Notes Wydawniczy 4/2013

Page 1

Końca świata nie było! Świat Książki poleca najnowsze tytuły. Szczepan Twardoch, Przemysław Bociąga „Sztuka życia dla mężczyzn” Dowcipnie, ale zarazem konkretnie o tym, jak nie będąc Supermanem, zostać królem życia. Magdalena Bielska „Miłość w zimie” Debiut prozatorski uznanej poetki: bajka-nie bajka o potędze wyobraźni i o tym, że wyobrażenia często nie przystają do rzeczywistości. Sylwia Chutnik „Kieszonkowy atlas kobiet” Nowe wydanie brawurowego debiutu autorki „Cwaniar”, który przyniósł jej Paszport Polityki. Współczesna „legenda miejska” z wątkiem kryminalnym.

Albert Wass „Czarownica z Funtinel” Mit Rusałki na nowo. Najsłynniejsza książka Alberta Wassa, który podobnie jak jego rodak Sándor Márai, pół życia spędził na emigracji, a jego twórczość w pełni doceniono pod koniec XX wieku. Ludmiła Ulicka „Zielony namiot” Najpoczytniejsza rosyjska pisarka o swoim pokoleniu. Pełna liryzmu i ironii powieść o życiu inteligentów pod władzą radziecką. Paullina Simons „Pieśń o poranku” Nowa, długo oczekiwana powieść autorki bestsellera „Jeździec miedziany”. Po części kryminał, po części romans, po części dramat rodzinny.

Joseph Goebbels „Dzienniki, tom 1: 1923-1939” Pierwszy z dwóch tomów dzienników ministra propagandy III Rzeszy w opracowaniu profesora Eugeniusza Cezarego Króla. Co naprawdę myślał Goebbels? Marek Edelman „Prosto się mówi, jak się wie” Najważniejsze teksty Marka Edelmana, również te nigdy nie publikowane w Polsce, w wyborze i pod redakcją Pauli Sawickiej i Krzysztofa Burnetki. Caroline Elkins „Rozliczenie z imperium” Przemilczana historia brytyjskich obozów w Kenii w połowie XX wieku. Głośna książka wyróżniona Nagrodą Pulitzera w 2006 roku!

WYĞāCZNY DYSTRYBUTOR Firma KsiĎgarska Olesiejuk spóğka z ograniczonĂ odpowiedzialnoıciĂ S.K.A.

Magazyn centralny: 05-850 OŃarów Mazowiecki ul. Poznaġska 91, tel. (22) 721 30 00/11, www.olesiejuk.pl

www.fabryka.pl

Nr 4 [251] kwiecień 2013 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)


Wiosna w IMPULSIE 2QFTĂľE\PKMK CMCFGOKEMKG

FQUVĂľRPG Y YGTULK FTWMQYCPGL K GNGMVTQPKE\PGL G2WD /QDK

Długo oczekiwana powieść autorki bestsellerowego Hiszpańskiego smyczka!

Patroni medialni:

3RQXUDNL GUĂŒ\MFLH =RVLD QLH SR]ZROL :DP VL° QXG]LÂŹ

2T\[ \CMWRKG ECĂŁGL UGTKK FWÄ“[ TCDCV PATRONI MEDIALNI:

K

OBOZY I KOLONIE

GIS.PL

Por tal Tur yst yk i Dziecięcej



Fot. Archiwum

Nr 4 [251] kwiecień 2013 ISSN 1230-0624 Nakład: 1000 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350

miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:

Kuba Frołow – redaktor naczelny kuba@booksenso.pl

I co ja mam Państwu napisać? Szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że jeszcze kiedykolwiek będę pisał wstępniak jako szef „Notesu Wydawniczego”… A tu taka niespodzianka. Dla mnie i – mam nadzieję – dla Państwa. Myślę zwłaszcza o tych z Państwa, którzy pamiętają, że już raz dzierżyłem stery tego najstarszego miesięcznika branży książkowej (przypomnę, że były to lata 2002–2004). Życie pisze jednak scenariusze, których sami za nic byśmy nie wymyślili. W „Notesie” pojawiam się zresztą nie po raz drugi. W 1997 roku jako 24-letni student czwartego roku bibliotekoznawstwa na UW trafiłem do redakcji w charakterze specjalisty ds. promocji. Ładnie się to nazywało, w gruncie rzeczy chodziło jednak o zbieranie reklam do pisma, co – nieskromnie przyznam – wychodziło mi z niezłym skutkiem. Szansę daną mi przez ówczesnego redaktora naczelnego Marka Toberę wykorzystałem raz jeszcze, próbując sił jako autor tekstów. I ta rola szczęśliwie doczekała się kontynuacji w wymiarze, o którym nawet nie śmiałem kiedykolwiek śnić. Resztą Państwo już wiedzą.

Kamila Bauman – sekretariat kamila@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 9350 AUTORZY NUMERU:

Maciej Bennewicz, Maria Czarnocka [mc], Kuba Frołow [kf], Agnieszka Gumbrycht, Piotr Kitrasiewicz [pk], Bogdan Klukowski, Piotr Kofta, Agnieszka Lichnerowicz, Monika Małkowska [mm], Magdalena Mikołajczuk, Aleksandra Okuljar [alo], Grzegorz Sowula [gs], Agata Szwedowicz [as], Marek Tobera, Marcin Witan, Jan Wosiura, Michał Zając PROJEKT TYPOGRAFICZNY:

Artur Jóźwiak

Cóż, pismo obejmuję w sytuacji w dwójnasób niekomfortowej. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, jak wysoko zawiesił poprzeczkę mój poprzednik i z jakim trudem przyjdzie mi do niej dosięgnąć. Z drugiej zaś – dla prasy nadeszły czasy wyjątkowo podłe. Wierzę jednak, że zamiast walczyć z żywiołem, lepiej podjąć trud jeżeli nie podporządkowania go sobie, to przynajmniej wejścia z nim w pewnego rodzaju kooperację. Dziękując Państwu za wierność pismu, wyrażam nadzieję, że w wysiłkach tych będą mnie wspierać. Ja zaś obiecuję odwdzięczyć się ciekawymi tekstami, które od ponad 20 lat stanowią znak rozpoznawczy „Notesu” i jego podstawowy kapitał.

a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:

zespół DRUK:

Mazowieckie Centrum Poligrafii ul. Duża 1 05-270 Marki www.c-p.com.pl

Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 15 kwietnia 2013 Jesteśmy na Facebooku

Nr 4 [251] kwiecień 2013

Kuba Frołow redaKtor naczelny


4

S P I S

30

raptularz Maria Czarnocka

7

felieton Awangardzista wbrew sobie Piotr Kofta

8

gość „notesu”

32

Każdy bękart jest królem Z Amosem Ozem rozmawia Agnieszka Lichnerowicz

12

rynek Boży dowcip? Marcin J. Witan

16

we wspomnieniach Bez zadaszenia Bogdan Klukowski, Marek Tobera

20

targi Zastrzyk energii poszukiwany! Michał Zając

23

półka żenady Szalet kontra sypialnia, czyli jak odstraszyć czytelnika

34

Magdalena Mikołajczuk

24

na świecie Made in Japan Agnieszka Gumbrycht

28

copyright & copyleft Self-publishing „komercyjnie rozsądny” Jan Wosiura

30

kronika kryminalna Matysiakowie zbrodni Grzegorz Sowula

32

nowa książka

38

Maciej Bennewicz „Rozmowy z Karolcią”

34

komiks Czerwone przerobione na szare Monika Małkowska

38

książka numeru John Maxwell Coetzee „Dzieciństwo Jezusa”

41

T R E Ś C I

3

recenzje Nr 4 [251] kwiecień 2013


R A P T U L A R Z

4

Wszystkie informacje o imprezach w danym miesiącu prosimy przesyłać do 15. dnia danego miesiąca na adres poczty elektronicznej marytka@hotmail.com

raptularz marzec 2013

3 MARCA Muzeum Literatury zaprosiło młodych czytelników na Literacki Wehikuł Czasu z Julianem Tuwimem, a w nim wiele zabaw, konkursów, gier inspirowanych jego twórczością. Literacki Wehikuł Czasu to cykl artystyczno-literackich spotkań opracowany przez Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza i Maciejkowo.pl z wierszami, opowiadaniami, bajkami i obrazkowymi historiami stworzonymi przez twórców polskiej i obcej literatury dziecięcej. Ich celem jest zapoznanie małych czytelników z kanonem literatury dla dzieci, uwspółcześnianie ich treści poprzez bliskie dzieciom środki wyrazu i twórcze zabawy. 4 MARCA Wydawnictwo Iskry zaprosiło na spotkanie z prof. Wojciechem Józefem Bursztą, autorem książki „Kotwice pewności. Wojny kulturowe z popnacjonalizmem w tle”. Spotkanie w Klubie Księgarza moderował Mariusz Czubaj. Wojciech Józef Burszta to antropolog, kulturoznawca i eseista, profesor zwyczajny w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej i Instytucie Slawistyki PAN, autor kilkunastu książek i ponad 250 artykułów, badacz współczesnej kultury w jej poważnych i ulotnych emanacjach. 5 MARCA W Centrum Artystycznym „Fabryka Trzciny” i Galerii Miasta Ogrodów w Katowicach odbyły się prezentacje książki Tomasza Kiznego „Wielki Terror 1937–1938” (IPN, oprac. zbiorowe) połączone z wernisażami wystawy poświęconej pamięci ofiar tej zbrodni i koncertem rosyjskiego barda Maksima. Wystawa składa się z trzech części: współczesnych fotografii Tomasza Ki-

Nr 4 [251] kwiecień 2013

znego z miejsc pamięci i niepamięci Wielkiego Terroru na terenie byłego ZSRR, archiwalnych fotografii ofiar z archiwów NKWD i relacji świadków. W ciągu 15 miesięcy w latach 1937-1938 w ZSRR rozstrzelano z rozkazu Stalina 750 tys. ludzi.

7 MARCA Z okazji wydania książki „Jak błądzić skutecznie. Prof. Zbigniew Mikołejko w 15 rozmowach Doroty Kowalskiej” (Iskry i Biblioteka „Gazety Wyborczej”) obie oficyny przygotowały spotkanie autorskie w IBL PAN w Warszawie. Rozmowę poprowadził Tomasz Stawiszyński pytając o znaczenie i siłę snów, o blizny dzieciństwa, o los przeznaczenia i fatum, o scenariusze historii i mediów, o wiarę, niewiarę i śmierć, o kobiety, feministki i uczucia, o wolność i błądzenie. Filozof wskazał to, co – wbrew naszej woli – wciąż nami kieruje, jak dzieciństwo, historia, polityka, przemoc, ale też… zapachy Polski, Włoch czy biedy. 7 MARCA W Domu Spotkań z Historią miała miejsce dyskusja o książce dr. Michała Łuczewskiego „Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej” (UMK) z udziałem prof. Magdaleny Zowczak, prof. Zbigniewa T. Wierzbickiego, prof. Jerzego Szackiego i prof. Tomasza Kizwaltera. Moderował ją dr Marcin Zaremba. Michał Łuczewski, socjolog i psycholog z Instytutu Socjologii UW i Centrum Myśli Jana Pawła II, zajmuje się tematyką narodu, pamięci, ruchów społecznych, wartości, związków teologii i nauk społecznych. W książce pokazuje historię Polski przez pryzmat wsi Żmiąca w Beskidzie Wyspowym.

12 MARCA Z okazji premiery trzeciego tomu „Dziennika” Sławomira Mrożka obejmującego lata 1980-1989 oraz w ramach obchodów jubileuszu 60-lecia Wydawnictwa Literackiego w Sali Mehofferowskiej siedziby oficyny odbył się wieczór poświęcony osobistym zapiskom dramaturga „Po prostu Mrożek”. W rozmowie udział wzięli prof. Marta Wyka, prof. Maciej Urbanowski, Magdalena Miecznicka i prof. Jerzy Stuhr, który przeczytał też fragmenty „Dziennika”. Rozmowę poprowadziła Magdalena Mikołajczuk, dziennikarka Programu I PR. Pisany przez kilkadziesiąt lat, w trzydziestu kilku miastach, kilkunastu krajach i na trzech kontynentach „Dziennik” to dzieło na poły filozoficzne, dostarczające wielu informacji na temat życia dramaturga. Spotkanie zostało wyemitowane w Programie I PR. 12 MARCA We Wrzeniu Świata zorganizowano spotkanie poświęcone Teresie Torańskiej i książce „Ja, My, Oni. Teresa Torańska w rozmowie z Małgorzatą Purzyńską” (Agora), w którym wzięli udział Małgorzata Purzyńska i Leszek Sankowski, mąż niedawno zmarłej dziennikarki. Rozmowę poprowadził Paweł Goźliński. Książkowa interlokutorka Teresy Torańskiej jest młodsza od niej o całe pokolenie, ciekawa PRL-owskich realiów, a zwłaszcza ówczesnego dziennikarstwa i możliwości pogodzenia pracy w kontrolowanych przez cenzurę pismach z dziennikarską i osobistą niezależnością. Szczególnie fascynowało ją, jak Teresie Torańskiej udało się dotrzeć do dawnych stalinowskich dygnitarzy, obłaskawić ich, skłonić do zwierzeń i opublikować słynnych „Onych” (drugi


obieg wydawniczy: Przedświt, Warszawa 1985, Krakowskie Towarzystwo Wydawnicze, Kraków 1985, wydanie emigracyjne: Aneks, Londyn 1985; po 1989 roku liczne wznowienia) - książkę, która stała się światowym bestsellerem, a przetłumaczona na 13 języków weszła do kanonu obowiązujących lektur na wydziałach nauk społecznych i politycznych uniwersytetów w wielu krajach. Zmarła w tym roku Teresa Torańska znana jest jako wybitna polska dziennikarka i pisarka, wieloletnia autorka „Gazety Wyborczej”. W latach 70. współpracowała z tygodnikiem „Kultura”, później także z paryską „Kulturą”. Autorka książki „Oni” zawierającej rozmowy z byłymi komunistycznymi decydentami, a także książek „My” (Most), „Byli” (Świat KsiążkiBertelsmann Media), „Są. Rozmowy o dobrych uczuciach” (Świat Książki) oraz „Śmierć spóźnia się o minutę” (Agora). Za książkę „Oni” otrzymała nagrodę podziemnej Solidarności oraz Nagrodę Polskiego PEN Clubu im. Ksawerego Pruszyńskiego. Była także autorką talk-show „Teraz Wy” w TVP 2 i cyklu programów telewizyjnych („Powtórka z PRL-u” oraz „Władza”).

14 MARCA W Klubie „Wysokich Obcasów” odbyło się spotkanie z Danutą Golec – psychoterapeutką, psychologiem, prezesem Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej, tłumaczką i wydawcą, założycielką Oficyny Ingenium wydającej książki z dziedziny psychoanalizy i psychoterapii psychoanalitycznej oraz Wojciechem Eichelbergerem – psychologiem, psychoterapeutą, współzałożycielem Laboratorium Psychoedukacji i Instytutu Psychoimmunologii, współpracownikiem „Zwierciadła”. Uczestnicy spotkania poszukiwali odpowiedzi na pytanie, czy jesteśmy dziś bardziej niedojrzali niż kiedyś. Dlaczego wielu ludzi spędza czas „w przedpokoju życia”, wciąż na coś czekając? Dlaczego nie podejmujemy wiążących decyzji, a wybieramy jedynie „na próbę” i jakie to ma konsekwencje? Rozmowę poprowadziła Agnieszka Jucewicz – redaktorka naczelna „Wysokich Obcasów” z Grzegorzem Sroczyńskim – dziennikarzem „Gazety Wyborczej” (współautorzy książki „Żyj wystarczająco dobrze” będą-

cej zbiorem 20 rozmów z najlepszymi polskimi psychologami i terapeutami).

14 MARCA W księgarnio-kawiarni Tajemnica Poliszynela w Olsztynie odbyło się spotkanie z Wacławem Radziwinowiczem, wieloletnim korespondentem „Gazety Wyborczej” w Moskwie (19982012), o książce „Gogol w czasach Google’a” (Agora), która jest wyborem reportaży, korespondencji i felietonów układających się w niezwykły obraz Rosji. Z autorem rozmawiała Marta Bełza. 16 MARCA W University College of London (UCL) – School of Slavonic and East European Studies odbyła się konferencja Europejskie Dialogi Poetyckie zorganizowana przez Annę Marię Mickiewicz i dr Urszulę Chowaniec. Udział wzięli poeci, wydawcy i przedstawiciele organizacji artystycznych. Grono specjalistów postawiło sobie za cel zapoznanie poetów i wydawców z działalnością studiów slawistycznych oraz przedstawienie szerokich literackich konotacji, które posiada UCL. Zaproszeni goście wymieniali się wydawniczymi doświadczeniami, dyskutowali o roli poezji we współczesnym świecie, jak również przedstawiali możliwości współpracy pomiędzy różnego rodzaju podmiotami. 19 MARCA Polskie Wydawnictwo Muzyczne i Fundacja Wydania Narodowego Dzieła Fryderyka Chopina przygotowały spotkanie z okazji premiery książki „Wstęp do wydania Narodowego. Cz. 2 Zagadnienia Wykonawcze”. W spotkaniu wzięli udział autorzy książki: prof. Jan Ekier i Paweł Kamiński oraz Marek Bracha, który wykonał krótki recital fortepianowy. Rozmowę z autorami przeprowadził redaktor naczelny PWM, Daniel Cichy. 16 MARCA W Domu Literatury w Warszawie zaprezentowano „Ewangelię. Powrót do Źródła” (ARCHIT). Autor Andrzej Jarosław Baran podjął się próby odtworzenia prawdopodobnego pierwotnego kształtu Ewangelii, który był źródłem powszechnie znanych tekstów Mateusza, Marka, Łukasza i Jana oraz przedstawił kilkadziesiąt XIX-wiecznych miedziorytów i mapę wszystkich miejsc wspomnianych w Ewangelii. W czasie

spotkania fragmenty książki przeczytał Janusz Leśniewski. Rozmowę o dziele moderował Tadeusz Lewandowski, krytyk literacki, dziennikarz i wydawca.

20 MARCA Amos Oz odebrał doktorat honoris causa na Uniwersytecie Łódzkim. Uczelnia nagrodziła go za niestrudzoną walkę o pokój i tolerancję. Jego głos, słyszany i słuchany na całym świecie, nawołuje do budowania wspólnoty opartej na wzajemnym respektowaniu granic i szacunku dla inności, na twórczym kompromisie i pokojowej koegzystencji – powiedział rektor UŁ, prof. Włodzimierz Nykiel. To już trzynasty mój doktorat honoris causa, ale zdecydowanie najbardziej uroczysty - powiedział o łódzkiej ceremonii izraelski pisarz. 20 MARCA Na wydziale Polonistyki UW z inicjatywy Koła Naukowego XX wieku miało miejsce spotkanie Flaubert – Bunin – Rosja z Renatą Lis, autorką „Ręki Flauberta” (Sic!), nominowanej do Nagrody Literackiej „Nike”, wyróżnionej w konkursie o Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza. Spotkanie moderował Mariusz Koryciński. 20 MARCA Oliwski Klub Kryminału zaprosił Tomasza Sekielskiego, autora powieści „Sejf” (Rebis), na spotkanie z czytelnikami Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku-Oliwie. 21 MARCA W siedzibie Agory odbyło się spotkanie z Jerzym S. Majewskim, varsavianistą i dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, z okazji wydania jego 22. książki „Warszawa na starych pocztówkach” (Agora). W książce tej zaprezentował stolicę pierwszych czterech dekad XX wieku na 99 historycznych pocztówkach ubarwionych opowieściami o ich historii, związanych z nimi wydarzeniach, ludziach i anegdotach. 21 MARCA W Kawiarni Literackiej i Filmowej KLiF w Olsztynie miało miejsce spotkanie z Tomaszem Sekielskim, autorem powieści „Sejf”. 21 MARCA „Przedsiębiorczość a etyka biznesu” to temat wykładu, jaki na Uniwersytecie im. Jana Kochanowskiego w Kie-

Nr 4 [251] kwiecień 2013

R A P T U L A R Z

5


R A P T U L A R Z

6

Tomasz Sekielski

Graham Masterton

cach wygłosił prof. Claus Hipp, twórca znanej marki żywności dla niemowląt i małych dzieci, autor książki „Wolność, by czynić to inaczej. Moje Życie. Moje Wartości. Moje myślenie” (Jedność).

21 –24

MARCA.

Na zaproszenie Domu Wydawniczego Rebis Graham Masterton wziął udział w poznańskim festiwalu Pyrkon. Spotkanie z pisarzem w auli wykładowej Międzynarodowych Targów Poznańskich zgromadziło ponad kilkaset osób. Konferencję prowadził Łukasz Orbitowski i dotyczyła ona tematów tak różnych, jak urozmaicona jest twórczość brytyjskiego mistrza makabry. Autor zdradził m.in. kilka ciekawostek dotyczących jego powieści, nad którą obecnie pracuje, zatytułowanej „Panika”, której fabuła dotyczyć będzie krwawej eksterminacji ponad 2000 Polaków na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej, znanej jako zbrodnia w Palmirach. Graham Masterton jest zaliczany do grona pisarzy grozy. Zanim rozpoczął

Nr 4 [251] kwiecień 2013

Fot. Grzegorz Winnicki

Fot. Marytka Czarnocka

Amos Oz doktor Honoris Causa UŁ

Amos Oz

karierę pisarską, pracował jako redaktor naczelny pism dla dorosłych panów („Mayfair”, „Penthouse”). Swój pierwszy horror „Manitou” opublikował na początku lat 70. Dwa lata po wydaniu William Girdler nakręcił na jej podstawie film. Masterton napisał łącznie blisko 60 powieści grozy. Jest także autorem wielu poradników seksuologicznych, zbiorów opowiadań, powieści sensacyjnych, obyczajowych i historycznych.

22 MARCA w radiowej Trójce w Studio im. Agnieszki Osieckiej Amos Oz spotkał się z przyjaciółmi i czytelnikami. Michał Nogaś w rozmowie z pisarzem poruszając wiele tematów zapytał m.in. o najnowszą książkę „Wśród swoich” (Rebis). Obszerne fragmenty nagrania z tego spotkania Trójka wyemitowała w Wielkanoc. 27 MARCA w Czytelni Naukowej Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie odbyło

Grzegorz Kołodko

się spotkanie autorskie prof. Grzegorza Kołodki wokół książki „Dokąd zmierza świat. Ekonomia polityczna przyszłości” (Prószyński i Sk-a, 2012).

31 MARCA w DSH odbył się finisaż wystawy Świat Sławnego. Warszawa, Polska, Europa lat pięćdziesiątych na zdjęciach Władysława Sławnego. Była to pierwsza wystawa indywidualna zdjęć Władysława Sławnego (1907–1991), legendarnego szefa działu fotograficznego tygodnika „Świat”, ukazująca życie codzienne i oficjalne w latach 50., której towarzyszył album pełen zachwycających fotografii. Władysław Sławny zwany jest „ojcem” polskiego powojennego fotoreportażu, który propagował sztukę fotografii prasowej aktywnie działając na tym polu, czerpiąc również inspiracje z magazynów „Life” czy „Paris Match”. Archiwum „Świata” i wiele zdjęć Sławnego przepadło, ale część jego spuścizny zachowała się w Paryżu w zbiorach rodzinnych. [mc]


Fot. Archiwum

Kiedy wiele lat temu jako czytelnik przechodziłem na zawodowstwo, nie zdawałem sobie sprawy, że dany mi będzie, cokolwiek wątpliwy, przywilej uczestnictwa w awangardzie zmian.

Piotr Kofta

zytelnik zawodowy, człowiek, który czytaniem (i pisaniem o tym, co przeczytał) zarabia na życie, nie tylko wpada w gąszcz zobowiązań, terminów i deadline’ów na co dzień raczej niekojarzących się z konsumpcją literatury, nie tylko staje się – niespodziewanie – kimś w rodzaju robotnika przy fabrycznej taśmie, po której suną tony papieru, lecz także zaczyna, niejako z obowiązku, obcować z książką w rozmaitych fazach jej, by tak rzec, życia płodowego. Trafiają do niego książki nienarodzone, przed finalną korektą i redakcją, wcześniaki w postaci zbindowanego wydruku albo w formie prebooka, trafiają do niego również książki, które wciąż jeszcze są tylko sekwencjami fontów w komputerowym pliku. Socjologowie, opisując stosunek ludzi do tego, co nowe i nieznane, używają zgrabnego pojęcia „akulturacja”. Dla kogoś, kto nigdy nie widział samolotu, będzie on niewątpliwie ogromnym ptakiem. Kiedy w połowie lat 90. ubiegłego wieku podróżowałem Eurocity z Budapesztu do Warszawy, pasażerowie, którzy wsiedli w Katowicach, w pół godziny zepsuli wszystkie automatyczne drzwi między wagonami, ponieważ próbowali je otwierać na siłę, przyzwyczajeni do topornych, przesuwnych wrót z krajowych pociągów. Błyskawicznie zanieczyścili też toalety, jako że spuszczało się tam wodę za pomocą „tajnego” guzika. Ja natomiast z maniackim uporem drukowałem książki z plików, nie wyobrażając sobie, że mógłbym je czytać na ekranie monitora, lasy płakały, drukarka pożerała kolejne ryzy papieru, dźwigałem te stosy makulatury na własnym grzbiecie, gubiłem kartki i dostawałem szału, chcąc odnaleźć jakiś upatrzony wcześniej dialog albo cytat. Ale akulturacja robi swoje – wkrótce dotarło do mnie, że da się pominąć to krępujące, celulozowe pośrednictwo. Że książka wyświetlana jako mapa pikseli jest tą samą książką, którą mozolnie reprodukowałem na papierze. Niedługo potem zaczęto w Polsce mówić o e-bookach. Najpierw ze stosowną bojaźnią, potem w tonach entuzjastycznych, co raczej typowe u parweniuszy. Zaczęła się rewolucja. Rewolucje zaś mają w zwyczaju pożerać własne dzieci. Już teraz za truizm uchodzi stwierdzenie, że nie chodzi tu tylko o zwykłą zamianę farby drukarskiej w ciągi zer i jedynek, ale o przewrót w zakresie biznesowych modeli wydawniczych, ochrony praw autorskich i samego sposobu czytania. I wcale nie jestem już pewien, czy książka elektroniczna jest tym samym, co książka papierowa. Oczywiście, względy sentymentalnie grają tu rolę: nie sposób jej zważyć w dłoni, powąchać, pogładzić, postawić na półce. Bardziej jednak niepokoi mnie choćby uzależnienie e-booków od zewnętrznego nośnika – w społeczeństwie informacyjnym trzeba intensywnie przebierać nogami, żeby nie stać w miejscu, urządzenia i formaty zmieniają się w okamgnieniu, zawsze jest jakieś „wczoraj”, w którym niewygodnie tkwimy, i jakieś „jutro”, którego niecierpliwie wypatrujemy. A medium samo w sobie jest przekazem, by przywołać słynną frazę McLuhana. Następnym krokiem, pozwolę sobie tu na odrobinę czarnowidztwa, może być zagubienie samej idei książki jako zwartego tekstu zamkniętego w okładkach, tekstu, który czyta się od początku do końca, bo tylko wówczas ma on sens. Skądinąd wiadomo, że ci, którzy obecnie wkraczają do świata literatury, nastolatkowie urodzeni na przełomie wieków, czytają już inaczej – lubią krótko i zwięźle, w małych porcjach, szybko się męczą, często poszukują nie opowieści, ale po prostu informacji. Wielkie narracje przeniosły się do świata wystawnych telewizyjnych seriali. Marzy mi się więc – trochę wbrew rozsądkowi – coś w rodzaju książkowego ruchu luddytów. Luddyci na początku XIX wieku niszczyli maszyny tkackie i rzucali kamieniami w lokomotywy. Ale co właściwie może zrobić czytelnik? Zjeść swojego Kindle’a? ■

Piotr Kofta

wbrew sobie

Awangardzista

C

Nr 4 [251] kwiecień 2013

F E L I E T O N

7


G O Ś ć

„ N O T E S U ”

8

Każdy bękart jest królem

Amos Oz (ur. 4 maja 1939 roku w Jerozolimie jako Amos Klausner) – eseista, prozaik i publicysta, najpoczytniejszy na świecie izraelski pisarz. Studiował literaturę i filozofię na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Laureat literackiej Nagrody Izraela oraz licznych nagród międzynarodowych. Jego książki przełożono na 37 języków. Od kilku lat wymieniany wśród kandydatów do literackiej Nagrody Nobla. W marcu nakładem Domu Wydawniczego Rebis ukazała się jego najnowsza książka „Wśród swoich” (recenzja w numerze).

Z Amosem Ozem rozmawia Agnieszka Lichnerowicz ZACZNIJMY OD MARZEń. KIEDYś POWIEDZIAł PAN, żE Z MARZENIAMI JEST TAKI PROBLEM, żE SPEłNIAJĄC SIę – ROZCZAROWUJĄ. PO LEKTURZE „WśRóD SWOICh” POMYśLAłAM, żE MIAł PAN NA MYśLI I IZRAEL, I KIBUCE...

To nie jest książka o Izraelu, ani nawet o idei kibuców. To jest książka o samotnych ludziach, którzy żyją w niezwykle kolektywnej społeczności, która próbuje być jedną wielką rodziną. Ci ludzie jednak są na jej skraju, a nawet poza nią. Przyciągają mnie takie postaci. Uważam je za fascynujące. DLACZEGO?

Dlatego że szczęście mówi samo za siebie. Pamięta pani pierwsze zdanie z „Anny Kareniny” Lwa Tołstoja? Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Dlatego piszę o tych nieszczęśliwych. W idealistycznym społeczeństwie, takim jak kibuc, gdzie ludzie wierzyli, że mogą całkowicie zmienić ludzką naturę, samotność jest nawet bardziej bolesna niż w dużym mieście. W opowiadaniach piszę o ludziach, którzy są jednocześnie zabawni i smutni, komiczni i tragiczni. JEST TO OCZYWISTE, żE żYCIE W KIBUCU PANA UKSZTAłTOWAłO. CZY UKSZTAłTOWAłO RóWNIEż IZRAEL TAKI, JAKI DZIś JEST? JAK WAżNE W hISTORII IZRAELA BYłY KIBUCE?

W Izraelczykach jest pewien anarchistyczny gen, który lubię. Nie ma hierarchii, każdy jest bardzo ważny. Każdy jest papieżem, każdy jest premierem. Każdy jest prorokiem, każdy jest mesjaszem. To wszystko bierze się z etosu kibucu, gdzie każdy jego członek jest ważny. I równy. MYśLę, żE TEN GEN ZOSTAł PODAROWANY IZRAELSKIEMU

był piękny. Dla tych ludzi to było coś większego niż życie. Mieli nadzieję zrewolucjonizować ludzką naturę. Inne XX-wieczne rewolucje chciały zmienić władzę, gospodarkę, system klasowy. Natomiast ojcowie i matki założycielki kibuców chcieli zrewolucjonizować całą ludzką naturę. Postanowili zlikwidować pieniądze, wychowywać dzieci razem w dziecińcach. Postanowili dzielić się wszystkim. Wierzyli – naiwnie – że egoizm, plotka, chciwość, zazdrość i zawiść znikną. To było marzenie nie do zrealizowania.

SPOłECZEńSTWU PRZEZ RUCh KIBUCOWY.

Tak bywa z marzeniami albo ideologiami. Sam pomysł kibuców

Nr 4 [251] kwiecień 2013

TO, CO PAN MóWI, W USZACh POLAKA BRZMI JAK OPIS KOMUNIZMU...


Fot. Marytka Czarnocka

G O Ś ć

„ N O T E S U ”

9

Tak, ale jest jedna istotna różnica: w przeciwieństwie do komunizmu ruch kibucowy nigdy nie przelewał krwi. Nie było rozstrzeliwań, gułagów, obozów koncentracyjnych, więzień ani policjantów. To jest ta ogromna różnica, o której powinniśmy pamiętać. FASCYNUJĄCE W PANA KSIĄżCE SĄ OPISY CIĄGłEGO NAPIęCIA W KIBUCU, DYSKUSJE I SPORY, ChOćBY MIęDZY RADYKAłAMI I PRAGMATYKAMI.

To interesujące, bo dzisiaj kibuce nie wydają się już radykalne. Ich członkowie są znacznie bardziej umiarkowani i dużo bardziej tolerancyjni niż byli dawniej, na początku. Dzisiaj kibuc jest bardzo pragmatyczną instytucją, dzieci nie śpią już we wspólnych sypialniach. Jest dopuszczalna pewna ilość pieniędzy. Istnieje wysoki stopień wzajemnej odpowiedzialności i solidarności, ale nie ma żadnej dyktatury ideologów. To się skończyło.

WYGLĄDA NA TO, żE żEBY WPROWADZIć W żYCIE KIBUCOWE IDEE, TRZEBA BYć RADYKAłEM?

NIEKTóRE KIBUCE DZIś PRZYPOMINAJĄ BARDZIEJ PRZEDSIęBIORSTWA.

Nr 4 [251] kwiecień 2013


G O Ś ć

„ N O T E S U ”

10 Niezupełnie. W kibucach obowiązuje jednak ogromna solidarność i odpowiedzialności wobec potrzebujących, niepełnosprawnych i starszych.

magali się większej solidarności społecznej, opowiadali się za mniej zhierarchizowanym społeczeństwem. To jest częściowo kibucowa filozofia.

DLACZEGO ZATEM WEDłUG PANA IDEA KIBUCóW PRZEGRAłA? MOGę

OSTATNIE WYBORY PARLAMENTARNE W IZRAELU BYłY PIERWSZYMI OD

POWIEDZIEć, żE PRZEGRAłA, KIBUCóW POZOSTAłO PRZECIEż NIEWIELE...

LAT, W KTóRYCh NIE TYLKO KWESTIE BEZPIECZEńSTWA BYłY WAżNYM

W Izraelu jest dzisiaj 270 kibuców. Zaskoczę pewnie panią, ale w kibucach mieszka dziś więcej ludzi niż kiedykolwiek wcześniej. Ale, oczywiście, to są zreformowane kibuce, taka ich „miękka wersja”. I ja rozumiem, dlaczego niektórych młodych ludzi wciąż pociąga życie w takim zreformowanym kibucu. Kiedy rozglądam się wokół – czy to w Tel-Awiwie, czy w Warszawie – widzę, że zbyt wielu ludzi pracuje ciężej niż powinni. Robią to, żeby zarobić więcej niż rzeczywiście potrzebują, kupić rzeczy, których nie potrzebują, aby zaimponować ludziom, których właściwie nie lubią. Nie ma się co dziwić, że niektórzy szukają alternatywy. Zreformowany kibuc jest ciekawą alternatywą. KIEDY PAN MYśLI O SWOIM DOśWIADCZENIU Z TEGO PIERWOTNEGO

TEMATEM, ALE RóWNIEż KWESTIE SOCJALNE. COś SIę ZMIENIA?

Coś się zmienia, ale jest zbyt wcześnie, aby świętować. Mieliśmy przez wiele lat koalicję prawicy i radykalnej prawicy, teraz mamy koalicję prawicy i partii centrowej. To krok naprzód, – choć to nie to, na co ja głosowałem i miałem nadzieję. Ale lepsze to niż koalicja z radykalną prawicą. MOżE SYTUACJA GEOPOLITYCZNA IZRAELA JEST TAKA, żE NIE MA PRZESTRZENI NA INNE WĄTKI NIż TE DOTYCZĄCE BEZPIECZEńSTWA?

Izraelczycy przede wszystkim debatują na temat: bezpieczeństwa, istnienia i przyszłości kraju. Jednak jest też przestrzeń na inne wątki: dotyczące kwestii socjalnych, sprawiedliwości społecznej, biedy, uchodźców z Afryki, którzy docierają do Izraela przez pustynię.

KIBUCU, JAK PAN TO OCENIA DZIś, BęDĄC STARSZYM?

Gdy dołączyłem do kibucu, miałem 15 lat. Zbuntowałem się przeciw mojemu ojcu, który tam nie wstąpił. Był konserwatystą, ja stałem się socjalistą. Był intelektualistą, ja postanowiłem zostać traktorzystą. Był niskim człowiekiem, ja zdecydowałem, że będę wysoki – nie udało mi się, ale się starałem. Chciałem zrewolucjonizować moje życie. Dziś wiem, że nie da się zmienić ludzkiej natury. Pragnienie, by ją zrewolucjonizować, było dziecięce. Jestem tego świadomy. NA PEWNO SIę NIE DA? PATRZĄC NA EUROPę CZY STANY ZJEDNOCZONE W KRYZYSIE, CORAZ WIęCEJ JEST MłODYCh LUDZI, KTóRZY OBURZAJĄ SIę NA „SYSTEM”. UWAżA PAN, żE SĄ NAIWNI?

Nie. Uważam, że mają powody, by zmienić system. Ale jeśli chcą zmienić ludzką naturę, to są naiwni. Jeśli spytam, co zmieniło się w sprawach seksu od czasów biblijnych – odpowiedź brzmi: może „papieros po”. MOżE MAMY PO PROSTU SYSTEM, NA KTóRY ZASłUGUJEMY? TROChę SOLIDARNOśCI, SPORO EGOIZMU...

Wierzę w system, który bierze pod uwagę złożoność ludzkiej natury. Immanuel Kant napisał kiedyś o pokręconym drewnie ludzkości, z którego nie da się wyciąć prostej rzeczy. Wierzę, że ludzka natura jest zakrzywiona i nie próbujmy nic prostego z tego wycinać. System można zmieniać, ulepszać, reformować, buntować się przeciwko niemu. Dlaczego nie? MYśLI PAN, żE IZRAELCZYCY WCIĄż JESZCZE ROZUMIEJĄ POTRZEBę

KIBUCE SĄ WAżNĄ CZęśCIĄ hISTORII IZRAELA. ALE INNYM FUNDAMENTEM JEST hOLOCAUST... CZY PAN TEż UWAżA, żE LUDZIE SPOZA IZRAELA NIE SĄ W STANIE POJĄć, JAK BARDZO TO TRAGICZNE DOśWIADCZENIE JEST WCIĄż AKTUALNE W IZRAELU?

Każdy Izraelczyk to ktoś, kto przeżył. Każdy jest uchodźcą. Każdy – wliczając mnie – stracił kogoś z rodziny w Holocauście. Każdy jest świadomy, że również teraźniejszość i przyszłość Izraela są zagrożone. Władze Iranu jednocześnie usprawiedliwiają i negują Holocaust. Grożą rozpoczęciem nowego Holocaustu, więc Izraelczycy żyją w zagrożeniu. Europejczykom trudno to zrozumieć, ponieważ żyją w relatywnie bezpiecznym, stabilnym regionie. Europejczycy zapominają, jak to jest żyć w ciągłym poczuciu zagrożenia. CZY TAKIE SPOłECZEńSTWO – W CIĄGłYM ZAGROżENIU – MOżNA NAZWAć „ZDROWYM”?

Nasze społeczeństwo jest bardzo interesujące. I zabawne. Jesteśmy społeczeństwem ośmiu milionów obywateli, ośmiu milionów ministrów, ośmiu milionów premierów i ośmiu milionów proroków i mesjaszy. Jak w Polsce... Izrael to jedna wielka debata, seminarium uliczne. Każdy wie lepiej. W tym aspekcie mamy sporo wspólnego z Polakami. W Izraelu nie ma prawdziwej hierarchii, każdy bękart jest królem. To tworzy bardziej kreatywną atmosferę. Mamy złote lata dla sztuki – kino, literatura, teatr, sztuki wizualne i muzyka świetnie się rozwijają. Właśnie dzięki tej nieskończonej różnorodności. Moim zdaniem różnorodność to zdrowa atmosfera dla sztuki, pod warunkiem, że w grę nie wchodzi przemoc.

WSPóLNOTY? CZY JEST TO BARDZIEJ KAPITALISTYCZNE SPOłECZEńSTWO?

Nie można generalizować – jedni są tacy, drudzy inni. Półtora roku temu przez Izrael przetaczały się ogromne demonstracje. Na ulice Tel Awiwu wyszło wówczas pół miliona ludzi, co odpowiadałoby czterem milionom w Warszawie. I nie doszło do ani jednego epizodu z użyciem przemocy. Oni protestowali nie tylko przeciwko polityce mieszkaniowej w Izraelu, ale też do-

Nr 4 [251] kwiecień 2013

CZY TA TRAUMA I STRACh, A MOżE NAWET PARANOJA, NIE PSUJE I NIE ZżERA SPOłECZEńSTWA OD śRODKA?

Tak, ale jednocześnie życie toczy się w Izraelu normalnie. Tel-Awiw o 4 rano jest pełen życia, bary, kawiarnie i restauracje są otwarte. Ludzie dobrze się bawią – to bardzo śródziemnomorski kraj. Miasto nie żyje w poczuciu ciągłej grozy, zagrożenia i traumy. Ludzie


MOżE ZATEM IZRAELSKA POLITYKA ZAGRANICZNA BYWA PARANOICZNA?

Oczywiście, nasza polityka zagraniczna jest podyktowana stałym poczuciem izolacji. Mamy nieustanne poczucie, że Izrael jest zagrożony i nierozumiany w ogromnej części świata. Że reszta świata nie rozumie, jak wrażliwe jest nasze położenie.

móc Izraelczykom i Palestyńczykom zrobić coś, co wiedzą w swoich sercach, że muszą zrobić, ale nie chcą. Jesteśmy podzieleni. Z sondażu przeprowadzonego po pierwszym dniu jego wizyty wynika, że 70 proc. Izraelczyków lubi Obamę, reszta nie. Jesteśmy podzieleni w stosunku do Obamy jak w każdej innej kwestii. PANA KSIĄżKOWI BOhATEROWIE MAJĄ POLSKIE IMIONA.

Ten fikcyjny kibuc z mojej książki jest założony przez imigrantów z Polski, którzy opuścili Polskę przed wojną, w latach 30. Jest tam ogrodnik, który w wolnym czasie tłumaczy książkę Iwaszkiewicza na PAN WZYWA OD LAT DO POKOJU. CZY POKóJ Amos Oz hebrajski. Jest ktoś, kto marzy o światoJEST W OGóLE MOżLIWY? ZA PANA żYCIA? Wśród swoich wym pokoju, równości i sprawiedliwości. To zależy od tego, jak długo będę żył. Tłum. Leszek Kwiatkowski To są żydowscy reformatorzy z Polski, Mam dobre wiadomości. Z Bliskiego DW Rebis, Poznań 2013 s. 152, ISBN: 978-83-7510-900-9 którzy przybyli do Izraela, aby spełniać Wschodu wiadomości zawsze są złe. Ja wielkie marzenie. Tak, jak powiedzieliśmy mam dobrą. Sondaże robione po obu na początku, to jest wpisane w marzenia – że nigdy nie zostaną stronach, zarówno palestyńskiej, jak i izraelskiej, pokazują miew pełni spełnione. To jest prawda o każdym marzeniu. Marzenie siąc po miesiącu, że większość – po obu stronach – wierzy, że spełnione nie jest już tak wspaniałe jak było, gdy było tylko mapowstaną dwa państwa – Palestyna i Izrael obok siebie. Jak Czerzeniem. Rozczarowanie nie jest wpisane jedynie w ideę kibucu chy i Słowacja po rozpadzie Czechosłowacji. Większość w to i Izraela, ale w istotę marzenia. wierzy. Czy są z tego powodu szczęśliwi? Nie są. Czy będą tańczyć na ulicach po ogłoszeniu tego? Nie będą. Ale wiedzą to, po obu WIęC TO JEST SMUTNA OPOWIEść? stronach, że ostatecznie powstaną dwa państwa. Ten jeden Nie powiedziałbym tak. To raczej odwieczna ludzka tragikomały dom będzie musiał zostać podzielony na dwa jeszcze media. Natura ludzka jest jednocześnie tragiczna i komiczna. mniejsze mieszkania. Jest w tej książce opowiadanie o ogrodniku, który ciągle cytuje złe wiadomości – trzęsienie ziemi w Chinach, powódź w Nikaragui, pożary w Hiszpanii. On jest jednocześnie zabawny i saALE MAM WRAżENIE, żE DZIś NIKT REALNIE O MOżLIWOśCI ZAKOńCZENIA motny. Albo wyznawca języka esperanto z ostatniego opowiaKONFLIKTU NIE MóWI. NIE MA NIKOGO, KTO MIAłBY REALNY, SENSOWNY dania – jest jednocześnie niedorzeczny i bohaterski. Wierzę, że POMYSł. o ludziach trzeba pisać jak Czechow: ze smutkiem i uśmiechem. Przeżyłem na Bliskim Wschodzie całe życie, urodziłem się tam. I wiem, że tam słowa „nigdy”, „na zawsze” znaczą mniej więcej coś między trzema miesiącami a 30 latami. Nie więcej. Jestem NA KONIEC, WRACAJĄC DO POLSKI. JAK IZRAELCZYCY POSTRZEGAJĄ DZIś na tyle stary, aby pamiętać, jak Egipcjanie mówili, że nie uznaPOLAKóW? ją Izraela, nawet za milion lat. Potem podróżowałem do Egiptu Jest w tym dużo ambiwalencji. Żydzi i Polacy są połączeni ze z egipską wizą w moim izraelskim paszporcie. sobą od tysiąca lat. Były dobre i złe czasy i bardzo złe czasy. Na Jestem na tyle stary, by pamiętać Jordańczyków mówiąkońcu była kolosalna tragedia dla obu stron – dla Żydów i dla cych, że nigdy nie uznają Izraela. Potem podróżowałem z jorPolaków. Nie sądzę, aby ambiwalencja była czymś złym, nie dańską wizą w moim izraelskim paszporcie. Niech pani nie trzyuważam, żeby to była porażka. ma się tak tych „na zawsze” i „nigdy” wypowiadanych przez bliŻydzi mają mieszane odczucia w stosunku do Polaków. To naskowschodnich przywódców. turalne. Życie Żydów w Polsce nie było rajem. Ale to, co jest ważne, to zintensyfikowanie dialogu, ponieważ mamy tak dużo wspólnego. Bo mamy tyle wspólnych wspomnień. Dlatego ważBARACK OBAMA DOPIERO CO ODBYł PIERWSZĄ ZA SWOJEJ ne jest, by coraz więcej polskiej literatury było tłumaczone na hePREZYDENTURY PODRóż DO IZRAELA. WIELU IZRAELCZYKóW brajski i coraz więcej izraelskiej literatury jest tłumaczonej na pol– JAK ROZUMIEM – UWAżA, żE JEST ON IZRAELOWI NIEChęTNY? ski. Czyli wciąż rozmawiamy. A mamy wiele tematów do rozmów. Został bardzo entuzjastycznie przyjęty. Był wielki tłum oraz festiwal w Jerozolimie, przywitał go ogromny entuzjazm. On Rozmowa wyemitowana została na antenie przyjechał z przesłaniem o dwóch państwach. Nie oczekuję od Radia TOK FM. Dziękujemy serdecznie Baracka Obamy, że będzie chodził po wodzie, choć to się już za możliwość publikacji. Tytuł pochodzi od redakcji zdarzyło w moim kraju. Nie oczekuję cudów. Może jednak po-

Nr 4 [251] kwiecień 2013

G O Ś ć

żyją normalnym życiem. Zdradzają, oszukują na podatkach, debatują i kłócą się o różne rzeczy. Są hedonistyczni, hałaśliwi, kłótliwi itd. My jesteśmy z filmu Felliniego, a nie Bergmana.

„ N O T E S U ”

11


R y N E K

12

Boży dowcip? Marcin J. Witan

Dziennikarze, którzy „zjedli zęby” na analizowaniu kolejnych pontyfikatów, zatarli ręce i… pospieszyli do klawiatur im jest człowiek o dobrodusznej twarzy, który 13 marca wieczorem od razu zyskał powszechną sympatię, gdy wyszedł na balkon Bazyliki św. Piotra, spoglądał długo na rzesze wiwatujących na dole, pozdrowił ich słowami Bracia i siostry, dobry wieczór! zamiast Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i – czego nie zrobił żaden z jego poprzedników – poprosił wszystkich o modlitwę za siebie, pokornie schylając głowę? Kim jest kardynał Jorge Mario Bergoglio, arcybiskup Buenos Aires, 266. biskup Rzymu? A może raczej – dlaczego jest właśnie taki? Dlaczego, co obwieścił uroczyście i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku kardynał proto-diakon Jean Louis Tauran, sibi nomen imposuit Franciscum? Pytają na całym świecie nie tylko katolicy, ba, nie tylko chrześcijanie. Dziennikarze, którzy „zjedli zęby” na analizowaniu kolejnych pontyfikatów, zatarli ręce i pospieszyli do klawiatur. W krótkim czasie na naszym rynku pojawiło się kilkanaście (a to nie koniec!) książek, których autorzy spieszą z odpowiedziami nie tylko na powyższe pytania.

K

Obronił dyplom chemika Każdego dnia dowiadujemy się o Franciszku czegoś nowego. Że przed konklawe mieszkał w pokoju nr 203. Że jako uczeń u salezjanów (…) służył do mszy ukraińskiemu kapłanowi, ks. Stefanowi Czmilowi, dziś kandydatowi na ołtarze. Że jego ulubionym filmem jest Oscarowa „Uczta Babette” i że kocha poezję Hörderlina (…), że oczywiście mówi po hiszpańsku i włosku, ale też po angielsku, francusku, portugalsku i niemiecku. Że podczas każdego pobytu w Rzymie przychodził modlić się do bazyliki Santa Maria Maggiore. Że przed wstąpieniem do jezuitów obronił dyplom chemika. Że ostro krytykował Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Że jego ojciec

Nr 4 [251] kwiecień 2013


13

Nr 4 [251] kwiecień 2013


R y N E K

14 pracował na kolei. Że po wyborze na Stolicę Piotrową powiedział elektorom, aby im Bóg wybaczył – pisze Marek Zając w tekście „Wstańcie, chodźmy” otwierającym publikację z serii „Biblioteka »Tygodnika Powszechnego«” zatytułowanej „Papież Franciszek. Sługa Nowego Świata”, a ja dodaję: że, jak na Argentyńczyka przystało, pija yerba mate i lubi tango, że należy do klubu kibica drużyny piłkarskiej San Lorenzo, że na konklawe przyjechał w starych butach, których nie zmienił, zakładając białą, papieską sutannę, na którą nie chciał założyć czerwonej pelerynki podbitej gronostajem, że pozostał przy swoim, metalowym krzyżu biskupim, że jada w Domu św. Marty z wszystkimi domownikami, że lubi gotować i może dlatego, co mnie szczególnie ujmuje, często kończy swoje rozważania życzeniami dobrego obiadu, że… Wyliczać można jeszcze długo i piszący na jego temat czynią to chętnie. Ktoś powie – pięknie, ale nie o to chodzi. Otóż – i tak, i nie. Dowodzi tego cytowany już Marek Zając (lubię jego lekkie i wnikliwe pióro), osnuwając swój tekst wokół ulubionego obrazu Bergoglio: „Białego ukrzyżowania” Marca Chagalla, trafnie przyjmując, iż da się wiele powiedzieć o człowieku na podstawie jego predylekcji i sympatii, lektur, przyzwyczajeń, gustów. Łagodny charakter nowego papieża, jego dogłębne rozumienie cierpiących, odrzuconych, marginalizowanych, jego ufność w pokorne zwycięstwo Dobra, jego szlachetna prostota, jego głębokie przekonanie, udowadniane dotychczasowym życiem, o wszechogarniającym miłosierdziu Boga, a stąd jego logiczne i spójne wyobrażenie o chrześcijańskim, duszpasterskim i papieskim powołaniu widać wyraziściej przez pryzmat dzieła Chagalla, uważa Zając i dodaje, że papież rozbudził uśpione w ludziach potrzeby, oczekiwania i wyobrażenia o Kościele ubogim i miłosiernym.

Znaki zniszczenia i śmierci Nie należy jednak przeceniać roli następcy św. Piotra w decydowaniu o obliczu Kościoła powszechnego – słusznie przypomina Piotr Sikora, kolejny autor z kręgu „Tygodnika Powszechnego”, zastanawiając się, czy nie będziemy mieli do czynienia z biskupem Rzymu, który – primus inter pares – zdecydowanie akcentować będzie inter pares. Zaś współbrat Franciszka, ks. Jacek Prusak, przyglądając się aktywności Bergoglio w zakonie i potem jako arcybiskupa Buenos Aires, próbuje pokazać, ile jest jezuity w papieżu, który, paradoksalnie, przybrał imię Biedaczyny z Asyżu. Jezuici są „na granicach Kościoła” po to, żeby Kościołowi tłumaczyć świat, a światu Kościół. Papież Franciszek jako jezuita, a potem

Nr 4 [251] kwiecień 2013

jako biskup i kardynał, był obecny na dwóch granicach: nauki i wiary oraz wiary i sprawiedliwości społecznej. (…) To jest coś więcej niż „franciszkańska prostota”, z którą go identyfikujemy – wyjaśnia ks. Prusak. O trafności tego poglądu przekonuje wybór wystąpień i homilii kardynała jako pasterza stolicy Argentyny, a także pierwszych wypowiedzi jako papieża, przygotowany przez Wydawnictwo M wespół z Katolicką Agencją Informacyjną. Zbiór nie jest duży, ale wydaje mi się reprezentatywny. Godna odnotowania jest sprawność tłumaczy, którzy w dość krótkim czasie przełożyli obfitujące w „argentynizmy” teksty. Jak możemy coraz bardziej i mocniej wspierać i chronić godność ludzką, która tak często jest deptana, wykorzystywana i poniżana? – pytał arcybiskup podczas mszy św. na zakończenie Narodowego Kongresu Nauki Społecznej Kościoła w Rosario w maju 2011 roku i odpowiadał, że tylko poprzez spotkanie żywego, miłosiernego Chrystusa, co rozprasza iluzje i oczarowania, by zaofiarować radość, godność i zbawienie człowieka. (…) Nie chcemy być zalęknionym Kościołem, który zamknął się w Wieczerniku, chcemy być Kościołem solidarnym, który gotowy jest zejść z Jerozolimy do Jerycha, bez wybierania okrężnych dróg; Kościołem gotowym do wyjścia na spotkanie najbiedniejszych, by ich uzdrawiać i przyjmować (…) Możemy powiedzieć, że miara naszej nadziei jest proporcjonalnie zależna od stopnia bliskości, który jest między nami. To nie są tylko minione słowa do rodaków, to słowa do katolików rzymskiego, powszechnego Kościoła, jaki teraz, w jakimś sensie, stał się wielką diecezją duszpasterza Bergoglio i możemy być pewni, że w posłudze na jej rzecz nie będzie on ani trochę inny niż tam, nad La Platą. Dowód? Fragment z homilii na inaugurację pontyfikatu, pomieszczonej w drugiej części publikacji Wydawnictwa M i KAI: Nie pozwólmy, by znaki zniszczenia i śmierci towarzyszyły naszemu światu! (…) Pamiętajmy, że nienawiść, zazdrość, pycha, zanieczyszczają życie! Tak więc „strzec” oznacza „czuwać” nad naszymi uczuciami, nad naszym sercem, gdyż z niego wychodzą intencje dobre i złe: te, które budują i te, które niszczą! Ciągłość myśli w obu cytowanych kazaniach jest oczywista.

Zjadał z nami el locro Przesłanie Jorge Bergoglio jest najgłębiej ewangeliczne, to jasne. Nie brzmiałoby jednak tak wiarygodnie i szczerze, gdyby nie wypływało z konkretnych doświadczeń, historii życia i powołania zakonnika z sercem, bez blichtru, jak nazwał go jeden z księży pracujących w kościele dla paragwajskich imigrantów w Buenos Aires. Ażeby zrozumieć papieża Franciszka, trzeba zacząć stamtąd (…). Był jednym z nas: odprawiał msze, udzielał sakramentów, błogosławił nawet fotografie, a potem zjadał z nami el locro (zupę


z mięsa i kukurydzy) – przytacza słowa księdza Andrea Tornielii w biografii Franciszka traktującej o jego dzieciństwie, młodości, kapłaństwie i wyborze na Stolicę Piotrową. Praca wytrawnego watykanisty zawiera sporo tego rodzaju wypowiedzi; uchodzi on w gronie fachowców za świetnie poinformowanego, a do tego, jak sam przyznaje, mającego lekkie pióro. Wie także, jak dodać smaczku opowieści – z oczywistych względów nie ujawniając źródła wiedzy (na ile sprawdzonej?) nie waha się napisać, na jakich kardynałów padły głosy podczas konklawe, które ostatecznie wybrało Bergoglio na papieża! Książka wydana przez kielecką Jedność powstała w kilka dni i ukazała się u nas prawie równolegle z włoskim oryginałem (chapeau bas wobec trójki tłumaczy!). Skomponowana według sprawdzonego w takich razach schematu współczesność-przeszłość-współczesność zachowuje dramaturgię zdarzeń i osobisty ton, zdradzający głęboką sympatię do bohatera. Choć Tornielli zna go od wielu lat z częstych, rzymskich rozmów, przeprowadził z nim tylko jeden opublikowany wywiad, i to telefoniczny. Jego wyrobiony dziennikarski „nos” szybko podpowiedział, że to ktoś wyjątkowy, prawdziwy papabile, czego dowiódł przebieg konklawe z 2005 roku, kiedy otrzymał sporą liczbę głosów. Dlatego, jak wyznaje, już w drugim i, jak się okazało, ostatnim dniu konklawe poczynił pierwsze notatki na jego temat. U Bergoglio zawsze uderzała mnie głębia spojrzenia wiary, jego pokora, słowa trafiające do ludzkich serc oraz zawierzenie Bożemu miłosierdziu. Jakże wymowne są w tym kontekście słowa biskupiego zawołania kardynała, jakie zachował w herbie papieskim: Miserando atque eligendo, co można przetłumaczyć jako Spojrzał z miłosierdziem i wybrał albo Ponieważ go umiłował, wybrał go. Jest to cytat z homilii św. Bedy Czcigodnego o powołaniu celnika Mateusza.

List babci na święcenia kapłańskie Pisząc o życiu duchowym przyszłego papieża, motywacjach jego działań, zwłaszcza w czasie rządów junty wojskowej w Argentynie, a to wątek ważny i bardzo rzetelnie w książce potraktowany, włoski dziennikarz posiłkuje się wywiadem-rzeką zatytułowanym „El Jesuita”, jakiego, po długich namowach, arcybiskup Buenos Aires udzielił Sergio Rubinowi i Francesce Ambrogetti (notabene rozmowa ta wkrótce ukaże się po polsku nakładem wydawnictwa Rafael). Tymczasem jesteśmy zdani na to, co wybrał z niej Tornielli, a są to fragmenty momentami wzruszające jak ten, gdzie Bergoglio opowiada o swoim przywiązaniu

do odmawiania brewiarza, w którym trzyma list swojej babci napisany na jego święcenia kapłańskie, czy też historia narodzin jego powołania kapłańskiego, które pojawiło się w czasie spowiedzi. Jak na rasowego watykanistę przystało, autor kreśli obraz Kościoła w momencie „przejęcia sterów”. Charakteryzując schedę po Benedykcie XVI, wskazuje też te kierunki działań, jakie, jego zdaniem, podejmie Franciszek. Nie stroni przy tym od dość surowej opinii na temat Kurii Rzymskiej. Oto papież, jakiego potrzebuje Kościół – ten wniosek nasuwający się po lekturze pracy Torniellego, której mankamentem jest brak typowej w przypadku biografii części fotograficznej, podziela w pełni „nasz Tornielli” – dziennikarz i publicysta, autor wielu książek o Janie Pawle II – Grzegorz Polak. W książce „Franciszek – papież wielkiej nadziei”, zaopatrzonej dla odmiany w szereg zdjęć układających się w historię kapłaństwa Jorge Bergoglio, postawił on sobie podobny, co jego włoski kolega, cel: przybliżyć sylwetkę nowego biskupa Rzymu i spróbować określić związane z nim oczekiwania (nawet na okładce znajduje się ta sama fotografia uśmiechniętego Franciszka pozdrawiającego wiernych). Trud godny podziwu, choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że autor umieścił w swojej pracy wszystko, co się dało. Wyszło z tego połączenie biografii z kompendium wiedzy na temat historii papiestwa, konklawe i sylwetek kardynałów-elektorów z kalendarium wydarzeń od rezygnacji Benedykta XVI do konklawe, wzbogacone o refleksje dwóch watykanistów – Andrei Torniellego właśnie i Amerykanina, Johna Allena, opinie niektórych światowych polityków oraz doniesienia prasowe dotyczące wyboru kardynała z Argentyny. Praca zawiera również kompetentną analizę szans kilku papabili, która jednakże traci zasadniczy sens ukazując się post factum. Pokazuje zaś, ile warte są choćby najbardziej uczone dywagacje wobec tchnienia Ducha Świętego. Część biograficzna natomiast, choć dość szczupła, napisana jest wielowątkowo, z przywołaniem licznych opinii i wypowiedzi samego Bergoglio. Sądzę też, że pytanie o to, co wybór Franciszka może oznaczać dla Kościoła, potraktowane zostało przez Polaka ciekawiej niż u Torniellego, jako w gruncie rzeczy pytanie, co oznacza wybór nie-Europejczyka, na dodatek Latynosa, z „końca świata”. Ja przywołam jednak ks. Moszoro-Dąbrowskiego, Polaka argentyńskiego pochodzenia: Kiedyś ewangelizacja Ameryki była prowadzona przez europejskich franciszkanów, dominikanów i jezuitów, dzisiaj jezuita z tamtego kontynentu wraca do Europy (…). Czy to nie Boży dowcip? Oto człowiek wykształcony tam przychodzi ze swoim doświadczaniem do Rzymu. Jakiż więc on jest, ten Franciszek? Na pytanie, jak określiłby samego siebie, odpowiada: Jorge Bergoglio, ksiądz. Marcin J. witan

Nr 4 [251] kwiecień 2013

R y N E K

15


16

Bez zadaszenia Bogdan Klukowski, Marek Tobera

Panujący wówczas klimat przesądził, że większość hurtowni książek organizowano w atmosferze przepojonej żywiołowością ile w sytuacji sektora wydawnictw, mimo intensywności i ogromu zmian, wskazać można elementy ciągłości, to w dziedzinie hurtu – zwłaszcza po 1990 roku, gdy stało się jasne, że Składnica Księgarska w dotychczasowym kształcie straciła możliwości funkcjonowania – wytworzyła się zupełnie nowa sytuacja. Ten sektor – jeśli pominąć specyficzny casus SK – zaczynał praktycznie „od zera”. Uwolnienie rynku spod kontroli na przełomie lat 80. i 90. spowodowało i to, że pojawiło się bardzo wiele nowych hurtowni; jak z pewną swadą napisał Piotr Szwajcer, powstały ich wtedy chyba tysiące. Panujący wówczas klimat przesądził, że większość z nich organizowano i wdrażano do uczestnictwa w obiegu książek w atmosferze przepojonej żywiołowością. Magazyny często sytuowano w piwnicach i garażach, biura stanowiły jakieś pokoiki, a klienci mogli liczyć na wybór spośród kilkudziesięciu, w najlepszym razie kilkuset tytułów, aktualnie najintensywniej pożądanych przez detal1. Część obrotów tego sektora realizowano nawet bez zadaszenia. Słynną krakowską gieł-

O

1

dę, na której książki stanowiły ponoć ok. 90 proc. oferowanych towarów, uczestnik tamtych wydarzeń określi po latach jako największy w Polsce antykwariat na świeżym powietrzu2.

Wśród kocich łbów Do branżowej legendy przeszła też warszawska ulica Kolejowa3. Oświetlona wtedy nader skąpo, pełna była dołów wśród kocich łbów, które też trudno nazwać nawierzchnią. Za ponurym i obskurnym murem, ciągnącym się wzdłuż owej jezdni, mieściły się m.in. ogromne magazyny Składnicy Księgarskiej. Zaopatrywali się w nich księgarze (nie tylko warszawscy) oraz uliczni i bazarowi sprzedawcy. Z myślą o tej klienteli pod koniec 1990 roku na Kolejowej rozpoczęto konkurencyjną wobec SK sprzedaż książek, prowadzoną prosto z ciężarówek. Pierwszy pojawił się tu ponoć samochód warszawskiego Codeksu, potem JVS, na początku 1991 roku przybyły pojazdy hurtowni Raster, Eureka i Wolumen. Dodatkowy bodziec rozwojowy dało załamanie się weekendowego handlu książkami na stadionie Skry (luty 1992 roku). Istny rozkwit Kolejowej nastąpił w latach 1992-1993, zatem, o paradoksie, w okresie schyłku boomu i narastania kryzysu. Samochodów przybywało. Stały najpierw po jednej, potem po obu stronach jezdni, zwykle było ich ok. 20, w sezonie (podręczniki, Gwiazdka) nawet 50 i więcej, jeśli liczyć przygodnych oferentów, zwanych tu „doskokowcami”. Ciężarówki z reguły należały do hurtowni stacjonarnych, niektóre z tych firm miały już zresztą siedziby przy Kolejowej – i owych firm, właśnie tu usytuowanych, też w miarę upływu czasu przybywało. Przy samochodach handlowano głównie bestsellerami, a płatności dokonywano niemal wyłącznie „z ręki do ręki”, natych-

A. Nagraba: „Składnica i składy”, „Wydawca” nr 1/1994, s. 16. R. Mendruń: „Nie ma granicy. Rozmowa z Robertem Charłampowiczem, prezesem Funduszu Beta”, „Biblioteka Analiz” nr 18/2003, s. 4. 3 Fragment ten powstał głównie na podstawie: A. Rostocki: „Kolejowa”, „Notes Wydawniczy”, nr 2/1993, s. 3-6. 2

Nr 4 [251] kwiecień 2013


miast, często ponoć bez faktur. Transakcji gotówkowych zbytnio się nie formalizuje. Tak mówią wtajemniczeni, a ja tylko pokornie i posłusznie powtarzam – pisał o Kolejowej w swym świetnym reportażu [w „Notesie Wydawniczym” – red.] Andrzej Rostocki4. W skali ogólnopolskiej jedną z pierwszych hurtowni książek, powstałych po uwolnieniu rynku, była Bajka Aleksandra Bajora5. W 1990 roku ruszył Współczesny Światowid, który wyrośnie niebawem na lidera. Początek lat 90. to także narodziny firm tak istotnych na przestrzeni całej dekady, jak katowicki Matras, krakowski Liber, wrocławskie Kwadro, poznański Kalambur, łódzkie Omega i Wolumen, warszawskie Oramus (firma Krzysztofa Olesiejuka) i JVS. Równolegle do nich rozpocznie działalność potentat dystrybucji książki szkolnej Wkra oraz inne przedsiębiorstwa wyspecjalizowane w sprzedaży publikacji WSiP: WSiP Service, Sezam, również mniejsze Nova i MarKa6.

Obrona własnego terytorium Większość hurtowni, tak dynamicznych w początkowym okresie, nie wytrzyma jednak załamania rynku z lat 1992-1993. Upadną wtedy m.in. dość znaczące do niedawna Bibuła, Art-Kielce, Varia-Books, Pamil oraz wiele innych7. Zdaniem Arkadiusza Wingerta, były to głównie te firmy, których szefowie nie zauważyli nadchodzących zmian bądź je zignorowali. Te, które przetrwały tąpnięcie, szef silnej wówczas hurtowni Liber podzielił na dwie grupy. Do pierwszej zaliczył podmioty ustabilizowane na poziomie bezpiecznej stagnacji, nie inwestujące, unikające ryzyka. Drugą, mniej liczną, tworzyć miały przedsiębiorstwa, które zyski wypracowane w okresie koniunktury przeznaczyły na rozwój8. Lukę po niedawnym monopoliście, Składnicy Księgarskiej, próbował zagospodarować przede wszystkim Współczesny Światowid, tworząc oddziały w różnych regionach (do końca 1993 roku działało ich sześć). I choć nie była to jedyna firma, która otwierała swe delegatury w innych miastach (podobnie postępował np. JVS, znacznie jednak mniejszy), to właśnie jej inwestycja w Katowicach wywołała reakcję konkurentów. Tak po-

Za chwilę nastąpił krach Interesujący materiał na temat hurtu w badanym okresie zamieścił „Megaron”. Mowa w nim o trzech rankingach, przeprowadzonych wśród wydawców, których kilkakrotnie proszono o wskazanie najlepszych firm dystrybucyjnych – dwa razy w 1992 roku i raz w 1994. Niezależnie od zmiennej liczby uczestników i wielkości reprezentowanych oficyn, we wszystkich tych plebiscytach uznano Współczesny Światowid za wyraźnego lidera. W pierwszej czwórce za każdym razem znalazły się też Liber i Matras, czyli od 1993 roku filary Holdingu Centrum, najpoważniejszej konkurencji dla zwycięzcy rankingów. Rankingi te dowiodły również ogromnego rozdrobnienia dystrybucji – w każdym z nich respondenci wskazali bardzo wiele firm godnych miejsca w czołówce. W maju 1992 roku wytypowano 81 hurtowni, w czerwcu tegoż roku – 189, w 1994 – 138 (istotna uwaga: za każdym razem rosła liczba respondentów). Jako jeden z niewielu przejawów pewnej normalizacji potraktować można to, że w czołówce wyłonionej w 1992 roku bardzo niewiele było takich firm, które splajtują lub zostaną zmarginalizowane, gdy dosłownie za chwilę nastąpił krach. W 1994 roku natomiast na owych 138 wymienionych hurtowni tylko 34 zostały wskazane przez więcej niż trzech wydawców. Przy wszystkich zastrzeżeniach można to uznać za tendencję ku pewnemu ograniczeniu rozdrobnienia hurtu. Porównanie rankingów „Megaronu” dowodzi też, że wśród najważniejszych nowych firm dystrybucyjnych między 1992 a 1994 rokiem nie było plajt – z rynku zniknęli wtedy mniej znaczący, ale zapewne bardzo liczni uczestnicy przemian, debiutanci startujący w latach 1990–1991. Co również charakterystyczne, w żadnym z tych ran-

4

Tamże, s. 5 R. Mendruń: „Nie ma granicy...”, s. 4. 6 G. Bartosiewicz: „Hurt oświatowy – początki stabilizacji”, „Notes Wydawniczy” nr 6/1993, s. 4. 7 D. Szczepańska: „Rynek książki”, w: „Kultura popularna – literatura – książka – rynek. Forum Czytelnicze II”, Warszawa 1995, s. 82. 8 A. Wingert: „Hurt od targów do targów. Pierwsze przybliżenie”, „Wydawca” nr 4/1994, s. 37. 9 Tamże; por. T. Lewandowski: „Nikt nie lubi hurtowni?” [wywiad z Wiktorem Ostrowskim], „Wydawca” nr 1/1994, s. 8. 10 T. Lewandowski: „PIK: asy i blotki, czyli od targów do targów. Rozmowa z Grzegorzem Majerowiczem”, „Wydawca” nr 4/1994, s. 6. 5

Nr 4 [251] kwiecień 2013

W E

Paweł Kryst – współwłaściciel hurtowni Wikr – zadowolony z jednej z transakcji

wstał Holding Centrum (1993 rok). Utworzyły go Matras, Liber oraz warszawskie Centrum. Umowami o współpracy związały się z nimi w początkowej fazie Kwadro, Omega i Kalambur. Później skład holdingu będzie zmienny, podobnie jak status firm współpracujących; do końca omawianego okresu przybędzie Centrum II z Gdańska, opuszczą zaś porozumienie Liber i Omega. Założycielami tej struktury powodował zapewne zamiar obrony własnego terytorium – ich silnej pozycji na południu kraju. W szerszym wymiarze podjęcie rękawicy oznaczało jednak próbę zbudowania sieci ogólnopolskiej nie mniej znaczącej niż dokonania Współczesnego Światowida9. Zastąpić Składnicę Księgarską było jednak niełatwo. Potencjał prywatnych hurtowników, którzy pozostali na rynku po ogłoszeniu jej upadłości, oceniano zaledwie jako 10-15 proc. niedawnego jeszcze potencjału giganta. Podobno jego brak dał się bezpośrednio odczuć w 1993 roku, a także na początku roku następnego. Wyrażano nawet nadzieje, że po bolesnej sanacji Składnica powróci do wielkiej gry i, sprywatyzowana, znów odegra istotną rolę w pośrednictwie handlu książką10.

W S P O M N I E N I A C H

17


18

W E

W S P O M N I E N I A C H

1

2

3 Na zdjęciu stoiska firmy braci Olesiejuków [1], hurtowni Wikr [2] oraz Woyda i Syn [3]

kingów nie pojawiła się Składnica Księgarska – nawet w pierwszym z maja-czerwca 1992 roku, mimo że jej upadłość formalnie ogłoszono dopiero za pół roku. Rozkład tego przedsiębiorstwa dla uczestników rynku był jednak oczywisty znacznie wcześniej11. Procesu pewnego uspokojenia hurtu po dwóch-trzech latach pionierskiej żywiołowości nie zakłócił w znaczący sposób pożar Składu Księgarskiego Centrum (z Holdingu Centrum) w sierpniu 1994 roku. Prócz Składu, który pomieszczenia przy ul. Kolejowej w Warszawie wynajmował od Składnicy Księgarskiej, ucierpiały również sąsiadujące z nim hurtownie Ania, Codex i Warszawskie Centrum Książki. Był, co prawda, problem z rozliczeniami, firma ubezpieczeniowa Feniks (sic!) okazała się niewypłacalna, dodatkową stratę stanowił dwutygodniowy brak obrotów (sprzedaż znów prowadzono z samochodów), ale niewiele ponad miesiąc po feralnym wydarzeniu kontakty handlowe poszkodowanych firm i obsługiwanych przez nie wydawców powróciły do normy12. Ówczesny wiceprezes SK Centrum, Piotr Bagiński, wspomni po latach, iż pożar być może spowodowała jego podwładna, która, dokonawszy kilku drobnych nadużyć, próbowała spalić obciążające ją dokumenty13. Kto wie zatem, czy nie okazał się, przynajmniej w pewnym stopniu, profetyczny żart Piotra Szwajcera. Otóż publicysta „Notesu” na kilkanaście miesięcy przed akcją gaśniczą na Kolejowej odwołał się do dialogów reymontowskich bohaterów. Twierdził, że nie ma to, jak się inteligentnie spalić, sugerując wariant „Ziemia obiecana”. Co prawda Szwajcer dworował sobie z ówczesnego stanu Składnicy, ale przecież – tak czy inaczej – chodziło o hurt14.

Pojawiły się… komputery Zatem: mimo tej „ogniowej próby” skromna normalizacja hurtu w 1993 i 1994 roku dokonała się rzeczywiście. Cytowany już Wingert (nota bene w sierpniu 1994 roku prezes SK Centrum) za przejaw zmian na lepsze, prócz zniknięcia z rynku wielu źle prowadzonych firm, uzna m.in. zwiększenie marży hurtowej z tendencją do dalszego wzrostu, korzystne przeprowadzki najpoważniejszych rynkowych graczy oraz nowe pozytywne aspekty w organizacji pracy hurtowni. Ten wymieniony jako ostatni, ale przecież ważny element, wiązał się z coraz bardziej powszechnym zastosowaniem komputerów15. Czołowa wtedy pozycja Współczesnego Światowida znajdzie natomiast potwierdzenie w niejako zamykającej pierwsze pięciolecie wolnego rynku inauguracyjnej edycji Nagrody Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego Ikar. Właśnie tej firmie kapituła nagrody przyzna prestiżową nominację w kategorii hurtu16. „Informator o księgarniach i hurtowniach”, wydany przez Centrum Informacji o Książce w 1994 roku, zawiera dane dotyczące 433 hurtowni17. W wykazie znalazły się jednak także lokalne oddziały dużych firm, działy hurtowe (czasem handlowe) wydawnictw oraz księgarnie, które zajmowały się również sprzedażą hurtową. Natomiast w informatorze z 2000 roku, przygotowanym z okazji realizacji programu „Frankfurt 2000”, wymieniono już mniej, gdyż 379 adresów18. bogdan Klukowski, Marek tobera

11

„Hurtownie – które lubimy?”, „Megaron” nr 1-2/1992, s. 25; „Hurtownie – które lubimy? Druga edycja ankiety”, „Megaron” nr 4/1992, s. 21; P. Dobrołęcki, D. Kaszyńska-Dobrołęcka: „Ranking hurtowni – maj 1994”, „Megaron” nr 6/1994, s. 13. W pierwszym kwartale 1993 roku D. Stachowiak stwierdzi, że Składnica Księgarska jako firma żyjąca nie działa już od dwóch lat; Z. Nowodworska: „Światowid niezwykle Współczesny. Rozmowa z Dariuszem Stachowiakiem [...]”, „Megaron” nr 4/1993, s. 2. 12 D. Szczepańska: „Ogniowa próba rynku”, „Notes Wydawniczy” nr 10/1994, s. 10-12. 13 P. Dobrołęcki, P. Waszczyk: „Z gotówką po kraju. Rozmowa z Piotrem Bagińskim”, „Dwudziestolecie wolnego rynku...”, s. 131. 14 P. Szwajcer: „Kto niszczy książki”, „Notes Wydawniczy” nr 3/4/1993, s. 4. 15 A. Wingert: „Hurt od targów...”, s. 38-39; zob. tegoż: „Plusy i minusy księgarskiego komisu”, „Wydawca” nr 1/1995, s. 16. 16 MT, Ikar po raz pierwszy, „Notes Wydawniczy” 1995, nr 10, s. 18. 17 Na podstawie: Informator o księgarniach i hurtowniach, Warszawa 1994. 18 Rynek książki 2000, Centrum Informacji o Książce i Agencja Informacji Wydawniczych, Warszawa 2000. Artykuł stanowi jeden z rozdziałów książki Bogdana Klukowskiego i Marka Tobery pt. „W tym niezwykłym czasie. Początki transformacji polskiego rynku książki (1989-1995)”, która w połowie maja br. ukaże się nakładem Wydawnictwa Akademickiego „Sedno”. Szefowi wydawnictwa, Andrzejowi Chrzanowskiemu, oraz autorom serdecznie dziękujemy za zgodę na publikację fragmentu. Autorem zdjęć jest Maciej Woyda, któremu także składamy podziękowania za możliwość ich publikacji. Tytuł i śródtytułypochodzą od redakcji.

Nr 4 [251] kwiecień 2013


19

W E

W S P O M N I E N I A C H

Pożar SK Centrum: nie ma to jak się inteligentnie spalić

Nr 4 [251] kwiecień 2013


T A R G I

20

Zastrzyk energii

poszukiwany! Kilka impresji z Międzynarodowych Targów Książki Dziecięcej w Bolonii (25-28 marca) Michał Zając awiódł się ten, kto jechał w tym roku na Międzynarodowe Targi Książki Dziecięcej w Bolonii z nadzieją na odrobinę wcześniejszej wiosny (czy w ogóle jakiejkolwiek wiosny!). Północne Włochy witały szarymi chmurami, deszczem i temperaturą 3-6 stopni Celsjusza. Przejścia pomiędzy ciepłymi pawilonami targowymi niejednemu zapewne zafundowały przeziębienie (jak niżej podpisanemu). Tegoroczna edycja miała jednak swój szczególny urok – to już 50. raz, kiedy w Bolonii spotykają się ludzie związani z książką dziecięcą: wydawcy, ilustratorzy, autorzy, księgarze, agenci literaccy, ale także osoby związane z organizacjami społecznymi promującymi lekturę dla najmłodszych. Na pierwszych targach,

Z

Nr 4 [251] kwiecień 2013

w 1964 roku, wystawiały się zaledwie 43 wydawnictwa z kilkunastu krajów. W 2013 cztery hale mieściły ofertę ok. 1200 firm z 75 państw. Na marginesie warto dostrzec, że wielkim nieobecnym były kraje arabskie. Przepychem wabiło jedynie stoisko z Arabii Saudyjskiej.

Rocznicowa melancholia… i tablety! Jubileusz targów może doprowadzić obserwatora dziecięcej sceny książkowej do swoistej melancholii. Impreza wystartowała bowiem w przełomowym dla branży momencie: na fali no-


wego postrzegania dzieciństwa, odkrywania nowych prądów wychowawczych i edukacyjnych, przyznawania najmłodszym nowych praw, ale przede wszystkim jako wyraz rosnącego zainteresowania literaturą dla nich i coraz mocniejszej pozycji tego sektora rynku książki. Prawie pół wieku później wydaje się już dla wszystkich oczywiste, że książka – jako medium – jest na bardzo ostrym zakręcie swoich dziejów. Ta dla dzieci (szczególnie młodszych) wydaje się nadchodzącą zmianę silnie odzwierciedlać. Gdyby postawić klasyczne pytanie, które zadaje się osobie wracającej z takiej imprezy: „Co w bolońskiej trawie piszczało? Jakie trendy dało się dostrzec?” – odpowiedź mogłaby być tylko jedna: TABLETyZACJA! O ile w zeszłym roku tablety funkcjonowały głównie jako niezbędny gadżet każdego wydawcy (czy jego asystentki), o tyle teraz na większości stoisk łatwo było dostrzec oferty książkowych aplikacji (appsów lub appek). W znaczący sposób (także powierzchniowy!) poszerzyła się również działalność tzw. digital café czyli zorganizowanej przez firmę O’reilly Media przestrzeni dedykowanej spotkaniom i prezentacjom dotyczącym nowych technologii w edytorstwie produktów dla najmłodszych. Dyskusje na takie tematy jak warunki, które muszą spełniać dobre aplikacje książkowe, możliwości adaptowania już stworzonych książek obrazkowych do nowego formatu, kierunki rozwoju appsów ściągały liczną publiczność, znacznie liczniejszą niż w 2012 roku! Warto zresztą wspomnieć, że targi poprzedzała duża konferencja dla wydawców „Play, Learn, Grow – Publishing for the Next Generation” zaproponowana również przez O’reilly. Podczas jednodniowych obrad czołowi przedstawiciele cyfrowej części rynku książki dziecięcej prezentowali wizje nowych strategii edytorskich, które sprostają wymaganiom nowej generacji klientów.

Kryzys? Czy kryzys w branży wydawniczej był dostrzegalny w pawilonach Bologna Fiera? Na pozór nie. Jednak przechadzając się pośród kolorowych stoisk, uczestnik również zeszłorocznej edycji targów mógł mieć wrażenie deja vu… Jak się wydaje, spora część firm przywiozła bowiem te same tytuły. Niżej podpisany miał takie wrażenie szczególnie w sektorze zajmowanym przez wydawnictwa z Francji, Belgii czy Holandii. Nie rzucały się w oczy szczególnie agresywne promocje tytułów, które byłyby planowane do podboju rynku. Po odejściu wampirów i wilkołaków (czasami na tylne/niższe półki) nie pojawił się jakiś widoczny trend fabularny, który miałby zawładnąć dziecięcą wyobraźnią jak wcześniej dinozaury, pokemony, Harry Potter czy Król Lew.

Szwecja – niekwestionowana potęga Gościem honorowym była Szwecja – niekwestionowana potęga w dziedzinie literatury dziecięcej. Hasłem, pod którym odbywały się wszystkie „szwedzkie” wydarzenia, było „yES! Children’s Right to Culture” – „Tak! Prawo dzieci do kultury”. Na powierzchni 300 mkw. w centralnej części targów można było obejrzeć wystawę prac 31 najważniejszych autorów książek obrazkowych, zaś na prostych, sosnowych stołach na gości czeka-

Nr 4 [251] kwiecień 2013

T A R G I

21


T A R G I

22

ły setki ilustrowanych publikacji dla najmłodszych. Zorganizowano spotkania i seminaria z udziałem takich autorów jak Ulf Stark, Åsa Lind, Jenny Jägerfeld, Ingrid Olsson czy Johan Unenge. Dodatkowo działania – także te skierowane do samych dzieci – odbywały się poza terenem targowym, w bolońskich bibliotekach i księgarniach. U osób, które przyjeżdżają z Polski na targi po raz pierwszy, zaskoczenie może budzić zakaz wstępu dla nieletnich. Dla tzw. końcowych odbiorców urządzane są bowiem specjalne kiermasze i spotkania w centrum miasta. Na targi wejście mają jedynie profesjonaliści. Zresztą nawet gdyby wstęp z dziećmi był możliwy… cena wejściówki 27 euro za dzień i tak by odstraszyła rodzinne wizyty! Zawiedzie się zatem ten, kto oczekuje kiermaszowej radosnej atmosfery, baloników i cukierków, a ucieszy inny, który obawia się wycieczek szkolnych i zaaferowanych rodziców paraliżujących działania handlowe.

Szlachetna polska surowość Na polskim stoisku narodowym, zorganizowanym jak co roku przez Instytut Książki, można było spotkać czołówkę polskich wydawnictw związanych ze sceną dziecięcą: od tych największych po licznie reprezentowane wydawnictwa „lilipucie”. Książki nagrodzone wystawiała Polska Sekcja IBBy. Dominowała oferta ambitniejsza, interesująca szczególnie pod względem ilustracyjnym. Trudno w tej chwili oceniać efekty tych działań (liczbę sprzedanych/kupionych tytułów). Z pewnością jednak należy stwierdzić, że stoisko tętniło życiem. Może tylko odrobinę smutno, że w porównaniu ze „zbiorczymi” stoiskami Chorwatów, Węgrów, Czechów czy Litwinów nasze było nieco… skromne. Może w przyszłym roku udałoby się jakoś je doinwestować? Bolonia to jednak w dużej mierze blichtr, kolor, obraz, ilustracja, gadżety. Szlachetna surowość niekoniecznie się tu broni. Tradycyjnie oddzielnie stoiska miały firmy braci Olesiejuków, AWM Mostowski oraz young Digital Planet.

Nagrody, nagrody! Od kilku edycji targów zdążyliśmy się już przyzwyczaić do nagród przyznawanych polskim wydawcom bądź ilustratorom – ten rok również nie przyniósł rozczarowania. Nagrodę Bologna Ragazzi Award w kategorii „fiction” otrzymała książka „Oczy” wydana

Nr 4 [251] kwiecień 2013

w Korei Południowej, a zilustrowana przez Iwonę Chmielewską, bardzo już utytułowaną twórczynię książek obrazkowych. Największe emocje budziło jednak ogłoszenie laureata Astrid Lindgren Memorial Award (tzw. ALMA). Nagroda zdetronizowała uznawany dotąd za „małego Nobla” Medal H.Ch. Andersena (przyznawany przez IBBy). Laureatami ALMy byli do tej pory m.in. Shaun Tan, Philip Pullman czy Maurice Sendak. Tegoroczne ogłoszenie zwycięzcy miało być transmitowane na żywo ze szwedzkiego Vimmerby: niestety, jak to bywa, technika zawiodła i ogromne telebimy zawieszone w centrum prasowym targów pokazały… jednolitą czerń. Werdykt został odczytany przez przedstawicieli jury. Tegoroczna nagroda (tytuł oraz 5 mln szwedzkich koron!) przypadła argentyńskiej ilustratorce, autorce książek i piosenkarce Marisol Misenta, bardziej znanej jako Isol. Jury doceniło innowacyjne podejście do poetyki książek obrazkowych, wibrujące energią ilustracje, podejmowanie tematów ważnych dla najmłodszego odbiorcy oraz poczucie humoru. Książki Isol nie są w Polsce znane – miejmy nadzieję, że (jak się stało w przypadku zeszłorocznego laureata, Guusa Kuijera), któryś z naszych wydawców zmieni te sytuację!

Ilustratorzy rządzą Targi w Bolonii są zdominowane przez ilustratorów. Corocznie przybywa chyba kilka tysięcy młodych grafików z całego świata z nadzieją na zaprezentowanie prac przed wydawcami. Po każdej edycji pozostaje w pamięci słynna tablica (ciągnąca się przez dobre 30 metrów!) na której artyści (w tym roku 77 z 22 państw) przypinają próbki swej twórczości, wizytówki, ale także pomysłowe gadżety obliczone na przyciągnięcie uwagi. Wydawcy zaś oferują im wyznaczone godziny na stoiskach, podczas których przeglądane są portfolia. W przyszłym roku gościem honorowym będzie Brazylia. Jak widać, Ameryka Łacińska coraz odważniej wchodzi na salony. Można się spodziewać jeszcze bardziej intensywnego zainteresowania publikacjami cyfrowymi. Wydawcy modlą się zapewne o objawienie nowego Kubusia Puchatka, a jeszcze lepiej Harry’ego Pottera, który doda scenie dziecięcej nowej energii. Bo w tradycyjnej, książkowej części tej sceny chyba zaczyna go brakować! Michał zając Zdjęcia: biuro prasowe Międzynarodowych Targów Książki Dziecięcej w Bolonii


Szalet kontra sypialnia,

P Ó Ł K A

czyli jak odstraszyć czytelnika

Ż E N A D y

23

Magdalena Mikołajczuk

gunek. Ale nie zrobię tego, bo razi mnie o tak nie działa, naprawdę. ta fekalna stylistyka, mająca chyba w zaJak się niejadkowi na siłę łożeniu tryskać humorem, a tryska… no, wciska do gardła szpinak, to mniejsza z tym. Podejrzewam, że nie jeon już zawsze na samą myśl stem jedyną osobą, która po przeczytao tej pożywnej jarzynie zareaguje wyniu takiej zachęty (zgodnej zresztą ze miotnie. Skąd więc pomysł, żeby szpiwstępem autora) nie znajduje w sobie nakowe tortury przełożyć na grunt liteni grama zainteresowania samą książką. racki? Ja rozumiem: że raporty o polDla porządku powiem, że jest to zbiór skim czytelnictwie to powód do pła40 lekcji, z których każda to zestaw krótczu, że trzeba coś z tym zrobić, że musi kich informacji z historii, matematyki, powrócić moda na czytanie itd. Ja poprzyrody, języków obcych i literatury. dziwiam i popieram: że ludzie robią Jak pisze autor Paul Kleinman, zamiast wszystko, by zachęcić nieczytelników zbijać bąki podczas załatwiania się, weźdo kontaktu z książką, że zaprzęgają miecie udział w znakomitej lekcji, która zaw tym celu wszystkie możliwe siły, kończy się wraz ze spłukaniem wody. I rozz erotyką włącznie. Ja przyklaskuję pocznie się ponownie, kiedy znów poczu(chociaż nie do końca wierzę w ich skujecie potrzebę. Książka nie jest zła, jeśli teczność) takim akcjom jak „Nie czytasz chcemy sobie przypomnieć podstawo– nie idę z Tobą do łóżka” czy „Książka we lub lekko zaawansowane, a często na podryw”. Ale, na litość boską, nie zapomniane, wiadomości z różnych można w promocji czytelnictwa zapęPaul Kleinman dziedzin, dlaczego więc szkodzić jej dzić się za daleko – i słowo „pędzić” nie Kupa wiedzy. idiotyczną szaletową reklamą? Jeżeli jest tu przypadkowe. Książka dla czytających w toalecie chodziło o nowy, odważny pomysł na Dostaję od wydawnictwa następująTłum. Bartłomiej Paszylk poprawę poziomu czytelnictwa, to się cą informację: „Kupa wiedzy” zastąpi stoWydawnictwo Pascal, Bielsko-Biała 2013 udało. Jest nowy. Jest odważny. I daje sy czasopism i książek. Czterdzieści posies. 352, ISBN: 978-83-7642-075-2 efekt odwrotny do zamierzonego. dzeń z tą książką da Ci więcej satysfakcji W porównaniu z namawianiem na niż 400 posiedzeń polskiego sejmu. Usiądź „Kupę wiedzy” wszelkie okołoerotyczne akcje promujące czytelwygodnie choćby w wygódce i dogódź sobie wiedzą (podkreślenictwo, na które trochę kręciłam nosem, są szczytem subtelnonia od wydawcy). Pozwól sobie na odbycie edukacyjnej podróży, ści i skuteczności. Hasło „Nie czytasz – nie idę z Tobą do łóżka” niczym król, nie wstając z „tronu” w świątyni dumania. Okupuj tema swoje wady – jest zbyt kategoryczne i wiąże się z pewnym rytoria wiedzy: historię, języki obce, literaturę, nauki ścisłe. Bądź jak ryzykiem. Przepytywanie ewentualnego towarzysza łóżkowych papier toaletowy: chłoń i rozwijaj się. Czy czują się Państwo zawygibasów z jego lektur może nas, owszem, nastroić bardziej chęceni do „Kupy wiedzy – książki dla czytających w toalecie” ochoczo, ale co, jeśli się okaże, że on/ona nie odróżnia Prusa od Paula Kleinmana? Bo mi się zrobiło niedobrze. I nie o samo czyProusta? telnictwo toaletowe tu chodzi. Ono jest i ma się dobrze, więkA może jednak nie przesadzajmy z tym czytaniem? W końcu szość z nas wie to z autopsji. Niektórzy mają tam nawet półkę ze jeśli nie planujemy także śniadania (tu trzeba jednak porozmastarannie wyselekcjonowanymi książkami, a „staranność” oznawiać), a jedynie krótkie rekreacyjne spotkanie dla zdrowotności, cza tu wybór lektur, którym niestraszne czytanie wyrywkowe to zupełnie wystarczy zestaw wypowiedzi i wzdychań raczej i bez przeciążania mózgu. Nic w tym zdrożnego. Powiem więkrótkich i niewymagających obeznania z literaturą. Jeszcze cej: to się chwali, nawet jeżeli toaleta jest jedynym miejscem, mniejszy wydaje się wachlarz słów niezbędnych w toalecie. „Kuw którym czytamy książki. I jeśli chciałabym się wpisać w stylipie wiedzy” uprzejmie więc dziękujemy. Co na siłę, to niezdrostykę wydawnictwa, które zachęca do sięgnięcia po „Kupę wiewo. Jak z tym szpinakiem. ■ dzy”, życzyłabym toaletowym czytelnikom nieustannych bie-

T

Nr 4 [251] kwiecień 2013


Fot. Archiwum

Ś W I E C I E

24

N A

Agnieszka Gumbrycht

Made in Japan Agnieszka Gumbrycht

Japońska książka sama z siebie stanowi kuriozum – kończy się tam, gdzie spodziewa się człowiek początku, strony przewraca się od tyłu, czyta od prawej do lewej, choć – jak „u nas” – z góry do dołu.

J

akby tego było mało, język pisany różni się od mówionego do tego stopnia, że zrozumienie tekstu wymaga większej nieraz biegłości językowej niż dyskusja o filozofii buddyjskiej w gronie ekspertów w dziedzinie. Jednakże wygląd, zawartość, sposób produkcji czy przeznaczenie japońskiej książki są ściśle zależne od samej kultury tego kraju. Jest to zależność widoczna zarówno w historii japońskiego rynku wydawniczego, jak i w jego współczesnej postaci.

Narzędzie inżynierii społecznej Tradycje wydawnicze sięgają w Japonii czasów izolacji politycznej i kulturowej, znanej szerzej jako epoka Edo (1602-1868). Nie oznacza to, że wcześniej nikt niczego nie czytał. Bynajmniej. Już w starożytności japońskiej istniał zwyczaj kopiowania popularnych tekstów, zwłaszcza sutr buddyjskich, tak aby były dostępne wszystkim zainteresowanym. Istotną różnicą jest jednak to, że o ile zwyczaj ten powszechny był przede wszystkim w kręgu arystokracji, w epoce Edo czytelnictwo i jego logiczne następ-

Nr 4 [251] kwiecień 2013

stwo – rynek wydawniczy – rozwijają się po raz pierwszy na masową skalę. Zjawisku temu sprzyjają dwie okoliczności. Pierwszą jest upowszechnienie się specyficznej formy druku – o tyle nietypowej, że Japończycy, zaprzestawszy sprowadzania z Chin czcionek, zastąpili je drewnianymi matrycami z wyrytymi na nich gotowymi tekstami. Innym czynnikiem było upowszechnienie się w społeczeństwie umiejętności czytania i pisania. Był to warunek sine qua non życia w miastach, czyli tam, gdzie krzyżowały się drogi kupców, rzemieślników, a także arystokratów, uczonych i urzędników. Wobec powszechnego popytu na wiedzę i możliwości zaspokojenia go, książka szybko przestała być dobrem luksusowym. Stała się za to towarem. Pojawiły się wydawnictwa, a nawet wypożyczalnie oferujące książki z różnych dziedzin: od przewodników turystycznych (!) i poradników po ambitne dzieła konfucjańskich uczonych, a w późniejszym okresie także podręczniki tzw. nauk holenderskich. Jak każdy towar, książka musiała znaleźć nabywcę, a że potencjalnym klientem rynku wydawniczego byli mieszczanie, najrozsądniejszym sposobem


N A

Ś W I E C I E

25

Tradycje wydawnicze sięgają czasów izolacji politycznej i kulturowej

było dopasowanie oferowanego im „towaru” do gustów tej szybko bogacącej się klasy. Tym sposobem prawom rynku zawdzięcza Japonia rozwój literatury traktującej o kurtyzanach, aktorach popularnego wówczas teatru kabuki, a także o podróżach, duchach i co ciekawszych zbrodniach – historycznych albo współczesnych czytelnikom. Wydawnictwa zatrudniały pisarzy, którzy na zamówienie i za odpowiednią opłatą masowo produkowali schematyczne opowieści na potrzeby ówczesnej popkultury. Oczywiście, nad poprawnością polityczną i obyczajową literatury czuwało państwo, a instytucja cenzury uniemożliwiała wydawanie jakichkolwiek potencjalnie nieprawomyślnych dzieł. Książka miała bawić lub uczyć, nigdy prowokować. W epoce otwarcia na świat zwanej Meiji (1868-1912) książka z towaru staje się narzędziem inżynierii społecznej, pomaga zdezorientowanym Japończykom odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Zmienia się status pisarza. Nie jest on już wyrobnikiem na usługach wydawnictwa, ale mentorem narodu, wskazującym drogę ku lepszemu jutru. Epoka ta w różny sposób stara się zerwać z naleciałościami starej Japonii – poszukuje nowych sposobów konstruowania utworów literackich, eksperymentuje z językiem, tłumaczy literaturę europejską i nią się inspiruje. Z tą epoką związane jest powstanie słynnej księgarskiej dzielnicy Tokio – Jimbo-cho – w dawnym dystrykcie Kanda. Z racji popularności, jaką cieszyła się wśród studentów, stała się popularnym miejscem spotkań japońskich intelektualistów, a wokół księgarń,

domów wydawniczych i antykwariatów pojawiły się kluby i kawiarnie. Do dziś w dzielnicy tej mieszczą się siedziby wielkich japońskich domów wydawniczych. Tendencja do zaprzęgania literatury w sprawy państwa uwidoczni się jeszcze bardziej w kolejnych epokach, w których literatura i pisarze do tego stopnia poświęcą się polityce, iż staną się przede wszystkim propagandystami, uzasadniającymi konieczność mordowania Chińczyków w Nankinie czy głoszącymi nieomylność cesarza.

22,5 mld dolarów Dzisiejszy rynek wydawniczy to wypadkowa wspomnianych dwóch tendencji: pierwszej – zakładającej podejście czysto utylitarne i biznesowe oraz drugiej – zaangażowanej ideowo i społecznie. Obie koegzystują obecnie w japońskiej rzeczywistości wydawniczej uzupełniając się, gdy zachodzi taka potrzeba. Zapewne ta dychotomia sprawia, że większość oficyn trudni się zarówno publikacją książek, jak i czasopism czy komiksów, zyski z których stanowią nieraz znaczną część dochodów. I tak, w 2011 roku ukazało się w Japonii 75 810 nowych pozycji książkowych i 3279 tytułów czasopism (tygodników i miesięczników). Podział ze względu na funkcje poszczególnych pozycji daje się zaobserwować również w samej ofercie wydawnictw: ambitną literaturę piękną czy naukową równoważą one publi-

Nr 4 [251] kwiecień 2013


N A

Ś W I E C I E

26 kacjami popularnonaukowymi i rozrywkowymi, czasem niezbyt wysokich lotów. Stąd też, wśród tytułów wydanych w 2011 roku, największą liczbę nowości stanowiły publikacje z dziedziny nauk społecznych (15 635), albumów i poradników (13 778) oraz beletrystyki (13 281). Japoński sektor wydawniczy nastawiony jest przede wszystkim na zaspokojenie potrzeb rynku krajowego, co nie zmienia faktu, że powoli wzrasta liczba książek i czasopism eksportowanych, głównie do krajów sąsiednich. W 2011 roku przychód z eksportu wyniósł ok. 11,6 mln jenów (ok. 119 tys. dolarów). Polityka ta okazuje się całkiem efektywna biorąc pod uwagę fakt, iż japoński rynek księgarski wygenerował w 2011 roku ok. 22,5 mld dolarów przychodu.

Trudne życie e-booka

elektronicznych i przyzwyczajeni do zdobyczy techniki. W końcu już kilka lat temu autorzy japońscy eksperymentowali z twórczością dopasowaną do tego formatu, czego przykładem popularność tzw. powieści SMS-owych (keitai shosetsu), utworów przesyłanych bezpośrednio od autora do czytelników za pomocą krótkich wiadomości tekstowych. Pierwsza taka powieść „Deep Love: Opowieść Ayu” („Deep Love: Ayu no Monogatari”) rozsyłana była w 2003 roku przez autora podpisującego się pseudonimem yoshio. Czytelnicy z niecierpliwością oczekiwali na kolejny SMS zawierający dalszą część historii nastolatki umawiającej się ze starszymi mężczyznami, która podczas jednej z „randek” zaraża się HIV. Powieść z racji swojej popularności, zwłaszcza wśród młodych ludzi, ukazała się niebawem... drukiem (2,6 mln sprzedanych egzemplarzy), zaś sam gatunek stał się hitem eksportowym do innych krajów Azji, a wkrótce zawojował także Europę i Amerykę. Nie zmieniło to jednak podejścia młodych ludzi do książek, nie wpłynęło też w znaczący sposób na stosunek do tradycyjnych form publikacji. Powieść komórkowa pozostała tym, czym była pierwotnie – modą. W ostatnich latach, wskutek rozwoju urządzeń mobilnych, możliwe stało się odczytywanie na ekranach smartfonów większych tekstów, co spowodowało gwałtowny wzrost publikacji tego typu. I jakkolwiek ich liczba stale wzrasta i zyskuje coraz większą popularność, nie stanowi wiodącej gałęzi sektora, a japoński rynek wydawniczy wciąż jeszcze papierem stoi.

Jako że w kwestii nowych technologii Japończycy doganiają już kosmitów, zdumieniem napawa fakt, że w kraju tym rynek zdominowany jest przez publikacje wydawane w sposób tradycyjny. Tłumaczy się tę rozbieżność średnią wieku czytelników, wśród których przeważają ludzie starsi, przywiązani do wydań papierowych i niechętni elektronicznym czytnikom. Dotąd na rynku publikacji elektronicznych w Japonii przeważała manga (w 2011 roku stanowiła ok. 80 proc. publikacji), zaś wydawcy niechętnie patrzyli na pomysł digitalizacji książek, obawiając się spadku zysków z publikacji drukowanych. Co więcej, sam proces wydaje się kłopotliwy Czytelnictwo ze względu na specyfikę zapisu jęobywatelskie zyka japońskiego – czytnik musiałby uwzględniać zapis w znakach, W japońskiej telewizji emitowany o pionowym położeniu tekstu nie jest obecnie interesujący serial dewspominając. Te i inne niedogodtektywistyczny. Bohaterką opowieności, do których zaliczyć można ści jest... antykwariuszka, która z zateż kwestię praw autorskich (wycięciem godnym Sherlocka Holdawnictwa mają prawa tylko do mesa rozwiązuje kolejne zagadki wersji drukowanych, pozostałe zaś dotyczące trafiających w jej ręce przysługują autorom), sprawiają, woluminów. Fałszywa odautorska że wydania elektroniczne stanodedykacja skrywająca zakazane wią ledwie jedną dziewiątą uczucie, skradziony z zakładu karwszystkich publikacji. nego podręcznik logiki formalnej Obecnie jednak Japonia poczy zaginiony egzemplarz tomiku woli wprowadza na rynek nową wierszy z notatkami poety to tylko technologię. Niedawno pojawiły niektóre z wyzwań rzuconych jej się informacje o planowanym przez los i klientów. W pracy Japończycy niechętni są… czytnikom przez Apple otwarciu w Kraju Kwitpomaga jej nieco nieporadny młody nącej Wiśni internetowego sklepu z e-bookami. I choć brak jeszczłowiek, który już przy pierwszym spotkaniu oświadcza, że czycze konkretnych i potwierdzonych terminów, uruchomienie go tać nie lubi i mówi to chyba tylko po to, by z każdym następnym przewidywane jest na obecny rok. odcinkiem odkrywać coraz bardziej fascynujący świat książki. Jednocześnie wydawcy ryzykujący publikacje w formacie Prawda o kolejnych książkach-bohaterach została, jak to w teleelektronicznym pocieszają się, że tendencja do kupowania puwizji, nieco ubarwiona, nie da się jednak ukryć, że całość w nieblikacji wydanych drukiem odwróci się, gdy czytaniem na ekrabanalny i, co ważne, nienachalny sposób promuje czytelnictwo nie zainteresują się ludzie młodzi, wychowani na aplikacjach używając do tego największego ponoć wroga książek.

Nr 4 [251] kwiecień 2013


N A

Ś W I E C I E

27

Znaczna część dochodów wydawców nadal pochodzi z komiksów

Japońscy wydawcy otwarcie przyznają, że w ostatnich dziesięcioleciach książki musiały ustąpić miejsca wszelkiej maści multimediom – od telewizji poczynając, na grach wideo i komputerowych kończąc. Nie jest to zresztą trend odosobniony. Na całym świecie ludzie czytają obecnie mniej niż jeszcze 20 czy 30 lat temu. Interesującym zabiegiem jest w tej sytuacji prowadzona w Japonii polityka popularyzacji czytelnictwa. Użycie słowa „polityka” nie jest tu czystą retoryką. W 2005 roku parlament uchwalił specjalną „Ustawę o promocji kultury czytelniczej”, w której znalazł się m.in. zapis głoszący, że kultura czytelnictwa jest niezbędnym czynnikiem służącym budowie społeczeństwa demokratycznego, w którym na piedestale stawiane są wiedza i mądrość. W świetle takiej de-

klaracji rządu nie dziwi udział Japonii w akcjach takich jak „Książki na start”, gdzie pakiet książek rozdawany jest w przychodniach pediatrycznych zgłaszającym się na badania matkom małych dzieci, czy akcje porannego czytania realizowane przez ponad 20 tys. szkół państwowych w całym kraju. Ponadto w ciągu całego roku organizowane są dni, tygodnie, a nawet lata książki, wszystko mające na celu promocję czytelnictwa. Można domyślać się, ile w tym rzeczywistej troski państwa o obywatela, ile zaś zakulisowych działań korporacji wydawniczych, co nie zmienia jednak faktu, iż sam zakres podjętych działań świadczy o tym, że czytelnictwo nie jest Japończykom obojętne. agnieszka Gumbrycht

Nr 4 [251] kwiecień 2013


Fot. Archiwum

Nr 4 [251] kwiecień 2013

Jan Wosiura, Kolegium Prawa Akademii Leona Koźmińskiego

Jan Wosiura

„komercyjnie rozsądny”

Self-publishing

C O P y R I G H T

&

C O P y L E F T

28

Internet nie zawsze jest jaskinią piractwa komputerowego i innych naruszeń praw autorskich. Pozwala także na stworzenie narzędzi, które pomogą twórcy zaistnieć i czerpać zyski z tekstów pisanych dotąd wyłącznie do szuflady.


J

ak poinformował w kwietniu branżowy portal Wirtualnemedia.pl, amerykańska firma księgarska Barnes & Noble uruchomiła niedawno serwis Nook Press. Udostępnione tam narzędzia pozwalają na samodzielny skład własnej książki i dobranie odpowiedniej szaty graficznej. Całość jest potem publikowana w formie książki elektronicznej. Dystrybucją zająć ma się wspomniany serwis, zaś autorowi należeć się będzie stosowne honorarium. Mimo że siedziba właściciela serwisu znajduje się w USA, z Nook Press mogą korzystać również polscy twórcy. Jak to wygląda w praktyce? W serwisie trzeba założyć specjalne konto, przeznaczone dla publikujących twórców. Przy rejestracji podajemy niezbędne dane (w tym NIP) i akceptujemy warunki użytkowania serwisu czyli zawieramy umowę. Należy pamiętać, że twórca nie jest tutaj konsumentem, lecz kontrahentem właściciela serwisu. Umowa podlega więc prawu amerykańskiemu. Barnes & Noble zastrzegło sobie również, że je-

dynym wiążącym tekstem umowy jest tekst angielski, a wszelkie jego tłumaczenia (nawet te udostępnione przez serwis) nie wywierają żadnych skutków prawnych. Przed publikacją e-booka warto więc dokładnie przyjrzeć się umowie.

Na co się zgadzamy? Regulamin Nook Press stanowi twór dość dziwny. Z jednej strony zastrzega się, że de facto wszelkie prawa autorskie do publikowanego tekstu pozostają przy twórcy. Z drugiej jednak, publikując wyrażamy zgodę na dystrybucję w ramach serwisu i wykonywane przez administratora (i jego partnerów) działania marketingowe. Należy więc przyjąć, że udzielamy Nook Press tzw. licencji niewyłącznej, czyli w tym wypadku zgody na rozpowszechnianie naszego e-booka osobom i firmom, których nie znamy i nic o nich nie wiemy. Zgodnie z regulaminem licencję można w każdym czasie cofnąć, z tym jednak zastrzeżeniem, że Nook Press podejmie się jedynie komercyjnie

Konsekwencje Dla nowego autora Nook Press wydaje się rozwiązaniem idealnym. Zwłaszcza że nie wyzbywa się tutaj żadnego z należnych mu praw. Należy jednak pamiętać, że tego typu promocja będzie miała później swoje konsekwencje, których Nook Press nie naprawi. Wraz ze wzrostem poczytności może bowiem spowodować pewne problemy, gdy np. zechcemy wydać nasz tekst w formie papierowej lub w innym wydawnictwie. Oczywiście, wycofanie książki z Nook Press nie stanowi problemu. Co jednak w momencie, kiedy książka dawno już opuściła serwis i swobodnie krąży w sieci? Czy istnieje szansa na sprzedaż wersji „papierowej” opłacalna dla wydawcy? Trzeba mieć także na uwadze, że książka zawsze może zostać zeskanowana i jeśli będzie popularna, prędzej czy później znajdzie się w internecie w formie e-booka. ■

Nr 4 [251] kwiecień 2013

& C O P y R I G H T

rozsądnych działań w celu usunięcia skutków publikacji w serwisie. Ciężko stwierdzić, co taki zwrot oznacza, lecz najwyraźniej z wyciekiem tekstu na serwisy pirackie twórca będzie musiał radzić sobie sam. Należy jednak zaznaczyć, że Nook Press działa na zasadzie notice and take down. Wszelkie opublikowane materiały, które naruszą cudze prawa autorskie, mogą być więc zgłoszone do administratora i usunięte. Osoby, które już udzieliły licencje na swoje książki, muszą uważnie przeczytać wszelkie wcześniejsze umowy (z innymi wydawcami) przed publikacją w Nook Press. Należy pamiętać, że wcześniejsze udzielenie licencji wyłącznej na rozpowszechnianie danego tytułu w formie ebooka zobowiązuje nas do swoistej wierności wcześniejszemu wydawcy lub dystrybutorowi czyli nie publikowania tekstu w serwisie Barnes & Noble. Warto również zwrócić uwagę na zasięg terytorialny. Jeśli licencji udzielono tylko na niektóre kraje, można je w serwisie wyłączyć. Jeśli tego jednak nie zrobimy, ebook zostanie opublikowany bez ograniczeń terytorialnych. Dla wydawcy może to być podstawą do uzasadnionych roszczeń z tytułu naruszenia postanowień umowy licencyjnej.

C O P y L E F T

29


K R O N I K A

Fot. Tim Sowula

K R y M I N A L N A

30

Grzegorz Sowula

Matysiakowie zbrodni Grzegorz Sowula

Przyzwyczaiłem się już, że Italia, jaka wyłania się z włoskich powieści kryminalnych, bynajmniej nie jest bella, ale to, co opowiada Valerio Varesi o Parmie, budzi lekkie przerażenie. To druga jego przełożona na polski książka, a już w pierwszej pokazał, czego możemy się spodziewać. Leżąca u nasady włoskiego buta Parma, zacne stare miasto, ojczyzna dwóch antypapieży, jest przeżarta korupcją, bezsilność władz poraża, zakres wpływów doskonale zorganizowanych rodzin handlujących narkotykami, ludźmi, piorącymi pieniądze poprzez lichwę – zniechęcają nawet najbardziej uczciwych policjantów. Oni wchodzą w układy z właściwymi ludźmi – tłumaczy komisarzowi Soneriemu zatrzymany Mołdawianin Tudor. Okręcają sobie wokół palca przedstawicieli władzy i załatwiają interesy. W ten sposób zaczynają rządzić, bez potrzeby wyciągania broni. Soneri słyszy to nie po raz pierwszy, także liczący się w mieście deweloper przyznaje, że sam stosował podobne metody – do momentu, kiedy w Parmie pojawili się mocniejsi i bezwzględniejsi od niego. Nr 4 [251] kwiecień 2013


Andrea Camilleri

Donna Leon

Skrzydła sfinksa

Kwestia wiary

tłum. Tomasz Kwiecień DW Rebis, Poznań 2013 s. 261, ISBN 978-83-7510-767-8

tłum. Monika Woźniak Noir sur Blanc, Warszawa 2013 s. 272, ISBN 978-83-7392-382-9

tłum. Marek Fedyszak Noir sur Blanc, Warszawa 2013 s. 332, ISBN 978-83-7392-410-9

abuła książki Varesiego jest złożona, dzieje się tu wiele – pożary, pobicia, wymuszenia, męska prostytucja, handel narkotykami; wszystko łączy i spina drugi z siedmiu grzechów: niczym nie poskramiana chciwość. Bo Parma, zdaje się mówić autor, jest do wzięcia, wystarczy wyciągnąć ręce – z pustymi pozostaną obrońcy prawa, które tak naprawdę dawno przestało obowiązywać. Wielu ludzi w tym mieście, ci, którzy wiedzą, widzą, ale milczą. Nie przejmujecie się losem waszego świata. Myślicie tylko, jak go użyć, ale nie wnosicie do niego niczego dobrego. To znów Tudor, w jednej z końcowych scen książki. Mógłby to jednak powiedzieć w przedmowie, wydźwięk byłby podobny – to dołująca proza, pełna pesymizmu gęstego i oblepiającego niczym upał, który jest jednym z elementów powieściowej atmosfery. Komisarz Soneri marzy o czystym niebie, czystym powietrzu, którym da się oddychać bez wciągania do organizmu trucizny – nie ratuje go nawet miła sercu kobieta. Soneri jest realistą, zdążył już stracić wiarę w jakąkolwiek możliwość naprawy czy choćby poprawy stanu rzeczy. Jedyną ucieczką od nieznośnej rzeczywistości jest sen, brzmi zamykające zdanie powieści. I wszystko, niestety, wskazuje, że to prawda. szyscy oni jacyś zresztą wycofani, niechętni, machający ręką na odczep się. Andrea Camilleri już od pewnego czasu swego komisarza Montalbane wpycha w sprawy, w których ten nie do końca może się wykazać, przestaje powoli panować nad śledztwem, swymi podwładnymi, otoczeniem, gubi się w relacjach z bliskimi. Cóż, komisarz się starzeje – ma 56 lat, uważa, że to już i aż tyle, zaczyna więc przyglądać się dotychczasowemu życiu i rozważać zmiany. Jest sam, właściwie to lubi, ale lubi również być z Livią, swoją zamiejscową partnerką. Czy wytrzyma jej obecność na miejscu? Camilleri oswaja czytelników z tym, co czeka komisarza – zapowiedział jeszcze cztery tytuły, nim definitywnie skończy z Montalbanem – i konsekwentnie prezentuje „ludzki aspekt” policji: coraz więcej dowiadujemy się o rodzinach, domowych kłopotach, przekonaniach, uprzedzeniach. Starzeją się wszyscy, dzieci rosną, dziadkowie umierają, świat bynajmniej nie staje się lepszy. Zamordowane kobiety, z którymi komisarz ma do czynienia w „Skrzydłach sfinksa”, są tego dowodem: to wykorzystywane emigrantki ze wschodniej Europy. Wykorzystywane przez kościelną organizację, dodajmy. Zapewne należy traktować to jako progres – Kościół idzie z duchem czasów. Camilleri nigdy nie oszczędzał uprzywilejowanych, teraz do ich listy dodał jesz-

W

cze jedną organizację. Komisarz nawet nie okazuje zdziwienia, uznaje, że tak musiało być – jak wszyscy, to wszyscy. I nie jest to bynajmniej przejaw cynizmu autora, a zwyczajna konstatacja faktów: ot, wszyscy są dziś umoczeni, nie ma wyjątków. Bo przecież komisarz sam, gdyby mu się dobrze przyjrzeć, nagina i przekracza prawo raz za razem. zytam każdą książkę Camillerego, jego bohaterowie stali się już mymi bliskimi znajomymi, każdy ich upadek rozpatruję w takich właśnie kategoriach. Podobnie z powieściami Donny Leon. Commissario Brunetti został mi przedstawiony w 1992 roku, był już facetem dzieciatym, szczęśliwie żonatym, młodym jeszcze stażem, acz szybko zdobywającym uznanie. Nawet wśród przełożonych, którzy, niechętnie bo niechętnie, nieomal wbrew sobie, ale jednak czasami chwalili metody komisarza. Jego snobistycznym zwierzchnikom imponował fakt, że teściem młokosa był hrabia Falier, spadkobierca starożytnego weneckiego rodu, choć samego komisarza uważali po cichu za durnia – z takimi koneksjami, a ciągle za tym samym biurkiem… Licząca już 20 tomów opowieść o życiu i przygodach włoskiego policjanta toczy się swoim tempem, dlatego dzieci są wiecznymi studentami mimo świetnych wyników, a rodzina i współpracownicy komisarza tkwią od lat w wieku „średnim”. Od dłuższego już czasu ta kryminalna saga zaczyna przypominać nasz nieśmiertelny radiowy serial, czyli „Rodzinę Matysiaków”: pani domu zwykle szykuje posiłek, pan domu przychodzi zmęczony i zzuwszy buty poleguje na kanapie, dzieci wpadają i wypadają. Nie ma ustawicznych u Matysiaków wizyt sąsiadów i przyjaciół, ale i tak nie brakuje kontaktów międzyludzkich. Udomowienie zbrodni – dobre to czy złe? Prawdziwe. W „Kwestii wiary” przestępstwa są rzeczywiste, prawie że z którychśtam stron gazet – nie pierwszych, nie, kogo bowiem mogą jeszcze ekscytować malwersacje w ratuszu czy staruszka, która fundusze z rodzinnej kasy przelewa na konto fałszywego wróża. Robi się ciekawiej, gdy Brunetti odkrywa, iż z malwersacjami łączy się morderstwo urzędnika, uwikłanego w homoseksualny związek z żonatym bankierem, który oskarża o zabójstwo żonę, równocześnie dając jej alibi. Jest wystarczająco dużo dowodów, żeby skazać któreś z tych dwojga, ale prawdziwy problem polega na tym, że ich brakuje, by skazać oboje, komisarz tłumaczy pani Brunetti. Na co ta odpowiada: Chodźmy do łóżka. Buzidupci, romantyzm do kwadratu. Ale – w życiu tak jest. Nie zawsze trzeba zastrzelić kogoś na dobranoc. ■

C

Nr 4 [251] kwiecień 2013

K R O N I K A

F

Valerio Varesi

Z pustymi rękami

K R y M I N A L N A

31


32

Maciej Bennewicz

” „Rozmowy z Karolcią

N O W A

K S I Ą Ż K A

Całowanie [rzecz o dokonywaniu założeń]

Nr 4 [251] kwiecień 2013

– Wujciu, a dlaczego – Karolcia zaczęła w sposób, który u większości dorosłych budził irytację – zakochani całują się w usta? – Bo to przyjemne – odpowiedziałem. Lubię te jej trudne pytania. Z pozoru są takie oczywiste i banalne, ale już po chwili stają się prawdziwym wyzwaniem. To, co nasza kultura uczyniła wzorcem, nawykiem, schematem, dla niej, dziewięciolatki patrzącej z dystansu, wcale nie jest takie jednoznaczne. Dziwi się, zastanawia, przygląda. Wątpi w oczywistość wydarzeń, które dla nas, dorosłych, mijają z rytmem dni i codziennej rutyny. – To dlaczego, wujciu, wszyscy się tak nie całują? – spytała dociekliwie. – Na przykład ty całujesz moją mamę i babcię w policzek, albo tylko dotykasz policzkiem, o tak – Karolcia podbiega i tryka mnie buzią w bok naśladując powitanie. – Nie chcesz się przyjemnie z mamą przywitać? Przecież mówiłeś, że ją kochasz i mnie, i tatusia, i nawet babcię, bo jesteśmy rodziną. Tak mówiłeś, a przecież z nikim nie całujesz się w usta. Wiem, że Karolcia mnie podpuszcza. Poznaję ten jej szczególny wyraz twarzy. O miłości wie już sporo. Czytała książeczki. Zna różnice anatomiczne. Wie już nawet, jak rodzą się dzieci i co to jest seks. Zadaje jednak pytania jak wprawny oficer śledczy. Opłotkami, poprzez dygresje, naokoło, by wreszcie przyłapać na jakiejś niedorzeczności, nieścisłości lub, co gorsza, oszustwie. Wykrycie oszustwa u dorosłych cieszy ją najbardziej, podobnie jak stan skrępowania, niejasne, wymijające odpowiedzi i wpadka, czyli ewidentne poświadczenie nieprawdy. Ze mną nie idzie jej tak łatwo jak z innymi. Staram się mówić prawdę. Wcześniej dokonywałem błędnego, charakterystycznego dla wielu dorosłych w jej otoczeniu założenia, że Karolcia mnie nie zrozumie, że prawda na jakiś trudny temat będzie dla niej zbyt skomplikowana, oszałamiająca, niemożliwa do zrozumienia. Oczywiście wcześniej sam dokonywałem założenia, co jest łatwe, a co trudne. Trudne oczywiście było trudnym najczęściej tylko dla mnie. Tematy tabu narzucało mi moje własne wychowanie, powielane przez pokolenia stereotypy, polskie tematy zakazane, niezręczne i budzące skrępowanie. – Są różne miłości – odpowiedziałem po chwili. – Inaczej okazuje się miłość komuś z rodziny, inaczej swojej ojczyźnie, a inaczej swojemu dziecku. W usta całuje się najczęściej kogoś bardzo, bardzo bliskiego – odpowiedziałem nieco wymijająco.

– Czy to znaczy, że moja mama i tata nie są ci bliscy? – Ależ oczywiście są. Jednak różnym osobom w różny sposób okazuje się miłość. Na przykład mężczyźni raczej nie całują się w usta. – O, wcale nieprawda – odchyliła ekran laptopa, żeby mi coś pokazać. Zacząłem już przeczuwać, jaką to na mnie zastawiła pułapkę, dlatego zanim zaczęła przedstawiać niezbite dowody na potwierdzenie własnych przypuszczeń, postanowiłem powiedzieć całą prawdę. Dopiero po chwili zastanowiłem się, że nie wiem, na czym polega cała prawda w jakiejkolwiek sprawie, a co więcej nie wiem, na czym polega dylemat Karolci. Jednak brnąłem dalej. – Masz rację, mężczyźni czasem też całują się w usta. W ten sposób okazują sobie czułość albo zainteresowanie. W niektórych częściach świata pocałunek w usta dwóch mężczyzn to dowód zaufania albo męskiej przyjaźni. – Widziałam jak Limon całował się ze swoim kolegą jak byli u wujcia w zeszłym tygodniu, a tata powiedział, że to ciotki – stwierdziła zamykając laptop i tym samym najwyraźniej rezygnując z zaginania mnie niezbitymi dowodami z sieci. – Czyimi oni są ciotkami, wujciu? – Kochanie, zdaje się, że tata użył brzydkiego przezwiska na określenie Limona i jego przyjaciela. Widzisz, niektórzy mężczyźni, jak twój tata, zakochują się w dziewczynach – twój tata w twojej mamie, a inni, jak Limon, w chłopakach. – Wiem, wujciu, to geje, ale wytłumacz mi, czyimi oni są ciotkami? – stwierdziła Karolcia jak gdyby nigdy nic, ja zaś trochę zbaraniałem. Zapadło milczenie. – Karolciu, ja też mam do ciebie prośbę – odezwałem się po chwili namysłu – chciałbym, żebyśmy się umówili, że ilekroć będziesz miała do mnie jakieś pytanie, to na ile będę potrafił, szczerze ci odpowiem, ale ty w zamian będziesz do mnie mówiła wprost, bez ogródek, czyli bez krążenia w kółko. Zgoda? – Zgoda – odpowiedziała. – Ale ja naprawdę nie wiem, o co chodzi z tym ciotkami, to znaczy wiem, że to brzydkie przezwisko, ale nie wiem… – zawahała się. – Czego nie wiesz, Karolciu? – spytałem. – Nie wiem, czy tata kocha mamę, bo mama mówi, że wcale nie i wcale też się nie całują w usta. – Nie zawsze jedno idzie w parze z drugim. Brak całowania nie musi oznaczać braku miłości. I odwrotnie – całowanie, nawet w usta, nie musi oznaczać, że ktoś kogoś kocha. – Tylko co może oznaczać, wujciu?


33

Pytania graniczne: • Jak często słuchasz z uwagą innych ludzi? • Co tracisz dokonując założeń zanim wysłuchasz? • Co kryje się za słowami, których nie chcesz słyszeć? ■

Maciej Bennewicz

Rozmowy z Karolcią czyli coaching przy herbacie Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2013 s. 324, ISBN 978-83-63773-26-7

W swoim kolejnym poradniku coachingowym – sięgając po nowatorską formułę dialogów dorosłego coacha z kilkuletnią dziewczynką – Maciej Bennewicz przekonuje, że dziecięce pytania to czysta szkoła rozwoju osobistego. Książka adresowana jest do wszystkich, którzy poszukują odpowiedzi na najważniejsze kwestie, są uważni na sens życia, chcą czynić je jeszcze pełniejszym. To poradnik dla wszystkich, którym zależy na polepszeniu relacji z innymi (nie tylko dziećmi!), a przez to na rozwoju samych siebie.

Fot. Sebastian Przybylski

– Że na przykład ktoś kogoś tylko lubi. A w ogóle coś ty się na to całowanie tak uwzięła? – Nie będziesz się śmiał, wujciu? – spytała. – Jasne, że nie. – Wczoraj na przystani, kiedy wracaliśmy z żaglówek, Wiktor mnie pocałował w same usta, a dzisiaj dał mi to – Karolcia wyciągnęła z kieszeni plastikowy pierścionek. – No to mamy tu kilka spraw. Jako zawodowy coach oznajmiam – zażartowałem – że należy je natychmiast uporządkować i każdą z nich zająć się po kolei. Zgoda? – Zgoda – przytaknęła zadowolona Karolcia. – Pierwsza sprawa to geje i słowo, którego użył twój tata – Karolcia liczyła na palcach, a ja kontynuowałem. – Druga to uczucia twoich rodziców, a trzecia to pocałunek Wiktora. O ile mnie mój szósty, a nawet siódmy, zmysł nie myli, jest jeszcze coś. Jakaś czwarta sprawa, zgadza się? – Karolcia na potwierdzenie skinęła głową. – Geje to mężczyźni, którzy zakochują się w innych mężczyznach, to, zdaje się, wiesz? – Karolcia skinęła głową. Mówiłem dalej – Na świecie dziewczyny mogą podobać się chłopakom, ale również chłopaki chłopakom i dziewczyny dziewczynom, tak już jest. Rodzimy się różni. Jednak wiele osób nie rozumie tego, że jesteśmy różni, boi się różnorodności i dlatego reaguje na nią mówiąc brzydkie wyrazy albo naśmiewając się. Słowo ciota to bardzo brzydka obelga, to tak jakby do dziecka powiedzieć gówniarzu albo jeszcze gorzej. Twój tata nie rozumie, że takie żarty mogą ranić, tak został wychowany. Pewnie nikt mu nie wytłumaczył, że świat jest różnorodny. Może kiedyś to zrozumie. Druga sprawa to miłość twoich rodziców. Pocałunki w usta, o które pytałaś, to oznaka bardzo różnych rzeczy. Silnego zakochania albo czułości, namiętności albo… – Wujciu – przerwała mi – czy ty właśnie mówisz do mnie ten swój wykład? Znowu mnie zaskoczyła. Powoływałem się na coaching, a tymczasem w ogóle jej nie słuchałem. Dokonywałem jakichś swoich założeń, interpretacji, ocen, coś wyjaśniałem, co wcale jej nie obchodziło, galopowałem w swoich opowieściach. Miała rację, robiłem jej wykład. Nie wiem z czego i nie wiem po co. Zamiast uważnie posłuchać, dopytać, zrozumieć świat mojej małej klientki – zakładam, że jest mała, niedojrzała, pozbawiona własnej refleksji, jakby bycie dzieckiem było upośledzeniem w stosunku do dorosłości. Od razu też zamieniam się w mentora, nauczyciela, wykładowcę, tego, który wyjaśni i oświeci. Uruchamiają się we mnie wszystkie ramy, ograniczenia i stereotypy na temat seksu, całowania, płci, relacji homoseksualnych, ojca Karolci, którego nie lubię, gdyż oceniam go jako faceta bezrefleksyjnego. Zaczynają działać schematy dotyczące różnorodności, otwartości, partnerstwa, roli dorosłego. W zasadzie wystrzegam się ocen, a jednak ich dokonuję. Wkładam w ramy i już pierwsze formy ograniczają pole widzenia, zawężają refleksję. Zachowuję się jak tępy dureń mając siebie za oświeconego. I znowu ocena, tym razem samoocena. O Boże! – westchnąłem w duchu. – Masz rację, kochanie, robiłem ci wykład. Przepraszam – powiedziałem – Jak brzmi twoje pytanie? – Czemu mnie przepraszasz, wujciu? Nic złego nie zrobiłeś, ja to wszystko wiem, nie wiem tylko, czy jak Wiktor mnie pocałował, to już teraz musimy być razem, bo on mi się wcale nie podoba.

Maciej Bennewicz – coach, socjolog. Podróżnik, artysta malarz, rzeźbiarz, taoista. Poszukiwacz równowagi w życiu. Autor popularnych książek na temat coachingu. Wielki miłośnik zwierząt, zwłaszcza kotów.

Nr 4 [251] kwiecień 2013


fot. Ryszard Waniek

K O M I K S

34

Monika Małkowska, – niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP

Scenariusz i rysunki Guy Delisle

Pjongjang Tłum. Katarzyna Szajewska Wyd. Kultura Gniewu, Warszawa 2013 s. 184, ISBN 978-83-60915-73-8

Czerwone przerobione na szare Monika Małkowska

Jaskrawoczerwona okładka, lecz wewnątrz dominuje szarość. Taki właśnie kolorystyczny zestaw najtrafniej oddaje mentalność mieszkańców Korei Północnej: wiara w komunizm pomaga im znieść bezbarwną egzystencję. Nr 4 [251] kwiecień 2013


35 K O M I K S

J

ak naprawdę wygląda ich codzienność? Czym różni się od obrazu tworzonego na użytek reszty świata? W jaki sposób manipulowana jest świadomość mieszkańców tej „republiki socjalistycznej”, w istocie – ostatniego państwa za żelazną kurtyną? Opowiada o tym komiks „Pjongjang” autorstwa Kanadyjczyka Guy Delisle’a , któremu dane było osobiście zaobserwować te rozbieżności.

Podróże po terrorze Rysowany reportaż z pobytu Delisle’a w północnokoreańskiej stolicy ukazał się po raz pierwszy dekadę temu. Polski przekład trafił do naszych księgarń trzy lata później, jeszcze z tytułem „Phenian”; obecnie ukazało się wydanie drugie, poprawione. Strzał w dziesiątkę: akurat jest gorący politycznie moment, kiedy świat z zapartym tchem obserwuje amerykańsko-koreańskie przepychanki, wsparte nuklearnymi pogróżkami ze strony Kim Dzong Una, wnuka ojca narodu Kim Ir Sena. „Pjongjang” należy do komiksowego gatunku cieszącego się coraz większym wzięciem. To tzw. travelogue, dziennik z podróży. Jednak w tym przypadku mamy coś więcej: obrazkową relację czy, jak kto woli, rysowany reportaż z miejsca, gdzie fotografa ani filmowca-dokumentalisty nie było. A gdyby byli, mieliby niewielkie szanse na utrwalenie realiów, sterowani przez stróżów komunistycznej propagandy. W Pjongjang bowiem Big Brother wciąż czuwa i to ze zdumiewającą skutecznością! W tych okolicznościach komiks Delisle’a, choć powstał post factum, na podstawie szkicowych notatek, ma wartość dokumentu.

Miś na koreańską miarę Zabawne – w epoce, kiedy cyfryzacja pozwala na kręcenie filmów telefonem; kiedy dysponujemy mnóstwem nieznanych wcześniej metod rejestrowania realiów, Delisle korzysta ze środków sprzed stuleci. Bowiem zanim wynaleziono małoobrazkowy i szybkostrzelny aparat fotograficzny, „wizualnym” kronikarzem był rysownik. To on dawał świadectwo prawdzie z wojen, publicznych egzekucji, rozpraw sądowych, a także z wydarzeń towarzyskich; to rysownik pełnił rolę swoistego paparazzo. Wobec koreańskiego reżimu postęp cywilizacyjny i techniczny okazuje się bezsilny – trzeba więc było sięgnąć po sposób anachroniczny, za to pewny. Wprawdzie kanadyjski rysownik nie posługuje się realistyczną (jak onegdaj bywało) stylistyką, lecz syntetyzuje przedstawienia i karykaturyzuje postaci – nie obniża to dokumentacyjnej wartości jego story. Przeciwnie, zwięzła forma opowieści ułatwia uchwycenie groteski i horroru koreańskiej dyktatury. Marionetkowe figurki tylko z pozoru mogą wydać się zabawne – w istocie stylizacja postaci podkreśla skalę terroru; uświadamia presję, jakiej poddawane jest społeczeństwo, z którego wyeliminowano prawo do indywidualnego myślenia. My, po doświadczeniu socjalizmu realnego, jesteśmy wyczuleni na tego rodzaju odgórną opresję. Ale PRL w zestawieniu z Koreą Północną wypada uznać za kraj swobód obywatelskich. Jasne, bywały momenty przykręcania propagandowej śruby, jednak do takich absurdów i tak długofalowych u nas nie doszło. W jedynym na świecie państwie komunistycznej dynastii Sławomir Mrożek z pewnością zostałby pozbawiony okularów; Stanisław Bareja nie nakręciłby „Misia”, a kabaret Tey zostałby zamknięty po pierwszym spektaklu.

Ołówek pod specjalnym nadzorem W Korei Północnej skala zamordyzmu zaskoczyłaby nawet dawnych mieszkańców soc-bloku – a co dopiero mówić o przybyszach z Zachodu! Guy Delisle chyba nie spodziewał się, z czym przyszło mu się zetknąć w tytułowym mieście. Obecnie 47-letni mieszkaniec Montpelier, z wykształcenia rysownik-animator, 20 lat temu wyjechał do Pjongjang nadzorować francusko-koreańską produkcję filmową. Nie po raz pierwszy zawód pozwolił mu na wielotygodniowy pobyt w kraju pod wieloma względa-

Nr 4 [251] kwiecień 2013


K O M I K S

36

mi odmiennym od jego ojczyzny. Ale gdy po dwóch miesiącach opuszczał Koreę Północną, czuł się jak ułaskawiony więzień. Gdy Delisle pakował walizkę do Pjongjang, instynktownie zabrał ze sobą „Rok 1984” Orwella. I od razu podpadł. Kontrola celna na lotnisku przypominała przesłuchanie. Omal nie skonfiskowano mu powieści „zakazanego” autora i odtwarzacza CD z zachodnią muzyką. Komórki i tak nie zabrał – bo gdyby to zrobił, odebrano by ją po przekroczeniu koreańskiej granicy. Jak każdy cudzoziemiec, tak i Kanadyjczyk z miejsca dostał anioła stróża zwanego przewodnikiem. Od pierwszych kroków na lotnisku pan Kyu nie odstępuje pana Guy – a nie jest to miłe towarzystwo dla obu. Koreańczyk za każdym razem, gdy podopieczny wyrywa się spod jego kurateli, przeżywa za strachu katusze Z kolei Kanadyjczyk z trudem znosi stały nadzór (do przewodnika dołączył tłumacz) i rygory, które obowiązują nawet obcokrajowców (m.in. zaraz po przybyciu musi złożyć kwiaty u stóp pomnika Kim Ir Sena, a „powitalny” bukiet otrzymuje na lotnisku). Od pierwszej chwili zdumiewa go też… brak światła. Cudzoziemcy są zakwaterowani w gigantycznym hotelu, gdzie oświetla się tylko jedno piętro. Wieczorami Pjongjang tonie w mroku, dla oszczędności wyłącza się elektryczność. Z wyjątkiem metra, w razie ataku nuklearnego mogącego służyć za schron. Stacje oślepiają przepychem i światłami jak Las Vegas – z tym, że przyjezdnym udostępnione są jedynie dwie… Kiedy osiąga się pewien poziom ucisku, prawda nie jest już ważna. Im większe kłamstwo, tym łatwiej reżim może pokazać swą potęgę i jeszcze bardziej terroryzować społeczeństwo – konkluduje Delisle. Zobaczymy, co dopisze najbliższa historia. Monika Małkowska

Nr 4 [251] kwiecień 2013


K O M I K S

37

Nr 4 [251] kwiecień 2013


K S I Ą Ż K A

N U M E R U

38

Samolub wiedzie

do zbawienia Monika Małkowska

„Dzieciństwo Jezusa” to zwodniczy tytuł. I całe szczęście – bo… Jezus, Maria, jak on mnie wkurza, ten niby Jezus! Ale bohater tak ma na imię tylko na stronie tytułowej. W fabule nosi imię David, choć nie takie mu nadano, zanim przybył do Novilli. Krainy, gdzie zapomina się własną przeszłość, by rozpocząć nowe życie. Oczywiście lepsze – przynajmniej dla uchodźców z ziemskiego piekła, które zawsze gdzieś jest, nieważne gdzie. ak zaczyna się najnowsza proza J.M. Coetzeego (sukces wydawcy: polski przekład ukazał się niemal jednocześnie z oryginalną wersją). 73–letni noblista nie po raz pierwszy wczuł się w rolę „sumienia narodów”, ale tym razem przeszedł sam siebie. Od pierwszej strony miażdży czytelnika aluzjami i odniesieniami wagi naprawdę ciężkiej. Pomijając tytuł, dalsza akcja podsuwa kolejne skojarzenia: to kłania się mały Budda, to Orwell, Kafka, Saint-Simon czy Fourier.

T

Nr 4 [251] kwiecień 2013

O dziwo, mimo tych pretensjonalności, powieść czyta się jak po maśle. Co przyznaję, choć jej nie lubię. A ściślej, antypatię wzbudził we mnie główny bohater, pięcio-, potem sześciolatek. Dlaczego? Każdy, kto znajduje się w orbicie jego wpływów, staje się jego niewolnikiem. Z wyboru – bo ponoć to niezwykłe dziecko. Owszem, ma bogatą wyobraźnię, własny sposób na rozpoznawanie świata, poczucie niezależności i inteligencję. Lecz wszystkie te zalety służą manipulacji tymi, którzy go pokochali. Pierwszy poddaje się Simón, opiekun Davida, podczas podróży ku, i w nowej krainie. Nie są spokrewnieni, ale mężczyzna samorzutnie podejmuje misję odnalezienia matki dziecka we wspomnianej Novilli. Najpierw jednak obydwaj muszą zadomowić się w nowej ojczyźnie, przyjąć narzucone tam bytowe warunki oraz zaakceptować – hm, jak to ująć? – zmysłowy puryzm mieszkańców. Coetzee, kreując wizję Novilli, eksperymentuje na samym sobie, na swej wyobraźni i świadomości. Pisarz znany z roztrząsania skutków różnych złych namiętności, tym razem kreuje świat niejako wbrew sobie. Stawia na pozytywy, lecz dawkowane w nadmiarze. Wymyśla krainę sztuczną jak XIXwieczne socjalistyczne utopie. Wszyscy mają tam pracę i darmowy dostęp do nauki; każdemu dany jest dach nad głową oraz pożywienie; komunikacja jest gratis, a dni wolne – wolne od zajęć. Mieszkańcy są pełni dobrej woli i altruizmu, wyzbyci chciwości i zawiści, pogodzeni z przydzielonym im we wspólnocie miejscem. Raj? Oj, nie! Do szczęścia brakuje… przypraw. W sensie dosłownym i metaforycznym. Właśnie jałowość pokarmu i aseksualność kobiet najbardziej dokuczają Simónowi, czterdziestokilkulatkowi, który jeszcze nie zrezygnował z cielesnych uciech. To ważny wątek: Simón (jedyna sympatyczna postać w powieści) nie buntuje się przeciwko spartańskiej egzystencji ani przydzielonej mu fizycznej pracy – a z pewnością ma predyspozycje do większego wysiłku intelektualnego niż ten potrzebny przy wyładunku statków, gdzie go zatrudniono. On odczuwa brak kobiety i nie pojmuje powodu celibatu. Jednak i na to gotów się zgodzić, byleby zapewnić Davidowi maksimum wygód. A także zrekompensować dziecku brak rodziny. Obdarza malca bezkrytyczną i bezgraniczną miłością, jaką mało kto dostaje od biologicznych rodziców. Jeśli ktoś sądzi, że chłopak odpłaca tym samym, grubo się myli. Nawet gdy mężczyzna znajduje mu matkę zastępczą i powierza jej wychowanie Davida, sam usuwając się w cień. Inés, trochę na siłę „umatkowiona”, także oddaje się nowym obowiązkom ze straceńczym poświęceniem. W przeciwieństwie do Simóna myślenie nie jest jej mocną stroną. Wkrótce staje się powolną wykonawczynią dezyderatów przybranego syna, przy realizacji których traci zdrowy rozsądek. A mały, świadom emocjonalnego władania nad przyszywaną rodziną oraz przyjaciółmi, idzie na całość. Manipuluje sprzyjającymi mu ludźmi, uwalniając się od jakichkolwiek rygorów. W końcu – zmusza ich do ucieczki z Novilli, do dalszego tułaczego życia w poszukiwaniu fajniejszego (z jego punktu widzenia) obozu dla uchodźców.


N U M E R U

39

K S I Ą Ż K A

Coetzee wystrychnął nas na dudków użytym w tytule imieniem Jezusa – Davidowi daleko do świętości. Samolubny bachor, choć nad wiek bystry, stanowi antytezę Mesjasza. Obserwujemy go, gdy ćwiczy się w wykorzystywaniu wrodzonych atutów dla własnej wygody i przygody. Czy taki ktoś miałby nas zbawić? Coetzee nie daje na to nadziei. Sam zdaje się rozczarowany własnym wyobrażeniem nowego, fałszywego Jezusa (perwersyjne!), pozwala mu (Mu?) emigrować z naszej świadomości do Estrellity – kolejnej krainy złudnej szczęśliwości. Nie jest to ucieczka przed herodem, lecz… zbyt wymagającym nauczycielem. Tu mogłaby się zaczynać nowa powieść, rozważanie nad granicami i nadmiarem wolności. Ale pisarz pozostawia to czytelnikowi. Za to go lubię. ■

Rozwiązanie

podane na tacy Aleksandra Okuljar

John Maxwell Coetzee

Dzieciństwo Jezusa tłum. Mieczysław Godyń Znak, Kraków 2013 s. 302, ISBN 978-83-240-2127-7

J.M. Coetzee, profesor literatury i jeden z najlepszych współczesnych pisarzy, ma dobre akademickie przyzwyczajenie: zmusza do myślenia i dalszego poszukiwania. Nie ułatwia czytelnikom pracy – tym razem nie chciał nawet podsunąć tytułu swojej książki. W pierwotnym założeniu miał się on pojawić dopiero na końcu tomu, zostawiając po drodze pustą okładkę i stronę tytułową. Wydawca nie dał się przekonać i na tacy podał rozwiązanie zagadki. ytuł bezpośrednio odsyła do grupy apokryfów NT nazwanych „Ewangeliami dzieciństwa”, zwłaszcza do najbardziej znanego z nich: „Dzieciństwa Pana”, inaczej „Ewangelii Dzieciństwa [wg] Tomasza”, narzucając tym samym konstrukcję książki i jej tematykę. Utwór powstał w II lub III wieku n.e. w środowisku gnostycko-dokeckim, czyli mocno heretyckim, i posługując się materiałem legendarnym opowiada o cudach, jakich Jezus dokonał między piątym a dwunastym rokiem życia, już po powrocie z Egiptu do Nazaretu. Celem tej ewangelii było podkreślenie boskiego pochodzenia Jezusa, jego niezwykłej wiedzy i mocy. „Dzieciństwo Jezusa” [wg] Coetzeego jest utworem złożonym, zbudowanym z kilku nachodzących na siebie warstw, jednocześnie się uzupełniających i niełatwych do oddzielenia. Całość naszpikowana jest symboliką gnostycką i biblijną. Autor zostawił tropy, a podążając nimi, czytamy kilka historii naraz. Przechodzenie

T

przez te stopnie wtajemniczenia staje się coraz trudniejsze i wymaga od czytającego dodatkowej wiedzy. I tak, na najbardziej podstawowym poziomie (który jest tylko zasłoną dymną, nie wnosi żadnych istotnych treści) mamy opowieść o chłopcu Davidzie i Simónie – mężczyźnie, który pomaga mu odnaleźć matkę. Obaj przybywają znikąd, poznali się w drodze, mają do wykonania bliżej nieokreślone zadanie, a przy jego realizacji kierują się intuicją. Nie wiemy, jak żyli dotychczas, gdzie obecnie trafili, co zamierzają robić w przyszłości. Zasady rządzące nowym światem poznają stopniowo, są w nie wprowadzani. Zaczynają więc od zera. Inną historię podaje wspomniana już ewangelia w wersji nieco złagodzonej i rozszerzonej. Coetzee zarysowuje całą historię zbawienia, życie Jezusa od narodzin aż po śmierć i zmartwychwstanie. W tekście możemy znaleźć wiele cytatów z Pisma Świętego i odniesień do wydarzeń biblijnych, chociaż nie wszystkie są podane wprost. David, który jest figurą Jezusa, naucza, powołuje

Nr 4 [251] kwiecień 2013


K S I Ą Ż K A

N U M E R U

40 apostołów, rozmnaża chleb, chce wskrzeszać martwych i uzdrawiać chorych. W życiu chłopca powtarzają się sytuacje przytoczone w „Dzieciństwie Pana”, jednak David jest od pierwowzoru (małego Jezusa) o niebo lepszy. Obaj chłopcy są świadomi swojej odmienności i stawiają się ponad regułami ustalonymi przez innych ludzi, także dorosłych (przez co zostają usunięci ze szkoły), ale skala ich destrukcyjnych zachowań jest zupełnie inna. David z czasem staje się dzieckiem krnąbrnym i pyskatym, natomiast apokryficzny Jezus odznacza się wyjątkowym okrucieństwem: dziecko, które go potrąciło podczas zabawy, pada martwe; syn Annasza, z którym się pokłócił, usycha; ci, którzy się na niego oburzali, oślepli; dzieci bawiące się w chlewie zostały zamienione w świnie. W literaturze gnostyckiej odwrócenie ról to norma – postaciami pozytywnymi są Judasz, Maria Magdalena czy wąż z Edenu. Im ktoś jest w Biblii bliżej Jezusa, tym w apokryfach gnostyckich przypisuje mu się gorsze czyny. Kolejny poziom to wykład filozofii gnostyckiej (kosmologii, antropologii, soteriologii), tu jednak nie będę wchodzić w szczegóły. Świat gnostyków podzielony jest na dwie zasady – cielesną i duchową. Wszystko, co materialne, jest z natury złe; a wszystko, co duchowe, należy do boskiego świata. Celem gnostyka jest wyzwolenie się z materii, a dokonać tego może on na drodze intelektualnego poznania (z gr. gnosis), wiedzy zastrzeżonej dla elity (bohaterowie książki chodzą na kursy filozofii, gdzie poznają rzeczy same w sobie). Coetzee obrazowo opisuje kontrast istniejący między pneumatykami a hylikami. Ci pierwsi („bezkrwiści”) prowadzą żywot zjadaczy chleba: są wegetarianami, karmią się głównie chlebem, warzywami i owocami; nie korzystają z przypraw, ani używek, ogólnie prowadzą życie mdłe, pozbawione gwałtownych emocji, pasji, namiętności oraz pragnień. Są aświatowi i aseksualni, nie dążą do innego rozwoju poza duchowym, nie chcą się też

niczym wyróżniać, nawet talentami. Wykonują proste, fizyczne prace, i nie odczuwają przy tym żadnego braku; są na swój nudny i nijaki sposób zadowoleni, bo trudno tu użyć słowa „szczęśliwi”. Simón, reprezentujący stanowisko hylików, nie godzi się na taką egzystencję – szuka, drąży, dopytuje, buntuje się. Można odnieść wrażenie, że za jego słowami stoi sam autor, gdyż tematy poruszane przez Simóna stale pojawiają się w twórczości pisarza. Coetzee chętnie posługuje się ironią, parafrazuje slogany i przywołuje utartą argumentację religijno-filozoficzną, robiąc odniesienia do czasów nowożytnych, np. filozofii Leibniza. Ciekawostkę stanowi wprowadzenie do opowiadania postaci Don Kichota. Czy autor sugeruje w ten sposób, że „Dzieciństwo Jezusa” jest w rezultacie parodią gatunku, jak była nią hiszpańska lektura? Czy gnoza (szerzej: religia) jest jego zdaniem donkiszoterią? Najprostsze rozwiązanie jest pod nosem: powieść Cervantesa jest kluczem do zrozumienia „Dzieciństwa Jezusa”; Simón posługuje się „Don Quixotem”, aby nauczyć Davida czytać, wyjaśnia mu technikę składania pojedynczych znaków w całość i odczytywania głębszego sensu, czyli robi mu krótką lekcję egzegezy. Książkę Coetzeego należy bowiem czytać między wierszami, dostrzegając to, co jest w niej ukryte, bez nadmiernego koncentrowania się na warstwie literalnej (wiatrakach). To jednak grozi oskarżeniem o obłęd. Noblista, który wielokrotnie dowodził, że panować nad formą i materią potrafi jak mało kto, napisał książkę niepoprawną, budzącą zgorszenie w oczach tego świata, tym samym udowadniając, że niczego udowadniać już nie musi. „Dzieciństwo Jezusa” jest, moim zdaniem, jedną z najlepszych, najciekawszych, a zarazem najtrudniejszych w odbiorze książek tego roku, która prawdopodobnie nie zostanie należycie doceniona, co można wnioskować po konsternacji panującej wśród jej recenzentów. ■

Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej: …………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: kamila@rynek-ksiazki.pl lub wysyłają formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.

Nr 4 [251] kwiecień 2013


Małgorzata Szejnert

My, właściciele Teksasu. Reportaże z PRL-u Znak Kraków, 2013 s. 384, ISBN 978-83-240-2121-5

D

o Supersamu wpada tłum ludzi i pędzi do stoiska z tradycją czyli miejsca, gdzie sprzedaje się mięsa i wędliny w sposób tradycyjny – zza lady. Ludzie pędzą, przepychają się, personel schodzi im z drogi, bo niebezpiecznie jest znaleźć się na szlaku biegnących klientów tuż po otwarciu sklepu. To jedna ze scenek zawartych w reportażu „Na samie i na tradycji” z 1977 roku, w którym autorka rozmawia z osobami, głównie kobietami, pracującymi w handlowej dumie peerelowskiej Warszawy – Supersamie. Poznajemy tę pracę zza kulis, od zaplecza, przyglądamy się sortowaniu towaru, paniom obsługującym kasę, ekspedientkom na ladzie tradycji czyli „królowym” decydującym, co komu dać, bo niektórych wyrobów mięsnych, tych świeżych, mogą nie wydawać, zanim nie zejdzie towar gorszej jakości (drugiej świeżości, jak pisał Bułhakow). Kierująca ladą z tradycją pani Zosia wyznaje: Najgorsze jest czekanie. Kiedy ludzie nie biorą tego, co jest, ale stoją za lepszą dostawą. Tego nie mogę wytrzymać, nie mogę. Jadąc rano do pracy, aż mam kurcze brzucha. Boże, Boże, żeby tylko wszystko było. Ta sama kobieta po chwili dodaje: Tym ludziom za ladą trzeba współczuć, bo oni nas też współczuwają. Czy ja mogę chociaż nogi wymoczyć, jak wrócę do domu? Mnie to nawet ze zmęczenia do głowy nie przyjdzie. Zresztą muszę lecieć do przedszkola odebrać wnuczkę. Córka, niestety, nie ma jednej nerki, ja się opiekuję tą wnusią. Najgorsze jest to, że ja nikogo nie mogę już znać. Z przyjaciółkami zerwałam. Każda się do mnie przymila o ten kawałek. A ja mam trzy córki, każda już założyła rodzinę, ledwie mi dla nich wystarczy. Reporterka rozmawia nie tylko z szarym personelem tradycji, hali samoobsługowej, zaplecza czy działu zamówień, ale i dyrektorem, a także panią Marylą, której zadaniem jest monitorowanie hali samoobsługowej i wypatrywanie złodziei. Pani Maryla dojeżdża z Józefowa i boi się, żeby na trasie linii otwockiej nie napotkać jakiegoś przyłapanego w Supersamie złodzieja (Żebym kiedy nie oberwała wieczorem). Autorka wysłuchuje zatrudnionej w tym mega-sklepie, gdzie jest bar dla klientów, ale nikt nie pomyślał o stołówce dla pracowników, pielęgniarki (pani Eli), której marzeniem jest zakup oryginalnego obrazu, a chociażby i rysunku, Wyspiańskiego. Składa pieniądze na ten cel i może kiedyś jej się uda oszczędzić te 30 tys. na dzieło ulubionego malarza, bo personel Supersamu to elita, której zarobki przewyższają standardowe dochody ekip zatrudnionych w innych placówkach tego rodzaju. Przecież: Pensje w Supersamie należą do najwyższych w handlu spożywczym; średnia płaca – 3400. Personel nie odpowiada tu materialnie i straty doskonale mieszczą się w limitach. Książka „My, właściciele Teksasu” zagląda do środka peerelowskiego „American Dreamu”, do placówek i inwestycji dumnie rozsławianych przez propagandę dekady Gierka. Razem z autorką poznajemy warunki pracy oraz codzienne życie wybranych osób zatrudnionych – przykładowo – w stołówce warszawskiej fabryki FSO oraz w narzędziowni i hali produkcyjnej

Zakładów Mechanicznych w Ursusie. Wędrujemy przez spółdzielnie produkcyjne we wschodniej Polsce, odwiedzamy Łódź… Poznajemy realizm pracy socjalistycznej, prawdziwy, bo innego rodzaju niż w produkcyjniakach. Tutaj nie ma napuszonych sloganów, jest za to ciężka, wyczerpująca robota, niekiedy w tak paskudnych warunkach, że komisje BHP łapią się za głowę. Jest stargane życie rodzinne, brak mieszkań (w pewnym roku przydzielili tylko trzy lokale, a na liście było 78 chętnych), wegetacja młodych małżeństw kątem u rodzin lub w wynajmowanych, drewnianych domkach bez podstawowych wygód. Ludzie pracowali z zaciśniętymi zębami, wierzyli, że w końcu się dorobią, nawet za cenę tego, że idący na drugą zmianę mąż mijał się z żoną wracającą z pierwszej zmiany. I wierzyli, a nawet byli dumni, że są elitą, bo FSO to nie jakiś tam kombinat gdzieś na wygwizdowie albo otoczony legendami Supersam, do którego lud walił z całej Warszawy i spoza niej, a emeryci i renciści, korzystający ze specjalnej kolejki, robili kilka zakupów dziennie dla pracujących rodzin, jak również – za odpowiednią gratyfikacją – dla sąsiadów. Zbiór reportaży Małgorzaty Szejnert jest pozycją odgrzewaną, bo zawarte w tym tomie materiały ujrzały światło dzienne już w PRL-u: w zbiorach „Ulica z latarnią” (1977) oraz „I niespokojnie, tu i tam” (1980), jak również w cyklu wydawniczym „Express Reporterów”. Wtedy to były mocne materiały na granicy tolerancji przez cenzurę. Dzisiaj są wycieczką w przeszłość, w okres pozornej prosperity, kiedy z jednej strony mamiła „stabilizacja”, a z drugiej ludzie zatrudnieni w będących dumą socjalizmu inwestycjach mieli kłopot z powrotem z pracy, bo pociągów i pekaesów było na tyle mało, że od kaprysu danego dnia zależało, czy się załapią na kurs i stłoczeni niczym śledzie dotrą do domów, a raczej – do tymczasowych miejsc zamieszkania. [pk] Maciej Bennewicz

Rozmowy z Karolcią czyli coaching przy herbacie Studio Emka Warszawa, 2013 s. 324, ISBN 978-83-63773-26-7

F

ormułując w największym skrócie przesłanie płynące z najnowszego poradnika coachingowego Macieja Bennewicza można sparafrazować słynne powiedzenie Johna F. Kennedy’ego. Nie pytaj, czego dziecko może nauczyć się od ciebie, ale czego ty możesz nauczyć się od dziecka. Rezolutna Karolcia zadaje mnóstwo pytań, nierzadko przypierając narratora do muru, wprowadzając w stan konfuzji lub po prostu zmuszając do zajęcia stanowiska w niełatwych sprawach. Rozmówca musi być czujny. Raz zaskoczony wnikliwością Karolci wynikającą z jej prawdomówności i spójności, na zawsze porzuca ścieżkę dobierania wyjaśnień i argumentów do jej wieku. Jeden z najbardziej znanych polskich coachów i, jak o nim mawiają, „psychologizujący socjolog” przekonuje, że wolne od społecznych konwenansów i politycznej poprawności dzieci mogą być dla dorosłych znakomitymi trenerami rozwoju osobistego. Wystarczy, że podejmiemy z nimi dialog oparty na szczerości, szacunku i uważności. [kf]

Nr 4 [251] kwiecień 2013

R E C E N Z J E

41


R E C E N Z J E

42 Amos Oz

Maria Kalczyńska, Jan Wolski

Wśród swoich

Piotr Mordel.

DW Rebis Poznań, 2013 s. 152, ISBN: 978-83-7510-900-9

Polski typograf i bibliofil w Berlinie

A

mos Oz powiedział kiedyś, że kibuc, gdzie spędził sporą część życia, był dla niego uniwersytetem życia, mikrokosmosem, gdzie można było obserwować najważniejsze cechy ludzkiej natury, społeczeństwem w miniaturze, jakby stworzonym do studiowania charakterów. Najnowsza książka izraelskiego pisarza „Wśród swoich” to zbiór opowiadań rozgrywających się na przełomie lat 60. i 70. w jednym z kibuców właśnie. Tytuł jest nieco ironiczny, bo bohaterowie Oza należą do najbardziej wyalienowanych postaci literackich w ogóle. Wielu mieszkańców kibucu młodość spędziło w diasporze i tęskni za dawnym życiem, światem, który bezpowrotnie zniknął. Inni, zwłaszcza młodsi, nie znajdują wśród kibucowej starszyzny zrozumienia dla ich potrzeby poznawania świata, zakosztowania życia poza małą społecznością. Wszyscy poddają się reżimowi życia w społeczności stworzonej sztucznie, w imię realizacji lewicowych ideałów sprawiedliwości społecznej. W praktyce oznacza to konieczność nieustannej walki z „burżuazyjnymi fanaberiami” kibucników, które tak naprawdę są głosami stłamszonej ludzkiej natury potrzebującej wolności, prywatności, możliwości decydowania o sobie. Oz kreśli całą galerię postaci nieszczęśliwych, zagubionych, samotnych. Cwi Prowizor, który słynie z czarnowidztwa, a wieczorami tłumaczy na hebrajski prozę Iwaszkiewicza o miłości, nie potrafi się zbliżyć do zakochanej w nim kobiety. Nachum Aszerow nie akceptuje związku swojej 17-letniej córki z mężczyzną starszym od siebie (w dodatku słynącym z licznych romansów), ale nie znajduje w sobie sił, aby wystąpić przeciwko kibucowej wizji wolnej miłości. Nastoletni Mosze Jaszar za wszelką cenę chce być taki jak jego koledzy, ale jest w stanie oderwać się myślami od chorego ojca i rzucić w wir zabaw i flirtów. Kibuc to zbiorowość oparta na kulcie pracy, która wypełnia mieszkańcom życie. Młody człowiek marzący o studiach musi podporządkować się decyzjom starszyzny dotyczącym kierunku nauki albo zerwać z rodzinnym kibucem. Przyjęty tam sposób wychowywania dzieci może się wydawać nieludzki i okrutny – mieszkają one bowiem w specjalnym dormitorium, z rodzicami spędzając zaledwie kilka godzin dziennie, resztę czasu przeznaczając na naukę i zabawę pod okiem opiekunek, nie zawsze potrafiących zapanować nad naturalnym w dziecięcych zbiorowościach okrucieństwem wobec słabszych. W jednym z opowiadań Oza ojciec, który próbuje ukarać prześladowców swojego nieśmiałego dziecka, naraża się na ostracyzm współplemieńców, zarzucających mu rozpieszczanie płaczliwego smarkacza. Historie, które opowiada Oz, osadzone są w codzienności, nie ma tu żadnych spektakularnych zmian, przełomów w życiu społeczności. W cieniu śmiałego marzenia syjonistycznych pionierów o stworzeniu nowego człowieka i społeczeństwa toczy się zwyczajne życie ludzi zmagających się z lękami, poczuciem straty, przemijaniem, samotnością. [as]

Nr 4 [251] kwiecień 2013

PIN–Instytut Śląski w Opolu Opole 2011 s. 206, il., ISBN 978-83-7126-281-4

P

oznałem bohatera tej książki, Piotra Mordela, przez przypadek – szczęśliwy, choć nie pomnę już, kto nas skojarzył. Bardzo mi się spodobały jego typograficzne rozwiązania, chciałem o nich pisać, ale nic z tego nie wyszło. Wdzięczny zatem jestem Marii Kalczyńskiej i Janowi Wolskiemu, że postanowili tego Berlińczyka z wyboru przedstawić szerszej publiczności. Wiem, że brzmi to niczym złośliwy żart – nakład książki liczy 150 egz., które trafią wyłącznie do osób zainteresowanych tym tematem – ale ufam, że to pierwszy krok. Podobno, jeśli wierzyć słowom Darka Rosiaka, coraz chętniej sięgamy po treści z wyższej półki, by wydostać się z zalewu chłamu i bełkotu, może zatem ogólnopolskie media uznają, że Piotr Mordel wart jest prezentacji. Wśród niewielkiej grupki polskich typografów-projektantów książkowych Mordel wyróżnia się… humorem. Może to zaskakiwać, gdy wziąć pod uwagę okoliczności, w jakich grafik znalazł się w Berlinie: wymuszona emigracja, konieczność zorganizowania życia w nowym miejscu, tradycyjny zestaw zajęć emigranta – malarz pokojowy, kasjer. Dopiero po kilku latach skończył kurs grafiki komputerowej i zaczął pracę w reklamie. Pozwoliło mu to na uruchomienie – to właściwe słowo – warsztatu wydawniczego (small press, jak określają to autorzy). Prowadził go w domu, druki bibliofilskie, którymi się zajmował, nie wymagały wielkich pomieszczeń ani maszyn – skład wydawnictw Mordellus Press dokonywany jest na komputerze. Mordel w swych bardzo przemyślanych i precyzyjnie oddanych typograficznych kompozycjach umieszcza wiele elementów – ilustracji, ozdobników, inicjałów, rysunków – które rozbijają powagę i sztywność układu kolumny, jaki zdaje się nieraz narzucać temat. Zaskoczył mnie, wręczając podczas spotkania charakterystyczne wąskie tomiki Biblioteki „Kolana” z zaskakującym logotypem: zgięta w kolanie noga, wsparta o prostą deskę, co dawało stylizowaną literę „K”. Również wydawane przez Mordela i jego kolegów ze Związku Polskich Nieudaczników „pismo literacko-niekulturalne” nosiło tytuł „Kolano”. Teksty w nim zamieszczane cechowała ironia, kpina, sarkazm i poetyka nonsensu, celowo wprowadzająca czytelnika w błąd. W piśmie, w książkach, w drukach akcydensowych widać wyraźnie zainteresowanie, jakim Mordel darzy czcionkę: wykorzystuje zasoby komputerowych bibliotek, właśnie dzięki elektronice mogąc wyjść poza ograniczenia rozmiarów i form, narzucane przez czcionkę metalową. Dzięki temu na stronach pojawiają się układy nietypowe, niebanalne połączenia z grafiką, ciekawe wprowadzenie koloru. Artysta, jak słusznie żalą się autorzy, nieco bałaganiarsko traktuje całe przedsięwzięcie: wiadomo, że wydał 63 książki i 15 numerów pisma, ale sam nie jest w stanie zliczyć druków akcydensowych, nie prowadził po prostu archiwum. Książki nie figurują w elektronicznych katalogach bibliotek – jedynie te robione dla Polskiego Funduszu Wydawniczego w Kanadzie mają numer ISBN. [gs]


Antony Beevor

Druga wojna światowa tłum. Grzegorz Siwek Znak Kraków, 2013 s. 1040, ISBN 978-83-240-2161-1

M

onografia Antony’ego Beevora jest bardzo obszerną, wnikliwą i solidną relacją z przebiegu działań militarnych oraz dyplomatycznych okresu II wojny światowej. W przeciwieństwie do większości innych książek na ten temat angielski historyk szczegółowo omawia również wojnę japońsko-chińską od okupacji Szanghaju w 1932 roku, a więc tragiczne wydarzenia w Azji, które poprzedziły 1 września 1939 roku w Europie, dopatrując się w nich istotnego preludium do wojny Hitlera. Wiele stron poświęca walkom radziecko-japońskim w sierpniu 1939 roku na Dalekim Wschodzie, zakończonym zwycięstwem wojsk Żukowa, które de facto ostatecznie przypieczętowało los Polski, bo Stalin – podpisujący w tym czasie pakt z Ribbentropem – przestał przejmować się zagrożeniem ze strony Kraju Kwitnącej Wiśni i skupił się – na nieszczęście nie tylko dla nas – na podbojach europejskich. Beevor dokładnie relacjonuje poszczególne teatry działań wojennych: w Europie, Afryce, Azji oraz na Pacyfiku. Wprowadza ciekawe informacje o życiu codziennym w okupowanych krajach oraz ukazuje zakulisowe działania polityczne w niezdobytej, ale będącej o krok od kapitulacji Wielkiej Brytanii. Bo wiosną 1940 roku, kiedy załamała się obrona Francji, a Dania, Norwegia, Holandia, Belgia i Luksemburg padły ofiarą wojsk niemieckich, w Londynie toczyły się desperackie narady czołowych polityków: dogadać się z Hitlerem czy walczyć dalej? Rzecznikiem pierwszej opcji był lord Halifax, mający wokół siebie potężną grupę zwolenników, a drugiej – Winston Churchill, który ostatecznie został premierem i porwał za sobą naród do zwycięstwa. Ale doprawdy bardzo niewiele brakowało, aby to pierwsza frakcja miała decydujące słowo, a wówczas…Aż strach pomyśleć, jak wyglądałaby wówczas historia świata. Stosunkowo dużo miejsca poświęca autor wkładowi Polaków w aliancki wysiłek walki z Hitlerem. Czasem są to oceny bliskie peanom, kiedy pisze o bohaterstwie polskich żołnierzy we wrześniu 1939 roku; o dzielnych lotnikach pod niebem Anglii w rok później, którzy zarazili powolnych Anglików odwagą i brawurą; o krwawej ofierze złożonej z polskiej krwi na stokach Monte Cassino. Okazuje się, że atrakcyjni polscy lotnicy wzbudzali w Londynie duże zainteresowanie w młodych Angielkach, a bariera językowa na parkietach tanecznych w ogóle nie przeszkadzała, w przeciwieństwie do połączeń radiowych w powietrzu, kiedy nasi rodacy niewiele rozumieli z angielskich komend i nie bacząc na brytyjską taktykę po swojemu rozgrywali powietrzne bitwy z Lufftwaffe. I, jak się okazało, ze znakomitym rezultatem. O zabiegach dyplomatycznych wokół kształtu powojennej Polski pisze Beevor z okazji spotkań „wielkiej trójki”: w Teheranie, Jałcie i Poczdamie. Ukazuje coraz większą bezsilność Churchilla, którego wysiłki na rzecz naszej niepodległości oraz zachowania przynajmniej części z kresów wschodnich (chodziło głównie o to, żeby Lwów pozostał przy Polsce) natrafiały na spokojny opór pewnego siebie Stalina, dysponującego atutem naj-

ważniejszym: siłą militarną. A protesty Anglików dyktator bolszewicki miał gdzieś, zwłaszcza że zauroczony wujkiem Joe Roosevelt nie zamierzał narażać interesów amerykańskich za odległy kraj nad Wisłą. Natomiast miłośników spiskowej teorii śmierci gen. Władysława Sikorskiego na pewno nie usatysfakcjonuje wyjaśnienie podane przez Beevora: zamachu nie było, był wypadek spowodowany tym, że ładunek na pokładzie Liberatora przemieścił się podczas startu w tył kadłuba samolotu. Wszak niektórzy zrobili u nas karierę na takich czy innych wersjach „mordu” na Sikorskim, a także rzekomo wcześniejszym porwaniu jego córki, która jakoby zmarła w sowieckim łagrze. [pk]

Alexandra Fuller

Dziś wieczorem nie schodźmy na psy. Afrykańskie dzieciństwo Czarne Wołowiec, 2013 s. 352, ISBN: 978-83-7536-511-5

D

ziś wieczorem nie schodźmy na psy. Afrykańskie dzieciństwo Alexandry Fuller to opowieść o dzieciństwie spędzonym w Afryce – zniewalająco pięknym, ale i pełnym grozy; beztroskim, choć bolesnym i trudnym. Autorka opisuje niespokojne lata 70. i 80. w kilku afrykańskich krajach, gdzie w tym czasie pękła „bańka anglocentryzmu” i, w mniejszym czy większym stopniu, do władzy doszli czarni obywatele – Rodezji, Malawi i Zambii. Rodzina autorki mieszkała w Afryce od kilku pokoleń i zrosła się z tym kontynentem, Fullerowie nie mieli innej ojczyzny, ani też nie wyobrażali sobie życia w innej części świata. Przyszedł jednak moment, gdy nastawienie miejscowych władz do białych stało się tak nieprzyjazne, a stosunki z czarnymi sąsiadami tak napięte, że musieli porzucić swoją farmę i szukać szczęścia w sąsiednim kraju. Narratorka opowieści w czasie swojego dzieciństwa przeżyła taką przeprowadzkę trzy razy. Za każdym razem farmerska rodzina zaczynała od zera, i gdy po kilku latach ciężkiej pracy warunki w prowadzonym przez nich gospodarstwie stawały się znośne i zaczynało ono przynosić dochód, zostawali oni zmuszeni do emigracji. „Dziś wieczorem nie schodźmy na psy” pokazuje proces uzyskiwania niepodległości przez afrykańskie państwa i emancypacji afrykańskich narodów z rzadko spotykanej perspektywy białych ludzi, dla których ten kontynent także był ukochaną ojczyzną. Fuller nie mitologizuje historii swojej rodziny, nie upiera się, że na przestrzeni wieków dyskryminacja czarnych obywateli nie miała miejsca. Pokazuje jednak, że porządek, którego elementem byli biali farmerzy zastąpiły chaos i przemoc, rujnujące kraje i pozbawiające szans na godne życie także czarnych obywateli. Fuller z czułością i humorem opowiada o codzienności swojej rodziny, ukochanych ludziach, zwierzętach i miejscach. To nie jest opowieść polityczna ani historia Imperium Brytyjskiego. To opowieść o tym, jak pewna Afrykanka pogodziła się ze skomplikowaną historią swojej rodziny, to historia miłości do tego kontynentu - pisze autorka. Książka Fuller otwiera nową serie wydawnictwa Czarne zatytułowaną „Z domem”. [as]

Nr 4 [251] kwiecień 2013

R E C E N Z J E

43


R E C E N Z J E

44 Helga Weissová

Justyna Bargielska

Dziennik Helgi.

Małe lisy

Świadectwo dziewczynki o życiu w obozach koncentracyjnych

Czarne Wołowiec 2013 s. 111, ISBN 978-83-7536-505-4

tłum. Aleksander Kaczorowski Insignis Kraków 2013 s. 254, il., ISBN 978-83-63944-04-9

H

elga Hošková-Weissová, współczesna czeska malarka i ilustratorka książek, była jednym z niewielu ocalałych spośród 15 tys. dzieci więzionych w terezińskim getcie. Swój pobyt tam dokumentowała rysunkami (powstała ich ponad setka, obecnie znajdują się m.in. w archiwum Jad Waszem) i zapiskami w zeszycie, który przekazała tuż przed deportacją w 1944 roku stryjowi Josefowi Polákowi, a ten zamurował go w schowku z innymi dokumentami. Dla małej Helgi Terezin był dopiero początkiem katorgi; później przebywała jeszcze w kilku obozach (Oświęcim, Freiberg, Mauthausen), relację z nich spisała już po wojnie, porównując warunki panujące w tych różnych kręgach piekła. Pierwsze zapiski zawarte w „Dzienniku” dotyczą ogłoszenia w 1938 roku mobilizacji w Czechosłowacji, Helga miała wtedy dziewięć lat. Terezin, do którego trafiła w pierwszej kolejności i w którym najdłużej przebywała, był typowym miastem garnizonowym z licznymi koszarami. Niemcy urządzili w nim modelowe getto służące propagandzie i polityce międzynarodowej. Ze względu na przebywających tam 500 duńskich Żydów obóz był kontrolowany przez Komisję Czerwonego Krzyża, co powodowało, że panujące w nim warunki były znacznie lepsze niż w gettach na terenie Polski. Helga początkowo mieszkała z matką, później za namową rodziców przeniosła się do specjalnego domu dla dzieci (Kinderheim). Jej relacja z tego czasu skupia się na toczącym się w ukryciu życiu kulturalnym (w Terezinie przebywało wielu artystów) i przygotowaniach do obchodzenia świąt. Wraz z przenosinami do kolejnych obozów jej sytuacja stopniowo się pogarszała. „Dziennik Helgi”, choć napisany został w lekko naiwnym stylu, jak sama autorka przyznaje, pokazuje gehennę oczami dojrzewającego dziecka, które jest nie mniej od dorosłych świadome swojej sytuacji. Siła życia przejawia się u niej w zaradności i niezwykłej trosce o kochanych. [alo]

Dorota Kościukiewicz-Markowska

Bez wysiłku Wydawnictwo Poligraf Brzezia Łąka, 2012 s. 216, ISBN 978-83-7856-032-6

P

asjonująca opowieść kobiety, która porzuciwszy dobrze prosperujący nad Wisłą biznes wyjeżdża w nieznane (czyli do Meksyku) w poszukiwaniu odpowiedzi na najważniejsze w życiu pytania, czyli tak naprawdę… w poszukiwaniu samej siebie. Zauroczenie egzotyką w pewnym momencie kończy się, gdy trzeba znaleźć środki do życia. I właśnie wtedy bohaterka podejmuje na pozór szaloną decyzję o zatrudnieniu się w charakterze fotomodelki. Sukces, jaki odnosi, świadczy o jej sile i o tym, że jeżeli się tego chce, w swoim życiu można zmienić dosłownie wszystko. [kf]

Nr 4 [251] kwiecień 2013

J

ustyna Bargielska przeszła samą siebie – o siebie za daleko. Inaczej rzecz ujmując, powtórzyła chwyty z „Obsoletek”, tylko w wartościach minusowych. O ile ta poprzednia mini powieść poruszała powściągliwym ekshibicjonizmem i giętką formą, o tyle „Małe lisy” – wprost przeciwnie. Fabuła do streszczenia jednym zdaniem: dwie kobiety mają niebezpieczny romans z podejrzanym typem koczującym w lasku przy jednym z typowych warszawskich osiedli, gdzie blokowisko styka się z willami. Można je zlokalizować na mapie; można też namierzyć wśród znajomych 35-latki na krawędzi załamania. Oto one: singielka prowadząca kurs kreatywnego pisania i mężatka z dwójką nieletnich dzieci pogrążająca się w coraz głębszej depresji. Są sąsiadkami; spotykają się czasem w windzie oraz na psich spacerach. Acz nie wykluczone, że to jedna i ta sama osoba, której się przypomina coś, o czym chce zapomnieć. Te półprzytomne relacje można też traktować jako odbicie wspomnień i majaków autorki. Mglistość i oniryczna aura opowieści byłyby jej atutem, gdyby pisarka sprostała tematowi (pomysłowi?) warsztatem. Niestety, przedwcześnie okrzyknięto ją „geniuszem”, a zbiorowe cmokierstwo, z jakim przyjęto „Małe lisy”, może tylko jej zaszkodzić. Symptomy pewnego niechlujstwa myślowego oraz przechył w stronę megalomaństwa skrzyżowanego z nimfomanią widać było już w ubiegłorocznym tomiku wierszy „Bach for my baby”. Teraz jednak Bargielska pozwoliła sobie na niebezpieczną dezynwolturę. Zawierzyła swemu instynktowi literackiemu, improwizując opowieść w przypływach czegoś, co bynajmniej nie było natchnieniem, lecz… słowotokiem. To nie jest bynajmniej odświeżona wersja strumienia świadomości! Nasza autorka nie potrafi zdecydować, na czym jej bardziej zależy – na eksperymencie językowym czy rejestracji własnych stanów emocjonalnych (nie ukrywa, że to w dużej mierze autobiografia). Moim zdaniem, „Małe lisy” są kolejnym (po „Bach…”) krokiem ku pisarskiej samozagładzie. Bo na czym polegała siła prozy i poezji Bargielskiej? Na torturowaniu słów gwoli emocjonalnej szczerości; na zwięzłości frazy i jej uderzeniowej trafności. Tymczasem „Małe lisy”, niby szkicowo krótkie, drażnią rozgadaniem. Jak to możliwe? Bo autorka zatraca się w metaforach, skojarzeniach i słownych wygibasach, tracąc z pola widzenia przekaz. Bargielska próbuje zaadaptować na swoje potrzeby bełkot. Jej postaci monologują w stylu blogersko-żargonowodebilnym. Ale to nie nówka! Przed nią wyspecjalizowało się w tym zakresie wielu przedstawicieli młodego i średniego pokolenia. Hasło do wymarszu dała ponad dekadę temu Dorota Masłowska, młodsza o sześć lat od Bargielskiej. Po niej zabawy z językowymi dewiacjami i degeneracjami podjęli Witkowski, Shuty, Karpowicz, Rejmer, Chutnik, Sieniewicz… Czy Bargielska wpisze się na tę listę? Wątpię. [mm]


Wiosna w IMPULSIE 2QFTĂľE\PKMK CMCFGOKEMKG

FQUVĂľRPG Y YGTULK FTWMQYCPGL K GNGMVTQPKE\PGL G2WD /QDK

Długo oczekiwana powieść autorki bestsellerowego Hiszpańskiego smyczka!

Patroni medialni:

3RQXUDNL GUĂŒ\MFLH =RVLD QLH SR]ZROL :DP VL° QXG]LÂŹ

2T\[ \CMWRKG ECĂŁGL UGTKK FWÄ“[ TCDCV PATRONI MEDIALNI:

K

OBOZY I KOLONIE

GIS.PL

Por tal Tur yst yk i Dziecięcej


Końca świata nie było! Świat Książki poleca najnowsze tytuły. Szczepan Twardoch, Przemysław Bociąga „Sztuka życia dla mężczyzn” Dowcipnie, ale zarazem konkretnie o tym, jak nie będąc Supermanem, zostać królem życia. Magdalena Bielska „Miłość w zimie” Debiut prozatorski uznanej poetki: bajka-nie bajka o potędze wyobraźni i o tym, że wyobrażenia często nie przystają do rzeczywistości. Sylwia Chutnik „Kieszonkowy atlas kobiet” Nowe wydanie brawurowego debiutu autorki „Cwaniar”, który przyniósł jej Paszport Polityki. Współczesna „legenda miejska” z wątkiem kryminalnym.

Albert Wass „Czarownica z Funtinel” Mit Rusałki na nowo. Najsłynniejsza książka Alberta Wassa, który podobnie jak jego rodak Sándor Márai, pół życia spędził na emigracji, a jego twórczość w pełni doceniono pod koniec XX wieku. Ludmiła Ulicka „Zielony namiot” Najpoczytniejsza rosyjska pisarka o swoim pokoleniu. Pełna liryzmu i ironii powieść o życiu inteligentów pod władzą radziecką. Paullina Simons „Pieśń o poranku” Nowa, długo oczekiwana powieść autorki bestsellera „Jeździec miedziany”. Po części kryminał, po części romans, po części dramat rodzinny.

Joseph Goebbels „Dzienniki, tom 1: 1923-1939” Pierwszy z dwóch tomów dzienników ministra propagandy III Rzeszy w opracowaniu profesora Eugeniusza Cezarego Króla. Co naprawdę myślał Goebbels? Marek Edelman „Prosto się mówi, jak się wie” Najważniejsze teksty Marka Edelmana, również te nigdy nie publikowane w Polsce, w wyborze i pod redakcją Pauli Sawickiej i Krzysztofa Burnetki. Caroline Elkins „Rozliczenie z imperium” Przemilczana historia brytyjskich obozów w Kenii w połowie XX wieku. Głośna książka wyróżniona Nagrodą Pulitzera w 2006 roku!

WYĞāCZNY DYSTRYBUTOR Firma KsiĎgarska Olesiejuk spóğka z ograniczonĂ odpowiedzialnoıciĂ S.K.A.

Magazyn centralny: 05-850 OŃarów Mazowiecki ul. Poznaġska 91, tel. (22) 721 30 00/11, www.olesiejuk.pl

www.fabryka.pl

Nr 4 [251] kwiecień 2013 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.