gdzie kwiaty rodzą się z ognia”

Było sobie ciepłe popołudnie w złoto-rdzawych barwach prawie zachodzącego słońca. Jechaliśmy w otchłań przepastnego pustynnego Outbacku, o ile dobrze pamiętam – na trasie do Burringurrah (Mount Augustus). W środku niczego spotkaliśmy rdzennego, który z dala od jakiejkolwiek osady spokojnie szedł przed siebie. Na tym pustkowiu był zjawiskiem zaskakującym niczym UFO. Pytaliśmy, dokąd idzie. Odpowiedział, że na walkebout, rytualną pielgrzymkę. Pytaliśmy, czy wie, jak dość i czy tą wiedzą podzieli się z nami. Odpowiedział, że tam daleko czekają na niego, że myśl-pieśń wyznacza trasę, mapa niepotrzebna.

42


Myślę, że nie tylko ludzie w dalekiej Australii miewają takie przeczucia. Mamy je wszyscy, ale niechętnie o tym rozmawiamy.

W 2016 roku po bardzo długiej i wyczerpującej wyprawie zatrzymałem się na kilka dni w Sydney. Pod dach przyjął mnie Jack, od wielu lat mój bardzo dobry mate. Kiedyś pracował w zespole redakcyjnym „Australian Geographic”, świetny znawca peryferii Australii, podobnie do mnie uwielbiający zatapiać się w kosmologii rdzennych Australijczyków. Kiedy zdradziłem, że zamierzam przewietrzyć zakurzone półki Biblioteki Stanowej Nowej Południowej Walii, zaoferował pomoc. Bez jego karty bibliotecznej buszować w przepastnych archiwach najpiękniejszej biblioteki, jaką kiedykolwiek odwiedziłem, byłoby naprawdę ciężko. Postanowiłem sięgnąć po książki starsze, w nadziei, że w tym „spekulatywnym” temacie będzie więcej szczerości, która dawniej – mniemam – była bardziej powszechna niż teraz. Drugi powód sięgnięcia po stare książki był bardziej pragmatyczny. Ludzie z cywilizacyjnym upływem czasu tracą telepatyczne umiejętności, zacierają je, więc tamte źródła sprzed 70 lat wydają się bardziej użyteczne. Trafiłem na książkę „Living Magic” Ronalda Rose’a (Rand-McNally 1956). Autor podaje przykłady widzeń zdalnych. Pisze między innymi o hospitalizowanym Billiem Combo z plemienia Gidabul, który kilka dni po opuszczeniu szpitala zmarł na atak serca. Jednak jego współbratymcy z Woodenbong, maleńkiej wioski w Nowej Południowej Walii, zaledwie 10 km na południe od granicy z Queenslandem, wiedzieli o jego śmierci, zanim mogła tam dotrzeć jakakolwiek wiadomość o tym przykrym zdarzeniu. Walter Page, Aborygen o nadprzeciętnej inteligencji, miał to objaśnić tak: „Miałem nieparte przeczucie, że Billie Combo zmarł. Byłem na farmie i nagle poczułem bardzo silny wpływ, coś w rodzaju mentalnej chmury, która zawładnęła moim umysłem, poczułem się bardzo przygnębiony”. Billy był kuzynem Waltera, ale totemicznie nie byli spokrewnieni. Myślę, że nie tylko ludzie w dalekiej Australii miewają takie przeczucia. Mamy je wszyscy, ale niechętnie o tym rozmawiamy. Tym się różnimy od rdzennych Australijczyków, którzy mówią o tym głośno, dając niejako przyzwolenie energiom uznanym przez wielu za nadnaturalne.

Półkrwi Rene miała tak skomentować to wydarzenie: „Wielkie smutki nie omijają mnie, schodzą na mnie. Nie mogę wtedy pracować. Leżę i myślę, przygnieciona przeczuciami. Nie ominęły mnie dnia, w którym zmarł Billy. Wiedziałam, że ktoś z naszych odszedł. To było uczucie przepojone śmiercią. Wszyscy ludzie u nas tak czują. Choć dawniej było to jeszcze bardziej wyraziste”. W książce „The Australian Aborigines” prof. A.P. Elkin (Angus and Robertson Ltd., Sydney and London 1954) próbuje dowieść, że rdzenni Australijczycy posiadają moc poznania tego, co się dzieje w znacznej odległości, daleko poza barierą widzenia oczu, słyszenia uszu, nawet setki i tysiące kilometrów dalej. Aborygen w pracy przy stadach w dalekim Outbacku może odbierać informacje o śmierci najbliższych, o narodzinach dziecka czy o problemach w swoich rodzinnych stronach. Otrzymane zdalnie informacje mają tak dużą moc, że ludzie pod ich wpływem wracają nagle do swych stron i to jest dla nich normalne. Wydaje się, że to właśnie w sytuacjach kryzysowych przepływy energii pomiędzy osobami połączonymi silnymi relacjami emocjonalnymi są najbardziej czytelne. Gdy więzi są słabsze, mogą wywoływać mniej jasne lub nawet całkiem niejasne przeczucia, niemniej energie manifestują się, trzeba tylko się w nie wsłuchać. Mogą być utożsamione ze słyszeniem głosu niewidzialnej osoby, pojawić się w snach, ale o takiej intensywności, jakby były ciałem, nie tylko duchem. W fizyce kwantowej to zresztą bez różnicy, bo energia jest materią, a materia energią. Ich dualizm został już dawno i wielokrotnie eksperymentalnie i matematycznie potwierdzony. Ronald Rose we wspomnianej wcześniej książce próbuje dowieść, że bardziej rdzenni plemiennie Aborygeni mają większe telepatyczne możliwości. Bardziej rdzenni, w moim rozumieniu, to ci mocniej zanurzeni w swojej tradycji, kosmologii, w stałym kontakcie z przodkami, także z Przodkami totemicznymi, których istnienie niestety wymyka się naszemu rozumieniu świata. U silnie rdzennych Aborygenów totem jest równie prawdziwy jak żywy człowiek. Przede wszystkim może mówić, choć ukryty jest pod postacią np. kruka. I rdzenni mogą go słyszeć, nawet

43


podróże

I co się kryje za tym wzniesieniem? Ja widzę, a ty nie? (Outback, Australia Zachodnia), fot. Marek Tomalik

w gwarny dzień, a kiedy pojawia się problem ze zrozumieniem treści, najlepiej przenieść się w ustronne miejsce, na przykład do łóżka, i nastawić swój „odbiornik” na fale Przodka Kruka. To nie muszą być jednoznaczne treści, jak np. w przekazie telewizyjnym, lecz pewne, wcześniej wspomniane, uczucia – smutku, przygnębienia lub radości. W jednym z opisywanych przypadków Przodek Kruk przyniósł rdzennemu wieści o nagłej chorobie i rychłej śmierci – następnego dnia – żony. Takie interwencyjne działanie totemicznego Przodka zachodzi jedynie przy odpowiednim „dostrojeniu odbiornika” i może mieć miejsce jedynie u tych, którzy pozostają w silnej więzi z tradycją sięgającą na ziemi australijskiej kilkudziesięciu tysięcy lat. Wydaje mi się, a nawet przekonany jestem, że ten wielogeneracyjny korzeń ma tu zasadnicze znaczenie,

44

podobnie jak fakt, że ta linia istniała nieprzerwanie, była tylko naturalnie modyfikowana, przynajmniej do przybycia białego człowieka w XVIII wieku. Innymi słowy: Przodek totemiczny może działać jak coś w rodzaju radia, ale takiego, które nadaje tylko do tych, którzy pozostają pod jego opieką. Nie będzie chyba nadużyciem, jeśli porównam Przodka totemicznego do bardziej nam znajomego anioła stróża, który w bliższych nam stronach nie przybiera postaci zwierzęcej, a jawi się według naszej tradycji w uskrzydlonej formie ludzkiej, przynajmniej na wizerunkach. Przodka totemicznego można nie tylko wysłuchać, można dzięki niemu także, a może przede wszystkim, nadawać. Jeśli jeszcze mocniej uprościć rozumienie zjawiska, to takie walkie-talkie dla wtajemniczonych. Co więcej, ci najbardziej wtajemniczeni i najbardziej inteligentni zdają się rozumieć psychologiczne dzia-


łanie medium, które oparte jest nie tyle na realnym ptaku, kruku, ile na jego manifestacji w umyśle. To może być np. kogut, który pojawia się w podwórkowym stadzie drobiu, ale jest widoczny tylko dla tego, komu niesie wiadomość, czyli manifestuje się tylko jemu. Oczywiście z punktu widzenia szkiełka i oka to wszystko wydaje się niedorzeczne, niemniej silnie rdzenni Aborygeni sytuacji potwierdzających takie „cuda” mogą przytaczać na pęczki, także w obecności białych, którzy z niedowierzaniem potwierdzają takie relacje. I zdarza się, że inni, niewtajemniczeni, też widzą emanację Przodka Koguta i jest on dla nich stworem jak najbardziej realnym, choć oczywiście nie zdają sobie sprawy, że to Przodek totemiczny, bo nie są do niego „podłączeni”. Inna z zasłyszanych historii opowiada, jak starsze małżeństwo rdzennych siedziało wieczorem na werandzie, wpatrując się w zachodzące słońce. Nagle ujrzeli siewkę. Dla mężczyzny to była Siewka, bo znał ten totem. Oboje poczuli, że coś się wydarzyło, że to jakiś znak, i odczytali, że dotyczy on wujka nad morzem, bo to także jego totem. Nazajutrz telefon potwierdził jego śmierć, która miała miejsce dokładnie w czasie, kiedy Siewka latała na niebie odległym od domu wujka o prawie 200 kilometrów. Obie osoby, które widziały Siewkę, przyznały, że bardzo mocno przekonane są, że nie był to realny ptak, że to była iluzja.

Oczywiście z punktu widzenia szkiełka i oka to wszystko wydaje się niedorzeczne, niemniej silnie rdzenni Aborygeni sytuacji potwierdzających takie „cuda” mogą przytaczać na pęczki, także w obecności białych, którzy z niedowierzaniem potwierdzają takie relacje.

I tu pojawia się różnica w interpretacji, bowiem rdzenni bardziej oswojeni cywilizacyjnie, dla których kosmologia staje się z dnia na dzień coraz bardziej rozwodniona, chcą widzieć i de facto widzą nie iluzję, lecz ptaka rzeczywistego. Liczne spisane obserwacje potwierdzają takie sytuacje. Jedna z nich opowiada o Kurce Wodnej obserwowanej gdzieś na niebie Nowej Południowej Walii przez jeszcze innych rdzennych. Ten, kto ją ujrzał, miał rzec: „Ktoś z moich krewnych w Tabulam jest chory albo któryś z krewnych przyjdzie jutro odwiedzić mnie”. Następnego dnia pojawił się brat „wizjonera” będący w trakcie rytualnej pielgrzymki, którą w tamtych stronach nazywa się walkebout. Aby próbować to wszystko zrozumieć, trzeba podejść do tego z otwartym umysłem. Niewidoczne dla oczu wcale nie oznacza, że tego w zasięgu wzroku nie ma, i odwrotnie – jeśli coś widzimy, nie znaczy, że to jest. Podczas gdy jedni będą upatrywać w tym jedynie pola do spekulacji, inni się nad tym pochylą i zastanowią. Pisząc te słowa, pozostaję wśród tych drugich. Objawienia mają postać totemiczną lub są z totemami powiązane. Jeszcze inna historia niesie opowieść o gwałtownym, niespodziewanym uderzeniu w dach budynku wieczorem, gdy siły natury były spokojne. Następstwem był sen domownika, a po nim, nad ranem, na jawie – postać jego siostry jak żywa. Ale ona kilka kilometrów dalej była już od nocy nieżywa. Totem jest pośrednikiem dla informacji, najwyraźniej zdobytych telepatycznie, dlatego rdzenni, którzy zostali przez chrześcijaństwo „odmienieni”, podobnie widzą rolę aniołów. Innymi słowy: anioły są naszymi totemami. Jeszcze inna historia opowiada o hospitalizowanej Aborygence, na którą lekarze wydali wyrok śmierci, a rodzina obecna przy łóżku miała tę wieść jej przekazać. Ta, pogodzona z losem, zasnęła. Wtedy pojawił się anioł, który rzekł do niej, że nie powinna się martwić, bo nie umrze, lecz wydobrzeje… Marzenia senne w wielu kulturach, także po części w naszej, utożsamiane są z wglądem w przyszłość. Oczywiście są i tacy, którzy wierzą, że sny się nie spełniają, zwłaszcza jeśli pojawi się tam coś złego, coś, czego nie chcemy… I oczywiście są spece, którzy „potrafią” odsiać znaczenie marzeń sennych, niezbicie wierząc, że posiedli jedyną i właściwą interpretację snu.

45


podróże

Mural w miasteczku Cue, Australia Zachodnia, autor muralu nieznany

Dla Aborygenów sny są niezwykle ważne, ale największą wartość mają te najlepiej zapamiętane, czyste w szczegółach, najmniej zniekształcone. Te właśnie niosą wieści prawdziwe, które warto umieć czytać. Na przykład sny z wodą w tle wieszczą nieszczęście, przynoszą złe wieści. Aborygeni są znacznie lepiej dostrojeni do bardziej subtelnych treści dotyczących życia i śmierci. Posiadają te zdolności jako dziedzictwo społeczne, niejako we krwi, rozumiane przez wielu jako daleko posunięty mistycyzm. Z tą różnicą do nas samych, że oni ich nie poszukują, po prostu je mają. Nasza cywilizacja musi wszystko rozumieć, wyjaśniać, rdzennym wystarczy, że czują, i to jest źródło ich wiedzy. My łapiemy się tego w sytuacjach silnie kryzysowych, wtedy zaczynamy czuć, oni czują wyczuwają też mniej absorbujące sytuacje. Im bardziej rdzenność się cywilizuje, tym intensywność wyczuwania maleje, tępieje. A to jest zwierciadłem życia, które może być płytkie, czyli byle jakie, lub głębokie, bogate, czyli fantasmagoryczne. Wadą naszego stylu życia jest to, że przyjmuje on zbyt łatwo, że jest lepszy i ostrzejszy w każdym aspekcie doświadczenia. Wydaje mi się, że istnieją spore obszary doświadczenia, gdzie jesteśmy bardzo ubodzy w zrozumienie zjawisk nas otaczających. Dotyczy to zjawisk nieuchwytnych lub mniej uchwytnych, czyli dla oka, nauki akademickiej niewidzialnych. Rdzenni Australijczycy posiadający bardzo twardy i zwarty system kosmologiczny, potrafią się kontaktować na odległość setek czy tysięcy kilometrów bez użycia telefonu. To umiejętność wrodzona. Udokumentowanych doświadczeń tego typu jest sporo. Jedna z takich sytuacji miała miejsce kilkadziesiąt lat temu, kiedy z wnętrza pustyni Tanami została wysłana wiadomość treści: „Kill’em dead feller” (zabito człowieka). Odbiorcą był inny rdzenny, który poinformował posterunek policji. Wiadomość nie szła po kablu telegrafu, a telefonów komórkowych czy satelitarnych wtedy jeszcze nie było. Poszła telepatycznie. Okazało się, że nie do końca jest prawdziwa, bo kilka dni później patrol sprawdził, że owszem, miała miejsce potyczka, ale człowiek żyje, choć został poważnie ranny. Historię opisuje Michael Terry w książce „War of the Warramulas” (Rigby, Adelaide 1974). Pytani o to, jak to robią, nie potrafią wyjaśnić, nawet gdyby chcieli. To się dzieje automatycznie, jak poruszanie nóg przy chodzeniu. I używają telepatii dość często, podobnie jak my telefo-

46

nów. Pytani przez Terry’ego o treści wieści, najczęściej wymieniają pogodę, ważne wydarzenia czy klanowe spotkania. Usłyszałem kiedyś opowiadanie o myśliwych, którzy upolowali kangura, ale ten był do transportu przez dwóch za duży. Wysłali wiadomość, co począć z tym nadmiarem szczęścia, i otrzymali odpowiedź: poczekać, posiłki, znaczy ludzie, są w drodze do was. Kiedyś zainicjowaniu telepatycznego połączenia służyły sygnały dymne. Oczywiście to działało w zasięgu wzroku. Taki sygnał był jednoznaczny z informacją, że szykuje się przekaz bardziej subtelny. Drugi rodzaj przekazu telepatycznego to transfer bezpośredni, tutaj inicjację połączenia powoduje wysłana myśl. Przy małomówności Aborygenów to właśnie ta pierwotna inicjacja stanowi największy problem. „Nadajnik” musi zlokalizować w umyśle/przestrzeni/polu „odbiornik”. I nie jest tu konieczna bezpośrednia wcześniejsza znajomość „nadajnika” z „odbiornikiem”. Można zatem bezpośrednio „zadzwonić” do nieznajomych, ale trzeba ich sobie jakoś zwizualizować, to znaczy „znaleźć w książce telefonicznej ich numer”. Chcielibyśmy taką umiejętność, siłę mieć, nieprawdaż? Nic z tego, tylko nieliczni o specjalnych skłonnościach mogą doświadczyć tego, co rdzenni prawdziwie mają i mieli na co dzień. Nasz system erodował, pozbawiony jest esencji, brakuje nam holistycznego rozumienia świata i życia w bezpośredniej relacji z naturą, czyli ze wszystkim, co ożywione i nieożywione (ale niekoniecznie przez człowieka stworzone). Ponadto zatruci jesteśmy kłamstwem, oszustwem, złymi intencjami, nieszczerością, każdy z nas skrywa coś przed innymi. Niestety przy takich zanieczyszczeniach telepatia nie zadziała. W dodatku nie posiadamy umiejętności skupienia, silnej koncentracji. To dlatego rdzenni Australijczycy są tak małomówni. Rozmowy rozpraszają umysł, rozrzedzają skupienie. Milczenie w towarzystwie rdzennych jest cenniejsze niż próba nawiązania rozmowy. Lubię z nimi pomilczeć. No to jeszcze taka historia… Gdy opuszczałem Sydney w 2016 roku, wiedziałem już, że pewna książka jest, i wiedziałem, że chcę ją przeczytać. W ten ostatni przed wylotem dzień odwiedziłem z Jackiem z dziesięć księgarni, ale nie udało mi się jej namierzyć. Miesiąc później przyszła pocztą z Ameryki, bo tam została pierwotnie wydana. „Secrets of Aboriginal Healing” niesie historię, którą sceptyk bardzo łatwo będzie mógł sprofanować. Rzecz się zaczyna


w Stanach, gdzie żyje i mieszka pewien inżynier, Gary Holz. W życiu zawodowym i rodzinnym odnosi spory sukces, ale przychodzi ten dzień, który przynosi chorobę, a wraz z nią udrękę i rozpaczliwą walkę o życie. Wyrok ma na imię stwardnienie rozsiane. Jego dość wczesnym skutkiem jest utrata władzy w nogach i wózek inwalidzki. Pewnego dnia zdruzgotany Gary trafia do pubu na koncert jazzowy. Tam wpada w oko pewnej kobiecie, która rozpoznając jego stan, wkręca go w rozmowę, w czasie której przypomina sobie o Aborygenie, który leczy takie beznadziejne przypadki. Sceptycyzm inżyniera, który musi wszystko objaśnić rozumem słabnie, bo tli się płomyk nadziei – i nawet jeśli jest z krainy snów, to chwilę można się przy nim ogrzać. Kobieta zostawia numer telefonu do Aborygena, a Gary następnego dnia dzwoni. Po drugiej stronie słyszy, że wszystko się zgadza, a jeśli terapia ma pomóc, trzeba szybko działać. Nie pojawia się temat kosztów. Gary postanawia w to brnąć i choć cała rodzina i wszyscy znajomi próbują mu to wybić z głowy, kupuje bilet i leci na drugi koniec świata, do Brisbane w Australii. Sam, na wózku inwalidzkim, bo nikt mu nie chce towarzyszyć. Po nocy spędzonej w wygodnym hotelu Aborygen zabiera go zdezelowaną terenówką w Outback. Do izolowanej wioski aborygeńskiej. Gary nie jest typem podróżnika, ale intuicyjnie zdaje się na los. To wbrew jego naturze inżyniera, ale być może skalkulował sobie, że nie ma wyboru. Przez kilka dni dostaje skromne posiłki i miejsce pod dachem w ruderze z blachy falistej. Twarde jak kamień łóżko jeszcze bardziej prostuje myśli. Trzeciego dnia zostaje doprowadzony do uzdrowicielki, która doskonale rozumie wątpliwości Gary’ego. Rozumie, bo umie poruszać się w dwóch równoległych światach – tym aborygeńskim – Dream Time, i tym zachodnim, cywilizacyjno-akademickim. Skończyła uniwersytet. Kolejne dni mijają na rozmowach, na wysnuwaniu przez Gary’ego swoich ścieżek życia. Po jakimś czasie zostaje zdiagnozowany powód choroby. Jest nim niechęć – na granicy nienawiści – do ojca, który na to rzekomo zasłużył. Ojciec przez dekady stosował przemoc wobec domowników. Po diagnozie czas na leczenie. Terapeutka przekonuje Gary’ego, że musi pokochać ojca. Terapia trwa trzy kolejne tygodnie i nie kończy się wstaniem z wózka. Niemniej Gary czuje się gotowy do powrotu i chce za terapię płacić. I tutaj wracamy do telepatii. Terapeutka mówi, że ona i starszyzna nie chcą od niego pieniędzy. Ale czegoś chcą. Tłumaczą Gary’emu, że wiedzieli, iż przyjedzie, i czekali na niego, zanim on wyjechał z Ameryki. Jest zdumiony, ale jego inżynierski umysł zdążył przejść w czasie terapii transformację, toteż próbuje ogarnąć „rachunek”. – To nic takiego, jak wrócisz, będziesz robił to co my, będziesz uzdrawiał – oznajmia terapeutka. Inżynier biznesmen wraca, staje na nogi, zakłada placówkę i zaczyna leczyć. Do poprzedniego biznesu nie wraca. Taka historia jak z krainy baśni tysiąca i jednej nocy. Teraz coś z mojej „telepatii”. Pierwszy mój wypad do Parku Narodowego Litchfield, który przez lata omijałem, naiwnie twierdząc, że 40 km od stolicy Terytorium Północnego nie może być nic wartego mojej uwagi. Musiałem to odszczekać przed sobą, i to bardzo głośno, a nawet zawyć jak wilk do księżyca. Dzikość i surowość po uszy, czyli to, co lubię w podróżach po Australii najbardziej. Noc ciepła, spaliśmy na dachu nissana patrola snem sprawiedliwych przykryci lekkim śpiworem. Gdzieś około pierwszej coś mnie gwałtownie obudziło, otworzyłem oko i w sekundzie złapałem bardzo silne przeczucie. – Zmiana planów na tę noc, ściągamy graty z dachu i pakujemy się do środka. Za godzinę spadnie ulewny deszcz – oznajmiłem spokojnie i zacząłem zwijać rzeczy. – Zwariowałeś, jest piękna, gwieździsta, bezchmurna noc, śpijmy tu dalej, spokojnie – oponowała moja towarzyszka. Ale poddała się i zeszła do środka auta. Pół godziny później świsnął wiatr i spadła rzęsista ulewa. Ona popatrzyła na mnie z podejrzliwym zdumieniem.

– Skąd wiedziałeś? – Nie wiedziałem, ktoś mi przyszedł powiedzieć – odparłem, sam osłupiały. Wtedy utożsamiałem to buńczucznie z więzią z naturą, bo to był już szósty tydzień w dzikości. Dziś tak jednoznacznie bym tego nie ocenił. To się pewnie powtórzyło co najmniej parę razy, ale zapamiętałem tylko jeszcze jeden. Na wpółdzikim kempingu Wharncliffe Mill Bush Retreat w Parku Narodowym Bramley pod Margaret River w Australii Zachodniej. Było zimno, noc według prognoz kroiła się deszczowo. To, że ja w swagu, odpowiedniku jednoosobowego namiotu w naszym rozumieniu, miałem zmoknąć, to było jeszcze nic w porównaniu do przyczepy kempingowej, w której spała moja załoga. Nie szło o to, że deszcz pokona impregnat brezentowej tkaniny, ale o to, że rano wszystko mokre trzeba będzie zwijać. W kolejny dzień trzeba było pokonać 500 kilometrów w słońcu, które nie wysuszy, tylko spowoduje butwienie. A temu będzie towarzyszyć nieprzyjemny zapaszek, który będzie zalegał w przyczepie na kolejnym biwaku. Chciałem więc zapobiec temu, zatrzymać deszcz. Postanowiłem się z tym zmierzyć. Pół nocy mantrowałem w umyśle, próbując odgonić chmury. Wydawało mi się, że jak lekko przysypiam, to deszcz jednak nadciąga, więc zaczynałem od początku. Nie chciałem na to patrzeć, sprawdzać, całą noc nie wyściubiłem nosa ze swagu. Wydawało mi się przez całe to czuwanie, że słyszę wiatr i padające krople, a mimo to się zawziąłem i deszcz „odganiałem”. Nad ranem z trudem, niedospany pozbierałem kości i poszedłem obejrzeć przyczepę. Była niemal sucha. Nie mogłem ukryć radosnego zdziwienia, ale nie podzieliłem się tym osiągnięciem. Oczywiście to żadna rewelacja, może to nawet naginanie rzeczywistości. Niemniej tam, w Australii, szczególnie w prastarym pustynnym Outbacku, wibracje „innego” są naprawdę silne. Odczuwa je niemal każdy, choć każdy na swój sposób. Wielu z uczestników moich wypraw odczuwa po prostu przyjazną błogość, utożsamiając ją z siłą przeżytych wrażeń. Sceptyków odsyłam do książek Russela Targa i Harolda E. Puthoffa „Mind Reach. Scientisc Look At Psychic Abilities” czy „Limitless Mind”. Prace dokumentują wieloletnie badania akademickie w Instytucie Badań Stanforda, który do dziś pozostaje jednym z najbardziej znanych na świecie ośrodków naukowych na wielu polach. Serie badań tych autorów dały niepodważalne dziś twierdzenia m.in. na temat tzw. zdalnego widzenia (remote viewing).

Artykuł jest fragmentem najnowszej książki bielszczanina, Marka Tomalika pt. „Australia, gdzie kwiaty rodzą się z ognia” www.australia-przygoda.com www.wsednosprawy.pl

47


ZAMKOWE TAJEMNICE

Rozwiązują zagadki Bielska-Białej Specjaliści od minionych wieków Tekst: Katarzyna Górna-Oremus, foto: Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej

Renesansowy pierścionek z ok. 1600 r.

Leżał ukryty przed światem, głęboko w ziemi. Należał najprawdopodobniej do bogatej mieszczanki i jest wyjątkowo misternie wykonany. Widać kunszt złotnika. Choć to nie przepych stanowi o jego wyjątkowości. Złoty pierścionek wykopany w trakcie prac archeologicznych przy ulicy Schodowej, w okolicy dawnego lokalu Basztowa, budzi emocje i kolejne pytania. Ci, którzy go wykopali, poznali datę jego powstania dzięki konsultacjom ze specjalistami w dziedzinie dawnego złotnictwa. Dla pewności artefakt został wysłany do Krakowa, aby potwierdzić, że został odlany w XVI wieku i jest dowodem na to, że Bielsko wówczas było zamieszkane przez bogatych mieszczan. Dziś można go zobaczyć w Muzeum Historycznym na Zamku książąt Sułkowskich. Bożena i Bogusław Chorążowie, którzy są archeologami, potrafią z jednego odnalezionego fragmentu wyczytać całą opowieść o tym, co przeminęło.

48


Badania wykopaliskowe na Rynku w Bielsku-Białej w 2005 roku. Bożena i Bogusław Chorążowie oraz W. Lukas przy reliktach średniowiecznego Ratusza.

Wielu z nas w dzieciństwie chciało zostać archeologiem. Być jak Indiana Jones w poszukiwaniu zaginionej Arki. Odkrywać to, co nieznane i ukryte przed wzrokiem współczesnych. Wyjeżdżać w dalekie podróże, aby odnaleźć skarby ukryte w ziemi. Marzenia o przygodach przeżywanych w zakurzonym kapeluszu i o torbie wypełnionej artefaktami zacierały się powoli wraz z nadejściem dorosłości. Od czasu do czasu dają o sobie znać. W trakcie projekcji filmowych, czytania książek czy wizyty w muzeum. Takim jak to w Bielsku-Białej. – Tak naprawdę praca archeologa ma w sobie nieco mniej romantyzmu. Daleko nam do poszukiwaczy przygód. To ciężka fizyczna praca. Czasami jesteśmy bardziej inżynierami i logistykami – mówią Bożena i Bogusław Chorążowie, którzy są archeologami na stałe związanymi z Muzeum Historycznym na Zamku Książąt Sułkowskich. Można ich odnaleźć w Dziale Archeologicznym, który tworzą dwa pomieszczenia. Jedno z biurkami i z oknami wychodzącymi na ulicę Wzgórze, a drugie stanowiące skarbnicę wiedzy o historii naszego regionu, ale nie tylko. W ręcznie przesuwanych szafach, na skrupulatnie opisanych półkach można odnaleźć rozmaite relikty. Od ozdobnej szpilki sprzed setek lat, przez kafle, które zostały odnalezione w trakcie prac archeologicznych w kamienicy przy ulicy Wzgórze 14, a skończywszy na prekolumbijskim ostrzu obsydianowym, które zostało odkopane podczas niwelacji terenu pod szyby naftowe w Meksyku. Ofiarował go muzeum w 1958 roku bielszczanin o nazwisku Zając. – Czasami artefakt, który nam się wydał nieistotny, może za kilkanaście lat lub dekad zyskać na wartości historycznej. Może dać inne spojrzenie. Dlatego wszystko dokładnie opisujemy i katalogujemy.

49


ZAMKOWE TAJEMNICE

Badania wykopaliskowe na Rynku w Bielsku-Białej w 2005 roku w rejonie drewnianego zbiornika wodnego z I poł. XVI wieku.

Poszukują skarbów od kilku dekad. To jednak nie klejnoty czy drogie kamienie są dla nich najcenniejsze, lecz garść skorup odnalezionych na jednym ze stanowisk archeologicznych w naszym regionie. Dopiero oni nadają im nowe życie i wypełniają je treścią. – Tu nawet nie chodzi o wydobycie przedmiotu w trakcie wykopalisk. Najważniejszy jest kontekst. Z położenia artefaktu można wyczytać, co tak naprawdę się działo w danym okresie. To pozwala nam rzucić nowe światło na historię – tłumaczy Bogusław Chorąży. Tak było z kaflami odnalezionymi w kamienicy przy ulicy Wzgórze 14, które zostały zrekonstruowane i czekają na prezentację. – Pochodzą z XVI, a nawet XV wieku. Mają oryginalne wzory, ich wykonawstwo prezentuje wysoki poziom. Dzięki nim można powiedzieć, że dawni bielszczanie mieli zamiłowanie do piękna i byli majętni – dodaje Bożena Chorąży.

Badania wykopaliskowe na Rynku w Bielsku-Białej w 1997 roku w rejonie kamiennej studni.

Prowadzili prace wykopaliskowe na bielskim Rynku. Tak, to oni widzieli w pełnej krasie studnię czy budynek wagi. To państwo Chorążowie rozkopali dziedziniec zamkowy, gdzie odkryli szereg artefaktów, a także bywają obecni w miejscach, gdzie toczą się prace remontowe i istnieje przypuszczenie odnalezienia tam cennych, z punktu widzenia historii, przedmiotów. Byli więc w kościele pod wezwaniem św. Stanisława w Starym Bielsku, jak również w wielu kamienicach na terenie bielskiej starówki. Ich praca to jednak nie tylko czas średniowiecza, renesansu i wieków późniejszych. – Specjalizujemy się w czasach prehistorycznych. Prowadzimy prace badawcze na Żywiecczyźnie, Śląsku Cieszyńskim. Rejon, w którym mieszkamy, zawsze był istotny i dochodziło tu do spotkań różnych kultur. Miał strategiczne znaczenie w Europie – tłumaczą badacze. Po czym dodają, że świat prehistoryczny nie oznaczał jedynie nudnego wioskowego życia.

50


– Wiemy, że ówcześni ludzie zajmowali rozległe tereny. Odnajdujemy ślady obozowisk, dawne narzędzia, naczynia. Dzięki pracom wiemy, że utrzymywali kontakty z rozległymi obszarami Europy. Byli głównie rolnikami, choć w ich karcie dań można było odnaleźć czosnek niedźwiedzi, liście poziomki, z których zaparzali herbatę, owoce, orzechy. Z żołędzi robili mąkę. W tamtych czasach nie wystarczało ciężko pracować na roli i hodować zwierzęta, trzeba było być również zbieraczem i sprawnym łowcą. Praca archeologa w muzeum to czasami żmudna, pozbawiona adrenaliny praca. To nie tylko badania wykopaliskowe – czyli praca w terenie z łopatą i miotełką do omiatania historycznego kurzu – które trzeba przygotować pod względem logistycznym i ekonomicznym. To także działalność naukowa, z którą później zapoznają się badacze. To również prace związane ze zbiorami. Ich digitalizacją. Bożena i Bogusław Chorążowie przygotowują także wystawy, prowadzą wykłady, lekcje muzealne, szkolne warsztaty. – Czujemy się odkrywcami dawnych światów. Przywracamy zapomniane społeczności do życia – mówią zgodnie. – W pracy zawsze zadajemy sobie pytanie o kontekst. Na przykład: kto to nosił? Dzięki temu człowiek, który do tej pory pozostawał bezimienny, na nowo jest zapisany na kartach dziejów. Nikt by o nim nie wiedział, a tak staje się nam bliższy – tłumaczą. – Odkrywamy zwykle dwa światy. Idei i utylitarny. Ten od pięknych kafli i ten od skorupy naczynia. Oba ważne i ciekawe. W Dziale Archeologii od 2019 roku pracuje dr Cezary Namirski, który specjalizuje się w badaniach kamiennych budowli tzw. nuragów na Sardynii i sztuce naskalnej Wysp Brytyjskich. Średniowieczny Jarmark Świętojański na Rynku w Bielsku-Białej w 2007 roku. Bożena i Bogusław Chorążowie z synem Michałem.

51


F O T OG R A F I A

Diana Błażków

GALERIA

Photography/style: Diana Błażków www.dianablazkow.pl Models: Katia & Liuba Fedosiuk Instagram.com/katrin_twins_liuba Make up: Irina Kalita

52


53


54


55


56


57


GALERIA

PIĘ(K/T)NO

58


Tekst: Jagoda Krzywicka

Piękno rozpraszane piętnem. Piętno uczepione piękna. Po prostu zdjęcia, obrazy i teksty. Po prostu Dorota Koperska, Karina Czernek i Jagoda Krzywicka (fotograf, malarka i aktorka). Nie będzie w tym miejscu opisu ich dotychczasowych osiągnięć, nagród, zasług i medali. To bardzo osobisty projekt od zwyczajnych ludzi dla zwyczajnych ludzi. Niezwykłość snuje się gdzieś pomiędzy. To coś dla Ciebie, dla sąsiadów... dla dobra nas wszystkich. Żebyśmy nie gubili już nóg i protez w tym biegu bardziej w górę i w dół niż do przodu. Marzeniem każdej z nas (współautorek) było i jest subtelne rozebranie się z form, foremek, pancerzy, kombinezonów, skorup, funkcji, pozycji, orderów i spojrzenie spokojnym okiem na tak mało nam znajome odbicie w drugim człowieku. Wszyscy mamy swoje imiona i znamiona. Z pierwszymi jesteśmy w miarę bezboleśnie oswojeni, z drugimi prawie wcale. Każda z prac tej wystawy prowadzi nas do trochę innego rodzaju zjednoczenia. Wszystko zależy od naszej gotowości. Łatwo zadać sobie pytania o to, czy akceptujemy u innych odmienność i pewnego rodzaju podrapania i czy współczujemy z innymi ich słabo zagojone rany i pulsujące wciąż blizny. Dużo trudniej wpuścić takie pytania na grunt samych siebie i usłyszeć własne zdanie na temat swoich wartościowych identyfikatorów zwanych z rozpędu i przyzwyczajenia niedoskonałościami.

Czym jest doskonałość? Czy każdy z nas... Czy Ty!!! nosisz w sobie swoją definicję powiewającą ciągle na wietrze czasu, w którym żyjemy? A może odkrywasz w sobie rosnącą potrzebę uwolnienia piękna z zagrody i podarowania mu bardziej przestrzeni niż kształtu? Chcesz poczuć piękno w sobie czy je zobaczyć? Proponujemy jedno i drugie. Wierzymy, że można to połączyć w procesie stopniowania. To jak degustacja, a nie pożeranie przysmaku. Spójrz na siebie jak na smaczny kąsek lecz nie dla mediów tylko dla własnego podniebienia czyli oniemienia. Rozpoznaj się wśród pokulonych ciał po to, by po krótkiej medytacji dostrzec te same znajome przykurcze w procesie wypuszczania zielonych liści, otwierania pąków i w pełnym rozkwicie przy sprzyjającej pogodzie ducha. Nie zapadamy się przecież w zwątpienie i osamotnienie w pełnym słońcu. Cień i chłód dopada nas w niedogrzanych czułością piwnicach naszych głów. Przynależymy do pewnych okoliczności bytowych. Nie jesteśmy wyjęci z kontekstów swoich rzeczywistości a jednak przecedzając swoje lęki przez gąbkę samoakceptacji jesteśmy niezależnie od gustów czystym pięknem. Nie bój się. Nikt tu nie chce się mądrzyć ani nikogo nawracać. To wyłącznie wyspa Twojego zadumania nad sobą. Prosimy nie mylić z zadufaniem.

59


Zdjęcie: Dorota Koperska

60


Zdjęcia: Dorota Koperska, teksty: Jagoda Krzywicka

61


Obrazy: Karina Czernek, teksty: Jagoda Krzywicka

62


Obraz: Karina Czernek

63


Śląskie poza miastem

Beskidy

kraina dziedzictwa i kultury Tekst: Agnieszka Łach

Południową część województwa śląskiego zajmują góry Beskidy. Obejmują one swoim zasięgiem: Beskid Śląski, Beskid Żywiecki i zachodnią część Beskidu Małego. To wyjątkowy region, latem czy zimą oferuje niezapomniane atrakcje i urzeka malowniczością otaczających krajobrazów. To region, gdzie dziedzictwo kulturowe jest na wyciągnięcie ręki – tradycyjne rzemiosło, język i zwyczaje. Kilkadziesiąt z nich znalazło się na Krajowej Liście Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego. Są to m.in.: 1. Kolędowanie Dziadów noworocznych na Żywiecczyźnie. W ostatni dzień kończącego się oraz pierwszy dzień nowego roku – na granicy „starego i nowego czasu” – we wsiach leżących na południe i zachód od Żywca oraz w samym Żywcu, w dzielnicy Zabłocie, do dzisiaj spotkać można duże grupy noworocznych przebierańców zwanych Dziadami. Dla miejscowej ludności pojawienie się Dziadów zwiastuje Nowy Rok. 2. Tradycje wytwarzania koronki koniakowskiej. Koronka koniakowska to technika ręcznego szydełkowania serwet z nici, tzw. kordonku. Zajmują się nią kobiety miesz-

kające w Beskidzie Śląskim – w Koniakowie, Istebnej i Jaworzynce. Ten rodzaj koronki nie powstaje w żadnym innym regionie Polski ani świata. Koronki trafiały nawet do królowych Belgijskiej i Wielkiej Brytanii oraz uświetniały pokazy mody wielkich projektantów – Christiana Diora czy Louisa Vuittona. W Istebnej podziwiać można wpisaną do Księgi Rekordów Guinessa największą koronkę koniakowską świata. 3. Umiejętność gry na dudach żywieckich oraz sposób ich wytwarzania. Umiejętność gry na dudach żywieckich praktykowana jest na Żywiecczyźnie nieprzerwanie od co najmniej XVI w. Jest to jeden z najstarszych elementów tradycji muzycznych w tych stronach, a dzięki żyjącym dudziarzom grającym w starym, niezmienionym stylu przekaz międzypokoleniowy między mistrzem a uczniem jest ciągle praktykowany. 4. Gajdy – umiejętność wytwarzania instrumentu i praktyka gry. To instrument muzyczny charakterystyczny dla Beskidu Śląskiego, określany jako gajdy: beskidzkie, istebniańskie lub śląskie. Praktyka gry oraz umiejętność ich wytwarzania jest częścią tradycji muzycznych regionu i budulcem tożsamości regionalnej, daje mieszkańcom poczucie wspólnoty.

Koronczarki Urszula Gruszka z wnuczką, fot. J. Kohut, GOK Istebna

64

Koniaków, Chata na Szańcach – gra na dudach, fot. T. Renk, www.slaskie.travel


Zwyczaje i tradycje W górach tradycja obchodów Świąt Bożego Narodzenia jest wciąż żywa. Wiele obrzędów przetrwało lub zostało przywróconych. W ostatnich latach obserwuje się ich renesans. W Beskidzie Śląskim, m.in. w Istebnej, Koniakowie i Jaworzynce, do dziś praktykuje się stare zwyczaje kolędnicze. Kolędują tu wciąż pastuszkowie i połaźnicy, czyli dzieci odwiedzające zagrody z zieloną gałązką jedliny, tzw. połaźniczką. Ustrojoną w kwiaty, bombki i cukierki gałązkę dzieci wręczają gospodarzom, a ci wieszają ją nad drzwiami wejściowymi lub w pokoju gościnnym. Na Śląsku Cieszyńskim kolędowanie zazwyczaj trwało od Bożego Narodzenia do Trzech Króli. W pierwszy dzień świąt kolędowano w domowym zaciszu, w drugi zaś do domów pukali winszownicy, a w górach połaźnicy. Kolejnym ciekawym zwyczajem, ciągle żywym na pograniczu Beskidu Śląskiego i Żywieckiego w miejscowościach: Koniaków, Zwardoń, Kamesznica czy Laliki, jest kolędowanie szlachciców – grupy mężczyzn przebranych za: szlachcica, górala, Żyda i Żydówkę oraz masarza, którym towarzyszy góralska kapela. Wesoły orszak zabawia mieszkańców muzyką, śpiewem i tańcem.

Imprezy!

Żywieckie Gody, fot. L. Cykarski

3. Tydzień Kultury Beskidzkiej – to największa w Polsce i jedna z największych na świecie imprez folklorystycznych. Sto zespołów pieśni i tańca z kilkunastu państw świata, tysiące tancerzy, śpiewaków i muzyków, kilkadziesiąt wieczornych koncertów na plenerowych estradach. Towarzyszą im uliczne korowody, wystawy, kiermasze i targi sztuki ludowej, gdzie ludowi artyści prezentują swoją twórczość.

Czy wiecie, że…

Wilamowice – dziś miasto – zostały założone i zasiedlone w XIII w. przez osadników przybyłych z Fryzji i Flandrii oraz Niemiec i Szkocji, a ich mieszkańcy zachowali swój archaiczny język, zwyczaje, stroje oraz poczucie odrębności? Dialekt wilamowicki, zwany „wymysiöeryś” (od nazwy Wilamowic w tym języku, czyli Wymysoü), był na co dzień używany niemal do czasów współczesnych. W czasach stalinowskich zakazano posługiwania się nim. W pierwszych latach XXI w. mówiło nim jedynie kilkadziesiąt osób. Obecnie podejmuje się próby ratowania kultury wilamowickiej oraz osobliwego języka, w którym pisane są już nowe utwory literackie i piosenki. Pasjonaci kultury odkryją w Beskidach skarby wielowiekowej historii i tradycji!

1. Tradycyjną imprezą okresu Bożego Narodzenia jest, organizowany zarówno w Żywcu, jak i w Milówce, Przegląd Zespołów Kolędniczych i Obrzędowych „Żywieckie Gody”. Jest to najstarszy i największy konkurs grup kolędniczych z terenów Beskidu Żywieckiego i Beskidu Śląskiego. 2. Jednym z najciekawszych wydarzeń w województwie śląskim jest organizowane od lat na Żywiecczyźnie – w grudniu i styczniu – Boże Narodzenie w Beskidach. To cykl wydarzeń: jasełek, obrzędów kolędniczych, warsztatów, prezentacji zespołów ludowych i degustacji dań kuchni regionalnej. Jego zwieńczeniem jest barwny Beskidzki Karnawał.

Jesienny rozsód owiec na Ochodzitej, fot. T. Renk

WOJEWÓDZTWO ŚLĄSKIE W INTERNECIE: Portal Informacji Turystycznej Województwa Śląskiego: www.slaskie.travel Szlak Kulinarny Śląskie Smaki: www.slaskiesmaki.pl Szlak Orlich Gniazd: www.orlegniazda.pl Szlak Zabytków Techniki: www.zabytkitechniki.pl Portal Jury Krakowsko-Częstochowskiej: www.jura.travel Portal Beskidów: www.beskidy.travel Portal Śląska Cieszyńskiego: www.slaskcieszynski.travel Portal Krainy Górnej Odry: krainagornejodry.slaskie.travel

65

Artykuł powstał we współpracy ze Śląską Organizacją Turystyczną i www.slaskie.travel

Tydzień Kultury Beskidzkiej, fot. L. Cykarski


ZDROWIE I URODA

nowoczesna medycyna estetyczna, odc. 2

Lipotransfer

czyli przeszczep autologicznej spreparowanej tkanki tłuszczowej Zabieg lipotransferu polega na pobraniu od pacjenta jego własnej tkanki tłuszczowej, na którą składają się adipocyty – szereg komórek, w tym znane ze swoich regeneracyjnych właściwości komórki macierzyste. Tekst: Instytut ANTIAGING

Piękno jest w tobie, odkryj je dzięki w 100% naturalnym zabiegom

Anna Laprus, lekarz medycyny estetycznej w trakcie specjalizacji z chirurgii.

Tkankę pobiera się z miejsc, gdzie występuje w nadmiarze (najczęściej uda, brzuch), po uprzednim znieczuleniu miejscowym. Pobraną specjalną kaniulą tkankę poddaje się obróbce, dzięki czemu uzyskuje się materiał gotowy do podania pacjentowi. Z wiekiem można obserwować zmianę ogólnych proporcji twarzy, utratę objętości w różnych jej obszarach. Tkanka podskórna ulega stopniowemu zanikowi oraz przemieszczeniu zgodnie z działaniem grawitacji ku dolnej części twarzy, w efekcie sprawiając wrażenie „ciężkiej”. Wykorzystując plastyczne i regeneracyjne właściwości pobranej tkanki tłuszczowej, proces ten można zatrzymać, uzyskując poprawę objętości twarzy i przywrócenie jej równowagi, tzw. fat rebalancing.

66


Lek. Anna Laprus w trakcie zabiegu lipoliftingu

Dla kogo przeznaczony jest zabieg i jakich efektów można się spodziewać? Lipofiling to zabieg przeciwstarzeniowy. Przeznaczony jest dla każdego rodzaju skóry. Redukuje zmarszczki, umożliwia przywrócenie objętości pożądanych okolic twarzy i nie tylko. Bezpośrednio po zabiegu pacjent może wrócić do domu. Efekt w postaci poprawy objętości, odbudowy ubytków, wygładzenia i odnowy skóry widoczny jest zaraz po przeszczepie. Z biegiem czasu słabnie ze względu na właściwości przeszczepionego tłuszczu, który ulega fizjologicznemu rozpuszczeniu, co zależy od indywidualnych predyspozycji organizmu. Efekt zabiegowy utrzymuje się od 2 do 5 lat. Zalecenia po zabiegu Po wykonanym zabiegu może wystąpić obrzęk czy siniak w miejscu podania, które po paru dniach znikają. Poleca się unikać gwałtownych zmian temperatur bezpośrednio po procedurze (np. sauna) i stosować filtry ochronne SPF 50.

artykuł sponsorowany

W Instytucie AntyAging wykorzystujemy specjalny zestaw do pobierania tkanki tłuszczowej wraz z podwójną strzykawką Arthrex ACP i potrzebną do obróbki pobranej tkanki wirówką. Proponujemy zabiegi lipofilingu, które przeprowadza w naszym instytucie doktor Anna Laprus. Lipotransfer może być wykonywany bezpiecznie przez cały rok.

Bielsko-Biała, ul. Polarna 15 /boczna ul. Filarowej/ Medycyna estetyczna tel.: 663 434 003 Medycyna przeciwstarzeniowa i rehabilitacja tel.: 600 909 616 e-mail: medycyna@instytut-antiaging.pl www.zabiegi-estetyczne.pl

67


ZDROWIE I URODA

Jaka cena za gładkie ciało?

ALDONA CIWIS-LEPIARCZYK mgr farmacji, kosmetolog z 20-letnim doświadczeniem Prowadzi firmę EstetikLaser ul. Cechowa 27, 43-300 Bielsko-Biała, tel. 730 077 006 e-mail: biuro@estetiklaser.com, www.estetiklaser.com

Rok 1926 z małą czarną Coco Chanel w roli głównej zrewolucjonizował świat kobiecej garderoby i odsłonił na zawsze kobiecą łydkę. Stwierdzenie, że „moda przemija, styl zostaje” sprawdziło się. Kult jedwabistej skóry przetrwał przez kolejne pokolenia za sprawą coraz śmielszych strojów.

Jaka jest cena gładkiego ciała? Najtaniej wychodzi golenie maszynką. Sprawdza się w każdej sytuacji, jednak efekt jest krótkotrwały, a wadami są szybko odrastający i coraz mocniejszy włosek oraz często stan zapalny mieszka włosowego. Również kremy do depilacji mają niską cenę, ale tylko chwilowo osłabiają odrost włosów. Ich używanie jest czasochłonne, w celu uzyskania oczekiwanego efektu trzeba niekiedy włos kilkakrotnie potraktować kremem. Często zdarzają się reakcje alergiczne. Trochę droższą metodą jest mechaniczny depilator. Sposób przeważnie mało przyjemny, powodujący wrastanie włosków pod skórę i niedający pożądanego efektu na długo. Wosk i plastry do depilacji wymagają wyhodowania dość długiego włosa, aby efekt był zadowalający, a i tak nie trwa to długo. Zajęcie jest czasochłonne i wymagające wprawy. Bywa przyczyną wrastania włosków.

Depilacja światłem IPL w gabinetach różni się od depilacji laserowej. Światło IPL pozwala po serii około 10 zabiegów utrzymać efekt do roku. Ostatnio w sprzedaży pojawiły się domowe urządzenia wykorzystujące światło IPL lub wiązkę diodową. Wydatek jednorazowy na zakup takich urządzeń jest największy spośród wymienionych tutaj wszystkich metod i niewspółmierny do oczekiwanego efektu, czyli pozbycia się problemu na zawsze. Urządzenia te często trafiają w kąt ze względu na niekończące się powtarzanie długo trwających seansów depilacji. Jedyną skuteczną i trwałą metodą jest laser z zaawansowaną technologią. Światło lasera wychwytuje melaninę i dzięki temu mieszki włosowe ulegają sukcesywnie trwałemu zniszczeniu. Lasery nowej generacji pozwalają szybko przeprowadzić zabieg bez podrażnień skóry i nie trzeba stosować środków znieczulających. Poddają się mu zarówno jasne, jak i ciemne włoski.

68

Aby cieszyć się trwałym efektem, takim rzeczywiście na zawsze, wizytę w gabinecie należy powtórzyć kilkakrotnie. Wydatek nie jest mały, ale w porównaniu z czasem używania i kosztem golarek, depilatorów czy też wosku w ciągu całego życia ta metoda okazuje się zdecydowanie tańsza niż inne. Depilacja laserowa jest zdecydowanie lepszym wyjściem, jeśli weźmiemy pod uwagę ekologiczne podejście do naszej planety. W gabinecie EstetikLaser znajdą Państwo rozwiązanie zarówno w przypadku jasnego, jak i ciemnego owłosienia. Parametry zabiegowe określa się na podstawie pomiaru melaniny i dzięki temu zabieg jest przeprowadzany skutecznie oraz bezpiecznie. Sprawny system chłodzący zapewnia wyższy komfort zabiegu. EstetkiLaser zaprasza.


69

PROMOCJA

NOWOŚĆ Laser aleksandrytowy MOTUS AX umożliwia usunięcie nawet jasnego, delikatnego owłosienia. 100% BEZ BÓLU!


ZDROWIE I URODA

No w ot w ór to nie wyrok

W jaki sposób sprawić, aby ludzie przestali się bać i zaczęli robić badania? Tak naprawdę naszym najważniejszym zadaniem jest uświadamiać – bo wiedza to potęga. Im wcześniej rozpoznamy nowotwór, a mówimy tu o tzw. stadium in situ – czyli o małym zaawansowaniu choroby, o raku przedinwazyjnym – tym większa jest szansa na jego wyleczenie. Pamiętajmy, że nowotwór to nie wyrok. Wyrokiem staje się najczęściej na nasze własne życzenie – przez nieświadomość właśnie albo przez kombinację nieświadomości ze strachem. Każdy z nas się boi, że otrzyma złą diagnozę. Boimy się i nie dopuszczamy do siebie myśli, że to my, właśnie my możemy być chorzy. Zaniedbujemy przy tym profilaktykę, a w tym wypadku czynniki ryzyka chorób cywilizacyjnych pokrywają się z tymi onkologicznymi: palenie, otyłość, brak ruchu, przetworzona żywość, alkohol… I dzieje się tak, że jesteśmy w ogonie Europy, około 15% poniżej średniej europejskiej, jeśli chodzi o wyleczalność. A medycyna jest coraz bardziej nowoczesna, wiele proponuje pacjentom i wiele pozwala dla nich zrobić. W tej chwili rak zaczyna być bardziej chorobą przewlekłą niż wyrokiem. Warunkiem jest to, że go wcześniej wykryjemy. Jeśli zauważymy jakąś zmianę, zgłośmy się natychmiast do poradni onkologicznej lub lekarza rodzinnego. Tam założona zostanie karta DILO – szybkiej diagnostyki onkologicznej. Już około dwóch tygodni później jesteśmy w stanie podjąć skuteczne leczenie.

70

Ogromnie pomagają również takie oddziały jak bielska chemioterapia dzienna. Pacjenci dostają leki, ale nie są hospitalizowani, w związku z tym zupełnie inaczej znoszą chorobę. Są aktywni zawodowo, mają bogate życie towarzyskie, są dobrze nastawieni i nie poddają się. Szanse na wyleczenie rosną, gdy odczuwamy psychiczny komfort. W tym kierunku dąży współczesna onkologia. Apeluję więc do wszystkich: nie bagatelizujcie niepokojących objawów, korzystajcie z programów, które oferują szpitale, z badań, a także uświadamiajcie wszystkich wokół. To ma ogromne znaczenie. Jak wygląda sytuacja związana z profilaktyką w naszym regionie? Niestety nie tak dobrze, jak byśmy chcieli. Szpitale wprowadzają liczne badania profilaktyczne, m.in. badania przesiewowe stosowane w celu wczesnego wykrycia raka jelita grubego – kolonoskopię, którą można zalecać w wywiadzie rodzinnym, badania markerów nowotworowych; była bardzo szeroko zakrojona kampania samobadania piersi oraz darmowe mammografie – po Polsce jeżdżą mammobusy, przeprowadza się także badania cytologiczne. To jednak wciąż za mało, a biorąc pod uwagę, że pacjenci często mają obawy, by z tych programów korzystać – tym ważniejsze stają się takie okazje jak Światowy Dzień Walki z Rakiem, który po raz pierwszy został zorganizowany w Bielsku-Białej. To


Z Agnieszką Gorgoń-Komor Dr n. med., Senator RP rozmawia Katarzyna Górna-Oremus

ogromny ładunek informacji dla pacjentów, ich rodzin, wszystkich bielszczan. To też promocja zdrowego trybu życia i edukacji, bo bardzo często paramedyczne autorytety powodują opóźnienie diagnozy. To naraża ludzi na śmierć. Rola Internetu i mediów jest tu bardzo ważna, bo często czerpiemy ze źródeł zupełnie niepopartych nauką, faktami, badaniami… Słuchamy domorosłych znachorów, a nie autorytetów, specjalistów w swoich dziedzinach. A przecież my, lekarze, jesteśmy po tej samej stronie co pacjenci! Jaki kraj może poszczycić się programem, który warto naśladować? A może sami wypracowaliśmy taki, który spełnia oczekiwania? Albo jesteśmy na dobrej drodze ku temu? Od jakiegoś czasu moim wzorem jest Australia. W 2018 roku opublikowano wyniki badania, z którego wynika, że ten kraj może być pierwszym, który dzięki prowadzonym od ponad 10 lat powszechnym szczepieniom przeciw wirusowi brodawczaka ludzkiego (HPV) oraz badaniom przesiewowym ma szansę w znacznym stopniu zlikwidować zachorowania na raka szyjki macicy. W 1991 roku w Australii wprowadzono program badań przesiewowych w kierunku raka szyjki macicy, który doprowadził do obniżenia o połowę częstości nowych zachorowań wśród kobiet powyżej 25 roku życia. W grudniu 2017 roku unowocześniono

badania przesiewowe, wprowadzając skrining w kierunku wirusa brodawczaka ludzkiego HPV powtarzany co 5 lat wśród kobiet w wieku 25-69 lat. Naukowcy wykazali, że badania przesiewowe w kierunku wirusa HPV są skuteczniejsze w zapobieganiu rakowi szyjki macicy niż tradycyjne badania cytologiczne. Jednocześnie Australia była pierwszym krajem, który zdecydował się, w 2007 roku, na wprowadzenie powszechnych bezpłatnych szczepień dziewcząt przeciw HPV. W 2013 roku program rozszerzono na chłopców – dowiedziono, że szczepienia mogą zabezpieczać także przed rakiem prostaty. Dzięki szczepieniom udało się stworzyć tzw. odporność populacyjną, czyli osoby zaszczepione utworzyły „kordon ochronny” wokół nieuodpornionych. Wirusy nie mogły łatwo przenosić się z jednej osoby na drugą i zaczęły ginąć. Zdaję sobie sprawę, że wprowadzenie takich powszechnych szczepień to bardzo duże koszty, pisałam także o tym w swoim programie wyborczym. Ale są to koszty, które warto ponieść i w naszym kraju, by tę odporność populacyjną zbudować. W Europie są kraje, jak choćby Szwecja, gdzie pacjentki, u których lekarze diagnozują raka szyjki macicy, należą do absolutnych rzadkości. Tamtejsi lekarze przyjeżdżają zatem do Polski, by zobaczyć, jak wygląda tkanka zaatakowana przez raka szyjki macicy. Czy tak ma wyglądać nasza rzeczywistość…?

71


ARCHITEKTURA & DESIGN

Fortythreewood, czyli 43 pomysły na minutę Tekst: Justyna Weronika Łabądź, zdjęcia: Fortythreewood Justyna Weronika Łabądź – pracownik Galerii Bielskiej BWA, miłośniczka dobrego wzornictwa, doktorantka Instytutu Nauk o Kulturze Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

72


Zero waste czy też less waste, czyli popularny współcześnie ekologiczny ruch opierający się na wykorzystywaniu tego, co posiadamy, i unikaniu generowania odpadów, dotarł dzięki Fortythreewood – młodej marce z Bielska-Białej – również w świat dizajnu, i to w naprawdę wyjątkowej formie wydobywanej z drewna.

73


ARCHITEKTURA & DESIGN Fortythreewood tworzą kulturoznawczyni Justyna Gajda oraz projektant i malarz Bartek Zygmunt-Siegmund – duet w pracy i w życiu. Choć pomysł na tę markę kiełkował w ich głowach od kilku lat, oficjalnie ruszyli z nią w połowie 2019 roku. Nazwę zaczerpnęli od miejsca, w którym żyją i pracują – domu o numerze 43, w którym znajduje się warsztat, a w przyszłości powstanie również pracownia i kreatywna przestrzeń na wynajem – Fortythreestudio. Jak mówią twórcy FTW, działaniami wokół drewna są niejako „obciążeni genetycznie” – tata Bartka projektował meble, a dziadek i wuj Justyny byli stolarzami (w jej rodzinnym domu do dziś stoi używany warsztat stolarski). FTW tworzy dizajnerskie, ręcznie robione produkty z drewnianych odpadów, dzięki czemu może spełniać inne pragnienie swoich twórców: aby dobry dizajn był nie tylko ekologiczny, zerowaste’owy, ale również dostępny w przystępnej cenie. O swojej miłości do drewna i wyborze tego odpadowego Justyna i Bartek opowiadają tak: „Głównym materiałem, z którego tworzymy, jest drewno. Ściślej – jego odpady, które mimo to są cały czas wysokiej jakości. Wykorzystujemy też lite, długo sezonowane drewno. Dlaczego drewno? Bo to surowiec wyjątkowo piękny, a jego niedoskonałości: spękania, szczeliny i odbarwienia są dla nas atutem. To również materiał ekologiczny, odnawialny (pod warunkiem, że w miejsce jednego ściętego drzewa posadzi się kolejne) i zdrowy dla człowieka”. Ich pierwsze realizacje, jeszcze nie pod szyldem FTW, były podyktowane chęcią zainteresowania ich dzieci naturalnymi drewnianymi przedmiotami: „Zaczęliśmy na potęgę znosić do domu piękne kawałki drewna i robić z nich zabawki dla swoich dzieci. Głównie klocki i elementy manipulacyjne. Dzieciaki były zachwycone. Zauważyliśmy, że gdy dajemy im do zabawy fragment drewna, wyzwala się cała dziecięca kreatywność. Drewno stawało się domkiem, pojazdem lub robotem. Walor edukacyjny – bezcenny. Dzieci zatopiły się w świecie drewna totalnie. Wzbogaciły swoją wiedzę przyrodniczą – drewno było kiedyś pięknym drzewem. Uruchomiły się zmysły węchu, wzroku i dotyku”. Dlatego też jednym z pierwszych produktów zaprojektowanych i zrealizowanych przez studio dizajnerskie FTW były właśnie klocki dla dzieci – jednak nie te o zwykłych, symetrycznych, geometrycznych kształtach, ale takie w postaci wielościanów o nieprzewidywalnych, wyjątkowych formach pobudzających wyobraźnię. Bezpośrednią inspiracją dla nich, jak i wielu innych projektów marki, jest natura – dla klocków stały się nią otoczaki rzeczne. Klocki powstałe w ten sposób zachęcają dzieci do zabawy np. w balansowanie form układanych jedna na drugiej. „Podczas zabawy dziecko może układać jeden klocek na drugim. Wymaga to skupienia, precyzji i koncentracji, dzięki czemu dziecko ćwiczy małą motorykę, a niepozorna na pierwszy rzut oka zabawa okazuje się pomocną podczas nauki pisania”. Innymi produktami, które dość szybko wspólnie z klockami znalazły się w portfolio FTW i zaskarbiły sobie sympatię klientów, są przypominające plastry miodu heksagonalne modułowe stoliki czy eleganckie tace do serwowania potraw: „Oferujemy stoliki z modułowymi blatami, które można ze sobą łączyć, zyskując dodatkową przestrzeń roboczą, geometryczne klocki dla dzieci oraz formy użytkowe: pudełka do przechowywania oraz tace do serwowania potraw. Z tych ostatnich jesteśmy szczególni dumni, to nasz numer jeden, jeżeli chodzi o sprzedaż. Gotowe przedmioty wykańczamy naturalnymi olejami lub woskiem pszczelim”. Inspiracją dla projektantów marki z Bielska-Białej jest minimalistyczne wzornictwo. Ich produkty cechuje oszczędna w wyrazie forma i stonowana kolorystyka. Nieobcy jest im

74


współczesny japoński dizajn, w którym wszystko jest wyważone i przemyślane, a każda linia i punkt mają swoje uzasadnienie. Inspiracje pochodzą też bezpośrednio z natury, do której dodawany jest wyróżniający ich subtelny humor, jak w przypadku wielkich plastrów miodu w stoliku czy też drewnianych kamieni jako klocków. Pół roku działalności Fortythreewood przyniosło pracowni projektowej już wiele ciekawych zamówień, wydarzeń i kolaboracji. Jednym z zaskakujących i dość stresujących zamówień była realizacja stolika kawowego o heksagonalnym kształcie i koszu zamiast nóg dla klienta z Kalifornii, gdyż okazało się, że koszt wysyłki przewyższał koszt samego produktu. FTW miało również okazję zebrać wiele pozytywnych komentarzy od zwiedzających targi „Fajne rzeczy” organizowane przez Galerię Bielską BWA i Fundację Galerii Bielskiej w grudniu 2019 roku. Ponadto w minionym roku studio nawiązało ciekawą współpracę z polską firmą produkującą elementy wystroju wnętrz do salonów optycznych, concept store’em Kwadrat

Gospodyń Miejskich z Bielska-Białej (w którym można kupić niektóre z ich produktów) oraz z dystrybutorem produktów dla dzieci, kobiet w ciąży i młodych mam. Planów na przyszłość twórcy marki FTW mają wiele: „Nie jesteśmy fabryką, więc wszystko robimy sami, tradycyjnymi metodami. Nie chcemy tego zmieniać. Cały czas pracujemy nad zwiększeniem asortymentu. Mamy wiele pomysłów. Dosłownie 43 pomysły na minutę. W dalszym ciągu zamierzamy rozwijać markę, chcemy zaistnieć w świadomości odbiorców jako brand odpowiedzialny, z ciekawym designem i świadomy zagrożeń cywilizacyjnych wynikających m.in. z zanieczyszczenia środowiska naturalnego. Bliska jest nam filozofia less waste (marnuj mniej), którą postrzegamy nie jako modę, ale konieczność wykorzystywania i przetwarzania surowców wtórnych. Naszym marzeniem jest stworzenie silnej i rozpoznawalnej marki osobistej”. I tego, a także przekuwania (czy raczej ciosania) na rzeczywistość 43 pomysłów na minutę, życzymy tej młodej marce projektowej.

75


Marcowe szusowanie na BIAŁYM KRZYŻU

Zapraszamy na narty na Biały Krzyż w Szczyrku. U nas sezon narciarski nadal trwa! Nauka jazdy na nartach: dla początkujących dla szlifujących umiejętności dla dzieci dla dorosłych jazdy indywidualne i w grupach

* Biały Krzyż to malowniczo położony stok w Szczyrku, gdzie panują przyjazne dla narciarzy warunki śniegowe – zwykle najdłużej utrzymuje się tutaj pokrywa śniegowa. Biały Krzyż, oprócz fantastycznej atmosfery, zapewnia bogatą ofertę gastronomiczną, wypożyczalnię sprzętu narciarskiego, miejsce na odpoczynek.

PROMOCJA

Szkoła narciarsko-snowboardowa LIVE Zadzwoń i umów się na jazdę: 603 717 914 www.szkolanarciarskalive.pl szkola@szkolanarciarskalive.pl

76

ZAPRASZAMY!


NAPRAWDĘ LUBIMY TO, CO ROBIMY!

· każde zlecenie traktujemy indywidualnie · doradzamy wybór technologii i materiałów · proponujemy najkorzystniejsze rozwiązania cenowe · gwarantujemy zachowanie Twoich tajemnic handlowych · no i możesz nadzorować swój druk... ...pijąc z nami pyszną kawę!

RABARBAR s.c.

77

PROMOCJA

41-710 Ruda Śląska, Polna 44 +48 32 411 49 41 rabarbar@rabarbar.net.pl www.rabarbar.net.pl


PARTNERZY 2B STYLE

TU OTRZYMASZ MAGAZYN BIELSKO-BIAŁA Apteka Pod Szyndzielnią Apteka Karpacka Babski Raj Barometr Coffee & Bar Bar Pierożkowy Karolina BButik w Pasażu pod Orłem Beauty Project Beskid Burger Bar Mleczny Pierożek Beskidzie Centrum Medyczne Bielscoworking Bistro Jarmużno Bistro Tofu Biuro podróży Atlantis Blekota Sweet Factory Borsa Walentini Bosch Service Wojciech Paszek BMW Sikora Salon Samochodowy Browar Miejski Restauracja Buonutik by o la la Gusto Centro B…! Butik Lilou w Pasażu pod Orłem Cafe Farma Cafe Oscar Celna 10 Centrum Informacji Turystycznej Centrum Medyczne Broniewskiego Centrum Rehab. Gałuszka & Romanowski Ciachomania Cięcie Salon Fryzjerski Cremino Bakery Coffee House / PKP Danea Centrum Medyczne Delicato Delicje Dom Kultury Włókniarzy Dworek New Restaurant Emili Smart by Studio Paula Estetik Laser Estelium Galeria Bielska BWA Galeria Sfera – Info Punkt Galeria Wzgórze Gallo Nero Grępielnia Hairmanya Herbaciarnia Assam Herok design Hotel Ibis Hotel Papuga Hotel Prezydent Hotel Qubus Hotel Sahara Hotel Vienna Igosport Instytut Ideallist Instytut AntiAging Itamae sushi

Jednorożek Karczma Rogata Kawiarnia Mucha Kawiarnia Okno Kawiarnia Pub „Środek” Klinika dr Sirek Klinika Galena Klinika Łukasza Klubokawiarnia Aquarium Książnica Beskidzka Księgarnia Klimczok Lunita Restauracja Magazyn Wnętrz Malachit Day Spa Marakesz SPA Marcela Salon Kosmetyczny Margerita Restaurant & Pizza Medycyna Estetyczna i Dietetyka Gabriela Bogucka Miejski Dom Kultury Mitas design Multicoolty Muzeum Historyczne My Honey Home Studio & Bistro Nowy Świat Restauracja Novamed Clinic Oky Doky Bielsko Okulus Old Mountain barber shop Optyk Studio na Starówce Outlet Buława Pan Brzytwa Barber shop Parasol Caffe Pastamore Restauracja Perfumeria Sinatra Peron Pizzeria Picollo Poliklinika Stomatologiczna „Pod Szyndzielnią” Prestige Sklep Włoski Proper Coffee Palarnia Kawy Przychodnia X-Med Pub Dog’s Bollocks Racketlon Korty Tenisowe Renault Wektor Salon Samochodowy Rodental Plus Rosiewicz Optyka RoWinGood – sklep z winami Rumoteka Ryłko by Agnes&Paul Salon Optyczny Ewa Jasiczek Skin Laser Lubelscy Sklep Papierniczy na Podcieniach Stomatologia Primadent Strzelnica Gun Club Studio Mody Anna Drabczyńska Studio Paula body & soul Styl Studio Vena Szpilka

78

Słodownia Tkalnia Urody Tofu Bistro Toyota Salon Samochodowy Trendy Nails Fashion Trendy Hair Fashion Salony Twomark Sport We Coffee Palarnia Kawy Wirtuozeria WołoWina Restauracja Wróblówka Ventus Rosa Apartamenty V&K Cosmetics Zupolandia Żółwik Bubble Tea CIESZYN Bistro Limonka Cafe Arkady Cafe Muzeum Galeria 13 Herbaciarnia Laja Informacja Turystyczna Kawiarnia Herbowa Kawiarnia Kornel i Przyjaciele Klubokawiarnia Presso Kino Piast Mokka Cafe Naleśnikarnia Pepperoni Oky Doky Cieszyn CISIEC Hotel Zacisze CZECHOWICE-DZIEDZICE Proper Coffee Palarnia Kawy JAWORZE Apetit Bistro Dotyk Urody Hotel Jawor Xtrening JELEŚNIA Villa Martin KATOWICE Absurdalna Aioli Katowice Bobby Burger Byfyj Nikiszowiec BWA Katowice Centrum Informacji Turystycznej Chopin Cafe Gryfnie Kino Światowid Kluboczajownia Teoria Lorneta z Meduzą Szyb Wilson

Śląska Organizacja Turystyczna Trzy Siostry Węglokoks Zimbardo Nikiszowiec Złoty Osioł Złoty Róg ZPAP Katowice KOBIERNICE Gospoda Krakowska KĘTY Ice Spot Lili Instytut Kosmetyki OŚWIĘCIM Cafe Bergson Miejska Biblioteka Publiczna Optyk Kołder PORĄBKA TriVita PSZCZYNA Muzeum Zamek Restauracja Frykówka Kawiarnia Dolce Vita TYCHY Browar Obywatelski Tychy Hotel Piramida Restauracja Browarowa 21 Restauracja Pod Prosiakiem Mikro Klimat bistro & cafe Studia fryzur Bronkowska Avanti Steak House Revital Fitness & Gym Kolorowy Talerz Dusza Natury USTROŃ Mokate Pizzeria Melissa Prestige SPA Uzdrowisko Ustroń SZCZYRK Informacja Turystyczna Hotel Alpin Hotel Klimczok WISŁA Rezydencja Pod Ochorowiczówką ŻYWIEC Bistro Rynek 19 Cukiernia Ania Galeria Lider Miętówka Cafe


REKLAMA

79


Najnowsza

Endermologia LPG Alliance® Opracuj z nami swój plan Endermologii na cały rok. Wykup pakiet 12 zabiegów a drenaż otrzymasz w prezencie.

Ujędrnienie

71% wygładzenie

67% Mniejszy obwód w talii o

-5,2cm

QR CODE

Wygenerowano na www.qr-online.pl

REKLAMA

Bielsko-Biała 43-300, ul. Zielona 6 +48 604 355 641 e-mail: recepcja@studiopaula.pl www.studiopaula.pl

80


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.