ISSN 2084-4867 www.2bstyle.pl
Rozmowy przy stole
Iwona Purzycka
FASHION
Girls Power
Marek Świerczek Historia jest zagadką
Rozmowy przy kawie Darek „Anioł” Engel Bakcyl Gór
Być jak Violetta Villas
Felieton Anny Sztender
Barbara Puchala Witaj, Egipcie
Psychologia Sen i marzenia senne
Justyna Łabądź Bielskie murale Prawo Creative Commons WołoWina & Ventus Rosa Powrót na Starówkę
Jacek Sarapata
Architektura & Design
Przesplot Kafti
N r 1 ( 3 6 ) 2 019 marzec – maj
REKLAMA
2
Badanie ostrości wzroku na najnowocześniejszym sprzęcie w naszym mieście ul. Partyzantów 15, Bielsko-Biała, budynek Przędzalni
3
REKLAMA
tel. 737 747 007
NA WSTĘPIE
Girls Power
czasopismo bezpłatne ISSN 2084-48 Na okładce: Alina Kilian „AlaMaKoła” foto: Agnieszka Kolon napisz do nas: redakcja@2bstyle.pl
Dziewczyny kolorowe jak egzotyczne ptaki, to prawdziwy zwiastun wiosny. Mądre, pomysłowe, przedsiębiorcze, łączy je wspólna pasja – rower. Działające w nieformalnej grupie Patchshopgirls cztery przyjaciółki: Alina, Katarzyna, Julia i Emilia, pod hasłem „Girls Power” zachęcają bielszczanki do zasilenia szeregów środowiska cyklistów, które ciągle zdominowane jest przez mężczyzn. Dzięki Patchshopgirls powstały unikalne, dizajnerskie i ergonomiczne majtki rowerowe dla kobiet, a sesja zdjęciowa, w której modelkami są nasze bohaterki, trafiła na karty kalendarza. W ten sposób dziewczyny pomagają koleżance, która uległa poważnemu wypadkowi. Zmiana szefa bielskiego Ratusza spowodowała otwarcie się urzędników na inicjatywy rowerowe w stolicy Podbeskidzia, mające ułatwić rowerzystom funkcjonowanie w przestrzeni miejskiej. Przy życzliwym wsparciu Prezydenta Miasta Jarosława Klimaszewskiego dziewczyny powołały Zjednoczoną Beskidzką Organizację Rowerową (ZBIR). Życzę Patchshopgirls, aby zawojowały rowerowy świat, a Was zapraszam na rowery!
Agnieszka Ściera-Pytel Redaktor Naczelna
30
58
24
72
44
66
SPIS TREŚCI Wiosna pełna pięknych emocji w CH Sarni Stok
8 Festiwal filmowy już po raz 21! 12 XXI Bielska Zadymka Jazzowa 14 DoBBrze zagrali! 16 Mokate wspiera projekty 18 Bielska rekordzistka świata 20
6
40 Witaj, Egipcie 42 Girls Power 44 Sen i marzenia senne 50 Creative Commons 52 „Rakietowa” zima w Śląskim 54 Kobiety, herbata i śpiew.. 56 Powrót na Starówkę 58 Dlaczego się starzejemy 60 Manifest Pavellka
Subiektywny Kalendarz Wydarzeń
22 Iwona Purzycka. Pani na Zamku 24 Rozmowy przy kawie. Darek „Anioł” Engel 30 Być jak Violetta Villas 34 Jacek Sarapata 36 Marek Świerczek. Historia jest zagadką
Bielskie murale – nasza wspólna kolekcja sztuki PRZEsPLOT
66
Kafti – nieustające poszukiwanie cudownej idei
62 72
Wydawca: MEDIANI Anita Szymańska, www.mediani.pl, ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała, e-mail: mediani@mediani.pl, tel. 504 98 93 97, Copyright © MEDIANI Anita Szymańska 2B STYLE: ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała, e-mail: redakcja@2bstyle.pl, www.2bstyle.pl, Redaktor Naczelna: Agnieszka Ściera-Pytel, Reklama: tel. 504 98 93 97 Zespół redakcyjny: Agnieszka Ściera-Pytel (tekst), Anita Szymańska (tekst & foto), Roman Kolano (tekst), Anna Sztender (tekst), Ewa Krokosińska-Surowiec (tekst), Jacek Kućka (tekst), Magdalena Jeż (tekst), Aleksandra Idzik-Hola (tekst), Agnieszka Korbel (tekst), Anna Popis-Witkowska (korekta), ESCO (IT). Grafika i skład: Anita Szymańska, Mediani | www.mediani.pl, Druk: Drukarnia RABARBAR Wydawnictwo bezpłatne, nie do sprzedaży. Przedruki po uzyskaniu zgody Wydawcy. Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych i nie odpowiada za treść umieszczonych reklam. Redakcja ma prawo do skrótu tekstów. Wydawca ma prawo odmówić umieszczania reklamy lub ogłoszenia, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z obowiązującym prawem lub linią programową lub charakterem pisma. Produkty na zdjęciach mogą się różnić od ich rzeczywistego wizerunku. Ostateczną ofertę podaje sprzedawca. Niniejsza publikacja nie jest ofertą w rozumieniu prawa. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za opinie osób, zamieszczone w wypowiedziach i wywiadach. 2B STYLE jest czasopismem zarejestrowanym w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej.
JESTEŚMY TU:
PORTAL: www.2bstyle.pl
WERSJA DRUKOWANA ON-LINE: www.issuu.com/mediani/
4
PARTNER MEDIALNY:
5
wydarzenia
Wiosna pełna pięknych emocji w CH Sarni Stok! Piękno, styl i oszałamiająca wiosenna metamorfoza, a także zdrowie i świetne pomysły na prezenty! Wiosna w Centrum Handlowym Sarni Stok będzie wyjątkowa. Koniecznie sprawdźcie, jakie atrakcje czekają na Was wiosną!
Mniam! Samo zdrowie! Wszystkich miłośników ekologicznego, zdrowego i dobrego jedzenia oraz ręcznie tworzonych produktów regionalnych i ceniących sobie wysoką jakość produktów, zapraszamy na ECO TARGI, które w styczniu zastąpiły organizowane od 11 lat Targi Produktów Regionalnych. Podczas tego wydarzenia wystawcy prezentują unikatowe, regionalne, oparte na tradycyjnych recepturach produkty. To świetna okazja do zakupów, zwłaszcza dla
6
wszystkich, którzy cenią smak i doskonałą jakość. Wśród oferowanych produktów znaleźć można: wędliny wytwarzane według tradycyjnych receptur, pieczywo na naturalnych zakwasach, ciasteczka, domowe przetwory, naturalne miody, oscypki, wędzone ryby, przyprawy, aromatyczne kawy, wykwintne wina. ECO TARGI odbywają się w każdy ostatni weekend każdego miesiąca, wyjątkiem są edycje świąteczne, które trwają dłużej i są doskonałą okazją do zakupów upominków. Prezent idealny! W marcu nie tylko świętujemy Dzień Kobiet, ale także Pierwszy Dzień Wiosny, przygotowujemy się do kwietniowych świąt wielkanocnych, a także obchodzimy dość dużo urodzin, bo marzec to miesiąc z jedną z największych liczb urodzeń w całym roku! Żeby być przygotowanym na każdą okazję, a każdy obdarowany był zadowolony z prezentu, polecamy Kartę Podarunkową Sarni Stok – to prezent idealny na każdą okazję! Karta pozwala na samodzielny wybór prezentu w blisko 80 sklepach i punktach usługowych honorujących karty Visa. Karta podarunkowa Sarni Stok to prezent idealny przynajmniej z jeszcze kilku powodów: nie dopłacamy za wydanie karty, sami decydujemy o kwocie doładowania, a płatności kartą można dokonać w kilku różnych punktach i sklepach aż do wyczerpania limitu. W wybranych salonach CH Sarni Stok za zakupy z Kartą otrzymamy dodatkowe upominki lub rabaty. Serdecznie zapraszamy!
artykuł sponsorowany
Stylowo i kolorowo Wiosenne kolekcje goszczą już w salonach, a pogoda sprzyja modowemu przebuadzeniu. Jeśli jednak wiosna wiąże się dla Was z odwiecznym pytaniem: „co na siebie włożyć?”, to w każdy czwartek w CH Sarni Stok czeka stylistka Beata Bojda, która nie tylko chętnie doradzi Wam w doborze garderoby i zabierze na zakupy, ale także podpowie w kwestii dodatków i najnowszych trendów. Wiosna to świetny moment by odmienić swoją szafę, odkryć w sobie nową energię i wyrazić ją w ubiorze i… makijażu. W każdy ostatni czwartek miesiąca Beata Bojda zaprasza do Sarniego Stoku na darmowe warsztaty makijażowe. Lekcje mają indywidualny charakter, trwają ok 45 minut i można się na nie zapisać dzwoniąc do Info Punktu. – Mamy za sobą już trzy edycje tego wydarzenia i serdecznie zapraszamy do udziału w marcowych warsztatach. To doskonały pomysł, by odświeżyć swój wizerunek na wiosnę, poprawić samopoczucie, a także spędzić miło czas – zaprasza Anna Waluś, dyrektor CH Sarni Stok.
REKLAMA
7
SUBIEKTY WNY KALENDARZ WYDARZEŃ
10
marca
Katowice. Fryderyk Festiwal. Czołowi polscy artyści, eksperci branży muzycznej oraz przede wszystkim fani dobrych dźwięków spotkają się w dniach 9-10 oraz 12 marca w Katowicach, by wspólnie celebrować 25-lecie najważniejszej nagrody muzycznej w Polsce – Fryderyka. Na pełny obraz obchodów złożą się Gala Muzyki Rozrywkowej i Jazzu, Gala Muzyki Poważnej, festiwal muzyczny, liczne konferencje oraz panele tematyczne z udziałem najlepszych ekspertów z kraju i zagranicy, a także nowość – finał plebiscytu „Nagroda Publiczności”.
15
marca
Pszczyna, Pszczyńskie Centrum Kultury, Piotr Bałtroczyk: „Mężczyzna z kijowym peselem”. Piotr Bałtroczyk twierdzi, że początek jest ważny, być może nawet ważniejszy od końca. Choć dobrze, gdy koniec jest równie miły jak początek. Zatem ważne, by dobrze zacząć. Bałtroczyk zaczyna niebanalnie od: „Dobry wieczór państwu, nazywam się Piotr Bałtroczyk i jestem atrakcją. A wy jesteście dla mnie atrakcją, bez was czułbym się jak w domu, samotny i niepotrzebny”. I to właściwie jedyny powtarzalny fragment wieczoru, w którym macie szansę uczestniczyć. Co nastąpi po „dobry wieczór państwu”, jest zagadką również dla Bałtroczyka.
19
marca
Katowice, MCK. Krzysztof Zalewski – koncert. Artysta ten to prawdziwa sceniczna bestia. Przekonał się o tym każdy, kto był kiedyś na show artysty. Wokalista, muzyk i kompozytor ogłasza właśnie marcową trasę, która podsumowuje jego dotychczasowe koncertowe poczynania, ale co najważniejsze, podczas koncertów fani będą mogli usłyszeć premierowe utwory zapowiadające nową płytę.
23
16
marca
Bielsko-Biała, Miejski Dom Kultury, Dom Kultury Włókniarzy. Wieczór kabaretowy z Andrzejem Poniedzielskim. Wieczór humoru niezwykle inteligentnego, a zarazem „łagodnego”. Teksty Andrzeja Poniedzielskiego (a także jego osoba i swoisty, urokliwy sposób bycia na scenie) pozwalają na zatrzymanie się w pędzie prozaicznej codzienności i przypomnienie sobie o całej poezji życia, o marzeniach, tęsknotach i miłości. W najnowszym programie dużo inteligentnej satyry, humor, piosenki w tematyce KOBIETA, MĘŻCZYZNA, relacje między nimi, SZCZĘŚCIE.
marca
Cieszyn, Teatr im. Adama Mickiewicza. Koncert MALEŃCZUK + Rhythm Section. Recital, który jest retrospekcją dotychczasowych dokonań artysty, uzupełniony sekcją rytmiczną. Składa się z zestawu zarówno pieśni ulicznych, jak i późniejszych dokonań Maćka, które zyskały mu olbrzymią sympatię i popularność wśród wyrobionej części publiczności. Bliski bezpośredni kontakt az widownią, szczery, niezakłócony przekaz tekstu, no po prostu Maleńczuk w czystej postaci. Ten, o którym się mówi: nie do podrobienia, naturalny, dowcipny, czasem brutalny – bo takie jest życie!
8
23-25
24
23
marca
Katowice, MCK. Jubileuszowe 10. Sweettargi. Pod koniec marca w Katowicach odbędą się jubileuszowe 10. Targi Cukiernicze, Piekarnicze i Lodziarskie, które zaprezentują najnowsze światowe trendy i nowinki z branży! Ta edycja Sweettargów będzie pełna konkursów, pokazów i atrakcji.
marca
Katowice, NOSPR. Koncert dla dzieci: „Szmery, szelesty, stuki, puki, trzaski, czyli wszystko gra!” Z każdej strony co chwilę dochodzą do naszych uszu odgłosy, dookoła pełno stuków, puków, szelestów, trzasków. Gdzieś w kuchni pokrywka wesoło stuka o garnek z gotująca się wodą, łyżeczka zadzwoni o kubek, ktoś w pokoju zaszeleści gazetą, a za oknem przejedzie tramwaj. Żyjemy w świecie pełnym odgłosów i dźwięków. A gdyby tak te zwykłe przedmioty, ale też nasz głos i nasze ciało, potraktować jak instrumenty i wydobywając z nich w przeróżny sposób dźwięki, stworzyć… utwór?
marca
Oświęcim, OCK. Don Vasyl & Gwiazdy Cygańskiej Pieśni Zespół Artystyczny Don Vasyl i Roma powstał w 1987 roku. Trzon zespołu stanowili członkowie legendarnej grupy Roma, która mogła poszczycić się licznymi tournée po całym świecie, w tym koncertami w siedzibie ONZ w Nowym Jorku oraz w słynnej paryskiej Olympii. Z biegiem czasu Don Vasyl odkrył i wypromował wiele utalentowanych cygańskich gwiazd. Zmieniła się zatem nazwa zespołu – na Don Vasyl i Cygańskie Gwiazdy. Zespół w dalszym ciągu kultywuje tradycje artystyczne Romy.
29
marca
Katowice, MCK. Koncert Lao Che „WOS” Będzie to jedyny koncert tej formacji na Śląsku. Zespół zagości w wyjątkowym miejscu, jakim jest Sala Audytorium znajdująca się w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach. Formuła koncertu „na siedząco” zagwarantuje fanom L ao Che komfortowe warunki odbioru muzyki na żywo.
29-31 30
marca
marca
Bielsko-Biała, Teatr Polski. Premiera spektaklu „Wesele” Zaplanowana na koniec marca 2019 realizacja jednej z najważniejszych (najważniejszej?) polskich sztuk XX wieku będzie dopiero drugą w historii bielskiej sceny. Pierwsza, przygotowana przez dwóch wybitnych twórców teatralnych Iwo Galla (reżyseria) i Andrzej Pronaszkę (scenografia) miała miejsce w 1957 roku. Drugiej, 60 lat później, podejmuje się Igor Gorzkowski. A razem z nim cały zespół artystyczny Teatru Polskiego. Więcej na www.teatr.bielsko.pl.
Katowice, NOSPR. 8. Festiwal Prawykonań. Podczas tegorocznej, ósmej edycji festiwalu zostanie prawykonanych blisko 30 dzieł polskich twórców różnych generacji – od młodych debiutantów aż po nestorów polskiej sceny kompozytorskiej, m.in. Z bigniewa Bargielskiego, Ryszarda Gabrysia, H anny Kulenty, A rtura Zagajewskiego, K rzysztofa Meyera, Piotra Mossa, Aleksandra Nowaka, Mikołaja Góreckiego.
9
SUBIEKTY WNY KALENDARZ WYDARZEŃ
14
kwietnia
Katowice, MCK. Mela Koteluk „Migawka ’19”. Po jesiennych koncertach w salach filharmonii i teatrów Mela Koteluk wyrusza w wiosenną trasę „Migawka ’19” i tym razem nowy materiał zaprezentuje w klimatycznych klubach oraz podczas festiwali.
6
Bielsko-Biała, BCK. Waldemar Malicki Oszałamiająca muzyka, pełen seksapilu zespół oraz rozbrajające żarty „tu i teraz”. Organizatorzy zapraszają na pełny pozytywnej energii koncertowy show w takt melodii wygrywanych przez charyzmatycznego wirtuoza Waldemara Malickiego. Pianista wraz z porywającymi muzykami i doskonałymi solistami zaprezentuje największe hity Pucciniego, Brahmsa, Verdiego czy Bizeta, które zaskoczą swoim brzmieniem niczym przeboje napisane współcześnie.
kwietnia
23-26 23
-3
kwietnia
maja
Cieszyn, Czeski Cieszyn. Festiwal Kino na Granicy. KnG to największy przegląd filmów z Polski, Czech i Słowacji. To jedyne wydarzenie filmowe, które już ponad dwóch dekad odbywa się w jednym mieście, ale po dwóch stronach granicy – w polskim i czeskim Cieszynie, które podzielone rzeką Olzą łączy most Przyjaźni, symbolizując jednocześnie ideę festiwalu. Projekcjom filmowym (retrospektywy, cykle tematyczne, kino gatunkowe oraz nowości) towarzyszy szereg dodatkowych imprez i wydarzeń kulturalnych. Więcej na www. kinonagranicy.pl.
kwietnia
Bielsko-Biała. Festiwal Sacrum In Musica. Festiwal pokazuje całą paletę barw muzyki sakralnej. W Bielsku-Białej goszczą zarówno chóry cerkiewne, jak i grupy klezmerskie. Można usłyszeć chorały gregoriańskie i muzykę gospel. Tradycją stało się, że na jednym z koncertów (zwykle inauguracyjnym) można usłyszeć monumentalne oratoria.
26
kwietnia
Szczyrk. 5 Bal Charytatywny fundacji „Nie wypada nie pomagać”. Akcja ma na celu zbiórkę funduszy nie tylko na wyposażenie oddziału Psychiatrii Dziecięcej przy bielskim Szpitalu Pediatrycznym, ale również przeprowadzenie ogólnopolskiej kampanii dotyczącej zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży.
28
kwietnia
Bielsko-Biała. 46 Bielski Rodzinny Rajd Rowerowy. Startujemy z Pl. Ratuszowego kierując się w stronę Wilkowic i dalej do Bystrej na teren Ochotniczej Straży Pożarnej przy ulicy Klimczoka, gdzie odbędzie się półmetek. Drugi etap prowadzi w stronę Bielsku-Białej, gdzie odbędzie się finał rajdu na terenie ZIAD-u wjazd od ulicy Bliskiej. Informacje i zapisy: www.btcbb.pl
muzyka
10
Dybuk powstał w 2018 roku z czystej pasji do muzyki połączonej z brakiem czasu na regularne granie w większym zespole. Będąc ciągle w podróżach i rozjazdach obaj muzycy mogli pozwolić sobie co najwyżej na „próby korespondencyjne”. Takie działanie nie jest łatwe, ale jak pokazuje fakt zbliżającej się premiery debiutanckiego materiału, jak najbardziej możliwe. Niektóre utwory powstawały w drodze pomiędzy Bielskiem-Białą, a Seulem, inne na trasach między Warszawą, a Los Angeles. Dlatego „Historie o duchach” to opowieści o różnych stadiach i rodzajach miłości w których tle przewija się nienazwane Wielkie Miasto. Miasto, które czasami jest ledwie gościem historii, czasami świadkiem, a niekiedy uczestnikiem. Dybuk w kwestii tekstowej stawia na analizowanie ludzkich emocji. Odkrywanie uczuć. To czasami trudne wyznania ale na pewno niezwykle potrzebne. Debiutancka EPka pt. „Historie o duchach” dostępna jest od 21.02.2019 we wszystkich dobrych serwisach cyfrowej dystrybucji muzyki.
4
-28
kwietnia
września
IX Regionalny Kongres Kobiet Podbeskidzia pod honorowym patronatem Posłanki na Sejm Mirosławy Nykiel. Plan tegorocznego Kongresu: 21 marca, godz. 17.30 w sali ceremonialnej przy cmentarzu żydowskim w Bielsku-Białej, przy ul. Cieszyńskiej 92, z okazji święta Purim obejrzymy spektakl „Siedem opowieści ie tylko dla dzieci” w wykonaniu artystów lubelskiego Teatru NN . 4 kwietnia, godz. 18.00, Cafe & Bistro Delicato (ul. Wzgórze 12) Trzy wspaniałe kobiety – kardiolog Agnieszka Gorgoń-Komor, sędzia w stanie spoczynku – Urszula Bożałkińska oraz Elżbieta Lovel zapraszają na spotkanie pt. „Stop boreliozie. Prawa pacjenta i prawa lekarza”. Wykład „Borelioza wczoraj i dziś” wygłosi lek. med. Piotr Procner. 24 kwietnia, godz. 10.00, Książnica Beskidzka odbędzie się spotkanie dla mam z dziećmi, gdzie Anna Gawlas opowie o czasie dla siebie, o pozytywnym egoizmie. Będą również warsztaty, podczas których każda z mam będzie mogła pobyć ze sobą i przypomnieć o swej wewnętrznej sile. A o sukcesie – jak pogodzić drogę do niego z rodziną – opowie Beata Wojciechowska-Hańderek, właścicielka My Honey Home. 16 maja, godz. 18.00, restauracja Wirtuozeria w Hotelu na Błoniach zapraszamy na wydarzenie pt. „Matki i córki 2 – więzi ponad wszystko”. Halina Gawlińska, właścicielka Future Clinik opowie jak zachować młodość i być szczęśliwym. Stylistka Patrycja Jagiełło udziali porad jak się dobrze ubrać. Kasia Damek opowie o aktywnym spędzeniu czasu na świeżym powietrzu. 8 czerwca, godz. 11.00-18.00 zapraszamy do Bielskiej Wyższej Szkoły im. Tyszkiewicza (ul. Nadbrzeżna 12) „Beauty Tyszkiewicz – liczy się wnętrze, a i tak wszyscy patrzą na wygląd...”. Po raz pierwszy zaproszeni zostaną uczniowie szkół średnik, którzy będą mogli skorzystać z bezpłatnych zabiegów pielęgnacyjnych. Eksperci w ramach warsztatów i konsultacji opowiedzą o tym, co należy robić, a czego unikać, aby wyglądać atrakcyjnie i dlaczego warto dbać o skórę już w młodym wieku. Spotkanie zakończy pokaz mody. 18 września, godzina i miejsce jeszcze nie zostało uzgodnione. Aleksandra Janicka oraz Magdalena Górnisiewicz zapraszają na spotkanie „Kobieta Aktywna”, które dedykowane jest kobietom przedsiębiorczym, stawiającym na rozwój, aktywnym zawodowo, poszukującym pracy, bądź wracającym po okresie macierzyństwa do aktywności. W programie m.in. panele: bezpieczne inwestycje w nieruchomości, kobieta na rynku pracy, wizerunek w biznesie, harmonijny rozwój itp. 28 września, godz. 17.00 uroczysta Gala IX Kongresu Kobiet Podbeskidzia w sali Pod Orłem zakończy tegoroczny Kongres.
PROMOCJA
więcej na: www.facebook.com/kongreskobietpodbeskidzia/ www.kobiety-podbeskidzia.pl
11
NASZ PATRONAT – zapowiedź
Festiwal filmowy już po raz 21! Kino na Granicy to największy przegląd filmów z Polski, Czech i Słowacji. To jedyne wydarzenie filmowe, które już od ponad dwóch dekad odbywa się w jednym mieście, ale po dwóch stronach granicy – w polskim i czeskim Cieszynie. Miasto podzielone rzeką Olzą łączy most Przyjaźni, symbolizując jednocześnie ideę festiwalu. Od samego początku, czyli od 1999 roku, celem Kina na Granicy jest wzajemne promowanie kina środkowoeuropejskiego po obu stronach granicy.
Projekcjom filmowym towarzyszą koncerty, wystawy, dyskusje i spotkania z twórcami oraz warsztaty. Bogaty i oryginalny program KnG oraz niepowtarzalny klimat festiwalu zaskarbiły sobie serca tysięcy fanów i zostały docenione przez środowisko filmowe licznymi nagrodami. Podczas tegorocznej edycji będzie można obejrzeć filmy z udziałem Milana Kňažko, takie jak np.: „Rusalka”, „Ślady wilczych zębów” czy „Poslední motýl”. Aktor podczas spotkań z uczestnikami przeglądu na pewno opowie o swojej przygodzie z aktorstwem i planach na przyszłość. Co jeszcze w programie Kina na Granicy? Organizatorzy ujawnili już wszystkich bohaterów retrospektyw. Oprócz wspomnianego Milana Kňažko przegląd swojej twórczości będą mieli Marcin Dorociński, z którym widzowie będą mogli wybrać się w podróż do pierwszych filmów, by przypomnieć sobie jego role, m.in. Arka Bilskiego w „Krugerandach” (1999) czy komisarza Despero w „Pitbullu” (2005) Patryka Vegi. Aktora będzie można też zobaczyć w filmach „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” i „7 uczuć” Marka Koterskiego, któremu poświęcona będzie druga polska retrospektywa tegorocznego festiwalu. W programie zaplanowane są projekcje filmów Jana Švankmajera, m.in.:
12
„Něco z Alenky” , „Lekce Faust”, „Spiklenci slasti”, „Otesánek”, „Śílení”, „Přežít svůj život”, „Hmyz”, „Zahrada”, „Byt”, „Don Šajn“ czy „Otrantský zámek“. W ramach retrospektywy pochodzącego z Czeskiego Cieszyna aktora Jaromíra Hanzlíka pokazany zostanie niedawny występ w kryminale „Gangster Ka“ (2015, reż. Jan Pachl) oraz najnowszy firmy według scenariusza Hanzlíka – „Lato z gentelmenem”. W Cieszynie oprócz retrospektyw zobaczyć będzie można nowe filmy z Polski, Czech i Słowacji oraz przypomnieć sobie wybitne kreacje w pełnym kobiecego uroku cyklu Femme Fatale: „Dzieje grzechu” (reż. Walerian Borowczyk), „Krótki film o miłości” (reż. Krzysztof Kieślowski), „Szamanka” (reż. Andrzej Żuławski), „Zimna wojna” (reż. Paweł Pawlikowski), „Nina” (reż. Olga Chajdas), „Gra o jabłko” (reż. Věra Chytilova). Wkrótce ujawnione zostaną kolejne punkty programu, w tym również nazwiska gwiazd muzycznych, które wystąpią w klubie festiwalowym, oraz wystawy i spotkania literackie. Przegląd Filmowy Kino na Granicy odbędzie się w Cieszynie i Czeskim Cieszynie w dniach 27.04-3.05.2019 roku. Magazyn „2B STYLE” patronuje wydarzeniu.
REKLAMA
13
NASZ PATRONAT – wydarzyło się
XXI bielska zadymka jazzowa w obiektywie Krzysztofa Handzlika
14
Auto Salon Sp. z o.o. ul. Wiejska 5, 10-200 Warszawa WEKTOR – salon, jazdy próbne, finansowanie, ubezpieczenia tel. 22 542 44 56
Bielsko-Biała ul. Warszawska 295, tel. 33 829 56 10 lub 33 829 56 00 kontakt e-mail: klient@wektor.pl
15
REKLAMA
www.wektor.pl
NASZ PATRONAT – wydarzyło się
DoBBrze zagrali! – Bielsko-Biała to miasto, które jak żadne inne doskonale rozumie, co znaczy łączyć, a nie dzielić – te słowa padły podczas koncerty GraMY doBBro, który odbył się 11 lutego w bielskim Teatrze Polskim.
Idea koncertu zrodziła się spontanicznie w bielskim środowisku muzycznym po tragicznych wydarzeniach, które miały miejsce w styczniu tego roku. Po ataku na Pawła Adamowicza, prezydenta Gdańska, wiele środowisk chciało dać wyraz temu, że lepiej zwracać uwagę na to, co nas łączy, niż na to, co nas dzieli. W całej Polsce planowane są koncerty przeciwko nienawiści, ale to koncert w Bielsku-Białej odbył się jako pierwszy. Już kilka dni po tragedii bielscy i okoliczni muzycy skrzyknęli się, żeby zorganizować to niezwykłe wydarzenie. Z pomocą przyszło miasto Bielsko-Biała, udostępniając scenę Teatru Polskiego oraz obsługę techniczną. Do organizacji niemal natychmiast zgłosiło się wiele osób, które bezinteresownie chciały wesprzeć ideę propagowania dobra. Zainteresowanie było tak ogromne, że darmowe wejściówki rozeszły się niemal natychmiast. Dla tych, którym nie udało się dostać do środka, przed teatrem ustawiony był telebim, na którym chętni mogli zobaczyć przebieg koncertu. Zmarznięci mogli napić się kawy podawanej przez wiceprezydenta Adama Ruśniaka. Na widowni Teatru Polskiego znalazło się około 400 widzów, natomiast na telebimie koncert oglądało około 200 osób. Na scenie oprócz muzyków dobrze zakorzenionych w branży zobaczyliśmy młode talenty. Wystąpili między innymi tacy wykonawcy, jak Akurat, Dzień Dobry, Iwona Loranc, Beata Przybytek,
16
Ghostman, Tomasz Madzia, Edyta Cymer, Rastafajrant i wielu, wielu innych, którzy żywiołowo poderwali publiczność do wspólnej zabawy. Całość przeplatana była poezją i zabawnym, a czasem zmuszającym do refleksji prowadzeniem w wykonaniu Piotra Skuchy. Słowa „dobro”, „miłość”, „współdziałanie”, „szacunek” padły ze sceny wiele razy, odmieniane przez przypadki i sytuacje. Każdy, kto wziął udział w koncercie, był świadkiem czegoś niezwykłego – poczucia, że mimo tego, jak wiele nas dzieli, warto się szanować i współpracować. Mimo niezwykle krótkiego czasu na przygotowanie wydarzenia koncert przebiegł wręcz wzorcowo, co przy 140 wykonawcach było nie lada sztuką. Świetny scenariusz był zasługą całego zespołu organizatorów, którzy poprowadzili narrację tak, że mimo 3,5 godziny trwania koncertu nikt z widzów nie był znużony. Wszyscy wytrwali na miejscach do ostatniego dźwięku, na zakończenie gotując artystom owację na stojąco podczas wspólnie odśpiewanego utworu „Świecie nasz”. W organizację koncertu włączyły się m.in. Miasto Bielsko-Biała, Teatr Polski w Bielsku-Białej, PPM Rock&Blues, Fundacja Klamra, Inicjatywa Obywatelska Witaj. Honorowym patronem koncertu był prezydent Bielska-Białej Jarosław Klimaszewski. Magazyn „2B STYLE” był patronem medialnym wydarzenia. (aszy)
Nowe Kolekcje QR CODE Wygenerowano na www.qr-online.pl
Chcesz wiedzieć więcej
Dołącz do nas na Facebook-u www.facebook.com/ GALERIALIDER
o organizowanych przez nas wydarzeniach? Zobacz: REKLAMA
Zeskanuj kod i kliknij
17
BIZNES
MOKATE WSPIERA PROJEKTY NA RZECZ ROZWOJU KARDIOCHIRURGII W POLSCE Wszystko za sprawą Sylwii Mokrysz z Zarządu Mokate oraz „Kalendarza Gwiazd Businesswoman & life 2019”, którego licytacją wsparto Fundację Rozwoju Kardiochirurgii im. Profesora Zbigniewa Religi. Premiera tego wyjątkowego wydawnictwa miała miejsce podczas uroczystej gali charytatywnej w Warszawie.
Kalendarz Gwiazd 2019 to wyjątkowe wydanie. Na każdej z kart możemy zobaczyć niezwykłe duety ludzi biznesu i gwiazd kina, telewizji, teatru czy muzyki. Na wrześniowej karcie znajduje się zdjęcie Sylwii Mokrysz oraz Zbigniewa Zamachowskiego – wybitnego aktora filmowego i teatralnego. Na pozostałych kartach możemy zobaczyć zdjęcia m.in.: Mietka Szcześniaka, Adama Kornackiego, Joanny Jabłczyńskiej, Moniki Rosy i Mateusza Kusznierewicza. – Bardzo się cieszę się, że uczestniczyłam w tym projekcie. Jest dowodem na to, że w słusznym celu możemy łączyć potencjał różnych, pozornie odległych dziedzin naszego życia. Mam nadzieję, że w ten prosty sposób, angażując całą pozytywną energię, udało nam się stworzyć niebanalne wydawnictwo, z przeznaczeniem na realizację ważnego celu. Powołana przez Pana Profesora Religę Fundacja, dla której licytowano kalendarze, wspiera rozwój polskiej kardiochirurgii. To ważne, aby kontynuować teraz nie tylko badania naukowe w kraju, ale również adaptować najnowsze światowe rozwiązania technologiczne, wspomagające leczenie chorób serca. Społeczna odpowiedzialność biznesu powinna być blisko takich spraw – powiedziała Sylwia Mokrysz. W wyniku licytacji „Kalendarza” podczas uroczystej gali udało się pozyskać dla Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii im. Profesora Zbigniewa Religi kwotę: 59 000 zł.
18
CELLU M6 INTEGRAL II JEDYNY NA PODBESKIDZIU EFEKTY WIDOCZNE JUŻ PO 6 ZABIEGACH*
-2,70 cm
w obwodzie ud
- 3,50 cm w talii
-4,20 cm
w obwodzie bioder
+70%
metabolizm tłuszczu *Efekty zabiegów potwierdzone ponad 130 badaniami klinicznymi. Efekty mogą się różnić w zależności od pacjenta
INTEGRAL II to najnowsza generacja urządzeń LPG®. Stosuje ekskluzywną technologię Enedermologie®, umożliwiającą wykonywanie w 100% naturalnych zabiegów stymulacji tkanki łącznej służących urodzie i zdrowiu. Pomaga wymodelować sylwetkę i ujędrnić skórę. Badania dowiodły, że jest to jedna z najskuteczniejszych metod walki z cellulitem, nadmiarem tkanki tłuszczowej, wiotkością skóry ciała i twarzy oraz obrzękami. Autorski program połączenia trzech urządzeń do modelowania sylwetki i redukcji cellulitu: •Endermologie® Integral LPG® •Fala Akustyczna BTL •Presoterapia BTL
Zapraszamy na bezpłatną konsultację i dobór indywidualnego programu. QR CODE
ul. Legionów 26-28 budynek H kompleks Nowe Miasto, 43-300 Bielsko-Biała, tel. 33 810 69 89, 533 463 443 www.tkalniaurody.pl 319
REKLAMA
Wygenerowano na www.qr-online.pl
LUDZIE
Bielska rekordzistka świata. Wielki sukces na wstrzymanym oddechu Czy słyszeliście o freedivingu? W Bielsku-Białej mieszka dwukrotna mistrzyni świata w sporcie, który jest tak samo niebezpieczny, jak wspinaczka wysokogórska bez asekuracji. Magdalena Solich-Talanda potrafi wstrzymać oddech na prawie sześć minut, co pozwala jej pod wodą uzyskiwać rekordowe wyniki z rekordem świata włącznie. Jest przykładem, że można samodzielnie osiągnąć wielki sukces. Teraz nieśmiało przyznaje, że byłyby jej miło, gdyby została dostrzeżona także w Bielsku-Białej. Tekst i foto: Katarzyna Górna-Oremus, www.bielsko.biala.pl
Pani Magda ma pasję! Dwukrotna mistrzyni świata w dyscyplinie, która jest równie wiekowa co ludzkość, bo dzięki nurkowaniu na wstrzymanym oddechu pozyskiwano przed tysiącami lat muszle czy gąbki. – I uśmiecham się do ludzi, bo lubię – mówi Magdalena Solich-Talanda, freediverka, która na co dzień pracuje jako nauczyciel wychowania fizycznego. Na wstrzymanym oddechu bez akwalungu – Kocham sport, który jest moją wielką pasją. Dzięki ludziom, których spotykam na swojej drodze mogę spełniać marzenia i wciąż pracować nad coraz to lepszym wynikiem. W 2020 roku odbędą się kolejne mistrzostwa świata i już rozpoczęłam cykl treningowy pod tym kątem – tłumaczy bielska freediverka. Freediving to dyscyplina polegająca na nurkowaniu na wstrzymanym oddechu bez akwalungu, ale z możliwością posiadania specjalnych płetw, pianek, balastu czy okularów. Sport uprawiany przez utalentowana bielszczankę cieszy się coraz większą popularnością. Trzeba przyznać, że Polacy wiodą w nim prym. – To jest powód do dumy! – dodaje zawodniczka. Magdalena Solich-Talanda jest obecnie najlepsza w dwóch konkurencjach basenowego freedivingu. Zdobyła złote medale na mistrzostwach świata w 2016 i 2018 roku w dynamice w płetwach i bez płetw. Do niej należy rekord świata w tej dyscyplinie. Aby go pobić, przepłynęła 191 metrów w dynamice bez płetw i 243 metry w dynamice z płetwami. Wszystko zaś zaczęło się w bielskim liceum. To drogi sport… – Pływać nauczyłam się dopiero w wieku 16 lat na lekcjach wychowania fizycznego w moim liceum. Wtedy było już za późno na robienie kariery pływaczki, ale zrozumiałam, że to
20
moja droga. Po ukończeniu „KENa” dostałam się na AWF w Katowicach. Na ostatnim roku poznałam mistrzynię Polski w freedrivingu. Dzięki Julii Kozierskiej zainteresowałam się tym sportem. Początkowo traktowałam to jak przygodę, a teraz podchodzę bardzo zawodowo – wspomina bielszczanka. Na co dzień pracuje jako nauczyciel w Bielskim Szkolnym Ośrodku Gimnastyki Korekcyjno-Kompensacyjnym przy ul. Lompy. Uwielbia pracę z dziećmi i młodzieżą. To ona dodaje jej siły i energii do działania. Koszty związane z treningami, zawodami i wyjazdami pokrywa dzięki współpracy z prywatnymi sponsorami oraz z własnej kieszeni. – To drogi sport. Jednak jestem zdeterminowana i nie daję sobie podciąć skrzydeł. Jeżeli nie znajduję pomocy w jednym miejscu, udaje mi się pozyskać ją w drugim. W drodze do sukcesu wspiera mnie lokalna spółka Martes Sport. Jestem ambasadorką jednej z jej marek. Choć przyznam, że byłoby miło, gdybym była doceniona i zauważona również w Bielsku-Białej – twierdzi pani Magdalena. Pod wodą na jednym oddechu Jej sportową pasję wspiera mąż, który specjalizuje się w planowaniu treningu oraz psychologii sportu oraz Ryszard Szwajcer z Centrum Nurkowego EdenSport. Razem tworzą team, o jakim marzy każdy zawodnik. – To ważne mieć przy sobie kogoś, komu można zaufać. Także dlatego, że freediving to sport ekstremalny. Tak samo niebezpieczny, jak wspinaczka wysokogórska bez asekuracji. W ubiegłym roku bielszczanka odniosła sporo sukcesów. – Jednym z najpiękniejszych wspomnień jest przepłynięcie 200 m pod wodą na jednym oddechu bez płetw podczas małych zawodów w Łomiankach pod Warszawą – kończy bielska mistrzyni.
21
LITERATURA
historia historia jest zagadką jest zagadką Marek Świerczek. Bielszczanin. Jest pisarzem poruszającym się na styku wielu konwencji literackich, przekraczającym ramy gatunkowe i z tego powodu trudnym do zaklasyfikowania. Jego opowiadania i powieści są hybrydami literatury historiozoficznej i sensacyjno-fantastycznej. Miesza w nich realia historyczne z treściami współczesnymi[lub oniryczno-magicznymi, unikając jednak dosłowności w traktowaniu tematu. Wątki fantastyczne występują raczej jako element postrzegania świata przez bohaterów, niż jako istniejące realnie byty. Świerczek stosuje poetykę zbliżoną do poetyki filmowej, w których istoty demoniczne – choć realne dla podmiotu przeżywającego – mogą być tylko jego urojeniem, w którym widz-czytelnik mają swój udział jako obserwatorzy bez dokładnych wskazówek co do interpretacji ukrytych w tekście znaczeń. (za:WIkipedia)
22
Z Markiem Świerczkiem o jego nowej książce rozmawia Adrian „Bran” Hryniewicz Zdjęcie: Wywiad i zdjęcie: Adrian „Bran” Hryniewicz
Dlaczego Vineta? To nic nikomu nie mówi! A o Atlantydzie wszyscy słyszeli, prawda? Choć miała istnieć 12 tysięcy lat temu, a pisał o niej tylko Platon. A miasto Vineta zatonąć miało tysiąc lat temu, pisali o niej m.in. Ibrahim ibn Jakub, Helmod, Adam von Bremen i jeszcze w XVI w. pokazywali na dnie Bałtyku resztki jej świątyń. To ponoć tylko legenda. Legendą było też Machu Picchu – aż je znaleźli… Zresztą jakie to ma znaczenie? Żyjemy w kraju, przez który stuleciami przechodziły wojny, powstania, epidemie… Tu mało co przetrwało, a historia jest zagadką. A my, zamiast się skupić na tajemnicach pod naszymi stopami, poznajemy świat za pośrednictwem scenarzystów z Hollywood. Dopiero gdy ktoś w Ameryce odkryje, jak fascynujące są słowiańskie wilkołaki albo siedmiogrodzki Vlad Tepes zwany Draculą, wtedy się budzimy! Pisałeś już o polowaniu na wilkołaka podczas powstania styczniowego, o opętanym ubeku mordującym swoich kolegów z komanda likwidacyjnego oraz o mordercy dziewczynek, który doprowadzić miał do pogromu kieleckiego… Krótko mówiąc, łączysz kulturę popularną z najbardziej mrocznymi kartami historii Polski. Nie boisz się, że ktoś ci zarzuci szarganie świętości? My albo do historii podchodzimy na klęczkach, albo o niej zapominamy. Lepiej, żeby ludzie poznawali własną przeszłość choćby w kostiumie literatury popularnej niż w ogóle.
niczego do końca nie wyjaśniać jak w głupawych powieściach detektywistycznych. Tak jest ciekawiej! Niech czytelnik sam poszukuje odpowiedzi: kto był mordercą? Kim były istoty z dna morza i czy aby na pewno były, czy też to tylko urojenia zrodzone przez wojnę i zabobony lokalnej ludności? Czy oskarżenia sypiące się pod koniec na niemal wszystkie główne postacie opierają się na prawdzie, czy też są to tylko ubeckie insynuacje? I wreszcie: co stało się z głównymi bohaterami? To powieść otwarta, w której znaczenie jest konstruowane przez czytelnika. Brzmi poważnie, zwłaszcza jak na literaturę popularną! Po pierwsze, nie cierpię podziałów na kulturę wysoką i niską i literaturę poważną i jarmarczną, w dodatku dzieloną na kolejne podtypy. A że fantasy, a że horror, a że kryminał, a że romans… Jakby czytelnik potrzebował wyjaśnienie, co czyta i jak ma to odbierać! To bzdura! A po drugie? A po drugie, literatura jest po to, by zaciekawiać i bawić! Żeby ludzie chcieli czytać, a nie zmuszali się do niej, marząc o tym, żeby posurfować po sieci albo obejrzeć film. Książka ma ciekawić i wciągać. A do tego nie potrzeba etykietek. Poza jedną: czy książka jest dobra, czy zła… Dziękuję za rozmowę.
No dobra, zostawmy temat. Czyli postanowiłeś tym razem szukać zatopionej w Bałtyku Vinety, ale po co dodałeś do tego paru ubeków, Żyda enkawudzistę i polskiego oficera, który trafia na Ziemie Odzyskane, dogorywając na suchoty? A jak inaczej pokazać nieprawdopodobną złożoność tego, co się tu od zawsze działo? Mieszankę kultur, narodów i interesów, która się w polskim tyglu wiecznie mieszała? No dobra, ale po co tę hałastrę osadziłeś w 1946 roku i otoczyłeś niepojętymi zjawiskami? Czemu toną statki jak w Trójkącie Bermudzkim? Dlaczego esesmani składają ofiary z ludzi, żeby obudzić śpiące na dnie Bałtyku nieznane stwory? Czemu ludzie nagle zaczynają tracić swoje ludzkie cechy? Bo dopiero stawiając ludzi w sytuacjach niezwykłych, można się czegoś o nich dowiedzieć, prawda? Ale nie trzeba do tego tworzyć od razu pogańskich demonów morza? Nie. Wystarczyłoby opisać to, co działo się w Auschwitz albo w Katyniu, żeby czytelnik został sparaliżowany prawdą o człowieku. Ale wtedy nie byłoby zabawy (śmiech). Ale skoro już zbudowałeś świat jak z Lovecrafta, to dlaczego na końcu powieści wykonujesz woltę i narracja zaczyna przypominać klasyczny kryminał? Żeby potem wrócić do demonów i zatopionych miast. Chciałem, żeby czytelnik musiał sam odczytywać znaczenia, myśleć, żeby
23
ROZMOWY PRZY STOLE
O konkursie na ślizganie się na kapciach, marzeniach młodej dziewczyny, 100letnim przepisie na ciasto, a także czym zajmuje się muzealnik rozmawiam z Iwoną Purzycką, dyrektor Muzeum Historycznego w Bielsku-Białej. Oczywiście rozmowa toczy się przy pięknej, zamkowej porcelanie, z herbem Sułkowskich.
moja praca to moje hobby
Pani na Zamku Z Iwoną Purzycką rozmawia Agnieszka Ściera-Pytel, foto: Anita Szymańska
24
Zamek znany i nieznany... liczne korytarze
Jakie pytanie najczęściej pada na dzień dobry, gdy ktoś rozpoczyna z panią rozmowę? Najczęściej słyszę pytanie: „Co znowu ciekawego przygotowujecie?”, ale też zdarzają się pytania typu: „Co wy w muzeum właściwie robicie?”. Takie przewijają się podczas nieformalnych rozmów i odnoszą się do pracy muzealnika jako takiej. Mam ochotę wtedy odpowiedzieć, że ślizgamy się na filcowych kapciach. Praca muzealnika może wydawać się trochę tajemnicza i niezrozumiała, dlatego organizowaliśmy Noce Muzeów, podczas których wyjaśnialiśmy, na czym polega nasz zawód. Jesteśmy również otwarci na współpracę z dziennikarzami, którzy przybliżają ludziom tajniki muzealnictwa.
Podejrzewam, że podczas pieczenia roznosi się wokół niesamowity zapach, bo nawet teraz pachnie bardzo intensywnie. Są zapachy, są potrawy, które kojarzą mi się z moim domem rodzinnym. Przekazałam przepisy swojej synowej oraz wnuczce, która ma smykałkę do gotowania i sama od czasu do czasu coś dla mnie piecze. Teraz dzieci znacznie szybciej dojrzewają. Pamiętam, że ja w jej wieku
Przecież w bielskim muzeum nie ma kapci. Oczywiście, że nie ma. Ale muzeum wielu osobom kojarzy się z takimi filcowymi kapciami. Kiedyś zrobimy konkurs ślizgania się na nich, chociaż ze względu na bezpieczeństwo uczestników mam pewne opory… Mówiąc jednak poważnie: czasami te kapcie się przydają, szczególnie w muzeach wnętrz, pomagają w ochronie zabytkowej substancji, w tym wypadku drewnianych podłóg. Jeżeli „przeżyły” 100, a nawet więcej lat, to dlaczego teraz bezmyślnie je niszczyć? (W tym momencie otrzymuję pięknie pachnący kawałek smacznego ciasta). Proszę się częstować… Łatwiej jeść ręką. Chętnie o tym cieście opowiem. Przepis pochodzi jeszcze od babci. Ciasto jest bez tłuszczu, a ja daję trochę mniej cukru niż w przepisie. To ciasto kojarzy mi się z moją mamą, która bardzo ceniła sobie tradycję i tak jak ja nie lubiła gotować, nie lubiła być w kuchni i zawsze mi powtarzała: „Tylko nie daj się zapędzić do kuchni”. Mimo to przed świętami zawsze długo przygotowywała wszystkie tradycyjne potrawy, których receptury, m.in. przepis na to właśnie ciasto, były przekazywane przez babcie i prababcie. Myślę, że równie ważna jak te potrawy była tradycja. I teraz nie wyobrażam sobie świąt bez tego, notabene bardzo prostego, ciasta, które przechowywane w ściereczce lnianej z czasem staje się suche, a mimo to nie traci smaku, jest jak włoskie cantuccini do kawy.
Przepis na ciasto > Weź 7 jajek, tyle ile ważą jajka weź mąki i cukru, cytrynę, pół łyżeczki proszku do pieczenia (to już mój dodatek), bakalie. > Jajka ubij z cukrem na białą masę. Dodaj mąkę, proszek, otartą skórkę z cytryny i wyciśnięty sok. Bakalie według uznania. Piecz w foremce keksowej około 60 minut. Na powierzchni ciasta powinna powstać skorupka.
25
ROZMOWY PRZY STOLE minęły lata świetlne, a dzisiaj muzeum jest nowoczesną instytucją otwartą na wyzwania współczesności. Prowadzimy niemałą firmę, której najważniejszym zadaniem jest misja. To wpływa na wiele moich decyzji i na sposób zarządzania. Wróćmy do marzeń młodej studentki historii sztuki… Prawdę mówiąc, chciałam pójść na Akademię Sztuk Pięknych, bo od dziecka rysowałam, malowałam. Okazało się, że mam talent, z czego moja mama bardzo była dumna, bo choć z zawodu prawnik (podobnie jak tato), bardzo konkretna i praktyczna, w środku była artystyczną duszą. W domu zawsze było bardzo dużo książek, szczególnie wiele albumów o sztuce (z trudem zdobywanych, bo to były ciężkie czasy), i to mnie ukierunkowało. W efekcie dostałam się za pierwszym razem, co było nie lada sukcesem, na historię sztuki. To był rodzaj fascynacji, ale niezwiązanej z muzeum. Wyobrażałam sobie siebie w galerii sztuki. Natomiast pamiętam moment, kiedy Piotr Kenig, historyk, powiedział: „Chodź pracować do muzeum, fajnie u nas jest, spróbuj, co ci zależy”. Spróbowałam (śmiech) i zostałam. Niełatwo o dobrych muzealników? Nie pamiętam, jak wyglądała sprawa z muzealnikami wówczas. To były inne czasy. Dzisiaj walczę o pozyskanie do zespołu nietuzinkowych fachowców. Bo jest to specyficzna praca, jak już mówiłam – dla fascynatów. Na historii sztuki, tak samo jak na historii, etnografii czy archeologii, nie uczą zawodu muzealnika. Natomiast studia podyplomowe w tym kierunku kształcą jedynie z podstaw funkcjonowania w fachu. Ważne jest zapewnienie ciągłości dobrego warsztatu metodycznego i naukowego. Zapewnia to odwieczny układ mistrz i uczeń. Trzeba przyjmować ciekawych młodych ludzi, a jednocześnie zatrzymywać tych starszych, którzy dysponują ogromną wiedzą i doświadczeniem. Zbiory Muzeum są przechowywane w specjalnym archiwum
byłam znacznie bardziej dziecinna. I to chyba było fajne. Dorośli robili poważne rzeczy, a dzieci były dziećmi. Czy tu, na zamku, jest poważnie? Ależ oczywiście! Zawód i miejsce zobowiązują! Jednak staram się aby praca w szacownej instytucji nie była uciążliwa, i stawiam na relacje partnerskie. Nie oznacza to, że nie ma sytuacji, w których trzeba bardziej stanowczo podejść do danego tematu. Na szczęście takie momenty rzadko mają miejsce, gdyż muzealnicy mają to do siebie, że jak już pracują, to swój zawód wykonują z prawdziwą pasją, zaangażowaniem, mimo słabej motywacji finansowej – jak to w kulturze.
Przyznaje pani, że w muzeum potrzeba trochę takiego świeżego powiewu. Ależ oczywiście. Ja sobie bardzo cenię młode osoby i nie uważam, że mam monopol na wiedzę. Z pewnością mam duże doświadczenie, ale czasy się zmieniają, jestem tego świadoma. W nieustannym weryfikowaniu spojrzenia na świat pomaga mi wnuczka. Wierzę jednak, że się wzajemnie uzupełniamy. Czasy się zmieniają. A czy osoby, które odwiedzają muzeum, także się zmieniają? Kto tutaj przychodzi? Przychodzą bardzo różne osoby. Przede wszystkim turyści, którzy odwiedzając jakąś miejscowość, w zasadzie zawsze mają w planie wizytę w muzeum. Odwiedzają nas bielszczanie. Przychodzą głównie na wernisaże czy wystawy czasowe albo z odwiedzającymi ich gośćmi.
Za to miejsce pracy jest piękne. Piękne, ale nie widać, że pracy jest bardzo dużo. Bywały osoby, które zatrudniały się tutaj z nadzieją, że sobie odpoczną, posiedzą, popiją kawę, pogadają. Bardzo szybko weryfikowały to wyobrażenie i równie szybko się zwalniały. Bo tu naprawdę jest dużo pracy, tym bardziej, że mamy za mało kadry. Chętni są, ale trochę brakuje pieniędzy na ich zatrudnienie. Ja też robię wiele rzeczy, od których w innych instytucjach dyrektor ma odpowiednich pracowników. Prawdę powiedziawszy, cieszy mnie takie wychodzenie zza biurka. Zdarzają się osoby z pretensjami, że nie zastały mnie w gabinecie, a ja mam przecież trzy inne budynki, które są oddziałami naszego muzeum, i tam także muszę bywać.
Niech zgadnę, jako turystka krytycznym okiem spogląda pani na przemierzane korytarze słynnych muzeów. Moje skrzywienie zawodowe polega na tym, że oprócz oglądania eksponatów sprawdzam, czy jest czysto, jak jest podpis zrobiony, czy jest estetycznie i zawsze, ale to zawsze coś zauważam. To jest trochę męczące, ale dzięki temu podbudowuję się, mówiąc: „To przecież bogate muzeum we Francji, w Paryżu, ale to mają takie sobie, tamto wcale nie takie super, my to mamy lepsze” – i od razu robi mi się przyjemniej (śmiech). Naprawdę nie jesteśmy uwstecznieni, jedyny problem, z jakim się borykamy, to niedobór finansów. Natomiast pomysłów i inwencji nam naprawdę nie brakuje i nie mamy się czego wstydzić. Działamy, bo narzekanie do niczego dobrego nie prowadzi.
Czy podczas studiów już pani myślała o tym, aby zostać dyrektorem muzeum? Jakie były pani marzenia? Nigdy w życiu! W wyobraźni zapierałam się przed tym, mając właśnie taki obraz muzealnika, który siedzi, a ten wiekowy kurz tak na niego opada i… z człowieka robi się eksponat muzealny. Wtedy zresztą prawie tak tu wyglądało. Mogę śmiało stwierdzić, że od tego czasu
Czy nie jest tak, że bielszczanie, choć mają zamek pod nosem, nie odwiedzają go? Mogę odpowiedzieć przysłowiem: cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie. Jednak wiedza ta wiąże się z odpowiednim wychowaniem i edukacją, które wynosi się z domu rodzinnego, zdobywa w szkole. Bez wpojonej świadomości historycznej, artystycz-
26
Z gabinetu w wieży roztacza się widok na Plac Chrobrego
nej i estetycznej nie odczujemy potrzeby odwiedzenia muzeum. Gdy mówimy, że muzeum jest dostępne dla wszystkich, to jest to tylko połowa prawdy. Owszem, każdy może tu przyjść, kupić bilet. Jeśli go na ten bilet nie stać, to może skorzystać z dnia bezpłatnego. Jest jednak bariera, której się nie pokona: człowiek tyle widzi, ile wie. Bez jej pokonania pozostaje podstawowy odbiór przez pryzmat „ładne” lub „brzydkie”, „podoba się” lub „nie podoba”. Waszą rolą jest przybliżanie tego właśnie zwykłym śmiertelnikom. Zdecydowanie tak. My jednak nie zastąpimy tej części wstępnej, czyli domu, szkoły. Robimy ogromną, naprawdę dobrą robotę, jeżeli chodzi o edukację. Nasz Dział Edukacji dwoi się i troi, właściwie wszyscy zajmujemy się edukacją, przygotowując wystawy, lekcje muzealne, prelekcje, konferencje naukowe. Mamy bardzo dobre wyniki w stosunku do innych muzeów, oczywiście jeśli zachowuje się w ocenie stosowne proporcje. Chętnie współpracujemy z przedszkolami, bo na tym etapie najłatwiej wpoić człowiekowi potrzebę obcowania z kulturą. Bardzo ważni są dla nas również nauczyciele. Bardzo cenię tych, którzy mimo ograniczających ich działania przepisów wychodzą poza schemat, przyprowadzając do nas młodzież lub też zapraszając nas do swych placówek. Możemy razem dużo zrobić, ale nie nadrobimy braków, które wynikają z tego, że niestety powszechnie nie traktuje się muzeum jako koniecznego czynnika w ogólnokształcącym rozwoju. Realizujemy wiele tematów związanych z dziedzictwem regionalnym. O tym nikt w podręcznikach nie przeczyta, a jest bardzo ważne, żeby już jako dziecko mieć świadomość swojego miejsca na ziemi, gdzie żyjemy, gdzie się urodziliśmy. Z takim fundamentalnym bagażem wiedzy dorosłemu obywatelowi naszego państwa będzie łatwiej żyć, funkcjonować. Wiedza nie boli, poszerza horyzonty, daje możliwość krytycznego spojrzenia na świat, sprawia, że stajemy się bardziej kompletnymi obywatelami, łatwiej odnajdujemy się w społeczeństwie. Podejrzewam, że i pani wychowała syna w podobny sposób. Sztuka i książki są obecne w naszym domu od zawsze. Jeżeli chodzi o syna, to nie przełożyło się to bezpośrednio na jego zainteresowania
zawodowe. Pracuje w motoryzacji, jego pasją są samochody. Nie jest to jednak takie dalekie od sztuki, jak się wydaje. Projektowanie sylwetek samochodów to przecież część współczesnego designu. Wracając do wychowania. Kiedy urodziła się wnuczka, bardzo chętnie się nią opiekowałam. Wiedziałam, że czas szybko upływa. Przewartościowałam wszystko, oczywiście praca zawsze była ważna, ale ważniejsza rodzina. Jak widziałam, że jestem potrzebna dzieciom, to było dla mnie najważniejsze, nawet gdyby się waliło i paliło. Nie wiem, kiedy minęło dwanaście lat, wnuczka jest już samodzielna. Już w wielu aspektach radzi sobie sama i jestem dumna z siebie, że nie przegapiłam tego czasu. A jakim rodzicem dla pani była mama? Mama była sędzią, ukończyła też pedagogikę specjalną. Zajmowała się nieletnimi. Była bardzo mądrą kobietą i bardzo zapracowaną. Opiekował się mną dziadziuś, który był osobą wyjątkowo utalentowaną, taki człowiek renesansu, który wszystko potrafił zrobić i miał dużą wiedzę. Pięknie śpiewał, pięknie malował, potrafił nawet szyć. Kiedyś założył się, że uszyje sutannę – i ją uszył. Ze zdunem założył się, że piec wybuduje – i oczywiście to zrobił. Takich historii było mnóstwo. Jak już moja mama była w domu, to dużo rozmawiałyśmy i ona bardzo uważnie mnie słuchała. Można powiedzieć, że była moją przyjaciółką, mimo, że to nie była mama kumpelka. Była moim oparciem, mogłam jej wszystko powiedzieć. Naładowała mnie taką bardzo pozytywną energią, mówiła: „Nie martw się, na pewno sobie poradzisz”. Gdy robię to ciasto na święta, a nie ma mowy, aby tak się nie stało, to czuję, że mama jest obok mnie. Wspaniałe jest to, że moja synowa i wnuczka kultywują rodzinne tradycje i w ten sposób pieką ciasto cztery pokolenia kobiet. Ale kuchnia to nie pani żywioł, jak już wspomniała pani wcześniej, kto zatem bryluje w tym miejscu, mąż? Mąż jest raczej smakoszem. Na początku naszego małżeństwa gotowała nam mama, czego ja wówczas absolutnie nie doceniałam. Potem ja przejęłam pałeczkę i radziłam sobie w kuchni całkiem dobrze. Nie ukrywam, lubiliśmy też wychodzić do restauracji.
27
ROZMOWY PRZY STOLE
Skatalogowane zbiory znajdują się także w magazynie nad... kaplicą
Do Pierożka też? Oczywiście, jeszcze w liceum chodziłam tam z koleżankami na kluski na parze. Bywam w Pierożku do dzisiaj i pamiętam, że jeszcze kilka lat temu obsługiwała tam pani, którą pamiętam właśnie z czasów licealnych i która się przez lata wcale nie zmieniała. Zawsze nazywała mnie Ewunią, na dzień dobry zagadywała: „Co dla pani Ewuni?” (śmiech). Można powiedzieć, że to kultowe miejsce i kultowa osoba. Pani ulubione miejsca z dzieciństwa? Zanim otworzyły się Delicje, tata zabierał mnie na lody przy Placu Chrobrego, tam gdzie teraz jest bank – w kamienicy Kałuży. Gałki lodów były między dwoma wafelkami i trzeba było szybko je zjadać, bo się topiły, a na swoją porcję czekało się w długiej kolejce. Inne moje miejsce z dzieciństwa to Park Słowackiego. Gdy byłam dzieckiem, mieszkaliśmy blisko dworca, przy obecnej ulicy 3 Maja, i chodziłam ze swoim dziadkiem do tego parku. Pamiętam też „ciepłe lody” sprzedawane na ulicy Stojałowskiego. Lubi pani góry? Ja zawsze twierdzę, że w górach urodziłam się przez przypadek. Od zawsze uwielbiam morze. Chciałabym nad nim mieszkać, ale pogodziłam się z tym, że jestem w górach i tu jest moje miejsce na ziemi. To rodzinne miasto mojego dziadka i po przerwie pokoleniowej przejęłam pałeczkę, osiadłam tu na stałe. Morze jest tym, co uwielbiam i gdzie się bardzo dobrze czuję. Jednak doceniłam swoje rodzinne miejsce na ziemi podczas styczniowego pobytu w Rzymie, kiedy bryza od morza spowodowała, że bardzo zmarzłam mimo 8 stopni ciepła. Artystyczna dusza pomaga czy przeszkadza w zarządzaniu zamkiem? To odwieczne pytanie muzealników: czy dyrektorem powinien być manager, czy może artysta? Mimo swoich artystycznych upodobań stąpam twardo po ziemi, a to pomaga mi w zarządzaniu. Mam zastępcę, Wojciecha Glądysa, który jest inżynierem i lepiej porusza się w przestrzeni technicznej, zajmuje się też remontami. Zawsze mówię, że to jest nowoczesny mężczyzna, bo nie ma problemu z tym, że kobieta jest jego szefową. Świetnie się uzupełniamy.
28
Partnerstwo rzadko idzie w parze z zarządzaniem, takiego stylu zarządzania nie uczą na kursach. Kiedy zostałam dyrektorem, Wydział Kultury w Urzędzie Marszałkowskim w Katowicach prowadziła pani dr Łucja Ginko. To była absolutnie wyjątkowa osoba, której sposób zarządzania był partnerski. Formalnie była urzędniczką, ale przede wszystkim humanistką z ogromną wiedzą, z ogromną życzliwością dla podwładnych, artystów i kultury. To się przełożyło na mój sposób patrzenia na muzeum i na zarządzanie nim. Gdyby ktoś chciał spełnić pani młodzieńcze marzenie i zaproponował prowadzenie galerii zamiast bycia dyrektorem muzeum, czy zgodziłaby się pani? Nie, może w przyszłości. Teraz mam jeszcze dużo do zrobienia. W muzeum każdego dnia się pojawia się coś nowego do zrealizowania, każdego dnia tworzy się historię. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że jeżeli praca będzie twoim hobby, to nigdy nie będziesz musiał pracować. Co można zrobić, aby bielszczan zachęcić do przyjścia tutaj? Tak, jak już mówiłyśmy, potrzebę odwiedzania muzeum trzeba kształtować od najmłodszych lat. Można też zadbać, aby muzeum tętniło życiem, robić coraz to nowe wystawy i organizować różne inne wydarzenia, jak to się popularnie mówi, dla każdego coś dobrego. Wielkie muzea, przygotowując wystawę, robią dużą promocję. Ludzie ustawiają się w kolejkach, aby na wystawę się dostać, niektórzy ze zwykłej ciekawości. My tego nie zrobimy, bo zwyczajnie nie mamy na to funduszy. Gdybyśmy, dajmy na to, sprowadzili tutaj jakieś wielkie dzieło, które każdemu, nawet niezainteresowanemu bezpośrednio człowiekowi coś mówi, to już byłyby kolejki. Jednak bardzo bym chciała, żeby bielszczanie cenili własne dziedzictwo, podziwiali spuściznę przodków i wykorzystywali ją do tworzenia mądrej i ciekawej współczesności. Mieszkamy w takim mieście, którego historia ma wiele do zaoferowania, powinniśmy z tego czerpać, a muzealnicy chętnie w tym pomogą. My, współcześni, i nasze dzieła bardzo szybko będą przeszłością, a przecież nie chcemy być zapomniani.
Są i miejsca tajemnicze, czekające na pokazanie światu
Czy w muzeum są miejsca, związane z ich dawnymi mieszkańcami, tak jak w pałacu w Pszczynie, np. buduar księżnej Daisy, tajemne przejście księcia, stolik cesarza itp.? Oczywiście, jednak nie w tak oczywisty sposób. Nie z nazwy. Należy pamiętać, że nie jesteśmy muzeum zabytkowych wnętrz odwołujących się bezpośrednio do ostatnich, prywatnych właścicieli. Faktycznie, bielski zamek był domem Sułkowskich przez 193 lata, wielu z nich tu się urodziło, wychowało i zmarło. Dlatego też w licznych zakątkach zamku można rozwijać wyobraźnię, snuć domysły. Między innymi istnieją tu wąskie, kręte schody, które można nazwać tajemnymi, prowadzące z niegdysiejszych apartamentów książęcych na pierwszym piętrze do pomieszczeń na parterze. Na tej samej kondygnacji, w jednej z obecnych sal ekspozycji stałej, zachowało się zamurowane tajemne przejście na emporę kaplicy zamkowej. Tu księżna lub książę mogli bez opuszczania zamku pogrążyć się w modlitwie nad prochami antenatów. Jednak, co najważniejsze, to fakt, że ośmiu przedstawicieli książęcego rodu „zamieszkało tu na stałe”, spoczywają w kryptach wspomnianej kaplicy pod wezwaniem św. Anny. Już nieraz ich duchy dawały się we znaki dyżurującym w nocy pracownikom naszej ochrony (uśmiech). Czy podobnie jak w Pszczynie istnieją na bielskim zamku zrekonstruowane pomieszczenia? Niestety nie. Przypomnę, że w Pszczynie po 1945 roku zachowały się komnaty z oryginalnym wyposażeniem. Dodatkową pomocą dla tamtejszych muzealników było bogate archiwum fotograficzne dostarczone przez potomków ostatnich właścicieli pszczyńskiego zamku. My dysponujemy zaledwie kilkoma przedwojennymi kadrami z ujęciami bielskich wnętrz zamkowych, jednak brak oryginalnych eksponatów nie pozwala nam na rekonstrukcję tych pomieszczeń. W przypadku bielskich Sułkowskich trzeba pamiętać, że nie byli tak zamożni jak Hochbergowie. Zamieszkiwali jedynie skrzydło wschodnie i południowe na pierwszym piętrze bielskiej rezydencji, tzw. piano nobile. Przeważająca część pomieszczeń była wynajmowana przez nich na mieszkania i biura. W styczniu 1945 roku, opuszczając swe rodzinne gniazdo, zabrali większość wyposażenia, które stanowiło ich prywatną własność. Na zamku zostały nieliczne meble, spo-
śród których dzisiaj na naszej ekspozycji można oglądać czarny stół w Sali Sztuki Dawnej. Po przedostatnim księciu bielskim, Aleksandrze Edwardzie, pozostały liczne trofea myśliwskie eksponowane w Strzelnicy, gdzie uzupełniają ekspozycję broni łowieckiej i militariów, oraz jak przed wojną zdobiące ściany na parterze zamkowego westybulu. Tu też pod sufitem wisi, niczym przed stu laty, żelazny kuty żyrandol zwieńczony książęcą koroną. Pośród tych niewielu trwałych pamiątek wyposażenia wnętrz wymieniłabym jeszcze piece kaflowe pamiętające czasy Ludwika Sułkowskiego, autora przebudowy bielskiej rezydencji w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX wieku, znajdujące się na ekspozycji stałej muzeum. Co warto podkreślić, podczas przeprowadzonej ponad dekadę temu konserwacji Salonu Muzycznego udało nam się odsłonić na suficie oryginalną polichromię z tego samego okresu. Bielskie muzeum nosi nazwę Zamek książąt Sułkowskich. Czy w związku z tym będzie można w najbliższym czasie znaleźć na ekspozycji stałej jakiś zakątek poświęcony tej rodzinie? Tak! Właśnie pracujemy nad modernizacją ekspozycji historycznej. Znajdujące się tu dzisiaj Damski Salonik i Gabinet Pana przekształcimy w Saloniki Sułkowskich. Teraz jest to możliwe bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Na obecną chwilę dysponujemy nie tylko pamiątkami rodzinnymi podarowanymi przez księcia Hubertusa Sułkowskiego z Paryża, ale również otrzymaliśmy w depozyt od księcia Aleksandra Józefa Sułkowskiego z Wiednia liczące ponad 200 lat cenne archiwum rodowe. Do tego w ostatniej dekadzie muzeum zakupiło kilka eksponatów związanych z książęcym rodem, w tym dwa elementy ze słynnego miśnieńskiego serwisu. Wszystkie te obiekty złożą się na kameralną opowieść o prawie dwuwiekowym trwaniu Sułkowskich na bielskim zamku. Pokaże nam pani swoje ulubione miejsca na zamku? Oczywiście. I takie, do których zwiedzający nie dociera. Zapraszam. My zatem idziemy zwiedzić te miejsca, a państwa zapraszamy do muzeum. Tu naprawdę jest ciekawie.
29
ROZMOWY PRZY KAWIE
bakcyl gór
fot. Mateusz Sosna, www.ogniskova.pl
Od razu na wstępie muszę się przyznać, że kolejny bohater cyklu „Rozmowy przy kawie” to brat mojej najlepszej przyjaciółki Sylwii. Ale nie to jest powodem, dla którego chciałam o nim napisać. Darek „Anioł” Engel ma też inne supermoce i niezwykle ciekawą pasję, którą są góry i jazda na desce snowboardowej. A w ubiegłym roku był też inicjatorem pierwszej polskiej wyprawy splitboardowej na wyspę Spitsbergen w Arktyce! O miłości do śniegu, o wolności i o jeździe bez trzymanki rozmawialiśmy w scenerii pasującej do tematu – patrząc przez akwariowe okna na zaśnieżone drzewa.
Rozmowy przy kawie
R ozmawia : M a g d a l e na J e ż Założycielka Klubokawiarni Aquarium, mieszczącej się na I piętrze Galerii Bielskiej BWA (ul. 3 Maja 11) www.facebook.pl/klubokawiarnia.aquarium
30
fot. Mateusz Sosna, www.ogniskova.pl
fot. Michał Mutek Zieliński
Darek wraz z żoną Asią prowadzi w Żywcu szkołę snowboardową SnowProgres. Szkoli, uczy, inspiruje, a w górach spędza większość swojego czasu. Gdy proszę go na początku rozmowy, by w kilku słowach opisał, czym się zajmuje, i określił, kim jest, spodziewam się usłyszeć coś o prowadzonej firmie. Zamiast tego dostaję odpowiedź: jestem ojcem, mężem… i dopiero później: snowboardzistą. Byłam pewna, że od razu skoczymy w biały puch po różne historie z gór, ale Darek najpierw skupił się na istotnej roli kobiet w swoim życiu: swojej mamy Krystyny, siostry Sylwii i najbliższych – żony Asi i 4,5-letniej córki Zosi. Z tych czterech pań tylko jedna nie jeździ na snowboardzie i wcale nie jest nią ta najmłodsza. Siostra nieźle śmiga. Żona jest świetnie wyszkoloną instruktorką i prowadzi firmę razem z Darkiem. Córka towarzyszy im w większości wyjazdów i choć na razie deska jest dla niej tylko zabawą, ma już własną. Tylko mama nie miała nic wspólnego ze sportami zimowymi. Tata zresztą też nie. Pytam więc, jak do tego doszło, że góry stały się dla niego tak wielką pasją, skoro nie wyniósł jej z domu. Gdzie szukał wzorców i inspiracji? Cofamy się do połowy lat 90. Darek ma jakieś 15 lat i różne problemy typowe dla nastolatka z tamtej dekady. Szuka od nich ucieczki i odskoczni od codzienności. Trochę jeździ na rolkach i deskorolce, a że mieszka w górach – podobnie jak jego kumple jeździ też na nartach.
I nagle pojawia się snowboard. Trochę dziwny, zupełnie jeszcze nieznany sport. Przez większość narciarzy wręcz nieuznawany. Zamiast dwóch nart – jedna deska. Inny styl jazdy, inna filozofia. Darek łapie bakcyla i wpada po uszy. Ta miłość trwa już ćwierć wieku! Fajnie słucha się o snowboardzie z tamtych lat. Darek opowiada, że w zasadzie to niczego wtedy nie było – ani sprzętu, ani ciuchów, ani nawet za bardzo miejsca do jeżdżenia. Snowboardziści nie byli wpuszczani na stoki narciarskie – uważano, że niszczą trasy zjazdowe. Radzili sobie więc w inny sposób. Buty chowali do plecaka, a deskę przypinali na plecach. Z nartami na nogach i z kijkami w rękach legalnie wjeżdżali wyciągami w Korbielowie, udając, że idą do schroniska. A potem się przepakowywali, z narciarzy zmieniali w snowboardzistów i mimo zakazu śmigali w dół na deskach. Wszystko poznawali od zera, ucząc się od siebie nawzajem. Na Białym Krzyżu sami budowali pierwsze w Polsce skocznie i przeszkody do trików, używając przy tym zwykłych łopat do węgla. W góry chodzili w spodniach dżinsowych lub kreszowych i nie miało to żadnego znaczenia. Liczył się snowboard sam w sobie. By móc jeździć, Darek korzystał z życzliwości kolegów – pożyczali mu i buty, i rękawiczki, i oczywiście deskę. Na własną zapracował dopiero po dwóch latach. Wtedy było jednak zupełnie inaczej – nie istniały sklepy snowboardowe. Mając nadzieję na udany zakup, pojechał
31
fot. Mateusz Sosna, www.ogniskova.pl
ROZMOWY PRZY KAWIE
fot. archiwum Snowprogres
z jednym z kolegów pociągiem na giełdę do Krakowa. Na taką giełdę, na której sprzedawano dosłownie wszystko. Jeden miał buraki, inny rower. Mieli nadzieję, że może ktoś akurat będzie miał deskę. Marzenie się spełniło. Na całej giełdzie, wielkiej jak park, znaleźli sprzedawcę, który wśród wielu różnorodnych towarów miał też to, czego szukali. Deska była nowa, kupiona za granicą, z zupełnie nieznanej firmy i zdecydowanie za krótka. Krótko mówiąc, była dość kiepska. Ale to nic, ważne, że w ogóle była. I okazuje się, że nadal jest, bo choć Darek sprzedał ją ponad 20 lat temu, teraz ma ją u siebie na strychu. Nie tak dawno, wiedziony sentymentem, zaczął jej szukać. Dotarł do osoby, która ją wtedy kupiła, a potem do kolejnych właścicieli. Znalazł ją i
32
odkupił. Nie jeździ na niej, ale trzyma ją wśród pozostałego sprzętu. W końcu od niej wszystko się zaczęło! Początki swojej snowboardowej drogi Darek wspomina jako młodzieńczą przygodę i formę buntu. Spędzał w górach tak wiele czasu, że szybko zrozumiał, jak bardzo są dla niego ważne. Dotarło do niego, że gdy przyjdzie nieuniknione „dorosłe życie”, może mu braknąć czasu na tę pasję. Zdecydował więc, że chce wykonywać pracę, która pozwoli mu być górach. Poszedł na pierwszy kurs instruktorski, a później na kolejne. Wpadł w wir, robiąc całą masę różnorodnych szkoleń: lawinowe, ratunkowe, lodowcowe i wiele innych związanych z bezpiecznym pobytem w górach. Zdobył mnóstwo uprawnień: został instruktorem kilku federacji i licencjonowanym sędzią. Zdał też egzaminy, otrzymując uprawnienia państwowe. Zgodnie z posiadanymi dokumentami we wszystkich pismach urzędowych w rubryce „zawód” dumnie i zgodnie z prawdą wpisuje „snowboardzista”. Część tych szkoleń odbył razem ze swoją żoną Asią, a po latach założyli w Żywcu szkołę snowboardową SnowProgres. Prowadzą wypożyczalnię sprzętu, szkolą, a przede wszystkim organizują liczne wyjazdy w Europie i poza nią. Zajmują się freeride’em, czyli swobodną jazdą poza wszelką infrastrukturą. Do miejsca, z którego planują zjechać, przeważnie po świeżym puchu, dostają się na różne sposoby. Trzeba trochę pokombinować, bo
fot: archiwum Snowprogres
fot. Szymon Tasz fot: archiwum Snowprogres fot. Krzysiek Drozda
wyciągi tam nie docierają. W Macedonii jadą ratrakiem, w Rumuni lecą helikopterem. Najczęściej jednak wychodzą na nogach na splitboardzie – czymś w rodzaju nart skitourowych, które po złożeniu tworzą deskę snowboardową, na której zjeżdża się potem w dół. Opcji jest wiele, a efekt zawsze podobny: poczucie całkowitej wolności i maksymalnej bliskości z górami. W maju ubiegłego roku szkoła SnowProgres zorganizowała pierwszą polską wyprawę splitboardową do Arktyki. Uczestniczyło w niej dziesięć osób: siedmiu freeride’erów, filmowiec, kapitan i bosman. Przez wiele miesięcy przygotowywali się do tego, by wreszcie wsiąść na pełnomorski jacht i popłynąć w stronę niezbadanych górskich terenów Spitsbergenu – największej wyspy archipelagu Svalbard, leżącego na Morzu Arktycznym. Dotarli tam w trakcie dnia polarnego, gdy przez całą dobę nie zapadał zmrok. Śnieg był zupełnie inny niż ten, który znali do tej pory, bo słońce nie zachodziło. Okoliczności były więc wyjątkowe. Spali na jachcie, sprawdzając non stop warunki pogodowe, których
właściwa ocena gwarantowała bezpieczeństwo ekipy. Zgodnie z obowiązującymi na wyspie zasadami musieli przejść przeszkolenie z używania broni. W związku z obecnością niedźwiedzi polarnych mieli ją zawsze ze sobą. To był jedyny mankament tej całej wyprawy. Nie oddali ani jednego strzału, nawet treningowego – zupełnie nie po to tam jechali. Ich celem były freeride’owe zjazdy w nieeksplorowanym dziewiczym terenie, gdzie korzystanie z ubogich map jest tylko poglądowe, a GPS jest zupełnie bezużyteczny. Trzeba zaufać swojej intuicji, wykorzystać zdobytą wiedzę i doświadczenie, by odkrywać nieznane. Według wiedzy Darka udało im się nawet dotrzeć w dwa miejsca, do których prawdopodobnie nikt wcześniej jeszcze nie dotarł. Dokumentujący tę wyprawę film „Splitbergen”, wyreżyserowany przez Darka, miał swoją bielską premierę w Aquarium. Był też pokazywany na licznych festiwalach filmowych w kraju i za granicą. Otrzymał na nich już dwie nagrody. Niebawem będzie można go także obejrzeć w Internecie. Rozmawiamy, pijąc kawę, w przeddzień wyjazdu Darka na kolejną wyprawę – tym razem w wysokie góry Rumunii. To nie to samo co Arktyka, zresztą byli tam już nieraz. Wyobrażam sobie więc, że to będą takie spokojne zimowe wakacje. Gdy rozmawiamy, nie wiemy jeszcze o tym, że podczas ich pobytu spadnie taka ilość śniegu, która spowoduje zupełne odcięcie hotelu od prądu, a samochody zasypie po sam dach, uniemożliwiając powrót na niziny. Jak widać, nigdzie w górach nie obejdzie się bez przygód! Darek bardzo często wyjeżdża, ale najbardziej lubi być u siebie – w spokojnych Beskidach. Gdzie może wyciszyć się i odpocząć po wielu niebezpiecznych i trudnych sytuacjach, które spotykają go w wyższych górach. Gdy z nich wraca, lubi na następny dzień wybrać się na Pilsko i poczuć, że jest w domu. Bo tak naprawdę, gdy chodzi o podsumowania, to właśnie DOM stawia na pierwszym miejscu – nawet przed górami. Ten rodzinny, w otoczeniu swoich kobiet, gdzie tak bardzo lubi wracać.
33
felieton
być jak
Violetta Villas
Kiedy w moim domu pojawiły się dwa koty, mój tata z przerażeniem skomentował: „Teraz to już jesteś jak Violetta Villas”. Jednak to, co kiedyś dziwiło, teraz staje się normą. Jeden kot w domu to prawie że znęcanie, bo nikt nie chce być sam, nawet indywidualiści. Tekst: Anna Sztender zdjęcia: Fundacja Mam kota na punkcie psa
34
Społeczna świadomość się zmienia, ale nie wszyscy chcą tych zmian. Utarte ścieżki dają iluzję bezpieczeństwa, jednak ono jest wynikiem zmiennych, a nie stałych wartości. Drapieżniki to wiedzą. Zanim zaczęła się moja przygoda z pomaganiem zwierzętom, myślałam o Violetcie Villas jak o kimś, kto stworzył karykaturalny wzór tej pomocy. Czym były moje dwa koty i pies w zestawieniu z około 300 zwierzętami, które mieszkały w jej domu? Jednak w końcu i w moim domu pojawiło się więcej kotów. Moi znajomi z nieukrywaną przyjemnością uwielbiali pytać, ile mam kotów. A ja z ukrywaną irytacją odpowiadałam, patrząc wymownie na zegarek, że tego a tego dnia, o tej a nie innej godzinie mam ich tyle a tyle. Potem kiwałam teatralnie głową i szeptem dodawałam, że ich liczba to zdecydowanie sprawa rozwojowa. Stałam się nie tyle sławna, ile uświęcona. Kocia mama. Psia mama. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam o Violetcie Villas jak o ofierze. Osobie przytłoczonej tym, czym inni nie chcieli się zająć. Byli za wrażliwi, aby skrzywdzić, ale zbyt wygodni, aby pomóc. Ratowali zwierzęta, podrzucając je osobie, która nie potrafiła odmawiać. A że była sławna, więc zapewne bogata, to przecież mogła. Od takich ludzi wymaga się dużo więcej. Tylko bieda ma prawo do bezczynności. Ludzie potrafią być bardzo kreatywni. Kiedy muszą. I chętni do pomocy. Ale metodą „podaj dalej”. W czasie jednej z akcji pomocy, kiedy zostałam sama z problemem, zapaliła mi się w końcu czerwona lampka. Ratując ofiary, sama stałam się ofiarą. I w dodatku na własne życzenie, z głupoty i nadgorliwości. I to nie było aż tak bardzo odkrywcze jak to, że jestem egoistką. Odebrałam ludziom szansę na spotkanie z wyzwaniem, które czyni mocnym. Pozwoliłam im dalej wegetować w strefie kom-
fortu, która zabija tak bardzo powoli, że niezauważalnie. Postanowiłam zatem zostać mądrzejszym człowiekiem, dzielić się mocą dawania z innymi. Violetta Villas umarła 5 grudnia 2011 roku, w Międzynarodowym Dniu Wolontariusza. Data znamienna jak na to, czym się zajmowała przez ostanie lata życia. Można zarzucić piosenkarce, że zdecydowanie nie panowała nad tym, co działo się w jej domu. Ale jeżeli pomyślimy, że na barkach schorowanej starszej kobiety było, jak obliczono, 300 zwierząt, to pojawia się znacznie głębsza refleksja: to, kim się stała, było proporcjonalne do tego, kim inni nie chcieli być. A jej jedynym błędem było to, że nie zobaczyła czerwonego światełka.
35
LUDZIE
jacek sarapata 36
Z Jackiem Sarapatą rozmawia Ewa Krokosińska-Surowiec
Uzyskał dyplom w 1974 roku w Pracowni Rzeźby prof. Jerzego Bandury w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Zajmuje się głównie małą formą w brązie, ale realizuje również rzeźby monumentalne w kamieniu oraz w tworzywach sztucznych. Jego prace znajdują się w zbiorach muzealnych w Polsce oraz w kolekcjach prywatnych w kraju i za granicą. Ma na swoim koncie realizacje pomnikowe, plenerowe oraz sakralne na Śląsku. Wziął udział w pracach nad projektami profesora Stanisława Kluski dotyczącymi wystroju wnętrza kościołów parafialnych w Rusinowicach i Rojcy. Pierwszą samodzielną realizacją sakralną Jacka Sarapaty był wystrój kościoła w Boryni zaprojektowany w 1994 roku. Trzy lata później zaprojektował również cykl Drogi Krzyżowej w tymże kościele. W 2001 roku wykonał figurę Zmartwychwstałego Chrystusa umieszczoną na ścianie frontowej kościoła Świętej Rodziny w Tychach. Brał udział w wielu wystawach krajowych i zagranicznych, na których był niejednokrotnie wyróżniany i nagradzany. Wieloletni nauczyciel akademicki w pracowni Rzeźby na Wydziale Wzornictwa Przemysłowego katowickiej Akademii Sztuk Pięknych. Jest członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków.
Czy po zakończeniu pracy nad rzeźbą, po skończeniu dzieła, czuje się pan jak Pan Bóg? Gdzie mi do Pana Boga… Czasem czuję niedosyt, to jest też warunkiem podjęcia kolejnych wyzwań, czasem jest wrażenie spełnienia i sprostania zadaniu. Różnie. Sama potrzeba tworzenia pewnie jest natchnieniem. Przez lata pracy akademickiej miał pan wielu uczniów. Wielu dzięki panu odnalazło swoją artystyczną drogę. Jak to jest uczyć, będąc artystą? Nie wiem, jak można uczyć, nie będąc artystą, ponieważ żeby móc uczyć, trzeba mieć wyobraźnię, empatię, pewną wrażliwość i oczywiście doświadczenie. Doświadczenie zdobywa się też w trakcie pracy ze studentami. To działa w dwie strony. Trzeba się dzielić odczuwaniem czy odbiorem rzeczywistości, a to bardzo zbliża ludzi. Przyznaję, czasem jest trudno. Co pan czuł, kiedy pracował pan ze zdolnym uczniem? Łatwiej się dogadać z kimś, kto myśli w podobny sposób, choć do końca nie wiadomo, co wynika z określenia „zdolny uczeń”. Czasem talent objawia się po jakimś czasie. Na pewno jest satysfakcja, kiedy można pomóc w wyborze tej drogi. Żona jest także rzeźbiarką. Zdaje się, że była pana uczennicą? Żona była moją studentką i przypadkiem zachwyciła ją rzeźba. Dobrze się złożyło, że mogliśmy pracować razem, przy wielu realizacjach potrzebny jest partner. Nie tylko przy odlewach. To jest wspólny świat, podobny sposób życia, a wspólne zajęcie nadawało wspólny ton. Również wspólne dzieci.
37
LUDZIE
np. antyestetykę. Dlatego też nawet niewiele wiedząc o sztuce, odbiorca jest w stanie coś dostrzec i docenić dzieło. Abstrakcja nie jest taka trudna. Niepotrzebne są instalacje oparte na pseudokonceptualnych ideach. Na przykład sznurek, na którym wisi piórko, a pod nim miska wody… Może autor miał coś na myśli, ale ja się nie zgadzam, żeby określać takie zjawisko jako sztukę. Czy uważa pan, że sztuka jest potrzebna nam, zwykłym zjadaczom chleba? Oczywiście, że tak, ale argumentów za jest zbyt wiele, żeby je tu przytaczać. Tworząc kolejne dzieło, ma pan poczucie spełnienia, poczucie satysfakcji, że pozostawi pan po sobie ślad? Mam poczucie, że jeszcze mam trochę do zrobienia, i cieszę się, że niektórzy doceniają moją twórczość. Najbliższe plany twórcze… …są. Czy ważne są dla pana konkursy, nagrody? Pewnie tak. To zawsze jest miłe, kiedy ktoś nas docenia, ale dawno nie zabiegałem o udział w jakimkolwiek konkursie. Mam kilka nagród i wyróżnień na swoim koncie, ale moja twórczość to raczej realizowanie własnych wizji niezależnie od narzuconych tematów. Rywalizacja nie jest mi bliska. Jaki jest największy pana sukces? Chyba uznanie byłych studentów. Z wieloma mam kontakt i jeśli im wierzyć, to nasze zajęcia z rzeźby miały duży wpływ na ich dalszy twórczy rozwój. Czy dzieło, szczególnie abstrakcyjne, ma szansę dotrzeć do szerszej publiczności? Większość widzów, odbiorców nie zna się na sztuce, nie jest wykształcona w tym kierunku. Geniusz dzieła polega na tym, że jeśli jest prawdziwe, jest warte uwagi, to działa. Może wpływać na wyobraźnię, na poczucie harmonii. Może też poruszać innymi środkami wyrazu, mam na myśli
38
39
SZTUKA
Manifest Pavellka Hejt, rzecz tak bardzo często spotykana na każdym wręcz kroku. W telewizji, Internecie czy po prostu na ulicy. Negatywna opinia na tematy związane z wyglądem, zachowaniem danej osoby lub grupy, jej pracą i twórczością, wydarzeniami. Genezy zjawiska upatruje się w forach dyskusyjnych lub obszarach do komentowania w Internecie, a swoją polską nazwę zawdzięcza ono angielskiemu słowu (to) hate, czyli „nienawidzić”, „nienawiść”.
I to właśnie tym pojęciem postanowił zainspirować się pochodzący z Tarnowskich Gór artysta Marek Pavellek. Własne doświadczenia życiowe, jak i obserwacja otoczenia skłoniły artystę do manifestowania. Manifestowania w słusznej sprawie. Tak powstała seria prac pod tytułem „Manifest”. Na stworzony przez Pavellka cykl złożyły się malowane na płótnie transparentne obrazy, które od czasu swojego postania zdążyły już pojawić się w kilku miejscach w Polsce. Choć artysta od dawna jest ujawnionym gejem, a obrazy były, są i będą pokazywane podczas wydarzeń kojarzących się głównie z ruchem LGBT, to nie dotyczą jedynie tego środowiska. Dotykają też takich spraw, jak opacznie pojmowany katolicyzm czy wynaturzony patriotyzm. Odwołują się do fali słownej agresji zalewającej społeczeństwo. Są także opowieścią o tym, jak ci doświadczeni przez nienawiść i hejt bardzo chętnie uprzykrzają życie w ten sam sposób innym. O tych wszystkich, którzy od czasu do czasu lubią komuś popsuć humor w ramach poprawy własnego. Cały cykl pomyślany jest tak, żeby poprzez formę oraz kontrolowaną kontrowersję wejść w interakcję z widzem. Podczas marszu, na wernisażach, w przestrzeni publicznej, po to, by pokazać, że hejt naprawdę dotyka, że ma swoje realne konsekwencje. I po to, by włożyć kij w mrowisko i stworzyć obszar zachęcający do rozmowy. „Manifest” Marka Pavellka do tej pory zdążył pojawić się m.in. na Paradach Równości w Warszawie i Katowicach. W przygoto-
40
waniu są jeszcze wystawy w Krakowie i Wrocławiu. W zamyśle artysty ukoronowaniem całej akcji będzie aukcja, dzięki której zainspirowane hejtem obrazy się spieniężą, a uzyskane środki wesprą organizacje LGBTQ w walce z hejtem. Marek Pavellek, urodzony w 1983 roku w Tarnowskich Górach. Od lat związany z działalnością artystyczną. W swojej praktyce malarskiej szczególnie upodobał sobie malarstwo akrylowe, choć wciąż poszukuje optymalnej formy wypowiedzi artystycznej. W twórczości często sięga po kolaż, abstrakcję i prace wielkoformatowe. Wyznaje zasadę, że najważniejsza jest czynność malowania, dystansując się tym samym od przeintelektualizowanej jego zdaniem teorii sztuki. Ma w swoim dorobku kilkanaście wystaw indywidualnych i zbiorowych. Swoje prace prezentował m.in. podczas Plener Festivalu i wydarzenia Art of. Jedną z ważniejszych pośród wystaw indywidualnych była ekspozycja „365 dni”. Autor instalacji artystycznej „Przestrzeń zamknięta”. Jest inicjatorem wystaw w przestrzeniach innych niż galerie sztuki. Jego żywiołem są opustoszałe postindustrialne powierzchnie. Jedna z wystaw zorganizowanych przez artystę, „6 minut nieważkości”, została zaaranżowana w przestrzeni dworca PKP w Tarnowskich Górach. Oprócz własnej aktywności artystycznej, Marek Pavellek angażował się w bycie kuratorem licznych wydarzeń artystycznych, jak „Muzyka na plan”, Plener Festival czy „O Zgrozo!”. Od 2015 roku manager klubu Kosmata i organizator wystaw w galerii W Przejściu. (quc)
41
PASJE
Witaj, Egipcie!
Basia Puchala, Polka pochodząca z Oświęcimia, na stałe mieszkająca na Florydzie. Od lat spełnia swoje dziecięce marzenia jako archeolog amator. Z grupą podobnych do niej miłośników starożytnego Egiptu eksploruje miejsca niedostępne zwykłym turystom.
Powrót Trzy lata temu pożegnałam się z Egiptem, mając nadzieję, że któregoś dnia powrócę. I wróciłam! Idąc znajomym korytarzem lotniska w Kairze, przyspieszam kroku. Nie mogę się doczekać znajomych widoków, zapachów i twarzy. Po szybkiej odprawie prawie wybiegam na zewnątrz i już z daleka widzę roześmianą twarz Artura, jednego z przewodników Archaeological Paths, organizatora, z którym świat starożytnego Egiptu jest ekscytującą I bezpieczną przygodą. Teraz tylko znajomy korek w drodze do Gizy i Mena House. Mój ulubiony hotel, witający mnie najfajniejszą na świecie niespodzianką w filigranowej osobie Jihan, żywej encyklopedii starożytnego Egiptu. Nie ma lepszej osoby, z którą mogłabym przemierzyć pustynię w poszukiwaniu zaginionych piramid. Potem tylko szybkie uściski i powitania starych znajomych, aż w końcu prysznic i wygodne łóżko! Nie mogę jednak zasnąć, staję w oknie, patrząc na trzy piramidy, które w świetle księżyca wyglądają nieziemsko. Teraz rozumiem starożytnych, którzy wierzyli w magiczność tego miejsca, coś w tym jest… Wreszcie zasypiam, otulona opiekuńczymi ramionami bogini Nut – jestem w domu.
Zapomniane piramidy Następne kilka dni to spełnienie bajki. Na początek Abu Rawash i Abu Sir – zapomniane piramidy, których powstanie datuje się na okres Starego Królestwa, prawie 4,5 tysiąca lat temu. Oficjalnie zamknięte dla zwiedzających, dla nas otwierają swoje podwoje, aby pokazać potęgę faraonów IV i V dynastii.
42
Potem ruiny olbrzymiej piramidy Snofru. Co ciekawe, gdyby nie została zniszczona, to właśnie ta piramida byłaby jednym z siedmiu cudów Świata. Wielkością zdecydowanie przewyższała piramidę Cheopsa. Siedząc na olbrzymim ołtarzu słońca, patrząc na ostanie jego promienie całujące piasek Sahary, myślę o starożytnych Egipcjanach, którzy przebyli tę drogę przede mną. Czy tak bardzo różnili się od nas? Za czym tęsknili? Co kochali? Czego się bali? O czym marzyli? Moje dumania przerwane zostają głośnym zawodzeniem z meczetu. Czas na modlitwę i czas na spełnienie pewnego marzenia z dzieciństwa.
Spotkanie z Echnatonem Mój romans ze starożytnym Egiptem zawsze wydawał się niemożliwy do spełnienia, ponieważ miejsce, które chciałam odwiedzić, jako dziecko, a nawet jako nastolatka, był dla mnie w czasach PRL-u poza zasięgiem. Tel el-Amarna. Miasto wybudowane przez faraona buntownika. Utopijna wizja jednego człowieka, który w poszukiwaniu społeczeństwa wielbiącego jednego boga, boga słońca Atona, zerwał z wszelkimi normami kulturowymi i artystycznymi. Stworzył coś, co przetrwało zapomnienie, na jakie skazali je obrażeni kapłani Amona. Z wysokiej skarpy patrzę na leżące u moich stóp ruiny. Wiejący od pustyni wiatr unosi w powietrzu wirujący piasek, z którego powoli wynurzają się zarysy pylonów, świątyń, białych murów królewskich rezydencji. Soczyste kolory zielonych palm i szmaragdowe fontanny. Z oddali słychać głosy śmiejących się dzieci i widać smukłą sylwetkę pięknej Nefretete. Głosy oddalają się powoli, a piasek opada, wymazując kształty miasta. Jeszcze
przez chwilę, daję słowo, widzę w smudze cienia przystojną męską twarz z melancholijnym uśmiechem. Dziękuję ci, Echnatonie, za ten krótki moment, który już na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Egipski Indiana Jones Czas na spotkanie z żyjącym i równie sławnym Egipcjaninem. Dr Zahi Hawas przywitał nas jak zwykle serdecznie. Jest taki, jakim go pamiętam, egipski Indiana Jones, ale ja chyba lepiej niż on wyglądam w kapeluszu. Jest rozbawiony tym stwierdzeniem. Opowiada nam o miejscu, w którym jesteśmy, Tuna el-Gebel. To właśnie tutaj zaczęła się jego przygoda z archeologią. Tutaj, w nekropolii Khmun z rozległymi katakumbami kryjącymi tysiące mumii zwierząt i ptaków, zakochał się w historii swojego kraju. Zahi zabierze nas niebawem do Doliny Małp, a ja żegnam się z Amarną, bo właśnie tutaj, w Tuna el-Gebel, można zobaczyć graniczne stele tego zapominanego przez ludzi i bogów miasta. Następnego dnia, rozmarzona wspomnieniem poprzedniego, stoję w cieniu olbrzymich kolumn świątyni w Denderze. To bodaj jedna najlepiej zachowanych świątyń poświęconych bogini Hathor. Totalny zawrót głowy z ciągle żywymi kolorami opowiadającymi o stworzeniu świata i miłości. Jak głosi legenda, to właśnie tutaj ukrywała się Kleopatra przed poznaniem Cezara. Jej wizerunek nadal zdobi ścianę świątyni. Dotykając barwnych pylonów, chcę wierzyć, że i ta piękna, odważna kobieta uśmiechała się, patrząc na to nieprzemijające piękno. To moje pierwsze spotkanie z Kleopatrą, nasze drogi skrzyżują się wkrótce.
43
FASHION
Cztery kobiety, jedna pasja
Tekst: Emilia Zemanek, foto: Agnieszka Kolon – Kolonowe.pl, Patchshopgirls
Girls POWER Alina, Katarzyna, Julia i Emilia jeżdżą na rowerach. Działają pod szyldem nieformalnej grupy Patchshopgirls. Każda lokuje swoje rowerowe pasje w nieco innej dyscyplinie, od jazdy na ostrym kole i udziału w wyścigach ulicznych po wielokilometrowe zawody w formule self-support. Girls power – to hasło towarzyszy dziewczynom od momentu pojawienia się pomysłu wspólnego działania dla środowiska rowerowego, w którym kobiety wciąż stanowią mniejszość. W niedługim czasie, głównie za sprawą Aliny, dziewczyny przekuły hasła w czyny, aktywizując bielszczanki, zarówno te jeżdżące na rowerach, jak i te chcące zacząć swoją przygodę ze światem kolarstwa. A początki nie zawsze są łatwe, często pełne wątpliwości, niejednokrotnie wymagające wsparcia i dodatkowej motywacji. W taki sposób powstała Babska Korba, czyli babskie jazdy grupowe w terenie i regularne treningi
44
Parę miesięcy temu ogólnopolskie środowisko rowerowe oraz lokalne media obiegła informacja o inicjatywie czterech przyjaciółek z Bielska-Białej. Zamieszanie wywołała niezwykle kobieca sesja, na której dziewczyny wystąpiły ze swoimi rowerami, w koszulkach kolarskich i… majtkach. Skąd taki pomysł? kolarskie w klubie BeFit, pod okiem trenera kolarskiego Remigiusza Ciupka, który przygotowuje wszystkie chętne kobiety na nadchodzący sezon. Poza aktywnością związaną z kobiecym kolarstwem dziewczyny organizują szereg imprez rowerowych. Jedną z nich jest Santa Muerte, która odbiła się szerokim echem wśród mieszkańców Bielska-Białej. Głównym punktem imprezy odbywającej się w przeddzień Wszystkich Świętych jest przejeżdżający przez miasto peleton rowerzystów z twarzami pomalowanymi w motywy nawiązujące do meksykańskiej Świętej Śmierci. Podczas wydarzenia mają miejsce liczne atrakcje i odbywają się różne konkurencje umożliwiające zdobycie nagród od sponsorów, w tym gold sprinty – wyścigi na rowerach stacjonarnych przypominających swoją geometrią rowery szosowe. Z roku na rok impreza rozrasta się, przyciągając swoją unikatową formułą rowerzystów z coraz bardziej odległych miast w Polsce.
Majtki. Majtki na rower Pomysł zaprojektowania prostej i funkcjonalnej bielizny na rower, która swoim wyglądem przypominałaby klasyczne majtki, zrodził się w głowach dziewczyn z potrzeby zadbania o kobiecy komfort jazdy na krótkich dystansach. W zamyśle produkty mają służyć kobietom w sytuacjach, kiedy głównym środkiem transportu jest rower – podczas drogi do pracy, na zakupy czy krótkiej niedzielnej wycieczki za miasto. Projekt zakłada estetyczny wygląd i wygodę. Dzięki wyszukanym włoskim wkładkom jednego z lepszych producentów i miesiącami wybieranym materiałom udało się stworzyć pierwsze majtki rowerowe, które łączą w sobie modny wygląd, funkcjonalność i możliwość włożenia pod obcisłe spodnie, krótkie spodenki czy nawet sukienkę – bez obawy o nienaturalny wygląd pupy czy wystające nogawki. Bielizna ma być wygodna, ma umożliwiać spędzenie w niej 8 godzin w pracy między jedną a drugą jazdą i być na tyle dyskretna, przy zachowaniu swojej funkcjonalności, aby dopasować się do każdego rodzaju stroju, z garsonką włącznie. Patchshopgirls stworzyły idealne miejskie majtki rowerowe dla kobiet spędzających większość czasu na dwóch kołach.
Przeciętne dziewczyny z okładki Powodów, dla których powstały zdjęcia, było kilka. Jeden z nich to chęć pokazania przeciętnych dziewczyn w okładkowym wydaniu. Z przekory – każda inna, wszystkie piękne. Dla amatorek w kwestii modelingu sprawa okazała się nie lada wyzwaniem, jednak w rozluźnieniu atmosfery pomogła uzdolniona Agnieszka Kolon (Kolonowe.pl), odpowiedzialna za realizację zdjęć, i niebagatelne miejsce, w którym odbyła się sesja. Różowe tło rozwieszono w garażu znajomego Herman Scooters & Mopeds Workshop. W taki sposób świat ujrzały zdjęcia przedstawiające kolorowe przyjaciółki prezentujące na sobie majtki stworzone z myślą o innych dziewczynach, zupełnie takich jak one same. Materiał został przyjęty przez otoczenie z niespodziewanym entuzjazmem, wiralowo opanował rowerową część polskiego Internetu. Wykorzystując potencjał, dziewczyny postanowiły własnymi siłami (przy nieocenionej pomocy sponsorów) stworzyć kalendarz, z którego cały zysk przekazały na leczenie Kingi, koleżanki z wrocławskiego środowiska rowerowego, nieszczęśliwie potrąconej przez taksówkarza przed dwoma laty. Kalendarze sprzedały się ekspresowo, kolportowane w sklepach rowerowych na terenie całego kraju i wysyłane do znajomych z całego świata. Nie zdziwcie się więc, widząc kolorowe, uśmiechnięte twarze Patchshopgirls w najbardziej niespodziewanych miejscach.
Patchshopgirls – plany na przyszłość Temperament dziewczyn nigdy nie pozwoli im spocząć na laurach. W pierwszy weekend czerwca Patchshopgirls rozbiją obóz rowerowy w malowniczej Dolinie Zimnika. Poza grupowymi jazdami Bike Camp – BeerChillGrill stanie się rewelacyjną okazją do relaksu na łonie natury dzięki współpracy z firmami Lesovik i Pajak, które zaopatrzą uczestników w wygodne hamaki i sprzęt umożliwiający przybyłym rozbicie biwaku pod chmurką. O odpowiednie nawodnienie uczestników zadba browar Zapanbrat, który współdziała z dziewczynami już od
jakiegoś czasu. Podczas organizowanych przez Patchshopgirls spotkań nie ma miejsca na podziały – zapraszają wszystkich, którzy tak jak one kochają rowery. Wydarzenia szukajcie na Facebooku i czujcie się zaproszeni. Dziewczyny nie działają tylko wokół rowerowej rozrywki. Korzystając z nowych możliwości, które pojawiły się po zmianie władz miasta, Patchshopgirls wraz z panem prezydentem Jarosławem Klimaszewskim czynnie włączyły się w działalność mającą na celu uporządkowanie ruchu rowerowego w mieście, aby ułatwić życie zarówno rowerzystom, jak i kierowcom. Organizacja funkcjonuje pod nazwą Zjednoczonej Beskidzkiej Inicjatywy Rowerowej, a jej celem będzie ustalenie warunków i realizacja szlaku dwukołowej komunikacji w Bielsku-Białej. Mają też powód do dumy. Po zeszłorocznych sukcesach w długodystansowych wyścigach self-support: Race Through Poland (1300 km) i The Transcontinental Race (ok. 4000 km), Alina rusza w kolejnej edycji karkołomnego wyścigu TCR 2019. W zupełnym osamotnieniu, bez pomocy otoczenia, posiadając jedynie przedmioty, które zmieści w bagażu przytroczonym do roweru, w kilkanaście dni przejedzie samodzielnie ułożoną trasę, startując znad Morza Czarnego w Bułgarii, zaliczając punkty w Dolomitach i francuskich Alpach, a kończąc w miejscowości Brest na terenie Francji. Trzymamy kciuki! Z dziewczynami na pewno zobaczycie się nieraz podczas przemierzania okolicznych tras. Życzymy Wam tego z prostej przyczyny – te istoty zarażają pozytywną energią i motywują jak żadne inne.
45
46
47
48
49
PSYCHOLOGIA
Sen
i
marzenia senne Tekst: Agnieszka Korbel, foto: Eli DeFaria / Unsplash Psychoterapeutka, prezes Stowarzyszenia „Wzrastaj”, certyfikowana trenerka rozwoju osobistego. Prowadzi Gabinet Psychoterapii „Brama” . Przyjmuje w Jastrzębiu-Zdroju i Żorach. Tel.507 432 337
Z
ima mija, przyroda wybudza się ze snu, a ja postanowiłam poświęcić tematowi snu i śnienia jeszcze kilka refleksji. Po co nam sen? Po co marzenia senne? Każdego roku pojawiają się wyniki kolejnych badań potwierdzające, że sen jest nam niezbędny, jednak do końca nie mamy pewności dlaczego. Sen, marzenia senne stanowią wciąż tajemnicę. Wiemy, że sen ma zbawienny wpływ na nasze zdrowie fizyczne i psychiczne. Będąc wyspani, jesteśmy mniej podatni na stres, złość, nadwagę. Sen wzmacnia układ odpornościowy, polepsza pamięć. Najnowsze badania przeprowadzone w Binghamton University i Uniwersytecie Stanowym w Nowym Jorku wykazały, że braki w regularnym przesypianiu tradycyjnych ośmiu godzin przez osoby dorosłe zwiększają prawdopodobieństwo występowania stanów lękowych i depresji. Lekarze ze stowarzyszenia na rzecz snu (Associated Professional Sleep Societies) na konferencji w 2014 roku określili najbardziej popularne skutki bezsenności. Z ich doświadczeń wynika, że osoby, które nie doświadczały wystarczającej ilości snu każdego dnia: miały znacznie niższy próg odczuwania bólu, nie umiały prawidłowo rozpoznać emocji u innych ludzi, były bardziej skłonne do wydawania pieniędzy,
50
wykazywały skłonności do hazardu, ich czas reakcji był znacznie dłuższy. To nie wszystko. Naukowcy twierdzą, że u niewysypiających się ludzi zachodzą procesy podobne do zachodzących w mózgach ludzi, którzy chorują na alzheimera, parkinsona lub stwardnienie zanikowe boczne. Ponoć podczas snu nasze mózgi oczyszczają się z toksycznych produktów ubocznych aktywności nerwowych mających miejsce w ciągu dnia. Jeśli jesteśmy chronicznie niewyspani, nasz organizm czyści przesadnie i chaotycznie, niszcząc w rezultacie własny mózg. Włoscy badacze odkryli, że chroniczny brak snu powoduje ekspresowe i nieodwracalne niszczenie znaczących ilości połączeń neuronowych i synaps. Niestety, badań naukowych przybywa, ale wzrasta również problem bezsenności, szczególnie w rozwiniętych krajach, gdzie mówi się wręcz o epidemii. Około jednej piątej Amerykanów, czyli 50-75 mln, uskarża się na problemy ze snem. W 2008 roku wypisano na środki nasenne 56 mln recept, o 54 proc. więcej niż w ciągu poprzednich czterech lat. W Polsce według badania CBOS częste i bardzo częste trudności z zaśnięciem ma 24 proc. naszych rodaków (19 proc. mężczyzn i 28 proc. kobiet).
Nasze sny są spotkaniem historii naszej rasy i naszych bieżących problemów zewnętrznych. W naszym śnie radzimy się człowieka mającego dwa miliony lat. Carl Gustaw Jung
Według badań Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju już 20 proc. Polaków codziennie łyka nasenne preparaty dostępne bez recepty. Statystyczny 30-letni Polak śpi nie więcej niż 7 godzin na dobę, budzi się niewyspany i zmęczony. Bardzo często w ciągu tygodnia śpimy krótko, próbując odespać straty w weekend. Nie jest to niestety dobre rozwiązanie. Mówi się o efekcie nazywanym społecznym jet lagiem, pojawiającym się w wyniku rozbieżności między biologicznymi rytmami a wymaganym społecznym rytmem życia. Badania wykazują, że rozregulowanie rytmu snu może zwiększać ryzyko otyłości, prowadzić do cukrzycy i chorób serca. To tyle w kwestii samego snu. A co z marzeniami sennymi? W większości kultur starożytnych sen interpretowany był jako rodzaj komunikacji z bogiem bądź boskością. Talmud mówi, że sen, którego nie rozumiemy, jest jak nieotwarty list. Freud nazwał sny „królewską drogą do podświadomości”. Uważał, że analiza symboli ze snu pozwala na dotarcie do wewnętrznych konfliktów. Od czasów Freuda praca ze snami, metody ich interpretowania w psychoterapii i rozwoju osobistym bardzo się rozwinęły. W analizie snów wracamy również do mądrości tradycyjnych kultur. Legendy Aborygenów,
stanowiące najstarsze istniejące przekazy ustne (mają ponad 50 000 lat), mówią o tzw. czasie snu (alczeringa). Aborygeni uważają, że wszystkie żywe stworzenia na Ziemi są ze sobą powiązane i tworzą jeden system wywodzący się od ich duchowych przodków z czasu snu. Czas snu istnieje nadal i możemy mieć do niego dostęp właśnie w marzeniach sennych oraz za pomocą specjalnych rytuałów. Wywodząca się od Junga psychologia procesu, czerpiąc wiedzę od Aborygenów, wytworzyła ciekawe metody pracy ze snem. Sny mogą być drzwiami do kontaktu z samym sobą, ze światem, z boskim wymiarem istnienia. Za pomocą zaszyfrowanego symbolicznego języka próbują poszerzyć naszą świadomość. Zabrzmi to paradoksalnie, ale sny próbują nas obudzić z letargu codzienności, z naszych automatycznych reakcji, utartych schematów myślowych. Każdy, nawet najbardziej nas odrzucający element snu często reprezentuje część nas samych – to, co wypieramy, czego nie chcemy widzieć w samych sobie. Ważne są szczególnie sny, które pozostawiają w nas spory ładunek emocjonalny, a także te, które się często powtarzają, warto też przypomnieć sobie sny z dzieciństwa. Sny to skarbnica wiedzy na temat naszej psychiki. Życzę zatem czasu na sen i owocnych odkryć!
51
PRAWO
Creative Commons Jak legalnie korzystać z cudzych utworów?
Foto: Adrian Pytlik
Tekst: adwokat Aleksandra Idzik-Hola Kancelaria Adwokacka w Bielsku-Białej Foto: Hannah Wei / Unsplash
Powszechnie wiadomo, że prawa autorskie podlegają ochronie. Pojęcia takie jak plagiat znane są twórcom. Odbiorcy różnego rodzaju utworów mniej więcej wiedzą, czego nie wolno (przede wszystkim przywłaszczać sobie autorstwa cudzego dzieła), ale co z wiedzą na temat tego, jak legalnie korzystać z cudzych utworów?
52
Na pomoc przychodzą licencje Creative Commons (CC), na podstawie których możemy uzyskać szerszy dostęp do legalnej kultury. W ramach tego rodzaju licencji właściciel praw autorskich upoważnia użytkownika do korzystania ze swojego utworu, ale pod pewnymi określonymi przez siebie warunkami. Założeniem licencji Creative Commons jest zastąpienie tradycyjnego modelu „wszelkie prawa zastrzeżone” zasadą „pewne prawa zastrzeżone”. To autor określa, w jaki sposób dzieli się swoją twórczością z innymi. Stworzono kilka rodzajów licencji Creative Commons, które zawierają cztery podstawowe warunki licencji w różnych kombinacjach: Pierwszy warunek to „uznanie autorstwa”, co oznacza, że wolno kopiować, rozprowadzać, przedstawiać i wykonywać objęty prawem autorskim utwór (czy też jego opracowania) pod warunkiem wskazania nazwiska autora pierwowzoru. Warunkiem podania nazwiska autora utworu objęte są wszystkie licencje Creative Commons.
„Użycie niekomercyjne” to warunek, który nie zezwala na wykorzystywanie utworu do celów komercyjnych. Oznacza to, że użytkownik może swobodnie korzystać z utworu objętego taką licencją, o ile tylko nie robi tego w celach, ogólnie rzecz ujmując, związanych z zarabianiem pieniędzy. „Na tych samych warunkach” to kolejny warunek, na podstawie którego można swobodnie kopiować, rozpowszechniać, a nawet zmieniać utwór i na nim zarabiać, o ile tylko utwór lub jego opracowanie będzie udostępnione później na dokładnie takiej samej licencji, na jakiej użytkownik z niego korzysta. Takim warunkiem objęta jest na przykład polskojęzyczna Wikipedia. „Bez utworów zależnych” to ostatni z warunków, zgodnie z którym wolno kopiować, rozpowszechniać i wykorzystywać utwór jedynie w jego oryginalnej postaci. Inaczej mówiąc, na podstawie takiej licencji nie można zmieniać, przekształcać, remiksować oryginału. Nie można tworzyć nowych dzieł, czyli utworów zależnych. Utwór może być wykorzysty-
53
wany wyłącznie w niezmienionej postaci. Trzeba pamiętać, że chcąc korzystać z utworu objętego licencją Creative Commons, należy podać informacje o autorze, podać źródło, z którego utwór pochodzi, i określić licencję, na której dostępny jest utwór. Dzięki temu użytkownicy wiedzą, na jakich zasadach mogą w rzeczywistości korzystać z utworu. Wolne licencje Creative Commons ułatwiają korzystanie z utworów, nie trzeba informować autora oryginału, że chce się z jego dzieła korzystać, opracować je, zmienić, opublikować czy wykorzystać w jakikolwiek inny sposób określony w treści licencji. CC0 (Creative Commons Zero) to jeszcze jedno rozwiązanie, które oznacza przekazanie utworu do domeny publicznej. W krajach, w których jest to dopuszczalne przez prawo, narzędzie to jest równoznaczne ze zrzeczeniem się praw autorskich (majątkowych i osobistych) do utworu. W Polsce nie jest możliwe zrzeczenie się osobistych praw autorskich (autor pozostaje autorem).
Śląskie poza miastem
„RAKIETOWA” ZIMA W ŚLĄSKIM Tekst: Edward Wieczorek – blog Odkrywamy Śląskie (www.slaskie.travel)
Kiedy za oknem biało, na termometrze trochę poniżej zera, a za oknem słońce – ciągnie w góry. Na piechotę, na rakietach śnieżnych lub nartach. Proponujemy niezbyt ekstremalną, ale piękną zimową trasę: z Wisły Głębce przez Kubalonkę i Stecówkę – do Istebnej Zaolzia.
Widok na Ochodzitą fot. Jacek Kohut
Wielu pamięta książki Jacka Londona o traperach przemierzających bezkresne śniegi Ameryki Północnej na śnieżnych rakietach. Nasi górale beskidzcy też do pokonywania tras w kopnym śniegu używali tzw. karpli. Dla turystów górskich przemierzających na piechotę zimowe szlaki kilkanaście lat temu był to ekwipunek niedostępny. Niektórzy we własnym zakresie klecili coś z bambusowych ram, aluminiowych prętów, taśmy parcianej i rzemieni. Inni brodzili po pas w kopnym śniegu. Alternatywą zawsze były narty. Wąskie biegówki i zjazdówki. Od kilku lat popularna stała się piesza turystyka zimowa na rakietach, które można kupić lub wypożyczyć. Dlatego chcemy Was zachęcić do aktywności zimą nie tylko na stokach narciarskich. Zaczynamy na stacji w Wiśle Głębcach, odszukujemy zielone znaki szlaku na Kubalonkę, zapinamy narty albo rakiety i ruszamy w lewo. Ulicą Klonową dochodzimy do szosy Wisła–Istebna, którą podążamy kawałeczek poboczem, po czym przed ostrym zakrętem drogi w lewo wchodzimy na starą drogę wozaków. Niegdyś tędy zwożono drewno. Drogą wozaków, którą prowadzi zielony szlak, dochodzimy aż do
54
Kubalonka, trasy biegowe FIS, fot. Gminny Ośrodek Kultury, Promocji, Informacji Turystycznej, Biblioteka Publiczna w Istebnej
przełęczy Kubalonka (760 m n.p.m.). Na Kubalonce umieszczono w 1958 r. drewniany kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, przeniesiony z podgliwickich Przyszowic, obiekt na Szlaku Architektury Drewnianej Województwa Śląskiego. Funkcjonuje tam też nowoczesny zespół tras narciarstwa biegowego, oferujący
Na Kubalonce zmieniamy szlak z zielonego na czerwony i poboczem drogi prowadzącej do Wisły Czarne idziemy w lewo, w kierunku Stecówki i Baraniej Góry. Dochodzimy do przełęczy Szarcula (od Kubalonki 40 minut). Tu droga jezdna schodzi w lewo, w dół, w kierunku Zamku Prezydenta RP i Wisły Nowej Osady. Jeśli mamy chwilę, możemy podejść pod Zameczek i wrócić na Szarculę. Rezydencja Prezydenta RP na Zadnim Groniu powstała w latach 1928-1931 po pożarze dawnego drewnianego zameczku myśliwskiego Habsburgów, ofiarowanego przez społeczeństwo śląskie prezydentowi. Ignacy Mościcki po raz pierwszy przyjechał do zamku w Wiśle 21 stycznia 1931 roku. Od tej pory bywał w nim regularnie, przynajmniej dwa razy w roku. W latach trzydziestych XX w. Zamek Prezydenta RP w Wiśle pełnił funkcję gmachu reprezentacyjnego, przeznaczonego dla najwyższych władz państwa. Obecnie, jako Narodowy Zespół Zabytkowy, jest chroniony wpisem do rejestru zabytków i udostępniony do zwiedzania. Z Szarculi czerwonym szlakiem idziemy w prawo w kierunku Stecówki. Mamy do wyboru drogę jezdną lub meandrujący między drzewami czerwony szlak. Stecówka to przysiółek Istebnej, ulokowany na polanie wypasowej o tej samej nazwie, wymienianej w dokumentach już w 1788 r. Na Stecówce funkcjonuje prywatne schronisko z 1934 r. i drewniany kościół pw. Matki Bożej Fatimskiej z 2016 r., odbudowany po spaleniu poprzedniego z 1958 r. Obiekt znajduje się na Szlaku Architektury Drewnianej Województwa Śląskiego (od Kubalonki do Stecówki ok. 2 godzin).
Od kościoła i zabudowań na Stecówce idziemy kilkadziesiąt metrów czerwonym szlakiem, po czym schodzimy w prawo, w dół, lokalną drogą do Istebnej Zaolzia. Po opuszczeniu lasu trafiamy na zielony szlak, którym w prawo dojdziemy do Mlaskawki. Przed Mlaskawką z pól rozciąga się wspaniała panorama Istebnej i Koniakowa z Ochodzitą w tle. Nieco niżej na Mlaskawce, za szkołą, kawałeczek w bok od drogi i zielonego szlaku stoi drewniany kościół pw. św. Józefa Robotnika z 1948 r. Pierwotnie stał on w Jaworzynce Trzycatku, ale w 1995 r. przeniesiono go na Mlaskawkę. Podobnie jak świątynia na Stecówce, także ten obiekt jest częścią Szlaku Architektury Drewnianej Województwa Śląskiego.
Istebna Zaolzie zimą, fot. Gminny Ośrodek Kultury, Promocji, Informacji Turystycznej, Biblioteka Publiczna w Istebnej
Od kościoła wracamy kilkadziesiąt metrów do drogi i zielonego szlaku i po kilkunastu minutach jesteśmy w dolinie Olzy, w Istebnej Zaolziu (od Stecówki ok. 40 minut). Stąd czekają nas 4 km marszu (1 godzina) szosą przez Zaolzie do skrzyżowania w Istebnej Buczniku, gdzie możemy wsiąść do autobusu lub busa jadącego w kierunku Wisły. Cała nasza trasa „rakietowa” to ok. 5-6 godzin marszu, nie licząc postojów. W przypadku nart śladowych, skitourowych krócej, bo z górki można szusować. Należy to wziąć pod uwagę przy planowaniu, bo zimą wcześnie zapada zmrok. Unikajmy też dni z opadami. Wycieczka ma być przyjemnością. Ma „ładować akumulatory”. A jak zakosztujecie wędrówek zimą, to z pewnością pójdziecie na inne szlaki. W Istebnej w dolinie Olzy ulokowały się duże kompleksy narciarskie: Złoty Groń – z 6-osobowym wyciągiem kanapowym, wyciągami orczykowymi, oświetlonym i naśnieżanym stokiem, oraz Zagroń – z naśnieżanym i oświetlonym stokiem narciarskim, wyciągiem krzesełkowym, aquaparkiem i hotelem. Góry czekają!
Okolice Stecówki zimą, fot. T. Biernat
WOJEWÓDZTWO ŚLĄSKIE W INTERNECIE: Portal informacji turystycznej województwa śląskiego: www.slaskie.travel Szlak Kulinarny Śląskie Smaki: www.slaskiesmaki.pl Szlak Orlich Gniazd: www.orlegniazda.pl Szlak Zabytków Techniki: www.zabytkitechniki.pl Portal Jury Krakowsko-Częstochowskiej: www.jura.travel Portal Beskidów: www.beskidy.travel
55
Artykuł powstał we współpracy ze Śląską Organizacją Turystyczną i www.slaskie.travel
profesjonalne trasy biegowe, tworzące cały labirynt pętli i pętelek. Długość poszczególnych proponowanych wariantów to: 800 m, 1500 m, 2 km, 2,5 km, 3 km, 5 km. Ośrodek posiada homologacje i licencję FIS (Międzynarodowej Federacji Narciarskiej). Amatorzy narciarstwa biegowego mogą wypożyczyć tu narty.
CZTERY PORY ROKU Z FILIŻANKĄ
Kobiety, herbaty i śpiew Spotkania kobiet są fascynujące. Wszystkie tak zwane babskie wieczory to idealny czas i miejsce do badań nad naturą ludzką. Radosny trajkot, wesoły wrzask – a ty siedzisz gdzieś w kącie, popijasz ulubioną rozgrzewającą Warming Tea od LOYDA i chociaż delektujesz się jej pełnym, owocowym smakiem, co i rusz parzysz sobie język. Wtedy właśnie dochodzisz do wniosku, że gorąca herbata i twoje koleżanki mają ze sobą wiele wspólnego…
Tekst: Angelika Wiciejowska
Tyle razy obiecywałam sobie, że nigdy nie zorganizuję babskiego spotkania u siebie w domu. To znaczy chodziło mi o te zloty czarownic, podczas których do mieszkania jednej z nich przybywa osiem albo i dziewięć kobiet. Ale integracja, pomyślicie! Fajnie, że babeczki w różnym wieku, pracujące w jednej firmie tak bardzo się polubiły, że teraz mają ochotę widywać się także poza biurem. Rewelacja? Też tak pomyślałam. Gdy moja znajoma, Anetka, szefowa działu marketingu w firmie, dla której robiłam w tamtym miesiącu projekty, zaprosiła mnie na wspólny wypad do miasta – czerwona lampka w mojej głowie nie rozbłysła. Zresztą słusznie, okazało się bowiem, że to wyjście do kina było bardzo dobrym pomysłem. Nie spodziewałam się tylko, że gdy pojawię się u nich w firmie parę tygodni później, dziewczyny, uznawszy mnie za swoją nową superkumpelę, wproszą się mi się na chatę i zorganizują wieczorek zapoznawczy.
niej. Rozumiem, takiej zbieranej o wschodzie słońca przez śpiewające dziewice. Czuję, jak skacze mi ciśnienie. Oczywiście część słodzi, a część nie, bo na diecie. Jedna chce w filiżance, druga w kubku, a trzecia najlepiej w garze. Rzucają tymi zamówieniami jak z karabinu maszynowego i patrzą, czy sobie radzę. Odprowadzają mnie wzrokiem aż do kuchni. Wpadam do środka jak oparzona. Jedną ręką wstawiam wodę, drugą otwieram szafkę. Są! Wszystkie smaki! A nawet specjalna wiśnia z kakaowcem i chilli – wiadomo dla kogo. Mój zbiór niezawodnych herbat rozgrzewających LOYD uratował honor tego domu. Nawet nie wyobrażacie sobie, z jaką satysfakcją patrzyłam na zszokowane twarze, gdy podałam do stołu. – No pyszna ta herbata, naprawdę! Ja od początku mówiłam, że ktoś taki jak ty musi mieć wyrafinowany smak! – podlizywała się nasza Olunia.
– No to czego się, dziewczynki, napijecie? Kawki? Herbatki? – zapytałam grzecznie, modląc się jednocześnie, żeby jakimś cudem od razu przeszły do wina, paluszków i obgadywania mężów. Nie miałam pojęcia, jaką lawinę uruchomię tym pytaniem! Odkąd pamiętam, większą część życia towarzyskiego spędzałam z mężczyznami, a z nimi była krótka piłka – jak już herbatę, to czarną. Amen. Tym razem było inaczej… Cztery malinowe, jedna z cytryną i imbirem, dwie śliwkowo-figowe z miodem i kolejna pomarańczowa z cynamonem. Do tego Aleksandra, która sama nie wie, czego chce, i podkreśla, że ona to jest wymagająca i na pewno nie mam dla niej odpowied-
Zapytacie pewnie, dlaczego się na to wszystko zgodziłam. Przyznaję, nikt mnie do tego nie zmuszał, ale to była taka… propozycja nie do odrzucenia. Moja domówka odbyła się w sobotę. Teraz jest już niedzielne popołudnie, a ja leżę na kanapie pod kocem, piję Warming Tea od LOYDA (z maliną, cynamonem i czarnym pieprzem), drapię kota i rozkoszuję się ciszą jak nigdy dotąd. Dałam radę. Zresztą ostatecznie nie było znowu tak źle. Po prostu z koleżankami trzeba postępować ostrożnie, jak z gorącą herbatą – żeby było z tego coś dobrego, a nie poparzenia i uraz do końca życia.
56
Artykuł powstał we współpracy z właścicielem marki LOYD
patronat
57
P
KULINARIA
Powrót na Starówkę
Po dwóch latach przerwy bielska gastronomia z ulgą odnotowała powrót kultowej restauracji, serwującej najwyższej jakości wołowinę. Lokal o tej samej nazwie – WołoWina– ponownie otworzył swoje podwoje, także na bielskiej Starówce, ale w nieco innej lokalizacji – przy ul. Piwowarskiej 4. Skąd taka zmiana? Tekst: Anita Szymańska, zdjęcia: WołoWina
Aparthotel Ventus Rosa ul. Piwowarska 6 43-300 Bielsko-Biała tel: + 48 / 33 / 814 20 59 email: bielsko@ventusrosa.pl
Restauracja WołoWina Piwowarska 4, 43-300 Bielsko-Biała, tel. 608 706 777 www. wolowinabielsko.pl
Klimatyczne zaułki, niepowtarzalna atmosfera, średniowieczne kamieniczki – to urok bielskiej starówki, która pięknieje z roku na rok. To właśnie tutaj otwierają się liczne pracownie artystyczne i warte odwiedzenia lokale gastronomiczne. To idealne miejsce na kameralne apartamenty mieszkalne – takie, jak nowa część apartamentów Ventus Rosa, w sąsiedztwie których powstała nowa WołoWina.
Zatopić się w historii Nowe apartamenty także mieszczą się przy ulicy Piwowarskiej. W odnowionej kamienicy znalazło się 40 mikro-mieszkań wykończonych w standardzie czterogwiazdkowym. Każdy apartament posiada własny aneks kuchenny, liczne udogodnienia, a ich klasyczny wystrój nawiązuje do historycznej części miasta, w której się znajdują. Urządzone z dbałością o najmniejszy szczegół i wygodę użytkowników, zachwycają atmosferą. Najczęściej korzystają z nich firmy, czasowo delegujące pra-
58
cowników, zapewniając im komfort użytkowania na najwyższym poziomie, wygodę serwisu hotelowego połączoną z niezależnością. Dzięki kameralnemu usytuowaniu kamienic, w których mieszczą się apartamenty, już wiosną powstanie tu ogródek, oto-
Wstąp na śniadanie, zostań na obiad WołoWina to jedno z nielicznych miejsc w Bielsku-Białej, do którego już od godziny 6.30 można wstąpić na znakomite śniadanie, dostępne nie tylko dla gości apartamentów. Zmiany w karcie nie są wielkie z jednego ważnego powodu: klienci WołoWiny cenią sobie jakość podawanego tu mięsa i to ona jest głównym wyznacznikiem tego, co dzieje się w menu. Oczywiście, znajdziemy w nim potrawy sezonowe, jednak głównymi, najważniejszymi i opanowanymi do perfekcji są dania na bazie wołowiny pochodzącej od krów rasy Abberdeen Angus, która trafia na restauracyjny stół z własnej hodowli, w której proces produkcji nadzorowany jest na każdym etapie. Dzięki temu mamy pewność jakości podawanego tu mięsa – zarówno jeśli chodzi o hodowlę, jak i późniejszą obróbkę mięsa zachowane są najwyższe standardy higieniczne, potwier-
dzone licznymi certyfikatami i kontrolami. Część mięsa wołowego jest sezonowana w Krakowie, oznacza to jego kruszenie w odpowiednich warunkach chłodniczych (w specjalnej szafie) przez określony czas. Takie mięso jest znacznie delikatniejsze, a przy tym bardziej aromatyczne od standardowego. Specjalnością kuchni są więc wszelkie dania przyrządzone z tego rodzaju mięsa: steki, burgery, tatary i gulasze. Nie brakuje jednak innych potraw – smakowitych przekąsek, sycących zup czy klasycznych dań głównych.
Zasmakuj i wróć Część restauracyjna posiada niewielką salę, w której możliwa jest organizacja kameralnych imprez. Jest jeszcze coś, co wyróżnia to miejsce: to pasja ludzi, którzy je tworzą. Dbałość o najdrobniejszy szczegół wykończenia wnętrz ale i kulinarny. Stawianie sobe wysokiej poprzeczki, które procentuje. Stopniowe wprowadzanie zmian opartych na klasycznych rozwiązaniach. Tu nie ma miejsca na krótkotrwałe mody, jest rzetelna kuchnia i solidna obsługa klientów apartamentów. Dzięki temu powrót WołoWiny splecionej z Ventus Rosa gwarantuje idealne połączenie, do spróbowania którego gorąco Was zachęcamy.
59
artykuł sponsorowany
czony budynkami z każdej strony. Prowadzić będzie do niego przejście zarówno z części mieszkalnej, jak i restauracyjnej. Odgrodzony od miejskiego gwaru, pozwoli na chwilę wytchnienia. Sąsiedztwo restauracji gwarantuje zawsze świeże potrawy, podawane już od samego rana.
ZDROWIE I URODA
Dlaczego się starzejemy?
N
asze ciało pokryte jest jednolitą, wodo- i wiatroodporną, mocną, ale elastyczną tkaniną, która w dodatku w razie potrzeby potrafi się naprawić. Skóra jest największym narządem naszego ciała. Pod mikroskopem dzieli się na dwie odrębne struktury: warstwę zewnętrzną – naskórek i głębszą – skórę właściwą. Obie zachodzą na siebie, co umożliwia odkształcanie skóry przy poruszaniu się. Komórki tworzące najniższą warstwę naskórka stale się dzielą. Starsze komórki w miarę powstawania nowych są przesuwane ku powierzchni skóry. Każda nowo powstała komórka zaczyna powoli rogowacieć, czyli wypełnia się keratyną. Keratyna to białko odporne na działanie
ALDONA CIWIS-LEPIARCZYK mgr farmacji, kosmetolog z 20-letnim doświadczeniem Prowadzi firmę EstetikLaser ul. Cechowa 27, 43-300 Bielsko-Biała, tel. 730 077 006 e-mail: biuro@estetiklaser.com, www.estetiklaser.com
czynników chemicznych. W dolnej części naskórka rozproszone są melanocyty, które wytwarzają melaninę, czyli barwnik chroniący skórę przed szkodliwym działaniem promieniowania ultrafioletowego. Energia promieniowania pochłaniana jest przez melanocyty, w wyniku czego po wielu reakcjach chemicznych powstaje melanina i skóra ciemnieje. Melanina przesuwana jest na powierzchnię skóry i złuszczana wraz z obumarłymi komórkami, dlatego letnia opalenizna po pewnym czasie blednie. Im jaśniejsza karnacja, tym większe ryzyko oparzenia, gdyż organizm nie wytwarza dostatecznej ilości melaniny. Tuż pod naskórkiem leży grubsza od niego skóra właściwa. Jej górna część zawiera kolagen i elastynę. Dzięki nim jest elastyczna i sprężysta. Skóra niemowlęcia jest gładka
60
Foto: Ana Francisconi / Unsplash
i delikatna, bo w tym okresie życia gruczoły łojowe wytwarzają duże ilości łoju, który nadaje jej gładkość, natomiast włókna białkowe nadają jej miękkość i sprężystość. Elastyna, jedno z białek tworzących włókna znajdujące się w skórze właściwej, nadaje jej, jak sama nazwa wskazuje, elastyczność. Wraz z procesem starzenia się jej ilość zmniejsza się, a gruczoły łojowe wytwarzają znacznie mniej łoju, co prowadzi – poprzez wysuszenie – do powstawania głębokich zmarszczek. Naturalnej machiny nie jesteśmy w stanie zatrzymać, jedynie możemy próbować spowolnić tempo tego nieodwracalnego procesu. Sposobów jest wiele. Sama preferuję nieinwazyjne metody odmłodzenia, z których korzystam w estetikLaser.
61
PROMOCJA
NOWOŚĆ Laser aleksandrytowy MOTUS AX umożliwia usunięcie nawet jasnego, delikatnego owłosienia. 100% BEZ BÓLU!
ARCHITEKTURA & DESIGN
Bielskie murale – nasza wspólna kolekcja sztuki Zapatrzeni w chodnik pędzimy często przez miasto – do pracy, na zakupy, na spotkanie. Atakujące nas zewsząd reklamy, krzykliwe afisze tym bardziej zniechęcają nas do uważnej obserwacji otoczenia. Odrywamy od nich wzrok, koncentrując się wewnętrznie na zajmujących nas bieżących, ważniejszych sprawach. Korytarze miasta stają się częstokroć szarymi bezrefleksyjnymi tunelami, które służą wyłącznie do przemieszczania się, pokonywania odległości pomiędzy punktem A i punktem B. Czy jest jakaś szansa, żeby nas z tego miejskiego letargu wyrwać? Tak! Są nią street art i murale!
62
Tekst: Justyna Weronika Łabądź, zdjęcia: Justyna Łabądź, Marek Jaworek Justyna Weronika Łabądź – pracownik Galerii Bielskiej BWA, kuratorka projektu muralowego w Bielsku-Białej „oBBraz miasta”, doktorantka Instytutu Nauk o Kulturze i Studiów Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Historię sztuki w przestrzeni publicznej możemy łączyć z pierwszymi przejawami twórczości człowieka prehistorycznego. Były nią przecież malowidła jaskiniowe, np. w znanych wszystkim jaskiniach Lascaux we Francji czy Altamirze w Hiszpanii. Sztuka w dostępnej dla wszystkich przestrzeni towarzyszy człowiekowi od zawsze. Były nią przecież starożytne freski w katakumbach, pierwsze graffiti w starożytnym Rzymie w postaci śmiało komentujących rzeczywistość napisów skierowanych głównie przeciwko władzy. Sztuka ta w jakiś sposób zawsze była bezkompromisowa, pojawiała się i istniała poza głównym nurtem, mówiła o trudnych tematach, prowokowała, wyrażała odważne, kontrowersyjne zdanie twórcy, który umieszczając je w przestrzeni, chciał
dotrzeć do jak największej liczby odbiorców. Boom na sztukę w mieście rozwinął się w sposób szczególny w latach 60. i 70. XX wieku na amerykańskich ulicach w postaci graffiti. Graffiti, tagi, wrzuty stały się sposobem młodych ludzi na zawłaszczanie przestrzeni, przypominanie o swojej obecności w wielkiej szarej masie miasta, czasami, wbrew demokratycznym ideom, odebranej tym, którzy naprawdę z niej korzystali. Dzisiaj już nikt nie wątpi w wartość tego typu działań w przestrzeni miejskiej, czasami mniej, czasami bardziej artystycznych. I choć graffiti nadal mocno jest kojarzone z subkulturową, dość hermetyczną działalnością o trudnej do pojęcia estetyce (często przez wielu mieszkańców przez to niezrozumienie utożsamianej z wandalizmem), to w przy-
63
ARCHITEKTURA & DESIGN
padku innych dzieł pojawiających się w mieście – murali, instalacji, rzeźb – nikt nie ma wątpliwości, że oto obcuje ze sztuką, która wyszła poza ramy działalności instytucjonalnej. Współcześnie wiele miast włącza śmiało w swoje nie tylko modernistyczne, ale i zabytkowe przestrzenie sztukę. Ten sam proces możemy zaobserwować w Bielsku-Białej. Choć podbeskidzkiemu miastu daleko jeszcze do tak rozwiniętych kolekcji sztuki miejskiej, jakimi w Polsce mogą pochwalić się np. Łódź (uznana nawet przez zagraniczne media za stolicę murali) czy Gdańsk, to jego rozbudowujący się od kilku lat szlak miejskich murali przyciąga uwagę coraz większej liczby fanów street artu. Same działania artystyczne w przestrzeni Bielska-Białej cieszą się długą historią, do której można byłoby dołączyć nadal istniejące w mieście rzeźby Mieczysława Hańderka (m.in. chłopcy z fontanny na Placu Bolesława Chrobrego), istniejące i zniszczone mozaiki Ignacego Bieńka, stare murale reklamowe, sgraffito na Banialuce czy też inne rzeźby i pomniki pojawiające się w miejscach publicznych. W latach 90. XX wieku w Bielsku-Białej, tak samo jak w innych polskich miastach, pojawiały się pierwsze tzw. style i charaktery raczkującej wówczas młodej sceny graffiti w Polsce. Największe jednak zainteresowanie street artem zaczęło się wraz z muralami, które w dużej liczbie i konsekwentnie zaczęły pojawiać się na bielskich ulicach od 2014 roku. Obecnie w Bielsku-Białej znajdują się 23 murale, a ich liczba z roku na rok się powiększa. Większość z nich powstała z inicjatywy i dzięki projektom Galerii Bielskiej BWA i Fundacji Galerii Bielskiej, jednak wśród inicjatorów są również takie instytucje, jak Muzeum Historyczne w Bielsku-Białej, Dom Kultury im. Wiktorii Kubisz czy Stowarzyszenie „Region Beskidy”. Niektóre z murali ważnych dla historii bielskiej sztuki już nie istnieją – był to m.in. mural Dariusza Gierdala „Pri-
64
mavera”, powstały w 1996 roku pod wiaduktem przy ul. PCK – na ścianach, które stały się w następnych latach naszym lokalnym „wall of fame”, gdzie popis swoich umiejętności dawali bielscy grafficiarze. Jeden z najbardziej znanych polskich artystów młodego pokolenia – Wilhelm Sasnal, również zostawił po sobie ślad w postaci muralu pt. „Maus” na fasadzie Galerii Bielskiej BWA, którym bielszczanie mogli cieszyć oczy w latach 2000-2001. Zaledwie kilka lat, bo od 2009 do 2012 roku, istniał mural jednego z najważniejszych i najbardziej cenionych polskich współczesnych artystów – Leona Tarasewicza, który kilkudziesięciometrową wariację nt. abstrakcyjnych, wibrujących kolorowych pasów wykonał na ścianie centrum handlowego Gemini Park. Jak widać, street art jest w swojej głębokiej istocie efemeryczną działalnością, twórcy dzieł często są przyzwyczajeni, że ich nawet misternie wykonane prace, wymagające dużego nakładu czasu, mogą po roku czy kilku latach zniknąć za sprawą naturalnego rozwoju miasta – przebudowy dróg, rozbudowy posiadłości, ocieplenia budynków czy po prostu ze względu na ich stałą ekspozycję na bezlitosne warunki atmosferyczne. Najstarsze z obecnie istniejących na ulicach Bielska-Białej murali powstały w 2008 roku. To dzieła malarek: Joanny Stańko („Wielki błękit” przy ul. Sikorskiego 10) oraz Karoliny Zdunek („Okna” przy ul. Adama Mickiewicza, plac za Galerią Bielską BWA), zrealizowane w projekcie Galerii Bielskiej BWA „Prze/mieszczanie malarstwa”. Pozostałe murale powstały w ramach wielu innych projektów i podczas różnych inicjatyw, np. międzynarodowych rezydencji artystycznych „Beyond Time / Poza czasem” organizowanych przez Galerię Bielską BWA, „Industriady” – wielkiego projektu regionalnego koordynowanego przez Województwo Śląskie – zarządcę Szlaku Zabytków Techniki,
a w Bielsku-Białej przez Muzeum Historyczne, czy też Młodzieżowego Amatorskiego Festiwalu Inspiracji Artystycznych SZTUKA WŁĄCZANIA powstałego z inicjatywy Domu Kultury im. Wiktorii Kubisz. Większość murali powstała jako część działalności Galerii Bielskiej BWA i Fundacji Galerii Bielskiej, które wspólnie od 2014 roku prowadzą projekt „oBBraz miasta”. Rokrocznie dzięki niemu w mieście powstają wielkoformatowe dzieła malarskie, które na zaproszenie tych organizacji tworzą czołowi polscy i zagraniczni streetartowcy. Czy można w jakiś sposób opisać i scharakteryzować tę galerię miejskich dzieł, dzięki którym każdy mieszkaniec Bielska-Białej staje się kolekcjonerem sztuki? Jeden z istniejących jeszcze do niedawna portali poświęconych sztuce publicznej – Sosm.pl, nazwał naszą bielską kolekcję murali galerią folkową. W jakiejś mierze jest to trafne spostrzeżenie, ponieważ wielu z pochodzących z regionu twórców murali nie tylko nawiązało projektem do lokalnej tradycji miasta leżącego u podnóża Beskidów (Projekt ETNOGRAFF, tworząc górskiego „Pasterza” – choć pochodzącego z Himalajów; Marcin Malik Malicki we „Frasunku”, nawiązując do tradycji drewnianych świątków, Jacek Grabowski i Piotr Wisła, poświęcając swoje dzieło historii tramwajów w mieście, czy znany globalnie Mariusz Waras, tworzący od wielu lat projekt „m-city”, który w bielskim muralu połączył historię przemysłu włókienniczego miasta z jego górzystą rzeźbą terenu), ale w ogóle podjęło tematykę ludowości i regionalności (np. NeSpoon, która stworzyła przeskalowaną do ogromnych rozmiarów koronkę klockową pochodzącą z miejscowości Bobowa, czy Natalia Rak, która odwołała się do staropolskiej tradycji rzucania przez panny wianków na wodę w noc świętojańską). Niektóre z bielskich murali reprezentują figuratywne spojrzenie na sztukę – przedstawiają wybraną postać fikcyjną lub historyczną, inne z kolei skupiają się bardziej na abstrakcyjnym wzorze, wprowadzając w jednolitą przestrzeń miasta zawiły ornament lub matematyczną geometrię. Jedne z nich spełniają bardziej estetyczną funkcję, przykuwając wzrok mieszkańca lub turysty swoją odmiennością, artyzmem, ciekawym wyobrażeniem, tak różnym od tego, co otacza szarą, klasyczną architekturę. Inne z kolei skupiają się bardziej na swojej misji, zachęcają do głębszej refleksji nad naszą obecnością wśród ludzi i na świecie, nad naszym stosunkiem do natury. Wszystkie bielskie murale, mimo swojej odmienności w charakterze, mogą spełniać bardzo ważną rolę w mieście – do szarych, czasami bezpłciowych rejonów miasta wprowadzić artystyczny element, który wyrwie przechodnia, choć na chwilę, z wielkomiejskiego letargu, sprawi, że zwolni on nieco kroku, podniesie wzrok, zamyśli się, rozweseli, zaskoczy pięknem, ideą lub wewnętrznym odkryciem. Bez wątpienia murale i w ogóle sztuka w przestrzeni naszego miasta mogą sprawić, że w szarym, codziennym życiu bielszczan pojawi się iskierka odmienności, olśnienia. Znane wzdłuż i wszerz miasto zostanie odkryte na nowo, a może coś się w głębi każdego z miejskich odkrywców jeszcze bardziej poruszy. I takiego właśnie odbioru życzę wszystkim tym, którzy przechadzają się po mieście, zarówno skoncentrowanym na celu łowcom street artu, jak i tym, którzy nieświadomi zostaną zaskoczeni przez sztukę w znanych im dotychczas zakamarkach miasta.
65
ARCHITEKTURA & DESIGN
s PRZE PLOT Bielską markę PRZEsPLOT poznałam rok temu, szukając prezentu na baby shower siostry. Tworzą ją Edyta i Łukasz, a pracownia znajduje się na ulicy 1 Maja 24. Informację o firmie znalazłam przez przypadek na portalu społecznościowym. W ofercie firmy możecie znaleźć plecione poduchy i ochraniacze dla dzieci. Każdy produkt możecie personalizować – wybór kolorów należy do Was. Wybrałam trójkolorowy ochraniacz do łóżeczka dziecięcego.
66
Tekst: Michalina Sierny Autorka realizuje projekty marketingowe dla marek modowych, propaguje lokalny partiotyzm gospodarczy i edukuje jak zarządzań marką odzieżową. www.michalinasierny.pl Foto: PRZEsPLOT, Michalina Sierny
Początki Przesplotu to zacisze waszego mieszkania. Teraz własna pracownia! Jak się z tym czujesz? EDYTA: Dziwnie. Kiedy przywieźliśmy ostatnie rzeczy i przygotowałam pracownię, ogarnęły mnie jakieś lęki i nie potrafiłam się odnaleźć. Cały czas coś układałam, zmieniałam, chciałam, by wszystko znalazło swoje miejsce i było poukładane tak jak w mieszkaniu. Szczerze mówiąc, to byłam przerażona, że tak się wszystko rozrosło, i to w bardzo krótkim czasie. Dotarło do mnie, że będę musiała codziennie tutaj przychodzić i planować pracę, by zdążyć z zamówieniami itd. W końcu poczułam, że jest to Praca przez duże P. Potrzebowałam czasu, by wszystko przetrawić i wypracować pewną rutynę. Mobilizuje cię to, że musisz codziennie wstać, ogarnąć się i przyjechać do swojej pracowni/firmy? EDYTA: Tak! Pracując w domu, mogłam nadrabiać pracę wieczorami. Wszystko miałam pod ręką, więc było to proste. Teraz nie mam takiej możliwości. Fakt, że pracownia znajduje się poza domem, bardzo mnie motywuje. Jest troszeczkę przymusem, bo wiem, że jeśli nie pojawię się tutaj danego dnia, to będę miała zaległości i będzie trudno wyrobić się z terminami.
67
ARCHITEKTURA & DESIGN
Ile czasu minęło od pomysłu do realizacji w przypadku własnej pracowni? EDYTA: Wszystko zaczęło się od tego, że Łukasz zaczął dosadnie dawać do zrozumienia, że nie ma już miejsca na nic, a wypełnienie znajduje się w każdym kącie mieszkania. Decyzję podjęliśmy w maju, zaczęliśmy szukać miejsca i… ŁUKASZ: …i wtedy złamałem nogę, a Edyta palec – i troszeczkę się przeciągnęło. Gdy wszystko podsumować, okazuje się, że sprawy pracowni zajęły nam praktycznie pół roku. Czy miejsce, w którym się znajdujemy, było waszym pierwszym celem, czy jest to kwestia przypadku? EDYTA: Najpierw szukaliśmy lokali w Befamie i sprawdzaliśmy je, jednak warunki nam nie odpowiadały. Znalazłam też miejsce na ulicy 11 listopada, ale doszliśmy do wniosku, że nie potrzebujemy znajdować się w ścisłym centrum, ponieważ nie prowadzimy sprzedaży bezpośredniej, więc szukaliśmy dalej. Dowiedzieliśmy się o miejscu w dawnych budynkach Belmatexu, zaraz obok Befamy. Pierwsza wizyta była dla nas wyzwaniem, ponieważ Łukasz chodził jeszcze o kulach. Pokazano nam pomieszczenie
68
na drugim piętrze, jednak podczas kolejnej wizyty mieliśmy przyjemność spotkać właściciela budynku, który stwierdził, że koniecznie musi nam pokazać pewną przestrzeń. Podczas oprowadzania opowiedział, jaki ma plan na cały kompleks, że chce ściągnąć tutaj ciekawych ludzi, artystyczne dusze. Udaje mu się! Jesteśmy my, jest ekipa z Sie.Jemy, chłopak, który maluje obrazy i graffiti oraz tworzy projekty ubrań. Jest firma fotograficzna, szkoła baletu, ekipa zajmująca się renowacją starych samochodów. Początkowo myślałam, że miejsca jest za dużo (teraz myślę, że jest wręcz za mało), jednak nastawienie właściciela budynku było taką kropką nad i. ŁUKASZ: Można powiedzieć, że zatoczyliśmy koło, bo moja mama pracowała w firmie włókienniczej, która miała swoją siedzibę właśnie w tym budynku. Jego industrialny nas zachęcił. Poczuliśmy, że to nasze miejsce. Pół roku zajęło wam przygotowanie pracowni. Natomiast Przesplot istnieje dłużej. EDYTA: Tak. Firma powstała w kwietniu i już niedługo będziemy obchodzić drugie urodziny.
Przygotowując się do spotkania, wyczytałam, że nie masz wykształcenia technicznego ani krawieckiego. Czy potwierdzasz, że osoby, które zajmują się rękodzielnictwem, robią to z pasji, autentycznego zainteresowania? EDYTA: Tak. Ja byłam już baristką, kelnerką, pracowałam w drukarni… Szyciem zajęłam się jako dzieciak i wróciłam do niego, będąc w ciąży. Łukasz stwierdził, że nie mogę siedzieć i nic nie robić, więc kupił maszynę do szycia. Nie miałam też wykształcenia ani doświadczenia związanego z prowadzeniem własnej firmy. ŁUKASZ: Z tą maszyną do szycia jest związana pewna historia… Model, który kupiłem, nazywa się Kornelia, tak jak nasza córka, która wtedy była w drodze, i wiedzieliśmy, że pierwszą klientką będzie właśnie ona. Jak wygląda kwestia podziału obowiązków? Kto się czym zajmuje? ŁUKASZ: Ja zajmuję się tą częścią, której nie lubi Edyta, czyli księgowością, podatkami, prowadzeniem Excela, zamawianiem materiałów. Obecnie jesteśmy we dwójkę, ale załatwiamy formalności związane z zatrudnieniem pracownika i już niedługo będziemy mieć nową osobę w zespole. Edyta zajmuje się kwestią produkcyjną, czyli tworzeniem przesplotów. Wykonanie jednego klasycznego ochraniacza zajmuje ok. 3-4 godzin. W ciągu miesiąca mamy 100-110 zamówień, więc musieliśmy podzielić się obowiązkami. EDYTA: Staramy się tak organizować pracę, by nie robić sobie zaległości, np. jeśli mamy troszeczkę czasu, to tniemy materiał na paski i przygotowujemy sobie pracę na następny dzień, zamawiamy kuriera itd. Świetnie! Wróćmy jednak do początków. Pamiętasz swojego pierwszego klienta? Pierwszy sprzedany produkt? EDYTA: Ojej… Muszę sobie przypomnieć. Wydaje mi się, że to była dziewczyna o imieniu Karolina. Napisała do mnie na Instagramie, zamówiła 2 poduszki. Docelowo chciałam pakować produkty w karton i papier. Martwiłam się o stan poduszek w trakcie podróży. Postanowiłam dodatkowo zapakować je w karton po samochodowym foteliku dziecięcym. Klientce ten fakt wydał się zabawny. Po jakimś czasie odezwała się do mnie, że jest w ciąży. Wykrakałam. Jak wyglądały prace nad prototypami? Na co zwracałaś uwagę? EDYTA: Najważniejsza jest dla mnie jakość splotów, które robimy. Sprawdzaliśmy materiały, ich rozciągliwość, jak ciąć materiał – wzdłuż czy wszerz. Każdy rozciąga się inaczej i trzeba go odpowiednio ciąć, zszyć i wypełnić, tak by nie było zgrubień, pustych przestrzeni w wypełnieniu oraz żeby materiał się nie marszczył na zgięciach. Próbowaliśmy różnych wypełnień, ponieważ różnią się od siebie grubością, giętkością czy też kolorem. ŁUKASZ: Żeby było ciekawiej, możesz kupić np. kulki sylikonowe tego samego typu, z tym samym certyfikatem, ale od różnych dostawców – i będą się różnić (kolorem, wagą czy giętkością). Musisz wszystko sprawdzać organoleptycznie. Patrząc na początki działalności, uważacie, że co było najtrudniejsze do zrobienia? EDYTA: Dla mnie? Zdecydowanie pakowanie, ale to ze względu na to, że uwielbiam mieć wszystko dokładnie zrobione, np. jak robię kokardkę, to musi być równa, idealna, więc zajmowało mi to tyle czasu, że sobie tego nie wyobrażasz. Później szycie, ponieważ wykorzystywałam zwykłą maszynę i niestety była ona za wolna. Teraz szycie jest OK, bo kupiliśmy profesjonalną maszynę i jest o wiele lepiej. Obecnie najtrudniejszą rzeczą dla mnie jest wypełnianie splotów. Po kilku godzinach ręce wysiadają, w szczególności gdy dziennie robię po kilka splotów. Zatem siłownię mam zaliczoną. Jak odróżnić dobry produkt od złego? ŁUKASZ: Najlepszy wyznacznik to waga. Dobre produkty ważą swoje, wypełnienie i materiał też. Jeśli jeden ochraniacz waży 500 g,
Edyta: Najważniejsza jest dla mnie jakość splotów, które robimy. Sprawdzaliśmy materiały, ich rozciągliwość, jak ciąć materiał – wzdłuż czy wszerz. 69
ARCHITEKTURA & DESIGN a drugi 4 kg, to jest różnica i można się domyślić, który jest lepszy. EDYTA: Jeśli już otrzymamy dany produkt, to warto sprawdzić, jak został on zszyty, jak został wykończony, no i czy są grudki, bulwy. Jak widzicie siebie za kolejne 2 lata? EDYTA: Chcielibyśmy rozpocząć współpracę tak z lokalnymi sklepami, jak i internetowymi. Marzy mi się tworzenie przesplotów dla butikowych hoteli, showroomów. No i sprzedaż zagraniczna, którą już mamy i chcielibyśmy, by ciągle wzrastała. ŁUKASZ: Otwarcie własnego sklepu internetowego, ale z ograniczonym asortymentem czy też edycjami limitowanymi. Chcemy rozwinąć swoje działania marketingowe i zmienić odrobinkę komunikację z klientami, np. wprowadzić pewne działania edukacyjne. Czy w przyszłości zmienicie lokalizację pracowni? ŁUKASZ: Szczerze mówiąc, jeśli myślimy o rozwoju, to większa powierzchnia będzie potrzebna. Zwiększona liczba zamówień, dodatkowy pracownik, wypełnienia zamawiane w setkach kilogramów wymagają przestrzeni. Na początku nie chcieliśmy szaleć, ale widzimy, że zmiana będzie potrzebna. Pewnie zostaniemyw tym budynku, ale zmienimy metraż. Chciałabym cię spytać o pewną rzecz. Czy nie masz czasami tak, że wracasz do domu, kładziesz się spać i myślisz: „Boże, jutro znowu te przesploty”? EDYTA: Jasne, że tak. Zaczynając, miałam ambitny plan, że jak już będzie pracownia, to kończąc pracę, zamknę drzwi i już nie będę o niej myśleć. Jest inaczej. Przychodzę, to odpisuję na mejle, odpowiadam na komentarze, wrzucam post na Instagram itd. Jestem cały czas w pracy i zawsze korci mnie, by zobaczyć, kto napisał, gdy usłyszę dźwięk wiadomości. Wiem, że te osoby czekają na moją odpowiedź. ŁUKASZ: Social media to nasze jedyne kanały sprzedaży, więc jak na razie nie możemy sobie pozwolić, by ktoś czekał długo na odpowiedź. Kiedy będzie sklep i zautomatyzujemy sprzedaż, będziemy mieć więcej czasu. Patrząc z perspektywy tych 2 lat, co jest najtrudniejsze dla młodej osoby zakładającej firmę? EDYTA: Wiesz co, myślę, że kwestia koordynacji wszystkich spraw typowo papierkowych. Jest to dla mnie taki świat, w który jakbym nie musiała, tobym nie wchodziła… ŁUKASZ: I nie musisz, bo ja to lubię i się tym zajmuję. Jestem takim typem człowieka, że jak nie mam wszystkiego w tabelkach, podliczonego, z możliwością eksportu do systemu faktur, to czuję się niespokojny, bo nie będę mógł sobie porównać danych, nie będę wiedział, jak wyglądają kwestie finansowe firmy, ile mogę zainwestować w reklamę, ile mogę uzyskać zwrotu. EDYTA: Dlatego jesteśmy w tym razem i się uzupełniamy. ŁUKASZ: No właśnie. Zgrana ekipa to podstawa. Dla mnie tabelki nie są problemem, tak samo jak szycie na maszynie. Nie wypełniam tylko splotów, ponieważ robiłem bulwy i dostałem zakaz. Chciałabym zapytać o współpracę z partnerami. Czy wybieracie polskie firmy, lokalne, z regionu? ŁUKASZ: Oczywiście. Materiał bierzemy z sąsiedniej miejscowości – Jasienicy. Jeśli chodzi o maszyny do szycia, to naszą prawą ręką jest pan, który ma serwis na ulicy Legionów w Bielsku-Białej, zaraz obok Brata Alberta. Ma ogromną wiedzę, pomógł nam wybrać odpowiednie maszyny, zamówił je i wyszło nawet taniej, niż gdybyśmy sami kupili w Internecie. Jako osoby nieznające się na tym poszliśmy do niego i poprosiliśmy o radę. Otrzymaliśmy o wiele więcej. Drukujemy naklejki w studiu reklamy ZA5. Wypełnienie bierzemy z hurtowni tapicerskiej Adrian w Gliwicach, a naszym największym klientem jest sklep Baby Stars z Tarnowskich Gór.
70
Materiały do pakowania bierzemy z hurtowni mieszczącej się zaraz za naszą pracownią. Czy wy jako Edyta i Łukasz sami korzystacie z oferty lokalnych marek? EDYTA: Jasne, że tak. Kupujemy wiele rzeczy. Łukasz ma np. koszulkę ze Szczyrkaido, nerkę z Husara... ŁUKASZ: …plecak z Pajaka. Pijemy kawę z Propera, dekoracje do domu czy pracowni kupujemy od Woodspot.beskidy, mamy plakat wykonany przez Pana Lisa, jakieś zabawki dla Kornelii. Jest tego sporo. Mamy świadomość, że produkty wytworzone lokalnie mają coś więcej niż jakość. Kończąc naszą rozmowę, zapytam o radę dla osoby, która chciałaby założyć firmę. EDYTA: Niech skupi się na tym, żeby od samego początku wszystko liczy i prowadzi skrupulatne notatki. Nie mówię tego z powodu Łukasza, lecz z własnego doświadczenia. I żeby się nie krytykować od razu, uwierzyć w siebie.
ŁUKASZ: Ja patrzę na to z zupełnie innej strony. Jeśli myśli się poważnie, o tym, żeby z pasji zrobić pełnoetatowy biznes, to polecam uczyć się od razu, jak ogarniać kwestie finansowe, zdobyć wiedzę od praktyków, jak prowadzić firmę. Nie widzę przeszkód w tym, że ktoś robi to dla funu. Jeśli jednak chce z tego zrobić biznes, od razu niech zdobywa wiedzę! Pamiętajmy też, że nie musimy od początku być megaprofesjonalni. To przyjdzie z czasem. No i nie patrzeć na innych. Jasne, warto obserwować, co robi konkurencja, ale nie zapominajmy, że najważniejszy jest nasz biznes. EDYTA: Nie robiłabym też biznesu z każdej pasji. Warto zostawić coś dla siebie. Nie każda pasja, którą zajmujemy się dla relaksu, stanie się bezstresowym biznesem. Dziękuję wam za rozmowę.
Produkty marki można zobaczyć na FB i Instagramie firmy.
71
ARCHITEKTURA & DESIGN
Kafti – nieustające poszukiwanie cudownej idei
Tekst: Justyna Weronika Łabądź, zdjęcia: Gryfnie Justyna Weronika Łabądź – pracownik Galerii Bielskiej BWA, miłośniczka dobrego wzornictwa, doktorantka Instytutu Nauk o Kulturze i Studiów Interdyscyplinarnych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
72
Słowo Kafti pochodzi z armeńskiej baśni o królu i budowanym przez niego pałacu. Jest to ptak, którego obecność sprawia, że pałac nie jest po prostu najpiękniejszy na świecie, ale wyróżniają go niepowtarzalne duch oraz idea. To samo poszukiwanie „cudownego ptaka”, tej wyjątkowej idei i formy przyświeca wszelkiej działalności studia projektowego z Pszczyny – KAFTI.
73
ARCHITEKTURA & DESIGN Studio projektowe KAFTI powstało w 2007 roku. Utworzył je duet składający się z sióstr Moniki Brauntsch oraz Soni Słaboń, które pokazały tym samym, że dzięki rodzinnym powiązaniom i wspólnie wyznawanym wartościom można przekuć pomysły w widoczne, spójne idee w postaci zaprojektowanych produktów. Kreatywne siostry wykorzystały dogodny moment na materializowanie swoich projektów w postaci dizajnu: 2007 rok to był czas, gdy dobrze i ciekawie zaprojektowane produkty codziennego użytku wchodziły na polski rynek – popularne stawało się otaczanie się przedmiotami stworzonymi przez projektantów, jednak wciąż było to dosyć kosztowną inwestycją czy wręcz kolekcjonerstwem. KAFTI powstało z wyraźną ideą tworzonych prac, którą podkreślać miała chociażby nazwa zaczerpnięta z armeńskiej baśni. Kafti oznaczało w niej ptaka, bez którego budowane przez króla najpiękniejsze pałace stawały się niekompletne – pozbawione głębi, prawdziwego ducha i wartościowego klimatu. Właściwości tego cudownego ptaka, bez których cały czas brakuje czegoś nawet najpiękniejszym przedmiotom, stały się symbolem dążenia studia projektowego do tworzenia niepowtarzalnych produktów. Prowadzone przez siostry KAFTI wyspecjalizowało się w niezwykle symbolicznej działalności, jaką jest oświetlenie. W końcu lampy w rozwoju cywilizacyjnym stały się elementem zmniejszającym atawistyczny lęk człowieka przed ciemnością, jej tajemnicą i nieznanym, które może się czaić w mroku nocy. Wykorzystywane przez ludzi codziennie przez kilka godzin sztuczne oświetlenie, gdy nad otaczającą ich przestrzenią zapada zmrok, nie tylko pozwala normalnie funkcjonować (pracować, jeść, czytać, widzieć się ze znajomymi i rodziną, a nie tak jak dawniej kłaść się do łóżka wraz
Kafti oznaczało w niej ptaka, bez którego budowane przez króla najpiękniejsze pałace stawały się niekompletne – pozbawione głębi, prawdziwego ducha i wartościowego klimatu. 74
z zachodem słońca), ale również przynosi mu nadzieję w postaci tego promienia świetlnego odganiającego nieprzyjazny mrok, wprowadzając przytulne wizualnie ciepło będące zastępstwem lub uzupełnieniem bezpiecznego domowego ogniska. Niewielu jednak udaje się to zrobić za pomocą świetnego i przyjaznego dizajnu, który reprezentuje swoimi produktami KAFTI. Lampy zaprojektowane przez siostrzany duet to w ewidentny sposób efekt marzycielskich koncepcji inspirowanych futurystycznymi wizjami. Choć formy oświetleniowe Kafti cechuje ograniczona kolorystyka przywołująca minimalistyczne podejście, to jednak reprezentują w swojej formie wizje pochodzące z przyszłości oparte na rytmicznie powtarzających się formach geometrycznych: kół, pierścieni, trójkątów, wieloboków. Zestawione są one w symetryczne, centryczne kompozycje wokół źródła światła, a ich delikatnie transparentny charakter zawarty w płaskim sztucznym tworzywie i papierze, wyginanym, łamanym i klejonym, wywołuje wyjątkowe efekty światłocieniowe. W kwestii oświetlenia warto dodać, że wówczas, na początkach działalności studia KAFTI, stanowiło ono pewnego rodzaju niszę – w ofercie na rynku brakowało przede wszystkim produktów przystępnych cenowo, na co studio postanowiło odpowiedzieć swoim portfolio. Niezwykle ważnym aspektem projektowania i produkcji lamp są dla KAFTI kwestie środowiskowe, związane z wykorzystywanymi materiałami. Jak mówią projektantki: „Głównym założeniem Kafti jest działanie w sposób odpowiedzialny wobec otoczenia oraz środowiska naturalnego. Produkcja, oparta na materiałach przetwarzalnych, odbywa się przy zastosowaniu przyjaznych dla środowiska metod”. W swoich lampach Kafti wykorzystuje recyklingowe materiały, jak papier, naturalne tkaniny, polipropylen. Dbałość o środowisko uwidacznia się nie tylko w postaci wykorzystywanych materiałów, ale jest wręcz obecna na każdym z etapów produkcyjnych, wśród których jest m.in.
współpraca ze stałym gronem lokalnych rzemieślników czy firm z Polski, co zmniejsza ślad ekologiczny, czy też wykorzystywanie płaskich kartonowych opakowań do lamp, które są następnie samodzielnie składane przez kupującego. KAFTI oprócz lamp w swojej ofercie projektowej posiada jeszcze kilka produktów opartych na tekstyliach – poduszek o minimalistycznych wzorach i formach oraz serię stworzonych we współpracy z dziećmi przedmiotów, w których dziecięce obrazki zostały zmultiplikowane i przełożone na poduszki, fartuszki i kreatywną taśmę. Działalność KAFTI i produkty projektantek zostały dostrzeżone na wielu konkursach, wystawiane również były podczas wielu przeglądów dizajnu na całym świecie. „Produkty Kafti nagradzane były m.in. w konkursach Must Have czy Śląska Rzecz, były także prezentowane na licznych wystawach polskiego designu w kraju i za granicą. W 2011 roku zwyciężyłam w polskiej edycji konkursu «Young Creative Entrepreneur», nagradzającego najbardziej przedsiębiorcze osoby z sektora kreatywnego. To było ciekawe doświadczenie, bo połączone z wyjazdem studyjnym do Londynu i sporą dawką wiedzy. Ale to było dawno temu. Każda mała nominacja czy wystawa cieszy. Na przykład jedna z ostatnich wystaw pt. «Z drugiej strony rzeczy. Polski dizajn po roku 1989» w Muzeum Narodowym w Krakowie, której kuratorką była Czesława Freilich, była dla nas miłym przeżyciem. Fajnie jest mieć poczucie, że coś się tworzyło…” – mówi mi w wywiadzie jedna z projektantek, Monika Brauntsch. Już w czasie rozwoju działalności KAFTI wśród licznych produktów zaczęło pojawiać się zainteresowanie sióstr projektantek zaangażowaniem się w projekty o charakterze społecznym. Studio projektowe było m.in. współtwórcą akcji Mała Rzecz, która wspierała twórczość dziecięcą oraz edukację dzieci
w Kamerunie. Obecnie powoli zastępują świat estetycznego dizajnu (skupiającego się bardziej na formie) projektowaniem zaangażowanym społecznie. Jak mówi Monika z Kafti: „Dużo ważniejsze niż kolejna lampa, szafa czy poduszka jest dla mnie szukanie odpowiedzi na realne problemy czy zagrożenia, przed jakimi stoimy jako cywilizacja. Design chyba trochę egocentrycznie skupił się na swojej formie, która oczywiście jest ważna, ale przecież poza tym ważna jest też funkcja, a także autentyczna wartość, jakiej dane rozwiązanie dostarcza. W dobie, gdy cierpimy na nadmiar, a nie na niedostatek rzeczy, trzeba także do designu podejść z pewną odpowiedzialnością i dystansem”. Dlatego też projektantka z jeszcze większym rozmysłem angażuje się w nowe społeczne projekty: „«Skutkiem ubocznym» mojej działalności w Kafti jest zaangażowanie się w Fundację The Spirit of Poland (www.spiritofpoland.pl), która zorganizowała szereg wystaw promujących polski design (i design w ogóle) w wielu krajach, m.in. w Brazylii. W związku z częstymi wyjazdami do Brazylii wraz z koleżanką z Fundacji zapragnęłyśmy zrealizować tam właśnie jakiś projekt z lokalną społecznością i dopięłyśmy swego. W wielkim skrócie: ma on na celu zwiększenie bezpieczeństwa osób zbierających jagody acai – coraz bardziej popularne na świecie, także w Polsce, eksportowane w tysiącach ton rocznie z Brazylii. (…) Inny projekt to «myhand», mający na celu stworzenie protez w druku 3D, odpowiadających na konkretne potrzeby użytkowników – www.myhand.io”. Jak widać, KAFTI pozostaje wierne szlachetnej idei poszukiwania wyjątkowego, cudownego elementu wprowadzającego harmonię i szczęście w otoczenie człowieka. I choć akcenty działalności studia projektowego zmieniają się, jedno jest stałe: dbałość o realizację marzeń, a także szerszy kontekst biorący pod uwagę nie tylko środowisko, ale również człowieka, któremu właśnie dzięki dizajnowi ma się po prostu lepiej żyć.
75
PARTNERZY 2B STYLE
TU OTRZYMASZ MAGAZYN BIELSKO-BIAŁA Apteka Pod Szyndzielnią Apteka Karpacka Apart Hotel Ventus Rosa Babski Raj Barometr Coffee & Bar Bar Pierożkowy Karolina BButik w Pasażu pod Orłem Beauty Project Beauty Room Beskid Burger Bar Mleczny Pierożek Beskidzie Centrum Medyczne Bistro Jarmużno Bistro Tofu Biuro podróży Atlantis Blekota Sweet Factory Borsa Walentini Browar Jedynka BMW Sikora Salon Samochodowy Browar Miejski Restauracja Buon Gusto Centro Butik by o la la …! Butik Lilou w Pasażu pod Orłem Butik Kaya by Karo Butik Miomodo Cafe Farma Cafe Oscar Celna 10 Centrum Informacji Turystycznej Centrum Medyczne Broniewskiego Centrum Rehab. Gałuszka & Romanowski Ciachomania Cięcie Salon Fryzjerski Cococabana Salon Fryzur Cremino Bakery Coffee House / PKP Danea Centrum Medyczne Delicato Delicje Dworek New Restaurant Eco Line Bistro Emili Smart by Studio Paula Estetik Laser Estelium Every Outlet Fahrenheit Barcafe Forever Life Clinic Galeria Bielska BWA Galeria Sfera – Info Punkt Galeria Wzgórze Gallo Nero Greencoffe Grępielnia H-Design Herbaciarnia Assam Herok design Honda Salon Samochodowy Hospoda w Białej Hotel Ibis Hotel Papuga Hotel Prezydent Hotel Qubus Hotel Sahara Hotel Vienna Instytut Ideallist Instytut AntiAging Itamae sushi Karczma Rogata Kawiarnia Mucha Kawiarnia Okno Kawiarnia Pub „Środek” Klinika dr Sirek Klinika Galena Klinika Łukasza Klubokawiarnia Aquarium Kofeina cafe and bar
Książnica Beskidzka Księgarnia Klimczok Lunita Restauracja Madmuazelle ubranka dziecięce Malachit Day Spa Marakesz SPA Marcela Salon Kosmetyczny Margerita Pizzeria MD Fashion Mitas design Modema Momo Grill Multicoolty Muzeum Historyczne Mydlarnia u Franciszka My Honey Home Studio & Bistro Nailsroom salon stylizacji paznokci Natasha Pavluchenko Atelier Nowy Świat Restauracja Novamed Clinic Oky Doky Bielsko Okulus Old Mountain barber shop Optyk Studio Outlet Buława Pan Brzytwa Barber shop Parasol Caffe Pastamore Restauracja Perfumeria Sinatra Peron Piaf bistro Pizzeria Michola Pizzeria Picollo Poliklinika Stomatologiczna „Pod Szyndzielnią” Prestige Sklep Włoski Przychodnia X-Med Pub Dog’s Bollocks Pub Epoka Racketlon Korty Tenisowe Regionalny Ośrodek Kultury Restauracja Amici Renault Wektor Salon Samochodowy Rodental Plus Rosiewicz Optyka RoWinGood – sklep z winami Ryłko by Agnes&Paul Ryłko Fashion Salon Optyczny Ewa Jasiczek Salon VOX Skin Laser Lubelscy Sklep Biegacza Sklep Papierniczy na Podcieniach SOHO Stomatologia Primadent Stomatologia Tomasz Sypień Strzelnica Gun Club Studio Mody Anna Drabczyńska Studio Paula body & soul Studio Zdrowia „Santi” Styl Studio Vena SUZET music club Szpilka Szpilka Bakery Słodownia Teatr Polski Tkalnia Urody Tofu Bistro Toyota Salon Samochodowy Trendy Nails Fashion Trendy Hair Fashion Salony Twomark Sport We Coffee Palarnia Kawy Wirtuozeria WołoWina Restauracja Wróblówka Ventus Rosa Apartamenty
76
V&K Cosmetics Żółwik Bubble Tea CIESZYN Bistro Limonka Butik 14m2 Cafe Arkady Cafe Herbowa Cafe Muzeum Galeria 13 Herbaciarnia Laja Informacja Turystyczna Kawiarnia Herbowa Kawiarnia Kornel i Przyjaciele Klubokawiarnia Presso Kino Piast Kornel i Przyjaciele Limonka Burger&Sandwich Mokka Cafe Naleśnikarnia Pepperoni Oky Doky Cieszyn CISIEC Hotel Zacisze CZECHOWICE-DZIEDZICE Proper Palarnia Kawy JAWORZE Apetit Bistro Dotyk Urody Hotel Jawor KATOWICE Aleje Smaku Ambasada Śledzia Banque Franco-Polonaise Bar a boo Barocco Hair & Body Brasil Moka Cafe Espresso Berendowicz & Kublin Akademia Fryzjerska Bar Wegetariański Złoty Osioł Basiliana Italian Bistro Bobby Burger Bob Klub Cafe Byfyj Nikiszowiec Centrum Informacji Turystycznej Cafe Kattowitz Cukiernia Cafe Restaurant Monopol Chopin Cafe Costa Coffee Couture Milano Exclusive Hair Alfa Parf Duy Cong El Mexicano Fabryka Kurtosza Fabryka Porcelany Fanaberia Galeria Art Nova 2 Galeria Terra Goa Club Grill Pub Proscenium Gryfny Szynk Gryfnie Hostel Rynek 7 Hotel Monopol Hurry Curry Informacja Turystyczna Nikiszowiec Ingis Pub Pizzeria Kartofelnik Kawiarnia Słoneczna Kino Światowid Kluboczajownia Teoria Klubowa Kofeina Bistro Kłos Piekarnia-Ciastkarnia Little Hand and More Long Man Bistro
Len Ante Cuccina Italiana Lorneta z Meduzą Mad Mick Mały Kredens Ministerstwo Śledzia i Wódki Moodro MR. Fox Pub & Resto Nowy Roździeń Pizzeria Hotel 24 h Prosecco Quchnia Bistro & Grill Restauracja Patio Sakara Sushi Sceneria Sztukafe Szyb Wilson Śląska Organizacja Turystyczna Świeże Soki Teraz i Szklanka Węglokoks Vege Bar Zdrowa Krowa Zimbardo Nikiszowiec Złoty Osioł Złoty Róg KOBIERNICE Gospoda Krakowska KĘTY Ice Spot Lili Instytut Kosmetyki OŚWIĘCIM Cafe Bergson Miejska Biblioteka Publiczna Optyk Kołder PORĄBKA Ośrodki Zdrowia Polimed TriVita PSZCZYNA Kawiarnia w Stajniach Muzeum Zamek Restauracja Frykówka Kawiarnia Dolce Vita TYCHY Browar Obywatelski Tychy Hotel Piramida Restauracja Tichauer Restauracja Pod Prosiakiem USTROŃ Mokate Pizzeria Melissa Prestige SPA Uzdrowisko Ustroń Uzdrowisko Ustroń Piekarnia Jagódka SZCZYRK Apartamenty Parkowe Hotel Alpin Hotel Meta Wisła Rezydencja Pod Ochorowiczówką ŻYWIEC Bistro Rynek 19 Cukiernia Ania DeKaffe Kawiarnia Wiedeńska Galeria Lider Miętówka Cafe
NAPRAWDĘ LUBIMY TO, CO ROBIMY!
· każde zlecenie traktujemy indywidualnie · doradzamy wybór technologii i materiałów · proponujemy najkorzystniejsze rozwiązania cenowe · gwarantujemy zachowanie Twoich tajemnic handlowych · no i możesz nadzorować swój druk... ...pijąc z nami pyszną kawę!
RABARBAR s.c.
77
PROMOCJA
41-710 Ruda Śląska, Polna 44 +48 32 411 49 41 rabarbar@rabarbar.net.pl www.rabarbar.net.pl
REKLAMA
78