Nr 12 [259] grudzień 2013 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)
WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR
Wielka powieść Pawła Huellego Piękna kobieta, Gdańsk w cieniu wojny i zaginiona opera Wagnera.
Książkę polecają:
Fot. Archiwum
Nr 12 [259] grudzień 2013 ISSN 1230-0624 Nakład: 1000 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350
miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:
Kuba Frołow – redaktor naczelny kuba@booksenso.pl
Ewa Zając – sekretariat Ewa_Zajac@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 93 50 AUTORZY NUMERU:
Kuba Frołow, Łukasz Golebiewski, Joanna Habiera [jh], Piotr Kofta, Magdalena Mikołajczuk, Aleksandra Okuljar [alo], Jacek Piekara, Grzegorz Sowula [gs] PROJEKT TYPOGRAFICZNY:
Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:
zespół DRUK:
UNI-DRUK Wydawnictwo i Drukarnia www.uni-druk.pl Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 20 grudnia 2013 Jesteśmy na Facebooku
Nr 12 [259] grudzień 2013
Drodzy Czytelnicy, W nadchodzącym 2014 roku życzę Wam tego, czego życzę sobie. Abyśmy wciąż byli ze sobą i żeby było nas coraz więcej. To nieco egoistyczne i może nawet niespecjalnie uprzejme życzenia, ale zapewniam Państwa, że bardzo szczere i… niosące ze sobą coś na kształt deklaracji. Chciałbym bowiem, aby kolejne numery „Notesu” przychodziły do Państwa nie tylko regularnie, ale przede wszystkim – punktualnie. Dziękując Państwu za wierność, obiecuję zatem poprawę. Życzę Wam natomiast spokoju, stabilizacji, przewidywalności i satysfakcji. Na pewnym etapie życia nabierają one wyjątkowego znaczenia.
KUBA FROŁOW REDAKTOR NACZELNY
20 14
S P I S
4
T R E Ś C I
3
4
gość „notesu”
4
Coraz trudniej o dobre pomysły
26
Rozmowa z Andrzejem Pilipiukiem z okazji wydania tomu opowiadań „Carska manierka”
6
Najlepsze miejsce do ukrycia ciała Rozmowa z Åsą Larsson
12
rynek
12
Stabilny rynek książki Rok 2013 z punktu widzenia statystyki Łukasz Gołębiewski
14
Ach te miliony... Subiektywne podsumowanie 2013 roku Kuba Frołow
18
Powrót Wyklętych Piotr Chmura-Cegiełkowski
22
28
kronika kryminalna Caponata o smaku bigosu Grzegorz Sowula
24
felieton Sześciotonowy odważnik Piotr Kofta
25
półka żenady Jak poznałam robota czyli z audiobookiem nie ma żartów Magdalena Mikołajczuk
26
komiks (Nie)piękna śmierć
29
Kuba Frołow
28
książka numeru Pitbull nie jest podły Kuba Frołow
29
nowa książka Jacek Piekara „Falsum et verum”
32
recenzje Nr 12 [259] grudzień 2013
G O Ś ć
Coraz
Fot. Robert Łakuta
„ N O T E S U ”
4
trudniej o dobre pomysły Z Andrzejem Pilipiukiem z okazji wydania tomu opowiadań „Carska manierka” rozmawia Magdalena Mikołajczuk KIEDY PODPISUJE PAN SwOJE KSIĄżKI NA TARGACh w wARSZAwIE CZY KRAKOwIE, TO wIADOMO, żE NA PRZEJśCIE „STREFY PILIPIUKA” TRZEbA SObIE ZAREZERwOwAć DwA RAZY wIęCEJ CZASU NIż PRZY wIęKSZOśCI INNYCh STOISK, bO KOLEJKA PAńSKICh wIELbICIELI CIĄGNIE SIę w NIESKOńCZONOść. A ZDARZA SIę, żE CZYTELNICY ZACZEPIAJĄ PANA NA ULICY?
Na szczęście bardzo rzadko. Po pierwsze – teraz skróciłem brodę, więc trudno mnie rozpoznać, a po drugie – ludzie nie mają śmiałości. bYwA PAN ODPYChAJĄCY?
No nie. Jak ktoś mnie zaczepi, to oczywiście dam autograf, ale generalnie nigdy nie miałem parcia na szkło, nie chciałem błyszczeć ani być celebrytą, a ostatnio zbyt często mi się to przytrafia. Podpisywanie książek na targach to normalna część mojej pracy, ale kiedy potem chcę sam zrobić zakupy, to ciągłe pojawianie się fanów utrudnia mi życie. DZIEwCZYNA TA, NIE wIEDZIEć CZEMU, NIE REAGUJE ENTUZJASTYCZNIE, w NOwYM TOMIE OPOwIADAń „CARSKA MANIERKA” wRACA PAN DO
KIEDY ZAMIAST KLASYCZNEJ RANDKI RObERT PROPONUJE NA PRZYKŁAD
bOhATERów ZNANYCh Z POPRZEDNICh KSIĄżEK. wIęKSZOść TYCh
PRZEGLĄDANIE MAP Z XIX wIEKU. PAMIęTA PAN POCZĄTKI TwORZENIA
hISTORII DOTYCZY RObERTA STORMA, PIEKIELNIE INTELIGENTNEGO,
TEGO bOhATERA? JUż TROChę LAT MINęŁO OD TEGO MOMENTU…
OCZYTANEGO, ZAFASCYNOwANEGO ZAGADKAMI PRZESZŁOśCI MŁODEGO
Jeśli chodzi o jego kontakty damsko-męskie, wzorem były moje własne doświadczenia. Miałem ten sam problem, co on, to znaczy dziewczyny nie chciały oglądać znaczków, ewentualnie były bardzo zaskoczone, że faktycznie oglądamy te znaczki.
CZŁOwIEKA, KTóRY UMIE ROZwIĄZAć PRAwIE KAżDĄ ŁAMIGŁówKę; wSPóŁPRACUJE ZRESZTĄ CZęSTO Z POLICJĄ PRZY śLEDZTwACh. NAJGORZEJ IDZIE MU ROZwIĄZYwANIE ZAGADKI O IMIENIU MARTA.
Nr 12 [259] grudzień 2013
G O Ś ć
„ N O T E S U ”
5
Andrzej Pilipiuk (ur. w 1974 w Warszawie) – polski pisarz i publicysta, laureat nagrody literackiej im. Janusza A. Zajdla za rok 2002. Z wykształcenia archeolog. Najbardziej znany z wykazującego w pewnym stopniu cechy gawędy cyklu opowiadań o przygodach Jakuba Wędrowycza – zamieszkującego w Starym Majdanie koło Wojsławic plugawego degenerata, bimbrownika i egzorcysty. (za: Wikipedia)
Nr 12 [259] grudzień 2013
Fot. Robert Łakuta
G O Ś ć
„ N O T E S U ”
6
TO JAK PAN SObIE RADZIŁ?
CZY żONA I DZIECI w JAKIKOLwIEK SPOSób UCZESTNICZĄ w PANA
Nijak sobie nie radziłem.
PISANIU? wIEM, żE CZYTELNICY CZASAMI PODSUwAJĄ PANU POMYSŁY. żONA TEż?
JEDNAK w KOńCU SObIE PAN PORADZIŁ. żONA JEST, DwóJKA DZIECI JEST.
Żona ma zainteresowania zbieżne z moimi. Szukałem, szukałem, aż znalazłem taką, która chciała oglądać znaczki.
Nr 12 [259] grudzień 2013
Żona – przede wszystkim. Pomysły od czytelników, a dostaję ich mnóstwo, ostatecznie rzadko nadają się do wykorzystania. Czasami jakiś tekst nada się do dialogu. Głównym źródłem inspira-
KŁOPOTY w PRACY. wPROwADZIŁ bOwIEM SwOJEGO PROwOKATORA DO ZORGANIZOwANEJ GRUPY PRZESTęPCZEJ, GRUPę ZŁAPANO, TYLE żE wSZYSCY UJęCI OKAZALI SIę OSObAMI PODSTAwIONYMI A TO PRZEZ Abw, A TO PRZEZ SKARbówKę, A TO PRZEZ URZĄD CELNY. A JEDYNY PRAwDZIwY w TEJ GRUPIE PRZESTęPCA ZwIAŁ. CZY TO TEż MOżE POMYSŁ PANA żONY?
NIE MYśLAŁ PAN O NAPISANIU CZEGOś DLA DZIECI?
Myślałem, ale skończyło się na dwóch opowiadaniach do czasopisma „Miś”. Wydaje mi się, że moja specjalizacja jest trochę inna i trzeba się trzymać tego, co się robi najlepiej.
[śmiech] Nie. To akurat wziąłem z prasy. Przeczytałem, że w Niemczech rozbito trzyosobową komórkę neonazistowską, która składała się właśnie z samych prowokatorów. [śmiech] Życie pisze tak fantastyczne scenariusze, że choćbym sto lat dumał, to sam bym tego nie wymyślił.
NO TAK, TAKIEGO NA PRZYKŁAD JAKUbA węDROwYCZA, POJAwIAJĄCEGO SIę
w JEDNYM Z NOwYCh OPOwIADAń
w SETKACh PANA OPOwIADAń
ZATYTUŁOwANYM „REhAbILITACJA
DEGENERATA, PIJAKA I EGZORCYSTY w wIEKU
KOLUMbA” SIęGA PAN PO hISTORIę
MOCNO ZAAwANSOwANYM, Z AwERSJĄ DO
ALTERNATYwNĄ. TO ZRESZTĄ NIE PIERwSZY
MYCIA SIę, ALE Z NIEZŁĄ GŁOwĄ, TRUDNO
RAZ, KIEDY ZASTANAwIA SIę PAN, CO bY bYŁO,
bYŁObY PRZERObIć NA bOhATERA KSIĄżEK
GDYbY. PAMIęTAM Z TOMU „SZEwC
DLA DZIECI.
Z LIChTENRADE” hISTORIę O śwIECIE,
W ogóle nie widzę takiej możliwości. O Wędrowyczu rzeczywiście napisałem już ponad sto opowiadań, to spory dorobek. Piszę o nim od 1995 roku, czyli przez osiemnaście lat. To szmat czasu, nieźle się już w tym wyćwiczyłem i chyba opowiadania o Wędrowyczu wychodzą mi najlepiej.
w KTóRYM hITLER I GOERING NIE PODbIJAJĄ KOLEJNYCh KRAJów EUROPY, ALE KŁOPOCZĄ SIę wYSOKOśCIĄ CZYNSZU I PRObLEMAMI Z ADMINISTRATOREM PRZYTUŁKU, A żYDOwSKA MAFIA TROPI ZNANEGO DILERA NARKOTYKów DOKTORA MENGELE. w OPOwIADANIU „REhAbILITACJA KOLUMbA” NAZwISKA ODKRYwCY UżYwA SIę JAK PRZEKLEńSTwA, bO JEST OSObĄ
ALE KIEDY ROZMAwIALIśMY PRZY OKAZJI
ZNIENAwIDZONĄ. PRZEZ SwOJĄ ODKRYwCZĄ
wYDANIA PAńSKIEJ POPRZEDNIEJ KSIĄżKI, TO
PASJę KOMPLETNIE ZMIENIŁ PAN UKŁAD wóD
POwIEDZIAŁ PAN, żE POMYSŁY NA JAKUbA
I LĄDów – NIE MA NA PRZYKŁAD bAŁTYKU ANI
węDROwYCZA POwOLI SIę wYCZERPUJĄ. TO
wISŁY. TwORZENIE hISTORII ALTERNATYwNEJ
bYŁ ChwILOwY ZASTóJ, CZY RZECZYwIśCIE
JEST DLA PANA JAKIMś SZCZEGóLNYM
źRóDŁO ZACZYNA wYSYChAć?
RODZAJEM ZAbAwY LITERACKIEJ?
Andrzej Pilipiuk Coraz trudniej o dobre pomysły na Bardzo lubię historie alternatywne, bo nowe opowiadania o Wędrowyczu, można w nich umieścić postaci histoCarska Manierka Fabryka Słów, Lublin 2013 chociaż wciąż jest jeszcze masa konryczne w zupełnie nowych sytuacjach. s. 352, ISBN 978-83-7574-893-2 strukcji fabularnych, które da się wyko„Rehabilitacja Kolumba” jest pisana prarzystać. W najnowszym, ósmym zbiowie na poważnie. Wyobraziłem sobie rze opowiadań będzie na przykład historia oparta na bardzo proświat, w którym Kolumb popłynął na zachód i doszło do jakiejś stym schemacie, którego, nie wiedzieć czemu, jeszcze nie zastraszliwej katastrofy, o którą wszyscy obwiniają Kolumba. Jego stosowałem. Na posterunek w Wojsławicach przyjeżdża młody nazwisko stało się przekleństwem, inwektywą. Jest scena, kiedy policjant świeżo po szkole policyjnej i oczywiście starzy wyjadamłody góral szczując psa woła bierz kolumba!, a o tureckich zwiacze Birski i Rowicki postanawiają go, tak dla jajec, naszczuć na dowcach mówi się zasrane kolumbsyny. I w tym dziwnym świeWędrowycza. cie główny bohater dostaje zupełnie niewykonalne zadanie udowodnienia, że Kolumb był niewinny. Co gorsza, musi to zrobić mając do dyspozycji wyłącznie stare kroniki. Myślę, że pod bIEDNY ChŁOPAK. koniec czytelnik uwierzy w niewinność Kolumba, przynajmniej Schemat kompletnie oklepany, ale ja go jeszcze nigdy przy Wędo jakiegoś stopnia. drowyczu nie wykorzystywałem. Trzeba więc tylko zrobić to z odpowiednim wdziękiem i myślę, że się czytelnikom taki pomysł spodoba. SKORO MOwA O PRZEKLEńSTwACh, TO ONE SĄ w OGóLE CIEKAwĄ SPRAwĄ w PANA TwóRCZOśCI. bOhATEROwIE ZAMIAST KLASYCZNEGO w NAJNOwSZYM TOMIE „CARSKA MANIERKA” TEż SIę PAN TROChę
„MIęSA” UżYwAJĄ wYRAZów ZASTęPCZYCh, NA PRZYKŁAD żULE
Z POLICJI NAśMIEwA. w JEDNYM Z OPOwIADAń POLICJANT, KTóREMU
O SZEROKICh KARCZYChACh ZAMIAST „KURwA” MówIĄ „URwAŁ”. NIE
RObERT STORM POMAGA w ROZwIĄZANIU ZAGADKI PRZEDwOJENNYCh
KORCIŁO PANA CZASAMI, żEbY JEDNAK SIęGNĄć PO ORYGINALNE
ZDJęć żYDOwSKIEGO MIASTECZKA, ZwIERZA MU SIę, żE MA POwAżNE
PRZEKLEńSTwA?
Nr 12 [259] grudzień 2013
G O Ś ć
cji, oprócz mojego notesu, w którym zapisuję własne pomysły, jest żona, która przeglądając moje opowiadania na etapie redakcji czasem coś podpowie, czasem coś zasugeruje, czasem coś dorzuci… Natomiast dzieci pomagają mi o tyle, że nie przeszkadzają. To jest najlepsza forma pomocy z ich strony.
„ N O T E S U ”
7
„ N O T E S U ”
Nie, ja nie znoszę wulgaryzmów i uważam, że się ich używa zdecydowanie za często i za dużo. Sytuacja fabularna zmusza jednak czasami do pokazania takiego właśnie żula w dresiku, ale wtedy słowa uważane za wulgarne zastępuję takimi, które sugerują, co ten żul mówi. W ten sposób udaje mi się uniknąć przekleństw, czytelnik wie, o co chodzi, a jednocześnie pojawia się czasem element komiczny.
G O Ś ć
8
ULUbIŁ PAN SObIE FORMę OPOwIADANIA, GATUNEK UwAżANY ZA TRUDNY
ła budowa autostrad, gazociągów, w budżetach przewidziano 3 proc. na badania archeologiczne, więc nagle w archeologii pojawiły się ogromne pieniądze, a w ślad za nimi chęć, by maksymalnie ograniczyć dostęp do tego zawodu. NIEMOżNOść PRACY ZGODNIE Z KIERUNKIEM STUDIów TO bYŁ OGROMNY CIOS? A MOżE POMYśLAŁ PAN PO PROSTU: TRUDNO, TRZEbA ZAJĄć SIę CZYMś INNYM… I TAK SIę NARODZIŁO PISANIE?
I NIESPECJALNIE KOChANY PRZEZ CZYTELNIKów. MOżE PO TEGOROCZNYM NObLU DLA MISTRZYNI OPOwIADAń ALICE MUNRO TO SIę ZMIENI, ALE NA RAZIE NAwET CI, KTóRZY GENERALNIE CZYTAJĄ SPORO, DO OPOwIADAń CZęSTO PODChODZĄ JAK PIES DO JEżA. JAK TO SIę STAŁO, żE KRóTKA FORMA PANU NAJLEPIEJ LEżY?
Trudno powiedzieć, że najlepiej. Mam po prostu sporo pomysłów o różnym ciężarze gatunkowym. Niektóre z nich można rozdmuchać do objętości powieści, inne nadają się na opowiadanie, a jeszcze inne – na parozdaniowy „szorcik”. Najkrótsze opowiadanie, jakie w życiu napisałem, brzmi tak: Była sobie szafa gdańska, która postanowiła zostać polskim szlachcicem. Mam do tego pełne prawo – mawiała. Mieszczę więcej flasz wina niż on. To rodzaj żartu językowego. Mam też pomysły, które nadają się na dwudziesto-czterdziestostronicowe opowiadanie, ale rozdmuchane do rozmiaru powieści byłyby za słabe, historia by się dłużyła.
Pisałem już wcześniej, bo podejrzewałem, że będzie bardzo kiepsko o pracę w zawodzie archeologa i swoją przyszłość wiązałem raczej z literaturą. Miałem jednak wspólnie ze znajomym pomysł, żeby założyć prywatną firmę i wykorzystać wiedzę ze studiów. Koncepcja była następująca: jest masa bogatych japiszonów, którzy się interesują archeologią, więc trzeba im dać możliwość kopania z prawdziwymi archeologami za – powiedzmy – 2000 zł miesięcznie, a za to finansować sobie badania. Wilk byłby syty, a owca cała. Byłyby fundusze na szukanie tego, co nas interesuje, byliby ochotnicy gotowi machać łopatą i jeszcze za to płacić. Pomysł-samograj! Niestety, nowelizacja przepisów uniemożliwiła nam jego realizację. STOSUNKOwO NIEDAwNO MIAŁ PAN TEż INNY CIEKAwY POMYSŁ ZAwODOwY, MIANOwICIE KANDYDOwAŁ w 2009 ROKU DO PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO. TO CIEKAwY PLAN w KONTEKśCIE TEGO, CO PAN PISZE O UNII EUROPEJSKIEJ w SwOICh OPOwIADANIACh. w TOMIE „CARSKA MANIERKA” NAśMIEwA SIę PAN NA PRZYKŁAD Z NORM UNIJNYCh
Z wYKSZTAŁCENIA JEST PAN ARChEOLOGIEM I MNóSTwO wIEDZY Z TEJ
DOTYCZĄCYCh wYPOSAżENIA RESTAURACJI I wYMOGU, żEbY NAD
DZIEDZINY PAKUJE PAN DO SwOICh KSIĄżEK. CZY ZDARZA SIę PANU
UMYwALKĄ wISIAŁA INSTRUKCJA MYCIA RĄK. Z KOLEI wE FRAGMENCIE
bYwAć CZASAMI NA STANOwISKACh ARChEOLOGICZNYCh?
Z LICEALNEJ MŁODOśCI bOhATERA, CZYLI DŁUGO PRZED PRZYSTĄPIENIEM
Bardzo rzadko. Ostatni raz byłem na wykopaliskach trzy albo cztery lata temu, u znajomego w Toruniu. Wychodzę jednak z założenia, że skoro tak wiele czasu poświęciłem na studia, to musi mi się to w jakiś sposób opłacić, więc wiedzę archeologiczną wrzucam jako wypełniacz albo czasami daje mi ona jakieś możliwości fabularne. Dzięki temu, że studiowałem późne średniowiecze i czasy nowożytne, mogę opisywać realia tych epok w wiarygodny sposób. Autorzy książek historyczno-przygodowych zazwyczaj nie skupiają się na detalu, natomiast ja pokazuję wszy, pchły i garnki z tamtych czasów. Daje to efekt autentyzmu, który czytelnicy chwalą. Nawet nieżyczliwi mi recenzenci piszą, że wprawdzie fabuła do bani, ale autor zna się na rzeczy, jeśli chodzi o realia. Nawet wrogowie doceniają, że odrobiłem lekcję na temat detali. To miłe.
POLSKI DO UNII, TAK PAN OPISUJE wYCIECZKę SZKOLNĄ DO bRUKSELI: Był
DLACZEGO PAN PORZUCIŁ ZAwóD ARChEOLOGA?
To nie ja porzuciłem ten zawód, tylko zawód odrzucił mnie. Kiedy kończyłem studia pod koniec lat dziewięćdziesiątych, weszło zmodyfikowane rozporządzenie generalnego konserwatora zabytków mówiące, że prawo wykonywania zawodu archeologa będzie miał człowiek, który odbył cztery lata praktyk wykopaliskowych. W czasie moich studiów oznaczało to, że przez cztery lata raz w roku miesiąc spędza się na wykopaliskach. Po reinterpretacji przepisów okazało się, że chodzi o 48 miesięcy kopania pod okiem kogoś doświadczonego. Potem to nieco złagodzono, ale i tak zawód archeologa stał się czymś w rodzaju korporacji, do której dostęp mają sami swoi. To był okres, kiedy ruszy-
Nr 12 [259] grudzień 2013
koniec września, kiedy wreszcie dotarliśmy do miejsca, które stary nauczyciel eufemistycznie nazywał przyszłą stolicą kontynentu. odwiedziliśmy europarlament, zoBaczyliśmy, w jakich luksusach pławią się eurodeputowani, rzuciliśmy okiem, jak oBsługa nakrywa do stołu w restauracji. przewodnik zapewniał nas solennie, że i my tego doBroBytu kiedyś zakosztujemy poprzez gardła naszych przedstawicieli, a ich dostojne zady zasiądą wygodnie na podoBnych fotelach wyściełanych aksamitem. ChCIAŁ PAN DZIAŁAć w PARLAMENCIE EUROPEJSKIM JAKO EUROSCEPTYK?
Tak, jak najbardziej. Jestem zdecydowanym eurosceptykiem i wrogiem Unii Europejskiej, ale skoro już do niej należymy, to powinni być u jej źródła ludzie, którzy będą trzymali rękę na pulsie i ścinali pewne pomysły już na początkowym etapie. Na przykład teraz wchodzi norma mocy odkurzaczy – to kompletna bzdura, podobnie jak pseudoekologiczne żarówki. To są pomysły, które powinny być zabite śmiechem w momencie pierwszego odczytania. Na szczęcie nie wszedł przepis o spłuczkach w ubikacjach. W całej Unii miały być tej samej wielkości i wagi. Naprawdę był taki pomysł. I po co? Po co to wszystko? ChOCIAżbY PO TO, żEbY PAN MIAŁ MATERIAŁ DO KSIĄżEK.
Bardzo kiepski powód. Można się z tego pośmiać, ale to jest gorzki śmiech. Rozmowa wyemitowana została na antenie Pierwszego Programu Polskiego Radia. Dziękujemy za zgodę na publikację.
9
G O Ś ć
„ N O T E S U ”
Najlepsze miejsce do ukrycia ciała
© Orlando Boström
Z Åsą Larsson rozmawia Magdalena Mikołajczuk
MIEJSCEM, w KTóRYM SIę PANI wYChOwAŁA I GDZIE DZIEJE SIę AKCJA PANI POwIEśCI KRYMINALNYCh, JEST KIRUNA NA DALEKIEJ PóŁNOCY SZwECJI. CZY MIESZKAńCY MIASTA SĄ ZADOwOLENI Z POPULARNOśCI, JAKĄ PANI NA NICh SPROwADZIŁA? A MOżE MAJĄ TROChę DOSYć
ność, to miasto zawsze było znane na świecie jako ważny ośrodek górniczy. Sporo europejskiej stali pochodzi z północy Szwecji. Myślę więc, że to nie Kiruna potrzebowała mnie, żeby zyskać sławę, ale ja potrzebowałam Kiruny.
TURYSTów ZwIEDZAJĄCYCh KIRUNę śLADAMI PANI bOhATERów?
Przede wszystkim są wstrząśnięci faktem, że pozbawiłam życia połowę populacji Kiruny [śmiech]. Jeśli zaś chodzi o popular-
JAK CZęSTO ODwIEDZA PANI KIRUNę? TęSKNI PANI ZA NIĄ?
Tęsknię cały czas! Bywam tam trzy-cztery razy w roku, w Kirunie
Nr 12 [259] grudzień 2013
G O Ś ć
„ N O T E S U ”
10 wciąż mieszka mój ojciec. W czasie letnich wakacji chodziłam po górach, pływałam po rzece tratwą. Kiedy tam jestem, jak najwięcej czasu staram się spędzać na powietrzu, blisko natury. PANI DZIADEK ERIK AUGUST LARSSON bYŁ SŁYNNYM NARCIARZEM. A JAK
ma się siły na wnikliwe przygotowania, szukanie materiałów itd. Zwykle bazuje się wtedy na własnych doświadczeniach. Dopiero potem, kiedy czujesz rodzaj pustki, zaczynasz szukać nowych informacji i wrażeń, wychodzisz poza swój świat, żeby stworzyć nową historię.
PANI RADZI SObIE Z NARTAMI?
Całkiem dobrze, ale na biegówkach. Jako narciarka zjazdowa jestem beznadziejna, moje dzieci zawsze są zażenowane, kiedy widzą, co wyprawiam na stoku. Ale z bieganiem na nartach idzie mi nieźle. JAKĄ NAJNIżSZĄ TEMPERATURę PANI PRZEżYŁA?
Dokładnie nie pamiętam, ale Kiruna jest naprawdę zimnym miastem. Czterdziestostopniowych mrozów, które się tam zdarzają, nie doświadczyłam, ale minus 35 stopni – tak. A JAKI MIESIĄC w KIRUNIE JEST NAJPIęKNIEJSZY? KIEDY wARTO SIę TAM wYbRAć?
Najlepiej na przełomie marca i kwietnia, kiedy zima przechodzi w wiosnę. Jest wtedy jeszcze sporo śniegu, ale świeci słońce i jest ciepło. To piękny czas na narty, a dodatkowo zdąży się jeszcze zobaczyć lodowy hotel Jukkasjervi koło Kiruny, zanim stopnieje.
PAMIęTA PANI TEN CZAS, KIEDY ZDECYDOwAŁA SIę PORZUCIć ZAwóD PRAwNIKA ZAJMUJĄCEGO SIę PODATKAMI I STAć SIę PISARKĄ? ChODZI MI O REAKCJE PANI bLISKICh I PRZYJACIóŁ – MówILI tak, zróB to CZY RACZEJ ODRADZALI TAKI KROK?
Żeby móc napisać moją pierwszą książkę, musiałam zdecydować się na to, że na zawodowej drabinie spadam nie o jeden, ale o pięć stopni. Wcześniej byłam pełnoetatowym prawnikiem od podatków, teraz chciałam mieć wolne weekendy i wieczory, żeby pisać, więc pracowałam mniej. Ale nikt nie wiedział, że piszę książkę, więc moi przyjaciele pytali: dlaczego tak źle prowadzisz swoją karierę zawodową? Skąd takie bezsensowne decyzje? Myślę, że ten czas był dla moich bliskich bardziej szokujący niż moment, kiedy ostatecznie porzuciłam zawód prawnika i stałam się pisarką. I STwORZYŁA PANI POSTAć REbEKI MARTINSSON, PRAwNICZKI PRACUJĄCEJ w KANCELARII w SZTOKhOLMIE. w PIERwSZEJ POwIEśCI „bURZA SŁONECZNA” REbEKA POwRACA DO SwOJEJ RODZINNEJ KIRUNY NA
KIEDY PRZYJEżDżA PANI DO KIRUNY, MIESZKAńCY ROZMAwIAJĄ Z PANIĄ
PóŁNOCY KRAJU, żEbY POMóC DAwNEJ PRZYJACIóŁCE ZNALEźć ZAbóJCę
O PANI KSIĄżKACh? PYTAJĄ O NASTęPNE?
JEJ bRATA. śLEDZTwO wYMUSZA NA REbECE TAKżE POwRóT DO JEJ
Zawsze! Także mój ojciec musi odpowiadać na wiele pytań, kiedy na przykład idzie do publicznej sauny. Wtedy słyszy rady, które miejsce byłoby najlepsze do ukrycia ciała albo co może znaczyć to czy tamto…W związku z tym ojciec jest więc o wiele bardziej zdenerwowany niż ja, kiedy wychodzi moja nowa książka. SUROwY KLIMAT, ZIMNO, MAŁO SŁOńCA, TRUDNE wARUNKI żYCIA, ZAMKNIęCI w SObIE, JAKbY TROChę ZAMROżENI LUDZIE – TO IDEALNA SCENERIA DLA TAJEMNIC OPISYwANYCh w KRYMINAŁACh. JAKO PISARKA JEST PANI SZCZęśCIARĄ, żE wYChOwAŁA SIę w KIRUNIE – TŁO DLA KRYMINAŁów bYŁO GOTOwE. ALE MOżE SIę MYLę I wYbóR TAKIEJ SCENERII wCALE NIE bYŁ OCZYwISTY PRZY PIERwSZEJ KSIĄżCE?
Nie, nie myli się pani. Kiruna, którą znałam, w naturalny sposób stała się miejscem akcji moich książek. Ale mówi pani, że jestem szczęściarą? Ja bym raczej nazwała siebie największym pechowcem wśród wszystkich pisarzy świata. Dlaczego? W ostatnich latach całe moje miasto jest przesuwane o parę kilometrów. To było konieczne, bo z powodu wydobywania rudy żelaza obniżył się teren, na którym znajduje się Kiruna. Czy coś takiego zdarzyło się jakiemuś innemu pisarzowi?
wŁASNYCh TRAUMATYCZNYCh PRZEżYć, KIEDY JAKO NASTOLATKA bYŁA CZęśCIĄ RELIGIJNEJ wSPóLNOTY. w JAKIM SENSIE TO JEST NAJbARDZIEJ OSObISTA, NAJbARDZIEJ AUTObIOGRAFICZNA PANI POwIEść?
Z jednej strony chodzi tu o trudne doświadczenia związane z kościołem, które w młodości tłumiłam i nie chciałam o nich pamiętać. Podobnie jak nie chciałam się przyznać, że w środowisku prawników w wielkim mieście czułam się jak ktoś drugiej kategorii, na straconej pozycji. Tak się czuje Rebeka Martinsson, kiedy uświadamia sobie, że nie bardzo pasuje do prawniczego świata klasy średniej i wyższej, gdzie wszyscy wiedzą, jak się zachować w czasie eleganckiej kolacji, a ona nie bardzo. To poczucie bycia kimś gorszym dobrze znam, ponieważ my, na północy Szwecji, jesteśmy traktowani jak obywatele drugiej kategorii. Mamy opinię ludzi, którzy nie umieją zachować się wystarczająco dobrze, są trochę nieokrzesani i reprezentują przede wszystkim kulturę robotniczą. MACIEJ ZAREMbA bIELAwSKI, bARDZO CENIONY SZwEDZKI DZIENNIKARZ POLSKIEGO POChODZENIA, POwIEDZIAŁ NIEDAwNO, żE SĄ DwIE POLSKIE RZECZY, ZA KTóRYMI TęSKNI MIESZKAJĄC w SZwECJI: PIERwSZA TO wIERZbY, A DRUGA TO POLSKIE POCZUCIE hUMORU – AbSURDALNE,
KIEDYś POwIEDZIAŁA PANI: jeśli chcesz się dowiedzieć prawdy
GROTESKOwE, CZęSTO CZARNE, ZUPEŁNIE INNE, JEGO ZDANIEM, OD
o autorze, przeczytaj jego pierwszą książkę. MOIM ZDANIEM TO DOSYć
SZwEDZKIEGO. Z CZEGO śMIEJĄ SIę SZwEDZI? JAK bY PANI OKREśLIŁA
RYZYKOwNA OPINIA, bO wPRAwDZIE PANI DEbIUT „bURZA SŁONECZNA”
SZwEDZKI hUMOR?
TO DObRA RZECZ, ALE JEśLI ChODZI O wIELU INNYCh PISARZY, TO CZęSTO
Zna pani to powiedzenie, że w piekle za jedzenie odpowiadają Anglicy, a za programy rozrywkowe Szwedzi? [śmiech] Może więc jesteśmy „kompletnie” pozbawieni poczucia humoru…? Humor Szwedów z północy jest bardziej ostry niż w pozostałej części kraju. Nie mogę jednak porównać go z polskim, bo to moja pierwsza wizyta w Polsce.
wOLELIbY ZAPOMNIEć O SwOJEJ PIERwSZEJ KSIĄżCE.
[śmiech] To prawda! Ale mi chodziło raczej o to, że jeśli ktoś chce się dowiedzieć o pisarzu czegoś „osobistego”, to powinien sięgnąć po jego pierwszą powieść. Za pierwszym razem wystarczająco trudnym wyzwaniem jest samo skończenie książki, nie
Nr 12 [259] grudzień 2013
JAKI RODZAJ KONTAKTU Z CZYTELNIKAMI PANI wOLI: bEZPOśREDNI CZY
To wszystko prawda, ale moim zdaniem Facebook zdziałał więcej dobrego niż złego.
PRZEZ FACEbOOKA? w JAKI SPOSób, PANI ZDANIEM, PORTALE SPOŁECZNOśCIOwE ZMIENIŁY LITERATURę, SYTUACJę PISARZY
NAJLEPIEJ SKONSTRUOwANYMI POSTACIAMI w PANI POwIEśCIACh SĄ
I CZYTELNIKów? NA ILE SĄ TO ZMIANY POZYTYwNE, A NA ILE
KObIETY I …PSY. JESTEM PEwNA, żE w POPRZEDNIM wCIELENIU bYŁA PANI
NEGATYwNE?
PSEM, bO OPISUJE PANI ICh ZAChOwANIA Z TAKĄ TRAFNOśCIĄ
Zdecydowanie pozytywne. Uwielbiam Facebooka, często go używam. Bardzo lubię tego rodzaju kontakt z czytelnikami, tę natychmiastową możliwość dyskutowania z nimi, komentowania, ale spotkania bezpośrednie są równie ważne. I tu, i tu chodzi przecież o to samo: o wspólnotę ludzi, którzy kochają książki. I nie musisz być pisarzem, żeby docenić, jaką rolę w tej wspólnocie pełnią portale społecznościowe. Możesz mieszkać w małej miejscowości albo w środku lasu, a wciąż mieć kontakt z ludźmi, którzy czytają te same książki, co ty.
I CZUŁOśCIĄ…PROSZę OPOwIEDZIEć O SwOICh wŁASNYCh PSACh.
ZDARZA SIę, żE w wYNIKU DYSKUSJI Z CZYTELNIKAMI NA FACEbOOKU ZMIENIA PANI COś w KSIĄżCE, KTóRA wŁAśNIE POwSTAJE?
Często. Zresztą sama proszę ich o radę w różnych sprawach. Mówię na przykład: mam dziewięćdziesięcioletniego mężczyznę pochodzącego z takiej to a takiej części północy Szwecji – jak mam go nazwać, pomóżcie mi. Albo: bohaterowie siedzą przy stole, mają zjeść kolację – poradźcie mi, jakie to mają być potrawy, bo nie mam pomysłu. I dostaję od fejsbukowiczów różne rady. Albo pytam: czy w Kirunie w roku 1961 był klub bokserski? Ta akurat informacja potrzebna mi jest do książki, nad którą teraz pracuję. Ludzie tak bardzo się angażują w pomaganie mi! Uwielbiam to nasze wspólne szukanie informacji o miejscach, imionach, zdarzeniach. Często wynikają z tego bardzo zabawne dialogi między mną a nimi. To cudowne.
Wychowywałam się w towarzystwie psów myśliwskich, zawsze mieliśmy ich sporo w rodzinie. A teraz mam…pudla. Ludzie z północy Szwecji, z moich rodzinnych stron, w ogóle nie uważają go za psa, raczej za dodatek do ubrania. Mężczyźni, z którymi się przyjaźnię, mówią: Åsa, naprawdę nie mam problemu z własnym poczuciem męskości, ale z tym psem na ulicy się nie pokażę, jest dla mnie za mały [śmiech]. Jestem psiarą, zawsze miałam psy, a także konie, więc często jeździłam na przejażdżkę do lasu z psem u boku. Dzięki kontaktom z psem możemy naładować akumulatory, odstresować się, poprawić sobie nastrój. Dla mnie spacer z psem po lesie to najlepszy lek na depresję. ROZUMIEM wIęC, żE PSY bęDĄ SIę POJAwIAŁY wE wSZYSTKICh PANI NASTęPNYCh POwIEśCIACh?
Jeśli ktoś uważa, że w moich książkach jest dużo psów, powinien zobaczyć, jak wyglądały moje teksty, zanim zabrała się za nie redaktorka. Ona wyrzuca jedną trzecią psich bohaterów i zawsze mi powtarza: Åsa, nie każdy pies musi mieć swoją historię i swoje imię, musisz wyrzucić co najmniej dwa lub trzy z tej opowieści. SŁYSZAŁAM KIEDYś, JAK CZYTA PANI NA GŁOS FRAGMENT SwOJEJ KSIĄżKI PO SZwEDZKU. NIE ZROZUMIAŁAM ANI SŁOwA, ALE ODNIOSŁAM wRAżENIE, żE JEST PANI NIEZŁA w KREOwANIU GŁOSEM MROCZNEJ ATMOSFERY, NIEZbęDNEJ w POwIEśCIACh KRYMINALNYCh, I żE LUbI PANI
ALE MOżE TEż bYć NIEbEZPIECZNE, bO TACY DORADCY MOGĄ ZAżĄDAć
TO RObIć. ZDARZYŁO SIę PANI NAGRYwAć AUDIObOOKI?
OD PANI PODZIELENIA SIę hONORARIUM ZA KSIĄżKę…
Wydawnictwo zaproponowało mi nagranie jednej z powieści i zrobiłam to. Mam ogromny szacunek dla aktorów nagrywających książki. To ciężka praca, o wiele trudniejsza niż się nam wszystkim wydaje. Ale jednocześnie było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie i nie mam nic przeciwko temu, by je powtórzyć.
[śmiech] Tak, wiem, ale cóż robić? Może rzecz jest tego warta. wRACAJĄC JESZCZE DO FACEbOOKA – CZY PORTALE SPOŁECZNOśCIOwE TO wEDŁUG PANI SAMO DObRO? NIE wIDZI PANI żADNYCh NEGATYwNYCh STRON TEGO RODZAJU KONTAKTU MIęDZY LUDźMI?
Oczywiście, każdy je widzi, ale moim zdaniem pozytywne strony przeważają. Spotkałam kiedyś mężczyznę, który wrócił do Szwecji po dwudziestu latach pobytu w Tajlandii, gdzie był mnichem. Powiedział, że tam ludzie żyją razem, blisko siebie, a my w Szwecji mamy wystarczająco dużo pieniędzy, żeby się odizolować od innych. Nie mieszkamy razem z naszymi rodzicami i dziadkami, każdy ma własny dom, samochód, ogród i telewizor. To jest oczywiście dobre z ekonomicznego punktu widzenia, ale przyczynia się do coraz większej samotności, izolacji. Facebook jest więc środkiem, dzięki któremu możemy dzielić z innymi codzienne życie. Lubię, kiedy ktoś wrzuca zdjęcie tego, co właśnie je na śniadanie, albo ciotki, która go odwiedziła. Takie drobne rzeczy zbliżają nas do siebie w świecie, w którym wielu ludzi siedzi samotnie w swoich mieszkaniach i równie samotnie umiera. Oczywiście w Szwecji trwa od jakiegoś czasu dyskusja o negatywnych skutkach portali społecznościowych – że pogłębiają w ludziach uczucie zazdrości, że pozwalają na kreowanie fałszywego obrazu własnego, szczęśliwego życia i tak dalej.
SKORO MówIMY O AKTORACh – JAK PANI OCENIA GRę IZAbELLI SCORUPCO, KTóRA wCIELIŁA SIę w POSTAć REbEKI MARTINSSON w FILMOwEJ ADAPTACJI „bURZY SŁONECZNEJ”?
Myślę, że była absolutnie olśniewająca w tej roli. Postać Rebeki była w scenariuszu bardzo…normalna, ale jednocześnie Izabella, poprzez swoją znakomitą grę, zachowała pewien rodzaj mglistej tajemnicy, jaką obdarzyłam bohaterkę. Izabella Scorupco jest kimś więcej niż tylko piękną fotomodelką, to naprawdę znakomita aktorka. Bardzo szanuję sposób, w jaki pokazała Rebekę. bęDĄ ADAPTACJE FILMOwE INNYCh PANI KSIĄżEK?
Producent, który zrobił filmy na podstawie „Millenium” Stiega Larssona, ma prawa do ekranizacji kolejnych moich powieści, ale co z tego wyjdzie, nie wiem. Zobaczymy.
Rozmowa wyemitowana została na antenie Pierwszego Programu Polskiego Radia. Dziękujemy serdecznie za możliwość publikacji.
Nr 12 [259] grudzień 2013
G O Ś ć
PRZYJEChAŁA PANI NA FESTIwAL CONRADA I TARGI KSIĄżKI w KRAKOwIE.
„ N O T E S U ”
11
Nr 12 [259] grudzień 2013
Łukasz Gołębiewski
Łukasz Gołębiewski
Rok 2013 z punktu widzenia statystyki
Stabilny rynek książki
Fot. Marytka Czarnocka
R y N E K
12
W 2013 roku obroty na polskim rynku książki spadły nieznacznie, z 2,67 do 2,65 mld zł, wynika ze wstępnych szacunków Biblioteki Analiz. Rynek jest stabilny, choć utrzymuje się tendencja spadkowa, zapoczątkowana w 2011 roku, kiedy wprowadzono 5 proc. podatku VAT na książki.
Liczba wydanych tytułów i średni nakład nia na korzystanie z nielegaladne istotne pronych źródeł. blemy nie zostały w 2013 roku rozDo korzystania z piracwiązane, ale też kich serwisów zachęcają też nie doszło do pogłębienia czytelników ceny e-booków. kryzysu. Wciąż mamy do czyBadania pokazują, że klient, nienia z ogromną nadpropłacąc za legalne treści dukcją książek. Rocznie w Polw formie elektronicznej, sce ukazuje się ponad 30 tys. oczekuje, że będą one o potytułów, z czego mniej niż łowę tańsze od tradycyjnych jedna trzecia trafia do jakiejksiążek. Tymczasem e-booki kolwiek ogólnopolskiej sieci traktowane są podatkowo dystrybucji, reszta rozprowadzana jest regionalnie i nie ma włajak usługi świadczone drogą elektroniczną i obłożone podatkiem ściwie możliwości zaistnienia na szeroką skalę. Nie ma wątpliVAT w wysokości 23 proc. Okazuje się, że marża na książce elekwości, że nie wszystkie książki są potrzebne. Łatwość druku i fakt, tronicznej, mimo że nie ma kosztu jej wydrukowania, jest niższa że jest on relatywnie tani, powodują ogromną nadpodaż. niż na książce papierowej. To jest sytuacja absurdalna. Wydawcy W efekcie książkom, często dobrym i profesjonalnie przygotonie promują książek elektronicznych, bo na nich nie zarabiają. wanym, trudno w ogóle zaistnieć w sieciach handlowych. Poza W 2013 roku po raz pierwszy od wielu lat wzrost obrotów tym czas życia nowości jest bardzo krótki, książki po kilku miezanotowali wydawcy beletrystyki, a także wydawnictw fachosiącach są wycofywane ze sprzedaży, przeceniane i trafiają do wych i książek dla dzieci. W kryzysie są jednak edytorzy poradsieci tanich księgarni, które są najpoważniejszą konkurencją dla ników oraz przewodników i map – tu media elektroniczne rynku nowych publikacji. Czytelnicy przyzwyczaili się, że można w dużym stopniu zaspokajają potrzeby konsumentów. Tytuły, poczekać kilka miesięcy, aż poszukiwany tytuł będzie można kuktóre w 2013 roku sprzedawały się najlepiej, to: cykl „50 twarzy pić z bardzo dużą przeceną. To zresztą ogólne prawo handlu – Greya” E.L. James, „Inferno” Dana Browna, nowa książka zmarżywotność towarów jest bardzo krótka, choć wydawałoby się, łej w tym roku Joanny Chmielewskiej „Zbrodnia w efekcie”, „Seże książka jest produktem, który powinien się bronić w tym nazon burz” Andrzeja Sapkowskiego i „Ostatnie rozdanie” Wietłoku zmieniających się mód. Dobra fabuła jest czytelniczo atraksława Myśliwskiego. Widać dużą różnorodność w gustach czycyjna, jak pokazuje historia, nawet po stuleciach, a co dopiero telniczych i silną reprezentację rodzimej literatury. po kilku miesiącach! Dystrybutorzy często nie dają książkom Należy też odnotować tegoroczny fenomen wydawniczy, starszym niż dwa-trzy miesiące szans, żeby poczekały na swojechoć poza sprzedażą i księgarniami – chodzi o książkę kucharską go klienta… Pascala i Okrasy, która jest dokładana do zakupów w sieci Lidl. Zbyt wczesne przeceny szkodzą sprzedaży nowych pozycji, Opublikowano jej ponad milion egzemplarzy, a zlecony błyskaa w przypadku książki obniżki zaczęły mieć charakter prograwicznie dodruk wyniósł 200 tys. egz. Jednocześnie jest to kommowy, a nie sezonowy. Ta forma promocji została wymuszona pletna drwina z tradycji edytorskich, książka nie ma: wydawcy, rew 2011 roku wejściem podatku VAT na książki, kiedy wydawcy daktora, autora zdjęć i koncepcji graficznej ani numeru ISBN. Traczyścili magazyny z pozycji ze starą stawką podatku. Dzisiaj przefi do ponad miliona domów, ale raczej nie do Biblioteki Narodoceny stały się jednak złą tradycją rynku. wej, o której istnieniu wydawca zapewne nawet nie wie… Zapewne do 2020 roku nawet w konserwatywnej Europie co Innym nierozwiązanym problemem polskiego rynku książki jest ogromne piractwo. Przyszłość książki jest związana w ogromnajmniej połowa sprzedawanych książek to będą e-booki, a nie nym stopniu z treściami cyfrowymi, bo tego oczekuje młody książki papierowe. Tradycyjnie wydane staną się dobrem luksukonsument. Tablety i czytniki są coraz tańsze, coraz więcej czysowym, siłą rzeczy znacznie droższym niż obecnie. Będą pełnić tamy na ekranie, ale czerpiemy treści ze źródeł pirackich, bo one rolę prezentu i obiektu kolekcjonerskiego. Będziemy zbierać po prostu są łatwo dostępne „stare” książki, jak niektórzy i w wielkim wyborze. W dodatzbierają dziś płyty winylowe. Przychody na rynku książki w mln zł (2013 - prognoza) ku państwo i organy ścigania Ludzi, którzy mają księgozbionie tylko nie wykazują inicjatyry, albo spodziewają się je wy w zwalczaniu naruszeń odziedziczyć, przestrzegałprawa autorskiego, ale wręcz bym przed pozbywaniem się jawnie lekceważą jego łamaich na makulaturę, czy wynie, czego przykładem oddaleprzedawaniem za grosze. Winie pozwu Polskiej Izby Książki dać w antykwariatach, jak warprzeciwko serwisowi Chomitość książki papierowej, na kuj.pl. Państwo tworzy atmosprzykład z lat siedemdziesiąferę społecznego przyzwoletych, rośnie. I
Ż
Nr 12 [259] grudzień 2013
R y N E K
13
R y N E K
14
Ach te miliony... Subiektywne podsumowanie 2013 roku Kuba Frołow
Wszyscy podsumowują mijający właśnie rok – w różnych branżach, a czasem bez żadnej branży. Tak po prostu. My – żyjący w i z rynkiem książki – także zrobimy podsumowanie. Ale ciut inne. Sięgniemy bowiem pamięcią do drugiego półrocza. Dlaczego tak? A choćby, by ustanowić nową świecką tradycję (a jakże) i od tej pory podsumowywać cyklicznie nie dwanaście, a sześć miesięcy. Na łamach „Notesu”, rzecz jasna. Za każdym razem wyróżniać (w sensie zarówno pozytywnym, jak i negatywnym) będziemy zdarzenia o istotnym znaczeniu dla rynku wydawniczego, choćby nie miały one bezpośredniego przełożenia na jego kondycję, a jedynie zwracały uwagę na pewne jego cechy lub cechy te rysujące od początku. Do dzieła zatem! Nr 12 [259] grudzień 2013
R y N E K
15 Milion książek Brodnickiego i Okrasy A mówiąc precyzyjnie nie milion, a milion dwieście! Widząc powodzenie, jakim cieszy się akcja, sieć dyskontowa Lidl zleciła bowiem dodruk kolejnej partii. Na czym polegała promocja? Wystarczyło, że przez miesiąc, w okresie przedświątecznym, zrobiło się zakupy w Lidlu za minimum 300 zł i poradnik kulinarny Pascala Brodnickiego i Karola Okrasy wylądował w koszyku wraz z zakupami. W luksusowo wydanej książce znalazły się 104 przepisy mistrzów patelni, których sieć zatrudniła do promocji wiele miesięcy temu. O zainteresowaniu poradnikiem najlepiej świadczy fakt, że na Allegro jego cena sięgnęła 50 zł… Niestety, w książce nie znalazły się informacje, kto przygotował ją od strony edytorskiej czy poligraficznej. Wizerunkowo i biznesowo to ogromny sukces Lidla. No i tych mistrzów.
Rok Tuwima
sce aż 10 milionów. Większość z nich to smartfony. Dlaczego o tym wspominamy? Bo wszystkie, dając szybki i coraz bardziej powszechny dostęp do internetu, pozwalają nie tylko na kupowanie książek, ale także ich czytanie. Nie tak dawno troszkę dworowaliśmy sobie z japońskiej młodzieży, że jadąc metrem czytają książki na ekranach telefonów. Tymczasem okazuje się, że jest to praktyka coraz częściej widoczna i u nas. Może stanie się to za pięć, a może za dziesięć lat. Wierzymy jednak, że nadejdzie taki czas, że rozwój technologii bardziej wzmacniać niż destabilizować (niszczyć…) będzie przemysł książkowy.
E-podręcznik
Różne do tej pory mieliśmy lata ku tzw. czci. Żaden jednak nie był obchodzony z takim rozmachem i tak różnorodnie pod względem estetycznym jak mijający Rok Tuwima. Uwagę redakcji najbardziej zwróciła inicjatywa pod nazwą Tutaj Tuwim, za którą stoi Krytyka Polityczna. Memy, pamiątkowe koszulki, znaczki, konkursy literackie, premiery filmów poświęconych autorowi „Balu w operze”, slam poetycki, happeningi… Bezsprzecznie twórcy kampanii tchnęli w społeczny odbiór klasyka całkowicie nowe życie, definitywnie odzierając go z wizerunku autora „Lokomotywy” i „Dyzia Marzyciela” oraz innych klasyków li tylko dla niedorosłych, co było mu tak potrzebne. Brawo!
1 października na Politechnice Łódzkiej odbyła się prezentacja pierwszych rozdziałów pierwszego (powtórzenie liczebnika zamierzone) elektronicznego podręcznika powstałego na zlecenie Ośrodka Rozwoju Edukacji, odpowiedzialnego z ramienia MEN za tę część programu „Cyfrowa Szkoła”, w ramach którego powstać ma kilkadziesiąt publikacji do wszystkich przedmiotów i dla wszystkich szkół. Książki mają być darmowe, co nie do końca (by nie powiedzieć, że w ogóle) podoba się wydawcom. Ci bowiem zwracają uwagę na to, że profesjonalnym opracowaniem materiałów do kształcenia na całym świecie zajmują się… profesjonalni wydawcy (a nie państwo). Bez względu na to, czym zakończy się program „Cyfrowa Szkoła”, który od początku wzbudza rozmaite reakcje, rewolucja w naszej klasie już się rozpoczęła. Pozostaje pytanie, na ile zmieni ona polski rynek wy-
30 proc. polskich internautów powyżej piętnastego roku życia posiada tablet, a 20 proc. planuje kupić urządzenie tej kategorii – wynika z badania Brainlab. Według szacunków innej firmy liczba wszystkich urządzeń mobilnych wyniosła w 2013 roku w Pol-
Fot. Marytka Czarnocka
Rynek mobilkami stoi
Nr 12 [259] grudzień 2013
R y N E K
16 dawniczy i księgarski. Bo przecież e-booków księgarze sprzedawać nie będą…
„Kronos” Witolda Gombrowicza Pisaliśmy w lipcowym numerze „Notesu”, że okrzykiwanie „Kronosa” Witolda Gombrowicza przez wydawcę (WL) największym wydarzeniem literackim XXI wieku to co najmniej przesada. Bo PR PR-em, prawa marketingu prawami, ale w przypadku pewnych tytułów, pewnych wydawców i – last but not least – pewnej grupy odbiorców chwyty na takim poziomie są po prostu słabiuchne. Albo jesteśmy tacy zabawni, bo adresaci naszych komunikatów odbierają na podobnych falach, albo świadomie robimy sobie jaja, wiedząc, że nasze słowa podobnie zostaną odebrane. Wyświechtany slogan trafił jak kula w płot – zwłaszcza że i książka nadzwyczajnym wydarzeniem się nie okazała. nii. Ale… Murakami? Z całym szacunkiem i sympatią do jego twórczości – to nie jest literatura i produkt na tyle masowy. A jednak! Jak poinformował wydawca, akcja wzbudziła zainteresowanie fanów jego twórczości, którzy w kolejkach tłoczyli się w dworcowych halach. Pomysł z automatami złożył się jednak na większy koncept marketingowy, za który Muzie i realizującej go agencji należą się gratulacje!
400 tys. książek od McDonald’s
Nowy Murakami z automatu Po raz pierwszy premiera książki odbyła się nie w księgarni, a w automacie. Nowa powieść Harukiego Murakamiego (…) zadebiutowała w automatach na dworcach w Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu, mogliśmy przeczytać w serwisach poświęconych rynkowi książki, marketingowi etc. Chodziło o sprzedaż z urządzeń, które wydawca (agencja PR?) ustawił na dworcch kolejowych w większych miastach. Pomysł tyleż oryginalny, co – na pierwszy rzut oka – dziwny. Gdyby bowiem promowano w ten sposób jeden z tomów Harry’ego Pottera, na które czeka kilkaset tysięcy dzieciaków i które na ten dworzec pójdą choćby o północy, jak to bywało, można byłoby dać wiarę w sens takiej kampa-
Nr 12 [259] grudzień 2013
Czy wiecie jak to jest, kiedy ktoś ukradnie wam show?, pytaliśmy na fejsbukowym profilu „Notesu Wydawniczego”, kiedy dowiedzieliśmy się, że znana sieć fastfoodowa postanowiła poprawić sobie wizerunek korzystając z dorobku jednego z wydawców. Przy zakupieniu dwóch pysznych i zdrowych zestawów (dla rodzica i dziecka) dostawało się bowiem jedną z książeczek wydawnictwa Egmont z edukacyjnej serii „Czytam sobie”, która z wielkim sukcesem (mówi się o prawie 200 tys. egz.) wprowadzona została na rynek w ubiegłym roku. McDonald’s przygotował 400 tys. tomików, które dostarczył mu właśnie Egmont. Umowa zapewne tego nie nakazywała, jakże by jednak było miło, gdyby jej strony wspólnie (na równi) mogły spijać wizerunkową śmietankę.
Trójka książką stoi
z szeroko otwartymi oczami. Pytanie tylko, czy więcej w tych oczach znajdziemy podziwu czy przerażenia. Od dawna bowiem nie było gracza, który – nie mając zewnętrznego inwestora – tak by się na półkach rozpychał. Bez krzty szacunku dla co bardziej doświadczonych edytorów, bez trwogi i kompleksów. O ile w przypadku biografii takich sportowców (to od tego zaczynało SQN) jak Messi, Beckham czy Zidane można spodziewać się osiągnięcia statusu bestsellera, to jednak trudno przypuszczać, by o karierze Puyola, Xaviego czy Lahma „ktokolwiek” u nas chciałby zawracać sobie głowę. Obyśmy się jednak mylili, bo kibicujemy chłopakom.
Beata Pawlikowska razy milion
Nie ma stacji radiowej, która na równi z Trzecim Programem Polskiego Radia promowałaby książki. „Trójkowy Znak Jakości”, „Z górnej półki”, „Klub Trójki”, „Dobronocka”, „Zapraszamy do Trójki” (wydanie poranne) czy „Magazyn Bardzo Kulturalny” to audycje, w których literatura gości na wyłączność, często lub sporadycznie, ale – gości. I prezentowana jest kompetentnie. Największa w tym zasługa szefa redakcji publicystyki, mola książkowego, słusznie nominowanego do PIK-owego Laura, którego (niesłusznie) jeszcze nie dostał. Promocyjna potęga stacji jest bezdyskusyjna. Po tym, jak Michał Nogaś (bo o nim mowa) „pobłogosławi” książkę w jednym ze swoich programów, zaczyna się ruch w księgarniach internetowych, mówią wydawcy. Chuchajmy więc i dmuchajmy zarówno na Trójkę, jak i jedną z jej nóg.
Zatkało nas, gdy zobaczyliśmy tegoroczne świąteczne wydanie „Gali”, z którego okładki patrzy na nas uśmiechnięta Beata Pawlikowska. Ale jakaś taka inna. Nie w szortach i bluzce na ramiączka, a w sukni niemalże ślubnej. Nie w kucyku i czapce, ale ufryzowana i umalowana. O zamążpójściu nie może być jednak mowy, przynajmniej na razie. Blondynka jest niczym karabin maszynowy wydając kolejne książki, w których już nie tylko pokazuje nam egzotykę i piękno świata, ale także łatwość, z jaką można nauczyć się porozumiewać (nie mylić z mówieniem!) w językach jego mieszkańców. Angielski, hiszpański i niemiecki to łatwizna. Niedawno jednak do sprzedaży trafił kurs japońskiego! Gdyby do tego dodać kolekcję poradników sercowo-życiowych, kalendarze, zbiory aforyzmów, a ostatnio „baśnie dla dzieci i dorosłych” sympatycznej podróżniczki mamy autorkę tyleż płodną i wszechstronną, co… padającą na twarz z przepracowania. I
SQN – z przytupem
Krakowskie Wydawnictwo Sine Qua Non z pewnością podziwiać powinniśmy za przytup, z jakim weszło na rynek wydawniczy. Ale i z życzliwą obawą, czy panowie (firmę założyła trójka przyjaciół) nie idą za mocno… Ich nakładem ukazuje się z miesiąca na miesiąc coraz więcej tytułów, z kolejnych dziedzin, a wydatki marketingowe koledzy po fachu mogą jedynie szacować
Nr 12 [259] grudzień 2013
R y N E K
17
Piotr Chmura-Cegiełkowski
Powrót Wyklętych
fot. Katarzyna Chmura-Cegiełkowska
R y N E K
18
Nr 12 [259] grudzień 2013
Od dwóch lat obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych – 1 marca, w rocznicę zamordowania ostatniego, IV-go Zarządu Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” w więzieniu mokotowskim w 1951 roku. O tych czasach i ludziach czytałem już w dzieciństwie, tylko „na odwrót”. To były „żółte tygryski”, w nich jednakże mieliśmy „bandytów” za „bohaterów literackich”, zaś bandytów za bohaterów rzeczywistych. Także literaci z prawdziwego zdarzenia sięgali po wyciągniętą pomocną dłoń Resortu – najpierw Bezpieczeństwa, później Spraw Wewnętrznych - i mając dostęp do utajnionych akt oraz konsultantów resortowych płodzili „Worki Judaszów” (jak autor „Pana Samochodzika”), czy szli „Tropem jaszczurki” (jak podchorąży AK, który jako agent UB zawędrował do Monachium i wrócił do bezpieki).
rzez ostatnie lata ukazało się wiele prac naukowych z badań nad zasobem Instytutu Pamięci Narodowej. Także nakładem wydawnictw instytutowych (centrali lub oddziałów). Jednak wraz z Birnamskim lasem (Marszem?) Niepodległości ruszyła fala wydawnictw popularyzujących nieznane karty z naszej historii. Przedstawię kilka osiągnięć minionego roku.
P
Chłopcy silni jak stal – w fotografii To trzecie wydanie albumu „Żołnierze wyklęci. Antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 roku”. Pierwsze ukazało się w 1999 roku towarzysząc wystawie poświęconej temu tematowi. Drugie w 2002 – rozszerzone, już pod egidą Oficyny Volumen. Aktualne jest jeszcze bardziej rozbudowane, poza zdjęciami z archiwów prywatnych mamy bardzo wiele zdjęć z zasobów IPN (m.in. z akt bezpieki). Poszerzone jest także o historie wyklętych na Kresach, ich walk z NKWD i zsyłek do łagrów. Jeden z żołnierzy po odbyciu kary został ponownie skazany (w latach sześćdziesiątych) na pobyt w „psychuszce”, gdzie zmarł w 1979 roku. Takich historii jest w tej księdze wiele...
„Pierwsza czytanka” albo „poczytaj, mamo” To książka Joanny Wieliczki-Szarkowej „Żołnierze wyklęci. Niezłomni bohaterowie”. Na książkę składają się krótkie opowiadania biograficzne 33 Wyklętych, w tym jednej kobiety – „Inki” – Danuty Siedzikówny. Poza wybitnymi dowódcami są ich podkomendni, są też „przypadkowi bohaterowie”, których prześladowania przez UB po tzw. amnestiach zmusiły do konspiracji i walki. Tak jak w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych czytaliśmy o bohaterach „Kamieni na szaniec” czy „Zośki i Parasola”, tak dzisiaj ta książka może współczesnym uczniom przybliżyć żołnierzy walczących z „czerwoną zarazą”. Jednym z nich, kto wie, czy nie najważniejszym, był ppłk. Łukasz Ciepliński, szef IV Komendy WiN-u. Jego grypsy
z więzienia na Mokotowie – pełne gorącego patriotyzmu, żarliwej wiary – spowodowały, że wszczęto proces beatyfikacyjny. Może jeszcze za naszego życia zostanie Błogosławionym – patronem Wyklętych?
Przeklęci wśród Wyklętych Tak określiła bohaterów swojej książki „Legion” Elżbieta Cherezińska. To żołnierze Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych – jednostki konspiracyjnego wojska, która przedostała się na Zachód, uchodząc przed Armią Czerwoną. Powieść w swych wątkach sięga aż do 1939 roku, do formowania „Związku Jaszczurczego” – konspiracji Obozu Narodowo-Radykalnego. W czasie wojny jego kierownictwo polityczne tworzyła Organizacja „Polska”, która w 1942 roku powołała NSZ. Wśród bohaterów literackich mamy wiele autentycznych postaci, np. Komendantów Głównych NSZ (Ignacy Oziewicz, Tadeusz Kurcyusz, Zygmunt Broniewski) oraz postaci „fikcyjne inaczej” – w jednej osobie połączono cechy kilku realnie istniejących postaci – aby nadać wartkie tempo akcji, już Sienkiewicz czynił tak – tout proportion garde – np. w „Trylogii”. Jednak historia formowania Brygady, jej marsz przez front, pobyt w Czechach, okupiony zgodą na wysłanie przez Niemców skoczków za front, wreszcie wyzwolenie obozu koncentracyjnego dla kobiet w Holiszowie i współdziałanie z armią amerykańską gen. Pattona – mają solidną bazę faktograficzną. A były to fakty niewygodne, przez prawie pół wieku przemilczane lub fałszowane. Książka miała już kilka dodruków, teraz ukazała się w miękkiej oprawie. Ciekawe czy będzie audiobook albo ebook?
Powroty wyklętych... książek? Jeśli już mowa o ONR-ze, to warto odnotować wznowienie „Wczoraj i jutro” Jana Mosdorfa. Wydana z przewrotnym podtytułem: „Biblia narodowego rady-
Nr 12 [259] grudzień 2013
R y N E K
19
R y N E K
20 kalizmu”. Zarówno książka, jak i jej autor, nie mają szczęścia do wydawców. Częściowo winna jest temu niepoprawność polityczna autora i jego droga życiowa: prezes Młodzieży Wszechpolskiej (1928), członek Obozu Wielkiej Polski (1932-33), założyciel i sygnatariusz Deklaracji Obozu Narodowo-Radykalnego (14 kwietnia 1934), po jego delegalizacji ukrywał się. Przez „dziki przypadek” – telefon do ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego na dzień przed zamachem na niego – spowodował wplątanie ONR-u w dochodzenie po zamachu, czego efektem było zesłanie do Berezy kierownictwa ONR-u. Po wycofaniu się z życia politycznego, ukrywając się we dworze na Podlasiu, pisze tę książkę. Jednocześnie studiował prawo i filozofię, uczestniczył w seminarium prof. Władysława Tatarkiewicza, doktoryzował się. Kiedy zaczęła się wojna, wstąpił do Stronnictwa Narodowego, został redaktorem „Walki”. Aresztowany przez Niemców, zesłany do Auschwitz, działał w obozowej konspiracji, pomagał więzionym w obozie Żydom, rozstrzelany 11 października 1943 roku.
Uczeń umiłowany? Po wojnie wspomnienie o nim zamieścił prof. Tatarkiewicz w redagowanym przez siebie „Przeglądzie filozoficznym” (pismo w 1950 roku zamknięto, a profesora usunięto z Uniwersytetu Warszawskiego). Nie każdy wie, że w pierwszych powojennych wydaniach pracy „O szczęściu” (wyd. I 1947, wyd. II 1949, wydawnictwo Wiedza-Zawód-Kultura, Tadeusz Zapiór i S-ka) jest cytat z „Wczoraj i jutro”. Niestety, później cenzura wymusiła usunięcie czterech rozdziałów, od wydania III (z roku 1960, PWN) do ostatniego za życia autora (wyd. IX, 1979 ciągle PWN). Profesor „konsumował” usunięte przypisy włączając je do innych rozdziałów – z 35 przywrócił ponad 20, ale Jana Mosdorfa już w nich nie znajdziemy. Przez cały okres PRL-u był postacią niecenzuralną. W III RP wydanie II ukazało się w 2005 roku. Jako podstawę zeskanowano wydanie przedwojenne i rozpoznano tekst
Nr 12 [259] grudzień 2013
programem OCR, bez późniejszego sczytania z podstawą! Tylko tak można wytłumaczyć ogromną liczbę błędów, z których część wynikała właśnie z mechanicznego rozpoznawania liter. Z tego, co mi wiadomo, wydanie III jest skanem wydania II i pomimo pewnych poprawek powiela te same błędy. Czytanie tego jest dość uciążliwe, bo „inteligentna” korekta komputerowa niekiedy zmienia sens – przez zmianę jednego słowa. Może w dodruku wydawca wprowadzi redakcję i korektę „ludzką”…
Reprint wydania, którego nie było! Przynajmniej oficjalnie. W roku 1973 ukazała się „Droga donikąd” pióra Antoniego B. Szcześniaka i Wiesława Z. Szoty – historia UPA od powstania Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) przez SS-Galizien („Hałyczyna”) aż do likwidacji UPA na ziemiach powojennej Polski (w ramach akcji „Wisła”). Bardzo solidnie opracowana – baza źródłowa uwzględniała zarówno wydania emigracyjne (np. „Polskie Siły Zbrojne” wydane w Londynie), jak i przykładowo niemieckie opracowanie o zabójstwach Petlury (w Paryżu) i Konowalca (w Amsterdamie) zleconych przez NKWD. Oczywiście interweniowała ambasada sowiecka i nakład został wycofany z księgarń. W wydawnictwie MON można było dostać egzemplarz „na talony” z KC czy innych ważnych instytucji. W bibliotekach był na indeksie (jeśli w ogóle był). W ubiegłym roku Bellona przypomniała sobie o tej książce i wydała reprint z nową okładką, wstępem i posłowiem. Teraz pod tytułem „Wojna polska z UPA. Droga donikąd”. Może to i dobrze, w bibliografii nie pomyli się z książką Józefa Mackiewicza – pod tym samym tytułem. Aczkolwiek w pierwszym nakładzie „zgubiła się” gdzieś jedna strona – w dodruku jest już dobrze, choć reprodukcja oryginalnej okładki nie za bardzo się udała. Tu pokazano płócienną okładkę, zaś w oryginale była biało-niebieska obwoluta. Czyżby zaginęła w czeluściach bibliotek?
Powrót „Tygodnika Warszawskiego” Praca „Niezłomni w epoce fałszywych proroków. Środowisko Tygodnika Warszawskiego (1945-1948)” Tomasza Sikorskiego i Marcina Kuleszy to ponad sto stron biografii i ponad osiemset bibliografii. W pierwszej części poznajemy rys historyczny i podziały wśród katolików świeckich po wojnie – ich stosunek do nowej rzeczywistości, wobec hierarchii kościelnej, jak i do komunistów, wreszcie działania „drugiej strony” wobec środowisk katolickich. Nieporównanie większej objętości jest wybór tekstów, jakie ukazały się w „Tygodniku” przez niecałe trzy lata jego istnienia (rocznikowo cztery: od 11 listopada 1945 do 31 sierpnia 1948, kiedy wyaresztowano redakcję). Praca dedykowana jest księdzu Zygmuntowi Kaczyńskiemu, redaktorowi naczelnemu, zamordowanemu przez UB w 1953 roku, oraz niedawno zmarłemu Wiesławowi Chrzanowskiemu – redaktorowi „Kolumny Młodych” periodyku. Z drobnych usterek: chciałbym zwrócić uwagę na zmianę winiety tygodnika. Przeciwnie do stwierdzenia autorów pracy, że ukazywał się cały czas pod tą
samą: w roku 1945 w winiecie był król Zygmunt III Waza (ten z kolumny), z profilu, w jednej ręce trzymał wyraźnie widoczną szablę, w drugiej krzyż. Od 1946 roku widzimy go już z tyłu, krzyż jest jeszcze wyraźniejszy, ale szabli już nie widać. Nie wiem, czy była to cenzura, autocenzura czy tylko wymogi drukarni – bo to ostrze mogło się dobrze nie drukować. I jeszcze uwaga odnośnie osób publikujących w „Tygodniku Warszawskim”. Wymienieni są niealfabetycznie, podzieleni na trzy grupy: redaktorów i autorów bliskich ideowo chadecji (członkowie Unii czy Stronnictwa Pracy Karola Popiela); druga to sympatycy obozu narodowego, zaś trzecią stanowiły inne ważne osoby (dla nas prawdopodobnie autorytety – bez cudzysłowu ani uśmieszków). O ile w pierwszej znajduję Kazimierza Kumanieckiego, w drugiej Feliksa Konecznego i Władysława Konopczyńskiego, zaś w trzeciej Władysława Tatarkiewicza, to nigdzie nie znalazłem profesora Adama Krokiewicza, filologa klasycznego i filozofa, którego teksty również ukazały się na łamach pisma. Wnoszę o uwzględnienie jego osoby - jeśli nie w dodruku, to chociaż w erracie. Piotr Chmura-Cegiełkowski
Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej: …………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: marketing@rynek-ksiazki.pl lub wysyłając formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.
Nr 12 [259] grudzień 2013
R y N E K
21
K R O N I K A
Fot. Tim Sowula
K R y M I N A L N A
22
Grzegorz Sowula
Caponata o smaku bigosu Grzegorz Sowula
Najmocniejszą stroną powieści [Camillerego] jest, r z e c z j a s n a, postać głównego bohatera, komisarza Montalbano. Podkreśliłem tę jasną rzecz, bo to ewidentna nieprawda. Komisarz Montalbano od pewnego czasu kapcanieje i przynudza. Sam skarży się na wiek – ma aż 56 lat, dla policjanta to już starość, a na pewno emerytura, nawet jeśli praca niezbyt była wymagająca. Ktoś może się oburzyć: jak to, w każdej książce nie brak trupów, malwersacji, pogoni, przesłuchań, nawet po gębie pan komisarz już parę razy oberwał.
O
wszem, ale proszę zwrócić uwagę, jak często, ba – regularnie, pan komisarz wybiera się do swej ulubionej restauracji nieopodal mola, jak często pływa w morzu, zajada na tarasie kolację przygotowaną przez gosposię i wychyla flaszkę bez obaw, że służbowy telefon zadzwoni, gdy tylko sobie naleje. A kiedyś było inaczej, we wcześniejszych powieściach Montalbano rzeczywiście musiał się wykazywać, atmosfera była gęsta, zagadki skomplikowane, bardziej brutalne, dochodzenia żmudne.Kilka ostatnich tomów wskazuje na zmęczenie autora – są wtórne, mało oryginalne, prezentują swego rodzaju recykling idei. Montalbano stał się łagodniejszy, na swój sposób bardziej cyniczny czy obojętny. Nie zobojętniał jedynie na kobiety – jego ciągnący się romans z Livią, wyjątkowo denerwującą młódką
Nr 12 [259] grudzień 2013
pełną pretensji i zazdrości, każe mu rozglądać się za innymi czy też akceptować ich zaproszenia. Komisarz wdał się w nie do końca jasno opowiedziane przygody w dwóch poprzednich powieściach, w tej nie mamy już wątpliwości, flirt jest świadomy, dojrzały, pełen obietnic wartych spełnienia. Sama zaś fabuła związana jest z nieoficjalnie organizowanymi wyścigami końskimi, w których stawki są nie tyle wysokie, ile wiążące. To kolejna rozgrywka z mafią, mającą udziały we wszystkich elementach sycylijskiego życia. I to, wbrew zapowiedziom wydawcy, jest najmocniejszą stroną powieści. Rzecz jasna. omisarz Dera z powieści Tomasza Białkowskiego „Kłamca” nie ma tak lekko. Poza piciem różni go od Sycylijczyka wszystko, z historią na czele. Na włoskiej wyspie wojna nie dała
K
Andrea Camilleri
Tomasz Białkowski
Dror A. Mishani
Lars Kepler
Ślad na piasku
Kłamca
Chłopiec, który zaginął
Świadek
Przeł. Monika Woźniak Noir sur Blanc, Warszawa 2013 s. 257, ISBN 978-83-7392-429-1
Szara Godzina, Katowice 2012 s. 253, ISBN 978-83-935772-3-1
Przeł. Anna Halbersztat i Bartosz Kocejko W.A.B., Warszawa 2013 s. 286, ISBN 978-83-7747-879-0
Przeł. Marta Rey-Radlińska Czarne, Wołowiec 2013 s. dużo, ISBN 978-83-7536-577-1
się tak we znaki jak w Polsce, a do tego właśnie okresu wraca autor. Na modłę danbrownowską oczywiście, więc są tu zrabowane przez nazistów skarby z polskich muzeów, wywieziona przez Rosjan niemiecka dokumentacja, przezorni panowie z polskich służb, którzy nie omieszkali we właściwym czasie uszczknąć co nieco z przebogatej kolekcji haków. Paweł Werens, bohater przedstawiony czytelnikom w pierwszej powieści Białkowskiego „Drzewo morwowe”, nieco się zmienił, przestał epatować pyszałkowatą głupotą, wziął sobie do serca szkody, jakie uczynił ludziom mu sprzyjającym. Wydoroślał, jednym słowem. Ale nie oznacza to, że czytelnik musi mu wierzyć. Albo inaczej – poważny pan Werens nie jest gwarantem wiarygodności fabuły. Bo ja, stary maruda, jednak chciałbym, aby kryminalna opowieść miała ręce i nogi, gdy ta niestety kaleka mi się wydaje właśnie ze względu na te danbrownowskie motywy. Montalto, spiritus movens i naczelny złoczyńca, ucieka gdzieś i kieruje akcją z ukrycia. Mam nadzieję, że w zapowiadanej ostatniej części trylogii sprawiedliwości stanie się wreszcie zadość: zbrodzień trafi za kraty (albo do piachu, co znaczy bardziej zdecydowany finis), zrabowane dzieła wrócą do narodowych kolekcji, a redaktor Werens założy jakąś poważną gazetę, w której nie będzie musiał trwonić swoich talentów. iarę, że jednak gdzieś ktoś pisze dobre kryminały, potwierdza opowieść o „Chłopcu, który zaginął”. Ten debiut izraelskiego autora Drora Mishani jest wyjątkowo dojrzałym tekstem. Często obecny dziś w mediach temat – wykorzystywanie seksualne w rodzinie – przedstawiony jest nietypowo: dochodzimy do tego powoli, stopniowo, bardzo okrężnie. Po drodze wpadamy na liczne fałszywe tropy, podejrzani bowiem bronią się – i swoich bliskich – zażarcie, często kosztem własnego bezpieczeństwa. I tak zresztą w finale wszystko staje na głowie, jest on zaskoczeniem tak dla czytelnika, jak i dla głównego bohatera, inspektora Aviego Avrahama. (Wydawca wybaczy, zgrzyta mi transkrypcja hebrajskich nazwisk z użyciem polskich liter.) Uderza styl – narracja w trzeciej osobie, ale zdystansowana, nieco z boku, jakby autor opisywał wydarzenia, którym przypatruje się z pewnej odległości, bez osobistego zaangażowania. Dziwne to, bo równocze-
W
śnie czujemy, jak głęboko Avraham tkwi w niuansach śledztwa, jak wielką uwagę zwraca na szczegóły i jak, między innymi dzięki temu, potrafi wywracać na nice kunsztownie utkaną tkaninę fałszu. Wybitnym krawcem nie jest, to trzeba od razu powiedzieć – gubi wątki, plącze się. Ale nie ma łatwej sprawy, wiele wskazuje na oczywiste oczywistości: sąsiad-korepetytor, który nie do końca jest koszer, nauczyciel-ksenofob w szkole zaginionego chłopca, wszystkie ślady budzące z czasem poważne wątpliwości. Avi jest upartym detektywem – przychodzi mi na myśl Joona Linna, nieustępliwy Fin z powieści Larsa Keplera: też drąży, nie ustępuje, wraca oknem, gdy wyrzucą go (a dzieje się to często) drzwiami. Podważa zatem wszystkie narzucone dla wygody i świętego spokoju rozwiązania, nie dają mu one spokoju, szuka prawdy. Miałem jednak wrażenie, że grzebanie się w prywatnościach mimo wszystko nie leży w naturze Aviego – obowiązek, element pracy, ale frajdy mu to odkrywanie ludzkich brudów nie sprawia. Dlaczego zatem został policjantem? Nie wiem. Ktoś musi. W większości powieści kryminalnych detektywi i komisarze wykonują swą pracę wbrew przekonaniom. Żebym ja kiedyś mógł robić to, na co naprawdę zasługuję, śpiewał przed laty Wojciech Młynarski. Czy to motto policji całego świata? szybko do wspomnianego Keplera. W „Świadku” mamy do czynienia z mocno niesubordynowanym policjantem, rozwiązującym skomplikowaną zagadkę mimo zawieszenia w czynnościach – jego szef bardzo go ceni, pozwala mu być konsultantem przy sprawie brutalnego morderstwa w domu opieki. Linna oczywiście po raz kolejny przekracza swoje uprawnienia, granice, zakazy, nakazy i generalnie wszystko ma głęboko gdzieś. Dla niego liczy się znalezienie winnego, kariera w policji go nie interesuje. Świetnie skonstruowana i napisana książka, choć przyznam, że, po pierwsze, nie wiem, dlaczego autor poszedł śladem Marka Krajewskiego i ze szczegółami, niemal z perwersyjną lubością, opisywał brutalne morderstwa – to nie jest potrzebne. I po drugie, ciekawym, jak wybrnąłby z takiego galimatiasu bohater, który akurat trzyma się stołka – w powody nie wnikam – ale mimo tego zależy mu na złapaniu mordercy. To dopiero zagwozdka… I
I
Nr 12 [259] grudzień 2013
K R O N I K A
K R y M I N A L N A
23
stnieje zasadnicza różnica między powieścią dobrą a powieścią trafiającą na właściwy moment. Zdarzają się wprawdzie i takie, które autentycznie potrafią pogodzić te dwie cechy, ale to zjawisko dość rzadkie. Marzeniem każdego wydawcy jest oczywiście powieść trafiająca w swój czas, pokoleniowa, emblematyczna, epidemiczna – lektura okładkowych blurbów pozwala przypuszczać, że wydawcy niejednokrotnie próbują pomóc ślepemu losowi i zamiast czekać, aż odbiorcy łaskawie uznają jakąś książkę za przełomową, wolą się zdać na specjalistów od marketingu. Jakość samego tekstu ma tu znaczenie drugorzędne, ważne jest budowanie marki. To zresztą całkowicie zrozumiałe: w tej branży trzeba sto razy wystrzelić, żeby chociaż raz trafić. Ale druga strona owej rozgrywki – czytelnicy – nie pozostaje bierna. Ci, rzecz jasna, nie tworzą żadnej zwartej armii, dzielą się na grupy, podgrupy, kółka zainteresowań, wyrastają między nimi mury ideologicznych sporów i skrajnie odmiennych gustów. Tych wszystkich jednak, którym nie wystarczają klony „50-ciu twarzy Greya” i szkolne wypracowania Dana browna, łączy jedno – głód arcydzieła. Najbardziej zaś głód arcydzieła gnębi krytyków literackich i jest to głód iście narkotyczny. A ponieważ krytycy są podzieleni równie mocno jak czytelnicy, trwa medialna wojna na arcydzieła in spe. Co roku nad horyzontem zawisa więc parę nowych literackich gwiazd – w tych przypadkach również jakość tekstu nie ma większego znaczenia, liczy się właściwa afiliacja towarzyska lub polityczna. Nieważne, krótko mówiąc, że ta gwiazda to były ledwie szczątki starego sowieckiego sputnika. Od kiedy funkcjonuje nowoczesny rynek książki, zawsze tak było – i nic w tym dziwnego. Nie wszystko złoto, co się świeci; już samo to, że się świeci, winno wzbudzać pewną nieufność. Gdzieś w tym zamieszaniu ginie jednak postać kluczowa: twórca. Twórca, który musi odpowiedzieć na pytanie, dla kogo pisze: dla wydawcy, dla krytyków, dla czytelników, czy może dla siebie samego. Jeśli na kogoś, jak w skeczach Monty Pythona, spada tu z niebios sześciotonowy odważnik, to właśnie na twórcę. Nieszczęśnik, który wybiera zawód pisarza, musi wiedzieć, że czeka go niewyobrażalna presja na sukces i stresujące życie w warunkach ogromnej konkurencji. że często będzie robił dobrą minę do złej gry i ślęczał w rozpaczy nad pustą kartką, że okoliczności każą mu przybierać niewygodne pozy i brać udział w rozmaitych festiwalach hipokryzji, że rozmaici wpływowi ludzie będą go uważać za proroka, ale tylko do momentu pierwszej artystycznej wpadki. To nie jest robota dla wrażliwców, ale dla kobiet i mężczyzn o skórze hipopotama. Gorzej, że hipopotamy rzadko biorą się za literaturę, a wrażliwcy owszem – często. william Styron (1925-2006) był przykładem pisarza o niebywałym instynkcie – każda jego powieść, a wydał ich przez całą karierę ledwie cztery, trafiała w sedno. Styron pracował nad książkami długo, latami, ale na te książki niecierpliwie czekano. „Na pastwę płomieni” (1960) ośmieszało pretensjonalne środowisko amerykańskich ekspatów w Europie, „wyznaniami Nata Turnera” autor rozpętał pod koniec kontrkulturowych lat sześćdziesiątych gigantyczną awanturę na tle rasowym, wcielając się w skórę ciemnoskórego przywódcy XIX-wiecznej rewolty niewolników, „wyborem Zofii” w dekadę później zaburzył mainstreamową narrację o holocauście, główną bohaterką powieści czyniąc nieżydowską ofiarę Auschwitz, a przy okazji uzyskał rekordowe wówczas honorarium za sprzedaż praw do ekranizacji tej książki (750 tys. dolarów – czyli prawie 2,5 mln zł, jeśli liczyć po współczesnym kursie). Lektura wspomnień jego córki („Oczami córki”) Alexandry daje nam jednak bolesną kalkulację kosztów tego triumfu – Styron przez całe życie zmagał się z alkoholizmem i ciężką depresją, która w latach osiemdziesiątych przeszła w stadium kliniczne, a przez blisko trzydzieści lat, od wydania „wyboru Zofii” do śmierci, nie napisał już praktycznie nic, wyjąwszy parę opowiadań i esej „Ciemność widoma”, rzecz o depresji właśnie. Pamiętajcie o tym wszystkim, kiedy będziecie brać do ręki powieść, którą przed chwilą obwołano genialną. I
I
Piotr Kofta
Sześciotonowy odważnik
F E L I E T O N
24
Nr 12 [259] grudzień 2013
czyli z audiobookiem
nie ma żartów Magdalena Mikołajczuk
mnie z postacią Harry’ego Hole’a na tyle mocno, że każda inna, prawdzie moje spotkania z alkoholem są dosyć nawet lepsza – jeśli to w ogóle możliwe – interpretacja zadziarzadkie (wystarczy, że powącham korek i leżę łałaby jak płachta na byka. No i trzeba było przy Harrym-Bonanieprzytomna przez trzy dni), ale z trunkowej szewskim pozostać, jak było dobrze. Ale teorii coś-niecoś sobie nie! Sama, nieprzymuszona przez nikogo, przyswoiłam. Na przykład to, że jeśli mamy zamówiłam opublikowane przez tego sakilka gatunków wina i długą biesiadę przed mego wydawcę audiobooki Norwega sobą, to nigdy nie należy zaczynać od najw interpretacji Tadeusza Falany, między lepszego, bo cała reszta będzie przy nim jak innymi „Pentagram”. I dostałam. I włączyod macochy. Zasada logiczna i warta załam. I trudno mi było uwierzyć w to, co słystosowania także w innych dziedzinach żyszę. W pierwszej chwili pomyślałam, że cia (z wyjątkiem zakupów, gdzie od razu dla oszczędności zastosowano komputetrzeba się rzucić na najlepsze buty, bo po rowy syntezator mowy zamiast żywego paru godzinach mierzenia średniaków nie człowieka. Brak zróżnicowania tempa, będziemy miały już siły doczołgać się do brak zindywidualizowania sposobu mótych najdroższych). Czasami jednak o tej rewienia poszczególnych bohaterów i wiegule zapominamy albo łamiemy ją niele innych braków. Nie rozumiałam, o czym świadomie, i nieszczęście gotowe. Moje ten pan czyta! Gdybym nie znała wczenieszczęście było audiobookowe. śniej prozy Nesbø i nie wiedziała, że jest Książki norweskiego kryminalisty Jo świetna, wyrzuciłabym płytę za okno, złoNesbø połykam w ciemno i hurtowo. Narzecząc na marnego pisarzynę. Ponieważ stępnie część zapominam, część mi się Jo Nesbø jednak miałam przed sobą wielogodzinną myli i dzięki temu od nowa mogę czytać hiPentagram jazdę samochodem, której nie wyobrastorie z komisarzem Harrym Hole w roli Przeł. Iwona Zimnicka Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław żam sobie bez audiobooka, postanowigłównej, ciemne jak kaszanka polana Czyta Tadeusz Falana łam przetrwać początkowy szok, pokatooctem balsamicznym. Ostatnio twórczość wać się czas jakiś słuchaniem robota i liJo Nesbø dostarczałam uzależnionemu orczyć na to, że się przyzwyczaję, bo przecież gatunek ludzki jest ganizmowi przez uszy. Najpierw sięgnęłam po opublikowane w stanie znieść wszystko. I rzeczywiście, po godzinie zaczęłam przez Wydawnictwo Dolnośląskie i Audiotekę.pl słuchowisko już coś-niecoś z akcji rozumieć. Być może lektor się rozkręcił, „Karaluchy” w reżyserii Krzysztofa Czeczota, prawdziwego geobudził, rozgrzał. Być może ja się przyzwyczaiłam. Być może, niusza w myśleniu dźwiękiem, który oprócz wielu innych nagród gdybym wcześniej nie słuchała Nesbø czytanego przez Bonazdobył ostatnio najważniejsze dla twórców radiowego teatru szewskiego, nie kręciłabym tak nosem na Falanę. Być może jedwyróżnienie, czyli Prix Europa, za spektakl „Andy”. W obsadzie nak należałoby się zastanowić, zanim wyda się audiobook w in„Karaluchów”: Borys Szyc w roli mierzącego prawie dwa metry terpretacji osoby, która dobrej prozie odbiera przynajmniej poHarry’ego Hole (gra świetnie, chociaż trudno zapomnieć, ile nałowę jakości. Nie wiem, czy Wydawnictwo Dolnośląskie najpierw prawdę ma wzrostu), Magdalena Cielecka, Danuta Stenka, Jerzy podjęło współpracę z Mariuszem Bonaszewskim, a później z TaTrela i wielu innych wybitnych aktorów. Do tego hipnotyzująca deuszem Falaną, czy może odwrotnie, ale naprawdę trzeba się muzyka Wojciecha Mazolewskiego i nagrywane w Bangkoku, zdecydować, czy chce się prozie Nesbø zafundować wartość zgodnie z akcją książki, dźwięki ulicy. A narratorem jest Mariusz dodaną, czy może lekko ją zmasakrować. Raczej niewielu jest taBonaszewski, i to właśnie z jego powodu przypomniałam sobie, kich, którzy tę samą książkę najpierw czytają, a potem jej słuza późno, o błogosławionej zasadzie „nie zaczynaj od najlepchają. Audiobook bywa więc często pierwszym i jedynym konszego”. Aktor ten nagrał także inne powieści Nesbø: „Człowiekataktem z danym tytułem. Jeśli głos i dźwięk odstraszy – nie ma nietoperza” i ostatnio „Policję”, w całości, nie tylko jako narrator szans, żeby papier się wybronił. I w słuchowisku. Jego chropowaty, lekko śpiący głos zrósł się dla
W
Nr 12 [259] grudzień 2013
P ó Ł K A
Jak poznałam robota
Ż E N A D y
25
Fot. Archiwum
K O M I K S
26
Scenariusz: Laurent Seksik Rysunek: Guillaume Sorel
Ostatnie dni Stefana Zweiga Przeł.: Grzegorz Przewłocki Wydawnictwo Komiksowe, Warszawa 2013 s. 88, ISBN 978-83-936037-1-8
(Nie)piękna śmierć Kuba Frołow
Nie będę ściemniał, że jestem specem od komiksów. Edukację (zarazem rozrywkę) w tej dziedzinie zakończyłem mniej więcej w drugiej połowie serii, których bohaterami byli Kajko i Kokosz, Tytus czy kapitan Żbik. I na album debiutującego w tym roku Wydawnictwa Komiksowego natknąłem się niemal przypadkiem. Leżał on na półce, leżał, aż zdecydowałem się i… Nr 12 [259] grudzień 2013
acznę może od tego, że nie znałem jego bohatera. Ze znalezionego w sieci biogramu dowiedziałem się, że był popularnym (z lektury wnioskować można, że popularność ta była ogromna) austriackim poetą, prozaikiem i dramaturgiem, żydowskiego pochodzenia – co ma zasadnicze znaczenie dla fabuły. wikipedia podaje, że głównym przedmiotem zainteresowania Zweiga jako pisarza była psychologia człowieka. Znajdował się on pod znacznym wpływem pracy Zygmunta Freuda. Ocenia się, że był dobrym znawcą ludzkiej psychiki, co znalazło odzwierciedlenie w jego twórczości. Album, który jest dziełem Laurenta Seksika (scenariusz) i Guillaume Sorela (rysunki – znakomite!), opisuje wydarzenia dziejące się od sierpnia 1941 roku do lutego 1942. Zweiga poznajemy wraz z jego żoną, Lotte (irytująca w swej pretensjonalności, bezgranicznie zafascynowana Stefanem), na statku, którym emigrują z Nowego Jorku (Amerykanie przyznali im wizy tymczasowe) do Petrópolis w brazylii, gdzie zamierzają osiąść na stałe. w Europie bowiem szaleje w tym czasie hitler, z coraz większą konsekwencją i na coraz większą skalę eliminując ludność pochodzenia żydowskiego – także w wiedniu, w którym przed wojną mieszkał Zweig i który niejednokrotnie wspomina z wielkim sentymentem, by nie powiedzieć – z żalem, także na stronach dopiero co ukończonej autobiografii. Pobyt Zweiga w brazylii to bezustanna walka z demonami przeszłości, niezgodą na zataczającą coraz szerszy krąg wojną (pisarz był zdeklarowanym pacyfistą) oraz – w największej mierze – wyrzutami sumienia (nie będziemy trącać się kieliszkami, podczas gdy nasi bliscy są prześladowani, mówi na myśl o świętowaniu swoich sześćdziesiątych urodzin). Pogłębiająca się depresja doprowadza w końcu do tragedii. Obydwoje z żoną popełniają samobójstwo, odświętnie ubrani trując się… wstrząsające są szczególnie ostatnie karty tej opowieści, kiedy najpierw słyszymy „zza kadru” (osoby małżonków celowo nie zostały tu narysowane) beznamiętną początkowo wymianę „instrukcji” (mojej szklanki nie napełniaj zbytnio/może być?/tak/to nie jest bardzo niesmaczne), a następnie zdawaną sobie nawzajem „relację z wrażeń” (nie widzę wyraźnie, czy ty coś widzisz?/mam… wrażenie, że słowa…/zimno mi… jest… tak zimno/nie czuję nóg). I tu oboje widzimy już – stojących w miłosnym uścisku, coraz bardziej jednak odchodzących w niebyt, coraz bardziej rozmytych, nieobecnych… Przejmujące do głębi. I
Z
Nr 12 [259] grudzień 2013
K O M I K S
27
K S I ą Ż K A
N U M E R U
28
Pitbull nie jest podły
łoby to, że jestem tylko podły. Nie jestem podły. Powalę Cię na ziemię i będę z tego bardzo zadowolony, ale też od razu podam Ci rękę, żebyś się podniósł, wskażę właściwy kierunek działania i dam lekkiego kopniaka w tyłek, byś dobrze wystartował. Na tym etapie pojawi się część instruktażowa, która zajmuje większą część książki, pisze we wstępie do „Ludzie to idioci!”. Czyli – faktycznie – miły z niego facet. Jeden z amerykańskich recenzentów jego książek stosunek autora do czytelników skwitował krótko, iż ma on wielkie serce, ale jeszcze większe jaja. Cóż, doKuba Frołow brze powiedziane. Ludzką głupotę Winget punktuje bezlioradników motywacyjnych znatośnie – niby chcemy żyć długo, ale nie leźć można naprawdę bardzo umiemy odmówić sobie używek; niby zawiele. I wszystkie właściwie móleży nam na dobrej sylwetce, ale notoryczwią o tym samym. Odwołują się Larry Winget nie przekraczamy dzienny limit kalorii, a bado tych samych metod, tych samych meLudzie to idioci sen omijamy szerokim łukiem; niby chcechanizmów… Nawet ich autorzy operują czyli jak na 10 sposobów rujnujemy my mieć mądre i rozsądne dzieci, a popodobnym językiem. Dlatego książki nasobie życie i jak to zmienić święcamy im dziennie kilka minut na rozpisane przez Larry’ego Wingeta, ameryWydawnictwo Druga Strona, Warszawa 2013 s. 250, ISBN 978-83-64190-00-1 mowę, czytanie książek lub wspólny spakańskiego profesjonalnego mówcy, nazycer; niby chcemy opływać w dostatek, ale wanego pitbullem rozwoju osobistego, kiedy wchodzimy do centrum handlowewyróżniają się z tej masy. go, dostajemy małpiego rozumu, a umowy Jako pierwsze w oczy rzucają się tytuz bankami podpisujemy nie przeczytawszy ły: „Zamknij się, przestań narzekać i zacznij dokładnie wszystkich paragrafów itd. Te żyć!” oraz „Ludzie to idioci!” (plus podtyi wiele innych sytuacji powodują, że na tuł). Sam Winget przyznaje zresztą, że własne życzenie oddalamy od siebie magdyby nie wysilił się i nie wymyślił czegoś rzenia, a najczęściej unicestwiamy je. niestandardowego, jego poradniki przeWytykanie nam głupoty czy jedynie szłyby bez echa, bo nikt by na nie nie ulegania słabościom to, rzecz jasna, nie jezwrócił uwagi. I ma tu pewnie rację... dyny składnik książek Larry’ego Wingeta Skoro już jednak zwróciliśmy, zajrzyj(wówczas trudno byłoby nazwać je poradmy do środka. I tu – można powiedzieć – nikami). Kontrowersyjny trener rozwoju nie ma zaskoczenia. Winget nie pozostaosobistego każe nam tworzyć listy, dzięki wia złudzeń, że za większość życiowych którym z jednej strony stajemy twarzą niepowodzeń jesteśmy odpowiedzialni twarz ze swoimi marzeniami, z drugiej zaś my sami. Lenistwo, braki w wykształceniu z powodami, dla których do tej pory nie (także tym zawodowym), głupota powoudało nam się ich spełnić. Radzi, by kondują, że popełniamy błędy, z których – co centrować się wyłącznie na rzeczach, któgorsza – nie wyciągamy później wniore przybliżają nas do osiągnięcia celu, a nie sków i… popełniamy je po raz kolejny. TyLarry Winget tych, które chwilowo sycą nasze ego czy tuły kolejnych bestsellerów Amerykanina Zamknij się, krótkotrwale poprawiają nastrój. nie pozostawiają złudzeń: „Jesteś bez groprzestań narzekać i zacznij żyć Wprawdzie mówi się, że papier jest ciersza na własne życzenie”, „Twoje dzieci to Wydawnictwo Druga Strona, Warszawa 2013 s. 248, ISBN 978-83-64190-01-8 pliwy i zniesie wszystko. Z drugiej jednak twoja cholerna wina” itd. strony spisanie kilku ważnych spraw (poJeżeli ktoś lubi być głaskany po głowie stanowień lub błędów, które „bierzemy na klatę”), w ten sposób i motywowany komunałami w rodzaju możesz wszystko lub świat zwerbalizowanie ich i uwiecznienie, to pewien akt odwagi. A to już należy do ciebie, niech sięgnie po książki innych autorów. Jeżeli jedpierwszy krok do odniesienia sukcesu. Ba, to już jest sukces! nak potrzebuje solidnego kopniaka w przysłowiowe cztery litery Dla wielu stanowić to może dziecinadę i zawracanie głowy i nie boi się konfrontacji z niedostatkami swojego charakteru (Win(Winget nazwałby to zapewne inaczej…), dla innych może być get swój styl pisania nazywa szorstkim i konfrontacyjnym), recendobrym punktem wyjścia do wprowadzenia zmian. Ja – przyznam zowane tu poradniki to wybór w sam dla niego. Na wstępie ude– podjąłem rzucone mi wyzwanie i… sięgnąłem po ołówek, by rzam mocno. Na tyle mocno, by zabolało. Na tyle mocno, by metafostworzyć swą pierwszą listę. I rycznie powalić Cię na ziemię. Jeśli na tym bym poprzestał, oznacza-
P
Nr 12 [259] grudzień 2013
Falsum et verum
Jacek Piekara
N O W A
K S I ą Ż K A
29
Jacek Piekara
Falsum et verum (tom drugi „Szubienicznika”) Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2013 s. 400, ISBN 978-83-7515-298-2 Premiera: 15 stycznia
Podstarości zastanawiał się, czy dobrze robi, idąc bez broni na przechadzkę z niemal obcym człowiekiem, o którego intencjach i zamierzeniach nic nie wiedział, ale pomyślał, że pułkownik mógłby wrogo odebrać brak zaufania w tak błahej sprawie jak spacer. A poza tym: czy Sperling zasiekłby bezbronnego? No cóż… Tak. Pan Jacek nie miał wątpliwości, że pułkownik mógłby to zrobić, gdyby tylko uznał podobne postępowanie za konieczne lub opłacalne. Pytanie tylko brzmiało: po jakiego diabła miałby coś takiego czynić? Kiedy szli, Zaremba zdał sobie sprawę, jak śmiesznie musieli wyglądać dla kogoś, kto by obserwował ich od strony dziedzińca. Oto podstarości maszerował w samych hajdawerach i wyciągniętej na wierzch koszuli, a obok niego sunął Sperling w czarnym kaftanie ze sztywnym kołnierzem pod szyję, czarnych spodniach, czarnym kapeluszu, czarnych butach do konnej jazdy i z rapierem kołyszącym się u pasa. „Dalibóg, wyglądamy niczym pan i jego chłop”, pomyślał Zaremba, ale raczej rozbawiony niż skonfundowany, bo przecież dobrze znał własną wartość i wiedział, że jest ona zupełnie niezależna od tego, jak i w co się ubierze. W milczeniu weszli pomiędzy drzewa i dopiero po dłuższej chwili Sperling się odezwał. – Dobrego masz waszmość pachołka. – Słucham? – Mówię, że dobrego masz pachołka. Idzie za nami. Zaremba niedbale obejrzał się przez ramię, a ponieważ nikogo nie dostrzegł, rozejrzał się dokładniej. – Chyba się waszmości, za przeproszeniem, przywidziało. – Czuwa nad tobą ten Moskwiczanin. I dobrze. Zobaczył, że na przechadzkę idziesz bez broni, więc ruszył naszym śladem. Zacny pachołek. Zaremba nadal nikogo nie widział, więc wzruszył tylko ramionami. – Wiele nas połączyło i mogę go nazwać towarzyszem raczej niż sługą, bo rękę dałbym sobie uciąć, że niegorszy z niego szlachcic niż wielu z tych, z którymi przy jednym siadamy stole. Ale przecież waszmość nie o moim Iwajle chciałeś rozmawiać. Więc o czym, jeśli wolno wiedzieć?
Nr 12 [259] grudzień 2013
N O W A
K S I ą Ż K A
30 Nawet najbardziej zimnokrwiste natury skłonne są do sentymentów, kiedy odpowiednio nimi wstrząsnąć
– Widziałeś waszmość, że Broniewski pokazał mi swój medalion. Ten z konterfektem matki, jak mówił. – Oczywiście, że widziałem. I? – Spotkałem kiedyś tę niewiastę. – No to waszmość miałeś szczęście. Chciałbym i ja takową piękność zobaczyć. Zresztą – westchnął – nawet zdawało mi się, że kiedyś kogoś podobnego do niej widziałem. – Mnie się nie wydaje. Ja wiem. Mówiłem waszmościom, iż takiej twarzy się nie zapomina, i mówiłem to z całkowitym przekonaniem. – I cóż z tego? – Waszmość nie spytasz gdzie i w jakich okolicznościach? – Gdzie i w jakich okolicznościach? – posłusznie zapytał pan Jacek. – Na zamku w Kiełczawie, kiedy ludzi moich w pień wycinano – odparł Sperling z nienaturalnym wręcz spokojem. – Podeszła na chwilę do owego kasztelana, tego parszywego zbója i mordercy, szepnęła mu coś na ucho i zaraz potem odeszła. Uśmiechnął się do niej tak, jak mężczyzna uśmiecha się jedynie do swojej kobiety. Jacek Zaremba zatrzymał się jak wryty i utopił wzrok w zimnych oczach Sperlinga. – Waszmość pomyliłeś twarze. To niemożliwe – odezwał się po dłuższej chwili, w czasie której zbierał myśli. – Nigdy nie mylę twarzy. A ta jest, co pan sam, panie podstarości, przyznasz, dosyć… charakterystyczna. – To niemożliwe – powtórzył Zaremba, tym razem pewniejszym głosem. – Pani Broniewska zmarła kilka lat wcześniej, więc spotkać jej nie mogłeś. – A waszmość skąd wiesz, że zmarła? – Z opowieści pana Pawła. – Hm… – Sperling skrzywił kącik ust. – Z opowieści pana Pawła, którego znasz i któremu, jak mniemam, wielce ufasz, skoro wszystkie jego słowa bierzesz za dobrą monetę. Podstarości poczuł, że zapiekły go policzki. – Czemu miałby kłamać na temat śmierci ukochanej matki? Zadał to pytanie, choć przecież sam wcześniej zastanawiał się, ile jest prawdy w opowieści miecznikowica. – Że była ukochana, też waszmość wiesz od niego, hmmm? – Panie pułkowniku Sperling, dokąd waszmość zmierzasz? Chcesz wiedzieć, co wiem o Broniewskim oprócz tego, co sam mi powiedział? Nic. Tak samo jak o tobie samym, tak samo jak o Rokickim, tak samo jak
Nr 12 [259] grudzień 2013
o Komarnickim. Nie znam waćpanów i mogę tylko ufać, że nie we wszystkim kłamiecie. – Nie we wszystkim… – powtórzył z lodowatą surowością Sperling. – Za mniejsze zniewagi obcinałem ludziom uszy. – Mam iść po szablę? – Obejdzie się – pułkownik znowu wykrzywił usta, po czym oderwał wzrok od pana Jacka i ruszył przed siebie wolnym krokiem. Zaremba, chcąc nie chcąc, poszedł w ślad za nim. – To było to samo oblicze, panie podstarości. Wypisz wymaluj jak na portrecie, nawet włosy tak samo upięte. Widziałem i zapamiętałem dobrze, gdyż wielki to stanowiło kontrast: ta piękna twarz o delikatnych rysach i oczach jak czarne gwiazdy i rzeź moich ludzi na dziedzińcu. Mówiłem waszmości, że wtedy jeszcze sądziłem, że mnie również zabiją, więc pomyślałem sobie… – Sperling prychnął z lekceważeniem dla własnych przemyśleń – oto jestem w piekle, a zobaczyłem anioła. Dlatego głowę dałbym sobie obciąć, że kobieta w Kiełczawie i kobieta na portrecie to jedna i ta sama osoba. Pan Jacek niczym nie dał po sobie poznać, że zdziwił się, słysząc słowa pułkownika o piekle i niebie, pomyślał tylko, że to kolejny przykład na to, iż nawet najbardziej zimnokrwiste natury skłonne są do sentymentów, kiedy odpowiednio nimi wstrząsnąć. A rzeź podkomendnych oraz bliskość i pewność własnego zgonu, kto wie, czy niepoprzedzonego mękami, musiały wyostrzyć zmysły pułkownika. – Jeśli wolno spytać: czemu waszmość wcześniej nam nie powiedziałeś, że temu zbójcy towarzyszyła kobieta? – Bo nie towarzyszyła – odparł Sperling, a w jego głosie dało się usłyszeć zniecierpliwienie – pojawiła się na chwilę, i to w momencie, kiedy ludzi moich ścinano. Jak się więc waszmość domyślasz, bardziej interesowało mnie, aby opowiedzieć wam o ścinaniu, a nie o tym, kto akurat oglądał kaźń na dziedzińcu. Przecież tam stało kilka dziesiątek tych zbójów… – Sperling wzruszył ramionami – zresztą kobiety też były. Nawet kilkoro dzieci. Nie powiedziałbym wam o tej kobiecie, bo i po co, gdybym nie ujrzał u Broniewskiego jej wizerunku. Zaremba szarpnął wąsa. – Waszmość sam na pewno doskonale wiesz, że czasem trafiają się ludzie podobni do drugich niczym dwie krople wody – zaczął. – A może natknąłeś się na siostrę pani Broniewskiej? Kuzynkę? Na kobietę z tego rodu, która opuściła dom w młodości i już do niego nie wróciła? Waszmość z pewnością poznałeś bardziej nawet zagmatwane ludzkie losy. Że szlachcianka zostaje żoną czy kochanką zbója? I tak się może zdarzyć… – Wiedziałem, że waćpana nie przekonam. – Proszę mi wybaczyć, pułkowniku, ale nie mogę waćpana opowieści wziąć za dobrą monetę – stwierdził poważnie pan Jacek. – Po pierwsze, jak sam przyznałeś, widziałeś ową towarzyszkę kasztelana zaledwie przez
łowanie „na razie” – chcę tylko, byś waszmość wiedział o moich podejrzeniach. – Dziękuję, panie pułkowniku – powiedział z wdzięcznością podstarości. Oczywiście nie był na tyle łatwowierny i naiwny, by do końca uwierzyć Sperlingowi. Wierzył mu na tyle, że sądził, iż pułkownik na razie nie zdradzi się ze swymi sensacjami. Ale gdyby na przykład Broniewski zapowiedział wyjazd… O, to co innego. „Co ja sam bym zrobił? – zaczął się zastanawiać pan Jacek. – Cóż, pewnie pojechałbym śladem miecznikowica, porwał go i wziął na spytki. Oczywiście, że to niepolityczne, dręczyć torturami dobrego szlachcica, nawet jeśli nie chce wyspowiadać się po dobremu, jednakże skoro w grę wchodzi pragnienie odwetu, to zwykle wszystkie zasady biorą w łeb, a liczy się tylko jedno: prawo zemsty.. I Jacek Piekara (ur. w 1965 w Krakowie) – polski pisarz fantasy i dziennikarz czasopism o grach komputerowych („świat Gier Komputerowych”, „Gambler”, „Click!”, „GameRanking”, pseudonim: Randall), a także redaktor naczelny czasopisma „Fantasy”. Studiował psychologię i prawo na Uniwersytecie warszawskim. Emigrował do wielkiej brytanii. Obecnie mieszka w Polsce. Debiutował w sierpniu 1983 roku opowiadaniem „wszystkie twarze szatana” na łamach miesięcznika „Fantastyka”. Jego pierwszą powieścią był „Labirynt” (1987). Obecnie znany głównie z cyklu opowiadań o czarodzieju Arivaldzie z wybrzeża oraz opowiadań o Mordimerze Madderdinie – inkwizytorze żyjącym w alternatywnym świecie, w którym Chrystus zszedł z krzyża i objął władzę nad ludzkością („Sługa boży”, „Młot na czarownice”, „Miecz aniołów”, „Łowcy Dusz”, „Płomień i krzyż”, „Ja, inkwizytor. wieże do nieba”, „Ja, inkwizytor. Dotyk zła” oraz „Ja, inkwizytor. bicz boży”). wspólnie z Damianem Kucharskim napisał tom opowiadań „Necrosis: Przebudzenie” wydany w kwietniu 2005 roku. (za Wikipedia)
z recenzji (.) skoro w grę wchodzi pragnienie odwetu, to zwykle wszystkie zasady biorą w łeb, a liczy się tylko jedno: prawo zemsty
poruszyć ten temat z Broniewskim, co mogłoby się skończyć, a zapewne skończyłoby się, gorzej niż opłakanie. – Serdecznie proszę waszmości, byś zachował podejrzenia dla siebie. – Nie zamierzałem na razie czynić nic innego – odparł Sperling, a Zaremba znakomicie zrozumiał sformu-
Tropiciel złoczyńców gwałcicielem i mordercą? Podstarości Jacek Zaremba, który przybył do stolnika Ligęzy, by rozwikłać sprawę sfałszowanych listów, został oskarżony o okrutne zbrodnie. Czy dowiedzie swej niewinności i tego, że również padł ofiarą intrygi? A może Zaremba to wilk w owczej skórze? Kontynuacja „Szubienicznika” do ostatniej chwili trzyma czytelnika w napięciu. Stare tropy jeszcze bardziej się plączą, nowe fakty wychodzą na jaw. Kto jest kim w tej tajemniczej rozgrywce?
Nr 12 [259] grudzień 2013
N O W A
mgnienie oka. Po drugie do porównania masz jedynie konterfekt, a wiadomo, że malarze czasem dość potężnie zmieniają rzeczywistość, uznając, że lepiej upiększyć portretowanego, niż trzymać się rzeczywistości i w związku z tym uczciwym postępowaniem zamiast zapłaty cięgi dostać… – Broniewski mówił, że konterfekt oddaje rzeczywistość niczym lustro. – O? Teraz już pan Paweł jest godny zaufania i bezkrytycznie wierzymy jego słowom? Sperling obrzucił Zarembę niechętnym spojrzeniem. – Ja panu, panie podstarości, powiedziałem, co wiem, a waszmość z tą wiedzą zrobisz, co uznasz za stosowne. – Panie pułkowniku, ależ ja waści szczerze dziękuję za informację! – zawołał pan Jacek z wielką serdecznością, gdyż nie chciał zniechęcić Sperlinga, który mógł być przydatnym stronnikiem. – Zrozum jednak, że doszukiwanie się sprzeczności, błędów i omyłek to mój zawód. Czy waćpan wiesz, że jeśli każesz trzem ludziom opisać jakieś zdarzenie, to każdy z nich opowie o tym zdarzeniu inaczej? Każdy z nich zauważy coś innego i coś innego uzna za najważniejsze. A niekiedy zeznają rzeczy wzajem się wykluczające, pomimo że opowiadać będą w dobrej wierze i przekonani, że naprawdę widzieli to, o czym mówią. Sperling skinął głową. – Tak, ta prawidłowość jest mi znana. Dobrze, przyznaję waszmości rację w tym, że masz prawo zachować chłodny umysł i rachować wszystkie za i przeciw. Zrozum jednak i mnie. Co byś uczynił, gdybyś ujrzał na czyjejś szyi medalion z portretem kobiety, którą pamiętasz z tego, że jej miłośnik kazał wymordować twych żołnierzy? Podstarości musiał przyznać, że rzeczywiście nie byłaby to sytuacja godna pozazdroszczenia. I musiał również szczerze podziwiać Sperlinga za to, iż on po obejrzeniu portretu nawet jednym skrzywieniem ust czy drgnięciem brwi nie dał poznać po sobie, że widział tę kobietę – i to w tak strasznych okolicznościach. – Waćpan nie uczyń niczego pochopnie – poprosił pułkownika, przestraszony nagle, iż pan Albrecht może
K S I ą Ż K A
31
R E C E N Z J E
32 Piotr Paziński
Ptasie ulice Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2013 s. 192, ISBN 978-83-62795-21-5
M
łody pisarz pochodzenia żydowskiego, bohater tej książki, niespodziewanie dziedziczy obszerne mieszkanie w warszawskiej kamienicy – marzenie niejednej osoby. Fakt ten implikuje jednak różne trudności, choćby i te z odgraceniem lokum ze skarbów darczyńcy. Nie jest to łatwe, szczególnie gdy pieczę nad nimi trzymają inni członkowie gminy żydowskiej. W „Pensjonacie” Piotr Paziński zrobił sentymentalną wycieczkę do czasów dzieciństwa; w „Ptasich ulicach” stara się wyrwać z pętli czasu i uformować nowe życie, mimo objuczenia tradycją żydowską i oczekiwaniami starszego pokolenia. Zaczyna od opisu drogi konduktu żałobnego, który gubi się na cmentarzu i nie może dojść do celu, zupełnie jak Naród Wybrany wędrujący po pustyni. W kolejnym opowiadaniu (tomik składa się z czterech) bohater próbuje odnaleźć starego przyjaciela i kluczy, trafiając w końcu do zatęchłego antykwariatu. W kolejnych dwóch tekstach motyw przemieszczania się po wyrastających nagle i znikających obiektach wraca – czy to w formie wędrówki po Warszawie, by móc dokładnie opisać miasto i jego mieszkańców; czy to w trakcie czuwania nad zwłokami zmarłej pani doktor, gdy bohaterowie poruszają się po jej mieszkaniu i rewirach dotychczas zakazanych. Nie jest to dreptanie bezsensowne: Paziński szuka własnej drogi, choć naraża się tym na nieuniknioną krytykę starszyzny i odwieczne „wszystko nie tak”. Nie szkodzi. Książka – pisana z ironią i dyskretnym poczuciem humoru – uświadamia ciężar bagażu niesionego przez młodego Żyda. [alo]
Arturo Pérez-Reverte
Mężczyzna, który tańczył tango Przeł. Joanna Karasek Znak, Kraków 2013 s. 529, ISBN 978-83-240-2773-6
P
owieść łotrzykowska wysokiej klasy, historia idealna na długie zimowe wieczory. Lektura wciąga, ostrzegam, budzi mnóstwo nieoczekiwanych skojarzeń i przywołuje obrazy z przeszłości. Naszej? To zależy od wieku i doświadczeń czytelnika… Arturo Pérez-Reverte przystanął jakby nad ludzkim losem, nieustającym pędem do zwycięstwa, podboju, sukcesu. Bohaterem uczynił starzejącego się faceta, który ma za sobą kilka już wzlotów i upadków – trochę w nim z Kubusia Fatalisty, ciut z Lejzorka Rojtszwanca, najwięcej może z Feliksa Krulla. Jest zdecydowanie najbardziej realistycznym, realnym nawet spośród bohaterów Péreza-Reverte. Max Costa zaczyna jako fordanser, ma urodę, styl, urok, nade wszystko charyzmę, dzięki której łatwo podbija kobiety. Ale to przykrywka dla działań, które pozwalają mu się utrzymać na wymaganym poziomie – Costa jest sprytnym, niemal nieuchwyt-
Nr 12 [259] grudzień 2013
nym złodziejem. Kolejne skojarzenie: Arsène Lupin, dżentelmen-włamywacz. Czyż nie zachowywał się podobnie? Owijał kobiety wokół palca, choć podejrzewany nigdy się nie przyznawał. Pérez-Reverte kryminalne przygody swego bohatera traktuje jednak jako tło, bogate i barwne, ale mimo wszystko drugoplanowe. Bo choć pierwszy plan dominuje muzyka, seks, zimnowojenna gra na wielu płaszczyznach, jest to książka o przemijaniu, rozrachunkach, niespełnionej miłości. Dlaczego nigdy nie zostałeś?, pyta Maksa kochana od zawsze kobieta. Zawsze czułem się przechodniem w twoim życiu, odpowiada przyznając się do swego największego błędu. Kobieta nieświadomie go dobija: Drżałam, jak tylko mnie dotykałeś. Jeszcze tak mam. Jesteś staruszkiem, a ze mną dzieje się przy tobie coś takiego. Przysięgam. Ileż można oddać za taką przysięgę… Dlatego Max odchodzi. Teraz też nie chce zostać, robi to w pełni świadomie, mimo uczucia, jakie ich nadal łączy. Pozostaje przechodniem. A właściwie – tańczącym tango. [gs] Andrea Camilleri
Kryjówka Przeł. Jarosław Mikołajewski Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013 s. 168, ISBN 978-83-08-05276-1
A
utor przyznaje się do faulknerowskich motywów – gwałt, kochanek/mąż impotent, seks z obcymi w jego obecności. Niech będzie, że to z „Azylu”, choć dziś podobne tematy znaleźć można w byle bulwarówce. Może poważnemu pisarzowi nie wypada powoływać się na takie źródła? „Kryjówka” to wyczekiwana – przeze mnie – przerwa w cyklu przygód komisarza Montalbano, coraz bardziej wymęczonych i coraz mniej wciągających. Camilleri spróbował już tego wcześniej. Ale o ile „Pensjonat Ewa” był opowiastką zabawną i zaskakującą zakończeniem, przy tym atmosferyczną, pełną ciepła i koloru, „Kryjówka” jest historią ciemną i odkrywającą podwójność, nieraz nieuświadomioną, ludzkiego charakteru. Bohaterką jest młoda i piękna kobieta, zmysłowość łącząca z charakterem dziecka – nie myśląca o konsekwencjach, zamknięta w swoim świecie, odgrodzona od rzeczywistości. Do tej mentalnej kryjówki wepchnął ją fizyczny gwałt zadany w dzieciństwie i odrzucenie przez człowieka, któremu ufała. Tylko w niej czuje się bezpiecznie, tu kontroluje sytuację, tu może rozmawiać ze swą najlepszą wyimaginowaną przyjaciółką, kłócić się z nią, przyjmować albo odrzucać jej rady. Ktokolwiek chciałby zakłócić ten stan, naraża się na śmierć. I trupów na jej drodze zrobiło się niemało. Camilleri wyraźnie stoi tu z boku, relacjonuje w chłodny sposób, jakby nie chciał się angażować w postępowanie swoich bohaterów. Historia, jakich wiele – ogromna miłość, pożądanie, nieziemski seks, śmierć. Bez konsekwencji, a to już nie tak częste. Bez wyrzutów sumienia, strachu, wracających obrazów i wizji. Jedyna konstatacja to skromne cóż, poszło nie tak, jak powinno. [gs]
Maria Czerepaniak-Walczak
Bogusław Śliwerski
Fabryki dyplomów czy universitas?
Diagnoza uspołecznienia publicznego szkolnictwa III RP w gorsecie centralizmu
Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2013 s. 364, ISBN 978-83-7850-175-6
C
zy zasady gospodarki rynkowej zawładnęły szkolnictwem wyższym? Studenci płacą, więc studenci wymagają? Wiadomo, że oczekiwania społeczne wobec szkolnictwa wyższego w Polsce są spore. Deklaracje – ogromne. Decyzje administracyjne – różne. Jakość reformy edukacji akademickiej – na polską miarę. Tylko czy dziś wyższe wykształcenie gwarantuje to samo jeszcze przed kilkunastu laty? A młody człowiek posiada wystarczającą wiedzę jak na inteligenta przystało? Może komercjalizacja oznacza jednak obniżenie ogólnego poziomu... Jak to jest w naszym kraju, dowiem się z tej pracy. Podtytuł wszak brzmi „O »nadwiślańskiej« wersji przemian w edukacji akademickiej”. Autorzy nowej akademickiej serii, w której ukazała się praca „Palące problemy edukacji i pedagogiki”, podejmują temat niepokojących przemian w edukacji akademickiej. Wsadzamy kij w mrowisko, prowokujemy dyskusję, angażujemy czytelników – obiecują Maria Dudzikowa i Henryka Kwiatkowska, autorki serii, w której ukazały się także „Sprawcy i/lub ofiary działań pozornych w edukacji szkolnej”, „Człowiek z niepełnosprawnością w rezerwacie przestrzeni publicznej”, „Patriotyzm i nacjonalizm”. Bo żeby rozwiązać problem, trzeba go nazwać. Czym jest dzisiaj uniwersytet? Przedsiębiorstwem produkcyjno-usługowym? A studenci – klientami supermarketu, wśród których są konkretni, niezdecydowani i minimaliści? A może świątynią wiedzy? Miejscem, w którym młodzi ludzie zdobywają wyższe wykształcenie. Gdzie profesorowie wychowują studentów w poczuciu odpowiedzialności za państwo polskie, za umacnianie zasad demokracji i poszanowanie praw człowieka. Gdzie kształci się i promuje przyszłe kadry naukowe... Uczelnia nie jest wyspą; jest uwikłana w zdarzenia i procesy znacznie wykraczające poza jej terytorium, a o jej funkcjonowaniu decydują kwestie ekonomiczne oraz sposoby zarządzania na poszczególnych szczeblach jej organizacji – czytamy we wprowadzeniu. Dlatego autorzy tekstów zamieszczonych w tej pracy skupili się na warunkach rozwoju jednostki i zmian społecznych, jakie proponuje współczesna szkoła wyższa. Przedstawili motywy wypierania tradycyjnych wartości uniwersyteckich przez reguły gry rynkowej. Przeczytamy tu o przebiegu napięć w sferze wcielania programu bolońskiego. O jakości i sensu studiów doktoranckich. W części „uniwersyteckiej” autorzy skupiają się na wyjaśnianiu procedury i treści zmian, wyzwaniach i zagrożeniach. W części „studenckiej” przedstawiają problemy młodej polskiej nauki według członków kół naukowych, fragmenty raportu z badań dotyczących orientacji konsumpcyjnych młodzieży, zaangażowanie (lub jego brak) obywatelskie studentów. Można powiedzieć, że współcześnie mamy coraz więcej szkół wyższych, a coraz mniej wykształconych ludzi. Zdobywanie wykształcenia stało się problemem pedagogiczno-ekonomiczno-polityczno-społeczno-socjologicznym. Poznajmy mocne i słabe strony szkolnictwa wyższego. Których jest więcej? [jh]
Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2012 s. 348, ISBN 978-83-7850-480-1
A
utor rozmawiał z wieloma nauczycielami, dyrektorami szkół, samorządowcami i przedstawicielami środowiska akademickiego, dzieląc się przemyśleniami na temat demokratyzacji (a raczej jej braku) w szkolnictwie publicznym w Polsce. I w swojej książce opowiada o wspólnym wpływie, zarówno pozytywnym, jak negatywnym, na niszczenie polskiej demokracji oraz udziale w tym procesie polityki władz oświatowych. Odsłaniam w niej jedną z największych zdrad i zmarnotrawienia idei „Solidarności” lat 1980–1981, a więc kluczowych wartości mojego pokolenia – pisze. Odradza lekturę swojej pracy tym, którzy są jedynie deklaratywnymi zwolennikami demokracji jako idei, wartości i postępowania zgodnie z nimi, gdyż będą głęboko poruszeni i sfrustrowani, a co gorsza, zawarte w niej treści wzbudzą w nich poczucie winy, że w jakimś stopniu sami przyczynili się do zbadanego przeze mnie i opisanego stanu rzeczy. Poleca natomiast swoją książkę ciekawym i gotowym zgłębić temat, czy i w jakim stopniu przedstawiane tu procesy zachodzą w skali makropolitycznej, instytucjonalnej i personalnej. I zachęca do próby zmierzenia się z nimi i zastanowienia, czy warto ten problem drążyć, zajmować się nim w naukach społecznych. Od ponad wieku humaniści różnych pokoleń, nurtów i praktycznych rozwiązań zastanawiali się nad tym, jak uczynić swój kraj bardziej demokratycznym, a funkcjonujące w nim instytucje publiczne bardziej samorządnymi. Niniejsza książka jest o tym, czego pragnęli, do czego dążyli, jak być powinno, a jak było i jest w istocie, pisze we wprowadzeniu autor. To książka pedagogiczna, ale także politologiczna. Niewątpliwie kształtuje sposób myślenia i postrzegania dawnej oraz współczesnej edukacji. Może zmienić sposób postrzegania polskiej szkoły i obciążanych winą za obecny stan szkolnictwa nauczycieli. Czy zatem gorset centralizmu ciśnie nasze szkolnictwo? Krępuje ruchy? Czy prostuje kręgosłup? Dodaje elegancji i wyszczupla? Barwna narracja Bogusława Śliwerskiego jak zawsze zmusza do głębokich refleksji. [jh] Leokadia Wiatrowska, Halina Dmochowska
Dziecko u progu szkoły. Dojrzałość szkolna dzieci a ich gotowość do nauki Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2013 s. 364, ISBN 978-83-7850-454-2
W
chwili ukończenia sześciu lat mały człowiek jest gotowy do podjęcia nauki w szkole podstawowej... Ciekawe, że Franek urodzony w roku 2007 roku jeszcze nie jest gotowy (na szczęście), ale jego młodszy o rok kolega już będzie i zostanie pierwszakiem. Podczas gdy Franek może jeszcze rok cieszyć się
Nr 12 [259] grudzień 2013
R E C E N Z J E
33
R E C E N Z J E
34 statusem przedszkolaka i jego wolnością, a przy okazji posmakować dobrodziejstw szkoły – lekcji szachowych, treningów piłkarskich, zajęć z dramy, rytmiki, lekcji angielskiego w atmosferze zabawy. Za rok usiądzie w szkolnej ławce i czekają go 45-minutowe lekcje, prace domowe, życie ucznia. Na czym polega gotowość edukacyjna dziecka? Jakie posiada ono możliwości, a jakie ograniczenia rozwojowe, umożliwiające bądź uniemożliwiające rozpoczęcie edukacji szkolnej? Czy reforma oświaty chce uszczęśliwić sześciolatka czy robi z niego ofiarę systemu? Otóż gotowość szkolna dziecka to nie tylko jego dojrzałość biologiczna, ale też gotowość szkoły przejawiająca się w wielu aspektach jej instytucjonalnej i zadaniowej działalności, czytamy w pracy Leokadii Wiatrowskiej i Haliny Dmochowskiej. Gotowość powinna być mierzona ciekawością świata i zaspokajaniem tej ciekawości na miarę możliwości małego ucznia. Jego dojrzałością emocjonalną i społeczną. Autorki analizują blaski i cienie wieku wczesnoszkolnego i na tej podstawie szkicują portret przyszłego ucznia, zdefiniowanego przez tzw. gotowość edukacyjną. Jak przekonują, osiągnięcie odpowiedniego wieku to nie wszystko: aby system edukacyjny zadziałał, na wysokości zadania musi stanąć również szkoła jako instytucja o ściśle określonej regule – dopiero wówczas maluch ma szansę odnieść szkolny sukces. By ułatwić zadanie pedagogom, książka ma postać kompendium gromadzącego znane specjalistom narzędzia badawcze pozwalające zdiagnozować sześciolatka jako przyszłego ucznia szkoły podstawowej. Przy okazji zgłębiania tematów edukacyjnych warto także wejść na stronę Oficyny Wydawniczej „Impuls” i przeczytać wywiad z prof. Śliwerskim „Precz z gimnazjami? Czy powinniśmy zlikwidować gimnazja? Czym taka reforma różniłaby się od poprzednich i czy uzdrowiłaby polską oświatę?”. Kolejny drażliwy temat naszej edukacji. [jh] Elizabeth George
Procesja śmierci Przeł. Przemysław Hejmej Sonia Draga, Katowice 2013 s. 746, ISBN 978-83-7508-714-7
D
la miłości niektórzy zrobią wszystko. Ale dla pieniędzy jeszcze więcej. Dlatego Jemina Hastings wyprowadziła się do Londynu i dlatego zginęła... Przez równie niskie pobudki życie straci jeszcze kilka osób, a parę innych złudzenia. Nowy thriller Elizabeth George przypomina puzzle z tysiąca kawałków. Ułożenie całości i wyjaśnienie zagadki (a właściwie kilku) jest żmudne, ale pasjonujące. I ani przez chwilę, mimo prawie 750 stron, nużące. Wiemy, że wszystkie wątki, a sporo ich tutaj, w końcu się splotą i wyjaśnią wszystkie tajemnice. Dowiemy się, w jaki sposób z morderstwem Jeminy wiąże się bestialska zbrodnia sprzed lat, gdy trójka małych chłopców z zimną krwią zamordowała dwuletniego Johna. Domyślamy się, że nasz dobry znajomy, inspektor sir Thomas Lynley, wróci w końcu do pracy. Wciąż nie przebolał tragicznej śmierci żony, ale postanowił dać sobie szansę. Ten arystokrata
Nr 12 [259] grudzień 2013
w szeregach policji rozwiązał już niejedną zagadkę kryminalną i zdążyliśmy go polubić. Ponieważ jego obowiązki w Scotland yardzie przejęła Isabelle Ardery, skądinąd ciekawa i raczej antypatyczna postać, wiadomo, że się spotkają. Co z tego wyniknie, skoro Isabelle, która pracuje pod presją bezlitosnych mediów i szefa oraz patrzących jej na ręce podwładnych, powoli wpada w panikę i alkoholizm? Sierżant Barbara Havers zmienia image i nastawienie do świata. Meredith, przyjaciółka zamordowanej Jeminy, i brat ofiary prowadzą śledztwo na własną rękę. Jest jeszcze były narzeczony Jeminy, dość tajemniczy i dziwny typ, Gordon Jossie, oraz jego nowa przyjaciółka Gina Dickens. Maski, fałszywe tożsamości, kłamstwa są dla bohaterów chlebem powszednim. Sami się już gubią w labiryncie własnych złudzeń. Pani George, bestsellerowa amerykańska pisarka, świetnie się zna na ludzkiej psychice, o czym mogliśmy się już przekonać, czytając „Czerwień grzechu”. Psychologiczne portrety postaci są wielowymiarowe i przekonujące. Motywy także. Poza tym misternie nakreślone tło psychologiczno-obyczajowe i intrygująca całość zachęcają do lektury. To już szesnasta, na szczęście kolejna w porządku chronologicznym po „Czerwieni grzechu”, powieść z serii z Lynleyem. Można powiedzieć, że w Polsce zaczęły się ukazywać według pewnego klucza, a mianowicie po śmierci Helen, żony bohatera. Czekamy z niecierpliwością na tłumaczenie dwóch ostatnich „Believing the Lie” oraz „Just One Evil Act”. [jh] Max Landorff
Manipulator Przeł. Dariusz Guzik Sonia Draga, Katowice 2013 s. 282, ISBN 978-83-7508-719-2
U
dany i zgrabnie napisany debiut niemieckiego pisarza o niebezpiecznych zabawach ludzkim życiem. Tytułowy manipulator, Gabriel Tretjak, jest facetem do wynajęcia. Trudno precyzyjnie nazwać jego zawód. Za grube pieniądze odgrywa rolę naprawiacza losu. Tretjak porządkuje wszystko: miłość, karierę, pieniądze, seks. Usuwa konkurentów. Tuszuje romanse. Demaskuje intrygi. Przeprowadza rozwody. Umożliwia zniknięcie. W pracy wykorzystuje najnowsze naukowe osiągnięcia z zakresu psychologii i neurobiologii, za co każe sobie słono płacić. Z pychą mniema, że panuje nad wszystkim, podczas gdy sam nie potrafi zmierzyć się z własną przeszłością. Ludzi traktuje jak marionetki w swoim własnym teatrzyku cieni. Do czasu, gdy przeoczy kilka istotnych szczegółów. Nie zwróci uwagi, że wyznaczonego dnia gospodyni nie przyszła posprzątać jego mieszkania. Podobno dlatego, że właśnie ją wysłał w zagraniczną podróż... Ironia losu – Tretjak robi porządki w życiu klientów, a tymczasem ktoś rozwala jego własne życie. Morduje kilka bliskich bohaterowi osób. Wyłupia im oczy łyżką do lodów. I wrabia w to Tretjaka. Ciekawe, czy manipulowanie manipulatorem wyjdzie mu na dobre. Landorff popełnił już kolejny thriller z Tretjakiem w roli głównej. Miejmy nadzieję, że równie błyskotliwy, intrygujący i mocny. [jh]
Sabine Thiesler
Królewna mroku Przeł. Daria Kuczyńska-Szymala Sonia Draga, Katowice 2013 s. 416, ISBN 978-83-7508-720-8
M
roczna ta Królewna. Pesymistyczna, przygnębiająca, intrygująca. Owszem, wciąga i książkę czyta się ze sporym zainteresowaniem, jednocześnie ryzykując pogłębienie jesienno-zimowej depresji. Tym bardziej że wszystko oglądamy z punktu widzenia mordercy. Matthias von Steinfeld dusi w ekstazie swoich kochanków. Zabija z lubością. Doznaje przy tym uczucia wielkiego i potężnego. Dlatego jedna zbrodnia zamienia się w dwie, potem trzy... Matthias jest odrażający. Chwilami tę antypatię czytelnika łagodzi nieco miłość Matthiasa do Włoch. Choć i to zrozumienie słabnie, bo pasja jest czysto estetyczna, a Włosi tak samo narażeni na żądzę absolutu i władzy Matthiasa. Potrafi on wyrzucić człowieka za burtę, ponieważ zaburzył jego poczucie estetyki! Strzeżcie się nękani chorobą morską pasażerowie i lepiej nie wychodźcie nocą na pokład, bo może tam czyhać wielbiciel ciszy i gwiazd, który pozbędzie się was jednym ruchem ręki. Można usprawiedliwiać Matthiasa, zagłębiać się w jego chorą psychikę, w której wyraźnie pękła jakaś tama wraz z odejściem matki, najważniejszej kobiety w jego życiu. Utraciła nad Matthiasem władzę i tak narodził się seryjny morderca, który nie boi się nawet wysyłać swojej rzęsy i bezczelnego listu do prowadzącej śledztwo policjantki. Wszyscy bohaterowie są przegrani. Syn Matthiasa, młody kucharz, upokarzany w pracy i pozbawiony miłości ojca-egoisty. Zdradzona i samotna żona. Nawet policjantka nieradząca sobie z wychowaniem nastoletniej córki albo włoski policjant, który zdradą próbuje wypełnić nękającą go pustkę. Nad wszystkimi króluje (to on jest Królewną mroku) przerażający w swoim egocentryzmie Matthias. [jh] Andreas Winkelmann
Ślepy instynkt Przeł. Wojciech Łygaś Sonia Draga, Katowice 2013 s. 358, ISBN 978-83-7508-698-0
O
śmioletnia niewidoma dziewczynka zostaje uprowadzona w biały dzień. W tym czasie jej brat, który obiecał się zaopiekować małą Siną, poszedł grać w piłkę z kolegami. Nie było żadnych śladów. Ciała dziewczynki nie znaleziono, a policja nigdy nie rozwiązała zagadki. Max został sławnym bokserem i odniósł spore sukcesy. Nigdy nie zdołał jednak uporać się ze zniknięciem siostry i poczuciem winy. Wspomnienia wróciły, gdy z zakładu dla upośledzonych dzieci zniknęła kolejna niewidoma ośmiolatka. Ma na imię Sara i jest łudząco podobna do uprowadzonej przed dziesięcioma laty Siny. Prowadząca śledztwo komisarz Franziska Gottlob podejrzewa, że chodzi o pedofila, który ujawnił się po latach. Tym razem w miejscu, gdzie czatował na dziecko, policja znalazła ślady spermy. Max postanawia osobiście dopaść zboczeńca. Być może jednak szuka zemsty w niewłaściwym miejscu...
„Ślepy instynkt” jest mocny, mroczny i magnetyczny. Niektórych odrzuca streszczenie z okładki. Nie znoszę znęcania się nad dziećmi, obrzydliwych insektów i gadów, napisała jedna z czytelniczek. Stronię od takich emocji, napisała inna, zapewne fanka książek Agathy Christie. Jednakże „Ślepy instynkt” czyta się jednym tchem. I niekoniecznie jest to lektura dla czytelników o mocnych nerwach. Szybka akcja, sugestywne tło, wielowymiarowi bohaterowie, świetnie skonstruowana fabuła – to wszystko udało się stworzyć Winkelmannowi, który ma spore doświadczenie życiowe – był między innymi zawodowym żołnierzem, nauczycielem WF, agentem ubezpieczeniowym i taksówkarzem. Do swojego curriculum może dopisać sześć bestsellerowych thrillerów. Teraz bombarduje nas zagadkami jak wprawiony w bojach żołnierz i ćwiczy naszą cierpliwość jak okrutny wuefista. Zwodzi nas niczym agent ubezpieczeniowy, dowożąc w końcu na miejsce jak wytrawny taksówkarz. Sprytnie miesza czytelnikom w głowach i tożsamość porywacza, jak i rozwiązanie zagadki pozostawia nam na deser. [jh] Maciej Zaremba Bielawski
Polski hydraulik i nowe opowieści ze Szwecji Przeł. Wojciech Chudoba, Katarzyna Tubylewicz, Jan Rost, Anna Topczewska Agora, Warszawa 2013 s. 432, ISBN 978-83-268-1264-4
T
o już drugie wydanie „Polskiego hydraulika”, ale warto o nim napisać ze względu na materiał, o jaki książkę wzbogacono. Chodzi o cztery reportaże publikowane wcześniej w największym szwedzkim dzienniku „Dagens Nyheter”. Najobszerniejszy z nich szczegółowo opisuje zjawisko mobbingu, trzy pozostałe – uchybienia w służbie zdrowia, systemie edukacji i konsekwencje źle rozumianej poprawności politycznej w Szwecji. Autor za każdym razem wychodzi od dramatów ludzkich, bo to one doprowadziły go do ujawnienia błędów w systemach. Robi to rzeczowo (wszystkie materiały weryfikuje, przedstawia dokumenty, zeznania), inteligentnie i taktownie. W efekcie potrafi wywołać zamęt w całym kraju. Wypowiada się z pozycji bezpośredniego obserwatora wydarzeń, a gdy trzeba, siada do szkolnej ławki. Z jego relacji wyłania się obraz państwa opiekuńczego, które przede wszystkim ma na uwadze dobro ogółu: w Szwecji mobbing jest wykroczeniem przeciwko przepisom BHP, a osoby doświadczające psychicznego terroru w pracy chroni się głównie po to, by uniknąć później ogromnych kosztów ich leczenia – mobbing jest nieekonomiczny. Wielość sytuacji, w których naruszane są prawa człowieka czy – wręcz przeciwnie – osłania się je ponad normę (autor przytacza liczne sytuacje, w których wykładowcy uczelni pedagogicznej nie mieli odwagi, by ocenić negatywnie obcokrajowców, choćby za nieznajomość języka szwedzkiego, bojąc się poważnych oskarżeń o dyskryminację), pokazują kraj pełen sprzeczności, a często wręcz nieludzki. Książka warta jest przeczytania również ku przestrodze – mechanizmy, które w Szwecji się nie sprawdziły (choćby te w edukacji), wprowadzane są u nas. Mamy się czego bać? Oj, tak. [alo]
Nr 12 [259] grudzień 2013
R E C E N Z J E
35
KWARTALNIK LITERACKI
Wyspa NUMER 4/2013: Simon van Booy Pedro Arturo Estrada Janusz Gawryluk Andrea Grill Dževad Karahasan Konstandinos Kawafis Tomasz Mann Les Murray Juan Manuel Roca Jan Tomkowski Ed Vulliamy
SUPLEMENT: Marian Lech Bednarek Janusz Cichoń Łukasz Gołębiewski Gabriel Leonard Kamiński Jacek Świerk Agnieszka Wiktorowska-Chmielewska
kwartalnikwyspa.pl
Wielka powieść Pawła Huellego Piękna kobieta, Gdańsk w cieniu wojny i zaginiona opera Wagnera.
Książkę polecają:
Nr 12 [259] grudzień 2013 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)
WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR