Notes Wydawniczy 3-4/2014

Page 1

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)

a n y rut ć ś o n t ę i nam katharsis

W Y Ł ĄC Z N Y DY S T R Y B U T O R

PREMIERA JUŻ W MAJU


Przezabawna seria dla dzieci o perypetiach rezolutnej Uli =

´5O6

C G6OHBÂ…

2Ă€F\QD :\GDZQLF]D ,PSXOV ']LDO KDQGORZ\ ul. Fatimska 53B, 31-831 KrakĂłw tel.: 12/422-41-80, 12/422-59-47, 506-624-220 H PDLO LPSXOV#LPSXOVRĂ€F\QD FRP SO

ZZZ LPSXOVRĂ€F\QD FRP SO

Kolejny tom legendarnej serii w nowym przekładzie

Xanth

patroni medialni:

Okladki kwiecien.indd 2

4/30/14 10:16:12 AM


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 1


Fot. Archiwum

kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 2

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014 ISSN 1230-0624 Nakład: 1000 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350

miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:

Kuba Frołow – redaktor naczelny kuba@booksenso.pl

Ewa Zając – sekretariat Ewa_Zajac@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 93 50 AUTORZY NUMERU:

Jeff Bridges, Piotr Dobrołęcki [pd], Kuba Frołow, Bernie Glassman, Łukasz Gołębiewski, Joanna Habiera [jh], Piotr Kofta, Adam Kraszewski [ak], Marta Kraszewska [mk], Magdalena Mikołajczuk, Grzegorz Sowula, Paweł Waszczyk PROJEKT TYPOGRAFICZNY:

Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:

zespół DRUK:

UNI-DRUK Wydawnictwo i Drukarnia www.uni-druk.pl

Drodzy Czytelnicy,

Nie będę już Państwa przepraszać – ale i nie będę składał żadnych obietnic. Powiem jedynie, że już nas miało nie być. Niczym mityczny Feniks z popiołów udało nam się jednak powstać z kolan i podpierając na jednym oddajemy w Państwa ręce kolejny numer „Notesu Wydawniczego”. Choć numeracja może sugerować coś zgoła odmiennego, pismo nie przeistacza się w dwumiesięcznik. W pełni wiosenne wydanie w znacznej mierze poświęcamy targom książki – bo i sezon targowy w pełni. Przed wakacjami czeka nas oczywiście jedna z dwóch największych imprez, a mianowicie Warszawskie Targi Książki, po raz drugi na Stadionie Narodowym. Choć o konkurencji nie może być tutaj mowy, pragniemy zwrócić uwagę na niezwykle ciekawe przedsięwzięcie, jakie pojawiło się na wschodnich rubieżach, a mianowicie Międzynarodowe (tak!) Targi Książki w Białymstoku. Relację z ich drugiej edycji znajdą Państwo kilka stron dalej. Prawda, że każda z inicjatyw, która przyczynia się do poszerzania i pogłębiania czytelnictwa w Polsce, zasługuje na wspieranie, chuchanie i dmuchanie etc. Stąd kibicowanie targom, festiwalom i akcjom – mniej lub bardziej stałym. Tych ostatnich u nas jak na przysłowiowe lekarstwo, w efekcie czego brak rozpoznawalnych przez odbiorców marek – pielęgnowanych regularnie i zarządzanych strategicznie. Olbrzymi i zamożny Empik co jakiś czas finansuje kampanię zachęcającą do kupowania i czytania książek, ale są to działania efemeryczne, zastępowane przy kolejnej okazji przez inne. Jednak nie o to – jak się zdaje – w tym wszystkim chodzi. A o powtarzalność i „zapamiętywalność”. Właściwie jedynie Cała Polska Czyta Dzieciom zdołała się przebić do zbiorowej świadomości. Nie tylko dlatego, że zyskała istotne wsparcie znanych i lubianych oraz mniej lub bardziej możnych. W głowy wbił się znak towarowy – chwytliwy i wdzięczny, ale także konsekwentnie (i dobrze!) promowany. I tędy droga.

Kuba Frołow Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 24 kwietnia 2014 roku Jesteśmy na Facebooku

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

redaKtor naczelny


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 3

4

S P I S

24

wspomnienie Poeta odchodzi Wspomnienie o Tadeuszu Różewiczu

6

gość „notesu” Jakiś fikołek Z Małgorzatą Strzałkowską rozmawia Piotr Dobrołęcki

8

rynek

26

Urawniłowka Darmowy podręcznik – słowem komentarza Łukasz Gołębiewski

11

targi

11

Coraz bardziej multimedialne. XX Targi Wydawców Katolickich Paweł Waszczyk

14

Entuzjazm w pięknych wnętrzach. III Międzynarodowe Targi Książki w Białymstoku Piotr Dobrołęcki

18

Duch Majdanu. Lipskie Targi Książki 2014 Kuba Frołow

22

felieton

30

Obierki kontra rynek Piotr Kofta

23

półka żenady Kupa śmiechu czyli czytamy w ustępie Magdalena Mikołajczuk

24

kronika kryminalna Pani komisarz jest nieznośna Grzegorz Sowula

26

nowa książka Jeff Bridges i Bernie Glassman Koleś i mistrz zen

30

33

komiks W zwierciadle Kuba Frołow

33

książka numeru Buntownik się starzeje Kuba Frołow

34

T R E Ś C I

3

recenzje Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 4

W S P O M N I E N I E

4

Poeta odchodzi

Wspomnienie o Tadeuszu Różewiczu Tadeusz Różewicz zmarł 24 kwietnia. W październiku skończyłby 93 lata. Planował jeszcze podróże, chociaż od dawna już za nimi nie przepadał. Miał wkrótce pojechać do podwarszawskiego Konstancina, na którą to okoliczność umawiał się na spotkania ze stołecznymi przyjaciółmi. Teraz jest to już historia. ówili o nim, że był wielkim poetą, choć zabrakło mu noblowskiego lauru, na który – w opinii wielu – dawno zasłużył, podobnie jak Zbigniew Herbert. Zapewne zabrakło mu takiego promotora twórczości i tłumacza, jakim dla Wisławy Szymborskiej był Anders Bodegård. Niemniej odszedł ostatni z wielkiej czwórki poetyckiej, której kiedyś nadano by miano czworga wieszczy. Wszyscy razem – Miłosz, Szymborska, Herbert i Różewicz – są naszym ogromnym skarbem. Dzisiaj poeta odchodzi, tak jak odchodziła jego matka, uwieczniona w tomie o niewielkim formacie, ale potężnym przesłaniu. Napisał wówczas: Mam 77, 78 lat. Jestem poetą. Na początku drogi nie wierzyłem w ten cud … że kiedyś zostanę poetą. To zadziwienie zachował do końca, chociaż po prawdzie od dawna był świadom swojej wartości i świadom swego wpływu na czytelników. Jak pisze krytyk, od debiutanckiego tomu „Niepokój” z 1947 roku łamał wszelkie artystyczne konwencje, estetyczne schematy i literackie stereotypy. Burzył – ale burząc, budował. Stworzył nowy typ poezji.

M

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

Był też znaczącym dramatopisarzem – zaliczamy go do wielkiej trójki XX-wiecznych twórców teatralnych, wraz z Witoldem Gombrowiczem i Sławomirem Mrożkiem. Wystarczy wymienić tak znaczące, nie tylko dla historii polskiego teatru, ale i dla ogólnopolskiego dyskursu, utwory jak „Kartoteka”, „Świadkowie albo Nasza mała stabilizacja”, „Stara kobieta wysiaduje”, „Na czworakach”, „ Białe małżeństwo”, „Śmierć w starych dekoracjach” czy „Do piachu”. Wielki dorobek i wielki teatr – chociaż środki wyrazu najskromniejsze. Mniej pamiętamy, że był też autorem scenariuszy, w tym kilku ze swym bratem Stanisławem, wybitnym reżyserem filmowym. Był skromny, unikał hałasu mediów, krył się, ale potrafił pojawić się na targach książki i podpisywać dziesiątki tomów, uszczęśliwiając czytelników. Czasem zgadzał się na spotkania autorskie, ale gdy minister kultury miał mu wręczyć wysokie odznaczenie zastrzegł, że może się to odbyć we wrocławskim domu, całkowicie prywatnie, w gronie najbliższych. I zapamiętamy go właśnie takim, jak sobie życzył. Pozostaną wiersze, dramaty i liczne teksty, które pieczołowicie zbierają i publikują wrocławscy wydawcy. (pd)


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 5

W S P O M N I E N I E

Fot. Janusz Drzewucki

5

Tadeusz Różewicz z grzybkiem w Konstancinie

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 6

G O Ś ć

„ N O T E S U ”

6

Jakiś fikołek Z Małgorzatą Strzałkowską rozmawia Piotr Dobrołęcki JESZCZE PRZED WAKACJAMI DO SPRZEDAżY MAJĄ TRAFIć

W TYM ROKU „MAGAZYN lITERACKI KSIĄżKI” PRZYZNAŁ

DWIE NOWE PANI KSIĄżKI. JEDNA ZATYTUŁOWANA JEST

PANI NAGRODę IM. FIlIPA KAllIMAChA ZA WYbITNE

„MAZUREK DĄbROWSKIEGO”, UKAżE SIę W WYDAWNICTWIE

ZASŁUGI W ObSZARZE EDUKACJI.

bAJKA. A DRUGA?

Bardzo mnie to zaskoczyło, chociaż czasami sobie myślałam, że trochę edukuję, a właściwie nikt tego nie zauważa.

„Części mowy czyli wierszowany samouczek nietypowy”. Jej wydawcą jest poznańska oficyna Media Rodzina. Pomimo że jest to samouczek niezbyt długi, praca nad nim okazała się długa i intensywna. Musiałam się przez wiele rzeczy przedzierać, bo szukałam sposobu, jak ją napisać. Książka jest dość trudna... TRUDNA DO PISANIA, CZY TRUDNA DO CZYTANIA?

Do pisania! Nawet bardzo trudna. Wymienione w niej są wszystkie części mowy, łącznie nawet z partykułami. Chodziło o to, aby napisać króciutką definicję części mowy... ZROZUMIAŁĄ DEFINICJę...

Oczywiście, że zrozumiałą – i do tego do rymu! Takie postawiłam sobie zadanie, żeby było trudniej! Chociaż czasami pisanie do rymu jest łatwiejsze, bo ogranicza autora, gdyż – jak w tym przypadku – muszę się zmieścić w dwóch linijkach. I koniec, do widzenia! Nie mogę pisać po sześćdziesiąt zdań dla każdej części mowy. I JEST DOSADNIEJ!

Tak jest! Skrótowość powoduje, że tak jest prościej. Bo jak się pisze, pisze i pisze, to potem nikt nie ma ochoty tego przeczytać. Są tam też wierszyki, moje ukochane, które łamią trochę język, jak w przypadku mojej pierwszej książki „Wierszyki łamiące języki”. W nich zawarte są przykłady wszystkich części mowy.

PODObNO MA PANI DOśWIADCZENIE NAUCZYCIElSKIE.

Po studiach pracowałam w bibliotece na Koszykowej, a jak urodził mi się syn, poszłam pracować do szkoły, gdzie bardzo przyjemne były dłuższe wakacje. I niedługo, bo przez kilka miesięcy, w szkole podstawowej uczyłam języka polskiego. Omawiałam z dziećmi temat mitów starożytnych. Powiem otwarcie, że chyba nie byłabym dobrą nauczycielką. W każdym razie sądzę, że dzieci nie za bardzo mnie lubiłyby. Robiłam wiele kartkówek, a uczniowie musieli poznać każdą postać z greckiej i rzymskiej mitologii, bo przecież jest to klucz do wielu utworów literackich. Może więc i dobrze, że później już nie uczyłam. JEDNAK JAKIś ślAD ZOSTAŁ…

Później pracowałam w Instytucie Głuchoniemych, w bibliotece. Poszłam tam przez zupełny przypadek i... zostałam kilkanaście lat, a praca była fascynująca. Miałam też z głuchymi dziećmi lekcje biblioteczne, a popołudniami dla dzieci z internatu prowadziłam zajęcia z historii sztuki. Tak to sobie wymyśliłam, chociaż temat jest bardzo ambitny, ale mieliśmy duży zbiór slajdów, który im pokazywałam. ZNA PANI JęZYK MIGOWY?

Znam, chociaż nie perfekcyjnie. Skończyłam kursy pierwszego i drugiego stopnia.

CZY TO SĄ NOWE WIERSZYKI, CZY JUż PUblIKOWANE?

Nowe, nowe! KTóRA TO JUż PANI KSIĄżKA?

Nie pamiętam, ale mam gdzieś zapisane. Chyba sto czterdziesta któraś. MEDIA RODZINA JEST blISKIM PANI WYDAWNICTWEM...

Tak. Publikuje ona głównie moje utwory łamańcowato-językowe. Bardzo lubię z nimi współpracować.

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

JAK PRZEbIEGAŁY TAKIE ZAJęCIA?

Oprócz pokazu slajdów byliśmy na przykład w wytwórni lamp witrażowych, żeby dzieci zobaczyły, jak się robi witraże, które widać w kościołach. Przy dzieciach głuchych – nie będę mówić „inwalidach słuchu”, bo nawet strona w internecie nazwana jest głusi.pl – nauczyłam się skrótowości wypowiedzi. Treści, które przekazujemy, powinny być jasne i zwięzłe. A skrótowość wypowiedzi jest trudna. Naprawdę łatwiej jest napisać długi tekst niż


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 7

króciutki. Zwłaszcza przy tekstach rymowanych wymaga to ogromnej dyscypliny, bo nie tylko, że trzeba zrymować słowa, to jeszcze w środku powinien być jakiś „fikołek”. MOżE TO JEST DROGA DO lITERACKIEGO NOblA?

Nobel byłby dobry, bo za taką nagrodę mogłabym kupić dom w Kazimierzu.

A NIE lEPIEJ JEźDZIć TAM DO hOTElU?

Nie, gdybym miała dom w Kazimierzu, natychmiast bym się tam przeniosła. Ta miejscowość ma niezwykłą magię. Oczywiście kiedy nie ma ludzi i jest pusto. Jadę tam zmęczona, siadam w ciszy i po kilkunastu minutach ciurkiem ciekną mi łzy. Są to łzy na różne tematy, a razem z nimi wylatuje ze mnie wszystko, co złe. Nie znam drugiego takiego miejsca, nawet nad moim ukochanym morzem. ■

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

G O Ś ć

Małgorzata Strzałkowska jest pisarką, poetką i ilustratorką książek dla dzieci. Debiutowała w „Świerszczyku” w 1987 roku wierszem „Dżdżownica”. Opublikowała ponad sto książek, część z nich także ilustrowała. Jest autorką tekstów na ubrania marki Endo oraz bajek, piosenek i scenariuszy dla programów telewizyjnych „Jedyneczka, Budzik, Babcia Róża” i „Gryzelka”. Współpracowała lub współpracuje z czasopismami: „Świerszczyk”, „Dziecko”, „Miś”, „Pentliczek”, „Ciuchcia”, „Nasz Maks” czy „Skarb malucha”. Jej wiersze, baśnie i opowiadania znajdują się w podręcznikach i antologiach, a książki – na Liście Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej. (za wikipedia.pl)

„ N O T E S U ”

7


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 8

R y N E K

8

Urawniłowka Darmowy podręcznik – słowem komentarza Łukasz Gołębiewski

Czy państwowy podręcznik, zwany przez rządową propagandę darmowym, czyli finansowany z kieszeni podatnika, rzeczywiście uszczęśliwi Kowalskiego i zrówna szanse edukacyjne młodych Polaków? Nic z tych rzeczy. iełbasa wyborcza rządu Donalda Tuska, która naprędce ma być skręcona w Ministerstwie Edukacji, będzie – jak to w takich sytuacjach bywa – kiełbasą zwyczajną, to nie żadna myśliwska, tym bardziej nie kindziuk. Najtańsza, biwakowa, co to tylko pod piwo i przypalona z ogniska jakoś smakuje, ale dopiero po trzecim piwie i z dużą ilością musztardy. Za piwo i musztardę zapłacić już jednak trzeba samemu, a polityków całować po rękach za zwyczajną. Kto jest łasy na darmowe, kto uważa, że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, ten weźmie. Może się nie zachwyci, ale pożywi, choć skoro jesteśmy przy powiedzonkach, pamiętajmy, że darmowe nie tuczy. Bardziej wybredni popatrzą z pogardą na tanią darmochę i kupią to, co lubią. W tym wypadku będzie tak, że bogatsi kupią to, co uważają za potrzebne ich dzieciom. A dzieci biednych będą miały darmochę. Zamiast zrównania szans, będzie więk-

K

sze rozwarstwienie i większe różnice w wykształceniu, zwłaszcza między szkołą publiczną a prywatną. A to właśnie wysokiej jakości podręczniki w połączeniu z pracą pedagogów przez 25 ostatnich lat te różnice zacierały. Badania, jakie z końcem lutego przeprowadziła PBS na zlecenie „Dziennika Gazety Prawnej” – w których zapytano o to, jak należy rozwiązać kwestię podręczników – wykazały, że zaledwie 27,7 proc. uważa, że w polskiej szkole powinien obowiązywać podręcznik przygotowany i sfinansowany przez państwo. A zatem nie każdy Kowalski chce, tylko co czwarty. To jest akurat ta grupa, która połasi się na kiełbasę zwyczajną. Czy jednak takie są cele nowoczesnego państwa? Czy to jest aby na pewno elektorat, któremu schlebiać chce PO? I czy szermowanie hasłami darmowości w ogóle przystoi poważnym politykom? Przecież to radykalna demagogia rodem z politycznego marginesu i przynależna

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

do innych czasów. Dziś za darmo można dostać telefon komórkowy, tablet, laptopa, a nawet wizytę w SPA, więc darmowe buble nikogo nie podniecają, poza tym już się nauczyliśmy, że nie ma nic za darmo, nawet korzystanie z Google czy Wikipedii to jakiś koszt. A najbardziej podejrzane jest darmowe państwowe, bo za darmowe Google nie płaci podatnik. Doświadczenia z darmową ochroną zdrowia są dobrym przykładem tego, że ten system działa kiepsko, może być alternatywą – i dobrze jeśli jest – ale nie zasadą. Nie daj Boże potrzebować pilnie tomografii i być zdanym tylko na darmową diagnostykę NFZ. Ministerstwo Edukacji broni się, że darmowe niekoniecznie znaczy złe i że państwowy podręcznik będzie spełniał kryteria jakości. Do jego napisania zatrudniono specjalistkę, Marię Lorek, która pisała już podręczniki do nauczania początkowego (m.in. dla WSiP), jest autorytetem, niewątpliwie specjalistką. Media


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 9

obiegła informacja, że wynagrodzenie dla autorki ma wynieść 5 mln zł, co MEN natychmiast zdementowało. Wysokość honorarium to jednak sprawa drugorzędna, choć pokazuje poziom narastającej niechęci mediów do idei darmowego i państwowego, jedynie słusznego, podręcznika. Pani Lorek napisze podręcznik w stachanowskim tempie, bo taki jest prikaz politbiura. Zapewne w części ma już zgromadzone materiały, więc jest możliwe, że ta książka na czas powstanie, ale będzie testowana na żywym organizmie uczniów, bo na porządną redakcję, korekty, badania już czasu nie wystarczy [w chwili zamykania numeru kierownictwo resortu zaprezentowało już publicznie, 17 kwietnia, pierwszą część podręcznika, poddając ją pod społeczne konsultacje – red.]. Dajmy na to jednak, że powstanie za publiczne pieniądze państwowy darmowy nienajgorszy podręcznik, że nie będzie to kiełbasa zwyczajna, ale podwawelska, a może nawet krakowska. Czy to jednak znaczy, że będzie to podręcznik dla każdego nauczyciela i każdego ucznia, jak elementarz Falskiego? Cóż, takie rzeczy były możliwe i działały, ale w innej epoce, kiedy krakowska była rarytasem poszukiwanym w delikatesach, a salami (węgierskie) można było znaleźć… w menu hotelu Europejski, naród zaś cieszył się, kiedy odstał w kolejce swoją pasztetową. To było jednak zanim za złotówkę można było dostać produkty Apple. Dzisiaj oczekiwania są większe. Jeden lubi Apple, drugi woli Samsunga, trzeci chce mieć nowy Windows w telefonie. To samo dotyczy kształcenia. Dlaczego przez te wszystkie lata od zniesienia cenzury utrzymywało się na wolnym rynku tak wiele wydaw-

nictw i tak wiele podręczników do tych samych przedmiotów? Bo było na nie społeczne zapotrzebowanie – rodziców, uczniów, nauczycieli. Wydawca zaspakajał zatem rzeczywistą, a nie wydumaną w gabinecie Rady Ministrów, potrzebę. Jeśli ją kreował, to w minimalnym stopniu, nigdy bowiem nie miał nie tylko budżetów Apple czy Samsunga, ale też takich możliwości, jakie dziś ma rząd ze swoim państwowym darmowym cudem. Oczekiwania dotyczą poziomu zdolności klasy (uczniów), ale nie tylko, gdyż ważne są też kwestie światopoglądowe czy zwyczajnie estetyczne. Wydawcy wiedzą, że inne podręczniki chętniej wybierane są na terenach wiejskich, inne w dużych aglomeracjach, inne w szkołach prywatnych, inne w publicznych. To dlatego najwięksi wydawcy inwestowali w ofertę nawet trzech zestawów do nauczania w klasach 1-3 szkoły podstawowej. Nie był to bezmyślny kanibalizm, lecz uszanowanie prawa wyboru klienta. Teraz rząd chce nas tego prawa pozbawić, w dodatku za nasze pieniądze. Oczywiście, teoretycznie nauczyciel będzie mógł wskazać innym niż

państwowy podręcznik i na pewno tak zrobi – w płatnej szkole prywatnej. Który jednak w szkole publicznej będzie chciał tłumaczyć się przed rodzicami, dlaczego wybiera płatne, skoro jest bezpłatne? Te 27,7 proc., które lubią kiełbasę wyborczą, zwykle krzyczy najgłośniej, a rodzice, którzy będą chcieli lepiej wykształcić swoje dziecko, położą uszy po sobie, bo są zbyt kulturalni, żeby podnosić głos. Jeśli będą na to mieli pieniądze, to poślą dziecko do szkoły niepublicznej, albo dołożą do korepetycji. Najgorzej będą mieli ci, których stać było dotąd na dobry podręcznik, ale już nie koniecznie na korepetycje i szkoły prywatne – ci będą musieli pogodzić się, że urawniłowka znaczy równanie w dół. Trzeba dostosować się do tych krzyczących 27,7 proc. Kolejna rzecz to odebranie dziecku prawa do posiadania własnej książki. Książka ma być państwowa, klasowa czyli niczyja. Jak za komuny: niby wspólne, a naprawdę niczyje, więc nikt nie szanuje. Uważam, że pozbawianie dziecka prawa do posiadania książki na własność uczy od małego, że jest ona niepotrzebna (nie należy do mnie, należy do państwa, do szkoły, do klasy, obojętne do kogo, ale mam ją zwrócić, nie zniszczyć, nie kąpać się z nią, nie kłaść pod poduszkę, nie mazać na marginesach). To okradanie dzieci z przyjemności posiadania własnego podręcznika. Czy to naprawdę atrakcyjny pomysł na polityczną popularność? Oj, chyba nie bardzo. Rząd zrobił głupstwo, ale do tego każdy ma prawo. Gorzej wiedzieć, że się głupio robi i trwać w tym z uporem osła. Szkolna urawniłowka nie ma społecznego poparcia, nie chcą jej rodzice, uczniowie i nauczyciele, nawet politycy z rządzącej partii nie są w tej sprawie zgodni, przeciwne

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

R y N E K

9


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 10

R y N E K

10 są media, opozycja zaciera ręce, widząc jak Tusk strzela sobie kolejnego samobója. Zapewne już dotarło, że nie warto, ale jak się z tego wycofać? Otóż zawsze najlepiej przyznać się do błędu, po męsku i honorowo. Ale w polityce nie ma po męsku i honorowo, trzeba bocznymi drzwiami. Trudno, tak też można. Wystarczy usiąść z wydawcami i wspólnie ustalić zasady finansowania przez państwo podręczników. Ile rząd chce na to rocznie przeznaczyć, jak to zrobić, o ile można obniżyć koszty tytułów, które są na rynku? Dotąd rząd finansował – moim zdaniem bardzo dobry – program, który pomagał najbiedniejszym rodzinom właśnie w zakupie podręczników. Czy nie było to najlepsze rozwiązanie? Czy ktokolwiek badał, czy bogaci rodzice chcą dostawać za darmo państwowy podręcznik? Dostawać, a potem oddawać, bo podręcznik nie będzie dziecka, a państwa (szkoły). Jak mówi dziecięce powiedzonko, kto oddaje i zabiera, niech się

w piekle poniewiera. Warto było odpytać rodziców, których stać na podręczniki dla dzieci, czy by przypadkiem nie chcieli, aby ich pociechy miały książkę na własność, razem z zeszytami ćwiczeń, i żeby mogły po tym bazgrać do woli, a wieczorami pokazywać obrazki domowym kotom ku rodzinnej radości. Czy nikt nie pomyślał, że domowa książka integruje rodzinę? Że czym innym jest nauka z własnego podręcznika, czym innym z klasowego, choćby go nawet napisała pani Maria Lorek? Zrobiono głupstwo i szkoda zdobyczy polskiej edukacji, by dalej brnąć w pomysły, z których i tak trzeba się będzie wycofać. Podobnie jak, mam nadzieję, rząd wycofa się rakiem z bezpłatnego epodręcznika i ze wszystkich pomysłów żeby fundować nam jedynie słuszne książki. Niech edukacja idzie drogą nowoczesności jak najdalej od polityki. Zwłaszcza wczesnoszkolna, później jest przedmiot Wiedza o Społeczeństwie, gdzie dzieci

dowiedzą się, co to polityka i dlaczego podsuwa się co jakiś czas obywatelom kiełbasę wyborczą. Oby dowiadywały się tego z książek własnych i niepaństwowych. Przyparci do muru wydawcy gotowi są na ustępstwa. Jeśli rząd nie chce już dobrej szkolnej wyprawki, niech to będzie pakiet edukacyjny – forma subwencji „dla każdego”. Ale z zachowaniem prawa wyboru, z czego chcemy się uczyć. I bez państwowych podręczników, nie od tego jest Ministerstwo Edukacji Narodowej. Jednym z dłużej funkcjonujących reliktów poprzedniej epoki było Wydawnictwo MON (przemianowane na Bellonę, ale długo po upadku komuny nadal podległe resortowi obrony). Czy naprawdę chcemy państwowej marki pod nazwą Wydawnictwo MEN? Niby jest różnica tylko jednej litery w nazwie, ale czy to są wzorce, do których mamy wracać? Uchowaj Boże! łukasz Gołębiewski

Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej: …………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: marketing@rynek-ksiazki.pl lub wysyłając formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 11

T A R G I

11

Coraz bardziej multimedialne

XX Targi Wydawców Katolickich Paweł Waszczyk

Za nami dwudziesta, jubileuszowa edycja Targów Wydawców Katolickich. O jej sukcesie świadczy chociażby poniższy statystyczny skrót: rekordowa liczba ponad 24 tys. sprzedanych biletów wstępu (zatem realna frekwencja mogła być nawet o kilka tysięcy osób wyższa, ponieważ nie każdy gość musiał kupować bilet), ponad 160 wystawców z Polski, Watykanu, Włoch, Niemiec i Francji, ponad 130 stoisk i kilkanaście tysięcy prezentowanych na nich tytułów. rganizowane od dwóch dekad targi dedykowane książce katolickiej przez lata okrzepły, rozwinęły skrzydła i dziś znajdują się w ścisłej krajowej czołówce imprez wystawienniczych branży książkowej, nie tylko pod względem frekwencji zwiedzających, ale również pod względem organizacyjnym i jakości samej koncepcji imprezy. TWK stają sie bowiem w coraz większym stopniu wydarzeniem multimedialnym, i to z wielu względów. Z jednej strony to zasługa coraz bogatszej oferty programu towarzyszącego, którą oprócz elementów typowo książkowych tworzą liczne wydarzenia dedykowane innym aktywnie eksplorowanym obszarom kultury katolickiej, jak film czy muzyka. Z drugiej – dzięki wykorzystaniu, jak się okazuje dość dużego potencjału mediów katolickich,

O

śmiało wkraczających w sferę nowych technologii, tegoroczne targi otrzymały odpowiednia oprawę informatyczną, która zaowocowała liczbą kilkunastu transmisji live z targowych wydarzeń. Systemem tym objęto m.in. konferencję prasową, uroczystość otwarcia, galę wręczenia Nagród FENIKS 2014 oraz liczne wejścia na żywo z Arkad Kubickiego. W rozważaniach nad przyczynami sukcesu TWK nie można zapominać o znaczeniu strategicznej decyzji, podjętej przed sześcioma laty, o przeprowadzce targów ze stołecznej Sadyby na Zamek Królewski, do jednej z najbardziej reprezentatywnych dla wydarzeń kulturalnych lokalizacji w Warszawie. I tu pojawia się paradoks. Dziś, przy liczbie ponad 160 wystawców, Arkady Kubickiego zrobiły się już po prostu… zbyt małe.

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 12

T A R G I

12 Organizator, czyli Stowarzyszenie Wydawców Katolickich, ma już pewne pomysły, jak ten „problem” rozwiązać. Wydaje się, że wyjściem jest „ekspansja” części ekspozycyjnej na wyższe poziomy Zamku Królewskiego. Już w tym roku oprócz sali kinowej zamku na potrzeby, zwłaszcza tych bardziej prestiżowych spotkań autorskich i paneli dyskusyjnych, zaanektowano Salę Koncertową. Oczywiście targi mogłyby rozwijać się także poza Arkadami, czyli w przylegającym do nich kompleksie parkowym. Tu jednak – zależnie od panującej aktualnie w stolicy aury – na organizatorów mogą czyhać poważne problemy. Proste odpowiedzi, jak wykorzystanie ogrzewanego namiotu, nie dają realnej alternatywy. Z jednej strony wystawcy ulokowani w namiocie, najbardziej nawet „ekskluzywnym”, odczuwać będą znaczną różnicę w prestiżu swojego udziału w imprezie. Z drugiej – z rąk wypada argument o stosunkowo niskich kosztach prezentacji oferty wydawniczej i kulturalnej. Koszt kilkudniowego wynajmu profesjonalnego namiotu z niezawodnym systemem grzewczym i wyposażonego w odpowiedniej jakości rozwiązania logistyczne oraz dającego poczucie pewnej estetyki, zaczyna się od kwoty ok. 40 tys. zł. A w budżecie całych TWK to suma niebagatelna. Wydaje sie zatem, że wyjściem będzie rozwój oparty na wykorzystaniu przestrzeni przede wszystkim samego zamku. Zresztą, jak pokazały doświadczenia lat poprzednich, ale także tegorocznej edycji, najlepszym rozwiązaniem jest skupienie wszystkich inicjatyw właśnie w pobliżu sal ekspozycyjnych, a nie w innych lokalizacjach na terenie miasta. Bliskość targowych stoisk i sal seminaryjnych wpływa pozytywnie na frekwencję tego typu wydarzeń. Jubileuszowa edycja Targów Wydawców Katolickich spełniła pokładane w niej nadzieje wyrażone m.in. w wystąpieniu ks. kardynała Kazimierza Nycza podczas uroczystości otwarcia. Metropolita Warszawski przekonywał, że środowisko wydawców katolickich nie może i nie ma zamiaru zamykać się we własnym kręgu, tylko aktywnie wkracza w obszar szeroko pojętej kultury. Pogląd ten podziela ks. Roman Szpakowski SDB, dyrektor targów i prezes Stowarzyszenia Wydawców Katolickich, ale także szef Wydawnictwa Salezjańskiego: Olbrzymie zainteresowanie wystawców i znakomita frekwencja odwiedzających pozwalają wierzyć, że nie ma żadnych poważnych zagrożeń dla przyszłej aktywnej działalności środowiska wydawców katolickich w zakresie produkcji wydawniczej, która jednocześnie pełniłaby ważną posługę na rzecz dzieła ewangelizacji. Jednym z najważniejszych narzędzi promocji książki katolickiej jest przyznawana od siedemnastu lat przez

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

SWK nagroda FENIKS dla najlepszych publikacji. W tegorocznej edycji pod rozwagę kapituły trafiło ponad 220 tytułów blisko 70 wydawców, które rywalizowały w dziesięciu kategoriach, takich jak „nauki kościelne”, „edytorstwo”, „książka dla dzieci”, „książka dla młodzieży”, „publicystyka religijna”, „multimedia” i – po raz pierwszy w historii – „muzyka chrześcijańska”. Tegoroczna edycja, realizowana m.in. ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu Promocja Literatury i Czytelnictwa, ze względu na liczbę podmiotów zgłaszających swoje książki byłą najbardziej reprezentatywną. Nagrody te przypadły oficynom: Promic, Wydawnictwo KUL, Jedność, WAM, Fronda, Wydawnictwo Karmelitów Bosych, Znak, Vocatio, young Digital Planet oraz Edycja Świętego Pawła. Nagrodę Główną otrzymał ks. prof. Tadeusz Ślipko, zaś diamentowy Feniks przypadł ks. prof. Remigiuszowi Popowskiemu za przekład „Septuaginty”, zaś Oficyna Wydawnicza „Vocatio” została uhonorowana równorzędną nagrodą za długoletnie wspieranie translatorskiej pracy laureata. Feniksy Specjalne otrzymali: prof. Władysław Stróżewski za dobitne świadectwo w służbie filozofii, odsłaniające zadziwienie pięknem i zarazem grozą świata, będące poszukiwaniem odpowiedzi na najbardziej zasadnicze pytanie, jakie stawia przed ludźmi rzeczywistość i Stanisław Szczyciński za dorobek na rzecz propagowania treści chrześcijańskich poprzez aktywność na polu muzycznym. Kierownictwo Stowarzyszenia Wydawców Katolickich przyznaje również Nagrody Małego Feniksa za działalność promującą wartości katolickie w sferze medialnej. W tym roku do grona dotychczasowych laureatów dołączyli: Joanna Białobrzeska (Didasko), Elżbieta Staniszewska (Polskie Radio), Telewizja internetowa Razem.TV oraz Portal Podlasie24.pl. Chwila, w której tegoroczna edycja targów przeszła do historii, wyznaczyła początek przygotowań do kolejnej. Choć uczciwej byłoby przyznać, że przygotowania te trwają od dłuższego czasu. W efekcie TWK zagoszczą już w maju na Targach Książki w Turynie. To efekt współpracy z partnerami z Włoch, która w przyszłym roku ma zaowocować obecnością w Arkadach Kubickiego analogicznego stoiska turyńskiej imprezy, ale także Salonu Watykańskiego, który zostanie zaprezentowany w jej trakcie już za kilka tygodni. Jak zapowiadają organizatorzy, inicjatywy te nie wyczerpują listy przyszłorocznych gości warszawskich targów, które odbędą się w terminie 16-19 kwietnia. Paweł waszczyk


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 13


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 14

T A R G I

14

Entuzjazm w pięknych wnętrzach III Międzynarodowe Targi Książki w Białymstoku Piotr Dobrołęcki

Trzecia edycja festiwalu, który przyjął zobowiązującą nazwę Międzynarodowe Targi Książki, odbyła się w imponującym gmachu Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku tydzień przed świętami wielkanocnymi i z pewnością przyniosła dużo radości 15 tys. czytelników, 21 autorom, 60 wystawcom, a także Fundacji Sąsiedzi – organizatorowi, nie ustającemu w wysiłkach, by stolica Podlasia stała się centrum kulturalnym wschodniej Polski. Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

ajwiększą atrakcją imprezy byli licznie przybyli polscy i zagraniczni pisarze, a wśród nich Jacek Hugo-Bader, Grażyna i Wojciech Jagielscy, Szymon Hołownia, Ignacy Karpowicz, Grzegorz Kasdepke czy Anna Ficner-Ogonowska. Organizatorzy podkreślają, że na wszystkich dyskusjach i spotkaniach z autorami było średnio po 150 osób, a niektóre z nich biły rekordy popularności! I tak na spotkaniu z Jackiem Hugo Baderem pojawiło się aż czterystu uczestników!

N


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 15

Fot. Wojtek Jakubowski

T A R G I

15

Głównym bohaterem targów okazał się jednak zaproszony przez poznański Rebis brytyjski mistrz horrorów – Graham Masterton. Na spotkanie z nim przyszło ponad dwustu czytelników, a przy stoisku wydawcy ustawiła się trzystuosobowa (!) kolejka fanów. Niektórzy czekali na autograf nawet dwie godziny. Przedstawiciel edytora z uznaniem podkreślił, że autor podpisywał wszystkie książki i z nieukrywaną radością pozował do zdjęć z każdym, kto go o to prosił.

Międzynarodowy charakter targów potwierdzała również obecność kilku wydawców i autorów białoruskich. W przyszłym roku pojawić się mają również przedstawiciele z Litwy i Ukrainy, a białostockie targi nabiorą charakteru targów przygranicznych, co od dawna zapowiadał Andrzej Kalinowski, szef Fundacji Sąsiedzi. Wydawcy literatury dziecięcej byli zachwyceni frekwencją najmłodszych, która w piątek, pierwszy dzień targowy, licznie przybyła w zorganizowanych grupach szkol-

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 16

Fot. Wojtek Jakubowski

T A R G I

16

Fot. Wojtek Jakubowski

nych i przedszkolnych, a podczas weekendu z rodzicami i dziadkami. Zorganizowano dla nich różnorodne warsztaty, na przykład związane z bestsellerową serią „Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai” wydawnictwa Zakamarki. Powodzeniem cieszyło się też spotkanie z Wojciechem Widłakiem, autorem lubianych przygód Pana Kuleczki (Media Rodzina) i nie tylko. Na spotkanie z Wojciechem Jagielskim, korespondentem wojennym z Afganistanu, Czeczenii, Kaukazu, RPA i Ugandy oraz jego żoną Grażyną przyszło blisko dwieście osób. Reporter, który przez ponad dwadzieścia lat pisał dla „Gazety Wyborczej”, a teraz w pracuje w Polskiej Agencji Prasowej, mówił o warsztacie pracy i trudnym życiu korespondenta wojennego, jego żona natomiast opowiadała o traumie, jaką było nieustanne czekanie na powrót męża. Grażyna Jagielska przypłaciła to zdrowiem. Trafiła do kliniki psychiatrii i stresu bojowego, które to doświad-

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

czenia opisała w dwóch książkach: „Miłość z kamienia” oraz „Anioły jedzą trzy razy dziennie. 147 dni w psychiatryku” (Znak). Na koniec oboje przyznali, że są od siebie uzależnieni. Podczas targów odbyły się także warsztaty pisania reportażu. Prowadzili je Maciej Skawiński, dziennikarz i fotograf, oraz Bartosz Jastrzębski i Jędrzej Morawiecki, któ-


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 17

Kalinowski i jego współpracownicy podkreślają, że z roku na rok wzrasta również poparcie władz samorządowych, od których uzyskali wsparcie – również finansowe. I chociaż nie są to jeszcze kwoty, które pozwoliłyby na większy rozmach, wykazują optymizm i przekonują, że przyszłoroczna edycja uzyska jeszcze większe wsparcie. Andrzej Kalinowski, główny inicjator i kreator białostockich spotkań, z ufnością patrzy w przyszłość, bo już w tym roku musiał odmówić kilku wydawcom z powodu braku miejsca. Umówiłem się, że chętnych zaproszę w przyszłym roku, bo tak rozwiniemy naszą imprezę i cały szereg powiązanych z nią wydarzeń, że białostoczanie przyjdą, wykupią książki i pójdą z nimi na imprezy towarzyszące, powiedział w jednym z wywiadów. Kalinowskiemu towarzyszy Piotr Brysacz, dziennikarz i wydawca, a także autor interesująco promowanej na targach książki „Patrząc na Wschód” (Fundacja Sąsiedzi). Piotr dobrołęcki

Fot. Wojtek Jakubowski

rzy za powieść reportażową „Krasnojarsk zero” (Sic!) otrzymali w 2013 roku Nagrodę im. Beaty Pawlak, przyznawaną autorom publikującym teksty traktujące o innych religiach, kulturach i cywilizacjach. Wielkim atutem białostockiego spotkania jest jego szczególne miejsce, od niedawna wpisane w kulturalną mapę miasta i regionu, powoli zdobywające przychylność odwiedzających, którzy początkowo podchodzili z dystansem do monumentalnego, zbudowanego ze szkła, kamienia, betonu i stali gmachu Opery i Filharmonii Podlaskiej – Europejskiego Centrum Sztuki. Nowoczesne wnętrze i wspaniała atmosfera łącząca wydawców, autorów i czytelników, którą udało się organizatorom stworzyć, sprawiają, że większość odwiedzających zadeklarowało swoją obecność na przyszłorocznej edycji. Warto podkreślić, że organizatorzy dobrze zrealizowali promocję wydarzenia w lokalnych i regionalnych mediach, które okazały się ich wielkimi sojusznikami. Andrzej

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

T A R G I

17


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 18

Fot. Leipziger Buchmesse

T A R G I

18

Duch Majdanu Lipskie Targi Książki 2014 Kuba Frołow

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 19

T A R G I

19

Z punktu widzenia polskiego uczestnika tegorocznej edycji Lipskich Targów Książki (13-16 marca) ich nieoczekiwanym (niestety) bohaterem stała się prezentacja wydawców ukraińskich. Podzielona na dwa maleńkie stoiska miała znaczenie i wydźwięk olbrzymie – i takie też wzbudzała zainteresowanie niemieckich dziennikarzy, co i rusz kręcących się w pobliżu i rozmawiających z przedstawicielami (wydawcami i autorami) naszych wschodnich sąsiadów. Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 20

T A R G I

20

Temat „ukraiński” zdominował także organizowany od 2012 roku (i w tym roku mający swój finał) program literacki „tranzyt. kilometr: literatura z Polski, Ukrainy i Białorusi”, w ramach którego odbyło się blisko dwadzieścia dyskusji, spotkań autorskich i prezentacji z udziałem nie tylko twórców z tych państw, ale także ekspertów reprezentujących rozmaite dziedziny. Bodaj największą gwiazdą cyklu był ukraiński pisarz Jurij Andruchowycz, słusznie koncentrujący na sobie uwagę mediów i publiki w skupieniu słuchającej wystąpień, niejedno nagradzającej gromkimi brawami. Część paneli wchodzących w skład programu „tranzyt” (wielkie słowa uznania dla jego kuratora Martina Pollacka – na zdjęciu – i koordynatorki Kateryny Stetsevych) została zmodyfikowana ze względu na aktualne wydarzenia na Ukrainie. Między innymi poświęcone analizie rynków książki w Polsce, na Ukrainie i Białorusi, którego goście zastanawiali się, w jaki sposób ich uczestnicy mogą wspierać się nawzajem w budowie nie tylko niezależnego obrotu literaturą, ale i wolnej wymiany myśli i idei w ogóle. Zgodzono się, że ostatnią rzeczą, do jakiej należy dopuścić, to izolacja rynków zagrożonych utratą niezależności. Należy postawić na transfer nie tylko literatury, ale także ludzi, którzy biorą udział w jej powstawaniu – autorów, wydawców i tłumaczy. Reprezentująca targi w Kijowie

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:13 Page 21

„Książkowy arsenał” Olha Zhuk wyrażała nadzieję na zainteresowanie imprezą naszych edytorów, zapraszając ich jeżeli nie na tegoroczną (organizowaną już w kwietniu i w niemałym stresie), to na kolejne edycje. Warto byłoby pochylić się nad tym zaproszeniem, organizując przy okazji dla ukraińskich kolegów coś na kształt wspólnych warsztatów. Wiele osób, które zajrzało do hali, w której rozlokowane zostały stoiska z książkami z tej części Europy, wychodziło z wpiętymi w ubrania wstążeczkami w narodowych barwach Ukrainy. Niezwykłe wrażenie robiły także gigantyczne kartonowe białe płachty, na których spontanicznie wpisywano słowa pokrzepienia dla „bohaterów Majdanu” oraz rodzin, które straciły na nim swoich bliskich. atmosfera wokół była doprawdy przygnębiająca. Nikt nie miał wątpliwości, że nie o promocję, a o obronę (jakkolwiek patetycznie to brzmi) literatury ukraińskiej tu chodzi.

Nasze narodowe stoisko przygotowane przez instytut Książki trudno było uznać za imponujące – zwłaszcza jeżeli porównywało się je do prezentacji dorobku edytorów z rumunii czy Chorwacji. Jak jednak wyjaśniała Elżbieta Kalinowska, zastępca dyrektora ds. programowych instytutu Książki, co roku jest pytana o taki, a nie inny kształt polskiego wystąpienia. – Dla nas najważniejszą rzeczą jest zaproszenie do Lipska autorów, których książki ukazały się w języku niemieckim i zorganizowanie im spotkań z czytelnikami. Na stoisku pokazujemy nie tylko te tytuły, ale także książki-laureatki nagród, wybór nowych tytułów, dorobek programu translatorskiego ©POLaND, propozycje adresowane do dzieci i młodzieży. Dla kraju, który jest tak silnie obecny na tutejszym rynku, prezentacja polegająca na wykupieniu jak największej powierzchni wystawienni-

czej dla samej zasady „pokazania się” nie jest konieczna. W ramach wspomnianego programu „tranzyt” w tym roku do Lipska przyjechali Szczepan Twardoch, Jacek Dehnel i Daniel Odija. Dehnel i Twardoch wzięli udział w prezentacjach niemieckich wydań swoich książek: odpowiednio, „Saturna”, który pod niemieckim tytułem „Saturn. Schwarze Bilder der Familie goya” ukazał się w 2013 roku nakładem berlińskiego wydawnictwa Hanser Verlag oraz „Morfiny” („Morphin”) wydanej w tym roku przez oficynę rowohlt z Berlina. Co więcej można napisać o samych targach? Jeśli komukolwiek udało się na nich być, zaznał zarówno perfekcyjnej organizacji (pod tym względem lipska impreza nie odstaje od średniej niemieckiej), jak i fenomenalnej atmosfery literackiego święta, którym miasto żyje przez kilka wiosennych dni (w tym roku szczególnie rozpieszczających pod względem aury). „Szturmujący” targowe hale młodzi ludzie (to oni stanowią trzon targowej publiki) nie sprawiają wrażenia wyciągniętych siłą ze szkolnych ławek i pulpitów. Powiedziałbym nawet – wprost przeciwnie! Niezapomniany był widok rozlokowanych w poszczególnych halach forów, na których odbywały się spotkania autorskie i dyskusje literackie w obecności zasłuchanych, w skupieniu siedzących nastolatków. U nas to wciąż jest nie do pomyślenia. Zarówno w sensie frekwencji, jak i „literackiej dojrzałości” odbiorcy. a ten mógł się poczuć w tym roku dopieszczony szczególnie. istotnym punktem targów był bowiem festiwal mangi i komiksu. Stąd tłumy poprzebieranych dzieciaków, nadających szczególny koloryt poważnej skądinąd imprezie. Tegoroczna edycja zgromadziła ponad 2000 wydawców z 42 krajów i niemal 3000 autorów, z którymi spotkania odbywały się na samych targach i w 350 miejscach w samym Lipsku w ramach festiwalu literackiego „Lipsk czyta”, będącego, zdaniem organizatorów, największym tego typu przedsięwzięciem w Europie. Sama oferta dla dzieci i młodzieży zaprezentowana została przez 300 wydawców, zaś z publicznością spotkało się 250 autorów podczas 400 imprez towarzyszących. gościem honorowym była Szwajcaria. Kuba Frołow

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

T a r g i

21


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 22

F E L I E T O N

22 isarz to zawód wysokiego ryzyka, zwłaszcza w Polsce. Każda wizyta w księgarni może pisarza przyprawić o zawał serca. Nie dlatego, że brak forsy (to całkiem inna kwestia), ale po prostu ze złości. Oto pisarz bierze z promocyjnej półeczki pierwszą z brzegu powieść – świeżo przetłumaczoną z któregoś z wielkich języków Zachodu – i czyta na skrzydełku okładki notkę biograficzną autora o nazwisku, powiedzmy, John Johnson, wraz z utartą formułką: W 1998 roku Johnson poświęcił się całkowicie karierze literackiej. Pisarz patrzy na datę urodzenia Johnsona, liczy w pamięci i wychodzi mu czarno na białym, że bydlak był wtedy ledwie po trzydziestce. Przebiega wzrokiem po blurbach: arcydzieło, nowy Kafka, lepszy od Prousta. Następnie przegląda dzieło Johna Johnsona – jest kompletnie do niczego, jałowe morze niepotrzebnych słów. lasy płaczą, a pisarz idzie się upić. Albo nie, nie idzie się upić, ale wrzuca wściekły wpis na Facebooka. Krótka, choć dosadna facebookowa skarga Kai Malanowskiej – słynne 6800 złotych polskich za półtora roku ciężkiej pracy nad powieścią, która przecież nie zginęła w anonimowym stosie innych tytułów, lecz została zauważona przez krytyków i wyróżniona nominacją do prestiżowej nagrody – okazała się najważniejszą w ostatnich latach wypowiedzią na temat kondycji pisarstwa w Polsce. Właściwie nie wiem, o czym to świadczy. Może o tym, że zdążyliśmy się już pogodzić z drugorzędnym, niszowym statusem literatury jako tematu zasadniczo niewartego dyskusji – i dopiero, kiedy ktoś (czyli Kaja Malanowska) emocjonalnie wykrzyczał swoją frustrację, okazało się niespodziewanie, że temat do dyskusji jednak istnieje. Owa dyskusja jest naturalnie spóźniona o wiele lat, teraz są to raczej swary na Titaniku, artykulację argumentów nieco utrudnia fakt, że wszystkim woda sięga już po szyję i nawet orkiestra przestała grać, bo jej się nalało do instrumentów, ale w sumie mniejsza o to. Ciekawe jednak w tym gąszczu polemik i głosów wsparcia jest to, że po raz pierwszy, jak się zdaje, rozmawiano w Polsce serio o tym, czy da się u nas uprawiać literaturę zawodowo. Da się? Odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Wszystko zależy od tego, jak spojrzymy na sam zawód pisarza. Rozpiętość opinii jest w tym względzie ogromna. Dla jednych pisarz to pełen poświęcenia artysta, który może – i właściwie powinien – odżywiać się przed dekadę obierkami od kartofli, by dokończyć swoją awangardową powieść o XVII-wiecznych flisakach. Dla innych pisarz to zarazem gotów do rozmaitych kompromisów rzemieślnik i menedżer wsłuchujący się w zapotrzebowanie rynku, świadomy tego, kto na owym rynku stawia warunki i ile jest gotów za ich spełnienie zapłacić. Obu niewątpliwie nazwiemy pisarzami – efektem ich pracy są przecież książki – ale poza tym nic tych wizji właściwie nie łączy. Ciekawe jednak, że spór wokół manifestu Malanowskiej po części przełamuje te dwie dominujące narracje. A to dlatego, że postawa wolnorynkowa jest dziś już odrobinę passé. W pewnym momencie dyskusji zaprzestano więc rozważań na temat tego, czy pisarz powinien świadomie jeść obierki, czy też może lepiej negocjować umowy, a skupiono się na roli państwa jako opiekuna literatów, wydawców i czytelników. Złego opiekuna, dodajmy. Opiekuna, który dał ciała na wszystkich frontach – przez lata traktował rynek książki jako zło konieczne, a czytelnictwo jako rodzaj wstydliwej choroby, o pisarzach zaś po prostu zapomniał. Chodzi mi po głowie pewna niesprawdzalna, niestety, hipoteza. To naturalnie czysta spekulacja. być może, gdyby państwo polskie zaraz po 1989 roku zatroszczyło się o pisarską brać, kupując dla niej czas na pracę i zwalniając od części codziennych dylematów dotyczących tego, jak dotrwać finansowo do końca miesiąca, to nie byłoby teraz problemów z 6800 PlN, a nasza literatura nadawałaby się do czytania. Z drugiej strony wszelako istnieje poważne ryzyko, że mielibyśmy same awangardowe powieści o XVII-wiecznych flisakach. ■

Piotr Kofta

Obierki kontra rynek

P

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 23

śmiechu

czyli czytamy

w ustępie

T

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

P ó Ł K A

Kupa

ściutkiego papieru. Śmiechom i żartom na temat kupy nie ma końca także na okładce, gdzie dowiadujemy się, że liczne ustępy, które znajdziesz w tej lekturze, pomogą ci się rozluźnić, kiedy siedzisz na tronie. Oddaj się lekturze w wygódce i bez przeszkód rozwijaj niczym papier toaletowy. Uważaj tylko, żeby cię nie zatkało. Zastanawiam się, ile lat ma autor, bo żarty fizjologiczne mają prawo być esencją humoru, Cary McNeal zwłaszcza męskiego, najpóźniej do piętKupa faktów nastego roku życia. Widocznie ten pan Przeł: Krzysztof Cierniak Pascal, Bielsko-Biała, 2014 zachował w sobie, jakże cenną i rzadką s. 336, ISBN 978-83-7642-287-9 Magdalena Mikołajczuk wśród nudnych dorosłych, dziecięcą wrażliwość i swobodę wyrażania emocji. Bardzo jestem ak, to prawda, nie ma spraw nieciekawych, są też ciekawa, czy Umberto Eco wie, że na tylnej okładce tylko źle podane. Nie, nie jestem przeciwko pi„Kupy faktów” zacytowano jego wyznanie, że najciekawsaniu o kupie en général , domagam się tylko, sze książki czyta w toalecie. Brzmi to jak rodzaj rekomenżeby kupa była interesująca. A dostaję kupę dacji, a przecież gdyby autor „Imienia róży” zachwalał tanudy doprawioną fatalnym humorem i bezbrzeżnym sakie coś, to mój hydraulik miałby sporo roboty, bo wszystmozadowoleniem autora. Książka Cary’ego McNeala kie książki Eco spuściłabym w toalecie (najgorzej poszło„Kupa faktów” to zbiór przerażających faktów z naszego by z „Historią piękna” i „Historią brzydoty”, bo wydane na codziennego życia. A to o czyhających na każdym kroku twardo i „na bogato”). Jak sobie amerykański wydawca bakteriach-mordercach, a to o częstych zabójstwach poradził z Eco, nie wiem. Wiem natomiast, że potencjalw miejscu pracy, a to o andropauzie atakującej czternych odbiorców „Kupy faktów” ma za kompletnych debidziestolatków, a to o tygrysach, ukatrupiających ofiarę li, co jeszcze bardziej karygodne, niż wydawanie nudy. jednym kłapnięciem szczęk. Każdy fakt opatrzony jest zaOtóż na początku czytamy ostrzeżenie, że jeśli wpadłoby bawnym (jedynie w założeniu) komentarzem autora, nam do głowy wprowadzić w życie pewne informacje zao czym ten lojalnie uprzedza: uwaga! po każdej informawarte w książce, a wiążące się z naruszeniem prawa i wycji rzucam dowcipem. Strzeżmy się takich, co zapowiadarządzeniem szkód, to wydawnictwo nie będzie ponosić ją, że będą zabawni, bo ten manewr sprawdza się jedynie żadnej odpowiedzialności. Nie wiem, czy mieli tu na myw piosence Wojciecha Młynarskiego „Jesteśmy na wczaśli jedzenie smażonych karaluchów jako leku na niesach”, gdzie nieszczęsny basista uprzedza, że teraz będzie strawność, czy raczej morderstwa popełniane przez pasolo liryczne, a ja będę przeżywał. O ile informacja na przycjentów na swoich psychoterapeutach, ale o wiele barkład o tym, że w dawnych czasach na opryszczkę stosodziej użyteczne dla ludzkiego zdrowia byłoby ostrzeżenie wano wcieranie w chore miejsce woskowiny usznej, w janastępującej treści: Jeśli lubisz występy kabaretów klasy D kimś tam stopniu wzbogaca naszą wiedzę, to uwaga auw remizie strażackiej – pokochasz tę książkę. Jeśli kino fekaltora, że chodzi o własną woskowinę, bo taka z cudzych uszu nego niepokoju jest ci bliskie – jesteś w domu. A swoją droto byłaby przesada, wywołuje jedynie zadumę nad tym, jak gą, dlaczego coraz częściej kupa staje się tematem litebardzo różne mogą być definicje pojęcia zwanego porackim? W przypadku publikacji dziecięcych autor najczuciem humoru. I jak różne mogą być jego rodzaje. Cary częściej tłumaczy się względami edukacyjnymi (np. „Mała McNeal preferuje humor fekalny, obecny w środku i na zeksiążka o kupie” Pernilli Stalfelt), bo dzieci naprawdę się inwnątrz książki, co nie świadczy najlepiej o ekipie sprzątateresują tą cząstką rzeczywistości. A dorośli? Dorośli zwyjącej. Informację o tym, że stolec blady lub szarawy może kle jednak starają się być od kupy jak najdalej, więc jeśli już oznaczać problemy z przewodem pokarmowym, autor zawracać im nią głowę, to tylko w formie niegłupiej i poopatruje jakże zabawną sugestią, aby wypróżniać się mysłowej . Jak w świetnej książce Floriana Wernera „Ciemprzez jakiś czas na plaży, bo być może stolec zatęsknił za na materia. Historia gówna”. Ale to już temat zupełnie nie słońcem. Wstęp do książki kończy przypomnieniem, że na tę rubrykę. ■ podcieramy się od przodu do tyłu, dopóki nie zobaczymy czy-

Ż E N A D y

23


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 24

K R O N I K A

Fot. Tim Sowula

K R y M I N A L N A

24

Grzegorz Sowula

Pani komisarz jest

nieznośna Grzegorz Sowula

wudziesta powieść w serii przygód commissario Brunettiego. Wiecznie młody, wiecznie zapracowany, dzieci ciągle w szkole. Nieuki? Wprost przeciwnie, to raczej ja, przyzwyczajony do regularnych corocznych dawek weneckich historii, opacznie postrzegałem działania komisarza – przecież on nie rozwiązuje jednej sprawy w roku. Ma ich wiele, jedną goni drugą. Dostajemy je rozpisane na lata, stąd ten pozornie powolny rozwój dzieci. Ale „Po nitce do kłębka” rozwija się – albo zwija, zgodnie z tytułem – w innym nieco tempie. Brunetti coraz częściej myśli o rodzinie, o tym, jak wielkim jest dla niego zapleczem, zarówno denerwujące nieraz dzieci, jak i kochana niezmiennie żona. Mam wrażenie, że Donna Leon przełamała obowiązujący kanon – detektyw albo policjant zwykle był tak oddany pracy, że na życie rodzinne nie starczało mu czasu ani ochoty. Tu zaś bohater prowadzi nieoczekiwanie żywot normalnego obywatela: biegnie do domu na lunch, wraca z ochotą, nie wyrywa się do kolegów, stara się nawet nie odbierać służbowych telefonów. O ile mnie nie myli pamięć, Brunetti nigdy chyba nie przyniósł do domu żadnych akt sprawy, nad którą pracował. Rozmawia o poszczególnych przypadkach z żoną, ale to zwykle filozoficz-

D

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

ne dywagacje, luźno powiązane z meritum, nie szczegółowa analiza. Ważne to tym razem w dwójnasób – sprawa, z którą Brunetti ma do czynienia, nie jest priorytetowa nawet mimo Ważnych Osób, które gdzieś tam pobocznie mogą być z nią powiązane. Zmarła bowiem starsza kobieta, najpewniej zawał, ale ze względu na jej syna, weterynarza, który zajmuje się psem syna vice-questore Patty (!), trzeba zamknąć sprawę tak, by uniknąć jakichkolwiek skarg. Dla Patty oznacza to oficjalne potwierdzenie, że właśnie zawał, żadnych podejrzanych okoliczności, kropka, Brunetti jednak podejrzewa coś więcej. I ma oczywiście rację, choć bynajmniej rozwiązanie nie jest typowe, oczekiwane, podejrzewane. Odkrywa prawdę, tyle że sam wydaje się nieco swym odkryciem zaskoczony. Nie wiem, nie potrafię tego osądzić, mówi do człowieka, którego można nazwać winnym. Ale jego wina wcale nie jest tak jednoznaczna; mało tego, tzw. okoliczności łagodzące przeważają. Brunetti wraca do domu, by, przekonany jestem, opowiedzieć o sprawie Paoli i usłyszeć, że postąpił słusznie – jak człowiek, nie jak policjant. ostańmy we Włoszech. Średnią wieku bohaterów „Gry w ciemno” Marca Malvaldiego sztucznie obniża wła-

Z


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 25

Donna Leon

Marco Malvaldi

Georges Flipo

Po nitce do kłębka

Gra w ciemno

Przeł. Robert Sudół Noir sur Blanc, Warszawa 2014 s. 330, ISBN 978-83-7392-467-3

Przeł. Paweł Bravo Noir sur Blanc, Warszawa 2014 s. 169, ISBN 978-83-7392-469-7

Pani komisarz nie czuje się w klubie jak w raju

ściciel baru, dokooptowany niejako do Rady Starców przesiadującej całymi dniami przy kawie i kartach. Czterech dziadków ucieka od rodzin, popija, popala, podsłuchuje i plotkuje. Barman Massimo toleruje ich i znosi, czasem traktuje obcesowo, ale prawdę mówiąc ceni ich komentarze – to wypowiedzi „od czapy”, Massimo potrafi jednak przesiać informacyjne plewy i wyciągnąć spomiędzy nich przydatne ziarno. Jako że jest to włoska prowincja, nawet jeśli toskańska, mamy do czynienia z typowymi dla takiej scenerii bufonami i matołami – lokalni funkcjonariusze o poziomie inteligencji mocno poniżej przeciętnej i równający do nich mieszkańcy miasteczka, z nielicznymi źle wypadającymi na ich tle wyjątkami. „Źle” w tym wypadku nie oznacza gorzej – podły charakter złoczyńcy mogą skrywać pozory, szanowany obywatel też przecież może być zabójcą. Gdy więc w kontenerze odkryto zwłoki młodej dziewczyny, Rada Starców zaczyna swe obrady nad szklaneczką. Mieścina jest mała, wieści rozchodzą się szybciej od światła, bywalcy baru wiedzą więcej od policji – a że Massimo przysłuchuje się im bacznie i obserwuje, swoją dedukcję opierając na niezgodności faktów i braku zaufania do wszystkiego, co pewne i sprawdzone, potrafi zrekonstruować feralny dzień czy noc zbrodni i trafnie wytypować zabójcę. Niedługa opowiastka dostarcza czytelnikowi wiele satysfakcji – odkrywamy inne tereny, słoneczne południe Europy (trochę miałem już dość zimnej Skandynawii…), nietypowych bohaterów, sporo humoru. Staruszkowie docinają sobie nieustannie, chełpią się i łgają, czasem pokazując prawdziwe oblicze: zahukanych, zdominowanych przez swe kobiety dziadków. Twoja matka ciosa mi kołki na głowie codziennie z powodu żarcia i fajek – skarży się w pewnym momencie jeden z nich – a twoja babcia, też ciągle w domu, najpierw krzyczy nie jedz lodów, a potem robi smażeninę na

Przeł. Krystyna Arustowicz Noir sur Blanc, Warszawa 2014 s. 325, ISBN 978-83-7392-463-5

obiad i kolację. Przekład Pawła Bravo czyta się wybornie, narracja jest wartka, a postaci plastyczne, żywe. omisarz Viviane Lancier z paryskiej policji wielkiej sympatii u mnie nie wzbudziła, gdy czytałem przed rokiem powieść wprowadzającą ją na nasz rynek („Pani komisarz nie znosi poezji”). Uparta, autorytarna (Nie będziemy pracowali razem, poruczniku: pan będzie pracował pod moimi rozkazami. I będzie ze mną dzielił tylko tyle, ile panu dam. Czy to jasne?, ustawia do pionu policjanta, z którym prowadzić będzie śledztwo w nowej powieści, „Pani komisarz nie czuje się w klubie jak w raju”) i – małomądra. Potrafiąca poprawnie rozumować i analizować fakty, czyniąca to jednak bez lekkości, jakby wbrew sobie. Najbardziej wydaje się ją zajmować fakt, iż nieznośnie tyje, nie potrafi trzymać się żadnej diety, przez co, jak sądzi, traci w oczach policjanta, w którym się podkochuje. Służbowa wyprawa do Rajskiego Klubu na Rodos też nie budzi jej radości – ma prowadzić śledztwo w sprawie morderstwa szefa wakacyjnej wioski, robiąc to incognito, co oznacza dla niej torturę: przecież będzie musiała polegiwać nad basenem w kostiumie kąpielowym, pogadywać z urlopowiczami, zachowywać się swobodnie i okazywać wakacyjny luz. Daje sobie jednak radę – wyłącznie dlatego, że sprawy zaczynają się komplikować, przybywa trupów, a sielankowe otoczenie okazuje się jedynie sztafażem. Bo w wiosce już od dawna nie działo się dobrze, jej szef poniżał pracowników, ci kradli i dorabiali sobie na boku, wdawali się w romanse, handlowali narkotykami. Doprawdy, nie tak wyobrażała sobie pani komisarz urlop w klubie! Flipo przedstawia swoją bohaterkę z dużą dozą ironii, tłumaczka Krystyna Arustowicz też stara się jak może, ale Viviane Lancier bardziej mnie denerwuje niż przyciąga, uosabiając negatywne cechy przeciętnego policjanta. Czyżby szkolił ją vice-questore Patta? ■

K

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

K R O N I K A

K R y M I N A L N A

25


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 26

Koleś i mistrz zen

Jeff Bridges i Bernie Glassman

N O W A

K S I Ą Ż K A

26

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

Jeff Bridges i Bernie Glassman

Koleś i mistrz zen Przeł.: Robert Sudoł, współpraca: Andrzej Krajewski Wydawnictwo Charaktery, Kielce 2014 s. 320 stron, ISBN: 978-83-932867-4-2

Audiobook: Czyta: Zbigniew Zamachowski Nośnik: 1 CD mp3 Produkcja: Biblioteka Akustyczna sp. z o.o. Kierownictwo produkcji: Anna Kotlonek-Kowalik Realizacja: NPN Studio Nagrań, Marek Piastowicz Czas nagrania: 5 godz. 47 min. Data premiery: 8 maja 2014 r.

Dzielisz i dzielisz, próbując się zorientować, kto ma rację, kto się myli, rozkładasz życie na części pierwsze i wiesz, co w końcu znajdziesz? Przestrzeń, pustkę. A co, gdy na to wszystko spojrzysz z dalszej perspektywy... – zastanawiają się Jeff Bridges i Bernie Glassman. JEFF BRIDGES: Ileś lat temu zadałem ci pytanie. Skoro świat to jed-

no ciało, co z tą przemocą, którą widzimy dokoła? Skąd wojny, walka? Jeśli drugi brzeg znajduje się pod naszymi stopami, a wszystko jest idealne takie, jak jest, to skąd tyle zabijania? I nie chodzi tylko o rywalizujących ze sobą ludzi i kraje, chodzi też o konkurencyjne idee. W czasach Holocaustu naziści nie tylko chcieli


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 27

zgładzić Żydów, Cyganów i innych, chcieli też zniszczyć ich idee, ich kulturę. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o kurze i jajku? Być może kura myśli, że jest bardzo ważna, ale być może jest tylko sposobem robienia jajek. I znowu: czy to ty prowadzisz określone życie, czy to życie prowadzi ciebie? BERNIE GLASSMAN: Jeżeli jesteśmy tutaj tylko

jako siła motoryczna, która pcha życie do przodu, to powinniśmy mocno zrewidować nasze mniemanie o sobie. JEFF BRIDGES: Patrzyłeś kiedykolwiek pod wodą na ukwiały? Wydaje się, że w ogóle się nie poruszają. Ale na fotografii poklatkowej widać, jak napierają wzajemnie na siebie, jakby mówiły: „Wynocha stąd! To moja skałka, walczę o przetrwanie”. To samo robią nie tylko ludzie, ale też idee. Nie lubię całej tej szamotaniny i zabijania. Pragnę pokoju. Być może myślisz, że byłoby cudownie, gdybyśmy mogli wkroczyć do akcji i wyeliminować ze świata wszystkich złych ludzi, tak jak wycina się nowotwór z ciała. Ale jak mówi Sołżenicyn, zło biegnie przez serca nas wszystkich, a kto chciałby wyciąć kawałek własnego serca? Jesteśmy częścią natury, a natura wykorzystuje przemoc i wojnę, by wciąż ostrzyć swój miecz. Życie staje się wtedy bardziej inteligentne, ale dostrzegamy to dopiero po fakcie. Gdy bezpośrednio doświadczamy przemocy, nie rozumiemy jej; sądzimy, że jest straszna i niszczycielska. Z czasem możemy zrobić krok do tyłu i spojrzeć na sprawę z innej perspektywy. Cofamy się jeszcze o krok i nagle zamiast chaosu widzimy ład. To jak patrzenie na komórkę krwi przez mikroskop. Jeśli nie wiesz, że to krwinka, widzisz po prostu chaos. Robisz krok do tyłu, patrzysz przez szer-

szy obiektyw, który obejmuje wszystko, i mówisz: „Aha, rozumiem, to krwinka”. Potem patrzysz przez jeszcze szerszy obiektyw i mówisz: „Komórki cały czas walczą z innymi komórkami. Tam toczy się wojna!”. Są też zarazki, wirusy i bakterie, mnóstwo tego rodzaju rzeczy, wszystkie podejmują wysiłek i walczą, aby żyć. A dlaczego miałyby nie podejmować? Zarazki też mają prawo do życia, prawda? Ale kiedy spojrzysz z jeszcze szerszej perspektywy, zobaczysz, że wszystkie te komórki tworzą twoje ciało, że są jednym organizmem. I uświadamiasz sobie z całą mocą, że chcesz, aby te wojny toczyły się nadal, bo gdyby ustały, twoje ciało najprawdopodobniej przestałoby żyć. Patrzysz znowu przez jeszcze szerszy obiektyw i widzisz jedno ciało walczące z drugim, a kolejny większy obiektyw – na przykład historia – ukazuje jeszcze coś innego. „Och, to jest cała sieć relacji”. Jeszcze większy: „Och, to wszystko to jedność”. Albo możesz pójść w drugą stronę, możesz patrzeć na życie przez coraz silniejsze szkło, odsłaniające coraz mniejsze części składowe. A więc dzielisz i dzielisz, próbując się zorientować, kto ma rację, kto się myli, rozkładasz życie na części pierwsze i wiesz, co w końcu znajdziesz? Przestrzeń. A więc w zależności od tego, jak daleką albo jak bliską perspektywę przyjmiemy, nasz punkt widzenia się zmieni. BERNIE GLASSMAN: Można powiedzieć, że Budda miał obiektyw największy z możliwych, bo powiedział, że wszystko jest jednością i wszystko jest oświecone takie, jakie jest. Ale można ująć to jeszcze inaczej, znowu w nawiązaniu do ciała. Z perspektywy Buddy jesteś Jeffem. Budda niezbyt się interesuje wszystkimi tymi rzeczami, które składają się na Jeffa: nogami, rękami, żyłami albo tętnicami. Widzi to wszystko jako jedność, to wszystko to Jeff. Jeśli spojrzysz na Jeffa przez silniejsze szkło powiększające, zobaczysz mnóstwo komórek krwi niszczących inne komórki krwi, synapsy, błony i kości, a to wszystko może sprawiać wrażenie chaosu, a nawet przemocy. Są pragnienia i przywiązanie, impulsy nerwowe biegnące do mózgu i z powrotem, informujące ciało, co ma robić. Mnóstwo działania. Ale jeśli spojrzysz przez szeroki obiektyw, okaże się, że to wszystko jest jednością, a ta jedność ma na imię Jeff.

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

N O W A

Ciało Jeffa jest jednością bez względu na to, czy komórki i części składające się na Jeffa są tego świadome, czy nie; w ten sam sposób wszyscy jesteśmy jednością i współzależnością, niezależnie od tego, czy sobie to uświadamiamy

K S I Ą Ż K A

27


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 28

N O W A

K S I Ą Ż K A

28 Spójrz na życie okiem gazety codziennej, a zobaczysz samą rywalizację, działanie i konflikt. Zobaczysz kraj o nazwie Korea Północna walczący z krajem o nazwie Korea Południowa; zobaczysz powodzie w Pakistanie, roztapianie się Arktyki i spory polityków. Ale jeśli spojrzysz przez szeroki obiektyw, to wszystko jest jednością – takie widzenie nazywamy oświeceniem. Nie wystarczy jednak o jedności myśleć, czytać o niej i ją zrozumieć, trzeba jej naprawdę doświadczyć, dać świadectwo, stać się nią. Życie wiedzione z tej perspektywy nazywamy życiem oświeconym albo przebudzeniem. Ciało Jeffa jest jednością bez względu na to, czy komórki i części składające się na Jeffa są tego świadome, czy nie; w ten sam sposób wszyscy jesteśmy jednością i współzależnością, niezależnie od tego, czy sobie to uświadamiamy. Ale fajnie tego doświadczyć, bo potem możemy zharmonizować nasze działanie z tym, co jest rzeczywiste. A rzeczywiste jest to, że wszystko stanowi jedność. Kiedy to widzimy, zaczynamy wszystko i wszystkich traktować jako jedno. Ale żeby to zobaczyć, musimy praktykować. Bodhisattwa widzi, że nie ma oddzielnego „ja” i że wszystko jest jednością, ale żeby wypełnić swoje ślubowanie dotyczące wyzwolenia wszystkich istot, współdziała ze wszystkimi częściami składowymi. Dostrzeże Jeffa jako coś odrębnego od Berniego, Sue albo Eve i będzie go traktował jako osobną istotę. To oznacza, że bodhisattwa z rozmysłem działa w świecie złudzeń, robi tak jednak po to, żeby wypełnić swoje ślubowanie, a nie żeby służyć swojemu ego. JEFF BRIDGES: A jednak marzymy o pokoju. Czy

to nienaturalne? BERNIE GLASSMAN: Dla mnie to utopia, a w uto-

pie nie wierzę. JEFF BRIDGES: Czyli nie wierzysz w pokój? BERNIE GLASSMAN: Wierzę w działanie na rzecz pokoju. Wierzę w próby zmniejszania cierpienia. Jest takie cierpienie, które bierze się stąd, że ludzie walczą z innymi i nawzajem się zabijają; pracowałem trochę w tym obszarze. Ale nie wierzę, że kie-

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

dykolwiek nastanie pokój, jeśli pod tymi słowami rozumiemy to, że nikt z nikim nie będzie walczył i nikogo nie zabije. Moje ciało na przykład. Mam poczucie, że w moim ciele panuje spokój, ale czy to oznacza, że chcę, aby białe ciałka krwi przestały atakować komórki nowotworowe? Nie, proszę pana. Dla mnie stan spokoju oznacza, że znajduję się w sieci wzajemnych powiązań. Oznacza, że komórki krwi angażują się w działanie z innymi komórkami krwi. Oznacza również brak gwarancji, że komórki rakowe się nie rozwiną, że nie zapanują pewnego dnia nad moim ciałem. Na tym polega przepływ życia i ten przepływ nie ustanie, bez względu na to, czy wynajdziemy lek na raka, czy nie. Jeśli potrafię wyjść poza osobistą perspektywę i dojrzeć mechanizmy wszechświata, zobaczę mnóstwo rzeczy, które nie spoczywają w spokoju. Wilki napadają na owce, chwasty zabijają kwiaty – na tym polega życie. Przez lata pracowałem na rzecz zmniejszania cierpienia na świecie, ale nie staram się zmienić natury wilków ani chwastów. JEFF BRIDGES: Twoja organizacja nazywa się Zen Peacemakers, prawda? Więc jeśli mówimy o działaniu na rzecz pokoju, to co tak naprawdę robisz? BERNIE GLASSMAN: Jak wiesz, jestem buddy-

stą, mam też korzenie żydowskie. Po hebrajsku „pokój” to szalom. Wielu ludzi zna to słowo, ale być może nie wiedzą, że źródłem szalom jest szalem, a to znaczy „całość”. A więc działanie na rzecz pokoju to tworzenie szalem, tworzenie całości. W mistycyzmie żydowskim jest tradycja, która mówi, że podczas tworzenia świata światło Boże wypełniło kielich, ale było tak silne, że kielich rozpadł się na kawałki po całym wszechświecie. Zadaniem człowieka sprawiedliwego, Mensch, jest zebranie tych skorup, połączenie ich z powrotem w jeden kielich. Tak właśnie rozumiem pokój. Dla mnie pokój to całość. Hebrajskie oseh szalom to „czyniący pokój”, tak jak w ustępie: „Błogosławieni pokój czyniący, albowiem oni nazwani będą synami Bożymi”. Będą pracować nad złożeniem fragmentów w całość. A w zen, jak wiesz, praktyka polega na urzeczywistnieniu jedności i współzależności życia. ■


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 29

Przyszedł na świat w 1948 roku. Miał zaledwie sześć miesięcy, gdy pierwszy raz pojawił się na planie filmowym. było to możliwe dzięki temu, że jego ojciec, lloyd, był gwiazdą przygodowego serialu telewizyjnego; grał też w kilku niezłych westernach. Często, gdy ojciec wracał z planu, mały Jeff zakładał jego charakterystyczne kowbojskie buty i kapelusz. Jeff do dziś uważa, że w pewnym sensie jest kowbojem. Uwielbia jeździć konno, ma ranczo w Montanie. Jeff początkowo wzbraniał się przed karierą aktorską. Nie chciał, aby sławny ojciec otwierał mu drzwi do kariery. Pragnął, żeby docenione zostały jego własne zdolności. Gdy w 1972 roku otrzymał nominację do Oscara za rolę w filmie „Ostatni seans filmowy”, było już jasne, że to zasługa jego talentu. Otrzymany w 2010 roku Oscar za film „Szalone serce” był ukoronowaniem spektakularnej kariery aktora. W dorobku ma też uznawany przez niektórych za kultowy „The big lebowski”, w którym gra pełnego buddyjskiej mądrości hipisa, każącego nazywać się „Kolesiem”. Aktor ma nie tylko udane życie zawodowe, ale i prywatne. Od 36 lat jest mężem Susan, z którą ma trzy córki: Isabelle Annie, Jessikę lily „Jessie” i hayley Roselouise. Isabelle niedawno została mamą, a aktor – dziadkiem. Piszą razem książkę, do której on rysuje ilustracje. Jessie jest jego asystentką i grają razem muzykę. Najmłodsza, hayley, właśnie otwiera sklep w Santa barbara, w którym bridges... dekorował ściany. Aktor szczególnie angażuje się w walkę z głodem. Jest współzałożycielem organizacji End hunger Network oraz rzecznikiem kampanii No Kids hungry. Dołączył też do międzynarodowej wpólnoty założonej przez Glassmana – Zen Peacemakers Order. Regularnie medytuje. BERNIE GLASSMAN – zanim stał się mistrzem zen, był

inżynierem i matematykiem. Rozbieżność między tymi dwiema, na pierwszy rzut oka skrajnie różniącymi się dziedzinami, nie była jednak wielka, ponieważ – jak twierdzi Glassman – zen jest całym życiem. We wszystkim, co robimy, możemy stosować filozofię zen: żyć nie czyniąc krzywdy, przynosząc ulgę w cierpieniu sobie i innym. Glassman uczył się od Maezumi Roshiego, wybitnego japońskiego mistrza, który przyczynił się do roz-

krzewienia zen w Stanach Zjednoczonych. Nauka trwała dwie dekady, podczas których pomógł mistrzowi w stworzeniu Centrum Zen w los Angeles. Glassman został jednym z pierwszych amerykańskich nauczycieli zen. W 1982 roku wraz ze swoimi uczniami otworzył piekarnię Greystone bakery w Yonkers, w Nowym Jorku – w dzielnicy bezrobocia, przemocy i narkotyków. Miał wizję biznesu przynoszącego podwójne korzyści – zarówno generującego zyski, jak i mogącego się przysłużyć społeczeństwu. Zatrudniał ludzi, których nikt nie przyjąłby do pracy. Wbrew oczekiwaniom innych strategia ta zaowocowała sukcesem – dziś piekarnia jest solidną firmą, zatrudniającą 75 pracowników. Glassman założył Greyston Foundation, która przyczyniła się do powstania Maitri – centrum medycznego dla ludzi chorych na AIDS, Issan house, w którym mieszka wielu pacjentów Maitri, czy Greyston Family Inn – firmy, która oferuje do wynajęcia setki tanich apartamentów dla bezdomnych rodzin. W 1994 roku, w dniu swoich 55. urodzin, Glassman zadecydował o założeniu Zen Peacemakers Order – zakonu pokoju, który według pierwotnego zamysłu miał skupiać tylko praktyków zen, a stał się międzynarodową i międzywyznaniową wspólnotą. Zen Peacemakers Order stara się integrować duchową praktykę z działalnością społeczną i działać w imię pokoju i społecznej sprawiedliwości. W kwietniu 2014 roku Glassman przewodniczył spotkaniu w Rwandzie, poświęconemu pamięci ofiar ludobójstwa sprzed dwudziestu lat. Wezmą w nim udział m.in. Rwandyjczycy, którzy ocaleli z pogromu. bridges przyjaźni się z Glassmanem od ponad dziesięciu lat. Przyrównuje on ikoniczną rolę Jeffa w filmie „big lebowski” braci Cohen do lamed Wawnika – jednego ze sprawiedliwych w żydowskim mistycyzmie, którzy niczym się nie wyróżniają i są ludźmi prostymi, ale o tak szlachetnym sercu, że dzięki nim Bóg pozwala światu trwać. Jego przyjaciel Jeff ujmuje to inaczej: wielkość Kolesia polega na tym, że woli dać pyska niż dać w pysk. Toczący się niespiesznie dialog odwołuje się do biografii bridgesa, nie tylko zresztą artystycznej. Wspomina on swoje dzieciństwo, młodość oraz ludzi, których spotkał na swojej drodze i których nauki wywarły na niego wpływ

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

N O W A

JEFF BRIDGES – aktor, muzyk, rysownik i fotograf.

K S I Ą Ż K A

29


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 30

K O M I K S

30

Scenariusz: Mary M. Talbot Rysunek: Bryan Talbot

Oczko w głowie tatusia Przeł.: Wojciech Szot Wydawnictwo Komiksowe, Warszawa 2014 s.,96, ISBN 978-83-936037-6-3

W zwierciadle Kuba Frołow

Niezwykle ciekawy eksperyment, połączenia biografii z… autobiografią. „Oczko w głowie tatusia” to pełnokrwisty komiks będący biografią Lucii, córki Jamesa Joyce’a. Dwudziestoparoletnia kobieta zapowiadała się na świetną tancerkę, ćwiczyła nawet pod okiem Isadory Duncan, jednak około 1930 roku pojawiły się u niej pierwsze oznaki choroby psychicznej. W tym samym czasie nawiązała romans z Samuelem Beckettem, który zerwał z nią z powodu jej narastających problemów psychicznych. W 1934 roku Lucia została pacjentką Carla Junga, który postawił diagnozę – schizofrenia (z notki od wydawcy). Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 31

K O M I K S

31

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 32

K O M I K S

32

rzyznam jednak, że w trakcie lektury niełatwo rozpoznać u dziewczyny oznaki jakiejkolwiek choroby. Problemem są dla niej na pewno szalenie toksyczne relacje z matką, która nie akceptuje jej kariery tancerki (Całe te [sic!] twoje tańczenie! To się kiedyś skończy? Albo: Skończ z tymi bzdurami. To za dużo dla ciebie, jasne i proste. Nie możesz tego robić), w efekcie czego pomiędzy kobietami dochodzi do kłótni zakończonej wybuchem furii u lucii, skutkiem czego jej izolacja, a następnie hospitalizacja. Równolegle poznajemy życie Mary Talbot, córki badacza twórczości Joyce’a, Jamesa Athertona. Także ich relacje nie należą, mówiąc oględnie, do najłatwiejszych. Ojciec – cierpiący na huśtawkę nastrojów i przesadnie skupiony na swojej pracy – niejednokrotnie nie szczędzi na dziewczynkę ręki, lecząc, jak można przypuszczać, własne kompleksy (w domyśle: dlaczego nie jestem tak sławny jak ten cholerny Joyce!). brak zainteresowania i zrozumienia ze strony najbliższych prowadzić muszą do braku spełnienia w życiu prywatnym, mimo założenia rodziny i osiągnięcia względnej stabilizacji. Niewątpliwym atutem pięknie wydanej książki są ilustracje bryana Talbota, znanego np. z komiksów o superbohaterach (m.in. o batmanie) czy kultowej serii „Sandman”, którego rysunki przenoszą nas do międzywojennej Anglii i swingującego Paryża lat dwudziestych i trzydziestych. Sądząc od nocie od tłumacza, Wojciecha Szota, publikacja „Oczka w głowie tatusia” była dla niego nie lada wyzwaniem. Efekt tych starań jest więcej niż dobry. Kuba Frołow

P

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 33

Kuba Frołow

na konieczny do uzupełnienia fizjologiczny niedobór. zy najnowsza powieść Łukasza GołębiewskieTraktowane są zgoła instrumentalnie – chociaż bywa, że go wnosi coś nowego do katalogu dzieł i dzienie bez emocji. Niechętnie oglądane o poranku irytują – łek, które powstały na fali zainteresowania „rópytają o kawę, której zapachu bohater nie znosi, przeżową” literaturą? I nie, i tak. Kolejna partnerszkadzają w pracy, a czasem po prostu… nadal tu są. ka/partner, kolejny stosunek, kolejne akcesorium (u tego W takim życiu nie ma miejsca na stałą partnerkę, nawet autora niekoniecznie)… Wystarczy wyobraźnia i w miarę jedną z kilku. Pisarz, facet po czterdziestce, nie akceptuje porządny warsztat (ten pisarski). Myślę, że „Kobiety to mętak daleko idącej ingerencji w pielęgnowaną przez siebie ska specjalność” (nawiązanie do jednej – a nawet dwóch prywatność, którą określają rutynowe (choć wykonywane – książek Charlesa Bukowskiego wydaje się jak najbardziej z zaangażowaniem, by nie powiedzieć z pasją) czynności na miejscu) może zginąć w oceanie „Greyopodobnych” lijak karmienie i mizianie kotki, praca nad nową powieścią terackich dokonań. Z drugiej jednak strony na korzyść Goczy delektowanie się dwunastoletnim Ballantine’sem, bez łębiewskiego przemawia fakt, że nie wyskakuje on niczym porównania lepszym niż Finest i bez porównania tańszym królik z kapelusza – jest to jego już bodaj ósmy utwór proniż siedemnastoletni… I tu kolejny wątek. zatorski (nie licząc literatury „turystycznej”, nie mówiąc już Zamiast chlania na umór mamy dziś delektowanie się o branżowej), co więcej czwarty o zabarwieniu erotyczwyrafinowanymi trunkami, które Gołębiewski (prywatnie nym. Idźmy dalej – książki z tej dziedziny pisane są najczęich pasjonat) opisuje z wielkim znawstwem i pieczołowiściej przez kobiety, co na tym tle także go pozytywnie wytością. Wlewam oleisty alkohol o barwie mokrej dębowej różnia (podobnie jak to, że nie jest autorem zagranicznym kory do dużego kieliszka z mocnego hartowanego szkła. Ce– będące pod wpływem jego twórczości czytelniczki bez lebruję. Kładę na sitku kostkę brązowego trzcinowego cukru, trudu się z nim skontaktują, niektórym może nawet „pan podpalam absynt i czekam, aż ścieknie rozgrzany karmel. pisarz” odpisze, grzecznie acz stanowczo dając kosza). Trunek ma zachwycający aromat, Tyle ogólników. Jaka jednak ta wrzosowo-iglasty, szałwiowo-piołuksiążka jest? Hm, z jednej strony ponowy, niemal nie czuć anyżu. dobna do poprzednich z tzw. nurtu W ustach przyjemne ciepło. Czytam, że buntowniczego (trzy pierwsze, „Xenjest tu 35 mg tujonu na litr, czyli ponad na moja miłość”, „Melanże z żyletką” trzykrotnie więcej, niż zwykło się przyji „Disorder i ja”, nazwane zresztą zomować za dawkę obojętną dla układu stały „brudną trylogią”). Z grubsza nerwowego. To mi się bardzo podoba. wiadomo, o co chodzi: seks and Nastawiam na gramofonie siedmiodrugs and rock’n’roll. Z drugiej – calowego singla The Adolescents mocno od nich odstająca. Eksponuz 1980 roku. To takie staroświecko pojąca bohatera, alter ego Gołębiewgodne, a zarazem młodzieńczo proste. skiego, zdecydowanie doroślejszeOsobiście nie wyobrażam sobie pogo. Choć nie jestem pewien, czy dojdobnego passusu jeszcze kilka lat rzalszego. To nie imprezowicz, a satemu. Raczej refleksję z porannego motnik celebrujący swą samotność. opróżniania butelki z pozbawionego Mieszka z ukochaną kotką i dobrze już gazu, ciepłego piwa, bywa że mu z tym. Goście (głównie płci odŁukasz Gołębiewski z petem w środku. miennej, bo nie zawsze pięknej), jeśli Kobiety to męska specjalność Nie wiem jak Państwo, ale ja kusię pojawiają, szybko znikają, pozoBurda Książki, Warszawa 2014 puję takiego nowego Gołębiewskiestawiając nie zawsze miłą gospodas. 240, ISBN 978-83-7778-612-3 go. Jako pisarza, rzecz jasna. ■ rzowi woń. Kobiety stanowią sposób

C

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

K S I Ą Ż K A

Buntownik się starzeje

N U M E R U

33


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 34

R E C E N Z J E

34 • • • • • • • • • • literatura polska • • • • • • • • • • Mariusz Wilk

Dom włóczęgi Noir Sur Blanc, 2014 s. 204, ISBN 978-83-7392-464-2

odróże mają swój urok, pod warunkiem, że mamy gdzie wrócić. Dom to miejsce, w którym włóczęga odpoczywa po podróży i planuje kolejne wyprawy. A kiedy przychodzi kres wszelkich wędrówek, dom jest miejscem wyciszenia, kontemplacji i wspomnień. Mariusz Wilk to człowiek-instytucja, wieloletni opozycjonista, który po odzyskaniu przez Polskę niezależności politycznej postanawia nie korzystać z owoców swej walki. W latach dziewięćdziesiątych postanawia zamieszkać tam, gdzie wielu z nas obawiałoby się wyjechać nawet w celach turystycznych. Nic dziwnego — rosyjska daleka północ, Wyspy Sołowieckie czy jezioro Onega, nie nastrajają nieprzychylnie tylko miłośników historii i poszukiwaczy bliskich, zaginionych po licznych wywózkach. Ten przeklęty kraj stał się miejscem, w którym powstały liczne książki Wilka. Któż z nas nie pamięta „Wilczego notesu” czy choćby „Wołoki”? Świat można opisywać, można też świat pisać. Pisanie świata jest trudniejsze, wymaga bowiem stworzenia wokół swoistego makro świata, swego własnego, maleńkiego oraz uznania, że ten mały świat jest atrakcyjniejszy od wielkiego i że może on ten wielki świat kreować. Zaiste nie każdy odważy się, by świat pisać na nowo. Mariusz Wilk zdecydował się świat pisać i wychodzi mu to doskonale. Mały świat Mariusza Wilka to dom nad Onegą, przystań, do której wraca po swoich wędrówkach, miejsce, gdzie można się wyciszyć i zwrócić uwagę na te elementy życia, które nam, mieszkańcom hałaśliwej Europy, umykają w codziennym pędzie. Gdzieś tam na Dalekiej Północy, w miejscu, w którym boi się mieszkać nawet wielu Rosjan, życie przebiega inaczej, znacznie wolniej. W takich warunkach łatwiej wybrać się w najtrudniejszą podróż — podróż w głąb własnej osobowości, tą, którą zwykliśmy nazywać „wychowaniem dziecka”. Podróż, w której dane jest nam poznać credo życiowe niemłodego już pisarza i podróżnika. Pretekstem do przerwania włóczęgi stała się mała dziewczynka. Córka pisarza o dźwięcznym imieniu Martusza poznaje świat jego oczami. Wilk staje się jej mentorem. Dziewczynka poznaje świat własnymi oczami, ale z komentarzem rodzica. Martusza, pół Polka-pół Rosjanka. To określenie najlepiej oddaje stosunek pisarza do na-

P

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

rodowości czy przynależności etnicznej, a także do brutalnej konieczności wyboru takowej. Język książki, okraszony rusycyzmami, będzie zapewne razić wielu czytelników. Wszelkim zwolennikom czystej polszczyzny Wilk daje prostą alternatywę — nie czytajcie mojej książki. Nie polecę lektury tej książki osobom o nacjonalistycznych ciągotkach. Nie czytajcie jej, drodzy nacjonaliści. Mariusz Wilk zbyt mądrze pisze jak na wasze umysły. [ak] Radek Rak

Kocham Cię, Lilith Prószyński i S-ka, Warszawa 2013 s. 344, ISBN 978-83-7839-737-3

o przeciętny mężczyzna robi w sanatorium? Podrywa kobiety i jest to normalne zajęcie znudzonego kuracjusza. Gorzej, gdy wizje zaczynają mu się mieszać z realnymi przeżyciami. Młody kuracjusz przyjeżdża do małego sanatorium w okolicy Rymanowa Zdroju. Ma tu podreperować zdrowie i zastanowić się nad dalszym życiem. A jest nad czym. Praca go nie satysfakcjonuje, życie osobiste leży w gruzach, sytuacja materialna też jest daleka od doskonałości. Jedyne jego radości życia to lektura i espresso. Rymanów Zdrój to zaczarowane miejsce. Wiem to z doświadczenia i domyślać się mogę, jak czuł się tam nasz bohater. Wyczuć można tam wielokulturowość, którą zniszczyły nam totalitaryzmy. Czar tego miejsca powoduje, że na chwilę zapominamy, skąd i kim jesteśmy. To właśnie musiał czuć Robert, nasz młody kuracjusz. Na jego drodze stają dwie kobiety. Pierwsza to malarka Iwona, nieokiełznana kobieta z gatunku tych, które zdobyć trudno i trudno przy sobie utrzymać, a które działają na wyobraźnię każdego mężczyzny. Druga to Małgosia, lekarka uzdrowiskowa, zupełne przeciwieństwo Iwony. Oczywiście nasz bohater zachowuje się jak przysłowiowy osiołek przed dwoma żłobami wypełnionymi smacznym jedzeniem. Noc, którą spędził z Iwoną, uskrzydliła go. Czy na długo? Iwona okazuje się złudzeniem, a każdy, kogo Robert pyta o piękną kuracjuszkę, podejrzewa naszego bohatera o nadużywanie alkoholu. Każdy z wyjątkiem kilku mężczyzn, którym dane było spotkać boską diablicę Lilith. Niestety, epicko opisana podróż, w którą wraz z nimi wyrusza, a której celem miało być odnalezienie w nowym Jeruzalem Lilith, też jest tylko wytworem bujnej wyobraźni. Robertowi pozostaje tylko Małgosia… Radek Rak napisał książkę niezwykłą. Pomieszanie rzeczywistości z majakami i wyobrażeniami daje efekt pioru-

C


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 35

nujący. Czytelnikowi wydaje się, że sam tkwi w jakimś szaleństwie, którego przyczyn nie jest w stanie dociec. Brakuje tylko jaśminowej herbaty, smaku ciasta kajmakowego, łagodnego spojrzenia Małgosi i tego czarownego zapachu drzew. Bo drzewa pachną tak tylko w Rymanowie. [ak] Olgierd Świerzewski

Zapach miasta po burzy Muza, Warszawa 2014 s. 736, ISBN 978-83-7758-692-1

zachy to gra królewska. Uczy podejmowania szybkich decyzji, sztuki planowania i wytrwałości. Szachownicy należy jednak oddać cały swój talent, całe swe życie, w przeciwnym razie, niczym zaborcza kochanka, nie zapewni tego, co ma najcenniejsze — sukcesu w grze. Ostatnie lata Związku Radzieckiego, okres stagnacji życia politycznego i coraz głośniejszych sprzeciwów dysydentów. Nic nie wskazuje na to, że atomowe imperium rozpadnie się, że nastąpi Pierestrojka. Władze Kremla planują interwencję w Afganistanie i marzą o przyszłym podboju kapitalistycznego Zachodu. Zwykli ludzie pragną tylko jednego — normalnego życia. Oleg i Anatolij też marzą. Ich marzeniem jest osiąganie szachowych sukcesów. Anatolij zdobył już pozycję pretendenta do tytułu arcymistrza, Oleg jest tylko zdolnym nastolatkiem, głodnym sukcesu i przekonanym o tym, że w czasie gry rozmawia z szachami. Obu naszych bohaterów dzieli wszystko —mieszkają w różnych miastach Związku Radzieckiego, startują życiowo z różnych pozycji — rodzina Olega niebezpiecznie ociera się o środowisko dysydentów, ojciec Anatolija zaś jest członkiem Biura Politycznego. Tak różni ludzie mogą spotkać się jedynie przy szachownicy. Przypadek sprawia, że Oleg wygrywa mecz sparingowy z jednym z arcymistrzów. Młodzi ludzie o takich zdolnościach są dla władz radzieckich cenni, więc Oleg otrzymuje szansę trenowania ulubionej dyscypliny pod okiem najzdolniejszych radzieckich szachistów. Bierze udział w różnych turniejach, by wreszcie mieć pierwszą okazję zmierzenia się z Anatolijem. Wygrany mecz uskrzydla chłopca, jednak łaski, jakimi obdarza go władza, słabną. Okazuje się, że sam Breżniew marzył o wystawieniu Anatolija do walki o tytuł szachowego mistrza świata, a marzenia te Oleg przekreślił jedną udaną rundą. Obaj szachiści rywalizują ze sobą jeszcze na innym tle. Zabiegają oni o względy pięknej aktorki, Tatiany. Anatolij jest na tyle sławny, że może oczarować Tatianę w czasie

S

pierwszego spotkania, Oleg musi walczyć o jej względy cierpliwością i szachowymi sukcesami. Ich rywalizacja zaczyna przypominać starcie samców alfa, bezkrwawe wprawdzie, ale wyniszczające. Zwycięzcą okazuje się Oleg. Jak długo będzie cieszył się wygraną? Czy jego wybranka zniesie konkurowanie z szachownicą? Jak nasz mistrz zareaguje na odejście ukochanej? I wreszcie, czy uda się Olegowi, z pomocą ukochanej gry i innej kobiety, wyjść z psychicznej i intelektualnej depresji? Olgierd Świerzewski zachwycił. Oprócz świetnie skrojonych psychologicznych sylwetek głównych bohaterów znajdziemy w książce opis realiów życia w Związku Radzieckim, w jego schyłkowym okresie oraz w pierwszych latach po upadku imperium. Autor nie pozwala sobie na ocenę wyborów dokonywanych przez opisywane postacie, relacjonuje je jako coś oczywistego. Beznamiętność tych relacji przypomina mechaniczne opisy meczów szachowych, którymi obficie okraszona jest książka. Całość jest arcydziełem, kolażem historii miłosnej, studium drogi do sławy nikomu nieznanego człowieka i barwnego opisu Rosji, którą często tak trudno zaakceptować. Dawno już żadna powieść nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia. Zastanawiam się tylko, czy uda się Olgierdowi Świerzewskiemu napisać coś równie dobrego po tak obiecującym debiucie. [ak]

• • • • • • • • • • • literatura obca• • • • • • • • • • • Toni Morrison

Najbardziej niebieskie oko Przeł. Sławomir Studniarz Świat Książki, Warszawa 2013 s. 232, ISBN 978-83-7943-345-2

ażdy chce być piękny i jest to naturalne. Czy jednak piękno daje szczęście? Na to pytanie stara się udzielić odpowiedzi Toni Morrison w swej debiutanckiej, dotąd nie publikowanej w Polsce, powieści. W latach pięćdziesiątych XX wieku przeprowadzono w Stanach Zjednoczonych badania wśród kolorowych mieszkańców Ameryki. Wyniki wstrząsnęły postępową częścią społeczeństwa. Okazało się bowiem, że poddane badaniom dzieci utożsamiały piękno z jasnym kolorem skóry. Bycie pięknym oznaczało również posiadanie prostych włosów, wąskiego nosa i ust. Mimo zniesienia segregacji rasowej te kanony piękna pozostały niezmienione. To właśnie przekonanie o takim, a nie innym pojęciu piękna kazało Michaelowi Jacksonowi poddawać się kolejnym operacjom plastycznym.

K

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

R E C E N Z J E

35


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 36

R E C E N Z J E

36 Niedostatki własnej urody uświadamiamy sobie, kiedy zobaczymy kogoś zgrabnego i pięknego. Dla małej Pecoli nastąpiło to w chwili, gdy ujrzała wizerunek Shirley Temple. Od tamtej pory dziewczynka pragnęła mieć piękne niebieskie oczy — skarb, który ukryje niedostatki jej urody. Małą Pecolę pech prześladował od samych narodzin. Dziewczynka przyszła na świat w rodzinie stojącej na najniższym stopniu drabiny społecznej. Toni Morrison przedstawiła hierarchię społeczną brutalnie. Afroamerykanów, podzielonych na kolorowych i czarnuchów, dzieliła przede wszystkim zaradność życiowa pozwalająca na osiągnięcie określonego statusu materialnego. Rodzice Pecoli byli najbiedniejszymi i najmniej zaradnymi spośród wszystkich czarnuchów, dziewczynka mogła więc liczyć na litość dorosłych, jednak większość dzieci była wobec niej bezwzględna. I ta właśnie tłamszona przez los dziewczynka otrzymała pewnego pięknego dnia wymarzone niebieskie oczy. Czy oczy te zmienią cokolwiek w jej życiu? Czy uroda może uczynić kogokolwiek szczęśliwym? „Najbardziej niebieskie oko” przygnębia, każąc jednocześnie zastanowić się nad tym, co w naszym życiu jest ważne i jacy się stajemy pod wpływem naszego otoczenia. [ak] Lauren Beukes

Lśniące dziewczyny Przeł. Katarzyna Karłowska Rebis, Poznań 2014 s. 416, ISBN 978-837-818-257-3

orderca przenoszący się w czasie. Dziewczyna, która chce się dowiedzieć, kto chciał ją zabić. I Dom, który emanuje morderczą energią. Panuje moda na powieści, które wpisują się w kanony kilku gatunków literackich. Nie zawsze jest to dobra kompilacja, ale Lauren Beukes się udało. Można tą książkę nazwać thrillerem, ale również fantastyką. Oba „wątki” są ze sobą mocno splecione. Morderstwa odbywają się podczas podróży w czasie, a samo przenoszenie się jest nakazem Domu — unowocześnionej wersji Tardis z brytyjskiego serialu „Doctor Who”, wehikułu czasu i przestrzeni — zabijania lśniących dziewczyn. Lauren Beukes to pochodząca z RPA dziennikarka i pisarka. Oprócz tego jest scenarzystką komiksów, z których żaden nie został jeszcze wydany w Polsce. Pracuje w największym studiu animacji w RPA. Z jej książek ukazały się u nas „Zoo City” i właśnie „Lśniące dziewczyny”. To specyficzna książka. Mocny thriller, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. W pewnym momencie

M

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

czytelnikowi może wydawać się, że chaos przeważa nad treścią, ale właśnie chaos jest ważną częścią powieści. Sami bohaterowie zachwycają. Kirby jest dociekliwa i nawet za cenę wielu ofiar chce dowiedzieć się, kto próbował ją zabić i dlaczego. Z kolei Harper, morderca, nie spocznie, dopóki nie doprowadzi sprawy do końca. Jednym słowem trafiła kosa na kamień. Czasem wystarczy kilka stron, by określić, czy akcja książki nas wciągnie. Tak było w moim przypadku. Po zaledwie dwóch czy trzech rozdziałach wiedziałam nie tylko, że ta powieść jest dobra, ale również, że sięgnę po kolejne z dorobku Lauren Beukes, w tym przypadku po „Zoo City”, która już niedługo zostanie zekranizowana. Wiele kwestii zostało niewyjaśnionych. Dlaczego Dom domaga się ofiar, kim są lśniące dziewczyny i dlaczego muszą zginąć. Można traktować to jako wadę, ale można to przekuć w zaletę. Sprawiają, że nawet po odłożeniu książki, myśli się o niej i próbuje się odpowiedzieć na nurtujące pytania. [mk] Eshkol Nevo

Neuland Przeł. Magdalena Sommer Muza, Warszawa 2014 s. 624, ISBN 978-83-7758-614-3

uż sam tytuł jest prowokacją, nawiązuje bowiem do niemieckiego tytułu dzieła Herzla. Altneuland to Ziemia Obiecana, Stary Nowy Kraj, w którym lud bez ziemi miał znaleźć ziemię bez ludu, swoje miejsce pod słońcem. Altneuland miało być żydowskimi Atenami, miejscem, w którym rozwijać się miała nauka, filozofia i kultura. Eszkol Nevo, ustami jednego ze swoich bohaterów, nazwał ten kraj nową Spartą i nakazał mu poszukiwanie Neulandu. Książka Eszkola Nevo zadowoli każdego czytelnika. Są w niej: nieskonsumowany romans, miłość ojcowska, trudne relacje międzypokoleniowe, przekazywana z pokolenia na pokolenie trauma z czasów zagłady, wreszcie tęsknota za kimś, kto odszedł i obowiązek, który należy wypełnić. Mani Peleg to ktoś, kogo można utożsamić z historią Izraela. Bohater wojny Jom Kippur i zdolny biznesmen, słowem, podpora społeczeństwa. Ta fasada kryje wrażliwego człowieka, noszącego w sobie bolesne wspomnienia. Jego syn doskonale wie, że takiego ojca łatwo można zwieść, wystarczy wybrać nieodpowiedni zawód czy formację wojskową. Dori, syn chodzącego ideału, ma niełatwe życie, które skomplikuje się jeszcze bardziej po

J


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 37

śmierci matki, gdy ojciec postanowi wyruszyć w kilkumiesięczną podróż do Ameryki Południowej. Kiedy przestanie kontaktować się z rodziną, odpowiedzialny syn wyruszy na jego poszukiwania. Nad prywatnym życiem Inbar ciąży zupełnie inne fatum. Dziewczyna nie potrafi go sobie ułożyć. Czy powodem jest rozwód rodziców? Może zagadkowa śmierć brata? A może fakt, że jej matka postanowiła zamieszkać w znienawidzonych Niemczech? A co jeśli powodów jest tak wiele, że najlepszy psychoanalityk nie potrafiłby wyciągnąć ich wszystkich z dziewczyny? Ktoś taki jak Inbar musi z jednej strony fascynować, z drugiej wzbudzać niepokój. Inbar musi kojarzyć się z mityczną Lilith, niebezpieczną dla tych, którzy marzą o normalnym życiu. Czytelnik instynktownie poczuje, że spotkanie Inbar i Doriego wywróci ich światy do góry nogami. Ich przypadkowe spotkanie w Ameryce Południowej i wspólna podróż muszą oznaczać kłopoty, zwłaszcza kiedy odnajdą Maniego w osadzie, którą sam nazwał wymownym słowem Neuland. Neuland miał być miejscem, w którym pogubieni życiowo Izraelczycy mogli znaleźć samych siebie. Panujący w nim spokój, medytacje, poszukiwanie sensu własnego istnienia koiły nerwy przeniesionych do rezerwy młodych izraelskich żołnierzy. Właściwie, terapii Neulandu najbardziej potrzebował sam Mani. Jego wojenne przeżycia dały się we znaki całej rodzinie. Synaj, miejsce odpoczynku wielu izraelskich rodzin, kojarzył się ojcu Doriego z polem bitwy, na którym życie straciło wielu jego przyjaciół. Nawet gry komputerowe przywoływały wspomnienia wojenne. Dori nie mógł więc, jak wielu jego rówieśników, cieszyć się posiadaniem własnego komputera. Wojna Jom Kippur, nigdy nie wspominana, rzucała głęboki cień na całą rodzinę. Śmierć żony i przypadkowe spotkanie z weteranem z Wietnamu, człowiekiem, który miał podobne przeżycia, wywołała w Manim, zagorzałym syjoniście, wstrząs. Tworząc Neuland Mani tworzył miejsce, w którym mógł patrzeć na swoje życie z dystansu i przejść swoją własną terapię. Ale takich ludzi było więcej i Mani o tym wiedział. Neuland szybko przeistoczył się w miejsce, które moglibyśmy nazwać siedzibą sekty. Do tego miejsca dotarli Inbar i Dori. Pisarze izraelscy młodego pokolenia zaskakują misternie budowaną fabułą swoich powieści. Gdybyśmy poprosili kilka osób o streszczenie ich książek i wysłuchali ich, mielibyśmy wrażenie, że słuchamy opowieści o zupełnie różnych książkach. Przed lekturą „Neulandu” przeczytałem kilka notek prasowych o książce. Wszyscy recenzenci byli zgodni co do jednego: jest wybitna. Na tym jednak koń-

czyła się ich zgodność. Większość postrzegała fabułę jako opowieść o idealnej miłości, nie rozstrzygając, czy jest to miłość do kobiety, rodziny, ojca lub własnego kraju. Ta wizja książki nie jest daleka od prawdy. Autor wspaniale ukazuje wszystkie te odmiany miłości przekonując czytelnika, że uczucie to jest tak samo naturalne jak oddychanie i zaspokajanie głodu. Czym bowiem bylibyśmy my, ludzie bez miłości? Jednak sprowadzenie treści książki Eszkola Nevo tylko do tego słowa jest, moim zdaniem, nadużyciem. Jest to wielowątkowa opowieść o współczesnych Izraelczykach rozdartych pomiędzy pragnieniem życia w spokoju, obowiązkiem i pamięcią. Ta historia musi być opowieścią niedokończoną i taką ją stworzył Nevo. Jeśli zaś czytelnik będzie chciał samodzielnie dopowiedzieć sobie dalsze losy bohaterów „Neulandu”, z pewnością stworzy historię, pod którą mógłby podpisać się sam autor. I to właśnie świadczy o jego kunszcie pisarskim [ak]

• • • • • • • • • • • • biografie • • • • • • • • • • • • Gérard Bardy

Charles de Gaulle. Biografia katolika i męża stanu Przeł. Ewa Burska IW Pax, Warszawa 2014 s. 368, ISBN 978-83-211-1938-0

ie jest to pierwsza biografia wielkiego Francuza, który, mimo iż jego działania, czasem niezwykle odważne czy wręcz brawurowe, wciąż wywołują liczne kontrowersje, uznawany jest za jednego z najwybitniejszych polityków Europy. Summa summarum specjaliści zgodnie twierdzą, że uratował honor Francuzów po klęsce zadanej im przez Hitlera oraz że jego działania miały ogromny wpływ na kształt współczesnej Europy. Nie można też zapomnieć o dramatycznej decyzji zakończenia wojny w Algierii i wycofaniu wojsk francuskich z tego kraju, czego wielu jego rodaków nie mogło zaakceptować. Z tego powodu stał się celem zamachów, na szczęście nieudanych. Książka zaskakuje. Gérard Bardy pokazuje nam zupełnie nowe oblicze de Gaulle’a. Francuski autor skupił się na aspekcie religijnym i jego wpływie na postępowanie bohatera. Gdy został przywódcą Wolnych Francuzów w przełomowym 1941 roku, a w zasadzie sam się nim ogłosił, w jednym z wywiadów otwarcie stwierdził: Jestem wolnym Francuzem. Wierzę w Boga i przyszłość mojej ojczyzny. Nie należę do nikogo. Jego najbliższy współpracownik i wierny przyjaciel André Malraux — znakomity

N

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

R E C E N Z J E

37


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 38

R E C E N Z J E

38 pisarz minister kultury, jeden z najwybitniejszych szefów tego resortu zarówno w historii Francji, jak również całego świata, a przy tym agnostyk — twierdził bezwarunkowo, że Kościół stanowił część życia generała de Gaulle’a, co w zeświecczonym od czasu Rewolucji Francuskiej kraju było znaczące. I tę szczególną, a jednocześnie fascynującą stronę jego życia możemy poznać dzięki tej czasem niełatwej, ale jednocześnie pasjonującej książce. [pd]

• • • • • • • • • • • • • Historia • • • • • • • • • • • • Norman Lewis

Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch

tym samym starą prawdę, że wojna deprawuje każdego. Książka Lewisa jest więc nieco satyrycznym opisem Neapolu z 1944 roku. Satyra ta odnosi się jednak jedynie do autora. Okupowany przez aliantów Neapol wcale nie jest zabawny. To zrujnowane i wygłodzone miasto, pełne rzeczywistych i urojonych zwolenników faszystowskiego reżimu, miasto, którego mieszkańcy starali się załatwiać zadawnione spory i żale rękami wojsk okupacyjnych. ówczesny Neapol to miasto, w którym prostytucją zajmowały się kilkuletnie dziewczynki, a kilkuletni chłopcy byli wyspecjalizowanymi złodziejami. Miasto totalnie zdeprawowane przez wojnę. Wiadomo wszakże, że satyra to uśmiech przez łzy, uśmiech, do którego wrażliwy człowiek zmusza swe usta, by nie krzyczeć z rozpaczy. [ak]

Przeł. Janusz Ruszkowski Czarne, Wołowiec 2014 s. 216, ISBN 978-83-7536-569-6

spomnienia frontowe odwiecznie pobudzają naszą wyobraźnię. Te ze spotkań oficjalnych, pełne patosu, mają kształtować postawy słuchaczy. Te opowiadane w gronie rodzinnym, często zabarwione są anegdotami dowodzącymi, że wojenna codzienność mogła mieć w sobie coś z klimatu tragifarsy. I z takimi właśnie wspomnieniami mamy do czynienia w książce Normana Lewisa. Norman Lewis był oficerem brytyjskiego wywiadu. Bycie oficerem wywiadu to nie byle co. Oczami wyobraźni widzimy Jamesa Bonda, który zapewnia oddziałom frontowym bezpieczne zaplecze. Jego codzienność polega na wykrywaniu szpiegów i rozbijaniu oddziałów dywersantów. Jeździ wspaniałym samochodem, posiada najnowocześniejszą broń, a kobiety za nim przepadają. Rzeczywistość wojenna Lewisa była skromniejsza. Motocykl, rewolwer webleya z pięcioma nabojami, których nie wystrzelił do końca wojny, oraz notatnik stanowiły jedyne jego wyposażenie. Zamiast wykrywać szpiegów i dywersantów, oficer ten sprawdzał moralność kobiet, które chciały zostać żonami żołnierzy brytyjskich, a także próbował przystopować kwitnący we włoskim mieście czarny rynek. Było to zajęcie frustrujące człowieka czynu, zwłaszcza, kiedy wokół trwała wojna, jednak dla różnych kombinatorów była to wymarzona synekura. Pieniądze, kosztowności czy darmowy seks — na to wszystko mogli liczyć ci, którzy mieli dostęp do żywności, koców lub choćby najdrobniejszego sprzętu codziennego użytku. W otoczeniu zniszczonego miasta wszystkie te rzeczy były na wagę złota. Nic więc dziwnego, że wielu żołnierzy wykorzystywało nadarzające się okazję, potwierdzając

Evan McGilvary

Generał Stanisław Maczek Przeł. Katarzyna Bażyńska-Chojnacka i Piotr Chojnacki Rebis, Poznań 2014 s. 376, ISBN 978-83-7818-438-6

W

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

ył jednym z tych nielicznych oficerów przedwrześniowego wojska polskiego, którzy rozumieli, na czym polega nowoczesna wojna. Dość szybko pojął, że współpraca czołgów i piechoty daje świetne efekty na polu walki. Generał Stanisław Maczek, pierwszy czołgista Drugiej Rzeczpospolitej. Przyznam, że po otwarciu książki zdenerwowałem się. Autor jest bowiem brytyjskim historykiem specjalizującym się w historii polskiej armii – jedynym, który zajął się biografią jednego z najwybitniejszych polskich dowódców II wojny światowej. Okazuje się, że nasi specjaliści od historii najnowszej wolą grzebać się w jej politycznym wykorzystywaniu, tworzyć kordony sanitarne wokół ciemnych plam w naszych dziejach, niż pisać o tych zdarzeniach, z których moglibyśmy być dumni. Generał Stanisław Maczek. Austriacki oficer, bohater walk o polski Lwów i wojny polsko-bolszewickiej, oficer dyplomowany, wreszcie dowódca pierwszej polskiej jednostki pancernej i znakomity dowódca liniowy. Postać do niedawna praktycznie nieznana — podręczniki do historii poświęcają mu kilka lakonicznych zdań. Evan McGilvary tłumaczy to niewdzięcznością ojczyzny, osobiście jednak widzę przyczyny tego stanu rzeczy w niewystarczająco medialnym postrzeganiu generała. Żołnierze Maczka nie wykrwawiali się „do ostatniego żołnierza”, nie podejmowali walk beznadziejnych, a sam generał wysoko cenił polską krew i nie narażał ich w imię

B


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 39

pokazania wyższych racji czy udowodnienia czegoś Europie. My, Polacy, uwielbiamy romantyczne walki „do ostatniego naboju” i dlatego pamiętać będziemy o Borze-Komorowskim, a zapomnimy o generale Maczku. Evan McGilvary stworzył hagiograficzną wręcz opowieść, opartą w dużej mierze na źródłach przychylnych bohaterowi, w tym na relacjach samego Maczka. Moglibyśmy mu to zarzucać, gdyby docelowym odbiorcą książki brytyjskiego historyka był czytelnik polski, książka jest jednak pisana dla czytelnika, który nie orientuje się w zawiłościach naszej historii. Zarzutem znacznie poważniejszym jest to, że autor właściwie pominął życie generała w dwudziestoleciu międzywojennym ograniczając się do analizy stanu armii polskiej sprzed września. Można odnieść wrażenie, że istotnym w życiu Maczka był tylko czas wojny, w którym sprawdzał się na polu walki. Jego poglądy i osób myślących podobnie jak on oraz atmosfera Wyższej Szkoły Wojennej byłyby z pewnością wspaniałym uzupełnieniem wojennych dokonań. Te niedociągnięcia pozostaną jednak wyzwaniem dla historyków IPN, którzy zamiast mierzyć długość pasa startowego na lotnisku w Gibraltarze mogliby spisać rzetelną historię polskiego generała, dowódcy „Czarnych Diabłów”. [ak]

• • • • • • • • • • • Publicystyka • • • • • • • • • • • Mirosława Nowak

ze trw an

ia

Wola przetrwania W Kolorach Tęczy, Wrocław 2014 s. 119, ISBN 978-83-88378-15-5

W

ola

pr

o lektury tej niezwykłej książki, chociaż wygląda na skromną broszurkę, wydawca — Jan Akielaszek, postać znana w nie tylko we wrocławskim, ale również międzynarodowym świecie książki, w osobistym liście do redakcji, zachęca słowami: Pani Mirosława Nowak (dziś z Chicago) jest kobietą szaloną, z którą cudownie się rozmawia i która widzi Polskę inaczej, darząc ją wielką miłością, ale niezwykle realistycznie. I dodaje: Marzę o tym, aby książka ta zapoczątkowała w mojej oficynie serię „Ratujmy wspomnienia od zapomnienia”, choć jest to rym trochę częstochowski. Największą wartością książki jest autentyzm zwykłego-niezwykłego życia autorki, począwszy od dramatycznych przeżyć w dzieciństwie na Wołyniu, poprzez repatriację na Dolny Śląsk i osiedlenie się całej rodziny w Bielawie, czas nauki i pracy, aż po radykalną decyzję o wy-

D

jeździe do Stanów, w których uparcie i konsekwentnie, mimo wielu przeciwności, awansowała w polonijnej hierarchii społecznej. Moje życie wciąż faluje – od sukcesu do klęski. Nigdy jednak nie straciłam wiary w to, że człowiek może przetrwać wszystko, jeśli tylko wierzy w swoje siły i opatrzność Stwórcy — wyznaje autorka, której życie potwierdziło te słowa z nadwyżką. Dodajmy jeszcze, że wspomnienia mogły zostać spisane tylko dlatego, że ich autorka obdarzona jest bardzo dobrą pamięcią, dzięki której rejestrowała wszystko, na co była narażona od najmłodszych lat. [pd]

Stanisław Tym

Pies czyli Kot. Felietony z lat 1972-2014. Z rysunkami autora Polityka, Warszawa 2014 s. 336, 34,90 zł, ISBN 978-83-64076-01-5

ies czyli Kot” („Parę Interesujących Ewentualnie Spraw, czyli Komentarz Obywatela Tyma”) to tytuł cyklu felietonów jednego z najbardziej znanych polskich satyryków, które od lat ukazują się na łamach „Polityki”. Wszystko zaczęło się jednak w 1972 roku, od nieistniejącego już tygodnika „Literatura”, do którego Stanisław Tym napisał pierwsze felietony, chociaż zastrzegał się, że nie umie tego robić. ówczesny zastępca redaktora naczelnego „Literatury” i jeden z bardziej znaczących dziennikarzy tamtego czasu Gustaw Gottesman rzucił: to się nauczysz! Okazało się jednak, co podkreśla Michał Ogórek we wstępie do książki, że nauka na niewiele się zdała, bo krótkie „kawałki” Tyma nie spełniały wymagań stawianych felietonom i nawet ich nie przypominały, nie trzymały zasad kompozycji, nie stosowały właściwych środków stylistycznych, odpowiedniej argumentacji ani niczego, co powoduje, że utwór jest felietonem i przez podręcznik [dziennikarstwa] zostały zdyskwalifikowane. Z zadowoleniem puentuje ten fakt pisząc, że szkoła dziennikarska, w której korzystano z tego podręcznika, została zamknięta, a Tym nie wie, że nie pisze felietonów i dalej robi to najśmieszniej w Polsce. Do dziś powstały tysiące felietonów i setki rysunków Tyma publikowane z przerwami w różnych czasopismach – „Tygodniku Kulturalnym”, „Rzeczpospolitej” i wreszcie „Polityce”. Ich subiektywny wybór , co podkreśla autor we wstępie, składa się na tę nietuzinkową książkę, która opisuje czterdzieści lat naszej polityczno-obyczajowej codzienności. (pd)

„P

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

R E C E N Z J E

39


kwiecien w 8_NW w 4 30.04.2014 10:10 Page 40

R E C E N Z J E

40 • • • • • • • • • • • • Pedagogika • • • • • • • • • • • Zenon Gajdzica

Człowiek z niepełnosprawnością w rezerwacie przestrzeni publicznej Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 2014 s. 400, ISBN 978-83-7850-179-4

rzed jakimi przeszkodami staje osoba niepełnosprawna? Jakie bariery – architektoniczne, kulturowe, edukacyjne, prawne i społeczne – musi codziennie pokonywać? Jakie roszczenia ma prawo wysuwać? W jaki sposób może partycypować w kulturze i innych dostępnych powszechnie dobrach społecznych? Czy niepełnosprawni trafiają do rezerwatów z własnej woli? A może – za sprawą własnej aktywności – woleliby eksplorować inne terytoria społeczne? Rezerwat zwykle się nam kojarzy ze skolonizowanymi Indianami. Niedalekie skojarzenie, ponieważ autor nawiązuje do tradycji kolonialnej i statusie niepełnosprawnych we współczesnym świecie - statusie Innych/Obcych, dla których trzeba wyznaczyć ograniczoną przestrzeń – oddzielną i osobną. Inny w tym rezerwacie oznacza najczęściej gorszy. We wstępie autor wyjaśnia, że pojęcie rezerwatu odnosi się do Goffmanowskiego rozumienia monitorowanej i wyznaczanej granicami przestrzeni. Nie chodzi o obszar geograficzny – rezerwatem może być rola pracownika fizycznego o niskiej pensji i małym poważaniu społecznym. To może być przestrzeń instytucji ograniczającej rozwój lub system barier społecznych utrudniających realizację aspiracji. Rezerwaty nie mają sztywnych granic, ale potrafią człowieka niepełnosprawnego uczynić niewidzialnym, skazują go na upośledzenie społeczne. Bariery nie składają się tam ze sztachet tylko ze stereotypów i uprzedzeń, z braku empatii i ślepoty emocjonalnej. Są rezerwaty fizyczne, psychiczne i społeczno-kulturowe, konwersacyjne i informacyjne – wszystkie skazują na izolację. W przypadku „zsyłki” do rezerwatu granice są strzeżone i monitorowane, ciężko się wydostać ze świata, w którym królują ukonstytuowane na postawie stereotypów sztywne wizje (nie)możliwości człowieka niepełnosprawnego. Pamiętajmy, że dyskryminacja zaczyna się w szkole, role społeczne są konsekwentnie umacniane. W pierwszej części pracy autor omawia powstawanie rezerwatów – przyczyny, etapy i konsekwencje oraz sytuację społeczną osób niepełnosprawnych, punktuje działania pozorowane, które nie rozwiązują tych problemów, demaskuje praktyk społecznych stosowanych w celach opresyjnych wobec ludzi niepełnosprawnych. Druga część poświęcona jest diagnozie paradoksów i fikcji „nor-

P

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014

mujących” społeczną przestrzeń życia niepełnosprawnych. W trzeciej części poznamy optymistyczne i pozytywne przykłady przełamywania uprzedzeń, możliwości ucieczki z rezerwatu. Ludzie dotknięci przez los mają prawo korzystać z dobra społecznego, jakim jest szacunek oraz dostęp do edukacji i kultury. Zamieńmy rezerwaty w przestrzeń integracyjną, gdzie niepodzielnie rządzi szacunek, obowiązuje serdeczne wsparcie i panuje wieczna empatia. Praca wzbogaciła serię wydawniczą „Palące problemy edukacji i pedagogiki” (pod patronatem Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN). [jh] Barbara Smolińska-Theiss

Korczakowskie narracje pedagogiczne Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 2014 s. 260, ISBN 978-83-7850-458-0

ie ma dzieci – są ludzie, powiedział. Uczył, jak kochać, rozumieć, szanować, poznawać i wychowywać. Wychowawca, lekarz, pisarz, postać pomnikowa, symbol człowieczeństwa, wzór osobowy XX wieku – Janusz Korczak, jeden z największych pedagogów naszych czasów. Barbara Smolińska-Theiss przedstawia spuściznę Starego Doktora. Zastanawia się, co jego dorobek wnosi dziś do badań nad dzieciństwem i współczesnej pedagogiki? Pedagogiczne dziedzictwo Korczaka było wielowymiarowe, różnorodne, można je odczytywać na różne sposoby i w różnych kontekstach – dziś także poprzez pryzmat współczesności. Stary Doktor przemawiał do wszystkich – do różnych grup społecznych, wiekowych, do różnych religii, kultur i narodowości, a ponadczasowość jego spuścizny i jej uniwersalność przekracza granice i epoki. Ta praca jest spojrzeniem na korczakowskie dziedzictwo w lustrze współczesności oraz dzisiejszych kodów kulturowych i akademickich. Autorka określa swoją książkę jako składankę, zapis myśli i doświadczeń ponad dwudziestu lat pracy akademickiej z tekstami, biografią i dziełami Korczaka. Był dla niej przewodnikiem w badaniach nad dzieciństwem, pozwalał zgłębiać pedagogikę europejską. Dzięki Korczakowi miałam możliwość wyraźniej stawiać pytania nie tylko o prawa dziecka, ale również o sensy i granice wychowania, o standardy badań, dawną i dzisiejszą pedagogikę i jej przełożenie na praktykę – pisze Smolińska-Theiss. Zajęci sobą nie widzimy dziecka – pisał Stary Doktor do rodziców. Dorośli egoiści zawsze gonili za własnym interesem jak pies za swoim ogonem. Wygląda na to, że od dziesięcioleci nic się nie zmieniło na lepsze. [jh]

N


Przezabawna seria dla dzieci o perypetiach rezolutnej Uli =

´5O6

C G6OHBÂ…

2Ă€F\QD :\GDZQLF]D ,PSXOV ']LDO KDQGORZ\ ul. Fatimska 53B, 31-831 KrakĂłw tel.: 12/422-41-80, 12/422-59-47, 506-624-220 H PDLO LPSXOV#LPSXOVRĂ€F\QD FRP SO

ZZZ LPSXOVRĂ€F\QD FRP SO

Kolejny tom legendarnej serii w nowym przekładzie

Xanth

patroni medialni:

Okladki kwiecien.indd 2

4/30/14 10:16:12 AM


iezwykle klimatyczne powieści, od których nie sposób się oderwać.

Nr 3-4 [262-263] marzec-kwiecień 2014 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)

a n y rut ść o n t ę i nam katharsi s

Patroni medi a lni:

Patroni medi a lni:

W Y Ł ĄC Z N Y DY S T R Y B U T O R

PREMIERA JUŻ W MAJU

Książki dostępne tak że jako E-BOOK

Okladki kwiecien.indd 1

4/30/14 10:16:10 AM


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.