2/2010 KWIECIEŃ
>>MARCELL >>ŚLIWKA >>WIŃCZYK
{ } słowo wstępne
>>wstępniak
Ja zostaję!
K
wietniowe słońce subtelnie namawia na długie spacery, wycieczki rowerowe i wypady za miasto. Mam więc twardy orzech do zgryzienia: jak przekonać Was do wiosny w mieście? Jako zdeklarowana miłośniczka spalin, entuzjastka galerii, zadymionych kawiarni, klaustrofobicznych kin i miejskiego zgiełku, która na wsi nie potrafi wysiedzieć ani sekundy, którą drażnią owady, kumkające żaby, a podniecają klaksony i korki... mówię: IDŹMY NA KOMPROMIS! Po pierwsze, wystarczy zahaczyć o park, żeby poczuć się jak na peryferiach. Wsiadajmy na rower, ale miejski, który dowiezie nas na wystawę, koncert, do teatru. Na wycieczkę, obok kanapek z serem, zapakujmy nowości wydawnicze, a do uszu przez słuchawki sączmy świeżutkie dźwięki.
P
o co ta pro-miejska agitka? Jak wyjedziecie, będziecie żałować! W Toruniu rusza CoCArt Music Festival, do Od Nowy zawita 8. Festiwal Objazdowy WATCH DOCS — Prawa Człowieka w Filmie, a nad Bydgoszcz nadciąga atak krótkich metraży, czyli 2. edycja Short Waves — Festiwalu Polskich Filmów Krótkometrażowych. Nie zapomnijcie o galeriach i klubach. Dużo wystaw, jeszcze więcej koncertów, a w powietrzu pozytywna energia i twórczy ferment! And last but not least… 9 kwietnia do polskich kin wchodzi nowy Woody Allen, o wiele mówiącym tytule — Co nas kręci, co nas podnieca. Zawsze z niecierpliwością czekam na każdy kolejny film tego absolutnie genialnego nowojorczyka. Tym razem mistrz powraca do swojego ukochanego miasta. I chwała mu za to! I jak? Nie szkoda Wam? Ja zostaję! MAGDA WICHROWSKA >>2
musli magazine
[:]
>>spis treści
>>2
wstępniak. ja zostaję!
>>3
spis treści
>>4
>>12 >>13 >>14 >>15 >>16
wydarzenia ARBUZIA, SY, ARKADIUSZ STERN, AB, EWA SOBCZAK, ANIA ROKITA, ANDRZEJ MIKOŁAJEWSKI
na kanapie. rzeczywistość rytualna MAGDA WICHROWSKA
okiem krótkowidza. „pianistka” rulez! KASIA TARAS
elementarz emigrantki. b jak bycie pomiędzy NATALIA OLSZOWA
a muzom. platforma obywatelska MAREK ROZPŁOCH
rozjazdy. mój „american dream” ALEKSANDRA LEOŃCZYK
>>18
zjawisko. galerią ulica, odbiorcą przechodzień (ślad myśli na ścianie zostawiony) JUSTYNA TOTA
>>24
poe_zjada. bez, do-powiedzenia PAULINA DANECKA
>>26
portret. Evita Peron — mdły zapach róż MARCIN GÓRECKI
>>29
dobre strony MAGDA WICHROWSKA
>>30
porozmawiaj z nią... ludzka, malutka i intymna Z JULIĄ MARCELL ROZMAWIA MAGDA WICHROWSKA
>>32
galeria. śliwka rysuje DOMINIKA ŚLIWKA CIERPLIKOWSKA
>>46
nowości [książka, film, muzyka] MAREK ROZPŁOCH, EWA SOBCZAK, ARBUZIA, AGNIESZKA BIELIŃSKA
>>49
recenzje [film, teatr, muzyka, książka] MACIEK TACHER, ARKADIUSZ STERN, AGNIESZKA BIELIŃSKA, SZYMON GUMIENIK
>>54 >>56
sonda fotografia. promienie słoneczne ERNEST WIŃCZYK
>>66 >>68
redakcja horroskop MACIEK TACHER
>>69
słonik/stopka
OKŁADKA: FOT. IWONA BIELECKA-MARAQJA (I), DOMINIKA ŚLIWKA CIERPLIKOWSKA (IV)
>>3
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
Toruńskie CSW ze świeżym wiosennym poDmUCHEM prezentuje zbiorową wystawę 21 europejskich i amerykańskich artystów, na którą składają się projekty będące próbą uczynienia niewidocznego widocznym lub namacalnym. Na wystawie zorganizowanej dzięki współpracy z Hartware MedienKunstVerein prezentowane są m.in. nagrania odkrywcy tzw. Electronic Voice Phenomenon (EVP), stanowiące bazę dla wspólnej koncepcji projektów artystycznych poświęconych kwestii istnienia duchów i wykorzystania nowych mediów dla celów spirytystyczno-transkomunikacyjnych. Współczesne duchy odzywają się m.in. w estetyce białego szumu, „wiadomościach kodowanych od tyłu”, niewyraźnych głosach znalezionych w telefonie komórkowym czy wreszcie tekstach wykonanych przy pomocy tzw. czarnej skrzynki. Duchy, dzięki nowym mediom i technologiom, nie ograniczają się jednak tylko do obszaru dźwięku. Pojawiają się w analogowych obrazach wideo, na fotografiach, w dziełach malarskich, żarówkach jarzących się bez kabli oraz otaczającym nas Internecie… Strach się bać, duchy nie śpią, a my z nimi w CSW.
15 kwietnia o godzinie 18.00 w Galerii Autorskiej odbędzie się wernisaż wystawy malarstwa Krzysztofa Kuncy „Ze wspólnego wnętrza — dobrze widziani. Autor jest absolwentem bydgoskiego plastyka oraz krakowskiego ASP, gdzie w pracowni Jerzego Nowosielskiego otrzymał dyplom z zakresu malarstwa. W latach 80. Kunca związany był z krakowską neoromantyczną grupą Książę Józef. Jego malarstwo cechuje duża wrażliwość oraz skupienie na rzeczywistości. W jego pracach nie brak też emocji. — Artysta działa pod wrażeniem chwili, mocno przeżywa kontakt z naturą, która jest dla niego stałym punktem odniesienia — mówi Jacek Soliński. — Światło i kolor są dla Kuncy ważnymi impulsami, właśnie te elementy stanowią o sile działania kompozycji. Charakterystyczny rysunek, poddany lekkiej deformacji, wzmaga nadto ekspresję wyrazu. „Ze wspólnego wnętrza — dobrze widziani” jest malarską impresją o osobach skupionych wokół Galerii Autorskiej. Portretowani to zarówno twórcy: malarze, fotograficy, poeci, dziennikarze, graficy, pisarze, aktorzy, jak również uczestnicy wystaw. Artyści i goście — wszyscy współtworzą specyficzne środowisko
zebrane w miejscu towarzyskich rozważań. Wystawa czynna będzie do 14 maja. ARBUZIA
Ze wspólnego wnętrza – dobrze widziani 15 kwietnia, 18.00 Galeria Autorska
KAŻDA PIOSENKA TO INNA OPOWIEŚĆ
8 kwietnia w Od Nowie grupa Lao Che będzie promować swoją nową płytę Prąd stały/Prąd zmienny. Lao Che to polski zespół muzyczny założony przez byłych członków formacji Koli w 1999 roku w Płocku. Muzykę zespołu trudno sklasyfikować, gdyż miesza ze sobą najróżniejsze stylistyki. Jak zapewniają na swojej stronie internetowej muzycy, na nowej płycie Prąd stały/ Prąd zmienny każda piosenka to odrębna opowieść. Teksty są pełne wciągających, często absurdalnych historii, w których nie brakuje zabaw słownych charakterystycznych dla twórczości Spiętego. To czwarty w dorobku zespołu krążek. Fani Lao Che mogą być zaskoczeni, tym razem gitary elektryczne ustąpiły nieco miejsca klawiszom i samplerom, a bębny współgrają z automatem perkusyjnym. Realizacją nagrań zajął się Marcin Bors, współpracujący między innymi z takimi formacjami jak Hey i Pogodno. Koncert startuje o godzinie 19.00. Jako support wystąpi Radio Bagdad. Tego wydarzenia nie możecie przegapić! (AB)
ARKADIUSZ STERN Nie śpią tylko duchy. O duchach i ich mediach 27 marca–30 maja Centrum Sztuki Współczesnej „Znaki Czasu” >>4
FOT. NADESLANE
>>
FOT. NADESLANE
W CSW NIE ŚPIĄ TYLKO DUCHY
DOBRZE WIDZIANI
>>wydarzenia
Lao Che 8 kwietnia, 19.00 Od Nowa
PODWÓJNE UDERZENIE 8 kwietnia w eNeRDe oraz 10 kwietnia w klubie Yakiza wystąpią Żelki. Formacja pochodzi z Poznania. Jej skład zasilają: Jarek Krawczyk, Michał Kmieciak, Michał Poprawski i Mateusz Wysocki. Nazywają siebie „herosami komercyjnego undergroundu”, co — jak deklarują ich zagorzali entuzjaści — wpisuje się znakomicie w klimat ich twórczości. Co proponują? To zazwyczaj wyważony melanż rocka, funky, jazzu, reggae i szeroko rozumianej alternatywy. Uwagę zwraca dość osobliwa, a w wielu miejscach dowcipna warstwa tekstowa. Kto ukształtował ich artystycznie? Na majspejsie zwierzają się, że ogromny wpływ mieli na nich: „Beata Kozidrak, Piotr Kupicha i Feel, Kombii i Nowa Chylińska, Ich Troje, Pectus, Pidżama Porno, Just5, Renton, Gosia Andrzejewicz, Peja, Łzy, Budka Suflera, Iwan, Delfin, 52 Dębiec i 51 Dworzec PKP”. Chwila milczenia… Ladies and gentleman — Żelki! ARBUZIA Żelki 8 kwietnia, 20.00 / eNeRDe 10 kwietnia, 20.00 / Yakiza
ŻABKI OD NOWA Na małej scenie Od Nowy 9 kwietnia o godzinie 20.00 zagrają Smalec i jego Zielone Żabki. To propozycja dla tych, którzy tęsknią za dobrym starym punkiem i epoką, w której musli magazine
(SY) Zielone Żabki 9 kwietnia, 20.00 Od Nowa (mała scena)
SPOTKANIA MUZYKÓW IMPROWIZUJĄCYCH 9 kwietnia w bydgoskim Mózgu, a dzień później w Sali Welkiej Dworu Artusa w Toruniu zagrają formacja Sing Sing Penelope oraz legenda norweskiej sceny Pål „Strangefruit” Nyhus. Muzycy wystąpią w ramach projektu „Elektrozgrzyt — spotkania muzyków improwizujących”. Obejmuje on trasę koncertową po Polsce, warsztaty muzyczne i koncerty w Norwegii. Sing Sing Penelope przez krytyków został okrzyknięty nadzieją polskiego jazzu. Zespół założony został pod koniec 2001 roku przez muzyków grających w polskich formacjach jazzowych, awangardowych i postrockowych. W 2004 roku artyści wydali debiutancki
album zatytułowany po prostu Sing Sing Penelope. Dwa lata później ukazała się druga płyta zatytułowana Music for Umbrellas z gościnnym udziałem rewelacyjnego skrzypka Sebastiana Gruchota. We remember krzeselko to tytuł ich ostatniego krążka, którego premiera miała miejsce w lutym 2008 roku. Jak na nadzieję polskiego jazzu przystało, zespół ma na swoim koncie spore osiągnięcia. Cztery lata temu artyści prezentowali polską sztukę w ramach Roku Polskiego w Niemczech, wystąpili też w University of Oxford Club. Jako jeden z niewielu polskich zespołów jazzowych SSP został dwukrotnie zaproszony przez Mariusza Adamiaka na festiwal Warsaw Sumer Jazz Days 2005 oraz 2007. Natomiast w podsumowaniu roku 2006 w „Gazecie Wyborczej” i na portalu Onet Sing Sing Penelope zostało uznane za jedno z największych zjawisk muzycznych. Z kolei Pål „Strangefruit” Nyhus to kluczowa postać norweskiej sceny. Zainspirowany nowojorskim electro post disco ukształtował unikatowe brzmienie muzyki elektronicznej północnej Europy. Współpracując z jazzowymi muzykami, stworzył liczne albumy łączące klasykę improwizacji z elektronicznym gatunkiem jazzu.
W ramach projektu „Elektrozgrzyt” przewidziane są także warsztaty, które w Mózgu odbędą się 8 kwietnia. W ramach zajęć Pål Nyhus zaprezentuje swoje metody pracy, w której wykorzystuje innowacyjne i eksperymentalne techniki improwizacji oraz obróbki muzycznej przy pomocy nowoczesnych narzędzi elektronicznych. Liczba miejsc ograniczona, konieczne jest wcześniejsze zgłoszenie swojego uczestnictwa. Zgłoszenia, jak i wszystkie pytania dotyczące warsztatów należy kierować na adres: gorska15@gmail.com. (AB) Sing Penelope/Pål „Strangefruit” Nyhus „Elektrozgrzyt – spotkania muzyków improwizujących” 9 kwietnia, 21.00 / Mózg 10 kwietnia, 19.00 / Sala Wielka Dworu Artusa
OGLĄDAĆ BARDZO PROSZĘ Początek wiosny w Galerii Sztuki Wozownia zapowiada się dość interesująco. Od 9 kwietnia zagoszczą dwie nowe wystawy. Do obejrzenia będą prace m.in. Pascale Heliot — fascynującą się wzajemnym przenikaniem materii fotograficznego zapisu i malarstwa. Dzieła jej nie są jednak pracami stricte „after-photography”. Na ostatni jej projekt „Twister” składa się cykl obrazów opowiadających o przestrzeni w przestrzeni, namalowanych na bazie gotowych opowieści zarejestrowanych przez obiektyw aparatu fotograficznego, a następnie poddanych artystycznym obróbkom. Każdy zaś kolejny obraz inspirowany jest dziełem poprzednim i stanowi jego rozwinięcie tak, iż powstają obrazy w obrazach, miejsca w miejscach. Druga propo-
PASCALE HELIOT, TWISTER 1
muzyki słuchało się na koncertach albo odtwarzało z przegrywanych kaset magnetofonowych. Zespół powstał w roku 1987, najpierw pod nazwą Nieelektryczna Grupa Muzyczna i z repertuarem granym na rynku, a następnie przemianował się na Zielone Żabki — i już w roku 1988 zdobył pierwsze miejsce na Festiwalu w Jarocinie. Historia zespołu była jednak krótka. Po roku koncertowania w całej Polsce Żabki podzieliły się — Smalec założył punkową formację Ga Ga, a Mister grupę Positive Vibration. W 2005 roku lider-Smalec połączył oba swoje zespoły i wyprodukował krążek Fakty i Fikcje, który był już prezentowany na ubiegłorocznym Przystanku Woodstock. Teraz czas na Toruń. Ja jestem ciekawy i pewny dobrej zabawy. A Wy?
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
>>wydarzenia
zycja prezentowana jest w ramach istniejącego od 2004 roku projektu „Laboratorium Sztuki”, obejmującym wystawy indywidualne o charakterze site specific, czyli takie, których twórcy wykorzystują specyfikę miejsca. Zachęcająco brzmiące hasło „Dotykać bardzo proszę” nawiązuje do estetyki czarnego humoru. Instalacja „Overpressure of being” Stano Masary, artysty mieszkającego w Bratysławie, składa się z wielu niezależnych od siebie obiektów, których kluczowy element stanowią hiperrealistycznie odtworzone palce, zakleszczone w różnego rodzaju otworach: gniazdkach elektrycznych, wtyczkach, syfonach, kratkach wentylacyjnych, zamkach. Tydzień później do wspomnianych wystaw dołączą prace Moniki Worsztynowicz, absolwentki ASP we Wrocławiu i stypendystki Edinburgh College of Art, prezentowane pod wspólnym tytułem „in statu nascendi”, co w zamierzeniu artystki oznacza „wszystko to, co nie zostało w pełni wypowiedziane, bo nie jest w pełni poznane, doświadczone, obejrzane... ale w efekcie daje intuicyjnie przeczuwany obraz całości”. Do wydarzeń tego miesiąca, szczególnie dla miło-
>> >>5
wieczoru będzie ubiegłoroczny laureat konkursu — zespół Soima. Szczegółowe info na temat Kataru 2010 znajdziecie na: www.woak.torun.pl. ARBUZIA
EWA SOBCZAK Twister/Overpressure of being/in statu nascendi od 9 kwietnia Wozownia
KATAR AMATORA, CZYLI ARTYSTYCZNE KONFRONTACJE W tym roku Katar, czyli Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu wystartują 10 kwietnia o godzinie 17.00 w Od Nowie. Publiczność będzie świadkiem konkursowych potyczek oraz koncertu nagrodzonych zespołów. Organizatorem tego wydarzenia jest Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury w Toruniu. Kogo usłyszymy? Zespół Garmonbozia z Golubia-Dobrzynia, Grandę z Chełmży, Living On Venus z Mogilna, Menace z Gniewkowa, Neutral Noise z Solca Kujawskiego, toruńskie grupy: Mr Lajt, H5N1, Homo Faber i Zagadka, bydgoskie formacje: Mordercy P i Arytmia, z Włocławka przyjedzie Crashback oraz Killing Nullity, a z Grudziądza Wallstreet, Off The Cuff i Dechlebs. Gwiazdą >>6
Katar 2010 10 kwietnia, 17.00 Od Nowa
CZEKAJĄC NA CZEKAJĄC NA SZTORM Święto metalu w Toruniu! 10 kwietnia w Klubie Muzycznym Bunkier wystąpi grupa North. Wprawdzie zespół w tym roku świętować będzie osiemnaste urodziny, jednak pierwszy koncert zagrał w lipcu 2006 roku. Panowie, którzy wykonywaną przez siebie muzykę określają terminem crushing pagan war metal, zaatakują publiczność
stylistyki typowej dla zespołu członkom North zależało szczególnie, toteż wszystkie tworzone przez ostanie trzy lata utwory przeszły przez gęste sito. Najlepsze znalazły się na nowej płycie. Teksty do dwóch utworów z Czekając na sztorm pochodzą z dorobku poety Romana Zmorskiego, popularyzatora historii i kultury Słowian, trzy teksty popełniła Joanna Gacparska, natomiast pozostałe wyszły spod ręki Sirkisa. Koncert promujący nową płytę rozpocznie się o godzinie 19.00. Otwarcie bram o 18.30. Bilety w przedsprzedaży kosztują 15 zł i są do nabycia w Kasandra Internet Cafe przy ul. Mostowej 15 w Toruniu. Przed koncertem za wejściówkę zapłacimy 18 zł.
materiałem z najnowszej płyty Czekając na sztorm. Wszyscy ci, którzy 10 kwietnia zawitają do Klubu Muzycznego Bunkier, będą mieli szansę ocenić świeże utwory, a także przypomnieć sobie kawałki z poprzednich płyt. Obok North wystąpią black metalowcy z Moloch Letalis, Percival (wykonujący folk) oraz Percival Schuttenbach, czyli folk na metalowo. Koncert w Klubie Muzycznym Bunkier ma być eksperymentem polegającym na skompilowaniu brzmień metalowych i folkowych podczas jednej imprezy. Co z tego wyniknie? Przekonamy się 10 kwietnia. Na nową płytę trzeba nam będzie dłużej poczekać, bo aż do przełomu kwietnia i maja. Zespół North, pracujący w brodnickim EVP Studio, obecnie kończy miksy i przymierza się do wydania krążka. Materiał na płytę powstawał przez trzy lata. Założyciel, wokalista i gitarzysta zespołu — Sirkis — zdradził „Musli Magazine”, że będzie gęściej, szybciej, a zarazem bardziej melodyjnie. W utworach słychać więcej gitary, jednak zarówno pod względem warstwy tekstowej, jak i muzycznej Czekając na sztorm to kontynuacja tego, co entuzjaści North lubią najbardziej. Właśnie na zachowaniu
ANIA ROKITA North/Moloch Letalis/Percival/Percival Schuttenbach 10 kwietnia, 19.00 Klub Muzyczny Bunkier
PREMIERA W HORZYCY
FOT. MARCIN KAPUŚCIŃSKI
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
>> śników ambitnej reklamy, można uznać przegląd krótkich filmów fabularnych, dokumentalnych i eksperymentalnych, teledysków oraz animacji — „Euroshorts 2009”. Jednym z bloków jest Amerykański Film Reklamowy, czyli pokaz wyróżnionych i nagrodzonych form artystycznej reklamy telewizyjnej w istniejącym już od 17 lat konkursie Stowarzyszenia Niezależnych Producentów Reklamowych. Biorą w nim udział najważniejsi twórcy reklamy, a uroczysta gala odbywa się w najważniejszym dla światowej sztuki miejscu — nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej (MoMa).
>>wydarzenia
10 kwietnia Teatr Horzycy zaprasza na premierę humorystycznej, wielowątkowej sztuki Michała Walczaka pt. Człowiek z Bogiem w szafie. Autor za ten tekst w 2007 roku zajął II miejsce w konkursie na dramat inspirowany życiem i twórczością Jana Pawła II. Sam tytuł sztuki i nagroda sugerują poważne obcowanie z „boskością” na scenie. Bóg według autora jest tu jednak małym, nieporadnym ludkiem, ukrywającym się w szafie i uciekającym przed rzeczywistością. Na zewnątrz zdziwaczała dewotka z fobią hałaśliwości, rygorystyczny policjant, piosenki Maanam i gorączkowe przygotowania do pielgrzymki papieża — wszystko to stanowi tło dla miłosnej historii dwojga nastolatków. Bóg musli magazine
>>wydarzenia
tymczasem spokojnie zajada się w szafie pizzą z oliwkami, a przy tym obserwuje i dojrzewa do twórczych spostrzeżeń na temat ludzkości, świata i wielkich decyzji.
nego. W menu BWA znajdziemy: malarstwo, performance, rzeźbę, instalacje artystyczne, fotografię oraz video-art. Zapowiada się fantastyczna uczta dla oka!
dialog z międzynarodowymi środowiskami artystycznymi. Gorąco polecam Wam to wydarzenie, zwłaszcza entuzjastom videoblogów. ARBUZIA
ARBUZIA Człowiek z Bogiem w szafie reż. Michał Walczak 10 kwietnia Teatr im. W. Horzycy,
Od 10 kwietnia do 30 maja w bydgoskiej Galerii Miejskej BWA będzie można oglądać interdyscyplinarną wystawę „Struktura rzeczy. Struktura emocji. Struktura”. Składają się na nią prace twórców na co dzień związanych z wrocławską Akademią Sztuk Pięknych, m.in. Konrada Jarodzkiego, Pawła Jarodzkiego, Józefa Hałasa, Krzysztofa Skarbka, Zdzisława Nitki, Janusza Jaroszewskiego, Pawła Liska, Pawła Lewandowskiego-Palle i Wojciecha Pukocza. — Twórczość wrocławian, ich aktywność i często bezkompromisowość stanie się przyczynkiem do dyskusji o możliwościach artystycznych poszczególnych środowisk w Polsce — mówi Wacław Kuczma, dyrektor Galerii Miejskiej BWA. — Porównanie szerokiego spektrum realizacji twórczych z działaniami naszego regionu może spowodować uaktywnienie oraz dyskurs o stanie polskiej sztuki — dodaje. Co zobaczymy? Przede wszystkim obcować będziemy z rozmaitymi poetykami i środkami wyrazu artystycz-
Ćwiczenia wyzwalające 12 kwietnia, 18.00 Galeria Miejska BWA
UCHO NA DOTYK
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
DOKAMEROWA SPOWIEDŹ K. SKARBEK, SKACZĄCY NOSOROŻEC, 2009
WROCŁAWSKA STRUKTURA
Struktura rzeczy. Struktura emocji. Struktura 10 kwietnia–13 maja Galeria Miejska BWA
12 kwietnia o godzinie 18.00 Galeria Miejska BWA pod hasłem „Ćwiczenia wyzwalające” zaprasza na projekcję krótkometrażowych filmów video. Co zobaczymy? Performance, dokamerową spowiedź, manifest, autokreację, intymną wypowiedź, emocjonalny zapis rzeczywistości, a wszystko to zrealizowane bez udziału publiczności, prezentowane post factum. Po prezentacji odbędzie się dyskusja, którą poprowadzi Agnieszka Kłonowska z Centrum Sztuki WRO z Wrocławia. Centrum Sztuki WRO powstało w oparciu o doświadczenia oraz projekty realizowane przez Fundację WRO Centrum Sztuki Mediów. To jedyna funkcjonująca na polskim gruncie niezależna organizacja, która zajmuje się sztuką współczesną, mediami i technologią. Właśnie dzięki niej na kulturalnej mapie Polski pojawiło się Międzynarodowe Biennale Sztuki Mediów WRO. Centrum z powodzeniem wspiera działalność artystyczną i edukacyjną, z dużym naciskiem na
>>
W drugiej połowie kwietnia rozwydrzone wiosną zmysły znajdą okazję do kolejnego zdziwienia w projekcie „Tonopolis” firmowanym przez toruńskiego muzyka i animatora kultury Rafała Kołackiego, członka m.in. grupy HATI. Zainteresowania dźwiękową przestrzenią miasta, jego odgłosami, gwarem, a także niepowtarzalnością ukonkretyzowały się w trwającym kilkanaście miesięcy procesie poszukiwania i rejestracji charakterystycznych dla Torunia dźwięków. Z powstałej biblioteki wyselekcjonowane i zlepione zostały najciekawsze i najtrafniej według autora oddające atmosferę dźwiękową naszego miasta nagrania. Jak mówi on sam: „są wśród nich dźwięki wnętrz toruńskich kościołów czy ich dzwonów, odgłosy towarzyszące ważnym uroczystościom odbywającym się w Toruniu w 2009/2010 roku (w tym uroczystości związanych z ponownym powrotem Mikołaja Kopernika do Torunia), ponadto dźwięki towarzyszące charakterystycznym dla Torunia miejscom turystycznych i codziennych wędrówek, np. okolice fontanny Cosmopolis, Starego Miasta, Nowego Miasta, parku na Bydgoskim Przedmieściu i wielu innych”. W liczbie pięciu składają się one na pierwszą część płyty, zatytułowaną
Impression form the town. W części drugiej — Town Sound Trip znaleźć będzie można kolejne pięć utworów nagranych przez zaprzyjaźnionych z Kołackim artystów, którzy stworzyli je, biorąc na warsztat materiał zebrany podczas nagrań terenowych. Są wśród nich m.in. członkowie wspomnianego HATI czy Marcin Dymiter (Emiter). Dopełnieniem projektu jest strona internetowa www.tonopolis.pl autorstwa pary artystów (Ewy Aksienionek i Jacka Doroszenko), dająca możliwość audiowizualnej wyprawy po Toruniu, opartej o szereg historii w formie liniowych oraz interaktywnych animacji. Przybliżając specyfikę miasta, udostępnia także fragmenty nagrań pochodzących z wybranych miejsc na jego wirtualnej mapie. Strona dostępna będzie oczywiście każdemu zainteresowanemu (i jej ej), płyta ukaże się w wersji limitowanej do 500 egzemplarzy. ANDRZEJ MIKOŁAJEWSKI
FILMOWA BYDGOSZCZ Entuzjaści kina niezależnego powinni tłumnie pojawić się 15 kwietnia w Mózgu. To kapitalna okazja, żeby zobaczyć dokumenty made in KolorOFFon, a także oryginalne, by nie powiedzieć osobne komedie Grupy Filmowej Stealtheapple. Wtajemniczeni wiedzą, a żółtodziobów informujemy, że obie filmowe grupy spaja klamrą nazwisko twórcy — bydgoszczanina Krzysztofa Nowickiego. Na tym nie kończy się lokalny patriotyzm. Większość obrazów, które zobaczymy w Mózgu, realizowana była w minionych latach właśnie w Bydgoszczy. Wydarzeniem wieczoru bez wątpienia będzie premiera do>>7
>>
>>wydarzenia
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
kumentu Basen. Co jeszcze zobaczymy w filmowym menu? Fabuły: Jebus, Sen na jawie, Irish Pride i Oskarowy hicior oraz dokumenty: Niepośpieszni, Przez życie i Najstarszy człowiek świata. Wieczór filmowy startuje o godzinie 20.00. Po projekcji spotkanie autorskie. Nie przegapcie!
15 kwietnia, 20.00 Mózg
CZARNY WYKWIT W GARAŻU
>>8
konawcy, którzy zaprezentują się tym razem, w zdecydowanej większości tworzą muzykę na żywo”. Rzecz jasna odejście od puszczania wcześniej przygotowanych dźwięków nie idzie w parze z rezygnacją z muzyki elektronicznej w ogóle, czego przykładem zapowiedziana obecność Philippa Petit czy Asmusa Tietchensa, konsekwentnie przetrząsających sny elektrycznych owiec. Zobaczymy również Raymonda Salvatore Harmona, Antonie Chassex, grupę Post Abortion Stress, Dawida Szczęsnego i wielu innych, których poszukiwania uciekają szatkującej klawiaturze piszącego, za co chwała nieznanym bogom tych przestrzeni. Pierwszego dnia festiwalu, w piątek o godzinie 13.00 odbędzie się otwarta debata (także z za-
ANDRZEJ MIKOŁAJEWSKI 3. CoCArt Music Festival 16–17 kwietnia Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu
TRASA POZYTYWNYCH WIBRACJI
ARBUZIA
Wiosna, podobnie jak przez ostatnie dwa lata, znajdzie swój kontrapunkt w organizowanym w dniach 16—17 kwietnia w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu Festiwalu CoCArt. Impreza, organizowana w pachnących kwiatami z betonu garażach pod budynkiem muzeum, nieprzerwanie ogniskuje się wokół aktualnych trendów w muzyce eksperymentalnej i sztukach audiowizualnych. Po zeszłorocznej napęczniałej edycji tegoroczna odsłona wydaje się szukać trochę innych tonów i inaczej rozkładać akcenty. Jak mówi jeden z organizatorów, Rafał Kołacki, jest to w dużej mierze podyktowane niskim budżetem całej imprezy — powstającej przy wsparciu jedynie CSW, które od początku tego roku przeszło na skromny garnuszek miasta (Toruń Europejską Stolicą Kultury!). Lecz powodów do zmian jest więcej: „w tym roku zrezygnowaliśmy z artystów, którzy grają na laptopach. W ostatniej edycji kilkakrotnie takie projekty następowały jeden po drugim, i dla publiczności, a także dla nas, nie była to najatrakcyjniejsza forma. Wy-
matów zachęcam do zachwytu wiosną w każdym jej wymiarze.
proszonymi artystami) poświęcona sztuce nowych mediów, coraz częściej odchodzących od cyfrowej jakości, szukających brudu, taśm magnetofonowych i nagrań w terenie. Przebiśniegiem trzeciej edycji będzie zaaranżowanie Pokoju z Kuchnią (części CSW) na Chill Out Room, gdzie w próbach ponownej koncentracji pomagać będą rodzimy BWSound i dj Zipo, przyjaciel zza Odry. Będące niedawno na ustach wszystkich eNeRDe, zostając klubem festiwalowym, wzięło na siebie zagrożenia związane z niedosytem uczestników i pod swym komunistycznym sztandarem poprowadzi nas wszystkich do melanżu ostatecznego. Bilety bez zmian — 40 zł za obydwa dni festiwalu, 25 zł za jeden, więc bez poważniejszych dyle-
Jak co roku Farben Lehre rusza w trasę Punky Reggae Live. Zespół i zaproszeni przez nich goście wystąpią 15 kwietnia w toruńskim klubie Od Nowa, a dwa dni później w bydgoskiej Estradzie. Punkowcy z Farben Lehre grają ze sobą już od 1986 roku. Nagrali siedem studyjnych albumów, jednak nadal kojarzeni są ze swoim pierwszym krążkiem Bez pokory. Od 2004 roku Wojtek Wojda z zespołu organizuje trasę Punky Reggae Live, podczas której Farben Lehre zaprasza do współpracy wykonawców grających rytmy ska oraz grupy z punkrockowym pazurem. Tym razem gośćmi będą Tabu oraz wrocławski Hurt. We wszystkich miastach na koncertach pojawi się inny czwarty zespół, w Toruniu wystąpi Ananakofana, w Bydgoszczy będzie to Raggafaya. Tabu to zespół dobrze znany miłośnikom jamajskiej muzyki. Istnieje od 2003 roku i
musli magazine
>> chociaż dorobił się dopiero dwóch płyt, to ma na swoim koncie setki koncertów. Gra reggae z elementami ragga, ska i rocksteady. Występy muzyków są bardzo energetyczne, co zostało docenione podczas największego festiwalu reggae w Ostródzie w 2005 roku, gdzie zajęli pierwsze miejsce. W 2006 roku nagrali swoją debiutancką płytę jednosłowo. W styczniu zeszłego roku wydali drugi krążek Salut. Muzyka zespołu Hurt jest mieszanką wielu stylów. Kapela lubi eksperymenty i ciągle szuka nowych brzmień i aranżacji. Stali bywalcy Przystanku Woodstock i Festiwalu w Jarocinie podczas trasy będą promować swój nowy album Wakacje i prezenty. Na płycie gościnnie zaśpiewali: Kuba Kawalec z happysad, Czesław Mozil wraz z zespołem Czesław Śpiewa, Sidney Polak i Agrest. Podczas koncertu w Bydgoszczy zagra też formacja Raggafaya. Zespół powstał na początku 2007 roku, by łączyć reggae z hip-hopem, lecz dzięki różnorodnym zainteresowaniom ich muzyka to energiczna mieszanka reggae, ska, dancehallu i rocka. Podobnie jak zespół Tabu są laureatami festiwalu w Ostródzie. Punky Reggae Live startuje w Toruniu i Bydgoszczy o godz. 18.00, bilety w przedsprzedaży w cenie 25 zł
do nabycia w klubach, w dniu koncertu — 30 zł. (AB)
Punky Reggae Live 15 kwietnia, 18.00 / Od Nowa 17 kwietnia, 18.00 / Estrada
>>wydarzenia
Festiwal potrwa od 17 do 20 kwietnia. Szczegółowy program imprezy znajdziecie na stronie: www.festiwal.torun.pl. ARBUZIA 10. edycja Festiwalu Nauki i Sztuki w Toruniu 17–20 kwietnia
To już 10. edycja toruńskiego Festiwalu Nauki i Sztuki organizowanego przez Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Urząd Miasta Torunia i toruńskie Towarzystwo Naukowe. Wydawałoby się, że pomysł integracji społeczności akademickiej z toruńczykami wypali się z czasem, a festiwal spowszednieje, jednak każda kolejna jego odsłona, która cieszy się niesłabnącą popularnością, uświadamia mi, że to bardzo potrzebny obu środowiskom mariaż. Na co możemy liczyć? Jak co roku będziemy mieli okazję uczestniczyć w spotkaniach, prezentacjach, eksperymentach, dyskusjach i warsztatach z dziedziny nauki i sztuki. Wybór dyscyplin i form uczestniczenia w festiwalu jest tak ogromny, że z pewnością każdy znajdzie coś dla siebie. Warto skorzystać z tego przywileju, zwłaszcza, jeśli status studenta dawno za nami.
KINO W OBRONIE CZŁOWIEKA 19 kwietnia do Od Nowy dotrze 8. Festiwal Objazdowy WATCH DOCS — Prawa Człowieka w Filmie. Organizatorem imprezy jest Helsińska Fundacja Praw Człowieka, w Toruniu współorganizuje ją Wydziałowe Koło Nauk Politycznych UMK. Co zobaczymy podczas tegorocznej edycji? Organizatorzy deklarują, że ponad dwadzieścia najważniejszych obrazów ostatnich lat, które w twórczy i bardzo osobny sposób przedstawiają tematy mówiące o prawach człowieka. To w większości laureaci nagradzani na festiwalach filmowych na całym świecie. Więcej info o tym wydarzeniu znajdziecie na stronie: www.prawaczlowieka.umk.pl. Festiwal potrwa do 22 kwietnia. ARBUZIA 8. Festiwal Objazdowy WATCH DOCS – Prawa Człowieka w Filmie 19–22 kwietnia Od Nowa FOT. MATERIAŁY PRASOWE
FOT. NADESŁANE
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
AKCJA INTEGRACJA
ROCKOWY WIECZÓR Fanów mocniejszych dźwięków nie może zabraknąć 20 kwietnia w 7 day Pub. W tym studenckim klubie zagrają IRA oraz Carrion. Zespołu IRA nikomu nie trzeba przedstawiać. To pewnie najpopularniejszy polski band grający łagodną odmianę heavy metalu. Nazwa pochodzi z łaciny i oznacza „gniew”. Pomysłodawcą był założyciel grupy Kuba Płucisz, który — będąc fanem kapeli TSA — chciał, aby nazwa składała się z trzech liter. W czasach największej świetności, czyli w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, zespół miał okazję występować na kilku największych festiwalach rockowych w kraju, m.in. trzykrotnie na Festiwalu w Jarocinie, na Przystanku Woodstock oraz na festiwalu Odjazdy. W 1994 roku grupa, jako jedyna spośród setki polskich zespołów rockowych, została wybrana do supportowania Aerosmith. Ich najlepszą płytą jest bez wątpienia krążek Mój dom z 1991 roku. Był to album bardzo nowatorski, zespół połączył w nim melodyjnego rock’n’rolla z hard rockiem, wypracowując wówczas swój własny, charakterystyczny styl. Później zaczęli tracić popularność. Płyta Znamię, wydana we wrześniu 1994 roku, była wyraźnym ukłonem w stronę mocniejszych brzmień, zahaczających nawet o thrash metal, co niezbyt przypadło do gustu ich fanom. Obecnie zespół promuje nowy krążek 9, na którym co prawda usłyszymy mocne gitarowe utwory, jednak dużo bardziej optymistyczne niż te, do których zdążyli nas już przyzwyczaić. Czy przypadną Wam do gustu, ocenicie sami podczas koncertu. >>9
IRA/Carrion 20 kwietnia, 20.00, 7 day Pub
Z METALLICĄ DO FILHARMONII
Od 23 do 25 kwietnia Baj Pomorski świętować będzie Jubileusz 65-lecia istnienia. Zobaczymy Kopciuszka, znakomity Krótki kurs piosenki aktorskiej, Planetę zagubionych baloników i Jaskółeczkę. Ci, którzy odczuwają silną nostalgię za minioną epoką, powinni koniecznie trafić na Zebranie, czyli przywitajmy ich razem. To jednak nie koniec. O odpowiedni nastrój zadbają również Chorzy na Odrę: www.myspace.com/ chorzynaodre. Wpadnijcie koniecznie. Szczegółowy jubileuszowy rozkład jazdy znajdziecie na stronie: www. bajpomorski.art.pl. Do zobaczenia w Baju!
Dzień Białej Flagi 24 kwietnia, 19.00 Od Nowa
ARBUZIA
ARBUZIA Audiofeels 20 kwietnia, 19.00 Filharmonia Pomorska
>>10
Tego wydarzenia z pewnością przegapić nie mogą entuzjaści Grzegorza Ciechowskiego i Republiki. Najwierniejsi czekają na nie cały rok. 24 kwietnia w Od Nowie Dzień Białej Flagi, czyli coroczne ogólnopolskie spotkanie fanów zespołu Republika. W tym roku zapowiada się bardzo ciekawie. Obok koncertów i dyskusji odbędzie się prezentacja nieznanych dotąd nagrań, spotkanie z członkami zespołu oraz gośćmi specjalnymi. Informacje o szczegółach spotkania śledźcie na stronie Republiki: www.republika.art. pl. Start o godzinie 19.00. Polecamy! ARBUZIA
65-lecie istnienia Baja Pomorskiego 23-25 kwietnia Baj Pomorski
WYBIERZ KRÓTKI METRAŻ! FOT. KRZYSZTOF OPALIŃSKI
Audiofeels — tego zespołu telemaniakom nie trzeba chyba przedstawiać. Udział w programie „Mam talent” przyniósł formacji ogromny rozgłos. Zespół bez wątpienia przyczynił się także do popularyzacji mało znanego w Polsce gatunku vocal play, w którym głos wykorzystywany jest nie tylko do śpiewu, ale także do imitacji instrumentów muzycznych. Ich debiutancka płyta Uncovered to worek ze szlagierami, które zawsze obronią się przy przyzwoitym wykonaniu. Znajdziemy na
JUBILEUSZ Z CHORYMI NA ODRĘ
BIAŁA FLAGA NAD OD NOWĄ
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
(AB)
niej Tragedy Bee Gees, Otherside Red Hot Chilli Peppers czy Nothing else matters Metallicy. Warto sięgnąć po to wydawnictwo, a jeszcze lepiej spotkać się z muzyką na żywo. Jest ku temu znakomita okazja. Oktet wystąpi 20 kwietnia w Filharmonii Pomorskiej. Kogo i co usłyszymy? Marcin Illukiewicz wystąpi w roli klawiszy, wiolonczeli, puzonu i trąbki. Bartek Lehmann fantastycznie zastąpi smyki, klawisze, gitarę i trąbkę. Michał Stec to wiolonczela, gitara basowa, elektryczna oraz trąbka w jednym. Jarosław Weidner w roli skrzypiec, gitary elektrycznej, klawiszy i trąbki wypada śpiewająco, podobnie jak Marek Lewandowski — znakomicie naśladujący gitary i smyki. Patryk Ignaczak to z kolei wymarzony kontrabas i, w porywach, gitara basowa, a Michał Szajkowski to niezastąpiony naśladowca smyków, klawiszy i gitary. And last but not least… Bartek Michalak jako poruszyciel perkusyjny i mistrz efektów specjalnych. Naturalnie cała ósemka znakomicie śpiewa. Więcej informacji na temat grupy znajdziecie na stronie: www.audiofeels.pl. Ten koncert to obowiązkowy przystanek kulturalny dla entuzjastów stylu vocal play. A tak bajdełej… niezłe z chłopaków ciacha.
FOT. PAWEŁ BRAKONIECKI
>> Tego wieczoru wystąpi także grupa Carrion, znacznie bardziej undergroundowa niż IRA, jednak warto być na tym koncercie właśnie dla nich. Zespół powstał w 2003 roku w Radomiu, debiutował na lokalnych festiwalach w Rawie Mazowieckiej i Mławie i ma na koncie dwa albumy: Carrion i El Meddah. Ich muzyka to całkiem niezły rock. Nieprzekonanym proponuję przesłuchanie piosenek Sztandary Eloi czy Zapach szarości, gdzie gitary i wokal naprawdę dają czadu. Do zobaczenia na koncercie.
>>wydarzenia
Uwaga! Nadciąga atak krótkich metraży, czyli 2. edycja Short Waves — Festiwalu Polskich Filmów Krótkometrażowych. Ten dwugodzinny bydgoski pokaz to prawdziwy crème de la crème polskiego krótkiego metrażu ostatnich lat. Obok bardzo różnych tematów obcować będziemy z wielością pomusli magazine
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
>>
>>wydarzenia
kwiecień w nrd
etyk, gatunków i środków artystycznego wyrazu. Na festiwal nadesłano 150 tytułów. Były to animacje, dokumenty, fabuły, teledyski, video-art i reklamy. W Mózgu zobaczymy wisienkę z tego niewątpliwie interesującego i wielowarstwowego tortu, czyli: Kaszel Umarlaka Krzysztofa Borówki, Powrót Anny Błaszczyk, Rabbit Case Jakuba Wrońskiego, Koniec Agnieszki Pokrywki, Niewidzialnych Katarzyny Gondek, Everytime Katarzyny Kijek i Przemysława Adamskiego, Aaa Tanie wizualki Katarzyny Ługońskiej i Ewy Juszkiewicz, Psa Grześka Nowińskiego, Szczęściarzy Tomasza Wolskiego i Brzydkie słowa Marcina Maziarzewskiego. A teraz najlepsza wiadomość! Werdykt w Waszych rękach. Publiczność wszystkich miast, do których dotrze 2. edycja festiwalu Short Waves, zadecyduje o tym, który film wygra. Zwycięzca zgarnie nagrodę w wysokości 10 tysięcy złotych, a na Was czekają atrakcyjne nagrody. Więcej info znajdziecie na stronie: www.shortwaves.pl. Tego wydarzenia nie możecie przegapić. 29 kwietnia tłumnie ruszajcie do Mózgu! ARBUZIA 2. edycja Short Waves – Festiwalu Polskich Filmów Krótkometrażowych 29 kwietnia, 20.00 Mózg
>>11
>>na kanapie
Rzeczywistość rytualna >>
Magda Wichrowska
Przeczytałam w jednym z magazynów, że w czasach agonii tradycji, elastyczności, zmiany, ulotności, jednym słowem w rzeczywistości, w której niczego nie możemy być pewni, nawet cholernej e-poczty, która co rusz zmienia ustawienia (tradycyjna nie ma co zmieniać — dziura, klucz… proste), najważniejsze są rytuały. Ich powtarzalność podobno łagodzi stres i deleguje zmęczonego wyścigiem szczurów człowieka-gryzonia na łono równowagi. Z nikim się chwilowo nie ścigam, podczasowa jestem tylko w okolicach dedlajnów, ale za to uboga w kwestii codziennych obrzędów. Ze zgrozą odkryłam, że nie oddaję się żadnym. Magiczne odpadają przez mój ironiczny stosunek do wszelkiej maści zaklęć. Miłosne też, bo w tej kwestii nie uznaję rutyny i powtarzalności. O religijnych (jako zdeklarowana ateistka) nie wspomnę, a rodzinne ograniczają się do rozmów przy stole i stołu w ogóle, który był warunkiem przy ostatniej przeprowadzce. Po głębszym zastanowieniu, dwóch papierosach i podróży tramwajem, do którego wsiadam zawsze tymi samymi drzwiami, ze zgrozą odkryłam, że jednak coś jest na rzeczy. Każdy ma takie rytuały, na jakie sobie zasłużył. Moje są raczej żenujące, ale za to idealnie skrojone na miarę moich bardzo osobnych potrzeb. Okazało się, że poranny rytuał to kawa i papieros. Może mi się tynk sypać na głowę, sąsiad wrzeszczeć, że go zalewam... Zaczynam myśleć po kilku łykach kofeiny i kilkunastu haustach substancji smolistych. Dla mnie to spotkanie sam na sam jest jakimś stanem przejściowym, poczekalnią przed obudzeniem, dobudzeniem i otrzeźwieniem. Rytuałem przejścia? W pewnym sensie. Ta błaha z pozoru czynność (zdecydowanie niedoceniana), gdy jej zabraknie, może wywołać trzęsienie ziemi. Branie prysznica w stanie niedobudzenia grozi przecież śmiercią, przy dobrych wiatrach złamaniem nogi lub rozwodem. Osobnik-prysznicownik w stanie snu ślizga się na mydle, w konsekwencji łamie nogę lub grzebie się, blokując kabinę, do której dobija się współmałżonek. Ten ostatni spóźnia się na rozmowę z szefem, wywalają go z pracy za niesubordynację, ewentualnie za niedomycie i po kilku miesiącach wzajemnych oskarżeń rozstają się z powodu... kawy i papierosa.
„ >>12
Jako krytyk filmowy mam też naturalnie rytuały filmowe, a dokładnie kinowe. Nigdy nie wychodzę z sali przed końcem napisów (chyba, że mnie wywalą!). Oficjalna wersja jest taka, że z szacunku dla twórców czytam drobnym drukiem długą listę nazwisk. Prawda jest taka, że próbuję doprowadzić się do stanu używalności chusteczką higieniczną po linczu emocjonalnym na mojej osobie. No przecież nie przyznam się, że ryczałam na średniawym dramacie. A ryczę, pomimo całkiem długiego stażu kinofila i znajomości reżyserskich sztuczek. Ha! Magia kina. Do tego dochodzi szatan naszego wieku — rytualna sieć, czyli zagrożenie dla mojego życia (w realu!). Jeśli nie jestem podłączona do sieci, nie jestem w kontakcie, nie ma mnie, co gorsza, nie istnieję... Jako filozofka z zawodu bluźnię, jako pełnoprawna obywatelka wirtualnej przestrzeni z kontem na fejsbuku wyznaję, że jestem uzależniona od swoich wirtualnych awatarów, które są nieustannie in touch. Relacja face to face została zamieniona na relację face to monitor. Nic w tym odkrywczego, ale czasami trzeba powiedzieć to sobie głośno: kontakt wirtualny wyrzuca nas na margines w realu. Amen. Sami teraz rozumiecie po co mi stół. Przy tym prawdziwym drewnianym meblu spotykam się z moim prawdziwym mężem, prawdziwym papierosem (nie jakąś e-podróbą) i odbywamy całkiem realną, a nawet rytualną scenę rozmowy małżeńskiej. W końcu trzeba być człowiekiem i dać się wyspać swojemu awatarowi. Jest jeszcze tramwaj, do którego wsiadam zawsze z przodu, bo jak wsiadam pośrodku albo (nie daj boże) w drugi wagon, nigdy nie zdążę przejść na zielonym, bo mnie tłum blokuje, a spieszę się przecież permanentnie, bo awatary czekają. Żeby poczuć się lepiej w drodze, zazwyczaj gadam przez telefon. Z komórką nigdy nie jestem poza, zawsze jestem w środku. To mnie uspokaja, w końcu jestem connected. PS Felietony trawię w tramwaju, piszę na nikotynowym haju, zapijam kawą, w kryzysowych momentach zaglądając na fejsbuka.
musli magazine
”
„Pianistka” rulez! >>
>>okiem krótkowidza
Kasia Taras
Przyjaciel poprosił o pomoc w zrobieniu zestawienia „naj” filmów dekady. Jeżeli już jurorowało się na międzynarodowym festiwalu filmowym, zaproponowali ci pisanie felietonów — ba, nie raz — a teraz chodzi o podsumowanie dekady, stulecia, tysiąclecia wreszcie, to następne może być już tylko: „Babciu, na katafalk!” Zrobiłam. Nawet zgrabnie wyszło. Widzowie/słuchacze mieli głosować. Byłam pełna nadziei, bo ostatnia dekada naprawdę była interesująca: zaczęło się od Dogmy 95, potem przemądre filmy o tym, że erotyka to nie kwiatki i ptaszki (ups…, jak to zabrzmiało), czyli Intymność Chéreau i Pianistka Hanekego, wreszcie Bękarty wojny Quentina i Biała wstążka perwersyjnie inteligentnego Austriaka. Zagłosowali. Filmem dekady (vox populi, ale nie uwierzę, że w tym wypadku vox Dei) okazał się Avatar. I byłoby no comment, gdyby po pierwsze nie to, że jak ostatnia Mohikanka wierzę w widza, po drugie nawet (o dziwo i na szczęście) Amerykańska Akademia Filmowa zdecydowała, że wcale nie Cameron, tylko Kathryn Bigelow. Czyli nie Avatar, a skromny The Hurt Locker. Czyli Kathryn rulez! Kathryn Bigelow (nie, nie napiszę, że drugi po Quentinie prawdziwy facet w Hollywood, tylko że prawdziwa, bo silna, kobieta) to pierwsza reżyserka w całej historii Oscarów nagrodzona za reżyserię. Hurra! Women’s Power! Pianistka Hanekego to najlepszy film dekady. Bo wybił nas z samozadowolenia i przekonania, że już wszystko opanowaliśmy, zwłaszcza nasze ciała; i że kultura łączy i ocala. Zresztą — jak się potem okazało — Haneke będzie konsekwentnie maltretować nasze dobre samopoczucie. Erika — chłodna, dystyngowana nauczycielka muzyki, nie panuje nad swoim ciałem. A przecież ją uczono. Bo Bach, Schumann, Schubert, Wiedeń. Bo ciało jest nieważne, liczy się to, co w głowie. Erika wstydzi się swojego ciała. Nie pomogły zdobycze 1968 roku, nie pomogła odrobiona przez społeczeństwo, ale nie przez Erikę, lekcja feminizmu. Erika nienawidzi swojego ciała i dlatego je kaleczy. Zabrakło miłości do siebie, odpuszczenia sobie, zlekceważenia innych. Erika uczyła się, ale nie dorastała, edukowała, ale nie dojrzewała. Erika nigdy nie dopuściła do siebie świadomości, że ona, tak perfekcyjnie wypracowana, opanowana, mieści się w tak niedoskonałej formie,
która przecieka, boli, pragnie, jest głodna. Tak, Haneke jest jednym z wielkich moralistów kina, pokazuje, co się wydarzy, jeżeli człowiek wyprze się — z najróżniejszych powodów — tego, co niedoskonałe, i właśnie dlatego tak cudownie ludzkie. Haneke tylko pozornie nie wierzy w człowieka, skoro pokazuje takich bohaterów. Tak naprawdę głęboko wierzy, skoro nam ich takich pokazuje, że coś tam jeszcze da się ocalić. Erika ma pecha, bo spotyka Waltera Klemmera. Co miała w głowie, wreszcie może się spełnić. Fantazje były bezpieczne, rzeczywistość okazała się upokarzająca. Bo Erika mimo swojej wiedzy, nie wiedziała. Nie znała realności ciała i ciała realnego. Bo jej cielesna edukacja przebiegała między sublimacją a odwiedzaniem sex shopów. (À propos, to chyba dość typowa dzisiaj droga — jak nie fantazmat, to fantazja). Co zafascynowało Klemmera w Erice? Uroda raczej nie. Może połączyła ich kultura? (Ach, ten „zbójecki” mit o dotarciu do siebie przez sztukę: już Heloiza i Abelard, Catherine Clifton i hrabia Almasy. Nic dziwnego, że obie historie nie skończyły się dobrze. Zwłaszcza dla Abelarda). Może zafascynowała go jej wirtuozeria? Oj nie. Walter Klemmer na tzw. wrażliwego chłopca raczej nie wygląda. Już prędzej uznał, że zdobycie Eriki to kolejne wyzwanie, któremu podoła. Erika miała być pucharem ustawionym między nagrodą za jazdę na łyżwach i dyplomem ukończenia politechniki. Ale tak się nie stało, bo ciało powiedziało „nie”. Zadecydowało za obydwoje bohaterów. Dobrze, że mamy takie mądre ciała. Jeszcze jedno. Dałabym Hanekemu wszystkie Oscary świata za dwie sceny. Za oszczędność formy, gdy o spełnieniu erotycznym bohaterki świadczy jej jedna łza. I za finał, kiedy Erika wbija sobie nóż w serce. W tym geście mieści się cały ból bohaterki i cała bolesność historii.
>>13
>>elementarz emigrantki
B jak bycie pomiędzy >>
Natalia Olszowa
Właściwie to jestem dzieckiem dwóch systemów. Jak zresztą pewnie cała emigracja roku 2004. Pamiętam czekoladę na kartki, paczki z zagranicy i resztę rzeczy, których nie było w owych czasach, czyli owoców tropikalnych, coca-coli i jeansów. Aktualnie wykładam towar na półki w rozwiniętym dość mocno kapitalizmie Irlandii i stwierdzam, że gdyby na tych półkach był tylko ocet, to Irlandczycy nie przeżyliby tego, po tak wielkim boomie gospodarczym. Po prostu nie mieliby pojęcia jak. Chociaż aktualny kryzys gospodarczy może ich wiele nauczyć i ograniczyć konsumenckie zapędy. Swoją drogą, jakże prostsza byłaby moja praca, gdybym, zamiast wypełniać półki różnej maści produktami, które potem opróżnia konsumencka szarańcza, wykładała tylko ocet. Podobno uzyskaliśmy wolność dzięki obaleniu komuny, tylko jaką wolność? Od czy do? Z pewnością wolność słowa i mobilność, jeśli chodzi o poruszanie się po Europie i nie tylko. Czasem, podróżując z Irlandii do Polski, czuję się jakbym podróżowała w czasie, jakbyśmy mieli dwudziestoletnie zaległości. Wizyta w Polsce to szok temporalny, tzn. mam wrażenie, że tutaj się nikomu nigdzie nie spieszy. W Irlandii pragnę spokoju i książek, a w Polsce wkurza mnie tempo ślimaczących się ludzi. Podczas pierwszych dni przeżywam szok kulturowy, kiedy dziwi mnie mój własny język, z czasem rzecz jasna się oswajam. Uliczki mojego macierzyńskiego miasta wydają się małe, zresztą całe miasto wydaje się małe, takie na 5 minut objechania taksówką — kiedyś tak nie było, kiedyś, na tych wąskich uliczkach potrafiłam spędzać całe dnie, spacerując tu i ówdzie, zahaczając o znajomych przechodniów, galerie, koncerty, kina czy teatr. Niby nie było tego wiele, ale okazuje się, że więcej niż w mieście-stolicy. Obserwując dalej, można zauważyć, że to miejsce jest zmęczone, ci ludzie są zmęczeni, i to niekoniecznie upałem, ale po prostu życiem. A potem… czas płynie inaczej, kiedy pozwoli się mu popłynąć. Kolejny szok przychodzi wtedy, kiedy bliscy mówią ci, że nie mają z Tobą tematu. Odkręcasz wodę w kranie, a tam rdza, bo akurat rury naprawiają, szukasz kafejki komputerowej do wydruku, ani śladu, recesja. Chcesz coś kupić, musisz wymienić pieniądze, a jak przylecisz w sobotę wieczorem do kraju, to nie masz nic do otwarcia najbliższego kantoru,
„ >>14
czyli do poniedziałku. Lipa! Im częściej latam do Polski, tym bardziej jestem rozbita. Kiedyś, na samym początku, jeszcze tego potrzebowałam, teraz już mniej. Chociaż są też pozytywne aspekty domu, urlopu spędzonego na starych śmieciach — budzę się np. wtedy, kiedy chcę, a nie wtedy, kiedy muszę, na śniadanie jem jajka na miękko, takie jakie lubię, a nie paskudną jajecznicę z mikrofali z jadłodajni na rogu. Szafa — ileż skarbów kryje się w jej zakamarkach, a kalendarz zawieszony na jej wewnętrznych drzwiach przypomina mi, że to już rok następny. Stare ubrania przypominają mi stare czasy. Przeczesuję przeszłość i rozpuszczam wspomnienia. Ten sam zapach, to samo miejsce, ten sam świst wiatru w oknach. Mama jak zwykle czeka z posiłkiem, a ojciec leży na kanapie. To samo łóżko i ta sama ilość dziennego światła wpada do pokoju. Kawa z tych samych kubków, które łączą wiele wspomnień, posiłek na tych samych talerzach, zupełnie jakby czas stanął w miejscu, a przecież to nieprawda. Rodzice stali się dziadkami, a ja sama nie jestem już dzieckiem. Ten sam widok z okna, ci sami sąsiedzi, a jednak „ja” już nie ta sama. Ten sam telewizor, tylko że bardziej się psuje. Życie w tym kraju wydaje mi się takie proste — proste jedzenie, prości ludzie, proste potrzeby — i to ogólnie czyni mnie zrelaksowaną. Patrzę na swoje starocie i widzę siebie marzącą o wyjazdach pod namiot i o wystarczającej gotówce na książki, filmy czy muzykę. To już nie ja. Kim zatem jestem? Nie wiem, czy powinnam do tego wracać, po co? W tym domu przecież wszystko jest takie stare, brudne i zakurzone, zupełnie jak w domu dziadków lata temu. Mój kąt nie jest już tylko moim kątem.
musli magazine
”
Platforma obywatelska >>
>>a muzom
Marek Rozpłoch
Znów autotematyzm. Jeśli dalej tak będzie, proszę mnie wywieźć na taczce z Wiejskiej. Proszę, błagam! O szczerość, szczerą reakcję! Ale nie potrafię bezrefleksyjnie podejść do przedsięwzięcia, którym skutecznie będę się kompromitował — z każdym miesiącem głębiej, bezpowrotnie, trup polityczny i persona non grata. Na razie tylko czarna owca. Jakie jest przeznaczenie i powołanie felietonisty? Czy chodzi o misję, a może o formę — zaludnianą najróżnorodniejszym materiałem badawczo-rozwojowym? Może trzeba być trefnisiem — krygować się na siłę przed widownią i drżeć ze strachu, czy aby na pewno efekt jest taki, jaki w sprytnej łepetynie wykalkulował się w oparciu o bezkrytycznie brane za dobrą monetę przesłanki? Może? A może poproszę Szanowne Grono Czytelników o odpowiedzi przenoszone drogą ustną albo na adres musli.magazine@gmail.com? Może. Ale jeszcze nie teraz. Teraz muszę się utwierdzić w przekonaniach tak mocnych, że nie będzie mocnych, a autorzy najcelniejszych listów będą je śpiewali już tylko muzom. Czy chodzi o misję? Tradycja polskiego felietonu… Ileż tu nazwisk trzeba by wymieniać — od Prusa zaczynając, a na wzorcu Severes felietonów J. Hennelowej kończąc. Wszyscy z zacięciem społecznikowskim. Że trzeba wychowywać, ganić złe, chwalić dobre. Przywoływać przykłady à la Siłaczka, dr Judym, litować się nad biedą i zaniedbaniami administracji rządowo-samorządowej, wyśmiewać głupotę polityków, prezentować przy okazji własny polityczny program dla Polski — nie zostawiając suchej nitki na przykładach ciemnoty, nieuctwa, braku poczucia więzi z najświatlejszymi tradycjami oświeceniowymi. Felietonista jako skondensowany głos polskiej inteligencji. Wzajemne dowartościowanie, poczucie, że wbrew klęskom i pożogom — elita istnieje. I że My nią jesteśmy. Ja sam, wybierając tę rubrykę dla siebie, myślałem o czymś zupełnie innym. Chciałem mieć swoje własne prasowe M1 — do wyżycia się na maxa. Do wilczego skowytu, do przełamania wszelkich barier formalnych i treściowych, do eksperymentów, od których mnie samemu jeżyłby się włos na głowie. A tu co?
Pstro. Atawizm polski. Że trzeba, że nie da się inaczej. Czym jesteś siło, która otwierasz przede mną perspektywę publikacji całej serii mentorskich felietonów? Która nakazujesz mi wyznać, że pokonałem w swoim czasie drogę od skrajnego indywidualizmu — który mimo nieprzerwanego zainteresowania sprawami polskiemi, panie dziejku, sprowadzał mnie na złą drogę, na ulicę, wzywał do samotnej, niczym nieskrępowanej wędrówki — do głębokiego przekonania o potrzebie jego przezwyciężania. Nie przezwyciężenia, bo nie jest on zły, nie ma rogów, nie boi się wody święconej — uwierzcie, sprawdzałem. Chodzi o przekonanie, że mimo potrzeby wędrówki w pojedynkę warto próbować czegoś innego. Czego? Zaangażowania w jakąś inicjatywę w ramach trzeciego sektora, głębszego i pogłębianego przez lekturę, przez długie nocne rodaków rozmowy, zainteresowania sprawami polskiemi, panie dziejku, wzajemnego wspierania się — z tymi, którzy mimo przeciwności losu, natury, pogody itp. mają tak samo. Może warto pomyśleć już o nowym felietonie... Na nieautotematyczny temat. Np. pewne obchodzone niedawno urodziny zakończyły się nocną rodaków rozmową na temat szkodliwości, legalności i dostępności tytoniu i marihuany.
>>15
*
Mój „american dream”
>>rozjazdy
Aleksandra Leończyk
S
łynna Aleja Sław, Kodak Theather, gdzie wręczane są Oscary, natłok czarnych limuzyn i błysk fleszy — jesteśmy w Hollywood, ale trochę rozczarowani. Hollywood Boulevard to tylko długa ulica z bezdomnymi, żebrakami i tłumem turystów, bez gwiazd i namiastek wielkiego świata. Śmiejemy się, że daliśmy się zrobić w balona, aż tu nagle słyszymy: „Cześć, co teraz robicie? Chcecie przyjść na premierę nowego filmu?”. Zabawne pytanie?! Przecież jesteśmy w światowej stolicy filmów! Jasne, że chcemy! Takim sposobem, podekscytowani i trochę podejrzliwi, znaleźliśmy się na oficjalnej hollywoodzkiej premierze filmu Everyone wants to be an Italian. O możliwości zamawiania drinków i podjadania przekąsek oraz zamienieniem kilku słów z odtwórcą głównej roli Jayem Jabłońskim nie wspomnę. A jednak...
W
Stanach byłam 3 lata temu, ale — niestety — nie zostałam gwiazdą filmową. Wystarczyłoby pewnie wskoczyć do łóżka któremuś z producentów obecnych na premierze filmu, ale najpierw musiałabym się chyba uporać z konkurencją dziewczyn marzących o karierze aktorki. Do Polski wróciłam z 3 dolarami w kieszeni, co do tej pory wywołuje wesołość moich bliskich, bo przecież do Stanów jedzie się zarobić, a nie wszystko wydać. Też tak myślałam. Ale jeżeli chce się skosztować trochę wielkiego świata i żyć jak tubylcy, tzn. bez kompleksów, to — niestety — trzeba wydawać, a dolce lecą, oj, lecą. Szybko się też okazało, że niematerialne korzyści są ważniejsze. Mam tu na myśli głównie język angielski — żaden wyjazd na wakacyjny kurs do Anglii, a tym bardziej nauka w Polsce nie pozwalają tak szybko wejść na zupełnie inny poziom porozumiewania się po angielsku (amerykańsku). Nie przeszkadza nawet to, że mówiąc w obcym języku, tracimy trochę z naszej inteligencji. Grunt to poczucie humoru — nieraz ratowało mi niejedną konwersację.
M
ój „american dream” zaczął się już w Berlinie. Pierwszy raz podróż samolotem, potem nieplanowany nocleg w Nowym Jorku. Z koleżankami dziękowałyśmy Bogu za ten opóźniony lot. Linie lotnicze zafundowały nam noc w hotelu, a my wykorzystałyśmy ją na zwiedzenie miejsca, które zawsze zapierało nam dech w piersiach. Wyjście ze stacji metra na Manhattanie było jak wejście na plan filmowy amerykańskiej produkcji. Żółte taksówki, długie limuzyny, pędzący ludzie w garniturach, superszybki angielski, kolorowo, tłoczno i głośno. Empire State Building, Groud Zero, Central Park, Broadway. Do pełni szczęścia brakowało tylko Woody’ego Allena. Po licznych perypetiach, bez bagażu, z upominkiem od Delta Airlines w postaci kosmetyczki, ze szczoteczką, pastą do zębów, że>>16
Ja i gwiazda Robbina Williamsa
lem pod prysznic i T-shirtem, znalazłyśmy się w naszym hotelu w Durango w Colorado, czyli w miejscu, gdzie miałyśmy z resztą Polaków pracować w górskim kurorcie. Szef hotelu zatroszczył się o nasze samopoczucie w pubie, gdzie każdy piwosz, który wypije 100 piw, otrzymuje cegłę ze ściany pubu na własność i może ją podpisać, jak chce. Michael szybko zapoznał nas z lokalsami, Gregiem i Aaronem, a oni potem z Tonym, Markiem, Matthew, Billym, Kate, Meridith itp. — fantastycznymi ludźmi z lokalnego college’u. Nawet udało nam się zwiedzić Fort College i wejść na zajęcia. Kampus robi wrażenie, ale poziom nauczania już nie. Dwudziestokilkulatkowie uczą się, jak znaleźć książkę po przypisach w bibliotece [sic!].
K
egi piwa, wódka w plastikowych butelkach, pierwsze puffy gandzi smakowały wyjątkowo, kiedy się je próbowało podczas oglądania deszczu meteorów na wzgórzu, Święta Niepodległości z pokazem fajerwerków za 1 mln dolarów lub podczas kąpieli w jacuzzi na dachu hotelu w centrum Durango. Głównym punktem każdej studenckiej imprezy była polegająca na piciu piwa gra w beermusli magazine
>>rozjazdy
Powitanie Las Vegas Durango, gdzie pracowaliśmy, znajduje się w górach Colorado. Czuć tam klimat dzikiego zachodu. Nasz przyjaciel, który pracował w studiu fotograficznym, zabrał nas na sesję à la burdel
ponga, w której gracze rzucali piłeczkami pingpongowymi do kubków z piwem stojących po drugiej stronie stołu. Zazwyczaj w zabawie brały udział dwie drużyny, po dwie osoby każda. Celny rzut oznaczał, że drużyna przeciwna musi wypić zawartość trafionego kubka. Opróżniony kubek usuwało się ze stołu. Wygrywał ten, kto szybciej trafił wszystkie kubki przeciwnika. O tak, Amerykanie potrafią się bawić, i dzięki temu można im wybaczyć ich ignorancję na temat reszty świata — podczas rozmowy o Janie Pawle II jeden Amerykanin, udając Greka, powiedział: „Aaa..., to ten wasz król”. Amerykanie, których spotkałam, byli więc bardzo dynamiczni i aktywni, ale trochę mniej światowi. Jako że mieszkaliśmy w górach, często wybieraliśmy się na offroadowe przejażdżki jeepem, skoki z mostu do pobliskiej rzeki w porze lunchu, wspinaczki, raftingi. Amerykanie to zdobywcy, a ja dzięki nim czułam, że życie smakuje niebiańsko.
P
o 3 miesiącach „ciężkiej pracy” z naszymi przyjaciółmi wynajęliśmy samochód i ruszyliśmy na zachodnie wybrzeże. Po drodze Las Vegas, San Francisco i Los Angeles. Słynne Venice Beach, ulubiona miejscówka zdeprawowanego Hanka Moody’ego z Californication, to miejsce kultowe i świątynia lansu. Swoją drogą samo LA nie zachwyca. Jest betonowym molochem z biednymi Latynosami i Afroamerykanami, którzy zamieszkują centrum. Blichtr i bogactwo czuje się dopiero na przedmieściach. Beverly Hills, Santa Barbara to same wille, które radzę zwiedzać w ruchu, najlepiej z samochodu. Ludzie, którzy chodzą pieszo, są podejrzani, a ci, którzy obserwują czyjeś posiadłości, tym bardziej. Nie daj Boże, zauważy cię właściciel jakiejś posesji — policję na karku masz jak w banku.
Święto Niepodległości w USA nie jest tak nudne jak u nas. Nie ma tam mowy o żadnych akademiach, liczy się dobra zabawa — taki patriotyzm lubię
M
ój „american dream” trwał 4 miesiące, wystarczajaco długo, aby się zakochać i wystarczająco krótko, żeby się nie odkochać. Żyłam ze świadomością, że jestem tam na chwilę i moja przygoda się kiedyś skończy, dlatego lepiej jest korzystać z nadarzających się okazji. Najlepsze jest to, że po powrocie do Polski zdałam sobie sprawę, że taką Amerykę mogę mieć też w Bydgoszczy — wystarczy tylko trochę fantazji.
Sesja przed wozem strażackim w San Francisco — mieście, które zrobiło na nas największe wrażenie. Chyba jest najbardziej europejskie w USA >>17
*
>>zjawIsko
Galerią ulica, odbiorcą przechodzień (Ślad myśli na ścianie zostawiony) tekst i fotografie: Justyna Tota
N
ie lubią, gdy mówi się o nich „graficiarze”, bo w ten sposób zazwyczaj wrzuca się ich do jednego worka z wandalami lub pseudokibicami bezmyślnie bazgrzącymi na ścianach. I chociaż graffiti nie jest dla posłusznych osób — pisanie po murach od zawsze było wyrazem buntu, począwszy od starożytnego Rzymu, „NIE” dla tyrana cesarza, zaborcy, okupanta, ogłupiającego systemu czy wszechobecnej globalizacji — to jednak współczesny „street art” jest przede wszystkim z naciskiem na „art”, gdzie nie trzeba doszukiwać się ideologii. — Jasne, że moje dzieła niosą jakiś przekaz, ale często jest to po prostu zachwyt formą — mówi Bamsk, bydgoski writer (czyli artysta zajmujący się profesjonalnie graffiti). — Poza tym to znakomity sposób autoekspresji — wyrażenia siebie. Szczerze lubię narzędzia, jakimi operuję, i po prostu kocham samą czynność malowania. Ostatnio jest to też dla mnie droga rozwoju artystycznego, i głównie takiego. „Street art” to zwykle relacja między anonimowym autorem a bezimiennym odbiorcą, przechodniem. Bywa więc, że writerzy tworzą pod osłoną nocy albo w miejscach, które są rzadko uczęszczane i mieszkańcy dopiero po jakimś czasie odkrywają lokalne perełki graffiti. Jednak coraz częściej artysta działa „legalnie”, nie musi się ukrywać, więc wszyscy go widzą. Jak to jest, miał okazję przekonać się Bamsk, który na przełomie grudnia 2008 i stycznia 2009 na mro-
zie (13 kresek poniżej zera!) malował portret dziewczyny na ścianie osiedlowego garażu, tuż przy ruchliwym skrzyżowaniu. — Reakcje ludzi były bardzo różne. Od oburzenia po zachwyt — wspomina. Można jednak śmiało powiedzieć, że polskie społeczeństwo staje się coraz bardziej otwarte na „street art”. Niecałe osiem miesięcy później Bamksa malującego ścianę przy ul. 20 Stycznia ludzie poklepywali po plecach, mówiąc: „Dobra robota! Wreszcie coś się dzieje”. Mało tego, powstaniu temu graffiti nie przeszkodził nawet fakt, że ściana należy do klasztoru Klarysek. — Początkowo o tym nie wiedziałem, po prostu spodobała mi się lokalizacja — wyjaśnia Bamsk, który na klasztornej ścianie wymalował anielskich trębaczy, anielicę oraz Matkę Boską z dzieciątkiem Jezus w otoczeniu archaniołów grających na skrzypcach, lutni… — Miejscówka pomiędzy teatrem, filharmonią i akademią muzyczną wymusiła niejako korespondencję z otaczającą je przestrzenią. Działania tego typu pokazują, że czasem da się obejść sztywne zasady tak, by wszyscy byli zadowoleni. A zadowoleni są rzeczywiście wszyscy, także była już siostra przełożona bydgoskich klarysek. — Na ścianie klasztornego muru często pojawiały się napisy niegodne tego miejsca i ludzi cywilizowanych, dlatego bardzo ucieszył mnie pomysł, by ta ściana została pomalowana przez młodego człowieka. Nazwiska nie ujawniał, a ja poprosiłam jedynie, abym przed podjęciem pracy mogła obejrzeć projekt, który od razu zaakceptowałam — wyznaje nam siostra Maria Bonawentura
>>Sprinterzy
Czy dwóch biegaczy dogoni tego, który jest już za ścianą kamienicy? O tym wie chyba tylko Tone (Robert) z grupy „City2City”
>>18
musli magazine
>>
>>zjawisko
Pawęzka, która wraz z trzema innymi klaryskami w listopadzie wyjechała z misją utworzenia klasztoru w Kazachstanie. Siostra przed wyjazdem zdążyła jednak zobaczyć efekt końcowy, który bardzo się jej spodobał.
O
ile legalne graffiti może się podobać mieszkańcom czy władzom miasta, uspokojonym, że nie została zamalowana ściana, na której pojawienie się graffiti mogłoby wzbudzić kontrowersje, o tyle wśród samych writerów zdania na temat legalizacji są podzielone. — Tak naprawdę graffiti jest cały czas nielegalne, bo prace wykonywane legalnie nie do końca mogą wpisywać się w to zjawisko. Writerzy, którzy biorą udział w legalnych jamach, raczej nie traktują tego zbyt serio. To jakby przyrównać poligon wojskowy do realnego pola bitwy — twierdzi Bamsk, który przyznaje, że momentami sam nie wie, co myśleć o swoim buncie, który z biegiem czasu stał się legalny. — Czasami mam wrażenie, że niejako się „skończyłem” w momencie legalizacji działalności. Z drugiej strony to, co teraz robię, jest warsztatowo o wiele lepsze od początków... Wątpliwości co do zalegalizowania swojego artu nie ma Pain. — Jestem perfekcjonistą. Lubię przyłożyć się do mojej pracy, dlatego zawsze każdemu malunkowi poświęcam jak najwięcej czasu, co w nielegalnym graffiti jest niemożliwe — argumentuje Pain, działający w bydgoskim Stowarzyszeniu Stumilowy Las, które we współpracy z writerami z całego kraju ma na swoim koncie największe w Polsce murale, udowadnia tym samym, że „street art” może istnieć na zasadzie dogadania się z władzami miasta. — To nie jest tak, że legalny „street art” to malowanie pod czyjeś dyktando. Do urzędnika albo właściciela kamienicy przychodzimy z konkretnym projektem, który albo ktoś akceptuje, albo nie. A jeśli mówić o kompromisie, to jest on wyłącznie w stronę odbiorców, bo zdajemy sobie sprawę, że przeciętnego przechodnia nie zaciekawią typowe litery graffiti. Dlatego też w naszych pracach więcej jest postaci, a litery wplatamy w tło, tak by każdy był zadowolony — wyjaśnia Pain. Tak oto w centrum Bydgoszczy powstała już cała galeria budynków z legalnie wymalowanymi postgraffiti, jak np. Śniadanie mistrzów na ul. Piotra Skargi, Ptasiek, Zamilcz czy najświeższy Piotruś Pan — czyli malowidło na szczycie 10-piętrowego bloku przy ul. 3 Maja, które sprawiło, że nawet lokatorzy czwartego piętra znaleźli się w domku na drzewie.
>>Piotruś Pan
Przy tym gigantycznym postgraffiti na ścianie wieżowca przy ul. 3 Maja w Bydgoszczy przez siedem dni pracowali writerzy z całego kraju: Bezt (Turek), Rainer (Łódź), Chylo, Boier, Kome (Olsztyn), Proembrion (Olsztyn, Gdańsk), Pain (Bydgoszcz), Tone (Bydgoszcz, Poznań), Pener (Olsztyn). Chłopacy zużyli 350 puszek farby >>19
>>
>>zjawisko
— Murale to już inny poziom twórczości. Trudno określić je mianem graffiti, ale jak najbardziej wpisują się w „street art” — mówi Bamsk i dodaje: — Mam wielki szacunek do Marcina (Marcin Płocharczyk, koordynator w Stowarzyszeniu Stumilowy Las organizującym legalne akcje „street artu” — przyp. red.). Kilka lat temu sądziłem, że w naszym mieście jest to po prostu nierealne. On myślał inaczej i zrealizował nie jeden, a kilka takich projektów. Przyznam, że mnie wtedy rozwaliło. Co więcej — jak powiedział ktoś z etam cru — Bydgoszcz bardzo szybko się w tym rozwija.
J
ednak gród nad Brdą, gdzie z jednej strony prezydent miasta rozdaje nagrody finansowe za złapanie „graficiarzy” na gorącym uczynku, a z drugiej — coraz chętniej oddaje ściany w ręce writerów, stolicą polskiego „street artu” jeszcze nie jest. Może dlatego, że wciąż za mało tu artystów… — Do każdego projektu zapraszamy znajomych z całego kraju — mówi Pain, który przyznaje, że nie jesteśmy jednak pod tym względem wyjątkiem. Także bydgoscy writerzy są zapraszani do innych miast: — Na przykład jesienią ubiegłego roku pozostawiliśmy ślad w postaci muralu w Olsztynie. Żeby jednak być artystą wielkich powierzchni, oprócz talentu trzeba lat ćwiczeń. — Dlatego mamy ścianę przy MDK-u nr 4 przy ulicy Dworcowej, gdzie młodzi zanim zaczną malować otwarte przestrzenie, szlifują swój warsztat pod okiem doświadczonych writerów — mówi Pain, który śmieje się na wspomnienie swojego pierwszym graffiti: — Zrobiłem je w piwnicy domu. Było kompletnie nieudane, bo malowałem nieprofesjonalnymi farbami, które w ogóle nie kryły, za to tworzyły spore zacieki. Z podobnym dystansem swoje pierwsze kroki wspomina Bamsk: — Pierwszy raz kupiłem farbę chyba w wieku 15 lat. To było dosyć śmieszne i typowe psikanie na tyłach pobliskich garażów. Każdy to chyba przerabiał. Nasi rozmówcy — Pain i Bamsk — zgodnie twierdzą, że stolicą, jeśli nie światowego to na pewno europejskiego, „streetu” jest Berlin. Warto jednak dodać, że „street art” nie wszędzie jest taki sam. — Profesjonalne prace południowo-wschodniej Azji są inne niż te europejskie — zauważa Bamsk, który w zeszłym roku swoją kreskę pokazał w Manili na Filipinach. — Tam „street art” częściowo inspiruje się innymi rzeczami. Ma w sobie więcej wpływów etnicznych niż podkultury. To właśnie mnie ujęło. Zdaniem Bamska — który w ostatnim czasie powklejał nieco swoich prac w Wiedniu, Rzymie, Mediolanie, Brnie czy Budapeszcie — względem innych nie musimy mieć żadnych kompleksów, bo także w Polsce nie brakuje znakomitych writerów, jak chociażby przedstawicieli m-City, Petera Fussa, Czarnobyla, Monstfura czy 0-700 team. — Polski „street art” jest na dobrym poziomie i się >>20
musli magazine
>>
>>zjawisko
rozwija — twierdzi nasz rozmówca. Skoro tak, to dlaczego wciąż do Berlina bliżej nam jednak pod względem kilometrów niż jakości graffiti? — Nie lubię generalizować, ale jako naród jesteśmy skłonni do podcinania sobie skrzydeł. Bardzo mi to przeszkadza w tym kraju — mówi otwarcie Bamsk, który mimo wszystko dostrzega w Polsce możliwości dla writerów. — Wielokrotnie byłem sceptyczny do wielu akcji, których się podejmowałem. Co ciekawe, w większości zakończyły się sukcesem, bo tu, na naszej polskiej ziemi, znalazły się osoby, które „street art” ciekawi. Niezależnie jednak od zakątka świata writerzy uchodzą za ostatnich artystów, którzy nie biorą pieniędzy za to, co robią. — W zjawisko graffiti jest wpisany nie tylko bunt, ale i pewna aspołeczność — twierdzi Bamsk. — Artysta, skazując się na alienację społeczną, uniemożliwia tym samym otrzymanie uznania czy jakichkolwiek benefisów za swoją twórczość. To czyni go prawdziwym artystą, który tworzy dla siebie, nie oczekując na zapłatę.
N
>>Mroźną zimą powstawała na ścianie osiedlowego garażu dzień po dniu malowana ręką Bamska
ie da się jednak ukryć, że współczesny „street art” to już nie tylko strefa (legalnej lub nie) twórczej ekspresji. Coraz więcej przedsiębiorców za pomocą „street artu” chce oryginalnie zareklamować swoją firmę, by była bardziej widoczna w gąszczu rynkowej konkurencji. — Maluję i nierzadko robię to, by czerpać z tego profity. W życiu chyba o to chodzi, by robić to, co się lubi i jeszcze móc na tym zarabiać, bo przecież jak każdy muszę z czegoś żyć — mówi otwarcie Pain, który projektuje i maluje graffiti i postgraffiti na ścianach pokoi, sklepów, a nawet na karoserii aut czy sprzęcie car audio, w zeszłym roku brał udział w wielkiej kampanii dla marki Grolsh. Bamsk przyznaje, że i on od pewnego czasu wykonuje wiele zleceń dla restauracji czy komisów samochodowych. Jest jednak pewne „ale”, które różni te prace od prawdziwego „street artu”: — Nie traktuję tego w kategorii artystycznego portfolio — ucina krótko. Zapytany, czy zatem w najbliższym czasie „zaopiekuje się” ścianą, która wzbogaci jego artystyczną kolekcję prac, odpowiada tylko, że szykuje coś większego na bydgoskim Śródmieściu. Nie mniej tajemniczy jest Pain. — Na razie niczego wielkiego nie planujemy, ale nie jest powiedziane, że jakiejś akcji w tym roku nie zrealizujemy — mówi writer zaprzyjaźniony z bydgoskim stowarzyszeniem. Zresztą samemu Painowi pomysłów też nie brakuje: — Swego czasu myślałem o stworzenia wielkiej trójwymiarowej strzały, która w całości byłaby pokryta graffiti, ale schowałem ten pomysł do szuflady na później. Zdarzyło się zrobić kilka rzeźb z gliny. Co mogłoby być dla mnie wyzwaniem? Na pewno czymś interesującym byłoby wykonać graffiti idealnie wkomponowane w architekturę zabytkowej kamienicy… >>21
>>
>>zjawisko
>>Olszyn (z Archiwum Paina)
Ściana w Olsztynie wymalowana jesienią przez Paina oraz pozostałych writerów grupy „City2City”
>>22
musli magazine
<<
>>zjawisko
>>Śniadanie
mistrzów przy ul. 3 Maja mogło się udać tylko dzięki ekipie w składzie: Bezt, Tone, Chylo, Boier, Pener, Fokz, Neia, Pain
>>Sssłowo było
na początku: ZAMILCZ, czyli mural na ścianie kamienicy przy ul. 3 Maja w Bydgoszczy
>>23
>>
>>poe_zjada
bez
życia bez wspólnych znaczeń bez pretensji bez przeinaczeń bez upojeń zakwita bez ciebie nie ma on jest
to bez znaczenia tak zmienia zmienny bez raz go nie ma raz bywa raz jest
bezwonny i beznadziejny więdnie gdzieś bez rąk przepada - bezrada i bezwstyd łez dziękuję ja bez to bez znaczenia tak zmienia zmienny bez raz go nie ma raz bywa raz jest
bez sensu nadaje bukiety z oddali w dłoń innej kobiety bez złudzeń beze mnie bez i bywa i jest to bez znaczenia tak zmienia zmienny bez raz go nie ma raz bywa raz jest >>24
musli magazine
”
>>poe_zjada
do-powiedzenia
niewiele zostało ciało - na raty wierność - na straty miłość - na słowo życie - na nowo do powiedzenia - do wiedzenia do znania - nazwisko w domyśle - bliskość bez pamięci - słowa od-nowa
PAULINA DANECKA STUDENTKA IKP UW ORAZ WSP UMK. SPOJRZENIE INTERMEDIALNE: ANTROPOLOGICZNO-ARTYSTYCZNE (KSZTAŁTOWANE NA TRASIE: TORUŃ—SOCHACZEW—WARSZAWA ORAZ W ROZJAZDACH SLAMOWYCH: ŁÓDŹ—WARSZAWA—TORUŃ—BYDGOSZCZ—SOPOT. WIELOKROTNA FINALISTKA POJEDYNKÓW POETYCKICH ORAZ ZWYCIĘŻCZYNI AHE SLAM TOUR — UHONOROWANA NAGRODĄ GŁÓWNĄ KONKURSU: WYDANIEM DEBIUTANCKIEGO TOMIKU WY-UST-DANIE. WIERNA INTERPUNKCJI ORAZ ZASADZIE: PRÓCZ JĘZYKA NIC SKUTECZNIE NIE DOTYKA — IDZIE, ALE...
>>25
*
Evita Peron — mdły zapach róż
>>portret
B
uenos Aires, dzielnica Palermo. Ładne kamienice, trochę inne niż w ścisłym centrum. Tu czuje się spokój — miejski zgiełk, blichtr zostawiłem gdzieś tam, za sobą. Idąc chodnikiem w cieniu drzew, człowiek odpoczywa. Krok po kroku zbliżam się do tego miejsca. Już stoję przed, Muzeum Evity objawia się. Nie zaskakuje swą wielkością. Wszystko mieści się w byłym domu dla samotnych matek — nawet wzruszam się tym faktem. W środku zdjęcie za zdjęciem, na ścianach widnieją — wręcz uderzają — cytaty: „moje życie rozpoczęło się, gdy poznałam Perona”. Odnosi się tylko jedno wrażenie: ona była wspaniała. Wszystko uzupełnia unosząca się woń — najpierw miłe doznanie, ale z czasem drażni. Zaczyna się od lekkiego niesmaku, a później już tylko mdli.
M
aria Eva Duarte, nazwana pieszczotliwie Evitą, to ikona niemal na skalę religijną. To ona stała na balkonie i przemawiała do tłumu, pomagała biednym, rozkochała w sobie naród; Argentyna ma za nią nie płakać, bo ona i tak jest zawsze przy niej. Mistrzowska kreacja swojej osoby. Na ile prawdziwa, na ile sztuczna? Połączenie pomagającej „matki narodu” z suknią od Diora. Sprzeczność? Historia zapamiętuje osoby wyraziste i Evita raczej miała tego świadomość. Wszystko zaczyna się na prowincji, z dala od wielkiego świata, jakim wówczas było Buenos Aires. Eva — jeszcze nie Evita — rodzi się w biednej rodzinie. Choć trudno tu mówić o rodzinie, gdyż była nieślubnym dzieckiem. Posłużmy się odpowiednią nazwą dla tamtych lat: była po prostu bękartem. Wydaje się, że ów problem „niepełności” rodzinnej będzie ciążyć przez całe jej życie. W pewien sposób zrobi ona nawet atut ze swojego pochodzenia; ale o tym później. Wszystkim zajmuje się matka, która pracuje na utrzymanie pięciorga dzieci. Jest ona przykładem tej latyno-amerykańskiej matrony, która robi wszystko, aby jakoś związać koniec z końcem, aby kształcić dzieci, w celu zapewnienia im lepszej przyszłości. Eva ma szczęście — idzie do szkoły. Już wtedy wykazuje swój talent aktorski. W wieku 15 lat wyrusza do Buenos Aires, tam ma spełnić swój sen o wielkiej sławie. Nawet nie podejrzewa, jaką rolę przyjdzie jej zagrać. Niestety, początki są zawsze trudne. Dostaje angaż jedynie jako aktorka drugoplanowa. Wydaje się, że spełnia się w słuchowiskach radiowych. Życie w stolicy nie jest jednak łatwe. Eva głoduje, co odbija się na jej wyglądzie. Mimo to jest ładna, jej delikatne rysy zostają zauważone przez fotografów, ponoć również tych od zdjęć pornograficznych. Możliwe, że pomówieniem jest także, iż pracowała jako — oględnie rzecz ujmując — „dam do towarzystwa”. Została zgwałcona, co spowodowało liczne powikłania — nie będzie mogła odbywać stosunków seksualnych, zapomnieć musi również >>26
o rodzeniu dzieci. Przeciwności losu nie przeszkadzają jej jednak w karierze. Wiedzie się jej coraz lepiej. Staje się gwiazdą radia, ludzie zaczynają ją kojarzyć. Dobrze zarabia i wspomaga swoją rodzinę.
N
a razie wystarczy tej biografii, wiemy już sporo. Eva była biedna, jej życie nie było kolorowe. Miała marzenia i udało się jej je spełnić. Dzieciństwo to ważna sprawa, przy tworzeniu swojej nowej roli; pamięć o nim została skrzętnie wykorzystana. „Najsilniejsze uczucie, które zawsze determinowało mój rozum i moje życie, to bunt przeciwko niesprawiedliwości” — te słowa znajdujemy w jej książce zatytułowanej La Razon de mi vida. Wydają się one kwintesencją jej działania, przesiąkniętego populizmem, ale postrzeganego jako altruizm. Dalej czytamy: „Doskonale pamiętam smutek, jaki mnie opanował, kiedy odkryłam rzeczywistość, całkowicie dla mnie nowy podział świata na biednych i bogatych”. Przekładanie swoich złotych myśli na działanie Eva rozpoczyna na zorganizowanym przez siebie balu dobroczynnym na rzecz poszkodowanych w trzęsiemusli magazine
>> niu ziemi. Tam spotyka swojego przyszłego męża Juana Perona, który niedługo stanie się prezydentem Argentyny. Wyrazem jej przyszłych planów była rola w filmie La Prodiga o kobiecie, która poświęciła swoje życie na rzecz biednych dzieci. Wychodząc za Perona, otworzyła sobie drogę do grania tej roli w realnym życiu. Eva staje się Evitą — tak nazywać ją zaczynają robotnicy, na rzecz których podjęła się walki. Jej przeszłość — czytaj: trudne dzieciństwo — jest przecież tak podobna do tej z życia zwykłych, biednych ludzi. Jest — jak sama mówiła — „tylko prostą kobietą, wróblem w olbrzymiej gromadzie innych wróbli”. W sukniach od najlepszych projektantów, z zapachem Chanel 5 na nadgarstku, prosto od manikiurzystki, rozpoczyna swoją wielką pracę dla ludu (sic!). Haruje całymi dniami, prawie nie sypia, od rana spotyka się z przedstawicielami najniższych klas społecznych, tzw. grasitas, buduje szkoły, centra medyczne, domy dla samotnych matek, na Trzech Króli rozdaje zabawki i ciasteczka. Zamiast samolotu wybiera statek, gdyż dochodzą do niej słuchy, że płyną nim emigranci z Włoch. Nie boi się zadawać z trędowatymi, odwiedza chorych w szpitalach, robotni-
>>portret
ków w czasie pracy w fabrykach, walczy o prawa kobiet, tworzy feministyczny odłam partii swojego męża. Wszystkich miłosiernych czynów nie sposób wymienić. Evita po prostu oddaje się Argentynie, czuje, że ma misję: „Staram się z całych sił, aby moje ciało stało się pomostem prowadzącym do ludzkiego szczęścia. Przejdźcie po nim”. Jej działalność spotyka się z krytyką oligarchii. Pomaga ludziom nie za swoje pieniądze, wykorzystuje fundusze państwowe i wpływy na konta jej fundacji. Członkowie jej rodziny otrzymują prominentne stanowiska. Kiedy pojawiają się jej zdjęcia zrobione przez Gisčle Freund, na których to wybiera pierścionki z bogatej kolekcji biżuterii albo ociera się o miękkie futra wiszące w szafie, pojawiają się głosy sprzeciwu. Evita nie lubi bogaczy, ale w swoim życiu pośród świecidełek i aksamitnych sukni nie widzi nic niestosownego — w ten sposób przecież chce pokazać, że sen o Kopciuszku jest możliwy. Na swoich przeciwnikach lubi się mścić, finguje zarzuty, zamyka ich firmy, osadza w więzieniach: „Najdziwniejsze jest to, że nie cierpiałam bardziej dlatego, że są biedacy, ale dlatego, że są także bogacze”. >>27
N
>>
>>portret
awet nieuleczalny rak i perspektywa bliskiej śmierci nie zniechęcają jej do pracy. Ostatki sił poświęca pokrzywdzonym. Lud ją wielbi, chce, aby została wiceprezydentem u boku swojego męża. Niestety, stan zdrowia jej na to nie pozwala, jednak agituje na rzecz małżonka. Słaba wykrzykuje do zebranych z balkonu: „Pragnę, aby mój lud wiedział, że jesteśmy zdolni umrzeć za Perona, a zdrajcy niech wiedzą, że sami, własnymi rękoma, wymierzymy im sprawiedliwość”. Wobec Perona odegrała podobną rolę jak wobec ludu: „Kiedy jądra Peronowi opadają, jestem tu po to, aby je podnieść na właściwe miejsce”. U kresu życia pisze testament, w którym znajdujemy chwytające za serce wyznania, kolejny dowód jej poświęcenia: „W ostatnich słowach powtarzam to, co wyznałam na początku: chcę żyć wiecznie dla Perona i mego ludu”. Umiera w wieku 33 lat, jak Jezus. W myślach pojawia się plan wybudowania mauzoleum, jakieś 137 metrów wysokości. Jej zdjęcie wisi niemal w każdym domu biednego Argentyńczyka. Evita żyje wiecznie.
W
ychodzę. Idę ponownie tą samą drogą. Jest już popołudnie, słońce wydaje się przyjemniejsze. Nawet nie zdaję sobie sprawy, jak długo tam byłem — chyba za długo. Muszę czymś zabić to wrażenie, jakoś od dziecka nie lubię słodkich zapachów. Siadam w najbliższym barze, zamawiam kawę — gorzkie odczucia mają to do siebie, że zabijają słodycz. Dosiada się do mnie nieznajomy. Chłopak twierdzi, że sporo wie na nurtujący mnie temat. Pytam go, kim jest tak naprawdę Evita dla Argentyny. Chwila ciszy, zastanowienie, kontemplacja. Stwierdza, że należy ona do panteonu bohaterów narodowych. Dla niego historia tego kraju to osobowości, nie wydarzenia. Dokonuje on podziału Ameryki Łacińskiej na trzy obszary: kraje, które chełpią się swoimi dawnymi przodkami, głównie Inkami, następnie Brazylia, kraj, który patrzy tylko w przyszłość, i Argentyna, która zapatrzona jest w swoją historię, ale nie tak daleką, tę z okresu świetności lat 30.—40. Do okresu tego należy Evita. Jest ona wytworem ideologizacji, polityki, laleczką Perona, która była potrzebna do spełnienia jego zamysłu zespolenia z ludem. Stała się ona mitem już za życia, jest ikoną do dzisiaj. Chłopak zwraca moją uwagę na miejsce, w którym jestem. Rozglądam się. W tym mieście rzeczywiście jest coś, co niepokoi. Taka nostalgia. Według niego unosi się tu tęsknota za tamtymi latami, a więc również za Evitą. FOT. MARCIN GÓRECKI
P
owoli kończę kawę. Odstawiam filiżankę, odsuwam na bok. Biorę serwetkę i usuwam czarne pozostałości z ust. Dalej coś krąży mi w nosie, ten zapach pozostaje na długo. Dalej mnie mdli. MARCIN GÓRECKI
>>28
musli magazine
http://
>>dobre strony
>>www.garancedore.fr >>www.urbanchic.pl Modne „ulicznice” Na świecie mamy prawdziwy wysyp blogów o modzie ulicznej. Ich autorzy zazwyczaj tropią najbardziej awangardowych i odważnych fashion-entuzjastów, znajdując uznanie w oczach wtajemniczonych i jednocześnie brak reakcji ze strony wszystkich tych mniej na bieżąco... Strona Francuzki, Garance Doré, nieco odbiega od propozycji innych modowych blogerów. Doré ma kapitalne wyczucie i oko (co w fotoblogu bardzo ważne) do wyłapywania osobowości, ludzi znakomicie ubranych, ale nie przebranych. Patrząc na te naturalne, nonszalanckie, nieprzestylizowane, nieprzegięte, świeże, świetnie ubrane dziewczyny, niejedna internetowa surferka przewróciła swoją szafę do góry nogami w poszukiwaniu inspiracji. Coś ruszyło się też na polskiej ulicy. Jednym z ciekawszych blogów jest Urban Chic, skrojony na jak najbardziej światową miarę przez dwie, niewątpliwie „trafione w oko”, dziewczyny z Wrocławia: Karolinę Kosowicz i Sonię Mielnikiewicz. — UrbanChic.pl to portal internetowy, który powstał z myślą o ludziach, dla których moda to więcej niż tylko codzienna konieczność i warunek udanej socjalizacji — deklarują autorki na swojej stronie. — Wierzymy w to, że moda ma wiele imion i jeszcze więcej twarzy. Naszą misją jest ukazanie, że można być modnym na wiele sposobów, przy czym żaden z nich nie jest tym jedynym i najlepszym. Cóż mogę dodać? Amen.
>>www.justiniloveu.com Śpiochy z Marlonem Wraca do nas jak bumerang, w tym sezonie również... Do naszych sklepów powróciła moda na wielkie elementy graficzne, które wiosną powinniśmy dumnie prezentować na własnych piersiach. Nie idźcie na łatwiznę, zanim wybierzecie się na ze wszech miar realne polowanie, lepiej zadbać o wirtualną wprawkę. Koniecznie zajrzyjcie na stronę Justin Iloveu. To sklep z ciuchami dla całej rodziny i marka stworzona bez wątpienia przez pasjonatów oryginalnych wzorów, minimalizmu w grafice, Marlona Brando, jelenia, Myszki Mickey i miasta stołecznego Warszawy. Dużym atutem są przystępne ceny i możliwość indywidualnego zaprojektowania kreacji (poza ofertą zamieszczoną na stronie). Ale na dobry początek warto przejrzeć perełki ze sklepowej lady. Obok tiszertów, znajdziecie tam świetne tuniki, grube bluzy, pościel i mój absolutny hit — body dla maluchów w rozmiarach 62—86. Wejdźcie koniecznie! MAGDA WICHROWSKA
>>29
”
Z Julią Marcell o debiutanckiej płycie, twórczych nakrętach i kolejności zmysłów rozmawia Magda Wichrowska.
>>porozmawiaj z nią...
FOT. IWONA BIELECKA-MARAQJA
Ludzka, malutka i intymna
>>Na Twoją muzykę natknęłam się w Internecie dwa lata
temu. Od tego czasu wracam do niej nieustannie. Uzależniasz! Mówił Ci już to ktoś? Dzięki! Tak, udało mi się już usłyszeć takie komentarze, z czego bardzo się cieszę.
Taki był pomysł na płytę i powód jej nagrania w Berlinie z Mosesem Schneiderem, który ma ogromne doświadczenie na tym polu. Chciałam, żeby ta płyta żyła, żeby była taka ludzka, malutka i intymna. Wydaje mi się, że te piosenki tego potrzebują, takiej skromnej, surowej oprawy brzmieniowej.
>>To, co lubię w It Might Like You, to zamierzone niedosko-
>>Gdybyś miała podsumować w kilku słowach... O czym
nałości, które towarzyszą nagraniu na żywo. To właśnie one wzbudzają we mnie czułość. Słyszę człowieka, a nie wypolerowany produkt. U Ciebie wszystko gra, nawet krzesło ocierające się o posadzkę. Od początku był taki plan?
>>30
piszesz? Zwykle o jakiś dręczących mnie rzeczach, uczuciach, myślach i historiach, które w inny sposób nie dają się wygnać z mojej głowy. musli magazine
”
>>porozmawiaj z nią...
>>Jak myślisz, kto jest odbiorcą Twojej muzyki? Ukułaś
jakiś profil, do którego się zwracasz? Nie myślę o takich rzeczach, cieszę się z każdego słuchacza, czy ma lat 10, czy 70.
>>Twoja muzyka jest bardzo filmowa. Kiedy jej słucham,
przemykają mi przed oczami bardzo konkretne kadry. Stąd moje pytanie: czy kiedy pracujesz nad piosenką, masz w głowie obrazy? Wtedy myślę raczej o dźwięku, brzmieniu, rytmie, płynności słów, siedzę w świecie audio i inne zmysły schodzą trochę na drugi plan. Często jednak obrazy mnie inspirują i znajduję w nich rozwiązania jakiś moich muzycznych problemów, nad którymi pracuję.
>>Co Cię nakręca twórczo? Czy na ten delikatny proces ma
też wpływ Berlin, w którym mieszkasz? Na pewno. Otoczenie i ludzie bardzo na mnie wpływają i pchają w różne kierunki. Co mnie nakręca? Najbardziej właśnie twórczość innych. Mnóstwo czasu spędzam na oglądaniu, czytaniu i słuchaniu wszystkiego, co mi wpadnie w ręce.
>>Jesteś przykładem artystki, której wolność w pewnym
sensie zagwarantował Internet. Nie oceniali Cię zblazowani panowie za biurkiem, tylko poszukujący świeżości słuchacze. To według Ciebie była prosta droga czy raczej pod górkę? Jak ze wszystkim — niektóre rzeczy mi ten wybór ułatwił, niektóre utrudnił. Dużo się nauczyłam i czasem była to dość intensywna szkoła, ale póki co spotkały mnie dzięki temu same dobre rzeczy.
>>Słuchasz polskiej muzyki?
FOT. IWONA BIELECKA-MARAQJA
Rzadko, ale doceniam, że tak dużo ciekawych rzeczy dzieje się teraz w polskiej muzyce.
>>Jakie są Twoje najbliższe plany? Głównie koncerty. W marcu byliśmy na festiwalu SXSW, co było dla mnie i mojego zespołu bardzo ważnym wydarzeniem. Potem gram małą solową trasę w Polsce — w Poznaniu zagram 24 kwietnia w Blue Note, a potem Gdynia, Warszawa i Olsztyn.
>>31
:
>>galeria
Dominika Śliwka Cierplikowska je u s ry
>>Rocznik ’86. >>Studentka IV roku Multimediów i Intermediów na Wydziale Sztuk Pięknych — UMK Toruń.
>>Zawściekła fanka radiowej trójki, kawy z mlekiem, kredek. >>Ilustracja to dla niej wypadkowa rysunku, malarstwa
i fotografii, gdzie często w reportażowy sposób notuje różne sytuacje — najczęściej z własnego życia. Jak sama mówi, pozwala jej to zdystansować się do siebie i jest rodzajem nietypowego „codziennika”.
>>Wybrała ilustrację, bo jest to dość kameralna forma, która (oprócz swych tradycyjnych funkcji) jest małym i unikatowym „dziełem sztuki”.
>>Jej marzenie to odebrać prosto z drukarni książkę z własnymi ilustracjami.
sliwka_art@wp.pl www.sliwka-art.blogspot.com
>>32
musli magazine
:
>>galeria
>>Autoportret I
>>33
:
>>galeria
>>Autoportret II
>>34
musli magazine
:
>>galeria
>>Autoportret III
>>35
:
>>galeria
>>Autoportret IV
>>36
musli magazine
:
>>galeria
>>Autoportret V
>>37
:
>>galeria
>>Autoportret VI
>>38
musli magazine
:
>>galeria
>>Autoportret VII
>>39
:
>>galeria
>>Autoportret VIII
>>40
musli magazine
:
>>galeria
>>Bez tytuĹ&#x201A;u
>>41
:
>>galeria
>>Portret I
>>42
musli magazine
:
>>galeria
>>Portret II
>>43
:
>>galeria
>>Stukoty II >>44
musli magazine
>>galeria
>>45
>
>>nowości książkowe
Jak robić przekręty. Poradnik dla dzieci Michał Rusinek Znak 2010 29.90 zł
Jul Paweł Goźliński Czarne 2010 36.00 zł
Dla kogo jest ta książka? Dla dzieci sensu stricto? Dla dziecka we mnie, w Tobie, w nas? Dla wszystkich, bo wszyscyśmy dziećmi? W przypadku dzieci sensu stricto byłby to tzw. policzek: następna osoba w podeszłym wieku uzurpująca sobie jakieś prawo do. Dla dziecka we mnie, w Tobie, w nas? Cóż, nie każde poczuwa się do nieodpowiedzialności… Dla wszystkich? Wydawca w swojej notce przytacza słowa Macieja Wojtyszko: „Ta książka jest tak przekręcona, że uciesza dosłownie co słowo. Kiedy ją czytam, to z radości wyję wyjątkowo! Trzeba dać autorowi mniodu lub rmelady. Za to, że wytrzaśnił aż tak oryginalne przykłady!” Michał Rusinek, znany szerzej jako sekretarz Wisławy Szymborskiej i autor Kopciuszka, wraz z Joanną Olech (ilustracje) i Martą Ignerską (kolaże) ma nam pomóc wyzwolić się z filisterskich i niezgrabnych kalek językowych, z którymi tak się zrośliśmy, że zapominamy o pociesznej owcy, co nam przemoc wzięła, a jedyny przekręt, który przychodzi nam do głowy, to odmrożenie sobie na złość babci uszu. Ewentualnie pranie brudnych ciuchów. W pralce.
Przykładem przekrętu, który wymaga już jednak brawury godnej pięciolatka, może być debiut prozatorski. Tak, powieść Jul jest pierwszą próbą głosu Pawła Goźlińskiego — w roli twórcy polskiej literatury pięknej. Aż obgryzam paznokcie u nóg. Startuje razem z „Musli”, więc tym bardziej wymaga naszego wsparcia duchowego. Czy zasłuży sobie na nie po lekturze? Poczytamy, zobaczymy. W tle pojawia się inna wielka dama świata polskiej literatury pięknej. Autor, który na co dzień pracuje w redakcji „Gazety Wyborczej”, doktoryzował się pod opieką Marii Janion. To ona w roku 1996, siedem lat po złożeniu sztandarów przez ostatnie z powstań, ogłosiła zmierzch paradygmatu romantycznego. Zarysowana w opisie wydawcy zawartość powieści określanej mianem „polskiego kryminału romantycznego” — mistyczno-mesjanistyczna krwawa zagadka osadzona w paryskich realiach Wielkiej Emigracji połowy lat tysiąc osiemset czterdziestych — sugerowałaby nam, że należałoby już mówić o białej nocy tego paradygmatu. I po raz kolejny polska literatura piękna powinna najczulej podziękować: Iwanowi Iwanowiczowi Dybiczowi, Iwanowi Fiodorowiczowi Paskiewiczowi, a nade wszystko — Mikołajowi Pawłowiczowi Romanowowi...
MAREK ROZPŁOCH
MAREK ROZPŁOCH
>>46
musli magazine
>>nowości filmowe
Co wiesz o Elly? reż. Asghar Farhadi obsada: Golshifteh Farahani, Taraneh Alidousti, Shahab Hosseini 22 stycznia 2010 119 min.
Pożegnania reż. Yôjirô Takita obsada: Masahiro Motoki, Tsutomu Yamazaki, Ryoko Hirosue 22 stycznia 2010 130 min.
Do kin studyjnych trafił irański obraz Co wiesz o Elly? Asghara Farhadiego, dostrzeżony i nagrodzony na wielu filmowych festiwalach, zdobywca Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszą reżyserię na Berlinale 2009. Sugerowana w tytule filmu Elly nie jest postacią, na której reżyser (i scenarzysta zarazem) chce skupić naszą uwagę. Farhadi, inscenizując pewną dramatyczną sytuację, wnikliwie przygląda się irańskiej klasie średniej, obnażając jej podwójną moralność i panującą wciąż nierówność. Serią niebudzącą interpretacyjnych wątpliwości scen pokazuje, iż kobieta — we wciąż mocno patriarchalnym społeczeństwie — traktowana jest jako człowiek drugiej kategorii. Opowiedziana w filmie historia mimowolnie przywołuje skojarzenia z nakręconą 50 lat wcześniej Przygodą Antonioniego. Tak jak i we włoskim obrazie, również tu grupa przyjaciół wybiera się za miasto, by spędzić miło czas. U Farhadiego na trzydniową wycieczkę nad morze wyjeżdżają przyjaciele ze studiów: młodzi i inteligentni, żaden z nich nie jest ortodoksyjnym muzułmaninem, wszyscy już w związkach, poza jednym — Ahmedem — który wrócił właśnie do kraju po nieudanym małżeństwie z Niemką. Energiczna Sepidah zaprasza na wycieczkę przedszkolankę córki, nie podejrzewającą niczego Elly, której zalety przyjaciele wychwalają przed Ahmedem przy każdej okazji. Sielanka kończy się szybko, gdy drugiego dnia pobytu, po dramatycznych zdarzeniach, kobieta znika bez śladu. Grupa przyjaciół zostaje skonfrontowana z pytaniem, co tak naprawdę wiedzą o Elly, a poszukiwania odpowiedzi na nie całkowicie burzą pozorną (jak się okazuje) harmonię, ujawniają prawdziwe, mocno zakorzenione wartości, zgodnie z którymi kobieta nie ma szans na niezależność. Co wiesz o Elly? to nie jedyny film w dorobku reżysera doceniony poza granicami kraju. Wszystkie trzy poprzednie jego dzieła zostały dostrzeżone na międzynarodowych festiwalach filmowych. Począwszy od debiutu Raghs dar ghobar, poprzez Piękne miasto uhonorowane Grand Prix na Warszawskim MFF, po Perski Nowy Rok, który aktualnie można obejrzeć na kanale Ale Kino — wszystkie doskonale wpisują się w nowy nurt kina irańskiego, coraz śmielej i częściej podejmującego trudne kwestie współczesnego życia Irańczyków, zagubionych często między tradycją a wartościami przenikającymi wraz z zachodnią kulturą.
Ci, których ominęła okazja obejrzenia na dużym ekranie Pożegnań Yôjira Takity, a szansę taką stworzyli organizatorzy ubiegłorocznego MFF TOFIFEST, mogą nadrobić zaległość w Kinie Centrum. Do pójścia na — uhonorowany rok temu Oskarem za film nieanglojęzyczny — kasowy przebój japońskich kin nie trzeba specjalnie namawiać. Film trafił do serc szerokiej publiczności, pomimo że mówi o śmierci i obrządku pogrzebowym, czyli tematach, które przez japońskie społeczeństwo, jeszcze bardziej niż zachodnie, są postrzegane jako tabu. Z pewnością w dużym stopniu stało się tak za sprawą ujmującej osobowości głównego bohatera, rzec nawet można, typowego współczesnego antybohatera, jak i ostatecznie niezwykle pozytywnego wydźwięku jego historii. Film opowiada o młodym wiolonczeliście Daigo, którego poznajemy w momencie zwątpienia w siebie i dotychczasowe życiowe wybory, gdy traci pracę. Ostatecznie wraz z żoną postanawiają opuścić zbyt drogie dla nich Tokio i powrócić do rodzinnego miasteczka, by zacząć wszystko od nowa. Poszukując nowego zajęcia, bohater trafia na ogłoszenie, które mylnie odczytuje jako ofertę pracy w biurze podróży, a będące faktycznie propozycją posady w domu pogrzebowym. Pomimo ogromnych oporów, zachęcony niespodziewanie wysokim wynagrodzeniem i umiejętnym podejściem do niego właściciela firmy postanawia spróbować zmierzyć się z przeznaczeniem. Nie decyduje się jednak na powiedzenie prawdy żonie, sam zmaga się ze swoim oporem, trudnościami i wątpliwościami własnego wyboru. Jak się okazuje — słusznie. Niechęć do wykonywanego przez niego zawodu nieobca jest nawet jego bliskim i wyjawienie prawdy prowadzi do dramatycznych decyzji, które nie zawracają jednak Daigo z nowo obranej drogi. Film Yôjira Takity pomimo długości (aż 130 minut) ogląda się znakomicie: pozostawia dość czasu na refleksję, lecz nie dłuży się, potrafi głęboko poruszyć, nie unika nawet odrobiny terapeutycznego sentymentalizmu, ale nie jest przy tym pozbawiony elementów humorystycznych. Na to pozytywne wrażenie pracują wszystkie elementy japońskiej produkcji. Filmowi, od scenariusza przez grę aktorską i świetnie skomponowane kadry, po umiejętnie wyważony montaż i oprawę muzyczną, udaje się unieść przesłanie, że sens i szczęście w życiu można odnaleźć w bardzo różnych miejscach, trzeba jednak umieć się wsłuchać w siebie i bez uprzedzeń otworzyć na otaczającą rzeczywistość.
EWA SOBCZAK
EWA SOBCZAK >>47
>
>>nowości płytowe
An Education Various Artists Universal Music Polska 2010 64.99 zł
Metalchem Paprika Korps AKW Karrot Kommando 2010 34.00 zł
Sztuka uwodzenia to nie taka prosta sprawa, jak mogłoby się wydawać. Ale kiedy już ofiara wpada, to jak śliwka w kompot. Nie ma odwrotu, nie ma zmiłuj, leci jak pszczoła do miodu, jak ćma do ognia czy (mniej finezyjnie) jak mucha do lepu. Tak też jest w przypadku najnowszego filmu Lone Scherfig Była sobie dziewczyna (An Education). Wszyscy tu wszystkich uwodzą. Jenny uwodzi starszy od niej David — aby plan się powiódł, przy okazji uwodzi też matkę i ojca dziewczyny. Davida z kolei uwodzi obietnica innego życia, dalekiego od tego, w które jest wplątany tu i teraz. Jenny swoją błyskotliwością, oczytaniem i bezkompromisowością uwodzi nauczycielkę. Reżyserka uwodzi widownię. A mnie? A mnie uwodzi muzyka. Na ścieżce dźwiękowej filmu znalazły się najpiękniejsze numery lat 60. minionego wieku, które najpierw dyskretnie uwodzą Jenny, a za moment już całą widownię. W tej samej chwili chcemy jechać do Paryża, siedzieć w zadymionych knajpkach, pić szampana na śniadanie czy też czytać Camusa… Oprócz cudownej Juliette Greco (Sous Le Ciel De Paris, Sur Les Quais Du Vieux Paris) równie skutecznie czaruje nas Brenda Lee (Sweet Nothin’s) i Ray Charles (Tell The Truth). Pikanterii dodają też współczesne wokalistki z Melody Gardot, Duffy i Madeleine Peyroux na czele. Od płyty nie można się oderwać — uwodzi nas od początku do samego końca. Niby znamy te szlagiery, ale w tak znakomicie wyważonej kompilacji nikt nam ich jeszcze nie podał. Odżywają razem z młodzieńczymi wspomnieniami pierwszych poważnych lektur, zapachu pokoju hotelowego, smaku pierwszego papierosa wypalonego na szkolnym boisku, pocałunku, szampana... To pozycja obowiązkowa dla wszystkich trzydziestolatków, którzy przechodzą swój pierwszy w życiu kryzys wieku przedśredniego.
Fanów optymistycznych rytmów reggae i ska na pewno ucieszy fakt, że na przełomie marca i kwietnia rewelacyjna grupa Paprika Korps wyda nową płytę. Zespół już od piętnastu lat cieszy ucho i oko fanów reggae, a Metalchem to szósty album w ich dorobku. Jednak nie ilość się liczy, ale wrażenia, a te w ich wydaniu są zazwyczaj bardzo pozytywne. Na TEN KRĄŻEK fani Papriki musieli czekać długo, bo od wydania ostatniej płyty zespołu mijają właśnie trzy lata. Nazwa wydawnictwa nawiązuje do historycznej dzielnicy Opola, gdzie płyta powstawała i której klimat muzycy starali się oddać. Krążek zawiera 14 kompozycji utrzymanych w charakterystycznej dla grupy konwencji, którą sami nazywają heavy-reggae. Nie brakuje tu wpływów alternatywnego rocka, karaibskiego groove, a nawet psychodeli. Płytę polecam jednak nie tylko smakoszom reggae, dla których krążek to pozycja obowiązkowa. Duża dawka pozytywnej energii, jaką od lat przekazują, przyda się każdemu, aby zwalczyć doła związanego z wiosennym przesileniem. Choćby z tego powodu warto sięgnąć po ten krążek, a że w warstwie lirycznej grupa również nigdy mnie nie zawiodła, więc na pewno się skuszę. Paprika Korps to nasz towar eksportowy — i to bardzo chodliwy. Zespół jest często zapraszany na koncerty w całej Europie, od Skandynawii aż po Bałkany. Grali już w prawie 30 krajach! Na ich punkcie zwariowali szczególnie Finowie i Norwegowie, dla których też niedługo zagrają. Trasa promująca krążek zacznie się na południu Polski, mam jednak nieśmiałe marzenie, że kiedyś przyjadą w nasze okolice. Na razie nic innego mi nie pozostało, jak pędzić do sklepu, aby przekonać się, co tym razem dla nas przygotowali. AGNIESZKA BIELIŃSKA
ARBUZIA
>>48
musli magazine
*
Człowiek człowiekowi lisem
L
as nie jest naturalnym środowiskiem człowieka. Wiem, bo dość długo mieszkałem pod samym lasem i chadzałem do niego na spacery z psem. I zawsze czułem się źle w towarzystwie zarośli, otoczony ze wszystkich stron niewzruszonymi, milczącymi drzewami. Tezę powyższą potwierdza również psychologia ewolucyjna, choć nie jestem na bieżąco z jej hipotezami. Las mnie zawsze przerażał, a moja matka ubierała mnie w jakieś idiotyczne rajtuzy do przedszkola, dlatego rozumiem von Triera i jego młodzieńcze obsesje, które tak bezkompromisowo uwiecznił. Rozumiem, dlaczego w głębokiej depresji stworzył właśnie taki a nie inny film... a przynajmniej tak mi się wydaje. Warto film obejrzeć, chociażby ze względu na zdjęcia. Nie trzeba być ghostwriterem, żeby w sieci znaleźć informacje, kto jest ich autorem i za co otrzymał rok temu Oscara. A zdjęcia są hipnotyzujące — to należy odnotować. W razie gdyby czytał to ktoś, kto sugeruje się recenzjami, dodam, że film oglądałem w kameralnym kinie, bez smrodu popcornu, podekscytowany, w nastroju bluźnierczym i masochistycznym. Oprócz mnie, na sali było może z sześć osób, głównie kobiety. Wszyscy raczej skupieni, bez skłonności do komentowania na głos. Nie było mi zimno, nie byłem głodny, fotel nie uwierał, choć nie miałem zbyt wiele miejsca na nogi. W takich warunkach, muszę przyznać, film się obronił. Nie wiem jak w innych — w Cannes się nie udało.
A
ntychryst duńskiego reżysera to najbardziej brutalny horror od czasu Pasji Mela Gibsona. Choć nie przepadam za horrorami, byłem zachwycony, a podejrzewam, że fani Freddy contra Jason wypruli sobie żyły z nudów już po 30 minutach. Duńczyk zdołał prześcignąć największego amerykańsko-australijskiego miłośnika ekranowych tortur, ograniczając je głównie do sfer intymnych. Ponadto wyeksponował genitalia w zbliżeniach, co ostatecznie pogrzebało Gibsona w tych zawodach. Już w prologu von Trier prowokuje, kojarząc prokreację ze śmiercią. Utożsamienie seksu z morderstwem czy orgazmu ze śmiercią znamy z twórczości de Sade’a i Bataille’a, ale u von Triera to nie jedna ze stron przeżywających rozkosz umiera, tylko dziecko — będąc świadkiem namiętności rodziców, skacze przez okno w chwili ich największego uniesienia. Potencjał narodzin to również śmierć, a obojętność natury to piekło człowieka, który poprzez swoją biologię jest jej potworną częścią — można silić się na taką lub inną, mniej lub bardziej karkołomną interpretację, albo olać to i potraktować wszystko z dystansem. Podobnie nie ma co pastwić się zbytnio z pozycji feministycznych nad uroczą tezą o ucieleśnionym w kobiecie złu natury. Aktorstwo Charlotte Gainsbourg i Willema Dafoe zrekompensowało mi wszelkie kontrowersje związane z beztrosko mizoginiczną wymową filmu, balansującą na granicy grafomanii. Sam von Trier powiedział: „W Antychryście chciałem przede wszystkim, by od początku czuć było absurdalność historii [...].
>>recenzje
Może to zabrzmi dziwnie, ale ten film jest kolejną realizacją mojego poczucia humoru”. I tego się trzymajmy — obraz broni się jako świetnie zbudowany i perfekcyjnie zagrany gnostycki performance, a fani Królestwa wiedzą, że poczucie humoru Duńczyka bywa osobliwe.
N
atura jest kościołem szatana — mówi żona psychoterapeuty grana przez Gainsbourg (aktorka dostała nagrodę za tę rolę), a tłustowłosy lis, wyłoniwszy się z krzaków, dodaje: „Chaos króluje”! O ciężkim egzystencjalnym spotkaniu inteligenta oko w oko z krową pisał niegdyś Witold Gombrowicz — on też dostrzegał złowrogą potęgę kościoła, jakim jest natura i biologia. Autor Pornografii, stojąc twarzą w twarz z krową, na pewno nie miał łatwo, jednak wygrać pojedynek na miny z gadającym lisem? — o tym chyba nawet jemu się nie śniło! Daleki jestem od szydzenia z lisa i lekceważenia jego roli w filmie. Lis jest klamrą zamykającą drugi akt i należy potraktować go jak didaskalia, a nie — co czynią niektórzy prześmiewcy — umieszczać go w porządku fabuły. Przynajmniej mnie takie tłumaczenie pomaga. Powtarzając tytuł drugiego aktu i tym samym go kończąc, zwraca się bezpośrednio do nas, wchodzi w interakcję z niepewnym kolejnej minuty i zdezorientowanym widzem. Ponadto tak postmodernistycznie oswojony lis sprowadza widza na manowce, rozluźniając go nieco w fotelu i zostawiając na pastwę bolesnego dla zmysłów finału, którego przeżycie staje się przez to pełniejsze. Wyprowadzeni z równowagi przez mówiącego rudzielca chwilę później, w scenie z pieńkiem, mamy szansę przeżyć coś na kształt zawału serca. Uprzedzam, że po seansie nasze własne zwierzęta domowe mogą wydawać się podejrzane, ale to minie.
N
ie od dziś wiadomo, że praca z Larsem von Trierem jest dla aktorów sporym wyzwaniem. Być może więc na karb depresji (z której kręcenie Antychrysta miało reżysera wyrwać) należy zrzucić fakt zatrudnienia przez Duńczyka dublerów do pornograficznych zbliżeń. Jak się okazuje, nie taki diabeł straszny. Zresztą podczas kręcenia śmiałych scen w Idiotach, aby dodać otuchy aktorom i zrównać się z nimi w hierarchii, von Trier postanowił sam pozbyć się odzieży, wliczając w to bieliznę. W jakim stopniu pomogło to aktorom na planie, a w jakim przysporzyło tylko dodatkowej przyjemności samemu reżyserowi, na to pytanie dokument z planu Idiotów nie daje odpowiedzi. Wracając do Antychrysta: „To jeszcze nie jest mój pornos, ale wciąż o nim myślę” — powiedział Lars von Trier w wywiadzie dla „Dziennika”. Czekam z niecierpliwością. MACIEK TACHER Antychryst reż. Lars von Trier obsada: Charlotte Gainsbourg, Willem Dafoe 2009 >>49
*
>>recenzje
Wstęp od lat 18!
Hello, hello, hello, how low? With the lights out it`s less dangerous. Here we are now. Entertain us. I feel stupid and contagious Here we are now. Entertain us. A mulato, an albino, A mosquito, my libido. Yeah (SMELLS LIKE TEEN SPIRIT, KURT COBAIN)
O
d Nowa po zimie oddycha teatrem. Z zewnątrz cicha i tajemnicza, kolorowa, kiedyś syta w oparach stołówki tuż obok — dziś z pomnikiem wokalisty czarno-białego zespołu i pozimowym głodem widzów. Głodem teatru, który w różnorodnych smakach zaspokaja corocznie przedwiośniem, w swych podziemiach, przy alternatywnym stole. Na wysokich stołkach, tak przystało na pełnoletnią Klamrę. A jej początki były skromne, jako rzecze Pan Maurycy: to zespoły nie docierały na toruńskie Bielany na czas, to kotary nie skrywały kulis, a widzowie nie zasiadali na twardej widowni jak z wagnerowskiego festiwalu w Bayreuth. Rok 1992, pierwsza Klamra, pierwszy raz Od Nowa, a Nirvana grała Smells Like Teen Spirit. „Przy zgaszonych światłach jest bezpieczniej, przyszliśmy, no to nas zabawiajcie…” Na przystawkę częsty gość Spotkań Leszek Mądzik. Mistrz ciemności zaprosił na Biesiadę, krótką i niemą wędrówkę ku uczcie przez gest, bryłę, maskę i kostium. Warsztatowa etiuda przygotowana z amatorami w trzy dni poprzedzające klamrową premierę nie smakowała. Może wymagała od widza zbyt wiele na początek? Być może tylko niektórym udało się tak szybko zdjąć maski, a inni pozostali wierni kreacji? I nienasyceni tą zakąską czekali na główne potrawy urodzinowej fety?
P
ierwszym zdecydowanie smacznym daniem uraczyła Agnieszka Kołodyńska. Jak przezwyciężyć „psychosomatyczną kurwicę egzystencjalną”? Tym pytaniem aktorka z wielkim wyczuciem i wyjątkowo sprawnie wciąga publikę w swój monodram Happy New Day. Mentalna trenerka ciepłym głosem przeprowadzi nas przez grupową terapię, zarazi szczęściem. Czy jesteś kimś, kim chciałeś być? A może robisz to, co musisz robić lub jesteś zagubiony jak… słomka w wodospadzie? Kołodyńska w ironicznej estetyce Porywaczy Ciał stawia te proste pytania i odpowiada na nie na swój sposób: delikatnie i groteskowo, świetnym językiem, z sarkazmem i siłą obrazu oraz dźwięku. Może teksty wyśpiewane nie były najlepsze (nie dotyczy to jednak wokalu), ale smaczki w postaci ma>>50
skotek gadająco-śpiewających (wiernych „przyjaciół” iluż samotników) rozbawiły i wzruszyły co poniektórych widzów na pewno. Kołodyńska w monodramie pokazuje zarazem i swą drugą stronę. Właśnie w „pluszowych” scenach to ona potrzebuje naszego wsparcia, tu już nie w roli silnej trenerki, a zagubionej (przy gwiżdżącym czajniku) młodej kobiety pragnącej dziecka. Szkoda, że ten dualizm postaci: profesjonalnej terapeutki i kobiety pogrążonej we własnych traumach nie zawsze wydawał się czytelny i współgrał z sobą. Cobain zaśpiewałby o niej: „ona jest bardzo znudzona i pewna siebie”.
T
o z Kołodyńską w finale polecimy na planetę Sens, gdzie niczego już nie będzie trzeba udawać. Jesteśmy przecież twardzi i potrafimy żyć bez miłości. musli magazine
>>
C
zy aktorzy debiutującego na Klamrze A3 Teatr udawali? Nie — nieznane danie główne nie mogło pochodzić z cateringu. Spektakl Tańcz! Dariusza Skibińskiego, taneczny minimal art, daleki od linearnych historii i przede wszystkim tekstu, który według reżysera coraz mniej już znaczy we współczesnym świecie (sic!). Skibiński w szczerym duchu Teatru Cinema, z którego się wywodzi, zaprezentował nam zwyczajność. Ale z jakże liryczną siłą! Tango potraktował nowatorsko jako skodyfikowany przekaz spraw banalnych, a nie tylko rytmiczną walkę płci. Akordeonowym tangiem Jacka Hałasa wplecionym w preludia Chopina wzmocnił jeszcze liryzm postaci, przywołujących skojarzenia z aktorami Kantora czy Marthalera, i przeniósł nas wprost do garderoby w Buenos, w świat zmysłowych i silnych kobiet, niepewnych swej męskości mężczyzn, kobiet także uległych, walczących o nie i między sobą hombres. Taneczna hybryda porusza się wolno, „almodovarowska” aktorka przenoszona niczym manekin wyśpiewuje smutny hymn na strony świata. Jesteśmy zwyczajni, chcemy być niebanalni, jesteśmy realni, pragniemy być symboliczni. W takim statyczno-dynamicznym kalejdoskopie pamiętamy aktorów White Star Lies Pauwels. Ja zapamiętam aktorów Tańcz! Skibińskiego. Chapeau bas!
>>recenzje
K
oniec imprezy. Pełnolatkę już nieodwracalnie naznaczono złym szakalem własnych fobii i frustracji, by z nich dla oczyszczenia co jakiś czas ulepiła z plasteliny żyrafę — stworzenie o największym sercu. I pewnie niejednokrotnie ktoś wbije jej przy tym nóż w egzystencjalne mięso (More Heart Core!, Porywacze Ciał). Dojrzała spokojnie „polewituje” jak Sylwia Hanff (8 pustyń) lub w hełmie Wehrmachtu na głowie ruszy do ataku na kolejną historyczną bitwę (Paranoicy i pszczelarze, Teatr Ósmego Dnia) przeciwko lemurom w czerwonych kapturkach (Lailonia, Teatr Kana). A nad głową fruwać jej będą plastikowe wróble (Zgrzyty, Teatr Wróbli). Lub po prostu będzie sobą. Tyle sprzecznych narracji w jednej nastolatce? „Czuję się zaraźliwie głupio (…)”. ARKADIUSZ STERN
(Wykorzystano fragmenty tekstu Kurta Cobaina Smells Like Teen Spirit w tłumaczeniu Mattina)
FOT. KAROLINA MACHOWICZ
J
esteśmy na osiemnastce, odstawmy więc talerze i ruszmy wreszcie w szaleństwo! Duża paczka prażonej kukurydzy — i oto bawimy się w teatr. Popcorn w teatrze?! Teatr Kana może na to zezwoli, zaprosił nas na Lailonię (reż. Mateusz Przyłęcki), ale najpierw ustali zasady gry. W pierwszej z kilku bajek Leszka Kołakowskiego (według 13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych) ustanowi je człowiek z boską brodą. W kolejnych aktorzy je zburzą, pokłócą się, pośmieją, nawymyślają sobie — a nas swoją kreacją nawet rozbawią: świeżością i spontanicznością, autoironią czy wielką ekspresją, jak w bajce Oburzające dropsy. Porwana dowcipem spektaklu publika przyzna za to Kanie swoją nagrodę. Doceni aktorów: przerysowanych, utożsamiających się z postaciami, zarzucających sobie nawzajem złe zachowania. Któryś zapali papierosa z pióropuszem na głowie („Co ty jesteś <<Maria-Awaria>>?”), ktoś miętoli gumowe kółka, ktoś jak mantrę wyszeptuje cytaty. Jest w tym trochę kabaretu, może powrotu do podwórkowych zabaw w teatr, złośliwej kpiny z siebie. Tylko jakoś tak pomiędzy, bo o sprawach poważnych. Mowa ulicy, daleka od języka mistrza K., efekty, popisy — to wszystko dla nas maluczkich — z błędami, naszą głupotą i chęcią zwrócenia na siebie uwagi. Pewnie wszyscy jesteśmy z Lailonii, także pragniemy swoich pięciu minut. Na scenę! Jednak lepiej bez popcornu.
Nadmorska sesja spektaklu „Lailonia” Teatru Kana
XVIII Alternatywne Spotkania Teatralne Klamra 2010 Od Nowa Toruń, 13-20 marca 2009 >>51
*
>>recenzje
Żywiołowa bezpretensjonalność
M
ów mi dobrze to czwarty studyjny krążek zespołu happysad. Płyta jest zdecydowanie inna niż Nieprzygoda, czyli jej niezbyt przychylnie przyjęta poprzedniczka. Ujmuje prostotą, lekkością, pozytywną energią i jak zwykle świetnymi tekstami Kuby Kawalca. Zespół powrócił do tego, co im wychodzi najlepiej, czyli do łączenia lekkiego, pełnego wigoru rocka z nostalgicznymi, wręcz poetyckimi tekstami. Muzykę na krążku naprawdę trudno sklasyfikować, zresztą jak wszystkie muzyczne dokonania grupy. Tym razem gitarowy rock zabarwiony jest trąbką, klawiszami i akordeonem, na których gra Daniel Pomorski. Nowy członek zespołu wprowadził nutę świeżości i różnorodności w warstwie muzycznej. Najlepiej słychać to w piosence promującej krążek Mów mi dobrze, w której wszechobecna trąbka dosłownie niesie ten energetyczny kawałek. Dobrym pomysłem okazało się także przygarnięcie Kasi Gierszewskiej z zaprzyjaźnionego zespołu trzydwa%UHT, która w trzech kawałkach sympatycznie wtóruje Kubie. Jej ciepły i zmysłowy głos dobrze współgra z wokalem Kuby i klimatem płyty.
Ż
ywiołowa muzyka, w której dopatrzeć można się nawet elementów reggae czy miejskiego folku jest idealna na koncerty i imprezy. Jednak myli się ten, kto sądzi, że są to tylko proste kawałki do zabawy. Najmocniejszą stroną zespołu są jak zawsze teksty, a że naprawdę dobrych tekściarzy na rodzimej scenie muzycznej można policzyć na palcach jednej ręki, więc Kubie należy się szczególne uznanie. Ma on rzadką umiejętność opowiadania o rzeczach ważnych, a czasem nawet trudnych, i to bez niepotrzebnego nadęcia. Jak zwykle nie brakuje też pięknych ballad o miłości, jak np. Taką wodą być. Ten delikatny utwór jest bardzo mocną pozycją na płycie. Podobnie jak Pani k, która opowiada o najróżniejszych obliczach miłości: „bo ona ona różne ma imiona, jedni wołają ją miłość, inni zgaga pieprzona”. Jednak mój ulubiony love song na tym krążku to Lęki i fobie. Tak wnikliwie o niepewności, która towarzyszy przecież wszystkim zakochanym, umieją opowiadać tylko dwie osoby: Grabaż i właśnie Kuba Kawalec. Bardzo przyjemnie słucha się utworu Kostuchna, która przypomina mi piosenki z pierwszej płyty zespołu, gdzie dowcip miesza się z nostalgią, a wszystko podkręca niezwykle żywiołowy rytm. Nuta melancholii w tekstach happysad skłania do refleksji, jednak smaku tej płycie dodają trochę ostrzejsze teksty. Chociaż zespół odżegnuje się od punku, nazywając się bezideowymi romantykami, to jednak nie można odmówić silnego przekazu piosence Nie ma nieba, >>52
w której słyszymy: „Nie bo tu nie ma nieba, jest prześwit między wieżowcami, a serce to nie serce, to tylko kawał mięsa, a życie, jakie życie, poprzerywana linia na dłoniach, a bóg, nie ma boga, są tylko krzyże przy drogach”.
M
ocne teksty podane w lekkiej muzycznej formie i bez zbędnych ozdobników pozwalają skupić się na przekazie. Muzyka nie odwraca uwagi od słów, wręcz przeciwnie, dzięki niej stają się bardziej wyraziste. Na płycie jest też piosenka My się nie chcemy bić, która zaskakuje jarmarczną wręcz lekkością, ale po uważniejszym przesłuchaniu można powiedzieć, że jest to powrót do hippisowskiej mentalności. „My się nie chcemy bić, my się chcemy całować, a jeśli bomba, to tylko witaminowa, a jeśli rewolucja, to tylko seksualna” — tekst mówi sam za siebie. Widać, że chłopacy bawią się muzyką i tekstem oraz że potrafią podejść do swojej twórczości z przymrużeniem oka. Zespół rzadko możemy usłyszeć w radiu, za to grupa sporo koncertuje, a krążek Mów mi dobrze (dzięki swojej żywiołowości) świetnie sprawdza się na koncertach. Jednocześnie to także płyta do słuchania samemu lub we dwoje, bo intymne teksty, jak w piosence Ciało i rozum, skłaniają do kontemplacji i wycieczki w głąb siebie. Być może płyta nie jest odkrywcza, a grupa serwuje nam nieco podrasowaną muzycznie powtórkę swoich pierwszych dokonań, jednak to właśnie w takiej formie najbardziej ich lubię. Lekko i przyjemnie, a równocześnie nostalgicznie, z dużą dozą dystansu do otaczającego świata — to mieszanka wybuchowa, którą gorąco polecam. AGNIESZKA BIELIŃSKA
Mów mi dobrze happysad Mystic Production 2009 musli magazine
*
Zadanie odrobione!
N
a początku przyznam się, że jestem wielkim „piewcą”, fanem i lubomiłośnikiem opowiadań wszelakich, tej krótkiej formy prozatorskiej, której warsztat opanowali według mnie tylko nieliczni pisarze, choć pozostali też niezgorzej celują w tym względzie. To bowiem wielka umiejętność — na kilku czy kilkunastu stronach oddać całą złożoność świata przedstawionego, dobrze skonstruowaną i wiarygodną psychologię postaci i (jakby tego było mało) jeszcze wpisać zgrabną puentę na koniec. Każdy chyba się zgodzi. Spośród zdolnych opowiadaczy najbardziej cenię sobie Philipa K. Dicka, choć może to tylko moje odgórne zamiłowanie do tego typu literatury wpływa na ten osąd. Ale ograniczać z natury się nie lubię, dlatego często sięgam także po te głównonurtowe zbiory opowiadań. Ostatnio do poduszki zabrałem wybór najlepszych opowiadań McSweeney’s pod redakcją Dave’a Eggersa... i się sromotnie zawiodłem, niezmiernie i okrutnie.
K
>>recenzje
sięga innych ludzi wpadła mi w ręce niedługo potem. Na początku chciałem ją odłożyć z powrotem na półkę, bo przecież nawet „najlepsze opowiadania” przegrały z moimi oczekiwaniami, więc na co mogłem liczyć tym razem, w dodatku sam koncept pisania na zlecenie (rodem z kursów creative writting) nie do końca mnie przekonał, choć po chwili skonstatowałem, że sama idea jednorazowego powołania do życia jakiejś osoby, co więcej, bez żadnych ograniczeń treściowych i formalnych, jest dość ciekawa, a przy tym oddaje cały charakter opiewanej przeze mnie formy i nie kłóci się z moją żelazną zasadą: po co czytać o losach jednego bohatera na tysiącu stronach sagi, jak można na 280 poznać aż 23 indywidualności, ich historie, myśli i (nie ukrywajmy) przejścia. O wiele to zdrowsze przecież! Przekonałem się zatem do propozycji Zadie Smith, a już ostatnim gwoździem do zakupu zbioru okazała się historia autorstwa Chrisa Ware’a, który pokazał genialny w swym wyrazie graficzny przekrój życia pewnego Jordana. Ale początek też zachwyca — pierwsze opowiadanie Davida Mitchella Judith Castle swoją formą i treścią wbiło mnie w fotel. Historia zakochanej Judith, do której dzwoni brat jej partnera i informuje ją o jego śmierci, to z niezwykłą maestrią napisana opowieść o tragedii naiwnej kobiety, do tego dobrze rozpisane dialogi i zaskakująca (dla niektórych nawet nie) puenta. To na dobry początek. Następny jest Justin M. Damiano autorstwa Daniela Clowesa — komiks o krytyku filmowym, który niestety przechodzi bez echa. Do dobrej prozy zaraz jednak powracamy — A.L. Kennedy w opowieści pełnej dusznego klimatu przedstawia nam Franka, samotnego mężczyznę siedzącego w pustej sali kinowej. Gideon ZZ Packera zmaga się z samym sobą i swoim nieudanym związkiem. Zadie
Smith opowiada o pewnej angielskiej rodzinie, Hari Kunzru przez okno podgląda aresztowanie Magdy Mandali. W opowieści Heidi Julavits poznajemy sędzinę Gladys Parks-Schultz w ostatnie popołudnie jej życia. W krótkim opowiadaniu Jonathana Safrana Foera spotykamy jego bardzo rozmowną babcię, która poczęstuje nas nawet ciasteczkiem. O wszystkich opowiadaniach napisać nie sposób, ale w przeważającej części zapadają one w pamięć, jak choćby Soleil Vendeli Vidy, autoironiczny Potwór Toby’ego Litta, osobliwy Perkus Tooth Jonathana Lethema czy Roy Spivey Mirandy July, czyli pasażer samolotu, który staje się metaforą straconego życia pewnej kobiety. Mało tutaj zatem słabych tekstów, choć i takie się zdarzają. Przoduje w tym względzie zdecydowanie tekst Nicka Hornby’ego, w którym panują wtórność i brak charakteru. Na miejscu Zadie Smith nie bałbym się odrzucić kilku utworów, ale może bez nich nie docenilibyśmy tych wzorowych? Na pewno całość jest bardzo różnorodna i, choć nierówna, zachwyca wielością przedstawień i rozwiązań, konceptów i form, stylistyk i poetyk. Istny melanż mowy i emocji. Jak dla mnie zatem zadanie grupowe odrobione!
R
ecenzję tę pisałem z perspektywy czasu, więc nie ma w niej nadto pogłębionej analizy poszczególnych tekstów, ale myślę, że w tym przypadku ważne jest to, co pozostaje — a pozostaje ogromna chęć powrotu do lektury. Może zatem już wkrótce? SZYMON GUMIENIK
Księga innych ludzi Zadie Smith przedstawia Znak 2009 >>53
^
>>sonda
>>kim jesteś >>o której wst >>co masz w szafie >>co masz w kompa>> czym jeźdz MIKE Z ŁODZI
>>hardcorem >>o której chcę >>za późno >>nic ci do tego >>światło >>moją dziewczynę >>samochodem >>o własnej książce
KAJA Z OLSZTYNA sobą >> o 5.15 >> z tym bywa różnie >> ścisk >> jedzenie + lakiery do paznokci >> czarne volvo 480 turbo, rocznik 1989 >> wbrew pozorom rowerem >> obecnie o świętym spokoju w temperaturze +20°C >>
ŁUKASZ Z BYDGOSZCZY
>>uczniem, stawiam pierwsze kroki za konsolą >>jak kogut zapieje, rano (około 12.00) >>jak wrócę do domu, czyli późno >>bałagan, a czasem porządek — wtedy znajduję
tam
różne ciekawe koszulki
>>mleko,
jajka, jakieś wędliny, dżem, ser, różne do-
datki
>>Thomasa
Vermaelena cieszącego się po bramce w meczu Stoke City 1:3 Arsenal FC
>>autobusem >>o tym, by
(ważne, że jest szofer)
zagrać na imprezie masowej, mieć własny skromny domek oraz piękną i inteligentną małżonkę;)
>>54
musli magazine
^ >>sonda
tajesz >>o której zasypiasz w lodówce >>co masz na pulpicie zisz>> o czym marzysz IGA Z TORUNIA studentką >> o 6.00 >> o północy >> mnóstwo ciuchów >> światło >> siatkarzy >> nie jeżdżę, chodzę >> o Grecji >>
PIOTREK Z WROCŁAWIA
>>człowiekiem,
młodym mieszkańcem kraju, który nazy-
wa się Polska
>>o >>w
7.30 albo o 9.00
dni powszednie o 23.00, 0.00, 1.00. W niektóre weekendy nie zasypiam
>>bałagan >>pustkę >>system Linux >>rowerem z silnikiem spalinowym >>o systemie sprawiedliwości społecznej
HONORATA Z WARSZAWY Honorata >> 6.20 >> 0.30 >> pierdolnik >> alkohol i światełko nadziei >> zdjęcie z wakacji >> z napędem na 4 koła >> dużej kasie, nawet jeśli pieniądze szczęścia nie dają >>
>>55
: >>56
>>fotograďŹ a
musli magazine
>>fotograďŹ a
>>57
:
>>fotografia
P r o m i e n i e S ł o n e c z n e Ernest Wińczyk /eeo nadprodukcja. blogspot. com
>>58
>>Ernest jest młodym fotografem. >>Pochodzi z Torunia. >>Właśnie go opuszcza. >>Łatwo się opala. >>Lubi się przyjaźnić. >>Na białym rumaku mknie w świat. musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>59
: >>60
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>61
: >>62
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>63
: >>64
>>fotograďŹ a
musli magazine
:
>>fotograďŹ a
>>65
{
>>redakcja MAGDA WICHROWSKA
SZYMON GUMIENIK
filozofka na emeryturze, kinofilka w nieustannym rozkwicie, felietonistka, komentatorka rzeczywistości kulturalnej i niekulturalnej. Kocha psy, a nawet ludzi.
zaczął być w roku osiemdziesiąty już studia filologii polskiej, pracę bliotece. Lubi swoje zainteresow pracę. Chciałby chodzić z głową ale permanentnie nie pozwala m wzrost, a czasami także bezchmu
ARKADIUSZ STERN
MACIE
germanista i hedonista. Ma cień, więc jeszcze jest. Wielbiciel ciepłych klimatów, słoni i piwa z dymkiem. U przyjaciół ceni otwarty barek. Skrywa się często pod skrzydłami Talii i Melpomeny, nie bryluje na salonach, lecz w galeriach (sztucznych), kinem delektuje się samotnie. W pracy zajmuje się wbijaniem do głów chętnych i niechętnych mowy Dietera Bohlena. Poza pracą zajmuje się głównie tym samym. W przerwach w pracy zajmuje się czymś innym.
ANDRZEJ
rocznik 197 skończył fil śpiewa. Ży dzień, nie z
EWA SCHREIBER
muzykolog, krytyk muzyczny, a przede wszystkim słuchacz. Częsty gość festiwali i koncertów. Interesuje się muzyką współczesną i twórczością młodych polskich kompozytorów. Pochodzi z Torunia, mieszka w Poznaniu.
MIKOŁAJEWSKI
rocznik 1985, nie znajduje słów, by się przy- i podporządkować, wie za to, co lubi: free jazz, smażonego kurczaka i rozmowy o filozofach, których nie czytał.
EWA SOBCZAK
NATALIA OLSZOW
z zawodu edukatorka, z wykształcenia kulturoznawca (UAM) i germanistka (NKJO w Toruniu), z pasji poszukiwaczka nowych horyzontów. Zdeklarowana ateistka, przekonana, że kino bywa świątynią, a film miewa moc oświecenia. Wolności poszukuje rowerem, jazzem pogłębia nieświadomość. Za najlepsze miejsce na eksperymenty (preferuje zbiorowe) uważa kuchnię. Lubi popatrzeć na świat okiem subiektywnego obiektywu. Gdy chce odpocząć, zamyka oczy i daje się poprowadzić w tango.
jest „free spirytem”, swej egzystencji wyje i... utknął pomiędzy w i realiów, niedojrzało sobą „tu i teraz”, kul ści, horyzontów, a cza Kim jest? Kimś, kto ni prostować skrzydeł. K stronach lustra, która właśnie rozgrywa part
ANIA ROKITA
archeolog z wykształcenia, dziennikarz z przypadku, penera z wyboru. Zamierza wygrać w totka i żyć z procentów. Póki co, niczym ten Syzyf, toczy swój kamień. Jako przykładna domatorka stara się nie opuszczać granic powiatu, czasem jednak mknie pociągiem wprost w paszczę bestii. Uwielbia popłakiwać, przygrywając sobie na gitarze, oraz zgłębiać intensywny smak czarnego Specjala. >>66
musli magazine
} >>redakcja
KASIA TARAS
ym. Zaliczył ę w szkole i biwania i obecną w chmurach, mu na to jego urny nastrój...
jeżeli nie uczy i nie pisze, nie czyta i nie ogląda, to gada albo ratuje świat (koci). Głową w Warszawie, sercem w Toruniu. Kocha: kino, 20-lecie międzywojenne, dobrą współczesną polską prozę, tango, koty, psy i konie. Ma słabość do: Witkacego, filmów Wojciecha Jerzego Hasa, lat 20. XX w. w Republice Weimarskiej, malarstwa Gustawa Klimta, kina Luchino Viscontiego, Louise Brookes, Marleny Dietrich, garażowego brzmienia i… ciężkich butów. Lubi: kawę, czekoladę z podwójnym chilli, wieczorne spacery po deszczowym jesiennym Toruniu i zimowe poranki w Warszawie. Nałogi: perfumy, kupowanie książek. Nie lubi: zwodzenia, certolenia się i krygowania.
EK TACHER
79, kiedyś lozofię a teraz yje z dnia na zapamiętując.
AGNIESZKA BIELIŃSKA
ANDRZEJ LESIAKOWSKI
dziennikarka z wyboru, socjolożka i anglistka z wykształcenia. Niepoprawna optymistka, wierna fanka Almodóvara i eklerków.
ładowanie opisu, ...pisu, ...su.
MAREK ROZPŁOCH
WIECZORKOCHA
rocznik 1980, filozof, felietonista i opiekun działu poe_zjada w „Musli Magazine”. Mieszka w Toruniu.
WA
-grafia. Inspiracja. Inkwizycja. Pigmalionizm przewlekły. Freudyzm dodatni. Gotowanie, zmywanie, myślenie: Import-Export. Prowadzi bezboleśnie przez życie bez retuszu. Lubi sushi, nieogarnięte koty i proces pleśnienia serów.
JUSTYNA TOTA
który w intencji poprawy warunków echał z falą emigracji w roku 2004 wymiarami: młodzieńczych marzeń ości i dojrzałości, sobą z przeszłości i ltur i ich różnic, języków, możliwoasem i beznadziei, wiary i niewiary. ie potrafi jeszcze latać, a nawet rozKimś z pogranicza, Alicją po dwóch a pobiegła za białym króliczkiem i tię szachów z królową.
JUSTYNA BRYLEWSKA
rocznik 1980. Jej życiowym hasłem miało być: „Grunt to się nie przejmować i mieć wygodne buty!” (Natknęła się na nie w jednej z książek Zbigniewa Nienackiego, w których zaczytywała się w dzieciństwie), tyle tylko, że za skarby świata nie potrafi go wcielić w czyn. Mimo pęcherzy na nogach pociesza się myślą, że jeszcze potrafi się z siebie śmiać (choć innym z nią pewnie często nie do śmiechu). Nie cierpi bałaganu (nie mylić z „artystycznym nieładem!”) i czeka na chwilę spokoju...
na świat zachciało się jej przyjść nieco przed wyznaczonym terminem, co położnik miał skwitować stwierdzeniem: „Taka ciekawa może być tylko baba!”. I to pewnie z tej ciekawości postanowiła, że dziennikarstwo będzie jej życiowym hobby (trudno z tego wyżyć, ale daje tyyyleeee satysfakcji). Oczywiście wszystko wcześniej przebiegło wedle ściśle utartego schematu edukacji szkolnej — SP 14, LO VIII i UKW — kierunek: filologia polska. Po studiach zapukała do „Expressu Bydgoskiego” z pytaniem, czy przyjmą na staż. Przyjęli, i tak już została w miejscu, gdzie każdy dzień jest inny… Tam też poznała filozofkę, która także postanowiła spróbować redakcyjnego rzemiosła, i to właśnie Magda W. zaprosiła ją do współpracy z „Musli Magazine”. Co dalej? Czas pokaże.
MARCIN GÓRECKI (MARTINKU)
rocznik 1986. Robi wszystko, a nawet nic. Tak poza tym jest za pokojem na świecie.
>>67
KOZIOROŻEC 22.12—20.01 Wiosenne przesilenie to dla wrażliwych Koziorożców moment szczególnie depresyjny. Ustępujący śnieg powoli odkrywa wszelkie estetyczne niedostatki rzeczywistości. Za chwilę zrobi się ciepło, zaroi się od wrzeszczących bachorów, a drechy obsiądą okoliczne płoty i ławki. W tym trudnym okresie zadbaj o zdrowie psychiczne i uzupełnij niedobory whisky w organizmie. WODNIK 21.01—19.02 Wiosna nie wpłynie na Ciebie pozytywnie. Znów zbliża się czas, w którym młodziutkie dziewczęta obnosić będą bezwstydnie swoje kwitnące ciała po ulicach Starówki. Wenus w znaku Barana roztacza nad tobą korzystną aurę, cóż z tego jednak, skoro Twoje cycki już dawno obwisły, a ty sama przypominasz coś na kształt krzyżówki Barana z Wenus — nie łudź się, nie tę Botticellego, bardziej tę z Willendorfu. RYBY 20.02—20.03 Ryby śmierdzą.
BARAN 21.03—20.04 Kwiecień bez większych zmian. Kłótnie w rodzinie będą wybuchać z podobną częstotliwością jak w styczniu, lutym i w marcu. 8 kwietnia kupisz fetę, która okaże się spleśniała. Nie wyrzucaj jej! To nie z jej powodu 9 na środku ul. Szerokiej dopadnie cię rozwolnienie. To sprawka zepsutych oliwek, które twoja stara dodała do sałatki greckiej. Czy z premedytacją? — gwiazdy milczą na ten temat. Siedząc w toalecie, zastanów się nad źródłem waszych konfliktów. Wykorzystaj ten czas. W dojściu do porozumienia pomoże wam listonosz. BYK 21.04—20.05 Saturn sprzyja zakochanym — twój apetyt na miłosne figle-mile zaskoczy psa sąsiada. Pamiętaj jednak, że serca nie należy poganiać, a wątroby przeceniać. BLIŹNIĘTA 21.05—21.06 Po 17 koleżanka z pracy napluje ci w twarz, a potem powiesi się na klamce u drzwi dyrektora. Okaż wewnętrzny spokój i nie reaguj. Całe otoczenie tylko czeka na twoje potknięcie. Niewykluczone, że koleżanka specjalnie będzie chciała w ten sposób utrudnić ci życie i dalszą karierę. Bez nerwów podnieś słuchawkę i zawiadom pogotowie o wiszącej na pasku żonie dyrektora. Zanim przyjedzie policja spróbuj niepostrzeżenie zetrzeć ślad swojego tyłka z jego biurka, a już 20 uzyskasz upragniony awans.
>>horroskop
WRÓŻYŁ MACIEK TACHER
tobą tyle czasu! Nie myśl o tym i w połowie miesiąca spróbuj wyciszyć się wewnętrznie, stosując czopki. LEW 23.07—23.08 17 kwietnia stężenie Uranu w twoim znaku spowoduje poranne rewolucje żołądkowe, mimo to złapiesz wiatr w żagle i wyjdziesz z kłopotów obronną ręką. Twój ulubiony dzień — czwartek, ulubiony kolor — karminowy, ulubiony odcinek Mody na Sukces — 4872, ulubiony but — prawy. PANNA 24.08—22.09 Jeśli urodziłaś się w trzeciej dekadzie i masz imię na literę „b”, „c” lub „g”, Neptun będzie miał na ciebie silny wpływ. Pierścienie tej planety mają wyjątkowo skomplikowaną strukturę, lecz są zarazem słabo rozwinięte i — podobnie jak twój umysł — nie tworzą zamkniętego obwodu. Nie owijając w bawełnę, Neptun w twoim znaku sugeruje, że jesteś tępa i pretensjonalna, choć uważasz się za niewiadomo kogo. Skorzystaj z grawitacji i zejdź na ziemię! WAGA 23.09—23.10 W drugiej połowie miesiąca nie usiedzisz na miejscu. Wstaniesz i pójdziesz się przejść, z czego jednak nic konkretnego nie wyniknie. Po 16 uzyskasz cenne informacje, które 18 okażą się zupełnie nieprzydatne. Samotnym Wagom gwiazdy obiecują romans, choć w kwietniu bywają one wyjątkowo mało wiarygodne. Oglądając Plebanię, staraj się w porę dostrzec wszelkie intrygi. W weekend spodziewaj się gościa z Gliwic. SKORPION 24.10—22.11 Przed tobą miesiąc pełen napięć. Saturn i Pluton będą mnożyć przeszkody, a Jowisz w opozycji z Uranem będą podżegać Wenus do wysłania swoich wojsk na Gwiazdę Śmierci. Nie wiadomo, jak zareaguje Imperator Palpatine. Obserwuj bacznie rozwój wydarzeń i nie rób nic pochopnie. STRZELEC 23.11—21.12 Na polu zawodowym wypłyniesz na szerokie wody — nieopatrznie spłuczesz w klozecie pendrive zawierający cenne projekty firmy. Pracodawca doceni jednak twój refleks, gdy dostarczysz mu wypowiedzenie. Pod koniec kwietnia udzielisz cennych rad krewnym fryzjera, tym ze starszego pokolenia, którzy używają jeszcze brzytew. Twój ulubiony kolor — szkarłatny, ulubiona dziurka w nosie — lewa, ulubiony film — Chinatown.
RAK 22.06—22.07 Na polu zawodowym czeka cię stabilizacja, na prywatnym — deratyzacja. Jeżeli szukasz kogoś, z kim mógłbyś spędzić całe życie, czeka cię rozczarowanie. Nie ma na świecie osoby, która wytrzymałaby z >>68
musli magazine
WSKI J LES IAKO NDRZ E RYS. A
{
>>słonik/stopka
}
Redakcja „Musli Magazine”: redaktor naczelna: Magda Wichrowska zastępca redaktora naczelnego: Szymon Gumienik art director: wieczorkocha stali współpracownicy: Agnieszka Bielińska, Andrzej Mikołajewski, Ewa Sobczak, Marek Rozpłoch, Ewa Schreiber, Maciek Tacher, Kasia Taras, Arkadiusz Stern, Natalia Olszowa, Justyna Tota, Ania Rokita, Marcin Górecki (Martinku) korekta: Justyna Brylewska, Andrzej Lesiakowski, Szymon Gumienik
>>69