Jedyny taki magazyn lifestylowy
ale numer! 5[14] 2014 czasopismo bezpłatne ISSN 2084-4867 grudzien 2014 - styczen 2015 www.2bstyle.pl
POKONAĆ LĘK PRZED LATANIEM Karina Lisowska
Natasha Pavluchenko BUSHIDO S/S 2015
IGNACY CEMBRZYŃSKI FOTO
METAMORFOZY
z Chianti Luxury & Harmony
MIĘDZY GALICJĄ A RESZTĄ ŚWIATA KAWIARNIA W STAJNIACH KSIĄŻĘCYCH
DUBAJ DLA POCZĄTKUJĄCYCH
Robert MAKŁOWICZ, Roman FRANKL, Anna KULEC-KARAMPOTIS, Jakub ILEWICZ, Marian CHOLEREK, Magdalena JÓZEFACKA, Mateusz CZEKIERDA
1
2
3
4
SALON BMW SIKORA W NOWEJ ODSŁONIE
Salon samochodów marki BMW w Bielsku-Białej posiada miano najbardziej nowoczesnego w Polsce. To tutaj klienci marki jako pierwsi mogą spotkać się z najnowszymi technologiami i kompleksową, profesjonalną obsługą, Ci którzy mieli okazję odwiedzić salon, nie kryją podziwu. Właściciel Ireneusz Sikora, podjął się wyzwania ogromnej inwestycji w Bielsku-Białej, salon, który powstał w 2002 roku został rozbudowany i unowocześniony. W lokalu o powierzchni 2850 m2 mieści się salon nowych samochodów BMW, powiększony i unowocześniony serwis BMW oraz całkiem nowy serwis samochodów MINI. W salonie mieści się także dział części i akcesoriów BMW i MINI, dział produktów finansowych oraz dział ubezpieczeń – każdy klient jest więc obsługiwany kompleksowo.
Salon BMW Sikora, jako pierwszy w Polsce jest w całości obsługiwany przez nowoczesny system konfiguracji samochodów – VPP (Virtual Product Presentation). Każdy detal, który wybiera klient, jest uwidoczniony w modelu na ekranie. System pozwala obejrzeć klientowi konfigurowany samochód pod każdym kątem, zarówno zewnątrz, jak i wewnątrz, a także umieścić go w różnych sceneriach. Warto wiedzieć, że BMW jest obecnie liderem w sprzedaży samochodów w segmencie luksusowym w Polsce, a salon BMW Sikora jest jednym z najlepiej prosperujących w kraju. Ireneusz Sikora nie ukrywa, że w jego salonie najbardziej ceni się atmosferę profesjonalizmu i opieki o potrzeby klienta, a rozbudowa budynku ma zapewnić gościom funkcjonalną powierzchnię, przystosowaną do ekspozycji stale poszerzającej się gamy samochodów marki BMW.
5
Wchodzisz do środka i zamykasz oczy. Uderza Cię zapach korzennych przypraw, kawy i czekolady – gdześ wyraźnie przebijają się nuty korzenne i pieprzowe, albo odwrotnie energetyczne i swieże aromaty owocowe. Nie jesteś w cukierni, tylko w sklepie z kosmetykami.
Apetyczne kosmetyki Późna jesień i zima to okres, kiedy najchętniej zaszylibyśmy się w domu i otulili ciepłym kocem. Herbata z cytryną, gorąca kąpiel, grzane wino... Panaceum na chłodne dni, to również aromatyczna pielęgnacja, która pobudzi ciało i zmysły. Pachnące kosmetyki, to doskonały pomysł na poprawę nastroju w długie jesienno – zimowe wieczory. To również idealny prezent dla bliskiej osoby. Zapach przywraca wspomnienia, powonienie jest przecież jednym z najpierwotniejszych i najstarszych zmysłów organizmów żywych. Wspominając święta myślimy o zapachu zielonej choinki, pomarańczy i babcinego ciasta. W wakacyjnych wspomnieniach pojawiają się zapachy morza, egzotycznych owoców lub polnych kwiatów. Dlatego nikogo nie dziwi, że tak łatwo dajemy się oczarować kosmetykami kryjącymi w sobie smakowite aromaty. Kosmetyki sensoryczne dbają nie tylko o ciało, wpływają również na
samopoczucie. Pomagają walczyć z apatią, zmęczeniem i ogólnym spadkiem formy. Te bazujące na naturalnych składnikach oprócz pięknego zapachu, mają szereg właściwości pielęgnacyjnych. Ich stosowanie jest bardzo przyjemne a efekty są szybko widoczne. Kosmetyki z zawartością kakao ujędrniają, drenują i wzmacniają skórę. Po kawowe warto sięgnąć przy problemach z cellulitem i przy braku koncentracji. Wiśnia nadaje piękny koloryt ale również zmiękcza i nawilża, natomiast żurawina uszczelnia naczynia krwionośne i odmładza. Jeśli chcesz zadbać o skórę i zafundować sobie chwilę wytchnienia w długi zimowy wieczór, koniecznie odwiedź sklep Organique. Znajdziesz tam zdrowe, naturalne kosmetyki sensoryczne o zniewalających zapachach. Kosmetyki możesz połączyć w pięknie zapakowane zestawy prezentowe i podarować najbliższym.
Linie polecane na chłodniejsze dni Spicy – Aromatyczna, pobudzająca zmysły seria uwodzi zapa- Żurawinowa – Kosmetyki na bazie żurawiny działają antybakchem korzennych przypraw, chili i soczystej pomarańczy. Dzięki zastosowaniu składnika REGU®-AGE usprawnia krążenie, spowalnia procesy starzenia i działa antyoksydacyjnie. Ponadto wzmacnia strukturę skóry i nadaje jej piękny, zdrowy wygląd. Wyjątkowy, orientalny zapach kosmetyków długo pozostaje na skórze, działając relaksująco i odprężająco. Czekoladowa – Słodka seria oprócz właściwości nawilżających i wygładzających, działa również antycellulitowo i wyszczuplająco, co zawdzięcza obecności teobrominy i kofeiny. Składniki te pobudzają krążenie krwi w skórze, co powoduje przyspieszenie spalania tkanki tłuszczowej, eliminację toksyn i zmniejszenie obrzęków. Dzięki dodatkowi naturalnej erytrulozy, kosmetyki czekoladowe poprawiają koloryt skóry, subtelnie i równomiernie ją brązują oraz zapewniają zdrowy wygląd przez cały rok. Efekty: wspaniale wyglądająca, jędrna skóra i dokonały nastrój przez cały dzień.
6
teryjnie, nawilżająco, odmładzająco i liftująco, wzmacniają odporność immunologiczną skóry. Hamują szkodliwy wpływ wolnych rodników. Dzięki zawartości cennej żurawiny preparaty z tej linii doskonale nawilżają, rozjaśniają i rewitalizują skórę. Są szczególnie polecane do skóry naczynkowej i zwiotczałej. Pielęgnacja z linią żurawinową to apetyczna przygoda, po której skóra staje się widocznie odmłodzona, napięta i wzmocniona. Nie sposób opisać wszystkich specyfików Organique i ich walorów. Zachęcamy zatem do odwiedzin sklepu, w którym każdy produkt można na miejscu przetestować. Zapraszamy do aromatycznego świata Organique.
Aleja Armii Krajowej 193 43-309 Bielsko-Biała tel. (33) 815 15 15 kom. 697 15 15 15 www.polmedico.com mail: info@polmedico.com
14 znakomitych lekarzy 11 klimatyzowanych gabinetów stomatologicznych super nowoczesna diagnostyka – tomograf 3D 7 stanowisk ortodontycznych łatwy dojazd i wygodny parking
7
PROMOCJA
Śnieżnobiałego uśmiechu od święta i na co dzień życzy
na wstępie czasopismo bezpłatne ISSN 2084-48
Niebanalnych Świąt życzymy
modelka: Joanna Orzechowska foto: Łukasz Kitliński stylizacja: Beata Bojda melonik: suknieagnes.pl produkcja i koncept: 2B STYLE
napisz do nas: redakcja@2bstyle.pl Wydawca: MEDIANI Anita Szymańska, www.mediani.pl ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała e-mail: mediani@mediani.pl tel. 504 98 93 97 2B STYLE ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała ul. Cieszyńska 2, 43-300 Bielsko-Biała e-mail: redakcja@2bstyle.pl www.2bstyle.pl Redaktor Naczelny: Agnieszka Ściera Reklama: reklama@2bstyle.pl, tel. 609 63 73 83 Zespół redakcyjny: Agnieszka Ściera (tekst), Anita Szymańska (tekst & foto), Katarzyna Górna-Oremus (tekst), Natasha Pavluchenko (fashion) Ewa Krokosińska-Surowiec (teksty) Roman Kolano (tekst), Beata Bojda (uroda) Łukasz Kitliński (foto), Adrian Lach (foto), Bastek Czernek (foto), Gaba Kliś (architektura & design), Adam Kliś (sport), Anna Popis-Witkowska (korekta), Marcin Urbaniak (IT) Grafika i skład: Mediani | www.mediani.pl Druk: Drukarnia Printimus, ul. Bernardyńska 1, 41-902 Bytom www.printimus.pl Wydawnictwo bezpłatne, nie do sprzedaży. Copyright © MEDIANI Anita Szymańska Przedruki po uzyskaniu zgody Wydawcy. Listy: e-mail: redakcja@2bstyle.pl Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych i nie odpowiada za treść umieszczonych reklam. Redakcja ma prawo do skrótu tekstów. Wydawca ma prawo odmówić umieszczania reklamy lub ogłoszenia, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z obowiązującym prawem lub linią programową lub charakterem pisma. Produkty na zdjęciach mogą się różnić od ich rzeczywistego wizerunku. Ostateczną ofertę podaje sprzedawca. Niniejsza publikacja nie jest ofertą w rozumieniu prawa. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za opinie osób, zamieszczone w wypowiedziach i wywiadach.
Nasz adres: 1PznzUrzpn3W4imdUtkJgdLWnVGEYMQCCC
2B STYLE jest czasopismem zarejestrowanym w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej.
8
Materiały promocyjne na stronach: 7, 17, 64, 67 Reklamy na stronach: 2, 3, 4-5, 6, 9, 13, 18, 62-63, 65, 85, 86, 87, 88 Artykuły sponsorowane na stronach: 58-61, 66, 68-69, 74-75, 76-77, 84
PARTNER MEDIALNY: QR CODE
Wygenerowano na www.qr-online.pl
JESTEŚMY NA
I TU
Chcesz wesprzeć magazyn 2B STYLE? Możesz już wpłacić BITCOINY! Zeskanuj kod, zainstaluj portfel i przelewaj :)
10
OKOLICZNOŚCI
18
TRUDNE POCZĄTKI BIELSKICH TRAMWAJÓW
20
ROBERT MAKŁOWICZ
24
ROMAN FRANKL
28
MARIAN CHOLEREK
30
ANNA KULEC-KARAMPOTIS
34
JAKUB ILEWICZ
38
POKONAĆ LĘK PRZED LATANIEM
42
MAGDALENA JÓZEFACKA
44
NO TO CHLUP!
46
NATASHA PAVLUCHENKO BUSHIDO S/S 2015
52
IGNACY CEMBRZYŃSKI
58
METAMORFOZY Z CHIANTI LUXURY & HARMONY
62
URODA I ZDROWIE
70
MATEUSZ CZEKIERDA
74
MIĘDZY GALICJĄ A RESZTĄ ŚWIATA
76
KAWIARNIA W STAJNIACH KSIĄŻĘCYCH
78
NIE BĄDŹ JEDNORAZOWY
80
KALENDARZ SIATKAREK BKS STAL
82
DUBAJ DLA POCZĄTKUJĄCYCH
9
okoliczności
WYDARZYŁO SIĘ
Moda i meble Teatr Komedii Kuby Abrahamowicza Kuba Abrahamowicz, lubiany bielski aktor, rozstał się na dobre z Teatrem Polskim, aby leczyć śmiechem bielszczan w swoim Teatrze Komedii. Nowy Teatr znalazł miejsce na gościnnej scenie całkowicie odmienionego Klubu Klimat (Galeria SFERA). 11 stycznia działalność Teatru Rozrywki zainauguruje sztuka „Jak zostać SEX GURU” ze znakomitym Tomaszem Kotem w roli głównej. W kolejnych przestawieniach zobaczymy: Grażynę Bułkę „Poczekalnia”, Grupę Rafała Kmity oraz Produkt Krajowy Impro. Nareszcie w Bielsku-Białej będzie wesoło! | www.teatrkomedii.pl
To był niezwykły piątkowy wieczór. SFERA WNĘTRZ zwykle spokojna, rozbrzmiała gwarem rozmów, muzyką, dźwiękiem szkła. Pretekstem do spotkania była premiera nowej linii sof, kanap i foteli KLER. W przestronnych wnętrzach SFERY WNĘTRZ można było wypróbować, dotknąć, przekonać się o wygodzie wszystkich dostępnych przedmiotów. Kuchnia HALUPCZOK została przetestowana praktycznie podczas gotowania z Filipem Schmidtem. Zaproszeni goście mogli skosztować wyśmienitego kremu borowikowego, krewetek na ostro w kokosie i z chilli, a na deser śliwek zapiekanych pod kruszonką cynamonową. Miłośnicy wschodnich smaków poddali się krótkiej instrukcji przyrządzania sushi, którą poprowadził właściciel Restauracji KODO SUSHI. Wieczór uświetnił pokaz mody w wykonaniu odważnych pań, które poddały się metamorfozie. Ich autorka Maria Lachowicz-Bogunia, właścicielka Chianti Luxury & Harmony, w szczegółach opisała ten proces, podpowiadając obecnym paniom wiele ciekawych rozwiązań z zakresu mody i urody. Ta część spotkania szczególnie ucieszyła zaproszone panie, dla równowagi panowie mogli zasiąść za kierownicę nowego sportowego Audi. | więcej na www.sferawnetrz.com.pl
Premiera książki „Strój cieszyński” 6 listopada w Domu Narodowym w Cieszynie odbyło się szczególne wydarzenie dla tego miasta i całego regionu – premiera wydanego przez Fundację Braci Golec albumu „Strój cieszyński”. To już piąta pozycja z serii „Stroje ludowe w Karpatach polskich”, którą fundacja z powodzeniem realizuje dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Do tej pory w serii ukazały się: „Mieszczański strój żywiecki”, „Strój górali śląskich”, „Strój górali żywieckich” oraz „Strój górali podhalańskich”. Spotkanie promujące najnowszy tytuł było jak zawsze trochę uroczyste, trochę zabawne i jak zawsze tętniące żywą muzyką. W czasie premiery miała miejsce rozmowa Łukasza Golca i Pawła Golca z autorami, pokaz cieszyńskiego stroju oraz występ podopiecznych Fundacji Braci Golec.
10
11 października w Czechowicach-Dziedzicach odbyły się ciekawe warsztaty. Goście, którzy pojawili się w inspirujących wnętrzach Przestrzeni Kreatywnej K6 dowiedzieli się, jaki wpływ na skórę ma dieta. Myślą przewodnią akcji jest poznawanie siebie na nowo, pozytywne zmiany oraz podjęcie wyzwań, które czekają na każdego z nas. W programie znalazły się między innymi: kuchnia młodości, wykład kosmetologiczny oraz spotkanie z trenerem rozwoju osobistego, a także konkursy z nagrodami. | więcej www.projektja.pl
K U P O N R A B AT O W Y
WYDARZYŁO SIĘ
Pomysł na elegancki prezent
Nowa bielska marka podbija rynek! W listopadzie swoja premierę miała nowa polska marka odzieżowa, J. Fryderyk. Efektowny wieczór zrealizowany został przez agecję Prestige Edyty Dwornik. Najważniejsze działo się na scenie, na której królowały marynarki, koszule i garnitury. Tym razem pokaz przypadł do gustu szczególnie paniom, które miały okazję pooglądać przystojnych modeli, którzy wystąpili gościnnie z agencji Grabowska Models. Pokaz prowadzili Ola Kot i Jankes, prezenterzy Eska TV. Szczególny aplauz widzów zebrał Norbi za żywiołowe piosenki oraz za styl prowadzenia aukcji charytatywnej na rzecz hospicjum dla nieuleczalnie chorych dzieci. Goście chętnie licytowali wystawione na licytacji usługi czy przedmioty, wśród których znalazły się na przykład rękawice Tomasza Adamka z jego autografem – gratka dla fanów tego boksera. Pokaz mody zgromadził licznych gości wśród których wypatrzyliśmy m. in. Annę Guzik, Stachursky’ego czy Jarosława Jakimowicza. – Wiele osób pytało mnie, dlaczego nie Warszawa, dlaczego nie inne duże miasto. Ale my przecież jesteśmy z Bielska-Białej, stąd – mówiła Monika Jaskólska, właścicielka marki J. Fryderyk, dziękując współpracownikom za ukoronowanie czterech miesięcy pracy nad kolekcją. Historia marki J. Fryderyk sięga 2010 roku, kiedy to Monika Jaskólska postanowiła połączyć doświadczenia pochodzące z branży handlowej ze swoim zamiłowaniem do mody. Marka J. Fryderyk wszystkie swoje kolekcje projektuje i produkuje wyłącznie w Polsce, u rodzimych przedsiębiorców. Odbiorcy produktów marki to mężczyźni, których wygląd zewnętrzny stanowi wizytówkę. W ofercie salonów znajdują się: eleganckie garnitury, smokingi, duży wybór marynarek i spodni, zarówno klasycznych jak i sportowych, a także męskie obuwie, koszule, płaszcze, swetry. Obecnie salony marki znajdują się w Bielsku-Białej, Tarnowie i Wrocławiu a na 2015 rok zapowiadane są kolejne otwarcia w innych miastach. 2B STYLE było patronem medialnym wydarzenia. Gratulujemy i trzymamy kciuki za rozwój marki.
PODARUNEK PI¢KNOÂCI Prezent w postaci karty podarunkowej do wykorzystania na: • Luksusowe zabiegi na twarz/ciało • Zabiegi medycyny estetycznej • Zakup kosmetyków Dr Irena Eris
REKLAMA
ZAPRASZAMY ZAPR RASZAMY Bielsko – Biała, Galeria Sfera, ul. Mostowa 5, (33) 483 31 tel. (33 3) 4 83 3 1 44 4 11 Dr rIrenaEris.ccom DrIrenaEris.com
okoliczności
WYDARZYŁO SIĘ „FARO” wspiera młode talenty. 24 października w hotelu „Czarny Groń” odbył się Międzynarodowy Konkurs Młodych Talentów „FOLK HAIR” we fryzjerstwie organizowany przez Zakład Doskonalenia Zawodowego w Wadowicach. Uczniowie szkół fryzjerskich konkurowali w ośmiu kategoriach udowadniając, że sukces to suma talentu i ogromnej pracy. Jednym z głównych sponsorów imprezy była Hurtownia Fryzjersko-Kosmetyczna „FARO” z Bielska-Białej, która oprócz nagród dla zwycięzców w poszczególnych kategoriach ufundowała nagrodę specjalną dla wyróżniającej się zawodniczki w kategorii „strzyżenie klasyczne”. Nagrodą jest udział w ekskluzywnym pokazie i warsztatach z mistrzynią świata we fryzjerstwie Joanną Zarembą-Wańczurą, które odbędzie się 1-2 lutego 2015 w Milówce Hotel „TYCJAN”.
O edukacji i kulturze w pasażu
Cel – zdrowe włosy Dwa dni – tyle trwało wielkie show Joico, prestiżowej marki, która specjalizuje się w ekskluzywnych kosmetykach do włosów. Spotkanie odbyło się w Krakowie w hotelu Holiday Inn w dniach 23-24 listopada. Jednym z głównych prelegentów spotkania była bielszczanka Beata Woźniakowska-Nycz, która jest dyrektorem edukacji Joico Polska. Od przeszło dwóch dekad prowadzi w stolicy Podbeskidzia własny salon fryzjerski. W swoim wystąpieniu przybliżyła filozofię marki, która główny nacisk kładzie na zdrowe włosy, a nade wszystko opiera się na prawdzie. Konsultacje, rozmowy, a przede wszystkim pełne porozumienie z klientem, to podstawa działania. – Nie ma mowy o kłamstwie. Nie mówimy, że nasze produkty są wolne od amoniaku. Zawierają natomiast dobroczynne składniki, które sprawiają, że włosy stają się zdrowsze, a co za tym idzie są bardziej lśniące – mówiła dyrektor edukacji, której towarzyszył team edukatorów w składzie: Julita Niezgoda, Małgorzata Bartoszewicz, Dorota Janiszewska oraz Sebastian Hubert. Cztery szybkie metamorfozy, które zaprezentowali to dowód na to, jak przy pomocy kosmetyków do stylizacji z linii Style&Finish i Structure można diametralnie zmienić fryzurę i w kilka chwil być gotowym na wielkie wyjście. W rolę modelek wcieliły się podopieczne agencji Grabowska Models. Warto dodać, że na scenie pojawiła się także Gill Berry z Lodnynu, która zaprezentowała techniki strzyżeń i koloryzacji oraz stylizacji. Siedem propozycji nawiązywało do zbliżających się świąt oraz karnawału.
12
28 listopada odbył się II Piknik Organizacji Pozarządowych. Na terenie pasażu Tesco przy ulicy Warszawskiej w Bielsku-Białej pojawili się przedstawiciele 30 stowarzyszeń, którzy za główny cel obrali propagowanie kultury, edukacji wśród młodzieży, jak również seniorów. Współorganizatorem wydarzenia było Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne Teatr Grodzki. Piknik składał się z trzech części. Organizacje pozarządowe przeprowadziły różnorodne gry, konkursy. Odbył się także happening plastyczny dla dzieci i młodzieży „Jestem z Bielska-Białej i znam swoje miasto!”, którego celem była plastyczna ilustracja ulubionych miejsc na mapie Bielska-Białej. Nie zabrakło także debaty na temat aktywności edukacyjno-kulturalnej młodych ludzi w tym młodzieży szkolnej w ofercie jaką przedstawiają instytucje publiczne i organizacje pozarządowe w Bielsku-Białej. Debata była elementem działań animacyjnych w ramach działania: Dzień NGO 2014, realizowanego w projekcie „Trasa 78 – ze śląskiego w świętokrzyskie” współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego.
Sukcesy bielskich modelek Listopad br. przyniósł wyjątkowe dobre wiadomości dla Grabowska Models. Dwie modelki, które reprezentuje Lucyna Grabowska, założycielka agencji, osiągnęły wielki sukces. Katarzyna Kwaśny, Miss Beskidów 2013 oraz finalistka Miss Polski 2013, została I wicemiss Bride of the World 2014. Międzynarodowego konkursu, który odbywa się w Chinach. W tegorocznej edycji wzięło udział 60 reprezentantek z całego świata. Warto dodać, że Katarzyna pochodzi z Jasienicy, ukończyła IV Liceum Ogólnokształcące w Bielsku-Białej oraz studiuje polonistykę na Akademii Techniczno-Humanistycznej. Najpiękniejsza mężatka w Polsce – Joanna Sendecka z kolei dostała się do ścisłej „Top 5” wyborów MRS. World 2014, które zostały przeprowdzone w Stanach Zjednoczonych, a w których wzięło udział 35 pań. Bielszczanka zdobyła tytuł IV MRS. World. Warto dodać, że w 2000 roku została wybrana Miss Południa Nastolatek. Dziś zaś jest szczęśliwą żoną, a także opiekuje się 2-letnim synkiem. – To dla nas duży sukces. Jesteśmy bardzo dumni z osiągnięć naszych podopiecznych – mówi Lucyna Grabowska.
PODARUJ
Z A P R OS Z E N IE U P OM IN KOWE NA WYJĄTKOWY ZABIEG PIELĘGNACYJNY!
Przy zakupie zaproszenia za minimum 300 zł otrzymasz wyjątkowy
PREZENT! AKTYWNY KOREKTOR ZMARSZCZEK
ul. Wyspiańskiego 8, Bielsko-Biała, tel. 33 810 69 89 www.bielsko-biala.dermikasalony.pl Oferta ważna od 01.12.14 do 31.12.14 lub do wyczerpania zapasów
13
okoliczności
POLECAMY
Kolęduj z Golcami Ręcznie robiona biżuteria dla kobiet i mężczyzn. Rarytas! |www.vitalijsky.blogspot.pl Ceramiczna rybka, Na Nowy Rok, na szczęście! | Ars Nova, ul. Kościelna 3 Bielsko-Biała
Zegarki S.T.A.M.P.S. Oryginalny prezent! | Fabryka Jakości, ul. Rynek 19 Bielsko-Biała
Voucher upominkowy do Chianti: na zabiegi fryzjerskie, kosmetyczne, stylizację lub na dobry nastrój! | Chianti Luxury & Harmony www.chianti-studio.pl
Najpiękniejsze kolędy i pastorałki. Ponad trzygodzinny zestaw dwudziestu jeden utworów zgromadzonych na płycie CD lub 25 na DVD. Najnowsze przedsięwzięcie słynnych bliźniaków z Milówki zostało nagrane w Bazylice na Jasnej Górze. Wyjątkowy koncert został zarejestrowany 13 grudnia 2013 roku. Obok Golec uOrkiestry wzięli w nim udział muzycy: lubelski chór Gospel Rain pod dyrekcją Grzegorza Głucha, kwartet dęty znakomitego puzonisty, profesora Zdzisława Stolarczyka, na XVII-wiecznych skrzypcach Antonio Stradivariusa zagrała laureatka Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego, Agata Szymczewska. Na scenie pojawili się także beskidzcy dudziarze i trombiciarze oraz najmłodsi muzykujący podopieczni Fundacji Braci Golec, w tym dzieci Pawła i Łukasza – Majka, Bartuś i Antosia Golcowie. Najnowsze wydawnictwo sygnowane przez Golców zachwyca swoim rozmachem. Łączy tradycję i nowoczesność. Jest ucztą dla ucha i oka. Dominujące w czasie koncertu kolory – złoty, niebieski, żołty i biały sprawiają, że widz może na własne oczy zobaczyć niebiańską atmosferę Bożego Narodzenia. Płyta do nabycia w dobrych sklepach płytowych oraz na stronie | www.golec.pl
Bielizna delikatna jak mgiełka! Dla kobiet ceniących rzeczy wyjątkowe! | Mitas design
Domowa piekarnia Domowa piekarnia to nie tylko książka kucharska, prezentująca ponad 70 przepisów na różnego rodzaju chleby i bułki na zakwasie, pieczywo drożdżowe, słodkie przysmaki i potrawy, które można z chlebem podawać. To także piękna historia rodzinnej tradycji, pełna ciepła opowieść o fascynacji piekarnictwem i o miłości do chleba. To pełna humoru osobista opowieść, w której wątki rodzinne splatają się z ogromną wiedzą autora. Doskonała lektura i pachnący powód do zamiany domu w kameralną piekarnię, gdzie nie zmarnuje się żaden okruszek.
14
zapraszamy na
BAL SYLWESTROWY
Oferta zawiera: wykwintne menu bogaty bufet owocowy open bar na napoje bezalkoholowe alkohol ( 0,5l/ para) toast winem musującym muzykę na żywo Szczegóły oferty: tel. 33 822 10 65 lub 601 45 43 04 Cena: 290 zł/os Grępielnia Restauracja & Apartamenty ul. Partyzantów 22, 43-300 Bielsko Biała www.grepielnia.eu REKLAMA
Organizujemy niezapomniane spotkania wigilijne dla firm...
Browar Miejski, ul. Piwowarska 2 (Starówka), Bielsko-Biała, tel: 33 815 02 70, informacje: mk@browarmiejski.pl www.browarmiejski.pl QR CODE
Wygenerowano na www.qr-online.pl
znajdź nas na:
15
okoliczności
POLECAMY Druga świeczka na torcieBAZAR Kolejna świeczka na torcie dla BAZAR Second Hand. Wyjątkowy sklep z odzieżą obchodzi 20 grudnia swoje drugie urodziny. 2B STYLE od samego początku kibicuje inicjatywie, która – jak widać – spodobała się bielszczanom. Zamysł był prosty. Ubrania, choć z drugiej ręki, jedyne w swoim rodzaju, które można wypatrzeć tylko w takim sklepie, jakim jest obecnie BAZAR. Pomysł dodawania zdjęć kolekcji, na dzień przed wystawieniem ich na sprzedaż, okazał się strzałem w dziesiątkę. Wielu bielszczan w niedzielny wieczór wypatrywało na portalu społecznościowym nowych ofert, aby z następnego dnia stanąć w kolejce po upragnioną rzecz. Bazar Second Hand wciąż się rozwija i wprowadza nowe marki. Ostatnio pojawiła się kolekcja, która jest efektem mariażu z Cococabaną. Urodziny BAZAR Second Hand odbędą się 20 grudnia w siedzibie sklepu przy ulicy Komorowickiej 36. W programie imprezy między innymi: wyśmienita muzyka, pyszne jedzenie oraz tort godny drugiego roczku. 2B STYLE objęło patronat medialny nad wydarzeniem.
Biżuteryjki dla WOŚP Biżuteryjki dla WOŚP to kilkusetosobowa grupa niezależnych artystów. Już po raz czwarty twórcy biżuterii przygotowują unikatowe przedmioty na rzecz WOŚP. W finale 2015 pojawi się kilkadziesiąt niesamowitych projektów. Inicjatywę artystów wspiera grono cenionych fotografów oraz gwiazd, które występują w sesjach zdjęciowych, promujących biżuterię. W tym roku również Rafał Maserak. Cała akcja ma charakter pro bono. Całkowity przychód z aukcji jest przeznaczany na konto WOŚP! | www.bizuteryjkidlawosp.pl
Ubranka dla dzieci Jeżeli szukasz ubranka dla swojego dziecka w dobrej cenie, a jednocześnie wykonanego z najwyższej jakości materiałów, to może być coś dla ciebie. Sklep internetowy „Grusie” ma w swojej ofercie wyjątkowe kolekcje. Istnieje również możliwość indywidualnego zamówienia. Sklep internetowy www.grusie.com.pl z ubraniami dla dzieci jest alternatywą dla masowej produkcji towarów, które nie spełniają oczekiwań klientów. – W naszym sklepie znajduje się wyłącznie towar naszej własnej produkcji. Każde ubranko jest szyte ręcznie na bazie materiałów najwyższej jakości, z dbałością o każdy detal – podkreśla właścicielka sklepu, Jolanta Gruszeczka. | www.grusie.com.pl
16
Ludzie w nienawiści Krzysztof A. Zajas To pierwszy tom „trylogii grobiańskiej”, której wciągająca, mroczna akcja rozgrywa się zarówno w królewskim mieście Krakowie, pobliskich Grobianach, jak i w dzikich jarach pomiędzy nimi. W niejasnych okolicznościach na wycieczce w podkrakowskich Skałkach ginie kierowca quada. Po kilku godzinach podobny los spotyka jego kolegę, zadźganego nożem w gondoli balonu nad Wisłą, nieopodal Wawelu. Drugi z nich na kilka chwil przed śmiercią... Tego, co wydarzyło się dalej, dowiecie się z książki.
PROMOCJA
17
historia
TRUDNE POCZĄTKI BIELSKICH TRAMWAJÓW Bielsko na przełomie XIX i XX wieku wyglądało imponująco. Piękny teatr, poczta, sieć wodociągowa, chodniki wzdłuż ulic i liczne zakłady przemysłowe sprawiały, że to zaledwie 16-tysięczne miasto położone wśród gór było postrzegane jako bardzo nowoczesna i prężna aglomeracja. To również tutaj bardzo szybko zawitała elektryczność. Już 13 września 1893 uruchomiona została centrala elektryczna, czyli pierwsza elektrownia przy ul. Blichowej 64-66. Wydarzenie to stało się krokiem milowym dla rozwoju miasta i powstania tramwajów. Jak informuje dr Jerzy Polak, największy znawca historii bielskich tramwajów, pierwsze przymiarki do powstania linii tramwajowej – i na dodatek elektrycznej – były już w 1884 roku. Jednak na przeszkodzie tej inicjatywie stanął prozaiczny problem, czyli brak elektrowni. Jak oswajano technikę Gdy tylko pojawiło się zasilanie elektryczne, na nowo odżyła propozycja, aby uruchomić pierwszą linię tramwajową od dworca kolejowego do położonego za południową granicą miasta Cygańskiego Lasu. 14 października 1894 roku zawiązano Komitet Akcyjny Lokalnej Kolei Żelaznej, do którego weszli bogaci przedsiębiorcy z miasta. Kilka miesięcy później, 7 lutego 1895 roku magistrat Bielska podpisał umowę z komitetem. Oficjalnie dokonał tego wiceburmistrz Emil Twerdy. Koncesja udzielona na 60 lat przewidywała, iż pojazdy po wąskich ulicach mogły się poruszać z prędkością 8 km/godz., a na szerokich mknąć z zawrotną szybkością 16 km/godz. Po zakończeniu podstawowych prac
18
Na zdjęciu – tramwaj na ulicy Pasternak (dzisiaj ul. 1 Maja)
budowlanych, 25 października 1895 roku o godz. 4 po południu odbyła się pierwsza jazda próbna. Tramwaj powoli przetoczył się przez miasto, ku radości inwestorów. Okazało się jednak, uruchomienie stałych ciągłych połączeń nie było proste. Jeszcze w listopadzie prasa pisała: – Już od dłuższego czasu czynią tu próby z nowo zbudowaną koleją elektryczną, które prawie zawsze niepomyślny dają rezultat, gdy wagon często wyrzucany bywa z szyn. Na szczęście, po przerwaniu prądu elektrycznego wagon dalej się nie porusza. Wypadki tramwajowe Taki opis nie nastrajał zbyt optymistycznie do nowego środka lokomocji. Trzeba jednak pamiętać, że uruchamianie tramwajów napędzanych prądem było pionierskim zajęciem i to doświadczenia bielskie wykorzystywali inżynierowie elektryfikujący inne miasta. Np. Silesia z wielkim niepokojem opisuje problemy z odpowiednim ustawieniem mocy dostarczanej energii elektrycznej. Ta sama gazeta donosi też o wypadku, jaki zdarzył się na ul. Blichowej, gdy tramwaj testowy wiozący grupkę dzieci wypadł z szyn. Na szczęście, nikomu nic się nie stało. Po wielu nieudanych próbach, w końcu opanowano technikę, by po szynach mogły mknąć żółto-czarne tramwaje. W takie bowiem austriackie kolory państwowe pomalowane zostały wszystkie tramwaje jeżdżące po Bielsku. Nie oznacza to, iż nie było problemów czy też trudnych sytuacji w funkcjonowaniu tego cudu techniki. Co jakiś czas w prasie pojawiały się artykuły informujące o wypadkach. W notatce pt. Karambol z tramwajem elektrycznym czytamy: – We środę wieczorem wyjeżdżał wóz hotelowy z hotelu Kaiserhof i puściwszy
Tekst: Jacek Kachel, bielsko.biala.pl
się szybko, najechał na ulicy Franciszka Józefa na przejeżdżający właśnie tramwaj. Nastąpiło zderzenie, przyczem tramwaj się wykoleił. Oba wozy odniosły uszkodzenia. Na szczęście, nie było w tramwaju żadnych pasażerów – informował Dziennik Cieszyński w sierpniu 1913 roku. Przedsiębiorstwo dobrze zarządzane W marcu 1914 roku Nowy Czas zamieścił informację pt. Starcie się z koleją elektryczną. – Dnia 16 marca około godz. 2 po południu przejeżdżał parobek Józef Jura przez tor kolejowy. Równocześnie nadjechała kolej elektryczna w kierunku dworca. Kolasa i kolej elektryczna zderzyły się, przyczem parobek został ciężko poraniony. Kolasa zgruchotała się. W całych dziejach funkcjonowania tramwajów w Bielsku nigdy jednak nie doszło do katastrofy drogowej. Do kroniki kryminalnej miasta trafił również tramwaj, jako miejsce groźnego zdarzenia w 1907 roku: – Do tramwaju elektrycznego wskoczył w sobotę robotnik Kwaśny z Bystrej polskiej i zaczął nożem żgać pasażerów. Aresztowany oświadczył, że przypuszczał, iż między pasażerami znajduje się jego brat, z którym się przed chwilą w mieście pokłócił i na którym chciał się pomścić. Warto podkreślić, że przedsiębiorstwo tramwajowe było bardzo dobrze zarządzane i przynosiło duże zyski. Liczba chętnych do korzystania z tego środka lokomocji systematycznie rosła. W roku 1897 odnotowano 315 tys. pasażerów, w 1911 było to już 817 tys. osób, a w 1916 roku – milion. Pomimo wojny, dochód kolejki elektrycznej do Cygańskiego Lasu osiągnął 203.522 K 10 h. Aż 5 proc. czystego zysku przekazano na wypłatę dywidendy, co w tamtych czasach należało do rzadkości.
RADOŚĆ ZAKUPÓW! ŻYWIEC
Zeskanuj kod i kliknij lubię to
Dołącz do nas na Facebook-u www.facebook.com/ GALERIALIDER
Chcesz wiedzieć więcej o organizowanych przez nas wydarzeniach? Zobacz:
www.
.pl
19
POKAZUJĘ INNYM TO, CO JEST DLA MNIE WAŻNE ROBERT MAKŁOWICZ. KRYTYK KULINARNY, PODRÓŻNIK, PRODUCENT I PROWADZĄCY PROGRAMU „MAKŁOWICZ W PODRÓŻY”. Z Robertem Makłowiczem rozmawia Agnieszka Ściera, foto Bastek Czernek
20
: Jest Pan znanym miłośnikiem Wiednia i galicyjskiej tradycji. Czy znajduje Pan podobieństwa między Wiedniem a Bielskiem-Białą? Robert Makłowicz: Oczywiście że widzę, choć nie dla wszystkich to musi być oczywistość. Można sobie bowiem zadać pytanie, cóż wspólnego może mieć polskie miasto leżące w województwie śląskim z dawną stolicą Austro-Węgier? Województwo śląskie kojarzy się historycznie z ziemiami zaboru pruskiego, więc tu nie na Wiedeń, lecz Berlin należałoby zerkać, tymczasem jest jedynym w Polsce tworem administracyjnym, skupiającym w sobie ziemie wszystkich trzech zaborów. Pewnie, że to wszystko Polska, ale zabory odcisnęły obecne do dziś ślady, nie tylko w architekturze historycznej czy kuchni, lecz również współczesnej mentalności ludzkiej. Te trzy kawałki Rzeczypospolitej różnią się nadal od siebie i według mnie trudno je wrzucić do jednego wojewódzkiego worka. No bo jak się ma Zagłębie do Górnego Śląska, jak się ma Bielsko-Biała do Katowic, jak się ma Częstochowa do Chorzowa, co na Śląsku robi Żywiec? Pamiętam, że w latach 70. jeździło się z Krakowa do Bielska po rzeczy ekskluzywne, niedostępne pod Wawelem, całkowicie jak do Wiednia, choć znacznie krócej i prościej. Na przykład po bawełniane podkoszulki, zwane dziś t’shirtami. Mam wrażenie, że było to miasto o jednej z najwyższych stóp życiowych w Polsce. Teraz chyba jest podobnie, czytałem gdzieś, że mieszka w nim najwięcej w kraju milionerów. I Bielsko-Biała ma mieszczaństwo. Jakże nam tego etosu, w przeciwieństwie do Czech na przykład, brakuje. U nas albo chłopi, albo szlachta, nic pośrodku. A teraz schłopiałe społeczeństwo z przetrzebionymi przez Hitlera i Stalina elitami usiłuje wdziać kontusz, co nieraz wygląda komicznie. Ten kandydat na króla Polski przemawiający z mieszkania w sosnowieckim bloku, te pseudo-dworki, gigantyczne pałace weselne pośrodku niczego, przypominające stylem i rozmiarami licheński arcykicz, to obejście pompatyczno-ceremonialne, bruderszafty, karykatura szlachetczyzny. Ale Bielsko, zwłaszcza Bielsko, było zawsze nieco odmienne, typowo mieszczańskie, burżuazyjne. Przecież to było jedno z najlepiej uprzemysłowionych miast w Polsce, najbogatszych. Wielokulturowe w dodatku, co jest bardzo ważne. Zupełnie odrębne, proszę zauważyć, że okolice Bielska to protestantyzm, zatem i inny kościół rzymski, który musi się bardziej starać, gdyż ma konkurencję, zatem trochę inaczej wygląda. I zupełnie coś odwrotnego niż na Mazowszu na przykład, gdzie w czasie zaboru rosyjskiego rzucono hasło: Polak równa się katolik. Tutaj odwrotnie, Polak często znaczyło ewangelik. Umknęło nieco naszym obserwatorom życia politycznego, gdy doszło do zupełnie paradoksalnej sytuacji, gdy Jerzy Buzek, polski premier protestant ściskał się z Helmutem Kohlem, niemieckim kanclerzem katolikiem. Mamy zatem bielskich Polaków, niekoniecznie katolików, jak to na Śląsku Cieszyńskim, mieliśmy Niemców, ewidentne wpływy czeskie, a nie możemy zapominać o Żydach. Bielska Gmina Żydowska była po wiedeńskiej najbogatsza w całej Galicji. W formie szczątkowej, ale nadal istnieje. No więc jest to taki osobny byt i od kiedy sobie to uświadomiłem, miasto poczęło mnie fascynować. Potem, jak już upadł komunizm, przestaliśmy jeździć do Bielska po magnetofony i koszulki, wówczas jeździło się tam po włoskie specjały spożywcze, w tamtym czasie w Polsce nieosiągalne powszechnie.
: Bywał Pan tu wówczas, czy tylko zna Pan to jedynie z opowieści. RM: Mówię o własnych doświadczeniach. Inwestycje Fiata ściągnęły Włochów, a ci przecież nie mogą żyć bez swej kuchni. Jeździłem na przykład po parmezan do hurtowni prowadzonej przez Włocha. A poza wszystkim Bielsko to śliczne miasto. Teatr jak w Krakowie, Grazu, Zagrzebiu czy Rijece, tylko mniejszy trochę, bo i miasto mniejsze. Albo Hotel Kaiser, przemianowany po upadku Austro-Węgier na Prezydent, w którym zdaje się cały czas wiedzą, jak podaje się jajka w szklance. W Warszawie taka wiedza wcale nie jest powszechnie objawiona. To pewne kody kulturowe, które dla mnie są jasne, bo się w Krakowie wychowywałem i dla bielszczan są jasne, ale dla bydgoszczan, pilan, czy też kołobrzeżan już nie. : Skąd u Pana ta fascynacja Wiedniem? RM: Bo to w pewnym sensie jest moja stolica, to oczywiste. AŚ: Co lubi Pan najbardziej jeść w Wiedniu. RM: To zależy gdzie i kiedy. Są tysiące możliwości. Wystarczy przyjść na targ Naschmarkt, zrobić zakupy, zjeść coś w budkach. Albo tak zwany baisl, czyli typowe wiedeńskie obiadowe knajpy, w nich sznycle cielęce, Tafelspitz, czyli gotowana wołowina, gulasz z knedlami, strudle. A jak się ma ochotę na coś bardziej wykwintnego można iść do restauracji Steirereck, która jest wielu lat klasyfikowana w pierwszej 10 najlepszych restauracji świata. Jest po prostu fenomenalna. Ale mam też takie swoje ulubione, zwykłe miejsca, np. Oswald & Kalb, restauracja zaraz koło Stephansdom, w której podają naprawdę cudne sznycle, a miejsce autentyczne, z lokalną klientelą. : Restauracja Figlmüller na Wollzeile chwali się największymi i najbardziej Wienerschnitzel w Wiedniu… RM: Tak, ale to jest miejsce dla japońskich turystów. Sznycle są wielkie rzeczywiście. Ale to nie ma wiele wspólnego z tradycyjną kuchnią, zresztą Oscar & Kalb jest niedaleko, dosłownie kilka kroczków. Jak ktoś lubi prostą kuchnię, golonki na przykład, jest słynny Schweizerhaus na Praterze czy heurigery w dzielnicy Nussberg, czyli winiarnie podające własne wino, a do niego tradycyjne potrawy: chleb z pastą serową liptauer, pieczeń wieprzową z kminkiem, kapustą i knedlami, gulasz segedyński. : Często gości Pan w stolicy walca? RM: Parę razy do roku. Wiedeń jest jedyną stolicą w Europie, która produkuje naprawdę duże ilości wina. Lubię widzieć wokół siebie miłych, ładnie ubranych ludzi. A w Wiedniu ich bardzo wielu. Przyjemnie jest napić się pięciu rodzajów wina. Iść wieczorem na kolację. Kupić sobie buty albo w ogóle przejść się po mieście. : Mieszka Pan i pracuje w Krakowie, to także dawna Galicja. RM: W porównaniu z Wiedniem, zresztą nie tylko nim, Kraków to dziura przecież. Stolicą Galicji był Lwów i ten rozmach doby autonomii galicyjskiej widać w nim nadal bardzo wyraźnie. Są tam całe kwartały pięciopiętrowych kamienic, oczywiście mocno zaniedbanych, ale gdyby je odnowić, to byłoby wspaniałe miasto. : Ale mimo wszystko są to tylko budynki. Ludzie, którzy tu kiedyś mieszkali i tworzyli ten niepowtarzalny klimat już nie ma.
21
RM: Tak, to prawda. Zmiana przynależności państwowej, przesiedlenia. Ale i bez takich tragedii ludność miast się zmienia. Kraków w czasach mego dzieciństwa był czwartym co do wielkości miastem w kraju, po Warszawie, Łodzi i Wrocławiu, dziś jest drugi. Ale ludzi przybyło nie z powodu wyjątkowego tu przyrostu naturalnego, to ludność napływowa. Miasto daje jakieś perspektywy i jakieś szanse. Mieszkam w kamienicy w samym centrum miasta i ta kamienica, co jest niemal warszawskim syndromem tak zwanych „słoików”, prawie cała pustoszeje w święta. I nie chodzi o to, że jej mieszkańcy wyjeżdżają do swoich domków letniskowych, lecz do swych familii w swych rodzinnych stronach. : Ale nie zamierza się Pan wyprowadzić? RM: A gdzie miałbym się wyprowadzić? Ewentualnie do Bielska mógłbym. : Bielsko jest jeszcze większą prowincją. RM: Tak, ale bliżej granicy. Gdzie mógłbym mieszkać w Polsce? Jestem przyzwyczajony do wielokulturowej tradycji, zanurzony w środkowoeuropejską otchłań kulturową. Na te tematy, jak pojadę od Krakowa 15 kilometrów na północ, to już nie pogadam. : No właśnie, skąd Pan to wszystko wie? To, o czym pisze Pan w swoich książkach, opowiada w programach. Tego nie można po prostu przeczytać. RM: Z domu. To oczywiście truizm i banał, ale człowiek jest najczęściej tym, co wyniósł z domu. No dobra, u bezdomnych sierot się to nie sprawdza. Ale przeważnie tak jest. : Od września rozpoczęła się emisja nowych odcinków „Makłowicz w Podróży”. Jak wygląda tworzenie takiego programu? RM: Sama realizacja każdego odcinka to średnio dwa dni zdjęciowe. Wcześniej trzeba się przygotować teoretycznie, jeśli się gdzieś przedtem nie było, ale i tak najważniejszą umiejętnością ekipy musi być improwizacja. Pojawiamy się z kamerą wśród ludzi, na targach, ulicach, w upale, mrozie, w różnych kręgach kulturowych. Nie da się wszystkiego przewidzieć, więc trzeba umieć się dostosować. I reagować na gorąco. : Jak wybierane są kierunki, państwa, miejsca, w których kręcony jest program. Czy Pan jako producent mówi ekipie: w tym miesiącu jedziemy tu i tu... to musi też być kosztowne. RM: Wbrew temu, co myślą niektórzy zawistni widzowie, te podróże nie są opłacane z abonamentu. Po prostu zapraszają nas różnego rodzaju instytucje, ministerstwa turystyki danego kraju czy też regionu, dając nam na miejscu hotele i umożliwiając produkcję, a za bilety płacimy sami. Prawie wszystkie takie organizacje mają swoich przedstawicieli w dużych krajach, więc i w Polsce. Polacy jeżdżą po świecie, a świat chce się u nas pokazywać – czy może być lepsza zachęta do odwiedzin danego miejsca, niż pokazanie w telewizji jego zabytków i kuchni? Planowanie nie jest wybitnie długoterminowe, co roku podpisujemy nową umowę z telewizją i wcale z góry nie wiemy, czy takowa po raz kolejny zostanie podpisana. : Dobrze. Jest już plan. Pada decyzja – jedziemy do Kanady. Czy na miejscu otrzymuje Pan listę miejsc, które chcą, aby Pan pokazał, opowiedział o nich, czy szuka Pan też sam takich miejsc.
22
RM: Wygląda to różnie. Są miejsca, które świetnie znam, wówczas robię coś w rodzaju koncertu życzeń. Mówię, że chciałbym pokazać to i to i to... A są miejsca, w których nigdy nie byłem, jak Kanada na przykład. Więc dostaję jakąś listę. W dzisiejszych czasach można wszystko łatwo sprawdzić w Internecie, są też przewodniki. Nie tylko ja się tym zajmuję, również mój przyjaciel i współscenarzysta Paweł Lesisz. Razem sprawdzamy i dokonujemy wyboru. : Próbuje Pan wszystkiego, co pokazuje Pan w programach? Czy ma Pan jakieś obiekcje co do niektórych potraw. RM: Obiekcje to ja mogę mieć wyłącznie kulturowe. I to nie tyle ze względu na własną osobę, co ogólny odbiór. Na przykład w Kanadzie jada się foki. To jest staroindiańskie pożywienie. Proszę sobie wyobrazić histerię w kraju, gdybym pokazał zjadany foczy filet. Tak jak z wielorybem na Islandii. Ale trudno mówić o Islandii bez wieloryba. Są różne kultury i nie można przykładać jednej miarki do wszystkich. Nikogo wszak nie namawiam, aby poszedł do zoo i zabił fokę. Tylko jak powiedzieć Indianinowi w Północnej Kanadzie, by nie jadał czasem fok, skoro jego przodkowie przetrwali również dzięki temu, że je jedli. Niemniej foki nie pokazałem, to nie jest program o ekstremach. Staram się pokazać rzeczy reprezentatywne dla danego miejsca, ale też mnie interesujące. Byłem w Australii, ale nie jadłem mrówek i dżdżownic, chociaż Aborygeni jedzą. : Kręcenie programu to nie tylko praca, to także przyjemność? RM: To tylko i wyłącznie praca, ale praca też może być miła. : Skąd wzięła się u Pana ta pasja do kulinariów? Bo nie jest Pan z wykształcenia kucharzem. RM: Nie śledziłem tego z freudowskim zacięciem, ale w domu, odkąd sięgam pamięcią, zawsze przywiązywano sporą wagę do tego, co się je. Myślę, że to był taki podświadomy protest przeciw chamstwu PRL, tej szarzyźnie, która nas otaczała. Zawsze się jadło na porcelanie, na przedwojennych nakryciach, sztućcami z monogramami. Książki wsadzano mi pod pachę, żeby nauczyć ładnie jeść. A jak już zacząłem je czytać, to pochłaniałem również kucharskie. Zwłaszcza te traktujące o kuchniach odległych, to była taka forma podróżowania palcem po mapie, albo obrusie, precyzyjniej rzecz ujmując. Jako nastolatek począłem już nieco gotować, z własnej i nieprzymuszonej woli. : To jak Pan trafił do telewizji? RM: Przez przypadek wszystko. Zacząłem najpierw pisać w gazecie. A spędziłem wcześniej trochę czasu za granicą, zresztą przepijając i przejadając wszystkie pieniądze, które udało mi się zarobić. Połowa lat osiemdziesiątych na przykład, jestem w Paryżu, ale skąd mam wiedzieć, czy jeszcze kiedyś tam będę? No więc ostrygi i szampan, bo jak tu być w Paryżu i nie spróbować ostryg i szampana? I tak to szło. Zdobyłem pewne doświadczenie. Rok przebywałem w Londynie, dokąd wyjechałem po wyborach w 1989 roku. Wróciłem i miałem już jakiś bagaż wiedzy o gastronomii. To była, jak się okazało, dobra inwestycja we własną przyszłość. Koledzy za te pieniądze kupili sobie kawalerkę w bloku albo małego fiata. To nie są dziś symbole sukcesu materialnego, wtedy były, ale się szybko zdewaluowały. W pewnym momencie przyniosłem
tekst do lokalnego dodatku Gazety Wyborczej, tekst o sznyclu po wiedeńsku. Powiedzieli – dobra, to pisz co tydzień. Potem zacząłem knajpy recenzować i tak to poszło. : Nie jest Pan zawodowym kucharzem, ale zdarza się Panu tworzyć przepisy. RM: Czasami tworzę, czasami zbieram i je przetwarzam. Dzisiaj na przykład jadę w okolice Lądka Zdroju, gdzie przez trzy dni będę się spotykał z producentami regionalnych specjałów. Musiałem na tę okoliczność stworzyć przepisy z lokalnych produktów. : Jak Pan to robi? RM: Usiadłem i pomyślałem, jeśli ktoś potrafi gotować, to potrafi sobie wyobrazić różne rzeczy. : Program, który Pan prowadzi, kiedyś współtworzył Pan z Ewą Wachowicz. W czym zmienił się? RM: Teraz jest mniej gotowania, a więcej tła historyczno-kulturowego. : Większość znanych ludzi dzisiaj publicznie gotuje, pisze książki kucharskie, prowadzi programy kulinarne. RM: Wszyscy gotują, trudno, no co zrobić. Żyjemy w epoce blogerów, którzy prowadzą jakąś stronę i wydaje im się, a i wielu dookoła, że są autorytetami kulinarnymi. Większość blogów to niestety marność, choć oczywiście nie wszystkie. Są też na szczęście niezwykle pozytywne strony tego zjawiska. Gdybyśmy 10 lat temu zrobili sondę uliczną i spytali ludzi co to jest bakłażan albo pesto, pewnie dziewięćdziesiąt procent respondentów by nie wiedziało. Teraz dziewięćdziesiąt procent wie. Gotowanie jest modne i bardzo dobrze, bo to poszerza świadomość. Jeśli ludzie sobie jeszcze uświadomią, że jedzenie to również kultura, będzie wspaniale. Staram się zawsze pokazywać, że to co się je w danym miejscu, wypły-
wa z historii tego miejsca, jego tradycji, również religijnej. Jest fragmentem kultury, nie wyabstrahowaną biologiczną czynnością. To jest w końcu coś, co łączy nas z pokoleniami, które odeszły. : Gotuje Pan dla rodziny, dla znajomych? RM: Oczywiście. Ponieważ nie jestem zawodowym kucharzem, nie muszę przez 10 godzin dziennie gotować w knajpie, więc mogę to robić z przyjemnością w domu. : Niemal od roku prowadzi Pan w Krakowie sklep z winami. Według jakiego klucza dobiera Pan ofertę? RM: Kluczy jest parę. Po pierwsze wyłącznie wina ze Środkowej Europy, rozumianej jako dawne Austro-Węgry i z Francji. Bez Francji trudno w ogóle mówić o winie, a Austria, Morawy, Słowenia, Słowacja, Węgry, Chorwacja czy Północne Włochy to wspaniałe, nadal nieco niedoceniane u nas adresy. Sprzedajemy wyłącznie te wina, które lubimy. Kupujemy je bezpośrednio od winiarzy których znamy, lub są wręcz naszymi przyjaciółmi. To są wyłącznie rodzinne wytwórnie, często niewielkie. Zero wielkich fabryk winiarskich. Bo wino to człowiek. Najpierw trzeba poznać winiarza, żeby zrozumieć jego wino. : Czyli tego wina, jakie Pan oferuje, nie dostanie się w innych sklepach. RM: Oczywiście, że nie. : Podsumowując naszą rozmowę jednym zdaniem, co dla Pana jest szczególnie ważne w życiu? RM: Otwarte granice. Życie w jednym etnosie byłoby nieznośne, choć w Polsce powstają już całkiem dobre wina. : Dziękuję za rozmowę.
23
ludzie
24
BIELSZCZANIN NA NIEPOGODĘ UŚMIECHNIĘTY I SZARMANCKI. MA URZEKAJĄCY GŁOS, KTÓRYM POTRAFI OCZAROWAĆ KAŻDEGO. SŁAWNY W AUSTRII, POPULARNY W POLSCE. UWIELBIANY PRZEZ KOBIETY. PRZEZ NIEKTÓRE Z NICH NAZYWANY POLSKIM PIERCE’EM BROSNANEM. Z ROMANEM FRANKLEM UDAŁO NAM SIĘ SPOTKAĆ W SAMYM SERCU BIELSKA-BIAŁEJ.
Tekst: Katarzyna Górna-Oremus, zdjęcia: archiwum
Syn, który pamięta o korzeniach Urodził się w 1954 roku w Bielsku-Białej. Także w tym mieście ukończył szkołę muzyczną. Dziś jest znanym, a co ważniejsze uznanym aktorem w Austrii. Gra na wielkiej scenie, można zobaczyć go na srebrnym ekranie. A to zaledwie wycinek jego działań, których podjął się na przestrzeni dekad. Aktor, reżyser, scenarzysta, autor i kompozytor. Wciąż w ruchu, w poszukiwaniu nowych doznań artystycznych. Wielu zapewne kojarzy go z rolą profesora Stjepana Vujkoviča w popularnym serialu „Klan”. Ilu natomiast zdaje sobie sprawę, że Roman Frankl jest synem jednej z największych gwiazd polskiej estrady – Marii Koterbskiej? To właśnie on napisał biografię idolki wielu pokoleń. Wspaniale skonstruowana opowieść odkrywa przed czytelnikiem blaski i cienie życia słynnej bielszczanki. Poznajemy ją
zatem, gdy stepuje na stołach bielskiej szwalni, aby później kibicować jej w trakcie nagrywania pierwszej piosenki z radiową orkiestrą, a także towarzyszyć w czasie wojaży po kraju i świecie. „Maria Koterbska Karuzela mojego życia” doczekała się właśnie kolejnej edycji, w której odnajdziemy wzmiankę o powołaniu do życia, przed blisko dwoma laty, Bielskiej Piwnicy Artystycznej. Bielscy artyści, którym przewodniczy Agnieszka Szulakowska-Bednarczyk, zapragnęli, aby to właśnie wielka dama polskiej piosenki XX wieku objęła honorowy patronat nad ich działalnością. – To jest w jakimś stopniu zaskakujące. Myślę, że zainteresowanie młodzieży utworami sprzed lat świadczy o ich ponadczasowości. Piosenki, które powstały pół wieku temu, w dalszym ciągu są aktualne, poruszają serca i umysły młodych ludzi. To jest muzyka klasyczna –
25
ludzie
mówi Roman Frankl. – Mama była bardzo poruszona tym wyróżnieniem. Bardzo kibicuje tym młodym, kreatywnym i pełnym pasji ludziom – dodaje nasz rozmówca, z którymi spotkaliśmy się w hotelu President, miejscu przywodzącym na myśl Wiedeń, który od trzech dekad jest drugim domem pana Romana. Nie na tyle jednak, aby zapomniał o miejscowości u podnóża Beskidu Śląskiego. – To tylko kilka godzin jazdy. Zresztą z Bielska-Białej zawsze bliżej do Wiednia niż do Warszawy. Staram się odwiedzać rodziców przynajmniej raz w tygodniu. Przyjeżdżam wtedy na dwa dni. Wiem, że to dla nich wiele znaczy. Chwile, które z nimi spędzam, są dla mnie bezcenne. Poza tym lubię swoje miasto rodzinne. Powracam do niego z przyjemnością. Wypiękniało ostatnimi czasy – podkreśla. W czepku urodzony Talent, charyzma i odrobina szczęścia, a do tego szczypta pracowitości. Jak się wydaje, to przepis na sukces, który osiągnął Roman Frankl. Dziś jest uznanym reżyserem, scenarzystą, aktorem, który dla młodszego pokolenia austriackich gwiazd jest wyznacznikiem dobrego smaku i klasy. Pracuje obecnie dla wiedeńskiego kabaretu Simpl, który nie tak dawno temu obchodził 100-lecie swojego istnienia programem wyreżyserowanym właśnie przez Romana Frankla. Przygotowuje przekłady dwóch polskich sztuk autorstwa Magdy Wołłejko i Jacka Cygana.
26
– Widzowie w Polsce i w Austrii niczym się nie różnią. Śmieją się i wzruszają tak samo – twierdzi pan Roman. Do Wiednia przybył 30 lat temu. Już wtedy miał doświadczenie aktorskie, które nieco wcześniej szlifował pod czujnym okiem mistrza Gustawa Holoubka. W 1976 roku ukończył PWST w Krakowie. Zagrał w filmie Andrzeja Żuławskiego „Na srebrnym globie”. W latach 70. XX wieku pracował w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Zasłynął także jako piosenkarz. Śpiewany przezeń utwór „Mężczyzna na niepogodę” szybko stał się przebojem. – Nie znałem języka. Dlatego tuż po przyjeździe do Austrii zapisałem się na kurs językowy oraz na letnie warsztaty artystyczne w Salzburgu, który o tej porze roku słynie z Festspiele, otwieranej przedstawieniem plenerowym „Jedermann”. O role w tym spektaklu niezmiennie ubiegają się najlepsi aktorzy niemieckojęzyczni. Wtedy główną grał Klaus Maria Brandauer. Jeden z aktorów dalszego planu się rozchorował i otrzymałem propozycję zastąpienie go na ten czas. Nauczyłem się tekstu na pamięć, z początku ze swoją kwestią wchodziłem, nie rozumiejąc słów kolegów po fachu. I tak grałem kilka sezonów latem w Salzburgu, u boku największych aktorów – wspomina. Jest szczęśliwym człowiekiem. Ojcem dwóch synów, którzy poszli w ślady swoich rodziców. Jan i Mark poświęcili się sztuce filmowej oraz fotografii. Obaj chętnie odwiedzają sławną babcię, którą pokochały miliony Polaków.
*** Roman Frankl gra, reżyseruje i pisze teksty do kultowego kabaretu Simpl, grał w serialach TV austriackiej i niemieckiej, na deskach wiedeńskich teatrów, jak Theater an der Wien, Raimund Theater, Theater in der Josefstadt. W ubiegłym roku napisał sztukę tetralną „Reset – Alles auf Anfang“ (Reset – Wszystko od początku), która grana jest z dużym powodzeniem w teatrach niemiecko języcznej strefy. W Polsce zagrał także w wielu filmach, m.in.: Wielki podryw (1978), Wściekły (1979), Urodziny młodego warszawiaka (1980), Lata dwudzieste… lata trzydzieste… (1983), Na srebrnym globie (1987). Intensywne życie teatralne uzupełnia pracą w austriackiej telewizji i filmach (Ringstraßenpalais, Novotny & Maroudi, Trautmann, Felix Ende, Jago, Der letzte Sonntag, Roda Roda, Soko Donau, Brennendes Herz, In einem anderen Leben itd.). Przed trzema laty zagrał również sporą rolę w amerykańskim serialu telewizyjnym „Tales Of Everyday Magic“.
27
pasje
POLSKIE ORŁY Z RADZIECKICH ZEGARKÓW
Marian Cholerek. Scenarzysta, reżyser i producent filmów animowanych. W latach 1969-96 związany ze Studiem Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, obecnie prowadzi własne Studio M. Jest również twórcą opracowań plastycznych do filmów i autorem scenariuszy. Laureat wielu nagród festiwalowych (Oberhausen, Teheran, Bratysława, Kraków, Łódź).
Z Marianem Cholerkiem rozmawia Ewa Krokosińska-Surowiec, zdjęcia: archiwum : Skąd pomysł na obrazy z zegarków? Marian Cholerek: Zobaczyłem kiedyś u kolegi zegarmistrza całą pryzmę rozbrojonych radzieckich zegarków. Okazało się, że odzyskiwał złoto z tych zegarków, a to, co potem zostawało, nie było mu już potrzebne. Zabrałem od niego wtedy kilka kilogramów tego złomu, bo pomyślałem, że mogę z tego coś fajnego zrobić. No i wymyśliłem, że z tak solidnego materiału mogę zrobić tylko orła. Zrobiłem go i pokazałem temu koledze zegarmistrzowi. Spojrzał z podziwem, pokiwał głową i powiedział: „Co za precyzja!”. No wiesz, od zegarmistrza takie uznanie to było coś. I tak się zaczęło.
28
: Kiedy powstał ten pierwszy orzeł? MCh: To było jakieś 30 lat temu. : Skąd czerpiesz inspiracje do swoich obrazów? Wśród tematów Twoich prac królują orły. Polskie orły. Można powiedzieć, że polskie orły z radzieckich zegarków. To ma znaczenie niemal symboliczne… MCh: Polskie orły, bo jestem Polakiem. Patriotą. Wszystkie polskie orły mają korony. Moje też. Dużo czytałem na ten temat. A inspiracji dotyczących formy tych orłów szukałem u znakomitego rysownika Szymona Kobylińskiego. Jego wystylizowane orły to były dzieła sztuki.
: Te polskie orły dedykujesz i sprezentowałeś wielu znakomitościom w Polsce, takim jak Krzysztof Penderecki, Janusz Głowacki, Andrzej Wajda i inni. Pierwszym obdarowanym był, zdaje się, Andrzej Wajda. Jak zareagował? MCh: Wajda zareagował znakomicie. Przesłał mi wspaniały list z podziękowaniem. Do tej pory podarowałem 81 orłów. Będzie 100.
: Pracowałeś przy kultowych filmach dla dzieci, jak „Reksio”, „Bolek i Lolek”... MCh: Tak, kilka zrobiłem, ale interesowały mnie bardziej filmy dla dorosłych. Z pointą, z przesłaniem. Eksperymentalne. Mój debiutancki film to jest „Jutro” z 1973 roku. Wysłałem go na Festiwal Filmów Krótkometrażowych do Krakowa. Bardzo się podobał. Zdobyłem Nagrodę Dziennikarzy.
: Sto orłów dla stu wspaniałych. MCh: Rozdaję orły tylko tym, których lubię, szanuję i cenię. Nie sprzedaję.
: Nie miałeś jeszcze nazwiska, nie mogłeś konkurować o Złotego Lajkonika z ówczesnymi sławami krótkiego filmu? MCh: Nikt nie słyszał jeszcze wtedy o Cholerku.
: Jak zareagowali inni obdarowani? MCh: Różnie, ale wszyscy bardzo pozytywnie. Najpierw są zaskoczeni, że dostali, a potem mają opad szczęki na widok tego, co dostali. Chyba im się orły podobają, bo nikt mi jeszcze żadnego nie zwrócił. Jacek Fedorowicz na przykład – zatkało go, kiedy dałem mu orła tuż przed występem. Natychmiast pojechał z nim do hotelu, bo się bał, że mu ukradną.
: Jaką rolę odgrywa dźwięk w filmie animowanym? MCh: Ogromną, ale nie chodzi o słowa, o dialog. Słowa są zbyteczne. Chodzi o muzykę. Muzyka ma ogromne znaczenie. Do mojego pierwszego filmu zrobił muzykę Jan Kanty Pawluśkiewicz. Zawiozłem mu scenopis, zgodził się i zagrał. To wyglądało tak, że przyjechał z trzema innymi muzykami, gitarzystami: z duetem Alber i Strobel i z Frankowskim. Grali na żywo pod film i to było zgrywane. : Jak wyglądała wówczas praca przy filmie animowanym? MCh: Prawda jest taka, że wszyscy się wtedy uczyliśmy, nie było żadnej szkoły, nie mieliśmy doświadczenia. Uczyliśmy się od Amerykanów, od Disneya. Produkcja filmu animowanego to była pracochłonna, ręczna robota. Poszczególne klatki rysowało się na kalkach, a potem przenosiło na klisze. Można było wyprodukować 3 filmy w roku. Nieraz praca nad filmem 10-minutowym trwała pół roku.
: Tematem twoich zegarowych obrazów są nie tylko orły… MCh: Robię różne wizerunki. Na zamówienie też. Kiedyś zrobiłem głowę konia dla króla Holandii, podarowaną w imieniu prezydenta Bielska-Białej. : Jesteś chodzącą legendą Studia Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej, chociaż nie jesteś jeszcze taki stary. Jak długo tam pracowałeś? MCh: Dwadzieścia dwa lata, ale tam pracę trzeba liczyć podwójnie. Siedziało się nad filmem zawsze do rana, krótka drzemka, po przebudzeniu szklaneczka i dalej do pracy. Miałem bardzo porządny hamak, w którym spałem w Studiu. To był fantastyczny okres w moim życiu. Jedna wielka zabawa. Potem część ekipy została przejęta przez studio Hanna-Barbera. Ja się nie skusiłem. Cenię sobie wolność. Wolałem niezależność.
: W Studiu Filmów Rysunkowych poznałeś również swoją żonę... MCh: Tak, pracowaliśmy razem. Jest moją żoną do dziś. Jakoś wytrzymała. Rodzina jest najważniejsza. : Kiedy zabraknie radzieckich zegarków, z czego będziesz tworzyć polskie orły? MCh: Są jeszcze zegarki szwajcarskie.
29
ludzie
30
Przepis na polsko-greckie święta Tekst: Katarzyna Górna-Oremus zdjęcia: Bastek Czernek
Choinka pachnąca lasem, aromat greckich wypieków dobiegający z kuchni, a w tle kolęda „Cicha noc”. Ten wyjątkowy dzień w roku, gdy rodzina i przyjaciele siadają przy jednym stole, aby wspólnie oczekiwać Bożego Narodzenia, jest obchodzony przez wielu na całym świecie. Postanowiliśmy zapytać Annę Kulec-Karampotis, jak wygląda celebracja świąt w polsko-greckiej odsłonie. Udało nam się też wspólnie upiec greckie słodkości. Z miłości do dobrych smaków – To dla mnie, mojego męża i syna Nikosa wyjątkowy czas. Od początku naszego małżeństwa, a już wkrótce będziemy obchodzić srebrne gody, święta Bożego Narodzenia oraz
Nowy Rok celebrujemy w Polsce. Taką podjęliśmy decyzję z uwagi zarówno na naszych bliskich, jak i rodzinę firmową. Chcemy ten ważny czas spędzić z tymi, z którymi na co dzień pracujemy – mówi Anna Kulec-Karampotis, twórca, a jednocześnie dyrektor kreatywna marki Trendy Hair Fashion. – W Wigilię spotykamy się z najbliższymi, a na naszym stole pojawiają się tradycyjne dania, które pamiętam z dzieciństwa, oraz wyśmienite wypieki przygotowane na podstawie starych i sprawdzonych receptur z Grecji – dodaje pani Ania, której mąż jest dumnym potomkiem Ateńczyków. Pierwsze świąteczne zaskoczenie – Jak dziś pamiętam nasze pierwsze
święta w Polsce w 1991 roku. Spędziliśmy je u mojej mamy, która wspaniale gotuje i piecze. Na dzień przed Wigilią postanowiliśmy jej pomóc w przygotowaniach. Jakże ogromne było zaskoczenie męża, gdy wszedł do łazienki, a w wannie zobaczył pływające karpie! On, który wcześniej prowadził grecką restaurację, był zaskoczony, że Polacy jedzą takie ryby, ze stawu. Do dziś nie lubi ich smaku – opowiada Anna Kulec-Karampotis. Wtedy na stole znalazło się 12 tradycyjnych potraw, a wśród nich: barszcz z uszkami, zupa grzybowa, pierogi z kapustą. Dodatkowo pojawiły się: jedno puste nakrycie, dla gościa, który może zapukać do drzwi, oraz sianko pod obrusem.
31
– To była prawdziwie polska Wigilia. Taka, jaką pamiętam z dzieciństwa, gdy prezenty dostawało się od aniołka, a św. Mikołaj przychodził na początku grudnia – tłumaczy nasza rozmówczyni. Słodkie specjały na wigilijnym stole Od tamtej pory niewiele się zmieniło. Na wigilijnym stole państwa Karampotisów pojawiają się polskie dania, ale ustępują one później miejsca greckim słodkościom. – W Grecji prezenty dostaje się dopiero na Nowy Rok. Wypieka się natomiast rozmaite specjały. Bardzo słodkie, aromatyczne. Na bożonarodzeniowym stole często pojawiają się maślane ciasteczka kourabiedes, obficie posypywane cukrem pudrem, a także melomakarona, czyli ciastka o smaku korzennym. Te delicje podbiły już podniebienia naszych znajomych. Przyznam, że sama je przygotowuję, według receptur, które dostałam od szwagierek. Uwielbiam gotować i wypiekać takie pyszności. Mam specjalny zeszyt, w którym zapisuję wszystkie sprawdzone przepi-
32
sy. Od teściowej, Marii, otrzymałam książkę kucharską z greckimi recepturami. Adwentowa herbatka Anna Kulec-Karampotis przygotowuje greckie ciasteczka wcześniej. To już tradycja, że na kilka dni przed samą Wigilią odwiedzają ją w pracy przyjaciele, znajomi. Wszyscy przychodzą złożyć świąteczne życzenia i skosztować słodyczy. – Wiele osób przychodzi na adwentową herbatkę. To bardzo miłe – uśmiecha się dyrektor kreatywna THF. Pieniążek na szczęście Współpracownicy pani Anny dobrze znają także zapach i smak ciasta św. Bazylego, które wypieka specjalnie z myślą o nich na Nowy Rok. Vasipolita to specjalne ciasto (ze znakiem krzyża), w którym ukryta jest moneta. – Kto ją znajdzie, ten ma zapewnione szczęście w nadchodzącym roku. Co roku wypiekam sześć takich ciast, które w sylwestra kroi mój mąż. Po
pracy wznosimy wtedy toast z personelem. Kochamy tę tradycję – podkreśla pani Anna i zaprasza nas do wspólnego gotowania, które okazuje się bardzo przyjemnym, a przede wszystkim smacznym doświadczeniem. Po chwili w klimatycznych wnętrzach domu naszej gospodyni pojawił się wyjątkowo słodki aromat wypieków. Ich smak przeszedł nasze oczekiwania, a sam pieniążek na szczęście trafił się nam już za pierwszym podejściem. Kochamy Grecję. Za wyjątkową architekturę, bogatą historię, za wspaniałą kuchnię, która zachwyca każdego swoim smakiem. Jak się okazuje, nie trzeba wyjeżdżać z zimowej Polski, aby jej zakosztować. – Mój mąż bardzo tęskni za Grecją. Jednak święta Bożego Narodzenia uwielbia spędzać w Polsce. Ze względu na ich klimat i rodzinną atmosferę – kończy pani Anna. więcej zdjęć: www.2bstyle.pl
Melomakarona 3 szklanki oliwy 1,5 szklanki cukru 1 szklanka koniaku 1 szklanka soku ze świeżej pomarańczy 1,5 łyżki cynamonu 1,5 łyżka zmielonych goździków 1 łyżka miodu 1 łyżeczka proszku do pieczenia 1-1,5 kilograma mąki 1 łyżeczka sody SYROP 1 filiżanka wody 1 filiżanka cukru 2 filiżanki miodu pół cytryny 3 goździki 1 łyżka cynamonu wszystkie składniki syropu ugotować. Wszystkie produkty wyrobić. Sodę z koniakiem wyrobić osobno, dodać do reszty. Ukształtować większe kuleczki, układać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Piekarnik nagrzać do temperatury 180oC, wypiekać od 16 do 18 minut. Wystudzone ciastka zatapiać w gorącym syropie, wyciągać łyżką cedakową, obtaczać w orzechach z sezamem.
Kurabiedes 600 gram świeżego masła 1 filiżanka cukru pudru 1 żółtko 5-6 paczuszek cukru waniliowego pół szklanki koniaku 1 filiżanka płatków migdałów prażonych wcześniej na patelni kilogram mąki 1 łyżeczka proszku do pieczenia Ubić masło do białości mikserem (bardzo dokładnie). Dokładać wszystkie składniki po czym uformować ciasteczka kuleczki i wypiekać około 20 minut w temperaturze 160 oC na złoty kolor. Po wyciągnięciu i ostudzeniu posypać obficie cukrem pudrem.
33
ludzie Jakub Ilewicz Dwukrotny indywidualny Mistrz Polski 2012, 2013 w narciarstwie alpejskim. Wicemistrz Polski 2008, 2009, 2010. Brązowy medalista Mistrzostw Polski 2012, 2013, 2014. Dwunastokrotny Akademicki Mistrz Polski. Czterdzieści osiem razy na podium międzynarodowych zawodów FIS, w tym dwadzieścia trzy na jego najwyższym stopniu. Reprezentant Polski na Uniwersjadzie w Erzurum 2011 oraz w Trentino 2013. Obecnie, będąc, jako absolwent katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego, dyplomowanym trenerem, postanowił zaangażować się w swoją własną działalność i pod szyldem Akademii Narciarskiej zarażać innych pasją do narciarstwa.
34
ROBIĘ WSZYSTKO NA STO PROCENT Z Jakubem Ilewiczem rozmawia Agnieszka Ściera, zdjęcia: Michał Szypliński skifoto.pl : Jesteś dziedzicznie obciążony? Twoi rodzice również jeżdżą na nartach. Czyli musiałeś stanąć na nartach, nawet gdybyś tego nie chciał. Jakub Ilewicz: Myślę, że tak, bo tata jest trenerem i zanim jeszcze się urodziłem, to już wisiały nad moim łóżeczkiem gogle. Można więc powiedzieć, że byłem skazany na narciarstwo. Chociaż grałem też w piłkę, gdy byłem młodszy, i uprawiałem różne inne sporty, to zawsze kładliśmy główny nacisk na to, abym został narciarzem i abym startował w zawodach najwyższej rangi. : Na początku zabawa, ale później ciężkie treningi i wyrzeczenia. JI: Na pewno osiągnięcie sukcesów w narciarstwie kosztuje wiele wyrzeczeń. Spędzałem codziennie na treningach po 7-8 godzin. Do tego odnowa biologiczna. Generalnie tak, jakbym chodził do pracy, a to były moje treningi. : Jak wyglądają takie treningi? JI: W sezonie wygląda to tak, że rano jeżdżę na narty. Te zajęcia trwają około trzech godzin. Następnie powrót do Bielska-Białej, obiad, potem czas tylko dla siebie, a po południu drugi trening kondycyjny. Zazwyczaj to był trening funkcjonalny, siłowy. Jeżeli aura na to pozwalała, to także bieganie i jazda na rowerze. : A co ze szkołą? Jakoś musiałeś pogodzić naukę ze sportem. JI: Obecnie mam indywidualny tok nauczania. Teraz jestem na V roku AWF-u. W czasach gimnazjalnych, kiedy uczęszczałem do szkoły sportowej, było trudniej, bo rano miałem trening, około południa obiad, a od 13.00 zaczynała się szkoła, w której nieraz przebywałem do 20.00. : Czy nigdy nie miałeś takiego poczucia, że coś Ci ucieka? Rówieśnicy bawili się, robili różne fajne rzeczy, do których Ty tak naprawdę nie miałeś dostępu. JI: Na pewno był jakiś żal, gdy byłem młodszy, ale kiedy do-
strzegłem, jak wiele daje mi narciarstwo, to byłem zadowolony, że tak spędziłem swoją młodość i że tak rodzice mną pokierowali. : Czyli pasja rodziców przerodziła się w pasję syna? JI: Tak, zdecydowanie tak. Jestem rodzicom za tę pasję wdzięczny. : Pamiętasz swoje pierwsze zawody? JI: Moje pierwsze zawody odbyły się w Szczyrku. Miałem chyba niespełna 4 lata, może nawet mniej. Byłem najmłodszym uczestnikiem. No i… dojechałem do mety (śmiech). : Teraz startujesz już w poważnych zawodach, międzynarodowych. Zdobywasz medale. Czy jesteś dzięki temu rozpoznawany na ulicach, biegają za Tobą fani i fanki? JI: Oj, nie (śmiech). Na pewno ci ludzie, którzy interesują się narciarstwem, kojarzą mnie, ale jeżeli chodzi o przeciętnego Kowalskiego, to niestety nie. Od czasu do czasu przez profil facebookowy ludzie proszą mnie o autografy. : Czy widać różnicę pod tym względem, jeśli chodzi o sportowców europejskich, którzy osiągają takie sukcesy jak Ty? JI: W Austrii narciarstwo jest sportem narodowym. Tak jak u nas piłkarze, tam rozpoznawalni są narciarze. U nas jest to jednak niszowy sport, mało popularny, nie widać go w mediach. Podejrzewam, że ¾ społeczeństwa nie wie nawet, że w Polsce są narciarze. : Jak sądzisz, dlaczego tak się dzieje? JI: Wydaje mi się, iż przez to, że nie pojawiamy się w mediach, że narciarstwo nie jest pokazywane. I na pewno przez to także, że brak jest światowych wyników na najwyższym poziomie. Co z kolei wynika z braku naturalnego zaplecza, jakie mają choćby Austriacy, czyli wysokich gór, tras narciarskich, sprzyjającego prawa. Także budżet, jakim dysponujemy my, a jakim
35
ludzie
Austriacy. Wiem, o czym mówię, bo starty finansuję sam. Jesteśmy teamem rodzinnym. Do tego w Polsce napotykamy szereg problemów organizacyjnych. Na przykład: jeśli chcemy przeprowadzić trening, to musimy wstać o 5.00 rano, o 7.00 być już na stoku, a o 9.00 kończyć. Bo przyjeżdżają ludzie, którzy chcą pojeździć. Po prostu jest za mało tras narciarskich, które mogłyby pogodzić sport z komercją, jak ma to miejsce na Zachodzie. : Czy sport nauczył Cię pokory? JI: Gdy byłem młodszy, to nie umiałem przegrywać. Potrafiłem rzucić kaskiem, kijkami, obrazić się na cały świat. Ale sport nauczył mnie przegrywać. Porażka jest też częścią sportu. Nie zawsze się wygrywa. Na pewno teraz podchodzę do wszystkiego z dystansem, z pokorą. I tego mnie ten sport nauczył. Na tyle się zmieniła ta sytuacja, że gdy coś mi nie wyjdzie, to nie obrażam się, lecz próbuję dalej. Jednak nadal tkwi we mnie ten niepokorny dzieciak. Jak idę grać w piłkę, to z myślą, że wygram, robię wszystko, żeby wygrać. I wszystkich mobilizuję, aby grali jak najlepiej. I tak jest ze wszystkim. Robię wszystko na 100%. : Obecnie zawodowy sport nie jest tym, czym się zajmujesz w 100%. Prowadzisz również swoją własną firmę, Akademię Narciarską. JI: Od tego roku bardziej zajmuję się już pracą, otwieram swoją Akademię Narciarską i będę się skupiał na tym, żeby prowadzić ogólnodostępne treningi dla amatorów i sportowców w Ustroniu na Poniwcu – to w tygodniu. A w weekendy w Bukowinie Tatrzańskiej. Do tego będę organizował wyjazdy w Alpy.
36
: Co z karierą zawodniczą? JI: Jeżeli czas na to pozwoli, to będę też na pewno startował w zawodach typu Mistrzostwa Polski i Akademicki Puchar Polski. : Nie marzy Ci się olimpiada? JI: Marzy mi się, tyle że mam już 27 lat i tak naprawdę muszę się zająć swoją przyszłością, bo na narciarstwie sportowym nie zarabiam. Stąd pomysł na prowadzenie Akademii. Nie mam pewności, że za 4 lata dostanę się do kadry olimpijskiej. Nie zostałem powołany do reprezentacji kraju na olimpiadę w Soczi, mimo że uważam, iż na pewno nie byłem gorszy od tych, którzy tam pojechali. Zniechęciło mnie to i podjąłem decyzję o zajęciu się pracą, zarabianiem, a już w mniejszym stopniu byciem zawodnikiem. : Czy po tylu latach spędzonych na nartach można jeszcze cieszyć się jazdą na nich? JI: Czasami tak, czasami nie. Wiadomo, gdy jest ładna pogoda, widać góry, trasa jest bardzo dobrze przygotowana, to wtedy narty zawsze cieszą. Ale są takie dni, że pada deszcz, jest mgła, a tak samo trzeba trenować i jeździć. Jednak narty cieszą mnie nadal, bo kocham to robić i chciałbym przez całe życie być związany z tą dyscypliną. : A co, gdybyś nie mógł z takiego czy innego powodu uprawiać już narciarstwa? Co byś robił? JI: Dobre pytanie. Nie zastanawiałem się na tym. Jeśli już bym musiał, to byłoby to coś związanego ze sportem, z ru-
chem. Ale mówiąc szczerze, nie brałem nigdy czegoś takiego pod uwagę. : Opowiedziałeś o trudnościach w osiąganiu sukcesów w Polsce. Czy będąc już trenerem, będziesz chciał pomagać młodym talentom? JI: Oczywiście. Jeśli będę widział dziecko, które się wyróżnia, to jak najbardziej będę się starał mu pomóc. : Jak rozpoznać w dziecku talent? JI: A to od razu widać, czy dziecko się wyróżnia, czy się nie. Taki szkrab jedzie przed siebie, nie boi się. Nie jest dla niego ważne, czy jest dziura, czy jest mgła, pada deszcz, czy oślepia go słońce. Zjeżdża na dół zmęczony, ledwo dyszy, ale uśmiech do twarzy ma przyklejony. : Czy tak było z Tobą? JI: To trzeba rodziców zapytać (śmiech). : Wracając do Akademii Narciarskiej. Kto będzie mógł uczestniczyć w zajęciach Akademii? JI: Będą to ogólnodostępne treningi narciarskie, czyli treningi dla zawodników czynnych i dla amatorów, którzy chcą spróbować swoich sił i chcą doskonalić swoje umiejętności. Dla tych, którzy chcą przejechać się po bramkach, przejechać na czas, chcą sprawdzić się w amatorskich zawodach. Akademia jest dla tych ludzi, którzy już potrafią jeździć na nartach. W Akademii powstanie także centrum testowe, w którym będzie możliwość testowania nart firmy Rossignol i Dynastar. : A dla tych ludzi, którzy jeszcze nigdy nie jeździli na nartach? JI: Dla nich mamy szkoły narciarskie w Szczyrku na Białym Krzyżu, które zajmują się nauką typowo od zera. Jak już opanują zjazdy po stoku i wyjazdy na wyciągu, to będą mogli pojechać w Alpy z Akademią. : Podpowiedz, jak przygotować się do sezonu narciarskiego. JI: Aktywnym trzeba być przez cały rok. Najlepiej 3, 4 razy w tygodniu pobiegać sobie, pójść na siłownię, basen, aerobik, crossfit, na rower. I myślę, że jeżeli ktoś rusza się regularnie, to nie będzie miał problemów, aby uprawiać narciarstwo. : Pogoda w Beskidach jest bardzo kapryśna. Co planujesz, jeśli warunki pogodowe nie pozwolą na rozwinięcie Akademii? JI: Mam nadzieję, że zima będzie w tym roku łaskawsza. Alternatywnie przewiduję treningi w Bukowinie Tatrzańskiej. Tam pod względem warunków śniegowych jest zazwyczaj lepiej niż w Beskidach. I oczywiście wyjazdy zagraniczne. : Jak wygląda sprawa współpracy z miejscowymi władzami czy właścicielami gruntów? Są chętni do współpracy, wspierają? JI: Właściciel stoku Poniwiec jest bardzo przychylny, za co jestem niezmiernie wdzięczny. Niestety poza Ustroniem trudno jest na Podbeskidziu cokolwiek przedsięwziąć. Nie wiem, z czego to wynika, bo z kolei w Bukowinie i Białce jest to znacznie łatwiejsze. : Czego się życzy narciarzom? JI: Śniegu i dobrych warunków.
REKLAMA
: Tego zatem życzę i dziękuję za rozmowę.
37
reportaż
POKONAĆ LĘK PRZED LATANIEM CZY MOŻEMY SMUTKI I DRAMATY PRZEKUĆ W COŚ POŻYTECZNEGO? CZY RACZEJ CHOWAMY JE NA DNIE PAMIĘCI I PIELĘGNUJEMY, AŻ SIĘ DOBRZE PRZYKURZĄ? POCHYLAMY NAD NIMI I MAMY ŻAL DO LOSU O DOŚWIADCZENIA, KTÓRYMI NAS DOTKNĄŁ? PRZYKŁAD KARINY LISOWSKIEJ POKAZUJE, ŻE MOŻNA INACZEJ, BARDZIEJ POZYTYWNIE. JEJ UDAŁO SIĘ Z WIELKIEGO ŻALU I STRATY ZROBIĆ JEDNĄ Z NAJLEPSZYCH RZECZY W ŻYCIU – POMÓC INNYM.
Tekst: Anita Szymańska, foto: Adrian Lach
Karinie Lisowskiej, córce pilota, nie od zawsze towarzyszył lęk przed lataniem. Kiedyś nawet sprawiało jej to przyjemność. Mieszkając jako dziecko kilka lat w Libii, latała do Polski na wakacje. W jej wspomnieniach były to najwspanialsze wakacje na
38
świecie – móc odwiedzić dziadków. Najciekawszy był oczywiście lot. Zestaw gadżetów dla dzieci na pokładzie wprawiał w oszołomienie, zwłaszcza że w Polsce takich wówczas nie było. Fascynował też widok za oknem. Lęk przed lataniem pojawił się
jako efekt traumy związanej z ostatnim powrotem z Libii, a po kilku latach – wypadku komunikacyjnego. – Samolot zawinił tyle, że z powodu sytuacji politycznej w Libii nasz powrót był bardzo nerwowy i oczywiście nie wracaliśmy samolotem pasażer-
skim, tylko tym, czym można było stamtąd uciec, czyli wojskowym, takim, który wozi czołgi. Nie było w nim żadnych foteli, ba, to, co tam było, było znacznie gorsze, bo były wiszące kable samolotowe, deski, na których się siedziało, kilka okienek i jedyne drzwi – klapa z tyłu samolotu, przez którą się wchodziło. Przez cały lot słychać było płacz dzieci i widać było zaciskanie kciuków przez wszystkich, żeby nas nie zatrzymali, nie zestrzelili. Ulga, jaką poczuliśmy na słowa jednego z pilotów: „Kochani, Włochy pod nami” była nie do opisania. Wydostaliśmy się, udało nam się uciec. Pamiętam ten „świecący but” do dziś – wspomina Karina Lisowska i dodaje: – Autobus był winien tyle, że nie mogłam z niego wyjść, kiedy chciałam. Kierowca nie zgodził się mnie wypuścić, co wywołało myśl, że jestem uwięziona. Nigdy potem nie wsiadłam już do samolotu i nawet o nim nie pomyślałam. Do czasu… Zmobilizował ją do tego ktoś, kogo na górskich stokach dostała
w pakiecie z nartami. Początkowo jedynie do asysty jako instruktora. Od tego się zaczęło. – Nie wierzę w przypadki, wszystko jest po coś, wszystko – mówi Karina Lisowska. – Michał też był po coś. I całe szczęście. Na snucie wspólnych planów nie mieli dużo czasu, bo jej przyjaciel musiał wyjechać do Grecji, gdzie pracował w biurze podróży. Był człowiekiem o wielu zainteresowaniach i pasjach. Często namawiał ją na przylot do Grecji. – W pewnym momencie odpuścił, kwitując: „Wrócę szybko, jak pojedziesz ze mną na Stubai. Tam nie będzie trzeba lecieć, to pojedziemy na meganarty!” – dodaje Karina Lisowska. – Kiedy wyjechał, zaczęłam myśleć, jak by tu polecieć, ale jednocześnie się nie bać. Trudne to było. Planowanie tej podróży zajmowało mi dużo czasu, bo chyba tylko metrem nie planowałam tam jechać, wszystko inne pojawiało się w jakichś karkołomnych układach. Samochodem
albo promem, albo i tym, i tym jednocześnie, a może promem i samolotem kawałek… Wybierałam miejsca w samolocie po kilkanaście razy. Czas upływał. Karina zawodowo związana była z lotnictwem, poprosiła więc kolegów pilotów o wyrysowanie tras, analizę warunków pogodowych, podanie lotnisk zapasowych. A czas mijał. W końcu podjęła decyzję. – Zostało mi więc tylko poinformować Michała, że oto za kilka dni musi po nas wyjść na to lotnisko. Nie zrobił tego. Nie zdążył. Nie pożegnał się też ze mną. Ostatnimi słowami, jakie usłyszałam, było: „Idę na lotnisko sypać płatki róż”. Na drugi dzień zginął w wypadku komunikacyjnym. Oczywiście nigdzie nie poleciałam – mówi Karina Lisowska. – Zanim się z tego pozbierałam, upłynęło sporo czasu. Nie tak to miało wyglądać. Było tyle planów. Gdyby jednak nie mój lęk, poleciałabym, zdążyłabym i być może wszystko wyglądałoby inaczej. Zaklinanie rzeczywistości było
39
reportaż
chyba najtrudniejsze, projektowanie, co by było gdyby. Tylko że to nic nie dawało. Miałam ogromny żal, że z powodu tego lęku i strachu przed samolotem tyle się wydarzyło – zwierza się Karina. Wówczas zaczęła szukać zajęć, które uczą, w jaki sposób tę awiofobię oswajać. Głównym bodźcem do stworzenia specjalnego programu było to, żeby nikt nigdy nie odkładał swoich podróży jak ona. Bo być może komuś znowu zabraknie czasu…
40
– Nie odkładam już nic na potem, bo tego „potem” może nie być. Wszystko biorę od razu, jak można, to hurtem też. Wtedy nie wyobrażałam sobie, że z tak ogromnego smutku i żalu powstanie coś pożytecznego dla ludzi, coś, co im pomaga. Jestem pewna, że Michał jest dumny z tego, że jakoś się podniosłam i zbudowałam na tym wszystkim mądry program. On był też społecznikiem. Był wielkim przyjacielem dzieci. Dreptały za nim wszędzie. Moim zamiarem i ambicją
jest jeszcze fundacja dla dzieci z lotniczymi zainteresowaniami, z najbiedniejszych regionów Polski, z rodzin skromnie żyjących, których nie stać na żadne szkółki szybowcowe i tego typu rzeczy. Te dzieci też zadzierają głowy, patrząc w niebo, i śnią o lataniu – rozmarza się na tę myśl Karina. Z braku specjalistycznych szkoleń na rynku postanowiła sama stworzyć projekt pomagający oswoić lęk przed lataniem. Tak powstał program „Pokochaj Latanie”, w czasie którego
można nauczyć się, jak zacząć cieszyć się możliwością podróżowania samolotem. – Sama wymyśliłam to, co ma być w takim programie, bo ja rozumiałam tych ludzi, wiedziałam, czego mogą się bać. Kiedyś pisałam bloga lotniczego, właśnie o tym lęku. I jeden z pierwszych odcinków był właśnie o tym, skąd się on bierze. Nie nadążamy za postępem techniki, nasza ewolucja jest wolniejsza niż możliwości, jakie daje nam technika – wyjaśnia Karina Lisowska. – Strach to zlepek. Generalnie ludzie boją się katastrofy, ale nie wszyscy. Boją się samych siebie, jak zareagują na to, że nie mogą wyjść, otworzyć drzwi, okna. Ta myśl bardzo blokuje. Są przekonani, że oszaleją, że będą w panice biegać po samolocie i krzyczeć… Statystyki bezpieczeństwa są dla tych ludzi zbędne, oni ich nie przyjmują do wiadomości. Jednak ustępują przed argumentami specjalistów wyjaśniających, dlaczego katastrofa stać się nie może – dodaje. Sama skompletowała zespół specjalistów, który pierwotnie przy Eurolocie, a obecnie niezależnie prowadzi szkolenia „Pokochaj Latanie”. – Lotnictwo uczy cierpliwości. To przeczytałam pewnego dnia w trakcie budowania projektu „Pokochaj Latanie”. Napisał to ktoś bardzo dla mnie ważny w tej całej historii z warsztatami. Do dziś wstaję i jedną z pierwszych kwestii, którą sobie powtarzam na głos, jest właśnie ta. Działa jak zaklęcie – mówi Karina. – Ten program powstał i działa, bo spotkałam na swojej drodze fantastycznych ludzi, nie ignorantów, malkontentów, tylko ludzi z pasją. W pierwszej kolejności faktycznie był to Michał, który bez końca mi powtarzał, wjeżdżając ze mną na górę na nartach: „Nie oglądaj się tak za siebie, bo ty jedziesz do góry, tam patrz, wyżej, nie niżej”. Potem, kiedy pomysł na takie zajęcia już kiełkował, spotkałam ludzi, z którymi pracuję do dziś. To oni budują te zajęcia. To oni „rysują” to, co ja wymyśliłam. Doskonale pamiętam pierwsze spotkanie w linii lotniczej, kiedy poznałam zebrany dla mnie zespół, kapitana Igora Augustyniaka, stewardessę Joasię Mikołajczyk. Potem zespół terapeutów, kontrolerów, mechaników, lekarzy. Miałam naprawdę ogromne szczęście, że spotkałam właśnie takich ludzi, a nie innych. Przypadki są logiką Boga – dodaje. Wszystkich, którzy tak jak ona kiedyś, czują strach przed lataniem, zaprasza na warsztaty. – Najważniejsze jest to, że tego strachu można się pozbyć. Że on nie jest przyklejony do człowieka na stałe. To jest fantastyczna wiadomość dla tych, którzy dzisiaj jeszcze nie wkroczą na pokład samolotu, ale jutro może on należeć do nich – kończy Karina Lisowska.
REKLAMA
Wszyscy, którym towarzyszy lęk przed lataniem mogą wziąć udział w kursie „Pokocha Latanie”. Szczegóły na stronie: www.pokochajlatanie.pl
41
pasje
KOBIETA Z PASJĄ
Władze BWS im. J. Tyszkiewicza, Założyciel i Prorektor Ewa Madoń i Rektor – dr Jerzy Chrystowski, składają Magdzie gratulacje za działalność na rzecz Uczelni
PASJA DODAJE SKRZYDEŁ. A CO ZA TYM IDZIE, DAJE MNÓSTWO RADOŚCI, ENERGII I PIĘKNA. KOBIETA Z PASJĄ JEST UŚMIECHNIĘTA, NIE SKUPIA SIĘ NA SWOICH MANKAMENTACH, JEST OTWARTA NA LUDZI I ZAMIAST IŚĆ… UNOSI SIĘ NAD ZIEMIĄ. TAKA WŁAŚNIE JEST MAGDALENA JÓZEFACKA – PASJONATKA DALEKICH PODRÓŻY, MOTOCYKLI ORAZ PROJEKTOWANIA WNĘTRZ. LIDERKA KLUBU MOTOMAMUSIE.PL, DZIAŁACZKA SPOŁECZNA, PRZEWODNICZĄCA SAMORZĄDU STUDENCKIEGO ORAZ ZAŁOŻYCIELKA KOŁA DECORING W BIELSKIEJ WYŻSZEJ SZKOLE IM. J. TYSZKIEWICZA. Tekst: Anna Koczur
42
Eko-pokój wykonany przez koło kierunku Architektura Wnętrz – DecoRING
Magda z rodziną podczas ostatniej wyprawy do Włoch
Magda pasjonuje się motocyklami i jest liderką klubu Motomamusie na region Podbeskidzia
Lubi inspirować innych Magdę trudno namówić do zwierzeń. Nie przywykła mówić o sobie zbyt wiele. Lubi działać i inspirować innych do realizacji swoich pasji. Z tego powodu, między innymi, założyła koło architektury wnętrz w BWS im. J. Tyszkiewicza. DecoRING inicjuje spotkania z firmami, bierze udział w konkursach, a także wykonuje projekty na różnego rodzaju eventy. Ich ostatnie przedsięwzięcie można było podziwiać podczas IV Beskidzkiego Festiwalu Dobrej Energii. Eko-pokój powstał po to, aby pokazać możliwość wykorzystania materiałów ekologicznych do aranżacji wnętrza. Dywan z kapsli, pufy z opon czy komoda z rolek papieru to elementy zdobiące to ekologiczne dzieło. W tym roku Magda stawia poprzeczkę jeszcze wyżej. Studenci architektury wnętrz już obmyślają projekt oryginalnego mebla, który pozwoli im zostać zauważonymi na arenie światowej w prestiżowym konkursie dla projektantów – International Design Award. Wulkan energii Za Magdą nie sposób nadążyć. Jest niespokojnym duchem. Ma 100 pomysłów na minutę! I co ważniejsze – odwagę, aby je realizować. Już jako nastolatka, marząc o dalekich podróżach, wzięła udział w konkursie Elite Model Look. Finał tego prestiżowego konkursu piękności wygrała ze zwichniętym palcem u stopy. Rywalka podłożyła jej nogę. Mimo kontuzji pojechała reprezentować Polskę na światowym finale w Korei Południowej. Dzisiaj realizuje swoje pasje podróżnicze z rodziną: narzeczonym i dwiema córkami – 11-letnią Mają i 6-letnią Dominiką. Mają za sobą wyprawę, przerobionym na campera vanem, do Serbii i Czarnogóry, Albanii, Włoch, Szkocji oraz Francji. A w planach? Wyprawę na Gibraltar. Motomamusia z Podbeskidzia Magda uwielbia motocykle. W realizacji tej pasji nie przeszkadza jej bycie mamą. Jako liderka grupy inicjuje cykliczne wyprawy. Ale nie tylko. Motomamusie.pl działają charytatywnie, organizując zbiórki nakrętek oraz wspierając działania zaprzyjaźnionych grup. Magda przenosi potrzebę niesienia pomocy innym także na grunt działalności studenckiej. Jako przewodnicząca Samorządu BWS im. J. Tyszkiewicza aktywizuje studentów do udziału w Szlachetnej Paczce, Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy oraz Charytatywnej Akcji Kalendarzowej, która już po raz drugi współorganizowana jest przez bielskiego „Tyszkiewicza”.
43
na kolanie
No to chlup! Roman Kolano Hrr. Hrrrhyrrrkh. Krrrrrh. Kharrk! Kharrrk! HyrrrrK! K! Uf... Nienawidzi ości..
No, to trzeba kupić tego karpia, a jak się chce kupić karpia i suma, to przy kasie wychodzi duża suma. Tak patrzę, jak te rybki kręcą oesy w wodzie i uświadamiam sobie z niekłamaną satysfakcją, że rybka przecież lubi pływać i na miarę moich skromnych możliwości staram się zadośćuczynić ludowej mądrości. Ktoś to nieźle wymyślił, a jak wymyślił to prawdopodobnie głową, a ryba przecież psuje się od głowy. Zepsutej ryby nie da się naprawić. W ogóle głowę to jest trudno naprawić. Ale syrenkę to niektórzy potrafili zreperować. Jednakowoż zgodzić się muszę, że co dwie ryby to nie jedna, bo od przybytku głowa nie boli. Powiedzonek: „Ryba z wozu koniom lżej”, „Baba z wozu rybom lżej” albo „Baba z ryby koniom lżej” wogóle nie rozumiem i prawdopodobnie nie posiadają one żadnego sensu. Natomiast z całą stanowczością zaprotestować muszę, jakoby dzieci i ryby głosu nie miały. Przynajmniej w połowie to stwierdzenie drastycznie mija się z rzeczywistością. Czy dzieci głosu nie mają, nalepiej przekonać się, kiedy im wyrastają zęby. Niektóre z nich nawet przy wyrywaniu tak się nie drą. Ryba ma krela i tymi krelami oddycha. Jest mnóstwo gatunków ryb. Niektóre są bardzo dziwne, taki okoń na przykład do konia nie podobny ani trochę. Grube ryby żyją głównie na lądzie, owszem, pływają również po morzach i oceanach, ale na leżakach zażywając kąpieli słonecznych na swoich luksusowych jachtach. Takie grube ryby często mają kontakt z rekinami. Kto stracił podczas kryzysu oszczędności całego życia, ten zapewne wie, że rekiny kupują, kiedy leszcze sprzedają i odwrotnie kiedy rekiny sprzedają, leszcze kupują. Wniosek jest boleśnie żałosny dla leszczy. Oczywiście grube ryby nie są grube i nieatrakcyjne, tłuste jak morsy albo walenie. No właśnie, wieloryby to nie ryby. Czasem
44
myślę, że te morza i oceany są właśnie z łez tych pięknych stworzeń w rozmiarze XXXXXXXXXXXL. Taka wielorybnica tylko planktonem się żywi i jak wygląda? Złośliwi porównują ją z otyłą kobietą. A taki żarłacz? Nikt go nie lubi, zjada tylko żywe mięso, a jak wygląda? Szczupły, szybki, giętki, wysportowany. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Kwestia genów. Waleń w oceanie czuje się jak ryba w wodzie. Waleniem jest też kaszalot. Nie dziwię się, że jak lata to kaszle. Całe lata przecież spędził w wodzie i wody brakuje mu jak powietrza. Są ryby, które latają i są ptaki, które pływają na przykład ORP Orzeł. Potoczne stwierdzenie stawia nas przed odwiecznym dylematem: albo rybki albo pipki. Alternatywa zgoła depresyjna, ale przecież to się nie musi wykluczać, a niejednokrotnie pachnie tak samo. Trudno, jak przyjdzie ochotka, to dobra i szprotka. Ryby są jak ludzie, jest na przykład ryba młot. Zastanawiam się, co robi w morzu taki głąb, przecież tam ścian nie ma. Albo ryba piła. Jak to jest możliwe, żeby ryba piła. Dla człowieka picie wody w wodzie może być niebezpieczne, grozi utonięciem. Człowiek posiadł umiejętność picia w wodzie, ale do tego potrzebny jest odpowiedni sprzęt: basen, kieliszek, rurka, parasolka, kelner i Karaiby. Większość z nas pije jednak na lądzie na sucho. Może dlatego na drugi dzień tak suszy. Japończycy mówią że ich sushi. Ja nie wiem, skąd taka moda u nas na sushi. Skoro my ryż z surową rybą zjadamy przy pomocy pałeczek, no to może sprzedawajmy Japończykom paprykarz szczeciński i niech go rurką wciągają. Ulubioną rybą detektywów i policjantów jest śledź. Istnieje nawet specjalny wydział – śledczy. Jednakowoż nie chodzi tutaj o nacieranie przestępcy śledziami, a nawet gdyby policja (nie mylić z polucją) chciała go czymkolwiek
natrzeć, to najpierw musiałaby go złapać. Sam przestępca się śledziami nie natrze, bo każdy by go rozpoznał, zwracałby powszechną uwagę, a policja miałaby ułatwione zadanie. Analizując jednak niektóre przypadki przestępstw, nacieranie śledziem nie jest tak mało prawdopodobne. Znane są bardziej absurdalne zachowania. Pewien złodziej został złapany podczas nazwijmy to „próby ucieczki”, ponieważ nic nie widział. Nie zrobił dziur na oczy w worku, który nałożył sobie dla kamuflażu. Różne są też metody śledcze – w śmietanie, po góralsku, opiekane, w pomidorach. Bywają w telewizji publicznej niezakodowane relacje z mało prestiżowych zawodów lekkoatletycznych. Rywalizacja odbywa się w dyscyplinie „bieg przez płotki”. Ja się już tyle okrążeń naoglądałem, to gdzie te płotki? Przecież to małe ryby, nie trzeba ich tak okrakiem przeskakiwać, a w ogóle to przecież można się poślizgnąć na takiej mokrej rybie. Jak skacze się przez płotki to jest sport, ale jak skacze się przez płot to już jest polityka. Inskrypcje wykonane rybimi ościami na piasku przez prymitywnych, prehistorycznych piratów z dorzecza Amazonki przedstawiają nie tylko wulgarne rysunki, ale także sceny z polowań na drapieżną rybę o nazwie „pira”. „Nie” jak wynika z transkrypcji to ostatnie słowo ofiary. Niestety odnalezione przez grupę naukowców inskrypcje zostały zgubione podczas robienia babek z piasku. Lokalne
władze nabrały wody w usta. Niektórzy nie z własnej woli nawet do płuc. Ryby pobudzały przez wieki wyobraźnię, zwłaszcza mężczyzn. Starożytni Grecy zdementowali jednak sensacyjne doniesienia na temat rzekomych pół kobiet pół ryb. Okazało się, że był to tylko mit. Aczkolwiek trzeba przyznać, że ponad 2000 lat później na Żeraniu w Polsce produkowano syreny. Pół samo pół chód. Zamiast syreny okrętowej był tam zainstalowany zwykły klakson. Jako ciekawostkę dodam, że w Warszawie produkowano też Warszawę. Plotki o tych hybrydach zdementowano, ale... coś jest na rzeczy. Dostrzegam pewne zjawiska zdające się potwierdzać, że niektóre z kobiet jednak do ryb jakoś tak upodabniają się, może jeszcze nie w połowie, ale... niektóre mają takie, przepraszam za wyrażenie, wydymane usta. Takie nieco martwe i wydatne wargi. Zdziwione jak u karpia. I one te usta rozwierają i wciągają powietrze. No, ale jak się ma taaaakie piersi, to chyba trzeba więcej tego powietrza zasysać. Albo odwrotnie. To chyba w parze idzie. Za małe usta w połączeniu z za dużymi piersiami grożą uduszeniem. Jeżeli powiększono piersi to i usta trzeba. Tylko wielkość mózgu nie ma znaczenia, słoń ma większego. No to panga rei, albo karpie zjem – jak mawiali starożytni. Dosyć tego lania wody. Chyba poczęstuję się jednak lukrowanymi piernikami z gwoździkami – mniej ości.
REKLAMA
45
fashion
BUSHIDO NATASHA PAVLUCHENKO “BUSHIDO” S/S 2015 PHOTO: ULA KÓSKA COOPERATION KATARZYNA HRYCIÓW BIJOU: FORGET-ME-NOT/ PECUNIA BIJOU: ORSKA HAIR: TERESA OPIAŁA MODEL: MAGDA/ MILK
46
47
48
49
50
51
foto
ignacy
CEMBRZYŃSKI Nie jestem fotografikiem, ani fotografem. Gdy naciskam migawkę jestem fotografującym. Opowiadaczem historii, które dzieją się przed moimi oczami, na które udaje mi się zwrócić uwagę. Efektem ma być opowieść o krótkim wycinku czasu. Reszta jest już tylko domyślaniem się.
Znam takich, którzy uciekli z Londynu przez tłum. To rzeczywiście miasto przeludnione, a może tylko z przeludnionymi miejscami? Za sprawą pola widzenia obiektywu dość łatwo zminimalizować ilość postaci. Wyłowić te kilka osób spośród miliona. Oglądając można już tylko domniemywać: „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?” /oczywiście z pełną pokorą dla dzieła Gaugina/.
52
Przestrzeń Turbin Hall w londyńskiej Tate Modern jest zazwyczaj wypełniona artystycznymi instalacjami. Gdy zobaczyłem ją pustą porwała ogromem. A matka z dziećmi i wózek? W pierwszej chwili wyglądali jak artystyczny akcent, który podkreślał tylko wielkość hali. Po chwili dzieci biegały jak oszalałe, wypełniając galerię swoistym performance. A ja, jak zazwyczaj, notowałem kolejną historię.
53
Mawiają: jedno zdjęcie to tysiąc słów, a ile słów potrzeba by opisać zdjęcie? I nie popaść przy okazji w słowotok. Zatem Luwr, kontrowersyjna do dziś piramida autorstwa Amerykanina chińskiego pochodzenia. I Dan Brown i Kod Leonarda Da Vinci. A dla mnie? Jak dla każdego fotografującego – efekt bycia w odpowiednim miejscu w odpowiedniej chwili – światło, forma i ludzie. Opowieść pewnego sierpniowego wieczoru.
54
To zdjęcie powstawało przez pięć lat. Pierwszą fotografię Millenium Bridge, kładki na Tamizie, zrobiłem właśnie tyle lat temu. W międzyczasie zmieniły się moje fotograficzne oczekiwania, wrażliwość. Priorytetem stała się chęć pokazywania ruchu. Dlatego powstało to zdjęcie. Oczywiście wiem, że nie ja pierwszy i nie ostatni, ustawiłem statyw z aparatem w tym miejscu i w podobnym celu. Tym, co odróżnia go od innych jest to, że jest moje.
55
56
Dla człowieka z Europy szanghajskie nabrzeże zwane „Bund” jest świadectwem burzliwego rozwoju miejsca, które jeszcze w połowie XIX było bagnistym brzegiem rzeki. Blisko 200 lat wzlotów i upadków europejskich interesów w Azji. Przy okazji powstał fascynujący melanż architektoniczny, atrakcyjny dla fotografii. Wyrazisty pierwszy plan z rozmytą nieco historią w tle. Oczywiście możemy się zastanawiać, czy siadujący tam współcześni mieszkańcy Szanghaju mają podobne do naszych refleksje. A może to dla nich tylko po prostu atrakcyjny widok?
Bezwarunkowa nieruchomość, przyrodzona pomnikowi cisza i jedyny oglądający – to kontrapunkt dla przepychajacych się tysięcy przechodniów raptem kilkaset metrów dalej. Jesteśmy w ogrodzie Victorii na tyłach Brytyjskiego Parlamentu. Tam trudno przejść koło wieży Big Bena, a tu ktoś w spokoju i samotnie kontempluje piękno grupy mieszczan z Calais stworzonych przez Rodina.Oszczędność formy, czystość wyrazu. Tyle tylko, że seria zdjęć oglądanych w zbliżeniu opowiada po prostu historię wypalonego w spokoju papierosa. Przewrotność fotografii...
57
uroda
metamorfozy bądź piękna w każdym wieku na co dzień i od święta
SPOTYKAJĄ SIĘ TU NIE PO RAZ PIERWSZY. TRZY PIĘKNE KOBIETY Z RÓŻNYM BAGAŻEM DOŚWIADCZEŃ. CZUJĄ SIĘ TU BEZPIECZNIE, BO WIEDZĄ, ŻE STYLISTKOM Z CHIANTI LUXURY & HARMONY MOŻNA ZAUFAĆ. METAMORFOZY, KTÓRYM ZOSTAJĄ PODDANE, WYDOBYWAJĄ Z NICH NAJPIĘKNIEJSZE I NAJBARDZIEJ WARTOŚCIOWE CECHY. BO, JAK MÓWI MARIA LACHOWICZ-BOGUNIA, WŁAŚCICIELKA CHIANTI, KOBIETĘ NIE WYSTARCZY PRZEBRAĆ, TRZEBA TCHNĄĆ W NIĄ WIARĘ W SIEBIE. BOHATERKI METAMORFOZ WZIĘŁY NIEDAWNO UDZIAŁ W EKSKLUZYWNEJ IMPREZIE ZORGANIZOWANEJ PRZEZ FIRMĘ KLER, W KTÓREJ POKAZAŁY SIĘ GOŚCIOM JAKO MODELKI NA WYBIEGU. ZROBIŁY TO Z WDZIĘKIEM I NIEZWYKŁĄ PEWNOŚCIĄ SIEBIE, CO DAJE NAJLEPSZE ŚWIADECTWO PROFESJONALIZMU TEAMU CHIANTI LUXURY & HARMONY.
58
z
ul. Frycza-Modrzewskiego 20, bielsko-Biała, www.chianti-studio.pl
B
bardziej profesjonalna strona
Martyna, 20-letnia studentka międzynarodowych stosunków gospodarczych. Trafiła do Chianti Luxury & Harmony dzięki mamie, która od wielu już lat jest klientką pani Marii. Martyna stoi u progu swojej kariery zawodowej. Chce wejść w życie dumnie i profesjonalnie. Czekające ją ważne egzaminy – obrona pracy magisterskiej, rozmowy rekrutacyjne, motywują do zadbania o profesjonalny, dynamiczny wygląd. Chce w ten sposób pokazać światu swoją gotowość do podjęcia wyzwań, jakie będzie przed nią stawiał.
59
uroda
S
seksownie zaszaleć Jola, 47 lat. Mama dwójki dzieci. Uwielbia podróże, sport, góry, a nade wszystko imprezy niespodzianki, które organizuje swoim znajomym. Na co dzień menadżer/dyrektor w dużej firmie. Zakres wykonywanych obowiązków szeroki, od marketingu po zarządzanie. Na każdym kroku kontakt z ludźmi, a więc typowo biznesowy styl, elegancki, sztywny, od którego pragnie choć na chwilę uciec. Przemiana nie nastąpiła od razu. Maria Lachowicz-Bogunia, wyznająca zasadę „nic na siłę”, czekała cierpliwie na moment, kiedy Jola będzie gotowa poddać się jej propozycjom. Najtrudniej było
Jolę przekonać, że potrafi być naprawdę kobieca, że jest piękna, że musi w to tylko uwierzyć. Kiedy duchowa przemiana już nastąpiła, reszta poszła jak z płatka. Zmiana koloru włosów na bardziej wyrazisty, eksperymenty z fryzurami, makijaż podkreślający piękne rysy twarzy. Seksowne i bardzo kobiecie ubrania to już tylko piękny dodatek do pewnej siebie, pełnej młodzieńczego seksapilu, uśmiechniętej, a przede wszystkim akceptującej siebie Joli.
60
M młodosc i energia
Helena, 66 lat, szalona emerytowana finansistka. Dopiero teraz czerpie pełnymi garściami z życia, nadrabiając lata ciężkiej i wyczerpującej pracy. Wulkan energii, ciągle w ruchu. Towarzyszy Joli w realizacji szalonych pomysłów, sama wkręcając przyjaciółkę w imprezy niespodzianki. Także kocha podróże. To podczas jednej z dalekowschodnich eskapad poznała Jolę. Znacznie odważniejsza od przyjaciółki w eksperymentowaniu swoim wizerunkiem, do
Chianti Luxury & Harmony trafiła po szalonej metamorfozie, w ognistorudych włosach obciętych na zapałkę. Jest świetnym przykładem osoby, której wszystko pasuje, a wiek nie stanowi przeszkody w przymierzaniu i noszeniu bardzo odważnych kreacji.
61
62
63
uroda & zdrowie
testujemy zabiegi kosmetyczne
Dotyk Urody, ul. Wapienicka 68, Jaworze, tel 668 68 70 70. www.dotykurody.pl
Pozwól się dotknąć pięknu! Magdalena: Pierwsze moje wrażenie po przekroczeniu Dotyku Urody: totalne zaskoczenie! Jakby na przekór pozostawionej za drzwiami rzeczywistości, wnętrza emanują spokojem i elegancją. Jak tu pięknie! Jest w nich nieuchwytny, ale bardzo kojący klimat. Już wiem, że dotyk urody zaczyna się tutaj od progu. Od wielu lat zmagam się z problemem nadmiernego owłosienia ud i bikini, które sprawia, że rzadziej niż chciałabym, korzystam z basenu czy plażowania. Krępujący efekt jest skutkiem zmian hormonalnych, na które nie miałam wpływu. Nadszedł więc czas, żeby skutecznie rozprawić się z problemem, a moje kroki skierowałam do polecanej mi przez kilka osób Marty Wawrzyczek. Pani Marta – kosmetyczka z wieloletnim doświadczeniem – postanowiła otworzyć własny salon, który urzeczywistnia marzenie jej życia. Od pierwszej chwili widzę, że kontakt z ludźmi jest dla niej bardzo ważny. Zostaję zaproszona do elegancko urządzonej garderoby z łazienką, gdzie mogę przygotować się do zabiegu, a następnie przechodzę do gabinetu. Zabieg zaczyna się tak naprawdę już w domu, gdzie trzeba dokładnie ogolić miejsca, które mają być mu poddane. Dla własnego komfortu warto też wcześniej nałożyć maść znieczulającą np. Emla, zwłaszcza na delikatną skórę okolic bikini czy wewnętrzną stronę ud. W gabinecie zostaję przepytana pod kątem ewentualnych przeciwwskazań, jakimi są np. opalanie, depilacja mechaniczna czy przyjmowanie leków mających wpływ na barwnik w skórze. Na szczęście moje włosy są ciemne, a skóra jasna, kwalifikuję się! Dostaję okulary ochronne, a Pani Marta specjalną głowicą lasera, centymetr po centymetrze naświetla moje uda. Wiązka światła trafiając w mieszek włosowy uszkadza go, co objawia się odczuciem ukłucia. W miejscach, gdzie skóra jest cieńsza, dyskomfort jest nieco większy, ale jak się dowiaduję, jeszcze żadna pani nie uciekła z zabiegu. W trakcie depilacji rozmawiamy o ofercie salonu, interesuje mnie w czym specjalizuje się pani Marta i jakie zabiegi są jej najbliższe. W salonie można bowiem zadbać kompleksowo o urodę, poprawić defekty skóry, poddać się profilaktyce anty-starzeniowej lub zatrzymać, a nawet cofnąć efekty, jakie czas wywołał na naszej skórze. W ofercie szeroki zakres zabiegów na twarz i ciało również zabiegi relaksacyjne. Dowiaduję się, że stosowane są tu nowoczesne kosmetyki i urządzenia, bowiem salon działa zaledwie od kilku miesięcy. Klientki, świadome wiedzy pani Marty, trafiły pod jej skrzydła także i tutaj. Tymczasem zabieg depilacji powoli dobiega końca. Moja skóra jest lekko zaczerwieniona, otrzymuję specjalny okład pozwalający wrócić jej do równowagi. Zostaję zapisana na kolejne spotkanie, ponieważ do pełni szczęścia potrzebne jest 4–5 sesji naświetlań laserem. Już wiem, że będę tu częściej gościć, nie tylko aby pozbyć się mojego kłopotu, ale też zadbać o twarz, dekolt, dłonie i resztę ciała.
64
Marta Wawrzyczek, kosmetyczka: Światło wytwarzane przez laser pochłaniane jest przez włosy o zabarwieniu ciemnym – czyli zawierającym melaninę. Im włos grubszy i ciemniejszy tym lepsze efekty epilacyjne można osiągnąć. Energia świetlna lasera zamieniana jest w cieplną i jako taka dociera do macierzy włosa. W konsekwencji trwała destrukcja macierzy, uniemożliwia dalszy wzrost włosa. Częstotliwość powtarzania zabiegów wiąże się z cyklem fazy wzrostu włosa. Nie wszystkie włosy rosną równocześnie. Światło lasera działa jednie na włosy będące w aktywnej fazie wzrostu – anagenie. Włosy będące w kolejnych fazach nie zaabsorbują dostatecznej dawki promieniowania lasera, przez co zachowają zdolność regeneracji i dalszego wzrostu. Dlatego koniecznością jest przeprowadzenie od 4 do 7 zabiegów, aby zaaplikować światło lasera we właściwej fazie i w odpowiednich przerwach czasowych wynoszących od 4 do 12 tygodni. Najlepiej i najszybciej usuwane są włosy ciemne i grube na jasnej karnacji, tak więc paradoksalnie im włos jest cieńszy i jaśniejszy tym trudniej go usunąć, ale i z takimi włosami radzi sobie Light Sheer, potrzeba na to jednak 1-3 zabiegi więcej. Przy ciemnych włosach już po 1 zabiegu uzyskuje się skuteczność 30-40% usuniętych włosów i najczęściej wystarczą 5 serii do usunięcia włosów w ok. 90%. Pozostałe włosy to te cienkie i jasne. Light Sheer działa stricte na cebulki włosowe, nie rozgrzewa niepotrzebnie innych tkanek, jak to jest w przypadku innych urządzeń np. IPL. Dzięki temu uzyskuje bardzo wysokie gęstości energii co ma zasadniczy wpływ na skuteczność depilacji. Laser nie wnika w głąb ciała, długość fali to 800 Nm, która wnika na głębokość 2 mm. W moim gabinecie pracuję na jednym z najskuteczniejszych laserów diodowych dostępnych obecnie na światowym rynku, oferując usuwanie owłosienia po najniższych na lokalnym rynku cenach.
P PR ROOMMOOCCJ A JA
PROMOCJA
65
uroda & zdrowie
Alternatywa dla botoksu Jad węża zamiast botoksu? Brzmi nietypowo, ale mimo wszystko zabieg jest przyjemniejszy, bo bez użycia igieł. Firma M’onduniq proponuje rewolucyjny, a w dodatku przyjemny, zamiennik. Krem z linii „Siła jadu węża” to kompleks składników aktywnych hamujących proces starzenia się skóry oraz redukcję zmarszczek.
Skóra każdego dnia traci na sprężystości, nawet najdrobniejsze emocje, które pojawiają się na naszej twarzy przyczyniają się do powstawania zmarszczek mimicznych. Seria „Siła jadu węża” zawiera naturalne składniki, które powstrzymują starzenie się skóry. Krem „Siła jadu węża z technologią komórek macierzystych” zawiera opatentowaną cząsteczkę SYN-AKE®, zawierająca peptyd jadu węża Temple Viper, zapobiegający powstawaniu zmarszczek poprzez hamowanie skurczów mięśni oraz wykazujący silne działanie antyoksydacyjne. Siła jadu węża poparta technologią komórek macierzystych wspiera zdolności ochronne i regeneracyjne naskór-
ka, stymulując komórki i przedłużając ich żywotność. Dzięki mechanizmowi analogicznemu do hormezy, RESISTEM™ wspomaga budowę systemu obrony przeciwstarzeniowej skóry, a składnik aktywny LIFTONIN® XPRESS, zapewnia natychmiastowy efekt liftingu, poprawę owalu twarzy oraz wygładzenia naskórka. Wykorzystanie innowacyjnych składników aktywnych powoduje, że krem „Siła jadu węża z technologią komórek macierzystych” działa aktywnie na kilka warstw skóry. Powoduje to powstrzymanie procesu biologicznego i mechanicznego starzenia się skóry. – Badania kliniczne pokazują, że dzięki zawartości SYN-AKE® docho-
dzi do redukcji nawet do 52% zmarszczek i do 24% „kurzych łapek” – mówi Aleksandra Milczarek, Project Manager M’onduniq Polska. Po zastosowaniu kremu „Siła jadu węża” skóra wytwarza własny system obrony przed zmarszczkami. Substancje zawarte w kremie walczą z procesem starzenia wielowymiarowo i na każdej płaszczyźnie skóry. Dzięki zastosowaniu najnowszej technologii komórek macierzystych skóra szybko się regeneruje i zyskuje na elastyczności, a efekty widoczne są już po pierwszym zabiegu. Rewolucyjny skład i nieinwazyjna aplikacja to przyszłość nowoczesnej kosmetyki. cena rynkowa 170 zł
Marka M`onduniq jest patronem akcji „Zwalczamy Zmarszczki”, której celem jest edukowanie salonów oraz zwiększanie świadomości ludzi na temat zmarszczek i sposobu ich redukcji. Więcej informacji na stronie www. zwalczamyzmarszczki.pl
66
Lekarz czy kosmetyczka? O konsekwencjach przeprowadzania zabiegów z zakresu medycyny estetycznej przez osoby niekompetentne mówi dr Tatiana Pruhło-Motoszko, lekarz medycyny estetycznej.
dr Tatiana Pruhło-Motoszko
Medycyna estetyczna jest coraz bardziej popularna i dostępna dla coraz większej rzeszy klientów. Aby się szybko upiększyć wystarczy tylko przerwa na lunch. W ostatnich latach w związku z dynamicznym rozwojem rynku usług medycyny estetycznej oraz dużym na nie zapotrzebowaniem, pojawiły się gabinety kosmetyczne, w których nielegalnie wykonywane są zabiegi lekarskie z zakresu medycyny estetycznej przez osoby nieuprawnione. Coraz więcej zabiegów przeprowadzają kosmetyczki i kosmetolodzy, co stwarza duże zagrożenie dla potencjalnych klientów. Warto wiedzieć, jakie zabiegi mogą wykonywać kosmetyczki, jakie kosmetolog, a jakie lekarz. Przytoczę tu nieco paragrafów, aby uzmysłowić, że niektóre zabiegi z zakresu medycyny estetycznej mogą wykonywać wyłącznie lekarze, co jest obwarowane przepisami prawa. Kosmetyczka – czyli technik usług kosmetycznych nie ma prawa do wykonywania świadczeń opieki zdrowotnej w podmiotach leczniczych. Podstawa programowa w kształceniu kosmetyczki zawarta jest w rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej z dnia 7 lutego 2012 r. w sprawie podstawy programowej kształcenia w zawodach (Dz. U. z dnia 17 lutego 2012 r.). Zadania zawodowe takiej osoby związane są ze stosowaniem zabiegów z zakresu kosmetyki pielęgnacyjnej, upiększającej, jak również z udzielaniem porad z zakresu kosmetyki zachowawczej i zdobniczej. Kosmetolog to osoba, która ukończyła studia wyższe pierwszego i drugiego stopnia na kierunku kosmetologia. Kosmetolodzy mogą współpracować z lekarzami w zakresie zleconych im zabiegów, ale pod ich kierunkiem. Oba wyżej wymienione zawody nie są przygotowane do udzielania świadczeń medycznych. Lekarze – absolwenci studiów lekarskich i lekarsko-dentystycznych w zakresie swoich umiejętności posiadają wykonywanie wstrzyknięć dożylnych, domięśniowych i podskórnych. Warto zastanowić się, jakie mogą być konsekwencje poddania się takim zabiegom wykonanym nie przez lekarza. Rzadko kiedy pacjenci są informowani o możliwych skutkach ubocznych zabiegów (z prostej przyczyny – niewiedzy); niezbędną procedurą jest również zebranie dokładnego wywiadu medycznego o stanie zdrowia. Wiele chorób, które wydają nam się z pozoru nie związane z zabiegiem np. wstrzyknięcia toksyny botulinowej, kwasu hialuronowego, czy mezoterapii, może skutkować poważnymi konsekwencjami. W zabiegach medycyny estetycznej stosowanych jest wiele leków oraz wyrobów medycznych, które mogą być użyte jedynie przez
lekarza. Niestety coraz częściej trafiają do mojego gabinetu pacjenci z powikłaniami na skutek wykonania zabiegów przez osoby niekompetentne. Najczęściej udaje nam się pomóc naszym pacjentom, choć również zdarzają się sytuacje, gdzie skutki są nieodwracalne. Najczęstszymi powikłaniami, z jakimi zjawiają się u nas pacjenci, to opadanie powiek, zniekształcone usta (nie mówiąc o efekcie estetycznym,) a nawet asymetria całej twarzy. Zdarzały się również sytuacje, w których pacjenci odwoływali się do sądu w celu uzyskania odszkodowania na skutek zabiegów wykonanych przez niekompetente osoby, owocujących trwałymi powikłaniami. Podsumowując, nie bójmy się zabiegów z zakresu medycyny estetycznej, pamiętajmy tylko, żeby przed wyborem gabinetu, w którym zabieg ma być wykonany sprawdzić, kto go wykona, czy na pewno jest to wykwalifikowany lekarz medycyny estetycznej.
67
uroda & zdrowie
POSTAW NA ZDROWIE, TO SIĘ OPŁACA! Krótki poradnik, jak żyć zdrowiej Jak wynika z najnowszych badań, w ciągu roku zjadamy w produktach żywnościowych około 2 kg... konserwantów, barwników, emulgatorów i przeciw-utleniaczy. Jak łatwo policzyć, w ciągu całego życia liczba ta drastycznie rośnie, mogąc powodować reakcje alergiczne, bóle żołądka, astmę, zapalenia skóry, migrenę, katar sienny i nadwrażliwość sensoryczną oraz nowotwory. Jeśli dodamy do tego ilość chemii przyswajanej przez nasz organizm w postaci kosmetyków, nietrudno wyobrazić sobie przyszłość naszego zdrowia za kilka lub kilkanaście lat, a także ilość pieniędzy wydaną na leczenie... Warto już dziś temu zapobiec. Co jakiś czas słyszy się o ludziach uciekających od cywilizacji i starających się żyć w zgodzie z naturą. Nie każdego jednak stać na ucieczkę z miasta w niemal już przysłowiowe Bieszczady i własną hodowlę zwierząt czy uprawę roślin. W końcu nie każdy ma ochotę na porzucanie swojej pracy, miejsca zamieszkania, ukochanego miasta. Czy nie mamy innego wyjścia i jesteśmy skazani na ogromną ilość sztucznych dodatków w jedzeniu i kosmetykach? Na szczęście mamy wyjście i już teraz możemy zmienić styl życia na bardziej naturalny i pozbawiony sztucznych dodatków. Przystanek Zdrowia i Urody, znajdujący się w Galerii Sfera, przygotował krótki plan, jak dokonać zmian w naszym życiu. Zatrzymaj się na chwilę i pomyśl o tym, jak się czujesz. Czy od jakiegoś czasu towarzyszą Ci alergie, a nawet astma, ale nie potrafisz znaleźć przyczyny tego stanu? Winne mogą być
68
barwniki lub konserwanty, długotrwale nasycające toksynami organizm. Jak ich unikać? Najłatwiejszym sposobem jest eliminowanie wysoko przetworzonej żywności, a informacje o składzie jedzenia znajdziemy na etykietach. Od studiowania etykiet i rozszyfrowywania symboli E dużo łatwiejszym sposobem jest zastąpienie dotychczas używanych produktów zdrową żywnością, którą zakupić można w Przystanku Zdrowia i Urody. Czy towarzyszą Ci brak energii, ociężałość, nadwaga i apatia? Zmień dietę,
zastępując popularną żywność przetworzoną jej zdrowszymi odpowiednikami. Zredukuj ilość glutenu na rzecz
pełnowartościowych kasz i warzyw strączkowych. Do łask powraca kasza jaglana, która nie zawiera glutenu, jest lekkostrawna oraz ma wysoką wartość energetyczną. Jest zasadotwórcza, co oznacza, że wspomaga trawienie i wyrównuje poziom kwasu w organizmie. Ma właściwości ocieplające, nie wychładza organizmu od wewnątrz i w związku z tym jest polecana wszystkim osobom, które marzną zimą. Ponadto skutecznie usuwa śluz z naszego organizmu, o czym powinno się pamiętać podczas infekcji – pomoże ona pozbyć się mokrego kaszlu i kataru. Wyeliminuj ze swojej diety glutaminian sodu, dodając naturalne zioła i przyprawy. Skąd ten rak? Zastanawiasz się czasem, dlaczego tak wielu znajomych zostało dotkniętych nowotworami, i sam chciałbyś uniknąć choroby? Jedną z przyczyn występowania nowotworów są substancje powszechnie dodawane do jedzenia, takie jak preparaty zastępujące cukier, np. popularny aspartam czy sacharyna, mogące powodować białaczkę, raka płuc, raka piersi czy
nowotwory pęcherza. Postarajmy się
ograniczyć spożywanie cukru nazywanego „białą śmiercią”. Przeciętny
Polak zjada nawet 35 kg cukru rocznie, dla porównania np. Szwed tylko 17 kg. Cukier znajduje się nie tylko w słodyczach, ale i w produktach takich jak płatki śniadaniowe, jogurty, zupki w proszku. Świetną alternatywą są preparaty słodzące pochodzenia roślinnego – stewia lub ksylitol, czyli cukier brzozowy. W sklepie oprócz stewii w płynie czy kryształkach są również dostępne słodycze słodzone tą zdrową dla zębów substancją – czekolady i batony firmy Stewiarnia. Towarzyszą Ci ciągłe infekcje i przeziębienia? Rozwiązaniem może być
picie herbaty z czystka, rewolucyjnej rośliny odkrytej na nowo w ostatnich latach. Jest niezwykle bogata w polifenole, dzięki czemu doskonale
rozprawia się z drobnoustrojami, np. z wirusami. Czystek to roślina silnie antyoksydacyjna, ma olbrzymią
zdolność do wyłapywania wolnych rodników i do obniżania aktywności kolagenazy (enzymu odpowiedzialnego za rozkład kolagenu), dzięki czemu działa na ludzki organizm odmładzająco, przeciwzapalnie i witalizująco. W Przystanku Zdrowia i Urody od naszych specjalistów dowiesz się, jak prawidłowo parzyć tę herbatę oraz które z produktów dostępnych na rynku gwarantują wysoką jakość. Czy Twoja skóra ma skłonność do atopii, a Ty przetestowałeś już wszystkie metody, żeby poprawić jej stan? Oprócz tego, co spożywasz, bardzo ważna jest też pielęgnacja takiej skóry. Nie wszystkie kosmetyki polecane do skóry atopowej przynoszą jej ulgę. Rozwiązaniem może być wizyta w Przystanku Zdrowia i Urody, gdzie można znaleźć kosmetyki pochodzenia naturalnego, o zredukowanym składzie chemicznym, kojące podrażnienia skóry. Dostępne są również kosmetyki
z polskich uzdrowisk, tworzone na
bazie naturalnych surowców, wykorzystywanych w zabiegach leczniczych w uzdrowiskach takich jak: Rabka-Zdrój, Krynica-Zdrój, Iwonicz. Najczęściej wybierane przez klientów to: Ciechocińska Sól Naturalna, Rabczańska Sól Jodowo-Bromowa czy stosowana do inhalacji Zabłocka Mgiełka Solankowa. Alternatywą dla mało zdrowych antyperspirantów, które powodują zatykanie porów i kumulowanie toksyn w organizmie, jest naturalny ałun. Jest to bryłka minerału, która nie zawiera sztucznych składników i alkoholu, a jednak zabezpiecza przed poceniem i nieprzyjemnym zapachem na 24 godziny. Pamiętaj, nie wszystkie produkty zawierające składniki oznaczone literą E są szkodliwe. Np. E300 to kwas askorbinowy, znany jako witamina C. Aby uniknąć jedzenia produktów ze szkodliwymi E, należy kupować produkty z pewnego źródła lub posiadające certyfikat, jednak najważniejsze
jest czytanie etykiet. Pomocne może
być też wsparcie specjalistów z dziedziny dietetyki, na co dzień pracujących w Przystanku Zdrowia i Urody. Służą oni poradą, mogą zasugerować wybór jednego z setek dostępnych na miejscu produktów lub sprowadzić towar na zamówienie. Mitem okazują się też
wysokie ceny tzw. zdrowej żywności – w Przystanku Zdrowia i Urody są one bardzo konkurencyjne, niejednokrotnie nawet w stosunku do sprzedaży internetowej, do tego dostępne od ręki
w sprzyjającym klientom miejscu w Galerii Sfera. Sklepy Przystanek
Zdrowia i Urody można znaleźć również w innych miastach: Czechowice-Dziedzice, CH Stara Kablownia; Tychy, ul. Żwakowska 13C; Bieruń Stary, Dworzec autobusowy – Spectra, ul.Chemików 3.
Najważniejsze jest jednak przekonanie, że zdrowy styl życia to nie fanaberia, lecz konieczność, jeśli chcemy do późnego wieku cieszyć się energią, zdrowiem i aktywnością.
69
kulinaria
MATEUSZ CZEKIERDA. SZEF KUCHNI W BIELSKIEJ RESTAURACJI BLU. PASJONAT GOTOWANIA, KULINARNYCH POSZUKIWAŃ, ZASKAKIWANIA W KUCHNI. W LISTOPADZIE UHONOROWANY PRESTIŻOWYM WYRÓŻNIENIEM KATALOGU GAULT & MILLAU JAKO JEDEN Z NAJLEPSZYCH SZEFÓW KUCHNI W POLSCE. Z Mateuszem Czekierdą rozmawia Anita Szymańska, zdjęcia: Adrian Lach, 2B STYLE
70
: Skąd wziąłeś się w BLU? Mateusz Czekierda: Zostałem zaproszony do współpracy przy otwarciu i przy wszystkich livecookingowych wydarzeniach, które tu mają miejsce. W mojej głowie dojrzewała fascynacja kuchnią tradycyjną łamaną przez nowoczesną. I tak postanowiliśmy podjąć współpracę. Skończyłem bielską szkołę gastronomiczną…
Kocham się z kuchnią
: Bielski „gastronom” jest dobry? MCz: Uważam, że jeden z najlepszych na Śląsku. Ja w ogóle zacząłem szkołę ogrodniczą, ale moja żona, a wtedy dziewczyna, zmotywowała mnie, żebym jednak poszedł w stronę gastronomii. Zresztą już wcześniej coś tam gotowałem, ale to była pierwsza szkoła, w której się nie męczyłem. Po szkole gotowałem w kilku miejscach na terenie Podbeskidzia a nawet w trattorii w Karpaczu. Przez jakiś czas byłem też doradcą kulinarnym, a potem znalazłem się w BLU. Aby cały czas doskonalić swój warsztat, często wyjeżdżam na staże do restauracji rangi Michellin. Jednak bardzo dużo przebywam w BLU. Na tym trochę cierpi moja rodzina, mam 17-miesięczną córeczkę, która też potrzebuje mojego czasu. Kuchnia jednak zabiera go dużo, ale bez poświęceń nie ma efektów. : Dobrze Ci się tu pracuje? MCz: Mam duży komfort, ponieważ w BLU tworzymy kuchnię autorską. Mam to szczęście, że właścicielka, Anna Klajmon – sama będąc wykwalifikowanym kucharzem – tworzy tę kuchnię z moim udziałem. Poczynając od doboru dostawców, produktów, pracujemy razem. Nasza kuchnia oparta jest na małych lokalnych gospodarstwach agroturystycznych. Mamy ekologiczne jajka, warzywa. Najczęściej szukamy dostawców pocztą pantoflową. Sami pieczemy chleb, bułki, nie działamy na półproduktach. Z tym, że my potrzebujemy specyficznych składników, na przykład kwiatów ogórka. Niewielu producentów lubi bawić się w takie drobiazgi, a dla nas są one bardzo ważne. Na przykład nasz dostawca z Mazańcowic. Wiesz, to jest fajne, kiedy chodzisz z nim po polu i wyrywasz marchewki, które Ci się podobają. Te elementy molekularne w daniach wymagają od nas pracy samoczynnej, technik i 100% świeżego produktu. : No właśnie, skąd pomysł tej kuchni molekularnej? MCz: To nie do końca jest kuchnia molekularna. Dla mnie największą inspiracją jest natura, to co mnie otacza i moja córka. : Na przykład używasz w kuchni azotu... MCz: Tak, bo inspiracją slowfoodowo-molekularnej kuchni jest natura. Po prostu zaczęliśmy robić coś innego, nie pa-
trząc na to, co dookoła nas. W Bielsku-Białej jest wszędzie to samo, trochę przaśnie. A nasz zespół cały czas się szkoli z różnorodnych technik, ale cała karta to inwencja właścicielki i moja, nie czerpiemy z innych przepisów, wszystkie prop ozycje są autorskie. Mój zespół był na szkoleniu u Jeana Bosa, mistrza kuchni molekularnej, który przekazał nam ogrom wiedzy technicznej, którą chcemy przełożyć na naszą kuchnię nowoczesną. Nie do końca molekularną, bo nie wszystko mi w niej smakuje. To nie ma być inne dla idei, to ma smakować. Ludzie jedzą też oczami, ale jeśli jest piękne danie, którego nie da się zjeść, jaki to ma sens? Staram się wracać do korzeni, na przykład suszę mięsa. Albo robię w sezonie konfitury z mirabelek, które sam zbieram z drzewa. Mirabelki, nie konfitury (śmiech). (Przede mną na stole pojawia się sałatka podana w… puszce). Staramy się, żeby dania były innowacyjnie podane, stąd puszka, pęseta. Rzeczy, z których i którymi na co dzień się nie jada, ale one w taki fajny sposób zaskakują gości. : Podajesz coś, czego nie można zjeść? MCz: Nie, wszystko, co na talerzu, jest jadalne. Na przykład doniczka z lasem, wszystko jest do zjedzenia, nawet ziemia (śmiech). : Skąd bierzesz pomysły? MCz: Cała ideologia tej kuchni rodzi się w mojej głowie. To jest kuchnia jak najbardziej autorska, moja i mojego zespołu. Opieram się też na nauce. Jeśli w mięsie zawarty jest kolagen, który rozpada się pod wpływem temperatury, staram się uchwycić ten moment, kiedy on jest bardzo miękki, ale jeszcze się nie rozpada. Na przykład boczek marynowałem w cukrze i sosie sojowym, a następnie gotowałem przez 72 godziny w temperaturze 77 stopni. : Skąd wiesz, że potrzeba właśnie tych 72 godzin? MCz: Bierze się to z doświadczenia. Ale też z metody prób i błędów. Nie jest sztuką kogoś skopiować. Na szczęście mamy taki zespół osób, którym się chce, które ciężko pracują na efekt. Ostatnio do łososia wprowadziłem dressing z palonej sałaty. Poprosił mnie na salę gość i zapytał, czy ten dressing mi smakuje. Odpowiedziałem, że gdyby nie smakował, to bym go nie miał w karcie. Powiedział, że jest genialny i nie spodziewał się, że ze spalonej sałaty można zrobić taki sos. Ja lubię wypróbowywać nowe połączenia, nowe smaki i konsystencje.
71
kulinaria
Grillowana ośmiornica z sosem z imbiru i ostrej papryki
: W takim razie co Ci tak „sztandarowo” nie wyszło? MCz: Jeśli coś mi nie wychodzi, będę dążył do tego, żeby wyszło. Pięta achillesowa? Desery, jak u wielu kucharzy. Miałem taki okres w życiu, że świetnie gotowałem homary, ale miałem kłopot z ugotowaniem bigosu. Rozumiesz? Bigos! W każdym domu robiony inaczej, proste polskie danie, a ile możliwości. Lubię pokazywać ludziom, że można jeść coś, co wygląda inaczej, smakuje znakomicie i jest w rozsądnej cenie. : Często zmieniacie kartę? MCz: Modyfikujemy ją co mniej więcej dwa miesiące. Staramy się wprowadzać produkty sezonowe, stąd cały czas w kuchni, w tym naszym „laboratorium”, coś się dzieje. Teraz też mamy już nowe dania, które pięknie wyglądają i pięknie smakują. : Kilka dni temu zostaliście uhonorowani wpisem do prestiżowego katalogu Gault & Millau. MCz: Idea Gault & Millau to dwóch krytyków kulinarnych, którzy w 1965 roku we Francji nie zgodzili się z Michelinem. Stwierdzili, że jest snobistyczny i oni zrobią coś swojego. Gault & Millau różnią się w kilku elementarnych sprawach od Michelina. Kontrolę przechodzi się cztery razy, jest ona zawsze incognito. Do pierwszej polskiej edycji sami stworzyli listę restauracji. Do kolejnych edycji można się zgłosić. Gault & Millau wyróżnia nie tylko restauracje i hotele, ale też produkty lokalne. Ich siatka zagadnień to jest 500 pytań, na które sami sobie odpowiadają.
72
: Domyślałeś się, że tu byli? MCz: Nie miałem pojęcia. Wiesz, dziś nie dziwi to, że gość w trakcie jedzenia pisze coś na tablecie. Do tego stopnia nie miałem pojęcia o tym wszystkim, że kiedy pewnego dnia zadzwonił telefon i miła pani poinformowała mnie, że właśnie uzyskaliśmy wpis do przewodnika Gault & Millau oraz zaproszenie na galę dla najlepszych szefów kuchni, zapytałem ją, czy się nie pomyliła. Akurat to był taki czas, kiedy mieliśmy ogromny serwis lunchowy, ja miałem mnóstwo pracy. Powiedziałem: „Dobrze, dobrze, ja dam panią manager” – i poszedłem do kuchni. Dopiero później, wieczorem do mnie dotarło to, co usłyszałem. W sumie spadło jak grom z jasnego nieba. Lubię wyzwania. Czy coś zmieni to w moim życiu kulinarnym? Nie, uważam, że trzeba robić swoje. Cieszę się z tego wyróżnienia naszej pracy, w sumie krótkiej, bo zaledwie półtorarocznej. To cieszy. Wiesz, ja jestem takim dziwnym człowiekiem, bo kocham się z kuchnią. Rozmawiam z warzywami. Szukam smaków i tekstur. Zmieniam, eksperymentuję, kombinuję. W pracy jestem Mateusz Czekierda i Anna Klajmon po 17 godzin na dobę, bo to mnie po prostu kręci. My cały czas mówimy o mnie, ale to jest praca całego zespołu, wszyscy pracują jak jeden organizm. Bez nich na pewno by to nie wyszło. Dziękuję za rozmowę.
Mus z mascarpone i mus z czekolady z kruszonką z migdałów
73
kulinaria
MIĘDZY GALICJĄ A RESZTĄ ŚWIATA
Placki ziemniaczane z gulaszem z dzika z grzybami w asyście z kapustą kiszoną ze śliwką wędzoną.
Gospoda Krakowska, ul. Bielska 1, 43-356 Kobiernice Telefon: (033) 816 52 15, e-mail: gospoda@gospoda-krakowska.pl, www. gospoda-krakowska.pl
GOSPODA KRAKOWSKA W KOBIERNICACH TO PRAWDZIWY RODZYNEK WŚRÓD KARCZM I RESTAURACJI W NASZYM REGIONIE, KUSZĄCYCH KLIENTÓW PSEUDOGÓRALSKIMI SPECJAŁAMI. NIE POTRZEBA BYŁO TELEWIZYJNEJ REWOLUCJI, ABY STWORZYĆ MIEJSCE WYJĄTKOWE POD KAŻDYM WZGLĘDEM. GOSPODA OD WIELU LAT JUŻ TU FUNKCJONUJĄCA ZMIENIŁA SWOJĄ NAZWĘ, EKIPĘ, WYSTRÓJ I MENU. WŁAŚCICIELOM GOSPODY KRAKOWSKIEJ BLIŻEJ JEST DO TRADYCJI GALICYJSKIEJ, STĄD WE WNĘTRZU NA KAŻDYM KROKU W DOSKONALE ZRÓWNOWAŻONYCH PROPORCJACH WZORY LUDOWE, SZCZEGÓLNIE STARYCH ZABAWEK, ZACZERPNIĘTE Z MUZEUM ETNOGRAFICZNEGO W KRAKOWIE. DOMINUJE CZERWIEŃ KORALI, CO PRZESTRONNE WNĘTRZE CZYNI NIEZMIERNIE PRZYTULNYM. I TE KOLOROWE, DREWNIANE KONIKI I PTAKI SPRAWIAJĄ, ŻE WCALE NIE CHCE SIĘ STĄD WYCHODZIĆ.
Szef kuchni Michał Pająk
Tekst: Agnieszka Ściera, foto: 2B STYLE Gospoda Krakowska wita nas miłym zapachem, a jowialny kelner, pan Marcin, zaprasza do stolika. Kolejni goście traktowani są podobnie, więc wiemy, że gościnność nie jest tu na pokaz. Czujemy się bardzo swojsko. Czeka nas uczta. Rozmawiamy z właścicielem. – Niełatwo było stworzyć kartę, która by nas wyróżniła. Postawiliśmy na jakość i niestandardowy sposób serwowania. Promujemy dania, których przepisy oparte są na tradycjach staropolskiej kuchni. Klient znajdzie w niej gęś, kaczkę. Tradycję łączymy z modnym obecnie trendem kuchni fusion. Chcemy pokazać polskim konsumentom coś innego, chcemy podnieść jakość polskiej gastronomii. Zdrowe odżywianie wychodzi wszystkim na dobre. – Menu Gospody Krakowskiej tak jest komponowane, aby mogły tutaj spokojnie pożywić się dzieci a od nowego roku – osoby będące na diecie bezglutenowej. Na stole pojawia się pierwsze danie. Zupa grzybowa z pierożkami nadziewanymi wołowiną. Totalne zaskoczenie, bo przecież wywarowi z leśnych grzybów zwykle towarzyszą śmietana i ciasto (lane, makaron, łazanki), a tu pierożki z ciasta wonton nadziewane wołowiną. Interesujące!
74
Zupa grzybowa z pierożkami nadziewanymi wołowiną.
Czas na drugie danie. Szef kuchni, nie mogąc zdecydować się, które jest najciekawsze, serwuje nam kilka. Subtelna dorada na szpinaku z suszonymi pomidorami, czarnym makaronem tagliolini to prawdziwie królewska potrawa, zwłaszcza że ta delikatna, rozpływająca się w ustach ryba dawniej poświęcona była bogini Afrodycie. Świetnie przyprawiona czosnkiem i ziołami. Szef kuchni Michał Pająk mocno podkreśla, że w jego kuchni nie używa się sztucznych przypraw. Dietetyka i zdrowe odżywianie są dla niego bardzo ważne, dlatego potrawy wychodzące spod jego ręki są zdrowe, doprawione świeżymi ziołami. Sam jest zresztą zaprzeczeniem klasycznego szefa kuchni – szczupły i wysportowany. Placki ziemniaczane z gulaszem z dzika z grzybami w asyście z kapustą kiszoną ze śliwką wędzoną to prawdziwy popis smaków. Placki ziemniaczane przyrządzone dokładnie tak, jak powinny – ręcznie utarte ziemniaki z cebulą, czosnkiem i przyprawami, chrupiące. Mogą spokojnie stanowić odrębne danie. Ale świetnie współgrają smakowo z gulaszem z dzika. Spore kawałki mięsa zaspokoją potrzeby głodnego konesera. Kosztujemy także sałatki z łososiem na rukoli, granatach, grillowanej cukinii i mozzarelli, a także ciasta kataifi. Różowa ryba przyrządzona jest tak, aby oddać na podniebienie jak najwięcej aromatu. Miękki, rozpływający się w ustach. Niespodziewanie natykamy się na sos przykryty rukolą – świetne zaskoczenie, oczywiście dresing przygotowany na miejscu, na bazie suszonych pomidorów z ziołami. Pierogi wyglądają bardzo smakowicie. Są także bardzo sycące, a przepis na nie inspirowany jest kuchnią góralską, nadziewane są bowiem oscypkiem, boczkiem i fetą. Opiekane na musie żurawinowym, podane w towarzystwie rukoli. Z pieprzowym aromatem. Wszystko świetnie przyprawione, niczego nie za dużo, nie za mało, lecz w sam raz. Gospoda Krakowska słynie zresztą z festiwali pierogów, które weszły na stałe w cykl imprez kulinarnych regionu. Na koniec uczty w prawdziwie staropolskim stylu, przy suto zastawionym stole, otrzymujemy słodkie niespodzianki. Mon amour: niespodzianka czekoladowa z lodami i coulis wiśniowym – czyli czekoladowa kula, która polana gorącym sosem z białej czekolady pęka, odsłaniając lodowe wnętrze. I gruszka, prawdziwy faworyt uczty. Gotowana w czerwonym winie, faszerowana serkiem mascarpone z migdałami i amaretto, polana coulis malinowym. Tej pozycji w menu nie powinni zamawiać zmotoryzowani miłośnicy słodkości ani dzieci. Szczęśliwi ci, którzy będą mogli jej skosztować.
Gruszka gotowana w czerwonym winie, faszerowana serkiem mascarpone z migdałami i amaretto i coulis wiśniowym.
Mon amour: niespodzianka czekoladowa z lodami i coulis wiśniowym.
Pierogi opiekane na musie żurawinowym, podane w towarzystwie rukoli.
Dorada na szpinaku z suszonymi pomidorami, czarnym makaronem tagliolini.
Łosoś na rukoli, granatach, grillowanej cukinii i mozzarelli, a także ciasta kataifi.
75
kulinaria
Kawiarnia w Stajniach Książęcych Miejsce dla ciała i ducha. Kawiarnia w Stajniach Książęcych. Pszczyna, ul. Basztowa 6-8
„Nie jest grzechem dużo jeść tylko źle gotować”
Antresola i drewniane boazerie są zachowane w oryginale. Ważnym było nie zepsuć klimatu, który sprawiał wrażenie, jakby kawiarnia mieściła się tu od 200 lat.
76
K
siążęce Stajnie przy Zamku w Pszczynie, a właściwie dawna siodlarnia, doczekały się godnego gospodarza. Nareszcie w dawnej siedzibie książąt pszczyńskich i domu słynnej Daisy von Pless zwiedzający znajdą miejsce wytchnienia po interesującej, ale i męczącej podróży w przeszłość, którą przebyli w muzealnych wnętrzach. Od niedawna przytulne, zachowane niemal w oryginale wnętrza, wypełniają się zapachem parzonej kawy, pysznych ciast i gwarem rozmów. To miejsce z końca XIX wieku długo czekało na odpowiednią osobę, która tchnie w nie nowego ducha. Dosłownie, bo Marek Uglorz, ewangelicki pastor i wykładowca akademicki, swoją osobą w doskonały sposób buduje pomost między światem duchowym a cielesnym. Smakując pyszne, słodkie desery Conssoni i pijąc aromatyczną kawę cudownie jest wdać się z pastorem w egzystencjalną dysputę.
M
arek Uglorz, pastor – uśmiechnięty, szarmancki. Zdecydowane przeciwieństwo wyobrażenia o duchownym. Od ponad dwudziestu lat prowadzi wykłady na Akademii Teologicznej w Warszawie, a także na Uniwersytecie Śląskim. Od niedawna piastuje funkcję protektora w Wyższej Szkole Administracji w Bielsku-Białej. Rozmowa z nim to prawdziwa uczta duchowa. Połączona z przyjemnością płynącą ze słodkich deserów sprawia, że pozostaje się w pełni zaspokojonym. Będąc gościem w Pszczynie to miejsce po prostu trzeba odwiedzić, może do stolika przysiądzie się Pan Marek, a może Księżna Daisy... Smakowity pucharek, jogurtowo-owocowy, specjalność Kawiarni. Przepis rodzinny.
77
ekologia
EKO trendy
NIE BĄDŹ JEDNORAZOWY, NIE ZAŚMIECAJ SOBIE GŁOWY Edukacja ekologiczna proponowana przez Fundację Ekologiczną ARKA odnosi się do spraw z życia codziennego. We własnym domu, miejscu pracy, szkole można zrobić wiele dobrego dla środowiska naturalnego i własnego zdrowia. Uczmy się tego, co pomoże rozwiązać prawdziwe problemy ekologiczne i jest w zasięgu możliwości każdego człowieka – dużego i małego. Nie zaśmiecajmy głowy problemami, na które nie mamy wpływu. Nie bądź jednorazowy – to nowa ogólnopolska kampania ARKI, by pokazywać, że można ograniczać ilość śmieci z różnego rodzaju opakowań.
W akcji Drzewko za surowce zebrano już ponad 50 ton makulatury
Im mniej będzie śmieci tym rzadziej będą wrzucane do domowych pieców i nielegalnie spalane. Fundacja Ekologiczna ARKA zaprasza do udziału w akcjach, happeningach i prezentacjach: • Nie bądź jednorazowy • 365 reklamówek • Listy dla Ziemi 2015 • Ośmiokąt edukacyjny • Wszystkie kolory recyklingu
Listy dla Ziemi to realizowana w całym kraju akcja ekologiczna. Uczestniczyło w niej już 670 samorządów lokalnych, 7000 placówek oświatowych oraz ponad 800 000 dzieci i młodzieży. Już zbierane są zgłoszenia do akcji w roku 2015
Nie bądź jednorazowy To hasło wystawy poświęconej problemowi odpadów opakowaniowych. Wystawa będzie mobilna i wraz z uczestnikami happeningu Nie bądź jednorazowy, który będą maszerować w pochodzie, będzie się przemieszczać, tak by mogło ją zobaczyć, jak najwięcej widzów. Ważnym elementem korowodu będą instrumenty wykonane przez uczniów z odpadów podlegających recyklingowi. 365 reklamówek – Przez cały rok 2015 w różnych częściach Polski pozbieramy co najmniej 365 reklamówek śmieci opakowaniowych. Relacje z akcji będzie można śledzić w mediach społecznościowych oraz na specjalnie przygotowanym portalu z blogiem i videoblogiem. – mówi Wojciech Owczarz, prezes Fundacji Ekologicznej Arka.
W realizowanej kampanii Nie bądź jednorazowy używane są niestandardowych pomysły Arki, takie, jak Ośmiokąt edukacyjny
78
Towarzyszące akcji happeningi w 16 miejscach w kraju będą okazją do nauki segregacji śmieci oraz przekonania się, że dobre rowery też mogą być częściowo wykonane z recyklingu. Liderzy happeningów (z Fundacji Ekologicznej ARKA) będą zbierać śmie-
Arka działa w całej Polsce współpracując z największymi miastami. Na zdjęciu inauguracja akcji Listy dla Ziemi przed budynkiem Urzędu Miasta st. Warszawy ci do toreb rowerowych uszytych ze starych banerów. Za pomocą zebranych śmieci odbędzie się lekcja pokazowa na temat śmieci opakowaniowych. Happeningi zostaną przeprowadzone w sposób zeroemisyjny – transport rowerowy lub kolejowy. Na kółkach będzie także towarzysząca happeningom wystawa także pod hasłem „Nie bądź jednorazowy”. Listy dla Ziemi 2015 To będzie już 3. edycja największego programu edukacyjnego Fundacji Ekologicznej ARKA. Dotychczas dołączyło do niego już 670 samorządów, 7000 placówek oświatowych oraz 800 000 dzieci i młodzieży. Nowością, w stosunku do poprzednich edycji, będzie prowadzenie warsztatu pisanie – Listów dla Ziemi, na przygotowanych aplikacjach. Dzięki temu listy od razu będą mogły trafić na adresy mailowe rodziców dziecka. Ale Listy dla Ziemi pisane będą także tradycyjnie – na kartce papieru (pochodzącej z odzysku). Program będzie także wykorzystywał inne tradycyjne formy, jak plakaty i drukowane informatory i karty zgłoszeń, dlatego takie obciążenie środowiska zostanie zrekompensowane zbiórkami surowców wtórnych. W zamian za surowce rozdawane będą sadzonki drzew i kwiatów. Akcja ma także wartość społeczną, bo pieniądze za sprzedane surowce zostaną przekazane na ważny cel społeczny. Ośmiokąt edukacyjny To tytuł wystawy na temat ograniczania odpadów opakowaniowych. Dzięki temu widzowie dowiedzą się między innymi, skąd biorą się takie odpady, co oznaczają znaki na opakowaniach, jak zostać eko-konsumentem, jak ograniczać ilość odpadów opakowaniowych podczas zakupów. Widz będzie angażowany w oglądanie wystawy, ponieważ niektóre jej elementy będzie wieszał samodzielnie. Ośmiokąt będzie częścią happeningów.
REKLAMA
Zielony kontener Zielony Kontener dotrze do Warszawy, Krakowa, Katowic i Bielska-Białej. Kontener, który zwykle służy do wywożenia śmieci teraz zamieni się w niezwykłe miejsce edukacji o właściwej gospodarce odpadami opakowaniowymi i segregacji śmieci.
79
sport
Gratka dla fanów BKS Aluprof
80
Jak co roku siatkarki BKS Aluprof wcialają się w role modelek, aby następnie ozdobić klubowy kalendarz. W tym roku drużyna prezentuje się znakomicie w formacie 100 x 70 cm! Pełne energii, uśmiechnięte dziewczyny pozują w strojach klubowych. Kalendarz na 2015 rok będzie można kupić w recepcji hotelu Olimp oraz na stoisku z gadżetami podczas meczów. Projekt graficzny Paulina Kosma, zdjęcia Agencja Mediani. Dla naszych czytelników mamy wyjatkową gratkę – aż 10 kalendarzy z autografami siatkarek! Wystarczy, że zarestrujecie się na fan page 2B STYLE na Facebooku, 30 grudnia odpowiecie na pytanie konkursowe, a kalendarz może być wasz! Nagrodzimy 10 – naszym zdaniem – najciekawszych odpowiedzi.
fitness klub
Jest wspólny karnet narciarski!
dekatlon już po metamorfozie
To, o czym mówiło się od kilku miesięcy stało się faktem. Znakomitą wiadomością dla narciarzy jest uruchomienie już od nadchodzącego sezonu zimowego wspólnego karnetu na korzystanie ze stoków Centralnego Ośrodka Sportu w Szczyrku oraz Szczyrkowskiego Ośrodka Narciarskiego. W Centralnym Ośrodku Sportu – Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Szczyrku doszło do podpisania umowy pomiędzy władzami ośrodka, a przedstawicielami słowackiego inwestora Tatry Mountain Resorts. W spotkaniu wzięli udział reprezentujący COS-OPO w Szczyrku – dyrektor Grzegorz Kotowicz oraz wicedyrektor Sebastian Danikiewicz, a także przedstawiciele słowackiego TMR – Dusan Slavkovsky i Peter Tomko. Obie strony wyraziły zadowolenie, że porozumienie odnośnie współpracy, między innymi w kwestii wysokości cen karnetów umożliwiających korzystanie z tras narciarskich w obu ośrodkach już od 1 grudnia br., osiągnięte zostało tak szybko. – Na pierwszym naszym spotkaniu został poruszony temat wspólnego skipassu. Była to priorytetowa sprawa dla nas, jak i nowego gospodarza Szczyrkowskiego Ośrodka Narciarskiego – firmy TMR. Dla narciarzy korzystających ze stoków w Szczyrku objętych wspólnym karnetem to znakomita wiadomość. Generalnie natomiast duży krok w przód w kontekście narciarskim – mówi z zadowoleniem Grzegorz Kotowicz, dyrektor Centralnego Ośrodka Sportu – Ośrodka Przygotowań Olimpijskich w Szczyrku. Dobrą informacją jest również to, że na stoku Skrzycznego narciarzom zostanie oddany do użytkowania podczas nadchodzącego sezonu narciarskiego kolejny odcinek tras zarządzanych przez COS-OPO w Szczyrku.
NOWE SZATNIE NOWY SPRZĘT NOWE ZAJĘCIA ZUMBA ACTIVE WALK DEEP WORK PILATES I WIĘCEJ! NA HASŁO 2B STYLE - 15% ZNIŻKI NA ZAKUP KARNETU! PROMOCJE NIE ŁĄCZĄ SIĘ
REKLAMA
WWW.DEKATLON.PL
ul. Piłsudskiego 27, ii piętro T: 33 822 09 3181
podróże
DUBAJ DLA POCZĄTKUJĄCYCH – OBSERWACJE Z PUSTYNI
Tekst: Beata Pajestka
Dlaczego debiutuję w tym numerze? Na własną prośbę i z nieukrywaną radością – bo w końcu takiej okazji zmarnować nie wolno! Brak doświadczenia i totalna ignorancja kazały mi założyć, że będzie to
82
łatwe zadanie. Miało być o świątecznych dekoracjach w Dubaju. Tyle że świątecznych dekoracji jeszcze nie ma, kiedy piszę, a artykuł musi już być gotowy. W związku z tym nie pozostaje mi nic innego, jak tylko opowiedzieć o Duba-
ju, a że gazeta dużo pisze o modzie, to i o modzie też będzie – co z pewnością zaskoczy wszystkich moich znajomych, bo moda to ostatnia rzecz, na której się znam! Moja przygoda z Dubajem zaczęła się rok temu, kiedy kolejny raz w ciągu ostatnich trzech lat zdecydowałam się na przeprowadzkę. Z Nowego Jorku, tętniącego życiem 24 godziny na dobę, z klubami, koncertami, tłumem ludzi w metrze i na ulicach, gdzie do pracy maszerujesz w tłumie innych równie zabieganych. I czy ci się podoba, czy nie, musisz się dostosować do tempa marszu grupy, bo nie ma innego wyboru. Dubaj we wrześniu powitał mnie ponad 30 stopniami ciepła (co nie było wielkim zaskoczeniem) oraz nielicznymi przechodniami i pustymi chodnikami, bez nieustającego potoku ludzi, za to z wielopasmowymi ulicami z niezliczoną ilością tuneli, kaskad, ślimaków i mostów. Atrakcje zaczęły się, kiedy trzeba było zorganizować wymagane dokumenty: obowiązkowe badania, lokalny dowód osobisty, wizę rezydenta i prawo jazdy, bo bez samochodu w Dubaju nie sposób się poruszać. Pierwszy urząd i pierwsze zetknięcie z nową rzeczywistością. Grzeczny, acz stanowczy ochroniarz kieruje mnie do stanowiska informacyjnego, gdzie równie grzeczna pani w czarnej sukni (abai) wręcza mi czarne zawiniątko i kieruje do łazienki. Moja sukienka jest za krótka, dlatego wypożyczono mi „służbową abayę”. W łazience spotykam autochtonkę, która widząc moją minę, najzwyczajniej w świecie pomaga mi włożyć sukienkę. I tak wygląda moje pierwsze spotkanie z abayą. Abaya to część religii, ale przede wszystkim tradycja. Jest koloru czarnego i ma zakrywać kobiece ciało, tak żeby nie podkreślać jego kształtów. Kobieta ma wyglądać dostojnie, z godnością, ale i skromnie. Jak mi powiedziano, tradycję noszenia abai zapoczątkowano w Arabii Saudyjskiej, skąd przeniesiono ją do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, z których jednym z najbardziej popularnych i rozpoznawalnych jest Dubaj. Kobiety powinny nosić abayę, wychodząc z domu. Gdy są u siebie, mogą nosić to, na co mają ochotę. Nie ma jakiegoś konkretnego wieku, w którym pierwszy raz zakłada się abayę. Moja znajoma mieszkanka Emiratów zaczęła ją nosić w wieku lat czternastu. Abaya nie ma
też żadnych oznaczeń rodzinnych, które odróżniałyby kobiety i mężczyzn należących do tej samej rodziny. I tyle w temacie tradycji, bo wraz z upływem czasu oraz z powodu wielokulturowości Dubaju i wpływu obcokrajowców (w Dubaju ok. 85% zamieszkującej populacji to ekspaci) także tradycyjne stroje zaczęły się zmieniać. Jak mi powiedziano, najpierw abaye zaczęto szyć z coraz bardziej eleganckich materiałów. Później zaczęto je zdobić delikatnymi ornamentami, różniącymi się formą, kolorem i rodzajem materiału, z którego są wykonane. Teraz powoli pojawiają się abaye w kolorach innych niż czarny. Tu muszę uwierzyć na słowo, bo sama takiej jeszcze nie widziałam. Czasami są to małe dzieła sztuki, a innym razem ubiory o bardzo młodzieżowych wykończeniach. Najlepiej przeze mnie zapamiętana abaya była ozdobiona dużym, wykonanym z czerwonych kryształków, biegnącym przez prawie całą długość sukienki napisem „Ferrari”. Myślę, że niejedna Europejka nie wzgardziłaby taką sukienką, a panowie tym czerwonym ferrari, do którego właścicielka sukni wsiadała. Jednym z bardziej rozpoznawalnych producentów abai jest firma Hanayan. Oczywiście ceny są bardzo zróżnicowane, ale elegantsze wersje mogą kosztować nawet ponad tysiąc dolarów (w zależności od tego, z jakiego materiału i z jakimi ozdobami jest wykonana). Na koniec najważniejsze: jak mnie zapewniono, niemuzułmanki jak najbardziej mogą zakupić i nosić abaye. Kwestia gustu i kwestia wygody, ale warto wiedzieć, jak to wygląda w innym, dalekim kraju. Tymczasem życzę wszystkim spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. PS: Jeśli mi jeszcze Redaktor Naczelna pozwoli kiedyś napisać, to się dowiecie, kto i dlaczego powinien w Dubaju dostać Nobla.
REKLAMA
Na jednym z portali dotyczących arabskiej mody mozna znaleźć najnowsze trendy w designie Abai. źródło: www.bestylo.com
83
© Izabela Masłowska *Photography
© Izabela Masłowska *Photography
era drukarnia
Haus wspi
ienie w Bigel
Śl¹skie brzm
s.pl Śląski e brzmi @printimu drukarnia enie ·w BigelH .pl aus wspie .printimus ra druka rnia ! · www Printi
Printimus
mus!
·
www.p rintim
us.pl
·
druka rnia@
printi mus.p
l D R U K A R N I A
Śl¹skie brzmienie w BigelHaus wspiera drukarnia Printimus! · www.printimus.pl · drukarnia@printimus.pl
live with passion... if U want D R U K A R N I A
84
MKC Print Sp. z o.o. 41-902 Bytom | Bernardyńska 1 +48 32 243 50 35 | +48 607 378 585 drukarnia@printimus.pl | www.printimus.pl
2B Style
REKLAMA
WEKTOR
salon i serwis
www.wektor.pl
85
86
WEKTOR
salon i serwis
www.wektor.pl
87
88