Notes Wydawniczy 7-8/2012

Page 1

Notes Wydawniczy lipiec-sierpień 2012

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)


Paul Auster jest absolutnym geniuszem.

Czy istnieje przepis QD PLáRĞü"

Haruki Murakami

.VLąĪND GRVWĊSQD WDNĪH MDNR ( %22. 3$7521, 0(',$/1,

PIEŚŃ

ABORYGENKI

PULSUJĉCY EMOCJAMI ĶWIAT NOWEGO JORKU Miles znika bez sàowa i zrywa wszelkie kontakty z rodzinĈ. Pilar, zmysàowa Kubanka, marzy o tym, by uciec z domu i ŇyĀ w zgodzie z wàasnymi uczuciami. ßĈczy ich przypadkowe spotkanie. Rodzi siĒ poŇĈdanie i miàoĵĀ, którĈ muszĈ utrzymaĀ w tajemnicy.

PODRÓŻ

W GŁĄB DUSZY

AUSTRALII PATRONI MEDIALNI

KsiĈŇkĒ poleca:



Fot. Tim Sowula

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012 ISSN 1230-0624 Nakład: 800 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350

miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ

Grzegorz Sowula – redaktor naczelny grzegorz@rynek-ksiazki.pl

Monika Małkowska moniak21@gmail.com

Maria Czarnocka m.czarnocka@gmail.com

Kamila Bauman – sekretariat kamila@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 9350 AUTORZY NUMERU

Agnieszka Budyńska [ab], Maria Czarnocka [mc] Agnieszka Gumbrycht [ag], Joanna Habiera [jh] Marek Arpad Kowalski [mak], Monika Małkowska [mm] Magda Mikołajczuk [mam], Aleksandra Okuljar [alo] Marcin Sendecki [ms], Grzegorz Sowula [gs] Agata Szwedowicz [as], Rafał Świątek [raf] Aleksandra Wiktorowska [awi], Jan Wosiura [jw]

Pustka wielkiego miasta Bohater Cosmopolis błądzi po metropolii niemal bezludnej, choć pono zablokowanej przez korki i demonstracje. To miasto apokaliptyczne, nieobecne, ziemia niczyja. Życie przeniosło się do sieci. Funkcjonują małe enklawy, takie jak luksusowe wnętrze samochodu, w którym młody bankier przyjmuje gości, prowadzi interesy i podejmuje decyzje. Jedna z nich – spekulacja chińską walutą – jest biznesowo nieuzasadniona, samobójcza. Po niej można tylko uciec gdzieś daleko, by zacząć życie od nowa. Tekst Marka Arpada Kowalskiego mówi w moim przekonaniu o tym samym – nasze kolonialne marzenia, wyrażane przez rozmaitych autorów, można oczywiście odczytać jako deklaracje podboju „murzynków”, pewnie usprawiedliwiane potrzebą nowej krucjaty. Wolę jednak widzieć w tym parciu ku innym stronom globu chęć ucieczki z miasta – molocha, kolosa, giganta, coraz bardziej niewolącego swoich obywateli. Szukamy nowych przestrzeni, przekonujemy, że już się nie mieścimy, jest nas zbyt dużo – ale w gruncie rzeczy chcemy zerwać z przeszłością. Pytanie tylko, czy popełnione w przeszłości błędy czegokolwiek nas nauczyły, by nasze nowe życie mogło być lepsze… GrzeGorz Sowula redaktor naczelny

ILUSTRACJE

Andrzej Czyczyło (s. 15 i 26), Andrzej Dragan (s. 25) PROJEKT TYPOGRAFICZNY

Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA

zespół DRUK

Omegapress ul. Szosowa 12 41-203 Sosnowiec www.omegapress.pl

Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 26 lipca 2012 Jesteśmy na Facebooku

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

Wydawanie «Notesu Wydawniczego» wspiera Fundusz Promocji Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS


4

wydarzenia

30

Agata Szwedowicz

8

raptularz

T R E Ś C I

3

12

S P I S

Maria Czarnocka

felieton Książka w wielkim mieście Monika Małkowska

13

książka w wielkim mieście

13

Warszawa za 50 lat Rafał Świątek

16

Marzenia o przygodzie... Marek Arpad Kowalski

20

Limuzyną na szafot

34

Monika Małkowska

28

Czarno na białym o dwóch rocznicach Grzegorz Sowula

14

półka żenady Czytać każdy może – czyli seplenienie jest trendy Magda Mikołajczuk

24

fajny film wczoraj czytałem Czy te nogi mogą kłamać Monika Małkowska

26

na marginesie Kurs wiedzy niezbędnej dziennikarzom Grzegorz Sowula

30

tłumacze polecają

40

Kirmen Uribe Bilbao–New York–Bilbao Aleksandra Wiktorowska

33

książki jak wino Podwójne oblicze czyli Pamiątki Soplicy Marcin Witan

34

kronika kryminalna lipiec/sierpień 2012 Grzegorz Sowula

36

copyright & copyleft Koniec z prawem do integralności utworu? Jan Wosiura

38

42

nowa książka Cees Nooteboom Hotel nomadów

40

piórem i piórkiem Orgazm ku chwale wolności Monika Małkowska

44

recenzje Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


Przekazywane dotąd z pokolenia na pokolenie Baśnie, legendy i podania polskich Tatarów ukazały się nakładem Muzułmańskiego Związku Religijnego RP. Zbiór 21 tekstów wydano w ilości 500 egzemplarzy. Autor książki, prof. Selim Chazbijewicz, zilustrował opowieści własnymi pracami. Zamieścił w niej opowieści, które poznał z ust własnej matki i babki. Wiele historii, które opowiadają sobie Tatarzy, opartych jest na Koranie, a Chazbijewicz wykorzystał do ich opisania chamaiły – tatarskie modlitewniki. W książeczce znalazły się też legendy i podania o niezwykłych Tatarach, jak również obrazy codzienności na polskich Kresach. Tatarzy polscy liczą ok. 5 tys. osób, to jedna z najmniejszych grup etniczych w naszym kraju. Jako datę początków dobrowolnego osadnictwa tatarskiego w Wielkim Księstwie Litewskim i Rzeczypospolitej Jan Długosz podaje rok 1397. Wyznawali islam, ale zatracili język na przełomie XVI-XVII wieku, wiele obyczajów i nazwiska uległy wtedy spolszczeniu. [as]

Porębski dostał Gdynię

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

Magdalena Tulli, Marta Podgórnik, Marian Sworzeń odebrali Nagrodę Literacką Gdynia. Przyznawana nieregularnie Nagroda Osobna przypadła prof. Mieczysławowi Porębskiemu, jednemu z najstarszych – i wciąż aktywnych – polskich historyków i teoretyków sztuki. Laureatów nagrody ogłoszono w czerwcu w gdyńskim Teatrze Muzycznym, co zakończyło trzydniowy festiwal Literaturomanie. Magdalena Tulli otrzymała nagrodę za tom opowiadań Włoskie szpilki, Marta Podgórnik – za tomik wierszy Rezydencja surykatek, a Marian Sworzeń za eseje Opis krainy Gog. Prof. Porębskiego uhonorowano Nagrodą Osobną za czwarty tom jego pism wybranych, zatytułowany Spotkanie z Ablem. [as]

Nowe opowiadania Katherine Mansfield

Nie tyle nowe, ile właśnie odkryte – Christopher Mourant, doktorant w londyńskim Kings College, znalazł w archiwach nieistniejącego już miesięcznika «ADAM», który jest tematem jego pracy, nieznane dotąd teksty Katherine Mansfield. Należą do nich trzy historyjki dla dzieci, zbiór aforyzmów Bites from the apple i datowane na 1909 rok opowiadanie A little episode. Mourant odkrył także zbiór fotografii, pokazujących Mansfield i jej męża Johna Murry, jak również ojca jej dziecka, muzyka Garnetta Trowella. Jak ocenia dr Gerri Kimber, znawczyni twórczości nowozelandzkiej autorki, Trowell jest wzorem dla postaci bohatera A little episode, Pierre’a – przystojny muzyk zostawia zakochaną w nim Yvonne, gdy dziewczyna zachodzi w ciążę. W ten właśnie sposób zachował się Trowell, wpędzając tym Mansfield w nerwowe załamanie, którego efektem była utrata

dziecka. Dr Kimber, autorka przygotowywanej właśnie do druku przez uniwersytet w Edynburgu edycji zebranych utworów prozatorskich Mansfield, odnalezione opowiadania doda w formie apendyksu, aforyzmy znajdą się w tomie uzupełnień. [independent]

Podręcznik angielskiego gwałtu Wiadomo, że najłatwiej zapamiętuje się słowa nacechowane. Walt Waren, autor podręcznika do nauki angielskiego, opublikowanego przez oficynę NAJApress, uczy więc koniugacji na przykładach związanych z przemocą i seksualnością. „Linda miała nadzieję, że zostanie zgwałcona do końca lata”, „Tom właśnie gwałci Lindę” – takie frazy mają, zdaniem autora, ułatwić zrozumienie brytyjskiej struktury gramatycznych czasów. Rzecznik Praw Obywatelskich prof. Irena Lipowicz zakwestionowała znajdujące się tam treści i zawiadomiła Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania. Uważa, że zawarte w podręczniku treści nie odpowiadają normom edukacji, która powinna być prowadzona w duchu poszanowania praw i godności człowieka, przeciwdziałać dyskryminacji i rasizmowi oraz zwalczać uprzedzenia. [as]

Márquez kończy karierę

©Jose Lara

Ukazały się baśnie polskich Tatarów

Fot © natlib.govt.nz

W Y D A R Z E N I A

4

W powieściowy sposób kończy karierę autor Stu lat samotności, kolumbijski pisarz Gabriel García Márquez. Jego brat ogłosił w lipcu, że cierpi on na demencję, potwierdzając tym samym publicznie pogłoski, jakie na ten temat krążyły już od dłuższego czasu.


Jaime García Márquez powiedział studentom na wykładzie w kolumbijskim mieście Cartagena, że jego 85-letni obecnie brat Gabriel cierpi na postępującą demencję już od 1999 r. i całkowicie zaprzestał pisania. Ma kłopoty z pamięcią, co, jak podkreślił Jamie Márquez, jest w ich rodzinie częste. W powieściach Márqueza pojawiają się postaci starych ludzi, proces stopniowej utraty wspomnień i kontroli nad rzeczywistością pisarz przedstawił na przykład w losach pułkownika Buendia i Ursuli ze Stu lat samotności. „Fizycznie jest w dobrej kondycji, ale na demencję cierpi od dłuższego czasu. Wciąż jest w humorze, w dobrym nastroju i pełen entuzjazmu” – powiedział też brat pisarza. Márquez od dłuższego czasu rzadko pojawia się publicznie, chociaż w marcu tego roku obchodził urodziny w towarzystwie zaprzyjaźnionych pisarzy i artystów. [as]

Sąd rozstrzygnie, kiedy umarł Korczak

Leociak, w drodze do tego obozu. Zatem wygaśnięcie majątkowych praw autorskich do jego dzieł powinna wyznaczać data 31 grudnia 2012 r. Obowiązuje jednak nadal postanowienie Sądu Powiatowego w Lublinie z listopada 1954 r. wyznaczające datę śmierci autora Króla Maciusia Pierwszego na 9 maja 1946 roku, co odracza termin uwolnienia od praw autorskich do końca grudnia 2016. W powojennej Europie przyjęto, że jeżeli nie da się ustalić dokładnej daty śmierci danej osoby, to uznaje się ją za zmarłą w rok po zakończeniu wojny – to jedna z przyczyn problemów z datą śmierci Korczaka. Znaczące, że Henryk Goldszmit nie wiedział też, w którym roku się urodził – 22 lipca 1878 czy 1879 roku. Jego ojciec, adwokat, zaniedbał wyrobienia synowi metryki. Instytut Książki, który dysponuje od 2010 roku prawami autorskimi do dzieł Korczaka z ramienia Skarbu Państwa i dofinansowuje wydania krajowe i zagraniczne tych książek, nie oszacował jeszcze, jakie konsekwencje finansowe miałoby „uwolnienie” dzieł Starego Doktora w styczniu przyszłego roku. [as]

byłem idealistą, poetą, wędrowcem. To więzienie naprawdę mnie ukształtowało, zmieniło, nauczyło życia. Więzienie było moim uniwersytetem” – mówił Liao Yiwu na majowym spotkaniu z czytelnikami w Warszawie. Książki Liao Yiwu są w Chinach zakazane, ukazują się jednak w drugim obiegu. Pisarz obecnie mieszka w Berlinie. Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki Liao Yiwu otrzymał za książkę Prowadzący umarłych – zbiór opowiadań o chińskich pariasach. Pisarz materiały do niej zbierał po wyjściu z więzienia, kiedy żył jako wędrowny grajek. Ceremonia wręczenia Pokojowej Nagrody Niemieckich Wydawców i Księgarzy odbędzie się 14 października podczas Targów Książki we Frankfurcie. Wysokość nagrody to 25 tys. euro. [as]

PIK contra Chomik

W lipcu, w połowie obchodzonego właśnie Roku Korczaka, do Sądu Rejonowego w Lublinie wpłynął wniosek o ustalenie dokładnej daty śmierci Starego Doktora, skierowany przez Fundację Nowoczesna Polska. Od decyzji sądu w tej sprawie zależy, jak długo jeszcze dzieła Korczaka będą chronione prawem autorskim. Fundacja Nowoczesna Polska prowadzi bibliotekę internetową „Wolne lektury”, gdzie zamieszczane są dzieła z domeny publicznej, wolne od praw autorskich, czyli te, których autor zmarł ponad 70 lat temu. Janusz Korczak zginął 6 lub 7 sierpnia 1942 roku w niemieckim obozie zagłady Treblinka, lub, jak uważa Jacek

fot. Marytka Czarnocka

Niemieccy wydawcy nagrodzili Liao Yiwu

Tegoroczny laureat nagrody im. Kapuścińskiego za reportaż literacki, chiński dysydent Liao Yiwu, odbierze w październiku – podczas Targów Książki we Frankfurcie – Pokojową Nagrodę Niemieckich Wydawców i Księgarzy, uważanej za wstęp do Nobla. Liao Yiwu po wydarzeniach na Placu Niebiańskiego Spokoju napisał poemat Masakra, który szybko stał się bardzo popularny. W więzieniu siedział w latach 1990-94. „Przed tym doświadczeniem

Polska Izba Książki skierowała do sądu zbiorowy pozew wydawców przeciwko portalowi Chomikuj.pl, który odpowiedział pozwaniem PIK za nazwanie go „pirackim serwisem”. Pozew przygotowywany przez Polską Izbę Książki, która zrzesza ok. 240 wydawców, ma złożyć po wakacjach kilkunastu z nich. Wydawnictwa są w trakcie szacowania strat poniesionych w wyniku nielegalnego udostępniania plików książek przez użytkowników popularnego „Chomika”. Ten zaś kierował do sądu pozew w związku z komunikatem opublikowanym na stronach internetowych PIK, w którym określono go jako „serwis piracki”, stosujący „praktyki pirackie”. Portal domaga się usunięcia komunikatu oraz przeprosin, podkreślając, że Chomikuj.pl dostarcza jedynie usługę hostingową, za pomocą której użytkownicy

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

W Y D A R Z E N I A

5


W Y D A R Z E N I A

6 mogą udostępniać pliki, a to, jak internauci korzystają z serwisu, nie wpływa na legalność samej usługi. [as]

Tuzin po Bookera

Znamy już tzw. długą listę kandydatów do najważniejszej brytyjskiej nagrody literackiej Man Booker Prize for Fiction, jak brzmi pełna oficjalna nazwa tego najbardziej cenionego i liczącego się wyróżnienia. Jury, któremu przewodniczy Peter Stothard, redaktor naczelny «Times Literary Supplement», zaskoczyło wszystkich – wśród 12 wybrańców nie ma nazwisk najpopularniejszych obecnie autorów, takich jak Zadie Smith, Pat Barker, Ian McEwan, Howard Jacobson, John Banville czy Martin Amis. Uzasadniając wybór, Stothard nieco złośliwie skomentował, że jurorzy skupili się na „powieściach, nie powieściopisarzach” i „tekście, nie reputacji”. Do następnego konkursowego etapu – jest nim „krótka lista” sześciu nazwisk – staną następujące książki: The Yips Nicoli Barker (opowieść o nietypowych bywalcach baru w Luton), The teleportation accident Neda Baumana (najmłodszego, 27-letniego półfinalisty, historii dziejącej się w Niemczech lat 30.), Philida André Brinka (peregrynacja niewolnika przez Cape Town w 1832 roku), The garden of evening mist Tan Twan Enga (fabuła osadzona na Malajach tuż po wojnie), Skios Michaela Frayna (satyryczne przedstawienie konferencji zorganizowanej na greckiej wyspie), The unlikely pilgrimage of Harold Fry Deborah Levy (bohater wychodzi wysłać list i przepada), Bring up the bodies Hilary Mantel (kolejny tom opisujący życie Thomasa Cromwella), The lighthouse Alison Moore (bohater wybiera się

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

na wakacyjną wędrówkę przez Niemcy), Umbrella Willa Selfa (lekarz podejmuje próbę wybudzenia pacjentów z epidemii śpiączki pod koniec I wojny światowej), Narcopolis Jeeta Thayila (Mumbai jako metropolia użytkowników opium) i Communion Town Sama Thompsona (dziesięć powiązanych opowiadań, których tematem jest miasto). Trzy spośród nominowanych tytułów ukazały się w małych niezależnych oficynach. Tuzin autorów wybrano spośród 145 zgłoszonych przez wydawców. We wrześniu poznamy sześciu finalistów, nazwisko zwycięzcy zostanie ogłoszone 16 października. Główną nagrodą jest czek na 50 tys. funtów. Znawcy rynku dają największe szanse Mantel i Selfowi, choć jurorzy lubią zaskakiwać swymi decyzjami, czego dowodem właśnie „długa lista”. [guardian, nad]

Znak opublikuje powieść Rowling

Pierwsza powieść dla dorosłych Joanne K. Rowling, autorki serii o Harrym Potterze, ukaże się w Wielkiej Brytanii 27 września, w Polsce opublikuje ją na jesieni wydawnictwo Znak. Tymczasem kilka brytyjskich miasteczek, licząc na wpływy z ewentualnej akcji promocyjnej, wdało się w spór o status pierwowzoru sceny wydarzeń rozgrywających się w powieści. Akcja The Casual Vacancy, co można przetłumaczyć jako „Czasowy wakat” lub „Dorywczą, sezonową pracę”, ma rozgrywać się w Pagford, typowym angielskim miasteczku z brukowanym rynkiem i zabytkowym opactwem. Nagły zgon przewodniczącego rady parafialnej wywołuje tam spór o sukcesję, co wyzwala mroczne emocje i wydobywa

na światło dzienne mroczne sekrety mieszkańców. Rowling uparła się, aby nie zdradzać miejsca inspiracji, ale dziennik «The Independent» podaje, że co najmniej trzy miasteczka chciałyby konkurować o miano odpowiednika książkowego Pagford. [as]

Salinger pracował w bydgoskiej rzeźni

Tablicę upamiętniającą pobyt w latach 30. Jerome’a Salingera umieszczono na dawnej siedzibie Zakładów Mięsnych w Bydgoszczy. Autor Buszującego w zbożu odbywał nad Brdą praktyki w Miejskiej Rzeźni, której teren zajmuje centrum handlowe. Żydowscy przodkowie Salingera wyemigrowali z Litwy do USA, gdzie zajęli się handlem wędlinami. Jesienią 1936 r. ojciec wysłał Jerome’a do Wiednia, gdzie miał zapoznać się z realiami i przygotować do pracy w rodzinnym biznesie. Znajomy ojca Salingera z Polski załatwił juniorowi praktyki w Bydgoszczy. Pisarz wspominał pracę w Polsce: „…Ostatecznie na parę miesięcy wylądowałem w Bydgoszczy, gdzie mordowałem świnie i pchałem lory przez śnieg w towarzystwie grubego majstra, który nieustannie zabawiał mnie strzelaniem ze swej śrutówki do wróbli, do żarówek i do kolegów z pracy”. Po praktykach Salinger zrezygnował z kultywowania rodzinnego biznesu, został też wegetarianinem. [as]

Złe wyniki niemieckiego rynku książki Niemieccy wydawcy i księgarze zaczynają odczuwać skutki kryzysu ekono-


micznego dotykającego Europę. Branżowy tygodnik «Buchreport» donosi, że spadek sprzedaży przybrał tempa – dane za zeszły rok wykazują spadek o 1,4% w stosunku do 2010, ale pierwsze półrocze 2012 wygląda znacznie gorzej, ze spadkiem sięgającym 2,8% (dane nie uwzględniają sprzedaży ebooków, w Niemczech powoli rosnącej, ale wciąż marginesowej). Branża liczy na poprawę w miesiącach wakacyjnych, optymizm jednak musi być umiarkowany, by nie rzec, iż jedynie na pokaz – od jesieni 2011 powierzchnia handlowa księgarń na terenie Niemiec zmniejszyła się o 32 tys. m2, swoje filie zamykają takie sieci jak Thalia, Mayersche i zasłużony anarchista Zweitausendeins (będzie prowadzić sprzedaż online). [buchreport]

przeczytać można na razie w sieci, ale szykowana jest już plakieta z brązu, która trafi do parku olimpijskiego. Wątpić należy, czy trafi do antologii olimpijskich ód – poezja dworska AD 2012 nie ma wdzięcznych odbiorców, na co zapewne ma wpływ sam styl utworu: „This new Olympic flame behold,/ that once burned bright in Greece of old”, brzmią pierwsze wersy („Spójrz na ten nowy znicz Olimpiady,/ co niegdyś jaśniał pośród Hellady”). Ale nasze Koko koko Euro spoko też przepadło, mimo iż śpiewane w języku zrozumiałym dla gospodarzy Euro 2012. [guardian]

Zapomniany patron

Otwarcie na modłę antyczną

Aza), Mistrz Twardowski, Stara baśń i Hrabina Cosel. O jego życiu można by z pewnością nakręcić fascynujący biopic: Kraszewski był ziemianinem, zbuntowanym szlachcicem, wrogiem krakowskich (i nie tylko) konserwatystów, przymusowym emigrantem, więźniem twierdzy w Magdeburgu, organizatorem siatki szpiegowskiej, podróżnikiem, malarzem, wydawcą, drukarzem, dyrektorem teatru. Ojciec czworga dzieci, nie stronił od romansów – ostatni zamarzył mu się, gdy miał już 68 lat, jego wybranka, wiedeńska dziennikarka Christine von Thaler, miała lat 30. Była mowa o rozwodzie i małżeństwie, kobieta jednak wybrała innego. W październiku 1879 roku przez kilka dni obchodzono jubileusz 50-lecia pracy literackiej. Do Krakowa zjechało się 11 tysięcy gości, także z zagranicy, Kraszewskiego fetowano również w innych krajach. Rok Kraszewskiego uczci niszowa TVP Historia powtórzeniem Hrabiny Cosel. [red]

Własne książki we własnej telewizji

Pośród licznych niespodzianek, jakie czekały na gości zaproszonych 23 lipca do Royal Opera House w Londynie na galę otwarcia Letnich Igrzysk Olimpijskich, jedna była prawdziwie niezwykła – mer Londynu, Boris Johnson, uraczył ich brawurowym wykonaniem napisanej specjalnie na tę uroczystość sześciozwrotkowej ody. Utwór, utrzymany w manierze Pindara, antycznego twórcy znanego najbardziej z wzniosłych lirycznych kompozycji sławiących olimpijczyków, napisany został po grecku przez Armanda D’Angoura, klasycystę z Oxfordu – i wygłoszony również w tym języku. Mer Johnson posługuje się biegle greką i łaciną, często zaskakując rozmówców cytatami z Homera, Wergiliusza i innych poetów antyku. Zamówiony przez mera Londynu wiersz

Wybór Józefa Ignacego Kraszewskiego na jednego z patronów roku 2012 (pisarz urodził się 28 lipca 1812) posłowie PSL uzasadniali następująco: „Jego imponujący dorobek literacki wywarł trwały wpływ na kulturę i literaturę polską oraz twórczość współczesnych mu i późniejszych pokoleń Polaków”. Trudno temu przeczyć, choć dodać trzeba, że ta szacunku godna próba przypomnienia postaci niegdyś bardzo znanej i lubianej nie udała się – Rok Kraszewskiego, w porównaniu do Roku Chopina, jest nader skromny i wyciszony. A szkoda, bo Kraszewski był człowiekiem wielu talentów, nietuzinkowym, z którego twórczości – bardzo obszernej, jako że ma w dorobku 232 powieści i nieprzeliczone artykuły, przyczynki, komentarze i opracowania – można i dziś wyłuskać fabuły napisane z pasją i talentem, przy tym oparte na rzetelnej wiedzy historycznej. Wiele z nich to gotowe scenariusze – na ekran trafiły… cztery: Chata za wsią (zrealizowany przed wojną film nosił tytuł Cyganka

Należąca do grupy Bertelsmanna oficyna Random House US tworzy – wespół z FremantleMedia, inną spółką Bertelsmanna – własną telewizję. Zadaniem Random House Television będzie produkcja programów związanych z książkami publikowanymi przez wydawnictwo i należące do niego spółki. RHT nawiąże współpracę z własnymi autorami, redaktorami i wydawcami, angażując ich w przygotowanie adaptacji i ekranizacji wybranych tytułów, jak również kreowanie nowych oryginalnych programów. Produkcja RHT ma być przeznaczona na rynki całego świata. [rhus]

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

W Y D A R Z E N I A

7


R A P T U L A R Z

8

Wszystkie informacje o imprezach w danym miesiącu prosimy przesyłać do 15. dnia danego miesiąca na adres poczty elektronicznej marytka@hotmail.com

raptularz czerwiec/lipiec 2012

1 –6. CZERWCA . w MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie trwał XI Ogólnopolski Tydzień Czytania Dzieciom. Cykl imprez rozpoczął się głośnym odczytaniem Lokomotywy Juliana Tuwima. Dla dzieci w wieku 9-11 lat przygotowana została Noc Detektywów. Nie zabrakło przedstawień teatralnych, wystaw nowości i tradycyjnych seansów czytelniczych, m.in. z udziałem przedszkolaków, uczniów Gimnazjum nr 4 w Lesznie oraz Zosi Adamek – tegorocznej laureatki Miejskiego Konkursu „Mistrz Pięknego Czytania”. Głównym akcentem obchodów był Festiwal Teatrów Dziecięcych i Młodzieżowych, po raz czwarty zorganizowany przez MBP i Miejski Ośrodek Kultury w Lesznie. Wzięło w nim udział ponad 230 dzieci ze szkół podstawowych i przedszkoli. Dodatkową atrakcją dla uczestników festiwalu był książkobus Wydawnictwa Media Rodzina z bajkowo zaaranżowanym wnętrzem, gdzie czekały na najmłodszych najróżniejsze zabawy, warsztaty i inne atrakcje. Ponieważ hasło tegorocznej edycji brzmiało „Czytanie łączy pokolenia”, do aktywnego uczestnictwa organizatorzy zaprosili szczególnie babcie i dziadków z wnukami. 1 CZERWCA Kino Praha stało się znaczącym miejscem na kulturalnej mapie Warszawy. Organizator, Meteora Films, zamierza tworzyć imprezy filmowe i przyciągać już istniejące wydarzenia, które z sukcesem odbywały się dotąd w innych lokalizacjach Pierwsze dni czerwca były poświęcone dzieciom – wraz z rodzicami mogły wziąć udział w licznych grach i konkursach, które odbyły się między zaplanowanymi seansami filmowymi.

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

2 CZERWCA na zaproszenie Wydawnictwa Albatros A. Kuryłowicz do Polski przybył Abdela Sellou, autor książki Odmieniłeś moje życie… (2012), jednocześnie prawdziwy bohater filmu Nietykalni. 4 CZERWCA we Wrocławiu odbył się trzeci w tym sezonie Magiel Literacki. Gościem prof. Stanisława Beresia był Jacek Dehnel, autor m.in. powieści Lala, Balzakiana i Saturn. 4 CZERWCA koło Kancelarii Senatu przy ul. Wiejskiej odsłonięto pomnik artystki, aktorki i opozycjonistki, Haliny Mikołajskiej. W uroczystościach udział wziął m.in. Prezydent RP, Bronisław Komorowski. O tej inspirującej nie tylko artystów, ale i działaczy politycznych kobiecie pisała Joanna Krakowska (Mikołajska. Teatr i PRL, WAB, 2011).

5 CZERWCA z okazji premiery powieści Klug (Wielka Litera, 2012) w warszawskiej księgarni Czuły Barbarzyńca miał miejsce wieczór autorski Kaspra Bajona. W rozmowie z autorem wzięli udział Tomasz Brzozowski i Mirosław Wieteska. 6 CZERWCA Łukasz Gołębiewski gościł w Środzie Wielkopolskiej. Spotkanie poświęcone jego najnowszej powieści Krzyk kwezala (Jirafa Roja, 2012) miało miejsce w auli Zespołu Szkół Zawodowych, poprowadził je pisarz Piotr Stróżyński. Wcześniej, w tym samym miejscu, ogłoszone zostały wyniki konkursu dla średzkiej młodzieży na opowiadanie o miłości, w którym Łukasz Gołębiewski był jurorem.

5 CZERWCA z okazji premiery książki Światoholicy (Agora, 2012) wydawnictwo zorganizowało spotkanie z autorami, Aleksandrą i Jackiem Pawlickimi. Rozmowę poprowadził Grzegorz Chlasta, spotkaniu towarzyszyła wystawa fotografii. Autorzy w ciągu 20 lat odwiedzili 60 krajów. Wyprawy organizują sami, wynajmując miejscowych przewodników, docierają do najbardziej egzotycznych miejsc na Ziemi.

11 CZERWCA w „Galerii za Regałami” MBP miały miejsce warsztaty literacko-plastyczne dla dzieci pt. „Mój Stworek może być bohaterem bajki”. W programie: proces powstawania książki – od szkiców przez różne techniki plastyczne po druk i oprawę, prezentacja ilustracji książkowych i utworów literackich opisujących stwory, samodzielne próby artystyczne uczestników. Warsztaty bazujące na wyobraźni dziecka poprowadziła Elżbieta Krygowska-Butlewska – ilustratorka, wydawca, autorka rysunków satyrycznych i projektów graficznych.

5 CZERWCA Anna Bolecka, autorka książki Cadyk i dziewczyna (Czarna Owca, 2012), spotkała się z czytelnikami w Księgarni IR „Wrzenie świata”. Spotkanie poprowadził Remigiusz Grzela. Anna Bolecka debiutowała w 1989 r. powieścią Leć do nieba. Za powieść Biały kamień otrzymała nagrodę im. Wł. Reymonta. Jest autorką powieści Kochany Franz i Concerto d’amore.

11 CZERWCA „Formuły retoryczne” to cykl spotkań z pisarzami, organizowany przez Muzeum Literatury oraz studentów Uniwersytetu Warszawskiego. W szóstym spotkaniu wziął udział Rafał A. Ziemkiewicz, proponent następującej tezy: III RP jest powtórką z Królestwa Kongresowego, więc jej literatura jest powtórką z pseudoklasycyzmu: tak samo jak


pseudoklasycyzm zostanie zapomniana i zastąpiona przez nowy romantyzm. Polemikę z autorem podjął tzw. trybunał retoryczny, w którym zasiedli Michał Dorociak, Justyna Szpanowska i Bartosz Tarnowski. Dyskusję poprzedziła krótka rozmowa z pisarzem, przeprowadzona przez Jarosława Klejnockiego. Spotkanie moderowała Nina Kodorska.

12 CZERWCA ruszyła kolejna odsłona kampanii Wiersze w Metrze pod nazwą ЄвроВірші – EuroPoems. W tym roku odbyła się ona podczas Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej EURO2012 w czterech miastach na Ukrainie: Lwowie, Kijowie, Charkowie i Doniecku. W tym czasie mieszkańcy Ukrainy oraz europejscy kibice mieli możliwość poznania wierszy dwunastu współczesnych polskich i tyluż ukraińskich poetów, których utwory przedstawiane były w języku ukraińskim i angielskim. Na kampanię złożyły się: prezentacje wierszy w metrze w Kijowie i Charkowie, wystawy w przestrzeni publicznej Lwowa, Kijowa, Charkowa i Doniecka, spotkania z poetami oraz konkurs. Wśród autorów znaleźli się m.in. Jurij Andruchowych, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Andrzej Stasiuk, Serhij Żadan, Adam Wiedemann, Dariusz Suska, Oleg Kocarew, Kateryna Babkina, Joanna Mueller, Joanna Wajs i Renata Senktas. Projekt Wiersze w Metrze powstał w roku 2008 z inicjatywy British Council oraz Instytutu Książki prezentując współczesną poezję europejską w Warszawie. W roku 2011 w ramach programu kulturalnego Polskiej Prezydencji w UE twórczość polskich poetów prezentowana była w Warszawie oraz ośmiu stolicach Europy i Azji. Obecna edycja kampanii jest piątą z kolei, w Kijowie odbywa się po raz drugi. 14 CZERWCA w Czytelni Zbiorów Specjalnych WBP im. H. Łopacińskiego w Lublinie odbył się wieczór autorski Tomasza Łubieńskiego – prozaika, dramaturga, eseisty i tłumacza. Wieczór nosił tytuł „Fakty i fikcje”.

15 i 16. CZERWCA w WBP im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie odbyły się VI Lubelskie Targi Książki. Ideą Targów jest promocja wydawców (firm wydawni-

czych, poligraficznych, multimedialnych, stowarzyszeń, fundacji, instytucji kultury i osób prywatnych) oraz twórców Lublina i Lubelszczyzny, prezentacja bieżącego dorobku wydawniczego regionu lubelskiego szerokiemu kręgowi odbiorców, wymiana doświadczeń z zakresu działalności edytorskiej, prezentacja twórców regionu. W ramach Targów odbyła się również V Lubelska Aukcja Antykwaryczna.

17 CZERWCA w Muzeum Literatury odbyło się ostatnie przed wakacjami spotkanie z Klarą, która w swoim pamiętniku opisuje szkołę, kolegów, rodziców i babcię. We wspólnej zabawie z autorem Marcinem Wichą udział wzięli młodzi czytelnicy. Warsztaty plastyczne poprowadziła Marta Tymowska-Wicha. Książka Klara. Proszę tego nie czytać! (Czarna Owieczka, 2011) zdobyła wyróżnienie w konkursie DONGA 2012 – „Za przedstawiony z mikołajkowym poczuciem humoru obraz współczesnej szkoły i rodziny”. 18 i 19. CZERWCA odbyły się spotkania Etgara Kereta z czytelnikami w Poznaniu (18.06) w kinie Muza i w Warszawie (19.06) w Klubie Traffic. W Poznaniu izraelski autor spotkał się z czytelnikami na życzenie wielkopolskich Dyskusyjnych Klubów Książki. Spotkania poprowadziły Agnieszka Maciejowska – tłumaczka wszystkich wydanych dotąd w Polsce opowiadań Kereta i Paweł Smoleński – reporter, znawca Izraela, prywatnie przyjaciel autora. W Polsce ukazało się już sześć zbiorów opowiadań Etgara Kereta, a tej wizycie towarzyszyła premiera kolejnego: Nagle pukanie do drzwi (WAB, 2012). 20 CZERWCA w „Galerii Lochy” MBP miała miejsce promocja książki Janiny Małgorzaty Halec Ulicami Eugeniusza Wachowiaka (MBP, 2012). To kolejna pozycją z serii biograficznych spacerów po dawnym i współczesnym Lesznie, wydanych przez MBP. Jej najważniejszym celem jest zwrócenie uwagi na dorobek współcześnie żyjącego autora, twórczo aktywnego, związanego z miastem. Eugeniusz Wachowiak – poeta, tłumacz, autor prozy poetyckiej, refleksyjnej i

wspomnieniowej. Książka Ulicami Eugeniusza Wachowiaka jest literacką opowieścią o miejscach i ludziach, którzy znaleźli się na jego życiowej drodze w leszczyńskich czasach. Powstała w oparciu o dokumenty przekazane przez niego do MBP, opublikowane teksty i rozmowy autorki z pisarzem. Zawiera bogaty zbiór fotografii pochodzących z MBP, prywatnego archiwum Eugeniusza Wachowiaka, Muzeum Okręgowego w Lesznie. W książce zamieszczona została również miniantologia utworów poety oraz zapis benefisu, który odbył się 28 stycznia 2005 roku w MBP z okazji 75 urodzin Eugeniusza Wachowiaka.

20 –28. CZERWCA David Mark Weber na zaproszenie Domu Wydawniczego Rebis odwiedził Warszawę, Nidzicę (Międzynarodowy Festiwal Fantastyki), Poznań, Wrocław. David Mark Weber to urodzony w 1952 w Cleveland, OH, twórca fantastyki naukowej i fantasy. Dzięki utworom powstałym na gruncie militarnej science fiction oraz space opery zyskał uznanie porównywalne do popularności George’a R.R. Martina w gatunku fantasy. W swoich książkach porusza kwestie społeczne takie jak oddziaływanie i funkcje religii czy przemiana społeczna roli kobiet. 23 CZERWCA w noc świętojańską, Biblioteka Narodowa zaprosiła do Ogrodu Krasińskich na nową imprezę z okazji starego święta – Imieniny Jana Kochanowskiego. Wspólna zabawa pokazywała, że nawet najstarszy polski poeta może być młody, mecz da się rozegrać także na wiersze, a książkę już przeczytaną zamienić na nieznaną. Tylko w ten jeden magiczny dzień w roku Biblioteka Narodowa otworzyła dla szerokiej publiczności swoją siedzibę w Ogrodzie Krasińskich – Pałac Rzeczypospolitej. W sali rycerskiej pokazane zostały na specjalnej, jednodniowej wystawie unikatowe pierwodruki utworów Jana Kochanowskiego oraz jego jedyny zachowany rękopis. 27 CZERWCA rozpoczął się piąty Festiwal „Literaturomanie”, który wraz z wieńczącą go Galą Finałową tworzył coroczne Dni Nagrody Literackiej Gdynia. Wśród zaproszonych gości byli m.in. ks. Adam

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

R A P T U L A R Z

9


R A P T U L A R Z

10

02.06 Noc Detektywó w

04.06 Festiwal Teatró w Dzieciecych i Młodzieżowych

fot. Marytka Czarnocka

01.06 Przedstawienie teatralne Tydzień Czytania

11.06 Formuly retoryczne

17.06 Muzeum Literatury Klara

Boniecki, Piotr Najsztub, Piotr Sommer, Stefan Chwin czy zespół Plateau i Martyna Jakubowicz oraz autorzy nominowanych do „Gdyni” książek, którzy zjawili się niemal w komplecie. Na literaturomaniaków czekało blisko 50 przedstawicieli współczesnej literatury i kultury. Wszystkie festiwalowe wydarzenia odbywały się w gościnnych progach Teatru Miejskiego.

30 CZERWCA w Muzeum Narodowym w Krakowie odbyło się spotkanie z Krystyną Kurczab-Redlich, dziennikarką i reportażystką, wieloletnią korespondentką polskich mediów w Rosji, autorką książki Głową o mur Kremla (WAB, 2012). Spotkanie poprowadziła Małgorzata Nocuń. 2

LIPCA z okazji wydania albumu Maria

Skłodowska-Curie. Listy (Drzewo Babel, 2012) w Traffic Club Wydawnictwo Drzewo Babel i Alta Studio-Alicja Albrecht przygotowały spotkanie poświęcone Marii Skłodowskiej-Curie. W spotkaniu udział wzięła Alicja Albrecht, która dokonała osobistego wyboru listów z korespondencji Noblistki z rodziną

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

20.06 Ulicami Eugeniusza Wachowiaka

i przyjaciółmi. Fragmenty korespondencji interpretowali Joanna Szczepkowska i Adam Szyszkowski.

3 LIPCA Dorota Malinowska na spotkaniu w warszawskim EMPiK-u przeprowadziła rozmowę z Katarzyną ZyskowskąIgnaciak, autorką Upalnego lato Marianny (Wydaw. MG, 2012) o zapomnianych, rodzinnych historiach. Katarzyna Zyskowska-Ignaciak w młodości zajmowała się muzyką, nagrywała piosenki dla dzieci, tańczyła, malowała i pisała. Po latach pozostała wierna ostatniej ze swych pasji. Jest autorką takich książek jak Niebieskie migdały (Nasza Księgarnia, 2011), Przebudzenie (Nasza Księgarnia, 2011) i Ucieczka znad rozlewiska (Nasza Księgarnia, 2012). 4 –7. LIPCA podczas Festiwalu Malta w specjalnie stworzonej przestrzeni można było zapoznać się z książkami, których tematyka odpowiadała tegorocznemu idiomowi Festiwalu: Akcje Azjatyckie/Asian Investments. Malta była pierwszym multikulturowym i interdyscypliarnym festiwalem. Wydawnictwo W.A.B. zaprezentowało książki w serii terra incognita.

Etgar Keret

4 –7. LIPCA podczas festiwalu w Gdyni można było nie tylko posłuchać muzyki, ale również poczytać! Wydawnictwo Literackie wzięło udział w akcji „Przeczytać Open’era”, organizowanej w ramach największego festiwalu muzycznego Open’er przez Instytut Książki i Program III Polskiego Radia. W zorganizowanej po raz pierwszy w historii gdyńskiego festiwalu bibliotece można było – w przerwach między koncertami wielkich gwiazd – oddać się lekturze takich książek jak powieści Orhana Pamuka, który już jesienią odwiedzi Kraków, Kryzys w Babilonie Roberta Brylewskiego i Rafała Księżyka, Widma Łukasza Orbitowskiego 5 LIPCA w warszawskim Czułym Barbarzyńcy miało miejsce spotkanie z Ludwiką Włodek, autorką książki Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów (Wydawnictwo Literackie, 2012). Ludwika Włodek jest prawnuczką Jarosława Iwaszkiewicza. Odbyła liczne podróże do miejsc związanych z Iwaszkiewiczami, rozmawiała z osobami z bliższej i dalszej rodziny. Czytała ich nieopublikowane listy, wspomnienia i pamiętniki. Przekazuje czytelnikowi przejmującą opowieść, miejsca-


mi tragiczną, miejscami zabawną, pełną anegdot nieznanych dotąd nawet najwnikliwszym badaczom twórczości Iwaszkiewicza. Autorka odtwarza przedwojenne losy rodziny na Ukrainie, powraca do historii rodzinnych prababci Anny z Lilpopów, portretuje grono mieszkańców Stawiska z czasów wojny i ich słynnych gości, a w końcu opowiada o losach rodziny w epoce PRL-u.

ransjerem, poetą i dziennikarzem. Wieczór poświęcony był gdańskiemu środowisku punkowemu oraz jego związkom z kulturą punkową w okresie schyłkowego PRL-u. Artysta opowiedział o kulisach powstania książki Gangrena – mój punk rock song (NCK, 2011), której recenzje opublikowali tacy weterani podziemia punkowego w Polsce jak Tymon Tymański, Muniek Staszczyk i Kazik Staszewski.

10 LIPCA w Centrum Prasowym PAP Wydawnictwo BoSz zaprezentowało ekskluzywny album Polska oraz zaprosiło do dyskusji na temat promocji kraju poprzez literaturę i sztukę. W spotkaniu udział wzięli: prof. Michał Kleiber, naukowiec, prezes PAN, jeden z autorów albumowych tekstów, Leszek Szurkowski, fotograf, grafik, wykładowca akademicki, autor projektu graficznego tomu orazBogdan Szymanik, wydawca albumu. Prezentację i dyskusję poprowadził Jerzy Kisielewski.

16 LIPCA zmarł Stephen R. Covey – światowy autorytet w dziedzinie przywództwa, doradca biznesowy, ekspert od spraw zarządzania, skuteczności działania, rodziny oraz kształtowania relacji międzyludzkich. Jego książka 7 nawyków skutecznego działania stała się megabestsellerem (ponad 20 mln sprzedanych egzemplarzy) i została okrzyknięta najbardziej wpływową pracą z dziedziny biznesu XX wieku. Nakładem DW Rebis ukazały się następujące książki Coveya: 7 nawyków szczęśliwej rodziny; Zasady skutecznego przywództwa; Najpierw rzeczy najważniejsze; 8 nawyk. Wkrótce ta sama oficyna opublikuje przekład jego ostatniej, napisanej kilka miesięcy przed śmiercią książki 3 rozwiązanie.

10 LIPCA w krakowskim Czułym Barbarzyńcy miało miejsce spotkanie z Pawłem „Konjo” Konnakiem, gdańskim performerem, reżyserem filmowym, konfe-

30 LIPCA Tadeusz Słobodzianek z okazji wydania książki Śmierć proroka i inne historie o końcu świata spotkał się z czytelnikami w Teatrze na Woli. Słobodzianek, dramatopisarz, krytyk, reżyser i producent, jest współzałożycielem (w 1991) teatru Wierszalin, twórcą i dyrektorem artystycznym Laboratorium Dramatu, dyrektorem Teatru Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego, a od 1 października br. również Teatru Dramatycznego w Warszawie. Studiował teatrologię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, współpracował z teatrami w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Gdańsku, Kaliszu i Białymstoku. Jest autorem takich dramatów jak Car Mikołaj (1985), Obywatel Pekosiewicz (1986), Turlajgroszek (1990), Prorok Ilja (1992), Merlin (1992), Kowal Malambo (1992), Sen pluskwy (2001), Śmierć proroka (2011). Jest laureatem wielu nagród i wyróżnień, m.in. Nagrody Fundacji Kultury Wiejskiej im. Stanisława Piętaka, Nagrody Literackiej Fundacji im. Kościelskich, Paszportu «Polityki» w dziedzinie teatru. Za książkę Nasza klasa otrzymał Nagrodę Literacką Nike 2010. Wykłada w Szkole Dramatu. Spotkanie poprowadził Jacek Wakar. [mc]

Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej:

…………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: kamila@rynek-ksiazki.pl lub wysyłają formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

R A P T U L A R Z

11


Jeśli myślisz, że książki wciąż służą do czytania – jesteś passé. Dziś do odbioru treści uważanych za literaturę używane są inne nośniki – tablety, czytniki, iphony. Jednocześnie obiekt złożony z co najmniej kilkudziesięciu zadrukowanych papierowych stron i nieco twardszej okładki zaczął służyć innym celom. ookart – słyszeliście? Nie chodzi o książkę artystyczną, w której to dziedzinie jesteśmy (my, Polacy) całkiem nieźli. Powyższy termin odnosi się do rzeźb i instalacji, dla których surowcem stały się woluminy. Drążenie w książce nie jest współczesnym wynalazkiem. Wypatroszony w środku tom mógł służyć jako krypto-futerał na pistolet czy flakon (z alkoholem, trucizną, afrodyzjakiem). Tradycyjnie między kartkami chowa się banknoty lub suszy okazy flory. Inne praktyczne zastosowanie tomów to równoważenie nimi chwiejnych mebli, podstawianie pod gorące naczynia, rzucanie w namolnego domowego zwierzaka, uśmiercanie łażących po stole much. Jednak w bookarcie aspekt użytkowy książek nie wchodzi w grę. Liczy się struktura papieru i rytm stron. – Papier zadrukowany jako przekaźnik informacji jest już anachronizmem, natomiast papier zadrukowany potraktowany jako tworzywo to nowatorstwo – przekonywał mnie pewien artysta. – Jeśli spojrzeć na książki jak na surowiec nie obciążony znaczeniem, wyzbywając się sentymentów, można uzyskać z nich zdumiewające wizualne efekty. W tym materiale można rzeźbić, z niego budować, konstruować, lepić. Ów twórca nalegał, żebym do powszechnej wiadomości podała optymistyczną wiadomość: nie narzekajmy na kryzys czytelnictwa! Nieczytane książki można kreatywnie przerobić. To działalność kulturotwórcza, przeciwieństwo wandalizmu. – Hańbą było palenie niewygodnych lektur – mój rozmówca rozwijając temat zapalał się coraz bardziej. – A zbiórki makulatury? Ileż książkowych ofiar pochłonęły! Przekonujące argumenty. Gorzej z plastycznymi osiągnięciami bookartystów. Większość ich produkcji to swoista książkoplastyka, technicznie wypracowana jak szwajcarski zegarek, ale intelektualnie na poziomie korzenioplastyki lub plażowych rzeźb z piasku. Wśród internetowych przykładów woluminowych tworów królują pejzaże – fantastyczne góry, doliny, groty. Przyrodniczą ciekawostkę stanowią papierowe drzewa (to już perwersja!). Niemało też portretów (najlepiej udał się Ringo Starr) i scenek rodzajowych z udziałem papierowych ludzików. Szczyt bezguścia? Miniaturowe ludzkie szkielety słuchające płyt z maleńkiego adaptera, rzecz jasna, wszystko wymodelowane z książek. Na antypodach bookartowego kiczu plasują się poszukiwania takich artystów książek jak Zbigniew Sałaj i Andrzej Banachowicz. Oni też przeobrażają strony zadrukowanego papieru w rzeźbiarskie kompozycje, lecz wiedzą, po co to robią. W ich rękach papierowe warstwy przeobrażają się w totemy, tajemnicze obiekty kultu. Albo w ciepłe kamienie. W mieście można się natknąć na jeszcze inne zastosowania książek jako surowca. Są nowobogackie domy, gdzie biblioteki (wszak wypada je mieć) zapełniają cenne tomy… bez zawartości. Ot, kupuje się same obwoluty, czasami ze skóry i tłoczone złotem. Wygląda to efektownie, a nie ma zawracania głowy z lekturą. Moda dekoracyjnego zastosowania książek rozprzestrzeniła się na lokale gastronomiczne. Znam w Warszawie knajpę, w której barowy blat ustawiono na ścianie książek. Znam lokal, gdzie ściany Nwytapetowano grzbietami książek, skróconymi do połowy. Sugestia, że w tych miejscach wraz z pokarmem dla ciała serwuje się strawę dla ducha. To nie wszystko. W najekskluzywniejszym stołecznym domu mody zwanym vitkAc (nazwa celowo nawiązująca do Witkacego) bibliotekę wykorzystano w celach komercyjnych. Przestronne, wytworne wnętrze jednego z butików, w otwartych szafach – markowe cuda; nad nimi – półki z książkami. Chwała dekoratorowi wnętrza: docenił wizualne walory tomów! Dzięki takim rozwiązaniom książka (tradycyjna, papierowa) nadal istnieje w wielkim mieście. A że użyta inaczej? Otwórzmy się – jak książka – na innowacje. [mm]

B

Monika Małkowska

Książka w wielkim mieście

F E L I E T O N

12

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


yobraźmy sobie Warszawę za 50 lat. Betonowe osiedla zastąpiły domki lekkiej konstrukcji. Ich ściany pokrywa specjalna metaliczna warstwa odbijająca promienie słoneczne tak, aby wnętrza budynków nie nagrzewały się w trakcie dokuczliwych upałów. Na dachach – baterie słoneczne. Każdy dom jest więc w istocie mini-elektrownią produkującą energię na potrzeby całego miasta. Nikt już nie narzeka na korki czy smog. Transport „zszedł” bowiem pod ziemię, a na powierzchni można się komfortowo poruszać dzięki ruchomym schodom, ciągom chodników, przestronnym alejom. Ta rajska wizja przyszłości zapewne jeszcze długo nie ziści się nad Wisłą, ale w innych zakątkach globu można już dostrzec jej pierwsze oznaki. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich powstaje Masdar City, pierwsze miasto na świecie, której jest w pełni ekologiczne i samowystarczalne pod względem energetycznym. To właśnie tu domy przypominają mini-elektrownie, a transport odbywa się pod ziemią. W Korei, niedaleko Seulu,

W

wyrosło osiedle składające się z budynków w kształcie otoczonych pierścieniami zieleni kopców. Roślinność można regularnie podlewać dzięki zbiornikom wody zainstalowanym na każdym piętrze. Te futurystyczne projekty odbiegają od obrazów, które z reguły podsuwają nam kino i literatura. Prawdziwe miasta przyszłości mają być zaprzeczeniem ponurych molochów znanych z Metropolis Fritza Langa czy Łowcy androidów Ridleya Scotta. Nie będą osaczać mieszkańców jak w literackich wizjach Orwella i Huxleya, ale integrować lokalne wspólnoty. Jednak rzeczywistość może mieć więcej wspólnego z klasycznymi dziełami science fiction niż planami architektów. Kryzys finansowy powoduje zwiększenie się społecznych podziałów. Z jednej strony kwitną luksusowe osiedla będące namiastką eko-miast. Z drugiej, coraz więcej ludzi – ze względu na niskie dochody – nie jest w stanie kupić mieszkania za przystępną cenę. Ten proces nie sprzyja powstawaniu „inteligentnych” metropolii. Tworzy natomiast znakomite warunki do rozwoju miejskich gett , co brawurowo sportretował

m.in. nominowany do Oscarów Dziewiąty dystrykt. Ofiary kryzysu – w tym spauperyzowana młodzież buntująca się na ulicach europejskich miast – nie będą miały wstępu do takich cudów architektury jak Masdar City – o ile ktoś z równym rozmachem zaplanuje podobne eko-cacko w Europie. Niewykluczone również, że ze względu na starzenie się społeczeństw miasta przyszłości okażą się równie wyludnione jak upadłe metropolie z postapokaliptycznych horrorów z żywymi trupami w rolach głównych. Jedno jest pewne. W przyszłości nie ma miejsca dla bibliofilów. W miastach takich jak Masdar, gdzie cenić się będzie wydajność oraz inteligentne rozwiązania, księgarnie wraz z bibliotekami stracą sens istnienia. Zastąpią je nie tylko e-czytniki, ale także książkomaty drukujące woluminy po ściągnięciu odpowiedniej treści z Google Books. Zakup książki nie będzie się zbytnio różnił od kupna kawy w ekspresu. Zresztą pewna księgarnia w Nowym Jorku, która wprowadziła opcję zakupu książek z automatu, nazwała go „Espresso Book Machine”. [raf]

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

W I E L K I M

Czy przeludnione, tonące w śmieciach metropolie ustąpią miejsca eko-miastom? Czy książki będziemy wkrótce kupować w automatach przypominających działaniem ekspresy do kawy?

W

Rafał Świątek

K S I ą Ż K A

Warszawa za 50 lat

M I E Ś C I E

13


Fot. Archiwum

Magda Mikołajczuk, dziennikarka Programu 1 Polskiego Radia, w którym prowadzi audycje kulturalne, m.in. cotygodniowy autorski magazyn „Moje książki”

P ó Ł K A

Ż E N A D Y

14

Czytać każdy może

– czyli seplenienie jest trendy Magdalena Mikołajczuk

Do tej książki podchodziłam jak pies do jeża i to pies skrzyżowany z żółwiem, bo zajęło mi to sporo czasu. Dlaczego tyle zwlekałam? Przecież Janusz Leon Wiśniewski to autor poczytny, więc należało sprawdzić, co ludzi (a przede wszystkim ich kobiecą odmianę) kręci w jego twórczości. Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


Rys. Andrzej Czyczyło

D

dym razie na jego miejscu nie dałabym się namówić na audiobookową działalność. Co innego spotkanie autorskie, kiedy autora nie tylko słyszymy, ale też widzimy i nasza uwaga jest podzielona, a niedoskonałości głosowo-interpretacyjne nie przeszkadzają tak bardzo. Kiedy zostaje sam głos – wszystkie wady wyłażą jak dżdżownice po deszczu. Oczywiście można pójść na całość jak Michał Witkowski, który będąc posiadaczem wszelkich możliwych wad wymowy z lubością nagrywa swoje książki i twierdzi jeszcze, że domagają się tego czytelnicy. Cóż, miłość do pisarza bywa nie tylko ślepa, ale i głucha. Najczęściej autor nie jest najlepszym interpretatorem swojej twórczości – nawet jeśli wyjątkowo aparat mowy ma bez zarzutu. Chociaż… słyszałam taką opinię, że nikt nie przeczyta książki lepiej niż ten, który wie, z jakiego powodu pojawiła się tam każda litera. Co za bzdura! Rozumując w ten sposób, najlepszymi wykonawcami swojej muzyki byliby kompozytorzy, a to zdarza się niesłychanie rzadko. Wracając do wykonawców audiobooka NN – absolutnie nie do przebicia jest Lucy Sosnowska, która nie dosyć, że ma „kluchy w buzi”, to jeszcze brzmi jak ofiara łapanki ulicznej pod hasłem „Czytać każdy może”. I proszę mi nie wmawiać, że takie pomieszanie głosów i jakości czytania – od niezłej do koszmarnej – jest przemyślanym, odważnym zabiegiem artystycznym, mającym odzwierciedlać różnorodność postaci w książce Franczaka. Śmiem twierdzić, że koncepcja nic by nie straciła ze swej głębi, gdyby zrealizowali ją profesjonalni, niesepleniący aktorzy. Ale mogę się mylić, bo ja prosta kobieta jestem. W przypadku audiobooka NN Jerzego Franczaka pomysłów było aż nadto (tyle że nieudanych), ale generalnie obserwuję masowe wydawanie książek dźwiękowych zupełnie bez pomysłu i bez dbałości o jakość. Byle wydać, bo inni tak robią, nawet jeśli się nie ma środków na dobrego aktora czy lektora i na słyszącego realizatora dźwięku. I powstają audio-koszmary, które skutecznie odstraszają czytelników od papierowej wersji książki. Czy naprawdę o to chodzi wydawcom? Może to jakaś wyrafinowana strategia? Chyba się nie znam. [mam]

P ó Ł K A

zisiaj o tym, że jak się za bardzo nawydziwia i za dużo grzybów w barszcz napakuje, to nie przełknie tego nawet starający się na pierwszej wizycie u przyszłych teściów. Nowa książka Jerzego Franczaka NN jest niezła, ale tylko w papierowej wersji. Jako audiobook – bardzo ciężkostrawna. Historia zaczyna się tak: w środku nocy w Krakowie trójka bohaterów pochyla się nad leżącym na ziemi człowiekiem, którego prawdopodobnie potrącił samochód. Dwaj młodzi mężczyźni i kobieta znaleźli go przypadkiem, wezwali karetkę, potem jadą z rannym do szpitala. Jednak nie NN jest tu najważniejszy, jest tylko impulsem splatającym losy tej trójki, a potem kilkorga ich znajomych. Poznajemy życiorysy – niespecjalnie udane – młodego naukowca, Mariolki bitej przez męża czy wujka pomstującego na Żydów i masonów. Życiorysy pełne powierzchownych relacji z innymi i stereotypowych układów, z których trudno się wyrwać. Nieźle to napisane, dobrze zarysowano różne typy bohaterów, autor ma ucho do rwanych dialogów i świetnie różnicuje sposób, w jaki poszczególne postaci mówią. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie audiobook. Nie jest to zwykłe przeczytanie książki przez jednego aktora czy lektora. To rodzaj adaptacji, czyli plany były ambitne, bo miał powstać rodzaj słuchowiska. Słuchowiska na dokładkę niekonwencjonalnego, bo niektóre kwestie męskie czytają panie, głosy są – delikatnie mówiąc – nie całkiem krystaliczne, a interpretacja w niektórych przypadkach tak skandaliczna, że aż śmieszna. Za dużo tych „nowoczesnych” pomysłów na raz, żeby się udało. W nagraniu wzięli udział Jerzy Franczak (autor), Agnieszka Żulewska, Jan Sobolewski i Lucy Sosnowska. Najlepiej brzmi Żulewska, dziewczyna o bardzo ciekawym, lekko zachrypniętym głosie. Autor (Franczak) prezentuje za to lekkie ni to seplenienie, ni to szeleszczenie, w każ-

Ż E N A D Y

15


Fot © WikiCommons

K S I ą Ż K A

W

W I E L K I M

M I E Ś C I E

16

Stefan Szolc-Rogoziński

Marzenia o przygodzie Marek Arpad Kowalski

W latach 1918-1939 silne były w Polsce marzenia kolonialne. Z jednej strony powodowała je chęć dorównania tzw. mocarstwom kolonialnym, udowodnienia, że Polska jest „normalnym” krajem zasługującym na posiadanie terytoriów zamorskich na równi z innymi i nadrobienia pod tym względem opóźnień historycznych, gdy Polska nie istniała na mapie. Z drugiej strony łączyło się to z pragnieniem przygody, i to egzotycznej – swojego rodzaju przygody kolonialnej. Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

W I E L K I M W

L

prawy, to znaczy subsydiowanej przez polskie społeczeństwo, w której uczestniczyliby sami Polacy. Istotnie, badania prowadzone były w latach 1882-1885, a wielką poczytnością cieszyły się wspomnienia z nich samego Szolca-Rogozińskiego. Wrócił do kraju w glorii bohatera. Zafascynowała się nim Helena Boguska, osoba o ambicjach literackich, pisująca pod pseudonimem Hajota. Wkrótce doszło do małżeństwa, ale nie przetrwało ono długo. Lecz pani Helena, secundo voto Pajzderska (po powtórnym małżeństwie) wydała dwie powieści na kanwie kameruńskich przygód byłego męża: Z dalekich lądów (1893) oraz Ostatnia butelka (1902). Nie tylko ona wspinała się po plecach Szolca-Rogozińskiego, który stał się symbolem polskiej dzielności i inicjatywy (w tym kolonialnej). Znany pisarz-marynista, Stanisław Maria Saliński w literackim reportażu Pod banderą Syreny (1934) wzywał: Dziś, gdy należymy znów do grona narodów i państw – przypomnijmy sobie bohaterskie dzieje trzech Polaków, którzy na pokładzie „Łucji-Małgorzaty” pięćdziesiąt lat temu wyruszyli na podbój Kamerunu. Przypomnijmy zwłaszcza dziś, gdy coraz częściej i donośniej rozlega się w społeczeństwie polskim hasło – „Kolonie zamorskie dla Polski” (...) Zaufanie do „mukara” [wodza] z Mondoleh [główne miasto na Fernando Poo] posunęło się wreszcie tak daleko, że główny kacyk Wielkiej Boty [główna miejscowość obszaru zamieszkanego przez plemię Bakwiri], król Jerzy I powierzył rządy nad swym krajem Rogozińskiemu. W ten sposób Rogoziński nabył na własność kraje Boty, którą odtąd nazwano Polską Botą. Wkrótce do Polskiej Boty przyłączyły się klany Ngemch, Bubinde, Mokanda. Szolc-Rogoziński stał się ulubieńcem powieściopisarzy. Kornel Makuszyński, autor powieści Wielka Brama (1936), stosuje schemat u niego częsty: chłopca odumierają rodzice, przygarniają go dalecy, ubodzy krewni. Nie chcąc być im ciężarem jedzie do wznoszonej właśnie Gdyni. Tam zajmuje się nim sędziwy kapitan Baren – Polak, który wysoko był ceniony w marynarce brytyjskiej, a na starość osiadł w Polsce. Makuszyński z Barena zrobił jednego z uczestników wyprawy Szolca-Rogozińskiego: Śmiały Rogoziński, jeden z tych Polaków, co morzu zaprzysięgli duszę, pragnął na kameruńskim wybrzeżu założyć wolną, niezależną kolonię polską. Na tym skrawku ziemi miał się schronić przed uciskiem i wolnym powietrzem oddychać każdy Polak, którego by nie

K S I ą Ż K A

iteratura na ten temat jest obszerna. Tu jednak nie chcę zajmować się pracami ani naukowymi, ani popularnymi dotyczącymi kolonializmu, lecz zaobserwować, jak to marzenie przejawiało się w literaturze pięknej, zresztą szeroko rozumianej: to znaczy w powieściach, reportażach, wspomnieniach. Pierwszy był Bolesław Prus i jego Lalka. Pamiętamy, że jedną z postaci powieści był subiekt Ignacy Rzecki, wielki zwolennik Napoleona i napoleonidów. W pewnym momencie w swoim pamiętniku notuje on zrozpaczony: Od kilku miesięcy utrzymuje się pogłoska, że w dniu 26 czerwca bieżącego roku [1879] zginął w Afryce książę Ludwik Napoleon, syn cesarza. I to jeszcze zginął w bitwie z dzikim narodem, o którym nie wiadomo gdzie mieszka, ani jak się nazywa? Bo przecie Zulusami nie może nazywać się żaden naród. Z marzeniami kolonialnymi to się jeszcze nie łączy. Prusowi chodziło o podkreślenie naiwności poczciwego subiekta, przywiązania do napoleonidów i jego pogubienia się w realiach geograficznych, bo ludzie śledzący ekspansję Imperium Brytyjskiego dobrze wiedzieli, że ci Zulusi mieszkają w Afryce Południowej. Tak oto zbliżamy się do sedna sprawy, z której źródłami łączymy Henryka Sienkiewicza. Pod koniec W pustyni i w puszczy Staś na czele czarnych zastępów przedziera się do Oceanu Indyjskiego ku wschodnim wybrzeżom Afryki: Staś z wysokości grzbietu Kinga pilnował porządku, wydawał rozkazy – może nie tyle dlatego, że były potrzebne, ile z tego powodu, że upajała go rola wodza – i z dumą spoglądał na swoją małą armię. Gdybym chciał – mówił sobie – to mógłbym tu zostać królem nad wszystkimi ludami Doko – tak jak Beniowski na Madagaskarze. I przez głowę przeleciała mu myśl, czyby nie dobrze było wrócić tu kiedy, podbić wielki obszar kraju, ucywilizować Murzynów, założyć w tych stronach nową Polskę albo nawet ruszyć kiedyś na czele czarnych, wyćwiczonych zastępów do starej. A więc marzenie – jeszcze nie wprost – o koloniach, o wskrzeszeniu za ich pomocą niepodległej Polski. Ale Sienkiewicz nieco się powściągnął – Staś zawstydził się swoich myśli i nie zwierzył się z nich Nel. Mniej więcej w tym samym czasie spore podniecenie wywołała inicjatywa Stefana Szolca-Rogozińskiego (1861-1896) przedsięwzięcia wyprawy badawczej do Kamerunu. Polskiej wy-

M I E Ś C I E

17


K S I ą Ż K A

W

W I E L K I M

M I E Ś C I E

18 W innej pracy, Kropki nad i (1927), zatrwożyła piekielna praca dla kolonii, Mackiewicz wprowadza rozróżktórą kiedyś kwitnącą i wspaniałą nienie między nacjonalizmem odda wolnej Polsce. a imperializmem. Dodajmy, że Rogoziński Jestem autorem teorii zamierzał istotnie uczynić z przeciwstawiającej naKamerunu kolonię polcjonalizm imperjaliską, którą proponował zmowi (…) Kipling gdy oddać pod tymczasoopisuje Indje, to Indje wą opiekę Wielkiej te kocha jak własną Brytanii – gdy wreszojczyznę. Dumą każcie odrodzi się Poldego Anglika jest, że ska, Brytyjczycy odjego Król panuje nad dadzą Kamerun Rzetaką ilością przeróżczypospolitej. Brytyjnych ludów. Dążenie, czycy jednak nie kwaaby w Imperium Jerzepili się do tej transakgo V pozostali sami tylko cji, a obszarem zawładetniczni Anglicy, uważałby nęli Niemcy. każdy imperjalista angielski Drugim historycznym za nonsens, za bluźnierstwo wzorem wykorzystywanym przeciw państwu (…) w literaturze (acz chronoloNacjonalizm w polityce jest rówgicznie pierwszym) był Maurycy noznaczny z dążeniem, aby w państwie Beniowski. ów Polak?, Węgier?, Słozamieszkiwała jedna tylko narodowość i aby wak?, poddany austriacki, brał udział ekonomiczne korzyści z państwa ciągnęła tylko ta w Konfederacji Barskiej. Ranny trafił do rosyjskiej Maurycy Beniowski narodowość panująca. niewoli i został zesłany na Kamczatkę. Stamtąd Imperjalizm dąży do zapewnienia państwu jak zbiegł i dotarł do Makau, skąd powrócił do Euronajrozleglejszego terytorjum, stąd musi też i obce ludy przypuszpy. Tej epopei poświęcił Wacław Sieroszewski dwie powieści: czać i do państwowej współpracy i do wspólnych ekonomicznych Beniowski i Ocean. Po powrocie do Europy Beniowski zgłosił się korzyści. na dwór francuski i został mianowany gubernatorem MadagaDalej Mackiewicz uzasadnia na licznych przykładach to rozskaru. Tam ogłosił się cesarzem wyspy, popadając w konflikt różnienie, potępiając nacjonalizm i chwaląc imperializm tak z władzą francuską. Zginął w starciu z ekspedycją wojskową maprzez siebie rozumiany. Dodajmy, że w innej jącą go pojmać. Mieczysław Lepecki w zbepracy Lata Nadziei. 17 września 1939 r. – 5 lipca letryzowanym życiorysie Maurycy August 1945 r. (1990, na podstawie pierwodruku hrabia Beniowski (1938) pisał: z 1945) dotyka autor sprawy kolonializmu, ale Właściwie brakowało tylko tego, aby beziniejako na marginesie, opisując czas tuż przed mienna kula nie trafiła go śmiertelnie decydo1 września 1939 i wspominając o domniemawałoby o losach Madagaskaru. Boć bitwa tonych warunkach pokoju przez Niemcy, które czyła się w przededniu wielkiej rewolucji. Gdychciały zwrotu kolonii utraconych w 1919 r. Ale by hrabia przetrwał jeszcze dwa lata, Francja to inne zagadnienie. nie byłaby już potem nigdy mogła z MadagaBardziej wprost wzmiankuje o polskich marzeskaru wypędzić i dzisiaj, być może, jego potoniach kolonialnych Melchior Wańkowicz. W książmek władałby tą wyspą jako swoim prawym ce Zupa na gwoździu pisze z pewną zawiścią: dziedzictwem. Polacy (…) obrażają się na zaszeregowaniu W niewypowiedzianym domyśle: ów ich do narodów małych, o co nie obrazi się żaden domniemany potomek panowałby z raBelg ani Holender (a przecie Polacy to dziadostwo mienia Polski, a Madagaskar stałby się polwobec tamtych niezmiernie bogatych państw; czy ską kolonią. to żarty: takie osiemdziesięciomilionowe HolenderSprawom kolonialnym sporo uwagi skie Imperium!...). poświęcił też Stanisław Mackiewicz-Cat (Był bal), acz w kontekście To osiemdziesięciomilionowe Holenderskie Imperium to rozważań historycznych nad polityką europejską. oczywiście Holandia, ale i tzw. Indie Holenderskie (obecna InNatomiast popychając Francję ku zdobywaniu kolonii, Bidonezja) i Antyle Holenderskie oraz była Gujana Holenderska smarck przede wszystkim odwracał jej uczucia i plany od rewanżu (obecnie Surinam). i odzyskania Alzacji i Lotaryngii, a po drugie – kłócił Francję z Anglią W innej książce Wańkowicza, Ziele na kraterze, ta zawiść czy zai Włochami, stwarzał francusko-włoski spór co do Tunisu i liczne zdrość jest jeszcze bardziej wyraźna. Córki autora w nagrodę po spory angielsko-francuskie w Afryce.

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

W I E L K I M W

Zdobyli [Francuzi] swoje kolonialne imperium późno, wtedy kiedy my klękaliśmy w podziwie przed ich kulturą, przed pięknem ich książek, przed doskonałością ich malarstwa. Ale kim byli ci, przebywający tutaj w najwyższych duchowych rejestrach? Ekspedycje militarne wycinały kolorowych, zdobywały kraje i porty, tymczasem oni tu, w Paryżu, znali wolność osiągniętą za cenę nieutożsamiania siebie z własnym rządem czy nawet narodem, równocześnie korzystając, nawet gdy sami byli ubodzy, tak czy inaczej z potęgi i bogactwa – to zbiorowe bogactwo przedstawiało się im jako dar naturalny. Jest to jednoznaczne potępienie kolonializmu. A jednak w podtekście ujawnia się pewna zazdrość. Ci „oni” korzystali z potęgi i bogactwa swojego państwa, potęgi i bogactwa często ufundowanego na koloniach, i traktowali to jako coś naturalnego. Natomiast my, Polacy, zachwycaliśmy się ich kulturą i doskonałością, w pewnej mierze dlatego, że kolonii nie mieliśmy. Mieliśmy tylko marzenia o ich posiadaniu. Zdaję sobie sprawę, że w polskiej literaturze znalazłoby się więcej westchnień do kolonii i marzeń o ich posiadaniu. Tu przytoczyłem tylko najbardziej widoczne czy typowe ich przejawy. W każdym razie dostrzec można nutkę, a może i całą nutę pewnego żalu, że inni mieli to, o co my nadaremnie staraliśmy się. Naturalnie dziś na te sprawy spoglądamy inaczej, ale literatura pokazuje, jakie tendencje istniały w naszym narodzie. No cóż, literatura jest odbiciem życia, na pewno zaś czasów, w jakich powstawała. [mak]

K S I ą Ż K A

maturze ruszają w objazd Europy, a z dala, dyskretnie towarzyszą im rodzice. Dojeżdżają do Belgii: Wyszedłszy na ulicę King zobaczył gromadę młodzieży tańczącej po jezdni (…) Żegnali wyjeżdżających do Kongo kolegów, nie potrzebowali się zabijać o półtorastazłotowe posadzinki, brała ich na skrzydła przygoda. Wzmiankę kolonialną znajdujemy u Zofii Nałkowskiej. W powieści Węzły życia (1948) znajdujemy zdanie: Jeden ważny pan z Em-Es-Zetu upewnił Wysokolskiego, że cały wysiłek niemiecki idzie w kierunku kolonij i wobec tego o konflikcie zbrojnym na dłuższy czas mowy nie ma. No ale to margines. Bardziej bezpośrednio o marzeniach kolonialnych pisał Michał Rusinek. W powieści Pluton z Dzikiej Łąki czytamy: Ślączka nie wiedzieć dlaczego nie lubił Anglików, toteż oburzony był, że wdowa po negusie Mentliku, cesarzu Taitu, miała ofiarować Anglii protektorat nad Abisynią. – Wszystko ta Anglia – mówił w duchu – a my nie mamy żadnej kolonii. W innej powieści tego autora, Burza nad brukiem, następująco charakteryzuje on jednego ze swoich bohaterów: Dłużniak śmiał się wtedy srebrnym głosem łobuza i mówił: (…) A potem kupiłbym sobie aeroplan, wziąłbym ciebie za służącego i pojechałbym do Afryki. Stamtąd przywiózłbym sobie Murzyna. I wreszcie bardziej współczesny pisarz, mianowicie ni mniej ni więcej, tylko Czesław Miłosz. W zbiorze esejów Rodzinna Europa (1958, wyd. pol. 1990) zauważa:

M I E Ś C I E

19


fot. Ryszard Waniek

Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP

Limuzyną

na szafot Monika Małkowska

Jedna doba, ostatnia doba ziemskiego bytowania kogoś, kto stał się współczesnym bogiem. Heros ani na sekundę nie znika ze sceny; postaci drugoplanowe pojawiają się w limuzynie, jak na scenie; wchodzą, dialogują, znikają; chór w tle komentuje wydarzenia. Jedność miejsca, czasu, akcji – jak w greckiej tragedii. Klasyka? Nie, genialnie obmyślona pułapka na czytelnika. Bo finał prowadzi nas ku innej rzeczywistości. Nie wiadomo – realnej czy wyobrażonej. Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

© Monolith Films

K S I ą Ż K A

W

W I E L K I M

M I E Ś C I E

20


Podobieństwo przeciwieństw Kim jest ten współczesny Midas? Oto on, Eric Packer, multimilioner, lat 28. Dziecko Wall Street. Piękny, genialny, zdrowy. Ma władzę absolutną i doskonałą ochronę. Zadziwiające – drewniany Pattinson, którego szklany wzrok omija kamerę (tym samym nas na widowni), wydał mi się bezbłędnie obsadzony. To humanoid doskonały, wyposażony w twardy dysk o imponującej pamięci, dodatkowo uczłowieczony oprogramowaniem kulturalno-seksualnym. Do tego estetycznie dopracowany (najpiękniejszy wampir w historii kina!) i nader wydajny. Nie potrzebuje odpoczynku, tylko pakuje

W I E L K I M

odczuwa tylko podstawowe bodźce: głód, pragnienie, pożądanie seksualne. Inteligencja mu podpowiada, że remedium na ten przykry stan przyniosą tylko rozwiązania ostateczne.

W

Niemal cała jej akcja rozgrywa się we wnętrzu luksusowej limuzyny, w której bohater przemierza Wielkie Jabłko. Przy rygorystycznym ograniczeniu kompozycyjnym to intelektualna jazda bez trzymanki. Rzecz wizjonerska, zarazem bezpardonowa diagnoza współczesnego kapitalizmu. W Polsce powieść wznowiono po siedmiu latach, czego powodem film Davida Cronenberga z Robertem Pattinsonem w roli głównej. Dzięki temu przeczytałam Cosmopolis prawie dekadę po amerykańskiej premierze i doznałam czegoś w rodzaju katharsis. DeLillo uświadomił mi, ku czemu zmierza świat z naszym krajem włącznie. Siedem lat temu jego dzieło uznałabym za futurystyczną fikcję – teraz uważam za analizę współczesnego rynku ubraną w genialną literacką formę, wspartą kilkoma brawurowymi portretami psy-

chologicznymi. Widzę analogie, nawet w zacofanej i biednej (wobec USA) Polsce. Nie bez powodu Cosmopolis Dona DeLillo zyskało status książki kultowej. Pisarz pokazał, jakie są koszty niewyobrażalnego, praktycznie niewymiernego bogactwa. Nie, nie chodzi o stres, brak wolnego czasu czy zagrożenia czyhające ze strony osób udających bliskich. Według DeLillo rewersem sukcesu na tę skalę jest… utrata radości życia. Tak wielka wygrana na loterii losu, zwłaszcza w zbyt młodym wieku, nieuchronnie przeobraża się w klęskę. Bo duchowa degeneracja i emocjonalne zblazownie muszą prowadzić do uczuciowej atrofii. Eden zamienia się w piekło. Takie właśnie doświadczenie staje się udziałem bohatera Cosmopolis. Nic nie daje mu satysfakcji, nic nie martwi, nic nie przeraża. Czuje, że zamiast osiągać wyżyny człowieczeństwa, cofa się do półzwierzęcego stadium bytowania –

K S I ą Ż K A

Piekło w raju

M I E Ś C I E

21


M I E Ś C I E W I E L K I M W K S I ą Ż K A w siebie żarcie i alkohol, może nieco więcej niż zwykli śmiertelnicy. Z jednym konstruktorom tego robota nie wyszło: Eric Packer jest emocjonalnym kastratem. Upośledzony nie tylko zerową empatią – on nie czuje samego siebie. Nie wie, po co żyje; czy żyje. Toteż szuka podniet najróżniejszej natury – intelektualnych, erotycznych, zbrodniczych, ryzykanckich i sentymentalnych, żeby tylko wzniecić w sobie świadomość istnienia. Jedzie po bandzie, żeby wywołać cokolwiek: ból, rozpacz, wzruszenie, wstyd. Guzik, nie wychodzi. Jego przeciwieństwem jest niejaki Benn Levin, informatyk, onegdaj pracownik firmy Packer Capital. Także wybitny intelekt, lecz nieudany zewnętrznie i skancerowany psychicznie. Benn,

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

usunięty z zespołu, bezdomny i bezrobotny, pogrąża się w szaleństwie. Jego idée-fixe staje się sprzątnięcie ex-szefa z powierzchni ziemi. On również właściwie nie żyje, nie istnieje dla świata zewnętrznego, nie kontaktuje z bliźnimi. Oto przewrotność losu: diametralnie odmienne warunki dają zbliżony rezultat. Bo obydwaj, bohater i jego antagonista, są odseparowani od rzeczywistości. Co więcej, postępowanie obydwu prowadzi ku temu samemu celowi: ku destrukcji Packera.

Konfrontacja z losem Eric postanawia się ostrzyc. To jedyne, co przychodzi mu do głowy, żeby wydobyć się z wielkiej bani pustki. Nie chce byle

fryzjera – tylko tego jedynego, na drugim końcu miasta. Bagatelizuje przestrogi szefa ochrony: że w Nowym Jorku przebywa prezydent, że demonstracje antyglobalistyczne, że pochówek gwiazdora muzyki. „Chcemy się ostrzyc”, oznajmia, nie dostrzegając niczego osobliwego w użyciu liczby mnogiej zaimka osobowego (kiedyś tej formuły używali królowie – my, naród, państwo). Po drodze, wiodącej przez zakorkowane City, przyjmuje doradców w swym ruchomym gabinecie – w limuzynie strzeżonej jak zamek warowny. Odwiedzają go dworzanie-asystenci. Młodzi (nawet młodsi od niego), bezgranicznie mu oddani. Są wśród nich kobiety, gotowe służyć tak umysłem, jak ciałem. Król każdemu poświęca tyle uwagi oraz ak-


© Monolith Films

tywności, ile wydają się warci – kogoś gnoi, kogoś bierze od tyłu, kogoś częstuje alkoholem. Jednak nadal jego emocje są zamrożone jak szampan z barku. Pięknego Erica podniecają tylko wyczyny ponadludzkie, plany nieosiągalne – jak choćby zakup… Kaplicy Rothki. Chodzi o ekumeniczne sanktuarium w Houston w Teksasie, którego wnętrze zdobi czternaście abstrakcyjnych malowideł Marka Rothki, powstałych tuż przed samobójstwem artysty w 1970 roku. Packer chce nabyć świątynię. Mury, obrazy, wyposażenie. Nieważne, za ile. Stać go. Łaskawie obiecuje udostępnianie kaplicy zainteresowanym. Jego doradczyni w sprawach sztuki, zarazem kochanka, nie wierzy w ten szaleńczy pomysł. Myli się. Bogacz naprawdę zamie-

Seks w przedsionku piekła Podczas mozolnego przepychania się limuzyny przez zakorkowany Nowy Jork młody multimilioner pracuje, pożywia się i uprawia seks. Najbardziej wyuzdany stosunek Eric odbywa podczas… badania prostaty (bo codziennie poddaje się lekarskim oględzinom, oczywiście w limuzynie). Groteskowy widok – gacie wokół kostek, tyłek wypięty, w nim grzebiący palec doktora. Perwersja polega na tym, że świadkiem paskudnego badania jest doradczyni finansowa koncernu Packera. Spocona po joggingu, nieatrakcyjna. A Eric, jak Don Giovanni swe kochanki, podnieca ją wyznaniami: „Je-

Don DeLillo

Cosmopolis tłum. Robert Sudół Noir sur Blanc, Warszawa 2012 s. 167, ISBN 978-83-7392-392-8

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

W I E L K I M

Można mniemać, że Packer to współczesna odmiana Nerona czy Herostratesa. Nie, motywacje napędzające bohatera Cosmopolis są inne. Jemu nie zależy na unieśmiertelnieniu pamięci o sobie. To raczej ktoś na podobieństwo Don Giovanniego – dąży do konfrontacji z Bogiem lub Szatanem, żeby sprawdzić, czy istnieją. Eric podobnie. Chce przyspieszyć przyszłość, „stworzyć ją” ją na własnych warunkach. Po to, żeby… przeżyć własną śmierć. Ku niej właśnie przez całą dobę konsekwentnie zmierza. Najpierw niszczy swą materialną potęgę – pieniądze. W ciągu kilku godzin puszcza z wiatrem fortunę własną i żony. Potem po odbyciu aktu miłosnego ze swą ochroniarką każe się unieruchomić paralizatorem. Wreszcie zabija szefa ochrony – symboliczne unicestwienie anioła stróża. Fryzjer na drugim końcu miasta też ma spełnić rolę katalizatora śmierci. Stary cyrulik wegetuje w biednej i niebezpiecznej dzielnicy, jakże dobrze znanej Erikowi – tam mieszkał w dzieciństwie, smakował biedę, cierpiał przez przedwczesne odejście ojca. Teraz jedzie do fryzjera, by poprzez wspomnienia ożywić dawne emocje. Im dalej cofa się w przeszłość, tym bliżej mu do końca.

W

Przeżyć swą śmierć

stem bardziej podniecony, niż byłem kiedykolwiek od pierwszych parnych nocy nastoletniej chuci. Podniecony i zdezorientowany. Patrzę na ciebie i czuję wzbierającą erekcję, mimo że sytuacja wcale temu nie sprzyja”. Chwilę potem on i ona osiągają orgazm. Nie dotykając się, niejako konceptualnie. Kulminacyjny fragment książki to kolejna rozmowa, również w niecodziennych okolicznościach. Oto limuzyna wjechała w „strefę szczura”, w centrum manifestacji antyglobalistycznej. Żywioł rozwścieczonych, zdeterminowanych ludzi zdaje się zagrażać takim jak Packer. On jednak nie boi się. Nawet jakby prowokował atakującą tłuszczę. Jednocześnie naradza się ze swą szefową teorii Viją Kinski – kimś w rodzaju dzisiejszej Kasandry. W proroczym natchnieniu „teoretyczka” komentuje wydarzenia: „Im bardziej wizjonerska idea, tym więcej ludzi zostaje z tyłu. Tego właśnie dotyczy ten protest. Wizji techniki i bogactwa. Siły cyberkapitału, który strąci wielu ludzi do rynsztoka, gdzie będą rzygać i umierać (…) To protest przeciwko przyszłości. Chcą opóźnić jej nastanie”. I tylko Kinski wie, że Eric Packer dąży do autodestrukcji. [mm]

K S I ą Ż K A

rza przekroczyć wszelkie reguły i normy etyczne. Chce sprowokować. Kogo? Czy tylko ludzkość?

M I E Ś C I E

23


24 C Z Y T A Ł E M

5 sierpnia 2012 mija 50 lat od śmierci Marilyn Monroe

F A J N Y

F I L M

W C Z O R A J

Czy te nogi mogą kłamać Monika Małkowska

Kiedy ona zaśpiewała, że diamenty są najlepszymi przyjaciółmi dziewczyny, wszyscy prawdziwi mężczyźni gotowi byli ofiarować jej te błyskotki. Czy to magia amarantowej sukni z wielką kokardą na pupie, opinającej sylwetkę największej seksbomby Hollywoodu lat 50.? Marilyn Monroe nie ma wśród żywych od pół wieku, lecz kreacja z filmu Mężczyźni wolą blondynki (1953) przetrwała. wa lata temu została sprzedana w kalifornijskim domu aukcyjnym Profiles in History za niebagatelną kwotę 310 tysięcy dolarów. Jednak najdroższą suknią świata wylicytowaną na aukcji okazała się biała, superobcisła kiecka, w której piękna blondynka wyśpiewała Johnowi Kennedy’emu życzenia: „Happy Birthday, Mr. Pre-

D

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

sident”. Ten niewielki kawałek materiału zakupiony został za 1,27 mln dolarów – co zdarzyło się w Nowym Jorku w 1999 roku. W ogóle pamiątki po MM idą jak woda. Sofa, na której polegiwała podczas sesji terapeutycznych; tablica z odciskami jej stóp; flakonik perfum Chanel No. 5 oraz łóżko, w którym kładła się „ubrana” tylko w ten zapach. Znalazł się nawet amator roentegenowskiego zdjęcia płuc panny Normy Jeane (bez gruźlicy). Odchył od normy? Idiotyczny fetyszyzm? Skąd, zlaicyzowana tradycja relikwii. Kiedyś różne elementy ciał świętych lub skrawki ich szat – rzeczy z pozoru bezwartościowe, nawet obrzydliwe – umieszczano w bajońsko drogich relikwiarzach ze złota i szlachetnych kamieni. A amerykańska gwiazda jest współczesną świętą. Ofiarą sławy i filmowego biznesu. Jej kult nie tylko nie słabnie od półwiecza – przeciwnie, przybiera na sile. Było jasne, że półwiecze, które w tym roku upływa od jej śmierci (5 sierpnia), przyniesie kolejną falę „marilynizmu” . Rocznicę wyprzedził film Mój tydzień z Marilyn, w którym tytułową rolę powierzono Michelle Williams (światowe premiera – październik 2011, polska – luty 2012). Wkrótce nowa premiera z platynową pięknością – Blondynka z Naomi Watts jako MM. Na okoliczność śmiertelnego „jubileuszu” wydano też kilka książek jej poświęconych (m.in. Fragmenty. Wiersze, zapiski…; Mari-


Jak zostać gwiazdą Śmierć (według niektórych samobójcza, zdaniem innych – ukartowana prze FBI) sprawiła, że w świadomości wszystkich MM pozostała na wieki wieków piękna i młoda. Ale gdyby żyła?… Przecież nie zachowałaby wspaniale ukształtowanego ciała ani dziewczęcej buźki. Jak wyglądałaby w wieku 70 i więcej lat? Wizualnej spekulacji podjął się polski artysta Andrzej Dragan. Trzy lata temu, podczas 6. Biennale Fotografii w Poznaniu, jego „Stara Marilyn” powiększona do rozmiarów billboardu zdobiła (?) ścianę Galerii Arsenał. No, niezbyt przyjemny widok: mocno nieświeży dekolt, szminka podkreślająca zmarszczki nad ustami, mocne błękitne cienie na pomarszczonych powiekach, blond farba na siwych włosach. Żałosne. Ale z dużej odległości i przy krótkim wzroku ta pani wciąż wydaje się atrakcyjna. Co ważniejsze, nawet dalekowidze bezbłędnie rozpoznawali ten wizerunek. Bo jego podstawowe elementy weszły do kanonu, ba, stały się atrybutami gwiazdy wszech czasów. Pieprzyk na lewym policzku,

Skandal pod spódnicą A kult nóg MM! Znane z najsłynniejszego kadru komedii zatytułowanej Słomiany wdowiec. Rok 1955, Marylin staje na kracie wentylacyjnej metra; podmuch ciepłego powietrza unosi plisowaną spódniczkę jej sukienki wysoko, nieprzyzwoicie wysoko – co pozwala podziwiać zgrabne łydki i ponętne uda aktorki w całości. Plus to co powyżej – czyli bielizna. W latach 50. wystawienie na widok publiczny majtek uchodzi za skandal. Ale MM bynajmniej się nie peszy. Przeciwnie, z lubością powtarza scenę, igrając z niesforną spódniczką. Ten moment zauważa mało znany fotograf Arthur Felling, pseudo Weegee, Żyd galicyjski ze Złoczowa, amerykański emigrant od 1909 roku. Pionier fotoreportażu, także jeden z pierwszych paparazzich, robi serię fotek, które obiegają świat. I oto rodzi się symbol seksu lat 50. – Marylin Monroe w podwianej kiecce. Seria zdjęć „nad wentylatorem” zapoczątkowała współpracę Weegee’go z Monroe. Dziś każda z odbitek uzyskuje na aukcjach krociowe sumy, podobnie jak prace Berta Sterna z ostatniej sesji MM. A biała sukienka? Też kultowa. W ubiegłym roku wystawiła ją na internetową aukcję 79-letnia aktorka Debbie Reynolds. Ciuszek wylicytowano do 4,6 mln dolarów, czyli prawie 13 mln zł. Relikwie są drogie. [mm]

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

W C Z O R A J F I L M

Pierwszy oddał jej hołd Andy Warhol. Wkrótce po odejściu MM stworzył trzynastu serię grafik, które, podobnie jak bohaterka, wkrótce stały się kanonem sztuki współczesnej i doczekały się niezliczonych przeróbek, pastiszów, naśladownictw. Król pop-artu bezbłędnie wyczuł moment i temat: sławna aktorka po śmierci awansowała z pozycji gwiazdy do statusu ikony. Artysta jako materiałem wyjściowym posłużył się zdjęciem z filmu Niagara, następnie odrealnił fotografię nieprawdziwymi, jaskrawymi kolorami. Znamienne, że cykl liczący kilkanaście wariantów barwnych opiera się tylko na jednym wizerunku. Bo masowa kultura nie potrzebuje nowości, lecz opiera się na multiplikowaniu powszechnie znanych wizerunków. Taka mentalna kalkomania, zgodnie z zasadą inżyniera Mamonia: „Lubię tylko te piosenki, które znam”. A trudno było o fizjonomię równie popularną, jak twarz Marilyn. Jakże wszystkim drogą, w każdym sensie – jedną z serigrafii („Orange Marilyn”) sprzedano w Christie’s za 16,3 mln dolarów, zaś wariant cytrynowy – za 15 mln. Pomyśleć, że w 1962 roku serigraficzne konterfekty podkolorowanej blondynki kupowano za 250 dolarów…

F A J N Y

Realistyczny portret w nierzeczywistych barwach

czerwone, lekko rozchylone wargi, półprzymknięte powieki ze sztucznymi rzęsami i najważniejsze – głowa w platynowych lokach. Tyle wystarczy, żeby ucharakteryzować każdego na MM. Płeć nie gra roli, mężczyźni też bez trudu wcielają się w postać seksownej blondynki. Kto nie wierzy, niech spojrzy na kreacje (artystyczne) rosyjskiego twórcy posługującego się pseudonimem Vladislav Mamyshev-Monroe. Czterdziestoldwulatek z Moskwy od kilku lat realizuje fingowany fotograficzny pamiętnik, w którym występuje pod postacią Marilyn Monroe – stąd ksywka. Nie on jeden sięga po taką mistyfikację. Starszy od niego o 18 lat Yasumasa Morimura, japoński twórca i drag queen, upodabnia się do kultowych postaci z dzieł sztuki i div ekranu, od Saskii Rembrandta do autoportretu Fridy Kahlo; od Marleny Dietrich do MM. Te transformacje wcale nie służą zabawie, lecz refleksjom na temat złudzeń. Ten wątek podjęła również Katarzyna Górna. Do cyklu barwnych zdjęć „Marilyn” pozowali jej znajomi płci obydwojga. Wystarczyła odpowiednio ufryzowana peruka i mocny makijaż, a już było wiadomo, że chodzi o gwiazdę, która dowiodła, że „mężczyźni wolą blondynki”. Andrzej Dragan

lyn Monroe i Arthur Miller) oraz albumy ze zdjęciami (foto-biografia Metamorfozy. Marilyn Monroe). No i zadedykowano jej rozliczne wystawy.

C Z Y T A Ł E M

25


N A

Kurs wiedzy

Rys. Andrzej Czyczyło

M A R G I N E S I E

26

niezbędnej dziennikarzom Grzegorz Sowula

Co pewien czas, zwykle po jakimś skandalu ujawnionym przez prasę nie zawsze w pełni legalnymi metodami, pojawiają się głosy, by wziąć się za branżę, skodyfikować, ograniczyć swobody, wydawać zezwolenia pracy tylko absolwentom wydziałów dziennikarstwa wyższych uczelni, i to pod warunkiem, że będą zdradzać swe źródła informacji.

J

uż kiedyś tak było – w tzw. minionej epoce plastykiem mógł być w zasadzie tylko ktoś z dyplomem artysty plastyka, samouk mógł zostać malarzem niedzielnym albo odpustowym. Może dlatego tak wielu z nich teraz opowiada, jak to musieli walczyć z komuną, bo im tworzyć nie dawała. Dawała, plastykom za komuny akurat nie żyło się najgorzej – były darmowe plenery, stypendia, dofinansowania, pracownie z puli miasta, wystawy. Ale że dziś o tamtych czasach mówi się wyłącznie w kategoriach nostalgii za skansenem albo przestrogi przed gułagiem,

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

przeto łatwo historię zmanipulować, upiększyć albo – częściej – zohydzić. Na co często dają się nabrać niedoświadczeni/nierzetelni dziennikarze, powtarzający bezkrytycznie za swymi interlokutorami brednie, które ci sprzedają im jako „historię”. W Internecie znaleźć można różne, kompilowane przez blogerów, fanów reportażu i aspirujących żurnalistów spisy książek pomocnych we wspinaczce na wyżyny „czwartej władzy”. Te listy obowiązkowych lektur różnią się i długością, i zawartością. Odzwierciedlają właściwie subiektywne oceny kompilatorów – czy

rzeczywiście mogą być przydatne kandydatom do zawodu? Dlatego z zainteresowaniem przyjrzałem się zestawieniu „50 najlepszych książek dla studentów dziennikarstwa”, przygotowanemu przez amerykański portal BestCollegesOnline.com. Może tu warto szukać? Podzielony na pięć części wykaz – „Media publiczne”, „Dziennikarstwo społeczne, nowe media i ziny”, „Ogólne i technika pisania”, „Dziennikarstwo śledcze i pozostałe klasyczne tytuły na temat dziennikarstwa”, „Czasopisma i gazety” – zawiera tytuły znane także u nas: Zrozu-


27

mieć media McLuhana, Jak stracić przyjaciół… Younga, YouTube Greena, Kulturę konwergencji Jenkinsa, Za grosze pracować Ehrenreich, Mężczyzna od podstaw Vincent czy powieści nawiązujące do dziennikarskiego przekazu i mediów: Próba Kwasu w Elektrycznej Oranżadzie Wolfe’a, Z zimną krwią Capote’a, nawet antyczne niemal Grzęzawisko Sinclaira. Na liście znalazło się sporo ciekawych fachowych tytułów, np. Killed, opowiadający o tekstach odrzuconych z powodu nacisków na szefów gazet; Backstory analizujący relację między dziennikarzami a wydawcami; The death and life of Ame-

rican journalism, opisujący zmiany zachodzące w branży; Eyewitness to history Careya, The news about the news Kaisera i Downie, The elements of journalism oraz ważny Blur Kovacha i Rosenstiela, We the media Gillmora… Tak, mając taką listę lektur możemy być pewni sukcesu w wybranym fachu. Pod warunkiem, że wykonywać go będziemy w USA, najlepiej gdzieś na prowincji, poza Nowym Jorkiem, Waszyngtonem czy LA. Mamy bowiem do czynienia z „50 najlepszymi książkami” wyłącznie amerykańskich autorów, pokazujących wyłącznie amerykański ry-

nek. Zabrakło takich postaci jak Harold Evans, który zrewolucjonizował brytyjskiego «Timesa» (i doskonale znany jest w Stanach, gdzie mieszka i pracuje od wielu lat), Max Hastings, John Pilger, Rudolf Augstein, Axel Springer, Robert Hersant, Silvio Berlusconi – to tak ot, spod palca. A jeśli szukaliby państwo na liście wielkich reporterów, na przykład Güntera Wallraffa czy Ryszarda Kapuścińskiego, skądinąd przez Amerykanów bardzo cenionego, proszę sobie darować trud. Nie ma żadnych. Pod tym względem dalece bardziej wiarygodne są katalogi sporządzane przez klientów Amazon. [gs]

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


Czarno na białym o dwóch rocznicach Grzegorz Sowula

W

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

wybornie pomaga literatura. Dlatego wiele spośród publikowanych przez nich utworów ukazywało się w polskiej i francuskiej wersji – Czapski, Bart, Stryjkowski, Mickiewicz (nowy przekład Pana Tadeusza i pierwsze pełne wydanie Dziadów), Stempowski, wspomniany Pasek, Fredro (jego wspomnienia Trzy po trzy, dla Francuzów ciekawe ze względu na wątki napoleońskie), by wymienić tylko kilka nazwisk. Gdy w 1990 roku Michalscy postanowili otworzyć filię w Warszawie (Oficyna Literacka Noir sur Blanc), podział narzucił się w sposób naturalny: literatura francuska, angloglosaska, iberyjska i ambitna polska na rynku polskim, przekłady utworów z centralnej i wschodniej Europy w księgarniach Francji i Szwajcarii. Książki z oryginalnym logotypem Noir sur Blanc (projektantem jest Frédéric Pajak, francuski grafik o polskich korzeniach, autor tzw. powieści graficznych), starannie zaprojektowane, z wyróżniającymi się okładkami i w nietypowym wydłużonym formacie można było znaleźć w najlepszych księgarniach nad Sekwaną. W tym jednej wielce zasłużonej, czyli Librairie Polonaise przy bulwarze Saint-Germain. – Wspominając Michalskich myślę od razu o jednym: oni uratowali Księgarnię Polską w Paryżu, zapewnili jej byt na przyszłość – mówi Jan Chodakowski, założyciel londyńskiego wydawnic© FJM

połowie lat 80. w Londynie pojawił się wysoki, postawny trzydziestokilkulatek z bujną brodą. Odwiedzał wydawców, prowadził rozmowy z księgarzami, wypytywał autorów. Był świetnie przygotowany, ale i ciekawy nowych opinii i poglądów. Indagowany mówił, że myśli o założeniu emigracyjnego wydawnictwa. – Nigdy ich nie za dużo – śmiał się tubalnie – wszystko trzeba przecież tłumaczyć czarno na białym. Nie dziwi zatem, że gdy w 1987 roku w księgarniach pojawiły się pierwsze tytuły nowej oficyny, na okładkach widniała nazwa „Noir sur Blanc”. Jej francuskie brzmienie to nie przypadek – brodacz, czyli Jan Michalski, po wyjeździe z Polski osiadł w Szwajcarii, w Montricher nieopodal Lozanny i nie tak znowu daleko od Genewy. „Jan bardzo lubił tę miejscowość i cały region”, mówiła kilka lat temu Vera Michalski-Hoffmann. Poznali się w Genewie, gdzie Jan studiował na Uniwersyteckim Instytucie Wyższych Studiów Międzynarodowych, pobrali w 1983 roku. Na pomysł wydawnictwa wpadli oboje czy też oboje zgodzili się – po wstępnych sporach – jaki profil powinni przybrać. Vera, która wśród przodków miała białych Rosjan (Razumowscy) i Austriaków z c-k monarchii, chciała literatury rosyjskiej, Janowi z kolei zależało na polskiej klasyce: Mickiewiczu, Słowackim, Pasku. – Wisiał na tym Pasku – śmieje się Vera. – Ale miał rację, to świetna lektura, pełna szczegółów, bardzo pouczająca. Vera, historyk z wykształcenia i Jan, socjolog i filozof, stworzyli wydawnictwo „kierując się przekonaniem, że integracja Wschodu z Zachodem dokonuje się poprzez kulturę”, a w tym

© FJM

K S I ą Ż K A

W

W I E L K I M

M I E Ś C I E

28


© FJM

© FJM

twa Puls Publications. – Byłem tam przed kilkoma tygodniami. Trafny dobór książek, przytomna i miła obsługa. Oceniając działalność oficyny z perspektywy 25 lat – tak, w tym roku w maju uroczyście świętowano ćwierćwiecze istnienia na trudnym i zmieniającym się rynku – trzeba zwrócić uwagę na przemyślane wybory wydawców, konsekwentną ich realizację i utrzymywanie wysokiego poziomu. To dzięki Noir sur Blanc polscy czytelnicy mogli poznać prozę Henry’ego Millera, Blaise Cendrarsa, Charlesa Bukowskiego, Umberta Eco, Paula Austera, Nicolasa Bouviera, Lawrence’a Durrella, także autorów bardzo lubianych powieści kryminalnych: Donnę Leon, Manuela Vázqueza Montalbána, Andreę Camillerego, Alicię GiménezBartlett, Patricię Highsmith czy Shulamit Lapid. Wśród krajowych autorów również nie brak wyśmienitych nazwisk: Mrożek, Lec, Parnicki, Wilk. Przewaga autorów obcojęzycznych w profilu Noir sur Blanc nie powinna dziwić, założyciele chcieli prezentować mniej znaną zagraniczną literaturę z wysokiej półki i celowi temu pozo-

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

W I E L K I M W

stali do dziś wierni. Polską listę uzupełniają autorzy Wydawnictwa Literackiego, „polskiego Gallimarda” w opinii Very, czyli oficyny, która od 2003 roku stanowi jeden z elementów Libelli, grupy wydawniczej formowanej przez Verę i Jana od 2000 roku. W jej skład wchodzą dziś Oficyna Literacka Noir sur Blanc i Wydawnictwo Literackie w Polsce, Les Éditions Noir sur Blanc w Szwajcarii oraz imprinty we Francji: Buchet Chastel, Le Temps Apprivoisé, Le Senevé, Studio SM, Lethielleux, Phébus i Maren Sell. Janowi podobałby się taki rozwój wydawnictwa, bogactwo i zróżnicowanie prezentowanej tematyki przy zachowaniu wysmakowanej strony graficznej. Nie dożył tego – zmarł przed dziesięciu laty, 28 sierpnia 2002 roku. Dwa lata później Vera powołała fundację jego imienia „La Fondation Jan Michalski pour l’Ecriture et la Littérature”. Jej celem jest „kontynuowanie działalności [Jana] na rzecz twórczości literackiej”. W przemówieniu, jakie Vera wygłosiła w Montricher w listopadzie 2007 roku, padły słowa: „Niewielu autorów może się utrzymać z pisarstwa, więc czas, który na nie przeznaczają, często jest po prostu czasem ‘skradzionym’. Nasza fundacja pragnie zapewnić takim twórcom niezbędne wsparcie; w tym celu będzie dysponowała różnorodnymi środkami”. Nie były to czcze słowa: Fundacja udziela już stypendiów twórczych i wsparcia finansowego (np. dla festiwalu literackiego w Jaipurze czy wystawy chopinowskich partytur w Genewie), co roku przyznawana jest nagroda literacka w wysokości 50 tys. franków dla autora „wyjątkowego dzieła literatury światowej”. W przyszłym roku w Montricher otwarty zostanie architektonicznie odważny „Maison de l’Ecriture” z biblioteką liczącą 80 tys. tomów (– Stale nabywamy książki, z autorami rozmawiamy o zakupie ich archiwów – mówi Vera), audytorium na 120 miejsc, skryptorium, przestrzenią wystawową, jadalnią i mieszkaniami dla pięciu osób, które mogą pracować nad swoimi projektami w ramach stypendium twórczego. Vincent Mangeat, architekt z biura Mangeat-Wahlen z Nyon, mówi z tego względu o „miasteczku”, miejscu, w którym twórcy będą samowystarczalni i wszystko znajdą pod ręką. Jego projekt nawiązuje do dawnej zabudowy miejsca zwanego Bois Désert – starego domu wypoczynkowego z kaplicą. Nowy Maison będzie domem dużym, składającym się z mniejszych, pełnych książek. Ogromna pergola z białego betonu, ustawiona wzdłuż ściany budynku, budzi skojarzenia z drzewami – naturalne w tym otoczeniu pełnym lasów. Mickiewicz wspominał jezioro Lemańskie w wierszu Nad wodą wielką i czystą. Przebiegały nad nią czarne obłoki, skały miały „stać i grozić”. Wiele się zmieniło od czasów Wieszcza. [gs]

K S I ą Ż K A

© FJM

M I E Ś C I E

29


Fot. Archiwum

Oddajemy głos tłumaczom jako najbardziej wnikliwym czytelnikom i ekspertom od literatur obcych. Wzloty i upadki podczas samotniczej pracy nad przekładem pozostają zazwyczaj tajemnicą samego tłumacza. Podobnie rzecz się ma z odkryciami literackimi, których dokonuje tłumacz jako czytelnik – mowa o książkach, które w lekturze oswoił, pokochał i marzy o tym, żeby przełożyć je na język ojczysty

T Ł U M A C Z E

P O L E C A J ą

30

Aleksandra Wiktorowska, tłumaczka, agentka literacka. Absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, doktorantka Uniwersytetu w Barcelonie. Od sześciu lat mieszka na przemian w Polsce i w Hiszpanii. Współpracuje z polskimi wydawnictwami, Muza i Marginesy, oraz z hiszpańską grupą wydawniczą Grupo Planeta.

Kirmen Uribe

Bilbao –New York –Bilbao Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

Kirmen Uribe

Bilbao–New York–Bilbao (tłum. z jęz. baskijskiego na hiszpański Ana Arregi) Seix Barral, Barcelona 2009 s. 207, ISBN 958-42-2424-7


O autorze słów kilka Kirmen Uribe urodzony w 1970 roku w Ondàrroa, Vizcaya, jest baskijskim pisarzem i poetą. Zadebiutował w 2001 roku tomikiem wierszy, który spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem ze strony krytyków. Błyskawicznie przetłumaczony na hiszpański, angielski, rosyjski, kataloński, francuski, doczekał się wielu nagród. Znany jest dobrze czytelnikom «New Yorkera», z którym na stałe współpracuje. Trudni się również przekładem, jest tłumaczem Raymonda Carvera, Sylvii Plath, Anne Sexton, Mahmuda Darwisha i Wisławy Szymborskiej.

Dlaczego warto? Najbardziej znanym dziełem Kirmena Uribe jest powieść Bilbao-Nowy Jork-Bilbao. Ukazała się w 2008 roku, niespełna w rok później została nagrodzona jedną z najważniejszych hiszpańskich nagród literackich, Premio Nacional de Literatura (Narrativa). Debiut Uribe został uznany przez krytyków za wydarzenie literackie bez precedensu, rozpoczynające nową erę w hiszpańskiej literaturze. Do tej pory powieść rozeszła się w samej Hiszpanii w ponad 100 tys. egzemplarzy. Została przetłumaczona na kataloński, galisyjski, portugalski, rosyjski, bułgarski, gruziński i angielski, a w marcu b.r. ukazała się po francusku, w prestiżowym wydawnictwie Gallimard.

O powieści słów kilka Akcja rozgrywa się w czasie fikcyjnego lotu z lotniska Loiu w Bilbao na lotnisko JFK w Nowym Jorku, podczas którego autor wspomina, jak zabrał się do pisania powieści poświęconej trzem pokoleniom rodziny, blisko związanej z morzem. Główny bohater, alter ego pisarza, zagłębia się w rodzinne opowieści, kroniki portowe, karty historii swojej małej ojczyzny, w literaturę piękną i książki naukowe, żeby wydobyć na światło dzienne najrozmaitsze relacje o przyjaźni, miłości i nienawiści. Z wprawą gawędziarza opowiada o magii rodzinnego domu, o ciotce, która obraziła się na morze za to, że zabrało jej

męża i dwóch synów i postanowiła przenieść się w głąb lądu, o latającej rybie, Dublinie, tajemniczym mężczyźnie ze Stornoway czy różach utrwalonych na płótnie przez słynnego malarza. Uribe uwodzi wysmakowaną prozą, poetyckim językiem i samą zdolnością do snucia opowieści. W czasie swojej podróży niejednokrotnie zastanawia się nad tym, jak życie wyglądało wcześniej, a jak – dzisiaj. Fascynują go dalekie trasy przemierzane łodzią przez dziadka, rejsy w okolice Rockall, maleńkiej bezludnej wyspy znajdującej się niedaleko szkockich wybrzeży, zjawisko wielkich fal na oceanie, historie zwaśnionych na skutek poglądów politycznych rodzin, które mimo wszystko były w stanie mieszkać pod jednym dachem, a w obliczu wojny domowej wzajemnie nad sobą czuwać. A przede wszystkim interesuje go łódź dziadka, „Dwaj Przyjaciele”, a zwłaszcza zagadka: kim był ów przyjaciel, o którym nie zachowało się żadne wspomnienie. I choć ta dręcząca autora wątpliwość okazuje się jedynie pretekstem do zagłębienia się w historię kolejnych pokoleń, podróżując razem z autorem na pokładzie tego dziwnego wyimaginowanego samolotu przemierzającego kolejne strefy wspomnień mieszkańców małej rybackiej wioski i ich bliskich, jesteśmy w stanie się przekonać, że niekiedy nie jest ważny cel podróży, a jedynie sama podróż, która może zamienić się w prawdziwą Odyseję, jeśli za naszego Cicerone mamy osobę tak zręcznie posługującą się słowem jak Kirmen Uribe.

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

T Ł U M A C Z E

Fot © Txomin Saez

P O L E C A J ą

31


T Ł U M A C Z E

P O L E C A J ą

32 BILBAO

(...)

Ryby i drzewa są do siebie podobne

Czterdzieści pięć lat później to ja byłem tym, który wchodził do muzeum. Poszukiwałem informacji na temat pewnego obrazu. Tropiłem jedno z dzieł malarza Aurelia Artety, jak ktoś, kto błądzi po śladach w połowie zatartych, polegając jedynie na swojej intuicji. Niemniej jednak wewnętrzny głos podpowiadał mi, że ten obraz jest ważny i że stanie się motywem przewodnim powieści, którą pisałem. Obraz był w rzeczywistości freskiem namalowanym w willi w Ondarroa, gdzie architekt Ricardo Bastida spędzał wakacje. Arteta ozdobił nim ściany salonu, latem 1922 roku. Jednakże w latach sześćdziesiątych, w niespełna parę lat po śmierci Bastidy, rodzina sprzedała willę, która następnie została zburzona pod budowę bloków mieszkalnych. Na szczęście fresk się zachował. Dzieło Artety wycięto ze ścian i przeniesiono do muzeum w Bilbao. Od tamtej pory można je podziwiać w jednej z sal na pierwszym piętrze. José Julián Bakedano, jeden z przedstawicieli muzeum, pokazał mi fresk. W swoim czasie zajmował trzy z czterech ścian salonu willi Bastidy. Czwartą stanowiła weranda, skąd rozciągał się widok na morze. W muzeum zaś fresk jakby stanowił tryptyk. W środku umieszczono malowidło, na którym została przedstawiona ludowa zabawa, a po bokach dwa pozostałe fragmenty. Na jednym z nich widać kobietę z epoki, przypominającą renesansową Wenus. Na drugim – młodą parę pod drzewem, oddającą się rozmowie. Od razu uderzają kolory fresku. Arteta, malując bioracych udział w zabawie młodzieńców, używa barw niezwykle intensywnych: zielenie, niebieskości, fiolety. Nigdy wcześniej nikt nie używał ich w ten sposób. – Na początku wielu krytyków było do niego nieprzychylnie nastawionych. Mówili, naśmiewając się, że kiedy maluje, zakłada kolorowe okulary – wyjaśnił mi Bakedano. – U Artety widać, że miały na niego wpływ lata spędzone na studiach w Paryżu. Mieszkał na Montmartrze i tam zakochał się w pracach Toulouse-Lautreca i Cézanne’a. Z drugiej strony nigdy nie chciał całkowicie zerwać z tradycją. Dlatego jego obrazy przypominają mi wnętrza starych tawern, pomalowanych w bardzo żywych kolorach, są nowoczesne, ale równocześnie nie straciły swojego uroku.

Swoje podobieństwo zawdzięczają słojom. Jeżeli przecięlibyśmy drzewo w poprzek, wewnątrz pnia zobaczylibyśmy jego słoje. Jeden słój przypada na każdy miniony rok, w ten sposób możemy określić wiek drzewa. Ryby także mają słoje, tyle że w łuskach. I tak samo jak w przypadku drzew dzięki nim możemy policzyć, ile lat ma dany okaz. Ryby nigdy nie przestają rosnąć. My przeciwnie, zaczynamy maleć po osiągnięciu dojrzałego wieku. Wstrzymany zostaje nasz wzrost, a kości zaczynają się ze sobą łączyć. Ciało się kurczy. Ryby natomiast rosną aż po kres swoich dni. Szybciej, kiedy są młode, a od pewnego wieku znacznie wolniej, jednakże ten proces cały czas trwa. Stąd słoje w ich łuskach. Rybie słoje powstają w zimie. Jest to okres, kiedy ryba je mniej i właśnie głód pozostawia czarne znamię na jej łuskach, gdyż w tym okresie jej rozrost niemal zamiera. Zupełnie inaczej dzieje się latem. Kiedy ryby nie przymierają głodem, czas nie pozostawia po sobie śladu w ich łuskach. Rybi słój jest mikroskopijny i nie widać go na pierwszy rzut oka, ale tam jest. Przypomina ranę, ranę, która dobrze się nie zabliźniła. I tak samo jak ryba nabywa słojów, najtrudniejsze momenty naznaczają nasze życie, aż stają się miarą czasu. Szczęśliwe chwile przeciwnie, przemijają szybko, zbyt szybko, i natychmiast rozpływają się w pamięci. Tym, czym dla ryb jest zima, dla ludzi jest strata. Straty odmierzają nasz czas; koniec związku, śmierć kogoś bliskiego. Każda strata pozostawia taki ciemny słój na naszej duszy.

(...) W dniu, kiedy powiedzieli, że zostało mu tylko parę miesięcy życia, mój dziadek nie chciał wracać do domu. Moja mama, a jego młoda synowa, była z nim wówczas w przychodni. Dziadek słuchał ze spokojem tego, co mówił lekarz. Wysłuchał wszystkiego, nie odzywając się ani słowem. Potem podał mu rękę i kulturalnie się z nim pożegnał. Gdy opuścili przychodnię, mama nie wiedziała, co powiedzieć. Po dłuższym milczeniu zapytała dziadka, czy udają się na stację. Odpowiedział, że nie. – Nie będziemy jeszcze wracać. Dzisiejszy dzień spędzimy w Bilbao, chciałbym ci coś pokazać – powiedział i spróbował się uśmiechnąć. Dziadek zabrał moją mamę do Muzeum Sztuk Pięknych w Bilbao. Mama na zawsze zapamięta ten dzień; kiedy tego samego popołudnia, gdy został poinformowany, że niedługo umrze, dziadek zabrał ją do muzeum. Jak starał się, na próżno, żeby piękno wzięło górę nad śmiercią. Jak nie szczędził wysiłku, żeby moja mama zachowała w pamięci inne wspomnienie tego tak nieszczęsnego dnia. Mama nigdy nie zapomni tego gestu dziadka. Po raz pierwszy w życiu wchodziła do muzeum.

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

(...) Żeby poznać wiek ryby, należy policzyć słoje na jej łuskach, po czym do wyniku dodać rok. Dzieje się tak dlatego, że ryby nie mają łusek kiedy są larwami. W przypadku węgorzy trzeba dodać aż cztery lata. Małe węgorze bowiem są larwami właśnie przez ten okres. Tyle samo czasu zajmuje im przepłynięcie Atlantyku. Cztery lata, tyle trwa ich odyseja z Morza Sargassowego do Zatoki Biskajskiej. Samolotowi, którym lecę, wystarcza siedem godzin, żeby pokonać tę samą odległość. Dzisiaj z lotniska w Bilbao lecę do Nowego Jorku.


33

J A K

W I N O

PODWÓJNE OBLICZE

K S I A Ż K I

czyli

Pamiątki Soplicy Marcin Witan oje wino wakacyjne języki rozwiązywać jest zdolne i do biesiady skłania, acz twórcy jego z nim samym utożsamiać nie należy; pite ostrożnie, w dawkach rozsądnych zadowolenie przynieść może i choć kunszt wysoki autora swojego zdradza, gorzkim wydać się ma prawo, a to przez autora onego postępki. Rozpocząłem stylizując się na styl staropolski, tak bowiem uczynił Henryk Rzewuski w swoim debiucie literackim. Pamiątki Soplicy, publikowane w Paryżu w latach 1839-1841, przyjęte entuzjastycznie, zapewniły mu trwałe miejsce w literaturze polskiej. Składają się z dwudziestu pięciu gawęd, w większości zatytułowanych od nazwisk postaci-bohaterów, w których pisarz w mistrzowski sposób przedstawił życie i obyczaje szlachty u schyłku niepodległej Rzeczypospolitej. Mało zorientowani pomyśleć mogą, że imć pan Jan Seweryn Soplica, cześnik parnawski, istniał naprawdę, relacjonując nam wydarzenia Konfederacji Barskiej i późniejsze, kreśląc soczyste portrety Radziwiłła Panie Kochanku, Tadeusza Rejtana czy znanego z dramatu Słowackiego księdza Marka. Nawet jeśli jednak wiedzą, że szlachcic ów, do Polski dawnej wzdychający i jej zacnych obyczajów, pozostaje postacią wymyśloną, suponować wówczas mogą, czy aby nie jest to słynny Sędzia z Pana Tadeusza, tyle że lata później, dobiegający swoich dni i spisujący pamiętniki dla potomnych. Właściwie – czemu nie? Tym bardziej, iż Rzewuski twierdził, że został pisarzem dzięki Adamowi Mickiewiczowi, który namówił go, by zaczął spisywać opowiadane przez siebie gawędy. Poeta był nimi zachwycony. „Wszelkie pisma autora przewyższała jego rozmowa, w której z żywym dowcipem łączyły się zasoby ogromnej pamięci i zdumiewającej znajomości historii polskiej, stosunków i obyczajów krajowych. Obok dat i szczegółów, znał Rzewuski herby, przydomki i koligacje wszystkich domów szlacheckich całej Polski, zaczynając od pałaców magnackich, a kończąc na zaściankach ukrytych w najbardziej zapadłych stronach", mówił Mickiewicz, co zanotowała jego córka Maria

M

Górecka. Opinia Mickiewicza pozwala lepiej zrozumieć zasadność popularnego wówczas na Litwie przysłowia: „Z Chreptowiczem żyć, z Radziwiłłem pić, z Ogińskim jadać, z gadać”. O trzech pierwszych postaciach zresztą Pamiątki… także traktują. A inspiracje Panem Tadeuszem chyba miały miejsce, pan Wołodkowicz w jednej z opowieści, który przymusił woźnego trybunału, „co mu inotescencję położył, iż ją zjeść musiał”, jako żywo przypomina Gerwazego w scenie z woźnym Protazym. „O, młodzi rodacy moi, ja już nie będę widział Polskiej, bom stary, ale wy, jeżeli jej się doczekacie, pamiętajcie, co wam mówię: żadnemu takiemu, który by choć rok jeden Moskalowi służył, nie wierzcie; (…) żadnych układów nie róbcie z nieprawością: kto (…) dobrowolną a nie wymuszoną przysięgą zawiązał się z rządem najezdniczym – do waszego sumienia należeć będzie osądzić, na co zasługuje niegodny syn ojczyzny (…)” – przestrzegał Rzewuski w swoim dziele, ale lepiej dla niego, byśmy uważali, że to wyimaginowany cześnik parnawski czyni. On sam bowiem, po przyjeździe do Warszawy w 1850 r. został urzędnikiem do szczególnych poleceń namiestnika rosyjskiego Iwana Paskiewicza. Nazywano go „jakobinem prawicy”, „zaprzańcem”, „kolaborantem”, „duchem z błota lepionym”. I cóż powiedzieć? Poszedł nasz autor w ślady wątpliwej pamięci krewnego swego Seweryna? Gorzej? Być może mimo wszystko wierzył, że „życie silniejsze i świetniejsze wrócić się koniecznie musi, jak ziarno rzucone w ziemie przegniwa i zamiera, aby ożywić potem dziesięć razy na sób obfitszy plon”? To dlatego mój trunek wakacyjny dla Państwa przednim lecz gorzkim w smaku pozostaje.[wit]

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


Fot. Tim Sowula

K R O N I K A

K R Y M I N A L N A

34

kronika

kryminalna lipiec/sierpień 2012 Grzegorz Sowula

Wszystkim, którzy tak jak ja marudzą, że coraz częściej zamiast dobrze skonstruowanej powieści detektywistycznej czytelnik dostaje sagę społeczną z wątkiem kryminalnym, polecam Petera Robinsona. Inspektor Banks jest postacią budzącą zaufanie. Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


Andrea Camilleri

Bernard Minier

Sierpniowy żar

Bielszy odcień śmierci

tłum. Marcin Roszkowski Sonia Draga, Katowice 2012 s. 414, ISBN 978-83-7508-484-9

tłum. Stanisław Kasprzysiak Noir sur Blanc, Warszawa 2012 s. 278, ISBN 978-83-7392-379-9

tłum. Monika Szewc-Osiecka Rebis, Poznań 2012 s. 509, ISBN 978-83-7510-765-4

B

anks obraca się w „świecie rzeczywistym”, można powiedzieć: wśród oszustów, złodziei, kanciarzy, typów od mokrej roboty. Nie ma tu multimiliarderów pragnących zawładnąć światem poprzez opanowanie mediów i zmanipulowanie giełd, nie ma polityków z nabuzowanym ego. Są zwyczajni, współcześni mieszkańcy brytyjskiej prowincji (Banks urzęduje w Leeds), wśród których trafia się czasem jakiś Niebezpieczny chłopak. Tytułowy to Jaff, przystojny, inteligentny i pewny siebie czaruś, który jest dealerem narkotyków w organizacji zarządzanej przez doskonale zakamuflowanego lokalnego bogacza i właściciela ziemskiego. Serię wydarzeń – śledztwo, szantaż, ucieczki, strzelaniny – inicjuje głupstwo: dziewczyna „niebezpiecznego chłopaka” po kłótni z nim pakuje manatki, zabiera jego pistolet i jedzie do rodziców. Broń miała być elementem przetargu: dostaniesz ją z powrotem, jak będziesz się wobec mnie poprawnie zachowywał. Niestety, matka dziewczyny, przy okazji sprzątania jej pokoju, znajduje pistolet, wpada w przerażenie, domaga się od córki wyjaśnień, a nie otrzymawszy ich, biegnie na komisariat, gdzie stary przyjaciel rodziny, inspektor Banks, na pewno znajdzie jakąś radę. Pech – inspektor jest na wakacjach, zgłoszenie formalnie przyjmuje zastępująca go policjantka… Tak wygląda pierwszy element tej konstrukcji niezbyt nawet złożonej, ale misternie powiązanej. Peter Robinson fabułę oparł właśnie na roli przypadku rządzącego wydarzeniami: gdyby nie mania porządków pani Doyle, pistolet przywieziony przez jej córkę nigdy by nie wystrzelił, by tak rzec. Gdyby nie kłótnia między koleżankami, wywołania oskarżeniami o odbicie chłopaka, także i córka inspektora Banksa nie związałaby się z Jaffem – trochę na złość jego dziewczynie, trochę z głupoty, gdyż bardzo jej imponował ten ambitny, szybki i szastający pieniędzmi typ, przy tym prawdziwe ciacho. Gdyby sam Banks był na miejscu, nie doszłoby zapewne do niefortunnie zakończonej próby przejęcia broni. Można tak gdybać w nieskończoność. Ale przypadkowe wydarzenie, także niewłaściwie ocenione czy mylnie rozpoznane, niesie ze sobą konsekwencje, których trudno uniknąć: pani Doyle zgłaszając broń znalezioną w pokoju córki chciała tylko uchronić ją od tarapatów, niebezpieczeństwa. Zapewne nie zdawała sobie sprawy, że za posiadanie broni bez pozwolenia w Anglii grozi pięć lat odsiadki. Nie dość, że wysłała córkę do więzienia, to jeszcze straciła męża – więcej mówić nie powinienem. olejna sprawa, z którą ma do czynienia commissario Montalbano, też jest efektem przypadku: przyjaciele proszą go o pomoc w wynajęciu domu na lato. Już po kilku dniach po przyjeździe przepada gdzieś ich mały synek, na szczęście znajduje się w zamaskowanym dobrze mieszkaniu, jakie z naruszeniem przepisów wybudowano pod samym domem. Typowe dla Italii, przekonuje komisarza jego współpracownik – każdy stawia coś niezgodnie z przepisami, czekając na ogłoszenie amnestii budowlanej, a wtedy wystar-

K

czy wnieść podanie o zatwierdzenie stanu faktycznego. Gdy jednak w jednym z pomieszczeń Montalbano odkrywa zwłoki młodej dziewczyny, nic nie dzieje się już przypadkowo. Ogniwa łańcucha wydarzeń są precyzyjnie połączone – niektóre próbowano podmieniać, co komisarz dostrzega i stara się odszukać oryginalne. Sierpniowy żar jednak rozczarowuje. Camilleri niby stara się pisać w typowy dla siebie sposób: z humorem i odpowiednią dozą kpiny z bufonów w szeregach policji i pełnego goryczy żalu, że nie ma na to rady – podobnie jak na rządy sycylijskiej mafii, która wdarła się wszędzie i kontroluje coraz więcej aspektów życia na wyspie. Ale tym razem ma się wrażenie, że powieść niebezpiecznie traci poziom: styl jak dla nastolatków, przyjaciółka komisarza Livia, osoba wyjątkowo upierdliwa, robi z siebie modelową idiotkę, sam Montalbano wykazuje się naiwnością, w którą trudno uwierzyć. Ukończył już 55 lat, po raz kolejny wodzony jest na pokuszenie przez znacznie młodszą kobietę, i to w momencie załamania wieloletniego związku z Livią. Poddaje się pokusie – potrzebie? – tłumaczy sobie chwilę słabości na wiele sposobów. Ale do końca nie rozumie swej ślepoty, nie pojmuje roli, jaką przyszło mu zagrać. „Stary chłop, zaślepiony jej pięknością, zwiedziony i zamroczony jej młodością, całkowicie się zagubił. Dał się nabrać jak chłopak”. Nie tylko on, czytelnik też może czuć się nabrany. askoczy go natomiast – przyjemnie – debiut francuskiego autora Bernarda Miniera. Miejscem akcji w Bielszym odcieniu śmierci są Pireneje, a góry niemal automatycznie budzą skojarzenia z zamknięciem, niedostępnością, surowością. Minier wykorzystuje miejsce perfekcyjnie, fabuła rozgrywa się w ciężkim, nieco przytłaczającym klimacie lokalnej społeczności – już samo to wzbudza podejrzenia – ograniczonej dodatkowo niesprzyjającą konfiguracją terenu. Nie, nie rośnie tu więcej matołków, bynajmniej, ale na pewno niektórym obywatelom może się wydawać, że są bardziej niż drudzy. Zwłaszcza tym najbogatszym, filarom społeczności, a nawet społeczeństwa. Oni właśnie, sprawcy niegdysiejszego zła, stają się ofiarami zbrodni, które bulwersują policję. Minier zaprezentował przekonujących bohaterów, naciąganą trochę intrygę wybronił, a pozwalając ujść z życiem głównym protagonistom zapewnił niejako czytelników, że będzie sequel. Para bohaterów („która”, trzeba spytać, bo mamy wiele opcji) jest sympatyczna, aż żal ich uśmiercać. Żarty na bok. To nie jest zła proza. Dzięki temu, że Minier wierzy domyślności czytelnika, nie opowiada wszystkiego w szczegółach. Wykłada się na zakończeniu (chyba zbyt często oglądał Bonda), ale wcześniej daje sobie nieźle radę. Minier stara się nie angażować, przedstawia akcję zimno, w zgodzie z precyzyjnie kontrolowanym rozwojem wydarzeń. Jest ich niemało, frapujących i aż zmuszających do snucia podejrzeń. Nie sprawdzają się. Za narrację i styl – czwórka z plusem, za filmowe wątki – pała. [gs]

Z

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

K R O N I K A

Peter Robinson

Niebezpieczny chłopak

K R Y M I N A L N A

35


Fot. Archiwum

Jan Wosiura – student prawa w Akademii Leona Koźmińskiego. Od 2010 roku prezes Koła Własności Intelektualnej.

Jan Wosiura

Koniec z prawem do integralności utworu?

C O P Y R I G H T

&

C O P Y L E F T

36

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

Popularność to dla twórcy rzecz zazwyczaj pożądana, gdyż to odbiorca zapewnia artyście godziwe życie. Okazuje się jednak, że nawet oddani fani niezadowoleni z dzieła są w stanie wymusić zmianę jego zakończenia – ingerować w integralność utworu.


Sytuacja bez precedensu

Integralność utworu

Nietypowe zjawisko zamierzam omówić na nietypowym dla «Notesu» przykładzie – zrealizowanej w konwencji sci-fi grze komputerowej Mass Effect 3 wydanej w marcu 2012. Zaznaczam, że tego typu produkcje od dawna nie są rozrywką niszową. Gra sprzedała się w wielomilionowym nakładzie, a fabułą nie ustępuje dobrej książce. Ani ilość zakupionych egzemplarzy, ani zawiłości scenariusza nie są jednak w grze tak intrygujące jak to, co stało się z jej zawartością po premierze. Ważnym elementem rozgrywki w Mass Effect 3 było dokonywanie trudnych i niebanalnych wyborów, wpływających na otaczający gracza świat (tak jak w wydawanych niegdyś opowieściach typu „wybierz co stanie się dalej”). Umożliwić to miało uzyskanie epickiego i indywidualnego dla każdego odbiorcy zakończenia (pod uwagę brano również wybory z wcześniej wydanych gier Mass Effect i Mass Effect 2). Po premierze okazało się jednak, że obietnice twórców były czcze i zakończenia „różnią się od siebie jedynie kolorem”. Tutaj zaczyna się sytuacja bez precedensu. Fani sagi Mass Effect nie ograniczyli się do wylewania żalów na różnego rodzaju forach internetowych i serwisach społecznościowych (jak to ma miejsce zazwyczaj w przypadku niezadowolenia z gry) – rozpoczęli naciski na producenta, studio Bioware, aby możliwe zakończenia Mass Effect 3 zmienił. Twórcy zareagowali komunikatem na oficjalnym forum, że nie zamierzają naruszać integralności swojego działa. Wtedy afera zaczęła się na dobre. Fani zaczęli masowo zwracać zakupione gry, a skrzynki mailowe twórców zasypano skargami. Najbardziej surrealistyczna była jednak wypowiedź amerykańskiego Biura Lepszego Biznesu (rodzaj biura ochrony konsumentów), oznajmiająca, że studio Bioware dopuściło się fałszywej reklamy, co umożliwia złożenie przeciwko niemu pozwu. Podstawą miała być wypowiedź Caseya Hudsona (szefa zespołu odpowiedzialnego za grę): „To nie będzie ani trochę jak w przypadku tradycyjnych zakończeń, kiedy możesz powiedzieć, jak wiele finałów istnieje i czy dostałeś zakończenie A, B lub C”. Zamieszanie wokół gry spowodowało też, że jej wydawca, koncern Electronic Arts, został wybrany najgorszą firmą roku,

Opisywana wyżej sytuacja wydaje się dobrym pretekstem do przybliżenia zagadnienia integralności utworu w polskim prawie autorskim. Jest to element tzw. praw autorskich osobistych (czyli niezbywalnych). Zgodnie z art. 16 pkt. 3 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych twórcy przysługuje prawo do nienaruszalności treści i formy utworu oraz jego rzetelnego wykorzystania. Literalnie rzecz ujmując, jakakolwiek zmiana w utworze wymaga zgody jego twórcy. Wielu ekspertów ogranicza jednak uprawnienia płynące z powyższej normy prawnej. Janusz Barta i Ryszard Markiewicz zwracają uwagę, że prawo do integralności dzieła musi ulegać ograniczeniom ze względu na interesy kontrahenta i podają przykład choćby adaptacji sztuk teatralnych na potrzeby telewizji. Potwierdza to orzecznictwo polskich sądów wskazujące, że naruszenie integralności to modyfikacja, która ma miejsce dopiero wtedy, kiedy zrywa bądź osłabia więź twórcy z utworem (I ACa 477/97). Uważam, że omawiane wcześniej wymuszenie zmiany zakończenia jest ingerencją w integralność utworu – zmienia jego koncepcję i scenariusz. Wedle polskiego prawa wydanie Mass Effect 3: Extendet Cut mogłoby nastąpić jedynie przy d o b r o w o l n e j zgodzie twórców. Oczywiście osobną kwestią pozostaje wpływ pracodawcy na twórcę i instrumenty, jakimi dysponuje w celu „nakłonienia” pracownika do dokonania zmian w twórczości.

Lepiej dmuchać na zimne Jeśli możliwy jest nacisk internautów prowadzący do zmiany gry komputerowej, to nie widzę przeszkód w przeniesieniu tego procederu na rynek filmów, muzyki czy książek. Może być też kwestią czasu pojawienie się na polskim rynku wyżej opisywanych praktyk stosowanych przez odbiorów. Reklamując kolejną „nowość” lepiej więc pamiętać o zdrowym rozsądku i nie pisać o czymś na wyrost. W innym wypadku pewnego dnia skrzynka mailowa wydawcy może zostać zasypana skargami na utwór mniej emocjonujący niż zapowiadano. [jw]

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

& C O P Y R I G H T

wyprzedzając znienawidzony przez obywateli USA Bank of America. Oczywiście były również żarty – fani wysłali do producenta gry prezent w postaci 402 różnokolorowych babeczek i notki „nieważne, który kolor wybierzesz, wszystkie smakują tak samo”. Po kilku tygodniach takiej kampanii producent i wydawca wywiesili białą flagę – ogłosili, że pracują nad „rozwinięciem” zakończenia, które nie będzie naruszać integralności artystycznej gry. Moim zdaniem jednak wydane i udostępnione za darmo w czerwcu 2012 Mass Effect 3: Extended Cut poważnie zmienia utwór, gdyż uzupełnia i zastępuje niedomówienia będące pierwotnym zamiarem twórców. Jeśli więc zespół pracujący nad grą dostał p o l e c e n i e wydania „Extendet Cut” od szefa studia lub wydawcy, to bez wątpienia mamy do czynienia z ingerencją osoby trzeciej w integralność utworu. Pytanie, czy to samo możliwe byłoby w Polsce?

C O P Y L E F T

37


K S I ą Ż K A

38

N O W A

wyspy Aran

Cees Nooteboom

Hotel nomadów

nomadów”

„Hotel

Cees Nooteboom

przeł. Alicja Oczko W.A.B., Warszawa 2012 s. 320, il., ISBN 978-83-7747-744-1

Przedsmak utworu, jaki niebawem będzie można poznać w całości

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

To musiało być dawno temu, gdy pierwszy raz usłyszałem o Aranach. Nie pamiętam już dokładnie gdzie ani kiedy, ale przypominam sobie, że to były obrazy mityczne. Teraz myślę, że to wynikało ze sposobu, w jaki zostały zrobione zdjęcia, jakbyśmy nadlecieli znad oceanu wraz z nadciągającym od zachodu sztormem, szare, ciężkie kłębowiska wody, a potem nagle wyłaniające się z oparów przyboju, deszczu i mgły wybrzeże czarnych kamieni. Zdjęcia z powietrza, przez które patrzący sam staje się nawałnikiem unoszonym przez wiatr, przemykającym obok murów fortu bez okien, zbudowanego z ułożonych jeden na drugim kamieni, a następnie zawisłym nad ruinami niskich kościołów pośród nagrobków z celtyckimi krzyżami. Albo – zdjęcia zrobione z ziemi – te krzyże pod światło, ołowiano-cynkowe powietrze, nieziemski blask, w którym rozwijają się baśnie i legendy. Towarzyszący filmowi głos opowiadał o zakonnikach najwcześniejszego chrześcijaństwa, którzy wyruszyli do Irlandii, o świętych wspólnotach żyjących kiedyś tu, na tych jałowych wyspach, o świętym Kolumbie i świętym Endzie, o kościele „czterech piękności” i ruinach „siedmiu kościołów”. Te wszystkie obrazy i opowieści, zdające się mieć tak mało wspólnego z nowoczesną rzeczywistością, sprawiły, że umieściłem te osobliwe wyspy daleko na oceanie. Wprawdzie w mojej wyobraźni należały jeszcze do Irlandii, lecz stały się prawie nieosiągalną forpocztą, czymś jak najodleglejsze Hebrydy, tylko jeszcze dalej, klasztornymi wyspami gdzieś pośrodku atlantyckiego nic. W samej Irlandii nigdy jeszcze nie byłem, ale czytałem Yeatsa, Synge’a, Joyce’a i tłumaczyłem sztuki Brendana Behana i Seana O’Caseya, z czego pozostały mi niejasne, poetyczne notatki. Irlandia jawiła mi się jako kraj, w którym literatura i poezja są ważniejsze niż w innych krajach europejskich. Ale dopiero dwa lata temu te zapiski znalazły potwierdzenie, gdy zobaczyłem, że wszystkie fotele w samolocie Aer Lingus były obite wydrukowanymi na zielonym tle rękopisami Joyce’a i Becketta, Wilde’a i Swifta, i odkryłem, że w Irlandii nic nie jest takie samo jak gdziekolwiek indziej. Dotyczyło to nie tylko obić foteli lotniczych czy niezliczonych portretów pisarzy w ciemnych pubach, lecz także geografii. Mityczna odległość pomiędzy stałym lądem a trzema wyspami Aran, jaką stworzyłem w swoim umyśle, na mapie była zaledwie niewielkim dystansem, choć jak mawiali irlandzcy przyjaciele, ten niewielki dystans mógł się nagle stać nieprzyjemnie duży, gdy przebywało się na jednej z wysp, a statek nie mógł odpłynąć z powodu złej pogody, co zdarzało się regularnie. Z mojej pierwszej wyprawy, która nie mogła być długa, pamiętam deszcze i szybko zapadające ciemności. Z trudem znalazłem pokój (hoteli tam nie ma) na Inishmore, największej z trzech wysp. Padał deszcz, już południe było naznaczone mrokiem, na nabrzeżu stały dwie dorożki z kucykami i kilka busów, ale zrozumiałem, że mój pensjonat znajduje się w samym Kilronan, miejscowości, do której przypłynął statek. Na pokładzie ktoś narysował mi mapkę, która była tak uproszczona, że oczywiście niczego nie mogłem znaleźć, porywy wiatru próbowały mnie zepchnąć z drogi, zabłądziłem, błotnista żwirowa ścieżka wiodła donikąd, mimo wszystko w końcu dotarłem do bed & breakfast prowadzonego przez młodą kobietę, której mąż, jak powiedziała, „na zawsze” zniknął na stałym lądzie, zostawiając ją z dwójką dzieci, które jeszcze chodziły do szkoły, dlatego miała otwarte również zimą. Nieco później ujrzałem swój grzeczny pokoik, utrzymany w tych cukierkowych kolorach, którymi Anglosasi w swoim mniemaniu tak uszczę-


N O W A ©Simone Sassen AEG

śliwiają gości, różowa nylonowa narzuta na łóżko w białe kwiatki, beżowa tapeta w zielone listki, wizerunek równie różowiutkiego dziecka przy pelargoniach – to wyglądało na rozpaczliwą próbę zatrzymania na zewnątrz zimowej furii sztormowych nawałnic. Moja gospodyni ostrzegła mnie, że przemoknę w pięć minut, i miała rację – przebrany za deszczową chmurę, z wywróconym na zewnątrz parasolem, gnany wiatrem wpadłem do pierwszego lepszego pubu, gdzie wszyscy się obejrzeli, żeby popatrzeć na obcego. Przed każdym stał potężny kufel niemal czarnego piwa, które zawsze przywodziło mi na myśl raczej jedzenie niż picie. W telewizji leciało coś melodramatycznego, zdającego się pochodzić z innego świata, choćby dlatego, że mówiono tam po angielsku, a nieliczne słowa, które wychwyciłem przy barze, brzmiały o wiele bardziej tajemniczo. W całej Irlandii nie słyszałem jeszcze gaelickiego, mimo że wszyscy mi mówili, iż uczyli się go w szkole, jednak teraz go usłyszałem. Język zawsze jest zagadką, ponieważ zazwyczaj nie można podać wystarczającego powodu, dlaczego rzeczy nazywają się tak, jak się nazywają, a już w ogóle, dlaczego z kolei te same rzeczy tysiąc kilometrów dalej nazywają się zupełnie inaczej, ale zawsze jest w tym coś wzruszającego, gdy ludzie patrzą na ciebie i mówią do ciebie, a ty nie rozumiesz ani słowa. Nagle cały system zostaje wywrócony do góry nogami – to, co miało służyć porozumiewaniu się, staje się czymś wręcz przeciwnym. Do mojego stolika dosiadł się mężczyzna i coś do mnie mówił, zmieniając mnie przez to w psa, malutkie dziecko albo obcokrajowca, bo żadne z tych trzech nie rozumie, co się do niego mówi, i każdemu z nich właściwie zawsze trochę się współczuje z powodu jego naiwności. Ale nie szkodzi, powiedział, jeśli trzeba, może rozmawiać ze mną i po angielsku. Czy rozumiem po angielsku? Tak, rozumiałem i chwilę później dowiedziałem się, że nazywa się Angus i siedemnaście lat był rybakiem, że właściwie nigdy nie nauczył się czytać („dawniej tak było”), że morze wokół wyspy jest najgroźniejszym morzem na świecie i że miał szczęście, bo pływać też się nigdy nie nauczył, a w takim wypadku siedemnaście lat na łowieniu makreli, rockfish i pollock to niezły wynik, choć gdyby twój curragh wywrócił się w przyboju tego morza, to nawet jako pływak nie miałbyś najmniejszych szans. Curragh? To są łodzie, które kiedyś robiliśmy, z żebrami z lekkiego drewna i żaglami, posmarowane smołą, jeszcze je zobaczysz. A co będziesz robił jutro? Jutro znowu będzie padało, ale nie cały dzień. Jutro pojedź do Dun Angus. Dun Angus, Dun Aonghasa, Dun Aengus, później spotkałem się z różnymi zapisami, ale on wskazał wielką czarną masę kamieni na jednym z okopconych dymem zdjęć z boku baru, w której rozpoznałem coś, co kiedyś widziałem na tamtym filmie. Tak, jutro znów będzie sztorm, ale swoim busem może blisko podjechać. Koniecznie muszę to zobaczyć, bo wszyscy tam jeżdżą. Popatrzyłem na zdjęcie i pomyślałem, że teraz wreszcie znajdę się na swojej wymarzonej wyspie. A więc jutro. Tak, jutro.

K S I ą Ż K A

39

Cees Nooteboom (ur. 1933) – podróżnik, prozaik i poeta. Jeden z najwybitniejszych pisarzy holenderskich, wymieniany wśród kandydatów do nagrody Nobla. Wydał m.in. powieści: Philip en de anderen (1955), Rytuały (1980, wyd. pol. 1999), Następna historia (1991, wyd. pol. 1999), Allerzielen (1998), Utracony raj (2004, W.A.B. 2012). Wśród jego licznych esejów podróżniczych znajduje się szczególnie ceniona relacja z upadku muru berlińskiego, Berlijnse notities (1990) oraz przełożone na 11 języków Drogi do Santiago (1992, W.A.B 2007). Nooteboom jest zdobywcą wielu nagród literackich, w tym Mobil Pegasus Literatuur Prijs, Constantijn Huygensprijs, Aristeion-prijs oraz P.C. Hooftprijs.

[z recenzji] Filozof wśród podróżników. Nomada, który podąża śladami przeszłości. Cees Nooteboom słyszy szepty odwiedzanych miast. Wie, że choć kolory blakną, legendy pozostają żywe. Cees Nooteboom jest filozofem wśród podróżników. To nomada, który podąża śladami przeszłości. Czuje, jak wchłania go historia odwiedzanych krajów, słyszy szept miast i wie, że choć kolory blakną, legendy pozostają wciąż żywe i intensywne. Hotel nomadów to książka obejmująca podróże Nootebooma z ostatnich czterdziestu lat. Ten niezwykły wędrowiec odwiedza nie tylko ukochaną Hiszpanię; przemierza także Irlandię, Niemcy, Szwajcarię, Holandię, Włochy czy Iran. Raz oprowadza po letniej rezydencji królów hiszpańskich Aranjuez, kiedy indziej pokazuje szlaki pielgrzymek do japońskich klasztorów, albo zaprasza na spacer na cmentarz, do odwiedzenia pubu czy pójścia na koncert, do poszukania roślin widzianych tylko na filmach. Projektuje idealny hotel, łącząc znane mu elementy bliskiego i dalekiego świata. Snuje rozważania na temat informacji z gazet, zastanawia się nad zmianami cywilizacyjnymi, nad podróżowaniem jako formą medytacji i samopoznania, wreszcie nad samym aktem pisania, nad sztuką słowa. Pokazuje, w jak niesamowity sposób można patrzeć na świat. Dzięki niemu dochodzimy do przekonania, ile można stracić, będąc nieuważnym turystą, głuchym na dźwięki, ślepym na barwy i – przede wszystkim – zamkniętym na historię.

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


P I ó R E M

I

fot. Ryszard Waniek

P I ó R K I E M

40

Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP

Alan Moore (scen.) Melinda Gebbie (rys.)

Zagubione dziewczęta tłum. Marek Cieślik Mroja Press, Warszawa 2012 S. 320, ISBN 978-83-61081-90-6

Orgazm

ku chwale wolności Monika Małkowska

Komiks Zagubione dziewczęta powstawał przez 17 lat; część odcinków publikowano w periodykach; całość wydano w USA w trzytomowej serii sześć lat temu; dwa lata potem w Wielkiej Brytanii. Autorzy – Alan Moore, scenarzysta i jego partnerka (obecnie żona), rysowniczka Melinda Gebbie określają dzieło mianem „pornografii”, nie widząc w tym gatunku niczego złego. Przeciwnie, są zdania, że w literaturze jest za mało zdrowego, dosadnego seksu. Nic więc dziwnego, że polską edycję superprodukcji pary ekscentrycznych Anglików poprzedziła legenda. Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


Psychoanaliza z orgazmem Każda snuje wspomnienia z dzieciństwa, gdzie, jak łatwo przewidzieć, tkwią korzenie ich nadchutliwości. Początkowo przywoływanie przeszłości jest dla uczestniczek orgietek przyjemne. Z biegiem coraz bardziej wyuzdanych pieszczot wspomnienia przybierają na ostrości. To już nie soft porno – to hardcore, psychiczny i seksualny. Erotyczny luz czyni cuda – wyzwala jak psychoanaliza (praktyki Freuda są także wspomniane). Wracają wyparte ze świadomości obrazy. Okazuje się, że Dorotka przeżywała miłosne wzloty z tatusiem; Wendy baraszkowała z braćmi, łobuziakiem Piotrusiem, jego bandą i siostrą oraz zwyrodnialcem kapitanem Hukiem; lady Fairchild, deklarującą brak zainteresowania brzydszą płcią, molestował stary przyjaciel rodziny. Każda z nich na swój sposób uciekała przed tym, co ją emocjonalnie zraniło czy przeraziło. Każda unika wspomnień o tych, którzy wykorzystali ich niewinność i naiwność. Te przejścia sprawiły, że odtąd łączyły seksualne przygody z fantazjowaniem; że zwątpiły w sens etycznych kryteriów. Wszystkie trzy oszukiwały się. Dopiero naga – w sensie dosłownym – spowiedź przed koleżankami sprawia, że stają się prawdziwie dojrzałe i wolne. Oto dobroczynne działanie pornografii, dowodzi Moore. Ważny też kontekst historyczny. Dla „zagubionych dziewcząt” swoiste women’s lib nadchodzi wraz w morderstwem arcyksięcia Ferdynanda i rozpętaniem I wojny. Autor (zdeklarowany anarchista z pokolenia hippisów) chciał dać do zrozumienia, iż w 1914 roku stary porządek, w tym patriarchat, legł w gruzach. Według niego, wówczas zaczął się proces „odkłamywania” społecznych układów. Aż do kulminacji w 1968 roku. Chyba Moore oderwał się od rzeczywistości. Bo czy istotnie wyzwolenie seksualne lat 60./70. pomogło ludziom wyzwolić się z hipokryzji? A historia trzech dam przeżywających catharsis dzięki Erosowi – to kolejna bajka. Chyba nie wierzą w nią nawet małe dziewczynki.

Cytaty z różnych bajek Baraszkowanie trzech dziewcząt to nie jedyny wątek Zagubionych… Przez ponad trzysta stron przewija się mnóstwo postaci – męskich i fantastycznych – obarczonych kulturowymi skojarzeniami. Także większość sytuacji ma odniesienia do literatury i sztuki. Dla fanów Moore’a – materiał erudycyjnych dociekań. Mnie bardziej niż słowne podteksty zainteresowały aluzje wizualne. Rysunki Melindy Gebbie to dokonanie imponujące rozmachem i precyzją. Każdy kadr mógłby funkcjonować jako samodzielna ilustracja. Artystka używa głównie kredek, lecz znakomicie radzi sobie z piórkiem i pędzlem. Na potrzeby Zagubionych… sportretowała ponad dwa tysiące postaci, w planie bliskim i dalekim, często w detalicznym zbliżeniu. Doskonałe opanowanie anatomii, z ginekologicznymi partiami włącznie. Do tego konsekwentne charakteryzowanie postaci każdym gestem, grymasem, pozą. Miss Gebbie umie żonglować konwencjami jak mało kto. Niektóre plansze wystylizowała na secesyjne plakaty Alfonsa Muchy; inne kadry udają czarno-białe, sylwetowe wycinanki (przywodzące na myśl teatr cieni). Zachwycają sekwencje poświęcone największemu wydarzeniu kulturalnemu roku 1913 – paryskiej premierze baletu Święto wiosny Igora Strawińskiego z choreografią Wacława Niżyńskiego. Nasze bohaterki są na przedstawieniu. I osiągają orgazm, podniecone dzikim tańcem oraz wyzwalającą muzyką. Znów brawa dla Gebbie: zrekonstruowała stroje i układy taneczne Baletów Rosyjskich. Pole do popisu dały też Melindzie Gebbie porno-lektury, fragmentami dosłownie cytowane. Bo perwersyjny właściciel hotelu podrzucił do pokoi gości „niecenzuralne” książki. Jest wśród nich Klaudyna Colette z rysunkami Beardsleya i Portret Doriana Graya zdobiony malunkami Egona Schiele. Bohaterowie zaczynają je przeglądać, czytać – my wraz z nimi. W ten sposób autorzy dają do zrozumienia, że seksualne igraszki to także nasza bajka. [mm]

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

I

No i jest. Tomiszcze jak dwie cegły, w twardej oprawie, ozdobne. Akcja umiejscowiona w austriackiej miejscowości Himmelgarten (Rajski Ogród) w przededniu I wojny światowej. W luksusowym hotelu spotykają trzy panie, w których rozpoznajemy bohaterki kultowych książek dla dzieci i dorosłych (Alicja w Krainie Czarów, Czarodziej Oz, Piotruś Pan). Przybyło im sporo lat, w ich życiu zaszły zasadnicze zmiany. Najstarsza to dystyngowana, siwowłosa Alicja Fairchild. Stara panna z majątkiem. Zaprzyjaźnia się ze swym przeciwieństwem – Dorotką Gale, dwudziestokilkulatką z Kansas, bez wykształcenia i ogłady. Potem doszlusowuje do nich Wendy Potter, pulchna trzydziestolatka, mieszczka żyjąca w cieniu dużo starszego męża. Na pozór wszystko je dzieli – wiek, status społeczny, styl życia. Okazuje się jednak, że kobiety mają coś wspólnego: upodobanie do miłosnych gierek, niekoniecznie z płcią przeciwną. Przewodniczką po krainie seksu okazuje się lady Alice, ale jej młodsze przyjaciółki długo nie zostają w tyle. Damskie trio co chwila szczytuje, dogadzając sobie ręcznie, językiem i dildem; samodzielnie i wzajemnie. Równocześnie podniecają się opowieściami.

P I ó R E M

Trójkąt dam

P I ó R K I E M

41


P I ó R E M

I

P I ó R K I E M

42

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


P I ó R E M

I

P I ó R K I E M

43

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


P I ó R E M

I

P I ó R K I E M

44

P

o raz piąty Muzeum Powstania Warszawskiego zorganizowało konkurs na komiks o wydarzeniach sierpnia 1944; jak poprzednio najlepsze prace zebrano w tom. Tym razem godna pochwały oprawa graficzna zeszytu, udającego… zeszyt. Szkolny, w kratkę, przyżółcony przez czas. Motywem przewodnim ubiegłorocznego przedsięwzięcia (i tegorocznej edycji) były wspomnienia naocznych świadków powstania, zgromadzone w archiwum muzeum. Rysownicy i scenarzyści (około 30) wybrali „swoich” bohaterów spośród autorów 2700 audiowizualnych relacji. Co do artystów – w większości reprezentują pokolenie urodzone w latach 80. i 90. Przybliżenie naszej historii młodym to niewątpliwie szczytna idea,

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

[pr. zbiorowa]

Antologia pokonkursowa

„Powstanie ’44” w komiksie Archiwum Historii Mówionej – edycja 2011 Muzeum Powstania Warszawskiego i Egmont, Warszawa 2012 s. 142, il., ISBN 987-83-237-4767-3

a Muzeum Powstania Warszawskiego jest w tym naprawdę dobre. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że uczestnicy konkursu wypiłowali zadania domowe. Ale… wcale im się nie dziwię. Wspomnienia świadków wydarzeń gorącego sierpnia bynajmniej nie są porywające. Brakuje im napięcia (o ironio!), momentów zwrotnych, puenty. Trudno wymagać od zwykłych ludzi, żeby znali literacki warsztat. Szkoda tylko, że scenarzyści komiksów nie potraktowali tych wypowiedzi jako zaczynu do sprawniej skonstruowanych fabuł. A może nie zauważyli dramaturgicznych usterek, bo nasi komiksiarze często są ze słowem na bakier. Wracając do tegorocznej antologii – jej strona plastyczna również nie za-


Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

I

plom na poznańskiej ASP. Wystylizowała kadry na wysmakowane ilustracje z książek dla dzieci; zręcznie wkomponowała teksty. W tym przypadku nawet scenariusz nie zgrzyta – finał zaskakuje i trochę wzrusza. Komplementy należą się też Annie Karolinie Kaczmarczyk, studentce IV roku krakowskiej akademii. Do zobrazowania relacji dziewczyny-łączniki, dziergającej ciuchy na drutach (Robótki), użyła ciepłych, namazanych kredkami barw; tekst wypisała szkolnym pismem; całość efektownie dokomponowała czerwoną włóczkową nicią, wijącą się przez całą historię. Na koniec warto wymienić dwoje rokujących młodziaków: Magdalenę Sawicką, która sprawnie i nieszablonowo zilustrowała wiersz Wicek Warszawiak (tekst Helena Brzozowska) oraz Jakuba Grocholę, utalentowanego licealistę, już laureata kilku komiksowych nagród. Plastycznie broni się też historia przedstawiona przez Jacka Frąsia – zaintrygował mnie starszy pan opowiadający o tym, jak dobrze „za Niemca” się żyło w Warszawie… Jednak błyskotliwe rozwiązanie wizualne psuje dziwnie niekoherentny tekst. Szkoda, że nie został skorygowany – a komiks rozpisany na więcej niż cztery kadry. [mm]

P I ó R E M

chwyca. Przeważają banalne, realistyczne ujęcia, wyraźnie preferowane przez jury. Co zastanawia – najwyższe laury przyznano Marii Rostockiej za komiks Co jest czarne, co jest białe, a co jest bez sensu. Toż to nieznośne naśladownictwo stylu Macieja Sieńczyka! Do dzieła, które zdobyło drugą nagrodę, też mam wiele zastrzeżeń. Piwnicobajdurzenie Karoliny Walczak zostało zbudowane takim oto pomyśle: sceny piwniczne pokazane w czerni; migawki uliczne w jaskrawej żółci i fiolecie. Niezbyt odkrywcze, a co gorsza, rezultat malarski – nie do przyjęcia. Zbudowane z drobnych kadrów rozkładówki wyglądają niezbornie jak kolaże zlepione na chybił-trafił. Nieco lepiej poradził sobie z kompozycją plansz Krystian Garstkowiak, odpowiedzialny za grafikę horroru pt. Memento mori – lecz żeby aż trzecie miejsce?… Te drewniane figurki z trupimi czaszkami, te schematyczne wybuchy; w tej scenerii śliczna buźka powstańca z dziewczęco długimi rzęsami. Oryginalne pomysły pojawiają się dopiero przy wyróżnieniach. Mój faworyt to Włosy, komiks narysowany odważnie i świeżo przez Alesię Zawodzińską. Autorka tą pracą obroniła dy-

P I ó R K I E M

45


P I ó R E M

I

P I ó R K I E M

46

K

dopełniają maźnięcia czerwonym tuobieta mego życia, kobieta moich szem. Figury protagonistów niemal kasnów pochodzi z Portugalii. Wydarykaturalne, lecz ze świetną charakteryje mi się jednak, że ją znam. Oraz jej partstyką postaci. To nie wszystkie zalety. nera, od trzech lat oficjalnie poślubioneRozedrgane linie układające się w twago. Nie są szczęśliwym stadłem. Nierze-sylwetki-przedmioty niekiedy zdają chęć, pretensje i kłótnie, kojone (na krótsię fazami z filmowej animacji, co odko) w łóżku. Typowe małżeństwo egodaje dynamikę wydarzeń, nerwową ruistów z twórczymi ambicjami. Poznajechliwość bohaterów, rozdwojenie my ich w kiepskim momencie – obyuwagi, równoczesność scen realnych dwoje starają się przełamać twórczy imi wyobrażonych. Plamy czerwieni raz pas. Ona (imię: Elsa) maluje i rżnie (obradopełniają kreski, innym razem je zazy); on (Tomas), pisarz-dziennikarz, usiłustępują, to znów stają się transparentje wykrzesać z papierosów i maszyny do ne (wówczas prześwituje przez nie pisania pomysł na komiksowy scenaczerń rysunku); kiedy indziej przypomiriusz dla dorosłych. Nie wychodzi, pustnają krew, to znów stają się po prostu ka w głowie. Z podkulonym ogonem czerwoną farbą. Tylko i aż tyle. Maksyudaje się do zaprzyjaźnionego baru, Scenariusz: Pedro Brito Rysunki: Joado Fazenda malna asceza użytych środków, a wyzwierza wydawcy z niemocy. Potrzebuje Kobieta mego życia, chodzi kalejdoskop klimatów, zmiana muzy, lecz gatunek inspirujących kreperspektyw, życie zewnętrzne i weacyjnie kobiet wyginął. kobieta moich snów wnętrzne. Jego baba, choć w artystycznej euTaurus Media, Warszawa 2008 s. 96, ISBN 978-83-60298-33-6 Moja ulubiona sekwencja: bohater forii, nie jest zainteresowana nikim/ni(czerwona przezroczysta sylwetka) czym poza sobą i własną karierą, a ta przebiega tłumnymi, gwarnymi ulicami miasta. Następna strona w powijakach. Tomas wspiera ją (Elsę) na duchu, bez wzajem– ludzie, obiekty i psy przeobrażają się w słowa – desygnaty wyności z jej strony. pisane maszynową czcionką (Tomas nie używa komputera, bo Akcję niespodziewanie ożywia… roślina. Doniczkowa, o niezbyt mechaniczny). I trzeci etap: znów czerwona figurka Tomasa, spotykanym kształcie. Wnosi element magii, tajemnicy, niepotym razem wypełnionego słowami z poprzedniej strony. Co zokoju. Potem jeszcze dziwniej: sen Tomasa o pięknej dziewczynie baczył, to wchłonął. Chaotyczna obserwacja przełożona na kłęzamienia się w jawę; zaś Elsa zmienia orientację seksualną. bowisko myśli. Zabawa w surrealistycznym stylu – przypomina Kolejna historia (od kilku lat temat wiodący w kinie, sztuce, lisię Magritte i jego obrazek z fajką podpisaną „to nie jest fajka”. teraturze) o poszukiwaniu przyczyn niespełnienia i zmianie tożRewelacyjne jest rozwiązanie finału. Wściekłe wyznanie Tosamości płciowej? Nie, Kobietę mego życia… ratuje nowatorska masa, namazane (czerwoną farbą, szerokim pędzlem) na wystakoncepcja plastyczną. Nic tu nie jest przegadane, wiele w dowionych w galerii obrazach Elsy, spotyka się z ogólnym aplaumyśle, ledwo muśnięte. zem. Tylko jeden krytyk jest innego zdania, które wyraża, womiSposób, w jaki duet Brito/Fazenda prowadzi wizualną (z nietując na płótno. Ingerencja zachwyca autorkę. Mnie także, bo wielkim dodatkiem słów) narrację wywołuje mój zachwyt. Rynieraz mam ochotę tak właśnie zareagować na sztukę. [mm] sunki wyglądają jak niedbałe szkice; czarną kulfoniastą kreskę


odurzenie przemianą Aleksandra Okuljar

H

wykopany z balu. Sfrustrowana i zrozpaczona wyładowuje swoistoria dziewczyny z poczty niesie w sobie ogromny ładują kipiącą złość na najbliższym otoczeniu. Kompulsywnie stara się nek emocjonalny i (u wrażliwców) rezonuje tak mocno, że odtworzyć przyjemne chwile, szuka namiastek luksusu, wertując zakłóca normalne funkcjonowanie przez kilka tygodni. Nie możmagazyny dla kobiet oraz tułając się w Wiedniu po kawiarniach na jej wymazać z pamięci, podobnie jak to jest z filmami Smai hotelach. Tam poznaje Ferdinanda, rzowskiego. Ale… przeczytać warto. towarzysza niedoli, jeszcze większego Stefan Zweig, znany autor zbeleod niej nieszczęśnika. I zaczyna się – tryzowanych biografii, w swoim dohistoria miłosna, opisana tak sugerobku pozostawił również powieść stywnie, że ciarki po plecach przechoautobiograficzną, pisaną pod koniec dzą. Beznamiętna, niezaangażowana, życia, samodzielnie zakończonego, smutna i czysto praktyczna. Tych dwotłumaczącą jednocześnie śmierć pisaje dobrze się rozumie, łączy ich wspólrza, który w 1942 roku razem z drugą na złość do świata, postawa cierpiętniżoną, Lotte Altmann, otruł się w hotecza, zgorzknienie i czekanie na cud; lowym pokoju. różni – bagaż doświadczeń: ona podAkcja utworu rozgrywa się w Audała się iluzji, on pozbył się wszelkich strii, która otrząsa się z doświadczenia złudzeń. Ich życie przepełnione jest I wojny światowej. Czas zawieruchy urazą i pretensją w stosunku do pańprzypadł na młodość Christine Hostwa wynikającą z niezaspokojenia flehner, ograbiając ją z dobrodziejstw przez struktury społeczne potrzeby i przywilejów tego okresu. W wieku 16 bezpieczeństwa i stabilizacji. Skupieni lat musi się oduczyć beztroskiej szczęna brakach, biedzie i słabości nie mają śliwości, zabawy, miłości. Radość życia w sobie takiej mocy sprawczej, by zastąpi jej teraz codzienna kalkulacja zmienić własny los. Uważają przy tym, oraz rachunki uświadamiające, ile braże z góry zostali przyporządkowani do kuje do przeżycia, a komunikacja bycia na dnie: „każdy ma swój wew rodzinie skurczy się do słów „za droStefan Zweig wnętrzny imperatyw: jeden idzie do go”. Milczeniem pominięta zostaje góry, drugi na dół, kto ma się wspiąć, reszta. Z domu wyniesie przeświadDziewczyna z poczty tłum. Karolina Niedenthal ten się wespnie, a kto ma spaść, ten czenie, że jej życie za wiele kosztuje, posłowie Tomasz Małyszek spadnie”. Poczucie nieuchronnej klęski a sprzeciw nie może być na głos wyW.A.B., Warszawa 2012 s. 329, ISBN 978-83- 7747-638-3 i irytacja płynąca z bezradności wobec powiedziany. tego, co następuje, towarzyszy czytelDzięki staraniom szwagra Christine nikowi podobnie jak przy lekturze Marty Elizy Orzeszkowej, z tym otrzymuje posadę asystentki pocztowej, pracę lekką choć mojednak wyjątkiem, że w Marcie winne były niesprzyjające okonotonną. Skromne wynagrodzenie ledwie starcza jej na utrzyliczności, tu zaś wszystko siedzi w głowie bohaterów, i autora. manie siebie i schorowanej matki, a rzeczywistość zmienia się Zweig z przenikliwością psychoanalityka opisał studium przyw cykl przytłaczających czynności, rytualizm wysysający resztki sił padku: przechodzenie od pełnej entuzjazmu oraz idealistyczz tej więdnącej już dziewczyny. Christine marzy o ucieczce od nych złudzeń młodości do jałowej, rozczarowującej i bezdusznej morderczej rutyny. Marzenie się spełnia. Krewna zaprasza ją na egzystencji wypełnionej cierpieniem rozdzierającym do tego wakacje do znanego kurortu w Szwajcarii. Na miejscu następuje stopnia, że człowiek postanawia wybrać śmierć. Natężenie lęku cudowne przeobrażenie za pomocą niezbędnego zestawu: fryi napięcia, nieznośna samotność, poczucie bezwartościowości zjer, makijaż i stój. Dziewczyna od razu zaczyna inaczej się poruczynią ten świat nieludzkim. I chociaż to przedstawiona sytuacja szać, zachowywać, co innego myśli i czuje. W wyniku drobnego panująca w wyniszczonym państwie odbija się mocno na psynieporozumienia staje się Christiane von Boolen, zamożną panchice jego mieszkańców, nie można się oprzeć wrażeniu, że ną liczącą się w towarzystwie. Stopniowo budzi się w niej sfera Zweig już od dawna zmierzał w rejony neurotyczności. zmysłowa, stłamszona uprzednio, gdyż wszystko wokół temu Dziewczyna z poczty jest najbardziej poruszającą – a jednowłaśnie służy: wykwintnie skomponowane wnętrza, jedwabne cześnie fermentującą – książką, jaką ostatnio czytałam. Doskonasukienki, wyszukane potrawy, zadbani mężczyźni szukający konle rozwinięty zmysł obserwacji, lekkie pióro i skryty humor Zwetaktu fizycznego. iga w twórczym tłumaczeniu Karoliny Niedenthal sprawiają, że Z tego raju na ziemi zostaje w jednej chwili wyrwana, by mamy przed sobą dzieło najwyższej klasy. Odurzające. [alo] w poczuciu upokorzenia wrócić do dawnego życia, jak Kopciuszek

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

R E C E N Z J E

47


R E C E N Z J E

48

W

ybieramy się na przyjęcie, odwiedzamy rodzinę, spotkamy znajomych i zwykle nie wiemy, co przynieść w podarunku. Kiedyś w takiej sytuacji kupowało się książkę, dziś najczęściej kończy się na butelce. A przecież można przygotować własny prezent – dżem, nalewkę, chutney, ciasteczka, kandyzowane owoce, ładnie je opakować, ozdobić oryginalną nalepką. Trzeba tylko o tym wcześniej pamiętać. Przepisy na takie właśnie prezenty zawiera bogato ilustrowana książka Sigrid Verbert, mieszkającej w Rzymie belgijskiej autorki, która zajmuje się światem kulinariów od wielu lat. Pokazuje, że domowe prezenty dają satysfakcję także tym, którzy je przygotowują. Przepisów i porad znajdziemy tu na wiele okazji. [red]

Sigrid Verbert

Smakowite prezenty Słodkie i słone przepisy na cały rok tłum. Zofia Pająk Jedność, Kielce 2012 s. 192, il., ISBN 978-83-7660-450-3

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012


Rafał Podraza [red. i oprac.]

Izaak Babel

Córka Kossaka

Utwory zebrane

Wspomnienia o Magdalenie Samozwaniec

tłum. J. Pomianowski, W. Dłuski, K. Gruszecki, E. Siemaszkiewicz, N. Woroszylska Muza , Warszawa 2012 str. 767, il., ISBN 978-83-7758-234-3

Latarnik, Warszawa 2012 s. 324 il., ISBN 978-83-60000-85-4

„P

ani Madzia nie była żadna tam normalna. Była zwariowana w najpiękniejszy sposób. Kiedy chciała, przeobrażała się w przyjacielską, ciepłą... stop! Bo jak się rozpędzę, nie znam granic. Mało brakowało, a napisałabym ‘anielicę’. Won z ‘anielicą’. Ależ bym się wygłupiła! Pani Madzia pękłaby ze śmiechu” – tak o Pierwszej Damie Polskiej Satyry pisała Stefania Grodzieńska. W tym roku mija czterdzieści lat od śmierci Magdaleny Samozwaniec, siostry Marii Pawlikowskiej Jasnorzewskiej, córki Wojciecha Kossaka. Któż nie zetknął się z jej ciętym dowcipem? Kto z nas nie chciałby się przenieść choć na jeden dzień w czasy jej młodości? Zajrzeć do Kossakówki, gdzie dorastały Madzia z Marią, zwaną Lilką. Podsłuchać, jak razem improwizują podczas „posiadówek literackich”? Możliwość zajrzenia choćby przez dziurkę od klucza do tego świata, który przeminął, daje nam Rafał Podraza. Książkę, w której znajdziemy wypowiedzi Brzechwy, Makuszyńskiego czy Iłłakowiczówny, czyta się z ogromną przyjemnością. Dzięki wspomnieniom rodziny i przyjaciół pisarki odżywają dawne czasy. Kompilator tych szkiców, sam spokrewniony z ich bohaterką, zręcznie prowadzi czytelnika przez życie jednej z najbardziej znanych polskich autorek. Maluje jej portret z wielu perspektyw jednocześnie, sięgając po wypowiedzi osób w różnym stopniu Magdalenie bliskich. Wyłania się z tej mieszanki obraz energicznej mistrzyni słownych potyczek, walczącej śmiechem z nudą, obłudą i drobnomieszczaństwem. Taką Samozwaniec znamy z jej własnych tekstów. Wspomnienia wzbogacają to wyobrażenie nie tylko o anegdoty, lecz również o gorzkie fakty z jej życia. Poczucie humoru nie uchroniło jej przed cierpieniem. Jednak ani śmierć ukochanej siostry, ani zerwanie więzów z córką Teresą, ani drwiny z powodu małżeństwa z młodszym mężczyzną nie pozbawiły Samozwaniec hartu ducha i nie starły uśmiechu z jej – starannie umalowanych – ust. [ab] Robert Koss

Bob Whisky czyli duchowość alkoholika Poligraf, Wrocław 2012 s. 96, ISBN 978-83-62752-98-0

N

ie jest to lektura łatwa. A jednak ta niewielka autobiograficzna książeczka warta jest uwagi. Autor studiował na ChATcie i ATK. Ta charakterystyka nijak ma się do stereotypu alkoholika i opisów skrajnego pijackiego upodlenia. I dobrze. Kontrast otwiera oczy i uświadamia, że każdy może się w życiu pogubić, niezależnie od wykształcenia i środowiska, z jakiego wyszedł. Bob Whisky jest taką jednostką nadwrażliwą, która desperacko stara się wyrwać ze szponów nałogu. Ratunku upatruje w chrześcijaństwie, którego różne odłamy zgłębia, uparcie szukając Boga – w Piśmie i w Kościele. Z nałogu wychodzi dzięki wierze, wcześniej jednak z goryczą westchnie nad różnymi jej obliczami. [ab]

P

rezentowana czytelnikom antologia twórczości Babla stanowi obszerny i fachowo przygotowany zbiór dorobku literackiego tego pisarza, dziennikarza i dramaturga. Babel, wpierw hołubiony w Kraju Rad piewca wolności niesionej przez czerwoną rewolucję, następnie wróg publiczny, aresztowany podczas Wielkiej Czystki i stracony pod zarzutem szpiegostwa i nieprawomyślności, bez wątpienia zasługuje na miano jednego z najbardziej wnikliwych obserwatorów Rosji bolszewickiej i zrazem najsurowszych jej krytyków. I nie chodzi tu o merytoryczną ocenę poglądów serwowanych przez radziecką propagandę. Babel ledwie o niej wspomina. Tym, co rzeczywiście przykuwa uwagę w jego utworach jest krótki, zwięzły, beznamiętny niemal opis okropności wojny, grabieży, gwałtów, mordów, pożogi i zdziczenia obyczajów. Wszystko to przekazuje z reporterską dokładnością, a niekiedy i nieco ironicznym humorem. Książka zawiera opowiadania z różnych okresów kariery pisarza, jego prywatny dziennik prowadzony podczas służby w Armii Konnej, a także dwie sztuki teatralne: Zmierzch i Maria. Zbiór został dodatkowo opatrzony wstępem przybliżającym życie i twórczość pisarza oraz materiałami zawierającymi m.in. archiwalne fotografie czy fragmenty wyekstrahowane z akt NKWD. [ag] Ludwika Włodek

Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów Wydaw. Literackie, Kraków 2012 s. 381, il., ISBN 978-83-08-04877-1

J

akiś festiwal Iwaszkiewicza w ostatnich latach – biografie, dzienniki, korespondencje, opracowania, przychylne, napastliwych mało, i dobrze, bo kres już należy położyć ciągłemu rozliczaniu poety i wypominaniu mu górniczego munduru. Tak, faktycznie został w nim pochowany, ale Ludwika Włodek, prawnuczka Iwaszkiewicza, przekonuje, że nie był to bynajmniej ostatni wyraz poparcia dla klasy robotniczej, a złośliwością Szymka, totumfackiego pisarza i szwarc-charaktera ze Stawiska. Trudna to była rodzina, rozgałęziona, skoligacona, rozpędzona po świecie. Żyć im przyszło w czasach niełatwych, wiedzieli co to bieda, starali się przetrwać honorowo, „nie oddawać wszystkiego komunistom”, przed czym świadomie i uparcie bronił się pisarz uwikłany w działalność związkową, co pozwalało mu bronić kolegów i upominać się o ich prawa. Włodek mówi o tym niemało, jednak jej książka jest rodzajem gawędy o rodzinie – listy, wspominki, anegdoty, dowcipy, komentarze przez nią przytaczane nie znalazły się w książkach innych autorów, należą do sfery jej prywatnej pamięci. Nie upiększa tej pamięci, choć wspomnienia dziecka bardziej są zwykle kolorowe i szczęśliwe. Ale na Stawisku życie mimo wszystko takie właśnie było. [gs]

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

R E C E N Z J E

49


R E C E N Z J E

50 Christopher Buckley

Józef Hen

Sądne konkury

Szóste, najmłodsze

tłum. Piotr Kulig Noir sur Blanc, Warszawa 2012 s. 298, ISBN 978-83-7392-376-8

i inne opowiadania

S

ąd Najwyższy w USA to dziewięciu gniewnych ludzi. Teoretycznie, w praktyce może i są lekko wkur..eni, ale wyłącznie na siebie, nie na absurdalne sprawy, jakie przychodzi im rozpatrywać. Cała procedura wymaga znajomości precedensów, wcześniejszych wyroków i tzw. kruczków, ale w gruncie rzeczy najbardziej pomocny jest zdrowy rozsądek. Dlatego miejsce w tym gremium zajmuje nominowana przez prezydenta USA Pepper Cartwright, pani sędzia znana – szeroko – i lubiana dzięki telewizyjnej serii Sala rozpraw numer 6. Kobieta rodem z Teksasu wnosi świeżość, nieformalny stosunek do procedury, język odbiegający od sztywnej lingua iudicae. Ma pecha, bo jej kadencja zaczyna się od sprawy nietypowej: co zrobić z poprawką do konstytucji zabraniającą drugiej kadencji prezydentowi, którego społeczeństwo właśnie na tę drugą kadencję wybrało? Powieść Buckleya jest utworem prześmiewczym, wytykającym absurdy zarówno systemu prawnego (czy oskarżony o nieudany napad na bank może skarżyć o wielomilionowe odszkodowanie producenta broni, która w czasie tego napadu zawiodła?), jak politycznego, w wielkiej mierze zależnego od mediów. Po brawurowym początku koniec jednak rozczarowuje – nie na to autor przygotowywał czytelnika. [gs]

Robert D. Kaplan

Monsun Ocean Indyjski i przyszłość amerykańskiej dominacji tłum. Janusz Ruszkowski Czarne, Wołowiec 2012 s. 424, ISBN 978-83-7536-360-9

W

polskich mediach stopniowo coraz więcej pojawia się informacji o krajach Azji. Nawiązanie przez Polskę partnerstwa strategicznego z Chinami, Arabska Wiosna czy polowanie na ukrywającego się w Pakistanie przywódcę Al-Kaidy były tematami nośnymi. Wciąż jednak nasza wiedza o skomplikowanej siatce stosunków między państwami położonymi na Wschodzie oraz o ich wpływie na losy globu pozostaje powierzchowna i fragmentaryczna, jeśli nie żadna. Tymczasem to właśnie w tej części świata znajdują się najbardziej dynamicznie rozwijające się potęgi, które odgrywają obecnie poważną rolę w polityce i gospodarce międzynarodowej. Kaplan – dziennikarz, pisarz i komentator polityczny – przybliża sporą część tej fascynującej politycznej układanki, na kształt której, jego zdaniem, niemały wpływ miał tytułowy „Monsun”. Dziennikarz przypomina historię państw regionu Oceanu Indyjskiego, analizuje związki między nimi, niegdyś i obecnie, i zastanawia się nad perspektywami na przyszłość. Przygląda się Omanowi, Bangladeszowi, Sri Lance i Pakistanowi. Pokazuje różne pola indyjsko-chińskiej rywalizacji o wpływy. W swojej subiektywnej analizie zwraca uwagę również na ogromną rolę islamu w opisywanym regionie. [ab]

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

W.A.B., Warszawa 2012 s. 464, ISBN 978-83-7747-639-0

J

ózef Hen uraczył nas trzema zbiorami opowiadań w jednym tomie. Ich poziom jest wyrównany, ale tematyka w poszczególnych okresach twórczości pisarza wyraźnie się różni. Całość otwierają utwory najwcześniejsze, a zarazem najlepiej znane, ze zbioru Bokser i śmierć. Autor powraca w nich do II wojny światowej i lat powojennych; ich bohaterami są najczęściej robotnicy, więźniowie z obozów koncentracyjnych, żołnierze, sportowcy i Polacy na obczyźnie. Mężczyźni z krwi i kości, pracujący fizycznie, rozbrajający dosłownością, szczerością, szczerością i prostotą męskiego myślenia, uczciwi, trochę naiwni, zdobywający kobiety chlebem. Stęsknieni ludzkich odruchów, szukają namiastek więzi. Dają się usynowić naciągającemu ich Arabowi, zakochują się w nieistniejącej dziewczynie z portretu, nie potrafią uderzyć na ringu przeciwnika, któremu w nocy zmarło dziecko. Dla kontrastu Hen parodiuje wykształciuchów, kpi z gryzipiórków, redaktorków, oderwanych od życia reżyserów i nierzetelnych dziennikarzy. Rozwieszone na słupach ogłoszenie „STARSZY PAN Z DOŚWIADCZENIEM wysłuchuje zwierzeń i zażaleń” skłoniło niektórych do zrelacjonowania swojej historii. W ten sposób powstał kolejny zbiór opowiadań, Powiernik serc, w którym życzliwy obserwator wyróżnia literackim opisem ludzi różnego pokroju, nękanych wyrzutami sumienia i rozdzieranych wątpliwościami. Przepaść między chłopem a artystą wyraźnie maleje, a różnice w sposobie myślenia przebiegają wzdłuż granicy, którą wyznacza płeć. Ostatnia kombinacja Niebo naszych ojców – teksty najnowsze, niepublikowane i niejednorodne – zawiera utwór tytułowy. „Mężczyźni mają ciekawsze rzeczy do przekazania”, twierdzi autor, z którym w zupełności się zgadzam. Józef Hen ma klasę. Jego wyważone opowiadania opierają się na unikalnym pomyśle, a forma ujmuje przejrzystością i celnym opisem. Nic dodać, nic ująć. [alo] Carlos Ruiz Zafón

Więzień nieba tłum. Katarzyna Okrasko, Carlos Marrodán Casas Muza, Warszawa 2012 s. 416, ISBN 978-83-7758-182-2

P

owieść Zafóna jest jak poranna kawa, którą opisuje główny bohater: „niczym nieskrępowany optymizm w stanie płynnym”. Nadaje rozpędu i chęci do życia. Nie pozwala zasnąć. Na czym polega fenomen tej bajki dla dorosłych? Fabuła nie zaskakuje, jest wręcz żywcem zerżnięta z Hrabiego Monte Christo Dumasa, dodatkowo uzupełniona wątkami z poprzednich bestsellerów hiszpańskiego pisarza. Zafón posługuje się popularnymi frazami, podaje klasyczne rozwiązania i pomysły, nie zmusza do wysiłku intelektualnego. Więzień nieba to sprawnie napisana – i wypromowana – książka trafiająca w gust przeciętnego czytelnika – jest lekka i wygląda znajomo, jak kawa z coffeeheaven. Choć ta też działa. [alo]


Alice Munro

Gościnność słowa

Wydaw. Dwie Siostry, Warszawa 2012 s. 408, ISBN 978-83-608-5022-0

Szkice o przekładzie literackim

T

ytuł książki nawiązuje do popularnej wyliczanki mającej przynieść ulgę zakochanym w chwili niepewności i dać odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytanie: co czuje druga osoba? Czy może to samo? Los różnie się jednak układa: raz nas kocha, a raz z nas żartuje. Podobnie jest z życiem bohaterek opowiadań Munro. Historie ujawniają konieczność dokonywania kluczowych wyborów niemalże codziennie. Miłość przytrafia się bowiem w każdym wieku: dziewczynkom, młodym mężatkom, pannom, staruszkom chorym na alzheimera. Co z nią zrobić? Kanadyjska pisarka nie udziela porad sercowych, pokazuje jedynie różne rozwiązania, ale i tak decydować trzeba w zgodzie ze sobą. Książka Munro to literatura szalenie kobieca: skupiona na relacjach (głównie damsko-męskich) i uczuciach; będącą blisko życia: autorka nie pisze gorących romansów, ujawnia sytuacje z całym ich skomplikowaniem i zagmatwaniem. Kobiece spojrzenie wyczulone jest na drobne gesty oraz pojedyncze słowa. A miłość – czuła i delikatna – zdecydowanie częściej objawia się jako uczucie nie do wykorzystania, znające swoje miejsce, bądź istniejące w postaci wiernego przywiązania. Naznaczone niedoskonałością lub niespełnieniem. Przyjmowane ze spokojem. [alo] Bartłomiej Rychter

Ostatni dzień lipca W.A.B., Warszawa 2012 s. 352, ISBN 978-83-7747-737-3

W

Jerzy Jarniewicz

Kocha, lubi, szanuje…

arszawa, ciepłe poniedziałkowe popołudnie w środku lata. Niby spokojnie, ale coraz bardziej nerwowo. Okupacji rok czwarty, i Niemcy, i Polacy wiedzą, że zbliża się rozstrzygnięcie konfliktu – a od kiedy Rosjanie stoją po drugiej stronie Wisły, trudno mieć wątpliwości, jak to rozstrzygnięcie będzie wyglądać. W nocy popełnia samobójstwo niemiecki żołnierz. Również w nocy umiera po upadku z dachu polska telegrafistka. Ich przyjaciele próbują wyjaśnić zgony – coś im się nie zgadza, nie podoba. Zaczynają szukać. Ale we wtorek o 17 w Warszawie zrobiło się naprawdę bardzo gorąco… Książka Bartłomieja Rychtera to conspiracy thriller z wyraźnymi elementami kryminału. Osadzony w specyficznej scenerii, z fabułą wyjątkowo prostą, której wątki idą równolegle, by przeciąć się w spektakularnym, bardzo plastycznie opisanym finale. Co więcej – prawdopodobnym. Obecność sowieckich agentów w walczącej stolicy to fakt, przejęcie jednego, by służył jako „karta przetargowa” do fantazji bynajmniej nie należy. Dziwna, wymuszona okolicznościami współpraca niemieckiego żołnierza i polskiego powstańca, która pozwala rozszyfrować zagadkę – przecież tak też być mogło. Historia zostawiła tyle dziur do wypełnienia… [gs]

SIW Znak, Kraków 2012 s. 284, ISBN 978-83-240-2211-3

T

eoria przekładu tyle interesuje czytelnika co ptaka teoria lotu. To prawda, i nie ma się co zżymać. Czytelnik sięga po książkę, by się nią, przepraszam za wyrażenie, zaspokoić na rozmaite sposoby; gdy lektura idzie mu źle, narzeka na tłumacza – nierzadko słusznie, ale nie docieka przecież, czy winny jest tekst oryginału, tak kiepski, że nawet tłumacz niewiele może zrobić (Jan Gondowicz, który raz zabrał się do tłumaczenia Akunina, oddał tekst opatrzony licznymi przypisami, wytykającymi popularnemu autorowi błędy, pomyłki, przeinaczenia i, generalnie, brak wiedzy). Zbiór poświęconych przekładowi literackiemu – technice, sposobom, podejściu, kłopotom – esejów Jerzego Jarniewicza, nie tylko wyśmienitego translatora, ale i wnikliwego badacza gatunku, jest bez wątpienia lekturą fascynującą. Dla jemu podobnych wariatów czy też pasjonatów roztrząsania niuansów, porównywania wersji, przekonywania przypisami. Jako praktykujący zawodnik tej dyscypliny zgłaszam od razu zawodowe zainteresowanie, ale równocześnie chciałbym być traktowany jako obiektywny recenzent – wśród tłumaczy różnice są niemałe, zacietrzewionych nie brak, choć Jarniewicz już we wstępie podkreśla wyłącznie służebną (i jak służba niezauważalną) rolę translatora. Tłumacz to taki najmita sprzątający poautorski bałagan, układający wszystko na właściwym miejscu i dbający, by to jakoś tam wyglądało. Gościnność słowa podzielić można na dwie bardzo nierówne połowy: dla ludzi z branży i dla zwykłych czytelników. Tym drugim wystarczyłyby pierwsze rozdziały – pod warunkiem, że będą chcieli je przeczytać. Jarniewicz wykonuje w nich translatorski „coming out” i przedstawia tłumacza jako twórcę nowego kanonu: odpowiedzialny przekład to nie tylko przeniesienie słów i treści, to ukazanie „obcego świata wartości”, kanonu obowiązującego w innej kulturze, a w naturalny sposób obecnego w przekładanej książce. Mało tego – to tłumacze mają największy wpływ na percepcję literatury obcej w swoim kraju, wszak „zależy [to] od istniejącego repertuaru przekładów dzieł tej literatury", repertuaru podsuwanego wydawcom właśnie przez nich. A z tego przeciętny czytelnik sprawy sobie nie zdaje. Namawiałbym wszystkich do lektury tego tomu, bo Jarniewicz ma niezwyczajny dar tłumaczenia – nomen omen – spraw zawiłych w sposób przejrzysty i ciekawy. Przykład? Nowa polska wersja Kubusia Puchatka autorstwa Moniki Adamczyk – nie przebiła się, nie znalazła żadnych fanów, a szkoda, bo ten przekład ma czym zaskoczyć przyjaciół Niedźwiedzia, mimo albo dzięki swej wierności wobec oryginału. Wyjątkowo ciekawe są oceny przekładów polskich utworów na angielski, język doskonale znany autorowi tomu. Jarniewicz omawia nie tylko stylistyczne czy leksykalne niedoskonałości tych przekładów, fascynujące są jego przedstawienia dróg, jakimi tłumacze doszli do takich a nie innych rozwiązań – często złych i wypaczających przesłanie autora. Nie tylko polecam, nalegam! [gs]

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

R E C E N Z J E

51


R E C E N Z J E

52

czas nie stoi i nie zwleka Marcin Sendecki IW umiera, ale się nie poddaje? Nie, nie zamierzam pisać o losach Państwowego Instytutu Wydawniczego w stanie upadłości czy też likwidacji, nie wiem nawet, jak obecny stan PIW-u dokładnie nazwać wypada i co dalej z wydawnictwem poczną stosowne władze i organy. Nie poczną pewnie zresztą nic dobrego, bo i czas nie po temu. Póki co, PIW wciąż wydaje książki, a świetną okazją, by sobie o tym przypomnieć, jeśli kto zapomniał, jest kolejny tom Dzieł wszystkich Bolesława Leśmiana. To już trzecia cześć zaplanowanej na cztery tomy edycji w opracowaniu Jacka Trznadla. Po Poezjach zebranych i Szkicach literackich przyszła kolej na Baśnie i inne utwory prozą – no i nie sposób oprzeć się wzruszeniu. Bo Klechdy sezamowe (na mojej półce stał najpewniej egzemplarz z piątego nakładu Czytelnika z 1973 roku) z ilustracjami Jana Lenicy to jedna z tych książek dzieciństwa, które długo się pamięta, choćby mgliście i trzy po trzy – i choćby nawet na chwilę się o nich zapomniało. Cóż, „Czas nie stoi i nie zwleka. Czas upływa i ucieka” – powiada narrator Baśni o Aladynie i o lampie cudownej i na przykład tę właśnie śliczną kwestię, dzięki zebranej prozie Leśmiana nagle sobie po latach przypomniałem. I jeszcze Baśń o pięknej Parysadzie i o ptaku Bulbulezarze, którą czytałem w kółko, najpewniej dla jej hipnotyzujących rytmów rymowanej prozy: „Jedzie Bachman, jedzie, tam gdzie droga wiedzie. Jedzie, kroku nie zwalniając ani z drogi nie zbaczając. Mija puste błonia i mówi do konia: – Biegnij, koniu bułany, przez łąki i przez łany, przez jary i przez kwiaty – w nieznane biegnij światy. Biegnij drogą zaklętą, sennym zielem porośniętą, pełną ciszy i milczenia, i dziwnego przeznaczenia” – i tak dalej, i dalej, aż po wszystkich niezwykłych i krew w żyłach mrożących przygodach Parysada wychodzi za Królewicza: „Goście jedli, pili, świetnie się bawili! Pląsano, tańczono, dziwom się dziwiono!”. Czy wpadły mi wtedy w ręce także brawurowe Przygody Sindbada Żeglarza? W „Nocie od wydawcy” Trznadel cytuje Władysława Kopalińskiego, który miał je za „jeden z najpiękniejszych utworów baśniowo-fantastycznych w literaturze

P

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012

światowej”. „Słusznie” – powiada Trznadel. I wypada skwapliwie przytaknąć, wspomniawszy samego tylko wuja głównego bohatera. Oto w „Przygodzie wstępnej” Sindbad opowiada: „Po śmierci rodziców zamieszkałem w pałacu z jedynym moim wujem, Tarabukiem. Wuj Tarabuk był poetą. Co dzień niemal układał wiersze i odczytywał potem tak głośno, że dostawał bólu gardła i musiał je starannie przepłukiwać lekarstwem, które pilnie ukrywał przed okiem ludzkim, zachowując ścisłą tajemnicę. Twierdził przy tym, że gardło go wcale nie boli i że nie ma przeto potrzeby płukania gardła lekarstwem. Wuj Tarabuk kochał poezję, lecz nienawidził gramatyki. Pisał z błędami i zazwyczaj na jedno słowo dwa do trzech błędów popełniał. Wstydził się wszakże swej błędnej pisowni i twierdził, że popełnia błędy umyślnie, ażeby potem mieć sposobność i przyjemność poprawiania swych utworów. Nie zauważyłem jednak, ażeby wuj Tarabuk raz napisany wiersz kiedykolwiek poprawiał”. A przecież oba te klasyczne cykle to tylko część dziewięćsetstronicowej PIWowskiej księgi. Mamy tu jeszcze grackie Klechdy polskie (po raz pierwszy wydane w Londynie w 1956 roku), w których fantazyjne Leśmianowe światy rozkwitają nie w dalekiej Arabii i innych krańcach świata, lecz na znajomym gumnie, pastwisku i łące. Mamy też parę tekstów z rodzaju „rozproszonych” i wreszcie blok przekładów opowiadań Edgara Allana Poe, przy czym, jak wiadomo, chodzi tu po przekłady dokonywane na podstawie francuskich przekładów Baudelaire’a, bo Leśmian nie znał angielskiego. Mówiąc krótko: z Leśmianem piszącym prozą można przepędzić szmat czasu. Choćby i całe wakacje. Rzecz jest, oczywiście, retro – ale to nijak przyjemności lektury nie wadzi, przeciwnie. A przy okazji przypomina, że dawny genialny poeta, był też prozaikiem nie lada, spełniając się zwłaszcza w, jak się ją dziś nazywa, „literaturze gatunkowej” – której dzisiejsi herosi nie bardzo mu do pięt dorastają. Co rychło może przywieść nas ku smętnej refleksji, że lepiej już było, a dziś nie wiemy nawet na pewno, czy PIW przetrwa wakacje i wyda ostatni tom dzieł Leśmiana (utwory dramatyczne i listy). Na pocieszenie przyjąć proszę dzieło wuja Tarabuka, który „Pisał i pisał, skrobał i skrobał, pocił się i pocił, sapał i sapał, aż wreszcie po nieludzkich trudach i mękach ułożył wiersz następujący: Morze – to nie rzeka, a ptak to nie krowa! Szczęśliwy, kto kocha rymowane słowa! Rymuj mi się, rymuj, drogi mój wierszyku! Stój w miejscu cierpliwie, składany stoliku! Stoi stolik, stoi, zachwiewa się nieco, Za stolikiem – morze, za morzem – Bóg wie co! ”. No i tak to jest w samej rzeczy.

[ms]


Paul Auster jest absolutnym geniuszem.

Czy istnieje przepis QD PLáRĞü"

Haruki Murakami

.VLąĪND GRVWĊSQD WDNĪH MDNR ( %22. 3$7521, 0(',$/1,

PIEŚŃ

ABORYGENKI

PULSUJĉCY EMOCJAMI ĶWIAT NOWEGO JORKU Miles znika bez sàowa i zrywa wszelkie kontakty z rodzinĈ. Pilar, zmysàowa Kubanka, marzy o tym, by uciec z domu i ŇyĀ w zgodzie z wàasnymi uczuciami. ßĈczy ich przypadkowe spotkanie. Rodzi siĒ poŇĈdanie i miàoĵĀ, którĈ muszĈ utrzymaĀ w tajemnicy.

PODRÓŻ

W GŁĄB DUSZY

AUSTRALII PATRONI MEDIALNI

KsiĈŇkĒ poleca:


Notes Wydawniczy lipiec-sierpień 2012

Nr 7-8 (242-243) lipiec-sierpień 2012 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.