Notes Wydawniczy 6/2012

Page 1

Nowa powieść Anny J. Szepielak Dostępna także jako E-BOOK

www.annajszepielak.blogspot.com

PATRONI MEDIALNI:

Jak szalona kotka ocaliła rodzinę

Myślicie, że to Marley był mistrzem świata w demolce? W takim razie poznajcie Kleo... PATRONI MEDIALNI:

www.kleo.nk.com.pl

Nr 6 (241) • czerwiec 2012 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)


Wydawnictwo JEDNOή poleca...

Nowości!

POZNAJ POTĘGĘ MOWY CIAŁA! Komunikacja niewerbalna, czyli mowa ciała od A do Z Jean-Cloude Martin s. 344, cena 34,90 zł Warto przeczytać tę książkę, gdyż nie jest kolejną publikacją, która próbuje przekonać, że wystarczy zrozumieć poszczególne gesty rozmówcy czy opanować narzędzia regulujące komunikację, by umieć dowolnie kierować relacjami z innymi. Pokazuje, jak skomplikowane są ludzkie zachowania, przede wszystkim nasza mowa. Tłumaczy, dlaczego nie da się po prostu zapamiętać znaczenia poszczególnych gestów, by stać się ekspertem od komunikacji niewerbalnej. Skutecznie uczy mowy ciała, uczy lepszego rozumienia innych, ale przede wszystkim samego siebie! Książka pod patronatem

WIELKI BIZNES PO CHRZEŚCIJAŃSKU Wolność, by czynić to inaczej Claus Hipp s. 288, oprawa twarda, cena 29,90 zł Claus Hipp, twórca znanej marki żywności dla niemowląt i małych dzieci, to człowiek o zaskakujących obliczach. Niniejsza książka to szczególny bilans życia tego głęboko wierzącego katolika, menedżera z zasadami, a zarazem malarza i muzyka. Oryginalne połączenie osobistego świadectwa, wykładu na tematy polityki i gospodarki, założeń dotyczących etyki w biznesie i w życiu codziennym oraz refleksji odnoszących się do różnych sfer życia społecznego, ze szczególnym podkreśleniem znaczenia wartości chrześcijańskich jako nadrzędnego credo. Jej lektura stanowi inspirację do samodzielnych przemyśleń zagadnień w niej poruszanych, prowadzi do skonfrontowania własnych poglądów i postaw z poglądami znanego niemieckiego menedżera, nie pozostawiając miejsca na obojętność.

dział sprzedaży 41 349 50 50

www.jednosc.com.pl



Fot. Tim Sowula

Nr 6 (241) czerwiec 2012 ISSN 1230-0624 Nakład: 800 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350

miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:

Grzegorz Sowula – redaktor naczelny grzegorz@rynek-ksiazki.pl

Aleksandra Okuljar aleksandra@rynek-ksiazki.pl

Maria Czarnocka m.czarnocka@gmail.com

Kamila Bauman – sekretariat kamila@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 9350 AUTORZY NUMERU:

Agnieszka Budyńska [ab], Maria Czarnocka [mc], Joanna Habiera [jh], Rafał Kłeczek [rk], Marek Arpad Kowalski [mak], Monika Małkowska [mm], Antoni Mączak [am], Magda Mikołajczuk [mam], Aleksandra Okuljar [alo], Małgorzata Piwowar [piw], Piotr Radecki [rad], Grzegorz Sowula [gs], Agata Szwedowicz [as], Paulina Wilk [pw], Jan Wosiura [jw], Ewa Ziegler-Brodnicka [ezb] ILUSTRACJE:

Znowu te ACTA… Unijna Komisja ds. Handlu odrzuciła ACTA. A raczej: chciałaby odrzucić, ale może tylko takie postępowanie rekomendować posłom Parlamentu Europejskiego, namawiając ich do szybkiego głosowania na „nie”. Bo ACTA to zło wcielone, instrument cenzury, kontroli i kary, bicz na internautów. ACTA wprawdzie mówi o walce z podróbkami, ale na całym świecie uznano, że nie chodzi o chińskie fałszywe roleksy i lipne tureckie adidasy, które zalewają targowiska i stragany, lecz o wolny dostęp do sieci. Wolny, więc darmowy. Bo się należy i już. A że twórcy protestują? To nie oni, to wielkie koncerny producenckie, przekonują przeciwnicy ACTA. Nie można odmówić im racji, ale też nie można zapominać o twórcach. Zwłaszcza w Polsce. Rynek książki elektronicznej rośnie, drukowanej będzie maleć. W kraju, w którym ludzie czytają coraz mniej, zezwolenie na darmowe pobieranie z Internetu wszelkich dóbr intelektualnych, na ich piratowanie – jest kolejnym ciosem w kulturę. ACTA w wersji „pure” były złe, ale jakieś sensowne rozwiązanie dla kwestii ochrony praw autorskich trzeba znaleźć. I nie wątpię, że nawet odrzucone przez posłów PE, i tak wrócą na wokandę.

GrzeGorz Sowula redaktor naczelny

Andrzej Czyczyło (s. 14 i 26) PROJEKT TYPOGRAFICZNY:

Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:

zespół DRUK:

Print Group Sp. z o.o. ul. Mieszka I 63/64 71-011 Szczecin www.printgroup.pl

Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 16 czerwca 2012 Jesteśmy na Facebooku

Nr 6 (241) czerwiec 2012

Wydawanie «Notesu Wydawniczego» wspiera Fundusz Promocji Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS


30

4

wydarzenia Agata Szwedowicz

raptularz

S P I S

10

Maria Czarnocka

13

felieton Wykopać kulturę Grzegorz Sowula

14

półka żenady Cenna broszka zagubiona na odpuście Magda Mikołajczuk

16

na walizkach

16

Exodus reporterów

34

Paulina Wilk

18

No i jak tu nie jechać... Marek Arpad Kowalski

20

Rosnące koszty wisienki na torcie Z Andrzejem Rosnerem, prezesem zarządu wydawnictwa Pascal, rozmawia Małgorzata Piwowar

24

Dookoła świata w 60 dni Antoni Mączak

27

Jak najmniej taszczenia, jak najwięcej czytania Magdalena Mikołajczuk

30

tłumacze polecają Maja Haderlap Anioł zapomnienia Ewa Ziegler-Brodnicka

32

na marginesie „Takie Coś”

Grzegorz Sowula

34

40

kronika kryminalna czerwiec 2012 Grzegorz Sowula

36

fajny film wczoraj czytałem Wakacyjna przygoda Piotr Radecki

39

copyright & copyleft Kopiowanie książek Jan Wosiura

40

nowa książka Stefan Zweig Dziewczyna z poczty

42

piórem i piórkiem

42

Lunatyczny seks Monika Małkowska

46

T R E Ś C I

3

recenzje Nr 6 (241) czerwiec 2012


Zmarł Maurice Sendak

Pisarz i ilustrator, autor ponad 20 książek dla dzieci i twórca rysunków do ponad setki tytułów, zmarł 5 maja w wieku 83 lat. Jego najbardziej znanym utworem jest wydana w 1963 roku opowiastka Where the Wild Things are (Gdzie mieszkają dzikie stwory) – do dziś sprzedano ponad 17 mln egzemplarzy tej książeczki, w 2009 roku Spike Jonze przeniósł ją z sukcesem na ekran. Sendak był autorem wzbudzającym niechęć poprawnych politycznie edukatorów, którym nie podobał się przedstawiany przez niego świat – brutalny, pełen horroru i strachu. „Nie będę kłamać dzieciom – tłumaczył często. – Nie mam zamiaru podtrzymywać głupot o dziecięcej niewinności”. Doceniły go za to zawodowe gremia, wyróżniając m.in. nagrodami Andersena i Astrid Lindgren. W Polsce Sendak znany jest wyłącznie z tego, że jego rodzice byli polskimi Żydami. Nie znalazł dotąd żadnego wydawcy, jedyny przekład, jaki się ukazał – właśnie Dzikich stworów – zamieścił w roku 1968 (!) tygodnik «Przekrój». [red]

Felicitas Hoppe wyróżniona

© Tobias Bohm

W Y D A R Z E N I A

4

Nr 6 (241) czerwiec 2012

Tegoroczną nagrodę Georg-BüchnerPreis otrzyma mieszkająca w Berlinie pisarka i eseistka Felicitas Hoppe (ur. 1960). Ten wart 50 tys. euro laur uważany jest za najbardziej znaczące wyróżnienie niemieckiego obszaru językowego. Jury Deutsche Akademie für Sprache und Dichtung, towarzystwa skupiającego twórców i znawców niemieckiego języka i literatury, doceniło „wrażliwy i nie stroniący od komizmu melancholijny sposób odkrywania tajemnic tożsamości”. Świat Hoppe zaludniają poszukiwacze przygód i hochsztaplerzy, odkrywcy i nicponie, którzy poruszają się swobodnie w rzeczywistości pełnej fantazji i fikcji. Wręczenie nagrody odbędzie się 27 października w Darmstadcie, siedzibie Akademii. [dasd]

– chciał w ten sposób zatrzeć ślady po swym związku z Lorcą. Dziś eksperci uważają, że to właśnie de Lucas był bohaterem i adresatem Sonetów ciemnej miłości, zbioru złożonego z 11 ocalałych wierszy opiewających uczucie. [red]

Powieść ścienna

Spuścizna po Lorce

Dziennik «El País» podał 12 maja wiadomość o ujawnieniu nieznanych dotąd listów i zapisków, jakie Federico García Lorca (1898-1936) zostawił swemu kochankowi Juanowi Ramírezowi de Lucas. Zmarły dwa lata temu kolekcjoner i krytyk sztuki był ostatnim partnerem poety i dramaturga, który traktował młodszego o 19 lat mężczyznę bardzo poważnie. Wśród przekazanych przez siostrę de Lucasa dokumentów znajduje się ostatni zapewne list miłosny, jaki Lorca napisał w życiu – nosi on datę 18 lipca 1936 roku, czyli dzień po buncie garnizonu w Melilli, który zapoczątkował przewrót wojskowy gen. Franco i jego późniejsze rządy. Miesiąc po objęciu władzy przez Franco poeta został zamordowany przez prawicową bojówkę za swe lewackie tendencje i homoseksualizm. De Lucas z kolei wstąpił do Błękitnej Dywizji, ochotniczej formacji, która walczyła u boku Niemców na froncie wschodnim

Koloński Dumont Verlag próbuje przyciągnąć miłośników literatury nietypową, lecz zwracającą uwagę formą klasycznych utworów – Faust Goethego, Alicja w krainie czarów Carrolla, Romeo i Julia Szekspira, Robinson Cruzoe Defoe oraz Na południe od granicy Murakamiego dostępne są jako… plakaty formatu B1 (100 x 70 cm) w cenie 22 euro. Niezaprzeczalną zaletą takiej edycji jest to, że przed oczami mamy całość dzieła i nie musimy przewracać kartek, wadą – konieczność korzystania z silnej lupy. Wydawnictwo nie potwierdziło rozpuszczanych przez dziennikarzy informacji, że obszerniejsze utwory – jak Wojna i pokój, Ulisses czy W poszukiwaniu straconego czasu ukażą się w formie tapety. [faz]

Wyróżnienie dla audiobooka Gershwin


Jury konkursu „Najlepsza Książka na Lato” doceniło audiobook Gershwin i przyznało mu nagrodę w kategorii Perły z lamusa. Bohaterem audiobooka jest George Gershwin, kompozytor, który jako jeden z pierwszych skojarzył elementy jazzu z muzyką symfoniczną i wprowadził swe utwory na estrady filharmonii i sceny oper. Audiobook oparty jest na tekście popularnej monografii Lucjana Kydryńskiego. Autor lekko acz precyzyjnie omawia przebieg twórczości Gershwina na tle szczegółów jego kontrowersyjnej biografii. Ponadto przedstawia okres rozkwitu amerykańskiej muzyki rozrywkowej, w którym twórca Błękitnej rapsodii dochodził do sławy, ludzi, wśród których się obracał, miasta, które znał i kochał, wreszcie specyficzny klimat artystycznej bohemy. Tekst książki czyta Marcin Kydryński, dla którego praca stanowiła spotkanie z literacką twórczością ojca oraz jego odwieczną pasją: muzyką. Fragmenty książki przetykane są utworami Gershwina w mistrzowskim wykonaniu. Usłyszeć można m.in. fragmenty Błękitnej rapsodii, Koncertu fortepianowego i Amerykanina w Paryżu. [nad]

Wiktoria znów się odkrywa

Windsorze dzienniki były dostępne wyłącznie dla badaczy i nigdy nie zostały opublikowane w całości. Jedynie pierwsze tomy zapisane są ręką Wiktorii, późniejsze przepisywała – i cenzurowała, usuwając przy tym oryginalne wpisy – jej córka Beatrice, która pełniła rolę prywatnego sekretarza monarchini. Mieszkańcy Wielkiej Brytanii mogą korzystać z portalu bezpłatnie, inni pełny darmowy dostęp mają tylko do końca czerwca. [royal.gov.uk]

Miliony za Tintina

Paryski dom aukcyjny Artcurial sprzedał 3 czerwca za rekordową dla komiksu cenę 1,3 mln euro rysunek Hergé’a z okładki jego książeczki Tintin w Ameryce. Dotychczasowy właściciel kupił pochodzący z 1932 roku obrazek cztery lata temu, płacąc za niego 765 tys. euro. Hergé (pseudonim belgijskiego ilustratora Georgesa Remi) wykonał rysunek tuszem I kolorowymi gwaszami. Przygody Tintina ukazały się dotąd w ponad 80 wersjach językowych, sięgając nakładu 230 mln egzemplarzy sprzedanych na świecie. [afp]

Ateista prosi o Biblię Coraz więcej dowiadujemy się o królowej Wiktorii. Do zapisków o niej (por. numer majowy «Notesu») dołączyły prywatne dzienniki. Na stronie www.queenvictoriasjournals.org znaleźć można 43 tys. stron notatek prowadzonych od 1832 roku, kiedy to 13-letnia Wiktoria dokonała pierwszego wpisu w podarowanym jej przez matkę notesie, do 12 stycznia 1901 roku, dziesięć dni przed jej zgonem. Przechowywane na zamku w

Brytyjski minister edukacji Michael Gove ogłosił wiosną, że chce, aby w każdej państwowej szkole były egzemplarze Biblii króla Jakuba, jak nazywa się najbardziej znany protestancki kanon Biblii, po raz pierwszy opublikowany w 1611 roku. Plan spotkał się z krytyką wielu środowisk, podkreślających preferencyjne traktowanie religii chrześcijańskiej w wielowyznaniowych szkołach. Nieoczekiwane wsparcie okazał Richard Dawkins, zdeklarowany ateista, autor m.in. Boga urojonego. Powodem jest język – Dawkins nie uważa tekstu za istotną wskazówkę moralną, jest za to przekonany, że właśnie ta edycja wywarła znaczący wpływ na rozwój języka i literatury angielskiej: „Nazwałbym barbarzyńcą każdego, kto angielski uważa za swój język ojczysty, a mimo tego nie zna Biblii króla Jakuba”. W maju rozesłano do szkół pierwsze jej egzemplarze. Kosztujący 375 tys. funtów projekt finansują prywatni sponsorzy partii konserwatywnej. [observer]

„Przecinek i kropka” z nagrodami

Książka Magdy Wosik i Piotra Rychela O, ja Cię! Smok w krawacie! (wyd. Bajka) została uznana za Najlepszą Książkę Dziecięcą 2011 w konkursie „Przecinek i kropka”. Grono ekspertów wytypowało dziesięć najlepszych publikacji spośród ponad stu nadesłanych, ale ostateczny werdykt i tak wydali czytelnicy, którzy oceniali nominowane książki na portalu www.przecinekikropka.pl. W głosowaniu, które trwało od 7 marca do 17 kwietnia 2012 roku, wzięło udział kilka tysięcy osób. Statuetkę Najlepszej Książki Dziecięcej 2011 odebrała Katarzyna Szantyr-Kró-

Nr 6 (241) czerwiec 2012

W Y D A R Z E N I A

5


likowska, redaktor naczelna Wydawnictwa Bajka, oraz autorzy: Magda Wosik i Piotr Rychel. Organizator nagrody – Empik – przekazał wydawcy i autorom zwycięskiego tytułu czeki na łączną kwotę 20 tys. złotych. Jednak główną nagrodą jest długofalowa promocja zwycięskiego tytułu w salonach Empik-u. [as]

Półwiecze Mechanicznej pomarańczy

kom książki jej niezrozumienie, co będzie mnie prześladować aż do śmierci. Nie powinienem był jej pisać właśnie ze względu na obawę przed tym niezrozumieniem”. W ostatnich dniach czerwca Fundacja Anthony’ego Burgessa organizuje w Manchesterze międzynarodową multidyscyplinarną konferencję poświęconą genezie i spuściźnie Mechanicznej pomarańczy. [red]

Ruszył program „Ameryka w twojej bibliotece”

© James Henry

W Y D A R Z E N I A

6

Dokładnie w połowie maja 1962 roku ukazała się powieść Anthony’ego Burgessa, przez pisarza Kingsleya Amisa nazwana wówczas „ciekawostką dnia”. Krytycy zwracają uwagę na fakt, że świętować powinniśmy właśnie książkę, oryginalną i językowo odkrywczą, a nie powstały nieco później film Stanleya Kubricka. Tym niemniej to dzięki ekranizacji – pełnej gwałtu i brutalności, w której zdawał się gustować główny bohater Alex – książka stała się tak znana. Alegoryczna opowieść o sprzeciwie wobec oberkontrolera, jakim jest państwo, z wizjonerską – później kultową – postacią anarchisty Aleksa, jest dziś traktowana jako ikona kultury. Co ciekawe, Burgess nie cenił wysoko tej powieści, godząc się z jej publikacją bez ostatniego rozdziału (co nie zostało w książce zaznaczone). Przed 25 laty tak pisał o Mechanicznej pomarańczy: „Książka, przez którą jestem najbardziej znany, albo przez którą jestem w ogóle znany, to powieść, którą gotów jestem odrzucić: napisana ćwierć wieku temu, jeu d’esprit [rozrywka] odwalona dla pieniędzy w ciągu trzech tygodni, stała się sławna jako surowy materiał dla filmu gloryfikującego, jak twierdzono, seks i gwałt. Film ułatwił czytelni-

Nr 6 (241) czerwiec 2012

Bezpłatny dostęp do wirtualnego archiwum zawierającego tysiące artykułów prasowych, książek i filmów dokumentalnych umożliwia program „Ameryka w twojej bibliotece”. Zakwalifikowano do niego osiem bibliotek: z Opola, Bydgoszczy, Gorzowa Wlkp., Kielc, Olsztyna, Suwałk, Zielonej Góry i Koszalina. Program zainicjowała ambasada amerykańska w Warszawie, która postawiła promować USA za pomocą materiałów dostępnych w języku angielskim. Głównym elementem projektu są zasoby internetowe zgromadzone na portalu eLibraryUSA. Każda z zakwalifikowanych do udziału placówek otrzyma ponad sto publikacji książkowych wydanych w papierowej formie. Natomiast w formie elektronicznej będą dostępne pełne teksty ponad 55 tys. książek: około 20 tys. w języku angielskim i około 35 tys. w języku hiszpańskim. Bazy danych obejmują m.in. ponad 40 mln artykułów prasowych, opublikowanych w ciągu ostatnich 30 lat ze wszystkich dziedzin wiedzy. Obszerny zbiór tworzą materiały do nauki języka angielskiego. Udostęp-

niono teksty, testy, gry językowe i quizy, które można nie tylko czytać, ale też słuchać ich zapisu dźwiękowego w różnych odmianach wymowy języka angielskiego. [as]

Stuletnia biblioteka Insel-Bücherei, czyli seria charakterystycznych kieszonkowych książeczek w twardych okładkach, prezentująca utwory autorów z całego świata, ma sto lat. Powołał ją do życia wydawca Anton Kippenberg, kierujący założoną w 1901 roku w Lipsku oficyną Insel. Pomysł serii – i pierwsze jej tytuły – podsunął mu Stefan Zweig; tomiki miały być tanie (oryginalnie seria miała się nazywać „30-Pfennig-Bücher”) i wyróżniać się oprawą. Gdy 2 lipca 1912 roku w księgarniach pokazał się pierwszy tytuł, Pieśń o życiu i śmierci korneta Krzysztofa Rilkego autorstwa Rainera Marii Rilkego, cenę ustalono już na 50 fenigów. Były to dobrze wydane pieniądze – poręczny format 18,5 x 12 cm, troskliwa redakcja tekstu, przejrzysty skład, precyzyjny druk, kolorowe okładki ze specjalnie projektowanym dla każdego wydania wzorem oraz rzucające się w oczy naklejki z nazwiskiem autora i tytułem utworu sprawiały, że tomiki bardzo szybko przebiły się na rynku. Rilke stał się bestsellerem – pierwszy nakład rozszedł się błyskawicznie, podobnie dodruki, co zapewniło serii mocne podstawy finansowe. Nie dziwi zatem, że to Pieśń wybrano na książkę jubileuszową – edycja różni się krojem czcionki, wzorem na oprawie i dodaniem ilustracji Karla-Georga Hirscha. Powodzenie serii ugruntowało pozycję oficyny, co pomogło jej przetrwać okres władzy Hitlera bez głębokich ukłonów w jego stronę. Wstrzymano wydawanie kilku autorów, wycofano ze sprzedaży kilka tytułów. Katastrofa nadeszła w 1943 roku, gdy bomby zniszczyły budynek i magazyny firmy – z dymem poszło ponad milion książek. W 1945 roku Kippenberg przeniósł się do Wiesbaden i stamtąd prowadził dalej działalność. Główna siedziba pozostała w Lipsku, do zjednoczenia Niemiec funkcjonowały więc dwie „Biblioteki Wyspy”, co zaznaczano na stronie tytułowej. Z Wiesbaden oficynę przeniesiono w 1960 roku do Frankfurtu, gdzie trzy


lata później stała się częścią Suhrkampa, wydawnictwa z wielkimi tradycjami, prowadzonego przez legendarnego Siegfrieda Unselda. Po jego śmierci wdowa, skłócona z resztą udziałowców i rodziny, w 2010 roku przeniosła oficynę do Berlina. W Insel-Bücherei ukazało się dotąd 1357 tomów. Przeważa twórczość z obszaru niemieckojęzycznego, ale nie brak przekładów. Niewielka objętość – książeczki nader rzadko przekraczają 100 stron – ogranicza w zasadzie zawartość do opowiadań, nowelek, poezji, choć pojawiały się także tomy obrazkowe. Jubileuszowy rok jest okazją do opracowań, konferencji i wystaw: w Lipsku, Kolonii, Marbachu, Regensburgu, a na jesieni w muzeum drukarstwa w Offenbachu – książki Biblioteki projektowali tacy wybitni typografowie, jak Rudolf Koch, Gotthard de Beauclair, Anton Stankowski czy Hermann Zapf. [red]

„Kolej na historię” – wydawnictwa IPN w pociągach

W pociągach spółki Koleje Śląskie pojawią się wkrótce książki historyczne wydane przez Instytut Pamięci Narodowej. W ten sposób katowicki oddział IPN włączy się do prowadzonej przez przewoźnika akcji „Pociąg do czytania”. Książki pojawią się w pociągach na dwóch najbardziej uczęszczanych trasach: Częstochowa-Gliwice i Katowice-Wisła Głębce. W przekazanej przez IPN puli znajduje się ponad 150 tytułów książek naukowych, popularnonaukowych, albumów, a także biuletyny IPN. Są to zarówno pozycje wydane przez katowicki oddział Instytutu, opisujące dzieje regionu, jak i publikacje przygotowane przez centralę i inne regionalne placówki IPN. Wśród udostępnionych podróżnym książek są m.in. Grudzień 1981 r. w woj. katowickim, Kościół i kultura niezależna, Monachijska menażeria. Walka z Radiem Wolna Europa, Aparat represji wobec ks. Jerzego Popiełuszki czy foldery o Muzeum Izba Pamięci Kopalni „Wujek”. Przedstawiciele IPN są przekonani, że niemal tysiąc egzemplarzy różnego rodzaju publikacji ułożonych w wagonowych bibliotekach Kolei Śląskich daje realną szansę dotarcia do szerszego niż dotąd grona potencjalnych czytelników. [as]

e, E, i, I, w, W Branżowy portal Publishing Perspectives przeprowadził w kwietniu br. ankietę wśród swych użytkowników na temat preferowanej formy pisowni trzech często spotykanych nazw: e-booka, Internetu i website. Uzyskano następujące wyniki: 39% ankietowanych opowiedziało

się za formą „e-book” (odrzucając ebook, eBook i Ebook), 51% woli Internet od internetu, a 90% chce pisać „website” zamiast Web site. Przyjmujemy te dezyderaty. [pp]

Szukają hakerów do przeszukiwania Europeany

Poszukiwani są programiści, którzy chcieliby stworzyć aplikacje służące do badania Europeany, największej europejskiej biblioteki cyfrowej. Chętni mogą zgłaszać swój udział w konferencji Hack4Europe! 2012 połączonej z konkursem programistycznym. Celem tego jest odkrywanie możliwości, jakie niesie ze sobą korzystanie z otwartych danych, a także ich wpływ na rozwój społeczny i ekonomiczny Europy. Europeana to portal gromadzący dane o dziedzictwie kulturowym europejskich instytucji. Ta cyfrowa biblioteka udostępnia obecnie informacje na temat 20 mln obiektów – m.in. zdigitalizowanych książek, nagrań czy obiektów

Nr 6 (241) czerwiec 2012

W Y D A R Z E N I A

7


muzealnych, które pochodzą z ponad 1500 instytucji z 33 krajów. Polskie instytucje udostępniły już Europeanie ponad milion obiektów cyfrowych. [as]

Znamy już Najpiękniejsze Książki Roku 2011

skiego wg projektu graficznego Moniki Hanulak. Jury przyznało także dwie Nagrody Honorowe, które otrzymali: Monika Hanulak za innowacyjne rozwiązania w dziedzinie projektowania graficznego i ilustracji oraz Kuba Sowiński za wybitny wkład w rozwój sztuki projektowania graficznego polskiej książki. [as]

Poezja łącznikiem

no 5-minutowe portrety filmowe laureatów. Jesienią filmy emitowane będą w telewizji publicznej w Polsce i Niemczech. Honorowy patronat nad konkursem, którego kolejna edycja planowana jest w przyszłym roku, objęli minister edukacji narodowej Katarzyna Hall oraz minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski, jak również pełnomocnik rządu federalnego Niemiec ds. kultury i mediów Bernd Neumann. [nad]

Rozstrzygnięto konkurs literacki wydawców fot. gezett

W Y D A R Z E N I A

8

W 52. edycji konkursu na Najpiękniejsze Książki Roku wzięło udział 85 wydawców, którzy nadesłali 159 książek. W kategorii „literatura piękna” nagrodzono Listy. Wybór Fryderyka Chopina z ilustracjami Józefa Wilkonia (Narodowy Instytut Fryderyka Chopina), wśród „książek naukowych z zakresu humanistyki” zwyciężyła praca zbiorowa Pomarańczowa alternatywa – happeningiem w komunizm wg projektu graficznego Kuby Sowińskiego (Międzynarodowe Centrum Kultury). Z pośród „książek dla dzieci i młodzieży” jury wybrało Psie życie z tekstem i ilustracjami Józefa Wilkonia. W kategorii „książki matematyczne, przyrodnicze i techniczne” nagrody nie przyznano, podobnie jak w kategoriach „podręczniki”, „słowniki, encyklopedie, leksykony, poradniki” i „albumy”. Natomiast kilka nagród zostało wręczonych w kategorii „katalogi bibliofilskie”, wśród nich: Ewangelia a sztuka. Rekolekcje dla artystów Karola Wojtyły wg projektu graficznego Władysława Pluty (Instytut Dialogu Międzykulturowego im. Jana Pawła II), My i oni. Zawiła historia odmienności – praca zbiorowa opracowana przez Katarzynę Wojtygę i Krzysztofa Radoszka (Międzynarodowe Centrum Kultury) oraz Skłonności do ostrości w Pracowni Ilustracji Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie Zygmunta Januszew-

Nr 6 (241) czerwiec 2012

Konkurs „Poezja łączy ludzi – mój ulubiony wiersz”, międzynarodowy program Fundacji Evens i Literaturwerkstatt Berlin promujący integrującą rolę poezji, dobiegł końca. Ewa Zadrzyńska, jego polska pomysłodawczyni, wespół z Adamem Zagajewskim 9 czerwca wręczała laureatom nagrody w gmachu Akademie der Künste w Berlinie. W otwartym dla wszystkich szkół w Niemczech i Polsce konkursie na najlepszy esej o ulubionym wierszu uczestniczyło prawie 600 uczniów. Jury pod przewodnictwem Adama Zagajewskiego i Michaela Krügera (poety kierującego oficyną Carl Hanser Verlag) nagrodziło sześć prac. Trójka polskich laureatów to 11-letni Alexander Overbeek z Mysiadła (esej o wierszu Obława Jacka Kaczmarskiego), Aleksandra Kozerska (lat 15) z Warszawy, pisząca o wierszu Noc Wisławy Szymborskiej oraz 20-letni Adrian Gnus z Bytomia (wiersz Do prostego człowieka Juliana Tuwima). Po stronie niemieckiej wyróżniono Christiana Egerta (10 lat) z Kraju Saary (za esej na temat wiersza swojej krewnej, Gerlinde Faiß, pt. Leo), Karen Schmitt (lat 15) z Badenii-Wirtembergii (wiersz Rainera Marii Rilke Pantera) i 17-latkę Aylin Chaaban z Bremy (wiersz Zorana Drvenkara Co odchodzi kiedy zostajesz). W czasie gali pokaza-

W maju rozstrzygnięto XI edycję Konkursu Literackiego Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. W kategorii „poezja” jury nagrodziło tomik Macieja Roberta Collegium Anatomicum (Centrum Animacji Kultury Poznań). W kategorii prozatorskiej wygrały opowiadania Justyny Bargielskiej Obsoletki (Czarne), a wśród esejów wybór jurorów padł na pracę Wojciecha Nowickiego Dno oka. Eseje o fotografii (Czarne). W kategorii „książka dla dzieci” nagrodzono Pamiętnik Blumki Joanny Chmielewskiej (Media Rodzina) – bogato ilustrowaną historię dziewczynki z korczakowskiego Domu Sierot, napisaną w formie dziennika. W tegorocznej edycji konkursu jury oceniło 136 książek. Konkurs Literacki Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek został zainaugurowany w 1992 roku i ma charakter biennale, nagrody przyznawane są co dwa lata. Wśród dotychczasowych laureatów znaleźli się: Wojciech Kuczok, Dariusz Suska, Wojciech Tochman, Michał Witkowski, Anda Rottenberg. [as]


W pierwszej połowie lipca rusza w Kazimierzu Dolnym siódma już edycja Festiwalu Muzyki i Tradycji Klezmerskiej. Impreza nawiązuje do wielowiekowej obecności Żydów w nadwiślańskim miasteczku – przywileje nadał im w 1676 roku Jan II Sobieski, odebrała je historia, czego wymownym dowodem było kino, przez lata zajmujące budynek dawnej bożnicy. Kuratorką części literackiej festiwalu jest dr Aleksandra Markiewicz, krytyk, tłumacz i agent literacki. W przygotowanym przez nią programie jest m.in. rozmowa z grafikami-projektantami książki Piotra Bikonta Kuchnia żydowska Balbiny Przepiórko (Rebis), prezentacja Przewodnika po zabytkach kultury żydowskiej w Polsce Małgorzaty Stolarskiej-Fronia (Carta Blanca) oraz spotkania z pisarzami: Ewą Andrzejewską, autorką tomu o nieistniejącym żydowskim Nowym Sączu Obok inny czas. O Mieście i Jakubie (Nisza) i pochodzącym z galicyjskiego miasteczka na Kresach Wschodnich Anatolem Gotfrydem, wspominającym swe życie w tomie Niebo w kałużach (Czarna Owca). [nad]

Rusza Rok Bolesława Prusa

W programie obchodzonego właśnie Roku Bolesława Prusa znajdują się konferencje, wystawy, wycieczki szlakami literackimi. 19 maja minęła setna rocznica śmierci autora Lalki. W październiku Biblioteka m.st. Warszawy przygotowuje sesję zatytułowaną „Prus, mieszkaniec i kronikarz Warszawy”, a w grudniu IBL zaplanował międzynarodową konferencję „Realiści, realizm, realność. W stulecie śmierci Prusa”. Ważnym wydarzeniem tego roku jest zainicjowanie prac nad wydaniem wszystkich dzieł tego pisarza. Pierwsze trzy tomy nowel, w których znajdą się także utwory dotąd niepublikowane, lub takie, które drukowane były jedynie na łamach prasy, ukażą się za dwa lata. Zaplanowano 44 tomy w całym wydaniu, z czego około 20 zajmą same Kroniki. Nad edycją dzieł zebranych Prusa pracować będzie ogólnopolski zespół specjalistów zorganizowany przy Towarzystwie Literackim im. Adama Mickiewicza. [as]

Rekordowa cena

Nowojorski oddział domu aukcyjnego Christie’s sprzedał za 9,8 mln dolarów egzemplarz konstytucji Stanów Zjednoczonych należący do pierwszego prezydenta George’a Washingtona. W licytacji, która odbyła się w piątek 22 czerwca, zwyciężyła Mount Vernon Ladies Association of the Union, organizacji nonprofit opiekującej się historyczną rezydencją Washingtona w Mt Vernon. Oprawiony w skórę egzemplarz wydrukowany był specjalnie dla prezydenta w 1789 roku. Jego stan jest oceniany jako „dobry” (fine), na marginesach znajdują się liczne dopiski i uwagi poczynione ręką właściciela, na stronie tytułowej –

jego wyraźny podpis. Wylicytowana cena ponad trzykrotnie przekroczyła oczekiwania i jest najwyższą sumą zapłaconą dotąd za amerykańską książkę czy historyczny dokument. Konstytucja wraca tym samym do biblioteki w Mt Vernon – sprzedana przez spadkobierców Washingtona w 1876 roku, znajdowała się w zbiorach kilku kolekcjonerów (m.in. Hearsta i Dietricha). [christies]

Ray Bradbury nie żyje

MDCarchives

Klezmerski Kazimierz

5 czerwca zmarł w Los Angeles wybitny twórca literatury fantastyczno-naukowej. Miał 91 lat. Debiutował tuż przed wojną fanzinem «Futuria Fantasia», pierwsze opowiadania opublikował w 1941 roku. Uważany był za jednego z trzech wielkich autorów gatunku s-f, obok Roberta Heinleina i Arthura C. Clarke’a. Dorobek Bradbury’ego obejmuje niemal 600 opowiadań i blisko 50 powieści. Rozgłos przyniosły mu Kroniki marsjańskie, ale prawdziwą sławę zdobył dzięki opublikowanej w 1953 roku powieści 451 stopni Fahrenheita, którą przeniósł na ekran François Truffaut. W tej przerażającej wizji świata przyszłości nie ma książek, ludzie namiętnie oglądają opery mydlane, zaś stale noszone minisłuchawki zapewniają nieprzerwany dopływ muzyki i informacji. Autor do końca uważał internet za zło konieczne i nie zgadzał się na elektroniczne wersje swych książek (Fahrenheit 451 dopiero w zeszłym roku wydano jako e-book). Za swą twórczość otrzymał wiele wyróżnień, w tym specjalnego Pulitzera (2007), World Fantasy Award, Bram Stoker Award i Damon Knight Memorial Grand Master Award, a także Narodowy Medal Sztuki oraz Order Sztuki i Literatury. [red]

Nr 6 (241) czerwiec 2012

W Y D A R Z E N I A

9


R A P T U L A R Z

10

Wszystkie informacje o imprezach w danym miesiącu prosimy przesyłać do 15. dnia danego miesiąca na adres poczty elektronicznej marytka@hotmail.com

raptularz maj 2012

2 MAJA Wojciech Jagielski był gościem 8. edycji Międzynarodowego Festiwalu Literackiego „PEN World Voices Festival” w Nowym Jorku, gdzie opowiedział o pracy korespondenta wojennego i wziął udział w dyskusji o prawach dziecka, zorganizowanej w ramach Roku Korczaka. Pomysłodawcą imprezy był Salman Rushdie, a zorganizował ją PEN American Center – amerykański oddział międzynarodowego stowarzyszenia pisarzy założonego w 1921 w Londynie, najstarszej organizacji na świecie zajmującej się literaturą i prawami człowieka. 3 MAJA Julia Hartwig i Adam Zagajewski uczestniczyli w charakterze gości w spotkaniu „Translating Poetry: Readings and Conversations”, które odbyło się w Rzymie. Jest to cykl odczytów i rozmów poświęconych zagadnieniom przekładu polskiej i włoskiej poezji na język angielski oraz tłumaczenia poezji anglojęzycznej na język włoski. Polskim poetom towarzyszyli amerykańscy tłumacze – Robert Hass i Clare Cavanagh. Odczytane zostały nie tylko utwory zaproszonych gości, ale także Wisławy Szymborskiej, Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta. Imprezę zorganizował Instytut Amerykański we współpracy z Instytutem Książki i Instytutem Polskim w Rzymie. 5 MAJA na kanale Planete+ odbyła się polska premiera holenderskiego filmu dokumentalnego Koniec i początek. Spotkanie z Wisławą Szymborską w reżyserii Johna Alberta Jansena. Film był już wcześniej emitowany w Holandii i w Izraelu, a 28 kwietnia został pokazany w Sztokholmie w ramach serii wykładów

Nr 6 (241) czerwiec 2012

„Nyfiken på Polen” („Ciekawy Polski”). Jansenowi udało się porozmawiać nie tylko z Wisławą Szymborską, ale również z jej przyjaciółmi, m.in. Andrzejem Wajdą i Ewą Lipską, którzy przywołali anegdoty dotyczące życia noblistki.

5

odbyło się pierwsze spotkanie z Nicholasem Sparksem połączone z premierą najnowszego filmu zrobionego na podstawie jego książki Szczęściarz (Albatros). Film otworzył cykl pokazów kinowych pt. „Posłuchaj filmu”. Wyselekcjonowane obrazy powstały na podstawie książek, które zainspirowały twórców kinowych i pozwoliły na przeniesienie słowa pisanego do studia nagraniowego. Audiobooki tworzyli wspaniali polscy aktorzy, m.in. Krzysztof Gosztyła, Wiktor Zborowski, Maria Seweryn, Maria Peszek i wielu innych. MAJA

7 MAJA Wojciech Jagielski zaprezentował angielskie wydanie książki Nocni wędrowcy na spotkaniu w Waszyngtonie. Przekład został opublikowany pod tytułem The Night Wanderers. Uganda’s Children and the Lord’s Resistance Army (Seven Stories Press). Autorką tłumaczenia jest Antonia Lloyd-Jones. 8 MAJA w „Galerii za Regałami” MBP w Lesznie otwarto wystawę ilustracji Romualda Bogaczyka, artysty plastyka żyjącego w Lesznie w latach 1910-1980. Zaprezentowano również oryginalne ilustracje do bajek O krasnoludkach, Jagusi i siedmiu zaklętych rycerzach Kazimierza Malickiego i Zygmunta Rutkowskiego. Fragmenty książki czytali Jarek Adamek z Radia Elka i Zosia Adamek, laureatka tegorocznej edycji Miejskiego Konkursu „Mistrz Pięknego Czytania”.

8 MAJA Światowej sławy jazzman, bohater książki Marka Strasza Grać pierwszy fortepian. Rozmowy z Adamem Makowiczem (PWM), odebrał Nagrodę Towarzystwa Przyjaciół Śląska. 9 MAJA Wydawnictwo Muza SA i Klub Hybrydy wspólnie zorganizowały spotkanie z twórczością Carlosa Ruiza Zafóna zatytułowane Niech żyje powieść, niech żyją książki! O fenomenie powieści hiszpańskiego pisarza rozmawiały: Elżbieta Sawicka – dziennikarka, Carlos Marrodán Casas – tłumacz literatury hiszpańskiej, Leszek Bugajski – krytyk literacki («Newsweek»). Spotkanie poprowadziła Anna Popek. 9 MAJA w Muzeum Andrzeja Struga odbyło się spotkanie z Jędrzejem Morawieckim i Bartoszem Jastrzębskim, autorami literackiego reportażu Krasnojarsk zero, którzy spisali wędrówkę przez mikrokosmos poradzieckiego, zamkniętego do niedawna miasta. Jędrzej Morawiecki jest autorem reportaży: Głubinka. Reportaże z Polski (Sic!), Łuskanie światła. Reportaże rosyjskie (Sic!), Schyłek zimy (Atut) i książek naukowych, m.in. Mały człowiek. O współczesnym reportażu w Rosji. Bartosz Jastrzębski zebrał swoje eseje w zbiorze Pająk (Atut), jest także autorem tomu Próżniowy świat (Atut), Wędrówki po codzienności (Atut) oraz pracy o twórczości Williama Blake’a – Poezja przeciw filozofii (DSW). 10 MAJA Państwowy Instytut Wydawniczy i Uczelnia Łazarskiego zorganizowały prezentację książki Zielona koordynata (PIW) prof. Samuela Pohorylesa. Autor jest izraelskim specjalistą w dziedzinie rolnictwa i biotechnologii oraz człon-


kiem Międzynarodowej Rady Gubernatorów Centrum Szymona Peresa dla Pokoju.

10 MAJA w bibliotekach w Krzemieniewie, Krzycku Wielkim i Święciechowie odbyło się spotkanie najmłodszych czytelników z Andrzejem Grabowskim, autorem wielu książek dla dzieci, m.in. Kulfona i Moniki (Literatura), poetą, twórcą programów telewizyjnych. 10 MAJA jury Nagrody Magellana nagrodziło Wydawnictwo Agora w kategorii Wydarzenie roku 2011 za wykreowanie gatunku „spacerownika”. Nagroda Magellana została powołana, aby uhonorować najbardziej wartościowe publikacje turystyczne wydane w poprzednim roku. Organizatorem konkursu na „Najlepsze publikacje turystyczne” jest «Magazyn Literacki KSIĄŻKI», największy w Polsce miesięcznik poświęcony zagadnieniom rynku wydawniczo-księgarskiego adresowany do wydawców, księgarzy, bibliotekarzy oraz szerokiego grona osób zainteresowanych tą tematyką. 10 MAJA w Muzeum Literatury odbyło się spotkanie z Jerzym Franczakiem

z okazji premiery najnowszej powieści pisarza NN (Korporacja Ha!art), kończącej cykl, w którym znalazły się Da capo i Nieludzka komedia. Autor opublikował już kilka tomów z wierszami i opowiadaniami, zbiór esejów, dwie rozprawy o nowoczesnej literaturze oraz kilka powieści. Jest wykładowcą na polonistyce i kulturoznawstwie UJ.

10 i 11. MAJA z młodymi czytelnikami powiatu działdowskiego spotkał się Andrzej Grabowski, autor ostatnio wydanych książek Kulfon, co z ciebie wyrośnie, Afera smoka nudożera, Pirat Jędruś. Organizatorem spotkań była MBP w Działdowie, a spotkania odbyły się w Szkole Podstawowej w Turzy Wielkiej, GB w Płośnicy, Iłowie, Rybnie i w M-GBP w Lidzbarku. 11 MAJA MBP w Lesznie po raz pierwszy zorganizowała Noc Bibliotek. W programie znalazły się „Noc z Euro” – w czasie której uczniowie szkół podstawowych mieli okazję zmierzyć się ze sobą w różnych konkurencjach i quizach oraz „Noc Detektywów” dla dzieci z klas I-III szkół podstawowych, które wzięły udział w zabawach detektywistycznych. W trakcie

imprezy można było wypożyczać zbiory, korzystać z czytelni i zwiedzić całą bibliotekę.

11 MAJA z okazji premiery tomu Wiersze i proza 1954-2004 (a5) na zaproszenie Wydawnictwa a5 oraz Ambasady Szwecji w Polsce przyjechał Tomas Tranströmer. Poeta wraz z żoną wziął udział w wieczorze poświęconym jego poezji. Wieczór poprowadzili Antonina Turnau i Leonard Neuger. Wiersze poety czytał Krzysztof Globisz. 14 MAJA w Muzeum Niepodległości miało miejsce spotkanie z Aleksandrą Ziółkowską-Boehm, autorką książki Lepszy dzień nie przyszedł już (Iskry). 15 MAJA w WBP w Krakowie Corinne Hofmann, autorka autobiograficznej powieści Biała Masajka, rozmawiała z czytelnikami. Spotkanie poprowadziła Kazimiera Szczuka, laureatka aFrykasów Roku 2011 (nagroda przyznawana przez Fundację Afryka Inaczej). 15 MAJA do Leszna przybył Wojciech Kuczok – ceniony przez czytelników i krytyków autor powieści Gnój (W.A.B.), twórca

Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej:

…………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: kamila@rynek-ksiazki.pl lub wysyłają formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.

Nr 6 (241) czerwiec 2012

R A P T U L A R Z

11


R A P T U L A R Z

12

8.05 PWM Adam Makowicz

10.05 andrzej Grabowski z wielbicielką

10.05 Nagroda Magellana dla Agory

fot. Marytka Czarnocka

8.05 O krasnoludkach, Jagusi i siedmiu zaklę tych rycerzach

11.05 Noc Bibliotek

19.05 50-lecie Księ garni Naukowej im. B. Prusa

scenariuszy filmowych, zdobywca Paszportu Polityki i Literackiej Nagrody Nike, jeden z najważniejszych przedstawicieli współczesnej prozy polskiej. Spotkanie miało miejsce w „Galerii Lochy” MBP w Lesznie.

16 MAJA w „Galerii Recto Verso” MBP w Lesznie spotkali się członkowie Dyskusyjnego Klubu Książki, aby porozmawiać o tomach Café Museum Roberta Makłowicza (Czarne) oraz Płaskuda Grażyny Jagielskiej (W.A.B.). 16 MAJA Wydawnictwo Naukowe PWN przygotowało spotkanie „Przyszłość, przeszłości”, którego gośćmi specjalnymi byli Gabriela i Uwe von Seltmannowie – bohaterowie premierowej książki Gabi i Uwe. Mój dziadek zginął w Auschwitz. A mój był esesmanem. (WNPWN). Rozmowę poprowadziła Lidia Ostałowska, dziennikarka. 19 MAJA w Noc Muzeów Księgarnia Prusa w Warszawie obchodziła 50-lecie istnienia i 100-lecie śmierci swojego patrona. W programie imprezy znalazło się spotkanie z pisarzem Mariuszem Wieteską, autorem kontrowersyjnej

Nr 6 (241) czerwiec 2012

23.05 Bronisław Firla

książki Pewnego dnia przyszedł do mnie (Anagram), z historykiem prof. Januszem Tazbirem, mówiącym o swojej Lalce, z prof. Krzysztofem Rutkowskim, który opowiedział o książce Wokulski w Paryżu (słowo/obraz terytoria) oraz z prof. Ewą Paczoską, badaczką literatury i autorką tomu Lalka, czyli rozpad świata (WAiP). Wydarzeniu towarzyszyła wystawa tematyczna dokumentująca 50-lecie istnienia księgarni oraz wystawa prac warszawskiego artysty Dariusza Twardocha.

20 MAJA miało miejsce podsumowanie podróży literackiej nawiązującej do życia i twórczości Adama Mickiewicza. Gośćmi polskiej odsłony wydarzenia byli: Adam Zagajewski, Lina Edkahl, Anneli Jordahl, Sara Lundberg, Maryia Martysevich oraz Ales Razanau. Towarzyszyła temu wystawa prac „Białoruskie Dni Literatury”. Spotkanie zorganizowane z inicjatywy Stowarzyszenia Willi Decjusza odbyło się w Nordic House w Krakowie. 22 MAJA w „Galerii Lochy” MBP w Lesznie odbyły się warsztaty komiksowe dla uczniów szkół ponadgimazjalnych, któ-

26.05 Manuel da Silva Rosa

re poprowadził Michał Słomka – historyk kultury i popularyzator sztuki komiksu.

23 MAJA z okazji wydania drugiego tomu książki Śladami uciekającej pamięci w Kavárna Noiva, czytelni w Czeskim Cieszynie, miało miejsce spotkanie z autorem, Bronisławem Firlą, żołnierzem II Korpusu Polskiego, prezesem Koła Polskich Kombatantów w Republice Czeskiej. Wydarzeniu temu patronowała Anna Olszewska, Konsul Generalna RP w Ostrawie. Postać autora oraz temat książki przybliżyli czytelnikom Kazimierz Kaszper i Karol Suszka. 26 MAJA gościł w Polsce – w Warszawie i Poznaniu – Manuel da Silva Rosa, autor książki Kolumb. Historia nieznana (Rebis). Autor twierdzi w niej, iż odkrywca Ameryki nie był genueńskim kupcem, lecz synem polskiego króla Władysława Warneńczyka. W podpoznańskim Puszczykowie Manuel Rosa miał okazję obejrzeć polską replikę statku „Santa Maria” – flagowej jednostki eskadry Krzysztofa Kolumba. Jego kadłub, odtworzony w skali 1:1 w Muzeum im. Arkadego Fiedlera, był idealnym tłem do snucia opowieści o tajemnicach związanych z pochodzeniem Admirała. [mc]


obert Gliński, szef Teatru Powszechnego, od którego do stadionu też jest rzut beretem, chciał zrobić wokół teatru strefę kultury, z koncertami, minispektaklami, zabawami dla dzieci. Nie dostał od miasta żadnych pieniędzy, sponsorów prywatnych też nie znalazł – i tyle. Gliński uparł się i jego teatr jednak gra, repertuaru nie zmienił. Podobnie jak i inne teatry, choć liczą się z mniej liczną widownią. To samo dotyczy kin i księgarni. Właściciele niektórych kulturalnych przybytków zastanawiali się, czy ich nie zamknąć na czas Euro, ale z czegoś trzeba żyć, a miasto odrzuciło pomysł dofinansowania tych, którym Euro przeszkodzi w prowadzeniu działalności kulturalnej. Za 38 dni w Londynie rozpocznie się inna impreza sportowa, czyli letnia Olimpiada. Igrzyskom towarzyszyć będzie wielki festiwal kultury z budżetem sięgającym 55 milionów funtów (niemal 290 mln zł). W ciągu miesiąca odbędzie się 12 tysięcy występów, pokazów, koncertów i innych „eventów” – w tym 137 światowych premier – z udziałem ponad 25 tysięcy artystów, których oglądać będzie można na 900 scenach w 204 miejscach. Turyści, zawsze w Londynie liczni, zachęcani są do udziału w trwających już imprezach. Szekspirowski Globe Theatre pokazuje w tym sezonie wszystkie sztuki barda – każdą wykonuje inny zespół zagraniczny, grając ją w swym języku. Teatr sprzedał już ponad 85 tysięcy biletów, 80 procent z nich trafiło do widzów, którzy The Globe odwiedzili po raz pierwszy. Jak podaje brytyjska prasa, organizatorzy Olimpiady oceniają, że z darmowych imprez kulturalnych skorzysta co najmniej 10 milionów gości. Jeszcze więcej zapłaci za bilet. Tak, tak…

R

Nr 6 (241) czerwiec 2012

F E L I E T O N

Znajoma prowadząca galerię przy rondzie Waszyngtona przygotowała specjalną wystawę, której tematem jest piłka kopana. Powiesiła banner, rozesłała materiały informacyjne. Siedzi w galerii codziennie do późnego wieczora, łudząc się, że może jednak ktoś zajrzy, przecież powinien, w drodze na stadion, który jest tuż-tuż, skusi go sztuka… Nie kusi. W drodze na stadion kibic zagląda do restauracji, baru, kawiarni, galeria nie jest mu potrzebna. Podobnie o zainteresowaniach gości Euro mówi inna znana mi szefowa galerii, tym razem z rynku Starego Miasta. Knajpiane ogródki pozajmowane, u niej pusto.

Grzegorz Sowula

Wykopać kulturę

13


P ó Ł K A

Ż E N A D Y

14

Cenna broszka

zagubiona na odpuście Magdalena Mikołajczuk

Do tej książki podchodziłam jak pies do jeża i to pies skrzyżowany z żółwiem, bo zajęło mi to sporo czasu. Dlaczego tyle zwlekałam? Przecież Janusz Leon Wiśniewski to autor poczytny, więc należało sprawdzać, co ludzi (a przede wszystkim ich kobiecą odmianę) kręci w jego twórczości. rzed laty sama zanurzyłam się po uszy w Samotności w sieci, choć dzisiaj właściwie nie wiem, dlaczego. Pierwsze zdanie nowej książki Wiśniewskiego brzmi: „dzisiaj w Piekle były urodziny Hitlera”. Jest niezłe, a początek to przecież piekielnie ważna sprawa. I tytuł też chwytliwy – Na fejsie z moim synem. A jednak dobrze wyczułam, że coś tu nie gra, zanim jeszcze przeczytałam tę 447-stornicową książkę. Narratorką jest nieżyjąca od 35 lat matka autora, która z piekielnych czeluści pisze do syna. Pisze na Facebooku i pisze absolutnie o wszystkim: o matczynej miłości i erotycznym damsko-męskim przyciąganiu, o religii i polityce, o chemii i fizyce (wszak Wiśniewski naukowcem jest), o Marksie i Frommie, o Przybyszewskim i polskości, o Klimcie i pedofilii… Po kiego diabła wrzucać tyle nużących fragmentów na każdy temat, skoro najważniejsza i naprawdę głęboka jest tu relacja między matką a synem? Po co dodawać esej o samobójstwie, rozważania na temat profilu, jaki na Facebooku miałby dzisiaj Jezus, czy refleksje o ataku na wieże WTC do wystarczająco już barwnego życiorysu matki (miała trzech mężów, cudem uniknęła śmierci na „Gustloffie”)? Może to wynik strachu przed zbytnim sentymentalizmem, o który nietrudno przy poruszaniu spraw najważniejszych, lepiej więc obudować go mnóstwem innych wątków. Nie będzie wtedy tak bił po oczach. Z drugiej jednak strony JLW pokazał już wielokrotnie, że nie boi się czułostkowości w swoim pisaniu. A może chodziło o dosłowne nawiązanie do idei Facebooka, gdzie jedni anonsują takie wydarzenia jak parzenie kawy, a inni dochodzą do niebagatelnych wniosków, dyskutując o czymś wyjątkowym? Może autor chciał świadomie oddać tę mydłowo-powidłową różnorodność FB? Zamiast czepiać się samego autora, zapytam również: gdzie był redaktor?! Dlaczego nie ociosał tej książki z bełkotliwego nadmiaru?! Przecież mogłaby powstać naprawdę zgrabna

P

Nr 6 (241) czerwiec 2012


P ó Ł K A

filozofii, szczególnie amerykańskiej, zaniedbałam” – czy nie smaczne? Albo opowieść o tym, jak ojciec zgłaszał się ochoczo do wynoszenia śmieci, nawet jeśli wiadro było puste, gdy matka zmuszała synów do zakładania dla ciepłoty dziewczęcych podkolanówek. Wracał dopiero po zakończeniu awantury, chociaż sercem był z chłopcami broniącymi swojej testosteronowo-ubraniowej niezależności. Można z tego wyłuskać kawałek niebanalnej prozy? Moim zdaniem tak, ale widać autor i redaktor zdecydowali inaczej. I jeszcze ten szyk przestawny! Cały czas! Na początku dodaje oryginalności, ale potem zwyczajnie irytuje. Jest mi przykro za każdym razem, kiedy pisarze podają tematy najbardziej intymne, a więc szczególnie dla nich istotne, w formie niejadalnej. To tak, jakby rodową broszkę, pamiętającą emocje kolejnych pokoleń, zapakować w różowe pudło pełne odpustowych koralików, strzępów gazet i koronek, a następnie się dziwić, że nie każdy dostrzega niepowtarzalność biżuteryjnego cacka. [mam]

Rys. Andrzej Czyczyło

rzecz, taka na 200 stron. Prawdę mówiąc, najchętniej zaczęłabym lekturę od strony 340, gdzie przytoczona jest ciekawa i dowcipna dyskusja między Alfredem Kinseyem, Marilyn Monroe, Lukrecją Borgią, Bolesławem Leśmianem, Henri ToulouseLautreckiem i Jimem Morrisonem, oczywiście, prowadzona w Piekle. W ogóle Piekło to miejsce ciekawe, gdzie można spotkać Hemingwaya i Einsteina, zobaczyć Skłodowską-Curie w opiętej sukience i na szpilkach, a wykłady z genetyki odbywają się nad ranem „ponieważ to przekazem konferencji wideo z Nieba się odbywa”. Momentów zabawnych też sporo, szkoda tylko, że toną w morzu nudy. Takie zdanie na przykład: „ja w gomułkowskich latach 60-tych sprzedażą artykułów spożywczych i monopolowych w sklepach przedsiębiorstwa MHD intensywnie od rana do wieczora byłam zajęta, więc śledzenie rozwoju

Ż E N A D Y

15

Nr 6 (241) czerwiec 2012


N A

W A L I Z K A C H

16

Exodus reporterów Paulina Wilk

Reportaż zagraniczny właściwie w Polsce nie istnieje jako gatunek dziennikarski. Znalazł schronienie w podróżniczej literaturze faktu i to jeden z powodów, dla których ona ma się tak dobrze. wietłana Aleksijewicz, białoruska reporterka, której książka Wojna nie ma w sobie nic z kobiety (Czarne) zdobyła w ubiegłym roku nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego i nagrodę Angelusa, mówi, że hossa reportażu literackiego wynika z rosnącego zapotrzebowania na prawdę. W świecie mnożących się opinii, komentarzy i interpretacji wiarygodność budzą tylko przekazy z pierwszej ręki. Jej książka, złożona ze wspomnień radzieckich kobiet uczestniczących w II wojnie światowej, odsłoniła nieznany aspekt tysiąckrotnie już opisanych wydarzeń historycznych. Okazała się na tyle istotna, że nagrodzono ją – co oczywiste

S

Nr 6 (241) czerwiec 2012

– jako znakomity reportaż, ale także – co zaskakujące – jako pracę literacką, choć to zbiór autentycznych monologów, redagowanych tylko o tyle, o ile było to konieczne. Aleksijewicz reprezentuje radykalny nurt przedstawiania świata: oddaje głos uczestnikom zdarzeń, ofiarom historii. Swoją rolę ogranicza do przeprowadzenia i zredagowania rozmów. Ta metoda w jej przekonaniu najbardziej zbliża do autentyczności. Boom reportażu i literatury podróżniczej wynika z potrzeby ogarniania świata, który się w ostatnich dwóch dekadach gwałtownie skurczył. Ale jest to nie tylko efektem rosnącej ciekawości czy skutkiem tego, że łatwiej wyjeżdżać, być tu-

rystą, emigrantem. Aleksijewicz słusznie zwraca uwagę na rosnące zagubienie – globalna rzeczywistość jest skomplikowana i przytłaczająca, a my chcemy rozumieć, co się dzieje. Im mniejsze mamy zaufanie do mediów, pokazujących odległe rzeczywistości stronniczo, zdawkowo lub je ignorujących, tym chętniej sięgamy do literatury. W Polsce ta tendencja, szczególnie w ostatniej dekadzie, jest bardzo wyraźna. Do przełomu wieków reportaż zagraniczny należał do najbardziej prestiżowych gatunków dziennikarskich, był regularnie obecny w dziennikach i tygodnikach opinii. W jakiejś mierze ilustrował przekonanie, że polską racją stanu


Fot. © Paulina Wilk

jest „powrót” na mapę świata, „wejście” do Europy, odbudowanie międzynarodowych relacji. Ciekawe, że gdy formalnie staliśmy się członkiem NATO i Unii Europejskiej, a miliony Polaków spakowały walizki i przeniosły się do pracy za granicę, zainteresowanie sprawami międzynarodowymi w mediach spadło. Teraz mapa świata, jeśli odtworzyć ją z polskich publikacji prasowych, jest ograniczona kilkoma punktami: Moskwą na wschodzie, Waszyngtonem na zachodzie, Rzymem na południu i Morzem Bałtyckim na północy. Epizodycznie, z powodu istotnych wydarzeń politycznych, pojawiają się na niej inne adresy: jak Egipt podczas Arabskiej Wiosny Lu-

klasy opowieść o apartheidzie; ma szansę wzbudzić większe zainteresowanie za granicą niż w Polsce. Tutejsi autorzy stopniowo wypełniają białe plamy na globusie, podróżując według własnego instynktu. Mateusz Marczewski napisał znakomity reportaż z Australii, opowieść o dyskryminowanych Aborygenach – Niewidzialni (Czarne). Marcin Michalski i Maciej Wasielewski pokazali w 81:1 Opowieści z Wysp Owczych (Czarne) archipelag zwykle pomijany nawet przez kartografów w atlasach świata. A Mariusz Zawadzki wydał Nowy wspaniały Irak (WAB) teraz, gdy opadł wojenny kurz i zgasło zainteresowanie krajem, który jeszcze niedawno był na czołówkach. Reportaż Zawadzkiego jest świadectwem tego, jak trudna, wręcz niemożliwa, staje się praca reportera wojennego. Wysiłek polskich reportażystów świetnie pokazuje, że świat zglobalizowany coraz bardziej domaga się opisu, ale i coraz skuteczniej się tym próbom wymyka. Wciąż możliwe jest jego odkrywanie, jednak na surowszych, podlegających kontroli warunkach. Turyści wędrują po własnych śladach, odtwarzają trasy wyznaczone przez Lonely Planet i zwykle bezskutecznie poszukują samotności, unikatowego spotkania z Innym. Reporterom to się nadal udaje, ale i oni pracują w większym tłumie, wielogłosie. I tak jak podróżnicy zadeptują kulę ziemską, tak autorzy literatury faktu ją zagadują. Można odnieść wrażenie, że więcej dziś przypisów do świata niż jego głównej treści. Nie jest wcale jasne, czy reportaż literacki przeżywa prawdziwy rozkwit, czy też oglądamy fazę nadprodukcji, która skończy się przesytem i nagłym załamaniem. Póki co żyjemy zafascynowani kategorią „reality”. Od telewizyjnych widowisk i książek produkowanych niby przez podróżujących celebrytów (z kucharzami włącznie), aż po pisarzy traktujących rozumienie świata jako głęboki sens i konieczność. Telewizyjni reżyserzy wytwarzają zaaranżowaną rzeczywistość, chcąc zadowolić widzów, a pisarze i reporterzy próbują działalności odwrotnej, ale być może i oni są twórcami fikcji. Jak wiadomo literatura niekoniecznie naśladuje rzeczywistość, bywa odwrotnie. [pw]

Nr 6 (241) czerwiec 2012

N A

dów czy Kuba przy okazji wizyty papieskiej. Exodus reporterów z gazet do książek jest nieodwracalny. Bo w świecie literackim następuje proces odwrotny, wydawcy znacznie lepiej i odważniej odpowiadają na rosnące zaciekawienie światem – jadą coraz dalej, publikują reportaże i prozę z rejonów przez media niezauważanych. Gdy w drugiej połowie lat 90. Czarne zaczęło wydawać autorów środkowoeuropejskich i pokazywać niebanalne czy nieznane oblicze sąsiadujących z Polską państw i kultur, ruszyła lawina. Po powieściach i esejach pozwalających rozumieć Bałkany, Ukrainę, Czechy także w innych wydawnictwach przyszła pora na odkrycia egzotyczne, zarówno bestsellerowe, jak i niszowe. Przykładem są choćby W Azji Tiziana Terzaniego (WAB) czy przekłady współczesnych powieści afrykańskich wydawane przez Karakter: To oślepiające, nieobecne światło (Tahar Ben Jelloun, Maroko) czy Witajcie, powracające widma (Kossi Efoui, Togo). Coraz więcej ukazuje się też refleksji na temat samego podróżowania i pisania o nim – tym sprawom poświęcona jest m.in. seria Zeszytów Literackich, ze świetnymi esejami Máraia W podróży czy Venclowy Z dzienników podróży. W polskiej literaturze faktu najsilniej reprezentowany jest Wschód: Biała gorączka z byłych krajów ZSRR Jacka HugoBadera (Czarne), turecki Zabójca z miasta moreli Witolda Szabłowskiego (Czarne), Gaumardżos. Opowieści z Gruzji Marcina Mellera i Anny Dziewit-Meller (Świat Książki), Japoński wachlarz Joanny Bator (WAB) czy afgańska Modlitwa o deszcz Wojciecha Jagielskiego (WAB), to tylko kilka ważniejszych i popularnych tytułów ostatnich lat. Poczytność krajowych autorów idzie w parze z samodzielnym podróżowaniem – równolegle odbywa się odkrywanie świata przez polskich turystów i jego opisywanie przez reporterów. Ten proces ma podwójne znaczenie: z jednej strony tutejsi autorzy pokazują świat z własnej perspektywy, nie naznaczonej np. kolonialną przeszłością czy konfliktami na tle rasowym. Z drugiej likwidują dystans – o ile taki był – między krajowym a światowym reportażem. Najnowsza książka Wojciecha Jagielskiego Wypalanie traw (Znak) to najwyższej

W A L I Z K A C H

17


No i jak tu nie jechać... Marek Arpad Kowalski

Motyw podróży w literaturze pięknej nadaje się na wielotomowe opracowanie. Przy tym skłania do tego, by strzec się swoistej kontrabandy. Łatwo bowiem przekroczyć granice między ściślej pojętą literaturą piękną, a literaturą stricte podróżniczą. Często o różnicach między nimi może decydować intuicja, czyli subiektywne odczucie. Zauważmy, że w powieści Henryka Sienkiewicza W pustyni i w puszczy (niewątpliwie jest to literatura piękna) autor każe swoim bohaterom, Stasiowi i Nel, odbyć przymusową podróż z Egiptu do wybrzeży Afryki Wschodniej. Lecz ten sam Henryk Sienkiewicz jest również autorem Listów z Afryki (1892) i Listów z podróży do Ameryki (1878) – wspomnienia podróżnicze, choć zaliczane zarazem do literatury pięknej. Niezależnie od przyporządkowania do określonego typu literatury temat ten zawsze cieszył się zainteresowaniem czytelników. Klasycznym przykładem są powieści Juliusza Verne’a. Dzieci kapitana Granta to historia podróży lorda Glenarvana i jego ekipy dookoła świata wzdłuż 37 równoleżnika. Ten sam autor wyprawia Phileasa Fogga W 80 dni dookoła świata. Kapitan Nemo odbywa 20 000 mil podmorskiej żeglugi, tyle że nie na powierzchni ziemi, lecz pod wodą. Pięć tygodni w balonie to z kolei podróż podniebna, a Piętnastoletni kapitan w pierwotnym zamiarze miał być podróżą morską z Nowej Zelandii do Ameryki Południowej, w efekcie zaś do Afryki, gdzie następuje przedzieranie się (podróż pełna niebezpieczeństw) przez Czarny Ląd. W wielu innych, mniej znanych, lecz nie mniej popular-

Nr 6 (241) czerwiec 2012

nych powieściach Verne’a (Napowietrzna wioska, Michał Strogow) temat podróży jest stale obecny. Verne jest klasykiem tego gatunku. Warto w tym miejscu wymienić nazwisko Verney’a Lovetta Camerona. Odkrywca przemierzył Afrykę Równikową od morza do morza, dotarł do jeziora Tanganika, odkrył że rzeka Lualaba jest częścią rzeki Kongo, a zapiski ze swoich wojaży opublikował w dziele Across Africa (1877). Jest także autorem powieści Czarny Książę (to nazwa statku). Jej akcja dzieje się na morzu, jak łatwo zgadnąć. Statek kursuje między Wielką Brytanią, Afryką i Ameryką (Indiami Zachodnimi). Dzięki czemu poznajemy rozmaite ludy afrykańskie, osadników, kupców, a także żeglarzy brytyjskich, francuskich i holenderskich. Motyw podróży jest obecny w książkach Henry’ego Ridera Haggarda. Bohaterem jego cyklu powieściowego był Quatermaine, brytyjski myśliwy żyjący i polujący w Afryce. Do najbardziej znanych dzieł należą Kopalnie króla Salomona (1885), Allan Quatermain (1887) i Ona (1887). Podróże dają okazję autorowi do pokazania Afryki jako egzotycznego i tajemniczego lądu. Pisarze tworzący z wyprawy oś narracyjną swoich powieści Vlg. Vieweg u. Sohn

N A

W A L I Z K A C H

18


Nr 6 (241) czerwiec 2012

N A

autor nieznany

rackich wypraw odbyła się w Ameryce Południowej, choć nie ominął on Azji (Syberia) czy Afryki (Madagaskar). Można powiedzieć, że Ameryka Południowa była ulubionym terenem polskich pisarzy, bo to nie tylko Fiedler i Lepecki; Bohdan Pawłowicz także poświęcił sporo swoich książek podróżom po Ameryce Południowej, bądź kazał wyruszyć tam swoim bohaterom. Z tym że u Pawłowicza nie spotyka się Indian, bohaterami są młodzi Polacy rzuceni w lasy i dżungle amazońskie, stykający się z miejscowymi mieszkańcami, ale jednak nie krajowcami. W przeciwieństwie do Fiedlera, Lepeckiego czy współcześnie Cejrowskiego, nie ma tu ściśle etnograficznych informacji o życiu tubylców, lecz raczej socjologiczne impresje na temat kontaktów między Polakami, a innymi przybyszami z Europy. Podczas prowadzonego przeze mnie konwersatorium na temat literackich źródeł myślenia w Polsce o tropikach jedna ze studentek stwierdziła, że współcześni autorzy idą trop w trop za Fiedlerem, który bywa dla nich wzorem. Zachęcona, punkt po punkcie wykazała podobieństwo Wojciecha Cejrowskiego do Fiedlera. W skrócie podała, że jeden i drugi opisują swoje podróże po krajach egzotycznych, deklarują się jako miłośnicy tubylców pojmujący ich kulturę tak różną od europejskiej, wzywają do zrozumienia zwyczajów i obyczajów, fascynują się tą odmiennością. A zauważmy dodatkowo, że książki Wojciecha Cejrowskiego (tak jak Fiedlera) pełne są opisów etnograficznych, zjawisk podpatrzonych w licznych wyprawach. Co prawda żaden z nich nie jest (i nie był) antropologiem czy etnografem, lecz na pewno obaj są sprawnym, dobrymi autorami z szeroko otwartymi oczami. Nieco inny charakter mają powieści-wspomnienia Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów (1923) i Kamila Giżyckiego Przez Urianchaj i Mongolię. Wspomnienia z lat 1920-1921 (1929). Obie pozycje dotyczą tego samego okresu i zasadzają się na opisach własnych, wymuszonych przez okoliczności, podróży autorów, a wreszcie tych samych terenów: Dalekiego Wschodu, dokładniej Mongolii i Chin oraz przyległych obszarów. Będąc formalnie wspomnieniami z pierwszej ręki, gdyż dotyczyły losów obu pisarzy, jednocześnie awansowały do rangi literatury pięknej. W obu, podobnie jak u Fiedlera, są liczne wzmianki etnograficzne. Motyw podróży w literaturze pięknej był okazją do pokazania czytelnikom rozmaitych ziem i ludów. Tak był też traktowany przez odbiorców. Stanowił możliwość poznawania świata. Dziś świat niemal przed każdym stoi otworem. A dodajmy do tego telewizję i Internet. Jednak motyw podróży nadal cieszy się zainteresowaniem. Może dlatego, że obrazki telewizyjne i internetowe wzbogacone są komentarzem oraz dokładniejszym wyjaśnieniem. A to zawsze pociąga. [mak] Vlg. Vieweg u. Sohn

zazwyczaj naśladowali Verne’a lub podążali jego śladem. Przepis na tę strawę był prosty. Autor pod pretekstem podróży pokazywał rozmaite urzekające, czasem niebezpieczne, miejsca, cuda natury, zabytki kultury i architektury, przede wszystkim zaś odwiedzane ludy, ich sposób życia, wszelkie ciekawostki geograficzne, historyczne i etniczne. Dla czytelników był to sposób poznawania świata, jego podobieństw i odmienności. Podróż jest również elementem konstrukcyjnym wielu powieści Roberta Louisa Stevensona, na przykład Wyspy Skarbów (1822), wielu naśladownictw i „uzupełnień” tej powieści, jak choćby Złoto z Porto Bello (1924) A.D. Howdena Smitha czy współczesna przeróbka Wyspy Skarbów pod tym samym tytułem, której w 1984 r. dokonał amerykański autor Justin Scott. We wszystkich tych przypadkach motyw podróży służy nie tyle poznawaniu ziem nieznanych, ile stopniowaniu napięcia, gdyż czytelnik czuje, że niewinna z pozoru podróż może skończyć się w efekcie jakimś dramatem czy drastycznymi wydarzeniami. Wymieniony wyżej Stevenson wyprawia w podróż Dawida Balfoura: od Hebrydów, a dokładniej wyspy Mull, w poprzek Szkocji do Edynburga w powieści Porwany za młodu (1886). Jest to połączenie niebezpiecznej przygody z okazją do pokazania życia i kultury rozmaitych szkockich klanów. Z tego punktu widzenia obojętne jest czy podróż dotyczy egzotycznych zakątków ziemi, czy też pozbawiona takiego geograficznego rozmachu ogranicza się do obszarów mniej więcej cywilizowanych (nazwijmy je tak dla wygody), i tak stanowi ona ważną konstrukcję narracyjną i przyczynia się do rozwoju powieściowej akcji. Można tu dodać polską próbę tego rodzaju, choć tchnącą nie tyle grozą, ile humorem. Jest to Wyprawa pod psem Kornela Makuszyńskiego, gdzie trójka młodych chłopców rusza w Polskę. Nie ma tu globalnego rozmachu jak w powieściach Verne’a czy u wielu brytyjskich autorów. Ale pod pretekstem podróży trójki gimnazjalistów pisarz pokazuje małe miasteczka i zamieszkujące je rozmaite typy ludzkie (taka, rzec można, odmiana ludoznawstwa). Wróćmy jednak do „poważnych” wypraw. Należy tu na pierwszym miejscu postawić Arkadego Fiedlera. Mimo możliwych zastrzeżeń jego książki zalicza się do literatury pięknej. Tytułów jest bez liku. Większość jego powieści-reportaży osnutych jest wokół własnych podróży, głównie po Ameryce Południowej. Autor współczuje tubylcom (zwłaszcza Indianom), stara się im pomagać, rozumieć i poznawać ich kulturę, aczkolwiek spod tego humanitarnego spojrzenia przebija niekiedy pewien paternalizm i pragnienie ich cywilizowania. W każdym razie Fiedler dał pewien wzór literatury podróżniczej, a jego następcy zdają się podążać tym śladem. Podobne są relacje podróżnicze Mieczysława Lepeckiego. I w tym przypadku większość bodaj lite-

W A L I Z K A C H

19


N A

W A L I Z K A C H

20

Rosnące

koszty

wisienki na torcie Z Andrzejem Rosnerem, prezesem zarządu wydawnictwa Pascal, rozmawia Małgorzata Piwowar Nr 6 (241) czerwiec 2012


ZAZWYCZAJ DUżY ChCE BYć JESZCZE WIęKSZY...

Ale są granice brawury. Nie można w sposób nieograniczony produkować przewodników wiedząc, że rynek ma bardzo ograniczoną pojemność. Pracę w Pascalu zacząłem od cięć tematycznych i przyjrzenia się rentowności poszczególnych serii. Po analizie stanu magazynów i planów wydawniczych stwierdziłem z żalem, że trzeba zrezygnować z części egzotycznych kierunków, m.in. z Nowej Zelandii. Rocznie lata tam zaledwie 300400 Polaków. Połowa z nich kupi przewodnik w Polsce, a pozostali – na miejscu. Na pewno są anglojęzyczni i będą woleli nabyć pozycję, którą uznają za najbardziej aktualną, świeżą. Do potencjalnych nabywców można jeszcze doliczyć kolejne 200 osób, które kupią przewodnik, bo zbierają i chcą mieć pełną półkę. W sumie wychodzi około 500 klientów. Poziom opłacalności – zwłaszcza, gdy ma się własne treści, a nie licencyjne – wynosi ok. 1500 sprzedanych egzemplarzy. Ilu trzeba lat, żeby znalazła nabywców pierwsza edycja przewodnika, skoro wiadomo, że z każdym rokiem sprzedaż będzie spadać? JEDNAK KIEDY WYDAJE SIę 300 TYTUłóW, TO TAKI MOżNA TRAKTOWAć JAK PRZYSłOWIOWĄ WISIENKę NA TORCIE.

JAKĄ DROGę POKONAł PASCAL OD POWSTANIA W 1991 ROKU Aż DO DZISIAJ?

Zaczynał jako potęga, właściwie nie miał konkurencji. Najstarsi stażem pracownicy wspominają jeszcze z łezką w oku, jak Pascal przez jakiś czas z powodzeniem utrzymywał portal Onet. Pascal był bardzo bogaty, a Onet biedny. Później, kiedy rynek zbytu zaczął się kurczyć, wydawnictwo popadło w tarapaty, bo nie oglądając się na sytuację, nadal produkowało kolejne tytuły. W końcu trzeba było podjąć jakieś kroki naprawcze.

Prawda, tyle że byłaby to najdroższa wisienka, jaką kupiłbym w moim życiu. Jeżeli prosty rachunek ekonomiczny pokazuje, że do każdego sprzedanego egzemplarza trzeba dołożyć od kilku do kilkunastu złotych, to w sytuacji ostrego deficytu wydawnictwa, jaki zastałem, podjęcie kroków oszczędnościowych było niezbędne. W 2009 roku mieliśmy 5,5 mln zł straty, w 2010 udało się ją zredukować do 1,7 mln, a dane za 2011 pokazują, że mamy zysk operacyjny 1,8 mln zł. Cięcie kosztów odbywało się przez obcinanie takich wisienek. Choć, oczywiście, chciałbym mieć na półce nowy przewodnik po Nowej Zelandii. Niestety, trzeba było także zrezygnować z nierentownych serii. KTóREJ Z NICh JEST PANU NAJBARDZIEJ żAL?

OBECNIE PASCAL JEST POTENTATEM NA RYNKU PRZEWODNIKóW TURYSTYCZNYCh – MA NA NIM BLISKO 50 PROCENT UDZIAłóW.

Kieszonkowej serii „Marco Polo” wydawanej do ubiegłego roku. Nie chcieliśmy jednak rezygnować z segmentu popularnych

Nr 6 (241) czerwiec 2012

N A

To rzeczywiście dużo. Nawet dla mnie jest to zaskakujące, bo kiedy dwa lata temu przyszedłem do Pascala, starałem się nieco ograniczyć repertuar przewodnikowy, zracjonalizować plany wydawnicze. Wykonaliśmy ten bolesny zabieg, ale jak się okazuje – inni jeszcze mocniej ograniczyli działanie.

W A L I Z K A C H

21


N A

W A L I Z K A C H

22

przewodników kieszonkowych, postanowiliśmy więc stworzyć naszą własną serię – „Pascal Lajt” – przekazującą wiedzę w pigułce, nieco subiektywnie. Na początek wprowadziliśmy w niej 20 tytułów przygotowanych w rekordowo szybkim tempie, zajęło to cztery miesiące. W poszczególnych tomikach są m.in. minieseje znanych osób stanowiące zachętę dla kogoś, kto jeszcze się nie zdecydował, gdzie ma jechać, albo też strawę dla turystów, którzy nie mają wielkich ambicji, żeby zgłębić wiedzę o kraju, w którym wypoczywają. Efekty okazały się zachęcające. Na razie mamy trzy serie: przewodniki praktyczne, ilustrowane i „Pascal Lajt”, w tym jedyną serię licencyjną (na mocy porozumienia z brytyjskim wydawnictwem AA) „Dookoła Świata”. Ja osobiście najbardziej cenię nasze „Przewodniki Praktyczne”, bo zawierają najwięcej treści; lubię starannie przygotować się do podróży. Ich jedyna wada polega na tym, że są grube i ciężkie. Myślę, że w perspektywie dwóch lat czeka nas wypuszczenie na rynek jeszcze dwóch własnych serii, co jest tym łatwiejsze, że mamy własny materiał. To bogactwo, którego dorobiliśmy się przez lata i o które trzeba systematycznie dbać, aktualizować. Żeby nie podać klientowi na tacy nieświeżego towaru, bo się zrazi i pójdzie od kogoś innego. MACIE GRONO STAłYCh AUTORóW?

Tak. A także przetarte szlaki, jeśli idzie o zdobywanie ilustracji, bo nie warto powtarzać zdjęć reprodukowanych w innych folderach turystycznych. ALE ChCECIE TEż łĄCZYć TRADYCJę Z NOWOCZESNOśCIĄ, SKORO OPRACOWALIśCIE INTERNETOWY SERWIS NARCIARSKI...

Teraz jeszcze intensywniej przymierzamy się do wejścia w elektronikę i przewodniki w wersjach na urządzenia mobilne. Dla

Nr 6 (241) czerwiec 2012

mnie niedościgłym, na razie, wzorem jest Lonely Planet, wydawca wspaniałych przewodników, my wszyscy uczyliśmy się od niego. Kilka lat temu zapoczątkował serię na urządzenia mobilne, naprawdę wielkie przedsięwzięcie. Doceniłem to, kiedy dwa lata temu byłem w Toledo. Miałem okazję podzielić kolegów turystów na trzy kategorie: ludzi w moim wieku, czyli 5060-latków, którzy chodzili z przewodnikiem w ręku, 40-latków, zwłaszcza amerykańskich, wędrujących z kartkami wydartymi z przewodników, i najmłodszych, posługujących się iPadami i iPhonami. Te urządzenia naprawdę mają zadziwiające możliwości. Dzięki nim można korzystać z kilkakrotnie powiększonego treściowo przewodnika. Do tego są pliki audio i wideo. Można także sprawdzić, gdzie się człowiek obecnie znajduje, z dokładnością do dwóch metrów, i dowiedzieć się, co ciekawego jest w promieniu kilkuset metrów. Dodatkowo podaje godziny otwarcia muzeów, ceny biletów, możliwości dojazdu, nawet przykłady eksponatów. Kompletna informacja w systemie, który powoduje, że znacznie łatwiej pobieramy i przyswajamy informacje niż w wydaniu papierowym. I do tego nie trzeba dźwigać ciężkiej cegły. Z punktu widzenia wydawcy taki przewodnik jest tańszy, ponieważ odpada koszt druku, kolportażu, magazynowania książek. Nie jestem aż takim optymistą, aby sądzić, że od razu uda nam się podbić nasz rynek elektronicznymi przewodnikami, ale może zaczniemy na wiosnę przyszłego roku... Polski rynek z oporami przyjmuje takie nowinki. Na przykład e-booki cieszą się u nas umiarkowanym zainteresowaniem, podczas gdy amerykański Amazon już zrównał ich sprze-


daż ze sprzedażą tradycyjnych książek papierowych. Nam do tego jeszcze daleko. Ale myślę, że Pascal jest w elitarnym gronie dwóch lub trzech polskich wydawców książek turystycznych, którzy mogą wykonać ten pierwszy trudny krok, choć nie ukrywam, że będzie to kosztowna inwestycja. Trzeba napisać aplikacje, a to bardzo droga operacja.

ka, odsłaniającego przed nimi tajemnice miejsca, do którego się wybierają. Dziś samodzielne podróże są znacznie łatwiejsze w realizacji niż kiedyś, samoloty, hotele, pensjonaty i apartamenty do wynajęcia nie są już tak drogie. Na przykład koszt urlopu w Hiszpanii jest całkowicie porównywalny z urlopem w Polsce.

OD JAKICh PRZEWODNIKóW ZACZNIECIE?

ILE TYTUłóW KSIĄżEK PODRóżNICZYCh ZAPROPONUJECIE CZYTELNIKOM

Potrzebnych najszerszej grupie klientów, czyli opisujących najpopularniejsze kierunki podróży.

DO KOńCA ROKU?

N A

Co najmniej 40, może nawet 50.

WSPółPRACUJECIE Z BIUREM PODRóżY ITAKA, JEDNA Z WASZYCh SERII

W ZESZłYM ROKU DOSTALIśCIE PRESTIżOWE NAGRODY MAGELLANA ZA

JEST OPATRZONA ICh LOGO. JAK DO TEGO

NAJLEPSZE PUBLIKACJE TURYSTYCZNE DLA PRZEWODNIKA

DOSZłO?

To nasz naturalny partner. Oni doceniają, że ich logo znajduje się na prestiżowej serii przewodników, a my dzięki nim mamy niezłe rozeznanie, które kierunki podróży są najpopularniejsze i kto się w owe rejony udaje. Oczywiście nie przekazują nam bazy swoich klientów, ale jakieś dane statystyczne mamy. To bardzo cenna wiedza, dzięki której łatwiej nam planować produkcję. Ale szukamy też innych partnerów. Dla serii „Lajt” pozyskaliśmy lotnisko im. Chopina, które propaguje ją teraz u siebie. To także dobrze rokująca współpraca. Dla jednego czy dwóch tytułów trudno byłoby zdobyć takiego partnera, ale dla dwudziestu jest to, jak widać, możliwe. OD PEWNEGO CZASU PASCAL WYDAJE NIE TYLKO PRZEWODNIKI, ALE I LITERATURę PODRóżNICZĄ.

Bo rynek przewodników bardzo się skurczył. Z szacunków wynika, że tylko w ubiegłym roku był to spadek rzędu 12 procent. Ten trend zapewne będzie się utrzymywał, bo dziś wiele treści jest dostępnych w Internecie, a i ludzie zaczynają oszczędzać na zakupach. To jeden z powodów, dla których wyszliśmy poza tematykę stricte przewodnikową, uzupełniając ją o literaturę podróżniczą. Staramy się proponować atrakcyjne opowieści: a to historię Angielki osiedlającej się we Francji i remontującej tam stary dom, a to pary Anglików wybierających na swą życiową przystań zapadłą andaluzyjską wioskę, do której trudno nawet dojechać. Sięgnęliśmy też po książki Daria Castagno, rodowitego toskańczyka żyjącego nieopodal Sieny. Obwozi swoim samochodem po Toskanii bogatych Amerykanów, pokazując im więcej niż to, co polecają przewodniki. CZYTELNICY DOCENIAJĄ TE KSIĄżKI?

Nie narzekam, sprzedają się dobrze. Ludzie coraz częściej traktują je nie tylko jako literaturę, ale rodzaj kolejnego przewodni-

W A L I Z K A C H

23

ILUSTROWANEGO I DLA AKTYWNYCh. TO LAURY BARDZIEJ PRESTIżOWE W śRODOWISKU, CZY MAJĄ PRZEłOżENIE NA SPRZEDAż?

Jedno i drugie. Nie ukrywam, że w czasie takich uroczystości miło mi się robi na sercu. A klienci chętniej wybierają spośród kilku podobnych przewodników ten, który opatrzony jest adnotacją o Nagrodzie Magellana. JAK SYTUUJE SIę PASCAL NA TLE PODOBNYCh WYDAWNICTW EUROPEJSKICh?

Z całym szacunkiem dla dokonań Pascala, myślę, że możemy się jeszcze wiele nauczyć od innych, choćby od przywoływanego już wcześniej Lonely Planet, dla mnie wzoru. Ale nie mamy kompleksów, wykonujemy dobrą robotę. Naszym atutem jest posiadanie własnych treści. Nie można zapominać, że odbiorcy są różni i mają różne potrzeby, mentalność, oczekiwania i stopień zamożności. Oglądałem ostatnio pewien angielski przewodnik po Andaluzji, przeznaczony dla brytyjskiej middle class, w którym polecana kolacja w 5-gwiazdkowym hotelu kosztowała więcej niż podróż z Polski do Andaluzji. A my powinniśmy publikować treści, które są strawne dla polskiego czytelnika. ZOSTAł PAN ZATRUDNIONY JAKO FAChOWIEC OD RYNKU KSIĄżKI. NIE MA W PANU KONFLIKTU MIęDZY POTRAFIĄCYM LICZYć hISTORYKIEM, A PASJONATEM PODRóżY?

Muszę się bardzo kontrolować. Oczywiście nieraz mnie kusi, żeby wydać nierentowny przewodnik po jakimś pięknym zakątku. Staram się poskromić te zapędy, zgubne dla wydawnictwa. Ale mam też nadzieję, że wydawnictwo będzie znowu bardzo bogate i będziemy mogli sobie pozwolić na wydanie na przykład przewodnika po zakątkach Szkocji albo winnicach Kalifornii. Nie byłem tam nigdy, a myślę, że jest, co oglądać i próbować też. Chętnie pojechałbym na taką wyprawę z przyjaciółmi.

Nr 6 (241) czerwiec 2012


N A

W A L I Z K A C H

24

Dookoła świata

w 60 dni Antoni Mączak

Każdy wielbiciel książek Juliusza Verne’a dostrzega nieustanną rywalizację, jaką Francuzi toczą w nich z Anglikami. Nie była to nigdy walka otwarta, z reguły jednak konflikt albo kontrast osobowości. W różnych sytuacjach, w Europie i koloniach, najczęściej pojawiał się genialny uczony – Francuz, dla Anglika zaś odpowiednia była rola gentlemana. W powieści W 80 dni dookoła świata z 1872 roku Francuzem jest Passepartout, idealny służący, który wszystko potrafi i wybrnie z każdej sytuacji, ale przede wszystkim wydobędzie z opresji swego pana. Mr Phileasa Fogga przedstawiać nie trzeba. Ten światowy bestseller był popularny także w Anglii. Verne utrafił nim w sedno. Po pierwsze ukazał wprost karykaturalnie doskonałą sylwetkę angielskiego gentlemana. W Londynie poznajemy go w ekskluzywnym klubie, tam też pojawia się w rozdziale ostatnim; resztę książki wypełnia podróż. Bardzo to trafne, podróżowanie uchodziło bowiem za właściwe zajęcie gentlemana. Sir Henry Rider Haggard, autor najdawniejszych XIX-wiecznych angielskich powieści o przygodach we wnętrzu Afryki (Allan Quatermain, Kopalnie króla Salomona – nie należy oceniać ich po tandetnych filmach), pisał, że „status i godność angielskiego gentlemana to najwyższa ranga, jaką możemy osiągnąć”. Wszyscy jego bohaterowie podróżują, a autor w uznaniu za zasługi pisarskie doczekał się nobilitacji od królowej Wiktorii. Jeśli chciałoby się ująć ten styl w czterech słowach, to nasuwa się zdanie, Amerykanina wprawdzie, ale w jakiej sytuacji: „Mr Livingstone, I presume?”. Wypowiedział je oczywiście Robert Stanley, gdy dotarł do zagubionego w afrykańskiej dżungli angielskiego gentlemana-odkrywcy Davida Livingstone’a. Jakkolwiek do atrybutów gentlemana należało przede wszystkim to, że nie żyje z pracy własnych rąk, oczywisty wyjątek czyniono dla zawodowych myśliwych. Haggardowski Allan Quatermain podkreślał nawet, że majątek ma nader skromny (dom pod Durbanem), ale żyje ze swej myśliwskiej strzelby. Dla Brytyjczyka tamtej epoki polowanie na grubego zwierza w koloniach to jak imanie się pługa dla polskiego szlachcica – zajęcie odpowiednie do stanu. Powieść W 80 dni dookoła świata czyta się dziś lepiej niż Kopalnie króla Salomona, choć Mr Fogg został przez swego twórcę przerysowany znacznie silniej niż poszukujący skarbu królowej Saby, zbrojny w monokl kpt Good i jego to-

Nr 6 (241) czerwiec 2012

warzysze. W jakiejś mierze wynika to z faktu, że kiedy powieść powstała, jej temat nie należał do gatunku science fiction, lecz był oparty na technicznych i politycznych realiach epoki. Zabawny urok powieści awanturniczo-fantastycznych polega na tym, że to, co niedawno było fantazją techniczną, rychło staje się dobrem ogólnodostępnym. Wystarczy sprawdzić, jak w filmach sprzed ćwierć wieku uzbrojeni w najnowsze wynalazki gangsterzy albo detektywi muszą biec do najbliższej budki telefonicznej, by przekazać jakąś wiadomość… Znany nam dobrze Phileas Fogg wykorzystywał głównie siłę pary, a gdy jej brakło, musiał jechać jak i na czym się dało, nawet na słoniu. Jeszcze za jego żywota (choć o nim jako staruszku Jules Verne wiadomości nam nie przekazał) komunikacja parowa rozwinęła się niepomiernie, a Wielka Brytania opanowała niemal wszystkie najważniejsze punkty globu. Natomiast niezwykłe osiągnięcie Mr Fogga – uzyskane, jak pamiętamy, tylko dzięki szczęśliwej manipulacji zegarem – wkrótce miały się stać niemal normalną, aczkolwiek kosztowną, atrakcją turystyczną. Można to stwierdzić, przeglądając międzynarodowe rozkłady jazdy, które pod koniec XIX stulecia ukazywały się systematycznie. Choć pojęcie globalizmu zostanie ukute dopiero po stu z górą latach, przesłanki tego zjawiska już powstawały. Wydany w roku 1903, a więc trzydzieści lat po ukazaniu się powieści Verne’a, pod auspicjami Kompanii Wschodnioindyjskiej i patronatem niedawno zmarłej królowej Wiktorii, wykaz światowych tras turystycznych wśród pół setki szlaków oferował także podróż dookoła świata. Wydawca zaproponował kierunek zachodni, podając czas jazdy, środek transportu i dystanse w milach (angielskich lub morskich): Są to dane orientacyjne, a trasa wyprawy mogła przecież ulec zmianie. Kto chciał bić rekordy (termin ten wówczas nie był znany), mógł łatwo pokonać Mr Fogga. Tu wchodzimy jednak w świat nerwowego liczenia czasu, jaki przekazał nam Ver-


©Lorenz_Frølich

©Lorenz_Frølich

N A

W A L I Z K A C H

25

TRASA

CZAS, ŚRODEK TRANSPORTU

ODLEGŁOŚĆ

Londyn – Liverpool Liverpool – Nowy Jork Nowy Jork – Chicago Chicago – Omaha Omaha – San Francisco San Francisco – Yokohama Yokohama – Szanghaj Szanghaj – Hongkong Hongkong – Kalkuta Kalkuta – Bombaj Bombaj – Port Said Kair – Port Said – Brindisi Brindisi – Londyn

5 godzin, kolej 1–10 dni, statek 29 godzin, kolej 16 godzin, kolej 3 dni, kolej 17 dni, statek 7 dni, statek 4 dni 18 dni 2 dni, kolej 11 dni, statek 3 dni, statek 14 dni, kolej

200 mil 3000 mil 912 mil 503 mile 1926 mil 4750 mil 765 mil 1200 mil 4360 mil 1400 mil 3016 mil 825 mil 1200 mil

ne. „Możliwość podróży dookoła świata w sześćdziesiąt dni została udowodniona” – czytamy. Jeśli bowiem dopuścimy dziesięć dni na nieprzewidziane wypadki, to pięć dni wystarczy na oczekiwanie między odcinkami podróży, a 10 minut uważa się za wystarczający margines czasu na przesiadkę z pociągu rosyjskiego do niemieckiego, belgijskiego czy francuskiego, i vice versa. „Obecnie pasażerowie w kierunku wschodnim tracą 22 godziny w Moskwie, całe dni w Japonii i wiele godzin w Ameryce. Najszybsze trasy to 5 dni i 12,5 godziny przez Atlantyk (zapewne z Liverpoolu do Nowego Jorku), 4 dni i 23,5 godziny z Montrealu do Vancouver, stamtąd do Yokohamy trzeba płynąć co najmniej 10 dni i 10,5 godziny. Na odcinek Irkuck–Moskwa (w przeciwnym kierunku jechał przebrany Michał Strogow, bohater innej książki Verne’a – Kurier carski) trzeba osiem dni bez jednej godziny. Wreszcie z Moskwy do Londynu można się dostać wedle rozkładów jazdy w trzy dni bez 30 minut. Co za precyzja: wiele dni, ale z dokładnością co do minuty! Po stu latach odważę się zgłosić wątpliwości. Podróżny mógł łatwo przejść z peronu na peron, lecz co z jego bagażem? Przed

wielką wojną ograniczenia przewozu bagażu, nawet w pierwszej klasie (a z takiej korzystał gentleman podróżujący dookoła świata), były poważne. Część kufrów jechała w wagonach bagażowych, ważono je i zalecano dostarczyć na stację osobiście lub przez służącego przynajmniej kwadrans przed odjazdem. A co należało zabrać ze sobą? Lista, wbrew pozorom, nie była długa: mydło, ręczniki, japońskie serwetki papierowe, wełniany podróżny pled, ranne pantofle, jedna lub dwie japońskie nadmuchiwane poduszki, portfel, scyzoryk o trzech ostrzach, papeteria, pióro wieczne, teczka na papiery, rozmówki obcojęzyczne, notatnik, lampka nocna lub latarka elektryczna, lampa spirytusowa, okulary, podręczna apteczka, kompas, filtr do wody, kubek, butelka, aparat fotograficzny, wędka z oprzyrządowaniem, pistolet w pudełku (z nadzieją, że nie okaże się potrzebny), blok rysunkowy, farby, barometr, mapy, przewodniki, taśma do wykonywania pomiarów, łańcuch do zamykania drzwi, zapasowy zamek do walizki, rzemyki do wiązania bagaży, zapałki i oczywiście parasol. Do tego należało dodać ubrania na zmianę. To wszystko trzeba było jakoś zapakować. W niezrównanym przewodniku Murraya czytamy, że gentleman powinien mieć kufer podróżny lub dobrą torbę podróżną (wydawca chwalił się, że miał ponad dwudziestoletnią, która przebyła ćwierć miliona mil przez lądy i morza). Dwie walizki z ubraniami nie powinny ważyć więcej niż 112 funtów (ok. 50 kg). Ich rozmiary zaś nie mogą przekraczać standardów wyznaczonych przed przewoźnika, wynoszących najczęściej 24x14x26 cali. Panie, obok kufra z ubraniami, powinny zabrać pudło na kapelusze, torbę podręczną oraz małą walizkę na stroje potrzebne w podróży. Resz-

Nr 6 (241) czerwiec 2012


© The hills are alive

N A

W A L I Z K A C H

26

tę bagaży można było nadać koleją. W czasie podróży pociągiem nie wolno było zapomnieć o wygodnych plecionych koszach wypełnionych magazynami, przewodnikami, prowiantem i drobiazgami, które „czynią długie podróże koleją znośnymi”. Czy można było wraz z całym tym dobytkiem przesiąść się z pociągu do pociągu w dziesięć minut? Ważne miejsce w bagażu zajmowały przewodniki. Kto nie chciał bić rekordów, ten mógł pójść za ich radą i wybrać inne rozwiązania. 24 tysiące mil niespiesznej podróży – to powinno zająć 204 dni i kosztować około 450 funtów szterlingów (minimum 300). W dobrze zaplanowanej podróży najdogodniej było spędzić listopad w Japonii, Boże Narodzenie w Singapurze, od końca lutego być w Egipcie (wycieczka parowcem w górę Nilu to ekstra 50 funtów). Wszystkie te praktyczne informacje podróżujący po świecie angielski gentleman mógł zaczerpnąć z przewodników mającego już wówczas stuletnią tradycję wydawnictwa założonego przez Johna Murraya. Czytelnicy jego książek są generalnie określani jako gentlemen, choć termin ten nigdy nie był jasno zdefiniowany. Dzięki angielskim przewodnikom wydawanym przez Johna Murraya czy niemieckim wychodzącym pod szyldem Baedekera poznajemy nie „fakty”, lecz obraz krain i stosunków, jaki rysował się autorom. I o to właśnie chodziło; daty uruchomienia nowych linii kolei żelaznej, przerzucenia przez jakąś rzekę mostu, możemy poznać z bezpośrednich źródeł. Nie stanowią zagadki przepisy celne i paszportowe, zasady higieny w gospodach i hotelach, ale drukowany przewodnik pozostaje niezastąpionym źródłem wiedzy, jak to wszystko funkcjonowało, co pozwala zweryfikować przytoczony powyżej rozkład jazdy. Poznajemy kraje z punktu widzenia ówczesnych turystów; autorzy i wydawcy odpowiadają na pytania, które mogą interesować czytelnika i udzielają mu odpowiednich wskazówek. Wczesne edycje to materiał z pierwszej ręki, gdyż podstawowe przynajmniej informacje autorzy czerpią z osobistych doświadczeń: oglądają i mieszkają w opisanych gospodach, sprawdzają stacje kolejowe, zwiedzają zabytki, przekazują czytelnikom praktyczne

Nr 6 (241) czerwiec 2012

rady. Kolejne wydania przewodników turystycznych świadczą, że nauczono się na nich polegać, a ponadto że dostarczały one informacji ścisłych i interesujących XIX-wiecznego odbiorcę. Konkurencja zresztą nie spała i Karl Baedeker potrafił wytknąć Johnowi Murrayowi, w czym się myli. Gdy w roku 1836 ukazał się pierwszy nowoczesny przewodnik turystyczny, główne drogi Europy Zachodniej pełne już były angielskich pojazdów, a zapotrzebowanie na wskazówki, co należy podziwiać, którędy i dokąd jechać, gdzie i za ile mieszkać – ogólnie: jak podróżować – było ogromne. Kontynent europejski budził ciekawość, ale wkrótce stał się dla Anglików także terytorium przechodnim na imperialnym szlaku do Egiptu i do Indii. Flaga Imperium wita wówczas Brytyjczyka wszędzie po drodze: Gibraltar, Malta, Corfu (wkrótce także Cypr), Aleksandria, Suez. Gdy statek opływa Europę, przewodnik przypomina wielkie chwile z przeszłości: oto z lewej przylądek La Hague, gdzie 19 maja 1692 roku hrabia Oxford pokonał francuskiego admirała de Tourville, paląc mu szesnaście okrętów. Od połowy XIX wieku turystyka stała się widomym dowodem postępu ekonomicznego. Analiza treści „podręczników dla podróżnych” i reklam w nich zawartych ukazuje zasięg zmian, jakie dokonały się w żegludze, transporcie drogowym i kolejowym, hotelarstwie. Był to skok ilościowy i jakościowy: gaz, światło elektryczne, podwyższenie stanu higieny, dostępność angielskich gazet i anglikańskich kaplic w największych hotelach, wreszcie kuchnia angielska – stały się symbolem postępu i jakości życia. Handbooks for Travellers (tej nazwy używano powszechnie) odnotowują to wszystko z dumą. Były podręcznikami optymizmu dla tych, którzy uważali się za najszczęśliwsze istoty tamtych czasów: angielskich gentlemen. Dzisiejszemu czytelnikowi przewodników ich lektura po ponad stu laty przybliża czasy, kiedy optymizmowi nie stawiano granic. Pierwodruk w «Mówią Wieki» 2003, nr 5. Tekst publikujemy dzięki łaskawej zgodzie p. Anety Mączak. Autor, prof. Antoni Mączak (1928-2003), był jednym z najbardziej wszechstronnych historyków polskich.


dziennikarka Programu 1 Polskiego Radia, w którym prowadzi audycje kulturalne, m.in. cotygodniowy autorski magazyn „Moje książki”

N A

Magdalena Mikołajczuk

Krótki poradnik wakacyjny

jak najwięcej czytania

Jak najmniej taszczenia,

Fot. Archiwum

Magda Mikołajczuk,

W A L I Z K A C H

27

Mój znajomy postanowił udowodnić (choć nie wiem komu, bo nikt się tego nie domagał), że wakacje bez książek są możliwe. I że to dobrze człowiekowi robi. Bo wtedy kontroluje stopień przypalenia na słońcu (a jak się zaczyta, to może się przypiec nadmiernie). Bo ma możliwość „wejrzenia w głąb siebie”, kiedy głowa niezajęta czytaniem. Bo więcej z bliskimi rozmawia, kiedy nie siedzi z nosem w papierze albo czytniku. Nr 6 (241) czerwiec 2012


N A

W A L I Z K A C H

28

J

ak pomyślał, tak zrobił. Efekt? Plecy spalone tak, że długo jeszcze będzie musiał spać na brzuchu. Spalone, bo zasnął na plaży z nudów. Dlaczego? „Wejrzenie w głąb siebie” nie zabrało mu zbyt wiele czasu, nie bardzo było tam w co zaglądać, a rozmowa z bliskimi szybko się urwała, ponieważ ci woleli zająć się przytaszczonymi na plażę książkami. Aby uchronić się przed poparzeniem słonecznym warto zabrać jakąś lekturę. Ale co z wagą? I samolot, i samochód, a zwłaszcza rower czy łódka, mają swoje ograniczenia, proponuję zatem książki wielofunkcyjne, to znaczy takie, które mają szansę spodobać się jak największej liczbie uczestników wyjazdu. Takie, których nie trzeba czytać od deski do deski, a to ważne pod koniec pobytu, kiedy wszyscy już się wszystkim wymienili, książek nieprzeczytanych coraz mniej i zaczyna się podkradanie „tylko na chwilkę”. Znamy to, prawda? Oddalasz się do toalety, na papierosa albo na szybkie zanurzenie w falach, wracasz, a tu twoja książka w zupełnie innych rękach, oczywiście, „tylko na chwilkę”. I wtedy zarówno kradnącemu, jak i okradanemu bardziej przydaje się pozycja, którą można czytać wyrywkowo, bo taki na przykład kryminał, wyszarpany komuś w kluczowym momencie akcji, może skutkować bijatyką. Kryminały, sagi rodzinne, opowieści miłosne z ekscytującymi scenami erotycznymi zostawiamy w domu. A co zabieramy na grupowy wyjazd? Na pewno bierzemy Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął Jonasa Jonassona. Dziarski to dziadek, więc skok przez okno domu starców

Nr 6 (241) czerwiec 2012

nie kończy jego żywota, a tylko rozpoczyna kolejną ekscytującą przygodę. Tym razem z walizką pełną pieniędzy, słonicą Sonią, grupą przestępczą „Never Again” i bandą sympatycznych popaprańców w rolach głównych. Ale to nic specjalnego dla kogoś, kto w ciągu stu lat życia, zupełnie przypadkowo, poznał Stalina, Churchilla, Trumana, Mao i innych wielkich tego świata; kto brał udział w najważniejszych wydarzeniach w historii jak skonstruowanie bomby atomowej. Pomysł jak z Forresta Gumpa, tylko lepiej zrealizowany. Książka pysznie absurdalna i tym śmieszniejsza, im większa jest wiedza historyczna czytelnika. Jak ktoś młody i na lekcjach się obija, to może nie docenić wszystkich pomysłów na wersję alternatywną z naszym bohaterem w roli siły sprawczej. Na pewno jednak doceni śmieszną, choć współczesną, część tej opowieści: ucieczkę staruszka oraz jego przyjaciół przed wymiarem sprawiedliwości i przestępcami. A jeśli zakupimy dodatkowo Stulatka w wersji dźwiękowej, to cieszyć się będą absolutnie wszyscy, bo Artur Barciś czytający te wszystkie absurdy głosem niewzruszonego angielskiego lorda jest nie do pokonania. A przy okazji – zabierzmy na wakacje sporo audiobooków, bo to przedmioty użyteczności wszelakiej – umilą podróż samochodem, pomogą ujarzmić bachorzątka okładające się łopatkami na tylnym siedzeniu, poradzą sobie z ciszą po małżeńskiej kłótni – zawsze to bardziej honorowo odezwać się pierwszym nie ot, tak sobie, ale w ramach zagajenia na temat słuchanej literatury. Następna wielozadaniowa książka wakacyjna to listy Stanisława Lema do Sławomira Mrożka i z powrotem. Panowie pisali do siebie prawie o wszystkim, więc każdy z naszej


Nr 6 (241) czerwiec 2012

N A

rysunkami Henryka Sawki. Książka z gatunku Mikołajko-podobnych, co nie jest zarzutem, tylko pełnym radości stwierdzeniem faktu, bo rzecz powstała przyjemna. Autorzy od mikołajkowego pierwowzoru się nie odżegnują. Są jak Gościnny i Sempé, nawet kolorystyczna ascetyczność okładki przywodzi na myśl francuską serię. W książce Orłosia narratorami (na zmianę) są jego dzieci, 7-letnia Mela i 10-letni Kuba, którzy opisują swoje szkolne i rodzinne życie, z pobłażliwością podkreślając częsty brak zrozumienia ze strony rodziców. Rzeczywiście, życie z dorosłymi nie jest łatwe. Mela stwierdza na przykład, że „ostatnio dużo się mówi o barakach. Barak obama i jakiś mubarak, więc zapytałam rodziców, o co chodzi z tymi barakami, ale rodzice się tylko śmiali, na pewno dlatego, że nie potrafili wymyślić żadnej mądrej odpowiedzi. Dorośli zawsze tak robią”. Kuba z kolei ma przez ojca kłopoty, bo powtarza kolegom usłyszany od niego dowcip o babie, która przychodzi do lekarza z żabą na głowie, a ci się wcale nie śmieją. Jest też ciągła walka między rodzeństwem o dostęp do komputera, kłopoty na linii tata – pani dyrektor z powodu sms-owych pomyłek, a także szkolna część akcji „Cała Polska czyta dzieciom”, która przez dziecięcą szczerość była bliska przekształceniu się w akcję „Cała Polska dusi dzieci”. Myślę, że małych i dużych wielbicieli Mikołajka ucieszy jego polska, współczesna i skomputeryzowana wersja. Mam też nadzieję, że kiedyś powstanie dźwiękowa wersja Kuby i Meli czytana przez Jerzego Stuhra, który jest – obok Ireny Kwiatkowskiej – najlepszym interpretatorem przygód francuskiego chłopca. A teraz propozycja równie oryginalna, co ryzykowna, jeśli chodzi o wakacje. Wiem, mogę dostać za to po głowie. Finneganów tren Jamesa Joyce’a, zwany „książką nie do przeczytania”, to wbrew pozorom świetny materiał do zabawy na plaży. Intelektualnej, ale jednak zabawy, bez napinania się, szukania zupełnie na serio fragmentów tych ponad stu języków, które wplótł w tekst Joyce. Wykorzystajmy fakt, że po dziesięciu latach pracy Krzysztof Bartnicki przetłumaczył coś nieprzetłumaczalnego i pograjmy w skojarzenia. Co nam szkodzi w czasie grupowego smażenia się na słońcu przeczytać na głos zdanie czy dwa i sprowokować innych do odpowiedzi na pytanie „z czym ci się to kojarzy”? Zapewniam, że nudno ani smutno nie będzie, już to przerobiłam. Zwłaszcza, jeśli wspomożemy się łykiem czegoś rozluźniającego. Wtedy nie straszny nam będzie na przykład taki fragment: „Przysmakowo jest z niej trzęsna ryglowa konieco selma, ma się mord trupieć, gdy makaki kaprys robi sing z niego najlepszy berraton na wyspach Skandynawii”. Wszystkie polecane tutaj książki to (oprócz „Kuby i Meli) tomiszcza w rozmiarze XL i o słusznej wadze, więc najlepiej zapakować je do lekkiego elektronicznego czytnika. I dodać wiele innych książek, o których myślimy, że czytać ich nie warto albo nie wypada. Wszak na wakacjach można wszystko! A na czytniku okładki nie widać, nikt nam nie podejrzy, czy właśnie rozleniwiamy się w Domu nad rozlewiskiem Małgorzaty Kalicińskiej czy może spinamy się nad Cmentarzem w Pradze Umberto Eco. [mam] Rys. Andrzej Czyczyło

grupy wyjazdowej znajdzie tu coś interesującego. Jeśli kogoś ciekawią mrożkowo-lemowskie opinie o kolegach po fachu, to je ma („Błoński pisze do gazet artykuły szalenie mądre, za cholerę nie rozbieriosz. Coś u Levi-Straussa wyczytał i zasuwa”). Jak ktoś woli wspomnienia o PRL-owskiej szarpaninie z otrzymaniem paszportu, to też ma. A wszystkich ucieszą fragmenty dotyczące samochodowych fascynacji obu panów. Opis wypadku samochodowego Mrożka poleca się do czytania na głos na plaży lub na innym łonie natury („Więc wyłażę tamtędy, gdzie przedtem przednia szyba była. Wyłażę, a tu dwudziestu wieśniaków stoi kołem i na ich ogorzałych, pooranych ciężkimi czasami sanacji, przymusowymi dostawami w latach okupacji, a także wypaczeniami w pierwszych latach po wojnie w dziedzinie polityki rolnej – twarzach maluje się rozczarowanie”). Wzajemne podkradanie sobie tej książki nie jest problemem, bo czytanie wyrywkowe służy jej bardziej niż linearne. Tym, którzy nie wytrzymują dnia bez Facebooka, a także tym, którzy przyjęli sobie za punkt honoru nieposiadanie profilu na tymże, przyda się na wakacjach Książka twarzy Marka Bieńczyka. Czego tam nie ma! Sport przeżywany w dzieciństwie wraz z ojcem i sport dorosły, analizowanie twarzy Humphreya Bogarta i kajakowe podróże na Litwie, absurdalność deseru jako takiego i paszport Mickiewicza. I wielu „przyjaciół”, którym Bieńczyk poświęca po kilka lub kilkanaście stron, bo są to ludzie ważni dla niego. Wśród nich Agassi, Baudelaire, Beenhakker, Chandler, Hugo, Winnetou, Krasiński i wielu innych. To taki bieńczykowy facebook papierowy, od tego wirtualnego autor chce być jak najdalej. Świetny styl, ogromna erudycja, pasja i poczucie humoru – czego chcieć więcej? Dodatkowo Książka twarzy spełnia kryterium wakacyjnej wielofunkcyjności, bo różnorodność tematów zapewnia użytkowanie grupowe. I jeszcze jedna pozycja na wyjazdy, przyda się nie tylko kilkorgu dorosłym, ale i dzieciom: Kuba i Mela. Dodaj do znajomych Macieja Orłosia z satyrycznymi

W A L I Z K A C H

29


Fot. Archiwum

Oddajemy głos tłumaczom jako najbardziej wnikliwym czytelnikom i ekspertom od literatur obcych. Wzloty i upadki podczas samotniczej pracy nad przekładem pozostają zazwyczaj tajemnicą samego tłumacza. Podobnie rzecz się ma z odkryciami literackimi, których dokonuje tłumacz jako czytelnik – mowa o książkach, które w lekturze oswoił, pokochał i marzy o tym, żeby przełożyć je na język ojczysty

T Ł U M A C Z E

P O L E C A J Ą

30

Ewa Ziegler-Brodnicka Absolwentka filologii polskiej na UW, dziennikarka. Początkowo tłumaczyła niemieckie teksty literackie dla prasy i radia. Z czasem skupiła się na przekładzie książek. Specjalizuje się w prozie i literaturze faktu. Jest członkiem-założycielem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, absolwentką warsztatów dla tłumaczy literatury organizowanych przez Instytut Goethego i Austriackie Forum Kultury.

Maja Haderlap

Anioł zapomnienia Nr 6 (241) czerwiec 2012

Maja Haderlap

Engel des Vergessens Wallstein Verlag, Götingen s. 288, ISBN 978-3-8353-0953-1


T Ł U M A C Z E

P O L E C A J Ą

31

Maja Haderlap, urodziła się w 1961 roku w Eisenkappel (Železna Kapla) w Austrii. Studiowała teatrologię i germanistykę na uniwersytecie w Wiedniu. Przez pewien czas mieszkała w Lublanie, osiadła w Klagenfurcie. Po ukończeniu studiów była nauczycielem akademickim, a w latach 1992-2007 kierownikiem literackim w Teatrze Miejskim. Publikowała poezję w języku słoweńskim oraz tłumaczenia ze słoweńskiego na niemiecki. Engel des Vergessens jest jej pierwszym tomem prozatorskim. Został on nagrodzony w konkursach im. Ingeborgi Bachmann w 2011 i Brunona Kreisky’ego (jako książka polityczna) w 2011; otrzymał również Rauriser Literaturpreis 2012, prestiżową nagrodę dla prozatorskiego debiutu.

[fragment] W książkach, które czytam, ciała ludzi pozostają nietknięte, idą ze szczęśliwym wyrazem twarzy do nieba lub, spadając, zostają schwytane. Natomiast nagle uświadamiam sobie, że ciała w grobach zawsze ulegają rozpadowi, jako memento dla tych, którzy pozostają. Tutaj szaleje najbardziej fantastyczne marnotrawstwo, tutaj rozrzuca się dokoła życie, tutaj wykończa się ciała, aż strach. Gdy razu pewnego wchodzę do kuchni sąsiada z dołu, Loni usilnie mnie wypycha. „Ratunku – krzyczy – ratunku, lekarz potrzebny natychmiast!”. Widzę, że na ławie kuchennej leży jej brat, Andi, jęcząc. Jest blady jak kreda. Z brzucha sterczy mu kuchenny nóż. Matka Andiego woła: „Nie wyciągać, nie wyciągać, natychmiast lekarza!”. Ledwie zaprowadzam moje małe rodzeństwo, bliźnięta, do Rastočnika na lody, już przelatują koło mnie na motorowerze Rosi i Filica i wywracają się na zakręcie za oborą. Zalana krwią Rosi biegnie w moim kierunku, wołając pomocy, podczas gdy jej umierająca siostra leży w rowie ze złamanym karkiem. Ledwie przebrzmi w moich myślach płacz rodziny na miejscu wypadku, już wiesza się Stefan. Stefan, nasz stołownik, który tygodniami pozostawiał na wszystkich krzesłach i ławach lepkie, krwawe ślady. Wiesza się obok wejścia do obory, pod mostkiem prowadzącym na klepisko w stodole, jakby chciał wisieć na oczach mamy, która rano zazwyczaj pierwsza tam wchodzi. „Doznała załamania nerwowego – mówi babcia, gdy przerażeni stoimy w kuchni otrzymawszy wiadomość. – Musi się najpierw uspokoić, zostańcie w domu, póki zwłoki nie zostaną zabrane”. Ale my, dzieci, nie czekając na karawan, bacznie się rozglądając, ciągniemy po-

wieszonego do domu, wywlekamy go spod drewnianego mostku, który go zakrywa, wyobrażamy sobie, jak też może wyglądać, wydaje się nam, że klęczymy na mostku i gapimy się w dół pomiędzy deskami, widzimy dyndające nogi, zwisające, martwe nogi w niebieskich roboczych spodniach. Nim przyjdzie lekarz, patrzymy w duchu wiele razy w dół. Patrzymy z życia na zawziętą śmierć, jak patrzy się z brzegu na szalejącą wodę. Śmierć włożyła robocze ubranie. Chciała w miarę możności pozostać pod stodołą nierozpoznana, pchać przed sobą zwłoki, nie będąc widzianą. Ale myśmy poznali ją i poczuli ślad jej obecności. Mama płacze całymi dniami, że nigdy już nie będzie mogła beztrosko wejść do obory, skarży się, że Stefan powiesił się pod stodołą, żeby ją ukarać, mógł się powiesić gdzie indziej, żeby nie ona go znalazła. Babcia mówi, że dobrze jej tak. Śmierci robi się wkrótce na naszym podwórzu za ciasno i za głośno. Znajduje schronienie w gospodarstwie Auprichów, gdzie się chowa i przez pewien czas nie zostaje zauważona, póki chłop, przyjaciel mojego ojca, jej nie wypłoszy i kilka miesięcy później się nie zastrzeli. Rano, kiedy nam powiedzieli, że Franz strzelił sobie z karabinu w głowę, ale źle wycelował i dlatego wysadził sobie oczy z głowy, czuję, że robi się ciasno, że śmierć nie odwołała ataku na mojego ojca, że tylko wybrała okrężną drogę, by potem zbliżyć się do niego, uderzyć z ukrycia. Ojciec mówi: „Teraz zrobił to naprawdę, jednak to zrobił”. Prowadzę jego myśl do końca, myśl, która mnie w tym momencie niepokoi. Chyba rozumiem, że teraz robi się poważnie, że muszę wypełnić swoje zadanie, teraz moja kolej uratować ojca.

Nr 6 (241) czerwiec 2012


N A

M A R G I N E S I E

32

„Takie Coś” Grzegorz Sowula

Edward Lear rysował od małego. Aż dziw, że w rodzinie to dostrzeżono – miał siedmiu braci i 13 sióstr, jego talent mógł łatwo pozostać niezauważony, ale to właśnie grubo starsze siostry, Ann (która przez pół wieku zastępowała mu matkę) i Sarah, kształciły jego umiejętności. Przydały mu się szybko – gdy ojciec, makler giełdowy, trafił do więzienia za sprzeniewierzenie pieniędzy, a po wyjściu uznał, że ma już dość pracy, Edward zaczął zarabiać – jako czternastolatek – na utrzymanie. ysuje ptaki, papugi, farbami wodnymi nadaje im żywe kolory; dwa tomy ptasich wizerunków sprzedają się nad podziw dobrze, na Leara zwracają uwagę wydawcy. Przypadkowe spotkanie z Edwardem Stanleyem, hrabią Derby, zmienia całe jego życie: Stanley chce, by Lear sportretował wszystkie zwierzęta z prywatnej menażerii, co było zajęciem

R

Nr 6 (241) czerwiec 2012

spokojnym, długoterminowym i intratnym, dzieci lorda wywlekają zaś na światło dzienne śmieszne wierszyki i karykatury, którymi Lear zabawiał je po godzinach. Patron prosi go, by rysownik zabawiał w ten sposób również dorosłych członków rodziny i ich gości. Nie było to łatwe: „Okazywany przez tę zadzierającą nosa grupę stały brak zainteresowania strasznie mnie złości – pisał. – Ach, jakże

chciałbym chichocząc pełną gębą skakać na jednej nodze po korytarzu – ale się nie odważę”. Narzekał, ale związał się z hrabiowską rodziną na dłużej, syn lorda Edwarda sponsorował jego podróże do Egiptu i południowej Europy, gdzie Lear uciekał, by zaleczyć spleen. Wysokiej klasy ilustrator i rysownik, pamiętany jednak za limeryki (uważano go długo za wynalazcę tego gatunku) i pełne


N A

M A R G I N E S I E

33

absurdalnego humoru utwory – dla dzieci? dla dorosłych? Jeśli ktoś lubi purnonsens, to nieważne, ile ma lat. Jeśli nie, to niech się trzyma od nich z dala, mogą wydać się niezrozumiałe, wręcz znudzić. Bo w świecie pana Leara wydarzyć się może wszystko, nie ma rzeczy niemożliwych. Jak u niego samego – miał już 41 lat, gdy wyrosły mu dwa nowe mleczne zęby… Jego bohaterowie też żywili się potrawką z paradoksu w oksymoronowej siurpryzie. Nic więc dziwnego, że wśród utworów Leara są i przepisy: amblongus pie, crumbobblicious cuttlets i gosky patties. Nikt, o ile wiem, nie podjął się w Polsce przekładu tych receptur – Lear swoje wierszyki garnirował neologizmami, z których niektóre

weszły do języka angielskiego na stałe (runcible spoon, u nas znana jako „widelczyk do pikli”, używana przez Kicię i Puchacza w pięknej balladzie miłosnej). Tych humorystycznych wierszyków, zwłaszcza purnonsensowych, nie da się przełożyć dosłownie, zginąłby wtedy ich „natchniony absurd”, jak mówi Stanisław Barańczak, który nie tylko sam tłumaczył Leara, ale i analizował przekłady innych. Ma to być tekst równie komiczny co oryginał, „wierność autorowi i jego dziełu mierzona jest tutaj tylko w jeden sposób: decybelami śmiechu czytelnika”. Ach, jakże to komplikuje sprawę tłumaczowi! Gdzie powinna przebiegać granica swobody w spolszczaniu, linia, której

odpowiedzialny translator nie powinien przekraczać? Ale to już jest inna historia, jak pisał Kipling. Innymi słowy, temat na inną okazję. Podobnie jak dywagacje dotyczące wątku piszących malarzy (albo malujących pisarzy, jak kto woli). Lear narysował mnóstwo swoich karykatur, pozostawił także kilka portretów wierszowanych. W każdym podkreśla swą wieloraką, pełną sprzeczności naturę. „Jaki taki dla niepoznaki, / Kiedy mnie grzecznie pyta ktoś – / Takie, siakie czy owakie / Jestem po prostu – Takie Coś!” (spolszczył Andrzej Nowicki). W tym roku, 12 maja, minęło 200 lat od jego urodzin. „Jakże miło jest znać pana Leara!”, sam się chwalił. No pewnie! [gs]

Nr 6 (241) czerwiec 2012


Nr 6 (241) czerwiec 2012

Grzegorz Sowula

czerwiec 2012

kronika

kryminalna

K R O N I K A

Fot. Tim Sowula

K R Y M I N A L N A

34

Chwaliłem ostatnio grube książki. Na moje utrapienie. Bo dostałem kolejną. Ale jej już nie pochwalę. Nie ma za co. „Geniusz thrillera made in France”, czyli Maxime Chattam. Zaczytywał się w powieściach fantasy i science fiction, ulubieni autorzy: Tolkien i King (Stephen). I już mu tak zostało. Pisze co roku czytadło, zamykając fabułę w tych dwóch gatunkach. Trochę suspensu, trochę „tajemnicy”, szczypta pomysłów nie z tego świata – dosłownie, bo Chattam chętnie nawiązuje kontakt z zaświatami i uwielbia mieszać do akcji zmory, duchy, głosy, cienie. Do tego nieco zacnych uczuć: chęci obrony dobra, walki o cześć niewieścią, romantycznej miłości. Przede wszystkim zaś multum zła w każdej jego makabrycznej postaci. Opisywanego z lubością i satysfakcją, z detalami i niemal fotograficznie.


Marek Krajewski

Kjell Ola Dahl

Donna Leon

Rzeki Hadesu

Czwarty napastnik

Ukryte piękno

tłum. Katarzyna Szeżyńska-Maćkowiak Sonia Draga, Katowice 2012 s. 469, ISBN 978-83-7508-471-9

Znak, Kraków 2012 s. 275, ISBN 978-83-240-2239-7

tłum. Milena Skoczko Czarne, Wołowiec 2012 s. 335, ISBN 978-83-7536-358-6

tłum. Marek Fedyszak Noir sur Blanc, Warszawa 2012 s. 364, ISBN 978-83-7392-380-5

O

bietnica mroku to mój pierwszy Chattam. Zmęczył mnie szybko przedstawianiem uporu bohatera jako zalety, gdy aż na milę jego zachowanie trąci głupotą i niezdrową ciekawością. Szkoda, bo pomysł nie najgorszy, w pewnej mierze odpowiadający realiom – przemysł pornograficzny rzeczywiście sięga po coraz bardziej dzikie pomysły, byle tylko zadowolić odbiorców, którzy mają już wszystko, widzieli wszystko, a nudzą się setnie. Chattam zagadał czytelnika, a przy tym nie wykazał się oryginalnością, raczej sprawnie posklejał „oczywiste oczywistości”, jakie powinny znaleźć się w thrillerze. Francuski autor bije jednak rekordy popularności. Aby sprawdzić zatem, czy tylko ja jestem takim malkontentem, przejrzałem internetowe fora. Ulżyło mi – nawet ci, co zachęcają do lektury, nie unikają krytyki. Wybór cytatów dotyczących innych książek: „Mam wrażenie, że Maxime Chattam uwierzył w to, że jest mistrzem pióra. No niestety, mistrzem to on z pewnością jeszcze nie jest”. „Ciekawa fabuła, choć powtarza wszystkie wymyślone dotąd schematy”. „Nie lubię takich papierowych, «bezpłciowych» postaci”. „Polecam, ale przestrzegam, końcówka jest beznadziejna”. „Przeciętniacki thrillerek, jakich wiele”. Natomiast rekomendacja „fabuła wprawdzie banalna, ale co tam, warto przeczytać” nieco mnie dobiła – po jaką cholerę marnować czas na czytanie bzdur? óż, cynicznie mogę rzec, że odkąd wampiry i paranormalne zjawiska zaczęły przykuwać uwagę publiczności, autorzy thrillerów też zwrócili się w ich kierunku. No bo czemu nie wykorzystać schematów do łatwej i niezobowiązującej produkcji w tempie jedna książka na rok… Miło mi zatem przyznać, że Marek Krajewski potrafił opanować złe instynkty i swą PopielskoMackową trylogię kończy, wracając do klasycznych konstrukcji: przestępstwo, złożone dochodzenie, prywatna zemsta. To wszystko mieści się w konwencji, demony nie przeszkadzają. Męczą od nadmiernej konsumpcji, ale to wszystko, nie wiodą w żaden inny sposób na pokuszenie. A że historia może zagmatwana… Niech i tak będzie. Krajewski wykorzystuje typowe dla swych powieści elementy – przygodne romanse, wsparcie rodziny, wierność przyjaciół, zaufanie współpracowników, także szczegółowe opisy – ale trzyma wszystko w karbach, nie rozwleka narracji, jak przydarzało mu się to we wcześniejszych książkach. A poza tym zamiast detalicznych i brutalnych opisów przeróżnych gwałtów znajdziemy jedynie zapowiedzi albo wzmianki: „Gadu oczy wyłupię łyżeczką”, odgraża się jeden z protagonistów. Obietnicy dotrzymuje, ale czytelnika przy tym na szczęście nie było. Bo z suspensem w kryminale jest jak z podnietą w pornografii: im mniej oczywista, tym bardziej wciągająca. Autor chyba wziął pod uwagę niezbyt przychylne komentarze recenzentów

C

oraz, co z pewnością ważniejsze, czytelników. I dobrze, bo Rzeki Hadesu da się czytać. imo to wolę jednak norweski kryminał Kjella Oli Dahla. W Czwartym napastniku układanka też nie jest prosta, ale protagoniści – policjanci Frølich i Gunnarstranda –są bardziej przekonujący i autentyczni. Krajewski stworzył fabułę wydumaną, Mock i Popielski to indywidualiści dużego formatu, którym w zasadzie niepotrzebni są pomocnicy, i cała akcja koncentruje się na ich postaciach. Norweg, nie on jedyny, opisuje otaczającą nas rzeczywistość, jego gliniarze nie daliby rady w pojedynkę, zmieniły się technologie, sposób operowania – także po stronie zła. Genialne umysły wspiera zatem grupa, rozwiązanie zagadki to praca zespołowa. I gdy u Krajewskiego często śledzimy wydarzenia od strony przestępcy, sami możemy ocenić jego psyche i pokrętne motywy, u Dahla złoczyńca rozgryzany jest kęs po kęsie, rozwojowi wypadków przypatrujemy się oczyma policjantów. Co ciekawe, wcale to nie jest gorsza perspektywa – wystarczy być świadkiem rozmów komisarzy czy przesłuchań kelnerek i złodziejaszków, poznać zeznania milionera-miłośnika sztuki, by zacząć układać łamigłówkę. ej metody pisarskiej trzyma się od początku Donna Leon, i chwała jej za to. Jestem jej wierny od debiutu, zdradzę, trafiały jej się książki lepsze i gorsze, jednak odchylenia od wysokiej normy były niewielkie. Leon nie zapoczątkowała bynajmniej wątku rodzinnego w powieści kryminalnej, ale chyba jako pierwsza obdarzyła „rozgrywającego” komisarza familią stale mu towarzyszącą – a wszak z innych powieści wiemy, że związki policjantów długo nie trwają. Brunetti ma pracującą żonę, dwójkę dzieci w szkole, teściów, z którymi łączy go sympatia i poczucie bliskości. Autorka tym bodaj najbardziej ujęła swych czytelników – normalnością opisywanego świata. Nie inaczej jest w Ukrytym pięknie, książce w pewien sposób charakterystycznej. Bo precyzyjnie skonstruowana fabuła – śmieciowa kontrabanda na wielką skalę, kontrolowana przez mafię, zabójstwo śledczego, dochodzenie odkrywające kolejne powiązania, w tle zaś nieoczekiwana historia miłosna – pełna jest niespotykanego wyciszenia i łagodności. Miałem wrażenie, jakby autorka chciała nam przekazać informację, że Brunetti się starzeje, zwalnia, więcej czasu spędza z rodziną, częściej bywa u teściów. No cóż, commissario zadebiutował w 1991 roku, jego syn miał wtedy 15 lat. Czas płynie, chłopak wprawdzie dalej mieszka z rodzicami (nie, to nie syndrom „hotelu Mamma”, raczej potrzeba narracyjna), ale mimo wszystko trzeba przygotować czytelnika na emeryturę sympatycznego gliniarza. W Polsce już dawno mógłby chodzić na ryby… [gs]

M

T

Nr 6 (241) czerwiec 2012

K R O N I K A

Maxime Chattam

Obietnica mroku

K R Y M I N A L N A

35


Fot. Archiwum

©Helder da Rocha

Piotr Radecki, z wykształcenia historyk, z zawodu i zamiłowania od ponad 20 lat krytyk filmowy, dziennikarz, redaktor. Wielbiciel żeglarstwa, pięknych kobiet, dobrej literatury i takich trunków

F A J N Y

F I L M

W C Z O R A J

C Z Y T A Ł E M

36

Wakacyjna przygoda Piotr Radecki

Zbliża się czas letnich urlopów. Niektórzy już od dawna planowali, jak je spędzą. Inni dopiero się nad tym zastanawiają. Warto w jednym i w drugim przypadku sięgnąć po przewodnik. Albo po… film. Nr 6 (241) czerwiec 2012

czasach, gdy nie ma już miejsc nieodkrytych, a ciekawscy globtroterzy wciskają się w każdy zakątek Ziemi, pojawił się nowy nurt turystyki: zwiedzanie i poznawanie rzeczywistości opisanej lub sfilmowanej. Bohaterowie książek i filmów są może wymyśleni, ale rzeczywistość, w której się obracają, ulice po których chodzą – są prawdziwe, choć czasem zmienione przez autorów. Konfrontacja wyobrażeń czytelnika lub widza z prawdziwymi miejscami może być zaskakująca i inspirująca; np. „fanatycy filmoznawcy” szukają miejsca, gdzie w danym ujęciu stała kamera, „księgarze” z kolei chłoną atmosferę, próbują dopasować słowa opisu do tego, co widzą. Spotkania z własną wyobraźnią mogą być fascynujące, nic więc dziwnego, że stały się

W


prawdziwym przebojem. Każdy mniejszy lub większy sukces książkowy czy ekranowy jest potencjalnym źródłem inspiracji dla niebanalnej wycieczki. Oto przykład pierwszy z brzegu – Paryż. Nie ma chyba nudniejszego i bardziej ogranego pomysłu, niż wyprawa do stolicy Francji: wino, bagietki, Moulin Rouge, Montmartre, katedra Notre Dame… Dajcie żyć! Ale przecież wystarczy tylko przypomnieć sobie Zabójczy widok (1985, Roger Moore po raz ostatni jako agent James Bond 007) i skok na spadochronie z Wieży Eiffla, by inaczej spojrzeć na tę budowlę. Dalej pójdzie już łatwiej, bo można to miasto zwiedzać tropem niezapomnianej Amelii, bohaterki filmu Jean-Pierre’a Jeuneta (2000) lub poszukać kamienicy, gdzie pod naciskiem „strasznych paryskich mieszczan” tracił rozum niejaki Trelkovsky, bohater Lokatora

(1976), jednego z najlepszych filmów Romana Polańskiego. Z Paryża można ruszyć na północny-wschód, do Szwecji, gdzie w Sztokholmie przewodniki proponują wycieczkę śladami Mikaela Blomkvista, bohatera bestsellerowej trylogii kryminalnej Stiega Larssona Millenium. Jest również propozycja, by zwiedzić miejsca, gdzie pracował komisarz Wallander. Komu jednak nie odpowiadają chłodne skandynawskie klimaty, morze ruszyć na południe Europy, aby wraz z bohaterami książek Carlosa Ruiza Zafóna poznawać Barcelonę lub odkrywać smaki Sycylii dzięki wskazówkom komisarza Salvo Montalbano, bohatera książek Andrei Camilleriego. Ze stolicy Francji za ocean, do Nowego Jorku, jest tylko jeden duży krok. Kolejny banał turystyczny, ale tam czeka Woody Allen i kilku jego kolegów po fachu. Już jego niezwykły Manhat-

Nr 6 (241) czerwiec 2012


Nr 6 (241) czerwiec 2012

© spcmnprt

tan (1979) wystarczy, by zrobiło się interesująco. Potem proponuję absolutnie szalone Po godzinach (1985) Martina Scorsese, a na uspokojenie – Dym (1995) oraz Brooklyn Boogie (1995) Wayne’a Wanga i Paula Austera (albo odwrotnie). Oczywiście, nie każdy gustuje w tak wyrafinowanych klimatach – dla nich przygotowano już spacer po Wielkim Jabłku śladami bohaterek kultowego w niektórych środowiskach serialu Seks w wielkim mieście. Wizyta w sklepie z butami Manolo Blahnika jest żelaznym punktem programu. Podobnie jak butik Prady odwiedzą uczestnicy wycieczki skomponowanej dla wielbicieli książki i filmu Diabeł ubiera się u Prady (2006). A więc można Nowy Jork odwiedzać, prawda? Zresztą, co tam Nowy Jork, lećmy dalej. Nie każdego stać na wycieczkę po malowniczej Nowej Zelandii, która niestety położona jest na antypodach. Ale przecież oglądając Władcę pierścieni (2001-2003), patrzymy właśnie na piękne krajobrazy ojczyzny kiwi. Wiem, że niektórym może się to wydać dziwne, ale można również pod tym kątem oglądać film Petera Jacksona. Sami Nowozelandczycy na pewno się nie obrażą: z filmowej wioski hobbitów zrobili wielką atrakcję turystyczną i urządzili tam park tematyczny, a oferują także wycieczki śladem Frodo Bagginsa i jego towarzyszy. Z uwagi na siłę naszej waluty wypożyczenie (a nawet kupno na blue ray) trzech części znakomitej skądinąd ekranizacji powieści Tolkiena wychodzi sporo taniej. Ale czemu ograniczać się do Ziemi? Sięgnijmy dalej, tam gdzie wzrok nie sięga. Autostopem przez galaktykę Douglasa Adamsa to przedsięwzięcie pionierskie, wydane książkowo już w 1979 roku. Ten przewodnik z przyszłości opowiada o dniu, gdy Ziemia zostanie zniszczona, bo przeszkadza w budowie kosmicznej autostrady – pomyślcie o mrówkach, którym zniszczono mrowisko, by ludzie szybciej mogli dojechać na Euro 2012 – także doczekał się ekranizacji. Problem w tym, że nie sposób sprawdzić, czy ów przewodnik jest prawdziwy. Ale na pewno jego filmowa wersja (z 2005 r.) jest ledwie średnia, mimo udziału Martina Freemana, Johna Malkovicha i Mos Defa oraz skądinąd słusznego hasła reklamowego „nie panikuj i zawsze miej przy sobie ręcznik”… Szkoda, bo w ten sposób cztery kolejne części przewodnika pozostaną jedynie w wydaniu książkowym. Proszę przy tym nie myśleć, że jesteśmy w tej dziedzinie turystyczno-książkowo-filmowej zapóźnieni. Najlepszym przykładem jest niewielki, ale malowniczy, Lubomierz pod Jelenią Górą. To właśnie tu w latach 60. i 70. Sylwester Chęciński kręcił sceny do komediowej trylogii o Kargulach i Pawlakach Sami swoi (1967), Nie ma mocnych (1974) i Kochaj albo rzuć (1977). I z tego właśnie ta miejscowość najbardziej jest znana, choć filmów tu nakręcono więcej: zaczęło się od Krzyża Walecznych (1958), debiutu fabularnego Kazimierza Kutza, a najnowsza była bodaj Tajemnica twierdzy szyfrów (2007) Bogusława Wołoszańskiego. Z tak bogatego „dziedzictwa” grzech nie korzystać, więc dziś w tym mieście jest m.in. Muzeum Kargula i Pawlaka a od

1996 roku letni Ogólnopolski Festiwal Filmów Komediowych. Na „filmowe” wakacje jak znalazł, tym bardziej, że nie tak daleko jest również zamek Czocha – kolejne miejsce bogate w ekranowe wspomnienia… Z kolei podkarpackie Jaśliska szczycą się tym, że kręcono tam Wino truskawkowe (2008) wg powieści Stanisława Stasiuka. Lista takich miejsc i miejscowości jest długa, a większość z nich można znaleźć w książce Polska na filmowo Marka Szymańskiego. To dość solidnie opracowane dzieło o miejscach, gdzie kręcono filmy i seriale nie tylko polskie, wzbogacone dodatkowo zdjęciami i anegdotkami z planu. Choć tego, że zabrakło w niej Kazimierza nad Wisłą, w którym kręcono chociażby Dwa księżyce (1993) wg twórczości związanej z miasteczkiem Marii Kuncewiczowej, darować nie mogę. Ale z drugiej strony: każdy czytelnik może uzupełnić ją własnymi uwagami i propozycjami. Szkoda tylko, że żadne biuro podróży jeszcze nie oferuje objazdowej wycieczki śladami polskich produkcji – to byłaby impreza dla kinomaniaków, ale jestem przekonany, że znalazłaby się pełna obsada. Bo za bilet do kina można zapłacić kartą kredytową, ale zwiedzić plan filmowy (nawet zamieniony w muzeum) – bezcenne. A może ktoś montuje taki wyjazd? Jeśli tak, proszę o mnie pamiętać! [rad] © Eric Pouhier

F A J N Y

F I L M

W C Z O R A J

C Z Y T A Ł E M

38


C O P Y L E F T

39

Jan Wosiura

W pewnej anegdocie dwóch studentów stoi z naręczem kartek przed kserokopiarką. Jeden bierze do ręki rachunek z baru i pyta kolegi: „Wiesz, co to?”. Drugi odpowiada: „Nieważne, kserujemy!”. am wrażenie, że jest to sytuacja całkiem prawdopodobna. Na dzień dzisiejszy można znaleźć w Warszawie punkty, gdzie powielenie jednej strony kosztuje 6 groszy. W taki sposób bardziej się opłaca skserować (czy wydrukować z Internetu) książkę, niż ją kupić. Sytuacja taka nie jest naruszeniem praw autorskich. Co do zasady autor lub wydawca, w granicach przeniesionych na niego praw czy też udzielonej mu licencji, ma wyłączność w kwestiach decydowania o tym, co zrobić z danym utworem. Ustawodawca zachował jednak pewną dozę realizmu w ramach prawa autorskiego. Art. 23 §1 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych wprowadza możliwość nieodpłatnego korzystania z cudzego utworu.

M

Dozwolony użytek osobisty Instytucja tak nazywana jest dozwolonym użytkiem osobistym chronionych utworów i pozwala nie tylko na korzystanie z każdego utworu (w tym książek), ale również na tworzenie jego kopii na własny użytek i dzielenie się nimi z określonym gronem osób. Jest ona oczywiście obostrzona pewnymi warunkami. Po pierwsze utwór, z którego chcemy korzystać, musi być rozpowszechniony, przez co ustawodawca rozumie jakiekolwiek udostępnienie publicznie utworu za zgodą jego twórcy (art. 6 §1 pkt. 3 pr. aut.), czyli np. wydanie w formie książkowej lub publiczną recytację. Warto tutaj wspomnieć, że znacząca większość doktryny prawniczej uważa za rozpowszechnienie także wprowadzenie utworu do Internetu w taki sposób, aby każdy mógł się z nim zapoznać. Innym, budzącym więcej wątpliwości warunkiem dozwolonego użytku osobistego jest art. 23 §2 pr. aut., który upoważnia do dzielenia się utworami z osobami pozostającymi w związku osobistym – szczególnie chodzi tu o pokrewieństwo, powinowactwo i stosunek towarzyski. Niestety, nie ma pewności, co

powyższe oznacza. Jeżeli nie ma wątpliwości, kto jest czyim ojcem, bratem, szwagrem, to na pewno pojawiają się one w przypadku stosunku towarzyskiego. Trudno jest ocenić, na czym może on właściwie polegać i eksperci nie są w tej kwestii zgodni. Nie wiadomo, czy możemy dzielić się cudzą twórczością ze znajomymi, np. w pracy. Dla bezpieczeństwa zalecam więc traktować krąg „stosunków towarzyskich” wąsko i ograniczać go do najbliższych przyjaciół.

Zbiorowe zarządzanie W celu naprawienia szkody, jaką ponoszą właściciele praw autorskich w wyniku masowego powielania utworów, ustawodawca przewidział pewnego rodzaju rekompensatę – różnego rodzaju podmioty zobowiązane są płacić na rzecz organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi określone kwoty pieniężne, które następnie rozdzielane są pomiędzy odpowiednie osoby. W przypadku literatury do opłat zobowiązane są firmy produkujące kserokopiarki, tusze czy papier do ksero (50% twórcom i 50% wydawcom), a także o s o b y , których działalność gospodarcza polega na prowadzeniu pracowni kserograficznej. Literaci mogą się tu jednak poczuć pokrzywdzeni, gdyż większość funduszy trafia oczywiście do twórców dzieł naukowych i ich wydawców.

Podsumowanie Opisywana wyżej instytucja jest wyjściem naprzeciw potrzebom społecznym korzystania z dóbr kultury. Zakaz kopiowania, czy dzielenia się twórczością z innymi, byłby przecież niemożliwy do wyegzekwowania. Obecny stan prawny pozwala na pogodzenie interesów autora/wydawcy i końcowego użytkownika. Nie zmienia to jednak faktu, że w tej sprawie dalej są pokrzywdzeni – zwłaszcza przy podziale opłat z tytułu masowego powielania utworów. [jw]

Nr 6 (241) czerwiec 2012

C O P Y R I G H T

&

Kopiowanie książek


„Dziewczyna ” z poczty

Stefan Zweig

N O W A

K S I Ą Ż K A

40

Przedsmak utworu, jaki niebawem będzie można poznać w całości

Nr 6 (241) czerwiec 2012

Stefan Zweig

Dziewczyna z poczty tłum. Karolina Niedenthal posłowie Tomasz Małyszek W.A.B., Warszawa 2012 s. 329, ISBN 978-83- 7747-638-3

fragment Asystentka pocztowa powoli, z rezygnacją, wyjmuje z górnej szuflady biurka kartkę urzędowego papieru, składa ją starannie na pół, podkłada rygę i pieczołowicie, wyraźnie, pięknymi literami o cieniutkich pionowych i pogrubianych poprzecznych kreseczkach, pisze podanie do dyrekcji w Wiedniu o przysługujący jej zgodnie z prawem urlop, prosi także, by z powodów rodzinnych mogła otrzymać go natychmiast oraz żeby z początkiem następnego tygodnia przysłano zastępczynię. Potem pisze do siostry, by ta załatwiła jej w Wiedniu wizę szwajcarską i pożyczyła małą walizkę, a także, ze względu na matkę, przyjechała omówić z nią różne sprawy. A potem, przez następne dni, powoli, starannie i dokładnie przygotowuje się do podróży, bez radości, bez nadziei, bez zaangażowania, tak jakby nie była to jakaś część jej prywatnego życia, lecz należała do tego drugiego, jedynego, jakie zna – do służbowych obowiązków. Cały tydzień trwają przygotowania. Wieczory schodzą jej na szyciu; ceruje, pierze i poprawia stare ubrania, poza tym siostra, zamiast kupić coś za przesłane dolary (mała zastraszona mieszczka uznała, że lepiej będzie je odłożyć), pożyczyła jej trochę własnej garderoby: żółtoszary płaszcz podróżny, zieloną bluzkę, broszkę z mozaiką, którą matka kupiła w czasie podróży poślubnej do Wenecji, a także małą wiklinową walizkę. To zupełnie wystarczy, mówiła, w górach nie trzeba specjalnych toalet, a gdyby czegoś zabrakło, najlepiej kupić to na miejscu. Nadchodzi wreszcie dzień wyjazdu. Płaską wiklinową walizkę osobiście zanosi na dworzec nauczyciel z sąsiedniej wsi, Franz Fuchsthaler, nie dając się ubiec w tej przyjacielskiej przysłudze. Ledwie dotarła do niego wiadomość, ów niewysoki, słabowity męż-


41 czyzna o płochliwym, skrytym za grubymi szkłami spojrzeniu śpieszy natychmiast do pań Hoflehner i oferuje im pomoc; tylko z nimi w tej odległej, położonej wśród winnic wsi utrzymuje przyjacielskie stosunki. Jego żona, lekarze stracili już wszelką nadzieję, od ponad roku leży w państwowym szpitalu gruźliczym w Alland, a ich dwoje dzieci żyje na garnuszku u mieszkających gdzie indziej krewnych; przesiaduje więc sam, prawie każdego wieczoru, w dwóch opustoszałych pokojach i z wielkim oddaniem w ciszy tworzy różne drobne, niepozorne rzeczy. Układa w zielnikach kwiaty, okrągłym pismem kaligrafuje pod zasuszonymi płatkami ich nazwy, łacińskie czerwonym, a niemieckie czarnym atramentem, własnoręcznie oprawia we wzorzysty karton ulubione bordowe zeszyty wydawnictwa Reclam i starannie zaostrzonym piórkiem z mikroskopijną dokładnością, prawie nie do odróżnienia, naśladuje druk na grzbietach książek. Późnym wieczorem, kiedy upewni się, że śpią już wszyscy sąsiedzi, nieco sztywno, ale z wielkim przejęciem gra na skrzypcach z własnoręcznie skopiowanych nut, najczęściej Schuberta i Mendelssohna, albo przenosi najpiękniejsze wersy i złote myśli z pożyczonych książek na karty drobnoziarnistego papieru czerpanego, które zawsze, ilekroć przekroczy kolejną setkę, spina w nowy zeszyt i oprawia w błyszczącą okładkę z kolorową etykietką. Niczym arabski kopista Koranu lubuje się, dla własnej cichej satysfakcji, bezgłośnie przechodzącej od wewnętrznego, skupionego wysiłku do widocznego ożywienia i radości, w delikatnych krągłościach ozdobnego pisma, a także w, to lekko, to znowu silnie pochylonych i pnących się ku górze zawijasach; książki, dla tego skromnego, cichego, znerwicowanego człowieka, co przed swym służbowym mieszkaniem nie ma nawet ogrodu, są tym, czym kwiaty w domu, uwielbia ustawiać je rzędami na półkach w kolorowe alejki; ze staroświeckim zapałem ogrodnika strzeże każdej z nich osobno i ostrożnie, niczym coś kruchego, bierze je w wąskie, anemiczne dłonie. Nigdy nie zachodzi do gospody. Nienawidzi piwa oraz dymu i lęka się ich tak jak pobożni ludzie złego; gdy tylko zza okna posłyszy prostackie odgłosy kłótni albo pijackie wrzaski na dworze, omija je pośpiesznie szybkimi, zdecydowanymi krokami. Od czasu choroby żony utrzymuje kontakt jedynie z paniami Hoflehner. Odwiedza je na ogół po kolacji, żeby trochę pogawędzić albo – obie to lubią – swym właściwie nieciekawym, ale przechodzącym we wzruszeniu w wyższe, melodyjne tony głosem odczytać im jakieś fragmenty książek, najchętniej z Kwiatów polnych autorstwa ich krajana Adalberta Stiftera. Jego nieśmiałość i bojaźliwość zdają się niepostrzeżenie topnieć, gdy podnosząc wzrok znad książki, widzi twarz zasłuchanej jasnowłosej dziewczyny; dzięki wewnętrznemu skupieniu, z jakim Christine słucha, nauczyciel czuje, że ona go rozumie. Matka, widząc, co w nim wzbiera, wie, że kiedy tylko dopełni się nieunikniony los jego żony, mężczyzna nabierze śmiałości i skieruje spojrzenie ku jej córce. Ta jednak, stawszy się cierpliwą, milczy: dawno już oduczyła się myśleć o sobie.

Stefan Zweig (1881–1942) – austriacki poeta, prozaik i dramaturg. Jako pisarz interesował się głównie psychologią człowieka. Był skrupulatnym w badaniach źródłowych, dobrze przygotowanym pod względem teoretycznym zwolennikiem psychoanalizy, stworzył głębokie i przekonujące portrety biograficzne, takie jak Maria Antonina (1932), Maria Stuart (1935), Joseph Fouché (1932), Magellan (1938) czy Balzac (1946; książka wznowiona przez W.A.B. w 2008). Po polsku ukazały się zbiory jego opowiadań Amok oraz 24 godziny z życia kobiety i inne opowiadania, a także powieść Niecierpliwość serca. Dziewczyna z poczty doczekała się przekładów na język angielski, bułgarski, chiński, francuski, grecki, hebrajski, hiszpański, japoński, koreański, rosyjski, szwedzki, turecki i włoski.

[z recenzji] Dziewczyna z poczty to ostatnia powieść Stefana Zweiga. Po raz pierwszy ukazała się w 1982 roku, czterdzieści lat po śmierci pisarza, staraniem niemieckiego wydawcy, który scalił rozproszone fragmenty rękopisów. Lato 1926, Austria pogrążona w kryzysie po pierwszej wojnie światowej. Christine znajduje skromną posadę na wiejskiej poczcie. Wszystkie dni wyglądają tak samo: adresowanie kopert, przybijanie stempli, sortowanie listów, opieka nad chorą matką. Monotonia, nuda, beznadzieja, z rzadka przerywane terkotem telegrafu. Ale jeden telegram potrafi zmienić całe życie. Pewnego dnia Christine niespodziewanie dostaje zaproszenie od bogatej ciotki z Ameryki na wakacje w szwajcarskim kurorcie. Onieśmielona pojawia się w wielkim eleganckim hotelu i z pomocą krewnej wkracza w dotąd niedostępny świat, w którym wszystko jest w zasięgu ręki, a życzenia spełniają się, zanim się je wypowie. Jako arystokratka Christiane von Boolen podbija serca hotelowych gości. Oddaje się wyrafinowanym rozrywkom w elitarnym towarzystwie, odkrywa swoją młodość i urodę. Zazdrość i intrygi sprawiają jednak, że na jaw wychodzi jej prawdziwa tożsamość. Pryska oszałamiający czar przemiany. Christine wraca do szarej codzienności, z którą nie będzie się już umiała pogodzić. Dlatego gdy pozna Ferdinanda, jeszcze bardziej rozgoryczonego życiem niż ona, nie zawaha się przystać na jego szalony plan.

Nr 6 (241) czerwiec 2012


P I ó R E M

I

fot. Ryszard Waniek

P I ó R K I E M

42

Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP

Anke Feuchtenberger (rys. i scenariusz)

Somnambule tłum. Anna Biskupska Fundacja Tranzyt/Centrala, Poznań 2012 s. 128, ISBN 978-83-932072-7-5

Lunatyczny seks Monika Małkowska

Berlin Wschodni, rok 1963. Małżeństwu artystów Feuchtenberger rodzi się córka, Anke. Mała wychowuje się na albumach sztuki, dostępnych wówczas w NRD i w ogóle w soc-obozie. Renesans włoski i niemiecki gotyk, Bauhaus, biennale plakatu w Warszawie i Finlandii. Plastyczna pre-edukacja odbija się na dojrzałych dokonaniach Anke. A także, spotkanie z uwielbianą hiszpańską artystką, emigrantką polityczną mieszkającą w Berlinie, Nurią Quevedo (Anke – lat 15, NQ – 40). Potem – zderzenie z murem, w sensie dosłownym: AF współtworzy trio dywersantów Świetlana Przyszłość; malują wywrotowe murale. Nr 6 (241) czerwiec 2012


Stylistyka podobna do tej z wczesnych prac Quevedo – groteskowe postaci w metaforyczno-mistycznosurrealistycznych konfiguracjach. Klimat mroczny, z pogranicza makabry, przywodzący na myśl senne koszmary. Sceny tak sugestywne, że po lekturze Somnambule śniły mi się głowy oderwane od reszty ciała… To jeden z motywów historii opowiedzianych przez Feuchtenberger. Głowy, łby, czerepy, czachy, żyjące własnym życiem, czasem spełniające funkcje narzędzi. Tak jest w preludium, podanym na skrzydełkach i czterech pierwszych stronach. Tu głowa służy do zabawy paskudnej łysej pokrace o niejasnej seksualności (przypomniał mi się wideofilm nakręcony w zrujnowanym Belgradzie, którego bohaterem jest chłopczyk ćwiczący futbolowe podania za pomocą… ludzkiej czaszki). Potem autorka snuje bliską filmowym horrorom historię „Marzec nastał w muzeum”: dziewczyna budzi się w wielkim, pustym domu; w amoku i przerażeniu przemierza niekończące się schody, by w ostatnim kadrze zanurzyć się w ciemność. Nie od rzeczy wspomnieć, że Anke do 35 roku życia lunatykowała, teraz zaś tę skłonność (przypadłość) ujawnia jej syn. Czy takie odczucia towarzyszyły jej podczas nocnych wędrówek? Inna bajka, kolejny temat: niezaspokojone seksualne pragnienia, które przeżywa się za młodu, ale zdarzają się w każdym wieku. Oto uszaty stworek (wyraźnie samiczka) marzy, modli się, wypłakuje oczy z tęsknoty do księżyca o cudnym obliczu. Z łez wyrasta roślina o jednoznacznie fallicznym kształcie; unosi pannę o króliczych uszach ku upragnionej lunie. I co? Zerwana z nieboskłonu księżyco-kula w ziemskich warunkach obumiera, kurczy się, purchleje. Wreszcie przeobraża się w czaszko-kamień, a wtedy Króliczka (Księżniczka) ją olewa. Księżniczki tak mają. [mm]

Nr 6 (241) czerwiec 2012

I

P

P I ó R E M

o obaleniu Muru i komunizmu artystka zamieszkała w hamburgu; tam naucza na ASP, jest guru komiksu i ilustracji. Była w tym roku (osobiście i z wystawą) na festiwalu Ligatura. W tym samym czasie ukazał się jej komiks Somnambule. Słów w tomiku prawie zero. Duże, czarno-białe kadry – to właściwie grafiki (litografie), które mogłyby istnieć samodzielnie. A fabuły? Odbieram je jako próby zobrazowania podświadomych potrzeb i reakcji; jako autopsychoanalizę i obnażenie niezbyt „poprawnych” kojarzeń.

P I ó R K I E M

43


P I 贸 R E M

I

P I 贸 R K I E M

44

Nr 6 (241) czerwiec 2012


P I 贸 R E M

I

P I 贸 R K I E M

45

Nr 6 (241) czerwiec 2012


R E C E N Z J E

46

doświadczenie afrykańskiej rzeczywistości Rafał Kłeczek głość znaleźli się Afrykanerzy, posiążka Bartosza Marca tomkowie europejskich osadniNasz człowiek w Botków zamieszkałych w RPA. Narraswanie opowiada o życje te, opowiedziane w pierwszej ciu Wojciecha Albińosobie przez świadka wydarzeń, skiego, pisarza i geodety, który mają niezaprzeczalną wartość hiznaczną część życia spędził na postoryczną. łudniu Afryki. Nie zachęca ona poAutor prezentuje swoje spotencjalnych czytelników kolorową strzeżenia w sposób zdyscyplinookładką czy szumnym tytułem. wany. Jego własne opinie i interPrzeciwnie, zdjęcie na obwolucie pretacje są w książce obecne, ale książki, będące komputerowym zwykle w dialogu, kontrastując, zestawieniem kilku archiwalnych nierzadko w sposób humoryfotografii, ma tu znaczenie symstyczny, ze słowami Albińskiego. boliczne i docenić je można doRównież obserwacje z odbytej piero po zagłębieniu się w treść wraz z pisarzem podróży, zdrapublikacji. Ilustracja ta w pewnym dzając czujne oko reportera, nie sensie pasuje do stylu, w jakim zdominowały narracji, a sądy wyutrzymano narrację: przeplatając stawiane są bardzo ostrożnie. ze sobą wspomnienia bohatera Fakt ten wyróżnia książkę z zalez wydarzeniami współczesnymi, wu współczesnej literatury poodnosząc się do jego opowiadań, dróżniczej, której wygórowane niekiedy cytowanych. obietnice przekazania prawdy Opowieść o życiu pisarza jest o miejscach egzotycznych konwzbogacona znaczącą okolicznotrastują z zawartymi w tych publiścią: autor odbył z Albińskim kacjach reprodukcjami odwieczwspólną podróż, odwiedzając Bartosz Marzec nych stereotypów i powierzmiejsca ważne dla bohatera. CzyNasz człowiek w Botswanie chownością wyrażanych opinii. telnik poznaje jego doświadczeMuza SA, Warszawa 2012 Fragmenty opowiadań Albińnia z okresu wojny, której wydas. 192, il., ISBN 978-83-7495-660-4 skiego, zaprezentowane w sporzenia jako dziecko obserwował sób wzbogacający walory publiz podwarszawskich Włoch. Kolejkacji, zawsze odnoszą się do konnym przystankiem jest Genewa, tekstu i zazwyczaj opatrzone są rozmową z pisarzem. Stanowi gdzie Albiński pracował jako człowiek dojrzały, emigrant z Polto interesujące uzupełnienie twórczości Albińskiego, jako że skiej Republiki Ludowej. Następnie akcja przenosi się do krajów prozę jego cechują liczne niedopowiedzenia, rzadko dające Afryki, tytułowej Botswany oraz RPA. Rozdziały te stanowią główmożliwość uzyskania wglądu w rzeczywiste wydarzenia, będąną część książki, w najpełniejszym też stopniu odnoszą się do ce podstawą wielu z jego opowiadań. Zabieg ten jest celowy opowiadań pisanych przez Albińskiego. Zdecydowanym atutem i przemyślany. publikacji są rozmowy na temat wydarzeń ważnych z historyczKolejnym elementem książki, ostatnim już, na jaki chciałnego punktu widzenia, zjawiska apartheidu i okoliczności jego bym tu zwrócić uwagę, są zamieszczone w niej zdjęcia. Znów zniesienia. Albiński, jako osoba mająca możliwość obserwowauderza tu kontrast z literaturą podróżniczą – są to stonowane fonia tych procesów w samej Afryce, przedstawia fakty w niestantografie rodzinne i okolicznościowe, pochodzące z archiwum dardowym i nieraz zaskakującym świetle. Książka prezentuje pisarza. Bezpretensjonalne, stanowią raczej dokumentację uzuwartościowe uwagi dotyczące osób czynnie zaangażowanych pełniającą lekturę o ciekawy materiał wizualny. Drobne uwagi, w działania dążące do zniesienia dyskryminacji rasowej. Ciekadotyczące chociażby monotonii fotografii ze współczesnej Gewym elementem są informacje o roli Józefa Marii Bocheńskiego newy, nie powinny mieć wpływu na ostateczną ocenę publiw procesie oskarżonych o propagandę komunistyczną oraz spokacji. [rk] strzeżenia dotyczące sytuacji, w jakiej w czasie walk o niepodle-

K

Nr 6 (241) czerwiec 2012


P

Jerzy Pilch

Jan Józef Lipski

Dziennik

Pisma polityczne. Wybór

Wielka Litera, Warszawa 2012 s. 463, ISBN 978-83-63387-05-1

oprac. Łukasz Garbal Krytyka Polityczna, Warszawa 2011 s. 571, ISBN 978-83-62467-26-6

ilch pokazał nam język. Nieelegancko? Nareszcie! Na taki grymas czekałam, pospołu z innymi zagonionymi w kozi róg przez wszechobecny bełkot. Dziennik nie jest tworem od początku do końca nowym – ukazywał się na łamach «Przekroju» przez dwa lata bez mała, od grudnia 2009 do listopada 2011. Teraz autor uszczęśliwił mnie darem w postaci opasłego, acz zgrabnego tomu. Dlaczego? Bo pokazał język! Nasz ojczysty, choć przecież Pilchowy. Dowiódł, że mowa polska jeszcze nie zginęła i wciąż może służyć za narzędzie w międzyludzkiej komunikacji na wyższym intelektualnym poziomie. Piszę o tym z zachwytem, graniczącym z euforią, sycąc się jędrnością, wykwintem i trafnością zdań wypisywanych przez pana P. Owszem, lubi on sobie niekiedy podbić bębenek składniowej ekwilibrystyki; smakuje gry słowne; kumuluje treściowo zbliżone frazy, jakby dla uzmysłowienia swej bezmiernej sprawności w dziedzinie języka. Co jednak najważniejsze: te prozatorskie cuda to nie popisy dla poklasku. To niejako opakowanie przesyłki ciężkiej od treści, wyekspediowanej na adres: osobnik myślący. Nie tylko myślący, że takim jest – jeszcze skłonny do refleksji, z dystansem, kręgosłupem etycznym i odwagą ujawniania niepopularnych opinii. Na czym jak na czym, ale na tych przymiotach Pilchowi w Dzienniku nie zbywa. Ma świadomość (autor), że już nie pora na kokieterię (sześćdziesiątka, to i owo w organizmie nawala) i salonowe zabawy. To poważna, choć miejscami kabaretowo lekka (przecież błazenada bywa filozofią) książka. Powiedziałabym – rozliczeniowa, gdyby termin nie obrósł w paskudne skojarzenia. Na początku pisarz rozstaje się z bogiem (Pan Stworzenia) i swoim bóstwem (Cracovia Kraków). W obu przestaje wierzyć, podając przekonujące dowody, że ma rację. A po prawie dwóch latach i czterech setkach stronic mu przechodzi! Nawraca się! Ot tak, między wierszami, bez widomych oznak zmiękczenia charakteru. Symptom wieku czy paroksyzm rozpaczy, że utracił wszystko, co trzyma w pionie? Dla czytelnika (adresata) ważne, co pomiędzy zaprzaństwem a powrotem marnotrawnego: bezmiar życia. Prawdziwego, nieudawanego, obnażonego. Pilchowi wychodzi na dobre (literacko) banał, gadulstwo, próżność, niewielkie zmanierowanie ze wskazaniem ku pretensjonalności (bywa), zblazowanie, małpia złośliwość, itp. Taki on jest – felietonowy (przecież u zarania konstruował formę krótką, cotygodniową lekturę o sprawach bieżących, podszytą dystansem do tychże). W książkowej dawce zabrzmiało to wszystko harmonijnie i spójnie, jakby od początku było krojone na tom. Do tego poruszająco szczerze. Wcale nie do rozrywkowego czytania. To rozważania egzystencjalne, niemodnie głębokie, z archaiczną wręcz trwogą o ocalenie wartości. Moralnych. Bóg jest (choć dziwnie wycofany), Szatan tym bardziej (diabelstwo górą). A Cracovia nawet gdy przegrywa, ma w Pilchowym sercu wyrytą inskrypcję: kocham. There ain’t no cure for love. [mm]

T

en wybór obejmuje prace, pisma, urywki czy nawet wyimki począwszy od roku 1956 niemal do ostatnich dni życia autora. Znajdują się tu artykuły polemiczne, samodzielne eseje, a nawet tak incydentalne teksty jak mowa pogrzebowa. Całość sprawia wrażenie pracy solidnie opracowanej (opatrzonej przypisami, szczegółowymi adresami bibliograficznymi itp.). Jednak dalsza lektura wprowadza pewne zmieszanie. Jest to bowiem wybór „przykrojony”. Brakuje w nim np. tekstu Antysemityzm ONR „Falangi”, za którego wygłoszenie Lipski został zwolniony z PIW-u w 1959 roku. Opublikował go w wydaniu podziemnym w 1985 roku. Niektóre teksty polityczne zostały w wyborze pominięte z powodu ich skażenia, ingerencja cenzora zniekształciła myśl autora. Innym grzechem tej edycji są przypisy redaktora. Łukasz Garbal, objaśniając prawdopodobnie młodym czytelnikom osoby i fakty wymienione w tekstach Lipskiego, ustawia wymowę tekstów do optyki lewackiej. Kilka przykładów: w przypisie do Rodowodów niepokornych Bohdana Cywińskiego, cytując fragment wstępu do nowego wydania (2010) wycina słowa, w których Cywiński jednoznacznie odcina się od lewicy komunistycznej (pisząc o tradycji lewicowej – pepeesowskiej i liberalnej). Znacznie bardziej niebezpieczne jest określenie obozu w Jaworznie mianem obozu koncentracyjnego. Oficjalnie, m.in. w pracy Bogusława Kopki (IPN), nazywany jest obozem pracy. Ostatnią ważną grupą tekstów, których brak w tym wyborze to prace masońskie. Jan Józef Lipski był wolnomularzem, członkiem i mistrzem konspiracyjnej loży „Kopernik” przez trzydzieści lat. Dyskutował i pisał o podstawowych pojęciach i zasadach wolnumularstwa: wolności, równości, braterstwie, godności. Teksty te przygotowane do wydania w latach 1989-1990 nie ukazały się drukiem. Powinny znaleźć się w tym tomie. [pcc] Jean Daniélou

Pisma wybrane tłum. ks. Szymon Fedorowicz WAM, Kraków 2011 s. 273, ISBN 978-83-7505-716-4

P

isma wybrane służą rozumieniu znaczenia obrzędów sakramentalnych, zwłaszcza sakramentów inicjacji chrześcijańskiej. Jean Daniélou SJ – wybitny teolog, ekspert Vaticanum II – za pomocą symboliki biblijnej, a dokładniej typologii sakramentalnej, pokazuje jak w początkach chrześcijaństwa (w czasach apostolskich i chwilę po nich) wyjaśniano poszczególne elementy obrzędów włączających do wspólnoty Kościoła. Swoją pracę oparł na materiałach źródłowych: obficie cytuje i przytacza wypowiedzi Ojców Kościoła oraz fragmenty Pisma Świętego. Jest to niezwykle wartościowe opracowanie tematu do wykorzystania przez specjalistów i niezrażonych stopniem trudności zwykłych śmiertelników. [alo]

Nr 6 (241) czerwiec 2012

R E C E N Z J E

47


R E C E N Z J E

48 Andrzej Stasiuk

Roman Gren

Grochów

Wyznanie

Czarne, Wołowiec 2012 s. 96, ISBN 978-83-7536-288-6

Czarne, Wołowiec 2012 s. 112, ISBN 978-83-7536-352-4

Ż

eby żyć, trzeba umrzeć. Jak nie osobiście, to per procura. Zastąpieni przez bliskich albo zwierzaka, którego całe istnienie obserwowało się jak na dłoni. Wtedy coś dziwnego dzieje się z czasem: niby przemija, a zarazem trwa w pamięci. Andrzejowi Stasiukowi stuknęła pięćdziesiątka, nawet nieco więcej – a to właściwy wiek, żeby zauważyć ambiwalencję pojęcia „na zawsze”. Grochów to cztery krótkie opowiadania o odchodzeniu na wieczność. Dla każdego z bohaterów inną. Najpierw babka. Jej było łatwo. Wraz z aktem zgonu dostawała paszport do krainy dobrze jej znanych, zakumplowanych duchów. Znacznie gorzej z Augustynem, Guściem, nauczycielem-pisarzem sparaliżowanym po wylewie. Ten jeszcze za życia utracił kontakt ze światem. Odchodził odizolowany od innych, sam na sam ze swym ateizmem, za jedyną pociechę mający autoironię. A żółta suka? Przez nią Stasiuk po raz pierwszy patrzy na śmierć jako na proces, w całej jego złożoności. Co skłania go do filozofowania na ludzkie/nieludzkie tematy: „Los powoli odchodzi w przeszłość. Nie będzie już losu. Na razie usuwamy go z naszej codziennej przestrzeni do szpitali i umieralni. Potem weźmiemy się za czas. Będziemy decydować, kiedy ma nadejść”. Hola, nie tak łatwo! Los i czas stają mu dęba w ostatniej i najdłuższej, tytułowej nowelce. Umarł mu przyjaciel z dzieciństwa (pewnie rak), towarzysz marzeń i eskapad. Więc tym razem mówiąc o tym chłopaku, dla nas bezimiennym, Stasiuk wspomina siebie z przeszłości. Bada się, maca – co zostało? Co zdobyło, co utraciło jestestwo zwane Andrzejem Stasiukiem w trakcie półwiekowej drogi? Czy i gdzie są w nim ślady Grochowa, biednej robotniczej warszawskiej dzielnicy? Owszem, sprzeciwił się zapisowi losu, sprzeniewierzył rodzinnej schedzie. Ale tkwi w nim grochowska melancholia – tęsknica za światem, do którego wiodły tory kolejowe widziane z perspektywy nasypu i taniego owocowego wina. Tego smaku nikt nie odbierze. [mm] Józef Hen

Nowolipie. Najpiękniejsze lata W.A.B., Warszawa 2011 s. 475, il., ISBN 978-83-7747-538-5

P

rzypomnienie dwóch znanych już powieści Hena: opowiadającym o dzieciństwie spędzonym na Nowolipiu i relacji z wojennej tułaczki w Rosji, przewrotnie określonej mianem Najpiękniejszych lat. Czas młodości opisany jest z sympatią, lekko ironicznie, choć nie brak nawiązań do kataklizmu, który zacząć się miał we wrześniu 1939 roku. Lata katastrofy są opowiedziane w serii portretów ludzi, z którymi autor miał do czynienia – są tu Żydzi, Białorusini, Polacy, Rosjanie, Niemcy, więźniowie i żołnierze, opisy rozmów z nimi, ich lektur, planów na przyszłość. Wielu z nich jej nie doczekało – Hen przywołuje ich obecność. Utrzymuje dystans do omawianych wydarzeń, pozwala pamięci swobodnie błądzić. [gs]

Nr 6 (241) czerwiec 2012

Ś

wiat jedenastoletniego chłopca zostaje zburzony przez jedno pytanie. Niezwykła siła tych kilku słów przywołuje niepokojące myśli, wspomnienia, a symbole i znaki spotykane na co dzień niosą odtąd nową treść. Bohater musi odłożyć na bok beztroską codzienność: zabawy na podwórku, szkolne uciążliwości oraz wertowanie „książek dla dorosłych”, by zmierzyć się z problemem tożsamości, którego nie da się zagłuszyć ani zignorować, zatykając uszy. Przywoływane historie są przebłyskami z dzieciństwa, opowiadanymi z wybiórczą pamięcią, gdzie brakuje umiejscowienia w czasoprzestrzeni, a do głosu dochodzą szczegóły odtwarzane za pomocą zmysłów. Dziecko chronione przed prawdą zdaje się na sferę domysłów i wyobraźni; zbiór obrazów przeplata się z marzeniami, snami, a granice mocno się zacierają. Roman Gren rozprawia się z tematem zagłady, opisując ją z perspektywy żydowskiego chłopca. Czyni to w sposób autentyczny, prostolinijny, ze zrozumieniem toku myślenia najmłodszych. Jest w tym coś rozczulającego i poetyckiego. Autor symbolicznie wylewa z siebie Wyznanie: jak kobieta, która zmywa z ciała popiół przyniesiony z pogorzeliska, a brudną wodę wylewa wprost na niezapominajki. [alo] François-Amédée Doppet

Afrodyzjak zewnętrzny albo Traktat o biczyku tłum. Krzysztof Rutkowski słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2012 s. 180, il., ISBN 978-83-7453-085-9

M

łody lekarz, François-Amédée Doppet, wydał quasi-naukowe dziełko o… zaletach bicia w posterior. Bo będące nieusatysfakcjonowanymi seksualnie, słabsze psychicznie jednostki wchodzą na drogę wyboczeń (pisownia autora). Bierze ich „na warsztat” w zgodzie z duchem Oświecenia. Jednocześnie kpi ze scjentystów, usiłujących każde zjawisko opisać i znaleźć przyczynę. Jest rok 1788, rewolucja dojrzewa. Trzydziestokilkuletni autor pionierskich rozprawek łączących problematykę lekarską z wiedzą psychologiczną (termin jeszcze nie istnieje) wydaje anonimowo pracę Afrodyzjak zewnętrzny albo Traktat o biczyku. Tyleż zabawny co odkrywczy libertyński wykład o erotycznej podniecie osiąganej przez ból. Bodaj pierwsze w Europie teoretyczne omówienie sado-masochistycznej współzależności. Lekarz, akceptując seks-odchylenia uzależnionych od „flagellacji”, wskazuje winnych: to zakłamani duchowni, źli wychowawcy i lansowane przez nich zgubne metody „tresury” młodych. Dowodzi: bicie jako metoda wychowawcza procentuje w dojrzałym wieku dewiacją. Doppet daleki jest od powagi, jeszcze dalszy – Krzysztof Rutkowski, tłumacz. Ich poczucie humoru sprawia, że traktat bawi. I przeraża: że dziś zwolennik podobnych teorii też nie spotkałby się z powszechną akceptacją… [mm]


Perumal Murugan

Jarosław Mikołajewski

S

Rzymska komedia

Repertuar

Agora SA, Warszawa 2011 s. 416, il., ISBN 978-83-268-0635-3

tłum. Marta Bręgiel-Benedyk Namas, Poznań 2012 s. 168, ISBN 978-83-62537-07-5

ą takie miasta na świecie, o których można bez większego ryzyka powiedzieć, że warto je często odwiedzać, ale nie warto pisać o nich nowej książki czy kręcić filmu. Zrobił to już ktoś przed nami. Dane z wyszukiwarki dotyczące hasła „Rzym”, „Wenecja”, „Paryż”, „Nowy Jork” mówią same za siebie. Dlaczego więc Jarosław Mikołajewski zabrał się za opis Rzymu? Bo poznał miasto (mieszkał w nim od 2006 roku), zobaczył inaczej. Jemu, poecie, Rzym nie dawał spokoju, uparł się zatem, że znajdzie do niego klucz. I znalazł. „Musiałem trochę pobłądzić, by zrozumieć, że moim kluczem do Rzymu jest Boska komedia”, pisał we wprowadzeniu do swej książki. Sto pieśni, kręgi, wzgórza i niebiosa. Gdy go pytałem, jaki jest Rzym, rozkładał ręce: „A taki. Wychodzisz z domu i nie wiesz, co zobaczysz po drodze”. Bo w mieście mnóstwo jest niespodzianek, czy to w knajpkach dawnego ghetto, czy w okolicach Piazza Cavour, gdzie nie wiadomo co częstsze: wejścia do eleganckich sklepów i barów czy bezpośrednie, prosto z ulicy, wjazdy do warsztatów samochodowych. Tu brzęk sztućców, tam szczęk karoserii. Raz knajpa, raz garaż, naprzemiennie. I nikomu to nie przeszkadza. Chodziłem po Rzymie… nie, na pewno nie śladami Mikołajewskiego. Raczej według jego wskazówek, bo przecież nie sposób uznać za wyraźny trop opowieści o kościołach. Weszliśmy razem do przedsionka jednego z tych mu najbliższych. „I co ci się tu tak podoba?”, spytałem. „Spójrz na te rzeźby”, potoczył wokół ręką. Otaczała nas przedziwna kolekcja marmurowych, glinianych, kamiennych, chyba nawet terakotowych figur, jedne całe, inne kalekie, czasem tylko głowa została. Ustawione w niszach, mniejsze na sterczących z muru półkach, stwarzały niezwykłe wrażenie: były niczym przewodnicy, opiekunowie wiernych, stróże miejsca raczej niż uosobienia kultu. Rzymianie mieszali się pomiędzy nimi z turystami, atmosfera była luźna, pozbawiona tego dewocyjnego patosu, jaki dominuje w polskich kościołach. Zaczynałem rozumieć. To nie jest przewodnik. Mikołajewski właśnie pomaga zrozumieć Rzym, zdradzając jego sekrety. Snuje się po różnych miejscach, historię miesza z dzisiejszą polityką, sztukę z kiczem. Wyłapuje niuanse, śmiesznostki, charakterystyczne cechy mieszkańców. Zwraca uwagę na to, co przeciętnemu turyście umknie, ale gdy ten zaczyna się uważnie przyglądać podsuwanym mu szczegółom, autor zabiera go z Rzymu – dla przykładu, mówiąc o dziełach sztuki pokazuje rodzinne strony artystów, ich peregrynacje, często za chlebem, umizgi do możnych i ich sakiewek. Także do polityków – zarówno papieży, jak i cesarzy. Polityki zresztą w książce nie brakuje, Czerwone Brygady mają swoje strony, słynny rok 1968 także, kontestator Pasolini przewija się przez wiele pieśni, jemu wyłącznie poświęcona jest jedna, bardzo długa. Czytałem Rzymską komedię wpierw w odcinkach, potem w wersji książkowej. Gdy ukaże się jako audiobook, chętnie jej wysłucham. Bo warto. [gs]

P

o fantastycznej, reportażowej książce Suketu Mehty Bombaj. Maximum City Wydawnictwo Namas zaprezentowało polskiemu czytelnikowi kolejną pozycję z subkontynentu indyjskiego. Akcja powieści Repertuar rozgrywa się w podupadającym kinie w położonym na południu Indii stanie Tamilnadu. Bohaterem utworu jest dorastający chłopiec, Sati, który wraz z podobnymi mu nieszczęśnikami pracuje, sprzedając widzom wodę sodową. Jest nikim i niczego nie posiada. Zdany jedynie na łaskę pracodawcy musi harować na swoje utrzymanie. Pozbawiony prawdziwego domu i opieki rodziny, zbolały i zawsze głodny, szuka ucieczki w używkach, chętnie podsuwanych mu przez wykorzystujących go dorosłych. Jego codzienny dramat rozgrywa się na tle wyświetlanych filmów. Gdy zgromadzeni w kinie łapczywie spijają ze srebrnego ekranu strugi radującej serce fikcji, on walczy o przetrwanie, brudny, zmęczony i upodlony. Jego jedyną pociechą jest przyjaźń. Perumal Murugan to ceniony indyjski autor piszący w języku tamilskim. W Repertuarze posługuje się oszczędnym, wręcz szorstkim, stylem. Prosta forma dodaje wrażenia, jakie na czytelniku wywiera treść. Tak, jak życie Satiego, jest to lektura przykra, przygnębiająca i bez happy endu. [ab]

Aleksandra Boćkowska

One za tym stoją mg, Warszawa 2012 s. 224, il., ISBN 978-83-7779-064-9

Z

a czym One stoją? Za rozwojem firm, instytucji, mediów. A kto? Osiem zdolnych liderek. Książka jest zbiorem wywiadów prowadzonych z kobietami sukcesu, ich współpracownikami, rodzinami, przyjaciółmi. Panie łączy umiejętność zarządzania, ambicja, piekielna inteligencja i tupet. Są perfekcjonistkami poświęcającymi pracy, a jednocześnie pasji, lwią część swojego życia. Kobiety silne, nieugięte, momentami bezkompromisowe. Szczęśliwe i spełnione. Jaką cenę za to płacą? Wydaje się, że żadną. A cel, jaki jest? Autorka pragnie pokazać, że za różnymi dobrodziejstwami otaczającymi nas stoją dzielne kobiety. Panie faktycznie są wybitne, a ich wypowiedzi inspirujące. Sama publikacja jest jednak sztampowa. Boćkowska reprezentuje ten typ dziennikarstwa, coraz częściej dominujący, który nie pyta, by poznać, lecz by udowodnić zakładaną tezę. W rozmowach powtarzane są tematy dostępne bez problemu w innych źródłach (opracowane tam znacznie lepiej), sylwetki bohaterek prezentowane są według tego samego schematu, w sposób przewidywalny, z dużym naciskiem na wiadomości sensacyjne i skandale, również obyczajowe. Część rozmówczyń zaangażowana jest w prace Kongresu Kobiet i taki klimat w książce dominuje – parytetów. [alo]

Nr 6 (241) czerwiec 2012

R E C E N Z J E

49


R E C E N Z J E

50 Karl Pilkington, Ricky Gervais, Stephen Merchant

Sabina Czupryńska

Kobiety z domu Soni

Idiota za granicą tłum. Dorota Kaczor Sonia Draga, Katowice 2012 s. 283+12 nlb, il., ISBN 978-83-7508-475-7

P

oczułem się jak tytułowy idiota, biorąc do ręki tę książkę – nie miałem pojęcia, że to popularna seria telewizyjna, zaś tom Pilkingtona & Co jest w pewnym sensie jej pokłosiem. Nie mam telewizora, może to mnie trochę tłumaczy. Panowie Gervais i Merchant to gwiazdy mediów, Pilkington siedział dotąd za konsoletą i marudził. Gdy wysłali go na podbój świata, też miał za złe. W książce podobnie – szuka dziury w całym, narzeka, znajduje felery, wiecznie coś mu się nie podoba albo przeszkadza. „Wielbłądy to podobno okręty pustyni – komentuje przejazd przez piachy do Petry w Jordanii. – Jeśli tak, nam się trafił Titanic”. I tak w kółko, Chiny, Brazylia, Peru, Meksyk. Szkoda, że ich do Polski nie przygnało, pewnie by do dziś pisał tę książkę. Ale to krzywe oko Pilkingtona sprawia, że dostrzega on masę szczegółów, drobiazgów zwykle pomijanych, i z nich buduje opis. Jak każdy przeciętny Anglik, wiele miejsca poświęca kulinariom, ale nie po to, by wybrzydzać na lokalne dania, nawet ich nie smakując. On je, komentuje, zadaje pytania. W ogóle bez przerwy pyta. Jest zmorą tłumaczy, którzy chyba uprzedzają rozmówców, by kręcili głowami na „nie”. Pilkington ma to gdzieś i wściubia nos. Bez tego nikt by nie chciał go oglądać, a tym bardziej czytać. Inna sprawa, że sam zbytnio się w odwiedziny nie pchał. „Przybyło mi w głowie trochę wspomnień – mówi pytany o korzyści wyniesione z podróży – ale to znaczy, że będę musiał usunąć trochę starych. Wkurza mnie to, bo one były przyjemniejsze”. Obrazki, jakie zamieścił w tomie, pozwalają mu wierzyć: a to stoi uwalany błotem, a to przymierza się do skorzystania z otwartej chińskiej ubikacji. Zdjęć jest dużo, trzeba być złośliwcem, by właśnie te wyłapać. Ale znudził mnie trochę cierpki humor autora. Ciut go za dużo. Tłumaczka musiała chyba popijać słodkie syropki, by nie dostać permanentnego skrzywienia ust. Pomogło, bo przekład jest… zabawny. [gs] Chris Tvedt

Uzasadniona wątpliwość tłum. Katarzyna Tunkiel, Nasza Księgarnia, Warszawa 2012 s. 416, ISBN 978-83-10-12183-7

P

ierwsza część serii, której bohaterem jest Mikael Brenne. Adwokat przegrywa właśnie kolejną sprawę. Brakuje mu zaangażowania. Jego klientami są głównie drobni przestępcy. Dziwi więc fakt, że właśnie jego wybierają dwaj serbscy gangsterzy. A może właśnie dlatego – sprawia wrażenie takiego, który nie będzie się wtrącał w nie swoje sprawy, podpisze co trzeba. Mikael szybko wydostaje się z kłopotów finansowych, ale równie szybko wpada w inne, dużo poważniejsze. Staje się „małpą” mafii. Gdy pojawia się piękna Eva, anioł i dziwka w jednym, nawet Brenne traci dla niej głowę. Zapomina o etyce, prawie, zasadach… Niejednoznaczny moralnie debiut Norwega, okrzykniętego nową gwiazdą skandynawskiego kryminału. [jh]

Nr 6 (241) czerwiec 2012

Prószyński i S-ka, Warszawa 2012 s. 472, 978-83-7839-035-0

S

onia, córka Jagody. Jagoda i Barbara, córki Julii. Julia, córka Antonii. Antonia. Z pokolenia na pokolenie przekazują sobie pałeczkę rozczarowania i zarażają się goryczą. Pozbawione empatii, sfrustrowane, zablokowane i przestraszone. Silne, ale posługujące się siłą destrukcyjną i zadającą cierpienie. Każda dźwiga swoje brzemię, ale żadna nie ma odwagi go zrzucić. Mężczyźni odchodzą, znikają, zabijają się albo tkwią w miejscu, milczący i bezwolni. Są tłem. Główne role grają one – kobiety z domu Soni. Pragną miłości, choć same nie potrafią kochać. Dopiero najmłodsza Sonia „zdała sobie sprawę z ogromu swojej kobiecej pustki. Z ogromnej wołającej dziury po korzeniach kobiecości” i postanawia pójść własną drogą, odrzucić ten testament niespełnienia. Postacie z powieści Czupryńskiej są prawdziwe aż do bólu. Autorka porusza różne struny kobiecej duszy, wywołuje wzruszenie, uśmiech, nawet łzy. To powieść na wskroś kobieca, ale nie babska. Smutna, ale dająca nadzieję. Dla kobiet i dla mężczyzn (tych, którzy nie boją się swej wrażliwości). Chwilami przerażająca – w swym zacietrzewieniu, nieumiejętności wybaczania marnujemy rok za rokiem, lata, a w rezultacie całe życie. [jh]

Hanna Długosz

Kuchnie, jadalnie, salony Buffi, Bielsko-Biała 2011 s. 227, il., ISBN 978-83-88279-23-2

Z

a przaśnych czasów PRL ktoś, kto wpadł na awanturniczy pomysł adaptacji mieszkania do własnego snu, musiał właściwie na tym śnie bazować: ani pism wnętrzarskich, ani książek fachowych. Mamy to już za sobą, ale wcale nie mamy lepiej – jesteśmy zasypani drukowanymi materiałami, podaż znacznie przekracza popyt. Dlatego książki takie jak Kuchnie, jadalnie, salony Hanny Długosz i Marii Tyniec (autorki tekstu wprowadzającego) są nader przydatne. Długosz, architekt i fotograf, ma na swoim koncie kilka albumów pokazujących mieszkaniowe rozwiązania, tym razem jednak skupiła się na określonych częściach powierzchni. Poszczególne prezentacje ujawniają plan całych mieszkań, by „wyciąć” z nich przestrzenie tytułowe: połączone z jadalnią, osobne, obejmujące również salon. Nie są to bynajmniej projekty dla klientów majętnych – nie, to propozycje dla odważnych, ceniących ład, nie bojących się ryzyka. Oczywiście, znajdziemy tu rozwiązania liczone wysoko na skali „łoł”, ale, jak to w przypadku takich książek bywa, nie to się liczy – chodzi o inspirację. W bloku z wielkiej płyty może kryć się przemyślane dizajnerskie wnętrze, gdy w przestronnym „dworku” męczy jego mieszkańców bezmyślny chaos niedobranych elementów. [gs]


A

Aleksander Kaczorowski

Alina Margolis-Edelman

Ballada o kapciach

Ala z „Elementarza”

Czarne, Wołowiec 2012, s. 162, ISBN 978-83-7536-350-0

Zeszyty Literackie, Warszawa 2011 s. 107, ISBN 978-83-60046-01-2

leksander Kaczorowski jest bohemistą, tłumaczem, literaturoznawcą. Nie spodziewałam się, że za jego sprawą odjadę. W przeszłość, teraźniejszość, w dusze ludzkie. Ballada o kapciach (trzy eseje o zadupiach z okolic Warszawy) to książka niby osobista, w istocie uniwersalna, psychologiczno-historyczna. Demaskatorska. Autobiografia? Skąd, złuda. O autorze co kot napłakał. Jego poszukiwania przodków i rekonstruowanie ich życiorysów rozgałęziają się na całą Polskę; w przeszłość, na ziemie objęte zaborami; prowadzą za ocean. Z biegiem spraw autor porzuca familijne historie i koncentruje się na losach anonimowych (dotychczas) mieszkańców podstołecznych miasteczek (Żyrardów, Grodzisk). To nie jest dobry Polak wedle kodeksu PiS. Wyśpiewując Balladę… demaskuje narodowe legendy. Podważa mit o odwadze; dewaluuje (podając fakty) etos prawości, chrześcijańskiego miłosierdzia, ofiarności i patriotyzmu. Po pierwsze, nie jesteśmy en masse szlachtą – większość naszych galicyjskich przodków pochodzi od chłopa pańszczyźnianego, przez cara uwłaszczonego (dekret z 1863). Wielu naszych herbowych antenatów bieda spychała do pozycji gorszej niż zamożnego chłopstwa – i z tej grupy rekrutuje się tzw. inteligencja. Po drugie, daleko nam do aniołów. Zawsze ponad interes państwa wybijał się interes własny. Przykładem korupcyjnej hańby – losy Żyrardowa i tamtejszych zakładów włókienniczych, prosperujących najlepiej w Europie do momentu wkroczenia francuskiego kapitału. Niejaki Marcel Boussac, zwany „królem bawełny”, przekupując Władysława Kucharskiego, ministra skarbu odrodzonej po I wojnie Rzeczypospolitej, pomnożył majątek dzięki zakupowi żyrardowskich zakładów, a następnie poprowadzenia ich (celowego) ku ruinie – po to, by wyprowadzić z impasu francuską. Gdyby ktoś nie wierzył w takie świństwo, może przekona go mocno publicystyczny poemat Czesława Miłosza (wówczas 21-letniego studenta) Przeciwko nim, który Kaczorowski cytuje. Nie są to wyżyny poetyckiego kunsztu, za to jaka siła perswazji! Powie ktoś – zamierzchłe czasy. Tak, lecz reperkusje trwają do dziś. Otóż topiąc nasze lny, Boussac stał się najbogatszym człowiekiem Europy, którego imperium zawaliło się dopiero w 1980 roku, kiedy prezydent Mitterand odmówił mu kolejnego kredytu z państwowej kiesy. Z tej zaprogramowanej klęski Żyrardów nigdy się nie podniósł. No, może pomogą mu lofty w ekskluzywnym skansenie – jedynej zachowanej w Europie XIX-wiecznej osadzie przemysłowej. Co to ma do biografii Kaczorowskiego? Urodził się w Żyrardowie. Potem rodzina przeprowadziła się do Grodziska, gdzie kapciany balladzista chodził do liceum. Znów niby zero atrakcji – a wychodząc z grodziskiego pałacyku zwanego „Lokomotywką” autor dokopuje się źródeł wiedzy o tamtejszych Żydach i ich stosunków z Polakami. Znowu nasza kompromitacja. Jeśli ktoś pomówi AK o tendencyjność – odsyłam do Naszej klasy Słobodzianka. Ja wierzę Balladzie… [mm]

K

rótka wojenna autobiografia. Poruszająca, jak zwykle książki tych, którzy przeżyli piekło i piszą o tym z dystansem. Pozwala to na przypomnienie sobie epizodów, wydarzeń mniej znanych – jak śmierć Icchaka Wittemberga, przywódcy organizacji partyzanckiej w wileńskim getcie, który miał być wydany Niemcom, by uratować zamkniętych w getcie Żydów. Takie ultimatum postawili hitlerowcy. Wiadomo, że nie mieli zamiaru go dotrzymać, ale żydowska policja i rada chciała im wierzyć. Nie potrafiły jednak podjąć decyzji, kto ma zginąć pierwszy, jeden Żyd czy dwadzieścia tysięcy. I przerzucili odpowiedzialność na Wittemberga. „W obliczu śmierci zostawili go samego”, pisze autorka, wyraźnie nawiązując do testamentowej historii. Mam zawsze kłopot z podobnymi lekturami. Są świetne literacko, ale zostają na długo w pamięci i bolą. Bo nie mogę wciąż pojąć niektórych spraw, na przykład antysemityzmu. Autorkę przechowali światli ludzie, architekci, których przekonały jej lewe aryjskie papiery. Gdy po wojnie poszła razem z matką podziękować im, „Pan spojrzał na mnie, spojrzał na mamę i zatrzasnął z hukiem drzwi”. Tak czy inaczej, uratował ją. I na pewno, choć nie znosił Żydów, nie wystawał przed gmachem warszawskich sądów, budynkiem graniczącym z gettem, przez który często próbowali wymknąć się uwięzieni za murem ludzie. Prawdziwi Polacy czekali na nich na ulicy, by oddać policji, najpierw wymusiwszy okup. Szmalcownicy, nasza specjalność. Nawet sami Niemcy uważali ich za kryminalistów. Jestem w stanie zrozumieć żydowskich policjantów, którzy też żądali pieniędzy za wyprowadzenie z getta. Ale ta narodowa szumowina? Przecież nie musieli. Chcieli. Dlaczego? Czemu się tu dziwić, lektura komentarzy czytelników pod większością artykułów «Gazety Wyborczej» ujawnia, że głupota i zaślepienie mocno się w Polsce zakorzeniły. Czy są do wyplenienia? Nie. [gs] Anna Quindlen

Do ostatniej łzy tłum. Maria Kabat Sonia Draga, Katowice 2012 s. 352, ISBN 978-83-7508-456-6

Ś

wiat Mary Beth Latham się rozpadł. Z dawnego życia został jedynie fragment, odłamek lustra; w pękniętym odbiciu nie widać już nic znajomego. A przedtem… gdy życie Mary było wspaniałe, nie zdawała sobie z tego sprawy. Nawet brzydka tajemnica z przeszłości nie mogła nadwyrężyć więzów łączących ją z mężem i dziećmi. Żyli bezpiecznie i spokojnie. Czytelnik powoli oswaja się z kojącą atmosferą powieści i jej niespiesznym rytmem. Trach! Autorka bezlitośnie zaczyna pruć misternie skonstruowaną wizję i wyrzuca nas w okrutną rzeczywistość. Do ostatniej łzy jest historią o… życiu. O sile, utracie i bezsilności. Ulotnym szczęściu. Codzienności nie doceniamy, ale to w niej wszystko się zawiera. [jh]

Nr 6 (241) czerwiec 2012

R E C E N Z J E

51


R E C E N Z J E

52 Dorota Głuska

Monika Milewska

Burza depcze mi po piętach

Bogowie u władzy

Moja włóczęga po Ameryce Południowej

słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2012 s. 330, il., ISBN 978-83- 7453-081-1

PWN, Warszawa 2012 s. 366, il., ISBN 978-83-01-16895-7

„S

pójrzmy prawdzie w oczy: zrobili nas w konia”, pozwolę sobie zacytować autorkę, gdyż takie właśnie odczucie towarzyszyło mi podczas lektury. Kolejna blondynka na krańcu świata, tym razem ciemna. Autorka już na wstępie beztrosko wyjawia czytelnikowi, że o pisaniu książek i podróżowaniu w zasadzie nie ma pojęcia. Robi to od niedawna, choć lubi. Do grafomańskich wybryków zachęcili ją przyjaciele – Ewa i Krzyś. Im możemy za to podziękować. Relacja z podróży po Ameryce Południowej – 5 miesięcy i 6 państw – pisana jest przez zwykłą białą turystkę szukającą przygód, backpackerkę, nazywaną przez siebie „podróżnikiem”. I tu się zaczyna dysonans – bo pani Głuska z uporem maniaka na każdej stronie udowadnia, że kim jak kim, ale podróżnikiem właśnie nie jest. Nie odróżnia konia od muła, mimo że spędziła na nim trzy godziny, chętnie i często korzysta z usług organizatorów wycieczek (choć trzeba przyznać, że wybiera tych najmniej odpowiedzialnych, czyli oferujących najwięcej atrakcji), bez żadnego skrępowania opisuje sytuacje, w których na każdym kroku daje się nabić w butelkę, a jej relacja z podróży dotyczy głównie szczegółów logistycznych, takich jak kupowanie biletów, szukanie noclegów, kawiarni, bankomatów (sic!) czy targowanie się. Gdy dochodzimy z autorką do miejsc wartych zobaczenia, możemy przeczytać: „Kościoły wpisane na Ligę Światowego Dziedzictwa UNESCO, których jest tu chyba z szesnaście, też są niczego sobie, ale ostatecznie ile kościołów można zwiedzać na jednej wyspie”. Jeśli nie wyrzucimy książki po pierwszych znacznie gorzej napisanych rozdziałach (co zalecam), możemy przyjąć inną taktykę czytania: potraktować ten tom jako lekturę ku przestrodze. Za co winić należy wydawcę (bo dopuścił) oraz redaktora, który nie zapanował nad gadulstwem podróżniczki, pozwolił jej paplać dosłownie o wszystkim, a przy tym zostawił liczne błędy językowe i „swojski styl”. Muchas gracias! [alo] Tomasz Piątek

Miasto Ł. W.A.B., Warszawa 2012 s. 157, ISBN 978-83-7414-593-0

T

rzy atuty Miasta Ł.: recepta na łososia po norwesku; przepis na pesto; bezkrwawe metody torturowania słabszych. Zarówno systemy opresyjne jak kulinarne dokonania Tomasz Piątek zna z autopsji. Gdyby jednak autor ograniczył się do fabularyzowanego bio! To samograj, wzruszająca historia nawrócenia syna marnotrawnego ludzkości dzięki miłości kobiety (i wzajemnie). Ale on jeszcze musi sobie pofilozofować, pogadać z Bogiem i ze zwierzętami. Tworzy więc karkołomne konstrukcje religijno-gramatyczne (Ty to Ja, zaś Ja to Najwyższy) oraz wymyśla psio-kocie neologizmy („miałm na miauśli psiebaczenie”). Niestrawna grafomania terapeutyczna. [mm]

6 [230] czerwiec 2011

U

derzająco prosty tytuł, jakże trafnie oddający przesłanie tej fascynującej książki. Wszak bogowie zawsze – z definicji – mieli władzę, mieszkańcy ziemi potrzebowali jedynie stworzonych przez siebie mitów, by łatwiej w to uwierzyć, zaakceptować. Monika Milewska odwraca sytuację – to władcy, by wspiąć się na Olimp i uzyskać boski status, musieli podsunąć swym poddanym przeróżne mity. I bardzo szybko pojmowali, że ci wierzyli w nich bardziej niż w odległych i, prawdę mówiąc, nigdy nie widzianych bogów. Zwłaszcza że w podtrzymaniu tej wiary pomagał bezwzględny terror stosowany przez ziemskich demiurgów. Milewska pisze o kulcie jednostki. „Czyż w samej naturze ludzkiej nie leży nieopanowana wciąż skłonność do lepienia glinianych bogów?”, tym pytaniem zamyka swą przedmowę. Swą analizę zjawiska otwiera esejem na temat Aleksandra Wielkiego, kończy tekstem o Czerwonym Słońcu Phenianu, krótszym niż pozostałe, bo też o władcach Korei Północnej mniej chyba wiadomo niż o starożytnych Grekach i Rzymianach. Inni bohaterowie: Cezar, Kaligula, Napoleon, Lenin, Mussolini, Hitler, Stalin, Ceauşescu. Nader pouczające to materiały, choć nauki z nich płynące mało przyjemne. Ścisła współpraca możnych dla utrzymania wygodnego dla nich status quo jest tu dowiedziona w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości, graniczący z chucpą – Napoleon Bonaparte, bóg wojny, „postanowił oprzeć swą władzę na religii większości Francuzów”. Gdy okazało się, że w panteonie świętych pobożnego Napoleona po prostu nie ma, usłużny legat papieski wygrzebał jakiegoś wątpliwego męczennika z przełomu III i IV wieku, którego imię – Neopolis albo Neopolus – od biedy uznać można było za „wariację na temat Napoleona”. Czytelnik tej doskonale udokumentowanej i niebywale szczegółowej książki – przy tym napisanej tak, że od lektury trudno się oderwać – musi zadać sobie pytanie: skąd ta wiara, że „ciemny lud to kupi”? Wiara, jak wykazuje autorka, uzasadniona. Cóż, potrzebujemy liderów, to naturalne. Ale im kraj biedniejszy, tym łatwiej zdominować i sterroryzować jego mieszkańców, pomóc im uwierzyć, że tylko „ukochany przywódca” zdolny jest poprowadzić naród do świetlanej przyszłości. Jeśli warunki temu sprzyjają, naród zgodnie popada w obłęd – przykładem Niemcy epoki Hitlera, wyczekiwanego Mesjasza, który miał w zgnębioną nację tknąć nowego ducha i stworzyć wreszcie wyczekiwaną Tysiącletnią Rzeszę. Jako bóg Hitler „wybawiał [Niemców] od odpowiedzialności i myślenia, od niepokojów i problemów nękających świadomych obywateli. W zamian żądał od nich jedynie posłuszeństwa”. To schemat ochoczo akceptowany przez obywateli, pozwalający im w razie potrzeby tłumaczyć się właśnie ślepą wiarą w świeckiego boga. To książka z gatunku tych, które chciałoby się podsunąć do lektury tzw. elitom władzy – ku przestrodze. Ale zaraz pojawia się pytanie: a co będzie, jeśli wezmą ją za praktyczny podręcznik obejmowania rządów totalitarnych? [gs]


Wydawnictwo JEDNOή poleca...

Nowości!

POZNAJ POTĘGĘ MOWY CIAŁA! Komunikacja niewerbalna, czyli mowa ciała od A do Z Jean-Cloude Martin s. 344, cena 34,90 zł Warto przeczytać tę książkę, gdyż nie jest kolejną publikacją, która próbuje przekonać, że wystarczy zrozumieć poszczególne gesty rozmówcy czy opanować narzędzia regulujące komunikację, by umieć dowolnie kierować relacjami z innymi. Pokazuje, jak skomplikowane są ludzkie zachowania, przede wszystkim nasza mowa. Tłumaczy, dlaczego nie da się po prostu zapamiętać znaczenia poszczególnych gestów, by stać się ekspertem od komunikacji niewerbalnej. Skutecznie uczy mowy ciała, uczy lepszego rozumienia innych, ale przede wszystkim samego siebie! Książka pod patronatem

WIELKI BIZNES PO CHRZEŚCIJAŃSKU Wolność, by czynić to inaczej Claus Hipp s. 288, oprawa twarda, cena 29,90 zł Claus Hipp, twórca znanej marki żywności dla niemowląt i małych dzieci, to człowiek o zaskakujących obliczach. Niniejsza książka to szczególny bilans życia tego głęboko wierzącego katolika, menedżera z zasadami, a zarazem malarza i muzyka. Oryginalne połączenie osobistego świadectwa, wykładu na tematy polityki i gospodarki, założeń dotyczących etyki w biznesie i w życiu codziennym oraz refleksji odnoszących się do różnych sfer życia społecznego, ze szczególnym podkreśleniem znaczenia wartości chrześcijańskich jako nadrzędnego credo. Jej lektura stanowi inspirację do samodzielnych przemyśleń zagadnień w niej poruszanych, prowadzi do skonfrontowania własnych poglądów i postaw z poglądami znanego niemieckiego menedżera, nie pozostawiając miejsca na obojętność.

dział sprzedaży 41 349 50 50

www.jednosc.com.pl


Nowa powieść Anny J. Szepielak Dostępna także jako E-BOOK

www.annajszepielak.blogspot.com

PATRONI MEDIALNI:

Jak szalona kotka ocaliła rodzinę

Myślicie, że to Marley był mistrzem świata w demolce? W takim razie poznajcie Kleo... PATRONI MEDIALNI:

www.kleo.nk.com.pl

Nr 6 (241) • czerwiec 2012 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.