Musli Magazine Październik 2012

Page 1

10[32]2012

PAŹDZIERNIK

>>MUCHY O K N E Z S O R O >>D >>LAZAR


Złota kulturalna jesień!

N

a zewnątrz powiało chłodem, a to znak, że warto na najbliższe miesiące zadekować się w przyjaznym przybytku kultury i przezimować, a jeszcze wcześniej przejesienić, do wiosny! Znamy dobry adres! 17 października rusza Od Nowa po liftingu. O szczegóły postanowiłam zapytać szefa klubu Mirosława Maurycego Męczekalskiego. Jednak na ul. Gagarina 37a warto zajrzeć już dzień wcześniej, na wielką premierę Bestii z Polą Negri. Tak nowy sezon filmowy zainauguruje kino Niebieski Kocyk. Filmowych emocji w tym miesiącu nie zabraknie! 20 października rusza bowiem Tofifest. Będzie też dużo dobrej muzyki, wystaw i spotkań. O czym piszemy w naszej wydarzeniówce. o poza tym? Jak zawsze dwie galerie! Tym razem szalenie utalentowana Ewa Doroszenko, którą po raz drugi gościmy na łamach „Musli Magazine”, oraz Tomasz Lazar — autor „Zdjęcia roku” BZ WBK Press Foto 2012 (wernisaż 18 października w Dworze Artusa!). Arek Stern opowiada toruńską historię lalek sióstr Bene, Maciej Kopyciński straszy wiekiem ekranów, Marek Rozpłoch portretuje Taśmy, a Szymon Gumienik rozmawia z Michałem Wiraszko, liderem zespołu Muchy. Na deser Marta Magryś na gościnnych występach w irlandzkiej kuchni, a na jesień szaliki z ko_MODY!

C

MAGDA WICHROWSKA


[:]

>>spis treści

>>2

wstępniak. złota polska jesień!

>>4

wydarzenia. ARKADIUSZ STERN, ANIAL, MARTA MAGRYŚ, PIOTR BEWICZ

>>20

na kanapie. subiektywizm, obiektywizm czy prawda autora? vol.1. MAGDA WICHROWSKA

>>21

gorzkie żale. aktywiści onaniści. ANIA ROKITA

>>22 >>23 >>24 >>32 >>38 >>42

filozofia w doniczce. corpus philosophicum IWONA STACHOWSKA

a muzom. cyryl i cyrylica. MAREK ROZPŁOCH porozmawiaj z nim... notoryczni poszukiwacze El Dorado Z MICHAŁEM WIRASZKO (MUCHY) ROZMAWIA SZYMON GUMIENIK

zjawisko. ekran — od symbolu do gadżetu MACIEJ KOPYCIŃSKI

portret. Taśmy. u can’t touch this. MAREK ROZPŁOCH porozmawiaj z nim... nowa od nowa Z MIROSŁAWEM MAURYCYM MĘCZEKALSKIM ROZMAWIA MAGDA WICHROWSKA

>>52

zjawisko. lalki sióstr Bene. ARKADIUSZ STERN

>>56

fotografia. EWA DOROSZENKO

>>80

nowości [książka, film, muzyka]. (MR), (AL), ARBUZIA, (SY)

>>83

recenzje [film, muzyka, książka, komiks, gra] MAREK ROZPŁOCH, ANNA ROKITA, IWONA STACHOWSKA, ANNA LADORUCKA, SZYMON GUMIENIK, SLIMEBOT

>>88

ko_moda. Siscolorful. MAGDA WICHROWSKA

>>90

fotografia. TOMASZ LAZAR

>>106

warsztat qlinarny. wakacje o smaku ajrisz. MARTA MAGRYŚ

>>108

redakcja

>>109

słonik/stopka

OKŁADKA: FOT. EWA DOROSZENKO / STRONA 2: IL. ŻANETA ANTOSIK

We wrześniowym numerze „Musli Magazine” (9 [31] / 2012) w wywiadzie z Adrianną Styrcz z Sinusoidal pt. Medytacja w dźwięku (s. 46—51) redakcja podała błędną informację. People Are Strange to pyta Stiny Nordenstam. >>3


>>wydarzenia

5.10

3.10

4.10

JAN NOWICKI W TAK

GITAROWO W NRD

DWÓR ARTUSA

CSW

THOMAS BAYRLE / PŁASZCZ CZERWONY, PŁASZCZ CZERWONY, ŻÓŁTY 1967 (WE WSPÓŁPRACY Z LUKOWSKI I OHANIAN) FOT. CHRISTIAN RODER

NRD

Dwór Artusa w październiku odświeża cykl nietypowych spotkań ze znanymi osobistościami z dziedziny literatury, filmu czy sztuki w ramach Toruńskiej Akademii Kultury TAK. To nie tylko rozmowy z gośćmi, ale przede wszystkim możliwość zadawania pytań przez publiczność, dotykanie tym samym wszystkich sfer życia, poglądów na świat i poznawanie zabawnych historii. Jesienną odsłonę Toruńskiej Akademii Kultury TAK rozpocznie Jan Nowicki — wybitny polski aktor teatralny, filmowy i telewizyjny oraz pedagog, który w Dworze Artusa promować będzie swoją ostatnią książkę Mężczyzna i one. Dzieli się w niej z czytelnikami swoimi refleksjami, pomysłami i wiedzą o tym, na czym zna się jak mało kto — na temat kobiet. Toruńskie spotkanie będzie także okazją do rozmowy na inne tematy: te zawodowe i te bardziej prywatne, skrzące się niezwykłym humorem, ale i refleksją, które bez wątpienia sprawią słuchaczom satysfakcję. Spotkanie poprowadzi Tomasz Pasiut, dziennikarz TVN24.

DEUTSCHE, DEUTSCHE!

Rafał i Marcin Piekoszewscy to bracia, którzy w 1999 roku założyli grupę Plum. Znakiem rozpoznawczym zespołu jest konsekwencja w nagrywaniu płyt na wysokim poziomie oraz świetne występy na żywo w Polsce, Czechach, Niemczech i Anglii. Plum ma na koncie pięć albumów długogrających. Pierwsze trzy zostały zrealizowane ze Zbyszkiem Jasińskim za perkusją, natomiast Hoax z roku 2011 i Emergence, który ukazał się w tym roku, „odbębnił” Adam Nastawski. Z czym się je Plum? Muzyka grupy to kompilacja noise’u, bluesa, punka i post-hardcore. Wielbiciele brzmień spod znaku Pixies, Sonic Youth oraz Queens Of The Stone Age będą zachwyceni tą muzyczną propozycją. Niepokorna, gitarowa, wybuchowa muzyka rozbrzmi już 4 października w NRD.

>> ARKADIUSZ STERN

Jan Nowicki 3 października, godz. 19.00 Dwór Artusa / Kafeteria „Struna światła”

>>4

ANIAL

Plum 4 października, godz. 21.00 NRD

W toruńskim CSW od początku października startujemy z kilkoma sporych rozmiarów wydarzeniami artystycznymi. W pierwszej kolejności kuratorka programowa Dobrila Denegri wprowadzi nas w świat zeitgenössische Kunst, czyli sztuki współczesnej, dzięki sylwetce jednego z czołowych jej przedstawicieli — Thomasa Bayrle. Artysta od początku lat 60. tworzy przy użyciu prostych środków skomplikowane graficzne kombinacje, nazywane Superstrukturami. Bayrle to nie tylko komentator sztuki, który poddaje krytyce amerykański pop-art, ale także uważny i doświadczony obserwator rzeczywistości polityczno-społecznej. Nagromadzenie wzorów i deseni, jakimi posługuje się artysta nie tylko w rysunkach czy grafikach, ale także w przedmiotach, wydawałoby się rodem z wzornictwa przemysłowego — tapetach oraz odzieży, tworzy swoisty labirynt, kłębowisko oddające ducha naszych czasów — niezwykle uwodzicielskiego, ale jakże kapitalistycznie destruktywnego. W CSW zobaczymy nie tylko dawne dzieła Bayrle — grafiki, filmy animowane, instalacje z „płaszczy przeciwdeszczowych”, ale także dzieła spe-

cjalnie przygotowane na toruńską ekspozycję. Obok prac Thomasa Bayrle do dialogu Denegri zaprasza także Helke Bayrle z serią dokumentalnych filmów o sztuce, prezentujących m.in. działalność eksperymentalnej instytucji sztuki we Frankfurcie — Portikus. MARTA MAGRYŚ Thomas Bayrle&HelkeBayrle 5 października–30 grudnia CSW „Znaki Czasu”

musli magazine


>>wydarzenia PREMIERA

5.10

7.10

7.10

TEATR HORZYCY

LIZARD KING

NOWA PRZESTRZEŃ, NOWE DZIAŁANIA W miejscu, gdzie niegdyś w CSW zbudowano Pokój z kuchnią, od 5 października zagości projekt Ernesto Neto, jednego z najbardziej znanych artystów brazylijskich. Futurystyczna, organiczna, ale wykonana z syntetycznych materiałów, instalacja przejmie funkcje otwartej przestrzeni dla społeczności Torunia. Projekt Neto otworzy także cykl nowych interdyscyplinarnych i edukacyjnych działań dla każdego. Jesteśmy ciekawi, jak zmieni się minimalistyczne i surowe wnętrze dawnego Pokoju z kuchnią i czy będzie tak przytulne i komfortowe, jak zapowiada CSW. A Wy jesteście ciekawi? MARTA MAGRYŚ Ernesto Neto / projekt edukacyjny 5 października, godz. 19.00 CSW „Znaki Czasu” / Pokój z kuchnią

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

CIRCLEPROTOTEMPLE…! (2010) / HAYWARD GALLERY (LONDON) / DZIĘKI UPRZEJMOŚCI ERNESTO NETO, TANYA BONAKDAR GALLERY (NEW YORK) I GALERIA FORTES VILAÇA (SÃO PAULO) / FOT. STEVE WHITE

CSW

SPADOCHRON MELI

KONCERT ŻYCZEŃ Teatr im. Wilama Horzycy z dramatycznego wyraźnie przemienia się w muzyczny. Po odwołaniu premiery Być jak Pippi swych wiernych widzów zaprasza na… koncert, który pierwotnie miał być akcją jednorazową (dla podratowania trudnej sytuacji finansowej), ale dyrekcja Teatru zdecydowała, by Koncert życzeń wprowadzić do stałego repertuaru. Nie będzie to koncert piosenki aktorskiej, ale największych przebojów polskiej muzyki rozrywkowej z lat 60.—90., od Niemena i Skaldów po Myslovitz i Kazika, składający się z 30 piosenek wybranych przez samych aktorów. Jak na stronie Teatru informuje dyrektor artystyczny Iwona Kempa — „w koncercie wszyscy będą składać życzenia. Komu i jakie — to niespodzianka”. Kierownictwem muzycznym i aranżacjami znanych piosenek zajął się Igor Nowicki, a opiekę artystyczną nad wydarzeniem sprawują Iwona Kempa i Jacek Bończyk. Zaśpiewają: Małgorzata Abramowicz, Aleksandra Bednarz, Maria Kierzkowska, Anna Magalska-Milczarczyk, Ewa Pietras, Matylda Podfilipska, Anna Romanowicz-Kozanecka, Mirosława Sobik, Teresa Stępień-Nowicka, Jolanta Teska, Agnieszka Wawrzkiewicz,

Jarosław Felczykowski, Paweł Kowalski, Marek Milczarczyk, Tomasz Mycan, Niko Niakas, Paweł Tchórzelski, Michał Marek Ubysz, Arkadiusz Walesiak oraz Grzegorz Wiśniewski. ARKADIUSZ STERN Koncert życzeń opieka artystyczna: Iwona Kempa i Jacek Bończyk premiera 7 października 2012 Teatr im. Wilama Horzycy

Śpiewała już w chórkach u Gaby Kulki i Scorpions. Teraz Mela Koteluk zagra ze swoim zespołem 7 października w Lizard King koncert promujący jej debiutancką płytę Spadochron. Swoją muzykę Mela Koteluk tworzy w oparach dream popu: pełnym sennej baśniowości, niesterylnego podejścia do dźwięków, masy powietrza w dźwiękach, słodko-gorzkich linii melodycznych i introspektywnych tekstów. Młoda piosenkarka zaprezentuje utwory ze swej płyty, na której śpiewa po polsku pięknie poetyckimi tekstami (a te wyszły jej całkiem zgrabnie!). Mentalnie w swoich tekstach Mela zbliża się do Osieckiej, Grechuty czy Młynarskiego; muzycznie do Cocteau Twins i Dead Can Dance — czyli w Lizard King czeka nas magiczny wieczór! Artystka wystąpi z zespołem w składzie: Tomasz Krawczyk (gitary), Miłosz Wośko (instrumenty klawiszowe), Kornel Jasiński (bas) i Robert Rasz (perkusja). Debiutancki album Meli Koteluk stoi już na półkach wszystkich wielbicieli nowocześnie zaaranżowanej polskiej piosenki w lekko alternatywnym wydaniu — teraz polecamy wysłuchanie artystki na żywo!

>> ARKADIUSZ STERN

Mela Koteluk 7 października, godz. 20.00 Lizard King

>>5


>>wydarzenia

KINO POD KOCYKIEM Przed nami inauguracja nowego sezonu Kina Studenckiego „Niebieski Kocyk”. Na dobry początek, 16 października o godzinie 19.00, odbędzie się specjalny pokaz filmu z muzyką na żywo. Ekranem zawładnie Bestia w reżyserii Aleksandra Hertza, natomiast doznań muzycznych dostarczy entuzjastom kina zespół Tortilla. Bestia z 1917 roku to jeden z nielicznych obrazów z Polą Negri nakręcony w Polsce. Gwiazda kina niemego wciela się w rolę typowej femme fatale rujnującej życie mężczyzn, za co — jak to zwykle bywa — przyjdzie jej słono zapłacić. Inauguracja sezonu ma mieć wyjątkowy, oficjalny charakter. Obowiązują zatem stroje wieczorowe! Imprezą towarzyszącą będzie tego dnia wernisaż wystawy plakatów filmowych pt. Kocykomania. Rozbudowa klubu to także nowy etap w życiu kina, warto więc przypomnieć sobie jego historię. Zwiedzający będą mieli okazję zobaczyć prawdziwe plakatowe perełki, które zbierane były od 1996 roku, czyli od początku działalności Kina Studenckiego „Niebieski Kocyk”. Kolejny pokaz filmu odbędzie się 29 października. Na kinomaniaków czeka nie lada gratka — najnowszy film Wo-

ody’ego Allena! Po Londynie, Wenecji, Barcelonie i Paryżu Allen skierował swoją kamerę na romantyczne zakątki Rzymu. Zakochani w Rzymie to przede wszystkim najatrakcyjniejsza komediowa obsada roku. Na ekranie gwiazdy Hollywood: zarówno młodzi zdolni w osobach Ellen Page i Jesse’ego Eisenberga, jak i zdobywcy Oscarów — Penélope Cruz i Roberto Benigni. W obsadzie Zakochanych w Rzymie znalazło się również miejsce dla Aleca Baldwina i powracającej po dłuższej przerwie Judy Davis. Jeśli dodamy do tego postać Woody’ego Allena w potrójnej roli reżysera, scenarzysty i aktora, można się spodziewać rozrywki na najwyższym poziomie. Dzień później o godzinie 19.00 na ekranie pojawi się Yuma, czyli film o tym, jak młodzi ludzie w obliczu upadku PRL biorą sprawy we własne ręce. Główny bohater to Zyga (w tej roli ulubieniec pań — Jakub Gierszał), dwudziestokilkuletni mieszkaniec pogranicza polsko-niemieckiego o lepkich rączkach. Warto zaznaczyć, że rozbudowana Od Nowa to także nowe i wygodne fotele w sali kinowej. To trzeba poczuć!

>> >>6

ANIAL

musli magazine


>>wydarzenia

8.10

12.10

12.10

NRD

TUMULT

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

LIZARD KING

SOYKA KOLEKTYW NIEMEN Stanisława Soyki na pewno przedstawiać nie trzeba: śpiewak, instrumentalista, kompozytor — już od lat należy do grona największych artystów polskiej sceny muzycznej. Komponuje i śpiewa pieśni o miłości i jej braku, tęsknocie i spełnieniu, ale nie ucieka przy tym przed wielkimi problemami współczesności. W jego dorobku znajdziemy ponad 30 albumów, z których kilka osiągnęło multiplatynowe nakłady. Nigdy nie poddał się modom i trendom. Wypracował swój własny język muzyczny, przez co należy do grona artystów, których styl rozpoznaje się już od pierwszych dźwięków. 8 października w klubie Lizard King wraz ze swym zespołem SOYKA KOLEKTYW wykona nastrojowy koncert, podczas którego zagra i zaśpiewa standardy Czesława Niemena, jak choćby Sen o Warszawie, Jednego serca czy Dziwny jest ten świat. Koncert promuje najnowszą płytę Stanisława Soyki pt. W hołdzie Mistrzowi, którą w pięć dni nagrał z zespołem w składzie: Przemek Greger (gitara), Marcin Lamch (kontrabas), Kuba Sojka (perkusja), Zbyszek Uhuru Brysiak (perkusjonalia) oraz sekcja dęta Antoni Gralak (trąbka) i Aleksander Korecki (saksofon). Nie zabraknie też Absolutnie nic… Polecamy! ARKADIUSZ STERN SOYKA KOLEKTYW 8 października, godz. 20.00 Lizard King

MUZYCZNA EKSPLOZJA A PIĘCIOLECIE Dzień 12 października w toruńskim klubie NRD upłynie pod znakiem rocznic. Pretekstem do zorganizowania wydarzenia są bowiem piąte urodziny sound systemu Feel Like Jumping oraz 50. rocznica uzyskania przez Jamajkę niepodległości. To wszystko jest zapowiedzią zabawy na najwyższych obrotach. Na scenie NRD pojawi się pięciu znanych i lubianych dee jays/mc z czołowych polskich sound systemów oraz — rzecz jasna — jubilaci z Feel Like Jumping. Na głównej scenie czarować dźwiękami będą Daddy Bozo (Jam Vibez), Kacezet (Fundamenty, Soundz Of Freedom), Diego (Zjednoczenie), Mic Liper (Roots Melody) oraz Rastamaniek (Jasna Liryka, Soundz Of Freedom). Taki dobór wykonawców gwarantuje eksplozję brzmień z nurtów reggae, dancehall, dub, ska, rocksteady. To jednak nie wszystko. Uszy toruńskiej publiczności pieścić będą także Basstractor Sound System, SieBujajTu Sound oraz Awiom (Jam Vibez). Choć tego wieczoru królować będzie muzyka, uczestnicy mogą się również spodziewać bodźców oddziałujących na inne zmysły. Publiczność zobaczy projekcje filmów

FILMOWY KATAR z Jamajki, za sprawą wystawy plakatów przywoła w pamięci wcześniejsze imprezy Feel Like Jumping w NRD, a także będzie miała okazję przejrzeć informacje prasowe dotyczące wydarzeń organizowanych przez sound system w NRD. Śmiałkowie zmierzą się ponadto w konkursie wiedzy o Jamajce. Sound system Feel Like Jumping ma na koncie ponad 200 zagranych imprez — w tym 120 zorganizowanych samodzielnie. A to wszystko przez zaledwie pięć lat. Życzymy dalszych spektakularnych sukcesów i tradycyjnie — sto lat!

WOAK zaprasza na trzecią odsłonę tegorocznych Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu, czyli KATAR 2012, która poświęcona zostanie filmowi. W ramach konkursu zaplanowane są projekcje łącznie 17 filmów krótkometrażowych i wideoklipów wybranych przez organizatora — spośród blisko 30 nadesłanych. Publiczność zobaczy siedem obrazów pozakonkursowych. Konkursowe projekcje oceniać będzie profesjonalne jury w składzie: Yach Paszkiewicz — „ojciec” polskiego teledysku, filmowiec, producent filmowy i telewizyjny, Remigiusz Zawadzki — Prezes Fundacji Sztuki Art-House organizującej Międzynarodowy Festiwal Sztuki Reportażu Camera Obscura oraz Jędrzej Bączyk — reżyser i scenarzysta filmowy. Jury po obejrzeniu wszystkich filmów wyłoni laureata Konfrontacji Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu w kategorii Film i przyzna nagrody, których łączna pula wynosi 3000 złotych. Osobną nagrodą widzowie uhonorują swojego faworyta. Laureat Nagrody Publiczności otrzyma nagrodę w wysokości 1000 złotych, a wśród głosujących wi-

>> ANIAL

V urodziny Feel Like Jumping Sound System 12 października, godz. 20.00 NRD

>>7


>>wydarzenia

.10

DWÓR ARTUSA

ANDRZEJ BART / FOT. MATERIAŁY ORGANIZATORA

dzów wylosowana będzie nagroda o wartości 100 złotych. W finale konkursu widzowie będą mogli obejrzeć 17 filmów, które zostaną pokazane na dużym ekranie Kina-Galerii Tumult: Atomowy bit — Gall Anonim i Zabij Nudę III (autor: Marek Makarewicz), Gdzie jest Mickiewicz? (Anna Caban, Barbara Standke), Kierownik, swój człowiek, Winda i Dzień z życia św. Mikołaja (Sebastian Kwidziński), Nieludzki dom (Robert Tadeusz Nowak), mówiMY (Damian Noszkowicz), Retro-film, Kręgi czasu i Mostowa 13 (Natalia Oliwiak), Caissa (Marcel Woźniak), Wszystko jest magią (Beata Kastner, Piotr Sawistowski, Michał Taraszkiewicz), ADHD (zespół Banau, Bartek Film Studio), Marzenie (Dominika Grochowska, Ryszard Duczyc), PITU-PITU (Piotr Waśniewski) oraz Podnieść się by nie upaść (Dariusz Lewandowski).Wstęp wolny!

MICHAŁ RUSINEK / FOT. MATERIAŁY ORGANIZATORA

>> ARKADIUSZ STERN

XXI Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu KATAR 2012 / przegląd Film 12 października, godz. 17.00 Kino-Galeria Tumult

>>8

TOMASZ JASTRUN / FOT. MATERIAŁY ORGANIZATORA

XVIII TOR Toruński Festiwal Książki to największa coroczna impreza literacka w naszym mieście. Składają się na nią liczne spotkania z autorami, wykłady, projekcje filmów, prezentacje nowych wydawnictw, wystawy i koncerty. Szeroka formuła festiwalu sprawia, że każdy znajdzie coś dla siebie, tym bardziej że do Torunia przyjeżdżają autorzy specjalizujący się w różnych gatunkach literackich. Najważniejsze wydarzenia XVIII TFK odbędą się w Dworze Artusa. W tym roku będą to codzienne jesienne spotkania autorskie (wstęp wolny) z czterema różnymi osobowościami literackimi. Festiwal 8 października zainauguruje wieczór z Tomaszem Jastrunem — członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, laureatem wielu nagród, legendarnym działaczem pierwszej „Solidarności”. W późniejszych latach był redaktorem drugoobiegowego pisma literackiego „Wezwanie”, a także attaché kulturalnym i dyrektorem Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Po powrocie do kraju rozpoczął współpracę z najważniejszymi polskimi dziennikami („Rzeczpospolita”, „Newsweek”), pisze też poezje. Jest jednym z najciekawszych polskich poetów współczesnych. Drugim gościem Toruńskiego Festiwalu Książki będzie Andrzej Bart — postać tajemnicza musli magazine


>>wydarzenia

RUŃSKI FESTIWAL KSIĄŻKI i celowo unikająca rozgłosu. Uchodzi za jednego z najciekawszych polskich powieściopisarzy, którego styl zachwyca erudycyjnością niewolną od postmodernistycznych zapożyczeń. Pod własnym nazwiskiem wydał książki: Rienneva plus (1991, Nagroda im. Kościelskich), Pociąg do podróży (1999) oraz Don Juan raz jeszcze (2006, nominacja do Nagrody Literackiej Nike 2007). Pod pseudonimem Paul Scarron Jr wydał kryminał Piąty jeździec Apokalipsy (1999). Jego książki były tłumaczone na wiele języków. W 2008 roku nakładem Wydawnictwa W.A.B. ukazała się powieść Fabryka muchołapek — finalistka Nagrody Nike 2009; nominowana również do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus 2009, Nagrody Literackiej Gdynia 2009 i Nagrody Mediów Publicznych COGITO 2009. Andrzej Bart jest także autorem scenariusza filmu Rewers (reż. Borys Lankosz), który zdobył Wielką Nagrodę Złote Lwy na Festiwalu Filmu Polskiego w Gdyni. Trzeciego dnia Toruńskiego Festiwalu Książki Dwór Artusa zaprasza na spotkanie z Michałem Rusinkiem — literaturoznawcą, tłumaczem i pisarzem, szerokiemu odbiorcy znanym jako sekretarz Wisławy Szymborskiej. Rusinek w latach 1991—1996 studiował polonisty-

kę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wkrótce po otrzymaniu przez poetkę nagrody Nobla został jej sekretarzem i był nim do śmierci poetki. W 2002 roku uzyskał stopień doktora na podstawie pracy Między klasyczną retoryką a ponowoczesną retorycznością. Na co dzień jest pracownikiem Katedry Teorii Literatury na Wydziale Polonistyki UJ. Poza pracą naukową tworzy również wiersze, limeryki, teksty piosenek (m.in. dla Doroty Miśkiewicz i Grzegorza Turnaua), jest także autorem książeczek dla najmłodszych (Mały Chopin czy Jak przeklinać? Poradnik dla dzieci). Spotkanie z Michałem Rusinkiem w Dworze Artusa będzie przede wszystkim poświęcone Wisławie Szymborskiej. Dowiemy się, jaka była prywatnie, poznamy nieznane anegdotki związane z poetką, będzie też okazja do pytań o wpływ Noblistki na twórczość jej sekretarza. Wieczór autorski poprowadzi Magdalena Kujawa — redaktor naczelna toruńskiego miesięcznika kulturalnego „IKAR”. Ostatnie spotkanie w ramach Toruńskiego Festiwalu Książki będzie okazją do rozmowy z Maxem Cegielskim — jednym z najciekawszych polskich reporterów młodego pokolenia. Autor pracował jako prezenter telewizji Canal+, współprowadził audycję Masala w Radiosta-

cji, a następnie w Jazz Radiu i Radiu Bis. Wraz z przyjaciółmi z zespołu otrzymał tytuł Antyfaszysty 2004 od stowarzyszenia „Nigdy więcej”. Pod pseudonimem Grodyński publikował wiersze w „Decentrum sztuki” i opowiadania w „bruLionie”. Jego felietony ukazywały się w czasopismach „Dziennik” i „Metropol”. Po podróży do Indii napisał pierwszą powieść pt. Masala (2002), a w późniejszym okresie: Apokalipso (2004), Pijani bogiem (2007), Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu (2009). W zeszłym roku ukazała się jego autobiograficzna powieść Mozaika. Śladami Rechowiczów — i to ona będzie przede wszystkim tematem spotkania z Maxem Cegielskim, które poprowadzi Radosław Rzeszotek.

>> ARKADIUSZ STERN

XVIII Toruński Festiwal Książki

Tomasz Jastrun / 8 października, godz. 19.00 Dwór Artusa / Kafeteria „Struna światła”

MAX CEGIELSKI / FOT. RADEK POLAK

Andrzej Bart / 9 października, godz. 19.00 Dwór Artusa / Sala Wielka

Michał Rusinek / 10 października, godz. 19.00 Dwór Artusa / Sala Wielka

Max Cegielski / 11 października, godz. 19.00 Dwór Artusa / Sala Wielka

>>9


>>wydarzenia

12-20 WERNER HERZOG NA PLANIE FILMU COBRA VERDE GHANA 1987 / COPYRIGHT DEUTSCHE KINEMATHEK

CSW

ŚWIATY HERZOGA Z okazji 70. urodzin reżysera Wernera Herzoga CSW we współpracy z Goethe-Institut, Filmoteką Narodową w Warszawie, Against Gravity, PLANETE+ DOC FILM FESTIVAL, Stowarzyszeniem Nowe Horyzonty oraz Stowarzyszeniem Kampania Artystyczna włączają się do świętowania przez wieloaspektowy projekt filmowy. Oczywiście zobaczymy filmy! Retrospektywa obejmować będzie 22 dzieła kina autorskiego m.in. fabuły: Aguirre, gniew Boży (RFN 1974), Nosferatu — wampir (RFN 1978) oraz dokumenty: od wczesnej Fatamorgany (RFN 1970) po najnowsze Into The Abyss (Kanada, Niemcy, USA, Wielka Brytania 2011). W salach wystawowych natomiast zobaczymy nieznane zdjęcia ze zbioru Deutsche Kinemathek (Muzeum Filmu i Telewizji w Berlinie) — Sammlung Werner Herzog, plakaty, obrazy i rysunki nawiązujące do twórczości reżysera. Będziemy mieli okazję zapoznać się aż z 10 filmami dokumentalnymi traktującymi o Herzogu — m.in. serie wywiadów czy wykład master class. W ramach projektu zostanie wydana także obszerna monografia, zawierająca ponad

150 zdjęć, pióra Krzysztofa Stanisławskiego — pasjonata i filmoznawcy dzieł Herzoga, kuratora całego projektu. Jeśli wybieracie się niebawem do Warszawy, i tam będziecie mogli odnaleźć wydarzenia towarzyszące projektowi — m.in. panel dyskusyjny „Fascynacje Herzogiem” czy interdyscyplinarną konferencję naukową. Kinomani! Obecność obowiązkowa! MARTA MAGRYŚ Inne światy Wernera Herzoga 12–26 października CSW „Znaki Czasu”

>> >>10

13-19.10 BAJ POMORSKI

XIX SPOTKAN Nie byłoby udanej jesieni bez największej imprezy Teatru Baj Pomorski, jaką jest Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek SPOTKANIA, który po raz XIX rusza w tym roku już 13 października. Spośród 94 zgłoszeń Dyrektor Artystyczny Festiwalu Zbigniew Lisowski wybrał siedem spektakli dla dzieci oraz siedem przeznaczonych dla widzów dorosłych i młodzieży. Przez tydzień na toruńskiej scenie zaprezentują się nie tylko najciekawsze polskie teatry lalkowe, ale także pięć zespołów z zagranicy: Merlin Puppet Theatre z Grecji, niemiecki Kranewit Theater, grodzieński Teatr Lalek z Białorusi, TAM Teatromusica z Włoch oraz Teatro de Marionetas z Portugalii. Warszawskie sceny lalkowe na SPOTKANIACH pokażą najmłodszym dwa przedstawienia. Teatr Lalka zaprezentuje w konkursie mało znaną baśń E.T.A. Hoffmanna pt. Tajemnicze dziecko, fantastyczny i racjonalny spektakl, w którym codzienność łączy się z magią. Teatr Guliwer wystawi doskonale znaną bajkę dla dzieci od lat 5 pt. O rybaku i złotej rybce, w reżyserii Jevgenija Ibragimova, nawiązującą w inscenizacji do piękna i oryginalności ludowej baśni rosyjskiej. W 200 rocznicę wydania pierwszych bajek braci

Grimm dzieci od lat 5 zobaczą Jasia i Małgosię lubelskiego Teatr im. H.Ch. Andersena w reż. Zbigniewa Lisowskiego (spektakl będzie wyłączony z konkursu w kategorii „najlepszy reżyser”). Teatr Miniatura z Gdańska zaprezentuje swoje najnowsze przedstawienie z serii detektywistycznej pt. Tajemnica diamentów. Bardzo ciekawie dla dzieci w wieku 6+ zapowiada się sztuka Wrocławskiego Teatru Pantomimy pt. Mikrokosmos na motywach Calineczki Andersena. Wisienką na torcie będzie jedyny obcojęzyczny teatr dla najmłodszych — włoski TAM Teatromusica, który zaprezentuje aż dwa ujmujące i zaskakujące swoją stroną wizualną przedstawienia: Picablo, na motywach zaczerpniętych z twórczości Pablo Picasso, oraz równie pełen iluzji i aluzji spektakl Animablu, inspirowany malarstwem Marca Chagalla. Młodzież i dorośli zobaczą więcej zagranicznych spektakli, m.in. Fundevogel berlińskiego Kranevit Theater (kolejną bajkę braci Grimm, mroczną i tajemniczą, z nieco „strasznymi” lalkami). Grecki Merlin Puppet Theatre pokaże równie niesamowity plastycznie Clown`s House o mieszkańcach pewnego domu, w którym łatwiej jest musli magazine


TURANDOT / FOT. MICHAŁ JADCZAK

SPRAWA DANTONA / FOT_BARTEK_WARZECHA

O RYBAKU... / FOT. MATERIAŁY ORGANIZATORA

>>wydarzenia

NIA W BAJU POMORSKIM umrzeć, niż żyć. Z kolei grodzieński Regionalny Teatr Lalek zaprezentuje klasykę, czyli Damę Pikową, na motywach opowiadania Puszkina i opery Czajkowskiego. Natomiast Portugalczycy z Teatro de Marionetas (Porto) przywiozą Nada ou Silencio de Beckett — pokaz zbudowany z wrażeń wszechświata Becketta, który z sukcesami prezentują od 13 lat na różnych scenach i festiwalach. Także trzy polskie spektakle startujące w konkursie zapowiadają się równie emocjonująco. Zapewne dużym wydarzeniem Festiwalu będą przedstawienia świetnych polskich reżyserów, jak choćby wielokrotnie nagradzany spektakl Turandot w reżyserii Pawła Passiniego, zrealizowany w koprodukcji Grupy Coincidentia i Centrum Kultury w Lublinie. Bardzo ciekawie zapowiada się także Sprawa Dantona. Samowywiad Teatru Malabar Hotel, w reżyserii Magdaleny Miklasz, nagrodzonej w Toruniu na Pierwszym Kontakcie w 2011 za najlepszy debiut reżyserski. Nie trzeba również przedstawiać Bogusława Kierca, reżysera spektaklu Wnyk, zrealizowanego w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora. Przejmującą sztukę o dorastaniu, buncie i konflikcie pokoleń napisał doskonale znany w Baju Pomorskim Robert

Jarosz, wielokrotny laureat konkursów dramatopisarskich na sztuki dla dzieci i młodzieży. Akcję swoich dramatów snuje wokół postaci o rysach zwierząt, tak również będzie w sztuce Wnyk, prezentowanej razem z filmem pt. Bez serc, bez ducha. Zapowiada się fantastyczny tydzień, dwa konkursowe spektakle dziennie (tradycyjnie ocenią je dwa składy jurorów: dziecięcy i profesjonalny). Nie zabraknie także pokazów animacji AKCJA. ANIMACJA. PREZENTACJA VII oraz IX Przeglądu Twórczości Teatralnej Osób Niepełnosprawnych, koncertów muzycznych i innych atrakcji!

>>

ARKADIUSZ STERN

XIX Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek SPOTKANIA 13–19 października 2012 Teatr Baj Pomorski

>>11


>>wydarzenia

14-26 DWÓR ARTUSA

FORTE ARTUS FESTIVAL DES ORIENT / MUZYKA FILMOWA MICHAŁA LORENCA 14 października

BZ WBK PRESS FOTO 2012 / WERNISAŻ WYSTAWY 18 października

Dwór Artusa od tego roku zmienia nazwę swojej flagowej imprezy — z FORTE piano na Forte Artus Festival. Przedsięwzięcie nadal jednak będzie wszechstronnym mariażem kilku dziedzin kultury — zaczynając od muzyki poważnej, piosenki poetyckiej, jazzu oraz teatru, a na muzyce popularnej kończąc. Spośród 15 festiwalowych imprez w tym miesiącu zobaczymy pięć: dwa koncerty, wystawę, recital i monodram. 14 października Forte Artus Festival otworzy koncert muzyki filmowej Michała Lorenca — jednego z najwybitniejszych współczesnych kompozytorów muzyki filmowej. Lorenc napisał muzykę do ponad 175 filmów, seriali telewizyjnych, filmów dokumentalnych oraz spektakli teatralnych. Od 1998 roku kompozytor często współpracuje z muzykami z zespołu Des Orient — polskimi specjalistami od muzyki etnicznej. Na koncercie oprócz muzyki m.in. z Przedwiośnia czy 330 mil do nieba usłyszymy fragmenty ze ścieżki dźwiękowej Bandyty Macieja Dejczera, z którego przepiękny utwór Mro iło od tego lata wzbogaca pokazy toruńskiej fontanny Cosmopolis. Kolejnym punktem Forte Artus Festival będzie otwarcie pokonkursowej wystawy BZ WBK Press Foto 2012 po-

>> BELFER / MONODRAM WOJCIECHA PSZONIAKA

21 października

ŻARCIK A’PROPOS / RECITAL JOANNY TRZEPIECIŃSKIEJ I BOGDANA HOŁOWNI

25 października

SOWIE PIOSENKI / KONCERT GRZEGORZA TURNAUA

26 października Dwór Artusa

>>12

święconej fotografii prasowej. Spośród 483 nadesłanych prac jury nagrodziło 46 artystów fotoreporterów. Wśród nich zobaczymy m.in. „Zdjęcie roku” autorstwa Tomasza Lazara — fotografię dokumentującą zatrzymanie manifestantów w Harlemie podczas demonstracji przeciwko agresji policji (polecamy także galerię prac artysty w bieżącym numerze „Musli Magazine” na stronach 90—105), oraz fotografię Pawła Supernaka (PAP) ze spotkania Baracka Obamy z kombatantami II wojny światowej podczas wizyty w Polsce — uhonorowaną nagrodą „Rzeczypospolitej”. 21 października w Dworze Artusa z doskonałym monodramem Jeana Pierre’a Dopagne’a pt. Belfer wystąpi Wojciech Pszoniak. Wyreżyserowana przez Michała Kwiecińskiego sztuka Dopagne’a jest historią nauczyciela wykładającego literaturę w szkole dla tzw. trudnej młodzieży. Praca — wykonywana do tej pory w poczuciu misji — zmienia się stopniowo w pełną nerwów grę, gdy codziennie przychodzi pedagogowi stawiać czoło uczniom mającym za nic wszelkie ideały. Monodram prowokuje do dyskusji i stawia wiele pytań dotyczących relacji nauczyciel—uczeń, a jego brawurowe wykonanie przez Wojciecha Pszoniak na pewno nikogo nie pozostawi obojętnym!

Po aktorskich popisach przyjdzie czas na recital bardzo wszechstronnej artystki — Joanny Trzepiecińskiej i genialnego pianisty jazzowego — Bogdana Hołowni. Duet wykona piękne piosenki Wasowskiego i Przybory oraz te mniej znane utwory, takie jak Już nic ze słowami Jacka Dehnela i muzyką Astora Piazzoli czy Tico, tico z przezabawnym tekstem Marii Czubaszek. Żarcik a’propos to propozycja lżejsza, ale równie ambitna — w stylu Forte Artus Festival. Ostatnim punktem październikowej części festiwalu będzie koncert Sowie piosenki Grzegorza Turnaua i Jacka Królika. Muzycy (gitara i fortepian + śpiew) wykonają szereg „sowich” (czyli mądrych, acz niedrapieżnych), ale niekoniecznie „swoich” piosenek. Na koncercie oprócz utworów Turnaua usłyszymy kompozycje m.in. Billy Joela, Marka Grechuty, Johna Lennona i Starszych Panów. Szczegóły kolejnych wspaniałych atrakcji Forte Artus Festival w numerze listopadowym. ARKADIUSZ STERN

musli magazine


FOT. BOGDAN CHMURA

>>wydarzenia

17.10 OD NOWA

DES ORIENT / FOT. MATERIAŁY PRASOWE

NOWA OD NOWA

GRZEGORZ TURNAU / FOT. MATERIAŁY PRASOWE

Stało się! Od Nowa działa od nowa. Lepsza, większa, imponująca. Jak klub wygląda teraz? To ponad 2000 m2 powierzchni, na której znalazły się m.in.: cztery sceny koncertowe, dwie przestrzenie wystawiennicze, nowoczesna sala kinowo-teatralna oraz rozbudowane zaplecze techniczne. Otwarcie tego cudu architektury będzie uroczyste, a gwiazdy podczas niego występujące — znamienite. Część oficjalna, koncerty i wystawa — to wszystko kryje się pod pojęciem inauguracji działalności klubu Od Nowa po rozbudowie. Sceną i sercami słuchaczy zawładnie legenda polskiego jazzu — Jan Ptaszyn Wróblewski. Towarzyszyć mu będzie mistrzowski kwartet, a w nim Wojciech Niedziela za fortepianem i Marcin Jahr obsługujący zestaw perkusyjny. To jednak nie jedyne atrakcje zaplanowane przez organizatorów. Na inauguracji zagra także Circuit, czyli grupa złożona z międzynarodowego towarzystwa muzyków. W ramach inauguracji odbędzie się wernisaż wystawy malarstwa profesora Stefana Kościeleckiego — pierwszego szefa klubu Od Nowa.

>>

WOJCIECH PSZONIAK / FOT. MATERIAŁY PRASOWE

ANIAL Inauguracja działalności klubu Od Nowa po rozbudowie 17 października, godz. 19.00 Od Nowa >>13


>>wydarzenia

18.10

19.10

18.10

OD NOWA

NRD

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

LIZARD KING

KULT[URALNIE]

MUCHY W LIZARD KING

Mamy początek nowego roku akademickiego, a więc czas powrotu do książek, okres przeziębień i przede wszystkim termin jesiennej pomarańczowej trasy Kultu. Zespół od lat cieszy się niesłabnącą popularnością, co zawdzięcza między innymi świetnym koncertom. Jesienny występ grupy to pozycja obowiązkowa, tym bardziej że Kazik Staszewski z kolegami pojawiają się jedynie w kilkunastu europejskich miastach, wśród których jest także Toruń. Koncerty Kultu to nie tylko muzyka. To prawdziwy spektakl oparty na szczególnej relacji pomiędzy wykonawcami i publicznością. Kto nie był, musi w tym roku nadrobić. Jesień w Od Nowie to przede wszystkim Kult.

18 września miała miejsce premiera najnowszej płyty poznańskiej grupy Muchy chcecicospowidziec, a dokładnie miesiąc po jej premierze zespół usłyszymy na żywo w toruńskim klubie Lizard King! Grupa została założona w 2004 roku przez Michała Wiraszko, Piotra Maciejewskiego i Szymona Waliszewskiego (po czterech latach do zespołu dołączył Tomasz Skórka). Już pierwszy singiel Much — Miasto doznań — dotarł do 7 miejsca LP Trójki, potem były albumy Terroromans (uznany za „Płytę Roku 2007” przez słuchaczy PR3 i magazyn muzyczny „Pulp”) oraz Notoryczni debiutanci (2009). Kolejny singiel Przesilenie z drugiego albumu wspiął się już na 1 miejsce Trójkowej Listy Przebojów oraz listy poznańskich rozgłośni Merkury i Afera. W Lizard King Muchy zaprezentują materiał z najnowszej, trzeciej, płyty chcecicospowiedziec (to podwójne wydawnictwo zawierające oprócz nowej muzyki film fabularno-dokumentalny o zespole). Grupa wystąpi w składzie: Michał Wiraszko (wokal, gitara), Tomasz Skórka (bas), Damian Pielka (gitara), Szymon Waliszewski (perkusja) i Krzysztof Zalewski-Brejdygant (gitara, klawisze, śpiew).

>> ANIAL

Kult 18 października, godz. 19.00 Od Nowa

>>14

BEATBOX DLA MAS Przed koncertem polecamy rozmowę z zespołem na stronie 24 bieżącego numeru „Musli Magazine”, a 18 października ruszamy do Lizarda, by wysłuchać m.in. Nie przeszkadzaj mi, bo tańczę i Zamarzam! ARKADIUSZ STERN Muchy 18 października, godz. 20.00 Lizard King

Endorfina, Blady Kris, Funktion i Chmielix to wykonawcy, którzy pojawią się na gorącej scenie klubu NRD w piątek 19 października. Blady Kris to twórca doskonale znany w środowisku beatboxowym, a dzięki uczestnictwu w telewizyjnym talent show — także szerszej publiczności. Jest jednym z polskich prekursorów odgłosów paszczą podanych w wysublimowany sposób. Początkowo występował w niewielkich klubach, z czasem zaczął sprawdzać swoje umiejętności w bitwach beatboxowych. W 2004 roku Blady Kris wziął udział w pierwszych oficjalnych mistrzostwach Polski w beatboxie. Był najlepszy. Ten sukces wyznaczył dalszą drogę artysty. Blady Kris zaczął pojawiać się na imprezach w całym kraju. Postanowił zarazić swoją pasją tłumy. Organizował warsztaty beatboxu w domach kultury, tworząc przystępny dla każdego system nauki. Wykładał w Polsce, Niemczech, Hiszpanii, Holandii, Belgii oraz w Singapurze. Szerszej publiczności dał się poznać dzięki występowi w pierwszej edycji programu TVN „Mam talent”, w którym zajął czwarte miejsce. Warto przybliżyć także sylwetki pozostałych artystów, musli magazine


>>wydarzenia

19.10

20.10

OSTRO, OSTRZEJ, METAL!

FUN OR DIE PO RAZ 25.

OD NOWA

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

NRD

którzy wystąpią 19 października w NRD. Dj Funktion to muzyk, DJ i jeden z czołowych toruńskich turntablistów. Turntablism zajmuje równie ważne miejsce w życiu Chmielixa — dubstep, drumstep, drum and bass, breakbit, ghetto funk i glitch-hop to jego specjalności. ANIAL Endorfina / Blady Kris / Funktion / Chmielix 19 października NRD

Po raz trzeci Grzegorz Kopcewicz, lider toruńskiej Butelki, zaprasza młodszą i starszą młodzież na Od Nowa Metal Fest. To najlepsza okazja do zapoznania się z współczesnymi trendami w muzyce metalowej. Na scenie Od Nowy co roku można usłyszeć zespoły grające różne odmiany metalu — zarówno weteranów gatunku, jak i młodych zdolnych początkujących. Podczas poprzednich edycji uszy publiczności pieścili między innymi: Kat, Behemoth, Pandemonium, Blindead. Kto zagra dla nas tym razem? Przede wszystkim na scenie pojawi się TSA — prekursor heavy metalu w Polsce. Co ważne, zespół wystąpi w swoim pierwotnym składzie z Markiem Piekarczykiem, Andrzejem Nowakiem, Stefanem Machelem, Januszem Niekraszem i Markiem Kapłonem. Ponadto na festiwalu zagrają: Mech, Empatic, Devil’s Note oraz gospodarz imprezy — Butelka.

Kto by pomyślał, że to już 25. Fun or Die Fest. A jednak! Jubileuszowy koncert odbędzie się już 20 października. Wśród wykonawców zobaczymy zarówno zespoły znane z poprzednich edycji, jak i młody narybek. Organizatorzy potwierdzają, że na scenie pojawi się bydgoska Schizma, czyli weterani polskiego hc. Zespół cieszy się ogromną popularnością, o czym świadczyć może fakt, że jego koncerty zapełniają kluby po brzegi. Dlatego chcąc wybrać się na występ Schizmy, należy narzucić sobie pewną dyscyplinę i pojawić się na koncercie odpowiednio wcześnie. Co jeszcze czeka uczestników Fun or Die Fest? Z kraju wina, wieży Eiffla i Louis de Funès’a do NRD wpadną Nine Eleven. Do Torunia przybędą ze świeżutkim jak bagietka albumem Le Rêve de Cassandre. Fun Or Die Vol. XXV to także wielki toruński powrót najeźdźców ze wschodu — lubelskiej grupy Przeciw. Będzie szybko, punkowo i z niesłabnącym zaangażowaniem. Z krainy metanolem płynącej przyjadą natomiast Momma Knows Best — to trzeba zobaczyć, zwłaszcza że Czesi przywiozą premierowe utwory ze swojej najnowszej płyty. Dobry oldschool to z kolei pro-

pozycja starych warszawskich wyjadaczy z Wounded Knee, których również nie zabraknie na scenie NRD. I na koniec, a w praktyce na początek — Toi Luzia, czyli życiowi punkrockowcy z miasta Chełmży, nad którym dumnie wznosi się cukrownia. ANIAL Fun Or Die Vol. XXV 20 października, godz. 19.30 NRD

>>

ANIAL

III Od Nowa Metal Fest 19 października, godz. 18.00 Od Nowa

>>15


>>wydarzenia

20.10 OD NOWA

OD NOWA NA OBCASACH

>> >>00 >>14

W naszym kraju nie brakuje wybitnych wokalistek. Dlaczego więc nie docenić ich w sposób szczególny, np. powołując do życia cykl koncertów prezentujących twórczość tych najlepszych. Na taki pomysł wpadła Justyna Bieluch — autorka projektu „Od Nowa na obcasach”, który zostanie zainaugurowany 20 października. Co miesiąc pięknym głosem będzie czarować publiczność jedna utalentowana białogłowa. Na pierwszy ogień pójdzie niezwykle uzdolniona Kari Amirian, której twórczość określana jest przez dziennikarzy i słuchaczy najważniejszym debiutem przełomu 2011 i 2012 roku. Przypisuje się jej nowatorskie, oryginalne brzmienie oraz jakość, jakiej w Polsce jeszcze nie było. Wokalistka zadebiutowała krążkiem Daddy Says I’m Special, który okazał się ogromnym sukcesem. W Toruniu Kari Amirian promować będzie nowy album. „Od Nowa na obcasach” to koncerty solistek, jak również całych zespołów, na czele których stoją charyzmatyczne wokalistki. Wyjątkowe głosy śpiewających kobiet co miesiąc w Od Nowie! ANIAL Kari Amirian / Od Nowa na obcasach 20 października, godz. 20.00 Od Nowa musli magazine


>>wydarzenia

25.10

20-26

LIZARD KING

JANDA NA TOFIFEST

WIELOWYMIAROWA MILOOPA

FOT. BARTOSZ MAZ

TOFIFEST

FOT. ZUZA KRAJEWSKA, BARTEK WIECZOREK / LAF PRODUCTION

W dniach 20—26 października odbędzie się prawdziwa kinowa uczta. Pretekstem do jej zorganizowania będzie 10. Międzynarodowy Festiwal Filmowy Tofifest. Przez ostatnie lata mogliśmy obserwować niezwykłą ewolucję festiwalu, niegdyś przeglądu filmowego, dziś — międzynarodowej imprezy. Gośćmi Tofifest byli m.in. sześciokrotnie nominowany do Oscara Jim Sheridan, zdobywca Nagrody Akademii Jiri Menzel, Agnieszka Holland, laureatka Srebrnego Niedźwiedzia Julia Jentsch i pięciokrotny zdobywca Złotych Lwów Bogusław Linda. Kto odwiedzi Toruń tym razem? Statuetkę Złotego Anioła za Niepokorność Twórczą odbierze Krystyna Janda. A to nie jedyna gwiazda zaproszona na tę edycję. Szczegóły: www.tofifest.pl.

25 października w klubie Lizard King wystąpi wrocławska Miloopa. Zespół, który tworzą Natalia Lubrano (wokal), Radek BOND Bednarz (bass, modulacje), Paweł Konikiewicz (klawisze), Przemek Gibki (gitary) i Michał Muszyński (perkusja), porusza się po obszarach szeroko pojętej muzyki elektronicznej, zachowując przy tym całkowicie żywy skład. W 2005 roku debiutancki album NUTRITION FACTS promował singiel Cosmic Step z gościnnym udziałem MC Blu Rum 13, współpracującym z dj-em Vadimem/NinjaTune. Rok później Miloopa zaskoczyła smacznie zapakowaną epką Come’n’get me (CD w konserwie!). W nagraniach na drugi album UNICODE udział wzięli gościnnie Tom Fronza na didgeridoo oraz pochodzący z Indii Ganesh Anandan na instrumentach perkusyjnych. Swoim drugim albumem Miloopa zaznaczyła się jako jeden z niewielu polskich zespołów dbających o wysoką jakość brzmienia swoich nagrań. W Lizard King Miloopa zaprezentuje materiał ze swej trzeciej płyty OPTICA, na której definitywnie odrzuca klasyczne bariery gatunków muzycznych, takich jak: elektronika, pop, rock, soul, dubstep, nu-jazz, tworząc wielowymiarową przestrzeń, której klimat zmienia się bardzo dynamicznie. ARKADIUSZ STERN

>> ANIAL

10. Międzynarodowy Festiwal Filmowy Tofifest 20–26 października

Miloopa 25 października, godz. 20.00 Lizard King >>17


>>wydarzenia

25.10

26.10

CZARNY TULIPAN

OD NOWA

KINO WOJENNE Październik w CSW zakończy się Robakowskim. Dwie wystawy: Moje własne Kino Bożeny Czubak i Państwo wojny Piotra Lisowskiego razem stworzą kompleksowy projekt prezentujący artystę nie tylko jako filmowca, performera czy intelektualistę, ale także jako działacza, organizatora spotkań artystycznych oraz edukatora. Bożena Czubak skupi uwagę widza na aspekcie pionierskości kina Robakowskiego. Kuratorka kładzie tu także istotny nacisk na powiązania artysty ze środowiskiem toruńskim, który tworząc grupy artystyczne, był jednym z najwybitniejszych przedstawicieli. Wystawa obejmuje filmy, realizacje wideo, rejestracje działań performance, instalacje i fotografie, dlatego oprócz przybycia na otwarcie dla lepszej percepcji szczególnie polecamy indywidualne zwiedzanie. Współorganizatorem projektu jest CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie. Państwo wojny. Prace z kolekcji Galerii Wymiany Piotra Lisowskiego to wystawa, która ukazuje niezwykły kolektywny charakter pracy artystów w Galerii Wymiany założonej przez Małgorzatę Potocką i Józefa Robakowskiego w 1978

POCZTÓWKA Z BYDGOSKIEGO roku. Choć projekt jest drugim już wydarzeniem „robakowskim”, to kurator rezygnuje na ekspozycji chociażby z napisów, uwydatniając artystyczne działanie zbiorowości. Nie można postaci wielkiego performera oderwać od mieszkania na dziewiątym piętrze łódzkiego Manhattanu ani ujmować jego wielkiego wkładu, jednak spojrzenie z perspektywy wspólnoty pozwala podjąć ideę sztuki niezależnej, kolektywnej, a zarazem prywatnej. Dobra lekcja sztuki współczesnej!

>> >>18

FOT. ERYK RISSMAN

PROSTOKĄT DYNAMICZNY (1971) / FOT. MATERIAŁY ORGANIZATORA

CSW

MARTA MAGRYŚ

Moje własne Kino / Państwo wojny. Prace z kolekcji Galerii Wymiany 25 października–30 grudnia CSW „Znaki Czasu”

Pocztówka z Bydgoskiego to projekt artystyczny, którego główną osią są mikrohistorie mieszkańców Bydgoskiego Przedmieścia przedstawiane na kartkach pocztowych. Wybór miejsca nie jest przypadkowy — Pocztówkę… realizuje bowiem Eryk Rissmann, debiutujący artysta, rodowity torunianin, który swoje miasto portretuje od lat. Oniryczne zdjęcia (ponad 30 różnych historii), które Rissmann zrealizował tradycyjną techniką fotograficzną, tworzą swego rodzaju mapę Bydgoskiego. Nikt nie wie, gdzie ta podróż się zaczyna, ale wiadomo, że kończy się w dobrze znanym i przytulnym miejscu tej cudownej toruńskiej dzielnicy. Wernisaż odbędzie się 26 października o godzinie 19.00 w galerii Czarnego Tulipana przy ul. Sienkiewicza 15. Pocztówki będą kolportowane w trakcie wystawy i we wszystkich dzielnicach miasta.

MARIA — KOBIETA ORKIESTRA Najnowsza płyta Marii Peszek nosi tytuł Jezus Maria Peszek. Laureatka Fryderyków i Paszportu Polityki przybywa do grodu Kopernika, by promować swoje świeżutkie dzieło. Maria Peszek to kobieta orkiestra. Uznana aktorka, wokalistka, ceniona autorka tekstów. Zawładnęła polskim rynkiem muzycznym w 2006 roku, kiedy ukazał się jej debiut Miasto mania — wówczas Polskę ogarnęła „peszkomania”. Kolejne wydawnictwo potwierdziło status artystki. Krążek Maria Awaria przekuty został w komercyjny sukces. Wszystko, czego dotknie Maria Peszek, zamienia się w złoto. Tak będzie pewnie i tym razem. Koncert jest imprezą towarzyszącą Międzynarodowemu Festiwalowi Filmowemu Tofifest. ANIAL Maria Peszek 26 października, godz. 21.00 Od Nowa

PIOTR BEWICZ Pocztówka z Bydgoskiego / Eryk Rissmann 26 października, godz. 19.00 Czarny Tulipan

musli magazine


>>wydarzenia

27.10

27.10

KILKA NUMERKÓW NA JEDNYM KONCERCIE

NOC HITÓW W BUNKRZE

28.10

BUNKIER

LIZARD KING

FOT. RADEK POLAK

OD NOWA

Jak uczcić 15. urodziny zespołu Coma? Najlepiej pojawiając się na jubileuszowym koncercie. „15 — ulubiony numerek” to nazwa jesiennej trasy grupy. Coma ma na swoim koncie cztery albumy studyjne, co daje w sumie ok. 60 utworów. Które z nich usłyszymy podczas jubileuszowego występu w Toruniu? Zespół postanowił zdać się na los. Wybór piosenek będzie należał do specjalnie zaprojektowanej maszyny losującej! Oznacza to, że każdy koncert wchodzący w skład rocznicowej trasy będzie wyjątkowy. Co istotne, istnieje ogromna szansa, że ze sceny zabrzmią utwory niewykonywane przez Comę od lat. Ponadto nie zabraknie historycznych dodatków, wspomnień, wzruszeń i ciekawostek. ANIAL Coma 27 października, godz. 19.00 Od Nowa

Zapomniałeś, jaka to melodia? Wpadnij na Metal Covers Night do Klubu Muzycznego Bunkier, tam odświeżą ci pamięć. Tradycyjnie zagrają, zaśpiewają i scenę pozamiatają chłopaki z Heavy Metal Way i ich przyjaciele! Organizatorzy przygotowali dużo premierowych hiciorów, a jakby tego było mało — na przybyłych czeka wiele atrakcji. Po pierwsze primo — pojechany na maksa Pudel’Rock Show, po drugie primo — niespodziewana niespodzianka. Zespół Heavy Metal Way ostrzega: szykujcie się na mega imprezę! ANIAL Metal Covers Night 27 października, godz. 19.00 Klub Muzyczny Bunkier

LAO CHE GRA SOUNDTRACK Formacja Lao Che w klubie Lizard King promować będzie swój piąty studyjny album Soundtrack, który ukaże się 17 października. Nagrania miały miejsce w studio The Rolling Tapes. Tym razem zespół nagrywał muzykę do filmu, którego szczegóły na razie owiane są tajemnicą. Na szczęście Soundtrack to w pełni autorska, niezależna produkcja Lao Che, której można słuchać bez jakichkolwiek kontekstów czy odniesień, a która powstała z inspiracji klasycznymi albumami z muzyką filmową. Ich owocem jest album mieszający takie style, jak: rock, funk, elektronika, hip-hop. Producentem odpowiedzialnym za brzmienie nowego materiału jest Eddie Stevens, brytyjski muzyk i producent związany z takimi artystami, jak: Moloko, Zero 7 czy Roisin Murphy. Sekstet z Płocka tworzą: Mariusz Denst, Hubert Dobaczewski, Michał Jastrzębski, Rafał Borycki, Filip Różański i Maciek Dzierżanowski. Crossoverowy zespół powstał w 1999 roku, a szerzej na polskiej scenie muzycznej zaistniał w 2002 roku albumem Gusła, potem były płyty Powstanie Warszawskie,

Gospel oraz Prąd Stały/Prąd Zmienny. Zapewne podczas koncertu w Lizard King usłyszymy także utwory z tych wydawnictw. Polecamy! ARKADIUSZ STERN Lao Che 28 października, godz. 20.00 Lizard King

<< >>19


>>na kanapie

Subiektywizm, obiektywizm czy prawda autora? Vol. 1 >>

Magda Wichrowska

Szalenie modne (a przez to nadużywane, źle interpretowane, wyświechtane…) ostatnio słowa w przestrzeni medialnej to: obiektywizm i prawda. Może zawsze tak było, faktem jest, że dopiero teraz z tak silnym natężeniem rzuciło mi się na małżowinę. A skoro rzecz spokoju nie daje, trzeba się w nią wgryźć. Aby umknąć posądzeniom o rozpolitykowanie, jednym susem skoczę na boisko dobrze mi znane, czyli film, i przestrzeń z grubsza oswojoną, czyli filozofię. Obiektywność to termin, który przez wieki ewoluował w świadomości filozoficznej, przybierając przy tym różne znaczenia. Dla scholastyków to, co obiektywne, tożsame było z treścią świadomości. Stanowisko to w dużej mierze podzielał również Kartezjusz. Obiektywne pozostawało dla nich to, co było przedmiotem myśli (wyobrażenia), a zatem to, co paradoksalnie nie stanowiło fragmentu rzeczywistości. W opozycji do tej koncepcji stała myśl Kanta, dla którego obiektywne pozostawało poza sferą działania człowieka. Współczesna teoria poznania utożsamia to, co obiektywne, z realnie istniejącym światem. Wiedza obiektywna jest więc tą, która posiłkuje się obserwacją i eksperymentem. Jak nietrudno się domyślić, mając na uwadze różnorodność koncepcji, drogi docierania do prawdy pozostają różne. Jedną z nich jest także obiektywizm — rozumiany jako odseparowanie tego, co zewnętrzne i co jest przedmiotem poznania od percepcji i wszelkich emocjonalnych ładunków podmiotu poznającego. Gdzie w tej filozoficznej gmatwaninie widzę film? W niszy dokumentalnej, gatunku bezdomnym, wyrzuconym z kina na peryferie festiwalowe i bezdroża telewizyjne. Skoro nisza i skoro bezdomny, warto zadać pytanie: z czym je się dokument filmowy? Wbrew obiegowej i mylnej opinii — dokument filmowy obiektywny być nie musi, a nawet nie może, tak długo, jak długo pozostaje dziełem autora, jak długo autor ten będzie dokonywał wyborów i prezentował widowni swój punkt widzenia. Realizator dokumentu poprzez swoje wybory, organizację utworu, komentarze głoszone lub zaledwie sugerowane pozostaje w przestrzeni własnego subiektywizmu. Ucieczki nie ma! A jaki z tego wniosek? Obiektywizmu

„ >>20

w żadnym razie nie powinno się łączyć z filmem dokumentalnym, a już z całą pewnością upatrywać w nim jego synonimu. Naturalnie postawa obiektywna — na ile to oczywiście możliwe — może być formą wykorzystywaną przez twórcę, ale także nie musi. Ba! Bardzo często twórcy łatwiej zbliżyć się do prawdy o świecie poprzez odejście od rygorów obiektywizmu na rzecz autorskiej wizji. Prawda nie jest czymś oczywistym, co widać gołym okiem. Nie wystarczy patrzeć, trzeba ją dostrzec, a do tego niezbędna jest perspektywa autorska, doświadczenie, a także czujność i postawa otwartości na rzeczywistość. Obiektywizm rozumiany jako bierna rejestracja i bezosobowe patrzenie jest niemożliwy. Kolejnym, a zarazem nieodzownym, jego wyznacznikiem jest coś, co nazwałabym zobaczeniem. Zobaczyć to dostrzec coś w tym, na co patrzymy, odczytać, nałożyć własne doświadczenie na to, co widzimy, własny światopogląd, a także własną wrażliwość, wreszcie poznać możliwie głęboko. Wytrawny reżyser, podobnie jak jego kolega po piórze, ubierając rzeczywistość w metaforę, w pewnym sensie destyluje ją, wyłuskując to, co najważniejsze, docierając do sedna, które ukryte jest pod powierzchnią oczywistości i zwykłej publicystyki. A zatem nie bez satysfakcji i na przekór obiegowym głupstwom powiem, że obiektywizm autora widzę, paradoksalnie, w absolutnie subiektywnej postawie otwartości na rzeczywistość, wielości rozwiązań i możliwości. Skąd ten wniosek? A czy tak pożądany u twórcy obiektywizm nie jest przypadkiem ciekawością świata? Daleką od stawiania tez, domykania sensów i narzucania się rzeczywistości? Ależ tak!

musli magazine


Aktywiści onaniści >>

>>gorzkie żale

Anna Rokita

Co może począć człowiek żyjący w średnim mieście? Odpuścić i przystać na los średniaka, czy być średniakiem aspirującym do bycia młodym wykształconym z wielkiego miasta? Ci, którym odpowiada bycie przeciętnym, mają mniejsze szanse narazić się na śmieszność. Oczywiście trzeba się rozwijać, być ambitnym i nastawionym na sukces, ale nie wbrew możliwościom i zdrowemu rozsądkowi. Na siłę chcemy zrobić z naszego miasta stolicę, co najmniej — a może aż — kultury. Nie będzie to łatwe, dopóki w naszych głowach i sercach wciąż jeszcze wieś śpiewa i tańczy. Ma być fajnie, ale każdy „być fajnie” rozumie po swojemu. Jedni wychodzą przed szereg i robią cokolwiek, co też nierzadko pozbawione jest sensu, inni tylko krytykują wszystko jak leci. I bywa, że nie sposób im się dziwić. Pojawiają się więc pytania: Robić czy nie robić? Działać czy nie działać? Udzielać się czy siedzieć w domu i zajmować się sobą? Niektórym w naszym pięknym mieście jest ciasno. Odwiedzili już wszystkie knajpy, podziwiali niejeden raz zapierające dech w piersiach widoki, a gotyk mają na dotyk. Dochodzą zatem do wniosku, że Toruń to zaścianek, głęboka prowincja i w ogóle wstyd się przyznać. Chcieliby zrobić tu drugą „stolycę”, miejsce idealne dla kultury wyższej, która w rzeczywistości często i gęsto okazuje się wydmuszką, a raczej śmierdzącym zbukiem. W Toruniu dzieje się niemało. Koncerty, wystawy, festiwale, pikniki i jeszcze różne takie, które w sumie nie wiadomo, co mają na celu. Nie oszukujmy się, wiele kulturalnych wydarzeń przyciąga głównie ich organizatorów. Czy wynika to z niedostosowania oferty kulturalnej do potencjalnych odbiorców, czy odbiorców do kulturalnych propozycji? Nie wiem. Wiem natomiast, że niektóre imprezy przybierają formę artystycznej masturbacji i dają spełnienie jedynie autorowi, nie zaś postronnym obserwatorom. Z drugiej strony nie można bazować wyłącznie na dużych imprezach, które przyciągają tysiące mieszkańców (a nawet turystów). Proponuję więc działać, nie idąc przy tym w zaparte, że robimy coś dla lokalnej społeczności, tylko przyznać, że to wszystko dla spełnienia własnych artystycznych ambicji. A może akurat to, co robimy, spodoba się komuś jeszcze? Może sprawimy przyjemność podglądaczom? Sztuka rzekomo istnieje dla sztuki. Współczesnym artystom

częściej obca staje się twórcza pasja. Jej miejsce zajmuje poza na artystę oryginała. Iluż to ja znam twórców, którym się wydaje, że próbują zmienić oblicze miasta na bardziej kulturalne, ale motłoch nie rozumie szczytnej idei. W dodatku ostatnio panuje moda na bylejakość. A może raczej na oszukiwanie? Im coś jest bardziej gówniane, tym większy nad tym zachwyt. Niektórym się wydaje, że jeżeli czegoś nie rozumieją, to świadczy to tylko o wielkości danej inicjatywy czy dzieła. Bo przecież to niszowe, alternatywne, a hordy hipsterów nie mogą się mylić. Poza aktywnością samych mieszkańców mamy także inicjatywy odgórne, aktywność ratuszową, czy jak kto woli — urzędową. Tej z kolei najbardziej namacalnym przykładem są monumenty. W mieście zapanowała moda na pomniki. Kopernik i Haller — nie mam pytań, ale nie każdy przejaw obeliskowej aktywności jest zrozumiały, przynajmniej dla mnie. Pamiętam, że kilka lat temu z okien tramwaju dojrzałam monstrualną bryłę kału na pałąku. Poczułam się jak największy z ignorantów, dowiadując się, że to, co brałam za produkt defekacji, jest w rzeczywistości planetoidą, a ściślej rzecz ujmując — jej wyobrażeniem. Tak samo trudno było mi zrozumieć, o co chodzi, kiedy spacerując ulicami starówki, drogę zastąpiła mi zielona gigantka marsjanka, którą przedstawiono mi jako piernikarkę. Nie wiem, czy piernikarki były zielone, czy wykonawca pojechał po bandzie z patynowaniem… Doprawdy nie wiem. Wiem za to, że można tym zielonym czymś dzieci straszyć. A ta baba z jajami na Rynku Nowomiejskim? Niby kramarka, a może się przyśnić. Jaką ona ma mordę, no ludzie! Nie mówię, że każda pomnikowa twarz musi wyglądać jak Miss Polonia, ale jak sobie pomyślę, że taka kramarka miałaby mi w nocy wyjść spod łóżka i ugryźć w duży palec stopy… Zatem działać czy nie działać? Zmieniać otoczenie, mieszać innym w głowach, ukulturalniać, zarażać inicjatywą? Choć najlepsza aktywność to ta podejmowana we dwoje, przedsięwzięciom angażującym lokalną społeczność mówię: „Tak!” O ile jedynym ich celem nie będzie udowodnienie tej społeczności, że jest bandą idiotów.

>>21


>>filozofia w doniczce

Corpus philosophicum >>

Iwona Stachowska

Z uwagą przysłuchiwałam się transmitowanej online inauguracji IX Polskiego Zjazdu Filozoficznego. Entuzjastycznie odebrałam informację o wprowadzeniu edukacji filozoficznej w zakresie rozszerzonym do szkół ponadgimnazjalnych, lecz to nie ona przykuła moją uwagę. Pamiętam, jak osiem lat temu, na VII Zjeździe Filozoficznym, prof. Leszek Kołakowski mówił o potrzebie wprowadzenia filozofii na praktyczne tory. Jak namawiał do badania problemów codzienności i wychodzenia naprzeciw wyzwaniom współczesności, nie zaś wspinania się ku wyższym poziomom abstrakcji. Takie były oczekiwania względem filozofii kilka lat wstecz. A jak jest obecnie? Czy coś uległo zmianie? Z licznych wypowiedzi ludzi nauki starałam się wyłuskać zapowiedź nadchodzących trendów, nowych tendencji i kierunków rozwoju poszczególnych subdyscyplin filozofii. Chciałam sprawdzić, czy ktoś podejmie ryzykowną próbę przedefiniowania pojęcia „filozofia” i zmianę zakresu jego obowiązywania. A jeśli tak, to co zaproponuje w miejsce przyjętych standardów. I cóż zaobserwowałam? Istotnym i odważnie rzucającym się w oczy novum było powierzenie organizacji imprezy uczelni technicznej. To posunięcie można z jednej strony odebrać jako wyraz zapotrzebowania na filozoficzną refleksję w obrębie nauk ścisłych, swoiste wyciągnięcie ręki ku filozofii, z drugiej zaś jako wyraźny sygnał, że być albo nie być filozofii zależy od stopnia jej kooperacji z innymi dyscyplinami naukowymi. W ten sam ton uderzono podczas poszczególnych paneli dyskusyjnych, w szczególności tych poświęconych wymianie myśli między filozofią a nauką (Co filozofia daje nauce, co nauka daje filozofii) oraz tych, na których zadawano pytanie o sposób uprawiania filozofii (Czy filozofii jest jeszcze potrzebna historia filozofii?). Chciałoby się powiedzieć — nic aż tak odkrywczego. Ale pomimo braku zaskoczenia pewne wątpliwości pozostają, bo skoro podążamy w stronę zawężających się specjalizacji, to może warto zapytać — co z tą filozofią? Tak się składa, że przeglądając Utwory rozproszone Stefana Themersona (zdobycz przywiezioną z tegorocznego, już trzeciego, Transgranicznego Festiwalu Sztuk im. S. Themersona),

„ >>22

natknęłam się na fragment, który może stanowić istotny głos w powyższej sprawie. Pozwólcie, że go przytoczę: „Dawno temu Filozofia była o wszystkim, co było o czymkolwiek. A potem wielka, nabrzmiała, zróżnicowana nie mogła już dłużej unieść ciężaru własnego brzucha i zaczęła się rozszczepiać, dzielić, pączkować. Grupy szybko rozwijających się komórek zaczęły się od niej kolejno odrywać i dawać początek własnym gatunkom, prowadzącym samodzielne życie. Dopiero uwolniwszy się od wszystkich córek Filozofia zaczęła uświadamiać sobie, kim tak naprawdę jest”. I tu należałoby postawić kolejne pytania — co w takim razie pozostało z jej wielkiego brzucha?, co jest właściwym ciałem filozofii? A jakże, Themerson i w tej kwestii ma nam coś do zakomunikowania: „Jest tym, o czym jest. Kiedyś nazywano ja Miłością Wiedzy. Miłością Wiedzy o miłości wiedzy. Jest zarówno o pojęciach, jak i o tym, o czym są pojęcia. Stoi na straży całego tego bigosu”. O ile dobrze interpretuję Themersonowską przewrotność myśli, ostatnim bastionem filozofii, tym, który powinna chronić przed chciwymi łapami kolejnych pokoleń krewnych i powinowatych, jest semantyka. Rolą filozofii — przywracanie słowom utraconych znaczeń. Jej zadaniem dokonywanie spustoszenia w z pozoru uporządkowanych systemach klasyfikacji. Śmiało. Niech filozofia zdziera etykiety. Niech za jej sprawą pojęcia, które już dawno zyskały status wiekowego próchna, na powrót nabiorą wagi w życiowej praktyce. Ale zaraz, zaraz. W kwestii filozofii pozostaje jeszcze jedno ważne pytanie, które Themerson sprytnie serwuje na sam koniec swojego wywodu i na które niestety nie daje odpowiedzi: „No dobrze, ale kto ma stać na straży jej własnych pojęć?”.

musli magazine


Cyryl i cyrylica >>

>>a muzom

Marek Rozpłoch

W dniach, w których uwaga światowych mediów — jakże słusznie — skierowana była na odbywający się w Moskwie proces Pussy Riot, w Warszawie patriarcha Moskwy wraz z przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski uroczyście podpisywali mozolnie wypracowany tekst przesłania do narodów polskiego i rosyjskiego. Przesłania apelującego o głębokie pojednanie. Czy w czasie, gdy Cerkiew rosyjska stoi po drugiej niż ta właściwa z punktu widzenia stronnika wolności i demokracji stronie barykady — podkreślając wielokrotnie sympatię łączącą ją z aktualną władzą — a Kościół polski odgrywa już zupełnie inną rolę w polskim społeczeństwie niż za czasów listu biskupów polskich do niemieckich (dla większości Polaków Kościół był najwyższą wyrocznią, a prymas Wyszyński niemalże przywódcą duchowym narodu), należy uznać, że powyższe przesłanie jest faktycznym przełomem na miarę wspomnianego początku pojednania polsko-niemieckiego czy też ładnym, pustym gestem, wykonanym w najmniej sprzyjających mu okolicznościach? Nawet jeśli rzeczywiście są to najmniej sprzyjające okoliczności, gest nie jest pusty. Otwiera nowe perspektywy i niezależnie od poglądów religijnych jego odbiorców zmusza do przemyślenia wielu spraw od nowa, a właściwie do przemyślania ich od nowa i od nowa, i tak dalej. Trzeba zapytać, na co odpowiedzią jest to przesłanie. Co się zdarzyło albo co się dzieje, że trzeba w tak uroczysty sposób wzywać narody do pojednania? Pojednanie polsko-niemieckie zapoczątkowano dwadzieścia lat po zakończeniu najstraszniejszej chyba w naszych dziejach okupacji, mającej na celu świadome wyniszczenie społeczeństwa polskiego, uniemożliwiające ponowne stworzenie jakiejkolwiek podmiotowości. Trzeciej Rzeszy i ideologii nazistowskiej nie można w pełni identyfikować z niemieckością, albowiem byłaby to obraza dla całego zastępu bohaterskich niemieckich kontestatorów systemu. W większym jednak stopniu ów system był związany z niemieckością (czy jej karykaturą) niż system sowiecki z rosyjskością, której najbardziej istotne tradycje — nade wszystko prawosławie — negował, zwracając się ku swoiście rozumianemu internacjonalizmowi. Polsko-rosyjskie wezwanie do pojednania następuje ponad

dwadzieścia lat po upadku peerelowskiego systemu, który nie dość, że podlegał państwu, którego identyfikacja z rosyjskością jest dyskusyjna, to jeszcze jego charakter był w znacznym stopniu rodzimy, polski — a największe zbrodnie państwa radzieckiego wobec polskiej ludności wydarzyły się kilkadziesiąt lat temu. Obciążanie Rosji, rosyjskości zbrodniami komunizmu jest nie w pełni sprawiedliwe — jednak podobnie jak w przypadku powojennych Niemiec potrzebne jest przemyślenie na nowo relacji z krajami będącymi ofiarami stworzonego pod własnym dachem totalitaryzmu. Chodzi jednak chyba o coś więcej, niż rozlicznie się z historią najnowszą. A mianowicie o zbudowanie czegoś pozytywnego, twórczego, co zastąpiłoby dotychczasową niechęć. Nie wyobrażam sobie, by po wspólnym rozliczeniu się z przeszłością oba społeczeństwa ponownie zamknęły się na siebie. Tym większe jest ryzyko takiego scenariusza, że nasza wschodnia granica — granica wschodnia Unii Europejskiej — w coraz większym stopniu zaczyna przypominać żelazną kurtynę, za którą rozpościera się opuszczony przez Zachód obszar ponurych dyktatur, których obywatele nie są godni normalnych relacji z obywatelami wolnego świata — najwyżej można im trochę powspółczuć i politować się nad beznadzieją, na którą rzekomo są skazani. Do tego dochodzi polska pogarda dla ludzi ze Wschodu, której eliminacja jest warunkiem realnego, nie tylko fasadowego, pojednania. Może i ona jest odpowiedzialna za przypisywanie Rosji więcej złego, niż faktycznie zrodziła… Pogarda ta bardzo często łączy się też z niechęcią do wszystkiego, co w naszym kraju wiąże się ze Wschodem. Łatwo można wyobrazić sobie rodaka, który tak znienawidził Wschód, że dostrzegając pokłady wschodniości wokół siebie i w sobie, zaczyna i siebie — Wschodniaka — nienawidzić…

>>23



Notor yczni

poszukiwacze

El Dorado


>>porozmawiaj z nim...

z Michałem Wiraszko (wokalistą, gitarzystą i liderem Much) o problemach z komunikacją, filmowym obliczu zespołu, przebytej drodze i notorycznych debiutach rozmawia Szymon Gumienik

>>26

Fot. Wojciech Owczarzak musli magazine


>>porozmawiaj z nim...

>>Na początek może zadam pytanie od wszystkich

i dla wszystkich — co chcesznampowiedziec? Żebyście ze sobą rozmawiali i mieli coś do powiedzenia.

>>Dajmy zatem wszystkim dobry przykład (uśmiech). Jak

wspominasz czas, w którym powstawał materiał na chcecicospowiedziec? Jakieś ważne zwroty akcji, anegdoty? Płyta powstawała przez rok, tak że anegdot i zwrotów akcji było mnóstwo. Zaczynaliśmy w nieciekawych okolicznościach. Bez wydawcy, kasy i tak zwanych perspektyw. Któregoś dnia siedzieliśmy z Marcinem Borsem w studiu i rozmawialiśmy o tym, jak mogą się potoczyć losy tego albumu. Marcin zasugerował, że warto robić odważne płyty i podejmować niepopularne decyzje artystyczne, bo w historii „rokendrola” najczęściej wychodziło to zespołom na dobre. Dziesięć minut później zadzwonił Jarek Szlagowski z Universala i zaproponował kontrakt…

>>Czyli zaczęło się od rozmowy. Powiedz jeszcze o tym,

co było trochę wcześniej, a mianowicie jak tworzyła się koncepcja całego albumu? Na co głównie stawialiście i co — tak naprawdę — chcieliście swoim słuchaczom powiedzieć tym materiałem? Każda nasza płyta jest poniekąd koncept-albumem i oddaje ducha czasów, w których powstawała. Przez ostatnie dwa lata zaobserwowałem, że mamy ogromne problemy z komunikacją. Przybieramy role i maski narzucane społecznie. Komunikaty

w mediach to najczęściej napastliwe reklamówki i handlowe hasełka. Ludzie są wpatrzeni w mniejsze lub większe ekrany i nie rozmawiają ze sobą wcale albo rozmawiają płytko i nieszczerze. Stąd główny wątek na chcecicospowiedziec.

>>Wiem, że dużo koncertujecie. Jaka część utworów po-

wstawała na świeżo w drodze, w trasie? Muzyka powstaje cały czas. My akurat nie jesteśmy zespołem jakoś szczególnie piszącym na kolanie w busie albo w garderobie, ale na pewno kilka pomysłów wzięło się ze wspólnego muzykowania w trasie.

>>Czego na pewno możemy się spodziewać po chcecicos-

powiedziec? Jak sam byś określił tę płytę? Tymczasem zmienił się także skład zespołu — a to przecież naturalne zmiany formalne/stylistyczne w muzyce grupy, prawda? Tak, to na pewno słychać. Damian jest zupełnie innym gitarzystą niż Piotrek. Płyta jest surowsza i w moim przekonaniu bardziej wyrazista od poprzedniczek. Mniej tu college-rocka czy też naleciałości manchesterskich, więcej amerykańskiego grania. Współcześnie rozumianego bigbitu.

>>Zmieniliście także wytwórnię, tylko Marcin Bors pozostał ten sam (uśmiech). Traktujecie go już jak członka zespołu? Marcin jest producentem muzycznym w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie jest realizatorem nagrań. Na czas każdego

>>27


>>porozmawiaj z nią...

nagrywania albumu jest pełnoprawnym członkiem zespołu! Ponadto jest mi bardzo bliskim człowiekiem. Tak na co dzień, pozamuzycznie.

>>Skąd pomysł, aby połączyć promocję albumu z premierą

filmu o zespole? Nie lepiej dawkować ludziom przyjemności? (uśmiech) Pamiętam, że podobną rzecz zrobiła Maria Peszek z płytą Maria Awaria i Bezwstydnikiem — był wielki wybuch, a potem długo, długo nic… W zasadzie wyprzedzasz moje myśli. Natomiast zupełnie nie mogę tak powiedzieć o naszym najnowszym albumie. Muchy wydają płyty rzadko, ale regularnie [Terroromans w 2007, Notoryczni debiutanci w 2010 oraz obecny album chcecicospowiedziec z 18 września 2012 roku — przyp. red.]. Poczytuję to sobie za zaletę i niedostosowanie się do wymagań rynku telewizji śniadaniowych.

>>Kiedy wywiad ukaże się w „Musli Magazine”, będzie już

co prawda po premierze filmu, ale powiedz, jakie Muchy zobaczymy w obrazie Grzegorza Lipca? I jaka będzie jego forma? Z zapowiedzi wynika, że to bardzo ciekawy projekt… Film ma dwie części: dokumentalną i fabularną, co w całości składa się na pierwszy w naszym kraju obraz z gatunku mocumentary. W części dokumentalnej zobaczymy Muchy mówiące o sobie. Co ciekawe, każdy nagrywał ten wywiad osobno. Nie wiedzieliśmy, co mówiliśmy w nich o sobie nawzajem. To Grzesiek Lipiec decydował o tym, które rozmowy wchodzą do filmu, i dopiero na seansie poznaliśmy nasze wzajemne wypowiedzi o sobie. Tutaj kończą się prawdziwe Muchy i pojawia się fikcja: cwaniaczek z tzw. fabryki snów, taktyka zrobienia wielkiej kariery, koncerty po małych wioskach i w końcu punkt kulminacyjny w hotelu. To hotel jest tu łącznikiem między fikcją a realem, a w zasadzie załamaniem fikcji i rzeczywistości. Więcej nie mówię, bo popsuję widzom film.

>>Racja, spoilerować nie będziemy. Powiedz tylko, jak

długo film będzie w repertuarze Multikina i czy trafi też na półki sklepowe jako DVD? Tylko premiera odbędzie się w Multikinie. Film jest regularnym dodatkiem do płyty. Wydaliśmy podwójny album cd + dvd.

>>Skoro jesteśmy przy sztukach wizualnych, powiedz, jak

trafiliście na Gosię Herbę, która zaprojektowała okładkę chcecicospowiedziec i która prawie od początku istnienia „Musli Magazine” wspiera nas swoim talentem.

>>28


>>porozmawiaj z niÄ…...

>>25


>>porozmawiaj z nim...

Znamy się z Wrocławia, w którym od 2009 roku spędzamy przecież bardzo dużo czasu ze względu na Damiana i Marcina, a teraz także Krzysia [Damian Pielka — gitarzysta Much, Marcin Bors — producent, właściciel studia nagrań Fonoplastykon we Wrocławiu, Krzysztof Zalewski-Brejdygant — gitarzysta i klawiszowiec Much — przyp. red.]. Kiedy nadszedł moment wyboru okładki do płyty, o projekt poprosiliśmy Gosię. Właśnie jej pomysł przypadł nam wszystkim najbardziej do gustu.

>>Wróćmy do muzyki i spraw okołomuzycznych. Chciałbym

poruszyć kwestię obecnie dość nośną i bardzo aktualną. Jak patrzysz na rolę wytwórni muzycznych, efekty tradycyjnej dystrybucji i możliwości sprzedaży muzyki przez Internet? Coś się zmieniło przez ostatnie lata? Ludzkość jest u progu ważnych zmian w dystrybucji dóbr artystycznych. Znane przez ostatnie dekady sposoby promocji i sprzedaży płyt czy filmów zostały wyparte przez Internet, nad którym do dziś nikt nie potrafi skutecznie zapanować. Sam jestem bardzo ciekawy, jak się to dalej wszystko potoczy.

>>Oby tylko w dobrym kierunku. A sam rynek muzyczny

w Polsce. Jak to jest z tą „podażą” i popytem u nas? Czy ostatnio trafiłeś na jakichś ciekawych wykonawców, na coś, co wywróciło Twój słuch do góry nogami? Nie będę narzekał na swoje własne gniazdo. Tym bardziej że w rzeczywistości jest u nas podobnie jak na całym świecie, tyle że w odpowiednio mniejszej skali. Mamy mainstream i off, mamy plastik i złoto. Mamy festiwale i darmowe spędy. Wszystko się zgadza. Z nowych twarzy najbardziej przekonują mnie Magnificent Muttley i Dead Snow Monster. Udzielam się też gościnnie w projekcie Ocean Of Noise. To jednoosobowa orkiestra w postaci Rafała Konopki z Białegostoku — bardzo fajna rzecz.

>>Od Waszego debiutu minęło już 5 lat. Powiedz, jak zaczynaliście? O czym wówczas myśleliście? Było trudno? Patrząc z perspektywy, wydaje się, że Muchom było stosunkowo nietrudno. Oczywiście bardzo wiele jeszcze przed nami, ale udało nam się na początku wystrzelić dość widocznie. A jak to było 5 lat temu? Myśleliśmy o tym, żeby skończyć studia. Zespół był naszą pasją, ale nie liczyliśmy w związku z tym na nic.

>>A jak z tej perspektywy oceniasz proces, który zaszedł

w działalności Much? Czy lepiej być muzykiem z rewolucją i marzeniami w głowie, czy jednak dojrzałym artystą, który wie, co już osiągnął, jaką drogą idzie i w którą stronę może — niekoniecznie chce — skręcić? Każdy etap, który wymieniłeś, ma swoje miejsce i czas. Najlepiej jest rozwijać się w zgodzie ze sobą i tak, aby ostatni album, który nagrasz, był twoim najlepszym.

>>Terroromans, szczerze mówiąc, mnie zaskoczył. Wówczas, w 2007 roku, spodziewałem się kolejnego polskiego gitarowego zespołu, w którym jeden pan zabębni, drugi >>30

zaśpiewa, a kolejny sprzeda solówkę gitarową i wszyscy rozejdą się do domów. Tymczasem dostałem album, który mnie podzielił i trochę zmieszał, bo z jednej strony stworzyliście dość chwytliwe, łatwe i przebojowe kawałki, z drugiej zaś potrafiliście nadać im na tyle oryginalną formę i treść, że koniec końców Wasz debiut cały czas zajmuje u mnie miejsce tak zwanych płyt „słuchanych”. Jak Wy, po wydaniu trzeciego już albumu, odbieracie swój pierwszy materiał? To bardzo miłe i nobilitujące, co mówisz! Dla mnie jest to jedno z ważniejszych wydarzeń w moim życiu, które na ten moment zmieniło je diametralnie. Nie wracam do tej płyty zbyt często, bo czułbym się jak człowiek oglądający z rozrzewnieniem swoje stare zdjęcia. Wiadomo, że do przeszłości wraca się z sentymentem. Patrzysz na to przysłowiowe zdjęcie, widzisz siebie młodszego, może mniej ogarniętego i ze śmieszną fryzurą, i wiesz już, co trzeba zmienić, żeby było lepiej, ale czasu się — na szczęście — nie da cofnąć.

>>Na szczęście, bo przeszłość tylko

we wspomnieniach wygląda pięknie... Wasz debiut odniósł sukces. To ciężka sytuacja dla zespołu, który musi jak najwyżej podnieść poprzeczkę swoich możliwości. A jak wiemy, najtrudniej przeskoczyć siebie samego. Pewnie było Wam trudno uporać się z syndromem drugiej płyty? Chcecicospowiedziec nagrywaliście już na luzie, czy jednak jest coś takiego, jak syndrom płyty trzeciej? O ile syndrom drugiej płyty nas dotknął, to teraz paradoksalnie nie mieliśmy czasu o tym myśleć. Za dużo zależało od nas samych. Płytę zaczynaliśmy nagrywać w bardzo niepewnych realiach i to wpłynęło na naszą odwagę i podejście do tematu. Nie spiesząc się i bez nacisków z jakiejkolwiek strony, zrobiliśmy dokładnie taki album, jak chcieliśmy.

>>Przy nagraniu drugiej płyty zmieniliście nieco kierunek,

idąc w stronę grania bardziej stonowanego, okrzepłego, mniej przebojowego. Dojrzeliście? A może właśnie o tym mówi tytuł płyty — Notoryczni debiutanci? O nieustannym poszukiwaniu i próbowaniu czegoś nowego? musli magazine


>>porozmawiaj z nim...

Ja mam wrażenie, że nasza druga płyta jest na siedemdziesiąt procent możliwości. Odbieram ją jako nieco przestraszoną i ostrożną. To jest właśnie ta cena, jaką płaci się za udany debiut. A tytuł mówi dokładnie o tym, o czym mówisz. Z jednej strony notorycznie chcemy uciekać od prozy, ale czasami tak bardzo, że — paradoksalnie — staje się to prozaiczne. Notorycznie debiutować to ciągle odkrywać coś na nowo, ale czasem także popełniać te same błędy.

>>Teraz szybki strzał! Mów, co chcesz, ale jako Muchy na

pewno nie jesteście już debiutantami. Gdyby jednak zostawić przymiotnik „notoryczni”, jaki rzeczownik teraz by Wam towarzyszył? Haha, dobre. Notoryczni…? Poszukiwacze El Dorado.

>>W kwietniu tego roku graliście w toruńskiej Od Nowie.

Jakie masz wrażenia z koncertu i samego Torunia? Pytam, bo Muchy wracają do nas już 18 października — tym razem na scenę Lizard King. Toruń jest mi bliski z wielu względów. Najbardziej właśnie przez Republikę i klub Od Nowa. Ciechowski jest moim lirycznym idolem i wzorem do naśladowania, więc to miejsce uważam za święte z innych powodów niż reszta kraju powyżej 60. roku życia. Koncertowo Toruń należy także do udanych miast, toteż zapraszam wszystkich serdecznie na 18 października. Zakładam się, że to będzie nasz dotychczas najlepszy koncert w Toruniu.

>>Przyjmuję zakład. >>31


n a r

k E

u l bo

m y s d

o

Tekst: Maciej K o

pyciński

Ilustracje: Go

sia Herba


d

g o

u t e Ĺź ad


>>zjawisko

T

eoretycy współczesnej kultury dawno już stwierdzili, że jednym z najważniejszych przedmiotów wypełniających naszą ikonosferę jest ekran. Nowe pokolenie wzrastające w jego otoczeniu dostało z tej okazji nową etykietkę — „screenagers”. Stwierdzenie, że ekrany są wszędzie, stało się już truizmem. Jeden z najbardziej zasłużonych polskich znawców kina i mediów, Andrzej Gwóźdź, zaproponował nawet stworzenie takiej dziedziny jak „ekranologia”. Teoretycy kina zaczynają snuć refleksje nie tylko nad językiem filmu, jego specyficznymi konwencjami, ale zauważają również nieobojętność ekranu jako medium dla prezentowanych obrazów. Ekran to przedmiot wysoce niejednoznaczny — jest jednocześnie narzędziem, symbolem, a obecnie także i przede wszystkim gadżetem (przykład tabletu czy smartfona). W sensie technicznym ekran jest zawsze częścią jakiegoś urządzenia. Inaczej rzecz ma się na płaszczyźnie kultury. Zaryzykować możemy twierdzenie, że dokonała się tu pewna, ledwo zauważalna, przemiana — ekran stracił status symbolu, a stał się gadżetem, wypłukanym z wszelkiego znaczenia i ideologii przedmiotem codziennego użytku. Tak przynajmniej jest postrzegany. Jeszcze w latach 90. XX wieku pojawiały się głosy, że używanie przez antyglobalistów telefonów komórkowych to pewna niekonsekwencja. Dziś, oprócz wścibskich teoretyków mediów, wciąż podążających za pierwszym przykazaniem Marshalla McLuhana: „The medium is the message”, mało kto zadaje pytanie o to, jak wszędobylskość tego z pozoru niewinnego przedmiotu wpływa na naszą kulturę czy nas samych. Kilka tropów wskazujących na przemianę statusu ekranu wyśledzić można w teledyskach. W twórczości wykonawców muzyki >>34

rockowej ekran telewizyjny symbolizuje przede wszystkim władzę i opresję. Tak jest np. w klipie Kultu 45—89 (1990), gdzie muzycy siedzą w ciemnym pomieszczeniu, biernie wpatrując się w szereg ekranów przedstawiających fragmenty najbardziej znanych przemów pierwszych sekretarzy PZPR. Podobnie jest w animowanym klipie Pearl Jam Do the Evolution (1998). Tym razem symbolem opresji jest monitor komputera. Setki ludzi w biurowych boksach zostają zaatakowani przez kable wyskakujące wprost z ekranu. Niczym w filmach Cronenberga technika wprost łączy się z organizmem ludzkim — kable wbijają się bezpośrednio w ciało, nie dając możliwości dystansu, przestrzeni dla jednostkowej wolności.

E

kran jako wyświetlacz jednostronnego, a przez to również niepodlegającego zakwestionowaniu, komunikatu władzy jest dość powszechny również w filmach science-fiction, na przykład w 1984 (reż. Michael Radford, 1984) czy Blade Runner (reż. Ridley Scott, 1982), w którym wielkie ekrany podczepione pod sterowcami zachwalają uroki życia w pozaziemskich koloniach. We wszystkich tych dziełach ekran wydaje się przedmiotem statycznym (tylko w Do the Evolution coś dosłownie z niego wychodzi), a tak naprawdę jedynym biernym elementem relacji telewizor—człowiek jest odbiorca. Jak twierdzi Derrick de Kerckhove w Powłoce kultury (2001): „To nie my oglądamy telewizję, to telewizja ogląda nas”. Telewizor nie odbija światła dziennego, jak to się dzieje np. z malarstwem czy plakatem, wytwarza za to swoje własne światło, bijące wprost w ludzką źrenicę. To metaforyczne stwierdzenie staje się w pełni dosłowne w wypadku ekranu komputerowego lub czytnika e-booków, musli magazine


>>zjawisko

gdzie każdy krok jest rejestrowany i tworzy tzw. clickstream — niepowtarzalną historię każdego użytkownika, dostępną jednak dostawcom poszczególnych aplikacji i programów. Aktywność ekranu z całą mocą ujawnia się w teledysku Chrisa Cunninghama nakręconym do Come to Daddy Apex Twina (1997). Zdeformowana postać hipnotycznym śpiewem przywołuje swoje klony (małe dziewczyny z głową Twina), po czym wychodzi z pudła telewizora, by wydać ogłuszający ryk bezpośrednio w twarz starej kobiety. Bezpośredniość ataku ekranu świetnie przedstawił też David Cronenberg w słynnym Videodrome (1983). Telewizor jest tu żywą materią, z której wprost wyślizguje się ręka, a kasety video stają się nośnikami hipnotycznych filmów, służących kradzieży ludzkiej tożsamości (mogą być też wkładane bezpośrednio do ciała). Reżyser doskonale przewidział ostateczny etap rozwoju interfejsów do komunikacji człowiek—maszyna. Będzie on polegał na bezpośrednim połączeniu, a zatem na likwidacji interfejsu jako takiego. Wątek ten stale pojawia się w filmach science-fiction — u samego Cronenberga w eXistenZ (1999), cyberpunkowym Johnnym Mnemonicu (reż. Robert Longo, 1995) czy trylogii Matrix braci Wachowskich (1999—2003). Interaktywną zabawę z ekranem pierwsi odkryli pionierzy videoartu — artyści związani z grupą Fluxus. Już w 1969 roku Charlotte Moorman założyła na piersi małe elektroniczne monitory (TV Bra for Living Sculpture), a dwa lata później użyła skonstruowanej z ekranów wiolonczeli (Concerto for TV Cello and Videotapes). Przykład ten pokazuje, jak gesty zabawy z ekranem, podobnie jak copy-paste, najpierw pojawiają się w kulturze jako praktyki awangardy, by po kilku dekadach wejść do powszechnego obiegu.

M

oment, w którym ekran w kulturze masowej przestaje symbolizować władzę mediów masowych opartych na jednostronnym nadawaniu, przypada gdzieś na lata 90. XX wieku, jednak nie sposób wskazać jednego dzieła czy wydarzenia, od którego można datować pogodzenie się z telewizją. Współczesne oznaki buntu zostają albo natychmiast oswojone, albo mało kto traktuje je poważnie — np. pojawienia się w 2001 roku zespołu Cool Kids of Death i ich nawoływania do rzucania butelkami w prezenterów telewizyjnych nikt nie wziął na serio. To właśnie w latach 90. przebiega „granica cienia”, za którą ekran zaczyna być gadżetem — niewinną zabawką dnia codziennego. W Europie Środkowo-Wschodniej zbiegło się to z przejściem od systemu, który drżał o każde słowo (nawet wykrzyczane przez nastoletniego punka), do sytuacji, w której nie dość poważnie traktuje się opinie najpoważniejszych intelektualistów.

W

naszym nowym wspaniałym świecie masy zaanektowały ekran do swoich potrzeb. Nie chodzi tylko o to, że każdy nosi przy sobie ekran i kamerę w smartfonie. Nikt już nie deliberuje, czy warto się pokazywać i gdzie. Muzycy bawią się ekranami i kamerami całkiem inaczej niż dotychczas. Współczesny koncert rockowy bywa w dużej mierze spełnieniem diagnozy Paula Virillo, który stwierdził, że wszędobylskie „maszyny widzenia” patrzą już same na siebie. Przykładem może być tu koncert grupy Slipknot, gdzie wokalista biega z kamerą, dodatkowo minikamera przytwierdzona jest do główki gitary, a ekran LCD do bębnów. Ze strony publiczności, rzecz już dziś normalna, wystają rzędy rąk z telefonami nagrywającymi filmy video. Wszystko to oczywiście jest dodatkowo filmowane przez profesjonalną telewizję. >>35


>>zjawisko

Jeszcze bardziej wymowna zabawa z gadżetami odbywa się na koncertach grupy Puscifer, na których muzycy stoją zasłonięci ekranami pokazującymi w czasie rzeczywistym ich twarze. Można by pokusić się tu o filozoficzną interpretację w stylu Slavoja Žižka: muzyk na scenie i tak jest dla nas przede wszystkim obrazem, postacią sprowadzoną do wizerunku, zatem sytuacja ukrywania się za ekranem jest tylko zdublowaniem tego, co i tak się faktycznie dzieje podczas występu. To swoisty metakomentarz do współczesnej obsesji „cyfrowych tubylców”, dążących do zapośredniczenia każdej praktyki kulturowej przez ekran. W odróżnieniu od folkloru kultur tradycyjnych, folklor internetowy ma tę cechę, że potrafi być autotematyczny i komentuje sam siebie, czasem w sposób bardziej trafny niż niejedna analiza antropologiczna. Obecny stan postideologicznego karnawału doskonale oddał jeden z memów krążących po licznych portalach internetowych. Przedstawia on narysowane wyciągnięte w górę ręce: w latach 60. są to dłonie ozdobione hipisowskimi koralikami, w kolejnym dziesięcioleciu już punkowe ćwieki, w latach 80. — metalowe pieszczochy, a obecnie — dłonie trzymające smartfony (bez żadnych symboli czy odwołań subkulturowych). Jednak daleko jeszcze smartfonowi do statusu, jaki miał w muzyce rockowej telewizor.

Ś

wiadomość, że nowe narzędzia wcale nie są społecznie niewinne ani ideologicznie czyste, na razie jeszcze do kultury masowej na dobre nie dotarła. Liczne badania naukowe pokazują, że — jak do tej pory — nowe media raczej przyczyniają się do reprodukcji zastanych stosunków społecznych, a niemalże nieograniczona możliwość publikacji własnoręcznie wyprodukowanych treści i złudne wrażenie dostępności wszelkich materiałów daje psychologiczne poczucie wolności. Nie jest jednak ono na tyle duże, żeby wszelkie dążenia do powtórnego nasycenia codzienności „mocnymi wartościami” wygasić. Ponowne próby powszechnej mobilizacji nie są oparte na systematycznym przemyśleniu podstaw całości systemu, lecz — jak na masową produkcję kulturową przystało — odwołują się do najprostszych stereotypów i wątków mitologicznych, które już na dobre zakorzeniły się w zbiorowej podświadomości. Wystarczy zerknąć na ostatnią megaprodukcję kinową: Mroczny Rycerz powstaje (reż. Christopher Nolan, 2012). Batman to przecież archaiczna figura mitologiczna — zesłany do piekieł bohater, odradza się, by poświęcić życie ratowaniu wspólnoty.

Z

ygmunt Bauman przekonuje, że współczesna kultura w całej swojej rozciągłości stała się już postparadygmatyczna. Hipertrofia i nieustanne mieszanie się stylów, mód czy wątków sprawiają, że nie sposób wyodrębnić jednego dominującego nurtu. Faktycznie, nawet w popkulturze da się zaobserwować, że „koniec historii” jeszcze nie nastał. Jednakże pojawiające się co jakiś czas nowe projekty popkulturowe, takie jak rock patriotyczny czy metal chrześcijański (white metal), nie są w stanie zmobilizować większej części publiczności do wyznaczanych przez siebie celów. Chyba tylko do tego, do czego i tak mobilizuje się sama bez kolejnych powrotów do wielkich idei — mianowicie do „dobrej zabawy”. Tym razem już nieodłącznie ze smartfonem w ręku. >>36

musli magazine


>>zjawisko

>>35


>>portret

TAŚMY. U Can’t To Tekst: Marek Rozpłoch Fot. Karolina Wiśniewska

>>36

musli magazine


>>portret

ouch This T

aśmy nie są tworem skostniałym ani monolitem. Każdy z trzech członków zespołu wnosi do nich niemały bagaż własnych różnorodnych doświadczeń muzycznych i masę pomysłów, a sporo nowych projektów — często na zasadzie gwałtownych zwrotów akcji — rodzi się w miarę życia Taśm i ich niekończącej się ewolucji. Nazwę stworzył Adam Rubczak w roku 2012, ale już w 2011 zespół tworzył i grał swą oryginalną muzykę, zawieszając następnie działalność na parę miesięcy. Sama zaś koncepcja artystyczna, która dała początek Taśmom, została wymyślona już w 2010 roku. Ta koncepcja to eksperymentalne czytanie ABC dobrego wychowania Ireny Gumowskiej do równie eksperymentalnej i nieco przewrotnej propozycji muzycznej. Wymyślili ją wspomniany już Adam Rubczak i Adrian Zalewski, którzy artystycznie i twórczo współpracują od roku 1995. Stworzona przez nich grupa teatralna Tacuara Nod przepoczwarzyła się w zespół muzyczny eklektycznie łączący wpływy m.in. free jazzu, ambientu i krautrocka. Sam Zalewski gra też solo (jako Zheimeer) muzykę eksperymentalną z wyższej półki — czerpiąc natchnienie od Tristrama Cary’ego, Daphne Oram, Davida Caina, Johna Bakera, Trevora Wisharta, Richarda Barretta, Eugeniusza Rudnika, Bohdana Mazurka i innych. Tuż przed prapremierowym wykonaniem umuzycznionej Ireny Gumowskiej zdecydował się na współuczestnictwo w tym przedsięwzięciu Adam Braszczyński, również mający za sobą wiele dokonań muzycznych (pod pseudonimem Puzzle Edge) — głównie występów didżejskich zawierających wpływy techno, ambientu, hip-hopu, drum’n’bassu, dubstepu i reggae. Owa prapremiera nastąpiła w ramach obchodów Święta Muzyki w 2011 na toruńskiej Starówce. Z racji niedługiego stażu w zespole — nazwanym początkowo Zheimeer, Braszczyński, Chuck Roop — klubowe wpływy Adama Braszczyńskiego nie były jeszcze zbyt słyszalne — dominowała eksperymentalna muzyka Zheimeera. Tak się zaczęły Taśmy. A tak o przełomie pisze Adrian Zalewski:

Zespół Taśmy jest dla mnie przede wszystkim nowym doświadczeniem w zakresie stosunku do publiczności. W moich wcześniejszych działaniach w grupie Tacuara Nod czy w ramach solowego projektu Zheimeer ten aspekt był najmniej ważny: muzykę tworzyło się dla siebie, nie myśląc o możliwych reakcjach słuchaczy. Pod tym względem Taśmy są dla mnie ciekawym wyjątkiem: nie jest oczywiście tak, że podlizujemy się publiczności, niemniej wydaje się ona wykazywać pewne zainteresowanie naszą muzyką, co wcześniej zdarzało się raczej rzadko”. >>39


>>portret

W

trakcie koncertów — które można, niestety, zliczyć na palcach jednej ręki — frontmanem, charyzmatycznym wokalistą jest Adam Rubczak. Do muzyki, stającej się w coraz większym stopniu sprawiedliwie wyważoną kompilacją pomysłów Zalewskiego i Braszczyńskiego, pisze on też teksty (współautorem bywa Adam Braszczyński), wśród których są i kultowe, hipnotyzujące każdorazowo publiczność Ziemniaki wojny: „Poszedłem do sklepu, kupiłem ziemniaki, 4 tony 250 kilo, przewiozłem je do domu ciężarówkami, załadowałem do piwnicy, z dala od sąsiadów, z dala od sąsiadów, nie martwię się, że nie przeżyję zimy. Ziemniaki w piwnicy, z dala od sąsiadów, ziemniaki, ziemniaki wojny”. Czytelnika niewtajemniczonego prosiłbym o wprawienie w ruch wyobraźni muzycznej i zmiksowanie tekstu przy użyciu wszelkich wspomnianych wcześniej elementów, z wykorzystaniem takich oto „instrumentów”: laptop (Braszczyński), sampler, sekwencer, syntezator, multiefekt (to wszystko obsługuje Zheimeer), głos przepuszczony przez multiefekt (Rubaczak vel Chuck Roop).

P

rócz utworów własnego autorstwa Taśmy grają i śpiewają covery znanych i lubianych evergreenów, wśród nich U Can’t Touch This MC Hammera i Girl You Know It’s True Milli Vanilli. Tak Chuck Roop odpowiedział na pewne moje pytanie: „Covery czy autorskie utwory? Na pewno covery trudniej się śpiewa. Trzeba zapamiętać dość duże partie tekstu w języku angielskim i postarać się w miarę wiernie odtworzyć melodie, co raz wychodzi lepiej, a raz gorzej. Ale staramy się do tego podchodzić na luzie, nie siląc się na jakieś popisy instrumentalno-wokalne. Wręcz przeciwnie — bawimy się konwencją, świadomie nawiązując do karaoke, podkłady muzyczne są raczej prymitywne, często groteskowe, czasem eksperymentujemy ze zmianami tempa, co daje ciekawy efekt”. Na tegorocznym koncercie na toruńskim Bydgoskim Przedmieściu — granym w trakcie święta tego przedmieścia — ujawnił się nowy podskórny prąd. Po wykonaniu przygotowanego materiału zespół zaczął eksperymentować z melorecytacją i improwizowanymi prezentacjami wybranych utworów The Doors, Davida Bowiego i im podobnych. Efekt osiągnięty w czasie spontanicznego eksperymentu okazał się na tyle imponujący, że uznany został przez zespół za początek nowej tendencji. A tak o dalszych planach Taśm opowiada Roop: >>40

Dalsze plany: trudno powiedzieć. Chcemy dalej koncertować i prezentować nasze utwory szerszej publiczności, nagrać profesjonalny teledysk lub demo. Chcemy skupić się przede wszystkim na własnych utworach. Jest prawdopodobne, że covery znikną z repertuaru koncertowego”. Po wspomnianym wyżej koncercie odbyły się jeszcze dwa letnie występy: w Nowym Mieście Lubawskim na festiwalu Nowe Ciepło — na podwórzu przed domem kultury, i w Gostyninie — w miejscowym klubie: publiczność klubowa była wielce usatysfakcjonowana. Słuchała między innymi aranżacji muzycznej do słów: „Centrum handlowe, pragnienia, pokusy Centrum handlowe, zjemy dziś sushi Centrum handlowe, Plaza, Auchan Centrum handlowe, twój drugi dom”. Brzmi to niemal jak tekst zaangażowany. I być może nim jest. Znacznie jednak więcej w utworach Adama Rubczaka absurdu, surrealizmu i ironii. Na koncertach konsekwentnie towarzyszy też Taśmom ABC dobrego wychowania Gumowskiej.

P

róby zespołu odbywają się najczęściej w pewnym wiadomym mieszkaniu przy toruńskiej ulicy Mickiewicza. Mają ponoć charakter niekończącej się burzy mózgów. Nie uczestniczyłem, ale mogę to sobie dość łatwo wyobrazić… Adrian Zalewski tak pisze o zespole: musli magazine


>>portret

„To wszystko sprawia, że twórczość Taśm zawiera w sobie pewien element nieoczywistości, nieokreśloności, permanentnego bycia «pomiędzy», co zawsze wydawało mi się w muzyce niezwykle ekscytujące”. A Chuck Roop śpiewa: „Moja nowa kuchenka mikrofalowa, płonie w niej folia aluminiowa, emituje fale na wielką skalę, jest jak Supernova, lśni jej obudowa. Moja nowa kuchenka mikrofalowa, podgrzewa potrawy, mechanizm to ciekawy, można ją nastawić, można się nią bawić, naciskam guziczki, otwieram drzwiczki, wkładam potrawy, mechanizm to ciekawy”.

>>41


>>porozmawiaj z nimi...

>>40

musli magazine


>>porozmawiaj z nim...

Nowa Od Nowa Tuż przed wielkim otwarciem zliftingowanego klubu Od Nowa Magda Wichrowska wzięła na spytki jego kierownika – Mirosława Maurycego Męczekalskiego

>>43


>>porozmawiaj z nim...

Fot. Maciej Wasilewski

Fot. Patrycja Dom

>>Od Nowa funkcjonuje już ponad pięćdziesiąt lat w świa-

domości torunian. Jak długo Ty jesteś z nią związany? Bardzo długo, aż wstyd powiedzieć jak długo. W tym roku minęło już dwadzieścia jeden lat, od kiedy zostałem szefem Od Nowy. Jako ciekawostkę mogę ci powiedzieć, że stało się to zaraz po moich studiach. Nie było ścieżki awansu, zostałem wrzucony na głęboką wodę. Wychodzi więc na to, że moją pierwszą pracą była praca szefa. (śmiech) I tak jest do teraz. Wcześniej oczywiście bywałem w Od Nowie, ale jako muzyk. Mój zespół miał tu próby, w miejscu, w którym teraz mieści się Galeria 011. Każdy zespół miał swoją szafkę, a towarzystwo było zacne. Po sąsiedzku grali: Republika, Kobranocka, Bikini, Rejestarcja i jeszcze parę innych zespołów. Był grafik prób. Przychodziliśmy i graliśmy. Gdyby doliczyć te lata, jestem z Od Nową w wieloletnim, bo aż dwudziestopięcioletnim związku.

>>Związki z wieloletnim stażem mają zazwyczaj gdzieś

w zanadrzu ciekawe anegdoty. Opowiedz w telegraficznym skrócie, co działo się przez te lata? Oczywiście liczę na skandale i wzruszenia. (śmiech) Skandali było mniej, ale wzruszeń sporo. Bywały też trudne i stresujące sytuacje, ale generalnie widzę te lata bardzo dobrze. Czuję się nawet jak Kazimierz Wielki. Zastałem Od Nowę drewnianą, a w tej chwili można powiedzieć, że jest murowa>>44

Kult / Fot. Archiwum klubu Od Nowa


mbrowska

>>porozmawiaj z nim...

Fot. Patrycja Dombrowska

na. (śmiech) A tak zupełnie serio… sporo w tym prawdy. Pamiętam pierwszy koncert już pod moimi rządami. Grała Martyna Jakubowicz. Mieliśmy jeden mikrofon i reflektor. Od Nowa była w strasznym stanie nie tylko technicznym, ale i mentalnym. Wcześniej kojarzyła się głównie z dyskotekami, a stałymi bywalcami byli ludzie z najbliższych osiedli, grasowali kieszonkowcy i przestępcy. Mój pierwszy dyżur w Od Nowie polegał na wzywaniu policji cztery razy i raz karetki pogotowia. To nie było miejsce kulturalnych spotkań. Aby pozbyć się niepożądanych gości, wykonałem prosty, ale bardzo skuteczny zabieg — wprowadziłem jazz!

>>Uciekali w popłochu? Tak! Podsłuchałem kiedyś rozmowę takiej mało sympatycznej dwójki — „Kurwa, ale muzyka. Spierdalamy stąd!”. (śmiech) >>A czym przyciągałeś studentów? Oczywiście poza jazzem. Bardzo ważne były i są dla mnie festiwale. Jeszcze jako student zorganizowałem w Od Nowie pierwszy Toruń Blues Meeting. W tym roku będzie już jego dwudziesta trzecia edycja. Później powstawały kolejne. Coś się ruszyło. W 1994 roku pojawiła się mała scena, a wraz z nią koncerty jazzowe. W roku 1996 powołaliśmy do życia Kino Niebieski Kocyk. Rok później mieliśmy już Galerię 011. Sądzę, że połączenie wielu dziedzin

>>45


>>porozmawiaj z nim...

działalności artystycznej, po które sięgamy, miało wpływ na obecny kształt miejsca i ludzi, którzy Od Nowę odwiedzają. Teraz czekają nas nowe wyzwania. W związku z remontem i modernizacją mamy apetyt na więcej i większe możliwości.

>>Za chwile opowiesz nam o planach na przyszłość, ale

ciekawi mnie, czy przez ten czas remontu miałeś chwilę na podsumowania tego, co było. Wiesz na przykład, kto grał w Od Nowie najczęściej? To ciekawe. Myślę, że w tej konkurencji…

>>Wygrywasz Ty! (śmiech) Prawdopodobnie tak, bo średnio raz, dwa razy w roku gram w Od Nowie z zespołem. (śmiech) Ale zostawmy prywatę, bo nie wypada mówić o sobie. Sądzę, że w tych podsumowaniach liderem byłby Kult. Od początku mojej działalności grał tu przynajmniej raz w roku. Przez kilka lat Dżem często u nas bywał. Poza tym Hey, T.Love i parę innych zespołów. Ale masz słuszność, to byłoby ciekawe podsumować minione i zrobić taki ranking zespołów. >>Na przestrzeni lat zmieniała się Od Nowa, ale też zmie-

niali się studenci. Widzisz różnice pokoleniowe? Jaka jest dzisiaj ich więź z klubem, a jaka była jeszcze — dajmy na to — dziesięć lat temu? Trzeba zacząć od tego, że zmieniły się czasy. Kiedy zaczynałem swoją przygodę z Od Nową nie mieliśmy właściwie żadnej konkurencji. Byliśmy jedynym miejscem, gdzie odbywały się koncerty. Nie było też pubów, gdzie można pójść i porozmawiać. Teraz pod tym względem konkurencja jest ogromna. W dodatku nasza zaleta jest jednocześnie naszą wadą, czyli to, że jesteśmy poza Starówką. Jeżeli ktoś ma ochotę na całonocną imprezę, to idzie na Starówkę, bo tam można uprawiać clubbing. Z drugiej strony my mamy to szczęście, że jako budynek wolnostojący możemy robić imprezy do późnych godzin. Nikomu to nie przeszkadza. Natomiast kluby na Starówce, >>46

Metropolis / pokaz filmu z muzyką na żywo w kinie NIEBIESKI KOCYK / Fot. A. Romański

musli magazine


>>porozmawiaj z nim...

>>47


>>nimi...

Otwarcie OdNowa Jazz Festiwal 2011 / Fot. wieczorkocha

Urszula Dudziak / Fot. Archiw

Połączenia Bezpośrednie, czyli spotkania z artystami i slamy poetyckie. We wtorek oczywiście tradycyjnie Kino Niebieski Kocyk. Właśnie, dla kinomanów mam dobrą wiadomość! Kino rozszerza swoją działalność i będzie też z nami w poniedziałek. W środy jazz. W weekendy koncerty i festiwale…

które sąsiadują z mieszkańcami, mają w tej kwestii pod górkę. Ale wracając do twojego pytania, dzisiaj musimy się postarać, by studenci wybrali nas. Mam na to tylko jedną receptę — konsekwencja. Od wielu lat konsekwentnie promujemy działania artystyczne, a nie komercyjne. To się sprawdza. Natomiast studenci i ich oczekiwania zmieniły się bardzo, dlatego naszą ofertę kierujemy do ludzi zainteresowanych tym, co w kulturze wyjątkowe. Nie chcemy być gettem i zamykać się na wybraną grupę. Wiesz, tak mi się wydaje, że kiedyś wielu studentów miało ambicje twórcze, chcieli coś robić, dzisiaj w wielu przypadkach zainteresowani są jedynie konsumpcją. Nie interesuje ich tworzenie, jedynie odbiór. My im dajemy koncert, spektakl teatralny, seans filmowy, wystawę, spotkanie, a oni uczestniczą w tych wydarzeniach biernie. Trochę szkoda.

W 2011 roku odbyło się w Od Nowie prawie dwieście wydarzeń. Jeśli odliczymy wakacje, podczas których Od Nowa nie działa, niepełny grudzień i luty, czyli ferie świąteczne i zimowe, to wychodzi na to, że codziennie coś się u nas dzieje. Nie znajdziesz takiej instytucji w całym województwie. W dodatku tak wszechstronnej. Bo znajdziesz u nas i działania muzyczne, i teatralne, i plastyczne, i filmowe, i literackie…

>>W takim razie co przygotowałeś dla konsumentów

>>Zdradź w takim razie, co znajdziemy w odnowionym

w nowej Od Nowie? Pojawią się nowe cykle. Już w październiku ruszamy z Od Nową na Obcasach, która jest autorskim pomysłem Justyny Bieluch. Cykl zainauguruje znakomita artystka Kari Amirian. Fantastyczny głos, aranżacje, dobrze nagrana muzyka. Jak to mówi mój kolega z zespołu — „Młodzieżowo jest i światowo!”. Ale też zależy nam na kontynuacji tego, co od wielu lat robimy, tyle że w lepszej jakości, na którą możemy sobie pozwolić po remoncie. W poniedziałki zapraszam na Wieczór Podróżnika albo >>48

>>Sporo tego…

repertuarze Od Nowy w najbliższym czasie. Przede wszystkim zapraszam na wielkie otwarcie, czyli kilkudniowe święto, podczas którego torunianie zobaczą nowe oblicze klubu. Jeśli nic się nie wydarzy niepokojącego i wszystko ruszy zgodnie z planem, to 16 października zaczynamy działalność kinową. Kino Niebieski Kocyk wystartuje z mocnym akcentem, czyli pokazem filmowym z muzyką na żywo. Oficjalne otwarcie planujemy na 17 października. Nie odmówię sobie tej przyjemności i sam wypróbuję nową scenę. (śmiech) Zagram ze swoim musli magazine


>>porozmawiaj z nimi...

podpis i foto

wum klubu Od Nowa

Teatr Ă“smego Dnia na Klamrze / Fot. Archiwum klubu Od Nowa

>>49


>>porozmawiaj z nim...

Roma GÄ…siorowska w Galerii 011 / Fot. Archiwum klubu Od Nowa

Renata Przemyk i Indios Bravos na Koncercie Pamięci Grzegorza Ciechowskiego / Fot. Archiwum klubu Od Nowa >>50

musli magazine


>>porozmawiaj z nim...

Leszek Mądzik w Galerii 011 / Fot. Archiwum klubu Od Nowa

również odnowionym zespołem, z nową wokalistką. Gwiazdą wieczoru będzie Jan „Ptaszyn” Wróblewski. Przypomnę tylko, że nasz gość był pierwszym polskim jazzmanem, który wyjechał do Stanów Zjednoczonych na Newport Jazz Festival. Pojechał tam w 1958 roku, czyli dokładnie wtedy, kiedy powstała Od Nowa. Zapraszam też na wernisaż wystawy prof. Stefana Kościeleckiego, czyli pierwszego kierownika Od Nowy. Profesor jest malarzem, ale dla nas nie bez znaczenia jest również jego bliska relacja z klubem. Nie odcinamy się od tradycji. Otwarcie nowej Od Nowy jest dla nas też takim bodźcem do pochylenia się nad historią klubu. Nie może także zabraknąć Kultu, który jak ustaliliśmy, jest naszym najczęstszym gościem. Później do Od Nowy zawita Tofifest. Odbędzie się u nas część pokazów festiwalowych. Zapraszam również na Od Nowa Metal Fest, na którym pojawi się legenda, czyli zespół TSA. W ubiegłym roku wiele kontrowersji wzbudził koncert zespołu Behemoth. Myślę, że tym razem awantury nie będzie, ale w sensie artystycznym z pewnością poruszy publiczność. To najbliższe wydarzenia nowej Od Nowy.

3 festiwal filmowy Przejrzeć: MODA I FILM / Fot. Archiwum klubu Od Nowa

>>Właśnie, masz już nową Od Nowę, czego Ci jeszcze życzyć? Zdrowia i pieniędzy! (śmiech)

>>51


>>zjawisko

Lalki Tekst i zdjęcia: Arkadiusz Stern

sió

W

październiku 1956 roku, w czasie chwilowej odwilży poststalinowskiej, mieszkańcy Torunia zbierają dary i pieniądze dla węgierskich bratanków, noszą przypięte do ubrań czerwono-biało-zielone flagi z kirem i zgłaszają się do adoptowania sierot z ogarniętego rewolucją Budapesztu. Tego roku, w entuzjazmie chwilowego luzu, nie rusza ich nawet odsłonięcie tablicy Juliana Nowickiego, symbolu walki klasy robotniczej — jednak studenci UMK nie przyjmują już nowej rzeczywistości z takim spokojem. Poczucie wolności u braci akademickiej prowadzi nawet do próby dokonania „defenestracji toruńskiej” (podczas wiecu w Dworze Artusa) na sekretarzu Komitetu Wojewódzkiego PZPR z Bydgoszczy! Nie to zdarzenie będzie jednak tematem naszego zjawiska-wykopaliska, lecz papierowe lalki dwóch dziewcząt z Bydgoskiego Przedmieścia. Wydarzenia polityczne 1956 roku niespecjalnie interesują trzynastoletnią wówczas Elżbietę Benedykcińską i jej o trzy lata młodszą siostrę Grażynę, i to nie z powodu ich młodego wieku, lecz bardzo trudnych chwil, które starszej z sióstr przyszło wówczas przeżywać. Na piętrze neogotyckiej willi przy ulicy Sienkiewicza 4 Elżbieta leży przykuta do łóżka po ciężkim wypadku, a jej młodsza siostra, by złagodzić Eli ten ciężki czas, wymyśla im własny świat papierowych lalek. Dziewczynki zatracają się w nim na wiele miesięcy, tworząc kilkanaście postaci kobiet i mężczyzn o niesamowitych i wyrazistych twarzach (rysowanych przez młodszą z sióstr), dokładnie wycinają je i naklejają na tekturki. Piękne kobiety są tylko w bieliźnie (mężczyźni od razu w garniturach) i nie mogą się obyć bez wymyślnych strojów oraz akcesoriów. Zachowana do dziś w świetnym stanie kolekcja lalek sióstr Bene składa się z setek zmienianych ubrań na zakładkach, kolorowanych kredkami i wycinanych z niesamowitą precyzją; w ich garderobie nie brakuje również kapeluszy, walizek, torebek czy koszul nocnych. Wszystkie stroje mieszczą się w pudełku po czekoladkach i dziś są wspaniałym przykładem mody i stylu lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Mody emanującej kobiecością w każdy możliwy sposób: spódnicami na sztywnych halkach, malowanymi w abstrakcyjne bądź kwiatowe wzory, sukienkami z paskiem podkreślającym talię, płaszczami z fantazyjnym kołnierzem i bluzkami z bufiastymi rękawami. Zupełnie jak u tworzącego wówczas Christiana Diora. >>52

musli magazine


贸str

>>zjawisko

Bene

>>53


>>zjawisko

Stroje panów w kolekcji charakteryzują jedno- lub dwurzędowe garnitury, białe koszule z wąskim krawatem i dyplomatki z małymi klapami bez paska. Brakuje im tylko koniecznych w tamtych czasach kapeluszy. Ciekawie także (u lalek kobiet) wygląda kwestia ich fryzur: uczesane są zwykle wieczorowo w kok i nie noszą rozpuszczonych włosów do ramion, co było charakterystyczne dla lat pięćdziesiątych. One są po prostu niezwykle eleganckie i dalekie od siermiężnej mody socjalistycznej („Moda Polska” miała powstać dopiero za dwa lata).

S

iostry Benedykcińskie dla swych lalek stworzyły także mieszkania. Do dziś zachowało się pięć zeszytów w kratkę formatu A5, często z rozkładanymi na boki kartkami, na których dziewczynki również kredkami, w perspektywie naryso>>54

wały wszystkie umeblowane pomieszczenia domów i mieszkań potrzebnych do życia ich lalkom, łącznie z takim luksusem jak basen. W poszczególnych wnętrzach zobaczymy meble o aerodynamicznych kształtach, stoły „nerki” na trzech cienkich nogach, fornirowane kredensy, lekkie regały i szafki oraz pierwsze telewizory. Kuchnie wyposażono we wszelkie możliwe sprzęty w dziś znów modnych kształtach (wystarczy zajrzeć do salonów wnętrzarskich, by tu i tam natknąć się na pozbawione kantów lodówki czy dodatki z serii Back to the 50’s…). Kuchnie są białe, za to w pokojach dominują jaskrawe barwy: czerwone, żółte i niebieskie. Papierowe lalki w swych domach miały własne życie, a trzon zabaw dziewcząt tworzyła czteroosobowa papierowa rodzina: mama Halina (lat 41), tata Jan (45) oraz dwie córki — Hanka (19) i ośmioletnia Jagoda (tak dokładne dane siostry musli magazine


>>zjawisko

zapisały na okładce jednego z zeszytów). Do zabawy sióstr szybko dołączył ich młodszy brat Marek oraz koleżanka z osiedla, nazywana Reniulką — oczywiście ze swoimi zeszytami i lalkami.

J

uż dorosła Elżbieta (Erdmann) czasami pokazywała swoim małym siostrzeńcom lalki, a my bardzo uważaliśmy, aby nie zniszczyć jej papierowych skarbów. Przez wiele lat działała w toruńskiej kulturze, szefując klubowi „Millenium”, w którym próby miały takie zespoły jak Republika i Nocna Zmiana Bluesa, a przy pianinie grywał Bogdan Hołownia. Zginęła w wypadku przed czterema laty. Jej siostra Grażyna od lat nie mieszka w Toruniu, uczyła plastyki, kroju i szycia, tutaj prowadziła także zakład krawiecki, w którym projektowała wymyślne stroje dla swej siostry i przyjaciółek, a teraz na emeryturze maluje obrazy

i pielęgnuje ogród. Brat Marek to pojawiał się w Toruniu, to znikał i niedawno odszedł na zawsze. Dziś w pięknej willi przy ulicy Sienkiewicza 4, po prawie sześćdziesięciu latach od czasu, gdy siostry Bene zaczęły rysować swoje papierowe lalki (a cała rodzina Benedykcińskich co niedzielę koncertowała dla sąsiadów), mieści się Zakład Edukacji Artystycznej Wydziału Sztuk Pięknych UMK. Prawie jednocześnie, latem 2012 roku ze swego miejsca zniknęła tablica poświęcona Nowickiemu, a na ścianie Collegium Maius odsłonięto inną: upamiętniającą polsko-węgierską solidarność. Tylko tradycja zabawy papierowymi lalkami odeszła gdzieś do lamusa, a sięga aż 300 lat wstecz — do Francji i czasów Ludwika XV. Może któraś z naszych kreatywnych czytelniczek przywróci ją swej córce, bo przecież żadna z jej lalek nie będzie mogła mieć aż tylu strojów, co ta z papieru! >>55


EWA DO


OROSZENKO



THE TRUTH IS OUT THERE







MODELKA: ANJA



HER RADIANT BEAUTY







MODELKA: MAGADALENA HO



IT MAKES ME SICK




MODELKA: MATYLDA HINC / REALIZACJE W TLE: WYJAZD CREW


Ewa Doroszenko ukończyła studia na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu na kierunku malarstwo. Aktualnie przygotowuje się do obrony doktoratu na tym samym wydziale. Na swoim koncie ma kilkanaście wystaw indywidualnych, m.in. „Time capsule” (Galeria Pauza, Kraków, 2011); „Fałszywe wspomnienia” (Galeria 81stopni, Warszawa, 2011); „Estetyczny interfejs pamięci” (Galeria Sztuki Wozownia, Toruń, 2009). Ponadto prezentowała prace na wielu wystawach zbiorowych w kraju i za granicą, m.in. we Florencji, w Berlinie, Bratysławie czy Porto. Całą twórczość Ewy można zobaczyć pod adresem: www.ewa-doroszenko.com Fotograficzne eksperymenty publikuje na stronie: www.futa.pl Ewa Doroszenko będzie gościem premierowej edycji Bella Women In Art Festival. Szczegóły niebawem! Śledzcie blog festiwalowy: womeninartfestival.blogspot.com


>>nowości książkowe

książka NOWOŚCI

Tyrmandowie. Romans amerykański Agata Tuszyńska MG Wydawnictwo 3 października 2012 34,49 zł

John Lennon. Listy Hunter Davies Prószyński Media 9 października 2012 42,99 zł

Agata Tuszyńska, znana między innymi jako autorka biograficznej książki Singer. Pejzaże pamięci, tym razem skupia się na fenomenie uczucia i związku ludzi pochodzących z dwóch jakże odległych od siebie światów — przybyłego z komunistycznej Polski Leopolda Tyrmanda i jego trzeciej żony, Amerykanki Mary Ellen Tyrmand. Historia opowiadana z jej perspektywy zawiera niepublikowaną jeszcze korespondencję małżonków. Tyrmandowie to fascynująca lektura — przedstawiająca wyjątkowo ciekawą postać polskiej kultury powojennej oraz jej amerykańskie życie — stworzona przez cieszącą się powszechnym uznaniem biografistkę.

W dniu 9 października 2012 roku John Lennon skończyłby 72 lata. Tę datę wybrano na premierę zbioru jego listów, które dopiero teraz jego żona Yoko Ono udostępniła do publikacji. Zawarte w zbiorze listy, notatki, a nawet ankiety i kwestionariusze pozwalają czytelnikowi lepiej poznać Lennona, jego błyskotliwość i poczucie humoru. Wszystkie listy ułożone są chronologicznie — najstarszy z zachowanych dokumentów to list 11-letniego Johna do ciotki z podziękowaniem za prezenty bożonarodzeniowe. Zbiór zawiera również reprodukcje wszystkich dokumentów, często opatrzonych rysunkami muzyka. Polska premiera książki zbiega się z jej premierą światową.

(MR)

Kochanie zabiłam nasze koty Dorota Masłowska Oficyna Literacka Noir sur Blanc 17 października 2012 29 zł

>> Po siedmiu latach od Pawia królowej ukazuje się trzecia powieść Doroty Masłowskiej — awangardowej pisarki młodego pokolenia. Akcja książki, zapowiadanej jako najgorętsza premiera literacka tej jesieni, rozgrywa się w wymyślonym przez autorkę świecie, w którym językiem ojczystym jest… Google Translator. W swych dotychczasowych dokonaniach Masłowska z dużą swadą posługiwała się eksperymentami lingwistycznymi. W jej najnowszej książce możemy oczekiwać kontynuacji tego rodzaju popisów, tym bardziej że pomysł historii zrodził się z doświadczeń autorki z nieprzekładalnością jej prozy. Czy nowa powieść Masłowskiej okaże się sukcesem na miarę jej debiutanckiej Wojny polsko-ruskiej, okaże się niebawem. (AL)

>>80

(AL)

Z prawa na lewo Ryszard Kalisz / Krzysztof Kotowski Buchmann Sp. z o.o. 17 października 2012 34,49 zł

Trochę jak przez mgłę, ale mimo wszystko całkiem dobrze przypominam sobie, jakie emocje budziły przed laty wydane przez Kisielewskiego i Urbana Abecadło Kisiela oraz Alfabet Urbana. Tym razem dostaniemy alfabet Ryszarda Kalisza — jako bonus do wywiadu rzeki z autorem kolejnego przeglądu ludzi z pierwszych stron gazet, a zatytułowanego Podręcznik do ludzi. Ryszarda Kalisza nie trzeba nikomu przedstawiać (choć warto przypomnieć, że znany polityk lewicy jest również adwokatem, a był niegdyś szefem kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego i ministrem spraw wewnętrznych w rządzie Belki). Wywiad z nim przeprowadził Krzysztof Kotowski. Obywatel zainteresowany polityką nie może wobec takiej lektury przejść obojętnie. (MR) musli magazine


>>nowości filmowe

film książka NOWOŚCI

Café de Flore reż. Jean-Marc Vallée obsada: Vanessa Paradis, Evelyne Brochu, Linda Smith, Michel Dumont 19 października 2012 120 min

Marina Abramović: artystka obecna reż. Matthew Akers obsada: Marina Abramović, Ulay, David Blaine, James Franco 5 października 2012 99 min

Pamiętacie film C.R.A.Z.Y.? Reżyser tej ciepłej i kolorowej historii rodzinnej powraca do polskich kinomanów obrazem Café de Flore. Tym razem Jean-Marc Vallée opowiada pełną namiętności historię bezkompromisowego uczucia. Co łączy paryżankę Jacqueline (w tej roli nieco zapomniana już Vanessa Paradis), kobietę żyjącą w latach 60., wychowującą synka z zespołem Downa z DJ-em Antoine’em, kawalerem z odzysku, żyjącym współcześnie w Montrealu? Czy to możliwe, że przeznaczeni sobie ludzie zgubili się w czasie i przestrzeni? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w ciemnej sali kinowej już 19 października! Gorąca miłość na wielkim ekranie to dobry pomysł na kapryśne jesienne wieczory.

Marina Abramović jest dzisiaj legendą body artu i performance’u. Korzenie ma w byłej Jugosławii. Od 20 lat mieszka w Nowym Jorku, a od kilkudziesięciu przez eksploatację i eksperymenty na własnym ciele zachwyca, przeraża i wprawia w zdumienie swoich odbiorców. Jednak nie to jest najważniejsze. Abramović nieustannie stwarza siebie i redefiniuje pojęcie sztuki. Dokument jest do pewnego stopnia biografią, jednak równie ważny co historia Abramović jest zapis jej nowego performance’u. Nietrudno domyślić się, że laurka dla artystki, która była wizją Akersa, w zetknięciu z bezkompromisową Abramović nie wypali. To artystka w filmie rozdaje karty.

ARBUZIA

Take This Waltz reż. Sarah Polley obsada: Michelle Williams, Seth Rogen, Sarah Silverman, Aaron Abrams 5 października 2012 116 min

>> Sarah Polley polskim kinomanom znana jest raczej jako aktorka aniżeli reżyserka. Pamiętamy doskonale jej fantastyczną kreację w filmie Życie ukryte w słowach. Czy równie dobrze radzi sobie po drugiej stronie kamery? Będzie okazja, by to sprawdzić. 5 października do polskich kin wchodzi Take This Waltz w jej reżyserii. To historia Margot (w tej roli Michelle Williams), młodej mężatki, która zaczyna odczuwać w swoim związku lekki powiew chłodu. Młody żonkoś zamiast skupiać się na ślicznej Margot pochłonięty jest książką kucharską. Łatwo przewidzieć, że na horyzoncie pojawi się ten trzeci. Jaki będzie finał tej historii? Sprawdźcie koniecznie! ARBUZIA

ARBUZIA

Obława reż. Marcin Krzyształowicz obsada: Marcin Dorociński, Maciej Stuhr, Sonia Bohosiewicz, Weronika Rosati 19 października 2012 96 min

Po raz kolejny polskie kino sięga do historii. Czy słusznie? Obława, film Marcina Krzyształowicza, to obraz jakiego w naszym kinie jeszcze nie było. Niezły filmowy melanż realistycznej ballady partyzanckiej z posępnym wojennym thrillerem w bieszczadzkich plenerach. Film opowiada historię czterech osób, których losy tak wojenne, jak i te z przeszłości przenikają się. Nie ma tu prostego podziału na dobrych i złych. Widz nie odczuwa komfortu z powielenia dobrze znanego schematu kina wojennego. Czuje niewygodę okupacyjnej rzeczywistości i ciężar wyborów. Jako bonus znakomite kreacje aktorskie Marcina Dorocińskiego, Macieja Stuhra, Soni Bohosiewicz i Weroniki Rosati. ARBUZIA >>81


>>nowości płytowe

muzyka NOWOŚCI

Jezus Maria Peszek Maria Peszek Mystic Production 3 października 2012 36,99 zł

The 2nd Law Muse Warner Music Poland 8 października 2012 59,99 zł

Maria Peszek nagrywa niezbyt często, ale zawsze swoim nowym materiałem trafia w samo sedno. Jak będzie tym razem? Album Jezus Maria Peszek, choć wolny od brzydkich słów i rozmów o seksie, zapowiada kolejną rewolucję i kontrowersję w naszym muzycznym światku (nie tylko za sprawą tytułu). Tym razem artystka, poza melodyjnym, przejmującym i trafnym wyrażaniem swoich emocji, odpowiadała także za kompozycje i samą produkcję krążka, co z kolei zapewnia nam bardzo osobistą i dopracowaną w każdym szczególe podróż do wielowymiarowego i zaskakującego świata kolejnego wcielenia Marii P. Toruńskich fanów zapewne ucieszy wiadomość, że trasę koncertową wokalistka rozpocznie na scenie klubu Od Nowa w ramach MFF Tofifest.

Brytyjczycy z Muse po doskonale przyjętym The Resistance postawili sobie chyba za cel główny zaskoczenie publiczności swoją wszechstronnością. Nagrali bowiem album, na którym symfoniczność i epickość starego dobrego rocka połączyli z dubstepem i modnymi ostatnio synthpopowymi dźwiękami. The 2nd Law brzmi zatem jakby Led Zeppelin spotkali się ze Skrillexem w programie „Bitwa na głosy” i dali z siebie wszystko. Wachlarz gatunków może i nie jest zbyt oryginalny, ale efekt końcowy przedstawia się imponująco. Słychać to już choćby w typowo gitarowym Survival — oficjalnej piosence Igrzysk Olimpijskich w Londynie, ale i bardziej elektronicznym, synthpopowym Madness. To może być jedno z ważniejszych wydarzeń ostatnich miesięcy 2012 roku.

(SY)

Soundtrack Lao Che Mystic Production 17 października 2012 34,00 zł

>> Czy można nagrać ścieżkę dźwiękową samego zespołu? Członkowie Lao Che swoim najnowszym materiałem w pełni potwierdzają taką możliwość. Soundtrack to już piąty album w kilkunastoletniej działalności grupy, która w historii polskiej muzyki alternatywnej zdążyła zapisać się wieloma zaskakującymi zwrotami akcji. Któż z nas nie pamięta np. Powstania Warszawskiego, które bardzo szybko pokryło się złotem, czy komercyjnego sukcesu Gospel? Każdy album Lao Che to inna historia. Tym razem płocczanie, zainspirowani klasycznymi albumami z muzyką filmową, postanowili przygotować w pełni autorską i niezależną ścieżkę dźwiękową. Znajdziemy na niej m.in. rock, funk, elektronikę i hip-hop — a wszystko to spięte charakterystycznymi improwizacjami Spiętego. (SY)

>>82

(SY)

Bawię się świetnie Ania Dąbrowska Jazzboy 19 października 2012 36,99 zł

Ania Dąbrowska wraca do korzeni, a raczej do współczesności — na swojej nowej płycie nie tylko rezygnuje z charakterystycznych dla siebie brzmień retro, ale i typowych dla poprzednich czterech albumów aranżacji z wykorzystaniem sekcji dętej i smyczkowej. Zmian jest jednak dużo więcej — począwszy od formalnych (po 10 latach miejsce dotychczasowego wydawcy Sony Music zajęła firma Jazzboy), przez treściowe (utwory na nowej płycie w większości przypadków opowiadają osobiste historie Ani), aż do typowo estetycznych, czyli samej okładki, na której nie widnieje już twarz artystki, tylko postać anonimowej kobiety. To także zmiana ideowa, jak bowiem mówi wokalistka: „jest to po prostu płyta o kobiecie 30-letniej”. Ale nie tylko dla niej… Panów również zachęcam! (SY) musli magazine


>> film

RECENZJA

Pozdrowienia z Alp!

Czy jest to tylko historia zamkniętej grupy osób mających zaburzenia psychiczne, świadczących kalekim emocjonalnie ludziom swoje „usługi”; i czy wszystko zdarzyć się może jedynie w takich, jak w filmie ukazane, szczególnych okolicznościach? Myślę, że nie — myślę, że jest to przede wszystkim przypowieść o relacjach międzyludzkich skażonych przez uprzedmiotowienie, rodząca też pytanie, czy na uprzedmiotawiające współegzystowanie nie jesteśmy skazani zawsze i wszędzie, a wszelkie momenty bliskości są tylko o bliskości marzeniem, z majaczącym zaledwie jej substytutem? Myślę, że była to też jakaś forma oczyszczenia dla aktorów (bo i jako widz odczułem coś, co można by w ten sposób nazwać; między innymi dlatego gorąco polecam film!). Grają oni swe role w taki sposób, by z jednej strony uwiarygodnić przedstawione realia, historię, ale też tak, by pokazać sztuczność wkradającą się w głąb relacji międzyludzkich. Sztuczność, która jest przepustką do kontaktu z drugą osobą — będąc zarazem barierą nie do przezwyciężenia. Barierą przypominającą roletę, w którą Monte Rosa rzuca krzesłem. Wszystko sprowadza się do prawidłowego odegrania swojej roli. Monte Rosa

>>recenzje

odgrywa role córki, zmarłych postaci, członkini Alp, pielęgniarki. Wszystko z podobnym zaangażowaniem i z podobnym przeczuciem niemożności przebicia się przez barierę. Ale pojawia się też jakaś nadzieja — że jednak możliwe jest coś autentycznego i towarzysząca nadziei otwartość na ryzyko, przekonanie o potrzebie obejścia obowiązujących reguł. Żeby mieć swój intymny — choć z założenia chory — kawałek rzeczywistości. Okazuje się, że reguły obowiązują wszechobecnie i ich zawieszenie oznacza konieczność wypadnięcia poza obręb jakichkolwiek relacji międzyludzkich, wypadnięcia z rzeczywistości, rozpacz i bezdenną samotność. Czy nie zostaje w ten sposób odsłonięta prawda o tym, co tkwi na dnie każdego z uczestników osobliwego przedsięwzięcia? I czy sposób opowiedzenia historii nie sugeruje, że każdego z nas może to dotyczyć? Film opowiada też o przeżywaniu śmierci bliskiego człowieka w warunkach kultury uprzedmiotawiającej go i nastawionej na konsumpcję. Śmierć staje się okazją do uprawiania marketingu. Ludzie żyjący w takiej rzeczywistości bezkrytycznie przyjmują ofertę firmy proponującej kontrowersyjną usługę. Sporo przykładów podobnego działania marketingu można znaleźć w codziennych ogłoszeniach, reklamach albo informacjach medialnych o nabranych, poniżonych klientach jakiejś podejrzanej działalności gospodarczo-usługowej. Po zmarłym zostaje pustka, która powinna być jeszcze mocniej odczuwana (i widz ją czuje, oglądając ten film), gdy ktoś nieumiejętnie próbuje zastąpić zmarłego bliskim mu osobom. Powinna, ale nie jest. Klienci zaskakują pracowników-członków Alp niesamowitymi i bezwstydnymi prośbami świadczącymi o przyjęciu oferty z całym dobrodziejstwem inwentarza, świadczącymi też o upośledzeniu relacji ze zmarłym — zmarły był tylko zespołem pewnych zachowań, do których „bliscy” przyzwyczaili się jak do ulubionej kanapy... MAREK ROZPŁOCH Alpy reż. Giorgos Lanthimos Against Gravity 2012

Dwa dni w półtorej godziny

Do obejrzenia filmu zachęciły mnie — poza samą twórczynią, znaną mi z dokonań aktorskich — bardzo szumne hasła reklamowe, wedle których miał on być objawieniem na poziomie Allenowskim, albo nawet wznosić się ponad ten poziom. Skłoniła mnie też obecność filmu na ekranie Kina Centrum, które rzadko mnie zawodzi, a jeśli już — to umiarkowanie. Tym razem zawód też był umiarkowany, ale skoro zdecydowałem się na spojrzenie na film okiem recenzenta, muszę co nieco o tym umiarkowanym zawodzie — i nie tylko o nim — napisać. Komizm wynikający ze zderzenia kultur nie wnosi niczego nowego do tematu. Komedia pomyłek trochę śmieszy, jednak bardziej smuci jej poziom. Każdy z francuskich gości Marion powiela jak zgrana płyta wszelkie możliwe stereotypy przypisane Francuzom przez kulturę masową — od większej swobody w sferze erotycznej, przez umiłowanie dobrego jedzenia i picia połączone z pogardą dla kuchni amerykańskiej, po ograniczoną obcojęzyczność. Czuć, że inspiracją dla twórców filmu były popularne gatunki sitcomu i stand-up comedy, co w warunkach filmu pełnometrażowego nie zdaje według mnie egzaminu — ewentualnym warunkiem jego zdania mogłoby być podwyższenie poprzeczki, ale zarówno dialogi, jak i monologi nie wyróżniają się niczym szczególnym na tle rozlicznych przykładów seriali komediowych czy kabaretów >>83


>> stand-up. Sam Chris Rock grający Mingusa, męża Marion, ma własny program rozrywkowy Chris Rock Show i jest jedną z gwiazd amerykańskiej stand-up comedy; jego „dialogi” z Obamą są próbą przeniesienia doświadczenia kabaretowego do filmu, ale okazało się to niewypałem. Niestety, wadą zasadniczą filmu jest niska jakość humoru — moją reakcją na przykłady rubasznego albo zbyt grubymi nićmi szytego dowcipu było zażenowanie. Za to tam, gdzie humor podąża w stronę absurdu, lekkiego szaleństwa, szczypty fantazji, tam zaczyna mnie do siebie przekonywać. Szkoda tylko, że to wszystko tak bardzo nierówne… Cała historia wystawy Marion i licytacji duszy wydaje mi się pomysłem bardzo udanym — z zaskakującym udziałem pewnego znanego aktora (nie zdradzę, o kogo chodzi, żeby nie zepsuć efektu Czytelnikowi, który jeszcze Dwóch dni w Nowym Jorku nie oglądał — nie radzę w związku z tym także czytać pełnej obsady na portalach filmowych). Wątek romantyczno-rodzinny spinający klamrą film, mimo że miły i sympatyczny, moim zdaniem jest jedynie w umiarkowany sposób przekonujący. Przekonuje mnie za to kunszt aktorski Julie Delpy, mam jednak wrażenie, że przewyższa on jej mniej nieprzeciętny talent reżyserski. Powiedziałbym nawet, że to jej rola w największym stopniu ratuje film przed porażką. Ale może nie tylko ona — także pewna przyjemna bezpretensjonalność, emanacja pozytywną energią, którą promieniuje ekipa filmowa (wiele wskazuje na to, że wszyscy bardzo dobrze się bawili na planie). Także umiejętność opowiedzenia — pozbawionej wprawdzie głębi, ale całkiem ciekawej — jasnej, dość zwartej, czytelnej i nieepatującej rozwlekłością fabuły. Wiedeńskie Przed wschodem słońca Richarda Linklatera skłoniło mnie do obejrzenia jego paryskiego sequela niezwłocznie po jego wejściu na ekrany — oba filmy z zachwycającą rolą Julie Delpy. Niestety, jej własny film nie zachęcił mnie do sięgnięcia po wcześniejsze Dwa dni w Paryżu. MAREK ROZPŁOCH Dwa dni w Nowym Jorku reż. Julie Delpy Kino Świat 2012

>>84

muzyka RECENZJA

Nie samym Tool Maynard żyje

Spragniona muzycznych wrażeń żywo zareagowałam na zachętę redakcyjnego kolegi, który polecił mi zapoznanie się z zespołem (no właśnie, czy tylko zespołem?) Puscifer. Kiedyś byłam bardzo otwarta na dźwięki. Co chwila odkrywałam nowego wykonawcę i inwestowałam w jego płytę, a raczej kasetę, bo taki nośnik za czasów mej młodości i intensywnych muzycznych poszukiwań był obowiązujący. Czy zachwyciłabym się wtedy Puscifer? Czy pobiegłabym do — jedynego wtedy w mieście — sklepu z kasetami? (dziś nie ma ani jednego). A może wybrałabym się na łowy do Torunia? Kiedyś jak do kopalni złota wchodziłam do niewielkich sklepików, w których na półkach piętrzyły się muzyczne perełki. Trzęsącymi się rękoma przeglądałam te dzieła sztuki. A dziś? Wystarczy ściągnąć MP3 (oczywiście legalnie). Czy docenia się muzykę tak samo jak po długich poszukiwaniach zwieńczonych sukcesem, kiedy w ciemnym pokoju wkładało się kasetę do magnetofonu, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście? Może dlatego, że to takie proste, nic nie zachwyca mnie już tak jak dawniej. A może stałam się nieczuła, odporna na piękno? Takie właśnie myśli zawładnęły moją głową, kiedy miałam zabrać się za odsłuchanie płyty Puscifer. Odpalając kolejne kawałki, przeglądałam internetowe doniesienia na temat zespołu — lubię wiedzieć, z kim mam do czynienia. Pierwsze i najważniejsze: za powstanie Puscifer należy obwiniać Maynarda Jamesa Ke-

>>recenzje enana. Tak, dokładnie, to ten sam, którego znamy z Tool i A Perfect Circle. Czy wspomniany artysta chce osłodzić wiernym fanom Tool gorycz oczekiwania na nową płytę grupy, która milczy od 2006 roku? Oceniając zawartość Conditions Of My Parole, śmiem wątpić. Maynard spróbował czegoś zupełnie nowego. Starym wyjadaczom, którzy płyty Tool eksponują na domowych ołtarzykach, nowe wydawnictwo Puscifer wcale nie musi przypaść do gustu. Zaryzykuję wręcz twierdzenie, że niektórym z nich spodoba się co najwyżej jeden utwór. Z czym to się je? Dużo na tym albumie elektroniki, mniej gitar — to chyba taki rock na miarę naszych czasów. Jednak myli się ten, kto sądzi, że muzyka Puscifer to zdehumanizowana komputerowa łupanka. Wręcz przeciwnie. Nie trzeba się namęczyć, by na płycie znaleźć piękne melodie czy poruszające partie wokali (a śpiewa zarówno pan, jak i pani). W związku z tym, że jestem kobietą o miękkim jak pianki Jojo serduszku, poruszył mnie do głębi utwór Green Valley. Takie piosenki lubię — delikatne, a zarazem mroczne, do których chce się powracać. Niektóre utwory na tym krążku zaczynają się niepozornie, jak np. Monssoos, by w miarę trwania rozkwitać, pięknieć. Telling Ghosts to kawałek najbardziej na tej płycie „toolowaty”, co — o dziwo — nie oznacza, że najlepszy. Całość, choć spójna, jest dość zróżnicowana. Trochę tu romansu z rockiem progresywnym, pojawiają się także lassa, kowbojki, banjo i pustynia, a w The Weaver słychać… Depeche Mode. A jednak wszystko tu do siebie pasuje, ze sobą współgra i w pełni się uzupełnia, tworząc intrygującą całość z etykietką Conditions Of My Parole. Oczywiście trzeba przyznać, że najbardziej na płycie „robi” głos Maynarda Jamesa Keenana. Co dla tego pana typowe — nie tylko śpiewa, ale także wyręcza kilka instrumentów, które w niektórych utworach czekają w kącie na swoją kolej. Reasumując, Conditions Of My Parole to 12 utworów, które najrozsądniej słuchać w samotności, ponieważ tylko wtedy wszystkie dźwięki można usłyszeć naprawdę. ANNA ROKITA Conditions Of My Parole Puscifer Puscifer Entertainment 2011 musli magazine


W melancholijnej próżni

Dotychczas Austria była dla mnie przede wszystkim ojczyzną Zygmunta Freuda i Egona Schiele, kojarzyła mi się z mieszczańskim resentymentem napiętnowanym przez Akcjonistów Wiedeńskich oraz z Elfriede Jelinek. Ale wszystko do czasu. Od kilku lat moje myśli podążają jednym tropem — Anja Plaschg. Ta ukrywająca się pod mydlano-skórzanym szyldem utalentowana artystka od pierwszego odsłuchu potrafi zawładnąć wyobraźnią. Jej twórczość szybko zyskała uznanie krytyków, a ona awansowała do grona intrygujących wokalistek, takich jak Nico, Kate Bush czy Björk. Ale w przypadku Soap&Skin każde porównanie będzie niedoskonałe i ubogie, niełatwo ją bowiem zaszufladkować. Jeśli napiszę, że jej aranżacje to udany mariaż neoklasycyzmu, dark folku i ambientu, w których obok przejmujących partii wokalnych bardzo ważne są wspierane dyskretną elektroniką surowe akordy fortepianu oraz rozpaczliwe dźwięki skrzypiec czy wiolonczeli, to nadal nie podam żadnych znaków szczególnych, prócz zapowiedzi, że pod hasłem Soap&Skin kryją się pokłady twórczego eklektyzmu. Dlatego najlepiej sięgnąć do źródeł, po album Lovetune for Vacuum. Ale dlaczego cofamy się do muzycznego debiutu, skoro w tym roku swą premierę miała druga płyta S&S — Narrow? Oczywiście można zafundować sobie podwójną ucztę (polecam!), ale to pierwszy krążek będzie daniem głównym, drugi zaś wykwintną przekąską, po którą warto sięgnąć, gdy rozsmakujemy się nieco w nieoczywistych nutach serwowanych przez austriacką multiinstrumentalistkę. Lovetune for Vacuum to przemyślana, spójna i pozbawiona rozpraszających

>> ozdobników 13-składnikowa kompozycja. Płytę rozpoczyna patetyczny i epicki Sleep. Monotonna partia klawiszowa i nostalgiczny wokal nie ukołyszą nas jednak do snu. Tym bardziej że z każdym kolejnym dźwiękiem robi się bardziej frapująco, niewygodnie i nieswojo. Ale pomimo niedogodności nie chce się już zawrócić. A skoro brniemy w wykreowaną przez S&S rzeczywistość, to bądźmy przygotowani na industrialny chaos (DDMMYYYY), dziewczęcą niewinność (Brother of Sleep, Cry Wolf), obezwładniającą moc (Marche Funébre, Thanatos, Spiracle) oraz ostry, fortepianowy szturm (The Sun, Cynthia). Spodziewajmy się dźwięków, które wypełnią po brzegi tytułową próżnię, ale tylko po to, by po chwili wyssać z niej całe bogactwo i pozostawić przeraźliwą pustkę. Płyta ma w sobie coś filmowego. Ci, którzy mają skłonność do kojarzenia dźwięków z obrazami, powinni być nią usatysfakcjonowani. Całość z powodzeniem mogłaby być dopełnieniem onirycznych wizualizacji braci Quay czy niejednoznacznych klimatów spod znaku Davida Lyncha. Ale nie zapominajmy, że Plaschg zanim poświęciła się muzyce przez kilka lat studiowała malarstwo na wiedeńskiej Akademii Sztuki Pięknych, synestetyczny sposób odczuwania nie jest więc jej obcy. Warto również podkreślić, że Lovetune for Vacuum, choć emanuje dojrzałością, powagą i powściągliwością, jest projektem zrealizowanym przez niespełna 19-letnią artystkę, przy czym niektóre kompozycje mają jeszcze wcześniejszy rodowód (mowa o zamykającym płytę neoklasycznym utworze Mr. Gaunt Pt 1000, który skomponowała, mając zaledwie 16 lat). Plaschg ma coś, o czym większość wokalistek może jedynie pomarzyć — niekwestionowany talent. Potrafi zagrać krzykiem, fałszywą nutą, przejmującą ciszą, i jest to chyba najlepsza rekomendacja jej muzycznego debiutu. IWONA STACHOWSKA Lovetune for Vacuum Soap&Skin [PIAS] America 2009

>>recenzje

książka RECENZJA

Być jak Urszula Dudziak

Do dziś pamiętam ten zimowy poranek, gdy mama obudziła mnie do szkoły, a z radia rozbrzmiała Papaya. Energetyczna melodia w połączeniu z jedynym w swoim rodzaju głosem Urszuli Dudziak na trwałe zapisała się w mojej pamięci. Od tamtej pory już zawsze rozpoznawałam wokalistkę jako „tę, co tak dziwnie śpiewa”. Dziwnie czy nie, ale już w dzieciństwie mi się to podobało, a sentyment nie przeminął do dziś. Dlatego bardzo ucieszyła mnie wieść, że Urszula Dudziak wydała autobiografię. Oczywiście słyszałam wcześniej co nieco o jej pobycie na emigracji, małżeństwie z Michałem Urbaniakiem czy związku z Jerzym Kosińskim, ale niewiele więcej ponad to. Fragmenty czytane przez autorkę w radiu jeszcze bardziej zaostrzyły mój apetyt. I absolutnie się nie rozczarowałam. Przede wszystkim zachwyciła mnie pani Urszula, która okazała się wyjątkową, silną, pełną pokory, a jednocześnie dumną kobietą. Pogoda ducha wręcz od niej bije, nawet gdy pisze o ciężkich chwilach. Czytając wspomnienia pani Urszuli, ma się wrażenie uczestniczenia w osobistej rozmowie. W książce przeplatają się historie z różnych okresów jej życia, anegdoty oraz wyznania. Każda opowieść opatrzona jest tytułem jednego z ulubionych utworów autorki. Przy odrobinie wysiłku można nawet stworzyć sobie >>85


>> optymalny nastrój do lektury, odtwarzając sugerowane melodie, albo chociaż nucąc je sobie w myślach. A słuchając, układać puzzle z fragmentów życiorysu tej wielkiej artystki i nieprzeciętnej kobiety. Część opowieści jest żywcem przeniesiona z pamiętnika, który autorka pisze od swoich bardzo młodych lat. Te fragmenty są bezcenne, biją z nich emocje i onieśmielająca wręcz szczerość. Rozterki, wątpliwości, chwile szczęścia, troski — wszystko niezwykle autentyczne. Jak sądzę, wiele opowiedzianych w książce anegdot zawdzięczamy pamiętnikowi. Gdyby nie te zapiski, odeszłyby w zapomnienie. Są to króciutkie historyjki-perełki, takie jak na przykład o pijaczce, którą pani Urszula próbuje ocucić, biorąc ją za poważnie chorą, a ta na jej widok nuci Papayę. Najbardziej poruszające są jednak fragmenty, w których występuje Jerzy Kosiński. Odnoszę wrażenie, że to dla nich powstała cała książka. Nastrój zmienia się w bardzo intymny, trafia prosto w serce. Cytowane przez autorkę wypowiedzi Kosińskiego zdradzają jego wzruszającą bezbronność wobec uczucia do niej, a sama autorka wyznaje, że „pokochała go do nieprzytomności, oszalała na jego punkcie, wpadała przez niego w rozpacz i dotykała nieba razem z nim”. Pewnego dnia, wraz z niespodziewaną śmiercią Kosińskiego, to wszystko się skończyło. Trudno mi ogarnąć ból autorki i poczucie straty, z którymi żyje do dziś. Książka godna polecenia, i to nie tylko fanom muzyki Urszuli Dudziak. Warto posłuchać zakulisowych anegdot z historii jazzu, a przede wszystkim bliżej poznać wspaniałą kobietę — ciepłą, dowcipną i zakochaną w życiu, która jest jednocześnie talentem klasy światowej i naszym narodowym skarbem. Bardzo przypadło mi do serca jej motto: „Kiedy kładę się spać, dziękuję za piękny dzień, choć nie zawsze był piękny, budzę się rano i dziękuję za piękny ranek, bo zawsze jest piękny”. Jest jednak jedno ale… Chociaż mówi się, że nie należy oceniać książki po okładce, moim zdaniem nie można przemilczeć tego, co na okładkowym zdjęciu sztab wizażystek i fryzjerek zrobił z wizerunkiem pani Urszuli. Naturalny urok i wdzięk artystki zostały skrupulatnie zatuszowane, wskutek czego powstał klon Marthy Stewart czy innej Idealnej Pani Domu, tworzący dysonans z treścią książki. Domyślam się, że to wymóg sponso>>86

>>recenzje

ra (producenta kosmetyków), ale czy to naprawdę było konieczne? W książce zamieszczono wiele zdjęć pani Dudziak — zachwycająco pięknej, oryginalnej i naturalnej, a każde z nich lepiej nadaje się na okładkę niż ten produkt photoshopa i wizażystek. Chociaż to „tylko okładka”, to i tak szkoda, że wszechobecna komercja pokazała tu swój polakierowany pazur. ANNA LADORUCKA Wyśpiewam wam wszystko Urszula Dudziak Kayax Production & Publishing 2011

W poszukiwaniu prawdy absolutnej

Czy można połączyć logikę matematyczną i filozofię z komiksem? Czy przy pomocy obrazów, ich umownych znaczeń i towarzyszącego im języka można wyjaśnić problemy, paradoksy i wielkie idee rozpatrywane i analizowane przez największe umysły od zarania istnienia ludzkiej myśli? Wydaje się, że jest to pomysł tak karkołomny, jak przełożenie na powieść graficzną tekstu Biblii (wielu autorów próbowało już bowiem zmierzyć się z jej treścią, schodząc przy tym na manowce). W jednym i drugim przypadku, niestety, może powstać albo kilkutysięcznostronicowe dzieło, które w zasadzie bardziej by oddalało, niż zbliżało do sensu i idei przewodniej wykładni pierwowzoru, albo też mierna książecz-

ka — podająca całą treść w pigułce, bez jakichkolwiek głębszych, prowadzących do poznania szerszego kontekstu znaczeń (tak wyglądały choćby próby Jerzego Wróblewskiego i Józefa Krzyżanowskiego, którzy skusili się na odmalowanie Starego Testamentu w zupełnie innych barwach. Można powiedzieć, że jedynie obronną ręką wyszedł z tej potyczki Robert Crumb, który zaproponował Księgę Genesis w jej wersji pierwotnej, czyt. hard). Na szczęście twórcy Logikomiksu zrezygnowali z udowodnienia za wszelką cenę możliwości przełożenia na język komiksu języka logików. I chwała im za to, bo decydując się po prostu na przedstawienie historii człowieka — jego życia, pasji, wyborów, myśli, lęków czy oznak szaleństwa — twierdząco odpowiadają na pierwsze postawione przeze mnie pytanie: tak, z odpowiednim podejściem, możemy oddać logikę, matematykę i filozofię we władanie komiksu — i za pomocą jego poetyki zmyślnie, inteligentnie i trochę przewrotnie opowiedzieć o kilku ważnych kwestiach związanych z nauką, wielkimi ideami oraz historią ludzkości. Autorzy Logikomiksu (scenarzystami są matematyk i informatyk) postanowili stworzyć opowieść graficzną o Bertrandzie Russelu — jednym z czołowych, a może też trochę niedocenionym, przedstawicielu nauk matematycznych początków XX wieku, marzycielu i pasjonacie, który chciał zbudować solidne podstawy królowej nauk. Czy ziścił się jego sen? Nie do końca… Cały czas jednak walczył o prawdę, poszukiwał i kłócił się sam ze sobą, co sprawiło, że stał się idealnym superbohaterem z krwi i kości. Również dlatego spod pióra i myśli rysowników i naukowców wyszła całkiem zgrabnie i „logicznie” poprowadzona historia, która w dodatku wcale nie zyskała znamion męczącego naukowego dyskursu, a wręcz przeciwnie — autorzy nadali jej bardzo wyraźny sznyt literacki, przejawiający się przede wszystkim w zastosowaniu typowo linearnego układu treści, rozpisaniu żywych i wciągających dialogów, stworzeniu pełnowymiarowych postaci czy wprowadzeniu do historii autoreferencyjności. To ostatnie pojęcie związane jest także ze znanym paradoksem Russela. Autorzy komiksu genialnie zaadaptowali je na potrzeby swojego projektu. Zabieg ten to także największa zaleta komiksu — towarzyszenie autorom w ich rozmowach, opracowywaniu całej koncepcji czy też burzliwych dyskusjach i wynikających z nich zmian musli magazine


>> poszczególnych treści zapewnia odbiorcy niemałą frajdę i jeszcze bardziej angażuje w opowieść o samym Russelu. Autoreferencyjność w Logikomiksie wiąże się z jeszcze jednym pojęciem z teorii literatury, a mianowicie z powieścią szkatułkową. Mamy tu bowiem trzy płaszczyzny narracji — pierwsza z nich wykorzystuje wyżej wspomnianą autoreferencyjność, to historia dziejąca się „tu i teraz”; druga to punkt wyjścia właściwej opowieści — spotkanie na amerykańskim uniwersytecie w 1939 roku i wykład (czyli właściwie autobiografia) Russela wygłoszony przed naukowcami i grupą izolacjonistów pikietujących przeciwko uczestnictwu Stanów Zjednoczonych w wojnie Europy; trzecia to — wynikająca z drugiej narracji — opowieść o życiu logika i jego naukowych dokonaniach, prowadząca do puenty i swoistej tezy, że każdy z nas ma swoją prawdę i poglądy, według których postępuje i decyduje o sprawach zarówno tych prozaicznych, jak i ważkich, często mających wpływ na losy ludzkości. Klamrą dodatkowo spinającą całość jest skonfrontowanie „naukowej tragedii” Russela oraz dylematu Amerykanów dotyczącego przystąpienia do II wojny światowej z klasyczną tragedią grecką Oresteją — klamrą sprowadzającą się do prostego twierdzenia wyrażonego przez jednego z autorów: „Nie ma czegoś takiego jak łatwy problem”. To tak, jakby umysł ścisły zaczął mówić do nas wierszem, z odpowiednim rytmem i językiem zrozumiałym tylko dla humanistów. Bezcenne. Na koniec słówko o warstwie graficznej — dla jednych zbyt prostej, drażniącej, dla innych zupełnie nieważnej w kontekście całej historii. Dla mnie to dodatkowy atut projektu (choć czysto emocjonalny). Szczerze przyznam, że podczas lektury cały czas uruchamiała mi się „opcja” sentymentu i powrotu do czasów dzieciństwa, gdy zaczytywałem się w sensacyjnych i edukacyjnych opowiastkach obrazkowych z lat 80. XX wieku. Na pewno jeszcze kiedyś wrócę do tych „zeszytów”, a Logikomiks będzie wśród nich. SZYMON GUMIENIK Logikomiks. W poszukiwaniu prawdy scen. Apostolos Doxiadis, Christos H. Papadimitriou rys. Alecos Papadatos, Annie Di Donna Wydawnictwo W.A.B. 2011

>>recenzje

gra

RECENZJA

Dominion

Dominion zadebiutował w roku 2007 i przebojem zdobył rynki (oraz rankingi). Najlepiej o jego popularności świadczy fakt, że w ciągu 5 lat doczekał się 7 rozszerzeń oraz nieoficjalnej wersji internetowej. Czym tłumaczyć ten sukces? Nie jest to zasługa klimatu gry — Dominion jest go całkowicie pozbawiony, ani oprawy graficznej, lecz genialnej w swej prostocie mechaniki, która gwarantuje niesamowitą grywalność. Dominion to deck builder — podczas rozgrywki zdobywamy z zasobu kolejne karty i włączamy je do własnej talii. Każdą rundę zaczynamy z 5 kartami z talii. Możemy zagrać jedną kartę i rozpatrzyć jej opis, a potem dokonać jednego zakupu, płacąc kartami z ręki. Pod koniec rundy odrzucamy zagrane i niewykorzystane karty (z czasem zostaną one wtasowane na powrót do talii) i losujemy nową „rękę”. Kupować możemy trzy podstawowe rodzaje kart: Skarbu, Akcji i Zwycięstwa. Na koniec liczą się punkty na kartach Zwycięstwa (1, 3 i 6) oraz karty Klątwy (-1). Wygrywa osoba z największą liczbą punktów. Jednak karty te (zazwyczaj) nie dają korzyści w trakcie gry i zapychają talię. Karty Skarbu pozwalają kupować coraz droższe karty z zasobu, w tym droższe karty Zwycięstwa. Początkowo zaskakuje fakt, że karta Srebrnika (daje 2 podczas zakupu) kosztuje 3, a Złoto (warte 3) kosztuje aż 6. Przestaje to jednak dziwić, gdy przypomnimy sobie o „ręce”, liczącej tylko 5 kart (mając w talii same Miedziaki warte 1, nie będziemy mogli pozwolić sobie na zakup kart wartych 6). Trzecią kategorię kart stanowią Akcje. Po zagraniu w fazie akcji pozwalają atakować innych graczy, zwiększać ilość zakupów, dociągać nowe karty, dodawać nowe akcje, wyrzucać z talii na śmietnisko karty, które ją zapychają etc. Gra kończy się, gdy

wykupione zostaną najcenniejsze karty Zwycięstwa lub trzy dowolne stosy kart z zasobu. I to właściwie wszystko, co trzeba wiedzieć, by rozpocząć grę — pozostałe informacje zawierają krótkie opisy kart. Każda rozgrywka jest unikalna: biorą w niej udział karty podstawowe (Klątwy, po 3 rodzaje kart Zwycięstwa i Skarbu) oraz 10 losowych rodzajów kart Królestwa (głównie Akcje). Podstawowa wersja zawiera 25 rodzajów kart Królestwa, jednak obecnie na uniwersum Dominion składa się ponad 200 rodzajów kart Królestwa, które można dowolnie ze sobą łączyć. Każda rozgrywka, nawet z wersją podstawową, oferuje unikalny pejzaż taktyczny, w którym gracz musi się odnaleźć. Każdą kartę można szczegółowo opisać — z jakimi innymi kartami współgra, a z jakimi wchodzi w kolizję. W praktyce należy jednak rozpoznać interakcje między więcej niż 2 kartami. Ponadto karty inaczej pracują w zależności od liczby graczy. Czasami zmiana choćby jednej karty w zasobie powoduje, że należy wybrać zupełnie inną strategię (przykładowo rozgrywki można dzielić na te z udziałem Kaplicy i bez niej). W zależności od Królestw i obranych taktyk gra może być szybka lub niezwykle długa. Zagrywanie kart jest niemal automatyczne. W grze liczy się raczej to, jakie karty włączymy do talii, zarządzając w ten sposób proporcją i prawdopodobieństwem. Dobrze skonstruowana talia działa jak maszynka (engine), która pozwala dociągnąć wszystkie karty na rękę lub za jednym zamachem wykupić wszystkie karty Zwycięstwa. Jednak zbudowanie takiej talii wymaga czasu, uwagi i konsekwencji, a każdy gracz ma taką samą możliwość rozbudowy talii. Dominion jest czymś więcej niż łatwym i przyjemnym „grupowym pasjansem” o dużym poziomie losowości. Jest to wymagająca taktyczna gra optymalizacyjna. Nie ma tu jednak jednej strategii wygrywającej (choć po wielu testowych rozgrywkach lub korzystając z symulatorów można ją wskazać dla poszczególnych Królestw). Bardziej niż szachy Dominion przypomina szermierkę, gdzie na każdy potencjalny atak jest odpowiednia kombinacja zasłon, a losowość środowiska wymusza za każdym razem zmianę „stylów”. Interakcje między graczami bywają bardzo ograniczone, jednak wyścigowi po karty Zwycięstwa i tak towarzyszą silne emocje. Bogactwo Dominiona gwarantuje, że nawet po tysiącach rozgrywek będziemy zaskakiwani możliwościami, które stwarza mechanika. SLIMEBOT Dominion Donald X. Vaccarino Bard 2008 >>87


>>ko_moda

SiSco

Co?

Kto? SiScolorful to projekt dwóch przyjaciółek bliskich sobie niczym siostry — Natalii Radziejewskiej i Julianny Marczyńskiej.

Bezszwowe bawełniane szale w ponad 100 (jak dotąd) odcieniach, które dodatkowo są wielofunkcyjne, ponieważ sposób ich ubioru uzależniony jest od pomysłu i wizji właściciela. Można ich użyć np. jako sukienkę, spódnicę, tunikę, bluzkę czy kardigan. Szale nie są zarezerwowane wyłącznie dla pań i cieszą się powodzeniem również u mężczyzn — także każdy w SiScolorful znajdzie coś dla siebie, na każdą porę roku, dnia i nocy.

Jak? Szale wychodzą spod rąk dziewczyn, które nie tylko dbają o to, by były one wykonane z najlepszej jakości materiałów, ale i nieustannie starają się powiększać i tak już bogatą ich gamę barw.


olorful Dlaczego?

Gdzie?

Dziewczyny nie lubią szarości i nudy w tym, co noszą. Przy tym wybierają zazwyczaj rzeczy proste i funkcjonalne — właśnie takie, jakie są szale, które początkowo miały być robione na ich własne potrzeby. Późniejsze poszukiwanie nowych kolorów przyczyniło się jednak do zapoczątkowania wspólnej działalności. Można więc powiedzieć, że SiScolorful powstało z miłości do kolorów, a obecnie są one jednym ze znaków rozpoznawczych tej marki.

SiScolorful znajdziecie między innymi na Facebooku: https://www.facebook.com/SiScolorful. Zamówienia można składać bezpośrednio u dziewczyn, pisząc na adres: siscolorful@gmail. com. Szale znajdują się też w sklepach internetowych: www.shwrm.pl, www.chickitashop.com, www.conceptshop.pl oraz w sklepach stacjonarnych w Warszawie: Femi Pleasure, ul. Odolańska 10; Frenchy Store, ul. Wspólna 27a; Secret Life (of things), ul. Polna 18/20 oraz w TFH Tymczasowy Butik, ul. Szpitalna 8a.

zdolnych twórców polskiej modowej przestrzeni łowi dla Was Magda Wichrowska


TOMASZ


Z LAZAR



:






:




:


:




Tomasz Lazar jest niezależnym fotografem, członkiem ZPAF, absolwentem informatyki na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym. Od 2011 roku jest także członkiem kolektywu fotograficznego Un-posed związanego z fotografią uliczną. Uczestniczył m.in. w warsztatach prowadzonych przez Tomasza Tomaszewskiego oraz w Eddie Adams Workshop w USA. Jest laureatem konkursów fotograficznych w Polsce i za granicą (m.in. Sony World Photography Award, International Photography Award, BZWBK Press Photo, Grand Press Photo). Ostatnio nominowany w kategorii „Deeper Perspective Photographer of the Year” w konkursie International Photography Award. Zdobywca II miejsca w konkursie World Press Photo 2012 w kategorii „People in the News” oraz tegoroczny zwycięzca Grand Prix na Fotofestiwalu w Łodzi. Miłośnik kawy i dobrej muzyki. Czerpie przyjemność z przebywania z ludźmi i poświęca każdą możliwą chwilę fotografii. Obecnie ciągle w podróży.


>>warsztat qlinarny

Wakacje o smaku ajrisz Ostatnio usłyszałam, chyba w moim ulubionym radiu, że urlop to nie to samo co wakacje. Pierwsze określenie jest biurowe, sztywne i pozbawia wolny czas magii odpoczynku, natomiast drugie kojarzy się z młodzieńczym nicnierobieniem. Zgadzam się. Tak więc byłam na wakacjach! Bez upału, skwaru i opalonych pleców. Szczerze mówiąc — nie pamiętam, kiedy smażyłam się na jakiejś plaży. Zwykle błądzę miejskimi uliczkami, poznaję ludzi, nowe kultury, obyczaje. I oczywiście to, co jedzą. Chociaż na dzikim europejskim zachodzie nie zawsze udaje się dopatrzeć czegoś rodzimego. Nie przemawiają do mnie potykacze zapraszające na PRAWDZIWĄ irlandzką kuchnię. Wolałabym zjeść kiedyś irlandzkie stew zrobione przez gospodynię, która nauczy mnie podstaw swojego przedziwnego rodowitego języka albo będzie mówiła po angielsku tym specyficznym akcentem, że połowy nie zrozumiem. Ale to następnym razem. Póki co gościłam się w stolicy, której nazwę nadal nie wiem, jak poprawnie się wymawia. Bo to ani Dublin, ani Dablin. Trochę mi się to kojarzy z niemieckim ü, ale to też nie do końca to. Wracając do kuchni, właściwie wyłączyłam się na chwilę z gotowania. Europejskie stolice to przecież mekka restauracji z całego świata. Smakowałam więc. Zastanawiam się, czy gdyby w Polsce było więcej obcokrajowców, a Warszawa byłaby jeszcze bardziej multi-kulti, to czy jak za granicą bez problemu w pierwszym lepszym sklepie znalazłabym świeży humus czy chleb naan. I do tego pak choi. Kibicuję zawsze rodzimym kuchniom, ale możliwość wypróbowania czegoś z końca świata, a później przyrządzenia tego w domu jest wspaniałym doświadczeniem. Dzisiaj poszłam drogą chwytliwego hasła marketingowego, które znalazłam na ładnej dizajnerskiej paczuszce w dublińskim sklepie. Bake your memories! Dodaj jajka, masło albo jeszcze inne ingrediencje i zrób sobie irlandzki chleb albo inne cupcakes’y. Ja niestety, ograniczona gabarytami bagażu, nie mogłam przywieźć zbyt wielu irlandzkich specjałów. Przyjechały ze mną wspomnienia i smaki. Trochę irlandzkich, sporo włoskich — jak zawsze, greckich, hiszpańskich i przepysznych z morskich głębin. Utwierdziłam się w mojej miłości do owoców morza, które na wyspie oczywiście na wyciągnięcie ręki. Jadłam homary, małże na modłę francuską, syte i tłuste gigantyczne krewetki i wyśmienite wręcz, chrupiące kalmary. Mój ból żołądka mogło wyleczyć później już tylko wino. Do tego wszystkiego jeszcze łosoś. Wszędzie łosoś! Dlaczego Polska sprowadza hodowlane łososie norweskie? Dlaczego mieszkając 150 km od morza, nie mogę się zachwycać bałtycką rybą? Hipokryzja, jakiej w naszym kraju wiele…

Piłam Guinnessa, spoglądając z wysoka na drzewa Phoenix Parku, odnajdując gdzieś w oddali Trinity College. Nie przepadam za stoutem — jest dla mnie za ciężki. Jestem w stanie wypić na raz pół pinty piwa. Ale rozumiem Irlandczyków przygniatanych ciśnieniem, które mi nie pozwalało egzystować inaczej jak po trzech sporych filiżankach kawy, a im często — szklankach piwa… Nieznośną ciężkość bytu wyspiarze wynagradzają sobie pełnym relaksem i prostym podejściem do życia. Bo po co sobie utrudniać? Polacy! Jesteśmy cholernie znerwicowani! Komplikujemy sobie wszystko. Pracę zawodową, która odbija się w domu, dom, który odbija się w pracy. Żyjemy nękani wspaniałą polityką. Żyjemy od pierwszego do pierwszego. Sami to sobie, nomen omen, zgotowaliśmy. Po prostu sami. Nie mam ochoty tu wracać. Za granicą mogę sobie ulepić identyczne pierogi jak tutaj. W polskim sklepie dostanę polski twaróg. Ziemniaków wszędzie w bród, cebuli też. Dlaczego więc nie zjeść ruskich na Zachodzie? Dlaczego się trzymam już dawno zniesionych granic? Bo język polski? Bo rodzina, tęsknota? Bo sentymenty…? Dzisiaj gotuję i piekę to, co na wyspach lubię. Żałuję, że z dnia na dzień nie dostanę w moim ulubionym mieście baraniny, dlatego zrezygnowałam z próby przygotowania tradycyjnego jednogarnkowego Irish stew, czyli gulaszu irlandzkiego, na rzecz wołowego z Guinnesem. Ciasto marchewkowe cały czas kojarzy mi się z wyspami. Ta wersja jest wilgotna, delikatna i lekko piernikowa. Chmurka z mascarpone dodaje deserowi niepowtarzalnej lekkości. Ten biały „lukier” jest konieczny do pełnego wyrazu Carrot cake. Do tego pyszna i prosta oczywistość. Irish coffee — nie wsiadajcie po niej do auta ani na rower! Przepyszna na podwieczorek. Serdecznie polecam bliskie spotkanie z kuchnią irlandzką w Polsce.

>> >>106

MARTA MAGRYŚ Kulturo- i zabytkoznawczyni, muzealniczka. Z zamiłowania kucharka i amatorka kuchni fusion

musli magazine


>>warsztat qlinarny

CARROT CAKE (Ciasto marchewkowe) Ciasto: 175 g cukru trzcinowego 2 jajka 150 ml oleju o delikatnym smaku (np. rzepakowego) 200 g mąki pszennej 1 łyżka mielonej mieszanki przypraw korzennych 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej 200 g marchewki, obranej i startej na tarce o dużych oczkach otarta skórka z 1 cytryny dwie garście rodzynek garść wiórków kokosowych Polewa: 250 g serka mascarpone 250 ml śmietany kremówki 2 łyżki cukru pudru

GUINNESS BEEF STEW (Wołowy gulasz na Guinnessie) 500 g wołowiny bez kości 4 ziemniaki 2 łodygi selera naciowego 2 marchewki 1 cebula 2 ząbki czosnku 500 ml piwa Guinness 2 łyżki mąki pszennej 1 łyżka cukru brązowego 1 łyżeczka ziół prowansalskich 1 gałązka świeżego rozmarynu 2 łyżki oliwy z oliwek przyprawy do smaku: pieprz cayenne kumin słodka papryka mielona kolendra sól pieprz czarny

Rozgrzewamy piekarnik do 190°C. Okrągłą formę o średnicy 26 cm wykładamy papierem do pieczenia, a jej boki smarujemy masłem. Miksujemy cukier, jajka i olej w dużej misce, aż mieszanina będzie gładka. Przesiewamy mąkę, mieszankę przypraw oraz sodę oczyszczoną wprost do miski. Delikatnie mieszamy, a następnie dodajemy utartą marchew, otartą skórkę z cytryny, rodzynki oraz wiórki kokosowe. Przekładamy mieszaninę do formy i wygładzamy powierzchnię łopatką. Formę stawiamy na środkowej półce piekarnika. Ciasto powinno się piec 35—40 min, aż patyczek będzie suchy. Aby zrobić polewę, ubijamy śmietanę na sztywno, a następnie dodajemy serek mascarpone i cukier. Przykrywamy miskę folią spożywczą i wstawiamy do lodówki na 1—2 godz. przed podaniem ciasta. Następnie ostudzone ciasto smarujemy masą serową. Mniam!

>>

IRISH COFFEE (kawa po irlandzku) kawa 20 ml irlandzkiej whisky (np. Jameson) 250 ml śmietany kremówki 2 łyżeczki cukru pudru

Ubijamy śmietanę na sztywno z cukrem. Zaparzamy kawę i dodajemy do niej podgrzaną lekko whisky. Delikatnie nakładamy na kawę ubitą śmietanę. Sztuką jest nałożyć ją w taki sposób, aby nie rozpuszczała się w kawie, wówczas Irish coffee będzie przypominać z wyglądu irlandzkie piwo stout.

Nagrzewamy piekarnik do 150°C. Wołowinę kroimy w dość dużą kostkę. Rozgrzewamy oliwę i smażymy wołowinę, aż będzie brązowa z każdej strony. Podczas smażenia przyprawiamy pieprzem. Wyjmujemy wołowinę na talerz, a na pozostałych sokach z mięsa podsmażamy cebulę i czosnek do lekkiego zrumienienia. Następnie dodajemy mąkę i dokładnie mieszamy. Wrzucamy warzywa i zalewamy piwem. Dusimy ok. 5 min, dodajemy wołowinę, cukier, zioła prowansalskie, przyprawy (oprócz soli) i gałązkę rozmarynu. Przekładamy do żaroodpornego naczynia i wstawiamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy ok. 2–2,5 godz., mieszając co pół godziny. Po godzinie pieczenia doprawiamy stew solą.

>>107


>>redakcja MAGDA WICHROWSKA

SZYMON GUMIENIK

filozofka na emeryturze, kinofilka w nieustannym rozkwicie, felietonistka, komentatorka rzeczywistości kulturalnej i niekulturalnej. Kocha psy, a nawet ludzi.

zaczął być w roku osiemdziesiątym. Zaliczył już studia filologii polskiej, pracę w szkole i bibliotece. Lubi swoje zainteresowania i obecną pracę. Chciałby chodzić z głową w chmurach, ale permanentnie nie pozwala mu na to jego wzrost, a czasami także bezchmurny nastrój...

WIECZORKOCHA

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

-grafia. Inspiracja. Inkwizycja. Pigmalionizm przewlekły. Freudyzm dodatni. Gotowanie, zmywanie, myślenie: Import-Export. Prowadzi bezboleśnie przez życie bez retuszu. Lubi sushi, nieogarnięte koty i proces pleśnienia serów.

rocznik czarnobylski. Niedoszły, domorosły filozof. Wykonywał w życiu tyle różnych zawodów, że mógłby swoje Curriculum Vitae rozdzielić pośród kilku, niespecjalnie nawet nudnych, mężczyzn. W chwili obecnej, zgodnie z powołaniem, wykonuje wymarzony zawód aktora teatralnego. Silnie uzależniony od muzyki, niezależnie od bezsensownych podziałów gatunkowych. Brak szans na powodzenie odwyku. Wolałby oślepnąć, niż ogłuchnąć.

GOSIA HERBA

ANIA ROKITA

rocznik 1985

archeolog z wykształcenia, dziennikarz z przypadku, penera z wyboru. Zamierza wygrać w totka i żyć z procentów. Póki co, niczym ten Syzyf, toczy swój kamień. Jako przykładna domatorka stara się nie opuszczać granic powiatu, czasem jednak mknie pociągiem wprost w paszczę bestii. Uwielbia popłakiwać, przygrywając sobie na gitarze, oraz zgłębiać intensywny smak czarnego Specjala.

podgląda, podsłuchuje, rysuje www.gosiaherba.pl www.gosiaherba.blogspot.com

>>108

MARTA MAGRYŚ

IWONA STACHOWSKA

choć miała być lekarzem, z wykształcenia jest kulturo- i zabytkoznawczynią. Z zawodu muzealniczką. Z zamiłowania weekendową szefową kuchni. Uprawia pomidory i poziomki w doniczce. Marzy o wyhodowaniu drzewa cynamonowego oraz o napisaniu książki (niekoniecznie kulinarnej). Gdzie tylko może dojeżdża rowerem. Cierpi na chroniczny brak wolnego czasu. Wciąż nie może się zdecydować, czy woli wiosnę, czy też jesień. Ale chyba bardziej jesień. Bo jest brązowa.

z wykształcenia filozof, z zawodu nauczyciel od zadań specjalnych. Na co dzień wierna towarzyszka psa znanego ze skocznego podejścia do przestrzeni otwartych i zamkniętych. Wielbicielka dżdżystej aury, gorzkiej czekolady i kawy po turecku. Nade wszystko fanka Dextera.

ARKADIUSZ STERN

MAREK

germanista i hedonista. Ma cień, więc jeszcze jest. Wielbiciel ciepłych klimatów, słoni i piwa z dymkiem. U przyjaciół ceni otwarty barek. Skrywa się często pod skrzydłami Talii i Melpomeny, nie bryluje na salonach, lecz w galeriach (sztucznych), kinem delektuje się samotnie. W pracy zajmuje się wbijaniem do głów chętnych i niechętnych mowy Dietera Bohlena. Poza pracą zajmuje się głównie tym samym. W przerwach w pracy zajmuje się czymś innym.

ROZPŁOCH

rocznik 1980, filozof i ktoś lub coś w rodzaju dziennikarza. Mieszka w Toruniu.

musli magazine


WSKI SIAKO EJ LE NDRZ RYS. A

{

>>słonik/stopka

}

MUSLI MAGAZINE redaktor naczelna: Magda Wichrowska zastępca redaktora naczelnego: Szymon Gumienik art director: wieczorkocha redakcja: Gosia Herba, Anna Ladorucka, Marta Magryś, Ania Rokita, Marek Rozpłoch, Iwona Stachowska, Arkadiusz Stern współpracownicy: Adam Blank, Krzysztof Koczorowski, Andrzej Mikołajewski, Grzegorz Wincenty-Cichy, Marcin Zalewski korekta: Justyna Brylewska, Edyta Chmielewska, Magda Szczepańska, Andrzej Lesiakowski

>>109



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.