Jedyny taki magazyn lifestylowy
ale numer! 4[18] 2015 czasopismo bezpłatne ISSN 2084-4867 wrzesien - listopad 2015 www.2bstyle.pl
Herman
I JEGO MASZYNY
Ewa Woźniak-Kanik GALERIA
ETNO W wydaniu
współczesnym
Dominik Więcek SKRAJNOŚCI
Semper fidelis
Specjalna jednostka GROM
Polacy za oceanem Fundacja Kościuszkowska
Barbara
KURDEJ-SZATAN Artur
PAŁYGA
STAWIAM NA JAKOŚĆ
Paulina Matuszewska
NASZ POWSZEDNI Rzecz o chlebie
KULINARIA
Prawdziwa uczta Tu trzeba zjeść Dobra atmosfera od kuchni
EKOLOGIA
Jacek Bożek
MIĘDZYNARODOWI GÓRALE TS Podbeskidzie bez granic
www.mediani.pl
Pomagamy uwolnic Twój potencjał Asystent Marki to wsparcie dla firm. Dzięki Asystentowi Marki odczujesz dużą zmianę za rozsądne pieniądze. To usługa, którą stworzyli specjaliści. Konkretni ludzie z bogatym, wieloletnim doświadczeniem w takich dziedzinach, jak marketing, projektowanie graficzne, Public Relations, dziennikarstwo, branding, social media, technologie druku i wystawiennicze. Osoby potrafiące wykorzystać potencjał marki i pokazać go światu.
Odwiedź naszą stronę:
www.mediani.pl
gdzie znajdziesz więcej przydatnych informacji.
AUTOPROMOCJA
Asystent Marki
2
REKLAMA
3
na wstępie czasopismo bezpłatne ISSN 2084-48 modelka: Joanna Orzechowska make-up i stylizacja: Beata Bojda foto: Ula Kóska korona z papierowych kwiatów: Edyta Moczek
napisz do nas: redakcja@2bstyle.pl Wydawca: MEDIANI Anita Szymańska, www.mediani.pl ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała e-mail: mediani@mediani.pl tel. 504 98 93 97 2B STYLE ul. Janowicka 111a, 43-344 Bielsko-Biała ul. Cieszyńska 2, 43-300 Bielsko-Biała e-mail: redakcja@2bstyle.pl www.2bstyle.pl Redaktor Naczelny: Agnieszka Ściera Reklama: reklama@2bstyle.pl, tel. 609 63 73 83 Zespół redakcyjny: Agnieszka Ściera (tekst), Anita Szymańska (tekst & foto), Katarzyna Górna-Oremus (tekst), Ewa Krokosińska-Surowiec (tekst) Roman Kolano (tekst), Beata Bojda (uroda) Łukasz Kitliński (foto), Adrian Lach (foto), Bastek Czernek (foto), Gaba Kliś (architektura & design), Basia Puchala (tekst), dr Maciej Kalarus (tekst), Anna Popis-Witkowska (korekta), Marcin Urbaniak (IT). Grafika i skład: Mediani | www.mediani.pl Druk: Drukarnia RABARBAR Wydawnictwo bezpłatne, nie do sprzedaży. Copyright © MEDIANI Anita Szymańska Przedruki po uzyskaniu zgody Wydawcy. Listy: e-mail: redakcja@2bstyle.pl Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych i nie odpowiada za treść umieszczonych reklam. Redakcja ma prawo do skrótu tekstów. Wydawca ma prawo odmówić umieszczania reklamy lub ogłoszenia, jeśli ich treść lub forma są sprzeczne z obowiązującym prawem lub linią programową lub charakterem pisma. Produkty na zdjęciach mogą się różnić od ich rzeczywistego wizerunku. Ostateczną ofertę podaje sprzedawca. Niniejsza publikacja nie jest ofertą w rozumieniu prawa. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za opinie osób, zamieszczone w wypowiedziach i wywiadach.
Dobre, sprawdzone, nasze Z czym kojarzy się słowo „etno”? Z koronkami? Śpiewnym zawodzeniem podstarzałych członkiń kół gospodyń wiejskich? Może z pamiątkami przywożonymi z dzikich zakątków Afryki? Albo też z festiwalami sztuki ludowej, jarmarkami. Kto wie, czy w nieodległej przyszłości nie przyjdzie nam zatęsknić za przaśnymi odpustami przy kościołach i festynami przy lokalnych OSP. Nadmiar kolorów, nadmiar folkloru? Tak, styliści bezkrytycznie naśladują się wzajemnie, do znudzenia powielając ogólnodostępne wzory, udając oryginalne (new) podejście do DIZAJNU. Przesyt, sztampa i brak pomysłów. Kultywujmy i wspierajmy dobre, sprawdzone, NASZE. Redakcja 2B STYLE
ZESPÓŁ REDAKCYJNY
Agnieszka Ściera | Redaktor Naczelna 2B STYLE. Miłośniczka zwierząt, górskich wypraw, dobrej kuchni w wykonaniu innych. Podobno zołza, podobno fajna babka.
Anita Szymańska | Wydawca 2B STYLE. Współwłaścicielka Agencji Kreatywnej MEDIANI. Pasjonatka projektowania graficznego i wszystkiego, co kreatywne. Autorka tekstów.
Katarzyna Górna-Oremus | Dziennikarka, reporterka. Doktorantka teologii na Uniwersytecie Papieskim im. Jana Pawła II. Nauczycielka etyki. Niepoprawna marzycielka, która lubi ludzi i kocha podróże.
Beata Bojda | Makijażystka z 17-letnią praktyką. Autorka tekstów o tajnikach makijażu. Jurorka w konkursach makijażu w Polsce i za granicą.
Gaba Kliś | Zwolenniczka twórczego myślenia i kreatywnej pracy, zaangażowana projektantka i stylistka wnętrz z pasją do aranżacji przestrzeni, szczęśliwa autorka stylizacji wnętrz publikowanych w magazynach wnętrzarskich.
Bastek Czernek | Fotograf mody. Bardzo ambitny optymista, wszystkie marzenia przekłada na kolejne cele do zrealizowania. Kolekcjoner Vogue’a, dla którego chce pracować w przyszłości.
Łukasz Kitliński | The optimist understands why the world’s gone down the drain as I paint this picture gray and taste the pain I’ll play the optimist – again.
Basia Puchala | Była stewardessa, weteran wojenny, obieżyświat, narzeczona Tutanchamona. Obecnie mieszka w Waszyngtonie.
Nasz adres: 1PznzUrzpn3W4imdUtkJgdLWnVGEYMQCCC
2B STYLE jest czasopismem zarejestrowanym w Sądzie Okręgowym w Bielsku-Białej.
reklamy: 3, 5, 7, 9, 13, 19, 54, 55, 69, 87, 88 promocja: 58, 59, 84, 85, 86 artykuły sponsorowane: 32-33, 40-41, 52-53, 66-67, 72-73, 74-75, 76-77
PARTNER MEDIALNY: QR CODE
Wygenerowano na www.qr-online.pl
JESTEŚMY NA
I TU
Chcesz wesprzeć magazyn 2B STYLE? Możesz wpłacić BITCOINY! Zeskanuj kod, zainstaluj portfel i przelewaj :)
4
DOBRANOC
KOLACJA
HERBATA
OBIAD
PRACA
KAWA
ŚNIADANIE
DZIEŃ DOBRY
SPIS TREŚCI
REKLAMA
RESTAURACJA & BROWAR
QR CODE
Wygenerowano na www.qr-online.pl
ul. Piwowarska 2 (Starówka), Bielsko-Biała, tel: 5 33 815 02 70, www.browarmiejski.pl
okoliczności
WYDARZYŁO SIĘ
Festiwal Mappingu w Tychach
Natasha Pavluchenko uhonorowana Diamentem Mody podczas IV edycji Fashionable East 31 lipca, w ramach IV edycji białostockiej imprezy Fashionable East Natasha Pavluchenko zaprezentowała swoją najnowszą kolekcję „Raven” na jesień/zimę 2015. Oklaski publiczności zgromadzonej w Operze Białostockiej nie cichły długo po pokazie – a był ku temu szczególny powód. Tuż przed widowiskiem projektantka została uhonorowana Diamentem Mody, wyróżnieniem przyznawanym przez Białostocki Ośrodek Kultury i Wirtualne Muzeum Mody i Tekstyliów. Nagroda dedykowana jest twórcom mającym największy wkład w tworzenie polskiego wzornictwa i mody oraz propagowanie ich na świecie. W 2013 roku Diament Mody otrzymała Grażyna Hase, w 2014 – Jerzy Antkowiak. W tym roku nagroda została wręczona po raz trzeci. Nie ma wątpliwości, że Natasha Pavluchenko jest w Europie jednym z najlepiej rozpoznawalnych polskich projektantów – dwukrotnie brała udział w pokazach na włoskiej Alta Romie, a dzięki współpracy z PAIiIZ regularnie reprezentuje polskie wzornictwo na imprezach takich jak inauguracja Europejskich Igrzysk Olimpijskich (Baku 2015). Tym bardziej cieszymy się, że międzynarodowa aktywność projektantki została doceniona także w kraju. Kolekcja „Raven” f/w 2015 świetnie wpisuje się w dotychczasową twórczość Natashy. Proste, eleganckie kroje dopełniają jakościowe materiały i staranne wykończenia, z których słynie projektantka. Suknie, utrzymane w neutralnej kolorystyce: czerni, bieli i beżu, pięknie prezentowały się w ruchu. Kreacje wieczorowe przeplatane były propozycjami mniej formalnymi, jak mini połączona z futrzanym szalem, czy też seksowna maxi dress wykonana z prześwitującej koronki. Skórzane i futrzane detale doskonale dopełniły stylizacji, tworząc spójny obraz współczesnej Słowianki, która łączy w sobie delikatność nimfy z nieustępliwym charakterem kobiety sukcesu. W całość świetnie wpisywał się wyzywający makijaż z piórami oraz złote sandałki wypożyczone dzięki uprzejmości firmy Kazar, w których modelki pewnie kroczyły po wybiegu. Fashionable East odbył się po raz czwarty. Prócz pokazów oglądać mogliśmy wystawy (Historia w 200 torebkach), spotkać się z ludźmi z branży oraz posłuchać mistrzowskich wykładów llony Kanclerz, Jerzego Antkowiaka i Edyty Filipowicz. Kolejną edycją Fashionable East Białystok na stałe wpisuje się w kalendarz modowych imprez. Zdjęcia z pokazu: Michał Obrycki
6
Czy wyświetlanie reklam na księżycu jest możliwe? Hipotetycznie taka projekcja byłaby możliwa z pokładu satelity umieszczonego na orbicie księżyca. Potrzebna byłaby maska powierzchni księżyca, wykonana na podstawie np. zdjęć N.A.S.A., olbrzymi obiektyw, oraz niezwykle mocne źródło prądu i światła. Mimo, że dzisiaj brzmi to nierealnie, może grupa reklamodawców księżycowej agencji reklamowej skłonna byłaby sfinansować taki projekt i zapewnić sobie oglądalność reklam na poziomie dosłownie globalnym, w dodatku bez potrzeby dostępu widzów do Internetu, czy telewizji. 29 sierpnia w Browarze Obywatelskim w Tychach miał miejsce Mapp Fest 2015 czyli wyświetlanie obrazów i filmów na powierzchniach budynków z wykorzystaniem ich architektury. W Polsce tyski Mapp Fest odbywa się już od 4 lat i cieszy coraz większym zainteresowaniem! | Więcej: www.festiwalmappingu.pl
Międzynarodowy Piknik Lotniczy 2015 To wydarzenie zapadnie w pamięci bielszczan przede wszystkim za sprawą klucza Iskier, które przecięły bielskie niebo w imponującym pokazie kunsztu pilotażu. W upalnej aurze i piknikowej atmosferze, goście Pikniku mieli okazję z bliska podziwiać repliki samolotów z początku XX wieku, współczesne – ultralighty, szybowce, awionetki. Tradycyjnie chętni mogli zobaczyć okolicę z wysokości kilkuset metrów, na pokładzie słynnego „Antka” czyli największego dwupłatowca świata AN-2. Galerię zdjęć autorstwa Krzysztofa Cieślawskiego z wydarzenia można zobaczyć na portalu www.2bstyle.pl
Sfera konesera 17 listopada godz. 19.00 Klub Klimat, Galeria Sfera Bielsko-Biała. Jerzy Batycki zaprasza na nowy cykl koncertowy SFERA KONESERA. Cykl zainauguruje Grzegorz Turnau.
Pracowite wakacje Agencji Grabowska Models Wakacje to bardzo pracowity czas dla modelek i modeli z agencji Grabowska Models. Dobra passa zaczęła się od tytułu II wicemiss Południa Nastolatek Ani Nowak, która pięknie reprezentowała nasz region w FINALE Miss Polski Nastolatek 2015 w Kozienicach. Potem posypały się tytuły: Patrycja Więcek oczarowała Łebę zdobywając tytuł Miss Lata 2015 i Miss Publiczności, a w tym samym konkursie Beata Juroszek została II Wicemiss Lata. W Osieku Kinga Grądzka została II Wicemiss Lata podczas wspaniałej imprezy „Jagodowe Święto”. – Na zamku krzyżackim w Gniewie nasza Miss Beskidów 2015 Aleksandra Pyka wywalczyła tytuł I Wicemiss Lata 2015, a Patrycja Więcek zdobyła w tym konkursie kolejny tytuł, tym razem II Wicemiss Lata 2015. A na koniec, w Ustroniu, w Międzynarodowym konkursie Miss Wakacji 2015, nasza modelka Zuza Hoang Xuan, reprezentując Wietnam, zdobyła tytuł Miss Body. Nad formą pracowały nasze trzy piękne modelki: Klaudia Kucharska, Natalia Cach i Magdalena Kasiborska, które dostały sie do finału Foto Models Poland 2015 i 14 października wyjadą na tydzień do Bułgarii na galę finałową. Przez dwa tygodnie sierpnia nasze modelki pracowały podczas turnieju squash na placu Chrobrego w Bielsku-Białej. Największy sukces odniosła nasza ambasadorka – Natalia Janoszek. W Korei zajęła trzecie miejsce w konkursie World Beauty Queen 2015 – mówi Lucyna Grabowska. Wakacyjny czas pracowicie spędzili także finaliści konkursu Mister Beskidów 2015 przygotowując się do castingu półfinalu konkursu Mister Polski 2015, który odbędzie się w Szczyrku w gościnnym hotelu Klimczok. A ponadto 16 modelek wzięło udział w charytatywnej akcji dla PSIEJ EKIPY, biorąc charytatywnie udział w sesji do kalendarza z psiakami i kotkami do adopcji. REKLAMA
7
okoliczności
POLECAMY Jubileuszowy V Kongres Kobiet Podbeskidzia pod patronatem poseł Mirosławy Nykiel Gala V Jubileuszowego Kongresu Kobiet Podbeskidzia odbędzie się 19 września o godzinie 17.00 w Bielskim Centrum Kultury pod hasłem Oblicza Kobiecości. Tradycyjnie przyznana zostanie Perła Podbeskidzia 2015, do której nominowanych jest kilka niezwykłych pań. Przyznana zostanie także Nadzwyczajna Jubileuszowa Perła Podbeskidzia za całokształt pracy na rzecz Regionalnych Kongresów Kobiet Podbeskidzia. Zapowiada się wieczór pełen atrakcji, niespodzianek, nagród. | Więcej: www.kobiety-podbeskidzia.pl
Jest już album Andrzeja Baturo! Ukazała się długo oczekiwana książka albumowa wydana z okazji 50-lecia pracy twórczej Andrzeja Baturo, znanego i ważnego polskiego fotoreportera i działacza fotograficznego, wybitnego przedstawiciela tzw. czarnego reportażu, specjalizującego się w fotografii socjologicznej. Album zawiera przegląd fotografii artysty (fotoreportaże) od lat 50. po lata współczesne. Publikacja została wydana dzięki społecznej akcji crowfundingowej. Informacji na temat zakupu albumu można uzyskać pod adresem office.fcf@gmail.com lub nr tel. 503 461 629.
Celuj w Swój Rozwój Stowarzyszenie Bielskie Centrum Przedsiębiorczości wraz z partnerem Rekord – SI sp. z o.o. realizuje projekt „CSR – Celuj w Swój Rozwój” skierowany do przedsiębiorców i przedstawicieli środowiska lokalnego. Projekt ma na celu stworzenie platformy łączącej biznes z otoczeniem. Minimalizując koszty, oszczędzając czas, korzystając z wiedzy i doświadczenia innych przedsiębiorca będzie mógł wdrożyć innowacyjne rozwiązania, które zapewnią rozwój jego firmy. Dla przedsiębiorcy udział w projekcie gwarantuje: większe zaufanie i zaangażowanie pracowników, skuteczną budowę rozpoznawalności firmy, większą liczbę odbiorców, trwałe relacje z najbliższym otoczeniem Znajdź czas na rozwój swojej firmy. Już dziś umów się na spotkanie, a dowiesz się, jak zwiększyć jej konkurencyjność i być społecznie odpowiedzialnym. Kontakt: tel. 33 496 02 33; e-mail: csr@bcp. org.pl; www.owes.bcp.org.pl. Projekt dofinansowany ze środków Programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich. | Więcej: www.owes.bcp.org.pl
8
VI FotoArtFestival 2015 – biennale fotografii światowej już wkrótce: 16-30 października 2015 Już po raz szósty Bielsko-Biała stanie się w ciągu dwóch październikowych tygodni stolicą światowej fotografii. Tradycyjnie w wielu przestrzeniach miejskich galerii i muzeów zaprezentowanych zostanie 16 dużych wystaw światowej sławy fotografików, pochodzących z różnych części świata, wśród nich m.in. włoski fotograf, Ernesto Bazan, mieszkający w USA, David Burdeny (Kanada), Petrut Calinescu (Rumunia), Enri Canaj (Albania), Bieke Depoorter / Magnum Photos (Belgia), Ruud Van Empel (Holandia), Andreas Horvath (Austria), Aaron Huey (USA), Maciek Nabrdalik (Polska), Rafael Navarro (Hiszpania), Zed Nelson (Wielka Brytania), Chris Rain (Niemcy), Martin Wágner (Czechy), Irina Popova (Rosja), Klavdij Sluban (Francja) i Franco Zecchin (Włochy). Wszystkie wystawy prezentowane będą po raz pierwszy w Polsce – złoży się na nie niebagatelna ilość ok. 1500 najlepszych fotografii. Festiwalowi nie przyświeca żaden główny temat, wręcz odwrotnie – prezentowane wystawy cechuje różnorodność, dzięki której zarówno zainteresowani tradycyjnym gatunkiem dokumentu i reportażu znajdą coś dla siebie, jak i ci, których interesuje fotografia autorska, artystyczna i ta czerpiąca z możliwości nowoczesnych manipulacji cyfrowych. Tak, jak w poprzednich edycjach wystawom towarzyszyć będą spotkania z zaproszonymi artystami – dla niektórych będzie to pierwszy pobyt w Polsce. W trakcie tradycyjnie odbywającego się Maratonu Autorskiego (weekend 17-18 października), wydarzenia wyróżniającego festiwal, opowiedzą o swojej twórczości, poprowadzą wykłady, prelekcje, pokazy slajdów związane z fotografią, wezmą udział w dyskusjach. Ich pobyt w Bielsku-Białej będzie również stanowił możliwość do poznania tajników fotografii. Pod okiem światowych fotografików studenci szkół fotograficznych oraz amatorzy fotografii będą mogli dokształcać swój warsztat zarówno pod względem tematycznym, jak i formalnym. Dla młodych fotografów próbujących swoich sił w niezwykłej sztuce fotografii organizatorzy przygotowują otwarty konkurs – FotoOpen, w wyniku którego powstaje wystawa prezentująca prace około 100 uczestników w profesjonalnych warunkach. Ponadto zainteresowani będą mieli możliwość wzięcia udziału w przeglądzie portfolio (16 października), podczas którego mistrzowie i profesjonaliści oceniają prace amatorów oraz udzielają cennych wskazówek, a także warsztatach fotograficznych prowadzonych przez wybitnych fotografów polskich i zagranicznych. Organizatorami wydarzenia są bielska Fundacja Centrum Fotografii, Gmina Bielsko-Biała. Wystawy festiwalowe prezentowane będą w Galerii Bielskiej BWA, Muzeum Historycznym w Bielsku-Białej, Starej Fabryce, Książnicy Beskidzkiej, Regionalnym Ośrodku Kultury, Galerii „PPP” Związku Polskich Artystów Plastyków – Okręg Bielsko-Biała, Galerii Fotografii B&B, Galerii Sfera I, Domu Kultury im. W. Kubisz Magazyn 2B STYLE objął patronat medialny nad festiwalem. | Więcej: www.fotoartfestival.com
ŻYWIEC
WIĘCEJ NIŻ ZAKUPY!
Zeskanuj kod i kliknij Chcesz wiedzieć więcej o organizowanych przez nas wydarzeniach? Zobacz:
9
www.
.pl REKLAMA
Dołącz do nas na Facebook-u www.facebook.com/ GALERIALIDER
okoliczności
POLECAMY Spotkanie z Redakcją 2B STYLE 30 września, godzina 18.00 Klubokawiarnia Aquarium przy BWA w Bielsku-Białej. Jak powstaje kolorowe czasopismo, ile pracy trzeba włożyć w jego przygotowanie, prawne aspekty publikacji. O tym wszystkim porozmawiamy z naszymi czytelnikami przy smacznej kawie. Zapraszamy!
Trzymamy kciuki za Annę! W kolejnej edycji programu Top Chef zobaczymy Annę Klajmon z Bielska-Białej. Anna Klajmon pochodzi z Mikołowa. Od 16 roku życia (22 lata) działa w gastronomii. Przeszła przez wszystkie jej szczeble. Od 16 lat prowadzi własną działalność gastronomiczną, którą na początku była firma cateringowa w Katowicach. Od 9 lat na stałe mieszka w Bielsku-Białej, gdzie w 2012 otworzyła Restaurację BLU. Pracowała też w restauracjach: Czerwona Oberża w Katowicach i Lazurowa Oberża w Mikołowie. W obu restauracjach nauczyła się zwracania uwagi na jakość produktów, wysokiego standardu gotowania. Przekonała się tam, że warto używać produktów najwyższej jakości, co ma zasadniczy wpływ na finalny smak i jakość dania. Pasja do gotowania, kreatywność, uniwersalność, umiejętność improwizacji, znajomość tradycyjnej kuchni oraz ciągły rozwój w kierunku kuchni nowoczesnej, slow food wyróżniają Annę na gastronomicznej mapie Bielska-Białej. Zmagania Anny o tytuł Top Chef można śledzić na antenie telewizji Polsat od 9 września.
Backstagesport Nowy blog prosto z Bielska-Białej: www.backstagesport.pl Jak mówią jego założycielki, Małgosia Sanetra i Paula Błażejczyk: „Jest to blog na temat lifestylu, a przede wszystkim o nas. Wszystko to od „kuchni” w temacie sportu – który kochamy, mody – najprzyjemniejszego uzależnienia w naszych głowach, urody, ogólnie pojętego lifestylu i wszystkiego co się z nim wiąże. Dużo podróży, ciekawostek kulinarnych i wiele wiele innych ciekawych tematów, których nie znajdziecie nigdzie indziej. Łączymy swoją siłę, punkt widzenia, energię, by poszerzyć zakres tematyczny i podwójnie zaciekawić. Duży pęd życia, nasze pasje, nasze zajęcia, nieustanne poszukiwanie najlepszych rozwiązań, to wszystko co udaje się nam osiągać – znajdziecie na Backstage Sport. Chcemy się tym dzielić, inspirować, zarażać, umilać, energetyzować.” | Więcej: www.backstagesport.pl
10
luksusowy i nowoczesny magazyn lifestylowy
www.2bstyle.pl
11
AUTOPROMOCJA
dział reklamy: reklama@2bstyle.pl, tel. 609 637 383
sztuka
Tekst: Dariusz Marszałek, zdjęcia: Katarzyna Dańko
SP O T K AN I E Idea cyklu wystaw malarstwa pt. SPOTKANIE zrodziła się ok. 2003 roku z inicjatywy Piotra Tomalika – kuratora bielskich edycji. Wraz z upływem czasu pierwotna wizja ewoluowała i dojrzewała. Zmieniały się koncepcje treściowe i formalne oraz nazwa. Jedno było pewne, chodziło nam o malarstwo – nasz ukochany środek artystycznej ekspresji – oraz o spotkanie i integrację grupy absolwentów i pedagogów Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych – obecnie Zespołu Szkół Plastycznych w Bielsku-Białej.
W efekcie tych starań w styczniu 2005 roku w Domu Kultury WŁÓKNIARZ w Bielsku-Białej miała miejsce pierwsza prezentacja pt. SPOTKANIE 1. W kolejnych latach w tejże placówce odbyły się jeszcze cztery SPOTKANIA. Trzy następne wystawy zostały zorganizowane w ramach współpracy z MAGAZYNEM SZTUK – filią Ośrodka Kultury Ochoty: dwie w Galerii WODOZBIÓR w Łazienkach Królewskich i jedna w Domu Kultury PRAGA – Praskim Centrum Wystawowym. Organizatorami warszawskich edycji byli: Joanna Sułek-Malinowska i Jacek Malinowski. Kolejne bielskie edycje, 6 (2013 r.) i 7 (2015 r.), odbyły się w Galerii Akademickiej ATH, pod kierownictwem prof. Ernesta Zawady. Tadeusz Król w przedmowie do wydania pierwszego pisze: „Ideą przewodnią
12
wystawy jest SPOTKANIE, pretekstem – malarstwo. Choć nie dla wszystkich jest ono głównym medium twórczej drogi, to wielu sięga do malarstwa jako matecznika doświadczeń plastycznych. Autorów prac łączy dawne Liceum Plastyczne w Bielsku-Białej, czyli popularny bielski Plastyk. Edukację w tej szkole należy traktować jako początek ich twórczej drogi, prezentowane prace malarskie – ilustrację dotychczasowego jej etapu. Zapisy z tej podróży są różne. Znajdziemy tu zarówno dążenie do pewnej obiektywizacji rzeczywistości, jak i próby tworzenia jej iluzji na podstawie zgromadzonych doświadczeń kolorystycznych – prace zbliżone do języka abstrakcji lub na jej pograniczach. Należy żywić nadzieję, że tak różne rozwiązanie formalne i ideowe prac stanowić będą pretekst do wzajemnej komunikacji autorów i sympatyków malarstwa”.
Piotr Tomalik kontynuuje wątek w kolejnej edycji: „Malarstwo jest powodem, dla którego po raz drugi spotykamy się na wystawie prac w kręgu osób, które wcześniej pozdrawiały się na korytarzach bielskiego Plastyka. Gdzie wśród dyskusji, komentarzy i kontestacji prac swoich i znajomych kształtowały się artystyczne preferencje i postawy… świadomość i wrażliwość. Wystawa ta łączy w sobie dwa aspekty, przypomina o początkach twórczej drogi, o tych pierwszych w życiu obrazach malowanych często na licho skleconych podobraziach, jednocześnie prezentując aktualne realizacje, w których drzemie impet pierwotnej determinacji, ale też pokazuje przebytą drogę i osiągniętą dojrzałość. Poznając kontekst wystawy, jej odbiór staje się bardziej zrozumiały, czytelny, a poprzez to wnoszący pewną wartość poznawczą”. Istotnym elementem wernisaży SPOTKAŃ jest oprawa muzyczna. Kolejne edycje uświetniały formacje AXIS MUNDI oraz MYSTIC LAB – racząc uczestników improwizowanymi etnodźwiękami inspirowanymi różnymi tradycjami i wykorzystującymi szczególne instrumentarium. Cykl wystaw SPOTKANIE znajduje już swoje stałe miejsce w kalendarzu kulturalnym miasta Bielska-Białej. Artyści, którzy zaprezentowali się do tej pory w projekcie, to: Alfred Biedrawa, Rafał Bojdys, Karina Czernek, Krzysztof Dadak, Piotr Figiel, Dariusz Fodczuk, Tomasz Klon, Rafał Knop, Tadeusz Król, Grzegorz Madej, Jacek Malinowski, Dariusz Marszałek, Roksana Marszałek, Ewa Mazur, Izabela Ołdak, Joanna Sułek-Malinowska, Agnieszka Szczygielska-Mulawka, Joanna Rupik, Zbigniew Staszko, Piotr Tomalik, Ernest Zawada. Przed nami kolejne edycje i nowe wyzwania. Wzrasta poziom świadomości – jednostkowej i kolektywnej, a my otwieramy się na rozszerzanie formuły, na multikulturowe i multimedialne SPOTKANIA…
DARIUSZ MARSZAŁEK Zajmuje się sztuką wizyjną: malarstwem, grafiką cyfrową i nowymi mediami oraz poezją, performance’em i projektowaniem graficznym. Inspirują go podróże, baśnie, surrealizm, tajemnice Kwiatu Życia i Świętej Geometrii oraz odmienne stany świadomości i nieograniczona wyobraźnia, która jest kluczem do wyższej wizji. Istotnym elementem jego twórczości » z jednej strony spajającym wszystkie pozostałe, z drugiej będącym ich naturalnym wynikiem – jest Yavallon, rodzaj uniwersalnego języka wizualnej komunikacji i ekspresji oraz percepcji. Yavallon stanowi urzeczywistnienie idei, które poprzez określone działania rozbijają utarte struktury, uwarunkowania i schematy myślowe, językowe, religijne, społeczne oraz kulturowe. W wyniku takich działań wzrasta poziom świadomości oraz aktywuje się swoiste pole dla wolności twórczej, gdzie sztuka jest naturalnym siedliskiem myśli magicznej, a enteogeny to życie i zabawa w boskich wymiarach egzystencji i kreacji. www.valcari-art.com REKLAMA
13
galeria
Ewa Woźniak-Kanik
Pochodzę z Bielska-Białej i tu mieszkam razem z mężem Krzysztofem I synami: Gustawem i Janem. Od zawsze kocham malarstwo, co przekłada się na moje zainteresowania. Jako nastolatka malowałam kredkami i pastelami. Skończyłam Dwuletnie Studium Konserwcji Zabytków w klasie sztukatorstwa,WSP, Szkołę Trenerów Biznesu, Podyplomową Historię Sztuki. Wcześniej pracowałam w zawodzie nauczyciela, prowadziłam przez wiele lat szkolenia. Jednak miłość do sztuki ciągle gdzieś we mnie drzemała. Kilka lat temu miałam wielkie szczęście spotkać na swojej drodze życia wspaniałych artystów, malarzy, chcących podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniami ze mną: Urszulę Moskę, Lidię Sztwiertnię, Helmuta Maturę, Piotra Naliwajko. Dzięki tym wyjątkowym ludziom zaczęłam malować z początku akwarelami, a później olejem. Dzisiaj dzięki aktywnemu wsparciu mojej rodziny w swojej pracowni tworzę obrazy o różnorodnej tematyce. Inspirację czerpię z codziennego życia, uwielbiam fotografię Steva McCurry’s. Jego zdjęcia są inspiracją wielu moich prac. Natchnienia dostarczają mi moje własne dzieci, otaczający mnie świat. Cieszy mnie malowanie postaci dzieci, zwierząt, scen na plaży, naszych łąk, wypraw ze wspólnych spacerów.
14
15
ludzie
16
OKAZAŁO SIĘ, ŻE MAM JAKIŚ TALENT Z Basią Kurdej-Szatan rozmawia Agnieszka Ściera, zdjęcia: Bastek Czernek, stylistka: Paulina Gałuszka, koszula: Manifattura Donna
Basia Kurdej-Szatan utalentowana aktorka i wokalistka młodego pokolenia, szturmem zdobyła serca i popularność widzów telewizyjnych udziałem w zabawnej reklamie. Każde zdanie wypowiedziane przez tę promienną, pełną energii i piękną dziewczynę jest wieńczone jej uroczym uśmiechem. Taka rozmowa to sama radość w najprostszym rozumieniu tego zwrotu. Ma Pani cudowny uśmiech. Potrafi Pani nim zarażać, to rzadko spotykana cecha. Czy dzięki temu uśmiechowi udało się Pani na przykład nie zapłacić mandatu? Zdarzyło się, ale nie zawsze mi się udaje przekabacić policjantów… W każdym razie – bardzo dziękuję. Jeśli rzeczywiście jest to zaraźliwe, to bardzo się cieszę – lubię uśmiechniętych ludzi! Gra w reklamie telewizyjnej to zdobycie rozpoznawalności, nie obawia się Pani zaszufladkowania: „O, to ta pani od Playa”? Było takie ryzyko, ale na szczęście robię dużo rzeczy. Gram sporo przeróżnych ról w teatrach. Do tego gram w serialu – zupełnie inną postać niż w reklamie. Zdarzyły się też filmy. Oprócz tego śpiewam, a muzyka to moja druga miłość. Od dziecka śpiewałam – solo i w chórze gospel, grałam też na wiolonczeli w szkole muzycznej. Trudno jest grać w reklamie telewizyjnej? Jest to zupełnie inny rodzaj pracy na planie niż np. w se-
rialu. W reklamie wszystkie reakcje, scenki są bardzo dynamiczne, krótkie. Czy trudno – trudno powiedzieć. Ja to lubię! Czy sami z kolegą z planu wymyślacie gagi? Scenariusz wymyśla agencja Grandes Kochonos wraz z Playem. Później reżyser Tadzio Śliwa dodaje swoje bardzo ważne trzy grosze – uzupełnia to atrakcjami technicznymi, swoimi innymi pomysłami. A na końcu spotykamy się wszyscy na planie i już na miejscu Maciek i ja dodajemy coś od siebie, czasem zmieniamy wspólnie z reżyserem, improwizujemy. Praca naprawdę twórcza. Czy popularność Pani nie przygniotła? Jak wzrost zainteresowania Pani osobą odbierają Pani najbliżsi? Nie przygniotła, ale musiałam do tego przywyknąć, bo spadła na mnie rzeczywiście nagle. Najbliżsi jak najbardziej rozumieją, aczkolwiek zdarza się, że chcemy mieć dla siebie trochę spokoju, a tu akurat podbiega gromadka dzieci po zdjęcia i autografy…
17
ludzie
Czy dzięki temu dostała Pani ostatnio jakąś interesującą rolę filmową lub teatralną? Tak, kocham teatr i cieszę się, że mam obecnie sporo propozycji teatralnych. Szykują się nowe spektakle, nowe premiery! A również w kinie zagrałam właśnie niewielką, ale dość barwną rolę. Cieszę się, że robię to, co kocham, i tej pracy mam sporo. Woli Pani bezpośredni kontakt z widzem w teatrze czy lepiej czuje się Pani przed kamerą? Chyba jednak najbardziej umiłowałam sobie teatr. Uwielbiam tę energię i adrenalinę na scenie. Reakcje publiczności i to, że wszystko jest takie „żywe”. Na efekty w filmie trzeba długo czekać – ale za to są uwiecznione na taśmie. Coraz bardziej przyzwyczajam się i lubię pracę na planie. Zawód aktor – bardzo trudny. Niewielu młodym zdolnym udaje się zdobyć popularność i pieniądze dzięki rolom. Dlaczego ten zawód? Od dziecka rozwijałam się muzycznie, grałam na wiolonczeli, śpiewałam w chórach – dziecięcym Legenda, a potem w Opole Gospel Choir, w którym śpiewam do teraz! Mama kochała teatr i zaprowadzała mnie i moją siostrę na warsztaty teatralne. Po prostu wyrosłam w artystycznej
18
atmosferze, przy okazji okazało się, że mam jakiś talent – i tak pokochałam ten zawód. Jest Pani młodą mamą. Czy trudno jest pogodzić rodzicielstwo z pracą aktorki? Praca, jak każda inna, tyle że ciekawsza, bo codziennie robię coś innego. Ale jak każda pracująca mama codziennie planuję, kto zawiezie Hanię do przedszkola, a kto odbierze. Nie ma po prostu rutyny, muszę planować z dnia na dzień. Radzimy sobie bez problemów, wystarczy dobra organizacja. Jak najbardziej lubi Pani spędzać czas wolny? Uwielbiamy jeździć na rowerze i wyruszać na wycieczki po Warszawie. Hania siedzi z tyłu na siodełku i śpiewa zadowolona. Kocham także jeździć na nartach, w tym roku będziemy próbować nauczyć córę. Ostatnio rodzice przeprowadzili się na wieś, więc w wolnych chwilach wpadamy do nich i przesiadujemy w ogródku wśród niezwykle pachnących drzew... kocham to miejsce. Co ostatnio Pani przeczytała? Gorąco polecam książkę „Babska stacja” Fannie Flagg, autorki „Smażonych zielonych pomidorów”. Książka, która
pokazuje świat optymistycznie, opisuje kobiety piękne duchowo i silne. Pokazuje, że warto dążyć do wyznaczonego sobie celu. Polecam, aby mężczyźni, którzy także są sympatycznie opisywani, przeczytali ją również. Zawsze pięknie Pani wygląda. Jak dba Pani o siebie? Lubię biegać, ćwiczyć. Jak zaczynam pracę o 5.00, to nie udaje mi się to, ale wtedy staram się nadrabiać w innym czasie. Bieganie dodaje mi energii i po prostu lepiej się czuję. Staram się jeść zdrowo i nie przejadać, szczególnie na noc. I jak każda kobieta, uwielbiam kosmetyki, dbam o skórę, balsamuję i nawilżam. Kursuje Pani pomiędzy Warszawą a Krakowem, to jest męczące dla Pani i Pani najbliższych. Zdecydowaliśmy się z mężem na udział w musicalu „Legalna blondynka” w Krakowie tylko dlatego, że jesteśmy w obsadzie razem. I jeździliśmy na próby wspólnie z Hanią. Córa była zachwycona, uwielbia wszystkie ciotki i wujków z obsady – z wzajemnością. Zna wszystkie piosenki i biegała po teatrze jak po własnym domu. Zdecydowanie rośnie nam mała gwiazda. To nie było
męczące, to była wspaniała przygoda, którą na szczęście możemy kontynuować – zapraszamy do Teatru Variete w Krakowie! Gdzie będzie Pani za 10 lat? Będę miała ogródek, będę pracować w teatrach i wychowywać dwójkę dzieci. Ech, kto to wie… Zobaczymy. Gdyby nie była Pani aktorką, kim mogłaby Pani być? Jakie były Pani dziecięce marzenia? Tato wysyłał mnie na elektryka. On sam projektuje instalacje elektryczne, a ja zawsze lubiłam przedmioty ścisłe, miałam dryg po tacie. Potoczyło się w stronę artystyczną i świetnie się w tym czuję. Uwielbiam masować, więc gdybym nagle nie miała pracy w zawodzie, poszłabym na kursy masażu. Zawsze coś wymyślę, nie lubię bezczynnie siedzieć. Na zakończenie – najważniejsze trzy rzeczy w Pani życiu. Rodzina, spełnienie, nieroztrząsanie problemów i cieszenie się małymi rzeczami.
REKLAMA
19
pasje
Herman i jego maszyny Tekst: Anita Szymańska, zdjęcia: Herman
ŻEBY TU TRAFIĆ, TRZEBA NIECO POKLUCZYĆ. PODWÓRKO NA TYŁACH BIELSKIEGO „ZABAWOWA” OBROŚNIĘTE JEST BLUSZCZEM, OBOK WARSZTAT SAMOCHODOWY, PO SĄSIEDZKU TRWA REMONT. STARE POFABRYCZNE BUDYNKI ZYSKUJĄ NOWYCH LOKATORÓW, A WRAZ Z NIMI NOWE ŻYCIE I TOŻSAMOŚĆ. TO PRZEPLATANIE STAREGO Z NOWYM CZUJE SIĘ TU NA KAŻDYM KROKU. CZEKAM NA SEBASTIANA HERMANOWSKIEGO, W ŚRODOWISKU ZNANEGO JAKO HERMAN. W MIĘDZYCZASIE PRZYGLĄDAM SIĘ TEMU LABIRYNTOWI PODWÓREK. W WĄSKIEJ BRAMIE NA ŚCIANACH METALOWE SZYNY – ZNAK, ŻE KIEDYŚ WYJEŻDŻAŁY TĘDY CIĘŻARÓWKI, A SZYNY MIAŁY CHRONIĆ ŚCIANY OD UDERZEŃ.
20
Herman, jak mogłam się tego spodziewać, przyjechał na oldskulowym skuterze. Otwiera bramę i wpuściwszy mnie do nieco industrialnego pomieszczenia, szybko ją zamyka. – Bo jakby sąsiedzi zobaczyli, że tu jestem, zaraz by przyszli i nie mielibyśmy szans spokojnie porozmawiać. Ciągle mnie tu ktoś odwiedza – dodaje. Wchodzimy do jasnych pomieszczeń, podzielonych na trzy części. W jednej z nich warsztat, jakieś rozgrzebane
sprzęty. W drugiej – prawdziwe muzeum skuterów! Zupełnie nowe na mapie Bielska-Białej miejsce, o którym jeszcze mało kto wie. Jedynie koledzy, którzy pomagali mu je urządzić. Babcia, u której dotąd trzymał swoje skarby. Nasz wspólny znajomy, Jakub Jurczyk, który kilka dni temu zdradził mi tajemnicę tego miejsca. Herman znany jest w środowisku snowboardowym Bielska-Białej. Przed laty był instruktorem snowboardu, prowadził jeden z najlepszych freestyle’owych klubów w Polsce – Herman Team, organizował
21
imprezy snowboardowe.Teraz, jak sam mówi, snowboard w Bielsku-Białej już nie istnieje. – Nie ma żadnego klubu, nikt nie szkoli dzieci. Nie ma zainteresowania. To dziwne, bo mamy góry na wyciągnięcie ręki. Takie kluby są w Warszawie, Krakowie, Katowicach, a u nas nie. Trochę szkoda – mówi. I pokazuje mi to, co zawładnęło jego sercem. Przede mną w równych rzędach stoi kilkanaście, może kilkadziesiąt skuterów. Starych, w różnym stopniu odnowionych lub nie. Rasowych.
pasje
Głównie są to włoskie vespy – modele kultowe i trudno dzisiaj dostępne. Mają po pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat i niezaprzeczalny urok minionych dekad. Prawdziwe cacka, zabaweczki wyróżniające się dbałością o detal, materiały i wykończenie. Herman zbiera skutery od ponad dwudziestu lat, ale dopiero teraz udało mu się wyeksponować je w jednym miejscu, dotąd rozsiane po garażach rodziny i znajomych. Tu stworzył coś w rodzaju muzeum i warsztat, w którym odnawia niektóre modele. – Część z nich jest na sprzedaż, ale większość to kolekcjonerskie egzemplarze. Są tu modele, za którymi chodziłem po dziesięć lat, bardzo wartościowe. Ale są na przykład vespy 50, których mam kilka modeli. Gdyby ktoś chciał zamówić u mnie odnowiony skuter, musi się liczyć z tym, że na gotowy będzie czekać około roku. Można sobie zamówić kolor, wykończenie, co się komu podoba. Tego nie da się zrobić w dwa miesiące. Wszystkie elementy muszą być najwyższej klasy, jeśli się da – oryginalne. Tego zresztą dziś już nikt nie robi. Miałem takich dwóch speców kiedyś, dziadków po siedemdziesiątce, którzy mieli bardzo dużo czasu, ale też fach w ręce i każdy element potrafili wykonać perfekcyjnie. Siedziało się
u nich wtedy cały dzień, bo oni chcieli porozmawiać. Tylko wtedy robota szła, kiedy mieli towarzystwo. Ale poumierali, a dziś nie ma takich rzemieślników. Dlatego dłubiemy w tym sami z kolegami. Na lakierni też trzeba długo czekać, bo to nie są proste elementy, mnóstwo detali, nie tak jak w samochodzie – wyjaśnia Herman i prowadzi mnie po schodkach do jeszcze jednego miejsca, które przypomina pomieszczenie klubowe. Jest barek, stół, leżaki. I mnóstwo oldskulowego sprzętu. Herman wyjaśnia mi, że wszystkie odnowione modele są sprawne i można na nich jeździć. Ale wymaga to najpierw dotarcia, a potem specjalnego traktowania. Wówczas skuter odwdzięczy się tym, że będzie nie do zajechania. I jego właściciel nie będzie chciał się go pozbyć. Tak jak Włosi, którzy wybuchają śmiechem na pytanie, czy sprzedadzą swoją staruszkę vespę. – Miałem kiedyś taką sytuację, byłem we Włoszech. Miasteczko Vinci. Jechaliśmy przez jakąś wioskę. I nagle widzę stareńką, przepiękną vespę opartą o płot. Rozglądam się wokół i widzę starego dziadka. Pytam, czy to jego vespa i czy by mi jej nie sprzedał. A on w śmiech i prowadzi mnie do takiego wielkiego garażu. Otwie-
22
ra, a tam wypasiony samochód. I mówi: „Weź ten samochód, weź moją żonę. Ale vespy ci nie sprzedam”. Taki mają do tych skuterów sentyment. Albo raz trafiłem do miejsca niesamowitego we Włoszech. Przed takimi starymi drzwiami siedziało dwóch starszych panów i coś tam rozmawiali, coś naprawiali. Widzę, że elementy do skutera. Pytam, czy nie wiedzą o kimś, kto ma do sprzedania skuter. A wtedy jeden z nich otworzył te drzwi, a tam chyba z 3000 skuterów. Oszalałem. Aż wykrzyknąłem, że chciałbym mieć choć jeden z tych skuterów, a on na to, że on też. Okazało się, że oni te skutery naprawiali. Zwożono im je całej okolicy na dwa, trzy miesiące, a oni powoli, z namaszczeniem przywracali im sprawność – opowiada. Swoje egzemplarze zdobywał w różny sposób, często w Polsce, kiedy ich cena jeszcze nie była tak wysoka jak teraz albo ludzie nie znali się na tym, co chcieli sprzedać. – Obecnie dużo znajduję przez internet. A można trafić na prawdziwe perełki. Gdzieś za Wrocławiem człowiek wystawił vespę, ale napisał tylko, że ma skuterek do sprzedania. Zadzwoniłem od razu, że przyjeżdżam po niego. Bo znam się na tym i wiedziałem, że fajny skuterek. Dobrze, że tam pojechałem z kolegą,
bo GPS przestał nam działać. Drogi nie było, pół godziny jechaliśmy przez las. Wyjeżdżamy, już było ciemno, a tam trzy domy. Widzę właściwy numer i wielki napis „SOŁTYS”. A on już czekał z obiadem, żona, dzieci, wszyscy na nas czekali. Dałem mu od razu tę umówioną sumę, to jeszcze mnie zrugał, dlaczego się nie targuję, a ja wiedziałem, że to i tak dobra cena. Człowiek przesympatyczny, chciał, żebyśmy zostali na noc. Mówię mu, że gdyby nie internet, to w życiu bym na niego nie trafił. A on na to „Panie, wczoraj nam zamontowali i syn od razu wystawił ten skuter”. Herman ma około 50 modeli skuterów. Na antresoli kolekcja starych desek snowboardowych, sprzed 20 lat. Stare radia, rowery, płyty. Miejsce niepowtarzalne, osadzone w poprzednich latach, a przy tym designersko współczesne, bez zadęcia. W przyszłości planuje rozszerzenie działalności o sprzedaż gadżetów związanych ze swoją pasją. – Bo prawdziwych pasjonatów skuterów jest coraz więcej. Coraz częściej widok jadącego na oldskulowym skuterku budzi sympatię, a nie śmiech. I dlatego właśnie powstało nasze miejsce. Z pasji. Z miłości do tego, co już minęło, ale ma swój klimat i duszę. Chcemy, żeby od września można
tu było przyjść, posiedzieć, pogadać i poczuć styl tamtych lat. A może zakochać się w tych niepowtarzalnych maszynach – podsumowuje nasze spotkanie. Wychodzę bogatsza o wiedzę i cieszę się, że są w naszym mieście tacy zapaleńcy jak Herman, którzy tworzą swój kawałek
23
świata i w ten sposób nasz świat staje się ciekawszy. Na pewno tu jeszcze wrócę, żeby zobaczyć, jak rozwija się jego „królestwo”, albo po to, aby przysiąść na leżaczku i wysłuchać kolejnej opowieści o świecie czarujących skuterów.
ludzie
Artur Pałyga, dramaturg, dziennikarz. Mieszka w Bielsku-Białej, pracuje w Teatrze Śląskim w Katowicach. Inicjator nowego Stowarzyszenia Dramatopisarzy i Dramaturgów Polskich. Autor trzydziestu sztuk, w tym między innymi: Testament Teodora Sixta, Żyd, Hamlet’44, Turyści, Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami, Bitwa o Nangar Khel, Obywatel K, Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci oraz najnowszej, opartej na losach Polaków, którzy ze Śląska zdecydowali się na emigrację do Teksasu i założyli tam w połowie XIX wieku miasteczko Panna Maria.
24
WESTERN na SCENIE Z Arturem Pałygą rozmawia Anita Szymańska
Chciałabym z Tobą porozmawiać o „Westernie”.
Dlaczego akurat o „Westernie”?
Bo to jest ciekawe. Skąd w ogóle się ten „Western” wziął?
Zainspirowałem się rozmową. To było dwa lata temu, kiedy to Robert Talarczyk obejmował stanowisko dyrektora w Teatrze Śląskim. I wówczas przeprowadziliśmy rozmowę, podczas której jeszcze nie wiedziałem, że będę pracował w Teatrze Śląskim. Wtedy Robert podsunął mi ten temat. Dla mnie to było zupełnie nowe, że istnieją Ślązacy w Teksasie, którzy tam się osadzili, w samym środku Dzikiego Zachodu. W latach, które potem okazały się złotymi latami westernu. Początkowo myślałem, że to jest żart, ale okazało się, że nie. Mało tego, potomkowie ludzi, którzy tam trafili, do dzisiaj mówią archaicznym językiem śląskim, z czasów przed Bismarckiem, czyli bez naleciałości niemieckich.
Długo nosiłeś się z tym tematem?
Temat pracował gdzieś w głowie. A kiedy się okazało, że trafiłem do pracy w Katowicach w Teatrze Śląskim, od razu ten motyw powrócił. Wtedy rozmawiałem z Rafałem Urbackim, to jest taki młody reżyser, bardzo ciekawy. Wspólnie wymyśliliśmy, aby trzymać się konwencji westernu. Dlatego, że Ślązacy trafili tam w czasach ważnych dla westernu, ale i dlatego, że na Śląsku jest to temat szczególnie ważny. Jest pan Kłyk, który kręci westerny od lat. Jest miasteczko w Żorach. Są grupy ludzi, którzy ćwiczą rzucanie lassem. Nie wiadomo dlaczego, ale ci kowboje i Indianie są tam bardziej popularni niż gdzie indziej. W latach 90. wyszła w Katowicach encyklopedia Dzikiego Zachodu. Czegoś takiego nie było nigdy w Polsce.
Interesujący temat.
Na początku fajnie się mówiło „napisać western”. Naoglądałem się westernów z synem przez cały rok. Mój syn tak się wkręcił, że teraz mamy całą półkę tych filmów i dalej chce je oglądać.
Masz już przesyt tego gatunku?
Raczej tak, chciałbym trochę odpocząć. Naoglądałem się. Ale wracając do sztuki… Jak to napisać, żeby to przenieść na deski? Przecież tam nie będzie filmowych ujęć, efektownych pogoni…
…kurzu.
Tak. Co z tym zrobić? I żeby akcja była niebanalna, żeby coś odkryć, coś ciekawego powiedzieć. I utknąłem z tym tekstem, nie wiedziałem, w którą stronę iść. Była totalna niemoc. Któregoś dnia poszedłem się przewietrzyć do Cygańskiego Lasu i nagle taki strzał! Że przecież w całej tej westernowej opowieści zapomniałem o tym, że to jest na bazie żywych ludzi! Zatem trzeba tam jechać i z nimi się spotkać!
Ale miałeś już rozpoczęte?
Miałem zaczęte, miałem wymyśloną intrygę, bohaterów, wszystko było rozgrzebane. Miałem poczucie jakiejś ułomności, że to koło się kręci w powietrzu, samego mnie to nie tak bardzo interesowało, a chciałem, aby mnie ciekawiło. Chciałem tam pojechać, z założeniem, że sam nie wiem, czy to coś da, ale żeby mnie ruszyło. I pojechałem do Teksasu. Oni tam, na miejscu, mówili, że wpadłem po sól, bo przyjechałem raptem na 10 dni. Ale myślę, że to było niezbędne, choć nie tak dużo z tego wyjazdu ostatecznie w „Westernie” wykorzystałem. Myśleliśmy na początku, że będzie część reportażowa, potem skupiliśmy się na tym, aby jednak był to sam western. Jest charakter, idea, natomiast nie ma bezpośrednich historii ludzi, którzy tam żyją. Są fragmenty opowieści, które tam usłyszałem. Pojawiają się miejsca.
U kogo tam mieszkałeś?
Mieszka tam niezwykły, charyzmatyczny ksiądz, Franciszek Kurzaj, który wyjechał w 1986 roku z Polski. Jak dodzwoniłem się do Teksasu, od razu mi powiedziano, żebym się z nim skontaktował. Zresztą to była zabawna rozmowa, bo znalazłem stronę internetową miasteczka Panna Maria i zadzwoniłem na numer telefonu tam podany. Pan mówił co prawda przede wszystkim po angielsku, ale starał się dogadać ze mną po polsku. To takie dziwne, dzwonisz sobie z teatru do Teksasu i zastanawiasz się, która tam jest godzina. Tam ktoś odbiera i mówi. Jest, żywy człowiek, i jeszcze krzyczy do żony: „Lorka, chodź tutaj”. Żona mówiła lepiej po polsku i skierowała mnie do księdza w Pannie Marii, a ksiądz w Pannie Marii skierował mnie do księdza Franka, który mieszka niedaleko Panny Ma-
25
ludzie rii. Wszyscy dzwonią do niego, bo wiedzą, że on przyjmuje. W ogóle nie było mowy, żebym szukał noclegu, on dał mi spanie, jedzenie i jeszcze wszędzie mnie woził.
Dobrze trafiłeś.
Dobrze. I wydaje mi się, że on tak traktuje wszystkich, którzy tam przyjeżdżają. On uważa, że to jest dobre dla wszystkich, jeśli ludzie się odwiedzają. Bardzo dba o to, aby tożsamość tych ludzi nie zanikła. Dlatego przywozi ich do Polski, niebawem znów tu przyjadą. Głównie do Katowic i na Opolszczyznę, w czasie pobytu odwiedzają górę Świętej Anny.
Potomkowie osiadłych tam Ślązaków przyjeżdżają?
Pierwsza ich wizyta była w latach 70. I to było wielkie spotkanie, bo oni odnaleźli rodziny, z których wyjechali ich przodkowie. Pięć pokoleń wstecz!
Szukają śladów swoich przodków?
Tak, nie wiem, czy to jest trend, czy to trwa już dłużej, ale szukanie korzeni jest dla nich ważne. Mam wrażenie, że znacznie ważniejsze niż dla nas. To jest dla nas dosyć niezwykłe, że ci ludzie, z którymi rozmawiałem, potrafią prześledzić historię swojej rodziny do połowy XIX wieku, i to ze szczegółami: czym się kto zajmował, ile miał bydła, czy walczył z Indianami, w jakiej armii służył – to jest wszystko zapisane. Ludzie szukają informacji, interesują się Polską. Pytali mnie na przykład, jakie filmy, książki polskie warto zobaczyć i przeczytać.
To jest niezwykłe, że tak żywo się tym interesują.
Wydaje mi się, że to jest specyfika Ameryki, przynajmniej północnej półkuli. Że ważne jest, skąd pochodzisz. Jeżeli znasz swoje korzenie, to jest wartość. I to nie dotyczy tylko Polaków, ale wszystkich narodowości, które tam osiadły. Choć specyfiką tych Ślązaków było to, że oni bardzo długo, przez trzy pokolenia, nie chcieli się integrować.
Zrobili sobie enklawę?
Nieliczni odważyli się wyjść z tej enklawy. Między innymi jeden z bohaterów naszego westernu, Marcin Mróz, który został rewolwerowcem. Nazywał się Martin M’rose. Tak ma napisane na nagrobku.
Widziałam na Twoim Facebooku zdjęcia nagrobków z Panny Marii, z bardzo zniekształconymi nazwiskami.
Po pierwsze – są to nazwiska zniekształcone, po drugie – takie, które w Polsce mogłyby uchodzić za obraźliwe, na przykład Pierdolla. Tu zmieniali nazwiska, a tam nie czuli, że są obraźliwe. Jeden słynny Pierdolla pracuje w Houston, w Centrum Lotów Kosmicznych.
Kultywowali swój język?
Przez te trzy pokolenia, z tego, co się zorientowałem, w większości nie mówili po angielsku.
Tylko po śląsku?
No właśnie oni mówili, że mówią po polsku, nie rozróżniali tego. To chyba jest dość specyficzne dla nich. Znalazłem informacje, że przez to, że nie mówili po angielsku, traktowano ich trochę jak Murzynów. Z góry więc uznawano ich za niewykształconych, co nie było prawdą, bo w Pannie Marii powstała pierwsza polska szkoła. Bardzo dużą wagę przykładali do edukacji.
26
Czuli się tam Ślązakami czy Polakami?
Polakami ze Śląska. Do dzisiaj tak jest, kiedy spotkałem tam ludzi, których pytałem, czy są Ślązakami, to nie wiedzieli, o co chodzi – oni są Polakami. Kiedy były plebiscyty, czy Śląsk ma należeć do Polski, czy do Niemiec, oni słali do swoich rodzin listy, w których pisali: „Jak wy możecie głosować za Niemcami?”. To było dla nich oczywiste, co do dzisiaj być może jest na Śląsku kontrowersyjne. Taka anegdota. Kiedy tam zaczęli przyjeżdżać Polacy z Polski i mówić polszczyzną, oni odpowiadali: „Przecież to my mówimy po polsku, to po jakiemu wy mówicie? Może po rosyjsku?”. Przyjechali goście z tej sowieckiej Polski, więc jakiś zrusyfikowany ten polski. „Przecież to my godomy po polsku”. Teraz, jak przyjeżdżają do Polski, już wiedzą, że pochodzą ze Śląska.
Duża grupa wtedy ich wyjechała?
Najstarsza emigracja grupowa to było 150 osób, w połowie XIX wieku. Wyjechali pociągiem, to był słynny wyjazd, bo prasa o tym pisała, na przykład „Gwiazdka Cieszyńska”. Jak pociąg zatrzymał się w Berlinie i tam mieli przesiadkę, prasa berlińska pisała, że dużo Polaków jedzie do Ameryki. A potem były kolejne fale, mimo że ta pierwsza grupa natrafiła na jakieś masakryczne warunki. Starali się to jednak przedstawić w jak najlepszym świetle. Pisali: „Przyjeżdżajcie”, mimo że mieszkali w ziemiankach.
Co ich stąd ruszyło?
To był taki czas, kiedy rzeczywiście spadała plaga za plagą na cały teren Śląska. Po wojnie krymskiej, kiedy ceny żywności poszły mocno w górę, pojawiły się powodzie, głód, zarazy. No i pruskie wojsko – groźba tego, że pójdzie się walczyć za Prusaka. Ale bezpośrednim impulsem było to, że wyjechał niejaki ksiądz Moczygemba z Opolszczyzny, do niemieckich parafii w Stanach. Napisał do członków swojej rodziny, żeby przyjeżdżali: „Tu jest tania ziemia, lato trwa cały rok, dojdziecie tu do bogactwa, przestańcie się biedzić na tych malutkich poletkach”. Jego listy krążyły po całej wsi. Ludzie zostali zwabieni wizją lepszego życia. Co ciekawe, często myśli się, że to ci biedni wyjeżdżali, ale oni nie mieli pieniędzy, żeby dostać się na statek. Na początku tylko najbogatszych było stać na wyjazd.
Przecież dla takiego człowieka to była wyprawa życia. Sprzedać wszystko, opuścić rodzinne strony i na statek...
Tak, wielu z nich sobie kompletnie nie wyobrażało, jak to jest daleko, to często byli ludzie, którzy nie ruszali się poza kraniec swojej wsi. Dostali wiadomość od księdza, a potem już nie było jak wrócić. Zabrali wszystko, krzyż z kościoła, dzwon, żeby im przypominał znajomy dźwięk. Płynęli 2-3 miesiące statkiem, część na tym statku umierała, więc to już musiał być wstrząs, że tyle się płynie. Wylądowali w Galvestone, na południu Teksasu. Moczygemba na nich nie czekał, bo się okazało, że miał inne ważne zajęcia. I szli przez prerię, niektórzy wynajęli wozy od Meksykanów. Jakoś tam sobie pomagali i szli. A potem się okazało, że trafili w miejsce, które Komancze uznawali za swój teren łowiecki, więc borykali się z Indianami, z którymi sobie różnie radzili, niektórzy byli masakrowani przez nich strasznie. Nie rozumieli dlaczego, próbowali się z nimi dogadać. Jest opowieść, że niejaki Pyka wynosił Indianom mleko i ser codziennie, aby mieć spokój. I rzeczywiście zostawiali go w spokoju, bo nie chcieli stracić mleka i sera. Założyli najpierw miejscowość Panna Maria, bo tam dotarli 24 grudnia 1855 roku i zrobili pasterkę. Potem założyli miejscowość Kosciusko, bo tak wymawiali, i Cestohowa. I te miejscowości mają tam takie nazwy. I jest ta postać Marcina Mroza, który się urodził w miejscowości
Hedwig. I ten Mróz się wyrodził, bo kradł bydło. Postanowił zostać rewolwerowcem. Sprzymierzył się z sąsiadującą miejscowością… To jest bardzo ciekawa historia i wokół tej historii osnuliśmy „Western”. Panna Maria sąsiaduje przez miedzę z miejscowością Helena. Pomyślałem, co za zbieg okoliczności, że Panna Maria z Heleną sąsiaduje, trzeba to brać. I że nie tylko ze sobą sąsiadują, ale się ze sobą tłuką. Helena była po wojnie secesyjnej miastem bezprawia. Tam ściągali bandyci, weterani wojenni, południowcy, którzy potracili wszystko i nie do końca potrafili pogodzić się z przegraną. Oczywiście w wojnie secesyjnej Ślązacy nie zajęli stanowiska. Uciekli z Polski przed wojną i trafili w inną, nie swoją wojnę. Ale musieli się określić, więc raczej sympatyzowali z Północą. I za to im się dostało, bo kowboje z Heleny ich najeżdżali. Były strzelaniny, wpadli do kościoła, zgwałcili dziewczynę. Przyjeżdżali sobie postrzelać – to były takie akcje, że na przykład osiemdziesięciu ich wpadało na koniach i strzelali sobie do ludzi, którzy wychodzili z kościoła. Niejaki ksiądz Adolf postanowił się bronić i odprawiał mszę z rewolwerem. Zorganizowali samoobronę – nauczyli się jeździć konno, nauczyli się0 strzelać i zrobili taką defiladę przez Helenę. Te potyczki trwały tam dość długo, około dwóch lat. W końcu „maryjoki” posłali po pomoc do armii jankeskiej, która przez rok okupowała Helenę i wieszała rewolwerowców. Do dziś w Helenie jest małe muzeum, gdzie wypomina się Ślązakom, że to za ich sprawą wywieszano tamtejszych. No i część tych Ślązaków chciała się zasymilować, jak Marcin Mróz. I ten incydent Od lewej: Mikołaj, Artur i Jan Pałyga i historia Marcina Mroza są kanwą „Westernu”. Przy tym wszystkim pojawia się wątek murzyński. Jest w Pannie Marii jeden grób Murzynki, z napisem: „We wdzięcznej pamięci – Marta Becket”. Była akuszerką i mamką, ludzie się na początku bali, że dziecko, które będzie piło mleko Murzynki, będzie czarne. Zobaczyłem ten grób i usłyszałem opowieści o niej – stąd się wzięła postać drugiej bohaterki westernu, która się nazywa Ofelia i jest ciemnoskóra.
Jak wygląda współczesność w Pannie Marii?
Dzisiejsze pokolenia już nie mówią po polsku. Ci starsi przepięknie mówią po śląsku. Śląskim, który nie ma germanizmów, ale anglicyzmy. Oni „lajkowali”, zanim zaistniał Facebook. Mówili: „Jo lajkuja ta kara”, czyli: „Ja lubię ten samochód”. Wymyślali nowe słowa, na przykład samolot to „furgocz”. Jak zaczęli stawiać przydomowe szyby naftowe, gdy się okazało, że tam jest ropa, mówili na to, że „plumpują sobie olejki”.
To musi być niesamowity koloryt…
Tak, dopiero te kolejne pokolenia do czegoś tam doszły, bo przez długi czas klepali biedę. Tak sobie pomyślałem, że jak się gdzieś wyjeżdża, to trzeba mieć tę myśl, że pracuje się na swoje prawnuki. Może dzisiaj się to przyspieszyło, ale tam miałem taką refleksję, że decydując się na emigrację, pracuje się nie
na siebie. Dzisiaj żyją tam znakomicie z nafty, mają uran, gaz łupkowy. To są zamożni ludzie.
Żeby wyjechać, trzeba mieć w charakterze otwartość na zmianę i trudności, nawet dzisiaj ludzie jadą w obcą rzeczywistość.
I to jest trudne. Natomiast tam, mimo wszystko – mimo że trafili na szlak przemytników bydła, że mieli to miasteczko bezprawia, nie wiedzieli, jak się uprawia kukurydzę – oni jakoś pasują do tego miejsca. Ze śląską mentalnością. To, co zauważyłem, co jest tam ważne, to skąd pochodzisz, rodzina, dużo dzieci, religijność. Każdy należy do jakiegoś Kościoła. To pasuje do śląskiej mentalności, w której od pokoleń ważne było: Bóg, praca, rodzina.
Jak myślimy o emigracji Polaków do Stanów, mamy na myśli raczej Górali z Podhala. A ten wątek śląski jest mało znany.
Tak, okazało się, że Górale wyjechali później. Nie znam motywu emigracji góralskiej. Natomiast Ślązacy byli pierwsi i nie było ich mało. Mówiono mi tam w redakcji gazety, że 20% obywateli ma pochodzenie śląskie.
Byłeś tam, zobaczyłeś i potem już ruszyło pisanie? Tak, ruszyło, już w samolocie pisałem. Jak przyjechałem, miałem gotowy szkic.
W sumie szybko się to potoczyło, byłeś tam w kwietniu, a w czerwcu już odbyła się prapremiera.
Musiało się potoczyć szybko, bo były deadline’y. Na początku mówiło się, że premiera miała być w czerwcu, potem okazało się, że premiera będzie we wrześniu. Ale jestem tak naładowany tymi tematami, że wydaje mi się, że nie wszystko wykorzystałem. Na razie jednak chcę odpocząć i niech się to w głowie przepracuje. Jeszcze jest możliwość wprowadzenia zmian do tekstu.
Ta śląskość w Bielsku-Białej jest trudnym tematem.
Kiedy pisałem „Testament Teodora Sixta”, zupełnie nie myślałem o tym mieście jako związanym ze Śląskiem. Dlatego w „Testamencie” nie ma ani słowa o Śląsku, co mi zarzucano, bo tu przecież też mieszkali Ślązacy. Ale podczas tych polemik trochę to zaczęło ewoluować. Owszem, to miasto ma w tej chwili inny charakter, to nie jest śląskie miasto, ale nie można zakłamywać historii. A historia tego miasta jest taka, że było w połowie śląskie. Dziś myślę, że warto szanować jego różnorodność.
To miasto jest bardzo wielokulturowe i to jest jego esencja: że nie było i nie jest jednorodne. Tu jest taka specyfika.
To prawda, ale w tej wielokulturowości trzeba też uwzględnić między innymi kulturę śląską.
Tak jak i spuściznę polską, żydowską, niemiecką, katolicką i ewangelicką. To jest mieszanka.
Tak, i ten wyjazd pokazał mi w innym świetle stereotyp Śląza-
27
ludzie ka. Bo jest taki stereotyp Ślązaka, że to jest taka pierdoła, która słucha tych śląskich piosenek, zajada krupnioki, generalnie jest dość gamoniowaty. To tam spotkałem Ślązaków, którzy się świetnie sprawdzili na Dzikim Zachodzie. Ranczerzy, farmerzy przetrwali w tych twardych warunkach i sprostali temu z sukcesem.
Ślązacy są pracowici?
Trudno mi to ocenić na tle innych kultur, ale aby tam przetrwać, musieli ciężko pracować. Dostali dużo ziemi, którą trzeba było uprawiać. Trzeba było mieć dużo dzieci, aby pracowały na polu.
Dużo zaczerpnąłeś z historii, które tam usłyszałeś?
Podobały mi się opowieści o barwnych postaciach, które tam żyły. To są raczej takie ziarenka, które dopiero razem tworzą pewną całość. Na przykład o Janysku, który cały czas podkreślał, że my jesteśmy ze Śląska, jesteśmy oszczędni i pracowici. Długo opierał się przed założeniem klimatyzacji. Tam są straszne upały i bez klimatyzacji nie da się funkcjonować. Ale dla Janyska klimatyzacja to luksus, a my ze Śląska jesteśmy oszczędni. Ubikacja w domu? To jakiś wymysł. Albo niejaki Aleks Dugi. Jest takie jedno jego zdjęcie, kiedy klęczy w kościele w Pannie Marii, kapelusz ma odłożony. Aleksa pamiętają, jak chodził po wsi i pytał: „Co będzie, jak nie będzie dyszczu? Będziemy robić to, co w starym kraju, będziemy czekać”. Mary Mika, silna kobieta, która dożyła późnej starości i dorobiła się na nafcie. Była pod koniec życia milionerką, ale żyła bardzo skromnie. Nie ufała bankom i miliony dolarów trzymała w fartuchu. Razem z dziesiątką dzieci mieszkała w dwuizbowym domu i swoje dzieci nazywała po kolei imionami z Litanii do Wszystkich Świętych. Chodziła po wsi i opowiadała: „Kto by pomyślół, że jo jestem tako bogato”. Dopiero na starość trafiła do domu spokojnej starości. To też mnie tam ruszyło – tam jest normą, że starsi ludzie idą do domu starców. To w ogóle nie jest dziwne. Wszyscy wiedzą, że tam pójdą. Byłem świadkiem w takim domu starców, kiedy dzieci przywiozły rodzica. Jakoś bezstresowo się to odbywało, nie oceniam tego w żaden sposób, ale zauważyłem, że tam wszyscy tak robią. Mary Mika trafiła więc do domu starców, gdzie opiekował się nią Murzyn, i na koniec miała tylko prośbę, aby „ten czorny się nią nie opiekował” – a to był najlepszy lekarz w tym ośrodku. Usłyszałem mnóstwo takich małych opowiastek.
A zamieściłeś je w „Westernie”?
Starałem się trochę ich umieścić. Rozmawialiśmy też z Robertem Talarczykiem, aby wydać publikację w formie reportażu, gdzie można by zamieścić te historie, które w sztuce się nie znalazły.
Premiera będzie we wrześniu? (Na wywiad umówiliśmy się w ostatnich dniach lipca – przyp. red.).
Tak, czwartego września.
Do tego czasu mogą jeszcze nastąpić zmiany w tekście?
Oczywiście, myślę o tym.
Czyli ten western cały czas będzie Ci towarzyszył.
Chciałbym, aby miał swoją pociągającą historię, a jednocześnie aby było w nim trochę ironii, ale też by zachować tę śląskość, koloryt. Aby to było o czymś, co łączy tamtych
28
Ślązaków z tymi w Polsce.
Czy jest taka świadomość łączności tych i tamtych ludzi?
Ta łączność jest, bo oni co roku przyjeżdżają, była też wystawa dotycząca tych, którzy wyjechali.
A z jakich miejscowości najczęściej wyjeżdżali?
Z Opolszczyzny i z takiego regionu od Opola do Gliwic. Ale szukałem też sprawy, jaka ich łączy. Wydaje mi się, że tam i tu mają podobny dylemat. Co dalej? W którą stronę pójść? Tam jest to trochę na ostrzu noża, czy się asymilować z Amerykanami już całkiem, czy jednak w jakiś sposób kultywować odrębność. Czyli chodzimy do polskiej szkoły, kościoła, mówimy po polsku i jesteśmy wśród swoich. Każdą drogą, jak się pójdzie, coś się traci. Wydaje mi się, że podobnie jest na Śląsku. Czy tworzyć coś w rodzaju autonomii, pielęgnować własną odrębność, czy jednak korzystniej będzie o tym zapomnieć. Czy da się jakoś wypośrodkować. To jest dla mnie zaskakujące, że tu i tam podobna kwestia jest ważna. Ona się oczywiście sama rozwiązuje w jakiś sposób. A inną rzeczą, niezwiązaną ze Śląskiem, która przyszła mi tam na myśl, jest to, że w ciągu dwóch lat odwiedziłem dwa zupełnie inne miejsca, chociaż takie podobne. Rok temu Burkina Faso w Afryce, a w tym roku Teksas. Teksas bardzo zamożny, a w Burkina Faso totalna bieda. W ciągu roku zobaczyć dwa bieguny – to jest dość wstrząsające przeżycie. Trudno to nawet nazwać i opisać. Gdzie my jesteśmy w tym wszystkim?
Ale do Burkina Faso znów się wybierasz, zbierasz ludzi, aby tam robić teatr.
Chciałbym. Nie do końca wiem, dokąd to zaprowadzi, ale mam takie poczucie, że chciałbym coś takiego zrobić.
Dla ludzi brzmi to tak egzotycznie, że najpierw mówią: „Tak, pojadę”, a potem dopiero szukają Burkina Faso na mapie.
Mały kraj wielkości Polski.
Bez dostępu do morza.
Tam są strasznie trudne warunki do życia. Ciekawe, że w Teksasie warunki też są trudne, ale zupełnie inaczej się to tam potoczyło. Też jest gorąco, jest pustynia i są grzechotniki, mnóstwo insektów. Dlaczego w podobnych warunkach klimatycznych tam jest najbogatsza część świata, a tu taka biedna.
Może klucz tkwi w tym, że tam wszyscy przyjechali, aby poprawić swój byt, czyli zabrali wszystko, wyszli z domu, wsiedli na statek. To już jest ten przełom, o którym mówiliśmy – że to nie jest dla wszystkich.
Tak, tam przyjechali ludzie z dużymi marzeniami, aspiracjami, chcieli zrealizować swoje marzenia. Ta ekonomia była dla nich najważniejsza, przyjechali do Ameryki, aby żyć lepiej, i robili wszystko w tym kierunku. W Afryce żyje się tak, jak żyło się zawsze. Nie ma punktu odniesienia. Z tego by wynikało, że korzystniej wychodzą ci, którzy próbują coś zmienić i wyjeżdżają. Ale dopiero w czwartym pokoleniu, pod warunkiem, że jest ropa (śmiech).
Ale Ty nie planujesz wyjazdu z Bielska-Białej?
No nie, mam tu dom, który będę długo remontował (śmiech).
DLA TURYSTÓW WYPOCZYWAJĄCYCH W REGIONIE PODBESKIDZIA SZYNDZIELNIA JEST JEDNĄ Z NAJPIĘKNIEJSZYCH ATRAKCJI TURYSTYCZNYCH. NASZA REDAKCJA POSTANOWIŁA ODKRYĆ TAJEMNICE ZWIĄZANE ZE ZNAJDUJĄCYM SIĘ TAM SCHRONISKIEM.
Burzliwe dzieje szwajcarskiej perełki Tekst: Agnieszka Pollak-Olszowska bielsko.biala.pl, zdjęcie: własność Tomasz Biesik
W XIX wieku turystyka górska była jednym z najpopularniejszych sportów. Coraz więcej gości zaczęło przyjeżdżać w nasze regiony, żeby ją uprawiać. Budowa schronisk stała się więc koniecznością. W 1893 roku we Frydku powstała organizacja turystyczna Beskidenverein, której celem było tworzenie bazy noclegowej dla amatorów górskich wędrówek. Jej bielski oddział chciał dysponować własnym schroniskiem. Młoda organizacja nie dysponowała jednak odpowiednimi finansami, więc we współpracy z właścicielem schroniska na Magurze – Adolfem von Klobusem – rozbudowała jego obiekt. Niestety, w 1895 roku podczas otwarcia nowego budynku wybuchł pożar, który go całkowicie pochłonął.
Winiarnia i alpinarium
Po tej klęsce, towarzystwo Beskidenverein szukało miejsca na budowę nowego schroniska. Ostatecznie wybrano Szyndzielnie, którą Niemcy nazywali Kamienicką Płytą. Z pomocą przyszły władze miasta Bielska, które udostępniły działkę i zaoferowały pomoc finansową. Projekt schroniska narysował sam Karol Korn,
projektant wielu budynków w naszym mieście. Po rocznej budowie, 18 lipca 1897 roku nastąpiło uroczyste otwarcie nowego schroniska. Stworzony w szwajcarskim stylu nowoczesny budynek dysponował 53 sypialniami, łazienkami, restauracją oraz winiarnią. W najwyższej izbie, w schroniskowej wieży mieściła się stacja meteorologiczna. Goście i pracownicy placówki mieli także do dyspozycji telefon i telegraf. Schroniskowa restauracja szybko zyskała sławę dzięki wybornym daniom i różnym rodzajom piwa. Dzięsięć lat później znany bielski ogrodnik i działacz Beskidenverein Eduard Schnack założył przy schronisku alpinarium, w którym rosło prawie pół tysiąca różnych gatunków roślin. Niestety, w okresie napiętych stosunków polsko-niemieckich Polacy nie byli mile widziani w tym miejscu, w pierwszych latach jego istnienia. Zmieniło się to w dwudziestoleciu międzywojennym.
Wojenna zawierucha
Schronisko na Szyndzielni odegrało rolę także w okresie II wojny światowej. Najpierw było miejscem zjazdów i spotkań
29
młodych faszystów z Hitlerjugend. Wtedy także powstała droga z Dębowca na Szyndzielnię. Potem, gdy do Beskidów zbliżały się wojska sowieckie, wokół schroniska wykopano okopy i doszło do bitwy o Szyndzielnię. W jej wyniku budynek uległ znacznym zniszczeniom. Po wojnie budynek przejęło Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, które po szybkim remoncie już w czerwcu 1945 roku przyjmowało pierwszych gości. W 1953 roku zbudowano kolejkę linową na Szyndzielnię, dzięki czemu schronisko zyskało popularność wśród turystów. Niedługo potem poszerzono bazę noclegową do 78 miejsc.W 1985 roku schronisko ucierpiało na skutek pożaru. Piękny budynek na Szyndzielni od początku cieszył się zainteresowaniem wydawców kartek pocztowych. Istnieje około 100 pocztówek przedstawiających ten obiekt, większość z okresu międzywojennego.
inicjatywy
FUNDACJA i jej CZARODZIEJKA Tekst i zdjęcia: Basia Puchala
2025 O St NW, biała stylowa kamienica w Dupont Circle, eleganckiej dzielnicy Washington DC. Od ośmiu lat ten piękny budynek jest siedzibą Fundacji Kościuszkowskiej, jednej z najstarszych organizacji polonijnych w Stanach Zjednoczonych, a dla nas, Polaków w DC, kawałkiem Polski… Domem z daleka od domu. Już z daleka widoczna jest polska flaga, zawsze przyjaźnie trzepocząca na powitanie. Po schodach wchodzimy do jasnego salonu, gdzie pod olbrzymim oknem drzemie sobie czarny fortepian, czekający na pianistę, który zwinnymi palcami obudzi do życia biało-czarne klawisze. Rzeźbione odrzwia, kryształowe kandelabry, ręcznie malowane wazy i półmiski dają nam posmak swojskości. Na ścianach obrazy polskich malarzy, tych znanych i tych, których poznać chcemy, kiedy podziwiamy ich niepowtarzalną twórczość. Ta nieco eklektyczna kolekcja powierzona została Fundacji przez wielu niezwykle szczodrych ofiarodawców, tak Polaków, jak i Amerykanów polskiego pochodzenia. Dzięki nim zaczarowany świat malarstwa i rzeźby przybliża każdego z odwiedzających do polskich pól i lasów. Przypomina o naszej historycznej świetności, wygranych bitwach, wielkich Polakach, którzy odeszli, i tych, którzy są. Przypomina o ciemnych latach zaborów
30
i Polski rozerwanej na kawałki. Każde piętro budynku, a jest ich trzy, pokazuje Polskę w inny sposób. Izba polska, pełna barwnych, wibrujących kolorami, cekinami i haftami strojów regionalnych, opowiada o polskim folklorze I tradycjach. Przepiękna szopka krakowska każdego dnia przybliża do nas Świąt Bożego Narodzenia na krakowskim rynku. Pokój Jana Karskiego opowiada historię tego niezwykłego patrioty i bojownika o Polskę. Zapomnianego przez rząd powojenny… Ludowe kilimy, dywany, cuda rękodzielnictwa. Sznury bursztynów i korali, a ponad wszystko książki, nie tylko książki o Polsce i Polakach, ale również książki napisane przez tych, którzy jako goście przewinęli się przez salon Fundacji, jak np. dr Zbigniew Brzeziński, generał Edward Równy, Jan Nowak czy też Kaya Mirecka-Ploss. Nie sposób nie wspomnieć o niezwykle ważnym miejscu, co prawda niezawierającym żadnych eksponatów historycznych czy też artystycznych, ale niezwykle ważnym dla wielu spotkań – o kuchni. Bo właśnie tutaj czy to szef kuchni ambasady, czy też utalentowani kulinarnie członkowie Fundacji tworzą polskie tradycyjne dania i przysmaki dla
uciechy podniebienia wszystkich tych, którzy zawsze gromadnie na spotkania przybywają. Apolityczna Fundacja Kościuszkowska została stworzona w roku 1925, aby przybliżyć polską kulturę, tradycję i polski język mieszkającym w Stanach. Aby utalentowani studenci mogli wyjechać do Polski, a ci z Polski studiować tutaj. W ciągu lat misja Fundacji rozwijała się i pogłębiała. Obecnie to nie tylko stypendia i nauka, ale również kultywowanie poezji, prozy, muzyki. W takim właśnie niemalże baśniowym klimacie pracuje czarodziejka Fundacji, Basia Bernhardt. Kto z nas budzi się codziennie rano i radośnie myśli o czekającym go dniu pracy? Dla Basi to codzienność. Czuje się tutaj, pośród tych wszystkich kulturalnych i artystycznych cudowności, jak ryba w wodzie. Niezwykle utalentowana, sama nie tak dawno wydała tomik pod tytułem „Nanetta, etc.”, jest wymarzoną gospodynią. Zawsze uśmiechnięta, ciepła, serdeczna, ciągle snująca plany następnej imprezy, wernisażu, koncertu czy też wieczoru poetyckiego. Przyciąga do Fundacji nie tylko zupełnie nową generację Polonii i Polaków, ale również Amerykanów. To, że ktoś nie włada językiem polskim, nie jest żadną przeszkodą w kultural-
31
nej mieszance. Czarodziejka potrafiła również zjednać sobie przychylność, co zaowocowało niezwykle owocną współpracą, polskiej ambasady i konsulatu. To właśnie dzięki tej współpracy możliwe jest organizowanie polskiej Wigilii, dzielenie się smacznościami z wielkanocnego stołu, a także przepyszne pączki w Tłusty Czwartek. Obecnie jej pełna pomysłów głowa zajęta jest przygotowaniem balu na cześć Agnieszki Holland, który odbędzie się 14 listopada w historycznym hotelu Mayflower. Razem z gromadą wolontariuszy dopracowuje każdy detal. Jak przystało na kamienicę z przeszłością, i ta przy O Street ma swojego ducha rezydenta. Nie pokazał się nam jeszcze, ale od czasu do czasu daje o sobie znać… dzwonkiem. Sprawdzony został każdy cal przewodów elektrycznych i nic nie znaleziono, a dzwonek nadal rozbrzmiewa w zupełnie niespodziewanych momentach. Czyżby to sam Kościuszko odwiedzał Fundację? No cóż, znana jest słabość pana Tadeusza do pięknych kobiet, więc być może jego ducha zaczarowała Basia czarodziejka? Jeżeli uda się Wam dotrzeć do Waszyngtonu, nie zapomnijcie odwiedzić Fundacji, gdzie drzwi zawsze stoją otworem dla gości – tych z bliska i z daleka. Do zobaczenia więc.
W sercu Beskidów...
W samym sercu Beskidów, w Ciścu obok Węgierskiej Górki, powstało miejsce zaciszne, godne swojej nazwy. Niewielki hotel kryje skarby, których poszukujemy zmęczeni codziennością: odpoczynku, relaksu i pełnego wyciszenia w przyjaznym otoczeniu. Tu można naprawdę odpocząć i dać oczarować swoje zmysły znakomitym jedzeniem, pielęgnacją w SPA & Wellnes w otoczeniu przyrody, która zagląda przez okno do każdego pokoju. Szum pobliskiego strumienia ukołysze nas do snu, a wygodne i pięknie urządzone pokoje są gwarancją odpoczynku w komfortowych warunkach. Cz y można pragnąć czegoś więcej?
ugościć nawet do 50 osób. Posiadamy strefę dla dzieci. Pokoje wysposażone są w: łazienkę, telefon, klima tyzację/ogrzewanie, TV, WI-FI, ręczniki, suszarkę, szlafroki.
Wspaniałe pokoje Oferujemy miejsca noclegowe w pokojach typu standard, lux oraz apartamentach. Wyjątkowy design i starannie dobrane dodatki, w połączeniu z nowoczesnym umeblowaniem pokoi, gwarantują odpoczynek i wygodę. W Hotelu znajduje się 10 jednostek mieszkalnych. W sąsiadującym Pensjonacie znajduje się 7 pokoi typu lux oraz 3 apartamenty, dzięki czemu możecie Państwo
32
Wyjątkowe menu Hotel ZACISZE, to miejsce, które pozwala oderwać się od codzienności ze względu na atmosferę, położenie, jak i kuszące doznania kulinarne. Smakowite potrawy przyrządzane przez naszych kucharzy urzekają nie tylko smakiem i aromatem, ale również niezrównaną elegancją podania. Potrawy przyrządzane są według sprawdzonych receptur, wzbogaconych szczyptą fantazji. Sala bankietowa mieści do 100 osób. Relaks Hotel Zacisze to doskonałe miejsce wyciszenia, relaksu, wytchnienia od codziennych zajęć. Strefa Wellness&SPA daje okazję do odprężenia, ukojenia zarówno dla ciała, jak i ducha. Na terenie naszego kompleksu znajduje się basen oraz grota solna, sauna sucha, łaźnia parowa, jacuzzi.
W otoczeniu przyrody Hotel Zacisze znajduje się w miejscowości Cisiec, w gminie Węgierska Górka. Gmina Węgierska Górka położona jest w południowej części województwa śląskiego, w dolinie rzeki Soły na zboczach Beskidu Śląskiego i Żywieckiego. Oferuje doskonałe warunki do wędrówek górskimi szlakami. Beskidzkie szczyty są łagodne i niewysokie, dzięki czemu nadają się także dla początkujących turystów. Bliskie położenie rzeki, otoczenie lasu, rozmaite ścieżki spacerowe i rowerowe sprawiają, że spędzony tutaj czas staje się doskonałym wytchnieniem dla miłośników natury.
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
Wymarzone wesele Kilkudniowy pobyt albo weekendowy wypad za miasto w zacisznym otoczeniu pozwolą nam na regenerację ciała i umysłu. A jeśli poszukujecie Państwo wyjątkowej i komfortowej oprawy wesela, Hotel Zacisze spełni najwyższe wymagania. Z dala od zgiełku miasta, w otoczeniu przyrody, możecie Państwo celebrować ten najważniejszy w życiu dzień! Aby był wyjątkowy, zrobimy wszystko, by nadać mu piekną oprawę. To tu, w sercu Beskidów i wśród najbliższych – Ten Dzień pozostanie na zawsze w Państwa pamięci dzięki niepowtarzalnej atmosferze miejsca, obsłudze najwyższej jakości, wspaniałemu menu i wygodnym, pięknie urządzonym pokojom.
Hotel Zacisze, ul. Turystyczna 1, 34-350 Cisiec (obok Węgierskiej Górki) tel: (48) 33 860 15 10, e-mail: recepcja@hotelzacisze.pl www.hotelzacisze.pl, www.facebook.com/zaciszehotel
33
galeria
Semper fidelis!
Operatorzy Jednostki Wojskowej FORMOZA na pokładzie śmigłowca 7 eskadry działań specjalnych. Fot. Sebastian Kinasiewicz / mat. arch. Dowództwa Komponentu Wojsk Specjalnych „Obywatel polski powinien mieć świadomość tego, że gdy znajdzie się w przypadku zagrożenia swojego życia, jest w Polsce siła, która się o niego upomni” – płk Piotr Gąstał, dowódca jednostki wojskowej GROM. Wojska Specjalne to najmłodszy i najbardziej dynamicznie rozwijający się rodzaj sił zbrojnych RP. Status odrębnego rodzaju sił zbrojnych Wojska Specjalne (WS) uzyskały 24 maja 2007 roku. Współczesne Wojska Specjalne są przeznaczone do prowadzenia pełnego spektrum operacji specjalnych zarówno w kraju, jak i poza jego granicami, w okresie pokoju, kryzysu i wojny. W 2013 roku Polska uzyskała status „państwa ramowego” NATO w zakresie operacji specjalnych, oznaczający zdolność do wystawienia natowskiego Komponentu Operacji Specjalnych i dowodzenia sojuszniczymi operacjami sił specjalnych. Struktura Wojsk Specjalnych oparta jest na samodzielnych oddziałach złożonych ze specjalnie wyselekcjonowanych, wyszkolonych i wyposażonych żołnierzy przygotowanych do działań w środowisku najwyższego ryzyka. Obecnie w tej strukturze funkcjonują Jednostka Wojskowa GROM, Jednostka Wojskowa Komandosów, Jednostka
34
Wojskowa FORMOZA, Jednostka Wojskowa Nil, Jednostka Wojskowa Agat. W Siłach Powietrznych znajduje się 7 eskadra działań specjalnych (7 eds) przeznaczona do wsparcia działań WS z powietrza. Jednostki WS (z wyjątkiem 7 eds) podlegają pod krakowskie Dowództwo Komponentu Wojsk Specjalnych (DKWS). Personel DKWS stanowi trzon wielonarodowego Dowództwa Komponentu Operacji Specjalnych Sił Odpowiedzi NATO i wraz z podległymi zespołami bojowymi pełni w 2015 roku dyżur bojowy. DKWS podlega bezpośrednio Dowódcy Generalnemu Rodzajów Sił Zbrojnych. W Dowództwie Generalnym RSZ funkcjonuje Inspektorat Wojsk Specjalnych (IWS), odpowiedzialny m.in. za kwestie szkolenia i długofalowego rozwoju.
„Tobie Ojczyzno – to motto, które przejęliśmy wraz z tradycjami dziedziczonymi po Cichochemnych, to było ich zawołanie i to zawołanie dla nas jest wciąż żywe i aktualne” – płk Piotr Gąstał, dowódca jednostki wojskowej GROM.
Transport z użyciem śmigłowca na tzw. winogrono umożliwia podebranie żołnierzy bez konieczności lądowania. Fot. Łukasz Zacharczuk, mat. arch. Jednostki Wojskowej FORMOZA
35
Żołnierze przygotowują się do przerzutu z użyciem śmigłowca, podczepieni do liny na tzw. winogrono, za chwilę wzniosą się w powietrze. Fot. Sebastian Kinasiewicz/ mat. arch. Dowództwa Komponentu Wojsk Specjalnych
36
Żołnierze Jednostki Wojskowej Komandosów – baza w Afganistanie, trening strzelecki. W ramach misji ISAF operatorzy z JWK odpowiadali m.in. za szkolenie afgańskich policjantów z poddodziałów antyterrorystycznych. Fot. Marcin Wójcik, Wojnografia.pl/ arch. Dowództwa Komponentu Operacji Specjalnych
Operatorzy Jednostki Wojskowej GROM – w tym roku jednostka obchodziła 25-lecie swojego istnienia. Fot. Bartek Bera / mat. arch. Dowództwa Komponentu Wojsk Specjalnych
37
inspiracje
Operatorzy Jednostki Wojskowej Komandosów szturmują budynek, w którym znajdują się terroryści, ćwiczenia pk. Noble Sword-14. Fot. biuro prasowe ćwiczeń / mat. arch. Dowództwa Komponentu Wojsk Specjalnych
Mordercze szkolenie w Gujanie Francuskiej pod okiem instruktorów z Legii Cudzoziemskiej. Fot. mat. arch. francuskiej Legii Cudzoziemskiej
38
Operatorzy wodnego zespołu bojowego Jednostki Wojskowej GROM. Fot. mat. arch. JW GROM
39
Firma z głową KIEDY W LATACH 80. MINIONEGO STULECIA ANNA I RAFAŁ LOHMANOWIE ROZPOCZYNALI PRZYGODĘ Z WŁASNYM BIZNESEM, NA RYNKU BRAKOWAŁO WŁAŚCIWIE WSZYSTKIEGO, OD MASZYN PO MATERIAŁY. JEDYNIE ZAPOTRZEBOWANIE BYŁO OGROMNE, BO POLACY KUPOWALI WSZYSTKO, CO POJAWIŁO SIĘ NA SKLEPOWYCH PÓŁKACH I NA BAZARACH. DZIŚ PROWADZENIE BIZNESU TO ZUPEŁNIE INNA BAJKA…
www.loman.pl
Produkcja
– Na początku lat 80. rodzice kupili prymitywne maszyny dziewiarskie, które na Zachodzie służyły raczej jako gadżet do samodzielnego, domowego wykonywania sweterków – mówi Stanisław Lohman, syn założycieli firmy, który rozpoczyna przygodę z rodzinnym interesem. – Rodzice robili na tych maszynach swetry, potem przez jakiś czas najprostsze ortaliony w modnych wówczas kolorach i sprzedawali swoje wyroby na bazarach. Wówczas szło wszystko, bo na rynku nie było niczego. Początkowo produkcja, jeśli w ogóle można tak powiedzieć, miała miejsce w garażu. Prawie jak Apple – śmieje się Stanisław Lohman. Pierwsza firma dziewiarska założona przez Rafała Lohmana nosiła nazwę LOTIN, od nazwisk wspólników, którzy po rozstaniu się także produkowali czapki. Kolejna firma mieściła się w budynku przy ulicy Traugutta w Bielsku-Białej i działała pod nazwą AR Loman. W 1992 roku nastąpiła zmiana nazwy na Loman, a firma od tego czasu ma swoją siedzibę w Wapienicy – dzielnicy Bielska-Białej. Właściciele firmy ogromne znaczenie przywiązują do tego, aby czapki produkowane były w ich rodzinnym mieście. Dzięki temu tworzą i nadzorują proces produkcji na każdym jej etapie, od zamawiania przędzy, poprzez projektowanie, aż do sprzedaży. Daje to gwarancję najwyższej jakości produktów, które doceniają odbiorcy w wielu krajach. Początkowo głównymi odbiorcami zagranicznymi byli Rosjanie, którzy zainteresowali się wysoką jakością czapek od polskiego dostawcy. Obecnie w firmie znajduje się 16 najnowocześniejszych niemieckich
Od lewej: Rafał, Stanisław, Maria i Anna Lohman
maszyn do produkcji, w których wykorzystywana jest najlepszej jakości włoska wełna. Firma Loman jest największym odbiorcą przędzy pochodzącej z włoskiej fabryki, która szczyci się tym, że jej wyroby adresowane są do producentów, dla których jakość jest priorytetem. Włoska wełna pochodzi z owiec nowozelandzkich i wyróżnia się naturalnością i najwyższą jakością przędzy, dzięki czemu jest trwała, nie ulega zniekształceniom i daje wysoki komfort noszenia. Fabryka we Włoszech jest tak wielka, że buduje nawet osiedla mieszkaniowe dla swoich pracowników!
Cztery królewny w wieży
Bezpośrednio przy firmie Loman, w wieży, działa pracownia, w której cztery projektantki stale przygotowują nowe wzory. Proces powstawania nowej czapki jest wynikiem pracy wszystkich działów. Dzięki
40
bliskości produkcji panie mają możliwość sprawdzenia swoich pomysłów od razu i na miejscu, na maszynach dziewiarskich. Dzięki tak ścisłej współpracy nowa czapka ma szansę powstać w mniej więcej dwa tygodnie, a wzór jest możliwy technologicznie do realizacji. – Bardzo dużą wagę przywiązujemy do tego, żeby ciągle udoskonalać nasze produkty. Na przykład jako pierwsi w Polsce wprowadziliśmy unikalny sposób zamykania czapki na czubku tak, aby splot ściśle do siebie przylegał i nie tworzył się otwór, który w trakcie użytkowania osłabiałby czapkę. Nasze czapki można nosić latami, tak długo, aż staną się niemodne, ale na pewno nie znoszone. Nawet ogłosiliśmy konkurs dla użytkowników na najstarszą czapkę Loman i jesteśmy zaskoczeni, jak wiele osób ma stare czapki z naszym logo – mówią właściciele fir-
nych, głównie zachodnich, firm. Dwudziesty sezon to czas podsumowań, ale też wkraczania w nowy rozdział firmy, kiedy do głosu dochodzi drugie pokolenie właścicieli. Anna i Rafał Lohmanowie powierzają stery częściowo swojemu synowi, Stanisławowi, który wprowadza między
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
my. Każdego roku Loman oferuje swoim odbiorcom około 200 wzorów, z czego znaczna część jest nowa i zgodna z najświeższymi trendami odzieżowymi, co w efekcie daje 100 wzorów prezentowanych w katalogu. Najwięcej czapek firma dedykuje paniom i młodzieży – około 4050 wzorów, męskich około 15, a resztę stanowią czapki dziecięce. Czego poszukują odbiorcy? Panie szukają czapek pięknych, o fantazyjnych wzorach i splotach. Z myślą o panach powstają czapki oszczędne, w których splot jest najważniejszy i wyróżnia czapkę, ale jest jednocześnie bardziej tradycyjny. Najbardziej kolorowe są czapki młodzieżowe. Dziś robi się też czapki znacznie cieńsze i lżejsze od produktów sprzed kilkunastu lat. Delikatne przędze zachowują swoje właściwości termiczne i pozwalają na produkowanie czapek noszonych jako element całości stroju, nie tylko funkcyjnie w czasie mocnych chłodów.
innymi nowy wizerunek i nowe logo. Poprzedni znak to podpis Rafała Lohmana, przerysowany na potrzeby produkcji. Dziś jest on jednak już przestarzały technologicznie i dlatego właściciele zdecydowali się na do uproszczenie znaku, stąd nowe logo, które jest proste, ale charakterystyczne i wkrótce zagości na wszystkich produktach marki. Firma znana jest w regionie z angażowania się w sprawy społeczne i chętnie uczestniczy w wydarzeniach. Na pytanie o to, co jest najważniejsze, właściciele zdecydowanie odpowiadają: – Jakość, miejsce produkcji i relacje z pracownikami. Najważniejsze jest dla nas to, że dobrze robimy to, co robimy, a nie jesteśmy sztucznie wypromowaną marką, za którą nie stoi dobra jakość. Dlatego najwięcej energii poświęcamy każdemu etapowi produkcji i kontaktowi z klientem. Dla naszych odbiorców bardzo ważne jest to, że czapki produkujemy na miejscu, a oni mogą zobaczyć, jak przebiega proces produkcji. To daje im pewność dobrego wyrobu. Chętnie podejmujemy się wyzwań, jakimi są wymagania naszych klientów, na przykład specjalnie nauczyliśmy się ozdabiania puszystych czapek kryształkami Swarovskiego, co nie jest takie proste, zważywszy na to, że wyrób ma być trwały. Co roku wystawiamy się na targach dziewiarskich i teraz kiedy ktoś pyta nas, czy potrafimy ozdabiać czapki kryształkami Swarovskiego, jesteśmy dumni z tego, że wypracowaliśmy technologię, która nam na to pozwala. Chcemy, żeby nasze produkty były szeroko znane z najwyższej jakości, a klienci wracali do nas zadowoleni, wtedy, kiedy mają ochotę kupić sobie nową czapkę, a nie wtedy, kiedy zużyje im się dotychczasowa.
Dwudziesty sezon, nowe logo
Loman produkuje już dwudziesty sezon, zarówno pod swoją marką, jak i dla in-
41
fashion
Tekst: Beata Bojda Modelka: Joanna Orzechowska, make-up i stylizacja: Beata Bojda, foto: Ula Kóska, korony z papierowych kwiatów: Edyta Moczek
„Etno” znaczy „związany z ludem, narodem, grupą społeczną”, tak jak na przykład w słowie „etnografia”, oznaczającym naukę zajmującą się opisem i analizą kultur ludowych różnych społeczności i grup etnicznych. W jej skład wchodzą także elementy ubioru oraz „malunków” na twarzy i ciele, które są charakterystyczne dla pewnych obrzędów. W kulturze i obrzędowości ludowej Polski wieniec i bukiety z kwiatów były elementem towarzyszącym zarówno religijnym, jak i świeckim uroczystościom, takim jak: zaślubiny, pogrzeb, dożynki czy Wielkanoc. Na przełomie XIX i XX wieku, kiedy rozwinął się przemysł papierów i bibułek ozdobnych, powstała nowa gałąź rękodzielnicza zwana bibułkarstwem. Bibuła znalazła zastosowanie przy wyrobie ozdób, zwłaszcza w okresie XX-lecia międzywojennego. Oprócz tworzenia tradycyjnych wieńców i ozdób na głowę papierowymi kwiatami dekorowano ramy świętych obrazów, przydrożne kapliczki oraz „pająki”, które zawieszano pod sufitem. Z czasem wykształciły się rozmaite techniki bibułkarskie, takie jak: wycinanie, skręcanie, zwijanie, rolowanie, cukierkowanie czy becikowanie. Do swoich projektów wykorzystałam techniki bibułkarskie pochodzące z okolic Opoczna, chociaż to także nieodłączny element małopolskiej i podkarpackiej tradycji. Jej najliczniejsze świadectwa odnajdziemy w Muzeum Folkloru w Sanoku oraz we wsi Tokarnia.
42
43
44
45
fashion Gdy na początku XX wieku Paul Poiret, jeden z twórców najważniejszego segmentu mody, jakim jest haute couture, pojechał ze swoją kolekcją do Ameryki, wywołał skandal. Zrezygnował z deformującego ciało gorsetu, wyeksponował zakrywane dotychczas nogi, a modelki zamiast spiętrzonych fryzur nosiły krótkie włosy. Był to początek wielkiej rewolucji w modzie i wkroczenie do niej feminizmu. Kolekcja wywołała zamieszki na ulicach, a w prawie pojawił się przepis zakazujący kobietom zmysłowego podkreślania ciała oraz noszenia spódnic i halek, których dół, gdy kobieta stoi wyprostowana, sięga wyżej niż 15 centymetrów nad ziemię. Historia mody pokazuje sinusoidę wizerunku kobiety. Na przemian raz staje się ona chłopczycą, by w stroju militarnym w trakcie II wojny światowej służyć narodowi, później w czasie pokoju na nowo w Diorowskim New Looku podkreśla swoją klasę i elegancję. Przywdziewa dopasowany żakiet mocno podkreślający talię i rozkloszowaną spódnice, ale tylko na moment, by potem zastąpić je workowatymi ubraniami i monochromatycznym kostiumem Chanel. Chwilę później szarości zastępuje era disco i hipisów, następnie na scenie disco pojawia się Madonna w szortach, krótkim topie i potarganych rajstopach jako kwintesencja stylu ulicznego.
SK RAJ NOŚ CI
Kim zatem tak naprawdę jest kobieta, skoro jej definicja ciągle ulega zmianie? Sesja zdjęciowa autorstwa Dominika Więcka na przemian pokazuje skrajności kobiecości. Raz modelki pozują w sposób dynamiczny, eksponują i podkreślają swoje walory, innym razem wydają się zawstydzone własnym ciałem i pokazują wrażliwość. Całość wyrażona jest stylizacjami autorstwa Justyny Polskiej oraz fryzurami wykonanymi przez Monikę Korek. W sesji zdjęciowej wykorzystano projekty młodych polskich projektantów: Karoliny Scipniak, Karoliny Marczuk oraz Romana Marchewki (Roh’an).
Fotograf: Dominik Więcek Wizaż & Stylizacje: Justyna Polska Modelki: Marta |AMQ Models| Wiktoria |MANGO Models| Fryzury: Monika Korek / Czarna Róża Art Projektanci: Roh’an, Karolina Scipniak, Karolina Marczuk.
46
47
48
49
50
51
uroda & zdrowie
Stawiam na jakość Wchodzi z energią. W jej oczach odnajduję fascynację, pasję i ciekawość. To uczucie towarzyszy mi przez cały czas naszej rozmowy. Paulina Matuszewska, właścicielka Studio Paula body & soul w Bielsku-Białej. Już jesienią jako jedna z zaledwie trzech Polek weźmie udział w prestiżowym szkoleniu i warsztatach organizowanych przez markę Biologique Recherche w Paryżu. To wyjątkowe wyróżnienie, dzięki któremu będzie miała okazję pogłębić wiedzę kosmetologiczną, aby w efektywniejszy sposób pomagać swoim klientkom. Z Pauliną Matuszewską rozmawia Anita Szymańska
Studio Paula body & soul, ul. Zielona 6, 43-300 Bielsko-Biała, tel. kom. 604 355 641 e-mail:kosmetyka@studiopaula.pl Emilli Smart by studio paula (pielęgnacja dłoni i stóp) ul. Milusińskich 2 43-300 Bielsko-Biała, tel. kom. 519 371 717 ,604 355 641 e-mail:kosmetyka@studiopaula.ig.pl
Od jak dawna prowadzi Pani Studio Paula body &soul ?
Studio Paula powstało w 2006 roku. Ale z branżą kosmetyczną jestem związana od piętnastu lat. W ofercie studia są zabiegi z zakresu pielęgnacji twarzy i ciała, zabiegi medycyny estetycznej i naturalnej. W 2012 roku stworzyłam markę Emilli Smart, która uzupełnia naszą ofertę zabiegami pielęgnacji dłoni i stóp, zatem klienci studia Paula z pełnym przekonaniem mogą powiedzieć o kompleksowości i otoczeniu opieką. Studio Paula body& soul wyróżnia holistyczne podejście do piękna.
Jest Pani osobą bardzo zaangażowaną w to, co Pani robi.
Moja praca jest moją pasją, sprawia mi ogromną satysfakcję. Kosmetologia bardzo się rozwija, dzięki temu wciąż poszerzam swoją wiedzę. Jestem członkiem stowarzyszenia Przyjazna Kosmetyka oraz szkoleniowcem i terapeutą Biologique Recherche. Wielkim szczęściem jest pogodzić pracę zawodową z pasją. A podziękowania klientów za odczuwalne i widoczne gołym okiem postępy w poprawie stanu skóry cieszą mnie niezmiernie. Stawiam na jakość i profesjonalizm – jak dotąd nigdy mnie ta filozofia nie zawiodła.
Co jest najważniejsze w kosmetologii?
W kosmetologii liczy się tak naprawdę trafna diagnoza stanu skory i dokładny wywiad, systematyczność, kompleksowe działanie oraz uczciwość, tak aby spełnić oczekiwania klientów. Dbam o to, aby usługa i produkt były najwyższej jakości i indywidualnie dobrane do stanu i jakości skory.
52
Uczciwość w mojej pracy polega na informowaniu klientów o stanie i kondycji ich skóry, gdy okaże się, że zmiany na skórze są zbyt zaawansowane i kosmetyka sobie nie poradzi. Wówczas odsyłam do współpracujących ze mną lekarzy różnych specjalności – stale współpracuję z lekarzem medycyny estetycznej i medycyny chińskiej. W pracy ze skórą bardzo ważna jest kompleksowość, ponieważ skóra reaguje na to, co dzieje się w naszym organizmie oraz w jaki sposób jest traktowana zewnętrznie. Odżywianie, tryb życia, poziom stresu, choroby – to wszystko ma znaczenie. Na potrzeby swojej pracy ukończyłam szkolenia z dietetyki, aby bardziej rozumieć procesy zachodzące w organizmie i wpływ diety na stan skóry. Dzięki temu, przeprowadzając diagnozę przed rozpoczęciem pielęgnacji gabinetowej oraz domowej, wiem, na co zwrócić szczególną uwagę. Często powtarzam, że „twoja skóra plus nasi specjaliści równa się wspólne piękno”. To właśnie wyróżnia Studio Paula body & soul.
Skąd w Pani studiu wzięła się marka Biologique Recherche?
Już jako studentka spotkałam się z marką BR. Od samego początku idea wytwarzania i działania tych preparatów przekonała mnie, lecz wówczas moja wiedza i doświadczenie związane ze skórą i jej problemami nie były wystarczające, by w pełni wykorzystać potencjał tych preparatów. Dziś z przekonaniem mogę powiedzieć, iż po wielu latach seminariów w Polsce i za granicą oraz pracy na preparatach Biologique Recherche w swoim gabinecie, z pełną
Jak wygląda proces naprawy skóry?
Pierwszym etapem jest ocena rodzaju skory z wykorzystaniem specjalnych procedur fizjologicznych, behawioralnych i dotykowych. Następnie przechodzimy do etapu przygotowania naskórka, aby dotrzeć do warstw głębszych. Ostatnim etapem jest pielęgnacja, podczas której stosowane są produkty zawierające najwyższe stężenie substancji czynnych w celu pobudzenia regeneracji naskórka i dotarcia do głębiej położonych warstw skóry.
W jaki sposób marka Biologique Recherche bierze pod uwagę różne czynniki wpływające na skórę?
Na stan naszej skóry ma wpływ bardzo wiele czynników, takich jak pogoda, temperatura, klimatyzacja, tytoń, zanieczyszczenie środowiska, a także stres, hormony, wiek i higiena. Metodologia Biologique Recherche uwzględnia wszystkie te czynniki i ich zmiany podczas pielęgnacji naskórka. Marka zatrudnia profesjonalistów, których zadaniem jest analiza wszystkich zmiennych oraz wskazanie odpowiedniego sposobu pielęgnacji najlepiej dostosowanego do danego stanu skóry.
Jakie są najczęstsze kosmetyczne problemy Polek?
Najczęściej spotykane problemy, z którymi trafiają do mnie klienci, to: przebarwienia, trądzik, atopia, skóra naczyniowa. Często skóra jest niedotleniona i odwodniona. W obrębie jednej twarzy można jednocześnie zaobserwować obszary prawidłowe, jak też rejony odwodnione oraz nadmiernie wydzielające sebum. Nieprawidłowa pielęgnacja może skutkować nowymi pro-
blemami lub odnowić dotychczasowe. Na przykład zbyt agresywne produkty do cery tzw. tłustej mogą spowodować odwodnienie naskórka, natomiast stosowanie nadmiernie wzbogaconych produktów ściągających do cery kiedyś łojotokowej, lecz obecnie zrównoważonej może spowodować powrót do wcześniejszych problemów. Największym problemem nie są więc, jak się powszechnie uważa, zmarszczki.
Nie zmarszczki?
Zmarszczki każdy będzie miał, wcześniej czy później. Jeśli utrzymujemy skórę w dobrej kondycji, jest ona zdrowa, ma ładny kolor – to zmarszczki mogą być piękne, jeżeli będziemy o nie dbać przez całe nasze życie. Zatem proszę zmarszczki pielęgnować. Łączmy siłę zabiegów mocno nawilżających, takich jak np. mezoterapia, szczególnie polecana na okolice oczu, peelingi i wiele innych. Pamiętajmy, aby skóry nie naciągać na siłę. Zmarszczki nie decydują o wieku skóry, o tym decyduje jej jakość. Jeżeli twarz jest promienna, wygląda młodziej. Ostatnio zasłyszane: zachowajmy pociąg do szczęścia, a nie pociąg do młodości.
Paniom czasem trudno się z tym pogodzić.
Dlatego że oglądają idealne zdjęcia kobiet – po ingerencji grafików, które z rzeczywistością nie mają nic wspólnego. A trzeba akceptować siebie, pielęgnować skórę i korzystać z głową z dobrodziejstw medycyny estetycznej, która jest znakomita, jeśli się nie przesadzi.
W październiku pojedzie Pani jako jedna z zaledwie trzech Polek do Paryża, na specjalne szkolenie i warsztaty przygotowane w Ambasadzie Urody marki Biologique Recherche.
Zaproszenie na szkolenie i warsztaty do Paryża to dla mnie znakomita okazja, aby pogłębić wiedzę i podnieść kwalifikacje. W czasie sześciu dni będziemy mieć kontakt ze szkoleniowcami z całego świata, którzy przekażą nam sporą porcję wiedzy o produktach, zabiegach i nowościach, jakie pojawią się na rynku jesienią. Tę wiedzę mam nadzieję przywieźć do Bielska-Białej, aby jeszcze skuteczniej pomagać swoim klientkom w zwalczaniu problemów skórnych oraz niekorzystnego działania upływającego czasu. Dlatego już teraz Studio Paula body & soul przygotowuje się do przyjęcia nowych procedur pielęgnacyjnych, które wdrażane będą po moim powrocie z Paryża.
53
Anna Lohmann: Szkolenie Biologique Recherche odbędzie się w Ambassade de la Beaute, pierwszym, najbardziej prestiżowym i znanym Instytucie Biologique Recherche, usytuowanym przy Avenue des Champs Elysees. Odwiedzany przez gwiazdy ze świata filmu i mody, doceniony przez nie za profesjonalizm i dyskrecję. W tym roku będzie to szczególna okazja, ponieważ Instytut został przebudowany i powiększony o nowe gabinety. Będziemy więc brać udział w oficjalnym jego otwarciu, na które została zaproszona cała śmietanka towarzyska Paryża. Samo szkolenie podzielone jest na część teoretyczną oraz warsztaty, podczas których uczestnicy podnoszą swoje umiejętności manualne pod okiem międzynarodowych trenerów. Na szkolenie przyjeżdżają kosmetolodzy współpracujący z marką, z całego świata, stąd liczba uczestników z każdego państwa jest mocno ograniczona. Zaproszenie otrzymują najlepsi profesjonaliści z najlepszych salonów. Pani Paulina to doskonały fachowiec. Łączy pasję, wiedzę oraz sztukę, sprawiając, że klienci czują się lepiej i pięknie wyglądają. Pani Paulina nigdy nie spoczywa na laurach, nieustannie doskonali swoje umiejętności i poszerza wiedzę. Jej doskonała znajomość kosmetyków i zabiegów Biologique Recherche stawia ją w czołówce najlepszych, licencjonowanych terapeutów Biologique Recherche. Jako dystrybutor marki Biologique Recherche ogromnie się cieszę, że Pani Paulina jest w gronie naszych Biologique’owych terapeutów. Anna Lohmann Od 2008 roku trenerka francuskiej marki Biologique Recherche, kosmetyczka z trzynastoletnim doświadczeniem, wizażystka, linergistka, autorka publikacji w prasie branżowej, ekspertka ds. urody pojawiająca się cyklicznie w programach TV, członek Stowarzyszenia „Przyjazna Kosmetyka”. Łączy unikalne techniki manualne z ogromną wiedzą merytoryczną z dziedzin biochemii, anatomii i kosmetologii. Od 2014 roku również wyłączny dystrybutor marki Biologique Recherche na terenie Polski.
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
odpowiedzialnością mogę powiedzieć, iż jestem w stanie pomóc osobom z takimi problemami skórnymi, jak przebarwienia, atopia, trądzik, utrata jędrności czy pierwsze zmarszczki. Moje wieloletnie doświadczenie pomogło wybrać najlepsze według mnie marki cenione w Polsce i za granicą, którym zaufałam i które są zgodne z moimi przekonaniami, jeżeli chodzi o holistyczne podejście do piękna. Biologique Recherche jest natomiast wiodąca marka w Studio Paula body & soul. Naturalność i równowaga to serce i dusza kosmetyków tej marki. Stosowane są w nich biologiczne wyciągi o dużym stężeniu – roślinne i morskie – ponad 20% w większości produktów, co jest rzadkością w kosmetologii. Do tego stosujemy unikatowe techniki masażu, aby uzyskać natychmiastowe rezultaty.
REKLAMA
54
NOWOŚĆ! Marka SOTHYS Menu zabiegowe rozszerzone o nowe zabiegi na twarz i ciało Produkty SOTHYS dostępne także w sprzedaży detalicznej
QR CODE
ul. Legionów 26-28 budynek H kompleks Nowe Miasto, 43-300 Bielsko-Biała, tel. 33 810 69 89, 533 463 443 www.tkalniaurody.pl
55
REKLAMA
Wygenerowano na www.qr-online.pl
uroda & zdrowie
Jędrna skóra i piękne ciało bez wysiłku Co to jest cellulit? Jak można się go skutecznie pozbyć? Cellulit to niewłaściwe rozłożenie tkanki tłuszczowej i zmiany o charakterze obrzękowo-włóknistym w obrębie tkanki łącznej podskórnej. Istnieje bardzo wiele przyczyn jego pojawienia się – począwszy od niewłaściwej diety, przez zaburzenia równowagi hormonalnej w organizmie, po niewłaściwe funkcjonowanie układu krążenia. Zdecydowana większość kobiet po 25 roku życia cierpi z powodu nierówności, zgrubień oraz gąbczastych bruzd na powierzchni ciała, w szczególności w okolicach ud i pośladków. Cellulit jest problemem, który spędza sen z powiek płci pięknej. Nie jest łatwo się go pozbyć. Pomarańczowa skórka może powodować brak akceptacji własnego ciała i wstyd przed jego eksponowaniem. Walka z tymi niedoskonałościami wymaga połączenia wielu metod – odpowiedniej diety, aktywnego trybu życia, profesjonalnej pielęgnacji. Żadna z kobiet nie lubi jednak zbyt długo czekać na efekty i chce, by rezultaty zabiegów były trwałe. Skojarzona metoda, oparta na działaniu kompatybilnym dwóch urządzeń: Storz Masterplus i Maximus TriLipo, daje efekty widoczne, wyczuwalne i mierzalne już w bardzo krótkim czasie. Największą niespodzianką jest dalsza poprawa wyglądu i zdrowia skóry przez kolejne 3 miesiące po zakończeniu terapii. Dzieje się tak dzięki zwalczaniu przyczyn i działaniu we wszystkich warstwach skóry. W jaki sposób działa urządzenia Storz Masterplus i Maximus TriLipo? Metoda zwana AWT (Acoustic Wave Therapy), opracowana przez szwajcarską firmę Storz Medical, znaną jako twórca fal uderzeniowych, wykorzystuje fale akustyczne, które tymczasowo zwiększają przepuszczalność błon komórkowych, oddziałując na zwłókniałą tkankę łączną w miejscach, gdzie występuje cellulit. Poprzez wprowadzanie jej w delikatną wibrację, tkanka rozciąga się, zwiększając swą elastyczność. Dodatkowo poprawia się unaczynienie. Fala uderzeniowa dysponuje niesamowitą siłą, która niweluje cellulit i miejscową otyłość na tak trudnych
56
Aldona Ciwis-Lepiarczyk, mgr farmacji, kosmetolog z 20-letnim doświadczeniem:
partiach ciała, jak uda i pośladki czy też brzuch lub boczki. Rozbity tłuszcz musi zostać wydrenowany, aby uległ dalszemu metabolizmowi, poprzez zabieg Maximus TriLipo. Energia TriLipo RF podgrzewa podskórną tkankę tłuszczową, powodując uwolnienie płynnego tłuszczu z komórek. Efekt termiczny przyśpiesza naturalny metabolizm tłuszczu. Eliminacja tłuszczu jest zwiększona dzięki TriLipo DMA, które powoduje „skurcze mięśni”, i drenaż limfatyczny. Skojarzenie fali akustycznej z TriLipo aktywuje metabolizm komórek tłuszczowych poprzez poprawę mikrokrążenia oraz tworzenie się nowych naczyń włosowatych. Rezultatem jest lepsze usuwanie produktów przemiany materii, które są gromadzone w przestrzeniach między-
komórkowych, poprzez układ limfatyczny. Terapia stymuluje tworzenie się włókien kolagenowych. Dzięki tym procesom elastyczność skóry jest poprawiona. Czy należy obawiać się skutków ubocznych zabiegów? Terapia praktycznie nie ma skutków ubocznych. Jedyną niedogodnością jest zwiększona potrzeba przyjmowania płynów w okresie trwania zabiegów. Jak skuteczne są zabiegi wykonywane tymi urządzeniami? Przeprowadzone badania potwierdziły poprawę elastyczności skóry o 110%, wyszczuplenie ud o 2,5-7 cm, zmniejszenie obwodu u 72% osób i REDUKCJĘ CELLULITU O 95%. Kto może poddać się zabiegowi? Jakie są ewentualne przeciwwskazania do jego wykonania? Zabiegowi może się poddać osoba dorosła w każdym wieku. Zabieg przynosi widoczne efekty w walce z cellulitem i obwodem ciała, ale również w redukcji rozstępów po ciąży i przywracaniu napięcia mięśni, modeluje sylwetkę, a skóra poprzez zwiększenie swojej elastyczności zdecydowanie poprawia swój wygląd. Tą metodą można wspomagać również zwiotczenie tkanki łącznej spowodowane starzeniem się skóry. Przeciwwskazania są typowe dla innych zabiegów kosmetologicznych: ciąża, karmienie piersią, posiadanie rozrusznika serca lub defibrylatora, zaburzenia krzepliwości krwi, przyjmowanie leków przeciwzakrzepowych i sterydowych, choroby nowotworowe.
Agnieszka, 40-letnia bizneswoman, mama dwójki dzieci. Od wczesnej młodości borykała się z przypadłością, która z wiekiem się pogłębiała – otyłość w okolicach ud i pośladków. Nie pomagały masaże, ćwiczenia, dopiero kilka zabiegów liposukcji, dzięki którym sylwetka Agnieszki nabrała właściwych proporcji. Zabiegi liposukcji pozostawiły jednak ślady w postaci wiotkiej, luźnej skóry. Zdesperowana Agnieszka szukała ratunku w wielu gabinetach kosmetycznych, z lepszym lub gorszym efektem, zazwyczaj z tym drugim: – Korzystałam z Zaffiro, korzystałam z endermologii – mówi. Teraz poddawana jest zabiegom za pomocą Storza i Maximusa, których celem jest zagęszczenie i ujędrnienie skóry. Terapia likwiduje także cellulit i zmniejsza obwody: – Jestem świetnym przykładem na to, że te maszyny są genialne – mówi Agnieszka. – Po Zaffiro, który jest zbliżonym zabiegiem, takiego kolosalnego efektu nie otrzymałam. Długo poszukiwałam urządzenia, które dałoby radę mojej luźnej skórze na pośladkach i udach. Skóra była jak po ciąży, ogromnie rozciągnięta. – Agnieszka ma za sobą sześć zabiegów, do spektakularnych efektów potrzeba ich w sumie dziesięć. Ale już teraz widzi ogromną poprawę, co pozytywnie odbija się na jej samopoczuciu. Dla wzmocnienia efektów obok Maximusa został zastosowany istny niszczyciel cellulitu – Storz. Mimo długotrwałych zabiegów (dzisiejszy trwał trzy godziny) Agnieszka nie ma siniaków, chociaż skórę ma wrażliwą. – Uważam, że efekt tych zabiegów można zawdzięczać dzięki unikalnemu współdziałaniu tych dwóch urządzeń. To świetnie rzeźbi ciało. Jak ktoś jest oblepiony cellulitem, to urządzenie jest dla niego. Po tych sześciu zabiegach zgubiłam już kilka centymetrów i czeka mnie wymiana garderoby, ale wcale mnie to nie martwi (śmiech).
estetikLaser ul. Cechowa 27, 43-300 Bielsko-Biała tel. 730 077 006 e-mail: biuro@estetiklaser.com www.estetiklaser.com
Ile należy wykonać zabiegów, aby były skuteczne? Najlepsze efekty przynoszą zabiegi wykonywane, w zależności od problemu, w odstępie 3-7dni, w liczbie 10 powtórzeń.
57
DR TATIANA PRUHŁO-MOTOSZKO Absolwentka studiów medycznych na Uniwersytecie Wrocławskim, od 2003 roku zajmująca się medycyną estetyczną. W 2003 roku ukończyła specjalizację z kosmetologii lekarskiej, a od 2012 roku jest specjalistą medycyny przeciwstarzeniowej. Właścicielka Instytutu Medycyny Estetycznej i Przeciwstarzeniowej IDEALLIST.
Zabieg prosto z czerwonego dywanu
Love your skin again Wczesna jesień to idealny moment, aby w skuteczny i bezpieczny sposób zadbać o skórę. Promienie słoneczne, wysokie temperatury mają zbawienny wpływ na poprawę naszego samopoczucia, niestety duża ekspozycja na słońce bez właściwej ochrony słonecznej pozostawia niepożądane efekty w postaci zmarszczek, przebarwień, skóry suchej, czy pojawiających się stanów zapalnych, w tym zmian trądzikowych.
Obecny trend w pielęgnacji skóry sprzyja zabiegom, które są nie tylko skuteczne i bezpieczne, ale również mają dawać natychmiastowe efekty. Dlatego każdy z nas poszukuje miejsc oferujących najnowocześniejsze rozwiązania, gdzie pod okiem specjalisty zostanie dobrana odpowiednia pielęgnacja. Oferta Kliniki Ideallist skierowana jest dla każdego pacjenta, gdzie pod czujnym okiem dr Tatiany Pruhło-Motoszko proponowane są zabiegi na miarę każdego z nas a każdy przypadek rozpatrywany jest indywidualnie. Zabieg SilkPeel MD Platinum to nowość w ofercie Kliniki Ideallist. Urządzenie wykorzystuje opatentowaną technologię DermalInfusion, czyli złuszczanie naskórka przy jednoczesnej infuzji substancji aktywnych w głąb skóry.
W zależności od problemu skóry, specjalista decyduje o głębokości złuszczenia naskórka oraz dobiera właściwą substancję. Do wyboru są 4 różne formuły: witamina C, aby wygładzać zmarszczki, rozświetlać skórę; kwas hialuronowy, aby nawilżać skórę; kwas salicylowy na zmiany trądzikowe i przetłuszczającą się skórę oraz formuła depigmentacyjna dla osób walczących z uporczywymi i powracającymi przebarwieniami. Zabieg można wykonywać na twarzy oraz całym ciele. Jest to jedyny zabieg złuszczający, który możemy wykonywać na dolnej i górnej powiece oraz na czerwieni wargowej. Po zabiegu nie ma konieczności nakładania dodatkowych masek, czy preparatów łagodzących, gdyż skóra nie jest podrażniona, ale jest dogłębnie oczyszczona, rozświetlona i świeża. Bezpośrednio po zabiegu można nałożyć makijaż i udać się do pracy, czy na przyjęcie. Zabieg trwa maksymalnie 20 minut, nie ma przeciwskazań typowych dla zwykłej mikrodermabrazji, jest idealny dla każdego rodzaju skóry. Można go wykonywać w seriach z tygodniowym odstępem lub raz w miesiącu jako zabieg oczyszczający i odświeżający skórę. SilkPeel MD Platinum jest jednym z najbardziej lubianych i najczęściej wykonywanych zabiegów przez gwiazdy uczestniczące w galach typu rozdanie Oskarów. Skuteczność zabiegu potwierdzają specjaliści na całym świecie. Zapraszamy do naszego Instytutu!
Instytut Medycyny Estetycznej i Przeciwstarzeniowej tel. 33 497 27 14, tel. 792 713 002 ul. Pięciu Stawów 4/1, 43-300 Bielsko-Biała
PROMOCJA
kontakt@ideallist.pl www.ideallist.pl
58
Proste zęby to powód do uśmiechu Ortodoncja to dyscyplina stomatologiczna zajmująca się leczeniem wad zgryzu, czyli mówiąc potocznie prostowaniem zębów. Jej zadaniem jest nie tylko poprawa estetyki uśmiechu, ale również warunków czynnościowych zgryzu. Wady zgryzu są bowiem prawdziwym zagrożeniem dla zdrowia narządu żucia, powodując nasilenie próchnicy, rozwój chorób przyzębia (paradontoza) oraz schorzenia stawów skroniowo-żuchwowych. Leczenie ortodontyczne prowadzi się zarówno u dzieci, jak i u dorosłych. Najogólniejszy podział aparatów ortodontycznych wyróżnia aparaty ruchome i stałe. Te pierwsze stosujemy
zazwyczaj u dzieci, a skuteczność ich działania zależy w znacznym stopniu od współpracy pacjenta, tzn. od tego czy aparat jest noszony 16 h/ dobę. Aparaty stałe mogą być przyklejane na powierzchnię wargową lub wewnętrzną, językową zębów (aparaty lingwalne). Aparaty stałe w zależności od materiału użytego do ich produkcji występują w wersji metalowej lub estetycznej (np. porcelanowej lub z monokryształu). Ładny uśmiech to nie tylko zęby zdrowe, białe, ale i proste. Jeżeli pragniesz, aby Twój zdrowy uśmiech skupiał uwagę i podziw innych lub po prostu chcesz się dobrze z nim czuć na co dzień, zaufaj naszym specjalistom i sprawdź nasze możliwości.
59
Aleja Armii Krajowej 193 43-309 Bielsko-Biała tel. (33) 815 15 15 kom. 697 15 15 15 www.polmedico.com mail: info@polmedico.com
• 14 znakomitych lekarzy • 11 klimatyzowanych gabinetów stomatologicznych • super nowoczesna diagnostyka – tomograf 3D • 7 stanowisk ortodontycznych • łatwy dojazd i wygodny parking PROMOCJA
Piękne, proste zęby
kulinaria
60
Nasz powszedni Żytni, razowy, na naturalnym zakwasie, graham, z żurawiną, pszenny, orkiszowy. Jakby komuś było mało, może spróbować tego z pestkami dyni albo gryczanego. Kulinarne blogi pękają w szwach od przepisów na pieczywo „BEZ”: glutenu, jajek, drożdży. Nawet bez mąki, bo znaleźć można chleby z bakalii czy orzechów. Można go kupić w licznych piekarniach, większych lub całkiem niszowych a można też upiec samemu. Zakwas przekazywany jest z rąk do rąk i w tym jesteśmy w redakcji zgodni: nic nie jest tak przyjemne w jesienny wieczór, jak zapach świeżo upieczonego, domowego chleba. Dlatego oddaliśmy kilka stron specjalistom, którzy z myślą o Was przygotowali i upiekli swoje propozycje. Spróbujecie?
Słonecznikowy by Gabi Wróbel A dlaczego na niedzielne śniadanko nie podać naszym najbliższym własnoręcznie upieczonego chleba? Powiecie pewnie że nie macie czasu? Przepis, który proponuję, wymaga 5 minut pracy (bez oczekiwania i pieczenia). Tylko 5 minut i mamy dwa pyszne bochenki. To chyba niewiele, żeby ludzie, na których nam zależy, cieszyli się zdrowym chlebem, bez polepszaczy smakowych i spulchniaczy. Składniki na dwa bochenki: 1 kg mąki razowej 5 dag drożdży 1 łyżeczka cukru 8 łyżek płatków owsianych 1 litr letniej wody 2 łyżeczki soli himalajskiej 1/2 szklanki słonecznika 1/2 szklanki siemienia lnianego
Przygotowanie: Drożdże kruszymy do miski, dodajemy cukier, płatki owsiane, sól i odstawiamy na 20 minut. Następnie dodajemy mąkę razową, siemię lniane i słonecznik. Mieszamy i przekładamy do foremek natłuszczonych i wysypanych otrębami. Na górze ciasta rozprowadzamy odrobinę wody i posypujemy ziarnami słonecznika. Pieczemy w temperaturze 190oC około 120 minut.
Moim głównym celem jest piec zdrowo, prosto i pysznie. Moje przepisy na wypieki są mało skomplikowane i nie wymagające dużo czasu. Oprócz tradycyjnych serników, ciasteczek czy muffinek znajdziecie u mnie wiele przepisów dla alergików. Serniki bez sera, ciasta bez mąki, ciasteczka bez jajek – to dla mnie żaden problem. Powiedz tylko, czego nie możesz jeść, a wykombinuję przepis na pyszne słodkości. W mojej kuchni nie używam polepszaczy smaku, spulchniaczy czy innej chemii. Zdrowo, prosto i pysznie, bo o zdrowie trzeba dbać. Zapraszam na mojego bloga: www.muffinsandcakes.com
61
kulinaria
Czekoladowy by Kucharnia PAIN AL CIOCCOLATO - francuski chleb czekoladowy za zakwasie. Jak smakuje? Wbrew pozorom to nie jest chleb słodki, głównie za sprawą sporej ilości kakao i dodatku gorzkiej czekolady. Pachnie przepięknie! I równie wspaniale smakuje. Zaliczam go do wytrawnych wypieków. Doskonale smakuje z samym masłem, choć ja nie mogłam się powstrzymać od sięgania po kolejne kanapki z kozim serkiem i truskawkami skropionymi octem balsamicznym, z dodatkiem roszponki; z konfiturą z zielonych pomidorów, z plastrem cheddara i śliwkowym chutneyem, czy konfiturą z czarnych porzeczek. Ma idealnie chrupiącą skórkę i dość puszysty, ładnie dziurkowany miąższ.
Etap I: przygotowanie zaczynu, czyli tzw. biga wersja na zakwasie naturalnym 28 g aktywnego zakwasu 1/4 szklanki (32g) mąki chlebowej 18 g wody w temperaturze pokojowej Wszystkie składniki naturalnego zaczynu (biga) wymieszać razem, aby dokładnie się połączyły. Umieścić bigę w misce i nakryć folią kuchenną. Odstawić w temperaturze pokojowej na ok. 8 godzin (najlepiej zrobić to późnym wieczorem, aby rano mieć gotowy do pracy zaczyn). Etap II: wyrabianie ciasta właściwego cała biga (zaczyn przygotowany 8 godzin wcześniej) 3 szklanki (ok. 393 g) mąki chlebowej 1 1/8 (248 g) wody 4 łyżki (71 g) miodu 1 łyżka ekstraktu waniliowego 4 łyżki (25 g) kakao 1/4 łyżeczki drożdży instant 1 łyżka soli 78 g chipsów czekoladowych (inaczej łezki czekoladowe, dropsiki czekoladowe – można pominąć lub zastąpić siekaną gorzką czekoladą dobrej jakości.)
Przygotowanie: Wszystkie składniki – z wyjątkiem chipsów czekoladowych – zagnieść razem, aby dokładnie się połączyły i aby gluten się uwolnił (używając miksera, wyrabiać na średnich obrotach). Wyrabiać ok. 8-10 minut. Odstawić na 5 minut, aby ciasto „odpoczęło”, a następnie dodać dropsy czekoladowe i dokładnie zagnieść – ok. 1 minuty. Przełożyć ciasto do dużej, lekko natłuszczonej misy, nakryć folią i odstawić do wyrośnięcia na ok. 2 godziny (powinno być ładnie wyrośnięte, czasem zajmie to mniej czasu, czasem trzeba dać ciastu czas i cierpliwie poczekać dłużej – nawet ok. 5 godzin). Wyrośnięte ciasto przełożyć na lekko oprószony mąką blat i podzielić na 2 części (jeśli chcecie więcej mniejszych chlebów, można podzielić inaczej), każda po ok. 454 g. Każdą z części uformować na kształt kuli i odstawić, by odpoczęły kolejne 30 minut. Po tym czasie nadać ciastu pożądany kształt – podłużnego lub owalnego bochenka. Przełożyć do koszyka do pieczenia lub formy – w zależności od tego, w czym chleb będzie pieczony. Koszyk powinien być wyłożony ściereczką oprószoną mąką (chleb, który wyrastał w koszyku przed włożeniem do piekarnika przekładamy na kamień do pieczenia lub rozgrzaną blachę), a forma wysmarowana olejem i oprószona – najlepiej otrębami. Odstawić do końcowego wyrastania na 2,5 3 godz. Chleby powinny ładnie wyrosnąć. Ponownie należy dać im na to czas i cierpliwie czekać, jeśli rosną za wolno. Piekarnik nagrzać do temperatury 200oC. Na dnie piekarnika ułożyć żaroodporne naczynie wypełnione szklanką wody – będzie parowała w trakcie pieczenia, dzięki czemu skórka stanie się chrupiąca. Przed wstawieniem do piekarnika naciąć chleby. Piec 35-40 minut. Można sprawdzić patyczkiem czy chleb jest już gotowy. Upieczony chleb studzić przynajmniej jedną godzinę – tylko czy ktoś tyle wytrzyma?
Anna Maria, autorka bloga KUCHARNIA, miłośniczka kuchni, gotowania i eksperymentowania w poszukiwaniu smaków utraconych i takich, które wydają się nieuchwytne – każda jej potrawa niesie za sobą pewną opowieść. Zajmuje się prowadzeniem warsztatów kulinarnych i promocją produktów. www.kucharnia.blogspot.com
62
63
kulinaria
64
Żytni by Delicato Mąka żytnia jest alternatywą dla tych, którzy nie chcą lub nie mogą jeść pszenicy. Mąki żytnie znakomicie nadają się na ciężkie chleby razowe. Dzięki wzmożonemu wytwarzaniu kwasu mlekowego podczas fermentacji chleb pieczony z wykorzystaniem mąki żytniej ma specyficzny, lekko kwaśny „chlebowy” aromat. Nasz chleb można piec na blasze i wówczas po upieczeniu ma on kształt płaskich podpłomyków, lub wykorzystać do pieczenia specjalne koszyczki i formy, aby nadać mu oczekiwany kształt. W każdej postaci smakuje znakomicie, a zapach rozchodzący się przy jego pieczeniu zwabi do kuchni każdego. Składniki na dwa bochenki: 1 litr zakwasu w postaci żurku, bardzo luźny na mące żytniej ze szczyptą soli 1,8 kg grubej mąki żytniej razowej 15 g soli 80 g drożdży
Przygotowanie: Wszystkie składniki łączymy ze sobą, wyrabiamy ciasto i pozostawiamy je do wyrośnięcia na około 45 minut. Ciasto nie będzie tak wyrośnięte jak drożdżowe, ponieważ nie użyto do wytworzenia chleba mąki pszennej. Pieczemy w 200oC przez około godzinę.
Piotr Gierula, wspólnie z żoną Iwoną, prowadzi szwedzką kawiarnię Delicato Tosca w Bielsku-Białej. Mistrz słodkich przysmaków. Przepisy na ciastka, torty i chleby, które wychodzą spod jego ręki, wymyśla sam, sięgając od czasu do czasu do przepastnego zeszytu, w którym od wielu lat zapisuje ku pamięci ciekawe, zasłyszane przepisy. Wiele z nich pochodzi ze Szwecji, gdzie wraz z rodziną spędził niemal 20 lat i gdzie szlifował swój cukierniczy i piekarski kunszt. Chętnie dzieli się swoją wiedzą z miłośnikami kulinariów prowadząc warsztaty gotowania.
65
kulinaria
PRAWDZIWA UCZTA Tekst: Agnieszka Ściera, zdjęcia: Anita Szymańska
Do Ryszkówki jechałyśmy 15 minut samochodem spod bielskiej Sfery. Całkiem blisko, choć już poza miastem. Ten rejon jest wyjątkowo ubogi w karczmy i restauracje, więc z tym większą ciekawością przekroczyłyśmy próg tego miejsca. Ryszkówka została zbudowana na planie dawnego domostwa Ryszka. Zachowane zostały elementy starego budynku wzbogacone o przepiękną oranżerię niewidoczną z drogi. Z zewnątrz budynek restauracji może wydać się na pierwszy rzut oka niewielki. Ale wnętrze jest przestronne, a przy tym przytulne. Doskonałe na przyjęcia, także weselne. Na dodatek, na piętrze, właściciele przygotowali osiem pięknych pokoi, które mogą pomieścić 15 gości. W takim miejscu miło jest się rozsiąść i poczekać na nadchodzącą ucztę. Upał na zewnątrz wyjątkowo doskwiera, w środku panuje miły chłód. Ryszkówka powoli wtapia się w otoczenie i przyzwyczaja przejezdnych i mieszkańców do swoich gościnnych progów, które pachną „na dzień dobry” pizzą. Piec opalany drewnem umiejscowiony został tuż przy wejściu. Co chwila wychodzi z niego pyszny okrągły placek.
66
Kto wie, może to jeden z lepszych przysmaków w okolicy? My jednak czekamy na dania wymagające od kucharza większego kunsztu w przygotowaniu. Na dobry początek ląduje przed nami minestrone – włoska zupa jarzynowa. Tu w wydaniu wyjątkowo ostrym, ze zdecydowanym smakiem i dominującymi pomidorami. Tarty parmezan i kawałki warzyw dopełniają całości. Taki osssstrrrry smak zupy wzmaga tylko apetyt. Dla przeciwwagi atłasowy, gęsty krem borowikowy, z dużymi kawałkami grzybów. Świetny starter – nie za dużo, nie za mało – w sam raz. Czas na danie główne. Anita próbuje polędwicy wołowej w sosie z zielonego pieprzu. – Kruche, dobrze doprawione, solidna porcja, miłośnicy polędwicy będą absolutnie zadowoleni – relacjonuje Anita między kolejnymi kęsami. – Sałatka świetnie się komponuje z doskonałym mięsem. – Zadowolona mina Anity wystarcza za wszystkie komplementy. Mnie przypada w udziale spróbowanie dania rybnego – dorady z warzywami i opiekanymi ziemniaczkami. Świeża ryba, solidnych rozmiarów, doprawiona została świeżymi ziołami. Szefowa kuchni, bo to wyjątek w naszym regionie, że w kuchni pracują same kobiety, szczyci się tym, że używa przede wszystkim świeżych składników od sprawdzonych dostawców
RYSZKÓWKA 43-512 Bestwina, ul. Krakowska 116, tel. 794 950 550 www.ryszkowka.pl
67
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
i przypraw przyrządzanych na bieżąco. Skórka dorady jest chrupiąca, mięsko miękkie, rozpływające się ustach, przesiąknięte ziołami oraz czosnkiem – pyyycha! A opiekane ziemniaczki nareszcie nie ociekają tłuszczem, jak to w wielu miejscach można spotkać. Nasze dania okraszone zostały dobrym włoskim winem, również dostarczanym przez sprawdzonego dostawcę i używanym także do produkcji potraw.
Tradycyjnie, z pasją RODZINNA FIRMA, PONAD 80-LETNIA TRADYCJA I CHOĆ NIEKTÓRYM CIĘŻKO TO SOBIE WYOBRAZIĆ – ZAWÓD, KTÓRY STAŁ SIĘ OGROMNĄ PASJĄ. CUDZE CHWALIMY, SWEGO NIE ZNAMY! POZNAJCIE HISTORIĘ ZAKŁADU PRZETWÓRSTWA MIĘSNEGO JÓZEF BOŻEK Z GODZISZKI, GÓRSKIEJ MIEJSCOWOŚCI POŁOŻONEJ U STÓP BESKIDU ŚLĄSKIEGO I MAŁEGO. FIRMA OSADZONA JEST GŁĘBOKO W RODZINNEJ TRADYCJI, WYTWARZA REGIONALNE PRODUKTY W OPARCIU O PRZEDWOJENNE RECEPTURY PRZEKAZYWANE Z OJCA NA SYNA, PROMUJĄC LOKALNE SPECJAŁY. Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się ponad 80 lat temu, w 1933 roku, kiedy Adolf Bożek podjął naukę zawodu. W 1946 roku Izba Rzemieślnicza w Krakowie przyznała trzydziestotrzyletniemu wówczas Adolfowi tytuł mistrza rzeźniczo-wędliniarskiego. W latach 30. ubiegłego wieku jego uzyskanie wcale nie należało do łatwych, gdyż dostęp do zawodu był utrudniony, a kasta rzeźników bardzo hermetyczna. Mimo że Adolf Bożek nie mógł odziedziczyć po przodkach swoich zainteresowań (żaden z jego krewnych nie parał się tym zawodem), dzięki nauce za-
wodu i wieloletniej praktyce, uzyskał oficjalne potwierdzenie swoich umiejętności i zapoczątkował nową, rodzinną tradycję.
Pokolenie „wędliniarzy”
Jak to zwykle bywa, historia lubi płatać figle. Dom Adolfa i Marii Bożków oraz cegły przeznaczone na budowę nowego zakładu przepadły, gdy nadeszła wojna. I choć po jej zakończeniu pan Adolf odzyskał swój majątek i wybudował zakład, Polska Ludowa nie sprzyjała prywatnym przedsiębiorcom i ograniczała możliwość produkcji.
Pasję do zawodu odziedziczył na szczęście Józef Bożek – syn pana Adolfa, który 25 lat później, już w wolnej Polsce, otworzył w Godziszce małą masarnię i sklep wędliniarski, będące dziś nowoczesnym zakładem przetwórstwa mięsnego. Zawodu uczy się również wnuk pana Adolfa – Krzysztof, przedstawiciel trzeciego pokolenia lokalnych „wędliniarzy”. Wiejska pieczona, szynka staropolska, kiełbasa lwowska czy pasztetowa wiejska to tylko niektóre z wyrobów na bazie opracowanych przed wojną receptur dziadka Adolfa.
Branża kreatywna?
Wysoką jakość produktów podkreśla smak, powstały w oparciu o własne kompozycje przypraw, których podstawą jest czosnek, kolendra i majeranek. Jeśli peklowanie, to koniecznie w solance z dodatkiem liści laurowych, aby mięso było aromatyczne, kruche i zaróżowione. Gałązka jałowca, dorzucona w czasie wędzenia do tlącego się drewna, przenika mięso intensywnym zapachem lasu. Staropolskie zwyczaje łączone są z najnowszymi metodami produkcyjnymi. Tradycyjne wędzarnie są opalane drewnem olchowym i bukowym, a codzienna produkcja gwarantuje świeżość wy-
68
kindziuka litewskiego, czyli wschodniej wersji salami.
Lokalna produkcja, globalne trendy
Trudno uwierzyć, że sklep Adolfa Bożka, który widzicie na zdjęciu przetrwał czasy wojny i funkcjonuje w Godziszce do dziś. Po prawej Adolf Bożek wraz z żoną.
robów. Ich jakość potwierdza I Miejsce w tegorocznej, IV edycji konkursu „Nasze Kulinarne Dziedzictwo – Smaki Regionów” na najlepszy regionalny i lokalny produkt żywnościowy, tytuł Mistrza konkursu Agroliga, nad którym honorowy Patronat sprawuje Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi czy Certyfikat „Doceń polskie” za szynkę staropolską oraz wiele innych wyróżnień.
Staropolskie, nowoczesne
Może się wydawać, że praca w tym zawodzie jest mało kreatywna. Nic bardziej mylnego. – Ciągle tworzymy nowe, własne kompozycje przypraw, dzięki którym nasze produkty zyskują niepodrabialny smak – mówi Józef Bożek, kontynuujący tradycję zapoczątkowaną przez ojca. W planach mają wprowadzenie do swojej oferty dojrzewających wędlin, np.
Co przemawia na korzyść lokalnej produkcji? Chociażby dbałość o środowisko, stosowanie mniejszej ilości opakowań, a także mniej przetwarzania i chłodzenia, niż w przypadku produktów pochodzących z masowego rynku. Rozwój produkcji lokalnej to także praca dla okolicznych mieszkańców, szansa na zachowanie regionalnej wspólnoty i tradycyjnych zawodów oraz pielęgnowanie kultury wiejskiej. Dostępność w rejonie Beskidów (Bielsko-Biała, Żywiec, 30-40 km od Godziszki) wiąże się z transportem na małe odległości, gwarantującym świeżość produktów. Sukces tej trzypokoleniowej, rodzinnej firmy jest dowodem na to, że lokalne przedsiębiorstwo z powodzeniem może odnaleźć się w dzisiejszych trendach, gdzie tradycja i zdrowe jedzenie są w cenie. Dzięki lokalnemu rynkowi odbiorców firma rozwija się już od 25 lat, kontynuując rodzinną tradycję zapoczątkowaną przez seniora rodu ponad 80 lat temu. REKLAMA
TRADYCJA DOBREGO SMAKU 69
Zdobywca I miejsca w konkursie „Nasze kulinarne dziedzictwo - Smaki Regionów” przyznanego przez Polską Izbę Produktu Regionalnego i Lokalnego.
kulinaria
TU TRZEBA ZJEŚĆ Kiedy ktoś powie „kuchnia śląska”, od razu przywodzi nam to na myśl zestaw: rosół, rolada, kluski i modra kapusta. Dania tak klasyczne, a jednocześnie tak indywidualnie traktowane przez śląskie gospodynie, że trudno wyznaczyć wzorcowy smak. Wygląda jednak na to, że w mikołowskiej restauracji Ratuszowej się to udało! Niebywałe!
70
Właściciel restauracji nie zatrudnia szefów kuchni, bo jak twierdzi, w tej kuchni nie chodzi o indywidualizm. Dla niego liczy się smak i niezmienność receptur – chodzi przecież o tradycyjne regionalne potrawy, które nie mogą podlegać modom, kaprysom czy osobowościom kucharzy. Do Ratuszowej przyjeżdża się więc dla dań, mając gwarancję, że kiedykolwiek się tu wstąpi, smak zawsze będzie ten sam. To trudna sztuka – oprzeć się pokusie eksperymentowania i postawić na potrawy tradycyjne, sprawdzone, których receptury przekazywane są z pokolenia na pokolenie i tworzą klimat regionu. Kuchnia śląska jest lubiana. Jej smak, składniki i kaloryczność wynikają z prostego powodu – niegdyś miała dostarczać jak najwięcej energii mężczyznom pracującym w trudnych warunkach. Stąd nie żałowano tłuszczu, stąd kluski i sporo mięs dobrej jakości. W Ratuszowej położonej w sercu mikołowskiego rynku znajdziemy wszystko to, a przy tym coś więcej – miłość do tradycji i szacunek dla spuścizny pokoleń. I uczciwość, która w gastronomii pozwala od razu odróżnić rzeczy przygotowywane naprędce i tanio od tych szczerych, prawdziwych potraw na bazie najlepszych składników. Restauracje mieściły się w tym miejscu od około 150 lat. W latach 70. w restauracji Myśliwskiej można było zakosztować najpyszniejszego w okolicy, chrupiącego kotleta. Od dwóch lat swoje gościnne ramiona rozpościera, jak wejściowe wrota, restauracja Ratuszowa, do której zostałyśmy zaproszone, aby przetestować smaki tutejszej kuchni. W klimatycznych
wnętrzach, ozdobionych tapetą ze starych mikołowskich gazet i reprodukcjami śląskiego malarza-amatora Pawła Wróbla, zapach i smak splatają się w jedno, tworząc wzorcową kompozycję śląskiej kuchni. Przed nami na stole pojawiają się co i raz nowe dania. – Mocie dziś sernik na ciepło? A szarlotka? Jo chca sernik. – Do Ratuszowej weszło właśnie starsze małżeństwo, na pierwszy rzut oka doskonale zorientowane w tutejszych specjałach. Zwinna kelnerka w tradycyjnym stroju przyjmuje z uśmiechem na twarzy zamówienie i co rusz pyta nas, czy wszystko smakuje i czy czegoś nam nie potrzeba. Kelnerki zwracają się tu do gości w gwarze i tak też prezentowana jest karta potraw. Znajdziemy w niej charakterystyczne dla śląska zupy, jak wodzionka i żur mikołowski, czy dania stanowiące kwintesencję tradycji tego regionu: karminadle, żeberka, rolady. Na deser można sobie samemu ukręcić kogel-mogel, a jak komuś będzie mało, dostanie skubaniec albo jabłecznik. Jako przekąski warto zamówić Bojlę Hajera (talerz wędlin), śledzia w śmietanie albo Talerz Hanysa (dodatki do chleba). Co ciekawe, chleb kupowany jest co dwie godziny w nieodległej piekarni pracującej 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę! My zamawiamy wodzionkę, której czosnkowy aromat jest dokładnie taki, jaki powinien być. Jako drugie danie na stole pojawiają się żeberka w towarzystwie kiszonej, lekko pikantnej kapusty. Żeberka wprost rozpływają się w ustach, ukryte pod chrupiąca skórką kruche mięso jest znakomicie doprawione i odpowiednio
71
długo duszone. Konkurować może z żeberkami tylko królowa dań śląskich – rolada. Solidna porcja mięsa wołowego kryjąca esencjonalne wnętrze podana w towarzystwie klusek i modrej kapusty zaspokoi tęsknotę za daniami, jakie robiły mamy i babcie. Kluski o odpowiedniej elastyczności smakują wybornie z modrą kapustą i pieczeniowym sosem. Alternatywą są karminadle, czyli kotlety mielone, z ziemniaczkami i buraczkami subtelnie podkreślonymi smakiem kminku. Ktoś jeszcze ma miejsce na delikatne śledzie przykryte śmietanową pierzynką w asyście jabłka i cebuli? Albo Talerz Hanysa z urzekającymi wędlinami i serkiem z radiską (rzodkiewką)? Jeśli tak, to kluczem zamykającym tę prawdziwą ucztę może być tylko bardzo naturalne w charakterze ciasto: skubaniec z chrupiącą posypką – słodki, kruchy i taki w sam raz! Szczęśliwi mieszkańcy Mikołowa i okolic, bo na wyciągnięcie ręki mają kuchnię smaczną, prawdziwą i szczerą. Warto, aby pozostali, poczuwszy po drodze głód, zaplanowali posiłek właśnie w Mikołowie, a będą tu wracać, mając pewność smaku i receptur, w dodatku w bardzo przystępnych cenach. Restauracja znajduje się na Szlaku Kulinarnym „Ślaskie Smaki”.
Restauracja Ratuszowa ul. Jana Pawła II 1 (wejście od Rynku) 43-190 Mikołów tel. +48 608 385 454 www.ratuszowa.eu
kulinaria
Dobra atmosfera od kuchni Dworek New Restaurant jest miejscem wyjątkowym, którego wnętrza przenika historia i tradycja, a wypełnia współczesny styl. Restauracja oferuje wyborną kuchnię, łącząc światowe trendy kulinarne z polską tradycją. Najwyższej jakości składniki sezonowe, własne wypieki oraz wędliny są chlubą restauracji. Jesienne menu w Dworek New Restaurant z pewnością będzie zaskakujące, pełne nowych smaków i kulinarnych doznań. Wszystko za sprawą nowego szefa kuchni, Daniela Górniaka, z którym rozmawiamy o pasji do gotowania oraz o tym, jak blisko jest z Krakowa do Bielska-Białej.
Z Danielem Górniakiem rozmawia Anita Szymańska
Przed Dworek New Restaurant gotował Pan w krakowskiej restauracji „Szara”. Skąd ta zmiana?
W Krakowie pracowałem dziewięć lat. Doszedłem do wniosku, że najwyższy czas na zmianę. Stworzyłem tam kuchnię autorską, ale ponieważ chcę się rozwijać, ciągle inspiruje mnie coś nowego, uznałem, że warto coś zmienić. Już po kilku rozmowach w Bielsku-Białej wiedziałem, że Dworek to miejsce z bardzo dobrą atmosferą i to dosłownie - od kuchni. Kuchnia to serce każdej restauracji i to, co się w niej dzieje, w kluczowy sposób wpływa na to, co finalnie znajduje się na stole. Ta szczerość kuchni jest naprawdę ważna, bo klient, który szuka dobrego jedzenia, od razu rozpozna danie zrobione z sercem z najlepszych składników i dla tego dania i tego smaku będzie do nas wracać.
Kraków od Bielska-Białej dzieli 90 km, w godzinach szczytu to dwie godziny w samochodzie, jak Pan daje radę?
Jestem w Dworku niemal codziennie, zwłaszcza teraz, kiedy zmieniamy kartę na jesienne menu. Poznaję tutejsze zwyczaje, analizuję przygotowywane potrawy i wprowadzam swoje smaki na dworkowe stoły. Tak naprawdę te dwie godziny w drodze to bardzo dobry czas, który wykorzystuję w pełni na przemyślenia, dopracowywanie pomysłów. Nic nie dzieje się bez przyczyny i gdybym do pracy dojeżdżał w 15 minut, nie miałbym tych cennych chwil, które pozwalają uporządkować w głowie cały dzień i przygotować się do następnego.
Kiedy obejmuje się restaurację, nie ma nic cenniejszego, niż przymusowy czas na refleksję. Samo dobro. Planuję jednak w przyszłości móc zostawać w Bielsku-Białej na kilka dni, zwłaszcza jeśli wymagać tego będą późne godziny pracy. Z Krakowa jednak nie zamierzam się przeprowadzać. Wiele lat mieszkałem prawie w centrum, a od niedawna wraz z rodziną mieszkam pod Krakowem, w bardzo spokojnej okolicy i tam znalazłem swoje miejsce na ziemi. Chociaż, kto wie? Tu jest tak pięknie! (śmiech).
Jaki rodzaj kuchni Pan preferuje?
Własny (śmiech). Tworzę sam, wymyślam sam. Podpieram się różnymi przepisami bo są one źródłem inspiracji. Staram się być w kuchni twórczy, poszukiwać przyjemności w gotowaniu i jedzeniu. Mam głowę otwartą na propozycje, na przykład ze strony pracujących tu kucharzy. Bardzo zależy mi na ich ingerencji i czynnym udziale przy współtworzeniu karty. Interesuje mnie też kuchnia nowo nordycka.
Co to za kuchnia?
To dość ciężka kuchnia, w której ciekawostką jest to, że używa się w niej samych składników, żadnych przypraw. Miałem okazję brać udział w szkoleniu u Kristoffera Basznianina. To, co kreuje, oparte jest nie tylko na doskonałym wyczuciu smaku, ale też wiedzy z zakresu nauk ścisłych. Na przykład bazą jednego z dań była ryba, kwaśny dodatek rabarbaru i ostre nitki chili. Potraw się nie soli w tradycyjnym
72
znaczeniu, ale używa płatków soli morskiej. Kluczowe jest to, co się z czym łączy i w jaki sposób obrabia, aby wydobyć smak. W Dworku będę chciał wprowadzić jakieś dania przyrządzane w ten sposób.
Jakie jeszcze zmiany czekają na gości Dworek New Restaurant?
Zostają robione tutaj dotychczas wędliny, które wyróżniają Dworek i mają znakomity, tradycyjny smak. Chciałbym jednak większą wagę przywiązać do dań na bazie mięsa a także ryb. Jeśli chodzi o nowości w jesiennej karcie, pojawi się sernik na pistacjach, który ma spód z herbatników i pistacji oraz dodatek kwaśnych owoców. Bazuję na świeżych składnikach i tylko takie akceptuję w mojej kuchni. Jeśli będzie taka potrzeba, sam będę sprowadzać produkty choćby z Wiednia, ponieważ stąd nie jest tak daleko, a tam są dostępne świeże, znakomite produkty z całego świata. Na pewno w jesiennej karcie pojawi się dziczyzna, dzikie ptactwo oraz dodatki skojarzone z jesienią i zimą. Wprowadzę też dania na bazie jagnięciny, wołowiny i koziny. Czekam na świeże grzyby, ale tegoroczna susza sprawiła, że praktycznie ich nie ma. Jeśli chodzi o ryby, chciałbym podać gościom halibuta i pstrąga. Oraz wprowadzić do dań regionalne sery. Szanuję przy tym kuchnię regionalną i czerpię z niej inspiracje. Na przykład zupełnie inaczej podaje się kapustę czerwoną tutaj a inaczej w Krakowie. Tam taka kapusta tradycyjnie podawana jest na zimno a tu na ciepło.
Jaka jeszcze będzie nowa propozycja dworkowej kuchni?
Będą to dni tematyczne, na przykład dzień potraw z grilla pod każdą postacią albo dzień kuchni sous-vide. Będę chciał wprowadzić podroby, ponieważ tego nigdzie nie ma. Będąc we Włoszech, nauczyłem się przygotowywania podrobów.
Miał Pan okazję uczyć się gotowania we Włoszech?
Jakie smaki Pan preferuje?
Lubię kuchnię pikantną, na przykład w karcie znajdzie się kaczka na musie
z prażonego jabłka z marchewką z chili. Ale to jedna z propozycji, spośród różnorodnych dań przygotowywanych po to, aby zaspokoić kulinarne preferencje naszych gości.
Ma Pan jakieś swoje sztandarowe, doprowadzone do perfekcji danie?
Nie mam takiego dania ponieważ w pasji, jaką jest gotowanie, nie można zatrzymywać się w miejscu, gdyż kuchnia ciągle dostarcza inspiracji. Tak zwane popisowe dania zabijają kunszt kucharza i jego inwencję. Na świecie istnieje tyle produktów, że można z nich komponować nieskończoną liczbę potraw. To, co ostatecznie znajdzie się na talerzu jest wynikiem wiedzy, doświadczenia, wyobraźni i otwartej głowy. Na pewno nie podam gościom dania w fazie sprawdzania, kiedy sam nie osiągnąłem pełni smaku, do której dążę. Jedzenie jest celebracją, spotkaniem, wydarzeniem a potrawa jest jednym z elementów tego spotkania. W tej celebracji wszystko musi ze sobą współgrać, żeby osiągnąć pełnię: otoczenie, obsługa, nastrój, potrawa, druga osoba, z którą jesteśmy przy stole. W Dworku mam możliwość spełnienia tego kulinarnego warunku, bo wszystkie pozostałe są tu obecne. Wracając do Pani pytania, nie mam dania, które będzie moim wizerunkiem, bo nie jest to potrzebne. Kuchnia daje tak wiele możliwości, że nie sposób zamykać się na kilku z nich. Inspiruje mnie potrawa, smak, konsystencja
73
i wydobycie z niego nowych możliwości. Dlatego zachęcam osoby ciekawe tego, co jesienią zaproponuje Dworek New Restaurant do odwiedzenia nas w tym bardzo aromatycznym dla kuchni czasie. Będzie smacznie i bardzo ciekawie. Dworek New Restaurant zaprasza: 25 września Pożegnanie lata z muzyką na żywo; DJ Adus plus Krzysztof Sandecki 27 września Warsztaty dla dzieci: kulinarna podróż po Australii 8 października Spotkanie podróżnicze: Grenlandia 9 października Warsztaty Diageo, po świecie alkoholi, prowadzenie Adam Frankowski 18 października Warsztaty dla dzieci: kulinarna podróż po Ameryce Południowej 23 października I warsztaty z cyklu „Trening, dieta, ciało” prowadzenie: Monika Kastelik
ul. Żywiecka 193, 43-300 Bielsko-Biała tel. 33 817 83 40
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
Moje zamiłowanie do kuchni wzięło się stąd, że nie dostałem się do strażackiej szkoły podchorążych w Nowej Hucie, w której bardzo widział mnie mój tata. Więc kiedy tam się nie dostałem, mama zaproponowała mi naukę w szkole gastronomicznej i to był strzał w dziesiątkę. Od razu miałem też praktykę w restauracji. I tak zaczęła się moja przygoda z gastronomią. Po szkole nie mogłem znaleźć pracy i przypomniało sobie o mnie wojsko, w którym spędziłem 27 miesięcy, między innymi na misji pokojowej w byłej Jugosławii. Po wojsku wyjechałem do Włoch na wakacje i już tam zostałem – znalazłem pracę w dużym gospodarstwie rolnym i miałem okazję poznać produkcję włoskiej żywności od podstaw – głównie były to owoce i orzechy. Kiedy zacząłem uczyć się języka, matka właściciela gospodarstwa wprowadziła mnie w tajniki włoskiej kuchni. Wówczas znalazłem pracę w jednej z najstarszych restauracji w Neapolu, której tradycja sięga połowy XIX wieku. Tam przepracowałem rok i wróciłem do gospodarstwa. I tam już w pełni świadomie chłonąłem naukę gotowania. A była to wiedza u źródeł, o tradycyjnych włoskich potrawach, przekazywana mi przez osobę 76-letnią. To są tajniki, które pozostaną w mojej kucharskiej duszy już na zawsze, dzięki którym smak potraw jest głęboki i pełny. Właśnie tam nauczyłem się marynowania ryb w occie, na przykład sardynek. Jest to bardzo ciekawy smak. Nauczyłem się robienia makaronów z odpowiedniej mąki, bez jajka. Poznałem tajniki włoskich sosów. Nie wiedziałem, że można zjeść pizzę na śmietanie, w której znajdują się świeże zioła, dodaje się ją zamiast sosu pomidorowego i smakuje to obłędnie. W Dworek New Restaurant jest specjalny piec do pizzy, który zamierzam wykorzystać właśnie do pieczenia pizzy z dodatkiem śmietany. Po czterech latach we Włoszech pojechałem do Niemiec, aby poznać tamtejszą kuchnię i kiedy wróciłem, rozpocząłem pracę w Krakowie.
Jeden Dzień ze „Śląskimi Smakami”
TEGO MUSISZ SPRÓBOWAĆ!
Subregion Zachodni to obszar znajdujący się w południowo-zachodniej części województwa śląskiego, składający się z sześciu powiatów: raciborskiego, rybnickiego, wodzisławskiego, Jastrzębia-Zdroju, Rybnika i Żor. Zamieszkały jest przez ponad 650 tysięcy osób. Ten region, to najmniej znana część województwa śląskiego. Z pewnością zasługuje na odrobinę uwagi, przede wszystkim za względu na świetną kuchnię śląską i sieć ścieżek rowerowych.
[3]
W ZACHODNIEJ CZĘŚCI REGIONU
[1]
[2]
[4]
Najbardziej rozpoznawalnym miejscem regionu jest zalew rybnicki i tu warto rozpocząć zwiedzanie od magicznego miejsca, w którym serwowana jest znakomita gęś podana z jabłkami i gęstym sosem z dodatkiem klusek śląski i surówki z kapusty (1). Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy „Stodoły” to także wygodne miejsce hotelowe i rekreacyjne. W Raciborzu, do którego chcemy was zaprosić na jednodniowy wypad, niegdyś rezydowali książęta opolsko-raciborscy. Pozostawili po sobie wiele średniowiecznych zabytków, m.in. kaplicę zamkową pw. św. Tomasza Kantuaryjskiego. Zastanawialiście się kiedyś, co jadali średniowieczni książęta? Dziś pewnie trudno było by odtworzyć niegdysiejszą kuchnię. Za to w tradycji regionu pozostaje wiele ciekawych potraw. Choćby wodzionka,
[5]
dawniej potrawa biedoty, ale jaka smaczna i aromatyczna. Rozgrzewający, czosnkowy wywar najlepiej smakuje z dodatkiem czerstwego chleba. Wyśmienitą wodzionkę (2) serwuje się w raciborskim Hotelu Polonia, w którym także możemy skorzystać z trzygwiazdkowej oferty noclegowej. Restauracja Hotelu Spa Laskowo*** słynie z doskonałej kuchni polskiej, w tej tradycyjnej, jak i nowatorskiej odsłonie. Każde danie jest pokazem niezwykłych umiejętności Szefa Kuchni Pawła Kaczmarka. Wyjątkowy sposób podawania dań oraz nienaganna obsługa zachwycą nawet najbardziej wymagających gości. Szef kuchni poleca, w ramach menu Śląskie Smaki, delikatną i kruchą przepiórkę serwowaną w ciekawym zestawieniu z dynią piżmową i młodymi ziemnia-
74
kami (3). Potrawa zajęła pierwsze miejsce w kategorii profesjonalistów podczas X Festiwalu Śląskie Smaki. Doskonałą wizytówką regionu jest restauracja Rączka Gotuje, należąca do kulinarnego celebryty Remigiusza Rączki. Na oryginalne menu składają się zarówno tradycyjne „dania jak od starki”, jak i „dania nowoczesnego Hanysa”, a wśród nich wyśmienity duszony królik z ciemnymi kluskami i dymflowaną, czyli duszoną kapustą (4). Niegdyś znane uzdrowisko, Jastrzębie-Zdrój nawiązuje do zdrowotnych tradycji. W zabudowaniach niegdysiejszego sanatorium, przekształconych w trzygwiazdkowy Hotel Dąbrówka, mieści się elegancka restauracja, w której warto skosztować obfitujący w walory lecznicze krem z pokrzyw z dodatkiem chrupiących grzanek (5).
ATRAKCJE REGIONU
Kościół Św. Ducha w Raciborzu z 1334 roku jest dziś głównym budynkiem ekspozycyjnym raciborskiego muzeum. W ciszy i skupieniu zaglądamy do wnętrza średniowiecznych podziemnych grobowców. Tutaj spoczywają raciborscy książęta, zakonnice oraz darczyńcy. Ciekawostką jest wystawa „W Krainie Ozyrysa”, której niebywałą atrakcją jest mumia z okresu XXII dynastii (800 r. p.n.e.) Świetnym uzupełnieniem poznawania regionu poprzez zabytki jest czynne spędzenie czasu na wolnym powietrzu. Znajdzie się tu coś dla cyklistów – region usiany jest trasami rowerowymi, dla miłośników spokoju i błogiego odpoczynku – kąpielisko Balaton w Wodzisławiu Śląskim, a także dla tych, którzy lubią nieco adrenaliny – zlokalizowany nieopodal Park Linowy oraz spływ kajakowy rzeką Rudą. Warto odwiedzić również Rodzinny Park Rozrywki „Trzy Wzgórza”
www.slaskiesmaki.pl www.silesia.travel
Szlak Kulinarny „Śląskie Smaki” tworzą 32 restauracje serwujące dania kuchni regionalnej przygotowane według tradycyjnych receptur. Więcej informacji na stronie www.slaskiesmaki.pl Pobierz darmową aplikację Śląskie Smaki, dzięki której bez problemu trafisz do restauracji Szlaku Kulinarnego, otrzymasz informacje o promocjach i skorzystasz z ponad 500 przepisów na dania kuchni regionalnej województwa śląskiego.
Artykuł powstał we współpracy ze Śląską Organizacją Turystyczną
75
ARTYKUŁ SPONSOROWANY
Uzdrowisko w Jastrzębiu Zdroju to dzisiaj piękny i zabytkowy park klasycystyczny. W muszli koncertowej odbywają się interesujące wydarzenia muzyczne, a okolica zachęca do spacerów. Niebawem oddana zostanie do użytku kuracjuszy i turystów tężnia solna.
Niezapomnianym elementem zwiedzania regionu będzie przejażdżka ponad stuletnią kolejką, do której wsiadamy w Rudach na Zabytkowej Stacji Kolei Wąskotorowej. Jest to obiekt znajdujący się na Szlaku Zabytków Techniki. Nie każdy wie, że lokomotywy, które na co dzień prowadzą te zabytkowe wagony, zaopatrzone są w silniki wytwarzane przez firmę Maybach, tę samą niemiecką markę, która produkuje jedne z najdroższych na świecie samochodów.
ekologia
W twoich rękach jest cały świat
Z Jackiem Bożkiem rozmawia Agnieszka Ściera
Jacek Bożek. Założyciel i prezes Klubu Gaja. Ekspert w dziedzinie działań na rzecz ochrony środowiska i zwierząt. Inicjator m.in. ogólnopolskiej kampanii „Teraz Wisła” (od 1994), programów edukacji ekologicznej „Zaadoptuj rzekę” (od 2005) i „Święto Drzewa” (od 2003). Twórca programu edukacji społecznej „Droga Wojownika Gai”. Prowadzi wykłady i warsztaty. W pracy wykorzystuje różne formy działań artystycznych. Reżyseruje happeningi, spektakle m.in „Żyjący świat” (prezentowany podczas Sezonu Polskiego we Francji „Nova Polska” 2004). Odznaczony Krzyżem Oficerskim.
Jak zaczęła się pana przygoda z ekologią? Jacek Bożek: Wszystko zaczęło się w Bielsku-Białej. Stąd też trochę nazwa. Bo Gaja to jest Matka Ziemia. A Klub to od miejsca, w którym się spotykaliśmy – Klubu Piast przy ulicy Piastowskiej. Moment powołania Klubu Gaja nastąpił w 1988 roku. W pierwszym spotkaniu uczestniczyli: Marek Musiał, Janusz Korbel, Jerzy Oszenda, Eugeniusz Makówka. Ale ujawniliśmy się, jeśli można użyć takiego określenia, w marcu 1989 roku, wchodząc na drzewa, które miały zostać wycięte przy nowo budowanym banku, wówczas przy ulicy Dzierżyńskiego, dzisiaj 11 Listopada, w okolicy Klimczoka. Uratowaliśmy dwie topole, wdrapując się na nie z Jurkiem Oszendą. To była pierwsza tego typu akcja w ogóle w Europie Centralnej. Przełomowa akcja, po której pod drzewami czekali na nas i SB, i milicja, i działacze Solidarności Podbeskidzia, o której teraz można nawet poczytać w książkach w kontekście powstania ruchu ekologicznego w Polsce. Zdjęcie z tego wydarzenia jest obecnie zdjęciem, można powiedzieć, kultowe. To był wówczas akt odwagi. Jacek Bożek: Teraz to brzmi może jak stare dzieje, ale faktycznie po tej akcji borykaliśmy się z SB-kami. Kim pan jest? Ekologiem? Jacek Bożek: Ja nigdy nie mówię, że jestem ekologiem, ja jestem działaczem społecznym, kampanierem, a po trochu też artystą, bo i byłem stażystą u Jerzego Grotowskiego, i grałem w teatrze pantomimy, potem prowadziłem swój teatr, do teraz korzystam z różnych form sztuki jako elementu przekazu do ludzi. Ten przekaz jest ukierunkowany na ekologię. Jacek Bożek: Trzeba sobie zdać sprawę, że ekologia nie może być widziana w oderwaniu od rzeczywistości. Nasza cywilizacja jest na takiej drodze, że nie przetrwa, to jest moje zdanie. Musimy zmienić się już teraz. Bo ekologia nie jest oderwana od gospodarki, od demografii, od polityki. Bo meritum sprawy siedzi w nas, w pani, we mnie, w świecie, który stworzyliśmy, który jest szaleństwem totalnym. I godzimy się na to, uczestniczymy w tym i narzekamy. U naszych bram stoją nieprawdopodobne zmiany, a my w ogóle nie jesteśmy na nie gotowi. Co pan może zrobić jako Jacek Bożek? Jacek Bożek: Mogę ludziom uświadamiać pewne sprawy. Politycy zdają sobie sprawę z tego, co nas czeka, są na to różne naukowe opracowania, wiadomo, jak będą się posuwały zmiany klimatu i do czego będą prowadziły. My to wiemy. Ale żeby była zmiana – trzeba by, żeby się świat dogadał. A my się nie potrafimy dogadać na przykład w Bielsku-Białej, w Polsce, w Europie, mówiąc tym samym językiem, będąc w kręgu tej samej kultury. To, co ja proponuję ludziom ostatnio, to żeby się skupili nad desakralizacją życia.
Treści zawarte w publikacji nie stanowią oficjalnego stanowiska organów Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach
76
Co ma pan na myśli? Jacek Bożek: Przyrodę traktowaliśmy z szacunkiem, ona była częścią daru, który dostaliśmy od Matki Natury albo od Boga, jak kto woli. Ludy przez wieki sakralizowały przyrodę jako część swojego ciała, my byliśmy częścią przyrody. Dzisiaj jak ja pójdę do kogoś i powiem: „Nie wycinaj drzew, bo są nam niezbędne, mają wartość samą w sobie”, to zwykle spotykam się z traktowaniem przyrody przedmiotowo, bo jemu się należy. Przyroda pracuje dla nas za darmo. Przyroda daje nam wodę za darmo, tlen za darmo, pszczoły za darmo, a co my robimy w zamian? My ją demolujemy. Odwołując się do mitu Gai – Matki Ziemi, musimy na ziemię patrzeć jako na jedność. Jeżeli ktoś sięgnie do mitologii, to zobaczy, jaka była zemsta Gai na bogach za to, że jej dzieci pozabijali i strącili do Hadesu. Wszyscy bogowie uciekli, ziemia została totalnie spustoszona. Wszędzie na świecie mówi się, że problemem dla świata, co już się zaczęło, będzie brak wody. Zmiany klimatu powodują, że jest coraz cieplej, jest szybsze parowanie itd. Rok temu informacja, że Czesi zabronili sprzedawać swoją wodę za granicę, spotkała się w mediach z ogólną kpiną. Tymczasem my pozbywamy się największego dobra, u nas studnie mają 7 metrów mniej wody i nikt z tym nic nie robi. Czy ktoś w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co to jest susza hydrologiczna? To znaczy, że aby wrócił poziom wody w studniach do normy, potrzeba nam nieprzerwanych deszczy przez lata. Ludzie nie zdają sobie sprawy, w jakiej jesteśmy dramatycznej sytuacji. Co pan robi, żeby temu zapobiec? Jacek Bożek: Ja to uświadamiam ludziom. Mówię, że to nie jest „jakaś władza, jakiś wyimaginowany rząd światowy, jacyś ekolodzy”, ale to my – ludzie. I to od nas wszystko zależy. Nawet papież w swoje encyklice ostrzega i nawołuje: „Coś z tym zróbmy”. No dobrze, ale co możemy zrobić? Jacek Bożek: Możemy powoli zastanawiać się nad zmianami stylu życia. Nie mamy możliwości dalszego plądrowania tego, co musimy pozostawić przyszłym pokoleniom. Mam tu na myśli tzw. sprawiedliwość pokoleniową. To jest bardzo trudny proces, który musiałby łączyć porozumienie: polityczne, ekonomiczne, ale też duchowe i kulturowe. Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: co możemy zrobić, żeby umożliwić przetrwanie dosyć dużej liczby ludzi. Jak my, Europejczycy, ludzie bardzo bogaci, mamy podzielić się ze światem. Bo jeśli tego nie zrobimy, to świat przyjdzie do nas i nam to zabierze. Od ponad dwudziestu lat uczę dzieci recyclingu, ratuję konie, drzewa, ale sytuacja na świecie jest tak dramatyczna, że muszę mówić inaczej. Ale jesteśmy tu i teraz, jest Natura 2000, proszę pozwolić zrozumieć mi swoją rolę w tym wszystkim. Jacek Bożek: Szyndzielnia będzie dobrym przykładem. Przede wszystkim Jacek Bożek nie ma prawa do zablokowania niczego. Jeżeli ktoś ma prawo do zbudowania wyciągu na Szyndzielni,
to go zbuduje. Natura 2000 to jest europejskie prawo. Jacek Bożek może jedynie powiedzieć: nie próbujcie inwestować tam, gdzie prawo europejskie wam tego zabrania. Usiłuję określić pana rolę obecnie. Jacek Bożek: Ludzie potrzebują obecnie inspiracji i takiej inicjacji. Ja chociażby z powodu swojej przeszłości w opozycji nie boję się mówić na głos o tym, co myślę. Ja ludziom mówię: „Organizujcie się, możecie wszelkie informacje znaleźć w internecie, np. jak oszczędzać wodę w ogródku, jak zbudować domek dla zapylaczy, czyli dla pszczół, które giną”. Te wszystkie informacje są. Moją rolą jest obudzić ludzi moją energią, moją wiedzą i widzeniem i powiedzieć, że w twoich rękach jest cały świat. W twoich, moich, twoich sąsiadów. Organizujcie się, zróbcie coś dla swojej ulicy, dla miasta, budujcie struktury. Bo te struktury będą kanwą społeczną tego, że nawet jak ktoś wymyśli głupią rzecz dla miasta, w którym mieszkacie, wy będziecie już tak zorganizowani, tak świadomi, że pójdziecie i powiecie: „Nie, my nie chcemy, żeby wycięto nam wszystkie drzewa i zabetonowano, bo to jest niedobre dla miasta, wody, która ucieka itd.”. Ja ludzi wspieram swoją wiedzą i doświadczeniem. I coś bardzo ważnego – mówię im: „Kochajcie ludzi”. Musimy zbudować relacje z dziennikarzami, biznesmenami, politykami. Jak idę do sejmu i rozmawiam o prawach zwierząt, to ja – wegetarianin od czterdziestu lat, rozmawiam z osobami mięsożernymi, myśliwymi. I ja nie mówię im: „Jesteście mordercami”. Zastanawiamy się wspólnie, co zrobić, żeby w Polsce dało się żyć. Szuka pan rozwiązań. Jacek Bożek: Nie ma innej możliwości. Zaczynam zajęcia z ludźmi od pytania, czy wiedzą, skąd mają chleb, skąd mają kawę, czy ten, kto produkował nawet nasz chleb, dostał za to wynagrodzenie. Ludziom trzeba uświadamiać, gdzie żyją i za jaką cenę. Drzewa przy banku, co jeszcze spektakularnego udało się zrobić Klubowi Gaja dla Bielska-Białej? Jacek Bożek: Dobrym przykładem jest Rynek w Bielsku-Białej. Drzewa, które pozostały na Rynku, to są drzewa, które ocalały dzięki Klubowi Gaja. Zrobiliśmy wielką akcję, zebraliśmy dwa tysiące podpisów w krótkim czasie. I drzewa na Rynku są tylko dzięki temu, że jesteśmy nieustępliwi. Oczywiście nie wszystko daje się nam załatwić, uratować. Podsumowując rozmowę, co jest najważniejsze w przekazie, który niesie pan ludziom? Jacek Bożek: Po pierwsze, moi drodzy, musicie się pokochać, pomimo dzielących was interesów, stanowisk, stron. Nie ma wyboru, jeśli chcecie coś osiągnąć. Chodzi o to, że musimy zaakceptować i uszanować drugiego człowieka i inne poglądy. Bo dzięki temu zaczyna się nagle dziać, bo nam otwiera się głowa, serce, zaczynamy inaczej egzystować. Dziękuję za rozmowę.
Treści zawarte w publikacji nie stanowią oficjalnego stanowiska organów Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach
77
sport
MIĘDZYNARODOWI
GÓRALE 78
GHANA, JAPONIA, SŁOWACJA. CO ŁĄCZY TE KRAJE, LEŻĄCE NA RÓŻNYCH KONTYNENTACH? POŁĄCZYŁ JE KLUB SPORTOWY TS PODBESKIDZIE, W KTÓRYM GRAJĄ PIŁKARZE Z TYCH PAŃSTW. PRZYZNAJĘ, PIŁKA NOŻNA NIE JEST MOJĄ PASJĄ, ALE OSTATNIE ZMIANY WIZERUNKOWE TS PODBESKIDZIE UJĘŁY MNIE ZA SERCE. „GÓRALSKI CHARAKTER” TO PRZECIEŻ WYTRWAŁOŚĆ, TWARDOŚĆ I NIEPODDAWANIE SIĘ. TO CECHY, KTÓRE POWINIEN MIEĆ PIŁKARZ NIEZALEŻNIE OD TEGO, SKĄD POCHODZI. A TU, U PODNÓŻA BESKIDÓW, LICZĄ SIĘ ONE W SPOSÓB SZCZEGÓLNY, BO WIEMY, ŻE GÓRALE SĄ NIEZŁOMNI I JAK W COŚ WIERZĄ, TO ODDAJĄ SIĘ TEMU BEZ RESZTY. ALE PRZECIEŻ W PODBESKIDZIU GRAJĄ PIŁKARZE Z CAŁEGO KRAJU, A NAWET SPOZA JEGO GRANIC. MIMO ŻE POCHODZĄ Z RÓŻNYCH KULTUR, PRZYJEŻDŻAJĄ TU, ABY DLA „GÓRALI” ZDOBYWAĆ PUNKTY. CO DLA NICH ZNACZY „GÓRALSKI CHARAKTER”? DLATEGO WŁAŚNIE Z CZYSTEJ CIEKAWOŚCI ZAPROSIŁAM ICH NA ŁAMY MAGAZYNU LIFESTYLE’OWEGO.
Frank Adu Kwame
Tekst: Anita Szymańska, zdjęcia: TS Podbeskidzie
Lukáš Janič pochodzi ze Słowacji, z miejscowości Krásna Lúka. To maleńka miejscowość położona w pobliżu granicy z Polską. Niedaleko stamtąd do Muszyny i Krynicy-Zdroju. Szukając informacji o tej miejscowości, dowiaduję się, że głównym sportem, jaki się tam uprawia, jest… oczywiście piłka nożna. Lukáš cieszy się, że mieszka tak niedaleko swojego kraju, w którym zostawił dziewczynę – może dzięki temu częściej ją odwiedzać. Jak znalazł się w Podbeskidziu? – Grałem w słowackiej ekstraklasie w Ružomberoku, gdzie akurat kończyła mi się umowa, kiedy mój manager poinformował mnie o możliwości przejścia do Podbeskidzia. Skorzystałem z tej propozycji, tym bardziej że wybrał mnie tutejszy trener. Bardzo szybko przyzwyczaiłem się do Polski, bo przecież nasze kraje nie różni aż tak wiele, nawet języki są podobne. Jedyne, co mi przeszkadza, to długie dojazdy na mecze, bo Polska jest wielkim krajem w porównaniu do Słowacji – śmieje się Lukáš. Nieco dalej do rodzinnego domu ma Kato Kohei, który pochodzi z Japonii, z miejscowości Shingū, położonej na wyspie Honsiu. Oczywiście niczego nie wiem o tej miejscowości, z pomocą przychodzi mi Street View na Google Maps i widzę miasteczko położone u ujścia rzeki. Gdzieś na horyzoncie mojej „wędrówki” ulicami Shingū pojawiają się góry. Jest dobrze, czyli Kohei też jest poniekąd góralem! – Góral nigdy nie rezygnuje, zawsze jest gotowy do walki, zawsze trzyma głowę podniesioną i nie poddaje się. To jest wielki charakter, który przydaje się w piłce nożnej – mówi 26-letni Kohei. Zapytany o kraj, z którego pochodzi, z błyskiem w oczach mówi: – Japonia jest wielkim, pięknym i bezpiecznym krajem, ze świetną opieką medyczną, w którym wszyscy ciężko pracują. To bardzo dobre miejsce do życia. Ale cieszę się, że dostałem ofertę przyjścia do Podbeskidzia, bo dzięki temu mogę poznać
wasz kraj i wiele się o nim dowiedzieć. Na razie niewiele wiem o Polsce, ale mam nadzieję, że dzięki kolegom z klubu to się szybko zmieni. Moje pierwsze wrażenie jest super – dodaje. Jego klubowy kolega Frank Adu Kwame w rodzinne strony ma też całkiem daleko, bo ponad siedem tysięcy kilometrów. O swoim kraju mówi z pełnym uwielbieniem, zachęcając do odwiedzenia go. – Ghana jest dużym i pięknym krajem w zachodniej części Afryki, to główny producent ropy naftowej i gazu ziemnego, posiada jedne z największych na świecie złoża złota i diamentów i jest największym producentem kakao – wylicza jednym tchem. I dodaje: – Najbardziej lubimy turystów, którzy przyjeżdżają do nas bardzo chętnie. Nasz spokojny kraj doceniają zwłaszcza Europejczycy, którzy kupują tam nawet ziemię, aby osiąść na stałe. Jeśli na wakacyjny wyjazd do Afryki wybierzesz Ghanę, nie pożałujesz swojej decyzji – dodaje ze śmiechem. Kto wie, może to właśnie jest najlepsza alternatywa w dzisiejszych niespokojnych turystycznie czasach? Frank grał wcześniej w Zimbabwe w klasie Premia Capes United, skąd dostał się do Podbeskidzia. To tutaj poznał siłę góralskiego charakteru, o którym mówi: „Ludzie z plemienia górali mają bardzo silną mentalność i nigdy się nie poddają”. Po raz kolejny przekonuję się, jak bardzo są oni związani z klubem, w którym grają, i jak bardzo cenią sobie tak ważne dla sportowca cechy, jak wytrwałość, dążenie do celu, umiejętność radzenia sobie z porażkami. Każdy z nich równie dobrze mógłby urodzić się w naszych polskich górach – tak znakomicie rozumieją znaczenie słów, które góralom są najbliższe. Myślę, że to właśnie dzięki tym cechom znaleźli się w Podbeskidziu. Pytany o wrażenia z Polski, Frank zachwyca się: – Polska jest pięknym krajem pełnym przyjaznych ludzi, którzy chętnie mi pomagają. Bardzo polubiłem wiele waszych pysz-
79
sport
Lukáš Janič
80
Kato Kohei
nych dań, no i macie naprawdę piękne i dobre kobiety. Bardzo podoba mi się szacunek, jakim obdarzają się u was mężczyźni i kobiety na przykład w małżeństwie. Wszyscy trzej zgodnie przyznają, że Polki są bardzo piękne. Wiadomo. Ale ja chciałabym wiedzieć coś więcej, czy podobają im się bardziej brunetki, czy blondynki, a może nie ma to dla nich żadnego znaczenia. Uśmiechają się, a ich odpowiedzi są bardzo lapidarne. Jedynie Lukáš szybko dodaje, śmiejąc się: – Ale ja mam swoją dziewczynę, którą bardzo kocham, i nie mogę powiedzieć nic więcej. Moja dziewczyna na pewno to przeczyta. Zmieniamy więc temat rozmowy i tym razem pytam o Bielsko-Białą. Dla mnie to najpiękniejsze miasto na świecie, z fantastycznymi ludźmi – i bardzo jestem ciekawa, jak widzą je inni, zwłaszcza pochodzący z zupełnie odmiennych kultur. Jak widzą to miasto oczyma młodych sportowców, czy jest jedynie przystankiem w ich sportowej karierze i czy mają czas na poznawanie go. Frank Adu Kwame, zanim przyjechał do Bielska-Białej, myślał, że to małe miasteczko. Po przybyciu zaskoczyło go swoją wielkością i zabytkami. – Bielsko-Biała jest bardzo pięknym i spokojnym miastem, dobrym do życia. Patrzę z pozycji cudzoziemca i dla mnie tu jest super – dodaje. Z kolei Kato Kohei podkreśla bliskość gór, które być może przypominają mu jego rodzinne strony. – Jest tu bardzo wielu miłych ludzi i macie naprawdę niskie ceny żywności, taksówek czy mieszkań – dodaje. Wszystkim podobają się zwłaszcza galerie handlowe, do
których my, bielszczanie, zdążyliśmy już nieco przywyknąć. Ale być może tam, skąd pochodzą rozmawiający ze mną piłkarze, handel wygląda zupełnie inaczej? – Nie znam jeszcze zbyt dobrze miasta, ale macie bardzo piękny stadion i fajne galerie handlowe. Tak więc niewiele mogę jeszcze powiedzieć, ale mam nadzieję, że szybko się to zmieni. Dla mnie najważniejsze jest to, że mogę grać w barwach Podbeskidzia. Kiedy mam na sobie koszulkę ze znakiem klubu, to wywołuje u mnie najwięcej uczuć i dumy – mówi Lukáš i pokazuje nam koszulkę ze swoim nazwiskiem. To podsumowanie naszej rozmowy wiele mówi o tych chłopakach, dla których sport jest pasją i wypełnia ich życie. I jak bardzo identyfikują się z klubem, w którego barwach grają. Być może kiedyś, kiedy sportowy los rzuci ich do innych zakątków świata, będą wspominać Bielsko-Białą i Polskę z tak pozytywnym nastawieniem, z jakim mówią o nich teraz. Mam na to wielką nadzieję… *** TS Podbeskidzie to klub występujący piąty sezon w piłkarskiej Ekstraklasie. To pierwsza drużyna na tym poziomie w historii miasta Bielska-Białej i całego regionu. Podbeskidzie jest także najbardziej wysuniętym na południe kraju zespołem w najwyższej klasie rozgrywek w Polsce. W ostatnich latach występów wśród najlepszych drużyn w kraju Podbeskidzie wyraźnie zaznaczyło swoją obecność na sportowej mapie kraju, wysyłając jednocześnie sygnał, że nawet najwięksi muszą się liczyć z piłkarskim powiewem świeżości z beskidzkich szczytów. Znakiem rozpoznawczym Podbeskidzia jest góralski charakter, upór i ogromna determinacja, dzięki czemu klub zyskuje sympatyków nie tylko na Podbeskidziu.
81
sport
KOCHAM ich BUNT Tekst i zdjęcia: dr Maciej Kalarus
Jak było? Gigantycznie! Jak było? Za krótko! Jak było? Megapozytywnie i megaenergetycznie! Najpierw start z Łysej Polany: czwarta rano, góry wokół, warkot quadów. Plan jest prosty: Rafał jedzie, a ja śpię. Przez Polskę na skos – na Woodstock. Godziny spadają z zegara: najpierw Kraków, potem Katowice. Kilka stacji, milion zdjęć. Gdzie jest kawa? I dalej do przodu: opłotki Opola i Wrocław. Na rynku chłopak roznosi róże, ale kobiety dziś nie chcą róż (może sprzedaje, nie wnikam…). Kolorowe polskie wsie. W Zielonej Górze uciekamy chmurze. I ciągle przed siebie: w quadowych konwojach i z motorami. Piąta godzina, dziesiąta, piętnasta i dwudziesta – nocą wita nas Owsiak, Jurek Owsiak. I od rana znów – Woodstock pełną gębą. Kocham te kolory, ludzi znikąd i szał ciał. Zazwyczaj o Woodstocku najwięcej mają do powiedzenia ci, którzy tam nigdy nie byli – masakra. Jestem drugi raz i znów w to nie wierzę. Wstydu nie ma – mówi Rafał. Chodzimy tu i tam: to w namioty, to na karuzele. Szybkie hamburgery. Jeszcze szybsze toi toie. Ktoś pyta, czy kiedyś pił. Rafał ściąga brwi i wali bez niczego: – Zacząłem pić, jak miałem czternaście lat. Potem prowadziłem melinę. Skończyłem
82
pić, jak miałem lat dwadzieścia. Wcześniej zaczniesz, wcześniej skończysz – konkluduje. Tłum szaleje, kilka minut owacji na stojąco. Tego nie można zapomnieć. Tych rozmów jest za wiele. W piątek parę bitych godzin podpisuje plakaty – pokornie na zydelku. Ja śpię, kąpię się, jem bigos, spaceruję – a on podpisuje/sonikuje. Taki świat. Taki świat. Najbardziej zapada w pamięć spotkanie z Łukaszem Berezakiem – wolontariuszem WOŚP. „Mały wielki chłopak” kontra „wielki mały chłop”. Dokładnie odwrócone proporcje, gdy razem siedzą na trawie. Kosmiczna relacja. Takie chwile mogłyby trwać zawsze. Z Rafałem nigdy nie wiesz, jak będzie: trzeba iść w prawo – idzie w lewo. Trzeba stać – biegnie. Wszyscy śpią, a on wstaje. Na nic nie ma czasu – on emanuje anielską cierpliwością. Na jakimś zakręcie pytam go, kogo nie zabrałby na bezludną wyspę. – Przede wszystkim nie zabrałbym głupca, bo przy głupku zgłupiałbym do końca. Rozumiesz. Ale przeciwieństwem głupca jest kobieta o skomplikowanej psychice i taką można zabrać zawsze. Lubię tych ludzi, którzy mówią NIE. Tych kolorowych buntowników idących wszędzie pod prąd i na wskroś. Pod włos.
Na sztorc. Lubię tę niezgodę na szarość i bylejakość. To tupanie lubię. Lubię tych młodych, którzy chcą zmian, a nie konserwowego rządu dusz. Tak – kocham ich bunt. Tutaj wszystko robi wrażenie i warto raz w życiu spróbować – zobaczyć choć jeden dzień, przeżyć na własnej skórze. Kolorowa karuzela młodości, tolerancji i uśmiechu. Kilkaset tysięcy ludzi gotowych na wiele. Wracamy po kilku dniach, ale obraz wyryty w pamięci nie zaciera się. Zostają zdjęcia, trochę krótkich filmów. Bez ściemy. Bez makijażu. Róbta, co chceta. Owsiak rządzi bez dwóch zdań. Można byłoby o tym napisać książkę. Za rok jedziemy znów – ale inaczej! PS. Po powrocie wpadamy w gorączkę rajdowych przygotowań: za chwilę Dakar 2016, a wcześniej rajd w Chile i w Maroku. Ameryka i Afryka. Rafał walczy o kolejny, czwarty już, tytuł mistrza świata. Nieznacznie prowadzi po kilku rundach eliminacji. Czy się uda? Jak to będzie? Kto wygra? Co się wydarzy? I w końcu: czy my pokonamy Dakar, czy Dakar pokona nas? Odpowiedzi wkrótce.
83
motoryzacja TWOJA HONDA
SIZE FREE
TWÓJ DEALER
Zatrudniona w KEMAG kadra bierze udział w systemie szkoleń prowadzonym cyklicznie przez specjalistów z centrali HONDY, a nabywany poziom wiedzy jest weryfikowany stosownymi egzaminami. Podczas Państwa wizyty w w auto salonie, nasza pomoc nie ogranicza się tylko do zarekomendowania najbardziej odpowiedniego modelu HONDY, który będzie spełniał Wasze oczekiwania. Każdemu Klientowi, który zdecyduje się na zakup nowego samochodu w naszym salonie zapewnimy kompleksową obsługę w zakresie doradztwa finansowego, wyboru pakietu ubezpieczeniowego, a także umożliwiamy pozostawienie dotychczas użytkowanego samochodu w rozliczeniu, dążąc do tego, aby sfinalizowanie zakupu odbywało się w tym samym czasie co przekazanie dotychczas użytkowanego samochodu. Ten system pozwala na zrealizowanie ważnego celu: Klient nie pozostaje bez samochodu ani przez jeden dzień.
84
Zapewniamy Państwu pełną obsługę posprzedażową czyli profesjonalny serwis samochodów na gwarancji oraz tych pogwarancyjnych. Pięć stanowisk serwisowych, wyposażenie diagnostyczne oraz wykwalifikowana kadra doradców i mechaników jest równoznaczna z usługami na najwyższym poziomie. Oferujemy również Assistance 24/h, kompleksową obsługę szkód komunikacyjnych, a także udostępniamy samochody zastępcze na czas naprawy. Serwis blacharsko-lakierniczy spełnia najwyższe standardy napraw, zgodnie z wymogami producenta marki HONDA. Dziękując za zainteresowanie samochodami HONDA gratulujemy trafnego wyboru marki. Pozostajemy w przekonaniu, że niezawodność tego prestiżowego samochodu potwierdzi trafność Państwa wyboru.
Kemag
ul. Warszawska 280, 43-300 Bielsko-Biała tel: +48 33 496 57 10 wew.55, fax: +48 33 496 57 11 e-mail: salon@honda-kemag.pl www.facebook.com/hondakemag www. honda-kemag.pl
PROMOCJA
Firma KEMAG z siedzibą w Bielsku-Białej jest autoryzowanym dealerem HONDY od 1992 roku. W naszych działaniach dokładamy wszelkich sił, aby nasi klienci, począwszy od sprzedaży naszych samochodów po przeglądy techniczne byli obsługiwani na najwyższym poziomie, a wszelkie sprawy z samochodem były załatwione na miejscu w naszej firmie.
PROMOCJA
85
PROMOCJA
86
WEKTOR
salon i serwis
www.wektor.pl
BIELSKO-BIAŁA, UL. WARSZAWSKA 295, TEL. (33) 829 56 00, (33) 829 56 10 OŚWIĘCIM-BABICE, UL. KRAKOWSKA 19 (WYLOT NA CHRZANÓW), TEL. (33) 841 18 41
87
TWOJA HONDA
SIZE FREE
Kemag, ul. Warszawska 280, 43-300 Bielsko-Biała
tel: +48 33 496 57 10 wew.55, fax: +48 33 496 57 11 e-mail:salon@honda-kemag.pl www.facebook.com/hondakemag www. honda-kemag.pl
88