5[15]/2011 MAJ
>>WOŹNIAK >>MIELNIKIEWICZ >>CHROBAK
{ } słowo wstępne
>>wstępniak
Akcja ewakuacja! „Musli Magazine” ogłasza wielką akcję ewakuację! Porzucamy swoje kwatery, wille, akademiki, pałacyki, sutereny, lofty i M2. Wygodne kanapy zamieniamy na wygodne buty i ruszamy w miasto! Sprzyjają temu majówki, juwenalia, festiwale i piękna pogoda. Redakcja „Musli Magazine” jest już w drodze — podczas spaceru natknęliśmy się na toruńskiego reżysera Marcela Woźniaka, który jest w trakcie zdjęć do filmu Caissa. Korzystając z okazji, wypytaliśmy go o filmowe fascynacje i toruńskie inspiracje. Pobłądziliśmy też po toruńskich i bydgoskich miejscach kulturalnego kultu i mamy dla Was świeżutki rozkład jazdy. Smacznego! MAGDA WICHROWSKA
>>2
musli magazine
[:]
>>spis treści
>>2
wstępniak. akcja ewakuacja!
>>3
spis treści
>>4 >>18 >>20 >>22 >>23 >>24
wydarzenia. HANNA GREWLING, (AB), ANIAL, ARKADIUSZ STERN, (EF), PAWEŁ SCHREIBER, (SY), (JT)
relacje. XIX Alternatywne Spotkania Teatralne KLAMRA ARKADIUSZ STERN
fotorelacja. Dzień Białej Flagi 2011 FOT. ANNA WOJCIULEWICZ
na kanapie. sandał pokochał skarpetę MAGDA WICHROWSKA
gorzkie żale. scenariusz na życie. ANIA ROKITA filozofia w doniczce. perfekcyjny hedonista IWONA STACHOWSKA
>>25
a muzom. sz. MAREK ROZPŁOCH
>>26
porozmawiaj z nim... kocham kino tak, jak dzieci kochają witryny sklepów z zabawkami Z MARCELEM WOŹNIAKIEM ROZMAWIA MAGDA WICHROWSKA
>>32
portret. wyzuta ze wszystkiego — Emily Dickinson MAREK ROZPŁOCH
>>36
porozmawiaj z nią... moje książki piszą się same Z HALEY TANNER ROZMAWIA KASIA WOŹNIAK
>>42
zjawisko. postpostdancingi, czyli potęga afrykańskiej muzyki MARCIN ZALEWSKI
>>48 >>64
galeria. coal chamber. ADAM CHROBAK nowości [książka, film, muzyka] ARBUZIA, (ES), (SY), (MR), (EF), (AB)
>>67
recenzje [film, muzyka, książka, teatr] SZYMON GUMIENIK, KRZYSZTOF KOCZOROWSKI, AGNIESZKA BIELIŃSKA, ANDRZEJ MIKOŁAJEWSKI, JUSTYNA TOTA, EWA STANEK, IWONA STACHOWSKA, ALEKSANDRA KARDELA, WIECZORKOCHA, ARKADIUSZ STERN
>>74
fotografia. SONIA MIELNIKIEWICZ
>>90
redakcja
>>92
dobre strony. ARBUZIA
>>93
słonik/stopka
OKŁADKA: IL. ADAM CHROBAK (I)
>>3
>>wydarzenia BAJ POMORSKI REPERTUAR
Częste w Baju grzmoty rozpraszają chłopom zgryzoty…
6.05
5.05
BUNKIER
NRD
OLBRZYM / FOT. PAWEŁ BRAKONIECKI
Tuż po weekendzie majowym drzwi szafy zostaną szeroko otwarte — na początku Baj zaprasza najmłodszych widzów na muppetowego Kopciuszka w reżyserii Ireneusza Maciejewskiego, ze scenografią Dariusza Panasa, muzyką Piotra Klimka oraz tekstami piosenek Wojciecha Szelachowskiego i z muzyką zespołu Doctor Fisher. Z kolei 9 maja teatr gorąco zachęca już nieco starszych widzów do obejrzenia spektaklu Jaskółeczka autorstwa Tadeusza Słobo-
dzianka (niedawno uhonorowanego nagrodą Nike za Naszą klasę), w reżyserii Zbigniewa Lisowskiego, ze scenografią Pavla Hubicki, muzyką Piotra Nazaruka, tekstami piosenek Wojciecha Szelachowskiego oraz choreografią Władysława Janickiego. 17, 18 oraz 22 maja widzowie będą mieli okazję zobaczyć najnowszą premierę Teatru Baj Pomorski pt. Pod-Grzybek autorstwa Marty Guśniowskiej, w reżyserii Jacka Malinowskiego, ze scenografią Giedrė Brazytė i muzyką Antanasa Jasenki. Przedstawienie skierowane jest przede wszystkim do widza najmłodszego, a traktuje o problematyce śmierci w sposób delikatny i z humorem, pokazując przygody lisów na ziemi i w niebie. 23 maja o godz. 10.00 w szafie będzie można obejrzeć solowy występ Słowika, czyli przedstawienie wg Hansa Ch. Andersena, wyreżyserowane przez Adę Konieczny, w scenografii Dariusza Panasa i z muzyką Krystiana Segdy. Spektakl pokazywany będzie na małej scenie. Kto się boi Olbrzyma, niech zajrzy do teatru 24 lub 25 maja — zapewniamy, że wówczas zmieni zdanie. Spektakl w surrealistycznej oprawie plastycznej, groteskowy i pełen tajemnicy… może zachęcić najbardziej opornych widzów (autor: Phillippe Dorin, scenariusz i reżyseria: Piotr Tomaszuk, scenografia: Eva Farkasova, muzyka: Piotr Nazaruk). A w ostatnim dniu maja najmłodsi widzowie będą mogli spotkać się z kaczuszką Dudi — postacią wymyśloną, napisaną i wyreżyserowaną przez Roberta Jarosza. Zapraszamy wszystkich, którzy mają ochotę poznać jej historię. Dudi bez piórka zachwyca scenografią Pavla Hubički, muzyką Piotra Klimka i piosenkami Maliny Prześlugi. Szczegółowe informacje na www.bajpomorski.art.pl.
KAWAŁ DOBREGO ROCKA Trans, psychodelia, rock, niesamowita energia i żywiołowość — tak w skrócie można opisać zespół Apteka, który istniejąc na polskiej scenie muzycznej już ponad 25 lat, stał się prawdziwą legendą. Pomimo imponującego dorobku band nie osiadł na laurach. W zeszłym roku grupa wydała krążek będący podsumowaniem ich dotychczasowej twórczości, a w styczniu ruszyła w trasę koncertową, podczas której odwiedzi aż 35 miast. Jednym z nich będzie właśnie Toruń, w którym Apteka wystąpi już 5 maja w klubie NRD. Podczas koncertu formacja zaprezentuje zarówno swoje najlepsze utwory w nowych aranżacjach, jak i piosenki premierowe. Gościem specjalnym zespołu podczas występów na żywo będzie Igor Pudło — współtwórca sukcesu Skalpela, czyli najbardziej znanego na świecie polskiego duetu producenckiego. Koncerty Apteki to niezapomniane przeżycie, dlatego podczas ich występu w Toruniu nie może Was zabraknąć. Polecamy!
MUZYKA I ŚWIATŁO Klub Muzyczny Bunkier zaprasza na koncert Shiny Beats w ramach 8-bit party. Shiny Beats — jak mówią sami artyści — powstało z połączenia muzyki i światła. Trójmiejski zespół zdążył już sporo namieszać na krajowej scenie elektronicznej. Przez niektórych recenzentów nazywany jest nawet „objawieniem”. Czym Shiny Beats oczarowało fanów i krytyków? Przede wszystkim muzyką — taneczną, radosną i alternatywną, w której dostrzegalne są wpływy takich wykonawców jak MGMT, Klaxons, Late of the Pier czy Empire of the Sun. Niespełna rok istnienia wystarczył grupie, aby nagrać płytę, teledysk, jak również zagrać kilkanaście dobrze przyjętych koncertów w kraju i za granicą. Piosenka Tonight to jeden z najbardziej znanych kawałków Shiny Beats, na co wpływ miała promocja na antenie Programu IV Polskiego Radia. Z kolei utwór Stars trafił na pierwsze miejsce listy przebojów Radia SAR. Także dziennikarze muzyczni „Gazety Wyborczej” są łaskawi w ocenie zespołu. Shiny Beats pojawili się na okładce wrześniowego „Sztormu” — trójmiejskiego dodatku kulturalnego „Ga-
>>>> HANNA GREWLING
>>4
(AB)
Apteka 5 maja, godz. 22.00 NRD
musli magazine
>>wydarzenia PREMIERA
7.05
6.05
HORZYCA
NRD
zety Wyborczej”, a jeden z felietonistów określił formację „muzyczną nadzieją 2011 roku”. Nadarza się okazja, by doniesienia prasowe skonfrontować z rzeczywistymi odczuciami, ponieważ zespół wystąpi już 6 maja w toruńskim Bunkrze. Po występie Shiny Beats bunkrową sceną zawładnie zaś Hype Wax Design — pochodzący z Gdańska kolektyw dj’ski. Członkowie ekipy nie ograniczają się gatunkowo, zawsze stawiają na świeżą i wyszukaną muzykę — zarówno tę undergroundową, jak i komercyjną. House, minimal czy acid łączą z electro, techno, baltimore, fidgetem oraz wieloma innymi gatunkami. Tym, którzy migają się od uczestnictwa w tego typu muzycznych imprezach z powodu braku środków na koncie, organizatorzy wytrącili oręż z ręki. Wstęp na koncert jest darmowy.
CZTERY LATA MINĘŁY... Imprezy organizowane przez Feel Like Jumping Sound System mają w Toruniu wielu zwolenników. Gdy do tańca zagrzewają Marcin FreedomSound Szawłowski i Jakub Hoody Dread Kroc, klub NRD nigdy nie świeci pustkami. 6 maja członkowie składu zapraszają nas na wyjątkowe urodzinowe party, podczas którego — oprócz samych gospodarzy — zagra również wielu znamienitych gości. Jednym z nich będzie warszawski sound system SingleDread Sound. SingleDread Sound to skład, którego trzon stanowią byli mieszkańcy Węgorzewa, a który powstał na początku 2003 roku — czyli tuż po narodzinach samego pomysłu podczas wakacji 2002, kiedy to Malik spotkał Da Killa — Polaka mieszkającego na co dzień w Niemczech. Muzycy grają reggae, hip hop, dancehall i rap. Tego wieczoru nie zabraknie także innych zaprzyjaźnionych z Feel Like Jumping selektorów i MC, tak więc zapowiada się naprawdę niezła imprezka w gorących klimatach reggae i dancehall.
>>> ANIAL
Shiny Beats 6 maja, godz. 21.00 Bunkier
(AB)
IV Urodziny Feel Like Jumping Sound System 6 maja, godz. 20.00 NRD
ICH CZWORO W HORZYCY Teatr im. Wilama Horzycy jeszcze przed rozpoczęciem Festiwalu Debiutantów zaprasza na swą kolejną premierę repertuarową. Tym razem w ramach prezentowania rodzimych dramatów w bieżącym sezonie Karina Piwowarska przygotowuje sztukę Gabrieli Zapolskiej Ich czworo. Ich czworo — tragedię ludzi głupich Gabriela Zapolska napisała ponad sto lat temu, ale choć upłynął wiek, tekst nie stracił na aktualności. Akcję sztuki stanowi znana intryga — żona zdradza męża, a on się o tym dowiaduje. Kochanek żony flirtuje ze swoją gospodynią, by naciągnąć ją na wydatki, a Pana uwodzi panna Mania, szwaczka zaprzyjaźniona z rodziną. Tak o sztuce mówi reżyserka spektaklu: „Akcja dramatu (z elementami komediowymi) obejmuje tydzień od Wigilii do Sylwestra. »To przecież miał być dzień świąteczny!« — krzyczy przez nakryty stół Żona (Maria Kierzkowska) do zdradzanego Męża (Marek Milczarczyk), który już jej nie kocha, bo ona nie daje mu na to szansy. Jest mocno zniecierpliwiona, bo jej kochanek Fedycki (Michał Marek Ubysz) nie przyszedł »na
czwartego«, aby podzielić się opłatkiem. Nie ma czasu, gdyż uwodzi z powodzeniem Wdowę (Wanda Ślęzak), której jest dłużnikiem”. Ich czworo to ciekawa sztuka z mądrym tekstem o głupocie, ale bez nadętego pouczania i długich monologów, łączy też zabawę, która być może przejdzie w farsę. Jednak po śmiechu pewnie pojawi się także refleksja nad tym, iż zajęci swoimi emocjami zapominamy zazwyczaj o najważniejszych osobach (takich jak np. Ludwiś). A kim jest Ludwiś — dowiemy się już niebawem podczas premiery na deskach Sceny na Zapleczu. ARKADIUSZ STERN Ich czworo na podstawie tekstu Gabrieli Zapolskiej reż. Karina Piwowarska premiera 7 maja Teatr im. Wilama Horzycy
>>5
>>wydarzenia
7.05
od 6.05
7-10.05
MÓZG
FESTIWAL
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
KINO CENTRUM
INNY TEATR, INNE SYTUACJE DOKUMENTALNIE Toruńskie Kino Centrum przyłączyło się do organizowanych w ramach Festiwalu Planet Doc Review symultanicznych pokazów filmowych. Weekend z Cyfrowym Planete Doc odbędzie się w 22 miastach Polski w dniach od 6 do 8 maja. W tym czasie będzie można obejrzeć 5 dokumentów, a także wziąć udział w głosowaniu na najlepszy film, który otrzyma nagrodę Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych. Wśród propozycji znalazł się między innymi nominowany do Oskara dokument Josha Foxa Kraj gazem płynący. Natomiast 10 maja, w związku z obchodami roku Marii Skłodowskiej-Curie, odbędą się dwie specjalne projekcje francuskiej komedii w reżyserii Claude’a Pinoteau Palmy Pana Schutza. Tytułowy bohater jest właścicielem pracowni, w której małżeńska para wybitnych chemików, Piotr i Maria Curie, odkryła promieniotwórcze właściwości radu. W rolę polskiej noblistki wcieliła się genialna Isabelle Huppert. Na godzinę 11.00 zaplanowano pokaz dla uczniów szkół podstawowych, natomiast na 16.00 — seans otwarty dla wszystkich widzów.
Z kolei od 18 do 20 maja gratka dla miłośników mało znanych kinematografii. W ciągu tych trzech dni odbędzie się III Przegląd Filmów Indonezyjskich. W programie znalazły się filmy wyprodukowane w ostatnich latach, a wśród nich między innymi Zakazane drzwi Joko Anwara — trzeci już film „indonezyjskiego Tarantino”, który — podobnie jak poprzednie — zyskał przychylność widzów na całym świecie. Szczegółowy program i opisy filmów na stronie: http:// www.csw.torun.pl/kino-centrum/wydarzenia-1.
>> >>6
(EF)
Planet Doc Review 6–8 maja
Opowieści z Wysp. III Przegląd Filmów Indonezyjskich 18–20 maja Kino Centrum
JAZZ Z PAZUREM Outside Sources Michaela Batesa to ekscytujący kwartet nowojorskich wirtuozów. Formacja gra kompozycje zainspirowane muzyką jazzową, klasyczną i szeroko pojętym „modern music”, a także twórczością m.in. Bad Brains czy Ornette Colemana. Michael Bates — lider kwartetu — to nowojorski kompozytor i kontrabasista, który współpracował z wieloma uznanymi muzykami, takimi jak Russ Johnson czy Chris Speed. Jego pierwszą miłością nie był jednak jazz, ale hardcore i punk rock. Po szalonym etapie wypełnionym muzycznymi eksperymentami poświęcił się w całości muzyce jazzowej. Jednak w jego kompozycjach nadal słychać wpływy rocka i hardcore. W jego przypadku jest to jednak atut, ponieważ dzięki temu jego estetyka uznawana jest przez krytyków za niezwykle otwartą i oryginalną. Pozostali muzycy kwartetu: Robin Verheyen (saksofon), Samuel Blaser (puzon), Jeff Davis (perkusja) to znani muzycy jazzowi. Tak więc 7 maja w Mózgu miłośników jazzu czeka prawdziwa muzyczna uczta.
Wszyscy miłośnicy teatru offowego mają powody do radości — toruńskiej Klamrze wyrasta ciekawa konkurencja w postaci bydgoskiego festiwalu Inne Sytuacje, współorganizowanego przez Fundację Kultury YAKIZA i Teatr Polski w Bydgoszczy. Program odbywającego się w dniach 7—10 maja festiwalu jest krótki, ale robi duże wrażenie — wśród wykonawców są zarówno słynne polskie grupy (teatry Porywacze Ciał czy Pieśń Kozła), jak i zespoły, które już dawno cieszą się międzynarodową sławą, takie jak legendarny duński Odin Teatret czy rosyjska grupa Derevo. Początek maja w Bydgoszczy może być jednym z ciekawszych wydarzeń kulturalnych roku — zachęcamy do szturmu na kasę bydgoskiego teatru. PAWEŁ SCHREIBER Międzynarodowy Festiwal Teatralny Inne Sytuacje 7–10 maja, Teatr Polski w Bydgoszczy
(AB) Michael Bates i Outside Sources 7 maja, godz. 21.00 Mózg
musli magazine
>>wydarzenia
FOT. ROMAN EKIMOV, ANN ABOGODIST TEATR DEREVO / HARLEKIN
HATI / FOT. INFAMIS
LIZARD KING
FOT. ROMAN EKIMOV, ANN ABOGODIST TEATR DEREVO / HARLEKIN
MUZYCZNY RECYKLING
FOT. ANNA HOFFMAN TEATR BRAMA
FOT. NADESŁANE
KSIĄŻNICA MIEJSKA FILIA 1 WYSTAWA
8.05
Lizard King wraz z Rafałem Iwańskim i Rafałem Kołackim, czyli organizatorami toruńskiego festiwalu CoCArt, oraz szamanem współczesnej muzycznej awangardy Stefanem Joelem Weisserem zaprasza na jedyny w swoim rodzaju wieczór muzycznego rozpasania. Już 8 maja w Lizard King wystąpi twórca z Los Angeles — Stefan Joel Weisser vel Z’ev, który w latach 70. był jednym z założycieli ruchu kulturowego industrial. Z’ev to zarówno perkusjonista, korzystający w swojej muzyce z różnych instrumentów etnicznych i… odpadów przemysłowych, jak i osobliwy performer, tworzący dzieła multimedialne składające się z muzyki, performance’u, wideo i teatru. Poza komponowaniem Z’ev zajmuje się również teorią muzyki — jego idee zawierają się w totalnym odejściu od zachodnich, dwudziestowiecznych form rytmicznych, zostawiając gdzieś za sobą tradycje jazzu czy rocka. Podobne podejście do muzyki i jej improwizacyjnej funkcji mają członkowie grupy Hati, czyli Rafał Iwański i Rafał Kołacki, którzy swoje brzmienie opierają zarówno
na instrumentach akustycznych, etnicznych, jak i wszelkich obiektach recyklingu. Ich wydawnictwa i koncerty już od dość dawna są dobrze przyjmowane przez krytyków i publiczność, i to nie tylko w Polsce. Co prawda CoCArt Music Festival już za nami, ale właśnie czeka na nas scena Lizard King, kolejny bastion muzycznego eksperymentu. Jeżeli chcielibyście przed koncertem sprawdzić predyspozycje artystów, zapraszam na strony: www.rhythmajik. com i www.myspace.com/ hatitah. (SY)
POWIĘKSZENIE Wszystkich fanów patrzenia na rzeczy z bliska zainteresuje zapewne wystawa fotografii Mai Rosińskiej zatytułowana „Moje makro opowieści”. Ekspozycja zawierać będzie 25 kolorowych fotografii, które autorka wybrała spośród wykonanych w ostatnich miesiącach prac, a które będą przedstawiać głównie przedmioty i rośliny w dużym powiększeniu. Jej fotografie — jak mówi ona sama — poruszają zagadnienie linii oraz koloru. Ukazują różnorodność i finezję odcinków występujących w przyrodzie, a także wielość odcieni jednej barwy — przede wszystkim zieleni. Maja Rosińska studiuje edukację artystyczną w zakresie sztuk plastycznych na Wydziale Sztuk Pięknych UMK. Fascynuje ją głównie fotografia, choć zajmuje się także działaniami w przestrzeni oraz rysunkiem klasycznym i komputerowym. Swoje prace zaprezentuje w Filii nr 1 Książnicy Kopernikańskiej w Toruniu — wernisaż odbędzie się 10 maja o godz. 17.00, a same zdjęcia będzie można zobaczyć do końca miesiąca (wstęp wolny). Wystawa ta będzie na pewno okazją do chwilowej
zmiany przez nas standardowego punktu widzenia, czy też poszerzenia lub zawężenia optyki naszego codziennego postrzegania rzeczy i zjawisk. Polecam — czasami warto przyjrzeć się czemuś z bliska. (SY) Moje makro opowieści / wystawa fotografii Mai Rosińskiej 10 maja, godz. 17.00 Filia nr 1 Książnicy Kopernikańskiej
>>
Z’ev / Hati 8 maja, godz. 20.00 Lizard King
>>7
>>wydarzenia
BAWIMY SIĘ KOMIKSOWO I NA BOGATO Maj to okres matur, wiosennych uniesień, ale przede wszystkim juwenaliów. Święto toruńskich studentów, którego w tym roku tematem przewodnim będzie komiks, rozpocznie się 12 maja. Po miesiącach mniej lub bardziej ciężkiej nauki żacy będą mieli okazję odreagować stres — zapewnią im to koncerty, imprezy klubowe, sportowe zmagania oraz cała masa wydarzeń towarzyszących. Pierwszego dnia juwenaliów na dużej scenie zaprezentują się: Absurd, Tortilla, Kabaret Limo, Sofa, Żywiołak oraz gwiazda wieczoru — T.Love. Entuzjaści brzmień klubowych będą mogli z kolei posłuchać dźwięków house (we wszystkich jego odmianach) w namiocie klubowym przy auli UMK. W ramach imprezy „Liquid Heaven — House in all colours and sizes” rozbrzmi muzyka takich wykonawców jak: Lexus + Novika + Fox Live Act, Natasza & Oscarsix, Glasse, Martinez, Mike G, Kilan. Ci, którzy woleliby raczej się wyciszyć, powinni tego dnia zajrzeć do Od Nowy na Majowy Buum Poetycki. Na scenach klubu swój talent poetycki zaprezentują aktorzy Teatru Wi-
lama Horzycy: Adam Blank, Miron Szmytkiewicz, Łukasz Podgórny, Marta Kapelińska, Damian Bus, Natalia Malek, Robert Rybicki, Maciej Woźniak, Paweł Kozioł. Natomiast umiejętności performerskie pokażą Roman Bromboszcz i Ser Charles. O oprawę muzyczną tych prezentacji zadbają Porcje Rosołowe, Hotel Kosmos oraz Atrakcyjny Kazimierz. 13 maja to kolejne koncerty na dużej scenie. Zobaczymy m.in. Menace, Vervrax, Zabili mi żółwia, Konopians, Koniec świata i Big Cyc. W namiocie klubowym odbędzie się „Stormy Night — Time 4 techno”, czyli gratka dla wielbicieli twórczości takich wykonawców jak: Angelo Mike, Carla Roca, Venti Otto, Christopher Gruning, Szycu oraz Kilan. Drugi dzień juwenaliów to także Alternatywny dzień z Radio Sfera. 14 maja, ku uciesze publiczności, na dużej scenie zainstalują się Banau, Living on Venus, Akcent, Jamal, KSU i Abradab. „Tornado Alley — Break! the music” to z kolei propozycja dla gości namiotu klubowego, którzy tym razem będą mogli posłuchać Radikal Guru, Simba, Illy, PacOne i Chmielix. Dodatkowo w trakcie całych juwenaliów w namiocie klubowym odbywać się będą
>> >>8
pokazy wizualizacyjne, autorskie clipy i animacje w wykonaniu ekip Colorscream i EbebuoBabue. Ostatni dzień juwenaliów to również nie lada gratka dla fanów mocniejszych brzmień — odbędą się wówczas eliminacje do Wacken Metal Battle. Ciekawie zapowiadają się także niemuzyczne atrakcje tegorocznych Juwaneliów, a wśród nich mecz w błocie, bieg piwny, rajd juwenaliowy czy śniadanie na trawie. ANIAL Juwenalia 2011 / Toruń 12–14 maja
KINO POD KOCYKIEM W maju Kino Studenckie Niebieski Kocyk zaprasza na trzy projekcje. 10 maja o godzinie 21.00 odbędzie się multimedialny performance na murze Od Nowy. Outdoors — Visual Projekt to artystyczna forma audiowizualna oparta na eksperymentach VJingowych studentów Pracowni Multimediów Zakładu Plastyki Intermedialnej WSP UMK. Multimedialny performance odbędzie się w otwartej przestrzeni. Organizatorami pokazu są pracownia multimediów Zakładu Plastyki Intermedialnej WSP UMK, Kino Studenckie Niebieski Kocyk, Toruńska Agenda Kultury oraz Klub Od Nowa. Wstęp wolny! Kolejny wtorek w Od Nowie to pokaz znakomitego filmu Darrena Aronofsky’ego Czarny Łabędź. Akcja rozgrywa się w środowisku nowojorskich tancerzy klasycznych. Główną bohaterką jest baletnica, której tak zależy na roli Królowej Łabędzi, że przestaje odróżniać fikcję od rzeczywistości. Dla Niny taniec to całe życie, jednak aby spełnić swoje marzenie, będzie zmuszona rywalizować z inną baletnicą — Lily. Równocześnie między tancerkami nawiązuje się toksyczna przyjaźń. Nina odkrymusli magazine
w o n w Ź s c w i n m
d p w r r fi w s l n k l b d w z t fi r
>>wydarzenia od 13.05
OUVERTURE PER PIETRO, 2006, DZIĘKI UPRZEMOŚCI ARTYSTY I MAGAZZINO ARTE MODERNA Z RZYMU
CSW
SERCE NA DŁONI W CSW
wa mroczną stronę swojej osobowości. Film jednego z najciekawszych reżyserów współczesnego kina, twórcy Źródła, Requiem dla snu i Pi spotkał się z gorącym przyjęciem widowni i krytyki, czego wyrazem może być między innymi Oskar dla odtwórczyni głównej roli Natalie Portman. W dniu 31 maja Kino Studenckie Niebieski Kocyk zaprezentuje klasyczne dzieła włoskiego neorealizmu. Ten ruch artystyczny w literaturze, plastyce, a zwłaszcza w filmie powstał jako sprzeciw wobec faszyzmu. Jego podstawowe dzieła pochodzą z lat 1942—1952. W filmach neorealistycznych ukazywano konflikty i dramaty zwykłych ludzi, urastające — dzięki bogactwu obserwacji i prawdzie psychologicznej — do wielkich uogólnień. Kinomani zobaczą Rzym miasto otwarte Roberto Rosselliniego oraz film Złodzieje rowerów Vittorio de Sica. ANIAL
Wystawa Massimo Bartoliniego „Serce na dłoni” zainicjuje czteroletni cykl projektów site-specific realizowanych przez najbardziej interesujących i uznanych artystów na świecie dla Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu. Massimo Bartolini urodził się w Cecinie (Toskania) w 1962 roku, gdzie nadal mieszka i pracuje. Jego kariera artystyczna rozpoczęła się w połowie lat 90. — od tego czasu wystawia swoje prace w kraju i za granicą w wielu ważnych instytucjach zajmujących się sztuką współczesną. Jego prace znajdują się w zbiorach muzeów i kolekcjach prywatnych na całym świecie. Liczne źródła inspiracji pracy Bartoliniego wywodzą się z teatru (Grotowski i Brook), literatury, poezji, ale też muzyki, filozofii, fizyki oraz badań nad naturalnymi zjawiskami. Il cuore in mano (Serce na dłoni) to tytuł opowiadania Osvalda Licini’ego, napisanego u progu I wojny światowej. Licini — uważany za jednego z najbardziej intrygujących włoskich artystów i pisarzy — kojarzony jest głównie z futuryzmem i surrealizmem. Historia Serca na dłoni opowiada o człowieku, który chce podarować swoje serce, lecz jego hojny gest zostaje stanowczo odrzu-
cony przez wszystkie osoby, do których się zwraca. Jest to poetycka metafora, która zachęca do refleksji nad wartością tego, co dajemy i samego aktu dawania, a przede wszystkim skłania do namysłu nad wartością samego dzieła sztuki. Historia ta (opowiedziana w języku polskim) będzie tłem projektu wystawy Massimo Bartoliniego. Kontrapunktem dla dramatycznej narracji będzie melodia tradycyjnej polskiej pieśni Serce — niedawno zaaranżowanej przez Janusza Prusinowskiego, a zagranej na specjalnych, ręcznie wykonanych organach. Słyszalny głos narratora określi zmiany i intensywność światła w przestrzeni, tworząc rodzaj performatywnego utworu, której głównym bohaterem staną się elementy niematerialne — światło i dźwięk. Projekt pod kuratelą Dobrili Denegri w oryginalny sposób połączy elementy literatury, teatru, muzyki, poezji i sztuk wizualnych. Wernisaż wystawy wraz z występem Prusinowskiego odbędzie się 13 maja jako część obchodów Europejskiej Nocy Muzeów.
>> ARKADIUSZ STERN
Serce na dłoni / Massimo Bartolini 13 maja–11 września CSW „Znaki Czasu”
>>9
>>wydarzenia
13.05
WOZOWNIA WYSTAWY
ROD STEWART W D-OBREJ TONACJI Tego jeszcze nie było — Lizard King i Agencja Powsinoga postanowili pobudzić i zainspirować muzycznie mieszkańców Torunia, szczególnie zaś wszystkich fanów Roda Stewarta, którzy jeżeli odważą się wziąć udział w ich muzycznej zabawie, będą mogli wygrać bilet w loży honorowej MotoAreny na toruński koncert legendarnego muzyka. Zasady są proste: organizatorzy udostępniają dwa podkłady muzyczne (do pobrania z http:// powsinoga.com/tonacja01 i http://powsinoga.com/tonacja02), do których w warunkach domowych trzeba nagrać swój wokal i przesłać gotowy materiał wraz ze swoimi danymi na info@powsinoga.com. Wśród wszystkich zgłoszeń zostaną wybrane najlepsze, a ich autorzy będą mieli jedyną i niepowtarzalną okazję zaśpiewania na scenie Lizard King przed publicznością, która też wybierze ostatecznie zwycięzcę konkursu. To jednak nie wszystko — wśród pozostałych uczestników imprezy zostaną rozlosowane wejściówki na czerwcowy koncert Roda Stewarta. Wszystkim odważnym wokalistom w Lizard King bę-
dzie akompaniować bydgoska grupa D-Tonacja, która jest wybuchową mieszanką tanecznych rytmów i nowatorskich aranżacji, grająca utwory wszystkim znane i przez wszystkich kochane — od swingowych i jazzowych standardów, przez gorące latino i disco, aż po klasyczny i nieśmiertelny rock’n’roll. Koncert Roda Stewarta zbliża się coraz szybszymi krokami, dlatego nie przegapcie tej szansy — 13 maja w Lizard King bądźcie zwarci i gotowi z mikrofonem w dłoni.
>> >>10
(SY)
D-Tonacja, czyli Rod Stewart Before Party 13 maja, godz. 20.00 Lizard King
FOT. NADESLANE
FOT. NADESLANE
LIZARD KING
PIĄTEK TRZYNASTEGO W WOZOWNI Przed trzema laty w toruńskiej Galerii Wozownia Ewa Harabasz pokazała przepiękną wystawę fotodruków, w których połączyła obrazy wojenne z dawnymi technikami malarstwa na drewnie. „Ikony cierpienia” artystki uwodziły i hipnotyzowały wizualną atrakcyjnością do tego stopnia, że wielu (wśród nich i ja) kilkakrotnie wracało do Wozowni, by delektować się tymi przecudnymi obrazami. Od 13 maja Ewa Harabasz, absolwentka malarstwa i rysunku Wayne State University Detroit, mieszkająca i tworząca w Nowym Jorku, zaprezentuje wystawę „Prasoreligia” — obrazy zainspirowane sztuką Caravaggia. Artystka „stara się w nich uchwycić powinowactwo starych płócien i współczesnych zdjęć, z jednej strony sposób obrazowania w mediach przypominający styl Caravaggia, z drugiej zaś »medialny« charakter jego malarstwa”. Znając wrażliwość artystki, można szykować się na kolejną wspaniałą wystawę! W ramach wymiany i promocji sztuki greckiej w Galerii Wozownia zagości Konstantinos Kissas. Artysta — urodzony w 1972 roku w Salonikach — studiował i uzyskał dyplom w Ecole Régionale des Beaux Arts de Saint Etienne we Francji. Jego wystawa obejmie dwa cykle fotografii i dwa
rodzaje pejzaży: natury i miasta oraz dnia i nocy. Dla Konstantinosa Kissasa aparat fotograficzny jest medium rejestrującym jego wspomnienia z podróży czy kontakty z nieposkromioną naturą (układające się w kolejne strony kroniki podróży). Trzecią wystawę w majowej scenerii Wozowni zobaczymy w cyklu „Wielkie mi rzeczy!”, poświęconym problemowi małej skali w sztuce i przyjmującym za punkt wyjścia spostrzeżenie, że praktyka artystyczna oparta na miniaturyzacji oraz operowaniu atrapą uruchamia specyficzne mechanizmy tworzenia sensów. Twórcy wystawy — Agata Biskup i Przemek Czepurko — ukończyli Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. We wspólnych działaniach koncentrują się na obiekcie, często działając w małej skali i tworząc zagadkowe modele sugerujące kształtem pragmatyczne zastosowanie, ale realnie go pozbawione. Otwarcie wszystkich wystaw w Galerii zaplanowano w ramach obchodów Europejskiej Nocy Muzeów — i nas przy tej okazji w Wozowni na pewno nie zabraknie! ARKADIUSZ STERN Prasoreligia / Ewa Harabasz Pejzaże / Konstantinos Kissas Laboratorium Sztuki 2011. Wielkie mi rzeczy! / Agata Biskup i Przemek Czepurko 13 maja–5 czerwca, Wozownia
musli magazine
>>wydarzenia
14.05 FOT. MATERIAŁY PRASOWE
MÓZG
WYBUCHOWA MIESZKANKA W maju w Mózgu nie zabraknie koncertu dla miłośników eklektycznego, lekko zwariowanego popu. LAN, zespół który wystąpi w Bydgoszczy 14 maja, to popowo-rockowa formacja, która za Odrą słynie ze swoich oryginalnych elektronicznych rozwiązań. Muzycy lubią bawić się muzyką, często eksperymentując z dźwiękiem. Ich styl ukształtował się pod wpływem berlińskiej sceny klubowej i punkowej rewolucji. Jednak podczas improwizacji często nawiązują do jazzu. Jeśli tę wybuchową mieszkankę doprawimy delikatnym, melodyjnym wokalem Coly Karchera, otrzymamy niezwykle nowatorską i intrygującą porcję muzyki. A wszystko zaczęło się w piwnicy pewnego berlińskiego baru, gdzie późniejsi członkowie LAN synchronizowali swoje laptopy i brali udział w „improwizowanych bitwach”. W ślad za improwizacją poszedł wokal i doprowadził do powstania piosenek i założenia grupy w 2006 roku. Po ponad stu koncertach w Niemczech, Holandii i Skandynawii LAN rozpoczął nagrywanie swojego pierwszego albumu LAN — CU. Na debiutanckim krążku zespół prezentuje melodyjne nagrania z fragmentami muzyki klubowej, rocka, pop i muzyki (AB) elektronicznej. LAN 14 maja, godz. 21.00, Mózg
WIOSENNY ROZKŁAD JAZDY KLUBU OD NOWA Majowy repertuar Od Nowy jest bardzo zróżnicowany. Muzyka, poezja, kino, warsztaty, spotkania — nawet najwięksi malkontenci powinni być usatysfakcjonowani. Na dobry początek 4 maja o godzinie 20.00 na małej scenie klubu wystąpi grupa Hi Now. Publiczność będzie miała okazję usłyszeć jazzowe standardy, autorskie kompozycje, a wszystko w nowatorskim wykonaniu. Improwizacja z domieszką etno zapewne przypadnie do gustu wielu słuchaczom. Nie zabranie także nietypowych, zdawać by się mogło, akcentów. Elementy muzyki chińskiej zostaną wprowadzone przy pomocy tradycyjnego instrumentu erhu. Tych, którzy wybiorą się na koncert, nie powinny także zdziwić akcenty rosyjskie. Bilety po 5 i 10 zł. Sobota 7 maja w Od Nowie to koncert pamięci Jacka Kaczmarskiego — zmarłego w 2004 roku poety i barda. W spotkaniu wezmą udział miłośnicy twórczości Kaczmarskiego, którzy sami wykonają jego utwory. Dni 9—12 maja to w kulturalnym rozkładzie jazdy XII Majowy Buum Poetycki. Festiwal jest doskonałą okazją do zaprezentowania się głównie młodych, undergroundowych poetów oraz niezależnych pism poetyckich. Buum Poetycki to jednak nie tylko prezentacje poezji. W ramach festiwalu odbędą się wystawy, pokazy filmów, koncerty (Jesień, Hotel Kosmos, Atrakcyjny Kazimierz) oraz spotkania z krytykami. Wstęp wolny! Piątek 13 maja może okazać się szczęśliwy dla entuzjastów kultury alternatywnej, a to za sprawą Alternatywnego Dnia z
Radiem Sfera. Na początek organizatorzy proponują warsztaty beatboxerskie, które poprowadzi Tomasz Cebo, persona w Toruniu dobrze znana, która ostatnio miała okazję zaprezentować się szerszej widowni, uczestnicząc w jednym z telewizyjnych programów rozrywkowych. Po warsztatach krótki występ twórcy turkusowej rewolucji. O godzinie 18.00 na dużej scenie Od Nowy zaczną instalować się kolejne zespoły — zwycięzca toruńskiej Giełdy Piosenki — Drób, rockowa formacja Harmidersi i reggaeowa Raissa Selecta. Imprezę zwieńczy występ gwiazdy niespodzianki. Wstęp wolny! Na 16 maja, w ramach cyklu Połączenia Bezpośrednie, zaplanowano spotkanie ze Zbigniewem Rogalskim — malarzem, a właściwie reżyserem obrazów. Artysta znakomicie odnajduje się zarówno w malarstwie, jak i fotografii. Wiele jego prac nawiązuje do klasycznych kategorii i gatunków malarskich. Są one jednak podane w sposób ciekawy, pozwalający na nowo odkrywać to, co z pozoru dawno jest już znane. Spotkanie z artystą rozpocznie się o godzinie 20.00. Wstęp wolny! Wiosenny nastrój zapewne udzieli się uczestnikom Majówki Irlandzkiej, którzy spotkają się 19 maja w Od Nowie. To prawdziwa uczta dla wielbicieli celtyckich tańców i irlandzkich dźwięków. W programie Majówki koncert zespołu Muzyki Celtyckiej Strays, pokaz tańca irlandzkiego w wykonaniu grupy Avalon, a także spontaniczna irlandzka zabawa taneczna, tzw. céilí. Początek Majówki o godzinie 20.00. Wstęp za 10 zł. W dniu 28 maja o godzinie 19.00 na małej scenie klubu od-
będzie się koncert z przesłaniem. To już druga edycja Rockowo i Beztytoniowo. Promowanie zdrowego stylu życia wolnego od dymu tytoniowego jest głównym założeniem imprezy. Data koncertu nie jest przypadkowa — 28 maja uczcimy Światowy Dzień bez Tytoniu. Organizatorzy chcą pokazać, że zabawa bez używek jest możliwa. Na scenie zarówno doświadczeni muzycy, jak również debiutanci. Zagrają: Rejestracja, Banau, Cynober, Non Stop, Soqreates, The Noiss, Soray, Yellow Underground. Wstęp free! W niedzielę 29 maja w godzinach 12.00—17.00 odbędą się warsztaty adresowane zarówno do osób niezwiązanych ze sztuką teatru, które chciałyby pogłębić świadomość ciała, jak i do wszystkich, którzy zajmują się różnymi formami teatru. Zajęcia Ciało–Ruch–Przestrzeń. Działania Aktora Teatru Fizycznego poprowadzi instruktorka teatralna Emilia Adamiszyn. Zapisy i informacje: teatralnaodnowa@gmail. com. Maj w Od Nowie zakończy III Przegląd Filmów Studentów Wydziału Filologicznego UMK. 30 maja od godziny 16.00 pokazywane będą filmy zrealizowane przez uczestników warsztatów scenariuszowych prowadzonych przez Radosława Osińskiego. Są to w większości filmowe debiuty studentów filologii polskiej i kulturoznawstwa. Po ostatniej prezentacji przeprowadzone zostanie wśród publiczności głosowanie na najlepszy film. Wstęp oczywiście wolny! Przypominamy, że w Galerii 011 do 6 maja można oglądać również wystawę Kamila Rzęsiewicza „Malarstwo”.
>> ANIAL
>>9
>>wydarzenia
15.05
14.05
17.05
MÓZG
ESTRADA
NOWE GWIAZDY METALU Wacken Metal Battle to prestiżowy międzynarodowy konkurs odbywający się od 2004 roku. 14 maja w Od Nowie odbędzie się finał krajowy wydarzenia. W szranki stanie sześć zespołów wytypowanych spośród zgłoszeń. Zwycięzca rywalizacji zmierzy się następnie w ścisłym finale festiwalu Wacken Open Air 2011 w Niemczech. Jest o co walczyć. Zwycięzca głównego finału zdobędzie profesjonalny kontrakt płytowy oraz otrzyma możliwość zagrania koncertów jako gwiazda wieczoru podczas krajowych finałów Wacken Metal Battle 2012 w całej Europie. Po występach konkursowych w Od Nowie publiczności zaprezentują się dwa zespoły, które wygrały poprzednie edycje i otrzymały możliwość występu w Niemczech — The Sixpounder oraz Chainsaw. Szczegóły na www.myspace.com/ wacken_metal_battle_pl.
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
CHAINSAW / FOT. ARCHIWUM ZESPOŁU
OD NOWA
ETNICZNE DŹWIĘKI
URZEKAJĄCY MINIMALIZM 15 maja w Mózgu wystąpi jeden z najbardziej oryginalnych duetów na polskiej scenie alternatywnej. Woody Alien to zespół założony przez Marcina Piekoszewskiego w 2000 roku w Stargardzie Szczecińskim. Pięć lat później, wraz z pierwszym perkusistą Zbyszkiem Jasińskim, muzyk wydał debiutancką płytę Piss and Shit and a Diamond of Perception. Po przeprowadzce do Poznania i po odejściu Zbyszka z zespołu Marcin poznał Daniela Szweda, który zasiadł za perkusją. W 2008 roku Woody Alien wydał kolejny krążek Pee and Poo in My Favorite Loo, a następnie Microgod. Woody Alien w basowo-perkusyjnych spazmach dociera w okolice, gdzie jazz-core spotyka się z surowym noisem. Charczący bass, połamane rytmy oraz drapiący wokal tworzą bezkompromisowe, minimalistyczne, surowe brzmienie. Największym atutem zespołu jest wierność wypracowanemu stylowi i potężna dawka spontanicznej energii. Tego koncertu z pewnością nie można przegapić.
>> ANIAL
Wacken Metal Battle 14 maja, godz.17.00 Od Nowa
(AB)
Woody Alien 15 maja, godz. 21.00 Mózg
>>12
BĘDZIE SIĘ DZIAŁO!
W ramach wiosennej trasy koncertowej do Bydgoszczy po raz pierwszy zawita grupa Atmasfera. Ten ukraiński zespół tworzy muzykę etniczną i globalną — ich utwory zawierają bowiem elementy folkowe z różnych stron świata. Muzycy śpiewają po ukraińsku i angielsku, wplatając do swoich tekstów także starożytne zwroty. Grupa występowała już kilkakrotnie w Polsce, za każdym razem zaskarbiając sobie sympatię publiczności i zdobywając bardzo dobre recenzje. Wystąpili m.in. na warszawskich festiwalach EtnoCross Festiwal, Etniczne Inspiracje i Latający Holender, a także parokrotnie na Przystanku Woodstock. W roku 2009 otrzymali nagrodę publiczności „Złoty Bączek” za najlepszy koncert na scenie folkowej Przystanku Woodstock. Z kolei w 2010 roku na festiwalu Folkowo w Ostródzie zajęli drugie miejsce. Muzyków cechuje niezwykła otwartość na nowe formy wyrazu. Każdy ich koncert jest niepowtarzalnym wydarzeniem, któremu oddają się całkowicie — a wszystko po to, by stworzyć niepowtarzalną „atmasferę”. (AB) Atmasfera 17 maja, godz. 19.00 Estrada
Bydgoskie juwenalia od lat należą do jednych z najlepszych studenckich imprez w Polsce. Jak wiadomo, Bydgoszcz uczelniami stoi, w dodatku takimi, których samorządy potrafią się dogadać i wspólnie zorganizować juwenaliowe szaleństwo. W tym roku juwenalia przypadną szczególnie do gustu miłośnikom jamajskich rytmów, bowiem większość zaproszonych zespołów wykonuje muzykę reggae. Nie zabraknie również ostrego punka, metalu i drum’n’bass. Juwenalia potrwają od 19 do 21 maja. Jako pierwszy na Wyspie Młyńskiej wystąpi Plagiat 199 — zespół grający punka, reggae i ska. Potem przyjdzie czas na starych wyjadaczy z Farben Lehre, którzy w Bydgoszczy są zawsze wyjątkowo ciepło przyjmowani. Na koniec wieczoru zrobi się bardzo gorąco, wystąpi bowiem Kamil Bednarek ze swoim zespołem Star Guard Muffin. Znany z programu „Mam talent” rasta-wokalista zaśpiewa piosenki ze swojej ostatniej płyty Szanuj oraz dobrze znane covery, takie jak np. Tears in Heaven, w których wspaniale słychać jego wyjątkową barwę. Drugi dzień zapowiada się równie ciekawie. Na początek mocne uderzenie — wystąpi bowiem metalowa grupa Kabamusli magazine
>>wydarzenia
nos. Potem będzie rytmicznie i z powerem, przed studentami zagra bowiem bydgoska Dubska, a następnie stary, dobry Akurat. Wieczór zakończy austriacka formacja Kontrust. Sami muzycy określają swoją muzykę jako tribal crossover, a w ich twórczości słychać wyraźne nawiązania do Guano Apes. Członkowie zespołu są ostro zakręceni (polecam teledyski), a na scenie są niczym wulkany energii, tak więc z pewnością
>>
przypadną do gustu bydgoskim żakom. Ostatniego dnia będzie działo się najwięcej. Po koncertach znakomitych formacji, takich jak Pogodno, Habakuk czy Vavamuffin, zagra australijska grupa Pendulum i DJ Set. Band tworzy muzykę w stylu drum’n’bass i elektronicznego rocka. Szerszej publiczności znany jest z produkcji Fasten Your Seatbelt (z The Freestylers) oraz Voodoo People (re-
mix The Prodigy). Na koniec wystąpi największa gwiazda tegorocznych juwenaliów — formacja Dub Pistols. Tego zespołu nie trzeba przedstawiać, znany jest bowiem fanom muzyki dub w całej Europie. Grupa została założona w 1996 roku przez producenta i znanego londyńskiego DJ’a Barry’ego Ashwortha. W skład wchodzi wcześniej wymieniony założyciel, Jason O’Brian i DJ Stix. Ich nagrania wykorzysta-
no jako ścieżkę dźwiękową do takich filmów jak: Blade 2, Bad Company, Mystery Man. Trzeba przyznać, że w tym roku w Bydgoszczy będzie się działo, a tegoroczne juwenalia z pewnością zapamiętamy na długo. Nie zabraknie też tradycyjnych imprez, jak Blokada Łużyka przy akademikach UKW czy Bal Rzymski na UTP. Do zobaczenia na koncertach! (AB)
>>13
>>wydarzenia GALERIA AUTORSKA
29.05
LIZARD KING
NA SPOKOJNIE POZNAJ CZŁOWIEKA Z KADRU Powrót do szarej codzienności po pierwszej (w dodatku świątecznej) majówce jest zazwyczaj trudny, dlatego wszystkim, którym potrzebne ukojenie, podpowiadamy — znajdziecie je 5 maja w Galerii Autorskiej podczas spotkania poetyckiego z księdzem Janem Sochoniem. Profesor zwyczajny filozofii, poeta, krytyk literacki, eseista i jednocześnie kierownik Katedry Filozofii Kultury na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz wykładowca historii filozofii w warszawskim Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym przybędzie ze stolicy do Bydgoszczy, by promować swój najnowszy tomik poezji Uspokój się. Tytuł to nieprzypadkowy — można by rzec, że odnoszący się do całej poezji księdza Jana, która — choć nie unika trudnych tematów — nie wrzeszczy, szarpiąc za struny zbędnych emocji. Tu w naturalny sposób radość przenika się z cierpieniem, życie ze śmiercią, co wcale nie zabija nadziei w człowieku mądrym duchowo.
rii Filmowej Andrzeja Wajdy, którzy w 2000 roku wspólnie zrealizowali jeden z najlepszych długometrażowych filmów kina niezależnego — I co wy na to Gałuszko? (nb. premiera tego filmu była jednym z ostatnich pokazów w bydgoskim kinie Pomorzanin, którego salę dziś profanuje kiermasz tandetnej odzieży). Maciej Cuske ma na swoim koncie jeszcze 7 innych filmów fabularnych i dokumentalnych, za które otrzymał wiele nagród oraz wyróżnień, natomiast Marcin Sauter od sześciu lat realizuje filmy dokumentalne jako reżyser i operator, współpracuje z Teatrem Polskim w Bydgoszczy jako fotosista i jest ekspertem Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Dla Sautera, jak sam przyznał w wywiadzie Jackowi Solińskiemu, współczesność nie jest fotogeniczna, dlatego na całym świecie szuka śladów przeszłości, bo to one tworzą klimat miejsc, które są przestrzenią wspomnień. Stąd też fotografię traktuje jako rodzaj komunikacji, by poznać drugiego człowieka i przeżyć coś w pełni. Tego samego wieczoru w Galerii Autorskiej będzie mowa o fotografii — i to jeszcze „10 razy”. A wszystko za sprawą tekstów dziesięciu poetów, prozaików, publicystów:
MARCIN CUSKE
MARCIN SAUTER
MARCIN SAUTER / NICEA
WYSTAWY
Wojciecha Banacha, Jarosława Jakubowskiego, Grzegorza Kalinowskiego, Franciszka Kameckiego, Zdzisława Prussa, Karoliny Sałdeckiej, Marka Kazimierza Siwca, Krzysztofa Szymoniaka, Michała Tabaczyńskiego i Jana Wacha. Do 17 maja w GA przy ulicy Pomorskiej można też obejrzeć wystawę zdjęć „Bydgoszcz Jerzego Riegla i poetów”, którego niezwykle klimatyczny album (pod tym samym tytułem) jest do nabycia w galerii oraz w bydgoskich księgarniach. (JT)
2+1=2 Jak to mówią, do dwóch razy sztuka — co nie udało się w kwietniu, uda się na pewno w maju. W Lizard King zagra prawdziwa perełka muzyki instrumentalnej, czyli białoruski zespół Gurzuf, który od 6 lat czaruje dźwiękami akordeonu i perkusji. Co w nich takiego wyjątkowego? Pomimo iż w składzie grupy są tylko dwie osoby, podczas ich koncertów wydaje się, jakby grała cała orkiestra. Muzyka formacji jest bogata i barwna również dlatego, że artyści łączą ostry rock i jazz z elementami muzyki ludowej i klasycznej. Zespół jest już znany i doceniony w Europie. Grupa ma na koncie m.in. muzykę do spektaklu Moby Dick dla teatru w Magdeburgu. Gurzuf w przeciągu ostatnich lat występował praktycznie wszędzie — od Portugalii po Rosję, odwiedzając po drodze festiwale w Londynie, Berlinie, Wiedniu czy Amsterdamie. Koncertowali również w Polsce. Wystąpili m.in. na festiwalu Wrocław Podwodny, Slot Art Festiwal czy imprezie z okazji 60-lecia uchwalenia Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela w warszawskim CDQ. Ten oryginalny duet to dziś jeden z najlepszych ze-
>> > Dwa tygodnie później (czyli 19 maja) Galeria Autorska zaprasza miłośników dokumentu i nie tylko na „Zapis”, czyli ekspozycję fotografii i pokaz Macieja Cuske i Marcina Sautera. Obaj to absolwenci Mistrzowskiej Szkoły Reżyse>>14
Spotkanie poetyckie z ks. Janem Sochoniem 5 maja, godz. 18.00
Zapis / Ekspozycja fotografii i pokaz Macieja Cuske i Marcina Sautera 10 razy o fotografii 19 maja, godz. 18.00 Galeria Autorska
musli magazine
>>wydarzenia
25-28.05
FOT. ALEKSEI KAZANTSEV
CSW
społów zza wschodniej granicy, nie możecie więc przegapić ich koncertu. 29 maja w Lizard King Gurzuf zagra wspólnie z polskim człowiekiem-orkiestrą, któremu na imię Bajzel, a który w swoim instrumentarium opiera się głównie na gitarze elektrycznej i perkusyjnych samplach. Tego trzeba posłuchać! (AB) Gurzuf / Bajzel 29 maja, godz. 19.00 Lizard King
PLAKAT + POSTER = PLASTER Słowo „plaster” w języku polskim oznacza coś tymczasowego — pasek materiału, który naklejamy na skórę i po jakimś czasie zrywamy. Jest to element, który działa doraźnie — podobnie jak plakat. Ta doraźność plakatu przełamana zostanie jednak dzięki wydarzeniom Międzynarodowego Festiwalu Plakatu i Typografii w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu. Druga edycja MFPiT PLASTER to wydarzenie ukazujące typografię i plakat jako dziedziny sztuki bardzo aktywnie podążające za nowoczesną technologią oraz przełamujące stereotypy i obowiązujące konwencje. W przestrzeni toruńskiego CSW (taras, niecka na parterze, 3 piętro) prezentowane będą plakaty i prace typograficzne stanowiące wykładnik tego, co w polskiej i światowej grafice projektowej oryginalne i aktualne. Festiwalowi towarzyszyć będą specjalnie przygotowane na tę okazję wystawy — w tym prezentacja prac wybitnego holenderskiego projektanta Martina Majoora (na tarasie CSW), wystawa Władysława Pluty — wybitnego polskiego plakacisty, znanego z precyzji typograficznej, oraz oryginalna
>>
ekspozycja projektów Eda Felli — amerykańskiego designera i kaligrafa. Dodatkowym wydarzeniem odbywającym się w ramach Festiwalu będzie międzynarodowa konferencja dotycząca obalania mitów w projektowaniu graficznym. W konferencji udział wezmą artyści oraz teoretycy sztuki z Polski i Europy, m.in. David Crowley, Przemysław Dębowski, Marcin Giżycki, Agata Szydłowska, Jacek Mrowczyk, Ewa Satalecka, Andrzej Szczerski. Festiwalowi towarzyszyć będą także prelekcje, wykłady, pokazy filmów i koncert multimedialny. W ramach drugiej edycji Międzynarodowego Festiwalu Plakatu i Typografii PLASTER CSW zaprasza również na trzy spotkania warsztatowe poruszające tematykę nowocze-
snej typografii. Prowadzący — Barbara Wais (A), Anon Koovit (EST) i Martin Majoor (NL) — nawiążą podczas swoich sesji do idei przewodniej konferencji festiwalowej, która w tym roku brzmi: Obalanie mitów w projektowaniu graficznym. Warsztaty przeznaczone są dla osób zajmujących się zawodowo projektowaniem graficznym, studentów oraz absolwentów wyższych uczelni artystycznych. Wymagana jest podstawowa wiedza z zakresu typografii, zasad kompozycji, a także znajomość angielskiego w stopniu komunikatywnym — warsztaty prowadzone będą w języku angielskim. ARKADIUSZ STERN 2. Międzynarodowy Festiwal Plakatu i Typografii PLASTER / Warsztaty Typograficzne 25–28 maja, CSW „Znaki Czasu” >>15
>>wydarzenia
festiwal KONTAKT
FESTIWAL DEBIUTANTÓW PIERWSZY KONTAKT W tym roku po raz pierwszy nie odbędzie się Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt, gdyż dyrekcja Teatru im. Wilama Horzycy zdecydowała, by organizować go co dwa lata. Aby jednak w ostatnim tygodniu maja nie pozbawiać miłośników teatru ich święta, stworzono mniejszą i tańszą imprezę — Festiwal Debiutantów Pierwszy Kontakt. Będzie to festiwal prezentujący polski teatr zawodowy, w którym w ciągu ostatnich dwóch sezonów zadebiutowali zarówno reżyserzy, jak i aktorzy. Trzyosobowe jury — w składzie: Anna R. Burzyńska, Krzysztof Globisz i Piotr Kruszczyński — przyzna debiutantom trzy równorzędne nagrody dla: reżysera, aktorki oraz aktora. Organizatorzy kierują nowy festiwal przede wszystkim do młodej publiczności i — co także cieszy — powracają do tradycji Kontaktu sprzed lat, prezentując również jeden spektakl plenerowy. Będzie to Planeta Lem poznańskiego Teatru Biuro Podróży. Festiwal otworzy spektakl warszawskiego Teatru Współczesnego Sztuka bez tytułu Czechowa, w reżyserii Agnieszki Glińskiej, w którym obok debiutującego Grzegorza Daukszewicza grają uznani aktorzy,
jak: Krzysztof Kowalewski, Piotr Garlicki czy nagrodzony za rolę Płatonowa Borys Szyc. Jeden z pierwszych dramatów Czechowa do dziś fascynuje bezkompromisowością, bezczelnością i przenikliwością, zwłaszcza w demaskowaniu ludzkich relacji. Szykujmy się zatem na prawie cztery godziny sztuki najwyższych lotów! Trzy siostry według tego samego autora z debiutem aktorskim Magdaleny Łaski na własnej scenie zaprezentuje Teatr Polski z Bydgoszczy. Podczas Festiwalu zobaczymy także pierwsze realizacje młodych reżyserek: Magdaleny Miklasz w Przemianie według Franza Kafki Teatru Starego z Krakowa, Weroniki Szczawińskiej w Zemście Fredry Teatru Dramatycznego z Wałbrzycha czy Kasi Adamik w spektaklu Koza, albo kim jest Sylwia Edwarda Albee warszawskiego Och-teatru. W tej ostatniej sztuce zadebiutowali Bartłomiej Topa i Radosław Jamróż, ale na scenie zobaczymy także Marię Seweryn i Piotra Machalicę. Zdrada, odrzucony syn gej, silna żona i konserwatywny przyjaciel — Kim jest Sylwia jest wyzwaniem rzuconym społecznemu tabu. To poruszająca, tragiczna, ale i zabawna opowieść o uprzedzeniu, zrozumieniu, miłości i nienawiści. W Teatrze Dramatycznym m.st. Warsza-
>> >>16
wy jako reżyser zadebiutował Maciej Podstawny, który w konkursie zaprezentuje Don Kiszota na podstawie fragmentów Cervantesa. Jego przedstawienie to wielopiętrowy eksperyment, któremu rytm nadają echa, odbicia i wariacje zdarzeń. Integralną częścią spektaklu są aktorskie prowokacje — rejestrowane kamerą performance w okolicach Pałacu Kultury i Nauki wiosną 2010 roku. W roli współczesnego Don Kiszota-kloszarda wystąpi Adam Ferency; zagrają także Małgorzata Niemirska i Mariusza Benoit. Wśród debiutujących aktorek w konkursie Festiwalu zobaczymy znaną z toruńskich Godów życia Aleksandrę Bednarz w spektaklu 2084 radomskiego Teatru Powszechnego czy Agnieszkę Więdłochę w Nad Teatru im. Stefana Jaracza z Łodzi. Tutaj także towarzyszyć jej będzie kolejny debiutant — Krzysztof Wach. Zapewne dużym wydarzeniem staną się Bramy raju Andrzejewskiego, prezentowane przez ten sam zespół. Wprawdzie, jak pisał Jacek Sieradzki: „Główny ciężar dramatu spada na postać graną przez Kamila Maćkowiaka, homoseksualnego uwodziciela i ofiarę zakochanego w sobie i śmiertelnie sobą przerażonego…”, to festiwalowe jury poświęci uwagę roli Ja-
kuba, którego zagra Tomasz Schuchardt, uhonorowany w ubiegłym roku prestiżową Nagrodą im. Andrzeja Nardellego za najlepszy debiut na scenach teatrów dramatycznych. Kolejny aktor — Maciej Litkowski swe pierwsze kroki na scenie profesjonalnej stawiał w szczecińskim Teatrze Współczesnym i aktorski kunszt zaprezentuje w Morzu otwartym Roszkowskiego, kameralnym oraz poruszającym spektaklu prezentowanym niedawno w Toruniu w formie czytanej. Oprócz dziesięciu przedstawień ocenianych przez jury, poza wspomnianym na wstępie spektaklem plenerowym, pozakonkursowo zobaczymy także głośny dramat Hanocha Levina Szyc w wykonaniu Teatru Barakah z Krakowa oraz Babel 2 Mai Kleczewskiej, stworzony wraz ze studentami tamtejszej PWST. Majowej tradycji miasta stanie się więc zadość — choć tym razem poznamy pierwsze realizacje sceniczne i pierwsze role aktorów na profesjonalnych scenach, to wszyscy teatromaniacy i tak będą mogli liczyć na wielce ciekawe przeżycia, by potem do białego rana dyskutować o spektaklach wśród obrazów Andrzeja Sobiepana czy bawić się przy muzyce Sambora Dudzińskiego w klubie festiwalowym NRD! ARKADIUSZ STERN musli magazine
FOT. MATERIAŁY PRASOWE
>>wydarzenia
24 maja (wtorek)
>>17.00 i 20.00
21 maja (sobota)
>>17.30
Teatr Współczesny (Warszawa), Sztuka bez tytułu wg Antoniego Czechowa, reż. Agnieszka Glińska (Teatr im. Wilama Horzycy, duża scena, Pl. Teatralny 1)
Teatr Barakah (Kraków), Hanoch Levin — Szyc, reż. Ana Nowicka (Pałac Dąmbskich/WSP UMK/ ul. Żeglarska 8) — poza konkursem
>>19.30
Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna (Kraków), Elfride Jelinek — Babel 2, reż. Maja Kleczewska (Od Nowa, ul. Gagarina 37A) — poza konkursem
>>22.00
Teatr Biuro Podróży (Poznań), Planeta Lem wg prozy Stanisława Lema, reż. Paweł Szkotak (dziedziniec Zespołu szkół nr 10, Pl. Św. Katarzyny 9) — spektakl plenerowy, poza konkursem 22 maja (niedziela)
>>16.00 i 19.00
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej (Kraków), Przemiana wg Franza Kafki, reż. Magdalena Miklasz (Od Nowa, ul. Gagarina 37A)
25 maja (środa)
>>18.00 i 20.00
Teatr Współczesny (Szczecin), Jakub Roszkowski — Morze otwarte, reż. Marek Pasieczny (Teatr im. Wilama Horzycy, mała scena, Pl. Teatralny 1)
>>19.30
Teatr im. Stefana Jaracza (Łódź), Mariusz Bieliński — Nad, reż. Waldemar Zawodziński (Teatr im. Wilama Horzycy, duża scena, Pl. Teatralny 1)
>>20.00
26 maja (czwartek)
Teatr Polski im. Hieronima Konieczki (Bydgoszcz), Trzy siostry wg Antoniego Czechowa, reż. Paweł Łysak (wyjazd do Bydgoszczy spod Teatru im. Wilama Horzycy /autokar/ o godz. 18.30)
>>
>>18.00
Teatr im. Stefana Jaracza (Łódź), Jerzy Andrzejewski — Bramy raju, reż. Małgorzata Bogajewska (Od Nowa, ul. Gagarina 37A)
23 maja (poniedziałek)
>>17.00 i 20.00
Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego (Radom), Michał Siegoczyński — 2084, reż. Michał Siegoczyński (Teatr im. Wilama Horzycy, mała scena, Pl. Teatralny 1)
>>19.00
Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego (Wałbrzych), Aleksander Fredro — Zemsta, reż. Weronika Szczawińska (Teatr im. Wilama Horzycy, duża scena, Pl. Teatralny 1)
>>20.30
Och-teatr (Warszawa), Edward Albee — Koza, albo kim jest Sylwia, reż. Kasia Adamik i Olga Chajdas (Teatr Baj pomorski, ul. Piernikarska 9) 27 maja (piątek)
>>18.00
Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy im. Gustawa Holoubka, Mateusz Pakuła — Don Kiszot, reż. Maciej Podstawny (Teatr im. Wilama Horzycy, duża scena, Pl. Teatralny 1) >>17
>>relacje
XIX Alternatywne Spotkania Teatralne Klamra 12–19 marca, Od Nowa
Klamra PINizielony jako T
eatry alternatywne, będące jak najbardziej żywymi biontami, spontanicznie i z artystycznym zapałem reagują na wszelkie zmiany zachodzące w narodowym organizmie. Wystarczy rok, by zauważyć zmianę, która zaszła w doborze teatrów zaproszonych na kolejną edycję Alternatywnych Spotkań Teatralnych Klamra. Poprzednia, już pełnoletnia Klamra, przebiegła w jakże innych okolicznościach (i to nie tylko przyrody). Na ubiegłoroczną brnęliśmy w zaspach, obecna zaś przywitała słonecznym przedwiośniem oraz beznikotynowym powietrzem i czarnymi obrusami na stołach klubu Od Nowa. To jednak tylko kosmetyczne zmiany: poprzedni festiwal zaistniał przecież jeszcze w innej rzeczywistości. W tym roku jej posttraumę dało się odczuć (o dziwo) także w alternatywie. Paradoks — tak samonapędzający się pokatastrofalny mechanizm, kształtowany przez ludzkie postawy i środki masowego przekazu w zasadzie powinien odrzucać wszelkie alternatywy. Tymczasem oddech cmentarnego wieloryba musnął także wizje sceniczne niektórych zespołów goszczących w Toruniu. Choć widzowie w finale wyraźnie postawili na jasną stronę życia, to spektakle otwierające Klamrę kojarzyć się mogły tylko z żałobą ubiegłorocznej wiosny. W tak ponurym duchu Teatr Cinema w spektaklu Hotel Dieu zastukał rytmem katuszy — i to nie tych najstraszniejszych, lecz powtarzalnych i beznamiętnych niedogodności dnia codziennego. Monotonia wiersza Tortury Szymborskiej, recytowanego w trzech językach, kazała się skupić nie na jego słowach, lecz na ruchach i gestach aktorów — drażniących w swym chłodnym dance macabre, który spycha człowieka w bezsilność i przykleja mu maskę śmierci, sadowiąc się w ubogim kantorowskim pokoju. Z tego wnętrza wyszedłem w beznamiętnym kostiumie, pamiętając raptem kilka scen — nic więcej. Nazajutrz z kolei Leszek Mądzik wywołał silne emocje, i to już przed swoim najnowszym spektaklem pt. Przejście. Do dziś zadaję sobie pytania: Jak zespół Sceny Plastycznej KUL chciał raptem w pół godziny wprowadzić widza w stan pełnej koncentracji i refleksji nad przemianą, skoro wcześniej maksymalnie go zirytował? Dlaczego najpierw przytrzymano publiczność na dworze, a potem kazano >>18
jej jeszcze dłużej czekać w szatni? Z jakiej przyczyny ogłoszono, że to ostatni będą pierwszymi i to oni właśnie dostąpią zaszczytu dojrzenia czegokolwiek w mądzikowych ciemnościach, jeżeli to właśnie z dalszych miejsc widać było najgorzej? Czekaliśmy na wejście wyjątkowo długo wśród coraz większej Niezgody (celowo przez duże N) i nie wydaje mi się, by był to zabieg prowokacyjny — ot, zwyczajna organizacyjna wpadka, która maksymalnie utrudniła odbiór tego widowiska plastycznego. Bowiem teatru było w nim niewiele, zaś metafizyki boleśnie za dużo. Leszek Mądzik jest czarodziejem scenografii — kto siedział z przodu, mógł zajrzeć do jego studni wyobraźni, inni usłyszeli tylko skraplanie wody i subtelne dźwięki poruszającej się machiny scenograficznej, wszyscy zaś trąbkę Tomasza Stańki. Teatr formy i abstrakcji Mądzika tym razem próbował zaczarować nowym spojrzeniem na scenę — a w zasadzie w nią, w głąb szufladowego grobu. W jego mroku twórca oczekiwał od wyobraźni widza bardzo niewyraźnego wglądu w fascynację ludzkim ciałem, które początkowo miało wabić, potem — tracąc swój urok — odstraszać, aż wreszcie po śmierci wywoływać wstręt. Jednych zachwyciła subtelność widowiska, inni nie zobaczyli niczego, ja na chwilę straciłem poczucie przestrzeni. Widać, tak było pisane, że wolno mi było zatracić się tylko na moment.
Z
decydowanie bardziej klarowne obrazy pozostawiły po sobie teatry tańca — zawsze mile widziane na Klamrze. Ten gatunek projektów nieinstytucjonalnych rozwija się w ostatnich latach bardzo prężnie, co również charakteryzuje się coraz wyższym poziomem spektakli prezentowanych w Toruniu. Iwona Gilarska pod szyldem swojego Fizycznego Teatru Tańca zaprezentowała piękny i bardzo przejmujący projekt Z nieba do ziemi…, w którym niezwykle stonowaną energią i choreografią wygenerowała kolejne etapy życia kobiety-motyla. Wizualizacje świetlne, fragmenty wiersza Leśmiana czytane przez artystkę oraz muzyka wykonywana na żywo — wszystko to dało bardzo oryginalny efekt, bowiem w teatrze fizyczności Gilarskiej o wiele ciekawsze niż słowo jest musli magazine
>>relacje
o polska Klamra PINizielony to, co się dzieje z oddechem. Na aplauz widowni zasłużył również debiutujący na Klamrze toruński Teatr SOMA w spektaklu 1023 kJ. W niezwykle ascetycznych środkach, industrialnej choreografii i dynamicznej muzyce (m.in. Massive Attack) pięć tancerek może i nie porwało całkowicie publiczności, ale przynajmniej niektórych przyprawiło o dreszcze.
Z
a to zgoła skrajne emocje wywołał spektakl Indukcje Teatru Maat Projekt, czyli kolejnego zespołu wykorzystującego w swoich przedstawieniach taniec współczesny. Ich realizacja zaskoczyła bowiem nietypowym rozwiązaniem w dualizmie jednej postaci. Także świeżością koncepcji, która zarówno aktorowi w garniturze (Jacek Poniedziałek), jak i pół- lub całkiem nagiemu tancerzowi (Tomasz Bazan) pozostawiała niezwykle duży obszar wolności werbalnej i fizycznej. Ta z początku wydawała się klarowna: kto jest kim w tej opowieści, kto duszą, a kto ciałem. Jednak kilkuminutowym spacerem mężczyzny w garniturze przez życie, dążącym do celu i upadającym w szybkim marszu, Poniedziałek rozbolał publiczność, podobnie jak prawdziwa droga przez życie, która często skręca nie tam, gdzie byśmy chcieli. Inwersja przez zaskoczenie, to aktor yuppie miał być ciałem, a tancerz duszą! Mały ludzik — taki everyman garniturowy opowiedział o podróży przez Austrię i udręczeniu ciała bardzo banalnie, wzbudzając u jednych śmiech, u innych z kolei oburzenie atakiem na ten spokojny alpejski kraj. Jak u Bernharda — człowieczek mówił to, co myślał i co pragnął powiedzieć. Tymczasem tancerz-dusza monolog tej samej osoby wytańczył dynamiczną sekwencją bolesnych ruchów, pełnych upadków i kropli potu na skroniach. Banał obok lęków, opanowanie przy niedopasowaniu, przy tym wszystko zwielokrotnione poprzez kamerę trzymaną dłońmi niemej kobiety. Transparentne, by niczego nie dało się ukryć. Niełatwo zinterpretować przesłanie spektaklu: przenoszeniem emocji — w kontekście tytułu, czy może zamachem tylko na odczucia widza, bez atakowania jego rozumu w pojęciu akademickim? Paleta tylu niejasności i zakleszczenie w kilkunastu możliwych interpretacjach spra-
wiły, że o Indukcje można było się długo spierać. Dlatego też okazały się dla mnie spektakularnym wydarzeniem tegorocznej Klamry. Największe uznanie publiczności zyskał jednakże spektakl 777 Teatru USTA USTA Republika. Nie dziwię się, gdyż projekt poznańskiego zespołu okazał się zaskakującym i przezabawnym skondensowaniem alternatywy w teatrze, przy tym z maksymalnym zaangażowaniem widzów w tworzenie iście matematycznej gry. Oto według ściśle określonych „siódemkowych” algorytmów zespół aktorski umieścił publiczność czwórkami w niesamowicie uporządkowanym „chaosie” zadymionej jaskini hazardu z przytłumionym światłem i stonowaną muzyką, przy siedmiu krupierskich stołach. Nie było jednak się czego obawiać, sytuacje z którymi zderzono zachwyconą publiczność szybko okazały się bezpieczne w tak szczególnie dowcipnym i naturalnym klimacie, iż niech zazdroszczą ci, którzy w spektaklu nie zagrali. Tak! Graliśmy bowiem o szczęście — w tej świetnej zabawie czasem trzeba było skłamać, przy kolejnych stołach zaś skonfrontować sumienie z wykrywaczem kłamstw lub wróżką. Też flirtować przez telefon, i to wszystko w siedmiominutowym takcie przenoszącym kolejną czwórkę do następnego blatu. Połączeni przypadkiem, co chwilę w innym składzie, w finale wróciliśmy do pierwotnej czwórki. Słowem — życie to hazard, gdzie przewrotnie przesądzono z góry naszą egzystencję.
T
egoroczne Alternatywne Spotkania Teatralne idealnie spięły klamrą pamięć i eksperyment w jedno, jak ten „PIN i zielony” przy sklepowej kasie. Mroziły z początku skupieniem, bez możliwości pomyłki, by w finale uraczyć nadzieją na wyciągnięcie może szczęśliwej karty. Taka kwintesencja polskiego klimatu po cmentarnym chłodzie wymagała świeżego wiosennego powietrza, i w alternatywie to się udało. Adekwatnie do typowo narodowej symbiozy — gdzie powaga nie może żyć bez absurdu, jak ten „PINizielony”, o którym pewien sympatyczny Tunezyjczyk z Gdańska myślał… że to jedno słowo. ARKADIUSZ STERN >>19
DZIEŃ BIAŁEJ FLAGI 2011 To już dziesiąte spotkanie Ogólnopolskiego Zlotu Fanów Republiki. Ten rok był szczególny - uczestnicy bowiem nie tylko świętowali jubileusz 30-lecia powstania zespołu, ale i uczcili 10. rocznicę śmierci Grzegorza Ciechowskiego - niezapomnianego i charyzmatycznego lidera Republiki oraz Obywatela GC. Po raz pierwszy także na spotkaniu pojawiła się Małgorzata Potocka. Nie zabrakło również jubileuszowego tortu, szampana, powiewających biało-czarnych flag oraz konkursów i upominków. O muzyczną oprawę spotkania zadbał zespół iNNi, który został wybrany przez fanów Republiki w drodze głosowania, oraz zeszłoroczna gwiazda Dnia Białej Flagi - Zielone Ludki. fot. Anna Wojciulewicz
>>na kanapie
Sandał pokochał skarpetę >>
Magda Wichrowska
Tym razem będzie o mężczyznach. Nabyłam bowiem niedawno album Scotta Schumana — mojego ulubionego blogera modowego, znanego bardziej jako Sartorialist — i skonstatowałam pewien fakt. To, że ulice pełne są pięknych kobiet, wiem nie od dzisiaj. Często zdarza mi się za nimi oglądać. Z miłości do butów, z zazdrości, z uznaniem, z sympatią i z podziwem. Nie wprawiły mnie zatem w zdumienie szykowne, wywrotowe, oryginalne i klasyczne stylizacje ulicznych fashionistek widziane okiem Schumana, jednak przeżyłam lekki szok kulturowy, przeglądając fotosy blogera pełne soczystych dandysów i nobliwych szykownych mężczyzn w sile (trzeciego) wieku. Dlaczego? Odpowiedź znajdziecie na uniwersytecie trzeciego wieku, a najpewniej pod budką z piwem. Polski mężczyzna w tym zestawieniu wypada wyjątkowo żałośnie. Można doszukiwać się powodu tak kiepskiego wizerunku polskiego chłopa w marnej emeryturze i niskiej pensji. Najlepiej winę zaś zgonić na kryzys gospodarczy, rząd Tuska i katastrofę smoleńską. W końcu — jak można w obliczu takiej tragedii myśleć o przyodziewku? Okazuje się, że jednak można! Polskie podlotki, ryczące czterdziestki, mamujące trzydziestki i damy niedbające o metrykę wyglądają bardzo europejsko, a nawet w porywach nowojorsko. Polki śmiało eksperymentują z dodatkami i bawią się modą, tymczasem jedyne czym bawi się dziad polski (dżentelmen przez usta mi nie przejdzie!) to własne krocze, a wszystko przez za ciasne majty i źle dopasowane portki. Polska ulica — nasz miejski wybieg — jest zaplutym i zaszczanym tureckim dywanem, na którym paradują człekokształtne małpy, lekko pochylone, lekko zamroczone i całkiem nieźle zarośnięte. Nie jestem entuzjastką gładkich jak delfiny, wygolonych do ostatniego włosa w nosie androgynicznych kochanków, ale z warkoczy pod pachą warto zrezygnować, zwłaszcza gdy za oknem upał, a pozamykane na cztery spusty tramwaje nie dają wytchnienia w sezonie naturalnych wyziewów. A wonie przecież tak łatwo poskromić wodą i mydłem. Wróćmy jednak do zmysłu wzroku. Nie każdy jest tak trafiony w oko jak Schuman i jego bohaterowie, ale wypadałoby zachować umiar w modowych wpadkach. W końcu mamy wiosnę, czas zmian.
„ >>22
Po pierwsze — osławione skarpety w sandałach. Bywają stylizacje, które korzystają i z tego dziwacznego połączenia, ale umówmy się — przeciętny Kowalski nie jest przedstawicielem artystycznej bohemy. Jego przyodziewek zaś nie jest zabawą konwencją, ale aktem bezradności i absolutnego zdziadzienia. Może być jednak jeszcze gorzej, bo skarpety u niektórych delikwentów sięgają aż kolan. W zestawie z przykrótkimi spodenkami odsłaniającymi zawartość majtek. Nie bawmy się w pruderie, odrzućmy brewerie, w końcu nie od dzisiaj wiadomo, że każdy mężczyzna wysiaduje swoje jaja, ale po co je od razu demonstrować? Tym afrontem przyprawiają polskie kobiety o ból głowy, niekoniecznie spazmy podniecenia. Po drugie — żaglówki. Nie są aż tak szeroko komentowane jak osławiony mariaż sandała ze skarpetą, ale wyglądają równie imponująco. Niedopasowana koszula, robiąca z polskiego chłopa balon wypełniony helem, frywolnie powiewająca szerokimi rękawami przyprawia mnie o dreszcz emocji i przywodzi na myśl dalekie podróże. Oby jak najdalej od polskiej żaglówki. Po trzecie — czapeczka z daszkiem. Rozumiem, że chroni przed słońcem, ale dlaczego przed myciem? Tłuste strąki na głowie to wstydliwa sprawa, ale po co je chować, nie lepiej umyć? Strusie chowają głowę w piasek, a polski chłop w czapę. Struś się boi, chłop chyba też, nie wiadomo tylko, czy jedynie wody, czy również i mydła? Po czwarte — nie (tylko) szmata zdobi człowieka. Jane Austen w swoich książkach powoływała do życia angielskich gentlemanów miłych w obejściu. Polski dżentelmen ewentualnie siknie w obejściu, zataczając się przed klatką schodową. Proza polska — by opisać rzeczywistość — stworzyła charczącego, plującego i flegmą stojącego potwora. Angol Austen był cool and reserve, chłop polski umiarowi i powściągliwości pomników nie stawia. Ma fantazję — jak jedzie powozem, to w całej wsi go słyszą. A w związku z tym, że nastał czas otwartych szyb i samochodowych dj’ów, może nastał też czas na zmianę repertuaru? Felieton ten chciałam zadedykować wszystkim polskim mężczyznom, nie chłopom. Kilku takich występuje nad Wisłą. Powiem wam tylko tyle — idźcie i rozmnażajcie się! musli magazine
”
Scenariusz na życie >>
>>gorzkie żale
Ania Rokita
Kiedy ktoś stara się mnie przekonać, że sam decyduje o sobie, pozostaje mi tylko zaśmiać mu się w twarz. Gorzki byłby to śmiech! Zastanawiam się, w jakim stopniu możemy wpływać na swoje życie i na ile nasze własne decyzje i osądy faktycznie są własne? Dlaczego, kiedy pani pogodynka lub pan wicherek mówią, że będzie „ładna pogoda”, oznacza to upał 40 stopni Celsjusza w cieniu? Czy „dobra muzyka” zdaniem radiowym prezenterów to zawsze alternatywny kociokwik wspomagany rzępoleniem rozstrojonych gitar? Jakim prawem twórcy sitcomów sugerują, co jest zabawne, bombardując moje uszy salwami śmiechu z pudełka? Na każdym kroku stara nam się coś wmówić, a idąc dalej tym tropem, narzucić, jacy powinniśmy być. Na pierwszy ogień wezmę temat aktualny, jakim bez wątpienia jest nadejście rzekomo długo oczekiwanej wiosny. Czy długo oczekiwałam wiosny? Nie. Tak się składa, że wolę zimę, a najbardziej odpowiada mi jesień i niekoniecznie ta złota polska. Ale przecież wszyscy cieszą się z wiosny, więc moje upodobania nagle stają się niepoprawne politycznie, ba, nawet zahaczają o perwersję! Czy muszę radować się tym, że wali słońce, skoro spędzam cały dzień w nieklimatyzowanym biurze na poddaszu? Czy mam krzyczeć w niebogłosy ze szczęścia, jadąc załadowanym po sufit pociągiem, skoro jestem w stanie skupić się jedynie na powstrzymywaniu odruchów wymiotnych? W takich okolicznościach przyrody ciężko pomylić perfumerię z szambem. Powodem do radości ma być dla mnie nagłe ocieplenie, jeśli dopiero miesiąc temu wyrwałam sobie z gardła pieniądze na płaszcz, który założyłam jedynie kilka razy? Właśnie, gardła, nagłe ocieplenie to przecież pewna angina. Naprawdę koniecznie powinnam się cieszyć? Czy muszę przez pół felietonu zadawać pytania? Albo taka moda. Projektantom w tym sezonie marzą się tropiki, dżungle i soczyste cytrusy. A czy ktoś zapytał, co mnie się marzy? Chcę zostać w tym płaszczu kupionym za ostatnie pieniądze, tymczasem muszę sprawić sobie soczyście cytrusowe szorty! Czy niczym stado baranów musimy podążać za różnymi wskazówkami, by nie narazić się na wykluczenie społeczne? Ograniczają nas normy społeczne, przyjmujemy konwencje, tkwimy w schematach. Chcemy się wyróżniać, tylko z reguły wszyscy mamy na tę oryginalność ten sam pomysł. Ujmu-
je mnie bardzo, kiedy wchodzę do knajpy dla tak zwanych artystów, gdzie każdy podkreśla swoją indywidualność, i widzę tłum identycznych ludzi — tak samo ubranych, zachowujących się, głoszących te same poglądy. Masowa oryginalność to już przeciętność. Daleko mi do haseł wpisujących się w nurt „róbta co chceta”. Ale może nie róbta dokładnie tego, czego chcą inni. W dobrym tonie jest być cool, w porzo, na luzie. Dobitnie pokazują to nasi politycy. Im bardziej wyluzowany, tym wydaje się przeciętnemu odbiorcy bliższy. Wartość merytoryczna wypowiedzi i poglądy schodzą na plan dalszy. Polityk nie jest od tego, żeby go lubić. Śledząc na żywo obrady sejmu, można odnieść wrażenie, że ogląda się relacje zza kulis powstawania kolejnej części Planety małp. Media kochają błaznów, ludzie wierzą mediom, wyborcy namaszczają idiotów. Mówi się nam nawet, na kogo mamy głosować, oczywiście nie wprost, tylko waląc po oczach wynikami badań poparcia dla partii politycznych. Przeciętny Kowalski zobaczy, że jeden ma 40 procent, drugi 35 procent, więc musi swoim głosem obdarzyć któregoś z tych dwóch. Głosując na tego, który ma 3 procent, marnuje swój głos. Czy tak rzeczywiście jest? Nie, ale tak mamy myśleć i myślimy. Manipuluje się nami na każdym kroku, nie zostawiając dużego pola dla własnych przemyśleń, poglądów, upodobań, skłonności. Przecież wygodniej, kiedy ktoś decyzje podejmuje za nas. Sznurki są tak cienkie, że nawet nie czujemy, gdy ktoś za nie pociąga. Co więcej, wydaje nam się, że sami decydujemy o sobie i tak właśnie mamy myśleć, podążając z góry wybraną dla nas ścieżką. Bunt przyjmuje postać aprobaty, niezależność to uległość, wolny wybór to jedyny słuszny wybór. Wszystko już zostało ustalone. Rok 1984? Nie, już 2011.
>>23
>>filozofia w doniczce
Perfekcyjny hedonista >>
Iwona Stachowska
Przez ostatnie pół roku kwestie związane z ciałem (jakkolwiek ważne) nie należały do priorytetowych. Nic dziwnego. Zima sprzyjała siedzeniu pod kocykiem i popijaniu gorącej czekolady. Zaoszczędzony na cielesnej hipotece kapitał dodatkowych kilogramów można było przecież skrzętnie ukryć, maskując go pod osłoną puchowych kurtek, nieśmiertelnych trenczy czy finezyjnych tunik. Ale basta. Dopełniło się. Za oknami majowa aura, a w głowach plany na letni melanż w bikini, który (nie oszukujmy się) brutalnie obnaży każdy defekt naszej figury. W takich momentach przypomina mi się satyryczny rysunek, na którym przeglądający się w lustrze ojciec, wyraźnie zdegustowany swym wyglądem w kąpielówkach, komunikuje synowi, że w tym roku na wakacje pojadą w góry. Ale nie bójmy się, że ten czarny scenariusz dotknie i nas. Na szczęście media czuwają. Właściwie bezustannie podsuwają nam pod nos cały sztafaż środków (chemicznych i mechanicznych), dzięki którym w cudowny sposób odczarujemy swój wizerunek. Od miesięcy udowadniają, że każdy z nas może brylować na plaży, kręcąc pupą niczym rodowita chica latina. Nic trudnego. By mieć figurę laseczki, wystarczy zamienić kluseczki na zielony groszek. Z tych z pozoru niewinnych recept wyłania się jednak dość niepokojący obraz kultury zachodniej wraz z jej specyficznym stosunkiem do ciała. Raz ascetycznym, raz hedonistycznym, rzadko kiedy zrównoważonym. Zgodnie z wytycznymi medialnych ekspertów nie mamy wyjścia. W sprawach dotyczących ciała jesteśmy skazani albo na ciężką harówkę, albo na błogie harce. Albo–albo. Nic pomiędzy. Jeden z moich Profesorów miał w zwyczaju zadawać na egzaminie pytanie, które idealnie wpisuje się w narrację opartą na schemacie albo–albo, a dodatkowo nawiązuje do kwestii ciała. Pytanie dotyczyło tego, jaką postawę życiową preferujemy — hedonistyczną czy perfekcjonistyczną? Czy stosujemy dewizę carpe diem wraz z jej pochwałą przyjemności, czy raczej dążymy do doskonałości osobistej? Jak można się domyśleć, w pytaniu zawarta jest milcząca przesłanka, że obu postaw nie da się ze sobą pogodzić. I rzeczywiście. Chcąc pozostać w zgodzie z tradycją antyczną, trzeba opowiedzieć się albo za hedonizmem, albo za perfekcjonizmem, gdyż każdej ze wspomnia-
„ >>24
nych teorii etycznych przyświecają odmienne, co więcej, wykluczające się założenia. Mimo wszystko korci mnie, by wbrew zachodniemu dziedzictwu intelektualnemu zapytać przewrotnie: Czy nie można być perfekcyjnym hedonistą? Gdybyśmy spróbowali oderwać się od ciążącego nad nami widma podziału na umysł i ciało (dla niektórych duszę i ciało), czyli spadku odziedziczonego po Platonie i Kartezjuszu, a następnie skierowali swą uwagę w przeciwną stronę, zauważymy, że wywodzące się z kultury Wschodu wyrafinowane techniki dbania o siebie, takie jak: joga, masaż, a nawet Kamasutra, są przykładem na to, iż osiągnięcie harmonii między perfekcjonizmem a hedonizmem jednak jest możliwe. Z przyjemnością odwołam się do osobistych doświadczeń i odkurzę w pamięci moment, kiedy moi znajomi, w ramach odpoczynku od wyczerpujących badań nad filozofią ciała, zaaranżowali mi „coś dla ciała”. Tym czymś był masaż filipiński (wykonany oczywiście nie przez nich, lecz przez profesjonalne orientalne masażystki). Przyznaję, że w tych balansujących na granicy bólu i przyjemności, lekko perwersyjnych doznaniach jest coś urzekającego. Coś, co pozwala odczuć na własnej skórze, że ciało człowieka jest jego świątynią (i bynajmniej nie chodzi tu o kontekst religijny). Ale czemu się dziwić. Tradycja wschodnia od wieków praktykuje holistyczne podejście do człowieka i jego potrzeb, a odpowiedni trening ciała traktuje jako punkt wyjścia do osiągnięcia harmonii między psyche i physis. Pod tym względem kultura europejska pozostaje w tyle i dopiero nieśmiało raczkuje w tym kierunku. Aby nieco przyspieszyć ten ruch, proponuję (chociaż na moment) nieco poluzować wykrochmalony kołnierzyk obowiązków i zarzucić myślenie o sobie w kategoriach tego, co powinniśmy, na rzecz tego, co chcemy, pragniemy, na co mamy ochotę. Nie wiem, jak Wy, ale ja przyjmuję to jako wiosenno-letnią dewizę. Tego lata zamierzam być perfekcyjną hedonistką.
musli magazine
”
Sz. >>
>>a muzom
Marek Rozpłoch
Jestem uzależniony; po lekturze każdego artykułu w dowolnym czasopiśmie drukowanym boleśnie odczuwam brak komentarzy. Których nie znoszę, nie cierpię — ale nie mogę bez nich żyć. Teraz już nie tylko ich nie cierpię, ale mnie przerażają; przeraża brak reakcji moderatorów. Pod wszystkimi wiadomościami związanymi z problematyką polsko-żydowską na najpopularniejszych portalach informacyjnych wylewa się szambo potwierdzające najgorszy stereotyp Polaka antysemity. Zgłaszałem komentarze do usunięcia, myślę, że wiele osób to robi, ale wodospadu jadu nie daje się powstrzymać... Skala nienawiści, pogardy drzemiącej w polskich głowach jest tak obezwładniająca, że ręce opadają. Przypominają się słowa Jeszcze Szymborskiej: Chmura z ludzi nad krajem szła, z dużej chmury mały deszcz, jedna łza, mały deszcz, jedna łza, suchy czas.
Czy chodzi tylko o pamięć? Gdyby nie tragedia sprzed lat, nie dramatyzowałbym tak bardzo? Myślę, że problemem jest rażący brak szacunku. Chciałbym żyć w kraju, w którym szacunek dla drugiego człowieka, dla innego narodu, dla innej kultury nie jest tylko fanaberią kultywowaną przez mniejszość, ale jest czymś powszechnym, naturalnym. Brak szacunku to choroba, która w pewnym stopniu jest zakaźna, więc apel kieruję w pierwszej kolejności do siebie. W jaki sposób działać? Stworzyć partię, ogłosić Tydzień Dobroci dla Ludzi? Przecież stać nas w wielu sytuacjach na minimum szacunku... Ale minimum nie wystarczy, trzeba Mr Hyde’owi powiedzieć do widzenia. A jeśli wylew antysemickich pomyj nie jest wyłącznie rezultatem powszechnego w Polsce schamienia... Jeśli ujawnia coś, co tkwi w Polakach bardzo głęboko... A może jest to jeden z przejawów coraz powszechniejszego w Europie nacjonalizmu, charakteryzującego się sporą popularnością w wielu wysoko rozwiniętych krajach ugrupowań odwołujących się do dość niskich instynktów. Jeśli tak, to aż strach pomyśleć, co za hasła mogą zacząć padać z ust znaczących polityków w naszym kraju już całkiem niedługo... Nie mamy wielkich społeczności imi-
grantów, wobec których narasta niechęć w krajach przez lata całe przybyszów masowo przyjmujących; mamy za to nasze fobie, naszą rodzimą pogardę wobec... i tu bym musiał zrobić wyliczankę. Swoją drogą to, co się dzieje w wysoko rozwiniętych społeczeństwach europejskich, nastraja mnie szczególnie pesymistycznie. Zawsze byłem przekonany, że wraz z pojawieniem się w warunkach dobrobytu i demokracji większej różnorodności kulturowej, rasowej, religijnej zaczynają stopniowo zanikać fobie, uprzedzenia, nienawiść do inności. Myliłem się. Najgorsze jest jednak przyzwolenie na ksenofobię. Tak wyśmiewana i przybierająca często karykaturalną postać polityczna poprawność nie jest może aż tak złym wynalazkiem... Choć gdy odrywa się w sposób widoczny od zastanej rzeczywistości społecznej, mentalności — staje się tylko fasadą, która runie przy pierwszym lepszym podmuchu. Od przyzwolenia, od braku odpowiedniej reakcji na przejawy nienawiści może się zacząć bardzo niebezpieczny w skutkach proces. Nigdy za dużo odwoływania się do pamięci historycznej — dziejów Europy dwudziestowiecznej. Wracam na własne poletko i zastanawiam się, jak często ma niepamięć bywa odbierana jako przejaw braku szacunku...
>>25
”
>>porozmawiaj z nim...
Kocham kino tak, jak dz witryny sklepów z zabaw
z Marcelem Woźniakiem, reżyserem realizowanego w Toruniu filmu „Cais
Marcel Woźniak — reżyser / fot. Daria Makowska
>>O czym jest Caissa?
Mówi się, że producent daje reżyserowi nie więcej, jak pięć minut, by opowiedział mu historię, o której ma być film — i albo ją kupuje, albo nie… Albo to jemu kupuje się drinka i opowiada dalej. Tomek i Kuba byli przyjaciółmi, kończyli szkołę z wyróżnieniem, było pięknie. Po wielu latach, dziwnym zbiegiem okoliczności — występującym pod postacią scenariusza — wpadają na siebie. Kuba ucieka, Tomkowi wydaje się, że jego stary przyjaciel jest milionerem i ważną figurą. O spotkaniu opowiada Wiktorii — żonie, która... również spotkała Kubę. Ale jej historia, choć także z nim związana, jest zupełnie inna. Caissa to film o mierzeniu się z własnymi wyborami. Moi bohaterowie dokonują ich w przeszłości, by po latach stanąć oko w oko z konsekwencjami. Stanowią pewną geometryczną figurę o równych bokach. W zależności od tego, czyimi oczami widzimy historię, wspomniana figura odpowiednio zmienia swoje ustawienie. Jest dużo filmowych cytatów, piękna muzyka Piotrka Zawałkiewicza a.k.a. Dj Ike i Piotra Wypycha. Pomysł na film zrodził się z takiego spotkania — wpadłem na dawnego >>26
Radek Smużny jako Tomek / kadr z filmu
kolegę podczas przerwy w pracy. Popędziłem do komputera i tak powstał pierwszy szkic.
>>No właśnie, skoro jesteśmy przy kolegach. W obsadzie
wypatrzyłam kilka znajomych nazwisk. Rozumiem, że stawiasz na przyjaciół i twórców związanych z Toruniem. Bardzo pomogła mi moja Karolina, z którą razem wybrnęliśmy z wielu scenariuszowych zaułków. Pierwotnie miałem kręcić Caissę z Grześkiem Bojanowskim, z którym wcześniej zrobiliśmy etiudę Pacemaker, oraz Łukaszem Bieńkowskim — kinooperatorem z Kina Centrum i filmowcem. Potem jednak przybywało i pomysłów, i ludzi w ekipie. Dziś jest nas dwudziestka. Radek Smużny i Krystian Wieczyński z Teatru Wiczy grają główne role. Są niesamowitymi profesjonalistami. Kiedy dzwonię do Krystka, mówi: „Melduję się jutro w pracy o dziesiątej”. Oczywiście w pierwszej kolejności szukałem pomocy dookoła, ale szybko trafiłem na wiele osób, z których poznania dziś bardzo się cieszę. Karola Ford jest nieoceniona przy organizacji, Radek Naworski dopełnia duet operatorów. Główną rolę kobiecą gra Ania Sawicka-Borkowicz (mam nadzieję, że tym razem nie przekręciłem musli magazine
” >>porozmawiaj z nim...
zieci kochają wkami
ssa”, rozmawia Magda Wichrowska
fot. Mateusz Jaźwiecki
nazwiska), która o filmie usłyszała… w radiu i przyjechała na casting prosto z Lipna. Występuje także przesympatyczna Anna Milczarczyk z Teatru im. Wilama Horzycy oraz mały Leon Cebo. Montować będzie zaś Paweł Żydowicz. Mamy wsparcie zarówno Tofifestu, CSW i Kina Centrum, jak i Fundacji Tumult. Bez mrugnięcia okiem do współpracy weszły też knajpy Manekin i Meta Seta. Fotosy robią Daria Makowska, Patryk Lewandowski i Mateusz Jaźwiecki. Ekipy nie byłoby też bez Piotrka Bewicza, Agnieszki Tężyckiej od kostiumów i wspomnianych już autorów muzyki. Chcemy pokazać, że można w Toruniu kręcić filmy fabularne.
>>Scenariusz dostał już nagrodę w Krakowie, swoje trzy
grosze dorzucił do niego Xawery Żuławski. Powiesz nam coś więcej o Waszym spotkaniu? Dzięki konkursowi Akademii Multi Art zmieniła się cała moja optyka filmowa — mam na myśli tę w głowie. Wysłałem scenariusz na konkurs i… na śmierć o tym zapomniałem. Telefon z informacją o zaproszeniu na warsztaty był miłą niespodzianką. A Xawery? Niesamowity gość. Szczery do bólu, ale za to pozy-
tywny, jak kumpel z bloku obok. Nie owija nigdy w bawełnę, ale też nie kreuje się na nikogo z innej bajki. Kilkudniowe warsztaty z nim dały mi pozytywnego kopa, przyjemnie było razem pracować tak w studiu, jak i na planie. Powiedział jeszcze jedną ważną rzecz, którą wziąłem sobie do serca: „Kiedy coś się spierdoli, zawsze to będzie wina reżysera”. Jesteśmy w kontakcie, pracuje teraz nad ekranizacją Złego.
>>A Ty dobrze czujesz się w roli reżysera? Tak. Następne pytanie? (śmiech). A poważnie: tak, bo to organizacja pracy, koordynacja ludźmi, a nade wszystko kreowanie czegoś, czego nie ma. Kino jest przecież iluzją, sztuczką magiczną. Do ciemnej sali wchodzą ludzie, którzy chcą, byśmy ich oszukiwali, mamili magiczną lampą i fantomami na ekranie. Reżyserowanie jest jak pisanie książki. Tylko że tutaj to wszystko fizycznie oddycha. Lubię szukać wyższej organizacji tekstu scenariusza i odnajdywać jego sensy w gestach, przedmiotach i wszystkim tym, co wypełnia film. Wiele nauki przede mną, ale lubię to, bo wymaga myślenia czterowymiarowego — że tak zacytuję pewnego szalonego naukowca... >>27
„
Kino jest iluzją, sztuczką magicz chcą, byśmy ich oszukiwali, mam Reżyserowanie jest jak pisanie k oddycha
Leon Cebo jako Kacper / kadr z filmu
zną. Do ciemnej sali wchodzą ludzie, którzy mili magiczną lampą i fantomami na ekranie. książki. Tylko że tutaj to wszystko fizycznie
”
>>porozmawiaj z nim...
>>Pokrzykujesz na aktorów, mobilizujesz ich, czy jesteś
raczej reżyserem wycofanym, ufającym ekipie? Przy Caissie mam wielką przyjemność pracować z ludźmi — podobnie jak ja sam — o różnym doświadczeniu w tej branży. Wszystkich łączy jednak jedno: wielka pasja. Zdarza mi się czasem krzyknąć, ale wiara w sens tego, co robimy, jest tak duża, że potrafimy się w każdej sytuacji dogadać. Jeśli ktoś ma lepszy pomysł, potrafię mu to przyznać. Ale nie boję się podejmowania decyzji — a musi to robić zawsze jedna osoba, nie kilka. Więc nawet jeśli dobrzy przyjaciele dywagują, że „może tak, a może tak”, to przychodzi moment, kiedy trzeba powiedzieć: „Nie, panowie, zrobimy to po mojemu”. I akcja.
>>W Twoim filmie występuje też miejsce magiczne dla to-
ruńskich kinomanów, nieodżałowane Kino Orzeł. Dzień po zdjęciach elewację Orła zaczęła kuć brygada remontowa. Scenę nakręciliśmy w ostatniej chwili.
>>Masz do niego szczególny sentyment?
>>Możesz być pewny, że zjawi się cała redakcja „Musli Ma-
gazine”. Nie mogę nie zapytać Cię jednak o Twoje fascynacje filmowe — jest twórca, którego cenisz szczególnie? Nie byłoby dla mnie X muzy bez Bulwaru Zachodzącego Słońca, Nocnego kowboja, Powiększenia czy Siódmej pieczęci, której duch krąży nad Caissą. Kocham kino tak, jak dzieci kochają witryny sklepów z zabawkami. Keaton, Chaplin, Wilder, Allen czy Antonioni to niedoścignieni geniusze. Filmów są miliony, a ja chciałbym obejrzeć choćby parę tysięcy z nich. Życia nie starczy jednak na to. Dlatego dobrze być czasem na widowni, a czasem za kamerą.
>>Gdzie widzisz się za kilka lat? Na krześle z napisem reżyser? Pewnie tuż obok niego. Jak przyjdzie zniecierpliwiony producent, udam dostawcę pizzy. Kiedy wyjdzie, wskoczę na krzesło i dokończę film. Tak, tak sobie kombinuję, że może wyjść ta cała zabawa w film. Absolutnie, bezapelacyjnie, do samego końca.
W Orle wielokrotnie pracowałem jako wolontariusz i techniczny na Tofifeście. Nigdy nie zapomnę stromych schodów do operatorni, przy których Jarry Jaworski wieszał na festiwalu kartki z treścią typu: „jeszcze parę stopni, uff!”. Światło na sali mrugało w trakcie filmów, poręcz do łazienki była jak z gumy. Ale to było takie Cinema Paradiso. Pamiętam, że przyszedłem latem 2009 roku po jakieś papiery, a w hallu kina stały kanapy i stół z jedzeniem. Dookoła wszyscy siedzieli z nosami spuszczonymi na kwintę. Okazało się wtedy, że kino będzie zamknięte. Puściliśmy jakieś stare filmy, pijąc wódkę na sali. Snop światła z projektora przecinał dym papierosów. Taki był koniec kina.
>>Które toruńskie zakątki poza Orłem wybrałeś jeszcze na
plan zdjęciowy? Wszystkie, które mogły wnieść coś do filmu. Znam Toruń dość dobrze, więc pisząc scenariusz, układałem w głowie storyboard w konkretnych miejscach. Szukałem zwłaszcza tych gotyckich i ciekawych architektonicznie. Tytuł nawiązuje do driady, mitycznej bogini szachów. O Wiktorię walczą dwaj gracze, przestrzeń miejska jest planszą gry, a życiowe wybory — posunięciami na szachownicy. Stąd baszty, wieże, tarcze zegarowe… Więcej nie zdradzę. Dodać jednak muszę, że to miasto kryje wiele niespodzianek. Jak malowidła szachowe na pewnym podwórzu. Gdzie? Nie powiem!
>>Na kiedy zaplanowaliście premierę? Gdzie będzie można
obejrzeć Caissę? Nie jesteśmy więźniami terminów, bo film robimy za własne pieniądze. Ale październik brzmi bardzo filmowo. Gdzie? Marzą mi się pełne sale w Kinie Centrum, na Niebieskim Kocyku i w Kinie Tumult. Byle nie YouTube. >>30
Ania Sawicka-Borkowicz jako Wiktoria / kadr z filmu musli magazine
>>porozmawiaj z nim...
Plan przy dawnym Kinie Orzeł / fot. Patryk Lewandowski
Radek Smużny jako Tomek / fot. Patryk Lewandowski
Krystian Wieczyński jako Kuba / fot. Mateusz Jaźwiecki
>>31
*
Wyzuta ze wszystkiego – Emily Dickinson Tekst: Marek Rozpłoch
T
ytuł zaczerpnąłem z wiersza Emily Dickinson (1830—1886) w tłumaczeniu Ludmiły Mariańskiej. Oprócz wspomnianej tłumaczki przekładów na polski dokonywali m.in. Kazimiera Iłłakowiczówna i Stanisław Barańczak. Co skłoniło takie znakomitości polskiej poezji do zwrócenia się w stronę nieznanej za życia dziwaczki zza Oceanu? Poza osobistymi upodobaniami nade wszystko to, że pośmiertnie — choć nie od razu — została uznana za najwybitniejszą dziewiętnastowieczną poetkę amerykańską, której imię i dzieło dotarło na Stary Kontynent, a dziwactwa okazały się cnotą. Poetka stroniła od kontaktów twarzą w twarz — większość życia spędziła w swym pokoju w domu rodzinnym w Amherst w stanie Massachusetts w Nowej Anglii — jednak nie stroniła od ludzi. Pozostawiła po sobie bogatą korespondencję z gronem — nielicznych, ale wiernych — bliskich jej osób. Gości nie odprawiała z kwitkiem, lecz porozumiewała się z nimi za pomocą karteczek ze swego rodzaju prehistorycznymi smsami, a odwiedzającym dom dzieciom spuszczała przez okno na lince koszyczek ze smakołykami. Ta posunięta do granic zdrowego rozsądku oszczędność środków wyrazu jest również obecna w jej poezji. Ale podobnie jak w jej kontaktach z ludźmi — również w twórczości za skromnymi środkami kryje się bogactwo życia wewnętrznego Dickinson. Jakiż okręt może równać się z książką, jeśli chodzi o podróż w oddale, i jaki kłusak — ze stroniczką poezji puszczonej w galop. (tłum. K. Iłłakowiczówna) Uprzywilejowanym środkiem wyrazu jest słowo. Słowo, które nie gubi się, nie rozmywa w wielosłowiu, ale które wybrzmiewa z całą swą mocą i rodzajem magii — na papierze w ciszy pustelni. Tak jak słowo „Bóg”, pojawiające się nierzadko w jej wierszach, również i odnoszące się do Boga lub do wieczności zwroty pisane są z wielkiej litery. Często chodzi może nie o samo wskazanie transcendencji, odsłaniającego się wymiaru religijnego, ale o samą świętość Słowa. Takie jest moje odczucie po lekturze poezji Dickinson.
* Z
atem słowem, a nie czynem czy doświadczeniem życiowym albo bywaniem na salonach — które z racji dobrego pochodzenia (do którego mogłaby sprytnie dodać talent literacki) stały przed nią otworem — postanowiła odcisnąć swe piętno w duszach zarówno adresatów, jak i potencjalnych czytelników jej poezji. Potencjalnych, albowiem za jej życia ukazało się w druku zaledwie siedem wierszy, a cała twórczość liryczna Dickinson obejmuje 1775 utworów… Dłuższe wiersze mają kilka strof, najkrótsze są zapisanymi w paru wersach, to uchwycone w locie myśli, uwagi, spostrzeżenia. Słownictwo jest oszczędne, niewyszukane, uciekające od popisów erudycyjnych, choć nie stroni Dickinson od odniesień do tradycji literackiej. Twórczości epistolograficznej postanowiłem nie zgłębiać, czuję się bowiem zawsze jak intruz, który wchodzi z butami w przestrzeń między nadawcą a adresatem. Liznąłem jednak odrobinę: nie czuję rozdźwięku między poezją a przypadkowo wybranymi listami, myślę, że obie formy komunikacji wzajemnie się dopełniały. Czy tylko o formę komunikacji chodzi. Na pewno nie w poezji. W poezji słowa są żywą tkanką wewnętrznego życia poetki. By straszyło, nie potrzeba komnat, Nie musisz być wcale domem. Mózg twój posiada stosowniejsze Korytarze nawiedzone. (tłum. K. Iłłakowiczówna)
>>34
>>portret
Zdaje się, że obcujemy z jakąś żyjącą wciąż w słowach cząstką jej życia. Słowa wskazują też całą perspektywę, jaka otwiera się wraz z wyborem przez Dickinson życia w odosobnieniu. Jam nikt! A ty ktoś, bracie, jest? Możeś ty nikim też? Aż dwoje nas, więc cicho bądź, Bo nas wygonią stąd. Jak nudno być kimś, prawda? Jak niedyskretnie żabim oznajmiać swe miano skrzekiem podziwiającym bagnom. (tłum. K. Iłłakowiczówna) Przez wieki historii chrześcijaństwa wspólnotowemu życiu monastycznemu towarzyszył inny rodzaj mniszej egzystencji. Był to wybór pustelni, życia eremity. Był to też wybór Emily Dickinson, która postanowiła w pewnym momencie życia skupić się na swym duchowym wnętrzu i na kontemplacji najprostszych przejawów z pozoru jedynie monotonnej otaczającej ją na co dzień rzeczywistości.
B
ardzo często pisarze, artyści w poszukiwaniu inspiracji przemierzają lądy, morza, bory, lasy; przeżywają wyprawy po krainach doznań zmysłowych bądź
*
>>portret
też dają się porwać inspirującej ich religii lub ideologii. Zapewne w wielu przypadkach taki wybór jest uzasadniony. Choć można się przez moment zastanowić, czy wyobraźnia np. Stendhala albo Conrada była tak uboga, że bez burzliwych przeżyć ich twórczość nie przeszłaby do historii literatury… Dickinson, zdając sobie zapewne sprawę z tego, jakie komentarze może w małomiasteczkowej społeczności wywołać ekscentryczne zachowanie, decyduje się zostać uwięzioną w swym domu mniszką, w twórczości której będą się pojawiały liczne próby uzasadnienia tego wyboru. Wyboru życia wewnętrznego, prostoty, wyboru słowa. Życie dla świata tylko rozkojarza, nie pozwala dostrzec tego, co na wyciągnięcie ręki. Chociaż niejeden w święta rad kościelnych trzymać się stref, dla mnie najlepszą świątynią sad, gdzie drozdy wiodą śpiew. (tłum. K. Iłłakowiczówna)
kreatywnością życia światowego, życiowego doświadczenia. Bardziej chodzi o zaufanie temu, co najbliższe, najłatwiej osiągalne, małe i skromne. Dickinson próbuje nas przekonać, że w każdym jest przepastna głębia, w najprostszej zaś, najmniejszej rzeczy, przedmiocie, słowie — ukazuje się nieskończenie szeroka perspektywa. Mózg — rozleglejszy jest niż Niebo — Bo zmierz je — co do cala — Ujrzysz, że w Mózgu się pomieści I Pan — i Przestrzeń cała. (tłum. S. Barańczak)
N
ieskończoność, wieczność i wreszcie sam Bóg są tak samo blisko, jak my sami — sobie samym i jak to, co najbliżej nas. Nie oznacza to jednak odkrycia jakichś prawd wiary, głębokiego nawrócenia w obrębie instytucjonalnej religii. Wręcz przeciwnie — można znaleźć fakty z życia północnoamerykańskiej poetki świadczące o braku entuzjazmu dla funkcjonowania w ramach wspólnoty religijnej. Nie oznacza to też, że Dickinson poznała wszystkie prawdy o wszystkim, wręcz przeciwnie — w wierszach nieustannie pojawiają się zdziwienie, zadziwienie, wątpliwość, obecność tajemnicy. Niewiadomemu jednak często towarzyszy przeczucie.
ARTYKUŁ OPARTY GŁÓWNIE NA: E. DICKINSON, POEZJE WYBRANE (1975); E. DICKINSON,
Nie ma tu chyba na myśli potrzeby pobudzenia wyobraźni, zastąpienia własną
PRZECZUCIE (2005); E. DICKINSON, STO WIERSZY (1990); E. DICKINSON, LIST DO ŚWIATA (1994).
>>35
” Z Haley spotykam się podczas promocji jej debiutanckiej powieści Vaclav i Lena, w kawiarni na Świętokrzyskiej, w samym sercu Warszawy. Haley jest drobna i delikatna, ginie w tłumie innych kawiarnianych gości. Nie wygląda na kogoś, kto potrafi skonstruować tak przekonujące i żywe postaci, że jeszcze dotąd głęboko oddychają we mnie. Wita się ze mną serdecznie, mówi mi po polsku „cześć” i zaprasza do rozmowy. Żywo gestykuluje, a na szyi ma wiosenny wisiorek z zielonym ptakiem, którego złote oko czujnie mi się przygląda.
>>Widzę, że już świetnie radzisz sobie z polskim.
Gratuluję! Niektóre dźwięki w języku polskim są bardzo trudne, wręcz niemożliwe do wymówienia dla mieszkańców Ameryki (Haley z gracją prezentuje wymowę dwuznaków i zmiękczonego „c”, zerkając na mnie pytająco). Razem z moją agentką Lucy uczymy się jednak pilnie nowych dla nas słów. To wielka zabawa, ale i wielkie wyzwanie. Bardzo podoba nam się ten język.
>>Jak się u nas czujesz?
Od razu pokochałam Warszawę! Wczoraj zwiedzaliśmy Starówkę, widziałam prawdziwy zamek, jest tutaj tyle magicznych miejsc. To miasto jest naprawdę inspirujące.
>>Zaczynałam jako dziennikarka w Toruniu — to miasto po-
łożone na północnym zachodzie Polski, jest perłą gotyckiej architektury (tutaj staram się najdokładniej opisać, jak to jest, kiedy stoisz pod katedrą, która pamięta polskich królów. Haley słucha z szeroko otwartymi oczami). Bardzo bym chciała je zobaczyć! To fascynujące i wspaniałe doświadczenie. Przecież żadne miasto w Ameryce nie ma takiej historii, jak niektóre miasta w Polsce. Najbardziej podobały nam się brukowane ulice na Starówce i te wielkie przestrzenie, po których nie jeżdżą samochody, tylko po prostu spokojnie spacerują ludzie.
>>Niektórzy Amerykanie i Anglicy interpretują nazwę War-
saw jako War-saw — „ta, która widziała wojnę”. Czy też masz takie odczucie? To niesamowite, kiedy przechadzasz się po najstarszej części miasta, którego nie znasz, widzisz pomniki upamiętniające walki, widzisz nawet ślady po kulach w ścianach. Te trudne czasy czuje się nawet w miejscach, które zostały tak naprawdę niedawno odbudowane i mają pół wieku. Tutaj w powietrzu czuje się tę prawdziwą, ciężką historię (heavy history). >>36
>>porozmawiaj z nią...
Moje ksią
z Haley Tanner, nowojorską pisark której światowa premiera odbyła
”
>>porozmawiaj z nią...
ążki piszą się same
ką i autorką książki „Vaclav i Lena”, się w Polsce, rozmawia Kasia Woźniak
>>Nie tylko w Warszawie, w Polsce jest mnóstwo takich
magicznych miejsc. Tak magicznych, jak Twoja książka. Jestem świeżo po lekturze, skończyłam ją czytać właśnie dzisiaj i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem przede wszystkim konstrukcji postaci. Niewiele o sobie do tej pory powiedziałaś mediom… Śmiało, pytaj! Odpowiem na każde pytanie!
>>Czym się zajmujesz na co dzień? Pisarką jesteś czy nią
bywasz? Od niedawna mam ten komfort, że mogę pisać w spokoju. Pracuję zawsze w samotności, ważna jest dla mnie cisza. Teraz mam taką możliwość. Jeszcze do niedawna pisałam, gdzie tylko to było możliwe: w metrze, na stacji, w kawiarniach, w zatłoczonych restauracjach. To jest czynność, która nie może się znudzić. Teraz jestem oficjalnie pisarką, ale to tak naprawdę nowy dla mnie stan… Ta książka to mój debiut.
>>I to debiut bardzo dojrzały.
To owoc szczęścia. Zawsze chciałam być pisarką i — zabrzmi to mało wiarygodnie, ale to prawda — marzenia naprawdę spełniają się w najmniej oczekiwanym momencie. Teraz mam bardzo rzadką, a w zasadzie niespotykaną możliwość, żeby spokojnie pracować nad kolejną powieścią. Jestem naprawdę wielką szczęściarą, że tak się potoczyło moje życie. Wiem, że wielu ludzi marzy o tym, żeby napisać książkę, a nie ma tyle szczęścia, co ja.
>>Podobno pracujesz już nad nową powieścią. Czy możesz
powiedzieć o niej coś więcej? Na razie jestem na etapie pracy nad samą koncepcją. Jeszcze nie piszę, ale czekam, aż pomysł się narodzi. Nie robię burzy mózgów, nie dopytuję nikogo, nie proszę o rady. Czekam, aż to samo powoli do mnie przyjdzie, jak pomysł na realizację Vaclava i Leny. Pomysł przychodzi spoza mnie, potem we mnie dojrzewa, noszę go w sobie, a dopiero potem przelewam na papier.
FOT. GAVIN SNOW
>>Kiedy czyta się Twoją książkę, w pewnym momencie
odnosi się wrażenie, że nie wiemy tak naprawdę, czy czytamy literaturę dla dzieci czy literaturę dla dorosłych. To bardzo mylące, ale to zabieg celowy. Wykorzystujesz tutaj perspektywę dziecięcą. Dla kogo chciałabyś pisać? Masz swoich wymarzonych czytelników? To dobre pytanie. Zanim stajemy się dorosłymi czytelnikami, jesteśmy dużo bardziej wymagający. Kiedy byłam młodsza, czytałam bar>>37
” dzo trudną, wyszukaną literaturę — tak zwaną wysoką. Nie dlatego, że byłam jakimś geniuszem, cudownym dzieckiem. Znam wielu ludzi, którzy jako dzieci czytali arcydzieła literatury światowej. Myślę, że wielu ludzi tak czyta, chociaż nie zdaje sobie z tego sprawy. Przecież właśnie jako dzieci sięgamy po książki, o których się mówi, że nie są dla nas. Moimi ulubionymi publikacjami były właśnie te przeznaczone dla dorosłych: były po prostu najmądrzejsze i zaspokajały moje potrzeby, bo ludzie zawsze mnie ciekawili. Chciałabym po prostu pisać dla czytelników dojrzałych.
>>Zapytałam Cię o to, bo Vaclav i Lena opowiada o tak czy-
stych relacjach dwojga dzieci, że jako dorośli czytelnicy śledzimy je wręcz z niedowierzaniem. Wszystko staje się na naszych oczach, sami czujemy się jak dzieci. Chyba trochę lepiej sami ze sobą. Myślę, że wiele książek pisanych z myślą o dzieciach zakłada, że one są wyzbyte emocji skomplikowanych. Uważam, że uczucia, które wobec siebie żywią dzieci, są jeszcze bardziej intensywne niż u dorosłych. Dorośli twierdzą, że tylko oni potrafią tak odczuwać, a to, co dzieci tak bardzo przeżywają, jest tak naprawdę fałszywe i wynika z ich niedojrzałości. Dorośli takim relacjom nadają zupełnie nowe, czasem sztuczne, określenia, a to przecież typowo romantyczne przeżycia. Relacje dzieci są czyste, pozbawione podtekstów seksualnych. Dla dorosłych wydaje się to nierealne. To nie znaczy, że takie uczucia są nieprawdziwe. Jako dorosła czuję to samo, co czułam jako nastolatka, ale to jest we mnie słabsze, nie tak zwielokrotnione. Dlatego cieszę się, że powiedziałaś, że podczas lektury czułaś się wyzwolona, czysta.
>>Po prostu przypomniałaś mi o czystych emocjach. Ile
procent jest Ciebie w Vaclavie, a ile w Lenie? Kiedy zaczęłam pisać książkę, byłam totalnie spłukana, nie miałam grosza przy duszy, byłam tak naprawdę nikim i do tego zaczęłam się psychicznie sypać. Już prawie kończyłam studia, wiedziałam, że chcę zostać pisarką, ale jeszcze niczego nie opublikowałam. Napisałam dziesięciostronicowe opowiadanie. Vaclav był tym, kim ja chciałam być: pewnym siebie, momentami zuchwałym, pewnego dnia po prostu stanął przed lustrem i powiedział: „Będę najbardziej znanym magikiem na świecie”. To było to, czego mi brakowało. Chciałam mieć w sobie tyle odwagi, żeby stanąć przed samą sobą i powiedzieć: „Będę pisarką”. Lena podważała pewność siebie chłopca, i to była ta druga część mnie, >>38
>>porozmawiaj z nią...
która dochodzi do głosu w książce. Vaclav tak samo pragnął czegoś jak ja. Czegoś nieosiągalnego i niemożliwego. Napisałam o nich dziesięciostronicowe opowiadanie, a potem okazało się, że po prostu nie mogę ich tak zostawić. Ta historia zaczęła żyć niezależnie ode mnie. Wkroczyła w moje życie wtedy, kiedy jej najbardziej potrzebowałam.
>>To tak jak dzieci: kiedy pojawiają się w
twoim życiu, nawet niezaplanowane, nagle odnajdujesz sens, bo masz dla kogo żyć. Właśnie tak! Moje postaci uporządkowały moje życie, nadały mu rytm. Zaczęłam nad nimi pracować, bo domagały się tego. Nie tylko ci mali bohaterowie żyli we mnie. Nagle sama dla siebie stałam się tym, kim Rasia, matka Vaclava, dla niego samego: puka do jego drzwi, kontroluje jego rozwój, sprawdza, czy odrobił lekcje. Nie planowałam tego, że w powieści znajdą się dorośli bohaterowie. Rasia była jedną z tych postaci, która narodziła się niespodziewanie, ale była konieczna, żeby historię uwiarygodnić, zrównoważyć, a jednocześnie nadać rytm mojej pracy. Wkroczyła sama w materię książki z matczyną troską, zdecydowaniem, z potrzebą motywacji i troski o Vaclava i jego przyszłość.
>>Rasia jest bardzo wrażliwą postacią — mimo
wszystko. Wrażliwą, ale i silną. Ale to wcale nie muszą być przeciwieństwa. Powoli stawała się moją ulubioną bohaterką. Dojrzewała we mnie stopniowo i zaskakiwała mnie za każdym razem, kiedy odczuwałam potrzebę dopuszczenia jej do głosu. To było najbardziej niesamowite doświadczenie podczas pisania tej książki. Ona pisała się od pewnego momentu tak naprawdę sama. Kiedy nie wiedziałam, co dalej, po prostu odkładałam tę historię i wracałam do niej po jakimś czasie. Dawałam moim bohaterom odetchnąć. To oni mi mówili, co się stanie. Wtedy wiedziałam, że jest tylko jedna droga, którą historia może się potoczyć. Jedyne, co musiałam zrobić, to regularnie do niej wracać, uważnie słuchać i po prostu ją spisywać. musli magazine
FOT. DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WERONIKI WAWRZKIEWICZ
>>porozmawiaj z nią...
>>A skąd inspiracje? Przecież Nowy Jork to tygiel kulturo-
wy. Dlaczego wybrałaś akurat rosyjskich imigrantów? Kiedy zaczynałam książkę, udzielałam korepetycji. Pracowałam w sąsiedztwie Brooklynu — w Brighton Beach, gdzie mieszka wielu rosyjskich imigrantów. Kiedy idziesz ulicą, słyszysz tak naprawdę tylko rosyjski. Słuchałam uważnie tego, co mówią: z ciężkim rosyjskim akcentem. To było dla mnie jednocześnie zaskakujące, ale i fascynujące. Chciałam zapisać jakoś ten akcent. Te dziecięce usta z ciężarem języka, który kojarzy się obcokrajowcom z kwestiami z filmów o agentach KGB. To zaskakujące dla Amerykanina usłyszeć język rosyjski z ust małego dziecka.
>>Ten paradoks doskonale oddajesz w powieści. Nie należę
już do pokolenia, które uczyło się języka rosyjskiego jako obowiązkowego w szkole, ale mówi się, że dwa języki europejskie nadają się do śpiewania: rosyjski i francuski. Zgadzam się, brzmią po prostu bajecznie! Uwielbiam język rosyjski. Jest taki śpiewny i melodyjny.
>>Ale w ustach dziecka brzmi groźnie.
Tak, ale właśnie to tak bardzo wpłynęło na atmosferę tej powieści. To takie inne od tego, jak brzmią małe dzieci w Stanach. To była jedna z inspiracji. Każdy z uczniów był inny. Nie poznałam żadnych mam ani opiekunów. Były tylko dzieci. Książka jest fikcją. Nie podsłuchałam tej historii ani nie podkradłam w metrze. Ona narodziła się w mojej wyobraźni. Ale, tak jak w każdej fikcji, poszczególne fragmenty Twojego życia mimowolnie przedostają się do materii książki. Ciotka Leny, Ekaterina, jest bardzo specyficzną postacią. Nie jest do końca złą kobietą, ale jest po prostu trudnym człowiekiem. Nie jest ani miła, ani ujmująca, ani czuła. Nabyła gruboskórności pod wpływem ciężkich życiowych doświadczeń. Pewne cechy jej charakteru zapożyczyłam od mojej babci, bo miała trudne życie i trudny charakter. Niektóre jej powiedzonka przemyciłam w powieści, ale to nie znaczy, że moja babcia była podobna do Ekateriny. Powiedziałabym, że była absolutnie inna, ale pewne cechy jej charakteru przeniknęły mimowolnie do książki.
>>Rozmawiamy o Twoich osobistych doświadczeniach. Twoi bohaterowie są na wskroś rosyjscy, wyjątkowo wiarygodni. Czy kiedykolwiek byłaś w Rosji? Nie! Umieram z ciekawości, żeby zobaczyć ten kraj i Moskwę, z której pochodzą dzieci.
>>39
”
>>porozmawiaj z nią...
>>To dla mnie wielkie zaskoczenie. Odmalowujesz z wielką
precyzją specyfikę nie tyle słowiańskiego świata, ile właśnie rosyjskiej mentalności. Rosjanie to naród bardzo wrażliwy, ale też twardy. A książka sprawia wrażenie pisanej właśnie tam: tak, jakbyś to środowisko znała od podszewki. Czasami jest tak, że twoja wyobraźnia jest silniejsza niż twoje wspomnienia. Kiedy pisałam o Coney Island, pamiętałam je z urywków wspomnień. Nie jechałam tam specjalnie, żeby móc oddać to miejsce jak najlepiej. Opierałam się na moich impresjach i wspomnieniach. Myślę, że dzięki temu wrażenie u czytelnika jest może nawet silniejsze niż to, gdybym tam pojechała i poźniej dokładnie wszystko zrelacjonowała.
>>A jak zapatrujesz się na to, że premiera Twojej książ-
ki ma miejsce właśnie w Polsce? Trzymasz przecież ją w rękach po raz pierwszy, ale wydaną w nieznanym Ci języku. Zupełnie nie potrafię opisać tego uczucia, ale jest wspaniałe. Zostałam tu przyjęta tak ciepło i serdecznie. Tego się nie zapomina. Ameryka jest tak olbrzymim rynkiem wydawniczym. Na pewno tam nie czułabym się tak wyjątkowo jako debiutantka. Wydawcy w Polsce okazali tyle serdeczności i entuzjazmu. Tego na pewno nie doświadczyłabym za Oceanem, a już na pewno nie z taką mocą i szczerością. Niesamowite są spotkania z czytelnikami: tak bezpośrednie i prawdziwe. To chyba specyfika Polaków — i to mi się w nich bardzo podoba: mają na twarzy wypisaną szczerość, tak jak ty, kiedy mówisz o swoich wrażeniach po przeczytaniu książki. To wspaniałe być tak serdecznie przyjętym.
>>I my się cieszymy, że możemy Cię u nas gościć. Swego
czasu bardzo głośnym tytułem amerykańskiego podziemia, które nagle wskoczyło do czytelniczego mainstreamu, był Osierocony Brooklyn (Motherless Brooklyn) Jonathana Lethema. Po lekturze Twojej książki pomyślałam, że Brooklyn od teraz już nie jest osierocony. Naprawdę wspaniale to słyszeć. Bardzo dziękuję!
>>I ja dziękuję. Przypomniałaś mi jak to jest, kiedy po lek-
turze czujesz się sam ze sobą odrobinę lepiej. I to właśnie jest cel mojego pisania: dawać ludziom radość i trochę wytchnienia. Obiecuję, że zrobię wszystko, żeby starać się dawać tego czytelnikom jeszcze więcej.
>>Życzę Ci powodzenia i nie mogę się doczekać, kiedy sięgnę po Twoją kolejną książkę! Bardzo dziękuję za rozmowę.
>>40
musli magazine
>>porozmawiaj z nią...
Odważ się być dzieckiem Rynek księgarski przyzwyczaił nas do tego, że kiedy słyszymy hasło „magia” czy „magiczny”, przed naszymi oczami maszeruje żwawo Harry Potter z ostrzegawczo uniesioną różdżką albo straszy nas o zmierzchu blady wampir, ostatecznie Jakub Wędrowycz. Haley Tanner, debiutantka ze Stanów, proponuje zupełnie inny rodzaj magii. Dostępnej każdemu. Nawet w środowisku rosyjskich imigrantów. Vaclav przyjechał do Nowego Jorku z mamą i ojcem. Nie jest mu łatwo: nie zna języka, wszystko jest dla niego nowe. Marzy, że będzie kiedyś znanym magikiem: studiuje pilnie biografię Houdiniego, opracowuje nowe sztuczki, uczy się fizyki, żeby swoimi pokazami porwać publiczność, i dba o to, żeby jego urocza asystentka Lena wywiązywała się jak najlepiej ze swojej roli. Z niebywałą słowiańską konsekwencją oddaje się pasji całkowicie i bezgranicznie wierzy w siebie i swoje możliwości. Po prostu wie, że któregoś dnia będzie najbardziej znanym magikiem na świecie. Przygotowuje się więc do życiowej roli najlepiej, jak potrafi. Dziesięcioletniego rosyjskiego imigranta nie stać nawet na colę, a co dopiero na strój młodego Copperfielda, ale zawsze przecież można użyć cynkowej folii do obłożenia butów srebrem, a stolik do ćwiczeń przykryć mieniącą się tkaniną. Kiedy wszystko jest na dobrej drodze do spektakularnego sukcesu, nagle staje się coś, czego nawet najlepszy magik nie jest w stanie przewidzieć: jego asystentka znika bez śladu. Do Vaclava dociera, że tak naprawdę nic o niej nie wiedział. Spotkają się dopiero po latach, jako dorośli. Przed mistrzem iluzji teraz najtrudniejszy sprawdzian: odkryje magię spotkania, ale też poczuje, jak bardzo boli konfrontacja dziecięcych marzeń z okrutną rzeczywistością. Ta niepozorna powieść niesie ze sobą olbrzymi ładunek emocjonalny. Zaskakuje świeżością spojrzenia i niepowtarzalnością dziecięcego odkrycia. Podczas lektury w pewnym momencie zadajemy sobie pytanie, dla kogo ta książka jest przeznaczona: dla dorosłych czy dla dzieci? Świat eklektycznego Brooklynu widzimy przez pryzmat dziecięcej konsekwencji w działaniu i jednocześnie wszelkich nakazów i zakazów. Nagle w niemożliwy do wytłumaczenia sposób zaczynamy odczuwać i myśleć z jasnością i precyzją właściwą dzieciom — stąd nasze zdziwienie. Vaclav i Lena spod naskórka rzeczywistości wydobywa pokłady magii, którą zatracamy jako dorośli. Tanner nie stroni od tematów okrutnych i szokujących. Nie ukrywa niczego z trudnego życia imigrantów. Nie koloryzuje go ani nie idealizuje. Jednak perspektywa, na jaką się zdecydowała, pozwala widzieć więcej, a jednocześnie odczuwać łagodniej. Patrzymy na rodzące się uczucia ze świeżością właściwą dzieciom. „Nie wiem, co to może być, ale nie chcę, żebyś był kimkolwiek innym” — tak o swoim uczuciu do Vaclava mówi Lena. Wierzyć się nie chce, że książka amerykańskiej autorki, która swoją światową (!) premierę ma w Polsce, niesie ze sobą tak czyste przesłanie. Świetne tłumaczenie Agnieszki Walulik i niepowtarzalna okazja, żeby znów przez chwilę być dzieckiem. Naprawdę warto. KASIA WOŹNIAK Vaclav i Lena Haley Tanner W.A.B. 2011
>>41
>
Post post >>zjawisko
dancingi
czyli potęga afrykańskiej muzyki
Tekst: Marcin Zalewski Ilustracje: Gosia Herba
>>43
>> P
odczas trwającej od kilku miesięcy Wiosny Ludów 2.0 Afryki Północnej, ale również i z powodu niepokojów na Wybrzeżu Kości Słoniowej publicyści i eksperci dorwali się do piór i zaczęli produkować felietony. Jedni ku uradowaniu wolności pragnących serc dobrotliwych Europejczyków, inni o szturmie imigrantów i kolejnym okresie burzy (piaskowej) i naporu. Jednak jak zwykle ci, którzy przekopali się przez wystarczająco wiele rekordów z Google, doszli do najciekawszych wniosków. Mianowicie postkolonializm okazał się tylko kolejnym akademickim terminem do opanowania na kolokwium. Mamy za to do czynienia z postpostkolonializmem, w którym mit wyzwolenia od białych okupantów legł w gruzach, widmo Europy ciągle krąży nad Afryką, a diamenty są krwawe. Jest jednak jeden urokliwy zakątek naszego życia, gdzie postpostkolonializm warto odczytać zupełnie inaczej.
N
a początku XX wieku tacy muzycy i naukowcy jak sławny węgierski kompozytor Béla Bartók, Carl Stumpf czy Frances Densmore zaczęli dostrzegać, że wyłaniającej się ówcześnie antropologii brakuje perspektywy dźwiękowej. Dlatego też, na początku tylko teoretycznie, zaczęli badać znaczenie muzyki w kulturach ludowych. Później pierwsi odważni notesy zastąpili fonografami i gramofonami. W ten sposób narodziła się etnomuzykologia. Ludzie pokroju Amerykanina Johna Lenoxa potrafili robić setki kilometrów, by dostać się do najbardziej zaszytej wsi na bagnach Missisipi tylko po to, by nagrać kilka przeszywających folkowych ballad o pięknej Mery (Old Lady & The Devil) czy pijanym wujku (John Hardy Was A Desperate Little Man). Jego legendarne podróże okraszone anegdotami o whisky i preriach Teksasu zaowocowały najbardziej wpływowymi nagraniami terenowymi na świecie — bez nich nie byłoby ani Boba Dylana, ani jego epigonów z kwiatami we włosach. Jednak ludzie Zachodu w poszukiwaniu prawdziwie ludowej muzyki zmierzali coraz dalej i dalej. W latach 50. Colin Turnbull nagrał dzikie plemiona Ugandy, a kilkanaście lat później pieśń ludu Ik została umieszczona na słynnej płycie Voyager Golden Record — pigułce kultury ludzkiej wysłanej w kosmos na pokładzie statku Voyager I. >>44
>>zjawisko
Jednak wystrzelenie w przestrzeń kosmiczną afrykańskich rytualnych pieśni nie było końcem poigrywania Cywilizowanych z Dzikimi. Wywożąc afrykańskich niewolników do Ameryk, oderwali ludzi od ich naturalnej przestrzeni, ale nie zabrali im kultury. Ci przetworzyli ją na swój sposób, dopasowując się do zastanej rzeczywistości. Tak powstały synkretyczne ruchy religijne jak haitańskie voodoo, amerykańskie hoodom, brazylijska Candomblé. W ślad za nimi szła muzyka: od niewolniczych spiritual songów po bluesa i wreszcie kamień milowy w wyzwoleniu czarnych — jazz. Inkorporując do przesyconej rytmem afrykańskiej melodyki pomysły kompozycyjne białych, tworzyli coraz bardziej wybuchowe style, jak bebop, cool jazz, rock & roll czy wreszcie funk. I tu właśnie, w sklepie z jeszcze ciepłymi winylami Jamesa Browna zaczyna się przygoda z największą potęgą afrykańskiej muzyki: afrobeatem.
F
ela Kuti był dzieckiem Afryki zupełnie innej niż ta, którą znamy współcześnie albo z folderów turystycznych, albo z plakatów Polskiej Akcji Humanitarnej. Urodzony w nigeryjskiej klasie średniej w plemieniu Joruba miał zostać wykształconym w Londynie prawnikiem bądź lekarzem. Fela odrzucił jednak mieszczańskie pomysły rodziców i w Wielkiej Brytanii podjął studia muzyczne, a po powrocie do Lagos zaczął kompletować zespół. W późnych latach 60. państwa Zatoki Gwinejskiej były opanowane przez musli magazine
>>zjawisko
highlife — zbitkę miałkiego jazzu i afrykańskiej muzyki ludowej. Fela Kuti zainspirowany animistyczną religią Orishas i panafrykańskimi ideami krążącymi po kontynencie stawia na zaangażowany przekaz i ze swoim zespołem Koola Lobitos rusza w trasę po Stanach Zjednoczonych. W Kalifornii doznał olśnienia po konfrontacji z hipisami, marihuaną, Czarnymi Panterami i funkiem, wrócił do ojczyzny i poruszył cały muzyczny światek afrykański. Mieszaniną kompulsywnego jazzu, tradycyjnej bębniarskiej muzyki juju i zachodniej psychodelii wystawił Czarny Ląd na dźwiękową pokusę postkolonializmu: grajmy nasze, ale z baczeniem na pomysły Północy.
L
ata bezpośrednio po dekolonizacji Afryki, z najważniejszym rokiem 1960 (szesnaście państw ogłosiło wtedy niepodległość!), były bardzo niespokojne. Kryzysy, wojny domowe i mnóstwo generałów, z których każdy miał inny pomysł
Group Inerane — Guitars from Agadez Miasto Agadez w północnym Nigrze ma na scenie muzyki afrykańskiej podobny status jak Trójmiasto w Polsce — ośrodek specyficznej, bardzo zróżnicowanej grupy artystów nagrywających muzykę mającą niewiele wspólnego z klasyczną berberyjską poezją śpiewaną. Najbardziej znanym zespołem założonym przez Tauregów jest Tinariwen, którego członkowie kiedyś brali udział w zbrojnej rebelii, a teraz mają zespół rockowy. Group Inerane to jednak zupełnie inna pustynia, bardzo psychodeliczna i idąca w kierunku Jimmiego Hendrixa koczującego na Saharze. Queen Of The Stone Age w wydaniu jeszcze bardziej piaszczystym. >>46
na flagę państwa, którym pragnął rządzić. Sytuacja ze współczesnej perspektywy skrajnie niesprzyjająca tworzeniu sztuki (mimo wszystko w PRL Poznaniacy nie robili czystek etnicznych wśród Ślązaków). Jednak mimo to ludzie grali, prześladowani przez cień zachodniej muzyki popularnej podkradali jej elementy i dokładali do swoich utworów. To nie przypadek, że w Algierii największym buntem było grać raď — zaangażowany społecznie pop, sól w oku konserwatywnego establishmentu. W Angoli za to w latach 60. królował soul wymieszany z pieśniami o biedzie i pustyni. I właśnie takie nagrania, zapomniane, bo i kto miałby o nich pamiętać, wydawane w minimalnych liczbach kopii i przede wszystkim mające niesamowitą wartość etnomuzykologiczną są współcześnie obiektem pożądania spragnionych nowinek ludzi Zachodu. I tu właśnie wdziera się wytłuszczony na początku postpostkolonializm. Wytwórnie takie jak Sublime Frequencies, Analog Africa czy Soundway wysyłają swoich emisariuszy na naj-
Angola Soundtrack — The Unique Sound Of Luanda (1968—1976) Ta płyta pokazuje, że gdy na naszym kontynencie muzyka popularna tamtych lat zajmowała się podrabianiem The Beatles, gdzie indziej ludzie potrafili docenić lokalność. Afropop wypełniający płytę nie ma nic wspólnego ze współcześnie stylizowanymi piosenkami w stylistyce Króla lwa. Kilkanaście utworów pozwala przenieść się do knajpki w Luandzie, w której MPLA jeszcze nie organizuje zabaw z bronią, a brak grozy AIDS pozwala potańczyć do dobrego afropopu.
musli magazine
>>zjawisko
bardziej zakurzone stragany, by odnaleźć nikomu nieznane nurty zapisane na rozpadających się winylach. Jesteśmy głodni nowości, więc chcemy posiąść tę nieznaną cząstkę odległego kraju i posłuchać, jak brzmiałby Niemen, gdyby pochodził z Mauretanii. Zerkając mimochodem na notatki prasowe o ubezwłasnowolnieniu finansowym połowy Afryki i ogólnej niemożności niczego, warto pamiętać, że w jednej kategorii to Północ przegrała. Już w latach 70. Briana Eno zauważył, że muzyka afrykanizuje się przez intensyfikację rytmu i intuicji w procesie tworzenia. Najlepszym tego przykładem są niemieckie zespoły psychodeliczne lat 70., gdzie odległość pomiędzy Berlinem a Beninem dramatycznie się kurczy. W pięknym geście podzięki za lata wyzysku i dyskryminacji dostaliśmy jazz i bluesa, za finansową kontrolę niespotykane perełki i gotowy materiał na multikulti mixtapy. Etnomuzykolodzy, czas na potrójny post?
Various Artists — Nigeria 70: Lagos Jump, Original Heavyweight Afrobeat, Highlife & Afro-Funk Mówi się, że funkowe utwory Jamesa Browna z początków jego twórczości to dźwiękowa dzicz. W takim razie, słuchając takiego Papa brands new bag, wyobraźmy sobie, że grupka białych i przestraszonych realizatorów dźwięku została zastąpiona dwoma tuzinami tańczących Nigeryjczyków, którzy krzyczą, by podkręcić tempo. Nieprzypadkowo nawet w tytule zaznaczone jest słowo „heavyweight” — kawałki na tej składance to raj dla DJ-a chcącego grać sety pod tytułem „spoć się przy afrobeacie”. Nic dziwnego, że trans to domena Czarnego Lądu.
<< African Scream Contest — Raw & Psychedelic Afro Sounds From Benin & Togo 70s Jeśli wie się, co to funk, kojarzy się wczesne Pink Floyd i śni się o The Stooges z okolic Zatoki Gwinejskiej, ta składanka trafia idealnie. Ponad godzina nieprzerwanego czadu, afro, bębny i przesterowane gitary. Punk rock powinien przeprosić, że nie rozpoczął się bliżej równika.
>>47
>> Adam Chrobak Coal Chamber
>>
>>
>>
>>
>>
>>
Adam Chrobak młody ilustrator i projektant z Katowic, student tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych na wydziale projektowym, otwarty na szeroko pojęty dizajn i ciekawe zajawki
>>nowości książkowe
książka NOWOŚCI
Gotuj z Julią Julia Child Wydawnictwo Literackie 2011 32,90 zł
Solar Ian McEwan Wydawnictwo Albatros 2011 33,49 zł
Chociaż wiosną rusza wielka akcja lewatywa, my przekornie polecamy Wam książkę kucharską. I to nie byle jaką! Gotuj z Julią to książka pełna smacznych przepisów i praktycznych porad dla kucharzy amatorów, napisana przez autorkę pierwszego w Ameryce telewizyjnego programu kulinarnego „Francuski Szef Kuchni” oraz słynnej książki kucharskiej Francuska sztuka gotowania. Julia Child w sztuce kulinarnej zakochała się podczas pobytu w Paryżu. Tam ukończyła prestiżową szkołę Le Cordon Bleu i postanowiła wyedukować Amerykanów i pokazać im, jak cieszyć się jedzeniem. Poradnik Julii Child to absolutny must have każdego smakosza i entuzjasty... masła!
Solar to powieść o jednym z najpoważniejszych zagrożeń współczesności, ale przedstawionym w zaskakujący satyrą sposób. Michaela Bearda — fizyka zajmującego się energią odnawialną, poznajemy w chwili, gdy przeżywa załamanie nerwowe — wywołane zarówno stagnacją jego kariery naukowej, jak i kolejnym nieudanym małżeństwem. Pojawienie się młodego zdolnego doktora zmienia wszystko. Odkrycie romansu żony z przyjacielem, tragicznie rozegranego podczas finalnej awantury, uruchamia machinę kłamstw. Upozorowanie zabójstwa jest tego początkiem. Beard bowiem przywłaszcza sobie dorobek naukowy rywala, który — jak się okazuje — może uratować świat przed globalnym ociepleniem…
ARBUZIA
Wiersze zebrane Rafał Wojaczek Biuro Literackie 2011 59 zł
>> W 40-tą rocznicę śmierci Rafała Wojaczka ukaże się nowa edycja Wierszy zebranych poety. W tomie tym znajdziemy nie tylko rękopisy znane dotychczas jedynie z pojedynczych egzemplarzy darowanych przez Wojaczka przyjacielowi Bogusławowi Kiercowi, ale również niedawno odnaleziony wiersz Kocham; jestem, który wcześniej nie był publikowany. Wciąż niby gubiony, świadomie pomijany w przygotowaniach kolejnych wydań, pozwala przemówić po raz kolejny głosem mocniejszym niż ten, który wyrażał pragnienie pozostania kimś, kto nie przetrwa. Pewność obcowania z wielką i genialną literaturą przeczy temu każdorazowo. (ES)
>>64
(ES)
Domofon Zygmunt Miłoszewski Wydawnictwo W.A.B. 2011 37,90 zł
To już drugie wydanie znakomitego debiutu Zygmunta Miłoszewskiego z 2005 roku, które wydawnictwo W.A.B. postanowiło przypomnieć czytelnikom. A jest co przypominać, ponieważ Domofon to świetny thriller, doskonała literatura i wyśmienita zabawa klasycznymi chwytami i motywami świata grozy. Poza świetnie skrojonym wątkiem głównym są tu jeszcze bardzo dobrze prowadzeni bohaterowie i szczypta ironii, która sprawnie rozładowuje cięższe momenty. Polecam szczególnie tym, którzy nie tylko nie wierzą w strach, ale i nie doceniają, jak w zwykłych, oswojonych miejscach i ludziach potrafią rodzić się potwory. (SY)
musli magazine
>>nowości filmowe
film książka NOWOŚCI
Melancholia reż. Lars von Trier obsada: Kirsten Dunst, Charlotte Gainsbourg, Charlotte Rampling 27 maja 2011 130 min
Ostatnie tango w Paryżu reż. Bernardo Bertolucci obsada: Maria Schneider, Marlon Brando 20 maja 2011 136 min
Po głośnym i oburzającym publiczność Antychryście Lars von Trier wraca do nas filmem... katastroficznym. Naturalnie w przypadku duńskiego wizjonera nie ma mowy o zejściu na manowce kina mainstreamowego, bowiem wyświechtany już gatunek Trier łączy z wątkiem psychologicznym i autorską perspektywą. Do tego obsada z najwyższej półki światowego kina — Kirsten Dunst, Charlotte Gainsbourg, Kiefer Sutherland, Charlotte Rampling i John Hurt. Film opowiada historię sióstr, z których młodsza wychodzi właśnie za mąż. To ważne rodzinne wydarzenie zbiega się z innym, istotnym już dla całego świata — do Ziemi bowiem niebezpiecznie zbliża się inna planeta...
Dystrybutorzy lubią nas zaskakiwać. Dwa lata temu polskiej premiery doczekało się 400 batów Francoisa Truffauta, w tym zaś roku warto sprawdzić, czy po latach przeniesiona na ekran wyobraźnia erotyczna Bernardo Bertolucciego szokuje nas tak samo, jak na początku lat 70. W przypadku filmu tak głośnego należy chyba zastanowić się też nad przyczyną jego sławy: czy jest tylko zasługą skandalu, czy raczej to arcydzieło, które przy okazji wywołało skandal? Znakomitą okazją do odświeżenia tytułu jest również osoba reżysera. Twórcę i jego dzieła przypomni tegoroczny festiwal w Cannes (11—22 maja), podczas którego reżyser otrzyma honorową palmę.
ARBUZIA
Jaskinia zapomnianych snów (3D) reż. Werner Herzog obsada: Werner Herzog (narrator), Charles Fathy (głos) 6 maja 2011 90 min
>> Rozpowszechnienie techniki 3D budzi wątpliwości i nieufność krytyków i miłośników kina. Ale tak jak i wcześniej, gdy w kinowych salach przemówiły i oczarowały barwą ekrany, tak i teraz nowe możliwości rozbudzają wyobraźnię twórców i inspirują do nowych projektów. Nic dziwnego, że taki wizjoner kina jak Werner Herzog dał się uwieść jej możliwościom. Niemieckiemu dokumentaliście znów udało się dotrzeć do miejsca dostępnego wyłącznie wybrańcom — tym razem jest to tajemniczy świat jaskini Chauvet, która kryje w swojej głębi setki naskalnych malowideł sprzed ponad 30 tys. lat. Film nie tylko ukazuje ich plastyczność, ale i przemyca refleksję nad początkami sztuki. (EF)
(MR)
Milion dolarów reż. Janusz Kondratiuk obsada: Kinga Preis, Tomasz Karolak, Andrzej Grabowski, Rafał Mohr, Jakub Gierszał 13 maja 2011 108 min
Janusz Kondratiuk powrócił z Austrii do Polski i postanowił podarować rodakom Milion dolarów — komedię o nowym kraju i Polakach, ich nowych zabawach, problemach i o tym, jacy są dzisiaj. Film niesie trafiające do serc przesłanie: „Tylko dens dziś ma sens”, a nową aranżacją przebojów muzycznych lat 70. zajął się mistrz improwizacji Leszek Możdżer. Reżyser uwielbianych Dziewczyn do wzięcia czy Wniebowziętch, specjalista od ludzkich pragnień, buduje historię wokół jednego z najbardziej prostych marzeń — tytułowej walizki „zielonych”. W gromadkę goniącą za łatwym szczęściem wcielają się m.in. Kinga Preis, Tomasz Karolak, Andrzej Grabowski, Rafał Mohr, Jakub Gierszał. (EF)
>>65
>>nowości płytowe
muzyka NOWOŚCI
The Ultimate Collection Sade Sony Music Entertainment 2011 36,99 zł
Let Them Talk Hugh Laurie Warner Music 2011 55,99 zł
Znana z charakterystycznej barwy głosu i ponadczasowych przebojów, jak Smooth Operator czy King Of Sorrow, wokalistka Sade — urocza Angielka o nigeryjskich korzeniach — wraz ze swoim zespołem wydaje kolejny krążek. Tym razem będzie to zbiór najbardziej znanych utworów grupy, która obecna jest na rynku muzycznym już od 25 lat. Sade znana jest po obu stronach Atlantyku, a jej charyzmatyczny głos docenia od wielu lat również polska publiczność. Dwupłytowy album The Ultimate Collection zawiera 29 piosenek Sade, w tym trzy zupełnie nowe kawałki. Jednym z nich będzie duet z raperem Jay-Z pt. Moon & The Sky. Premiera już 5 maja.
Znakomity brytyjski aktor Hugh Laurie, znany z serialu Dr House, wydaje swoją pierwszą płytę. Anglik już kilka razy dowiódł, że ma talent muzyczny — świetnie gra na fortepianie, gitarze, perkusji, harmonijce i saksofonie — i choćby z tego powodu warto sięgnąć po ten krążek. Z jego pianistycznych umiejętności skorzystał już Meat Loaf na swojej ostatniej studyjnej płycie. Z kolei na swoim albumie Hugh Laurie zmierzył się z klasykami, między innymi autorstwa Lead Belly’ego, Roberta Johnsona, Raya Charlesa, Louisa Armstronga czy Fatsa Wallera. Krążek, który ukaże się 9 maja, zachwyci na pewno miłośników starej szkoły bluesa i world music.
(AB)
Blood Pressures The Kills EMI Music Poland 2011 62,99 zł
>> Nowym krążkiem Blood Pressures damsko-męski duet The Kills wraca na scenę po trzyletniej przerwie. Zespół tworzą Alison Mosshart, Amerykanka znana ze współpracy z Jackiem Whitem, oraz brytyjski gitarzysta Jamie Hince — narzeczony Kate Moss (jak w rodzinie). Album promuje singiel Satellite, całość zaś wyróżnia się motorycznym, hipnotycznym rytmem, psychodelicznymi melodiami, surowymi gitarami i mocno erotycznymi tekstami, które powstawały po gorących rozmowach członków zespołu o związkach, różnicach płci i seksie. Jak mówi sam Jamie Hince: „Nasza muzyka i teksty podnoszą ciśnienie krwi, stąd właśnie tytuł”. Sprawdźcie sami, czy tak jest w istocie. (SY)
>>66
(AB)
Illuminated / Better Than Love Hurts Sony Music Entertainment 2011 29,99 zł
To wydawnictwo przede wszystkim dla gorących entuzjastów muzyki synth pop i formacji Hurts — specjalny, numerowany singiel winylowy z dwiema piosenkami z ich debiutanckiego albumu Happiness. Co zmajdziemy na tym wyjątkowym winylu? Pierwszy oficjalny singiel Hurts, czyli Illuminated, oraz Better Than Love. Tych z wszystkich, którzy przygodę z Hurts dopiero zaczynają, wypada wtajemniczyć, że wokalista Theo Hutchcraft i kompozytor Adam Anderson pełnymi garściami czerpią ze znakomitej tradycji muzycznej, m.in. Depeche Mode, Prince, Pet Shop Boys czy New Order. W ich muzyce pobrzmiewają też echa stylu zwanego disco lento, z którym chłopcy zetknęli się we Włoszech. ARBUZIA musli magazine
>> film
RECENZJA
Życie po korekcie
Co byście woleli? Aby życie Wasze było jak ta wielka epopeja — napisana i wydana raz, konsekwentnie i do końca (z listą błędów spisanych dopiero na końcu), czy raczej jak opowiadania, które poprawiane i wznawiane w różnych zbiorach i chwilach życia ich autora byłyby jak swoiste wskazania, permanentna errata i ciągle żywy spis tego, co zostało zrobione źle i jak powinno być to poprawione? Wszystkie te i pośrednie typy ludzkich historii można spotkać w najnowszym obrazie, a zarazem pełnometrażowym debiucie Marka Lechkiego — Erratum (który światową premierę miał już w 2010 roku). Główny bohater, Michał (w tej roli świetny Tomasz Kot), na początku filmu jest właśnie taką zapisaną i zamkniętą księgą, skończonym dziełem, w którym nic już ciekawego się nie stanie i nic dobrego nie zostanie raczej zapisane. Tak się czuje i tak też odbiera go widz — jako wycofanego, wypalonego i zrezygnowanego młodego człowieka z żoną, dzieckiem i jakąś tam niezbyt ciekawą pracą, w której co najwyżej może pograć w durną „strzelankę” i trochę popracować. Jak dla mnie niezbyt szczęśliwy obrazek. Jednak Michał dostaje niespodziewanie szansę napisania na nowo czy raczej poprawienia kilku rozdziałów swojego życia — szef wysyła go bowiem do rodzinnego Szczecina po odbiór samochodu, który jest pośrednią przyczyną śmierci człowieka (w przeciwieństwie do strzelby, która na przekór utartym schematom w
tym filmie nie wypala). I tu wszystko też się zaczyna i zapętla. Gdy Michał wraca do domu, nie zdążywszy nawet wyjechać z miasta, potrąca bezdomnego, następnie ucieka z miejsca wypadku i zaraz wraca, bo uświadamia sobie, że zostawił tam swój telefon i może być tak czy inaczej łatwo przez policję namierzony. Zostaje przesłuchany i zaraz zwolniony, jakby to on sam miał sobie wymierzyć sprawiedliwość, a zarazem osobistą pokutę za tę noc i całe swoje życie — za ucieczkę ze Szczecina, za złamane marzenia i ideały, w końcu za rezygnację. Tak nasz bohater wyrusza w wędrówkę po swoim rodzinnym mieście w poszukiwaniu tożsamości zmarłego, ale też w głąb siebie, by powrócić tym samym do korzeni i własnej świadomości, mówiącej prawdę o tym, kim tak naprawdę jest, co zrobił, co osiągnął i czego tak naprawdę od siebie oczekuje. Spotyka się ze swoim dawnym kolegą ze szkolnej ławki, który gra ciągle w założonym przez Michała zespole i żyje młodzieńczymi ideałami, a przede wszystkim ze znienawidzonym ojcem (w tej roli Ryszard Kotys), z którym powoli buduje nowe relacje. Spotkania te budzą w nim dawno zapomniane emocje i wspomnienia, o których niestety zapomniał, choć nie powinien (bo to przecież one najbardziej go/nas definiują). Akcja filmu prowadzona jest po linii prostej, powoli, logicznie i linearnie, zachowując ciąg przyczynowo-skutkowy oraz konsekwencję wyborów i zmian bohatera, nie emocjonuje się zbytnio, choć zdecydowanie burzy i przewraca zarówno życie Michała, jak i nasze „widzowe” uczucia. Tak jak wstawki z płynącą, wzburzoną wodą, nad którą bohater lubi odpoczywać i myśleć, a które bardzo plastycznie pokazują, jak wszystko w życiu szybko płynie i bez zastanowienia prze do przodu w większą i bardziej ułożoną nieskończoność — takiej wody nie zawrócisz, ale możesz ją czasami zatrzymać na chwilę, jak pokazuje to reżyser i jak robi to bohater ze swoim życiem — bo Szczecin i wydarzenia w nim się dziejące są właśnie takim zawieszeniem, czasem w nieczasie, w którym można spokojnie wszystko sobie poukładać. Metafor, (nie)dopowiedzeń i symboli jest co prawda w Erratum dużo — tyle, ile może być ich interpretacji — jednak (co ważne) nie denerwują widza, nie przeszkadzają całej historii spokojnie rozwijać się, budują raczej kawałek po kawałku jej sens i zrozumienie. Całość opowiedziana jest niezwykle subtelnie i prosto, z zaznaczeniem tylko wybranej palety barw — i w tym wielka zasługa reżysera, który zdołał
>>recenzje z tak prostych zdawałoby się treści stworzyć opowieść wielce skomplikowaną — w jej głębszym, wielowarstwowym wymiarze. Zwieńczeniem warsztatu Lechkiego jest ostatnia scena z ojcem, która mimo swego ciężaru emocjonalnego i sentymentalnego, dzięki swojej formie i fantastycznej kreacji dwóch aktorów (prowadzących równo cały film swoją skromną, acz sugestywną grą) wymyka się pretensjonalności i nieautentyczności, i rzeczywiście wzrusza — jak ten pies, który już na początku i od razu został przeze mnie kupiony. Film nie jest dziełem, ale przez szczegóły, przez emocje, przez treści i odniesienia wygrywa u mnie dużo. SZYMON GUMIENIK Erratum reż. Marek Lechki Best Film 2011
Nieoceniona wartość życia
Każdy przejaw polskości w produkcjach innych niż nasze warto chwalić, a jeżeli jest to udana rola, tym bardziej należą się słowa uznania. Tak mało przecież mamy powodów do zadowolenia, tak wiele tragedii spotyka nasz naród. Upokorzenia, wypadki, katastrofy, śmierć, zło, a tutaj w 100%, a nawet 150% Polka, prawdziwa góralka, która robi karierę na Zachodzie. Alicja Bachleda-Curuś w filmie Trade zagrała Weronikę — dziewczynę z Polski, która postanawia wyjechać do Stanów Zjednoczonych, by zarobić na utrzymanie siebie i nowonarodzonego pierworodnego dziecka. Po przylocie zostaje uprowadzo>>67
>> na przez ekipę zajmującą się handlem żywym towarem. Towarzyszką niedoli Weroniki jest Adriana, 13-letnia Meksykanka, której brat Jorge wraz z policjantem Ray’em rozpoczynają poszukiwania i doprowadzają do niemal pozytywnego finału całej historii. W międzyczasie ciała dziewczyn zostaną wielokrotnie wykorzystane seksualnie, a dusze zhańbione. Alicja Bachleda-Curuś pojawiła się w obrazie obok Kevina Kline’a oraz innych młodych, obiecujących aktorów. Bardzo silnym punktem filmu jest muzyka, która wprowadza nas nie tyle w wydarzenia, co doskonale oddaje klimat małych, meksykańskich miasteczek. Wszystko to zmiksowane z ludzką bezsilnością i bezwzględnością handlarzy kobietami sprawia, że piękno natury ulega ludzkiemu bestialstwu i bezwzględności. Nie jest to kolejna sztampowa produkcja o walce dobra ze złem, ludzi brzydkich z pięknymi, mocy czystych z nieczystymi. Oglądamy interesującą, wielowątkową opowieść o woli życia, sile braterskiej miłości i poszukiwaniu szczęścia. Kilka naprawdę dobrych zwrotów akcji, sensowny scenariusz oraz piękne widoki okraszone cierpieniem bohaterek w połączeniu z obszernymi dialogami i ewidentnym zapędami reżysera w stronę science fiction tworzą w efekcie film godny uwagi, który warto obejrzeć ze względu na poruszaną tematykę, ale przede wszystkim piękne zdjęcia, a także wspomnianą już świetną muzykę. ABC realizuje niejako nasz narodowy American Dream. Zadebiutowała w naprawdę dobrym stylu, mocno i zdecydowanie. Kolejne filmy z jej udziałem nie były już jednak tak dobre jak Trade. Pozostałe rodzime aktorki, które chwaliły się karierą w Stanach Zjednoczonych, powinny zamilknąć, zanim ogłoszą kolejny angaż do kolejnej niezrealizowanej produkcji. Kilkanaście razy poczułem się bezczelnie oszukany, gdy w czasie montażu pominięto sceny, którymi chwaliły się wcześniej w wywiadach. Alicja Bachleda-Curuś nie musi silić się na tani lans i od kilku lat pokazuje, że bez problemu da sobie radę w każdej sytuacji. Wierzę w Alicję i wiem, że jeszcze pokaże, na co ją stać. Tymczasem polecam Trade wszystkim, którzy znudzeni amerykańskimi komediami, w których główną rolę gra nieśmieszny dowcip, chcą zakosztować emocji w niezłym wydaniu. KRZYSZTOF KOCZOROWSKI Trade reż. Marco Kreuzpaintner Kino Świat 2007 >>68
muzyka RECENZJA
Przewartościowanie ponad podziałami
Przyznam, że jestem wielkim fanem debiutów, bo tylko one potrafią dać to niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju uczucie odkrywania nowych muzycznych terytoriów i eksplorowania dotąd nigdzie niesłyszanych dźwięków. Z drugiej strony również one same coś odkrywają — dziecko w słuchaczu, które na nowo poznaje wówczas świat i przewartościowuje go — a im więcej dają nam debiutanci, tym też więcej bałaganu w naszym poukładanym świecie. Moja pierwsza przygoda z debiutem rozpoczęła się w szkole podstawowej płytą Experience z 1992 roku zespołu The Prodigy — była jak kubeł zimnej wody na uszy i przyczyną dziecięcego olśnienia. Od tego czasu z zapałem sięgałem po kolejne nieznane mi krążki, które raz z mniejszym, raz z większym efektem wartościowały mój muzyczny gust. Ostatnimi takimi wartymi odnotowania olśnieniami były na pewno płyta Gossip Music For Men i wejście na scenę formacji The XX z albumem XX. Od tego czasu nic tak pozytywnie mnie nie zaskoczyło jak debiut Crystal Fighters i ich krążek Star of Love — tym bardziej zaskoczyło, gdyż to zupełnie nie moja bajka i nie ta strona księżyca. Ale w czym rzecz? Po pierwsze i najważniejsze, podobnie jak MUSLI, muzyka Crystal Figters (brytyjsko-hiszpańskiego kolektywu) jest niesamowitą w smaku mieszanką i zbieraniną różności — od elektroniki i punka, przez głęboki drum’n’bass, dubsteep, aż do baskijskiego folku oraz wielu bliżej nieokreślonych dodatków i afrodyzjaków, które czynią
>>recenzje z niej tak smaczny i strawny produkt. Star of Love zaskakuje przede wszystkim świetnymi melodiami, które od razu wpadają w ucho, ale też nie nudzą nazbyt szybko, jak to zazwyczaj bywa w tego typu przypadkach. Materiał ma też bardzo mocne fundamenty, na których Fightersi mogą z powodzeniem budować swoje przyszłe dźwięki. Utwory na płycie w większości bez problemu mogłyby stać się przebojami czy singlami — od początkowego, świetnie rozkręcającego Solar System, gdzie bass miejscami daje popis swojego charakteru, przez folkniczne, lekkie i niesamowicie pozytywne Plage oraz At Home, aż po etniczne, taneczne In the Summer i transtaneczne Swallow. Po drodze i po bokach jest jeszcze primusowe w duchu Xtatic Truth, gdzie banjo na wejściu otwiera niezapomnianą muzyczną mantrę, dalej mocne i bliskie klimatom digital core I Do This Everyday (rozkręcane rytualnym tańcem wokół ogniska), chilloutowe Champion Sound, jedyne w swoim rodzaju elektroniczne i „płynące” With You (które moim zdaniem powinno zamykać płytę), intensywne i hołdujące UK I Love London oraz promująca płytę ofensywa w postaci Follow (swoista pieśń na wyjście). Całość tworzy mieszankę eklektyczną, ale w smaku bardzo wyszukaną i spójną, przez co można ją podawać o każdej porze dnia i nocy bez obaw wywołanych przedawkowaniem nudności. Star of Love jest płytą, która stworzona na bazie eksperymentu i intensywnego, permanentnego łamania wszelkich zasad kulturowych, rozłożyła na łopatki i zostawiła daleko w tyle pozostałe debiuty tego sezonu. Sami członkowie Crystal Fighters z wielką wprawą i śmiałością wychodzą poza schemat, i za to niech będą im dzięki, bo całkowicie udało im się przewartościować mój świat, tworząc muzykę i płytę, która będzie jedną z moich ważniejszych płyt tego roku, pomimo że to dalej nie moja bajka i nie ta strona księżyca. Ale kto powiedział, że tak być nie może i że nie na tym polega właśnie cała zabawa? SZYMON GUMIENIK Star of Love Crystal Fighters EMI Music Poland 2011
musli magazine
>>recenzje
Siła korzeni
Korzenie i kultura Bas Tajpana to płyta pod wieloma względami wyjątkowa. Choć artysta obecny jest na scenie muzycznej już od wielu lat, to jednak jego sympatycy musieli czekać na solowy krążek aż do roku 2010. Muszę jednak przyznać, że było warto. Cały materiał to solidna porcja dobrej muzyki i niebanalnych tekstów. Na płytę trafiły głównie nowe kawałki, choć znalazło się tam też miejsce na odświeżoną wersję Sklepu Szatana i nawiązanie do starych piosenek, takich jak np. Inwazja czy 3 Życzenia. Miłośnicy płyty Fandango Gang, którą Bas Tajpan nagrał wspólnie z Miuoshem, być może są trochę zawiedzeni nieco innym brzmieniem nowego krążka — większość piosenek została wyprodukowana bowiem przez Bob One’a, który wraz z zaproszonymi gośćmi (takimi jak Jabaman, Junior Sress czy Textyl) mocno namieszał w warstwie muzycznej tego wydawnictwa.W albumie pojawiają się piosenki w bardzo różnych stylach, można tam odnaleźć m.in. reggae, raggamuffin, modern roots czy stary, dobry oldschool. Elektroniczne brzmienia dodają wielu piosenkom lekkości, przez co wprost nie można się od nich oderwać. W pamięć szczególnie zapadają: żywiołowa Nie zatrzymasz mnie czy nieco liryczna Czy bardziej. Płyta jest równie ciekawa pod względem warstwy lirycznej. Bas Tajpan po raz kolejny dowiódł, że nie bez powodu nazywany jest „słowiańskim bobo dreadem”, czyli radykalnym rastafarianinem. Sporo na niej odniesień do kultury rasta i kontestacji Babilonu jako państwa czy systemu. Jego twórczość nie jest jednak bezmyślnym kopiowaniem idei jamajskich rastamanów. Bas Tajpan osadza swoją twórczość w polskim kontekście kulturowym, używając pojęć rasta jako metafor
opisujących naszą rzeczywistość. Jego muzyka bywa czasem pomostem między kulturą rasta a słowiańskimi korzeniami. Doskonale słychać to w piosence Historia pewnego dębu, w której Bas Tajpan opowiada o świętym drzewie naszych przodków. Oczywiście na płycie znajdziemy nie tylko motywy neopogańskie — jak na Bas Tajpana przystało, nie brakuje tu też krytyki systemu. Muzyk jak zwykle porusza problemy społeczne — zarówno te z naszego, polskiego podwórka (Banery), jak i te globalne (Inwazja). Artysta dowodzi, że nie boi się mocnych słów i stwierdzeń, krytykując ustalony na świecie ład: „Czy ONZ nie jest minionych czasów reliktem? Czy nie jest kolosem na glinianych nogach? (…) Bank światowy w Tybecie Chińczykom pomaga. Cierpi Tybet, by była równowaga”. Nie brakuje tu też motywów humorystycznych i autoironicznych, czego przykładem może być piosenka Wiza. Raper opisuje w niej swoje problemy z otrzymaniem wizy na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, ponieważ z powodu brody wygląda jak terrorysta. Bez wątpienia jest to krążek, który warto mieć w swojej płytotece. Album odkrywa różne oblicza Bas Tajpana, czasem skłaniając do refleksji, a czasem fundując nam sporą dawkę humoru i pozytywnej energii. AGNIESZKA BIELIŃSKA
>>
Korzenie i kultura Bas Tajpan Fandango Records 2010
Let me entertain You
Trzecia pod własnym nazwiskiem, czternasta w ogóle płyta Billa Callahana jest dziełem skończonym. Poważniejsza, cięższa również w warstwie aranżacji od Sometimes I Wish We Were An Eagle zosta-
ła nagrana podczas jednej sesji w studio, jak pierwszemu pośród równych z panteonu lo-fi przystało. Wśród niezbywalnego basu, gitary i perkusji okazjonalnie pojawia się instrumentarium cieplejsze, flet, pianino, czasem skrzypce towarzyszą w pojedynkę kompozycjom, które stopione z pociągłych, pełnych od inspiracji melodii oddają przestrzeń jego niezwykłemu głosowi. Jest chyba poziom złożoności aranżacji, którego Callahan przekroczyć ani myśli. Na pewno jej nie potrzebuje, pisząc równie przenikliwie, śpiewem wyrzucając poza historię każdą z zastanych oczywistości, które składają się na poddany tej poetyce świat. Tylko z pozoru amerykański Callahan, w stopniu nawet większym niż prowadzący żywot równoległy Will Oldham, potrafi wypowiadać kwestie wspólne dla wszystkich dzieci Zachodu, niejednoznacznie umiejscowionych, wystawionych na ciągły ogień pozornych możliwości. Dar subtelnego ujmowania tematów czasem zapoznanych jako marginalne oddaje na końcu całą problematyczność życia pozbawionego pewności i zasad, których się nie kwestionuje. Nie kryje przy tym swojej perspektywy, poruszając się w kręgu tematów bardzo osobistych, karmiąc tę oszczędną muzykę historiami z własnego cienia. Trochę spraw poważnych się w duszy naszego samotnego kowboja nazbierało, w różnym stopniu wyglądających spod czasem niejednoznacznych fraz kolejnych utworów. Przykładem Baby’s Breath, oparty na sekwencji kilku gitarowych akordów coraz mocniej oplatanych elektrycznym wężem gitary, opowieść o decyzji, której się żałuje, decyzji która oddech dziecka zgasiła. „It was not a weed, it was a flower”. Pojawiające się stwierdzenie „And now I know you must reap what you sow, or sing” właściwie dociera do źródeł tej płyty, jej istoty. Rozpoczyna ją Drover, niezwykła, porywająca siłą niedających się zatrzymać emocji kompozycja z wgryzającą się w duszę melodią i niechybiającymi reszty wersami. Dalej wspomniana klinika i chwilę potem szeroko komentowana America!, zbudowana z brudnego riffu niczym manifest z lat wojny w Wietnamie, najmocniej zapadający w pamięć po pierwszym przesłuchaniu gorzki żart z imperialnych ciągot swoich współobywateli. Ale to wyjątek, dalsze stopnie to jakby kolejne pożegnania z niezwykłymi, trochę zamazanymi obrazami, aż po klasycznie zbudowane One Fine Morning, balladę, którą w innych okolicznościach Bill mógłby nagrać razem z Cat Power. >>69
>>recenzje Również z tych powodów płyta ta zapewne bardziej już Callahana do szerokiej publiczności nie zbliży, mimo iż, jak wyznał w niedawnym wywiadzie dla „Guardiana”, zrozumiał, że tak naprawdę to, co robi, co go definiuje, to przynoszenie innym rozrywki. Traktując przez chwilę tę wypowiedź poważnie, nie zawaham się powiedzieć: — Cóż, oby więcej, oby dalej. Takiego śmiechu właśnie potrzebujemy.
ody’ego Allena, które w szerokim świecie ujrzały światło dzienne już w połowie lat 60., a u nas po raz pierwszy opublikowano w roku… 1991. Tak więc do starych, a niezbyt dobrze znanych na gruncie polskim prac podeszłam trochę tak jak do lektury, której ekranizacje obejrzałam wcześniej niż przeczytałam, i podejrzewam, że w tym kraju zrobiłam to nie ja jedna. Allen jako reżyser — a i niekiedy aktor — swoich filmów znany jest z surrealistycznego poczucia humoru, postaci, które mają swoje lęki i obsesje, oraz gier słownych. Tego wszystkiego podświadomie szuka się też w sztukach scenicznych Allena. I owszem, znajduje się, ale w zdwojonej dawce absurdu! W jednoaktówce Pytanie mamy więc Abrahama Lincolna, który (o zgrozo!) wydaje mi się łudząco podobny do naszego Pana Gafy — żyje w przekonaniu, że zna najdowcipniejszą odpowiedź na pytanie: Jak długie pana zdaniem powinny być ludzkie nogi? Ale najważniejsze jest to, że nawet tak głupie pytanie (może nawet bardziej niż mądre) otwiera oczy (co prawda nie od razu) na problemy drugiego człowieka. Komedię absurdu — i to wręcz z angielskim rodowodem — znajdziecie w sztuce Nad kobietami Lovborga, gdzie wyobrażam sobie, jak na scenie Woody Allen we własnej osobie z kamienną twarzą opowiada o postaciach kobiecych Jorgen Lovborga — syna cyrkowców, życiowego nieudacznika i jeszcze bardziej beznadziejnego dramaturga, o czym można się przekonać po przywoływanych co chwilę fragmentach sztuk, których dialogi są rzeczywiście genialną, ale parodią braku talentu owego „wybitnego” pisarza. Śmierć to istotny temat — stwierdził Allen, wcielając się w postać Singera w filmie Annie Hall — co nie oznacza, że nie można sobie z niej zakpić. Zwłaszcza Gdy śmierć zastuka jest zabawne, bo tu mit przerażającej kostuchy skutecznie obala nieudacznik psujący rynnę, po której się wspina, by wejść przez okno i prawie skręca sobie kark, a następnie niczym kurier albo dostawca pizzy oznajmia nowojorskiemu Żydowi, że przyszedł wykonać zlecenie, z którego i tak nic nie wyjdzie, bo da się Żydowi ograć w partyjce remika, której stawką był kolejny dzień życia… Wydaje się, że Allen potraktował temat poważniej w sztuce Śmierć. Jednak nawet tu wyjęte niczym z Kafki polowanie na wyrwanego ze snu mężczyznę, który z tropiciela mordercy staje się ofiarą szalonego tłumu tropicieli, kiedy już zaczyna mieć eschatologiczną wymowę, to i tak między
>> ANDRZEJ MIKOŁAJEWSKI
My Apocalypse Bill Callahan Drag City 2011
książka RECENZJA
Ten sam, ale w podwójnej dawce
Po tę książkę sięgnęłam po to, by przekonać się, czy Woody’emu Allenowi na scenie bliżej jest do mistrza srebrnego ekranu, czy też raczej fatalnego (chociaż uroczego w tym, ile serca wkłada w grę) klarnecisty, i wiecie co, przyznam szczerze, że… Albo OK, zacznę od początku. W wydanym w tym roku tomie Allen na scenie (oryginalny tytuł Selected Plays) nakładem Domu Wydawniczego Rebis znalazło się pięć (szkoda, że tylko tyle) wcześniej już opublikowanych sztuk Wo>>70
wersami głos zabiera groteska („Wszystko jest możliwe, ale trudno sobie wyobrazić, że jeśli ktoś w tym życiu był prezesem wielkiej organizacji, to potem stanie się wiewiórką”). Nie inaczej jest w sztuce Bóg, w której starożytne Ateny zmieszane są ze współczesnym Nowym Jorkiem, a postaci z antycznych tragedii rozmawiają z bohaterami sztuk Tennessee Williamsa (starożytny Grek — Aktor — dzwoni nawet do Allena, który też ma tu swoją kwestię). Taki stan rzeczy jest jednak normalny w przypadku śmierci Boga, bo wtedy wszystko okazuje się fikcją — widownia, sztuka, życie i cały ten świat. Chociaż jak stwierdzi piękna Doris: „Myślę, więc jestem. Lub jeszcze lepiej, czuję — mam orgazm” (nawet jeśli jest udawany). Absurd? Jeśli komuś go jeszcze mało, to za poznańskim wydawcą Rebis polecam Obronę szaleństwa i Czystą anarchię, czyli zbiory tekstów Allena, w których m.in. przeczytacie o oszustach sprzedających modlitwy przez Internet czy Myszce Miki występującej jako świadek w sprawie nadużyć w Walt Disney Company. Warto po te książki sięgnąć, bo nawet jeśli was nie skłonią do głębokich refleksji przerywanych wybuchem śmiechu (w co szczerze wątpię), to na pewno nadadzą się do podkładania pod nogę chwiejącego się krzesła lub stołu, jeśli oczywiście w ogóle takie macie… JUSTYNA TOTA Allen na scenie Dom Wydawniczy Rebis 2011
Wyuzdane studium zasłuchania
musli magazine
>>recenzje Pierwsze na polskim rynku wydanie powieści Colette Czyste, nieczyste wchodzi w skład nowej serii zainicjowanej przez wydawnictwo W.A.B., noszącej wiele zapowiadający tytuł „Nowy Kanon”, a przygotowywanej we współpracy z „The New York Review of Books”. Od lat przyzwyczajeni jesteśmy, że na tę warszawską oficynę jako czytelnicy naprawdę możemy liczyć; wciąż zaskakują nas prezentowaniem nazwisk i prac nierzadko debiutujących dopiero w Polsce. Niniejsza seria spokojnie mieści się w tym nurcie, ma bowiem na celu upowszechnienie mało znanych dzieł bardzo znanych autorów, szeroko komentowanych i wysoko ocenianych na świecie, a u nas z pewnych względów uznawanych za niewarte druku. Tym bardziej cieszy ta i jej podobne akcje wydawnicze, zwłaszcza że mamy tutaj do czynienia z literaturą wybitną. Przywołany w powieści Czyste, nieczyste Paryż lat 30. XX wieku zachwyca niepomiernie. Odwiedzane wraz z autorką prywatne salony, atelier-palarnie opium czy wreszcie „zaciszne” gabinety znanych restauracji stają się scenografią dla bardzo szczególnych wynurzeń. Wywoływane z głębin pamięci efemerydy, czasem bardzo wyraźnie kreślone „szarmancko narcystyczne” figury niespokojnie przypominają o świecie, którego już nie ma, współistniejącym ówcześnie na marginesie wszystkich światów. Koloratura nierzadko poetyckich porównań, pytań obnażających drobne manipulacje, a nade wszystko oparte na zaufaniu uważne zasłuchanie w opowieści i doznania innych mają na celu dotarcie do, jak to określa sama autorka, „tajemnicy”, pewnego rodzaju motywów, uzasadnień zarówno dla tak obranych dróg osiągania rozkoszy cielesnej, jak i każdorazowo odmiennych koncepcji miłości. Bezpieczne oddalenie nadaje niekiedy charakterystykom bezlitosnej surowości, Colette daleka jest jednak od formułowania sądów. Nie do końca nazwana, ale wyraźnie wyczuwalna zmysłowość błąkająca się pomiędzy nią a jej rozmówcami dodaje tej prozie niepowtarzalnego uroku. Nic nie jest zamknięte, mimo wyraźnie wyznaczonych granic. Nie dla pisarki wyrażającej swój podziw. Osobiście zaangażowana, otwarta zarówno na kobiecą, jak i męską cielesność z wielką swobodą i naturalnością prezentuje nam swoje towarzystwo. Bardzo szczegółowe, subtelne, niemal zmysłowo zachwycające opisy tembru głosu, twarzy, gestów, ruchu, a nawet zapachu ciała obserwowanych przez
nią postaci sprawiają, że dzielimy z nią jej własne urzeczenie, pozwalamy się uwieść Charlotte, Damienowi, Chevalière… Niezwykły językowo sposób pisania o zmysłowości jest niewątpliwie jedną z największych zalet tej prozy. Ale to nie wszystko. Pisarka mówi do nas głosem kobiety grzesznej, zdystansowanej, pozbawionej złudzeń. Cechuje ją smutek kogoś, kto po trosze jest częścią wszystkiego, ale jednocześnie nie przynależy nigdzie i do nikogo. Włożone w usta jednej z bohaterek słowa: „Tego, czego mi brak, nie można znaleźć, szukając”, są tego najtrafniejszym potwierdzeniem. Wzbudzają też w czytelnikach wciąż niemalejące zaciekawienie. EWA STANEK Czyste, nieczyste Colette Wydawnictwo W.A.B. 2009
Fenomen pułapki
>>
Blado brzoskwiniowy owad z rodzaju Cicindela i ziarna kwarcu o przekroju 1/8 mm to milczący bohaterowie powieści Kobieta z wydm japońskiego pisarza Abe Kobo. To one zafascynowały Niki Jumpei — hobbystę entomologa, a następnie przywiodły go do nadmorskiej wioski, która nieoczekiwanie stała się jego więzieniem. Fabuła tej krótkiej opowieści nie jest rozbudowana. Koncentruje się na studium człowieka, który znalazł się w potrzasku. Obserwujemy kolejne fazy, przez które przechodzi główny bohater: bunt,
frustrację, obsesję ucieczki, rozczarowanie, wreszcie rezygnację i oswojenie się z losem. W książce nie ma jednak zaskakujących zwrotów akcji. Właściwie od pierwszych stron znamy reguły gry obowiązujące w wykreowanym przez autora świecie. Jednak to, że je znamy, nie jest równoznaczne z tym, że je rozumiemy. Właśnie dlatego można snuć niezliczenie wiele interpretacji tej historii. Począwszy od analizy utrzymanej w duchu egzystencjalizmu, do wymyślnych teorii z zakresu psychoanalizy, na odwołaniu do totalitarnego zniewolenia skończywszy. Najczęściej jako punkt odniesienia przywoływana jest twórczość Franza Kafki (Abe Kobo bywa określany mianem jego japońskiego odpowiednika), ale pojawiają się również wątki nawiązujące do prozy z gatunku inner space czy powieści psychologicznej. Dla mnie kluczem do odczytania Kobiety z wydm jest przede wszystkim sam fenomen pułapki oraz to, co go konstytuuje. Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie: Kiedy pułapka przestaje być pułapką? Pewien trop znajdziemy w motcie książki: „Bez groźby kary, nie ma radości w ucieczce”. Czy to oznacza, że najlepszą motywacją do działania jest zakaz i chęć jego złamania? Wydaje się, że coś jest na rzeczy. Zauważmy, że gdy odbiera się nam wolność, buntujemy się, ale gdy nic już nam nie grozi, nie widzimy sensu w walce o nią. Skoro wszystko mogę, to nic nie muszę. Właśnie dlatego w momencie, w którym za zgodą oprawców pojawia się możliwość powrotu do starego świata, główny bohater nie korzysta z niej. W końcu po co ma się spieszyć, przecież wszystko ponownie zależy wyłącznie od niego. Kobieta z wydm nie jest nowością. Jej pierwsze polskie wydanie ukazało się ponad czterdzieści lat temu, dokładnie w 1968 roku. Skąd zatem pomysł na odkurzenie tej literackiej pozycji? Pierwotnie pretekstem miało być jej ubiegłoroczne wznowienie przez wydawnictwo Znak. Ostatecznie o jej przypomnieniu zadecydowały marcowe wydarzenia w Japonii, które rzuciły nieco inne światło na całą lekturę. Analogia jest nieprzypadkowa i nie dotyczy jedynie miejsca, w którym rozgrywa się akcja wydarzeń. Po tym, jak północne wybrzeże Japonii nawiedziło potężne tsunami opisany przez Abe Kobo fenomen pułapki zyskał wyjątkowo rzeczywisty, wręcz namacalny wymiar. Mieszkańcy japońskiego wybrzeża, tak jak bohater powieści, znaleźli się w mat>>71
>>recenzje ni. Jednym i drugim przyszło się zmagać z potężnym żywiołem. Ale to wyłącznie moje osobiste skojarzenia. Zachęcam zatem do indywidualnych poszukiwań interpretacyjnych. IWONA STACHOWSKA Kobieta z wydm Abe Kobo Wydawnictwo Znak 2010
Na wschód po cud
Rupert Isaacson — dziennikarz, autor książek podróżniczych i przewodników, niegdyś miłośnik koni i hipis — staje przed kolejnym wyzwaniem, tym razem najtrudniejszym — ojcostwem. Gdy u jego trzyletniego syna Rowana stwierdzono autyzm, w miejsce irracjonalnego wstydu, poczucia winy, beznadziei wkraczają ogromna determinacja, niepojęta siła, odwaga i szaleństwo zarazem. Nie jest to jednak ckliwa, wyciskająca łzy opowiastka, przekazana głosem doświadczonego mentora, pełna głodnych kawałków o cudownym i wzruszającym ojcostwie, sile miłości i ciężkiej chorobie ukochanego jedynego synka. Dla mnie, prócz świetnej relacji z podróży w tajemnicze zakątki świata wschodniego, jest to lektura, która dowodzi, jak zdeterminowaną jednostką potrafi być człowiek i jak mało jeszcze wiemy na temat jego kondycji psychofizycznej. Jak większość młodych rodziców, Rupert i Kristin mieli marzenia i plany co do przyszłości nowonarodzonego dziecka. Zdolności chłopca wybiegały daleko
poza standardowy poziom rozwoju rówieśników. Bystrość malca napawała rodziców dumą: Kristin — z dawien dawna buddystka, teraz psycholog — czekała na moment filozoficznych dyskusji, Rupert wyobrażał sobie, że będzie świetnym jeźdźcem konnym, architektem czy malarzem. Kristin, o ironio, jako psycholog specjalizująca się w rozwoju dzieci, zaczęła się jednak martwić, gdy Rowan nie poszerzał zasobu słownictwa, powtarzał jak mantrę dialogi z bajek, nie reagował na swoje imię, nie wypowiadał najprostszych słów, jakimi są „mama” czy „tata”. Boleśnie okazało się, że to, co kiedyś było powodem do dumy i oznaką wyjątkowości, stało się symptomem autyzmu. Jako sześciolatek chłopiec nie miał kontaktu emocjonalnego z otoczeniem, za to miewał częste ataki złości i histerycznych lęków. Rodzice próbowali wielu metod terapii… Do czasu, gdy odkryli, że chłopiec ma niebywały kontakt z końmi. Wtedy też w głowie Ruperta zrodził się szalony plan podróży do ojczyzny dzikich koni, tam, gdzie medycyna konwencjonalna oddaje pokłon magicznym praktykom „lekarskim”, a szamanizm nadal żyje i cieszy się ogromnym szacunkiem. Mongolia, tak obca dla człowieka Zachodu, okazuje się azylem, w którym Rowan, dziecko dotąd osamotnione, zaczyna odnajdywać kontakt z rzeczywistością i samym sobą. To jest jego świat, miejsce, którym rządzą prawa natury i pierwotne wierzenia, gdzie bliskość natury ma moc uzdrawiania. Ktoś kiedyś powiedział, że sama droga jest celem — ta opowieść dokładnie odzwierciedla to przesłanie. Rupert i Kristin doskonale wiedzą, że autyzm jest nieuleczalny, nie mają jednak nic do stracenia. Rupert mimochodem przedstawia kwintesencję filozofii drogi, która zakłada, że sama wędrówka prezentuje wyższą wartość niż osiągnięcie celu, gdyż ten, zwłaszcza w tym szczególnym przypadku, może być poza zasięgiem. Czy cel Ruperta i Kristin został osiągnięty? Czy uzdrowienie Rowana miało miejsce? W myśl wspomnianej filozofii nie będę tego zdradzać, gdyż naprawdę warto wyruszyć z nimi w podróż…
>> >>72
ALEKSANDRA KARDELA
Opowieść ojca. Przez mongolskie stepy w poszukiwaniu cudu Rupert Isaacson Nasza Księgarnia 2010
Przemówić po latach milczenia
Jak przystało na pokolenie indoktrynowane swego czasu dość skwapliwie literaturą wojenną i akademiami ku czci Dnia Zwycięstwa, aż nazbyt dobrze pamiętam ciężar literatury faktu i wspomnień czytanych w ramach lektury obowiązkowej. Jednak Wojna nie ma w sobie nic z kobiety Swietłany Aleksijewicz zdołała mną wstrząsnąć, raz — z powodu niełatwej historii i jej powstania, a dwa — jako gęsta sieć wspomnień snutych przez setki kobiet, którym nareszcie ktoś pozwolił przemówić po latach milczenia i przekłamywania pamięci. Formuła książki-reportażu jest wyzwaniem, niewiele tego typu tematów opiera się upływowi czasu. Wojna... kilkadziesiąt lat walczyła z sowiecką cenzurą i swoje odpółkowała, a wyzwolona w czasach pieriestrojki rozeszła się błyskawicznie w przeszło dwóch milionach egzemplarzy. Autorka, ukraińska dziennikarka, spędziła szmat swego życia na mozolnej pracy spowiadania kobiet radzieckich z ich wojennych wspomnień. Bo to, co dla nas oczywiste, że naszej pamięci nikt nam nie jest w stanie odebrać, nigdy takim nie było w Kraju Rad. Tam Zwycięstwo zostało okupione nie tylko milionami ofiar — ideologiczny patos, poprawność oraz propagandowy sukces ustroju wytrzebiły jeszcze jednostkowe wspomnienia z masowej pamięci. Odebrały kobietom radzieckim ich udział w wojnie, ich sposób pamiętania o niej, musli magazine
>> ich miejsce w powojennym świecie. Bo kobiety pamiętają inaczej. Nie ruchy wojsk, linie frontu, imiona generałów — tylko to, czy pierwszego dnia wojny niebo miało kolor stali, łąki pachniały świeżo skoszoną trawą i jaki kolor ma krew zmieszana z błotem. Pamiętają też wiele rzeczy niewygodnych, które w oficjalnych wersjach bohaterstwa żołnierza radzieckiego nie mogły się pojawić i które skwapliwie wymazywała cenzura: nienawiść i odwet, gwałty na ziemiach wyzwalanych, fale głodu (nie do pojęcia w spływającym przecież mlekiem i miodem państwie komunistycznym), szafowanie ludźmi jak mięsem w imię idei, powrót z wojny, który okazał się początkiem nauki życia od nowa w kraju, od którego nie doczekały się wdzięczności. Przeciwnie — wracające z wojska kobiety często zatajały swój w niej udział, nie odbierały odznaczeń. Z piętnem zepsucia przez przebywanie z mężczyznami lub tych, które wbrew kobiecej roli — odbierały życie — zostały wywłaszczone z tradycyjnej roli kobiety. Ich niedawni koledzy brali na żony te wojną nie skażone, a plotka wystarczyła, by w rodzinnej wsi zostać elementem niepożądanym. Odważne w walkach z nazistami — ze strachu pokorne i nieme, gdy wrogiem okazał się system. Fascynuje odmienność tych opowieści, intymność, ulga, z jaką rozmówczynie zrzucają je z siebie po latach. Fascynuje podwójne życie, jakie obywatelki radzieckie musiały wieść w ukryciu nawet przed sobą. Pozostawia jednak niedosyt — niektóre wspomnienia ogranicza do zdania, do jednego wydarzenia, chociaż te historie są dla nich wszystkich często całym życiem. To historie nie do pojęcia. Zachód nigdy nie będzie w stanie zrozumieć, jak bardzo wojna ta, wojna systemów, okaleczyła kobiety Wschodu. One nigdy do domów nie wróciły. WIECZORKOCHA Wojna nie ma w sobie nic z kobiety Swietłana Aleksijewicz Wydawnictwo Czarne 2010
teatr
RECENZJA
W modernistycznej niemocy
Najnowszy spektakl Teatru im. Wilama Horzycy Gody życia wg Stanisława Przybyszewskiego jest trudny w odbiorze nie tylko z racji manierycznego języka, ale i minionej (na szczęście) daty ważności głównego wątku sztuki. Męki psychiczne Hanki Bielskiej (Mirosława Sobik), która opuszcza męża dla innego mężczyzny i tym samym traci córkę — po stu latach zwyczajnie nie wytrzymały próby czasu. Bohaterkę poznajemy w kilkanaście miesięcy od tego zdarzenia i nie wiemy zupełnie, dlaczego nie wzięła ze sobą dziecka? W Godach życia wyreżyserowanych przez Iwonę Kempę młoda kobieta znajduje się w psychicznym grobowcu własnej niemocy, gdyż zwyczajnie nie wie, jak poradzić sobie z potworną tęsknotą za dzieckiem. Gdzie jest jednak pierwotna przyczyna tej męki? Wielka miłość do kochanka, która teraz wepchnęła ją w rozpacz bez wyjścia? W tej roli Wacław Drwęski, grany przez Sławomira Maciejewskiego tak, jakby miał lat osiemnaście, pożądał, ale uciekał też od problemów, nie pojmując w pełni imperatywu kochanej kobiety do powrotu w rodzinne strony. By tylko zobaczyć, przytulić, by wziąć na ręce córkę. Trzeba było dwóch lat, by bohaterka zaczęła żałować swej decyzji i miotać się po scenie tak jak kotłujące się w jej głowie myśli.
>>recenzje Mirosława Sobik gra Hankę po sinusoidzie, jakby ta w mękach trawiła swe dylematy — to znika w szepcie, zgięta w pół nieczystym sumieniem, to wpada w krzyk rozpaczy, powtarzany wkoło i nieco męczący dla widza. Sobik bowiem gra z tak silną dezolacją, jakby dziecko Hanki już nie żyło. I wówczas zaczynamy postrzegać jej ból z zupełnie innej perspektywy. Padną pytania: Czym jest wolność? Jaką cenę płacimy za to, by wyzwolić się z poprzednich związków, przecinając przy okazji wiele ważnych nici? Bez nich marniejemy, wolność to wcale nie radość, choć na moment porazi, pchnie do przodu — co widać w przejmującym biegu Hanki z Janotą (Tomasz Mycan). Miłość i upadek, powtarzane jak wiele scen w tym spektaklu, celowo i do udręczenia. Przy dźwiękach pięknej muzyki Bartosza Chajdeckiego przypominają bieg przez śniegi Barbary Niechcic do grobu Piotrusia… Postać Janoty jest jedną z najlepiej napisanych w sztuce — interesująca, kilkuwarstwowa i bardzo na czasie. Także Jarosław Felczykowski w roli Bielskiego stworzył z Hanką znakomitą scenę, w której poświadczył jednym gestem, ile znaczy cierpienie porzuconego (gdy mimo chłodu okazywanego byłej żonie, drga w chwili jej bliskości). Reszta postaci jest tylko tłem dla głównego wątku, zawsze w duecie, ilekroć pojawia się ktoś trzeci, poprzednik znika w wąskim prześwicie między ścianami. Powtarzają po kilka razy swe kwestie — to rozwiązanie pokazuje obłudę i zakłamanie mieszczaństwa, mówiącego tylko w zaufaniu, „nieznoszącego” plotek. Jakże drwił z tego Przybyszewski, nazywając filistrów kołtunerią i bydełkiem. Dlaczego więc — mimo kilku dobrych kreacji aktorskich, muzyki przenoszącej spektakl w wymiar bliski filmowi, spójności i stonowania scen (bardzo sprawnie zmontowanych przez Iwonę Kempę) — ten czas spędzony w teatrze nie jest wart powtórzenia? Z winy opornych dialogów i tematu, który nieco tylko rezonuje współcześnie (mimo opracowania i wyrzucenia wielu scen). Cóż — pewnie tak nużący kołowrót „bolesnych rojeń” pozostanie już na zawsze w młodopolskim lamusie tamtych emocji. ARKADIUSZ STERN Gody życia wg Stanisława Przybyszewskiego reż. i oprac. tekstu Iwona Kempa premiera 26 marca Teatr im. Wilama Horzycy
>>73
:
Sonia Mie
elnikiewicz Sonia Mielnikiewicz (1984) – absolwentka filozofii oraz niderlandystyki na Uniwersytecie Wrocławskim. Studentka Erasmus Universiteit Rotterdam. Stypendystka Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego i Prezydenta Wrocławia. Autorka publikacji „Prawa Człowieka w Sztuce Współczesnej” nagrodzonej przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Instytut Jagielloński. Przedstawicielka European Feminist Forum w IIAV (International Archives For the Women Movement) w Amsterdamie. Copywriterka, tłumaczka, reprezentantka konsula honorowego Królestwa Niderlandów we Wrocławiu, dziennikarka i fotografka (m.in. wyróżnienie od magazynu „Polityka”, publikacje w „VICE”, „Ultra Żurnalu”, „Dilemmas Magazine”, „Musli Magazine”)
: Prezentowane zdjęcia są częścią mojego prywatnego wizualnego pamiętnika. Powstały w dużej mierze z chęci zbadania tego, w jaki sposób „objawiają się” ciała w przestrzeni publicznej. Fotografowałam dziewczyny, które nie pozwalają, aby biernie im się przyglądać, lecz same z góry ustalają granicę, do której dotrzeć może spojrzenie Innego. „Kobiety patrzą na siebie, będąc przedmiotem oglądu” – pisał John Berger w „Sposobach widzenia”. Współczesny voyeur nie tylko kontempluje, ale i ocenia. Spojrzenie to coś więcej niż narzędzie poznania, to atrybut władzy
:
:
:
:
:
Wernisaż fotografii zatytuło połączony z premierą fotok oraz on-line w Mały Gruby obejrzeć we Wrocławiu
owany „Wild Things” odbył się 12 marca w Teatrze Nowym w Krakowie i był książki o tym samym tytule (dostępnej w krakowskim koncept sklepie Idea Fix Budda Concept Store). Na początku czerwca wystawę będzie można
{
>>redakcja MAGDA WICHROWSKA
SZYMON GUMIENIK
filozofka na emeryturze, kinofilka w nieustannym rozkwicie, felietonistka, komentatorka rzeczywistości kulturalnej i niekulturalnej. Kocha psy, a nawet ludzi.
zaczął być w roku osiemdziesiątym. Zaliczył już studia filologii polskiej, pracę w szkole i bibliotece. Lubi swoje zainteresowania i obecną pracę. Chciałby chodzić z głową w chmurach, ale permanentnie nie pozwala mu na to jego wzrost, a czasami także bezchmurny nastrój...
WIECZORKOCHA
-grafia. Inspiracja. Inkwizycja. Pigmalionizm przewlekły. Freudyzm dodatni. Gotowanie, zmywanie, myślenie: Import-Export. Prowadzi bezboleśnie przez życie bez retuszu. Lubi sushi, nieogarnięte koty i proces pleśnienia serów.
MACIEK TACHER
rocznik 1979, kiedyś skończył filozofię a teraz śpiewa. Żyje z dnia na dzień, nie zapamiętując.
ANIA ROKITA
archeolog z wykształcenia, dziennika przypadku, penera z wyboru. Zamierz w totka i żyć z procentów. Póki co, ni ten Syzyf, toczy swój kamień. Jako p na domatorka stara się nie opuszczać powiatu, czasem jednak mknie pociąg wprost w paszczę bestii. Uwielbia pop przygrywając sobie na gitarze, oraz z intensywny smak czarnego Specjala.
EWA STANEK
pomiędzy jednym nieprzytomnym zaczytaniem a kolejnym przygląda się ludziom i światu z głodną uwagą. Pomiędzy jednym uważnym zmarszczeniem czoła a kolejnym zaśmiewa się do i z niego, a jeszcze bardziej z siebie samej. Czasem myśli, że nie jest nikim więcej i nikim mniej.
EWA SOBCZAK
z zawodu edukatorka, z wykształcenia kulturoznawca (UAM) i germanistka (NKJO w Toruniu), z pasji poszukiwaczka nowych horyzontów. Zdeklarowana ateistka, przekonana, że kino bywa świątynią, a film miewa moc oświecenia. Wolności poszukuje rowerem, jazzem pogłębia nieświadomość. Za najlepsze miejsce na eksperymenty (preferuje zbiorowe) uważa kuchnię. Lubi popatrzeć na świat okiem subiektywnego obiektywu. Gdy chce odpocząć, zamyka oczy i daje się poprowadzić w tango.
MARCIN ZALEWSKI
rocznik 1989. Nowomieszczanin z pochodzenia, student dziennikarstwa, lubi kulturę i naturę.
>>90
NATA
jest „free swej egzy i... utkną i realiów, sobą „tu horyzont jest? Kim wać skrzy lustra, kt rozgrywa
KRZYSZTOF KOCZOROWSKI
urodzony w 1988 roku, mocno zaangażowany w życie. Przez ostatnich sześć lat intensywnie wojował słowem i pomysłem, pracując jako copywriter i specjalista ds. PR. Od 2010 roku z powodzeniem prowadzi własne studio brandingowe. W celu lepszego poznania swojego największego obiektu zainteresowań — człowieka, ukończył socjologię. Humanistyczne zacięcie rozwija na studiach kulturoznawczych.. musli magazine
} >>redakcja
JUSTYNA TOTA
GOSIA HERBA
na świat zachciało się jej przyjść nieco przed wyznaczonym terminem, co położnik miał skwitować stwierdzeniem: „Taka ciekawa może być tylko baba!”. I to pewnie z tej ciekawości postanowiła, że dziennikarstwo będzie jej życiowym hobby (trudno z tego wyżyć, ale daje tyyyleeee satysfakcji). Za młodu miała krótki romans z nauczycielstwem, wcielając się w panią od polskiego podczas praktyk studenckich. A w życiu bardzo osobistym — niespełniona poetka, artystka ze sceny teatru spalonego.
arz z za wygrać iczym przykładć granic giem płakiwać, zgłębiać
rocznik 1985
podgląda, podsłuchuje, rysuje www.gosiaherba.pl
www.gosiaherba.blogspot.com
AGNIESZKA BIELIŃSKA
MAREK ROZPŁOCH
dziennikarka z wyboru, socjolożka i anglistka z wykształcenia. Niepoprawna optymistka, wierna fanka Almodóvara i eklerków.
rocznik 1980, filozof, felietonista i opiekun działu poe_zjada w „Musli Magazine”. Mieszka w Toruniu.
IWONA STACHOWSKA
ALEKSANDRA KARDELA
z wykształcenia filozof, z zawodu nauczyciel od zadań specjalnych. Na co dzień wierna towarzyszka psa znanego ze skocznego podejścia do przestrzeni otwartych i zamkniętych. Wielbicielka dżdżystej aury, gorzkiej czekolady i kawy po turecku. Nade wszystko fanka Dextera.
ALIA OLSZOWA
absolwentka gdańskiej filologii klasycznej. Miłuje łacinę, zabytki w stanie destrukcji, przenośny domek na plecach, klezmerski hałas i górską ciszę.
ARKADIUSZ STERN
e spirytem”, który w intencji poprawy warunków ystencji wyjechał z falą emigracji w roku 2004 ął pomiędzy wymiarami: młodzieńczych marzeń w, niedojrzałości i dojrzałości, sobą z przeszłości i i teraz”, kultur i ich różnic, języków, możliwości, tów, a czasem i beznadziei, wiary i niewiary. Kim mś, kto nie potrafi jeszcze latać, a nawet rozprostoydeł. Kimś z pogranicza, Alicją po dwóch stronach tóra pobiegła za białym króliczkiem i właśnie a partię szachów z królową.
germanista i hedonista. Ma cień, więc jeszcze jest. Wielbiciel ciepłych klimatów, słoni i piwa z dymkiem. U przyjaciół ceni otwarty barek. Skrywa się często pod skrzydłami Talii i Melpomeny, nie bryluje na salonach, lecz w galeriach (sztucznych), kinem delektuje się samotnie. W pracy zajmuje się wbijaniem do głów chętnych i niechętnych mowy Dietera Bohlena. Poza pracą zajmuje się głównie tym samym. W przerwach w pracy zajmuje się czymś innym.
JUSTYNA BRYLEWSKA
rocznik 1980. Jej życiowym hasłem miało być: „Grunt to się nie przejmować i mieć wygodne buty!” (Natknęła się na nie w jednej z książek Zbigniewa Nienackiego, w których zaczytywała się w dzieciństwie), tyle tylko, że za skarby świata nie potrafi go wcielić w czyn. Mimo pęcherzy na nogach pociesza się myślą, że jeszcze potrafi się z siebie śmiać (choć innym z nią pewnie często nie do śmiechu). Nie cierpi bałaganu (nie mylić z „artystycznym nieładem!”) i czeka na chwilę spokoju...
ANDRZEJ LESIAKOWSKI
ładowanie opisu, ...pisu, ...su.
>>91
http://
>>dobre strony
>>justynachrabelska.com Prosta forma z kolorowym pieprzem Nie bryluje na salonach jak jej nieco bardziej medialne koleżanki i koledzy po fachu, ale bez wątpienia brylują na nich jej stroje. Justyna Chrabelska, bo o niej mowa, to projektantka, o której nie jest głośno, ale która znakomicie odnalazła się na polskim modowym podwórku, znajdując w nim niewypełnioną niszę. Cenią ją krytycy, znawcy tematu i fashionistki. Jej znak rozpoznawczy to proste i wyraziste formy, minimalizm oraz piękne wykończenia. Projektantka jest absolwentką grafiki na warszawskiej ASP. Jej dewiza jest bardzo prosta, ale trafiona — Chrabelska projektuje stroje, które sama chciałaby nosić. Nie lubi krzykliwych tkanin, stąd wiele entuzjastek jej strojów można znaleźć zarówno wśród podlotków, stawiających na wygodę i prostotę, jak i wśród kobiet dojrzałych, które szukają stonowanej elegancji. Jej projekty nie ukrywają kobiety, wręcz przeciwnie — wydobywają z niej to, co najpiękniejsze. Mimo przywiązania do prostoty i umiaru w kolorach w swojej ostatniej kolekcji wprowadziła małą rewoltę. Dlatego na stronę powinny zajrzeć także wszystkie fashionistki, które dotychczas przytłaczały proste formy Chrabelskiej i które szukają w modzie odrobiny pieprzu. Czego możemy spodziewać się po najnowszej kolekcji Justyny? Projektantka postawiła na kolorowy pieprz! W kolekcji znajdziemy mocne akcenty kolorystyczne (które łamią zachowawczość), fluorescencyjne koronki i nieco bardziej frywolne formy toreb. Efekt znakomity! Możecie mi wierzyć na słowo, jednak będzie lepiej, kiedy sprawdzicie to na własne oczy!
>>futa.pl Futa z toruńskim rodowodem Znakomite zdjęcia i otwarta na współpracę artystka! Czego chcieć więcej? Futa to kreatywne studio graficzne równie kreatywnej Ewy Doroszenko — młodej torunianki, której galerię mieliście okazję zobaczyć w styczniowym numerze „Musli Magazine”. Ewa jest absolwentką Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika na kierunku malarstwo w pracowni prof. Jana Pręgowskiego. Obok malarstwa w kręgu jej zainteresowań są instalacje, ilustracje i fotografia właśnie. Najbliższa zaś jest jej fotografia kreacyjna i modowa. Dlaczego warto zajrzeć na stronę? Żeby się zachwycić. Tym odważniejszym polecamy sesję fotograficzną! Koniecznie odwiedźcie Futę i dajcie się porwać fantastycznym pracom Ewy Doroszenko. Artystka zdradzi Wam „Sekrety”, wprowadzi do domu lalek („Doll House”) i zaprosi na „Polowanie”. Pytanie, kto kogo upoluje? My nie mamy wątpliwości, Futa Was uwiedzie! ARBUZIA
>>92
musli magazine
WSKI SIAKO EJ LE NDRZ RYS. A
{
>>słonik/stopka
}
MUSLI MAGAZINE redaktor naczelna: Magda Wichrowska zastępca redaktora naczelnego: Szymon Gumienik art director: wieczorkocha redakcja: Agnieszka Bielińska, Gosia Herba, Aleksandra Kardela, Krzysztof Koczorowski, Natalia Olszowa, Ania Rokita, Marek Rozpłoch, Ewa Sobczak, Iwona Stachowska, Ewa Stanek, Arkadiusz Stern, Maciek Tacher, Justyna Tota, Marcin Zalewski współpracownicy: Hanka Grewling, Andrzej Mikołajewski, Ewa Schreiber, Paweł Schreiber, Jakub Tota korekta: Justyna Brylewska, Szymon Gumienik, Andrzej Lesiakowski
>>93