Notes Wydawniczy 9-10/2014

Page 1

Wielki powrĂłt kultowej

6DJL RbNRWRĂŻDNX!

'UDSLHÄ?QD RSRZLHÄ‚ĂŠ RbEHVWLL NWĂśUD SUDJQLH RVLĂˆJQĂˆĂŠ F]ĂŻRZLHF]HĂąVWZR

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-paşdziernik 2014 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)

WkrĂłtce kolejne tomy!

Najnowsz a ksiąşka Reginy Br e t t, a u to r k i b estselleró w „Bóg nigd y nie mru g a� i „ J e s te ś c u d e m� PATRONI MEDIALNI:

.RQW\QXDFMD ĘZLDWRZHJR EHVWVHOOHUD Kot Bob i ja ² FLĂźJ GDOV]\ SUDZG]LZHM KLVWRULL QLH]Z\NâHJR UXGHJR NRFXUD L MHJR F]âRZLHND

ZZZ NRWERE QN FRP SO

PAT R O N I

M E DI A L N I :


Wyśmienita proza kobieca! Nowa powieść Anny J. Szepielak Tej autorki również:

RYNEK KSIĄŻKI W POLSCE

2014

– już w sprzedaży!

PATRONI MEDIALNI:

FANTA S T YC ZNY

DEBIUT LITERACKI

Kompendium wiedzy o rynku wydawniczo-księgarskim: analiza zmian, prognozy rozwoju poszczególnych segmentów rynku wydawniczego prezentacje największych firm wydawniczych, hurtowni i sieci księgarskich (charakterystyka firm, informacje o obrotach, sprzedaży książek itd.) liczne tabele i zestawienia, m.in. z wynikami badań czytelnictwa, danymi na temat wielkości produkcji wydawniczej, informacjami o nakładach książek przegląd najważniejszych wydarzeń jakie zaszły na rynku wydawniczo-księgarskim w okresie 2013-połowa 2014 roku informacje o najważniejszych polskich targach książki oraz o instytucjach i organizacjach działających na rynku książki kilkaset biogramów osób kształtujących polski rynek wydawniczy Wydawnictwa – 80 zł • Dystrybucja – 70 zł • Poligrafia i Papier – 50 zł Who is who – 50 zł • Targi, Instytucje, Media – 40 zł Komplet 5 tomów – 250 zł

patroni medialni:

www.rynek-ksiazki.pl



Fot. Archiwum

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014 ISSN 1230-0624 Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350

miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:

Kuba Frołow – redaktor naczelny kuba@booksenso.pl

Ewa Zając – sekretariat Ewa_Zajac@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 93 50

Elektronika w odwrocie? Za nami kolejne targi książki w Krakowie. Obszernie pisze o nich Jerzy Wolak, kilka stron dalej. Ja do tekstu Jurka – tytułem przysłowiowych trzech groszy – dorzucić mogę jedynie taką refleksję, że na kilkuset stoiskach wydawców darmo było szukać oznak rewolucji technologicznej, którą jeszcze niedawno dumnie głoszono i przed którą kilka lat wcześniej kasandrycznie ostrzegano. Gdyby pominąć posiadane przez niemal każdego z targowych gości smartfony i tablety (z czytanymi niekiedy na ich ekranach e-książkami), można by odnieść wrażenie, że… nic się nie zmieniło przez ostatnie lata na rynku książki. E-booki, owszem, są wydawane. Systematycznie poszerzana oferta daje wydawcom coraz lepiej zauważalne przychody (nie mylić z zyskami). Ale w sensie rozwiązań technologicznych, nowych produktów czy koncepcji, nie dzieje się nic wartego nagłośnienia podczas, bądź co bądź, największej w kraju imprezy branżowej. Czy to znaczy, że inwestycje w udostępnianą elektronicznie treść długo jeszcze będą pozostawać w sferze … inwestycji? Czy – nie daj Boże – wszystko już tutaj wymyślono? Oby nie!

AUTORZY NUMERU:

Marytka Czarnocka [mc], Kuba Frołow [kf], Łukasz Gołębiewski [łg], Joanna Habiera [hab], Piotr Kofta, Marcin Kozioł, Adam Kraszewski [ak], Magdalena Mikołajczuk, Grzegorz Sowula [gs], Paweł Waszczyk, Jerzy Wolak PROJEKT TYPOGRAFICZNY:

Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:

zespół DRUK:

UNI-DRUK Wydawnictwo i Drukarnia www.uni-druk.pl Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 30 października 2014 roku Jesteśmy na Facebooku

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

Kuba Frołow redaKtor naczelny


S P I S

23

T R E Ś C I

3

25

4

targi

4

Nowy obiekt, nowy status, nowe wyzwania Po 18. Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie Jerzy Wolak

8

Żeby się nie pruło Festiwal Książki dla Dzieci i Młodzieży „Czytajmy”

31

Marytka Czarnocka

11

rynek

11

Co czyta Facebook, czyli książki w social mediach Raport IMM na temat deklaracji czytelnictwa użytkowników portali społecznościowych

14

Książki w plikach Łukasz Gołębiewski, Paweł Waszczyk

22

kronika kryminalna Czakram na Wawelu Grzegorz Sowula

24

nowa książka Marcin Kozioł Skrzynia Władcy Piorunów

29

33

półka żenady 10 książek, które, do cholery, muszę umieścić na Fejsie Magdalena Mikołajczuk

30

felieton Parę słów o rewolucji Piotr Kofta

36

recenzje Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014



Nowy obiekt, nowy status, nowe wyzwania Po 18. Międzynarodowych Targach Książki w Krakowie Jerzy Wolak

Po raz pierwszy, odkąd interesuję się książkami, nie musiałem się tłuc na międzynarodowe targi książki pociągiem, samolotem, samochodem, autobusem – po raz pierwszy w ciągu mych wieloletnich peregrynacji targowych mogłem na miejsce międzynarodowej imprezy przyjechać rowerem albo przyspacerować na piechotę – hura! ie uczyniłem tego wiedziony nieodpartą potrzebą dokonania eksperymentu – organizatorzy zapewniali, że na parkingu oferującym siedemset stanowisk dla samochodów osobowych i autokarów znajdzie się miejsce dla każdego – postanowiłem to sprawdzić organoleptycznie. Jednakże wynikiem badania podzielę się za chwilę, bo przecież na początek trzeba wyświetlić znacznie poważniejszą kwestię – powiedzmy: numerologiczną. Oto z wartko płynącego z biura promocji EXPO Kraków potoku informacji cały świat mógł się dowiedzieć, że w ostatnich dniach października mijającego roku odbędą się 18. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie. Podkreślam: osiemnaste. Międzynarodowe. To gdzie i kiedy odbyło się siedemnaście poprzednich edycji? Powtarzam: międzynarodowych. W Krakowie… Nikomu widać nie przeszkadza, że sytuacja wygląda jak żywcem wyjęta z doniesień Radia Erewań (młodzieży uro-

N

dzonej po zniesieniu stanu wojennego przypomnę odpowiedni wyimek: Słuchacze Radia Erewań pytają: Czy to prawda, że na Placu Czerwonym rozdają samochody? Radio odpowiada: Tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery, nie na Placu Czerwonym, tylko w okolicach dworca warszawskiego i nie rozdają, tylko kradną). Bo co tam Erewań, nie Erewań – lans jest lans. Ważne, żeby był skuteczny. I najwyraźniej był, skoro tegoroczna edycja targów przyniosła rekord frekwencyjny – sześćdziesiąt tysięcy odwiedzających w stosunku do czterdziestu tysięcy w roku ubiegłym to przecież skok o pięćdziesiąt procent. Pogratulować, szczerze pogratulować. Trudno powiedzieć, czy pomogło w tym umiędzynarodowienie imprezy (choć z pewnością nie zaszkodziło). Aczkolwiek tej międzynarodowości było tyle co trucizny w zapałce – na ogólną liczbę siedmiuset wystawców ilu pojawiło się w Krakowie gości zagranicznych (włączając w to podmioty mające stałe ekspozytury w naszym kra-

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

T A R G I

5


T A R G I

6

ju)? Siedemdziesięciu, czyli dokładnie dziesięć procent. A to wyłącznie analiza ilościowa – na jakościową spuśćmy zasłonę milczenia, skoro szerzej rozpoznawalne oficyny dało się policzyć na palcach obu rąk, a może nawet i jednej: Random House, Taschen, Harper Collins, Thames&Hudson, National Geographic… no, co tu jeszcze… Z nawiązką za to nadrobiono geografią: Wisła, Dunaj, Lwów, Wiedeń, Budapeszt, Praga. Tylko skąd to dziwne CK-skojarzenie? Czyżby organizatorzy aż tak się przejęli faktem umiejscowienia Międzynarodowego Centrum Targowo-Kongresowego EXPO Kraków przy ulicy Galicyjskiej? Ale żarty na bok, bo najzupełniej poważnie (i bezstronnie) należy stwierdzić, że było o niebo lepiej niż podczas kilkunastu poprzednich edycji międzynarodowych targów (dalej w tej materii nie sięgam pamięcią), kiedy trzeba się było snuć po kazamatach daru Józefa Stalina dla narodu polskiego, kiedy na stoiskach wirowały pralki i kiedy za książkę zabrali się murarze. W tym miejscu trochę się nadmę i nadmienię (a co? – jak lans to lans), że postulowałem taki obrót spraw już od ładnych paru lat. Niedawno, podczas rozmowy z dawno niewidzianym kolegą przypomniało mi się, że nawet coś takiego wzmiankowałem w tekście (o czymś zupełnie in-

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014


nym), którym zadebiutowałem na łamach „Notesu Wydawniczego”, jednak ważna osoba poleciła wyciąć ów passus dopatrując się w nim krakowskiej megalomanii. Dobre, co? Wracając jednak do 18. Międzynarodowych (znaczące mrugnięcie okiem) Targów Książki w Krakowie, trzeba przyznać, że się raczej udały. Było znacznie wygodniej – szersze alejki ułatwiały komunikację (acz organizatorzy skutecznie starali się ten efekt niweczyć – o czym więcej poniżej), ukształtowanie bryły obiektu oraz liczne bramy znacznie usprawniały dowóz towaru, dziewięć przyzwoitych sal konferencyjnych oraz cztery sale spotkań umożliwiały (nareszcie!) urządzenie prezentacji, debaty, wykładu czy nawet koncertu na poziomie człowieka cywilizowanego, no i wreszcie – last but not least – nie walczyliśmy, jak to się zdarzało w poprzednich lokalizacjach, o każdy łyk powietrza. A mimo wszystko – jak to mawia młodzież – szału nie było. Wydaje się, że głównie z powodu nadmiernego rozdęcia formy. Organizatorzy wyraźnie poszli w ilość, na czym trochę jakby straciła jakość. Oferta wystawiennicza „rozpełzła się” po 9000 mkw., a ludzki strumień płynął coraz apatyczniej zwolna sobie uświadamiając, że choćby pięciominutowy postój przy połowie stoisk nieuchronnie musi skutkować co najmniej dwunastogodzinnym pobytem na Galicyjskiej 9. I w ogóle takie jakieś to wszystko było wymuszone. Odnosiło się wrażenie, że część wystawców wciśnięto z łapanki, byle tylko zapełnić wszystkie stoiska… A przy okazji wyszła na jaw istotna prawda o organizatorach – to mianowicie, że w wojsku nigdy nie byli (chociaż męska część tego grona zapewne, jako absolwenci wyższych uczelni, może się wylegitymować stopniem oficerskim) i arkana taktyki czy działań operacyjnych, nie wspominając nawet o strategii, czyli ogólnie rzecz ujmując: kierowania masami ludzkimi, są im najzupełniej obce. Dowód? Proszę bardzo: w jakim celu organizuje się spotkania z autorami – poczytnymi, popularnymi, czyli ta-

kimi, do których będzie chciało podejść co najmniej kilkadziesiąt osób – na stoiskach usytuowanych w jednej alejce dokładnie naprzeciw siebie? Chyba tylko po to, by wytworzyć nieziemski tłok. Z jakiej przyczyny? Albo z przyzwyczajenia – bo do tej pory był taki tłok i było dobrze; albo z socjotechniki, którą im na szkoleniach mózgi piorą – przyjdą ludzie, zobaczą nieprzebraną ciżbę, wszystkimi zmysłami poczują jej wszechogarniającą obecność i wrócą do domu przekonani o przytłaczającym sukcesie imprezy (który wszak sami wyraźnie odczuli na własnej skórze); albo z niewiary we własne siły – zbudowaliśmy obiekt dwa razy większy od tego poprzedniego, a jeśli ludzi przyjdzie tyle samo co w ubiegłych latach, to się rozproszą po całej powierzchni i będzie się wydawało, że zwiedzających była garstka. No to stwórzmy w kilku miejscach sztuczny tłok, rozstawmy fotografów w kluczowych miejscach i w świat pójdą zdjęcia nieprzebranych tłumów, a to już fakty medialne, z nimi się nie dyskutuje. Możliwe? Oczywiście, że możliwe – podobnie jak to, że bankomat „wyprztykał się” z gotówki, a na większości stoisk nie dało się płacić kartą, albo że w restauracji trzeba było stać pół godziny w kolejce po smętnego schaboszczaka, bo zainstalowano tam tylko jedno stanowisko kasowe. Spodziewając się wielotysięcznej rzeszy gości! I to się, proszę państwa – cytując pewnego zgryźliwego kelnera – nadaje do prasy… A poza tym, wszystko po staremu: targowisko próżności jak w ubiegłych latach, zadęcie jeszcze większe, dusery, bajery, pierwsza dama… I właściwie można by już kończyć, ale przecież obiecałem podzielić się spostrzeżeniami na temat parkingu, a ta część wszystkich dotychczasowych obiektów targowych w Krakowie niejednemu z wystawców (i zapewne ogromnej większości odwiedzających) wryła się mocno w pamięć. Otóż parking okazał się wprost bajeczny! Co prawda, trudno zrozumieć, dlaczego przy każdym automatycznym szlabanie stał pracownik obsługi, który naciskał guzik, wyjmował z automatu kwitek i wręczał go kierowcy, jakby kierowca sam tego nie mógł dokonać (gdyby choć był odziany nie w paskudną kamizelkę odblaskową, a w wytworną liberię!), ale oprócz tego – miód, malina! Zaparkowałem nie dalej jak dwadzieścia metrów od głównego wejścia – nie pamiętam, kiedy mi się coś podobnego ostatni raz udało. Oczywiście, tylko w czwartek i piątek, bo w sobotę (niedzielę odpuściłem) już nie było tak milutko. Ale dla mistrza kierownicy, prawdziwego urban cruisera to tylko dodatkowe wyzwanie… Jerzy wolak

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

T A R G I

7


Żeby się nie pruło Festiwal Książki dla Dzieci i Młodzieży „Czytajmy” Marytka Czarnocka

Z myślą o młodych i najmłodszych czytelnikach Fundacja „Historia i Kultura”, Warszawskie Targi Książki, Murator Expo i Zamek Królewski w Warszawie – Muzeum w dniach 19-21 września zorganizowali Festiwal Książki dla Dzieci i Młodzieży „Czytajmy”. Narodowe Centrum Kultury dofinansowało imprezę w ramach „Programu Ojczysty – dodaj do ulubionych”. Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014


T A R G I

9

potkania z autorami dziecięcych książek, ilustratorami i ulubionymi twórcami komiksów to jedna z wielu przygotowanych atrakcji. Kolejki ustawiały się do Bohdana Butenki, Joanny Olech, Grzegorza Kasdepke, Rafała Kosika, Anny Brzezińskiej i Andrzeja Gondka. Przybyła również Nela Mała Reporterka, która podróżuje od piątego roku życia. Dziś jest najmłodszą reporterką świata i prowadzi własny program w TVP. Najciekawsze z przygód opisała w książce „10 niesamowitych przygód Neli”. Choć ma zaledwie osiem lat, zobaczyła więcej niż niejeden przeciętny dorosły. W Andach wspięła się na wysokość ponad 4000 m.n.p.m. i podziwiała Machu Picchu. Zaprzyjaźniła się z Masajem w Afry-

S

ce, głaskała tygrysa w Tajlandii, a na Filipinach zeszła 120 metrów wgłąb jaskiń. Widziała też dwa miliony nietoperzy wylatujących na żer, a w dorzeczach Amazonki obserwowała piranie i kajmany. Nela odkrywa przyrodę, kulturę i zwierzęta całego świata. Poznaje nowe smaki, próbuje egzotycznych potraw i owoców. Pomysł na przekazywanie jej historii dalej, poza grono najbliższych kolegów, powstał w trakcie jednej z podróży, i tak została reporterką. Młodzi czytelnicy pragnęli poznać Agnieszkę Kręglicką, krytyka kulinarnego, restauratorkę, autorkę felietonów i programu telewizyjnego o tematyce kulinarnej, spod której ręki wyszła także książka kucharska dla dzieci i nastolatków „Gotowi by gotować”. W programie festiwalu znalazły się zajęcia plastyczne organizowane wspólnie z firmą Astra, znanym producentem kredek. Dużym zainteresowaniem cieszyły się także te związane z etapami powstawania książki, jak warsztaty ilustratorskie, komiksowe oraz kreatywnego pisania i warsztaty związane z bajką i baśnią polską, a organizowane we współpracy z Państwowym Muzeum Etnograficznym. Organizatorzy przewidzieli również strefę targową, gdzie kilkudziesięciu wystawców zaprezentowało ofertę, w którą można było się zaopatrzyć po promocyjnych cenach. Impreza skierowana była nie tylko do dzieci. Stowarzy-

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014


T A R G I

10

szenie Bibliotekarzy Polskich i Polska Sekcja IBBY przygotowały seminarium „Czytajmy i uczmy czytać. Współczesna książka dla dzieci i młodzieży”, w którym głos zabrali prof. Grzegorz Leszczyński („Krajobraz po Niziurskim”), Grażyna Lewandowicz-Nosal („Dekalog dobieracza. Jak dobierać książki dla dzieci” i „Czytanie to świetna zabawa”) oraz Maria Kulik (Co poleca IBBY”). Towarzysząca festiwalowi wystawa ilustracji Bohdana Butenki „35 maja i później… Bohdan Butenko pinnit” powstała w Muzeum Książki Dziecięcej Biblioteki m.st. Warszawy. Ewa Gruda, autorka scenariusza i zarazem kurator wystawy, krytyk literatury dla dzieci i młodzieży oraz kierowniczka muzeum: Ekspozycja koncentrowała się na fenomenie „architektury” książek Bohdana Butenki – niezwykle świadomego twórcy, który podniósł technikę poligraficzną do rangi sztuki. Butenko projektuje każdy tom, poczynając od okładki, a kończąc na detalach takich jak stopka redakcyjna – porównując proces projektowy do tkania swetra, mówi z właściwym sobie poczuciem humoru: Trzeba dziergać tak, żeby się nie pruło. Dzięki zmysłowi estetycznemu i dbałości o szczegóły, książki opracowane przez Bohdana Butenkę stają się obiektami artystycznymi, w których wszystkie zastosowane elementy – introligatorskie, typograficzne, rysunkowe, fotograficzne – współtworzą wielopoziomową narrację plastyczną. O niepowtarzalności stylu Butenki stanowi nie tylko mistrzowski dobór ilustracji czy kroju pisma, ale także rzadka u ilustratorów tego okresu umiejętność znajdowania takich rozwiązań poligraficznych, które wygrywały z siermiężnością możliwości drukarskich epoki PRL-u. Dzięki uprzejmości Narodowego Centrum Kultury oraz galerii Kordegarda uczestnicy festiwalu podziwiali także

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

wystawę ilustracji do utworów Juliana Tuwima dla dzieci, tworzonych przez polskich grafików „Tu Tuwim”. Od pierwszych publikacji towarzyszą utworom dla dzieci wspaniałe ilustracje, a pracując nad nimi zmierzyła się ze swoją wyobraźnią i warsztatem większość polskich grafików, poczynając od duetu Lewitt-Him, poprzez znakomitych Szancera, Lenicę, Butenkę, Truchanowską czy Stannego, reprezentujących słynną polską szkołę ilustracji książkowej, a kończąc na siedmiu graficzkach (Małgorzaty Gurowskiej, Moniki Hanulak, Marty Ignerskiej, Agnieszki Kucharskiej-Zajkowskiej, Anny Niemierko, Gosi Urbańskiej-Macias i Justyny Wróblewskiej) z warszawskiej ASP, które tym sposobem sięgnęły po laury międzynarodowe. Wiersze w ich opracowaniu zdobyły bowiem w 2008 roku nagrodę bolońskich Targów Książki Dziecięcej Bologna Ragazzi Award w kategorii „poezja”, a rok później wyróżnienie specjalne jury Międzynarodowego Biennale Ilustracji w Bratysławie. To właśnie prace tego zespołu stanowiły główną część wystawy, a towarzyszą im wspomnienia najlepszych, najciekawszych ilustracji tworzonych od 1934 roku… Festiwal Książki dla Dzieci i Młodzieży „Czytajmy” został objęty honorowymi patronatami Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Rzecznika Praw Dziecka Pana Marka Michalaka i Prezydent m.st. Warszawy Hanny Gronkiewicz−Waltz. Odwiedziło go kilka tysięcy warszawiaków. To świadczy, że dobór terminu, miejsca i tematu zostały dobrze wybrane. Miejmy nadzieję, że za rok znów spotkamy się w tym samym gronie i miejscu. Marytka czarnocka Fot. Biuro Prasowe Murator EXPO


Co czyta Facebook, czyli książki w social mediach Raport IMM na temat deklaracji czytelnictwa użytkowników portali społecznościowych. egularnie prowadzone raporty oraz kampanie społeczne alarmują od lat o niezadowalających statystykach dotyczących czytelnictwa w Polsce. Tradycyjna forma książki drukowanej musi mierzyć się z nowoczesnymi technologiami i licznymi tekstowymi komunikatami, które docierają do nas każdego dnia za pośrednictwem wielu różnych nośników. Przebicie się przez taki gąszcz informacyjny może być trudne nawet dla e-booków. Dlatego Instytut Monitorowania Mediów sprawdził, jak książka miewa się właśnie w tym - nietypowym dla niej, a naturalnym dla internautów – środowisku, czyli w social mediach. Od początku 2014 roku w sferze mediów społecznościowych pojawiło się prawie 26 tys. deklaracji czytelnictwa, a opiniami na temat przeczytanych książek podzieliło się w tym okresie niemal 15 tys. unikalnych autorów wpisów!

R

Czytanie książek jest social Użytkownicy mediów społecznościowych chętnie angażują się w dyskusje dotyczące ich zainteresowań, dzielą się między sobą opiniami oraz szukają ciekawych nowości w danej dziedzinie. Dotyczy to również sfery czytelnictwa książek. Dyskusje prowadzone wśród internautów o rekomendowanych przez nich tytułach, czy terminach zbliżających się premier ulubionych książek, stanowią również źródło informacji na temat samego czytelnictwa. Dlatego

zbadaliśmy w IMM wpisy i komentarze, w których internauci informowali o „przeczytaniu książki“ wraz z kilkunastoma innymi wariantami takiej deklaracji. Według danych Instytutu Monitorowania Mediów od początku 2014 roku w mediach społecznościowych pojawiło się prawie 26 tys. deklaracji czytelnictwa książek na podstawie badania ogólnych fraz związanych z czytaniem książek oraz przy uszczegółowieniu ich kategorii, wybranych przez IMM np.: powieść, komiks, poezja itp. W ciągu pierwszych trzech kwartałów bieżącego roku, niemal 15 tys. unikalnych autorów wzmianek w social mediach zadeklarowało przeczytanie co najmniej jednej książki!

Horror czy romans, opowiadanie czy powieść? W czołówce ulubionych przez użytkowników social mediów kategorii książkowych znalazły się kolejno: „powieść” (ok. 14 proc. wszystkich wzmianek), „biografie i autobiografie” (ok. 13,5 proc.), „kryminał” (12,6 proc.), coraz popularniejsze na rynku wydawniczym „opowiadania” (11,8 proc.) oraz „horror” (7,8 proc.). Bardzo chętnie czytane przez odwiedzających fora dla kobiet były natomiast „poradniki” i „romanse”, które nie dostały się jednak do TOP 5 wszystkich badanych przez IMM książkowych typów. W skrajnej pozycji wobec pierwszego na podium miejsca przeznaczonego dla „powieści” stoją tytuły „popularno-

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

R Y N E K

11


R Y N E K

12

naukowe” (zaledwie 0,06 proc. wszystkich wzmianek). Wysoka pozycja „biografii i autobiografii” w rankingu może być związana z charakterystyczną dla internautów potrzebą codziennego śledzenia nowości z życia sławnych ludzi, dla których biografie i autobiografie są znakomitym dopełnieniem i pogłębieniem tematu.

Nowa książka = nowy semestr Deklaracje przeczytanych książek rosną szczególnie w okresie powrotu do szkoły czy na studia. Zdecydowany wzrost wzmianek na temat przeczytanych książek Instytut Monitorowania Mediów zaobserwował w styczniu i we wrześniu 2014 roku, czyli w okresie rozpoczęcia kolejnych semestrów.

Oczytane social media Sfera wirtualna stanowi w wielu aspektach przedłużenie lub rozszerzenie przestrzeni realnej, między innymi dzięki szybko następującej komunikacji oraz możliwości doświadczania wielu bodźców w krótkim czasie. Parafrazując znaną sentencję Umberto Eco: Kto czyta książki, żyje podwójnie – możemy powiedzieć: Kto jest w social mediach, żyje podwójnie. Być może właśnie dostarczane za pośrednictwem lektury książek wrażenia stanowią główną motywację dla internautów do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami w sieci. Wypowiedzi te można podzielić na kilka rodzajów. Chwalenie się dopiero co zakończoną lekturą charakterystyczne jest dla Twittera oraz Facebooka, np.:

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

Wczoraj w końcu skończyłem czytać „Dream Team“ J. McCalluma. Prawdopodobnie już nic bardziej interesującego w tym roku nie przeczytam. (Twitter) Nie mogłam piękniej wejść w Nowy Rok! Dokładnie o 0:20 skończyłam czytać książkę tak inspirującą, że dech zapiera. Śmiałam się, płakałam i nadal nie mogę otrząsnąć się z podziwu! (o książce „Przesunąć horyzont“ Martyny Wojciechowskiej/Facebook) Najbardziej hardrockowa fantastyka jaką czytałem, dwie nocki i się skończyła, nie mogę doczekać się II części (o książce „Dreszcz“ Jakuba Ćwieka/ Facebook) Użytkownicy forów dla kobiet, takich jak: forum.wizaz.pl czy netkobiety.pl, chętnie natomiast rozpoczynają tematyczne wątki w oczekiwaniu na kolejną część ulubionej powieści lub poszukując podobnych do niej tytułów. Internauci korzystają również z forów jako z platformy do wymiany opinii oraz samych książek. Przedstawiają listę przeczytanych niedawno tytułów, które oferują w zamian za książkowe propozycje ze strony innych użytkowników, np.: Wymienię poniższe książki na inne pozycje, przede wszystkim z literatury kobiecej. Autorzy, których książki chętnie czytam: Michalak, Gutowska-Adamczyk, Szwaja, Ulatowska... itp. (forum.wizaz.pl) Czy jest druga część lub inna super książka tej autorki? (o książce „Bransoletka” Ewy Nowak/ zapytaj.onet.pl) Wielu internautów natomiast po prostu lubi dzielić się radością czytania: Wczoraj skończyłam czytać wspaniałą książkę. I od razu zabrałam się za następną. :) (photoblog.pl) Zdecydowanie najpopularniejszym miejscem dyskusji na temat przeczytanych książek w social mediach jest Facebook (37 proc. wszystkich wzmianek), na drugim miejscu znajduje się forum.wizaz.pl (21 proc.), a ostatnie miej-


R Y N E K

13 sce na podium zajmują net kobiety.pl (16 proc.). Duże zainteresowanie tematyką literacką na forach kobiecych może być związane z tendencją wskazaną przez badania czytelnictwa Biblioteki Narodowej z 2012 roku o przeważającym odsetku deklaracji czytelnictwa wśród kobiet (informacja z: „Społeczny zasięg książki w Polsce w 2012 r.”). Patronem merytorycznym badania są Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie.

Komentarz do badania: Grażyna Grabowska, organizuje Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie, prezes zarządu spółki Targi w Krakowie. Gdy wymyślono telewizor, zaczęto się obawiać, że umrze kino i film. Nic takiego się nie stało. Podobnie chyba z książkami – obawiano się, że Internet i, uogólniając, nowe media zabiją książkę. A tu chyba nie o to chodzi, żeby czytać tylko to, co na papierze, ale żeby czytać. Powraca stary jak świat dylemat – co jest ważniejsze: forma czy treść. Uważam, że ważne jest, by czytać, czytać dobre treści, a mniej ważne, czy używam do tego czytnika czy książki w formie tradycyjnej; choć, oczywiście, osobiście wolę papier. Internet towarzyszy nam dziś na każdym kroku, tak w życiu zawodowym jak i prywatnym, dlatego cieszę się, że tak wiele w nim treści związanych z książkami i czytaniem. Wyniki raportu IMM są dla mnie optymistyczne: skoro tylko w tym roku w mediach społecznościowych pojawiło się 26 tys. wzmianek dotyczących książek, to – zważywszy na przedział wiekowy użytkowników – jest świetnie. Dzielimy się opiniami o nich w sieci, zachęcamy innych do czytania choćby nieświadomie. Nie z przymusu, obowiązku – po prostu dzielimy się wrażeniami po przeczytaniu jakiejś lektury. Mam nadzieję, a nawet jestem pewna, że Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie przyczynią się do tego, że – choć na chwilę – social media będą żyły literaturą.

O Kompasie Social Media: Kompas Social Media to tworzona przez Instytut Monitorowania Mediów diagnoza obecności firmy, marki, osoby czy całej branży w mediach społecznościowych. Kompas Social Media zapewnia identyfikację popularnych miejsc dyskusji, momenty największego nasilenia komentarzy, ocenę dotychczasowej komunikacji, optymalizację kanałów dotarcia, wykrywanie potencjalnych kryzysów.

O IMM: Instytut Monitorowania Mediów to innowacyjna organizacja o wiodącej pozycji rynkowej w branży monitoringu mediów. Od 2000 roku dostarcza kompleksowe usługi badania i analizy informacji pozyskiwanych z mediów społecznościowych, internetu oraz mediów tradycyjnych. Dostępny on-line moduł analityczny pozawala na bieżące śledzenie efektów działań komunikacyjnych w mediach, również w porównaniu z konkurencją. Dane prezentujące wizerunek firmy pozwalają skutecznie: zmierzyć efektywność dotychczas podjętych działań PR, zaplanować strategię komunikacyjną czy chronić reputację firmy. Zespół doświadczonych specjalistów IMM tworzy raporty wizerunkowe firm, marek i osób na podstawie materiałów zgromadzonych w mediach społecznościowych, internecie oraz prasie i RTV. Stałym monitoringiem objętych jest aktualnie ponad 200 tys. domen polskich zasobów internetu wraz z social media – z aktualizacją wyników w czasie rzeczywistym, co umożliwia najszybszy dostęp do publikowanych treści. Monitorujemy także tysiąc tytułów prasowych oraz ponad sto stacji RTV z szerokim wyborem mediów regionalnych i lokalnych. IMM jest członkiem Związku Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska, dla którego jednym z głównych zadań jest edukacja rynku w zakresie metod wykorzystania badań Internetu oraz należy do elitarnej międzynarodowej organizacji FIBEP (Federation Internationale des Bureaux d’Extraits de Presse) zrzeszającej firmy monitorujące media z całego świata. I

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014


R Y N E K

14

Książki w plikach Łukasz Gołębiewski, Paweł Waszczyk

Podczas 18. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie Biblioteka Analiz – jak co roku – promowała kolejną edycję rocznika „Rynek książki w Polsce”. Publikujemy kolejną część tej cenionej publikacji. zacunkowa wartość rynku e-booków w 2013 roku wyniosła 54 mln zł (42 mln zł w 2012). Znajdujący się ciągle w fazie budowy rynek książek elektronicznych cechuje intensywny rozwój, a dynamika wzrostu w poprzednim roku wyniosła 28 proc. Aktualna jest zatem opinia, że to obecnie jedyny segment, który notuje dynamiczny wzrost. Nadmierny optymizm tonuje jednak fakt, że stanowi on zaledwie 2 proc. wartości całego rynku książki. Dlaczego tak się dzieje? Głównie dlatego, że polityka cenowa wydawców nadal jest dość zachowawcza i często zbyt mało elastyczna. Rynek kultury cyfrowej jest wprost stworzony do eksperymentów cenowych mających na celu znalezienie najlepszej ceny dla e-booków. W przestrzeni wirtualnej testowanie strategii cenowych nie jest skomplikowanym przedsięwzięciem logistycznym, a analityka webowa i raportowanie w czasie rzeczywistym daje możliwości nie występujące na rynku książki tradycyjnej. Wydawcy bronią jednak cen swoich książek, a klienci w takich cenach nie chcą kupować (zwłaszcza wersji cyfrowych), dlatego kierują swoje wirtualne kroki na portal z futrzakiem [chodzi tu o Chomikuj.pl – red.]. Znaczną tendencję wzrostową odnotowujemy również w przypadku wolumenu dostępnej oferty polskojęzycznej (tytuły objęte prawem autorskim oraz należące do domeny publicznej), który w połowie 2014 roku można było szacować na ok. 32 tys. tytułów (ok. 19 tys. pozycji komercyjnych). Wzrost przychodów ze sprzedaży oferty elektronicznej pobudza konkurencję między poszczególnymi graczami. Obecnie w mniejszym stopniu dotyczy to wydawców – pole ostrej walki rynkowej zajmują przede wszystkim firmy specjalizujące się w dystrybucji do podmiotów detalicznych lub sprzedaży e-książek do klien-

S

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

tów ostatecznych. Przy czym konkurencja niemal nie dotyczy cen e-książek, te w znacznej mierze zależne są od biznesowych decyzji wydawców. Dystrybutorzy walczą o klienta jakością konwersji, wygodą nawigacji na stronie i dokonywania płatności czy ofertą. Narzędzia marketingowe wykorzystywane do kreacji sprzedaży mają na celu zwiększyć zasięg sieci dystrybucyjnej. Przedmiotem konkurencji są też koszty obsługi sprzedaży, czyli marże dystrybutorów. Rynek przede wszystkim musi skupić się na poszukiwaniu efektywnych modeli sprzedaży publikacji elektronicznych. Obecnie wykorzystywane formy i narzędzia najczęściej zostały przeniesione z rynku książek drukowanych i adaptowane do rzeczywistości biznesu cyfrowego. Dlatego cierpią na syndrom grzechu pierworodnego i cechuje je zbyt niska wydolność i rentowność w stosunku do nakładów ponoszonych przez wydawców. Na te ostatnie składają się m.in. koszty licencji na e-wydania znacznie wyższe niż w przypadku książek drukowanych, tradycyjnie koszty opracowania redakcyjnego i językowego materiału, koszty obsługi technologicznej produkcji i dystrybucji. Wszystko to powoduje, iż: Przy obecnych stawkach podatku VAT na e-booki, przy oczekiwaniach cenowych klienta i przy kosztach dystrybucji, na publikacjach elektronicznych w Polsce nie da się zarabiać. Marża na ich sprzedaży jest bardzo niewielka, mniejsza niż przy sprzedaży książek papierowych. Wielu wydawców myśli, że nie dopłaca do swoich e-booków tylko dlatego, że nie policzyli uczciwie wszystkich kosztów. Jako tako zarabiamy tylko wówczas, gdy potraktujemy e-book jako formę dodatku do papierowego wydania, a nie jako samodzielną pozycję w budżecie. Jeśli jednak biznes ten ma się rozwijać, wcześniej czy później będziemy musieli uczciwie przyjrzeć się kosztom. A te są zbyt duże, a będą pewnie jeszcze większe.


Zatem jednym z fundamentalnych warunków, które muszą zostać spełnione, aby segment e-książek stał się istotnym, a co najważniejsze, suwerennym elementem polskiego rynku książki, jest postrzeganie i traktowanie przez wydawców e-booka jak produktu równego książce papierowej. W przypadku modelowej książki beletrystycznej o nakładzie 5000 egz. i cenie detalicznej 30 zł koszty papieru i druku stanowią ok. 15-20 proc. ceny detalicznej książki. W przypadku e-booka, mimo iż koszty te całkowicie odpadają, to na ich miejsce pojawiają się inne, związane z przygotowaniem i zabezpieczeniem pliku. Prócz niemal bezkosztowego, bo wykonywanego w każdym wydawnictwie, formatu PDF, obecnie standardowe funkcje spełniają dwa formaty: ePub i Mobi. Ich wykonanie najczęściej spoczywa na zawodowcach, a więc wiąże się z koniecznością poniesienia konkretnego wydatku. Kolejnym standardem jest zabezpieczenie w formie znaku wodnego, watermarku, które zwykle też wprowadza dystrybutor. Obecnie bierze on na siebie znaczną część kosztów przygotowania i zabezpieczenia pliku, a także monitorowania i fakturowania sprzedaży. Faktyczne koszty wprowadzania pliku do obrotu w ciągu ostatnich dwóch lat spadły po stronie wydawcy z ok. 20 do ok. 10 gr, stanowią zatem znikomą część kosztów. Koszty stałe oraz koszty redakcyjne w obydwu przypadkach będą identyczne, nie ma tu bowiem różnicy w koszcie przygotowania obydwu wydań. Różnice pojawiają się natomiast w przypadku kosztów promocji. Wypromowanie e-booka, pomimo mniejszej konkurencji i braku kosztów fizycznych ekspozycji, jest droższe niż wypromowanie książki papierowej, gdyż w wyszukiwarkach internetowych i na portalach społecznościowych nie ma specjalnych cenników dla książek, a konkurują one o uwagę klienta na równi z innymi towarami i usługami o znacznie wyższej marży. Wyjątkiem są portale informacyjne, które często oferują specjalne stawki reklamowe wydawcom książek, jednak ich rola promocyjna jest coraz mniejsza. W przyszłości należy spodziewać się wzrostu kosztów promocji treści cyfro-

wych, choć jednocześnie wzrastać będzie też ich efektywność. Często koszt promocji on-line będzie jednocześnie częścią kosztu sprzedaży, tak jak to dzisiaj jest w przypadku opłat za miejsca ekspozycyjne w sieciach handlowych. Z kolei na cenę e-booków wciąż największy wpływ mają potrzeby klientów. (…) Oczekiwań tych nie można lekceważyć, zwłaszcza gdy klienci mają alternatywę w postaci bezpłatnych treści pirackich. Nawet jednak gdyby nie było nielegalnej dystrybucji treści, to i tak cena e-booka powinna być niższa, tak przynajmniej jest w USA, które w przypadku e-handlu są w znacznym stopniu wzorcem zachowań konsumenckich. A zatem e-book powinien być o połowę tańszy, a jednocześnie różnicę w stawkach podatku VAT (5 proc. książka papierowa, 23 proc. ewydanie), wydawca i dystrybutor muszą w całości wziąć na siebie. W żaden sposób nie można przerzucić różnicy w VAT na klienta końcowego, nie zaakceptowałby on tego i w ogóle zrezygnował z zakupu e-booka. Uwzględniając oczekiwania klienta, przedstawione koszty, a także różnice w stawkach podatku VAT marża wydawcy przedstawia się następująco: książka papierowa = 10,77 proc., e-book = 9,87 proc. Pokazuje to, iż nieprawdą jest, że pozbawienie książki jej fizycznej formy (a zatem kosztów druku, papieru, fizycznej dystrybucji) czyni jej sprzedaż bardziej opłacalną. Przeciwnie, przy obecnej stawce 23 proc. podatku VAT opłacalność jest niższa! Oczywiście znacznie niższe są także przychody, zarówno ze względu na ceny netto, jak i na ogólnie wciąż znikomy popyt na legalne e-treści. Sprzedając tyle samo tej samej książki w formie papierowej lub w formie elektronicznej, w drugim przypadku wydawca zarabia o ponad połowę mniej, mniej też zarabia autor. Zmiana stawki podatku VAT w przypadku e-booków pozwoliłaby chociaż w części odwrócić bardzo niekorzystną tendencję, która sprawia, że wydawcom tak trudno dziś przygotowywać wysokiej jakości treści. Jeżeli przyjmiemy, iż popyt na tę samą książkę w wersji cyfrowej i papierowej będzie identyczny, to sytuacja finansowa będzie przedstawiała się jak w tabeli poniżej.

Przychody i zyski przy nakładzie 5000 egz. Cena detaliczna wydania papierowego: 30 zł Przychód wydawcy Zysk wydawcy

Zysk autora

Cena brutto

Stawka VAT

Papierowe wydanie 71250 zł

7674 zł

7150 zł

30,00 zł

5%

38693 zł

3819 zł

3850 zł

15,00 zł

23%

E-book

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

R Y N E K

15


R Y N E K

16 Według niektórych praktyków i komentatorów kolejnym etapem rozwoju rynku publikacji cyfrowych ma być upowszechnienie systemów abonamentowych. Podstawowy problem polega jednak na tym, że w rzeczywistości funkcjonujące już systemy oparte o model subskrypcyjny nie doprowadzają do sprzedaży e-książek, a bazują jedynie na ich czasowym udostępnianiu (wypożyczaniu). Na rodzimym rynku od końca 2012 roku działają już pierwsze tego typu wypożyczalnie, operacyjnie prowadzone przez czołowych dystrybutorów e-książek: Virtualo, Nexto, Legimi czy Bezkartek.pl. (…) W tym miejscu warto jednak odnotować fakt, że to właśnie rozbudowa tych systemów zdopingowała część wydawców do powołania pod koniec 2012 roku spółki o nazwie Platforma Dystrybucyjna Wydawnictw, która koncentruje się na sprzedaży cyfrowej oferty. (…) Z każdym kolejnym rokiem wydaje się, że większość rodzimych wydawców zaakceptowało cyfrową perspektywę przyszłości rynku. Jednak pierwsze lata budowy rynku książek elektronicznych napotykały na znaczny opór ze strony wydawców, którzy z rezerwą odnosili się do rozwoju nowych technologii, a zwłaszcza koniczności poważnych inwestycji w ofertę. Dotyczyło to zwłaszcza okresu, w którym sprzedaż e-książek w dostrzegalnym wymiarze niemal nie istniała, a trzon oferty dystrybutorów tworzyły tytuły pochodzące z domeny publicznej, o niewielkim znaczeniu komercyjnym. Na niską ocenę potencjału e-booków wpływały również świadomość łatwego kopiowania i nieograniczonej redystrybucji treści pozostającej poza kontrolą dysponentów praw autorskich. Wspomniany opór dotyczył przede wszystkim publikacji niefachowych, nie służących edukacji czy rozwojowi zawodowemu. Ze szczególną obawą na nowy rynek patrzyli głównie wydawcy książek popularnych, jak beletrystyka czy literatura faktu, służących bardziej rozrywce, czy po prostu będących formą spędzania wolnego czasu, pożytkowaną dotychczas na tradycyjną lekturę książek drukowanych. Wydawcy nie wierzą także w naturalny przepływ przychodów pochodzących ze sprzedaży publikacji drukowanych na stronę dystrybucji wydań cyfrowych. Największy problem stanowi zatem brak dobrego modelu biznesowego, który pozwalałby zarabiać na książkach w pliku i odzyskać tracone przychody z wydań papierowych. W tej chwili cały czas papier utrzymuje cały rynek książki. Kiedyś nastąpi moment, że przestanie spełniać tę funkcję. Pytanie, czy do tego czasu wypracowane zostaną

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

modele biznesowe dla e-książki, tak by to publikacje cyfrowe były podstawowym źródłem przychodów wydawców. I czy e-biznes wydawniczy będzie w stanie udźwignąć branżę w sensie ekonomicznym. I pozostaje jeszcze jedno trudne pytanie – czy w międzyczasie nie powstanie dziura niebezpieczna dla całego rynku? – zastanawia się Piotr Bolek, prezes zarządu firmy technologicznej eLib.pl.

E-czytelnicy W ciągu ostatniej dekady spotkał nas zalew „e”-nowości. E-bankowość, e-deklaracje podatkowe, e-bilety – to przykłady usług, które zyskały do tej pory sporą popularność i kojarzą nam się z wygodą, oszczędnością czasu i pieniędzy. Natomiast o e-czytelnictwie na szeroką skalę w Polsce piszemy tylko w kontekście prognoz i przyszłości. (...) Rozwój e-czytelnictwa wymaga od wydawcy wykształcenia zmysłu „adaptacji” i wizjonerstwa. Nie ma gotowych uniwersalnych recept – każde wydawnictwo powinno reagować adekwatnie do swojego profilu i grupy docelowej. Niektórzy czerpią już pięciocyfrowe przychody z rynku książki elektronicznej, inni czekają na rozwój rynku. Niewątpliwie szanse, które e-czytelnictwo ze sobą niesie, zależą od kreatywności wydawców i liczby pomyślnie zrealizowanych eksperymentów marketingowych wspólnie z czytelnikami. Format cyfrowy i możliwości internetu oddają władzę nad relacjami z czytelnikami na powrót w ręce wydawców, którzy sami mogą stać się dystrybutorami i księgarnią. A czytelnik tylko skorzysta, gdy książka znajdzie go szybciej, niż on ją – pisał o specyfice zjawiska czytelnictwa publikacji elektronicznych na łamach „Biblioteka Analiz” Mikołaj Małaczyński. Kim są współcześni polscy e-czytelnicy? Jak wyglądają ich książkowe preferencje i konsumenckie wybory? Odpowiedzi między innymi na te pytania znalazły się w raporcie z „Badania preferencji i nawyków czytelników książek elektronicznych” przeprowadzonego w 2013 roku przez Bibliotekę Analiz, a współfinansowanego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Badanie miało wykazać, dlaczego e-czytelnicy wybierają legalne źródła e-książek, znajdujących się pod ochroną prawa autorskiego. Miało służyć także poznaniu odczuwanych przez tę grupę potrzeb kulturalnych, preferencji w zakresie ulubionych i najczęściej kupowanych gatunków książek elektronicznych stanowiących podstawę e-lektury. Ponadto badanie ujawniło oczekiwania e-czytelników, co do rozwoju rodzimego rynku e-książek, koncentrują się wokół wzrostu atrakcyjnej oferty tytułowej, optymalizacji cen e-wydań i rozbudowy systemów sprzedaży subskrypcyjnej.


Wraz z upowszechnianiem nowych technologii jesteśmy świadkami następowania zmiany cywilizacyjnej, która odwraca wcześniejsze zasady rządzące m.in. gospodarką i sferą wymiany towarów i usług. Obecnie to klient, a w przypadku książek – niezależnie czy mówimy o publikacjach drukowanych czy cyfrowych – użytkownik kultury, jest punktem centralnym, którego konsumenckie przyzwyczajenia i potrzeby definiują w znacznym stopniu „produkt”, który otrzymuje. (...) Dziś z perspektywy nabytych doświadczeń można pokusić się o stwierdzenie, że najważniejszym elementem rozwojowym dla popularyzacji książek cyfrowych są czytelnicy, ich decyzje konsumenckie, czytelnicze przyzwyczajenia i potrzeby. Zresztą te ostatnie nie dotyczą tylko rodzaju oferowanej literatury. Na przestrzeni lat to właśnie czytelnicy wymuszali niejako na wydawcach i sprzedawcach e-książek zmiany technologiczne, które determinowały sposób prezentacji i udostępniania e-wydań. To strona producencka i sprzedażowa musiała kilkakrotnie zredefiniować swoje po-

dejście do takich kwestii jak sposób i stopień ochrony prawnoautorskiej wydawanych epublikacji, czy strategie promocyjne i sprzedażowe, uwzględniające potrzeby e-klientów, jak szybki, łatwy i szeroki dostęp do cyfrowych treści, akceptowalny poziom cen, czy szerokość i atrakcyjność oferty. Kolejne etapy rozwoju rynku podporządkowane były (są i zapewne pozostaną w przyszłości) wyłącznie zmieniającym się potrzebom odbiorców książek cyfrowych. Czasy, w których dystrybutorzy „na wyścigi” informowali o powiększaniu swoich zasobów o setki czy tysiące klasycznych tytułów należących do domeny publicznej, należą już bezpowrotnie do przeszłości. Pod tym względem rynek błyskawicznie został nasycony. Dziś o tym, co musi znaleźć się w ofercie platform dystrybuujących e-publikacje, decydują czytelnicy, a ci oczekują głównie nowości – czytamy we „Wprowadzeniu” do raportu z badania. Poniżej przytaczamy wyniki analizy kilku najciekawszych zjawisk z punktu widzenia charakterystyki e-czytelnictwa na bieżącym etapie jego rozwoju. Jak wynika z badania, wśród czytelników e-książek przeważają kobiety - stanowiły one 54 proc. badanej populacji. Najbardziej liczebną grupą, wśród eczytelników uczestniczących w badaniu, okazała się grupa najmłodsza, w wieku 15-24 lata, która stanowiła dokładnie połowę całej populacji. Aż 32 proc. badanej grupy stanowili przedstawiciele kolejnej kategorii wiekowej (e-czytelnicy w wieku od 25 do 34 lat), a zatem studenci, osoby rozpoczynające aktywność zawodową, z natury bardzo mobilne, poszukujące nowych osobistych wyzwań. Znacznie mniej liczna okazuje się reprezentacja grupy wiekowej 35-44 lata (11 proc.). E-czytelników w wieku 35-54 lata było w badanej grupie zaledwie 5 proc., a osoby powyżej 55. roku życia stanowiły zaledwie 2 proc. Dominującą grupę wśród badanych e-czytelników (37 proc.) stanowią mieszkańcy dużych miast (powyżej 500 tys. mieszkańców). Blisko 1/3 czytelników książek cyfrowych legitymuje się jako mieszkańcy miejscowości powyżej 100 tys. mieszkańców (28 proc.). Z jeszcze mniejszych ośrodków miejskich (między 50 a 100 tys.) pochodzi 17 proc. ankietowanych, a 13 proc. za swoje małe oj-

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

R Y N E K

17


R Y N E K

18 czyzny uznaje miejscowości, których liczba mieszkańców nie przekracza 15 tys. Zaledwie 3 proc. badanych pochodzi z terenów wiejskich. Kolejna grupa pytań dotyczyła nawyków e-czytelników, ich ulubionych typów e-książek, tego w jaki sposób pozyskują e-booki, jak również gdzie i kiedy oddają sie cyfrowej lekturze. Ponadto klientów e-sklepów z publikacjami elektronicznymi zapytano o poglądy na temat cen e-książek. Badani e-czytelnicy jako podstawowe źródło pozyskiwania, a więc także zakupu publikacji cyfrowych, wskazują specjalistyczne sklepy internetowe, prowadzące komercyjną działalność w zakresie dystrybucji e-książek objętych ochroną prawa autorskiego oraz klasyki literackiej, w zdecydowanej większości stanowiącej już część domeny publicznej. Dotyczy to blisko 1/3 całej grupy stanowiącej przedmiot badania (29 proc.). Drugim najczęściej wskazywanym obszarem pozyskiwania e-książek (26 proc. deklaracji), okazały się serwisy internetowe, które deklarują udostępnianie „darmowych” e-książek, a które w rzeczywistości trudnią się obrotem plikami z nieautoryzowanymi treściami, które jako własność intelektualna ich twórców podlegają ochronie prawa autorskiego. Blisko 1/4 e-czytelników biorących udział w badaniu (22 proc.) swoje elektroniczne lektury pożycza od rodziny i znajomych. Ponadto 10 proc. uczestników badania deklaruje, że z sieci pozyskuje wyłącznie klasykę, a 4 proc. przyznaje się do regularnego eksplorowania bibliotek w celach poznawczych i czytelniczych. Na wykorzystanie innych źródeł e-booków wskazało natomiast 8 proc. uczestników badania. Biorąc pod uwagę fakt, iż badanie przeprowadzono wśród klientów e-sklepów, nie zaskakuje zdecydowana nadreprezentacja odpowiedzi dotyczącej zakupów w takich sklepach. Zatem ci, którzy już zdecydowali się na korzystanie z legalnych źródeł pozyskiwania treści, w 1/3 gotowi są dalej za nie płacić i to oni budują grupę lojalnych klientów. Osoby, które korzystają ze źródeł nieautoryzowanych, najczęściej nie są jednocześnie klientami e-sklepów. Jak się dowiadujemy, 13 proc. klientów e-sklepów zadeklarowało, że w roku poprzedzającym badanie przeczytało więcej niż 15 książek drukowanych. Między 10 a 15 tytułów przeczytało 24 proc. badanych, a nieco mniej – bo 22 proc. – zadeklarowało lekturę od 4 do 7 pozycji papierowych. Aż 34 proc. użytkowników e-booków stwierdziło natomiast, że w omawianym okresie przeczytało

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

maksymalnie trzy książki drukowane. Zaledwie 5 proc. uczestników badania przyznało, że w badanym okresie nie czytało żadnej książki papierowej. Tymczasem lekturę 15 lub większej liczby e-książek rocznie zadeklarowało zaledwie 4 proc. badanej populacji. Więcej niż 10 książek w poprzedzających badanie 12 miesiącach czytało 8 proc. ankietowanych. Okazuje się, że najbardziej liczna grupa czyta najmniej. Aż 47 proc. uczestników badania przyznaje się do lektury nie więcej niż 3 książek cyfrowych w okresie objętym sondażem. Niewiele więcej, bo 41 proc., zapoznało się z treścią do siedmiu e-booków. Okazuje się, że największą grupę wśród e-czytelników stanowiły osoby, których cyfrowe lektury w okresie poprzedzającym badanie zakwalifikować można do grupy „Powieści kryminalne, sensacyjne, horrory i thrillery” (20 proc.). Kontakt z literaturą popularną w formie tradycyjnej deklarowało 18 proc. e-czytelników, a 16 proc. jako ulubiony gatunek wskazało literaturę faktu, w tym wspomnienia i dzienniki. 15- proc. powodzenia zyskała sobie wśród e-czytelników literatura obyczajowa, zaś do czytania fantastyki przyznało się 12 proc. badanych. Zdecydowanie mniejszą popularnością wśród ankietowanych użytkowników e-książek cieszy się literatura dla młodzieży, publikacje edukacyjne (6 proc. badanej populacji) oraz poradniki i książki hobbystyczne (5 proc.). W trakcie badania nie zabrakło też pytania o to, jakiego rodzaje publikacje cyfrowe e-czytelnicy kupują najchętniej? Otóż okazuje się, że e-czytelnicy deklarują, że najczęściej finansują pozyskanie książek z kategorii „powieści kryminalne, sensacyjne, horrory i thrillery” (18 proc.). Po 17 proc. wskazań zyskały literatura popularna i literatura faktu. Niewiele mniejsze (16 proc.) zainteresowania nabywców wzbudza oferta beletrystyki o charakterze obyczajowym oraz fantastyką science-fiction (14 proc.). Elektroniczne książki edukacyjne i poradnikowe kupuje łącznie 10 proc. e-czytelników, a literaturę młodzieżową i dziecięcą wybiera 8 proc. tej populacji. Podobnie jak w przypadku wydań papierowych, także e-booków nie kupujemy zbyt wiele. Niemal połowa z badanych e-czytelników (49 proc.) deklaruje nabywanie od jednej do trzech pozycji w ciągu roku poprzedzającego badanie. Kolejne 43 proc. deklaruje, że w ciągu roku weszło w posiadanie co najmniej trzech a maksymalnie siedmiu pozycji cyfrowych. Tylko 6 proc. badanej populacji użytkowników publikacji cyfrowych kupiło w ostatnim czasie powyżej 10 e-booków, natomiast zaledwie 2 proc.


praktyków obcowania z e-lekturą kupiło w roku poprzedzającym badanie powyżej 15 e-wydań. Ponadto zdaniem 41 proc. badanych cena e-wydania powinna wynosić połowę ceny wydania drukowanego tego samego tytułu. Przy czym należy podkreślić, że dotyczy to ceny standardowego wydania w miękkiej oprawie. Blisko 1/4 e-czytelników najchętniej zostałaby beneficjentami sytuacji, w której e-booki, niezależnie od rodzaju publikacji i jej objętości, oferowane byłyby w cenie 9,90 zł. Za ceną 19,90 zł jako optymalnym kosztem nabycia e-książki opowiada się natomiast 21 proc. e-czytelników. Podobnie średnia cena e-książki w ofercie czołowych platform dystrybucji publikacji cyfrowych również kształtuje się w granicach 19 a 20 zł. Scenariusz, w którym e-book sprzedawany byłby z niewielkim rabatem w stosunku do papierowego kodeksu, za optymalny uznaje 8 proc. e-czytelników uczestniczących w badaniu. Natomiast zaledwie 7 proc. respondentów stwierdziło z kolei, że wydawania cyfrowe i papierowe powinny być sprzedawane w tej samej cenie. E-czytelnicy największą aktywność przejawiają między godziną 22.00 a 1.00 w nocy. W tych porach lekturze oddaje się 29 proc. badanych, a kolejne 24 proc. respondentów chętnie spędza nad nią wolne wieczory. 23 proc. badanych deklaruje kontakt z książkami cyfrowymi między godz. 16.00 a 20.00, w czym w największym stopniu partycypują osoby podróżujące z pracy do domu. Co ciekawe, nieco niższy odsetek e-czytelników aktywuje się w godzinach porannych w drodze do pracy lub szkoły. Najmniejszą aktywność e-czytelnicy przejawiają między godz. 10. a 16., a więc w okresie zwyczajowo przeznaczanym na pracę lub edukację, oraz w nocy. Kolejne pytania poruszają m.in. kwestię rodzaju sprzętu wykorzystywanego przez badaną grupę do lektury książek elektronicznych, elementów wpływających na decyzję o zakupie e-książki, a także najchętniej wybieranych formatów publikacji cyfrowych. Blisko 50 proc. badanych jako najlepsze urządzenie do korzystania z e-booków wskazuje dedykowane tej czynności czytniki e-książek. Popularne PC-ety jako podstawowe narzędzie do czytania e-booków wykorzystuje nadal 19 proc. użytkowników publikacji elektronicznych. Jeżeli dodamy do tego grupę 11 proc. e-czytelników, którzy lekturze oddają sie za pośrednictwem komputerów przenośnych (laptopy, notebook, netbooki), okaże się, że dla 1/3 badanych właśnie komputery pozostają najczęstszym towarzyszem e-czytania. Jak się okazuje, czynnikiem, który ma największy wpływ na decyzję o zakupie e-książki jest jej cena. To na

nią wskazało 43 proc. ankietowanych. W drugiej kolejności e-czytelnicy zwracają uwagę na kwestię dostępności e-książki, definiowaną przez użyte zabezpieczenie pliku (DRM, watermark lub całkowity brak zabezpieczeń) oraz możliwość percepcji treści za pośrednictwem wielu odmiennych urządzeń. Kolejnym elementem wspierającym decyzję zakupową jest tematyka książki. Dla e-czytelników ważny przy decyzji o zakupie e-publikacji jest również autor (10 proc. wskazań), a dla 9 proc. uczestników badania nie bez znaczenia pozostaje też możliwość pobrania darmowego fragmentu. Z kolei recenzjami przy zakupie wspomaga się zaledwie 4 proc. badanych.

Formaty i urządzenia Przełom w zakresie inwestycji wydawców w ofertę wydań cyfrowych nastąpił w 2012 roku. Towarzyszyła mu także inna, priorytetowa dla efektywności procesu kreowania rynku zmiana, dotycząca sposobu zabezpieczenia książek elektronicznych. W kontekście dostępnych obecnie technologii zagadnienie to wychodzi daleko poza obszar wyłącznie ochrony praw autorów i wydawców, i stanowi integralną część strategii biznesowej wydawców (producentów) i firm dystrybuujących treści cyfrowe. Przełom lat 2011-2012 wyznacza kres dominacji systemu Adobe DRM i upowszechnienie się systemu oznaczania e-książek watermarkiem, czyli tzw. znakiem wodnym. Watermark to indywidualne dla każdej transakcji oznakowanie plików, zawierające dane, pozwalające na identyfikację osoby (właściciela pliku), która pozwoliła na ewentualne jego skopiowanie i dalszą dystrybucję. Oznaczenie jest niewidoczne i całkowicie nieuciążliwe dla czytelnika, dzięki czemu spełnia jedno z podstawowych wymagań stawianych obecnie e-książkom – łatwość w użytkowaniu. Niemniej watermark nie stanowi realnego zabezpieczania pliku przed nieuprawnioną dystrybucją, ponieważ nie jest zazwyczaj powiązany z żadnym systemem weryfikującym (kontrolnym) sposób i zakres użytkowania pliku przez klienta, który staje się jego właścicielem. Zatem watermark ma jedynie charakter prewencyjny. Natomiast zamiana restrykcyjnego systemu firmy Adobe (który m.in. wyraźnie ograniczał zakres użytkowania epublikacji poprzez wskazanie konkretnej liczby urządzeń, na których mogła być ona odczytywana) na dużo bardziej przyjazny użytkownikowi watermark, skutkowała również korektą stosunku klientów wobec e-książek z legalnych źródeł. Potwierdzają to rosnące raporty sprzedaży.

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

R Y N E K

19


R Y N E K

20 Kolejnym z elementów, który przyspieszył rozwój rynku e-książek była ewolucja w zakresie ich formatów. Pierwotnie dominował w tym zakresie format PDF, który stanowił jedynie etap przejściowy – swoisty łącznik między światem książki drukowanej (w nim bowiem przygotowywało się i do dziś najczęściej przygotowuje pliki kierowane do druku) i cyfrowej. Obecnie podstawowym formatem e-publikacji jest ePub. Jedną z głównych zalet formatu jest jego otwarty charakter i potencjał do ciągłego rozwoju. Dynamiczny rozwój pozwala dostosować format do potrzeb nowych typów publikacji, zwłaszcza o nieco bardziej specjalistycznym charakterze, w tym wymagających zastosowania skomplikowanych elementów graficznych, tabel, symboli matematycznych itd. Kolejnym po ePubie pod względem popularności, prawdziwie e-bookowym formatem w Polsce jest Mobi, dedykowany e-książkom i czytnikom Kindle produkowanym przez koncern Amazon. Pierwsze wydane w nim eksiążki polskich wydawców ukazały się na rynku pod koniec 2011 roku, a rynkowym pionierem była w tym zakresie firma Virtualo. Obecnie już znakomita większość wprowadzanych do sprzedaży e-wydań dostępna jest w trzech wymienionych wyżej formatach, a od 2013 roku zauważyć można silną tendencję dystrybutorów w zakresie rozwoju tzw. multiformatu, czyli jednoczesnym udostępnianiu, w ramach jednej ceny, klientowi zakupionej e-książki w najważniejszych formatach. Od 2011 roku na rodzimym rynku trwa proces intensywnej konwersji plików z formatu PDF, na te bardziej przyjazne użytkownikom e-książek. Przy czym należy pamiętać, że nie jest to proces automatyczny. Zapewnienie sprawdzenia i wprowadzenia poprawek do struktury plików w tym formacie wymaga zaangażowania specjalistów z zakresu informatyki, edytorstwa i korekty. Technologicznym przygotowaniem pliku do sprzedaży zajmują się najczęściej sprzedawcy e-treści, czyli sklepy takie jak: Nexto.pl (przejęte w sierpniu 2012 roku przez Ruch), Virtualo (spółka zależna Empiku), Woblink (podmiot z grupy Znaku), Legimi, eLib czy Bezkartek.pl. Stoimy też na stanowisku, że zarówno my jak i wydawcy absolutnie nie możemy się zgadzać na to, żeby e-booki były wydawane gorzej niż papierowa wersja książki. Jakość jest najważniejsza i warto w nią inwestować - deklaruje Mikołaj TopichaDolny z firmy eLib. Koszt profesjonalnej konwersji waha się w granicach od 50 do nawet 500-600 zł za jeden plik, rozumiany jako

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

tytuł. Cena uzależniona jest od rodzaju publikacji i skali (stopnia trudności) wprowadzanych zmian. Pod uwagę bierze się m.in. objętość czy liczbę przypisów, a w przypadku publikacji o bardziej multimedialnym charakterze także liczbę i stopień zaawansowania elementów interaktywnych. Swoją określoną na rynku pozycję zyskała sobie już także firma Inpingo, która oferuje autorskie dostępne on-line oprogramowanie, dające możliwość przygotowania publikacji w różnych formatach – zarówno w postaci e-booka, jak i pliku o charakterze produkcyjnym w poligrafii. Wciąż jednak większość wydawców decyduje się na konwersję plików PDF. Dotyczy to zarówno oferty z back listy, jak i najnowszych, premierowych tytułów. Kolejnym elementem istotnym dla tempa i kierunków rozwoju rynku e-książek w Polsce był z jednej wzrost dostępności, a z drugiej również sprzedaży przenośnych urządzeń, które służyć mogą do czytania e-książek oraz coraz upowszechnienie dostępu do mobilnego i bezprzewodowego internetu. Pierwsze próby wprowadzenia na rynek urządzenia, które szybko zyskałoby status wiodącego, zakończyły się fiaskiem. Tak było z czytnikiem eClicto, który pod koniec 2009 roku udostępniła firma Kolporter. Wraz z urządzeniem do dyspozycji tworzącej się dopiero grupy e-czytelników oddano także aplikacje i zintegrowany z nią system sprzedażowy o tej samej nazwie. Serwis działa nadal pod niezmienionym brandem, ale mimo znacznych aspiracji inwestora nie udało mu się na trwałe zagościć w gronie czołowych dystrybutorów książek cyfrowych. W 2013 roku w rankingu najlepszych księgarni cyfrowych według miesięcznika „Press” serwis eClicto zajął ostatnie miejsce, co wymiernie oddaje jego rynkową pozycję. Los czytnika eClicto podzieliło urządzenie o nazwie OYO , które zadebiutowało w sprzedaży w okresie poprzedzającym święta Bożego Narodzenia 2010 roku. Na polski rynek wprowadził je Empik. W tym samym okresie do czytnikowej ofensywy przyłączył się także Azymut, który rozpoczął dystrybucję e-czytników firmy Onyx. W promocję urządzeń firma włączyła m.in. księgarnie niezależne, w których eksponowano egzemplarze testowe. Jednak dopiero w roku 2011 w sprzedaży pojawiło sie kilka modeli nieco bardziej dostępnych dla klientów detalicznych, którzy mogli pozwolić sobie na jednorazowy wydatek 500-600 zł, by efektywniej nasycić e-czytelnicze apetyty. Zainteresowanie tego typu sprzętem zwiększyli również sprzedawcy elektroniki, w tym markety i sklepy spe-


cjalistyczne, a także sklepy internetowe. Pozwoliło to m.in. na pojawienie się w sprzedaży urządzeń w cenie poniżej 300 zł. Według szacunków pod koniec 2012 roku rynek eczytników w Polsce stanowiło ok. 150 tys. sprzedanych urządzeń. Najpopularniejsze, z ok. 50 proc. udziałem w rynku, były w tym czasie czytniki marki Kindle. Ich dominacja ze względu na liczbę urządzeń wykorzystywanych przez polskich entuzjastów e-booków trwa do dziś. Począwszy od pierwszej połowy 2012 roku i w kolejnych kilkunastu miesiącach światowy, ale także polski rynek znacznie szybciej niż e-czytnikami nasycał się za sprawą tabletów − urządzeń, które choć przyciągają wielu amatorów e-czytania, to w stosunku do e-czytników, zwłaszcza tych wykorzystujących technologię e-papieru, są do tego znacznie mniej predysponowane. W 2012 roku łączna sprzedaż wahała się w granicach 700-800 tys. tabletów. Warto nadmienić, że już teraz rynek dzieli się na dwie kategorie: „A-brandy” i „B-brandy”. W pierwszej z nich mamy dwóch czołowych producentów, czyli koncerny Apple i Samsung, a w drugiej grupują się mniejsze podmioty, w tym producenci z Polski – szacował pod koniec pierwszego kwartału 2013 roku Paweł Jerzmanowski, dyrektor ds. rozwoju firmy Manta, według którego tylko sprzedaż urządzeń z drugiej grupy przekroczyła w 2012 roku poziom 340 tys. sztuk. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że na przestrzeni kilku lat tablety staną się równie powszechne jak dziś telefony komórkowe. W coraz większym stopniu stanowią już podstawę łączonych ofert, wraz z bezprzewodową usługą dostępu do mobilnego internetu, w portfolio operatorów sieci komórkowych, dostępnych już od złotówki, w systemie abonamentowym. Istnieje zatem znaczna szansa, że tablet stanie się w przyszłości podstawowym narzędziem mobilnym nie tylko służącym do komunikacji, ale także do percepcji treści, a więc także czytania e-książek. Dla niemal wszystkich najpopularniejszych systemów operacyjnych, na jakich pracują e-czytniki i tablety czyli OS (Apple), Android (Google, Samsung, Sony i inni), Windows istnieją już dedykowane aplikacje książkowe. Marginalny charakter zdaje się mieć natomiast e-czytelnictwo za pośrednictwem telefonów komórkowych. Na przełomie 2013 i 2014 roku w czasopismach „Komputer Świat” oraz „PC Format” opublikowano wyniki testów czytników książek elektronicznych. Według pierwszego z tych pism ranking najlepszych dostępnych na polskim rynku czytników prezentuje się następująco: 1.

Pocketbook 623 Touch Lux; 2. Onyx Boox After Glow C65; 3. Kindle Paperwhite II; 4. Pocketbook 515 mini; 5. Manta Ebook 04B. Tymczasem zdaniem redakcji „PC Format” czołówka najlepszych czytników wygląda tak: 1. Pocketbook Touch Lux; 2. Kobo Glo; 3. Onyx After Glow; 4. Pocketbook Mini; 5. Pocketbook Basic Touch; 6. Onyx Boox Metropolitan; 7. Manta Ebook o4B; 8. Yarvik Flow. Z kolei w lipcowym numerze miesięcznika „PC World” ukazał się coroczny test czytników e-booków, w którym sklasyfikowano 10 modeli tego typu urządzeń. Ranking ten prezentuje się w następujący sposób: 1. Kindle Paperwhite 2 3G; 2. Onyx Boox T68 Lynx; 3. Kindle Paperwhite 2; 4. Pocketbook Touch Lux 2; 5. Onyx Boox C65 After Glow; 6. Pocketbook Basic Touch; 7. Onyx Boox C65 Storia; 8. Prestigio MultiReader PER 5664BC ; 9. Lark Freebok 6.1; 10. Vedia eReader K10. łukasz Gołębiewski, Paweł waszczyk Paweł Waszczyk „E-booki za abonament”, „Biblioteka Analiz” nr 6/2013. Za „Zmiany na rynku e-booków”, „Biblioteka Analiz” nr 6/2014. Łukasz Gołębiewski „Na e-bookach trudno zarabiać”, „Biblioteka Analiz” nr 27/2013. Ibid. Rozmowa z Piotrem Bolkiem, prezesem zarządu i Mikołajem Topicha-Dolnym, dyrektorem operacyjnym firmy eLib.pl, „Biblioteka Analiz” nr 11/2014. „Apel o zrównanie podatku VAT na publikacje cyfrowe”, za: www.pik.org.pl z dn. 28 stycznia 2013 roku. „Premier Tusk: VAT za e-booki powinien być taki jak za książki”, www.Biznes.pl z dn. 26 marca 2013 roku. Mikołaj Małaczyński „E-czytelnictwo”, „Biblioteka Analiz” nr 3/2014. Kolejne dane pochodzą z raportu z „Badania preferencji i nawyków czytelników książek elektronicznych”, Biblioteka Analiz 2013. Rozmowa z Piotrem Bolkiem, prezesem zarządu i Mikołajem Topicha-Dolnym, dyrektorem operacyjnym firmy eLib.pl, „Biblioteka Analiz” nr 11/2014. „Top 15 księgarni e-booków”, „Press” nr 7-8/2013. Rozmowa z Pawłem Jerzmanowskim, dyrektorem ds. rozwoju firmy Manta, „Biblioteka Analiz” nr 5/2013. Ibid. Arkadiusz Świostek „Test pięciu czytników e-booków”, „Komputer Świat” nr 1/2014. Maciej Płochocki „Test czytników książek – czytaj na ekranie”, „PC Format” nr 1/2014. Edward Wawrzyniak „Biblioteka w plecaku” „PC World” nr 7/2014. Łukasz Gołębiewski, Paweł Waszczyk „Rynek książki w Polsce 2013 – Wydawnictwa”, Biblioteka Analiz, Warszawa 2013. Krzysztof Gutowski, „Chomikuj.pl uczy biznesu”, „Biblioteka Analiz” nr 12/2013. Za: www.chomikuj.pl/Platforma.aspx. „Divide et impera.Chomikuj.pl zawarło porozumienie z dystrybutorem książek i publikacji elektronicznych Olesiejuk”; za www.Bookwatch.pl z dn. 18 czerwca 2013. Paweł Waszczyk „PIK nie musi przepraszać”, „Biblioteka Analiz” nr 5/2013. Za: Komunikat Polskiej Izby Książki z dn. 28 maja 2014. Paweł Waszczyk „Chomikuj.pl pozwany”, „Biblioteka Analiz” nr 25/2012. „Piractwo internetowe wśród czytelników e-booków. Komunikat firmy Virtualo” z dn. 24 lipca 2014; za: media.innovationpr.pl/pr/285381/piractwointernetowe-wsrod-czytelnikow-e-bookow. Ibid.

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

R Y N E K

21


K R O N I K A

Fot. Tim Sowula

K R Y M I N A L N A

22

Grzegorz Sowula

Czakram

na Wawelu Grzegorz Sowula

Coraz więcej polskich autorów próbuje sił jako twórcy kryminałów. Różnie im to wychodzi – ale kto twierdzi, że Anglicy albo Skandynawowie mają stuprocentowe sukcesy? Więc nie narzekajmy, rozwińmy popularne ostatnio hasło Keep calm – and detect Polish detective stories. a początek powieść nic poza autorem nie mająca z Polską wspólnego, czyli „Easylog” Mariusza Zielke. Klasyczny motyw długo odwlekanej i pieczołowicie przygotowywanej zemsty. Dwóch przyjaciół, Devon Clark i Ben Stiller, zakłada platformę komunikacyjną, która szybko zdobywa uznanie całego świata dzięki swej uniwersalności, możliwości adaptacji, rozszerzenia, intuicyjnej obsługi. Nieoczekiwana śmierć dziewczyny Bena doprowadziła do rozstania partnerów; Devon rozbudowuje platformę w dominującą świat korporację multimedialną, Ben prowadzi firmę eventową Easylog. I nie odpuszcza – jest przekonany, że dziewczynę zamordował Devon, gdy odkryła, iż zlecił zabójstwo jej pierwszego chłopaka, autora oryginalnego pomysłu medialnego komunikatora. Po jego śmierci Devon wykradł dokumentację i pomysł wykorzystał jako własny. Dla udowodnienia winy dawnemu partnerowi Ben sięga po doświadczenia zdobyte podczas organizowania przeróżnych imprez i wydarzeń. „Easylog” to thriller z bohaterem mocno przypominającym szlachetnego mściciela, któremu nie zależy na niczym poza poznaniem prawdy i wymierzeniem kary – wedle wła-

N

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

snych reguł. Zapomina jednak o prawdziwych mocodawcach i obiecanej mu nagrodzie. I choć ją odbierze, nie nacieszy się nią długo. Szczerze mówiąc, to wątek najmniej przekonujący – z historii firmy nie wynika, by Ben musiał korzystać z pomocy mafii. Jedynie wściekłość i rozpacz sprawiły, że zapomniał o nigdy nie kończącym się zobowiązaniu wobec „familii” – raz się z nimi umówisz i do końca życia będziesz musiał rozmawiać, co zwykle oznacza potakiwać i wykonywać rozkazy, żyjąc w ciągłej niepewności. Ale, abstrahując od drobnych słabości, „Easylog” to dobra, zakręcona, oszczędna proza z wciągającą intrygą, wyrazistymi (i nielicznymi, co jest wielkim plusem) postaciami i szybką akcją. ie można również narzekać na powieściowy debiut Tomasza Pruska, „K.I.S.S.”. Wyjątkowo trafny tytuł – „KISS” to akronim Keep it simple, stupid, nie kombinuj. Autor tak właśnie skonstruował swoją powieść: walka o giełdową dominację jest przedstawiona czytelnie i zrozumiale, ujawniając sposoby (z pewnością nie wszystkie) manipulowania spółkami i transakcjami. Inaczej niż w życiu, zwycięża jednak dobro – czyżby autor przeraził się zbyt ponurego obrazu polskich sfer finansowych?…

N


Tomasz Prusek

Nikodem Pałasz

Robert Kilen

Easylog

K.I.S.S.

Brudna gra

Krew Illapa

Wydawnictwo Akurat, Warszawa 2014 s. 350, ISBN 978-83-7758-587-0

Agora, Warszawa 2014 s. 320, ISBN 978-83-2681-304-7

Muza, Warszawa 2014 s. 542, ISBN 978-83-7758-595-5

Bellona, Warszawa 2014 s. 302, ISBN 978-83-11-13288-7

Olga Kirsch, uparta, a może po prostu naiwna giełdowa harcerka – młoda, zdolna i niezepsuta analityczka rynków – stara się grać uczciwie, zgodnie z regułami prawa i moralności, w związku z czym blokuje podejrzane przejęcie. I następne. I jeszcze jedno. Za dużo, stanowczo za dużo, właścicielom nomenklaturowych spółek zdecydowanie nie podoba się jej działanie. Zaczynają kręcić, używać wpływów, haków, chciwych sławy dziennikarzy, by skompromitować kobietę. Udaje im się to, ale sytuację i tak kontroluje z daleka tajemniczy patron kobiety, wkraczając z lekkim opóźnieniem, acz skutecznie. To miłe, muszę przyznać – czytelnik zdąży polubić bezkompromisową Olgę, cudowne antidotum na oszukańczy świat finansów. Czy zdoła uwierzyć w ingerencje dalekiego patrona, to już inna historia. Chce się wierzyć, bo dopiero działania opiekuna wprowadzają pożądaną równowagę i słuszną karę. No, ale to tylko powieść. Ile wspólnego fabuła – świetna, to dobra lektura – ma z naszą rzeczywistością, nie podejmuję się oceniać… olejnym debiutantem jest Nikodem Jaworski vel Pałasz, na co dzień menedżer polskich sportowców. Pisze o tym, co jest mu dobrze znane, czyli o brudnej stronie sportu. Swoją drogą, czy to nie dziwne, że sport zawodowy, dziedzina życia tak często wymieniana w medialnych doniesieniach o przestępstwach, czyli niemal gotowy temat, tak rzadko przyciąga uwagę autorów powieści kryminalnych? Czyżby za ujawnienie stadionowych szwindli groziła zemsta kiboli? O co zatem chodzi? Mamy pierwszego zwycięzcę Wimbledonu – Artur Malewicz, ksywa „Bullet” ze względu na szybkość serwowanej piłki, bożyszcze nastolatków, idol młodzieży, narodowy bohater. A przy tym piękny, inteligentny, szczodry. Obraz tak idealny, że tylko czekać, kiedy zacznie pękać. I gdy Malewicz ginie od ciosu w głowę kryształowym trofeum, wszystko rzeczywiście pęka, sypie się coraz szerzej. Środowisko profesjonalnego tenisa – polskiego i światowego – okazuje się przeżarte ko-

K

rupcją, gracko kryjące doping, ustawianie meczów, pranie pieniędzy, nawet wykorzystywanie nieletnich. Autor podaje to jako elementy fabuły, ale myślę, że można mu wierzyć, w wywiadach nie krył, że tak wygląda świat sportu zawodowego, nie tylko zresztą tenisa. Malewicz okazał się skurwielem pierwszej klasy, który wykorzystywał swoje kontakty w świecie sportu i biznesu, żeby wprowadzać tam panienki i zarabiać na tym, brzmi jeden z zarzutów. A dlaczego o tym nie wiemy? Przecież to proste. Oto fragment książkowej dyskusji w studiu: Co tu ujawniać. […] Malewicz był […] wzorem dla młodzieży. Po co to burzyć? Gdybyśmy ujawnili, że się koksował, że ustawiał mecze, to praktycznie zniszczylibyśmy tenis. Odpłyną sponsorzy, czarny PR zaszkodzi wszystkim. Jako człowiek, który za najlepszy sport uważa transport, zastanawiam się, czy znalazłaby się dziś choć jedna dyscyplina, która wolna byłaby od tej zarazy… I z coraz większym przekonaniem odpowiadam jako były dziennikarz: nie. Dziś już nie. Ale mimo tej pesymistycznej konkluzji namawiam do sięgnięcia po książkę – świetna narracja, bardzo wyraziste i barwne postaci, sporo humoru, ciekawy portret głównego bohatera. la śmiechu – fabuła oparta na pokutującej w sieci historyjce o tym, jak to następcy tronu Inków wylądowali ze swym skarbem na zamku w Niedzicy. Po drodze walnęli se czakram na Wawelu, a bo co? Równie to prawdopodobne i równie głupie, na burzliwą powieść sensacyjną w sam raz. Narracja „Krwi Illapa” nawet sprawna, choć bohaterowie sztampowi, dopasowani do schematu „bezwzględny i pazerny Niemiec versus litościwy i szczodry Polak”: dystyngowany biznesmen, żona o frywolnej przeszłości, hrabia von und zu wracający na stare śmieci, agenci Stasi – i troskliwie opiekujący się inkaskimi księżniczkami chłopcy z ABW. Nie, dziękuję. Redaktorom też: pradziad hrabiego był, jak się dowiadujemy, najwyższym palotynem cesarza pruskiego. Językowych niechlujstw znalazłem więcej. Żałuję czasu. Potencjalnym czytelnikom odradzam. I

D

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

K R O N I K A

Mariusz Zielke

K R Y M I N A L N A

23


Skrzynia Władcy Piorunów

Marcin Kozioł

N O W A

K S I Ą Ż K A

24 Ojciec nastoletniego Toma kupuje na aukcji starodawną skrzynię pełną rysunków wykonanych przez małego chłopca. Po kilku miesiącach znika z domu zostawiając lakoniczny i niezrozumiały list. czternastoletnia, poruszająca się na wózku Julia, jej wyjątkowy pies towarzyszący Spike i przyjaciel Tom nie wierzą w jego ucieczkę. Postanawiają go odszukać, tym bardziej że sami o mało co nie zostają porwani… Akcji książki nie powstydziłby się najlepszy film szpiegowski! W toku poszukiwań bohaterowie odkrywają, że ojciec Toma zostawił mu liściki, dzięki którym krok po kroku docierają do sedna tajemnicy… Marcin Kozioł stworzył – opartą na faktach – błyskotliwą powieść przygodową dla nastolatków.

1 Kto powiedział, że tylko ludzie mogą mieć zdolności nadprzyrodzone? Spike od zawsze wiedział, że jest wyjątkowy. Nie dlatego, że powtarzała mu to matka, Etna Horand. Jak każda matka mogła przesadzać. Ale jeśli nawet ojciec, dumny Kipling z Poolstead, czempion nad czempiony, raczył zauważyć: „Co za szczeniak!”, musiało być coś na rzeczy. Spike ledwo nauczył się mówić albo – jak kto woli – szczekać, zdał sobie sprawę, że to, czego doświadcza na co dzień, jest zupełnie nieznane innym labradorom. Ba, także owczarkom, spanielom, a nawet Rodowi, staremu, mądremu dogowi kanaryjskiemu zamieszkującemu prawdziwy pałac na podwórku sąsiadów. Rod swoje już przeżył, widział i słyszał. Na okrągło chwalił się, że przed kilkoma laty zabrał swoich gospodarzy na Wyspy Kanaryjskie, z których podobno pochodzili jego prapradziadkowie. Z tym „zabieraniem” trochę chyba przesadzał, bo nawet szczeniak wie, że zwykle to ludzie zabierają psy w dalekie podróże, nie odwrotnie. Nawet jeśli stary dog dokonał czegoś tak niezwykłego, ani on, ani żaden inny pies, którego Spike dotąd poznał, nie mógł zaszczekać, a tym bardziej powiedzieć o sobie jednego: „Pamiętam swoje poprzednie życie, i wcześniejsze także, i jeszcze wcześniejsze”. A Spike, nazywany również Biszkoptem, pamiętał. Przynajmniej co nieco. To znaczy, tak mu się wydawało, bo niczego przecież pewny być nie mógł. Ale jeśli byłaby to jedynie psia fantazja, skąd ten biszkoptowy psotnik o wielkich orzechowych oczach miałby wiedzieć, jak przenosić sieci rybackie po ściętej lekkim lodem wodzie. I to, że rybacy zwykli naśmiewać się z jego rasy: „Tak kochają wodę, że to nie mogą być psy. W takim razie co? Wydropsy?”. Mogło to rozwścieczyć każdego z natury przyjaznego, ale i dumnego labradora. Spike nie przepadał zatem za wydrami, na wyrost, tak dla zasady, bo na przedmieściach raczej trudno jakąś spotkać. Czym, jeśli nie nadnaturalnymi zdolnościami, można by było wytłumaczyć to, że Spike w najdrobniejszych szczegółach znał układ pokoi w posiadłości hrabiego Malmesbury’ego nieżyjącego już od prawie dwóch wieków.

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014


Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

N O W A

Nie mieściło się też w głonią. I to jeszcze jaką! Nie taką wie, dlaczego był przekonany, zwykłą jak w mitach czy fantaiż podziwiał bohaterskie czyny stycznych opowieściach. Bogiswojego praprzodka, niewynią na czterech kółkach! sokiego, ale bardzo odważne– Spike, proszę, otwórz go nowofundlanda George drzwi do ogrodu – zawołała ciThe Great, w którego żyłach cho Julia. Na delikatny dźwięk jej głosu płynęła krew pierwotnych Biszkopt poderwał się ze swojepsów Indian i wikingów. go ulubionego miejsca nieopoSpike’owi również nie miedal wygaszonego o tej porze ściło się to wszystko w łebku. roku kominka. Podbiegł do Po prostu wiedział dużo, przeszklonych drzwi, stanął na o wiele za dużo jak na swój tylnych łapach, by przednimi zawiek. Nawet zbyt dużo, jak na Marcin Kozioł wisnąć na klamce. Dopilnował, możliwości jakiegokolwiek Skrzynia Władcy Piorunów aby drzwi otworzyły się na pełną psiego umysłu. Kiedy wspoSeria „DETEKTYWI NA KÓŁKACH” szerokość. Wziął w pysk książkę mniał o George’u i wikingach Wydawnictwo The Facto Warszawa, 2014 leżącą na podłodze i delikatnie staremu Rodowi, ten wyśmiał s. 250 ISBN 978-83-61808-51-0 położył ją na kolanach Julii. młokosa i orzekł, że zbytnio Bogini na czterech kółkach niemal bezszelestnie fantazjuje. Uznał, że psiak nasłuchał się awanturniwyjechała na taras swoim lśniącym w słońcu alumiczych opowieści czytanych wieczorami na głos niowym czterokołowcem – Avantgarde model CLT z wypiekami na twarzy przez jego przyjaciółkę Julię. Wiking. A za nią, radośnie merdając ogonem, wyJulia. Piękna czternastolatka o jasnych włosach, biegł Spike, w którego żyłach naprawdę płynęła niebieskich oczach i cudownym uśmiechu malująkrew dzielnych psów nowofundlandzkich Indian cym się nie tylko na jej drobnych ustach, ale na caBeothuk i czworonożnych towarzyszy wikingów. łej śnieżnobiałej buzi. Jej niezwykła delikatność i doNo, przynajmniej odrobina! broć szła w parze z odwagą i ciekawością świata. Pochłaniała książki, jedną za drugą, a w jej biblioteczce piętrzyły się już przeczytane lektury, czasami zajmu2 jąc nawet kawałek posłania, na którym nocą wypoTom uśmiechnął się, próbując nieco złagodzić czywał labrador. zakłopotanie Julii. Wespół z psią mamą Etną Horand Julia wycho– Tak nie można dodawać ułamków, Julko – cierwywała Spike’a od pierwszych dni jego życia. Przypliwie tłumaczył, siedząc z nią w ogrodzie i ciesząc najmniej tego obecnego, jeśli dać wiarę temu, co się ciepłem wiosennego popołudnia. o dziwnych wspomnieniach Biszkopt szczekał sam Wziął kartkę i zaznaczył, gdzie popełniła błąd. do siebie, zwykle po cichu, pod nosem, by nie naraDziewczynka wzdrygnęła się i ze złością, ale nie na zić się na wyśmianie przez inne psy. Toma, tylko na siebie, odsunęła ją na drugi koniec Etna odeszła już z tego świata, choć nie jest to stolika. Odwróciła głowę i wpatrywała się przez zbyt precyzyjne określnie. Spike wierzył, że jeszcze chwilę w kwitnącą jabłoń. Nie lubiła się mylić kiedyś ją spotka. Bo skoro tak wiele wskazywało na i choć nie przepadała za matematyką – zdecydowato, że sam miał już niejedno życie, to pewnie i jego nie wolała historię i naukę języków – drażniło ją, że mama cieszy się gdzieś odkrywaniem świata na nie dała sobie rady z tak prostym zadaniem. nowo jako szczenię. Żałował tylko, że nie wie gdzie. – Pamiętaj, że najmniejszy możliwy wspólny miaZamiast niej miał teraz przyjaciółkę, której nie nownik czasami jest równy iloczynowi mianowniopuszczał na krok – biszkoptowowłosą Julię. Spike ków. lubił podkreślać, i to z nieukrywaną dumą, podoWiedziała o tym dobrze. Obecność chłopca przy bieństwo barwy włosów dziewczynki do koloru wspólnym odrabianiu zadań onieśmielała ją jednak swojej sierści. W jego oczach zdawała się być bogi-

K S I Ą Ż K A

25


N O W A

K S I Ą Ż K A

26 tak bardzo, że równie dobrze mogłaby popełnić błąd ortograficzny w swoim imieniu. Wcale nie chciała jednak rezygnować z pomocy starszego o rok Toma. Co więcej, zdarzało się – choć nie tym razem – że celowo popełniała błędy, zapewniając chłopcu dobry powód, by spędził z nią jeszcze chwilę. Biszkopt już dawno wyniuchał, co się święci. Wprawdzie był nieco zazdrosny o uczucia swojej Julii, ale też nie miał złudzeń – w tej konkurencji skazany był na porażkę. Coś podpowiadało mu, że tak musi być i prędzej czy później jakiś dwunóg i tak oczaruje Julkę. Dla Spike’a w wielkim sercu dziewczynki nadal powinno wystarczyć miejsca – co do tego nie miał wątpliwości. A że Tom był wyjątkowo miłym i dobrze wychowanym chłopcem – a o dobrym wychowaniu, według Spike’a, świadczyły przynoszone mu w prezencie chrupkostki o smaku wędzonego boczku – postanowił nie tylko nie rywalizować z nim o względy Julii, ale nawet nieco pomóc w tej skomplikowanej sprawie. – Spike, chodź tutaj, przyjacielu. Pociesz Julkę. Pies podszedł do dziewczynki, ale tak niezdarnie – no, przynajmniej tak to wyglądało – że potrącił głową ogrodowy stolik. Oparty na jednej nodze blat zachwiał się i ręka chłopca notującego coś na kartce papieru zsunęła się, trafiając wprost w opartą na kolanach dłoń Julii. Dłonie splotły się mimowolnie w delikatnym uścisku. Dziewczyna zadrżała. Jej wielkie niebieskie oczy zwróciły się w stronę chłopca. Tom zaniepokoił się, że zupełnie przypadkowo zrobił coś bardzo, bardzo niestosownego. W pierwszym odruchu chciał cofnąć rękę. Coś jednak podpowiadało mu, by tego nie robić. Serce chłopca biło szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Wkrótce zorientował się, że nie tylko jego serce galopowało. Chociaż śpiew ptaków skutecznie zagłuszał dudnienie w klatkach piersiowych, uczucia zdradzały oczy – lekko spłoszone, ale szeroko otwarte, by niczego nie stracić z tej wyjątkowej chwili. – Julka? – wykrztusił, jakby chciał się przekonać, czy dziewczynka nadal jest z nim w ogrodzie, czy też swoją przypadkową śmiałością wypłoszył jej duszyczkę. Dziewczyna nie odzywała się. Od dawna myślała o tym, by powiedzieć Tomowi, jak bardzo lubi jego cierpliwość, delikatność i burzę ciemnych kręconych włosów niedających się porządnie ułożyć. Jak bardzo

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

podziwia jego wiedzę i uwielbia słuchać jego gry na gitarze klasycznej. Ta sytuacja zaskoczyła ją jednak. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Dopiero gdy zdezorientowany brakiem odpowiedzi Tom zaczął powoli wycofywać rękę, zdobyła się na to, by pokonać onieśmielenie. Zacisnęła mocniej swoją drobną dłoń na ręce chłopca. Tom rozpromienił się. – Bardzo Cię lubię, Julio – wyszeptał zachęcony. – Bardzo. Bardziej niż... – zatrzymał się, by wybrać najwłaściwsze określenie, takie, które nie zabrzmi ani zbyt pompatycznie, ani banalnie. W końcu jednak zdecydował się na to najbardziej banalne i pompatyczne, jakie przyszło mu do głowy. – Bardziej niż wszystkie inne dziewczyny razem wzięte – dokończył. – W szkole? Czy w ogóle? – odzyskawszy oddech i dziewczęcą przekorność, zapytała Julia. Uśmiechnęła się przy tym i mrugnęła okiem, zdradzając, że wcale nie oczekuje odpowiedzi. – W ogóle – śmiertelnie poważnie odpowiedział chłopiec. – Ja też cię lubię... I już chciała otworzyć swoje serce i wyłożyć wszystko, co czuje, kawa na ławę, gdy na swojej drugiej dłoni poczuła mokry nos Spike’a.

3 – Nie tak szybko z tą wylewnością, maleńka. Niech się jeszcze trochę chłopak postara! – po psiemu wyszeptał Biszkopt. Żałował, że wachlarz jego nadprzyrodzonych zdolności kończy się na posiadaniu dziwnych wspomnień z zamierzchłych czasów. Nie musiał jednak wcale mówić językiem Szekspira, Moliera, Dostojewskiego czy Mickiewicza, by być dobrze zrozumianym. Julia trafnie odczytała sygnał i pozwoliła wygadać się ośmielonemu Tomowi. – Julka, znamy się już rok, a ja nigdy nie powiedziałem Ci, jaki kolor ma twoje imię. Uśmiechnęła się, sądząc, że chłopiec próbuje być romantyczny. – Goździkowy, czasami nawet lekko lawendowy. Ale pachnie inaczej. Jak świeża mandarynka. Spike spojrzał zdziwiony na chłopaka swoimi wielkimi orzechowymi oczami i zmarszczył kąciki pyska, co ludziom mogło przypominać uśmiech, choć nie-


wiele z nim miało wspólnego. Julia też była zaskoczona, ale nie chciała dać tego po sobie poznać i nie przerywała chłopcu. – Muszę ci coś powiedzieć, Julko. Ja, ja widzę kolory. – No, ja też, Tom – wtrąciła, uśmiechając się serdecznie. – No i ja też, bracie! – wyrwało się Biszkoptowi. Zaszczekał, rzecz jasna, niezrozumiale dla ludzi, ale skutecznie zwrócił na siebie uwagę. – Tylko wiesz co?! – już po cichu mamrotał pies. – Jak Julka mówi o czymś, że jest fioletowe, zielone albo różowe, to mnie się wydaje, że jest niebieskie. Pozostałe jej wydumane kolorki, to dla mnie żółty albo szary. A jak ubierze czerwoną sukienkę, to mnie się wydaje, że jest prawie tak czarna jak węgiel. Tylko co do koloru biszkoptowego, barwy jej włosów i mojego futerka jesteśmy z Julką zgodni. Czy z Wami wszystkimi coś jest nie tak, kiedy mówicie o kolorach, czy to mnie się w łebku coś pokręciło? – retorycznie zapytał z pewną zgryźliwością, bo w ogóle nie dopuszczał do siebie myśli, że to z nim mogło być coś nie w porządku. Mimo niezwykłej inteligencji, nie wpadł też na to, że psy i ludzie nieco inaczej postrzegają barwy. – Julka. Ja jestem... – No, powiedz, proszę. – Jestem synestetykiem. Dziewczyna pisnęła! Gdyby nie to, że nie może poderwać się ze swojego czterokołowca, pewnie by podskoczyła. Przyklasnęła więc tylko, po czym z powrotem położyła swoją dłoń na dłoni chłopca, by nie psuć tej chwili. – To nie choroba, Julko! – Wiem, Tom. Wiem – uśmiechnęła się. – Może nie znam się na ułamkach, ale czytam jak szalona, niemal bez przerwy. Rok temu czytałam o synestezji. Nawet pozazdrościłam synestetykom bogactwa doznań. Wyobrażałam sobie, jak może smakować muzyka albo że dźwięki mogą mieć kolor, bo właśnie

o takiej formie synestezji wówczas czytałam. Wiem, że jest ich wiele. Biszkoptowi opadła szczęka. Nie żeby od razu uderzyła z trzaskiem o podłogę, ale bez wątpienia opadła. Wcale jednak nie na myśl o tym, że muzyka może smakować jak jego ulubione chrupkostki. Przypominał sobie bowiem co nieco z czasów świetności hrabiego Malmesbury’ego, u którego w jednym ze swoich żyć musiał mieszkać, a przynajmniej bywać. Do posiadłości w angielskim hrabstwie Wiltshire w odwiedziny przyjeżdżał od czasu do czasu pewien artysta z Paryża. Zazwyczaj hrabia gościł u siebie statecznych panów z dubeltówkami, wybierających się na polowania. Równie często odwiedzali go ornitolodzy, którzy podzielali pasję hrabiego do obserwacji latających stworzeń. Trochę dziwne, że gospodarz z jednymi gośćmi strzelał do dzikich kaczek, a z drugimi przesiadywał w krzakach, wypatrując ptaków. Dziwniejsze od tego było jednak zachowanie artysty, zdecydowanie wyróżniającego się wśród pozostałych odwiedzających hrabiego. Artysta mawiał: „Mon Dieu, powinien pan zmienić nazwisko, bo to M jest takie oziębłe, a Y wulgarne”. Albo: „Ależ ten D-dur był żółty”. Wszyscy myśleli, że to taki twórczy ekscentryzm, aż do czasu pewnej kolacji u hrabiego, podczas której ów artysta spotkał się z myśliwym i jednocześnie słynnym naukowcem, Sir Francisem Galtonem – czy jakoś podobnie, bo przecież psia pamięć mogła być zawodna. Mężczyźni zaczęli się później widywać na londyńskich bankietach i po kilku tygodniach Galton uświadomił zdziwionemu artyście, że zapewne ma on trochę „nadprogramowych” połączeń w mózgu, które czynią go nieprzeciętnym w postrzeganiu świata. Francuz zawsze był przekonany, że jest wyjątkowy, głównie ze względu na swoje talenty, ale nie przypuszczał dotąd, że inni nie widzą barwy dźwięków i nie dostrzegają temperamentu liter. Od tej pory urósł jeszcze bardziej w piórka, mając naukowy dowód na swoją niezwykłość. Wyznanie Toma przywołało wspomnienie o hrabim Malmesbury’m i jego francuskim znajomym, ukryte głęboko w łebku Spike’a. Aż zakręciła mu się łza w oku. – Spike, chyba nie płaczesz? – pogłaskała go po głowie zatroskana Julia. Nie przerywała jednak Tomowi.

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

N O W A

Adfabilis agricolae satis neglegenter deciperet parsimonia rures, iam cathedras iocari syrtes. Gulosus umbraculi vocificat syrtes, quamquam rures, iam cathedras iocari syrtes. Gulosus umbraculi vocificat syrtes, quamquam

K S I Ą Ż K A

27


N O W A

K S I Ą Ż K A

28 – Julio. Mówię Ci o tym, bo czuję coś wyjątkowego do Ciebie. Nie wiem jeszcze jak nazwać to, co czuję, ale wiem, że pięknie pachnie i ma cudowną barwę, zupełnie jak twoje imię. I chcę byś wszystko o mnie wiedziała. Wszystko. O synestezji prawie nikomu dotąd nie mówiłem. Wiedzą o tym tylko moi rodzice. Tata też tak ma... – Twój tata? Twój tata też jest synestetykiem??? – zdziwiła się Julia i przez moment zrobiło się jej nawet przykro, bo już zaczynała przyzwyczajać się do myśli, że jej Tom jest jedyny, wyjątkowy jak nikt, kogo zna, może nawet „najwyjątkowszy” na całym świecie. Szybko jednak ta nuta melancholii ustąpiła. – Tak. I to na dodatek postrzegamy świat tak samo. Ja i tata. Dokładnie tak samo. Nuta w nutę, kolor w kolor! – Łata w łatę – doszczekał sobie ciąg dalszy labrador. – Czyli jak? – dopytywała się Julia. – Opowiedz dokładnie, proszę. – Widzę litery i liczby tak, jakby odpowiadały im pewne kolory. Kiedy dodawaliśmy przed chwilą ułamki, kolory nakładały się na siebie, tworząc nowe barwy. Czasami też całe wyrazy nabierają barw, zwłaszcza imiona. Zdarza mi się też wyobrażać sobie, że niektóre słowa pachną. Ale nie takie zwykłe jak „cebula” czy „czekolada”. Na przykład „sprawiedliwość” ma zapach fiołków, a „diagnostyka” pachnie jak przypalony olej. Julia roześmiała się głośno. – A co najdziwniejsze, czas w moim umyśle ma kształt. Narysuję Ci go. Tom zaczął kreślić na odwrocie kartki, na której wcześniej dodawali ułamki. – Tak widzę tydzień. Kręci się w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara, a poszczególne dni mają różne barwy. Miesiąc z podziałem na dni i tygodnie nie przedstawia mi się w żaden szczególny sposób. Za to widzę rok podzielony na miesiące. Znowu zaczął niezgrabnie rysować. – Miesiące krążą, nie wiadomo czemu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara i nie po okręgu, ale raczej po elipsie. Od czerwca do grudnia zajmują w przestrzeni znacznie więcej miejsca, jakby były dłuższe. Najkrótszy jest kwiecień, choć przecież to luty jest najkrótszym miesiącem. Nie pytaj mnie, Julko, dlaczego. Nie wiem... Dziwny jestem, prawda?

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

Adfabilis agricolae satis neglegenter deciperet parsimonia rures, iam cathedras iocari syrtes. Gulosus umbraculi vocificat syrtes, quamquam rures, iam cathedras iocari syrtes. Gulosus umbraculi vocificat syrtes, quamquam

– Nie! – odpowiedziała bez namysłu. – Fascynujący! – kontynuowała, rzeczywiście zaintrygowana relacją chłopca i szczęśliwa z powodu zaufania, którym ją obdarzył. – Ktoś inny na pewno pomyślałby, że oszalałem. Zależy mi na tobie i nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic. Dlatego Ci o tym wszystkim mówię. Wtem Spike, który schronił się przed słońcem pod ratanowym fotelem zajmowanym przez Toma, poderwał się gwałtownie z miejsca, uszczypnięty przez jakiegoś robala. Grzmotnął przy tym głową o siedzisko i niemal przewrócił krzesło z siedzącym na nim chłopcem. Tom zachwiał się do przodu i zbliżył się, oj, zbliżył się tak bardzo jak nigdy wcześniej do śnieżnobiałej buzi Julii. Usta Toma, czy tego chciał, czy nie, musnęły policzek dziewczynki. Spike spekulował później, że na pewno chłopak wykorzystał nadarzającą się okazję. Biszkopt nie mógł przecież za bieg wypadków winić siebie ani nawet robaka, który wybrał najmniej odpowiednią porę na gryzienie go w zadek. W ostatecznym rozrachunku nie było powodu, by szukać winnych. Stało się to, co prędzej czy później i tak by się pewnie wydarzyło. Julia zaróżowiła się, zawstydziła, ale głęboko w serduszku dziękowała swojemu Biszkoptowi za niezdarność. – Julka, czy przynieść Wam owoców? – z głębi domu dobiegł głos mamy dziewczynki. Spike pobiegł czym prędzej do domu, by odwrócić uwagę rodzica i zatrzymać go jeszcze na moment. Przerażeni tym, co mama mogłaby sobie pomyśleć, wyprostowali się w swoich ogrodowych krzesłach i oddalili od siebie. Ich dłonie rozplotły się. W pamięci na zawsze pozostał jednak zapach pierwszego niewinnego pocałunku, dźwięk splecionych rąk i smak wyjątkowego wyznania. Tego wiosennego popołudnia wszystkie zmysły wirowały i krzyżowały się ze sobą w magiczny sposób! I


które, do cholery, muszę umieścić na Fejsie Magdalena Mikołajczuk zisiaj w cyklu „półka żenady” – półka żenady właśnie. Ostatnio prawie każdy ją buduje, chociaż nic żenującego w niej nie widzi. Internetowe szaleństwo związane z Ice Bucket Challenge doczekało się bardziej intelektualnej odpowiedzi. Zamiast wylewania sobie na głowę zimnej wody i nominowania do tej czynności kolejnych osób (w ramach pogłębiania społecznej świadomości o stwardnieniu zanikowym bocznym – ale o tym celu akcji nikt już nie pamięta), publikuje się listę „10 książek, które zmieniły moje życie” i namawia innych, żeby zrobili to samo. Pierwsza moja myśl (rodem z filmu „Dwaj zgryźliwi tetrycy”) brzmiała: phi! A cóż to niby nowego? Wszak blogów czytelniczych mamy od diabła i trochę, a na forach internetowych o książkach ludzie biorą się za łby nie gorzej niż na tych poświęconych MMA (dla niezorientowanych: MMA to bicie się po pyskach oraz wszystkich innych częściach ciała w stylu będącym mieszanką boksu, zapasów, judo, wschodnich sztuk walki i czego tam jeszcze sobie wujenka winszuje). Druga moja myśl zajaśniała optymistycznym uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów: świetnie! Nigdy za dużo o literaturze. Trzecia moja myśl urodziła się natomiast po przejrzeniu list stworzonych przez wielu polskich internautów i pierwszego wyrazu tej myśli nie przystoi cytować w miejscu tak kulturalnym jak „Notes Wydawniczy”. Cóż tam ludziska wypisują? Nie braknie oczywiście zestawień smakowitych, oryginalnych i opatrzonych komentarzem świadczącym o tym, że wymienione książki naprawdę zmieniły czyjeś życie. Najpopularniejsze jednak są wpisy w trzech, równie irytujących, stylach. Pierwszy, pod hasłem bo ja jestem taka mała, proszę pana, polega z grubsza na upieraniu się, że najwięcej zmieniły w naszym życiu „Dzieci z Bullerbyn”, „Mały książę” czy inny „Kubuś Puchatek”, a wszystko, co przeczytaliśmy w czasie kolejnych dwudziestu, trzydziestu czy czterdziestu lat, już takiej siły rażenia nie miało. Może się czepiam, ale panie w średnim wieku opowiadające z łezką w oku, że udaje im się łączyć życie zawodowe z rodzinnymi dzięki przeczytaniu w dzieciństwie „Ani z Zielonego Wzgórza” (bo takie to było ambitne dziewczę), wywołuje u mnie wysypkę, albowiem cierpię na oporną w leczeniu alergię na infantylizm. Swoją drogą panie te chyba nie doczytały przygód Ani do końca,

D

bo z tego, co pamiętam, po wyjściu za mąż ambicje zawodowe inteligentnej bohaterki musiały zniknąć, wraz z pojawianiem się kolejnych dzieci, w sumie sześciorga. Drugą najpopularniejszą grupą są ci, którzy – nominowani do stworzenia swojej listy dziesięciu książek zmieniających ich życie – usiłują w popłochu przebrać się za człowieka czytającego. Miotają się więc, szukają w pamięci, a tam – pusto (jak w tym uroczo seksistowskim dowcipie o szarej komórce, która wpadła do głowy mężczyzny, spotkała tam tylko jedną koleżankę, a ta na pytanie, gdzie są wszyscy, odpowiedziała: no jak to gdzie? Jak zwykle, na dole). W końcu znajdują w piwnicy pudła z pamiątkami ze szkoły, a tam – wypracowania z „Trylogii”, „Hamleta”, „Lalki” i wierszy Baczyńskiego. No to, dawaj, wpisujemy, że: nasz patriotyzm narodził się przy wbijaniu Azji na pal, modlący się do Izabeli Łęckiej Wokulski nauczył nas, że miłość to nie jest bułka z masłem, a Szekspir skłonił do pójścia na anglistykę. Trzecia grupa bardzo się stara być jak najbardziej wyrafinowana, więc na swojej liście umieszcza całego Prousta albo „Finneganów tren” Joyce’a. Sęk w tym, że niektórzy tracą czujność, jak np. pewien czterdziestolatek, który twierdzi, że „Finneganów tren” przez całe liceum nosił zawsze ze sobą. Ciekawe, skoro ten piekielnie trudny, prawie nieprzetłumaczalny tekst Joyce’a został przełożony na polski dopiero dwa lata temu przez Krzysztofa Bartnickiego, po prawie dziesięcioletniej pracy. Czyżby więc wspomniany pan był w liceum bardziej biegły w angielskim (oraz w stu innych językach domieszanych przez Joyce’a) niż najznakomitsi tłumacze i czytał „Tren” w oryginale? Od czytelników-ściemniaczy wolę już tych, którzy nominowani i przyparci do muru, na liście „10 książek, które zmieniły moje życie” umieszczają (jak pewien znany aktor): książkę telefoniczną (bo znalazł tam numer do dziewczyny, za którą szalał i tak rozpoczęła się jego pierwsza miłość), książeczkę wojskową (bo jadąc po nią przeżył intensywną przygodę z piękną nieznajomą w pociągu) oraz księgę wieczystą swojego domu (bo z jednej strony dała poczucie niezależności, ale z drugiej uczyniła z niego niewolnika kredytu we frankach szwajcarskich na następne trzydzieści lat). I Autorka jest dziennikarką 1 Programu Polskiego Radia

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

P Ó Ł K A

10 książek,

Ż E N A D Y

29


F E L I E T O N

30 atwo powiedzieć, że zostaliśmy oszukani. Jeśli nawet – to na własne życzenie, bo nie zadawaliśmy tych pytań, które trzeba było zadać. A nie zadawaliśmy ich, ponieważ się baliśmy, że wypadniemy z gry i ominą nas te wszystkie cudowności nowego, wspaniałego świata. Kapitalizm raz jeszcze okazał się efektywny i pomysłowy – udało mu się nie tylko spieniężyć nasze marzenia o utopii, lecz także zatrudnić nas za groszowe stawki jako swoich podwykonawców. Mowa, rzecz jasna, o internecie. A miało być tak pięknie. Oto nadchodzi wirtualna rzeczywistość – obiecywano – w której każdy może poczuć się wolny, może zrzucić ciężar swojej tożsamości na rzecz innej, dowolnie wybranej, może anonimowo dołączyć do sieci tworzonych przez ludzi, z którymi naprawdę coś go łączy, może zadrwić z nadętej, stalowo-szklanej korpokracji. Życie nagle znów nabrało sex appealu. Nie sposób zaprzeczyć, że była to atrakcyjna propozycja. Ale zaraz potem zaczęła się kolejna runda tej rozgrywki – znana pod kryptonimem „sieć 2.0”. Sprzedano nam ją w znakomicie zaprojektowanym opakowaniu, jako wolnościową, kreatywną rewolucję, w ramach której każdy będzie twórcą, a najwybitniejsi z twórców bez trudu zdobędą własnymi siłami sławę i uznanie. Pieprzyć reguły ustalone przez starych dziadów, zgodnie z którymi trzeba było się kształcić, potem długo terminować, czekać grzecznie na swoją kolej, przechodzić przez kolejne sita selekcji, dobijać się o uznanie. Teraz to będzie proste – jeśli tylko masz talent, sieć cię znajdzie i doceni, ponieważ sieć się nie myli, a nie myli się dlatego, że sieć to ty, twoi bliscy, przyjaciele, znajomi, znajomi znajomych et caetera, et caetera. To już brzmiało mocno podejrzanie, niemniej było zgodne z linią propagandową późnej nowoczesności – że kreatywność i przedsiębiorczość to nie są rzadkie dary, lecz ukryty i stłumiony potencjał tkwiący w każdej ludzkiej jednostce. Co się stało później, mniej więcej wiadomo. Okazało się, że w internetowym dyskursie, tak jak w Orwellowskim newspeaku, słowa mają całkiem inne znaczenia niż te, które im potocznie przypisywaliśmy. „Wolność” to „nieustająca gotowość do pracy za darmo na rzecz korporacji X”. „Swoboda wypowiedzi” to „zgoda – wyrażona poprzez akceptację regulaminu – na to, by korporacja X mogła arbitralnie usuwać, cenzurować i selekcjonować treści uznane przez nią za nieodpowiednie”. „Ochrona danych” to „zrzeczenie się prywatności na rzecz korporacji X”. „Kreatywność” to „zrzeczenie się praw autorskich na rzecz korporacji X”. „Model społecznościowy” to „sposób na cięcie kosztów i przerzucanie odpowiedzialności na użytkownika”. To był majstersztyk – bo udało się tą drogą stworzyć środowisko działania, z którego nie ma ucieczki, obiecując jednocześnie, że to jest właśnie owo wymarzone życie poza Matrixem. Przy czym cały czas chodziło wyłącznie o to, by metodą salami okrawać tradycyjny rynek produktów, usług i dóbr kultury, oferując w pakiecie szybkość, wygodę, niskie ceny i znakomite samopoczucie. Z punktu widzenia konsumenta sprawa wydaje się prosta – wszystko jest z a w s z e za drogie i powinno tanieć. Tyle że konsument niepostrzeżenie zmienia się w prosumenta. A prosument nie tylko kupuje, lecz także sprzedaje. I w tym układzie z a w s z e znajduje się nieco poniżej granicy opłacalności i osobistego bezpieczeństwa. Tak ma być – w świecie „ludzi wolnych i kreatywnych” trzeba bardzo szybko biec, żeby móc stać w miejscu. Dlaczego o tym wszystkim wspominam? Dlatego, że ów system zaczyna boleśnie dotykać również rynku książki. Nawet nie chodzi o to, że książki produkuje się taśmowo, w pośpiechu, niedopracowane, źle przetłumaczone i fatalnie zredagowane, że krytyka literacka zdycha wygryzana przez amatorską blogosferę i jałowe dyskusje na Facebooku, że z wydawania książek ciężko się utrzymać, a z ich pisania właściwie w ogóle się nie da. Chodzi o to, co będzie potem, kiedy cały ten łańcuch zależności w końcu nie wytrzyma napięcia i pęknie. Czy wolnościowa rewolucja zabije literaturę? Niewykluczone, że tak. I

Piotr Kofta

Parę słów o rewolucji

Ł

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014


• • • • • • • • biografie, listy, wspomnienia • • • • • • • Joachim Ceraficki

Wasserpolacken. Relacja Polaka w służbie Wehrmachtu Ośrodek Karta, Warszawa 2014 s. 220, ISBN 978-83-64476-16-7

szeregach armii niemieckiej służyło około pół miliona Polaków. Wielu fakt przymusowego wcielenia do Wehrmachtu traktowało jako wstydliwy epizod swego życia. Z tego więc względu relacja Joachima Cerafickiego jest dla nas tak cenna. Wasserpolacken, rozwodniony Polaczek. To pogardliwe określenie Polaków z dawnego zaboru pruskiego stało się tytułem wspomnień Joachima Cerafickiego, który przez kilka lat służył w niemieckiej armii. Polacy, tacy jak on, traktowani byli przez okupanta irracjonalnie. Z jednej strony decyzją administracyjną wpisywani byli na niemieckie listy narodowościowe, z drugiej odmawiano im wszystkich praw związanych z posiadaniem obywatelstwa III Rzeszy. Wszystkich, z wyjątkiem śmierci za Fuehrera. Na skorzystanie z tego prawa żaden z nich nie miał jednak ochoty. Każdy chciał przeżyć wojnę, może nie po to, by się mścić, ale po to, by zwykłym codziennym życiem budować Polskę. Ten surowy pragmatyzm, dostrzegany również w relacji Cerafickiego, był typowy dla ukształtowanych pod pruskim zaborem. Relacja Joachima Cerafickiego różni się wiele od jakichkolwiek innych wspomnień z okresu wojny. Przede wszystkim brak w niej patosu, bogoojczyźnianych zapewnień o gotowości poniesienia najwyższych cen za wolność ojczyzny, nie ma też próby przedstawienia siebie jako ofiary. Autor swoją relację spisuje szanując oceny czytelnika i kieruje ją do kogoś, kto zna historię Polski i potrafi wczuć się w lata II wojny. W relacji tej, oprócz opisów pobytu na froncie, w szpitalu polowym czy słodkich dni dekowania się na tyłach, nie zabraknie więc opisów zwykłego żołnierskiego życia. Głód, picie, uporczywa walka z wszami mieszają się ze spotkaniami z dziewczynami. Ciekawy jest też sposób, w jaki Ceraficki traktuje żołnierzy ze swojej jednostki. Ludzie, którzy wcześniej byli przecież jego wrogami, z racji wspólnej frontowej niedoli stają się kolegami, towarzyszami broni, na pomoc których może liczyć w razie frontowego niebezpieczeństwa. Jak wielu Polaków, Ceraficki nie chciał służyć w Wehrmachcie. Naturalnym będzie postawienie pytania, dlaczegóż tak późno zdecydował się porzucić jego szeregi. Odpowiedź jest prosta. Musiał wziąć odpowiedzialność

W

za swą rodzinę, na którą spadłyby represje w razie jego dezercji. Nie bez znaczenia było również to, że sam Ceraficki nie dowierzał w szczerość Rosjan i obawiał się, że przejście na ich stronę mogłoby zakończyć się dla niego tragicznie. Wspomnienia te odczytuję więc jako odpowiedź jednego z żołnierzy Wehrmachtu na podły atak pewnej karykatury polityka, w której wypomniał innemu politykowi dziadka z Wehrmachtu. Tragizm takich dziadków był bowiem tak wielki, że wypominanie im sytuacji, w jakiej się znaleźli, jest ogromną podłością. [ak]

• • • • • • • • • • • Proza polska • • • • • • • • • • • Marek Krajewski

Władca liczb Znak, Kraków 2014 s. 320, 32,90 zł, ISBN 978-83-240-3219-8

decydowanie najgorsza książka w dorobku Marka Krajewskiego. Napisana topornie i niechlujnie, można odnieść wrażenie, że pracował nad nią jakiś ghostwriter, bo przecież autor „Śmierci w Breslau” zawsze z pedanterią dbał o styl. „Władcę liczb” czyta się źle. Pomimo ciekawego pomysłu na zagadkę fabuła nie trzyma w napięciu, scenografie są ledwie zarysowane, bohaterowie anemiczni. Nawet zaskakujące zakończenie pozostawia niedosyt, ponieważ brak w nim autentycznego tragizmu. Drażni też (to zapewne wina redaktora) traktowanie czytelnika niczym niewykształconego durnia poprzez podawanie przypisów (niekonsekwentnie zresztą!) do zwrotów w rodzaju crème de la crème albo in spe, ad acta, modus operandi, ab ovo, in publico, ex post, ad rem, in extenso… Trzeba się zdecydować, albo się pisze powieści dla średnio rozgarniętego gimnazjalisty – wówczas nie zrozumie on logeometrycznych (tego terminu redaktor nie wyjaśnia, a nie ma go w encyklopedii) wywodów, stanowiących część zagadki, albo przyjmuje się, że czytelnik jest dorosły i choćby średnio oczytany. Dotąd Krajewski pisał dla tych drugich. Nie podoba mi się mistyczna aura tej powieści, wróżby, demony i przepowiednie. W prozie Krajewskiego często pojawiał się okultyzm, a zwłaszcza symbolika i odniesienia do mitologii, ale były one elementem intelektualnej gry z czytelnikiem. W tej książce zaś, mam wrażenie, sam autor traktuje temat ze wzgardą. Wątek matematyczny, owszem ciekawy, nie nowy. Zdumiewa mnie jednak brak odniesień np. do powieści „Liczby Charona”,

Z

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

R E C E N Z J E

31


R E C E N Z J E

32 przecież z tym samym bohaterem w roli głównej. Edward Popielski we „Władcy liczb” rozpamiętuje swoją przeszłość na wielu płaszczyznach. Dlaczego więc rozwiązując kolejne matematyczne zagadki nie wspomina o doświadczeniach sprzed lat? Znów mam wrażenie, że pisał to autor widmo, który na dokładkę niezbyt uważnie czytał poprzednie książki Krajewskiego. Fatalnie prezentują się bohaterowie. Żaden nie przykuwa uwagi czytelnika. Zabójca właściwie nie istnieje, pojawia się incydentalnie i w scenie finałowej. Edward Popielski, który zawsze był nieco rozlazły, nadmiernie pedantyczny i średnio zrównoważony, teraz ma siedemdziesiąt lat, więc do poprzednich wad dochodzi fizyczna niemoc. Akcja dzieje się w trzech płaszczyznach czasowych: 1956 (główne wydarzenia), 1975 (dziewięćdziesięcioletni już Popielski nad grobem pisze pamiętnik) i 2013 (syn Popielskiego, Wacław, kończy za ojca śledztwo). Najbardziej wyrazistą postacią jest właśnie ów syn, tyle że pojawia się na kilkunastu z ponad trzystu stron. Siedemdziesięcioletni snob i esteta Popielski rozczarowuje siebie, swojego zleceniodawcę, rozczarowuje też ze wszech miar czytelnika. Tylko w oczach jego kuzynki, Leokadii, nie gaśnie podziw dla dziadygi. Nawet jednak młody Popielski we wcześniejszych powieściach mógłby być raptem praktykantem u Eberharda Mocka, bohatera pięciu pierwszych i najlepszych powieści Marka Krajewskiego. Czas już najwyższy pogrzebać starego Popielskiego i wskrzesić superbohatera, który dał pisarzowi popularność i uznanie. [łg]

tego wyprowadziła się od narzeczonego, uwolniła z martwego od dawna związku, znalazła dom w rodzinnych stronach, a gdy na jej drodze stanął pewien Hiszpan, artysta, mężczyzna skomplikowany, szczery i namiętny, przekonała się, czym jest prawdziwa miłość. Julii przypadło w udziale życie w trudnych czasach. W 1939 roku na żądanie rodziców, wbrew własnym pragnieniom, wstąpiła do klasztoru. Jako młodziutka zakonnica uczestniczyła w handlu dziećmi. Pracując w klinice położniczej milcząco przyzwalała, by niezamężne kobiety były oszukiwane i pozbawiane rzekomo zmarłych noworodków. Wtedy zaczęła prowadzić dziennik, który po wielu latach postanowiła upublicznić, aby przywrócić ukradzionym dzieciom ich prawdziwą tożsamość. Pomoc dziennikarki byłaby nieoceniona… Losy wszystkich bohaterów splotą się w finale. Pozwolą im rozwiązać tajemnice przeszłości i odnaleźć przebaczenie. Każdy z bohaterów przebył długą drogę do domu. I dla każdego z nich dom oznacza coś innego. Rosanna Ley przekonuje, że najważniejsze jest życie w zgodzie ze sobą, przede wszystkim świadome i twórcze. Jeśli nie poznamy własnych marzeń i pragnień, żyjemy jedynie w połowie, a dążenie do prawdy czyni nas w pełni ludźmi. Nawet jeśli zajmuje nieraz całe życie. Wzruszająca, intrygująca i przyjemna lektura. [hab]

Jennifer Clement

Modlitwa o lepsze dni Tłum. Jolanta Sawicka Muza, Warszawa 2014 s. 320, ISBN 978-83-7758-779-9

• • • • • • • • • • • • Proza obca• • • • • • • • • • • • Zatoka tajemnic

Rosanna Ley tłum. Małgorzata Hesko-Kołodzińska Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014 s. 448, ISBN 978-83-08-05383-6.

ym razem autorka bestsellerowego „Domu na Sycylii” akcję nowej powieści osadziła na Wyspach Kanaryjskich – współcześnie, w Anglii końca lat siedemdziesiątych, podczas przemiany pokoleniowej, oraz w ogarniętej wojną domową Hiszpanii sprzed ponad siedemdziesięciu lat. Trzydziestoczteroletnia dziennikarka Ruby dopiero po tragicznej śmierci matki i ojca dowiedziała się, że jest adoptowana. Oczywiście postanowiła odnaleźć biologicznych rodziców. W ten sposób los podsunął jej szansę na wyrwanie się ze stagnacji, w której dotychczas żyła. Dla-

T

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

braz współczesnej meksykańskiej prowincji opisany przez Jennifer Clement nie nastraja optymistycznie. Bo jakiż optymizm można czerpać z miejsca, gdzie rządzą przestępcy, porwania są na porządku dziennym, a uczciwi ludzie starają się je opuścić. Mała Ladydi miała być dzieckiem szczęścia. Imię otrzymała na cześć żony brytyjskiego następcy tronu i miało przynieść jej powodzenie. Czy jednak można być szczęśliwym mieszkając w górskiej wiosce niedaleko Acapulco? Miejsce to zamieszkują same kobiety i dzieci. Los mężczyzn jest zawsze taki sam. W poszukiwaniu pracy i lepszego jutra przekraczają granicę Stanów Zjednoczonych. Dalej scenariusz przebiega według jednego schematu: najpierw kontaktują się z pozostawioną rodziną i dbają o jej materialne potrzeby, potem powoli ich troska się zmniejsza, by w końcu o nich zapomnieć. Jedyni, którzy

O


pozostają, są członkami narkotykowych gangów… W tej okolicy niebezpiecznie być piękną dziewczyną. Los takowej jest przesądzony. Zostanie porwana i przeznaczona do roli jednej z kochanek narkotykowego bossa. Potem zejdzie w hierarchii, aż w końcu trafi na ulicę. Nic więc dziwnego, że matki starają się oszpecać córki, ukrywać ich płeć i budować dla nich schronienia przypominające królicze nory. Biedny Meksyk, tak daleko od Boga i tak blisko Stanów Zjednoczonych. Te słowa Porfirio Diaza kołatały mi w głowie, kiedy kończyłem tę książkę. Bo rzeczywiście wszelkie nieszczęścia tego kraju wynikają z bogatego sąsiedztwa. Meksyk stał się rezerwuarem siły roboczej; miejscem, gdzie można tanio się upić i skorzystać z usług prostytutek. To między innymi stamtąd szerokim strumieniem płyną narkotyki sprzedawane na ulicach amerykańskich miast. Właśnie to bogate sąsiedztwo i dotkliwa bieda sprawiają, że mieszkańcy Meksyku sami siebie katują i poniżają. A wszystkim, którzy ubolewają nad losem kobiet w państwach islamskich, chciałbym uświadomić, że to poniżenie, jakiego doświadczają meksykańskie kobiety, dzieje się w państwie na wskroś katolickim, nieskażonym lewactwem i gender. [ak]

419 Wielki przekręt

Will Ferguson tłum. Jędrzej Polak Muza, Warszawa 2014 s. 463, ISBN: 978-83-7758-677-8

to z Was nie otrzymał e-maila z prośbą jestem córką nigeryjskiego dyplomaty i liczę na pańską pomoc? Ostatnio takie przesyłki się nasiliły, w każdym razie w mojej skrzynce. Działanie mechanizmu zostało zdemaskowane i opisane w niniejszej książce. I choć wydaje się to niesamowite, na takie prośby ludzie odpowiadają, tracąc majątki, a nawet życie. Czy to empatia, głupota czy może tylko niewiedza? Laura Curtis, córka emerytowanego nauczyciela, w interesujący sposób pisze, jak przebrnęła z Kanady przez całą Afrykę, by poznać prawdę. Opowiada losy, jakich nasza wyobraźnia nie potrafi przewidzieć. A jednocześnie opisy ciężkiego i trudnego życia zależności społecznych na Czarnym Lądzie. Czytając ją czułam zmęczenie długimi wędrówkami lub kłopotami i bezsilnością jej bohaterów. Jednak czekałam na przerzucenie kolejnej kartki. Długa, ale nie dłużąca się opowieść o świecie, pełna dziw-

K

nych zwrotów akcji. Trudno się od niej oderwać, nie sposób o niej zapomnieć. [mc]

• • • • • • • • • • • literatura faktu • • • • • • • • • • Piotr Nisztor

Jak rozpętałem aferę taśmową Fronda, Warszawa 2014 s. 256, ISBN 978-83-64095-52-8

rzypomnijmy – w czerwcu wybuchła w Polsce gigantyczna afera po opublikowaniu przez tygodnik „Wprost” zapisów rozmów, jakie najważniejsi politycy w kraju prowadzili – niekiedy nazbyt prywatnie – w dwóch warszawskich restauracjach. Wyłonił się z nich obraz nie tylko – najoględniej mówiąc – mechanizmów, wedle których działa nasze państwo (aczkolwiek przypuszczam, że i wiele innych – i też nie w każdym z obszarów), przede wszystkim zaś relacji, w jakich pozostają osoby na najwyższych urzędach – jakim posługują się językiem, jakie mają zdanie o swoich kolegach, przede wszystkim zaś – o etyce, zgodnie z którą „starają się” nam służyć. Nie wdając się w powody, dla których Piotr Nisztor i jego wydawca zdecydowali się opublikować tę książkę (intencje Frondy są raczej oczywiste), sięgnąłem po nią zainteresowany stenogramami tych rozmów – w pierwszej kolejności szefa NBP Marka Belki i ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza (wysoka półka, prawda?). Nie „rozczarowałem się”. Język prostacki, obfitujący w słowa, które powszechnie uznaje się za niekulturalne, choć silnie obecne już dziś we wszystkich zawodach i na różnych poziomach. Wulgaryzmy nie rażą już, przestały być oznaką chamstwa. Jeżeli już, najwyżej nieostrożności w posługiwaniu się nimi publicznie. Mniejsza zresztą o nie. Najbardziej razi w zapisach tych spotkań prymitywizm relacji i hm… lekkość, z jaką urzędnicy podchodzą do odpowiedzialności za państwo, za swoje decyzje i za decyzje innych. Bo przecież polityka to splot akcji i reakcji. Nigdy nie czułem się bezpiecznie w swoim kraju. Wszelkich wyborów dokonywałem zgodnie z zasadą bardzo ograniczonego zaufania do polityków i unikania większego zła. Przyznam jednak ze smutkiem, że lektura książki Piotra Nisztora, dziennikarza, który opublikował we „Wprost” te oraz kolejne teksty „podsłuchowe”, przypomniała mi, jak niewielki mamy wpływ na to wszystko, co dzieje się na górze, a co znajduje się w tak dalekim od po-

P

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

R E C E N Z J E

33


R E C E N Z J E

34 rządku (także moralnego) stanie. I z jednej strony nie pochwalam społecznej znieczulicy, z drugiej natomiast – najchętniej zaszyłbym się gdzieś głęboko na wewnętrznej emigracji czekając „aż minie”. Tylko czy… minie? [kf]

Swietłana Aleksijewicz

Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka Tłum. Jerzy Czech Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014 s. 512, ISBN 978-83-7536-850-5

entalność Rosjan. Cóż za niezmierzona kopalnia leczenia fobii i kompleksów w naszym narodzie. Żarciki, przy których przysłowiowa budka z piwem jawi się niczym Wersal, są u nas na porządku dziennym. Poczucie nieuzasadnionej wyższości z powodu przynależności do świata Zachodu i zwykła nienawiść do Rosjan sprawiają, że nigdy do końca nie będziemy w stanie ich zrozumieć, a co za tym idzie postępować tak, by stosunki polsko rosyjskie były co najmniej poprawne. Niechęć ta jest już u nas tradycyjna. Lata zaborów i okres PRL-u zrobiły swoje. Nie lubimy Rosji i nic nie wskazuje na to, by to nastawienie miało ulec zmianie. Owe antyrosyjskie fobie i kompleksy przykrywamy więc pogardą czy wymachiwaniem szabelką. Wielki Polski Pan stoi naprzeciw rosyjskiego chama. Tak statystyczny rodak pojmuje stosunki polsko-rosyjskie i uważa, że Rosjanie rozumieją jedynie język siły, zapominając, iż język ten jest śmieszny, jeśli nie stoi za nim rzeczywista siła. Kiedy zrozumiemy Rosję i Rosjan? Prawdopodobnie nigdy, co zrozumiałem po skończeniu lektury książki Swietłany Aleksijewicz. Rosja jawi się nam jako kraj postsowieckich sentymentów, niegospodarności, przerażających różnic między poziomem życia ludzi i tendencji do wskrzeszenia mocarstwowej roli na arenie międzynarodowej. Obraz ten nie będzie oczywiście fałszywy, rzekłbym nawet, że będzie bliski rzeczywistości. Czy jednak prawdziwy? A jeśli nawet, to czy nie będzie on podobny do naszego własnego wizerunku? Znakomita reportażystka Swietłana Aleksijewicz wzięła na cel tzw. sowka. Tym pogardliwym skrótem określani są w Rosji ci, którzy przechowują stare radzieckie paszporty, dla których flagą państwową jest ta czerwona z sierpem i młotem, którzy żyją do dziś wspomnieniami o czasach Breżniewa, przeklinając pierestrojkę i Gorbaczowa. Pozornie są to ludzie dnia wczorajszego. Ale czy na pewno? Czy zauważone przez autorkę prokomuni-

M

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

styczne sympatie młodego pokolenia, pokolenia ludzi, którzy widzą przegraną drogi życiowej rodziców, nie znajdą ujścia w przyjęciu komunistycznego kursu przez rosyjskie władze? Z tymi pozornie ludźmi dnia wczorajszego przeprowadziła Aleksijewicz szereg rozmów spisując ich relacje bez słowa komentarza. To oni mają na kartach tej książki swoje pięć minut, szansę na pokazanie własnego sposobu widzenia świata, geopolityki i historii najnowszej. Obraz, jaki wyłania się z tych opowieści, jest przerażający… Nie chcę tu streszczać książki. Prawem recenzenta jest przedstawienie własnych wniosków i przemyśleń na jej temat. Zdając sobie sprawę, iż niektórzy wnioskami tymi mogą się poczuć urażeni, proponuję, by szczególnie wrażliwi na punkcie wyższości narodu polskiego nad innymi przestali w tym momencie czytać me słowa. Dowiedzą się bowiem, że tak naprawdę to mentalność polska od rosyjskiej różni się niewiele. Wielu naszych kochanych rodaków znajduje się mentalnie na rosyjskiej prowincji. Czyż bowiem polityk, który do wyborów szedł pod hasłem sięgania do głębokich kieszeni nie pasowałby do partii Ziuganowa? Czyż pracownicy dawnych pegeerów nie przypominają mentalnie mieszkańców sowchozów? A ci wszyscy oburzeni możliwością zatrudnienia Igora Ostachowicza w Orlenie? Czyż nie hołdują zasadzie materialnej urawniłowki? Analogie do naszej mentalności znaleźć możemy na każdej stronie tej książki. Warto je sobie uświadomić, choćby po to, by nie okazywać tej nieuzasadnionej pogardy i nienawiści w stosunku do wszystkiego co ruskie. Pogardy bowiem Rosjanie nigdy nam nie zapomną i na pogardę zareagują brutalną siłą. [ak]

• • • • • • • • • • • • • albumy • • • • • • • • • • • • Wybrane fotografie 1973-1989

Chris Niedenthal Bosz, Olszanica 2014 s. 312, ISBN: 978-83-7576-232-7

hris Niedenthal, urodzony w Londynie syn polskich emigrantów. Ojczystego języka rodziców uczył się w sobotniej szkółce. Do Polski wraz z rodzicami pierwszy raz przyjechał w wieku trzynastu lat. Jako dorosły (w roku 1973) wrócił i… pozostał na stałe. Wszystko było inne niż widział do tej pory. Pasja sprawiła, że podglądał i zapamiętywał to na taśmie foto-

C


graficznej. Jego obrazy trafiały do „Newsweeka”, „Time’a”, „Spiegela” czy „Forbesa”. Najsłynniejszy z nich wykonał 14 grudnia 1981 roku jadąc w Warszawie ulicą Puławską. Przedstawia opancerzony transporter pod kinem Moskwa, na którego elewacji wisi afisz do filmu „Czas Apokalipsy” Francisa Forda Coppoli. Zdjęcie obiegło cały świat. Do rąk czytelnika trafia album z obrazami z lat 19731989 wykonanych w krajach Bloku Wschodniego. We wstępie Jerzy Pilch pisze: Fakt, że jest on (niemal) moim rówieśnikiem, że fotografuje Polskę i kraje dawniej nam bratnie doskonale mi znane, a widzi je dokładniej i ostrzej, i czulej – wszystko to wpędza mnie w silny dla tego artysty zachwyt. I mnie również. [mc] Fotograf w podróży

Jacek Bonecki Burda Książki, Warszawa 2014 s. 272, ISBN 978 83 7596 426-4

acek Bonecki jest fotografem ciągle w podróży. Nawet przed chwilą, „rozmawiałam” z nim na Facebooku. Będąc na Saharze, napisał: Mam trzy litry wody i aparaty. Kolejną godzinę czekam samiuteńki na pustyni na załogę LOTTO TEAM w unimogu. Mają awarię, wierzę, że Robin, Jarek i Albert przyjadą. Jednak cała przyjemność po mojej stronie. Słońce schodzi nisko. Jest pięknie, cudownie. Z wykształcenia jest operatorem filmowym, producentem telewizyjnym, dziennikarzem. Jednak przede wszystkim aktywnym popularyzatorem fotografii. Na koncie ma produkcje telewizyjne i wystawy w kraju i za granicą. Wykładał w szkołach fotograficznych. Prowadzi też warsztaty. Realizując pasję podróżniczą odwiedził ponad sześćdziesiąt krajów na sześciu kontynentach. W 2013 roku National Geographic Polska wydało jego pierwszą książkę „Fotograf w podróży”. W 2014 kolejną, „Przystanek Dakar. Rajd okiem fotografa”. Obie ilustrowane pięknymi fotografiami. Każda poparta ciekawą historią. „Fotograf w podróży” to zbiór porad i instrukcji wykonywania zdjęć na wycieczkach. Rady są dokładne, ale i proste. Nie są oparte na wykorzystaniu wyłącznie posiadanego profesjonalnego sprzętu, którym nie każdy dysponuje. Przykładowo, jak wykorzystać czarny materiał, np. chustę lub bluzę, by uniknąć blików podczas robienia panoramy przez pancerną szybę najwyższego do niedawna budynku na świecie Shanghai World Financial Center na pozostałą część dzielnicy. Według autora fotografia nie

J

jest dziedziną pozwalającą na specjalizowanie się w wąskim wycinku. Fotografem się jest albo nie. Czasem podczas rozmów z fotografami słyszę, że jeden specjalizuje się w pejzażach, drugi w portretach, a trzeci w kobiecych aktach. Taka rozmowa kończy się zwykle pytaniem: A Ty czym się zajmujesz? Odpowiadam wtedy: Ja? Robię zdjęcia. Drugi tom przygody Boneckiego z pisaniem książek to „Przystanek Dakar. Rajd okiem fotografa”. Mówi o tym: dla mnie jako artysty nie jest najważniejsza część rajdu. Staram się dostrzegać całe malownicze tło, które go otacza. Nie mógłbym jednak nie pokazać, jak z mojego punktu widzenia wygląda sportowa strona Dakaru, zwłaszcza że co roku polscy zawodnicy jadą coraz lepiej i zajmują wysokie pozycje, zaliczając się już do czołówki dakarowych kierowców. Oglądając zdjęcia i wczytując się w historie, czuję w ustach rajdowy piasek. Widać, że przy fotografowaniu rajdów budzi się w nim wysokiej klasy kierowca – przewidujący to, co za chwilę się zdarzy. Jak rzadko kto potrafi przedstawić auto i kierowcę w świetle sukcesu symbiozy myśli i perfekcji ludzkiej z techniką. Czytamy fragment, czujemy i rozkoszujemy się nim, wracamy do fotografii i… znów czytamy. Można tak godzinami. [mc]

• • • • • • • • • • • • • religia • • • • • • • • • • • • Colm Toibin

Testament Marii Tłum. Jerzy Kozłowski Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2014 s. 152, ISBN 978-83-7705-598-4

dalekim Efezie żyje sobie pewna kobieta. Jest nieszczęśliwa, najpierw straciła męża, potem syna. Teraz prowadzi skromne życie, żyje przeszłością zastanawiając się nad tym, czy śmierć syna była komukolwiek potrzebna. Dwoistość natury Chrystusa rozpala od lat wyobraźnię wielu pisarzy. Pytanie, które ich dręczy, dotyczy tego, co w nim dominowało – boskość czy człowieczeństwo, w którym momencie człowiek stał się Bogiem i czy Bóg nie miał ochoty znowu stać się człowiekiem. Tak na te pytania starał się odpowiedzieć choćby wyklinany przez lata Nikos Kazantzakis. Teraz tym tematem zajął się Colm Toibin. Czy Chrystus w oczach swej matki był Bogiem? Toibin nie zaprzecza, a jednocześnie nie odpowiada twierdząco. Matka mogła przyjąć do wiadomości wybór syna, czy jego naturę, widziała jednocześnie dokąd droga ta prowadzi. A prowadzić mogła tylko do śmierci, przysparza-

W

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

R E C E N Z J E

35


R E C E N Z J E

36 jąc jej wcześniej dużo cierpień, a te zaczęły się wcześnie…. Książka wpisuje się w analizę osobowości Chrystusa dokonanej przed laty przez kilku amerykańskich naukowców. Ludzka natura Chrystusa nie przedstawiała się według nich zbyt korzystnie. Młodzieniec niedoceniony, o zbytnio wybujałym ego mógł przysporzyć jedynie szacunek lub lęk. Na miłość mógł on liczyć tylko u jednej osoby – swej matki; matki, którą opuścił i często ignorował. Postawmy sobie teraz pytanie, czym właściwie jest miłość. Za co kochamy ludzi; czy za to, jakimi jesteśmy, czy za to, jak jesteśmy postrzegani przez innych? Czy kreowane przez nas wyobrażenia o drugiej osobie są słuszne? A może mylimy pojęcia i właściwie miłość nie istnieje, a są tylko nasze zranione uczucia? A może niczego takiego nie ma, a nasze życie pełne jest kreacji i wyobrażeń? Pytania, na które trudno jest znaleźć odpowiedź po jednym ledwie drinku. Wróćmy jednak do samej książki. Matka Chrystusa, tak pieczołowicie kreowana przez chrześcijaństwo jako cicha, posłuszna kobieta, która swój los przyjmuje z pokorą i radością, przedstawiona jest przez Toibina zupełnie inaczej. To kobieta buntująca się przeciw temu, co ją spotkało i co spotkało jej syna. Ta śmierć nie była według niej konieczna, ani warta kreowanego mitu jego boskości. I znowu wracamy do dwoistości osobowości Jezusa. Zdaniem autora ludzka natura zdominowała go w momencie krzyżowania, które wreszcie zostało opisane jako walka człowieka przeciw okrutnej śmierci i cierpieniu. I może dlatego ta książka tak mną wstrząsnęła. [ak]

• • • • • • • • • • • • Pedagogika • • • • • • • • • • • Marek Konopczyński

Pedagogika resocjalizacyjna. W stronę działań kreujących Oficyna Wydawnicza IMPULS Kraków 2014 s. 208, ISBN 978-83-7587-912-4

ożsamości nie da się zmienić na siłę. Jest ona odporna na stosowanie przymusu i karanie. Zmienia się, jeśli u osoby resocjalizowanej dostrzeżemy i rozwiniemy jej mocne strony. Na czym polegają współczesne dylematy socjalizacyjne? Czym dzisiaj jest niedostosowanie społeczne? Na czym resocjalizacja powinna polegać? Autor odnosi ją do praktyki. Wykazuje, jakie powinna mieć zastosowanie w życiu, aby przyczynić się do poprawy jego jakości, a tak-

że jak szkodzi jej błędne pojmowanie. Czy kara więzienia i pobyt za kratkami mogą uczynić z przestępcy praworządnego obywatela? Teoretycznie tak. Termin resocjalizacja oznacza ponowną socjalizację, a więc powtórne uspołecznienie jednostki nieprzystosowanej społecznie w celu umożliwienia jej poprawnego funkcjonowania w powszechnie akceptowanych rolach życiowych i społecznych. Czyli człowiek resocjalizowany, na przykład poprzez karę pobytu w więzieniu, powinien wyjść jako dobry, praworządny obywatel. Dlaczego tak najczęściej się nie dzieje? Autor obala mity dotyczące resocjalizacji, jak choćby mit roli prawa karnego, zwiększenia surowości przepisów w procesie resocjalizacji przestępców; mit o terapii w roli resocjalizacji oraz przemianie przestępcy w dobrego człowieka za sprawą instytucji resocjalizacyjnych. Rozważa także, w jakim kierunku należy podążać, aby przezwyciężyć kryzys i osiągać wymierne efekty resocjalizacyjne. Niniejsza książka poszukuje dróg wyjścia z sytuacji, w której znalazła się polska rzeczywistość resocjalizacyjna, uwikłana w fundamentalne przekształcenia ustrojowe, ekonomiczne i społeczno-kulturowe na przełomie wieków – czytamy. Praca idealnie wpisuje się w dyskusję o kondycji współczesnej pedagogiki resocjalizacyjnej jako jednej z najmłodszych dziedzin pedagogiki. Konopczyński przedstawia założenia pedagogiki resocjalizacyjnej oraz przybliża jej współczesną wersję uwikłaną w spory teoretyczne i aksjologiczne. Do kogo jest adresowana? Przede wszystkim do studentów nauk społecznych, pracowników wymiaru sprawiedliwości oraz resortu edukacji, na przykład pedagogów i psychologów szkolnych, wychowawców i nauczycieli, działaczy oraz wolontariuszy z organizacji pozarządowych. Książka ukazała się w cennej serii autorskich podręczników akademickich do pedagogiki zatytułowanej „Pedagogika nauce i praktyce”. [hab] Malwina Huńczak

Przekleństwo perfekcjonizmu Samo Sedno, Warszawa s. 240, ISBN 978-83-7788-353-2

T

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-pażdziernik 2014

rzewodnik dla wszystkich, którzy wpadli w pułapkę perfekcjonizmu. Porządna porcja wiedzy na temat tego problemu poparta przykładami. Ćwiczenia i wskazówki pomocne w pokonywaniu mechanizmów perfekcjonizmu, a także skuteczne strategie zmiany sposobu myślenia [kf]

P


Wyśmienita proza kobieca! Nowa powieść Anny J. Szepielak Tej autorki również:

RYNEK KSIĄŻKI W POLSCE

2014

– już w sprzedaży!

PATRONI MEDIALNI:

FANTA S T YC ZNY

DEBIUT LITERACKI

Kompendium wiedzy o rynku wydawniczo-księgarskim: analiza zmian, prognozy rozwoju poszczególnych segmentów rynku wydawniczego prezentacje największych firm wydawniczych, hurtowni i sieci księgarskich (charakterystyka firm, informacje o obrotach, sprzedaży książek itd.) liczne tabele i zestawienia, m.in. z wynikami badań czytelnictwa, danymi na temat wielkości produkcji wydawniczej, informacjami o nakładach książek przegląd najważniejszych wydarzeń jakie zaszły na rynku wydawniczo-księgarskim w okresie 2013-połowa 2014 roku informacje o najważniejszych polskich targach książki oraz o instytucjach i organizacjach działających na rynku książki kilkaset biogramów osób kształtujących polski rynek wydawniczy Wydawnictwa – 80 zł • Dystrybucja – 70 zł • Poligrafia i Papier – 50 zł Who is who – 50 zł • Targi, Instytucje, Media – 40 zł Komplet 5 tomów – 250 zł

patroni medialni:

www.rynek-ksiazki.pl


Wielki powrĂłt kultowej

6DJL RbNRWRĂŻDNX!

'UDSLHÄ?QD RSRZLHÄ‚ĂŠ RbEHVWLL NWĂśUD SUDJQLH RVLĂˆJQĂˆĂŠ F]ĂŻRZLHF]HĂąVWZR

Nr 9-10 [268-269] wrzesień-paşdziernik 2014 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)

WkrĂłtce kolejne tomy!

Najnowsz a ksiąşka Reginy Br e t t, a u to r k i b estselleró w „Bóg nigd y nie mru g a� i „ J e s te ś c u d e m� PATRONI MEDIALNI:

.RQW\QXDFMD ĘZLDWRZHJR EHVWVHOOHUD Kot Bob i ja ² FLĂźJ GDOV]\ SUDZG]LZHM KLVWRULL QLH]Z\NâHJR UXGHJR NRFXUD L MHJR F]âRZLHND

ZZZ NRWERE QN FRP SO

PAT R O N I

M E DI A L N I :


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.