'UXJL WRP QLH]Z\NรกHM VHULL 0DรกJRU]DW\ *XWRZVNLHM $GDPF]\N DXWRUNL EHVWVHOOHURZHM &XNLHUQL 3RG $PRUHP!
Nr 10 [257] paลผdziernik 2013 โ ข ISSN 2083-7739 โ ข cena 19,90 zล (5% VAT)
-Hฤ OL PDU]\ FL VLฤ SUDZG]LZD XF]WD OLWHUDFND SRรกฤ F]RQD ] SRGUyฤชฤ GR SLฤ NQHJR 3DU\ฤชD VLฤ JQLM SR SRZLHฤ รผ 0DรกJRU]DW\ *XWRZVNLHM $GDPF]\N -HM ERKDWHUNL WR NRELHW\ Z\Mฤ WNRZH LQWU\JXMฤ FH L Z\UD]LVWH 'R WHJR ฤ ZLDW IUDQFXVNLHM DU\VWRNUDFML L SDU\VNL V]\N ยฑ MD QLH PRJรกDP VLฤ RGHUZDรผ
PIERWSZY T OM
NOWEJ SERI
I
BEATA TYSZKIEWICZ
autora โ Uly ssesA Moor eโ aโ
ZZZ PLDVWRVZLDWHO QN FRP SO
PAT RON I
. 6, ฤ ฤฉ . $ '267 ฤ 31$ 7$ . ฤฉ ( -$ .2 ( %22. , $8 ',2%22.
M EDI A LN I :
Z Biblioteki Wydawnictwa NASZA KSIฤ GARNIA
ODKRYJ . STAROZYTNA, MAGIE,
GRECKICH I RZYMSKICH
MITร W
patroni medialni
WYล ฤ CZNY DYSTRYBUTOR
Fot. Archiwum
Nr 10 [257] październik 2013 ISSN 1230-0624 Nakład: 1000 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350
miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:
Kuba Frołow – redaktor naczelny kuba@booksenso.pl
Ewa Zając – sekretariat Ewa_Zajac@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 93 50 AUTORZY NUMERU:
Piotr Dobrołęcki, Kuba Frołow, Jerzy Górski [jg], Hubert Klimko-Dobrzaniecki, Piotr Kofta, Adam Kraszewski [ak], Marta Kraszewska [mk], Agnieszka Lichnerowicz, Magdalena Mikołajczuk, Jan Miodunka, Natalia Radzikowska [nr], Grzegorz Sowula [gs], Piotr Wesołowicz PROJEKT TYPOGRAFICZNY:
Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:
zespół DRUK:
UNI-DRUK Wydawnictwo i Drukarnia www.uni-druk.pl Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 20 października 2013 Jesteśmy na Facebooku
Nr 10 [257] październik 2013
Hamburgery ukradły show W październikowym (wiem, że bardzo spóźnionym – przepraszam za to wszystkich Państwa z całego serca) numerze „Notesu” znajdą Państwo tekst Piotra Wesołowicza pod prowokacyjnym tytułem „Czytelnictwo w Polsce znów spada. I co z tego?”. Zupełnie przypadkowo sąsiaduje z nim relacja z zakończonych przed kilkoma tygodniami Targów Książki w Krakowie, które po raz kolejny okazały się wielkim sukcesem – nie tylko pod względem statystycznym, ale i tym mniej dającym się ująć w cyferki. Technokraci wprawdzie powiedzą, że wszystko da się policzyć, my jednak – ludzie liter, nie cyfr – czujemy całymi sobą, że pod Wawelem znów triumfowała literatura, pisana zarówno przez małe, jak i duże „L”. Tekst Wesołowicza polecam jednak Państwu szczególnie – jest to bowiem bodaj pierwszy wyrażony publicznie głos, z dystansem każący patrzeć na wysiłki różnej maści promotorów i propagatorów czytelnictwa. Wiele z nich trafia bowiem do osób, których do książek przekonywać nie trzeba, jak również do tych, które czytanie mają w głębokim poważaniu. I – jak twierdzi autor – nic tego nie zmieni. Mimo wszystko mam nadzieję, że zaprzeczeniem tej tezy okaże się akcja dołączania książek z serii „Czytam sobie”, dzięki którym dzieci uczą się czytać, do przygotowanych z myślą o nich zestawów w fast-foodowej sieci McDonald’s. Mądre i piękne tomiki przygotowali najlepsi polscy autorzy tekstów i ilustratorzy, a opublikowało wydawnictwo Egmont. I z branżowego punktu widzenia wytknąć można (a nawet należy), że gastronomiczny potentat w swojej kampanii PR-owej nie wspomniał ni słowem o swoim partnerze w tym przedsięwzięciu, cały splendor biorąc na siebie. Wizerunek wizerunkiem, a kultura kulturą. Niby nie zmienia to sensu kampanii, ani nie zmieni jej przebiegu, czy jednak nie warto byłoby dowartościować tych, dzięki którym książki te pojawią się między cheeseburgerem a małymi frytkami?
Kuba Frołow redaKtor naczelny
4
4 4
gość „notesu” Ludzie odstrzeliwani od lat Z Arturem Domosławskim rozmawia Agnieszka Lichnerowicz
6
Gdy ideologia kieruje władzą, zaczyna się tragedia Z Huszangiem Asadim rozmawia Agnieszka Lichnerowicz
9 9
24
rynek Strumyk i studnia czyli rynek książki psychologicznej Kuba Frołow
12
Czytelnictwo w Polsce znów spada. I co z tego? Piotr Wesołowicz
14
targi
14
Próbując przeskoczyć wystarczy… nie zrzucić Impresje z 17. Targów Książki w Krakowie Kuba Frołow
18
Dyktatorzy boją się literatury! 158 tys. osób na targach w Belgradzie Piotr Dobrołęcki
22
na marginesie
28
W księgach pogrzebion Grzegorz Sowula
24
kronika kryminalna Chamstwo nie ma uzasadnienia Grzegorz Sowula
26
felieton Tęsknota za traumą Piotr Kofta
27
półka żenady Jak zmasakrować fantasy – nauka w weekend
30
Magdalena Mikołajczuk
28
książka numeru Na prawo na mapie Jan Miodunka
30
nowa książka Hubert Klimko-Dobrzaniecki „Pornogarmażerka”
32
recenzje Nr 10 [257] październik 2013
S P I S T R E Ś C I
3
G o Ś ć „ N o T E S U ”
4
Ludzie
odstrzeliwani od lat Z Arturem Domosławskim – reporterem, autorem m.in. książki „Śmierć w Amazonii. Nowe eldorado i jego ofiary” – rozmawia Agnieszka Lichnerowicz TWOJĄ KSIĄżKę CZYTA SIę JAK THRILLER. Jeśli JeJ nie przeczytacie, nigdy nie uwierzycie, ilu ludzi Jest wciąż mordowanych w Brazylii, ekwadorze, peru , Byście mogli soBie kupić pralki, parkiety, Befsztyki, Benzynę i zaręczynowe pierścionki. a Jak zaczniecie czytać, to się nie oderwiecie. TO JEST FRAGMENT RECENZJI Z OKłADKI, AUTORSTWA JACKA żAKOWSKIEGO. PO CO JEST TA KSIĄżKA? MYśLISZ, żE JESZCZE KOGOś PORUSZYSZ?
Chciałem opowiedzieć historie konkretnych ludzi. W książce cytuję opinię dziennikarza związanego z ruchem ekologicznym. on powiada, że ruchy ekologiczne na Zachodzie (jak najbardziej szlachetne), które alarmują w sprawie Amazonii, jednak koncentrują się często tylko na ochronie środowiska. Rzadko słyszymy o ludziach, którzy za to środowisko giną. A w tamtym regionie ludzie odstrzeliwani są od dziesiątków lat. od dziesiątków lat nic się nie zmieniło. Mordowani są mieszkańcy amazońskich wiosek, którzy stoją na drodze nielegalnego wyrębu lasów. Protestują przeciwko hutom produkującym stal przy użyciu nielegalnie wyciętego drewna, przeciwko wielkim hodowcom. Zwykle to zabójstwo poprzedza długi okres pogróżek, zastraszania, szantażowania. Wielu ludzi ze strachu ucieka.
Brazylii. A to tylko jeden z wielu podobnych przypadków. Gdy w 2005 roku byłem w Brazylii, wstrząsnęła mną historia amerykańskiej zakonnicy Dorothy Stank. Zamordowali ją ludzie z tzw. mafii węglowej, którzy nielegalnie spalali drzewa na węgiel drzewny i sprzedawali go. Dorothy była katolicką misjonarką, mieszkała w Brazylii od trzydziestu lat. opiekowała się i pomagała chłopom bez ziemi. Dobijała się razem z nimi o reformę rolną, walczyła o ochronę Amazonii. AKTYWIśCI I MIESZKAńCY RDZENNYCH ZIEM AMAZONII TRACĄ DOMY, SĄ ZABIJANI, BO RóżNYM BOGATYM LUDZIOM I KONCERNOM ZALEżY, ABY ZAWłASZCZYć ICH ZIEMIE. PISZESZ, żE TO CICHA WOJNA DOMOWA. JAK DUżO JEST W TYM PRZESADY?
W ogóle nie ma w tym przesady. To nie jest wojna w sensie tradycyjnym – pola bitwy. Takich wojen prawie już nie ma. To jest jak wojna partyzancka, tylko że partyzantkę uprawiają bogaci ludzie. oni w sposób pozasądowy, nielegalny dokonują egzekucji na ludziach, którzy wchodzą w drogę ich interesom.
„śMIERć W AMAZONII” TO TRZY REPORTAżE – Z BRAZYLII, PERU I EKWADORU. BRAZYLIA – TO OPOWIEść, JAK ZNIKA DżUNGLA. PERU – JAK SZKODLIWE DLA LUDZI I śRODOWISKA JEST WYDOBYWANIE TAM ZłOTA. EKWADOR – JAK AMERYKAńSKIE KONCERNY WYDOBYWAJĄ ROPę. KTóRA BYłA DLA CIEBIE NAJBARDZIEJ WSTRZĄSAJĄCA?
Pracę nad książką zacząłem od Brazylii. Zainteresowałem się opisywaną w lokalnych mediach sprawą zabójstwa pary ekologów. Podczas śledztwa i procesu nie udało się skazać zleceniodawcy, skazano jedynie cyngli. Sędzia w uzasadnieniu wyroku miał czelność powiedzieć, że ofiary same przyczyniły się do tego, że zostały zamordowane. To pokazuje bardzo dobrze, jakiego rodzaju prawa i obyczaje obowiązują w tej części
Nr 10 [257] październik 2013
Artur Domosławski
Śmierć w Amazonii. Nowe eldorado i jego ofiary Wielka Litera, Warszawa 2013 s. 328, ISBN 978-83-64142-13-0
BRAZYLIA, JAKBY NIE BYłO, TO KRAJ JAK NAJBARDZIEJ DEMOKRATYCZNY.
Szokujący był dla mnie moment, w którym zdałem sobie sprawę, że nie opisuję dyktatur. Przyzwyczailiśmy się, że opisujemy Chile pod rządami Pinocheta czy dyktaturę Mubaraka w Egipcie. Tutaj mamy do czynienia z krajem demokratycznym. Jednak mimo demokracji pozostała tam mentalność z czasów kolonialnych, kiedy to przyjeżdżali Hiszpanie czy Portugalczycy i odkrywali ziemie. W brazylijskiej Amazonii praktyki z tamtych czasów są wciąż żywe. Dominująca klasa polityczna to wielcy właściciele ziemscy, wielcy hodowcy. Lokalne władze, policja, prokuratura i sędziowie zazwyczaj są powiązani więzami rodzinnymi, towarzyskimi z tą grupą eksploatującą swój kraj. Gdy zastanawiałem się, w jakiej kolejności zaproponować czytelnikom te trzy historie, zdecydowałem, że chcę zostawić na
często silniejszy niż władze polityczne w granicach narodowych. PROCESOWI TOWARZYSZYłA AKCJA ZASTRASZANIA I KAMPANIA OSZCZERSTW W MEDIACH. JAK PRZEKONAłEś DO SIEBIE
Fot. Aleksander Domosławski
AKTYWISTóW, BY CI ZAUFALI?
koniec cień nadziei. Ten cień nadziei to zwycięstwo ekwadorskich wieśniaków w procesie przeciwko wielkiej firmie naftowej.
Rzeczywiście, niektórzy najpierw patrzyli na mnie jak na dziwaka. Czego ten dziennikarz z Polski tu szuka? Potrzebowałem rekomendacji osób, które mogły zaświadczyć o moich intencjach. Ale to też do nich przemówiło, że ktoś z daleka przejął się ich sprawą. Spędziłem z nimi sporo czasu. Najtrudniej chyba było mi zdobyć zaufanie amerykańskiego prawnika Stevena Donzingera, który stanowił takie intelektualne i logistyczne zaplecze tego procesu i pomagał aktywistom. Jego reputacja i nerwy zostały podczas tego procesu poważnie nadszarpnięte. W Nowym Jorku rusza właśnie przeciwko niemu proces o [rzekome] wymuszenia [od koncernu].
CZYTAJĄC TWOJĄ KSIĄżKę, ZACZęłAM WYNOTOWYWAć SOBIE FIRMY, KTóRE MAM BOJKOTOWAć. ALE W PEWNYM MOMENCIE SIę PODDAłAM...
JAK CZYTAłAM O TYM PROCESIE, NIE MOGłAM UWIERZYć.... TRIKI
TAK DUżO ICH BYłO. JAK JA – TU SIEDZĄC – JESTEM ZA TO
PRAWNICZE, KTóRYCH UżYWAJĄ GłóWNIE AMERYKAńSCY PRAWNICY, SĄ
ODPOWIEDZIALNA? I CO Z TYM MOGę ZROBIć?
NIEWIARYGODNE. TA OPOWIEść JEST BARDZIEJ OSZAłAMIAJĄCA NIż
Konstrukcja dzisiejszego świata odsuwa od nas dylemat moralny. od zbrodni do momentu, gdy kupujemy pralkę, było tak wielu pośredników, że decyzja o zakupie to nie jest dla nas dylemat etyczny. Jesteśmy odpowiedzialni i nie jesteśmy. Zbrodni dokonano niejako w imieniu konsumentów, ale przecież nikt nas nie pytał o zgodę. Nie możemy jednak powiedzieć, że nie bierzemy udziału w podziale łupów. Czy coś możemy z tym zrobić? Sensowne i szlachetne są ruchy konsumenckie, które budzą świadomość obywateli w bogatej części świata. Zawsze lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć. Bo jeśli już wiemy, to może przyjdzie taki moment, że będziemy chcieli tę wiedzę przekuć w akcje. Jednak trzeba pamiętać, akcje bojkotu nie zmienią sytuacji ludzi, o których piszę. Czasami jednak udaje się organizacjom, ekologom coś zmienić, zmusić firmy do zmiany polityki czy decyzji... Nie chciałbym popadać w naiwne przekonanie, że tego typu szlachetne działania mogą w rzeczywistości zmienić reguły gry. Te reguły mogą zmienić rządy, władza polityczna. one mają instrumenty, aparat przemocy, które mogą wykorzystywać w dobrej sprawie i położyć temu kres. To nie jest do zrobienia w ciągu roku, ale jest do zrobienia. Rząd Brazylii to nie jest słabiutki rząd, który nie może nic zrobić. A jednak zostawił część ludzi na pożarcie wielkiemu biznesowi.
HISTORIE Z AMERYKAńSKICH SERIALI PRAWNICZYCH.
A i tak musiałem dokonać selekcji, żeby czytelnik się nie zgubił w prawniczym gąszczu. Tych okropnych trików było jeszcze więcej. Wieśniacy amazońscy wygrali proces z wielkim koncernem naftowym tylko dzięki pomocy amerykańskiego prawnika, który jednocześnie zbierał pieniądze na rozprawy. MIęDZY INNYMI SPRZEDAJĄC OBLIGACJE WYSOKIEGO RYZYKA FUNDUSZOM HEDGINGOWYM [TYM RYZYKIEM BYł WYNIK PROCESU PRZECIWKO KONCERNOWI – RED.].
Bardzo kontrowersyjny sposób, ale być może jedyny, by przez tyle lat mogli walczyć z koncernem, którego stać na taką walkę, a – by zniszczyć oponenta finansowo – zależy mu na przeciąganiu procesu. Proces najpierw toczył się w USA. Koncern Texaco (dziś ChevronTexaco) walczył bardzo mocno, aby przenieść sprawę do Ekwadoru. Tam biznesmeni mogli mieć władze i sędziów w kieszeni. Tymczasem w Ekwadorze akurat zmienił się klimat polityczny i wszystko poszło nie po myśli koncernu. Zasądzono 18 mld dolarów odszkodowania. Ale co dalej? Firma nie ma już aktywów w tym kraju. Cały czas podejmowane są próby wyegzekwowania odszkodowania w innych państwach, trzeba wszczynać kolejne procesy egzekucyjne. Do tego, by ukarano złoczyńców, potrzebna jest wola polityczna, nastawienie wymiaru sprawiedliwości. Czy w tym przypadku się uda? Nie wiadomo. Jeśli tak, może okazać się to przykładem dla innych. Jednak w dzisiejszym zglobalizowanym świecie wielki biznes jest
Zachęcamy do słuchania audycji pt. „Światopogląd” we wtorki, środy i czwartki po godz. 15 w Radiu ToK FM Tytuł pochodzi od redakcji Dziękujemy za zgodę na publikację materiału
Nr 10 [257] październik 2013
G o Ś ć „ N o T E S U ”
5
fot. Anna Juszkiewicz
G o Ś ć „ N o T E S U ”
6
Huszang Asadi (ur. 1950 w Teheranie) jest dziennikarzem, pisarzem i tłumaczem. Przed rewolucją islamską pracował w największym irańskim dzienniku „Kejhan” oraz najpoczytniejszym magazynie filmowym „GozareszFILM”. Jest autorem powieści, sztuk i scenariuszy filmowych. Przetłumaczył na perski książki Gabriela Garcíi Márqueza, Maria Vargasa Llosy i T.S. Eliota. W 1983 roku aresztowany i osadzony w więzieniu Mosztarak w Teheranie. Oskarżono go o szpiegostwo na rzecz brytyjskiego i sowieckiego wywiadu i skazano na śmierć przez powieszenie. Karę zamieniono na piętnaście lat więzienia, które ostatecznie opuścił po sześciu latach. W 2003 roku uciekł z Iranu. Mieszka i pracuje w Paryżu. Za „Listy do mojego oprawcy” otrzymał w 2011 roku Międzynarodową Nagrodę Obrońców Praw Człowieka. (za czarne.com.pl)
Nr 10 [257] październik 2013
Gdy
ideologia
tragedia kieruje władzą, zaczyna się
Z Huszangiem Asadim, irańskim dziennikarzem i pisarzem, autorem „Listów do mojego oprawcy”, rozmawia Agnieszka Lichnerowicz Chciałbym zacząć od tego, że jestem bardzo szczęśliwy, iż mogłem przyjechać do Polski. Swoją karierę zaczynałem jako krytyk filmowy i odkryłem wówczas Wajdę i Kieślowskiego. To dla mnie wielka przyjemność, że jestem w kraju, który wydał tak wielkich twórców… KIM JEST DLA PANA HAMID?
To okropne pytanie. Bo to pseudonim mojego oprawcy. Trzydzieści lat temu on mnie torturował. Potem został ambasadorem Iranu w Tadżykistanie. Po tym, jak go odnalazłem i opublikowałem w mediach jego imię, zmienił nazwisko i dziś jest ważnym biznesmenem w handlu między Iranem i Chinami. PANA KSIĄżKA SKłADA SIę Z LISTóW, KTóRE NAPISAł PAN DO NIEGO WIELE LAT PO WYJśCIU Z WIęZIENIA. WYBACZYł MU PAN. CZY DZIś ROZUMIE PAN, CO POWODOWAłO LUB POZWALAłO MU WYRZĄDZAć TAK STRASZNĄ
ko jednym z wielu oprawców. on wierzy w irański rząd – i właśnie islamistyczny rząd Iranu jest moim wrogiem. ILE RAZY SIEDZIAł PAN W WIęZIENIU?
Przed rewolucją, za rządów szacha Mohammada Rezy Pahlawiego, cztery razy. Po rewolucji – tyko raz, ale przez sześć lat i dwa tygodnie. JESZCZE ZA DYKTATURY SZACHA TRAFIł PAN DO JEDNEJ CELI Z ALIM CHAMENEIM, DZIś NAJWAżNIEJSZĄ OSOBĄ W IRANIE, DUCHOWYM I POLITYCZNYM PRZYWóDCĄ.
Gdy myślę o nim, czuję wielki smutek. Gdy poznałem go w celi, był młodym i dobrym człowiekiem, żartowaliśmy razem, rozmawialiśmy o literaturze. opowiadał mi nawet o swojej pierwszej miłości. Chodziliśmy razem pod prysznic. Dziś jest dyktatorem.
KRZYWDę?
Nie mogę wiedzieć, co było w jego głowie. Ale mówił mi, że ludzie tacy jak ja są wrogami kraju. Uważał, że to Bóg naznaczył nasz rząd, a jego Hamida wybrał, by uratował kraj przed ludźmi takimi jak ja. Był bardzo wierzący. Ludzie, którzy nie myśleli jak on, byli szpiegami albo homoseksualistami, ich kobiety były dziwkami. Byli przeciwko Iranowi i islamowi. Za swój obowiązek poczytywał zmienić nasze poglądy. CZY PRZED LUB PO PUBLIKACJI „LISTóW…” PRóBOWAł SIę PAN Z NIM KONTAKTOWAć, JUż NA WOLNOśCI?
Nie, po pierwsze on jest bardzo ważną postacią w rządzie i służbach bezpieczeństwa. Po drugie, serce nie pozwala mi na to. DLACZEGO?
Jeśli pewnego dnia go spotkam, powiem mu, że mu wybaczyłem i będę apelował, by nigdy więcej nie wyrządził nikomu takiej krzywdy. Ale trudno jest ruszyć w podróż i szukać kogoś, kto torturował cię przez miesiące i zniszczył życie. Jest on jednak tyl-
I WSADZA INNYCH DO WIęZIEń.
Tak, wydaje też rozkazy zabójstwa. ROZUMIE PAN, CO SIę STAłO?
Wiele razy o tym myślałem. Myślę, że Ali Chamenei, gdy go znałem w więzieniu, miał dwa oblicza. Z jednej strony był tym dobrym człowiekiem, z którym tak dużo rozmawiałem. Był też jednak bardzo ideologicznym duchownym. Rozmawialiśmy o klasycznej irańskiej literaturze – zorientowałem się, że wiele wiedział, ale nienawidził współczesnych poetów irańskich. Słynną poetkę nazwał dziwką. Dlatego że była kobietą i nie nosiła czadoru. Nie wiedział też nic o kulturze zachodniej, nie znał poetów i pisarzy, nie kojarzył nawet Wiktora Hugo! Nienawidził zachodniej kultury. I ten opętany ideologią człowiek dostał władzę. Rezultatem jest dyktatura. W WIęZIENIU UWAżAł GO PAN ZA PRZYJACIELA?
Tak. Bardzo bliskiego przyjaciela.
Nr 10 [257] październik 2013
G o Ś ć „ N o T E S U ”
7
G o Ś ć „ N o T E S U ”
8 POTEM ON I JEGO LUDZIE PRZEJęLI WłADZę,
DLACZEGO NAPISANIE „LISTóW…” ZAJęłO
A PAN ZOSTAł SKAZANY NA śMIERć.
PANU Aż TRZY DEKADY?
Nie zrobił nic, by mi pomóc.
Gdy dziś mówię o tej książce, po tylu wywiadach i recenzjach, wciąż zachowuję się bardzo emocjonalnie. Gdy zaPAN WIERZYł WóWCZAS W KOMUNIZM. cząłem pisać „Listy…”, jeszcze w Iranie, A DZIś CO PAN O TYM SĄDZI? wciąż bałem się, że wpadną do mojeKomunizm to ideologia. Gdy ideologia go domu, zabiorą komputer i oskarżą kieruje władzą, zaczyna się tragedia. o szpiegostwo. Potem musiałem wyjeWładza wierzy wówczas, że wszystko chać, bo ciągle wzywali mnie i moją wie najlepiej i sięga po przemoc, by reżonę na przesłuchania, grozili, że wyalizować swoje prawdy. Myślący inarządzą nam krzywdę, jeśli nie wyjadę. czej stają się wrogami. Miejsce ideoloNie miałem pracy, traciłem zmysły, pogii jest w książkach i klubach dyskusyjmyślałem, że powinien jednak skońnych. W rządach to ludzie powinni poczyć książkę. Wtedy trafiłem na zdjęcia dejmować decyzje, po zastanowieniu mojego oprawcy. Mieliśmy małe i negocjacjach. Trzymanie się ślepo idemieszkanie w Paryżu. Pisałem rano. Już ologii prowadzi do dyktatury. po kilku wersach zaczynałem płakać, aż żona przychodziła mnie uspokoić. MiaCO BY SIę STAłO, GDYBY W 1979 ROKU, PO łem zawał. Po powrocie ze szpitala OBALENIU SZACHA, NIE ISLAMIśCI, znów zacząłem pisać. Żona prosiła A KOMUNIśCI PRZEJęLI WłADZę? Huszang Asadi, mnie, bym przestał, bo się zabiję. TrafiNie byłoby wielkiej różnicy. PowiedziaListy do mojego oprawcy. łem do psychiatry, Irańczyka, który połem kiedyś mojemu przyjacielowi, że Miłość, rewolucja i irańskie więzienie” wiedział, że jeśli właśnie tej książki nie mieliśmy szczęście, że to nie komuniści Tłum. Agnieszka Nowakowska napiszę, to się zabiję. Ale doradził, bym przejęli władzę. Bo byliśmy więźniami, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013 mierzył się z przeszłością krok po kroku. a mogliśmy stać się oprawcami. Na tym s. 336, ISBN 978-83-7536-550-4 Musiałem to spisać. To opowieść typolega tragedia zaślepienia ideologią. sięcy więzionych, torturowanych i zabitych. Nie mogłem zamilknąć. Po opublikowaniu książka uniezależniła się jednak ode PAN MóGł BYć OPRAWCĄ? mnie. Wywiady, nagroda, kolejne tłumaczenie… To jest wciąż Każdy człowiek zaślepiony ideologią może stać się oprawcą. dla mnie trudne. Ale to mój obowiązek, by opowiedzieć, co się wówczas działo. Bo to się jeszcze nie skończyło. WóWCZAS KRZYCZAł PAN TEż śmierć ameryce [KTóRA WSPIERAłA DESPOTę SZACHA – AUT.]. CO PAN MYśLI DZIś?
Ameryka wiele razy zmieniła współczesną historię Iranu. Pierwszy raz zanim jeszcze się urodziłem – pomogli obalić liberalny rząd Mohammada Mossadegha. I tak zaczęła się dyktatura szacha. Pod koniec jego rządów USA i inne zachodnie siły przekonywały, by jednak pozwolił wrócić liderowi islamskiej rewolucji Ajatolahowi Chomeiniemu. Dziś USA rozmawiają z nowym prezydentem Hassanem Rouhanim i próbują nas przekonać, że jest on liberałem. Po raz trzeci popełniają błąd. Większość młodych Irańczyków jest dziś proamerykańska. 6 mln moich rodaków żyje w USA, 2 mln w Europie. Większość młodych, nawet islamistów, mówi po angielsku. Lubią zachodnią muzykę i kino. Większość popularnych artystów i piłkarzy pochodzi z Zachodu. CZEGO PAN OSOBIśCIE NAJBARDZIEJ NIENAWIDZI W OBECNYM SYSTEMIE IRAńSKIM? CO DLA PANA JEST NAJGORSZE?
To, że islamski rząd próbuje zniszczyć starą kulturę irańską. Islam przybył do Iranu kilkaset lat temu. Dziś władze wymazują pamięć o starej historii. Przeszkadzają im na przykład imiona. Ja mam na imię Huszang. To imię pierwszego króla Iranu. Mój oprawca nie mógł tego przyjąć i kazał mi zmienić na Muhhamed lub Ali. To tylko symboliczny przykład. Islamskie rządy od trzydziestu lat próbują zniszczyć kulturę Iranu.
Nr 10 [257] październik 2013
PISZE PAN, żE WIęZIENIA ZA CZASU ISLAMISTóW BYłY STRASZNIEJSZE NIż ZA SZACHA. JAK JEST DZIś?
Nie zmieniło się wiele. Gdy rozmawiamy, w więzieniach irańskich cierpi wielu ludzi. Dziś jednak, w dobie internetu, słychać ich głosy. Inaczej niż wówczas. ALE METODY SĄ TE SAME?
Te same. CZY NAPRAWDę WYBACZYł PAN OPRAWCY? CZY TO W OGóLE MOżLIWE?
Wiem, że przebaczenie jest bardzo trudne. Niektórzy moi irańscy przyjaciele żartowali, że po obaleniu obecnego rządu będą potrzebowali zaledwie pół godziny, by się zemścić, a potem będą mogli zapomnieć. To naprawdę trudne. oni zniszczyli wielu ludzi. Rodziny zabitych i torturowanych wciąż żyją, pamiętają i cierpią. Rzeczywiście, w krótkim okresie zemsta może przynieść ulgę. Ale doświadczenie uczy, że nie powinniśmy zapominać, chociaż musimy wybaczyć. Zachęcamy do słuchania audycji pt. „Światopogląd” we wtorki, środy i czwartki po godz. 15 w Radiu ToK FM Tytuł pochodzi od redakcji Dziękujemy za zgodę na publikację materiału
R y N E K
Fot. Archiwum
Kuba Frołow
czyli rynek książki psychologicznej
Strumyk i studnia
9
Choćby i pobieżna analiza bieżącej oferty wydawniczej rysuje rynek książki psychologicznej niczym studnię bez dna lub – jak kto woli – worek, do którego wrzucić można niemal każdy tytuł, którego lektura ukoi nerwy, a przynajmniej jedynie na chwilę poprawi samopoczucie. To bezkres najrozmaitszych pozycji nierzadko nadużywających nobilitującej kategorii „książka psychologiczna”. Bo i o wychowaniu dzieci, i o odreagowywaniu ciężkiej korporacyjnej doli, i o coachingu czy wreszcie – doskonałych receptach na wszelkie troski doczesne i nie tylko. Nr 10 [257] październik 2013
R y N E K
10 ystarczy krótka wędrówka po najpopularniejszych księgarniach internetowych (wizyta w tych tradycyjnych to dzisiaj już za mało, albowiem coraz większa ich liczba koncentruje się na szybko rotujących tytułach czyli nowościach i bestsellerach, wśród których psychologia gości bardzo rzadko, by nie powiedzieć wprost, że nie gości), by przekonać się, jakiej dewaluacji w tzw. obrocie handlowym uległa ta szacowna nauka. Swoistym signum temporis okazał się wielki bestseller niejakiej Rhondy Byrne zatytułowany „Sekret”, który kilka razy z rzędu zdobył nagrodę „Bestseller Empiku” w kategorii… „nauki humanistyczne”. Każdy, kto miał możliwość wziąć to cudo do ręki, doskonale wie, jak bardzo niesprawiedliwa i krzywdząca (nie dla bestsellera bynajmniej) to kwalifikacja. W dziedzinie poradników z tej dziedziny od dawna swych szans upatrują (nierzadko z bardzo dobrym skutkiem!) oficyny, których doświadczenia nie miały wcześniej z psychologią za wiele wspólnego. Bodaj najgłośniejszym wydarzeniem ostatnich lat było wejście na ten rynek firmy Helion, która pod marką Sensus (w jej ramach w kilku seriach: „charyzma”, „kobieta”, „facet” (sic!), „rodzina” czy – wreszcie – „psychologia”) publikuje całkiem sporo popularnych pozycji. odmienną, jak można przypuszczać, wizję swego katalogu prezentuje inny z niegdysiejszych nowicjuszy w tej branży, a mianowicie sopocki Smak Słowa, wyrosły na bazie doświadczeń zdobywanych w Gdańskim Wydawnictwie Psychologicznym, mający ambicje wykraczające znacznie dalej niż wydawca Rhondy Byrne (choć ten akurat może pochwalić się sprzedażą „Sekretu” idącą już w setki tysięcy egzemplarzy i równie cieszącą księgarzy kontynuacją pod jakże imponującym tytułem „Siła”). Chcąc wskazać jedne z dynamiczniej rozwijających się nurtów poradnictwa psychologicznego należałoby powiedzieć przynajmniej o dwóch – coachingu i jego okolicach (półka z książkami z „life coachingu” i „biznes coachingu” prezentuje się już wcale okazale) oraz nurcie, którego bodaj najsłynniejszym w ostatnich latach przedstawicielem jest goszczący niedawno w Polsce duński psycholog rodzinny Jesper Juul, propagujący wychowywanie w oparciu o stawianie granic (w Polsce wydawcą Juula jest niewielka oficyna MiND). Mniej lub bardziej popularne poradniki można znaleźć u edytorów o zróżnicowanej ofercie jak Świat Książki, Muza, nieistniejące już niemal Hachette, G+J czy Zysk i S-ka. Coraz ciekawiej prezentuje się również popularna
W
Nr 10 [257] październik 2013
oferta z sygnetem Samo Sedno – m.in. bestsellerowy „kurs” zarządzania umysłem „Paradoks szympansa” autorstwa prof. Steve’a Petersa, który zachowywania zimnej krwi nauczył wielu mistrzów sportu i nie tylko. Trudno się temu dziwić. Trafiony bestseller może zapewnić wydawcy profity przez kilka sezonów, ułatwiając budowanie na jego bazie jeżeli nie zupełnie nowej kategorii, to choćby serii o wspólnym motywie przewodnim. Świetnym przykładem jest tu wielki hit nieznanej wcześniej Sherry Argov, która wpierw popełniła miód na serce zbuntowanych wielkomiejskich panien i pań w postaci poradnika o elektryzującym tytule „Dlaczego mężczyźni kochają zołzy” (w oryginale ze znacznie lepszym „bitches”, który można by było przełożyć jako lepsze, znacznie mocniejsze „suki”). Ów, sprzedany przez cztery lata w liczbie ponad 100 tys. egz., doczekał się godnej kontynuacji w postaci „Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy” (30 tys. egz. w dwa lata). Można pójść o zakład, że „sucza” trylogia doczeka się zwieńczenia poradnikiem, w którym panowie będą… porzucać. I znów będzie hit! Wspomnianej w tytule studni nie zasila bynajmniej cienki strumyczek, którym spokojnie (by nie powiedzieć leniwie) płynie literatura akademicka i naukowa. Tu nakładców i mniej i jakby o sukces handlowy – mówiąc delikatnie – trudniej (sprzedaż roczna tytułu rzadko przekracza kilkaset egzemplarzy). Elitę tworzy kilka dosłownie oficyn. Wydawnictwo Naukowe PWN, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, w mniejszym stopniu oficyna Wydawnicza Impuls czy wspomniany Smak Słowa, ale także komercyjne Rebis czy Zysk. I nakłady tu także nie są szokujące (chyba że w negatywnym znaczeniu tego słowa). Swoje miejsce mają tu także oficyny uczelniane z Wydawnictwem Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, ale również wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego czy Uniwersytetu Marii Skłodowskiej Curie.
Rynek w liczbach A jak to wszystko, o czym mowa wyżej, wygląda w liczbach? otóż dwie największe księgarnie Merlin.pl i Empik.com rejestrują po kilka tysięcy tytułów w ramach kategorii, którą wspólnie można określić mianem „poradnika psychologicznego” (podkategorie tyczą takich tematów jak wychowanie dzieci, związki i małżeństwo, rozwód czy – w przypadku Merlina – po prostu „rodzina” oraz „zdrowie i uroda”, choć dominują poradniki koncentrujące się głównie na problemach układu trawiennego czy pozbywania się cellulitu). Sam Empik.com w kategorii „poradniki/rozwój osobisty/psychologia, motywacja” notował w październiku br. nieco ponad 800 pozycji. Na relacjach z samym sobą psychologia jednak się nie kończy. Idźmy, a raczej klikajmy, dalej. Co z biznesem i relacjami w pracy? Najwięcej, chociaż zarazem stosunkowo niewiele książek, znajdziemy w kategorii „biznes/opracowania ogólne” (Empik.com), bo około 130 (inne – również pasujące – rozsiane zostały zapewne po innych działach). Przyjęta przez dwóch największych w sieci sprzedawców metodologia musi jednak zawodzić. Tytułów nadających się do kategorii „książka psychologiczna” znajdziemy bardzo dużo, trudno je natomiast wyłowić z gigantycznego (bynajmniej nie błękitnego…) oceanu pozycji, niekiedy jedynie ocierających się o psychologię, a umieszczonych w najróżniejszych działach.
Można się zżymać, że obydwa sklepy to przysłowiowe „śledź, mydło i powidło”. Cóż, nic nie stoi na przeszkodzie, by zajrzeć do specjalistów. Zarówno w popularnej księgarni Psyche.pl, jak i pod adresem Sentencji (Sentencja.com.pl), czy na stronach Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego (GWP.pl), znaleźć można kilka tysięcy tytułów reprezentujących zarówno popularny, jak i wybitnie naukowy czy popularnonaukowy, charakter dokonań naszych edytorów w ramach takich działów jak psychologia poznawcza i społeczna, stres, psychoterapia i terapia, psychoanaliza, neuropsychologia i kinezjologia czy obficie reprezentowane uzależnienia. oczywiście nie jest to oferta tytułów wyłącznie nowych – można jednak z grubsza przyjąć, że stanowi ona obrazek tego, jak zasobna w tytuły jest to dziedzina rynku księgarskiego. A ile wydawcy „zarabiają” na książce psychologicznej? W tej kategorii dominują publikacje dotyczące zdrowia i sposobu odżywiania się (roczny przychód wszystkich oficyn wg Biblioteki Analiz wynosił w latach 2011-2012 roku około 25 mln zł), także publikacje dla kobiet w ciąży oraz poświęcone rozwojowi i opieki nad dziećmi (ok. 10 mln zł), jak również poradniki dotyczące samorozwoju osobowego i poradniki psychologiczne (ok. 20 mln zł). Suwerenną pozycję zajmują poradniki biznesowe – publikacje motywacyjne, dotyczące samorozwoju zawodowego, w tym poradniki z zakresu coachingu. Wartość tego rynku firma ta szacuje na ok. 20 mln zł. ■
Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej: …………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: kamila@rynek-ksiazki.pl lub wysyłają formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKo BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.
Nr 10 [257] październik 2013
R y N E K
11
R y N E K
12
Czytelnictwo w Polsce znów spada.
I co z tego? Piotr Wesołowicz
Wyniki badań czytelnictwa (znów) są zatrważające, mądre głowy znów radzą i dyskutują sobie a muzom, a kampanie społeczne nadal trafiają w próżnię. Po co w ogóle namawiamy do czytania? Pozostawmy czytelnictwo w „przyjemnej sferze dobrowolności”. Nr 10 [257] październik 2013
R y N E K
13
ostatnich badań czytelnictwa przeprowadzonych przez Bibliotekę Narodową i TNS oBoP wynika, że w zeszłym roku czterech na dziesięciu Polaków nie przeczytało ani jednej książki. Połowa naszych rodaków nie sięgnęła nawet po tekst dłuższy niż trzy strony. Po lekturę coraz rzadziej sięgają nawet ci z wyższym wykształceniem – książki zbierają kurz w domach 35 proc. z nich. Aha, „wykształciuchy” przyznają się ponoć do tego bez większej żenady. Szok i niedowierzanie! Choć to rezultat i tak ciut lepszy od tego sprzed dwóch lat, to święte oburzenie jest niemal punktem obowiązkowym przy tego typu rokrocznych publikacjach. Podnosi się chwilowy rwetes, mądre głowy podyskutują sobie a muzom, półki forów internetowych będą uginać się od opinii i recept na to, jak uleczyć polskie czytelnictwo. Szczerze? Mam przeczucie graniczące z pewnością, że jeśli na jakimś portalu internetowym przeczytam jeszcze choć jeden lament na temat niskiego i ciągle spadającego czytelnictwa w Polsce, to chyba wyrzucę komputer za okno. Bo tak naprawdę – o co to całe halo? Swego czasu przy okazji promocji „Morfiny” Szczepan Twardoch, laureat paszportu „Polityki” za wspomniany tytuł, spotkał się ze swoimi czytelnikami, i w ogóle z miłośnikami literatury, na debacie. A raczej konfrontacji. Muzeum Literatury organizuje cykliczne „Formuły retoryczne”. Z grubsza chodzi o to, że pisarz stawia tezę – trybunał rekontruje, a na koniec trwa dyskusja z widownią. I na tychże „Formułach...” pisarz postawił tezę tyle kontrowersyjną, co po-
Z
ciągającą i intrygującą: czytanie jest przereklamowane. Interesujące, prawda? Ale spokojnie. Twardoch nie zwariował i nie zawezwał nas do palenia książkami w piecu. – Nie jestem samobójcą, ja przecież z tego żyję. Nie próbuję powiedzieć, że nie należy w ogóle czytać. Chcę tylko powiedzieć, że nie ma potrzeby zachęcać ludzi do czytania książek. To działanie niepotrzebne, nieskuteczne i trafiające w pustkę – powiedział. odnoszę podobne wrażenie – a jak Państwo? Jeśli ktoś czyta pasjami, nic nie oderwie go od lektury. Jeśli zwyczajnie czytać nie chce – bo nie, woląc w tym czasie łowić ryby czy układać puzzle – nic go do tego nie przekona. Nawet najbardziej finezyjna kampania społeczna. Pamiętacie tę o tytule „Nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka” m.in. z Kazimierą Szczuką w roli głównej? Została uznana za najlepszą kampanię społeczną w plebiscycie serwisu kampaniespoleczne.org, fan page akcji na Facebooku do
dziś polubiło ponad 50 tys. osób, kampania ruszy także w 2014 roku... Spory odzew miała też inna, „Ustąp miejsca czytającemu”. Jej organizatorzy zachęcali do umieszczania w autobusach i tramwajach wlepek z hasłem akcji. Wspomnijmy jeszcze o akcji z logo Empiku: „A Ty do czego używasz książek?”, której wzbudzające ciekawość zdjęcia uderzały z billboardów m.in. w warszawskim metrze. I jeszcze tę, która ruszyła w ostatnie lato, czyli TVN-owskie „Zaczytane wakacje”. Wszystkie były naprawdę kreatywne, niektóre zabawne, inne kontrowersyjne… Jednak – moim skromnym zdaniem – to wciąż przekonywanie przekonanych. Tych, którzy po książki i tak sięgną. Większość z nich zachęca do czytania młodych ludzi – a według TNS oBoP w grupie wiekowej 15–29 lat zanotowano i tak najwięcej czytelników! Kampanie trafiają zatem w próżnię. Zachęcają do czytania jako czynności mechanicznej, do popisywania się tym przed innymi. No bo jak inaczej nazwać modę na torby, przez które widać co aktualnie czytamy? Nikt nikogo nie zmusi do pochłaniania Cortazara czy zachwycania się Marquezem. Czemu mamy nachalnie promować czytelnictwo, skoro z tym samym zapałem nie namawiamy do gier komputerowych, uprawiania szachów czy gry w piłkę? Może po prostu – jak sugeruje Twardoch – pozostawmy czytanie w przyjemnej sferze dobrowolności? PS. Świeżutki news. Sieć restauracji McDonalds’s 8 listopada rozpoczęła ogólnopolską akcję edukacyjną „Czytam sobie” – poinformował serwis Wirtualne Media. – Promujemy w ten sposób czytanie wśród dzieci – mówią przedstawiciele koncernu. oczywiście, mocno trzymamy kciuki. ■
Nr 10 [257] październik 2013
T A R G I
14
Próbując przeskoczyć wystarczy…
nie zrzucić Impresje z 17. Targów Książki w Krakowie Kuba Frołow
Tak, tak… to znów były niezwykłe Targi Książki w Krakowie. I to chyba bez żadnego, a przynajmniej różniącego się od wcześniejszych, powodów. Znowu padł rekord frekwencji, znowu imprezę odwiedziło kilkuset fantastycznych autorów, znowu debatowano na temat najważniejszych problemów branży wydawniczej. Nr 10 [257] październik 2013
T A R G I
15
ażdy ma swój powód, dla którego jeździ do Krakowa. Pomijając względy zawodowe, warszawscy (a pewnie nie tylko) wydawcy najzwyczajniej w świecie zazdroszczą Krakowowi (targom, miastu) tej atmosfery i chcą z niej korzystać, na kilka zaledwie dni oddając się zgoła nieintelektualnym lub nie tylko takim rozrywkom. Stolica Małopolski – jak i sama książka – łagodzi po prosu obyczaje. Tylko i aż tyle. Według szacunkowych danych w siedemnastej edycji targów wzięło udział ponad 40 tys. osób. – Ogromne zainteresowa-
K
nie to z pewnością wynik znanych nazwisk – gościliśmy ponad pół tysiąca gości – bogatego programu towarzyszącego, który trwał łącznie ok. 800 godzin, niepowtarzalnej atmosfery literackiego święta oraz magii Krakowa. Liczba autorów i wydawców z zagranicy wzrasta z każdym rokiem, więc wraz z przenosinami do nowoczesnego i przestronnego Międzynarodowego Centrum Targowo-Kongresowego EXPO Kraków postanowiliśmy umiędzynarodowić nasze targi. Nie ukrywam, że impulsem było też otrzymanie przez Kraków zaszczytnego miana Miasta Literatury UNESCO – to zobowiązuje – mówi Grażyna Grabowska, prezes Targów w Krakowie.
Nr 10 [257] październik 2013
T A R G I Z tym umiędzynarodowieniem byłbym ostrożny. Ambicje same w sobie należy doceniać, ale przecież i bez nich krakowska impreza cieszy się niezagrożonym statusem najważniejszego (pomińmy, czy największego) wydarzenia targowego z literaturą w roli głównej. Lista tegorocznych gości targowych – autorów – była zdumiewająca. Szczególnie w weekend liczba ich przyprawiała o zawrót głowy, jak napisali w komunikacie organizatorzy. Długie kolejki ustawiały się do: Janusza Głowackiego, Julii Hartwig, Michała Hellera, Tomasza Jastruna, Marka Krajewskiego, Adama Michnika, Åsy Larsson (z którą rozmowę publikujemy w tym samym numerze!), Doroty Masłowskiej, Beaty Pawlikowskiej, Andrzeja Pilipiuka, Szczepana Twardocha, czy wracającego do Krakowa po dwunastu latach angielskiego pisarza Jonathana Carrolla. – Za każdym razem, kiedy wracam do Krakowa, jestem bardzo szczęśliwy. Jestem pod ogromnym wrażeniem wielkiego entuzjazmu czytelników. Na innych targach jest biznes, tutaj przede wszystkim jest atmosfera – powiedział cytowany przez organizatora imprezy Carroll. Uczestnicy targów mogli zdobyć autografy znanych aktorów (Janusza Gajosa, Grażyny Szapołowskiej, Magdaleny Różczki, Anny Dymnej), piosenkarzy (Majki Jeżowskiej, Maryli Rodowicz), polityków (Ryszarda Kalisza, Antoniego Macierewicza), celebrytów (Mai Sablewskiej, Marty Grycan), dziennikarzy (Krzysztofa Ziemca, Doroty Wellman, Michała ogórka, Marcina Mellera) czy sportowców (Roberta Lewandowskiego – do którego kolejka ustawiła się jeszcze przed… targowymi halami, czy Krzysztofa Hołowczyca). W wyjątkowej akcji promującej czytelnictwo pod nazwą „Czytelniczy maraton z Tuwimem”, uświetniającej obchody roku poety, wzięło udział kilkaset osób – w tym autorzy oraz osoby powszechnie znane, takie jak Jolanta Kwaśniewska, prof. Grze-
Nr 10 [257] październik 2013
gorz Kołodko, Tymon Tymański, Rafał Bryndal, Robert Lewandowski, Jerzy Stuhr, Magdalena Różczka, Marta Grycan czy Krzysztof Hołowczyc. Wszystko uwieczniło oko kamery. Najciekawsze interpretacje zostały zmontowane w jeden film i umieszczone m.in. na serwisie wideo youTube, a część z nich nagrodzona biografią „Tuwim. Wylękniony bluźnierca” Mariusza Urbanka wydaną przez Wydawnictwo ISKRy, nieobecne na targach zresztą… I właśnie absencja niektórych wydawców (m.in. Muzy) oraz znacznie skromniejszy niż w latach ubiegłych udział innych (Egmont, PWN) przypominały, że mimo wszystko czasy dla książki nastały nieciekawe… Nie będziemy po raz kolejny przytaczać alarmujących wyników badań na poparcie tez, z którymi wszyscy się zgadzamy i których skutki – jako środowisko – odczuwamy… o tym, że remedium na rozmaite problemy może być ustawa o książce (wokół której atmosfera stała się ostatnio jakby życzliwsza…), dyskutowano w tzw. kuluarach, ale także w trakcie debaty zorganizowanej przez Bibliotekę Analiz pod wdzięcznym tytułem „50 twarzy… rynku książki w Polsce”, przy okazji opublikowania przez tę firmę kolejnej edycji rocznika „Rynek książki w Polsce”. – Chciałbym, aby to spotkanie miało formę dyskusji, dlatego mamy tu przedstawiciela dużej i ważnej sieci dystrybucyjnej, która oceniana jest różnie. Są miesiące, w których Matras jest chwalony na tle swojego konkurenta czyli Empiku, ale są też momenty, kiedy „psy są wieszane” na jednej i drugiej firmie. Niestety wydaje się, że tych gorszych miesięcy w roku jest więcej – mówił rozpoczynając spotkanie jego moderator Łukasz Gołębiewski. I tylko na pozór polityka sieci Matras stała się głównym poruszanym w jego trakcie tematem, bo w efekcie dała przyczynek do konfrontacji różnych poglądów na sposób prowadzenia bie-
żącej działalności biznesowej na rodzimym rynku książki. Redakcja dwutygodnika „Biblioteka Analiz” (w składzie Paweł Waszczyk – redaktor naczelny oraz Ewa Tenderenda-ożóg, Piotr Dobrołęcki i Łukasz Gołębiewski) została także laureatem nagrody PIK-owy Laur w kategorii „Najciekawsza prezentacji książki i czytania w mediach drukowanych”. Podczas laudacji Andrzej Nowakowski, jedna z osobistości branży książkowej, stwierdził, że jeżeli cokolwiek warte zapamiętania zostało o niej gdziekolwiek zapisane, z pewnością były to łamy właśnie nagrodzonego dwutygodnika. Analogiczną nagrodę, tyle że w mediach elektronicznych, odebrała Izabela Sadowska, prezes portalu Lubimyczytac.pl. Podczas uroczystego otwarcia ogłoszono tegorocznych ambasadorów Targów Książki w Krakowie. Wyróżnienia zostały przyznane po raz trzeci w historii osobom promującym czytelnictwo. otrzymali je ks. Adam Boniecki publicysta, wieloletni redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, Michał Rusinek – prezes Fundacji Wisławy Szymborskiej, Henryk Podolski – były prezes Stowarzyszenia Wydawców Szkół Wyższych oraz Ryszard Krynicki – wybrany przez fanów wydarzenia na Facebooku, głównie młodych ludzi. Historyk i politolog Jerzy Holzer, autor „Europy zimnej wojny”, został laureatem Nagrody im. Jana Długosza, przyznawanej za najlepszą książkę humanistyczną. Podczas uroczystej gali w Teatrze im. Juliusza Słowackiego nagrodę wręczył minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski. Jerzy Holzer otrzymał statuetkę dłuta prof. Bronisława Chromego i 30 tys. zł. Statuetką nagrodzone zostało także Wydawnictwo Znak, które opublikowało książkę. Zainteresowanych poszerzaniem swoich kompetencji grupę wydawców zgromadziła prezentacja BookSenso, agencji specjalizującej się w promocji książek, zatytułowana prowokacyjnie „PRESS IS DEAD? Jak jeszcze skuteczniej promować książki”. Główny przekaz sprowadzał się do próby przekonania gości, że na PR-ze w mediach tradycyjnych praca działu marketingu się nie kończy. Do dyspozycji pozostają bowiem tak różnorodne i dające wiele możliwości miejsca w mediach elektronicz-
T A R G I
17
nych jak portale społecznościowe, blogi, portale horyzontalne, sklepy internetowe czy kanały emitujące materiały wideo. Przekazywane za ich pomocą informacje na temat promowanych tytułów dają niejednokrotnie szansę dotarcia nie tylko do większej grupy potencjalnie zainteresowanych tematem, ale także lokowania go w rozmaitych kontekstach. Wszystko zależy od kreatywności i pracowitości marketerów. Jak już to zostało powiedziane ustami szefowej firmy organizującej Targi Książki w Krakowie, za rok impreza debiutuje w nowym miejscu – dużej, przestronnej, własnej i przede wszystkim nowej hali. Poprzeczka została zawieszona niezwykle wysoko. Zakładając, że nikt nie wymaga podnoszenia jej na kolejny poziom, zadanie wydaje się proste – próbując przeskoczyć, wystarczy jej nie zrzucić. Kuba Frołow Fot. archiwum Targów w Krakowie
Nr 10 [257] październik 2013
T A R G I
18
Dyktatorzy boją się literatury! 158 tys. osób na targach w Belgradzie Piotr Dobrołęcki
Nr 10 [257] październik 2013
W tym roku Polska była gościem honorowym 58. Międzynarodowych Targów Książki w Belgradzie, jakie odbyły się w październiku. Nasza ambasada w stolicy Serbii, głównego organizatora tego wydarzenia, odniosła podwójny sukces. Po pierwsze program zatytułowany „Polska – kraj dobrej literatury” okazał się bardzo udany i wszechstronny, ale przed tym wygraliśmy rywalizację z Chinami, które ostatecznie zostały zaproszone nie w tym, lecz w przyszłym roku, a dopiero po nich Indie. elgradzkie targi, które w tym roku odbywały się pod znamiennym hasłem „Przestrzenie wolności”, pomimo że nie należą do głównych miejsc na targowej mapie świata, są bardzo ważnym wydarzeniem regionalnym i lokalnym. Biorą w nich udział wydawcy z krajów sąsiednich, a że dawna Jugosławia rozpadła się na sześć niezależnych nowych państw, to już ta grupa – dzisiaj – zagranicznych wystawców jest znacząca, a do tego dochodzą dalsi partnerzy, a wśród nich Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Austria, Hiszpania, Japonia, Chiny, Indie, Rosja, Białoruś i Iran. Łącznie obecnych było 494 wystawców z siedemnastu krajów. Jeżeli uwzględnimy, że ludność Serbii liczy nieco ponad 7 mln mieszkańców, co określa jej rynek książki jako niezbyt pojemny, to jednak liczba 446 krajowych wydawców uczestniczących w targach stanowi liczbę imponującą. I to w sytuacji, gdy uczestnicy serbskiego rynku książki bardzo krytycznie oceniają swoją sytuację, o czym przekonaliśmy się w trakcie spotkań panelowych w ramach polskiego programu. Jednak najbardziej zachwyca każdego gościa belgradzkich targów liczba odwiedzających. W tym roku przez osiem dni – od niedzieli do niedzieli – przez targi przeszło ponad 158 tys. osób, co jest kolejnym rekordem, gdyż w roku ubiegłym było ich 150 tys. Do tego należy dodać ponad 1300 akredytowanych dziennikarzy, co powodowało, że targi przez cały czas ich trwania obecne były w mediach – nie tylko drukowanych, ale też elektronicznych, a kamery telewizyjne z wielu stacji spotykało się niemal na każdym kroku w bardzo rozległych terenach targowych. Polska obecność została zaakcentowana od samego początku. Podczas ceremonii otwarcia inaugurujące przemówienie wygłosiła olga Tokarczuk. – Dzisiaj ponad wszelką wątpliwość wiemy, że książki rozbudzają wyobraźnię, pomagają nam chcieć i żądać. Historia wiele razy pokazała nam, że przyjaźń z książką ułatwia poznanie i określenie problemów, wyszukiwanie lepszych alternatyw dla rzeczy, które działają niewłaściwie, źle i wadliwie. Dlatego właśnie literatury boją się wszyscy dyktatorzy – powiedziała. Drugim mówcą był Ljuboje Ršumović, wybitny serbski autor literatury dziecięcej. Warto podkreślić, że podczas uroczystości obecny był Ivica Daćić, premier Serbii, który następnie spotkał się z targową publicznością.
B
Nr 10 [257] październik 2013
T A R G I
19
T A R G I
20 łukasz Gołębiewski
Polskie stoisko, liczące 200 mkw. i usytuowane w prestiżowym miejscu, zostało zaprojektowane z lekkością i smakiem, przez co przyciągało targowych gości, którzy nie tylko brali udział w organizowanych tam spotkaniach, ale przeglądali wystawione książki, z którymi mogli się zapoznać, siedząc na poduszkach rozłożonych na zainscenizowanym trawniku. Program towarzyszący, koordynowany przez ambasadę, powstał we współpracy z Instytutem Książki, Instytutem Adama Mickiewicza oraz innymi instytucjami z Polski i Serbii, w tym z Biblioteką Analiz. Pierwszego dnia targów odbył się panel zatytułowany „Książka jako kategoria ekonomiczna. Problemy prawa autorskiego”, w którym uczestniczyli Łukasz Gołębiewski i Piotr Dobrołęcki, a mec. Joanna Hetman-Krajewska z warszawskiej kancelarii Patrimonium odpowiadała na pytania dotyczące naruszania praw autorskich i problemów piractwa, imponując słuchaczom dogłębną znajomością stosowania przepisów europejskich. obecni w Belgradzie polscy pisarze mieli szereg spotkań autorskich z udziałem szerokiej publiczności. oprócz olgi Tokarczuk uczestniczyli w nich: Krzysztof Varga, którego dwa tytuły („Gulasz z turula” i „Trociny”) ukazały się właśnie w serbskich przekładach, Szczepan Twardoch i Łukasz Gołębiewski, który przedstawił studentom polonistyki swoją twórczość prozatorską. Serie spotkań mieli też Piotr Paziński i Janusz Drzewucki, który niezwykle ciekawie przedstawił najważniejsze dokonania w polskiej literaturze ostatnich lat.
Nr 10 [257] październik 2013
Piotr Dobrołęcki
T A R G I
21
Agnieszka Rasińska, Elżbieta Kalinowska, Dagmara Luković
Krzysztof Varga
oddzielnie zaprezentowano biografię Ryszarda Kapuścińskiego autorstwa Macieja Sadowskiego wydaną przez oficynę Veda z Warszawy, a podczas tego spotkania postać polskiego pisarza przypomniała Ljubica Rosić, jego serbska tłumaczka, która przez lata przyjaźniła się z autorem „Wojny futbolowej”. Spotkanie moderowała Dagmara Luković, która ze strony polskiej ambasady tworzyła i koordynowała cały program targowy. W panelu, jaki odbył się w prestiżowym Uniwersytecie Kolarac, zatytułowanym „Po co nam kultura?”, wystąpili: Elżbieta Kalinowska, zastępca dyrektora Instytutu Książki, oraz Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza. – Nie podejmuję się odpowiedzieć na postawione w tytule naszego spotkania pytanie po co nam kultura?, ale mogę przedstawić, co państwo może zrobić dla kultury – stwierdziła Elżbieta Kalinowska i następnie zaprezentowała działania Instytutu Książki, idące w dwóch kierunkach: wspierania czytelnictwa w kraju i promocji polskiej literatury zagranicą. Poinformowała, że w tej dziedzinie Instytut Książki od swego powstania w 2003 roku dofinansował łączną kwotą 3,5 mln euro 2000 książek polskich autorów wydanych zagranicą. – Inwestycja w książkę jest inwestycją długoterminową, ale inwestując w książkę inwestujemy nie tylko w polskie społeczeństwo, lecz także w społeczeństwo całej Europy – zakończyła swoje wystąpienie.
Paweł Potoroczyn z wielką swadą i niezwykle barwnie przedstawił koncepcję prezentacji Polski przez kulturę, realizowaną w Instytucie Adama Mickiewicza. Skoncentrował się na trzech głównych nurtach działania. Jednym z nich są „sezony kulturalne”, które odbyły się już w piętnastu krajach, a do tego dołączył „megasezon” czyli Międzynarodowy Program Kulturalny podczas polskiej prezydencji w Unii Europejskiej, gdzie w trakcie stu dni roboczych i w dziesięciu strefach czasowych zorganizowano setki wydarzeń, w których uczestniczyło 19,5 mln widzów, a w mediach głównego nurtu ukazało się 7500 informacji. Drugim nurtem działania Instytutu Adama Mickiewicza jest portal Culture.pl, zawierający obecnie 34 tys. rekordów i który odwiedza 10 tys. unikalnych użytkowników dziennie. Trzeci rodzaj działalności – niezwykle skuteczny w ocenie Pawła Potoroczyna – stanowią wizyty studyjne zagranicznych kuratorów wystaw, selekcjonerów festiwali filmowych i innych profesjonalnych organizatorów wydarzeń kulturalnych, który obejmuje 500-600 osób rocznie. Potwierdził też, że w tym roku Instytut Adama Mickiewicza uzyskał dwukrotnie większy budżet niż w ostatnich latach. – Najważniejsi są jednak ludzie, wcale nie pieniądze – zakończył, podkreślając wartość i zaangażowanie stuosobowego zespołu pracującego w Instytucie. Na zakończenie targów została podpisana umowa o współpracy kulturalnej, naukowej, oświatowej i technicznej między Polską a Serbią, zaś akcentem kończącym polski program była uroczystość przekazania „otwartej księgi” – symbolu ciągłości targów – przez Andrzeja Jasionowskiego, polskiego ambasadora, ambasadorowi chińskiemu Dżang Van Sjue, reprezentantowi przyszłorocznego gościa honorowego. – Polska, która w tym roku była gościem honorowym, bardzo przyczyniła się do podniesienia poziomu naszej imprezy i uczyniła zaszczyt, zapewniając przyjazd tak wybitnych twórców. Oczekujemy teraz, że polska obecność spowoduje zwiększenie liczby przekładów na serbski z literatury polskiej, a także tłumaczeń na polski utworów pisarzy serbskich – powiedział podczas zakończenia targów Željko ožegović, prezes zarządu 58. Międzynarodowych Targów Książki w Belgradzie. Piotr dobrołęcki
Nr 10 [257] październik 2013
N A M A R G I N E S I E
22
W księgach
pogrzebion Grzegorz Sowula
Pytanie: czy zdarzył ci się, czytelniku, wypadek wywołany przez książki? Zatrzasnęły ci się drzwi źle zablokowane grubym tomem, przechylił się stół, który niezbyt umiejętnie podparłeś jakimś woluminem, z półki spadły ci na głowę książki niedbale – co już w przyszłości zapamiętasz – tam ułożone? Jeśliś prawdziwym bibliofilem, to z pewnością możesz przywołać te i podobne przypadki. Znajoma moja na przykład do dziś wspomina prywatną wizytę w Muzeum Gutenberga w Moguncji, podczas której złamała wypielęgnowany paznokieć wskazującego palca – zbyt niecierpliwie zabrała się do otwierania klamry spinającej sztywne okładki. Mam kolegę, któremu wózek biblioteczny niemal zmiażdżył stopę. Sam już trzykrotnie zmieniałem okulary, gdy ich oprawki nie wytrzymały zetknięcia z półką, na jaką wpadłem dźwigając zbyt duże naręcze książek. ożesz to, czytelniku, potraktować jako facecję wartą zabawienia nią towarzystwa – nie dość, że koledzy się zaśmieją, to i pewnie sami wyciągną z pamięci podobną opowieść. Ale możesz, jak wspomniałem wyżej, uznać takie doświadczenie za przestrogę: a gdyby to regał obalił mi się na głowę, nie pojedynczy tom encyklopedii? I od razu staje nam przed oczami inferno w klasztornej bibliotece, tak wyraźnie pokazane w „Imieniu róży”. Swoją drogą, piękna śmierć dla prawdziwego bibliofila, zejście wśród własnych książek. Jako że jednak niewielu (?) zechce zabrać całą bibliotekę do grobu, i to w tak defini-
M
Nr 10 [257] październik 2013
tywny sposób, pojawili się już moderatorzy, podsuwający mniej drastyczne, a równie wyraziste, sposoby opuszczenia środowiska miłośników książek. Na przykład trumienka w formie regału albo odwrotnie – regał przekształcany w odpowiedniej chwili w trumienkę. Czy powinno nas to dziwić? A niby dlaczego? W dobie powszechnego recyklingu wypada pomysłowi jedynie przyklasnąć. Nie, nie zmyślam. W sieci znaleźć można już kilka funeralnych propozycji tego typu: „Bookcase Coffin”, „Multipurpose Coffin”, „Nextgen Coffin” (polecam), „Shelves for Life”. Wymieniam kilka tych, które zaliczam do, nomen omen, po-
N A M A R G I N E S I E
23
ważnych, choć dociekliwy badacz znajdzie bez wątpienia więcej propozycji – z papieru, tektury, bambusa, trzciny, metalu, skóry i Bóg wie czego jeszcze. Pierwsze z wymienionych przeze mnie projektów są, cóż, zwyczajne – regał wysoki albo poziomy, głęboki lub płytki, pojedynczy czy też podwójny. Składamy je razem albo nasuwamy wieko. Wysuwamy oczywiście półki, łączymy zawiasy, skręcamy zamki. Proszę mi wierzyć – brzmi to może cynicznie, ale taka na przykład Bookcase Coffin wygląda poważnie i w niczym nie ustępuje (no, może zbyt regularnym kształtem) tradycyjnej trumnie. Jako że lubię łączyć lekturę z winem, optowałbym za modelem Nextgen, na co dzień spełniającym tę podwójną rolę: na dole regał na butelki, na górze kilka półek. Gdy przyjdzie co do czego, wymieniamy zawartość, alkohol traktując jako cmentar-
ny napitek. Tym zaś, którzy przywiązani są do tradycyjnej, romboidalnej w kształcie trumny, proponowany jest regał wręcz elegancki, szeroki, o mocnych bocznych ściankach, które po złożeniu tworzą najbardziej bliską naszym wyobrażeniom trumnę. Z okienkiem – a może to ekran czytnika, by się nam nie nudziło. No bo dlaczego nie umilić sobie lekturą oczekiwania w czyśćcowej kolejce… Piszę ten tekst w żartobliwym tonie, zapewniam jednak czytelników, że lektura różnych portali, na których ich użytkownicy dyskutują podobne sprawy, nie pozostawia wątpliwości – miłośnicy książek chcą z nimi zejść do grobu. A jeśli nawet książki stały się im obojętne i od dawna już posługują się czytnikiem, to i tak godzą się z faktem, że trumien płaskich na wzór Kindle’a nikt jeszcze nie wymyślił. ■
Nr 10 [257] październik 2013
Fot. Tim Sowula
K R o N I K A K R y M I N A L N A
24
Grzegorz Sowula
Chamstwo nie ma uzasadnienia Grzegorz Sowula
Gdy do pisania kryminału zabiera się prozaik, książkę ratować musi dobry redaktor. Gdy temat bierze na warsztat dziennikarz albo scenarzysta, możemy być pewni, że narracja będzie wartka, a fabuła prawdopodobna. Tak jest właśnie w przypadku „Bastarda” Andrzeja Dziurawca.
I
nspektor Szubert, młody policyjny emeryt, dostaje zlecenie od swego znajomego, izraelskiego przedsiębiorcy Salomona Weissa: znaleźć zabójcę niepozornego urzędnika, by powstrzymać pogłoski o seryjnym mordercy Żydów, jaki grasować ma w Warszawie. Szubert działa sam, ale oficjalnie współpracuje z inspektorem Szumanem, który prowadzi śledztwo. Dziwna to para: Szubert jest nastawiony do świata filozoficznie, Szuman niczego i nikogo nie lubi (a Szuberta w dwójnasób, jako że żona, którą mu odebrał, okazała się uciążliwą pijaczką). Nie ma to jednak wpływu na ich działania, ubarwia za to lekturę – ich rozmowy przypominają kabaretowe skecze. Fabuła jest nieco zawiła, wiąże się z historią rodu Soltan-Puńskich, wywodzących się od Czyngis-Chana. Jej niezbyt licznych
Nr 10 [257] październik 2013
członków znaleźć można w Szkocji, w Warszawie – najwięcej – i w Jerozolimie – tu z kolei mieszka falasz Adam Wellman. Tytułowy bastard jest obywatelem nadwiślańskim, facetem z koszmarnym dzieciństwem. Pamięć o nim popycha go do przemyślnie ukartowanych zbrodni. Dzieje się w tej książce bardzo wiele, akcja jest wartka, prowadzona w wielu miejscach, zagadek nie brak. Nie brak również humoru, dobrych dialogów, świetnie przedstawionych postaci – zarówno policjantów, jak i przedstawicieli tatarskiej arystokracji. Szubert budzi sympatię choćby tym, że jest samotnym ojcem – wprawdzie dziecko ma 22 lata, ale lubi przebywać z tatą i chodzić z nim na wódkę do ulubionej knajpy w centrum Warszawy. Mało pedagogiczne zachowanie, tylko co z tego? Fabu-
Andrzej Dziurawiec
Marta Guzowska
Walter Mosley
Bastard
Głowa Niobe
Diabeł w błękitnej sukience
WAB, Warszawa 2013 s. 425, ISBN 978-83-7747-935-3
WAB, Warszawa 2013 s. 349, ISBN 978-83-7747-813-4
tłum. Paweł Lipszyc EMG, Kraków 2013 s. 181, ISBN 978-83-63464-24-0
ła na tym zyskuje. Zwykle w powieściach kryminalnych tatusiowie ciągną córki do łóżka, tu zaś mamy ojca autentycznie oddanego latorośli – do tego stopnia, że, jak przedstawia ją w jednym z pierwszych rozdziałów, przez tę kobietę trafił do policji i przez nią musiał z policji odejść. arta Guzowska, tegoroczna laureatka Wielkiego Kalibru, wydała właśnie drugą książkę, w której rola detektywa mimo woli znów przypadła profesorowi antropologii Mario yblowi (Mario po włoskiej mamusi, ybl po węgierskich dziadkach, upierdliwość zaś to efekt polskiego wychowania). Guzowska akcję „Głowy Niobe” umieściła w Nieborowie, gdzieżby inaczej – to w końcu licząca się kolekcja antycznych i stylizowanych na antyk rzeźb, zgromadzonych przez właścicieli tej polskiej Arkadii, na tyle ciekawa, że w pałacu udało się zebrać grono ekspertów z kilku krajów świata na poświęconej starym marmurom konferencji. Los chce, że nieoczekiwanie silne opady śniegu i zerwane linie telefoniczne odcinają całą grupę na kilka dni od reszty kraju. I wtedy zaczynają ginąć członkowie grupy – w zamkniętej przestrzeni, bez dostępu z zewnątrz, w spektakularny sposób, co noc. Skojarzenia z powieścią Agathy Christie dozwolone, choć tu prowadzenie fabuły jest inne. Autorka rzuca podejrzenia na różne osoby, kilka z nich mogłoby mieć motyw, w zakończeniu jednak potrafi zaskoczyć. Trudno przyczepić się do tej precyzyjnie skonstruowanej i dobrze napisanej powieści: wyraziste, nawet jeśli przerysowane czasem postaci, autentycznie brzmiące dialogi, wartka – mimo klaustrofobicznej atmosfery – akcja. oryginalny pomysł wyjściowy, niebanalne wykorzystanie historycznej lokacji. I tylko jeden zgrzyt: Mario ybl. Jego chamstwo nie ma uzasadnienia, zaś cierpienia skutkiem nyktofobii, panicznego lęku przed ciemnością, od pewnego momentu śmieszą. Miałem nawet ochotę sprawdzić, jak często pojawiają się ich opisy i ile miejsca zajmują w książce – zapewniam, że wcale nie tak mało, wszak akcja rozgrywa się w zimie, w niedoświetlonych pałacowych wnętrzach – ale ponowny kontakt z typem rozpamiętującym się z lubością we własnych bólach i strachach mało mnie nie kusił. ybl przy każdym zapadnięciu nocy, zamknięciu drzwi do pokoju, zgaszeniu światła szczegółowo opisuje, co i jak go boli, jak trwoga zwala go – dosłownie – z nóg. Nyktofobia jest schorzeniem na tyle rzadkim i nietypowym, że wystarczyłby jeden porządny opis, zostający w pamięci czytelnika. Autorka przypomina zaś raz po raz, że ybl w ciemnościach równie był bezradny
M
co kret za dnia, czołgał się przy ścianie, miał ataki duszności, płakał jak dziecko i chciał do mamy. Nudne i nużące, zbędne. ościem Wielkiego Kalibru był w tym roku Walter Mosley, afroamerykanin z żydowskimi korzeniami. Autor popularny, z dorobkiem liczącym kilkadziesiąt powieści rozmaitych gatunków, najbardziej oczywiście znany z kryminałów, wśród których wyróżnia się seria z Ezekielem „Easy” Rawlinsem w roli głównej. Easy ma czarną skórę, walczył w Europie podczas II wojny światowej, po zmobilizowaniu wrócił do Stanów, osiadł w LA. Próbuje przeżyć imając się uczciwych zajęć, pracuje w warsztatach lotniczych, ale za pieniądze pomaga również ludziom w tarapatach. Innymi słowy, jest prywatnym łapsem. „Diabła w błękitnej sukience” Mosley napisał w 1990 roku, fabułę cofając do lat powojennych i odpowiednio stylizując narrację. Krytycy pieją, że to takie cudne i udane, ja pozwolę sobie jednak zgłosić sprzeciw. Przy lekturze cały czas miałem wrażenie, że to właśnie stylistyka, film w pieczołowicie odtworzonych dekoracjach. Sytuacja jest chandlerowska w stu procentach: Rawlins szlachetny i prawy, zleceniodawcy szemrani, a kobiety przewrotne i nie do pojęcia – Nie rozumiesz. Ja go kocham i właśnie dlatego nie mogę się z nim zobaczyć, tłumaczy mu jedna zawiłości sprawy. Nowe jest to, że czytelnik ma do czynienia z czarnym detektywem, który, mimo iż zatrudniony przez białych, jest przez białych poniewierany i poniżany. Powymądrzam się: Easy nie jest bynajmniej pierwszym czarnym wywiadowcą, który wzbudził respekt – Shaft pojawił się w 1970, przed nim sympatię zdobyli tacy twardziele jak Joe Hill (kreacja Hughesa Allisona, 1948), Touissant Moore (wprowadził go Ed Lacy w 1957), Virgil Tibbs (autor John D Ball, 1965) czy Arthur Brown (Ed McBain, 1970), by o bohaterach Chestera Himesa, wymownie nazwanych Kopidół Jones i Ed Piórnik Johnson, już nie wspominać. Muszę zatem uściślić: w powieści Mosleya „nowe” jest zachowanie Easy’ego: to wyczulony na rasowe uprzedzenia i nierówności mężczyzna, jednocześnie zmyślny cwaniak, który postanawia pokazać białym, na co stać „czarnucha”, bawiąc się ich klockami – w kolejnej powieści Easy jest już właścicielem apartamentowca. Irek Grin, szef Wielkiego Kalibru i wydawca wyśmienitych kryminałów, obiecuje publikację wszystkich jedenastu tomów z Easym Rawlinsem. Czekam. ■
G
Tytuł pochodzi od redakcji.
Nr 10 [257] październik 2013
K R o N I K A K R y M I N A L N A
25
dawało się, że Polacy nie są w stanie pokłócić się o literaturę, jako że literatura nikogo już nie obchodzi – ani pisarzy, ani wydawców, ani czytelników. Ku mojemu zdziwieniu Polacy stanęli jednak na wysokości zadania i wreszcie pokłócili się również o literaturę, wszelako z właściwą sobie nieumiętnością cywilizowanego prowadzenia sporów. Polacy, co skądinąd wiadomo, nie dyskutują, tylko od razu chwytają za łopaty i biorą się za wznoszenie Okopów świętej Trójcy, potem zaś dopiero, bezpieczni za murami twierdzy, mogą prowadzić ostrzał artyleryjski i miotać zuchwałe obelgi. A co, jeśli wróg nie istnieje, albo przynajmniej nie jest tym, kim się wydaje? To raczej bez znaczenia. Oto początkiem października Małgorzata Kalicińska zamieściła na swoim blogu niewinną notatkę, w której ubolewa nad kryteriami przyznawania prestiżowych nagród literackich, a właściwie jednej nagrody, czyli Nike. „Nominuje się i nagradza zazwyczaj książki bardzo określonego koloru i od kilku lat to kolor… szaroczarny. Odnoszę wrażenie, że wystarczy usiąść i skroplić najciemniejsze emocje w treść reportażu, powieści, opowiadania w sposób poprawny gramatycznie, dodać ciut polotu i już zyskać akceptację jurorów” – pisze Kalicińska i dodaje: „Od kilku lat nagrody są przyznawane niemal wyłącznie za rzeczy mroczne, smutne, depresyjne, za bohaterów ułomnych, zgnojonych tak, że nic tylko wyć. Po takich lekturach to właśnie nic tylko iść do pobliskiego GS-u, kupić sznur i obwiesić się, skoro to życie jest takie zasrane!”. Wprawdzie Kalicińska zapoznała się tylko ze streszczeniami i opisami książek nominowanych do Nike (jej błąd, może powinna była poświęcić trochę czasu i przeczytać rzeczone książki, z góry współczuję), ale przy okazji – ona, pisarka tyleż wysokonakładowa, ile pozbawiona większych ambicji artystycznych – naruszyła błogi spokój wielkich. Blogowy wpis skłonił Ignacego Karpowicza do odpowiedzi na łamach ogólnopolskiej gazety; odpowiedzi mającej przede wszystkim wyjaśnić Kalicińskiej i światu, dlaczego Kalicińska nie ma w ogóle prawa głosu w tej sprawie. W skrócie: bo jest żałosną, kiczowatą grafomanką, która nie rozumie powagi problemów, o których się wypowiada, i zazdrości prawdziwym literatom należnych im splendorów. Pomijając już to, że Karpowicz zachował się dość nieprzystojnie – ostatecznie zwracał się do kobiety, i to starszej od siebie – jego tekst zręcznie omijał meritum sprawy. Kalicińska bowiem miała rację, przynajmniej w kwestii diagnozy. Kicz i stereotypizacja, naczelni wrogowie dobrej literatury, występują w różnych odmianach. Mogą spowijać powieściowe narracje w słodką, różową mgiełkę szczęścia, ale mogą też wspomagać cyniczne napawanie się ludzką krzywdą. Owszem, ludzka egzystencja bywa piekłem, niemniej o tym też trzeba umieć napisać, nie odwołując się do uproszczonej, papierowej wizji świata, nie nadając prozie funkcji publicystycznej interwencji, nie demonizując fałszywie tego, co już bywa wystarczająco trudne: życia. Polska nie jest horrorem, jest zwykłym, środkowoeuropejskim, dosyć przeciętnym krajem. Jak każdy środkowoeuropejski kraj, ma Polska w szafie trochę trupów, boryka się też z bolesną wojenną przeszłością, garbem niegdysiejszego totalitaryzmu, z opresyjną religijnością i pokłosiem gwałtownej modernizacji, która wielu zostawia za burtą. Ale naczelną osobliwością Polski jako takiej, a więc także polskiej literatury, jest szczególnego rodzaju tęsknota za traumą. To nie tak, że idioci wierzą w zamach pod Smoleńskiem, a mądrzy ludzie pojmują, czym jest prawdziwy mrok współczesności. To są dwie strony tego samego medalu – niezrozumiałego dla mnie pragnienia, aby świat był gorszy niż jest, bo to jedynie nada sensu naszemu cierpieniu. Dopóki owa tęsknota za traumą będzie dyktować warunki polskim pisarzom i pisarkom, dopóki tylko za jej regulaminową ekspresję będzie się przyznawać nagrody literackie, dopóty nasza literatura będzie taka, jaka jest: przeważnie słaba, durnowato schematyczna, pozbawiona dystansu i poczucia humoru, ślepa na kolory. ■
Z
Piotr Kofta
Tęsknota za traumą
F E L I E T o N
26
Nr 10 [257] październik 2013
Jak zmasakrować fantasy
– nauka w weekend Magdalena Mikołajczuk bezpieczne jak te z karabinu maszynolaczego, na miłość boską, wego). Ten nurt to „parodia fantasy”, Wiesław Myśliwski nie z nieudolnym wykorzystaniem charakweźmie korepetycji u Katerystycznych elementów, takich jak batarzyny Michalak?! oczyśniowość, elfy, brutalna walka. A fabuła? wiście nie od razu udałoby się dwuoczywiście jest wiele dobrych książek krotnemu laureatowi Nike osiągnąć o wątkach skomplikowanych i niejedpoziom autorki, która produkuje jedną noznacznych, wymagających skupieksiążkę na dwa miesiące, ale na pewnia, ale zwykle w pewnym momencie no pisałby nieco żwawiej niż raz na demisterna konstrukcja objawia nam się kadę. Zamiast cyzelować każde zdanie, w pełni i daje czytelnicze zadowolenie. lepiej wzorem pani Michalak wylewać „Gra o Ferrin” to tymczasem kompletny z siebie niepowstrzymany strumień chaos fabularny (połączony z całkowitą słów, dający wprawdzie popularność, przewidywalnością zdarzeń) oraz nieale nie zostawiający niczego ani w głozrozumiały pośpiech, jak w rosyjskiej wie, ani w sercu. kreskówce o wilku i zającu. Panuje tu baKatarzyna Michalak to pisarka-połagan tak wielki, że czasami trudno zotop, zalewająca księgarnie kolejnymi rientować się, z kim obecnie rozmawia seriami opowieści o kobietach i dla koKarolina-Anaela i dlaczego postępuje biet (a to seria owocowa, a to kwiatotak, a nie inaczej. Wielka w tym „zasługa” wa, a to z kokardką, a to z czarnym koKatarzyna Michalak bohaterów, narysowanych kreską tak tem…). Książki są schematyczne, zleniechlujną, że rozróżnienie ich jest częwają się w jedno, ale jeśli produkuje się Gra o Ferrin Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013 sto problematyczne. Książęta czy ludzie ich aż tyle, to trudno nie zyskać popus. 430, ISBN: 978-83-08-05239-6 niższych stanów, dobrzy czy źli – wszylarności. Ponieważ autorce co jakiś scy mówią tak samo. Zadziwiająca jest czas zapewne nudzi się jej własna doprawdy nieudolność autorki w charakteryzowaniu postaci potwórczość (czemu się absolutnie nie dziwię), zmienia uprawiaprzez język. A raczej nie-charakteryzowaniu, bo Katarzyna Mine gatunki literackie. Teraz przyszedł czas na fantasy. Dokładnie chalak nie uznaje za stosowne wcielać w życie tej tak ważnej dla rzecz ujmując: przyszedł parę lat temu, kiedy Katarzyna Michaporządnego pisania zasady albo robi to na poziomie gimnazjalak nie była jeszcze popularną autorką książek kobiecych, ale listki. A jeśli już przy pensjonarsko-grafomańskich elementach jewtedy jej powieść fantasy „Gra o Ferrin” nie została specjalnie steśmy, to autorka „Gry o Ferrin” zdecydowanie powinna pójść zauważona. Teraz zostaje wznowiona w innym wydawnictwie na odwyk przymiotnikowy. Niecierpliwym ruchem dłoni o czterech i w nowej szacie graficznej. Bohaterką powieści jest młoda ledługich, smukłych palcach, zdradzających elfie pochodzenie, odkarka Karolina, która przenosi się do magicznego świata Ferrinu, garnął sklejone potem włosy, które okalały jego śniadą twarz o rytam staje się Anaelą i wpada w sam środek krwawej wojny o własach szlachetnych i doskonałych. Zbyt doskonałych. Niezłe, prawdzę. Sporo tu wątków miłosnych i erotycznych (często brutalda? Jeśli dodać do tego fakt, że spojrzała nań oczyma zranionej nych), jako że główna bohaterka włada najsilniejszą z magii, czyłani, to mamy jeden z wielu (wszak powieść ma 450 stron) przyli oczywiście magią miłości. kładów, jak rozśmieszyć czytelnika tam, gdzie chciało się go poJeżeli polska literatura fantasy kojarzy się Państwu z Andrzeruszyć. Śmiech (ale raczej przez łzy) i całkowitą konsternację wyjem Sapkowskim, Jackiem Dukajem, Jackiem Piekarą czy Jarosławołuje także wykorzystanie herbertowskiego przesłania bądź wem Grzędowiczem, to niech tak zostanie i proszę nie dopisywierny, idź w damskiej wersji powtarzanej przez główną bohawać do tego nurtu nazwiska Katarzyny Michalak. „Gra o Ferrin” terkę. Równie stosownie wypadłoby wyświetlanie „Siódmej piemoże za to zapoczątkować inny nurt (bo niestety będą kolejne częci” Bergmana na jarmarku. ■ tomy tej historii, jako że autorka produkuje wyłącznie serie, nie-
D
Nr 10 [257] październik 2013
P Ó Ł K A Ż E N A D y
27
K S I ą Ż K A N U M E R U
28
Na prawo na mapie Jan Miodunka
Nr 10 [257] październik 2013
Czasami z obrzeży świata widać więcej niż z centrum, czasami na obrzeżach świata powstają rzeczy, które zawstydzają centrum, bowiem już dawno w centrum powinny być zrobione. Tak jest z pewnością w przypadku książki „Patrząc na Wschód. Przestrzeń. Człowiek. Mistycyzm” Piotra Brysacza. sję aż po szalone Chiny. Po prostu – ciekawszy. Ciasna jest ta Europa. undacja Sąsiedzi, białostockie wydawnictwo, opublikoCiasna jak cholera. Jak Pilchowi parę lat temu napisałem, że jeżdżę wała rzecz, którą już dawno – na fali zainteresowania do Rosji, to mi odpisał: wiedziałem, kurwa, że to się tak skończy. Wschodem, boomu na reportaż tamtą część świata Sam mi wiele lat temu przysłał małą biografię Płatonowa i kazał mi opisujący, jaki utrzymuje się od dobrych kilku lat – pogo czytać. To zacząłem. I to jest jeszcze jeden ślad – Płatonow – żeby winien się pochwalić jakiś „gigant” z centrum. Pomysł Brysacza, właśnie na „w” szukać – jeśli nie odpowiedzi – to sensownych pytań. dziennikarza i redaktora, od trzech lat związanego z Fundacją SąAlbo z Jacka Hugo-Badera: Ja jestem taka jemioła, która się przysiedzi, współpracującego z „Notesem Wydawniczym”, był prosty: czepia do ludzi i żyje ich sokami. Nie jestem szkodnikiem, ale żyję na zapytać tych, którzy ze Wschodem związali swoje życie – dzienkoszt tych stworzeń, na których zapuszczam na chwilę korzenie. O te nikarzy, pisarzy, podróżników, reporterów – o to, czym jest ich historie, o te ich życia, o to, kim oni są wzbogacam się, rosnę ich Wschód, gdzie się Wschód zaczyna, na ile Wschód to geografia, kosztem. na ile mentalność, „inność”? To opowieść zarówno o tych, którzy Albo z Michała Książka: Co jakiś czas wydaje mi się, że przez nas, mieszkają w „innych światach”, jak i o tych, którzy tam jeżdżą. przez wielu z nas idzie ta granica między Wschodem a Zachodem. To książka zrodzona z ciekawości. To kilkaset pytań i tyle samo Jak wychodzę przed dom, to zaczyna się od schodów. Gdy idę do odpowiedzi. odpowiedzi stanowczych, niepewnych, pełnych ogródka, to mam z prawej. Gdy do sąsiadów, to jest z lewej. Czasem wątpliwości, wreszcie takich, które są zaproszeniem do dyskusji. bywa z tyłu, z boku. No i w głowie mam tyleż wschodniego, co zaPytam o to, co jest na prawo od Białegostoku, Grzybowszczyzny, o to, chodniego. Jestem najlepszym słupem granicznym. Mógłbym stać co jest „przed” i „nad” Chinami czy Mongolią... Bo jeśli Wschód to China Uralu. ny, Iran czy Indie, to czym jest to, co jest „po drodze i „nad”? Mariusz W tej książce nie ma polityki. To opowieść, tak jak w podtytuWilk mówi: Północ. Ale czy na pewno Północ? Może ta przestrzeń le książki, o przestrzeni, ludziach, mistycyzmie, opowieść o wielu jest tak nieokreślona, wymyka się opisaniu, że nawet nie ma na twarzach Wschodu, rozpięta pomiędzy Jamałem, Jakucją, Monią nazwy? skwą, Krajem Krasnojarskim, Kaukazem, Idzie mi o to, że ta przestrzeń „po prawej Karelią i Grzybowszczyzną na Podlasiu. stronie mapy” jest inna i czujemy to, że jest „Patrząc na Wschód” Piotra Brysacza to inna, ale wymyka się wszelkim definicjom. znakomita lektura zarówno dla tych, któMoże jest to jedno wielkie Pogranicze, mierzy czytali książki Góreckiego, Morawiecszanka kultur, wierzeń, religii i narodów, kiego czy Wilka, jak i dla tych, którzy ich nie prawdziwa wieża Babel? Nie wiem, dlatego czytali. Dla tych pierwszych „Patrząc na pytam innych..., pisze we wstępie Piotr Wschód” to świetne dopowiedzenie tego, Brysacz. o czym nie ma w książkach tych znakomiZestaw osób, które przepytuje białotych pisarzy i reporterów. Dla drugich – stocki dziennikarz, jest imponujący. Tę znakomity przewodnik, dzięki któremu niezwykłą, rozpisaną na jedenaście głoodkryć można świat „na prawo na mapie”. sów, opowieść o Wschodzie otwiera rozI jeszcze jedna rzecz, zupełnie wyjątkomowa z Andrzejem Stasiukiem, a dalej wa, która się Brysaczowi udała: właściwie odpowiadają: Mariusz Wilk, Jacek Hugokażdy rozdział-rozmowę ilustrują fotograBader, Magdalena Skopek, Jędrzej Morafie autorstwa tych, których Brysacz odpywiecki, Michał Książek, Wojciech Górecki, tuje. W czasach zgrzebnie wydawanych Maciej Jastrzębski, Wacław Radziwinoksiążek reportażowych, „Patrząc na wicz, Wojciech Śmieja i Włodzimierz PawWschód” skrzy się bogactwem. Kilkadzieluczuk. siąt czarno-białych fotografii autorstwa Nie ma tu w zasadzie słabych rozmów. Piotr Brysacz m.in. Jacka Hugo-Badera, Mariusza Wilka, Brysacz drąży, dopytuje, a przede wszystPatrząc na Wschód. Magdaleny Skopek, Michała Książka, Wojkim – słucha innych, cierpliwie czeka, by Przestrzeń. Człowiek. Mistycyzm ciecha Śmiei, Wojciecha Góreckiego jest „wydusić” ze Stasiuka choćby taki passus: Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2013 kapitalnym dopełnieniem tej niezwykłej Kurde, ciekawszy po prostu jest ten Wschód s. 280, ISBN978-83-934373-8-2 książki… ■ – od Podlasia, przez tę cudną i przeklętą Ro-
F
Nr 10 [257] październik 2013
K S I ą Ż K A N U M E R U
29
30
Pornogarmażerka
Hubert Klimko-Dobrzaniecki
N o W A K S I ą Ż K A
Zimne nóżki
Nr 10 [257] październik 2013
Trzech rzeczy bałem się w życiu najbardziej: nóżek w galarecie, wojska oraz języka niemieckiego. Pamiętam takie jedno przyjęcie w naszym mieszkaniu i zniecierpliwione głosy biesiadników: – Maryla! No co z tymi zimnymi nóżkami! Daj coś na zęba! Byłem przekonany, że rodzice poćwiartowali kogoś z naszej kamienicy. Wsadzili do galarety i za chwilę będą go jedli. Spociłem się ze strachu i zakryłem po czubek głowy kołdrą. Po chwili usłyszałem głośne „noooo!”. Ze stołowego zaczęły docierać następne oznaki zachwytu: – Wyszły ci te nóżki, Maryla! Są pyszne! No to, panowie i panie, zdrowie! Siupniem pod mięsko zdechłe! A potem nastała cisza. Nagła i straszna. Teraz wiem, że spowodowana kontrolowanym wdechem toastowym. Ale wtedy myślałem, że ucichli z szacunku dla nieboszczyka. I znowu zrobiło się głośno i znowu cisza. Tak na przemian, aż ze strachu zasnąłem. Następnego dnia z wielką podejrzliwością obserwowałem rodziców. Kiedy wyszli na balkon, poszedłem do kuchni i w koszu na śmieci próbowałem odszukać szczątki zabitego sąsiada. Pomyślałem, że skoro Trojanowski zawsze im działał na nerwy, to pewnie jego nóżki zjedli. Nawet przygotowałem papierową torbę, bo chciałem w nią zapakować odnalezioną czaszkę, wymknąć się z mieszkania i odwiedzić z dowodem zbrodni milicjanta Kowalczyka. Z tego Kowalczyka to było niezłe ziółko. Przynajmniej raz w tygodniu bił żonę Alinę. Ujadała na cały dom, a on wykrzykiwał: „Zaraz ci ten wielki tyłek rozpołowię, suko jedna!”. Ale na milicjanta nie było bata. Po prostu wszyscy się go bali. Alina przychodziła do moich rodziców. Z podbitymi oczami, uśmiechnięta, piła kawkę i opowiadała, jaki to numerant z tego jej męża. Kiedyś wsadził jej pistolet do tyłka i nacisnął spust. Spociła się ze strachu, myśląc, że to koniec, że kulka wyleci przez głowę razem z mózgiem. „Ale mój stary nie nabił pistoletu. Hi, hi, hi”, śmiała się, a moi rodzice pobledli. Nie znalazłem czaszki Trojanowskiego, za to spotkałem sąsiada na klatce i pierwszy raz w życiu nie usłyszał ode mnie „dzień dobry”. Stałem przed nim i mierzyłem go od pasa w dół. Był nietknięty. Kiedy dorosłem i usłyszałem o wielu rzeczach, a niektóre z nich osobiście przeżyłem, uświadomiłem sobie, że Kowalczyk z Aliną stanowili bardzo udany i szczęśliwy związek sado-macho. A co z nóżkami? To się chyba fachowo nazywa dziecięca trauma. Kiedy uczestniczę w imprezie z wódką, a gospodarze serwują nóżki na zagrychę, to choć towarzystwo jest doborowe i pani domu zapewnia, że wieprzowinka badana, z najlepszej ubojni, od najlepszego rzeźnika, że dodała czosnku, groszku, marchewki, że galaretka jest naturalna, znaczy z tego, co wyciekło z chrząstek podczas gotowania, jednak grzecznie się wykręcam i zagryzam chlebem. Druga trauma to wojsko. Armii nie lubię, a w szczególności tej, która prowadzi przymusowy pobór. Bo jeśli ktoś ma sadystyczne powołanie i lubi oraz musi sobie postrzelać do drugiego człowieka, ewentualnie do dużej grupy ludzi, to armia zawodowa ma jakiś sens. Ja nie lubię, ale jak każdy osiemnastolatek zostałem wezwany na komisję poborową. Komisja urzędowała w mieście Dzierżoniów Śląski. W rynku. Nie chciałem, ale musiałem, bo jeślibym sprawę olał, to dostałbym wezwanie na kolegium, grzywnę, a później i tak musiałbym się zgłosić. Dobrą stroną tego cyrku było to, że dostawało się wolne ze szkoły, a jeśli poborowy oddał honorowo krew, to dwa dni, kilka tabliczek gorzkiej czekolady i bloczki na obiad w barze Zodiak. Czekając w pomieszczeniu rekrutów, zauważyłem kilku garbatych. Wtedy poczułem jeszcze większą odrazę do tej instytucji, bo zrozumiałem, że to wojsko znowu nie obroni nas przed Niemcami. A kiedy ci garbaci wychodzili z sali komisyjnej z kategorią A1, wiedziałem, że taka armia nie tylko
nas wnukami. Na koniec umrę, a pogrzeb będzie za darmo, bo nie uchroni nas przed ponownym atakiem Niemców, ale nawojsko zapłaci. wet nie stłumi zamieszek mniejszości czeskiej zamieszkującej Tak marzyła moja dziewczyna. Była szczera. Ja też, więc się wieś Lewin Kłodzki oraz okolice Kudowy-Zdrój w liczbie czterzaczęło kończyć między nami zaraz po tym, jak zdałem matudziestu pięciu osób. Z czystej ciekawości zapytałem jednego rę. Nie ogoliłem irokeza. Nie ściągnąłem z garbatych, dlaczego mimo kalectwa, ze stóp podróbek doktora Martensa. No tak widocznej wady, przyznali mu naji oczywiście nie próbowałem nawet mywyższą kategorię. on na to, że jest niż śleć o szkole wojskowej, a co dopiero demograficzny i każdy żołnierz jest Polubiegać się o przyjęcie. Choć maturę sce bardzo potrzebny. Nawet garbaty. miałem w kieszeni, zapisałem się do Co więcej, był bardzo dumny ze swej szkoły, która matury nie wymagała, kategorii i za Chiny nie chciał się odwoa mianowicie do Dwuletniego Policealływać od decyzji komisji, wręcz czekał nego Studium Unasienniania Zwierząt na bilet do wojska. Podejrzewam, że Luw Henrykowie Śląskim. Kiedy mnie tam dowe Wojsko Polskie było jedyną orgaprzyjęli, również zapytali o książeczkę nizacją, która w tamtych czasach potrawojskową i wbili następne odroczenie. fiła dowartościować garbatych. Ja ze Aha, zapomniałem powiedzieć, że względu na pobieranie nauk dostałem dziewczyna wtedy definitywnie odeodroczenie. A1 też dostałem. Skorzystaszła, bo się zaczęła mną brzydzić. łem z szansy oddania krwi, obiadu w baW przypływie szczerości opowiedziałem rze Zodiak, a czekoladę dałem mojej jej, jakim sposobem uzyskuję nasienie dziewczynie, która była bardzo ze mnie od knurów rozpłodowych. dumna. oczywiście nawet jej nie wspoNa studia nie chciałem zdawać. Wiemniałem, że tego dnia innych kategorii działem, że jeśli je ukończę, to i tak będę nie przewidywano. Ci, którzy skończyli musiał iść do wojska w charakterze tak zawodówkę, dostali bilety do jednostek. Hubert Klimko-Dobrzaniecki zwanego bażanta. Na drugim roku stuNarzeczone płakały, bo wyjeżdżali na Pornogarmażerka dium otrzymałem następną pieczątkę drugi kraniec Polski. Potem z miejsca zaWAB w książeczce. A krótko po tym pod chodziły w ciążę z innymi. Najgorzej Warszawa, 2013 s. 192, ISBN 9788377479315 wpływem inhalacji butaprenowej rabyło, kiedy chłopak z naszego miazem z innymi punkami spaliliśmy nasze steczka dostawał bilet do marynarki woksiążeczki wojskowe. Tomek po tym rytualnym spaleniu dojennej. Kompletna klapa. Po pierwsze, o ile inni służyli dwa lata, kumentu zniknął. Potem się dowiedziałem, że się ożenił i zaten musiał trzy. Po drugie, nasze łodzie podwodne same się mieszkał w Ziębicach Śląskich; postanowiłem go odwiedzić. zatapiały. Po trzecie, jeśli nawet udało się przeżyć, eksmarynarz Wdrapałem się na drugie piętro kamienicy stojącej w centrum, wracał z tatuażami na całym ciele. Po czwarte, nawet ktoś, kto zadzwoniłem. otworzył jego ojciec albo teść, sam nie wiem. wcześniej w ogóle nie pił, w marynarce zostawał alkoholikiem. – Dzień dobry, jest Tomek? No i po piąte, nawet marynarskie spodnie bez rozporka nie po– Tomek jest rozwiedziony! – odpowiedział jakby automatrafiły uchronić ich przed syfem. Ja sobie przyrzekłem, że nigtycznie. dy do tej organizacji nie trafię, a książeczkę wojskową schoTen krótki dialog uświadomił mi, że w tym kraju nie tylko wałem w takie miejsce, że na długi czas zapomniałem o jej istwojsko jest surrealistyczne, ale ojcowie i teściowie też. Postanieniu. W liceum grałem w grupie punkowej i śpiewałem anarnowiłem zmykać. Kiedy skończyłem szkołę, wykupiłem wychistyczne teksty. Wszystko miałem gdzieś, bo naszym główcieczkę do Wiednia, na posterunku podpisując lojalkę, czyli zonym słowem było słowo BUNT. Z dziewczyną jakoś nie wyszło. bowiązanie, że wrócę, i wydali mi paszport. Najpierw z ulgą ona jednak lubiła mundurowych i marzyła, że po maturze zgoodetchnąłem, ale zaraz po tym zdałem sobie sprawę, że w Aulę niebieskiego irokeza, zdejmę glany, obcisłe dżinsy i jupę strii mówią po niemiecku, a niemiecki był trzecią rzeczą, której moro, przestanę śpiewać brzydkie piosenki, obrażać Polskę się w życiu najbardziej bałem. i stanę się pragmatycznym człowiekiem. Złożę papiery do Przyczyny tego strachu są dosyć proste i pochodzą jeszcze Wyższej Szkoły Wojsk Kwatermistrzowskich w Poznaniu i po z czasów dzieciństwa, tak jak te nóżki. Mokasyny, szare proczterech latach zostanę trepem w randze podporucznika. Machowce, pomarszczone twarze, kapelusiki z zielonego filcu, rzyła też, że wcześniej uda się nam spłodzić dziecko, no i na portfele wypchane do granic przyzwoitości, aparaty fotogratrzecim roku dostaniemy mieszkanie od armii. Jak już zostanę ficzne i kolorowe auto-busy z kibelkiem w środku. No właśnie, podporucznikiem, to będę szybko awansował. Będę mądrym to jest typowy obrazek z moich okolic z początku lat siedemi przebiegłym złodziejem, może nawet dochrapię się stopnia dziesiątych, no i ja jestem na tym obrazku. Walczę, bo inni się pułkownika. Jeszcze trochę popracuję, a następnie przejdę na poddają. Sprzedają godność za garść cukierków. Nigdy tego wcześniejszą emeryturę. I za te ukradzione pieniądze zbududnia nie zapomnę. Siedzę z kumplami pod kościołem. Jest cijemy sobie willę gdzieś koło Srebrnej Góry, i będziemy wynajcho, niebo jasne, słońce, ptaki latają, aż tu zza rogu wycieczka. mować pokoje gościnne turystom. Syn się ożeni i uszczęśliwi
Nr 10 [257] październik 2013
N o W A K S I ą Ż K A
31
N o W A K S I ą Ż K A
32 Ludzie w opisanych wyżej ubraniach. Szwargocą i strach w nas wzbudzają. Już widzę, jak mnie z kamienicy wyrzucają i gonią w góry. A za tymi górami nie ma nic, jest pustka, i spadam w przepaść. Ale oni zamiast kul śmiercionośnych mają cukierki i zaczynają nimi do nas strzelać. Kumple jak zgłodniałe psy rzucają się na ziemię. Ci w kapelusikach pstrykają zdjęcia. Wkraczam do akcji, ruszony honorem, i krzyczę, żeby zostawili te cukierki, bo mogą być zatrute. Nawet to nie pomaga. Na koniec dostaję najpierw jedną lufę, potem drugą i robi się afera. Gebelsi robią jeszcze kilka zdjęć i zmykają. Słyszę tylko dobiegający z oddali ten okropny język. Z obitą przez moich kolegów twarzą leżę w łóżku. Zasypiam i śni mi się koszmar. To jest okropne, bo wszyscy krzyczą po niemiecku. Łapią mnie i wrzucają do komory gazowej. Tylko że w tej komorze nie używa się cyklonu B, ale pierdziochów. Jest to wielki zbiorowy niemiecki bąk wyprodukowany z piwa, kiełbasek i kapusty kiszonej. Widzę otwór w suficie, a w ten otwór jakiś feldfebel wkłada puszkę z tym bąkiem. Gaz ulatnia się. Zaczynam się dusić. Ale do komory wchodzi facet w masce przeciwgazowej i wyjmuje z kieszeni kartkę w języku polskim. Podaje mi ją. Czytam przez łzy: „Jeszcze możesz wszystko odwrócić, jeszcze możesz wyjść z tego pomieszczenia i żyć, żyć spokojnie i dostatnio. Lecz musisz podpisać listę i nauczyć się niemieckiego”. opanowuje mnie głupi śmiech. Drę kartkę i rzucam nią w faceta w masce przeciwgazowej. on wychodzi i zamyka za sobą metalowe drzwi, a ja, dusząc się kapuścianymi pierdziochami, próbuję odśpiewać „Jeszcze Polska nie zginęła...”. Kiedy się obudziłem, obiecałem sobie, że zrobię w życiu wszystko, żeby się niemieckiego nie nauczyć, tak samo jak sobie obiecałem, że nie tknę zimnych nóżek, tak samo jak sobie później obiecałem, że nie pójdę do wojska. No i w wytrwaniu w tym moim postanowieniu dopomogło mi jeszcze kilka życiowych faktów. otóż komuś z miasteczka udało się wyjechać na wakacje do Niemiec Zachodnich i o dziwo wrócił. Ten ktoś przywiózł ze sobą kolorową gazetę, w której na pierwszej stronie widniała moja obita morda, a pod spodem komentarz następującej treści: „Bieda w Polsce nie zna granic, pozbawia nawet młodocianych resztek człowieczeństwa. Biedne dzieci zrobią wszystko, aby dostać cukierka, skatują nawet swojego kolegę”. Zagotowało się we mnie, a potem zagotowało jeszcze bardziej, kiedy rodzice się nie zgodzili, żebym po podstawówce poszedł do technikum weterynarii w Nysie, tylko kazali iść do naszego liceum. I w tym liceum drugim językiem obcym – obok rosyjskiego – był niemiecki. Ja już się wtedy całkiem zawziąłem i byłem tak konsekwentny, że profesor Teodor Mop musiał mnie posadzić na koniec roku i dzięki temu mogłem zmienić szkołę i poszedłem do innego liceum, z rosyjskim i angielskim. Tak sobie myślę, że to moje policealne studium unasienniania to proteza, wyrównanie za technikum weterynarii. No dobrze, wyciągnąłem te pieniądze od rodziców na wycieczkę do Wiednia i oczywiście nie miałem z niej zamiaru wracać, bo gdzie? Prosto do wojska? Siedzę w autobusie, zbliżamy się do granicy w Boboszowie. Granica. Wpadają najpierw polscy pogranicznicy, potem czescy, a po nich celnicy i ryją wszystkich. Każą wysiadać, torby na ławki wykładać i spowia-
Nr 10 [257] październik 2013
dają. Większość towaru zabierają i każą wracać do autobusu. Tylko mnie nie dowierzają, bo mam małą torbę z rzeczami osobistymi. – Na osobistą! – Każą spodnie spuszczać, w tyłku grzebią, latarką świecą, a tam nic. Jedziemy. Jesteśmy już w Czechosłowacji, kraju smutnym i przystrojonym gwiazdami, gdzie ludzie chodzą z głowami nisko spuszczonymi i nisko spuszczonymi gaciami. Mijamy Svitavy i jedziemy w kierunku Brna. Pilot coś tam o Brnie pitoli, ale nikt go nie słucha, bo każdy myśli, jak tu przejechać z tym, co mu jeszcze zostało do opchnięcia. Za chwilę Mikulov. Inna granica. Żelazna kurtyna. Wchodzą Czesi. To samo, co w Boboszowie. I jedziemy pasem ziemi niczyjej obłożonej minami. Widzimy druty kolczaste i napis „Republika Austrii”. Austriaccy pogranicznicy sprawdzają dokumenty, celnicy podjeżdżają z lusterkami na wysięgnikach, aby dokładnie pooglądać nasz autokar od spodu. Robią taką atmosferę, aby nam udowodnić, że nic dobrego nas w Wiedniu nie czeka. Ale puszczają. Jesteśmy w wielkim świecie. Droga prosta, asfalt równy. A w Wiedniu na parkingu pilot przez trzeszczący mikrofon mówi: – Tym z państwa, którzy mają zamiar wrócić, proponuję spotkanie w niedzielę o jedenastej przed autokarem w tym samym miejscu. A tym, którzy chcą przedłużyć pobyt, życzę powodzenia i informuję, że austriacki Caritas dowozi za darmo posiłki dla bezdomnych rano i wieczorem i rozdaje je przy wszystkich większych dworcach w mieście. Włóczyłem się tak trzy miesiące bez celu, korzystając z pomocy Caritasu, śpiąc, gdzie popadnie, zadając się, z kim popadnie, i już nawet myślałem o powrocie, tylko że nie miałem kasy, a robiło się coraz zimniej, coraz bardziej beznadziejnie. Ale w grudniu przyszła nadzieja w osobie generała Jaruzelskiego, który wprowadził stan wojenny. Więc wyszło na to, żeby jednak nie wracać. Zgłosiłem się na policję i skierowali mnie do obozu. A w obozie było ciepło i można było po polsku pogadać i się wykąpać. Ubrania i jedzenie też dawali. Tylko że ci Austriacy chcieli, żebyśmy się gdzieś dalej wynieśli. Na przykład do RPA czy Australii. Część się zgodziła zapolować na Murzynów czy kangury, ale ja powiedziałem, że chcę zostać w Austrii, bo bałem się tak długiej podróży, no i byłem sam. Ci od kangurów zostali całymi rodzinami. Było im łatwiej wyjechać i zaczynać w innym kraju. Ponieważ się uparłem i nie myślałem o dalekich krajach, jakoś przystali na moją prośbę, ale w zamian musiałem iść na kurs niemieckiego. Koszmar wrócił. Cyklon B i tak dalej. Napisałem test wstępny i wyszło na to, że profesor Teodor Mop coś tam w moim mózgu pozostawił, bo zakwalifikowano mnie na kurs dla średnio zaawansowanych. Jednak dotąd podejrzewam egzaminatorów i władze obozu o zawyżenie wyników. Na kursie siedziałem z Arabem, Murzynem i Ruskim, z którym się mogłem jako tako dogadać. Kurs prowadziła mocno odrażająca nauczycielka z Tyrolu, która wypowiadała te niemieckie słowa z równie odrażającym akcentem. ona ogólnie brzydziła się nas, a my brzydziliśmy się jej. obcy. Tak więc nauczycielka, której imienia ani nazwiska nie pamiętam, miała osobliwe metody nauczania. Kiedy jeden z nas nie udzielał wystarczająco dobrej odpowiedzi – albo jej w ogóle nie udzielał – musiał wstać i stać. Najbardziej przerąbane miał kolega Murzyn, nie tylko z racji koloru skóry, ale też
błyskotliwych odpowiedzi. Nigdy nie odrabiał zadania domowego, a kiedy nauczycielka pytała dlaczego, odpowiadał, że nie posiada zadania domowego, ponieważ nie było go wczoraj w domu. Albo że w obecnej chwili nie posiada domu i żeby odrobić zadanie domowe, najpierw musi ten dom kupić. Nauczycielka wpadała w furię i Murzyn prawie każdego dnia musiał stać do końca lekcji. No tak, dałem się spacyfikować, ale tłumaczyłem sobie, że ten austriacki niemiecki to zupełnie inny niemiecki niż niemiecki niemiecki i że nie sprzedaję się do końca. Prócz tego poczułem, że mogę coś wyciągnąć z tego kraju, że poniesiona ofiara później zaowocuje. Pod koniec kursu odbył się egzamin, który o dziwo jako jedyny zdałem. otrzymałem pozwolenie na pracę i pobyt oraz kawalerkę z puli socjalnej. Ale wyjeżdżać nie mogłem. Mój polski paszport był przegrany. W kraju czekało wojsko lub ciupa. A mnie się jakoś za Polską zatęskniło. oprócz dyplomu językowego z wyraźnie wypisaną oceną dostateczną otrzymałem pisemną opinię bardzo poważnych ekspertów od bardzo poważnych problemów międzynarodowych. W tym dokumencie było napisane, że zważywszy na to, skąd pochodzę, wykazane umiejętności językowe oraz nazwisko i imię, a nazywam się Robert Kant, mam wielką szansę na totalną integrację. obywatelstwo oznaczało paszport. Paszport oznaczał wolny wjazd do Polski i wyjazd. Więc się bardzo ucieszyłem i kiedy przepracowałem w Austrii odpowiedni kawałek czasu i zebrałem odpowiednie doku-
menty, wystąpiłem z prośbą o przyznanie mi obywatelstwa. I otrzymałem je w normalnym trybie urzędowym. Poczułem się kimś ważnym, kimś życiowo ustawionym, kimś, komu udało się mimo przeciwności losu zrealizować lub prawie zrealizować to, co sobie za młodu obiecał. Chodziłem po tym Wiedniu, bo był teraz mój, zdobyłem go. Wpadałem do knajp i jak widziałem jakiegoś niedopitego Polaka, zaraz stawiałem mu kilka piw, bo chciałem, żeby poczuł się dobrze, lepiej, tak samo jak ja, obywatel wolnego kraju. otwierałem swoją skrzynkę pocztową i wyciągałem z niej kartki z gratulacjami z Polski, a pewnego dnia wyjąłem z niej urzędowe pismo. I z wypiekami na policzkach zacząłem je czytać, bo byłem pewien, że to zawiadomienie, że mój paszport już na mnie czeka. I brnąc ze swadą przez pierwsze linijki, ze słowa na słowo zwalniałem, aż całkiem przestałem, bo był to list z armii austriackiej, która wyznaczyła mi termin komisji poborowej. – Cholera! – krzyknąłem, a potem zapłakałem. Wybiegłem z mojej kamienicy i zacząłem biec jak na stracenie. Przebiegłem tak kilka dzielnic, aż zatrzymałem się przed jakąś wystawą i z chodnika podniosłem kamień. A potem ten kamień owinąłem listem. W złości i desperacji cisnąłem nim przed siebie. Szyba pękła, a ja stałem w bezruchu, czekając, aż mnie policja zabierze. Ale nikt nie podjeżdżał. Ze sklepu wyszedł grubas w białym kitlu. W dłoniach trzymał półmisek, a na tym półmisku drżały nóżki w galarecie i ten mój kamień też na nim leżał. ■
Fot. Agnieszka Klimko
Hubert Klimko-Dobrzaniecki (ur. 1967 w Bielawie) – pisarz, filmowiec. Liceum ogólnokształcące ukończył w Ząbkowicach śląskich. Po maturze pewien czas spędził w nowicjacie u oo. Pallotynów. Studiował teologię w Koszalinie, filozofię na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu i filologię islandzką w Reykjaviku. Wydał trzy tomiki wierszy po islandzku i po angielsku. Publikował opowiadania w „Studium”, „Czasie Kultury”, „Twórczości”, „Lampie” i „Portrecie”. Debiutował w 2003 roku zbiorem opowiadań „Stacja Bielawa Zachodnia”, wznowionym w 2007 roku pod tytułem „Wariat”. Rozgłos przyniosła mu quasi powieść składająca się z dwóch odrębnych nowel: „Dom Róży. Krýsuvík”, która otrzymała nominację do Nagrody Literackiej NIKE. Hubert Klimko-Dobrzaniecki był także nominowany do Literackiej Nagrody Europy środkowej Angelus oraz do Nagrody Mediów Publicznych Cogito. W 2007 roku znalazł się na liście kandydatów do Paszportu „Polityki”. Dziesięć ostatnich lat swojego życia spędził w Islandii, gdzie imał się różnych zajęć m. in. Pielęgniarza w domu starców, co opisał w „Domu Róży”. Obecnie mieszka w Wiedniu, stolicy Austrii. (na podstawie Wikipedii)
Nr 10 [257] październik 2013
N o W A K S I ą Ż K A
33
R E C E N Z J E
34 Philip K. Dick
Świat Jonesa tłum. Norbert Radomski Dom Wydawniczy „Rebis”, Poznań 2013 s. 258, ISBN 978-83-7818-453-9
W
cześniejsze powieści Philipa Dicka, te z lat pięćdziesiątych, napisane i wydane jeszcze przed „Człowiekiem z wysokiego zamku”, nie mają jeszcze ani takiej dynamiki, ani takiego rozmachu, jak te z dojrzałego okresu jego twórczości. A jednak bardzo warto do nich sięgać, warto momentami poprzebijać się przez fabularne dłużyzny, niezgrabne dialogi czy psychologiczne klisze, aby odkryć to, za co Dicka uwielbiamy: przebłyski prorockiego geniuszu, nadzwyczajnej intuicji, która pozwalała pisarzowi kreować takie dziwaczne i nieprawdopodobne elementy świata przedstawionego, które ponad pół wieku później na naszych oczach zdają się materializować. „Świat Jonesa”, powieść z 1954 roku, takich właśnie przepowiedni zawiera mnóstwo, a czytelnik momentami przeciera oczy ze zdumienia, odnajdując w przeładowanej fantastycznymi oczywistościami fabule (czegóż tu nie ma: i popromienni mutanci, i kosmici zdradliwie podbijający Ziemię, i Ziemianie kolonizujący kosmos, i totalitarna wszechkontrola umysłów, i telepatia, i prekognicja, i czego sobie jeszcze zażyczymy…) przepowiednie już spełnione bądź spełniające się na naszych oczach. oto po wojnie nuklearnej w Ameryce obowiązuje hiperhumanitarna ideologia Relatywizmu. Uznaje ona, że każdy człowiek ma swoje własne racje i wartości i nikomu nie wolno narzucać mu innych. A więc wszelkie próby nie tylko indoktrynowania kogokolwiek, ale nawet przekonywania go do własnego zdania uznane są za przestępstwo i surowo karane. Jest to oczywiście znakomity sposób kontroli społeczeństwa, które pozostaje zatomizowane i niezdolne do jakichkolwiek wspólnych działań. Na jednym z licznych jarmarków, na których ludziom dostarcza się rozrywki, pokazując im potwornie cierpiące i zniekształcone ofiary choroby popromiennej, swoje stragany rozkładają szarlatani wróżący ze szklanych kul. Wśród nich śledzący przejawy nieposłuszeństwa wobec Relatywizmu rządowy agent Cussick odnajduje niejakiego Jonesa, który okazuje się człowiekiem obdarzonym rzeczywistymi umiejętnościami: zna przyszłość na rok naprzód. oczywiście przełożeni Cussicka będą chcieli użyć jasnowidza dla własnych celów. Jednak on sam, także nie pozbawiony własnych ambicji politycznych, rozpocznie niezwykłą karierę. [jg] Jean-Paul Bled
Bismarck. Żelazny kanclerz tłum. Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak Muza, Warszawa 2013 s. 256, ISBN 978-83-7758-468-2
P
ostać Żelaznego Kanclerza od dawna jest symbolem pruskiej buty i pogardy do sąsiadów, a także synonimem agresywnej polityki – w atmosferze, w której wyrosły dwa pokolenia niemieckich polityków, a które potem wywołały najbar-
Nr 10 [257] październik 2013
dziej zbrodnicze wojny w Europie – obie światowe. Szczególnie dla Polaków mieszkających pod pruskim zaborem był zaciętym wrogiem, a jego działania do dzisiaj stanowią jeden z istotnych elementów polsko-niemieckich rozliczeń i sporów. Dobrze się stało, że sylwetkę niemieckiego polityka nakreślił francuski historyk, który ma rzadki dar mówienia o procesach historycznych tak, jakby snuł barwną opowieść. Dla niego otto von Bismarck jest też czołowym aktorem w relacjach niemieckofrancuskich, w których odegrał doniosłą, a dla Francji złowieszczą, rolę. W 1870 roku kanclerz sprowokował stronę francuską do wypowiedzenia wojny Prusom, a zwycięstwo militarne nad Francją doprowadziło w kolejnym roku do utraty Alzacji i części Lotaryngii na rzecz zjednoczonych Niemiec. W Wersalu proklamowano utworzenie II Rzeszy, której kanclerzem – właśnie żelaznym, jak go później nazwano – został Bismarck. Autor w sposób niezwykle obiektywny ukazuje nam losy wielkiego – bez wątpienia – polityka, przy czym potrafi zwrócić uwagę na tak drobne z pozoru fakty, jak znaczący dla kariery młodego junkra obiad w Wenecji, na jaki zaprosił go pruski król Fryderyk Wilhelm. [teo] Janusz Głowacki
Przyszłem czyli jak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie dla Andrzeja Wajdy Świat Książki, Warszawa 2013 s. 238, ISBN 978-83-7943-323-0
„Jdla Andrzeja Wajdy” brzmi podtytuł
ak pisałem scenariusz o Lechu Wałęsie
książki. Usprawiedliwia wiele, ujawnia równie dużo. Głowacki zna się – wbrew temu, co lubi powtarzać – na przygotowywaniu materiału na potrzeby sceny czy ekranu. Wcale mu to źle nie wychodzi, jest profesjonalistą po polskich szkołach i kursach uzupełniających, jakie los zafundował mu w Stanach. Ten opis pracy nad scenariuszem do dawno zapowiadanego i oczekiwanego arcydzieła, tegorocznego oscarowego aspiranta, jest wyrazem frustracji, która zwie się Wajda. Czytanie między linijkami ujawnia wiele, ale i lektura wprost, bez żadnych oczekiwań, jest dowodem degrengolady. Głowacki pisze zmyślnie, nie atakuje Wielkiego Reżysera wprost, wystarczą jednak porównania, nawroty, przypomnienia i uwagi, by wyrobić sobie zdanie o tym tomie. Wielkim przegranym jest reżyser. Nie oglądałem filmu, nie będę wypowiadać się na temat jego wartości i artyzmu. Podobno jest niezły, broni się choćby rolą tytułowego bohatera. Czy byłby lepszy, bardziej dramatyczny i uderzający, gdyby wymyślone przez Głowackiego sceny znalazły w nim miejsce? Chyba tak. W książce znajdziemy ślady przemawiających do wyobraźni epizodów, może i kontrowersyjnych, ale artystycznie doskonałych. Ewidentnie niestety nie pasujących do filmu, który w pierwotnym zamyśle reżysera miał nosić tytuł „My, naród polski”. Tylko nie to, pomyślałem, pisze Głowacki. To samo przyszło mi do głowy. Książka jest opowieścią mieszającą kilka gatunków: fragmenty faktycznego scenariusza, wersje alternatywne, zapisy po-
mysłów i koncepcji, notowane rozmowy z reżyserem, jego akolitami i przeciwnikami, ulicznym tłumem (szczególnie ciekawe są obserwacje ludu smoleńskiego – skąd w Polakach tyle nienawiści?), ekipy pracującej przy filmie, wreszcie wspomnień autora. Głowacki jest rasowym satyrykiem, ironia tu cienka i wysublimowana, ale nie miałem wątpliwości po lekturze, iż tworzenie scenariusza musiało być zajęciem nader niewdzięcznym. Plotki, jakie się w międzyczasie pojawiały – że filmowe napisy będą mówiły o scenariuszu według Janusza Głowackiego czy że wycofa on całkowicie swoje nazwisko – nie były, jak przypuszczam, zupełnie pozbawione podstaw. [gs] olga Lipińska
Jeszcze słychać śmiech… Prószyński i S-ka, Warszawa 2013 s. 208, ISBN 978-83-7839-615-4
O
kazuje się, że olga Lipińska, legendarna twórczyni popularnych programów telewizyjnych, w których nie oszczędzała żadnych świętości, jest również bardzo poczytną autorką książek! Wpierw pisała felietony, a teraz ich zbiory mają wierną publiczność, bo połączone w całość tworzą nową wartość. Pierwszy ukazał się tom „Co by tu jeszcze…” zawierający felietony drukowane w miesięczniku „Twój Styl” w latach 1998-2009, teraz zaś otrzymaliśmy zbiór tekstów z tego samego czasopisma, ale z lat 2009-2013, a do tego na początku przyszłego roku wydawca zapowiada wznowienie „Mojego pamiętnika potocznego”, zawierającego felietony opublikowane jeszcze wcześniej w „Twoim Stylu”. Na koniec wydanego obecnie tomu autorka deklaruje: i to by było na tyle, cytując swego nieodżałowanego koleżkę Jana Tadeusza Stanisławskiego, który sam sobie nadał tytuł profesora mniemanologii stosowanej. Kończy w ten sposób publikację swoich tekstów. Dwadzieścia dwa lata pisałam te felietony, ale już nie piszę, zapewnia. I nie do końca jej wierzymy, bo znamy jej energię, zapał i humor. Może jednak nie wytrzyma i otrzymamy jeszcze takie perełki jak chociażby tekst zatytułowany „Axer” o jednym z najwybitniejszych polskich, a może nawet europejskich, reżyserów teatralnych, jakim był Erwin Axer, dyrektor Teatru Współczesnego w Warszawie, a który był zbyt grzeczny, żeby być szalony. [teo] Béla Hamvas,
Filozofia wina, Sándor Márai
Rzecz o węgierskich winach tłum. Tadeusz olszański Studio Emka, Warszawa 2103 s. 164, ISBN 978-83-63773-45-8
N
iezwykle smakowita książka! Nie tylko ze względu na szczególnie apetyczny temat (oczywiście przy zachowaniu umiaru!), ale też z powodu wspaniałej szaty graficznej i mistrzowskiego opracowania graficznego, a także świetnych fotografii. Wielu, zwłaszcza w Polsce, uważa, że spra-
wa wina i kultury z winem związanej jest sprawą błahą i najwyżej należy o niej mówić w kontekście alkoholizmu. Jednak w bardziej nasłonecznionych krajach, gdzie wino jest napojem codziennym, traktuje się je nadzwyczaj poważnie. I taki poważny tom właśnie otrzymaliśmy od naszych węgierskich bratanków dzięki znanej prowęgierskiej skłonności warszawskiego wydawcy. obaj autorzy weszli do historii węgierskiej kultury. Béla Hamvas – jak czytamy w przedmowie od tłumacza – zyskał miano jednego z największych myślicieli naszego wieku nie tylko w swej ojczyźnie, a Sándor Márai od dawna zaliczany jest do grona najwybitniejszych pisarzy europejskich. Nigdy nie udało im się zasiąść wspólnie pod rozłożystym orzechem przy wejściu do piwniczki z beczkami wina, aby przy stole z dzbanem tokaju filozofować o charakterze wina, o czym zawsze marzyli i o czym tak pięknie, niemal podobnie napisali. Dlatego cieszmy się, że – ku radości czytelników – wydawca umówił ich na spotkanie w tej książce. Dodajmy jeszcze, że posłowie napisał Tomasz Prange-Barczyński, świetny znawca win świata. [teo] Alberto Salazar, John Brant
14 minut Tłum. Jacek Żuławnik Wydawnictwo Galaktyka, Łódź 2013 s. 248, 978-83-7579-279-9
A
lberto Salazar w środowisku biegaczy to postać legenda – trzykrotny zwycięzca maratonu w Nowym Jorku oraz maratonu w Bostonie, były rekordzista świata na tym dystansie. Trener mistrza olimpijskiego z Londynu na 5000 i 10000 m. Znany z nietypowych pomysłów i katorżniczego treningu. Sam kilkukrotnie otarł się o śmierć z wycieńczenia – także w swoim trenerskim życiu. Podczas prowadzenia zajęć upadł i spędził 14 minut w stanie śmierci klinicznej. Brzmi jak znakomity materiał na książkę. Niestety, na tym można skończyć dobre strony biografii. Reszta książki opowiada o tym, jak Salazar jadł, pił, jeździł na zawody, poznał swoją żonę itp. itd. 75 proc. publikacji opisuje wydarzenia charakterystyczne dla życia zwykłego zjadacza chleba. Być może konstrukcja książki odpowiada za jej odbiór. Na niektórych nieistotnych aspektach historii biograf Salazara skupia się aż nadto, aby kilka stron później w trzech zdaniach opisać cały rok przygotowań do Igrzysk olimpijskich. Dzieje się tak dlatego, że Alberto był głównym kandydatem do złotego medalu i zawiódł. Autor opisuje tylko biegi, które wygrał, w dodatku według jednego schematu – na początku było ciężko, przyspieszyłem i wygrałem. Te, które przegrał, pozostają przemilczane, choć z punktu widzenia czytelnika-biegacza lub trenera byłyby ciekawą lekcją. Szukałem powodów, dla których warto przeczytać „14 minut” i niestety ich nie znalazłem. Biografia jest po prostu przeciętna i to przeciętna we wszystkich aspektach tego słowa. Nasuwa się pytanie: czy od najlepszego trenera, rekordzisty świata oczekujemy przeciętności? Czy w dobie tylu dobrych biografii znanych sportowców, polityków czy aktorów warto poświęcić czas na przeciętność? [kb]
Nr 10 [257] październik 2013
R E C E N Z J E
35
R E C E N Z J E
36 Neil Gaiman (tekst) Chris Riddell (ilustracje)
Na szczęście mleko… Tłum. Piotr W. Cholewa Galeria Książki, Kraków 2013 s. 160, ISBN: 978-83-64297-09-0
N
eil Gaiman, pisarz-ikona, twórca mrocznych baśni współczesnych dla dzieci i dorosłych, m.in. „oceanu na końcu ulicy”, „Gwiezdnego pyłu”, „Nigdziebądź”, „Księgi cmentarnej” i „Koraliny”, powraca z nową opowieścią „Na szczęście mleko…”. Tym razem bardziej śmieszną niż straszną, ale wciąż po Gaimanowsku mistrzowską. Banalna z pozoru opowiastka. oto bowiem zapracowana mama wyjeżdża służbowo, a tata zapomina kupić mleko. Gdy w ostatniej chwili wychodzi do sklepu, zaczyna się surrealistyczna podróż w czasie i przestrzeni. Zniecierpliwiona i głodna dziatwa zaczyna się zastanawiać, dlaczego tata tak długo nie wraca. Tymczasem Bogu ducha winny ojciec ucieka zielonym przybyszom z kosmosu, wpada w ręce piratów, podróżuje w czasie balonem dinozaura wynalazcy, negocjuje zmianę menu z Vumpirami, które akurat są głodne. Przy tym wszystkim z poświęceniem walczy o zachowanie zakupionego mleka, na które w domu czekają dzieci. Zabawna opowiastka skrzy inteligencją i absurdem. Gaiman wielokrotnie puszcza oko do dorosłych czytelników. Czy nie przydałaby się nam międzygalaktyczna policja ścigająca za architektoniczny nieład i karząca za zbrodnie przeciwko dobremu smakowi? Uroku opowiastce dodają oryginalne ilustracje Chrisa Riddella, gotyckie nieco i nawiązujące do najlepszych klasycznych wzorców, jak ilustracje Johna Tenniela do „Alicji w krainie czarów”. [nr] Wojciech Tochman (tekst) Grzegorz Wełnicki (fotografie)
Eli, Eli Czarne, Wołowiec 2013 s. 133, il., ISBN 978-83-7536-519-1
O
tej książce napisano już dużo, pokazano wiele, a powiedziano jeszcze więcej – jej brandem stała się niezauważalna, nastrojowa okładka, ale jedna z fotografii wewnątrz, zamieszczony na 116 stronie portret Ate Jo, Josephine Vergara, kobiety obrzuconej dziwnymi bąblami. Nie wiadomo, co jej dolega, nie badano jej dotąd, nikt nie spróbował sprawdzić pod mikroskopem, czym są tajemnicze purchle rosnące wciąż na jej skórze. ona sama, podobnie jak jej matka i siostra, uważa, że to efekt leków, jakie brała, gdy przed laty zachorowała na polio. W każdym przypadku obrazy okropności proponują nam rolę widzów albo tchórzy niezdolnych do patrzenia, cytuje autor słowa Susan Sontag. Nasze media sprawiły, że wszyscy byli odważnymi widzami. Przeczytałem tę książkę z zainteresowaniem – świetnie napisana, z pazurem, bardzo osobista. Przekonała mnie do jednego: za cholerę nie pojadę na Filipiny. Ani do podobnych krajów, a tych jest na świecie niemało. Nie rozumiem ich, nie potrafię pojąć tej bezgranicznej pogardy, jaką otaczany jest tam czło-
Nr 10 [257] październik 2013
wiek, tak przez gości z tzw. cywilizowanego Zachodu, jak i przez współziomków. I nie potrafię w związku z tym pozbyć się obrzydzenia, a i pewnie strachu, jakie budzą we mnie tego rodzaju okolice i okoliczności. Wystarczy ich ułamek tu, w domu. Też czuję niesmak po codziennej lekturze gazety. Reportaż Tochmana burzy krew, jest okrutnym dokumentem. Ale nie jedynym tego typu. Zginie zatem niebawem i przepadnie, wyparty z rynku przez inne. Jego wydźwięk? Żaden. Najwyżej przed drzwiami Ate Jo pojawi się wycieczka turystów z Polski, żądnych poznania freaka. [gs] Charlotte Link
Wielbiciel tłum. Anna Julia Mamińska Sonia Draga, Katowice 2013 s. 328, ISBN 978-83-7508-681-2
C
ichy wielbiciel, liryczny prowokator, ambiwalentny, nieśmiały adorator. Czy ma zamiary dobre czy złe? – śpiewała Anna Maria Jopek. Tytułowy wielbiciel nie jest nieśmiały, ale z pewnością ambiwalentny. Może zabić z miłości... I już nie raz to uczynił. Wkrótce stanie na drodze Leony. Bohaterka wraca od dentysty. Kilka metrów od niej na chodnik spada ciało samobójczyni. Szczęście w nieszczęściu, że nie spadła na nią. od tego dnia Leona nie może jednak spać. Tydzień później porzuca ją mąż, a na pogrzebie nieszczęsnej kobiety Leona poznaje jej brata, Roberta. I tak w jej życiu pojawia się wielbiciel. Jest czuły, romantyczny, opiekuńczy, kocha za bardzo, co z czasem zaczyna ją przytłaczać. Leona nie wie jeszcze, że Robert nie pozwoli żadnej kobiecie odejść... Niemiecka mistrzyni thrillerów, autorka „Domu sióstr” i „obserwatora”, dochowała się w Polsce sporej gromadki fanów. W „Wielbicielu” postawiła na grę psychologiczną, rezygnując z suspensu i zaskoczenia. Co nie zmienia faktu, że thriller jest przemyślany i świetnie napisany. Tożsamości mordercy czytelnik sam domyśli się dość szybko, ale to nie popsuje mu przyjemności lektury. „Wielbiciel” ma klimat, wciąga, intryguje i trudno mu się oprzeć. [jh] Larry Winget
Ludzie to idioci Czyli jak na 10 sposobów rujnujemy sobie życie i jak to zmienić Tłum. Leszek Mokrzycki Wydawnictwo Druga Strona, Warszawa 2013 s. 250, ISBN 978-83-64190-00-1
N
ieczęsto zdarza się, że autor postanawia obrazić czytelnika już w czasie lektury pierwszej strony. U Larry’ego Wingeta nie ma kompromisów. Jesteś idiotą, bo robisz idiotyczne rzeczy, a za swój idiotyzm musisz wziąć odpowiedzialność. Każdą chwilę wypełnia pragnienie rzucenia tej książki o ścianę. I o to chodziło autorowi. Sama lektura uświadomiła mi, że jestem idiotką oraz fakt, że powinnam zmienić swe życie. Autor nie podaje jednak żadnej metody tej zmiany. Zamiast niej poznałam historię życia Wingeta oraz ubawiłam się setnie. [mk}
'UXJL WRP QLH]Z\NรกHM VHULL 0DรกJRU]DW\ *XWRZVNLHM $GDPF]\N DXWRUNL EHVWVHOOHURZHM &XNLHUQL 3RG $PRUHP!
Nr 10 [257] paลผdziernik 2013 โ ข ISSN 2083-7739 โ ข cena 19,90 zล (5% VAT)
-Hฤ OL PDU]\ FL VLฤ SUDZG]LZD XF]WD OLWHUDFND SRรกฤ F]RQD ] SRGUyฤชฤ GR SLฤ NQHJR 3DU\ฤชD VLฤ JQLM SR SRZLHฤ รผ 0DรกJRU]DW\ *XWRZVNLHM $GDPF]\N -HM ERKDWHUNL WR NRELHW\ Z\Mฤ WNRZH LQWU\JXMฤ FH L Z\UD]LVWH 'R WHJR ฤ ZLDW IUDQFXVNLHM DU\VWRNUDFML L SDU\VNL V]\N ยฑ MD QLH PRJรกDP VLฤ RGHUZDรผ
PIERWSZY T OM
NOWEJ SERI
I
BEATA TYSZKIEWICZ
autora โ Uly ssesA Moor eโ aโ
ZZZ PLDVWRVZLDWHO QN FRP SO
PAT RON I
. 6, ฤ ฤฉ . $ '267 ฤ 31$ 7$ . ฤฉ ( -$ .2 ( %22. , $8 ',2%22.
M EDI A LN I :
Z Biblioteki Wydawnictwa NASZA KSIฤ GARNIA
ODKRYJ . STAROZYTNA, MAGIE,
GRECKICH I RZYMSKICH
MITร W
patroni medialni
WYล ฤ CZNY DYSTRYBUTOR