Musli Magazine Marzec 2012

Page 1

3[25]/2012 MARZEC

>>OLENDEREK >>HALAREWICZ >>SZPAK


{ } słowo wstępne

>>wstępniak

I zrobiło się jakoś cieplej

M

arzec to miesiąc nadziei. Wypatrujemy skaczących słupków rtęci za oknem i rodzącej się do życia przyrody. No dobra, to wszystko bzdury! Śnieg roztopił się i pejzaż toruńskich osiedli pokrył się psimi kupami sprzed kilku miesięcy. Jest jeszcze szaro i zimno, a kolorowo i egzotycznie tylko na wystawach sklepowych, które kuszą niedaleką wizją wycieczki w tropiki. Żeby przetrwać ten nieprzychylny czas wczesnej polskiej wiosny, proponujemy Wam wycieczkę po meandrach polskiej kultury i sztuki. „Musli Magazine” jak zwykle młodzi, zdolni i piękni! Tym razem portretujemy dla Was Tsigunz Fanfara Avantura, czyli ognistą formację z przytupem, wywiadujemy niezwykle sympatyczną, pełną twórczej radości i pasji tworzenia Maję Olenderek. Mocniej uderzają chłopcy z Chainsaw, a temperaturę studzi oniryczna galeria Marcina Szpaka i jego cykl „Silent”. Postanowiliśmy też wywołać wiosnę za sprawą palety barw Anny Halarewicz. I zrobiło się jakoś cieplej!

W

MAGDA WICHROWSKA

>>2

musli magazine


[:]

>>2 >>4

>>20

>>spis treści wstępniak. i zrobiło się jakoś cieplej wydarzenia.GRZEGORZ WINCENTY-CICHY, ANIAL, MARTA MAGRYŚ, MAGDA KOMUDA, KAROLINA NATALIA BEDNAREK, MAREK ROZPŁOCH, ARKADIUSZ STERN, ARBUZIA, MARCIN ZALEWSKI

na kanapie. zdecydowany czy zuchwały? MAGDA WICHROWSKA

>>21

gorzkie żale. po ciemnej stronie niemocy. ANIA ROKITA

>>22

filozofia w doniczce. być jak Muppet. IWONA STACHOWSKA

>>23

a muzom. Żenia apeluje! MAREK ROZPŁOCH

>>24 >>25 >>26

życie i cała reszta. mieć czy nie mieć? KAROLINA NATALIA BEDNAREK

elementarz emigrantki. w jak wolność. NATALIA OLSZOWA porozmawiaj z nią... ja wiem, że się uda. Z MAJĄ OLENDEREK ROZMAWIA MAGDA WICHROWSKA

>>32 >>36

portret. Tsigunz Fanfara Avantura. flaszeczka wina albo rakiji. MAREK ROZPŁOCH porozmawiaj z nimi... heavy metal to nie detal. Z CHAINSAW ROZMAWIA ANIA ROKITA

>>42

galeria. fashion victim. ANNA HALAREWICZ

>>60

nowości [książka, film, muzyka]. ARBUZIA, (SY)

>>63

recenzje [film, muzyka, książka, gra, teatr] MAREK ROZPŁOCH, MAGDA WICHROWSKA, ADRIANNA LAMPARSKA, GRZEGORZ WINCENTY-CICHY, KRZYSZTOF KOCZOROWSKI, EWA STANEK, SZYMON GUMIENIK, PAWEŁ SCHREIBER, ARKADIUSZ STERN

>>70

fotografia. silent. MARCIN SZPAK

>>86

redakcja

>>88

dobre strony. GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

>>89

słonik/stopka

OKŁADKA: IL. ANNA HALAREWICZ (I, IV)

>>3


>>wydarzenia

1.03

1.03

2.03

2.03

LIZARD KING

CSW

OD NOWA

FOT. MARIUSZ CIENIAWA

NRD

STAŁA NA STACJI LOKOMOTYWA

DOBRE WIBRACJE Pierwszego dnia marca NRD ma nam do zaoferowania koncert łódzkiej formacji Fonovel. Zespół powstał w 2009 roku, łącząc siły muzyków ze składów takich jak: L.Stadt, Radiev, TRYP, Blisko Pola, Lostenfound i Ben Zeen. Trzech panów: Radek Bolewski, Dominik Figiel i Paweł Cieślak tworzą muzykę, którą określają jako rockowo-elektroniczną. Prezentowali ją między innymi na festiwalach Open’er czy Popkomm. W Toruniu z pewnością usłyszymy materiał z debiutanckiej płyty Good Vibe, ale i najprawdopodobniej także z albumu, który zespół dla nas szykuje, a który zapowiedziany został na wiosnę bieżącego roku.

Jaką muzykę gra formacja Power Of Trinity? Dobre pytanie. Choć zespół kojarzony jest przede wszystkim z rytmami reggae, to — jak na pochodzący z miasta Łodzi twór przystało — łączy ze sobą gatunki odległe od siebie i pozornie do siebie niepasujące — wymieszanie rocka z reggae jest mieszanką, którą można sobie jeszcze wyobrazić, ale doprawianie jej dubstepowymi wobblami wydaje się już zabiegiem niezwykle odważnym. Power Of Trinity są jednak bardzo odważni. Jesienią światło dzienne ujrzała płyta Lokomotiv, którą panowie promują trasą koncertową. Jak brzmi jedenaście premierowych „wagoników” na żywo? Będzie się można przekonać o tym 1 marca w Toruniu.

>> GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Fonovel 1 marca NRD

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Power Of Trinity 1 marca, godz. 20.00 Lizard King

>>4

ALTERNATYWNE NEONY Początek marca w Od Nowie pozostaje zdecydowanie pod wpływem rocka. Wszystkich, dla których pojęcie „rock” powinno istnieć jedynie w parze z przymiotnikiem „alternatywny”, powinien zainteresować koncert zespołu Neony. Przebojowa mieszkanka, która złożyła się na sukces grupy, to elementy klasyki lat 70., brytyjski indie rock, a także dance-punk. Członkowie zespołu otwarcie przyznają się do swoich muzycznych fascynacji, zaznaczają jednak, że nie kopiują, tylko czerpią inspiracje. Na początku roku miały premierę niepublikowany singiel Słoneczne baterie, a także inne nowe utwory, nad którymi zespół pracował jesienią ubiegłego roku. Z pewnością będzie można je usłyszeć w Od Nowie. ANIAL Neony 2 marca, godz. 20.00 Od Nowa

WIELKA WODA I WIELKOMIEJSKIE DYLEMATY W jednym dniu w murach toruńskiego CSW staniemy się widzami działań kuratorskich z jednej strony Victorii Vesny, z drugiej Dobrili Denegri wraz z Walterem Guadagninim, którzy zafundują nam niezwykłe, bo z wielu perspektyw, spojrzenie na doskonale znany nam świat. U źródła rozważań jako temat pierwszej wystawy pojawi się woda. Ta, która stanowi budulec świata, nas samych, także staje się żywiołem niszczycielskim. Ze szczególnym pietyzmem dokonano wyboru artystów wypowiadających się w szczególny sposób m.in. o skutkach tsunami. Ale wielość znaczeniowa wody jako takiej umożliwiła to, że w projekcie udział biorą nie tylko artyści zaangażowani w dialog sztuka−nauka, wykorzystujący innowacyjne technologie, ale także sami naukowcy. Głównym celem całego projektu jest podniesienie świadomości i uwrażliwienie opinii publicznej na problemy, które dotyczą nas wszystkich: począwszy od teorii poświęconych powstaniu życia, po teorie o pozaziemskich formach świadomości, od konkretnych ekologicznych i środowiskowych problemów, jak społeczne aspekty związane musli magazine


>>wydarzenia

Florian Böhm / Wait for Walk — 48th St. 5th Ave / 2005 / Art Collection UniCredit — HypoVereinsbank © Florian Böhm

z brakiem wody na świecie, do idei wody jako jednego z najbardziej uniwersalnych symboli czy metafory naszego współczesnego „płynnego” społeczeństwa, a także stałego strumienia i przepływu danych w rozległym „oceanie” internetu. Tematyka drugiej wystawy oscyluje również wokół oceanu, ale tym razem bezkresnego miasta. Na ekspozycji pojawi się około siedemdziesięciu prac pochodzących z Austrii, Niemiec, Włoch, Turcji i Stanów Zjednoczonych stanowiących Kolekcję Sztuki UniCredit. Współczesne życie miasta, ukazane przez najważniejszych artystów zarówno XX wieku, jak i nam współczesnych, będzie można oglądać z lotu ptaka, stając się mieszkańcem zatłoczonych pędem życia ulic czy podążającym w intymny mikrokosmos domu i mieszkania, by tam wysnuć własne wizje — często utopijnego, fantastycznego miasta. W ramach wystawy pokazywane będą malarstwo, fotografie oraz instalacje. MARTA MAGRYŚ Czwarty stan skupienia wody: od mikro do makro Człowiek w wielkim mieście 2 marca, godz. 19.00 CSW „Znaki Czasu”

Silvia Rigon / Neoplastic Knitting / The sweater (Neoplastic Knitting Series) / 2008

>>

Peter Blake / Butterfly man / London / 2010 / UniCredit Art Collection / Peter Blake Courtesy Michela Rizzo Gallery / Venice

Florian Böhm / Wait for Walk — 48th St. 5th Ave / 2005 / Art Collection UniCredit — HypoVereinsbank / Florian Böhm

>>5


>>wydarzenia

3.03

3.03

OD NOWA

04.03

BUNKIER

PORCJA ENERGII NA MARCOWE ROZTOPY Połączone siły Afro Kolektyw i Majestic rozgrzeją 3 marca publiczność w Od Nowie. Afro Kolektyw zadebiutował Płytą pilśniową w 2001 roku — i jak do dziś ma w swoim dorobku już cztery krążki. Grupa w swojej działalności postawiła na element zaskoczenia. Na początku jej twórczość można było określić mianem „organiczny hip-hop” — Afro Kolektyw był zresztą pionierem tego gatunku w Polsce. Z czasem doszło do ekstremalnej metamorfozy stylistycznej i zespół zwrócił się w kierunku... melodyjnych piosenek utrzymanych w beatlesowskim stylu, rezygnując z rapowania, funku, jazzu i elektroniki. Jedno pozostało niezmienne — błyskotliwe teksty. Czy ta odmiana wyszła formacji na dobre? Przekonamy się podczas toruńskiego koncertu. Wtedy też usłyszymy muzykę grupy Majestic, która porwie publiczność mieszanką jamajskich rytmów w klimacie reggae i ska. Na marcowe roztopy taka porcja energii jak znalazł.

FOT. BERKOLEC

FOT. UNIVERSAL MUSIC POLAND

LIZARD KING

Z POLSKI I CZECH NA JAMAJKĘ

DOBRY DZIEŃ!

Dźwięki spod znaku jungle i ragga jungle królować będą podczas drugiej edycji imprezy z cyklu Run The Track. Inicjatorzy imprez postawili sobie za cel promowanie zagranicznych producentów i DJ’ów w naszym mieście i regionie. Podobnie będzie i tym razem. Kolektyw Track Numba1 (FreedomSound, Hoody Dread, Cook/e) zaprosił młodą lecz doświadczoną ekipę Nuff Sensi Music, w której skład wchodzą polsko-czescy DJ’e (La.Zoo, Vargas, FreedomSound), jeden z najbardziej utalentowanych czeskich beatboxerów (MC Cagi) oraz znakomicie zapowiadający się czeski wokalista reggae — Mic-key Dreadalist. Polsko-czeska załoga Nuff Sensi Music nie tylko będzie raczyć uszy słuchaczy dźwiękami jamajskiej muzyki, ale również dopieszczać biusty fanek, polewając je litrami swojego ulubionego napoju — jamajskiego rumu. Ci, którzy chcieliby przekonać się o tym wszystkim na własnej skórze, powinni pojawić się 3 marca w toruńskim Klubie Muzycznym Bunkier.

>> ANIAL

ANIAL

Afro Kolektyw / Majestic 3 marca, godz. 20.00 Od Nowa

>>6

Enej. W Lizardzie. Właściwie takim telegraficznym skrótem można by zapowiedź tego wydarzenia zamknąć. Radio Hello w pewnym momencie było nucone przez prawie wszystkich — z przedszkolakami włącznie. Wszyscy zatem wiedzą, czym Enej jest i z czym się go je. Moim zadaniem będzie tylko przypomnienie kilku mniej lub bardziej istotnych faktów związanych z formacją. Zespół powstał w Olsztynie w roku 2002. Ze względu na ukraińskie korzenie kilku członków grupy folk ze wschodu zawsze był w kręgu ich muzycznych zainteresowań. Do roku 2005 następowały liczne zmiany personalne i brzmieniowe w zespole, by wreszcie mógł on wypłynąć na szersze wody. Pomogło w tym z pewnością zwycięstwo w programie Must Be The Music, po którym zaczęło się wszechobecne „dobry dzień, dobry dzień”. Dziękuję. Koniec wykładu. W ramach ćwiczeń proszę odwiedzić Lizarda. GRZEGORZ WINCENTY-CICHY Enej 4 marca, godz. 20.00 Lizard King

Run The Track #2 with Nuff Sensi Music 3 marca, godz. 21.00 Klub Muzyczny Bunkier

musli magazine


FOT. GRUPA JEST WYSOKO

FOT. GRUPA JEST WYSOKO

>>wydarzenia

MARZEC W CAFE DRAŻE, CZYLI WDRAŻANIE WIOSNY Marzec to nie tylko kalendarzowy, ale i mentalny początek wiosny. Cafe Draże przygotowało w tym miesiącu kontynuację kilku imprez oraz kilka zupełnie świeżych wiosennych nowości. Jak co miesiąc odbędą się wymienialnie ciuchów i rozmaitych przedmiotów — pierwsza z nich (1 marca) jest organizowana przez Stowarzyszenie Rodzina Inspiruje. Głównym przedmiotem bezpieniężnej wymiany będą tym razem ciuszki, zabawki i wszelkie dziecięce akcesoria. Od godz. 17.00 można wpadać, by przewietrzyć swoją szafę i przedłużyć życie niepotrzebnym szpargałom. Co dla jednych jest zawalidrogą i przestarzałym gadżetem, dla innych może okazać się znaleziskiem miesiąca. Kolejna wymienialnia już 22 marca — tym razem organizowana przez Mamę w Mieście i Lumpeks Drogeria. 3 marca Draże zapraszają na wernisaż wystawy projektu Zwykłe Życie, o zjawisku którego pisaliśmy w 10 numerze „Musli Magazine” (2010), a który zrodził się z nieustającej potrzeby obserwacji wszystkiego dookoła. Jego twórczynie poznają prawdziwych ludzi z krwi

i kości, wysłuchują ich historii na ulicy, w sklepie, na bazarze, tuż za rogiem. Odnajdują i ożywiają na nowo ciekawe miejsca i rzeczy. Jednym z działów Zwykłego Życia jest Gumowe Ucho — krótkie dialogi podsłuchane w przestrzeni miejskiej, na bazie których zaproszeni do współpracy rysownicy przygotowali ilustracje. Wernisaż dźwiękowo uprzyjemnią DJ Armoat i DJ Mark Pattol. Zamiast typowego, kojarzącego się z przaśnym PRL-owskim świętem Dnia Kobiet Draże zapraszają 8 marca na Femidzień — wydarzenie o wydźwięku feministycznym organizowane przez toruński Kolektyw Kocurra. W programie: prezentacja Xaviera Bayle Feminizacja świadomości — dotycząca przewartościowania roli kobiety w cywilizacji męskiej, pokaz filmu Miss Representation — amerykańskiego dokumentu w reżyserii Jennifer Newsom, który ujawnia seksizm i szowinizm współczesnych mediów i ich niszczący wpływ na osobowość młodych kobiet, oraz performance „Produkt K” — dekonstruujący przymioty, jakich posiadania wymaga się od kobiety XXI wieku. Wydarzeniu or-

ganizowanemu przez Kolektyw Kocurra towarzyszyć będzie świetna wystawa prac graficzki Doroty Kraft Jane Doe. Wstęp na cały dzień jest bezpłatny. 13 marca kolejna edycja imprezy „Wideo po polsku”. Od godz. 18.00 będzie można obejrzeć polskie niskobudżetowe filmy krótkometrażowe — Podwójne dno, Centrum Dowodzenia Niczym, Alef Zero oraz Krótki film o zaliczaniu. Kolejne wydarzenie z cyklu „Drażliwe Tematy” już 16 marca — pod lupę zostanie wzięty temat problemów lokatorskich oraz walki o prawo do godnego mieszkania. Od godz. 18.30 będzie trwało spotkanie z przedstawicielami trójmiejskiej Grupy Inicjatywnej „Nic O Nas Bez Nas”. Będzie można podyskutować o sytuacji ekonomicznej lokatorów, poznać swoje prawa i obejrzeć film rejestrujący działalność lokatorską w Trójmieście. Organizuje Kolektyw No Logo. 17 marca Draże zapraszają na pokazy filmów: Beat Street, opwiadającego o początkach kultury hip-hop w Nowym Jorku, oraz The Freshest Kids, mówiącego o b-boyingu. Na koniec wieczoru „Start Disco Party”, czyli impreza taneczna przy

muzyce funk, electro i jazz z lat 80. 21 marca z okazji pierwszego dnia wiosny Draże organizują imprezę dla dzieci i ich rodziców — „Koko Disco”. W programie muzyka dla dzieci ze wszystkich stron świata, pokaz baniek mydlanych, konkursy, zabawy, wegańskie słodycze dla uczestników. Z kolei trzy dni później wiosenna edycja cyklicznej imprezy „Vlep się w to”. Tym razem w wersji folklorystycznej — wspólnie stworzymy dizajnerską marzannę i pójdziemy ją utopić. Zaprezentowany zostanie subiektywny przegląd prac streetartowych wykorzystujących motywy folkowe. Wieczorem potańcówka łącząca muzykę folkową z elektroniką, a wszystkiemu będą towarzyszyły wizualizacje z najciekawszymi rytuałami i obrzędami z całego świata. 25 marca „Kreatury rozdają uczucia”. Warsztaty pod tytułem „Weź tyle, ile potrzebujesz” są inspirowane street artem i happeningiem. Organizatorzy zapraszają do przyjścia, podzielenia się swoimi uczuciami oraz zostawienia ich w przestrzeni publicznej.

>> MAGDA KOMUDA

>>7


>>wydarzenia

8.03

KINO CENTRUM

PRZEDSIĘWZIĘCIE

ZAPROJEKTUJ LOGO DLA „MŁYNA WIEDZY”! Miejska instytucja kultury Centrum Nowoczesności „Młyn Wiedzy” ogłasza konkurs na projekt logo, który skierowany jest do studentów, doktorantów, absolwentów uczelni, wydziałów artystycznych oraz firm zajmujących się grafiką projektową. Każdy z uczestników może zgłosić maksymalnie trzy zestawy prac. Projekty należy przedstawić na planszach A3, na których powinny znaleźć się:

>>znaki w wersji barwnej

i czarno-białej (mieszczące się w polu 15x15cm) oraz ich zmniejszone wersje (w polu 1,5x1,5cm);

>>projekt wizytówki zawierającej znak/logo;

>>projekt papieru firmowe-

go zawierający znak/logo.

Plansze należy opatrzyć godłem złożonym z ośmiu znaków (cyfry i litery) — wpisanym w prawym dolnym rogu na przedzie planszy. Na odwrocie jednej z plansz należy nakleić kopertę z godłem zawierającą wypełnione zgłoszenie konkursowe oraz oświadczenie (można je pobrać ze strony www. >>8

centrumnowoczesnosci.org. pl). Prace konkursowe można dostarczyć osobiście lub przesłać pocztą na adres: Centrum Nowoczesności „Młyn Wiedzy” (Plac Teatralny 7, 87−100 Toruń) z dopiskiem na kopercie „Konkurs na logo CN Młyn Wiedzy”. Ogłoszenie wyników konkursu nastąpi 26 marca 2012 roku. Na zwycięzców czekają atrakcyjne nagrody — 5000 zł, robot JoeBot oraz telefon Samsung Galaxy Y S5360. Propozycje można zgłaszać do 25 marca!

Wstęp wolny! I to na wszystkie filmy, które zostaną wyświetlone w ramach PRZEglądu. A PRZEgląd to kinowe wydanie PRZEprojektu — większego eksperymentalnego przedsięwzięcia artystycznego w CSW, które zgodnie z założeniem ma być procesem łączącym w jedną dynamiczną całość różne pomysły, projekty i dzieła twórców pozostających nieco na uboczu. PRZEgląd będzie cyklem filmów prezentujących różne spojrzenia na sztukę i rolę artysty, a na każdym spotkaniu —

w ramach cyklu — po projekcji będzie można wziąć udział w dyskusji z zaproszonymi gośćmi. Film Chiary Clemente Our City Dreams to wywiady z pięcioma nowojorskimi artystkami reprezentującymi różne pokolenia i wizje działalności artystycznej — tym filmem w Dzień Kobiet o godz. 19.00 zostanie zainaugurowany PRZEgląd. MAREK ROZPŁOCH Our City Dreams / reż. Chiara Clemente PRZEgląd 8 marca, godz. 19.00 Kino Centrum

>>

KAROLINA NATALIA BEDNAREK

musli magazine


>>wydarzenia

9.03

10.03

9.03

BUNKIER

13.03

DWÓR ARTUSA

LIZARD KING

FOT. TOMEK SIKORA

NRD

KARAOKE Z GWIAZDAMI

VOO VOO PRZY LAMPCE!

MUZYKA DO PODUCHY

Jeśli uważasz, że karaoke nie skrywa przed Tobą tajemnic i wydaje Ci się, że wszystko już widziałeś i słyszałeś, koniecznie wybierz się 9 marca do Klubu Muzycznego Bunkier. Bez wątpienia pozwoli Ci to zweryfikować poglądy na temat śpiewania z podkładem instrumentalnym. Metal Covers Night to cykliczna impreza, podczas której można posłuchać rockowych przebojów wszechczasów, i co ważne — na żywo! Dla spragnionej muzycznych doznań publiczności zagra zespół Heavy Metal Way, którego członkowie na co dzień funkcjonują w swoich macierzystych zespołach: Inglorius, Mindwhisper, Deathcaller i Chainsaw. Warto zaznaczyć, że nie będzie to typowy koncert. Ekipa Heavy Metal Way obchodzić będzie tego dnia swoje I urodziny. Dlatego na scenie pojawią się również goście specjalni — artyści reprezentujący zespoły: Manchester, Xanadu, Alastor, TAZ i Deathcaller. Oprócz koncertu organizatorzy przygotowali wiele atrakcji — jak konkurs picia piwa na czas czy wyjątkową okazję wystąpienia na scenie z zespołem w ramach szalonego karaoke.

Coraz częściej zawiązują się duety muzyczno-wizualne. VJ jest artystą specjalizującym się w tworzeniu w czasie rzeczywistym wizualizacji do muzyki granej na żywo przez DJ’a. Wizualizacje do muzyki, choć w większości mogą brzydko kojarzyć się ze znanym odtwarzaczem multimediów w znanym systemie operacyjnym, w praktyce nie mają z tym skojarzeniem nic wspólnego. DJ’e i VJ’e żyją ze sobą w doskonałej symbiozie, dzięki której muzyka elektroniczna, która zabrała nam w jakiś sposób urok patrzenia na żywych muzyków w czasie koncertu, pozwala teraz cieszyć zarówno uszy, jak i oczy. Steve Nash (Kacper Nowak) jest DJ’em współpracującym z wieloma polskimi muzykami. Pillow (Paweł Wypych) swoimi wizualizacjami urozmaicał nie tylko imprezy klubowe, ale też pokazy mody. Razem występują od roku, a efekt tej współpracy będzie można zobaczyć na własne oczy. I usłyszeć na własne uszy.

ANIAL Metal Covers Night 9 marca, godz. 19.00 Klub Muzyczny Bunkier

Steve Nash & VJ Pillow 9 marca NRD

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Voo Voo istnieje nieprzerwanie już od ćwierć wieku, zespół wydał przeszło 20 studyjnych albumów i jest jedną z najbardziej pracowitych formacji w historii polskiej muzyki. W Dworze Artusa zagrają akustycznie przy stolikach i lampce wina, do tego z kwartetem smyczkowym! To nie pomyłka! Akustyczny i nieprzewidywalny duet: Wojciech Waglewski & Mateusz Pospieszalski zaprezentują zapewne Jak gdyby nigdy nic, ale również utwory instrumentalne i te mniej znane — z filmu, ze scen teatralnych, a także zupełnie zaskakujące improwizacje. A wszystko w kameralnej oprawie, przy stolikach, trochę na zasadzie wspólnego biesiadowania. Voo Voo z tytułową lampką wytrawnego wina zdecydowanie zmieni klimat Sali Wielkiej Dworu Artusa — nadchodzi przecież wiosna!

BANALNIE PROSTE! Od 2007 roku gdzieś pomiędzy Toruniem a Bydgoszczą gra sobie zespół rockowy o — nomen omen — banalnej nazwie. Inspirując się klasyką rocka, zespołami takimi jak AC/DC, nigdy nie stronili od muzyki spokojniejszej i bardziej klimatycznej. Prą panowie do przodu z siłą lodołamacza. W zeszłym roku pobili absolutny rekord świata, grając na dziesięciu finałach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w ciągu jednego dnia. Ale choć wyczyn to chwalebny i dobremu miał służyć, to jednak świat poznał ich dopiero dzięki programowi Must Be The Music. Dziś zespół pracuje nad albumem, a efekty ich pracy można będzie ocenić podczas ich występu w poniekąd rodzinnym Toruniu.

>> ARKADIUSZ STERN

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Banau 13 marca, godz. 20.00 Lizard King

Voo Voo przy lampce – koncert akustyczny! 10 marca, godz. 18.00 Dwór Artusa

>>9


>>wydarzenia

10-17.03 OD NOWA

KLAMRA PO RAZ DWUDZIESTY Niewątpliwie największym wydarzeniem XX Alternatywnych Spotkań Teatralnych Klamra będzie spektakl Bracia Karamazow lubelskiego Teatru Provisorium w reżyserii Janusza Opryńskiego — przedstawienie, które zachwyca publiczność, a przez krytyków okrzyknięte zostało najlepszą lubelską realizacją ubiegłego roku. W spektaklu zobaczymy m.in. Jacka Brzezińskiego we wspaniałej kreacji Smierdiakowa oraz znanego z wybitnych ról filmowych i teatralnych Adama Woronowicza. Bracia Karamazow według Dostojewskiego to jeden z ośmiu spektakli, które od 10 do 17 marca zobaczymy w Od Nowie. Miłośników tańca zapewne ucieszy Dali Sopockiego Teatru Tańca (działającego do marca 2010 roku pod nazwą Teatr Okazjonalny). Inspiracją do powstania spektaklu były osobiste spostrzeżenia i wyznania słynnego Katalończyka, na podstawie których artyści STT pokażą „interdyscyplinarne widowisko, pełne wypalonych słońcem kolorów”. Również z Trójmiasta przyjedzie zespół umiejętnie łączący taniec współczesny z… monologiem i koncertem, czyli Dada von Bzdülöw, który pokaże spektakl Caffe Latte. Współtworzony jest on przez cztery

osoby — dwójkę tancerzy: Katarzynę Chmielewską i Leszka Bzdyla oraz muzyków zespołu SzaZa. Ciekawe, jak wypadnie połączenie performance z żywiołową zabawą? Alternatywę szczecińską reprezentować będą także dwa teatry. Pierwszym z nich jest Studium Teatralne, które w spektaklu Król Kier znów na wylocie na motywach powieści Hanny Krall pokaże współcześnie opowiedzianą historię młodej Żydówki, która po ucieczce z getta udaje Polkę i Niemkę, by w ten sposób odnaleźć swojego męża i wyciągnąć go z obozu koncentracyjnego. Drugiego składu — szczecińskiego Teatru Kana chyba nie trzeba przedstawiać toruńskim widzom: przed dwoma laty zespół wygrał Klamrę spektaklem Lailonia według Kołakowskiego. W tym roku zobaczymy Niewypowiedziane w reżyserii Jolanty Denejko — spektakl na podstawie Językami mówić będą Andrew Bovella, z wykorzystaniem cytatów m.in. z Nowego Testamentu. Poznań od prawie pięciu dekad przewodzi teatralnej alternatywie: XX edycję Klamry otworzy Teatr Ósmego Dnia spektaklem Osadzeni. Młyńska 1, będącym zbiorowym projektem

>> >>10

zespołu we współpracy z Aresztem Śledczym w Poznaniu. Aktorzy Ósemek plus historie ośmiu osadzonych: ich losy i to, co może przytrafić się każdemu, oraz ból istnienia — niezależny od czasem drastycznych, kryminalnych czynów, wreszcie poezja Rilkego, którą bohaterowie spektaklu czytali. Kolejny poznański teatr: Porywacze Ciał, który na osiemnastej Klamrze porwał publiczność lepieniem żyraf, w tym roku zaprosi widzów na solowy projekt Macieja Adamczyka pt. Zapis automatyczny (tuż po premierze jego monodramu). Przed rokiem nagrodę publiczności zdobyli również poznaniacy: Teatr Usta Usta Republika. Podczas dwudziestej Klamry Teatr zaprezentuje swój najnowszy spektakl Ukryte — przedstawienie dla ludzi, którzy nie wpadają łatwo w panikę. Zobaczymy, jak zadziała zaciemniona bajka na leżakach, w której niewiele będzie widać, za to doskonale słychać! W Od Nowie po raz dwudziesty zapowiada się wspaniałe spotkanie z dobrymi alternatywnymi znajomymi, mix emocji, imprez towarzyszących, dyskusji i odkryć — smacznego teatralnego! ARKADIUSZ STERN XX Alternatywne Spotkania Teatralne KLAMRA 10–17 marca 2012 Od Nowa musli magazine


>>wydarzenia

9.03

>>Teatr ÓSMEGO DNIA

Osadzeni. Młyńska 1 reż. Ewa Wójciak

11 marca, godz. 19.00

>>TEATR DADA von BZDÜLÖW

Caffè Latte reż. Katarzyna Chmielewska i Leszek Bzdyl

SOPOCKI TEATR TAŃCA / FOT. ANDRZEJ SIP

12 marca, godz. 19.00

>>USTA USTA REPUBLIKA Ukryte reż. Wojciech Wiński

13 marca, godz. 19.00

>>TEATR PROVISORIUM

Bracia Karamazow reż. Janusz Opryński

TEATR KANA / FOT. WERONIKA PISZCZEK

14 marca, godz. 19.00

>>STUDIUM TEATRALNE

Król kier znowu na wylocie reż. Piotr Borowski

15 marca, godz. 19.00

>>PORYWACZE CIAŁ

Zapis automatyczny reż. Katarzyna Pawłowska i Maciej Adamczyk

16 marca, godz. 19.00

TEATR ÓSMEGO DNIA / FOT. M. ZAKRZEWSKI

MACIEK DUCHOWSKI / ZA KOTARĄ

10 marca, godz. 19.00

:PROGRAM:

TEATR PROVISORIUM / FOT. MARTA ZGIERSKA, MACIEJ RUKASZ / AGENCJA BLOWUP

WOZOWNIA

>>SOPOCKI TEATR TAŃCA

Dali koncept: Jacek Krawczyk

17 marca, godz. 19.00

>>TEATR KANA

Niewypowiedziane reż. Jolanta Denejko

ESKALACJA INTERMEDIÓW W WOZOWNI W drugi marcowy piątek Galeria Wozownia zaprasza na otwarcie aż czterech nowych wystaw! Maciek Duchowski — absolwent Wydziału Malarstwa warszawskiej ASP i Dutch Art Institute w Enschede w Holandii — zaprezentuje serię swoich nowych prac malarskich. Artysta zajmuje się malarstwem, rysunkiem, fotografią oraz sztuką video. O swojej wystawie Noisecolours mówi: „Dla potrzeb mojej twórczości przechwytuję fragmenty przekazu telewizyjnego i umieszczam je na płótnie. Są one dla mnie wyrwanymi z pierwotnego znaczenia ułamkami telewizyjnej przeszłości, które niekoniecznie niosą ważne znaczenia czy sensy, są raczej momentami przerwy, zaburzenia, niezręcznej ciszy”. Druga wystawa pt. Spilśnienie należy do cyklu wystawienniczego Laboratorium Sztuki 2011. Wielkie mi rzeczy! Jej autorka — Anna Orlikowska — podejmuje problem niedoskonałości immanentnie związany z kreacją sztucznych światów. Artystka zaprezentuje film found footage, który składa się z fragmentów demaskujących sztuczność dekoracji filmowych. Anna Orlikowska ukończyła ASP w Łodzi, a pracuje obecnie na Akademii Sztuki w Szczecinie. Jest autorką instalacji, fotografii i prac video, w których podejmuje problematykę związaną z przestrzenią życiową

człowieka, uwzględniając przede wszystkim jej subiektywny wymiar. Eskalacja Sylwii Galon to instalacja site-specific opracowana dla przestrzeni Archiwum w Wozowni. Przedstawia „wybuch, który zwykle trwa ułamek sekundy, a w instalacji jest rozciągnięty w czasie. Patrząc na pracę, widzimy zatrzymanie akcji. Wybuch dokonuje się do pewnego momentu, to niedopełnienie rozpoczętego działania nadaje pracy uśpioną dynamikę. Budzi ona podobne odczucia jak obraz Davida Hockneya przedstawiający rozpluskującą się wodę w basenie po wykonaniu skoku przez niewidocznego bohatera”. Tak swą instalację opisuje Sylwia Galon, mieszkająca i pracująca w Gdańsku, absolwentka tamtejszej Katedry Intermediów Akademii Sztuk Pięknych i Dutch Art Institute. Czwartą wystawą będzie trzydniowy pokaz najciekawszych prac studentów Zakładu Plastyki Intermedialnej Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Po zimowych chłodach i śniegach szczególnie polecamy wszystkim odwiedzenie tej intermedialnej Galerii!

>> ARKADIUSZ STERN

Noisecolours / Maciek Duchowski Spilśnienie / Anna Orlikowska Eskalacja / Sylwia Galon 9 marca–8 kwietnia

Najciekawsze prace studentów Zakładu Plastyki Intermedialnej Wydziału Sztuk Pięknych UMK 9–11 marca Galeria Sztuki Wozownia >>11


>>wydarzenia

17.03

15.03

NRD

DWÓR ARTUSA

FOT. MACIEJ BORYNA

FOT. BARTOSZ MAZ

LIZARD KING

WIOSENNE ŁOJENIE Hunter — tuż po sukcesie zeszłorocznej trasy koncertowej — zgodnie z obietnicą rusza znów do boju. Wiosenna trasa pod wymownym tytułem ARMAGEDDON TOUR 2012 ma na celu złoić skórę swoim fanom po raz kolejny. Może to tylko czcze przechwałki, ale znam tę formację i ich koncertowe możliwości i wiem, że najwyższy wokalista metalowy w tej części świata wraz ze swoją posępną trzódką potrafią ruszyć publikę w mgnieniu oka, by za chwilę rozgrzać ją do czerwoności i wytarmosić w rytm charakterystycznej Hunterowej muzyki. A zatem czas zasznurować glany i podnieść rzuconą nam przez Draka rękawicę.

NIEZŁY BAJZEL

ŻYWA ELEKTRONIKA

Gitara elektryczna — jak wiadomo — za pomocą kabla elektrycznego (a jakże!) podłączona jest do wzmacniacza gitarowego, zwanego w zależności od jego rodzaju albo piecem, albo głową — w przypadku gdy wzmacniacz takowy nie jest zintegrowany z głośnikiem (paczką). Tyle że między gitarą a wzmacniaczem do rzeczonego kabla można podpiąć wiele małych urządzeń, które potrafią zmienić brzmienie instrumentu albo też zapętlać fragmenty nań grane. Bajzel dopracował tego rodzaju zabiegi do perfekcji. Dość napisać, że jego muzyka jest tworzona tylko i wyłącznie przez niego. Tworzy teksty, komponuje i odtwarza. Jak określić gatunek przez niego prezentowany? Cóż... To naprawdę niezły bajzel...

>> GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Hunter 14 marca, godz. 20.00 Lizard King

>>12

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

15.03

14.03

LIZARD KING

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Bajzel 15 marca NRD

Miloopa powstała przez przypadek. Kilku muzyków z różnych części Polski pół roku po jam session, w którym brali udział we Wrocławiu, podjęło decyzję o kontynuowaniu tworzenia w tym składzie. Od początku zespół poruszał się w przestrzeni zarezerwowanej jak dotąd dla jednego człowieka z komputerem, łącząc elektroniczne bity z jazzem, soulem czy funkiem. Mieszanka ta została ciepło przyjęta przez słuchaczy już przy pierwszej płycie Nutrition Facts, ale też później po wydaniu kolejnych dwóch albumów — Unicode i Optica. Zespół w składzie: Natalia Lubrano, Wojtek „Monter” Orszewski, Adam „Barry” Milwiw-Baron, Radek „Bond” Bednarz, Michał Muszyński oraz VJ Spectribe jest właśnie w trakcie trasy koncertowej, z którą zawita i do nas. GRZEGORZ WINCENTY-CICHY Miloopa 15 marca, godz. 20.00 Lizard King

DUAN I ŚWIĘTY PATRYK Irlandzkie święto od lat zyskuje nad Wisłą nowych sympatyków i jego obchodzenie stało się już poniekąd tradycją Dworu Artusa. Podczas wieczoru 17 marca Sala Wielka Dworu Artusa przeistoczy się w swoisty irlandzki pub, gdzie serwowane będą „zielone” piwo i whisky oraz zabrzmią tradycyjne celtyckie brzmienia, o które zadba zespół Duan. Muzycy hołdują idei wykonywania muzyki irlandzkiej zbliżonej do jej tradycyjnego brzmienia, co sprawi, że celtyckie takty przeniosą nas wprost w świat Zielonej Wyspy. Bogate instrumentarium zespołu: irlandzki flet poprzeczny, tin whistle, bodhran (bęben irlandzki), skrzypce, bouzouki, gitara oraz akordeon idealnie współgrają z pełnym energii wokalem. Wszystko to gwarantuje urozmaicony wieczór, w którym liryczne pieśni będą przeplatać się z zawadiackimi, pełnymi energii knajpianymi przyśpiewkami. Począwszy od energetycznego koncertu zespołu Duan, poprzez gratisowy irlandzki dodatek do biletu w postaci zielonego piwa, po szereg tajemnych „patrykowych” niespodzianek. Aby się o tym przekonać, należy szybko rezerwować miejsce, bowiem liczba biletów jest ograniczona! ARKADIUSZ STERN Duan 17 marca, godz. 18.00 Dwór Artusa musli magazine


>>wydarzenia

18.03

21.03

HARDKOR I DISKO

PORA NA NICH

21.03

NRD

LIZARD KING

Gdy powstaje ten tekst, nowego albumu toruńskiej Sofy nie ma jeszcze na półkach sklepowych. Ale gdy będziecie go czytać, płyta ta już od 28 lutego będzie dostępna w sprzedaży. Hardkor i Disko — taki właśnie tytuł nosi wydawnictwo tej jedynej w swoim rodzaju grupy muzycznej. Zespół pochodzący z Torunia ma za sobą błyskotliwą karierę. Po wypuszczeniu na rynek nielegalnego jeszcze demo w roku 2004 zrobiło się o nich dość głośno. Nagrania często pojawiały się na falach radiowej Trójki, a Hirek Wrona pomógł formacji skontaktować się z O.S.T.R., który wspomógł ich podczas pamiętnego koncertu w studiu im. Agnieszki Osieckiej. Grupa współpracowała ze znakomitościami nie tylko polskiej, ale i światowej sceny jazzowej, soulowej i hip hopowej. Gdzie zatem mogliby zagrać koncert promujący nowy album, jak nie w Lizardzie, który w nadchodzącym miesiącu stawia na eklektyczność brzmień. GRZEGORZ WINCENTY-CICHY Sofa 18 marca, godz. 20.00 Lizard King

23.03

OD NOWA

OD NOWA

REPERKUSJE, DWIE PERKUSJE

Lider legendarnego Locus Solus i perkusista Republiki w jednym składzie? Wraz z przyjaciółmi współtworzą autorski projekt o nazwie Porananas. Jaka może być muzyka tworzona przez ludzi, którzy z niejednego gitarowego pieca chleb już jedli? Z pewnością jest inna. Niczego nie naśladuje, bo już nie musi, nikomu nie chce imponować. Jurek Czarniecki wraz ze Sławkiem Ciesielskim dobrali sobie Andrzeja Witkowskiego (gitarzystę) i Piotra Warszewskiego (basistę), wokal powierzając Klaudii Derdzie. Obecnie w tym składzie dopracowują materiał na płytę. Ale zanim krążek ten ujrzy światło dzienne, mamy okazję na żywo poczuć słynny porananasowy klimat.

PODGRZEJĄ ATMOSFERĘ

21 marca w Od Nowie usłyszymy najnowszy projekt Sławka Jaskułke, jednego z najlepszych polskich pianistów młodego pokolenia — Jaskułke Reperkusje. Do krainy dźwięków trafimy w towarzystwie tria fortepianowego wzbogaconego o dodatkowy, drugi zestaw perkusyjny. Co dało połączenie dwóch perkusji? Unikatowe na skalę europejską brzmienie. Zespół interpretuje tradycję w nowatorski sposób, jednocześnie pozostając jej wiernym. Jaskułke Reperkusje to nie tylko oryginalny dobór instrumentarium, lecz przede wszystkim spotkanie artystów w jednym miejscu, na jednej scenie, co jest gwarantem wielkiego wydarzenia i sztuki na najwyższym poziomie.

Lubisz punk, reggae i ska? Jeżeli tak, 23 marca nie może Cię zabraknąć w Od Nowie. Na scenie zaprezentują się dwie formacje, które dołożą wszelkich starań, byś nabawił się zakwasów. Po pierwsze, Zabili Mi Żółwia — zespół, który w 1997 roku powołała do życia grupa przyjaciół. Zabili Mi Żółwia stawiają przede wszystkim na dobrą zabawę słuchaczy, którą zagwarantować mają mocny rytm i melodia. Do tego teksty, raz będące zapiskiem wesołych i prostych historii, a niekiedy nietracących na aktualności problemów, które dotykają każdego z nas. Po drugie, Mordercy P! Choć raczej po pierwsze, bo rozruszają publiczność przed występem Zabili Mi Żółwia. Mordercy P to młodzi ludzie z Bydgoszczy, sprawnie poruszający się w rejonach rocka reggae i ska.

>>

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

ANIAL

Porananas 21 marca NRD

Jaskułke Reperkusje 21 marca, godz. 20.00 Od Nowa

ANIAL

Zabili Mi Żółwia / Mordercy P 23 marca, godz. 20.00 Od Nowa

>>13


>>wydarzenia

22.03

20/23

24.03 DWÓR ARTUSA

LIZARD KING

WOZOWNIA

PROFORMA GRA KACZMARSKIEGO

DZIEŁO ROKU 2011 W WOZOWNI Zarząd Okręgu Toruńskiego Związku Polskich Artystów Plastyków zaprasza do Galerii Wozownia na tegoroczny Salon Wiosenny, będący wystawą pokonkursową, która stanowi XXXVIII edycję Dzieła Roku. Coroczne pokazy prezentują aktualną twórczość artystów plastyków środowiska toruńskiego i pozwalają na bieżąco śledzić ich działalność artystyczną we wszystkich dyscyplinach plastycznych. Okręg Toruński ZPAP powstał w 1945 roku, a obecnie liczy przeszło 300 członków — przede wszystkim absolwentów Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, ale także artystów wywodzących się z Akademii Sztuk Pięknych z Krakowa, Warszawy, Gdańska, Wrocławia, Poznania i Łodzi. Coroczne pokazy nawiązują do rozpowszechnionej w XVIII i XIX wieku tradycji salonów akademickich i połączone są z konkursem. Spośród zgłoszonych prac jury wyłania najciekawsze, które następnie tworzą wystawę prezentującą spektrum aktualnych tendencji w lokalnym środowisku artystycznym. Również w marcu Wozownia zaprasza na spotkanie z dr Moniką Bakke z Instytutu Filozo-

fii UAM w Poznaniu, badaczką zajmującą się sztuką i estetyką w perspektywie posthumanistycznej, genderowej i transkulturowej, autorką m.in. książki Bio-transfiguracje. Sztuka i estetyka posthumanizmu. Spotkanie z autorką poprowadzi dr Marta Smolińska. Dla wielu perspektywa antropocentryczna wydaje się jedyną możliwą — dr Monika Bakke zaprasza do dyskusji nad coraz bardziej powszechnym podejściem posthumanistycznym, negującym antropocentryzm, budującym wiedzę w odrzuceniu centralnej pozycji człowieka w świecie kładącym nacisk na zoe — życie w ogóle, w przeciwieństwie do bios — życia indywidualnego, ludzkiego życia w kulturze. Czy jesteśmy w stanie zmienić nasz sposób myślenia o sobie, zmienić nasze relacje z innymi (w znaczeniu: innymi nie-ludźmi, czyli zwierzętami, roślinami)? Zapraszamy na promocję i dyskusję nad książką momentami prowokacyjną, ale poruszającą niewątpliwie istotne zagadnienia dla współczesnego myślenia.

>> >>14

ARKADIUSZ STERN

Bio-transfiguracje. Sztuka i estetyka posthumanizmu / Monika Bakke 20 marca, godz. 17.00

POWRÓT DO LIZARDA Równo po 360 dniach od poprzedniego koncertu w Lizard King w Toruniu Contemporary Noise Sextet znowu rozłoży swoje graty na scenie, by cieszyć nasze uszy swoimi dźwiękami. Zespół powstał z inicjatywy braci Kapsa, wcześniej współtworzących Something Like Elvis. Dobrali sobie oni muzyków, o których nie ma tu ani miejsca, ani czasu wspominać. Dość nadmienić, że wszyscy oni już z niejednego muzycznego pieca chleb jedli. Wspólnie tworzą energetyczny jazz z elementami muzyki filmowej. W ostatnim czasie ukazały się dwa krążki formacji — Theater Play Music zawierający muzykę do spektaklu Przemysława Wojcieszka pt. Miłość ci wszystko wybaczy oraz Unaffected Thought Flow, który zespół promuje trasą koncertową. GRZEGORZ WINCENTY-CICHY Contemporary Noise Sextet 22 marca, godz. 20.00 Lizard King

Tej wiosny Jacek Kaczmarski obchodziłby swoje 55. urodziny. Z tej okazji Dwór Artusa zaprasza na koncert wspomnieniowy przedwcześnie zmarłego barda, który wielokrotnie odwiedzał Toruń. A najlepiej będzie wspominać go dzięki jego własnym piosenkom. Dlatego właśnie marcowy wieczór w Dworze Artusa wypełni spotkanie z twórczością Jacka Kaczmarskiego, którą zaprezentuje Kwartet ProForma. Poznańska formacja wyjątkowo wiernie odtwarza muzyczny kształt piosenek Kaczmarskiego, w jej interpretacjach widać duży szacunek dla oryginału, który nie jest zmieniany, a jedynie wzbogacany kunsztownymi aranżacjami (oprócz podstawowego instrumentarium pojawiają się również kontrabas, akordeon i mandolina). Podczas swojej ponad ośmioletniej działalności Kwartet zagrał ponad 500 koncertów, występował m.in. u boku: Boba Geldofa, Renaty Przemyk, Przemysława Gintrowskiego, Jacka Bończyka, Kuby Sienkiewicza czy Mirosława Czyżykiewicza. Kwartet jest również bardzo ciepło rekomendowany przez długoletniego współpracownika Jacka Kaczmarskiego kompozytora Przemysława Gintrowskiego. W Dworze Artusa zaprezentuje piosenki tria Kaczmarski/Gintrowski/Łapiński, pojawią się też teksty Stanisława Staszewskiego oraz utwory barda funkcjonujące dotąd tylko jako wiersze. Koncert pamięci Jacka Kaczmarskiego to z pewnością niepowtarzalna okazja wspomnienia wybitnego artysty i pieśniarza, a przede wszystkim poety. ARKADIUSZ STERN Kwartet ProForma / Koncert pamięci Jacka Kaczmarskiego 24 marca, godz. 18.00 Dwór Artusa

Salon Wiosenny. Dzieło Roku 2011 / Okręg Toruński ZPAP 23 marca–15 kwietnia Galeria Sztuki Wozownia

musli magazine


>>wydarzenia PREMIERA

24.03

24.03 TEATR HORZYCY

24.03

OD NOWA

FOT. KAMA CZUDOWSKA, NATALIA JAKUBOWSKA / SONY MUSIC

LIZARD KING

NADIA I WILAMY Od połowy stycznia w Teatrze im. Wilama Horzycy trwają próby do spektaklu Nadia na podstawie opowiadań Antoniego Czechowa. Premiera została zaplanowana na 24 marca wraz z obchodami Międzynarodowego Dnia Teatru i Galą Wilamy 2011. Przedstawienie przygotowała Agnieszka Lipiec-Wróblewska, znana toruńskiej publiczności z realizacji Dzikiej kaczki Ibsena w 2009 roku. Reżyserka jest również autorką adaptacji do Nadii, której bazą są opowiadania Antoniego Czechowa: Wrogowie, Żona, Pani z pieskiem i Nieciekawa historia. W scenariuszu autorka adaptacji próbuje przyjrzeć się postaci kobiecej w męskim świecie kreowanym w utworach Czechowa. Nadia jest bohaterką „bez przydziału”, która ucieka z jednego opowiadania w drugie. W przedstawieniu ukazana jest w różnych etapach życia i relacjach z mężczyznami — jako żona, kochanka, „córka” profesora. Przeżywa alternatywne życiorysy, szukając wyzwolenia spod dominacji mężczyzn, oraz poszukuje szczęścia i niezależności. W roli głównej zobaczymy Matyldę Podfilipską. W spektaklu udział biorą także Mirosława Sobik, Jolanta Teska, Agnieszka Wawrzkiewicz, Paweł Kowalski, Sławomir Macie-

jewski, Marek Milczarczyk, Niko Niakas, Michał Marek Ubysz i Grzegorz Wiśniewski. Agnieszka Lipiec-Wróblewska ukończyła Wydział Wiedzy o Teatrze i Wydział Reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej. Sztuki reżyserskiej uczyła się m.in. od Jerzego Grzegorzewskiego i była jego asystentką w warszawskim Teatrze Studio przy pracy nad Wujaszkiem Wanią Czechowa. Już w czasie studiów pracowała dla Teatru Telewizji, który stał się istotną dziedziną jej artystycznej twórczości. W teatrze dramatycznym zadebiutowała w 1997 roku, realizując na deskach Teatru Studio Bilard Petersburski wg Dostojewskiego. Reżyserka ma na swoim koncie również realizacje w Teatrze Narodowym, Teatrze Starym i Teatrze Wybrzeże, gdzie zaadaptowała i wyreżyserowała powieść Doroty Masłowskiej Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną (2003). Mam nadzieję, że doświadczenie reżyserskie, świetna obsada i muzyka Michała Lorenca zagwarantują Nadii długie oklaski publiczności i dobre przyjęcie przez krytyków. Obchodzić przecież będziemy Międzynarodowy Dzień Teatru!

METALOWA BITWA

ANIAMOVIETOUR

Wacken Metal Battle to konkurs będący przepustką do międzynarodowej kariery dla wielu młodych zespołów. Konkurs podzielony jest na kilka etapów, a jeden z nich odbędzie się w Toruniu. Koncert finałowy zaplanowano w klubie Od Nowa na dużej scenie. Wystąpi pięciu finalistów, a także dwie grupy poza konkursem. Jedną z nich będzie ubiegłoroczny zwycięzca WMB 2011 PL — Leash Eye z Warszawy. Wyłoniony podczas krajowych eliminacji zespół zaprezentuje się w ścisłym finale podczas festiwalu Wacken Open Air 2012 w Niemczech.

Jak to się dzieje, że Ania Dąbrowska jest wokalistką bodaj najczęściej nominowaną do nagród takich jak na ten przykład Fryderyki? Dlaczego każda jej płyta pokrywa się platyną? I to w Polsce, gdzie kupowanie kompaktów nie należy do sportów narodowych. A do tego wszystkiego — tym, którzy pamiętają Anię z talent show Idol — pragnę przypomnieć, że piosenkarka nie wygrała w 2002 roku tego programu. Ba! Nie była nawet trzecia ani piąta. Była ósma! Za to chwilę potem zaczęła współpracować z Krzysztofem Krawczykiem i Smolikiem, by już dwa lata później wydać swoją debiutancką płytę Samotność po zmierzchu. Ania ugruntowała swój charakterystyczny styl retro przy wydaniu drugiego albumu Kilka historii na ten sam temat, który stylistycznie nawiązywał do polskiej muzyki lat 70. Jaki jest ostatni, czwarty już autorski krążek Ani, można się przekonać, odwiedzając najbliższy sklep muzyczny albo wybrać się do Lizarda w Toruniu, gdzie artystka zaśpiewa już 24 marca w ramach trasy noszącej tytuł AniaMovieTour.

>>

ARKADIUSZ STERN

ANIAL

Wacken Metal Battle 24 marca, godz.17.00 Od Nowa

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Nadia / wg Antoniego Czechowa reż. Agnieszka Lipiec-Wróblewska premiera 24 marca 2012 Teatr im. Wilama Horzycy

Ania Dąbrowska 24 marca, godz. 18.30 Lizard King >>15


>>wydarzenia

25.03

BAJ POMORSKI

25.03

26-28

VADER W NATARCIU

SPOTKANIE STUDENTA Z KULTURĄ

OD NOWA

RYS. DARIUSZ PANAS

OD NOWA

KARAMPUK KERNA W BAJU Twórca Ferdynanda Wspaniałego, satyryk, dziennikarz i autor piosenek Ludwik Jerzy Kern stworzył także mniej znaną, jednak równie fascynującą bajkę Karampuk, czyli opowieść o króliku wyczarowanym z cylindra. Karampuk jest królikiem o rozmiarach znacznie przekraczających standardowe króliki i mówiącym ludzkim głosem. Wyczarował go z kapelusza, zupełnie przypadkiem, znany na całym świecie Magik − Miguela Campinello de la Vare Zapassas. Teatr Baj Pomorski zaprasza wiosną widzów na pełne humoru, ciepła i czarów przedstawienie o rodzącej się przyjaźni, która znosi wzajemne nieporozumienia i różnice pomiędzy światem dzieci a światem dorosłych. Wszak każdy ma do czynienia z magią, ale nie każdy to sobie uświadamia. Reżyser nowego przedstawienia dla widzów od lat 4 do 101 — Ireneusz Maciejewski, także aktor, mim i performer, od swego debiutu w 2005 roku (Tygrys Pietrek w rzeszowskim Teatrze Lalek Maska) zrealizował kilkanaście spektakli w wielu teatrach lalkowych. Jest również dobrze znany toruńskiej publiczności z takich przedstawień, jak Dzień dobry

Świnko, Wschód i zachód słonia czy Kopciuszek, utrzymany w konwencji lalek — muppetów. W Karampuku łączyć będzie dodatkowo elementy czarnego teatru, teatru cieni, a także żywego planu aktorskiego. Muzykę do spektaklu w stylu beatlesowskim napisał gitarzysta Republiki − Zbigniew Krzywański. Słowa piosenek stworzył reżyser Barona Münchhausena − Wojciech Szelachowski, natomiast oprawę plastyczną w stylu komiksowym zaprojektował bydgoski scenograf − Dariusz Panas. W spektaklu zagrają: Barbara Rogalska, Jacek Pysiak, Andrzej Słowik, Mirosław Szczepański oraz w roli głównej — Anna Katarzyna Chudek.

>> >>16

ARKADIUSZ STERN

Karampuk / L.J. Kern reż. Ireneusz Maciejewski premiera 25 marca 2012 Teatr Baj Pomorski

Trasa koncertowa grupy Vader to wydarzenie, na które wszyscy fani muzyki metalowej z najwyższej półki czekają z drżeniem kolan. Zespół Vader to absolutna polska czołówka i jeden z naszych lepszych produktów eksportowych. To też jeden z prekursorów death metalu w Polsce i źródło inspiracji dla wielu zespołów metalowych. Za sukcesem muzycznym szła także popularność oraz uznanie publiczności i krytyki. Warto wspomnieć, że formacja była wielokrotnie nominowana do nagrody polskiego przemysłu fonograficznego — Fryderyka. W ramach trasy Blitzkrieg VI obok grupy Vader wystąpią też belgijski Resistance oraz polskie grupy: Eris Is My Homegirl, The Sixpounders i Calm Hatchery.

Wbrew pozorom juwenalia nie są jedyną szansą obcowania studentów z kulturą. Toruńskie Spotkania Kultury Studenckiej to wydarzenie, które na stałe zagościło w harmonogramie imprez Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Na jakie atrakcje żacy mogą liczyć w tym roku? Zachęcony ubiegłoroczną frekwencją Samorząd Studencki UMK postanowił zorganizować kolejną edycję „Nocy Kabaretowych Kopytko 2012”. W ramach TSKS odbędzie się także Przegląd Studenckich Animacji Filmowych. Nie zabraknie także propozycji dla entuzjastów teatru, którzy zapewne w licznym gronie stawią się podczas Dnia Teatrów. Toruńskie Spotkania Kultury Studenckiej potrwają trzy dni. ANIAL

ANIAL Blitzkrieg VI 25 marca, godz.18.30 Od Nowa

Toruńskie Spotkania Kultury Studenckiej 26–28 marca Od Nowa

musli magazine


>>wydarzenia od 30.03

NRD

FOT. TYTUS SZABELSKI

FOT. MATERIAŁY PRASOWE

TYTUS W KONTRAPUNKCIE

FOLLOW MUZAK Muzak to tytuł nowego albumu formacji Plazmatikon. To także pseudonim kanadyjskiego myśliciela, po rozmowie z którym zespół zmienił całkowicie swoje postrzeganie świata, muzyki czy też samego pojęcia artysty... Co z tego spotkania wynikło w praktyce? Przede wszystkim wokale i teksty. Zespół pewnym krokiem wkroczył w te rejony dźwiękowe, które wcześniej zarezerwowane były dla banału dzwonków na telefony komórkowe czy melodyjek w windach. Łącząc gatunki, nawet te pozornie dalekie od siebie, chce przemycić do naszych głów przesłanie o tym, że muzyka alternatywna jest tylko wygodnym sloganem, którym tak chętnie posługują się szychy przemysłu muzycznego. Brzmi ciekawie? Muzyka z Muzaka z pewnością brzmi jeszcze ciekawiej! A ten koncept właśnie zespół zaprezentuje podczas toruńskiego koncertu. GRZEGORZ WINCENTY-CICHY Plazmatikon 29 marca NRD

30.03

30.03 AULA UMK

KONTRAPUNKT

Z pracami Tytusa Szabelskiego po raz pierwszy zetknęłam się w nieistniejącej już kawiarni Katarynka. Autor lubi chyba kameralną przestrzeń klubokawiarni, bowiem tym razem zaprasza na wernisaż do Kontrapunktu. Pełnia pustki to koncept, który składa się z kilkunastu zdjęć przedstawiających puste i niewykorzystywane billboardy znajdujące się na ulicach Torunia. „Te fotografie to pewna metafora. Chciałem spróbować niebanalnie pokazać poczucie pustki czy opuszczenia, które pewnie każdemu zdarzyło się kiedyś odczuwać. Ale już słyszałem odmienne sposoby odczytywania tych fotografii, nie zamierzam się na nie zamykać” — tak o swoich pracach mówi sam autor. Tytus Szabelski jest studentem drugiego roku Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Fotografią zajmuje się od kilku lat. Współpracuje z „Gazetą Pomorską” i „Krzykiem Uczelni”. Jest stypendystą Miasta Torunia w dziedzinie kultury.

OD NOWA

FOT. ADAM PANCZUK

29.03

ZAKOPOWER PODWÓJNIE Koncerty górali to zawsze maksymalna frekwencja, dlatego tym razem Sebastian Karpiel-Bułecka z kolegami zagrają w Toruniu dwa razy jednego dnia, w dodatku nie sami. Grupa zadebiutowała na polskim rynku muzycznym płytą Music Hal wydaną w maju 2005 roku. Drugie wydawnictwo, Na siedem, zawiera dziesięć utworów zaaranżowanych, wyprodukowanych i w większości skomponowanych przez Mateusza Pospieszalskiego. Teksty dodatkowo napisali m.in. Kayah, Adam Nowak i Rafał Bryndal. Ubiegły rok Zakopower może zaliczyć do udanych, za sprawą świetnie przyjętego krążka Boso, który uzyskał status platynowej płyty. 30 marca w Auli UMK wystąpią o godzinie 17.00 i 20.00. Wcześniej atmosferę podgrzeje zespół Burn, a podczas koncertu gościnnie wystąpi także znany muzyk jazzowy Bogdan Hołownia. Wydarzenie ma nie tylko wymiar muzyczny, ale również charytatywny. 5% dochodu z obu występów zostanie przeznaczone dla podopiecznych fundacji „Ducha”. Bilety w cenie 50 zł można kupić w restauracji Sioux, pubie Togun, kasie Auli UMK, Empiku oraz w Media Markcie. Wejściówki rozchodzą się jak świeże bułeczki. Praktycznie w całości sprzedały się bilety na występ o godzinie 20.00.

BRACIA WAGLEWSCY Soul, funk i jazz w połączeniu z najnowszymi osiągnięciami elektronicznej awangardy to znak rozpoznawczy braci Waglewskich. Fisz i Emade przyjeżdżają do toruńskiej Od Nowy, by promować swój najnowszy album — Zwierzę bez nogi. Jest on podsumowaniem kariery, jaką Fisz rozpoczął w 2000 roku albumem Polepione dźwięki. Duet braci Waglewskich charakteryzuje rozpoznawalny styl. Fisza można poznać po szczerym, osobistym i skrajnie indywidualnym przekazie, natomiast Emade po subtelnych, jazzowo-chilloutowych i głębokich brzmieniach. To, co ich muzycznie łączy, to sięganie pełnymi garściami do bogatego dorobku czarnej muzyki. Owocem twórczych poszukiwań jest osiem płyt, z których utwory usłyszymy podczas toruńskiego koncertu.

>>

ARBUZIA

Pełnia pustki / Tytus Szabelski 30 marca–20 kwietnia Kontrapunkt

ANIAL

Fisz/Emade 30 marca, godz.19.00 Od Nowa

ANIAL Zakopower / Burn / Bogdan Hołownia 30 marca, godz. 17.00 i 20.00 Aula UMK

>>17


>>wydarzenia

30.03 CSW

30.03

31.03

31.03

PRZESTRZEŃ WEDŁUG MŁODYCH

CHYBA JUŻ MOŻNA…

PIERWSZY KROK DO SŁAWY

DWÓR ARTUSA

OD NOWA

WEJDŹ W ŚWIATŁO / FOT. JAN BERDYSZAK

CSW

ŚWIATŁO−CIEŃ−CIEMNOŚĆ Monograficzna wystawa Jana Berdyszaka w murach CSW jest nowym spojrzeniem na jego twórczość. Niepodejmowana wcześniej tematyka cienia jako odrębnego motywu w pracy artysty to poważny argument, dla którego wystawę według scenariusza Marty Smolińskiej warto odwiedzić. Cień — jako wartość występująca pomiędzy światłem a ciemnością — wydaje się szczególnie interesujący, gdyż wiąże się on z niewyraźnością, nieostrością, przezroczystością, warstwowością i gęstością oraz niepewnością postrzegania. Prace artysty związane z cieniem (grafiki, projekcje, obiekty ze szkła itp.) usytuowane zostaną pomiędzy instalacją Wejdź w światło oraz instalacją site-specific Ciemność, dzięki czemu w sposób dosłowny odbiorca będzie mógł doświadczyć zarówno rażącego, oślepiającego światła, cienia, jak i ciemności — pozbawiającej widza wzroku, angażującej do odczuwania pozostałe zmysły.

W CSW wraz z początkiem miesiąca startuje długoplanowy projekt młodych artystów, którzy w przestrzeni „Pokoju z Kuchnią” stworzą obszar działania szeroko pojętej sztuki. Na początek w ramach PRZEstrzeni Magdalena Węgrzyn 1 marca zaprezentuje swoją kuratorską wizję pt. Przypadek czy metoda. Pierwsze działania oscylować będą wokół tematyki planowania, myślenia, postrzegania, obserwacji i przede wszystkim procesu twórczego.

>> MARTA MAGRYŚ

Gęstość cienia. Pomiędzy światłem a ciemnością / Jan Berdyszak 30 marca, godz. 19.00 CSW „Znaki Czasu”

>>18

MARTA MAGRYŚ

PRZEprojekt: Przestrzeń działania i Parapetówka 30 marca, godz. 19.00 CSW „Znaki Czasu”

Andrzej Poniedzielski często nazywany jest „dżentelmenem polskiego kabaretu”, któremu nadaje rangę sztuki. Ten nieszablonowy konferansjer i postać sceny z wysublimowanym poczuciem humoru, zdolnością ironicznego komentowania rzeczywistości i kunsztem w posługiwaniu się językiem polskim 30 marca będzie gościem Dworu Artusa. Artysta działa na wielu różnych polach sztuki. Dał się poznać jako scenarzysta, reżyser, ale także aktor, prezentujący swoje teksty na deskach teatrów w całej Polsce. W Toruniu przedstawi specjalny program poetycko-muzyczno-satyryczny, w którym znajdą się opowieści, impresje, żartobliwe komentarze, ale także wiersze i piosenki. Będzie to wieczór, który zdecydowanie wpisuje się w nurt kabaretu literackiego. Jego występ uświetni wręczenie nagród w Konkursie na Rysunek Satyryczno-Humorystyczny Tuba Satyrica. Polecamy ten szczególny wieczór z poetą, autorem tekstów piosenek, felietonów, aforystą i humorystą, który niewątpliwie pozostanie niezapomnianym, głównie dlatego że Andrzej Poniedzielski jest mistrzem improwizacji i każdy jego występ staje się niepowtarzalnym wydarzeniem.

Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu, czyli konkurs zespołów rockowych z województwa kujawsko-pomorskiego to impreza, która na stałe wpisała się w toruński muzyczny kalendarz. Przesłuchania konkursowe oraz koncert laureatów odbędą się 31 marca. Dla młodych i nieznanych zespołów wydarzenie to jest okazją do wyjścia z garażu i zaprezentowania swoich umiejętności szerszej widowni. W ten sposób udało się wypromować wiele znanych dziś zespołów, takich jak Kumka Olik, Soima czy Living on Venus. Dla nich Konfrontacje Amatorskiej Twórczości Artystycznej Regionu były przepustką do sławy. Organizatorem koncertu jest Wojewódzki Ośrodek Animacji Kultury w Toruniu. ANIAL Katar 2012 31 marca, godz. 15.00 Od Nowa

ARKADIUSZ STERN Chyba już można… / Andrzej Poniedzielski 30 marca, godz. 19.00 Dwór Artusa musli magazine


>>wydarzenia NIEBIESKI

31.03 CSW

kocyk

31.03 TANTRA

KTO MA USZY, NIECHAJ SŁUCHA Ludzkość nie potrzebuje już muzyki. Osaczona z każdej strony słuchawkami, sklepowymi szlagierami i „Jaką to melodią” czuje głęboki przesyt, a czasem i odrazę do tej zutylitaryzowanej gałęzi sztuki. Organizujący już po raz czwarty CoCArt Music Festival Rafał Iwański i Rafał Kołacki, zdając sobie sprawę z tego przesilenia, oferują gościom CSW „Znaki Czasu” 31 marca odskocznię od codziennej <i>elevator music</i>. Zapraszając awangardowych, niebojących się poszukiwań artystów, stworzyli unikalny w naszej części Europy festiwal stanowiący konglomerat poszukiwań muzyki elektronicznej, elektroakustycznej i projektów multimedialnych. W tegorocznej edycji nie zabraknie artystów wyjątkowo znaczących dla rozwoju współczesnej muzyki awangardowej. Chris Cutler, współtwórca albumów Pere Ubu czy The Residents, a także założyciel kolektywu muzycznego Rock In Opposition, czy członkowie kultowego TEST DEPARTMENT to najważniejsze postaci zagraniczne. Nie zabraknie także polskich artystów, takich jak grupa pathMAN — kontynuacja kultowego ATMANA,

KINO POD KOCYKIEM

uważanego za najważniejszy multietniczny teatr muzyczny naszej części Europy. Wystąpi także już klasyczny projekt organizatorów festiwalu, czyli Hati, ostatnimi czasy ze składem powiększonym o prymitywne instrumenty dęte. Po koncertach odbywających się w „Pokoju z kuchnią” w CSW kuratorzy zapraszają do Tanry na afterparty. Niekoniecznie przy dźwiękach Bee Gees. MARCIN ZALEWSKI 4 CoCArt Music Festival 31 marca CSW „Znaki Czasu” / Tantra

Kino Studenckie Niebieski Kocyk zaprasza na marcowe pokazy filmów. Wyznawcy X Muzy będą mieli okazję zobaczyć w tym miesiącu same arcydzieła. Na początek przegląd filmów Ingmara Bergmana — Siódma pieczęć oraz Źródło. Pierwszy z wymienionych obrazów to przepełniona metaforami opowieść o powracającym z wyprawy krzyżowej rycerzu, który staje do szachowego pojedynku ze Śmiercią. To jeden z najwybitniejszych filmów w historii kina, mocno osadzony w poetyce średniowiecznej. Siódma pieczęć jest egzystencjalnym traktatem na temat śmierci, istnienia Boga i sensu życia. Z kolei Źródło to film, którego akcja rozgrywa się w średniowiecznej Szwecji i opowiada o losach zamożnej rodziny mieszkającej na wsi. Dwie siostry po drodze do kościoła zostają napadnięte i zamordowane. Oprawcy przez przypadek trafiają do domu rodzinnego swoich ofiar. Szukają noclegu i chcą sprzedać ojcu zamordowanych ich rzeczy. Kiedy mężczyzna odkrywa ich zbrodnię, wymierza karę. Ważną rolę w filmie odgrywa aspekt religijny. Padają pytania o dobro, zło i moralność. Z kolei 20 marca Kino Studenckie Niebieski Kocyk zaprasza na seans polskiego kandydata do Oscara — W ciemności Agnieszki Holland. Głównym bohaterem jest Leopold Socha, którego dziś nazwalibyśmy drobnym cwaniaczkiem. Ten Polak ze Lwowa pomaga ukrywającej się w kanałach grupie uciekinierów z getta. Początkowo dla pieniędzy, z czasem jednak między Sochą a uciekinierami powstaje głęboka więź emocjonalna, a pomoc wynikająca z chęci zarobku ewoluuje w heroiczną walkę o ich życie. Ostatni wtorek marca to pokaz w ramach Toruńskich Spotkań Kultury Studenckiej. Publiczność zobaczy najnowszy film Romana Polańskiego — Rzeź. Dwie nowojorskie pary, które można uznać za elitę amerykańskiej socjety, ście-

>> rają się ze sobą po tym, jak ich dzieci wdały się w bójkę. Nienaganne maniery odchodzą na plan dalszy, a na jaw wychodzą głęboko skrywane tajemnice. Wskutek awantury rozluźnieniu ulegną więzy małżeńskie, a wszystkie chwyty będą dozwolone. ANIAL

>>19


>>na kanapie

Zdecydowany czy zuchwały? >>

Magda Wichrowska

Niby wszyscy wiemy, które wynurzenia nie pasują do spotkania towarzyskiego, niby lata praktyki dodały nam ogłady, czujemy się swobodnie, w pracy posługujemy się wyuczoną i bezpieczną marketingową nowomową. Na przyjęciu nie paraliżuje nas strach dyndającej z ust gafy, a jednak gdy na fali radości powiem: „Jestem w tym dobra” — zapada milczenie. Towarzystwo uznaje to za brak pokory i skromności. „Jaka pewna siebie! Jak można mówić o sobie w ten sposób? Jak ją matka wychowała? Czy nie lepiej poczekać aż docenią cię inni?”. Nie warto! Jeśli dotąd tego nie zrobili, to tym bardziej nie zrobią przy jeszcze lepszej ku temu okazji. Co gorsza — ani szkoła, ani większość rodziców nie wpajają w młodych nasiąkających skorupkach szacunku do swojej pracy. Nie potrafią pochwalić. Nie potrafią dostrzec talentu. Zachwycić się. Albo jest nie dość dobrze, albo mógłby malec zająć się czymś bardziej życiowym. Efekt? Dobrze rokujący następca Andy’ego Warhola zostaje przez pragmatyzm mamy i taty podrzędnym, sfrustrowanym ekonomistą z problemem braku potencji. Stracił ją był wraz z potencjałem twórczym, ale kto by się tym przejmował. Ma, jak mawia moja sąsiadka zza cienkiej ściany, „porzundny” zawód. A to najważniejsze. Czy poczuje się w nim dobrze, pewnie i będzie dumny ze swojej pracy? To już inna historia. Bycie pewnym siebie w amerykańskim społeczeństwie oznacza zdecydowanie, asertywność i stanowczość. W naszej kulturze raczej zarozumiałość i zuchwalstwo. Ale do czasu. Amerykański model coraz częściej pożądany jest przez pracodawców. Nikt już nie czeka na pracowite, ale niewierzące w siebie istoty, którym brak pewności siebie. Skromność, a zwłaszcza fałszywa skromność i chroniczne krygowanie stają się nie tyle postawą archaiczną, co podejrzaną. „Może wcale nie jest tak dobra, jak nam się wydaje, skoro cały czas nie wierzy w siebie”. Pewnie za moment spałują mnie wszyscy skromni intelektualiści, ale uważam, że za wzór powinni postawić sobie obśmianą Dżoanę Krupę, która dokładnie wie, jak to się robi. Przebojowa dziewczyna z LA nie pojmuje, jak mająca wszelkie atuty i warunki polska dziewczyna (pal sześć — wizualne czy intelektualne!) nie wierzy we własne możliwości. Przygarbione

„ >>20

i wystraszone dziewuszki z Tap Madl to obraz nędzy i rozpaczy dzisiejszych aplikujących na stanowiska bezrobotnych niedowiarków. I wcale nie pragnę widzieć na rozmowie kwalifikacyjnej zastępów bufonów i zarozumialców, którzy poza sztafażem uwielbienia do siebie nie mają dobrze pracujących szarych komórek. Tacy i tak się znajdą. Mam tylko nadzieję, że mądrzy ludzie wyjdą w końcu z zabunkrowanych biurek, by powiedzieć światu — „Dobry jestem!”. „Jesteś piękna. Jesteś mądra. Jesteś ważna” — mówi do swojej podopiecznej jedna z głównych bohaterek w filmie Służące. Czy wychowa przez to egoistkę, która wyrośnie na pannicę przekonaną o tym, że jest lepsza od innych? Chyba nie, jeśli obok miłości do siebie uczy się malucha też miłości i czułości do świata. Jednak tego drugiego nie wypracujemy bez pierwszego. Na samym początku polubić trzeba siebie, by obdarzyć dobrymi uczuciami innych. Pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałam, że jestem w czymś dobra. To była wczesna podstawówka. Dostaliśmy zadanie zrobienia gazetki klasowej. Robiłam ją dzień i noc, zawalając resztę przedmiotów. Chyba nie bardzo pragnęłam uznania ze strony innych — tak bardzo pochłonęło mnie to zajęcie — ale może nie miałabym tyle odwagi, by uwierzyć w to, że robię coś dobrze, gdybym tego nie usłyszała. Może nigdy nie powstałaby ta gazeta. Kto wie. Za każdym razem gdy słyszę ciepłe słowa pod adresem „Musli Magazine”, jest mi szalenie miło, ale też nie potrzebuję ciągłego przekonywania mnie o tym, że „dobrze jest”. Dzięki tej pewności dużo łatwiej jest mi też powiedzieć, że coś schrzaniłam. A właśnie, skoro jesteśmy przy wpadkach. Czy wiecie, co jest gorsze od stwierdzenia: „Jestem w tym dobra”? Podpowiem Wam. Stwierdzenie: „Nie daliśmy rady”. „My? Chyba ty!”

musli magazine


Po ciemnej stronie niemocy >>

>>gorzkie żale

Ania Rokita

Dobro i zło ścierają się ze sobą od zawsze, a my, stojąc w rozkroku, nie wiemy, po której stronie należy się opowiedzieć. Granice się zacierają i moralny radar zawodzi. Zło jest złe, a dobro dobre? Jest przecież mniejsze zło i zło konieczne, którymi jakże często próbujemy usprawiedliwiać wątpliwe życiowe wybory. A dobrymi chęciami ponoć piekło jest wybrukowane. Jakiś czas temu natknęłam się w telewizji na teleturniej, w którym ludzie dla pieniędzy odkrywali przed całym światem swoje najbardziej mroczne tajemnice i wstydliwe sekrety. „Czy zdradzałeś swoją żonę z jej matką i najlepszą przyjaciółką? Czy dorabiałeś na studiach, grając w filmach pornograficznych? Czy w szkole średniej zażywałeś narkotyki? Czy narobiłeś w majtki w miejscu publicznym?”. Mówiąc prawdę, jak okrutna by ona nie była, uczestnik gromadził na swoim koncie coraz bardziej pokaźną sumę, wyzbywając się zarazem resztek godności, drogą samodemaskacji na oczach milionów. Wszystko szło dobrze do czasu pytania „Czy jesteś dobrym człowiekiem?”. I tu gracz się zawiesił, bo z jednej strony popełniał w życiu błędy i nie oszczędzał się w młodości, ale z drugiej dba o dzieci, wspiera akcje charytatywne i opiekuje się schorowaną matką. Czy jest więc dobrym czy złym człowiekiem? Facet zagubił się w tej ocenie siebie, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że było minęło, i co by nie było, dobry z niego człowiek. Niestety, wykrywacz kłamstw wykazał, że odpowiedział niezgodnie z prawdą, a prowadzący skomentował, że gdzieś wewnątrz jednak nie myśli o sobie najlepiej. Już witał się z gąską, ale wygrana przepadła. W dodatku dowiedział się, że jest złym człowiekiem, a żona nienawidzi go, bo tarmosił się w pościeli z jej matką, kiedy ona siódme poty wyciskała na trzeciej zmianie w fabryce. Czy pytanie o ocenę własnej moralności w każdym przypadku zakończy się porażką? Czy myślimy lepiej o sobie, porównując się do innych? Czy mamy więc prawo do oceniania siebie i rzeczonych innych? Są wśród nas tacy, którzy dali sobie przyzwolenie na kategoryzowanie postaw, wypowiedzi, czynów. Każdy kto myśli,

postępuje, wygląda inaczej niż ja — podpora społeczeństwa, opoka moralności, jest zły, należy go napiętnować i obrzucić inwektywami na forum. Kamienie zostały zastąpione wpisami na forach, a opluwacze, cenzorzy zwą się teraz hejterami, czyli po polskiemu nienawistnikami. Wojowniczy internetowy antagonista piętnuje wszystko, co jest dla niego niedostępne, nieznane, co nie wpisuje się w schemat myślowy nienawistnika. Potępia tak bardzo, że aż promuje, wskutek czego czytający te wyzwiska, bardziej nie lubi tzw. hejtera, niż tego, którego on opluć próbuje. Co rano muszę przekopywać się przez negujące wszystko komentarze, by móc swobodnie oddać się rozrywce, którą portale różnorakie mają za zadanie mi zapewniać. „Kaczyński ch..., Tusk ch..., wszystko ch...!”, „Aktorzy serialowi zarabiają tyle i tyle — a to ch...!”, „Rydzyk to złodziej i ch...!” — no ile można, się pytam. Czytając to wszystko, zaczynam mimowolnie oceniać — czy ten, który chce mnie takimi wpisami umoralniać, to przypadkiem też nie ch..., w dodatku złamany. Tym bardziej że wszystko na co go stać, to wrzucenie między nienawistnymi komentarzami zdjęcia gołej baby z cyckami pod szyją, które są większe od jej głowy, i tyłkiem malutkim jak u noworodka. Opluwani za różne winy, które niejednokrotnie można im przypisać, nagle wypadają całkiem korzystnie postawieni obok sfrustrowanego prowokatora, który cały świat obarcza winą za to, że mieszka z mamą i nie ma kolegów. Czy nie lubiąc nienawistników, sama się do nich z automatu zaliczam? Przecież ze mną jak z tym lwem na ilustracjach w „Strażnicy” — można leżeć nad wodospadem i paść owce, a jednak, kiedy miarka się przebierze... Dlatego nie wystąpiłabym w teleturnieju, także w obawie przed pytaniem o ocenę własnej życiowej postawy. Nie chcę również być masowo życzącym śmierci internetowym Paulem Kerseyem. Może więc niech każdy zacznie naprawę świata od siebie i własnego złamanego...

>>21


>>filozofia w doniczce

Być jak Muppet >>

Iwona Stachowska

Już jakiś czas temu, na fali wielkiego come back tworów powołanych do życia wyobraźnią Jima Hensona, na blogu jednej z celebrytek pojawił się komentarz, że chyba do reszty zdziecinniała, gdyż wybiera się na Muppety. No jeśli takie są symptomy, to w takim razie dopadła nas istna plaga zdziecinnienia. Ale jestem w stanie zrozumieć ten stan, gdyż akurat ta „choroba” jest wolna od ckliwego sentymentalizmu czy macierzyńskiej nadwrażliwości, a podyktowana niewątpliwym, choć niezbyt dyskretnym, urokiem Miss Piggy i reszty kudłatej bandy. Wprawdzie kilkanaście lat temu nie wszystkie slapstickowe gagi śmieszyły do łez, a z nawiązań do kultowych seriali łatwo było rozpoznać co najwyżej widmo Star Trek unoszące się nad Świniami w kosmosie, ale były też rodzime nawiązania. Niechby ktoś spróbował mnie wtedy przekonać, że pierwowzorem Panny Piggy nie była Czesława Cieślak vel Violetta Villas. Nie było takiej możliwości. Prędzej dałabym sobie rękę odciąć, niż wyperswadować polskie korzenie Piggy. Ale sami przyznajcie — ta sama burza blond loków (bynajmniej nie przypominająca fryzury na „świnkę szczecinkę”), ten sam figlarnie zadarty nosek, no i to zamiłowanie do śpiewu, rewii, blasku fleszy. Oczywiście dzisiaj spuszczam z tonu i wcale nie upieram się przy swoim, chociaż jest coś, co mimo upływu lat niezmiennie mnie urzeka. Tak jak kiedyś, nadal jestem skłonna uznać wyższość Muppetów nad występującymi gościnnie artystami spod znaku homo sapiens. I będę się upierać, że gadający por bądź dystyngowana żaba to żadne tam byty intencjonalne, tylko rzeczywiste, i wcale nie wprowadziłoby mnie w osłupienie, gdybym spotkała je na porannym spacerze, zupełnie jak Alicji nie zdziwił ubrany w kamizelkę, zerkający na zegarek królik, za którym popędziła wprost do Krainy Czarów. Jednak niedaleko od Muppeta do apoteozy dzieciństwa, do tego raju utraconego, krainy miodem i mlekiem płynącej. A ja tam mleka nie lubię i zastanawiam się, czy ten nostalgiczny powrót do przeszłości, od którego czasami tak trudno się powstrzymać, to objaw pogłębionej samoświadomości, odwrót od nadmiaru zobowiązań czy może już objaw starczej demencji. Bo gdy sięgam pamięcią wstecz, wcale nie mam przed oczami wyidealizowanego obrazka. Przedszkole — naznaczone piętnem przymusowego leżakowania, kożucha na kakao, chowania

„ >>22

kotleta pod stertą ziemniaków (bo przecież dziecko musiało zjeść wszystko, a mięsko przede wszystkim) i kolektywnych rozrywek, od których nie szło się wymigać. Początek szkoły, w której chcąc nie chcąc wyglądaliśmy trochę dziwacznie, nie przymierzając jak świnie w kosmosie. Koniec podstawówki (dziś etap gimnazjum), który upłynął pod znakiem bolesnego dojrzewania Adriana Mola i buntownika bez powodu, czas pierwszych głupich miłostek, niewprawnych zalotów, nietrafionych prób poszukiwania własnej tożsamości, odważnych eksperymentów z wyglądem, nierzadko kończących się rodzinną grupową terapią. A potem liceum i wreszcie lekki oddech w tej młodzieńczej gonitwie, bo chociaż w głowie jeszcze pstro, to przynajmniej kierunek poszukiwań już jakoś sprecyzowany. Nie tęsknię za tymi czasami. Jedyne na co mogę się zdobyć względem przeszłości, to szczere obśmianie tej dziecinno-nastoletniej tragikomedii. Choć trzeba przyznać, że momentami było zabawnie. Po stokroć wolę być cynicznym Muppetem niż naiwnym Muppeciątkiem. I tak jak nie wzrusza mnie widok niemowlaków, a do gatunku homo sapiens zaliczam osobniki powyżej roku, z którymi jestem w stanie jakoś skomunikować się na płaszczyźnie werbalnej, tak nie mam żalu do upływu czasu i coraz liczniejszych światełek na urodzinowym torcie. Z lekką głową, lekkim sercem i ciałem wkraczam w kolejną wiosnę. Myśli mąci mi tylko nietzscheańska idea wiecznego powrotu i wymowne Augenblick. A co jeśli będę musiała za karę przeżyć to samo raz jeszcze, od nowa, od początku?

musli magazine


Żenia apeluje! >>

>>a muzom

Marek Rozpłoch

Chciałbym najpierw rozpisać się nieco o sprawie Adama Słomki — według mnie wyjątkowo bulwersującej. Jestem wprawdzie głęboko przekonany, że decyzja o umieszczeniu go w areszcie nie miała żadnego drugiego dna rządowo-koalicyjnego, jak starali się mnie przekonać pewni rozmówcy: naprawdę — to już nie te czasy, nie ten kraj, nie te obyczaje... Ale sąd postąpił bardzo niewłaściwie, karząc zasłużonego działacza opozycji lat 80., a wyjątkowo łagodnie obchodząc się z autorami stanu wojennego. Mamy tu zgrzyt pozostawiający o tyle trwałą rysę, że proces i wyrok były jedyne w swoim rodzaju — tak, że trudno nawet życzyć sobie, żeby ów zgrzyt się nie powtórzył… W każdym razie nie chodzi mi o lament nad upadkiem Rzeczypospolitej, bo nic takiego się nie dzieje, ale w tym wyjątkowym, szczególnym przypadku uznałem, że powinienem wyrazić swą solidarność z politykiem, którego obecnych poglądów nie podzielam ani poczynań nie podziwiam. A gdy czytam, w jaki sposób potraktowany został przez rosyjski wymiar sprawiedliwości Grigorij Jawlinski — będąc jedynym reprezentantem opozycji, nie został on dopuszczony do udziału w wyborach prezydenckich — przestaję się już jakoś szczególnie martwić Adamem Słomką i polskim sądownictwem… Przejmuję się jednak wciąż sprawą współorganizowania przez Polskę głośnej międzynarodowej imprezy sportowej wspólnie z krajem, którego władze coraz mocniej przykręcają śrubę i wraz z Julią Tymoszenko chcą zamknąć na kłódkę ostatnie przejawy demokracji. Ciągle nawołuję do bojkotu albo rezygnacji z mistrzostw. Tym mocniej, że wzywa do tego Jewhenija (Żenia), córka Tymoszenko. Wciąż bezradnie i bezskutecznie apeluje ona też do władz Ukrainy o sprawiedliwość wobec jej matki i zaprzestanie nękania innych członków jej rodziny. Tymczasem u nas kampania promocyjna Euro 2012 zatacza tak szerokie kręgi, że podobne głosy zostaną prawdopodobnie zagłuszone — nie przez mocodawców czy koncerny, czy też inne ciemne siły, lecz przez ogólny jazgot, który będzie tym większy, im bliżej naszego wielkiego narodowego święta sportu, w którym my, wszyscy Polacy, zjednoczymy się jak jedna rodzi-

na. I tylko grupki zaprzańców będą sobie mruczeć coś tam pod nosem, z jakimiś transparentami może, ale to wszystko… Chyba właśnie ten pesymizm sprawia, że nie próbuję nawet tworzyć jakiegoś ruchu, grupy dyskusyjnej czy jakiejkolwiek zorganizowanej formy działania. Liczę po prostu na to, że będzie więcej takich apeli, i to wygłaszanych przez znaczące i słyszalne postaci w naszym kraju. Istnieje też inna — i to międzynarodowa — inicjatywa. Poprzez groźbę bojkotu Euro dąży ona do zaprzestania masowego, okrutnego mordowania psów na Ukrainie. Czy należałoby połączyć siły? Chyba nie — wszak nie ma to być klub wrogów piłki nożnej, lecz ruch osób przekonanych, że po raz pierwszy od czasu pomarańczowej rewolucji pojawia się szansa na zwrócenie oczu świata na łamanie praw człowieka i niszczenie wolności, demokracji w jednym z największych europejskich państw. Czy deklaracje, apele wystarczą — czy nie jest to tyle co nic; tak, żeby mieć spokojne sumienie, że w sprawie, która to sumienie dręczyła, zrobiło się coś. I to coś, to nie byle co. Co więcej — mogę sobie powiedzieć, że tak w ogóle to ja jestem przewrażliwiony i może i tak już przesadziłem, pisząc poprzedni felieton… Ale to nieprawda. Trudno jednak przekroczyć własne ograniczenia, obawy, brak jakiejś dodatkowej iskry, która wznieciłaby pożar… Liczę na to, że wśród odbiorców naszego pisma albo wśród naszej trzydziestokilkumilionowej populacji znajdzie się ktoś odważniejszy i mający więcej nadziei na oczekiwany skutek — nie w postaci pozbawienia rzeszy fanów piłki upragnionego święta, ale postaci realnego wsparcia dla Ukraińców, którzy chcieliby żyć w wolnym kraju.

>>23


>>życie i cała reszta

Mieć czy nie mieć? >>

Karolina Natalia Bednarek

Dzieci bardzo lubię. Cudze. Nie dopada mnie wzruszenie na widok malucha, nie ściska mnie w dołku, łza się w oku nie kręci. Denerwuje mnie płacz w sklepie i gaworzenie na ulicy. Czy to znaczy, że coś ze mną nie tak? Ostatnimi czasy znana publicystka Maria Czubaszek znów potwierdziła, że za dziećmi nie przepada. Wyznała nawet — czym wzbudziła ogólne zgorszenie — że dwa razy usunęła ciążę. Kiedy dziennikarz zaprosił ją na kinderbal, skrzywiła się z niesmakiem i zapytała, czy może wyjść na papierosa. Do takich aż sytuacji w moim przypadku nie dochodzi, ale po trosze panią Marię rozumiem. Słodki hedonizm. Wzajemne rozpieszczanie się we dwójkę. Salwy śmiechu, obiady na mieście, chadzanie do kina pięć razy w tygodniu. Drobne i gargantuiczne przyjemności. Pusty portfel na koniec miesiąca. Życie. Normalka. Tak sobie trwamy z chłopakiem. Bywa lepiej, bywa gorzej. Dziecko by to wszystko zepsuło. Nie wyobrażam sobie bytowania, i to pod kreską, byle tylko przetrwać. Nie wyobrażam sobie nieprzespanych nocy, ciągłego wstawania, deformacji ciała i zapachu wymiocin. Czy mnie nie trafił się instynkt macierzyński? Czy każda kobieta go ma? Czy on kiełkuje ni z tego, ni z owego? Czy nieposiadanie go jest normalne? Czy skażą mnie na lincz? Z przykrością stwierdzam, że obserwuję nowe zjawisko — dyskryminację ciążową. Moi znajomi z pracy w większości mają dzieci. Zdjęcia słodkich buziaków widnieją w ramkach, na pulpitach, kubkach. Na moim kadr z Allena… Każdy dzień zaczyna się serią opowieści. Maluchy są kochane, ale ja nie podejmuję tematu. Robię buzię w ciup i czekam na jakąś topikę o wiele bliższą moim zainteresowaniom. Najbardziej na świecie nie cierpię, kiedy dzieci zajmują miejsce w autobusie czy tramwaju. Nie chodzi o kwestię ustępowania. Tylko o sytuację, kiedy cały pojazd jest zapchany, a taka mała albo mały siedzi z dumną miną i dynda nogami. Matka tłumaczy, że tak łatwiej brzdąca upilnować, a tobie ramię odpada, bo masz ciężką torbę. Ale to taki drobiazg. Kiedyś przytrafiło mi się tak, że popadłam w panikę. Następnego dnia po „zdarzeniu” pędem do ginekologa. Małe pomieszczenie, kilka kobiet z wielkimi brzuchami. Obok nich mężowie,

„ >>24

którzy wyglądali na takich, co siedzieli tam dla zasady. Z głośników sączyły się hity na czasie, po godzinie czekania bolała głowa. Poczucie niedopasowania. Wchodzę do gabinetu i mówię, co i jak, że wczoraj, że poproszę o pigułkę, a lekarz na to: „Tylko recepta? Coś jeszcze? Następna!”. Czyli że jak? Że jeśli nie mam piersi pełnych mleka, rozstępów, bąbla w brzuchu i porannych mdłości, to nie zasługuję na pełną dziesięciominutową wizytę? „Jak dobry materiał genetyczny, to zostawić” — skwitował najpopularniejszy ginekolog w Toruniu. „Materiał może i dobry, ale nie stać nas” — odpowiedziałam. Nie byłam jednoznaczna. Nie stać nas zarówno materialnie, jak i duchowo. Sami jesteśmy jak te dzieci. Ostatnio koleżanka wspomniała, ile kosztuje ją miesięcznie wyprawka dla synka. Zdębiałam. Jak mogłabym zrezygnować z buteleczki ulubionych perfum albo z wyjątkowego korektora pod oczy — a takowy przy dziecku zapewne by się przydał. Egoizm. Egoizm. Jeszcze raz egoizm. Wstyd. Nie wspomnę już o zdeformowanym ciele. O ilości kremów potrzebnych na rozstępy i innych przyrządów do przetrwania. Wolę swoją kobiecość zachować w takim stanie, jak teraz. Niekonieczne mi do życia rodzenie. Ale szanuję i podziwiam kobiety, które się na ten odważny krok decydują. Potrzebna do tego lwia odwaga i dojrzałość, i pewność, że się tego naprawdę chce. Mnie dodatkowo przeraża ta ogromna odpowiedzialność — czy wychowałabym tego malucha na praworządnego obywatela, dobrego człowieka? Czy miałabym na to wpływ? Czasami, jak choćby w ostatnim obrazie Lynne Ramsay, zło nie jest uzasadnione. Przypomina raczej o biblijnych zaszłościach, kiedy to Ewa ugryzła jabłko i tym sposobem — mówiąc żartobliwie — otworzyła puszkę Pandory. Stąd grzech pierwotny ciąży na kolejnych pokoleniach i nigdy nie wiadomo, na kogo padnie. Na tego bęc. Czasami. Reasumując, uwielbiam dzieci — cudze! Mogłabym pretendować do roli ciotki roku. W rozpieszczaniu, jak wynika z wcześniejszych słów, jestem całkiem niezła.

musli magazine


>>elementarz emigrantki

W jak wolność >>

Natalia Olszowa

Dorastałam w przekonaniu, że jestem wolną istotą i mogę decydować o sobie — czy wyjść za mąż, czy mieć dzieci, gdzie się szkolić i pracować. Tylko że jakoś szkoły wybrali mi rodzice, a moim pierwszym osobistym wyborem był kierunek studiów, drugim zaś, ważniejszym, wyjazd z Polski po studiach. Czy decyzje te rzeczywiście były słuszne? Do tej pory słyszę, że mogłabym wybrać bardziej praktyczny kierunek i budować swoją drogę zawodową w kraju, w otoczeniu najbliższych. Zawsze jednak chciałam wyjechać i żyć poza granicami, mówić w innym języku, zetknąć się z innymi kulturami i jadać zróżnicowane potrawy. Tyle że wcześniej dostrzegałam tylko blaski, cienie zaś poznałam już tutaj. Nie zdawałam sobie sprawy, z czym taka decyzja się wiąże, i mam wrażenie, że moja emigracja była swego rodzaju ucieczką po wolność. Często poznaję młodych ludzi, którzy wylecieli z gniazda, by nie być pod kontrolą apodyktycznych rodziców i samemu decydować o sobie. Tylko co dalej? Czy są do takiego życia przygotowani? Czy rzeczywiście wiedzą, co robią i co się z tym wiąże? Czy aby sami nie wrzucają się w sytuację, która skomplikuje ich życie? Praca fizyczna zaczęła mnie najzwyczajniej w świecie męczyć — nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Poczułam obciążenie w postaci frustracji, nerwicy, izolacji i nie chcę, by tak wyglądało całe moje życie. Co prawda zaadaptowałam się dzięki znalezieniu pracy i partnera, ale dalej to nie moje podwórko. Nigdy nie było i z pewnością nigdy nie będzie. Mam wrażenie, że nasi rodzice, pozbawieni wolności przez lata, odnaleźli ją we własnych dzieciach. Wolność zaś jako wartość jest sama w sobie pusta i musi być czymś zawsze wypełniona. Mam tu na myśli jej znaczenie jako swobody czy — jak już wspomniałam — możliwości decydowania o sobie samym. Ale przez to czasem czuję się jak pies, który zerwał się z łańcucha i gania wokół własnego ogona. Ludzie często popełniają błędy, właśnie dlatego że mają możliwość decydowania o samych sobie. Myślisz sobie „mogę wszystko”, i tak przekraczasz kolejne granice, aż w końcu wpadasz w pułapkę, że nie ma wolności bez odpowiedzialności. W życiu codziennym wyznaczam sobie jakiś limit, plan, cele i się ich trzymam do czasu, kiedy nie puszczą lejce i znów zaczynam ganiać jak laufer po szachowni-

cy, potem stop, i znów czekam na ruch. Brak ramek może być zgubny w skutkach, wolność musi mieć swoje granice. Typowy przykład ucieczki od wolności. Pociągają mnie silniejsze jednostki. Dlaczego? Bo są bardziej odpowiedzialne? No właśnie, odpowiedzialność jest bezpośrednią konsekwencją wolności. To para jak jing i jang. Skoro nie potrafię być odpowiedzialna, nie jestem zatem wolna. A może wolność jako taka nie istnieje? Możliwości są dwie: albo będę wolna i odpowiedzialna, albo ktoś mnie zniewoli. Ostatnio stwierdziłam, że jestem zniewolona przez obowiązek zarabiania na życie. Wyjechałam, bo zarobki w Polsce były zbyt niskie, by się realizować. Tkwię w pracy bez rozwoju, by opłacić rachunki. Ponadto wolność jednostki łączy się z wolnością innych, chcesz mieć większą swobodę w związku, daj ją partnerowi. I czy fakt, że wyjechałam z kraju, był rzeczywiście moim wyborem, czy swego rodzaju koniecznością? Przecież nie wyjechałam sama. Zrobiły to masy ludzi, cała fala emigracyjna. Rodzice nie mieli takiej szansy, chronili mnie przez całe dzieciństwo przed tym, co działo się za oknem, a przez to wierzyli, że gdzieś tam jest lepiej. Tylko że trawa jest zawsze zieleńsza w ogródku u sąsiada, i nie ma to znaczenia, czy żyjemy tu, czy tam. Człowiek zawsze miał i będzie miał jakieś ograniczenia i będzie dążył do czegoś. Podobno ojciec i matka chcą jak najlepiej dla swoich dzieci, chcą im dać to, czego sami nie mieli. Moi dali mi wolność decydowania o swojej przyszłości. Dali mi możliwość studiowania kierunku, który pewnie 20 lat temu składał hołd czerwonym ideologiom, a także możliwość decydowania o sobie i wyjeździe z kraju. Tylko czy to była słuszna decyzja? Mimo wszystko dalej wierzę w to, że możemy być wolni. Uwięzieni w swoich codziennych, rutynowych, czasem ciężkich zajęciach możemy się wyswobodzić w swoich wolnych umysłach. Tylko gdzie ta wolność nas prowadzi? A może fakt, że tu jestem, jest swego rodzaju wyższą koniecznością, która zaistniała jakiś czas temu, a ja tylko konsekwentnie za nią podążam?

>>25


” FOT. CZICZI PAULINA GEDYMIN


Jażewiem, się uda z Mają Olenderek o dodawaniu szczypty magii do piosenek, kompromisach i muzycznych podróżach w sieci rozmawia Magda Wichrowska


>>porozmawiaj z nią...

>>Kim jest Maja Olenderek? Jej... jak na castingu! Przyjechałam z Brwinowa. Pozdrawiam! Mam 24 lata. Lubię muzykę, złoto i kolory. Z zawodu jestem piosenkarką. >>Wiemy już, kim jesteś. Powiedz teraz, z kim muzykujesz.

Nie będę teraz wychwalać kunsztu muzycznego mojego zespołu, bo wiadomo, że cenię każdego z grupy pod tym względem. Gram z siódemką dobrych ludzi, na których zawsze mogę liczyć i którym ufam nawet wtedy, kiedy jest mi bardzo źle i jestem zamknięta na świat. Za drugą najważniejszą cechę u człowieka, zaraz po byciu dobrym, uważam poczucie humoru, takie z wyobraźnią. Pod tym względem też nigdy mnie nie zawodzą. A odpowiadając zwięźlej — gram z Martą Karczmarczyk, Adamem Świtałą, Martą Nicewicz, Wiktorem Stokowskim, Kasią Kurzyk, Kubą Bruszewskim i Patrycją Przygodą.

>>Wiemy kto i z kim. Teraz będzie jeszcze trudniej, bo

chcę Cię zapytać o muzykę. Na swojej stronie zasłaniacie się nawet cytatem z Pana Kleksa… To wydawało się takim doskonałym fortelem, żeby tylko nie musieć o sobie pisać. Jaki jest koń, każdy widzi... Bo szczerze nie wiem, jak odpowiadać na pytania o naszą muzykę. Głupio się czuję, formułując wypowiedzi typu „nasza muzyka wymyka się wszelkim kwalifikacjom”, „nasza twórczość to swoista hybryda…”. Brr. Nie wiem. Mamy akustyczny skład, na który aranżujemy piosenki, nie ograniczając się stylistycznie w żaden sposób. Każdy z muzyków ma inne fascynacje muzyczne, każdy ma ich wiele i każdy przemyca z nich coś tu czy tam. Ja na przykład sama siebie ostatnio zadziwiłam, pisząc utwór o rytmie reggae — nazwałam go Reggae — bo to chyba jedyny rodzaj muzyki, jakiego naprawdę nigdy nie lubiłam. Tu trochę flamenco, tam ballada, piosenka niby aktorska, jest coś w rodzaju bluesa... A ja staram się do każdego numeru dodawać szczyptę magii, serio.

>>Jak narodził się pomysł na wspólne muzykowanie?

Co lub kto był punktem zapalnym? No to nie jest raczej historia typu „wpadliśmy na taki szalony pomysł przy piwie”, chociaż też dosyć prosta. Jakimś cudem przeszłam przez szkołę muzyczną, nie będąc w żadnym zespole, sama się sobie dziwię, bo tylu muzyków dookoła, że mogłam >>28

musli magazine


>>porozmawiaj z nią...

FOT. JACEK SZYCHT / PRZESWIETLENI.COM

>>29


>>porozmawiaj z nią...

się jakoś zakręcić. Ale było mi chyba w życiu za komfortowo, a kto pisze piosenki o komforcie? Jak kończyłam szkołę i wydarzyło się kilka rzeczy, które mną zachwiały — zaczęłam pisać. Wyrzucić frustrację za pomocą jednych utworów, pobyć w bajkowym świecie przy pomocy drugich. Z tym, co stworzyłam, zgłosiłam się do Adama Świtały, z którym znałam się już od jakiegoś czasu. Spodobało mu się to, co usłyszał, więc przysiedliśmy na jakieś trzy miesiące nad tym materiałem. Chcieliśmy mieć już jakiś konkret, z którym będziemy szukać reszty składu. Szukaliśmy i znaleźliśmy bardzo szybko.

>>A kto rządzi w zespole, bo w partnerstwo, nawet przy

szczęściu odnalezienia pokrewieństwa dusz, trudno mi uwierzyć... Hmm… Chyba nikt nie rządzi. Po prostu niektórzy czują, że mają więcej do powiedzenia. W praktyce wypowiadamy się najczęściej ja, Adam i Wiktor — chociaż robi to w taki sposób, że nikt chyba nawet go o to nie podejrzewa. Ale kiedy inny członek składu ma jakąś uwagę, sugestię czy już niech będzie, zastrzeżenie — to traktujemy to tak samo poważnie. >>30

>>Oglądanie Was na żywo to ogromna przyjemność. Jeste-

ście bardzo naturalni. A o spontaniczność i prawdziwe emocje coraz trudniej w muzyce. Myślisz, że to kwestia czasu i Was też wciągnie machina produkcyjna? Mam wrażenie, że moment, w którym zabraknie nam spontaniczności i prawdziwych emocji, będzie początkiem naszego końca, któremu nawet machina produkcyjna nie pomoże. A jeśli spontaniczności i emocji nie zabraknie i machina wciągnie, to we mnie się nic nie zmieni. Dobrze się czuję po koncercie tylko wtedy, kiedy wiem, że dałam z siebie wszystko, że odgrzebałam w sobie wszystkie te emocje, które zawarłam w utworach, kiedy powstawały, choćby były bolesne. Czasem się zapominam, jak śpiewam piosenkę po raz setny i odtwarzam ją „na pamięć”. Mam wrażenie i taką nadzieję, że publiczność doskonale rozróżnia te dwa wykonania. To mobilizuje i nadaje sens temu, co robimy.

>>Jesteście na początku swojej drogi, więc mogę Cię o to

naiwnie zapytać: czy w muzyce można iść na kompromis? To jest jedno z tych zagadnień, na temat którego jeszcze nie mam wyklarowanego zdania. Zależy od kompromisu. Ja się musli magazine


>>porozmawiaj z nią...

FOT. JACEK SZYCHT / PRZESWIETLENI.COM

ostatnio coraz częściej nad kompromisami zastanawiam, bo mam wrażenie, że ułatwiłyby nam START. Ale ile razy myślę o tym na poważnie — czuję się ze sobą źle. To może być jakiś punkt wyjściowy do znalezienia odpowiedzi na to pytanie.

>>Niepohamowana radość grania i nostalgia, energia i wyciszenie. Tworzycie muzykę na peryferiach uczuć. Oswajacie skrajne emocje. Efekt jest absolutnie obezwładniający. Kupiliście moją duszę. Jak Wam się to udaje? Ciężka praca i trochę wyobraźni. (śmiech) >>Słuchając Was, odbywam dalekie wędrówki muzyczne,

inspiruje Was wiele kultur i tradycji muzycznych. Podróżujecie nie tylko po pięciolinii? Ja od czasu do czasu gdzieś wybywam, Wiktor często jeździ do Moskwy, Petersburga i Londynu, obie Marty były niedawno w Indiach, Adam — z tego, co wiem — zjeździł całe Bałkany, podobnie jak Kasia, Patrycja często robi wypady, dłuższe lub krótsze, do różnych stolic europejskich, pasją Kuby jest nurkowanie, więc nie ma wyjścia — musi podróżować. Jednak

chociaż chciałabym, żeby było inaczej, inspirację czerpiemy chyba głównie z internetu.

>>Muzycznie inspirują Was różne gatunki. A jak to jest

z historiami, o których śpiewasz? Poza dwoma wyjątkami śpiewam swoje teksty. Inspiruje mnie wszystko, co wydarza się, lub właśnie nie wydarza, w moim życiu. Książka, sen, widok i ludzie przede wszystkim. Każdy z tekstów powstał w inny sposób. Jak coś bardzo boli, to tekst powstaje szybko, słowa i zagadnienia znajdują się same. Jak temat jest lżejszy, zajmuje to więcej czasu. Najtrudniej jest usiąść i zacząć. Tematów mi nie brakuje, tylko czasem wiary w to, że potrafię z nich ulepić całą piosenkę.

>>W jakim kierunku zmierza teraz Maja Olenderek Ensem-

ble? Wiem, że płyta już na horyzoncie. Płyta na horyzoncie, bo już w produkcji! 3 marca mamy jej premierę w warszawskim Składzie Butelek. Szukamy jednak ciągle wydawcy, który pomoże nam w promocji i wprowadzeniu krążka do sprzedaży w sklepach. Ja wiem, że się uda. >>31


*

Tsigunz Fan

Flaszec


nfara Avantura

czka wina albo rakiji

Tekst: Marek Rozpłoch


>>portret

J

ednym z podstawowych źródeł inspiracji są dla nich podróże na Bałkany. Od tamtejszych Romów uczą się, jak grać, jak się bawić, jak żyć muzyką. Zespół Tsigunz Fanfara Avantura stara się w trakcie koncertów wyzwalać taką energię, by muzyka zmuszała do tańca, a w owym tańcu i muzyce czuło się esencję życia. Podczas występów muzycy raczą się winem albo rakiją, które jeszcze bardziej zbliżają ich do tętniącego życiem bałkańskiego źródła. Zalążek procesu twórczego, którego uwieńczeniem jest gotowy utwór, to oryginalne nagrania zespołów bałkańskich albo nuty ich utworów. Muzykę trzeba przearanżować na potrzeby zespołu znacznie mniej licznego niż tradycyjne. Do tego dochodzi inwencja własna, która ma korzenie nade wszystko jazzowe, ale czerpana jest też z różnych innych tradycji, szkół i mód. Inspiracji dostarcza im nie tylko tradycyjna muzyka bałkańska, ale także turecka i bliskowschodnia — jak tłumaczą, muzyka z terenów, które musieli pokonać pradawni Romowie w drodze z Indii do Europy, na Bałkany i aż do Hiszpanii.

O

swojej muzyce mówią: „Zazdroszcząc Cyganom ich kultury i talentu, The Tsigunz kradną tradycyjne melodie z Bałkanów, Turcji, Bliskiego Wschodu i Indii, aby je potem bezcześcić i torpedować zdobyczami muzyki XXI wieku, łącząc tradycyjne instrumenty dęte i perkusyjne z najnowszymi osiągnięciami techniki, opracowanymi w Japonii, a wyprodukowanymi w Chinach. A wszystko to przeniesione na polski grunt, z tradycjami polskiej szkoły jazzu i postromantycznymi odniesieniami do słowiańskiej melodyki”.

Z

amiłowanie do starych mercedesów, wąsów, nagrań na kasetach magnetofonowych i inne upodobania mieszkańców Bałkanów to znak rozpoznawczy stylu Tsigunz Fanfara Avantura. Na koncertach muzycy zespołu rozdają kasety magnetofonowe ze swoimi nagraniami. Zdarza im się, podobnie jak tradycyjnym bałkańskim kapelom pogrzebowo-weselnym, grać na weselach. Również dobór instrumentów nie różni ich od fanfary bałkańskiej. Jedyną różnicę stanowi liczba muzyków — na polskie warunki imponująca, na tamtejsze zaś niezadowalająca. „Silnie inspirujemy się kulturą cygańską, zarówno w wymiarze muzycznym, w postaci weselno-pogrzebowych fanfar bałkańskich, których występy wywarły na nas jako muzykach piorunujące wrażenie, ale także w ujęciu z lekkim przymrużeniem oka, znanym z kinematografii, rozpowszechnionym przez Emira Kusturicę, Tony’ego Gatlifa, filmy takie jak Underground, Czas Cyganów, Gadjo Dilo, Księga Rekordów Szutki itp.”

W

skład Tsigunz Fanfara Avantura wchodzą: Zlatko Fetisz, Michail Andzello, Mahala Melechovitz Rai, Fanfara Mordulec, Don Tubescu, Ribar Karpic, Gianni Granda Slivovitz i Margerita Crvena Zvezda. Zespół istniał dawniej pod nazwą Tsigunz Turbo Balkan Groove, a powstał w 2008 roku w klubie Dragon w Poznaniu. Po dwuletniej hibernacji w nieco odmienionym składzie rozpoczął karierę, która wciąż trwa i przynosi mu sporo uznania i wiernych wielbicieli — miłośników muzyki bałkańskiej, romskiej, jak również zwolenników nieokiełznanej zabawy, o którą w trakcie koncertów nietrudno.

>>34

musli magazine


>>zjawisko

G

rali na wielu ważnych scenach polskich, a także na scenach kameralnych — sam rozkoszowałem się ich muzyką w kawiarni toruńskiego Baja, której ściany cudem wytrzymały nagłą kumulację tętniącej energii. O swoich najdonioślejszych osiągnięciach mówią tak: „Ukoronowaniem pierwszego roku działalności zespołu były zaproszenia na prestiżowe festiwale — Ethno Port w Poznaniu, Gustar w przepięknym parku krajobrazowym pod Kiszyniowem w Mołdawii, zaproszenie do Guczy w Serbii na największy na świecie festiwal orkiestr dętych z prawie półmilionową widownią (sierpień 2012)”.

N

ajbardziej porywa ich i inspiruje życie bałkańskich Romów, jego jedność i harmonia z muzyką i tańcem, które niepostrzeżenie wkradają się o dowolnej porze dnia i nocy w codzienność, której element stanowią i bez której trudno sobie wyobrazić ich życie. Muzyka towarzyszy dniom powszednim i świętom, weselom i stypom. Muzyka, której nie kontempluje się w milczeniu i bezruchu, ale której trzeba dać się porwać. Muzycy Tsigunz o sobie: „Niestety, nie jesteśmy tylko tak wytrzymali jak Cyganie. Możemy grać maksymalnie dwie godziny, całą noc jeszcze nie”. >>35


Heavy metal to nie detal

>>porozmawiaj z nimi...

Dla entuzjastów metalu Chainsaw są jak starzy, dobrzy znajomi. Można na nich polegać jak na Zawiszy. Okazuje się jednak, że zamiast spocząć na laurach, zaskakują nowymi pomysłami. Już niebawem będziemy mogli nie tylko posłuchać ich słowiczych głosów, ale także zobaczyć przystojne oblicza muzyków w telewizorze. W wywiadzie dla „Musli Magazine” Maciej „Maxx” Koczorowski, Paweł „Kot” Kociszewski i Arek „Rygiel” Rygielski udowadniają, że nie myślą jeszcze o muzycznej emeryturze z radiem na kolanach w bujanym fotelu. Do dramatycznych wyznań prowokuje ich Ania Rokita. Zdjęcia: Marcin Tosik

>>36

musli magazine


>>porozmawiaj z nimi...

>>Zespół Chainsaw powstał

w 1997 roku, 13 lat później postanowiliście odwiesić gitarowe piły na kołki. Wakacje od muzyki nie trwały jednak zbyt długo. Nie potraficie wytrzymać bez siebie, żyć bez grania czy po prostu nie macie nic lepszego do roboty? Rygiel: Zgadza się, musieliśmy zrobić sobie przerwę. Po wielu latach wspólnego grania przychodzi kryzys i rodzą się niepotrzebne konflikty. Czuliśmy się w zespole trochę zmęczeni tym wszystkim, tym bardziej że sporo wtedy koncertowaliśmy. W zależności jak na to spojrzeć, rok może się wydawać długi, ale nam to zleciało dość szybko. Faktycznie, długo nie wytrzymaliśmy bez wspólnego grania, jesteśmy chyba na siebie skazani.

>>37


>>porozmawiaj z nimi...

>>Czy po powrocie na muzyczną scenę jesteście tym sa-

mym zespołem, którym byliście jeszcze kilka lat temu, czy może dziś Chainsaw to zupełnie nowa jakość? Co możecie powiedzieć o najnowszych utworach? Kontynuujecie obraną kiedyś drogę czy wprowadzacie do swojej twórczości świeże akcenty? R: Nie sądzę żebyśmy się zmienili. Może poza tym, że jesteśmy mądrzejsi o kilka miesięcy. A muzyka? Hmm… ta w naszym przypadku zmienia się i ewoluuje cały czas. Mam nadzieję, że w dobrym kierunku, ale tu ocena nie należy do nas. Ciężko mi mówić o tej muzyce, bo sam nie jestem do końca pewien, co z tego wyjdzie. Mamy już sporo nowych utworów, nad którymi wciąż pracujemy. Ostateczny ich kształt może się okazać dla nas samych niespodzianką. Na pewno jednak będzie mocno i melodyjnie. Kot: Nowe utwory będą się różniły od pozostałych, chociażby z tego powodu, że w składzie pojawił się świeży akcent toruński. Od chłopaków dostałem zielone światło i staram się trochę namieszać. Czasem okazuje się, że piosenka ma kilka wersji i nie wiemy, którą wybrać. Wszyscy się angażują i czasem jest ostro. Poza tym często bywa tak, że klimat utworu dojrzewa jeszcze podczas nagrywania w studiu. Dlatego rodzą się niespodzianki, i to jest właśnie ekscytujące.

>>40

>>Zdecydowana większość członków zespołu to bydgosz-

czanie. Trafił się jednak jeden rodzynek, zagorzały kibic Apatora rodem z Torunia. To musi rodzić konflikty lub być przynajmniej powodem niewybrednych żartów. Czy relacje w zespole układają się za przykładem kwitnącej przyjaźni toruńsko-bydgoskiej? K: Konfliktów nie ma, bo nie jesteśmy pseudokibicami. Bydgoszcz jest przemysłową dzielnicą Torunia, a Toruń zabytkową dzielnicą Bydgoszczy. Taki jest aktualny układ sił w regionie. Niewybredne żarty pojawiają się na próbach, a najczęściej podczas podróży na koncerty. W busie rządzi wtedy krzyżacka krew, z Jackiem Soplicą na czele. Często żartuję w kontekście bydgoskiej drużyny. No ale to nie moja wina, że tak słabo jeżdżą na żużlu. Teraz się postarali i wreszcie będą derby… dla Torunia oczywista!

>>Ostatnio głośno się zrobiło o Waszym udziale w castin-

gach do telewizyjnego programu Must Be The Music. Co do tej pory udało Wam się w tym zakresie osiągnąć? Czym chcecie się wyróżnić spośród setek zespołów pretendujących do udziału w tego typu show? Maxx: Tak, to prawda, starym dziadom zachciało się przygód. Skoro młodzieżówka z Eris Is My Home Girl była o włos od zwycięstwa,

musli magazine


>>porozmawiaj z nimi...

postanowiliśmy i my spróbować. Zupełnie dla zabawy, bez ciśnienia, bez zakładania, że wygramy i bez innych tego typu aspektów! Jak na razie kupili nas na precastingu, po tym jak zmiksowaliśmy We Will Rock You z Paranoid. Na tym etapie startowało ponad 20 tysięcy wykonawców. My dostaliśmy się do najlepszej grupy 130 wybranych w tych eliminacjach, po czym pojechaliśmy na casting główny do Warszawy, by zyskać uznanie w oczach jurorów. Tak, zapalili nam cztery zielone lampki. Co dalej? Tego jeszcze nie wiemy... K: Chwilowo cztery „taki” nas zaskoczyły spontaniczną reakcją. Doceniły nasze zaangażowanie w to, co robimy. Nawet „Zapendziara” była bardzo miła, a Sztaba wylewny. Czym chcemy się wyróżnić? W ogóle nie braliśmy pod uwagę robienia jakiegoś szalonego widowiska. Na castingu zagraliśmy tak, jak zawsze gra Chainsaw — bo o muzykę tutaj chodzi. Jury tylko potwierdziło słuszność naszego wyboru.

Chcemy tylko pokazać młodzieży, że nieco starsi koledzy po fachu mogą się cieszyć, bawić muzyką i razić potężną energią sceniczną! Wszystkim, którzy za nas trzymają chociaż jednego kciuka, bardzo dziękujemy i mam nadzieję, że będzie okazja, by nadszarpnąć ich budżet związany z wysyłaniem esemesów na Chainsaw. K: Frustraci i malkontenci? Taaa… Ale jaka nuda by była, gdyby nie oni i ich kreacje intelektualne. Teraz okazuje się, że gram w śmiesznym zespoliku albo nie jestem „true”… Najczęściej to słowa mistrzów, którzy bardzo by chcieli, ale jeszcze bardziej im się nie chce. Oczywiście 99 procent wiary to normalni ludzie, którzy po prostu się cieszą. To my podjęliśmy ryzyko i wielu to docenia, a frustratów, malkontentów serdecznie pozdrawiamy i również ich mamy…

>> Jako że żyjemy w Polsce, zapewne Wasza decyzja o

>> Jaka przyszłość, ta bliska i ta daleka, czeka Chainsaw? M: Przyszłość bliska to poranne odśnieżanie. A ta nieco dalsza to oczekiwanie na kontakt od producentów programu oraz nieustanne próby celem szlifowania nowych kompozycji na płytę. Być może wiosną i latem zagramy parę koncertów i dopniemy materiał na płytę. We wrześniu chcemy zrobić w Bydgoszczy wyjątkowy koncert z okazji 15-lecia istnienia Chainsaw.

uczestnictwie w tym medialnym wydarzeniu spotkała się nie tylko z wyrazami uznania. Odezwali się internetowi frustraci i niespełnieni, brzdąkający na rozstrojonych gitarach w piwnicy lub z mamą za ścianą koledzy po fachu? M: Nie chcemy i nie musimy niczego nikomu udowadniać. Frustraci, malkontenci niech dalej robią swoje, a my swoje.

>>41


>>Czy Waszym zdaniem muzyka metalowa w Polsce ma

szansę przebić się do świadomości przeciętnego słuchacza? Czy otworzyły się nowe drzwi dla gatunku, choćby po tym, jak Nergal został pupilkiem mediów? K: W tym szaleństwie jest jakaś metoda. Jak zakochany Nergal i jego piękna Doda. A Chainsaw łapie luzik i gra w Must Be The Music! Skoro świat się kręci w drugą stronę i metal staje się rodzynkiem w telewizorze, to trzeba to wykorzystać! Ten zespół piłuje metal, ale jednak są to piosenki. Dlaczego mielibyśmy chować się po kopalniach? Muzyka to przecież sztuka użytkowa! Niech ludziska widzą, że my jesteśmy. A skoro istniejemy, to znaczy, że jesteśmy potrzebni.

>>Wasze życie to nie tylko Chainsaw. Co robicie w prze-

rwach od grania razem? Gracie osobno, łowicie ryby, tkacie gobeliny? K: W przerwach od grania skupiamy się na tym, żeby zarobić kasę na utrzymanie naszych rodzin. A moje doświadczenia zawodowe to temat rzeka. Jeszcze rok temu prowadziłem klub muzyczny i organizowałem koncerty. Teraz wróciłem do remontówki i prac konserwatorskich. Nawet ostatnio wymodliłem fajne zlecenie: renowacja ambony! Gramy też osobno. Ja osobiście mam jeszcze dwa zespoły. Jeden zarabia na rachunki, bo metalem chleba nie posmarujesz. Drugi projekt nazywa się Heavy Metal Way. Gramy tam hiciory hard rocka i heavy metalu, na których wychował się cały muzyczny świat. Heavy metal to nie detal!!!

>>Heavy Metal Way to projekt, który ma ożywić muzyczny

wizerunek miasta. Jak chcecie to zrobić i kiedy będzie można Was zobaczyć na żywo? K: Tak sobie wymyśliłem, żeby muzyką animować naszą wspaniałą, cybernetyczną młodzież. Siedzą przed tymi monitorami i ciężko ich namówić na wyjście z domu. A jak koncert płatny, to już dramat niesamowity. A prawdziwe dramaty to dopiero przed nimi. Problemy z kręgosłupem i kurza ślepota. Internetowym ogłupiaczom mówimy nie! Mamy za to dla nich propozycję zwariowanej imprezy, na której nie będą się nudzić! Przede wszystkim usłyszą hiciory, które wszyscy znają. Większość piosenek, jak Breaking The Law, Iron Man czy All Wright Now, to także dla wielu swoista podróż w czasie, do lat młodości. To przecież hymny muzyki gitarowej. Dzięki temu na naszych imprezach mało osób siedzi. Większość się buja, skacze, wariuje jak się da. Samo zdrowie! Ale to nie wszystko. Dla odważnych wariatów mamy propozycję w postaci szalonego karaoke. Każdy może wejść na scenę i zaśpiewać z nami piosenkę, którą mamy w swoim repertuarze. Jest ich ponad 30, tak że każdy znajdzie coś dla siebie. Dla wszystkich miłośników klasycznego gitarowego brzmienia mamy zaproszenie na wyjątkowe wydarzenie. 9 marca od godziny 19.00 w murach toruńskiego Bunkra zagości cykliczna impreza pod hasłem „Metal Covers Night”. Tego wieczoru zagra ekipa z Heavy Metal Way, która będzie obchodziła swoje pierwsze urodziny! Z tej okazji do wspólnego grania metalowych hiciorów dołączą przyjaciele zespołu: Andy (Deathcaller), Cezar (T.A.Z), Mish (Alastor, Xanadu), Sławek (Manchester) oraz Jacek Soplica Super Star! Oprócz koncertu zaplanowaliśmy inne atrakcje, jak na przykład karaoke. Listę utworów ogłosimy niebawem. 9 marca nie włączaj fejsa. Youtube zostaw na kaca. Wbijaj na „Metal Covers Night” i baw się przy hiciorach, na których wychował się cały metalowy świat!



Anna Halarewicz

fashion victim


z

m

















Anna Halarewicz (ur. 1983) ukończyła Akademię Sztuk Pięknych we Wrocławiu na Wydziale Grafiki. W jej malarstwie ważną rolę odgrywa moda oraz jej wpływ i znaczenie, jakie wywiera na człowieka. Jej prace publikowane były m.in. w „Exklusivie”, „Twoim Stylu”, „Bluszczu”, „L’eclat”, „Existance”, „Dilemmas” czy „Take Me”. Współpracowała z takimi markami jak np.: Mohito, Redd’s, Hexeline, Aliganza, Hennessy, Noble Concierge, Dreft oraz portalami: lamode.info czy secretofstyle.pl.

www.annahalarewicz.eu


>>nowości książkowe

książka NOWOŚCI

Finneganów tren James Joyce Korporacja Ha!art 29 lutego 2012 100 zł

Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy Ed Vulliamy Wydawnictwo Czarne 26 marca 2012 44,50 zł

Przed nami ważne wydarzenie na rynku księgarskim. Korporacja Ha!art w serii „Liberatura” wydała właśnie legendarne dzieło Jamesa Joyce’a Finneganów tren. Ostatnia książka autora Ulissesa jest swoistą podróżą w głąb kosmicznej i zbiorowej jaźni, która na kartach powieści przemawia specjalną mową — pisarz stworzył ją z różnych języków, zlepków słownych i neologizmów. Translacji tej swoistej wieży Babel podjął się Krzysztof Bartnicki, poświęcając na to 10 lat swojego życia. Dzięki temu powstało kolejne brawurowe i jedno z niewielu kompletnych tłumaczeń tego tekstu, który zawsze był wydawany w identycznej objętości, formacie i formie (według zaleceń autora). Ha!art z powodzeniem kultywuje tę tradycję.

Kolejny genialny reportaż ze stajni Czarnego. Tym razem brytyjski dziennikarz Ed Vulliamy zabiera nas w podróż wzdłuż granicy amerykańsko-meksykańskiej, czyli po typowej ziemi niczyjej, na której toczy się prawdziwa walka o przetrwanie. Z jego relacji wyłania się obraz wszechobecnej wojny narkotykowej z towarzyszącą jej korupcją, ale i codziennego życia ulicy, na które składają się m.in.: wszelkiej maści przemyty, morderstwa kobiet czy ucieczki przedstawicieli klasy średniej na północ. Ameksyka to również zbiorowy portret tamtejszego społeczeństwa — przegląd wszelkiej maści łotrów i ich ofiar. A to wszystko wrzucone do jednego amerykańsko-meksykańskiego kotła i podlane sosem niczym nieskrępowanej przemocy.

(SY)

Moment niedźwiedzia Olga Tokarczuk Wydawnictwo Krytyka Polityczna 7 marca 2012 39,90 zł

>> Krytyka Polityczna przyzwyczaiła nas już do ciekawych wydawnictw. I tym razem będzie bez pudła, bowiem 7 marca światło dzienne ujrzy najnowsza książka najbardziej poczytnej polskiej pisarki — Olgi Tokarczuk. Czy dowiemy się czegoś nowego? Autorka nadal sprytnie balansuje wśród frapujących ją tematów, utrzymując temperaturę emocji czytelników. Seks, cielesność i śmierć. Podróże i zmagania z samą sobą, lękami i obawami. I jak sam tytuł wskazuje, pojawiają się też zwierzęta. W kolażowej rzeczywistości zbudowanej przez autorkę (nie wiem już gdzie jesteśmy — czy to Wałbrzych, czy Amsterdam?) niedźwiedź stoi w kolejce do kiosku. Czy my staniemy w kolejce do księgarń? Intuicja podpowiada mi, że tak. ARBUZIA

>>60

(SY)

Spowiedź śpiącej królewny Mariusz Sieniewicz Społeczny Instytut Wydawniczy Znak 21 marca 2012 32,90 zł

Kolejna powieść Mariusza Sieniewicza to historia współczesnych pięknych (a może wręcz przeciwnie?) trzydziestoletnich. Główna bohaterka Emi to singielka, która cierpi na narkolepsję i marzy o śmierci. Kiedy pojawia się u niej tajemnicza kobieta, deklarująca że jest jej siostrą i chce kogoś poznać, Emi chcąc nie chcąc rusza wraz z nią w poszukiwaniu mężczyzny. Do czego zbliża nas autor? Bez wątpienia do współczesnego wizerunku kobiety opętanej rolą, którą naznacza jej płeć, przytłoczonej nakazem piękna i zakazem starzenia się. Na peryferiach babskiej odysei Sieniewicz pokusił się także o portret współczesnego mężczyzny — że przedstawiony jest on w krzywym zwierciadle, to mało powiedziane! ARBUZIA musli magazine


>>nowości filmowe

film książka NOWOŚCI

Elena reż. Andriej Zwiagincew obsada: Yelena Lyadova, Nadezhda Markina, Alexey Rozin, Andrey Smirnov 23 marca 2012 109 min

Hello! How are you? reż. Alexandru Maftei obsada: Dana Voicu, Ionel Mihăilescu, Paul Diaconescu, Jordi Garcia 2 marca 2012 105 min

W Polsce Zwiagincew ma spore grono wiernych entuzjastów jego twórczości. Czy przybędzie ich i tym razem? Elena jest pielęgniarką. Władimir ma pieniądze. Na tych szczegółach opiera się ich układ, bo doprawdy trudno ich wzajemne relacje nazwać małżeństwem. Pobrali się z wygody już jako dojrzali ludzie. Jemu niezbędna była opieka, bo nie mógł liczyć na swoją córkę, ona potrzebowała pieniędzy dla rodziny swojego syna. Co się stanie, gdy u progu śmierci mężczyzna postanowi jednak zapisać w testamencie wszystko córce? Obraz został wyróżniony Nagrodą Specjalną Jury Un Certain Regard na festiwalu w Cannes i nominowany do Europejskiej Nagrody Filmowej 2011 roku.

Propozycja dla kinomanów, którzy dobrze odnajdują się w swobodnej i mało absorbującej konwencji komedii romantycznej. Chociaż gatunek ten, jak sama nazwa wskazuje, powinien bawić i rozczulać, to udaje się to zaledwie nielicznym obrazom. Tym razem, zamiast zgranej konstrukcji: spotkanie — zakochanie — kłopoty — pojednanie — żyli długo i szczęśliwie, dostajemy parę, która spotkała się dawno temu, a kłopoty w związku to ich specjalność. Czy będzie pojednanie? Czy będą żyć długo i szczęśliwie? Jest na to szansa. Znudzony mąż i równie znudzona żona postanowili odnaleźć szczęście po drugiej stronie monitora. Czy wirtualny flirt okaże się drugą szansą na miłość?

ARBUZIA

Zapiski z Toskanii reż. Abbas Kiarostami obsada: Juliette Binoche, William Shimell, Jean-Claude Carrière, Agathe Natanson 9 marca 2012 106 min

>> Każdy kolejny film Abbasa Kiarostamiego to obietnica odkrycia czegoś nowego w kinie. Czy tak będzie i tym razem? Mistrz nastroju tka subtelną historię z emocji, które łączą właścicielkę sklepu z antykami i pisarza. Spotkanie. Wycieczka do uroczego toskańskiego miasteczka i… nieporozumienie. Przez pomyłkę zostają uznani za małżeństwo. To zdarzenie zachęca ich do podjęcia gry. Kim są? Czy to przypadek, że spacerują razem malowniczymi uliczkami w toskańskim słońcu? Gdzie jest prawda, a gdzie fikcja? Im dalej w las, tym więcej pytań. Jedno jest pewne, warto zobaczyć ten film choćby ze względu na cudowny duet, który stworzyli Shimell i Binoche. ARBUZIA

ARBUZIA

Wszystkie odloty Cheyenne’a reż. Paolo Sorrentino obsada: Sean Penn, Frances McDormand, Harry Dean Stanton, Judd Hirsch 16 marca 2012 118 min

Marzycie o rockandrollowym życiu? Koniecznie wybierzcie się do kina na film Paolo Sorrentino Wszystkie odloty Cheyenne’a. Obraz został już doceniony przez światową publiczność i uhonorowany na najważniejszych festiwalach, między innymi otrzymał prestiżowe wyróżnienie na festiwalu w Cannes. Obok przezabawnej historii, na którą składają się i szczery humor, i gorycz ironicznego spojrzenia na środowisko muzyków rockowych, warto zwrócić uwagę na fantastyczną kreację Seana Penna. Naturalnie pod warunkiem, że rozpoznacie go pod grubą warstwą make-upu i z równie pokaźną czupryną. Czy obraz Sorrentino okaże się filmowym odlotem? Warto sprawdzić. ARBUZIA >>61


>>nowości płytowe

muzyka NOWOŚCI

Like Drawning Blood Gotye Mystic Production 5 marca 2012 52,99 zł

Reign of Terror Sleigh Bells Sony Music Entertainment 20 marca 2012 39,99 zł

Nazwijmy to jak chcemy. Nadrabianie zaległości. Odgrzewanie kotletów. Kto od dawna zachwyca się muzyką Gotye, pewnie zna ten materiał. Dla tych, którzy oszaleli na punkcie Somebody That I Used To Know, z pewnością będzie to odkrycie. Like Drawning Blood to wcześniejsza, nieznana w Polsce płyta artysty, która wypłynęła na fali ekscytacji krążkiem Making Mirrors. Dużo się tutaj dzieje, słyszymy gorące rytmy calypso, luz reggae i meksykańskie trąbki. Artysta miesza to wszystko w subtelny sposób i tworzy autorski, bardzo osobisty projekt. Przed porównaniami jednak nie ustrzeże się. Za dużo tu bowiem wędrówek na manowce twórczości wielkich sceny pop.

Wiosna zbliża się do nas coraz większymi krokami i tylko czekać, kiedy na dobre nastaną jej rządy. Aby jeszcze uprzyjemnić i ocieplić ten czas, Sony Music Entertainment tuż przed kalendarzowym dniem wiosny wydaje drugi z kolei krążek grupy Sleigh Bells — Reign of Terror. To kolejny, po The Kills i Handsome Furs, damsko-męski duet, który jest idealnym połączeniem dwu różnych temperamentów w jeden spójny i wybuchowy projekt muzyczny. Muzykę, którą wykonują Alexis Krauss i Derek Miller, najlepiej nazwać noise-popem, czyli połączeniem melodyjności popu z noisowym dźwiękiem gitar. Nowy album jest mocny i bezkompromisowy, ale i bardzo melodyjny. Sam zespół określa go jako „dźwiękowy odpowiednik strzału w potylicę”.

ARBUZIA

I Thought I Was An Alien Soko Warner Music Poland 5 marca 2012 46,99 zł

>> Soko, czyli Stéphanie Sokolińska to francuska piosenkarka i aktorka. Co prawda urodziła się we Francji, a dokładniej w Bordeaux, ale już nazwisko wskazuje jednoznacznie na polskie korzenie artystki. I tak w istocie jest, Soko pochodzi bowiem z rodziny polskich Żydów, którzy osiedli we Francji. Jej płyta to idealna propozycja na pożegnanie zimy. Dużo tutaj subtelności, intymności i uczuć, choć nie zawsze tych krzepiących. Pop przyprawiony folkiem plus francuska nostalgia. Intelektualnie nas nie pobudzi, ale będzie pięknym tłem na niepiękne ostatnie dni zimy. Krążek promuje utwór No More Home, No More Love, a w projekt zaangażował się Fritz Michaud — dawny współpracownik Elliotta Smitha. ARBUZIA

>>62

(SY)

The Saint Box The Saint Box Mystic Production 19 marca 2012 36,99 zł

Nie zdążyliśmy się jeszcze w pełni nasycić doskonałymi aranżacjami Baaby Kulki, która w zeszłym roku zaskoczyła wszystkich płytą z coverami Iron Maiden, a już Gaba zaangażowała się w kolejny intrygujący projekt. Tym razem wraz z Olem Walickim (twórcą OW KASZEBE) oraz Maćkiem Szupicą (wizualistą i byłym członkiem Dick4Dick) stworzyli swoistą duchową ścieżkę dźwiękową pt. The Saint Box, nawiązującą do tematyki sakralnej oraz muzyki klasycznej, eklektycznego jazzu z lat 70., rocka i folku. Całość brzmi dość mrocznie, tajemniczo, ale i mistycznie. Muzykę do tego świętego pudełka napisał Olo Walicki, a większość tekstów Gaba Kulka, która też odśpiewała je po angielsku, francusku, niemiecku i po łacinie. Zapraszamy na wyższy poziom odsłuchu. (SY) musli magazine


>> film

RECENZJA

Rzygać się chce

Główny, rzucający się w oczy mankament filmu to jego teatralność — od dialogów, przez subtelną, lecz zauważalną sztuczność, charakterystyczną bardziej dla sceny niż dla planu filmowego, aż po ogólne wrażenie. Do tego świadomość, że reżyserowi zależało na przełożeniu sztuki Yasminy Rezy na język filmu, więc nie mamy tu do czynienia ze świadomym wykorzystaniem konwencji scenicznej. Zbyt dużo też „filmowości” w ruchu kamery, zmianach planów, w ciągłym poczuciu, że zaraz wszyscy mogą wyjść na świeże powietrze i pozwolić akcji toczyć się w czysto filmowy sposób. A jednak już sam wybór sztuki Bóg mordu, która podobnie jak jej inscenizacje (w tym polska Marka Gierszała w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego) zdobyła rozgłos i uznanie; i zaproszenie jej autorki do pisania scenariusza, jak również reżyserskie doświadczenie Polańskiego, które zapewne pozwala mu odróżnić materię filmową od teatralnej — sprawiają, że można mówić o rodzaju świadomego wycofania się filmu na rzecz teatru, lecz wycofania niepełnego, niecałkowitego; jest to chyba próba znalezienia złotego środka między sfilmowanym spektaklem a filmową adaptacją sztuki. W ten sposób rozliczyłem się z jedynym „zarzutem” wobec filmu Polańskiego. Rzeź zmusza do drążenia, przekopywania się przez różne warstwy z pozoru łatwej

>>recenzje

w odbiorze materii. Tu tylko kilka uwag, które w żaden sposób nie wyczerpią problematyki. Podobnie jak we wczesnych dziełach Polańskiego, mamy do czynienia z małą grupą ludzi zmuszonych przez okoliczności do przebywania razem przez czas na tyle długi, by zdążyły się odsłonić ukryte wcześniej pokłady emocji, ciemniejsze strony charakteru i wreszcie niemal zwierzęce albo właśnie najbardziej ludzkie instynkty. Jednak w odróżnieniu od Noża w wodzie czy Matni to śmieszność, a nie groza zdaje się dominować, i to do niej zdaje się należeć ostatnie słowo. Lecz chyba tylko zdaje się. Jedna postać, a mianowicie Penelope, wspaniale grana przez Jodie Foster, choć nie wolna od zabawnych czy osobliwych zachowań, tak naprawdę broni się przed śmiesznością. Albo inaczej: jeśli uznamy, że gdzieś w tym filmie zwycięża śmieszność, to możemy przypisać ją albo Penelope, albo całej reszcie, tertium non datur; a wątpię, by Polański kręcił film jedynie po to, by bezlitośnie ośmieszyć człowieka zaangażowanego, świadomego, pragnącego zmieniać świat na lepsze… Raczej zdaje się ukazywać beznadziejność takiej postawy w konfrontacji z bezmyślnym, głupim i prostackim światem współczesnego Zachodu, który — na co wskazuje tytuł i jego wyjaśnienie pojawiające się w filmie — nie ma prawa z wyższością spoglądać na krwawe i nieludzkie obyczaje w tych częściach świata, gdzie dokonują się regularne rzezie, bo jest na tym samym poziomie mentalnym i moralnym. Choć tkwi w jego (Zachodu) kulturze coś, co według Penelope pozwala dostrzec jego szczególną wartość. Ale jest to wartość, jak pokazuje zderzenie postaw postaci Rzezi, zagłuszona, wykpiona; na jej reprezentantkę — skrajnie nieufną, zgorzkniałą, gardzącą swym współmałżonkiem prostakiem — trudno momentami nie patrzeć z politowaniem. Choć to przecież ona wbrew panującej za oceanem modzie na procesy, po których winowajca staje się niewypłacalny do końca życia, zaprasza rodziców oprawcy jej syna na spokojną, kulturalną rozmowę; to ona przeprasza Nancy za to, że wściekła się na nią za zanieczyszczenie bezcennych albumów wymiocinami; to ona by chciała, żeby to wszystko wyglądało zupełnie inaczej, lepiej. MAREK ROZPŁOCH Rzeź reż. Roman Polański Kino Świat 2012

Potrzeba nam zbliżenia

Z daleka widok jest piękny. A co gdybyśmy chcieli podejść bliżej? Na to pytanie próbują w swoim filmie odpowiedzieć Anka i Wilhelm Sasnal, zoomując nieuczęszczane tereny polskiej historii i mentalności. I chociaż opowieść, której jesteśmy świadkami, mogłaby się wydarzyć teoretycznie kiedykolwiek i gdziekolwiek, to jednak nie sposób ustrzec się zakorzenienia jej w zamiatanych pod dywan historiach rodzinnych, które razem tworzą społeczny obraz archetypów. Bezczas Sasnalów jest nam dobrze znany, chociaż nierozpoznawalny na pierwszy rzut oka. Potrzeba nam zbliżenia. Fabuła filmu jest utkana dość luźno, minimalistycznym prostym ściegiem. Long shot — Podkarpacie, malowniczo położona wioska, piękny pejzaż przywodzący na myśl sielską polską wieś. Close up — słońce obnażające brudne, zmęczone i spocone twarze mechanicznie pracujących mężczyzn, bez emocji. Jednym z nich jest Paweł, który zarabia, sprzedając złom. Mieszka w zdewastowanym domu wraz z chorą matką. Ma dziewczynę, samochód, psa i kilka królików. Gdy matka staje się coraz większym ciężarem, wywozi ją. Postanawia zacząć nowe życie. A zaraz potem znika. Dom zostaje, a wraz z nim sąsiedzi, którzy co chwilę upominają się o porzucony dobytek. Najpierw dyskretnie, pod osłoną nocy, wynoszą z niego — kawałek po kawałku — to, co cenne. Później bez opamiętania i coraz jawniej plądrują resztki. Wreszcie dewastują i palą opuszczony dom. >>63


>> Nie ma tu ani jednego zbędnego słowa i kadru. Brak ozdobników. Sielski pejzaż wsi polskiej pielęgnowany w naszej tradycji i kulturze narodowej staje się wyśmienitym pretekstem do opowiedzenia uniwersalnej historii i ugodzenia w najczulszy punkt naszych wyobrażeń o nas samych. Jednak dopiero biorąc pod lupę historie sąsiedzkie w szerszym kontekście niż mikroświat stworzony przez Sasnalów, dojdziemy do gorzkiej refleksji, która była punktem zapalnym dla twórców. Autorzy dyskretnie odsyłają nas do historii polsko-żydowskiego sąsiedztwa i wstydliwego tematu szabrownictwa powojennego mienia. Paweł musi odejść na zawsze. Nie ma prawa powrotu. Nie ma dla niego miejsca. Nie ma domu. O tym zdecydowali sąsiedzi, wyrzucając go poza nawias społeczności, roszcząc sobie prawa do jego własności. Odstawiając na chwilę perspektywę historyczną, film odczytać można również na poziomie ludzkiej ciekawości, chęci pogrzebania w cudzym życiu, obnażenia intymności, odkrycia tajemnicy. Wchodząc bez pukania do domu Pawła, jego sąsiedzi odczuwają podobne podniecenie, jakie towarzyszy codziennie czytelnikom brukowców i widzom telewizji śniadaniowej, buszującym w garderobach gwiazd. Pisząc o filmie Sasnala, nie mogę się odciąć od jego twórczości pozafilmowej. Z daleka widok jest piękny to w dużej mierze niespieszny teatr gestów i powtarzających się obrazów. W kilku statycznych ujęciach bezbłędnie rozpoznajemy motywy pojawiające się wcześniej w twórczości malarskiej artysty. Odczytujemy je także z nastroju oraz sposobu komponowania poszczególnych kadrów filmu. Warto też dodać, że jako filmowiec Sasnal jest twórcą niezwykle oszczędnym. Z daleka widok jest piękny to film, który uwiera właśnie przez swoją nieoczywistość i brak domykania sensów, możliwy do odczytania na wielu płaszczyznach. Nie stawia pytań, ale daje nam możliwość spojrzenia w głąb. Dystans, z którym zwykliśmy opowiadać o niewygodnych dla nas tematach, w filmie Sasnalów znika. Zbliżamy się maksymalnie i robi się mało przyjemnie, ale przecież nie o to w sztuce chodzi. MAGDA WICHROWSKA Z daleka widok jest piękny reż. Anka i Wilhelm Sasnal Stowarzyszenie Nowe Horyzonty 2012 >>64

Strzały i krzyki

Film Gusa Van Santa Słoń to autorska wizja zainspirowana artykułami o masakrze, która rozegrała się 20 kwietnia 1999 roku, kiedy to dwójka nastolatków uczących się w Columbine High School zaczęła strzelać do swoich rówieśników. Dzieło, które krok po kroku przedstawia działania uczniów, przyczynia się do dyskusji na temat tych wydarzeń. Dzień jak co dzień — ktoś spóźnia się na zajęcia, rozmowy w kółku zainteresowań, sport. Wszystko wydaje się przewidywalne, bezpieczne. Każdy z przedstawionych bohaterów wnosi jednak nową historię, inne miejsce w szkolnej hierarchii i odmienne rozumienie przemocy. Bohater, który pojawia się na początku, przemoc definiuje jako alkohol, odciskający się piętnem na jego rodzinie. Michelle — spokojna, zakompleksiona nastolatka — jest odsunięta od swoich rówieśniczek. Jest przeciwieństwem trzech przyjaciółek, zapatrzonych w siebie, skupionych na chęci podobania się płci przeciwnej — ich zachowanie jest autodestrukcyjne, same sprawiają sobie ból, wywołując mdłości w toalecie. Pojawia się także Elias, fotograf z zamiłowania. To chłopak, który znalazł się w złym miejscu i o złym czasie. Wszystkie postaci i to, co robią, łączą się w pewną całość i tworzą mniej więcej dwudziestominutową zapowiedź tego, co ma się wydarzyć. Główni bohaterowie, jeśli tak możemy ich nazwać, to Alex i Eric. To oni planują i zabijają. Dla nas są wcieleniem zła. Jednak w tym wypadku chodzi nie tyle o cechy osobowości, co raczej o wpływ bodźców, które wywołują w nich pewne zachowania. Są wyśmiewani przez kole-

>>recenzje gów z klasy, co potęguje ich alienację. Brutalne, otępiające gry nakręcają ich zainteresowanie militariami. Widzimy, jak łatwy mają dostęp do broni. Emocje wzbudza szczególnie scena, w której Eric i Alex rozpakowują dostarczony właśnie przez kuriera karabin — w tym samym czasie wyświetlany jest film o hitlerowskiej propagandzie. Chłopców łączy więź psychiczna, ich odczucia względem szkoły i otoczenia są podobne. Pocałunek pod prysznicem może oznaczać zgodę na nadchodzące wydarzenia. Jednak biorąc pod uwagę całokształt twórczości Gusa van Santa, sytuację tę można odnieść do homoseksualnych skłonności bohaterów. Sam autor filmu oficjalnie deklaruje swoją orientację. Obrazy takie jak Zła noc z 1985 roku oraz Moje własne Idaho z 1991 zyskały popularność w środowisku homoseksualistów. Filmy Gusa można zaliczyć do nurtu new queer cinema, który odnosi się do jasnego sposobu przedstawiania tematu odmienności seksualnej, a także tej rasowej i kulturowej. Wróćmy jednak do naszych bohaterów. Kiedy wchodzą do szkoły, atakują wszystkich wcześniej przedstawionych bohaterów. Alex wykonuje egzekucję na Nathanie (chłopaku, który go prześladował) i jego dziewczynie. Równowaga, która panowała tego dnia, zostaje zburzona. Kończy się też przyjaźń, Alex strzela bowiem do Erica. Przyzwyczailiśmy się do konkretnego modelu, jakim operuje przemysł filmowy, gdy chce ukazać nam przemoc. Tutaj sytuacja wygląda zupełnie inaczej, choćby dlatego że pozostaje wiele niejasności. Reżyser nie pokazał poszarpanych ciał ani bólu i śmierci dramatycznie zagranych przez aktorów. Wszystko następuje bardzo szybko — bohaterowie po prostu znikają. Słyszymy jedynie strzały i krzyki. Zostajemy bezradnymi obserwatorami, którzy tylko domyślają się, co i dlaczego się wydarzyło. Dzięki zaangażowaniu młodych, mało znanych aktorów film staje się wiarygodny. Widzimy osoby, które możemy znać ze szkoły, pracy lub mieszkania obok. Ukazane minuty ich życia niczym nie różnią się od naszych — każdy z nas może zająć ich miejsce, stać się ofiarą lub świadkiem takiej tragedii. Przemoc w filmie ukazana jest jako słabość wywołana destrukcyjnym wpływem otoczenia. ADRIANNA LAMPARSKA Słoń reż. Gus Van Sant SPInka 2004 musli magazine


>> muzyka RECENZJA

Multivan

>>recenzje

Sister mimowolnie zacząłem kiwać głową. Czy to źle? Black Keys już nie są garażowym rockowo-bluesowym zespołem z Ohio. Siódma płyta została nagrana w Nashville, w studiu, a nie w opuszczonej fabryce gumy. No i — co dziwne — jest króciutka. Co to jest trzydzieści osiem minut po prawie godzinie Brothers? Niedosyt zostaje niesamowity, zwłaszcza że ten album jest właściwie idealny. Same taneczne przeboje, z jednym wyjątkiem na piękne Little Black Submarines. Mam tylko nadzieję, że Czarne Klawisze mają w planach szybkie wydanie kolejnej płyty, bo jak widać, sukces medialny im służy. Czekamy! GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

Siódme dziecko Dana Auerbacha i Patricka Carneya — El Camino — zachwyciło mnie już w momencie odpakowywania pudełka. Minivany... Są wszędzie — od okładki, przez rozkładane pudełko, aż do książeczki. Parkują pod domami, sklepami lub po prostu zawalają boczne, dojazdowe drogi, co do których nie sposób się pomylić, że ciągną się tam, za oceanem. Album zaczyna się singlowo — Lonely Boy zapowiada to, czego możemy się po tym krążku spodziewać. Mniej tu bluesa, trochę więcej rocka niż na poprzednim, obsypanym laurami, niesamowitym Brothers. Obawiano się trochę tego sukcesu, że panom poprzewraca się w głowach, że muzyka duetu z Akron w stanie Ohio zepsuje się, ale The Black Keys pokazali całemu światu, że są artystami w pełni świadomymi. Jeśli jako muzyk przeszło się właściwie przez wszystko, od przejechania przez cały kraj, żeby zagrać dla trzech osób, po pełne stadiony i oklaski na rozdaniu nagród Grammy, to sukces nie jest czymś przerastającym. Woda sodowa przyda się, i owszem, ale do whiskey. Sukces Brothers był w pełni zasłużony, a El Camino, choć to album zgoła inny, jest godnym następcą poprzednika. Z perspektywy pokoleń pewnie, gdy zespół już nie będzie istnieć, kilku zagorzałych fanów będzie się wykłócać o to, czy jest to płyta komercyjna, czy jeszcze nie. Moim zdaniem jest jakoś bardziej medialna, piosenkowa — rozgłośnie radiowe podchwyciły szybko Lonely Boy. Utwory są weselsze, praktycznie przy wszystkich chce się tupać nogą, a przy

El Camino The Black Keys Warner 2011

Dziesięciolecie straszenia

Nowe wydawnictwo Strachów Na Lachy zaskoczyło mnie dwojako — pozytywnie, a jakże!, ale też i negatywnie. Pozytywnie, bo to już dziesięć lat, odkąd Grabaż i spółka raczą nas niezwykłymi pomysłami muzycznymi, oscylującymi wokół rocka i poezji śpiewanej. W 2002 roku zespół zaczął przeprowadzać całe rzesze nastoletnich punków, z czerwonymi sznurowadłami przy glanach i naszywkami Pidżamy Porno na kostkach, na jasną stronę mocy, gdzie muzyka brzmi lżej, bardziej refleksyjnie, gdzie Krzysztof Grabowski zaczyna jednak śpiewać i gdzie ukazuje wreszcie cały swój kunszt jako — nie bójmy się użyć tego słowa — poeta. Choć pierwszy album firmowany był jeszcze szyldem

Grabaż I Strachy Na Lachy, który osobą lidera mocno wiązał formację z pilsko-poznańskim punkiem, to jednak już przy okazji drugiej płyty jasne się stało, że jest to twór równoprawny z Pidżamą, a nawet bardziej uprzywilejowany. Piła Tango, z tytułową piosenką oraz hitami takimi jak Dzień dobry, kocham Cię, Jedna taka szansa na 100 czy Moralne salto, szturmem wbiło się na czwartą pozycję Polskiej Oficjalnej Listy Sprzedaży. Album Autor, zbiór piosenek Kaczmarskiego w aranżacji Strachów, przyniósł prestiżowy Paszport Polityki i zebrał bardzo dobre recenzje, a także pokrył się złotem, podobnie zresztą jak następne w kolejności Zakazane piosenki. Dodekafonia osiągnęła już status płyty platynowej. Przez wszystkie te lata każdy krążek, ba, każdy kolejny singiel i teledysk były wydarzeniami, na które się czekało... I tu przechodzimy, niestety, do zaskoczenia negatywnego. Płyta Dekada to zbiór hitów, tych najbardziej znanych, nuconych przez słuchaczy zespołu Strachy Na Lachy, oraz jeden utwór premierowy — Awangarda jazz i podziemie. Ale brakuje tu odpowiedniego opakowania. Jest to najsłabiej wydana płyta tego zespołu, ale też chyba najsłabiej wydana płyta, jaką w ogóle widziałem. Wszystkie albumy studyjne grupy opatrzone były znakomitymi grafikami ormiańskiego malarza i rzeźbiarza Vahana Bego. Autor i Zakazane piosenki były świetnie opakowane, a Dodekafonia to płyta, którą warto było mieć dla samej okładki, cudeńko i majstersztyk! Single do tych płyt zawierały skromnie kilka remiksów danych piosenek i nawet jeśli ich okładki graficznie nie przedstawiały się aż tak znowu fantastycznie, to fakt, iż były ręcznie numerowane, sprawiał, że chciało się je kupić i trzymać na półce. Mam singiel Twoje oczy lubią mnie z numerem 0733. Jest oryginalnie zafoliowany. Nie słuchałem go, ale mam. Na okładce Dekady przedstawiona jest klawiatura, która chyba w żaden sposób nie nawiązuje do tytułu, pod płytą w digipacku nie zobaczymy nic, a książeczka zawiera tylko i wyłącznie reprodukcje okładek wszystkich wydawnictw zespołu. Można by powiedzieć, że muzyka ma być muzyką, a nie opakowaniem, okładką itd. Ale ja czuję się zawiedziony i to nie tylko dlatego, że poprzednie albumy były opatrzone ładnymi grafikami, ale też dlatego, że po wydaniu jubileuszowym oczekiwałem zdjęć, które nie były wcześniej publikowane, cytatów z ostat>>65


nich recenzji, opisu historii grupy, najlepiej z perspektywy samych muzyków, albo Bóg wie czego jeszcze… A tak to tylko składanka fajnych piosenek plus jedna premiera. Wielka szkoda! GRZEGORZ WINCENTY-CICHY Dekada Strachy Na Lachy SP Records 2011

Smakowita uczta z mikrofali

Isabelle Geffroy, szerszej publiczności znana pod pseudonimem ZAZ, to francuska piosenkarka, która urodziła się 1 maja 1980 roku w Tours. Sukces w show-biznesie nie spadł na nią niespodziewanie. Krok po kroku wspinała się po szczeblach kariery, by po wielu życiowych perypetiach wydać wymarzoną płytę pod znaczącym tytułem ZAZ w 2010 roku. Wcześniej bywała m.in. wokalistką bluesową, a niewielki sukces na rynku odniosła z grupą Don Diego, grającą muzykę rockową. Poza tym dziewczyna występowała w paryskim kabarecie. Pod koniec ubiegłego roku ukazał się krążek Sans Tsu Tsou, który zawiera koncertowe wersje utworów znanych z pierwszej płyty oraz 5 premierowych piosenek. Czy jednak możemy spodziewać się przełomowych kompozycji? Sans Tsu Tsou jest zapisem koncertów, które ZAZ zagrała w ciągu ostatniego roku, m.in. we Francji, Niemczech oraz w Szwajcarii. Wokalistka, która sprawnie łączy co najmniej trzy style muzyczne: soul, jazz i pop, na koncertach daje z siebie wszystko. Mogli się o tym przekonać również polscy fani w listopadzie ubiegłego roku. Na płycie nie brakuje for>>66

>> tepianu, instrumentów dętych, a także gitarowych nieco mocniejszych akcentów. Pojawia się także nieco zapomniany akordeon (w kompozycji Ni oui ni non). Wszystko to sprawia, że najnowsza płyta ZAZ stanowi nieco inną propozycję aniżeli poprzednie wydawnictwo, choć zbudowana jest na tych samych dźwiękach. Jeden z najmocniejszych akcentów na krążku stanowi utwór Eblouie par la nuit, który pozwala nam posłuchać mocnego, wyrazistego głosu ZAZ, a jednocześnie wydobywa głębię wyjątkowej wrażliwości piosenkarki. Szkoda, że pozostałe utwory nie są na aż tak wysokim poziomie. Twórczość artystki nawiązuje do najlepszych lat w muzyce francuskiej. W piosenkach ZAZ nie ma zbędnych dźwięków, wszystko jest harmonijnie, dobrze zgrane, wyśpiewane przy tym z charakterystyczną dla francuskich wokalistek namiętnością. Sam język francuski jest bowiem piękny, niezwykle zmysłowy, niewymagający dodatkowej otoczki w postaci chórków, ekstra bitów czy innego typu „przeszkadzajek”. Zachrypnięty głos wokalistki potęguje doznania słuchacza i sprawia, że całość brzmi bardzo oryginalnie. ZAZ jest uważana przez wielu fanów, a także krytyków muzycznych za nowe wcielenie Edith Piaf. Trudno się nie zgodzić z podobieństwem głosów oraz artystycznego wyrazu, chociaż poczekałbym z tego typu porównaniami do wydania kolejnego, pełnego albumu, którym, mam nadzieję, potwierdzi swoją wyjątkowość. Tymczasem posłuchać możemy płyty wnoszącej niewiele nowego, choć wydaje się, że nie została ona nagrana wyłącznie w celu maksymalizacji zysku. Francuskiej artystce należy się mocna czwórka z plusem. Mimo kilku nowych kompozycji i oryginalnych koncertowych aranżacji pozostałych utworów Sans Tsu Tsou jest nadal czymś, co dobrze znamy, tzw. odgrzewanym — w tym przypadku nieco podrasowanym — kotletem. Smak wewnątrz wciąż ten sam, pomimo bardziej chrupiącej otoczki. Mam nadzieję, że ZAZ zmobilizuje siły, by nagrać zupełnie nowy, równie dobry jak debiutancki, krążek. Dziewczyna ma niewiarygodny talent, świetny głos, jest skromna i pomysłowa. Oby tylko wspomniane cechy wykorzystała właściwie. KRZYSZTOF KOCZOROWSKI Sans Tsu Tsou ZAZ Universal 2011

>>recenzje

książka RECENZJA

Gdy odpowiedź jest końcem wszystkiego

Przyznaję, trochę ostatnio wybrzydzam przy doborze lektur. Może jest to zasługa chłodnej jeszcze aury, którą bardzo chciałoby się już rozrzedzić, a może pragnienie prawdziwie silnych bodźców… W każdym razie to właśnie napisana w 1934 roku Wyspa wybitnego węgierskiego prozaika Sándora Máraia i gorący, morski klimat Adriatyku były w stanie zaspokoić obie te potrzeby jednocześnie. Historia głównego bohatera powieści Viktora Henrika Askenasi, 47-letniego profesora filologii, zapewnia bowiem niemało satysfakcji. Askenasi bezwzględnie unaocznia nam, że kolejne związki, najpierw jak najbardziej udane małżeństwo z Anną, potem bardzo intensywny i namiętny romans z Elizą, stają się jedynie kolejnymi etapami — nigdy celem samym w sobie. Maski codzienności, raz zdjęte, nie chcą już pasować. I co więcej — bohater z lubością zanurza się w hałaśliwych, różniących się pod wieloma względami „innych przeżyciach”, „przygodach”, wreszcie — „innych życiach”. Niepokój, silnie podsycany przez kolejne doznania, pęcznieje w nim, szuka ujścia, dlatego też mężczyzna swobodnie i z ciekawością godną wytrawnego eksperymentatora przekracza kolejne granice musli magazine


>> >>recenzje

w sobie, w myśl stwierdzenia: „Wszystko jest tylko następstwem”. Wyćwiczony umysł naukowca i estety z niemałą lekkością odnajduje słowa mające uściślać jego obserwacje i refleksje. Niemal przytłacza trafnością spostrzeżeń dotyczących zmysłowości, typowo ludzkiej potrzeby tworzenia iluzji, że osoba, z którą się związaliśmy, jest ostatecznym celem naszych poszukiwań. W jego przypadku tworzenie ułudy spełnionego i spokojnego życia w zaciszu własnej rodziny bądź w ramionach kolejnej kobiety okazuje się mieć za każdym razem określony „termin ważności”. Można odbierać to jako lekceważącą wyższość kogoś, kto dostrzega więcej niż inni, dla mnie jest to natomiast wyjątkowa samoświadomość osoby, która już od bardzo dawna dookreśla w sobie konkretną i wiecznie ruchliwą potrzebę ciągłych poszukiwań. Márai przypomina zatem po raz kolejny, że są ludzie, których duchowej struktury nie sposób poznać, którzy w najmniej oczekiwanym momencie po prostu odchodzą, znikają na traktach, które nawet dla nich samych nie wydają się do końca klarowne. Żadna, nawet najprzyjemniejsza, najbardziej komfortowa zwyczajność, owa sztuczna rama czy też wygoda tzw. „życia na powierzchni”, nie jest w stanie ich zatrzymać. Potrzeba zachwytów rozrasta się w nich bowiem na coraz większą skalę. Znamy to przecież doskonale: owe krótkie, zbyt ulotne poczucie pełni, którego doświadczamy podczas własnych, jednostkowych, subiektywnych seansów zachwytu, sprawia, że rozsmakowujemy się w ciągłym poszukiwaniu jego powtórzeń. Przyjemne śledzenie bohatera Wyspy wraz z perfekcyjnie ujętą kolorystyką jego własnych badań jest właśnie jednym z wielu takich niepowtarzalnych seansów. Żadną miarą nie można sprowadzić tej powieści do kolejnej bardzo zgrabnie przedstawionej historii o niezwykłym, starzejącym się już mężczyźnie, przechodzącym kryzys wieku średniego. Osobiście uważam, że odwieczne dążenie do świadomego występowania jednostki poza społeczne ograniczenia czy wreszcie finalna zbrodnia i późniejsze wadzenie się głównego bohatera z Bogiem nie zasługują na tak zbanalizowaną interpretację. Zresztą, jak sami już pewnie wiecie, żadna książka Sándora Máraia na nią nie zasługuje. EWA STANEK Wyspa Sándor Márai Czytelnik 2009

Pinokio w prawdziwym świecie

Collodi kłamał! Pinokio nigdy nie był miłą i sympatyczną kukiełką z drewna, poszukującą akceptacji i pragnącą stać się prawdziwym chłopcem, a blaszanym robotem, przemierzającym świat z pustką i bezmyślnością w oczach, uciekającym od swojego przeznaczenia, które — według zamierzeń jego twórcy — miał dopełnić jako wojskowa zabawka i jedyna w swoim rodzaju maszyna do zabijania. Prawda zatem w końcu wyszła na jaw, a zawdzięczamy ją Vincentowi Paronnaudowi, ukrywającemu się pod pseudonimem Winshluss, który stworzył dla nas piękny i zarazem przerażający świat popkulturowej i postmodernistycznej baśni. Malarskie, barwne i poetyckie obrazy przewijają się tutaj na zmianę z kadrami czarno-białymi, narysowanymi kreską nerwową, brudną, brzydką, a motywy i style innych bajek czy historii często rozwijają się tylko po to, by ustąpić na kolejnej planszy zupełnie innej estetyce, całkowicie odwróconej, przerysowanej i przewróconej na lewą stronę. Bo poza swoistą epopeją o przygodach nieprawdziwego chłopca mamy tu wiele innych opowieści, świetnych ról drugo- i trzecioplanowych oraz tropów, które prowadzoną nas nie tylko do wielu lektur dziecięcych, ale i pozycji adresowanych do bardziej wyrobionego i dojrzałego czytelnika. I tak na kartach Pinokia znajdziemy na przykład bajkę o królewnie Śnieżce (przypominającej Betty Boop) i siedmiu

zwyrodniałych krasnoludkach, motyw zmutowanej ryby, która zamiast wieloryba połyka Gepetta i Pinokia, historię dwóch włóczęgów, z których jeden zostaje w końcu nawiedzonym profetą i marnie kończy, opowieść o twardym i zagubionym policjancie o fizjonomii posągów z Wysp Wielkanocnych czy też świetnie wykorzystane motywy przygód barona Münchhausena i Podróży na księżyc Georges’a Mélièsa, w parafrazie której Winshluss kieruje rakietę z Pinokiem nie w oko, a w tę drugą, ciemniejszą stronę księżyca… Takich smaczków (sic!) jest tutaj dużo, dużo więcej — i to nie tylko w warstwie narracyjnej, ale i ikonicznej. Za przykład niech posłuży chociażby rysunek Monstra, który idealnie odwzorowuje plakaty filmów grozy klasy B z lat 50. i 60. XX wieku. Jest i stylistyka gazetowych pasków czy prasowe zapowiedzi. Są akwarele, pastele, węgiel, a nawet tusz. Odnajdziemy też kreskę charakterystyczną dla komiksu niezależnego czy grafikę typową dla sensacyjnych i wojennych opowieści graficznych z przełomu ostatnich dekad poprzedniego wieku, a na deser jeszcze wszelkiej maści liternictwo. Znamienny jest też fakt, że Winshluss zbudował swoją narrację jedynie z obrazów — bez użycia słów opowiedział nam trudną, nielinearną i wielowątkową historię, którą „czyta” się jednym tchem. I nie był to karkołomny zabieg, bo słowa są tu rzeczywiście zbędne, a zdarzenia nie potrzebują żadnego komentarza. Wyjątkiem są jedynie przygody karalucha Jiminy’ego — lokatora głowy Pinokia, niespełnionego pisarza i alkoholika. Jego zapasy z życiem przedstawione zostały w kontraście do głównego zrębu opowieści w niedbałych, ascetycznych, czarno-białych kadrach, obficie ubarwionych dialogami. Świat Winshlussa to zatem jeden wielki cytat, genialna trawestacja popkultury, żonglerka wszelkimi dostępnymi kliszami, szaleńczy śmiech z przywar współczesnego świata, karykaturalna i przerysowana komedia, pełna szyderczych żartów z wszystkiego — od religii i władzy począwszy, a na ludzkiej seksualności i żądzy skończywszy. Mogłoby się zdawać, że przez takie nagromadzenie stylistyk, motywów, reinterpretacji i nawiązań komiks Winshlussa jest dziełem pełnym, zamkniętym i kompletnym, jednak ja traktuję cały album jako autorski wybór i zbiór większej całości, bo nie uwierzę, że autor miał w rękawie tylko to, co nam

>>67


>> pokazał na 188 stronach formatu A4. Wierzę, że było tego dużo więcej, i tylko ze względu na spójność całej historii wszystkie pomysły nie mogły pojawić się w tej (nie)jednej historii. Można tylko się domyślać, cóż byłby to za rozmach, gdyby autor ujawnił nam swoją całą, niczym nieskrępowaną wizjonerskość... Mimo wszystko Pinokio to dość zwarty zbiór okrucieństw, krwawych i naturalistycznych obrazów, „przekolorowanych” swoistym poczuciem humoru, które choć groteskowe i cyniczne, pozwala spojrzeć na zgorzkniały świat przedstawiony od trochę innej strony — może nie przez różowe okulary, ale trochę zadymione i zabrudzone już na pewno. Jest to więc doskonała pozycja dla realistów ceniących sobie trochę absurdu i poezji w życiu i lubiących przeglądać się w krzywym zwierciadle świata. Sam finał konsekwentnie nie pozostawia złudzeń — bo nawet jeśli Pinokio znajduje w końcu dom z kochającymi rodzicami, to jednak pustka w jego oczach pozostaje. Nie ma to dla niego żadnego znaczenia, on sam nie ma też żadnych życzeń, marzeń czy myśli o lepszym jutrze, błąkających się w przewodach. W końcu jest tylko maszyną bez serca. Ale taki właśnie jest prawdziwy Pinokio. A potwierdzeniem tego niech będzie fakt, że przez całą historię opowiedzianą nam ręką Winshlussa bohaterowi ani razu nie urósł nos. Ani razu, ani krzty, ani na milimetr... Collodi kłamał! SZYMON GUMIENIK Pinokio Winshluss Kultura Gniewu 2010

>>68

gra

RECENZJA

Krajobraz po bitwie

Wojna to jeden z ukochanych tematów gier wideo. Przeciętny gracz ma na sumieniu tysiące żołnierzy wroga, którzy polegli, bo stanęli nos w nos z lufą jego karabinu. Umierali pięknie, widowiskowo, a kiedy już było po wszystkim, gracz o nich zapominał. Potem łopotały flagi narodowe i wybuchały fajerwerki. Wojna była wygrana. Często wtedy myślałem, że przy tym całym triumfie brakowało czegoś jeszcze — obrazu pobojowiska, które pozostawił za sobą gracz. Bo pobojowisko mówi o wojnie dużo więcej niż strzały, eksplozje i ryk myśliwców… The Snowfield to skromny, darmowy produkt autorstwa studentów działających w ramach projektu GAMBIT (prowadzonego przez Massachusetts Institute of Technology i uczelnie z Singapuru). Na pierwszy rzut oka niepozorna sprawa — odpala się go z poziomu przeglądarki, rozgrywka zajmuje około 10—15 minut, ma skromną oprawę graficzną i troszkę toporne sterowanie. Na drugi rzut oka — The Snowfield zawstydza większość współczesnych gier opowiadających o wojnie. Miejscem akcji jest zasypane śniegiem pobojowisko z okresu I wojny światowej. Głównym bohaterem — niemiecki żołnierz, skulony z bólu, kuśtykający w coraz gęściej padającym śniegu. Bitwa już skończona. Cały krajobraz usiany jest wystającymi ze śniegu czarnymi trupami jego towarzyszy, wyglądającymi jak rozrzucone lalki.

>>recenzje Prawie wszystko pokazano tu w dwóch kolorach — w zaśnieżonym krajobrazie jeżą się czarne zasieki, ogołocone drzewa, resztki budynków i ciała. Grafika jest umowna, pełna uproszczonych kształtów i ostrych kantów. Żołnierze nie mają twarzy. Ten minimalizm okazuje się strzałem w dziesiątkę — od czasu Fatale firmy Tale of Tales nie widziałem w żadnej grze tak dobrego projektu artystycznego. Kilka osób przeżyło. Włóczą się po okolicy, cicho jęcząc. W oddali stoi na wpół zburzony dom. W nim kominek, w którym można rozpalić ogień. Zadaniem gracza jest doprowadzenie tam jak największej liczby tych, którzy przeżyli, i pilnowanie, żeby nie zgasł płomień, który ich utrzymuje przy życiu. Na zewnątrz jest bardzo zimno, a główny bohater jest ranny i wycieńczony. Trzeba pamiętać, że jeśli będzie za długo szukał następnego ocalonego, może zamarznąć na śmierć. To wszystko. Z najprostszych elementów twórcy The Snowfield stworzyli wizję, z której ciężko się otrząsnąć. Bo trudno zapomnieć jęki błąkających się w szoku żołnierzy albo ciche szepty, które słychać w okolicy, gdzie w zatłoczone okopy uderzył pocisk artyleryjski, rozrzucając ludzi jak zapałki. Trudno nie poczuć ożywczego ciepła ognia w kominku i morderczego zimna śnieżycy na zewnątrz. Nie ma w The Snowfield wyznaczonej przez twórców fabuły — każdy gracz buduje własną historię. Może będzie skupiona wokół jednego uratowanego żołnierza, a może opowiadać o wielu. Może doprowadzi do happy endu, w którym wszyscy ocaleni usiądą przy kominku, a może zakończy się widokiem jeszcze jednego ciała zamarzniętego w głębokim śniegu. Nawet w przypadku śmierci bohatera gracz nie ma poczucia porażki — raczej wrażenie, że właśnie uczestniczył w czymś ważnym i przejmującym. Wojna w The Snowfield nie ma w sobie nic z radosnego triumfalizmu innych gier. Przypomina o tym, co wie chyba każdy żołnierz świata: wojna to czas, w którym dorośli zagubieni ludzie błąkają się, nie wiedząc, dokąd idą. Płaczą jak dzieci i czekają, aż ktoś weźmie ich za rękę i zaprowadzi do domu. The Snowfield, tytuł wymyślony przez grupkę studentów w czasie letniego obozu edukacyjnego, to jedna z najciekawszych gier wojennych ostatnich lat. PAWEŁ SCHREIBER The Snowfield GAMBIT – Singapore-MIT Game Lab 2011 musli magazine


>>

>>recenzje

teatr

RECENZJA

To ja, to ja, najmniejsza na świecie

Świat byłby piękniejszy, gdyby istniały takie przyjaźnie jak te w Baju; świat byłby lepszy bez niesfornych dzieci i ich bezradnych rodziców — ale „pozory rządzą światem, a sprawiedliwość jest tylko na scenie” — jak mawiał Friedrich Schiller. By choć na chwilkę o nich zapomnieć, wystarczy wybrać się z pociechami do Teatru Baj Pomorski na najnowszy spektakl Najmniejszy Bal Świata w reżyserii Pawła Aignera. Reżyser, dobrze znany toruńskiej publiczności, tym razem stworzył pierwsze w Polsce w pełni multimedialne przedstawienie, w którym rewelacyjnie łączy techniki teatru lalkowego z telewizyjnymi. Na potrzeby tej nowoczesnej realizacji Paweł Aigner zmodyfikował tekst Maliny Prześlugi — młodej, nieprzeciętnie zdolnej i bardzo modnej obecnie autorki przedstawień dla dzieci. Twórcy

wspólnie przenieśli świat z Najmniejszego Królestwa do… studia telewizyjnego, by w prologu pokazać swoisty persyflaż, zabawnie krytykujący świat mediów i bezstresowego wychowania dzieciaków. W studiu programu rozrywkowego, ulokowanym na scenie, jego prowadzący Tomasz Pomagalski (Krzysztof Grzęda) z cynicznym wdziękiem innego telewizyjnego Krzysztofa przedstawia nam rodzinę państwa Królów: mamę (Grażyna Rutkowska-Kusa), tatę (Andrzej Korkuz) i ich córeczkę Migawkę (Dominika Miękus). Ma być dydaktycznie, miło i wesoło, ale Migawka okazuje się przypadkiem wychowawczo tak ciężkim, że należałoby ją natychmiast oddać w ręce Superniani: dla dziewczynki każda uwaga rodziców „jest głupia i śmierdzi”, mała komentuje złośliwie wszelkie próby jej utemperowania i rusza w szaleńczym maratonie po Teatrze, demolując studio i dokuczając wszystkim pracownikom Baja, z dyrektorem włącznie. Jej nieokiełznany bunt na wielkich ekranach widzi „kilka milionów widzów” i my — niepokojąco rozbawiona tym publiczność. Protest małej dziewczynki przeciwko rodzicom osiąga swoje apogeum, gdy Migawka za pomocą cudownego „ekliksiru” postanawia się ich pozbyć i… szybko traci sens swej dziecięcej rewolucji. Zostaje sama w zimnej przestrzeni studia blue box i wyrusza w pełną dziwnych przygód podróż, by odnaleźć rodziców. Dominika Miękus jest w roli Migawki doskonała! To jak wzywa czy wyzywa mamę, jak wykrzywia buzię w złości, tupie nóżką przeciwko wszystkim — to aktorski majstersztyk, rola wymarzona już przed kilku laty dla aktorki przez specjalistkę od najnajów — Alicję Rubczak. Talent Miękus trafił w ręce Pawła Aignera, który jako jeden z niewielu reżyserów potrafi wydobyć z aktorek tak porażającą w swej ironii prawdę: czy w Anginie we-

dług Topora dla dorosłych (genialna rola Coffee) czy teraz w Najmniejszym Balu Prześlugi dla sześciolatków, jego aktorki są zarówno osadzone w rzeczywistości i jednocześnie tak surrealistyczne, że po prostu dech zapiera! Ale nie tylko one — na uwagę zasługuje również bardzo udany debiut w Baju Krzysztofa Pardy w roli dość pokręconego przyjaciela Migawki — Pokurcza. To on pomoże Migawce w tajemniczej podróży po nodze mamy, on nauczy ją, jak dziękować i przepraszać; wreszcie uświadomi dzieciom, że przyjaciel nie musi być piękny (i w całości!) — ważne, że po prostu jest. Świetna gra, delikatny dydaktyzm i kapitalne dialogi Prześlugi — to niejedyne atuty przedstawienia. Także zastosowanie technik telewizyjnych robi wielkie wrażenie na małych i dużych widzach. Reżyser obrazu Marcin Klawiński i operatorzy kilku kamer dokonują na scenie współczesnych czarów, podkładając aktorom różnorakie tła i nieistniejące na scenie elementy scenografii. Wymagało to kilkudziesięciu prób, wypożyczenia (po przyjazności) wysokiej klasy sprzętu i niesamowitej precyzji aktorów. Mali widzowie muszą się wpierw przyzwyczaić do oglądania akcji w realnej i wirtualnej przestrzeni, by już w finale z zachwytem patrzeć choćby na scenę z Migawką „siedzącą” na mostku okularów odnalezionej mamy — a wszystko to dzieje się na żywo. Kto nie wie jeszcze, jak to działa, powinien zobaczyć Najmniejszy Bal Świata, posłuchać rzewno-pogodnych piosenek, śpiewanych przez Marię Dąbrowską, i może zgodzić się z Marią Czubaszek, że „gdyby człowiek od razu był dorosły, pewnie miałby mniej problemów”. ARKADIUSZ STERN Najmniejszy Bal Świata / Malina Prześluga reż. Paweł Aigner premiera 5 lutego 2012 Teatr Baj Pomorski >>69


Sile


ent MARCIN SZPAK















Marcin Szpak urodził się 7 grudnia 1978 roku w Bydgoszczy. Jego przygoda z fotografią zaczęła się, gdy na Komunię otrzymał czeski aparat marki „Kosmar”. W 1996 roku miała miejsce pierwsza autorska wystawa prac początkującego artysty. Zafascynowany możliwościami technologicznymi prezentował na niej głównie manipulacje fotograficzne. Dziesięć lat później współpracował z Grupą Parter, zrzeszającą bydgoskich artystów, oraz miał na koncie kilka wystaw zbiorowych i indywidualnych. Podążając za pasją, ukończył Warszawską Szkołę Filmową na Wydziale Fotografii. Od 2007 roku mieszka w Warszawie, która pozwoliła mu rozwinąć skrzydła. Od pięciu lat pracuje jako fotograf niezależny, poza projektami koncepcyjnymi wykonując również zdjęcia komercyjne. Angażuje się w organizacje konkursów, prowadzi liczne warsztaty, wykłady z zakresu światła i inscenizacji. Na stałe współpracuje z bydgoskim kwartalnikiem kulturalnym „B4mag”. Od niedawna zakres jego działań to również techniki audiowizualne, pracuje na planach filmów i teledysków. Zdjęcia Marcina to wizje balansujące na granicy rzeczywistości i halucynacji. Tworzy świat fantazji, trochę okrutny, trochę erotyczny. Znajdziemy w nim portrety, przedmioty, modę, niecodzienną rejestrację rzeczywistości. Autor często zamyka poszczególne sesje w ramach projektu, którym opowiada jakąś historię lub skłania do refleksji. Z biegiem czasu zmieniał się też obszar działań Szpaka. Fascynacja światłem, nieustanne poszukiwanie kadru i przestrzeni to dla niego za mało. Obok fotografii cyfrowej pojawiają się coraz częściej zdjęcia wykonywane tradycyjnymi metodami. Sięga po analogowe aparaty, wraca do ciemni, eksperymentuje, aż wreszcie odkrywa magię niedoskonałości w postaci zacieków, rys czy smug. W pracy towarzyszy mu nieustannie kreatywny bałagan i odwaga w poszukiwaniu nowych możliwości.


{

>>redakcja MAGDA WICHROWSKA

SZYMON GUMIENIK

filozofka na emeryturze, kinofilka w nieustannym rozkwicie, felietonistka, komentatorka rzeczywistości kulturalnej i niekulturalnej. Kocha psy, a nawet ludzi.

zaczął być w roku osiemdziesiątym. Zaliczył już studia filologii polskiej, pracę w szkole i bibliotece. Lubi swoje zainteresowania i obecną pracę. Chciałby chodzić z głową w chmurach, ale permanentnie nie pozwala mu na to jego wzrost, a czasami także bezchmurny nastrój...

ANIA ROKITA

MAREK

archeolog z wykształcenia, dziennikarz z przypadku, penera z wyboru. Zamierza wygrać w totka i żyć z procentów. Póki co, niczym ten Syzyf, toczy swój kamień. Jako przykładna domatorka stara się nie opuszczać granic powiatu, czasem jednak mknie pociągiem wprost w paszczę bestii. Uwielbia popłakiwać, przygrywając sobie na gitarze, oraz zgłębiać intensywny smak czarnego Specjala.

ROZPŁOCH

rocznik 1980, filozof i ktoś lub coś w rodzaju dziennikarza. Mieszka w Toruniu.

ARKADIUSZ STERN

MARCIN

germanista i hedonista. Ma cień, więc jeszcze jest. Wielbiciel ciepłych klimatów, słoni i piwa z dymkiem. U przyjaciół ceni otwarty barek. Skrywa się często pod skrzydłami Talii i Melpomeny, nie bryluje na salonach, lecz w galeriach (sztucznych), kinem delektuje się samotnie. W pracy zajmuje się wbijaniem do głów chętnych i niechętnych mowy Dietera Bohlena. Poza pracą zajmuje się głównie tym samym. W przerwach w pracy zajmuje się czymś innym.

ANDRZEJ

ZALEWSKI

rocznik 1989. Nowomieszczanin z pochodzenia, student dziennikarstwa, lubi kulturę i naturę.

GRZEGORZ WINCENTY-CICHY

rocznik czarnobylski. Niedoszły, domorosły filozof. Wykonywał w życiu tyle różnych zawodów, że mógłby swoje Curriculum Vitae rozdzielić pośród kilku, niespecjalnie nawet nudnych, mężczyzn. W chwili obecnej, zgodnie z powołaniem, wykonuje wymarzony zawód aktora teatralnego. Silnie uzależniony od muzyki, niezależnie od bezsensownych podziałów gatunkowych. Brak szans na powodzenie odwyku. Wolałby oślepnąć, niż ogłuchnąć.

LESIAKOWSKI

ładowanie opisu, ...pisu, ...su.

NATALIA OLSZOWA

jest „free spirytem”, który w intencji poprawy warunków swej egzystencji wyjechał z falą emigracji w roku 2004 i... utknął pomiędzy wymiarami: młodzieńczych marzeń i realiów, niedojrzałości i dojrzałości, sobą z przeszłości i sobą „tu i teraz”, kultur i ich różnic, języków, możliwości, horyzontów, a czasem i beznadziei, wiary i niewiary. Kim jest? Kimś, kto nie potrafi jeszcze latać, a nawet rozprostować skrzydeł. Kimś z pogranicza, Alicją po dwóch stronach lustra, która pobiegła za białym króliczkiem i właśnie rozgrywa partię szachów z królową. >>86

musli magazine


} >>redakcja

WIECZORKOCHA

-grafia. Inspiracja. Inkwizycja. Pigmalionizm przewlekły. Freudyzm dodatni. Gotowanie, zmywanie, myślenie: Import-Export. Prowadzi bezboleśnie przez życie bez retuszu. Lubi sushi, nieogarnięte koty i proces pleśnienia serów.

KAROLINA NATALIA BEDNAREK

z wykształcenia polonistka i filmoznawca. Z życia — niepoprawna romantyczka, wieczna idealistka, baczna obserwatorka rzeczywistości i nierzeczywistości. Miłośniczka kina i literatury. Mistrzyni w łowach second-handowych, badaczka stylu. Niekiedy samotna wyspa.

ALEKSANDRA KARDELA

absolwentka gdańskiej filologii klasycznej. Miłuje łacinę, zabytki w stanie destrukcji, przenośny domek na plecach, klezmerski hałas i górską ciszę.

GOSIA HERBA

rocznik 1985

podgląda, podsłuchuje, rysuje www.gosiaherba.pl

www.gosiaherba.blogspot.com

KASIA WOŹNIAK

wychowana na Bałutach, sercem torunianka. Polonistka, zakochana w życiu bez wzajemności, przez przypadek PR-owiec. W godzinach urzędowych redaktor, po godzinach — tropicielka absurdów i miłośniczka lat 20. Dźwiękoczuła i światłolubna, kompulsywna czytelniczka. Ze względów humanitarnych już nie śpiewa. Od dwóch lat w Warszawie jej życie bezlitośnie reżyseruje Gombrowicz i na Szaniawskiego się nie zanosi.

EWA STANEK

pomiędzy jednym nieprzytomnym zaczytaniem a kolejnym przygląda się ludziom i światu z głodną uwagą. Pomiędzy jednym uważnym zmarszczeniem czoła a kolejnym zaśmiewa się do i z niego, a jeszcze bardziej z siebie samej. Czasem myśli, że nie jest nikim więcej i nikim mniej.

MARTA MAGRYŚ

IWONA STACHOWSKA

choć miała być lekarzem, z wykształcenia jest kulturo- i zabytkoznawczynią. Z zawodu muzealniczką. Z zamiłowania weekendową szefową kuchni. Uprawia pomidory i poziomki w doniczce. Marzy o wyhodowaniu drzewa cynamonowego oraz o napisaniu książki (niekoniecznie kulinarnej). Gdzie tylko może dojeżdża rowerem. Cierpi na chroniczny brak wolnego czasu. Wciąż nie może się zdecydować, czy woli wiosnę, czy też jesień. Ale chyba bardziej jesień. Bo jest brązowa.

JUSTYNA BRYLEWSKA

rocznik 1980. Jej życiowym hasłem miało być: „Grunt to się nie przejmować i mieć wygodne buty!” (Natknęła się na nie w jednej z książek Zbigniewa Nienackiego, w których zaczytywała się w dzieciństwie), tyle tylko, że za skarby świata nie potrafi go wcielić w czyn. Mimo pęcherzy na nogach pociesza się myślą, że jeszcze potrafi się z siebie śmiać (choć innym z nią pewnie często nie do śmiechu). Nie cierpi bałaganu (nie mylić z „artystycznym nieładem!”) i czeka na chwilę spokoju...

z wykształcenia filozof, z zawodu nauczyciel od zadań specjalnych. Na co dzień wierna towarzyszka psa znanego ze skocznego podejścia do przestrzeni otwartych i zamkniętych. Wielbicielka dżdżystej aury, gorzkiej czekolady i kawy po turecku. Nade wszystko fanka Dextera.

KRZYSZTOF KOCZOROWSKI

urodzony w 1988 roku, mocno zaangażowany w życie. Przez ostatnich sześć lat intensywnie wojował słowem i pomysłem, pracując jako copywriter i specjalista ds. PR. Od 2010 roku z powodzeniem prowadzi własne studio brandingowe. W celu lepszego poznania swojego największego obiektu zainteresowań — człowieka, ukończył socjologię. Humanistyczne zacięcie rozwija na studiach kulturoznawczych. >>87


http://

>>dobre strony

>>memowisko.blogspot.com Encyklopedia memów Czym są memy? Cytując za Zagubionym Słownikiem, to „archetypy min człowieczych”, „bezduszne (i bezcielesne) byty pasożytujące na ludzkim umyśle, zarażające sąsiadów i znajomych (współcześnie przenoszone głównie drogą sieciową)”. W praktyce są to wszelkiego rodzaju komiksowe miny, zdjęcia z bardziej lub mniej trafionymi czy też dowcipnymi podpisami, grepsy, które przeszły już do języka potocznego, wszystko, czym zalewa nas Internet. Memy, choć początkowo nas bawią, z czasem zaczynają przyprawiać o znudzenie, wreszcie irytację. Zasypywani jesteśmy nimi na Facebooku, w autobusie („ale urwał!”), a nawet w środkach masowego przekazu jak prasa czy telewizja. Memów jest tyle, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Nie? A jednak. Jest jedna osoba, która nie dość, że potrafi, to jeszcze to robi. Blog „Pana Szpika” (memowisko.blogspot.com) jest swoistą encyklopedią internetowych tworów. Autor sukcesywnie zabiera się za kolejne zjawiska, rozbiera je na części, cierpliwie dociera do ich źródła i w sposób przyjazny dla czytelnika opisuje, opatrując wszystko sporą porcją przykładów. Lektura tego bloga jest niebywale przyjemna, można się pośmiać na miejscu w domu, a podczas spotkania ze znajomymi błysnąć wiedzą na bieżące tematy. Więc jeśli nadal nie wiesz, kim jest Chuck Testa albo skąd się wziął Trollface, zapraszam do lektury blogu „Pana Szpika”!

>>www.lastfm.pl Własna stacja radiowa

Last.FM w takim kształcie, w jakim znamy go dzisiaj, powstał w 2005 roku, łącząc radio internetowe z projektem AudioScrobbler. Co prawda, mamy tu do czynienia z portalem społecznościowym, których dziś jest niemało, jednak w tym przypadku wszystko kręci się wokół muzyki. A to już coś nowego. Ze strony www.lastfm.pl pobieramy tzw. „scrobbler”, czyli niedużą i nieobciążającą zbytnio systemu aplikację, która łącząc się z naszym multimedialnym odtwarzaczem muzycznym, czyta informacje o tym, czego aktualnie słuchamy i wysyła je na nasz profil. Ale to nie wszystko. Scrobbler pełni też funkcję radia internetowego, które wybiera nam utwory podług określonych tagów bądź odnosi się do utworów, których słuchaliśmy wcześniej i wybiera podobne. Mało? Serwis magazynuje też informacje o kawałkach, które odtwarzaliśmy nawet cztery lata wstecz. Segreguje naszych ulubionych artystów i ulubione utwory oraz podaje liczbę ich przesłuchań. A wszystko to według filtrów czasowych, których zakres ustalamy sami. Jako serwis społecznościowy daje nam też możliwość dodawania znajomych oraz podglądania tego, czego aktualnie słuchają. Po co to wszystko? W dzisiejszych czasach muzyki jest na świecie ogrom i nie sposób ogarnąć jej umysłem. Last.FM jest w tym świecie przewodnikiem. GRZEGORZ WINCENTY-CICHY >>88

musli magazine


WSKI SIAKO EJ LE NDRZ RYS. A

{

>>słonik/stopka

}

MUSLI MAGAZINE redaktor naczelna: Magda Wichrowska zastępca redaktora naczelnego: Szymon Gumienik art director: wieczorkocha redakcja: Karolina Natalia Bednarek, Agnieszka Bielińska, Gosia Herba, Aleksandra Kardela, Krzysztof Koczorowski, Marta Magryś, Andrzej Mikołajewski, Natalia Olszowa, Ania Rokita, Marek Rozpłoch, Paweł Schreiber, Iwona Stachowska, Ewa Stanek, Arkadiusz Stern, Justyna Tota, Grzegorz Wincenty-Cichy, Kasia Woźniak, Marcin Zalewski korekta: Justyna Brylewska, Edyta Peszyńska, Andrzej Lesiakowski

>>89



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.