Notes Wydawniczy maj 2012
Nr 5 (240) • maj 2012 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)
KLASYCZNY .5<0,1$â , 6ć'2:< THRILLER : -('1<0
PATRONI MEDIALNI :
=QDFLH .RV]PDUQHJR .DUROND" 2NURSQ\ 0DFLXœ ELMH JR QD JãRZę Nowa seria dla dzieci autors twa 0$â *25 =$7 < 67 5Ę.2: 6.,(- = $5(0%<
32/(&$
3 5 (0 ,( 5 $ & = Ę Œ &, & = (5 : ,( & 20 12
+BLVC 4LJCB
*5*/&3"3*6.
.PKB QPESÓǻ X H ƾC &VSPQZ 1BTKPOVKƾDB XNjESÓXLB QS[F[ OBKQJNjLOJFKT[F [BLƾULJ &VSPQZ 8ZQSBXB LUÓSB TUBKF TJNj QPESÓǻƾ X H ƾC TBNFHP TJFCJF
T PQSBXB UXBSEB GPSNBU Y DFOB [
,JFMDF VM +BOB 1BX B ** OS UFM
XXX KFEOPTD DPN QM
Fot. Tim Sowula
Nr 5 (240) maj 2012 ISSN 1230-0624 Nakład: 800 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350
miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:
Grzegorz Sowula – redaktor naczelny grzegorz@rynek-ksiazki.pl
Aleksandra Okuljar aleksandra@rynek-ksiazki.pl
Maria Czarnocka m.czarnocka@gmail.com
Kamila Bauman – sekretariat kamila@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 9350 AUTORZY NUMERU:
Maria Czarnocka [mc], Paweł Dobrzyński [pad], Agnieszka Gumbrycht [ag], Joanna Habiera [jh], Hanna Karpińska [kar], Monika Małkowska [mm], Magda Mikołajczuk [mam], Aleksandra Okuljar [alo], Marcin Sendecki [ms], Grzegorz Sowula [gs], Agata Szwedowicz [as], Aleksandra Wiktorowska [awi], Marcin Witan [wit], Jan Wosiura [jw] ILUSTRACJE:
Andrzej Czyczyło (s. 27), Piotr Kowalczyk (s. 24) PROJEKT TYPOGRAFICZNY:
Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:
Wczoraj targi, jutro targi Już po III edycji Warszawskich Targów Książki. Organizatorzy nie mają lekko – warszawska impreza już dawno straciła zajmowaną niegdyś rangę najważniejszego miejsca książkowych spotkań Wschodu i Zachodu, spory pomiędzy instytucjami je firmującymi jeszcze bardziej zaszkodziły marce (znak „Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie” jest własnością Ars Polony, która targów już nie organizuje). Na niekorzyść działa samo miejsce – Pałac Kultury jest fascynującą budowlą, podoba się zagranicznym gościom, ale jako targowe venue jest do niczego, co w tym roku dodatkowo podkreśla okoliczny bałagan wywołany przygotowaniami do święta piłki. Mimo tego – i mimo deszczu – udało się gości wyprowadzić przed pałac, przyciągnąć ich do namiotów oferujących nie tylko książki. Czy nie sprzeciwia się to szlachetnej idei targowej? A co to za zwierzę? Bo mnie przypomina dawno wymarłego ptaka dodo. Zaakceptowaliśmy ochoczo, że książka to towar jak każdy inny, bądźmy zatem konsekwentni. Targi elektroniki czy samochodów mają roznegliżowane hostessy, drinki i darmowe gadżety. Na książkowej imprezie na razie królują balony i długopisy, ale już niedługo. Mówi się – od lat – o przeniesieniu Targów do lepszego i wygodniejszego miejsca. Może w przyszłym roku to się wreszcie uda… Serdecznie tego organizatorom życzę, bo festiwal książki, jakim są targi, powinien być imprezą tłumnie odwiedzaną, co nie znaczy, że tłum powinien się kłębić z braku miejsca między stoiskami.
zespół DRUK:
Mazowieckie Centrum Poligrafii
GrzeGorz Sowula redaktor naczelny
ul. Piłsudskiego 2a 05-270 Marki www.c-p.com.pl
Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 16 maja 2012 Jesteśmy na Facebooku
Nr 5 (240) maj 2012
Wydawanie «Notesu Wydawniczego» wspiera Fundusz Promocji Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS
T R E Ś C I
3
4
S P I S
28
wydarzenia Agata Szwedowicz
9
raptularz Maria Czarnocka
12
nie po polsku La diada de Sant Jordi Aleksandra Wiktorowska
15
felieton
30
ACTA ad acta? Grzegorz Sowula
16
porozmawiajmy Ludzie będą czytać książki, ale inaczej
z Pawłem Szwedem, redaktorem naczelnym wydawnictwa Wielka Litera, rozmawia Grzegorz Sowula
20
rocznice Starego Doktora sen dziwny Agnieszka Gumbrycht
22
nowe technologie Cyfrowa Szkoła nie zna wagarów Paweł Dobrzyński
25
32
półka żenady Książki kopane Magda Mikołajczuk
26
copyright & copyleft Słowo o książkach elektronicznych Jan Wosiura
28
tłumacze polecają Axel Hacke Kiełbasa Agnieszka Kowaluk
30
kronika kryminalna maj 2012
Grzegorz Sowula
32
34
nowa książka Bartosz Marzec Nasz człowiek w Botswanie
34
piórem i piórkiem Nielot z silnikiem motoroweru Monika Małkowska
39
recenzje Nr 5 (240) maj 2012
Ikar w naszych rękach
nej wpływ ma jej wysoka i wciąż rosnąca cena. [pa]
Rowling napisała książkę dla dorosłych
„W dwudziestolecie pisma, za dokonania na polu rozpoznawania i analiz rynku książki, zachowując w dobrej pamięci znaczący wkład w ustanowienie Nagrody Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego IKAR” – tak brzmi uzasadnienie Ikara 2012, specjalnego wyróżnienia przyznanego redakcji «Notesu Wydawniczego» przez jury nagrody. Zaskoczenie wśród gości uroczystego Wieczoru Wystawców, jaki odbył się pierwszego dnia III Warszawskich Targów Książki, było niemałe, oklaski duże, gratulacje serdeczne. Nagrodę Sezonu otrzymała Firma Księgarska Olesiejuk, założona i prowadzona od 1994 r. przez braci Jacka i Krzysztofa Olesiejuków. [red]
fot Daniel Ogren WikiCommons
fot. Andrzej Palacz
W Y D A R Z E N I A
4
Autorka słynnych książek o Harrym Potterze Joanne K. Rowling zdradziła w kwietniu, że ukończyła pracę nad swoją najnowszą powieścią zatytułowaną Casual Vacancy. Książka, tym razem adresowana do dorosłych czytelników, ukaże się we wrześniu. Wydawca mówi, że intryga została utrzymana w konwencji „czarnego humoru, prowokuje do myślenia i jest nieustannie zaskakująca”. Pisarka przyznała, że sukces Harry’ego Pottera (ponad 450 mln egzemplarzy) „dał jej swobodę do literackich eksperymentów”. [as]
Sprzedaż e-booków rośnie
Niki i Empiki
Najnowszy rocznik statystyczny brytyjskiej Publishers Association podaje w oparciu o dane przekazane przez 250 wydawców, że sprzedaż książki elektronicznej wzrosła w ub. roku o 366 procent w stosunku do roku 2010. Jej wartość – 92 mln funtów – stanowiła 6 procent wartości sprzedaży książki drukowanej, która zanotowała spadek o ok. 7 procent do sumy 1,579 mld funtów. Tendencja ta nie wykazuje zmian – w pierwszym kwartale 2012 roku Anglicy zostawili w księgarniach 313,6 mln funtów, najniższą sumę od 2003 roku. Cała sprzedaż (książki drukowanej i elektronicznej) w roku 2011 wyniosła 3,2 mld funtów, 2 procent mniej niż rok wcześniej. Richard Mollet, szef PA, winą za ten stan obarcza nagminne pirackie kopiowanie utworów. Internauci zwracają uwagę, że na rezygnację z zakupów książki drukowa-
„Narodowe dziedzictwo pokrywa się kurzem” i „Haniebne traktowane skarbów Australii”, grzmiały 29 kwietnia tytuły wychodzącego w Melbourne dziennika «The Age». Nie chodziło bynajmniej o pamiątki po pierwszych osadnikach czy o dzieła sztuki aborygenów, lecz… o niedostępne w księgarniach tytuły laureatów najważniejszej australijskiej nagrody literackiej, Miles Franklin Award. Z 53 wyróżnionych dotychczas tytułów aż 20 nie można nigdzie kupić. Porównanie z brytyjskim Bookerem pogrąża Australijczyków sromotnie – spośród 46 nagrodzonych prac niedostępna jest jedna, choć jej wznowienie zapowiadane jest na sierpień. A co można powiedzieć o laureatach naszej rodzimej nagrody literackiej Nike? Od 1997, roku pierwszej edycji, wyróżnienia przyznawane są w dwóch katego-
Nr 5 (240) maj 2012
riach: Nike jurorów i czytelników – zwykle wybory różnią się, czterokrotnie były zgodne, w sumie nagrodzono 26 tytułów. Największa polska księgarnia może dostarczyć jedynie 14 z nich. Niedostępne są zarówno pozycje dawne, jak Prawiek i inne czasy Olgi Tokarczuk (nagroda z 1997 roku) czy Chirurgiczna precyzja Stanisława Barańczaka (1999), jak też nowsze: Bieguni Tokarczuk (2008) i Jerzy Giedroyc Magdaleny Grochowskiej (2010). Pozostałe to: Matka odchodzi Tadeusza Różewicza, W ogrodzie pamięci Joanny Olczak-Ronikier, Paw królowej Doroty Masłowskiej, Mitologia Greków i Rzymian Tadeusza Kubiaka, Podróże z Herodotem Ryszarda Kapuścińskiego, Dwukropek Wisławy Szymborskiej i szereg tytułów absolutnej liderki tej listy, czyli Olgi Tokarczuk: do Prawieku i Biegunów dopisać trzeba Dom dzienny, dom nocny oraz Grę na wielu bębenkach. Autorka z pewnością jest zadowolona, że jej książki tak świetnie się rozchodzą, ale… [red]
Tajemnice królowej Wiktorii w sieci
Za zgodą rodziny królewskiej na portalu uruchomionym z okazji diamentowego jubileuszu Elżbiety II opublikowano rzadko udostępniane dokumenty dotyczące życia prywatnego i panowania królowej Wiktorii. Można tam znaleźć listy, zapiski, obrazki i fotografie rekordzistki na brytyjskim tronie, jedynej monarchini przed Elżbietą II obchodzącej diamentowy jubileusz – czyli 60-lecie panowania (od 1897 r.). W jednym z listów zaadresowanych do wuja, króla Belgów Leopolda I w 1836 r., księżniczka Wiktoria opisuje wrażenie,
jakie wywarł na niej przyszły książę-małżonek Albert, który urzekł ją rozsądkiem, usposobieniem, manierami i prezencją. Najdłużej w historii panująca monarchini, pierwsza i ostatnia z tytułem imperatorowej Indii, miała z księciem Albertem dziewięcioro dzieci. Nigdy nie doszła do siebie po przedwczesnej śmierci małżonka w 1861 r. i do końca życia nosiła po nim żałobę. Pod adresem www.queen-victoriasscrapbook.org można też znaleźć fragmenty filmów z epoki wiktoriańskiej. [as]
Biblioteka już otwarta
Gmach ma siedem pięter nad i dwa pod ziemią, 30-metrowej wysokości atrium, przeszklone ściany i sufity. Czternaście czytelni (na razie funkcjonuje jedna) zajmuje 14 tys. m2, powierzchnia magazynu to 3500 m2, biur – 8000 m2. W bibliotece ma znaleźć się 12 mln pozycji, w tej chwili przechowywanych w wielu miejscach w całym kraju. Realizacja tej największej rumuńskiej inwestycji kulturalnej pochłonęła 120 mln euro. Nie wiadomo jednak, czy brak funduszy nie zmusi kierownictwa placówki do zmiany przeznaczenia części gmachu – mówi się o wynajęciu pomieszczeń ministerstwu kultury. [red]
fot © bibnat.ro
Pierwszy (?) kryminał powraca
Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich był w tym roku obchodzony w Rumunii ze szczególną pompą: ćwierć wieku od położenia kamienia węgielnego zamknięto wreszcie budowę Biblioteki Narodowej. Zainicjowana przez Nicolae Ceauşescu w 1986 roku, została wstrzymana trzy lata później wraz ze śmiercią Conductora i rewolucją w kraju. Biblioteka miała być – zgodnie z megalomańskim zamysłem Ceausescu – największą tego typu placówką wschodniej Europy, mieszczącą się w monumentalnym i eklektycznym w stylu gmachu nieopodal Pałacu Narodów. Przez lata zastanawiano się, co zrobić z pustym budynkiem – politycy przekonywali, że zamiast książek powinna się tam znaleźć jedna z izb parlamentu, na szczęście Elena Tirziman, dyrektor biblioteki, potrafiła wykazać bezsens takich pomysłów i sprawić, że w 2009 roku wznowiono prace pod kierownictwem Eliodora Popy, architekta, który był autorem oryginalnego, mocno krytykowanego projektu. Popa zmienił go radykalnie, dziś budynek dobrze wpisuje się w otoczenie placu Unirii.
British Library zapowiedziała wznowienie – po 150 latach! – „pierwszej powieści detektywistycznej”, czyli The Notting Hill Mystery niejakiego Charlesa Felixa, za którym to pseudonimem krył się Charles Warren Adam, dziennikarz, prawnik i podróżnik. Jej bohaterem jest agent ubezpieczeniowy, usiłujący postawić przed sądem złowrogiego arystokratę, który zamordował swą żonę, by domagać się niemałej wysokości odszkodowania. Detektyw wykorzystuje w swym śledztwie dzienniki, listy, dowody rzeczowe, zeznania, na ich podstawie dedukuje przebieg wydarzeń. Powieść ukazywała się w odcinkach na łamach tygodnika «Once a Week» w latach 1862-63. W roku 1972 Julian Symons, krytyk i historyk gatunku, uznał utwór za „niekwestionowaną” pierwszą powieść kryminalną. BL udostępniła ją najpierw w wersji „druku na żądanie”; edycję książkową wprowadzi zachęcona entuzjastycznymi recenzjami «New York Timesa».
Zapewnienia o pierwszeństwie The Notting Hill Mystery wzbudziły jednak sceptycyzm czytelników zainteresowanych kryminałem. W internecie pojawiły się głosy przypominające, że od dawna za prekursora tego gatunku uznaje się Edgara Allana Poe, którego detektyw, C. Auguste Dupin, pojawił się już w 1841 roku, prowadząc dochodzenie w sprawie Zabójstwa przy Rue Morgue. Arthur Conan Doyle, już po „narodzinach” Sherlocka Holmesa, pisał: „Każda [z detektywistycznych historii Poego] to ziarno, z którego wyrósł cały gatunek […]. Gdzie była powieść kryminalna, nim Poe tchnął w nią życie?”. [bl, red]
Od filmu do e-booka Wytwórnia filmowa Warner Brothers wprowadzi na rynek elektroniczne wersje scenariuszy swych ekranowych hitów. Serię „Inside the Script” otworzą fabuły Casablanki Michaela Curtiza z 1942 roku, Amerykanina w Paryżu Vincente’a Minnelli (1951), Ben Hura Williama Wylera i Północy-północnego zachodu Alfreda Hitchcocka (obie 1959). E-booki, których cena wyniesie 9,99 dol., zawierać będą tekst wraz z dodatkowym materiałem: fotografiami, storyboardami, szkicami scenografii i kostiumów, pamiątkami związanymi z produkcją i premierą poszczególnego filmu. [bbc]
Rozmowa z prof. Jedlickim najlepszym wywiadem prasowym 2011
„Spis rzeczy z nienapisanej książki”, rozmowa Justyny Dąbrowskiej z prof. Jerzym Jedlickim z «Tygodnika Powszechnego», to artykuł, który przyniósł autorce
Nr 5 (240) maj 2012
W Y D A R Z E N I A
5
nagrodę im. Barbary Łopieńskiej przyznawaną najlepszemu wywiadowi prasowemu. Tekst ukazał się w marcu 2011 roku. Nagroda to 10 tys. zł. Do 8. edycji konkursu zostało zgłoszonych 195 wywiadów przeprowadzonych przez 105 autorów. [as]
Ćwierćwiecze śmierci Kota
© Archiwum Leonor Fini
W Y D A R Z E N I A
6
Konstanty „Kot” Jeleński, krytyk, eseista, tłumacz, niestrudzony propagator polskiej literatury na Zachodzie, zmarł przed 25 laty – 4 maja 1987 roku – w Paryżu. Związany od początku z paryską «Kulturą», był jej regularnym publicystą, nadzwyczaj cenionym przez Jerzego Giedroycia. Przez lata prowadził «Preuves», elitarny miesięcznik francuskich intelektualistów. Nieformalny ambasador polskich twórców, wprowadził do światowego obiegu Gombrowicza, przetarł drogę Miłoszowi i Watowi, pomógł Czapskiemu i Lebensteinowi. Człowiek subtelny, wrażliwy, przyjacielski, pełen melancholii i humoru zarazem. Nie zastąpił go nikt. [red]
Najlepiej sprzedaje się seks
Nr 5 (240) maj 2012
Opublikowany przed 20 laty album z fotografiami Madonny, zatytułowany krótko i zrozumiale Sex, w zeszłym roku był – jak donosi specjalistyczny portal antykwaryczny AbeBooks – najczęściej poszukiwanym tytułem pośród książek wyczerpanych. Tom wydany przez Warner Books miał pokrytą aluminiową folią okładkę z tłoczonym tytułem; poza 132 stronami z fotografiami Stephena Meisela do książki dołączony był rysunkowy komiks i CD. To właśnie płyta stanowi o rzadkości albumu – można go znaleźć u wielu antykwariuszy, i to za niezbyt wygórowaną cenę (nawet poniżej 300 zł), ale wersja kompletna jest trudna do znalezienia i kosztuje kilkakrotnie więcej. Drugą na liście pozycją jest romansidło Nory Roberts Promise me tomorrow, zawierające opisy seksu, ale pozbawione ilustracji. [bookfinder]
Myśliwski nagrodzony w USA
Best Translated Book Award, przyznawaną przez komitet Three Percent na uniwersytecie w Rochester, otrzymał w tym roku Wiesław Myśliwski za Stone upon stone (Kamień na kamieniu) w przekładzie Billa Johnsona, dziekana Polish Study Center na Indiana University i tłumacza tomu new poems Tadeusza Różewicza (wyróżnionego w pierwszej edycji Lost in Translation Award). Równorzędnym laureatem, nagrodzonym w dziedzinie poezji, był japoński autor Kiwao Nomura. Sponsorem nagród (20 tys. dolarów) jest Amazon.com. BTBA to jedyne w USA wyróżnienie za przekład literacki. Nazwa Three Percent odnosi się do liczby wszystkich tłumaczonych książek, jakie – procentowo – ukazują się co roku w Stanach Zjedno-
czonych. Same przykłady literatury pięknej (w tym poezji) nie przekraczają 0,7 procenta. [rochester.edu]
Utrącić giganta Amazon, który wedle szacunków ekspertów kontroluje ponad 60 procent rynku książki elektronicznej, będzie miał konkurenta – tym razem poważnego, z doświadczeniem w branży i solidnym finansowym zapleczem. Koncern Microsoft ogłosił, iż zainwestuje 300 mln dolarów w rozwój i promocję produkowanego przez księgarską sieć Barnes & Noble czytnika Nook. Oznacza to, iż obie firmy doszły do porozumienia, kończąc toczone w sądach sprawy, i atak na giganta prowadzić będą przy pomocy spółki zależnej Newco. Nook pojawi się jako aplikacja w najnowszej, wprowadzanej na jesieni wersji Windows; to domyślne ustawienie w komputerach sprawi, że czytnik B&N może odebrać Kindle część rynku. Microsoft z kolei uzyska dostęp do tabletów z systemem operacyjnym Androida i, w konsekwencji, możliwości zastosowania aplikacji Nook na Windows Phone. Nadal będzie ona dostępna na iPhone’ach. B&N, którego udział w rynku książki elektronicznej i czytników oceniany jest na 20 do 25 procent, dominuje rynek podręczników akademickich dzięki aplikacji Nook Study. Finansowe wsparcie Microsoftu pozwoli na znaczące zwiększenie tego udziału. Tuż po ogłoszeniu partnerstwa wartość akcji B&N skoczyła o 76 procent, Microsoftu wzrosła o 2 procent.[b&n, red]
Marek Krawczyk nie żyje
Zmarł w dniu swych 56. urodzin, w środę 25 kwietnia 2012 roku. Od dawna
Zmowa cenowa producentów e-booków Wydawnictwa w USA starają się zarobić na wzroście sprzedaży e-booków. Pięć z nich, m.in. Penguin Group, HarperCollins i Hachette, oraz firma Apple, zostało oskarżonych przez amerykańskie ministerstwo sprawiedliwości o zmowę ce-
nową dotyczącą e-booków. Pozew w tej sprawie złożyli prokuratorzy generalni 16 stanów. Wskazują w nim, że przed wejściem Apple’a na rynek e-booków większość bestsellerów w wersji elektronicznej kosztowała 9,99 dolara; była to cena ustalona przez Amazon.com. Po premierze iPada Apple na początku 2010 roku w ciągu trzech dni cena bestsellerowych e-booków wzrosła o 2-3 dolary. Trzy spośród pięciu wydawnictw wymienionych w pozwie postanowiły zawrzeć ugodę i wypłacić 51 mln dolarów odszkodowania klientom, którzy kupili drogie e-booki. Walkę w sądzie z ministerstwem sprawiedliwości USA zapowiedziała firma Apple oraz pozostałe wydawnictwa: Macmillan i Penguin Group. Jeden na pięciu Amerykanów przeczytał książkę elektroniczną w ostatnim roku – wynika z sondażu Pew Research Center, zaś 43 procent Amerykanów powyżej 16 roku życia korzysta z czytników e-booków. Ten sam raport pokazuje, że osoby sięgające po książki elektroniczne przeczytały ich w zeszłym roku średnio 24, podczas gdy czytający tradycyjne wydania – zaledwie 15. W 2011 roku wielka księgarnia internetowa Amazon.com po raz pierwszy sprzedała więcej książek elektronicznych niż papierowych. [as]
9 milionów funtów za najstarszą książkę świata Najstarsza zachowana w całości księga – napisana w VII wieku po łacinie Ewangelia wg św. Jana – pozostanie w Wielkiej
Brytanii. British Library kupiła ją w kwietniu od brytyjskich jezuitów za 9 milionów funtów szterlingów. Jezuici zdecydowali się sprzedać tę księgę, by zdobyć środki na działalność edukacyjną. Manuskrypt powstały w północno-wschodniej Anglii, był włożony do grobu jednego z wczesnych dostojników chrześcijańskich – św. Kutberta z Lindisfarne – mniej więcej w 698 roku. Ewangelię odkryto ponownie w katedrze w Durham w 1104 roku, gdy trumnę, w której się znajdowała, przenoszono w obawie przed najazdami Wikingów.
stevecadman
chorował na serce, miał za sobą operacje i pobyty w szpitalu. Był człowiekiem książki – zajmował się nią w podziemiu, po wprowadzeniu stanu wojennego związał się z drugim obiegiem, za co dwukrotnie trafił do więzienia. Współpracował z podziemnymi oficynami: NOWą, CDN, Głosem, Kręgiem, w połowie lat 80. Został kurierem paryskiej «Kultury» – to jego pomysłem było powołanie Towarzystwa Opieki nad Archiwum Instytutu Literackiego w Paryżu oraz ogłoszenie roku 2006 Rokiem Jerzego Giedroycia. Był współzałożycielem Polskiej Izby Książki, Porozumienia Wydawców Książki Historycznej oraz Stowarzyszenia Wolnego Słowa. Doradzał ministrowi kultury i sztuki, zasiadał w radach nadzorczych kilku wydawnictw, przewodniczył Radzie Programowej TVP obecnej kadencji. W roku 2000 koordynował realizację programu „Polska 2000”, wielowątkowej prezentacji Polski, gościa honorowego Międzynarodowych Targów Książki we Frankfurcie. Był człowiekiem uśmiechniętym i skorym do żartu, przyjaznym i pomocnym, reagującym szybko, potrafiącym łagodzić konflikty. [red]
Od 1979 roku księga była wypożyczona British Library i biblioteka ta otrzymała prawo pierwokupu. Pieniądze na zakup pochodzą od National Heritage Memorial Fund, fundacji charytatywnych, funduszy powierniczych i od obywateli. Specjaliści zapewniają, że warta była 9 milionów funtów, choć trudno przewidzieć, jaką cenę mogłaby osiągnąć na otwartym rynku. Ewangelia wg św. Jana będzie wystawiana na przemian w British Library w Londynie i w bibliotece Uniwersytetu Durham. [as]
Nr 5 (240) maj 2012
W Y D A R Z E N I A
7
Będzie jeszcze jedna książka o Harrym Potterze
© awinn233
W Y D A R Z E N I A
8
Dotychczasowy nakład powieści o młodym czarodzieju wyniósł ok. 400 milionów egzemplarzy na całym świecie. Mimo wcześniejszych zapowiedzi autorki, że nie będzie już pisać książek o Harrym Potterze, Rowling wyda jeszcze jeden tom serii zatytułowany „Harry Potter i jego świat”. Będzie to rodzaj encyklopedii – przewodnika po świecie powieści Rowling. Dochód ze sprzedaży książki przeznaczony zostanie na cele charytatywne. [as]
da to wyraz uznania nie tylko dla wartości naukowych jego dzieł, ale także ich materii literackiej” – tak o tegorocznym zdobywcy tytułu Warszawskiego Twórcy mówił przewodniczący jury Andrzej Makowiecki. W kategorii prozatorskiej nagrodzono Jarosława Mikołajewskiego za książkę Rzymska komedia, a w kategorii poetyckiej – tomik Stojąca na ruinie Jacka Łukasiewicza. W kategorii „edycja warszawska” nagrodę dostała książka Rozsypane fotografie Ewy Morycińskiej-Dzius, tom wspomnień o okupacji i Powstaniu Warszawskim. Wśród książek dla dzieci wybór jury padł na Leśne głupki i coś Małgorzaty Strzałkowskiej. Laureaci tych nagród otrzymali po 20 tys. zł. Autor uhonorowany tytułem „Warszawski Twórca” otrzymał 100 tys. zł. [as]
Ogłoszono nominacje do Angelusa
Laureaci Nagrody Literackiej m. st. Warszawy
Jarosław Mikołajewski, Jacek Łukasiewicz, Małgorzata Strzałkowska i Ewa Morycińska-Dzius znaleźli się wśród tegorocznych laureatów Nagrody Literackiej m. st. Warszawy. Tytuł Warszawskiego Twórcy przypadł Januszowi Tazbirowi. Nagrodę, przyznawaną dotychczas na jesieni, po raz pierwszy wręczono 22 kwietnia, w przeddzień Światowego Dnia Książki. „Romans literatury i historii. Ta nagro-
Nr 5 (240) maj 2012
Do 7. edycji Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus zostały zakwalifikowane 43 książki pisarzy z Polski i zagranicy. Wśród nich jest 15 autorow zagranicznych, m.in. z Czech, Węgier, Niemiec czy Bułgarii. W tym roku konkurs nie zostanie rozstrzygnięty, jak to było w poprzednich latach, w grudniu, podczas Wrocławskich Promocji Dobrych Książek, tylko wcześniej. Organizatorzy chcą, żeby było to wydarzenie samodzielne, a nie odbywające się wraz z targami. W połowie sierpnia jury ogłosi listę 14 półfinalistów, a we wrześniu zostaną podane tytuły siedmiu książek, które zakwalifikowały się do ścisłego finału. Zwycięzcę poznamy 27 października. Angelus jest nagrodą dla pisarzy pochodzących z Europy Środkowej,
którzy podejmują w swoich dziełach tematy najistotniejsze dla współczesności. Do tej pory laureatami byli wyłącznie pisarze zagraniczni. Wysokość nagrody głównej to 150 tys. zł. Od trzech edycji przyznawana jest również nagroda dla tłumacza, w wysokości 20 tys. zł. [as]
Świetlicki z Silesiusem
Poeta Marcin Świetlicki został uhonorowany przez jury Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius za całokształt twórczości. Gala wręczenia nagrody odbędzie się 19 maja. Przewodniczący jury prof. Jacek Łukasiewicz podkreślił, że Świetlicki jest wybitnym i ważnym współczesnym poetą. „W zeszłym roku ukazał się obszerny tom wierszy zebranych, przez co poezja ta pokazała się w swojej całości, oryginalności i odrębności. Pod koniec lat 80. Świetlicki był uważany za młodego ekscentryka, dziś stał się bardzo poważną postacią polskiej poezji. To poezja istotna i odpowiadająca wielu gustom czytelniczym” – mówił Łukasiewicz. Jury Silesiusa ogłosiło również nominacje do nagrody w kategoriach: „książka roku” i „debiut roku”. O miano najlepszej książki walczą: Frak człowieka Jacka Bieruta, Pokój widzeń Konrada Góry, Pałacyk Bertolta Brechta Edwarda Pasewicza, Rezydencja Surykatek Marty Podgórnik, Wewe Joanny Roszak, Farsz Marcina Sendeckiego oraz Imię i Znamię Eugeniusza Tkaczyszyn-Dyckiego. Do nagrody w kategorii debiut roku zostały nominowane: Alteracje albo metabasis Karola Bajorowicza, Kanada Tomasza Bąka, Usta Vivien Leigh Pauliny Korzeniewskiej. W tym roku do 5. edycji konkursu zgłoszono ponad 112 tytułów. [as]
Wszystkie informacje o imprezach w danym miesiącu prosimy przesyłać do 15. dnia danego miesiąca na adres poczty elektronicznej marytka@hotmail.com
raptularz kwiecień 2012
2 KWIETNIA w MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie odbył się turniej recytatorski poświęcony poezji Jana Pawła II w siódmą rocznicę jego śmierci. Konkurs przeznaczony był dla uczniów szkół gimnazjalnych. W finale zaprezentowało się ponad trzydziestu uczestników z Archidiecezji Poznańskiej. Każdy z nich przedstawił jeden utwór Jana Pawła II lub jemu poświęcony. Jury pod przewodnictwem E. Biberstajn wyłoniło zwycięzców: I nagrodę otrzymał K. Jaraczewski z Gimnazjum w Kąkolewie, II nagroda przypadła P. Lichockiej z Gimnazjum nr 2 w Wolsztynie, III nagrodę przyznano M. Piszcz z Gimnazjum w Borowie.. 3 KWIETNIA w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej w ramach 18. Dni Kultury Szwedzkiej na Dolnym Śląsku odbyło się spotkanie z Tomaszem Jastrunem pt. Tomas Tranströmer – poeta zagubiony w gąszczu współczesności; poświęcone życiu i twórczości wybitnego szwedzkiego poety, laureata literackiej Nagrody Nobla. Tomasz Jastrun jest poetą, prozaikiem, eseistą, krytykiem literackim, byłym dyrektorem Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Moderatorem spotkania była Elżbieta Towarnicka, prezes Stowarzyszenia Polsko-Szwedzkiego „Tillsammans”. 4 –27. KWIETNIA w MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie w „Galerii za Regałami” można było oglądać wystawę ilustracji dziecięcej „Salon Ilustratorów” – jest to wydarzenie cykliczne, zainicjowane w 2003 r. przez PTWK, towarzyszy Międzynarodowym Targom Poznańskim. Celem „Salonu Ilustratorów” jest prezentacja i promocja polskich twórców ilustracji i grafiki książkowej oraz umożli-
wienie im bezpośrednich kontaktów ze środowiskiem wydawców. W tegorocznej 10. edycji wystawy wzięło udział 31 ilustratorów, wywodzących się z różnych ośrodków i reprezentujących odmienne szkoły oraz warsztaty twórcze.
10 KWIETNIA Dolnośląska Biblioteka Publiczna zaprezentowała Pejzaż Polski – fotografie Piotra Drewniaka. Autor zdjęć jest bibliotekarzem, introligatorem oraz technikiem obróbki metali. Od kilku lat organizuje wystawy indywidualne swoich prac, od kilkunastu bierze udział w wystawach zbiorowych. Pracuje w Bibliotece Instytutu Sztuki PAN w Warszawie. Zdjęcia publikuje w czasopismach i książkach dotyczących sztuki i architektury. 11 KWIETNIA w MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie w „Galerii Lochy” odbyło się spotkanie z Marcinem Brzezińskim pt. „Tajemnice Twierdzy Kłodzkiej”. Twierdza Kłodzka należy do zabytków architektonicznych Dolnego Śląska, należą do niej podziemne korytarze, przejścia, głębokie fosy, lochy, lapidarium. Miejsce owiane jest legendami i opowieściami, które uwiarygodniane przekazami naocznych świadków do dziś rozpalają wyobraźnię. Marcin Brzeziński był inspektorem policji, twórcą i szefem dolnośląskich struktur do walki z przestępczością zorganizowaną. W 1981 roku odzyskał dla zbiorów państwowych archiwalia z dawnej biblioteki hr. Magnisów w Bożkowie k. Nowej Rudy. Jest autorem publikacji na temat grabieży dóbr kultury w czasie II wojny światowej. 12 KWIETNIA Dolnośląska Biblioteka Publiczna zorganizowała X Literacki Spacer Po Wrocławiu Śladami Józefa Ignacego
Kraszewskiego z okazji dwusetnej rocznicy urodzin pisarza.
12 KWIETNIA W Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej w ramach „Wszechnicy Wiedzy o Wrocławiu”, organizowanej przez Towarzystwo Miłośników Wrocławia odbył się wykład Zagmatwane Losy Panoramy Racławickiej dra Romualda Nowaka, kierownika Panoramy Racławickiej, która jest Oddziałem Muzeum Narodowego we Wrocławiu. 12 KWIETNIA Wydawnictwo Zakamarki zorganizowało w krakowskim EMPiKu spotkanie z Barbarą Gawryluk tłumaczką bestsellerowej serii Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai oraz książek o Tsatsikim. 13 KWIETNIA w MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie miała miejsce 3. edycja akcji czytelniczej „Biblioteka dla dużego i małego” mająca na celu zaprezentowanie ciekawych nowości wydawniczych oraz pomoc w sprawnym wyszukaniu literatury. Tym razem pokazane zostały publikacje adresowane do rodziców, dziadków, opiekunów i osób zawodowo zajmujących się opieką nad dziećmi. Tradycyjnie przygotowany został Literacki Repertuar Malucha, czyli przegląd nowości dla najmłodszych czytelników. Atrakcją były zbiory specjalne MBP (CD, DVD, audiobooki) przeznaczone dla dzieci i młodzieży. Ponadto w związku z ustanowieniem roku 2012 Rokiem Korczaka, który obchodzony jest pod hasłem „Nie ma dzieci. Są ludzie”, przypomniana został jego sylwetka i twórczość. 13 KWIETNIA w SWPS miało miejsce spotkanie z gośćmi z Norwegii, Szwecji i Da-
Nr 5 (240) maj 2012
W Y D A R Z E N I A
9
13 KWIETNIA w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej w Galerii pod Plafonem odbył się wernisaż Anny Michniewicz – Tkanina. Artystka uzyskała dyplom w warszawskiej ASP, w pracowni prof. Wojciecha Sadleya. Zajmuje się tkaniną artystyczną i malarstwem ściennym. Prezentowała swoje prace na pięciu wystawach indywidualnych oraz licznych wystawach zbiorowych. Jest projektantką kostiumów do spektakli operowych, współautorką dekoracji teatralnych do przedstawień Teatru Polskiego w Warszawie oraz do kilku filmów. 14 KWIETNIA w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej, w Bibliotece 7 Kontynentów, przeprowadzono warsztaty architektoniczne dla gimnazjalistów, pt. Zielony Dom – w harmonii z naturą, inspiracja, eksperyment, zabawa. Warsztaty zostały poświęcone otaczającej nas przyrodzie i ukazywały związek między naturą a architekturą. Flora, fauna i człowiek, czyli harmonijna koegzystencja była najważniejszym tematem rozmowy uczestników zajęć. 15 KWIETNIA w gdańskim Teatrze Miniatura przygotowano panel dyskusyjny pt. „Dziecięce fascynacje. O współczesnej literaturze dla dzieci w Szwecji i Polsce” z udziałem Martina Widmarka, autora książek z bestsellerowej serii Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai. W dyskusji udział wzięli: Barbara Gawryluk (tłumaczka serii, autorka książek dla dzieci), Roksana Jędrzejewska-Wróbel (autorka książek dla dzieci),Tomasza Kuźmicki (założyciel gdańskiego Wydawnictwa EneDueRabe). Spotkanie poprowadziła Dorota Karaś, dziennikarka «Gazety Wyborczej Trójmiasto», współautorka blo-
Nr 5 (240) maj 2012
2 kwietnia – MBP Leszno Finaliści konkursu recytatorskiego fot. Piotr Drewniak
nii zaproszonymi przez Stowarzyszenie Upp55, Katedrę Skandynawistyki SWPS oraz warszawskie kino Luna z okazji przeglądu skandynawskich adaptacji filmowych „Jakby w zwierciadle vol. 2”, który odbył się w dniach 12-15 kwietnia. Filmowa podróż objęła dwa razy więcej utworów niż w zeszłym roku. Przegląd ma na celu zaprezentowanie zarówno klasycznych, jak i najnowszych filmów z Europy Północnej.
10 kwietnia – Dolnośląska BP Pejzaż Polski fot. Piotr Drewniak
fot. Anna Klimaszewska
R A P T U L A R Z
10
13 kwietnia – Dolnośląska BP Tkanina Anny Michniewicz
ga o książkach dla dzieci i młodzieży zaczytani.pl. W trakcie dyskusji poruszano temat źródła fascynacji szwedzką literaturą dla dzieci i jej recepcji w Polsce. Wydarzenie zorganizowane zostało przy okazji prapremiery adaptacji teatralnej Tajemnicy diamentów w reżyserii Ireneusza Maciejewskiego, która odbyła się tego samego dnia i w tym samym miejscu.
16 KWIETNIA Wydawnictwo Agora i Instytut Reportażu zainicjowały spotkanie z reporterem «Gazety Wyborczej» Wojciechem Staszewskim, autorem książki Ojciec.PRL Wszystko o moim ojcu i o moim dojrzewaniu płciowym, który opowiedział o debiucie prozatorskim. Rozmowę w księgarni „Wrzenie Świata” poprowadził Marcin Chłopaś. 16 KWIETNIA w księgarni Traffic Club w Warszawie odbyło się spotkanie z Lamą
30 kwietnia – MBP Leszno Artyści godni poznania fot. Anna Klimaszewska
Ole Nydahlem, autorem książki O śmierci i odrodzeniu, oraz z zaproszonymi gośćmi – psychologiem Wojciechem Eichelbergerem i przedstawicielem hospicjum onkologicznego. Spotkanie miało formułę otwartego dla publiczności panelu dyskusyjnego poświęconego praktycznemu przygotowaniu do śmierci.
16 KWIETNIA Dolnośląska Biblioteka Publiczna, American Corner i Save The Planet przygotowały Warsztaty Ekologiczne „100 Ways to Save the Planet. Reduce, Reuse, Recycle…”. Co roku, 22 kwietnia, na całym świecie obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Ziemi. 17 KWIETNIA Prof. Jerzy Axer, dyrektor Instytutu Badań Interdyscyplinarnych „Artes Liberales” oraz dr Wiesław Uchański, prezes Wydawnictwa „Iskry” zaprosili na spotkanie w Kolegium Artes Liberales z Krzysztofem Rutkowskim, autorem
książki Dar Anioła, z którym rozmawiali Jacek Kopciński i Marek Troszyński.
17 KWIETNIA Mons Kallentoft autor książki Zło budzi się wiosną spotkał się z czytelnikami w warszawskim EMPiK Junior. 18 KWIETNIA w czytelni Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej w ramach Akademia Zdrowego Seniora odbyło się spotkanie z trenerami Nordic Walking, które miało na celu przybliżenie tego sposobu na aktywny tryb życia. 18 KWIETNIA Biblioteka 7 Kontynentów Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej zaprosiła pedagogów, nauczycieli i animatorów czasu wolnego do udziału w otwartym spotkaniu "Technika do wykorzystania w zabawie – Filcowanie". Kwietniowe spotkanie KLANZ-owe poświęcone było filcowaniu. Jego uczestnicy, pod okiem plastyczki Julity Gregorczyk, poznali podstawy tej techniki, wykonując samodzielnie ozdoby. 20 KWIETNIA w Bibliotece 7 Kontynentów Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej miało
miejsce spotkanie z Jakubem Czarnym z Klubu Przyjaciół Pana Samochodzika pt. „Nowe Przygody Pawła Dańca”. Udział wzięli miłośnicy cyklu powieści o Panu Samochodziku, którego autorem jest Zbigniew Nienacki.
li Badacze Tajemnych Dźwięków Stare i Nowe Spotkania Bajkowe. Gdzie mieszkają dźwięki? W butelce z wodą? W szafie? A może w akordeonie? Podczas kwietniowego spotkania poszukiwano dźwięków, doskonaląc zmysł słuchu.
24 KWIETNIA Wydawnictwo Czarna Owca zorganizowało w Traffic Club spotkanie poświęcone książce Piotra Szumlewicza Ojciec nieświęty. W rozmowie udział wzięli: Katarzyna Nadana-Sokołowska, Janusz Palikot, Joanna Senyszyn, Piotr Szumlewicz i Magdalena Środa. Spotkanie poprowadził Tomasz Żukowski.
do 30 KWIETNIA w MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie można było oglądać wystawę pt. „Artyści Godni Poznania” złożoną z mini-zestawów prac dziesięciu osobowości twórczych, których łączy pasja tworzenia. Główną osią tematyczną ekspozycji są przedstawienia figuratywne, najczęściej kobiet. Zgromadzone prace reprezentują różne techniki i dziedziny twórczości artystycznej: malarstwo olejne, fotografię, grafikę (również komputerową), kompozycje przestrzenne, abstrakcje geometryczne, suchy pastel… Powstały one z wykorzystaniem tradycyjnych narzędzi malarskich, graficznych i fotograficznych oraz nowych technologii. Ich autorami są: J. Biernacki, D. Bugi Bugajski, D. Czyżyk, M. Frankowski, J. Gulczyński, K. Horała, A. Karpiński, A. Klimaszewska, A. Kłosińki, K. Lauba, A. Musiał, E. Radzikowska, K. Rafalik.[Mc]
25 KWIETNIA w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej odbyło się spotkanie z cyklu „Dookoła 7 Kontynentów”, pt. „Krótka wizyta w Bhutanie”. Gościem był wrocławski wydawca i fotograf Stanisław Klimek, który opowieść o swojej ostatniej podróży zilustrował własnymi fotografiami. 27 KWIETNIA w Bibliotece 7 Kontynentów Dolnośląskiej Biblioteki Publicznej odbyły się zajęcia z cyklu „Sztuka Słuchania”, czy-
Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 259 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej:
…………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: kamila@rynek-ksiazki.pl lub wysyłają formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.
Nr 5 (240) maj 2012
R A P T U L A R Z
11
© Vilanova i la Geltrú
N I E
P O
P O L S K U
12
La diada
de Sant Jordi Aleksandra Wiktorowska
Światowy Dzień Książki jest świętem wszystkich jej miłośników. Jak słusznie zauważył Eduardo Mendoza – jeden z najpoczytniejszych hiszpańskich pisarzy – bez nich nie byłoby literatury, ani pisarzy czy wydawców. Nr 5 (240) maj 2012
zień Książki narodził się w Hiszpanii w 1926 roku. Został ustanowiony przez rząd, który chciał w ten sposób upowszechnić czytelnictwo w całym kraju. Największą popularność zyskał jednak w Barcelonie. Zapewne dlatego, że to miasto od czasów średniowiecza przyciągało licznych pisarzy, wydawców, księgarzy, bibliotekarzy i czytelników. To właśnie na prośbę katalońskich wydawców UNESCO w 1995 roku ustanowiło dzień 23 kwietnia Światowym Dniem Książki. Obchodzony obecnie w Barcelonie Dzień Książki nie ma odpowiednika nigdzie na świecie. Od świtu do zmroku barcelońskie ulice oblegają tłumy mieszkańców. Każdy niesie pod pachą jedną lub kilka książek, jak i różę otrzymaną gdzieś po drodze. Zazwyczaj pogoda dopisuje i promienie wiosennego słońca zalewają arterie miasta. Niestrudzeni autorzy od rana do nocy podpisują swoje książki, dedykując je licznym, pełnym entuzjazmu czytelnikom. Dla księgarzy to dzień nie-
„D
© Jordi Payà
Obchody
zwykły, choćby dlatego, że przynosi dochód równy zyskom z całego miesiąca. Trzeba to zobaczyć na własne oczy, żeby uwierzyć, a zobaczyć warto, choćby raz w życiu” – Sergio Vila San-Juán, ceniony hiszpański dziennikarz i redaktor naczelny dodatku Cultura/s do «La Vanguardii», tak opowiada o tym wydarzeniu: W tym roku zysk ze sprzedaży książek wyniósł 18,3 mln euro, o 8% więcej niż w roku ubiegłym. Początkowo Dzień Książki obchodzony był w Hiszpanii 7. października, jednak już w 1930 roku data została zmieniona na 23. kwietnia, przyjęło się bowiem uznawać, że to właśnie w tym dniu zmarli: Miguel Cervantes, William
Szekspir oraz peruwiański pisarz i historyk Inca Garcilaso de la Vega. Ale to także dzień patrona Katalonii i Aragonii – św. Jerzego (Sant Jordi), stąd narodził się zwyczaj wymieniania podarków między bliskimi. Mężczyźni kupowali kobietom czerwone róże (legenda głosi, że kiedy rycerzowi udało się zgładzić potwora, ze smoczej rany bryzgnęła krew, która kapiąc na ziemię zamieniła się w różę, rycerz zerwał ją i ofiarował ocalonej księżniczce), a kobiety dawały mężczyznom książkę, tradycyjnie była to Legenda o Świętym Jerzym, później – także inne tytuły. Zwyczaj przetrwał do dziś, dlatego 23 kwietnia wśród stoisk i straganów, namiotów, tłumów czytelników, autorów
Przygotowania do Sant Jordi trwają od stycznia. Nowości wydawnicze pojawiają się wprawdzie przed świętami Bożego Narodzenia i świętem Trzech Króli, ale na większe wydarzenia literackie trzeba poczekać do kwietnia, kiedy to pod koniec miesiąca wydawcy zasypują księgarnie i stoiska nową ofertą. Targi Książki w Barcelonie odbywają się na głównych ulicach miasta i na tych nieco mniejszych. W centrum wydarzenia znajduje się Plaza Catalunya i słynne Ramblas, gdzie dosłownie nie można wetknąć szpilki. Kioski i stoiska stoją wszędzie, oferując szeroki wachlarz lektur świeżo wydanych, tych już znanych, wydania kolekcjonerskie czy książki używane. Między stoiskami największych wydawców trudno się przecisnąć: otacza je szczelny kordon wielbicieli przybyłych po autografy swoich ulubionych pisarzy. W tym roku niezwykłą popularnością cieszył się Carlos Ruiz Zafón. Promocja książki połączona ze spotkaniem autorskim została zorganizowana w Palau de la Música. Autor Cienia wiatru i Gry anioła zgotował swoim sympatykom niespodziankę, publikując swoje nieznane dotąd opowiadanie Róża ognia w czasopiśmie «Magazine». Wiąże w nim zwyczaje towarzyszące obchodom Sant Jordi z historią Cmentarza Zapomnianych Książek. Zafónowi udało się napisać również krótką historię – Książę z Parnasu, która zostanie dołączona do wszystkich egzemplarzy Więźnia nieba. Autor opowiada w niej, jak to Don Kichote po zakończeniu swoich wypraw ponownie trafia do Barcelony. Ale Sant Jordi to nie tylko promocja, sprzedaż i kontakty z czytelnikami, to również niezliczone inicjatywy kulturalne związane z książką. Przez cały dzień organizowane są rozmowy i konferencje poświęcone literaturze, trwają koncerty, wystawiane są nowe aranżacje legendy
Nr 5 (240) maj 2012
N I E
P O
podpisujących książki, wydawców i ciekawskich turystów stoją niezliczone kramy z kwiatami, zwłaszcza z różami. W tym roku największą popularnością cieszyły się róże w barwach piłkarskiego klubu FC Barcelona.
P O L S K U
13
© Vilanova i la Geltrú
N I E
P O
P O L S K U
14
o zabójcy smoka, a pisarze i teoretycy literatury biorą udział w debatach i spotkaniach autorskich. Tradycja hucznych obchodów Sant Jordi błyskawicznie rozprzestrzeniła się na całą Hiszpanię. W Madrycie po raz siódmy zorganizowano Noc Książek. Wzięło w niej udział ponad 180 księgarń i 160 bibliotek które były otwarte do północy. Noc Książek – Noche de Libros – odbywała się jak zwykle pod patronatem Cervantesa, Szekspira, a w tym roku również i Dickensa (został dodany ze względu na obchodzoną w tym roku dwusetną rocznicę urodzin autora). W madryckim Círculo de Bellas Artes zorganizowano konferencję poświęconą twórczości angielskiego powieściopisarza. Zastanawiano się, co Dickens mógłby napisać dzisiaj. Mottem madryckiej nocy książkowej było hasło: „¿Me regalas un libro? Te regalo un libro” [Podarujesz mi książkę? Podaruję Ci książkę]. Dziennik «El País» tradycyjnie zorganizował sondaż; w 2010 roku czytelnicy gazety odpowiadali na pytanie: jakiej książki nauczyliby się na pamięć, żeby ocalić ją od ognia. W 2011 roku trzeba było wybrać książkę, od której nie można było się oderwać. Tym razem należało zdecydować, którą książkę warto byłoby podarować ukochanej osobie. Jedną z inicjatyw dziennika był także słynny bookcrossing. Ponad 100 egzemplarzy, podpisanych przez autorów, wprowadzono do obiegu. Można było je odbierać od 9 rano w delegaturach
Nr 5 (240) maj 2012
gazety w Bilbao, Santiago de Compostela, Barcelonie, Walencji, Sewilli, Oviedo i w Madrycie. Zabawa polega na tym, że czytelnik po zapoznaniu się z książką musi przekazać ją dalej, zostawiając w wybranym miejscu publicznym. Dziennik «La Vanguardia» ogłosił z kolei konkurs na najlepsze opowiadanie o Sant Jordi – tekst (zawierający nie więcej niż trzysta wyrazów) należało wkleić na oficjalnym blogu gazety. Jurorami byli sami internauci, którzy mogli zapoznać się z opublikowaną na blogu twórczością. Nagrodami w konkursie były oczywiście książki.
Sukcesy wydawnicze Jakie były najlepiej sprzedające się tytuły tegorocznego Sant Jordi? Pierwsze miejsce w kategorii powieści hiszpańskojęzycznej zajął niepokonany Eduardo Mendoza, którego najnowsza książka El enredo de la bolsa y la vida święciła prawdziwe triumfy. Na drugim miejscu uplasował się Jonas Jonasson, okrzyknięty szwedzkim Forestem Gumpem, autor powieści Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął, na trzecim miejscu była Almudena Grandes ze swoją najnowszą powieścią El lector de Julio Verne [Czytelnik Juliusza Verne], na czwartym Carlos Ruiz Zafón z Więźniem nieba, a na piątym Kate Morton z najnowszą powieścią The Distant Hours. Wśród powieści w języku katalońskim triumfy święcił Rafel Nadal, który niedawno opublikował powieść auto-
biograficzną Quan érem feliços [Kiedy byliśmy szczęśliwi], Lluís Llach i jego literacki debiut Memòria d’uns ulls pintats oraz Jaume Cabré ze swoim Jo confesso.
Nagroda Cervantesa 23 kwietnia na madryckim uniwersytecie Alcalá de Henares została wręczona nagroda im. Miguela Cervantesa – Premio Cervantes. W uroczystości wzięła udział śmietanka towarzysko-kulturalnopolityczna Hiszpanii. Nazywany hiszpańskim noblem literackim, Premio Cervantes jest najbardziej prestiżowym wyróżnieniem przyznawanym autorom piszącym w języku hiszpańsku. Nagroda w tym roku trafiła w ręce chilijskiego pisarza Nicanora Parry, który ze względu na swój wiek i kłopoty zdrowotne (pisarz we wrześniu skończy 98 lat) nie mógł uczestniczyć w uroczystości, reprezentował go wnuk, który odczytał fragmenty prozy dziadka. Oprócz niej uczestnicy imprezy mogli wysłuchać także fragmentów Don Kichota, które – zgodnie z tradycją – odczytują laureaci. W Polsce Instytut Cervantesa przyznał nagrodę za najlepsze tłumaczenie literackie. Tegoroczną laureatką została Ewa Zaleska, której przekład drugiej części trylogii Twoja twarz jutro Javiera Maríasa, pt. Taniec i sen został uznany za najlepszy przekład 2011 roku. Ciekawe, kiedy w naszym kraju książka oraz jej wielbiciele doczekają się własnego święta. [awi]
o decyzja nieprzesądzona, ale wiele na to wskazuje. Wypowiedź Neelie Kroes („Umowa ACTA raczej bez szans na wejście w życie”), wiceprzewodniczącej Unii Europejskiej, można interpretować jako opinię czysto prywatną – tak ratował twarz nieco skonfundowany rzecznik Kroes – albo uznać za zapowiedź tego, co w końcu uznano za rzecz oczywistą i słuszną: postanowienia ACTA nie były pozbawione sensu, przyznają to wszyscy, którym miła jest ochrona zapewniana przez prawo autorskie, tym niemniej sprawa padła wskutek fatalnej, modelowo wręcz złej kampanii propagandowej. Dlaczego, skoro to taki zły projekt, doszło w ogóle do jego podpisania? Dlaczego na jego braki nie zwrócili uwagi politycy, wybici z typowego dla nich samozadowolenia masowymi protestami w całej Europie i liczącym ponad 2,5 miliona podpisów apelem internautów? Dlaczego nie dostrzeżono w kolejnych czytaniach (prace nad ACTA zaczęto już w 2007 roku) propozycji faworyzujących wielkie koncerny amerykańskie? Dlaczego przyzwolono na zbyt daleko idące ograniczenia swobód obywatelskich? Dlaczego stroną porozumienia nie stały się państwa najbardziej znane z produkcji pirackich wersji wszelkich dóbr? „Takich pytań sto – bardzo dużo to”, można powtórzyć za Starszymi Panami. Nie podejmuję się szukania odpowiedzi, zresztą wystarczy śledzić internetowe debaty, by wyrobić sobie własne zdanie. Na pewno rację mają ci, którzy przywołują znane stwierdzenie: „Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Owszem, i to niemałe, bo straty, jakie niosą naruszenia własności intelektualnej wycenia się – jeśli to w ogóle możliwe – na dziesiątki miliardów dolarów. Protesty sprawiły, że zaczęto mówić poważnie o prawach autorskich. Od dawna obiecywano zmiany obowiązujących przepisów – ich przeciwnicy chcą przede wszystkim obalenia organizacji zbiorowego zarządzania prawami (takich jak nasz ZAiKS, niemiecka GEMA, brytyjski PRS i wiele innych), postrzeganych jako instytucje pazerne i nieprzejrzyste w działaniu. Porozumienie osiągnąć będzie trudno. Twórcy nie mieliby nic przeciwko temu, by okres ochronny wydłużyć w nieskończoność, użytkownikom marzy się korzystanie bezpłatne. Neelie Kroes bynajmniej tego nie obiecywała – mówiła o swobodnym acz obwarowanym określonymi zabezpieczeniami dostępie do sieci. Prawa autorskie? Jak najbardziej, bo nawet najgłośniejsi orędownicy wolnego dostępu zgadzają się, że jednak twórcom coś się należy. Kłują w oczy milionowe zarobki garstki muzyków, wykonawców, aktorów, pisarzy, ale zapomina się, że to właśnie garstka, dla przeważającej większości twórców honoraria i tantiemy nie są źródłem utrzymania. Jak w takim razie finansować twórców – czy szerzej: kulturę – w dobie kryzysu? Jednym z pomysłów jest określona stała opłata miesięczna pobierana od każdego internauty do wspólnej kasy. Nie wiadomo jednak, według jakiego klucza dzielić całość: dawać najlepszym? najczęściej oglądanym / słuchanym / czytanym / ściąganym? może ulubionym? A może każdy mógłby po prostu zadeklarować procent na wybranego twórcę? Boję się trochę, że wsparcie kultury wyglądałoby wtedy jeszcze gorzej niż finanse Kościoła… Innym pomysłem jest mecenat prywatny – nic nowego i nic dobrego; kolejnym – wypłacane przez państwo podstawowe uposażenie dla każdego twórcy. Jak znam życie, z kraju emerytów zamienilibyśmy się w kraj artystów. Ciekawą koncepcją wydaje się tzw. crowdfunding, czyli wykorzystanie sieci i platform społecznościowych do zaprezentowania pomysłu i zebrania w określonym czasie funduszy na jego realizację. Ale i tu jest „coś za coś” – bardziej od pomysłu liczy się marketing. Wszystko to funkcjonować ma przy założeniu, że każdy, kto korzysta z kultury, ma dostęp do sieci. Co mają w tej sytuacji robić wykluczeni, uparci użytkownicy tradycyjnych bibliotek, księgarń, kin i sal koncertowych? Czy mają się szykować na przymus internetu? [gs]
Grzegorz Sowula
ACTA ad acta?
T
Nr 5 (240) maj 2012
F E L I E T O N
15
P O R O Z M A W I A J M Y
16
Ludzie będą czytać książki, ale inaczej z Pawłem Szwedem, redaktorem naczelnym wydawnictwa Wielka Litera, rozmawia Grzegorz Sowula – Właściwie nie mamy jeszcze o czym rozmawiać. Przyjdź za rok… PRZYJDę. ALE TERAZ ChCIAłBYM SIę DOWIEDZIEć, JAK TO JEST, żE GDY ZEWSZĄD DOChODZĄ GłOSY, Iż WYDAWNICTWA PADAJĄ, KSIĄżKI SIę NIE SPRZEDAJĄ, LUDZIE NIE CZYTAJĄ – TY DECYDUJESZ SIę WKROCZYć NA RYNEK.
– Jestem na tym rynku dokładnie od 15 lat. Ale rzeczywiście, zupełnie co innego pracować dla giganta, czyli Bertelsmanna, a co innego zakładać od podstaw własne wydawnictwo. W dodatku w chwili, w której tabelki, wykresy i wskaźniki nie wyglądają najlepiej. Tak w ostatnich kilku latach przedstawia się zresztą branża wydawnicza w całym zachodnim świecie. Jeśli wierzyć niektórym, to rzeczywiście z roku na rok dzieje się gorzej i szybkim krokiem zmierzamy ku końcowi książki. Główny powód, dla którego założyliśmy Wielką Literę to fakt, że nie wierzymy w to proroctwo. Ludzie będą kupować i czytać książki. Inna sprawa w jakiej postaci, na jakich nośnikach, jakiego rodzaju książki. Poza tym paradoksalnie do działania zachęciło nas to, że czas mamy dość niestabilny. Wydawnictwa się przekształcają, niektóre zmieniają czy za chwilę zmienią właściciela, często wychodzą na tym źle. Pojawiają się opuszczone miejsca. My takie miejsce dostrzegliśmy. W WYDAWNICTWIE, W KTóRYM PRACOWAłEś, DOSZłO DO RADYKALNYCh ZMIAN, WEź JEDNAK POD UWAGę, żE INNE DUżE OFICYNY TEż
… „SKOńCZONY W SENSIE PROCESU WZROSTU”, BY POSłUżYć SIę SłOWAMI WłAśCICIELA NISKOPIENNEGO KUNDLA.
– Nie zgadzam się. Tak samo jak tradycyjne media, w szczególności drukowane dzienniki i tygodniki, w ostatnich trzech, pięciu latach rynek wydawniczy zaczął podlegać niesłychanym naciskom nowych technologii. I to wcale nie w tym najprostszym sensie, że coraz częściej ludzie czytają elektroniczne pliki zamiast papierowych tomów czy gazet. Nacisk świata wirtualnego na realny powoduje zmianę gustów, zmianę sposobu czytania, a nawet zmianę sposobu pisania. Najlepiej wyraża to słowo „szybciej”. Ale ta presja nie musi oznaczać zamierania. Wiele znakomitych wydawnictw w Polsce w ostatnim czasie intensywnie się zmienia, stara się przestawić, na przykład Znak czy PWN. Startując dziś, mamy od razu handicap: my się nastawiamy, nie przestawiamy, a pomaga nam kilkanaście lat doświadczenia. ChCIAłEś KIEDYś ROBIć COś INNEGO POZA WYDAWANIEM KSIĄżEK?
– Zawsze łaziło za mną dziennikarstwo. W szczecińskiej podstawówce w 1980 roku, w ósmej klasie, długopisem na kartce papieru „wydawałem” pisemko «Goniec Szkolny». To miało dalszy ciąg w liceum, kiedy redagowałem gazetkę ścienną. Dziennikarskie marzenia zrealizowałem dopiero na początku lat 90., przez sześć lat pracując w «Życiu Warszawy», gdy gazeta przechodziła z ołowiu na komputery. To bylo naprawde dobre pismo, ścigaliśmy się na poziomie sprzedaży z «Gazetą Wyborczą». Potem był już Bertelsmann i Świat Książki.
PRZEChODZĄ METAMORFOZY: WAB, ZNAK, PWN, BY WYMIENIć ZALEDWIE TRZY.
NIE KUSIłA CIę TERAZ, PO DEKADZIE ZA BIURKIEM WYDAWCY, ZMIANA
– Nie da się porównać tego, co spotkało Świat Książki po sprzedaniu go przez Bertelsmanna, do zmian w PWN czy nawet WAB. A co do metamorfoz, rzeczywiście wydawcy zaczynają szukać: dotychczasowi producenci przewodników próbują publikować prozę, wydawnictwa elitarne wydają dziadowskie czytadła itd. Ale to znów zjawisko ogólnoświatowe i staram się widzieć w nim nie tyle upadek, co rynek nieustannie się kształtujący, nie zamknięty…
WłASNEGO PROFILU, JAKAś NOWA PROFESJA?
Nr 5 (240) maj 2012
– Nie. Książki zawsze były dla mnie ważne, bliskie, niezbędne. Czytanie, to jasne. Ale coś więcej, nazwijmy to: obcowanie z książkami. A jeśli jeszcze do obcowania z książkami dodasz obcowanie z ich autorami, to sprawa jest przesądzona. Zostaję przy wydawaniu książek, to umiem najlepiej. I – ważne, bo bez tego bym się na wydawnictwo nie porywał: zespół Wielkiej Litery. Doświadczony, oddany, zdeterminowany, skupiony na pracy
P O R O Z M A W I A J M Y
18 mosławski, Torańska, Ostałowska czy Grochowska nie obawiam się zarzutów o przechył w stronę popkultury. Do tego dojdą nazwiska zagraniczne.
(siebie też włączam w ten opis) – z takimi ludźmi wszystko może się udać. JAKA JEST STRUKTURA WłAśCICIELSKA WIELKIEJ LITERY?
– Spółka z o.o., własność dwóch udziałowców: Tomasza Dąbrowskiego, producenta telewizyjnego, między innymi programu „Kuba Wojewódzki”, i moja. Wielka Litera należy do nas po połowie. ZAKłADAJĄC WYDAWNICTWO, USTALILIśCIE OD RAZU JEGO PROFIL CZY MIAł SIę ON „DOTRZEć”?
– Najlepiej pasuje tu okropne określenie „główny nurt”, tyle że to worek bez dna. No ale trudno, jesteśmy wydawnictwem głównego nurtu, które nie będzie na pewno robić… CO ZNACZY „NA PEWNO”?
– Jasne, od zasady mogą być wyjątki. Ale z założenia nie będziemy robić książek kolorowych, dla dzieci i młodzieży, poradników, słowników, albumów etc. Skupiamy się wyłącznie na literaturze pięknej i literaturze faktu przeznaczonej dla inteligentnego, ale też nie „przerafinowanego” intelektualnie czytelnika. Innymi słowy – ani pulp-fiction, ani pozycje dla niszy z paroma setkami odbiorców. Środek. Docelowo sześćdziesiąt-siedemdziesiąt tytułów rocznie, w tym roku nie więcej niż trzydzieści, bo mieliśmy późny start. Program będzie zbalansowany – po połowie utwory polskie i przekłady, po połowie literatura faktu i piękna, może z minimalnym przechyłem w kierunku rodzimej literatury pięknej. ZARZEKASZ SIę, żE PORADNIKI CZY KSIĄżKI KOLOROWE NIE, A PRZECIEż TEGO DOMAGA SIę RYNEK. KAżDY WYDAWCA ChCIAłBY WYDAWAć TYLKO TYTUłY CIEKAWE, WARTOśCIOWE I AMBITNE…
– Z całą świadomością odpowiadam, że nie mam zamiaru prowadzić wydawnictwa publikującego wyłącznie pozycje ambitne i wysublimowane. Dlatego przedstawiałem naszego czytelnika jako człowieka inteligentnego, ale bez zadęcia. Zdarzać się będą książki trafiające do masowego odbiorcy. Na fejsie z moim synem Janusza L. Wiśniewskiego należy zdecydowanie do tego nurtu, zainteresowanie czytelników mówi o tym najlepiej: dwa tygodnie przed premierą mieliśmy już pusty magazyn, a wydrukowaliśmy 40 tysięcy egzemplarzy pierwszego nakładu! Potem był jeszcze dodruk. Ale też, współpracując z takimi autorami jak Pilch, Rylski, Iwasiów, Nowakowski, Grynberg, Do-
Nr 5 (240) maj 2012
DUżO RYZYKUJESZ… NIE DOść, żE LUDZIE MNIEJ CZYTAJĄ, TO JESZCZE W SIECI PUBLIKUJĄ GRAFOMANI, A AUTORZY ZACZYNAJĄ BRAć SIę ZA SELF-PUBLIShING. NIE BOICIE SIę KONKURENCJI?
– Grafomani zawsze byli, nie ma na to rady. To, że mogą publikować w sieci pomaga im i wydawcom. Nie wydaje mi się natomiast, by self-publishing był idealnym rozwiązaniem dla dużych nazwisk czy też dla mało jeszcze znanych autorów dobrych tekstów. Wciąż jeszcze nie żyjemy w e-świecie, środowisku plików przerzucanych tylko między urządzeniami mobilnymi. Cały czas poruszamy się w świecie, gdzie książka jest przedmiotem – wskazują na to dane sprzedaży, na pewno w Polsce. Proporcja sprzedanych wersji danego tytułu, drukowanej i cyfrowej, jest jednoznaczna, mniej więcej jak 50:1. Książka wciąż jeszcze czeka na czytelnika przede wszystkim w księgarni, a to wymaga całej maszynerii, od promocji, reklamy, plakatów i PR począwszy, a na magazynowaniu, dystrybucji i ustawieniu na półkach skończywszy… …BY NIE WSPOMNIEć O DRUKU, OPRACOWANIU GRAFICZNYM, REDAKCJI, ITEPE.
– No właśnie. Z tych powodów traktuję self-publishing jako ciekawostkę i nie wydaje mi się, by mógł się stać dominującym modelem wydawniczym. Żeby sprzedać, trzeba więcej niż tylko wyjść na ulicę z okrzykiem: „Kupujcie, kupujcie!”. Książka powieszona w internecie może być tematem dla mediów, zwłaszcza jeśli zdobywa wielką popularność, ale wciąż nie widzę jej jako zagrożenia dla normalnych wydawnictw. Oczywiście, mówię z perspektywy 2012 roku i nie mam zielonego pojęcia, czym będzie sieć za dziesięć, nawet za pięć lat – zapewne czymś innym, ale prognozy ekspertów nie wykraczają poza spekulacje. Dziś najwyżej możemy mówić o konkurencyjności różnych form książki, jedna drugą wypiera, elektroniczna się rozpycha, ale tak czy inaczej pozostają stałe elementy – redakcja, skład, okładka – których nie unikniesz w wersji cyfrowej. Można to zrobić samemu, przykłady takiej radosnej twórczości widzimy coraz częściej, ale efektem jest książka mniej atrakcyjna i mniej
przyjazna dla oka niż przygotowana przez fachowy zespół. Nawiasem mówiąc, te zespoły stają się coraz mniejsze, w wielu wydawnictwach polikwidowano je całkowicie, w innych ostała się dziesiąta część tego, co było przed laty.
piorunujące, że cała nasza rozmowa będzie nieistotna już za rok czy za dwa.
śWIATOWA TENDENCJA. NAZYWA SIę
WIęC KIERUNKU PóJDZIE KSIĄżKA?
WłAśNIE, PROGNOZY – CO WEDłUG CIEBIE BęDZIE SIę LICZYć W NAJBLIżSZYCh LATACh NA POLSKIM RYNKU? NIE E-BOOKI I AUDIOBOOKI, TO PEWNE, W JAKIM
TO OUTSOURCING. A TY, JAK WIDZę, WOLISZ REDAKCJę W STARYM STYLU, Z ETATOWYMI PRACOWNIKAMI.
– Wolałbym. Ale woleć nie mogę, bo mi świat na to nie pozwala. Byłoby cudownie mieć dziesięciu redaktorów, dziesięciu korektorów, tłumaczy, grafików w jednym miejscu, byłoby cudownie móc pracować nad tekstem i okładką dwa razy dłużej. W dzisiejszym, szybkim świecie to niemożliwe, a szkoda, bo zlecanie opracowania książki na zewnątrz często – nie zawsze – okazuje się porażką. Jakość przygotowania i zredagowania tekstu, także jakość edytorska, nierzadko są gorsze niż przed 50 laty. Ale może to labiedzenie w stylu „gdzież jest biel niegdysiejszych śniegów”... PROTESTUJę! REDAKTOR CZY GRAFIK W SĄSIEDNIM POKOJU MOżE ZAREAGOWAć SZYBCIEJ, ALE TO WSZYSTKO, WCALE NIE MUSI BYć LEPSZY OD ZEWNęTRZNEGO FAChOWCA. TO OD CIEBIE, TWOJEJ WIEDZY I DOśWIADCZENIA ZALEżY, JAK KSIĄżKA BęDZIE ZROBIONA. DOBRY GRAFIK PRZEłAMIE CI JĄ WEDLE żYCZENIA, MUSISZ TYLKO UMIEć MU TO żYCZENIE ZROZUMIALE PRZEDSTAWIć.
– Niedługo firmy będziemy prowadzić z domu, znam tę śpiewkę. Jest jednak granica, której nie można przekroczyć bezkarnie. To, że możemy sprawy załatwiać z domu czy samochodu jest cudownym uzupełnieniem tradycyjnej formy pracy, ale nie może jej zastąpić. Jakość, przede wszystkim jakość redakcji tekstu, pogorszyła się od czasu, gdy zaczęto prace zlecać zewnętrznym wykonawcom. Tak nas zaprogramowano, że jak siedzimy przez ścianę, pracujemy razem, w grupie, to nacisk odczuwamy większy i efekt jest lepszy niż wtedy, gdy wysyłamy materiał e-mailem, oddaleni o tysiąc kilometrów. Wielu ludzi uważa, że przejście od tak zwanej kultury do tak zwanej popkultury powoduje większy udział tandety, błahości, głupstwa. Ja uważam, że mając swoje kryteria jesteś w stanie wyłowić to, co cię interesuje. Internet nazywany bywa śmietnikiem, ale to bzdura, w śmietniku są wyłącznie śmieci, w internecie są między innymi śmieci. Aczkolwiek tempo zmian e-świata jest tak
– Chodzi ci o rodzaj literatury czy model biznesowy? Pierwsze pytanie pas, nie jestem w stanie odpowiedzieć. Mody są z kapelusza wyjęte, nikt nie postawiłby pięciu groszy na wampiry czy kryminały skandynawskie zanim zaczęto na nich zarabiać miliony. Harry Potter też mógł się wydawać – i wydawał się! książkę odrzuciło wielu dużych wydawców – zużytą konstrukcją, a tu proszę bardzo, naśladowcy mile widziani. To, co się będzie sprzedawało, jest sumą nosa wydawniczego, łutu szczęścia, wyczucia rynku i, co nie mniej ważne, przypadku. Dużo łatwiej – ogólnie, bo diabeł tkwi w szczegółach – powiedzieć o tym, co będzie się działo na rynku książki pod względem technologii i biznesu. Po pierwsze e-booki będą rosły. Dlatego każdy tytuł publikowany przez Wielką Literę wchodzi równocześnie w wersji elektronicznej. Po drugie e-booki będą publikowane przez wydawców, nie widzę przyszłości przed selfpublishingiem. Po trzecie, paradoksalnie, obok konsolidujących się i rozrastających grup wydawniczych będzie więcej miejsca dla mniejszych oficyn, bardziej elastycznych, szybszych, lepiej reagujących na potrzeby i autorów, i czytelników. TO SAMO Z KSIęGARNIAMI.
– Otóż to. Duże sieci tak, ale moja ulubiona księgarnia na Wiejskiej jeszcze bardziej tak! Bardzo wierzę w równowagę w przyrodzie. Wierzę, że zawsze – nawet wtedy, gdy większość stanowić już będą e-booki – będzie miejsce dla książki drukowanej; i to książki, która nie musi mieć dziesiątków tysięcy odbiorców, by miała ekonomiczny sens. I że będzie istnieć przestrzeń, w której ta tradycyjna, drukowana książka dobrze się czuje, czyli księgarnia. Natomiast upieranie się przy jednej z form jest, moim zdaniem, skazane na niepowodzenie, w Ameryce są wydawnictwa, które publikują wyłącznie elektronicznie, w Polsce słyszę wydawców, którzy uważają e-booka za śmierć książki. Tymczasem przed nami jest tylko nieunikniona konieczność łączenia wody z ogniem, czyli papieru z prądem elektrycznym.
Nr 5 (240) maj 2012
P O R O Z M A W I A J M Y
19
R O C Z N I C E
20
Rabindranath Tagore 1886
Starego Doktora sen dziwny Agnieszka Gumbrycht
W jednej z warszawskich kamienic przy Siennej grupa wychowanków tamtejszego domu dziecka wystawiła sztukę „Poczta”, autorstwa indyjskiego noblisty – Rabindranatha Tagore. Spektakl przyciągnął do sierocińca wielu znanych artystów, działaczy charytatywnych oraz zwykłych ludzi. Publiczność z entuzjazmem przyjęła grę dziecięcych aktorów, przedstawienie zyskało rozgłos, a wzmianka o nim pojawiła się nawet w lokalnej gazecie. ie byłoby w tym może nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że spektakl odbył się 18 lipca 1942 roku, kamienica znajdowała się na terenie getta warszawskiego, a dyrektorem i głównym wychowawcą placówki był sławny lekarz i pedagog, Janusz Korczak. Sztukę wyreżyserowała Estera Winogronówna. Było coś urzekającego i znamiennego zarazem w tej prostej historii o umierającym chłopcu – Amalu – który do ostatnich chwil życia z prostoduszną nadzieją oczekiwał na list od króla. Czuli to widzowie i aktorzy. To nie przypadek, że Korczak wybrał ten właśnie utwór indyjskiego noblisty.
N
Nr 5 (240) maj 2012
Choć osadzony w odmiennych realiach, w niezwykły sposób korespondował z poglądami pedagoga na temat sposobu wychowania dzieci oraz warunków, jakie należało zapewnić młodym ludziom do ich pełnego rozwoju. Niewielu zdaje sobie sprawę, iż Rabindranath Tagore, laureat literackiej Nagrody Nobla (1913), poeta, dramaturg, myśliciel, malarz i kompozytor, stworzył własną, alternatywną metodę wychowania, opartą w dużym stopniu na doświadczeniu własnego dzieciństwa. Tagore pochodził z rodziny bramińskiej, należącej do elity intelektualnej Bengalu. Wychował się wśród licznych krewnych, gdzie razem
z braćmi i kuzynami, półświadomie chłonął nie tylko wiedzę, ale i panujący w domu klimat. Takie dzieciństwo sprzyjało wolnomyślicielstwu, nic zatem dziwnego, że młody Tagore stronił od szkół, a jedyne tytuły naukowe, jakie otrzymał, były tytułami honorowymi. Brak formalnej edukacji nie przeszkodził przyszłemu nobliście tworzyć. Przeciwnie, zda się nawet, że jego możliwości, nieograniczane nakazami i dyscypliną, pozwoliły mu osiągnąć znacznie więcej od innych, kształconych w klasycznym systemie edukacji. Chociaż Tagore nigdy nie stworzył sformalizowanej teorii wychowania, w jego utworach przebija innowacyjne
podejście do kwestii wychowania dzieci, a więc i do samego procesu kształtowania ich osobowości. W pierwszym akcie „Poczty”, gdy zasmucony opiekun oznajmia Amalowi, że zgodnie z zaleceniem lekarskim nie będzie mu wolno opuszczać domu, między nim a chłopcem wywiązuje się dyskusja na temat słuszności tej decyzji. „Czy jego wiedza książkowa mówi mu wszystko?” – pyta chłopiec. W tym niewinnym zdaniu kryje się jeden z najistotniejszych postulatów metody wychowawczej Tagore, wedle której wiedza, wpajana młodym ludziom w długoletnim procesie kształcenia, nie jest tym, co przyczynia się do ich wzrostu. Dla pełnego rozwoju istoty ludzkiej, bo tylko taki ma dla Tagore znaczenie, koniecznymi warunkami jest nie tylko powiększanie zasobu informacji, ale też kształcenie wrażliwości przez kontakt z przyrodą lub sztuką. „Edukacja ma swoje znaczenie i cel w wolności – wolności od niewiedzy na temat praw wszechświata, wolności od zażartości i uprzedzeń w naszej komunikacji ze światem ludzi” – pisał w artykule Ideały edukacji (1929). Ani wiedza książkowa, ani tłumienie indywidualności dziecka nie kształtują w nim wolności. Przeciwnie, tylko ją ograniczają. „Odbieramy dziecku jego własną ziemię, by nauczyć je geografii, odzieramy z języka, by nauczyć gramatyki” – twierdził w eseju Osobowość (1917). Jak więc powinno się według Tagore wychowywać dzieci i młodzież? Przede wszystkim należy oprzeć edukację na wartościach prawdy i piękna. Dzięki temu zapewni się całościowy rozwój osobowości, niezbędną w życiu wrażliwość estetyczną i naturalny zmysł moralny. Dziecku należy pozwolić być sobą, nie tłamsić jego osobowości, ale przez włączenie go w działanie wprowadzić w arkana wiedzy bez przymusu. Przez zachęcenie do podejmowania samodzielnych decyzji i realizowanie własnej twórczości wspierać kreatywność oraz samodyscyplinę. Wszystkie te postulaty powinny być spełnione przez nauczyciela, którego zadaniem jest nie tylko przekazanie informacji, ale przede wszystkim dawanie przykładu. Tagore nie poprzestał na teoretyzowaniu, lecz wcielił swoje przekonania w życie, zakładając szkołę na części ziem należących do jego rodziny. Otrzymała ona
Rabindranath Tagore w Hampstead w Anglii
nazwę Śantiniketan; oparta na tradycyjnych zasadach funkcjonowania aśramu (tradycyjna osada, w której asceci żyją w zgodzie z otaczającą ich przyrodą, a jednocześnie przez studia nad świętymi tekstami dążą do stanu wyzwolenia), stała się z czasem narodowym centrum sztuki, a Tagore zdołał zaprosić do współpracy wielu artystów i intelektualistów, którzy przekształcili ośrodek w uniwersytet. Zajęcia prowadzono na świeżym powietrzu, bez sztywnego planu, organizowano wycieczki i wyprawy, by zapewnić kontakt z przyrodą. Uczniom wolno było uczestniczyć we wszystkich aktywnościach swoich nauczycieli, zachęcano ich także do własnych przedsięwzięć, dzięki którym wykorzystywali w działaniu nabyte już umiejętności. Uniwersytet funkcjonuje do dziś i wciąż jest jednym z żywych pomników Rabindranatha Tagore. Echo jego poglądów można odnaleźć w „Poczcie”. Główny bohater, choć zmaga się z własną słabością, dzięki pogodzie du-
cha, naiwnej ale pięknej ciekawości świata zdolny jest prowadzić rozmowy przez jedyne uchylone okienko swojego pokoju. Zagaduje ulicznego sprzedawcę, strażnika, córkę kwiaciarki i naczelnika wioski. Ucząc się od nich otaczającego świata, którego nie może zobaczyć na własne oczy, jednocześnie sam uczy ich cieszyć się życiem we wszystkich jego postaciach. Wydaje się, że Korczak, zafascynowany ideami „nowego wychowania”, głoszonymi przez Marię Montessori i Johna Dewey’a, nie mógł znaleźć lepszego wyrazu dla swoich przekonań. „Poczta”, umieszczona przez hitlerowców na indeksie, nie była tylko manifestem przekonań Starego Doktora. Korczak w swoim pamiętniku opisuje sen, który miał w kwietniu 1942 roku: „(...) oto zbliżył się do mnie piękny starzec z długą, siwą brodą, dobrymi oczami, rozumnym czołem. Zdało mi się, że go znam, że go widziałem. Ależ tak: to Rabindranath Tagore. Fotografie jego widziałem wiele razy w książkach wielkiego indyjskiego poety i myśliciela i w różnych pismach. I stało się to dziwne, co często zdarza się w snach. Rabindranath Tagore zaprosił mnie do szkoły. Pan też ma szkołę – powiedział. – W pana szkole nauczycielką jest także moja uczennica, panna Esterka. Prawda, że jest? – Jest. – To dobrze. Jeśli to pana bardzo nie utrudzi, dam dla niej niedużą książeczkę. Właśnie zbudowano w naszym mieście pocztę. To nowy i ładny budynek. Napisałem więc o poczcie dla moich chłopców, a jeśli panna Esterka zechce niech i wasi chłopcy to zagrają. A ja do was przyjadę na przedstawienie. To niemożliwe – powiedziałem. Uśmiechnął się łagodnie i rzekł: Wy mnie nie zobaczycie, ale będę z wami. Zresztą zapytaj się pan jogów”. Rabindranath Tagore zmarł w Kalkucie 7 sierpnia 1941 roku. Rankiem 6 sierpnia 1942 roku Janusz Korczak wraz ze swoimi podopiecznymi udał się na Umschlagplatz, skąd wywieziony został w bydlęcym wagonie do obozu zagłady w Treblince. [ag] W artykule wykorzystano informacje pochodzące z następujących źródeł: O'Connell, K. M. Rabindranath Tagore on education, the encyclopaedia of informal education, http://www.infed.org/thinkers/tagore.htm. Zofia Banet-Fornalowa Od śmierci do nieśmiertelności, w: Midrasz nr 4, Warszawa 2008.
Janusz Korczak
Nr 5 (240) maj 2012
R O C Z N I C E
21
Fot. Mariola Godlewska
nie zna wagarów
Nr 5 (240) maj 2012
Paweł Dobrzyński
Paweł Dobrzyński, informatyk, od 2009 r. w firmie Libranova propaguje czytelnictwo z wykorzystaniem nowych technologii
Cyfrowa Szkoła
N O W E
T E C H N O L O G I E
22
(…) ministerstwo edukacji ogłosiło plan rezygnacji z klasycznych podręczników i przejścia na materiały interaktywne. Papierowe podręczniki mają zostać zastąpione przez interaktywne materiały cyfrowe, z których uczniowie będą korzystali za pomocą komputerów typu tablet. Biedniejszym uczniom komputery zapewni państwo.
że w samym projekcie rozporządzenia takiego określenia nie znajdziemy). Wydawcy przerazili się, że będą zmuszeni do publikowania wszystkich podręczników w formie pdf, który każdy mógłby z łatwością wydrukować samodzielnie zamiast kupować go w księgarni. Biorąc pod uwagę wysokie ceny książek i łatwość powielania wersji elektronicznych, obawy te wydają się w pełni uzasadnione. Internauci i organizacje pozarządowe zwracali uwagę na inne aspekty – nieprecyzyjne zapisy dotyczące formatu e-podręcznika oraz pominięcie tematu zabezpieczeń DRM, co ich zdaniem mogłoby skutkować wydaniem e-podręczników w takiej formie, że korzystanie z nich byłoby praktycznie bezużyteczne. Ostatecznie ministerstwo wycofało się z części propozycji i w kolejnym projekcie „podręczniki mogą mieć formę elektroniczną”. Wątpliwości, jaki będzie e-podręcznik, pozostały. Dlaczego to takie ważne łatwo zrozumieć, jeśli uświadomimy sobie, od czego zaczęła się ebookowa rewolucja przed kilku laty. Jej źródłem było małe, niepozorne urządzenie z czarno-białym ekranem o nazwie Kindle. Można załadować na nie nawet kilka tysięcy ebooków i wyświetlać na ekranie strona po stronie, czytając tak, jak zwykłą książkę. Jednak najważniejszą cechą Kindle jest ekran wykonany w specjalnej technologii elektronicznego papieru, zupełnie niepodobny do wyświetlaczy znanych z komputerów czy telefonów komórkowych. Elektroniczny papier nie ma własnego podświetlenia, tylko wykorzystuje światło odbite, zupełnie tak samo jak zwykły zadrukowany papier. Dzięki temu wyświetlany na nim obraz wygląda jak wydrukowany i nie męczy wzroku podczas czytania, nawet przy wielogodzinnej lekturze. To sprawia że czytniki ebooków – bo tak się nazywa kategoria urządzeń, do której należy Kindle – są chętnie wybierane przez entuzjastów czytelnictwa. Mimo niewielkich rozmiarów, czytanie jest bardzo wygodne, ponieważ użytkownik wybiera wielkość liter według uznania, a tekst automatycznie dostosowuje się do wielkości ekranu. Jest to możliwe właśnie dzięki zastosowaniu specjalnych formatów dedykowanych do ebooków, takich jak mobi czy ePUB. Do dziś na świecie sprzedano na świecie kilkanaście milionów czytników, w Polsce
ich liczbę szacuje się na około 100 tysięcy. Taki czytnik wydaje się idealnym rozwiązaniem dla ucznia, który korzystałby z niego przez wiele godzin w ciągu dnia, więc komfort dla oczu będzie miał istotne znaczenie. Możliwość załadowania całej biblioteczki książek, które nic nie ważą, doceni każdy, kto choć raz miał w ręku tornister pierwszoklasisty. Szansa obniżenia ceny, dzięki oszczędnościom na kosztach druku, zostanie powitana z radością przez każdego rodzica, który co roku kupuje dziecku wyprawkę do szkoły. Potrzeba tylko treści, które można przenieść na urządzenie, a tu nie jest tak różowo. Przyjrzyjmy się zatem, jak wygląda sytuacja na rynku e-podręczników. Największy polski wydawca edukacyjny – Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne – proponuje 4 pozycje „z numerem aprobaty MEN”: Matematykę dla klasy 1, 2 i 3 szkoły średniej oraz ABC Przedsiębiorczości. Na tle dwuipółtysięcznej oferty WSiP to mniej niż kropla. E-podręczniki można przeczytać w aplikacji egazety działającej na komputerze w środowisku Windows. Nie lepiej jest w serwisie ibuk.pl należącym do innego dużego wydawcy – Wydawnictwa Naukowego PWN. Wśród 6 tysięcy tytułów znajdziemy zaledwie kilkadziesiąt pozycji należących do kategorii „Podręczniki i lektury szkolne”. Opracowania lektur w formacie audio przemieszane są z podręcznikami i wybranymi lekturami napisanymi w XIX wieku. Książki są przeważnie w formacie pdf, w dodatku z zabezpieczeniem DRM, o czym można się przekonać dopiero po włożeniu do koszyka. Do zakupu zniechęca też oznaczenie „STARA WERSJA” widoczne przy wielu pozycjach. W serwisie Nexto.pl znajdziemy zaś 30 tytułów – też tylko w pdf i przeważnie zabezpieczonych. Widać więc, że obawy internautów były jak najbardziej zasadne: tych podręczników nie przeczytamy na każdym urządzeniu, a ich dostępność jest ograniczona. Aby uczniowie naprawdę mogli wykorzystać możliwości, które stwarza nowa technologia, e-podręcznik powinien uwzględniać różnorodność dostępnych urządzeń. Duże partie tekstu najlepiej czytać na czytniku ebooków z elektronicznym papierem, ale zadania i ćwiczenia lepiej wykonywać na szybkim ekranie komputera albo tabletu. Na tych ostatnich bar-
Nr 5 (240) maj 2012
N O W E
J
ednocześnie ma zostać udostępniony ogólnokrajowy katalog materiałów edukacyjnych wraz z interaktywnymi kursami, które uczniowie mogli by zaliczać w wypadku nieobecności, czy przedłużającej się choroby. Oprócz podręczników i oprogramowania na tablety, ministerstwo planuje też stworzenie usługi chmurowej mającej zapewnić wsparcie dla systemu elektronicznej edukacji, oraz udostępnienie w szkołach bezprzewodowego dostępu za pomocą technologii WiFi. Cały system ma kosztować (…) około 6 miliardów złotych”. Ten tekst pochodzi z portalu technologie.gazeta.pl i mógłby opowiadać o aktualnych planach naszego rządu. Ktoś, kto uważnie śledzi informacje na temat polskiej edukacji z łatwością odnajdzie wiele znajomych elementów: tablet dla każdego ucznia, pomoc państwa dla najbiedniejszych, obowiązkowy e-podręcznik. Niedawno rząd przyjął do realizacji program Cyfrowa Szkoła, którego celem jest przygotowanie uczniów do korzystania z nowoczesnych technologii. Jednym z jego elementów jest właśnie projekt elektronicznego podręcznika, który będzie pilotowo wdrażany w 400 szkołach w roku szkolnym 2012-2013. Naprawdę cytowany artykuł mówi o projekcie w Korei Południowej, a ukazał się niecały rok temu (dokładnie: 3 lipca 2011). Mniej więcej w tym samym czasie polskie Ministerstwo Edukacji Narodowej skierowało do konsultacji zewnętrznych projekt nowelizacji rozporządzenia w sprawie e-podręczników. Istniejąca od 2009 roku regulacja dopuszcza możliwość wydania podręcznika w formie elektronicznej. Według nowych przepisów wydawcy mieliby obowiązek publikowania wersji elektronicznej równolegle z wersją drukowaną. Można byłoby też wydawać podręczniki wyłącznie w formie elektronicznej; jedynie klasy 1–3 szkoły podstawowej, z uwagi na specyfikę nauczania najmłodszych, pozostałyby przy podręcznikach papierowych. Projekt wywołał burzę komentarzy. Jak zwykle poszło o szczegóły, za pomocą których diabeł potrafi wypaczyć najszlachetniejszą ideę. Konkretnie, o wyrażenie: „forma elektroniczna powinna być tożsama pod względem treści z formą papierową”, użyte na stronach MEN (ciekawe,
T E C H N O L O G I E
23
T E C H N O L O G I E
24
Piotr Kowalczyk, ebookfriendly.com
N O W E
dzo dobrze prezentują się książki multimedialne, w których obok tekstu występują krótkie filmy, animacje, ścieżki dźwiękowe. Widać więc, że stworzenie jednego podręcznika dla wszystkich urządzeń nie będzie sprawą łatwą. Świadczą o tym wyniki programu e-tornister, przeprowadzonego w zeszłym roku w 4 szkołach w Ostrowie Wielkopolskim. Uczniowie dostali do ręki czytniki ebooków z wgranymi podręcznikami, mi.in. do języka polskiego, matematyki i plastyki. Były na nich także ćwiczenia oraz kanon lektur szkolnych. Z przeprowadzonego po roku podsumowania wynika, że zarówno uczniowie, jak i nauczyciele są bardzo zadowoleni i chcą kontynuować program – tak twierdzi dwie trzecie uczniów. Mnie zastanawia co innego – dlaczego aż jedna trzecia jest niezadowolona? No cóż, czytnik ebooków nie jest rozwiązaniem idealnym. Wielu użytkownikom, przyzwyczajonym zwłaszcza do korzystania z komputerów, przeszkadzać będzie brak koloru i specyficzny, wolny charakter pracy z czytnikiem. Wad tych pozbawiony jest tablet, jednak tracimy tu inne korzyści, na przykład ekran, który nie męczy wzroku. Widać, że nie ma jednego urządzenia, które zadowoli wszystkich. Ideałem byłoby stworzenie takiego e-podręcznika, z którego będzie można korzystać na dowolnym urządzeniu: kom-
puterze, tablecie lub czytniku ebooków. Lepiej od wydawców radzą sobie organizacje pozarządowe. Działająca od 2007 roku Fundacja Nowoczesna Polska udostępnia w sieci lektury szkolne zatwierdzone przez MEN, które trafiły do domeny publicznej – dziś jest to ponad 1700 utworów. Wszystkie pozycje dostępne są w różnorodnych formatach i mogą być czytane na różnych urządzeniach: komputerze, e-czytniku, tablecie czy smartfonie. Lektury są starannie opracowane, poddane korekcie i wyposażone w przypisy. Dodatki objęte prawem autorskim są udostępnione na otwartej licencji Creative Commons, co oznacza, że można je dowolnie kopiować i rozpowszechniać. Oprócz lektur Fundacja pracuje nad projektem Wolne Podręczniki, w którym grupa wolontariuszy tworzy podręczniki szkolne, które również byłyby udostępniane na licencji otwartej. Opracowywane są podręczniki do fizyki, matematyki, geografii, angielskiego, muzyki i informatyki, jednak żaden nie został dotąd skończony. Nic dziwnego, że wszyscy wiążą wielkie nadzieje z programem Cyfrowa Szkoła. Do udziału zgłosiło się 3,5 tysiąca szkół – 400 wylosowanych szczęśliwców otrzyma pieniądze na zakup pomocy naukowych. Opracowanych zostanie 18 e-podręczników, które będą dostępne na
otwartej licencji, czyli z prawem do dowolnego kopiowania i rozpowszechniania. Mają być gotowe 1 września tego roku. Malkontenci ostrzegają, że to zbyt krótki czas na dobre opracowanie podręcznika, ale pamiętajmy, że to tylko pilotaż, który ma dać wytyczne do stworzenia e-podręcznika w docelowej formie. Tak więc, jeśli wszystko dobrze pójdzie, za kilka lat zamiast książek uczniowie załadują do plecaka tylko jedno małe urządzenie. Czy może być inaczej? Spojrzenie na przywołany na początku projekt e-podręcznika w Korei Południowej, po roku doświadczeń nie napawa e-optymizmem. Jak się niedawno dowiedzieliśmy, koreański rząd wycofuje się z projektu. Po części stało się to za sprawą złego przygotowania: uczniowie dostali stare podręczniki, tyle że w formie pdf, mało wygodnej do przeglądania. Z tego powodu nie były chętnie używane – 80% uczniów nadal korzystało z tradycyjnej, papierowej wersji. Ale jest jeszcze druga strona medalu, o której u nas chyba nikt nie pomyślał: koreańscy eksperci ostrzegają, że wprowadzenie do szkoły nowych technologii jeszcze bardziej zwiększy uzależnienie młodzieży od elektronicznych gadżetów i może niekorzystnie wpłynąć na ich zdrowie. I o tym też warto pamiętać w debacie nad cyfrową szkołą. [pad]
Magda Mikołajczuk
Gdyby człowiek miał nawet odwagę się przyznać, że piłkę nożną ma bliżej miejsca, gdzie nogi się spotykają, to teraz nie da rady. Znikąd pomocy. W teatrze wystawiają Ławkę rezerwowych, a w literaturze już pełna przed-Eurowa mobilizacja. Jak wiadomo, wszelkie akademie „ku czci” i „z okazji” rzadko przynoszą coś niebanalnego, bo to, co robione na siłę, siłę oddziaływania ma zwykle niewielką. iterackie pospolite ruszenie z okazji Euro 2012 wygląda podobnie. Odnoszę wrażenie, że nasi pisarze podzielili się na dwie grupy: jednym zlecono pracę domową, którą próbują wykonać, żeby nie dostać pały; a drudzy, trzymając w podniesionej ręce swoje wypracowania na zupełnie inny temat, podskakują i krzyczą „ja też, ja też”, gdyż koniecznie chcą się załapać na piłkarską akademię. Mam przed sobą trzy książki napisane z okazji Mistrzostw Europy. Pierwsza – najciekawsza, ale nierówna – to zbiór opowiadań polskich i ukraińskich autorów pod tytułem Dryblując przez granicę. Polacy: Natasza Goerke, Marek Bieńczyk, Paweł Huelle, Piotr Siemion; oraz Ukraińcy: Natalia Śniadanko, Serhij Żadan, Jurij Andruchowycz i Ołeksandr Uszkałow napisali o miastach, w których odbędą się mecze, w kontekście tego, czym bywa piłka nożna. A bywa: szaleństwem, uzależnieniem niemijającym z wiekiem, wspomnieniem z młodości silniejszym niż pierwsza miłość, oporem przeciw reżimom politycznym, religią i wielkim biznesem. Teksty bardzo różne, od nudnawo-przewodnikowej prezentacji Poznania (Goerke) aż po pełne pasji wspomnienie o kopaniu piłki na warszawskim Grochowie (Bieńczyk). Warto zajrzeć. Upał Marcina Ciszewskiego to rzecz o zamachu terrorystycznym w czasie Euro na Stadionie Narodowym w Warszawie. Mnóstwo szczegółów o pracy policji, CBŚ i informatyków, bardzo męscy i konkurujący ze sobą panowie, piekielnie inteligentne i atrakcyjne panie plus fabuła nieskażona głębią psychologiczną – sprawnie napisana, zgodnie z szablonem „męskiej książki” powieść sensacyjna. Można przeczytać, ale szału nie ma. I wreszcie trzecia książka, właściwa bohaterka dzisiejszej „półki żenady”: Wdówki futbolowe Karoliny Macios. Przede wszystkim trudno powiedzieć, co to jest: poradnik dla kobiet? Zlepek rozwodnionych, rzadko śmiesznych anegdot z cyklu „mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”? A może jednak po-
L
ważna rzecz o rozpadzie małżeństwa? Wszystko skąpane – ewidentnie na siłę – w piłkarskim sosie, który skleja te ingrediencje w niestrawną papkę. Wdówki futbolowe to historia 38-letniej psycholożki Marty, która: a) męczy się w drugiej, nieplanowanej i niekomfortowej (w przeciwieństwie do pierwszej) ciąży, b) męczy się z pisaniem lekkiego poradnika dla par i – przede wszystkim – c) męczy się z ujawnionym stosunkowo niedawno głębokim uzależnieniem męża od piłki nożnej, przybierającym karykaturalne formy (np. modlitwa przed telewizorem). Dlaczego kręcę nosem? Bo poczucia humoru i wdzięku stylistycznego wystarczyłoby autorce na 30 stron (czyli na zgrabne opowiadanko, a nie na ponad 260-stronicową książkę). Bo mam już po dziurki w nosie literatury pod hasłem „mężczyźni to duże dzieci, a my jesteśmy mądrzejsze, więc zamiast płakać, to napiszmy o nich coś pobłażliwie śmiesznego”. Ale najbardziej drażni mnie w książce Macios piłkarski koniunkturalizm, ponieważ futbolowe szaleństwo męża bohaterki i jego kolegów tylko udaje siłę napędową historii o małżeńskich problemach. Jeśli autorka naprawdę chciała powiedzieć coś o destrukcyjnym wpływie futbolu na damsko-męskie układy, to zrobiła to w sposób mało przekonujący i zbyt banalny. Powtarzanie klisz o kobietach zdradzanych z piłką-kochanką może i ujdzie w rozmowie z przyjaciółkami przy winie, ale gdy ktoś już zabiera się za pisanie książki, to warto wymyślić coś bardziej oryginalnego niż anegdota o przecinaniu kabla od telewizora. Wygląda na to, że wątek piłkarskiego szaleństwa jest tylko okolicznościowym dodatkiem, mającym pomóc w sprzedaży książki. Przypomina pierwsze miesiące po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej, kiedy wszyscy i wszystko musiało być „europejskie”. I na jednym z warszawskich bazarów pojawił się napis: „biżuteria afrykańska, autentyczna, z certyfikatem UE”. Tam było przynajmniej śmiesznie, ale literatura nieudolnie „podpinająca się” pod Euro jest raczej żałosna. Jak zresztą wszelkie działania stricte okolicznościowe. [mam]
6 [230] czerwiec 2011
P ó Ł K A
Książki kopane
Ż E N A D Y
25
Nr 5 (240) maj 2012
Jan Wosiura
elektronicznych
Słowo o książkach
C O P Y R I G H T
&
Fot. Archiwum
C O P Y L E F T
26
Jan Wosiura – student prawa w Akademii Leona Koźmińskiego. Od 2010 roku prezes Koła Własności Intelektualnej.
Jest pewne, że wiek XXI będzie należał do cyfrowej dystrybucji utworów. Tendencja ta nie omija również literatury, co potwierdza rosnąca popularność e-booków.
Cyfrowa postać twórczości umożliwia niespotykaną dotąd łatwość powielania przedmiotów ochrony prawa autorskiego. W praktyce wystarczy wykonanie prostej, krótkiej czynności, żeby stworzyć kopię. O ile taka sytuacja mieści się w instytucji tzw. dozwolonego użytku prywatnego (art. 23 pr. aut.), to udostępnienie kopii w internecie już nie. Niestety, umieszczanie w „sieci” cudzej twórczości w formie ebooków to zjawisko nagminne – jest ono do tego stopnia szkodliwe, że ustawodawca postanowił je spenalizować w art. 116 pr. aut. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że przepis ten nie jest właściwie respektowany – z braku odpowiednich narzędzi czy też opieszałości organów ścigania.
Książka multimedialna Czym jest e-book? Internet zmienił nieco sposób życia Polaków. Więcej siedzimy przed komputerami, a miejsce książki w torbie coraz częściej zajmuje laptop czy tablet. To powoduje spadek tradycyjnego czytelnictwa na skalę globalną. Wydawcy musieli znaleźć sposób na zaistnienie w środowisku cyfrowym. Remedium na spadek popularności literatury okazują się być e-booki, czyli książki zapisane w postaci cyfrowej. Do korzystania z nich potrzebujemy odpowiedniego sprzętu i oprogramowania. Taka forma zapisu pozwala jednak na trzymanie na swoich nośnikach dużej ilości publikacji bez konieczności fizycznego noszenia ich ze sobą. Do czytania wystarczy telefon komórkowy, choć coraz większą popularnością cieszą się specjalne czytniki e-booków zaopatrzone w technologię tzw. e-papieru, co przeciwdziała odbijaniu się światła od ekranu i nie powoduje dyskomfort w odbiorze.
Przerabianie książek na e-booki Powstanie e-booka na bazie materialnej, wydanej książki nie konstytuuje nowego utworu. Jest to po prostu inny sposób wydania. Planując takie przedsięwzięcie, wydawca musi jednak pamiętać o jednej, istotnej sprawie – polach eksploatacji. Najlepiej określić je jako sposoby wykorzystania utworu, np. wydanie książkowe czy publiczna recytacja. Art. 41 ust. 2 ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych przy przeniesieniu praw autorskich czy licencji (więc również w przypadku umowy wydawniczej) nakazuje dokładną specyfikację pól, na których dana książka będzie eksploatowana. Oznacza to, że nabycie praw do wydania danej publikacji w formie papierowej nie daje nam możliwości uczynienia z niej e-booka. Do tego potrzebna jest osobna umowa z twórcą wymieniająca to konkretne wykorzystanie twórczości.
Postać elektroniczna otworzyła przed literaturą wiele drzwi dotąd zamkniętych. Można wydać np. powieść z dobraną do niej odpowiednio muzyką czy encyklopedię z interaktywnymi ilustracjami. W takim przypadku dochodzi do powstania utworu multimedialnego, czyli nowych praw autorskich, zależnych, bądź nie, od literatury. Coraz bardziej zaawansowane konstrukcje i kompozycje sztuki budzą wiele wątpliwości prawnych ze względu na klasyfikację. Damian Flisak twierdzi, że utwór multimedialny może być sklasyfikowany na wiele sposobów, z czego wynikać może różny kształt praw autorskich. Wymienić wystarczy programy komputerowe (taki utwór będzie miał fragmenty kodu), które są wyłączone z dozwolonego użytku osobistego czy utwory audiowizualne, do których prawa (jako całości) powstają dla producenta, nie dla twórców. Wydając utwór multimedialny, nie mamy pewności, czy rzeczywiście przysługują nam do niego uprawnienia. [jw]
6 [230] czerwiec 2011
&
Niekorzystne dla wydawcy praktyki i naruszenia
C O P Y R I G H T
Dodatkowo należy zaznaczyć, że bezskuteczne będą wszelkie klauzule umowne zawarte na wypadek pojawienia się nowych pól eksploatacji – art. 41 ust. 4 pr. aut. zabrania tego wprost.
C O P Y L E F T
27
Fot. Archiwum
Oddajemy głos tłumaczom jako najbardziej wnikliwym czytelnikom i ekspertom od literatur obcych. Wzloty i upadki podczas samotniczej pracy nad przekładem pozostają zazwyczaj tajemnicą samego tłumacza. Podobnie rzecz się ma z odkryciami literackimi, których dokonuje tłumacz jako czytelnik – mowa o książkach, które w lekturze oswoił, pokochał i marzy o tym, żeby przełożyć je na język ojczysty
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
28
Agnieszka Kowaluk ur. 1969, tłumaczka literatury niemieckojęzycznej (m.in. Elfriede Jelinek, Marlene Streeruwitz, Hans-Ulrich Treichel); inicjatorka serii spotkań literackich „Gut gepolt!”, od kilku lat promującej polskich autorów w Monachium.
Axel Hacke
Kiełbasa Nr 5 (240) maj 2012
Axel Hacke
Auf mich hört ja keiner [Mnie nikt nie słucha] Kunstmann, München 1999 s. 153, il., ISBN 9783888972225
Axel Hacke (rocznik 1956), dziennikarz, felietonista i prozaik. Debiutował w 1991 tomem opowiadań Nächte mit Bosch, w którym wydarzenia komentowała gadająca lodówka marki Bosch. Wbrew pozorom nie był to żart – Hacke wypracował formę moralizatorskiego komentarza do tego stopnia, że jego kolejna książka, Der kleine Erziehungsberater (Mały poradnik wychowania, 1992), przez dwa lata nie schodził z listy bestsellerów tygodnika «Der Spiegel». Jest ojcem czworga dzieci, jego teksty dotyczące wychowania potomstwa traktowane są przez wielu czytelników jak wyrocznia.
[fragment] Mieszkaliśmy wtedy za miastem, bliżej natury. Przed południem Luis chodził do przedszkola – lokalna inicjatywa rodzicielska. Co cztery tygodnie było zebranie rodzicielskie, troszkę często, myślałem, ale nic nie mówiłem. Nierzadko kończyło się dobrze po pierwszej w nocy, troszkę późno, myślałem, ale nic nie mówiłem. Bo to są rodzice z inicjatywą, myślałem, z o wiele większą inicjatywą niż moja. Któregoś wieczoru nie było akurat zebrania rodzicielskiego. O dziewiątej siedziałem w kuchni i jadłem kanapkę z kiełbasą. Zadzwonił telefon. Jörg, tata z inicjatywy rodzicielskiej oraz jej przewodniczący, chciał wiedzieć, skąd się wzięła kiełbasa na kanapkach naszych dzieci. – Nie wiem – powiedziałem, i przełknąłem cichutko kęs chleba z kiełbasą. – A to nie ty jesteś w tym tygodniu odpowiedzialny za zakupy śniadaniowe? – spytał Jörg. Powiedziałem, że tak, ale że nie kupowałem kiełbasy. Jörg oświadczył, że musi w takim razie drążyć sprawę dalej, zadzwonić do przedszkolanki, do innych rodziców. Nie chce, żeby dzieci jadły kiełbasę, nie dopuści. Kiełbasa jest niedobra dla człowieka. – Ser był z supermarketu – powiedział surowo. – Tak – przyznałem. – Nie ze sklepu ze zdrową żywnością – stwierdził. – Nie – przyznałem. – Aha – powiedział Jörg głosem komisarza i odłożył słuchawkę. Zrobiłem sobie drugą kanapkę z kiełbasą. Dzwonił często. Jörg był nie tylko przewodniczącym inicjatywy rodzicielskiej, lecz także czymś w rodzaju strażnika kiełbasianego. Dzwonił, kiedy na stole przedszkolaków odkrył białe pieczywo albo ciasteczka z cukrową posypką ze zwykłego sklepu, nie-bio-jabłka lub nie-eko-marchewki. Czy my się nie orientujemy? Czy nigdy nie słyszeliśmy? Nie mamy świadomości? Zawsze, kiedy odkładał słuchawkę, robiłem sobie natychmiast kanapkę z kiełbasą. Albo dwie. Później trzy. Wpadłem w uzależnienie od kiełbasy. Głos Jörga wyzwalał we mnie tak nieposkromiony apetyt na wędlinę, że po nocnym telefonie jechałem na stację benzynową, kupowałem foliowaną szynkę albo sałatkę z mortadeli masowej produkcji, i – aaaa! jadłem ją plastikową łyżeczką jeszcze w samochodzie.
Raz Paola zrobiła dzieciom na obiad mielone. Jörg natychmiast zwołał posiedzenie specjalne. Obradowaliśmy dzień i noc w trybie nieustającym, po czym uchwaliliśmy rezolucję przeciwko kiełbasie jako takiej, a także wydaliśmy szczegółowe potępienie dla kotletów mielonych. Kiedy o świcie wróciłem do domu, wrąbałem jedenaście mielonych i osiem grubych plastrów mortadeli. Niestety wydarzyła się rzecz następująca: drewnianym traktorem Luis uderzył w głowę pewnego chłopca z grupy, bo ten nie chciał mu dać zabawki. Niestety chłopcu poleciała nawet krew. Niestety był to syn Jörga. Jörg zadzwonił do nas. Była tylko babcia. Nakrzyczał na nią. Że tego już za wiele. Babcia poprosiła, by zwrócił się do rodziców. – To chyba bez różnicy! – krzyczał Jörg. – To rodzinne! Zwołano nadzwyczajne zebranie rodzicielskie poświęcone Luisowi. Jörg wygłosił przygotowany na piśmie referat na temat wychowania w pokoju. Wyszedłem na chwilę, aby wyjąć z lodówki samochodowej, bez której już od dawna nie chodziłem na zebrania rodzicielskie, i wtrząchnąć potajemnie trzy bułki z szynką, osiem sznycli na zimno i porcję salcesonu wieprzowego. Wróciłem do środka. Spytałem, czy dziecięce bijatyki nie są przypadkiem czymś naturalnym. A skinheadzi z kijami baseballowymi, zawołał Jörg, też są czymś naturalnym? Znowu wyleciałem na dwór. Lodówka – osiem parówek, dwie pasztetowe, dwie kaszanki. Znowu do środka. Jörg ma jak najgorszą opinię o całej naszej rodzinie. Czuję kiełbasę pod cebulkami włosów, jestem pijany cholesterolem. Wrzeszcząc, nazwałem Jörga rządzicielem, typem blokowego, faszystą kiełbasianym. Wyszedłem, trzaskając drzwiami. Otworzyłem lodówkę, wsunąłem kilogram tatara. Przeprowadziliśmy się do miasta. Luis jest w innym przedszkolu, takim prawie bez zebrań rodzicielskich. Chwilowo żywię się sałatą i owocami. I żyję bez Jörga, bez Jörga, bez Jörga.
[z recenzji] W żywym i skrótowym stylu napisane historyjki tkwią mocno w codzienności, bez wysiłku opowiadając o ważkich kwestiach: miłości, rodzinie, chaosie życia. Utrzymane w powściągliwym tonie, uzależniają swoim nienachalnym humorem. Są niczym wielka, dowcipna powieść o naszych czasach.
Nr 5 (240) maj 2012
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
29
Fot. Tim Sowula
Nr 5 (240) maj 2012
Grzegorz Sowula
maj 2012
kronika
kryminalna
K R O N I K A
K R Y M I N A L N A
30
Dwie grubaśne skandynawskie powieści kryminalne, które przeczytałem jednym tchem. A tak się zarzekałem, że do ręki nie wezmę… Wziąłem z obowiązku, nie wypuściłem, bo obie książki mają to coś, co korzystnie wyróżnia skandynawskich autorów wśród całej rzeszy pisarzy zajmujących się tym gatunkiem.
Johan Theorin
Jan Antoni Homa
Niegodziwcy
Smuga krwi
Ostatni koncert
tłum. Sylwia Schab Czarne, Wołowiec 2011 s. 496, ISBN 978-83-7536-276-3
tłum. Barbara Matusiak Czarne, Wołowiec 2012 s. 456, ISBN 978-83-7536-289-3
mg, Warszawa 2012 s. 496, ISBN 978-83-7779-077-9
odzeństwo Hammer to debiutanci. Zaczynają mocnym uderzeniem – w Niegodziwcach znajdziemy świetny pomysł, przemyślaną konstrukcję, wartką akcję, wyrazistych bohaterów, dobry styl, ważne przesłanie. Początek jest paskudny: w szkolnej sali gimnastycznej „wiszą jacyś panowie”, jak opowiada swej siostrze mały chłopiec. W dodatku są pocięci. Gdy na miejsce przybywa policja, okazuje się, że są bardzo brzydko pocięci – nie mają dłoni, twarze też są zmasakrowane, a organy płciowe brutalnie usunięte. Piłą łańcuchową, którą z wprawą posługiwał się morderca. Brzmi to okropnie, ale autorzy podają fakty beznamiętnie, udaje im się przenieść pomagającą w takich momentach policyjną rutynę do narracji, nie epatują okrucieństwem. Kopenhaska policja prowadzi priorytetowe śledztwo – nie brak ani funduszy, ani ludzi, władzom zależy, by jak najszybciej uporać się ze sprawą i nie dopuścić do podejrzeń, że w mieście pojawił się seryjny morderca, tajemniczy mściciel, szaleniec. Dochodzenie – żmudne, przypominające błądzenie po omacku – ujawnia, iż zaszlachtowanych mężczyzn łączyły pedofilskie zainteresowania. A mordercy bardzo zależy, by dowiedziało się o tym całe społeczeństwo – nagłośnienie sprawy pozwoli domagać się zmian w kodeksie i znacznego zaostrzenia kar. Wykorzystuje do tego nowe technologie i media, rozsyła kartoteki pedofilów do ludzi gotowych bliżej się nimi zainteresować. „Kartoteka opadła ciężką chmurą na cały kraj i spowodowała wiele nieszczęść” – ktoś odebrał sobie życie, kogoś pobito, komuś zniszczono sklep. O to właśnie chodziło. Grupa dochodzeniowa wciąga do współpracy redakcję popularnego tabloidu… – za dużo powiedzieć nie mogę. Amerykańscy autorzy przyzwyczaili nas do tego, że internet wykorzystywany jest nader umiejętnie przez złoczyńców: kradzież tożsamości, oszustwa, przygotowanie rabunku, szantaż na skalę międzynarodową. Skandynawowie traktują sieć inaczej, w dobrej sprawie, rzec by można. Lisbeth Salander to przykład modelowy, w Niegodziwcach nie jest to tak jednoznaczne: cel jest słuszny, ale metoda odrażająca. ohana Theorina polscy czytelnicy już znają z dwóch powieści rozgrywających się na Olandii, drugiej co do wielkości szwedzkiej wyspie na południu kraju. Autor potrafi zaskoczyć, wątek kryminalny, dość moim zdaniem wątły, ciekawie spleść z życiem lokalnej społeczności. Nie jest to zresztą kryminał per se, udział policji jest niemal niedostrzegalny, dochodzenie prowadzą sami mieszkańcy wioski. Nawet i hasło „dochodzenie” jest niezbyt precyzyjne – to raczej sąsiedzka pomoc, wciągnięci są ludzie, którzy znali ojców, przodków, tych, którzy wywołali konflikty. I tym właśnie Theorin kaptuje czytelników – ojciec protagoni-
J
sty okazuje się być szeroko znanym producentem pornograficznych pism i filmów. Czego może spodziewać się czytelnik? Mordu, zemsty, wymuszenia? Nic z tych rzeczy. Postępki papy mają wpływ na działania syna, ale „młody” ani nie jest z nim związany, raczej się go wstydzi, ani też nie zna jego współpracowników. Choć musi ich poznać, bez nich fabuła poszłaby w diabły. Są tu typy złe, są ludzie niemal modelowi w swej normalności: wiekowy emeryt, zakłamany pisarz, sterroryzowana żona. Ale nagle wszystko się odwraca – pisarz zabrnął za daleko, emeryt odzyskuje jurność, żona odkrywa, że jest nade wszystko kobietą. Gdzieś w tle kręcą się jakieś trolle-śmolle, nie one jednak są ważne. Smuga krwi jest chyba wzorcowym przykładem, jak Skandynawowie wykorzystują hasło „kryminał” do sprzedania powieści – za słabej na kryminał, niezbyt przekonującej jako pisarstwo społecznie zaangażowane, a jednak dającej się czytać. Może dlatego, że autorzy coraz bliżej dopuszczają czytelnika do codziennego życia swoich bohaterów – identyfikując się z nimi, dzieląc je i rozpoznając, nie zwracamy już uwagi na wydumane trolle, liczy się choroba dziecka, utrata pracy przez ojca, zepsuty samochód i łasa zepsucia sąsiadka. To wszystko może zdarzyć się każdemu. Czytamy więc o sobie. Tyle że coraz mniej ma to związku z kryminałem jako takim… tym, że nie każdemu udaje się zabawa z regułami gatunku, przekonuje Ostatni koncert Jana Antoniego Homy, najnudniejsza i najbardziej minoderyjna powieść kryminalna, jaką czytałem w tym roku. Autor jest zawodowym skrzypkiem, „od kilku lat próbuje swoich sił także w słowie pisanym”, wedle introdukcji wydawcy. Przede wszystkim jednak jest człowiekiem, który nie zna słowa „umiar” – szkoda, że wydawca mu tego nie uświadomił. Miałby wtedy książkę, która trzyma w napięciu – bo pomysł intrygi nie jest najgorszy, choć wystarczyłoby ograniczenie jej do jednego wątku – i chce się ją czytać. Tymczasem Homa uparł się, by to co dobre „poprawić”, stąd w książce sążniste acz całkowicie zbędne wykłady z historii muzyki (nie upoważnia do nich fakt, iż morderca posługuje się struną skrzypiec) czy ach-jakżeśmieszne komentarze w rodzaju: „Jasne było, że dzisiaj już prochu (czytaj: nazwy) nie wymyślimy”. Opisy uczuć, jakimi bohater obdarza swoją ukochaną (w książce ten wątek jest nader ważny), wzbudzają u czytelnika zażenowanie: „Objęła mnie za szyję i, obficie skrapiając łzami, przygarnęła z całych sił moją głowę do piersi. Myślałem, że to moje ostatnie chwile, lecz ich słodyczy nie przerwałbym za nic w świecie”. Przerwałbym lekturę, gdyby to zdanie pojawiło się odpowiednio wcześnie. Niestety, obowiązek nakazywał dobrnąć do końca. Może to i dobrze – zapamiętam nazwisko autora. [gs]
O
Nr 5 (240) maj 2012
K R O N I K A
R
Lotte i Søren Hammer
K R Y M I N A L N A
31
człowiek ” w Botswanie „Nasz
Bartosz Marzec
N O W A
K S I ą Ż K A
32
Przedsmak utworu, jaki niebawem będzie można poznać w całości
Nr 5 (240) maj 2012
Ta książka jest zapisem podróży, a podróż zaczęła się właśnie wtedy. Była późna jesień 2001 roku, na stole w mieszkaniu Marka Nowakowskiego leżał zaczerniony drobnym drukiem rulon papieru do faksu. – Coś panu przeczytam – powiedział gospodarz. Znaleźliśmy się pośród zielonych płaskich wzgórz porośniętych karłowatymi drzewami. Koryta strumieni były suche, a pomarańczoBartosz Marzec we drogi wiły się wśród kolNasz człowiek w Botswanie czastych krzewów. Kolce MUZA SA, Warszawa 2012 spowalniałyby marsz, gdys. 192, ISBN 978-83-7495-660-4 by oczywiście ktokolwiek zdecydował się przemierzać te strony na piechotę. Pod kamieniami czuwały skorpiony. Co pewien czas w oddali pojawiały się pionowe kreski termitier. Zdarzało się, że termitiery przewyższały człowieka, nawet jeśli był to siedzący na koniu jeździec. Na południowym skraju świata, o którym czytał pan Marek, wznosi się Góra Stołowa. W dole ocean uderza o skały Przylądka Dobrej Nadziei. Kolejka do kasy na dworcu kolejowym w Johannesburgu była długa i posuwała się powoli. Kiedy K. dotarł do okienka, pozostało tylko dziesięć minut do odjazdu pociągu. Za kratą siedział afrykaner o mocnym karku i czerwonej twarzy. K. wymienił nazwę miejscowości i poprosił o bilet trzeciej klasy. – Trzeciej klasy? – zdziwił się kasjer. – Żywy ksiądz nie dojedzie! I jeszcze walizka! – Dojadę. – W drugiej klasie rozdzielamy pasażerów według płci. Pół wagonu płeć żeńska, pół wagonu płeć męska. Pośrodku drzwi i uzbrojony policjant. Inaczej płeć męska gwałci płeć żeńską. Z nudów, bo to długa podróż… Trzecią klasę zostawiamy… – … na łasce Opatrzności. Kasjer niechętnie spojrzał na anemicznego K. Z uderzeniem dłoni na płask wydał mu bilet trzeciej klasy. Tonem porady dodał: – Niech ksiądz stoi zawsze plecami do ściany. W tłoku wbijają zaostrzoną szprychę. Tak jak doktorzy znają pewne miejsca w kręgosłupie… Ludzie mówią, że to nic nie boli, ale potem ogromne wydatki na wózek*. – I co pan o tym myśli? – spytał Marek Nowakowski, uważnie na mnie patrząc. Nie pamiętam, co odpowiedziałem. Podejrzewam zresztą, że nie było to ani specjalnie błyskotliwe, ani szczególnie głębokie. Po prostu chciałem słuchać dalej. Chciałem dowiedzieć się więcej o tym dalekim świecie. A później pomyślałem jeszcze, że warto byłoby się tam kiedyś znaleźć i poznać okoliczności powstania tak intensywnej prozy.
33 (***) Nie dowiedziałem się wtedy, kto napisał opowiadanie pod tytułem Kobry i parafianie. Pan Marek nie wdawał się w zbędne szczegóły. Do tematu wróciliśmy niespodziewanie, wiosną 2003 roku. – Chciałbym, aby pan kogoś poznał – powiedział mi przez telefon. – Z RPA przyjechał przyjaciel z dawnych lat. Wkrótce ukaże się jego pierwsza książka. – Czy to nie jest czasem autor historii o księdzu, który wybrał się w podróż trzecią klasą? – To on. Proszę przyjść. Panowie siedzieli na murku okalającym kasztanowiec. Ruszyliśmy przez Ogród Saski do kawiarni mieszczącej się w Domu Bez Kantów. Przybysz z Afryki kontynuował rozpoczętą wcześniej opowieść. – Pod koniec lat sześćdziesiątych Botswana nazywała się jeszcze Bechuanaland Protectorate. Nikt się tymi stronami nie interesował. Półpustynię przecinała linia kolejowa prowadząca do Rodezji i Wodospadów Wiktorii. Na krótko przed tym, jak trafiłem do Afryki, kraj uzyskał niepodległość. Jednym z powodów tej przemiany było odkrycie złóż diamentów. Powstały w kraterach wulkanów, które wygasły przed milionami lat. W wyniku ruchów tektonicznych ich wierzchołki zostały ścięte. Miejsce, gdzie znajduje się taki diamentowy lej, głęboki i szeroki na dwieście metrów, można poznać po charakterystycznej roślinności. Niżej, w tłustej zielonkawej glebie, jak rodzynki tkwią drogocenne kamienie. Tak poznałem Wojciecha Albińskiego. Szczupły i elegancki. Miesiącami przemierzał Kalahari, a za tego rodzaju wrażenia trzeba zapłacić. A więc twarz ogorzała, pobrużdżona. Starannie przystrzyżona broda stała się szpakowata, oczy natomiast pozostały młode. Spojrzenie ma bystre, przenikliwe. Mówi z nieznacznym angielskim akcentem. Poza tym jego polszczyzna jest bez zarzutu. Usiedliśmy na wysokich barowych stołkach. Okazało się, że panowie – obaj z rocznika 1935 – wychowali się razem w podwarszawskich Włochach. Po wojnie chodzili do tej samej szkoły powszechnej, zbliżyły ich książki, o których dyskutowali w kryjówkach nad brzegami glinianek. Po latach Marek Nowakowski odtworzył listę lektur. Spora różnorodność, żadnych uprzedzeń: Anatol France, Czechow i Karol May. Poza zamiłowaniem do literatury chłopców dzieliło niemal wszystko. Pierwszy z nich uprzejmy i zdystansowany. Znał na pamięć wydaną w latach trzydziestych powieść o zagubionym w dżungli oddziale francuskiej Legii Cudzoziemskiej i marzył o wyprawie do Afryki. Drugiego fascynował świat przedmieść. Wsłuchiwał się w barwne opowieści węglarzy i doliniarzy. Potem ich drogi rozeszły się na wiele lat. Albiński ukończył warszawskie gimnazjum im. Wojciecha Górskiego, potem studia na Politechnice, na Wydziale Geodezji. Współtworzył miesięcznik literacki «Współczesność». W 1963 roku razem z żoną Wandą wyjechał na wycieczkę do Francji. Postanowili nie wracać. Przez kilka lat mieszkali w Szwajcarii, przez kilkadziesiąt – na południu Afryki, z początku w Botswanie, później w RPA. Nie zerwał z literaturą. W paryskiej «Kulturze» drukował opowiadania o Polsce. Przestał, bo doszedł do wniosku, że dystans, który dzieli go od kraju, jest zbyt wielki. Następnie zajął się poezją. Ale i to zarzucił, bo – jak twierdzi – gdy człowiek skończy dwadzieścia lat, nie wypada mu już pisać wierszy. Postanowił, że musi poznać świat, by powiedzieć o nim coś konkretnego. Czas działał na jego korzyść. – Zadzwonił trzy lata temu – powiedział pan Marek. – Jakość połączenia znakomita. „Gdzie jesteś? – spytałem. – Wróciłeś do kraju?”. Śmiał się: „Sprawdzam nowy telefon satelitarny, jadę właśnie przez busz, skończyła się droga”. A potem przyszedł faks i pierwsze trzy afrykańskie opowiadania.
Bartosz Marzec (rocznik 1979) dziennikarz, recenzent książkowy i myśliwy. Absolwent WDiNP UW. W 2004 roku rozpoczął pracę w dziale kultury «Rzeczpospolitej». Przeprowadził wywiady z Güntherem Grassem, Uwe Timmem i Javierem Cercasem. Pisał reportaże z Pampeluny (o fieście Sanfermines), z Hawany (o Erneście Hemingwayu) i Bocksdorfu (o Martinie Pollacku). Od 2011 roku pracuje w «Łowcu Polskim», gdzie zamieszcza artykuły o ludziach kultury, których pasją jest łowiectwo (Jerzym Pomianowskim, Andrzeju Strumille, Kazimierzu Winklerze, Robercie Terentiewie). Autor Na wzgórzach Idaho (Muza 2008) – opowieści o Bronisławie Zielińskim, tłumaczu i przyjacielu Ernesta Hemingwaya.
Autor ze swoim bohaterem, Fot. Rafal
[z recenzji] Nasz człowiek w Botswanie to reporterska opowieść o Wojciechu Albińskim – pisarzu porównywanym przez krytyków do Josepha Conrada. Albiński jako geodeta spędził kilkadziesiąt lat w południowej Afryce. Poznał ten świat i opisał go w sposób, który wzbudził uznanie Ryszarda Kapuścińskiego. Joanna i Krzysztof Krauze na podstawie jednego z jego opowiadań przygotowali scenariusz filmu. Bartosz Marzec wyrusza wraz z pisarzem w podróż, która zaczyna się w podwarszawskich Włochach w pierwszych dniach września 1939 roku. Następnie razem przenoszą się do Genewy, skąd w latach 60. XX wieku Albiński posyłał opowiadania do paryskiej «Kultury», i do Gaborone, gdzie obserwował zmierzch systemu kolonialnego. W Johannesburgu Albiński opowiada o Xhoza – narodzie, z którego wywodzi się Nelson Mandela. Ich historia w zaskakujący sposób przypomina naszą.
Nr 5 (240) maj 2012
fot. Ryszard Waniek
Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
34
Maciej Sieńczyk (tekst i ilustracje)
Przygody na bezludnej wyspie Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2012 s. 144, ISBN 978-83-89603-96-8
Nielot z silnikiem motoroweru Monika Małkowska
Niedawno Dorota Jarecka napisała w «GW», że Macieja Sieńczyka nikt nie zgłasza do żadnej z prestiżowych nagród typu Paszport Polityki czy Nike. Myli się – robiłam to kilkakrotnie, korzystając z głosu w różnych gremiach jurorskich. Jak dotąd, bez skutku – co nie zmniejsza mojego entuzjazmu dla twórczości autora Hydrioli i Wrzątkuna. Najnowszy tom Przygody na bezludnej wyspie niczego nie zmieniły, a jeśli, to na korzyść. Nr 5 (240) maj 2012
P I 贸 R E M
I
P I 贸 R K I E M
35
Nr 5 (240) maj 2012
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
36 Szeherezada z kosmosu Komu tytuł skojarzy się z Robisonem Crusoe, niech natychmiast o tym zapomni. O wiele bliższe klimaty odnajdziemy w powieści Potockiego Rękopis znaleziony w Saragossie albo w filmie Buñuela Dyskretny urok burżuazji. Albo w fantastyczno-filozoficznych powieściach Lema, Buzzatiego, Topora. To pobratymcy, nie inspiratorzy czy mistrzowie. Sieńczyk jest osobny. Chyba kosmita. Pojawił się na planecie Ziemia 40 lat temu i nie za bardzo wiadomo, co dalej. No dobrze, studiował na warszawskiej ASP, ale co z tego? Wypłynął w świetle Lampy (co miesiąc publikuje w niej ilustrowaną opowiastkę), z pomocą iskry Bożej. Artysta w takim samym stopniu „czuje” kreskę, co słowo. Jedno i drugie scala odręcznie wypisanymi dialogami-komentarzami w scenach, które mają z tradycyjnym komiksem tyle wspólnego, że poszczególne kadry układają się w sekwencje. Ale daremnie szukać w narracji logiki, przyczynowoskutkowego wynikania, następstw prowadzących do puenty. Można ucieszyć się, że Przygody… mają szkatułkową konstrukcję i już. Ale jeśli z jednej historii wyłania się kolejna, to zakręca w nieoczekiwanym kierunku. Nie są to też Baśnie tysiąca i jednej nocy – fabuł nie snuje żaden męski odpowiednik Szeherezady. To tematyczny bigos, smakowicie doprawiony Sieńczykowym czarnym humorem, purnonsensem i… kulturą masową. Pokazaną w karykaturalnej postaci, zarazem komicznie poważną.
Tragiczny pochówek bez stanika Historyjki Sieńczyka, to pastisze bulwarowych rewelacji. Traktowane serio, bez cudzysłowu czy przymrużenia oka. Kretyńskie komunikaty sklecone niezdarną, napuszoną polszczyzną trącą stylistyką znaną z plotkarskich pisemek czy popularnych programów typu talk-shows. Autor Przygód… podkręca wypindrzenie i pretensjonalność quasi-celebrytów, krótkotrwałych idoli masowej wyobraźni. Jego bohaterowie porozumiewają się nowomową charakterystyczną dla naszej epoki – językiem wykoślawionym gramatycznie, niezbornym składniowo, niedomagającym logicznie. Za to z ę, ą, zadęciem; ze zwrotami przeszczepionymi z mediów, z wypowiedzi polityków i prominentów. W ich rozmowach banał zyskuje wzniosłość, intymne obrzydlistwa zostają wyniesione na piedestał, majaki i ułudy są podnoszone do rangi nadprzyrodzonych zjawisk. Wszystko to postaciom Sieńczyka wydaje się godne refleksji, zadumy, jak to mówią – pochylenia się nad. Stara kobieta pochowana bez stanika, która objawia się wnuczce we śnie? Poważny problem, który prowokuje kolejnego gawędziarza do podzielenia się rewelacją o zamiataniu kurzu. Czynność nudna, ale poszła jak z płatka, gdy mężczyzna wyobraził sobie, że paproszki śpiewają. O czym? No właśnie o niewiastach pochowanych bez staników. Opowieść kończy morał jak z dydaktycznych wierszyków Stanisława Jachowicza: „warto jest sprzątać codziennie nawet tak z grubsza, bo gdy się całkiem zapuści mieszkanie, wówczas praca jest bardzo przykra. Poza tym gospodarzom jest wstyd, gdy ktoś przyjdzie w odwiedziny do brudnego domu”. No – „zaszyj dziurkę, póki mała…”
Syny bez suk Ten, który tak ładnie posprzątał lokal, wygląda na niezgułę. Tłustawy tułów w przyciasnym sweterku-serku, duży zad i krótkie nóżki w niezgrabnych gatkach. Do tego stópki i dłonie drobne jak u panienki, baniasty łysiejący łeb, okularki. Na
Nr 5 (240) maj 2012
Picie do głupka Opisuje je kreska cienka, gdzieniegdzie zagęszczona, imitująca światłocień. Kolory zgaszone (choć znakomicie zharmonizowane), położone płasko, plakatowo. Postaci wyglądają jak wycinanki nałożone na równie płaskie tło. Do tego teksty pisane zwartymi, gęstymi blokami, czcionką kojarzącą się z dawnym „pismem technicznym” (używało się takiego przy opisach konstrukcji). Zresztą artystę fascynuje inżynieria oraz wynalazki z soc-epoki. Innowacje absurdalne, kosztowne, na pozór spełniające jakieś zadania, w istocie będące zaprzeczeniem sensu – jak konstrukcja do latania poruszana siłą telekinezy, produkowaną przez małą Asię (myśl techniczna z 1985 roku; próba lotu z udziałem doświadczonego pilota-oblatywacza i silnika z motoroweru „komar”; eksperyment bez pozytywnego rezultatu). Kiedy tak czytam/oglądam książkę Sieńczyka, przypomina mi się kabaret polski okresu schyłkowej komuny, bazujący na bzdurze i wykorzystujący absurdy codzienności. Powiększone, przeskalowane, niby traciły związki z rzeczywistością. Niemniej każdy inteligent wiedział, do czego (kogo?) piją skecze z udziałem Kolegi Kierownika, Młodej Lekarki, Pani Pelagii i innych. Jasne, satyra na ustrój. Co ma do tego Sieńczyk, przecież polityka to nie jego branża? Otóż ma. Bo głupota (oraz inne powszechne przywary) nie odeszły w przeszłość wraz z minionym ustrojem. Przeciwnie, intelektualne popkulturowe rozleniwienie przyczyniło się do wzrostu krzywej. Krzywej koślawej. [mm]
Nr 5 (240) maj 2012
I P I ó R E M
pewno spocony. Ulubiony bohater Sieńczyka – oferma z aspiracjami. Mężczyzna bezpłciowy, groteskowy, odrażający. Przebywa w towarzystwie sobie podobnych aseksualnych i trochę obojnaczych tworów. Tacy, co z kobiet znają tylko matki, babki, staruszki bądź dziewczynki. Może teraz będzie coś pikantnego? Jakaś Lolita, pedofilia? Skąd, ani deko perwersji! W ogóle męskopodobnym istotom seks jest obcy. Nie zdradzają zdrowych odruchów, podniecają się tylko opowieściami. Są obleśni przez to właśnie, że nie kopulują. Od grona plotkarzy i gaduł odstaje dwóch takich, którzy delektują się żywicą ze świeżo ściętych sosen. Robotnicy fizyczni. Jednemu żywiczny nektar staje kością w gardle – bo zastyga. Uczta zakończyłaby się zejściem, gdyby nie akcja ratunkowa przeprowadzona przez niejaką Ninę Sikorzynę. Przechodząca mimo babina zasiadła nad duszącym się okrakiem i oddała mocz prosto w jego usta, tym sposobem ratując mu życie. Jak Sieńczyk to narysował? Normalnie. Anatomicznie poprawnie. Starannie. Poważnie (może troszkę zachichotał, pokazując Sikorzynę od tyłu, oddalającą się z podkasaną kiecą, na krzywych łapach). Tak jak inne figury z repertuaru MS, tak i te są realistyczne i nierealne zarazem. Podobne do typków, jakie znamy z otoczenia, lecz jakieś bardziej. Bardziej sztywne i nieproporcjonalne, złożone z niedopasowanych członków, wykonujących niezborne gesty. O twarzach jak z szablonu – bez wyrazu, z tępymi spojrzeniami, jak przymuleni umysłowo. Wszyscy oni wydają się znajomi, jednocześnie wydają się niegdysiejsi, archaiczni, nadgryzieni przez mole. Sieńczyk wyciągnął ich z naiwnych jarmarcznych obrazków, z poradników sprzed dziesiątków lat (z gatunku „maść na szczury”), z ludowych wycinanek. Zda się, animuje sylwetki pociągając za sznurki. Jak marionetki.
P I ó R K I E M
37
K S I A Ż K I
J A K
W I N O
38
SENS W BITEWNYM ZAMĘCIE czyli
Iliada Marcin Witan o długim, majowym weekendzie mam dla Czytelników najstarsze wino z mojej literackiej piwniczki. Ma, bagatela, prawie trzy tysiące lat. Za każdym razem, gdy się nim delektuję, przychodzi mi na myśl fragment wiersza Wisławy Szymborskiej Atlantyda:
P
„Istnieli albo nie istnieli. Na wyspie albo nie na wyspie. Ocean albo nie ocean połknął ich albo nie”. Przez wieki sądzono, że przepastne, składające się z dwudziestu czterech pieśni, rapsodii, dzieło traktuje o wydarzeniu, które miało miejsce albo nie; dziś (po odkryciach heinricha Schliemanna) wiemy już, że Troja, czyli Ilion, istniała naprawdę oraz, że w XII wieku przed Chrystusem rzeczywiście doszło do krwawych zmagań między Achajami a mieszkańcami warownego grodu Priama. Mniej więcej czterysta lat później wędrowny aojd i podróżnik, homer z Chios, na dwustu osiemdziesięciu pięciu ołowianych tablicach opisał ostatni rok walk. Nie miejsce tu na rozstrzyganie, co dokładnie wydarzyło się pod murami Troi. Ważne jest natomiast co innego: to tekst, który przez stulecia kształtował europejski etos wojownika – mężnego, gardzącego śmiercią, wiernego słowu i przyjaźni, wkraczającego bez wahania w łoskot włóczni. Któż z nas nie słyszał o hektorze, poskramiaczu koni, podobnym do pędu ognia, którego imię stało się synonimem bohatera umierającego w obronie Ojczyzny; o Achillesie, najdzielniejszym z greckich wojowników; o helenie – najpiękniejszej z kobiet starożytnego świata, porwanej przez Parysa.
Nr 5 (240) maj 2012
To opowieść o wojnie, jaka stała się bardziej słodka niż powrót na wygładzonych okrętach do kochanej ziemi ojczystej. Opowieść obrosła legendą, archetypiczna niemal. Okrutna, choć bez armat, rakiet i czołgów: Piesi zabijali pieszych uciekających z konieczności. Jeźdźcy zabijali jeźdźców spiżem wśród chmur kurzawy (…); pełna scen brutalnych, nakreślonych z bezlitosną precyzją: Agamemnon zabił Oileusa (…). Grot przebił kość czaszki, wdarł się do mózgu, który rozprysnął się wkoło; czy też: (…) Peneleos wbił mu swój miecz głęboko w szyję obok ucha. Pozostał tylko płat skóry, na której zwisła głowa (…). żadnej taryfy ulgowej. Reporter homer relacjonuje z samego zamętu bitwy. Jednocześnie czyni to jak na poetę przystało: Runął Sarpedon, jak wali się ścięty dąb lub topola, albo wysmukła sosna w górach, którą drwale ścięli świeżo naostrzonymi toporami na belkę okrętu. śmierć, tak sugestywnie ukazana, jest w Iliadzie zawsze śmiercią jednostkową, indywidualną. Nie mamy tu do czynienia z opisem mordujących się bezwzględnie anonimowych szeregów wojowników lecz z konkretnymi ludźmi, z ich przeszłością, nadziejami i planami. Jak Ifidamas, zabity przez Agamemnona, godny pożałowania! daleko od żony, broniąc swoich. Nie nacieszył się żoną, choć wiele dał za nią; jak Otroyoneus, co poległ, a ledwo przyjechał na wieść o wojnie, zabiegał o najpiękniejszą córkę Priama, jak Aksylos, zgładzony ręką Diomedesa, co wielki miał majątek i ludzie go kochali, mieszkał przy drodze i gościnnie wszystkich przyjmował. Ale nikt go nie obronił od żałosnej śmierci (…). homer pochyla się nad ich losem. Pisze o bólu starego Priama, który poniża się, by odzyskać zwłoki ukochanego syna, o rozpaczy Andromachy po śmierci jej męża, hektora. Zadaje pytanie o sens życia, kiedy Achilles, syn człowieka i bogini, siedzi nad brzegiem morza i płacze, twierdząc, że los człowieka na tej ziemi jest losem liścia – istota ludzka rodzi się, by zwiędnąć, umrzeć. Prosi matkę, Tetydę, aby Zeus obdarzył go przynajmniej sławą. Nie godzi się na przemijanie, pożąda choćby takiej nieśmiertelności. I tu dochodzimy do istoty rzeczy, którą w jednej ze swoich książek przekonująco wyłożył Zygmunt Kubiak: „Iliada to pierwsze w historii europejskiej kultury literackie, głęboko ludzkie przesłanie współczucia i solidarności, poetyckie zamyślenie nad istotą życia, kruchego i bezbronnego, pytanie o naturę świata, wyrażone w eposie wojennym comme il faut”. Pytanie przekazane nam. Bo Zeus stwierdza tylko: Nie ma bardziej nędznego od człowieka ze wszystkich stworzeń, co oddychają i chodzą po ziemi. [wit]
R E C E N Z J E
39
nos Polaka Grzegorz Sowula miało na niego ochoty), przenikliwego ziwny człowiek ten Słoi nie wykręcającego się od odpowiedzialnimski. Liryczny złośliności za przekonania i czyny. Zarzucano wiec. Żyd antysemita. mu – zwłaszcza na emigracji – powrót po Ateista życzący sobie powojnie do Polski niewolnej, wysługiwanie grzebu z księdzem. Poputczik podpisusię władzy. Wrócił, bo Polska była jedynym jący antyrządowe protesty. Jak takiego miejscem na ziemi, gdzie mógł i chciał żyć. zrozumieć? Brzmi to patetycznie, ale to prawda. ZapłaNiełatwa sprawa, zdawać by się cił, jak każdy uczciwy człowiek, wysoką mogło. Ale wbrew pozorom klucz do cenę: napisał kilka paskudnych utworów, Słonimskiego jest prosty jak złodziejski parę razy poddał się partyjnym dyktatowytrych: był maniakalnym Polakiem, rom, częściej obrywał od cenzury. jak sam o sobie mówił, nie mógł mieszTrudno dziś wytłumaczyć, skąd w takim kać poza Polską ani tworzyć w innym razie brała się admiracja, jaką po wojnie Poniż polski języku. Dlatego gotów był lacy otaczali Słonimskiego – czyżby ludzie narazić się na nieprzyjemności, niewtedy więcej i wnikliwiej czytali, co pochęć przyjaciół, nienawiść ziomków zwalało nie tylko poznać twórczość, ale jednych i drugich. Już chciałem napii prawdziwy charakter autora? Swoistym sać „niewygody”, ale nie, tych udawało barometrem była możliwość publikowamu się uniknąć, jeśli pominiemy nieJoanna Kuciel-Frydryszak nia: jeśli znany twórca był niedostępny, wygodę duszy. Słonimski. Heretyk na ambonie oznaczało to, że stanął po stronie „niepraJoanna Kuciel-Frydryszak w swej W.A.B., ISBN 978-83-7747-653-6 premiera maj 2012 womyślnych” i doczekał się zakazu. Im więbiografii Słonimskiego nie stara się cej przeskrobał, tym trudniej znaleźć było analizować jego twórczości – niemałej, jego nazwisko – przepadało z księgarń, prasy, radia, telewizji, bo zostawił po sobie kilkaset wierszy, kilka utworów sceniczsztuki i filmy znikały z afisza, nie było go w leksykonach. A wtenych i powieści, ponad tysiąc felietonów i krytyk teatralnych. dy jeszcze było to ważne… Oraz parę podpisów pod memoriałami i listami protestu. AuAutorka niejako mimochodem zwraca uwagę czytelnika na torka omawia dzieła znaczące w jego karierze: utopijne fabuły wyjątkową przenikliwość Słonimskiego, niezmienną aktualność powieściowe (wyraźny ślad fascynacji koncepcją społeczną bryjego sądów. Bo proszę posłuchać: „Robota recenzenta polega tyjskiego pisarza HG Wellsa); najpiękniejsze liryki miłosne (efekt w znacznej części na utrzymaniu linii demarkacyjnej pomiędzy wielkiego uczucia do Marii Morskiej, aktorki i kobiety niestety zasztuką a tandetą” (o krytyce teatralnej); „Rozdawanie pieniędzy mężnej); poemat uznany za wywrotowy (skonfiskowany nakład na bujdy olimpijskie – to luksus, na który pozwolić sobie może Czarnej wiosny poszedł z dymem na podwórzu sądu); sztukę, tylko kraj bardzo bogaty” (o finansowaniu sportu); „Wojujący która dała mu niebywałe pieniądze; recenzje tak surowe, że pronacjonalizm ma dość utrudnione zadanie. Musi się opierać na wadzące do pojedynku; przedwojenne teksty wyśmiewające katolicyzmie i antysemityzmie. […] Wydawałoby się, że nie jest Żydów, w marcu 1968 roku wykorzystane przeciw autorowi; pałatwo uzgodnić naukę Chrystusa z pogromami” (o Kościele); triotyczne wiersze, których frazy weszły do potocznego języka „Niektóre pisma endeckie robią dziś wrażenie, jakby wydawane jako skrzydlate słowa („Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy”). Pobyły w domu wariatów” (o… pismach zgorzkniałej prawicy). mija w zasadzie niezliczone teksty skeczy i humoresek, jakie SłoJuż pod koniec książki autorka konkluduje: „Zaskoczeniem nimski – sam lub z bratnią duszą Tuwimem – tworzył dla najbyło nie to, że Słonimski wraca do kraju, ale że następuje to tak lepszych warszawskich kabaretów, przede wszystkim założonepóźno”. To prawda – pan Antoni, anglofil, co to, wedle własnych go przez skamandrycki kwintet Picadora; nie omawia szczegósłów, „wszystko miał angielskie, tylko morda żydowska” (nie rołowo bogatej publicystyki (regularnie pisywał dla «Wiadomości bił sobie wiele z wyróżniających go cech urody), próbował różLiterackich» i «Cyrulika Warszawskiego»). nych opcji: kierownik sekcji UNESCO, potem szef Instytutu KulBiografia pokazuje człowieka złożonego, o wcześnie ugruntury Polskiej w Londynie. Nie udało się, bo nie chciał, to nie było towanych przekonaniach (był „od zawsze” konsekwentnym padla niego: nuda, biurokracja, walki podjazdowe. A jeśli te ostatcyfistą, co nie przeszkadzało mu popierać obóz piłsudczyków nie, to na własnym terenie. Gdzie się urodził i zmarł.. [gs] i zgłosić się na ochotnika do wojska – na szczęście wojsko nie
D
Nr 5 (240) maj 2012
R E C E N Z J E
40 Steven Hall
Nataša Dragnić
Pożeracz myśli
Każdego dnia, o każdej godzinie
tłum. Paweł Cichawa Sonia Draga, Katowice 2011 s. 520, ISBN 978-83-7508-394-1
tłum. Wojciech Łygaś Sonia Draga, Katowice 2012 s. 328, ISBN 978-83-7508-451-1
R
yby konceptualne żywiące się ludzkimi myślami… Rekiny myślojady, które pozbawiają nas wspomnień. Pływają w strumieniach i rzekach ludzkiej wiedzy, wodnych drogach myśli. Żerują w prądach kontaktów międzyludzkich oraz pływach przyczyny i skutku. Hall pomieszał pomysły rodem z Matrixa, Szczęk i Alicji w krainie czarów, tworząc awangardowy thriller, będący również surrealistycznym horrorem, powieścią fantastyczno-naukową i filozoficzną rozprawą. Oryginalnie i niebanalnie. Eric Sanderson budzi się i nie pamięta niczego. Niczego. Jakby ktoś pozbawił go wszystkich wspomnień. Pamięta sceny z Casablanki, ale nie wie, co robił wczoraj ani miesiąc temu. Gdzie jego zagubiona przeszłość? Prześladują go wizje złożone z liter oraz słów. Poprzedni Erik Sanderson pomaga mu w szukaniu tożsamości, wprowadzając go korespondencyjnie w dawne życie. Podobno cierpi na zaburzenia dysocjacyjne wywołane przez traumę po śmierci narzeczonej. Eric oczywiście nie pamięta żadnej narzeczonej. Powstają pęknięcia między rzeczywistością, a świat tworzą znaczenia słów. By je odkryć Eric wyrusza w podróż do świata idei, w którym czyha na niego konceptualny rekin Ludovician chcący pożreć jego myśli. Debiut powieściopisarski Halla, który do tej pory pisał sztuki teatralne i opowiadania, może trochę nużyć i męczyć. Fabuła jest tak skomplikowana, pokręcona i pełna niedopowiedzeń, że łatwo się zgubić. Ale ból skupienia łagodzi całkiem wzruszająca historia miłosna, a do przemyśleń skłania oniryczna bajka o udręce związanej z utratą i śmiercią: „umierając, zostawiamy niedojedzone herbatniki, niezaparzoną kawę, napoczęte rolki papieru toaletowego i do połowy opróżnione kartony mleka psujące się w lodówce. Przedmioty codziennego użytku przeżyją nas, dowodząc, że nie byliśmy gotowi do odejścia”. No i finał – majstersztyk – coś pomiędzy Matrixem i Moby Dickiem. [jh] Michał Janczewski
Cewebryci – sława w sieci Impuls, Kraków 2011 s. 368, ISBN 978-83-7587-594-2
B
ohaterowie i herosi występują już tylko w bajkach. Ich miejsce zajęli celebryci oraz ich nowa, sieciowa odmiana – cewebryci. Kiedyś pragnienie sławy oznaczało chęć zrobienia czegoś pozytywnego dla świata, dla wspólnoty, zapisanie się w ludzkiej pamięci przez swoje męstwo, dobroci, mądrości… Dziś nie jest niczym więcej niż próbą zwrócenia na siebie uwagi. Sława skarlała. Nacja mediatyzowanych owieczek idących za głosem swych idoli, mikrocelebrytów, którzy wyrażają swą tożsamość w necie. Sława oznacza dla nich pieniądze, niezależność, wolność. A kultura jest jednym wielkim konkursem popularności. Internet stał się narzędziem do osiągnięcia tego celu. Mieć swoje pięć minut, trzy, chociaż jedną. [jh]
Nr 5 (240) maj 2012
M
akarska, w której w 1959 roku przyszedł na świat Luka, to małe portowe miasteczko w Chorwacji. Trzy lata później w tym samym szpitalu urodzi się Dora. Niebawem spotkają się w przedszkolu. „Jesteś moim śpiącym księciem, tylko moim, zbudź się” – te słowa wypowie do omdlałego Luki dziewczynka. I te słowa staną się mottem ich miłości, wyznaczą jej trudne etapy. Staną się nierozłączni. Gdy idą razem przez Makarską, w powietrzu unosi się zapach mandarynek, morza i wiosny. Jakby otulała ich błękitna chmura. Ale rodzice Dory wyprowadzają się do Francji i zabierają córkę ze sobą… Para spotyka się szesnaście lat później. Miłość między nimi jest wciąż wyczuwalna, ale skazana na porażkę. Pojawia się inna kobieta, a los najwyraźniej nie sprzyja temu uczuciu. Gdy ona zostanie sławną aktorką, on zrezygnuje z szansy, by stać się prawdziwym artystą. Ich uczucie zbyt słabe, by pokonać ludzkie kłamstwo, złe decyzje i wybory. „Przesłodzona”, „niewiarygodna”, „napisana pretensjonalnym stylem” – piszą zawiedzione czytelniczki. Na szczęście większość najwyraźniej uważa, że autorce udało się opowiedzieć historię miłosną piękną, ponadczasową, poetycką. Odbiór zależy od stopnia wrażliwości. Gruboskórnym wstęp wzbroniony. [jh] Jerzy Haszczyński
Mój brat obalił dyktatora Czarne, Wołowiec 2012 s. 156, ISBN 978-83-7536-349-4
J
erzy Haszczyński skończył filozofię, które to studia dały mu dystans i refleksję w dziennikarskiej pracy. Nieczęste to dziś, świat pędzi, żurnaliści muszą go wyprzedzić, na przemyślane oceny nie zostaje czasu, mało to zresztą potrzebne, bo informacja ma żywot krótki – do narodzin następnego newsa. Jurek, z którym pracowałem dziesięć lat z okładem, nie spieszył się niepotrzebnie, wolał posiedzieć nad espresso i porozmawiać, pośmiać się. Niespodziewanie znikał z redakcji, za kilka dni pojawiały się bogate w szczegóły, sprawdzone trzy razy, doskonale napisane korespondencje z miejsc, w których akurat coś się działo: strzelano, podkładano bomby, obalano dyktatorów. Reportaże zebrane w tomie są świadectwem zainteresowania autora krajami muzułmańskimi północnej Afryki i Bliskiego Wschodu. Śledził wydarzenia ostatnich latach, rozmawiał z ludźmi, biegał w kamizelce przeciwodłamkowej. I znajdował czas, by przesiać fakty – w tamtych rejonach łatwo o mity, powstają każdego dnia. Haszczyński oddaje głos wielu rozmówcom, ale nie pozwala im prezentować fałszywych czy „jedynie słusznych” opinii. Wie, jak emocje potrafią wpłynąć na oceny. A jego reportaż ma być uczciwym oddaniem rzeczywistości. I jest. [gs]
W
Wisława Szymborska
Kazimierz Orłoś
Wystarczy
Dom pod Lutnią
redakcja i posłowie Ryszard Krynicki Wydawnictwo a5, Kraków 2012 s. 55, ISBN 978-83-61298-35-9
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012 s. 331, ISBN 978-83-08-04906-8
tomiku Wystarczy jest ich trzynaście. Tyle Wisława Szymborska zdążyła przygotować do druku. Ale czytając te trzynaście wierszy z jej certyfikatem czujemy, że wcale nie „Wystarczy”, że miało być więcej. Te pozostałe poznajemy dzięki Ryszardowi Krynickiemu, autorowi tekstu zamieszczonego „Zamiast posłowia”. Nie, żeby poeta-wydawca przeciwstawiał się decyzjom Szymborskiej. Z całą delikatnością podszedł do tej „szufladowej” materii. Umieścił faksymilia rękopisów, a następnie wersy odszyfrowane z pomocą Michała Rusinka. A niełatwo było odczytać słowa nakreślone płynną, drobną kursywą, ze skreśleniami uzupełnianymi jeszcze mniejszą czcionką. Trudno też było przeniknąć intencje autorki, która zdawała się wahać, doszlifowywać swe dziełka, przekomponowywać je jak malarz obraz. Oto fragment zapisany dwuszpaltowo, z kreską pomiędzy strofami. Dopiski umieszczone pionowo na marginesie; inne wpadają na stronę jak torpeda, dynamicznie, diagonalnie. To znów zdania nakreślone na jakimś starym katalogu, w poprzek wydrukowanych tekstów; na zaplamionych świstkach, na wytytłanych okładkach. Bazgroły, które upodobniły się do wysmakowanych obrazów Cy Twombly’a. Wszystko to składa się na emocjonalno-intelektualną panoramę „ostatniej Szymborskiej”. Bez symptomów ostateczności. Że tom z widokiem na cmentarz? Mogiłki łagodnie harmonizują z ogólnym pejzażem, jak zawsze ustronnym, niezainfekowanym postępem nadmiernie technicznym. O to właśnie, o stechnicyzowanie i atrofię uczuć pani Sz. martwi się najbardziej – czemu daje wyraz w utworze Wyznania maszyny czytającej. Ona, dana maszyna, potrafi odszyfrować wszystkie języki świata, lecz nie pojmuje znaczenia słów „uczucia”, „dusza” i „jestem”. A co, kiedy „jestem” przeobrazi się w „byłam”? Szymborska traktuje śmierć bez buntu („Ale takie jest prawo i lewo natury”), za to z zaciekawieniem. W ogóle fascynuje ją materia ożywiona, więc śmiertelna (w posłowiu jest arcydziełko Materia, zakończona urwanym wersem „żadnej misji prócz bycia rozmnażania się”). Ona też ma to i owo na sumieniu: je. Zjada tak jak „Nawet poeci najbardziej liryczni./ Nawet asceci najbardziej surowi” (o czym traktuje wiersz Przymus). Konsumuje, bo czuje głód, paskudny przymus odpowiedzialny za utratę niewinności. Prawie słyszę jej chichot, kiedy wychodząc od menu („karta dań to nekrolog”) podważa sens wiary, jednocześnie argumentując przeciwko ateizmowi. Majstersztyk! Zresztą, innych wierszy nie ma. Jak zwykle, jej filozoficzne mini-traktaty tchną empatią wobec każdej żywej istoty i zdumiewają, że takie niby proste, że ja też to czuję, i jak ona potrafiła wyjmować cudze myśli? W jaki sposób grzebała w naszych snach? Niby pisze o sobie „W uśpieniu” – a przecież każdy zna ten sen, w którym „Przyśniło mi się, że czegoś szukałam,/ gdzieś chyba schowanego albo zgubionego/ pod łóżkiem, pod schodami,/ pod starym adresem”. Jestem pewna, że pod adres: Wisława Szymborska zawsze będziemy wracać. [mm]
N
iedawno wszedł na nasze ekrany film Róża Smarzowskiego; niewiele wcześniej Janusz Majewski wydał i przeniósł na ekran Małą maturę 1947. Co to ma wspólnego z Domem pod Lutnią Kazimierza Orłosia? Temat i teren. Znów lata tuż po wojnie, stalinizm, zderzenie dawnych ideałów z nowym systemem; znowu próby odnalezienia się w kraju, gdzie walka bynajmniej się zakończyła… No i Mazury, region brutalnej transformacji oraz jeszcze bardziej bezwzględnej konfrontacji sił. Ale dla Tomka, dziewięciolatka, to kraina sielska, bezpieczna. Przeniesiony z Warszawy na mazurską wieś, trafia pod skrzydła dziadka, tradycjonalisty. Mimo szorstkości starszego pana, między nim a wnukiem rodzi się wspaniała, mocna więź. Chłopak szybko adaptuje się w nowym otoczeniu. Co więcej, zdobywa wiedzę ważniejszą niż szkolna: jak być prawym, godnym człowiekiem; jak współżyć z naturą i ludźmi z innych kultur. Jego cicerone to Józef Bronowicz, kiedyś podolski dziedzic, potem pułkownik kawalerii, po wyzwoleniu „uciekinier” z komunistycznej Warszawy; także – zbieg od żony. W Lipowie, w poniemieckiej posiadłości, ex-wojskowy tworzy azyl niezwykły w ówczesnych warunkach (jest rok 1949): gromadzi wokół siebie ludzi wyznających podobne etyczne wartości, wznoszących się ponad narodowe uprzedzenia. Jego wnuk nie jest świadom, że żyje jak u Pana Boga za piecem. Czuje jednak i chłonie otaczające go szczęście; tapla się w dziecięcej beztrosce i nie zauważa zgrzytów w dookolnej idylli. Dla niego nie ma podziału na świeżo upieczonych wyznawców komunizmu i zwolenników dawnego ustroju; nie czuje napięć pomiędzy przesiedleńcami z Wileńszczyzny, Ukraińcami a gadającymi po niemiecku mieszkańcami Mazur. Co więcej, nie wydaje mu się dziwnym związek dziadka z młodszą o ponad pokolenie Urszulą, prostą dziewczyną z okolic, samotnie wychowującą córeczkę. Afera wybucha, gdy wieść o narodzinach syna Bronowicza i konkubiny dociera do warszawskiej familii. Wówczas polityczne tarcia ustępują wobec obyczajowego konfliktu. Skandal! No bo czy sześćdziesięciolatek może układać sobie życie na nowo z młódką? Czy ma prawo do miłości? Na szczęście Orłoś nie podnosi tej kwestii do rangi manifestu. Od początku do końca nie narzuca żadnych poglądów – wyznaje tylko ponadczasową przyzwoitość. Za to go lubię. Fabuła Domu pod Lutnią jest nieskomplikowana. Ważniejszy język, na pozór prosty, w istocie wyszukany, staranny (miły oddech po literackich eksperymentach). Autor obstaje przy realizmie i nie odczuwa wyrzutów sumienia z powodu stylistycznego „archaizmu”. Jakby mimochodem, nieśmiało, narzuca odbiorcom „zaśniedziałe” słownictwo i powolny rytm narracji; równie niepostrzeżenie wprowadza w idylliczną, trochę nierealną aurę powieści; odmalowuje naturę bez patosu czy nadmiernych zachwytów – za to tak, że odbieramy ją wszystkimi zmysłami. Tak właśnie postrzegał świat mały Tomek, alter ego Kazimierza Orłosia. A my mu zazdrościmy. [mm]
Nr 5 (240) maj 2012
R E C E N Z J E
41
R E C E N Z J E
42 Heike B. Görtemaker
Janek Koza
Ewa Braun
Polaków uczestnictwo w kulturze
Na dworze Führera
Raport z badań 1996–2012
tłum. Ryszard Wojnakowski Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011 s. 406, il., ISBN 978-83-08-04766-8
Fundacja Tranzyt/Centrala Centrala, Poznań 2012 s. 100, ISBN 978-83-934751-1-7
N
ikt nigdy nie nazwał Ewy Braun „słodką idiotką” – nie było takiego odważnego za jej życia, potem okazało się, że na taki epitet nie zasługuje. Jak dowodzi niemiecka badaczka Heike Görtemaker, żony najbliższych współpracowników Hitlera potrafiły być słodkie, ale idiotkami nie były na pewno. Pokazując Ewę Braun, maluje portret środowiskowy: poznajemy dwór Führera, po wielokroć już opisywany, Görtemaker jest jednak wyjątkowo drobiazgowa i uważna w swych ocenach. Sięgnęła do wszystkich dostępnych źródeł, sprawdziła plotki i mity – a tych nie brakowało nigdy – zdementowała fałszywe relacje, często złośliwie rozpuszczane przez ludzi Ewie nieprzychylnych czy zazdrosnych o jej wpływy. Z książki nie wyczytamy jednak wiele na temat wykorzystywania przez młodą kobietę jej relacji z Führerem: była mu oddana, zafascynowana jego postacią, bardzo wcześnie postanowiła związać się z nim na dobre i na złe. Zresztą początki były „dobre”: Hitler wzorował się na bohemie, był notorycznie niepunktualny, potrafił się odprężyć w towarzystwie znajomych. Nie lubił Berlina – czy losy świata wyglądałyby inaczej, gdyby Hitler mógł rządzić Rzeszą z Monachium, z Ewą oficjalnie u boku? Wolno nam spekulować. [gs]
Franz Kafka
Kafka Listy do rodziny, przyjaciół, wydawców tłum. Robert Urbański W.A.B., Warszawa 2012 s. 542, il., ISBN 978-83-7747-655-0
F
ascynująca lektura dla miłośników biograficznych uściśleń. Wymagająca – bez znajomości lokalnego kolorytu, historycznych faktów, nazwisk i szczegółów, przede wszystkim zaś samej twórczości Kafki, czytelnik może odłożyć ją znudzony, mimo iż można za autorem powtórzyć: „Jak wiele słów jest w tym tomiku”. Najlepiej czytać wedle określonego klucza, np. skoncentrować się na korespondencji z wydawcami. W 1912 pisze po raz pierwszy do Ernsta Rowohlta, założyciela istniejącej do dziś berlińskiej oficyny: „Niniejszym przedkładam Panu niewielką prozę [z] pragnieniem, by pośród Pańskich pięknych książek mieć też własną”. Rok później zaczyna wymianę listów z Kurtem Wolffem, innym wydawcą jego utworów. Śledzimy wątpliwości autora, radość, niezadowolenie, gorycz – w liście do Maksa Broda, swego największego przyjaciela, skarży się, że „Wolff tak się przede mną zamyka, nie odpowiada” i wspomina nowego wydawcę. Nie znamy odpowiedzi drugiej strony, a szkoda, bo zubaża to obraz relacji. Nie ma również w tomie dwóch skierowanych do Broda listów, z zimy 1921 i z 29 listopada 1922 roku, nakładających na niego obowiązek spalenia całej spuścizny literackiej – którego Brod na szczęście nie wypełnił. [gs]
Nr 5 (240) maj 2012
U
marł król, niech żyje król polskiej satyry rysowanej. Po odejściu Andrzeja Czeczota tron objął (nie samozwańczo, z mojego autorytatywnego nadania) Jan Koza (to pseudonim). Jak Czeczot koślawością kreski oddaje charakter ogólnopolski pretensjonalny, zakłamany, amoralny. Kto Koza? Absolwent wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. Zaczynał od malarstwa, robi film animowany, reklamę (np. Heya), rysunek satyryczny prasowy. Ze scenopisów do animacji wyszły mu komiksy. I zostały. Całokształt dokonań znajdujemy w książce o poważnym i pełnym odniesień tytule Polaków uczestnictwo w kulturze. Raport z badań 1996–2012. Podrzucam wiodące linki: Sławomir Mrozek, Polska w obrazach (1957) i Wilhelm Sasnal, Życie codzienne w Polsce w latach 1999–2001. Co Kozie do literatury? Reporterskie zacięcie. W rysunkach z komentarzem stawia diagnozy współczesnym rodakom, nie za bardzo z kulturą za pan brat. Jeśli, to w wersji pop, nawet sub-pop. Każdy kadr Kozy jest jak felieton. Pilch by to rozpisał na mowę intelektualnie szczytujących fraz i słownych gierek (bez aluzji) – a Koza tylko esencję wyciska. Fakty bierze z życia, lecz uabstrakcyjnia, uogólnia. Ze znanych postaci robi anonimy, symbole, figury retoryczne. Nikogo nie obraża, wszystkim daje poczucie lepszości, że to nie o nich. Bo wkracza w absurd. Oto gwiazda piosenki nagrała płytę, lecz kiepsko się sprzedaje. Menadżer radzi: „Twoja śmierć mogłaby pomóc”. Lub historia pt. „Ciało Bogdana”. Kształtowane przez fachowca i sterydy przybrało niemal idealne kształty. Jednak to i owo wymagało korekty. Trener podjął się osobiście naprawić mankamenty. Pracując piłą łańcuchową wydał dzieło artystyczne: misia. Z ciała Bogdana. Media znają takie przypadki. Media są jak trener dla Bogdana – z żywych twórczych jestestw wyrąbują zabawki. [mm] Donna Leon, Roberta Pianaro
Szczypta Wenecji czyli ulubione dania komisarza Brunettiego tłum. Jarosław Rybski Noir sur Blanc, Warszawa 2012 s. 300, il., ISBN 978-83-7392-365-2
„Mniech ci idzie na zdrowie. Donna
angia, mangia, ti fa bene”. Jedz,
Leon, autorka 21 powieści kryminalnych, których bohaterem jest komisarz Guido Brunetti, twierdzi, że Szczypta Wenecji jest książką kucharską powstałą z przypadku – kuchnia dla Włochów jest rzeczą naturalną, mówią o niej i cieszą się nią, ale „nie mają wygórowanego mniemania o sobie w kwestiach kulinarnych”. W domu Brunettich je się dobrze, bo to leży we włoskiej naturze. I przepisy tu zebrane pojawiały się w kolejnych powieściach też niejako mimochodem. Trudno nazwać je oryginalnymi, ciekawsze są uwagi autorki na temat miasta i zachodzących w nim zmian – to już tylko turystyczna atrakcja. Niedługo nawet zjeść tu się nie da. [gs]
S
Stig Dagerman
Boris Cyrulnik
Niemiecka jesień Reportaż z podróży po Niemczech
Rozmowy o miłości na skraju przepaści
tłum. Irena Kowadło-Przedmojska Czarne, Wołowiec 2012 s. 115, ISBN 978-83-7536-344-9
tłum. Ewa Kaniowska Czarna Owca, Warszawa 2011 s. 222, ISBN 978-83-7554-277-6
zwedzki pisarz Stig Dagerman nie żyje od ponad pół wieku (samobójstwo w wieku 31 lat). Jego prozatorski debiut tuż po II wojnie był objawieniem. Kilka kolejnych książek, wydanych w rekordowym tempie, wywołało entuzjazm krytyki. A po pięciu latach wyczerpująco intensywnej pracy – równie długoletnia niemoc twórcza, zakończona depresją. W 1946 roku Dagerman zjeździł wzdłuż i wszerz kraj okiełznanego potwora nazizmu. Obserwował życie na zgliszczach dawnej potęgi, uwagi zapisując w formie dokumentacyjnego eseju zatytułowanego Niemiecka jesień. Dawno nie czytałam tak przejmujących reportaży. Trafiający w sedno bezlitosny język, zwięzłość stylu, a nade wszystko – przebijająca z każdego wersu zdumiewająca w wieku autora prawość i dojrzałość. Dagerman nie pastwi się nad pokonanymi – że dobrze im tak, sami sobie winni. Oczywiście, świadom jest skali nazistowskich zbrodni. I bynajmniej nie przejawia profaszystowskich sympatii. Po prostu potrafi odróżnić sprawców zła od tych, których jedyną przewiną była narodowość, a na których także spadło odium za cierpienie świata. Patrzy na zwykłych obywateli Niemiec okiem neutralnym, ba! pełnym empatii. Widzi ludzi cierpiących straszliwą biedę, okropne warunki bytowe, permanentny głód; zauważa poniżenie, na które zostali skazani; dostrzega cierpienie dzieci; współczuje bezdomnym przesiedleńcom męczącym się w wagonach kolejowych, nigdzie nie chcianym, przeganianym przez ziomków. Te mimowolne ofiary wegetują w zalanych wodą piwnicach, umierają na gruźlicę, staczają walki o kilka kartofli, żebrzą o pracę; ich córki prostytuują się z amerykańskim lub brytyjskimi żołnierzami, ich dzieciaki kradną, zamiast uczyć się w szkole. Nie, Dagerman nie ma bielma na oczach. Kiedy relacjonuje przebieg procesów wytaczanych byłym faszystom, nie roni łez nad ich losem. Nie wzruszają go cwaniacy, obrastający w sadło w każdych warunkach, dranie kupujący „uniewinniające” papiery, cynicy czy egoiści zajęci wyłącznie sobą. W zamykającym zbiór tekście „Literatura i cierpienie” pojawia się ważna, zawsze aktualna kwestia etyczna: jak twórca ma się zachować wobec tragedii innych? Oto „młody pisarz o zmęczonym uśmiechu i szlacheckim nazwisku” separuje się od świata, „nie przyjmuje [go] do wiadomości, trzyma go na dystans jak coś nieprzyzwoitego”. Obawiam się, że literacka klasa tej książki nie przekona części czytelników – tych, którzy woleliby podsycać ogień nienawiści między nami a zachodnimi sąsiadami, na ich konto (oraz Wielkiego Brata) zapisując polskie niedole ciągnące się po dzień dzisiejszy. Namawiam jednak – spróbujcie poczytać Niemiecką jesień bez uprzedzeń, a nade wszystko bez zawiści. Wiem, to trudne, zwłaszcza gdy uświadamiamy sobie, z jakiego punktu startowali po wojnie przegrani. Reportaże Dagermana nie pozostawiają złudzeń – to było dno, od którego Niemcy odbili się w imponująco szybkim tempie. Dlaczego nam się dotychczas nie udało? [mm]
P
ierwsza książka z serii „Terapia traumy” koncentruje się na procesie rezyliencji, regeneracji po doznanym urazie, bowiem „każdy, kto przeżył traumę jest zmuszony się zmienić, inaczej pozostanie martwy”. Jej autorem jest Boris Cyrulnik, francuski psychiatra pochodzenia żydowskiego, który na skutek własnych traumatycznych doświadczeń okupacyjnych zajął się badaniem odporności ludzkiej psychiki. W tej publikacji autor nie koncentruje się jedynie na wybranym rodzaju trudnych wydarzeń, ale podaje różną ich etiologię: może być to zaniedbanie uczuciowe w dzieciństwie, burzliwe dorastanie, przemoc, ciężka choroba, wydarzenie losowe czy przeżycie zawieruchy wojennej. Cyrulnik dobrze opisuje również traumę wtórną, kiedy to kolejne pokolenia muszą uporać się z bólem rodziców czy dziadków oraz mechanizmami, które wypracowali, by przetrwać, jak choćby milczenie. Jednocześnie takie urazy nieraz mocno zmieniają odbiór rzeczywistości: „Po wojnie, kiedy Maria studiowała w Paryżu, pewien młody człowiek zaprosił ją na kolację, Zanim weszli do restauracji zapytał: ‘Jesteś głodna?’. ‘Nie, nie – odpowiedziała. – Teraz jest już dobrze, jem codziennie’”. Co zatem zrobić, żeby z „tego” wyjść? Nie należy jedynie przywoływać minionego cierpienia lecz przekuć je na coś innego – wielu po wojnie zostawało lekarzami, żeby ratować, lub pisarzami, by dawać świadectwo. Cyrulnik pokazuje, jak relacje z innymi ludźmi wpływają na powrót do normalności. Omawia style uczuciowe (będące pewną dyspozycją) i typy przywiązania, które mają znaczenie przy tworzeniu związków, ponieważ ludzie szukają w sobie zaspokojenia konkretnej potrzeby i spełnienia oczekiwania. Książka zawiera przekaz pozytywny: ludzki umysł jest plastyczny. [alo] Marek Zagańczyk
Cyprysy i topole Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2012 s. 104, ISBN 978-83-60046-32-6
A
utor regularnie publikuje w «Zeszytach Literackich» swoje impresje z podróży. Trasy ma tradycyjne – przede wszystkim Italia, Korsyka, Inflanty, miejsca upamiętnione w literaturze, związane z autorami przez ich twórczość. Wędruje niespiesznie, jego wzorem jest Jerzy Stempowski, „nauczyciel dystansu, [który] wskazuje właściwą perspektywę […] Dzięki Stempowskiemu czytam i podróżuję dla przyjemności, bezinteresownie, bez planu”, chwali mistrza. Nie każdemu dana jest szansa prowadzenia lektur i peregrynacji w taki sposób. Czytając szkice Zagańczyka, mamy tego namiastkę. Jego znajomość przedmiotu sprawia, że czujemy się niemal współuczestnikami opisu. W zabieganym, nieuważnym świecie to bardzo ważne. [gs]
Nr 5 (240) maj 2012
R E C E N Z J E
43
R E C E N Z J E
44
krzewienie czci i inne rozkosze Marcin Sendecki
A
cóż to za książka zbójecka, której redaktor pisze w nocie edytorskiej: „Z całą pewnością uczniowie i studenci nie powinni z niej korzystać bez czujnego nadzoru nauczycieli”? Ciarki chodzą po plecach! W dodatku nie jest to wcale przestroga pomieszczona, jak przystało, w dobrze widocznym miejscu na okładce dzieła. Pojawia się dopiero pod sam koniec, na stronie 632 (księga jest, jak widać, wielce obszerna), nieroztropnie zgoła, bo przecież ktoś, na przykład nad wiek rozwinięty uczeń, który po bożemu przeczyta rzecz od deski do deski, może się na nią natknąć poniewczasie! O tym wybitny, gdański literaturoznawca Stanisław Rosiek, bo to on jest owym redaktorem, najwyraźniej nie pomyślał. Nie lękajmy się jednak, gdy zobaczymy wydaną przez słowo/obraz terytoria antologię Mickiewicz w «Pamiętniku Literackim» w rękach niewinnego dziewczęcia lub nieopierzonego gołowąsa niepoddanych aktualnie bacznej kurateli. Głowę daję, że im ona charakteru nie spaczy ani uszczerbku na zdrowiu nie przyniesie. No, chyba że po wgryzieniu się w któryś z artykułów sami zaczną sobie włosy z głowy rwać. Ot, choćby dowiedziawszy się z rozprawki Ewy Teleżyńskiej Czerwień i błękit w liryce Norwida, Mickiewicza i Słowackiego (pierwodruk w «Pamiętniku Literackim» LXXX, 1989, z. 4) – gdzie mówi się także o innych kolorach u wyżej wymienionych – że kolor, powiedzmy, złoty, w liryce Mickiewicza pojawia się 66 razy, u Norwida 82 razy, zaś u Słowackiego aż 88 razy, przy czym rozpatrywany „korpus tekstów Słowackiego jest o 40% krótszy od dwóch pozostałych”. Przyznaję, sam się po przeczytaniu tego doniesienia poczułem trochę nieswojo i jąłem się rozglądać, już przecie nie młodzik, za kimś, kto by moje rozterki czujnie chciał ponadzorować. Bo – jak Słowackiego kocham – czy to aby nie perfidny afront wobec Wieszcza Adama, któremu księga jest wszak poświęcona, wkładać do niej artykuł, co tak obnaża w liryce Mickiewicza niedostatek złota wobec nasycenia złotem liryki młodszego kolegi po piórze? żarty na bok. Mamy tu przecież książkę kapitalną, przynoszącą wybór tekstów o Adamie Mickiewiczu drukowanych w najszacowniejszym polskim periodyku poświęconym lite-
Nr 5 (240) maj 2012
raturze – «Pamiętniku Literackim». Jak wiadomo, ukazuje się on od 1902 roku, a jest kontynuacją publikowanego we Lwowie do 1887 do 1898 roku «Pamiętnika Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza». Początki były nieco laurowe – co zresztą zrozumiałe w owych czasach. Czytając odredakcyjne „Wstępne słowo” pierwszego numeru, w którym zostaje wyjaśnione, iż „Jednym z ważniejszych zadań Towarzystwa imienia Adama Mickiewicza, które postawiło sobie za główny cel swoich dążności: ‘krzewienie czci dla wielkiego naszego Wieszcza i jego poezji’, jest wydawanie «Pamiętnika Literackiego», który by, zdając sprawę z działalności Towarzystwa, zamieszczał rozprawy o Mickiewiczu i jego dziełach, zbierał i porządkował materiały odnoszące się do jego pism i życia, roztrząsał krytycznie utwory poety i śledził także ogólny ruch historycznoliteracki w wymienionym powyżej kierunku”, raczej wzruszamy się niż oburzamy odgórnie zadekretowanym „krzewieniem czci”. W każdym razie antologia Rośka dokumentuje ewolucję mickiewiczologii w «Pamiętniku» aż do czasów nam współczesnych – a ważną cezurą jest w niej rozszerzenie, po wznowieniu wydawania pisma, już pod obecnym tytułem w roku 1902, tematyki publikowanych w nim prac na całą polską literaturę. Tom przygotowany przez Rośka zachowuje tradycyjny układ pisma: mamy więc obszerne rozprawy i drobniejsze „notatki” oraz wspomnienia o zmarłych mickiewiczologach. Mieści się w nim galeria ważnych (choćby w swoim czasie) tekstów najwyborniejszych badaczy – aczkolwiek ustalenia i tezy wielu z nich są dziś nie do obrony, stąd owa redaktorska (chyba przesadna) troska o młodzież, by nie wszystko, co w książce znajdzie, brała za aktualny stan wiedzy. Lista autorów jest zaiste imponująca (proszę zajrzeć i się samemu przekonać) – z jednym wszakże tajemniczym pominięciem. Otóż nie znajdziemy w antologii żadnego tekstu Jarosława Marka Rymkiewicza, o którym we wstępie Rosiek kilkakrotnie przecież wspomina jako o współtwórcy „nowej mickiewiczologii”, a nie znajdujemy też informacji, jakoby Rymkiewicz na przedruk któregoś ze swych tekstów z «Pamiętnika» nie wyraził zgody. Zagadka? Awantura? Toż to chleb powszedni, gdy się kto Mickiewiczem zajmuje! Weźmy choćby otwarcie (mojego ulubionego) artykułu autorstwa Kazimierza Budzika „Rym upiór: ‘osie – stało się’” («Pamiętnik» XLVII, 1956, zeszyt specjalny): „Dziwne, z pewnością nadnaturalne właściwości wymienionego w tytule rymu, który zresztą tylko trzykrotnie zdołał wystąpić w Panu Tadeuszu, ujawniły się już wówczas, kiedy trzech wybitnych uczonych uległo odurzeniu, uznając za rzecz pewną coś, co w ogóle nie mogło mieć miejsca”. O co chodzi? Niech sami państwo przeczytają. To – i wszystko inne. Naprawdę warto. Dwustu lat w zdrowiu i dostatku, nasz drogi «Pamiętniku».
KLASYCZNY .5<0,1$â , 6ć'2:< THRILLER : -('1<0
PATRONI MEDIALNI :
=QDFLH .RV]PDUQHJR .DUROND" 2NURSQ\ 0DFLXœ ELMH JR QD JãRZę Nowa seria dla dzieci autors twa 0$â *25 =$7 < 67 5Ę.2: 6.,(- = $5(0%<
32/(&$
3 5 (0 ,( 5 $ & = Ę Œ &, & = (5 : ,( & 20 12
Notes Wydawniczy maj 2012
Nr 5 (240) • maj 2012 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)