Notes Wydawniczy 8/2014

Page 1

Słynny cykl książek francuskich autorów, humorysty René Goscinnego oraz rysownika Jean-Jacques’a Sempégo, w nowym wydaniu. Ulubiona lektura dzieci i dorosłych!

© Copyright by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia” © 2014 IMAV éditions / Goscinny – Sempé

Nr 8 [267] sierpień 2014 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR


18. Mi´dzynarodowe Targi KsiĂ Ë?ki w Krakowie

23-26 paĂŞdziernika

2014

JuË? w nowym miejscu!

Honorowy Patronat Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego

SU]\V]ĂŻRÄ‚ĂŠ NVLĂˆÄ?NL &]\ NVLĂˆÄ?ND PD SU]\V]ĂŻRÄ‚ĂŠ" 7UZDMĂˆ JRUĂˆFH G\VNXVMH QDbWHQ WHPDW :LHOX QLH PD ZĂˆWSOLZRÄ‚FL Ä?H GUXNRZDQH NVLĂˆÄ?NL OLQHDUQD QDUUDFMD ELEOLRWHNL NVLĂšJDUQLH ZUHV]FLH WUDG\F\MQL Z\GDZF\ ]RVWDQĂˆ ]DVWĂˆSLHQL SU]H] HOHNWURQLF]QH GRNXPHQW\ LbLQVW\WXFMH (VHMH ]HEUDQH ZbW\P WRPLH ]GHF\GRZDQLH ZVND]XMĂˆ LQDF]HM $XWRU]\b]DVWDQDZLDMĂˆ VLĂš QDG SU]\V]ĂŻRÄ‚FLĂˆ NVLĂˆÄ?NL ZbNRQWHNÄ‚FLH ZV]HFKREHFQHM GLJLWDOL]DFML WUHÄ‚FL 32' 5('$.&-k

:352:$'=(1,(

*HRIIUH\D 1XQEHUJD = 326Â’2:,(0 8PEHUWR (FR

'2 32/6.,(*2 :<'$1,$

Â’XNDV] *RĂŻĂšELHZVNL b

KWWS ELEOLRWHND DQDOL] SO VNOHS

KrakĂłw, ul. Galicyjska 9 www.ksiazka.krakow.pl â“Ś www.expo.krakow.pl

3DWURQL PHGLDOQL



Fot. Archiwum

Nr 8 [267] sierpień 2014 ISSN 1230-0624 Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350

miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:

Kuba Frołow – redaktor naczelny kuba@booksenso.pl

Ewa Zając – sekretariat Ewa_Zajac@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 93 50 AUTORZY NUMERU:

Małgorzata Berwid, Maria Czarnocka, Kuba Frołow [kf], Łukasz Gołębiewski [ł], Joanna Habiera [hab], Piotr Kitrasiewicz, Magdalena Mikołajczuk, Tomek Nowak [ToN], Bożena Rytel [br], Mishka Shubaly, Grzegorz Sowula [gs], Paweł Waszczyk, Tomasz Zb. Zapert [tzz]

Drodzy Czytelnicy, Jesień za pasem. A jak jesień, to kolejne Targi Książki w Krakowie – w tym roku w nowym miejscu! I co najważniejsze – własnym. Koniec tułania się po byle jakich, obskurnych halach. Tym samym zarówno Warszawskie Targi Książki, jak i impreza w stolicy Małopolski, gościć nas już będą w nowoczesnych, estetycznych i praktycznych lokalizacjach. Uff… Jak co roku ostrzę sobie zęby na rozmowy z Państwem, na które czeka się niekiedy okrągły rok. Jeżeli nie w dzielących targowe stoiska alejkach, to na pewno spotkamy się na panelach, dyskusjach czy prezentacjach nowych książek i innych wydawniczych przedsięwzięć. I znów będziemy wypytywać, jak nam się wiedzie i w jakim kierunku zmierza rynek książki. Ze smutkiem muszę jednak skonstatować, że perspektywy, jakie się przed nim rysują, nie napawają optymizmem. Czytelnictwo waha się raz w jedną, raz w drugą stronę (o żadnym przełomie nie może być tutaj mowy). Powszechność smartfonów, tabletów i czytników, choć polepsza perspektywy dla e-booków, humor poprawia jednak póki co jedynie piratom (i czytelnikom). Zaś resort edukacji w oka mgnieniu kosi właściwie znaczącą część segmentu książki szkolnej, co odbije się nie tylko na status quo wydawców, ale także żyjących dzięki nim księgarzy… I jak tu teraz żyć, panie premierze? Tfu! Pani premier, oczywiście. Szczerze powiem Państwu, że nie widzę powodu do radości. Branża po prostu kurczy się straszliwie. Sezonowe mody (literatura erotyczna) czy nowe trendy czytelnicze (biografie sportowców) (chociaż zauważalne) nie zmienią na trwałe kondycji tej branży. Dadzą pożyć niektórym i na trochę. A reszta?

PROJEKT TYPOGRAFICZNY:

Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:

Kłaniając się Państwu serdecznie, korzystam zatem z tego przywileju z miną cokolwiek nietęgą. Ale co tam, wszak już niebawem spotkamy się w Krakowie. I znów powspominamy mniej ciekawe czasy.

zespół DRUK:

UNI-DRUK Wydawnictwo i Drukarnia www.uni-druk.pl Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 30 sierpnia 2014 roku Jesteśmy na Facebooku

Nr 8 [267] sierpień 2014

Kuba Frołow redaKtor naczelny


S P I S

16

T R E Ś C I

3

26

4

gość „notesu” Tworzę proste teksty Rozmowa z Iwoną Chmielewską – pisarką i ilustratorką

8

targi

8

Książka, słońce, wiatr i woda III Nadmorski Plener Czytelniczy w Gdyni Maria Czarnocka

12 12

rynek Czas podsumowań Tomek Nowak

16

Wielka wojna – wojna zapomniana Tomek Nowak

20

28

Problem krótkiej półki Rynek audiobooków 2014 Łukasz Gołębiewski, Paweł Waszczyk

24

wspólny mianownik Moje WŁOSKIE wakacje Maria Czarnocka

26

kronika kryminalna Staruszka na oku Grzegorz Sowula

28

nowa książka Mishka Shubaly Bardzo długi bieg

32

32

książka numeru Opętani filozofią wspinaczki Piotr Kitrasiewicz

33

półka żenady W poszukiwaniu wesołego pornosa Magdalena Mikołajczuk

36

recenzje Nr 8 [267] sierpień 2014


Tworzę proste teksty Rozmowa z Iwoną Chmielewską – pisarką i ilustratorką

Nr 8 [267] sierpień 2014


mi wolną rękę, za co jestem im do tej pory wdzięczna. Ale proszę raczej nie zaglądać z nadzieją do tych pierwszych ilustracji, zwłaszcza do „Małej księżniczki”. To pierwsze nieudolne próby dodatkowo poprawione czarnym pisakiem przez pracownika drukarni, który uznał że moje ołówkowe rysunki są za mało wyraziste… CZY NA POCZĄTKU TYlKO IlUSTROWAŁAś KSIĄżKI, CZY OD RAZU TEż PISAŁAś?

Tylko ilustrowałam, choć zawsze starałam się „dopisywać” w tych ilustracjach treści inne niż są w tekstach. Od razu dodam, że jestem w obydwu dziedzinach samoukiem. Skończyłam grafikę warsztatową na UMK w Toruniu i nie planowałam, że zajmę się książką, choć zawsze skrycie mnie to kusiło. CZY PRACOWAŁAś PRZY KSIĄżKACh DlA DOROSŁYCh?

KIEDY ROZPOCZęŁA SIę TWOJA PRZYGODA Z KSIĄżKĄ DlA DZIECI?

Tak naprawdę już w minionym tysiącleciu, kiedy zilustrowałam swoją pierwszą książkę, czarno-białą „Małą księżniczkę” dla toruńskiego wydawnictwa Algo. Potem byłam tam „nadworną” ilustratorką, miałam szansę uczyć się przy wielu książkach dla dorosłych i dla dzieci. Wydawcy dawali

Taką szansę dostałam właśnie w Algo, gdy „zilustrowałam” kilkanaście tomów polskich poetów. Dałam tu cudzysłów, ponieważ uważam, że to nie są ilustracje, tylko raczej osobne obrazy dodane do poezji, będące zaledwie w klimacie wierszy np. Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej czy Czechowicza, nie pokazujące ich, ale dopełniające je osobnymi światami. Nie uznaję tradycyjnego ilustrowania poezji, bo zawsze wiąże się to z niepotrzebną i ograniczającą dosłownością. Poeta pisze np. o smutku, a obok jest narysowane oko, z którego spływa łza. To nieznośne. A CZY lUbISZ PISAć bARDZIEJ DlA DZIECI, CZY DlA DOROSŁYCh?

Nie uznaję tego podziału. Często mówię, że piszę i two-

Nr 8 [267] sierpień 2014

G O Ś ć

Iwona Chmielewska – ur. 1960, ukończyła grafikę na Wydziale Sztuk Pięknych UMK. Mieszka i pracuje w Toruniu, gdzie prowadzi zajęcia z przedmiotu Książka autorska na Wydziale Sztuk Pięknych. Tworzy głównie autorskie picturebooki, z których większość wydawana jest w Korei Południowej. Prawa do nich sprzedały się do krajów hiszpańskojęzycznych, a także do Chin, na Taiwan, do Japonii i Portugalii. Jest laureatką wielu nagród. Najważniejsze z nich to Złote Jabłko na Biennale Ilustracji w Bratysławie i ilustratorski Oskar, Bologna Ragazzi Award, w kategorii Non fiction. (mediarodzina.pl)

„ N O T E S U ”

5


G O Ś ć

„ N O T E S U ”

6

rzę książki dla ludzi w każdym wieku. Staram się, by były bardzo proste, choć ich przesłania wcale takie nie są. Mogą być odbierane na różnych poziomach. Nie ma u nas osobnej kategorii dla książek nazywanych po angielsku picturebooks, które nie są skierowane tylko dla dzieci. Słowo „piszę” jest również w moim wypadku pewnym nadużyciem w stosunku do prawdziwych pisarzy. Ja tworzę proste teksty do picturebooków (postanowiłam używać tego terminu, bo nie znam lepszego), które rządzą się zupełnie innymi prawami. Wiele książek nazywanych jest w Polsce „książkami obrazkowymi”, tymczasem są to książki np. z tekstem, który już wszystko, co trzeba, opisuje. Może istnieć osobno. Nie chciałabym się tu wymądrzać o charakterystyce tego gatunku, ale wciąż obserwuję w Polsce niezrozumienie, czym jest tekst w książce obrazkowej. Nie powinien być on rozbudowanym literacko opisem sytuacji, samoistną narracją. Chyba, że jest to tekst poetycki, otwarty na niedosłowną interpretację. Autor obrazów dopowiada w sposób nieoczywisty i zaskakujący treść, której nie ma w tekście, która jest tam zaledwie oszczędnie zasugerowana. Taki tekst powinien być z założenia prosty, bo przecież dopełni i rozbuduje go obraz. A wszystko to dzieje się z szacunku dla przyszłego odbiorcy, który dopiero stanie się trzecim po autorach współtwórcą książki. Ma ona niejedno rozwiązanie, jest otwarta, zaprasza do współtworzenia, do budowania mostów między tekstem i obrazem. Raczej stawia pytania, niż udziela gotowych odpowiedzi. Nie lubię też nazywać moich książek „książkami obrazkowymi”, bo pojęcie to w Polsce rezerwuje się dla

Nr 8 [267] sierpień 2014

książek bogato ilustrowanych, głównie przeznaczonych dla dzieci, co sugeruje słowo „obrazek”. Mamy problem, ponieważ wszystkie książki z obrazową narracją wrzucamy w Polsce do jednego worka „książki dla dzieci”. Chyba że są to komiksy: tu dorośli bez problemu godzą się na bycie ich adresatami. A krytycy i księgarze też się do tego przyzwyczaili. Ja nie tworzę komiksów ani opowieści graficznych, ale nie zgadzam się z tym, że moją twórczość rozpatruje się wyłącznie w dziale „książka dla dzieci”. Mam wiele informacji od dorosłych, którzy nie mają dzieci, lub mają duże dzieci i przypadkiem natknęli się na moje książki, wcześniej zupełnie nic o takiej formie nie wiedząc. Odkąd zobaczyli, jak działają, stali się ich najwierniejszymi odbiorcami. I już nie wstydzą się kupować ich dla siebie. KTóRA Z TWOICh KSIĄżEK JEST CI NAJblIżSZA?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. To jakby matkę spytać o ulubione dziecko. Ale mogę wymienić książki, które są dla mnie ważne, bo dużo się przy nich nauczyłam i są kamieniami milowymi na mojej osobistej drodze rozwoju. Na pewno będzie to „Pamiętnik Blumki” – książka, która setny raz czytana wywołuje u mnie ścisk w gardle, nawet publicznie, nie potrafię jej czytać bez wzruszenia.


G O Ś ć

„ N O T E S U ”

7

To zasługa Doktora Korczaka i jego wielkiego humanistycznego przesłania. Otrzymuję też wiele poruszających dowodów na to, że książka działa na innych, zarówno dorosłych, jak i zupełnie małe dzieci. A jest to właśnie typowy picturebook, w którym prosty tekst i obraz tworzą dwie uzupełniające się, choć na pierwszy rzut oka inne, narracje. No i jest to książka non fiction a tu już nie ma żartów, trzeba się podporządkować i z pokorą, choć twórczo, zmierzyć się z trudną materią prawdy historycznej. Bardzo ważne są dla mnie książki „Maum” i „Oczy” a także „Gdzie jest moja córka?” W każdej z nich starałam się na nowo spojrzeć na książkę jako przedmiot, wykorzystać jej materię i ruch przy przekładaniu kartek. Ich zginanie wręcz animowanie, otwory zmieniające się wciąż w coś innego, iluzja przeźroczystości tworzą nowy sposób odbioru. Ostatnia z moich książek, „Na wysokiej górze”, do wiersza Krystyny Miłobędzkiej również jest dla mnie przekroczeniem jakiejś granicy w tej materii. Książka sprawia wrażenie jakby kartki były przeźroczyste, ilustracje są dwustronne. Ale nie tylko dlatego ta książka jest dla mnie ważna. Po raz pierwszy poczułam jak można dyskretnie towarzyszyć poezji, dopełniając ją w obrazie pustką i ciszą, które jednocześnie paradoksalnie tworzą mocny przekaz i całościową, spójną wizję książki. Jestem też dumna z niemieckiego alfabetu, który ukaże się wkrótce również w Polsce. Za pomocą jednego słowa przywołuję w nim wiele znaczeń

– to typowy picturebook zapraszający do współtworzenia narracji. CZY PRACUJESZ NAD NOWĄ KSIĄżKĄ?

Tak, od dwóch miesięcy noszę nową autorską książkę w głowie i szkicach. To niby prościutka kołysanka dla czeskiego wydawnictwa Baobab. Jednak ja nie umiem zrobić jej prosto. Rozwiązuję znowu jakieś wielopiętrowe równanie. Zrobiłam nawet przestrzenną, kartonową makietę, żeby widzieć plan książki z różnych stron. Mam też w głowie autorską książkę o uczuciach, rodzaj alfabetycznego zbioru słów mówiących wiele o związkach. Przymierzam się również do dwóch książek z krótkimi tekstami poetyckimi, które mnie zainspirowały. Ostatnio poezja kusi mnie najbardziej. Wywołuje pragnienie stworzenia całościowej książki, w której obraz niedosłownie i nieoczekiwanie przenika się ze słowem i z materią kartki. Uciekam przed nadmiarem wszystkiego: słów, obrazów, przedmiotów, doznań. Mam coraz większą potrzebę ciszy i pustki w książce i nie wiem, o czym to świadczy. Staję się coraz bardziej niemym obserwatorem przemijania – wiem, że to brzmi podejrzanie górnolotnie, ale dla mnie jest to zachwycająco przyziemne i prawdziwe. Ale do tworzenia takich książek potrzebna jest dziś odwaga. Nie tylko moja ale i wydawcy. rozmawiała Małgorzata J. berwid

Nr 8 [267] sierpień 2014


T A R G I

8

Książka, słońce, wiatr i woda III Nadmorski Plener Czytelniczy w Gdyni Nr 8 [267] sierpień 2014


T A R G I

9

Impreza odbyła się w dniach 1-3 sierpnia na bulwarze, tuż przy plaży miejskiej – z pięknym widokiem na morze. Organizatorem było Miasto Gdynia, partnerem merytorycznym spółka Targi Książki, a organizatorem wykonawczym firma Murator EXPO – organizator wykonawczy Warszawskich Targów Książki. Patronatem objęli je Wojciech Szczurek – Prezydent Miasta Gdyni i Mieczysław Struk – Marszalek Województwa Pomorskiego. Nr 8 [267] sierpień 2014


T A R G I rzecia edycja pleneru zgromadziła blisko trzydziestu autorów. Wymieńmy niektórych: Barbara i Piotr Adamczewscy, Katarzyna Archimowicz, Hanna Bakuła, Jerzy Bralczyk, Barbara Bursztynowicz, Roman Czejarek, Anna Czerwinska-Rydel, Mariusz Czubaj, Ilona Felicjańska, Agnieszka Gil, Janusz Głowacki, Andrzej Gondek, Barbara Kosmowska, Marcin Kydryński, Grzegorz Miecugow, Jan Nowicki, Michał Ogórek, Marek Przybylik, Stefan Szczepłek, Agnieszka Tyszka, Anna Włodarczyk, Rafał Wojasiński. Spotkania z nimi

T

Nr 8 [267] sierpień 2014

odbywały sie nie tylko na scenie, ale także w ośrodku CultureBox, będącym częścią Centrum Kultury w Gdyni. Na bulwarze pojawiło się ponad pięćdziesiąt oficyn wydawniczych, m.in.: Bajki-Grajki, Bellona, Burda Książki, National Geographic, Dom Wydawniczy Rebis, Helion, Media Rodzina, Publicat, Sonia Draga, Znak, Akapit-Press, Bernardinum, Czarna Owca, Literatura, Marginesy, Nasza Księgarnia, Wydawnictwo Salezjanskie czy Zwierciadło. Dużą popularnością cieszyło się stanowisko Nagrody Literackiej Gdy-

nia, gdzie można było kupić książki laureatów wszystkich edycji nagrody, wymienić się książkami, a także napić kawy. W przerwach między spotkaniami literackimi czytelnicy słuchali muzyki w wykonaniu zespołu „Take it easy” saksofonisty Przemysława Dyakowskiego. Zapytałam Danutę Czarnowską z wydawnictwa Sonia Draga o wrażenia: – Pogoda dopisała w stu procentach, jak i zainteresowanie czytelników – obrót w tym roku zdecydowanie wzrósł. Jest to wynikiem o wiele ciekawszego, nowego miej-


T A R G I

11

sca, jak i terminu. Proponujemy wydłużyć czas trwania Pleneru przynajmniej do czterech dni.

Jego uczestnicy i partnerzy zgodnie oceniają imprezę jako wyjątkowo udaną, zapowiadają udział w na-

stępnym roku i rekomendacje w branży książki. fot. Biuro Prasowe Murator EXPO, Alex Domański

Nr 8 [267] sierpień 2014


R y N E K

12

Czas podsumowań Tomek Nowak

Temat Powstania Warszawskiego jako niegdyś zakazany stał się symbolem wolnej Polski. Niestety, zamiast wzbudzać refleksję wraz z kolejnymi wspomnieniami obrósł patyną, brązem i czym tylko się jeszcze dało. W praktyce przez wiele lat uniemożliwiło to racjonalną dyskusję nad nim. Siedemdziesiąta rocznica przypadająca w tym roku i spowodowany nią wysyp publikacji okolicznościowych to świetna okazja, aby tę sytuację zmienić. Powstaniem można zaznajomić się na dwa sposoby – przechodząc od ogółu do szczegółów i na odwrót. W podejściu pierwszym należy najpierw sięgnąć po traktujące temat szeroko monografie, a dopiero potem po wspomnienia uczestników. Dziś jednak często poszczególne losy zwykłych ludzi potrafią fascynować bardziej niż oceny całościowe, więc i zwolenników tego drugiego nie zabraknie. Wszystko zależy bowiem od tego, kto sięga po daną książkę. – To bardzo niejednolita i bynajmniej niezamknięta grupa – od mężczyzn zainteresowanych militariami po kobiety, które chcą oddać hołd pokoleniu swoich babć – mówi Maciej Gablankowski, dyrektor wydawniczy Znak Horyzont. Jeszcze dalej w swej ocenie idzie szefowa Wydawnictwa W.A.B., Beata Stasińska: – To czytelnik inteligentny, poszukujący. Często wielbiciel literatury historycznej, ale też taki, który ma potrzebę rewizji zastanych sądów i wersji – mówi. Nie da się ukryć, że szczególnie przy takim otwartym podejściu właśnie dziś znaleźć można w książkach o Powstaniu wiele ciekawego.

Z

W perspektywie Nic dziwnego, że z okazji rocznicy w sprzedaży pojawiło się wznowienie klasycznego opracowania Władysława Bartoszewskiego „Dni walczącej stolicy” (Świat Książki). Jest to przeniesiony na papier zapis legendarnej audycji, którą radiowa Trójka nadawała podczas „Karnawału Solidarności”. Ważny, pierwszy tak obszerny głos mówiący na ten temat publicznie od 1944 roku...

Nr 8 [267] sierpień 2014

Niejako jego uzupełnienie stanowi „Powstanie Warszawskie” (Świat Książki) wydane pierwotnie na 65. rocznicę i także obecnie wznowione. Na ten obszerny tom składa się zbiór najprzeróżniejszych tekstów Bartoszewskiego, opublikowanych na przestrzeni wielu lat. Uszeregowany tematycznie, dzięki rozlicznym cytatom ze źródeł oraz wsparciu rozszerzeniami i aneksami Andrzeja Krzysztofa Kunerta, jest dziś największym dokumentalnym opracowaniem dotyczącym przebiegu zdarzeń w walczącej stolicy. W tym roku ukazało się także nowe ogólne opracowanie Alexandry Richie „Warszawa 1944. Tragiczne powstanie” (W.A.B.). A jako że niedaleko pada jabłko od jabłoni, autorka tej bodaj najbardziej oczekiwanej od lat monografii jest… kanadyjską synową Bartoszewskiego. Tłumaczką zaś została Maria Kuntert. Opracowanie to podsumowuje najnowsze teorie dotyczące kontekstu i przebiegu oraz konsekwencji tamtych wydarzeń. Spisane przystępnym, bardziej reporterskim niż ścisłym językiem, niezbyt polemiczne, uderza nieuchronnie w ton patriotyczny. Nie znaczy to jednak, że jest jakąś bezkrytyczną apologią. Jako kompleksowe dzięki przejrzystej formie i przekazowi ma szanse zawłaszczyć świadomość Polaków chcących „wejść w temat” i ogarnąć go w szerokim zarysie. Jeżeli edycja oryginalna (począwszy od wprowadzenia) nie różni się w zależności od potrzeb partykularnych rynków, ma ono także spore szanse uczynić wiele dobrego dla międzynarodowej sławy naszego narodowego zrywu. – „Warszawa 1944” ma już edycje angielską i amerykańską – wyjaśnia Stasińska. – Póki co


jednak nie jest nią zainteresowane żadne wydawnictwo niemieckie. O rosyjskim, zważywszy na analizę polityki Stalina wobec Powstania, należy zapomnieć. Niemniej w interesie Polski jest popularyzacja takich właśnie książek. W opozycji do spojrzenia przychylnego „warszawskiej ruchawce” – jak tamte zdarzenia nazywał Stalin – stoi Jan M. Ciechanowski. Od z górą trzydziestu już lat ukazują się kolejne wznowienia jego monumentalnego „Powstania Warszawskiego” (Bellona). Przez negatywną ocenę zrywu to spychane na margines opracowanie stanowi wciąż najlepsze wyjaśnienie tła ówczesnych wydarzeń. Wynika z niego jasno, dlaczego autor rozkaz o rozpoczęciu walk uznaje za przykład polityki krótkowzrocznej, absolutnie odrzucającej realia. Dowodzi także, że negacja sensu Powstania nie jest wcale jakimś „kaprysem współczesności”. I tylko żal, że w najnowszej edycji skłonny do polemik Ciechanowski nie zabrał głosu w kwestii coraz bardziej radykalnych ocen ferowanych przez historyków i publicystów młodego pokolenia.

Powstanie w wersji „fast” Zestaw rocznicowych publikacji ogólnych uzupełniają opracowania typowo popularyzatorskie. Z natury rzeczy bardziej powierzchowne niosą w sobie i tak pokaźną „pigułę” wiedzy. „Powstanie Warszawskie” Piotra Rozwadowskiego i Anety Ignatowicz (Bellona) podaje zwarte informacje o jego kontekście, siłach i uzbrojeniu żołnierzy polskich, walkach, rzeziach i ich konsekwencjach. Bogato ilustrowane zdjęciami z epoki oraz współczesnymi tablicami, a przede wszystkim licznymi mapami, pozwala „liznąć” temat na właściwie wszystkich płaszczyznach – słowa i obrazu, przekazu i dokumentu. Nieco inną, dość odważną formę edytorską, prezentuje „Warszawa ‘44” Mirosława Orłowskiego (Wydawnictwo Poznańskie). Nie wdając się w polemiki autor przedstawia przebieg zrywu w formie krótkich, tematycznych epizodów. Najbardziej zaskakująca jest jednak oprawa graficzna tej klasycznie ilustrowanej, a więc składającej się w większości z obrazów, publikacji. Tworzą ją w pełni barwne zdjęcia… grup rekonstrukcyjnych! Dopasowane oczywiście (ubiory, mundury, wyposażenie, otoczenie) do omawianych w danym epizodzie faktów. Może jest to sposób na zachętę dla młodszego, „multimedialnego” czytelnika?

Jeśli natomiast ktoś woli sięgnąć do obrazów oryginalnych, umożliwi mu to album „Powstanie Warszawskie. Najważniejsze fotografie” (Wydawnictwo RM). Publikacja ta jest niejako kontynuacją serii „Przedwojenne Najpiękniejsze Fotografie”. Znalazło się w niej blisko sto zdjęć wybranych przez Grzegorza Jasińskiego jako najistotniejsze dla odtworzenia przebiegu i zmieniającego się z czasem klimatu wydarzeń w stolicy, aż po jej ruinę.

Historie „z życia” Zdumiewające, ale to właśnie z Powstaniem Warszawskiem wiąże się najwięcej opublikowanych w Polsce rozmaitych indywidualnych wspomnień i pamiętników (publikacji z dziejów Ludowego Wojska Polskiego czy Armii Ludowej ze względu na wieloletnią działalność cenzury w takim porównaniu brać pod uwagę nie można). I co ciekawe, wcale nie są to głosy jednolite. Co więcej, to właśnie uczestnicy walk, doświadczający z bliska wszelkich słabości powziętych planów, najszybciej zrozumieli popełnione błędy. Walczyli jednak nadal, budując legendę. Taką nieprzychylną Powstaniu optykę prezentuje żołnierz Kedywu Stanisław Likrienik. W kilka lat po spisanych przez niego wspomnieniach możemy zapoznać się z wywiadem-rzeką „Made in Poland” (Wielka Litera) przeprowadzonym przez Emila Marata i Michała Wójcika. Dotyczy on nie tylko walk w Warszawie, ale również przed i powojennych losów Likiernika, zagorzałego wroga mitu Powstania jako „powszechnego zrywu” cieszącego się wielkim poparciem. Mniej radykalny jest Andrzej Borowiec. W swym „Chłopaku z Warszawy” (Rebis) w ogóle koncentruje się bardziej na samych wydarzeniach niż na ich ocenie. Sprzyja temu być może fakt, iż pierwotnie książka ta miała ukazać się jako powieść, co na pewno wpłynęło korzystnie na formę narracji. Ostatecznie jednak autor opublikował pamiętnik, gdzie snuje wspomnienia w odniesieniu do całego swego życia. Znamienne, że jeszcze przed kilku laty publikacje, w których wydarzenia z Powstania stanowią tylko pewną część, uznalibyśmy za „naciągactwo”. Dziś jednak zdajemy już sobie sprawę, jak ważne są również konteksty opisywanych faktów. No i bezcenny rzut oka na portret świata, który zniknął bezpowrotnie w wojennej zawierusze. Tych, którzy jednak twardo obstają przy zainteresowaniu wyłącznie czasem Powstania, ucieszy kolejna reedycja

Nr 8 [267] sierpień 2014

R y N E K

13


R y N E K

14 „Na barykadach Warszawy” Stanisława Komornickiego (Sedno). To jedna z niewielu książek, które ukazały się jeszcze w głębokim PRL-u i to w dodatku (a może dzięki temu?) nakładem wydawnictwa MON! Jakże inne to zapiski, tworzone niemal „na gorąco”. I choć zostały one skomentowane przez autora później, to jednak osobno – tak aby zachować ducha oryginału. Ducha, który pozwala trochę lepiej zrozumieć, co tkwiło w głowach i sercach ówczesnych, chwytających za broń nastolatków. Podobną, bliską opisywanym czasom optykę demonstrują również „Dziennik powstańca” (Marginesy) czy „W Powstaniu na Mokotowie” (PAX).

Z duchem czasów Wobec wyraźnego nasycenia rynku opracowaniami ogólnymi wydawcy szukają sobie nisz. – Na pewno mniej jest książek poświęconych Powstaniu jako całości, autorzy skupiają się raczej na poszczególnych jego aspektach – zauważa Piotr Kierył z Wydawnictwa RM. – Coraz mniej pisze się o militarnej stronie powstania, a w zamian więcej jest publikacji dotyczących tematów wcześniej pomijanych, np. ludności cywilnej. Tu paradoksalnie znacznie mniej niż w zeszłych latach pojawia się głosów krytycznych – z plakatów reklamujących książki oraz filmy patrzą na nas uśmiechnięte dziewczyny i wiecznie młodzi powstańcy. Fakt, kolejnym trendem współczesności, obok rysowania kontekstów, jest profilowanie wspomnień. Stąd kolejne po „Sierpniowych dziewczętach ‘44” (Trio) pozycje o kobiecym spojrzeniu na powstanie: „Bohaterki powstańczej Warszawy” (Muza) i „Dziewczyny z powstania” (Znak). Opracowanie Znaku, przygotowane przez Annę Herbich, koncentrując się na wątkach dotyczących pań zarzuca wprost wcześniejszym publikacjom pomniejszanie ich roli i w efekcie je… gloryfikuje. Wychodząc od historii rodzinnej autorka przytacza kilkanaście innych poruszających, wzruszających, a czasem niezwykłych szczególnie ze względu na ich konsekwencje opowieści. Tę nader lekką językowo, ubraną w pełne blichtru foto z filmu „Miasto 44” książkę można swobodne nazwać „literaturą powstańczo-kobiecą”. Jeszcze inny, także coraz popularniejszy trend, to spojrzenie na wydarzenia oczami najmłodszych uczestników. Tutaj prezentują je „Dzieci 44. Wspomnienia dzieci powstańczej Warszawy” (Bellona). Nieco mylący w tym kontekście może okazać się natomiast tytuł „Warszawskie dzieci” (Zyski S-ka), gdyż o ile chodzi tu rzeczywiście o „wy-

Nr 8 [267] sierpień 2014

chowanków stolicy”, to na tyle dużych, by w Powstaniu uczestniczyli już jak najbardziej aktywnie. – W książkach widać z jednej strony ciągłe zabiegi instrumentalizacji i politycznej redukcji tematu Powstania, z drugiej coraz bardziej, z roku na rok, w powstańczej narracji zmieniają się proporcje tematów – podsumowuje tę kwestię Stasińska. – Kiedyś los ludności cywilnej, zwłaszcza kobiet, mimo publikacji na ten temat był wyraźnie zdominowany przez relację polityczno-militarną. Dziś ukazuje się coraz więcej książek, w tym literackich, zmieniających narrację tyrtejską w tragiczną, w której bohaterem stają się cywile. Staliśmy się też bardziej wrażliwi na ten temat. Zapytany o ocenę filmu „Powstanie Warszawskie” profesor Witold Kieżun uznał, że tragedia ludności cywilnej nie została tam dostatecznie pokazana. Jest to opinia powstańca, który wygłosił płomienną mowę na premierze, by po projekcji dodać z żalem: – A mógł to być dobry film…

Powiew świeżości Wiele zamętu wywołała ubiegłoroczna premiera ciągle wznawianej książki Piotra Zychowicza „Obłęd ‘44” (Rebis). Jej sukces znakomicie oddaje tkwiące w nas podskórnie pragnienie mierzenia się z mitami. I choć przy sporach nad nią często wyłazi z nas zaściankowe sobiepaństwo, nie wnikając w słuszność stawianych w niej tez nie sposób nie docenić świeżego powietrza, jakie do przestrzeni wokół Powstania „Obłęd ‘44” wpuścił. Po pierwsze Zychowicz znów przywrócił głos tym, którzy do Powstania odnoszą się z niechęcią. – Powstanie mimo – bez wątpienia uzasadnionej – celebry i oficjalnej pamięci należy do grupy polskich tematów „nieprzepracowanych” – twierdzą Marat i Wójcik. – Przez lata PRL-u pamięć o nim była nośnikiem wartości, swego rodzaju szczepionką na manipulowanie i zakłamywanie historii. Jak często bywa w takich przypadkach – i co jest w dużej mierze naturalne – ulegało ono idealizacji, bezkrytycznemu podejściu: oczywisty był bunt przeciwko lansowanej przez PRL-owskie władze wykładni sprowadzającej się do tezy, że Powstanie to bohaterski czyn dzielnych młodych naiwniaków, których powiedli na barykady lekkomyślni dowódcy. Problem polega na tym, że teza ta niestety jest w dużej mierze prawdziwa: dowódcy byli lekkomyślni (mówiąc oględnie), a młodzież niezwykle bohaterska. Spora część tych ludzi nie była natomiast naiwna (np. większość bohaterów książki „Kolumbowie. Rocznik 20” Romana Bratnego). Należy do nich


i nasz bohater – Stanisław Likiernik, który mówi otwarcie, że w 1944 roku był w pełni świadomy, iż powstanie dobrze skończyć się nie może, a śmierć jest niemal pewna. Po drugie „Obłęd ‘44” uwolnił ten temat spod jarzma „jedynego słusznego spojrzenia” blokującego najwyraźniej twórczą wyobraźnię. Nie przypadkiem ostatnimi laty jedyne beletrystyczne podejście do Powstania pojawiało się praktycznie wyłącznie na łamach komiksów z serii publikowanej jako pokłosie dorocznego konkursu. Te wydawane wspólnie przez Muzeum Powstania Warszawskiego oraz Egmont Polska publikacje od lat zdradzają tkwiący w tym temacie potencjał. Bowiem tu autorom dano sobie pofolgować, a na ich fabularne „wyczyny” patrzono przez palce. Za sprawą „niepoważnej” formy komiksu zapewne… W tym roku jednak nakładem tegoż Egmontu ukazała się powieść „Galop ‘44”. To na poły fantastyczna historia o podróży w czasie do walczącej Warszawy. Fabuła w przystępnej formie stwarza okoliczności, w których współczesny młody człowiek może spotkać twarzą w twarz postaci wręcz legendarne, o których gdzieś pewnie nawet coś słyszał… W ten sposób na pewno książka ta ma większe szanse przybliżyć dzisiejszym nastolatkom tamte zdarzenia. Dużo bardziej niż zakurzone już nieco eksponaty muzealne i takież wspomnienia. Zupełnie fantastyczną, choć niezbeletryzowaną wizję zrywu stolicy prezentuje Szymon Nowak w swojej „Warszawie 1944” (Fronda). Autor twardo stoi na stanowisku, że Powstanie nie musiało zakończyć się klęską.

Fenomen trwa Powstanie od lat cieszy się niegasnącym zainteresowaniem. Nie dziwi więc obecność książek na jego temat na wszelkich „topkach” sprzedażowych, szczególnie w okolicach sierpnia. – Największym naszym bestsellerem jest „Powstanie ‘44” Normana Daviesa, którego nakład w różnych wydaniach oscyluje wokół 300 tys. egz. Ale i wydane w tym roku „Dziewczyny z Powstania” sprzedają się bardzo dobrze i przekroczyły już 20 tys. egz. – wyjawia dyrektor Znak Horyzont. Z drugiej strony Rebis podał niedawno, że jego „Obłęd ‘44” osiągnął już nakład 60 tys. egz. Skąd w ogóle, po tylu latach, kiedy inne ważne historyczne fakty poszły już w niepamięć, nieustanna fascynacja i emocje wywoływane przez wydarzenia sprzed siedemdziesięciu lat? – Powstanie Warszawskie powraca i będzie powracać jako temat książek historycznych, literackich i pu-

blicystycznych rewizji – twierdzi Beata Stasińska. – Wbrew temu, co twierdzą historycy o wykonanej przez lata pracy w archiwach, opowieść o Powstaniu trudno uznać za zamkniętą. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że każde z pokoleń w Polsce miało, ma i mieć będzie swoje całościowe lub cząstkowe wersje tej narodowej tragedii. Nawet jeśli dostępne źródła każą pożegnać się z różnymi mitami i legendami, stanąć w prawdzie i dokonać raz jeszcze podsumowania. Debatę na ten temat ciągle utrudniają emocje i podziały polityczne. Im dalej od II wojny światowej, tym, miejmy nadzieję, mniej będzie opowieści uzurpatorskich i instrumentalizujących Powstanie dla celów publicystyczno-propagandowych. Powtarzam: miejmy nadzieję, choć przykład ostatnich książek Jarosława Marka Rymkiewicza nakazywałby tu więcej powściągliwości w składaniu takich życzeń. Tym ważniejsze będą prace historyków z innych krajów. I na nich powinno nam zależeć z dwóch powodów: są one dla nas swoistym lustrem, opowieścią z przyznawanym na wstępie znakiem bezstronności i mogą przyczynić się bardziej niż prace polskich historyków, którym niczego tu ujmować nie chcę, do przerwania milczenia wokół tego tematu poza Polską. Piotr Kierył wpisuje popularność tego tematu w szerszy trend: – W ostatnich latach obserwujemy ogromny wzrost zainteresowania tematyką historyczną w ogóle, zwłaszcza historią drugiej wojny światowej. Powstanie warszawskie to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej, do tego stale obecny w dyskusji publicznej, ciągle budzący emocje i jedno z najważniejszych wydarzeń w polskiej historii najnowszej. Wszystko ma jednak swój kres, dlatego dobrze, że ta okrągła, rocznicowa okazja zostaje należycie wykorzystana przez wydawców. Tym bardziej że jeśli idzie o przyszłość tego tematu w mediach, autorzy „Made in Poland” nie wróżą mu za dobrze: – Erozja mitu będzie postępować i tworzyć nowe kształty – konstrukty intelektualne, będzie wywoływać dyskusje, u których podstaw będą pytania już zadawane, choć najczęściej po cichu i czyniące przedmiot Powstania Warszawskiego wiecznie aktualnym: czy państwo jest wartością samą w sobie, czy jest tylko strażnikiem wartości? Jak ma wyglądać powinność jednostki wobec państwa tak rozumianego? Ta dyskusja wśród ludzi refleksyjnych, myślących i otwartych – bo to oni są najważniejszymi odbiorcami tych książek – nigdy się nie skończy, choć zapewne wraz z upływem lat – nie łudźmy się – straci na intensywności. Oby nie kosztem wniosków. tomek nowak

Nr 8 [267] sierpień 2014

R y N E K

15


R y N E K

16

Wielka wojna – wojna zapomniana Tomek Nowak

Zestawienie dostępnych w Polsce publikacji dotyczących obu wojen światowych ujawnia niesamowitą wręcz rozbieżność. Tytuły traktujące o drugiej zalewają swą masą księgarskie półki. Te o pierwszej to rodzynki. Przypadająca w tym roku rocznica jej wybuchu – okrągła, setna – stanowi niewątpliwie okazję, aby choć trochę coś w tym względzie zmienić. laczego temat I wojny światowej w porównaniu z drugą cieszy się tak małą – że się tak wyrażę – popularnością? Przyczyna wydaje się prosta. – Żyje już niewiele osób pamiętających tamte czasy, a także pamiętających opowieści swoich bliskich – konstatuje Ewa Witosińska z wydawnictwa Magnum. – Odpowiedź znamy wszyscy – dodaje Beata Stasińska z W.A.B. – W dużej mierze decydowała tu różnica w liczbie polskich ofiar obu wojen oraz efekt wieloletniej propagandy, która tak ustawiała priorytety. Czas odkłamywania II wojny światowej jeszcze się nie skończył, ale zważywszy na pewne podobieństwa w sytuacji polityczno-społecznej przed I wojną światową i teraz (ostatnio zwróciła na to uwagę profesor Anna Wolff-Powęska), można spodziewać się wzrostu zainteresowania tą tematyką. I rzeczywiście, lista tegorocznych książek prezentuje się imponująco. Kto wie, czy nie przewyższa dorobku wielu lat poprzednich. Jednak już sama struktura publikacji rocznicowych zdradza, że I wojna światowa to wciąż dziwo, z którym nie bardzo wiemy, co począć.

D

Ogarnąć całość Na palcach jednej ręki – dosłownie, bo jest ich akurat pięć – można policzyć pozycje kompleksowe. W tym roku do tego grona dołączyło monumentalne opracowanie Andrzeja Chwalby „Samobójstwo Europy. Wielka Wojna 1914-1918” (Wydawnictwo Literackie). Jest to właściwie

Nr 8 [267] sierpień 2014

pierwsza tego typu, a więc przede wszystkim nowoczesna i przystępna, publikacja polskiego autora. Od wydania poprzedniej – Janusza Pajewskiego – minęło już ponad dwadzieścia lat! Chwalba nie tylko koncentruje się na faktach – tych znanych od dawna, ale i nowszych (choć na przestrzeni ostatnich dwóch dekad tych drugich pojawiło się całkiem sporo). Potoczystą narracją śledzi przebieg zdarzeń – od zamachu w Sarajewie po kres, czyli rozpad mocarstw koronnych i utworzenie państw narodowych. Analizuje nie tylko przebieg zdarzeń w poszczególnych latach, ale również kolejne fazy działań, a nawet walki w przekrojach według rodzajów użytej broni. To ważne, gdyż Wielka Wojna była pierwszą, w której na taką skalę zastosowano nowinki techniczne – śmiercionośne dla żołnierzy i zaskakujące dla dowódców wciąż tkwiących w myśleniu rodem z XIX wieku. Z uwagi na ograniczoną objętość pracy nie wyczerpuje oczywiście Chwalba wszystkich wątków, jakkolwiek jego książka to także coś więcej ze względu na włączenie elementów traktowanych niegdyś jako marginalne – losów ludności cywilnej, zaskakujących czasem konstatacji, wyrażanych emocjonalnym zaangażowaniem, a także rozlicznym dopiskom i anegdotom, które nie tyle bawią, ile wprowadzają głębiej w atmosferę epoki. Niestety w tym „luzie” niknie czasem ścisłość w opisach działań militarnych oraz uzbrojenia, ale to zostanie wyłapane jedynie przez pasjonatów.


Wojna zbywana Gorzej, kiedy spróbujemy Wielkiej Wojnie przyjrzeć się bardziej wnikliwie, na przykład poprzez pryzmat frontów. Niezliczone publikacje ukazujące się na Zachodzie dotyczą wydarzeń tamtejszego teatru działań. Na temat frontu wschodniego, nam zdecydowanie bliższego, jedyną fundamentalną pracą od połowy lat siedemdziesiątych był „The Eastern Front, 1914-1917” Normana Stone’a (notabene nigdy dotąd w Polsce niewydanego). Przez kolejne dwie dekady bazowano praktycznie wyłącznie na nim i dopiero w latach dziewięćdziesiątych pojawiła się nowa fala badaczy skłonnych sięgnąć po lepiej już wówczas dostępne materiały zza Żelaznej Kurtyny. Nie wywołało to jednak wzmożonego zaangażowania czytelników. Pięć lat temu ukazało się obszerne pięciotomowe wydawnictwo „Historia I Wojny Światowej” (Rebis) traktujące o tym konflikcie w sposób nader przystępny. Duże, ładnie wydane księgi zilustrowane zostały bogato fotografiami, mapami, rysunkami uzbrojenia. Zawierały wyjaśnienia dotyczące postaci, wydarzeń, broni. Znakomite opracowanie popularyzatorskie, które nie odbiło się należycie szerokim echem. Znamienne i warte podkreślenia jest to, że tom pierwszy serii („Front wschodni”), obejmuje lata 1914-1920. Tak więc, jak widać, niektórzy historycy włączają w zasięg I wojny światowej również wojnę polsko-bolszewicką. Podobny, niezasłużony los spotkał inną, niesamowitą wręcz książkę „Wojna pod ziemią 1914-1918” (Replika). Już sama jej polska edycja stanowiła nie lada wydarzenie, gdyż jest to jedna z dwóch (!) prac w zachodniej historiografii na ten temat. Walki prowadzone nie tyle w okopach, ale pod nimi, to u nas temat kompletnie zaniechany, jakby wręcz umniejszany w opisach zmagań na froncie zachodnim.

Piętno przeszłości Wiele dziur i skrzywień w naszej świadomości pozostawił PRL. Jedną z nich jest właśnie lekceważący stosunek do pierwszej wojny. Na to nakłada się dodatkowo stosunkowo niewielka wciąż liczba dostępnych źródeł oraz fakt najbardziej niewygodny – brak jednoznacznie określonych sił polskich. Przecież Polacy walczyli licznie, ale w wojskach zaborczych. O tym, że pomimo ostrych sankcji nie przestali poczuwać się do polskości, mówi Ryszard Kaczmarek w swym opracowaniu „Polacy w armii kajzera” (Wydawnictwo Literackie). To bardzo obszerna monografia traktująca o niełatwym życiu żołnierzy powołanych pod pruski but z Pomorza, Wielkopolski i Śląska. Tym ostatnim, zapewne przez swoje pochodzenie, autor oddaje najwięcej miejsca. Zatem pomimo szerokiego obrazu pozostawia niektóre wątki wyeksploatowane w sposób niepełny, co widać już choćby po odniesieniach źródłowych. Zdaniem autora, zebranie i omówienie losów Polaków wcielanych do wojsk niemieckich stanowi uzupełnienie szeroko opisywanej obecności naszych rodaków w armiach pozostałych zaborców. Jeśli tak jest w istocie, z czym trudno się jednoznacznie zgodzić, warto było przy tegorocznej okazji sięgnąć również po nie. Ot, choćby dla bezpośredniego zestawienia. I to w zasadzie tyle. Ponadto, ze wspomnień polskich, pojawił się jeszcze pamiętnik Stanisława Bohdanowicza „Ochotnik” (Karta/DW PWN). Opowiada on o formowaniu i walkach, jakie u boku „białych” toczyła od 1918 roku enigmatyczna 5. Dywizja Syberyjska złożona z Polaków i Czechów. To tylko pozornie temat z I wojną światową niezwiązany, stanowi bowiem element ostatniej już walki o kształt świata niknący na zgliszczach tego konfliktu.

Nr 8 [267] sierpień 2014

R y N E K

17


R y N E K

18 Bohdanowicz prostym, żołnierskim świadectwem przywołuje wydarzenia mało znane, rozgrywające się na „obrzeżach świata”. Pokazuje także wprost, jak pęka mit pięknej walki, a koszmary życia frontowego wyciskają w duszy młodego człowieka niezatarte piętno na całe życie.

Sięgnąć trzeba gdzie indziej A skoro braknie polskich bohaterów i wspomnień, to może warto sięgnąć po pamiętniki innych? Na Zachodzie jest ich tak wiele, że trzeba publikować je… częściowo. Z takim wyborem można było zapoznać się już w zeszłym roku, kiedy to w serii „Świadkowie. Zapomniane Głosy” ukazał się tom „Pierwsza wojna światowa” (RM). Uszeregowane latami, uzupełnione minimalnym opisem wspomnienia pokazują doskonale traumę wojny, cały wachlarz przeżyć, odczuć. I to wszystko z pierwszej ręki – od ich uczestników. Reminiscencje te, choć niekiedy relacjonowane znacznie później, niosą w sobie ogromny ładunek emocjonalny. Innych okazjonalnych wspomnień żołnierskich w zasadzie nie widać. Mamy za to absolutnie wstrząsające świadectwo lekarza, który całą wojnę spędził na linii frontu. Co ciekawe, zapiski Louisa Maufraisa „Byłem lekarzem w okopach. 2 sierpnia 1914-14 lipca 1919” (Czytelnik) ukazały się po raz pierwszy dopiero sześć lat temu. Z dala od wielkiej polityki, z dala od ocen o słuszności czy niesłuszności poszczególnych posunięć militarnych, autor skupia się na wewnętrznym świecie okopów, gdzie prawo przeżycia, jak i nagłej śmierci przysługuje wszystkim na równi. Maufrais widział praktycznie wszystko. Był pod Verdun i nad Sommą. Ratował życie i niósł pomoc na tyle, na ile pozwalały mu warunki frontowe. I choć nie stworzył jakiegoś manifestu antywojennego, paranoja ukazywanego życia na froncie pod ostrzałem lub w bezsensownym natarciu oraz surrealizm doświadczeń na tyłach, są wystarczająco wymowne. Sporo przy tym autorskich zdjęć, które oglądać możemy po raz pierwszy. Niewątpliwą korzyścią wynikłą z takich nietypowych poszukiwań wydawców jest dopiero pierwsza (!) opublikowana po polsku biografia słynnego pułkownika, który

Nr 8 [267] sierpień 2014

odmienił oblicze „zapomnianej” części świata. „Lawrence z Arabii. Wojna, zdrada, szaleństwo mocarstw. Jak powstał dzisiejszy Bliski Wschód” (Magnum) przywra pamięć o nim, jak i o wydarzeniach, których efekty okazały się równie brzemienne, jak skutki samej Wielkiej Wojny. Choć obszar Bliskiego Wschodu poza zahaczeniem o półwysep Gallipoli działania militarne mocarstwa praktycznie ominęły, to właśnie ich skupienie na sobie podczas I wojny światowej sprawiło, że państwa arabskie zyskały zupełnie nowy kształt. I wielce przyczynił się do tego właśnie niepokorny i kontrowersyjny płk Thomas Edward Lawrence. Anderson nie snuje prostej opowieści o nikomu niepotrzebnym oficerze, który stał się lokalnym bohaterem. Rysuje raczej rozległy obraz świata, który podobnie jak Europa w kształcie sprzed opisywanych zdarzeń, po nich przestał istnieć. Zaludnia go mnóstwo ludzi reprezentujących ścierające się interesy, będące przedłużeniem mocarstwowych zmagań kolonialnych. Co najważniejsze jednak, Anderson rzuca wiele światła na proces, który wydaje się z naszej perspektywy samoistny – kształtowanie geopolitycznego układu na obszarze, który już wkrótce miał zacząć odgrywać dużo ważniejszą rolę w światowym układzie sił.

Pytanie: dlaczego? Ostatnim tropem, jaki obrali wydawcy w przededniu setnej rocznicy wybuchu Wielkiej Wojny, są jej przyczyny. Mity z nimi związane obala wprost Michael S. Neiberg (znany już ze wspomnianego cyklu „Historia I wojny światowej”) w swoim „Tańcu furii” (Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego). Formułuje na wstępie sześć tez, które następnie rozwija i których broni w perspektywie zdarzeń, jakie doprowadziły do wybuchu konfliktu. Wychodzi przy tym już od ruchów rewolucyjnych 1905 roku, a kończy gdzieś u schyłku 1914 roku, kiedy wszyscy już praktycznie zrozumieli, jak wielki popełnili błąd, lecz wprawionej w ruch machiny nie sposób było zatrzymać… Najważniejszą konstatacją Neiberga jest to, że Wielka Wojna wybuchła niespodziewanie. Zadziałały siły, które do niej dążyły, ale w sumie to reszta, tkwiąca w błogim


przekonaniu o niezmienności świata, utraciła czujność. Z dnia na dzień dała się ponieść propagandzie walki o słuszną sprawę (wojny obronnej). W ostateczności skutkiem kilku pozornie nieznaczących posunięć w ramach wojny gabinetowej stało się zniszczenie panującego dotąd porządku świata. Wstępem do wojny zajmują się także Włodzimierz Borodziej i Maciej Górny w „Naszej wojnie”, poświęcając jej tom pierwszy „Imperia 1912-1916”. Dostrzegając istotną lukę w zainteresowaniu dziejami tego konfliktu autorzy próbują ukazać go przez pryzmat Polski właśnie. Koncentrują się przy tym na omówieniu walki oraz innych rozmaitych zagadnień, które bezpośrednio dotykały ziem polskich i ich mieszkańców. Podpierając się rozmaitymi źródłami, ilustrując swe wywody zdjęciami Borodziej i Górny przedstawiają ciekawą, nieoczywistą perspektywę przebiegu i skutków działań wojennych. I to zarówno w skali wielkiej – ogólnonarodowej, jak i zatomizowanej – na poziomie zwykłych ludzi porwanych przez wojenną zawieruchę. Opisy spraw tak bliskich naszej skórze mają rozniecić wystygłe zainteresowanie tematem Wielkiej Wojny. Oby się powiodło. Śladem sensacyjno-romansowym z kolei podążają Greg King i Sue Woolmans w „Zabić arcyksięcia” (Znak), a więc opowieści o prywatnym życiu Ferdynanda i jego żony Zofii. Ich ogląd znacznie różni się od powszechnie utartego wizerunku – zwłaszcza na postać Ferdynanda. Autorzy pokazują, jak zaciskający się powoli splot zdarzeń i intryg prowadzi nieuchronnie do kulminacji w Sarajewie. Momentami wydaje się, że King i Woolmans oddają pewną przysługę Habsburgom, nadmiernie upiększając postać arcyksięcia i obraz jego rodziny na tle dworskich układów i dyplomacji. Jednak portret, który rysują, jawi się interesująco. Szczególnie, że powstał w oparciu o dokumenty i wspomnienia rodowe. Na skraju natomiast – pomiędzy biografiami a poszukiwaniem przyczyn upadku przedwojennego, dynastycznego świata – lokuje się wznowienie „Zwaśnionych monarchów” Theo Aronsona (Wydawnictwo Literackie). To trącąca nieco uszczypliwością, ale też nostalgią opowieść o nadświecie, w którym żyli królowie i cesarzowe u zarania XX wieku. Aronson trochę wykpiwa egzaltację i rozpasane życie ówczesnych władców. Ukazuje także ich drugie oblicze, to niepubliczne i jakże często zupełnie odmienne. To między innymi z tego oderwania od rzeczywistości, jak i skry-

wanych skrzętnie kompleksów, wywodzi przyczyny wzajemnych tarć i ostateczny skutek, jakim było spotkanie tej w zasadzie jednej wielkiej, skoligaconej rodziny po przeciwnych stronach pola walki.

Trzeba próbować Można powiedzieć, że jest w czym wybierać. Czy jednak rzeczywiście rocznica wybuchu I wojny światowej zwiększy zainteresowanie publikacjami na jej temat? – Nie odczuwamy go – przyznaje Ewa Witosińska. – Poza dodatkami historycznymi do dobrych tygodników nie zauważam szczególnego poruszenia w mediach, ale widzimy też, czym dziś media się zajmują – dodaje Beata Stasińska. – Trzeba jednak pamiętać, że temat ten będzie obecny aż do 2018 roku, z jedną inną ważną rocznicą w 2017 roku: wybuchu rewolucji w Rosji. Nie traćmy zatem nadziei. Choć dotarcie do dobrej wartościowej książki nie jest w Polsce łatwe, zainteresowanych czytelników nie ubywa, a bardzo popularna II wojna światowa jest już, przynajmniej w sferze militarno-batalistycznej, dość wyeksploatowana. Wydawcy deklarują, że będą zadowoleni, kiedy ich książki o pierwszej wojnie osiągną nakłady w przedziale 510 tys. egz. Oczywiście, wszystko ponad mile widziane. Jednak trzeba pamiętać – jak wspomniała Stasińska – że setne rocznice kolejnych zdarzeń Wielkiej Wojny trwać będą przez cztery lata. Tak wiec już teraz warto się do nich odpowiednio przygotować. I wojna światowa domaga się należytej uwagi zarówno u polskich badaczy, jak i całego społeczeństwa – kontynuuje optymistycznie. – Zepchnięta przez lata na boczny tor historiografii, w potocznym odbiorze sprowadzona do optymistycznej narracji o odzyskaniu niepodległości, z wolna wraca do gabinetów historyków. Cieszą takie książki jak „Samobójstwo Europy” Chwalby czy pierwszy tom „Naszej wojny” Borodzieja i Górnego. Patrząc na przechodzącą przez Europę od kilku lat falę książek, filmów i wystaw na temat pierwszej wojny, warto mieć świadomość, ile jeszcze w Polsce pozostaje do zrobienia, zwłaszcza w edukacji historycznej społeczeństwa. Dziś jest na to szansa. Pozostaje nam powrócić do starych polskich mistrzów, wracać do Remarque’a. Zaiste, kierunek to słuszny. Teraz trzeba tylko (i aż!) pociągnąć za sobą innych. tomek nowak

Nr 8 [267] sierpień 2014

R y N E K

19


R y N E K

20

Problem krótkiej półki Rynek audiobooków 2014 Łukasz Gołębiewski, Paweł Waszczyk pierwszej połowie 2014 roku w wyniku współpracy serwisu Audiobook.pl i Pracowni Badań Społecznych przeprowadzono badanie użytkowników książek audio. Wynika z niego, że około 4,8 mln Polaków kiedykolwiek sięgnęło po audiobooka, natomiast liczbę aktywnych użytkowników książek audio oszacowano na ponad 2,8 mln. Aż sześciu na dziesięciu Polaków deklaruje, że dotychczas słyszało o książkach audio (61 proc.), jednak dopiero co siódmy przyznaje, że korzystał z nich kiedykolwiek (14 proc.), a co jedenasty korzysta z nich obecnie (9 proc.). Słuchacze audiobooków to w głównej mierze osoby młode, stanu wolnego, legitymujące się wyższym lub średnim wykształceniem, zamieszkujące duże miasta – czytamy w raporcie z badania na temat analizy demograficznej użytkowników książek audio. Po tę formę kontaktu z książką sięgają też częściej osoby bardziej zaawansowane technologicznie – internauci i posiadacze urządzeń mobilnych (tabletów, smartfonów i komputerów przenośnych). Ponadto, jak przekonują autorzy raportu, po książki audio sięgają konsumenci, którzy z jednej strony nie boją się korzystać z innowacji produktowych, a z drugiej chętnie rekomendują produkty i usługi w swoim najbliższym otoczeniu. Oznacza to zatem, że grupa miłośników audiobooków charakteryzuje się wysokim potencjałem nabywczym oraz stanowi znakomite narzędzie dla marketingu rekomendacji. Wyniki omawianego badania potwierdzają znaną już tezę, według której słuchanie audiobooków nie jest zajęciem na co dzień. Zaledwie 17 proc. badanych słuchaczy

W

Nr 8 [267] sierpień 2014

zalicza się do kategorii heavy users, czyli osób korzystających codziennie lub kilka razy w tygodniu. Aż 80 proc. sięga po książki audio zdecydowanie rzadziej. Okazuje się, że miejscem najczęstszych kontaktów z książką audio jest dom, na który wskazało 69 proc. badanych. W dalszej kolejności słuchamy ich w środkach transportu publicznego (35 proc.) lub w samochodzie osobowym (14 proc). Wśród rzadziej wskazywanych odpowiedzi znalazły się: praca (9 proc.), szkoła (9 proc.), restauracja/kawiarnia (7 proc.), sklep (6 proc.). Badanie stanowiło również próbę odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie słuchamy audiobooków. Wśród najczęściej wskazywanych motywów braku kontaktu z książką mówioną respondenci wskazywali większe przywiązanie do książek drukowanych (44 proc.), a także brak odtwarzacza (26 proc.), brak czasu na słuchanie książek (21 proc.), naturalną niechęć do tej formy kontaktu z książką (19 proc.), brak możliwości koncentracji nad tekstem mówionym w stosunku do czytanego (8 proc.) oraz brak umiejętności umożliwiających „obsługę” audiobooka. W podsumowaniu badania jego twórcy napisali też: Kombinacja ogólnych preferencji i przyczyn obiektywnych stanowi główną argumentację dla niesłuchania audiobooków. Przywiązanie do książki w tradycyjnej formie, brak odtwarzacza lub brak czasu, są najczęściej wskazywanymi barierami. Biorąc jednak pod uwagę wysoki potencjał rekomendacyjny w grupie użytkowników, można postawić tezę, że penetracja słuchaczy audiobooków w przyszłości będzie wzrastać. Do pewnego stopnia jest to obserwacja zbieżna z kierunkiem perspektyw rozwoju obiegu książki audio w na-


Fot. Justin Visser, FreeImages.com

R y N E K

21

szym kraju z rynkowego punktu widzenia. Ostatnie dwa lata to okres wyraźnego wyhamowania dynamiki rozwoju rynku, zwłaszcza pod względem realizowanych przychodów. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że rynek książek audio zdaje się cechować dość ograniczona grupa odbiorców, której członkowie rekrutują się głównie z osób młodych, mobilnych, chętnie korzystających z nowinek technicznych, wykazujących nadal wysokie zainteresowanie literaturą. W skali całego rynku w dalszym ciągu dominujący udział w przychodach ma sprzedaż audiobooków na płytach CD. Szacuje się, że obecnie ok. 70 proc. sprzedawanych w Polsce książek audio dystrybuowanych jest nadal na nośnikach fizycznych. Oczywiście w przypadku poszczególnych podmiotów proporcje te wyglądają nieco inaczej. Wyraźnie dominuje sprzedaż na płytach. Uśredniając, mamy tu stosunek 80 do 20 proc., ale ten dystans cały czas się skraca. Per tytuł wygląda to różnie i zależy to od kilku czynników. Przede wszystkim od rodzaju literatury, czyli de facto specyfiki odbiorcy i jego potrzeb. Nadal pokutuje przekonanie, że jak za coś płacę, to chcę mieć to w rękach. Ale może jest to specyfika wyłącznie polskiego klienta. Gdyby natomiast popatrzeć na podział oferty, znacznie więcej książek znajdziemy w plikach. Bywa bowiem, że wydawca w ogóle nie robi audiobooka na CD i rozprowadza wyłącznie pliki – mówi Anna Kotlonek-Kowalik, dyrektor wydawniczy wydawnictwa Biblioteka Akustyczna. Wspomniane zjawisko

w największym wymiarze dotyczy publikacji znajdujących się w domenie publicznej, do których prawa autorskie dawno wygasły. Rok 2013 nie przyniósł żadnego przełomu w zakresie wzrostu zainteresowania tą formą kontaktu z książką czy literaturą. Pewnego rodzaju marazm cechuje jednak głównie segment książek audio na płytach i to mimo postępującej rozbudowy sieci dystrybucyjnej. Płyty z wersjami popularnych pozycji papierowych są już dostępne nie tylko w tradycyjnych miejscach, takich jak księgarnie sieciowe (Empik, Matras), ale także marketach elektronicznych, punktach sprzedaży prasy, na stacjach benzynowych itd. Był to również okres kolejnego wzrostu cen nowych tytułów (na płytach) i towarzyszącego mu spadku średniej sprzedaży. Zdecydowanie szybciej rozwija się rynek audiobooków dostępnych on-line. Jest to zarazem jeden z sektorów rodzimego rynku książki, który cechuje najwyższa otwartość na nowatorskie rozwiązania zarówno w wymiarze technologicznym jak i marketingowym. Oferta publikacji audio w 2013 roku po raz kolejny zanotowała wzrost, tym razem aż nieco ponad 16 proc. – z 2350 do ponad 2730 tytułów (nie licząc publikacji do nauki języków obcych i wersji obcojęzycznych). Wartość polskiego rynku książek audio nie notuje już jednak takiej dynamiki wzrostu. Według szacunków w 2013 roku wyniosła ona 26,9 mln zł, co oznacza, że była wyższa niż rok wcześniej o 6,1 proc. W 2012 roku wartość

Nr 8 [267] sierpień 2014


R y N E K

22 segmentu audio wzrosła o 7,2 proc. – z 23,6. W 2010 roku było to 21,7 mln zł, a w 2009 roku – 19,9 mln zł. Do końca 2009 roku ceny nowości utrzymywały się na poziomie ok. 20 zł, w 2010 roku wzrosły do ok. 25 zł, na koniec 2012 średnia cena książki audio wzrosła do 32 zł. Na przestrzeni kolejnych dwunastu miesięcy ukształtowała się na poziomie 34-35 zł, na co największy wpływ miało pojawienie się w sprzedaży znacznej liczby dźwiękowych wersji publikacji o znacznie większej objętości, które cechuje również wyższe zaawansowanie technologiczne i jakość samych nagrań. Głównym problemem rynku książki audio, który w wyraźny sposób stoi na drodze jego dynamicznego rozwoju, pozostaje tzw. krótka półka. Każdego roku oferta audiobooków zwiększa się, przy czym rozwój ten cechuje swoisty dualizm. Z jednej strony w przypadku tytułów o spodziewanym największym sprzedażowym potencjale wydawcy coraz częściej decydują się na wprowadzenie obok wersji papierowej i elektronicznej także wersję audio. Z drugiej nie brakuje inwestycji w klasykę literatury (lektury szkolne, Arthur Conan Dolye, Agata Christie, Jane Austen, James Olivier Curwood), które uzasadniają mniejsze koszty wprowadzenia takiej pozycji do sprzedaży, gdyż licencje albo są już wolne z powodu upływu lat, albo są stosunkowo niedrogie. Lata 2012-2013 to również okres, w którym swoje premiery audio miały największe bestsellery wydawnicze nie tylko ostatnich kilku lat, ale też pozycje najpopularniejsze w ciągu ostatniej dekady. Grupę wydawców audio o największym dorobku współtworzą obecnie: Audioteka.pl, Biblioteka Akustyczna, Albatros, Świat Książki, Agora, Olesiejuk, Media Rodzina, Bellona. Jednak z roku na rok coraz większą i bardziej atrakcyjną ofertą dysponują też wydawcy tacy jak: Muza, Burda, Rebis, Sonia Draga, Drzewo Babel, Czarne, Wydawnictwo Literackie, Fabryka Słów, Nowa, Wielka Litera. Dla kształtowania rynku ważną funkcję spełniają też firmy publikujące wyłącznie audiobooki (Mała Litera, Story Box, QES Agency, MTJ). Swoją pozycję na rynku wyraźnie zaznaczyła też działająca od połowy 2011 roku firma Fonopolis, która powstała po rozstaniu się z serwisem Audioteka.pl jednego z jego twórców – Błażeja Kukli. Fonopolis to przede wszystkim firma producencka, działająca w koprodukcji z tradycyjnymi wydawcami, wśród których są: Media Rodzina, Czarne, Czarna Owca, Insignis, Wydawnictwo Literackie. Duzi wydawcy mogą pozwolić sobie na założenie własnego działu wydawniczego odpowiedzialnego tylko za audiobooki, jak to miało miejsce w Świecie Książki, a obecnie dzieje się w Znaku czy w Muzie.

Nr 8 [267] sierpień 2014


Akustycznej plik jest tańszy niż płyta – przekonuje Anna Kotlonek-Kowalik. Szansą rozwoju tego segmentu jest możliwie szeroka dywersyfikacja kanałów sprzedaży. Z jednej strony – rozwój współpracy z operatorami telefonii komórkowych, w tym rozwój systemów subskrypcyjnych, a z drugiej – stwarzanie dostępu do produktów on-line w stacjonarnych punktach sprzedaży. Podobnie jak dzieje się to w przypadku książki drukowanej, także przed wydawcami audiobooków stoi zadanie aktywnego wyjścia z produktem do klienta. Jednak popularność tej formy książek audio zależy nie tylko od rozmiarów i atrakcyjności dostępnej oferty, ale podobnie jak w przypadku wszystkich produktów cyfrowych, od dostępności i łatwości korzystania z tych zasobów. Ważną rolę odgrywają tu również łatwe do „obsłużenia” przez klientów i zoptymalizowane z ich punktu widzenia pod względem kosztowym sposoby płatności. Książki audio dostępne on-line, oprócz wyzwań biznesowych wspólnych z wydaniami na płytach, muszą borykać się z innymi problemami natury ekonomicznej, które dzielą z kolei z wszelkiego rodzaju publikacjami elektronicznymi dystrybuowanymi w formie pliku. Od 2011 roku utrzymuje się nierówność różnych form książki w zakresie obciążenia podatkiem VAT. W przypadku publikacji w plikach jest to 23 proc., podczas gdy książki papierowe oraz audiobooki na płytach obłożone są stawką 5 proc. podatku. To realna przeszkoda w upowszechnianiu publikacji elektronicznych. Te dysproporcje mają ponadto niezwykle negatywny wpływ na sprzedaż legalnych treści, skutkują też znacznie niższą marżą, jeśli chce się utrzymać jednakową cenę. Niestety, państwo – poprzez swoją zachowawczą politykę podatkową – efektywnie wspiera nieuczciwą konkurencję i internetowe piractwo.

Inni z kolei po prostu nie chcą angażować się w działalność, która będzie stanowić margines w ich ofercie, a która wymaga nabycia pewnej wiedzy, zatrudnienia dodatkowych osób itd. Takie próby różnie się kończą, czego przykładem jest Fabryka Słów, która postanowiła sama wydać audio z przygodami Jakuba Wędrowycza. Po jakimś czasie zdecydowali się jednak na współpracę produkcyjną z Audioteką – mówiła o specyfice rynku audio Anna Kotlonek-Kowalik, szefowa Biblioteki Akustycznej. W dalszym ciągu największe zainteresowanie mediów i miłośników książek audio wzbudzają informacje o głośnych premierach superprodukcji audio, które tym samym stanowią motor napędowy całego sektora książki audio w Polsce. Do najważniejszych produkcji ostatnich lat należały kolejne części trylogii husyckiej Andrzeja Sapkowskiego („Boży bojownicy”, „Lux perpetua”) oraz kultowe opowiadania o wiedźminie Geralcie tego samego autora, stanowiące wspólne projekty wydawnictwa Supernowa oraz firmy Fonopolis. Najwyższą jakością wykonania mogą poszczycić się też: wspólne superprodukcje wydawnictwa Zysk i S-ka oraz firmy Audioteka – „Gra o tron” i „Starcie królów” na podstawie prozy Georga R.R. Martina, przygotowany z DW Rebis evergreen science-fiction autorstwa Philipa K. Dicka „Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?”, a także realizowane w porozumieniu z Wydawnictwem Dolnośląskim wersje audio bestsellerowych thrillerów Jo Nesbø (m.in. „Karaluchy”, „Pierwszy śnieg”, „Wybawiciel”). Najważniejszą nowością 2014 roku była jak dotąd zrealizowana w formie słuchowiska nowa wersja audio najgłośniejszej powieści Mario Puzo „Ojciec chrzestny” (Albatros, Wydawnictwo Olesiejuk). Przyszłość rynku książki audio stoi przede wszystkim pod znakiem oczekiwanej dominacji dystrybucji plików. Koszty wyprodukowania opakowania i wytłoczenia nośnika stanowią zauważalny udział we wszystkich kosztach produkcyjnych. Pozwoliłoby to zatem na obniżenie cen detalicznych książek audio. Chociaż VAT na wydanie w postaci pliku jest wyższy niż na wydanie na CD, a i opłata licencyjna od wydawców zagranicznych nierzadko także, w Bibliotece

Materiał pochodzi z rocznika „Rynek książki w Polsce”, tom 1 „Wydawnictwa”, która ukaże się w październiku br. nakładem Biblioteki Analiz Kolejne dane i cytaty bez podanego źródła pochodzą z raportu z badania „Audiobooki w Polsce”. Rozmowa z Anną Kotlonek-Kowalik, dyrektorem wydawniczym Biblioteki Akustycznej, „Biblioteka Analiz” nr 19/2013.

Rynek audiobooków w latach 2006–2013 lata

2006

2007

2008

2009

2010

2011

2012

2013

2,7

10,1

16,8

19,9

21,7

23,6

25,3

26,9

274%

66%

18%

9%

9%

7%

6%

liczba oferowanych tytułów

120

400

1100

1420

1680

1960

2350

2730

liczba wydawców audiobooków

11

23

31

43

55

72

90

103

Wartość sprzedaży w mln zł Dynamika wzrostu przychodów

Nr 8 [267] sierpień 2014

R y N E K

23


W S P ó L N y

M I A N O W N I K

24

Moje WŁOSKIE wakacje Maria Czarnocka

Tegoroczne wakacje spędziłam we włoskim klimacie. Pogoda dopisała. Lipiec był gorący. A ja zbierałam się do podróży z bohaterami kilku powieści i z włoskimi smakami. ozpoczęłam od „Pierwszej kawy o poranku” Diego Galdino (Rebis), który – podobnie jak jego bohater – mieszka w Rzymie i codziennie o piątej rano budzi się, by otworzyć swój bar w centrum miasta. Massimo zauroczył mnie aromatem najlepszej espresso. Wspólnie włóczyliśmy się po rzymskich uliczkach. Wsłuchiwałam się w jego szepty do Geneviève, Paryżanki, w której się zakochał – z wzajemnością. Poznawałam rodzaje trunków, którymi raczył swoich gości. Nie sądziłam, że jest ich aż tyle! W każdym razie dowiedziałam, że dla baristy najważniejsza kawa jest ta pierwsza o poranku. Podróżując po Włoszech spotkałam dwie Polki, Alinę i Monikę, które w towarzystwie przystojnych towarzyszy wracały do kraju. I później, już we wspomnieniach, często wracały do tej podróży. To młode psychoterapeutki, wspólnie prowadzące gabinet. Jedna z nich dzięki tej podróży założyła rodzinę. Druga pragnie ułożyć swoje życie, choć nie jest to łatwe. Znajduje jednak oparcie w przyjaciółce oraz pewnym inteligentnym i bogatym pacjencie, z którym się związuje. Powieść „Za jakie grzechy” Anny Karpińskiej (Prószyński S-ka) napawa nadzieją, wiarą w ludzi i ich dobre intencje. Wraz z powrotem do Polski udaję się na warszawską Pragę, na którą Magda, bohaterka książki Elżbiety Wichrowskiej, wrócić nie chce („Na Pragę nie wrócę”, Wy-

R

Nr 8 [267] sierpień 2014

dawnictwo MG). Autorka wprowadza nas w historyczne zaułki stołecznych kamienic. Wskazuje różnice prawobrzeżnej i lewobrzeżnej części miasta. Z ogromną przyjemnością i nie mniejszym zainteresowaniem podążam ścieżką przygód Magdy, pisarki i historyczki. Przyciąga mnie jej pogmatwany romans, ścieżki kryminalne, którymi stąpa, oraz dziennik podróży… oczywiście do Włoch. Lądujemy zatem w Wenecji. Dzień z Magdą i jej córką Anią rozpoczynam od Piazzale Roma, by kolejne godziny spędzać na vaporetti, czyli tramwajach wodnych. Zakochuję się w paście. Właśnie od robienia włoskich kluseczek, cavatelli, rozpoczyna się „Sycylijska opowieść” Nicky Pellegrino (Prószyński i S-ka). Wraz z autorką, która w dzieciństwie spędzała wakacje w głośnej tamtejszej rodzinie poznając jej pasje, emocje i jedzenie, wylądowałam na Sycylii w uroczym miasteczku Modica w szkole kulinarnej Love Sicily, wśród czterech uczestniczek kursu: Poppy, Tricii, Valerie i Moll. Przybyły z różnych stron świata, w różnym wieku, z odmiennym życiowym doświadczeniem, jednak z podobnym apetytem na poznawanie lokalnych smaków i zapachów. Wspólnie schodziłyśmy do miasteczka po stromych schodach, w Noto w Caffe Sicilia próbowałyśmy niezwykłych lodów, a w Modice w Dolceria Bonajuto – cudownej czekolady. Wraz z nimi na plantacjach oliwek poznawałam walory dobrej


W S P ó L N y

M I A N O W N I K

25

oliwy i jak ją rozróżniać w sklepach, nie mając przy sobie przystojnego Włocha. Po powrocie do domu zabrałam się do gotowania włoskich dań. Wciągnęła mnie do tego rodowita Toskanka, Giulia Scarpaleggia, w swojej opowieści „Kocham Toskanię: kolory, smaki i zapachy” (Jedność). I już wiem, że następną kanikułę spędzę przede wszystkim w tej części Wielkiego Buta, chcąc pójść jej śladami. Źródła przepisów

są wypróbowane, bo pochodzą z miejsc, gdzie przyrządza się je od kilku pokoleń, z rodzinnych kajecików. Często są to restauracje, bary, rodzinne zajazdy. Z tej książki dowiedziałam się o istnieniu mąki kasztanowej, jak się jej używa i do czego. O tym, że do gotowania bobu dobrze jest wrzucić gałązkę rozmarynu (nabierze ziołowego zapachu) oraz jak do ciasta wykorzystać szarony (inaczej kaki), które od kilku lat „wykwitają” jesienią na naszych straganach. Wysmakowane zdjęcia wykonała specjalizująca się w fotografii kulinarnej Ellen Sillverman. Do czasu przyszłorocznego wyjazdu do Włoch studiować natomiast będę książkę, która kusi przepisami i pięknymi fotografiami i którą szczególnie polecam: „Menu Italiano. Na co dzień i od święta” (Jedność). To kuchenny kalendarz, wszak poszczególne miesiące rozpoczynają się listą produktów charakterystycznych dla danej pory roku, a kończą propozycją czterech tematycznych zestawów złożonych z najlepszych propozycji miesiąca, np. na kolację z przyjaciółmi, uroczysty obiad czy dla osoby, która ma mało czasu albo dba o linię. Każdy przepis zawiera istotną uwagę, która ułatwi nam wybór produktów lub zapewni lepszy efekt przygotowanej potrawy. Smacznego! I

Nr 8 [267] sierpień 2014


K R O N I K A

Fot. Tim Sowula

K R y M I N A L N A

26

Grzegorz Sowula

Staruszka

na oku Grzegorz Sowula

Najpierw przyznam się do pozytywnego zaskoczenia, które mimo wszystko wzbudza we mnie ambiwalentne uczucia. W poprzednim numerze „Notesu” Piotr Kofta wziął na warsztat najnowszą, głośną, okrzyczaną i wychwalaną powieść Katarzyny Bondy „Pochłaniacz”. I przyznał otwarcie, że jego nie pochłonęła. Bo, by jego argumentację skrócić do minimum, powieści brak stylu, a to sprawia, że czytelnik się gubi.

J

akbym siebie słyszał! Kilka bowiem tygodni wcześniej, proszony przez branżowy miesięcznik o ranking nadesłanych mi powieści kryminalnych, których autorami są dziennikarze, o powieści Bondy też nie miałem nic do powiedzenia. Przeczytałem tę siedmiusetstronicową bez mała książkę i niemal natychmiast zapomniałem fabułę, bohaterów, narrację. Dziwne, chyba nie przytrafiło mi się dotąd podobne doświadczenie przy lekturze. Niemile mi o tym mówić, bo znam i lubię autorkę. Ale już wcześniej zwracałem uwagę (także jej samej) na zbytnie rozgadanie jej powieści. Książkę Kasi na okładce wynosi pod niebiosa „król polskiego kryminału” – a co mi tam, niech mu będzie. Jak to długo takim królem można być, sparafrazuję Starszych Panów. Okres panowania jest wyraźnie określony: od tytułu do tytułu. Najczęściej nieswojego – bo zajmujemy tron, a tu już jacyś pretendenci się szykują. Może dlatego wydawca powieści państwa małżeństwa Dębskich nie zdo-

Nr 8 [267] sierpień 2014

bił okładki żadnymi buńczucznymi hasłami. „Dwudziesta trzecia” ma typowy blurb: ekspolicjant prowadzi prywatne śledztwo na zlecenie, opiekuje się babcią lubiącą zajrzeć do kieliszka, łamigłówka nie układa się tak jak by chciał. Na zachętę wystarczy. I kto się skusi, żałować nie będzie. Kto nie czytał, ten trąba – kolejne zapożyczenie, przepraszam. Ale mamy tu wyraźnie zarysowane postaci (babcia jest rozkoszna, na mile odstająca od starszych pań rodem z polskich powieścideł à la Agatha Christie), całkiem przekonujące zadanie (choć jego realizacja czasem budziła moje zwątpienie), dobre dialogi, sporo humoru. Tomasz Winkler, główny bohater, nietypowy – gliniarz z nie do końca ujawnioną przeszłością, bardzo związany z rodziną: właśnie babcią (mieszka z nią, by mieć staruszkę na oku), ale i rodzicami (matka opiekuje się fizycznie niedołężnym ojcem). Wszyscy spotykają się na brydżu, przeklinają bez umiaru, kopcą na potęgę i popijają równie ochoczo (matka głośno protestuje,


Dwudziesta trzecia DW Rebis, Poznań 2014 s. 348, ISBN 978-83-7818-586-4

Olga Rudnicka

Fartowny pech Prószyński i S-ka, Warszawa 2014 s. 304, ISBN 978-83-7839-774-8

gdy ojciec stara się wyłudzić drynia). Winkler prowadzi standardowe w takich fabułach dochodzenie: korzysta z pomocy przyjaciół, domaga się usług od dawnych kumpli, przy okazji próbuje się dowiedzieć, kto „pomógł” mu odejść w niesławie z policji. I nawet nieoczekiwane, chyba wręcz zbędne finałowe ujawnienie mordercy fabule nie przeszkadza. „10”, by posłużyć się tytułem kultowej (niegdyś) komedii Blake’a Edwardsa. Dobra, wciągająca lektura. rozpędu sięgnąłem po kolejną polską powieść – bez poznania „Fartownego pecha” Olgi Rudnickiej świat się nie zawali, gdyby jednak ktoś wybierał się w podróż pociągiem, to książka uprzyjemni mu godziny jazdy. Szybka akcja, zabawne dialogi, komedia pomyłek jako podpora fabuły, w której mamy i wojnę gangsterskich bossów z Poznania, i coś w rodzaju wiejskiego „gangu Olsena”, i specjalnie sprowadzonego do Polski mafiosa, który kieruje się własną moralnością. Mam zasady – tłumaczy się bratu. – Złamiesz jedną, potem drugą nagniesz i nagle się okaże, że nie masz żadnych zasad. Nie chcę. Mogę być przestępcą, ale mam własną sprawiedliwość. I tylko to się dla mnie liczy. Okazuje się, że jego nieustępliwość podoba się wszystkim, od gangsterów po upartą i bynajmniej nie zjawiskową kobietę, która jednak włoskiemu twardzielowi zapada w serce. Po drodze ratuje przegraną w karty dziewczynę, nałogowego alkoholika namawia skutecznie (pomagając sobie nogą) do pójścia na odwyk, niespodziewanie dla siebie kojarzy w parę dzieci walczących bossów… Wiele się dzieje, można się nieraz uśmiechnąć – czego więcej wymagać od lektury podróżnej, zwłaszcza że chodzi o zabicie czasu, nic więcej. kolei „Wyścig z czasem” Kristiny Ohlsson to już kaliber większy. W spokojnym dotąd Sztokholmie samobójczego zamachu próbuje jakiś „bojownik” o nie wiadomo co. Może chodzi mu o hurysy, jakie spotkać ma po śmierci, ale kto go tam wie, to zresztą moja własna supozycja. W mieście robi się nerwowo – Szwecja straciła dziewictwo

Z

Z

Kristina Ohlsson

Wyścig z czasem Przeł. Wojciech Łygaś Prószyński i S-ka, Warszawa 2014 s. 504, ISBN 978-83-7839-726-7

i już go nie odzyska, to jedno z pierwszych dosadnych stwierdzeń narracji. Säpo, policja i służby pomocnicze miotają się, postawione w stan najwyższej gotowości. Kogoś złapano, kogoś czeka deportacja – i nagle stop, pojawia się żądanie wstrzymania przymusowej wysyłki delikwenta, chłopaka rodem z północnej Afryki, który w Szwecji dobrze już wpisał się w lokalną społeczność, poza tym decyzja o jego deportacji oparta jest bardziej na poszlakach i przypuszczeniach, niż na twardych dowodach. I tak nie ma to znaczenia – liczy się działanie zamachowców: wpierw przychodzi informacja o bombach podłożonych w czterech kluczowych miejscach, w tym w kompleksie rządowym; potem, gdy gorączkowa akcja ewakuacyjna okazuje się niepotrzebna, nagle pojawia się informacja, że bomba znajduje się na pokładzie rejsowego samolotu lecącego do Nowego Jorku. Tym razem groźba wydaje się prawdziwa – czy zresztą można ryzykować sprawdzanie jej autentyczności, gdy w samolocie siedzą ponad trzy setki pasażerów, a wszystko rozgrywa się w chmurach? Tu nie pomogą nawet najlepiej wyszkoleni komandosi, nie ma sposobu, by się podczołgali do maszyny pod osłoną nocy… Powieść Ohlsson to oczywiście akcja, akcja i jeszcze raz akcja, choć autorka próbuje dywagować nad coraz częstszą i istotniejszą kwestią odpowiedzialności państwa wobec obywateli w sytuacji zagrożenia terrorystycznego. Przystać na żądania i uratować pasażerów czy bronić pryncypiów? Co więcej warte, honor państwa czy życie ludzi? Ohlsson zderza dwa podejścia: Ameryka nie chce negocjować, mało tego, gotowa jest na wyrost bronić swych granic, posuwając się nawet do działań prewencyjnych (samolot otrzymuje zakaz naruszenia przestrzeni powietrznej USA pod groźbą jego zestrzelenia), Szwecja z kolei pójdzie raczej na ugodę, na szali waży się życie jednego domniemanego złoczyńcy przeciw żywotom czterech setek niewinnych obywateli. Dodam jeszcze, że jednym z pilotów jest syn policjanta, który musi prowadzić akcję z ziemi. Dobry materiał? Wyborny! I

Nr 8 [267] sierpień 2014

K R O N I K A

Beata i Eugeniusz Dębscy

K R y M I N A L N A

27


Bardzo długi bieg

Mishka Shubaly

N O W A

K S I Ą Ż K A

28

Nr 8 [267] sierpień 2014

W „Bardzo długim biegu” Mishka Shubaly soczystym, dosadnym językiem opisuje swoje przegrane młodzieńcze lata. Alkohol – pisze – jest uniwersalnym usprawiedliwieniem: jeśli go nadużywasz, zaczynasz sobie nim tłumaczyć każdy problem. A problemów miał Shubaly niemało: wstręt do samego siebie, skłonność do autodestrukcji i pogarda dla trzeźwości (która kojarzyła mu się tylko z prześladującymi go lękami, udręką i nieznośną nudą). Gdy przypadkiem odkrywa, że bieganie pozwala ujarzmić demony skuteczniej niż burbon z górnej półki, stopniowo odwraca się od dotychczasowego życia i staje się kimś, kim nigdy być nie chciał: biegaczem... I to w dodatku biegaczem ultra. Jeśli bieganie potraktować jako substytut uzależnień, to według niego jest to najokropniejszy, najbardziej nieznośny i najmniej ekscytujący spośród wszystkich nałogów.

Zdążyłem zmienić się za barem z Eddiem, barmanem, gdy usłyszeliśmy charakterystyczne odgłosy barowej rozróby – chrobot gwałtownie odsuwanych krzeseł, łoskot spadających przedmiotów, postękiwania, ciężkie, soczyste odgłosy wymienianych ciosów, pisk dziewcząt… Odwróciłem się i zobaczyłem mężczyznę w białej koszuli z długim rękawem, którego pięść rytmicznie unosiła się i opadała na kogoś leżącego plackiem na podłodze. Jak oparzeni wyskoczyliśmy z Eddiem na salę. On złapał delikwenta za ramię, a ja założyłem mu blok na szyję i wyciągnąłem za drzwi. Już raz straciłem panowanie nad sytuacją w barze i cała klientela obróciła się przeciwko mnie. Oberwałem tak, że przeleciałem przez ścianę i miałem naprawdę dużo szczęścia, że skończyło się tylko limem. Tym razem nie zamierzałem pozostawiać spraw własnemu losowi. Gdzie do cholery podziewał się Javad? Mój kumpel Javad stał na bramce, zastępując etatowego wykidajłę. Był jednym z pierwszych ludzi, z którymi się zaprzyjaźniłem po przeprowadzce do Nowego Jorku dwanaście lat wcześniej. Przez kilka lat Javad mieszkał w Seattle i dopiero co wrócił, większą część wieczoru spędziliśmy więc na nadrabianiu zaległości. Rozmowa jakoś zeszła na jego koszulkę – należący jeszcze do jego dziadka gładki, biały T-shirt z kołnierzykiem w kształcie litery V. Przyszedł mi wtedy na myśl mój dziadek i garść wspomnień, jakie po sobie zostawił, głównie w postaci przysyłanych podarków – kowbojskich butów czy plastikowego pistoletu na kapiszony. Pamiętam, jak raz oglądaliśmy razem zawodowy wrestling i jego zszarzałą twarz, gdy leżał w trumnie. Cieszyłem się z powrotu Javada i z perspektywy wspólnie przepracowanego wieczoru, ale gdzie on się do diabła zaszył akurat wtedy, gdy był potrzebny? Wyciągnąłem klienta na zewnątrz i odepchnąłem w stronę ulicy, żeby zyskać odrobinę dystansu, w razie gdyby chciał zaatakować. Zdumiało mnie jego eleganckie emploi – coś pomiędzy Dave’em Eggersem a Timothym Bottomsem z „Ostatniego seansu filmowego”. Zmierzył mnie ciężkim spojrzeniem i odszedł. Może to jakiś krótkoterminowy inwestor, który musiał spuścić parę, bo coś źle poszło mu z punktami procentowymi albo procentami punktowymi – sprawa-


Nr 8 [267] sierpień 2014

N O W A

z izby przyjęć. Zorientował się, mi, na których kompletnie się że ma w ustach tę samą gumę, nie znam. Nieważne. Teraz którą żuł, kiedy padł na deski trzeba zrobić okład z lodu na i pytał, czy ma ją zachować na obitą twarz tego drugiego gopotrzeby dochodzenia. Słyszaścia; jedną z tysięcy bezimienłem, że szczerzy się po drugiej nych twarzy, które każdego stronie słuchawki, co trochę roku przewijają się przez bar. mnie pocieszyło. Najwyraźniej Postawić mu na pocieszenie na szczęście nie oberwał na tyle drinka albo dwa i jakoś przemocno, by przestać gadać trwać tę noc. z sensem. Ale gdy wróciłem do środObudziłem się zły jak osa. ka, człowiekiem na podłodze Musiałem odzyskać rower. Zaokazał się mój kumpel, Javad. łożyłem wiekowe buty do haloMiał zamknięte oczy, leżał bez wej piłki nożnej i wyszedłem na ruchu, a jego twarz była szara Mishka Shubaly Bardzo długi bieg zewnątrz. Odkąd pamiętam, i bez życia. Znów przemknęło Przeł. Piotr Cieślak bieganie było czynnością wymi przez myśl wspomnienie Galaktyka, Łódź 2014 s. 144, ISBN 978-83-7579-345-1 konywaną tylko w przypadku dziadka spoczywającego bezpośredniej konfrontacji w trumnie i padłem na kolana. z funkcjonariuszem policji. Ale tego upalnego sierpEddie uniósł Javadowi głowę i zaczął powtarzać niowego ranka, wciąż nabuzowany wspomnieniami jego imię. Javad miał krew w ustach, a z tyłu głowy, minionej nocy, pobiegłem na Manhattan, by zabrać w miejscu gdzie przygrzmocił w podłogę – guza rower. Ten australijski dupek, ten goguś, ten turysta wielkości jaja. Ktoś przyłożył mu do czoła kawałek z wężem w kieszeni, niesprowokowany zaatakował lodu i Javad z wolna otworzył oczy. mojego kumpla i wyszedł jakby nigdy nic. Miałem Po wezwaniu karetki, która zabrała Javada, obejgo w garści i pozwoliłem odejść. A powinienem rzeliśmy incydent na nagraniach z monitoringu. sprać mu pysk na kwaśne jabłko. Mężczyzna w eleganckiej koszuli zaczepiał jakąś koDla takiego obmierzłego turysty, gdy wieczorem bietę z kręconymi włosami. Podeszła do drzwi wejwychodzi na miasto – do centrum Nowego Jorku – ściowych, gdzie stał Javad, i powiedziała mu, że tamulice są tylko bezimiennymi miejskimi kanionami do ten Australijczyk ją napastuje. Javad grzecznie pogapienia się i śmiecenia, zarzygania i obszczania, bo prosił gościa, żeby wyszedł, ale gdy odprowadzał go potem może wrócić do pastelowego, podmiejskiedo drzwi, kobieta zaczęła wyzywać swego antagogo domku z gustownie urządzoną jadalnią, centrum nistę. Javad odwrócił się do niej i powiedział, by się rozrywki, mięciutką zamszową sofą i wygodnym foprzymknęła. Wtedy Australijczyk z zaskoczenia telem. Ale my właśnie tam żyjemy, w swoich klitkach zdzielił go w przeponę i pozbawił przytomności, i jaskiniach, a te ulice są naszym pokojem gościna gdy Javad nieprzytomny padł na podłogę, naskonym, te bary – naszymi sypialniami. Płacą nam, żeczył na niego i zaczął okładać pięściami. byśmy ich zabawiali, pocieszali i niańczyli, a wreszDo pracy przyjechałem na rowerze, ale byłem za cie sprzątali po ich niechlujstwie. Jesteśmy tymi, któbardzo roztrzęsiony, żeby na dwóch kółkach wrócić rzy nalewają i którym można przylać; najpierw się na Brooklyn po tym, jak stary kumpel bez powodu z nami dymają, a potem dymają nas. Jesteśmy zazebrał manto na mojej zmianie. Nie mogłem się naśmieconym pokojem w motelu, zafajdanym przewet pokrzepić drinkiem, bo mijał właśnie drugi mieścieradłem i pokojówką, którą molestują i poniżają siąc mojej abstynencji po ponad dwudziestu latach dla zabawy. Znamy to cholernie dobrze. Och, jakże nieprzerwanego picia i wiedziałem, że nawet jedno chciałem móc wytarzać pysk tego Australijczyka piwo z kretesem przekreśliłoby to, co osiągnąłem. pod mostem Williamsburg. Zostawiłem przypięty do latarni rower i wciąż rozWciągnąłem powietrze i poczułem w płucach dygotany pojechałem do domu taksówką. Po droukłucie, jak po nawdychaniu się toksycznych opadze zadzwonił telefon – to Javad dzwonił do mnie

K S I Ą Ż K A

29


N O W A

K S I Ą Ż K A

30 rów. Ramiona miałem podrażnione, jakby ktoś próbował przeciskać mi przez pory skóry maleńkie odłamki szkła. Bolały mnie kości nóg. Najdłuższe ciągłe treningi cardio, jakie zafundowałem sobie w ciągu ostatnich piętnastu lat, to – o ile pamiętam – trzy albo cztery przerwane próby biegania: zaczynało się od dziesięciu minut wolnego truchtu, a potem przystawałem „na chwilkę”, by po nieco dłuższej chwilce z podkulonym ogonem wracać do domu, wykasłać z siebie tonę zielonego śluzu i przez dwa kolejne dni dochodzić do siebie. Ale teraz byłem już na moście, już za mostem, aż wreszcie dotarłem na miejsce. W pobliskim latynoskim sklepiku kupiłem butelkę wody, wlałem w siebie jej zawartość, a potem pojechałem do siebie. Zmierzyłem dystans dzielący Beauty Bar od mojego domu. Trochę ponad siedem kilometrów. Niech będzie, że osiem. Czyli potrafię przebiec osiem kilometrów. Już raz kiedyś pokonałem biegiem taki dystans – w wieku trzynastu lat. O dziwo, blisko dwadzieścia lat później znów mi się to udało. Kurs mojego życia jakby zmienił się o kilka stopni. Od długiego czasu potencjalne możliwości kojarzyły mi się tylko negatywnie – potencjalnie mogłem wylądować na odwyku, potencjalnie mogłem trafić do pierdla. Nagle jakaś niewidoczna granica pękła i runęła. Okazało się, że mam też potencjał do robienia czegoś dobrego. Poszukałem lokalnego biegu dłuższego niż osiem kilometrów, żeby mieć do czego aspirować. Może jest jakiś bieg na dwanaście kilometrów? Nie. Były tylko biegi na dychę, a to wydawało mi się zbyt łatwym celem. Zainwestowałem w duże, toporne z wyglądu buty do biegania firmy New Balance i zapisałem się na półmaraton Staten Island, 11 października 2009 roku. Ponad 21 kilometrów – to więcej, niż kiedykolwiek udało mi się przebiec. *** W wieku 32 lat miałem już za sobą niemal dwadzieścia lat tańca na krawędzi obłędu. Nie kojarzę swojego pierwszego alkoholu. Tak daleko moja świadoma pamięć nie sięga. Najwyraźniej moich staruszków bawiło patrzenie, jak wysysam z puszki ostatnie krople piwa, kiedy jeszcze raczkowałem. Wtedy to było normalne – powiedziała moja matka, gdy ją o to zapytałem. Wszyscy mieliśmy zdjęcia dzieci z puszkami piwa przy buziach. Mój Boże, nawet nie wiesz, ile razy myślami wracałam do tamtych dni i zastanawiałam się, czy nie popełniliśmy wtedy kardynalnego błędu.

Nr 8 [267] sierpień 2014

Moi rodzice czasami przy obiedzie dolewali nam odrobinę wina do soku jabłkowego. Chyba nie miałem wtedy siedmiu lat. Kiedy miałem lat bodaj dziewięć, najmłodszy brat mojej matki podczas jakiegoś familijnego zlotu dla zabawy namówił mnie do wypicia dwóch drinków z coli i rumu, za co zdaje się mama do dziś jest na niego wściekła. Ale po raz pierwszy upiłem się siedmioma dużymi puszkami budweisera, kiedy z kilkorgiem dzieciaków i Lonem, chłopakiem mojej starszej siostry Tatiany, buszowaliśmy przy torach kolejowych. Pamiętam, że śmiałem się, aż w krzakach urwał mi się film. Moja mama wezwała policję na pomoc w poszukiwaniach. Miałem trzynaście lat. Innym razem wspiąłem się na jabłoń u sąsiadów z butelką sambuki i sączyłem ją, aż spadłem. Prawiczkiem przestałem być trochę później tego samego roku, po całej nocy picia, w sypialni Lona, gdzie w sztok pijane leżały już cztery inne osoby. Pamiętam ciemne panele imitujące drewno, pomarańczowy włochaty dywanik i niewiele więcej. Po tym, jak niemal wyrzucono mnie ze szkoły średniej za bójki, po drugim roku nauki sam opuściłem jej mury i poszedłem do dwuletniego college’u w Simon’s Rock, w zachodnim Massachusetts – placówki specjalizującej się w nauczaniu rokujących pewne nadzieje jednostek, które jednak z jakichś względów nie mogły znaleźć sobie miejsca w szkole średniej. Przyjaźnie z tamtego okresu wciąż są mi najbliższe. Przez kilka semestrów byłem na czarnej liście dziekana i trafiłem pod nadzór specjalny za uporczywe łamanie regulaminu szkoły w kwestii nadużywania alkoholu. Raz dostałem konwulsji po spożyciu nadmiernej ilości syropu przeciwkaszlowego. W wieku siedemnastu lat zdobyłem dyplom przedlicencjata nauk humanistycznych i wraz z kolegą z Simon’s Rock pojechałem do Winatchee w stanie Waszyngton, żeby zobaczyć się ze swoją dziewczyną. Stamtąd wyprawiłem się na drugą stronę kraju, w odwiedziny do ojca w jego nowym domu w Pleasanton, w Kalifornii – sielankowym, zamożnym miasteczku, którego sama nazwa budziła we mnie obrzydzenie. (Rodzice rozwiedli się, gdy byłem na pierwszym semestrze, a w wyniku orzeczeń sądowych na rozprawie rozwodowej nasz rodzinny dom w New Hampshire został zajęty przez bank). Ojca nie było w domu, przeskoczyłem więc przez ogrodzenie strzegące bezpieczeństwa jego wyalienowanej spo-


łeczności, wypiłem butelkę syropu przeciwkaszlowego i zasnąłem na ściółce z cedrowych ścinków, między dwoma starannie przystrzyżonymi żywopłotami. Kiedy na drugi dzień wymiotowałem, śmiałem się w duchu, że podczas gdy otaczające mnie żałosne ludzkie drony właśnie jedzą śniadanie, ja pozbywam się swojego. Wreszcie wylądowałem w Kolorado i przeprowadziłem do nieogrzewanej, niewykończonej piwnicy w bliźniaku wynajmowanym przez moją matkę, położonym w pobliżu szkoły średniej, do której chodziła moja młodsza siostra, Tashina. Dywan cuchnął kocim moczem, chociaż nie mieliśmy kota. Mama pracowała w call center, odbierała telefony od klientów i sprzedawała prenumeraty na czasopisma. Ja dostałem pracę jako kucharz w miejscowym barze Sonic Burger i szybko awansowałem na kierownika nocnej zmiany. Nie miałem szafki na ubrania, więc trzymałem je w wiaderkach po ogórkach, przez co ciuchy zawsze zalatywały ogórkami – dla siedemnastolatka próbującego odnaleźć się w nowym mieście to był koszmar. Złożyłem papiery na Uniwersytet Colorado, imprezową uczelnię słynącą z osiągnięć sportowych oraz przestępczych inklinacji i zasobności portfeli jej wychowanków, na ogół pochodzących z innych stanów. Nienawidziłem ich wszystkich równo. Nocami, w zimnej piwnicy, piłem do lustra whisky z plastikowej butelki, a ramiona, plecy i stopy bolały mnie od pracy. Słuchałem Elvisa i grałem na gitarze ojca. Podczas jazdy autobusem do Boulder tankowałem z ogorzałymi, starymi Indianami, bo jako jedyny nie gardziłem flaszką ginu z tarniny, którym nas częstowali. Przed zajęciami piłem ciepłego budweisera i wyśmiewałem kolegów z grupy za żałosne próby dyskutowania na temat „Lolity”, której nawet nie czytali. Którejś z nielicznych imprezowych nocy przeszedłem obok grupki chłopaków z akademika. – Pedzio – warknął któryś pod nosem, ale dość głośno, żebym usłyszał.

– No jasne – rzuciłem przez ramię. – chodź, to ci obciągnę. Weź kumpli, zrobię wam wszystkim takiego lodzika, że mózg staje. A potem pognałem ile sił w nogach. Matka zgrzytała zębami przez sen. Ja z kolei w pracy nabawiłem się jakiegoś urazu pleców i przez trzy dni nie mogłem wyleźć z łóżka. Obojgu nam puszczały nerwy. Wieczorem w wigilię Bożego Narodzenia, mama specjalnie dla mojej młodszej siostry i dla mnie ukradła choinkę – po prostu podjechała samochodem pod czyjąś działkę i wrzuciła drzewko do środka. – Ukradłaś to? – spytała Tashina z niedowierzaniem, że nasza ostoja moralności była zdolna do takich czynów. – Przecież o tej porze chyba nie będą już jej potrzebować, prawda? – odparła mama z uśmiechem. – Zobaczcie, ma nawet lampki! Po pierwszym semestrze rzuciłem studia i przeprowadziłem się z powrotem do Massachusetts. Po drodze, u znajomego, nabawiłem się zapalenia krtani i zapalenia oskrzeli naraz, musiałem więc pożyczyć od jego rodziców osiemdziesiąt dolarów na antybiotyki. Kiedy doszedłem do siebie, znalazłem lokum nieopodal kumpli z Simon’s Rock i pracę w pizzerii trzy kilometry dalej – w styczniu, w Massachusetts, oznaczało to długi spacer w mróz. Łapałem każdą robotę, jaką się dało, nawet za 4,25 za godzinę. Szybko zebrałem forsę na spłatę długu i wysłałem czek rodzicom przyjaciela. Odesłali mi go jednak z listem, w którym dziękowali za zwrot pieniędzy, ale ich nie przyjęli – prosili, bym potraktował leki jako prezent na moje zbliżające się osiemnaste urodziny. Z osiemdziesięcioma dolarami w kieszeni, na które nie liczyłem, kupiłem sześć czterolitrowych butli wina carlo rossi po osiem dolców, a resztę roztrwoniłem na piwo. Ustawiłem butle w nogach łóżka i sumiennie je opróżniałem. Mówiłem o nich moje pieszczoszki. Miło było słuchać ich melodyjnego brzdąkania, kiedy przewracałem się w łóżku na drugi bok. Jeśli budziły mnie nocne koszmary, wystarczyło sięgnąć stopą i namacać chłodne, gładkie szkło butelek, by poczuć się lepiej. ***

Książka ukaże się 23 października. Prezentowany fragment jest przed ostateczną redakcją. Dziękujemy wydawnictwu Galaktyka za zgodę na przedruk.

Nr 8 [267] sierpień 2014

N O W A

Obojgu nam puszczały nerwy. Wieczorem w wigilię Bożego Narodzenia, mama specjalnie dla mojej młodszej siostry i dla mnie ukradła choinkę

K S I Ą Ż K A

31


K S I Ą Ż K A

N U M E R U

32

Opętani filozofią wspinaczki Piotr Kitrasiewicz są, szczyty istnieją, pogrążone w chmurach, zazdrosne zimie 2013 roku w góry Karakorum wyruo swoje sekrety, bezwzględne wobec śmiałków. Członszyła z Warszawy ekipa himalaistów pod kowie wyprawy spotykali po drodze zespoły wysokokierownictwem znanego dziennikarza górskie z całego świata. Niektórzy z uczestników nie poi wspinacza wysokogórskiego Krzysztofa wrócili, tak jak Berbera i Kowalski. Na przykład, niemiecWielickiego. Po niezwykle trudnym zdobyciu szczytu Broka himalaistka, młoda kobieta. ad Peak, w drodze powrotnej zaginęHugo-Bader utrwalił ją na zdjęciu li jej dwaj członkowie: Maciek Berbekilka godzin przed jej śmiercią: rura i Tomek Kowalski. W kilka miesięcy nęła w kilkusetmetrową szczelinę, później brat zaginionego, Jacek Berna wieczny spoczynek w górskiej otbera, zorganizował kolejną wyprawę, chłani. Opisując codzienną rzeczytym razem mającą na celu odnaleziewistość nieludzkich warunków, nie ciał obu wspinaczy i wyprawienie gdzie temperatura dochodzi do -60 im górskiego pogrzebu. Wziął w niej stopni Celsjusza, budując ją niczym udział autor tej książki, który zrelacjomozaikę z faktów, wrażeń, słów i renował jej przebieg. Wyprawa zakońfleksji, tworzy obraz człowieka opęczyła się znalezieniem wiszących na tanego filozofią wspinaczki, człoskale zwłok Tomka Kowalskiego. Wywieka porywającego się na to, co prawiono mu górski pogrzeb. Ciało niezdobyte, podążającego coraz brata kierownika wyprawy pozostało wyżej niczym Ikar…To obraz człotajemnicą Karakorum. wieka sięgającego po to, co nadHugo-Bader prowadzi swój reludzkie, często płacącego za wysiłek portaż w pierwszej osobie. RejestruJacek Hugo-Bader i ambicję (pychę?) najwyższą cenę. je na żywo kolejne elementy wypraDługi film o miłości. W ostatnich partiach swojego dziewy, dialogi pomiędzy uczestnikami, Powrót na Broad Peak ła – bo książka Hugo-Badera jest wygląd gór w promieniach zachoWydawnictwo Znak, Kraków 2014 s. 332, ISBN 978-83-240-2993-8 dziełem, może nawet arcydziełem, dzącego słońca, będący niekiedy ale to truizm wobec jej poruszającej przeżyciem niezwykłym – książka zawymowy – odtwarza zarejestrowane na dyktafonie rozwiera fotografię świetlistej ściany Gaszerbruma IV, na kilmowy Wielickiego na falach radiowych z obu zaginioka minut wybuchającej codziennie światłem zachodząnymi, zwłaszcza z Tomkiem Kowalskim. To najbardziej cego słońca. Autor, uczestnik wyprawy, daje świadectwo wstrząsające fragmenty. Kowalski schodzi z Broad Peak, trudowi i ryzyku, miłości pchającej brata zaginionego hijest noc, nie ma siły iść dalej, boi się, czuje powiew śmiermalaisty i jego kolegów do położenia na szali własnego ci. Wielicki naciera na niego, próbuje wzmocnić psyżycia, po to żeby – dotrzeć, odnaleźć, spojrzeć po raz chicznie, natchnąć nadzieją, dodać woli życia. Potem jest ostatni na poległego wojownika gór… już tylko cisza, śmiertelna cisza wielkich, majestatyczTo chwytająca za serce książka o ludziach wielkich nych, wiecznych szczytów. I szczytów, którzy podejmują wyzwanie. Po co? Bo te góry

W

Nr 8 [267] sierpień 2014


J

Nr 8 [267] sierpień 2014

P ó Ł K A

W poszukiwaniu wesołego pornosa

dzi o moje najnowsze odkrycia z gatunku „groteska/czarny humor” , to nawet najbardziej podły dzień potrafi mi rozjaśnić (czy raczej pozytywnie zaczernić) wydany po raz pierwszy po polsku tom „Zimnych opowiadań” Kubańczyka Magdalena Mikołajczuk Virgilio Pinery. Jego bohaterowie pływający na sucho, żeby nie utonąć albo zjadający kilkumiesięczedna ze słuchaczek radiowej Jene dzieci w ramach ratowania tychże dynki poskarżyła się niedawno na przed powołaniem do wojska za lat kilantenie, że od dłuższego czasu szukanaście, dają mi radość nie mniejszą ka powieści, której głównym temaniż dobra czekolada. Czemuż jednak nie tem byłaby erotyka, ale nie strywializowaszukać nowych źródeł przyjemności? na – jak się wyraziła. I że ma już po dziurDlaczego nie rozsmakować się w zdaki w nosie „50 twarzy Greya” oraz rozliczniach tak udanych jak na przykład: drżę nych po nich popłuczyn. Wprawdzie zaekstatycznie, całkowicie oddana mojemu częliśmy z moim gościem w popłochu kochankowi, panu mojej rozkoszy, lekko grzebać w pamięci, aby problem pani nadyszę i mocno przywieram do bioder kotychmiast rozwiązać, ale właściwie lepiej chanka, czując jego nabrzmiałą męskość, byłoby w tej sytuacji doradzić zmianę zanurzam się w namiętności, zatracam optyki. Skoro zalewa nas literatura Greyw narastającym podnieceniu i palącej żąopodobna, z sado-masochistami przedzy, którą czuję między udami. Nie, to nie mawiającymi językiem jak z pornograLisa Renee Jones Pitigrilli, który przed wojną rumienił poficznej adaptacji „Trędowatej”, to nie po„Mroczne pragnienia” Przeł. Agnieszka Rewilak liczki czytelników równie wdzięczną zostaje nic innego, jak czerpać z tego jaPascal, Bielsko-Biała 2014 s. 384, ISBN 978-83-764-23-46-3 grafomanią (pierś, jędrna półkula, którą kąś korzyść. Nie, nie chodzi o nabycie wiezebrał całą w dłoń, powtarzała mu udedzy, która ewentualnie mogłaby znaleźć rzenia serca; między dwa palce wtulił jej aksamitny wierzzastosowanie w sypialni, ale o zwykłą, niewinną radość. chołek, jakby w tym jednym punkcie zbiegły się wszystkie poJak czegoś nie można zwalczyć, trzeba to wykorzystać dla żądania). To wydane niedawno „Mroczne pragnienia” siebie, prawda? Jeśli wkurza nas koleżanka z pracy trajLisy Renee Jones, która postanowiła popełnić trylogię na kocząca bez najmniejszej przerwy na oddech, to powzór „50 twarzy Greya”. Fabuła dotycząca zniknięcia niemyślmy, jak cennym jest źródłem wszelkich korytarzojakiej Rebeki i analizy jej pamiętników wskazujących na wych informacji, kiedy akurat ich potrzebujemy. Podobsado-masochistyczne doświadczenia kobiety naprawdę nie utylitarne spojrzenie polecam w przypadku Grey-czynie ma tu znaczenia, skoro wystarczy popodkreślać sobie tadeł. Wyciągnąć, co się da, a prychanie odłożyć chwilona czerwono wyżej wymienione zdania i czytać je dla powo na bok. Dotychczas najskuteczniej poprawiały mi huprawy humoru. Wprawdzie autorka nie zamierzała chyba mor pure-nonsensowe, czarno-humorzaste opowieści nikogo rozbawiać, ale niektóre filmy pornograficzne też Rolanda Topora (m.in. z wydanego niedawno tomu bywają zabawne, zupełnie wbrew założeniom reżysera. „Czarne krowy”) albo „Księga nonsensu”, czyli genialne A jeśli już doszliśmy do tego typu produkcji, to na koniec angielskie wierszyki Milne’a, Eliota czy Carolla w tłumahistoria następująca: facet ogląda w domu pornosa, czeniu Antoniego Marianowicza i Andrzeja Nowickiego, wchodzi żona, patrzy w telewizor i mówi: zatrzymaj tutraktujące o Żeglarzach Dżmblach, co sitem płynęli po taj…cofnij trochę…kawałek do przodu...stop! O, patrz, włamorzu, Okruszku, co nie miał paluszków u nóg i Księciu śnie takie firanki chcę mieć w kuchni. I Jakubie, którego wojowie gdy na górę weszli, byli w górze, kiedy na dół zeszli, byli w dole, a gdy zbrojni mężowie byli Autorka jest dziennikarką Pierwszego Programu Polskiego Radia w drogi połowie, to nie byli ni w górze, ni w dole. Jeśli cho-

Ż E N A D y

33


R E C E N Z J E

34 • • • • • • • • • • • • • Historia • • • • • • • • • • • • Piotr Solecki

Saladyn i krucjaty Replika, Zakrzewo 2014 s. 236, ISBN 978-83-7674-360-8

O

d lat, za sprawą politycznej poprawności, w powszechnym mniemaniu pokutuje mnóstwo mitów związanych z wyprawami krzyżowymi. Jednym z nich jest legenda Saladyna – prawego i mądrego wodza, który szlachetnością i rozumem przewyższał barbarzyńskich najeźdźców z Zachodu. Piotr Solecki przygląda się bliżej postaci Salah ad-Dina – Prawego w Wierze i jego charakterystyka wypada zgoła odmiennie. Nie oznacza to, że próbuje on mit ów zniszczyć. Przeciwnie, odnosząc się do jego bohatera z szacunkiem, analizuje zebrane materiały. Można rzec, iż „dekonstruuje” dotychczasowy wizerunek sułtana. A że opiera się w dużej mierze na źródłach arabskich, pewien dystans jest wręcz wskazany, bowiem ziomkowie Saladayna, przy całych jego zasługach, wcale nie traktują go jako postaci jednoznacznie chwalebnej. Solecki ukazuje znakomicie splot przypadków, szczęścia i przebiegłości, jakie wyniosły Ajjubidę tak wysoko. Zdecydowanie ponad stan. I nie jest to wyłącznie opowieść o wielkich czynach i zwycięstwach, ale również o zdradach, knowaniach i porażkach. Obraz tego, jak wydarzenia i postaci, o których zdałoby się napisano już wszystko, prezentują się w zupełnie innej perspektywie. Świetne dopełnienie wszelkich lektur o Wyprawach Krzyżowych, Niezbędne, gdyż bez niego wiedza na ten temat pozostaje wysoce niepełna, a nawet skrzywiona przez utarty, popularny mit Saladyna. Po lekturze tej książki on nadal istniej. Tyle, że już nie taki sam jak przedtem. [tn]

Hartmann po kolei przegląda zalążki WWO, jej tło, przebieg i konsekwencje. Nie tyle w zakresie militarnym, ile w szerokim kontekście polityczno-społecznym. Daje to pewne wyobrażenie o wojnie tej jako całości. Niestety jednocześnie twardo obstaje przy pewnych, dawno obalonych mitach. Pisze o nieuzasadnionym ataku Niemiec hitlerowskich na Rosję sowiecką, o co najmniej dziwnych, sentymentalnych przesłankach działań podejmowanych przez Aliantów. Z drugiej strony, przyjmując optykę stricte radziecką, traktuje rolę Polski w całej II wojnie światowej jako margines. Chętnie natomiast ustawia w szeregach Wehrmachtu prawie dwie nasze dywizje (!)... O wyraźnej sugestii, że to jednak Hitler osobiście stał za absolutnie wszystkimi decyzjami podejmowanymi w III Rzeszy nie wspominając. Hartmann stworzył krótką charakterystykę zamierzonej i rzeczywistej polityki Niemiec dotyczącej konfliktu z Rosją oraz wynikających z niego konsekwencji. Jednak zamiast pozycji popularnej, ułatwiającej ogarnięcie obszernego i złożonego tematu WWO, jego opracowanie wprowadza sporo zamieszania, rozpowszechniając błędne, niekiedy szkodliwe poglądy. Czy autor zrobił to celowo? Niestety, tezy obarczone przestarzałymi aksjomatami i słabo zawoalowaną próbą pokazania, że w wyniku II wojny światowej Niemcy też były biedne, wskazują, że tak. Autor jest badaczem historii, wykłada dla Bundeswehry. Jeśli taką wersję historii zaszczepia, to nic dziwnego, że mit słusznej wojny narodu niemieckiego odżywa ostatnimi laty z taką mocą. [tn]

• • • • • • • • biografie, listy, wspomnienia • • • • • • • Mika Dunin

Alkoholiczka WAM, Kraków 2014 s. 336, ISBN 978-83-2770-136-7

Hartmann Christian

Wielka Wojna Ojczyźniana 1941-1945 Przeł.: Barbara Ostrowska Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2014 s. 232, ISBN 978-83-7177-902-2

C

ztery lata zmagań niemiecko-rosyjskich w pigułce. Tak można by najkrócej scharakteryzować tę książkę. Jednak stanowi ona tego konfliktu portret ogólny, a więc zarazem skrótowy. Tym samym niepozbawiony uproszczeń, zdecydowanie nadmiernych.

Nr 8 [267] sierpień 2014

D

laczego jedni zostają alkoholikami, a inni, choć piją dużo więcej, nigdy się nie uzależnią? – zastanawia się bohaterka. Ona się uzależniła. „Alkoholiczka” to książka autobiograficzna, przefiltrowana przez prawdziwe życie bolesna historia picia, walki z uzależnieniem oraz stawiania coraz pewniejszych kroków w trzeźwym życiu. Miała piętnaście lat, gdy zaczęła pić. Eksperymentowała. Czerwone wino nie czyni ze mnie nowoczesnej intelektualistki? Spróbujmy z martini extra dry. Zwłaszcza że dawało wartość dodatkową – pewną dozę drapieżności. Na


początek ciekawej pogawędki idealne było małe piwo, chciała poczuć się światowo – wybierała whisky. Kobiet, które piją, jest coraz więcej. Ale potrafią się dobrze ukrywać. Uzależniają się szybciej niż mężczyźni i alkohol szybciej je niszczy. Na oddziałach odwykowych dawniej były dwie, trzy kobiety w grupie mężczyzn. Teraz jest odwrotnie. Kobiety częściej niż kiedyś zgłaszają się na terapię, ale coraz więcej ich pije. Często nie potrafią poradzić sobie z tym problemem. Na szczęście go dostrzegają. Kobieta szybciej powie: jestem alkoholiczką, więc muszę przestać pić. Mężczyzna długo będzie utrzymywał: jestem alkoholikiem, więc piję. Alkoholizm jest tematem trudnym i wstydliwym. Pijany mężczyzna budzi pobłażliwy uśmiech, pijana kobieta – obrzydzenie. Gdy usłyszała diagnozę – choroba alkoholowa – pomyślała, że jest: mała, niegodna, zła, głupia, brudna. Okazałam się wyrzutkiem społecznym, takim nikim, którego można nie szanować. Z definicji można. Alkoholik się nie liczy. Alkoholik jest obrzydliwy. Jest niechciany, niepożądany. A alkoholiczka jest kimś znacznie gorszym. Wstyd rządził jej życiem. I chaos. Alkohol miał niesamowitą moc. Pod jego wpływem wstyd znikał, ratował ją. Był trucizną i zarazem lekarstwem. Niszczył, a jednocześnie stawiał na nogi. Potrafiła funkcjonować tylko w pijanej rzeczywistości. Poszła jednak do Anonimowych Alkoholików. Przestała pić. Ale wciąż była alkoholiczką. Uświadomiła sobie, że picie było zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, a życie alkoholika dzieje się w głowie. Miała trzeźwe ciało i trzeźwiejący umysł, ale wciąż chorą duszę. Związała się wtedy z mężczyzną uzależnionym. W nowym związku alkohol płynął strumieniem. On pił. To wystarczyło, żeby ona czuła się wiecznie na haju. Jako najstarsze dziecko w rodzinie brała na siebie odpowiedzialność za ojca alkoholika. Jako żona i matka uciekała w życie towarzyskie i alkohol. Jako dorosła trzeźwa kobieta świadomie przeszła dwanaście kroków anonimowych alkoholików, odnalazła Boga i wiarę, a przede wszystkim siebie. Żeby w pełni poddać się Jego opiece, musiałam poznać siebie w pełni. Uleczyła ciało i duszę. Tak, Bóg mnie kocha, dba o mnie, troszczy się. Nie chce dla mnie źle, to wszystko dla mojego dobra. Nawet te nieszczęścia, nawet ta dotkliwa samotność. Przeszła długą drogę od nieświadomości, poprzez zaprzeczenie, bunt, rezygnację po zwycięstwo. Mika Dunin (pseudonim), autorka „Antyporadnika. Jak stracić męża, żonę i inne ważne osoby” jest dziennikarką, blogerką i pisarką. Jej „Alkoholiczkę” czyta się z bólem, współczuciem, radością. Że było źle, ale człowiek posia-

da siłę, która może go ocalić. „Alkoholiczka” może komuś pomóc. Zdopingować do spojrzenia w lustro i działania. Dać nadzieję, że powrót do normalnego świata jest możliwy. [hab] Leo G. Linder

Bracia Kliczko. Biografia Przeł. Norbert Młyńczak, Sergiusz Lipnicki, Urszula Szymanderska Wydawnictwo Feeria, Łódź 2014 s. 272, ISBN 978-83-7229-372-5

M

iejscami więcej można wyczuć finezji w nokautujących ciosach bohaterów tej książki niźli w jej przekładzie. Toporności zaczynają się już na początku, trochę studząc emocje, które naturalnie pojawiają się w przypadku lektury biografii takich mistrzów. Bo choć można zgodzić się z tezami stawianymi w dziele Leo G. Lindera, że Władimir i Witalij nudni są trochę (a może „nudna” jest ich wieloletnia dominacja w wadze ciężkiej w boksie zawodowym), trudno z drugiej strony nie uznać ich za sportowców wybitnych, perfekcyjnych pod każdym względem – także w budowaniu swojej pozycji w świecie sportu i obecności w świadomości masowej w ogóle. Książka omawia bokserskie dokonania Kliczków od tzw. trudnych początków po największe tryumfy, zahaczając także o wątki związane z ich politycznym zaangażowaniem, a zwłaszcza Witalija, który po „Majdanie” wybrany został merem Kijowa, prawdopodobnie biorąc rozbrat z pięściarstwem. Dla fanów boksu – szczególnie zawodowego – to pozycja obowiązkowa. Dla wszystkich innych warta przeczytania. [kf] Stefan Drajewski

Conrad Drzewiecki. Reformator polskiego baletu Rebis, Poznań 2014 s. 392, ISBN 978-83-7818-523-9

M

onografia wybitnego tancerza i choreografa, twórcy Polskiego Teatru Tańca. Był artystą wszechstronnym: tworzył również choreografie do oper, układał ruch sceniczny w teatrach dramatycznych, wreszcie reżyserował opery, dramaty, a nawet filmy baletowe. Kiedy po pięciu latach spędzonych we Francji wrócił w 1963 roku do Poznania, stał się bożyszczem nie tylko uczniów szkoły baletowej, ale i Polaków. Szokował fryzurą,

Nr 8 [267] sierpień 2014

R E C E N Z J E

35


R E C E N Z J E

36 strojem i – jak się wkrótce miało okazać – tańcem. Pierwsza premiera zrealizowana w Operze Poznańskiej zarówno zbulwersowała, jak i wzbudziła podziw krytyki oraz publiczności. I tak było przez całą jego karierę, aż do 1985 roku, kiedy to na Łódzkich Spotkaniach Baletowych publiczność wygwizdała spektakl „Ostatnia niedziela”. Stefan Drajewski, krytyk teatralny „Głosu Wielkopolskiego”, z wykształcenia polonista, autor wywiadu-rzeki „Życie z tańcem. Rozmowy z Olgą Sawicką, primabaleriną polskiego baletu” i antologii wierszy o Poznańskim Czerwcu „Czarny Czwartek”, szkicuje kolorowy konterfekt swego bohatera na podstawie recenzji i dokumentów oraz wspomnień jego przyjaciół i współpracowników. Zabrakło mi tu głosu Bernarda Ładysza, u którego na imieninach – ponad ćwierć wieku temu – miałem honor poznać Drzewieckiego. A propos baletu nasz najwybitniejszy bas też miał wiele do powiedzenia. Kiedyś, gdy wychodził z Teatru Wielkiego po przedstawieniu, znajomy widz, który przeszedł na spektakl z synem – a ten się gdzieś zawieruszył – zapytał śpiewaka, czy nie widział gdzieś jego chłopca: – Wyjście dla tancerzy jest od podwórza – usłyszał w odpowiedzi. [tzz]

randkach oraz rozmaitych spotkaniach. Poznajemy wybitnego lekarza Poświatowskiej prof. Juliana Aleksandrowicza, zatroskanego o jej uparte serce mające ogromną wolę życia. Zdumiewa nas orszak jej ukochanych, nie zawsze zasługujących na miłość… Razem z nią cieszymy się z małych sukcesów i radości, bo i takie miewała. Przede wszystkim jednak jesteśmy świadkami jej codziennej męki, bezsilności, duszności, bezradności, cierpienia, towarzyszących do końca życia. Jesteśmy też świadkami jej pracy na uczelni, zmagań literackich, żmudnej, wielogodzinnej pracy nad tekstem. No i na koniec bezinteresownego prezentu miłości, jaki otrzymała od nieograniczenie dobrego Jana Adamskiego, aktora, człowieka Kresów, barwnego , opiekuńczego i całkowicie jej oddanego. Biografia zawiera liczne mało znane fotografie, interesujące przypisy, indeks osób, kalendarium twórczości poetki, źródła archiwalne. [br]

• • • • • • • • • • • Proza polska • • • • • • • • • • • Olis Nari Lang

Wyspa Sześciu Pierścieni Wydawnictwo Azyl, Warszawa 2014 s. 505, ISBN 978-83-936753-0-2

Kalina Błażejowska

Uparte serce Wydawnictwo Znak, Kraków 2014 s. 366, ISBN 978-83-240-2995-2

W

rażliwa, inteligentna, głodna wiedzy i miłości. Kochająca córka i siostra, świetna przyjaciółka, uzdolniona filozofka i wspaniała poetka. Zjawiskowo piękna, nieustannie otaczana gronem mężczyzn. Bezradna wobec losu, który fundował jej choremu sercu ciągłe pobyty w szpitalach i sanatoriach. Pogodzona z tym losem, ale zachłanna na życie, a przede wszystkim na miłość, bez której nie wyobrażała sobie w ogóle istnienia. Po niespełna dwóch latach małżeństwa umiera nagle jej mąż, Adolf Poświatowski, jak ona chory na serce. Zaledwie 32-letnie życie Haliny Poświatowskiej , tak jak i jej poezja, rozpięte były między życiem a śmiercią. Dzięki interesującej książce „ Uparte serce” Kaliny Błażejowskiej poznajemy kulisy biografii poetki. Jesteśmy w jej domu w Częstochowie, wczuwamy się w niezwykle ciepłe i przyjazne relacje rodzinne, poznajemy przyjaciół Haliny i tu w Częstochowie, i w Krakowie w Domu Literatów przy Krupniczej, gdzie mieszkała. Przebywamy z nią w Stanach Zjednoczonych, w szpitalach, sanatoriach, na

Nr 8 [267] sierpień 2014

W

yspa szczęściu pierścieni” to udana kontynuacja serii z gatunku historical fiction „Atlanci”, której autor kryje się za uruchamiającym wyobraźnię pseudonimem… Olis Nari Lang. Przypomnijmy – bohaterką jest młoda Dalema, której życie pewnego dnia całkowicie odmienia się, nabierając nieoczekiwanego i zupełnie nowego sensu… Dziewczyna odkrywa bowiem tajemnicze przedmioty i budowle, które wiele mogą powiedzieć o naszej przeszłości i o mitycznej Atlantydzie, a w jej najbliższym otoczeniu pojawiają się ludzie o niezrozumiałych i nie do końca szlachetnych motywach postępowania. Jak przystało na klasową powieść, nie brakuje w „Atlantach” także wątku… miłosnego. „Wyspa szczęściu pierścieni” wraz z Dalemą przenosi nas na zaginioną wyspę, której mieszkańcy, Atlanci, witają bohaterkę pełną paletą odczuć i zachowań – od wzgardy i niechęci po honory należne nielicznym. Akcja nabiera tempa, a w miejsce rozwiązywanych przez bohaterkę zagadek pojawiają się kolejne. Lektura nieuchronnie zmierza do zadawania pytań fundamentalnych, choćby o rolę, jaką spełniają przepowiednie. A może… nikt z nas nie ma wpływu na to, co się zdarzy, ponieważ to już dawno zostało zaplanowane…


Refleksyjna, inteligentnie skonstruowana proza, naszpikowana fascynacją starożytnością. Z niecierpliwością oczekuję trzeciego tomu. [kf]

• • • • • • • • • • • • Proza obca• • • • • • • • • • • •

To druga po debiutanckiej „Czułości wilków” powieść angielskiej pisarki. Świetnie napisana, płynie niespiesznym nurtem, by doprowadzić czytelnika do zaskakującego finału, który wyjaśni, czy „Niewidzialnym” bliżej do powieści obyczajowej czy kryminału. [hab]

Stef Penney

O

Niewidzialni

Hilary Mantel

Przeł. Katarzyna Petecka-Jurek Sonia Draga, Katowice 2014 s. 400, ISBN 978-83-7508-548-8

Kogo śmierć nie sięgnie

budził się sparaliżowany w szpitalu. Niczego nie pamiętał. Prywatny detektyw Ray Lowell został otruty sporyszem podczas prowadzonego śledztwa. A potem miał wypadek samochodowy. Pamięć wróci, ale pozostanie niedowład lewej ręki. Lovell przypomni sobie, że feralnego wieczora znów był u Janków… Od wielu bowiem tygodni Lowell szuka Rose Janko. Zaginęła siedem lat wcześniej. Postanowiłem, że ją znajdę, ponieważ poza mną tak naprawdę nikogo nie obchodzi – Lowell jest uparty, choć zlecenie nie jest dochodowe i przypomina ślepą uliczkę. Czas lat osiemdziesiątych XX wieku płynął wolniej niż teraz, niepopędzany przez komórki, laptopy i tym podobne wynalazki, które dziś uwiązały człowieka na krótkiej smyczy. Łatwiej było zniknąć. Rose przed ślubem nie znała swojego męża Iva. Ich małżeństwo zostało zaaranżowane, jak zresztą w wielu rodzinach romskich. Urodziła nieuleczalnie chorego syna. Dowiedziała się, że na rodzinie Janko ciąży klątwa, dlatego chłopcy w tej rodzinie zapadają na tajemniczą chorobę, bracia Iva zmarli w dzieciństwie, siostra zginęła w wypadku samochodowym, a jego stryj został sparaliżowany i jeździ na wózku. Obowiązkiem cygańskiej rodziny jest trwać przy mężu i jego rodzinie – rodzić mu dzieci i dbać o jego wygody – jeśli Rose uciekła, zostanie wyklęta. Lowell niewiele potrafi się o niej dowiedzieć. Cyganie małomówni są. Zamknięci w sobie. Mieszkają w wozach, trzymają się razem. Rodzina to świętość. Obcym nic do tego. Ray, półkrwi Rom, coś o tym wie. Zna smak wykluczenia, obcości, braku akceptacji. Początkowo Lowell porusza się po omacku w tej sieci gęstej od niedopowiedzeń i sekretów. Jednak gdzieś w tym mroku zapali się iskierka nadziei, gdy znajduje nieoczekiwanych sojuszników w postaci czternastoletniego siostrzeńca Iva oraz jego siostry. Wśród wielu kłamstw Lowell potrafi wyłowić wskazówki. Uwolni tajemnicę. Doszło do morderstwa? Tego czytelnik dowie się w swoim czasie.

Przeł. Urszula Gardner Sonia Draga, Katowice 2014 s. 271, ISBN 978-83-7508-991-2

P

o zdobyciu drugiego Bookera – najważniejsza brytyjska nagroda literacka, taka ichnia Nike – Hilary Mankel zapowiedziała zwolnienie tempa. Pracuje nad trzecią częścią powieści o Anglii czasów Cromwella, ale nie zamierza się spieszyć. Paradoksalnie, ma to związek ze stanem zdrowia – poprzedni tom („Na szafocie”) pisała niemal bez wypoczynku, jak burza, mówiła w jednym z wywiadów, wszystko bowiem obmyśliła podczas trwającej rok szpitalnej przerwy. Teraz czuje się dobrze, może tworzyć w normalnym tempie. I tak zaskakującym, trzeba dodać. Jej pełne szczegółów, mocno osadzone w epoce historyczne fabuły uderzają wiarygodnością, uzyskaną dzięki pieczołowicie przeprowadzanym badaniem dokumentów i poznawaniem lektur z epoki. Mantel odsiewa plewy z bogatego materiału, ale robi to z wyczuciem; dzięki temu jej bohaterowie pozostają ludźmi mimo zajmowanych wysokich stanowisk. Czekamy zatem na zamknięcie Cromwellowskiej sagi. I lepiej się mamy niż Anglicy, bo w międzyczasie mamy wciąż kontakt z Mantel dotąd nam nieznaną – jej polska oficyna, Sonia Draga, sięgnęła do powieści „Kogo śmierć nie sięgnie”, sagi, a jakże (rozbitej u nas na trzy tomy), nieco nam w czasie bliższej. Akcja rozgrywa się w Paryżu i okolicach w latach tuż przed francuską rewolucją. To przejaw fascynacji autorki Francją wieku XVIII, w zasadzie pierwsza jej powieść – zaczęła ją pisać w 1974 roku, wydania doczekała się po blisko dwu dekadach, w 1992. Mamy do czynienia z historią hipotetyczną – Mantel sięgała do wszystkich dostępnych źródeł, ale, jak sama przyznaje w odautorskim wprowadzeniu, jej bohaterów rozsławiła Rewolucja, dlatego o ich wcześniejszych latach wiadomo tyle co nic. Wygodne to dla autora, ale i zobowiązujące – subiektywne przedstawienie jakiejś postaci może zaważyć na jej późniejszym postrzeganiu przez in-

Nr 8 [267] sierpień 2014

R E C E N Z J E

37


R E C E N Z J E

38 nych autorów, czytelników, nawet domorosłych historyków. Każdy, kto porywa się na napisanie powieści takiej miary, naraża się na krytykę pedantów, tłumaczy. I dodaje: Wszystko to, co zakrawa na nieprawdopodobieństwo, najpewniej wydarzyło się naprawdę. Czy możemy jej wierzyć? Zdecydowanie tak, przynajmniej w tym tomie trylogii – tu mogła sobie pozwolić na wiele, licentia poetica usprawiedliwiona brakiem dokumentów. Dlatego trzech głównych bohaterów Rewolucji – Maximilien Robespierre, Camille Desmoulins i Georges Danton (ďAnton, jak miał się pisać wedle autorki), „dorabia się” dzieciństwa, młodości i lat dojrzewania: uczuciowego, społecznego, politycznego. Że rewolucja nie wyszła im na zdrowie, to wiemy. Mantel nie stara się broń Boże zmienić historycznych zapisów, może jednak przedstawić, i to z dużą swobodą, ich rodziny, lata edukacji, naciski charakteryzujące lokalne społeczności. Ci trzej wyrywają się z tłumu, uciekają do Paryża, bo tam otwierają się – jak zawsze w stolicy – możliwości wszelakie, ale nie zrywają z rodzinami, cierpią nieraz z ich powodu, ryzykują drwiny i zarzuty o zdradę. Na razie środowiska, co niesie tylko wstyd – głównie dla rodzin, bo bohaterom to już w zasadzie obojętne. Gdy o „zdradzie” zacznie krzyczeć motłoch, ryzyko staje się realne, nikomu wszak nie udało się przekonać tłuszczy żądnej ślepej zemsty i nader chętnie idących za pokrzykiwaniami samozwańczych prowodyrów. Ten tom wprowadza czytelnika w fabułę – bogatą, pozornie złożoną, choć prowadzoną bardzo konsekwentnie, mimo sporej liczby postaci skoncentrowaną na trzech bohaterach. To ich rozterki mają być obrazem nadziei i zwątpień owego czasu. Mantel oddaje tę atmosferę dobrze, choć czasem niepotrzebnie, na siłę niemal „ubogaca” postaci i dialogi, nader swobodnie mieszając historię z imaginacją. Ale czy nie dlatego tak dobrze się to czyta? [gs]

Radek Knapp

Podróż do Kalina Przeł. Anna Makowiecka-Siudyt Sonia Draga, Katowice 2014 s.358, ISBN 978-83-7508-859-5

J

uliusz Werkazy, właściciel biura detektywistycznego, nie może poszczycić się żadnymi spektakularnymi sukcesami. Wręcz przeciwnie, trafiają mu się jedynie banalnie proste sprawy i ledwo wiąże koniec z końcem. Dlatego też w osłupienie wprawia go telefon Osmosa, zdecydowanie najbogatszego człowieka na pla-

Nr 8 [267] sierpień 2014

necie Ziemia, założyciela tajemniczego, hermetycznie odgrodzonego od świata miasta o nazwie Kalino. Miasta, o którym krążą najbardziej niestworzone historie i o którym tak naprawdę nic konkretnego nie wiadomo. Gdy Juliusz dostaje propozycję wymagającą udania się do niedostępnego Kalina popartą ofertą bajecznie wysokiego honorarium, nie waha się ani przez moment. Kalino okazuje się wyjątkowym miejscem – prawdziwym rajem – zamieszkanym wyłącznie przez młodych, nadzwyczaj urodziwych, wspaniale wysportowanych, żyjących w zgodzie i pełnej harmonii ludzi o ponadprzeciętnej inteligencji. Dlatego też morderstwo najbliższego współpracownika Osmosa, wybitnego naukowca, którego zagadkę Juliusz ma rozwikłać, jest prawdziwym szokiem, gdyż popełniona zbrodnia zupełnie nie pasuje do idyllicznego miasta i jego sielskiej atmosfery. Juliuszowi z mety nasuwa się pytanie, czy mieszkańcy Kalina naprawdę są tacy pokojowo nastawieni i szczęśliwi, jak twierdzi twórca tego raju? Czy życie w tym utopijnym mieście naprawdę jest takie beztroskie? Co kryje się za fasadami dziwacznych domów pozbawionych okien? Nad czym tak naprawdę pracują gigantyczne, pilnie strzeżone laboratoria? I dlaczego spotkani ludzie unikają odpowiedzi na pytania, uciekając wzrokiem w bok lub milkną w pół słowa? Jaką tajemnicę skrywa to idealne miasto powszechnego dobrobytu i wiecznej młodości? Knapp stwarza niesamowitą wizję odciętego od świata miejsca, na pierwszy rzut oka przyjaznego i szczęśliwego, którego mieszkańcy nie znają kłopotów i którym obce są wszelkie choroby. Jednak ten idylliczny obraz zaczyna niepokoić i zastanawiać. W zasadzie nie wiadomo dlaczego, bo przecież wszystko funkcjonuje bez zarzutu. Zastanawiające jest również i to, że wszyscy bez najmniejszego wyjątku mają identyczne zdanie i reprezentują dokładnie te same poglądy. Czy naprawdę przypadkowo, czy też może nie mają wyjścia? Fascynujący, przedstawiony z ogromną ironią i dystansem, obraz super stechnicyzowanego miasta staje się ze strony na stronę bardziej mroczny, a subtelny humor Knappa uświadamia absurdalną atmosferę tego raju otoczonego potężnym murem nie do przebycia. Raju opisanego w przewrotny, błyskotliwy, barwny, i zarazem sarkastyczny sposób w zabawnej z pozoru opowieści o pozornie beztroskim mieście, stanowiącej znakomite połączenie klasycznej powieści detektywistycznej i science fiction w doskonałym wydaniu. „Podróż do Kalina” to skrząca się dowcipem książka, którą się dosłownie połyka i od której nie sposób się oderwać. [up]


Robert J Szmidt

Łatwo być bogiem Rebis, Poznań 2014 s. 412, ISBN 978-83-7818-559-8

raziste i przekonujące. No i język – na szczęście nikomu nie przyszło do głowy, by wypowiedzi bohaterów przekładać na klingoński… Nie ukrywam, że chciałbym już mieć na biurku kolejne tomy. [gs]

U

przedzam: to pierwsze moje spotkanie z powieścią sci-fi, jak kiedyś zwano ten gatunek, od czasów Lema. Czyli po niemal półwieczu, lekko licząc. Zabrałem się kilka lat temu za lekturę czegoś, co opacznie wpakowałem do tego samego „fantastycznego” wora, powieść fantasy, w której wszystko było mi obce, wręcz odstręczające: dęta fabuła, kiepska narracja, dziadowskie tłumaczenie. Z niesmakiem dotarłem do końca książki, w recenzji, nieco się tylko usprawiedliwiając, napisałem, co myślę o podsuwaniu czytelnikowi takich bzdur. I wziąłem rozbrat z fantastyką. Głupio, jak się okazuje, bo powieść Roberta Szmidta przeczytałem w ciągu jednego dnia. Idealna lektura na nieco szarą, przedwcześnie jesienną niedzielę: akcja, ruch, spiski, walka z władzą, niepokorny bohater, przyszłość niespecjalnie odległa, bo wszystko rozgrywa się w 2354 roku. Lem miał chyba jednak mniej zaufania do ludzkich zdolności w podbijaniu Kosmosu, osadzał swe fabuły w znacznie późniejszych stu-, a nawet tysiącleciach. „Łatwo być bogiem” stanowi pierwszy tom cyklu „Pola dawno zapomnianych bitew”, czego domyślamy się po bezkonkluzyjnym ucięciu wątków pierwszej części – spodobali nam się bohaterowie, możemy oczekiwać, że wrócą w kolejnych odsłonach, bo wątki w tym tomie łączy jedno hasło: Obcy. Którzy kryją się, nie podchodzą bliżej, ale w stosownym dla nich momencie atakują. Tłem powieści jest odwieczny, można powiedzieć, konflikt między cywilizacjami. Nowa – rozwinięta technicznie, prąca do przodu, po cichu usuwająca nieprzychylnych jej ludzi, wszelkiego rodzaju kontestatorów i buntowników – i nieoczekiwanie ujawnione pradawne kultury, z osobnikami w niczym nie przypominającymi ludzi, tym niemniej dysponującymi zestawem wierzeń i zachowań. Ich zmagania obserwują „naczelni”, którzy w zasadzie nie mają już dla nich miejsca w swym projekcie rozwoju: to kultury niejako prymitywne, zapewnienie im dalszego istnienia wymagać musi nakładu środków, energii, specjalnej opieki, na co nowa cywilizacja nie ma ani możliwości (oficjalnie), ani ochoty (nieoficjalnie). I gdyby nie nagłe pojawienie się Obcych, nasza przeszłość zostałaby skutecznie wymazana. Pomysł może nie nadzwyczaj oryginalny, ale (mimo uciążliwej, pełnej brutalnych opisów szczegółowości) trzyma fabułę. Pomagają w tym postaci bohaterów, wy-

Marian Keyes

Tajemnica Mercy Close Przeł. Monika Wiśniewska Sonia Draga, Katowice 2014 s. 569, ISBN 978-83-7508-887-8

W

barze swojego kumpla gangstera zawsze zamawia drink, który nie istnieje – Śrubokręt, Orgazm na rowerze... Helen ma fantazję. I depresję. Każdą noc spędzałam jeżdżąc kolejką górską, gdy tymczasem brzydcy ludzie obrzucali mnie wyzwiskami – wspomina. Ma za sobą dwie próby samobójcze (jednej nikt nie zauważył, a druga była absurdalna – Helen usiłowała się utopić w płytkim jeziorze z obciążeniem w postaci truskawek w puszce). Mnie się nie zatrudnia. Nieodpowiedni typ osobowości – podsumowuje bohaterka. Ludzie mają do niej pretensje, że ma kłamliwą aparycję, symetryczną twarz, proste zęby, a nie jest słodka, tylko zgryźliwa i pyskata. Jestem leniwa i nielogiczna. Mam ograniczone umiejętności interakcji z innymi ludźmi. Szybko się nudzę i irytuję. Lecz miewam przebłyski geniuszu – dlatego została prywatnym detektywem. Bardzo zabawna – tak widzi Helen mamcia Walsh. Oddana wyznawczyni ojca Pio – przedstawia się Helen. Nieprzystosowana, szurnięta, jedyna w swoim rodzaju, silna, wspaniała, uparta, przemądrzała, przenikliwa, wariatka – tak widzą ją inni. Znajomi, przyjaciele, były facet, obecny facet, psychiatra, sąsiedzi, siostry... Z Helen nie sposób się nudzić. Tyle że ona nie może ze sobą wytrzymać. Oto najmłodsza i najbardziej niepokorna z panien Walsh, siostra beztroskiej Rachel, dramatycznej Claire oraz zrównoważonej Maggie. Trzydzieści trzy lata, narzeczony – rozwodnik z trójką dzieci, prawie bezdomna (straciła mieszkanie za niepłacenie hipoteki), mieszka z rodzicami. Ściga niewiernych małżonków, nieuczciwych podatników i oszustów. Teraz dostaje zlecenie od byłego chłopaka – ma znaleźć Wayne’a, muzyka, członka boysbandu Laddz, który właśnie się reaktywuje. Koncert za kilka dni, zainteresowanie ogromne, wszystkim zależy na powrocie Wayne’a. Pytanie tylko, czy on życzy sobie, by go odnaleziono. Helen pracuje pod presją czasu, depresji i rozhisteryzowanych celebrytów. Będzie straszne i śmieszne, że boki zrywać. A my dostajemy do rąk błyskotliwe połącze-

Nr 8 [267] sierpień 2014

R E C E N Z J E

39


R E C E N Z J E

40 nie powieści obyczajowej, psychologicznej i kryminału. Autorka „Wakacji Rachel”, „Czarującego mężczyzny”, „Arbuza” i „Aniołów” jest wspaniałą gawędziarką. Niewielu autorów potrafi uruchomić w czytelnikach takie pokłady empatii i wzruszeń. Zaprzyjaźniamy się z bohaterami, dopingujemy ich, cierpimy wraz z nimi i cieszymy ich sukcesami. Powieści Keyes poprawiają nam nastrój. Pokrzepiają. Bawią i cieszą. Czy można wymagać więcej od powieści obyczajowej? [hab]

• • • • • • • • • literatura podróżnicza • • • • • • • • • Wojciech Cejrowski

Wyspa na prerii Zysk i S-ka, Poznań 2014 s. 296, ISBN 978-83-7785-525-6

W

ojciech Cejrowski jak nikt potrafi rozbudzać w nas marzenia i tęsknoty za dalekimi, egzotycznymi podróżami, wybierając z własnych doświadczeń to, co najsmakowitsze, a podlewając to na dokładkę prozatorskim talentem gawędziarza. To właśnie sztuka opowieści, a nie samo doświadczanie, jest największym atutem podróżnika. Wielu innych widziało więcej, uczestniczyli w bardziej ekstremalnych wyprawach. Ale nie mają tej umiejętności, by po powrocie widza, słuchacza czy czytelnika wciągnąć w świat własnych przygód. Bez tego talentu ich osiągnięcia blakną jak stare slajdy. A te Cejrowskiego nabierają kolorów, rumieńców. Nowa książka traktuje o Dzikim Zachodzie, o amerykańskiej prerii, Arizonie, o pograniczu z Meksykiem. Gdyby ktoś chciał sprawdzić osobiście, jak tam jest, drogę znajdzie łatwo: wystarczy zjechać z autostrady, potem jeszcze raz zjechać, i znów zjechać, i tak do skutku – aż skończy się mapa i wylądujesz na polnej drodze, prowadzącej na jakieś rancho – pisze Cejrowski. Książka o Dzikim Zachodzie jest nie tylko ukoronowaniem jego podróży, ale też emanacją wszystkiego, co Cejrowski podziwia w człowieku – zaradności, odwagi, umiejętności radzenia sobie z trudem ciężkiego życia, wreszcie umiłowania wolności. To samo podziwiał w Indianach z Amazonii, tam jednak był obcym przybyszem z innej cywilizacji. Tu, na ranchach Arizony, w gruncie rzeczy jest swojakiem, ma tu zresztą własny dom, czuje się tam lepiej niż w Polsce. Dlatego też ta opowieść jest bardziej przekonywująca, bardziej wciągająca niż jego wcześniejsze podróżnicze relacje: „Gringo wśród dzikich plemion” i „Rio Anaconda”. [ł]

Nr 8 [267] sierpień 2014

• • • • • • • • • • • • Poradniki • • • • • • • • • • • • Trish Deseine

Paryskie przysmaki Przeł. Monika Szewc-Osiecka Rebis, Poznań 2014 s. 204, il., ISBN 978-83-7818-513-0

B

ezpretensjonalny, rzetelny, bogato ilustrowany (świetne fotografie Christiana Sarramona) kulinarny przewodnik po Paryżu. Autorka, Irlandka z urodzenia, mieszka od ponad trzydziestu lat we Francji, lubi pichcić i jeść, wiedzą i umiejętnościami dzieli się chętnie z czytelnikami na swojej stronie i w książkach kucharskich (ma ich w swym dorobku ponad dwa tuziny). Tym razem jednak pięćdziesięcioletnia autorka, matka czwórki dzieci, odeszła od standardowej formuły i choć w „Paryskich przysmakach” znajdziemy również przepisy, tom jest szeroko zakrojonym bedekerem po francuskiej stolicy. Znalazły się w nim bowiem osobiste rekomendacje i opisy, porady i przestrogi. Mamy tu więc ulubione adresy Deseine: sklepy, w których możemy być pewni jakości, a cena będzie do zniesienia (chyba że autorka ostrzega) – zaś wśród tych sklepów znalazł się jeden boutique maślany (!) i kilka z kuchennymi utensyliami, co wcale nie jest złym pomysłem w tego typu książce; mamy dziesiątki restauracji, restauracyjek, bistr, winiarni i hotelowych barów; poznamy ulice dla smakoszy, z targowiskami i specjalistycznymi lokalami (niektóre miejsca autorka odradza). W zasadzie, skacząc po stronach, trafić można na wszystko: herbaciarnie, steki, kuchnię japońską, sklepy z winami, sugestie dla smakoszów i dla naiwnych, adresy miejsc, do których można się wybrać z dziećmi. A także mnóstwo dobrych rad, często zaskakujących, np. taka, by nigdy nie brać dokładki sera, bo może to znaczyć, że poprzednimi porcjami nie najedliśmy się. Mnie spodobały się uwagi: praktyczna, czyli pamiętać o rezerwacji stolika, zwłaszcza w niedzielę, i kulturowa, czyli nie żreć na ulicy, bo uznawane jest to za brak wychowania. I jeszcze jedna z tego zakresu: Żadnych pocałunków, jesteście przy stole! Bo wszelkie oznaki czułości okazywane w restauracjach są uznawane za przejawy wyjątkowo złego smaku. Kogo bardziej przypiliło, może sobie zarezerwować osobną salę. „Paryskie smaki”, książka wyróżniona w tym roku prestiżową Gourmand Award, ma jedną wadę: nie nadaje się do zabrania w podróż. Jest za duża i za ciężka, by nosić ją ze sobą, a do tego jest przecież przeznaczona. To typowy przykład tomu, który w ogóle nie powinien był ukazać się w wersji drukowanej, e-book lub aplikacja to jej właściwy kształt. [gs]


18. Mi´dzynarodowe Targi KsiĂ Ë?ki w Krakowie

23-26 paĂŞdziernika

2014

JuË? w nowym miejscu!

Honorowy Patronat Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego

SU]\V]ĂŻRÄ‚ĂŠ NVLĂˆÄ?NL &]\ NVLĂˆÄ?ND PD SU]\V]ĂŻRÄ‚ĂŠ" 7UZDMĂˆ JRUĂˆFH G\VNXVMH QDbWHQ WHPDW :LHOX QLH PD ZĂˆWSOLZRÄ‚FL Ä?H GUXNRZDQH NVLĂˆÄ?NL OLQHDUQD QDUUDFMD ELEOLRWHNL NVLĂšJDUQLH ZUHV]FLH WUDG\F\MQL Z\GDZF\ ]RVWDQĂˆ ]DVWĂˆSLHQL SU]H] HOHNWURQLF]QH GRNXPHQW\ LbLQVW\WXFMH (VHMH ]HEUDQH ZbW\P WRPLH ]GHF\GRZDQLH ZVND]XMĂˆ LQDF]HM $XWRU]\b]DVWDQDZLDMĂˆ VLĂš QDG SU]\V]ĂŻRÄ‚FLĂˆ NVLĂˆÄ?NL ZbNRQWHNÄ‚FLH ZV]HFKREHFQHM GLJLWDOL]DFML WUHÄ‚FL 32' 5('$.&-k

:352:$'=(1,(

*HRIIUH\D 1XQEHUJD = 326Â’2:,(0 8PEHUWR (FR

'2 32/6.,(*2 :<'$1,$

Â’XNDV] *RĂŻĂšELHZVNL b

KWWS ELEOLRWHND DQDOL] SO VNOHS

KrakĂłw, ul. Galicyjska 9 www.ksiazka.krakow.pl â“Ś www.expo.krakow.pl

3DWURQL PHGLDOQL


Słynny cykl książek francuskich autorów, humorysty René Goscinnego oraz rysownika Jean-Jacques’a Sempégo, w nowym wydaniu. Ulubiona lektura dzieci i dorosłych!

© Copyright by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia” © 2014 IMAV éditions / Goscinny – Sempé

Nr 8 [267] sierpień 2014 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.