Nr 2-3 (249-250) • luty-marzec 2013 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)
Prowokacyjna ksiÈĝkab amerykañskiego lekarza kardiologa przekonujÈca, ĝebeliminacja pszenicy zbcodziennejbdiety jest sposobembnabutratÚ wagi, bpozbyciebsiÚ pszennego bbrzuchabibliczne problemy zdrowotne wspóïczesnego czïowieka.
WyđƓczny dystrybutor
Najbardziej strzeĹźone tajemnice Watykanu
)JTUPSJB P QS[ZKBĹˆOJ ktĂłra przychodzi OJFTQPE[JFXBOJF J NJÄ•PÄŹDJ LUÂżSFK US[FCB TJĂŹ VD[ZĂš OB OPXP
Babie lato XXX CBCJFMBUP OL DPN QM
Romantyczna, pe³na ¿ycia i humoru seria dla wspó³czesnych kobiet. Wzrusza, bawi, zaskakuje i trzyma w napiêciu!
PATRONI MEDIALNI:
Ksiš¿ka dostêpna tak¿e jako E-BOOK
N�������������� ��������� � L���� �� �� � � � ��� �� �� ���� �� �� ��� ��� � ��� � ���‌ P������� ��� �������������� ���� ���������� M�� M������
Przełomowa panorama II wojny światowej
PrzejmujÄ…cy pejzaĹź wojennych losĂłw polskich ĹťydĂłw
Narodziny komunistycznego imperium zła z zupełnie nowej perspektywy
PATRONI MEDI ALNI:
Ksiąşka dostępna takşe jako E-BOOK
Targi Wydawców Katolickich to ¥wiÚto Dobrej KsiÈĝki. WïÈczajÈ siÚ wb realizacjÚ hasïa Roku Duszpasterskiego: Rok wiary, Rok Nowej Ewangelizacji. Rok Wiary – jak zalecaï Ojciecb Ăw. Benedykt XVI – to „okres szczególnej reeksji odkrywania wiary na nowo”, abjak mówi KsiÈdz Arcybiskup Józef Michalik, powinien byÊ „przyczynkiem do odkrycia, pogïÚbienia skarbu wiary, która prowadzi do spotkania zbJezusem dziĂ ibteraz; przyczynkiem do radoĂci zbodkrycia Boga bliskiego czïowiekowi naszych czasów. ZmieniajÈ siÚ czasy, abniezmiennie przesïanie ewangelii potrzebuje nowych ludzi ibnowych form przekazu, uwzglÚdniajÈcych zmiany cywilizacyjne, myĂlowe oraz procesy laicyzacji... Nowa ewangelizacja przyniesie owoce, jeĂli znajdÈ siÚ ludzie zakochani wbBogu, pragnÈcy siÚ wbniÈ wïÈczyÊ..., aby kaĝdy odkryï prawdÚ, ĝe Bóg jest kochajÈcym Ojcem”. Zatem spotkanie zbksiÈĝkÈ, zbAutorami, uczestniczenie wbróĝnych spotkaniach autorskich bÚdzie dla nas moĝliwoĂciÈ znalezienia pomocy do odkrycia, pogïÚbienia naszej wiary ibĂwiadczenia obniej. Targi Wydawców Katolickich po raz pierwszy bÚdÈ trwaïy 4 dni. Wb2. dniu Targów wbsposób szczególny zapraszamy do zapoznania siÚ zbksiÈĝkÈ wbróĝnej wersji dzieci ibmïodzieĝ. Dla nich przygotowujemy atrakcyjny program spotkañ zbAutorami, osobami Ăwiata medialnego. GoĂciem honorowym bÚdzie WYDAWNICTWO PAPIESKIEGO UNIWERSYTETU LATERA SKIEGO. SwojÈ obecnoĂÊ zapowiedziaïo takĝe Wydawnictwo Stolicy Apostolskiej Libreria Editrice Vaticana. Targi Wydawców Katolickich wbPolsce sÈ jedynym tego typu wydarzeniem wbcaïej Europie, wydarzeniem skupiajÈcym europejskich wydawców katolickich, chrzeĂcijañskich, jednoczÈc ich na polu kultury ibmediów, wbaspekcie wspólnoty tych samych wartoĂci. Wydawcy prezentujÈ dzieïa zbzakresu teologii iblozoi, pedagogiki ibpsychologii, historii, abtakĝe podrÚczniki, programy multimedialne... Targom towarzyszy nagroda Stowarzyszenia Wydawców Katolickich FENIKS 2013 przyznawana wydawcom ibautorom, abtakĝe Maïe FENIKSY – nagrody dla redakcji czasopism ibdziennikarzy oraz osób promujÈcych wartoĂciowe ksiÈĝki. Uroczyste otwarcie Targów 11 kwietnia 2013 r. obgodz. 12.00 na Zamku Królewskim wbSali Wielkiej. Gala rozdania Nagród Feniksa 2013 ibUroczysty Koncert wbdniu 13 kwietnia 2013 r., ob godz. 19.30 wb Bazylice NajĂwiÚtszego Serca Jezusowego wb Warszawie, ul.bKawÚczyñska 53.
NAJNOWSZA POWIEŚĆ BESTSELLEROWEJ AUTORKI Sklepik z Niespodzianką gwarantuje wzruszenia i emocje. Poszukiwanie włas nej drog i i własnego miejsca w życiu. Prob lemy zwyczajne i niez wyczajne. Małe rado ści i smutki. I oczy wiście dużo, dużo słod yczy...
PATRONI MEDIA LNI:
W Ó N A F A DL A K J A L O MIK PATRONI MEDIALNI:
Wydawnictwo Jirafa Roja poleca najnowszą powieść
ŁUKASZA GOŁĘBIEWSKIEGO Autor m.in. bestsellerowej „Xenna moja miłość” znów w wielkim stylu. „Bandyci Rodriguez” to utopia porównywana do„W drodze” Jacka Kerouaca oraz „Bonnie i Clyde” Arthura Penna. Lata dziewięćdziesiąte. Brudne ulice Meksyku. W miejscu gdzie rządzi bezprawie, nędza i alkohol para bliźniaków Rosita i Ricardo okradają banki, mordują i uciekają. Wychowywani bez ojca i matki, dzieci ulicy. Chcą umrzeć z pieśnią na ustach. Walczą o lepsze życie, wolne i bez przymusu. Ta historia jest niczym korrida, pieśń o bohaterach żyjących poza prawem, występnych, ale przepełnionych namiętnością. Dariusz Papież, pisarz Patroni medialni:
www.jirafaroja.pl
Fot. Tim Sowula
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013 ISSN 1230-0624 Nakład: 1000 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350
miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:
Grzegorz Sowula – redaktor naczelny grzegorz@rynek-ksiazki.pl Monika Małkowska moniak21@gmail.com Kamila Bauman – sekretariat kamila@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 9350 AUTORZY NUMERU:
Piotr Cegiełkowski [pcc], Maria Czarnocka [mc] Agnieszka Gumbrycht [ag], Joanna Habiera [jh] Piotr Kofta [kof], Karolina Kuszyk [kk] Tomasz Makowski [tom], Monika Małkowska [mm] Tomasz Miłkowski [tomi], Aleksandra Okuljar [alo] Andrzej Rostocki [ar], Rafał Rukat [ruk] Grzegorz Sowula [gs], Joanna Stanisławska [jos] Agata Szwedowicz [as], Małgorzata Tchorzewska [tcho] Aleksandra Wiktorowska [wik], Marcin Witan [wit] Jan Wosiura [jw] ILUSTRACJE:
Andrzej Czyczyło PROJEKT TYPOGRAFICZNY:
Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:
Sięgając po otwarte zasoby Nieoceniony w swej pomysłowości minister cyfryzacji i administracji zgłosił przed miesiącem projekt „ubogacenia” narodowej kultury i twórczości poprzez udostępnienie jej dóbr w Internecie. Bo jak to możliwe, by obywatele, którzy przecież ze swoich podatków umożliwiają twórcom pracę, nie mogli z owoców tej pracy korzystać. Skandal! A zatem dzieła powstałe dzięki państwowemu mecenatowi będą teraz należeć do państwa i każdy będzie mógł się nimi cieszyć, mieć dostęp, wykorzystać. Co oznacza, że również przerabiać i sprzedawać jako swoje. Nie muszę chyba mówić, że pomysł podobać się może jedynie ministrowi i środowisku „otwartystów”, głośnemu i pyskatemu, za którym murem stoją wszyscy piraci i miłośnicy darmowego ściągania czego się da. Czyli, niestety, większość elektoratu. Bo to wszak o elektorat chodzi – przekonać go do obowiązku płacenia za pobierane zasoby jest znacznie trudniej, nie można poza tym liczyć na to, że taki elektorat nie zagłosuje ponownie na człowieka, który go chce „okraść”. A to, że przy okazji stracą twórcy, to furda. Zastanawia mnie tylko, dlaczego minister dobrowolnie pakuje się na minę – koszty tego pomysłu byłyby, gdyby go wprowadzić, wysokie. W założeniach jest bowiem mowa o odstępnym, wykupywaniu praw, stworzeniu centralnego repozytorium. Nie wiadomo jednak, o jakich kwotach mowa – nawet w przyliżeniu – projektodawcy nie uznali za stosowne przyjrzeć się koncepcji od strony finansowej. Prawnicy dodają, że i od strony prawnej – wytykają niezgodność z obowiązującą legislacją (głównie z prawem autorskim), nadinterpretację regulacji unijnych, samobójczą wręcz ideę darmowego udostępnienia polskich utworów podmiotom zagranicznym przy jednoczesnym obowiązku chronienia u nas obcych dzieł… Na Zachodzie nikt nie myśli o puszczeniu twórców z torbami, w Polsce co rusz ktoś dobiera się im do kieszeni: VAT, odebranie 50 proc. kosztów uzyskania, teraz likwidacja wpływów z tantiem. Dlaczego?
zespół DRUK:
Mazowieckie Centrum Poligrafii ul. Duża 1 05-270 Marki www.c-p.com.pl
GrzeGorz Sowula redaktor naczelny
Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 10 marca 2013 Jesteśmy na Facebooku
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Wydawanie «Notesu Wydawniczego» wspiera Fundusz Promocji Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS
4
wydarzenia Agata Szwedowicz
14
32
raptularz Maria Czarnocka
felieton
S P I S
17
Przemysł dobroci Piotr Kofta
zanotowane 18
Okaleczeni
20
Pół wieku przeglądania
22
copyright & copyleft
Andrzej Rostocki Grzegorz Sowula
Otwarte zasoby
38
Jan Wosiura
24
fajny film wczoraj czytałem Bestsellerowe ułomności Monika Małkowska
27
na marginesie Teza wątpliwa Tomasz Makowski
kronika kryminalna 28
luty 2013
30
Dziewczyna z blizną
32
nie po polsku
Grzegorz Sowula Jacek Wakar
Adolf Hitler reactivated
42
Karolina Kuszyk
34
dla dzieci O wszystkim, co dobre Monika Małkowska
37
półka żenady Wenus przez Marsa w konia zrobiona Magdalena Mikołajczuk
38
tłumacze polecają Sergio Vila-Sanjuán Estaba en el aire Karolina Kuszyk
41
książki jak wino Pod namiotem Boga Marcin Witan
42
44
nowa książka Jacek Dehnel Młodszy księgowy
44
piórem i piórkiem Jak Gargantua zdetonował bombę Monika Małkowska
48
T R E Ś C I
3
recenzje Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Andrzej Franaszek otrzymał Nagrodę im. Wyki
fot. Paweł Krawczyk
W Y D A R Z E N I A
4
Literaturoznawca i krytyk literacki Andrzej Franaszek, autor biografii Czesława Miłosza, został tegorocznym laureatem Nagrody im. Kazimierza Wyki, przyznawanej od 1980 r. w dziedzinie krytyki literackiej, eseistyki i historii literatury. Za książkę Miłosz. Biografia, która ukazała się w 2011 r. nakładem wydawnictwa Znak, Franaszek otrzymał nagrodę Krakowska Książka Miesiąca, Nagrodę Fundacji Kościelskich, nominację do Nagrody Nike 2012 i Nagrodę Nike czytelników «Gazety Wyborczej». Franaszek jest 29. laureatem Nagrody im. Kazimierza Wyki. Wcześniej uhonorowano nią m.in. Jana Błońskiego, Jerzego Jarzębskiego, Zbigniewa Herberta, Mieczysława Porębskiego, Marię Janion, Michała Głowińskiego, Przemysława Czaplińskiego. Marka Zaleskiego. W 2011 otrzymała ją Krystyna Czerni za biografię Jerzego Nowosielskiego. Laureat Nagrody im. Kazimierza Wyki otrzymuje 20 tys. zł – ufundowane przez marszałka województwa i prezydenta Krakowa. [as]
Ćwiartka świata Kiedy w październiku ubiegłego roku w mediach pojawiły się informacje o fuzji dwóch wielkich wydawców, światowy rynek zadrżał. Próbowano ratować się żartami: czy po połączeniu Penguina z Random House nowy gigant przyjmie nazwę Random Penguin („przypadkowy pingwin”), czy też może Penguin House („pingwiniarnia”). Mało komu było jednak wesoło – w ocenie wszystkich do Penguin Random House należeć będzie jedna
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
czwarta światowego rynku książki, generując obrót rzędu 4 mld dolarów. Na razie, bowiem właściciele obu domów, czyli brytyjski koncern wydawniczy Pearson PLC (Penguin) i niemiecki koncern multimedialny Bertelsmann (RH) bardzo umiejętnie rozszerzają sfery i obszary swych zainteresowań: Penguin od dawna poszerzał swe wpływy w Azji, od Indii (co akurat nie było trudne) po wciąż niezbyt ufne Chiny (ponad miliard potencjalnych czytelników), sięga również do Brazylii, innego ważnego rynku, Bertelsmann zaś, dzięki przejęciu 100 proc. udziałów hiszpańskej oficyny RH Mondadori, zyskał doskonałą – i kolejną – pozycję do wejścia na ogromny rynek hiszpańskojęzyczny w Ameryce Południowej i Środkowej, nie wspominając 50 milionów Hispanoamerykanów w USA. Największy wydawca świata uważnie przypatruje się konkurencji, jaką stanowi Amazon z listą 45 tys. tytułów w j. hiszpańskim. Jednak internetowy dystrybutor nie potrafił jednak dotąd zdobyć takich rynków jak Meksyk, gdzie gwałtownie rośnie sprzedaż e-booków. [red]
Amazon: sprzedaż e-booków rośnie
Amazon poinformował, że w ostatnim kwartale 2012 roku przychody osiągnięte ze sprzedaży w sklepie wzrosły o 22 procent do 21,27 miliarda dolarów. Zwiększa się zwłaszcza sprzedaż e-boków. „Po pięciu latach ebooki stały się dla nas wielomiliardową kategorią, a przychody z nich bardzo szybko rosną – w przybliżeniu o 70 procent w zeszłym roku. Dla kontrastu sprzedaż fizycznych książek w naszym sklepie doświadczyła najniższego grudniowego wzrostu od 17 lat, czyli od kiedy sprzedajemy książki –
wzrosła tylko 5 procent”, powiedział prezes firmy Jeff Bezos. Chociaż przychody Amazona wzrosły, zysk netto wypracowany przez firmę spadł o 45,2 procent w porównaniu z ostatnim kwartałem 2011 roku i ukształtował się na poziomie 97 mln dolarów. Zdaniem specjalistów, powodem takiego stanu rzeczy są inwestycje w nowe magazyny, poczynione przez internetowego giganta, aby jeszcze skuteczniej konkurować z tradycyjnymi detalistami i centrami handlowymi. [as]
Empikowe bestsellery Katarzyna Grochola, Danuta Wałęsowa, Agnieszka Chylińska, Szymon Hołownia – to niektórzy zdobywcy tytułu Bestsellery Empiku 2012. O wynikach plebiscytu decyduje publiczność, czyli odbiorcy, którzy w 190 salonach w całej Polsce oraz w sklepie internetowym kupowali książki, płyty, gry, czasopisma i filmy. W ten sposób w ciągu całego roku „zagłosowało” 30 milionów klientów. W kategorii „literatura polska” wygrała najnowsza powieść Katarzyny Grocholi Houston, mamy problem. Tym samym pisarka zdobyła tytuł Bestsellera Empiku po raz szósty. Wśród „literatury obcej” bezkonkurencyjny okazał się natomiast pierwszy tom trylogii E.L. James Pięćdziesiąt twarzy Greya, sąsiadujący na liście pretendentów do głównej nagrody z Ciemniejszą stroną Greya. W kategorii „literatura faktu” wygrała książka Danuty Wałęsy Marzenia i tajemnice, która zdobyła tytuł Bestsellera Empiku także w zeszłym roku, po zaledwie miesięcznej obecności na rynku. W kategorii poradników również przytrafiła się powtórna wygrana: rok po roku zwyciężyła książka Sherry Argov Dlaczego mężczyźni kochają zołzy. W kategorii „humanistyka” powróciło nazwisko laureata z 2012 roku: Szymon Hołownia, który rok temu otrzymał statuetkę wspólnie z Marcinem Prokopem za książkę Bóg, kasa i rock’n’roll (w tym roku znów była ona jedną z pięciu najchętniej kupowanych książek w swojej kategorii), w tej edycji wygrał książką Last minute. 24 h chrześcijaństwa na świecie. Wśród książek dla dzieci najlepiej sprzedawała się Zezia i Giler Agnieszki Chylińskiej, a w kate-
gorii „literatura młodzieżowa” – trylogia Suzanne Collins Igrzyska śmierci. [as]
WikiCommons
Stéphane Hassel nie żyje
Człowiek, którego nazwać można duchowym ojcem ruchu Occupy, francuski dyplomata i pisarz, autor Czasu oburzenia!, zmarł 27 lutego w Paryżu. Miał 95 lat, większość życia poświęcił ruchowi oporu – czy to jako żołnierz de Gaulle’a i więzień hitlerowskich obozów, czy jako krytyk Izraela i adwokat bezdomnych, odrzuconych, przybyłych znikąd. Hassel był Niemcem z pochodzenia, urodził się w Berlinie, ale już jako siedmiolatek mieszkał we Francji. Losy jego rodziców François Truffaut wykorzystał w scenariuszu swego klasycznego obrazu Jules et Jim – Helen Grund, matka Hassela, związana była równocześnie z dwoma przyjaciółmi, Niemcem Franzem Hasselem i Francuzem Henri-Pierre’em Roché, który całą historię opisał. Stephane Hessel był autorem kilku książek, w tym tomu zajmujących wspomnień, ale dopiero Czas oburzenia!, krótki manifest obywatelskiego nieposłuszeństwa wydany w 2010 roku, przyniósł mu rozgłos. Nie o to mu chodziło, potrafił jednak wykorzystać nieoczekiwaną sławę, jeżdżąc po świecie i głosząc swoje przesłanie. [gs]
Poplotkujmy o książkach Evanidus, szkocka firma technologii mobilnej, postanowiła zająć się otwartym wciąż rynkiem czytania na smartfonach. Boosh, jak nazywa się aplikacja Evanidusa, wykorzystywać będzie „dobre słowo” przyjaciół i znajomych, rozpowszechniane przy pomocy Facebooka. Nie chodzi
tu jednak o znane już „lajkowanie”, ale o namówienie do zakupu: przeczytana przy użyciu smartfonu książka ma być polecona znajomym, którzy będą mogli ją kupić przy pomocy aplikacji Boosha. David Roche, szef Evanidusa, przekonuje, że Boosh uniezależnia czytelnika od dedykowanych czytników, zaś wzajemne polecanie sobie lektur pozwoli „budować mosty między czytelnikami i autorami”. [red]
W programie mogą wziąć udział biblioteki publiczne ze wszystkich gmin wiejskich, wiejsko-miejskich oraz z tych gmin miejskich, które liczą do 20 tys. mieszkańców. Aby biblioteka mogła wziąć udział w programie, niezbędna jest zgoda urzędu gminy. Udział w programie daje bibliotekom i całej gminie wymierne korzyści, ale też wiąże się z pewnymi zobowiązaniami. Wśród nich jest np. wydłużenie godzin pracy biblioteki. [as]
Będzie pomoc dla kolejnych bibliotek
Biblioteka+ w nowej odsłonie
28 stycznia rozpoczął się kolejny nabór do Programu Rozwoju Bibliotek realizowanego przez Fundację Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego, którego celem jest wzmocnienie potencjału bibliotek publicznych znajdujących się na wsiach i w małych miastach. Program z budżetem 28 mln dolarów (środki pochodzą z grantu, który Fundacja Billa i Melindy Gates przekazała Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności) rozpoczął się w 2009 roku i początkowo zaplanowany był na pięć lat, miał się więc zakończyć w roku 2013. Ostatnio jednak zwiększono budżet programu o 5 mln dolarów, co pozwala na przedłużenie go do roku 2015. Do tej pory dzięki Programowi Rozwoju Bibliotek unowocześniono ponad połowę bibliotek z małych polskich miejscowości – z programu skorzystało 3327 placówek w całym kraju. Przedłużenie programu pozwoli objąć nim dodatkowo 450 bibliotek. Nowi uczestnicy PRB – podobnie jak biblioteki biorące już udział w programie – otrzymają komputery, laptopy, urządzenia wielofunkcyjne, drukarki A3, projektory multimedialne, ekrany i aparaty cyfrowe. Na bibliotekarzy czekają też szkolenia: warsztat planowania rozwoju biblioteki, szkolenia informatyczne i kursy specjalistyczne, dzięki którym dowiedzą się, jak prowadzić swoją placówkę w nowoczesny sposób, jak sprawdzić, co ludzie chcą robić w bibliotece i jak dopasować ofertę biblioteki do ich potrzeb. Biblioteki, które będą chciały dołączyć do programu, powinny złożyć wnioski do 11 marca 2013 r. za pośrednictwem portalu www.biblioteki.org.
Więcej bibliotek może się w tym roku ubiegać o wsparcie w ramach programu Biblioteka+ dzięki zmniejszeniu wymaganego wkładu własnego wnioskodawców z 60 do 25 proc. Projekt „Biblioteka+ Infrastruktura bibliotek” służy wzmacnianiu potencjału i roli gminnych bibliotek publicznych przez wspieranie remontów, budowy i wyposażenia budynków. Ze względu na mniejsze niż zakładano zainteresowanie programem, w zeszłym roku zmieniono strukturę planowanych wydatków. Powodem zmniejszonego zainteresowania była bariera finansowa, innymi słowy konieczność wniesienia wkładu własnego w wysokości 60 proc. kosztu zadania. Taka kwota bardzo często przekraczała możliwości budżetów gmin oraz wnioskodawców. W tej chwili 75 proc. kosztów będzie pokrywał budżet państwa, resztę, czyli 25 proc., będzie stanowił wkład własny projektodawcy. Podniesiony też zostanie limit kwotowy maksymalnego dofinansowania do poziomu 1,875 mln zł. W nowej uchwale zaproponowano również wprowadzenie 36-miesięcznego limitu czasowego na wykonanie zadania, co pozwoli dys-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
W Y D A R Z E N I A
5
W Y D A R Z E N I A
6 ponować środkami własnymi beneficjentów w okresie czterech lat budżetowych. Rozszerzony został też krąg potencjalnych wnioskodawców o biblioteki publiczne będące samodzielnymi instytucjami kultury oraz instytucje kultury, w ramach których zostały zorganizowane biblioteki publiczne, dla których założycielem są gminy miejskie do 50 tys. mieszkańców (do tej pory program obejmował tylko gminy miejskie do 15 tys. mieszkańców. [as]
Dla seniorów lepszy tablet? Odczytywanie tekstu z urządzeń cyfrowych, np. tabletów, wymaga od starszych osób mniej wysiłku, niż czytanie na papierze – twierdzą niemieccy eksperci. Naukowcy z Johannes GutenbergUniversität w Moguncji, Georg-AugustUniversität w Getyndze i uniwersytetu w Marburgu, oceniali wysiłek układu nerwowego (oka i mózgu), niezbędny do przetworzenia informacji pochodzącej z trzech rodzajów nośników: książki, podświetlanego tabletu i elektronicznego czytnika. Przed przystąpieniem do właściwych pomiarów badanych zapytano o preferencje dotyczące nośnika tekstu. Badani z reguły deklarowali, że wolą tradycyjne książki. Później wykonano pomiary EEG, mówiące o aktywności mózgu w trakcie korzystania z różnego rodzaju nośników. Badanie ruchów gałki ocznej dało z kolei pojęcie, ile czasu potrzebuje czytelnik do skupienia wzroku na tekście. Wyniki były jednoznaczne: przynajmniej w przypadku seniorów czytanie idzie łatwiej na podświetlanym tablecie. Czytelnicy młodsi uzyskiwali w obu pomiarach wyniki porównywalne dla każdego rodzaju nośnika. [as]
Naucz się książki London Centre for Book Arts to nowopowstały ośrodek umożliwiający chętnym zapoznanie się z tradycyjnymi technikami produkcji książki. Jego założyciel Simon Goody, absolwent cenionego London College of Printing, przyznaje, że pomysł poddała mu podróż po Sta-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
nach Zjednoczonych, gdzie odwiedził wiele takich placówek. „To dziwne – powiedział w wywiadzie – że mamy w Anglii niemało księgarń i jarmarków, gdzie twórcy sprzedają swoje artystyczne książki, ale brak było centrum poświęconego tego typu działalności”. W dawnym składzie fistaszków na Fish Island w dzielnicy Hackney otworzył więc zajmujące 365 m2 studio ze sprzętem sięgającym końca XIX wieku: ręczne prasy, gilotyny, zestawy czcionek, justunek, punce, maszyny introligatorskie i inne wyposażenie. Goode oferuje kursy dla amatorów i zaawansowanych, opłaty – podobnie jak i składki członkowskie oraz dotacje – mają pozwolić na utrzymanie centrum. Prasa i ludzie książki, w tym wielu naukowców z uniwesyteckich ośrodków, zapewnili LCBA doskonałą reklamę, pozostaje zatem życzyć inicjatywie sukcesu. [lcba]
Najlepsze polskie e-booki wg Publio.pl
Głosami użytkowników księgarni Publio.pl najlepszym e-bookiem minionego roku został Atlas Chmur Davida Mitchella. Dwa następne miejsca zajęły odpowiednio – czwarty tom Pana Lodowego Ogrodu i Pięćdziesiąt twarzy Greya. W plebiscycie Publio.pl wyróżniono również powieść Stiega Larssona Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet (w kategorii „książka lepsza od filmu”), Niewiernych Vincenta V. Severskiego („najmroczniejszy kryminał”), Bajki robotów Stanisława Lema („fantastyka”), Mistrza i Małgorzatę Michaiła Bułhakowa („najlepsze wznowienie”), Dzienniki kołymskie Jacka Hugo Badera („literatura faktu”), Pięćdziesiąt twarzy Greya („erotyka” oraz „odkrycie roku”). [as]
Nagroda «Nowych Książek» dla nowej biografii Iwaszkiewicza Inne życie – pierwszy tom nowej biografii Jarosława Iwaszkiewicza pióra Radosława Romaniuka zdobył doroczną nagrodę miesięcznika «Nowe Książki» za rok 2012. Książkę opublikowało wydawnictwo Iskry. Nagrodę przyznaje zespół redakcyjny miesięcznika «Nowe Książki». Ufundowało ją Ministerstwo Kultury. Pierwszym laureatem Nagrody w 2000 r. został Tadeusz Różewicz. W kolejnych latach wyróżniono m.in. Krystynę Czerni, Janusza Deglera, Jerzego Jedlickiego, Ryszarda Kapuścińskiego, Urszulę Kozioł, Kazimierza Orłosia, Barbarę Skargę. [as]
Przeczytałeś? Zapłać! Izraelczyk Yoav Lorch zamierza zrewolucjonizować rynek e-booków dzięki swej platformie Total BooX. „Obowiązujący dotąd model biznesowy – najpierw płacisz, potem czytasz – ma sens w przypadku książek drukowanych”, przekonuje. Total BooX umożliwia pobieranie plików za darmo na tablety wyposażone w system IOS lub Android, konto użytkownika będzie obciążane w miarę czytania tekstu (pay-as-youread). W ten sposób nie musimy płacić za całą książkę, jeśli po jednym rozdziale uznamy, że to nie dla nas – z naszego konta (karty kredytowej) zniknie tylko suma należna za przeczytany fragment. Lorch uważa, że system ma zalety dla wydawców – mogą sami ustalać ceny, Total BooX nie zmusza ich do upustów, jak robi to Amazon – i czytelników, którzy nie ryzykują niczym: mogą książkę oddać, jeśli zaś będzie im się podobać, gotowi będą zapłacić nawet wyższą cenę. Ponadto pliki można przesyłać znajomym – jeśli treść ich zainteresuje, zapłacą za lekturę sami. Opracowany przez Lorcha algorytm analizować będzie nawyki użytkowników i podsuwać książki, które rzeczywiście będą mieli ochotę przeczytać, obiecuje informatyk. Platforma wystartować ma „na początku 2013 roku”, jak czytamy na stronie totalboox.com. [red]
„Pierwsza Książka Mojego Dziecka” Kobiety z województw świętokrzyskiego, podkarpackiego, podlaskiego i warmińsko-mazurskiego, które urodzą dzieci po 6 lutego, otrzymają za darmo specjalną publikację pt. Pierwsza Książka Mojego Dziecka. Książka zachęcać ma rodziców do codziennego czytania dziecku. Projekt „Pierwsza Książka Mojego Dziecka” to wspólna inicjatywa Fundacji „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom” i Narodowego Centrum Kultury. W Pierwszej Książce Mojego Dziecka znajdują się informacje na temat korzyści płynących z czytania dziecku już od momentu jego urodzenia i wiersze dla dzieci. Cały pakiet wydano w nakładzie 6 tys. egzemplarzy. Będzie dystrybuowany wśród matek – do wyczerpania nakładu – przy wypisie kobiet ze szpitala, na oddziałach położniczych prywatnych i państwowych placówek służby zdrowia. Akcja jest projektem pilotażowym, który w przyszłości obejmie całą Polskę. [as]
Powstała Grupa Wydawnicza Foksal
Nowo powstała Grupa Wydawnicza Foksal połączyła trzy wydawnictwa: W.A.B., Wilgę i Buchmanna, których większościowe pakiety w 2011 roku nabyła Grupa EM&F (NFI Empik Media & Fashion). W Grupie Wydawniczej Foksal tożsamość wypracowana przez poszczególne wydawnictwa zostanie zachowana – pozostaną znaki firmowe, podobnie ich linie programowe. Zawarte przez nie umowy pozostają w mocy i będą realizowane. Grupa Wydawnicza Foksal planuje wydanie w 2013 roku 740 tytułów, w tym 350 nowych.
Grupa Wydawnicza Foksal ma siedzibę w budynku przy ul. Foksal 17, dawnej siedzibie Państwowego Instytutu Wydawniczego, który w lutym zeszłego roku został postawiony w stan likwidacji. [as]
Szczepan Twardoch z Paszportem «Polityki»
W kategorii Literatura w tegorocznej, XX edycji Paszportów «Polityki» nagrodę otrzymał autor Morfiny Szczepan Twardoch. „Nagroda za powieść Morfina, za odważne i szalone studium o męskiej słabości i płynnej tożsamości narodowej, osadzone w realiach pierwszego miesiąca niemieckiej okupacji w 1939 roku” – napisało w laudacji jury nagrody. W tym roku wyłonienie zwycięzcy przebiegało nieco inaczej niż dotychczas. Z okazji jubileuszu kapituła postanowiła uhonorować także czytelników «Polityki», oddając wybór laureatów w ich ręce. Morfinę – rozgrywającą się na jesieni 1939 roku opowieść o Konstantym Willemannie, cyniku i narkomanie wplatanym w polski ruch oporu – opublikowało Wydawnictwo Literackie. [as]
Czy koniec ISBN? Wprowadzony w 1965 roku międzynarodowy standard identyfikacji tytułów staje się przeżytkiem, wieszczy «The Economist», tygodnik bynajmniej nie branżowy, zatem nie reprezentujący interesów ewentualnej konkurencji. Teza artykułu: system nie jest w stanie sprostać obecnym realiom. Autorzy tłumaczą, że gwałtowny rozwój elektronicznych publikacji sprawił, że poza tradycyjną drukowaną książką mamy również egzemplarze drukowane na życzenie, e-booki w różnych formatach, fragmentyzacja
(tzw. chunking) tekstu. „ISBN zmonopolizował na wiele lat rynek, zarabiając na przyznawaniu numerów niemałe pieniądze”, zarzuca artykuł (w USA pojedynczy numer kosztuje 125 dolarów, cena spada w zależności od ilości zamawianych numerów). «The Economist» podkreśla, że dziś dla ISBN istnieją alternatywy: Amazon ma swój własny system identyfikacyjny (ASIN, Amazon Standard Identification Number), podobnie największy supermarket świata, czyli Walmart (UPC, Universal Product Code, identyfikujący wszystkie produkty na sklepowych półkach, w tym książki). Teksty publikowane w czasopismach naukowych mają swoje DOI (Digital Object Identifier), sami ich autorzy też doczekali się numerów ORCID (Open Researcher and Contributor ID). Google Books z kolei w ogóle nie wymaga ISBN, zaś wszyscy samodzielni sieciowi wydawcy chyba nawet nie myślą o uzyskaniu numeru, mimo iż agencje nimi zawiadujące (takie jak RR Bowker w USA czy Nielsen Book w Wielkiej Brytanii) przekonują o zaletach popularnego nadal systemu. Ale, jak zauważają autorzy, korzyści z niego mają również nieuczciwi operatorzy – w Chinach agencja przyznająca ISBN należy do państwa, które tym samym kontroluje ściśle wszystkie publikacje. W ankiecie przeprowadzonej przez portal Publishing Perspectives 26 proc. odpytywanych było zdania, że dotychczasowy system jest w porządku, niewiele więcej – 28 proc. – uznało go za nieaktualny, reszta, czyli 46 proc. optowała za zachowaniem ISBN po wprowadzeniu udoskonaleń do systemu. [economist]
Przyznano nagrody «Magazynu Literackiego Książki» Książki Roku «Magazynu Literackiego Książki» wybierane są przez redakcyjne jury spomiędzy typowanych dwanaście razy w roku Książek Miesiąca. W 2012 roku tytuł Książki Roku otrzymały: Dom pod Lutnią – powieść Kazimierza Orłosia (Wydawnictwo Literackie), Pakt Ribbentrop–Beck – praca historyczna Piotra Zychowicza (Rebis), John Lennon. Listy Huntera Daviesa (Prószyński Media), Itinerarium – tom esejów Janusza Skiby
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
W Y D A R Z E N I A
7
W Y D A R Z E N I A
8 (Jedność) oraz album Wiara Adama Bujaka (Biały Kruk). Od 2006 roku «Magazyn Literacki Książki» przyznaje też tytuł Wydawcy Roku, który przypadł wydawnictwu Sonia Draga „za niezawodny ‘nos wydawniczy’” – jak można przeczytać w uzasadnieniu werdyktu jury. Sonia Draga jest wydawcą kolejnych części cyklu rozpoczynającego się od 50 twarzy Greya i książek Dana Browna. Nagrodę Wydarzenie Roku, dla najciekawszych inicjatyw na polskim rynku książki, otrzymało Wydawnictwo Sine Qua Non (SQN) za „błyskotliwy debiut biznesowy na polskim rynku wydawniczym”. Wydawnictwo SQN działa od 2010 roku, ale w 2012 roku osiągnęło znaczącą pozycję na rynku, decydując się na wydawanie biografii znanych piłkarzy. Zainteresowanie czytelników, podsycane przez Euro 2012, okazało się ogromne. Redakcja przyznała też Nagrodę Specjalną Wydarzenie Roku, a trafiła ona do wydawnictwa Biały Kruk za „przedstawienie w nowatorski sposób historii Kościoła katolickiego w Polsce w wysokiej jakości edytorskiej serii Kościół na straży polskiej wolności”. [as]
Nagroda «Notesu Wydawniczego»
W środę 30 stycznia w Pałacu Krasińskich miało miejsce wręczenie nagród redakcji naszego miesięcznika. Laureatami zostali: Społeczny Instytut Wydawniczy Znak „za umiejętne budowanie oferty, która w mistrzowski sposób łączy jakość merytoryczną i potencjał biznesowy”, Wydawnictwo Media Rodzina „za 20 lat niezwykłych książkowych opowieści wychowujących kolejne pokolenia mło-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
dych czytelników” oraz oficyna słowo/obraz terytoria „za konsekwentne obrazowanie terytoriów poza słowem”. Zrządzeniem losu tego samego dnia branża odebrała informację o ogłoszeniu przez tego zasłużonego gdańskiego wydawcę upadłości układowej. Jego prezes, Stanisław Rosiek, pociesza, że „nie jest to pogrzeb, ale przeprowadzka do nowego świata”. Nie myślimy zatem o stypie, a czekamy na zaproszenie na parapetówkę. [red]
Walka z sieciowym Goliatem I Moguncki wydawca André Thiele zbuntował się przeciw warunkom współpracy stawianym przez Amazon i pożegnał internetowego dystrybutora, obwieszczając to na własnym portalu hasłem „Bye bye Amazon – wir steigen aus” (wysiadamy). Uzasadniając swą decyzje Thiele skarżył się na „katastrofalnie złe warunki”, jakie sieciowy sklep narzucał zwłaszcza małym niezależnym wydawcom. Bezpośrednim powodem było ujawnienie w reportażu telewizji ARD zachowania menadżerów i firmy ochroniarskiej w trzech centrach dystrybucji Amazon na terenie Niemiec, traktujących najemnych pracowników z innych krajów Europy niczym niewolników. Pierwszą, która wymówiła współpracę z Amazon, była berlińska oficyna Christopha Schoera. Na portalach społecznościowych pojawiły się apele do indywidualnych klientów sieciowego giganta, by w proteście przeciw jego zachowaniu likwidowali własne konta. Może to mieć jednak nieprzewidziane skutki – jak ostrzega na swoim blogu pisarka Pia Zifle, zamknięcie konta oznacza utratę ebooków pobranych na czytniki. [faz]
Biblioteka Narodowa skończyła 85 lat Biblioteka Narodowa – największa narodowa książnica – ma 85 lat. Została ona powołana 24 lutego 1928 roku rozporządzeniem prezydenta Ignacego Mościckiego. Rocznica przypada na czas przemian – generalny remont budynku i zmiany związane z cyfryzacją zbiorów. W 1939 roku zbiory BN liczyły ponad 700
tys. jednostek w tym wiele starodruków, nut, grafik, map i atlasów, a przede wszystkim 24 tys. rękopisów z najdawniejszych czasów polskiego piśmiennictwa. W październiku 1944 roku Niemcy spalili większą część jej zbiorów, odbudowywała się bardzo powoli. Zbiory BN wyniosły na koniec 2011 r. ponad 9 mln jednostek katalogowych. Są to – poza drukami i rękopisami – mapy, nuty, a od kilku lat również nagrania audiowizualne i elektroniczne. Rocznie wpływa do Biblioteki Narodowej 140-170 tys. różnego typu publikowanych dokumentów, z czego ok. 75 proc. stanowią egzemplarze obowiązkowe. [as]
Amazon z drugiej ręki W ostatnich dniach stycznia Amazon.com uzyskał potwierdzenie wniosku patentowego, zgłoszonego w 2009 roku, który pozwala internetowemu sprzedawcy handlować używanymi „dobrami intelektualnymi”, czyli e-bookami, aplikacjami, piosenkami zapisanymi jako pliki itd. Sprzedaż elektroniczna nie będzie różnić się od fizycznej mimo wirtualności sklepu, czyli chmury – w efekcie transakcji obiekt przejdzie w elektroniczne posiadanie nabywcy i zostanie usunięty z zasobu sprzedawcy. Pojawiły się już głosy protestu autorów – tych, którzy uważają, że taka sprzedaż pozbawia ich procentu należnego im tak samo jak za sprzedaż nowej książki. Dziwne to obiekcje, bo przecież Amazon nie podejmuje w tym wypadku żadnych czynności różniących się od działań antykwariusza – a tego wszyscy chwalą i szanują… [red]
E-booki to tylko 2 proc. polskiego rynku książki W 2012 r. rynek książki elektronicznej w Polsce był wart 50 mln zł, a rok wcześniej 26 mln zł. Cały rynek księgarski w naszym kraju jest szacowany na 2,7 mld zł. Mimo dynamicznego rozwoju obroty związane z e-bookami to jeszcze tylko ok. 2 proc. całego rynku – to dane przedstawione na konferencji „Nowe technologie w bibliotekach. E-booki na e-regałach”, zorganizowanej w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Opolu.
Barierę w dalszym rozwoju stanowi prawo podatkowe. Dzisiaj prawie jedna czwarta ceny e-booka to podatek VAT. Czytelnik oczekuje, że książka w pliku będzie o połowę tańsza niż tradycyjna papierowa. Tymczasem i jedna, i druga jest obłożona 23-proc. stopą podatku VAT. Natomiast książka wydana na płycie CD, z której dzisiaj niewiele osób korzysta, ma tylko 5-proc. VAT. Z powodu szybkiego rozwoju rynku e-książek nie należy się jednak obawiać, że znikną biblioteki. Zmieni się jedynie ich funkcja. Dzisiaj biblioteki służą już wielu innym rzeczom niż wypożyczanie książek. Wielu Polaków płaci w nich rachunki za prąd czy gaz, bo tam mają dostęp do komputera z internetem. Młodzież uczy się tam języka, a starsi wyrównują swoje kompetencje, ucząc różnych rzeczy. Według szacunków z bibliotek korzysta dzisiaj 10-12 proc. Polaków. [as]
Sprawa Korczaka w zawieszeniu Sąd Rejonowy Lublin-Zachód zawiesił postępowanie w sprawie ustalenia daty śmierci Janusza Korczaka. Ustalenia tej daty domaga się Fundacja Nowoczesna Polska, bo od tego zależy, jak długo jeszcze dzieła Korczaka będą chronione prawem autorskim. Powodem zawieszenia postępowania było niedostarczenie przez fundację danych oraz adresów następców prawnych Janiny Gołębiewskiej, która była wnioskodawczynią w pierwszej sprawie o uznanie Korczaka za zmarłego w 1954 r. Postępowanie może być wznowione, gdy spadkobiercy zostaną wskazani. Fundacja Nowoczesna Polska domaga się stwierdzenia zgonu Korczaka w dniu 6 sierpnia 1942 r., co spowodowałoby, że od stycznia 2013 r. dzieła Korczaka nie byłyby już objęte ochroną praw autorskich i możliwe byłoby ich udostępnianie w domenie publicznej oraz swobodne wykorzystywanie. [as]
Walka z sieciowym Goliatem II W piątek 1 marca mocarny kwintet – księgarze Thalia, Weltbild i Hugendubel, medialny potentat Club Bertelsmann
oraz telekomunikacyjny gigant Deutsche Telekom – ogłosili start niemieckiej platformy e-bookowej pod nazwą Tolino. System oparty na technologii chmury rusza z katalogiem obejmującym 300 tys. tytułów oraz własnym czytnikiem Tolino Shine. Urządzenie ma 6-calowy ekran dotykowy o rozdzielczości 1024x758 pikseli (podobnie jak Kindle Paperwhite i Kobo Glo) z podświetleniem. Bateria ma wystarczyć na siedem tygodni, stanowczo zbyt mało, by móc przeczytać 2000 tytułów, jakie można zapisać w podstawowej pamięci Tolino. Cena czytnika – 100 euro bez 1 centa (na zachętę, później wyższa). Tolino ma być dostępny od 7 marca w ponad 1500 placówkach księgarzy uczestniczących w projekcie oraz, co istotne, w 11 tys. „HotSpots” Telekomu. Partnerzy platformy przekonują, że mimo dominacji Amazon mają dużą szansę na sukces. Nie wiążą swoich użytkowników, mogą oni ściągać książki z chmury na inne urządzenia. Internauci są bardziej sceptyczni – ich komentarze są zarówno konkretne („Niemcy wolą książkę drukowaną, czego dowodzą wszystkie badania”, i to prawda), jak ironiczne („Amazon wyprzedza was o pięć lat”, co też jest prawdą). A my poczekamy na wyniki… [red]
Świat Książki sprzedany
Wrocławskie wydawnictwo Bukowy Las kupiło od firmy Weltbild wydawnictwo Świat Książki. Nowy właściciel deklaruje „zachowanie odrębnego profilu Świata Książki oraz jego linię programową i plan wydawniczy. Dystrybucja książek będzie się odbywać za pośrednictwem Firmy Księgarskiej Olesiejuk” – głosi komunikat
rozesłany do mediów we wtorek 12 lutego. Wartość transakcji pozostaje niejawna. Wciąż prowadzone są rozmowy w sprawie sprzedaży sklepu internetowego Weltbild.pl. Nowy właściciel przejmuje prawa do własności tytułów Świata Książki oraz markę wydawnictwa. Wydawnictwo Świat Książki rozpoczęło działalność na polskim rynku w 1994 r. Do końca 2011 r. ukazało się w nim ponad 6500 tytułów w łącznym nakładzie przekraczającym 65 mln egzemplarzy. Najbardziej spektakularnym sukcesem było opublikowanie Mitologii Greków i Rzymian Zygmunta Kubiaka, która rozeszła się w nakładzie pół miliona egzemplarzy. Nakładem Świata Książki ukazywały się tytuły takich autorów jak Jerzy Pilch, Janusz Głowacki, Hanna Krall, Władysław Bartoszewski. W czerwcu 2011 r. firmę, prowadzoną przez koncern Bertelsmann Media, przejął koncern Weltbild. [as]
Dzień Kobiet na rynku książki Kobiety czytają więcej książek, to pewne. Zapewne również więcej ich piszą, na pewno jednak mniej piszą o książkach i rzadziej są recenzowane. Takie wnioski opublikowała po kolejnych badaniach Vida, amerykańska organizacja skupiająca „kobiety w literaturze”. Prowadzona od trzech lata analiza liczby recenzji pisanych przez kobiety i omawianych w recenzjach autorek wykazują jednoznacznie dominację mężczyzn. W przebadanych 14 tytułów prasowych (były wśród nich kwartalniki – «Granta», «The Paris Review», «Threepenny Review» i «Tinhouse»; miesięczniki – «Harper’s Magazine», «Poetry Magazine» i «The Atlantic»; dwutygodniki – «The New Republic», «Boston Review» i «New York Review of Books», oraz tygodniki – «Times Literary Supplement», «The Nation», «New Yorker» i «New York Times Book Review») oceniano częstotliwość pojawiania się recenzji, autorek, tematów, wywiadów i krótkich notek. Wyniki są kiepskie – średnio panie pojawiają się w tych wysoko cenionych pismach cztery razy rzadziej niż panowie. Są chwalebne wyjątki, jak «Boston Review», «Poetry Magazine» czy «Tin House», gdzie proporcje są nie-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
W Y D A R Z E N I A
9
W Y D A R Z E N I A
10 mal 1:1, ale nie brak szowinistycznych bastionów w typie «New Republic» i «Harper’s». Zaskakująco dobrze wypadł «NYT Book Review», w którym na 400 recenzentów przypada 327 recenzentek – a wśród nich znienawidzona przez autorów i wydawców Michiko Kakutani, która sama wystarczy za setkę krytyków. Jednak jak mówią autorki badań, nic nie wskazuje, by kres męskiej dominacji w drukowanych mediach był bliski. [vida]
Nadal mało czytamy
poziomu, jaki dokonał się pomiędzy 2004 a 2008 rokiem, należy uznać za najważniejszą zmianę w postawach Polaków wobec czytania książek – piszą autorzy badania. Odnotowano jednak także pewne tendencje optymistyczne – wzrost czytelnictwa tekstów dłuższych. Od 2010 r. w badaniu zadawane jest pytanie o to, czy w ciągu ostatniego miesiąca respondent przeczytał jakikolwiek tekst o orientacyjnej objętości przynajmniej trzech stron wydruku, trzech ekranów komputera bądź dłuższego artykułu w gazecie. W 2012 r. twierdząco na to pytanie odpowiedziało 58 proc. badanych – o 6 proc. więcej niż dwa lata wcześniej. [as]
Słowa warte ocalenia
61 proc. Polaków w ciągu ostatniego roku nie miało kontaktu z żadną książką – wynika z tegorocznego badania czytelnictwa przeprowadzonego przez Bibliotekę Narodową we współpracy z TNS Polska. Dwa lata temu było nieco lepiej – ten wskaźnik był o 5 proc. niższy. Przynajmniej jednokrotny kontakt z jakąkolwiek książką w ciągu roku zadeklarowało nieco ponad 39 proc. Polaków, przy czym należy zauważyć, że w badaniu książkę zdefiniowano bardzo szeroko, włączając do tej kategorii także albumy, poradniki, encyklopedie, słowniki, a także książki w formie elektronicznej. To o 5 proc. mniej niż w roku 2010, kiedy można było domniemywać o zahamowaniu trwającej od 2006 roku tendencji spadkowej, zarazem jednak wynik nieco lepszy od roku 2008, kiedy do czytania książek przyznało się zaledwie 38 proc. badanych. Grupa „rzeczywistych” czytelników, czyli takich, którzy czytają siedem lub więcej książek w ciągu roku, zmienia się niewiele. W 2012 roku takich osób jest 11 proc., czyli tyle samo, co w roku 2010. W ciągu dekady 1994-2004 odsetek „rzeczywistych” czytelników wynosił 22-24 proc. i to właśnie spadek do obecnego
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
„Nieboszczka”, „gorzałka”, „palto”, „leżanka”, „umiłowany”, „pacierz” – znalazły się wśród wyrazów, które zdaniem uczestników akcji zainicjowanej przez Bibliotekę Śląską w Katowicach warto ocalić od zapomnienia z okazji przypadającego 21 lutego Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego. Uczestnicy akcji wrzucali swoje propozycje słów wartych ochrony do specjalnej puszki, zgłaszali je mailowo i telefonicznie. Niektóre propozycje to: „pacierz”, „pantofle”, „palto”, „leżanka”, „zlew”, „sień”, „gorzałka”, „ustęp”, „umiłowany”, „parowóz”, „ciuchcia”, „gnuśnieć”, „otucha”, „cknić się”, „nieboszczka”, a także zwrot „mieć wychodne”. Obchodzony 21 lutego pod patronatem UNESCO Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego ma zwrócić uwagę świata na problem wymierania języków. Data upamiętnia wydarzenia z 21 lutego 1952 roku, kiedy to w miejscowości Dhaka (obecnej stolicy Bangladeszu) doszło do demonstracji, a następnie zamordo-
wania pięciu studentów, domagających się uznania ich języka ojczystego – bengalskiego – za jeden z dwóch urzędowych języków ówczesnego państwa Pakistan. [as]
Książka na receptę Mieszkańcy Anglii, u których zdiagnozowano zaburzenia zdrowia psychicznego – np. ataki paniki, niezrozumiały niepokój, depresję – mogą oczekiwać, że lekarz przepisze im jeden (lub więcej) z 30 wybranych podręczników autopomocy, które będą mogli otrzymać ze swej lokalnej biblioteki. Projekt pod hasłem „Books on Prescription” ruszy w Anglii w maju br., choć wcześniej już podobne rozwiązania wypróbowano w Walii, Danii i Nowej Zelandii. Walijczycy korzystają z nich od 2005 roku; biblioteki odnotowują rocznie 30 tys. wypożyczeń tego typu książek – trzy z dziesięciu najczęściej wypożyczanych tytułów to podręczniki autopomocy. Za wprowadzeniem projektu i opracowaniem zestawu tytułów w Anglii stoi charytatywna Reading Agency, Ministerstwo Zdrowia i Royal College of Physicians (odpowiednik Naczelnej Izby Lekarskiej). Lista wybranych tytułów rozesłana została do wszystkich władz lokalnych, którym podlegają biblioteki. [guardian]
Będzie pasaż Leopolda Tyrmanda
Pasaż przy pl. Trzech Krzyży w Warszawie będzie nosił imię pisarza, publicysty, miłośnika jazzu Leopolda Tyrmanda. Będzie to droga wewnętrzna pomiędzy pl. Trzech Krzyży i ul. Marii Konopnickiej, gdzie w latach 50. Tyrmand mieszkał w gmachu YMCA. W 2006 r. na gmachu odsłonięto
tam tablicę upamiętniającą pisarza. W Warszawie toczy się akcja najgłośniejszej sensacyjnej powieści Tyrmanda pt. Zły. O upamiętnienie pisarza zwróciło się Centrum im. Adama Smitha. [as]
Najlepsi, młodzi, brytyjscy Po raz czwarty już niezależny kwartalnik «Granta» ogłosi swą niecierpliwie oczekiwaną listę „Best of Young British Novelists”. W najbliższym numerze pisma (ukaże się 16 kwietnia w wersji drukowanej i jako audiobook) siedmioosobowy zespół jurorów przedstawi czytelnikom krótkie utwory dwudziestu autorów, wybranych spośród grona 150 zgłoszonych przez wydawców i agentów. «Granta» prezentuje swą listę co dziesięć lat, miejsce na niej uważane jest za szczególne wyróżnienie czy wręcz namaszczenie, a to dlatego, że już pierwsza okazała się nadzwyczaj trafna – wśród wyróżnionych w 1983 roku znaleźli się autorzy tacy jak Pat Barker, Martin Amis, Julian Barnes i William Boyd, którzy zaliczani są dziś do stałej czołówki brytyjskiej prozy. W 1993 na liście znaleźli się AL Kennedy, Jeanette Winterson, Iain Banks i Alan Hollinghurst, dziesięć lat później – Monica Ali, Nicola Barker, Philip Hensher i David Mitchell. Te nazwiska znane są doskonale również polskim czytelnikom. Uroczystość ogłoszenia nazwisk 4. edycji „Najlepszych młodych brytyjskich pisarzy” odbędzie się w budynku British Council w Londynie w poniedziałek 15 kwietnia i transmitowana będzie na żywo przez BBC4. [granta]
Bój o Angelusa
41 książek pisarzy z Polski i zagranicy zostało zakwalifikowanych do 8. edycji Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Zwycięzcę poznamy 19 października. W tym roku wśród zgłoszonych książek większość stanowią autorzy polscy i tylko 10 książek jest autorstwa zagranicznych pisarzy. Do tej pory laureatami Angelusa byli pisarze zagraniczni. W połowie sierpnia jury ogłosi listę 14 półfinalistów nagrody, a we wrześniu zostaną podane tytuły siedmiu książek zakwalifikowanych do ścisłego finału. Angelus jest nagrodą dla pisarzy pochodzących z Europy Środkowej, którzy podejmują w swoich dziełach tematy najistotniejsze dla współczesności. Nagroda, którą stanowi statuetka Angelusa autorstwa Ewy Rossano i czek na kwotę 150 tys. zł, przyznawana jest za najlepszą książkę opublikowaną w języku polskim w roku poprzednim. [as]
szukać innego wydawcy albo opublikować książkę samemu. Komentarze internautów ujawniają ich zdystansowanie: sukces nie powinien być zależny od lukratywnej umowy z wydawcą, czas zająć się poważnie własnym dziełem. „Nie chce mi się tracić czasu i pieniędzy na utwory publikowane przez twórców na własną rękę – zaprotestował jeden z internautów. – Ale będę się trzymać z daleka od Hydry, bo postrzegam ją jako imprint skupiający autorów, co do których wydawca nie ma przekonania i dlatego proponuje im takie właśnie warunki”. Nie zapominajmy, że hydra potrafiła się odradzać… [red]
Księgozbiór kamedułów w Jagiellonce
„Łeb urwać hydrze” Hydra to nazwa nowego imprintu Random House, mającego publikować wyłącznie literaturę sci-fi i wyłącznie w wersji elektronicznej. Zanim jednak imprint zdołał pozyskać choćby jednego autora, zrobiło się o nim głośno w Internecie, a to wskutek frontalnego ataku, jaki przypuściło na Hydrę stowarzyszenie skupiające amerykańskich autorów sci-fi i fantasy (Science Fiction and Fantasy Writers of America, SFWA). Jego złość wywołały warunki proponowane potencjalnym autorom: „żadnych zaliczek, przerzucenie na twórców kosztów redakcji tekstu, oprawy graficznej, sprzedaży, marketingu, reklamy, tradycyjnie ponoszonych przez wydawcę”. Random House bronił się również atakując: SFWA nie zrozumiało, że to nowe podejście, „Hydra proponuje autorom odmienny – potencjalnie lukratywny – model wydawniczy: udział w zyskach”. Dotąd bowiem to wydawca ponosił całe ryzyko, zaś zadatek odbierał sobie ze sprzedaży, co oznaczało, że autor na swe tantiemy musiał czekać, aż kasa wydawcy znów się zapełni. Nowy model ma skrócić ten proces: nie było zadatku, zatem tantiemy płyną od razu. SFWA odrzuciło tę argumentację, przyjmując linię b. posła Rokity: „Zaliczka albo śmierć” – bez niej autorzy powinni
Specjaliści z Biblioteki Jagiellońskiej zakończyli naukowe opracowanie 11 tys. woluminów, w tym 8 tys. starodruków należących do zakonu kamedułów na krakowskich Bielanach. Kilkadziesiąt z tych ksiąg to unikaty, które nie figurują w żadnym katalogu ani bazie bibliotecznej na świecie. Klasztorny księgozbiór został przekazany „Jagiellonce” jako depozyt. Kameduli osiedli się w podkrakowskiej wówczas wsi Bielany na początku XVII wieku. Pierwsze księgi do ich biblioteki przywieźli mnisi z Włoch. Najstarszy zachowany inkunabuł pochodzi z 1473 r. Zdecydowana część zakonnego księgozbioru pochodzi od darczyńców, którzy przed śmiercią przeprowadzili się do klasztoru, przywożąc własne książki. W księgozbiorze przeważają książki w języku łacińskim, włoskim i polskim. Jego zawartość można poznać, korzystając
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
W Y D A R Z E N I A
11
z ogólnopolskiego katalogu bibliotek naukowych i akademickich NUKAT. [as]
Chomikuj.pl bez przeprosin Polska Izba Książki nie musi przepraszać portalu Chomikuj.pl za określenie, że stosuje on „praktyki pirackie” – orzekł w lutym Sąd Okręgowy w Warszawie. Pozew oddalono, ponieważ sąd uznał, że prawa wydawców zostały naruszone przez portal, ale ten zamierza zgłosić apelację. To tylko jedna z odsłon sporu, czy Chomikuj.pl narusza prawa autorskie do książek. 15 wydawnictw zrzeszonych w PIK złożyło już w warszawskim sądzie pozew zbiorowy wobec Chomikuj.pl za takie naruszenia z żądaniem ich zaniechania. Chomikuj.pl oferuje użytkownikom darmowe miejsce na dysku sieciowym. Można na nim „chomikować” np. zdjęcia, dokumenty, pliki muzyczne i filmowe oraz książki. Można też udostępniać za opłatą przechowywane pliki innym użytkownikom. Spory między PIK a portalem toczą się od ponad dwóch lat. Wydawcy skarżą się, że ich książki pojawiają się w zeskanowanych wersjach na Chomikuj.pl, skąd są ściągane przez internautów. Dowodzą, że portal czerpie z tego spore zyski. [as]
Oblaci chcą odtworzyć bibliotekę świętokrzyską
Cyfrowe odtworzenie zbiorów najstarszej i największej biblioteki w województwie świętokrzyskim i udostępnienie ich na Świętym Krzyżu planują ojcowie Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej z Sanktuarium Relikwii Krzyża Świę-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
tego. Mają w tym pomóc władze województwa i kieleckie uczelnie wyższe. Ze zbiorów tworzonych przez wieki przez zakonników do czasów współczesnych zachowało się niewiele dokumentów, które są rozproszone w bibliotekach w całej Polsce. Zakonnicy zamierzają odzyskać zbiory w wersji cyfrowej i stworzyć nowoczesną bibliotekę multimedialną, która będzie dostępna dla pielgrzymów i turystów. Księgozbiór świętokrzyski był tworzony przez klasztor benedyktyński na Łysej Górze, którego fundację zakonnicy przypisują Bolesławowi Chrobremu w 1006 roku. Zbiór kilkukrotnie był niszczony przez pożary i został rozkradziony w czasie zaborów. Wiele ksiąg powędrowało do zbiorów prywatnych, sporo trafiło do Cesarskiej Biblioteki Publicznej w Petersburgu. Księgi ze Świętego Krzyża są obecnie w kilku polskich książnicach m.in. Bibliotece UW, Ossolińskich we Wrocławiu, w Bibliotece Kórnickiej. Jednym z najbardziej znanych dzieł księgozbioru są Kazania świętokrzyskie pochodzące prawdopodobnie z końca XIII lub z XIV wieku i uznawane za najstarszy dokument prozatorski napisany po polsku. Znajdują się w zbiorach Biblioteki Narodowej. [as]
Windykator odbierze biblioteczne książki Miejska Biblioteka Publiczna w Sosnowcu zdecydowała, że egzekwowaniem zwrotu przetrzymywanych przez czytelników książek oraz naliczonych kar będzie zajmować się firma windykacyjna. Problem dotyczy ponad 4 tys. osób, szacowane zadłużenie sięga ok. 1 mln zł. W tej grupie czytelników są osoby, które ze zwrotem jednej lub kilku książek zwlekają od wielu lat. Kwoty tych zaległości wahają się najczęściej od 50 do 200 zł - po 50 gr za każdy tydzień od niezwróconej w terminie książki. Szacunkowe zadłużenie wszystkich dłużników z tytułu przekroczenia terminu zwrotu książek wraz z kosztami opłat pocztowych upomnień wyniosło na koniec grudnia ubiegłego roku ok. 1 mln zł. Biblioteka ogłosiła przetarg nieograniczony na windykację wierzytelności. Wyłoniona w nim firma ma rozpocząć ściąganie należności od marca. [as]
Nagroda Herberta 2013
rys. Zbigniew Kresowaty
W Y D A R Z E N I A
12
Laureatem pierwszej edycji Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta został Amerykański poeta, dramaturg i tłumacz William Stanley Merwin, dowiedzieliśmy się w poniedziałek 11 marca. Uroczystość wręczenia nagrody i czeku na 50 000 USD odbędzie się 3 czerwca. William Stanley Merwin, urodzony w 1927 r., jest jednym z najważniejszych poetów amerykańskich II połowy XX wieku. Wśród tłumaczy jego wierszy na język polski są Julia Hartwig, Czesław Miłosz, Artur Międzyrzecki i Piotr Sommer. W.S. Merwin jest również tłumaczem, autorem przekładów m.in. poezji Mandelsztama i Nerudy, Pieśni o Rolandzie oraz Czyśćca z Boskiej Komedii Dantego. Celem Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta jest wyróżnianie na polu literatury światowej wybitnych dokonań artystycznych i intelektualnych, nawiązujących do świata wartości, wokół których grawitowała twórczość Herberta. Nagroda ma równocześnie podkreślić wkład kultury polskiej XX wieku – w szczególności poezji – w rozwój literatury światowej, jej obecność w krwiobiegu idei, wartości i doświadczeń naszej współczesności. Zgodnie z regulaminem nagroda będzie przyznawana corocznie w dziedzinie poezji, autorowi żyjącemu, za całokształt jego twórczości. Rada Fundacji Herberta nie wyklucza, że w przyszłości będzie ona przyznawana także w innych kategoriach – eseistyki, przekładu i edytorstwa. Laureata wybrało 7-osobowe jury, w skład którego wchodzą poeci, eseiści, tłumacze i wydawcy: Lidija Dimkovska
(Macedonia/Słowenia), Edward Hirsch (USA), Wolfgang Matz (Niemcy), Jarosław Mikołajewski (Polska), Agneta Pleijel (Szwecja), Jaume Vallcorba Plana (Hiszpania) oraz Tomas Venclova (Litwa/USA). Nad przebiegiem wyborów czuwa sekretarz jury, Andrzej Franaszek – krytyk literacki. [ik]
Nominacje do Nagrody im. Kapuścińskiego Pięć książek polskich autorów znalazło się wśród 10 tytułów nominowanych w tym roku do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki. Jury pod przewodnictwem Małgorzaty Szejnert nominowało w tym roku do nagrody książki: Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach Williama Dalrymple (Czarne), Sezon maczet Jeana Hatzfelda (Czarne), Wypalanie traw Wojciecha Jagielskiego (Znak), 14:57 do Czyty. Reportaże z Rosji Igora T. Miecika (Czarne), Bolało jeszcze bardziej
Lidii Ostałowskiej (Czarne), Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludzi Magdaleny Skopek (Wydawnictwo Naukowe PWN), Utracone serce Azji Colina Thubrona (Czarne), Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy Eda Vulliamy (Czarne), Z nowego wspaniałego świata Güntera Wallraffa (Czarne) i Nowy wspaniały Irak Mariusza Zawadzkiego (W.A.B.). W tym roku zgłoszono 59 książek reporterskich, w tym 30 polskich autorów. Opublikowało je 23 wydawców, aż 15 ze zgłoszonych książek ukazało się nakładem wydawnictwa Czarne, które specjalizuje się w reportażu. Siedem z dziesięciu nominowanych książek ukazało się właśnie w tej oficynie. Nagroda im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki przyznawana jest co roku autorowi najlepszego reportażu literackiego opublikowanego po polsku w formie książki. Na laureata czeka 50 tys. zł, w przypadku gdy nagroda przypada autorowi zagranicznemu, uhonorowany zostaje też tłumacz książki na ję-
zyk polski (15 tys. zł). 4 kwietnia zostanie ogłoszone pięć tytułów książek, które znajdą się w finale nagrody, a 17 maja, drugiego dnia Warszawskich Targów Książki, poznamy tegorocznego laureata Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki. [as]
Bond, nowy Bond Jonathan Cape, wydawca nowego odcinka przygód Jamesa Bonda, ujawnił, że pisana przez Williama Boyda powieść ukaże się 26 września. Autor, wybrany przez spadkobierców Iana Fleminga, jest już trzecim pisarzem zaproszonym do „zabawy w Bonda”, po Sebastianie Faulksie i Jefferym Deaverze. Wydawca nie zdradza jeszcze tytułu ani fabuły, z kontrolowanych przecieków wiadomo jedynie, że akcja powieści rozgrywać się ma w 1969 roku, kiedy najsłynniejszy agent Jej Królewskiej Mości miał 45 lat (jeśli wierzyć jego wielokrotnie przerabianej dacie urodzin). [cape]
W Y D A R Z E N I A
13
R A P T U L A R Z
14
Wszystkie informacje o imprezach w danym miesiącu prosimy przesyłać do 15. dnia danego miesiąca na adres poczty elektronicznej marytka@hotmail.com
raptularz styczeń/luty 2013
5 STYCZNIA w Forcie Sokolnickiego miał miejsce pierwszy w nowym roku pokaz zdjęć dawnego Żoliborza z kolekcji Tomka Pawłowskiego oraz promocja jego książki Przedwojenny Żoliborz. Nieznane fotografie (Wydaw. RM, 2012). Autor zaprezentował fotografie wybrane do tego albumu, ale również inne, zdobyte w ostatnim czasie. Wszystkie były do tej pory nieznane szerszej publiczności. Spotkanie zorganizowali Żoliborscy Internauci. 8 STYCZNIA Dom Spotkań z Historią (DSH) rozpoczął cykl Spotkanie z książką. Pierwszą propozycją w tym roku była Siła i solidarność. Strategia NATO 19491989 (PISM, 2012) Roberta Kupieckiego. W dyskusji poświęconej książce i historii doktryny NATO udział wzięli: autor – minister Robert Kupiecki oraz prof. Adam Daniel Rotfeld. Rozmowę poprowadził Marek Świerczyński, dziennikarz TVP. Spotkanie zorganizował Polski Instytut Spraw Międzynarodowych i DSH przy wsparciu Ministerstwa Obrony Narodowej i Akademii Obrony Narodowej. 9 STYCZNIA w MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie zorganizowano spotkanie autorskie z pisarką Elżbietą Cherezińską. Jej pierwsza książka była literacką biografią Szewacha Weissa Z jednej strony, z drugiej strony (Prószyński i S-ka, 2005). Trzy lata później ukazała się książka Byłam sekretarką Rumkowskiego. Dzienniki Etki Daum (Zysk, 2008) – historia łódzkiego getta opowiadana od kulis. Autorka ma na koncie kilka powieści utrzymanych w klimacie historycznym. W 2010 r. napisała Grę w kości (Zysk) – thriller historyczny o Bolesławie Chrobrym i Ottonie III opar-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
ty na wydarzeniach Zjazdu Gnieźnieńskiego. W 2009 r. rozpoczęła cykl skandynawski Północna Droga, zawierający cztery książki Saga Sigrun (2009), Ja jestem Halderd (2010), Pasja według Einara (2011), Trzy młode pieśni (2012, wszystkie Zysk). To odrębne wersje tej samej historii, rozgrywające się w scenerii średniowiecznej Norwegii.
15 STYCZNIA w DSH odbyło się spotkanie Odbudowa Warszawy oczami cudzoziemców towarzyszące wystawie 1947 Barwy ruin. Warszawa i Polska w odbudowie na zdjęciach Henry’ego N. Cobba (ten sam tytuł nosi publikacja DSH poświęcona wystawie). Odbudowa Warszawy wzbudzała zainteresowanie na całym świecie, komentowali ją i oceniali architekci, konserwatorzy, dziennikarze. Czego możemy się dowiedzieć z ich relacji z pobytu w Warszawie? Co sądzili o decyzjach podejmowanych przez Biuro Odbudowy Stolicy? W spotkaniu udział wzięli Marek Barański (varsavianista, konserwator zabytków) oraz współautorzy wystawy: arch. Maria Sołtys i Krzysztof Jaszczyński z Fundacji Warszawa 1939.pl. Finisaż wystawy odbędzie się 30 kwietnia. Przedsięwzięcie zorganizowali: DSH, Fundacja Warszawa 1939.pl. 17 STYCZNIA w Galerii za Regałami MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie uroczyście zamknięto dwie wystawy W kręgu literatury norweskiej oraz Migawki z krainy fiordów. Pierwsza z nich W kręgu literatury norweskiej to prezentacja książek ze zbiorów MBP. Przybliżała klasykę norweskiej literatury pięknej, książki noblistów: Bjørnstjerne Bjørnsona, Singrid Undset, Knuta Hamsuna, twórczość ojca norwe-
skiego teatru narodowego – Henrika Ibsena oraz przedstawicieli literatury współczesnej (takich jak Dag Solstad, Jostein Gaarder, Per Petterson, Herbjørg Wassmo i in.). Ich dopełnienie stanowią opracowania przybliżające historię, kulturę i zabytki Norwegii. Drugą wystawę stanowiły Migawki z krainy fiordów, czyli fotograficzna relacja z podróży Haliny Radoły – gostynianki, członkini Światowego Związku Esperantystów i zapalonej turystki po Norwegii. To opowieść o pięknie norweskiego krajobrazu: malowniczych fiordach, białych nocach, górskich szczytach, zabytkowych kościołach oraz o atrakcjach turystycznych – interesujących zarówno dla pasjonatów dzieł sztuki jak i osób szukających bliskości natury.
17 STYCZNIA w sali Sali Czarnej Ośrodka Brama Grodzka – Teatr NN w Lublinie odbyło się pierwsze spotkanie z cyklu „Czytanie tekstów kultury” pt. Podróż i Pismo – prof. Dariusz Czaja. Poprowadził je prof. Paweł Próchniak. Kanwą spotkania była ostatnia książka profesora Gdzieś dalej, gdzie indziej (Czarne, 2010). Autor kieruje Zakładem Teorii i Antropologii Kultury UJ, jest eseistą, znawcą muzyki, podróżnikiem, członkiem redakcji kwartalnika «Konteksty». Wcześniej opublikował książki: Anatomia duszy: figury wyobraźni i gry językowe (WUJ, 2005) i Lekcje ciemności (Czarne, 2009). „Czytanie tekstów kultury” to cykl seminaryjnych spotkań z wybitnymi osobowościami nauki i kultury. Spotkania poświęcone są odczytywaniu świata – odsłanianiu znaczeń i poszukiwaniu sensu różnych przejawów otaczającej nas rzeczywistości w jej wymiarze materialnym, kulturowym, symbolicznym, duchowym.
22 STYCZNIA w DSH odbyło się spotkanie zatytułowane Powrót do Żmudzi – polskie ziemiaństwo na Litwie, a poświęcone życiu polskiego ziemiaństwa na Żmudzi i Litwie w XX w. Wieczór składał się ze wspomnień Magdaleny z Gorskich Komorowskiej, relacji jej córki Anny Dowgiałło, która przygotowała je do druku, oraz refleksji Antoniego Rosena, który jako jeden z nielicznych właścicieli odzyskał w latach 90. historyczny dwór w Gaczanach. Opowieść o zmierzchu i ostatecznej zagładzie polskich majątków, burzliwych i dramatycznych losach ich właścicieli oraz mieszkańców została zilustrowana oryginalną ikonografią z epoki ze zbiorów prywatnych. 22 STYCZNIA Duński Instytut Kultury i Wydawnictwo Avalon zorganizowali dyskusję wokół książki dr. Jakuba Morawca Knut Wielki. Król Anglii, Danii i Norwegii (ok. 955-1035) (Wydaw. Avalon, 2012). W dyskusji udział wzięli autor publikacji i prof. Władysław Duczko. Jakub Morawiec jest adiunktem w Zakładzie Historii Średniowiecza Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego. W swych badaniach koncentruje się na dziejach Skandynawii we wczesnym średniowieczu i rozwoju średniowiecznej historiografii skandynawskiej, szczególnie interesują go skaldowie islandzcy, ich poezja oraz sagi na ich temat. Jest autorem licznych artykułów, publikowanych w kraju i za granicą, m.in. Vikings among the Slavs (Fassbaender 2009), Wolin w średniowiecznej tradycji skandynawskiej (Wydaw. Avalon, 2010), Saga o Hallfredzie skaldzie kłopotliwym (Wydaw. Chronicon, 2011).
spotkanie z autorami książki Geopolityka (Poltext, 2013) pod redakcją Andrzeja Dybczyńskiego z Uniwersytetu Wrocławskiego: Adamem Cianciarą, Andrzejem Dybczyńskim, Piotrem Furmańskim, Wojciechem Kazaneckim, Tomaszem Klinem, Jarosławem Macałą.
31 STYCZNIA na Dworcu Tatrzańskim w Zakopanem Jacek Kleyff spotkał się spotkał się z czytelnikami jego najnowszej książki Rozmowa (Czarne, 2013). Wieczór poprowadził Andrzej Stasiuk. Po dyskusji odbył się recital Jacka Kleyffa, któremu towarzyszył Jerzy „Słoma” Słomiński. 5 LUTEGO DSH i Wydawnictwo BoSz przygotowali spotkanie promujące książkę Nieznane oblicze warszawskiej starówki (Wydaw. BoSz, 2013), która zawiera zdjęcia 31 najpiękniejszych polskich starówek (z Wrocławia, Krakowa, Gdańska oraz dziś nieco zapomnianych, a niegdyś istotnych politycznie i kulturowo Biecza, Tykocina czy Grudziądza). W dyskusji na temat architektury i odbudowy warszawskiej starówki, jej społecznego znaczenia oraz współczesnych planów zagospodarowania stolicy udział wzięli: Michał Wiśniewski, historyk sztuki, współautor książki Arcydzieła architektury i urbanistyki. Polskie starówki (Wydaw. BoSz, 2013), Tomasz Markiewicz, varsavianista i Maciej Czeredys, architekt i urbanista. Rozmowę poprowadził Jarosław Zieliński z czasopisma «Stolica».
23 STYCZNIA DSH przygotował spotkanie towarzyszące wystawie Świat Sławnego. Warszawa, Polska, Europa w latach 50. na zdjęciach Władysława Sławnego. Był to wirtualny spacer po wystawie oraz pokaz nieznanych i nieprezentowanych na wystawie zdjęć z rodzinnego archiwum synów Władysława Sławnego. Podczas spotkania kuratorzy: Katarzyna MadońMitzner (DSH) oraz Krzysztof Wójcik (PAF Forum) przybliżyli publiczności sylwetkę ojca polskiej szkoły fotoreportażu.
6 LUTEGO Poleski Ośrodek Sztuki w Łodzi zorganizował spotkanie z Krzysztofem Środą – pisarzem, tłumaczem, historykiem sztuki, pracownikiem Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, znawcą fenomenologii Edmunda Husserla. Środa, który przełożył kilkunaście książek głównie dotyczących spekulacji giełdowej, jest autorem Niejasnej sytuacji na kontynencie (Świat Literacki, 2003), Projektu handlu kabardyńskimi końmi (Świat Literacki, 2006) i Podróży do Armenii i innych krajów (Czarne, 2012), laureatem Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii eseistyki. Z autorem rozmawiała Małgorzata Uptas.
30 STYCZNIA w Dolnośląskiej Bibliotece Publicznej we Wrocławiu odbyło się
11 LUTEGO Dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie prof. dr hab. Andrzej
Rottermund wespół z dyrektor Rosikon Press Grażyną Kasprzycką-Rosikoń zaprezentowali w Sali Koncertowej Zamku Królewskiego w Warszawie książkę Hanny Suchockiej Rzymskie pasje. Kościoły Stacyjne Wiecznego Miasta. W rozmowie, którą poprowadził Krzysztof Ziemiec, udział wzięli: autorka, o. Tomasz Dostatni OP, i Jacek Fedorowicz.
12 LUTEGO DSH zaprosił do dyskusji Świat na blogu. Monika Szewczyk z Zakładu Fotografii Prasowej, Reklamowej i Wydawniczej UW oraz agencji Napo Images poprowadziła rozmowę ze znawcami tematu: Alkiem Nowakiem (http://aleknowak.net), który traktuje bloga jako platformę swojej fotografii, aparat nosi cały czas ze sobą, podróżował po Zachodniej Afryce (Burkina Faso, Mali, Ghana) oraz po Europie; Światosławem Wojtkowiakiem (www.swiatoslaw.com), podróżnikiem i fotografem, laureatem Grand Prix konkursu fotograficznego «National Geographic», publikującym m.in. w «Newsweeku» i CNN Traveller, eksploratorem świata „cyganów, szaleńców, włóczęgów, nomadów…”; Anną i Jakubem Górnickimi (podrozniccy.com), dziennikarzami i poszukiwaczami przygód, którzy w lutym 2012 r. wyruszyli w podróż „Szukając Witkacego” na Sri Lankę, do Australii i Petersburga, w listopadzie 2012 r. zajęli 1. miejsce w rankingu blogów podróżniczych magazynu «Press»; oraz Marcinem Jamkowskim, dziennikarzem i fotografem, uczestnikiem wyprawh do Afryki, źródeł Amazonki, Belize, USA, Korei, Rosji i zachodniej Europy, jego najbardziej znany reportaż – o wraku Steubena – został opublikowany we wszystkich edycjach światowych «National Geographic». Dyskusja dotyczyła zmian w fotoreportażu z nadejściem ery Internetu, szybkiej komunikacji i kryzysu prasy drukowanej, poszukiwania tematów przez współczesnych fotoreportażystów-blogerów, tworzących wszak własne medium. Spotkanie towarzyszyło prezentowanej w DSH wystawie Świat Sławnego. 13 LUTEGO konferencję ekspercką Budowanie potencjału kulturowego – digitalizacja i udostępnianie dziedzictwa kulturowego otworzyli w Kinie Iluzjon podse-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
R A P T U L A R Z
15
Fot. Alek Nowak
R A P T U L A R Z
16
Fot. Henry N. Cobb
12.02 – Świat na blogu
17.01– Migawki z krainy fiordów
15.01 – Warszawa 1947
kretarz stanu w MKiDN Monika Smoleń, z-ca dyrektora Filmoteki Narodowej Grażyna Grabowska oraz dyrektor NInA Michał Merczyński. Jej organizatorami w ramach polskiej Prezydencji w Grupie Wyszehradzkiej było MKiDN oraz NInA. W dwudniowym spotkaniu udział wzięli m.in. przedstawiciele ministerstw kultury państw V4, Centrów Kompetencji i eksperci w zakresie digitalizacji i udostępniania, pracownicy archiwów, bibliotek oraz innych instytucji edukacyjnych i kulturalnych. Celem było przedyskutowanie wyzwań związanych z procesami digitalizacji, przedstawienie stanu tych procesów, ich koordynacji, standaryzacji oraz koncepcji finansowania w Europie i w krajach zrzeszonych w V4.
Woli i Mirowa, gdzie do dziś stoją zabudowania przedwojennych zakładów firmy Norblin, Bracia Buch i T. Werner. Album składa się z trzech części, prezentujących historię miejsca, wyroby produkowane w fabryce i współczesne zdjęcia tego zabytkowego obiektu.
15 LUTEGO DSH zaprosiło na kolejne „Spotkanie z książką” – Fabryka Norblina. Opowieść o niezwykłej fabryce (Stowarzyszenie Nasz Norblin i Fundacja Otwartego Muzeum Fabryki Norblina, 2012) i z jej autorami: Małgorzatą Wittels, Krzysztofem Wittelsem, dr Joanną Paprocką-Gajek i Bartłomiejem Jackiewiczem. Opowieść o słynnej fabryce Norblina, jednym z największych przedsiębiorstw metalowych w II RP, produkującej m.in. platery, została wpleciona w dzieje rozwoju Warszawy, zwłaszcza
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
19 LUTEGO w DSH odbyło się „Spotkanie z książką”, którego pretekstem była prezentacja Ilustrowanego atlasu dawnej Warszawy (Pangea, 2004) Roberta Marcinkowskiego. Atlas ukazuje dzieje stołecznej zabudowy dwóch minionych wieków. Arkusze map, bazujące na słynnych mapach Lindleya, ilustrują zabudowę sprzed 1900 roku oraz inwestycje budowlane w latach 1901-1939. W atlasie znajdziemy informacje, które budynki zostały spalone, rozebrane, zrekonstruowane itd. oraz 137 pocztówek z widokami dawnej Warszawy z przełomu XIX i XX wieku wraz z odnośnikami do map, wskazującymi miejsce i kierunek wykonania zdjęcia. W rozmowie wzięli udział autor oraz Piotr Ziółkowski, wydawca i twórca szaty graficznej. 26 LUTEGO w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie miała miejsce promocja nowego wydania powieści Józefa Hena Nikt nie woła (WL, 2013), wzbogaconego o posłowie auto-
ra, napisane niejako specjalnie z okazji jego 90. urodzin, które obchodzi w tym roku. Hen, pisarz, publicysta, reżyser i scenarzysta, ukończył zainspirowaną własnymi przeżyciami powieść w 1957 r., ale cenzura blokowała wydanie książki przez 33 lata. Wieczór poprowadził Dariusz Bugalski, fragmenty książki przeczytał autor.
26 LUTEGO w galerii Warszawska Atlantyda odbył się wernisaż wystawy I powróciłem do Ciebie, Warszawo, zorganizowanej przez Wydawnictwo Veda i Fundację Wspierania Kultury. Zaprezentowano unikatowe publikacje nutowe z najpopularniejszymi piosenkami o Warszawie lat 40. i 50. XX w. ze zbiorów Muzeum Kresowego Domu k/Białegostoku. O zbiorze opowiedziała Ewa Cywińska, kustosz Muzeum Kresowego Domu. Karolina Szewc z towarzyszeniem muzyków jazzowych wykonała znane i na nowo odkrywane przeboje warszawskie lat powojennych. 26 LUTEGO w DSH odbyło się „Spotkanie z książką” wokół publikacji Polscy świadkowie GUŁagu. Literatura łagrowa 19391989 (Universitas, 2012) Izabelli SariuszSkąpskiej. W dyskusji z autorką udział wzięli prof. Elżbieta Smułkowa i Marcin Wojciechowski. [mc]
Piotr Kofta
J
edną z najważniejszych cech wyróżniających ludzki umysł jest umiejętność interpretowania świata za pomocą metafor. Metafora jako mechanizm poznawczy wbudowany w język naturalny łączy ze sobą rzeczywistości z różnych porządków, ze swobodą tworzy nowe znaczenia. Socjolog zauważy ponadto, że każda kultura chętnie inkorporuje metafory do swoich systemów wiedzy, wartości i norm, zgrabnie pomijając to, co w przenośni najważniejsze – jej nierealność, owo „tak jakby”, które słabo poddaje się analizie, ma bowiem walor oczywistości, albo inaczej mówiąc: naturalności. W efekcie metafory zasilają społeczną wiedzę, ale nie jako metafory, lecz jako powszechnie uznane fakty. Nic dziwnego zatem, że jest to terytorium wrażliwe, podatne na wszelkiego rodzaju ideologiczną propagandę. Dr Joseph Goebbels doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli odpowiednio długo i konsekwentnie będzie zestawiał Żydów z robactwem, to Żydzi s t a n ą s i ę robactwem. Metaforyzacji najłatwiej poddaje się to, co obce i nieznane. Historia kontaktów Europejczyków z innymi cywilizacjami jest w dużej mierze historią metafor – co doskonale widać na przykładzie związków Europy z Afryką subsaharyjską, czyli „Czarną Afryką” (ot, metafora). Dopóki ciemnoskórzy afrykańscy łowcy, rolnicy i żołnierze znajdowali się daleko, za siódmą górą i siódmą rzeką, mogli grać rolę jednookich potworów na trzech łapach, diabłów i demonów. Wraz z początkiem kolonizacji i niewolnictwa zestaw przenośni uległ odświeżeniu – teraz byli dzikimi zwierzętami niegodnymi miana człowieka, ewentualnie leniwymi i niesamodzielnymi dziećmi. Ale epoka kolonializmu się skończyła, a dzieci dorosły. Współcześnie popularne metafory odwołują się więc przede wszystkim do niepełnosprawności – i są oczywiście podszyte rasizmem, ale rasizmem humanitarnym, bo ludziom niepełnosprawnym trzeba przecież spieszyć z pomocą, trzeba ich karmić, ubierać i leczyć, ponieważ sami nie dadzą sobie rady. Dlaczego? Bo tacy już są. „Afrykanie, nigdy niepogardzani bardziej niż obecnie, wydali mi się najbardziej okłamywanymi ludźmi na świecie – pisze Paul Theroux w Safari mrocznej gwiazdy. Lądem z Kairu do Kapsztadu (przeł. Paweł Lipszyc, Czarne 2013). – Zmanipulowani przez rządy, oszukani przez zagranicznych ekspertów, wykiwani przez organizacje dobroczynne, są kantowani na każdym kroku”. Theroux wie, o czym mówi – w latach 60., pełnych optymizmu wywołanego falą ruchów niepodległościowych, pracował w Ugandzie i Malawi jako członek Korpusu Pokoju, po czterech dekadach powrócił do Afryki i odnalazł ją w ruinie, pogrążoną w ciężkiej depresji, pełną zmęczonych ludzi pragnących jedynie wyjechać jak najdalej. Afryka stała się krainą permanentnego kryzysu gospodarczego, plemiennych wojen, społecznej anomii, wszechobecnej korupcji. Pomijając plemienne wojny (choć nie do końca, wystarczy przypomnieć tragedię Jugosławii), czy nie znamy aby tego wszystkiego z ostatnich lat komunizmu? A jednak w odniesieniu do siebie nigdy nie posłużylibyśmy się metaforą niepełnosprawności, którą z taką bezceremonialnością stosuje się wobec Afrykanów. Theroux z wściekłym sarkazmem opisuje świat drapieżników żerujących na owej metaforze, która przyoblekła się w ciało. Wystarczy spojrzeć na społeczeństwa afrykańskie jak na zdewastowane domy opieki, a już sunie tam – od lat – nieuchronne tornado europejskiej dobroci. Nie jest to jednak dobroć bezinteresowna, raczej przemysł szermujący dobrem, żywiący sam siebie, trzymający sztamę z lokalnymi dyktatorami i urzędnikami, pochłaniający ogromne środki pomocowe, by produkować kolejne pokolenia bezradnych desperatów. Bezradni desperaci są owemu przemysłowi potrzebni – jako paliwo. W miejsce poważnej politycznej i socjologicznej diagnozy mamy więc co najwyżej drogą pralnię sumień ludzi Zachodu. Inna sprawa, że od czasów podróży Theroux minęło już ponad dziesięć lat – teraz Afryką zajęli się Chińczycy. A Chińczycy to już zupełnie inna historia. [kof]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
F E L I E T O N
Przemysł dobroci
17
Andrzej Rostowski doktor nauk literackich wykładowca i krytyk wierny przyjaciel «Notesu»
Fot. Maria Czarnocka
Z A N O T O W A N E
18
Okaleczeni Andrzej Rostocki
Długie życie ma swoje zalety. Ma też, niestety, wiele wad. Oprócz momentów przyjemnych, pamięć przechowuje też wspomnienia złe. Ale zacznijmy od dobrych fragmentów pamięci. W maju 1992 roku wyszedł pierwszy numer «Notesu Wydawniczego» przygotowany przez małą redakcję «Ex Librisu» – literackiego dodatku do «Życia Warszawy». nakomite pismo zostało założone przez Beatę Chmiel, Beatę Stasińską i kilka innych, dynamicznych, osób, których nazwiska zatarły mi się w pamięci, nad czym teraz boleję. Była to świetna grupa młodych ludzi, których ambicją była analiza polskiego rynku księgarskiego i uzyskanie o nim w miarę pełnej wiedzy. «Ex Libris» był pismem krytyczno-literackim, «Notes Wydawniczy» miał być profesjonalnym pismem zajmującym się nie tylko krytyką literacką, lecz także strukturą rynku wydawniczego w Polsce, jego ekonomicznymi uwarunkowaniami i tendencjami. Miał być comiesięcznym zapisem wiedzy o rozwoju i stanie tego rynku, o jego cechach i ułomnościach. Trzeba pamiętać, że polski rynek księgarski w tym czasie rozwijał się niezwykle dynamicznie, ale jego podmiotami byli ludzie, którzy musieli zdobywać doświadczenie ekonomiczne właściwie w biegu, opierając się na swojej wiedzy wyniesionej z „socjalizmu realnego” i intuicji. Odbiorcy byli głodni książki (jak to dziwnie teraz brzmi…), i poszukiwali jej przede wszystkim w księgarniach, gdyż Internetu jeszcze nie było. Kluczem do zrozumienia klimatu tamtych wspaniałych miesięcy i lat były wizyty na ulicy Kolejowej w Warszawie, gdzie na kilkuset metrach w straszliwym błocie, stały obok siebie podniszczone i zmęczone żuki i nysy, jedyne w tamtym trudnym czasie samochody dostawcze. Ciężarowe mercedesy pojawiły
Z
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
się dopiero kilka lat później i obciążane ponad miarę, jeżdżące najczęściej nocą, stały się piękną kartą młodego, nowego polskiego rynku książki. Znałem wielu tych kierowców; to byli nie tylko fanatycy zawodu, oni wiedzieli, że wożą książki, na które z niecierpliwością czekają „zgłodniali” lektury czytelnicy. Ulicą Kolejową byłem zafascynowany, odwiedzałem ją zawsze, kiedy byłem w Warszawie i napisałem nawet o tym dziwnym i pięknym dla książki miejscu jedyny w swoim życiu reportaż, zatytułowany właśnie Kolejowa. Trudno sobie wyobrazić brzydotę tego miejsca, ale tam, na początku lat 90., kształtowały się struktury nowego rynku książki, którego podstawową cechą miał być nadmiar, a nie niedobór książki. Młodzi i ambitni redaktorzy «Ex Librisu» uznali, że «Notes Wydawniczy» będzie dostarczał podmiotom tego rynku efektywnej wiedzy. Wymagało to od autorów zamieszczanych w nich tekstów docierania do informacji trudno dostępnych, specyficznych i specjalistycznych. I nie zawsze bardzo chętnie udzielanych. Konkurencja była bardzo duża, dlatego zaufanie trzeba było konsekwentnie i długo zdobywać. Pamiętam, że napisanie względnie krótkiego reportażu wymagało przeprowadzenia dziesiątków rozmów i wywiadów oraz wielokrotnych wizyt na tej sławnej ulicy, by poczuć jej wyjątkowy klimat. Wokół pisma, w krótkim okresie, zgromadziło się kilkunastu znakomitych fachowców i po swoim majowym debiucie
w 1992 roku stało się ono bez wątpienia bardzo cennym źródłem informacji o polskim rynku książki. Kiedy teraz, w drugim dziesięcioleciu wieku XXI, przypominam sobie trudne problemy tego rynku, to ze zdziwieniem odkrywam, iż niewiele zostało rozwiązanych. Na przykład, przez kilka miesięcy pracowałem, na zamówienie redakcji, nad ambitnym tekstem dotyczącym braku płynności finansowej rynku, czyli mówiąc prosto, zaległościach płatniczych między hurtowniami a wydawcami, hurtowniami i księgarzami, wydawcami a drukarniami. Wszyscy wtedy narzekali, że przekraczają one umowny okres trzech miesięcy. Kiedy w zeszłym roku rozmawiałem o tej sprawie z wydawcami, poczułem się jak Marsjanin. Okazało się, że teraz te zaległości są znacznie dłuższe, a ich ekonomiczne konsekwencje znacznie bardziej dotkliwe. Tekstu zresztą, z powodu jego trudności, w końcu nie napisałem. Teraz mogę się nazwać weteranem tego nędznego procederu, o czym najlepiej wiedzą moi kolejni, niezwykle wyrozumiali redaktorzy. Wtedy jednak „rynek tryskał optymizmem”, hurtownie, które często odwiedzałem, pracowały prawie całą dobę (spędzałem w nich dziesiątki godzin miesięcznie, czytając książki z list bestsellerów), samochody dostawcze załadowane po dach książkami jeździły nocami i wydawało się, że będzie tak zawsze. Społeczeństwo było spragnione książek, powieści Roberta Ludluma – na przykład – sprzedawały się w ogromnych ilościach 300 tys., a nawet 400 tys. egzemplarzy. Nikt nie przypuszczał, że ten cudowny stan kiedyś ulegnie zmianie. Czytanie książek było wtedy traktowane nie tylko jako synonim wiedzy, ale także jako wskaźnik modernizującego się społeczeństwa. Nie pamiętam już, kiedy nastąpiło załamanie tej wiary, gdyż rynek, na szczęście, reagował na przemiany z opóźnieniem. Punktów proponujących kserokopie nie było jeszcze tak wiele, internetowa sprzedaż książek nie była aż tak rozwinięta, a księgarnia ciągle były miejscem, w którym, nie dostawszy tomu z poezją żydowską, mogłem pożalić się bratniej duszy w książce, że „goje wykupują nam naszą poezję”. I liczyć na współczucie i zrozumienie. Nie ma niestety już tej księgarni. A przecież „Księgarnia Akademicka” w Łodzi, podobnie jak księgarnia „Pegaz”, była niezwykle ważną częścią mojego życia. Odwiedzałem ją przez ponad 40 lat. Właściwie codziennie. Anglicy mają swoje puby, niektórzy czytający Polacy mieli swoje księgarnie. Ich brak jest czasami odczuwany jak amputacja ważnej części ciała. Wiem, że takie są ekonomiczne prawa, ale eliminacja księgarń „stacjonarnych” jest dla wielu bibliofili bardzo bolesnym, egzystencjalnym doświadczeniem. Pracowali w nich bowiem ludzie, którzy pomagali nam, fanatykom książki, w trudnych latach ich niedoboru. A i potem, już w warunkach demokratycznego rynku, służyli zawsze radą i pomocą. Kontaktowałem się z nimi kilkanaście, a z niektórymi nawet kilkadziesiąt lat. Łączyła nas silna emocjonalna więź. Rozmawialiśmy nie tylko o książkach, lecz także o życiu. Były to cudownie krzepiące rozmowy dowodzące stałości świata. Idąc teraz do księgarni Empik wiem, że spotkam kolejną miłą, lecz anonimową osobę, która wiedzy o każdej pozycji, o którą pytam, musi szukać w pamięci komputera. I dlatego nie lubię tam chodzić, czuję się bowiem jak człowiek z innego świata. A nikt nie lubi być obcym w swojej kulturze.
Jednym z podstawowych problemów człowieka jest samotność. Księgarnie klasyczne pozwalały o niej przez chwilę zapomnieć. Tym bardziej, że książki na półkach i ladzie zawsze działają kojąco i oddalają pytania o wieczność. Książki były, i są, murem, który chroni nas, czytających, przed zagrożeniami płynącymi ze świata. Księgarnie internetowe, z których jestem teraz zmuszony coraz częściej korzystać, są miejscem emocjonalnie obcym. Nie mogę się to tego przyzwyczaić i trochę się dziwię, że o tym problemie chyba w «Notesie Wydawniczym» nie pisaliśmy. Jak i o wielu innych zmianach zachodzących na polskim rynku książki. I nie jest to wina wybitnych analityków w nim piszących. Kto by – na przykład – przypuszczał – że w społeczeństwie, w którym prawie 50 proc. maturzystów decyduje się na studia wyższe, w badaniach czytelnictwa przeprowadzonych na próbie reprezentatywnej 60,8 proc. respondentów deklaruje, że w roku 2012 nie przeczytało żadnej książki. Przy niezwykle, dodajmy, pojemnej definicji książki. Przyznam się, że te dane, bardzo przecież pesymistyczne, nie zaskoczyły mnie, gdyż od lat obserwuję, jako nauczyciel akademicki, rosnącą niechęć studentów do czytania tekstów wymaganych na studiach. Przy czym nie jest to tylko sprawa motywacji. Coraz więcej studentów ma kłopoty ze zrozumieniem nie tylko tekstów filozofów greckich, z którymi moje pokolenie nieźle sobie radziło, ale także prostych współczesnych tekstów naukowych. Studia tracą sens, gdyż ciągle jeszcze czytanie ze zrozumieniem jest ich istotą. Szkoła podstawowa i średnia tego nie uczą i na studia przychodzą okaleczeni młodzi ludzie, których mózgi nie radzą sobie z podstawową umiejętnością czytania. Najgorsze jest jednak to, że nie są tej ułomności świadomi. Pamiętam, że «Notes Wydawniczy» poświęcił wiele tekstów temu problemowi i to też świadczy o jego historycznej wielkości. Reformatorzy polskiej szkoły chyba też zbyt mało czytają, gdyż już w latach 90. wiele razy o stanie polskiego czytelnictwa pisały Grażyna Straus i Katarzyna Wolff, dwie wybitne badaczki z Instytutu Książki i Czytelnictwa Biblioteki Narodowej. Dwadzieścia jeden lat istnienia «Notesu Wydawniczego» dostarczyło polskim politykom kilkaset (jeśli nie więcej) znakomitych tekstów dotyczących nie tylko stanu naszego rynku książki, lecz także stanu polskiej kultury, której książka była niezwykle ważną częścią. Politycy i władcy naszych dusz tę wiedzę konsekwentnie ignorowali. W końcu, jak się przyznają w wywiadach udzielanych tabloidom, książki zabierają tylko na wakacje. Niestety nic nie mówią o ich przeczytaniu. Śmierć pisma nie jest sprawą, która dotyczy kilku osób z redakcji i kilku tysięcy stałych jego czytelników. Jest ona smutnym wskaźnikiem zmian, jakie się dokonują w polskiej świadomości. Coraz więcej osób wierzy, lub chce wierzyć, że wszystko można znaleźć w Internecie. Warto zatem przypomnieć znaną tezę Stanisława Lema, że Internet jest także ogromnym oceanem informacyjnych śmieci. Może jestem człowiekiem, mimo swojego socjologicznego wykształcenia, o tradycyjnych poglądach, ale wierzę w książkę, zarówno klasyczną, jak i elektroniczną. I głęboko wierzę w sens jej czytania. A ludziom, którzy tak łatwo zrezygnowali z wielkiej intelektualnej przygody mogę tylko współczuć. Dokonali bowiem okaleczenia swojej wyobraźni, nad rozwojem której przez kilka milionów lat niepotrzebnie męczyła się ewolucja. [ros]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Z A N O T O W A N E
19
Z A N O T O W A N E
20
Pół wieku przeglądania Grzegorz Sowula
Pisma literackie nie mają dziś łatwo. Mówię oczywiście z perspektywy Polski, kraju, w którym osoba czytająca 6 (sześć) książek rocznie uważana jest oficjalnie za „mola książkowego”, zaś Złotą Płytę za nagranie klasycznie dostaje się po sprzedaniu 2500 egzemplarzy. Nie wiem, co u nas nawala – czy twórczość jest zbyt ambitna, czy odbiorca zbyt tępy. Być może jest odwrotnie – nader wyrafinowany odbiorca nie ma ochoty na durnowatą twórczość. Wątpię w to akurat, ale jak by nie patrzeć, pismo takie jak «New York Review of Books», świętujące w tym roku półwiecze, nie miałoby w Polsce racji bytu. iątego lutego w nowojorskim ratuszu zainaugurowano zaplanowane na rok (!) obchody 50-lecia pisma. Był pan burmistrz, redaktor naczelny, znani autorzy, grono zasłużonych edytorów. W kwietniu ruszy cykl spotkań w New York Public Library, w październiku – sympozjum w Metropolitan Museum of Art, zaś w listopadzie ukaże się specjalne wydanie jubileuszowe. Sam jestem ciekaw, co w nim będzie, jako że na rocznicę przygotowano zaledwie facsimile pierwszego numeru pisma, rozsyłane do wszystkich prenumeratorów. 1042 numery, 7759 autorów, 10601 recenzji, 7079 tekstów, 4077 listów do redakcji, 659 wierszy, 547 polemik – to dorobek 50-lecia. Pismo pojawiło się w 1963 roku, gdy trwający 114 dni strajk drukarzy w Nowym Jorku uniemożliwił prasowe publikacje. Dziennikarze związani z różnymi oficynami postanowili założyć pismo, w którym dyskutowano by najnowsze tytuły i najświeższe wydarzenia. Autorami recenzji, komentarzy, omówień i analiz prezentowanych czytelnikom miały być postacie znane i cenione, których wypowiedzi charakteryzowały się błyskotliwością stylu, głębią przemyśleń, oryginalnym podejściem do tematu. I, co niemniej istotne, wiedzą: o muzyce, filmie, sztukach plastycznych mieli pisać specjaliści w tych dziedzinach, którzy znajomość teorii łączyli z opanowaniem praktyki. Stąd o koncertach pisał np. pianista Alfred Brendel, o operze – reżyser wielu spektakli Jonathan Miller, o filmie – Akira Kurosawa.
P
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Pomysł pisma narodził się przy wódce, podczas kolacji u nieżyjącej już (zm. 2006) Barbary Epstein, która doświadczenie z czasopismami zdobyła, redagując «The Partisan Review», wpływowy kwartalnik o wyraźnie politycznych inklinacjach. W nowojorskim przedsięwzięciu partnerował jej Rober B. Silvers, prawnik z dyplomem Yale. Gdy kilka lat wcześniej poprosił Hardwick o tekst analizujący poziom amerykańskiej krytyki literackie, dostał druzgoczącą analizę – i właśnie przy tym spotkaniu stała się ona punktem wyjścia do dyskusji nad koniecznością zmian. Należało założyć własne pismo, bez oglądania się na innych. Kapitałem była ich opinia w branży. Wystarczyła: wydawcy dali ogłoszenia, wybrani autorzy (m.in. Robert Lovell, Mary McCarthy, W.H. Auden, Norman Mailer, Irving Howe, Styron, Vidal, Sontag, Kazin, Chiaromonte…) nie chcieli honorariów. Layout opracowała Epstein: format typowej popołudniówki, cztery szpalty, czytelna czcionka, jako ilustracje XVIII- i XIX-wieczne drzeworyty, wolne od roszczeń autorskich. Do redakcji dołączył niebawem rysownik David Levine (zm. 2009), jego kolekcja karykatur dla «NYRB» obejmuje ponad 2500 postaci. Układ pisma przechodził niewielkie graficzne modyfikacje, redakcja wyczuła jednak, że czytelników wcale nie przybędzie, gdy dostaną całostronicowe zdjęcia albo doczepiane gadgety. «NYRB» miał być miejscem spotkań pisarzy, tłumaczy, dziennikarzy śledzących różne przypadki, prawników, fotografów… Zamierzony cel udało się zrealizować: pismo koncentruje się
Pismo od początku jest przedsięwzięciem dochodowym. Ewenement na skalę światową, tłumaczony doskonałym wyczuciem chwili – potrzebne było ambitne pismo omawiające książki, prowokujące do dyskusji, wywierające wpływ. Jego czytelnicy są mu wierni – średnia długość prenumeraty to dziesięć lat. Ale «NYRB» ma również lżejsze strony – od lipca 1968 roku numer zamykają ogłoszenia drobne, zamieszczane przez czytelników. Caroline Tice, należąca do wydawców pisma, w specjalnym programie National Public Radio przypomniała kilka jej ulubionych ogłoszeń – pierwsze brzmiało: „Poszukiwana kandydatka na żonę: inteligentna, ładna, 18 do 25 lat, o szerokich horyzontach, wrażliwa i czuła. Dla uznanego artysty, by dzielić z nim ekscytujące życie. NYR box 1432”. Od tego czasu na łamach «NYRB» pojawiło się kilkanaście tysięcy ogłoszeń: zabawnych i poważnych, wprost i niemal zaszyfrowanych, czasem przekraczających granice dobrego smaku. „Jestem przekonana, że wśród naszych czytelników mogły znaleźć się osoby spełniające najdziwniejsze kryteria”, mówiła Tice. Poniżej wybrane przez nią ogłoszenia – z dawnych numerów, uprzedzam. [gs]
Robert B Silvers, od 1963 redaktor «New York Review of Books»
wprawdzie na książkach, ale redaktorzy nigdy nie mieli zamiaru zamienić go w magazyn branżowy. Książki, ich analiza, są odskocznią, pretekstem, powodem do zapuszczenia się w inne światy: sztuk pięknych (sporo recenzji wystaw, koncertów, przedstawień teatralnych i filmów, ale tylko tu znaleźć można rzetelne omówienia katalogów wystawowych), filozofii, socjologii, nauk medycznych i ścisłych, językoznawstwa, religii, historii, polityki. Omówienia mogą zajmować nawet kilka stron – a w wersji on-line towarzyszą im kolejne strony komentarzy czytelników. Co zaskakujące, komentarzy trzymających się tematu, bez dywagacji politycznych, ataków na aktualny rząd i antysemickich haseł, jak to zwykle bywa na polskich forach. Jeśli już o nas, to polskie nazwiska pojawiają się na łamach pisma regularnie – Czesław Miłosz opublikował swój pierwszy tekst już w 1968, inni często zamieszczani polscy autorzy to Michnik, Barańczak, Zagajewski, wcześniej Kołakowski, Herbert, Kapuściński. Oraz Anne Applebaum, Polka z przekonań i paszportu. Pismo ukazuje się 20 razy w roku w nakładzie ponad 135 tys. egzemplarzy. W USA rozchodzi się głównie na wschodnim i zachodnim wybrzeżu, gdzie znajduje się gros akademickich skupisk. Subskrypcja obejmuje aż 90 procent nakładu; w Europie najwięcej prenumeratorów — ok. 5000 — jest w Anglii, po niej idą Niemcy, Francja, Holandia i Włochy, gdzie przez niemal dwie dekady, od 1991 do 2010 roku, wychodziła (w nakładzie 8 tys. egzemplarzy) niezależna mutacja pisma, «La rivista dei libri». Poza samym przeglądem oficyna wydaje również imprinty książkowe – jeden z nich, Classic Book, ma swą polską edycję dzięki oficynie W.A.B. «NYRB» jest równie ceniony co nielubiany — świadczy o tym nadzwyczaj ciekawy dział listów. Jego czytelnicy to grupa bardzo wpływowa: niemal wszyscy (97 %) ukończyli studia, 68 % pracuje zawodowo, 24 % zasiada w zarządach spółek i korporacji, jedna trzecia ma dochody powyżej miliona dolarów rocznie. Są aktywni społecznie, zarówno na poziomie lokalnym, jak krajowym.
ARMCHAIR RADICAL who’s 25 seeks dialectical synthesis with street-credible jacobin female, must have nothing to lose but chains, absence of property a plus. FRISKY COUGAR, 84, seeks dude, 72 to 76, share walks from parking lots to doctors’ offices. Must like detailed descriptions of illnesses; enjoy matinee “naps”; daytime driving essential; relishes grandchildren’s pictures. Limited flatulence, clacking teeth ok. Don’t anticipate LTR. WORN-OUT HUSBAND, friend to his wife’s nerves and father to five silly daughters (the two eldest excepted) for almost a quarter century, seeks wealthy, titled, childless widow of an unentailed estate for long walks across ha-ha’s. FANNIE MAE with troubled assets, bored with Freddie Mac, seeks well-regulated stimulus package from counterparty too big to fail. No cash for clunkers. DISPROPORTIONATELY BLESSED GENERALISSMO, deposed by an ungrateful peasantry, languishes in luxurious tropical exile. Seeks a talented contortionist with low morals and high pain threshold for long-term relationship, satori, and maybe a little narcocrime on the side. ONE-BREASTED WOMAN seeks one-armed man.
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Z A N O T O W A N E
© Beowulf Sheehan
21
Fot. Archiwum
C O P Y L E F T
22
Jan Wosiura
Jan Wosiura
Otwarte zasoby
C O P Y R I G H T
&
– student prawa w Akademii Leona Koźmińskiego. Od 2010 roku prezes Koła Własności Intelektualnej.
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
W czasie publicznej debaty na temat ACTA minister Boni obiecał internautom otwarty dostęp do zasobów kultury tworzonych za pieniądze publiczne. Jak zapowiedział, tak zrobił. Konsultacje społeczne przechodzi właśnie koncepcja uregulowań prawnych w tej dziedzinie. Jej wprowadzenie wywróci do góry polski rynek sztuki.
Zgodność z polskim ustawodawstwem Opisywane powyżej przeniesienie praw autorskich na podmiot publiczny zakłada nabycie wszelkich praw majątkowych i części praw osobistych w postaci zezwolenia twórcy na dokonywanie zmian w utworze. Bez większego zastanowienia można uznać, że taka koncepcja jest niezgodna z ustawą z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Po pierwsze, przeniesienie praw autorskich wymaga dokładnej specyfikacji pól eksploatacji, aby było ważne, a zgodnie z art. 41 ust. 4 pr. aut., taka umowa może dotyczyć jedynie pól eksploatacji znanych w chwili jej za-
Udostępnianie komercyjno-niekomercyjne Projekt ustawy zakłada udostępnianie utworów wykonanych za publiczne pieniądze w specjalnym „repozytorium”, mającym być prawdopodobnie wielką platformą do pobierania treści z Internetu. Rozróżniane są różne modele takiego udostępniania: 1 Opcja podstawowa – polega na udostępnieniu zasobów publicznych bez możliwości ich dalszego udostępniania i przetwarzania. 2 Opcja pośrednia – polega na udostępnieniu zasobów publicznych „na licencji częściowo zapewniającej swobodę dostępu i korzystania”. Jako przykład twórcy projektu podają tutaj wymóg niekomercyjności dalszej eksploatacji. Wątpliwości budzi jednak fakt, że po wprowadzeniu do Internetu utworu, podmiot straci kontrolę nad charakterem eksploatacji. Zwłaszcza że organów i instrumentów służących do takiej kontroli projekt nie przewiduje. 3 Opcja pełna – to rozwiązanie budzi u mnie największe wątpliwości, gdyż zezwala na wykorzystywanie utworów z repozytorium także w celach komercyjnych. To rozwiązanie czyni całkowicie realnymi sytuacje uchodzące za absurdalne: będziemy mogli zobaczyć
twarz Daniela Olbrychskiego na pudełku popcornu czy słuchać w reklamie proszku do prania muzyki z Ziemi Obiecanej. Twórcy projektu nie zdają sobie również sprawy, że zezwolenie na komercyjne wykorzystanie utworów prowadzi do tworzenia płatnych serwisów, które będą pobierać twórczość z repozytorium i oferować ją użytkownikom do ściągnięcia za opłatą, ale przy większym komforcie korzystania (np. szybszy transfer niż na publicznym serwerze). Podmiotami, które zyskają na ustawie w sensie ekonomicznym będą więc prywatne firmy, które nie poniosły żadnych wydatków związanych z powstaniem utworu. Oddając projektowi sprawiedliwość należy przyznać, że przewidziano również pewne „hamulce bezpieczeństwa” przed całkowitym uwolnieniem twórczości powstałej za państwowe pieniądze. Twórca może więc ustalić z podmiotem zezwolenie na dystrybucję utworu w sposób komercyjny. Odbywa się to jednak w formie udzielania twórcy licencji na jego własny utwór (podmiotem praw majątkowych jest już wtedy kto inny) i tylko na określony czas. Dodatkowo na takie decyzje wpływać mogą ekonomiczne czynniki związane z przeznaczeniem utworu. Kto będzie je oceniał – nie wiadomo.
Czyżby wydawnicza apokalipsa? W Polsce lwia część tzw. wysokiej kultury, która stoi u nas (jak i w całej Europie) na bardzo wysokim poziomie, jest finansowana ze środków publicznych. Jeśli każdy utwór wykonany za środki publiczne będzie dostępny za darmo, to spadną dochody nie tylko artystów, ale również wydawców. Co więcej, wydawnictwa, które są dofinansowywane z budżetu w liczbie przekraczającej 50% będą zmuszone udostępniać świeże egzemplarze nowych książek czy filmów zupełnie za darmo. Otwarcie zasobów w sposób proponowany przez Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji spowoduje więc załamanie się rodzimego rynku medialnego. [jw]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
&
Pełna nazwa dokumentu poddanego konsultacjom brzmi Projekt założeń projektu ustawy o otwartych zasobach publicznych i jest tekstem opisującym same założenia inicjatywy. Na temat projektu wypowiedziało się już większość zainteresowanych organizacji – środowiska twórcze, edukacyjne i urzędy. Większość chwali ideę, lecz wskazuje na konieczność gruntownej przebudowy projektu już w fazie prekoncepcyjnej. Wspomniana ustawa ma uczynić twórczość, która powstała za publiczne pieniądze, całkowicie darmową. Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji ma ten cel osiągnąć poprzez zmuszenie wszelkich podmiotów publicznych, podmiotów wykonujących zadania publiczne i innych (w których Skarb Państwa ma 51% udziałów) do zawierania z artystami umów przenoszących na wymienione instytucje praw majątkowych na wszystkich polach eksploatacji. Oznacza to, że autor, który wykonał utwór za pieniądze publiczne będzie musiał być pozbawiony praw do tantiem – udzielenie licencji nie wchodzi w grę – a utwór będzie udostępniony publicznie dla wszystkich (instytucja publiczna będzie miała taki obowiązek niezależnie od jej woli).
warcia. Podmiot publiczny nie miałby więc możliwości rozpowszechniania „swojego” utworu nowymi technikami dystrybucji, które pojawiają się z roku na rok. W tym wypadku twórca może przenieść prawa autorskie na prywatnego wydawcę tworząc utwór częściowo dostępny publicznie, a częściowo za opłatą. Po drugie, projekt ustawy zakłada zmuszenie twórcy do zezwolenia każdemu użytkownikowi zezwolenia na dokonywanie zmian i modyfikacji w utworze (czyli np. pocięcie go na kawałki). Interesujący jest fakt, że zezwolenie ma być udzielane pro futuro – twórca nie ma więc pojęcia, na co wyraża zgodę. Taka klauzula w umowie jest nieskuteczna zdaniem większości polskiej doktryny prawniczej.
C O P Y R I G H T
Projekt założeń projektu…
C O P Y L E F T
23
F A J N Y
F I L M
W C Z O R A J
C Z Y T A Ł E M
24
Bestsellerowe ułomności Monika Małkowska
Starcy, połamańcy, nieuleczalnie chorzy, nadmiernie otłuszczeni oraz cierpiący na nieprzyjemne wizualnie dolegliwości długo nie byli faworytami masowej kultury. Trochę nawet odmawiano im prawa do uczestnictwa w kulturze wyższej. A tu nagle – boom na te tematy. Powiem więcej: jeśli nie załapujesz się na wykluczonych (do tej pory), sam stajesz się wykluczony. kinie (a właściwie we wszystkich dziedzinach twórczych) zapanowała istna moda na wyeliminowanych. Z czego usuniętych? Z wyścigu po życiowe granty. Nie z własnej woli – z wyroków losu. I wtedy co? Wielozerowe konto w banku nie chroni bogacza przed chorobami. A kiedy milionera dotyka paraliż, na nic mu laski, jachty i pałace. Sztuka też nie ratuje przed niedołężnością, demencją czy alzheimerem. Po co zresztą sięgać po ekstrema – nawet zmarszczki strącają gwiazdy z piedestału. I wtedy, odstawione od kamer, pozbawione wielbicieli, stają przed najtrudniejszym egzaminem życiowym. Co wtedy pozostaje? Samobój? Używki? Zgredowatość, frustracja, nienawiść do reszty ludzkiego rodzaju? A może nowy pomysł na egzystencję? I oto te niepiękne istoty, trafione gromem z jasnego nieba albo z różnych powodów odstawione na bocznicę życia, znalazły się w centrum zainteresowania filmowców. Bo to swego rodzaju egzotyka, do tego w zasięgu ręki. Pole do psychologicznych roztrząsań, do popisów aktorskich i… wzruszających szczęśliwych zakończeń. A gdy wykluczonym udaje się zapanować nad złym wyrokiem losu, z ekranu tryska uzdrawiającym optymizmem. Co więcej, w konfrontacji z rozmaitymi nieszczęściami widzowie jako tako zdrowi i nie stojący nad grobem czują się wybrańcami fortuny. Czy można się dziwić, ze w dobie kryzysu – ekonomicznego, moralnego, emocjonalnego – mnożą się hity o ułomnych?
W
Nieproste historie Trend na „obrazki z życia na bocznicy” (wiekowej, zdrowotnej, wizualnej) narzuciły niekwestionowane autorytety intelektualnoartystyczne. Kto był pierwszy? Trudno orzec. W 1971 roku kultowi młodości przeciwstawił się Pierre Granier-Deferre, przedsta-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
wiając w filmie Kot (wedle powieści Georgesa Simenona) małżeństwo wstrętnych, nieżyczliwych sobie staruchów, ale granych przez kultowych wówczas mistrzów. Jean Gabin i Simone Signoret wcielili się w partnerów, którzy nie potrafią żyć ani z sobą, ani bez siebie. Związek toksyczny, jak byśmy to dziś określili. Thriller psychologiczny, trzymający w napięciu jak suspense Hitchcocka. Na podobne wyżyny wiekowe i artystyczne kino nie wznosiło zbyt często. Prawie 30 lat później zaskoczył David Lynch, opowiadający Prostą historię (1999): niejaki Alvin Straight (w oryginalnej wersji identyczność tytułu i nazwiska bohatera) przemierza USA na… kosiarce spalinowej – jedynym pojeździe, który mógł prowadzić bez prawa jazdy. Stary zgred chce się pojednać z bratem, z którym od dekady nie zamienił słowa, ale zmiękł w obliczu jego śmiertelnej choroby. Ta historia zdarzyła się naprawdę. Ale finał okazał się jeszcze bardziej zaskakujący: Richard Farnsworth, odtwórca głównej roli, po zakończeniu zdjęć odebrał sobie życie… Zdiagnozowano u niego nieuleczalny nowotwór, nie chciał cierpieć. W ubiegłym roku najwięcej szumu narobił oczywiście film Michaela Hanekego Miłość. Hołd złożony starości? Skąd, raczej zimna analiza tego, co może się zdarzyć. W kadrze niemal przez cały czas – para mocno starszych ludzi. Haneke bezlitośnie zmusza widza do oglądania fizycznych spustoszeń spowodowanych przez wiek; pokazuje niczym w szkle powiększającym spowolniony rytm życia bohaterów; uświadamia ich odosobnienie, niemożność komunikowania z młodszymi pokoleniami. Nieoczekiwanie, duet Trintignant/Riva stał się parą kultową, najgłośniejszym tandemem ubiegłego roku. Krytycy wypisują peany, publiczność wali do kin, nawet młodzież (wiem o czym mówię, rozmawiałam z moimi studentami) przeżywa historię, której – można by mniemać – nie są jeszcze w stanie przyswoić. Jasne, że film zawdzięcza sukces maestrii reżysera i aktorów. Ale nie tylko: tu fa-
Wesołe jest życie staruszka …zaręczał Wiesław Michnikowski w Kabarecie Starszych Panów. Uczciwie jednak uprzedzał, że „pamięć nie ta”, a gdy dookoła zachwyca to biuścik, to nóżka, powodem może być nieostry wzrok. W tym duchu łagodnego pokpiwania z „dobrodziejstw” starszego wieku utrzymane są produkcje lżejsze (specjalizują się w nich Brytyjczycy) z gwiazdorską obsadą. Co zrobić ze sobą u kresu życia? Tetryczeć w domowym zaciszu czy rozpocząć nową przygodę w innym kraju? Takie rozwiązanie sugerują autorzy miłej roz-
W C Z O R A J F I L M
Rodaczka i ulubienica Hanekego, Jessika Hausner, przyjrzała się innemu nieszczęściu. Christine, bohaterka jej filmu Lourdes, ma dwadzieścia kilka lat i od dawna choruje na SM. Uzależniona od opiekunów, przykuta do wózka inwalidzkiego, ma niewiele okazji do podróżowania po świecie. Toteż pielgrzymkę do Lourdes, miejsca kultu Maryjnego, traktuje jak święto w swym nudnym życiu. Dziewczyna jest niewierząca, nie oczekuje cudu, lecz korzysta z nadarzającej się okazji. I właśnie jej przydarza się to, o czym marzą wszyscy bogobojni pielgrzymi: Christine wstaje o własnych siłach, chodzi, porusza się! Chwilowy efekt czy długotrwałe uzdrowienie? Film nie daje odpowiedzi. Ciekawsze są obserwacje innych nieszczęśników, których zdrowie nie uległo poprawie. Na miejscu Boga też bym im nie pomagała – ich wiara sprowadza się do prostego rozliczenia: ja Bogu modły, On mi uzdrowienie. Nie cieszy ich Cud jako taki, dowód na istnienie Najwyższego. Ich reakcje sprowadzają się do paskudnej zawiści i… nienawiści do Christine, tej „niezasłużenie” uzdrowionej. Jakże ludzkie, jakie smutne.
F A J N Y
Nienawiść u źródła nadziei
rywkowej produkcji Hotel Marigold, gdzie pojawiają się m.in. Judi Dench, Bill Nighy i Maggie Smith. Podobnie lekko, a jednocześnie serio traktuje kwestie wycofywania się z zawodowej aktywności film Kwartet w reżyserii Dustina Hoffmana. Tu także divą wśród aktorskiej geriatrii jest Maggie Smith, której partnerują m.in. Tom Courtenay i Pauline Collins. Obydwa dziełka przekonują, że życie nie kończy się wraz z osiągnięciem wieku emerytalnego, a miłość do ostatniego tchu – to nie tylko domena bohaterów Hanekego. I nie zawsze musi mieć dramatyczny przebieg. Wspomniane powyżej towarzystwo może trochę niedomaga, trochę szwankuje mu pamięć, jednak wszyscy poruszają się samodzielnie (czasem wspomagani wózkiem czy kulami) i samodzielnie decydują o swych losach (w przypadku Miłości – do pewnego momentu, lecz ja tu nie o tym). Znaczy, sił witalnych im nie brakuje ani animuszu do rozlicznych działań. Przeciwnie – aktywność, również uczuciowa, okazuje się najlepszym lekiem na geriatryczne problemy. O tym z entuzjazmem donoszą autorzy komedii romantycznych z nurtu nieglamourowego, wspomagani przez specjalistów od korzystnego oświetlenia i nastrojowych zdjęć. Tymi chwytami wspierają się autorzy Wesela w Sorrento (angielski tytuł to All you Need is Love), międzynarodowej produkcji w reżyserii i ze scenariuszem Susanne Bier, z gwiazdorem wyjętym z Bonda. Pierce Brosnan jest tym razem upierdliwym, odczłowieczonym biznesmenem, pokiereszowanym uczuciowo po tragicznej utracie żony. Pomimo coraz liczniejszych zmarszczek, wciąż reprezentuje zniewalający męski look. Obiektem jego nowej, uzdrawiającej miłości okazuje się duńska fryzjerka – pogodna, ale też doświadczona traumą: właśnie zakończyła chemioterapię, a mąż odszedł do młodszej i zdrowej. Być może reżyserka Susanne Bier zamierzała skłonić chwilami widzów do zadumy, jednak skutecznie uniemożliwiła to potężną dawką ckliwości i lukru: włoska sceneria, sztuczne rzęsy i czerwona opięta sukienka na Kopciuszku po mastektomii, książę w postaci nieśmiałego i przystojnego milionera… Bajka, w którą trudno uwierzyć. © Best Film
scynuje sama starość jako odmienny stan świadomości. Byt oderwany od reszty świata. Cóż za wspaniały, dziewiczy teren do twórczej eksploracji!
C Z Y T A Ł E M
25
F A J N Y
F I L M
W C Z O R A J
C Z Y T A Ł E M
26 Nauczyciele radości Wyników frekwencyjnych Wesela w Sorrento jeszcze nie znamy – za to wiemy, że Nietykalni duetu Olivier Nakache/Eric Toledano są hitem. We Francji, na całym świecie, u nas też. Któż by nie uległ magii reklamowego sloganu, że to prawdziwa historia francuskiego arystokraty sparaliżowanego po nieudanym skoku na lotni i jego opiekuna, czarnego „wyrzutka”, dopiero co zwolnionego z odsiadki? Nie tylko jednak na tym zasadza się sukces filmu. Protagoniści, Omar Sy i François Cluzet, nie grają na tanich sentymentach, a przeciwnie – rozśmieszają, urzekają energią i optymizmem. Inna sprawa, że w tym przypadku gruba kasa niefortunnego lotniarza jest ze wszech miar przydatna: stać go na wszelkie luksusy, które jeśli nawet nie prowadzą do uleczenia, to pozwalają godnie funkcjonować, uczestniczyć w życiu, a nawet… nieźle wyglądać, choć na wózku inwalidzkim. Również historia bohatera Sesji, w reżyserii i ze scenariuszem Bena Lewina, oparta została na faktach, a konkretnie – na artykule niejakiego Marka O’Briena, który w dzieciństwie przeszedł polio, w efekcie czego niemal całe jego ciało zostało sparaliżowane. Mark nie jest nawet w stanie siedzieć, a oddychanie umożliwia mu tzw. żelazne płuco – urządzenie przypominające narzędzie tortur, wielka rura z rurkami. Ale głowa funkcjonuje mu prawidłowo, uczucia i pragnienia też. Uznaje że do osiągnięcia emocjonalnej i psychicznej dojrzałości brakuje mu przeżyć erotycznych z płcią piękna, na wdzięki której jest wrażliwy. Na szczęście, nie cały czas musi przebywać w swoim żelaznym kokonie, dzięki czemu osiąga to, o czym marzy: orgazm. Co najważniejsze – nieszczęśnik nie pozostaje sam na sam ze swymi potrzebami, znajduje się kobieta gotowa pomóc mu zaspokoić pragnienie. To kolejny ryzykowny temat, którego filmowe rozwiązanie wypada całkiem sympatycznie wizualnie. W ogóle, Mark ma wokół siebie grono oddanych przyjaciół, z księdzem-luzakiem na czele i grupą wsparcia wśród innych kalekich osób. Zapewne dlatego jego tragedia nie wydaje się najczarniejsza z możliwych, on zaś umie się uśmiechać, być życzliwym bliźnim i… odejść w sposób naturalny, bez wspomagania medycyny. Inaczej było w przypadku Ramona Sampedro, sparaliżowanego od szyi w dół po fatalnym skoku do wody. Jego losy również przeniesiono na ekran. Dziewięć lat temu film Alejandro Amenábara W stronę morza wywołał burzliwe dyskusje o prawie do eutanazji. Sampedro, rewelacyjnie zagrany przez Javiera Bardema, nie potrafi pogodzić się z cierpieniem oraz świadomością, że stanowi dla rodziny ciężar nie do uniesienia – choć nikt mu tego nie daje odczuć, a nawet przeciwnie, otoczony jest miłością. Co zdumiewające, uczuciem, i to namiętnym, darzą go atrakcyjne kobiety, ba! rywalizują o jego względy. Mimo wszystko po 30 latach przeleżanych na specjalnie skonstruowanym łóżku, komunikując się z otoczeniem mową, listami i poezją, Ramon dostaje to, czego się domagał: śmierć. I znowu rzecz się rozgrywa krótko i po męsku, bez roztkliwiania się nad sobą. Bohatersko.
Tam, gdzie stają fiuty Na tym filmie nikt się nie wzrusza. Raczej – wzrusza ramionami z niechęcią, obojętnością, nawet odrazą. Austriacki reżyser Ulrich
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Seidl nie stara się o sympatię ani empatię dla swych bohaterów. On sam nie ma dla nich zmiłowania. Niewielu jest we współczesnym kinie podobnych mu bezlitosnych demaskatorów ludzkiego paskudztwa, fizycznego i umysłowego. Na razie na ekrany weszła pierwsza część „trylogii o cnotach” – Raj: miłość. Teresie, bohaterce tego obrazu, nic właściwie nie dolega. Jest zawodowo aktywna, mieszka w znośnych warunkach, samodzielnie wychowała córkę. Co jest nie tak? Wiek i wygląd. Teresa ma pięćdziesiątkę, wiele kilogramów za wiele i jest samotna. Wakacyjny wyjazd do Kenii całkowicie ją odmienia. Ale nie w pozytywnym sensie. Miłość z przystojnymi czarnoskórymi młodzieńcami to obosieczny miecz. Z jednej strony, Teresa uczy się rasizmu, gardzi płatnymi kochankami; z drugiej – daje się wykorzystywać, godzi się na kłamstwa i naciąganie ze strony facetów bez charakteru, za to z jurnymi przyrodzeniami. Z tego układu nikt nie wychodzi usatysfakcjonowany. Sugar Mama pozostaje brzydka, gruba, beznadzieja i jeszcze starsza o doznane upokorzenia. Ta „miłość” bardziej wykoślawia osobowość niż uszlachetnia; bardziej rani niż leczy osamotnienie. I wtedy robi się naprawdę dramatycznie.
Na przekór klęsce Przeciwieństwem Sugar Mamy jest Sugar Man. Znaczy, dokument o tym tytule i tak zatytułowana piosenka. Chodzi o historię Sixto Rodrigueza. Amerykańsko-meksykański gitarzysta, kompozytor, poeta i piosenkarz w jednej osobie miał niefart debiutować w momencie, kiedy na szczecie byli Bob Dylan, Beatlesi, Janis Joplin i mnóstwo gwiazd najwyższej klasy. Pod koniec lat 60. i na początku następnej dekady w muzyce popowo-folkowobluesowo-rockowej działo się naprawdę dużo. Pewnie dlatego barowe koncertowanie oraz dwie świetne płyty Rodrigueza przepadły bez echa, zaś on sam z powrotem przekwalifikował się na robotnika budowlanego. Być może jakąś tam rolę odegrał również rasizm, całkiem krzepko trzymający się w Ameryce tamtej epoki. Jednak Sixto nie biadolił, nie przeżywał frustracji. Założył rodzinę, dobrze wychował córki. W tym samym czasie jego kompozycje odniosły spektakularny sukces w RPA, stały się głosem pokolenia, a dla następnych generacji – utworami kultowymi. Główny zainteresowany nie miał o tym pojęcia. Dopiero w latach 90. dwaj wścibscy południowoafrykańscy fani przypadkiem trafili na ślad swego idola, zorganizowali mu i… zaczyna się nowy rozdział w życiu muzyka, o którym w Stanach wciąż nikt nie wie. Rodriguez zaczyna występować w Południowej Afryce, w Australii; wreszcie sporo zarabia, jego córkom też zaczyna się nieźle powodzić. Ale to jeszcze nie koniec: o sprawie dowiaduje się Malik Bendjelloul, realizuje film Sugar Man i nagle Sixto staje się gwiazdorem również w swej niewdzięcznej ojczyźnie! I oto on teraz, w studio telewizyjnym, spokojnie i bez tremy udzielający wywiadów dziennikarskim gwiazdorom, zabiegającym o jego obecność w ich programach. Ten jedyny w swym rodzaju dokument został zgłoszony do Oscara. Jeśli nawet nie otrzyma statuetki, i tak jest największym wygranym roku 2012. Działa skuteczniej niż dopalacze. To prawdziwy zastrzyk optymizmu! [mm]
Gdyby nie biblioteki, ludzie kupowaliby książki?
Teza wątpliwa erry Deary i Manuela Gretkowska* wystąpili ostatnio z zarzutem psucia rynku wydawniczego przez biblioteki. Trudno uwierzyć w to, że biblioteki z darmowymi książkami wyciągają klientów z księgarń. Badania pokazują wyraźnie i wprost, że biblioteki podtrzymują zainteresowanie książkami. W krajach, w których są silne i dobrze zaopatrzone w nowości, kupuje się dużo książek i prasy. Zapewne ten związek nie jest przypadkowy. Jak słusznie napisała Izabela Koryś w obszernym studium o stanie czytelnictwa w 2010 r. „czytanie książek, zwłaszcza gdy nie wymaga tego rodzaj wykonywanej pracy, było i jest specyficznym wyborem kulturowym, elementem stylu życia, kwestią smaku i subtelnej przyjemności, jaką lektura może ofiarować”, co oznacza, że do czytania, a co za tym idzie kupowania książek, należy wychować. Czytanie i kupowanie książek nie jest naturalną potrzebą człowieka. Zaryzykowałbym tezę odwrotną. Księgarnie znikają tam, gdzie bibliotek brak lub są bardzo słabe. Jeśli ktoś nie słyszał arii Addio del passato z Traviaty w wykonaniu Monserrat Caballe, to nigdy mu jej nie będzie brakowało. A tym samym nigdy nie przyjdzie mu/jej do głowy kupić płytę z tym wykonaniem, innymi wykonaniami, z Traviatą lub w ogóle operą. I tak samo jest z książkami. Osoby, które nie czytają, nie odczuwają braku lektury, a już na pewno nie będą sobie kupowały książek ani innym na prezent. W ogłoszonych 8 marca 2013 r. najnowszych badaniach stanu czytelnictwa w Polsce można znaleźć informację, że 60 proc. Polaków i Polek nie wzięło do ręki przez rok ani jednej książki. Wśród 40
T
N A
Tomasz Makowski
M A R G I N E S I E
27
proc. czytających lub przeglądających książki tylko 11 proc. czyta więcej niż 7 książek rocznie. To są tak zwani rzeczywiści czytelnicy. Wśród 40 proc. czytającego społeczeństwa biblioteki publiczne, jako miejsce dostępu do książek, szczególnie często wskazywane były przez tych, którzy raczej książek nie kupują ze względu na niewielkie dochody, a więc przez rolników, bezrobotnych oraz emerytów i rencistów. Czy przez ich wypożyczenia tak wiele tracą właściciele praw autorskich? W Polsce biblioteki publiczne kupują 7,2 wolumina na stu mieszkańców. Średnia europejska to 25 woluminów, w Skandynawii ponad 30 woluminów. Średni nakład książki w Polsce to 3 tysiące egzemplarzy. Ponad połowa wszystkich wydawanych tytułów ma mniejszy nakład niż tysiąc egzemplarzy. A wszystkich bibliotek jest ponad 30 tysięcy, zaś publicznych 8,3 tysiąca. Jest zatem w interesie wydawców i autorów, aby biblioteki kupowały i to jak najwięcej. Czy biblioteki są potrzebne? Biblioteki publiczne nie zostaną zastąpione przez biblioteki cyfrowe. Tak twierdzą te osoby, które raczej do bibliotek nie chodzą. Wszystko wskazuje na to, że znaczenie bibliotek będzie rosło. Już dziś funkcje, jakie pełnią lokalne biblioteki, dalece wykraczają poza wypożyczanie książek dla przyjemności. Na terenie większości gmin biblioteka jest jedynym azylem społecznym, miejscem bezpłatnym, do którego można przyjść i bez tłumaczeń spędzić czas. W bibliotece można nie tylko czytać książki, przeglądać gazety, ale też korzystać z Internetu: zamówić bilety, zapłacić rachunki, sprawdzić rozkład jazdy lub oferty pracy. Biblioteka jest jedynym miejscem edukacji dorosłych, w którym można nauczyć się za darmo
korzystania z Internetu lub kupić książkę online. Badania pokazują, że lokalne biblioteki są dla bezrobotnych ważnym punktem szukania pracy, bo bibliotekarka przeważnie wie, na jakie portale trzeba wejść w Internecie, żeby znaleźć oferty zatrudnienia. Ta edukacyjna funkcja bibliotek nie skończy się na pokoleniu ludzi, którzy obecnie są starsi, wykluczeni ze świata cyfrowego. Jeżeli postęp techniczny będzie utrzymywał tempo, to dzisiejsi 20- i 30-latkowie za kilka dekad mogą być tak samo zagubieni, jak teraz bywają ich rodzice i dziadkowie. Wreszcie to bibliotekarka często jest osobą, która odkrywa zdolności u młodych ludzi. Zachęceni przez nią do ich rozwijania, często odkrywają możliwości awansu społecznego. W rodzinach o małym kapitale społecznym te talenty byłyby zmarnowane. Do zrozumienia tego potrzebna jest jednak inna perspektywa, niż z centrum Warszawy. Ale najważniejsza rola się nie zmieni, czyli darmowy dostęp do wiedzy i kultury. Śmiem twierdzić, że w interesie tych, którzy utrzymują się z twórczości jest zachowanie bibliotek. Najgorsze, co może ich bowiem spotkać, to nie są darmowe wypożyczenia, ale ich brak. Sprawa Public Lending Right jest kwestią otwartą i różnie regulowaną w różnych krajach. Najważniejsze jest jednak, aby koszty ewentualnego wprowadzenia nie obciążyły samych bibliotek. I tu pewnie wszyscy się zgadzamy. [tom] * Terry Deary, poczytny brytyjski autor popularnych książek dla dzieci, stał się nieświadomym sojusznikiem Manueli Gretkowskiej – niezależnie od siebie ogłosili (Deary w «Guardianie», Gretkowska odpytywana przez «Legalną Kulturę»), że biblioteki to przeżytek, udostępniają książki za darmo, z czego autorzy nie mają żadnej korzyści, podczas gdy każdy egzemplarz sprzedany w księgarni przynosi im dochód.
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Grzegorz Sowula
luty 2013
kronika
kryminalna
K R O N I K A
Fot. Tim Sowula
K R Y M I N A L N A
28
Kryminał historyczny nie jest rzadkością, zwłaszcza jeśli bohater – zwykle policjant – jest ten sam. Sprawy, z którymi ma do czynienia, nie są zawieszone w próżni, środowisko i nastrój odzwierciedlają mijający czas. Rzadko zdarza się gliniarz obojętny na te zmiany – długo nie starzał się Sherlock Holmes, Hercules Poirot czy Jules Maigret. Zresztą temu ostatniemu nie pozwalał na to jego twórca, zlecając mu co najmniej kilkanaście spraw w roku.
Manula Kalicka, Zbigniew Zawadzki
Błażej Przygodzki
Tutto Bene
Z chirurgiczną precyzją
W.A.B., Warszawa 2013 s. 319, ISBN 978-83-7747-740-3
Prószyński i S-ka, Warszawa 2012 s. 381, ISBN 978-83-7839-394-8
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013 s. 336, ISBN 978-83-08-05061-3
M
arcin Wroński historię traktuje z szacunkiem należnym „życiowej magistrze”. Jego komisarz Maciejewski idzie przez życie zgodnie z dziejowymi wydarzeniami – Lublin był najpierw miastem Polski B, prowincjonalnym ale o pewnej specyfice, potem stał się ważnym miejscem Generalnej Guberni, by nieoczekiwanie awansować do rangi przyczółka rewolucji mas robotniczo-chłopskich. Maciejewski zmieniał tylko naszywki: policjant II RP, następnie GG, w końcu PRL. Niemiecki epizod ciężko odpokutował – Marcin Wroński już wcześniej przygotowywał czytelników na konfrontację twardego i charakternego gliniarza z oprawcami szkolonymi przez NKWD. Przedwojenny komisarz to postać co się zowie – cyniczny, uparty, o idiosynkratycznym systemie wartości. Kiedyś bił w pysk, teraz sam bierze. Jak każdy niemal bohater powieści kryminalnej, to twardziel o złotym sercu: stoi murem za swoimi ludźmi, pójdzie na wszystko, by ocalić rodzinę. Nieco komplikuje mu życie chorobliwa zazdrość o partnerkę, uczucie, które oczywiście nie przeszkadza mu samemu szlajać się i „zadawać”. Ale jego troskę o rodzinę w najnowszym tomie pentalogu (na razie) wykorzystuje niecnie russkij czełowiek, towarzysz major Grabarz (imię i nazwisko znane redakcji). Grabarz, jakimś swędem świadom faktu, że nie zawsze będzie rządził ziemiami PKWN, zaczyna zachowywać się na swój sposób poprawnie, przywraca Maciejewskiego nieformalnie do służby i zleca mu powstrzymanie morderstw na Żydach, które mogą doprowadzić do pogromu. Zagmatwana to historia, bo, jak to w Polsce, całkowita likwidacja „starszych braci w wierze” wielu osobom bardzo by odpowiadała – głównie wszelkiego rodzaju geszefciarzom, szmalcownikom, wojennym kolaborantom i zwyczajnym durniom, którzy o wszystko i za wszystko winią Żydów. Ale że pogrom był władzom akurat nie na rękę, więc Maciejewski ma ratować spokój. Przy okazji stara się ubić interesy z władzą: załatwić zwolenienie swego dawnego podwładnego, odzyskać żonę i dziecko, zapewnić sobie możliwość dalszej pracy w zawodzie. Choć, jak sam przyznaje, „głównie to umie pić wódkę”. Fabuła wyjątkowo niezbyt złożona, obejmująca kilka tygodni września 1945 roku, szybka akcja, plastyczne postaci, świetne szczegóły. Trochę za dużo gwałtu i brutalności jak na mój gust. Ale autor w podziękowaniach wymienia nazwisko Marka Krajewskiego, więc się nie dziwię. ntidotum na brudną politykę, mroczną przeszłość i patologiczną rodzinę znajdziemy w Tutto Bene, lekko napisanym kryminale z romansem w tle. Nie jest to bynajmniej zarzut – autorska para Manula Kalicka i Zbigniew Zawadzki podsuwa cał-
A
kiem wiarygodną historię: restauracja jako przykrywka ciemnych interesów, złodziejska „międzynarodówka” polsko-niemiecko-ukraińska, brutalny morderca. Tu nie ma duchów, wampirów, rozwiązań rodem z księżyca, zemsty pokoleń i innych bzdur, jakie coraz częściej pojawiają się w powieściach kryminalnych. Kalicka i Zawadzki opisują chciwość, spryt, naiwność, głupotę. No i miłość, bo ta się pojawia nieoczekiwanie, ale całej historii dodaje smaku. Zawirowania w relacji zblazowanego szefa kuchni z niedoświadczoną kelnerką o złotym sercu przedstawione są z humorem, bez nadmiernych uniesień i wzdychań – jak w życiu, państwo się dogaduje, państwo się sprawdza. Przy okazji państwo pomaga policji – z dobrej woli, policjanci bowiem wcale nie są tu przedstawieni jako nieudolne psy, raczej budzą sympatię. Komisarz Górzyański budzi zresztą skojarzenia z ulubieńcem polskich czytelników, czyli commisario Brunettim – też jest obarczony rodziną, rozwiązuje szkolne problemy dzieci, wyprowadza na spacer leniwego buldożka… Czasem dobrze jest przypomnieć sobie, że policjant też człowiek. Mimo iż zwykle tak tłumaczą się gliniarze, gdy łamią prawo. kolei komisarz Niedźwiecki z komendy wojewódzkiej we Wrocławiu jest bardziej „w normie”: w głębokim tle skrywa się żona, front to durnowaty szef, któremu daje się ogrywać w tenisa. Koledzy przeciętni, jak w każdej komendzie – lebiegi, mądrale, uczciwi i skorumpowani. Ale głównym bohaterem jest kardiolog, doktor Kłosowski, którego pacjenci dziwnym trafem schodzą w podejrzanym trybie. Poszlaki wskazują, że medyk może być wciągnięty w handel organami do przeszczepów: ma kontakty, dostęp do pacjentów, historii ich chorób, dokumentacji, którą może przerabiać. Wprawdzie ani jego zachowanie, ani status materialny nie wskazują na to, by miał czerpać z domniemanej profesji jakiekolwiek korzyści, ale policja musi przecież coś założyć, by prowadzić śledztwo. Niedźwiecki na szczęście zwraca uwagę na szczegóły, kojarzy fakty i, wolno bo wolno, dochodzi do prawdy. Tyle że fabuła trąci fałszem. To świetnie napisana książka, krótkie rozdziały, barwne postaci, żywa akcja, nawet nieprzegadana, ale jeśli mogę uwierzyć motywom złoczyńców w Tutto Bene – bo, jak mówiłem, proste są niczym metr drutu w kieszeni: kasa, szmal, gelt, piniondze – to Błażej Przygodzki, autor powieści Z chirurgiczną precyzją, daje tak mało prawdopodobne rozwiązanie, że mogli się na nie złapać jedynie wydawcy. Przykro mi, ale za cholerę nie uwierzę w precyzyjną i przemyślaną egzekucję zemsty. Już chyba wampir bardziej by mnie przekonał. [gs]
Z
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
K R O N I K A
Marcin Wroński
Pogrom w przyszły wtorek
K R Y M I N A L N A
29
© archiwum EMG
Poszło w odwrotnym kierunku niż zazwyczaj. Zachęcony przez znajomą sięgnąłem po ostatnią powieść Gai Grzegorzewskiej Grób. autorce wiedziałem niewiele. Tyle że publikuje w kryminalnej serii oficyny EMG pod skrzydłami Irka Grina, że kooperowała z nim przy pisaniu, podobnie jak z Marcinem Świetlickim. No i że jest z Krakowa, który zna jak własną kieszeń, ale nie zamierza dokładać kolejnej cegiełki do budowy przewodnikowej mitologii miasta. Potem usłyszałem jeszcze, że za poprzednią swą powieść Topielica Grzegorzewska zdobyła najważniejszą w świecie polskich autorów kryminałów nagrodę Wielkiego Kalibru, ale to było absolutnie wszystko. Jakoś przeszła koło moich uszu informacja nie do zlekceważenia. Oto autorka z Krakowa ma ledwie 32 lata i w dorobku cztery samodzielnie napisane książki. Prawdziwe osiągnięcie. I dowód na to, że konsekwencja oraz doskonalenie warsztatu popłacają. Grzegorzewska pracowała w księgarni żydowskiej na krakowskim Kazimierzu, była modelką na potrzeby katalogu dżinsów, sekretarką w szkole jogi, robiła bazy danych dla firm organizujących tak zwane venty. Teraz opowiada już tylko o tym, jakie przygody zaplanowała dla swojej bohaterki Julii Dobrowolskiej, prywatnej detektywki, pojawiającej się we wszystkich jej kryminałach. Zapowiada też, że pojawi się niebawem rzecz z męskim bohaterem, a Julią tylko na drugim planie. Rozpoczynanie znajomości z Gają Grzegorzewską od Grobu ma, jak się okazało, zalety i wady. Gdybym bowiem jako pierwszą przeczytał debiutancką powieść Żniwiarz,
O
Jacek Wakar
O powieściach kryminalnych Gai Grzegorzewskiej
Dziewczyna z blizną
K R O N I K A
K R Y M I N A L N A
30
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
kady, która zburzyła szczęście normalnej rodziny. Julia z książki na książkę zdobywa detektywistyczne otrzaskanie, nawet stali kompani i kochankowie dziewczyny, komisarz policji Aaron Goldenthal oraz rozwiązujący kryminalne zagadki w popularnym telewizyjnym programie Wiktor Bergen patrzą na nią z podziwem. Dochodzi do tego zachwyt łóżkowymi umiejętnościami detektywki, która z Aaronem sypia, bo mają się ku sobie od zawsze i dążą do siebie niczym ćmy do światła, a z Wiktorem, wybierającym raczej towarzystwo chłopców, z czystej przyjaźni, dla odstresowania oraz urozmaicenia sobie czasu. Bohaterce kryminałów Grzegorzewskiej zdarzają się też przygody na jedną noc, bo stara się ona wyznawać zasadę: w życiu i w seksie sama chce dyktować reguły. Inna rzecz, że pisarka odmalowuje świat świadomie wyrzekający się zasad, nie ukrywając, że opiera się na obserwacjach własnego środowiska. Bez celów, które dałoby się wymalować na sztandarach, ale dlatego, że tak jest łatwiej, szybciej i bez jakichkolwiek zobowiązań. Aaron oraz Wiktor, a także trzpiotowata siostra bohaterki Lola i jej cioteczny brat, zdeklarowany gej Tomasz, pojawiają się we wszystkich powieściach Grzegorzewskiej. Stanowią dopracowany i bogaty w szczegóły drugi plan, sprawiając, że i na fabularnym tle warto tu skupiać uwagę. Są to akurat te postaci, które choć groteskowo przerysowane, budzą sympatię czytelnika. Nie zdziwiłbym się, gdyby Gaja Grzegorzewska podobnych ludzi znała i darzyła ciepłymi uczuciami. Wobec zapełniającej jej książki ludzkiej menażerii to raczej nietypowe zachowanie. Kibicujemy Dobrowolskiej od pierwszej do ostatniej strony, wiedząc, że zgodnie z wymogami gatunku nawet z największych opresji. Nie od rzeczy też Grzegorzewska twierdzi, że chciała uczynić z Julii kobiecy odpowiednik Chandlerowskiego Marlowe’a. Jak on czasem dostaje od złych ludzi poważny wycisk (choć potrafi się też obronić), i jak on w barze zamawia gimleta. Znać, że autorka Grobu lekcję z czarnego kryminału odrobiła solennie i teraz może z wprawą korzystać z jego dorobku. Grzegorzewska, krakowianka dorastająca w atrakcyjnej tylko z nazwy dzielnicy
Śródmieście, deklaruje, że swego miasta nigdy na dobre nie opuści. Zobaczymy, na razie Kraków jest jednym z najważniejszych bohaterów jej książek. Co prawda Żniwiarz dział się w miasteczku Bułkowice, ale już Noc z czwartku na niedzielę opisywał tamtejszy clubbing od podszewki. Z Topielicą przenieśliśmy się w krainę mazurskich jezior, Grób nagrodził nam rozstanie z wawelskim grodem z nawiązką. W najlepszej dotychczas książce Grzegorzewskiej dostajemy Kraków, jakiego nie chcielibyśmy poznawać. Obmierzły, pełen meneli i typów spod ciemnej gwiazdy oraz ukrywających swą prawdziwą tożsamość zwyrodnialców. Grzegorzewska z lubością zdejmuje z Krakowa etykietkę turystycznego raju, tworząc jego antyportret. Zdaje przy tym trudny test – tak opisywać Kraków może jedynie autorka stamtąd, bo dobrze wie, o czym opowiada. Jeśli coś przeszkadzało mi przy lekturze jej książek i doradzałbym pracę nad tym elementem warsztatu, byłoby to konstruowanie kryminalnych intryg, a przede wszystkim ich rozwiązywanie. U Grzegorzewskiej bywa tak bowiem, że akcja toczy się wartko, trup ściele gęsto, satysfakcję przynosi też obserwowanie pełnokrwistych bohaterów. I kiedy morderca zostaje ujawniony, pointa okazuje się nie na miarę tego wszystkiego, co zbudowała Grzegorzewska wcześniej. Na szczęście w tej dziedzinie też widać progres. Drobne usterki nie odbierają jednak w żadnym calu przyjemności z czytania kryminałów Gai Grzegorzewskiej. Ponoć pracę magisterską pisała na temat serialu Seks w wielkim mieście, w ogóle jest maniaczką seriali. Pasjami ogląda też w telewizji programy złe albo fatalne. W książkach daje się wyczuć tę fascynację. Grzegorzewska tworzy współczesne pulp fiction, wie doskonale, że Chandlerem ani Hammetem nie jest, zatem powieści egzystencjalnej na razie nie napisze. Z upodobaniem tworzy pierwszorzędną literaturę drugorzędną, karmiąc siebie i nas tym, co niskie, a czasem i obciachowe. Na tym polega jej przepis na sukces. Gaja Grzegorzewska wniosła do polskiej literatury, nie tylko tej kryminalnej, tak potrzebny powiew świeżości i bezpretensjonalności. Kobieta potrafi! [wak]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
K R O N I K A
wydaną w roku 2006, wcale nie byłoby tak oczywiste, że z wypiekami na twarzy rzuciłbym się na kolejne. Tymczasem Grób ukazuje autorkę o skrystalizowanym stylu, z lekkością bawiącą się kryminalną konwencją, panującą nad skomplikowaną intrygą, co wcześniej (wiem to teraz) było jej słabością. W dodatku trzy powieści wystarczyły, by Julia Dobrowolska nabrała koniecznej osobie w jej profesji twardości charakteru. W Żniwiarzu z wdziękiem stawia pierwsze kroki w zawodzie, a w jej dotychczasowe sukcesy musimy wierzyć na słowo. Mimo że Grzegorzewska nie stroniła nigdy od odpowiednio podkolorowanej makabry, pierwszą powieść autorki Topielicy można potraktować jako rzecz bez mała młodzieżową. Co nieszczególnie dziwi, kiedy się weźmie pod uwagę, że pisząc ją, miała lat 25. Skądinąd jest to jedna z przyjemności czytania Grzegorzewskiej. Ona nie udaje kogoś, kim nie jest. Nie przybiera egzystencjalnych póz, nie ma pretensji do wielkiej sztuki. Portretuje świat, który rozumie lub taki, co ją przeraża. Trzeba docenić jej zdolności obserwacyjne, lecz nie ma sensu twierdzić, że książki o Dobrowolskiej są czymś więcej niż literacką rozrywką. Rozrywką w dobrym guście i jak trzeba pikantną, ale nie przypisujmy im nadto ciążących znaczeń. Wyróżnia je przede wszystkim ona – bohaterka. Piękna dziewczyna o twarzy przeciętej blizną, co nie odbiera jej urody, a dodaje tajemniczości. Sprawa blizny była ukryta przed czytelnikami przez pierwsze trzy powieści, o jej pochodzeniu dowiedzieliśmy się dopiero z sekwencji retrospekcyjnej w Grobie. Dzięki niej poznaliśmy ciemną przeszłość Dobrowolskiej i stało się jasne, że ma ona dobre powody, aby świata i ludzi nie lubić. Tym bardziej, że zbrodnie w książkach Grzegorzewskiej są zazwyczaj odrażające. Choćby pierwsze morderstwo ze Żniwiarza, kiedy to zabójca ścina głowę młodej dziewczynie. Malowniczo, nieprawdaż? Autorka nie należy do tych artystek słowa, co płonią się wstydliwie, gdy mają opisać bezeceństwa czynione bliźnim przez bliźnich. Genezy strasznych mordów szuka się tu w przeszłości, czasem, jak w książce Noc z czwartku na niedzielę – sięgającej pięć wieków wstecz. Albo, jak w Topielicy, wracając do sytuacji sprzed półtorej de-
K R Y M I N A L N A
31
Fot. Tobias Pranwitz
Karolina Kuszyk, polonistka i germanistka, jest tłumaczką i autorką mieszkającą w Berlinie. Współpracuje m.in. z «Le Monde Diplomatique», W.A.B., PolenPlus i berlińskim Literaturwerkstatt. Lubi psy, kryminały i francuskie piosenki
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Karolina Kuszyk
Adolf Hitler reactivated,
czyli styczeń w niemieckich księgarniach
N I E
P O
P O L S K U
32
W nowym roku listy bestsellerów w Niemczech szturmem zdobyła polit-satyra Timura Vermesa Er ist wieder da (On wrócił lub Jest znowu). „Er”, czyli on, główny bohater i zarazem pierwszoosobowy narrator powieści, to sam Adolf Hitler. Mamy rok dwutysięczny któryś. Führer, któremu w cudowny sposób udało się przeżyć klęskę Trzeciej Rzeszy, niczym Śpiąca Królewna budzi się pewnego dnia na opuszczonej działce budowlanej gdzieś w centrum Berlina. Przezwyciężywszy pierwszy szok, Hitler zaczyna od rozpoznania sytuacji i metodycznej, żołnierskiej analizy zastanej rzeczywistości.
P O L S K U
33
P
N
N I E
odczas swojej peregrynacji po stolicy Hitler zawiera znajomość z sympatycznym kioskarzem, który bierze go za wyjątkowo utalentowanego komika-amatora i przedstawia znajomym z telewizji. Oczywiście Hitler z miejsca zostaje zaangażowany i robi furorę jako parodia samego siebie. Już pierwszego dnia po telewizyjnej premierze film video z jego przemową ogląda na youtube ponad tysiąc osób. Rusza maszyna marketingowa i już wkrótce Hitler może się pochwalić własną stroną internetową (czcionka rzecz jasna w gotyku), profilem na facebooku i powiększającym się w błyskawicznym tempie gronem fanów. Nikomu nie przychodzi do głowy, że jego propozycje to nie program satyryczny, lecz polityczny, i to głoszony ze śmiertelną powagą. Główny bohater szybko zdobywa sympatię czytelnika, głównie dlatego że nie boi się nazywać rzeczy po imieniu i jest wspaniale niepoprawny politycznie. Jako że jednym z pytań towarzyszących lekturze jest pytanie o to, jak to wszystko się skończy, nie będę zdradzać losów powieściowego Führera. Przewrotna, dowcipna i odważna książka, polecam. owieść Braune Erde (Brunatna ziemia) Daniela Höry została napisana młodym ku przestrodze. Do pewnej sennej wsi w Mecklemburgii, zamieszkanej przez tak zwanych „Wendeverlierer”, czyli nieudaczników ustrojowych, tych, którzy nie potrafili dostosować się do nowego tempa i zmian, jakie przyniosła transformacja, wprowadzają się „nowi”: małżeństwo z nastoletnią córką i ojciec samotnie wychowujący dwóch synów. Nowi odnawiają stare, zaniedbane gospodarstwo, zaczynają uprawiać ziemię i angażują mieszkańców wsi do aktywności wspólnotowych takich jak remont świecącego pustkami „domu spotkań” czy założenie kółka tanecznego. Szybko zawiera z nimi znajomość Ben, chłopak z sąsiedztwa, inteligentny, wrażliwy, nieco zagubiony, wychowywany przez rodzinę ciotki. Nowi, którzy niejako biorą go pod swoje skrzydła, są trochę dziwni, na maile mówią „poczta elektroniczna”, często rozmawiają o „narodzie niemieckim” i zagrożeniach, które czyhają nań ze strony Unii Europejskiej oraz wszechobecnych cudzoziemców, lecz jednocześnie dają chłopcu poczucie, że jest częścią wspólnoty i „czegoś większego”. Nowi zawłaszczają, a raczej rekrutują Bena w błyskawicznym tempie i jakby bez jego wiedzy, manipulując nim ze zręcznością charakterystyczną dla ludzi zaślepionych ideologią. Nowa znajomość szybko okazuje się dla chłopca nie tylko uciążliwa, ale także niebezpieczna. Mimo lekkiego dydaktycznego smrodku biorącego się z jasnego, antynacjonalistycznego przesłania czyta się tę powieść jak trzymający w napięciu kryminał – nie tylko dla młodzieży. A temat pozostaje aktualny – już przed kilkoma laty prasa niemiecka obszernie pisała o fenomenie nowych, „przywiązanych do ziemi” nazistów, osiedlających się całymi rodzinami na niemieckiej prowincji, szczególnie w słabych strukturalnie landach byłego NRD. a koniec, by nie pozostawać tylko w kręgu „brunatnych” tematów, polecam książkę 1913. Der Sommer des Jahrhunderts autorstwa Floriana Illiesa, młodego dziennikarza, znakomitego felietonisty i historyka sztuki. Grzechem byłoby określać ją jako tytuł jubileuszowy, choć i takie określenie ciśnie się na usta – w końcu od pamiętnego roku 1913, ostatniego przed wybuchem pierwszej wojny światowej, właśnie mija wiek. Relacja Illiesa napisana jest stylem anegdotycznym, reporterskim, bez pretensji do epokowych analiz. O turbulencjach, jakie wstrząsały w roku 1913 sferą polityki, sztuki i życia społecznego, czytelnik dowiaduje się przez pryzmat indywidualnych losów, półprywatnych historii. Jest tu młody Stalin i Hitler – jeszcze się nie poznali, lecz wcale niewykluczone, że w roku 1913 mogli minąć się na ulicach Wiednia, a nawet – kto wie? – pogawędzić o pogodzie. Są Picasso i Braque, obaj w gorączkowej gonitwie za coraz to nowymi formami wyrazu, gonitwie napędzanej dodatkowo trwożną obawą, że któregoś dnia ich sztuka mogłaby „spodobać się” również mieszczaństwu. Jest wiecznie niezdecydowany Kafka piszący maczkiem kolejny wielostronicowy list do Felicji Bauer, w którym jak zwykle niby prosi ją o rękę, lecz jakby bez przekonania: jest „Frauenversteher” Rilke, który najlepiej kocha na odległość; szalona, bezkompromisowa, zarówno w sztuce, jak i w miłości poetka Else Lasker-Schüler; chorobliwie zazdrosny o Almę Mahler Oskar Kokoschka; Zygmunt Freud, którego konflikt z C.G. Jungiem przyprawia o bóle żołądka i Oswald Sprengler, który pisze właśnie Zmierzch Zachodu, a swojemu pamiętnikowi zwierza się z lęku, jaki wywołują w nim kobiety, gdy zdejmują ubranie… Zdumiewa lekkość, z jaką autor przedziera się przez gąszcz materiałów źródłowych, dokumentów urzędowych i prywatnych listów, i stwarza niepowtarzalną, subiektywną panoramę epoki – bo 1913 występuje tu w roli pars pro toto, roku, który markuje koniec belle epoque i początek „wieku nerwowego”. Za sprawą bardzo osobistego doboru cytatów i ironicznego stylu przypominającego Daniela Kehlmanna czyta się tę książkę, jakby spotykało się znowu starych przyjaciół, których słabości zdążyliśmy poznać i pokochać. [kk]
P O
P
Timur Vermes
Er ist wieder da Eichborn Verlag, Berlin 2012 ISBN 978-3-8479-0517-2
Daniel Höra
Braune Erde Bloomsbury Verlag, Berlin 2012 ISBN 978-3-8333-5099-3
Florian Illies
1913. Der Sommer des Jahrhunderts S. Fischer Verlag, Frankfurt am Main 2012 ISBN 978-3100368010
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
34
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Romantyczna historia wynalazków
Monika Małkowska
co dobre
O wszystkim,
D L A
D Z I E C I
Dzieciom to dobrze – w przeciwieństwie do starszych czytelników dostają słowo pisane w pięknym wizualnie opakowaniu. Od strony literackiej też niczego nie brakuje książkom, którymi chcę się pozachwycać, poroztkliwiać. Bo to comeback rewelacyjnej formy wydawnictw dla najmłodszych; odświeżenie naszych najlepszych tradycji ilustratorskich; niespodziewany powrót świadomości, że gust, smak oraz ??? kształtuje się od maleńkości.
Bez odrobiny szaleństwa nie byłoby technicznego postępu, sztuki, filozofii. Na ten temat było wiele – choćby Histeria – romantyczna historia wibratora, film Tanyi Wexler, który rozbawił mnie rok temu. Kto widział ten obraz, zapewne pamięta sceny, gdy bardzo poważni panowie zachowują się jak małolaty testując różne niepraktyczne urząTekst i ilustracje Jean-Francois Martin dzenia, które z czasem stają się zaWynalazca czynem niezwykle przydatnych Tłum. Dorota Hartwig narzędzi. Jednak na początku jest Wyd. Format, Wrocław 2012 absurd. Podobnie rzecz ma się s. 32, ISBN 978-83-61488-01-9 z dokonaniami pana Feliksa, bohatera książki Wynalazca Jean-Françoisa Martina, francuskiego autora i ilustratora w jednej osobie. Felix, z zawodu i pasji racjonalizator, specjalizuje się w wymyślaniu… hm, jak to nazwać? Technicznej poezji? Mechanicznej sztuki? Sam działa jak nakręcony: jeden wynalazek na tydzień, 52 przez rok; rozkład dnia usystematyzowany wedle potrzeb pana Feliksa, pełnia szczęścia, wewnętrzny spokój i satysfakcja. Aż tu rytm geniusza zakłóca bogacz, który zamawia szczególny wynalazek – maszynę do przerabiania milionerów na miliarderów. I jak to w bajkach bywa, heros daje sobie radę sposobem: wymyśla kołowrotkowe schody, po których zachłanny krezus bez końca się wspina. Dowcipne skrzyżowanie mitu o Syzyfie z mitem o Midasie.
D Z I E C I
35
D L A
To w warstwie literackiej. Plastycznie obrazki Martina są tyleż nowoczesne, co przywołujące na pamięć lata 50/60. Modna ówcześnie stylistyka łączyła kanciastość i uproszczenia form ze swoistą liryką, wdziękiem i – co tu kryć – nieco staroświecką elegancją. Do tego ciepłe poczucie humoru, dystans do celebryckiego świata, pogarda dla złotego cielca. Wynalazca ma polskich pobratymców-antenatów w „Kabarecie Starszych Panów”, zaś we własnym kraju – wuja. Mój wujaszek Jacquesa Tati był wprawdzie technicznym antytalentem, jednak gdyby cokolwiek wynalazł, mógłby to jedynie być automat do zdejmowania kapelusza na widok kogoś znajomego. Taki właśnie miał na koncie pan Felix.
Moda weszła w las Marek Bieńczyk (debiut pisarza, tłumacza, krytyka jako autora dla dzieci) także występuje z pochwałą inwencji twórczej. Akcja jego opowiadania Nussi i coś więcej dzieje Tekst Marek Bieńczyk się w Lesie (przez duże „L”, jakby to była nazwa własna). To idylliczna biosfera, sprzyIlustracje Adam Wójcicki jająca koegzystencji takich okazów fauny, jak żyrafa, jeleń, bocian, bóbr i słoń. EldoNussi i coś więcej rado, którego odwieczne reguły wywraca na nice pewien niepokorny królik, przedWyd. Format, Wrocław 2012 stawiający się jako Uchaty. Pojawia się nie wiadomo skąd i zostaje. Początkowo jest s. 40, ISBN 978-83-61488-05-7 układny i uroczy, dostosowuje się do lokalnych obyczajów. Jednak wkrótce królik zmienia imię na Nussi, a wygląd – na daleki od danego przez naturę. Co gorsze, zaraża leśne towarzystwo podobną ekstrawagancją. Za jego przykładem wszystkie zwierzęta nadają sobie nowe nicki, zmieniają przyrodzony image, zachowują się wbrew naturze. W efekcie, z Lasu robi się cyrk. Przeobrażenia relacjonuje kruk Czarny, piernik-konserwatysta, lecz w gruncie rzeczy poczciwina. To on radzi sprawcy rewolucji, by udał się do Miasta, gdzie jego miejsce. Nussi emigruje, zwierzostan wraca do dawnego porządku. Ale… jest nudno. Nawet Czarnemu brak barwnej osobowości Nussiego. Bo odmieńcy, choć niebezpieczni dla establishmentu, dodają życiu pieprzu; wnoszą twórczy ferment. A to niezbędne, żeby świat nie zardzewiał.
Wszystkie odcienie bieli Hubert Klimko-Dobrzaniecki bohaterem opowiastki uczynił misia. Tytułowy niedźwiadek Bangsi jest dzikim polarnym zwierzęciem, mieszkańcem Grenlandii. Życiową edukację zaczyna od… filozofii. Mianowicie pyta mamę o bezkres. Dalsze nauki są praktyczniejsze: jak łowić ryby w przeręblu. Jednak ani wiedza z zakresu bezkresu, ani umiejętności rybołówcze nie chronią Bangsiego przed złymi przygodami. Raptownie odseparowany od mamy, trafia na maleńką wyspę niedaleko Islandii, zamieszkałą przez pasterzy-wikingów o zadziwiających obyczajach. Na przykład, jeden z nich nieustannie zakłada się z mieszkającym w pobliżu trollem i systematycznie zakład przegrywa. Stawką są owce (pożerane przez trolla) kontra diamenty (które chce zdobyć pasterz). Jak zwykle w bajkach, Bangsi przechytrza żarłocznego stwora. Zaopatrzony w nauszniki i plecak pełen ryb, wraca na Grenlandię do mamy-niedźwiedzicy i do bezkresu, któremu (bezkresowi) misia rodzina osładza samotność. Tę historię pełną surrealistycznych sytuacji cechuje pogodny (lecz nigdy ckliwy) klimat – wbrew arktycznej aurze. Zdarzają się momenty mrożące krew w żyłach, jednakże ani sekundy agresji. Z subtelnym, poetyckim tekstem współgrają wspaniałe ilustracje Marcina Dopieralskiego. Niby realistyczne, jednocześnie umowne. Niedźwiedzie są bardzo niedźwiedziowate, zarazem – gdy trzeba – zyskują cechy ludzkie (Bangsi jak dzieciak jedzie na oklep na grzbiecie mamy i wskazuje na coś palcem przedniej łapki). Tekst wydrukowany zielonkawą farbą wtapia się mroźny północny pejzaż, a kanty książeczki zostały zaokrąglone, żeby jej kształt upodobnił się do śnieżnych form. Mądre, urocze i eleganckie.
Tekst Hubert Klimko-Dobrzaniecki Ilustracje Marcin Dopieralski
Bangsi Wyd. Format, Wrocław 2012 s. 64, ISBN 978-83-61488-88-0
Sztuka bycia innym Cyrkowcy to baśń-nie-baśń. Bardziej dla dorosłych czytelników niż małolatów – trzeba bowiem sporej erudycji, żeby w pełni docenić walory tej lektury. Jedenaście postaci, o których w książce Marie Desplechin mowa, mogłoby istnieć w rzeczywistości; z nimi bądź podobnymi „odmieńcami” można spotkać się w różnych cyrkach świata. Jednak młodsi odbiorcy z pewnością uznają je za figury fikcyjne. Dzieje się tak przede wszystkim za sprawą „portretów” wykreowanych przez Emmanuelle Houdart. To absolutne arcydzieło ilu-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
D L A
D Z I E C I
36 stratorskie, do długiego kontemplowania. Obrazki wykonane z koronkową precyzją są finezyjne, fascynujące, zarazem budzące niepokój. Wielowymiarowe, lecz także płaskie, papierowe, nierealne. Przywołują na pamięć tradycyjne teatrzyki marionetek (przypomnę Podwójne życie Weroniki Kieślowskiego) i ludowe jarmarczne lalki o dziwnie zakłóconych proporcjach. Do tego oniryczny klimat, jak w Alicji w Krainie Czarów czy Podróżach Guliwera. Kunszt najwyższej klasy, który zachwyca i przeraża. Jak spektakl cyrkowy. Bo to opowieść o artystach areny, którym natura dała coś… wbrew naturze, a ci potrafili z tej odmienności zrobić sztukę. A także znaleźli swoje miejsce na ziemi, która nie wszędzie była dla nich przychylna. Kobieta z brodą (zjawiskowo piękna i pociągająca), mocarny kolos o duszy romantyka, siostry syjamskie obdarzone krańcowo różnymi charakterami (w końcu operacyjnie rozdzielone przez chirurga, który zakochał się w ich matce), trębacz-fantasta urodzony bez rąk i nóg, lilipucia żona nożownika, arystokratyczny treser much, brzuchomówczyni-szantażystka, wielkogłowy człowiek-ptak, jednonoga punkówa występująca z różowym szczurem… PanoptiTekst Marie Desplechin kum. No i jeszcze ten grubas, który nie miał żadnego talentu, za to kochał cyrkowców, Ilustracje Emmanuelle Huodart zresztą z wzajemnością. To on snuje opowieści, o czym dowiadujemy się z ostatnieCyrkowcy go rozdziału, dotyczącego jego osobistych perypetii. Oj tam, zaraz perypetii – raczej Tłum. Marzena Dupouis nieciekawego życia niezdarnego tłuściocha w prowincjonalnej miejscowości. DzięWydawnictwo Forma, Wrocław 2012 ki kontaktom z cyrkowcami los Adriena Soie (tak nazywa się narrator) nabiera barw, s. 56, ISBN 978-83-61488-96-5 a jego byt – sensu. „Odniosłem wtedy wrażenie, że patrzę na siebie z góry, z nieba, i widzę całą prawdę o sobie: byłem masywny, skąpany w słońcu i szczęśliwy niczym król”, tak kończy się ta cudowna opowieść nie tylko o cyrkowcach – również o miłości, sztuce, bezinteresowności i wszystkim, co okrasza naszą egzystencję.
Żonglerka naszą dumą Na koniec – jeszcze jedna cyrkowa figura, tym razem made in Poland. Bo kiedyś byliśmy plakatową potęgą – ale jaki młodziak na to wpadnie, patrząc na obecny komercyjny banał porozwieszany na ulicach? Wydawnictwo Dwie Siostry przy współpracy z Muzeum Plakatu w Wilanowie proponują woltę w przeszłość i… wizytę w cyrku. Starsze dzieci – te, które pamiętają audycje radiowe Jacka Fedorowicza z serii „Dyrekcja cyrku w budowie” – przypomną sobie zapewne zdumiewający wysyp posterów o tematyce cyrkowej, fenomen ery gomułkowsko-gierkowskiej. Przecież tylu klaunów, woltyżerek, tygrysów i słoni w PRL-u nie było! Tymczasem, wbrew realiom, nasi wybitni graficy z uporem wracali do tych wątków, szukając coraz to inteligentniejszych rozwiązań – no właśnie, na co? Na mniej więcej to samo, co stanowiło cel „Cyrku w budowie”: jak pokazać absurd realnego socjalizmu, nie nazywając rzeczy po imieniu. Co inteligentniejszy odbiorca chwytał metafory, a cenzura nie miała do czego się przypiąć. Oglądając książeczkę Cyrk (tę wydaną przez Dwie Siostry), miałam podwójną, a nawet potrójną frajdę. Zobaczyłam znów nieprawdopodobne wygibasy naszych artystów, którzy na pozór tworzyli plakaty o czymś abstrakcyjnym, ukrywając prawdziwe przesłanie tych „komunikatów” pod atrakcyjną szatą graficzną – to raz. Dwa – przejrzysta i konsekwentna koncepcja tomiku: na każdej rozkładówce z lewej strony wierszyk, po przeciwnej – plakat. Całość, tj. 29 prac mistrzów plakatu (m.in. Jana Młodożeńca, Waldemara Świerzego, Macieja Urbańca, Huberta Hilschera, Romana Cieślewicza) zostało ułożonych w sekwencję przypominającą cyrkowy spektakl, od występu klauna do popisów żonglera. Trzeci atut to dowcipne rymowanki Macieja Byliniaka, wydrukowane ekwilibrystycznie zróżnicowanymi czcionkami i rewelacyjnie zgrane z plakatami (zasługa Grażki Lange, która opracowała graficznie tomik). Teksty Byliniaka imitują cyrkową, pompatyczną konferansjerkę w wykonaniu dyrektora cyrku (tu postać w domyśle). Zaczyna się z emfazą: „Panie, panowie, oto przed wami cyrk nie z tej ziemi, cyrk nad cyrkami. (…) Cyrk Trampolina spektakl zaczyna!!! Bez braw ni rusz! Orkiestra, tusz!”. Lekki, niefrasobliwy styl, świetnie pasujący do zreprodukowanych prac, które w tym kontekście stają się po prostu obrazkowymi impresjami na temat cyrku. I niech tak zostanie, niech dzieciarnia w to wierzy, niech syci oczy inteligentnymi Tekst Maciej Byliniak Opracowanie graficzne Grażka Lange i malowniczymi ilustracjami. My, starsi, wiemy, co się kiedyś pod nimi kryło. Swoją Cyrk drogą, frazy Byliniaka też czasem brzmią dwuznacznie: „Słynna słonica Songo z KonWyd. Dwie Siostry, Warszawa 2012 go hipnotyzuje tłumy trąbą”. A może to ja uległam hipnozie? [mm] s. 64, ISBN 978-83-608-5059-6
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Ż E N A D Y
37
Wenus przez Marsa
P ó Ł K A
w konia zrobiona
Magdalena Mikołajczuk
Pamiętają państwo modny swego czasu poradnik Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus? Jego autor John Grey koncepcję Marsjan i Wenusjanek wycisnął do ostatniej kropli, bo po sukcesie pierwszej ksiązki napisał co najmniej cztery kolejne, także mające sprawiać wrażenie leku na całe zło związków damsko-męskich. ie znam się na psychologii i nie śledzę wszelkich przemian zachodzących w tej nauce, ale sporo czytam i wydaje mi się, że poradniki typu „jak działa chłop” albo „jak zrozumieć babę” są już odrobinę passé. A może trzymają się całkiem dobrze, tyle że nie w psychologii, a w pseudo-psychologicznej literackiej szarlatanerii? Kolejny taki produkt właśnie wpadł mi w ręce. Poradnik Mężczyźni, miłość i seks. Instrukcja obsługi faceta napisał David Zinczenko (przy współpracy Teda Spikera), wieloletni redaktor naczelny największego na świecie czasopisma dla mężczyzn. «Men’s Health». Nazywa siebie „badaczem męskich serc i umysłów” i zapewnia, że dzięki przeanalizowaniu na potrzeby książki opinii 5000 kobiet i mężczyzn udało mu się stworzyć niezwykle szczery (jeśli nie najbardziej szczery na świecie) obraz męskich pragnień, lęków, zahamowań i radości. Życie każdej Wenusjanki, która to przeczyta, stanie się tak proste, jakby od zawsze mieszkała na Marsie. Już wstęp każe nam się zastanowić, czy autor nie jest przypadkiem kolejnym wcieleniem Matki Teresy z Kalkuty, skoro prawie za darmo, zważywszy na wagę informacji (książka kosztuje niecałe 36 złotych), przekazuje nam prawdy, które można porównać jedynie z przewrotem kopernikańskim. W skrócie: mężczyźni tak naprawdę są wrażliwi (naprawdę?! przecież to my jesteśmy te dobre, a oni ci nieczuli), zdarza im się zakochiwać równie szybko jak kobietom (zaraz, zaraz! przecież „myślą tylko o jednym”), a w seksie najbardziej pragną entuzjazmu ze strony kobiety (jak to?! nie wolą małomównej oziębliny?). Autor albo naczytał się kryminałów, albo chodził na kurs kreatywnego pisania tychże, bo zastosował manewr znany wielu „pisarzom-kryminalistom” – i tym klasycznym jak Agatha Christie, i współczesnym. Chodzi mianowicie o takie ustawienie sy-
N
tuacji na początku książki, żeby gros podejrzeń skierować na jedną osobę, potem przez całą książkę odciągać od niej uwagę, kierując ją w stronę innych potencjalnych morderców, a kiedy już czytelnik na amen zapomni o podejrzanym nr 1, okazuje się, że tak, tak, drogi Watsonie, trzeba się było trzymać pierwszej wersji. U autora książki Mężczyźni, miłość i seks ta literacka pętla polega na: po pierwsze – przyznaniu się, że „we wstępie rzeczywiście Ameryki nie odkryłem, ale za chwilę – to się będzie działo!”. Po drugie – na omotaniu czytelnika setkami męskich i damskich wypowiedzi rodem z rubryki „redakcjo, jak żyć?” w piśmie dla nastolatków. Po trzecie – na dodatkowym mieszaniu w głowie mniej lub bardziej dowcipnymi przekładami „z męskiego na nasze”, np.: „Co oznacza, kiedy mężczyzna odpowiada ‘nie’ na pytanie, czy podnieca go pornografia? Odpowiedź: niewielką kolekcję do użytku w sytuacjach krytycznych ukrył w pudełku pod starymi deklaracjami podatkowymi w lewym narożniku górnej półki swojej szafy”. Albo: „Co oznacza, kiedy on kupuje sobie bieliznę? Odpowiedź: samodzielny zakup bielizny nie jest uniwersalnym wyznacznikiem zdrady. Twój facet potrzebował nowych majtek”. Co bardziej ufna czytelniczka, która wierzy, że dzięki temu poradnikowi nareszcie się dogada z męskim gadem, przez którego wychodzi z nerw, czuje się przez te żarciki zbita z tropu, bo co to ma w końcu być, do kroćset?! Poważny poradnik czy kabaret jakiś? Po dwustustronicowym oczekiwaniu na coś naprawdę nowego, odkrywczego, przełomowego i świeżego, przypominamy sobie nasze pierwsze, niezawodne wrażenie ze wstępu, że robi się nas w konia. Z drugiej strony – sami sobie jesteśmy winni, jeśli uwierzyliśmy, że istnieje coś takiego jak „instrukcja obsługi faceta”. Istnieje jedynie „instrukcja obsługi człowieka”. Dla każdego inna. [mam]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Fot. Archiwum
Oddajemy głos tłumaczom jako najbardziej wnikliwym czytelnikom i ekspertom od literatur obcych. Wzloty i upadki podczas samotniczej pracy nad przekładem pozostają zazwyczaj tajemnicą samego tłumacza. Podobnie rzecz się ma z odkryciami literackimi, których dokonuje tłumacz jako czytelnik – mowa o książkach, które w lekturze oswoił, pokochał i marzy o tym, żeby przełożyć je na język ojczysty
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
38
Aleksandra Wiktorowska, tłumaczka, agentka literacka. Absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, doktorantka Uniwersytetu w Barcelonie. Od sześciu lat mieszka na przemian w Polsce i w Hiszpanii. Współpracuje z polskimi wydawnictwami, Muza i Marginesy, oraz z hiszpańską grupą wydawniczą Grupo Planeta.
Sergio Vila-Sanjuán
Estaba en el aire Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Sergio Vila-Sanjuán
Estaba en el aire [Wisiało w powietrzu] Ediciones Destino, Barcelona 2013
Fot. © Lisbeth Salas
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
39
O autorze słów kilka Sergio Vila-Sanjuán (Barcelona, 1957) należy do rodziny barcelońskich pisarzy i dziennikarzy. Ukończył wydział historii, od 1977 roku zajmuje się dziennikarstwem kulturowym. Obecnie jest redaktorem dodatku „Cultura/s” do gazety «La Vanguardia». Specjalizuje się w dziedzinie książki i informacji literackiej, jest autorem między innymi esejów Pasando la pagina (2003) i El síndrome de Frankfurt (2007) oraz tomu zebranych kronik Crónicas culturales (2004). Razem z Sergim Dòria wydał Paseos por Barcelona literaria (2005), był komisarzem Roku Książki 2005 i organizatorem antologicznych wystaw malarstwa „Realismo de Vanguardia” (1997) i „Realismo de Cataluña” (1999).
Barcelona w latach narodzin radia i telewizji Estaba en el aire jest drugą w pisarskim dorobku powieścią Sergia Vila-Sanjuána, znanego polskim czytelnikom ze Spadkobierczyni z Barcelony (Muza, 2011). Tak jak Spadkobierczyni opowiada o stolicy Katalonii w latach dwudziestych zeszłego stulecia, tak Estaba en el aire skupia się na fascynujących latach sześćdziesiątych, o których, co warto zauważyć, nie powstała dotąd żadna powieść. Niezwykłe miasto zaczyna tętnić życiem, na co niemały wpływ ma frankistowska odwilż. Obserwujemy narodziny mediów, reklamy, początki kultury masowej i konsumpcjonizmu. Do tego miłość, pieniądze, spisek, a w tle popularna rozgłośnia radiowa zajmująca się poszukiwaniem zaginionych – i niezwykli bohaterowie: jest kobieta z wyższych sfer, piękna i bardzo nieszczęśliwa. Jest i ustatkowany mężczyzna zajmujący się reklamą, pomysłodawca i autor audycji poświęconej zaginionym. Jest też magnat o rozległych kon-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
40 taktach politycznych, gotowy umacniać swoje imperium za wszelką cenę, i młody chłopak z północy kraju, szukający swoich korzeni. Lata, o których pisze Sanjuán, to czas, kiedy po barcelońskich alejach i uliczkach zaczynają krążyć fiaty 600, w mieszkaniach co bogatszej klasy średniej trzeszczą adaptery Königer, mruczą lodówki Kelvinator i buczą odkurzacze marki Ruton. Rodzi się nowa grupa mieszkańców podatnych na nowinki techniczne, ale przede wszystkim upajających się nadchodzącą wolnością. Nagrodzona tegoroczną prestiżową Premio Nadal de Novela 2013 Estaba en el aire to prawdziwa perełka zarówno dla miłośników literackiego portretu Barcelony, jak i ambitnych powieści o tematyce społeczno-kulturowej. Świetnie udokumentowana, napisana z dbałością o historyczne realia. Sergio VilaSanjuán udowadnia po raz kolejny, że dobry dziennikarz może być równie dobrym pisarzem, nawet wówczas gdy nie chodzi o non-fiction. [wik]
Barcelona, na początku lat sześćdziesiątych Telefon zaczyna dzwonić. Wszyscy domownicy już od dłuższego czasu pogrążeni są we śnie. Juan Ignacio przewraca się na bok, nic nie wskazuje na to, żeby zamierzał się podnieść. Wino do kolacji i koniak, który wypił później, wprawiły go niemal w stan katatonii. Elena, zaniepokojona, trąca go ramieniem. – Idź odbierz, któż to może być o tej godzinie? Ociężale wlecze się na korytarz, do telefonu, przeklinając dzwoniącego. Oby tylko nie obudziły się dzieci ani niania. Zapala jeszcze lampkę, zanim podniesie słuchawkę. – Co się stało? – mamrocze. Po drugiej stronie słuchawki aksamitny głos stara mu się przez łzy cokolwiek wyjaśnić, jednak Juan Ignacio nic z tego nie rozumie. – W porządku, dobrze, postaram się, wytłumacz mi dokładnie, gdzie jesteś, ale przede wszystkim uspokój się – mówi, starając się nie podnosić zanadto głosu. Na końcu charakterystycznego dla mieszkań w barcelońskiej Ensanche długiego korytarza zapala się kolejne światło. Z pokoju przylegającego do kuchni wychyla się drobna kobieca postać otulona ciemnym szlafrokiem i bezszelestnie zaczyna iść w jego kierunku, stąpając po zimnej polichromowanej posadzce z kafelków ułożonych w mozaikę. – Stało się coś, proszę pana? – Nic, Montserrat, to tylko nasza przyjaciółka, proszę się nie niepokoić i wracać do łóżka. W dalszym ciągu ogłuszony Juan Ignacio stara się wydobyć więcej informacji ze szczątków, które są przekazywane mu przez telefon. – Muszę wiedzieć, mu-szę wiedzieć, gdzie dokładnie jesteś. Nazwa lokalu, adres. Do jasnej cholery! Połączenie zostaje przerwane, a Juan Ignacio nagle czuje się kompletnie wybudzony. Szybkim krokiem wraca do sypialni i zaczyna się ubierać. – O co chodzi? Co się dzieje? – pyta zmartwiona Elena. – To była Tona. Kompletnie pijana, prawdopodobnie znowu się w coś wpakowała. Muszę jej pomóc.
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
– Znowu? Na dodatek z tymi lekarstwami, które bierze! Psychiatra powiedział jej, żeby przede wszystkim nie piła. To czyste szaleństwo. Gdzie jedziesz?! – Nie udało mi się dowiedzieć, gdzie jest. Tylko tyle, że w pewnym momencie była w El Cortijo. Zacznę tam. Elena wstaje i zarzuca na siebie satynowy szlafrok. Podaje Juanowi Ignaciowi krawat i gładzi go po twarzy. – Będę na ciebie czekać. Przywieź ją tutaj, jeśli będzie taka potrzeba, rozstawię jej polówkę w prasowalni. A jeśli zajmie ci to więcej czasu, zadzwoń. Uważaj na siebie. W tamtym czasie, czyli na początku lat sześćdziesiątych, w sobotnie wieczory w Barcelonie aż wrze. Zresztą jak zawsze. Naturalnie w pewnej konkretnej Barcelonie, tej należącej do lepiej sytuowanych klas. Prawdopodobnie w innych kręgach radość, jeśli istnieje, jest mniej ekspresyjna. Ale w lokalach uczęszczanych przez zamożne rodziny z miasta płyną pieniądze, orkiestry grają do białego rana, a szefowie kuchni prześcigają się w najwytworniejszych dziełach sztuki kulinarnej. Mężczyźni ubrani w stylu księcia Walii i kobiety w kreacjach od Pertegaza albo z boutique na Santa Eulalia są wiernym odzwierciedleniem dobrobytu i elegancji. Znajdujemy się w Hiszpanii, wojna domowa jest coraz bardziej odległym wspomnieniem – minęło już dwadzieścia jeden lat, od kiedy generał Yagüe ze swoimi oddziałami wkroczył do Barcelony – i mimo że panujący system władzy jest następstwem tego wydarzenia, a na czele państwa w dalszym ciągu stoi generał Franco, który sprawia wrażenie, jakby był wieczny, gospodarka zdaje się wychodzić powoli z letargu. Wprawdzie po ulicach jeszcze snują się żebracy i kaleki – wiele z nich, co trzeba podkreślić, bardzo wiele, jeżeli ktoś ma w sobie choć odrobinę wrażliwości, to dzieci, o kulach albo na wózeczkach inwalidzkich, pozostawione bez opieki, skazane na swój los – ale w ludziach wyczuwa się też pewien stan podniecenia i wszyscy mają nadzieję, że czasy głodu i najmroczniejsze lata Hiszpanii minęły bezpowrotnie. Naturalnie Juan Ignacio nie zastanawia się nad tym wszystkim, szukając taksówki na Rambla de Cataluña. Korony platanów przy eleganckiej arterii miasta kołyszą się delikatnie na bulwarze nocnych marków, a modernistyczne i neoklasycystyczne budowle, potężne i majestatyczne, są strzeżone przez stróżów porządku, którzy przechadzają się z karabinami na ramieniu w garnizonowych czapkach przekrzywionych na bok. Architektura miasta wydaje się jeszcze harmonijna, chociaż ulegający powojennej modzie właściciele zaczęli do swoich pięknych zabytkowych kamienic dodawać po dwie lub trzy nowe kondygnacje w niepasującym do reszty stylu funkcjonalnym. Ta tendencja zacznie w pełni obowiązywać w połowie dziesięciolecia pod auspicjami rady miasta z prezydentem Porciolesem na czele. Teraz, po północy, nawet ta spokojna dzielnica barcelońskiego centrum należała do prostytutek i na rogach z ulicami Consejo de Ciento i Diputación znawczynie miłosnego fachu patrzą na Juana Ignacia wyzywająco albo bez ogródek rzucają jednoznaczne propozycje. Ale o co tu chodzi, czyżby dzisiejszej nocy nie kursowały taksówki? Wreszcie czarno-żółty seat 1300 zatrzymuje się obok niego. – Do El Cortijo, tylko szybko!
W I N O
41
J A K
Pod namiotem Boga czyli
K S I ą Ż K I
Droga człowieka według nauczania chasydów Marcin Witan To wino skromne, aczkolwiek rozgrzewające radosnym ciepłem mądrości wypływającej z tradycji liczącej parę tysięcy lat: wino chasidut – wierności i pobożności. Niewielu zrobiło dla jego rozpowszechnienia tyle, ile pewien austriacki Żyd z Wiednia, absolwent lwowskiego gimnazjum, filozof, zmarły w Jerozolimie w roku 1965. „Martin Buber i chasydzi – relacja między nimi to nie więź uczonych, lecz przyjaźń na całe życie. Buber usłyszał o chasydach (…) w domu dziadka; wchłonął ich pytania i odpowiedzi, co więcej – całą ich istotę. Wiedział, że ci pobożni ludzie (…) umieli myśleć, bawić się, marzyć, tańczyć, umieli wierzyć w Boga jak niewielu innych, a jednocześnie kochać świat jako miejsce, w którym Bóg objawia się nam w każdym czynie i w każdej rzeczy” – pisał przyjaciel filozofa, Albrecht Goes. „Ależ tak, Opowieści chasydów!” – powiedzą w tym miejscu Czytelnicy. Będzie to słuszne skojarzenie, bo jest to chyba najbardziej znany zbiór Bubera zawierający opowiastki i mądrości cadyków, czyli „sprawiedliwych”. Mam jednak na myśli niewielką książeczkę spisaną w latach 40. XX wieku, Drogę człowieka według nauczania chasydów. „Jest to dokładnie taka forma narracji i opowiadania, jakiej oczekiwałem, o jaką modliłem się przed laty (…)” – pisał do autora jego inny przyjaciel, Kurt Singer. Jej siłą jest prostota, klarowność myśli, powtarzający się schemat opowieść–komentarz. Droga człowieka… jest reprezentatywnym dziełem na temat chasydyzmu, szczególnie dla tych, którzy jeszcze niczego o nim nie wiedzą. Oto mamy sześć przypowieści, objaśniających najważniejsze zasady ludzkiego życia, w poszczególnych rozdziałach: Szukanie w sercu, Droga każdego człowieka, Zdecydowanie,
Zaczynając od samego siebie, Nie zajmować się wyłącznie sobą i Tu, gdzie jesteśmy. Opowieści układają się w ciąg, niby snutą w karczmie historię przygody człowieka z Bogiem, człowieka toczącego z Nim spory, targującego się, przyjmującego świat jako przestrzeń Jego działania, wsłuchującego się w swoje serce, gdzie się z Nim spotyka, żyjącego tu i teraz i w „tu teraz” spełniającego swoje unikalne, wyjątkowe powołanie. Gdyż Boga, jak nauczał rabbi Menachem Mendel z Kocka, „możemy wpuścić jedynie tam, gdzie naprawdę jesteśmy, gdzie sami żyjemy, i to naszym prawdziwym życiem. Jeżeli utrzymujemy święty związek z tym małym światem, który nam powierzono (…) – wówczas ustanawiamy w naszym miejscu mieszkanie dla Bożej Obecności”. Szekina – Boża Obecność – to Bóg, który, jak powiada w oryginale spisanej przez siebie Ewangelii św. Jan, „rozbił między nami swój namiot”. Namiot to schronienie nomadów, niestałe, przenośne, „wędrujące”. Bóg rozpina Swą Obecność nad nami, zmusza nas do drogi, bo tylko w drodze możemy Go rozpoznawać, w drodze, na której powinniśmy zaczynać od siebie, żeby być dla innych, drodze, jaka zaczyna się od pytania Stwórcy: „Gdzie jesteś?”. „Rozważ trzy rzeczy (…): skąd przychodzisz, dokąd zdążasz i komu masz zdać rachunek” – mawiał rabbi z Góry Kalwarii, a z nim Martin Buber. Mądry Żyd. [wit]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
K S I ą Ż K A
42
” „Młodszy księgowy
Jacek Dehnel
N O W A
Przedsmak utworu, jaki niebawem będzie można poznać w całości
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Hyc, hyc, hyc Pośród różnych moich wstydliwych przyjemności czytelniczych niepoślednie miejsce ma czytanie listów do redakcji. W większości są to teksty niespecjalnie ciekawe, wpisujące się w szeroki nurt naszego narodowego sportu, czyli narzekactwa: a to że dziura na Pitulickiej, róg Pypciowej, a to że psie kupy na trawniku, a że straż miejska nie przyjechała, że wyrażam oburzenie z powodu, a także Jacek Dehnel że „w cywilizowanym kraju” to czy Młodszy księgowy tamto z pewnością by się nie zdaO książkach, czytaniu i pisaniu W.A.B., Warszawa 2013 rzyło. Lecz między mnóstwem s. 288, ISBN 978-83-7747-802-8 zwykłych jojczeń i lamentów trafiają się prawdziwe perełki, jak list pani Grażyny do stołecznej «Wyborczej». Uwagę moją zwrócił już błyskotliwy odredakcyjny tytuł: Trupie czaszki przy placu zabaw: sztuka czy skandal? Manichejski iście dualizm, dramatyczna alternatywa, tertium non datur, albo rybka, albo pani prezesowa. Od razu pomyślałem sobie o innych tytułach: „Śniadanie na trawie”: sztuka czy skandal? Skandal straszny, więc raczej nie sztuka. Albo „Wenus” Canovy: sztuka czy skandal? Skandal, skandal, nie ma mowy, żeby sztuka, pół Rzymu o tym plotkowało. Wyobraźmy sobie taką historię sztuki, z której wykreślamy wszystko, co było lub jest skandaliczne: odpada nam i większość Caravaggia, i impresjoniści, i surrealiści, i fowiści (od połowy XIX wieku to w ogóle mało co zostaje), sporo Goi, Turner… przetrwa Murillo, jacyś powściągliwi angielscy akwareliści i pomniki papieskie. Ale mniejsza o to, przejdźmy do meritum. Otóż w parku Szczęśliwickim stoi sobie, jak się dowiaduję z listu oburzonej czytelniczki, szalet. Nieczynny zresztą. I został on, za zgodą władz dzielnicy, pomalowany przez grafficiarzy (graffiti – dodam – nie jest artystyczną miłością mojego życia, ale na dekorowanie opuszczonych budowli nadaje się w sam raz) w odrażający – jak pisze czytelniczka – sposób […] w bezpośredniej bliskości placu zabaw dla malutkich dzieci pojawiły się trupie czaszki, agresywne, cmentarne i depresyjne motywy. Pani Grażyna, która chce światła, ładu i porządku, kategorycznie domaga się dla dobra społeczeństwa usunięcia czaszek, zamalowania straszydeł, bowiem dzieci staramy się otaczać ciepłymi kolorami […] marzymy o humanitarnym społeczeństwie, wysokiej kulturze, wspaniałych ideach. Jak ma się do tego trupia czaszka? Orężem jest, jak często w takich przypadkach, dziecko. Młot, maczuga, Wunderwaffe polemistów. Dobro dziecka – najważniejsze. W imię dobra dziecka można domagać się odwołania Parady Równości, wprowadzenia szczepień lub zakazania szczepień, ustawy takiej czy siakiej, a co dopiero zamalowania graffiti: dzieci i ryby głosu nie mają, a panie Grażyny tego świata bardzo chętnie ujmują się za nimi (za dziećmi, bo za rybami – niekoniecznie) i raczej nie konsultując się z nimi, ślą listy do redakcji. Tymczasem dzieci na ogół uwielbiają czaszki, ponure kolory i mroczne opowieści. Niejedno zdrowe dziecko, zwłaszcza jeśli rodzice nie zafundowali mu szkodliwej diety estetycznej z postdisneyowskiej komercji, ma odruch wymiotny na widok kolejnego pluszaka w kolorach pastelowych, różowego jednoroż-
N O W A Fot © CezaryRucki
ca, bladoniebieskiego misia i z radością lgnie do pirackich bander i czarno-fioletowej czachy. Lata temu pięknie o tym pisała Wisława Szymborska w „Poczcie literackiej”: Dziatki biegną do szkoły tupu, tupu, tup, podczas gdy deszczyk kapu, kap albo śnieżek ciapu, ciap… Cio to? Ależ oczywiście, to wierszyki dla dzieci pisane przez różne straszliwe niewiasty. Pragnie Pani dołączyć do ich grona. Nie możemy zabronić, ale błagamy o litość dla naszych pociech, które od takiej literatury uciekają hyc, hyc, hyc. Ale najlepsze, że czaszki, które tak zbulwersowały czytelniczkę, nie są przecież niczym wyjątkowym w wizualnym krajobrazie. Ba, wszystko wokół ocieka przemocą i seksem. Jakikolwiek kanał telewizji włączyć, tam urwane ręce, katastrofy lotnicze, ofiary wypadków samochodowych, trup ścielący się gęsto na ulicach Bliskiego Wschodu. Gdziekolwiek zwrócić głowę, tam na billboardach wielkie, roznegliżowane kobity łaszą się do pustaków, liżą dachówki lub czochrają o inne materiały budowlane. Gdziekolwiek pójść – do szkoły, urzędu, że o kościele nie wspomnę – tam goły, potwornie zmasakrowany mężczyzna, ledwo osłonięty kawałkiem materiału, przybity do krzyża, a poniżej… no, co takiego? Czaszka właśnie! Na tym tle graffiti na szczęśliwickim szalecie (nieczynnym) wydaje się niewinną ilustracją w kojącej, modnej w tym sezonie fioletowo-czarnej gamie kolorystycznej. A przecież już za pasem początek listopada, na szosach akcja „Znicz” (a w telewizji ujęcia zwłok wyciąganych z wraków), od rana do wieczora krzyże i trumny, trumny i krzyże, kamienne czaszki i piszczele. Co wtedy pocznie ze światem miłośniczka ciepłych kolorów i zwolenniczka usunięcia śmierci ze sztuki i rzeczywistości? W istocie bowiem chodzi tu wcale nie o dziecko, ale o coś zupełnie innego. Pani Grażyna należy do społeczeństwa, które za wszelką cenę chce wypchnąć czaszkę z przestrzeni publicznej, bo czaszka mówi: „jesteś śmiertelna, jesteś śmiertelny, jesteś szkieletem przejściowo tylko odzianym w mięso. Przez wieczność raczej cię nie ma, niż jesteś”. Posuwa się nawet do tego, że pyta, jak się ma czaszka do wysokiej kultury. Ha, należałoby się raczej spytać, jak możliwa jest wysoka kultura bez czaszki? Co ma trzymać w ręku Hamlet, konewkę? Co ma leżeć u stóp Ambasadorów Holbeina? Odświeżacz powietrza? Co ma leżeć na biurku niezliczonych świętych Hieronimów, w grotach pokutujących Magdalen, pod tysięcznymi krucyfiksami? Lalki Barbie? Dzieci, zanim zostaną skażone tą papką dla oczu, którą im serwują rodzice, widzą nieraz grozę śmierci w całej jej ciemnym blasku: mają poczucie nieodwołalności, do którego potem będą dochodziły może i przez całe życie. Każdy z nas ma chyba w pamięci jeden z tych momentów, kiedy uświadomił sobie siłę słów „już nigdy”, „raz na zawsze”, „ostatecznie”. Zamiast się zasłaniać pastelowymi pluszakami, droga czytelniczko, niech pani uczy się od dzieci, niech pani stanie przed szaletem (nieczynnym) w parku Szczęśliwickim i powie samej sobie: memento mori.
K S I ą Ż K A
43
Jacek Dehnel (ur. 1980 w Gdańsku) – poeta, prozaik, tłumacz, malarz, absolwent studiów humanistycznych na UW. Autor kilku tomów poezji (w tym opiewającej fotografię Brzytwy okamgnienia, Biuro Literackie 2007) i prozy, m.in. wydanych nakładem W.A.B. powieści Lala (2006) i Saturn (2011), tomu opowiadań Rynek w Smyrnie (2007), zbioru czterech minipowieści Balzakiana (2008) oraz zbioru szkiców Fotoplastikon (2009). Jego twórczość, tłumaczona na wiele języków, nominowana była do najpoważniejszych polskich nagród literackich, pisarz zaś jest laureatem m.in. Nagrody im. Kościelskich i Paszportu „Polityki”.
Co myśli o cudzych książkach Jacek Dehnel? „Kiedy miałem lat sześć, nie chciałem być strażakiem ani żołnierzem, ale gdyby mnie kto spytał, czy chciałbym zostać krytykiem literackim, to z pewnością też bym zaprotestował” – pisze autor we wstępie do Młodszego księgowego. I w rzeczy samej, najnowsza książka Dehnela nie jest tomem krytycznoliterackim, choć znalazło się tu kilka recenzji. To fascynująca opowieść o literaturze pojmowanej najszerzej, jak tylko można; zbiór komentarzy, dygresji, anegdot i, last but not least, wyznań estetycznej wiary. Dehnela cechuje błyskotliwość, rozległa wiedza i swoboda łączenia spraw, zdawałoby się, odległych, dystans do siebie i znakomite poczucie humoru. Interesuje go prawie wszystko – obyczaje poetów w podróży służbowej, grafomania, perły znalezione w stuletnich sztambuchach, korespondencja pisarzy wielkich i tych mniej znanych. Pisze głównie o innych twórcach, ale nie zapomina o sobie – czytelnik będzie mógł towarzyszyć mu w spotkaniach i wyprawach, a także podejrzeć go przy biurku, gdy pracuje. Parę miesięcy temu musiałem, mniejsza już o to z jakich powodów, powiedzieć coś o polszczyźnie. I powiedziałem mniej więcej tyle, że urodzić się Polakiem to jak wygrać trójkę w totka: nie jest to specjalnie rzadkie, profity są skromne i trudno powiedzieć, czy przewyższają wkład; nie ma się co martwić, ale nie ma też co skakać pod sufit z radości. Natomiast dla pisarza urodzić się w polszczyźnie, czyli języku Kochanowskiego, Schulza, Mickie- i Gombrowicza, Miłosza i tylu innych wspaniałych cudotwórców od literatury, to wielka wygrana. (fragment felietonu Ojczyzna przez duże „Oj”)
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
P I ó R E M
I
fot. Ryszard Waniek
P I ó R K I E M
44
Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP
Jak Gargantua zdetonował bombę
François Rabelais
Gargantua Christian Poslaniec (wybór i adaptacja tekstów), Ludovic Debeurme (ilustracje) przekład Jan Maria Kłoczowski (na podstawie tłumaczenia Tadeusza Boya-Żeleńskiego) Wyd. Format, Wrocław 2012 s. 43, ISBN 978-83-61488-09-5
Monika Małkowska
W rubryce komiksowej – album. Jest powód. To rzecz niezwykłej urody plastycznej, z genialnym tekstem-scenariuszem. Niby literacka klasyka, lecz zaadaptowana do potrzeb i wyporności na słowne archaizmy u współczesnego odbiorcy. Oto przygody młodego Gargantui, olbrzyma opowiadającego się po stronie jakże aktualnych wartości: wolności wyborów, dobrego wykształcenia, znajomości języków, swobody w podejściu do religii i ogólnego luzu. Hasło kończące tę historię brzmi „Rób, co ci się żywnie podoba!” – jakby bardziej poprawna wersja Owsiakowego „Róbta, co chceta!”. I pomyśleć, że to staroć sprzed prawie 500 lat. Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
I
J
P I ó R E M
ednak z tego źródła można czerpać w nieskończoność – i tak zrobił Christian Poslaniec, wybierając i scalając w płynną opowieść fragmenty Gargantui i Pantagruela, arcydzieła Françoisa Rabelais’go. Polski odbiorca otrzymał tom w równie doskonałym tłumaczeniu Jana Marii Kłoczowskiego (gratulacje za wierszowaną końcówkę!), który z kolei korzystał z kongenialnego przekładu Boya-Żeleńskiego. Choć od pierwszej publikacji losów Gargantui i jego syna Pantagruela mięło blisko pięć stuleci, książka – czy raczej pięciotomowy cykl – wciąż są na nowo odczytywane. Zadziwiające: w kontekście obecnej kultury, zmiksowanej i karmiącej się kulturą niską, powieść francuskiego lekarza okazuje się niemal profetyczna. Przecież Rabelais wykorzystał anonimowy utwór, jarmarczną fantazję z herosem ulepionym wedle pragnień maluczkich. Co więcej, autor wystylizował Gargantuę na utwór „antysalonowy”, udając osobę nieporadną w piórze, rwąc tu i ówdzie akcję, mieszając jurny realizm z fantazjami. Nie zawahał się też inkrustować tekstu brutalizmami i wulgaryzmami rodem z karczmy, chałupy, targu. Jednocześnie autor, światły człowiek renesansu, wzbogacił pierwowzór o intelektualną rafinadę, wprowadził neologizmy wyprowadzone z łaciny bądź greki, plus aluzje i podteksty zrozumiałe tylko dla osób z wyższych sfer. Słowem, stworzył stylistyczny konglomerat, literacką mistyfikację – jakby przewidział postmodernizm. Ja także znajduję w Rebelais’m bratnią duszę, gdy używa sobie na pseudouczonych, wykpiwając mielizny ich umysłów, hipokryzję i napuszenie. Jakbym czytała/słuchała dzisiejszych mędrków, popisujących się krasomówczo w mediach i polityce. Oto jak pewien profesor Sorbony apeluje do Gargantui o zwrot dzwonów z katedry Notre Dame: „…ziemską ich naturę tworzą cząstki elementarne o takiej jakości substancjonalnej, że dzwony owe posiadają dobroczynny wpływ na nasze winnice. (…) Już od osiemnastu dni łamię sobie głowę, by ułożyć to piękne przemówienie: oddajcie cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co boskie. Tu jest pies pogrzebany”. Teraz o grafice tomiku. Za ilustracje odpowiada francuski autor komiksów Ludovic Debeurme (ur. 1971). To już gwiazda, wielokrotnie nagradzany za ilustratorsko-komiksowy kunszt (m.in. w 2006 został laureatem Prix René Goscinny; rok potem – Festiwalu w Angoulême). Syn malarza, studiował sztuki plastyczne na paryskiej Sorbonie. Debiutował rysunkami prasowymi; pod koniec lat 90. ub. wieku rozsmakował się w komiksowej twórczości – czym zajmuje się do dziś. Pisze też scenariusze do opowieści graficznych oraz gra na gitarze. Poza własnymi scenariuszami, inspiruje się lekturami z dzieciństwa, którym nadaje nowoczesną oprawę graficzną. Na pierwszy ogień wziął powieść Roberta Stevensona Doktor Jekyll i pan Hyde (2001); trzy lata później – Rozbitków z Chancellora Julesa Verne’a oraz Gargantuę Rabelais’go.
P I ó R K I E M
45
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
46
W ostatnim z wymienionych dzieł Debeurme używa na przemian piórka i tłustych pasteli. Kiedy buduje formy za pomocą delikatnych czarnych kresek, widać jego pobratymstwo z Rolandem Toporem; gdy sięga po nasycone kolory pasteli, nie ma wątpliwości, że zna, podziwia, rozumie Hieronima Boscha i Pietera Bruegla. Ale na tym nie kończą się plastyczne fascynacje ilustratora. Właściwie w każdym obrazku można doszukać się jakichś przywołań, wizualnych żartów, aluzji. Często są to odwołania do popkultury – rewelacyjny chwyt przy tekstach Rabelais’go. Na przykład, opactwo w Telemie (najwykwintniejszy na świecie klasztor-ko-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
47
muna bez żadnych rygorów, otwarty dla ludzi młodych, pięknych, wytwornych, hojnych, mądrych, dobrych) na jednej stronie reklamuje hotelowy boy; na kolejnej – chłopczyk i dziewczynka zajęci dziecięcymi rozrywkami pod hasłem „Nauka przez zabawę!”. Obydwa obrazki utrzymane są w manierze przywołującej na pamięć amerykańskie reklamy lat 50. ubiegłego wieku, lecz z dodatkiem makabry (nieproporcjonalne postaci z wodogłowiem) lub dziwności (diaboliczny boy-kelner z nosem Pinokia). Żonglując wizualnymi poetykami, Debeurme dowodzi, że natura ludzka niezmienną jest, bez względu na epokę. Że głupi, chciwi, cyniczni stanowią największe zagrożenie dla świata. Banał? Może, ale jak inteligentnie pokazany. Spójrzmy na ilustrację prezentującą trzech doradców króla Wielkiego Złośliwca (swoją drogą, dziwnie podobnego do Putina) – książę Ścierwełko, hrabia Rębajło i kapitan Łajenko ubrani w XIXwieczne kostiumy wyglądają jak przedstawiciele trzech potęg: Ameryki, Niemiec i Rosji. Przypatrzmy się uważnie, co trzyma w dłoni typ z monoklem (chyba Prusak): szkic atomowego grzyba podpisany po prostu „bum”. Dla mnie bomba. [mm]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
R E C E N Z J E
48
Wariatów
w sztuce nie brak Monika Małkowska
Ostatnie badania nie pozostawiają wątpliwości: czytelnictwo w Polsce spada i coraz mniej obywateli RP krępuje się przyznać, że książka stała się dla nich obiektem zbędnym. Aż strach pomyśleć, jaki wynik dałaby ankieta dotycząca artystycznych potrzeb. Jaki procent rodaków chadza systematycznie do galerii, śledzi bodaj najdonioślejsze wydarzenia z plastycznej sceny? Czy w ogóle uważają sztukę za istotny element życia, świata, kultury? skiego, Krynickiego, Głowackiego, Varile klasyka mogłaby jeszgę, Andermana, Gondowicza, Pilcha i jecze liczyć na dobre słowo, dyną damę w tym gronie, Olgę Tokarto współczesna twórczość czuk. zostałaby skazana na baProwadzący wywiady także z niejednicję, niebyt, na pohybel (artystom)! Po nego kulturalnego pieca chleb jadł; co komu te ich wygłupy? Przecież nikt miód i wino pił z większością swych roztego nie rozumie, nad kanapą powiesić mówców w okolicznościach towarzysię nie da, a pięcioletni synek sąsiada skich, przyjacielskich nawet. „Krytyk tepotrafi lepiej. atru, sztuki i literatury, wykładowca, Nie dziwi mnie, gdy takie pretensje dziennikarz; napisał kilkanaście książek; zgłaszają ludzie bez intelektualnej ogławspółprowadził w Krakowie galerię dy. Jednak lektura publikacji Po co nam Inny Świat” – dowiadujemy się o Tadesztuka? wprawiła mnie w konfuzję uszu Nyczku z notki na okładce (ciekazmieszaną z niedowierzaniem. Otóż na wych rozszerzonej wersji biogramu odzlecenie krakowskiego Muzeum Sztuki syłam do Wikipedii). Współczesnej tytułowe pytanie TadeTomik Po co nam sztuka? nie pozousz Nyczek zadawał pisarzom starszego stawia wątpliwości: pisarze nie akcepbądź średniego pokolenia. Odpowiedzi Tadeusz Nyczek tują, wręcz brzydzą się wszelkimi niefinie pozostawiają wątpliwości: ludzie guratywnymi nurtami, choćby miały pióra lekceważą dokonania autorów Po co jest sztuka? ustaloną pozycję w historii sztuki XX sztuk wizualnych. Jeżeli coś im telepie Rozmowy z pisarzami Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie, Kraków 2012 wieku. Co śmielsze wizualne poszukisię w pamięci, to powierzchowna wies. 165, il., ISBN 978-83-62435-96-8 wania, wywodzące się z dadaizmu czy dza wyniesiona ze szkoły (kiedyś w licekonceptualizmu, brzydzą ich jak, nie ach były zajęcia z plastyki). Jeśli któryś przymierzając, puszka z gównem Piera Manzoniego. Poza tym z mistrzów słowa ma na co dzień kontakty z jakąś formą malarszermują obiegowymi „mądrościami” godnymi pani Dulskiej. stwa, to z pewnością nie jest to awangarda. Co gorsze, dzielą się tymi banałami bez żenady, ani chwili nie Grozy dopełnia świadomość, że do tablicy wywołano dziewątpiąc w swe racje. Po prostu dają sobie prawo do arogancji więciu tuzów naszej literatury, laureatów prestiżowych nagród, i ignorancji. może nawet przyszłych noblistów: Nowakowskiego, Zagajew-
O
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Czyżby sądzili, że „poważna” twórczość, której się oddają, zwalnia ich z obowiązku śledzenia tego, co dzieje się w galeriach, muzeach? Czy zakładają z góry, że artysta wizualny nie jest w stanie wznieść się na ich poziom intelektualny? A co za tym idzie, efekty wysiłku tych twórców są pozbawione znaczenia, bezcelowe? Jeżeli tak jest – a taki wniosek wyciągam na podstawie wspomnianych wywiadów – to co utyskiwać na resztę społeczeństwa, że ma sztukę w głębokiej pogardzie? Elita pisarska nie lepsza. Autor rozmów wtóruje tej śpiewce, ba, nadaje jej ton. To zatwardziały tradycjonalista, dumny ze swych konserwatywnych upodobań. Do tego z ogromnymi lukami w zakresie plastycznej współczesności. Serwuje pytania tendencyjne, naprowadzając interlokutorów na „właściwe” tropy. „Ale przyznaj: bardziej cię porusza Schulz niż Stażewski” – wmawia Janowi Gondowiczowi. Na co ten niby się godzi, zastrzegając jednak, że Stażewski to lepsza sztuka – na co pytający nie przystaje. Nazwisko Henryka Stażewskiego wraca w kilku miejscach, jakby Nyczek uważał naszego konstruktywistę za ojca artystycznych naciągaczy. „Weźmy Stażewskiego, żeby daleko nie sięgać. Do końca życia – przez ostatnie pół wieku bez mała – robił właściwie to samo”, konstatuje Nyczek w dialogu z Ryszardem Krynickim. Gwoli sprawiedliwości dodam, że ten drugi broni abstrakcji. Banialuki padają też z ust Janusza Głowackiego: „myślę, że malarstwo zrujnował Picasso. Przejechał się po nim jak czołg. Zanim nastał Picasso, trzeba było umieć malować.” Dowiadujemy się też, że „wariatów w sztuce nie brakuje”, na co otrzymujemy liczne dowody: a to ktoś rzeźbi w słoniowych
ekskrementach Madonnę, ktoś inny wsadza posążek Matki Boskiej do denaturatu, następny nakręca wideo z „jakimiś kalekami albo odrażającymi cieleśnie faktami”. Od tego typu przekłamań i uproszczeń w książce aż się roi. Gust literackiej braci jest pospolity i raczej pośledniej próby. Uogólniając, ma być figuratywnie, dekoracyjnie i warsztatowo biegle. Słowem, polska norma. Najdobitniej wynika to z dialogu Nyczka z Januszem Andermanem. Pisarz tłumaczy pochodzenie swoich portretów autorstwa Hanny Bakuły: „…ożywiona rozmowa, jakieś szkło pod ręką i nie wiedzieć kiedy praca była gotowa. W ten sposób ona mi namalowała albo narysowała, bo to pastele, pięć czy siedem portretów. Kiedyś na wystawie była cała ich ściana”. Rzecz jasna, przy takim nastawieniu prowadzącego i jego rozmówców, z dialogów na temat „Po co jest sztuka?” nic nie wynika. Z ubóstwem myślowym tych uwag kontrastuje dobre samopoczucie bohaterów publikacji. W dodatku redaktor N. nieznośnie mizdrzy się do indagowanych, z którymi utrzymuje bliskie kontrakty; sili się na dowcipasy, puszcza do nich oko. Szczytem minoderii – didaskalia do spotkania z Janem Gondowiczem. Oto J.G. najpierw „zanosi się witkacowskim chichotem”, potem „wybucha tak zwanym homeryckim śmiechem, z Homerem, jak wiadomo, mało mającym wspólnego”. A mnie nie do śmiechu. I mam dylemat: co gorsze? Czy to, że rodaków nie ciągnie do słowa pisanego i raczej mało prawdopodobne, że masowo sięgną po omówioną lekturę – czy też gorzej byłoby, gdyby Polacy byli narodem oczytanym i zbiorowo zapoznali się z poglądami literatów na sztukę. Na szczęście to tylko gdybanie. [mm]
Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej:
…………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: kamila@rynek-ksiazki.pl lub wysyłają formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
R E C E N Z J E
49
R E C E N Z J E
50
tysiąc pchnięć na minutę Monika Małkowska
Tysiąc pchnięć na minutę. (…) Kończy iezwykła, mocna i bezw środku i ja też kończę. Mam swój pierwpruderyjna opowieść szy orgazm. Skromny, ale oczyszczający”. o pożądaniu, seksie, miPikanterii tej malowniczej scenie dodałości, prawdzie i zbrodni” je… obecność tego trzeciego, a może ra– tak reklamowana jest debiutancka czej – pierwszego, w którym panna jest książka Ilony Felicjańskiej Wszystkie odciezakochana i który wkrótce zostanie jej męnie czerni. żem. Autorka to ex-modelka, ex-prezenterka Anna zalicza mnóstwo podobnych sytelewizyjna, ex-alkoholiczka, także postać tuacji – ze swym ślubnym, z przygodnymi wciąż obecna w brukowcach. Plotkarskie partnerami i z kochankiem, który robi jej portale aż przytupywały, żeby dokopać dobrze jak nikt dotąd. Jeśli akurat obywa się pani F. – za wiek (40 lat) i uporczywe bez zbliżeń, to pani redaktorka ma wizje. chwytanie się brzytwy skandali, choć dla A jeśli nie ona, to mężczyźni, których los mediów już zatonęła. Forpocztą powieści stawia na jej drodze – ochroniarze, pisarze były zdjęcia skąpo odzianej pani Ilony sie(czasami sławni), kelnerzy, żołnierze. Każdy dzącej na pościeli, pochylonej nad masamiec na jej widok ślini się i ma włochate szyną do pisania. Na promocji książki Ilona Felicjańska myśli. A ona? „Imponuje mi to. Potwierdza w warszawskim klubie Flow bohaterka Wszystkie odcienie czerni moją atrakcyjność seksualną. Lubię to czuć. wieczoru „nosiła” dekolt pozwalający Muza SA, Warszawa 2013 Wciąż żyję. Wciąż, mimo dwójki dzieci kontemplować piersi z „sutkami stercząs. 304, ISBN 978-83-7758-347-0 i trzydziestki piątki na karku, jestem obiekcymi jak wisienki” (by zacytować I.F.), do tem pożądania”, wyznaje. Nietrudno dotego wystąpiła w towarzystwie striptizemyślić się, że autorka adresuje te komplementy do samej siebie. rów z obnażonymi klatami. Jednocześnie podkreśla także swe intelektualne walory – tu Trudno w takich okolicznościach poważnie podejść do poi ówdzie wtrąca znane nazwisko z górnej półki literackiej bądź wieści. Jednak spróbuję. filmowej. W kontekście ostrego rżnięcia umizgi do wysokiej kulNajpierw dobre słowo dla ghostwritera Mariusza Zielke, któtury zgrzytają dysonansami. ry najpierw wysłuchał opowieści Felicjańskiej – bo książka zaPoza tym, o czym powyżej, powieść wypełnia wątek sensawiera sporo wątków autobiograficznych – następnie podredacyjny. Jednak o ile w poprzednim temacie I.F. czuje się swogował całość. Dzięki temu rzecz daje się czytać. Jestem też bodnie, to skonstruowanie kryminalno-szpiegowsko-farmaskłonna uwierzyć, że – jak obydwoje utrzymują – Wszystkie odceutycznej intrygi zupełnie jej nie wychodzi. Akcja rozgrywającienie czerni powstały niezależnie od Pięćdziesięciu twarzy Greya. ca się najpierw w Polsce, potem w Japonii, Anglii i Grecji spięJednak tytuł z pewnością został zainspirowany tytułem (tym trza się i komplikuje do granic absurdu. Autorka nie tyle ją buoryginalnym) bestselleru pani E.L. James. duje, co tasuje zestaw kalek, znanych z literatury kategorii B i C. Thriller Felicjańskiej wypełniają dwie różne materie. Po Jest więc scyniczniały mężczyzna, zraniony przez ukochaną pierwsze, seks. Sceny erotyczne zajmują co najmniej połowę nimfomankę; lekarstwo na AIDS, testowane na ludziach i ich treści. I choć akcja płynie wartko, wielokrotnie powtarzane couśmiercające; koncern farmaceutyczny powiązany z siatką itusy szybko zaczynają czytelnika nudzić. Wspólny wytrysk – to szpiegowską; nowe tożsamości nadawane bohaterom uciekasens i cel damsko-męskich kontaktów. Instrumenty stają panom jącym przed zemstą mafii. I happy end. błyskawicznie, jeszcze szybciej twardnieją jak kamień, a odwieFelicjańska nie ma talentu literackiego, za to świetnie wie, co dzana przez te ogiery bohaterka imieniem Anna (redaktorka się dziś najlepiej sprzedaje. Wie też, po co chwyciła za pióro. „Jew dużym wydawnictwie, lat 35, mąż wzięty prawnik i prawicośli mam być upadłą gwiazdą, mogę obiecać, że będę najmniej wiec, dwoje dzieci) szczytuje raz za razem. Pozazdrościć! nudną upadłą gwiazdą!”, deklaruje na skrzydełku książki. Gdyby Smak rozkoszy poznaje natychmiast po utracie dziewictwa, zapomniała o swym gwiazdorstwie, wyszłoby to na dobre – pow akademiku, a ściśle – w kiblu. „Porusza się szybciej niż królik. Bezwieści oraz jej samej. [mm] względnie będzie to najszybsze dymanko w moim życiu. (…)
N
„
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Alain Mabanckou
Diane Ducret
Jutro skończę dwadzieścia lat
Kobiety dyktatorów
tłum. Jacek Giszczak Karakter, Kraków 2012 s. 352, ISBN 978-83-62376-15-5
Prawdziwe historie tłum. Maria Rostworowska SIW Znak, Kraków 2012 s. 357, ISBN 978-83-240-1884-0
C
zarny Mały Książę, tak dziesięcioletniego Michela żyjącego w Republice Konga nazywa jego przyjaciółka. I jest to określenie trafne, ponieważ Michel swoją bezpretensjonalnością, niewinnością i wrażliwością mocno przypomina bohatera książki Antoine de Saint-Exupéry’ego. Chłopiec w naturalny sposób opowiada o codziennym życiu pełnym absurdów wynikających z kulturowego miszmaszu: z jednej strony jest Afryka, w której nadal dominują zabobony, plemienne obyczaje i wierzenia; gdzie uważa się, że sól w wodzie morskiej pochodzi z potu zatopionych w niej niewolników, kobiety oskarża się o czary i posiadanie dzieci z diabłem, a związki poligamiczne są na porządku dziennym. Z drugiej strony jest to ziemia skolonizowana przez Francuzów: Afrykańczycy lepiej posługują się językami kolonizatorów niż własnymi; dzieci zachwycają się filmami z Louisem de Funésem, a w pierwszych miłosnych zauroczeniach cytują sobie wiersze Marcela Pagnola. Relacja Michela wychodzi jednak dalej – chłopiec prostymi słowami opowiada o polityce, również międzynarodowej, docierającej do niego za pomocą audycji Głosu Ameryki: obaleniu w Ugandzie reżimu Idi Amina, interwencji wietnamskiej w Kambodży, wygnaniu stamtąd czerwonych Khmerów czy dyktatorskich rządach Denisa Sassou-Nguesso, który był jednocześnie prezydentem Republiki Konga, jej premierem, ministrem obrony i przewodniczącym Kongijskiej Partii Pracy. Michel, podobnie jak to czynił francuski pierwowzór, koncentruje się na pielęgnowaniu relacji z innymi: zaprzyjaźnia z miejscowym wariatem mieszkającym w bramie cmentarza (mężczyzna posiada dyplom z literatury i filozofii) oraz usilnie stara się udobruchać Karolinę, swoją pierwszą „żonę”. Nie wyczuwa się tu żadnej sztuczności. Może dlatego, że książka wydaje się być spójna z tym, co Mabanckou reprezentuje na spotkaniach z czytelnikami. Emanuje niespotykanym w Polsce optymizmem. [alo] Marzena Wilkanowicz
Lan, czyli orchidea SIW Znak, Kraków 2012 s. 332, il., ISBN 978-83-240-2276-2
S
ympatyczna, gładko płynąca opowieść kobiety mądrej i o dobrze funkcjonującej wewnętrznej busoli. Marzena Wilkanowicz, córka redaktora «Znaku» i wietnamskiej patrycjuszki, żona Francuza, katoliczka, w 1994 roku zaczęła redagować „pismo pornograficzne” (opinia jednego z mnichów), czyli «Elle». Lan to relacja z dziesięciu lat pracy na stanowisku naczelnej miesięcznika, przez Francuzów uważanego za dobro narodowe (dlatego szokiem była sprzedaż polskiej filii wydawnictwa niemieckiemu koncernowi), relacja barwna, pełna szczegółów i anegdot acz nieprzegadana (ot, co to znaczy dziennikarski sznyt), przetykana wspomnieniami z nietypowego życia autorki. Lektura bez złości, pozytywna, godna polecenia. [red]
Drogi Adi! Pewnie będziesz za mną tęsknił odrobinę.(…) Gorące pocałunki dla Ciebie, moja ty dzika Bestio. odpisana Ritschi nie jest bohaterką taniego romansu. To młoda Niemka, która w 1941 r. zaadresowała ten list do obcego mężczyzny. Był nim sam Hitler. Kancelaria Führera pękała w szwach z powodu tysięcy przysyłanych listów miłosnych. Lektura tego archiwum była dla Diane Ducret jedną z inspiracji do napisania Kobiet dyktatorów. „Führer zwany pożądaniem” jest ostatnią z ośmiu opowieści, z której każda poświęcona została innej „gwieździe” zbrodniczych reżimów XX wieku. Poznajemy pikantne szczegóły prywatnych egzystencji Lenina żyjącego w „czerwonym trójkącie”; niedoszłego księdza Salazara; opętanego urodą piętnastolatki afrykańskiego cesarza Bokassy; „syna wieprza”, czyli Mao, jak nazywała go w furii żona i rumuńskiego ludobójcy Ceauşescu. Dowiadujemy się, jak wiele zawdzięczają kobietom – żonom i kochankom. Feministyczna perspektywa przyjęta przez autorkę daje sensacyjny w swej wymowie alternatywny obraz historii – bohaterkami stają się postaci dotychczas drugoplanowe. Każda z opowieści odczytywana może być z antropologicznej perspektywy. Autorka bada każdego z dyktatorów za pomocą ocalałych wspomnień zakochanych kobiet i towarzyszek ich życia. Mussolini i Hitler posługują się…miłością i uwielbieniem, by dotrzeć na szczyt. Świadomość mechanizmów rządzących człowiekiem wykorzystana na masową skalę może okazać się perfekcyjnym narzędziem w rękach polityka. Miłosnymi podbojami naszpikowana jest historia Benito – „ogiera” faszystowskiej partii. Podrzędny bakałarz nie przeobraziłby się w wielkiego wodza bez pomocy zafascynowanych nim dam. Intelektualny sznyt, obycie i zaplecze finansowe dla swej działalności zyskał dzięki Angelice Bałabanow (która rzuciła go jednak dla… Lenina) oraz Marghericie Sarfatti – weneckiej piękności i mistrzyni propagandy. Szokiem dla czytelnika jest akt zniszczenia tej bliskości. Wódz faszystów, rozpętując antysemicką nagonkę, odsuwa kobietę od siebie, pozbawiając ją wszelkich funkcji i majątku. Równie okrutny los spotkał świetnie urodzoną Clarettę Petacci, która absolutnie oddana swemu duce z własnej woli poddała się rozstrzelaniu. Ducret jest przekonująca nie tylko dzięki doborowi bohaterów, ale i narracji kreślonej w wybornym stylu. Wartko, obrazowo, ze szczyptą humoru autorka oddaje zmysłową atmosferę buduarów oraz prowadzi meandrami kariery największych zbrodniarzy świata. Co dziwne, kobiety dzielące intymne życie ze zbrodniarzami wychodzą z tych związków nieskalane niczym madonny. Jak gdyby siła ich uczucia mogła rozgrzeszać. Wiele z nich ofiarowało życie w imię miłości, podczas gdy ten, dla którego ginęły, umierał obok z kamiennym sercem – na stosie politycznych idei, którym hołdował bądź też w konsekwencji wojny, którą sam rozpętał. [jos]
P
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
R E C E N Z J E
51
R E C E N Z J E
52 Tomasz Mościcki
Joanna Fabicka
Teatry Warszawy
Second hand
1944-1945. Kronika
W.A.B., Warszawa 2013 s. 301, ISBN 978-83-7747-725-0
Fundacja Historia i Kultura, Warszawa 2012 s. 958, il., ISBN 978-83-11-12501-8
N
astępna po Teatrach Warszawy 1939 kronika teatralna stolicy Tomasza Mościckiego, kronika o szczególnym charakterze, obejmująca okres uważany częściowo za „niemy” albo też niebyły. Chodzi o tzw. teatry jawne, czyli koncesjonowane przez okupanta, a przede wszystkim o artystów, którzy zdecydowali się w nich występować, już podczas okupacji, a zwłaszcza po wojnie rozliczani z tych decyzji. Rozmaicie zresztą – czasem bezwzględnym zakazem wykonywania zawodu w stolicy po wsze czasy, czasem nader łagodnie. Artystów baletu nie tylko rozgrzeszono z przewin, ale nawet honorowano za zachowanie ciągłości tradycji polskiego baletu. Postępowania regionalnych komisji ZASP-u, powołanych do badania przypadków kolaboracji, znacznie się od siebie różniły, budząc po dziś dzień liczne wątpliwości. Mościcki dotyka więc nie do końca zabliźnionych ran, bo przy okazji oczyszczania przeszłości popełniono nie tylko wiele błędów, ale wręcz niegodziwości, a krystaliczni moraliści nie zawsze okazywali się sędziami powołanymi do wydawania wyroków, sami uwikłani w dwuznaczne sytuacje. Dość przypomnieć głośną sprawę Andrzeja Szalawskiego, niesłusznie oskarżanego o kolaborację, który prowadził działalność wywiadowczą (pod przykrywką) na rzecz podziemia na zlecenie samego Kazimierza Moczarskiego. Mimo to Szalawski był wielokrotnie oskarżany o kolaborację, poniżany, do końca życia naznaczony znamieniem zdrajcy. Mościcki stawia te sprawy odważnie, choć jako kronikarz uchyla się od wydania ostatecznych ocen – on tylko przedstawia fakty, kładzie na szalę argumenty, pytając o sam sens zakazu występów polskich artystów w teatrach koncesjonowanych przez hitlerowskie władze okupacyjne. Warto pamiętać, że w tym samym czasie ZASP nie zakazywał występów w teatrach i kabaretach artystom pochodzenia żydowskiego za murami getta. Wprawdzie i te występy bywały po wojnie pretekstem do długo ciągnących się, a często nigdy nie zakończonych pomówień i oskarżeń o współpracę z tzw. żydowskim gestapo (choćby sprawa Wiery Gran, praktycznie skazanej na zapomnienie), ale występy w gettach traktowano inaczej. Mościcki przypomina, że mimo intensywnej propagandy podziemia piętnowane teatry były pełne, często przepełnione, nie pomogło hasło „Tylko świnie siedzą w kinie, co bogatsze – to w teatrze”. Grano nad podziw wiele, a w okresie kłopotów Niemców na froncie wschodnim w repertuarze zaczęły pojawiać się nie tylko rewie i błahe sztuczki, ale poważniejsze propozycje, wśród nich przeróbka Krakowiaków i Górali Wojciecha Bogusławskiego. I jeszcze jedno: znaczna część „kolaborantów” swoim heroizmem w okresie powstania warszawskiego nie tylko spłaciła ewentualną przewinę (wobec ZASP-u przede wszystkim), ale zasłużyła na dobra pamięć. Choć to tylko kronika, stawia wiele ważkich pytań i odsłania kulisy niejednej decyzji, stąd też czyta się tę książkę jednym tchem niczym polityczny thriller. [tomi]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
„Tpewnia na okładce Agnieszka Hol-
a książka to polski Almodovar”, za-
land. Łoł, ciśnie się na usta. Nie cisnąłem jednak książką w kąt, postanowiłem przeczytać tego Almodovara. Nie żałuję. Opowieść nie jest skomplikowana – historia trzech rodzinnych pokoleń ukazana poprzez los kobiet, mieszkanek Podlewa, pipidówki podłej już z nazwy, które co i rusz próbują wyrwać się z bagna, w jakie wpakował je los. Nie udaje im się z różnych powodów, ale głównie z podświadomego przekonania, że… się nie uda, nie może się udać. Ciągnie ich do tej podłej egzystencji jak muchę do gówna. Nawet Maria, która ucieka do Hiszpanii, też w końcu wraca. Po co, na co, do kogo? Po śmierć. Bo ten portret Polski B jest portretem trumiennym – postaci są wyraźne, akcja niebywała, język śmiały, wydarzenia ciekawe, wątki splątane w zaskakujący sposób, ale wniosek jeden: to paskudne, wredne miejsce, w którym kobiety dają się dominować odmóżdżonym słabiznom, dzieci są okrutniejsze od dorosłych, a potęga tradycji gorsza jest od zabobonu. Całe szczęście, że Fabicka podrzuca trochę humoru, inaczej wciągnąłbym jej prozę na listę najbardziej dołujących książek roku. A tak to polecam: wyraziste, mocne, powracające obrazami. [gs]
Peter J. Vernezze
Don’t worry, be stoic Antyczna mądrość na trudne czasy Czarna Owca, Warszawa 2013 s. 181, ISBN 978-83-7554-347-6
D
zisiejszy człowiek żyjący w, jak by to powiedzieli Chińczycy, ciekawych czasach, najwyraźniej podświadomie kieruje swój wzrok ku różnorakim egzotycznym systemom myślowym obiecujcym samospełnienie i równowagę ducha. Nie dziwią zatem podręczniki jogi czy praktyczne przewodniki po meandrach zen. Nieliczni jedynie świadomi są istnienia w obrębie kultury zachodniej systemu oferującego swoim adeptom podobny spokój i pogodę ducha. Stoicyzm, bo nim mowa, jawi się współczesnym jako przestarzały i ogólnie mało atrakcyjny. Peter Vernezze udowadnia jednak w swoich esejach, że koncepcje, według których żyli niegdyś Seneka czy Marek Areliusz nadają się do wcielenia w życie także przez dzisiejszych Kowalskiego czy Smitha. Autor dokonuje porównania głównych idei stoików z koncepcjami głoszonymi przez chrześcijaństwo i buddyzm, nierzadko ilustrując swoje tezy konkretnymi przykładami z życia. To nietypowe podejście, kontrastujące sytuacje z gazet z fragmentami antycznych traktatów filozoficznych stanowi niezaprzeczalny atut książki, którą czyta się lekko i przyjemnie. Podobnie na uznanie zasługuje dziennikarski, dowcipny styl autora, choć nie pozbawiony głębszej refleksji nad znaczeniem owej antycznej filozofii. [ag]
Łukasz Gołębiewski
Patrick DeWitt
Bandyci Rodriguez
Bracia Sisters
Jirafa Roja, Warszawa 2013 s. 164, ISBN 978-83-62948-95-6
tłum. Paweł Schreiber Czarne, Wołowiec 2013 s. 334, ISBN 978-83-7536-500-9
T
o pieśń starego punkowca: „Down with the establishment, death to the government”. Łukasz Gołębiewski przeniósł ją w realia (?) Meksyku: bliźnięta, zjawiskowa Rosita i młodszy o 20 minut Ricardo, chcą żyć po swojemu. Wolni, bez zobowiązań, sami wyznaczający zasady postępowania. Czy słusznie? Powołują się na tradycje rodzinne, ale to, że dziadek był zwolennikiem Pancha Villi, legendarnego rewolucjonisty, nie musi stygmatyzować wnuków. Para R&R to, bądźmy szczerzy, lewusy, Gołębiewskiemu potrzebna wyłącznie po to, by sprzedać historyjkę. Zgrabnie napisaną, okraszoną wątkiem kazirodczym (a co będzie w kolejnych książkach? Bo w poprzednich mieliśmy już ostry seks, narkotyki, małolaty… Spektrum jest szerokie, czekam z zainteresowaniem), ciekawie przedstawioną, mamy tu bowiem obraz wydarzeń malowany naprzemiennie przez siostrę i brata, w końcu relację wręcz trupa, bo zaczynający opowieść Ricardo również ją kończy, podziurawiony jak sitko. Ale jest to opowieść nieco za długa – dziwne stwierdzenie, książka ma raptem 160 stron złożonych dużą czcionką, zatem historia jest krótka… Tak, tym niemniej obarczona dywagacjami, deklaracjami, w sumie dysonansami. Te wszystkie opowieści o swobodzie, wolności, niezależności, wyzwoleniu trącą lekkim fałszem – miałem cały czas wrażenie, że bandyci Rodriguez trzymają się kurczowo swej nieco antycznej wersji, nie chcąc uznać faktu, że świat się zmienił, ich universum już nie istnieje. Traf chce, że na rynku pojawiła się opowieść o innej parze zabójców, braciach Sisters (recenzja obok). Ci przypatrują się uważnie otaczającemu ich światu, starają się nadążać za zmianami, dostajemy więc rzecz o odkupieniu, swoisty bo krwawy moralitet. Pozbawiony grozy, wyciszony nawet, z dystansem do bohaterów. Opowiedziany w niezwykły sposób, precyzyjnym językiem – tu nie ma zbędnych słów, przegadania, przytłaczania niepotrzebnymi szczegółami. A to dopiero druga książka DeWitta… [gs] Juan Gabriel Vásquez
Hałas spadających rzeczy tłum. Tomasz Pindel Muza, Warszawa 2013 s. 228, ISBN 978-83-7758-308-1
G
ęsta, zostająca w pamięci opowieść o zapamiętaniu, które nic dobrego nie przynosi. Zdobywa się doświadczenie, ale jakim kosztem i czemu ono ma służyć? Bohater, Antonio, wykładowca akademicki, poznaje zamkniętego w sobie odludka; gdy ten nieoczekiwanie ginie postrzelony na ulicy, Antonio zaczyna drążyć jego przeszłość. Cofa się do lat 70., czasu narkotyków, beatników, szybkiego i łatwego życia. Córka zabitego, która pomaga mu w śledztwie, nie pomaga mu bynajmniej w życiowych wyborach. Bohater nie rozwiązuje swoich problemów – raczej urojonych – mnoży je, oszukując samego siebie obietnicami na wyrost. Bardzo życiowa historia, iluż z nas stale tropi sny i goni fantomy… [gs]
Z
namy to z westernów: Ameryka połowy XIX stulecia, gorączka złota, brudni faceci bez zasad, owładnięci mirażem bogactwa i władzy; bezsenne noce pod gołym niebem podczas tropienia tych, których trzeba zastrzelić lub spędzone na ucieczce przed tymi, którzy mogą zastrzelić; w tle – podłe speluny, tanie kurwy, byle jak sklecone hacjendy. W powieści Bracia Sisters znajdziemy wszystkie składniki tego, co decydowało o specyfice odchodzącego w przeszłość gatunku. Jest brawura, dzielność i szarżowanie. Do tego trochę makabry i szczypta sentymentalizmów; gdzieniegdzie rodzynki humoru. Wszystko w dobrym guście. Ten elegancki western napisał w miarę młody (ur. W 1975) Kanadyjczyk Patrick DeWitt. Od pierwszej strony powieści chwyta nas na lasso emocji, którymi zwinnie manewruje, sprawiając, że nie można zostawić książki, zanim nie dobrnie się do końca. Tytułowi braciszkowie są najemnymi zabójcami. Podjęli się kolejnej roboty dla niejakiego Komandora, mafioza i lokalnego tyrana. Niby proste zlecenie – odszukanie i sprzątnięcie ryżego brodacza Hermana Warda – okaże się przełomowym wydarzeniem w karierze Siostrzyczków. Akcja trwa dwa-trzy miesiące. Wydarzenia relacjonuje młodszy, grubszy i mniej okrutny z rodzeństwa – Eli. Tylko – jak to się dzieje, że mówi bezpośrednio do nas, czytelników? Przecież nie pisze pamiętnika, nie nagrywa opowieści na dyktafon, nie dzieli się nimi z nikim. Prowadzi wewnętrzny monolog (trochę strumień świadomości) w formie reporterskiego zapisu. Zabieg, który uzależnia uczuciowo odbiorcę od postaci i pobudza ciekawość, jak rozwinie się akcja. To nie wszystkie metody, służące pisarzowi do skaptowania odbiorców. Oto w trakcie tropienia „przestępcy” tenże przedzierzga się w idola i wspólnika. Przestawienie wektorów działania nakazuje Eliemu dokonać samooceny i podjąć pierwsze w życiu samodzielne decyzje. Chłop dojrzewa, a etapy tego procesu śledzimy na bieżąco. Z kolei starszy brat Sisters imieniem Charlie wyrasta ze skorupy bezmyślnego mordercy w sposób niemal niezauważalny, nie uzewnętrzniony, wsobny. Cały czas pozostaje zamknięty w sobie, jakby nieludzki, jakby pozbawiony uczuć – przez to bardziej fascynujący. Nie to, żeby sympatie czytelnika skupiały się na okrutnym Charliem. Wszyscy z pewnością sekundują romantycznemu Eliemu. Jednak relacje między braćmi uświadamiają, że tym bardziej zranionym przez los i rodzinę był ten starszy. Znakomicie oddane psychologiczno-emocjonalne zawiłości bohaterów idą w parze z równie świetnymi obserwacjami dotyczącymi destrukcyjnego działania gorączki złota. Okazuje się, że łatwy i nie wymagający specjalnych umiejętności sposób dorabiania się fortuny miał fatalny wpływ na ludzkie charaktery. Nie inaczej dzieje się teraz. Tyle że dziś zamiast żmudnego poszukiwania żyły złota są inne – mniej lub bardziej nielegalne – metody dochrapywania się fortuny. A to zawsze prowadzi to tego samego – degeneracji, osamotnienia i… rozczarowania. [mm]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
R E C E N Z J E
53
R E C E N Z J E
54 Janusz Szuber
Oriana Fallaci
Emeryk u wód
Kapelusz cały w czereśniach
[private press], Rzeszów 2012 s. 44, il., ISBN 978-83-60678-37-4
tłum. Jarosław Mikołajewski, Monika Wóźniak Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012 s. 828, ISBN 978-83-08-04871-9
U wód Emeryk to zbiór limeryków spod pióra Janusza Szubera, choć bynajmniej tym nie otwiera żadnych ameryk ;)
C
zytelnicy wybaczą, że odwróciłem klasyczną konstrukcję, w której to trzeci i czwarty wers są krótsze od pozostałych, ale autor też zasad gatunku nie przestrzega, stara się jedynie, by utwór miał wersów pięć i rymy zbieżne, by je tak określić. Im zresztą mniej o konstrukcji powiemy, tym lepiej, bo wersy tu zwykle różnej długości, co zgrzyta i jątrzy. Przeszkadza również typografia – trafnie i z pomysłem dobranym ilustracjom szkodzi czcionkowe rozpasanie. Podczas lektury miałem wrażenie obcowania z wzornikiem drukarni, co tu akurat nie jest komplementem - autor opracowania graficznego, Grzegorz Wolański, nie potrafił powiedzieć sobie w wielu miejscach „stop”. Książeczka, a właściwie druczek okolicznościowy (z okazji 65. urodzin autora) będzie się tak czy inaczej podobać, ale kiepskie to usprawiedliwienie. [gs]
Edward Gorey
Osobliwy gość Pamiętna wizyta tłum. Michał Rusinek SIW Znak, Kraków 2011, 2012 s. 196 [nlb], ISBN 978-83-240-1733-1 s. 276 [nlb], ISBN 978-83-240-1972-4
O
sobliwy gość, ten Gorey: samotnik, który lubił towarzystwo, ponurak pełen humoru, autor książek dla dzieci bynajmniej nie dla dzieci. Długo nie mógł trafić do Polski. Na przeszkodzie stała nie tyle tematyka rysunków – uznawany za twórcę literackiej makabry, porównywany z Addamsem i Toporem, lubował się w horrorze, satyrze cienkiej a przewrotnej, czarnym humorze – ile treść jego utworów. Kuplety, bo tak można nazwać krótkie komentarze, jakimi Gorey opatrywał rysunki w niezliczonych cyklach, były idiosynkratycznymi całościami, wymagającymi wysiłku tłumacza. Bo to i nie tylko język, ale i atmosfera, ironia, ukryta zabawa, kpina z jak najbardziej poważnym wyrazem twarzy. Gorey wpisuje się w poczet klasycznych twórców absurdalnego anglosaskiego humoru, takich jak Carroll, Belloc, Lear czy Nash, tyle że jego utwory działają „ze wspomaganiem” rysunkowym. Same wierszyki znaczyłyby niewiele bez ciemnych pomieszczeń, dziwnych postaci w staroświeckich strojach, podejrzanych stworów (takich jak skrug, xyk czy yafeł) i czeredy dzieci, których nękają nieustannie przerażające a tragiczne przypadki, kończące się zwykle gwałtownym i bolesnym zejściem nieboraka. Ale proszę mi wierzyć – nie sposób się przy lekturze nie śmiać. [gs]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
J
edna z najbardziej cenionych współczesnych dziennikarek pod koniec życia zgromadziła wszystkie siły witalne, aby wyjaśnić na ośmiuset stronach genezę swojego istnienia, opisać losy pięciu pokoleń, które kończą się właśnie na niej. Sama nie przyczyniła się do przedłużenia rodu (wątek ten podjęła w Liście do nienarodzonego dziecka), za to bez reszty poświęciła się pisaniu książki: przez dziesięć lat woziła ze sobą maszynopis, przetrząsała archiwa, księgi metrykalne, spisy katastralne, wykazy dóbr. Uznała sagę za swoje najważniejsze dzieło, choć z pewnością nie jest to najbardziej istotna pozycja w jej dorobku zawodowym. Postępująca choroba, towarzysząca powstawaniu tomu, wyznaczyła dead-line: książkę opublikowano już po śmierci autorki, choć Fallaci zdążyła pozostawić jeszcze liczne wskazówki wpływające na ostateczną formę utworu. Saga została napisana „z pamięci i z wyobraźni”, jak głosi podtytuł, i siłą rzeczy prezentuje historię mocno subiektywną – taką, jaką chciała ją widzieć autorka. Dane źródłowe posłużyły do zakreślenia ram czasoprzestrzennych i uporządkowania wydarzeń, reszta informacji pochodzi z opowiadań przekazywanych w rodzinie z pokolenia na pokolenie uzupełnianych barwnymi dopowiedzeniami Oriany. Rzeczywistość przeplata się z fikcją, nie pierwszy raz u niej, za co krytykowana była w środowisku dziennikarskim. Nie jest to wadą książki, czytelnicy sięgają po nią ze względu na nazwisko autorki (we Włoszech sprzedano ponad 500 tys. egzemplarzy), bądź z zamiłowania do włoskich klimatów. Historia rozpoczyna się w połowie XVIII wieku w toskańskiej wiosce Panzano, gdzie na świat przychodzi Carlo Fallaci, rolnik aspirujący do lepszego życia. Już na tym etapie czytelnik zostaje wciągnięty w wir opowiadania; autorka rysuje przed nim dzieje kolejnych pokoleń, sprawnie posługując się rekwizytami: z XVI-wiecznej skrzyni wyciąga pamiątki po przodkach na poparcie swoich słów. Dziennikarka nie ogranicza się do rozrysowania drzewa genealogicznego, pojęcie grande famiglia rozciąga na całe Włochy; swobodnie przechodzi z poziomu historii indywidualnych na poziom historii powszechnej i burzliwej sytuacji politycznej we Włoszech (m.in. czasy napoleońskie, działalność Mazziniego). O swoich przodkach wypowiada się różnie, choć zazwyczaj nad wyraz dobrze, jednym przypisuje czyny pionierskie, innych gani za postawy życiowe i podjęte decyzje. Wszystkie postacie są wyraziste i tworzą przekrój warstw społecznych: są wśród nich zarówno zadziorni marynarze, jak i płochliwe arystokratki. Tematem uparcie powracającym w książce jest pociąg do nauki czytania i pisania występujący wśród krewnych autorki, motywujący nawet do zamążpójścia; angażowanie się w politykę oraz wrodzona wręcz skłonność do łamania praw antyzbytkowych przez noszenie modnych i zdobnych strojów. Smaku całości dodaje ekspresywny język oraz znakomite tłumaczenie. [alo]
Michael Koryta
Małgorzata Szejnert
Pod cyprysami
My, właściciele Teksasu
tłum. Joanna Piątek Sonia Draga, Katowice 2012 s. 450, ISBN 978-83-7508-480-1
Reportaże z PRL-u
D
awno, dawno temu, gdy nie było jeszcze telefonów komórkowych, komputerów ani rozmaitych wynalazków ułatwiających zabijanie, ludzie znajdowali sposoby na zadawanie innym bólu równie wyrafinowanie jak dziś. Chciwość, okrucieństwo, żądza władzy i zbrodnia mają się dobrze niezależnie od rozwoju techniki. Akcja thrillera Koryty rozgrywa się w dusznej atmosferze gorącej i wilgotnej Florydy lat 30. ubiegłego wieku. Całość jest ponadczasowa i klimatyczna. Wszak nie bez powodu autora Tajemnicy rzeki Lost River porównuje się z Kingiem, Koontzem, Connelym. Bohaterem powieści jest Arlen Wagner, weteran wojenny, który potrafi przewidzieć śmierć. Tym razem wizja pojawiła się podczas podróży do nowej pracy. Niewiele myśląc Wagner wysiada na najbliższej stacji i wyciąga z pociągu także dziewiętnastoletniego Paula Brickhilla. Pozostali giną. Na drodze Arlena i Paula staje niejaki Sorensen, typek spod ciemnej gwiazdy. Za jego sprawą trafią wkrótce do dziwnego zajazdu Pod Cyprysami. I już pierwszego dnia zostaną wplątani w morderstwo. Mają wątpliwą przyjemność poznać miejscowego szeryfa oraz sędziego. Tu za zbrodnię płaci się w dolarach, a ceną za zdradę jest śmierć. Tu rządzi korupcja i przemoc. Arlen rozjuszony tym, postanawia zostać. Piękna Rebecca, właścicielka pensjonatu, nie jest zachwycona. Nie wypędza jednak niechcianych gości. Wagner i Brickhill biorą się do roboty – posprzątają Pod Cyprysami nie tylko po niedawnym huraganie, zamierzają zaprowadzić porządek w całym hrabstwie Corridor. Koryta potrafi zaskoczyć czytelnika, potrafi także go zaintrygować. Umiejętnie miesza wątki sensacyjne, romansowe i paranormalne. Ten thriller w tonacji noir z misternie utkaną fabułą, dynamiczną akcją i pełnokrwistymi bohaterami powinien się spodobać polskim czytelnikom. Na pewno lubią dobre thrillery ze szczęśliwym zakończeniem. [jh] Jacek Kleyff
Rozmowa Czarne, Wołowiec 2012 s. 236, ISBN 978-8307536-448-4
O
dnotowuję tę książkę z obowiązku – zbyt wielu w niej znajomych napotkałem, wiele sytuacji obserwowałem. Wzięła mnie z zaskoczenia, nie byłbym obiektywny. Pamiętam autora z FAMY w 1971, „woda skrzyżowana z wodą” na guzikach munduru galowego Henryka Móra wydała mi się symptomatyczna dla tamtego okresu – i nic się nie zmieniło, potęga wodowskaźnictwa się utrwaliła. Kleyff jest wspaniałym narratorem, jego opowieść nie nuży, nawet gdy zaczyna wadzić się z Bogiem czy Jego coraz gorszymi przedstawicielami. Ma bowiem wiele do opowiedzenia, jest świadom wydarzeń, nie napada na nikogo, z ludźmi mu niemiłymi przechodząc na pan. Trzyma dystans, choć swoje poglądy formułuje jednoznacznie: „Moralność, głupcze”. [gs]
SIW Znak, Kraków 2013 s. 408, ISBN 978-83-240-2121-5
S
iedemnaście tekstów Małgorzaty Szejnert powstało w latach 1969-1979 – za Gierka, kiedy politycznie poluzowało i bytowo się polepszyło. Ale tam, gdzie zapuszcza się Szejnert, nie widać dobrobytu. W ogóle nie dostrzega się niczego „w ogóle”. Jest pojedynczy człowiek. Tom My, właściciele Teksasu. Reportaże z PRL-u dzieli się na pięć rozdziałów dotyczących – z grubsza – pięciu „klas” PRL-owskiego społeczeństwa: robotnicy, artyści, prywaciarze, budowniczowie młodego socjalistycznego państwa oraz… potomkowie emigrantów. Ale to ani przekrój społeczny, ani socjologiczny zapis. „Papieżyca reportażu” z identyczną empatią podchodzi do każdego z rozmówców; każdemu zagląda w duszę. Zdaje się, że na swej reporterskiej drodze spotyka samych pełnowartościowych ludzi, których wyłaniający się z reportażu rysopis jest równie wiarygodny, jak godny. Dla Szejnert pracownicy mokotowskiego Supersamu nie są uprzywilejowani z racji prestiżowego miejsca pracy – stanowią ciekawą paletę ludzkich charakterów. Czytając ten reportaż, czułam się, jakbym wracała do dzieciństwa, lecz przeniesiona na drugą stronę lady. Znałam „wiodący” stołeczny market i nigdy nie przyszło mi do głowy, z czym zmagają się na co dzień panie z garmażerki czy pan (jedyny rodzynek) od pieczywa. Zapewniam – nie mieli łatwo. A aktorzy Pantomimy Olsztyńskiej? Niby artyści, wyniesieni ponad zwykłych zjadaczy chleba – a przecież dotknięci przez los głuchotą. Jakie miało znaczenie, że socjalizm? Dla tych ludzi sztuka była sensem życia i terapią, niezależnie od ustroju. Nie ma także żadnego ideologicznego tła w opowieści o niewidomej „radiomance” z Łodzi, która uważa się za spełnioną i szczęśliwą – bo ma dom, męża i trójkę samodzielnie odchowanych dzieci. Albo taki bohater: badylarz, zakochany w różach, z musu hodujący pomidory i modne (podówczas) gatunki roślin. Dorobił się majątku własną przedsiębiorczością i harówką, mimo to w oczach większości uchodzi za przekrętowicza. Przy współczesnych „amber goldach” – po prostu anioł. Osobny rozdział to relacja z eksperymentu pedagogicznego. Oto na dwutygodniowe wakacje udają się pospołu rodziny pragnące zaadaptować dziecko i nieletni wychowankowie domów dziecka. Mają się rozpoznać, polubić, dopasować. Wszystko bez przymusu. Pani Małgorzata śledzi dzień po dniu przebieg tych nietypowych wakacji. Potem stara się dowiedzieć, jak potoczyły się losy maluchów, które znalazły domy. Fascynujące. Tom zamyka tytułowy reportaż „My, właściciele…”. Rzecz o potomkach (nader odległych) Ludwika Napoleona Dębickiego, oficera sił amerykańskich, poległego w 1836 roku, który zgromadził wielkie dobra w Teksasie. Po nie sięgają zachłanni rodacy. I co z tego, że to za PRL-u? Teraz nie byliby inni. Natura ludzka się nie zmienia wraz z ustrojem. Co innego uległo zmianie: prasa. Dziś reportaże o tych ludziach nie miałyby szans na publikacje. Choćby stał za nimi talent i przenikliwość Małgorzaty Szejnert. [mm]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
R E C E N Z J E
55
R E C E N Z J E
56 Justyna Sobolewska
Łukasz Modelski
Dziewczyny wojenne
O czytaniu
Prawdziwe historie
czyli resztę dopisz sam
SIW Znak, Kraków 2011 s. 335, il., ISBN 978-83-240-1814-7
Wyd. Polityka Spółdzielnia Pracy, Warszawa 2012 s. 156, il., ISBN 978-83-62148-87-5
J
edna z nich bez wahania zapisuje się na listę żywych torped, inna mając 14 lat przerzuca żołnierzy przez góry pod bokiem hitlerowców, kolejna montuje granaty podczas Powstania Warszawskiego. Zapomniane heroiny opowiadają o swym dramatycznym życiu podczas II wojny światowej, okupacji i czasach powojennego zesłania. To prawdopodobnie zapis ostatnich, a w większości wypadków jedynych, świadectw życia „cichych” bohaterek. Spontaniczne wybory młodziutkich kobiet i wola walki bez względu na koszty naznaczyły ich całe późniejsze życie w komunistycznej Polsce i na obczyźnie. Jednak z ust żadnej z nich nie pada słowo skargi na złamane życie i stracone zdrowie. Kobiety te należą do epoki, gdy dla Ojczyzny poświęcało się wszystko. Kolumbowie, czyli waleczni mężczyźni doczekali się swego upamiętnienia w literaturze, tymczasem „kobiety malowane” pozostały w cieniu. Czyżby w końcu te, które szminkę zamieniły na karabin, doczekały się dzieła na miarę swych wojennych wyczynów? Nie do końca. Autor co prawda podjął się znacznego wysiłku, odnalazł żyjące wciąż bohaterki, nagrał godziny rozmów i spisał wspomnienia, porządkując je odautorskim słowem. Z perspektywy długiego życia kluczowe wybory nie mają jednak już w sobie tego ognia, porażająca mozaika zdarzeń zlewa się w jeden ciąg, a tragedie osobiste opisywane są z dystansu. Trudno połykać tę książkę z wypiekami na twarzy. Czytelnik czuje, że cały flow wydarzeń to retrospektywa naznaczona zwodniczą pamięcią, co podkreśla jeszcze zachowany styl języka mówionego. Świetnie zrobiony research i spisanie bezcennych relacji nie wystarcza, by zbudować wciągającą fabułę. Marzy się prawdziwa, krwista, sensacyjna powieść wojenna zbudowana na bazie tych wspomnień. [jos] Jerzy Stelmach
Uporczywe upodobanie Zapiski kolekcjonera BoSz, Olszanica 2013 s. 197, il., ISBN 978-83-264-4182-0
J
erzy Stelmach z pewnością kocha sztukę – lecz nie potrafi wyrazić uczucia tak ładnie. A szkoda, bo miłosne wyznania opublikował w tomie Uporczywe upodobanie. Dawno nie czytałam równie bezemocjonalnych słów poświęconych – o paradoksie – pasji. Wszystko – poglądy estetyczne, kwestie metodologiczne, zasady oraz powody kolekcjonowania – zostały ponumerowane. Co dziwne, skłonność autora do matematyki nie wyklucza pokrętnego, nieprecyzyjnego myślenia. Stelmach, z zawodu prawnik, z wykształcenia także filozof, z zamiłowania – kolekcjoner, traktuje czytelnika jak ślepego i ślepo posłusznego. Ton książki jest nieznośnie apodyktyczny. Każdy powinien przyklasnąć upodobaniom (nie tyle uporczywym, co dyskusyjnym) i teoriom kolekcjonera-belfra. Inaczej nie zaliczy. [mm]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
J
ustyna Sobolewska lubi czytać, to się wie. Ma to po matce, ojcu, Mironie Białoszewskim (kto ciekaw, niech się dowie) i sama z siebie. Ale że nie należy do osób o naturze ciotki-dydaktyki, nie przekonuje nikogo o zaletach stałego kontaktu ze słowem pisanym. Jej książkę cechuje lekkość, wdzięk i swoista psotność. Rzecz dotyczy różnych aspektów czytelniczych upodobań – od omówienia pozy i „okoliczności przyrody”, w jakich zwykłeś, czytelniku, pochłaniać lektury, po wyznania autorki na temat jej dojrzewania do poszczególnych dzieł. Nie tylko ona odczuwa wyrzuty sumienia, że coś pominęła albo doceniła za późno. Takie grzechy zaliczają wszyscy żyjący z lub dla książek: pisarze, filozofowie, humaniści, literaturoznawcy, profesorowie uniwersytetów. Ukazał się nawet poradnik Jak rozmawiać o książkach, których się nie przeczytało pióra Pierre’a Bayarda, który, choć nie przeczytał Ulissesa, prowadzi zajęcia ze studentami o opus magnum Joyce’a. Szczególnie rozbroił mnie rozdział omawiający lektury z ustronnego miejsca. Bo to pasja tyleż szlachetna, co wstydliwa. Kiedy autorka pyta: „A ty co czytasz w toalecie?”, mam ochotę odpowiedzieć, że w ogóle nie potrafię zasiąść bez papieru w ręku. Zadrukowanego tekstem. [mm] Roberto Bolaño
Rozmowy telefoniczne tłum. Tomasz Pindel Muza, Warszawa 2013 s. 205, ISBN 978-83-7758-306-7
R
oberto Bolaño miał szczególny dar: przyciągał do siebie freaków. Oni są bohaterami 14 opowiadań z tomu Rozmowy telefoniczne. Weźmy panią X z tytułowego szkicu, którą niejaki B darzy absurdalnym uczuciem, w efekcie czego posądzony jest o… zamordowanie ukochanej. Czy aby ukochanej? Może B wmówił sobie miłość, może nie chciał był niemiły wobec X, a w ogóle tak jakoś wyszło. Podobną niepewność mamy w pozostałych opowiadaniach. Postaci są groteskowe, zarazem tragiczne. Żałośni i fascynujący, odgrywają jedynie przeznaczone im role. Kto je przydziela? Autor nie udziela odpowiedzi. Sam czuje się marionetką i się do tej bezwoli przyznaje. Nie tai też prawdy o swych uzależnieniach: otóż jest lekturoholikiem. I trochę seksoholikiem. Przez nałogowe czytanie B nawiązuje rozliczne znajomości, lecz bynajmniej nie z równie oczytanymi jednostkami. Otwierają się na niego ludzie z innych planet: półgłówki, szaleńcy, analfabeci… Podobnie z kobietami. Lgną do niego nimfomanki, neurotyczki, dziewczyny z półświatka. Ufają temu okularnikowi z głową w chmurach. A on, poważny i spolegliwy, okazuje się wampirem: wysysa ze swych rozmówców opowieści dziwnej treści. Śmieszne i straszne. Jak życie. [mm]
Sławomir Zajączkowski (scen.), Krzysztof Wyrzykowski (rys.)
Ed Vulliamy
Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy tłum. Janusz Ochab Czarne, Wołowiec 2012 s. 512, ISBN 978-83-7536-369-2
T
o podróż przez pogranicze amerykańsko-meksykańskie, przez pustynie, gdzieniegdzie wyznaczane murem, czasem tylko zasiekami. Ale to nie tylko granice administracyjne – to również granice terytoriów karteli narkotykowych. Ich wojna – o strefy wpływów, kanały przerzutowe i rynki zbytu – nie jest tylko krwawą jatką. To wręcz walka wielkich korporacji. Korporacje te rozrosły się przez dziesięciolecia, stały się drugim państwem. Przez lata rządów Partii Instytucjonalno-Rewolucyjnej nastąpiło symbiotyczne przenikanie mafiosów do polityki, korupcja urzędników państwowych i miejskich, podporządkowanie sobie policji. Wysyłka narkotyków do USA była znaczącą pozycją w budżecie upartyjnionego państwa. Po zwycięstwie Partii Akcji Narodowej (katolickiej) prezydent wysłał przeciw kartelom wojsko – bo lokalne władze i policja były zinfiltrowane przez mafię. Amerykanie „pomogli” Meksykowi tworząc fabryki, w których za groszowe pensje (przeważnie) kobiety produkowały taśmowo półfabrykaty lub składały podzespoły. Stąd wielkie skupiska napływowej taniej siły roboczej. Wykorzenienie i akulturacja pozostawiły gromady młodych kobiet wykorzystywanych nie tylko materialnie oraz bezrobotnych mężczyzn nie radzących sobie z kompleksami macho. W efekcie okrutne morderstwa kobiet niemal na masową skalę (np. w Juarez) i bezradność stróżów prawa i porządku. Ale są tu przedstawione próby wyjścia z beznadziei. Najczęściej realizowane siłami i rękami zwykłych ludzi, którzy poznali na własnej skórze „dobrodziejstwa” systemu zorganizowanego wyzysku. Rodziny zaginionych bądź wykorzystywanych kobiet, pastor prowadzący „azyl” dla byłych narkomanów, pracownicy montowni organizujący związki zawodowe… Takie to dalekie, a jakoś nieodległe. [pcc] Cormac McCarthy
Sodoma i Gomora tłum. Maciej Świerkocki Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013 s. 440, ISBN 978-83-05062-0
O
statnia część „Trylogii pogranicza” McCarthy’ego zostawia po sobie nostalgię i gorycz, jak film Ostatni cowboy. Poza doprowadzeniem do końca żywotów dwóch bohaterów znanych już z Rączych koni i Przeprawy, autor odmalowuje zmierzch kowbojskiego etosu. W tamtym świecie obowiązywał osobny kodeks etyczny, męska przyjaźń na śmierć i życie, szorstkie obejście podszyte wrażliwością. Jest rok 1952, lecz John Grady, Billy Parham i ich kumple żyją na amerykańsko-meksykańskim pograniczu jak w XIX wieku. I oto Johnny zakochuje się w prostytutce Magdalenie, postanawia ją wykupić z burdelu i pojąć za żonę. To musi skończyć się tragedią. Ta zaś zdeterminuje dalsze losy Billy’ego, świadka wydarzeń. Dlatego dziś prawdziwych kowbojów już nie ma… [mm]
W imieniu Polski Walczącej Zamach na Kutscherę 1 lutego 1944 Oddział Warszawski IPN, Warszawa 2012 [2013] s. 56, ISBN 978-83-7629-393-6
W
zamierzeniu jest to pierwszy z serii komiksów przedstawiający akcje zbrojne żołnierzy oddziałów dyspozycyjnych Kedywu KG AK. Historia Akcji na Kutscherę opowiedziana i narysowana jest sprawnie. Sam komiks zajmuje 40 stron (plansz). Na kolejnych stronach w krótkich artykułach omówiono działalność SS-Brigadeführera Franza Kutschery w Warszawie (za którą Polska Karząca skazała go na śmierć wyrokiem Wojskowego Sądu Specjalnego), rozpoznanie kata Warszawy (na podstawie wspomnień szefa wywiadu Agatu-Pegaza-Parasola – bo takie nazwy miała kompania wydzielona, późniejszy powstańczy batalion – Aleksandra Kunickiego „Rayskiego”). W opisie przebiegu akcji przedstawiono reprodukcje oryginalnych meldunków dowódcy oddziału kpt. „Pługa” oraz z-cy dowódcy akcji „Alego”. Na dalszych stronach zamieszczono biogramy uczestników akcji. Komiks czyta się wartko, fabuła wciąga, trochę drażni kolorystyka – mimo że zamach przeprowadzono zimą to nie wszystko było brudnoniebieskie, zaś w sam dzień akcji o 9 rano było jasno. Jednak poza kolorami w tekście jest także kilka niedoróbek poważniejszych, bo przeinaczających historię. Drażni również niestaranna korekta (łączniczka AK Maria Stypułkowska pojawia się pierwszy raz jako Stypułtowska, później jest dobrze, ale Kedyw jako Kierownictwo Dywizji?). Dużo bardziej rażą błędy merytoryczne, nie do pogodzenia z deklarowaną troską o ścisłość i prawdę historyczną. W komiksie granatowy policjant w Szpitalu Przemienienia Pańskiego (gdzie w końcu operowano ciężko rannych „Lota” i „Cichego”) dzwoni do gestapo! Według zapisów Kunickiego (Cichy front) i Stachiewicza (Akcja Kutschera, Parasol), zameldował on swoim przełożonym, a „nasi ludzie w Kripo” opóźnili przekazanie meldunku do gestapo o 2 godziny (nie o 15, a o 17), co pozwoliło przeprowadzić operacje i w trybie alarmowym zorganizować ewakuację rannych ze szpitala. Także informacja o wszczepieniu zmarłemu z ran „Lotowi” zarazków gruźlicy dla zmylenia Niemców, którzy ekshumowali ciało, jest sprzeczna z zapisem Piotra Stachiewicza – podaje on bowiem, że lekarze po śmierci zrobili sekcję i podmienili organy wewnętrzne jak płuco i wątrobę na pobrane od zmarłego na gruźlicę. Dlatego mimo dziur w powłokach brzusznych można było potwierdzić jego świadectwo zgonu. I jeszcze sprostowania do biogramów bohaterów: Zdzisław Poradzki „Kruszynka” po wojnie był cywilnym pracownikiem LWP, w 1952 roku został zamordowany przez UB („zmarł” w 1952 – tak pisało się za komuny). Bronisław Hellwig „Bruno” zmarł 22 lipca 1945 roku, w Powstaniu ciężko ranny, ale przeżył, zaś śmierć była skutkiem odnowienia się ran z akcji na Stamma. Wystarczy już tych lapsusów historycznych, następne odcinki serii polecam troskliwej uwadze konsultantów historycznych: dr. dr Kazimierza Krajewskiego i Tomasza Łabuszewskiego (z Oddziału Warszawskiego IPN). [pcc]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
R E C E N Z J E
57
R E C E N Z J E
58
Slalom między czytaniem a pisaniem Monika Małkowska
J
akby na przekór dramatycznym doniesieniom o stanie czytelnictwa w Polsce, co i rusz na rynek trafiają książki o tym zanikającym – rzekomo – procederze. A może lepiej byłoby powiedzieć – zajęciu? Pasji? Potrzebie? Sposobie na życie? Odtrutce na życie? Uzależnieniu? Uzależniającej odtrutce na życie? Jakiej by nie użyć kombinacji, będzie słuszna. Bowiem człowiek łaknący lektury na co dzień jak powietrza i światła, sam nie potrafi dookreślić swych relacji ze stronicami zadrukowanymi czarnymi znaczkami, powszechnie zwanymi literami. Z tych konstelacji czarnych kreseczek, prostych i zaokrąglonych, wyłaniają się światy i wszechświaty, czasy przeszłe i zaprzeszłe, przyszłe i jeszcze przyszlejsze. Nasze tu i teraz znika, choć fizycznie nadal w nim tkwimy. Za ten cud wszyscy kompulsywni czytacze daliby się posiekać, a gdyby ktoś im odebrał to dobro, staliby się agresywni jak narkomani na odwyku. O uzależnieniu od książek niedawno pisała Justyna Sobolewska (Książka o czytaniu czyli resztę dopisz sam). Dwa lata przedtem ukazały się dialogi Umberta Eco i Jean-Claude’a Carrière’a Nie myśl, że książki znikną; niemal w tym samym czasie Anne Fadiman podzieliła się z polskim odbiorcą swym doświadczeniem czytelniczym (Ex libris. Wyznania czytelnika); zaraz potem dotarło na nasz rynek wznowienie klasyki o czytelniczych strategiach – fenomenalna powieść Itala Calvino Jeśli zimową porą podróżny. Do tego zestawu traktującego o niezdrowej (dla oczu) namiętności można jeszcze dorzucić słowny ping-pong Jerzego Bralczyka i Michała Ogórka – na pozór krotochwilny, w istocie traktujący bardzo serio o sprawach wokół przeobrażeń języka – w tomie Bralczyk Ogórek kiełbasa i sznurek. Osobna kategoria, lecz zbliżona do poprzednich, to rzecz o relacjach między pisarzami i ich literackich miłościach, przedstawionych w nowelach Roberta Bolaño Rozmowy telefoniczne. Ostatnie z wymienionych pozycji mieszają dwie potrzeby: czytelniczą i pisarską. Dodam, że książek omawiających drugą z wymienionych aktywności (pisanie) można by wymienić znacznie więcej, o wiele więcej niż tych dotyczących czytelniczych obyczajów. Do nurtu, o którym powyżej, dołączył ostatnio wybór felietonów Jacka Dehnela, zebranych w tomie Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu. Tytuł praktycznie zastępuje stresz-
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
Jacek Dehnel
Młodszy księgowy O książkach, czytaniu i pisaniu W.A.B., Warszawa 2013 s. 365, ISBN 978-83-7747-802-8
czenie – choć dorzuciłabym, że to także „o obyczajach w dobie internetowej samowolki”. Dehnel od czterech lat co miesiąc upuszcza sobie pisarskiej krwi dla Wirtualnej Polski, jednocześnie, acz mniej regularnie, zasilając rubrykę Kawiarnia Literacka w «Polityce» i sporadycznie wyżymając esprit dla rozmaitych periodyków papierowych czy wirtualnych. Na tym jego zaangażowanie literackie się nie kończy: ma już na koncie pięć woluminów, za które nagrodzono go najpoważniejszymi krajowymi laurami, a do trzech jeszcze bardziej prestiżowych był nominowany. Ten poważany autor liczy sobie lat 33, lecz nie przejmuje się wiekiem Chrystusowym. Dopiero się rozpędza, wykonując slalom gigant po literackich konstelacjach. Sięga po tematy z prawa, lewa i ze środka, kierując się własnym apatytem. „Młodszy księgowy” protestuje przeciwko określaniu go mianem krytyka. Pozycja niezależnego czytacza pozwala mu komentować dzieła wybitne, ciekawostkowe, unikalne (stare sztambuchy!) oraz kicze co się zowie, którymi zwłaszcza netowe piekło jest wybrukowane. Tamże Dehnel odkrywa postaci jak dotąd zapoznane dla kultury, jak choćby rodzinę Grzeszczyków, zbiorowo dotkniętą grafomańską potrzebą, czy niejakiego Sobieraja, sobie samemu piszącego panegiryki na cześć własnej poetyckiej twórczości oraz nietuzinkowej osobowości. Z racji nie-krytyczności, JD nie dba o recenzyjne rygory – to wplata w teksty autobiografię, to inkrustuje je dygresjami; nie stroni też od gadulstwa (ale nie nudziarstwa!). Słowem, pisze na luzie. Stać go na upublicznianie emocji (to jeden z atutów jego felietonistyki). Jest porywająco temperamentny, tak w entuzjazmie jak oburzeniu. Jak coś kupuje, da się za to pokroić; jak nie polubia – to miażdży. Błyskotliwie, erudycyjnie, a nade wszystko – dowcipnie. Niekiedy dobijająco dowcipnie. Za to go lubię. [mm]
Igor Janke
Jeffrey Eugenides
Napastnik
Intryga małżeńska
Opowieść o Victorze Orbanie
tłum. Jerzy Kozłowski SIW Znak, Kraków 2013 s. 496, ISBN 978-83-240-2120-8
Demart, Warszawa 2012 s. 304, ISBN 978-83-7427-812-6
N
apastnik. Opowieść o Victorze Orbanie to literacki portret jednego z najbardziej charyzmatycznych europejskich polityków ostatniego dwudziestolecia. Choć nie zostaje to wyrażone wprost, trudno oprzeć się wrażeniu, że celem przyświecającym autorowi jest zabranie głosu w publicznej dyskusji na temat węgierskiego premiera. Przytaczane przez niego mało znane fakty i niepopularne opinie zdają się być odpowiedziami na krytyczne wobec Orbana komentarze, przeważające w europejskich mediach. Nie jest to jednak analiza politologiczna, ale zgodnie z tym co głosi podtytuł: „opowieść” – lekka w odbiorze, sfabularyzowana, bogata w dramatyczne epizody, komiczne anegdoty i zaskakujące zwroty akcji. Opisy charakteru bohatera są podparte scenami z jego życia oraz wypowiedziami ludzi, którzy mieli z nim styczność. Autor nie ukrywa swojej fascynacji Orbanem, ale też nie przemilcza faktów, które mogą go stawiać w złym świetle. Nie jest to laurka na cześć ulubionego władcy, ale opowieść o wysokiej klasy graczu politycznym, którego profesjonalizm powinien budzić podziw, nawet jeżeli ma on iść w parze z etycznymi wątpliwościami. Janke pisze o tytułowym „napastniku” z wiarą, że jego polityka jest podyktowana głębokimi wartościami, takimi jak antykomunizm, wolny rynek, tradycja czy duma narodowa, ale nie przeszkadza mu to w skrupulatnej analizie politycznego warsztatu węgierskiego szefa rządu. Bez eufemizmów opisuje jego makiaweliczne zagrywki: celowe prowokowanie konfliktów tylko po to, by samemu je załagodzić, finansowe uzależnianie mediów od swojej partii itp. W tym ostatnim przypadku widzi zresztą jasne strony: może i prawicowe media są zależne od Fideszu, ale przynajmniej stworzyły przeciwwagę dla wcześniejszego, lewicowego monopolu. To samo można powiedzieć o Jankem. Jego głos w dyskusji na temat Orbana jest stronniczy, ale przeciwny wobec mainstreamu i właśnie dlatego pozwala nam spojrzeć na rządy węgierskiego premiera z nowej perspektywy, której nie odnajdziemy w krytycznych opiniach dominujących w zachodnioeuropejskiej prasie. Opowieść o Victorze Orbanie jest skierowana przede wszystkim do polskiego czytelnika. Autor wyjaśnia różnice pomiędzy węgierskim a PRL-owskim komunizmem. W prosty sposób tłumaczy podziały i nastroje społeczne na Węgrzech. Dokonuje w tekście licznych powtórzeń, np. po raz kolejny tłumacząc, kim są przedstawione już wcześniej postacie. O ile w innym przypadku byłaby to wada, tutaj ułatwia polskiemu odbiorcy zapamiętanie skomplikowanych węgierskich nazwisk. Mimo lekkiego stylu, książka uświadamia czytelnikowi złożone mechanizmy rządzące światem polityki. Opowiada, jak buduje się medialne oraz finansowe zaplecze partii i pokazuje, jak ważny jest pragmatyzm w działaniu, nawet przy najszlachetniejszych celach. Dlatego polecam Napastnika czytelnikom zainteresowanym nie tylko sytuacją na Węgrzech, ale też problemami państwa i władzy w ogóle. [ruk]
B
ardzo osobiście podeszłam do tej książki. Już od pierwszej strony, gdy zostałam postawiona w sytuacji obserwatora półki z książkami bohaterki. Półki, która jest… w moim domu. A potem już lawinowo stykałam się z opisami sytuacji, które jeśli w podobieństwie swym nie były, to przynajmniej mogły być moimi wspomnieniami z czasów studenckich. Było to o tyle proste, że trzy czwarte lektur, do których nawiązuje autor za pośrednictwem pilnie studiującej Madeleine pojawiło się też w moich sylabusach. A były i takie momenty, gdy miałam wrażenie, że Jeffrey Eugenides zakradł się do moich wspomnień i wybrał co ciekawsze momenty, by je utrwalić w Intrydze małżeńskiej. Ciarki przechodzą po plecach, gdy człowiek ma wrażenie, że ktoś obcy ma dostęp do jego głowy i wybiera sobie niektóre przemyślenia, obdarzając nimi bohaterkę swojej powieści. Kilkukrotnie podczas lektury zdarzyło mi się zamyślić nad tym, niestety nie tak częstym zjawiskiem, gdy doznaję przyjemnego poczucia, że czytam… w zasadzie o sobie. A potem czytam dalej i bohaterka snuje coś na kształt dywagacji o przenikaniu się jej realnego świata i literackich fantazji. Czuję się jak w Matrixie… Zachęcający (?) slogan na obwolucie „Jak daleko się posuniesz, aby stworzyć siebie?” sugeruje, że możemy mieć do czynienia nie tyle z intrygą małżeńską, co czymś na kształt niecnych poczynań pana Ripleya. Nic z tych rzeczy. Bohaterowie nie tworzą siebie cynicznie, oni po prostu wchodząc w dorosłość, gubią się i potykają o własne nogi. Madeleine „od niedawna wiodąc życie osoby dorosłej, nigdy jeszcze nie czuła się tak bezbronna, przerażona i zdezorientowana”. To też do mnie trafia, bo to temat chętnie poruszany w gronie moich znajomych – ludzi tuż przed trzydziestymi urodzinami. Lekkość, z jaką autor snuje historię tego przyjacielsko-erotyczno-poznawczego trójkąta jest niezwykła. Tym bardziej imponująca, gdy wiemy, że praca nad powieścią zajęła mu dziesięć lat. Przewrotnie – tylko tak solidnie przemyślana i skonstruowana fabuła może dawać wrażenie tak naturalnie przelanej na papier historii. Madeleine, Leonard i Mitchell są jak postacie z dobrego filmu. Nie poznajemy ich przez długie opisy ich cech. Słuchamy ich wypowiedzi (wiedząc, że często odzwierciedlają jedynie wizję własnego, lepszego Ja), obserwujemy ich zachowania, jak radzą sobie w różnych pozornie zwykłych sytuacjach, które dopiero z perspektywy lat będą mogli uznać za przełomowe. Eugenides udowadnia, że nieaktualna jest teza, z którą styka się Madeleine, jakoby powieść w swej najlepszej kondycji mogła istnieć tylko w czasach, gdy sensem życia młodych panien było dobre zamążpójście, bowiem tylko wówczas można było snuć i knuć intrygi warte kilkuset stron książki. W czasach wolności seksualnej, niechęci do małżeństwa, rozwoju myśli feministycznej również można stworzyć powieść doskonałą. Bo taką właśnie jest, w moim odczuciu, Intryga małżeńska. [tcho]
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
R E C E N Z J E
59
Fot. Tim Sowula
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013 ISSN 1230-0624 Nakład: 1000 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350
miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:
Grzegorz Sowula – redaktor naczelny grzegorz@rynek-ksiazki.pl Monika Małkowska moniak21@gmail.com Kamila Bauman – sekretariat kamila@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 9350 AUTORZY NUMERU:
Piotr Cegiełkowski [pcc], Maria Czarnocka [mc] Agnieszka Gumbrycht [ag], Joanna Habiera [jh] Piotr Kofta [kof], Karolina Kuszyk [kk] Tomasz Makowski [tom], Monika Małkowska [mm] Tomasz Miłkowski [tomi], Aleksandra Okuljar [alo] Andrzej Rostocki [ar], Rafał Rukat [ruk] Grzegorz Sowula [gs], Joanna Stanisławska [jos] Agata Szwedowicz [as], Małgorzata Tchorzewska [tcho] Aleksandra Wiktorowska [wik], Marcin Witan [wit] Jan Wosiura [jw] ILUSTRACJE:
Andrzej Czyczyło
Do bani z takim naczelnym Mam przed sobą papierowe «Książki» i «Chimerę», «New York Review of Books», «London Review of Books»; jednocześnie na ekranie komputera kilka(naście) otwartych stron – z niezliczonej chmary – poświęconych książkom. Zarówno wirtualne periodyki, jak te publikowane w tradycyjnej formie skłaniają czytelników do komentarzy. Ich wypowiedzi są różne – ad meritum, wyważone i przemyślane, ironiczne, kąśliwe (acz nie uwłaczające). To te zagraniczne, my jeszcze nie umiemy tak rozmawiać, polskim internautom temat zasadniczy zwykle przesłania polityka bądź pretensje do świata. Jednak w takiej czy innej formie ludzie reagują na teksty, recenzje, wypowiedzi. W tym kontekście «Notes Wydawniczy» jest wyjątkiem. Spotyka się z… upartym milczeniem ludzi, dla których jest robiony – od 20 lat, dodam. Właśnie doszliśmy do 250. numeru. Ta obojętność demotywuje. Redakcja chętnie przyjęłaby jakiś pochwalny pean, zresztą nawet i paternoster, byle tylko ktoś zechciał go przysłać. Tymczasem przez niemal trzyletni okres prowadzenia pisma otrzymałem dwa listy – z zagranicy, via FaceBook, od kolekcjonerów memorabilii Marilyn Monroe, którym w oko wpadła okładka jednego z numerów. Spośród polskich odbiorców żaden nie odezwał się nawet słowem. Tłumaczę to sobie tak: nie mamy wiernych czytelników. Ludzie biorą pismo z przyzwyczajenia, ani ich ono ziębi, ani parzy. Wisi im. A to dowodzi, że jego naczelny nie potrafił czytelników zaciekawić, zbulwersować, poruszyć. W związku z czym nie nadaje się na naczelnego. Co zrozumiawszy i uznawszy, żegnam się z Państwem, przekazując ster w doświadczone ręce Kuby Frołowa, któremu życzę więcej cierpliwości.
PROJEKT TYPOGRAFICZNY:
Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:
zespół DRUK:
Mazowieckie Centrum Poligrafii ul. Duża 1 05-270 Marki www.c-p.com.pl
Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 10 marca 2013 Jesteśmy na Facebooku
Nr 2-3 (249-250) luty-marzec 2013
GrzeGorz Sowula JuŻ nIe redaktor naczelny
Najbardziej strzeĹźone tajemnice Watykanu
)JTUPSJB P QS[ZKBĹˆOJ ktĂłra przychodzi OJFTQPE[JFXBOJF J NJÄ•PÄŹDJ LUÂżSFK US[FCB TJĂŹ VD[ZĂš OB OPXP
Babie lato XXX CBCJFMBUP OL DPN QM
Romantyczna, pe³na ¿ycia i humoru seria dla wspó³czesnych kobiet. Wzrusza, bawi, zaskakuje i trzyma w napiêciu!
PATRONI MEDIALNI:
Ksiš¿ka dostêpna tak¿e jako E-BOOK
N�������������� ��������� � L���� �� �� � � � ��� �� �� ���� �� �� ��� ��� � ��� � ���‌ P������� ��� �������������� ���� ���������� M�� M������
Przełomowa panorama II wojny światowej
PrzejmujÄ…cy pejzaĹź wojennych losĂłw polskich ĹťydĂłw
Narodziny komunistycznego imperium zła z zupełnie nowej perspektywy
PATRONI MEDI ALNI:
Ksiąşka dostępna takşe jako E-BOOK
NO
"eçŠe eN dĿ e " e "eçŠe eN ċ ĸ O W
Nr 2-3 (249-250) • luty-marzec 2013 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)
Prowokacyjna ksiĂˆÄ?kab amerykaĂąskiego lekarza kardiologa przekonujĂˆca, Ä?ebeliminacja pszenicy zbcodziennejbdiety jest sposobembnabutratĂš wagi, bpozbyciebsiĂš pszennego bbrzuchabibliczne problemy zdrowotne wspóïczesnego czĂŻowieka.
e n j tyt e l o K
z serii uħy
WK +6ĹŠ RĂ“ TC E!
WYDAWCA
& Ä‘ e " " e e { { "eçĹ
WyđƓczny dystrybutor