4/2010 CZERWIEC
>>SMOOTH FESTIVAL >>DAGADANA >>BAABA
{ } słowo wstępne
>>wstępniak
Festiwale, festiwale...
N
ie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam festiwale. To czas radości, odkryć, zachwytów, czas spotkań i rozmów. Za nami pełen emocji miesiąc. Właśnie zakończył się w Toruniu Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt, a tydzień temu byłam na Smooth Festival, z którego fotorelację możecie obejrzeć w świeżutkim „Musli Magazine”. Na bydgoskiej scenie spotkali się bardzo różni, a ściślej osobni twórcy. I chociaż festiwal z założenia jest smooth, to cieszę się, że gładko nie było! No, może z wyjątkiem gładkiej Ive Mendes. To, co kocham w muzyce, to niejednoznaczność, bezkompromisowość, twórcza energia, radość i bunt.
T
ak się składa, że ten ostatni jest w tym roku mottem festiwalu Tofifest, który rusza pod koniec czerwca w Toruniu. Po takiej obietnicy, wraz z Ewą Sobczak, z którą gorąco polecamy Wam to wydarzenie na łamach „Musli Magazine”, nie możemy się już doczekać kinowych emocji. Niech żyją festiwale! MAGDA WICHROWSKA
>>2
musli magazine
[:]
>>spis treści
>>2
wstępniak. festiwale, festiwale...
>>3
spis treści
>>4
>>10 >>12 >>13 >>14 >>15
wydarzenia ARBUZIA, AB, MARCIN GÓRECKI, EWA SOBCZAK, ARKADIUSZ STERN, PAWEŁ SCHREIBER, HANNA GREWLING, MAGDA WICHROWSKA
smooth festival 2010 FOT. MAGDA WICHROWSKA & SZYMON GUMIENIK
na kanapie. kryptonim „dobra rada” MAGDA WICHROWSKA
okiem krótkowidza. uzależnienie KASIA TARAS
elementarz emigrantki. d jak dorosłość, decyzja, dojrzałość NATALIA OLSZOWA
a muzom. zajęczanocka MAREK ROZPŁOCH
>>16
rozjazdy. Daniel Drelich: przez świat gna go wiatr zmian JUSTYNA TOTA
>>18
portret. Ulrike Meinhof postanawia umrzeć MARCIN GÓRECKI
>>20 >>22
poe_zjada. PAWEŁ ZAREMBA zjawisko. Brystol. to nie takie proste Z KUBĄ ORŁEM I JACKIEM LEŚNIEWSKIM ROZMAWIA WIECZORKOCHA
>>26
porozmawiaj z nimi... ja jestem Daga, a ty Dana! Z ZESPOŁEM DAGADANA ROZMAWIA MAGDA WICHROWSKA
>>30 >>40
galeria. DOMINIK BUŁKA porozmawiaj z nim... kompozycja to rzecz ulotna Z BARTOSZEM WEBEREM (BAABA) ROZMAWIA ANDRZEJ MIKOŁAJEWSKI
>>44
nowości [książka, film, muzyka] ARBUZIA, SY, EWA SOBCZAK, AB, MT
>>47
recenzje [film, muzyka, książka, teatr, gra] EWA SOBCZAK, EWA SCHREIBER, SZYMON GUMIENIK, ARKADIUSZ STERN, PAWEŁ SCHREIBER
>>53
dobre strony. MT
>>54
sonda
>>56
fotografia. bez kurtyny. odsłona druga WOJTEK SZABELSKI
OKŁADKA: FOT. ŁUKASZ OWCZARZAK (I, IV)
>>76
redakcja
>>78
horroskop. MACIEK TACHER
>>79
słonik/stopka >>3
>>wydarzenia
TEATR PEŁEN INSPIRACJI
NA FOLKOWĄ NUTĘ
Dla Czytelników „Musli Magazine” mamy małą folkową i bardzo kolorową niespodziankę — dwie płytki Folkowo. Album jest wyjątkowo smakowitą i znakomicie skompilowaną składanką, która powstała z okazji pięciolecia Festiwalu Muzyki Folkowej FOLKOWO 2010 w Ostródzie. Płyty otrzymają dwie osoby, które najszybciej odpowiedzą na bardzo proste pytanie: który z toruńskich zespołów znalazł się na tej składance? Odpowiedzi przesyłajcie na adres: musli.magazine@gmail.com do 15 czerwca, w tytule e-maila wpisując: FOLKOWO.
FOT. W.SZABELSKI
Do 13 czerwca w Wozowni można oglądać wystawę fotografii Wojtka Szabelskiego „Teatr i fotografia”. Autor od wielu lat związany jest z nurtem fotografii teatralnej i od jakiegoś czasu także z Teatrem im. Wilama Horzycy. Nie jest jednak zwykłym fotoreporterem uwieczniającym wydarzenia teatralne. W spektaklu szuka czegoś więcej. Poza oczywistością, inspirują go barwy, nastrój wytworzony przez artystów, emocje pojawiające się na scenie, ruch. Jednak przedstawienie jest zaledwie przyczynkiem do bardzo osobnej i indywidualnej interpretacji Wojtka. Efekty jego pracy prezentujemy w naszej bieżącej galerii fotografii. Wojtek Szabelski jest fotoreporterem Polskiej Agencji Prasowej i właścicielem Agencji Fotografii Prasowej FREEPRESS.PL. Jest także członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików. Tego wydarzenia nie możecie przegapić!
ARBUZIA
Teatr i fotografia do 13 czerwca Wozownia
WASZA WSPANIAŁOŚĆ ODWIEDZI BIT Zespół Pogodno wyruszył w trasę koncertową promującą ich nowy krążek Wasza Wspaniałość. Oczywiście nie zabraknie ich także w Bydgoszczy i Toruniu. Nad Brdą wystąpią 5 czerwca w Mózgu, >>4
konkurs! a w grodzie Kopernika dzień wcześniej w pubie Koniec Świata. Warto wybrać się na ich koncert, choćby po to, żeby usłyszeć zespół w zupełnie nowym składzie. Ze starej ekipy został tylko Budyń, jednak ich nowa płyta brzmi jak stare dobre Pogodno. Wymiana składu, świetny producent i długa przerwa okazały się dla ekipy bardzosprzyjające. Ich przebojowość zawsze była niszowa, i taka też pozostała, jednak starzy fani zespołu na pewno nie poczują się zawiedzeni. Ich muzyka to nadal prawdziwy misz-masz.
Na nowej płycie znajdziemy alternatywnego rocka, elektronikę, new wave, jazz czy nawet country. Oczywiście nie zabrakło też jajcarskich tekstów Budynia, który tematy poważne przedstawia w krzywym zwierciadle groteski. Jak napisał sam autor: „Wasza
Wspaniałość jest gorzkim opisem sposobów, w jaki budujemy relacje w związkach i przyjaźni, trwamy w nich, a potem patrzymy jak się rozpadają. Sposobów, które zaskakująco często ocierają się o farsę”. Jeszcze do niedawna obawiałam się, że Pogodno w nowym składzie będzie trochę okaleczone i nie zdoła powtórzyć wcześniejszych sukcesów. Jednak po przesłuchaniu płyty, muszę przyznać, że krążek jest utrzymany na podobnym poziomie co wcześniejsze wydawnictwa. Może to być zaletą, jak również wadą, gdyż od wielu lat grupa się nie rozwija, a nowi członkowie nie wnieśli żadnej ożywczej świeżości. Z drugiej strony to dobrze, że nie zrezygnowali z własnego stylu, tak charakterystycznego dla twórczości Pogodno. Szczecińska grupa znana była z żywiołowych występów, podczas których dawała z siebie wszystko. Jak będą one wyglądać w nowym składzie, przekonamy się już na początku czerwca. (AB) Pogodno 4 czerwca, godz. 20.00, Koniec Świata 5 czerwca, godz. 20.00, Mózg
KOGO KOCHA ENERDE? W czerwcu eNeRDe ożyje jeszcze bardziej, a to za sprawą festiwalu Tofifest. Cykl „eNeRDe Loves Tofifest” rusza jednak na długo przed filmowymi emocjami. Do klubu warto zajrzeć już 5 czerwca, by załapać się na koncert (to nie żarty) weterana sceny digital dancehall, jamajskiej legendy — King Konga! Artysta odwiedzi po raz pierwszy nie tylko Toruń, ale musli magazine
>>wydarzenia
Polskę w ogóle. Razem z nim na klubowej scenie pojawią się: Dreadsquad, Fireclath Sound oraz Feel Like Jumping Sound i ich goście. Impreza startuje o godzinie 20.00. Jednak prawdziwa klubowa gorączka czeka nas pod koniec miesiąca, kiedy w mieście na dobre zadomowi się Tofifest. Wówczas w klubie pojawią się m.in. Big Fat Mama i Daniel Bloom, autor muzyki do filmów: Tulipany i Wszystko Co Kocham. Szczegóły na: http://www. myspace.com/enerde. ARBUZIA eNeRDe Loves Tofifest 5 czerwca–2 lipca eNeRDe
STU/ANIOŁÓW Bardzo gorący czerwiec zapowiada się dla wszystkich odwiedzających Galerię Autorską Jana Kaji i Jacka Solińskiego w Bydgoszczy przy ul. Pomorskiej 48. Już 10 czerwca o godz. 18.00 nie lada gratka dla teatromanów i nie tylko — spotkanie zatytuło-
wane „Tu i teraz TEATR STU po czterdziestu czterech latach”. To jedyna w swoim rodzaju możliwość, aby posłuchać wspomnień twórców „Teatru Stu” z Krakowa. Wśród grona zaproszonych będzie można posłuchać m.in. Krzysztofa Jasińskiego (dyrektora „Teatru Stu”); Wojciecha Pszoniaka (aktora); Olgierda Łukaszewicza (aktora); Grażyny Marzec (aktorki); Zygmunta Sierakowskiego (aktora) i innych. Niewtajemniczonym warto przypomnieć, że instytucja ta odcisnęła silne piętno w historii polskiego teatru, nadając mu alternatywną i kontrkulturową formę, a ponadto znana jest nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Po dwóch tygodniach Galeria Autorska szykuje kolejną, tym razem „niebiańską” niespodziankę — 24 czerwca o godz. 18.00 otwarcie wystawy obrazów Jacka Solińskiego pt. „Aniołowie filozofów”. Twórca w swych dziełach kieruje się tekstami różnych autorów. Jak sam mówi, ma to być „mała anto-
logia anielska”, będąca „wypatrywaniem obecności duchów czystych między słowami ważnych dla mnie osób-filozofów i na moich obrazach”. Zainteresowani będą mogli podziwiać cykl 366 wizerunków czystych duchów, a wśród nich m.in. „Aniołów ukojenia” czy „Aniołów Poetów”.
tego projektu jest Krzysztof Gruse. ARBUZIA Projekt Artystyczno-Społeczny HALLO! 11 czerwca, godz. 18.00 BWA
FILMY QUEER „ON TOUR”
MARCIN GÓRECKI Tu i teraz TEATR STU po czterdziestu czterech latach 10 czerwca, godz. 18.00 Galeria Autorska
Aniołowie filozofów 24 czerwca, godz. 18.00 Galeria Autorska
AUTOPORTRET PO BYDGOSKU 11 czerwca, o godzinie 18.00, w Galerii Miejskiej BWA w Bydgoszczy odbędzie się wernisaż Projektu Artystyczno-Społecznego HALLO! To, co niezwykle cenne w tym przedsięwzięciu, to jego lokalność. Założeniem projektu jest bowiem aktywizacja artystów z Bydgoszczy i twórców z miastem związanych. Motyw przewodni to sztuki wizualne. Sercem wystawy jest prezentacja autoportretów wykonanych przez zaproszonych do projektu artystów. Prace będą wyeksponowane w formie długiego pasa, który będzie oplatał sale wystawowe. Prezentację fotografii wzbogacą projekcje video oraz nagrywane kamerą wypowiedzi uczestników wystawy. Kuratorem
Wieczory 11 i 12 czerwca w toruńskiej OdNowie wypełnią pokazy objazdowej trzeciej edycji Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Queer „A million different loves!?”. Tegoroczny program składa się z najciekawszych, zdaniem kanadyjskiego kuratora festiwalu Paula Lee, filmów poruszających kwestię nienormatywnych przejawów płciowości i podzielony jest na sześć bloków:
>> „Męskie sekrety”, czyli filmy pełne pikantnych opowieści o drapieżnej namiętności i pokusach miłosnych. „Queerowe ciała, queerowe spektakle”, na który składają się trzy filmy dokumentalne podejmujące próbę zmierzenia się z rozpowszechnionymi
>>5
>> poglądami na temat pożądania i przedstawiające queerowe spojrzenie na obrazy ciała, performensy, reprezentacje rasowe oraz kobiecą seksualność. „Opowieści spoza szafy” to zbiór krótkich metraży, które poruszają trudny temat konfrontacji z własną seksualnością oraz ujawniania swoich nietypowych preferencji przed przyjaciółmi i rodziną. „Queerowi pionierzy” poświęcony jest dwóm pionierom homoseksualnego ruchu w USA, dzięki których zaangażowaniu i olbrzymiej wytrwałości udało się wywalczyć wiele praw oraz przetrzeć szlaki normalizujące, przynajmniej w pewnym stopniu, życie społeczności LGBT w USA oraz w wielu innych miejscach na świecie. Dwa ostatnie bloki to: krótkie metraże Claudii Morgado Escanilli oraz unikatowe pokazy eksperymentalisty kina queer Williama E. Jonesa. Z racji pochodzenia selektora przeważają filmy z Kanady i USA, ale są również dwa filmy z Polski i kilku innych krajów.
To, co zazwyczaj umyka naszej uwadze, jak czyjś oddech, brzęczące owady czy piszczące schody ruchome, zostało zebrane przez artystów w nagraniach terenowych (field recording) i przetworzone w dźwiękowy performance. Powstaje w ten sposób próba zintegrowania i rezonowania znalezionych dźwięków oraz obiektów, charakterystycznych miejsc i momentów w konkretnym czasie. Artyści tworzą tym samym wręcz instynktowną i bezpośrednią próbę zbudowania więzi pomiędzy odbiorcami a konkretnym miejscem. Kogo ciekawi strona akustyczna życia oraz zachowań m.in. owadów i innych niewielkich istot, ten zapewne z chęcią zawita do Pokoju z Kuchnią w CSW. Na zakończenie artyści zapraszają na koncert zamykający warsztaty dźwięku, który odbędzie się w Pokoju z Kuchnią 17 czerwca.
EWA SOBCZAK Trzeci Ogólnopolski Festiwal Filmów Queer „A million different loves!?” 11–12 czerwca OdNowa
AUGENMUSIK W CSW W ramach cyklu Augenmusik CSW w Toruniu w dniach 11—13 czerwca zaprasza na kolejne okołomuzyczne spotkanie ze sztuką dźwięku. Tym razem będą to warsztaty prezentujące dźwięk jako język, a mapowaniem jego zajmą się dwaj artyści: Patrick McGinley (USA) oraz Maksims Shentelevs (Łotwa), którzy swe prace budują na dźwiękach i obiektach ramowanych z otoczenia wielkomiejskiego. >>6
>>wydarzenia
baczyć, to osobista wypowiedź artysty, ściśle korespondująca z etymologią nazwy Toruń. Będzie to — jak mówi Obarski — przestrzenna binruna, zbiór znaków, które łączy solaryzm. Artysta ma za sobą studia na Wydziale Sztuk Pięknych UMK i jest pracownikiem Instytutu Artystycznego tego Uniwersytetu. To, co go interesuje w sztuce najbardziej, to bardzo bogate spektrum wypowiedzi artystycznej — od filmów, poprzez fotografię i projektowanie graficzne, aż do instalacji. W swojej twórczości nie stroni od symboliki, która pochodzi z pierwotnych kultur. ARBUZIA TRN – pracujące obrazy 11–27 czerwca Wozownia
ARKADIUSZ STERN Augenmusik – warsztaty dźwiękowe, mapowanie dźwiękiem: Patrick McGinley & Maksims Shentelevs 11–13 czerwca Pokój z Kuchnią
WOKÓŁ TORUNIA 11 czerwca Wozownia zaprasza na wernisaż prac Przemysława Obarskiego. Projekt „TRN – pracujące obrazy”, który będziemy mieli okazję zo-
WYBITNIE CHOPINOWSKI CZERWIEC Zaplanowane na czerwiec koncerty to niewątpliwie wielkie wydarzenie artystyczne. Genialna muzyka w wybitnym wykonaniu rozbrzmiewać będzie przez trzy dni w różnych miejscach Torunia. I nie ma w tych słowach przesady, bo zaproszeni goście to liczący się w świecie oryginalni i niezwykle uzdolnieni artyści. W piątek, 18 czerwca, o godz. 17.00 Maratonem Chopinow-
skim rozpoczną się trzydniowe obchody Roku Chopinowskiego. Na Nowym Rynku udzielać się będą uczniowie szkół muzycznych. A wieczorem tego samego dnia o godz. 20.30 klub OdNowa gościć będzie Leszka Możdżera, wybitnego pianistę jazzowego, który swoimi, wykonywanymi z niezwykłą wirtuozerią, improwizacjami i oryginalnymi interpretacjami w dużym stopniu przyczynił się do odświeżenia i rozpopularyzowania muzyki Chopina nie tylko wśród słuchaczy jazzu i klasyki. Dnia następnego pojawią się kolejne dwie imprezy osadzone w skrajnie różnych kontekstach stylistycznych i przestrzennych. Pierwsza propozycja to Chopin podany klasycznie, w wykonaniu jednego z najsłynniejszych pianistów młodego pokolenia, laureata wielu międzynarodowych konkursów, Francuza Cédrica Tiberghiena, który zagra w Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” o godz. 18.00. W Piwnicy Pod Aniołem duch Chopina ożyje w interpretacjach hiphopowych. Zadania tego podjęli się DJ ŻUSTO i polski pianista Bartłomiej Kominek, zdobywca wielu nagród i wyróżnień na konkursach pianistycznych oraz festiwalach w kraju i za granicą. Niedzielny finałowy program, który będzie miał miejsce o godz. 20.00 w Dworze Artusa, wypełnią oba koncerty fortepianowe Chopina w wykonaniu genialnego 15-letniego Jana Li-
musli magazine
>>wydarzenia
sieckiego z Kanady oraz Toruńskiej Orkiestry Symfonicznej pod dyrekcją Piotra Sułkowskiego. Taki program to z pewnością propozycja nie tylko dla melomanów. EWA SOBCZAK Obchody Roku Chopinowskiego 18–20 czerwca Toruń
Franklin? Nie, po prostu kIRk — prosto z Polski. Zespół ma na koncie imprezy w legendarnym berlińskim Tresorze, emisję w BBC Radio One (zachwycają się nim brytyjscy dziennikarze muzyczni). Czy ktoś z Was o nim słyszał? Pewnie nie. KIRk to mroczna elektronika z jazzującą trąbką. Twarde bity, hip-hopowa radość, jazzowa improwizacja plus neurotyczne dźwięki. Brzmi intrygująco? kIRk to nie tylko muzyka, to także, a może przede wszystkim, połączenie obrazu i dźwięku. Formy audiowizualne pełnią tu bardzo istotną rolę. To projekt bardzo różnorodny, a ich koncerty to obraz, który przytłacza swoim rozmachem, oraz dźwięk, który można poczuć na skórze. About Simple Things to ostatni album grupy, można go znaleźć na stronie www. kirkband.pl. Płyta została wydana w kolekcjonerskiej edycji, w podwójnym digipacku (z dwiema płytami). Jedna zawiera muzykę, druga natomiast zdjęcia oraz klip, gdyż projekt ten to również profesjonalne fotki inspirowane muzyką z płyty — autorstwa uznanego warszawskiego fotografa Tomka Michalczewskiego. Ponadto przez grupę filmowców stworzony został profesjonalny klip do utworu Lost Bits. Nie jest to teledysk w tradycyjnym znaczeniu tego
18 czerwca Wozownia zaprasza na 3. edycję Ogólnopolskiej Wystawy Rysunku Studenckiego. Pierwsza edycja także odbyła się w Wozowni, zorganizował ją wówczas Zakład Rysunku Instytutu Artystycznego WSP w ramach obchodów 60. rocznicy powołania Katedry Rysunku na Wydziale Sztuk Pięknych UMK. I tym razem nie obyło się bez jubileuszu. Swoją 65. rocznicę powstania świętuje tym razem cały Uniwersytet Mikołaja Kopernika. ARBUZIA 3. Ogólnopolska Wystawa Rysunku Studenckiego 18 czerwca–4 lipca Wozownia
KIRK — PROSTO Z POLSKI
Czerwiec w Mózgu zapowiada się wyjątkowo interesująco. Między innymi za sprawą występu kIRk. Ale, co to właściwie jest? Kirk Hammett, Kirk
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
>> STUDENCI RYSUJĄ!
słowa, lecz bardziej video art inspirowany muzyką. Na tej płycie grupa łączy skrajnie różne inspiracje i style, tworząc nową formę. Sami muzycy mówią o tym wydawnictwie „dźwięki z pieczary”. Tych bitów naprawdę warto posłuchać na żywo. Wstęp za 10 zł. (AB) kIRk 19 czerwca, godz. 21.00, Mózg
JOANNA D’ARC W POLSKIM
19 czerwca br. w Teatrze Polskim w Bydgoszczy odbędzie się premiera szczególnego dramatu sądowego, opartego na autentycznych aktach procesu Joanny D’Arc. Reżyser spektaklu Joanna D’Arc. Proces w Rouen Remigiusz Brzyk nie kryje swojej inspiracji szczytowym osiągnięciem kina niemego — filmową wersją procesu św. Joanny zrealizowaną przez Carla Theodora Dreyera. Przedstawienie będzie świetną okazją do przyjrzenia się najlepszym aktorkom bydgoskiej sceny — Joannę w różnych stadiach procesu będą grały: Karolina Adamczyk, Dominika Biernat, Marta Nieradkiewicz, Anita Sokołowska oraz Marta Ścisłowicz. Nawet każda z nich z osobna jest wystarczającym powodem, żeby wybrać się do bydgoskiego teatru. PAWEŁ SCHREIBER Joanna D’Arc. Proces w Rouen reż. Remigiusz Brzyk 19 czerwca Teatr Polski w Bydgoszczy
Początek miesiąca (Dzień Dziecka) w Teatrze Baj Pomorski rozpocznie się muppetowym Kopciuszkiem w reżyserii Ireneusza Maciejewskiego, scenografię do przedstawienia wymyślił Dariusz Panas, muzykę skomponował Piotr Klimek, a nagrał ją zespół Doctor Fisher ze Szczecina, teksty piosenek zaś wyszły spod pióra Wojciecha Szelachowskiego — białostockiego reżysera, znanego widzom ze świetnego Krótkiego Kursu Piosenki Aktorskiej. Warto wybrać się także na spektakl pt. Jaskółeczka. Autorem sztuki jest dramaturg, reżyser i krytyk teatralny, kierujący obecnie Laboratorium Dramatu w Warszawie — Tadeusz Słobodzianek. Spektakl wyreżyserował Zbigniew Lisowski, scenografię zaprojektował Czech — Paveł Hubička, muzykę stworzył Piotr Nazaruk, teksty piosenek — Wojciech Szelachowski, a choreografią zajął się Władysław Janicki z Poznania. Ponadto zobaczymy: Czerwonego Kapturka (reż. Andrzej Zaborski), Szewczyka Dratewkę (reż. Zbigniew Lisowski), Wschód i zachód Słonia (autorstwa Joanny Klary Teske). W drugiej połowie miesiąca (19 czerwca) odbędzie się premiera Dudi bez piórka, autorstwa i w reżyserii Roberta Jarosza, z tekstami piosenek Maliny Prześlugi, z muzyką Piotra Klimka i scenografią Pavla Hubički. Szczegóły na stronie: http:// www.bajpomorski.art.pl.
FOT. PAWEŁ BRAKONIECKI
Szafa w sześciu odsłonach
HANNA GREWLING czerwiec w Baju Pomorskim >>7
>>wydarzenia
8. MFF TOFIFEST, CZYLI SOCZYSTY OWOC DOJRZEWA FÊTE DE LA MUSIQUE W Toruniu czerwiec nie tylko zapachnie latem, ale także zabrzmi, i mam nadzieję, że równie głośno, jak w minionych latach. Tegoroczna edycja Święta Muzyki już 21 czerwca. Toruń ponownie dołączy do kilkuset miast rozsianych po całym świecie, które w tym dniu opanują dźwięki i rozentuzjazmowani twórcy. Nie ma się czemu dziwić, w końcu to ich święto! To, co kapitalne w tej inicjatywie, to jedność i twórcza radość, która w tym wyjątkowym dniu łączy profesjonalistów, amatorów i słuchaczy. Akcja ma dość długi rodowód, pierwsze Święto Muzyki, a właściwie Fête de la Musique, pojawiło się we Francji w roku 1982. Jego pomysłodawcą był francuski kompozytor o polskich korzeniach – Marcel Landowski. „Musli Magazine” waszej szczególnej uwadze poleca występ toruńskiej formacji Disparates, która pojawi się o godzinie 21.00 w (na) Końcu Świata.
Tofifest dorasta i wraz z 8. edycją wchodzi w fazę buntu. Nie chce być jeszcze jednym z wielu letnich imprez na festiwalowej mapie kraju. „Wyróżnij się, albo zgiń” — mówi z przekonaniem dyrektor festiwalu Kafka Jaworska. Festiwal bez wątpienia chce się wyróżniać, prowokować i siać intelektualny ferment. Kinem młodym i niepokornym próbuje zająć głos w dyskusji o sprawach istotnych we współczesnym świecie. Tegoroczne hasło festiwalu brzmi: „Bo każdy ma w sobie bunt”. Czemu takie? „Bo każdy go kiedyś miał, ma, lub mieć będzie” — mówi Jaworska. Niepokorność już od samego początku towarzyszyła ewoluującemu z roku na rok festiwalowi, teraz, jak się okazuje, weszła w fazę buntu. I dobrze! Dla widzów to obietnica bezkompromisowej walki o zaprezentowanie prawdziwych pereł kina autorskiego, zadziornego, które — mimo pazura i oryginalności — często nie miało okazji dotrzeć do większej publiczności w naszym kraju. Festiwal rozpocznie się jak w roku ubiegłym, 26 czerwca, i trwał będzie jeden dzień krócej, czyli do 2 lipca. Z tegorocznymi, dość wysokimi nagrodami dla najlepszego filmu i reżysera (obie po 5 tys. euro), najważniejsza sekcja festiwalu, czyli Międzynarodowy Konkurs Filmów Fabularnych, ma szansę przyciągnąć ciekawe tytuły. Nowe zasady konkursu wprowadzają istotne zmiany, wpisujące się w program dookreślania charakteru toruńskiej imprezy i nadawania jej wyrazistszych kształtów. Tym razem jest on skierowany do twórców, którzy nakręcili swój
DISPARATES, FOT. PAWEŁ KOTAS
>> Więcej o tym niezwykłym wydarzeniu przeczytacie na stronie: http://www.fetedelamusique.culture.fr/site-2010/. Podobnie jak w roku ubiegłym, toruńską akcję koordynuje Toruń 2016. Do zobaczenia na rozśpiewanej ulicy! ARBUZIA Święto Muzyki 21 czerwca, Toruń >>8
debiut lub drugi film, i w myśl intencji nowej jego nazwy ON AIR, swoimi dziełami zabierają głos w sprawach istotnych dla współczesnego człowieka, przemawiają i komentują rzeczywistość z ekranu. Obok ON AIR w festiwalowym menu pojawi się wiele innych, równie smakowitych pasm programowych, które powinny zaspokoić filmowy apetyt bardzo różnych entuzjastów X Muzy. Dla miłośników krótkich metraży organizatorzy przygotowali SHORTCUT, czyli Międzynarodowy Konkurs Filmów Krótkometrażowych. FROM POLAND to — jak nietrudno się domyślić — konkurs na najlepszy film polski, który (jak w minionych latach) wybierze festiwalowa publiczność. W ramach tego pasma zaprezentowanych zostanie w tym roku 12 filmów, którym towarzyszyć będą spotkania z ich twórcami. W cyklu MISTRZOWIE Tofifest proponuje tym razem sylwetki dwóch niezwykle niepokornych, choć skrajnych pod względem stylu, reżyserów: Greka Costy Gavrasa (pierwsza retrospektywa w Polsce), twórcy thrillera politycznego,
artysty odważnego i bezkompromisowego, oraz Brytyjczyka Kena Russela, całkowicie apolitycznego, szokującego swoimi filmowymi wizjami i kampową estetyką. Obaj obsypani najważniejszymi nagrodami i wyróżnieniami filmowymi, obaj kontrowersyjni w sztuce i życiu. Idealne wybory na festiwal filmowy, którego jedną z ważniejszych idei jest nie tylko spotkanie z filmem, ale też wymiana wrażeń i poglądów jego widzów. Festiwalowi goście kochają rozmowy, a burzliwe dyskusje są wyznacznikiem dobrego klimatu. Filmy Kena Russela (m.in. Tommy, Ostatni taniec Salome, Odmienne stany świadomości, Lisztomania), prezentowane w ramach cyklu CAMP NOT DEAD, i zaangażowane politycznie kino Costy Gavrasa z pewnością podgrzeją w tym roku festiwalową atmosferę. W odsłonie RETROSPEKTYWY NARODOWE Tofifest, po prezentacjach kinematografii tureckiej, ormiańskiej, austriackiej, chińskiej, szwajcarskiej i kosowskiej, postawił tym razem na kino gruzińskie. Zobaczymy sześć nieznanych dotąd polskiej publiczności filmusli magazine
>>wydarzenia Tim Curry w The Rocky Horror Picture Show
Ken Russell
mów: Women From Georgia w reżyserii Lewana Koguaszwili, Felicita Salome Aleksi, Other Bank George’a Ovashvili, The Leader Is Always Right Salome Jashi oraz Three Houses Zazy Urushadze i Spacer w Karabachu Vano Burduli. ZJAWISKA zaserwują toruńskiej publiczności kino tyleż samo wywrotowe, co kultowe. FORUM 09/10 to prezentacja piętnastu, zdaniem organizatorów, najlepszych filmów minionego sezonu. Będzie zatem znakomita okazja do nadrobienia filmowych zaległości. FOCUS to sekcja, która ma na celu zaprezentowanie publiczności filmowych osobowości: aktorów, aktorek, reżyserów… Jednym słowem twórców, którzy w swoich kreacjach i dziełach wychodzą poza przeciętność i schemat. FORWARD! skupia pod swoimi skrzydłami filmowe perły, które przykuwają uwagę głośnym tematem, niebanalną konwencją i osobą silnie obecnego autora. Nie ma festiwalu Tofifest bez LOKALIZACJI. To znakomita inicjatywa, która pomaga wypływać na szerokie filmowe wody młodym twórcom z regionu.
OPEN SPACE, czyli kino pod chmurką, to jeden z ulubionych przystanków toruńczyków. W tak pięknych okolicznościach przyrody, pod rozgwieżdżonym niebem, podobnie jak w latach ubiegłych, oglądać będziemy perły światowego kina. I wreszcie FILMOGRANIE, czyli — jak deklarują organizatorzy — najbardziej kreatywna edukacja filmowa w Polsce, która realizowana jest we współpracy z toruńskim CSW. Gwiazdą Tofifest będzie Julia Jentsch, która podczas festiwalu odbierze nagrodę dla wschodzącego talentu kina europejskiego. Teraz pozostaje już tylko cierpliwie czekać na ujawnienie pełnego programu festiwalu i listy gości, co ma nastąpić 6 czerwca... A potem przebierać i wybierać z niego najbardziej soczyste owoce i starać się wycisnąć dla siebie jak najwięcej. Informacje na: www. tofifest.pl.
<<
Women from Georgia
Costa Gavras
Zaginiony Jack Lemmon
EWA SOBCZAK
& MAGDA WICHROWSKA
8. Międzynarodowy Festiwal Filmowy Tofifest 26 czerwca–2 lipca, Toruń
>>9
SMOOTH FESTIVAL 2010 Na Wyspie Myńskiej pogoda dopisała, a artyści rozgrzali publiczność do czerwoności. Scena należała do: pogodnego duetu Pauli i Karola, żywiołowej Marii Peszek, komiksowej Natalii Kukulskiej, eterycznej Ive Mendes, pociągającej Emmanuelle Seigner, wytwornego Macieja Maleńczuka, spontanicznej Natu, ciepłego głosu Mietka Szcześniaka, rockowego Piotra Cugowskiego, sympatycznej Kasi Wilk i kultowych Vaya Con Dios. A Adam Sztaba ze swoją orkiestrą i towarzyszącymi artystami zabrał wszystkich w muzyczną podróż po najciekawszych miastach świata. fot. Magda Wichrowska i Szymon Gumienik
>>na kanapie
Kryptonim „dobra rada” >>
Magda Wichrowska
Niby powinnam się już przyzwyczaić, żyjąc od małego w kraju nad Wisłą, że roi się u nas od dobrych dusz, dobrych cioć, wujków i chodzących encyklopedii pedagogicznych, ale ilekroć stanę twarzą w twarz z tym zjawiskiem, to budzą się we mnie demony. — Magda, zjedz szynkę — mówił wujek na rodzinnej imprezie po kilku głębszych, kiedy byłam mała. Kręciłam nosem, co było uznane za foch, tymczasem dzisiaj wiem, że była to moja świadoma decyzja, że zleżałej, zeschniętej wędliny nie ruszę, bo nie mam na to najmniejszej ochoty. — Bigosik dobry, zjedz! — wtórowała ciotka. I właśnie wtedy dostałam swoją pierwszą w życiu lekcję, że nie ja, ale wszyscy dokoła wiedzą lepiej, co jest dla mnie dobre. Nauka widać poszła w las, bo mam trzydziestkę na karku i zrozumieć nie mogę (może Wy mi wyjaśnicie?), dlaczego obcy dziadek zaczepia mnie na ulicy i tłumaczy, że palenie jest niezdrowe i mam zgasić to, co trzymam między palcami. Z moim dziadziem Beniem, gdyby żył, sama wypaliłabym dzisiaj niejednego szluga, bo nikotyna była jego wielką miłością. Od dziadzia Benia wysłuchałabym z pokorą też niejednego kazania, w końcu uciekł Niemcom z niewoli i kochałam go bardzo, ale faceta, który stoi przede mną, którego widzę pierwszy raz w życiu i który nagabuje grzecznie, mówiąc do mnie „kochanie”, mam ochotę kopnąć w interes, bo nie jego to interes i nie jego „kochaniem” jestem. W takich chwilach zastanawiam się, czy nie jest to przypadkiem nasza skłonność narodowa i czy przenosi się z pokolenia na pokolenie. Miałam nadzieję, że nie, ale nic z tego, przenosi się lepiej od chorób wenerycznych. Jadąc dzisiaj tramwajem, usłyszałam, jak młoda matka poucza inną młodą matkę, jak trzymać dziecko, żeby nie płakało. Ta od płaczącego potomka cierpliwie tłumaczyła ekspert-mamie, że maluch jest chory, stąd ten ryk. Na nic się to jednak zdało. Wszechwiedząca dwudziestoletnia matrona rozpoczęła długi i uciążliwy dla wszystkich pasażerów wykład o tym, jak nieprofesjonalne są dzisiejsze matki i o tym, jak to skończyła pedagogikę z wyróżnieniem. Nie dałam rady. Wysiadłam dwa przystanki wcześniej i doszłam do pracy o własnych nogach, całą drogę zastanawiając się… o co chodzi? Doszłam do wniosku, że ciocie i wujkowie
„ >>12
kryptonim „dobra rada” albo nie mają się komu wygadać, albo marzą o swoich 15 minutach sławy w tramwaju, albo kolekcjonują dobre uczynki — bo obiecali w konfesjonale, albo oczekują wdzięczności, albo już sama nie wiem co! Może inni nie mają z tym problemu, bo wyssali pokorę z mlekiem matki. W takim układzie jestem stracona, bo moi rodzice zamiast pouczać, przez całe życie uważnie słuchali, co mam do powiedzenia, a radzili tylko na wyraźną mą prośbę. Tym szczęśliwym zbiegiem okoliczności przez całe swoje dorosłe życie uczę się mało pragmatycznych, ale za to fascynujących rzeczy, uprawiam wolny zawód, jem niezbyt zdrowo, nie wysypiam się, psuję sobie wzrok, czytając do późna, nie miałam ślubu w białej bezie, tylko w małej czarnej, palę, piję coca-colę i mam w nosie dobre rady koleżanek na temat zdrowych soków owocowych! Jednak — jak się okazuje — coś z naszego narodowego spécialité de la maison spłynęło łaskawie i na mnie, bo mam dobrą radę dla wszystkich o kryptonimie „dobra rada” — najlepiej radzi się sobie. Wdzięczność i posłuch gwarantowany!
musli magazine
”
Uzależnienie >>
>>okiem krótkowidza
Kasia Taras
Obiecywałam sobie, że nie tknę tego tematu. Ale znowu poniosło. Wszystko przez uzależnienie. Świeżo nabyte. Uprawiając zapping, usłyszałam — nawet nie zobaczyłam, tylko usłyszałam — inteligentny, choć siarczysty dialog, zakończony: „Wracaj na drzewo!”. Ładne, prawda? Okazało się, że to kolejny sezon haniebnie niedostrzeganego przeze mnie Seksu w wielkim mieście. Mogłam dostrzec wcześniej, ale zaniedbałam. Jak usłyszałam, tak stanęłam i przestałam do końca odcinka. Potem ścigałam wszelkie powtórki, znaleźli się też dobrzy ludzie, którzy dostarczyli mi materiału poglądowego. Obejrzałam i zapłakałam. Z zazdrości. Że jedni umieją, a inni jakoś nie. Ci inni to… my, produkujący niby seriale, niby telenowele, niby soap opery (najczęściej na podstawie kupionych formatów). Niby… małe słówko, wielka różnica. Nie chodzi mi o scenografię typu: dwa krzesła, stół i lampa z wiadomego marketu. Nie chodzi mi o rozmach, a ściślej brak rozmachu inscenizacyjnego. Zresztą bieda niczego nie tłumaczy. 07 zgłoś się też specjalnie wystawny nie był, a jak to się oglądało. Chodzi mi o dialogi i bohaterów. Ile można słuchać o tym, czy smakował mu kotlet, skoro wcześniej widziało się, jak on tegoż kotleta pożarł na zimno, paluchami, prosto z talerzyka okraszonego listem od połowicy dbającej, by małżonek zawsze miał pełen brzuszek? (Pełna głowa to rzadkość w polskiej produkcji telewizyjnej, to raz. Dwa, dlaczego kochankowie są zawsze gastronomicznie dyskryminowani? Czy ktoś zdaje sobie sprawę, ile kalorii pochłania przekradanie się do obiektu uczuć?) Ile można znieść dywagacji: ojcem dziecka jest Leon czy Jan? Wyjść za takiego, który gotuje, zarabia, nosi na rękach i… nudzi (przed wojną mawiano, pocieszając panny na wydaniu: „Córuś, może ma dobry charakter?”), czy raczej za typa gwarantującego częste wizyty na chirurgii szczękowej, ale ten wdzięk, ten wdzięk? I dlaczego to wszystko jest mówione polszczyzną jak z powieści dla pensjonarek (pensjonarki — gatunek, który wyginął około 1939 roku, razem z tzw. „dziewiczym rumieńcem”, punktualnością i słowem przepraszam)? I ta załatwiająca wszelkie tematy kwestia: „Czy już jadłeś, kochanie?”, na przemian z: „Czego się napijesz?”, czasami po dwudziestej trzeciej można usłyszeć jeszcze: „Idź spać, porozmawiamy jutro”. O ile jednak dialogi — jak aktorzy ładni („Bądź piękny i… milcz!”) — można wyciszyć, to trudno oglądać serial z zamknię-
tymi oczami. Podstawową zasadą scenariopisarstwa jest „The Character is An Action”. Ale jak szukać w polskich realizacjach telewizyjnych „Action”, skoro bohaterów niet? A skoro nie ma „Action”, to nic dziwnego, że nadrabiają dialogami. A można było zrobić słuchowisko. (Najlepiej dla insomniaków.) Bohater musi być bliski, choć daleki — jak Greg House (od którego jestem uzależniona: ramiona wioślarza, dowcip, szorstka inteligencja, trzydniowy zarost i 189 cm wzrostu); po ludzku nieporadny — jak student Carter, dorabiający w cyrku jako żywa kula armatnia; mieć ludzkie problemy typu pryszcz na nosie, który wyskoczył tuż przed randką (Carrie z Seksu w wielkim mieście); mieć wady, jak perfekcyjna w pracy doktor Yang, w domu Christina bałaganiara. A jak jest w polskich produkcjach? Jak problem, to od razu nowotwór. Jak miłość, to najpierw bohaterowie muszą przejść przez grypę, trądzik, udar słoneczny. Jak problemy z dzieckiem, to od razu uzależnienie od heroiny. Jak konsumpcja związku, to na dachu, w świetle księżyca i z towarzyszeniem trąb. Czarne albo białe. A przecież uwaga, banał, komunał, żenada intelektualna, ale… prawda: życie jest tak cudnie kolorowe! Jeżeli seriale mają leczyć, to dziękuję za taką terapię. A jeżeli uczą, to boję się o przyszłe pokolenia pracujące na moją emeryturę. Jedna z teorii głosi, że w pewnym momencie film i telewizja przejęły rolę zwierciadła przechadzającego się po gościńcu. Nie wiem, po jakim gościńcu przechadzają się scenarzyści polskich seriali. Na spotkanie raczej nie mamy szans. Prosty przykład. W KSD kobiety „wyzwolone”, oskarżające tych paskudnych mężczyzn o hamowanie kariery (a myślałam, że faceci mogą też inspirować), które właśnie wypuściły się na „wyzwolony” weekend, żeby odpocząć od… samców (jak ktoś chce, to niech się zadaje z samcem, inne wolą po prostu mężczyzn), karnie wracają — każda do swojego faceta, kiedy ten tylko się pojawi. Fakt, że wzbogacony o fetysz. Motocykl. Ach. Przeprosiny. Och. (Rozumiem bohaterkę, która wraca, bo trzeba iść z umierającym psem do weterynarza.) Wyrzuty sumienia. Ech. Jeżeli tak wygląda feminizm po polsku, to naprawdę wolę szowinizm Grega House’a po amerykańsku. I Carrie pędzącą do załamanej Mirandy w noc sylwestrową przez śniegi Nowego Jorku. I cieszy mnie moje nowe uzależnienie.
>>13
>>elementarz emigrantki
D jak dorosłość, decyzja, dojrzałość >>
Natalia Olszowa
Emigracja uczy konsekwencji i odpowiedzialności za siebie (własne wybory) — sprawia, że człowiek staje się bardziej dojrzały, bowiem z każdym krokiem, jaki podejmuje, uczy się i dojrzewa. Często nie jesteśmy przygotowani do tzw. „dorosłego” życia, właśnie z powodu braku odpowiedzialności. Tymczasem to my, nikt inny, ponosimy odpowiedzialność za kształt i jakość naszego życia oraz szczęście osobiste nasze i naszych bliskich. Zawsze mówiono mi, że życie to sztuka wyboru. Obecnie mogę powiedzieć, że życie to sztuka podejmowania decyzji. Wybór i decyzja różnią się stopniem nasilenia. Decyzja ma swoje konsekwencje, wybór nie zawsze. To, czy założę dżinsy, czy czarne spodnie nie niesie ze sobą jakichś większych konsekwencji, ale czy wyjdę za mąż lub wyjadę za granicę — tak. Decyzja jest bardziej świadoma, wiąże się też z odpowiedzialnością, a wychowana w wolności nie za bardzo wiedziałam, czym ona jest. Musiałam zatem wyjechać, by się jej nauczyć. Decyzje, które podejmujemy, powinny być swoiście nasze, nie czyjeś. Jednak te, które zapadały w moim życiu, nie były nimi do końca, chociaż wyjazd za granicę tak — i do tej pory nie wiem, czy była to decyzja słuszna. Wiem jedno, że nie miałam wpływu na to, gdzie się urodziłam, ale jeszcze wierzę w to, że mam wpływ na to, gdzie mieszkam. Kiedy podejmujemy decyzję, każde pytanie o radę jest zbędne, będzie zaprzeczeniem tego, co już postanowiliśmy, i im więcej osób pytasz o zdanie, tym mniej staje się to twoją decyzją, i tym bardziej gubisz się w tym, co chcesz robić. Jednak z drugiej strony niby skąd mamy wiedzieć, że podejmujemy decyzję słuszną, i czym się kierować przy jej podejmowaniu — szczęściem, sumieniem czy zasadami? U mnie w domu, kiedy chodziło się do szkoły, miało być świadectwo z paskiem, a kiedy się studiowało — stypendium. A praca? Miała przynosić dobre wynagrodzenie, bo za grosze szkoda było tracić energię i czas. A teraz? Nie wiem, czy nie wpadłam w pułapkę takiego właśnie myślenia. Wyjechałam z kraju, bo chciałam poznać obce kultury, poczuć egzotykę, zobaczyć trochę świata i miałam więcej niż 4 zł za godzinę. Po latach
„ >>14
dochodzę do wniosku, że mój mózg przestał działać — zgodnie z teorią darwinowską organ nieużywany zanika. Nie czuję się szczęśliwa, więc jak mam ostatecznie podsumować ten ważny dla mnie krok? Słusznie, niesłusznie... Ale zrobiłam tak jak większość Polaków w 2005 roku, nie byłam więc sama. Dlaczego wyjechałam pytacie? Jedni przyjeżdżają tu, by zarobić, inni, by podwyższyć standard życia, ja przyjechałam tutaj, by dojrzeć. To był cel mojej podróży — postawić krok w dorosłość, czyli świadomie podjąć decyzję, wraz z jej konsekwencją. Gdybym tego nie zrobiła, pewnie nadal spotykałabym się z przyjaciółmi na herbatkach zimą i zimnym piwie w letnich ogródkach, marząc o lepszym życiu. Wracałabym do domu, gdzie śpią już rodzice, z poczuciem, że coś jest nie tak, że gdzieś jest lepsze życie dla mnie, że gdzieś jest człowiek, który na mnie czeka. Jest w życiu taki moment, kiedy możesz wszystko zmienić, ale czasem jest i taki, kiedy już zbyt wiele zmienić nie możesz, i tego momentu się boję. Chociaż chciałoby się powiedzieć, że zawsze wszystko można zmienić, ale to chyba nieprawda, co innego, że cały czas chciałabym w nią wierzyć. Jest mi łatwiej określić, dlaczego nie podejmuję decyzji, niż po prostu ją podjąć, łatwiej było wyjechać, niż wrócić. Życie jest ciągłym planowaniem, projektowaniem i rzutowaniem w przyszłość, która rzecz jasna niekoniecznie musi nadejść, a już na pewno nie mamy gwarancji na taką przyszłość, jaką sami ją widzimy. Samo podjęcie decyzji jest krokiem w przyszłość, a jeśli nie wiesz dokąd iść, to droga sama cię poprowadzi, jak mawiał ks. Twardowski. Najlepiej jednak jest mieć jakiś cel, bowiem — jak odpowiada królowa na pytanie Alicji „dokąd ma iść” — „To zależy od tego, dokąd chciałabyś dojść, moje drogie dziecko”.
musli magazine
”
Zajęczanocka >>
>>a muzom
Marek Rozpłoch
Czyli — o ile mnie pamięć nie zwodzi — sezon ogórkowy. Nadciąga. Po co w ogóle fundujemy sobie cały ten rytuał celebracji czasu? Czemu w dobie realności wirtualnej w ogóle urządza się kolektywne przeżywanie czasu w rodzaju sezonów wczasowych, kabaczkowych, wyborczych itp.? Po co zaklinamy czas w zamkniętym rocznym kręgu, podczas gdy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że Tamto Lato, Tamten Poniedziałek pod Kasztanami albo i Platanami już nie wróci... Że ta choinka, której zapach obezwładniał nas w czasach, gdy pod Toruniem całkiem sprawnie sobie gospodarzyła jednostka zaprzyjaźnionego mocarstwa, to tylko proch i pył. Czemu zamienniki tego, co minione i próby podważenia linearnego charakteru czasu tak panują nad nami — zarówno nad indywidualnymi wyborami dnia powszedniego, jak i nad zachowaniami stadnymi typu Teneryfa w sierpniu, Davos w lutym? Czy na pewno chodzi o substytuty tego, co za nami? Może o substytuty tego, co pod nami? Tzn. gruntu pod nogami, którego nie czujemy — zanurzeni po uszy w sieci, mieszkający na miejskich pustyniach, na których to, co z gruntu wyrasta, jest tylko bardzo zbędnym kwiatkiem do kożucha... Przecież całkiem niedawno na mym osiedlu dokonano drzewobójstwa, ogołacając do cna naszą i tak już wcześniej łysawą przestrzeń! Jesteśmy częścią świata natury, o czym nasi przodkowie byli zmuszeni pamiętać, jeśli życie im było miłe. Od obserwacji niewyczuwalnych dla zrobotyzowanych zmysłów wibracji przyrody ożywionej i nieożywionej po brutalną walkę o każdy nowy dzień — zmuszającą do babrania się we krwi upolowanego tura albo dzikiej kaczki, czy wreszcie babrania się w ziemi, by czynić ją sobie choćby trochę poddaną. Musieli czuć grunt. I my musimy... W uproszczony, schematyczny, symboliczny choćby sposób ocierać się o ten pradawny rytuał obcowania ze światem. Musimy w grudniu ubierać choćby sztuczną choinkę, a latem opalać się choćby w solarium po to, by czuć grunt pod nogami. Zaklinamy pędzący bez opamiętania czas po to, by być ludźmi, a nie trybikami w maszynerii. A więc sezon letni — ze wszystkimi dobrodziejstwami i koszmarami — trzeba celebrować. Nie zamykać się w czterech
ścianach, w oparach klimatyzacji unieszkodliwiającej resztki zaokiennej rzeczywistości. Nie obrażać się na wczasowe instynkty stadne... No, może... chcąc podkreślić rys indywidualny, wyjechać nie na Seszele, a na Bornholm, względnie Honsiu, Sikoku lub na Sycylię tropami Lampedusy. Zamiast zestawów do opalania zabrać dobry aparat i nie gorszą od niego książkę. Ale niewykluczone, że się mylę... Może nasza ewolucja, która przecież także jest procesem rodem ze świata natury, właśnie ma nas prowadzić do znieczulenia na cykliczność pór roku, uniewrażliwić na niuanse przyrody — i możliwe, że nie ma w tym nic złego... Spróbujmy poeksperymentować. Wyrzucić przede wszystkim florę i faunę z domu. Żeby odbyło się humanitarnie — psa do sąsiadów, chomiki chrześniakowi, roślinność do urzędu miejskiego. Uszczelnić okna. Zagłuszyć prześwity sygnałów pochodzących z zewnątrz sygnałami osiągnięć technicznych ostatnich dekad. Kto wie, może właśnie po to są ludzie — i może wcale nie jest to prawda aż tak smutna, jakby się mogło zdawać?... Coś jednak we mnie się buntuje, gotuje, trwoży. Może więc działka, cebula, marchewki, króliki? Post i karnawał w ściśle określonym czasie. Sezon ogórkowy, potem jesienny potop premier, iwentów... Pewien trzeźwo myślący, a jednorazowo — o ile mnie pamięć nie zwodzi — spotkany mieszkaniec mego miasta, ze sporym bagażem lat, a zapewne i doświadczeń, podzielił się ze mną ciekawym spostrzeżeniem. Święta jedne, potem drugie, zaraz wakacje, potem zaraz te pierwsze, drugie, te wakacje i te pierwsze, drugie, i wakacje, pierwsze, i drugie, trzecie. I tak dalej.
>>15
*
>>rozjazdy
Daniel Drelich: Przez świat gna go wiatr zmian Justyna Tota
D
la Daniela pierwsza podróż była jak pierwsza miłość. Z biciem serca i starym harcerskim plecakiem przekroczył próg rodzinnego domu i życie nabrało tempa górskiej lawiny. Swój szlak przygód zaczął spisywać na odwrocie mapy, którą zabrał ze sobą. — Pisałem każdego wieczora: o tym, jak szedłem przez Stare Miasto, żegnając Łazienną i Żeglarską, po cichu, żeby zapamiętać. Jak po raz pierwszy na Rynku w Bydgoszczy zagrałem mima, żeby zarobić na dalszą drogę. Jak spałem pod Śnieżką w chacie drwala i biegiem rozgrzewałem się w mroźny poranek. Jak zbudowałem piec i upiekłem chleb w opuszczonej szkole za Ruskim Wierchem. Jak w lesie pod Troyes błysk podczas burzy uratował mnie przed wężem. Albo jak mieszkałem na barce w Paryżu, w gospodarstwie w Andaluzji, w klasztorze w Montagne Noire i w klasztorze koło Hangzhou. Jak ugościli mnie w melinie w Paczkowie czy na krakowskich Plantach. Albo w lepiance w Sololi, na dworcu w Almacie, barze w Dublinie, kafejce w Kairze… — wspomina Daniel Drelich, torunianin. W ucieczce z Wielkiej Brytanii (tak, Daniel dał z Anglii dyla!) — jak sam mówi — pomogła mu elektryczna piękność o imieniu Maria — gitara, którą sprzedał, by już następnego dnia znaleźć się w Meksyku. Gdy był po raz pierwszy w Azji, najpierw wsiadł do pociągu jadącego do Charkowa, a potem przez miesiąc w wagonach ogrzewanych węglem w towarzystwie przedstawicieli różnych grup etnicznych podróżował w kierunku Ułan Ude nad Bajkałem. Ot, cały Daniel — trudno mu zatrzymać się w jednym miejscu, ale w końcu ma to w genach: dziadek miłośnik gór, ojciec globtroter z krwi i kości. W rodzinnym domu rozbrzmiewało esperanto, a w pokoju gościnnym witała zawsze mapa świata. Daniel nie może więc żyć inaczej jak w ciągłej podróży, w której jest już ponad 10 lat. W tym czasie przeżył coś ciekawego w blisko 50 krajach świata, spośród których trudno mu wskazać te ulubione: — To tak jak wizyta w pizzerii: vezuvio ma to, a napolitana tamto. Nie chcę żyć margaritą, a nie ma w menu pizzy ze wszystkim, co chciałabyś zjeść. Życie jest trochę jak calcone...
W
ho are you today?” — pytanie wyryte na blacie kawiarnianego stolika przypomniało spóźnionemu na samolot Danielowi o Europie młodych, szybkich, bystrych rówieśników. — Żałujesz? — Niczego nie żałuję. Wszystko mogę. To nasza wspólna cecha homo sapiens. Mną kieruje poczucie dobrego kierunku, bo wiatr przecież może się zmienić. Od ciebie zależy, jak go wykorzystasz. Podróże kształcą. W przypadku Daniela można powiedzieć, że dosłownie, bo uczył w różnych częściach Tajlandii i Chin. Najpierw o pomoc poprosili go mnisi z klasztoru w okolicach Hangzhou, którzy potrzebowali esperanto do tłumaczenia skryptów ze starochińskiego na najłatwiejszy język europejski. Ławki i krzesła? Nic z tych rzeczy. Tu nauka jest jak osiąganie stopni duchowego wtajemniczenia. >>16
Daniel Drelich, jak sam mówi, podróżowanie ma w genach. W podróż życia wyruszył ponad w swym rodzaju Klub Podróżnika, wyda swoją pierwszą książkę, spisaną w drodze.
Po wiedzę wędruje się wysoko w góry. Tak więc Daniel w scenerii górskich szczytów i otoczeniu mnichów trzymających tablice ze starymi skryptami był prawie jak szogun. W Tajlandii natomiast — już w typowo szkolno-klasowej scenerii — nauczał młodzież i dzieci angielskiego i informatyki. Daniel oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wykładał języka w możliwie najbardziej oryginalny sposób, łącząc talent wodzireja i Wielkiego Taty. Ale to nie jedyna rola, jaką przyszło mu zagrać. Danny the Magician — taką ksywkę Daniel zyskał na planie filmu Hanyut, będącym adaptacją powieści Almayer’s Folly (Szaleństwo Almayera) Józefa Konrada Korzeniowskiego. Właśnie rozpoczęto kręcenie pierwszych zdjęć do malezyjskiej produkcji, w której scenerią jest najprawdziwsza dżungla. Daniel, nasza rodzima gwiazda filmowa, musiał wcześniej przejść szkołę wiosłowania i krótki kurs musztry, bo zagra najeźdźcę w postaci brytyjskiego żołnierza, choć wydawałoby się, że bliższa mu jest postać głównego bohatera — Kaspara, który w sercu dżungli pragnie zbudować typowo europejski dom, czym naraża się na śmieszność w oczach Malajów. Daniel jedmusli magazine
>>rozjazdy
W ciągu 10 lat Daniel odwiedził 45 krajów świata. I pomyśleć, że to stanowi zaledwie 20 procent wszystkich państw naszego globu...
Gdy miasteczko zapada w ramionach zmierzchu, jedna z tajskich przyjaciółek Daniela przy melodii gitary nuci mieszkańcom do spokojnego snu. Swoją drogą, w takich momentach Danielowi kręci się pewnie łezka w oku na myśl o swojej ukochanej „elektrycznej Marii”, którą sprzedał, by znaleźć się w Meksyku.
Znaleźć się w centrum wydarzenia to cel nie tylko reportera, ale i prawdziwego podróżnika, który nie zwiedza, a żyje tym, co tutejsi. Jednym z takich wydarzeń były odbywające się w Bangkoku protesty.
d 10 lat temu. Powoli myśli jednak o powrocie do Torunia, gdzie założy jedyny
nak twierdzi, że podobieństwo między nim a bohaterem powieści kończy się na tym, że obaj, pochodząc z Zachodu, znaleźli się w kulturze Wschodu. Nie ogarnia go „szaleństwo” Almayera. Wręcz przeciwnie — uważa, że pięknie jest żyć na styku dwóch kultur i uczyć się różnic.
Ach, cóż to za radość móc wreszcie odrzucić w kąt nóż, widelec i jeść po prostu rękoma. Ale takie rzeczy to tylko przy przysmakach południa Azji.
W
rócić do Polski i przekazać innym to, czego nauczył go świat. Albo jeszcze lepiej — wrócić, by zabrać kogoś w podróż, żeby też mógł się nacieszyć i coś zrozumieć — to główne marzenie Daniela. Kiedy je spełni? Pewnie z czasem, bo raczej nie należy do tych, którzy planują. Przyspieszyć je może książka, która — jak mówi — jest już w drodze (jej kawałki do przeczytania na blogu: rubekolo.blogspot.com). W zamyśle ma też Klub Podróżnika z siedzibą w Toruniu, który stworzą nietuzinkowi ludzie napotkani gdzieś po drodze, jak np. podróżnik-rowerzysta, który na dwóch kółkach przejechał dookoła Eurazję i Indonezję. Czekamy zatem, aż nas Daniel powiedzie w świat szeroki.
Pingwin — tak o sobie żartobliwie mówił Daniel, gdy był belfrem w miejscowej tajskiej szkole i miał pod opieką ponad 200 uczniów. Jak widać, na jego lekcjach nie było jednak mowy o drętwej atmosferze. >>17
*
>>portret
Ulrike Meinhof postanawia umrzeć
P
ada deszcz, ulica jest pełna ludzi. Każdy się spieszy — ma do wykonania zadanie: zrobić zakupy, opłacić rachunki, doręczyć przesyłkę. Ile razy pomyślisz — szara rzeczywistość. Włączamy telewizor, otwieramy gazetę. Odczulamy się, nawet się nie sprzeciwiamy. Po co? Spuszczamy kurtynę — zasłona milczenia: „Wasz świat to kłamstwo i pan jest jego więźniem: całkowicie wchłoniętym przez struktury, a to, co bierze pan za rzeczywistość i porządek, to tylko pręty klatki, w której pana zamknięto”. Idziemy z tłumem, spieszymy się — mamy do wykonania zadanie. Cofamy się o kilka dziesięcioleci, do lat 60. Ulrike Meinhof stoi na przejściu dla pieszych. Tłum rusza, a ona zostaje na miejscu. Urodziła się 7 października 1934 roku w Oldenburgu. Po jakimś czasie za sprawą nowej posady swego ojca przeprowadza się do Jeny. W czasie wojny umiera ojciec, a ona wraz ze swoją starszą siostrą zostaje pod opieką matki, która podczas kontynuacji studiów, poznaje Renate. Znajomość po czasie przeradza się w przyjaźń i postanawiają razem wychowywać dzieci. Po wojnie podejmują decyzję o ucieczce z sowieckiej strefy. Osiedlają się w zachodniej części kraju. Ulrike trafia do katolickiej szkoły, zdaje się nią zafascynowana — staje się dość religijna. W jej życiu Renate odegra jedną z najważniejszych ról, przede wszystkim po śmierci matki będzie ją zastępowała. Duży wkład wniesie również w kształtowanie jej postawy, co wynika z jej działalności na początku przeciwko nazistom, a później jako propagatorki myśli lewicowej. Ulrike dostaje się na studia i wyprowadza z domu. Stop.
W
racamy na przejście dla pieszych. Ulrike stoi i nie rusza wraz z innymi. Rozgląda się — postanawia coś zmienić. W jej głowie pojawia się myśl: „Ci, którzy twierdzą, że porządek i prawo są po ich stronie, narzucają warunki tym, którzy pragną innego porządku i bardziej ludzkiego prawa”. Odnajduje się w słowie pisanym. Stuk, stuk, stuk — Ulrike pisze na maszynie. Swoje artykuły publikuje na łamach pisma „Konkret”. Wcześniej działa jeszcze w młodzieżówce, razem sprzeciwiają się rozpowszechnianiu broni jądrowej. Tam poznaje Klausa Röhla, redaktora powyższej gazety, a później jej przyszłego męża. Ma z nim bliźniaczki, Regine i Bettine. Małżeństwo nie przetrwa próby czasu. Zwykły sprzeciw wobec zastanej rzeczywistości przeradza się z czasem w aktywny protest, punktem zwrotnym okazuje się śmierć jednego z działaczy ruchów lewackich Rudiego Dutschke. Pojawia się kwestia redakcji „Springera” i jego gazety „Bild”, >>18
w której to prowadzi się ciągłą kampanię oszczerstw wobec „walczącej” młodzieży. Ulrike dostrzega wyraźnego wroga — składa się na niego państwo, w rządzie którego pojawiają się byli naziści, zaślepione dobrobytem społeczeństwo i konsorcjum prasowe „Springera”. Stuk, stuk, stuk: „(…) protest jest wtedy, gdy mówię, że dłużej tego nie zniosę. Opór jest wtedy, gdy kończę z tym, czego nie mogę znieść. Protest jest wtedy, gdy nie godzę się więcej na to. Opór jest wtedy, gdy nie pozwalam na to godzić się innym”. Staje się znana, zaprasza się ją do studia i prosi o komentarz. Po rozwodzie Klaus wydaje się dalej utrzymywać z nią kontakt, ponieważ ma w tym swój cel — jest najlepszą felietonistką jego pisma. Jej natomiast z czasem zaczyna przeszkadzać niemożliwość pisania o różnych problemach społecznych, on chce tylko głośnych spraw. Ulrike odchodzi z jego redakcji i postanawia założyć własną gazetę „Antykonkret”. Wchodzi w kolejny związek, tym razem z Peterem Homanem. Chyba go nie kocha, ale jest dobry dla dzieci — wyręcza ją w opiece nad nimi.
S
tuk, stuk, stuk — to nie odgłos klawiszy maszyny do pisania. To coś w głowie Ulrike. Pulsujący ból. Zrobią jej prześwietlenie, klisze podświetlą i zajrzą do środka. Znajdą guza. Stwierdzą, że nie mogą go wyciąć — za pomocą specjalnej klamry zahamują jego wzrost (mała dygresja: w psychiatrii funkcjonuje twierdzenie, że guzy w mózgu mogą prowadzić do zaburzeń osobowości. W przypadku Ulrike tego nie stwierdzono, ale nie pomijajmy tego faktu). Wybiera się na proces osób posądzonych o podłożenie ładunków wybuchowych w centrach handlowych we Frankfurcie. Widzi tam po raz pierwszy Andreasa Baadera — Ulrike postanawia walczyć. Przygarnia go ze świtą do swojego domu, gdy ten wymusli magazine
>>
chodzi z więzienia. Jej mieszkanie staje się centrum dowodzenia, centrum myśli, centrum szkolenia. Jej dzieci są świadkami powstawania komuny. Ulrike jest wyraźnie uzależniona od Baadera, znosi obrażanie i ciągłe uwagi: „Ulrike wciąż nie rozliczyła się ze swoim drobnomieszczańskim pochodzeniem, ze swoim faszystowskim wychowaniem”. Ona mu udowodni. Kiedy go złapią i ponownie aresztują, zorganizuje akcję jego przechwycenia. Jest mózgiem całego przedsięwzięcia. Udaje się. Nie obędzie się bez krytyki. Znowu zrobiła coś nie tak — dla Baadera to za mało. On to dla niej wyrocznia, spełnienie snu o najlepszym sposobie przechodzenia od idei do działania. Ulrike wyjeżdża wraz z grupą na Bliski Wschód, by ćwiczyć umiejętności potrzebne miejskiej partyzantce. Dzieci zostawia pod opieką ludzi, których nie zna — cel uświęca środki? Stają się one marionetkami w rękach całego ruchu, gdy Ulrike nie chce czegoś robić, szantażują ją nimi. Po powrocie do Niemiec bierze udział w napadzie na bank. Kradnie mniej, niż mogła, co oczywiście skwituje odpowiednio jej guru. Znów usłyszy, że jest do niczego.
P
rzychodzą gorsze czasy dla „partyzantów”. Państwo postanawia konsekwentnie z nimi walczyć. Natomiast oni dzielą się na grupy w poszczególnych częściach federacji. Ulrike przydziela się północną część z Hamburgiem. Policja łapie Baadera i umieszcza go w więzieniu. Ona i reszta planują kolejny raz go uwolnić. Musi się ukrywać, zmienić image. W tym celu wybiera się do jednego ze sklepów odzieżowych. Nie zdaje sobie sprawy, że sprzedawczyni dostrzega w jej płaszczu broń. Ulrike wpada. Jak się okazuje, „systemowi” udało się przechwycić i inne osoby. Wszystkich umieszczają w jednym więzieniu — Stuttgart Stammheim.
>>portret
Ulrike dostaje dużą celę, w której pozwala się jej trzymać maszynę do pisania. Stuk, stuk, stuk: „Trzeba się przygotować; zanurzyć się w czerni, jeśli to konieczne stać się czernią”. Oprócz pisania ma prawo spotykać się z resztą grupy, nie zabrania się im prowadzić dyskusji. Ta natomiast powoli popada w samodestrukcję. Pojawiają się kłótnie. Ulrike ponownie jako kozioł ofiarny: „To, co napisałaś, to zwykłe gówno! Twoja głowa: pełna gówna! Jaki z ciebie pożytek, jeżeli cały twój wysiłek ma na celu zatruwanie innym życia twoim gównem!”. Na zewnątrz jej były mąż Klaus, który kiedyś podczas jej urodzin zabawiał się gdzieś tam z rewolucjonistką z Grecji, publikuje książkę o życiu z Meinhof. Tytułuje ją Towarzyszka.
U
lrike zrywa kontakt z dziećmi, jest zagubiona, wycieńczona. Zdaje się rozumieć swoje położenie. Stuk, stuk, stuk: „Pan poszukuje jednak jednej granicy, ja drugiej. (…) Obawiam się, że podobnie jak ja umrze pan, zanim spełnią się pana najskrytsze ambicje i cele. Być może prawdziwą cnotą jest przygotować się właśnie na to, a nie na zdobycie tego, co chciałoby się osiągnąć”. Jest noc. Ulrike bierze ręczniki i rozrywa je na paski. Następnie łączy je mocno i przywiązuje powstały sznurek do małego otworu przy oknie. Zawiązuje pętlę na szyi i odpycha krzesło, na którym stoi. Spada, a sznurek się napręża. Stuk, stuk, stuk — „Samobójstwo to ostatni akt rebelii”. Stuk, stuk, stuk — Ulrike postanawia umrzeć. Jeszcze bije serce — Stuk, stuk, stuk… stuk, stuk, stuk — Uli Edel kręci film Baader Meinhof na podstawie książki Stephana Austa Der Baader Meinhof Komplex. Martina Gedeck wciela się w rolę Ulrike. MARCIN GÓRECKI
Wszystkie cytaty pochodzą z książki: S. Sem-Sandberg, Teresa, Wołowiec 2009.
>>19
”
>>poe_zjada
***
między jednym pokojem a łazienką mam do przebycia całą dżunglę rozłożonych ramion i otwartych ust połacie lękliwych spojrzeń miraże dobrze spełnionego obowiązku zwierzają mi się dotykają mnie rozgrzeszam – między rozmową nocnych zwierząt mam taką moc i jeszcze kawałki podłużnych hostii w kanciastym pudełeczku w srebrzystych pazłotkach między ich rozmową jestem silny a sen nie przychodzi wieczny cień pije przy stole herbatę mówię na niego – „Puste słowo” bo nie spełnia obietnicy – nie pachnie starym drewnem jestem w połowie drogi szybkie kroki przy windzie tworzą dla mnie osobną historię i mam już krople baśni w manierce dłoni gdzie Gerda i Kaj na własnym odłamku szkła trzymają się za ręce gotowi na koniec świata są szczęśliwi kto to może zrozumieć? pyta królowa zimy wtulając moją twarz w chłodne łono lustra kto to może zrozumieć? pytam oddając jej przekrwione oczy
>>20
musli magazine
”
>>poe_zjada
***
O czym opowiadałeś garibaldczyku przebywając w zwierzyńcu hrabiego Cagliostro? Tak odległego gorszącego oblicze prującego kieszenie napchane garściami kryształów Jest teraz spokój odbity w twojej źrenicy i dalekie krainy do których mapę stanowią czerwone rozlewiska na białku oka
Na obrzeżach tej nocy jest szlak zapachów Obscenicznie uwikłanych we wszystkie nasze nałogi Z krzyku i ognia miałem sen Z niego mam szaleństwo Szarpanina z białą ścieżką staje się modlitwą w lipcowym słońcu Jej poskręcany kręgosłup wiedzie w doliny O czym opowiadałeś? Obłąkańczy chichot koloruje tu trawy i drzewa Diabeł nieśmiało wplótł się we włosy Usłyszałem burczenie w jego żołądku Skinąłem przyzwalająco Teraz przebiega po białej ścieżce srebrny język Spod piasku odsłania krwawnikowy bukiet Ten wystrzeli w czar słońca by zaraz potem mogły go przechwycić czarcie usta A będę szczęśliwy A będę mocny Gdy nie będzie pragnienia
PAWEŁ ZAREMBA
>>urodził się w 1982 roku w Gru-
dziądzu, gdzie obecnie zamieszkuje. Jest związany także dość mocno z Toruniem, w którym studiował i stawiał swoje pierwsze literackie kroki. Drukowany był w pismach „Undergrunt” oraz „Portret”, swoje teksty zamieszczał też na portalu „Mroczna Środkowo–Wschodnia Europa”. W Grudziądzu w Galerii Małej współorganizował imprezy literacko-muzyczne pod nazwą „Zakamarek”. W lutym 2010 roku nakładem wydawnictwa Beast Of Prey ukazał się jego debiutancki tomik wierszy Sezon kulturalny w Sodomie.
>>21
*
To nie takie proste
>>zjawisko
czyli o nowym zjawisku na toruńskiej scenie muzycznej
FOT. WIECZORKOCHA
Na pytania wieczorkochy odpowiadają członkowie grupy Brystol – wokalista Kuba Orzeł i perkusista Jacek Leśniewski >>Zacznijmy ab ovo. Spowiadać się proszę…
Jacek: Początki zespołu to już kilka ładnych lat, takie incydentalne spotkania nasze… Kuba: Incydentalne spotkania w dobieranych składach. Najczęściej grywaliśmy koncerty w Ośrodku Terapii Uzależnień na Tramwajowej.
>>Już własne kawałki? Kuba: Też. Większość z nich powstawała na przełomie lat. Niektóre są świeże, niektóre zaś sięgają czasów zamierzchłych, bo minęła już na przykład dekada od ich napisania. Jacek: Po każdym takim wspólnym graniu namawialiśmy Kubę, żeby stworzyć wreszcie band stały i pewny, z własnym materiałem, który moglibyśmy grać. >>Aż?
Kuba: Pojawił się Wojtas Bryl… Jacek: …który miał tę siłę w sobie, żeby nas skrzyknąć. Kuba: On realizował przez lata własny projekt. Okazało się, że pisze świetny materiał. Piosenki o dużej wrażliwości zarówno pod kątem melodycznym, jak i tekstowym. Jacek: Okazało się, że Kuba pisze równie fajnie i powstała z tego superfuzja.
>>Jak się dzielicie pracą?
Jacek: Kuba i Wojtek są autorami zarówno tekstów, jak i muzyki. Kuba: Natomiast spory wkład realizatorski i aranżacyjny jest Bartka Mielczarka.
>>Siedzicie w studio?
Jacek: Demo właśnie kończy się nagrywać. Zrobiliśmy już cztery utwory, zostały do dogrania tylko wokale.
>>Jesteście niejako fabrycznie nowi — opowiedzcie zatem,
o czym traktuje wasza muzyka, bo przecież nie jest prosta, lekka i przyziemna. Nie wiem — stety czy niestety? Kuba: Jak głosi jeden z naszych kawałków — To nie takie proste. Muzyka powstaje często pod wpływem emocji, doświadczeń, obserwacji, analizy czy nawet psychoanalizy. Muzyk powinien być obserwatorem życia i świata. W zależności od tego, w jakich sytuacjach życiowych byliśmy — o tym właśnie traktuje nasza muzyka.
>>Jacek Leśniewski >>22
>>Autopsja? musli magazine
>>
>>zjawisko
Kuba: Niekoniecznie. Obserwacja może dotyczyć zjawisk występujących w społeczeństwie albo w najbliższym otoczeniu — nie musi wszystkiego przeżywać samodzielnie.
>>Brzmi jak krok do autoterapii. A tymczasem gracie bardzo melodyjnie i bez buntowniczego przekazu, raczej pogodziliście się, że życie to nie bajka… Kuba: No, już jesteśmy trochę starszymi ludźmi, a przynajmniej ja się tak czuję. Jacek: Kiedy poznałem teksty Kuby i Wojtka, spodobało mi się to, że traktują o tak prostych rzeczach, korzystając przy tym z takich właśnie słów. Ujął mnie sposób zamknięcia wrażeń w takich a nie innych słowach. Kuba: W Domach na piasku myślałem, jak bardzo ulotne jest życie, co w ostatnich czasach okazało się nagle tematem bardzo nośnym. Nie napisałem tego pod wpływem traumatycznych doświadczeń czy śmierci kogoś bliskiego, ale często myślę o tym, bo mam rodzinę, więc wsiadając na przykład do samochodu, zastanawiam się, czy dojadę do domu czy nie. Myślę o kruchości ludzkiego życia, a także tego, na czym je opieramy, skąd czerpiemy naszą pewność jutra. Wiadomo, budujemy sobie jakiś system społeczny, który ma być dla ludzi zabezpieczeniem ich życia i dobrostanu. Ostatnio okazało się, że… Jacek: …wystarczy jeden wulkan, żeby cały ruch powietrzny nad Europą wstrzymano. Kuba: I cała potęga ekonomiczna jest właściwie takimi domami na piasku. Różnie z tym jest, z ludzką siłą i ludzkimi słabościami. Generalnie, strasznie mało wiemy.
>>To nie takie proste, to nie takie łatwe zmuszać się kolejny raz by żyć… Kuba: To Wojtka tekst. Czasami są takie momenty w życiu, kiedy zaprzepaściło się szanse. Ale piosenka zaczyna się słowami: Otwórz oczy, nie ma już natrętnych myśli, które są nie do zniesienia. Jakiś etap się skończył, coś legło w gruzach, ale trzeba rozpocząć nowy dzień, choć to wcale nie jest proste i być nie może. Jacek: Moim zdaniem to przekaz nadziei. Kuba swoje piosenki pisał od dziesięciu lat. Myśmy się spotykali na tych przypadkowych koncertach w różnych składach. Nie powstawały z myślą o materiale na konkretną płytę. To utwory zebrane z kilku lat, w związku z czym są też autentyczne przez to, że czekały na swój czas.
>>Kuba Orzeł
>>23
FOT. WIECZORKOCHA
>>A muzycznie — skąd
>>
czerpiecie? Kuba: Na pewno bliższy jest mi wyspowy feeling od tego, co jest w Stanach. Trochę siedziałem w Londynie, gdzie mieszkałem pod dachem wokalisty zespołu Athlete. Joel był w fazie tworzenia i formułowania zespołu. Zresztą mieli tam ciekawie, bo to był dom, który skupiał dużo osób, organizowali tam nawet raz w miesiącu, w piątki, spotkania, na które każdy miał wnieść coś pod kątem artystycznym. Bez względu na to, czy to był wiersz czy jakiś… Jacek: …ludzik z plasteliny? Kuba: (śmiech) Ludzik z plasteliny może nie. Mogła to być piosenka lub krótka scenka, bo przebywali tam także aktorzy. Właśnie nasze Seasons tak powstało. Często taki przymus zewnętrzny pomaga uwolnić to, co jest w środku. I tak było w przypadku piosenki Seasons. Napisałem ją na jeden z takich cealeigh, co z celtyckiego oznacza zgromadzenie, bo oni wgłębiali się tam także w kulturę celtycką. O ile dobrze kojarzę, wiele lat upłynęło od tego czasu. Powiedziałem sobie, że muszę coś na ten piątkowy wieczorek przygotować, skoro mieszkałem w ich domu. Dla nich było to ważne, więc — chcąc nie chcąc — musiałem brać w tym udział. No, nie musieliśmy, ale byłoby to mile widziane.
>>Taka wzajemna wymiana artystycznych fluidów.
Kuba: Przyznam szczerze, że nie zawsze mi się chciało być na tych spotkaniach. Generalnie ludzie młodzi na koniec tygodnia mają często różne inne pomysły na spędzanie wieczorów niż spotkania z ludźmi sporo starszymi od nich. A wtedy miałem niecałe dwa dni, żeby im coś zaprezentować — i dobrze, że się wówczas zmusiłem, bo tak powstała piosenka Seasons. Jacek: I tak ją gramy. >>24
>>zjawisko
>>Późno debiutujecie
na rynku, na którym w dodatku muzyka rozrywkowa ma agresywną promocję i przytłacza muzykę tego drugiego, pozaradiowego obiegu. Kuba: Szanuję zespoły, które mają przekaz, są wierne swojemu wyczuciu i traktują muzykę jak misję. Jacek: Muzyka może istnieć jako rozrywka, ale między sobą jakoś nigdy nie poruszaliśmy takich kwestii. Sprawia nam radość samo muzykowanie i spotkania w naszym gronie. Ostatnio mieliśmy przykład utworu, który powstawał w bardzo wielkich bólach — i to była taka niesamowita radość, kiedy go skończyliśmy. A właściwie jest teraz, kiedy możemy go już zagrać. Mówię o Silent voices.
>>Kolejna piosenka angielska? A polska młodzież lubi, żeby
było po polsku… Kuba: Nie chwaląc się, jam tak to uczynił. Ale mamy na razie tylko dwa utwory po angielsku, czyli procentową mniejszość. W przypadku Silent voices wiedziałem od razu, że się nie da, że po polsku nie zabrzmi. Ważny jest język muzyki. Na przykład to, co robi Sigur Rós — jest to język nieistniejący. Wymyślony dla potrzeb muzyki. Są to jakieś sylaby, głoski, które wspaniale współbrzmią z podkładem muzycznym. Czasami lepiej odpuścić i nie zmuszać się do śpiewania po polsku, by nie zgubić gdzieś po drodze ducha piosenki. Chociaż sam często mówię siostrze [Kasia Kurzawska, wokalistka zespołu Sofa — W.]: „Fajnie, fajnie, ale powinniście śpiewać więcej piosenek po polsku” (śmiech). Ale gdyby ich piosenki zaśpiewać w języku polskim, to nijak by zabrzmiały, bo jednak nasz język ojczysty jest muzycznie językiem trudnym. Jacek: I nie my to wymyśliliśmy, dziesiątki osób o tym mówi. musli magazine
>>Dwoje wokalistów w rodzinie? Kuba: Ja grałem zawsze. Nie śpiewałem tylko przez wiele lat, bo od najbliższych osób usłyszałem, że lepiej, żebym nie śpiewał (śmiech). Mając taką uzdolnioną siostrę, wiadomo.
>>Coś z piątkowego cealeigh przeszczepiłeś na grunt zespo-
łowy, czy funkcjonujecie bardziej niezależnie od siebie? Jacek: Mamy dość ciekawy sposób pracy, przynajmniej jak dla mnie — razem grzebiemy w utworach. Kuba: Albo utwory nas grzebią. (śmiech) Jacek: Ale jest czas i szansa na przemyślenie, porównanie, zagranie kilku wersji. Sprzyja to bardzo twórczej atmosferze — wyzwalam wówczas z siebie pokłady, o których wcześniej nie wiedziałem, że we mnie tkwią. Kuba: Najczęściej powstaje najpierw muzyka, jakiś zarys głównego wątku, który chciałbym w piosence poruszyć, a dopiero potem tekst. Podobno profesjonalnie powinno być na odwrót — tak słyszałem.
>>Miałeś okazję obserwować muzyczną scenę w Anglii.
Łatwiej tam założyć zespół i na drugi dzień wejść z ulicy i zagrać w pubie? Kuba: Tam przede wszystkim jest mnóstwo dobrych zespołów i dobrych muzyków… Jacek: …i pubów. (śmiech) Kuba: Miałem raz przyjemność być na takim jam session, ale to było w zamkniętym klubie, nikt z ulicy nie mógł wejść i trzeba było być na liście gości. A grali tacy muzycy, że nie mogłem uwierzyć, że to widzę. Najwyższa światowa półka. Ktokolwiek wchodził na scenę, bez względu na to, czy był przygotowany czy nie, brzmiał po mistrzowsku.
>>Staracie się za wszelką cenę wypłynąć i dać się zauwa-
żyć? Czy nie obawiacie się zakopania w niszy? Kuba: Gdybyśmy startowali wtedy, gdy miałem lat -naście, zupełnie inaczej bym do tego podchodził i być może musielibyśmy wejść w nurt mocno komercyjny, chociaż po to się pisze muzykę i teksty, żeby dotrzeć z tym do jak największej liczby osób. Natomiast nie jest to wyznacznikiem sukcesu.
>>Jesteście przygotowani na to, że nie łatwo będzie do
ludzi dotrzeć? Kuba: Jesteśmy nastawieni na to, że na początku każdy musi zapłacić frycowe.
Brystol
<<
>>zjawisko
>>toruński zespół oscylujący muzycznie w rejonach indie
rocka. Łączy twarde brzmienie z „miękką fakturą lirycznych tekstów”. Tworzą go zaprzyjaźnieni artyści pochodzący z różnych muzycznych środowisk, którzy po kilku wstępnych telefonach i nagraniu materiału demo, przy udziale realizatorskim Bartka Mielczarka, 1.10.2009 roku odbyli pierwszą próbę inicjującą nową formację. Grają muzykę autorską. W tej chwili pracują nad pierwszym oficjalnym singlem.
>>Zespół tworzą:
Wojtek Bryll — gitara basowa Michał Maliszewski — gitara elektryczna/solowa Bartek Staszkiewicz — instrumenty klawiszowe Jacek Leśniewski — perkusja Jakub Orzeł — vocal/lead guitars
>>25
”
>>porozmawiaj z nimi...
Z zespołem DagaDana o początkach, Maleńkiej i sklepach z zabawkami rozmawia Magda Wichrowska
FOT. ŁUKASZ OWCZARZAK
Ja jestem Daga, a ty Dana!
>>Z Dagą wpadłyśmy na siebie na fejsie. Czy sądzicie, że
Internet to dobre miejsce na promocję? Daga: Tak jak nie da się ukryć, że człowiek do życia potrzebuje tlenu, tak Internet jest dziś czymś w rodzaju erytrocytów. Nie zastanawiałam się nawet nad tym. To było pewne. Internet to podstawa. Mikołaj: To prawda. Zespół wiele zawdzięcza Internetowi. Dzięki niemu dotarliśmy do szerszego grona odbiorców.
podałyśmy sobie na korytarzu ręce i przedstawiłyśmy się sobie, zabrzmiały znaczące dziś wiele dla nas zdania. O! jakie to ciekawe, że ja jestem Daga, a ty Dana! Mikołaj: Ze mną to dłuższa historia. Zanim dziewczyny zaproponowały mi współpracę, znaliśmy się z warsztatów jazzowych. Dana grała ze mną w zespole stworzonym na potrzeby warsztatów, a z Dagą, jako że jest osobą niesamowicie kontaktową, od razu się zaprzyjaźniliśmy.
>>A od czego się zaczęło? Jak się poznaliście?
>>Zaiskrzyło między Wami od razu, czy może potrzebowali-
Daga: Z Daną poznałyśmy się w klasie wokalnej prowadzonej przez Lorę Szafran, Agatę Piśko i Annę Lama na warsztatach jazzowych ISJA w Krakowie. Wszystko zaczęło się od śpiewu. Zanim poznałyśmy swoje imiona, usłyszałyśmy swój śpiew. Potem, kiedy >>26
ście więcej czasu, żeby się ze sobą oswoić? Dana: Nie wiedziałam jeszcze, że kiedyś będzie taki projekt jak DagaDana, ale kiedy się poznaliśmy, już wiedziałam, że Daga i Mikołaj to są moi ludzie.
musli magazine
”
Daga: Dana to bratnia dusza. Jak Diana i Ania wśród Zielonych Wzgórz. Mikołaja przyszło mi poznać troszkę później. Obydwoje są dziś moją rodziną.
>>Niedawno pojawiła się Wasza debiutancka płyta. Jeste-
ście zadowoleni z Maleńkiej? Mikołaj: Tak, bardzo wyczekiwaliśmy tego wydania. Jest to bardzo ważny epizod w historii naszego zespołu. Wiemy, że dzięki temu osiągnęliśmy jedno z naszych największych marzeń związanych z tym, co robimy. Daga: To zamknięcie pewnego etapu i otwarcie się na kolejną wędrówkę. Maleńka to wielki trud wielu osób. Milowy krok w naszym rozwoju. Świetna lekcja, która pokazuje, jak wiele przed nami; kredyt zaufania i wiatr w żagle.
>>Dobrze się bawiliście przy jej tworzeniu, czy nie obyło
się bez napinki? Dana: Po pierwszym dniu miałam wielkiego stracha, co z tego wyjdzie. Byłam bardzo niezadowolona z siebie i nie mogłam spać. Dalej poszło łatwiej, ale było tam wszystko — i śmiech, i łzy, i strach, i radość. Chyba różne przeżycia tam zafiksowane. Mikołaj: Nagrania były bardzo ciężkim wyzwaniem. Nie obyło się bez sprzeczek między nami. Wiemy, że jest to normalne, bo różnimy się od siebie, ale zawsze dochodziliśmy do porozumienia. Daga: Niczego nie zabrakło. Grunt to emocje, które mogliśmy przekazać. Na tej płycie jest szczerość. Czasem objawia się w radości, czasem w smutku, ale są i momenty zdenerwowania, furii i niepewności. Dbaliśmy o to, by dać z siebie wszystko. Czuwali nad nami niesamowici profesjonaliści w postaci Błażeja Domańskiego, realizatora dźwięku, i Remka Zawadzkiego, producenta.
i przez to niezwykle świeże. Ballada, disco... Poruszacie się sprawnie po dosyć dużym polu muzycznych inspiracji. W jakiej estetyce czujecie się najlepiej? Każdy ma swój ulubiony gatunek? Daga: Zestawienie... Ja bym raczej powiedziała spotkanie i wzajemne poznawanie. Tak jest z nami jako przyjaciółmi. Każdy z nas ma inną zawartość playera muzycznego. Cały czas się zaskakujemy i konfrontujemy. Ja gustuję w nowych brzmieniach. Określa mnie synth-pop i elektronika, kocham eksperymenty. Przyglądam się także scenie yassowej. Choć nie mam szeroko pojętego wykształcenia muzycznego, coraz bardziej uczę się otwierać na muzykę, na burzenie barier, przede wszystkim tych, które tworzą się w moim umyśle. Jest free jazz oraz polska scena sympatyzująca z okolicami wytwórni Lado ABC. Dana: Ja lubię folk, world music, jazz, z jednej strony muzykę współczesną — XX i XXI wiek, a z drugiej muzykę dawną — od wieków średnich po barok. Mikołaj: Ja raczej nie faworyzuję muzyki ze względu na gatunek, tylko na jakość. Z każdego gatunku mam po kilka płyt. Chociaż pod względem edukacyjnym, jak i ekspresyjnym muzyka jazzowa jest mi najbliższa.
FOT. ŁUKASZ OWCZARZAK
>>Zestawienie folkloru z elektroniką jest mało oczywiste
FOT. ŁUKASZ OWCZARZAK
>>porozmawiaj z nimi...
>>A co Was inspiruje, czego słuchacie po godzinach?
Daga: Baaba, Voo Voo, Afro Kolektyw, The Beatles, Pivot, Animal Collective oraz składy muzyków, z którymi rozpoczęłam współpracę, czyli Grabek, Potty Umbrella i Something like Elvis. Nie może jednak na tej muzycznej mapie zabraknąć Jamiego Lidella, Becka, ale i Kabaretu Starszych Panów pomieszanego ze Stevem Reichem.
>>Trudno się oderwać od Waszej muzyki. Nie jest to kwe-
stia takiego prostego mechanizmu „wpadania w ucho”, raczej nieustannie narastającej ciekawości. Macie jakiś patent na podkręcanie publiki? Daga: Oczywiście! Płacimy każdemu z osobna milion dolarów, by wypowiadał się w sposób odpowiedni. (śmiech) Dana: Tak naprawdę nasz patent to wielka miłość do ludzi, do muzyki, a także przyjaźń między nami. Mikołaj: Przede wszystkim trzeba się kierować szczerością, a na ustach ludzi zawsze pojawi się uśmiech i łatwiej wówczas nawiązać dobry kontakt z publicznością.
>>A skąd pomysł na wykorzystanie dziecięcych instrumen-
tów na Waszej płycie? Daga: Lubię w życiu takie maleńkie smaczki, chwile ulotne. Skoro dzieciństwo jest takie ulotne, czemu nie przemycać go w dorosłym życiu? Teraz te dźwięki nadal cieszą, ale dodatkowo znajdują jakąś nową jakość i wartość. Dźwięk takich dziwolągów potrafi fascynować. Zaczęło się od jednej małej zabaweczki. Potem to już nie było odwrotu. Obok sklepu z zabawkami nie przechodzę obojętnie.
>>To pytanie do Dagi, bo sama kiedyś mieszkałam w Pozna-
niu. Czy to dobre miejsce dla muzyka? Daga: Poznań to miasto warte poznania. Cały czas je eksploruję. Teraz współpracujemy z Wojtkiem Grabkiem, również w duecie. Taką współpracę przyniosło mi obecnie moje kochane miasto. W Poznaniu są miejsca, które w sposób szczególny zaważyły na tym, że robię to, co robię. Jest to Klubokawiarnia Meskal z cudownym człowiekiem — aniołem Beniem. Jest i wspaniały Dragon — dziś miejsce oblegane. Kiedy jestem dłużej w Poznaniu, lubię tam usiąść koło południa, wypić zieloną herbatę i posłuchać dobrej muzyki. Przy okazji spotyka się ludzi, którzy nie są przypadkowi — muzyków, artystów plastyków, poetów... Muzyka dla mnie zaczyna się od poznania człowieka. Tu się urodziłam, więc i muzyka zaczęła się „od” Poznania.
>>A kiedy przyjedziecie do Torunia i Bydgoszczy? Zrobimy
wielki transparent! Daga: Będziemy w październiku. Kochamy szczególnie Bydgoszcz. To miasto wielu przyjaciół. Jest Marta Filipiak — malarka, reżyser Snów Mani, filmu, do którego piszemy muzykę i w którym bierzemy udział jako aktorzy. Jest też środowisko klubu Mózg i Teatru Polskiego. Jest wreszcie nasz fotograf Łukasz Owczarzak, nasze oko na świat.
>>To na koniec zdradźcie mi, z kim ostatnio poszliście w tango? Daga: Myślę, że Miko odpowie na to pytanie. Mikołaj: Idziemy w Tango na każdym koncercie... z publicznością. (śmiech)
>>Powiedzcie jeszcze, jak współpracowało się z Gabą
Kulką? Daga: Gaba przybyła do Studia 7 i dograła partie klawesynu oraz zaśpiewała w chórkach. Jest to niesamowicie pozytywna osoba, pełna ciepła. Podczas jej nagrania realizatorowi zaczął dzwonić telefon. Gaba nie mogła wytrzymać ze śmiechu, ale dograła partię do końca. Komórka też jest na płycie! Niejedna osoba jej słuchająca dała się nabrać. >>28
musli magazine
Dominik Bułka Rocznik ‘83. Absolwent WSSU w Szczecinie. We własnym mniemaniu bardziej ilustrator niż grafik użytkowy. Klienci: Play, Aktivist, Biff, Existence, Elle, Happy City, Twój Styl, szczecin.fm. Publikacje i wystawy w miejscach przeróżnych. Dumny posiadacz dwóch rąk i nóg.
>>galeria
: >>33
: >>38
>>galeria
musli magazine
: >>galeria
>>39
”
>>porozmawiaj z nim...
Kompozycja to rzecz ulotna
Wywiad odbył się 20 kwietnia tego roku w warszawskim Powiększeniu, przed koncertem grupy Deerhoof, za to dzień po występie Baaby, której Bartosz Weber jest liderem i która uświetniła pierwsze urodziny wspomnianego klubu. Z Bartoszem Weberem rozmawia Andrzej Mikołajewski
>>Wywiad chciałbym zacząć od pytania o koncerty, prze-
słuchałem waszą nową płytę kilkakrotnie — niewiele jest tam partii wokalnych, a te, które się pojawiają, są tam gościnnie. Na płycie jest jedna piosenka, reszta to partie wokalne potraktowane jako instrumenty.
>>Jak sobie radzicie na koncertach, omijacie te kawałki?
>>Chyba podobnie jest z drugim postulatem, czyli nagra-
niem w pełni żywej płyty? Tak, ale to zrobiliśmy zeszłym razem, bo nagraliśmy koncertówkę, więc ta w pełni żywa płyta się jednak po drodze zdarzyła [chodzi o płytę Baaba w Akwarium z 2008 r. — A.M.]. Będzie tak pewnie jeszcze w przyszłym roku, mam dużą chęć nagrać koncertowy album, który wyjdzie oficjalnie, a nie w ograniczonym nakładzie.
Gramy je. Generalnie wszystkie sample wokalne, nieśpiewane, są załatwiane samplerem. Jest na płycie kawałek Pronunciation, i tam ten tekst jest odgrywany przez Tomka. Staramy się na koncertach grać wszystko.
>>To będzie materiał z ostatniej płyty, czy łączony?
>>Jak w przypadku tej płyty wyglądała jej kompozycja.
>>Często jest tak, że zgrywacie jakieś rzeczy, później to
Jeśli dobrze pamiętam, wielokrotnie powtarzałeś, że aby płyta była lepsza i bardziej równa, wszyscy powinni brać w niej udział. Lecz gdziekolwiek sprawdzałem, wszędzie widnieje informacja, że autorem większości kompozycji jesteś ponownie Ty. Tak, znowu tak to wyszło. Za każdym razem próbuję tak zrobić, żeby zespół razem komponował, ale jeszcze nam się to jakoś nie udało. >>40
Wiesz, zamysłem koncertowych płyt w moim rozumieniu jest pokazanie wersji utworów na żywo, różniących się od tych z płyt studyjnych. Chociaż ostatnio coraz mniej.
wędruje do Twojego komputera, w jakiś sposób to przekładasz, ktoś Ci podsyła poprawki, aż w końcu ostatecznie decydujesz się na jakiś kierunek, i to się najpewniej mocno różni od tego, co dany muzyk zagrał wcześniej. I później na scenie on właściwie ma zagrać jakąś wariację na temat tego, co było wcześniej, często pociętą… Akurat w przypadku tej płyty to nie jest do końca tak, bo na początku zrobiłem jej dużą część w domu. Później zanosiłem musli magazine
>> FOT. Z ARCHIWUM ZESPOŁU
>>porozmawiaj z nim...
to do Piotrka Zabłockiego do studia, żeby to nagrać na żywych instrumentach, i oczywiście sporo dodawaliśmy już na żywo. W momentach, gdzie jest to wymienione, Piotrek dokładał rzeczywiście dużą część, także Tomek Duda w jednym wypadku, Macio [Moretti — członek zespołu — A.M.] też coś tam dodał i kolejność tej pracy była de facto odwrotna. Gdy zaczęliśmy robić te numery już na koncerty, to w kilku przypadkach, powiedzmy w ponad połowie, zostało to tak, jak jest na płycie.
>>I tym sposobem znowu kompozytorem zostałeś Ty. W takim razie nie od rzeczy będzie Cię zapytać o inspiracje. Szczególnie o te pozamuzyczne, bo muzyczne podejrzewamy wszyscy. W swoim czasie sporo było słychać o podobieństwie muzyki Baaby do kreskówek. Tak, to ciekawe, bo ja kiedyś sam tak napisałem. I od tego czasu ta informacja jest powielana. Nie twierdzę, że w Polsce dziennikarze nie myślą, ale przeczytałem kilka recenzji, które w sumie były odzwierciedleniem mojej notki sprzed bodajże sześciu lat.
>>To chyba marzenie każdego twórcy…
Zdecydowanie nie. Zrobiłem taki eksperyment i napisałem o zespole, w którym grałem przez moment — to był Elektrolot — że
jest on jednym z najlepszych tegorocznych debiutów w kraju. I potem słyszałem ten tekst w radiu i czytałem w gazetach. Wracając do inspiracji pozamuzycznych, lubię oglądać dużo filmów i… Macio Moretti: Pornografia, seks z mężczyznami i pornografia, każdy z nas się tym inspiruje… [tutaj wywiad się urywa na dłuższą chwilę, podczas której Macio usiłuje przekonać Bartka do niedających się przytoczyć działań, zniechęcony moimi pytaniami do niego].
>>Czy o tych inspiracjach można mówić w sposób linearny?
To znaczy, czy jakieś konkretne obrazy znajdują swoje odbicie w konkretnych kawałkach? Nie, ciężko mi w ogóle tak mówić o muzyce. Kompozycja to rzecz ulotna. Nie mam raczej żadnego zamysłu, jeśli chodzi o pisanie muzyki, po prostu coś mi wpada do głowy i to, jaki dany utwór jest na początku, bardzo różni się od tego, jaki sądziłem, że będzie.
>>Coś się staje dominującym instrumentem w procesie kompozycji?
>>41
”
>>porozmawiaj z nim...
Na pewno dużo rzeczy determinuje robienie tego na komputerze, pracą z blokami, ich kopiowaniem i wklejaniem, psuciem. Wiele rzeczy robię na samplerze, którego nie wożę potem na koncerty. Nagrywam gitarę na sampler, obrabiam dźwięk i w rezultacie wychodzi coś, co brzmi zupełnie inaczej niż mój instrument. W gruncie rzeczy dość mało muzyki wymyśliłem, grając na gitarze.
>>Chyba także klawiszach, kiedyś wspominałeś o awersji do nich, którą chcesz przełamać. Udało mi się ją przełamać o tyle, że jeden z utworów gram na koncercie i wygląda to mniej więcej jak szkółka keyboardowa dla licealistów. Mój kolega Tomek Duda, który jest saksofonistą, bardzo dobrym zresztą w moim pojęciu, także na nich gra. On jest jednak szkolony w tym kierunku, więc łatwiej mu to przychodzi.
>>A co z Wojtkiem Mazzolewskim, kiedyś nagrywaliście
razem? To prawda, nagraliśmy płytę i przez kilka lat graliśmy koncerty, lecz naturalną siłą rzeczy się to skończyło. To był krótki romans, ale dalej bardzo się z Wojtkiem lubimy.
>>Nawet się utarło, że Baaba jest gdańsko-warszawska…
No właśnie, nie wiem dlaczego. Gdański był tylko Wojtek. To był dla mnie bardzo fajny okres i bardzo miło go wspominam.
>>Czy robisz coś pozamuzycznie, czy jest to jedyna oś,
wokół której organizujesz swoje życie? Mam rodzinę. Jeśli chodzi o inne zawody, nie wykonuję ich obecnie.
>>Jesteś po prostu profesjonalnym muzykiem?
Teraz udaje mi się utrzymać z muzyki. Ale wszystko może się zmienić. Kilka lat temu wyglądało to zupełnie inaczej, kiedy nie grałem koncertów — dopiero później sytuacja się zmieniła. Nie wiem, co będzie za kilka lat.
>>Przez chwilę próbowałeś robić filmy…
Przez moment, tak. Raczej pomagałem mojemu koledze Cpt. Sparky’emu przy scenariuszach i pisałem muzykę, czasami występując. Ale był to tylko epizod.
>>Podsumowując, plany Baaby na przyszłość to nowa płyta
koncertowa? To też, ale już za chwilę wychodzi płyta projektu o nazwie Baaba Kulka, która będzie rejestracją tego, co zrobiliśmy z Gabą Kulką, grając koncerty z utworami Iron Maiden.
>>Będzie ogień. Ok, piękne dzięki za wywiad.
>>42
musli magazine
”
>>porozmawiaj z nim...
FOT. Z ARCHIWUM ZESPOŁU
Disco Externo Baaba Lado ABC 2010
W kwietniu, kiedy to nowa płyta warszawskiej Baaby ukazała się zwyczajowo w witrynie Lado ABC, grała ona mi ot tak. Nie ruszyli do przodu jakoś ostro, to było pewne. Mały poślizg w recenzji płycie pomógł — maj jest lepszym uchem dla tej muzyki. Natrętna, brzęcząca, młodzieńczo rozchichrana, uciekająca się momentami do naprawdę porażających bezczelnością chwytów. Jej nieustający puls pozwala zrozumieć nieco wykręcony tytuł — Disco Externo, choć jeśli ogień, to za szybą, wesoło i dźwięcznie skaczące płomyki nie chcą mieć nic wspólnego z dylematami szukającego piekielnych sił słuchacza. To jest rozkoszne wariactwo zorientowane na pląsy, których nie potrafię sobie wyobrazić inaczej, jak taniec w kaloszach. Każdy mocniejszy podmuch rozsypuje kabaretowy puder, który pokrywa to lapidarium, wszystko tu zdaje się błazeńsko wykrzywione. Nawet wtedy, gdy główne partie pędzą dalej i gdzieś tam słychać drwiące podśpiewywanie. Pocięte na samplerze instrumenty rozłażą się, perkusja wesoło galopuje, a ja się zastanawiam, czy ta płyta mnie bardziej bawi, czy drażni. Zaiste — maj, łącznie z jego alergiami na kwitnące słońce. Ta płyta może być dojrzałym jabłkiem, ale może też być nosem podobnie opuchniętym. Sam nie wiem, jak jest ze mną, pochandryczę się z nią jeszcze, czytelnikowi radząc podobnie. W końcu jakaś to recepta na ten nabrzmiały patosem kraj. Gościnnie m.in. Gaba Kulka. ANDRZEJ MIKOŁAJEWSKI
>>43
>
>>nowości książkowe
Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna red. Agnieszka Wiśniewska, Piotr Marecki Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2010 34,90 zł
Panda Sex Mian Mian W.A.B. 2010 29,90 zł
Ta książka powinna znaleźć się na półce wszystkich, którzy kochają polskie kino! Kino polskie 1989—2009. Historia krytyczna to pozycja nieoczywista i wymykająca się sztampie jubileuszowej, która nakazuje wybitnym filmoznawcom i krytykom — jednym słowem znawcom tematu — wgryźć się (a właściwie liznąć, bo mają niewiele miejsca) w jubileusz, podsumować co nieco, zrobić laurkę i ewentualnie posmęcić nad kondycją polskiej kinematografii. Ta propozycja ucieka od oczywistej konwencji, już chociażby doborem autorów. Nie ma tu znawców kina, na których natykamy się w pismach branżowych. Lista autorów jest zróżnicowana, ale nieprzypadkowa. Swoje trzy grosze o kinie polskim ostatnich dwóch dekad dorzucili: publicysta i teolog Sebastian Duda; poetka, pisarka, eseistka i publicystka Bożena Keff; filozof Julian Kutyła; politolog Jakub Majmurek; redaktor naczelny magazynu „Ha!art” Piotr Marecki; pisarz i scenarzysta filmowy Zbigniew Masternak; teoretyk kultury Kuba Mikurda; filozof i eseista Paweł Mościcki; pisarz Łukasz Orbitowski, doktorantka w Katedrze Judaistyki Joanna Ostrowska; publicysta Jarosław Pietrzak; dramaturg i krytyk literacki Igor Stokfiszewski; politolog Michał Sutowski; literaturoznawczyni i feministka Kazimiera Szczuka; literaturoznawczyni Eliza Szybowicz; literaturoznawca Krzysztof Tomasik; polonistka i socjolożka Agnieszka Wiśniewska; pisarz, publicysta i działacz polityczny Michał Zygmunt oraz artysta Artur Żmijewski. Autorzy pod lupą obejrzeli m.in. Psy Pasikowskiego, Wojnę polsko-ruską Żuławskiego juniora, Biały Kieślowskiego, Szamankę Żuławskiego seniora, Dług Krauzego, 33 sceny z życia Szumowskiej, Dzień świra Koterskiego, Rewers Lankosza i Egoistów Trelińskiego. Efekt? Nie ma tu miejsca na zgrabne podziały i pomocną chronologię, jest za to niezwykle precyzyjne i wnikliwe spojrzenie krytyczne, w którym z nieskrywaną przyjemnością zanurzy się każdy kinofil-patriota! To pozycja, której współautorzy nie mają z góry ustalonej tezy, ale z rozkoszą babrają się w pytaniach, umykających często wielu znawcom tematu.
Mian Mian powraca do Polski wraz ze swoją nową powieścią Panda Sex. Po głośnych i zakazanych Cukiereczkach, czyli szaleńczej historii miłosnej opowiedzianej w rytm Chin schyłku XX wieku, przychodzi czas na kolejną brudną opowieść tego samego czasu i miejsca. Tym razem rzecz dzieje się w Szanghaju — w wielkomiejskim zgiełku, głównie nocą, gdy miasto nie śpi, w klubach, hotelach, restauracjach i na imprezach. Dla pewnej młodej kobiety o imieniu Mei Mei jedna z takich nocy okazuje się niestety ostatnią — ginie ona w tajemniczych okolicznościach. Jej śmierć stanowi epicentrum wszelkich kolejnych zdarzeń i wątków, które narastają wokół wszystkich dramatis personae i niebezpiecznie zmierzają w jednym kierunku. Podejrzeń, teorii i motywów śmierci Mei Mei jest kilka: zazdrość jednej z kochanek jej chłopaka (Aktora), przypadkowe przedawkowanie narkotyków, samobójstwo ze spektakularnym planem zwrócenia na siebie uwagi... Jest także najbardziej poszkodowany i podejrzany w całej sprawie — sam Aktor, który ponownie zdradził Mei Mei, a o czym dziewczyna dowiedziała się w dzień przed śmiercią. W dodatku ostatnią osobą, która widziała Mei Mei, była jej siostra i zarazem „bliska przyjaciółka” Aktora. Rozdanie jak w standardowej soap operze, choć bez kompromisów i wstrętów do patologii i ohydy tego świata. Mian Mian bardzo sugestywnie podchodzi do swojej opowieści i jej tematów — mamy tu niezmiernie bogaty i barwny opis nocnych klubów, narkomanii, alkoholizmu, poligamii, prostytucji i wszystkich pozostałych zjawisk, które nadal są niemile widziane w chińskiej literaturze i nadal pozostają w tym kraju tematem tabu. Są też w miarę wiarygodne portrety wszelkiej maści artystów, aktorów, performerów, prezenterów telewizyjnych, undergroundowych muzyków, projektantów mody itp. Dużo tu mocnych historii, ironii i goryczy, ale też ludzkich pretensjonalności i banalności, choć do tego nie powinniśmy mieć zastrzeżeń, bo to przecież proza życia i tacy zazwyczaj właśnie jesteśmy, i takimi banałami mówimy... Czy jest to zatem „życiowa” powieść? Na pewno praktyczny przewodnik po chińskiej popkulturze i życiu w niej, wraz ze wszystkimi wariacjami jej przynależnymi. Reasumując, mimo że powieść jest na poły mroczna i brudna, a na poły poetycka i pretensjonalna, to jednak można odnaleźć w niej coś pięknego i — podobnie jak Ricky (bohater American Beauty) — uśmiechnąć się nad szczęśliwym trupem sąsiada.
ARBUZIA
(SY) >>44
musli magazine
>>nowości filmowe
Chéri reż. Stephen Frears obsada: Michelle Pfeiffer, Kathy Bates, Rupert Friend 25 czerwca 2010 100 min.
Metropia reż. Tarik Saleh obsada: Vincent Gallo, Juliette Lewis, Udo Kier 11 czerwca 2010 86 min.
Tym razem coś dla miłośników Paryża, filmów kostiumowych, twórczości Colette i symetrycznej twarzy Michelle Pfeiffer. Chéri w reżyserii Stephena Frearsa (m.in. Niebezpieczne związki, Kraina Hi-Lo, Moja piękna pralnia, Przeboje i podboje, Królowa) to historia pięknej, chociaż już nieco posuniętej w latach kurtyzany o imieniu Léa. Przez wiele lat królowała w sypialniach paryskich elit, teraz przechodzi na zasłużoną „emeryturę”… Czy czeka ją spokojny i wolny od miłosnych uniesień stan spoczynku? Nic na to nie wskazuje. Tym razem kij w erotyczne, a na dodatek uczuciowe mrowisko wkłada młody syn dawnej koleżanki po fachu Léi — Chéri. Zupełnie nieoczekiwanie okazuje się, że to właśnie z nim naszej bohaterce udaje się związać na dłużej, po wielu latach miłosnych uników i erotycznych ślizgów. Przelotny romans z młodym chłopakiem nieuchronnie przepoczwarza się w coś głębszego... Nietrudno domyślić się, że na kochanków czekają kłody, a dokładnie jedna — śliczna, młodziutka i niewinna Edmee, którą matka tytułowego bohatera widzi w roli wymarzonej synowej. Jak zakończy się to fatalne zauroczenie, zdradzać rzecz jasna nie będę. Czy film powtórzy sukces Niebezpiecznych związków? To się okaże. Jedno jest pewne — sali kinowej nie powinni omijać przede wszystkim entuzjaści paryskich klimatów początku XX wieku. To właśnie wówczas stolica Francji była mekką artystów, kolebką trendów, modowym wybiegiem numer jeden i miastem, w którym najjaśniej świeciły jego gwiazdy — błyskotliwe i czarujące kurtyzany. Czy czekają nas wyrafinowane korepetycje z trudnej sztuki kochania, po których pojawią się nam rumieńce na policzkach? A może uśniemy, znużeni romansem z poprzedniej epoki? Nie wiem jak Wy, ja idę do kina policzyć zmarszczki Michelle.
Od 11 czerwca w polskich kinach będzie można obejrzeć niezwykłą pełnometrażową szwedzką animację Metropia Tarika Saleha, współtwórcy kontrowersyjnego dokumentu Gitmo — nowe prawa wojny o amerykańskim więzieniu w Guantanamo dla oskarżonych o terroryzm. Nowa produkcja to wyzwanie zupełnie innego rodzaju nie tylko pod względem użytej techniki, ale też gatunku i poruszanego tematu. Przedstawia dystopiczną wizję przyszłej Europy w obliczu kończących się światowych zapasów ropy naftowej, w której gigantyczna sieć metra łączy ze sobą najodleglejsze zakątki kontynentu. Historia kręci się wokół niepozornego agenta call center Rogera, którego z codziennej rutyny wyrywa przerażający fakt, że zaczyna słyszeć głosy w swojej głowie. Próba zrozumienia przyczyny tego stanu prowadzi go do tajemniczej Niny. Jak to zazwyczaj bywa z dociekaniem prawdy, okazuje się, że nie jest to droga, którą można wrócić do miejsca, z którego się wyruszyło. Może jednak nie sama historia jest najbardziej fascynującą i najmocniejszą stroną filmu, któremu wielu wytyka niedoskonałości scenariusza: mało zrozumiały przebieg zdarzeń, denerwująca momentami fabuła, gubiąca się w mało uzasadnionych zwrotach akcji. Obraz zasługuje na uwagę ze względu na użytą w nim technikę animacji, która została dostrzeżona i nagrodzona za nowatorskie efekty specjalne na ubiegłorocznym festiwalu w Wenecji, gdzie film miał swoją światową premierę. Zespół animatorów pod przewodnictwem Isaka Gjertsena pracował nad tym projektem 4 lata, mając do dyspozycji budżet w wysokości zaledwie 3 mln euro. Fotograf Sesse Lind podróżował po Europie (Stockholm, Berlin, Paryż, Kopenhaga) i robił zdjęcia miejsc i obiektów pasujących do opracowanej w story boardzie wizji. Do animacji filmowych postaci użyto zdjęć różnych ludzi z ulicy i zastosowano technikę animacji wycinankowej, niezwykle umiejętnie wykorzystując przy tym możliwości techniki cyfrowej, a dokładnie Adobe After Effects. W rezultacie powstała mieszanka techniki 2D, 3D i fotograficznego realizmu. Może nie wszystkich zachwycą mroczne obrazy, smutne stalowe barwy niewesołego świata, dość oszczędna, z racji użytej techniki, mimika bohaterów. Z pewnością jednak jest to pozycja warta uwagi i budząca podziw dla twórców kreatywnie wykorzystujących technikę komputerową.
ARBUZIA
EWA SOBCZAK >>45
>
>>nowości płytowe
Further The Chemical Brothers EMI Music Poland 2010 63,49 zł
CoMix Natalia Kukulska, Michał Dąbrówka EMI Music Poland 2010 41,49 zł
Na tę płytę fani elektronicznych dźwięków czekali od dawna, i choć przyznam, że się do nich nie zaliczam, to twórczość tego zespołu zawsze mnie intrygowała. 7 czerwca na sklepowych półkach pojawi się studyjny krążek grupy The Chemical Brothers zatytułowany Further. Nie wiadomo, czy płyta powtórzy sukces wydawnictw Push the Button czy We are the Night, jednak pierwsze dźwięki nowego krążka, przypominające transmisję w kosmicznym kodzie Morse’a, brzmią naprawdę nieźle. Tom Rowlands i Ed Simons jak zwykle zgłębiają nieograniczone możliwości elektronicznych brzmień. Muzycy wykorzystali podkłady stworzone do ich sporadycznie publikowanych nagrań z serii Electronic Battle Weapon i pozwolili im wyewoluować w album długogrający. Utwory z wplecionymi samplami głosów tworzą nagrania równie energetyczne, co legendarne sety koncertowe zespołu (kto był dwa lata temu na Openerze, ten wie, o czym mowa). Najbardziej zagorzali fani zespołu będą mogli posłuchać ich na żywo już w sierpniu pod Wawelem, podczas Coke Live Music Festival. Wracając do albumu, trzeba przyznać, że jest on szczególny nie tylko ze względu na wysoki, jak zwykle zresztą, poziom nagrań. Będzie to pierwsza płyta zespołu opublikowana z oprawą filmową, stworzoną specjalnie do każdego z ośmiu utworów. Filmy stworzył Adam Smith, znany także jako Flat Nose George, który ostatnio wyreżyserował pierwszy odcinek nowej serii Doktora Who. Jest także autorem opraw wizualnych wszystkich koncertów chemicznych braci od czasu ich debiutu na żywo w 1994 roku. Obrazy filmowe do Further zostały stworzone indywidualnie dla każdego utworu na płycie, a pierwsze szkice powstawały już podczas nagrań. Ten krążek to prawdziwy misz-masz, jednak bardzo harmonijny. Znajdziemy tu echa wczesnego house’u, electro rodem z Wysp, a także liczne brzmieniowe eksperymenty. Pierwszy singiel z płyty Escape Velocity to aż 12 minut niezłej elektro-jazdy. Jak mówią sami artyści, ta płyta to ukoronowanie niemal dwóch dziesięcioleci psychodelicznych poszukiwań, pokazująca, jak brzmi The Chemical Brothers w najbardziej melodyjnej i nieokiełznanej formie.
CoMix to najnowsza, siódma płyta Natalii Kukulskiej, będąca efektem współpracy artystki z jej mężem, perkusistą Michałem Dąbrówką. Muzyczne małżeństwo w ciągu roku samodzielnie stworzyło materiał na płytę, a także wyprodukowało go we własnym studiu. CoMix podąża w dużej mierze ścieżką wytyczoną przez poprzedni album Kukulskiej Sexi Flexi, który w 2007 roku zyskał status złotej płyty. Sporo tu analogowych syntezatorów i vintagge’owo brzmiącej elektroniki, wzbogaconej żywą, świadomie „brudną” perkusją. To charakterystyczne brzmienie doskonale słychać już w pierwszym singlu pt. To jest komiks — mocny rytm i syntezatorowe riffy nasuwają skojarzenia produkcji lat 80. Całość, zarówno od strony graficznej, jak i muzycznej bardzo wysmakowana, oryginalna, niewyświechtana i jednocześnie wpadająca w ucho, zmuszająca do tupnięcia nóżką i drygnięcia ramionkami. Sama artystka tak mówi o płycie: „Nasze pomysły dyscyplinujemy i zamykamy w formie piosenek — w tym rozumieniu jest to płyta pop. Ale w naszym przypadku ta szuflada jest dość ciasna, bo słuchamy bardzo różnej muzyki i przez lata rozwijały nas różne gatunki: jazz, soul, R&B, funk, elektro, akustyczne brzmienia… Słowo ‘mix’ w tytule odnosi się do połączenia naszych doświadczeń, wrażliwości, emocji...”. Na płycie pojawiają się również: Adam Sztaba, odpowiedzialny za aranżacje partii smyczkowych w trzech utworach; w piosence Funk with U, przywołującej skojarzenia ze starym dobrym Jacksonem, gościnnie zaśpiewał Nick Sinckler; album zmiksował Marek Piotrowski z Planu B. (MT)
(AB)
>>46
musli magazine
*
>>recenzje
Ścieżkami pornobiznesu
S
ex i porno to chętnie wykorzystywane wabiki, potrafiące zwrócić uwagę niemal na każdy produkt. Jakiś czas temu potwierdził tę prawdę głośno dyskutowany w prasie tegoroczny kalendarz producenta trumien, zachęcający do ich kupna za pomocą wizerunków skąpo odzianych, przyjmujących wyzywające pozy modelek. Temu łatwemu chwytowi nie oparł się nawet odbywający się w maju Planete Doc Review, który w swoich zapowiedziach wielokrotnie eksponował tytuł filmu dokumentalnego Porno od 9 do 17. Jak widać, skutecznie. Bo porno, jak wypowiadają się o nim niewątpliwi znawcy tematu, czyli bohaterowie dokumentu Jensa Hoffmanna, to puszczanie wodzy ludzkiej seksualności, środek do zaspokojenia różnych, na ogół skrywanych fantazji, ruchome obrazy stwarzające wizję seksu bez konsekwencji: ciąży, chorób, nawet śmierci, a przecież nikt nie chce myśleć o zagrożeniach. Seks w porno ma być podniecający, sprośny, wesoły, dekadencki, jak trzeba — obrzydliwy, brutalny, ostry. Różnorodność jest wielka, bo jak w każdym biznesie, również branża porno kształtowana jest przez popyt, produkuje to, co najlepiej się sprzedaje. A jeśli mowa o sprzedaży, to zazwyczaj najdobitniej przemawiają liczby: 13 tys. filmów kręconych rocznie, wartość rynku porno szacowana na 12,7 mld dolarów, sprzedaż 5—10 tys. egzemplarzy w pierwszym miesiącu, jeśli obraz zawiera wystarczająco ostre sceny.
T
e statystyczne fakty z powodzeniem mogą służyć jako argument przemawiający za kontrowersyjną, ale niepozbawioną logiki tezą, padającą z ekranu, że widzowie są bardziej skrzywieni niż twórcy porno. Na pewno nie ci, których codzienne życie, troski, marzenia i poglądy przybliża w swoim filmie niemiecki dokumentalista. Jego stosunek do 11 protagonistów wyraża tagline filmu: „Ludzie wybierają różne drogi, by spełnić swoje marzenia”. Nie jest to zresztą odosobniona postawa tego twórcy wobec osób, które portretuje. W swoim poprzednim dokumencie 20 Seconds of Joy stworzył portret Kariny Hollekim, starając się dać innym wgląd w życie i sposób myślenia 31-letniej Norweżki, która z pełnym przekonaniem podjęła ryzyko utraty życia, skacząc ze spadochronem ze skał. W obu dokumentach ludzie, na których Hoffmann zwraca oko swojej kamery, nie należą do łatwo poddających się losowi, jednostek zagubionych w niezrozumiałym świecie czy ofiar nieprzystosowania społecznego. Uwagę kieruje raczej na osobowości zdeterminowane swoimi pragnieniami i ceniące niezależność, skupia się na tych cechach i wypowiedziach, które budują obraz indywidualności silnych i wolnych.
J
uż wybór bohaterów do Porno od 9 do 17 potwierdza, że Hoffmannowi nie chodzi o ukazanie całego zjawiska związanego z produkcją filmów porno. I choć film kręcony jest
w Dolinie San Fernando (znanej jako Hollywood pornobiznesu, bo powstaje tam najwięcej tego typu filmów, jest 20 ogromnych firm, 30—40 średnich i wiele małych), Hoffmann kręci dużo w prywatnych domach, portretuje swoich bohaterów podczas codziennych czynności, w naturalnych sytuacjach, zwracając przede wszystkim uwagę na ich podejście do życia i wykonywanego zwodu. Na termin „zawód” trzeba tu właśnie położyć nacisk, bo w takich kategoriach ujmowane jest porno w tym dokumencie, którego już sam tytuł, podkreślający granice czasowe między 9 a 17, wskazuje na rytm pracy typowy dla większości „normalnych” zatrudnień. W myśl filmu niemieckiego dokumentalisty praca w tej branży jest ciężka, szczególnie dla aktorów, wymaga dobrej organizacji i samodyscypliny. Występująca w nim gwiazda porno Sasha Grey, znana też z The Girlfriend Experience S. Soderbergha, zaskakuje pewnością siebie oraz skonkretyzowaniem osobistych i zawodowych celów. Kreatywna seksualnie 19-latka, lubiąca wszelkie formy perwersji, odrzucająca rutynę, u boku wyrozumiałego partnera życiowego, w całkiem przekonujący sposób twierdząca, że fascynuje ją ta praca i jest z niej dumna, nie jest obrazem mieszczącym się w stereotypowym myśleniu o aktorkach filmów dla dorosłych.
S
atysfakcjonujące życie osobiste, kreatywne podejście do profesji i sukcesy na koncie, a przy tym całkiem zwyczajnie marzenia mają też dwie pozostałe pary, których specjalizacją jest hardcore. Otto Bauer i jego żona Audrey Hollander to bezsprzeczne gwiazdy. Belladonna, współpracująca ze swoim mężem A. Kelly przy realizacji ekstremalnych scen seksualnych, jest idolką chętnie udzielającą wywiadów i z sympatią oraz garścią dobrych rad przemawiającą w youtubowych filmikach do swoich fanów, a od jakiegoś czasu także reżyserką popularnych produkcji porno. Widzowi niełatwo połączyć obrazy kochających się i okazujących sobie czułość par czy Belladonny matki ze scenami z planów filmowych z seksem analnym, podduszaniem i innymi brutalnymi formami zaspakajania fizycznych, a może raczej psychicznych, potrzeb. Hoffmann kontrastowo zestawia wszystko, co widz jest w stanie uznać za normalne, z obrazami skrajnej perwersji. Brutalnie, nie oszczędzając widza, unikając wizualnych niedopowiedzeń, zmusza do odrzucenia stereotypu gwiazd porno jako osób bezwolnych, ofiar uwikłanych w wielką machinę podejrzanych interesów i zależności.
W
dokumencie pojawiają się też inne osoby związane z branżą porno, dopełniające obraz, który reżyser chce nam pokazać: producent, agent, inni aktorzy. Twórca nie opowiada się oczywiście za pornobiznesem, nie chodzi mu o jego idealizację. Z ekranu padają często wypowiedzi byłej ak>>47
*
>>recenzje
torki porno, obecnie lekarki dr Sharon Mitchell, która prowadzi Fundację AIM, zapewniającą opiekę medyczną ludziom pracującym w pornobiznesie. Słuchając o zagrożeniach związanych z tą branżą, jej osobistych doświadczeniach, pobudkach, którymi ludzie kierują się, wchodząc w nią, łatwo stworzyć sobie obraz ciemnej, ale też bardzo ludzkiej strony tego zawodu. I właśnie w tych kontrastach, niejednoznaczności, pokazaniu złożoności problemu tkwi wartość i siła obrazu Hoffmanna, który w swojej pięcioletniej pracy nad filmem borykał się z różnymi trudnościami, ale nie poddawała się, wierząc, że udało mu się uchwycić pewną niełatwą do zrozumienia prawdę o złożoności życia i niejednoznaczności, a przez to trudnej ocenie ludzkich wyborów. EWA SOBCZAK
Porno od 9 do 17 reż. Jens Hoffmann 2008
Pieśń dla Tarkowskiego
U
twory Couturiera nie mają wyrazistego początku ani zakończenia. Dzięki temu słuchacz wnika od razu w powolny rytm kompozycji, a poczucie zatrzymania czasu umacniają swobodne improwizacje instrumentalne, niczym w muzyce jazzowej. Podobnie jak w filmach rosyjskiego reżysera, tak i tutaj pojawiają się cytaty z muzyki klasycznej. Nawiązania do utworów Jana Sebastiana Bacha, Giovanniego Battisty Pergolesiego czy współczesnego rosyjskiego kompozytora Alfreda Schnittkego nigdy nie są dosłowne i natychmiastowe. Cytaty, wprowadzone za pomocą kilku niejednoznacznych akordów, dopiero z czasem przeobrażają się w znane motywy i prowadzą do kulminacji. Wykonawcy: Anja Lechner (wiolonczela), Jean-Marc Larché (saksofon sopranowy), Jean-Louis Matinier (akordeon) i sam Couturier (fortepian), potrafią zahipnotyzować swą grą. Najczęściej wykonują swoje partie samotnie, tylko w niektórych momentach delikatnie towarzyszą sobie nawzajem. Wiele jest w tych kompozycjach ciszy, pauz, a także wrażliwości brzmieniowej, typowej dla muzyki współczesnej. Wysokie dźwięki, utrzymane na skraju rejestru instrumentów, wydają się nierealne i zamazane. Wykonywane cicho, na granicy słyszalności, skłaniają słuchacza do czujności i nasłuchiwania.
N
ostalghii można słuchać na różne sposoby: jako cyklu lub jako pojedynczych utworów, jako „lekturę uzupełniającą” do filmów, ale także samodzielną kompozycję. Niezależnie od wybranej drogi, efekt okaże się jednak podobny — wyciszenie, skupienie, zatrzymanie czasu. EWA SCHREIBER
C
ykl muzyczny Nostalghia — Song for Tarkovsky został stworzony przez francuskiego pianistę i kompozytora François Couturiera. Jego twory to szczególny gatunek – nie tyle muzyka filmowa, co muzyczny komentarz do filmów: „Muzyka inspirowana filmami Andrieja Tarkowskiego, jego ulubionymi aktorami i sposobem, w jaki [reżyser] gra odcieniami barw i dźwięków” — jak mówi sam kompozytor. Couturier traktuje filmy Tarkowskiego jako długie, hipnotyzujące poematy. I choć tak mało w nich muzyki, to jednak subtelny świat dźwięków, ciszy i obrazów okazał się wystarczającą inspiracją dla kompozytora.
K
ino Tarkowskiego wpisuje się w utwory Couturiera na różne sposoby. Tytuły kolejnych części Nostalghii nawiązują do konkretnych filmów (m.in. Le Sacrifice, Nostalghia, Solaris I, Solaris II, Andreï, Ivan, Stalker). Niektóre fragmenty cyklu dedykowane są także osobom, które towarzyszyły Tarkowskiemu w jego pracy: operatorowi Svenowi Nykvistowi (Crépusculaire), scenarzyście Tonino Guerry’emu (Nostalghia), kompozytorowi Edwardowi Artemiewowi (Stalker) oraz aktorom: Erlandowi Josephsonowi (L’éternel Retour) i Anatolijowi Sołonitsynowi (Toliu). Książeczka dołączona do płyty, poza spisem utworów i wykonawców, zawiera czarno-białe i kolorowe fotografie z filmów Tarkowskiego, przedstawiające twarze aktorów i opustoszałe, rozległe pejzaże. Komentarz kompozytora ogranicza się tylko do kilku zdań, najważniejsza okazuje się sama muzyka. >>48
Nostalghia – Song for Tarkovsky François Couturier ECM Records 2006
musli magazine
*
>>recenzje
O czym jestem?
D
o kin wchodzi właśnie film Toma Forda na podstawie powieści Christophera Isherwooda Samotny mężczyzna, na półkach księgarskich pojawiają się książki z okładką „filmową”, a ja sięgnąłem do tematu, cofając się prawie 20 lat, i przeczytałem wydanie z 1993 roku pod znamiennym i wiele mówiącym tytułem Samotność. Tytuł ten, podobnie jak Samotny mężczyzna, nie oddaje jednak w pełni znaczenia oryginalnego tytułu — Single Man. Mnie również trudno ująć w odpowiednie słowa to znaczenie, choć mam je w przeczuciu i na końcu języka.
S
amotnym człowiekiem jest tutaj George, profesor literatury, mieszkający w jednej z dzielnic Los Angeles, który stara się przeżyć po utracie swojego długoletniego partnera — Jima. Powieść rozpoczyna się przebudzeniem głównego bohatera i rejestrowaniem przez niego zastanego otoczenia i zarazem autorskiego świata przedstawionego (na marginesie dodam, że jest to bardzo ciekawy i celny zabieg literacki, który ułatwia czytelnikowi zgrabne wejście w lekturę, bo poznaje on bohatera w chwili, w której on także sam siebie poznaje, w której budzi się do życia, powstaje itp., itd.). „Przebudzone coś” nabiera wówczas w sobie, w lustrze i w naszej wyobraźni kształtu — a na imię ma George. I zaraz po tym wstaniu i swoistym „staniu się” bohatera poprzez rutynowe, codzienne czynności dowiadujemy się o formie jego samotności, bo przecież samotny być musi, skoro budząc się, nie dostrzega nikogo czy choćby śladu kogoś na poduszce obok. Takie szczegóły są bardzo ważne w książce Isherwooda — co więcej, na szczegółach rzeczywistości i szczegółach wspomnień zbudowany jest cały świat bohatera... „Jim nie żyje. Nie żyje” — docierają do George’a te słowa, a zaraz potem dociera także do nas całe towarzyszące mu poczucie pustki, braku, osamotnienia i bólu. Później zostanie jeszcze wypowiedziane przez wspominającego bohatera piękne wyrażenie istoty samotności, mówiące o tym, że czynność czytania dopiero wtedy nabiera dla niego sensu, gdy „obaj są zaabsorbowani lekturą, a zarazem każdy jest świadom obecności drugiego” — nic dodać, nic ująć. Jim i cała historia ich związku wyłania się powoli ze wspomnień i skojarzeń George’a, budowanych ze zdarzeń i wspólnych rytuałów, które teraz, po śmierci Jima, z powodu jego nieobecności stały się drażniące i wymuszone. Jest to też główny powód samotności bohatera. Jednak nie jedyny, ma ona bowiem wiele wymiarów — oprócz osamotnienia w partnerskiej celebracji dnia codziennego jest jeszcze bliskie otoczenie (paradoksalnie dalekie), z którym George nie potrafi się w pełni porozumieć (np. purytańscy sąsiedzi i ich wszechobecne dzieci, studenci należący do innej epoki, współpracownicy czy wreszcie przyjaciółka Charley, która ma własne problemy
i przez własną samotność również jest daleko, choć kurczowo próbuje trzymać się George’a i innych ludzi). I trudno powiedzieć, czy ten brak zrozumienia i odrzucenia innych, to wina samego bohatera, czy też ludzi dookoła. Znamienna jest tutaj scena wykładu omawiającego książkę Aldousa Huxleya, będącą pretekstem do szerszej analizy istoty ogólnie pojętej mniejszości społecznej, prześladowań i nienawiści. Gdy George kończy swój płomienny i twórczy wykład, na twarzach studentów widzi tylko zniecierpliwienie, bo znowu się zagalopował i przekroczył czas zajęć, a jedyne, na co oni czekają, to jak najszybsze wyjście z sali. I nie jest tutaj ważna nawet konstatacja samego profesora, że „w tej chwili [sam] nie wie już, czego dowiódł, czy co obalił, po której stronie się opowiedział, jeśli w ogóle się opowiedział”. Jedyną osobą, z którą George czuje jakąkolwiek nić porozumienia, nie jest — jak mogłoby się wydawać — jego przyjaciółka, od spotkań z którą często ucieka, ale jego student Kenny — interesujący młody człowiek, ambiwalentny w swoich uczuciach i bardzo różniący się od swoich rówieśników. George niezwykle ceni sobie jego towarzystwo. Czy to tylko zwykła chuć i chęć zdobycia przez bohatera kolejnego partnera do życia, potrzebnego jedynie do wspierania go w wypełnianiu codziennych rytuałów, a może jednak czyste i bezinteresowne porozumienie dusz? Pozostawiam to pod ocenę czytelników...
K
siążka Isherwooda to bardzo dobra lektura, często błyskotliwa, bardziej ironiczna i prowadzona wprawną narracją. Nuda pojawia się tu tylko nieśmiało — tak jak w każdym naszym dniu — tylko jeżeli jej na to pozwolimy. Samotność to jeden dzień z życia. Dzień, w którym spotykamy się z innymi ludźmi, poznajemy nowe osoby, rozmawiamy z nimi, próbujemy o czymś im powiedzieć, pokonując przy tym własny lęk, rezygnację i ból, jednak na koniec pozostajemy zawsze sami, półprzytomni, niepewni, nie do końca świadomi siebie i następnego dnia. A koniec? Koniec zawsze jest końcem, choć według mnie warto czasami zjeść jeszcze jakiś mały deser, np. taki jak ten: „Jestem książką, którą musisz przeczytać. Książka sama ci się nie przeczyta. Ona nawet nie wie, o czym jest. I ja nie wiem, o czym jestem...” (George do Kenny’ego). SZYMON GUMIENIK
Samotność Christopher Isherwood Tenten 1993 >>49
*
>>recenzje
Sacrum między słowami
Z ostatniej wieczerzy nie został tu prawie nikt Ni św. Jerzy, ani głupcy bławatni Odleciały ptaki, odpłynęły statki Ze złotej tacki wciągam ostatki Nie warto, nie liczy się… (KRZYSZTOF „GRABAŻ” GRABOWSKI, STRACHY NA LACHY)
N
ciem i twórczością Jana Pawła II i zadbał, by tekst (przepisany dla toruńskiej inscenizacji niejako na nowo) dawał szerokie możliwości jego interpretacji scenicznej. Sam reżyser Piotr Kruszczyński wiedział dobrze, jak pracować z tekstem Walczaka, jego współpraca z dramaturgiem nie była bowiem niczym nowym (wcześniej wystawiał już z sukcesami na wałbrzyskiej scenie im. Szaniawskiego Piaskownicę i Kopalnię tegoż autora).
W
a scenie Teatru im. Wilama Horzycy zamieszkał Bóg, jednak nieco ustronnie, ba — nawet na zapleczu, a właściwie… w starej szafie. Nie chciał się rzucać w oczy, schował się pomiędzy odświętnymi szmatkami i wyraźnie nie chciał, by mu przeszkadzano. Ot, pragnął zjawić się niepostrzeżenie, przypomnieć o sobie delikatnie, ale wyszło inaczej… Premierę spektaklu Mi-
spektaklu śledzimy historię długoletniej miłości Adama do Kamy, smakowanej po raz pierwszy pod nieobecność jego rodziców, uczestniczących właśnie w papieskiej liturgii. Oryginalnie? Na drugim planie modli się starsze pokolenie, z telewizora płyną odgłosy mszy, a nam pozostaje podglądać inicjację młodych w takiej chwili. Odważnie i przewrotnie? Ale dla
chała Walczaka Człowiek z Bogiem w szafie z drugiej kwietniowej soboty trzeba było przesunąć na ostatnią. I tym samym w świetle tragicznego wydarzenia „boskie” spojrzenie autora sztuki na religijność swych rodaków bardzo dramatycznie (patrz też teatralnie) wpisało się w aktualny kontekst. Tekst Walczaka skłania, by się choć trochę zastanowić nad tym, czym w pędzie konsumpcyjnego życia jest potrzeba poszukiwania dobra i odróżnienia go od zła. Łatwiej ponoć o to w takich właśnie przełomowych, jak te wiosenne momentach. W ostatnim trzydziestoleciu na podobnie duchowych przystankach zatrzymywano się w czasie pielgrzymek Jana Pawła II do ojczyzny i po jego śmierci — to w tle tych wydarzeń rozgrywa się akcja dramatu. Bez obaw, nie tylko będąc rekolekcyjną nauką, ale i dowcipną wielowątkową opowieścią o obecności (a może raczej absencji) Boga w naszej zabieganej codzienności, pierwszej miłości i walce pokoleń, samotnej starości, jak i potrzebie poszukiwania nowych rejonów duchowego „ja”. Michał Walczak, dramaturg młodego pokolenia, napisał tę sztukę w ramach konkursu na dramat inspirowany ży-
nastolatków to właśnie ten pierwszy raz jest teraz najważniejszy: dla nieobecnej nieco, zamglonej Kamy [uroczo wpisuje się w tę rolę po raz pierwszy obsadzona pierwszoplanowo Aleksandra Lis. Jej Kama, w stylistyce lat 80. (trochę serialowej Brzyduli), doskonale obserwuje, naśladuje i pochłania role innych] i dla jej chłopaka — Adama (Jarosław Felczykowski, zaskoczenie — i wiek, i fizis dalekie od wyobrażeń zagubionego nastolatka). Zabieg to jednak bardzo udany i celowy, jak się okazuje w dalszym biegu zdarzeń.
>>50
P
rzyznam, że nie fabuła skupiła w spektaklu moją największą uwagę, a reżyserski sposób poprowadzenia aktorów, rytm recytacji, z widocznymi szwami, w skrajnym kontraście, między tym, co się mówi, a jak się mówi. Widać wyraźnie, że u Kruszczyńskiego wieloznaczność to nie byle- i nie wszystkoznaczność. To świadome kompilowanie aluzji, skojarzeń i znaczeń (takie szeregowe połączenie metafor i znaków budzi zwykle w widzach wiele humorystycznych napięć). To mówienie Koterskim, też replaye Rybczyńskiego, to wreszcie cały szereg niespodziewanych, smacznie musli magazine
>> i komicznie podanych scen. Ma w nich swoje wspaniałe pięć minut Tomasz Mycan, jako mistrz niekończącej się ślubnej ceremonii. Aktor zresztą dwoi się i troi przez cały spektakl i niczym fryga jest wszędzie (jako policjant, agent ubezpieczeniowy i ksiądz zarazem). Para Ewa Piertas i Marek Milczarczyk (w roli rodziców) przezabawnie pokazała rytuały wieloletnich małżeństw, bez rozmów, w komunikatach tylko, poleceniach suchych, choć wygłaszanych z troską o siebie. Małżonkowie nie konwersują, a repetują formułki, które bezmyślnie powtórzy następne pokolenie. Na moment wyjdą z odrętwienia — matka w pijanym widzie z szafy; ojciec podczas nauki jazdy syna na trójkołowym rowerku. Tonem nieznoszącym sprzeciwu wytresuje jedynaka, nie podając mu jednak pomocnej dłoni — w końcu to nie Bóg Michała Anioła ze stworzonym właśnie Adamem…
>>recenzje
socrealistyczno-sakralne otoczenie, przypominające połączenie szatni auli toruńskiej Alma Mater z kryzysową kaplicą ostatnich lat PRL-u. Wzmacniającym ją akcentem pozostanie również muzyka Bartosza Chajdeckego, który oprócz aranżacji pieśni liturgicznych zaskoczył trawestacją Bogurodzicy w linię melodyczną tańca… hinduskiego.
N
iespodzianki, powtórzenia, rozedrganie — to wszystko obserwujemy w kulisach jednej z papieskich pielgrzymek. Dramat Michała Walczaka jest ciekawą, bo inną próbą spojrzenia na polski katolicyzm, bez jego dosadnej krytyki czy patosu — bardziej w ciepłej konfrontacji wiary z grzechem młodości. Mam jednak wrażenie, że plastyka sceniczna i rozchichotana dynamika gry oraz nadmiar niektórych nieco sitcomowych gagów przysłoni-
fot. Wanda Dyrda-Dąbrowska (http://www.fototorun.pl/)
Najbliżej Stwórcy w szafie jest Człowiek z… i grający go gościnnie, od dawna nieobecny na deskach Jerzy Gliński (arcy to przyjemność delektowania się klasycznym dobrym warsztatem aktora). Jego postać próbuje wyrwać od czasu do czasu towarzystwo z rytualnego zobojętnienia i wskazać mu drogę poszukiwania harmonii we własnym tempie życia. Wygłasza swoje monologi, trafiające jednak w pustkę, nudzące je może; on nie pasuje tutaj, słucha go tylko Bóg skryty w szafie, pałaszując przy tym pizzę z oliwkami. I może jeszcze Kobieta bardzo wierząca (wiecznie pełna wigoru Wanda Ślęzak), nie dewotka z moherowych brygad, a pogodna starsza pani, zaglądająca na śluby zupełnie jej obcych par… Całe to niepojęte grono koncentruje się wokół starej szafy. Centralnie obecnej na scenie, horyzontalnie i wertykalnie (na niej zakochani), w jej wnętrzu skrywa się nie tylko Bóg, ale znikają też bohaterowie, rekwizyty, ona daje im też schronienie i miejsce ucieczki. Element scenografii bardzo „zżyty” z obsadą, widać jej bliski, zgrany i swojski. To obok reżysera także duża zasługa scenografa Jana Kozikowskiego, który wokół tytułowego mebla stworzył
ły zbytnio fabułę spektaklu. Choć można także domniemywać, że był to celowy zabieg reżyserski. Wszak tempo codzienności i jej bezmyślne rytuały jakże dalekie są od poszukiwań śladu Stwórcy w życiu. Może tym samym przewrotnie dano nam szansę zaobserwowania tego czegoś, co jest „pod słowami”? ARKADIUSZ STERN
Człowiek z Bogiem w szafie reż. Piotr Kruszczyński na podstawie tekstu Michała Walczaka Teatr im. Wilama Horzycy >>51
*
>>recenzje
Gra o wolność
S
ą w życiu każdego gracza komputerowego momenty, w których boleśnie czuje, jak ograniczona jest jego wolność. Z napotkaną na ulicy postacią nie można porozmawiać; jadący poza wyznaczoną trasą samochód uderza nagle w niewidzialną ścianę; ogromne miasto kończy się trzy domy dalej (reszta to domalowane tło); fabuła, która od początku wmawia nam, że wszystko od nas zależy, zmusza do podjęcia jedynie słusznych decyzji. W takich chwilach nawet najpiękniejsze wirtualne światy wydają się nagle zrobione z tektury i pomalowane tanią plakatówką. Tak jak w klasycznej scenie spotkania z Andrew Ryanem w Bioshocku marzący o całkowitej swobodzie gracz jest podobny do prowadzonego na smyczy pieska, reagującego na kolejne polecenia, jeśli tylko twórcy dobrze je sformułują. Nic dziwnego, że kiedy Jason Rohrer, znany i zasłużony twórca artystycznych gier niezależnych, ogłosił, że jego najnowsze dzieło Sleep is Death pozwoli graczowi na całkowitą swobodę w dokonywanych wyborach i kształtowaniu fabuły, w Internecie wielki entuzjazm mieszał się z wielkim niedowierzaniem.
Taki sposób działania przypomina trochę klasyczne papierowe gry RPG — gracz kontrolujący świat jest odpowiednikiem mistrza gry, sprawującego absolutną władzę nad rzeczywistością, w której zanurzają się pozostali uczestnicy sesji. Alec Meer z portalu „Rock Paper Shotgun” zwraca jednak uwagę, że doświadczenie kierowania postacią w Sleep is Death jest zupełnie inne — nie ma się przed sobą żywego człowieka, który opowiada o fikcyjnym świecie, tylko konkretną wirtualną rzeczywistość, zmuszającą do reakcji — i dającą o wiele więcej możliwości niż w jakiejkolwiek innej grze komputerowej. Wolność obu stron jest skrępowana tylko wyobraźnią i ilością dostarczonych z grą elementów grafiki. Na brak wyobraźni jest na razie niedużo skutecznych sposobów, ale jeśli chodzi o grafikę, cały czas powstają kolejne, coraz lepiej wyglądające zestawy obrazów, które można wykorzystać. Czas tuż po wydaniu gry, kiedy swoje historie trzeba było budować z prostych umownych klocków stworzonych przez Jasona Rohrera, należy już do przeszłości.
P
zy Sleep is Death jest spełnieniem marzeń o grze doskonałej? Z kilku względów nie. Podstawowym problemem jest skomplikowanie roli mistrza gry. Chociaż stwarzanie i modyfikowanie skomplikowanych scen w przeciągu 30-sekundowych tur jest o wiele prostsze, niż na pierwszy rzut oka wygląda (a to dzięki bardzo dobrze zaprojektowanemu interfejsowi edytora, w którym bardzo łatwo można znaleźć każdy obiekt, którego się akurat potrzebuje), wciąż wymaga sporo wprawy i pewnego poświęcenia. W Sleep is Death bardzo ważne jest też to, na kogo trafimy po drugiej stronie internetowego kabla — gra jest nam w stanie zaoferować tylko tyle, ile może dać druga strona rozgrywki. Wreszcie w swojej podstawowej wersji Sleep is Death pozwala tylko na łączenie się za pośrednictwem numeru IP, co skazuje na grę bez zaskoczeń, tylko między umówionymi znajomymi.
ierwsza demonstracja możliwości Sleep is Death, opublikowana na stronie twórcy, na pierwszy rzut oka nie robi wrażenia. Paskudna grafika przypomina prehistorię przygodówek ze stajni Sierra-on-Line — zbudowane z kilku pikseli na krzyż postaci i prymitywne tła. Zamiast animacji — po prostu seria obrazków, na których (znów podobnie jak w pierwszych grach przygodowych) kierowana przez gracza postać wykonuje wstukane na klawiaturze polecenia. Blady mężczyzna w garniturze wchodzi do pokoiku z choinką w kącie i zaczyna rozmawiać z jego mieszkańcami. Pierwsze zaskoczenie — z napotkaną w grze postacią można pogadać o wszystkim: od jej miejsca narodzin po sposoby nadziewania świątecznego indyka. Zachwycony gracz dowiaduje się od swoich gospodarzy, że może też robić, co mu się tylko podoba. To prowadzi do tragedii — chociaż wylaną z akwarium złotą rybkę udaje się jeszcze uratować, wrzucając ją do zlewu, to na podpalenie choinki nie da się już nic poradzić. Dom idzie z dymem, a stojący na śniegu gospodarz wyjaśnia graczowi, o co w tym wszystkim chodzi i jakim cudem udało mu się kompletnie zdemolować świat gry.
S
leep is Death to gra nie dla jednego, ale dwóch graczy, kontaktujących się ze sobą przez Internet. Pierwszy kieruje swoją postacią, decydując, co ma mówić i robić. Drugi kontroluje cały pozostały świat, pokazywany w grze za pomocą prostego edytora — buduje tło, rozmieszcza postaci, każe im mówić i działać. Dusząca się złota rybka i płonąca choinka nie podlegały więc mechanizmom samej gry tylko pomysłom Jasona Rohrera, oprowadzającego zdezorientowanego gracza po wymyślanym przez siebie na bieżąco świecie i dostosowującego swoją opowieść do dziwacznych pomysłów drugiej strony. I postać, i twórca świata mają na swoje pomysły i realizację niewiele czasu — rozgrywka przebiega w 30-sekundowych turach, w których powstają kolejne obrazki ilustrujące powstającą opowieść. >>52
C
A
więc dlaczego każdy szanujący się gracz powinien w Sleep is Death zagrać? To proste — w zalewie gier, których główną ambicją jest zrobienie z gracza wpatrzonego w ekran warzywa prowadzonego za rączkę przez twórców, Rohrer stworzył produkcję, która zamiast zniewalać — wyzwala. Tu nie można iść utartym szlakiem — bo tu takich po prostu nie ma. Podobnie jak niewidzialnych ścian, drzwi, których nie można otworzyć i pomysłów, na które nie należy wpadać. Jestem realistą — nie liczę na to, że Internet zaroi się nagle od milionów graczy wolących budowanie własnych dziwacznych historii od nabijania kolejnych punktów doświadczenia w bezpiecznie przewidywalnym świecie World of Warcraft. Ale cały czas marzę o tym, żeby to właśnie Sleep is Death wyznaczał przyszłość całego medium. PAWEŁ SCHREIBER
Sleep is Death Jason Rohrer http://sleepisdeath.net musli magazine
http://
>>dobre strony
>>modanasuknie.blox.pl/ Run Forrester! Run! Opera mydlana Moda na sukces stworzona przez Lee Phillipa Bella i Williama Josepha Bella w Stanach pojawiła się w 1987 roku, do Polski trafiła 7 lat później. Pokazywana w ponad 100 krajach dorobiła się ponad 300-milionowej widowni. W zeszłym miesiącu Telewizja Polska wyemitowała 5000 odcinek serialu o imperium mody Forrester Creations, w którym Eric chciał się pozbyć posiadłości w Big Bear i proponował Forresterowej jej sprzedaż, na co ta się wściekła. W opisie na stronie TVP czytamy jeszcze, że „Brooke wybiega z domku, a Stephanie przyznaje Erickowi, że ma obawy co do ich nowej firmy”. Natomiast „w sypialni seniorów rozgrywa się walka na poduszki”. Jednym słowem nuda. Alternatywną wersję serialu, ze znacznie ciekawszą i oryginalną translacją, znajdziemy na stronie Łukasza Wojtczaka — „Moda Na Suknie... czyli nie Ridge, gdy wyrzucą cię na Brooke...”. W majowym 2125 odcinku pt. Powidła podstarzały i wąsaty Ridż, „znany w branży przemytnik wyrobów niskosłodzonych, został napadnięty w przejściu podziemnym Warszawa WKD przez seryjnego mordercę dżemów”. Warto zwrócić uwagę również na odcinek 1945 pt. Ogórki, 1914 — Turkuć, a także 1943, w którym „Dorn próbuje wyciągnąć od Ridża kilka zeta na saletrę”. Wchodząc na modanasuknie.blox. pl/, dowiecie się w końcu, o czym tak naprawdę jest ten serial, co może w przyszłości zaprocentować w relacjach z waszymi babciami. Zanim powtórnie ukradniecie im dowód, spytajcie, czy pamiętają odcinek Mody, w którym Ridge wspomina, jak za młodu był pękniętym u nasady zlewozmywakiem.
>>www.nitrome.com/ Nitrome - by pracowało się lepiej Gry NITROME to oldskulowe ekranówki w klimacie C64 lub Nintendo. Przeznaczone dla fanów gier z sentymentem patrzących w przeszłość, ale przede wszystkim dla pracowników biurowych. Nie od dziś wiadomo, że w 8-godzinnym trybie pracy przed kompem realnie produktywni jesteśmy przez około 2 godziny. Darmowe gry online pozwolą nam sympatycznie spędzić pozostałe 6 godzin w robocie. A jest w czym wybierać. Od infantylnych pingwinów zjeżdżających po stoku, po zręcznościówki w stylu Parasite, gdzie poruszamy się małą wredną i puszczającą bąki ośmiornicą po cukierkowym świecie pełnym latających kotów i kulających się pancerników. W Tiny Castle wcielamy się w rycerza, którego zadaniem jest uwolnienie swojej wybranki — klasyka. Jest też coś dla bardziej ambitnych pracowników sektora administracji publicznej, tych z zacięciem do główkowania — trzy gry z serii Icebreaker, w których uwalniamy wikingów z lodu. W razie trudności z przejściem danej planszy wystarczy w youtube wpisać odpowiedni level i po kłopocie. Albo spytać szefa — być może on już przeszedł do dalszego etapu. (MT) >>53
^
>>sonda
>>kim jesteś>>co robisz>>o któr >>co masz w szafie>>co masz w kompa>>czym jeźdz MONIKA Z TRIER
>>dobre pytanie >>wszystko na raz >>o 5.50 >>o 22.00 >>bałagan >>kawior i sushi >>różowe kwiatki Vaio >>alfą (i omegą) >>o domku nad morzem
DANIEL Z TORUNIA człowiekiem >> pcham ten swój kamień... >> tak o 7.15 czasu zachodnio-toruńskiego >> późno >> kask >> Heinekena, zazwyczaj... >> porządek >> motocyklem >> zwiedzić całą Europę, na początek może być Polska >>
ANIA Z POZNANIA
>>kobietą, żoną, fotografem mam nadzieję >>kocham, pracuję, choruję >>o 7.50 >>o 22.30 >>parę rzeczy, których nigdy nie ubrałam >>warzywa >>mnóstwo zdjęć >>„L” >>o byciu dobrym fotografem i szczęściu rodzinnym
>>54
musli magazine
^ >>sonda
rej wstajesz>>o której zasypiasz w lodówce>>co masz na pulpicie zisz>>o czym marzysz MAGDA Z BYDGOSZCZY studentką >> studiuję, uczę, uczę się, czytam, maluję paznokcie, penetruję facebooka, szukam, mam nadzieję >> 7.00 >> kiedy zdążę >> książki i ksero, i jeszcze trochę książek >> jogurt 7 zbóż i różowe carlo rossi >> zdjęcie chmury pyłu z islandzkiego wulkanu >> autobusem lub Tofikiem (czterokołowcem) >> teraz o świętym spokoju, a zaraz potem o karierze naukowej we Francji >>
MICHAŁ Z NAKŁA
>>człowiekiem >>żyję >>o 6.00 >>o 22.00 >>ciuchy >>nic >>pszaszczurkę >>samochodem >>...nie mam pojęcia...
BEATA Z GRUDZIĄDZA kobietą >> palę papierosa >> o 6.00 >> o 0.00 >> wszystko >> arbuza >> nie mam komputera >> rafką >> powiem ci na ucho >>
>>55
>>fotograďŹ a
>>56
musli magazine
wojtek szabelski
Bez kurtyny >>fotograďŹ a
>>57
: >>58
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>59
: >>60
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>61
: >>62
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>63
: >>64
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>65
: >>66
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>67
: >>68
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>69
: >>70
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>71
: >>72
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>73
: >>74
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotografia
Wojtek Szabelski Bez kurtyny. Odsłona druga
>>25.05—13.06.2010 Galeria Sztuki Wozownia w Toruniu Wojtek Szabelski z fotografią teatru związany jest od wielu lat. Na początku robił zdjęcia dla potrzeb prasowych, potem także dla teatrów. Od wielu lat jest oficjalnym fotografem Teatru Wilama Horzycy w Toruniu. Robi to z przyjemnością, bo kontakt ze sztuką daje mu oddech i uspokojenie od codziennych, reporterskich tematów. Oprócz toruńskich premier fotografuje również wiele innych przedstawień, także poza Toruniem. Od kilkunastu lat towarzyszy niezmiennie Międzynarodowemu Festiwalowi Teatralnemu KONTAKT. Fotografia teatralna i każdy spektakl to dla niego wyzwanie. Reżyser tworzy przedstawienie jako całość, scenograf dba o jego sceniczny wizerunek. A przecież jest jeszcze światło, dźwięk, ruch i gra aktorów. Na końcu pojawia się on. Nie jest uczestnikiem, jest odbiorcą. Tylko i aż odbiorcą. Przekłada więc język sceny na język pojedynczego obrazu. Za każdym razem jest to jego interpretacja. Kiedy fotografuje spektakle zagraniczne, nigdy nie korzysta ze słuchawek i tłumaczenia tekstu. Woli odbierać i czuć przedstawienie w oryginale. Zdjęcia prezentowane na wystawie to coś więcej niż tylko fotosy dokumentujące przedstawienie. Jest w nich ruch, barwa, nastrój i... emocje. Te emocje, które każą mu nacisnąć migawkę aparatu. Wojtek Szabelski jest członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików. >>75
{
>>redakcja MAGDA WICHROWSKA
filozofka na emeryturze, kinofilka w nieustannym rozkwicie, felietonistka, komentatorka rzeczywistości kulturalnej i niekulturalnej. Kocha psy, a nawet ludzi.
HANNA GREWLING SZYMON GUMIENIK
zaczął być w roku osiemdziesiątym. Zaliczył już studia filologii polskiej, pracę w szkole i bibliotece. Lubi swoje zainteresowania i obecną pracę. Chciałby chodzić z głową w chmurach, ale permanentnie nie pozwala mu na to jego wzrost, a czasami także bezchmurny nastrój...
NATALIA OLSZOWA
jest „free spirytem”, który w intencji poprawy warunków swej egzystencji wyjechał z falą emigracji w roku 2004 i... utknął pomiędzy wymiarami: młodzieńczych marzeń i realiów, niedojrzałości i dojrzałości, sobą z przeszłości i sobą „tu i teraz”, kultur i ich różnic, języków, możliwości, horyzontów, a czasem i beznadziei, wiary i niewiary. Kim jest? Kimś, kto nie potrafi jeszcze latać, a nawet rozprostować skrzydeł. Kimś z pogranicza, Alicją po dwóch stronach lustra, która pobiegła za białym króliczkiem i właśnie rozgrywa partię szachów z królową.
EWA SOBCZAK
z zawodu edukatorka, z wykształcenia kulturoznawca (UAM) i germanistka (NKJO w Toruniu), z pasji poszukiwaczka nowych horyzontów. Zdeklarowana ateistka, przekonana, że kino bywa świątynią, a film miewa moc oświecenia. Wolności poszukuje rowerem, jazzem pogłębia nieświadomość. Za najlepsze miejsce na eksperymenty (preferuje zbiorowe) uważa kuchnię. Lubi popatrzeć na świat okiem subiektywnego obiektywu. Gdy chce odpocząć, zamyka oczy i daje się poprowadzić w tango.
ANIA ROKITA
archeolog z wykształcenia, dziennikarz z przypadku, penera z wyboru. Zamierza wygrać w totka i żyć z procentów. Póki co, niczym ten Syzyf, toczy swój kamień. Jako przykładna domatorka stara się nie opuszczać granic powiatu, czasem jednak mknie pociągiem wprost w paszczę bestii. Uwielbia popłakiwać, przygrywając sobie na gitarze, oraz zgłębiać intensywny smak czarnego Specjala. >>76
ARKADIUSZ STERN
germanista i hedonista. Ma cień, Wielbiciel ciepłych klimatów, sło U przyjaciół ceni otwarty barek. pod skrzydłami Talii i Melpomeny nach, lecz w galeriach (sztuczny się samotnie. W pracy zajmuje s chętnych i niechętnych mowy Di pracą zajmuje się głównie tym s w pracy zajmuje się czymś innym
urodzona 6 grudnia 1979 r. w Wą ka Państwowego Pomaturalnego cenia Animatorów Kultury w Kali teatralna) oraz UMK w Toruniu (fi język francuski, specjalizacja lit Obecnie pracuje w Teatrze Baj P na etacie inspicjenta. Pomysłoda organizatorka sceny muzycznej i szących Międzynarodowemu Fest Lalek „Spotkania”. Lubi obserwo oglądać wszystko, co związane j kulturą...
EWA SCHREIBER
muzykolog, krytyk muzyczny, a p kim słuchacz. Częsty gość festiw Interesuje się muzyką współczes ścią młodych polskich kompozyto z Torunia, mieszka w Poznaniu.
JUSTYNA TOTA
na świat zachciało się jej przyjś wyznaczonym terminem, co poło stwierdzeniem: „Taka ciekawa m baba!”. I to pewnie z tej ciekaw dziennikarstwo będzie jej życiow z tego wyżyć, ale daje tyyyleeee młodu miała krótki romans z nau wcielając się w panią od polskie studenckich. A w życiu bardzo o niona poetka, artystka ze sceny
PAWEŁ SCHREIBER
wciąż się dziwi, że dostał kategorię A.
musli magazine
, więc jeszcze jest. oni i piwa z dymkiem. . Skrywa się często y, nie bryluje na saloych), kinem delektuje się wbijaniem do głów ietera Bohlena. Poza samym. W przerwach m.
ągrowcu, absolwentStudium Kształiszu (specjalizacja filologia romańska, teraturoznawcza). Pomorski w Toruniu awczyni i współi imprez towarzytiwalowi Teatrów ować, uczestniczyć, jest z tak zwaną
przede wszystwali i koncertów. sną i twórczoorów. Pochodzi
ść nieco przed ożnik miał skwitować może być tylko wości postanowiła, że wym hobby (trudno e satysfakcji). Za uczycielstwem, ego podczas praktyk osobistym — niespełteatru spalonego.
} >>redakcja
KASIA TARAS
jeżeli nie uczy i nie pisze, nie czyta i nie ogląda, to gada albo ratuje świat (koci). Głową w Warszawie, sercem w Toruniu. Kocha: kino, 20-lecie międzywojenne, dobrą współczesną polską prozę, tango, koty, psy i konie. Ma słabość do: Witkacego, filmów Wojciecha Jerzego Hasa, lat 20. XX w. w Republice Weimarskiej, malarstwa Gustawa Klimta, kina Luchino Viscontiego, Louise Brookes, Marleny Dietrich, garażowego brzmienia i… ciężkich butów. Lubi: kawę, czekoladę z podwójnym chilli, wieczorne spacery po deszczowym jesiennym Toruniu i zimowe poranki w Warszawie. Nałogi: perfumy, kupowanie książek. Nie lubi: zwodzenia, certolenia się i krygowania.
AGNIESZKA BIELIŃSKA
dziennikarka z wyboru, socjolożka i anglistka z wykształcenia. Niepoprawna optymistka, wierna fanka Almodóvara i eklerków.
MACIEK TACHER
rocznik 1979, kiedyś skończył filozofię a teraz śpiewa. Żyje z dnia na dzień, nie zapamiętując.
ANDRZEJ MIKOŁAJEWSKI
rocznik 1985, nie znajduje słów, by się przy- i podporządkować, wie za to, co lubi: free jazz, smażonego kurczaka i rozmowy o filozofach, których nie czytał.
JUSTYNA BRYLEWSKA
rocznik 1980. Jej życiowym hasłem miało być: „Grunt to się nie przejmować i mieć wygodne buty!” (Natknęła się na nie w jednej z książek Zbigniewa Nienackiego, w których zaczytywała się w dzieciństwie), tyle tylko, że za skarby świata nie potrafi go wcielić w czyn. Mimo pęcherzy na nogach pociesza się myślą, że jeszcze potrafi się z siebie śmiać (choć innym z nią pewnie często nie do śmiechu). Nie cierpi bałaganu (nie mylić z „artystycznym nieładem!”) i czeka na chwilę spokoju...
ANDRZEJ LESIAKOWSKI
ładowanie opisu, ...pisu, ...su.
WIECZORKOCHA
-grafia. Inspiracja. Inkwizycja. Pigmalionizm przewlekły. Freudyzm dodatni. Gotowanie, zmywanie, myślenie: Import-Export. Prowadzi bezboleśnie przez życie bez retuszu. Lubi sushi, nieogarnięte koty i proces pleśnienia serów.
MAREK ROZPŁOCH
rocznik 1980, filozof, felietonista i opiekun działu poe_zjada w „Musli Magazine”. Mieszka w Toruniu.
MARCIN GÓRECKI (MARTINKU)
rocznik 1986. Robi wszystko, a nawet nic. Tak poza tym jest za pokojem na świecie.
>>77
>>horroskop prosty egzamin! Nie pomoże tłumaczenie, że jesteś humanistką i pomyliłaś podręcznik do algebry z „1984” Orwella. Dwa razy dwa nie równa się pięć — wbij to sobie do łba! Każda kasjerka w Biedronce wie, że dwa razy dwa daje maksymalnie trzy, zwłaszcza gdy przychodzi do liczenia nadgodzin i wypłaty.
KOZIOROŻEC 22.12—20.01 Ponieważ jesteś spod najfajniejszego znaku, na początku czerwca czekają cię same pozytywne niespodzianki. W połowie miesiąca zamienisz się w wulkan energii, natomiast 23 przydarzy Ci się prawdziwy cud. Księżyc w Saturnie podpowiada, że w grę wchodzi albo udomowienie tygrysa, albo seks z Nicole Scherzinger. Jeśli jesteś spod innego znaku, a chcesz otrzymywać same pozytywne horoskopy, wyślij SMS na numer 00 000 000 (opłata 8,00 zł + Vat). Usługa nie dotyczy Ryb. WODNIK 21.01—19.02 9 czerwca niespodziewanie powróci przykry sen z dzieciństwa, w którym biegasz bez gaci po ruinach zamku krzyżackiego, a wielki komtur o twarzy wuefisty krzyczy „DWÓJA! DWÓJA!”. Sen będzie powracał w każdą środę miesiąca. 30 czerwca nastąpi niewielka poprawa — komtur krzyknie „DOSTATECZNY!” i ochoczo zrzuci zbroję... RYBY 20.02—20.03 Pstrąga oprószyć solą oraz pieprzem, po czym obsmażyć go na 1 łyżce rozgrzanego masła. Następnie rybę wyjąć, a na tę samą patelnię wlać wino i dodać posiekany estragon. Trzymać na dużym ogniu, aż większość płynu wyparuje, wówczas dodać sok z cytryny oraz resztę masła. Cały czas ubijając, doprowadzić do wrzenia. Doprawić do smaku solą oraz pieprzem. Przed podaniem polać rybę sosem*. BARAN 21.03—20.04 Między 10 a 15 wzrośnie twój autorytet wśród kolegów z pracy i przyjaciół. Nie poprawi to jednak twojej sytuacji materialnej, bo już 19 koledzy dojdą do wniosku, że jesteś skończonym idiotą. 18 czerwca po południu dostarczysz na to twardych dowodów swojemu szefowi. Pod koniec miesiąca znajdziesz 5 zł pod kartoflem w warzywniaku oraz 5000 zł w kasie. Pozwoli ci to przeżyć kolejny miesiąc, pijąc na umór. BYK 21.04—20.05 Deszczowe lato nie rozmyje uczucia rodzącego się między tobą i twoim ukochanym. Wenus wręcz eksploduje w twoim znaku i pozostawi cię w błogostanie na cały miesiąc. 28 czerwca wyznaczycie datę ślubu. Karty dodatkowo podpowiadają, że będzie to małżeństwo wymarzone, obfite w potomstwo i do grobowej deski. Wasi synowie zostaną lekarzami, a wasze córki — prawniczkami. Gdy spełnieni, dożywszy późnej starości, odejdziecie z tego świata, nieustające echo bicia waszych serc wypełni całe Uniwersum, a twoje szczęście nabierze walorów metafizycznych. I będzie to trwało całą wieczność i jeden dzień dłużej, aż się w końcu zwyczajnie porzygasz. BLIŹNIĘTA 21.05—21.06 Niestety, czerwiec będzie dla ciebie stresujący. Najgorsze zacznie się, gdy poznasz wyniki matury z matmy. Jak można było oblać tak >>78
LEW 23.07—23.08 FOT. WWW.SXC.HU
WRÓŻYŁ MACIEK TACHER
RAK 22.06—22.07 Po 15 czerwca nie będziesz mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś kopie pod tobą dołki. Po 20 okaże się, że to twój sąsiad, któremu nieustannie grillujesz na jego prywatnym polu golfowym. Postaraj się rozwiązać polubownie tę sytuację, zanim sprawa trafi do sądu.
PANNA 24.08—22.09 Układ planet będzie sprzyjał kontaktom towarzyskim. 11 czerwca spędzisz czas w gronie przyjaciół na facebooku. Przystojniak z Wałbrzycha z dużą spacją między zębami doda cię do znajomych. Bardzo ważne będzie dla ciebie życie rodzinne — pod koniec miesiąca poczatujesz z teściową na onecie, a twój zaginiony przed laty ojciec odnajdzie się niespodziewanie na naszej klasie pod fikcyjnym profilem Najgorętsze Fanki Tokio Hotel. WAGA 23.09—23.10 Serce stawia ci pytania, na które musisz znaleźć odpowiedź. Początek czerwca jest na to odpowiednim czasem. Skorzystaj z tego, że twój żołądek nieco się ostatnio wyciszył, i zapytaj o radę śledzionę. Niech wypowiedzą się również nerki i dwunastnica, zawsze tak skora do rozmowy. W międzyczasie zadbaj, by inni ujrzeli cię z jak najlepszej strony. Mars w twoim znaku sugeruje lewy profil. SKORPION 24.10—22.11 W czerwcu czeka cię randka życia! Jeśli chcesz wiedzieć, czy obiekt twoich westchnień ma wobec ciebie równie poważne zamiary, czy tylko chce cię zaliczyć, znajdź na polanie kwiat i obrywaj powoli płatki wyliczając: „kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje, w myśli, w mowie, w sercu, na ślubnym kobiercu”. Jeśli na polanie znajdziesz tylko dmuchawiec, wróć do domu, weź gruntowny prysznic i pomyśl o skutecznym zabezpieczeniu. STRZELEC 23.11—21.12 W połowie czerwca odbędziesz stosunek seksualny. Postaraj się wykorzystać nadarzającą się okazję i wybrać najlepszą dla siebie pozycję. Po wszystkim zyskasz siłę, która pozwoli ci lepiej niż dotychczas radzić sobie z przeciwnościami losu. Taka zmiana postawy może sprawić, że niektóre Strzelce zapragną wybrać się w długą podróż tramwajem na trzecie Rubinkowo lub zmienić przedziałek na głowie. *HTTP://PYCHOTKA.PL/PRZEPISY-KULINARNE/RYBY/PSTR%B1G-W-SOSIE-Z-TOKAJU.HTML
musli magazine
WSKI J LES IAKO NDRZ E RYS. A
{
>>słonik/stopka
}
Redakcja „Musli Magazine”: redaktor naczelna: Magda Wichrowska zastępca redaktora naczelnego: Szymon Gumienik art director: wieczorkocha stali współpracownicy: Agnieszka Bielińska, Andrzej Mikołajewski, Ewa Sobczak, Marek Rozpłoch, Ewa Schreiber, Maciek Tacher, Kasia Taras, Arkadiusz Stern, Natalia Olszowa, Justyna Tota, Ania Rokita, Marcin Górecki (Martinku), Paweł Schreiber, Hanna Grewling korekta: Justyna Brylewska, Andrzej Lesiakowski, Szymon Gumienik
>>79