j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:2 c:1 black–text
2
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:3 c:1 black–text
Federico Moccia Tylko ciebie chcê
przełożyła Anna Niewęgłowska
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA
3
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:4 c:1 black–text
Tytu³ orygina³u: Ho voglia di te Projekt ok³adki: Redakcja: Anna Kowalska Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: Redaktornia.com
Zdjêcie wykorzystane na ok³adce by Lise Gagné, iStockphoto by Jannes Glas, www.sxc.hu Autor zdjêcia wykorzystanego na ok³adce:
Copyright Giangiacomo Feltrinelli Editore, 2006 First published as Ho voglia di te in February 2006 by Giangiacomo Feltrinelli Editore, Milan, Italy for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2008, 2013 for the Polish translation by Anna Niewêg³owska
ISBN 978-83-7758-394-4
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2013
4
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:5 c:1 black–text
Gin, twój uœmiech opowiedzia³ mi tê historiê Babci Elisie i cioci Marii, które smacznie i z mi³oœci¹ gotowa³y. I w³aœnie tamtego dnia przysz³y mnie odwiedziæ
5
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:6 c:1 black–text
6
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:7 c:1 black–text
1
„Chcê umrzeæ”. Z t¹ myœl¹ wsiad³em do samolotu niemal dwa lata temu. Chcia³em ze sob¹ skoñczyæ. W³aœnie, jakiœ banalny wypadek by³by w sam raz. ¯eby nikogo nie obarczaæ win¹, ¿ebym nie musia³ siê wstydziæ, ¿eby nikt siê nie dopytywa³ dlaczego… Pamiêtam, ¿e rzuca³o samolotem przez ca³¹ drogê. By³a burza i wszyscy zamarli, spiêci i przera¿eni. Ja nie. Tylko mnie jednemu chcia³o siê œmiaæ. Kiedy jest ci Ÿle, kiedy widzisz wszystko w czarnych barwach, kiedy nie masz przed sob¹ przysz³oœci, kiedy nie masz nic do stracenia, kiedy… ka¿da chwila jest dla ciebie ciê¿arem. Ogromnym. Nie do udŸwigniêcia. I nic, tylko ci¹gle siê gryziesz. I chcia³byœ za wszelk¹ cenê siê od tego uwolniæ. W jakikolwiek sposób. A choæby i w najprostszy, ten najpodlejszy, tak by unikn¹æ tego zmartwienia, ci¹g³ego pamiêtania dziœ i nazajutrz tego samego: nie ma jej. Ju¿ jej nie ma. A skoro tak, to chcia³byœ po prostu, ¿eby i ciebie ju¿ nie by³o. Chcia³byœ znikn¹æ. Cyk. Bez zbêdnych problemów, bez zawracania g³owy. Tak by nikt nie musia³ dopytywaæ siê z trosk¹: „Ojej, s³ysza³eœ? Tak, dok³adnie ten… Nie wiesz, co siê sta³o…”. W³aœnie, zamiast tego koleœ opowie, jak skoñczy³eœ, Bóg jeden raczy wiedzieæ z iloma i jak bardzo wymyœlnymi szczegó³ami, wyjedzie z czymœ absurdalnym, jakby ciê zna³ od niepamiêtnych czasów, jakby tylko on jeden mia³ naprawdê pojêcie o tym, co ciê gnêbi³o. Jakie to dziwne… Tym bardziej ¿e byæ mo¿e nawet ty sam nie zd¹¿y³eœ siê w tym wszystkim na dobre po³apaæ. I nic ju¿ nie bêdziesz móg³ poradziæ na to jedno wielkie „podaj dalej”. Zawracanie dupy. Pamiêæ o tobie padnie ofiar¹ pierwszego lepszego z³amasa, a ty nic nie bêdziesz móg³ na to poradziæ. W³aœnie, jaka szkoda, ¿e tamtego dnia nie spotka³em jednego z tych dziwacznych magików.
7
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:8 c:1 black–text
Zarzuca taki pelerynê na go³êbia, którego sam dopiero co wyczarowa³ i trach, ju¿ po ptaku. Nie ma go, i ju¿. A ty po skoñczonym przedstawieniu wychodzisz ca³y zadowolony. Byæ mo¿e tancerki, które widzia³eœ, by³y trochê za bardzo przy koœci, mo¿e siedzia³eœ akurat na jednym z przestarza³ych foteli, ciut przytwardym, w pomieszczeniu zaaran¿owanym, w najlepszym wypadku, w piwnicy. Owszem, czuæ by³o pleœñ i wilgoæ. I tylko jedno jest pewne. Nigdy wiêcej nie bêdziesz zachodziæ w g³owê, co siê sta³o z go³êbiem. Ale nas to nie dotyczy. My nie mo¿emy tak po prostu znikn¹æ. Sporo czasu up³ynê³o. Dwa lata. A teraz popijam sobie piwo. I kiedy przypomina mi siê, jak bardzo zazdroœci³em temu go³êbiowi, to siê uœmiecham, a zarazem robi mi siê trochê wstyd. – Mo¿e jeszcze jedno? Steward uœmiecha siê do mnie i nie odstêpuje swojego wózka z napojami. – Nie, dziêkujê. Wygl¹dam za okno. Chmury, zabarwione na ró¿owo, ustêpuj¹ nam z drogi. Miêkkie, lekkie, nieskoñczone. Gdzieœ w dali zachodzi s³oñce. Wprost nie mogê w to uwierzyæ. Wracam. A27. To jest w³aœnie moje miejsce w samolocie. Rz¹d po prawej, tu¿ za skrzyd³ami, œrodkowe przejœcie. Bardzo ³adna stewardesa znowu siê do mnie uœmiecha, przechodz¹c blisko mojego miejsca. Zbyt blisko. Wygl¹da, jakby j¹ przys³a³a Nirvana: If she comes down now, oh, she looks so good… £adnie pachnie, ma na sobie nienaganny mundurek, do tego lekko przezroczyst¹ bluzkê, na tyle, by da³o siê doceniæ koronkowy stanik pod spodem. Kr¹¿y to tu, to tam, bezkolizyjnie, beztrosko, uœmiechniêta. If she comes down now… – Przepiêkne imiê: Eva. – Dziêkujê. – Jest pani trochê jak pierwsza Ewa, wodzi mnie pani na pokuszenie… Przez chwilê nic nie mówi i tylko badawczo mi siê przygl¹da. Uspokajam j¹. – Ale to dozwolona pokusa. Czy mogê dostaæ jeszcze jedno piwo? – Ale to ju¿ trzecie… – Pewnie, ¿e trzecie, skoro pani tak tu kr¹¿y… Pijê, ¿eby o pani zapomnieæ.
8
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:9 c:1 black–text
Uœmiecha siê. Wygl¹da na szczerze rozbawion¹. – Czy zawsze pani liczy, ile pij¹ pasa¿erowie, czy to ja tak szczególnie zapad³em pani w pamiêæ? – Proszê samemu oceniæ. Niech pan tylko uwzglêdni, ¿e jako jedyny zamawia³ pan piwo. Uœmiecha siê znowu. Po czym odchodzi, seksownie krêc¹c biodrami. Wychylam siê nieznacznie. Œwietne nogi, nieprzezroczyste rajstopy, obciskaj¹ce, bez po³ysku, ciemne, do tego buty identyczne jak te, które nosz¹ pozosta³e stewardesy. W³osy blond z delikatnym balayage’em zebrane do ty³u, w kucyk, przesadnie wymyœlny. Przystaje. Widzê, jak rozmawia z mê¿czyzn¹, który siedzi po tej samej stronie co ja, tyle ¿e bardziej z przodu. S³ucha, w czym mo¿e pomóc. Przytakuje skinieniem g³owy, w milczeniu. Po czym mówi coœ uœmiechniêta i go uspokaja. Po raz ostatni, zanim siê oddali, odwraca siê w moj¹ stronê. Patrzy na mnie. Zielone oczy. Delikatnie podkreœlone. Na górnej powiece odcieñ hebanowy, w oczach przeb³ysk zainteresowania. Rozk³adam rêce. Tym razem to ja siê do niej uœmiecham. Mê¿czyzna mówi jej coœ jeszcze. Odpowiada mu kompetentnie, po czym odchodzi. – Bardzo ³adna ta stewardesa. Siedz¹ca obok mnie kobieta wtr¹ca siê, przerywaj¹c ni st¹d, ni zow¹d mój tok myœlenia. Czujna i uœmiechniêta, bystre spojrzenie zza grubych szkie³. Oko³o piêædziesi¹tki, nieŸle siê trzyma, w odró¿nieniu od swoich zbyt du¿ych kolczyków i od przesadnie niebieskiego, ciê¿kiego turkusu na powiekach. – Tak, gnocca, superlaska. – Co takiego? – Gnocca. W³aœnie tak mówimy w Rzymie na stewardesy takie jak ta. – Tak naprawdê to jesteœmy o wiele bardziej dosadni, ale to chyba nie czas i miejsce. – Gnocca. – Potrz¹sa g³ow¹. – W ¿yciu nie s³ysza³am. – Gnocca, a jak¿e… Czasami piêkna gnocca. To takie figlarne okreœlenie zapo¿yczone od klusków. Zna pani gnocchi, prawda? – Ech, jak¿eby inaczej. O tych to siê nas³ucha³am, a i zajada³am siê nimi nie raz. Œmieje siê rozbawiona. – W³aœnie, i co? Smakowa³y pani? – I to jeszcze jak.
9
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:10 c:1 black–text
– Widzi pani, jakie to proste. Kiedy jakiejœ dziewczynie mówi siê, ¿e jest gnocca, to znaczy w³aœnie, ¿e jest taka „smakowita” jak danie, którym siê pani zajada³a. – Tak, ale œmiaæ mi siê chce, kiedy zaczynam myœleæ o niej jak o klusku. Jest w tym coœ… no, jak to siê mówi… o, wiem: nieporadnego! – No nie! Musi pani myœleæ o gnocchi okraszonych ciep³ym sosem, o smakowitym pomidorze, o rozp³ywaj¹cych siê w ustach kopytkach, które niemal przyklejaj¹ siê do podniebienia, tak ¿e trzeba je potem odrywaæ jêzykiem. – Dobrze, z grubsza rozumiem. Pan uwielbia gnocchi? – S¹ ca³kiem, ca³kiem. – Czêsto je pan te kopytka? – W Rzymie nawet i bardzo czêsto. W Nowym Jorku ani razu nie zjad³em nic w³oskiego, bo ja wiem, tak dla zasady. – Dziwne. A mówi¹, ¿e jest tam mnóstwo wyœmienitych w³oskich restauracji. Oho, proszê, w³aœnie wraca ta… gnocca. Kobieta zaœmiewa siê rozbawiona i wskazuje stewardesê, która zbli¿a siê uœmiechniêta ze szklank¹ piwa. Obrazek prawie jak z reklamy, taka jest piêkna. – Niech jej pani powie, ¿e prawdziwa z niej gnocca, zobaczy pani, ¿e siê ucieszy. – Nie, nabiera mnie pan. – Ale¿ sk¹d, zapewniam pani¹, ¿e to komplement. – To co, mam jej to powiedzieæ? – Jasne, ¿e tak. Stewardesa podchodzi, podaje mi ma³¹ tackê, na której jest szklanka, pod szklank¹ papierowa podstawka. – Proszê, piwo dla pana. Wiêcej nie bêdê mog³a panu podaæ, bo schodzimy do l¹dowania. – I tak wiêcej bym ju¿ nie zamawia³. Zaczynam pani¹ zapominaæ. Choæ wcale nie jest to ³atwe. – Ach tak… Có¿, dziêkujê. Poci¹gam ³yk piwa. – Jest znakomite, dziêkujê, idealne, zmro¿one w sam raz. A ju¿ zaserwowane przez pani¹, wygl¹da zupe³nie jak to piwo z reklamy. – Niech¿e mi pan zdradzi tylko jedn¹ tajemnicê, co zapomni pan w pierwszej kolejnoœci?
10
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:11 c:1 black–text
– Mo¿e to, w co by³a pani ubrana… – Nie podobaj¹ siê panu nasze mundurki? – Ale¿ wrêcz przeciwnie. Tyle ¿e bêdê sobie pani¹ jakoœ inaczej wyobra¿a³… Patrzy na mnie lekko zaskoczona, ale nie zostawiam jej czasu na odpowiedŸ. – Na d³ugo siê pani zatrzyma w Rzymie? – Na kilka dni… Wrzesieñ w Rzymie jest wprost bajeczny. Chcê siê wybraæ do miasta, na zakupy. Mo¿e uda mi siê znaleŸæ coœ, co sprawi, ¿e nie sposób bêdzie o mnie zapomnieæ. – O, nie mam najmniejszych w¹tpliwoœci. Z pewnoœci¹ znajdzie pani coœ w sam raz dla siebie. Bo pani to… jakby to powiedzieæ… no, jak to siê mówi? Odwracam siê w stronê kobiety siedz¹cej tu¿ obok mnie. – Mo¿e pani mi pomo¿e. Kobieta robi wra¿enie cokolwiek onieœmielonej, ale po chwili zbiera siê na odwagê: – Pani to… po prostu gnocca! Stewardesa w pierwszej chwili patrzy na ni¹ zdezorientowana, potem spogl¹da na mnie. Unosi brew i ni st¹d, ni zow¹d wybucha œmiechem. Bogu dziêki. Uda³o siê. Œmiejê siê razem z ni¹. – O tak, znakomicie siê pani spisa³a, dok³adnie to samo bym powiedzia³! Stewardesa o imieniu Eva odchodzi, potrz¹saj¹c g³ow¹. – Proszê zapi¹æ pasy. Jej wysoko œci¹gniêty kucyk faluje i wygl¹da idealnie, jak zreszt¹ i wszystko pozosta³e. Jest doskona³a jak skrzyd³a motyla. Jak motyl, który a¿ siê prosi, by go schwytaæ. Lecia³ w Stanach taki kawa³ek, na którego punkcie mia³em totalnego œwira, to angielski numer sprzed kilku lat… I’m gonna keep catching that butterfly… Verve. Staram siê przypomnieæ go sobie w ca³oœci. Ale mi siê nie udaje. Czyjœ g³os mnie rozprasza. Kobieta obok wyraŸnie siê z czymœ mocuje. I bynajmniej nie robi tego bezszelestnie. – O rety, nigdy nie mogê znaleŸæ pasa w tych wszystkich samolotach. Pomagam jej, kobieta dos³ownie siê na nim rozsiad³a. – Jest tutaj, proszê pani, pod spodem. – Dziêkujê, choæ zupe³nie nie pojmujê, czemu w³aœciwie ma to s³u¿yæ. Przecie¿ i tak nie zdo³a nas utrzymaæ.
11
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:12 c:1 black–text
– A, co to, to z pewnoœci¹ nie. – Otó¿ to, w³aœnie… Dlatego mówiê, jeœli dojdzie do kolizji, to przecie¿ zupe³nie nie to samo co taki samochód. – Nie, z samochodem to nie ma rzeczywiœcie nic wspólnego… Denerwuje siê pani? – Jakbym sz³a na œciêcie. – Patrzy na mnie i niemal zaczyna ¿a³owaæ, ¿e u¿y³a tego sformu³owania. – Proszê pani, jeœli tak chce przeznaczenie, to nie ma rady. – Co to ma znaczyæ? – To, co powiedzia³em. – Tak, ale co takiego pan powiedzia³? – Œwietnie pani zrozumia³a. – Tak, ale ³udzi³am siê, ¿e nie rozumiem. Panicznie bojê siê samolotów. – Nie by³o widaæ nic a nic. – Widzê, jak bardzo jest zaniepokojona, uœmiecha siê do mnie, kompletnie zasch³o jej w ustach. Popijam swoje piwo i postanawiam siê rozerwaæ. – Proszê tylko pomyœleæ, ¿e do wiêkszoœci katastrof lotniczych dochodzi podczas startu albo… – Albo?… – Przy l¹dowaniu. Czyli ju¿ nied³ugo. – Ale co te¿ pan opowiada? – Prawdê, szanowna pani, nale¿y zawsze mówiæ prawdê. Poci¹gam du¿y ³yk piwa, a tymczasem k¹tem oka widzê, ¿e wpatruje siê we mnie jak zahipnotyzowana. – Proszê pana, niech¿e mi pan coœ opowie. – Ale proszê pani, co takiego chcia³aby pani us³yszeæ? – Proszê odwróciæ moj¹ uwagê, niech mi pan nie da myœleæ o tym, co by siê mog³o… Œciska moj¹ rêkê z ca³ej si³y. – To boli. – Ach, przepraszam. – RozluŸnia uœcisk, ale nie przestaje siê mnie trzymaæ. Zaczynam jej opowiadaæ to i owo. Kawa³ki z mojego ¿ycia, trochê bez ³adu i sk³adu, to, co mi akurat przychodzi do g³owy. – Skoro tak, mo¿e chce siê pani dowiedzieæ, dlaczego wyjecha³em? – Kobieta przytakuje. Nie jest w stanie wydobyæ z siebie s³owa. – Proszê wzi¹æ pod uwagê, ¿e to d³uga historia… – Tym razem,
12
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:13 c:1 black–text
z wiêkszym zapa³em, skinieniem g³owy daje mi do zrozumienia, ¿e tak, ca³a zamienia siê w s³uch, wszystko, byle tylko nie myœleæ o najgorszym. Mam wra¿enie, jakbym rozmawia³ z dobrym znajomym, z moim przyjacielem… – Nazywa³ siê Pollo, w³aœnie. Dziwne imiê, nieprawda¿? – Kobieta nie bardzo wie, czy ma przytakn¹æ, czy zaprzeczyæ, jest gotowa na wszystko, bylebym tylko opowiada³ dalej. – W³aœnie, to przyjaciel, którego straci³em ponad dwa lata temu. Nie rozstawa³ siê ze swoj¹ dziewczyn¹. Pallina to niesamowita panna, o figlarnym, bystrym spojrzeniu, œwietna, wygadana, ma ciêty jêzyk… – S³ucha w milczeniu, spogl¹da zaintrygowana, przejêta moimi s³owami. Jakie to dziwne… Czasami czujesz siê lepiej z cz³owiekiem, którego nie znasz, ³atwiej przychodzi ci opowiadanie o sobie. Otwierasz siê na powa¿nie. Mo¿e dlatego, ¿e nie przywi¹zujesz wagi do tego, co sobie pomyœli. – Ja z kolei by³em wtedy z Babi, najlepsz¹ przyjació³k¹ Palliny. – Babi. Opowiadam jej wszystko… Jak j¹ pozna³em, jak zacz¹³em siê œmiaæ, jak siê zakocha³em, jak bardzo mi jej brakowa³o… Piêkno mi³oœci dostrzegasz w pe³ni dopiero wtedy, kiedy j¹ tracisz. Byæ mo¿e cz³owiek czuje siê tak, kiedy idzie na terapiê. Zawsze siê nad tym zastanawia³em. Ale czy z tymi goœæmi, tam, naprawdê mo¿na byæ tak do koñca szczerym? Muszê zapytaæ kogoœ, kto ma to za sob¹. Rozmyœlam, nie przestaj¹c opowiadaæ. Co pewien czas, na moment, przerywam. Kobieta, rozbawiona i zaintrygowana, czêsto coœ wtr¹ca, jest ju¿ znacznie spokojniejsza, nawet wypuœci³a moj¹ rêkê z uœcisku. Zapomnia³a o katastrofie lotniczej. Teraz, jak s¹dzi, zaprz¹ta j¹ moja w³asna. – A z t¹ Babi s³ysza³ siê pan jeszcze? – Nie. Raz na jakiœ czas s³ysza³em siê z bratem. Kilka razy z ojcem. Ale niezbyt czêsto, telefony z Nowego Jorku kosztuj¹ fortunê. – Czu³ siê pan samotny? Udzielam jej wymijaj¹cej odpowiedzi. Nie jestem w stanie tego powiedzieæ. Czu³em siê mniej samotny ni¿ w Rzymie. Potem nieuchronnie wspominam o mamie. Ponosi mnie, a œwiadomoœæ, ¿e sprzeniewierzam siê zasadom kobiety obok, wrêcz mnie bawi. Moja matka zdradzi³a mojego ojca. To ja j¹ nakry³em z tym, który mieszka³ naprzeciwko nas. Prawie w to nie wierzy. Ta wiadomoœæ postawi³a j¹ na nogi. Samolot? Nawet nie pamiêta, ¿e nim leci. Zarzuca mnie pytaniami… Ledwo za ni¹ nad¹¿am. Jak to jest, ¿e ludzie tak uwielbiaj¹ siê babraæ w cudzym ¿yciu? Pikantne opowieœci,
13
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:14 c:1 black–text
zakazane szczególiki, niechlubne uczynki czy te¿ rozkoszne grzeszki. Mo¿e dlatego, ¿e w ten sposób, jedynie s³uchaj¹c, sami siê nie ubrudz¹. Odnoszê wra¿enie, ¿e kobieta z jednej strony napawa siê moj¹ opowieœci¹, z drugiej zaœ – cierpi z jej powodu. Nie wiem, czy tak jest naprawdê, ale nic mnie to nie obchodzi. Opowiadam jej o wszystkim bez ogródek. O brutalnoœci, z jak¹ potraktowa³em kochanka mamy, o moim milczeniu w domu, o tym, ¿e nie pisn¹³em choæby s³owa ani w³asnemu ojcu, ani nawet bratu. I o procesie te¿. Moja matka siedzia³a tam, naprzeciwko mnie. W milczeniu, nie mia³a odwagi przyznaæ siê do tego, co zrobi³a. Nie zdoby³a siê na to, by wyjawiæ swoj¹ zdradê i usprawiedliwiæ w ten sposób moj¹ brutalnoœæ. I w tym wszystkim ja, beztroski, niemal œmia³em siê w twarz sêdziemu, który obwinia³ mnie o czyn w moim przekonaniu ca³kiem naturalny: za zmasakrowanie chuja, który pogwa³ci³ ³ono kobiety, to samo, które wyda³o mnie na œwiat. Moja s¹siadka patrzy na mnie z otwartymi ustami. Szanowna pani, owszem, mo¿na to samo powiedzieæ na tysi¹c ró¿nych sposobów… Ale to zupe³nie co innego ni¿ zgrywanie siê, jak to zrobi³ Benigni, wskakuj¹c na Raffaellê Carrà. Tutaj natomiast w grê wchodzi³a moja matka. Kobieta zdaje sobie z tego sprawê. Nagle znów powa¿nieje. Cisza. Wobec tego staram siê jakoœ roz³adowaæ sytuacjê. – Jak by to powiedzia³ Pollo, mnie Moda na sukces mog³aby co najwy¿ej zrobiæ laskê! Zamiast siê oburzaæ, zanosi siê œmiechem, mam w niej ju¿ swojego sprzymierzeñca. – A potem? – pyta ciekawa, co jest w nastêpnym odcinku. A ja nie przestajê opowiadaæ jakby nigdy nic, bez abonamentu. Moja opowieœæ nic nie kosztuje. Wyjaœniam jej, sk¹d siê wziê³a Ameryka, chêæ, by wyjechaæ, pod pretekstem kursu dla grafików tam, w Stanach… – A poniewa¿ nie tak trudno jest natkn¹æ siê na siebie nawet w wielkim mieœcie… wobec tego lepiej ju¿ w ogóle siê gdzieœ wynieœæ. Nowe realia, sami nowi ludzie, a przede wszystkim ¿adnych wspomnieñ. Rok wype³niony niepozbawionymi wysi³ku pogawêdkami po angielsku, które, dziêki pomocy przypadkowo spotkanych W³ochów, stawa³y siê znoœniejsze. Wszystko bardzo zabawne, œwiat pe³en barw, muzyki, dŸwiêków, pojazdów, imprez, nowin. Ca³y ten wielki rozgardiasz podszyty cisz¹. Nic z tego, co ludzie ci opowiadali, nie mia³o z ni¹ absolutnie nic wspólnego, nie mog³o jej przywo³aæ ani tchn¹æ w ni¹ ¿ycia. Babi. Dni na nic, by
14
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:15 c:1 black–text
daæ odpocz¹æ sercu, ¿o³¹dkowi, g³owie. Babi. Totalna bezsilnoœæ, by cofn¹æ czas, by choæ na chwilê znaleŸæ siê pod jej domem, by spotkaæ j¹ na ulicy. Babi. W Nowym Jorku nie ma obaw… W Nowym Jorku nie ma miejsca dla Battistiego. Kiedy sobie ciebie przypomnê, wystarczy pomyœleæ, ¿e ciê nie ma, ¿e cierpiê nadaremnie, bo wiem, ja to wiem, ¿e ju¿ nie wrócisz. Fa³szywe dŸwiêki, by staraæ siê omijaæ wszystkie te miejsca, które zna i w których siê pojawia w³aœnie ona, Babi. Kobieta siê uœmiecha. – Te¿ znam tê piosenkê. – Nuci coœ nieudolnie. – Tak, to ta sama. – Staram siê po³o¿yæ kres temu koszmarnemu popisowi rodem z Corridy. Ale wybawi³ mnie samolot. Kra-aach. Suchy, metaliczny dŸwiêk. Mocne szarpniêcie i ma³y wstrz¹s pojazdu. – O mój Bo¿e, co to? – Kobieta chwyta moj¹ praw¹ rêkê, tê niezajêt¹. – To wózek, niech siê pani nie martwi. – Jak¿e mam siê nie martwiæ! Niby przez to ten ca³y ha³as? Zupe³nie jakby siê urwa³… Stewardesy i inni cz³onkowie za³ogi siadaj¹ nieopodal, w wolnych fotelach, zajmuj¹ tak¿e kilka dziwnych miejsc z boku, ko³o wyjœcia. Rozgl¹dam siê za Ev¹, znajdujê j¹, ale ona nie patrzy teraz w moj¹ stronê. Kobieta stara siê nie myœleæ o tu i teraz. Z powodzeniem. Puszcza moj¹ rêkê w zamian za ostatnie pytanie. – Dlaczego siê rozstaliœcie? – Bo Babi zwi¹za³a siê z innym. – Ale jak to? Pana dziewczyna? I to po tym wszystkim, co mi pan opowiedzia³? Tym razem to ona wydaje siê bawiæ moim kosztem. Samolot i samo l¹dowanie zesz³y na dalszy plan. I do ostatniej chwili zarzuca mnie pytaniami, wrêcz, niczym w amoku, zaczê³a siê do mnie zwracaæ per ty. Wali prosto z mostu. Od czasu kiedy j¹ zostawi³eœ, czy kocha³eœ siê z inn¹ kobiet¹? I dalej nie odpuszcza, zupe³nie jak stukasy z kreskówki o Fistaszkach, z Linusem i czerwonym baronem. Wróci³byœ do niej? Atmosfera siê zagêszcza, teraz bardziej przypomina krwawe komiksy Pazienzy z jego nieod³¹cznymi strzelaninami. Co z przebaczeniem, czy jest mo¿liwe? Czy rozmawia³eœ z kimœ o tym? Albo to wina piwa, albo te¿ ona i te jej pytania przyprawiaj¹ mnie o zawrót g³owy. Albo to wina bólu, jaki zada³a mi
15
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:16 c:1 black–text
ta mi³oœæ, o której wci¹¿ pamiêtam. Nic ju¿ kompletnie nie rozumiem. S³yszê warkot silnika samolotu i turbiny, która w fazie l¹dowania zmienia kierunek obrotu. O w³aœnie, mam pomys³, mogê siê uratowaæ przed tym przes³uchaniem… – Niech pani spojrzy na œwiat³a przy pasie startowym. Nie damy rady – mówiê jej rozeœmiany, znów jestem panem sytuacji. – Chryste Panie, to prawda, widzê je… – Przera¿ona patrzy przez okno na samolot i na skrzyd³a, które niemal dotykaj¹ ziemi i trzês¹ siê rozklekotane. Jak stara pantera jednym zdecydowanym ruchem dopada w locie mojej prawej rêki. Znowu patrzy przez okno. Jeszcze w ostatniej chwili opada gwa³townie na fotel, l¹duje g³ow¹ na oparciu, wyci¹ga nogi przed siebie, prawie jakby chcia³a wyhamowaæ w³asnymi stopami. Wrzyna mi siê paznokciami w rêkê. Kilkakrotnie lekko nami zarzuca, gdy samolot dotyka ziemi. I zaraz turbiny w silnikach zmieniaj¹ kierunek obrotu, ta olbrzymia masa stali trzêsie siê jak szalona, razem ze wszystkimi fotelami, w³¹cznie z kobiet¹ obok. Ale ona nie daje za wygran¹. Zaciska oczy i ca³a dr¿y, wy¿ywaj¹c siê na mojej rêce. – Kapitan informuje, ¿e wyl¹dowaliœmy na Roma Fiumicino. Temperatura powietrza na zewn¹trz… Z g³êbi samolotu docieraj¹ niewyraŸne oklaski, ale prawie zaraz cichn¹. To ju¿ wysz³o z mody. – No tak, daliœmy radê. Kobieta wzdycha: – Bogu dziêki! – A nu¿ jeszcze siê kiedyœ spotkamy. – Oj tak, ogromnie mi³o mi siê z tob¹ rozmawia³o. Ale czy wszystko, co mi opowiedzia³eœ, to prawda? – Tak samo jak prawd¹ jest to, ¿e mi pani œciska³a rêkê. – Pokazujê jej moj¹ prawicê ze œladami jej paznokci. – Ojej, tak mi przykro. – Nic nie szkodzi. – Niech¿e pan poka¿e. – Ale¿ nie, powa¿nie, wszystko w porz¹dku. Rozdzwaniaj¹ siê komórki. Uœmiechy i b³ogoœæ po udanym l¹dowaniu. Prawie wszyscy otwieraj¹ luki baga¿owe nad swoimi miejscami i wyci¹gaj¹ na zewn¹trz narêcza prezentów prosto z Ameryki, tak na oko same zbêdne rzeczy; gotowi od razu stan¹æ w kolejce, byle niezw³ocznie dostaæ siê do wyjœcia. Po godzinach spêdzonych
16
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:17 c:1 black–text
w bezruchu, kiedy w samolocie jest siê zmuszonym do podsumowania minionych lat, a¿ do chwili obecnej, wraca siê do poœpiesznego niemyœlenia, do fa³szywych trosk, do pogoni za najnowszym celem. – Do widzenia. Dziêkujemy. Mi³ego wieczoru. – £adne stewardesy ¿egnaj¹ nas przy wyjœciu z samolotu. Eva, jak na profesjonalistkê przysta³o, z uœmiechem przyklejonym do twarzy ¿egna wszystkich, jest bez zarzutu. – Dziêkujê za piwo. – Tak¹ mamy pracê. – Uœmiecha siê do mnie bardziej naturalnie, chyba. – Jeœli bêdziesz mia³a jakieœ problemy… – Zostawiam jej wizytówkê. Patrzy na ni¹ zaskoczona, jest na niej mój numer w Rzymie. – To by³ mój egzamin na kursie grafiki. – Dobrze ci posz³o? – Wszyscy byli bardzo zadowoleni. Zestawienie bia³ego z niebieskim uznali za genialne. – £adne. Wk³ada j¹ do kieszeni. Nie ryzykowa³em wyznania, ¿e kibicujê Lazio. Zaraz potem schodzê na dó³. Letni wiatr. Wrzesieñ. Zachód s³oñca, jest prawie wpó³ do dziewi¹tej. Wszystko zgodnie z planem. Po tym, jak siê lecia³o przez osiem godzin, fajnie jest znów sobie chodziæ. Wsiadamy do autobusu. Przygl¹dam siê towarzyszom podró¿y. Kilku Chiñczyków, jeden krzepki Amerykanin, jakiœ m³ody ch³opak, który wci¹¿ s³ucha czegoœ na samsungu YP-T7X 512 MB, takim, jaki widzia³em te¿ w Nowym Jorku. Dwie przyjació³ki, które wracaj¹ z wakacji, wcale siê do siebie nie odzywaj¹, byæ mo¿e zd¹¿y³y siê ju¿ do woli nacieszyæ wzajemnym towarzystwem w czasie d³ugiego, wspólnego pobytu. Para zakochanych. Œmiej¹ siê, coraz mówi¹ coœ bardziej lub mniej sensownego, przekomarzaj¹ siê ze sob¹. Zazdroszczê im, albo lepiej, z przyjemnoœci¹ na nich patrzê. Moja wspó³pasa¿erka, korpulentna pani, która tak siê sk³ada, wie wszystko o moim ¿yciu, podchodzi do mnie. Spogl¹da na mnie uœmiechniêta, jakby chcia³a powiedzieæ: Daliœmy radê, co? Przytakujê. Prawie ¿a³ujê, ¿e a¿ tyle jej opowiedzia³em. Ale zaraz siê uspokajam. Nigdy jej wiêcej nie zobaczê. Kontrola paszportowa. Kilka wilczurów na smyczy przechadza siê nerwowo tam i z powrotem, w poszukiwaniu kokainy
17
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:18 c:1 black–text
albo trawy. Niezadowolone wyposzczone psy patrz¹ na nas swymi poczciwymi oczami, wykoñczone ci¹g³ym trenowaniem. Policjant niedbale zagl¹da mi do paszportu. Potem jednak zmienia zdanie, umyka mu jedna strona, odwraca j¹ powtórnie i przygl¹da jej siê z wiêksz¹ uwag¹. Serce zaczyna mi szybciej biæ. Nic. Nie wzbudzam jego zainteresowania. Zwraca mi dokument, sk³adam go i wk³adam do plecaka. Odbieram mój baga¿. Wracam wolny, znów jestem w Rzymie. Przez dwa lata by³em w Nowym Jorku, ale czujê siê, jakbym wyjecha³ raptem wczoraj. Szybkim krokiem zmierzam w stronê wyjœcia. Mijam siê z ludŸmi, którzy ci¹gn¹ za sob¹ walizki, jakiœ koleœ pêdzi zdyszany do samolotu, który byæ mo¿e odleci bez niego. Za barierkami krewni czekaj¹ na kogoœ, kto jeszcze siê nie pokaza³. Piêkne dziewczyny, wci¹¿ opalone, wypatruj¹ ukochanych albo i nie. Przechadzaj¹ siê z za³o¿onymi rêkami albo stoj¹ w miejscu, ze wzrokiem niespokojnym, b¹dŸ niewzruszonym, tak czy inaczej, wyczekuj¹. – Taksówka, mo¿e potrzebna taksówka. – Jakiœ pseudotaksówkarz biegnie mi naprzeciw, udaj¹c uczciwego: – Tanio panu policzê. – Nic nie odpowiadam. Orientuje siê, ¿e na mnie nie zarobi, i daje sobie spokój. Rozgl¹dam siê wokó³. Piêkna elegancka kobieta w bia³ej sukience, z delikatn¹ z³ot¹ bi¿uteri¹ na szyi nie odrywa ode mnie swojego spokojnego wzroku. Jest naprawdê piêkna. Uœmiecham siê do niej. Ona w odpowiedzi wysy³a mi prawie niedostrzegalny sygna³, który jednak mówi sam za siebie. Zdrada, chcia³abym, ale nie mogê, jej pragnienie wolnoœci. Potem odwraca z rezygnacj¹ wzrok. Nie przestajê siê rozgl¹daæ. Nic. G³upiec ze mnie. Pewnie, ¿e tak. Czego siê spodziewa³em? Kogo wypatrujê? Czy po to w³aœnie wróci³eœ? W takim razie nic nie rozumiesz, wci¹¿ nic a nic nie zrozumia³eœ. Chce mi siê œmiaæ na sam¹ myœl o tym, jaki to ze mnie palant.
– Powinien ju¿ przyjechaæ… Schowana za kolumn¹, po cichu, ale serce wali jak szalone, szeptem mówi sama do siebie. Mo¿e po to, by zag³uszyæ to serce, które tak naprawdê wali jeszcze szybciej. Wreszcie zbiera siê na odwagê. Bierze g³êboki oddech i powoli siê wychyla. – To on. Wiedzia³am, wiedzia³am! – Ani drgnie, choæ rozpiera j¹ dzika radoœæ. „Nie mogê w to uwierzyæ… Step. Wiedzia³am, wiedzia³am, by³am pewna, ¿e dzisiaj wróci. Nie mogê w to uwierzyæ. Matko jedyna, od
18
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:19 c:1 black–text
razu widaæ, ¿e sporo schud³. Ale siê uœmiecha. Tak, wygl¹da na to, ¿e dobrze siê czuje. Czy jest szczêœliwy? A nu¿ by³o mu tam dobrze. A¿ za bardzo. Ale jak to, czy¿bym ju¿ doszczêtnie skretynia³a? Robiê siê zazdrosna? Niby jakie ja mam do tego prawo? ¯adnego… A skoro tak? O rany, co ze mn¹. Powa¿nie, kiepsko, i to bardzo. Znaczy, jestem taka szczêœliwa. I to jeszcze jak. On wróci³. Nie mogê w to uwierzyæ. O Bo¿e, patrzy w moj¹ stronê!” Znowu b³yskawicznie chowa siê za kolumn¹. Wzdycha. Zamyka oczy, zaciska je z ca³ej si³y. Tkwi tak bez ruchu, oparta g³ow¹ o bia³y, zimny marmur, z rêkami wyci¹gniêtymi wzd³u¿ kolumny. Cisza. Oddycha g³êboko. I raz. Wdech… I dwa. Wydech… Otwiera oczy. W³aœnie w tej chwili mija j¹ jakiœ turysta i spogl¹da na ni¹ zaskoczony. Nieznacznie siê uœmiecha, chc¹c daæ mu do zrozumienia, ¿e wszystko jest w porz¹dku. Ale przecie¿ nie jest. Nie ma co do tego w¹tpliwoœci. „Cholera, widzia³ mnie, czujê to. O Bo¿e, Step mnie widzia³, ja to wiem”. Ponownie siê wychyla. Nic. Step przeszed³ jakby nigdy nic. „No pewnie, co za kretynka. A poza tym, nawet gdyby, to co?”
Oto jestem. Wróci³em. Rzym. A dok³adniej: Fiumicino. Zmierzam w stronê wyjœcia. Przechodzê przez przeszklone drzwi i wychodzê na ulicê. Wprost na taksówki. Ale w³aœnie w tej chwili doznajê dziwnego uczucia. Wydaje mi siê, ¿e ktoœ mnie obserwuje. Odwracam siê gwa³townie. Nie ma nic gorszego ni¿ cz³owiek, który siê czegoœ spodziewa… I którego nic nie spotyka.
2 Zachód s³oñca miejscami zabarwia na pomarañczowo chmury rozsiane tu i tam. Blady ksiê¿yc ju¿ pojawi³ siê na niebie, skrywa siê teraz za najwy¿szymi ga³êziami bujnej korony drzewa. Dziwnie odleg³y ha³as lekko nerwowego ruchu ulicznego. Zza okna dobiegaj¹
19
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:20 c:1 black–text
pojedyncze dŸwiêki powolnej i przyjemnej dla ucha muzyki, to dŸwiêki fortepianu, s³ychaæ postêp, widaæ czas zrobi³ swoje. Ten sam ch³opak, tylko starszy, przygotowuje siê do nowych egzaminów, na specjalizacjê. Nieco ni¿ej bia³e, idealnie proste linie kortu tenisowego jaœniej¹ w bladej poœwiacie ksiê¿yca, a dno pustego basenu, osowia³e jak co roku, nie mo¿e doczekaæ siê lata. Tak¿e i w tym sezonie nadgorliwy dozorca przedwczeœnie opró¿ni³ basen. Na pierwszym piêtrze budynku, wœród ³adnie utrzymanej roœlinnoœci, za krawêdzi¹ uniesionej drewnianej okiennicy, widaæ dziewczynê, która zanosi siê œmiechem. – Daniela, czy skoñczy³aœ wreszcie gadaæ przez telefon? Macie przecie¿ komórkê, wasz ojciec do³adowuje j¹ wam w³aœciwie codziennie! Dlaczego ci¹gle wisicie na domowym telefonie? – Ale bo to nie wiesz, mamo, ¿e tutaj nie ma zasiêgu? Odbiera tylko w salonie, ale wy tam ci¹gle siedzicie i wszystko s³yszycie! – Tak siê akurat sk³ada, ¿e te¿ tutaj mieszkamy. – Dobra, mamo. Gadam z Giuli. Powiem jej jeszcze tylko jedn¹ rzecz i siê roz³¹czam. – Ale przecie¿ dopiero co widzia³yœcie siê przez pó³ dnia w szkole. Niby co takiego mog³o siê przez ten czas wydarzyæ! Co? Co znowu masz jej do opowiedzenia! Daniela zakrywa rêk¹ s³uchawkê. – Zrozum, ¿e nawet jeœli mia³aby to byæ najg³upsza rzecz na œwiecie, to i tak decyzjê, czy koniecznie mam opowiedzieæ o tym wszystkim naoko³o, czy te¿ nie, wola³abym podj¹æ sama, okay? Daniela odwraca siê plecami do Raffaelli przeœwiadczona, ¿e gest ten oznacza, i¿ w jakiejœ mierze ma racjê. Matka wzrusza ramionami i odchodzi. K¹tem oka Daniela sprawdza, czy zosta³a sama. – Giuli, s³ysza³aœ? Muszê koñczyæ. – To w koñcu jak siê umawiamy? – Widzimy siê na miejscu. – Nie… nie to mia³am na myœli! – S³uchaj, ja ju¿ siê zdecydowa³am. – Daniela rozgl¹da siê niespokojnie dooko³a. – To nie jest najlepszy moment, ¿eby rozmawiaæ o tym przez telefon, zwa¿ywszy ¿e wszyscy krêc¹ siê po domu! – Ale, Dani, to sprawa najwiêkszej wagi! Nie mo¿esz podejmowaæ decyzji ot tak… jakby to by³ jakiœ abstrakcyjny problem!
20
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:21 c:1 black–text
– S³uchaj, czy nie mo¿emy o tym pogadaæ ju¿ na imprezie? – Okay, jak chcesz. W takim razie widzimy siê na miejscu za trzy kwadranse. Dasz radê? – Nie, spotkajmy siê za co najmniej godzinê z kwadransem! – Okay, czeœæ. Dani siê roz³¹cza. Ta Giuli czasami potrafi byæ doprawdy nieznoœna. Co z ni¹, nie dociera do niej, ¿e cz³owiekowi przyda³oby siê te pó³ godziny wiêcej. Muszê byæ doskona³a, przeœliczna. Rzadko w ¿yciu zdarza siê przecie¿ przygotowywaæ na wieczór taki jak ten. Wrêcz przeciwnie, œmieje siê w duchu, nigdy siê nie zdarza. Zazwyczaj „to” ma miejsce wtedy, kiedy najmniej siê tego spodziewasz. Idzie do swojego pokoju, po raz pierwszy niezdecydowana, co ma za³o¿yæ pod spód. Czuje siê jakoœ inaczej, jest dziwnie niepewna siebie. Ale zaraz siê uspokaja. To normalne, ¿e siê tak czuje, nie mo¿na byæ pewnym tego, jak wypadnie ten pierwszy raz, kiedy siê bêdzie z kimœ kochaæ. Oddycha g³êboko. To prawda. Jedyna rzecz, jakiej jestem pewna, to ta, ¿e zrobiê to dziœ wieczorem, w³aœnie z nim. Dok³adnie w tym momencie Raffaella wpada na ni¹ w korytarzu. – Daniela, czy mo¿na wiedzieæ, co takiego chodzi ci po g³owie? – Nic, mamo… same bzdury. – Skoro to rzeczywiœcie same bzdury, to pomyœl raczej o wa¿niejszych rzeczach! W pierwszej chwili Daniela chcia³aby jej wszystko opowiedzieæ. Wyznaæ jej swoje wa¿ne postanowienie, a co wiêcej, nieodwo³alne. Ale zaraz siê rozmyœla. Dociera do niej, ¿e sprawa skoñczy³aby siê fiaskiem. – Pewnie, mamo, masz racjê. Dyskusja z ni¹ i tak nie ma najmniejszego sensu. Uœmiechaj¹ siê do siebie. Raffaella spogl¹da na zegar w salonie. – Ojej, jak grochem o œcianê. Prosi³am twojego ojca, ¿eby wróci³ wczeœniej, bo mamy siê spotkaæ z Pentestimi u nich w domu, trzeba dojechaæ do samej Olgiaty. Marzenie œciêtej g³owy, ¿eby choæ raz to on zrobi³ coœ dla mnie…
21
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:22 c:1 black–text
3 – Stefano! – Wprost przede mn¹, na samym œrodku ulicy stoi mój brat. Uœmiecham siê. – Czeœæ, Pa′. – Rozpiera mnie radoœæ, ¿e go widzê. Jestem prawie wzruszony, nie dajê tego po sobie poznaæ. – No i jak tam? Nawet nie masz pojêcia, ile o tobie myœla³em. Mocno mnie obejmuje. Przyciska do siebie. Tak siê cieszê. Na chwilê staje mi przed oczami ostatnie Bo¿e Narodzenie, które spêdziliœmy razem. Zanim wyjecha³em. I ten makaron, który przygotowa³, a potem myœla³, ¿e mi nie smakuje… – No wiêc… NieŸle siê bawi³eœ tam, w Stanach, co? Bierze ode mnie jedn¹ torbê. Oczywiœcie tê l¿ejsz¹. – Tak, dobrze mi by³o tam, w Stanach. W³aœciwie dlaczego tam? – Bo ja wiem, tak siê mówi. Mój brat, co to niby wie, jak siê mówi. Nie ma co, czasy siê zmieni³y, i to jeszcze jak. Patrzy na mnie szczêœliwy i siê uœmiecha. Ma pogodny wyraz twarzy. Rzeczywiœcie mnie kocha. Ale nic a nic nie jest do mnie podobny. Przypomina mi Johnny’ego Stecchino. – Ej¿e, czego siê tak œmiejesz? – E, nic. – Baczniej mu siê przygl¹dam. Ca³y odpicowany, nowa koszula, nieskazitelna, lekkie spodnie w odcieniu ciemnego br¹zu z mankietem na dole, marynarka w kratkê, a do tego… – Ej, Paolo, gdzie posia³eœ krawat? – E tam, latem go nie noszê. A co, Ÿle wygl¹dam? Nawet nie czeka na odpowiedŸ. – No ju¿, jesteœmy. Tylko spójrz, co sobie sprawi³em… – Wykonuje szeroki gest rêk¹, tak by zaprezentowaæ mi go w ca³ej, jak s¹dzi, okaza³oœci. – Audi A4, najnowszy model. Podoba ci siê? Jak¿e mo¿na zaprzeczyæ w obliczu takiego entuzjazmu? – Piêkny, nie ma co. Naciska pstryczek, który trzyma w d³oni. Po dwóch sygna³ach bip i migniêciu obydwu kierunkowskazów alarm cichnie. Paolo otwiera baga¿nik. – ChodŸ, za³aduj tutaj. Wrzucam do ty³u dwie torby, choæ ju¿ bez tej ma³ej, bo mój brat skrupulatnie za³adowa³ j¹ sam. – Ej, delikatnie. Sam nieœwiadomie podsuwa mi pewien pomys³. – A nie da³byœ mi poprowadziæ?
22
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:23 c:1 black–text
Patrzy na mnie. Zmienia mu siê wyraz twarzy. To cios w samo serce. Ale mi³oœæ do brata bierze w nim górê. – Jasne, trzymaj. – Uœmiecha siê z niejakim wysi³kiem i rzuca mi kluczyki razem z pilotem. Wariat. W ¿adnym razie nie nale¿y darzyæ uczuciem brata takiego jak ja. Zw³aszcza jeœli prosi ciê o kluczyki do takiego audi A4. Jest nowiuteñkie. Siadam za kierownic¹. Pachnie nowoœci¹, bez najmniejszej skazy, odrobinê przyciasny. Przekrêcam kluczyk w stacyjce, podœwietlam deskê rozdzielcz¹ i odpalam silnik. – Fajnie siê prowadzi. – Pamiêtaj, ¿e silnik dopiero siê dociera… – Patrzy na mnie niespokojnie i zapina pas. A ja, czy to dlatego, ¿e dopiero co wróci³em do Rzymu, czy te¿ dlatego, ¿e chce mi siê krzyczeæ, albo, bo ja wiem, mo¿e dlatego, ¿e w jakiœ sposób chcia³bym siê uwolniæ od tych dwóch lat wype³nionych cisz¹, od z³oœci prze¿ywanej gdzieœ daleko, ruszam gwa³townie, dodaj¹c gazu. Rozlega siê pisk opon, samochód zarzuca na boki, audi A4 podrywa siê z miejsca, silnik wyje, opony wrzynaj¹ siê w rozgrzany asfalt. Paolo chwyta obur¹cz za klamkê w drzwiach. – No tak, wiedzia³em, wiedzia³em, ¿e tak bêdzie. Jak to jest, ¿e z tob¹ zawsze siê tak koñczy? – Co ty wygadujesz! Przecie¿ dopiero co wsiad³em do auta! – Chcia³em powiedzieæ, ¿e z tob¹ to nigdy nic nie wiadomo! – Okay… – Przyspieszam, biorê zakrêt i dla zabawy manewrujê kierownic¹ tak, ¿e niemal ocieram siê o bandê. – Tak lepiej? Paolo poprawia siê na siedzeniu, obci¹gaj¹c sobie marynarkê. – Trudno, z tob¹ nie ma ani chwili spokoju. – No weŸ… przecie¿ doskonale wiesz, ¿e to tylko tak dla ¿artu. Tylko siê nie zamartwiaj, zmieni³em siê. – Jeszcze? Na ile siê zmieni³eœ? – Tego nie wiem, wróci³em do Rzymu, ¿eby siê przekonaæ. Siedzimy w milczeniu. – Mo¿na tu zajaraæ? – Wola³bym nie. Wk³adam sobie papierosa do ust i wciskam zapalniczkê. – Co ty wyprawiasz, palisz i tak? – To twoje „wola³bym” ciê za³atwi³o.
23
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:24 c:1 black–text
– Widzisz… Zmieni³eœ siê. Na gorsze. Z uœmiechem patrzê na niego. Kocham go. Byæ mo¿e rzeczywiœcie siê zmieni³, jakby dojrza³, zmê¿nia³. Zaci¹gam siê marlboro medium, po czym proponujê mu macha. – Nie, dziêki. W ramach odpowiedzi opuszcza lekko szybê. Po chwili pogodnieje. – Wiesz co? Jestem z tak¹ jedn¹. Mój brat jest ode mnie siedem lat starszy. To niesamowite, czasami zachowuje siê jak sztubak, zbiera mu siê na opowiadanie mi ró¿nych rzeczy, ¿e a¿ mi³o s³uchaæ. Postanawiam daæ mu tê satysfakcjê. – A jaka ona jest, ³adna? – £adna? Jest piêkna! Wysoka, jasna blondynka, musisz j¹ poznaæ. Nazywa siê Fabiola, zajmuje siê projektowaniem wnêtrz, lubi bywaæ tylko w okreœlonych miejscach, ma œwietny gust… – Ee… Jasne, jasne, oczywiœcie… – Okay, okay. Podœmiewasz siê, gorzej, podœmiechujki sobie robisz, niez³e, co? Fabiola ci¹gle to powtarza! – Trochê dwuznaczne, nie s¹dzisz? Powinna uwa¿aæ, kiedy mówi coœ takiego. W ka¿dym razie dla mnie to ju¿ jasne, dlaczego wam tak razem dobrze. – Zreszt¹, tak czy owak, jesteœmy bardzo zgodni. Bardzo zgodni. Ale co to ma w³aœciwie znaczyæ? Zgodnoœæ jest wtedy, kiedy wiersz jest do rymu. Albo, co brzmi gorzej, kiedy w umowie wszystko siê zgadza. A o mi³oœci to mo¿na mówiæ wtedy, kiedy brak ci tchu, kiedy jest bezrozumna, kiedy odczuwasz brak, kiedy jest piêknie, chocia¿ nic siê nie rymuje, kiedy jest sza³… Kiedy ju¿, na sam¹ myœl o tym, ¿e móg³byœ j¹ ujrzeæ u boku innego, przesadzi³byœ ca³y ocean, rozszarpuj¹c po drodze wszystko, co popadnie. – No, skoro jesteœcie zgodni, to bardzo wa¿ne. Poza tym… – Staram siê jak najzrêczniej spuentowaæ. – Piêkne imiê: Fabiola. Ale bana³. Lecz nic lepszego nie przysz³o mi do g³owy. W³aœciwie mi to wisi, ale gdybym mu powiedzia³, ¿e panna ma imiê do dupy, to znaj¹c go, nie by³by najszczêœliwszy. Paolo jest zawsze spragniony opinii wszystkich wokó³. To najwiêksza bzdura, jak¹ mo¿na sobie zafundowaæ. Bo niby kim s¹ ci wszyscy? Nawet nasi starzy nie byli dla nas wszystkim.
24
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:25 c:1 black–text
Jakby czyta³ mi w myœlach. – Tata te¿ jest z tak¹ jedn¹, wiesz? – Niby sk¹d mam wiedzieæ, skoro nikt mi nic nie mówi. – Monica, piêkna kobieta. Piêædziesiêciolatka, ale œwietnie siê trzyma. Zrewolucjonizowa³a mu dom. Wywali³a czêœæ staroci, wszystko jest jak nowe. – Tata te¿? Paolo zanosi siê dzikim œmiechem. – A to ci siê uda³o. Mój brat i jego nieod³¹czny entuzjazm przyg³upa. Wczeœniej te¿ taki by³? Kiedy wracasz z podró¿y, wszystko wydaje ci siê jakieœ inne. – Mieszkaj¹ razem, musisz j¹ poznaæ. Musisz. Co znaczy musisz? Raz a dobrze naciskam klakson, by przep³oszyæ goœcia, który nie chce usun¹æ siê z drogi. Ju¿, zje¿d¿aj! Migam œwiat³ami, nic z tego. Dodajê gazu, przyspieszam. Samochód, ¿eby wyprzedziæ, wyrywa na prawy pas. Paolo nogami zapiera siê do przodu i przytrzymuje podpórki, która znajduje siê miêdzy nami. Zje¿d¿am na lewy pas i uspokajam brata. – Wszystko w porz¹dku. W Stanach nigdy nie mog³em tego zrobiæ, kontroluj¹ ciê co do milimetra. – Wobec tego wróci³eœ specjalnie po to, ¿eby siê wy¿yæ i porozbijaæ moim samochodem, czy tak? – Mama jak siê miewa? – Dobrze. – Co znaczy dobrze? – Co w takim razie znaczy: jak siê miewa? – Ale ty kombinujesz. Czy jest spokojna? Ma kogoœ? Dzwonicie do siebie? Spotykaj¹ siê, rozmawiaj¹ z ojcem? Pyta³a o mnie? – tego ostatniego pytania jakoœ nie jestem w stanie mu zadaæ. – Czêsto o ciebie pyta³a. – W koñcu tylko na nie udziela mi odpowiedzi. – Chcia³a wiedzieæ, czy rozmawia³em z tob¹, kiedy siedzia³eœ w Nowym Jorku, jak ci sz³o na kursie itede, itepe. – A ty co? – A ja mówi³em jej to wszystko, co wiedzia³em, niewiele. ¯e kurs jest w porz¹dku, ¿e, o dziwo, z nikim siê jeszcze nie pobi³eœ, no i poza tym trochê pozmyœla³em. – W stylu?
25
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:26 c:1 black–text
– ¯e od dwóch miesiêcy spotykasz siê z dziewczyn¹, ale z W³oszk¹. Gdybym powiedzia³, ¿e z Amerykank¹, od razu sta³oby siê jasne, ¿e to kit, przecie¿ byœcie siê nie dogadali. – Ha, ha, ha. Daj znaæ, kiedy mam siê œmiaæ. Czy to aby nie os³awione podœmiechujki? – Powiedzia³em jej jeszcze, ¿e dobrze siê bawisz, ¿e wieczorami coraz wychodzisz siê rozerwaæ, ¿adnych dragów, za to kupa przyjació³. S³owem, ¿e nie masz zamiaru wracaæ i ¿e w sumie to dobrze ci tam. Jak mi posz³o? – Jako tako. – Znaczy? – By³em zwi¹zany z dwiema Amerykankami i rozumieliœmy siê w lot. Nie zd¹¿a siê rozeœmiaæ, przyspieszam i zje¿d¿am, zmieniaj¹c pas na prawy. Zostawiam za sob¹ obwodnicê, na zakrêcie dodajê gazu, opony wydaj¹ ostry pisk, jakieœ stare auto tr¹bi na mnie z ty³u, ja skrêcam dalej jakby nigdy nic i wje¿d¿am na rozjazd. Paolo poprawia siê na siedzeniu. Obci¹ga marynarkê. Potem wtr¹ca swoje trzy grosze. – Nie w³¹czy³eœ kierunkowskazu. – W³aœnie. – Przez chwilê jadê w milczeniu. Paolo wygl¹da przez okno, ale raz po raz spogl¹da te¿ na mnie, staraj¹c siê przyci¹gn¹æ moj¹ uwagê. – Co jest? – Jak siê skoñczy³a sprawa z procesem? – Zosta³em u³askawiony. – To znaczy? – Patrzy na mnie zaciekawiony. Odwracam siê i przez jakiœ czas wytrzymujê jego spojrzenie. Siedzi w milczeniu. Przygl¹da mi siê spokojny. Pogodny. Nie s¹dzê, ¿eby k³ama³. A mo¿e jest wytrawnym aktorem. Dobry brat z Paola, ale wœród jego potencjalnych zalet trudno by³oby mi wskazaæ akurat kunszt aktorski. Znów patrzê na drogê. – Nic, zosta³em u³askawiony, koniec, kropka. – To znaczy, rozwiñ trochê. – I kto to pyta? Znasz te wszystkie amnestie, które og³aszaj¹ w sprawie p³acenia podatków albo przy samowoli budowlanej w³aœnie wtedy, kiedy zbli¿aj¹ siê wybory? No, to jest w³aœnie jeden
26
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:27 c:1 black–text
z takich przypadków, wykroczenia takie jak moje zostaj¹ wymazane z kartoteki, a zamiast tego pozostaje pamiêæ o wspania³omyœlnym prezydencie. Uœmiecha siê. – Wiesz, przez ca³y ten czas zadajê sobie pytanie, dlaczego w³aœciwie spra³eœ tego goœcia, który mieszka³ naprzeciwko nas. – I da³eœ radê prze¿yæ, zadrêczaj¹c siê tak bez wytchnienia? – Tak, mia³em jeszcze parê innych rzeczy na g³owie. – W Stanach, stary, ani jednego dnia byœ nie prze¿y³. Tam nie masz czasu na takie rozmyœlania. – Ale poniewa¿ nie rusza³em siê z Rzymu, to miêdzy cappuccino a aperitifem znalaz³em czas na to, by sobie o tym porozmyœlaæ. I uda³o mi siê tak¿e dojœæ do pewnego wniosku. – Niesamowite! I co? – Mianowicie ¿e nasz s¹siad w jakiœ sposób narzuca³ siê mamie, prawi³ jej siermiê¿ne komplementy i trochê siê zagalopowa³. Ty, nie wiem w jaki sposób, dowiedzia³eœ siê o tym i trzask prask, przy³o¿y³eœ mu tak, ¿e wyl¹dowa³ w szpitalu… Nie odzywam siê ani s³owem. Paolo nie spuszcza ze mnie wzroku. Wola³bym, by nasze oczy siê nie spotka³y. – Jest jednak coœ, czego nie rozumiem, nie potrafiê tego rozgryŸæ… Sorry, przecie¿ mama by³a na procesie i nic nie powiedzia³a, nawet nie wspomnia³a o tym, co siê sta³o, o tym, co jej móg³ powiedzieæ ten goœæ, s³owem, dlaczego zareagowa³eœ w³aœnie w ten sposób. Gdyby tylko zabra³a g³os, a nu¿ sêdzia okaza³by siê wyrozumia³y. Paolo. Co takiego naprawdê wie Paolo. Przygl¹dam mu siê przez moment, po chwili znów patrzê na drogê. Bia³e pasy na jezdni, jeden za drugim, audi A4 w ¿aden sposób nie m¹ci ich regularnej linii. Jeden za drugim, niekiedy lekko nadgryzione. Szum jazdy. Tutum, tutum, audi quattro miêkko unosi siê i opada na ka¿dej najmniejszej wypuk³oœci. Ka¿dorazowo mo¿na siê zorientowaæ, w którym miejscu stykaj¹ siê ze sob¹ krawêdzie betonowych p³yt, ale to wcale nie przeszkadza. Czy powinno siê mówiæ prawdê? Daæ komuœ poznaæ od innej strony znajom¹ ju¿ osobê? Paolo kocha mamê tak¹, jaka jest. Kocha j¹ za to, jaka jest wed³ug niego. Lub za to, jak¹ on chce j¹ widzieæ. – Paolo, ale w³aœciwie dlaczego mnie o to pytasz?
27
j:aTylkociebie_poc 27-3-2013 p:28 c:1 black–text
– Tak sobie, ¿eby wiedzieæ… – Coœ ci siê tutaj nie zgadza, nieprawda¿? – No w³aœnie. – A dla takiego speca od finansów jak ty to prawdziwy koszmar. O tym, ¿e nasz s¹siad nazywa³ siê Giovanni Ambrosini, dowiedzia³em siê dopiero na rozprawie. Chocia¿ nie, nazwisko pozna³em wczeœniej. Kiedy zadzwoni³em do niego do mieszkania, nazwisko widnia³o na tabliczce. Otworzy³ mi drzwi w bokserkach. Jak tylko mnie zobaczy³, od razu je zatrzasn¹³. Ja zajrza³em do niego jedynie po to, by zamieniæ z nim kilka s³ów. By poprosiæ go grzecznie o œciszenie muzyki. I nagle cios w samo serce. Przez szparê w drzwiach, jakby oprawion¹ w drewnian¹ framugê, ujrza³em jej twarz. To spojrzenie na zawsze po³¹czy³o nas i rozdzieli³o zarazem. Nigdy tego nie zapomnê. Naga, jakiej jej nigdy przedtem nie widzia³em, piêkna, jak¹ j¹ zawsze kocha³em… Moja mama. W poœcieli obcego faceta. Nie pamiêtam nic, poza tym papierosem, który trzyma³a w ustach. I to jej spojrzenie. Jakby mia³a ochotê na coœ jeszcze po tym facecie, papierosie i wreszcie… na mnie. Patrz, synku… taka jest rzeczywistoœæ, takie jest ¿ycie. Wci¹¿ czujê rozpalone do czerwonoœci serce. Do tego jeszcze ten Giovanni Ambrosini. Wyci¹gn¹³em go za w³osy z domu. Rzuci³em na ziemiê. Jeden kopniak w kark wystarczy³, by roztrzaskaæ mu obydwie koœci policzkowe. Schowa³ siê za porêcz schodów, a ja nie przestawa³em zadawaæ mu ciosy obcasem w prawe ucho, w twarz, miêdzy ¿ebra, deptaæ palców d³oni, póki nie zamieni³y siê w jedn¹ miazgê. Te same d³onie, które jej dotyka³y. I… Dosyæ. Dosyæ. Dosyæ, proszê. D³u¿ej nie wytrzymam. Takie wspomnienia, które nigdy ciê nie opuszczaj¹. Nigdy. Patrzê na Paola. Oddycham g³êboko. Tylko spokój. Jeszcze g³êbiej. Spokój i k³amstwa. – Przykro mi, Paolo, ale czasami bywa tak, ¿e nie wszystko siê zgadza. Tamten koleœ mnie wkurwia³, to wszystko. Mama nie ma tu nic do rzeczy, no co ty. Wygl¹da na zadowolonego. Odpowiada mu taka wersja zdarzeñ. Spogl¹da przez szybê. – Aha, nie powiedzia³em ci jednej rzeczy. Patrzê na niego zaniepokojony. – Co takiego? – Przeprowadzi³em siê. Nie wynios³em siê wprawdzie z Farnesiny, ale kupi³em mieszkanie na poddaszu.
28