24 minute read
Marcello Barison
FOT. ARCHIWUM AUTORA
ARCHITEKTONICZNEJ PRZESTRZENI PO — MIĘDZY
Advertisement
Jeden z filmów Alaina Resnais nosi tytuł Les herbes folles (Szalone trawy) i wystarczy kadr, na którym widać kilka kępek chwastów wyrastających spomiędzy kostek bruku, by zrozumieć, o co w nim chodzi. Dla tych, którzy oglądali film, będący humorystyczną dywagacją na temat przypadkowego zadurzenia Georges’a w Marguerite'a, alegoria jest łatwo czytelna: pewne historie miłosne rodzą się przez czysty zbieg okoliczności, są zdarzeniami akcydentalnymi i bez powodu wkradają się w szczeliny uładzonego bruku świata, po trosze go rozsadzają, wprowadzając odrobinę tej nieregularności, nieracjonalności i pasożytniczości, która tak przypomina chwast.
Racjonalizm zasady rzeczywistości1 (przywołanej tutaj w swej formie urbanistycznej) dąży do tego, by przywrócić właściwe proporcje, jeśli wręcz ich nie unieważnić, owym nieskontrolowanym przestrzeniom, w których czyha to, co niespodziewane, nieforemne – i przede wszystkim: bezużyteczne, skoro mowa tu o roślinach pozbawionych wszelkiej użyteczności i – według większości ludzi – także urody.
W odróżnieniu od kultywowanego porządku ogrodu, marginalne rozplenienie się chwastów snuje na krawędziach organizowanej przestrzeni, lecz zawsze pod zagrożeniem inwazji, anarchiczną gmatwaninę niemającą nic wspólnego z dyscypliną projektową „zielonych przestrzeni” lub z kontrolowaną – przeto drobiazgowo rozparcelowaną – reprodukcją żywych ekosystemów, jak to się dzieje na przykład w mediolańskim Lesie Pionowym (Studio Boeri, 2014) lub – jeszcze radykalniej i bardziej wizjonersko – w 1000 Trees Building, zaprojektowanym przez Heatherwick Studio w bezpośrednim sąsiedztwie M50, najmodniejszej z dzielnic Szanghaju. Miasto jest tym bardziej funkcjonalne, im bardziej jest zdyscyplinowane, a jest tym bardziej zdyscyplinowane, im bardziej każda jego przestrzeń – strefa, obszar lub sektor – ma swoje przepisowo odgórnie ustalone przeznaczenie. Z trudem reguła ta może być łamana na większą skalę, zwłaszcza w wysoko rozwiniętych kontekstach, podczas gdy jej naruszanie wcale nie należy do rzadkości, a jest być może wręcz koniecznością w przestrzeni pomiędzy dwoma obszarami, którym przypisano odmienną rolę (jest na przykład rzeczą prawdopodobną, że tam, gdzie kończą się ściany zewnętrzne budynku, właśnie tam, gdzie rozpoczyna się bruk, w owej nieuchronnie powstającej szczelinie, która dzieli obie przestrzenie, rozmnaża się – chaotyczna i bezcelowa – przypadkowa roślinność z krzewów, kępek i liści).
Jeśli przeniesiemy powyższą refleksję do sfery stosunków moralnych (tutaj Éric Rohmer mógłby uzupełnić bardziej beznamiętnego Resnais), metafora szalonych traw przejaskrawia klasyczną psychoanalityczną sprzeczność między normatywnym usztywnieniem zasady rzeczywistości a polimorficznym pragnieniem. Pragnienie to – zasadę tę podważając – wyraża całkowicie alternatywną witalność, systematycznie naruszającą racjonalną siatkę zasady rzeczywistości. Transgresja ta zaskakuje: nie bierze się z logicznego nadzoru ego, lecz charakteryzuje się niewytłumaczalną nagłością id. Fotografia powyżej tłumaczy to rozróżnienie: wokół, jako rama (na bokach, ale także na ścianie w tle) kartezjański rygor opus quadratum – siatka prostopadłych kresek cierpliwie
1 Zasada rzeczywistości jest pojęciem zzakresu psychoanalizy. Wżyciu dorosłym człowieka zastępuje ona charakterystyczną dla okresu niemowlęctwa zasadę przyjemności, zktórą pozostaje wdialektycznej relacji. Zasada rzeczywistości oznacza akceptację pewnego stanu napięcia wteraźniejszości wzamian za korzyści, jakie zakceptacji tej mogą wyniknąć wprzy‑ szłości (przyp. red.).
i precyzyjnie uporządkowanych; w środku plątanina – „gmatwanina, motanina lub mętlik”2, kłębowisko natura naturans, które odtwarza w sferze widzialności objawy bezprawnej nieświadomości.
Odniesienie do Resnais – i pokazanie miejsca, które mogłoby być wszędzie – dokonują tej samej operacji: ujawniają, że performans plątaniny działa w kontekście architektonicznym i przedstawia zarówno stałość architektury, jak też – paradoksalnie – jej zaprzeczenie. Wydaje się, że gmatwanina rozrasta się pomiędzy fałdami architektury jako rozrost nieporządku. Nieporządek ten zamieszkuje przestrzeń po-między, którą architektura musi tworzyć po to, by istnieć, ale zarazem nie jest w stanie nigdy jej do końca skolonizować poprzez narzucenie na nią swojej normatywnej składni. Czy zatem architektura i przestrzeń po-między są z sobą sprzeczne? Bynajmniej! Wbrew temu, co powyższe refleksje mogłyby zasugerować, zamierzamy tutaj bronić właśnie odwrotnej tezy. Będziemy to robić systematycznie, zaczynając od dyskusji na temat najbardziej podstawowej operacji architektonicznej: linii obrysowywującej przestrzeń.
Już od zarania gest architektoniczny pokrywa się ze znakiem, który oddziela określone miejsce, z linią, która zamyka się, stając się obwodem, ogrodzeniem, wypełnieniem konturów. Szkic Sverrego Fehna (Man Exploring the Space of a Vat, Człowiek doświadczający przestrzeni stągwi) jasno ilustruje zagadnienie:
© NAJONALMUSEET OSLO
2 C.E. Gadda, Niezły pasztet na via Merulana, przeł. A. Wasilewska, Warszawa: PIW, 2018, s. 3
Na pierwszy rzut oka wystarczy przekrój amfory lub ściana jaskini, pierwotnego ludzkiego schronienia (jak w wypadku niedokończonego arcydzieła Fredericka Kieslera)3, by podzielić przestrzeń na dwie różne „części”: wewnętrzną i zewnętrzną. Prawdę mówiąc, jest to dość nieporadne uproszczenie, zakładające, że znak graniczny pomiędzy nimi jest niematerialny. Produkty architektoniczne są tu bowiem trzy: to, co w środku, to, co na zewnątrz, oraz oddzielający je element. W żadnym wypadku ten ostatni nie może być pozbawiony trzeciego wymiaru, stąd nigdy nie sprowadza się do czysto logicznej funkcji, od której dałoby się fizycznie abstrahować. Należy natomiast zadać sobie pytanie: co dzieje się w przestrzeni po-między, która w tym samym czasie, w którym oddziela przestrzenie, łączy je? Na czym polega architektoniczna rola owej przestrzeni pośredniej i pośredniczącej? Dalej: jak daje się ona analitycznie pomyśleć?
Zgodnie z tym, co zostało dotąd powiedziane, z jednej strony trzeba przyznać, że przestrzeń ta, jako wynik oddzielającej linii, znaku, jest dla architektury przedmiotem nieodłącznym i nieuchronnym. Z drugiej zaś (a to dodatkowo radykalizuje zagadnienie, zakładając wcale niebanalne przesunięcie pojęciowe) – jako że architektura musi odróżniać określone przestrzenie, by móc w ogóle istnieć, potrzebuje ona, jeszcze zanim się określi, przestrzeni po-między jako zdolności przestrzeni do bycia zaznaczoną, innymi słowy: potrzebuje przerwy, która tylko z racji tego, że jest ze swej istoty pusta, może przyjąć znak (np. linię) oznaczający podział. przestrzeń po-między może przyjąć trzy różne sposoby istnienia: warunek, konstrukcję i produkt. 1. Warunek. Jako pusta przerwa dająca się zarysować, przestrzeń po-między jest warunkiem istnienia architektury, jej formą uprzednią i potencjalną. 2. Konstrukcja. Jako miejsce architektonicznego znaku i jego fizyczności, przestrzeń-pomiędzy wyraża materialny akt architektury, cielesny element, który ona zajmuje – dach, podłoga lub ściana – by zrealizować fizyczny podział pomiędzy różnymi przestrzeniami. 3. Produkt. Jak widzieliśmy jednak, każdy znak oddzielający tworzy nieuchronnie także dodatkowy element – anarchiczną, entropiczną
Człowiek doświadczający przestrzeni stągwi, rys. Sverre Fehn
3 Opętany obsesją morfologii jaskini, projekt Fredericka Kiesle Endless House (por. F. Kiesler, Inside the Endless House, New York: Simon and Schuster, 1966) jest niekończącym się jaskinio‑ watym dziełem rozwijającym się wzdłuż „tunelu” całej możliwej czasoprzestrzeni, zarazem jej nigdy nie wyczerpując – Kiesler stawia morfologię tę także upodłoża wizji będących początkiem jego nieprawdopodobnego, niewydanego jeszcze rękopisu Magic Architecture. The Story of Human Housing (skupia się na nim ostatnio wyczerpujący projekt badawczy finansowany przez Graham Foundation ikoordynowany przez Spyrosa Papapetrosa iGerda Zillnera; por. również katalog wystawy, która odbyła się wwiedeńskim MAK: Friedrich Kiesler. Lebenswelten / Life Visions, ed. Ch. Thun‑Hohenstein, D. Bogner, M. Lind, B. Vischer, Basel: Birkhäuser‑De Gruyter, 2016).
89
90
przegrodę niedającą się redukować do żadnej z przestrzeni, które dzieli.
Można się domyślić, że te trzy sposoby mogą łączyć się z trzema różnymi perspektywami czasowymi (z których każda odpowiada specyficznej logice), albowiem warunek przedstawia przeszłość architektonicznego znaku (potencja), konstrukcja jego teraźniejszość (akt) oraz produkt jego przyszłość (stawanie się). Tym trzem perspektywom odpowiadają następnie fizyczne kategorie formy, materii i ruchu. Tak w rezultacie przedstawia się siatka pojęciowa, za pomocą której będziemy próbowali uchwycić architektoniczną przestrzeń po-między:
CZAS LOGIKA FIZYKA PRZESTRZEŃ PO-MIĘDZY WARUNEK KONSTRUKCJA Przeszłość Teraźniejszość
Potencja Akt
Forma Materia
PRODUKT Przyszłość Stawanie się Ruch
W dalszym ciągu wywodu chcemy zatem naświetlić te trzy kategorie, na razie jedynie wstępnie zaproponowane. W tym celu oraz po to, by odpowiedzieć na powyższe pytania, zamierzamy dogłębniej omówić każdy z trzech sposobów architektonicznych przestrzeni po-między, łącząc je z pojęciem (zatem z operacją konceptualną), które potrafiłoby jasno zjednoczyć kolejne jej odmiany według czasu, logiki i fizyki.
Pojęcia, do których będziemy się odwoływać, są następujące: 1. Pojęcie cięcia (coupure) Pierre’a Bouleza, by pojąć przestrzeń po-między jako warunek. 2. Pojęcie odstępu (Zwischenraum) u Heideggera, by pojąć przestrzeń po-między jako konstrukcję. 3. Pojęcie strefy nierozróżnialności (zone d’indiscernabilité) u Deleuze’a i Guattariego, by pojąć przestrzeń po-między jako produkt.
1. WARUNEK JAKO CIĘCIE
W Penser la musique aujourd’hui, tekście o zdumiewającej przenikliwości teoretycznej, Pierre Boulez, omawiając temat przestrzeni w muzyce, snuje kilka ważnych refleksji o pojęciu ciągłości, które wyjątkowo trafiają w problematykę architektonicznej przestrzeni po-między. Tak pisze francuski kompozytor:
Wydaje mi się, że należy na wstępie zdefiniować continuum. Z całą pewnością nie jest nim trasa od jednego do drugiego punktu w przestrzeni (trasa sukcesywna lub suma chwilowa). Continuum ujawnia się wraz z możliwością przecinania przestrzeni według określonych praw; dialektyka między ciągłością a bezciągłością przechodzi zatem przez pojęcie cięcia, ośmielę się wręcz twierdzić, że continuum jest tą możliwością, gdyż zawiera zarazem ciągłość i nieciągłość: cięcie, jeśli chcemy, zmienia znak continuum4 .
Ciągłość przestrzeni nie definiuje się, jak byśmy oczekiwali, przywołując pierwsze lepsze opracowanie pojęcia „gęstości”. Samo w sobie bowiem dowolne tworzywo, jak by nie było „zwarte”, tak czy owak ma jakąś teksturę, która – przy dokładniejszej obserwacji pod mikroskopem – zawsze ujawni pewną siatkowatą strukturę. W strukturze tej można z łatwością zobaczyć nieciągłość, wynikającą z interpolowania materii z próżnią. Co więc cechuje całkowicie ciągłą przestrzeń? Ano fakt, że znajdziemy ją, gdziekolwiek przetniemy. Gdy zdefiniujemy przestrzeń x jako zbiór punktów należących do płaszczyzny x, okazuje się ona ciągła, jeśli – gdziekolwiek płaszczyzna y ją przetnie – natyka się zawsze i wyłącznie na punkty należące do x.
Definicja ta pozwala na refleksję brzemienną w skutki. Pozornie bowiem, ilekroć dzielimy dwie przestrzenie, zarysowując linię demarkacyjną, powodujemy, że powstaje między nimi nieciągłość, czyli oddzielamy je. To jednak dzieje się tylko wówczas, gdy rozumiemy przecięcie jako operację, która potrafi wykluczyć punkty przekroju zarówno z płaszczyzny x, jak i z płaszczyzny y. Jednak pojęcie coupure zaproponowane przez Bouleza idzie w odwrotnym kierunku: przecięcie jest możliwe tylko wówczas, gdy jest ciągłość. Właśnie dlatego, że x może być przecinane przez y, obie półpłaszczyzny powstałe w rezultacie przecięcia są ciągłe w stosunku do siebie. Przecięcie bowiem zapewnia ciągłość, choć dokonuje rozróżnienia. Rozróżnienie to jednak nie oddziela, lecz okazuje się przepuszczalne. Przecięcie zatem nie jest taką operacją, która – przeprowadzana na continuum – powodowałaby w nim nieciągłość. Coupure, jak zauważa Boulez, leży bowiem u podłoża „dialektyki między ciągłym a nieciągłym”, innymi słowy stanowi jej warunek: cięcie, skoro ustanawia, że między dwiema strefami (tymi, które ono oddzieliło) jest coś (właśnie część płaszczyzny, którą przecięcie „przecina”), jest nie tylko tym, co odróżnia dwie półpłaszczyzny, lecz także, a może przede wszystkim pokazuje, że one są niewątpliwie z sobą połączone.
Korzystając zatem z tej intuicji, odnieśmy się do zagadnienia architektonicznej przestrzeni po-między. Jako warunek architektury, pojmowany na podstawie pojęcia przecięcia, przestrzeń po-między wskazuje na zdolność przestrzeni architektonicznej do bycia zaznaczoną. Jednak znak, który identyfikuje pewną przestrzeń w stosunku do drugiej,
4 P. Boulez, Penser la musique auj,ourd’hui, Paris: Gallimard, 1964, II, s. 83.
nie stanowi o jej odrębności, lecz przeciwnie – dowodzi jej ciągłości. Architektura bowiem nie jest dyscypliną wyodrębnienia, lecz połączenia między przestrzeniami, które z kolei – właśnie dlatego, że są połączone – muszą też się różnić. Pierwszy znak architektury – obojętnie, czy mowa o nieskończonej jaskini Kieslera czy też o macicznej amforze Fehna – nie powinien być zatem rozumiany jako znak oddzielenia tego, co w środku, od tego, co na zewnątrz, ustanawiając między nimi nieprzekraczalną nieciągłość, lecz jako kreska, która je rozróżnia, zachowując ciągłość ich podstawowego połączenia. Owa pierwotna kreska, poza związkiem między pełnią a nieobecnością, czyli między ciągłością a nieciągłością, jest warunkiem architektury, gdyż sankcjonuje możliwość oznakowania przestrzeni. W tym sensie wynikająca z tej operacji linia jest przecięciem rozróżniającym, lecz nie oddzielającym. To jest forma przestrzeni po-między jako warunek przygotowujący bezustannie pustkę do przyjęcia projektu architektury.
2. KONSTRUKCJA JAKO PRZEGRODA
Heidegger stosuje pojęcie Zwischenraum w wielu różnych kontekstach, trudnych do omówienia w tym miejscu. Proponujemy rozumienie go w taki sposób, w jaki jest używane przez filozofa w Budować, mieszkać, myśleć, zaprezentowane w metaforze mostu – przedmiotu architektonicznego par excellence. Tak brzmi tekst Heideggera:
Most jest pewnym miejscem. Jako rzecz tego rodzaju udziela on przestrzeni otwartej dla Ziemi i Nieba, Istot Boskich i Śmiertelnych. Przestrzeń, której udziela most, zawiera różne obszary, mniej lub bardziej zbliżone lub oddalone od mostu. Obszary te zaś można oznaczyć jako punkty, które dzieli dająca się wymierzyć odległość; odległość, po grecku στάδιον, jest zawsze ustępowana (eingeräumt) – powstaje bowiem przez ustępowanie punktów na pewną odległość. Utworzona w ten sposób przestrzeń jest przestrzenią swoistego rodzaju. Jako odległość, jako stadion, jest ona tym, na co wskazuje nam to samo słowo stadion po łacinie – a mianowicie „spatium”, odstępem (Zwischenraum)5 .
Przegrodą jest to, co zarysowuje obwód „czworokąta” (Geviert), to, co oscyluje w przestrzennej przeponie współprzynależności Nieba i Ziemi, bogów i ludzi. Nie zajmując się tym, co Zwischenraum oznacza w filozofii późnego Heideggera, zastanówmy się, co wnosi to pojęcie do domeny architektury. Pozwala ono rozumieć dzieło architektoniczne, wychodząc od otwarcia, które – ontologicznie, zatem zarazem w sposób
5 M. Heidegger, Budować mieszkać myśleć. Eseje wybrane, wybrał, opracował iwstępem opatrzył K. Michalski, Warszawa: Czytelnik, 1977, s. 327. założycielski i konstrukcyjny – udziela przestrzeni, żeby konstrukcja miała (dosłownie) miejsce. Przegroda „czworokąta” tworzy przestrzeń, która zostanie następnie zajęta przez dzieło, i sprawia, że pozostaje ona otwarta, żeby budynek mógł wpisać się w sposób trwały w przestrzeń.
Na podstawie tego paradygmatu przestrzeń po-między nie jest tylko odstępem między elementami architektonicznymi, zatem grubością znaku oddzielającego budowle lub pomieszczenia, lecz także przegrodą, która – otwierając się i udzielając swojej przestrzeni – umożliwia miejsce budowy. Zatem przestrzeń po-między nie będzie już niczym peryferyjnym, lecz będzie ustanawiać owo „udzielanie” przestrzeni, które – w obrębie każdej konstrukcji – pokrywa się z tym, co ją generuje, czyli z tym, co – uwalniając ją – sprawia, że ona powstaje w przestrzeni. Jeśli jednak przestrzeń po-między przyjmuje tę cechę, to staje się ona pewnego rodzaju wewnętrzną przeponą, która – w sposób trwały – zachowuje przestrzeń mieszkalną budynku; staje się tym, co stanowi fundament jego obecności w przestrzeni, pozwalając mu zajmować „świat” zabudowany. Przegroda wchłania w siebie przestrzeń po-między, przywracając jej funkcję robienia miejsca, udzielania przestrzeni do sedna praktyki architektonicznej. Jako przegroda przestrzeni, która podpiera budowlę w świecie i zachowuje jej przestrzeń, przestrzeń po-między jest tym, co ciągle umożliwia budowanie.
3. PRODUKT JAKO STREFA NIEROZRÓŻNIALNOŚCI
Pozostaje jeszcze do zbadania przestrzeń po-między jako wynik, czyli jako produkt anarchiczny, zewnętrzny wobec obu elementów, które oddziela, a mimo to niezbędny, paradoksalnie uczestniczący w obu. Wracamy tym samym do szalonych szczelin Resnais, do chwastów, które rozmnażają się w szparach między dwiema płytami bruku albo między murem ogradzającym a przylegającym chodnikiem..
Pojęciem, którym chcielibyśmy się posłużyć, by opisać tę typologię przestrzeni po-między, jest strefa nierozróżnialności, do której Deleuze i Guattari często się odwołują, by teoretycznie ująć pokonanie determinacji jako ustabilizowanej formy haecceitas6, jako takiej niezdolnej do rozumienia stosunku do innego inaczej jak w postaci opozycji dialektycznej. Pomiędzy „tym” a „tamtym” istnieje według Deleuze’a i Guattariego obszar natychmiastowego zbiegu, właśnie pole tensorowe współprzynależności, w którym oba, jako upłynnione biegunowości, reagują, przenikając się w jednolitej plazmie. Do tego magmatycznego zjawiska
6 Wpolskim ususie środowiskowym jako odpowiednik tego łacińskiego terminu, pierwotnie ukutego przez Dunsa Szkota na wyrażenie zasady jednostkowienia (októrej mowa kilka linijek poniżej), używa się niekiedy kalki ta otość [przyp. tłum.].
91
92
nie da się zastosować żadnej zasady jednostkowienia (principium individuationis). Ustęp z Co to jest filozofia? pomoże lepiej naświetlić zagadnienie (w tym wypadku nierozróżnialność wynika z interakcji między pojęciem a komponentami, które ono uruchamia, ale my zamierzamy zastosować tę samą logikę myślenia do przestrzeni po-między jako nieuchronnego produktu każdej operacji architektonicznej):
[...] pojęcie cechuje się tym, że znajdujące się w nim składniki czyni nierozdzielnymi: odrębne, heterogeniczne, a jednak nierozłączne [...]. Składniki pozostają odrębne, lecz coś przechodzi z jednego na drugi, coś, o czym się nie wie, czy należy do jednego czy do drugiego: istnieje domena ab należąca zarówno do a, jak i do b, gdzie a i b „stają się” nieodróżnialne. Właśnie te strefy, progi czy stawania się, ta nierozdzielność określają wewnętrzną spójność pojęcia7 .
Przestrzeń po-między, jak pokazaliśmy, ma swój cielesny wymiar. Pomiędzy przylegającymi i odrębnymi pomieszczeniami architektonicznymi to samo rozróżnienie tworzy, by móc zaistnieć, strefę entropii, która nie przynależy do końca do żadnej z wyodrębnionych przestrzeni i której sposobu funkcjonowania nie można nigdy ustalić na podstawie cech jednej tylko, pojedynczo wziętej, z nich. Jak zaobserwowaliśmy, omawiając szkic Sverrego Fehna, zwykle popełnia się błąd rozumienia demarkacji jako prostej czynności logicznej, zatem jako niematerialnego znaku; architektura jednak jest faktem cielesnym, a ilekroć podejmuje zmianę otoczenia, to też narzuca namacalną strukturę, która w rzeczywistości ją realizuje. Realizacja ta nigdy nie jest bezcielesna; przeciwnie jest realizowana za pomocą realnego połączenia w taki sam sposób, jak dla Deleuze’a i Guattariego pojęciem tym jest to, co „chemicznie spaja” z sobą dwa lub więcej elementów. I podobnie jak w wypadku tego pojęcia, tak również w architekturze dwa odrębne, „heterogeniczne, a jednak nierozłączne” (architektoniczne pomieszczenia, jak już mówiliśmy, nigdy do końca nimi nie są) stają się biegunami strefy nierozróżnialności ab, której materia, jako czysta mieszanka aktywnych składników, powoduje przemiany nie dające się przewidzieć i niedające się sprowadzić do izolacjonistycznej logiki, tłumaczącej tylko a lub tylko b. Ten „rodzaj” stref Deleuze i Guattari definiują jako „progi czy stawania się”, a nasz model również, konsekwentnie, łączy anarchiczną wybujałość, przypisywaną przestrzeni po-między jako produktowi, z terminami: „stawanie się” i „ruch”.
7 G. Deleuze, F. Guattari, Qu’est-ce que la philosophie?, Paris: Les Éditions de Minuit, 20052, s. 25. Wyd. pol. Co to jest filozofia?, przeł. Paweł Pieniążek, Gdańsk: Słowo/obraz terytoria, 2000, s. 26–27.
Decydujące jednak jest to, że idea strefy nierozróżnialności pozwala uświadomić sobie anarchiczną produktywność przestrzeni po-między. Tłumaczy, dlaczego przestrzeń po-między jako produkt architektury gości w sobie rozrost fizycznych zdarzeń nieprzewidzianych przez projekt przestrzeni, pomiędzy którymi rozciąga się jej entropijna, fizyczna trójwymiarowość. W „nierozdzielnej rozdzielności” pomieszczeń dzieje się coś, co rozwija w obrębie architektury radykalne niezdeterminowanie, wymykające się nadzorowi projektu, lecz będące jego produktem. Jako strefa nierozróżnialności, w której zapuszczają korzenie i rozwijają się niedające się przewidzieć zdarzenia materialne, przestrzeń po-między pozwala pojąć – poza projektem – nieuchronny entropijny produkt architektury (lub, jeśli chcemy, wynik jej niezdeterminowania).
Dla każdej z wyodrębnionych typologii przestrzeni po-między (jako warunek, konstrukcja i produkt) szukaliśmy odpowiednich pojęć, które mogłyby sprawdzić się w konkrecie przestrzeni architektonicznej. Pojęcia przecięcia, przegrody i strefy nierozróżnialności naszym zdaniem odpowiadają tej potrzebie i pozwalają zrewidować powyższą tabelę (w tej ostatniej wersji streszcza ona, w założeniu wyczerpująco, analityczną teorię architektonicznej przestrzeni po-między, którą tutaj zaproponowaliśmy):
CZAS LOGIKA FIZYKA PRZESTRZEŃ PO-MIĘDZY
WARUNEK
Przeszłość
Potencja
Forma PRZECIĘCIE KONSTRUKCJA Teraźniejszość Akt Materia PRZEGRODA PRODUKT Przyszłość Stawanie Się Ruch STREFA NIEROZRÓŻNIALNOŚCI
Zbliżając się do zakończenia, chcielibyśmy jeszcze rozważyć jedną kwestię, która odnosi się także do początku tego tekstu. Nawet przy pobieżnym spojrzeniu na proponowany tu schemat, rzuca się w oczy to, że każdy z terminów z ostatniej, prawej kolumny (produkt, przyszłość, stawanie się, ruch i strefa nierozróżnialności) cechuje się tym, że dynamicznie implikuje pozostałe, poprzedzające go w tej samej linijce dwa elementy. Można przyznać, że przyszłość jest tym, co następuje w momencie, gdy teraźniejszość staje się przeszłością, że stawanie się (już u Arystotelesa) jest przejściem od potencji do aktu, oraz że ruch ciała jest procesem stawania się, któremu podlega zarówno jego forma, jak też jego materia (staje się bowiem zawsze ich „synolonem”). Podobnie entropijny produkt wywołany procesem stawania się obiektu architektonicznego jest tym, co tworzy się, kiedy jego projekt (warunek)
jest materialnie realizowany (konstrukcja) – ponieważ w materialnym bycie budynku jest zawsze coś, co wykracza poza aprioryczny porządek ustanowiony w „czystym" projekcie.
Także przestrzeń po-między, jako strefa nierozróżnialności, powinna w jakiś sposób przyswoić i zawierać w sobie oba skutki, jakie pozostawiają po sobie przecięcie i przegroda. Jak? Przecięcie jako możność przestrzeni architektonicznej bycia zaznaczoną jest tym, co utwierdza jej ciągłość. Jednak ciągłość jest też topologiczną właściwością strefy nierozróżnialności ab, jeśli prawdą jest, jak twierdzi Deleuze, że w niej komponenty a i b stają się zarazem „odrębne, heterogeniczne, a jednak nierozłączne”. Z drugiej strony to jest dokładnie to, co zdarza się przestrzeniom architektonicznym ciągłym, które – jak już widzieliśmy – są odrębne, ale nigdy oddzielne, albowiem dzielące je przecięcie, jak zdarza się w modelu coupure zgodnie z definicją Pierre’a Bouleza, nie ustanawia żadnej przerwy – czyli żadnej pustki – wśród wynikowych półpłaszczyzn.
Podobnie fakt, że strefa nierozróżnialnośći okazuje się produktywna, czyli jest miejscem wybujałości, nadaje jej konstrukcyjną zdolność podobną do tej, która charakteryzuje przegrodę. Przestrzeń po-między jako strefa nierozróżnialności definiuje bowiem architektonicznie aktywną rozległość, której objętość, jako przerwa, jest gwarancją morfogenezy oraz faktu, iż to, co będzie zapuszczać korzenie i się rozwijać, będzie też czasowo trwałe. Jak przegroda, także przestrzeń rozrostu zapewnia zatem materialne trwanie entropijnej architektury, która ma w niej miejsce.
Z tych wszystkich powodów uważamy, że poniższy schemat wystarczy do tego, by uchwycić podstawową strukturę syntetycznej teorii architektonicznej przestrzeni po-między. Przy wszystkich niedostatkach, które każde uproszczenie za sobą pociąga, próbuje on streścić rodzaj gramatyki służącej być może sformułowaniu teoretycznie spójnego programu praktyki przestrzeni po-między w architekturze przyszłości:
Szczególnie doniosły przykład tego, czym może być tego rodzaju architektura, można znaleźć w owym hortus inconclusus, jakim jest ogród planetarny Gilles’a Clémenta, który w materialnej realizacji „domu ogrodnika” ma naszym zdaniem – przynajmniej w stosunku do powyższej refleksji – być może znaczenie największe. Ograniczymy się do kilku krótkich rozważań.
Chwasty – tu jest element wspólny z Resnais, który to Resnais niewykluczone, że zna tekst Clémenta – stanowią temat przepięknego Éloge des vagabondes. Herbes, arbres et fleurs à la conquête du monde, gdzie Clément myśli w kategoriach dynamiki stochastycznej, zatem kosmicznego nomadyzmu – planetarnego rozproszenia bioróżnorodności roślin. Jest to esej polityczny, który konserwatyzmowi tożsamości i ochrony krajobrazowej normatywności, tylko określonym gatunkom i w określonych miejscach pozwalającej na rozmnożenie się (według autentycznej ideologii Saft und Boden) przeciwstawia „mnogość spotkań i różnorodności bytów jako tyleż bogactw dodanych do terytorium”8. Chwasty bowiem biorą wreszcie swój rewolucyjny odwet nad siedzącym trybem swoich wstecznych towarzyszek – roślin uprawnych podporządkowanych zastosowaniom przewidzianym przez cywilizację.
W drugiej części tekstu – pierwsza jest raczej inspirującym katalogiem, który przedstawia niektóre rośliny tułacze – Clément zatrzymuje się nad jednym z jego najbardziej udanych pojęć, które odgrywa zresztą główną rolę także w późniejszej teorii trzeciego krajobrazu: lieux délaissés, przestrzenie uboczne, opuszczone. Nasze zainteresowanie w tekście o roślinach tułaczych budzi w szczególności fakt, że tego rodzaju miejsca są w nim określane jako interstices biologiques9 oraz że by je scharakteryzować, autor odwołuje się otwarcie do rozplenienia chwastów, o czym była tu mowa:
Zatem domy, wykopy, drogi, autostrady, ronda, tory kolejowe w budowie, nasypy różne, pożyteczne lub nie, dołączają do powierzchni tradycyjnie otwartych dla rolnictwa, by zaspokoić warunki właściwe dla subwersyjnej uprawy roślin tułaczych10 .
Decydujące jest, że niemal wszystkie wymienione przez Clémenta miejsca opuszczone, w których odbywa się „subwersyjna uprawa roślin tułaczych”, są konstrukcjami architektonicznymi: „domy, wykopy, drogi, autostrady, ronda, tory kolejowe w budowie, nasypy”. Czego Clément nie pisze otwarcie i jednoznacznie, jak mogą takie miejsca stać się miejscami ogólnej
8
9
10 G. Clement, Éloge des vagabondes. Herbes, arbres et fleurs à la conquête du monde, Paris: Nil Éditions, 2002, s. 11. „Krajobraz nie składa się wyłącznie zrezerwatów. Są też miasta zbetonu, oceany zmazutu, pola zazotanów oraz cały szereg bezimiennych biologicznych przestrzeni pośrednich: przestrzenie »opuszczone«. Miejskie, podmiejskie, wiejskie, morskie, nadbrzeżne. Można go znaleźć wszę‑ dzie” (G. Clément, Éloge des vagabondes, dz. cyt., s. 161). Tamże, s. 163–164.
93
94
roślinnej płodności. To jest właśnie to, co próbowaliśmy wytłumaczyć wyżej: one są biologicznie aktywnymi miejscami jako morfologicznie produktywne strefy pośrednie nierozróżnialności. Na skraju drogi – tam, gdzie kończy się opuszczona ścieżka, wokół ronda, właśnie na obwodzie, obok którego zaczyna się nawierzchnia drogi, we wszystkich tych miejscach, gdzie zabudowa staje się pogranicznym progiem, ona generuje, pomiędzy sobą a innym, przestrzeń z konieczności płodną, w której – niespodziewanie i bez związku z jakąkolwiek „logiką projektu”, mogą się zakorzenić szalone trawy (les herbes folles). One to – swoim wybitnie anarchicznym nieładem – zarysowują procesy stawania się, na które składa się wielokształtne życie trzeciego krajobrazu.
Pozostaje jednak otwarte jeszcze jedno, ostatnie pytanie: by móc pomyśleć strefy architektonicznej nierozróżnialności, które goszczą w sobie morfogenezę, odwoływaliśmy się cały czas do świata roślinności. W jakim sensie da się powiedzieć, że jest on architekturą? Czyż nie opisuje raczej owego po-między, o którym była mowa wyżej, czyli tego, co dzieje się pomiędzy poszczególnymi elementami tekstury zabudowy, a zamiast utrwalić ją, wymyka się każdej architekturze?
Odpowiedzi na ten zarzut mogą być różne. Pierwsza, tutaj zaledwie zarysowana, polega na zachęceniu do myślenia, które – kosmicznie (Clément również obiera z przekonaniem ten kierunek) – chce się ustawić poza rózróżnieniem, wcale antropicznym, na morfologię roślinną i morfologię architektoniczną. Z jakiego powodu kora drzewa lub fraktalna geometria kalafiora nie miałyby być uważane za architekturę sensu stricto11?
To jednak także znów Clément pomoże nam odpowiedzieć konkretniej, uciekając się po raz kolejny do namacalności przykładu. W Le salon des berces, z lekkim wdziękiem, który charakteryzuje jego pisanie, Clément opowiada, jak na francuskiej wsi lat 70. wybudował, w formie tymczasowej pracowni naturalnej, swoją „maison de jardinier” (dom ogrodnika)12 . Czytelnik spodziewałby się historii tego, jak stopniowo projektowano i realizowano dom, w oczekiwaniu na główny zwrot narracji, kiedy – skoro mowa o Clémencie – przechodzi się wreszcie do „urządzania” ogrodu. Proces ten zostaje w istocie całkowicie odwrócony. Nie chodzi tu o wyprowadzenie projektu ogrodu z projektu domu, lecz o dom w całości organicznie wykoncypowany wewnątrz ogrodu i na jego podstawie:
11
12 Wiele pionierskich studiów od W. Thompson D’Arcy, On Growth and Form, New York: Dover Publications, 1992 iE. Haeckel, Kunstformen der Natur. 100 Illustrationstafeln mit beschreibendem Text (Ausgabe von 1904), Wiesbaden: Marix Verlag, 2004, aż po ostatnie, bezcenne eseje Balla (Ph. Ball, Shapes. Nature’s Patterns: A Tapestry in Three Parts, Oxford: Oxford University Press, 2009; Id., Branches. Nature’s Patterns: A Tapestry in Three Parts, Oxford: Oxford University Press, 2009), obficie uargumentowały tę tezę. G. Clément, Le salon des berces, Paris: Nil Éditions, 2009, s. 52. Zamieszkuję uzbrojony nieużytek. Jest zatem „dom” z pokojami i przegrodami: rozczochrany żywopłot, będący pozostałością ogrodzenia; starodawny dąb na progu skalnym – oś budowli; rzadki lasek i zagajnik – rodzaj zadaszenia; nadwieszona łąka Grand’Roche – wzniesienie, na którym można spać, i wszędzie „bieżąca woda”, która płynie przez całą dolinę aż do wielkiej wanny – jeziora. W ogóle i w szczególe „dom” ten mi pasuje. Pasuje do zwierzęcia, które jest we mnie, ale wiem też, że w obecnym stanie zimą nie może mnie przyjąć z powodu zimna i deszczu. Trzeba będzie – cóż za nieporadność i grubiaństwo – zbudować ściany, przekryć go dachem [...]. W tym ekwipunku, niesiony zmiennym szczęściem i pełen energii właściwej wielkim przedsięwzięciom, biorę się za to, co najpilniejsze: za ogród warzywny. Po prostu – za ogród, pierwszy komponent domu. Ale trzeba będzie także wznieść budynek, schronienie odporne na burze i wiatry – rzekłem, i to mnie zobowiązuje. Porzucić projekt domów idealnych, wymyślić architekturę, która pasowałaby do ogrodu, znaleźć dla niego miejsce w wąskiej i precyzyjnej fakturze Doliny13 .
Domem pierwszym Clémenta jest miejsce naturalne, w którym powstanie budynek. Ten ostatni jest jedynie uzupełnieniem pierwszego. Należy jednak zwracać uwagę na to, by nie mylić perspektywy pejzażysty z naiwnym „ekologizmem”. Nie chodzi tu o idylliczną integrację człowieka z przyrodą: nie ma żadnej bezwarunkowej pochwały życia w lesie, lecz możliwość odwrócenia tradycyjnej praktyki architektonicznej, obmyślając przestrzeń mieszkalną na podstawie nowego doświadczenia kosmosu jako ogrodu planetarnego.
Pod tym kątem zagadnienie zyskuje natychmiast ważny teoretyczny wymiar dla naszego tematu – produktywnej przestrzeni po-między w architekturze. Mówienie bowiem, że można budować, wychodząc od i dla „ogrodu”, który dla Clémenta reprezentuje właśnie miejsce nienormowanej płodności, wielokształtności i entropijnej mieszanki charakteryzującej także przestrzenie nieużytkowe, równa się twierdzeniu, że można przemyśleć na nowo architekturę, wychodząc od przestrzeni po-między; że można mianowicie rozumieć konstrukcję jako produkt pewnej strefy nierozróżnialności tworzonej przez zachwaszczone szczeliny i miejsca opuszczone i zaniedbane (lieux délaissés). Na pytanie zatem, czy morfogenetyczna entropia herbes folles jest architekturą, należy odpowiedzieć twierdząco. Chwasty i rośliny tułacze tworzą taką architekturę, która potrafi koncypować i realizować swój produkt, wychodząc od płodności przestrzeni po-między, która – jako strefa nierozróżnialności – udowadnia, że potrafi objąć swoją dynamiką, wrecz generując je, oba etapy warunku i konstrukcji.
Tłumaczenie z włoskiego: Emiliano Ranocchi
13 Tamże, s. 40–42.
Szukając jednak alternatywnej koncepcji, możemy powrócić do Darwina, który wpewnym momencie wyobraża sobie, że obserwuje „rośliny ikrzewy na gęsto zarośniętym zboczu”. Widok przykuwa jego uwagę. Na gęsto zarośniętym zboczu linie wzrostu wypływa‑ jące zwielu źródeł łączą się zsobą isplatają jak winorośl czy liany w gęstej tropikalnej dżungli lub jak splątane korzenie, które przecinasz łopatą, kopiąc wogródku. Może zatem lepiej to, co przywykliśmy nazy‑ wać „środowiskiem”, wyobrazić sobie jako strefę splątania.
Wewnątrz tej gęstwiny splatających się szlaków, które nieustan‑ nie to plączą się zsobą, to znów rozplątują, żywe istoty rosną lub wypuszczają odnogi wzdłuż linii swoich relacji. Ta plątanina jest fakturą świata – „wielkim gobelinem Natury, tkanym przez historię” – jak pro‑ roczo ujął to geograf Torsten Hagerstrand. Nie ma ona wewnętrznych ani zewnętrznych stron, tylko otwory idrogi, które przez coś biegną. Naukowcy często podkreślają, że „naturę trzeba dzielić wzłączach”, tak jakby świat był skonstruowany zlitych bloków. Tymczasem świat, wktórym mieszkamy, nie został wyciosany, lecz utkany.
Ekologia życia musi zatem mówić otkaniu iłączeniu linii, anie ocio‑ saniu bloków. Jako ekologia nici iśladów, musi zajmować się nie tylko relacjami pomiędzy organizmami aich środowiskiem zewnętrznym, ale także relacjami biegnącymi wzdłuż gęsto splątanej siatki ich ścieżek życia. Krótko mówiąc, ekologia jest badaniem życia linii.
Tim Ingold, Więzy i granice. Splątanie życia w otwartej przestrzeni