Notes Wydawniczy wrzesień 2012
Nr 9 (244) wrzesień 2012 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)
./7/i#) Wydawnictwa Jirafa Roja
/S MJQJFD TJFSQJFÇŠ t *44/ t DFOB [Â’ 7"5
Piotr Stróşyński Kokon wytrzeźwień „Kokon wytrzeźwień� opowiada przede wszystkim o uzaleşnieniu od alkoholu, ale tutaj waşny jest takşe aspekt współuzaleşnienia, zwany równieş koalkoholizmem. Bohaterem ksiąşki jest męşczyzna w średnim wieku, dość majętny dziennikarz prasy wojewódzkiej. Wiedzie stabilne şycie, ma pracę, dom, rodzinę‌ Do czasu. W jednej chwili traci wszystko i stacza się na dno ludzkiej egzystencji. Dzięki piekielnej intrydze małşonki zostaje osądzony i skazany, musi wynieść się z rodzinnego domu, a rozwód orzeczony zostaje z jego winy. Doprowadzony do krawędzi rozpaczy, myśli o popełnieniu samobójstwa‌ Mozolnie wstaje na nogi. Przechodzi leczenie odwykowe. Próbuje rozpocząć nowe şycie. Tymczasem los daje mu moşliwość dokonania perfidnej zemsty na byłej şonie‌ Czy wykorzysta tę szansę? Sara Antczak Klatka
Notes Wydawniczy lipiec-sierpień 2012
Siedem osób. Wszyscy zamknięci w ciasnym budynku, dzień po dniu oddalają się od rzeczywistości. Šączą ich studia we Wrocławiu. Dzieli wszystko inne. Początkowo są pewni siebie i otwarci na nowe doznania, chętnie rzucają się w maraton niekończących się imprez. Jednak beztroska atmosfera szybko mija. Ciągłe towarzystwo tych samych ludzi. Zamroczenie uşywkami. Brak perspektyw. Kompleksy. Strach. Samotność. Tajemnice. To wszystko sprawia, şe bohaterowie czują się uwięzieni w swoich własnych głowach. Tłumione emocje nie mogą znaleźć ujścia. Narastają konflikty i agresja. Świat za ścianami akademika przestaje istnieć, a şycie w środku zamienia się w piekło, z którego nie ma ucieczki.
www.jirafaroja.pl
Fot. Tim Sowula
Nr 9 (244) wrzesień 2012 ISSN 1230-0624 Nakład: 800 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350
miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ
Grzegorz Sowula – redaktor naczelny grzegorz@rynek-ksiazki.pl
Monika Małkowska moniak21@gmail.com
Maria Czarnocka m.czarnocka@gmail.com
Kamila Bauman – sekretariat kamila@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 9350 AUTORZY NUMERU
Maria Czarnocka [mc], Adam Gawęda [gaw] Agnieszka Gumbrycht [ag], Natalia Gutowska [ng] Joanna Habiera [jh], Szymon Holcman [hol] Monika Małkowska [mm], Magda Mikołajczuk [mam] Aleksandra Okuljar [alo], Sławomir Paszkiet [sp] Marcin Sendecki [sen], Michał Słomka [mis] Grzegorz Sowula [gs], Agata Szwedowicz [as] Rafał Świątek [raf], Paweł Timofiejuk [timof] Beata Walczak-Larsson [bwl], Marcin Witan [wit]
Obrazki do czytania Czy kultura obrazkowa wypiera słowo pisane? Teza może ryzykowna, ale do obronienia – telewizory zaczynają zabierać więcej miejsca niż regały z książkami, czytelnictwo, jak nieustannie słyszymy, upada, rośnie za to wtórny analfabetyzm. A zatem komiksy górą! Żartuję – komiks to unikalne połączenie sztuk plastycznych i literatury, o czym przekonują autorzy niniejszego numeru «Notesu». Numeru specjalnego, towarzyszącego wystawie komiksu – zbyt rzadkie to wydarzenie – przygotowanej przez Monikę Małkowską, naszą autorkę i redaktorkę, wespół z literaturoznawcą Adamem Gawędą. Wybrani przez nich artyści są twórcami rysunkowych opowieści o życiu, historii, związkach między ludźmi, traumach i marzeniach. Ich prace wymagają skupienia, uwagi. Z telewizyjnymi serialami, mimo sekwencji obrazków, nie mają nic wspólnego. Komiks, który zdobywa coraz więcej fanów, powoli zwraca uwagę mediów. Jest gatunkiem wdzięcznym, niech jednak bóg broni, by mieli go promować „wszystkoznawcy”, od których roi się w gazetach i telewizji. Komiks to propozycja poważna i bynajmniej nie dla dzieci. A co najważniejsze, bez czytania ani rusz.
GrzeGorz Sowula redaktor naczelny
ILUSTRACJE
Ada Buchholc, Daniel Chmielewski, Jacek Frąś Małgorzata Jabłońska, Jan Koza, Maciej Sieńczyk Patrycja Synowiecka, Wiola Wnorowska PROJEKT TYPOGRAFICZNY
Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA
zespół DRUK
Drukarnia Klimiuk ul. Zwierzyniecka 8A 00-719 Warszawa www.klimiuk.com.pl
Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 5 września 2012 Jesteśmy na Facebooku
Nr 9 (244) wrzesień 2012
Wydawanie «Notesu Wydawniczego» wspiera Fundusz Promocji Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS
3 wydarzenia Agata Szwedowicz
9
14
raptularz Maria Czarnocka
12
półka żenady
S P I S
Pejcz nad pomidorową Magda Mikołajczuk
13
felieton gościnny Normalnie na ten temat Michał Słomka
14
komiksowe momenty
14
Osiem ósmych momentów Monika Małkowska
20
Kredka + człowiek = komiks Adam Gawęda
22
Polska mysszem Polski! czyli kabaret na papierze
43
Monika Małkowska
25
Festiwale jako dopełnienie aktywności fandomu komiksowego Paweł Timofiejuk
30
Dlaczego wydawca komiksów w Polsce ma pod górkę? Szymon Holcman
34
Komiks w krajach byłego ZSRR na tle rynku światowego Paweł Timofiejuk
41
Słownik podstawowych pojęć Paweł Timofiejuk
42
Najzdolniejsi twórcy w komiksie (w porządku nieprzypadkowym)
43
15 komiksów, które warto znać
Adam Gawęda Adam Gawęda
33
48
na marginesie Wygwizdana obecność Grzegorz Sowula
44
fajny film wczoraj czytałem Traumy herosów Rafał Świątek
48
tłumacze polecają Susanna Alakoski Svinalängorna Beata Walczak-Larsson
51
książki jak wino Męstwo bycia czyli Dziennik Marcin Witan
52
kronika kryminalna
54
wrzesień 2012 Monika Małkowska
54
nowa książka Agata Tuszyńska Tyrmandowie
56
piórem i piórkiem Romans w czerni Monika Małkowska
62
T R E Ś C I
4
recenzje Nr 9 (244) wrzesień 2012
Jacek Hugo-Bader z szansą na nagrodę
Jacek Hugo-Bader i wydana po angielsku Biała gorączka znaleźli się wśród sześciu finalistów Nagrody Dolman Best Travel Book Award, brytyjskiej nagrody dla książki podróżniczej roku. White Fever: A Journey to the Frozen Heart of Siberia w przekładzie Antonii Lloyd-Jones, ukazało się w Wielkiej Brytanii nakładem wydawnictwa Portobello Books. Wręczenie nagrody odbędzie się 5 września w Hatchards – najstarszej księgarni w Londynie, istniejącej od 1797 roku. Zwycięzca otrzyma 2500 funtów. [as]
motności zastąpiły powszechnie dostępne i nie wymagające dłuższego skupienia rozwiązania typu instant, do znalezienia w kolorowych magazynach i prasie codziennej. Suhrkamp, niemiecki wydawca Hessego, przygotował wielotomowe zbiory jego prac, inne oficyny wypuściły biografie (godna uwagi jest praca Heimo Schwilka u Pipera oraz tom Bärbel Reetz, przyglądający się uważnie złożonym relacjom pisarza z otaczającymi go kobietami). Wart uwagi jest swoisty katalog jego niepublikowanych dotąd prac malarskich, jakie powstały w ulubionej przez Hessego części Szwajcarii, południowym kantonie Ticino. [red]
Pięćdziesiąta rocznica śmierci Hermanna Hessego minęła bez rozgłosu. Mówimy oczywiście o Polsce, w krajach niemieckojęzycznych, a i w Anglii również, okrągłą rocznicę – przypadającą 9 sierpnia – uczczono wystawami, sympozjami, nowymi wydaniami dzieł i materiałami publikowanymi w mediach. Hesse nie ma już dziś równie magnetycznej siły przyciągania co przed laty, jego subtelne analizy ludzkiej duszy, skomplikowanych stosunków z drugą płcią, potrzeby sa-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
wać i zazwyczaj dają się szybko odczytać, nawet po tysiącach lat niekorzystnych warunków przechowywania. [as]
Wielka Brytania: więcej e-książek niż papierowych
Pierwsza książka zapisana w DNA
Zapomniany Siddhartha
©WikiCommons
W Y D A R Z E N I A
4
Zespół naukowców Akademii Medycznej Harvardu zaprezentował w sierpniu nowy sposób przechowywania danych przy wykorzystaniu kodu DNA. Po raz pierwszy w historii za pomocą kodu genetycznego „zarchiwizowano” książkę. Zawartość książki – 53 tysiące słów, 11 obrazów i program komputerowy – to największa do tej pory ilość danych zapisana przy pomocy rewolucyjnej technologii wykorzystującej materiał genetyczny. Naukowcy uważają, że w przeciągu pięciu do dziesięciu lat może on stać się na tyle tani, by zastąpić zapis cyfrowy. W gramie DNA można zapisać 455 miliardów gigabajtów informacji, czyli zawartość ponad 100 miliardów płyt DVD. Używanie DNA niesie ze sobą wiele korzyści, które przewyższają tradycyjne formy zapisu. Jedną z nich jest ogromna pojemność wynikająca z trójwymiarowego zapisu danych. Tradycyjne sposoby wykorzystują jedynie dwa wymiary. Dane zachowane przy pomocy DNA dają się łatwiej skopio-
W sierpniu Amazon podał, że w 2012 roku firma sprzedała w Wielkiej Brytanii więcej e-booków niż papierowych książek. Na każde 100 sprzedanych w tym roku przez Amazon w Wielkiej Brytanii drukowanych książek, nabywców znalazło 114 e-booków. Wzrost sprzedaży w przyszłym roku szacowany jest na Zachodzie na 200 proc., a w Polsce może osiągnąć nawet 300 proc. Bartłomiej Roszkowski, prezes platformy Nexto, uważa, że w Polsce liczba kupowanych e-booków przewyższy sprzedaż książek drukowanych za ok. 5-6 lat. Menadżerowie Empiku podają, że sprzedaż e-booków w Polsce rośnie z miesiąca na miesiąc, choć nierównomiernie – w pierwszej połowie roku sprzedaż e-bookowej beletrystyki wzrosła o ponad 500 proc. w stosunku do analogicznego okresu w roku poprzednim, a sprzedaż poradników w tym samym okresie zaledwie podwoiła się. [as]
Kossowska i Ćwiek laureatami nagrody im. Zajdla Pod koniec sierpnia, podczas XXVII Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki Polcon 2012 we Wrocławiu, ogłoszono wyniki konkursu o Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza Andrzeja Zajdla za rok 2011. W kategorii powieść nagrodzono Grillbar Galaktyka Mai Lidii Kossakowskiej (Fabryka Słów), a nagrodę
za najlepsze opowiadanie zdobył tekst Bajka o trybach i powrotach Jakuba Ćwieka z antologii Księga wojny (Agencja Wydawnicza Runa). Ogólnopolska nagroda miłośników literatury fantastycznej przyznawana jest od 1985 roku. Na początku nosiła nazwę „Sfinks”, ale po śmierci Janusza Zajdla, który nie zdążył odebrać nagrody za powieść Paradyzja w roku 1984, organizatorzy zdecydowali o zmianie nazwy konkursu, by uczcić pamięć zmarłego autora. Wśród jej laureatów są m.in. Andrzej Sapkowski, Jacek Dukaj, Andrzej Ziemiański, Anna Kańtoch, Anna Brzezińska i Jarosław Grzędowicz. [as]
Setny błysk «Lampy»
Najpierw była «Iskra Boża», potem «Lampa i Iskra Boża», od 2004 roku Paweł Dunin-Wąsowicz zadowala się samą «Lampą». Nie stracił bynajmniej iskry – dowodem setny numer miesięcznika, czasopisma niesfornego, chętnie poruszającego się na marginesach kultury, nie tylko literatury, ale i muzyki, komiksu, sztuk wizualnych. Pod «Lampą» rozbłysły talenty Doroty Masłowskiej, Jakuba Żulczyka, Agnieszki Drotkiewicz, Wita Szostaka, Agaty „Endo” Nowickiej, Macieja Sieńczyka. To jedyne w Polsce pismo publikujące łacińskie streszczenie zawartości numeru nie poddaje się rynkowym prawom i dyktatom. Pawle, obyś nigdy nie wyłączył światła, jakie daje «Lampa»! [red]
To prawda, nie fiction Specjalistyczna nowojorska księgarnia Singularity & Co rozpoczęła kampanię pod hasłem „Save the Sci-Fi”. To unikalna akcja ratunkowa, mająca ocalić od zapomnienia niedostępne, dawno nie wzna-
wiane tytuły z gatunku science fiction. O ich wyborze decydują czytelnicy i klienci księgarni, głosując na stronie http://savethescifi.com/index.php/books. Zaakceptowany tytuł będzie wydany w wersji elektronicznej w popularnych formatach, dostępnych bezpłatnie lub po nominalnym koszcie. E-booki ukazywać się mają co miesiąc, pierwsze dwa tytuły to A plunge into space Roberta Cromiego, powieść z 1890 roku, którą 11 lat później splagiatował, jak twierdził jej autor, niejaki HG Wells w książce Pierwsi ludzie na księżycu, oraz The torch Jacka Bechdolta, opublikowany w 1920 roku, a przedstawiający Amerykę po nuklearnej katastrofie. Założyciele księgarni zebrali na sfinansowanie elektronicznych edycji (w tym zakup praw autorskich) ponad 52 tys. dolarów, wykorzystując do tego tzw. crowdfunding (finansowanie społecznościowe). [savethescifi.com]
to wzbogaciło się o kwotę 33 mln dolarów. Na pozycji czwartej uplasował się John Grisham (26 mln), ósma była potentatka harlekinów Danielle Steel (23 mln), a tuż za złotą dziesiątką znalazła się Joanne K. Rowling, której Harry Potter wyczarował kolejne 17 mln dolarów. Kobiety w tym roku zaczęły wyraźnie doganiać mężczyzn: Evanovich jest trzecia, siódma – Nora Roberts (23 mln, autorka ponad 200 powieści), po niej – Steel, następna Susanne Collins (20 mln, autorka Igrzysk śmierci). Collins wypadła „słabo”, ponieważ do jej zarobków nie wliczono jeszcze dochodów z ekranizacji powieści (ponad 7 mln dol., razem z prawami do filmu). W przyszłym roku miejsce w pierwszej trójce zajmie z pewnością E.L. James, której Pięćdziesiąt twarzy Greya przynosi – wedle niezależnych szacunków – milion funtów (1,3 mln dol.) tygodniowo. [as, red]
Doroczna lista literackich potentatów finansowych
Wawrzyn dla „Korzeńca”
Amerykański dwutygodnik «Forbes» opublikował w sierpniu listę pisarzy, którzy w 2011 roku zarobili najwięcej. Na pierwszym miejscu znalazł się amerykański autor thrillerów James Patterson, który otwiera listę najlepiej zarabiających pisarzy po raz trzeci z rzędu, w tym roku z rezultatem 94 milionów dolarów na koncie. W ubiegłym roku pod nazwiskiem Patterson ukazało się aż 14 książek, za które autor zgarnął 94 mln dolarów. Drugie miejsce przypadło Stephenowi Kingowi, który opublikował w 2011 zaledwie jedną powieść Dallas ’63, co przyniosło mu 39 milionów. Pierwszą trójkę zamyka Janet Evanovich, autorka powieści kryminalno-sensacyjnych, której kon-
W tegorocznej edycji nagrody Śląski Wawrzyn Literacki – plebiscytu czytelników Biblioteki Śląskiej – największą liczbę głosów (ponad 22%) zdobyła książka Zbigniewa Białasa Korzeniec (Wydawnictwo mg). Pochodzący z Sosnowca autor jest anglistą, profesorem nauk humanistycznych, prozaikiem i tłumaczem. Tytuł powieści odnosi się do jednego z bohaterów, glazurnika Alojzego Korzeńca, a inspiracją do jej napisania był kafelek umieszczony w posadzce sosnowieckiego domu. W maju br. w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu odbyła się premiera adaptacji scenicznej powieści, przygotowanej przez Tomasza Śpiewaka wespół z autorem i reżyserowanej przez Remigiusza Brzyka. Uroczyste wręczenie Śląskiego
Nr 9 (244) wrzesień 2012
W Y D A R Z E N I A
5
W Y D A R Z E N I A
6 Wawrzynu Literackiego odbędzie się we wrześniu w Bibliotece Śląskiej.[as]
Targi Książki w Katowicach po raz drugi
Druga edycja najmłodszej polskiej książkowej imprezy targowej – Targów Książki w Katowicach – odbędzie się w dniach 7-9 września. Tematem przewodnim targów będzie literatura stref konfliktów i mniejszości narodowych. Po raz kolejny blogerzy specjalizujący się w pisaniu o literaturze i recenzujący książki będą mogli wręczyć podczas katowickich targów własne nagrody – „Złote Zakładki”. Targom będzie towarzyszyła akcja społeczna „Dzielę się książkami”. Wszystkie dary zostaną przekazane m.in. do szpitali, domów dziecka i hospicjów. Zebrane w trakcie akcji książki trafią także do świetlic środowiskowych, małych wiejskich bibliotek oraz do tworzących się biblioteczek polonijnych, m.in. w Danii i na Ukrainie. W październiku ubiegłego roku, podczas pierwszych Targów Książki, do Katowic przyjechało 75 wystawców z całej Polski. Organizatorami imprezy są Expo Silesia, Uniwersytet Śląski i miasto Katowice. [as]
Angelus – półfinały Czternaście książek zostało zakwalifikowanych do kolejnego etapu siódmej edycji Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Wśród półfinałowych pozycji jest sześć książek polskich autorów. Finałowa siódemka zostanie zaprezentowana we wrześniu. Jury nagrody wyłoniło półfinalistów z 43 książek zgło-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
szonych do tegorocznej edycji nagrody. Wśród polskich książek, które przeszły do półfinału, znalazły się m.in. Saturn Jacka Dehnela, Dzienniki kołymskie Jacka Hugo-Badera, Drwal Michała Witkowskiego i Miedzianka Filipa Springera. Oprócz polskich utworów do półfinału zakwalifikowano pozycje pisarzy z Ukrainy, Bułgarii, Bośni, Węgier, Czech, Austrii oraz Chorwacji. Większość wybranych książek to powieści, reszta – reportaże literackie. Zwycięzcę poznamy 27 października. Angelus jest nagrodą dla pisarzy pochodzących z Europy Środkowej, którzy podejmują w swoich dziełach tematy najistotniejsze dla współczesności. Wyróżnienie w postaci statuetki Angelusa autorstwa Ewy Rossano i czeku na kwotę 150 tys. zł przyznawane jest za najlepszą książkę opublikowaną w języku polskim w roku poprzednim. [as]
czytania książki oraz konferencja naukowa zorganizowana przez młodych pracowników naukowych Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ferdydurke to pierwsza powieść Gombrowicza. Ukazała się jesienią 1937 roku nakładem wydawnictwa Rój, z miejsca przynosząc autorowi uznanie. W ciągu 75 lat powieść została przełożona na ponad 30 języków. [as]
Conan Doyle wśród lodów
Fetowanie „Ferdydurke”
„Jak nie dać się upupić” – pod takim hasłem w październiku obchodzony będzie jubileusz 75-lecia słynnej powieści Witolda Gombrowicza Ferdydurke. Na uroczystości, organizowane przez Wydawnictwo Literackie, przyjedzie do Polski Miguel Grinberg, argentyński pisarz, dziennikarz i przyjaciel autora. W programie obchodów znalazły się wystawy, konkursy i warsztaty, a także spotkania z autorami. 15 października w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie otwarta zostanie wielka wystawa poświęcona powieści (po 15 listopada wystawa będzie prezentowana także w bibliotekach w innych miastach Polski). W następnych dniach planowany jest również maraton
British Library opublikowała faksymilową edycję pisanego ręcznie i ilustrowanego dziennika, jaki Arthur Conan Doyle prowadził w 1880 roku, gdy jako lekarz okrętowy pływał na statku wielorybniczym „Hope” po wodach Arktyki. Opisywał w nim nie tylko utrapienia niedoświadczonego medyka (Doyle, który na statku świętował swe 21. urodziny, przerwał dla tej wyprawy medyczne studia), ale i brutalne traktowanie zwierząt, na które polowała załoga – w tym młodych fok, zabijanych także przez niego. Pierwszy nakład „Dangerous work”. Diary of an Arctic adventure rozszedł się błyskawicznie, BL planuje dodruk. [bl]
Archiwum Szymborskiej w Jagiellonce Zgodnie z testamentem Wisławy Szymborskiej jej archiwalia i spuścizna po związanych z nią pisarzach Kornelu Filipowiczu i Adamie Włodku trafiły do Biblioteki Jagiellońskiej. Książnica otrzymała także darowiznę – 50 tys. zł. Spuścizna po Kornelu Filipowiczu to klasyczne archiwum pisarza: rękopisy, maszynopisy, notatki, pomysły na nowe
teksty i niewielka liczba wycinków z recenzjami jego książek. Archiwum Adama Włodka ma podobny charakter. Zawiera też taśmy magnetofonowe z nagraniami audycji z udziałem pisarza. Na przekazanie czeka jeszcze archiwum samej poetki. Michał Rusinek, sekretarz zmarłej w lutym tego roku poetki, mówi, że nie jest ono duże. Są w nim notatki do wierszy, maszynopisy, ale niewiele rękopisów, bo poetka miała zwyczaj je niszczyć. [as]
Szekspir z dziurami
Bodleian Library w Oksfordzie apeluje do sponsorów o pomoc w zebraniu 20 tys.
funtów, które pozwolą przygotować elektroniczną wersję tzw. First Folio – pierwszego zbioru utworów barda, wydanego w 1623 roku właśnie w formacie folio (ok. 215x340 mm). Zawierający 36 utworów tom dostępny jest już w Internecie na portalach kilku uczelni amerykańskich, posiadających w swych zbiorach egzemplarz książki, Bodleian jednak chce pokazać tom z wszystkimi jego brakami. First Folio odbijane było przez co najmniej pięciu drukarzy, w różnych warsztatach i na różnych rodzajach papieru marnej jakości (na wydanie książki złożyli się przyjaciele Szekspira już po jego śmierci), co interesuje historyków. Znaczący również jest fakt, że tom ze zbiorów Bodleian jest oprawiony i nosi ślady łańcucha, którym przytwierdzany był do półki – Szekspir zaczął być postrzegany jako poważna twórczość i dzielił miejsce na półce z utworami Greków i Rzymian. Pieniądze mają umożliwić naprawę i konserwację mocno zniszczonego tomu – eksperci obawiają się, że bez tego książka może nie przetrzymać procesu kopiowania i rozpadnie się na pojedyncze karty. [guardian]
Warszawska Chmielna będzie ulicą książek
Zgodnie z pomysłem władz miasta ulica Chmielna położona w samym centrum stolicy ma stać się ulicą książek. Na bukinistów czeka osiem stoisk przy skwerku na skrzyżowaniu z ulicą Szpitalną. Do otwarcia przygotowują się też księgarnie z literaturą anglojęzyczną, książkami dla dzieci oraz na temat psychologii. Pierwsze stoiska zostaną otwarte już we wrześniu. Władze dzielnicy Śródmieście chcą, aby ul. Chmielna zamieniła się w warszawskie centrum książki z kameralnymi księgarniami, antykwariatami i stoiskami bukinistów. Pomysłodawcy mają na-
Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej:
…………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: kamila@rynek-ksiazki.pl lub wysyłają formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
W Y D A R Z E N I A
7
W Y D A R Z E N I A
8 dzieję, że obok księgarni powstaną też herbaciarnie i kwiaciarnie. W wielu europejskich miastach znanych z bogatej oferty kulturalnej istnieją miejsca związane z książkami. Do najsłynniejszych należą londyńska Charing Cross Road i paryskie bulwary nad Sekwaną. Przed II wojną światową ulicą książek w Warszawie była Świętokrzyska, wówczas znacznie węższa i mniej ruchliwa. Choć pomysł wydaje się godny uwagi, obawiać się można, iż entuzjazm władz miasta skończy się w momencie, gdy pierwszy bukinista poprosi o obniżkę „placowego” za stoisko, jako powód podając zbyt niskie obroty – po Charing Cross Road jeżdżą tylko autobusy i taksówki, bulwary nad Sekwaną to deptak zawsze pełen ludzi. „Atmosfera skwera” raczej im nie dorówna, zwłaszcza w zim(n)ie. [as, red]
dochodów oficyny), jak również na nowe tytuły popularnych autorów, m.in. Kena Folletta, Jamiego Olivera, Jeremy’ego Clarksona. Wielkie nadzieje pokładane są w dziele niejakiej Philippy Middleton, znanej szerzej jako Pippa, która za zestaw porad dla organizatorów przyjęć otrzymała już 400 tys. funtów zaliczki. Ile otrzyma ghostwriter, firma nie podaje. [guardian]
Christie na postumencie
Niższe loty nielota
Pierwsze półrocze tego roku nie było zbyt udane dla Penguina – spadek zysków sięgnął niemal 50 procent. Winny temu jest głównie niespodziewane sukcesy Igrzysk śmierci Susanne Collins i Pięćdziesięciu twarzy Greya E.L. James, opublikowanych przez konkurencję (odpowiednio: Scholastic i Vintage Books; RandomHouse, do którego należy Vintage, ogłosił, iż dzięki temu dochody firmy wzrosły w tym okresie o 20 procent. Informację o tym «Publishers Weekly» opatrzył tytułem Szary przynosi zielone). Marjorie Scardino, dyrektor naczelna Pearson Group, właściciela Penguina, mówi wprost: „Te tytuły zniekształciły oblicze rynku, sprzedaż Greya przekroczyła 30 mln egzemplarzy, w Stanach książka wypchnęła inne tytuły”. Penguin liczy na rosnącą sprzedaż ebooków (stanowią obecnie jedną piątą
Nr 9 (244) wrzesień 2012
W centrum londyńskiej dzielnicy teatrów – Covent Garden – stanie pomnik Agathy Christie. Autorka była pierwszą kobietą-dramaturgiem, która mogła pochwalić się tym, że na scenach Londynu grane były równocześnie trzy jej sztuki. Nieciekawy artystycznie monument, zaprojektowany przez rzeźbiarza Bena Twinston-Daviesa, odsłonięty zostanie 25 listopada – na dzień ten przypada 60. rocznica londyńskiej premiery granej do dziś Pułapki na myszy, sensacyjnej historyjki najbliższej „Kobrze”, kultowemu niegdyś spektaklowi TVP. [red]
Jesienne rankingi noblowskie
W tym roku wyjątkowo wcześnie – pod
koniec sierpnia – bukmacherska firma Ladbrokes ogłosiła statystyki zakładów dotyczących tegorocznego literackiego Nobla. Na pierwszym miejscu figuruje Haruki Murakami, zaraz za nim na liście znajdują się chiński pisarz Mo Yan oraz holenderski prozaik Cees Nooteboom. Po tym, jak w zeszłym roku nagrodą uhonorowany został Tomas Tranströmer, typowany przez hazardzistów na drugiej pozycji, akcje bukmacherskich rankingów wzrosły. Największe szanse (wyceniane na 11:1) ma w tym roku Murakami. Philip Roth jest na miejscu ósmym, a zaraz po nim plasuje się Cormac McCarthy; jak co roku na liście w okolicach pierwszej dziesiątki pojawiają się Thomas Pynchon i Alice Munro. Stale wysuwany do nagrody Adonis pozwolił się tym razem wyprzedzić Ismailowi Kadare, nasz żelazny kandydat Adam Zagajewski obstawiany jest w szacunku 34:1, Olga Tokarczuk i Tadeusz Różewicz zrównali się w zakładach Ladbrokes wynikiem 101:1. [as]
Listopad Schulza
Senat RP ogłosił listopad 2012 r. Miesiącem Brunona Schulza. W ten sposób uczczono wybitnego pisarza, malarza i rysownika, autora m.in. słynnego Sanatorium pod klepsydrą. W 2012 r. przypada 120. rocznica urodzin Brunona Schulza i 70. rocznica jego tragicznej śmierci w listopadzie 1942 r. „Bruno Schulz to twórca na wskroś oryginalny. Jego utwory, tłumaczone na wiele języków, czytane i znane koneserom literatury, wciąż mogą być odkrywane na nowo – i w Polsce, i poza jej granicami. Postać i dzieła Schulza mogą stać się także punktem wyjścia rozmów o relacjach polsko-żydowsko-ukraińskich” – uznali senatorowie. [as]
Wszystkie informacje o imprezach w danym miesiącu prosimy przesyłać do 15. dnia danego miesiąca na adres poczty elektronicznej marytka@hotmail.com
raptularz sierpień 2012
1 SIERPNIA wystartowała prowadzona przez Wojciecha Kuczoka Kawiarnia Literacka na OFF Festivalu w Katowicach. Tym razem można było spotkać m.in. Justynę Bargielską, Olgę Tokarczuk, Wojciecha Bąkowskiego, Radosława Kobierskiego, Mariusza Sieniewicza, Piotra Sommera, Andrzeja Stasiuka, Janusza Rudnickiego, Sławomira Shutego i Krzysztofa Vargę. Podczas Festiwalu działała Letnia Czytelnia, zorganizowana przez Krytykę Polityczną w ramach akcji Park Książki. 2 SIERPNIA zakończył się Tydzień Włoski w Czułym Barbarzyńcy w Krakowie, w czasie którego m.in. miały miejsca spotkania z prof. Joanną Ugniewską z Katedry Italianistyki UW – autorką zbioru szkiców Podróżować, pisać, poświęconych podróżom oraz pisarzom opowiadającym o wyprawach w przeszłość śladami pamięci, w poszukiwaniu utraconej części siebie samych (Fundacja Zeszytów Literackich, 2011), koncert muzyki włoskiej w wykonaniu solistki gitarowej Hanny Kubicy, pokaz filmu Cichy chaos (reż. A. L. Grimaldi).
3 SIERPNIA rozpoczął się I Nadmorski Plener Czytelniczy na gdyńskim Skwerze Kościuszki. Książki zaprezentowało ponad 60 wydawców. Gośćmi imprezy byli m.in. Anna Czerwińska-Rydel, Sabina Czupryńska, Dorota Gellner, Franciszek Haber, Małgorzata Kalicińska, Anna Klejzerowicz, Zofia Kucówna, Krzysztof Łoszewski, Marek Przybylik, Piotr Schmandt, Małgorzata Sokołowska, Stefan Szczepłek, Leszek Talko, Wojciech Widłak, Monika Witkowska. Plener organizowany był przez Miasto Gdynia we współpracy ze spółką Targi Książki i firmą Murator EXPO. 4 SIERPNIA w kawiarni Czuły Barbarzyńca w Krakowie miał miejsce wieczór pod znakiem dwóch kółek. Sobota Cyklistów kojarzyć się teraz powinna zarówno z Biblią cyklistów, czyli książką Trzeci Policjant irlandzkiego prozaika Flanna O’Briena, jak i z otwarciem działającej przy księgarni wypożyczalni rowerów. W programie wieczoru aktor Jakub Kosiniak przeczytał fragmenty Trzeciego Policjanta, muzykę celtycką zagrał zespół
Banshee, odbyła się projekcja filmu Boso ale na rowerze (reż. Felix Van Groeningen). Wypożyczalnia rowerów powstała przy współpracy z firmą Biketrip, a wszystkie rowery posiadają przytwierdzoną do bagażnika reprodukcję okładki powieści O’Briena. Są to na razie jedyne takie literackie rowery w Polsce!
5 SIERPNIA w Trójmieście zakończył się XVI Festiwal Szekspirowski, w programie którego znalazły się trzy polskie przedstawienia wyselekcjonowane z polskich premier szekspirowskich ostatniego sezonu: Burza (reż. M. Kleczewskiej, Teatr Polski z Bydgoszczy), Makbet (reż. M. Libera, Teatr Współczesny ze Szczecina), Król Ryszard III (reż. G. Wiśniewskiego, Teatr im. St. Jaracza z Łodzi). Podczas Festiwalu zaprezentowano również spektakle z Niemiec, Wielkiej Brytanii, Rumunii, Macedonii, Włoch oraz Rosji. 6 SIERPNIA Śląski Wawrzyn Literacki 2011 wręczono Zbigniewowi Białasowi za powieść Korzeniec (Wydawnictwo MG, 2011). Wawrzyn jest nagrodą lite-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
R A P T U L A R Z
9
R A P T U L A R Z
10 racką przyznawaną od 1999 r. przez czytelników Biblioteki Śląskiej w Katowicach za najlepszą książkę poprzedniego roku kalendarzowego. Podczas obecnej edycji wśród książek nominowanych obok Korzeńca znalazły się: Lekka przesada Adama Zagajewskiego (wydawnictwo a5), Powiedzieć. cokolwiek Janusza Szubera (WL), Miłosz. Biografia Andrzeja Franaszka (Znak), Gdyby czas był ziemią Bogusławy Latawiec (Biblioteka Toposu), W pośpiechu Przemysława Kanieckiego i Tadeusza Konwickiego (Wydawnictwo Czarne), Z Miłoszem Aleksandra Fiuta (Pogranicze), Drugie ja Radosława Kobierskiego (Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury).
8
w Galerii WBP im. Hieronima Łopacińskiego w Lublinie już po raz 18. wręczono Nagrodę im. Anny Platto; w tym roku jej laureatką została Grażyna Milaniuk z filii Wola Osowińska GBP w Borkach. Nagroda przyznawana jest od 1995 r. pracownikom bibliotek publicznych województwa lubelskiego za szczeSIERPNIA
gólny wkład w pracę z dziećmi i młodzieżą oraz promocję czytelnictwa wśród młodych czytelników. Fundatorką nagrody jest siostra patronki – Mirosława. Anna Platto (1944-1995) była kustoszem bibliotecznym i metodykiem bibliotekarstwa dziecięcego. Prowadziła zajęcia z literatury w lubelskiej filii Centrum Ustawicznego Kształcenia Bibliotekarzy. W Bibliotece im. H. Łopacińskiego zajmowała się organizacją, profilowaniem działalności, programowaniem pracy oraz doradztwem metodycznym bibliotek dziecięcych. Duże innowacje wniosła w doskonalenie zawodowe bibliotekarzy. Organizatorami Nagrody są WBP im. H. Łopacińskiego w Lublinie, Towarzystwo Biblioteki Publicznej im. H. Łopacińskiego, Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich Zarząd Okręgu w Lublinie.
16 SIERPNIA nastąpiła odsłona nowej strony Antykwariatu Górskiego Filar www.antykwariat-filar.pl. Witryna nabrała wreszcie nowoczesnego kształtu. Stary mechanizm sklepu został skonstruowany w… ubiegłym wieku. Filar to prawdopo-
dobnie pierwszy antykwariat książkowy ze stroną transakcyjną w polskiej sieci. Wszystkie 20000 pozycji i 16000 zdjęć dostępne są łatwiej, szybciej, bardziej intuicyjnie. Wszelkie komentarze, uwagi i sugestie mile widziane!
17 SIERPNIA w WBP im. E. Smółki w Opolu zakończono wystawę „Z kresowego albumu”, która była poświęcona repatriantom ze Lwowa, Krzemieńca, Stanisławowa, Mariampola, Kołomyi, Wilna, Lidy i Baranowicz. Ekspozycja prezentowała zdjęcia oraz dokumenty prywatne osób, które po II wojnie światowej, w latach 1945 i 1946 musiały opuścić rodzinne miejscowości i rozpocząć wszystko od nowa. 18 SIERPNIA rozpoczął się Festiwal „Literacki Sopot”. Organizatorem Festiwalu jest Urząd Miasta Sopot, a głównym partnerem Instytut Książki. Przy organizacji „Literackiego Sopotu” współpracują także Fundacja Nagrody Literackiej NIKE, Instytut Reportażu i TVP Kultura oraz niemal wszystkie sopockie instytucje: Miejska Biblioteka Publiczna, Państwowa Galeria
25 SIERPNIA podczas trwającego we Wrocławiu XXVII Ogólnopolskiego Konwentu Miłośników Fantastyki Polcon 2012, ogłoszono wyniki konkursu o Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla za rok 2011. W kategorii powieść nagrodzono Grillbar Galaktyka Mai
26 SIERPNIA minęło 30 lat od śmieci Anny German, jednej z najwybitniejszych gwiazd polskiej estrady. Z tej okazji nakładem Wydawnictwa MG ukazała się książka Marioli Pryzwan Anna German o sobie, a w księgarni Matras przy Nowym Świecie w Warszawie miało miejsce spotkanie poświęcone piosenkarce. 26 SIERPNIA Zakamarki świętowały 5. urodziny na poznańskim dziedzińcu Zamkowym. Z tej okazji wydawnictwo zaprosiło czytelników na wspólne świętowanie na Dziedzińcu Zamkowym CK Zamek w Poznaniu. W programie znalazły się warsztaty inspirowane książkami, gra detektywistyczna z Lassem i Mają, wspólne muzykowanie oraz wiele innych atrakcji. 31 SIERPNIA Chełmska BP zorganizowała Chełmską Noc Kultury. Można było zwrócić przetrzymane książki bez ponoszenia kar finansowych i uczestniczyć w literackiej biesiadzie z twórcami Chełmskiej Grupy Literackiej „Lubelska 36” pod hasłem „Cudze chwalicie, swego nie znacie”, umożliwiającej poznanie chełmskich pisarzy i poetów oraz ich literacki dorobek. Młodsze grupy wiekowe wzięły udział w queście pod nazwą „Czytam, wiem, odnajduję”, czyli zwiedzanie zabytków Chełma połączone z odkrywaniem ich tajemnic. 31 SIERPNIA w Turdzie w Instytucie Polskim w Bukareszcie zakończyła się ekspozycja „Obrońca dzieci. Opowieść o Januszu Korczaku”, która powstała na bazie książki Tomka Bogackiego pod tym samym tytułem z okazji trwającego Roku Korczaka w 70. rocznicę śmierci. Plansze zostały zawieszone na wysokości jednego metra, by dzieci miały do nich swobodny dostęp, zaś dorośli musieli się nad nimi pochylić – tak jak do dzieci, by je zrozumieć. Autor książki, Tomek Bogacki (ur. 1950) ukończył ASP w Warszawie. Zawodowo zajmuje się tworzeniem książek dla dzieci, projektów filmów animowanych i scenografii teatralnych. [mc]
8.08 Anna Platto
25.08 Mariola Pryzwan i mą ż Anny German, Zbigniew Tucholski
fot. Iwan Iliczow
22 SIERPNIA zakończyła się wystawa „Kafka & Schulz. Mistrzowie Pogranicza” w Czeskim Centrum w Pradze poświęcona twórczości Franza Kafki (18831924) i Brunona Schulza (1892-1942) pisarzy światowego modernizmu, środkowoeuropejskich Żydów i obywateli światów minionych, czesko-niemieckożydowskiej Pragi i polsko-ukraińskożydowskiej Galicji. Wystawa „Mistrzowie pogranicza” zwróciła uwagę na paralele łączące życiorysy i twórczość praskiego prozaika oraz polsko-żydowskiego artysty. Zaś koncepcja wystawy powstała w Sztokholmie, we współpracy tamtejszego Czeskiego Centrum, Instytutu Polskiego oraz Muzeum Żydowskiego. Fotografie i grafiki zostały opatrzone oryginalnymi komentarzami szwedzkiej poetki, pisarki i tłumaczki Agnety Pleijel (autorki m.in. powieści Lord Nevermoor, Prószyński i S-ka, 2003). Część wystawy stanowiły modernistyczne rysunki Brunona Schulza oraz kopia jego jedynego zachowanego olejnego obrazu Spotkanie. Praska odsłona projektu „Kafka & Schulz” została w znaczący sposób zmodyfikowana i dostosowana do potrzeb praskiej publiczności. We wrześniu i październiku wystawę będzie można jeszcze zobaczyć w Instytucie Polskim w Pradze.
Lidii Kossakowskiej (Fabryka Słów, 2011). Nagrodę za najlepsze opowiadanie zdobył tekst Bajka o trybach i powrotach Jakuba Ćwieka z antologii Księga wojny (Agencja Wydawnicza Runa, 2011).
31.08 Noc Kultury w Chemie
201208 wystawa o Korczaku
fot Michał Dagajew
Sztuki, Zatoka Sztuki oraz Towarzystwo Przyjaciół Sopotu – Dworek Sierakowskich. W programie Festiwalu znalazło się blisko 50 wydarzeń kulturalnych związanych z promocją literatury i czytelnictwa. Do Sopotu zjechali wybitni twórcy, m.in. Mariusz Szczygieł, Jacek Hugo-Bader, Ignacy Karpowicz, Joanna Bator, Ewa Winnicka, Wojciech Tochman, Witold Szabłowski, Jurij Andruchowycz i wielu innych. Zakątki Sopotu – Park Północny, Plac Przyjaciół Sopotu – tętniły przez 5 dni rytmem literackich spotkań, projekcji filmów inspirowanych literaturą, warsztatami dla dorosłych i dzieci, biciem czytelniczych rekordów, wymianami książek.
R A P T U L A R Z
11
Jakub Ć wiek, Jadwiga Zajdel, Maja Lidia Kossakowska
Nr 9 (244) wrzesień 2012
P ó Ł K A
Ż E N A D Y
12
Pejcz
nad pomidorową Magdalena Mikołajczuk
Dzisiaj o żenadzie koncertowej, bo bestsellerowej. Kręcąc nosem nie można zapominać, że chodzi o książkę, która porwała miliony kobiet i stała się sukcesem wydawniczym większym niż Millenium Stiega Larssona. ięśnie w najgłębszej, najciemniejszej części mnie kurczą się w cudowny sposób. Ból jest tak słodki i ostry, że chcę zamknąć oczy, ale jestem zahipnotyzowana spojrzeniem jego szarych oczu, wpatrujących się płomiennie w moje”. Harlequin powraca! Hurra! Teraz jednak zamiast drewnianej szabli ma w ręku pejcz, a czarną maskę zamiast sobie, najchętniej założyłby skrępowanej Kolombinie. Harlequinowy styl wylewa się z książki Pięćdziesiąt twarzy Greya autorstwa E.L.James. To pierwszy tom trylogii o studentce Anastazji i młodym, przystojnym, piekielnie bogatym biznesmanie. Christian jest zafascynowany Anastazją, ona nim, ale żeby nie było tak lukrowato, książę z bajki ma w sobie wiele z markiza de Sade i proponuje dziewczynie układ, w którym on będzie Panem, a ona Uległą. Po początkowym przerażeniu Anastazja powoli wciąga się w tę grę. Od mniej więcej dwusetnej strony (z 600-stronicowego tomu) następują więc opisy w rodzaju „wydaję okrzyk, wywołany klapsem i jego nagłym wejściem, i natychmiast dochodzę, jeszcze i jeszcze, rozpadając się pod nim na kawałki, gdy tymczasem on dalej rozkosznie wbija się we mnie”. Określenie „łechtaczka” czy „penis” pojawia się może ze dwa razy, zamiast nich mamy „jego męskość” i „jej kobiecość”, chociaż są też stylistyczne odkrycia w rodzaju „prywatnych lodów o smaku Christiana Greya”. Anastazja nieustannie wsłuchuje się w głos swojej „wewnętrznej bogini”, która każe jej być niegrzeczną (dotychczas słyszałam tylko o „domowej bogini” z książek kulinarnych Nigelli Lawson, ale okazuje się, że współczesne boginie są zapracowane nie tylko w kuchni). Powieść daje wiele powodów do śmiechu, chociaż humoru w niej jak na lekarstwo. Christian Grey jest człowiekiem bardzo serio: wielostronicowa umowa, zgodnie z którą Christian ma być Panem, a Anastazja Uległą, zawiera oprócz „podziału ról” i wynikających z tego obowiązków Uległej także np. zalecenia dietetyczne i plan ćwiczeń z osobistym trenerem. Najlepsza jest
„M
Nr 9 (244) wrzesień 2012
jednak lista praktyk sado-masochistycznych, na które może się zgodzić lub nie zgodzić Uległa. I to są te piękne momenty, kiedy naprawdę czuję, że dzięki książkom robię się mądrzejsza, choć jednocześnie uświadamiam sobie własne, niewybaczalne braki. Parę określeń z listy musiałam sprawdzić w googlach, bo taki na przykład fisting był, jak się okazało, zupełnie poza sferą mojej świadomości czy nawet wyobraźni, i nadal trochę jest (zwłaszcza fisting analny), co przyznaję publicznie, chociaż wiem, że taka zaściankowość myślenia odbiera prawo do pisania nawet na poczcie, a co dopiero na łamach. Podobną frustrację wywołał brak wiedzy na temat np. zatyczek analnych. W depresję wpędził mnie także inny wniosek płynący z tej książki: każde zbliżenie erotyczne kończy się wulkanicznym, jednoczesnym orgazmem obu stron, a u kobiety najczęściej jest to orgazm wielokrotny! Zawsze! Nie ma pustych przebiegów! I to od pierwszego razu! Bo należy dodać, że Anastazja jest dziewicą, jak w piosence Kabaretu Starszych Panów, tylko nikt jej głowy nie odcina, chociaż dopływ powietrza czasami tak, w ramach dostarczania przyjemności. Słyszy się głosy, że ta książka dewastuje zdobycze feminizmu, bo pokazuje kobiecą tęsknotę za męską dominacją. Literatura ma siłę, ale może jednak nie przesadzajmy. Szmirowata książczyna nie odbierze kobietom ani prawa do głosowania, ani do pracy zawodowej, ani do decydowania, czy chcą mieć dzieci czy nie. Najwyżej może im uświadomić, że w łóżku – i tylko w łóżku – chcą czasami być skute i kneblowane, w ramach odgrywania pewnych ról, nie przekładających się na resztę życia. A dlaczego Pięćdziesiąt twarzy Greya to taki gigantyczny sukces? To pewnie pytanie do psychologów i seksuologów, ale według mnie chodzi o połączenie smaków słodkich i ostrych, bajki o Kopciuszku i lekkiej pornografii. Jest tu i miłość bogatego przystojniaka, i ostry seks, o którym wiele kobiet nawet nie umie rozmawiać. Taki pejcz świszczący nad pomidorową w białym domku. [mam]
Michał Słomka
Najczęściej zadawanym pytaniem o komiks podczas wywiadów udzielanych dla mediów jest beztroskie: „Jak ma się komiks?”. Odpowiadam wtedy, że najlepiej ocenią to sami czytelnicy, słuchacze, widzowie. Niech wypowiedzą się, co sądzą na jego temat i co ostatnio czytali. ie trzeba być fanem, by czytać komiksy. Nie trzeba być kolekcjonerem, by je kupować. Dziś jednak nie da się już powiedzieć „lubię komiksy”; podobnie jak od dawna nie da się w równie ogólny sposób powiedzieć „lubię filmy”, „lubię literaturę”. Kto czyta, ten wie, że komiksy są różne. Sensacyjne, historyczne, przygodowe, obyczajowe itd. Dobre i złe, mądre i głupie. Podobnie jak książki czy filmy. Kto nie czyta, ten prawdopodobnie nie trafi i na ten tekst. Ale przecież to właśnie dla nieczytających komiksów są tego typu wypowiedzi; tym niezorientowanym mają oczy otworzyć wywiady. Najczęściej przebiegają mniej więcej tak: zagajenie – komiks jest rówieśnikiem kina i podobnie jak film ma jarmarczno-rozrywkową genezę; potem stwierdzenie, że w innych krajach komiks jest równoprawnym elementem kultury; dalej konstatacja, że komiksy nie są tylko dla dzieci i zdarzają się prawdziwie artystyczne realizacje; następnie uwaga, że księgarze i bibliotekarze powoli zaczynają sięgać po komiks. Na końcu pada wyliczanka naszej komiksowej klasyki: Tytus, Romek i A’Tomek, Kapitan Żbik, Kajko i Kokosz. Artyści komiksowi, ich wydawcy oraz organizatorzy festiwali komiksowych, a także krytycy i historycy tego gatunku wciąż pytani są przez dziennikarzy o komiks w PRL; o to, czy komiks jest sztuką, czy też – jak ma się dziś polski komiks. A tymi tematami już od dawna zajmują się naukowcy. Czy i komu jest wciąż potrzebne kręcenie się wokół historii, genezy, teorii komiksu, żeby zachęcić nowych odbiorców do sięgnięcia po zeszyty z rysowanymi paskami? Czy czytając książki, oglądając filmy, słuchając muzyki myśli się o przeszłości tych dziedzin? W eseju Jak czytać książki Josif Brodski udziela kilku rad na tytułowy temat, by oszczędzić nam czasu i rozczarowań. Większość z porad Brodskiego można odnieść również do komiksów. Jeśli jednak ktoś chciałby osadzić swoje lektury komiksowe w kontekście kultury i historii, warto sięgnąć po książki Adama Ruska: Tarzan, Matołek i inni. Cykliczne historyjki obrazkowe w Pol-
N
sce 1919-1939; Leksykon polskich bohaterów i serii komiksowych; Od rozrywki do ideowego zaangażowania. Komiksowa rzeczywistość w Polsce w latach 1939-1955. Radzę też raz na pół roku sięgnąć po «Zeszyty Komiksowe». Można również „polubić” na Facebooku strony i profile polskich wydawnictw komiksowych lub ewentualnie powpisywać się na ich newslettery czy zasubskrybować kanały RSS. Nie ma ich wiele. Alfabetycznie: Centrala, Dolna Półka, Egmont, Hanami, Kultura Gniewu, Mroja Press, Mucha Comics, Ongrys, Post, Taurus, Timof, Ważka, Zin Zin Press. Proszę sprawdzić, czy to wciąga, interesuje. Wreszcie, polecam po prostu sięgnąć po komiksową ofertę na nielicznych (niestety!) półkach niewielu (szkoda!) księgarni, bibliotek oraz butików przy niektórych muzeach i galeriach. Pozwoli to przynajmniej uniknąć sądów, jakimi co jakiś czas zaskakują nas ludzie kultury. Jak na przykład deklaracja Pawła Huellego przytoczona w artykule Igi Nyc Powieść z dymkiem («Wprost», 11/2011), gdzie autor Weisera Dawidka wyznaje, że nienawidzi komiksu, bo to sztuka dla ubogich. Zainspirowana tą wypowiedzią akcja, w której poproszono internautów o przesyłanie opinii innych pisarzy, autorów słowników, publicystów, naukowców, przyniosła wiele podobnych stwierdzeń. Wszystkie wypowiedzi świadczą o jednym: na temat komiksu w Polsce panuje ogólna niewiedza. Co oczywiście, jak to często bywa, nie przeszkadza się o nim wypowiadać. Rzecz jasna, pojawia się bardzo dużo słabych komiksów, ale w przeciwieństwie do słabych filmów, literatury czy malarstwa to właśnie te nieudane prace najczęściej uważa się za reprezentatywne dla gatunku. A my, dlaczego czytamy komiksy? Przecież nie po to, żeby sobie udowadniać to, o czym było powiedziane powyżej. Czytamy, bo umiemy i lubimy. Wnikamy na wyższy poziom, między kadry i sceny. Bo to właśnie tam odbywa się jedna z najciekawszych lektur komiksu. Jak mawiał pewien komiksowy klasyk, sensem kontaktowania z komiksem jest umiejętność czytania obrazów i oglądania słów. [mis]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
F E L I E T O N
na ten temat
©Dennis Wojda
Normalnie
Michał Słomka, ur. 1978 w Tomaszowie Mazowieckim. Historyk kultury; założyciel projektu CENTRALA Central Europe Comics Art promującego sztukę komiksu Europy środkowe
G O Ś C I N N Y
13
momentów
Nr 9 (244) wrzesień 2012
Monika Małkowska
Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP
Osiem ósmych
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
14
Dlaczego zajęłam się komiksem – pyta mnie ten i ów. Poważny krytyk sztuki, a ima się pop-kultury. Odpowiadam: bo w komiksie ambitnym, wysokich artystycznych lotów, do tego już dostępnym w Polsce, dzieje się ciekawiej, niż w większości naszych galerii i muzeów. Część komiksowej twórczości – ta, którą biorę na warsztat – leży daleko od komercyjnego banału i wymaga od odbiorcy sporego wysiłku intelektualnego. Niemniej istotny jest aspekt plastyczny – komiks oferuje nieskończenie bogatą paletę technik, pomysłów, chwytów i rozwiązań.
Mgr Jan Koza
aradoksalnie, w naszym kraju rysowane paski uważa się za rozrywkę dla dzieci/młodzieży/Fniedorozwiniętych. Artyści komiksu muszą imać się innych zajęć, żeby przeżyć. Jeśli są cenieni, to ze względu na prace ilustratorskie, filmowe czy satyryczne – komiksy uchodzą za swoiste hobby, pozostałość po młodzieńczych pasjach. Podobnie
P
wydarzenia i imprezy komiksowe – traktowane są jako ściśle środowiskowe, bez wpływu na całokształt kultury. To ja mówię: mylicie się. Nadchodzą w Polsce czasy komiksu. Oraz filmu animowanego, często spokrewnionego z komiksem. Czas przypatrzyć się choćby wycinkowi komiksowej kreatywności w tym szlachetnym, niegłupim wydaniu. Wespół z Adamem
Nr 9 (244) wrzesień 2012
M O M E N T Y K O M I K S O W E
fot Daniel Barczyń ski
15
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
16
WikiCommons
Jacek Frąś
Gawędą podjęliśmy się roboty kuratorskiej, proponując w warszawskiej Galerii Grafiki i Plakatu prace ośmiorga artystów, tak różnych, jak to tylko było możliwe. Momenty były, zatytułowaliśmy wystawę. Bo ukonstytuowaliśmy ośmioosobowy zespół na moment, na czas pokazu. Każdy z uczestników opowiada o jakimś momencie z życia własnego bądź figur anonimowych. Poza tym, słuchaczom Trójki użyte w nazwie powiedzonko na pewno skojarzy się z kapitalną audycją 60 minut na godzinę, w której żelazną pozycją był skecz „Para-męt pikczers czyli kulisy srebrnego ekranu”. Dialogi na temat aktualnego filmowego repertuaru kończyło sakramentalne pytanie zadawane niejakiemu Jędrkowi przez niejakiego Mańka: „Momenty były?” Odpowiedź brzmiała: „Masz!” Chłopakom chodziło o seks na ekranie, w tamtych warunkach ustrojowych w wersji soft lub wręcz w formie domyślnej. Zapewniam – dobry komiks jest jak „fajny Ada Buchholc
Nr 9 (244) wrzesień 2012
M O M E N T Y
17
K O M I K S O W E
Małgorzata Jabłońska
fot Olga Wró bel
film” (przypomnę – skecze zaczynały się od słów: „Fajny film wczoraj widziałem…”). Proponujemy wybór komiksów, których autorzy – w większości młodzi i bardzo młodzi – momentami dotykają całe spraw łóżkowych, lecz poza nimi poruszają mnóstwo spraw i problemów nie podpadających pod powyższą klasyfikację. W przedstawionych historiach zobaczymy sytuacje niby banalne, ale zaskakująco pokazane; wyznania osobiste do granic ekshibicjonizmu; zobrazowane emocje; zilustrowane procesy myślowe; codzienne czynności zaszyfrowane jak gra; wizje niejasne a intrygujące, wymagające od widza uruchomienia wyobraźni tudzież intuicji. W pokazie Momenty były całkiem przypadkowo udało nam się uzyskać parytet. Przedstawiam uczestników: Ada Buchholc, Daniel Chmielewski, Jacek Frąś, Małgorzata Jabłońska, Mgr Jan Koza, Maciej Sieńczyk, Patrycja Synowiecka, Wioleta Wnorowska. Zacznę od artysty utytułowanego, znanego z łam «Polityki» (dostał rubrykę po niedawno zmarłym Andrzeju Czeczocie). Mgr Jan Koza (to nick, naprawdę nazywa się inaczej) ry-
Daniel Chmielewski
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
18
Maciej Sieńczyk
suje tak niezdarnie, że pięcioletni synek sąsiadki potrafi ładniej. Tyle że Koza wie, po co i dlaczego kreśli koślawe, paskudne postaci – charakteryzuje w ten sposób przeciętnego Polakrodaka. Kostropate figury porozumiewają się równie nieudacznym językiem, i to bywa śmieszne, a niekiedy wcale – bo zbyt prawdziwe. Drugi utytułowany z momentalnej gromadki to Jacek Frąś: jako jedyny Polak jest laureatem prestiżowego festiwalu w Angoulême, a także zdobywcą Grand Prix MFK w Łodzi. Jego pozornie obiektywny, niby wyprany z emocji sposób relacjonowania wydarzeń jest jak dobry dokument – uczucia są poza kadrami. Za to Ada Buchholc nie unika w pracach napięć i szarpaniny – ale obrazuje to tak elegancko i atrakcyjnie, że prawie nie zauważa się ukrytego w tym bólu. Małgorzata Jabłońska kreatywnie podeszła do grafiki komputerowej, kodów informacyjnych i słowo-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
19
Wiola Wnorowska
twórstwa. Typowe dla jej stylu, zgeometryzowane ludziki na pierwszy rzut oka przypominają roboty, mechanizmy, pionki. Jednak sytuacje z ich udziałem pełne są podtekstów; oscylują między banałem a poezją. Daniel Chmielewski jest często bohaterem swych niemal realistycznych, autoreferencyjnych opowieści; tematy z życia artysty, z dużą dozą autoironii. Maciej Sieńczyk to jedyny „absurdolog” wśród uczestników. Jego metoda twórcza też trąci nonsensem: opracowuje kompozycje kawałkami, dzieli postaci na poszczególne części i dopiero na ekranie skleja, co daje efekt, dziwaczny, niepokojący, a nawet z lekka makabryczny. Analogiczne do stylu rysowania są surrealistyczno-komiczne fabuły. Wiola Wnorowska i Patrycja Synowiecka jeszcze studiują na warszawskiej ASP – uznaliśmy jednak obydwie za godne dołączenia do pozostałych. Wnorowska rozgrywa swoje momenty w kilku planach jednocześnie: maże/szkicuje figury, w których można ją rozpoznać, zarazem pozwala widzom zobaczyć swoje myśli, skojarzenia, bodźce. Synowiecka zaś brutalnie przedstawia siebie-antybohaterkę miłosnych niepowodzeń oraz ich niewesołych konsekwencji. Wszyscy wybrani autorzy mówią o sprawach istotnych nie tylko dla nich. Sądzę, że w tych momentach niejeden widz odnajdzie coś znajomego. I jeszcze coś – na wybranych przez nas momentach twórczość ośmiorga komiksiarzy się nie kończy. Zapraszamy do sięgania po więcej: po starsze prace, wydawnictwa, filmy animowane. [mm] Patrycja Synowiecka
Nr 9 (244) wrzesień 2012
20
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
Adam Gawęda, l. 37 od zawsze: miłośnik komiksu i filmu teraz: freelancer, copyrighter, scenarzysta kiedyś: prawnik, urzędnik ministerialny, związkowiec, dziennikarz kulturalny, radiowiec, prezes spółek, inwestor giełdowy, sprzedawca klapek
Kredka + człowiek = komiks Adam Gawęda
Na początku był… no właśnie! Kiedy pojawił się komiks? Są tacy, którzy wierzą że egipskie malowidła ścienne są komiksami; inni utrzymują, że korzeniami komiksu są staroindyjskie płaskorzeźby; jeszcze inni uważają, że prekursorami graficznych opowieści były tradycyjne japońskie drzeworyty. Kwestie genealogii zostawmy naukowcom albo „komiksologom”.
J
edno wiadomo na pewno – gatunek osiągnął apogeum w XX wieku, choć protoplastów tej formy sztuki odnajdziemy w USA i Europie w XIX stuleciu (np. Rudolf Töpffer, Wilhelm Busch, Gustave Doré). Jednak wyprzedził ich zdecydowanie Japończyk Koikawa Harumachi – w 1775 roku opublikował Kinkin sensei eiga no yume (Cudowne marzenie pana Złocistego), historię obrazkową inicjującą wpływowy gatunek
Nr 9 (244) wrzesień 2012
kibyōshi, pierwszych komiksów dla dorosłych. Ponad dwieście lat później kolejny Japończyk, Seichii Hayashi, wydał w latach 1970-71 serializowaną mangę Sekishoku Erejii (Elegia w czerwieni), czym wyprzedził Amerykanina Willa Eisnera, otwierającego rozdział tak zwanej powieści graficznej pracą A Contract with God, and Other Tenement Stories (1978). Nie da się ukryć prawdy bolesnej dla zachodniej kultury: królestwem komiksu jest Japonia, największy komiksowy rynek świata z nakładami przekraczającymi 600 milionów komiksów rocznie. Jednak w powszechnej świadomości ludzi zachodu królestwem komiksu jest USA, a tamże – światy DC Comics i Marvel Comics, które powołały do życia superbohaterów pokroju Batmana czy Supermana. Oni to, mając najlepszy pi-ar, uczynili z komiksowych bohaterów globalne marki, poza komiksem przynoszące gigantyczne zyski w postaci filmów i gadgetów. To na tym się teraz zarabia, podczas gdy papierowe zeszyty to już w Ameryce rynek schyłkowy. Niecni kapitaliści liczą, że nadchodząca era digitalizacji może – paradoksalnie – ożywić konwencjonalny komiks. Ale że to na razie przyszłość, wróćmy jeszcze do początków komiksowego boomu. Jest przełom XIX i XX wieku. W USA rozwój prasy idzie w parze z popularnością historyjek obrazkowych, które przeistaczają się w komiks prasowy. Najwięcej do powiedzenia ma niejaki Richard Felton Outcault i jego dzieło The Yellow Kid (którego lektura wciąż sprawia frajdę, nie jest to bynajmniej historyczna ramota). Wtedy też pojawia się pojęcie „comic” i „comic strip”, które z latami zamienia się w nazwę gatunku – komiks. Czyli coś śmiesznego, satyrycznego. (Tu wtręt: Japończycy znów byli pierwsi; już na początku XIX wieku, za sprawą publikacji Hokusai Manga [Obrazki Hokusaia], wymyślili pokrewną dziedzinę i nadali własną, do dziś funkcjonującą nazwę – manga.) Satyryczny komiks prasowy rozkwitł w efekcie… biedy. Szalał wielki kryzys, naród potrzebował rozrywki. Popularność rysowa-
nym składnikiem są elementy graficzne nie będące słowami, aczkolwiek tekst może w niej odgrywać istotną rolę” – za miłośnikiem gatunku, redaktorem naczelnym «Zeszytów Komiksowych» Michałem Błażejczykiem. Dziś definicje encyklopedystów brzmią anachroniczne, żeby nie powiedzieć – niekompetentnie. Dwie pierwsze hasła zdradzają nieznajomość gatunku – są przecież komiksy opowiadające nie tylko głupawe „historyjki’, lecz historie poważne, nawet dramatyczne (np. Maus Arta Spiegielmana – nagrodzony Pulitzerem, Palestine Joe Sacco – nagrodzony American Book Award). Są komiksy z narratorem; komiksy pozbawione „dymków”, czyli dialogów i w ogóle narracji słownej, oparte wyłącznie na fabule obrazowej. Co do techniki – nie ma ograniczeń. Dziś zdarzają się fotokomiksy (ze zdjęć), prace komputerowe czy wykonane technikami łączonymi. W ostatniej z przytoczonych definicji, stworzonej przez znawcę komiksu, razi zbytnie zawężenie pojęcia oraz brak precyzji słownej. Dlaczego obrazki mają być „ułożone obok siebie”? Przecież są komiksy o nietradycyjnej topografii obrazowania (np. narracja kołowa w obrębie jednej planszy; narracja luźna, bez wyraźnego podziału na kadry; operowanie jednym kadrem na stronę; narracja jednoczesna wielowątkowa; komiksy elektroniczne mnogie, pozwalające na dowolne rozwiązania układu kadrów, wedle decyzji odbiorcy). Trudno też dokładnie określić, co znaczy „spójna całość narracyjna i znaczeniowa” – to bardziej kwestia czytelnika i jego interpretacji. Jednemu odbiorcy całość układa się w logiczny ciąg, innemu – bynajmniej. Zwłaszcza że powstają komiksy celowo niespójne, eksperymentalne, ze specjalnie zaburzoną narracją, oparte bardziej na skojarzeniach niż logice wydarzeń. Reasumując: istotą komiksu nie jest „obrazek” czy też jego kadrowanie – przecież pojedynczy obraz nie jest komiksem! Nie są też decydujące „dymki”, bo bez nich komiks świetnie też sobie radzi. Istoty komiksu nie można szukać w stronie wizualnej w oderwaniu od warstwy literackiej, znaczeniowej. Spróbujmy jednak ująć fenomen komiksu w ramy definicji. Oto co, wedle Moniki Małkowskiej, wychodzi: Sensem i specyfiką komiksu jest osobliwa, nieosiągalna w innych gatunkach narracja, wyrażana za pomocą serii obrazów łączonych w sekwencje, z których czytelnik odczytuje znaczenie najczęściej posiłkując się słowami z „dymków”, lecz także z tekstów komentujących lub z logicznej ciągłości kadrów obywających się bez słów. Powyższą charakterystykę można jeszcze bardziej skondensować do takiej oto formy: komiks to sztuka sekwencyjnej, statycznej wizualnej narracji najczęściej wspieranej tekstem. Choćby wyobrażonym. [gaw]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
nych prasowych pasków sprawiła, że pojawiły się zeszytowe wydania komiksów i czasopisma komiksowe. Gdy nadciągała II wojna światowa, naród znów potrzebował pokrzepienia – i wówczas pojawili się niezwyciężeni amerykańscy herosi, Superman i jemu podobni. Wojna się skończyła, nowi (już nieco zmutowani) herosi dołączyli do stawki w ramach zimnej wojny. I choć globalne układy uległy zasadniczej zmianie, superbohaterowie wciąż walczą ze złem, rzecz jasna z sukcesami. Mają zagwarantowane wzięcie – leży to w ludzkiej naturze od zawsze po wsze czasy. Wracając do komiksu – stopniowo zaczął być używany w mniej rozrywkowych celach. Zaczęto go wykorzystywać do opowiadania poważniejszych i coraz bardziej dramatycznych, z życia wziętych historii. W latach 70. pojawiło się w USA pojęcie „graphic novel”. Termin miał nobilitować poważne, literackie komiksy. Do świadomości ambitnych czytelników przebił się Will Eisner, a także rosnąca grupka twórców undergroundu. Promowali oni rzeczy z pozoru rozrywkowe, w istocie odważne, niepoprawne, posiadające niejednokrotnie drugie dno (najsłynniejsi – Robert Crumb, Gilbert Sheldon, Kim Deitch). Czyżby Amerykanie tym razem wyprzedzili Japończyków? Nie, ci drudzy znów okazali się pierwszymi, tworząc nurt gekiga, inaczej zwanych „dramatic pictures” już w latach 50. Z tego trendu wyłonili się twórcy niepodpadający pod ogólną kategorię (np. Yoshihiro Tatsumi) oraz autorzy komiksów traktujący rzeczywistość z powagą godną literatów. Kolejne lata przyciągały następnych zapaleńców, reformatorów i nieposłusznych twórców komiksowych. I tak do historii gatunku (czy antygatunku?) przeszli tacy twórcy jak Osamu Tezuka, Daniel Clowes, Alan Moore czy Chris Ware. A na przełomie XX i XXI wieku komiksową formułą zaraziły się inne nacje. W rezultacie, w ostatnich latach jesteśmy świadkami prawdziwego komiksowego boomu niemal na całym świecie. Skoro tak, warto postawić pytanie: co to jest komiks? Większość definicji jest ułomna lub wręcz idiotyczna, bo zarówno naukowcom jak i miłośnikom gatunku problem stwarza zdefiniowanie komiksowej dychotomii: bo to sztuka wizualna, zarazem literacka. Mamy takie oto definicje komiksu: – „historyjka obrazkowa z tekstem ograniczonym do wypowiedzi bohaterów, umieszczonym w tzw. dymkach” – za Słownikiem języka polskiego PWN; – „historyjka obrazkowa opatrzona tekstem (ograniczonym do wypowiedzi bohaterów), zwykle o charakterze sensacyjnym, także humorystycznym; wyd. w formie broszury, książki obrazkowej lub zamieszczana w czasopismach” – za Encyklopedią PWN; – „seria statycznych obrazków ułożonych obok siebie, stanowiących spójną całość narracyjną i znaczeniową, której głów-
M O M E N T Y
21
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
22
Polska mysszem Polski!
Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP
czyli kabaret na papierze Monika Małkowska
Ten buńczuczny okrzyk o naszej ojczyźnie to mój ulubiony cytat z zekranizowanego komiksu Jeż Jerzy. Jurek, bohater-odmieniec (przecież to zwierzak!), należy do grona komiksowych postaci sytuujących się w kontrze wobec wszelkich wypaczeń dość typowych w nadwiślańskim kraju. Obok niego pojawia się cała plejada gwiazd, wykreowanych przez naszych twórców komiksów o zjadliwo-satyrycznej wymowie. Ratboy, Wilq superbohater, Stanisław z Łodzi, Edgar Król z rodziną, Szlurp i Burp oraz wiele innych typów. Dziś to postaci kultowe, których powiedzonka przenikają do codziennego języka. Funkcjonują od kilku, czasem nawet kilkunastu lat. Większość z nich debiutowała na scenie subkultury młodzieżowej, stopniowo przenikając do świata starszych czytelników. Nr 9 (244) wrzesień 2012
rys. Tomasz Leśniak
Protoplaści komiksowego skeczu
szyscy oni tworzą zespół antybohaterów. Pozytywni, jednak nie do końca. Mają braki w urodzie oraz wiele przywar: nieraz rzucą nieparlamentarnym słowem, zachowają się nieładnie wobec dam, przesadzą z procentami… Za to mają fantazję, że hoho. Herosi na miarę naszych polskich potrzeb. Jak słomiany miś z filmu Miś.
W
Liga niezwykłych gentelmenów Najbardziej zajadłe i dosadne są komiksowe zwierzęta. Taki jest właśnie Jeż Jerzy (rysowany przez Tomasza Lwa Leśniaka, wg scenariusza Rafała Skarżyckiego), rekrutujący się z subkultury skate’owskiej osobnik na deskorolce – pijący, przeklinający, chętnie sięgający po używki i z upodobaniem uprawiający seks. Ratboy, chłopiec-szczur, dziecko Krzysztofa
Prosiaka Owedyka, choć też nie święty, jawi się mężem opatrznościowym dla biednych, zaniedbanych dzieciaków. Z kolei patron Opola – Wilq superbohater (stworzony przez braci Minkiewiczów) to typ wiecznie skrzywiony, nikczemnej postury, skory do bitki i wypitki, lecz obdarzony ponadludzką własnością: lata. Podobną umiejętnością (lataniem) wyróżnia się Burp i Szlurp, para wampirównieudaczników wykreowanych przez Tadeusza Baranowskiego, jednego z najstarszych autorów komiksów. Kolejny tytan z Polski rodem, ekolog krwawo walczący z niszczycielami natury to Likwidator Ryszarda Dąbrowskiego. Odziany w czarny strój, w kominiarce na twarzy, znany jest ogółowi tylko poprzez czyny – drastyczne i rewolucyjne. Natomiast Michał Śledziu Śledziński po prostu portretuje pewną arcypolskią familię nazwiskiem Król w serii Wartości rodzinne. Podobnie Marek Raczkowski – on także
Tradycje mamy sięgające czasów PRL-u. Na niwie rysowanej (także w paskach) satyry grasowało kilku śmiałków, którym (w nieinstytucjonalnym sensie) przewodzili Sławomir Mrożek, Andrzej Czeczot, Andrzej Mleczko. Przedstawiane przez nich scenki mogły zaistnieć w formie kabaretowych skeczów. Absurdalny humor Mrożka konweniował stylistycznie z Kabaretem Starszych Panów, bardziej osadzeni w rzeczywistości Czeczot i Mleczko mieli kabaretowe odpowiedniki w Elicie, Teyu, w dialogach z programu 60 minut na godzinę. Wtedy kabaretowe i rysowane żarty konstruowano tak zmyślnie, żeby bawiły kogo trzeba aluzjami, nieczytelnymi (lub nie podpadającymi pod paragraf) dla cenzury. Po ustrojowym przełomie, kiedy wolność słowa (oraz obrazu) stała się dobrem cenionym ponad wszystko inne, kabaret tudzież satyra uległy raptownemu zgłupieniu i umasowieniu. Najodważniejszych krytykantów ostro gromiono – jakże to, ośmielają się siać defetyzm w kraju, w którym może niebogato, za to oddycha się swobodnie, swojsko, polsko! Niestety, Mrożek wiele lat temu przestał patrzeć na świat „Przez okulary”. Czeczot pracował na satyrycznej niwie do końca – zmarł wiosną w tym roku. Do końca pozostał bezkompromisowy i nieprzekupny. Nie oszczędzał rodaków – wykpiwał naszą zaściankowość, antysemityzm, hipokryzję oraz inne wady, bynajmniej nie zminimalizowane wraz z nastaniem demokracji. Oprócz morderczego humoru wymyślił adekwatną do tematyki kreskę – koślawą, rysowaną jakby w pijanym widzie. Dla niego nie było nietykalnych. O polityku: „jest idiotą, ale to wybitny strateg”; o ekonomistach: „wprowadzić podatek od głupoty
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
wykreował przeciętniaka z Łodzi rodem, Stanisława. Jestem przekonana, że wymieniona przeze mnie reprezentacja indywiduów (plus typy pojawiające się incydentalnie na stronach komiksów innych rysowników) mogłaby świetnie zaistnieć w kabarecie.
M O M E N T Y
23
i mamy cud gospodarczy!”; o kolegachtwórcach: „nieudani artyści udają się do Solidarności, aby się odegrać”. A tym, którym się nie podobał, niegrzeczny Czeczot pokazał po swojemu słynny gest victorii: zamiast dwóch podniesionych palców – jeden, środkowy.
Przeciętniak ma głos Po Czeczocie rubrykę w «Polityce» przejął magister Jan Koza. On też rysuje sylwetki Polaków dalekie od ideału, nibynieudolną, kostropatą kreską. Sytuacje, w jakich osadza bohaterów, także przypominają kabaret – ale również lekko podretuszowaną rzeczywistość. Oto detal z życia mediów. Burza mózgów w redakcji periodyku; ktoś rzuca pomysł, żeby dziewczyną miesiąca została pani Bożena, kucharka, sfotografowana przez pana Władka, woźnego. Innowacja odnosi sukces u czytelniczek, które za przykładem Bożeny decydują się zapuścić… cellulitis. Bo najśmieszniejsze pomysły wzięte są z życia. Celuje w tym Raczkowski. Choćby scena, kiedy Stanisław z Łodzi odbywa zaleconą przez lekarza głodówkę, uwznioślając post biało-czerwoną flagą przy łóżku. A propos – flagowe stały się niektóre migawki Raczkowskiego.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
Na przykład – wizja protestującego tłumu zebranego pod transparentem o treści „K… mać!” Bo choć w większości, jesteśmy w bezsilnej sytuacji – jak mówi jeden z bohaterów Wilqa Minkiewiczów. Prosiak Owedyk w tomie Prosiacek X przedstawia kalejdoskop mikroscenek, angażując plejadę statystów. Wśród nich dwoje małolatów prowadzi kulinarny dialog: „Chcesz kremówkę?”, pyta panna; na co chłopak: „Dziękuję, jestem niewierzący”. No właśnie, u nas wszystkie drogi prowadzą do kościoła. Czy można się dziwić, że Prosiak zaproponował… zlot Matek Boskich? Wyspecjalizowanych, lokalnych patronek. Jest między nimi Częstochowska, Ostrobramska, z Lourdes, Fatimska, Gromniczna, Zielna. Jedna z nich skarży się: „Najpierw robią ze mnie królową Polski, a potem wrzeszczą, że Polską rządzą Żydzi”. Najlepsi artyści komiksowi nie tylko tworzą własne typy, postaci, charaktery. Co nie mniej ważne, wymyślają specyficzny język. Tak jak kabareciarze, wykorzystują współczesną nowomowę, wyłapują słowne lapsusy i gramatyczne wpadki z mediów, forów publicznych i codzienności. Doskonały w tym jest Maciej Sieńczyk. Jego pur-nonsensowe historyjki to pastisze bulwarowych rewelacji, komunikaty sklecone niezdarną, jednocześnie pretensjonalną polszczyzną. W języku Sieńczyka przeglądają się teksty z plotkarskich pisemek, popularnych programów telewizyjnych czy radiowych, „kulturalne” rozmowy z ę i ą. Jedną z bohaterek opowieści zamieszczonych w jego tomie Przygody na bezludnej wyspie jest stara kobieta pochowana… bez stanika. Okazuje się, że w literaturze istnieje obszerny dział traktujący o paniach pochowanych bez wspomnianego detalu bielizny. Wspomina o tym pewien gawędziarz, który
nudną czynność zamiatania umilał sobie wyobrażaniem śpiewającego kurzu. O czym paproszki nuciły? O niewiastach pochowanych bez staników! Tę poruszającą anegdotę kończy morał: „Warto jest sprzątać codziennie nawet tak z grubsza, bo gdy się całkiem zapuści mieszkanie, wówczas praca jest bardzo przykra”. To może odkurzyć półki z komiksami? [mm]
rys. Marek Raczkowski
rys. Andrzej Czeczot
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
24
Paweł Timofiejuk,
Paweł Timofiejuk
Festiwale
jako dopełnienie aktywności fandomu komiksowego
K O M I K S O W E
rocznik 1978. Z zawodu politolog, jest wydawcą komiksów i tłumaczem. Czasami pisuje scenariusze komiksowe i opowiadania. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego.
M O M E N T Y
25
Powstawaniu każdego środowiska fanowskiego towarzyszą różne formy aktywności, których głównym celem jest integrowanie grupy oraz docieranie do nowych fanów. Taką właśnie rolę spełniają festiwale (lub/oraz konwenty) komiksowe. Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
26 jawisko ma źródła w początkach lat 40. XX wieku. Wtedy to w krajach anglosaskich pojawiły się pierwsze masowe imprezy fanowskie konsolidujące miłośników fantastyki naukowej, pragnących wymienić się wrażeniami z lektury s-f. To był początek działalności fandomu. Wówczas też zorganizowano pierwsze konwenty, na których fani mogli spotkać autorów swoich ulubionych książek, dokonać zakupu najnowszych tytułów oraz wymienić doświadczenia z innymi zwolennikami podobnej lektury. Znalazło się tam także miejsce na komiksy. Jednak w imprezach fanów fantastyki rysowanym paskom nie przypisywano zbyt wysokiej roli. Kampania przeciwko komiksowi jako dziedzinie sztuki, podjęta przez dr. Frederica Werthama, przyniosła pożądane rezultaty. W efekcie przez drugą połowę lat 40. i prawie całe lata 50. minionego stulecia rola komiksu w kulturze popularnej została ograniczona, a komiks znalazł się w swoistym getcie. Z nastaniem lat 60. nagonka na komiks osłabła, a rynek na ten gatunek zaczął się w Ameryce rozrastać. Odrodził się też ruch fanowski, który już nie chciał integrować się z fanami fantastyki i zainicjował osobne, własne komiksowe wydarzenia. Rok 1964 przyniósł dwa pierwsze konwenty fanów komiksu: najpierw w Nowym Jorku odbył się New York Comicon, a potem w Detroit – Detroit Triple Fan Fair. Obie imprezy przycią-
Z
gnęły po kilkuset fanów komiksów. Konwent w Detroit funkcjonował kilkanaście lat, aż do 1978 roku. Natomiast przedsięwzięcie nowojorskie przekształciło się w najbardziej masowy festiwal amerykańskich komiksów w latach 70. i funkcjonowało pod nazwą Comic Art Convention do 1983 roku. Nie były to wydarzenia tak masowe jak współcześnie – maksymalnie odwiedzało je kilkanaście tysięcy osób. Jednak zorganizowanie komiks-spędów dało impuls do rozwoju kolejnych analogicznych inicjatyw w całych Stanach Zjednoczonych. Następne lata przyniosły Comic-Con International w San Diego (1970) oraz Wizard World Chicago (1972). Przez kolejne dekady XX wieku imprezy komiksowe w poszczególnych miasta powstawały jak grzyby po deszczu i… wkrótce znikały. Ten stan trwa zresztą po dziś dzień.
Profesjonalizacja pasji Amerykański kalendarz komiksowych imprez fanowskich przez ostatnie 40 lat całkowicie się przeobraził. Po pierwsze, nastąpiła jego profesjonalizacja. Większość konwentów nie jest już organizowana przez fanów, lecz wyspecjalizowane firmy. Największe z nich to Comic-Con International, który czuwa nad Comic-Con International San Diego, WonderCon i Alternative Press Expo; Wizard Entertainment, która poza
sów oraz dyskusje o ulubionych bohaterach (a także zakupy nowych komiksów), przeobraziły się one w wielkie komercyjne przedsięwzięcia. Zyski z biletów wstępu na takie imprezy liczone są w milionach dolarów, wystawcy liczą także na krociowe zarobki dzięki zakupom dokonywanym przed odwiedzających. Na spotkania z autorami przychodzi już niewielu fanów, tylko najgłośniejsze nazwiska artystów komiksowych czy serie komiksowe są w stanie zapełnić sale. Zdarza się, że na te najatrakcyjniejsze eventy, np. spotkania z aktorami z filmu Zmierzch, trzeba odstać godziny w kolejkach. Jednak większość publiczności przemierza wielkie hale ze stoiskami wydawców, producentów gier komputerowych oraz różnych gadżetów, oddając się rozpasanej konsumpcji dóbr kultury popularnej.
Przegląd gigantów Oczywiście rozwój festiwali komiksowych nie dotyczy tylko Stanów Zjednoczonych. Lata 70. to dekada, w której narodziły się największe i najbardziej prestiżowe festiwale na świecie. W 1975 roku po raz pierwszy zorganizowano w Tokio Comic Market (obecnie znany bardziej jako Comiket). Uczestniczyło w nim zaledwie 600 osób. Przez następne lata rozrósł się do ogromnej imprezy, organizowanej dwa razy w roku, odwiedzanej nawet przez ponad pół miliona osób! Taką frekwencją nie może pochwalić się żaden inny festiwal komiksowy na świecie. Na ogromnym japońskim rynku jest to forum pozwalające zaistnieć wielu niezależnym twórcom. Często wydają oni komiksy w nakładzie nawet 10 tys. egzemplarzy (w Polsce taką wysokością może pochwalić się tylko Thorgal), które można zakupić wyłącznie podczas Comiketu. Potem te rarytasy znaleźć można na portalach aukcyjnych za niebotyczne ceny. Na popularność festiwalu wpływ ma fakt, że w Japonii ponad 40% czytelnictwa to lektura komiksów, przy czym większość uczestników Comiketu to kobiety – światowy ewenement wśród imprez komiksowych. Drugim co do rangi jest Festival International de la Bande Dessinée d’Angoulême, kolejny ogromny przegląd komiksowy zainicjowany w 1974 roku. Początki były skromne, uczestniczyło w nim zaledwie kilkaset osób. W ciągu ponad 30 lat rozrósł się do wydarzenia przyciągającego rokrocznie ponad 200 tys. fanów z całej Europy. Festiwal rozrzucony jest po całym Angoulême, miasteczku w południowej Francji, które doczekało się już muzeum komiksu i międzynarodowej szkoły dla twórców tego gatunku. Stypendia przyznawane są nie tylko młodym i nieznanym artystom – także takim, którzy mają już osiągnięcia (przykładem znani w Polsce Lucila Lomova i Alfonso Zapico). Francuskiemu festiwalowi towarzyszy mnóstwo wystaw komiksowych; dwie najważniejsze to ekspozycja w Muzeum Komiksu oraz pokaz prezydenta festiwalu. Ta zaszczytna funkcja jest przechodnia, może ją pełnić tylko twórca uhonorowany Grand Prix miasta Angoulême. Obok głośnych francuskich autorów pojawiają się znani twórcy spoza obszaru kultury frankofońskiej – np. tegorocznemu festiwalowi przewodził Art Spiegelman. Wśród zagranicznych laureatów znaleźli się Robert Crumb, José Antonio Muñoz i Will Eisner. Do wielkich imprez komiksowych w Europie Zachodniej należy zaliczyć jeszcze festiwale w Lukce (Lucca Comics and Ga-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
konwentem w Chicago ma pod swą pieczą konwenty w Austin, Filadelfii, Nowym Orleanie i Ohio; oraz Red Exhibitions, która realizuje New York Comic Con, Chicago Comic and Entertainment Expo oraz wiele imprez niekomiksowych. Po drugie, spotkania rozrosły się znacznie. Największą imprezę – Comic-Con International w San Diego, odwiedziło w tym roku ponad 260 tys. ludzi, a nowojorski NY Comic Con w 2011 roku ponad 105 tys. Podczas tych wielkich manifestacji komiksy przestały być jedyną formą aktywności i zainteresowań uczestników. Odbywają się spotkania z aktorami seriali, premiery kolejnych sezonów znanych seriali oraz zapowiedzi nowych produkcji. Impreza w San Diego jest szeroko komentowana w polskich mediach, lecz… nie jako festiwal komiksowy, ale właśnie jako przegląd produkcji na mały ekran. Wielu konwentom towarzyszą popularne gry komputerowe oraz imprezy typu cosplay, podczas których setki osób przebranych za swoje ulubione postacie komiksowe uczestniczy w pokazach i konkursach na najlepszą stylizację. Podczas takich przedsięwzięć w salach wystawowych wykupują standy różni celebryci (w tym wrestlerzy i króliczki Playboya), sprzedając autografy ze zdjęciami. Po trzecie, zmieniła się natura tych imprez. Ze spotkania fanów, kiedy najważniejsze były osobiste kontakty z twórcami komik-
M O M E N T Y
27
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
28
mes), w Lozannie (Fumetto), Barcelonie (Salón del Comic), Londynie (Comics) oraz Erlangen (International Comic Salon). Te dwie ostatnie imprezy są zbliżone rozmachem do największego festiwalu komiksowego w Polsce – Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Ten największy festiwal na wschód od dawnej Żelaznej Kurtyny odbywa się już od ponad 20 lat i powstał w podobny sposób jak większość analogicznych fanowskich imprez na świecie. W Polsce, tak samo jak w Stanach Zjednoczonych, mieliśmy do czynienia z ogromnym zainteresowaniem komiksami w fandomie fantastycznym. Silną grupę komiksową (był w niej m.in. prof. Jerzy Szyłak) posiadał Gdański Klub Fantastyki, który pod koniec lat 80. zajmował się również wydawaniem komiksów.
Polska sprawa 2 lutego 1991 roku w Kielcach odbyło się niewielkie spotkanie pasjonatów komiksu. Spotkanie nazwane Ogólnopolskim Konwentem Twórców Komiksu zapoczątkowało samodzielne imprezy komiksowe w innych punktach Polski. Większość uczestników kieleckiego spotkania rekrutowała się lub była związana z Liceum Plastycznym oraz Akademią Sztuk Pięknych w Łodzi. Podjęto zatem decyzję, że kolejny konwent odbędzie się w Łodzi pod koniec września. Konwent, a jak się okazało – przyszły festiwal, zadomowił się w Łódzkim Domu Kultury, gdzie od tej pory odbywa się on rokrocznie w pierwszy weekend października. Impreza funkcjonowała pod nazwą Ogólnopolski Konwent Twórców Komiksu do 1999 roku. Wtedy to 10. edycja przedsięwzięcia została przemianowana na Ogólnopolski Festiwal Komiksu. Rok później był to już Międzynarodowy Festiwal Komiksu. Obecną nazwę – Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier, przyjęto w 2009 roku. Łódzkie spotkanie fanów komiksu startowało z 300 gośćmi
Nr 9 (244) wrzesień 2012
(w 1991), na przełomie wieków ściągało 3 tys. osób, obecnie udział bierze 6-8 tys. odbiorców. Parę lat temu okazało się, że sam Łódzki Dom Kultury jest za ciasny, aby pomieścić wszystkie eventy z programu imprezy. Festiwal zaczął wychodzić w miasto: giełda i strefa autografów zostały przeniesione do pobliskiego budynku Textilimpexu, strefa gier została zlokalizowana w Hotelu Centrum, większość wystaw trafiło do Centralnego Muzeum Włókiennictwa, obok pokazów w ŁDK, gdzie zyskały bardziej profesjonalny kształt. Mocnym punktem łódzkiego festiwalu są zagraniczni goście. Przez lata przewinęło się tam wiele znanych na świecie nazwisk, takich jak Moebius, Milo Manara, Kaja Saudek, Stan Sakai, Simon Bisley, Brian Azzarello, a także znani bardziej ze swojej niekomiksowej twórczości Akira Yamaoka i Andrzej Klimowski. Oczywiście festiwal odwiedza czołówka polskich twórców komiksowych, m.in. Grzegorz Rosiński, Zbigniew Kasprzak, Janusz Christa, Tadeusz Baranowski, Henryk Jerzy Chmielewski, Bohdan Butenko, Bogusław Polch, oraz młodzi – Michał Śledziński, Mateusz Skutnik, Krzysztof Gawronkiewicz, Przemysław Truściński i wielu innych. Kolejny atut festiwalu to międzynarodowy konkurs na krótką formę komiksową. Rokrocznie biorą w nim udział uczestnicy z ponad 15 krajów, nadsyłający setkę prac z okładem. Warto podkreślić, że od lat organizatorem łódzkiego festiwalu jest Stowarzyszenie Twórców „Contur”. Na Łodzi sprawa się nie kończy. Pod koniec XX wieku w Polsce zaczęły powstawać kolejne instytucje organizujące komiksowe święta. W Rzeszowie ruszyła Rzeszowska Akademia Komiksu, która od 1997 roku organizuje Podkarpackie Spotkania z Komiksem (do tej pory odbyło się już ponad 20 edycji). W 1999 roku zadebiutowały Gdańskie Spotkania Komiksowe GDAK, które w 2008 roku przekształciły się w Bałtycki Festiwal Komiksowy (organizowany przy współpracy Wojewódzkiej i Miejskiej Bi-
blioteki Publicznej w Gdańsku oraz wydawnictwa Hanami). W 1999 roku odbył się krakowski Festiwal Komiksu i Mangi, który poprzedzały Krakowskie Dni Komiksu – obydwa przedsięwzięcia pod auspicjami Krakowskiego Klubu Komiksu. W 2001 roku zainaugurowały działalność Warszawskie Spotkania Komiksowe, rozruszane przez sklep Centrum Komiksu. Przez kilka lat dzięki świetnej lokalizacji w stolicy spotkania rozrosły się do drugiej co do wielkości imprezy w kraju. Jednak po 9. edycji ta warszawska inicjatywa została zawieszona. W tym czasie odbyło się jeszcze kilka edycji konwentu komiksowego Trach! w Lublinie oraz pojawił się w Warszawie Interkomix. Wszystkie te wydarzenia przyciągały około kilkuset fanów komiksów (wyjątkiem kilka edycji Warszawskich Spotkań Komiksowych, które odwiedzało nawet 2 tys. zainteresowanych). Obok komiksowego ruchu fanowskiego odrębnie rozwijał się ruch fanów miłośników mangi. Środowisko to, bardziej zintegrowane i zamknięte, organizuje wiele małych imprez fanowskich, w większości biletowanych.
Tu i teraz W ostatnich latach komiksowe imprezy w Polsce ustabilizowały się. Rangę największej atrakcji roku ma Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi. Na drugą ważną imprezę rośnie Festiwal Komiksowa Warszawa, urządzany od 2010 roku przez Polskie Stowarzyszenie Komiksowe. Rok później do współorganizowania festiwalu zaproszono Warszawskie Targi Książki. Słuszna decyzja – otwarcie na nowe środowiska czytelnicze zwiększyło potencjał i możliwości rozwoju polskiej sceny komiksowej. Dla publiczności targowej (40 tys. osób) i mediów część komiksowa okazała się ciekawym novum. Tym bardziej, że jedynie festiwal komiksów wyróżnia się spójnym i zwartym programem podczas czterech dni targów.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
Dynamicznie rozwija się Bałtycki Festiwal Komiksowy, w którym nieraz uczestniczy kilkaset fanów przywabionych ciekawym doborem gości i wystaw. Interesujący eksperyment stanowi Ligatura – Międzynarodowy Festiwal Kultury Komiksowej. Poznańskie wydarzenie (istniejące od trzech lat) skupia się przede wszystkim na działaniach skierowanych do twórców – m.in. pitchingu, warsztatach i konkursach. Ambicją Ligatury jest lansowanie niekomercyjnych form komiksu oraz zainteresowanie tego typu działalnością twórców z naszej części Europy. Ten profil nie przysparza imprezie wielu fanów, za to integruje wąskie środowisko autorów eksperymentujących z formą komiksu. Nadmienię jeszcze, że w Lublinie i Krakowie pojawiają się nowe inicjatywy wokół komiksu. Wszystkie te formy aktywności dowodzą prężności środowisk komiksowych, ich zaciekawienia nowościami, zapotrzebowania na wymianę doświadczeń. Niestety, włodarze miast rzadko rozumieją tego typu potrzeby. Także decydenci w ministerstwach wolą łożyć pieniądze na imprezy kulturalne o niewielkiej nośności społecznej. Tymczasem spotkania wokół komiksu przynoszą miastu także korzyści gospodarcze: przyjeżdżający na nią fani muszą spać, jeść, bawić się. Rozumieją to doskonale burmistrzowie takich miast jak Nowy Jork, San Diego, Tokio czy Angoulême, rokrocznie inwestując milionowe sumy w przedsięwzięcia przynoszące zyski miastu (z podatków, opłat parkignowych itd.) i jego mieszkańcom. Pozostaje mieć nadzieję, że i u nas kiedyś festiwale komiksowe staną się wielkimi wydarzeniami. Tym bardziej, że – jak dowiadujemy od organizatorów festiwali na Zachodzie – mało które z wydarzeń w swych początkach cieszyło się takim powodzeniem, jak nasze dwa największe festiwale: Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi oraz Festiwal Komiksowa Warszawa. [timof]
M O M E N T Y
29
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
30 Szymon Holcman, rocznik 77'.
Dlaczego
Absolwent filmoznawstwa (UJ). Za dnia pracuje w Gutek Film, wieczorami wydaje komiksy, w oficynie kultura gniewu, którą współprowadzi. Jedno z wiodących wydawnictw komiksowych w Polsce, publikuje polskie i obce komiksy autorskie, niezależne i undergroundowe
wydawca komiksów w Polsce ma pod górkę? Szymon Holcman
Pytanie postawione w tytule przez redakcję «Notesu Wydawniczego» prowokuje. Prowokuje, żeby odpowiedzieć: „Ależ to nieprawda, wydawca komiksu wiedzie żywot szczęśliwy i droga jego usłana jest różami”. Wtedy szybko piszę, dlaczego jest tak pięknie (bo o rzeczach fajnych piszę się szybko i przyjemnie) i kończę krzepiącą pointą, wieszczącą zdobywanie przez komiks w Polsce masowego czytelnika. I fajrant. rawda jest jednak inna. Smutna i okrutna. Komiks i wydawca komiksów w Polsce m a pod górkę. I mówię to właśnie jako wydawca ze sporym stażem oraz propagator tego medium. Spróbuję powiedzieć pokrótce, dlaczego tak jest. Choć nad wyjaśnieniem tego stanu rzeczy od lat głowi się wiele osób z branży. I jeszcze nic mądrego nie wymyśliły.
P
po pierwsze: komiksy są dla dzieci To naprawdę fascynujące, że ten slogan bez pokrycia w rzeczywistości (o tym za chwilę), cały czas trzyma się w Polsce naprawdę mocno. Nieustająco utrwalany jest w szkołach, domach, mediach (vide słynna afera wokół komiksu Chopin New Romantic). W samym komiksie dla dzieci nie ma nic złego, wręcz przeciwnie. Ale ograniczanie możliwości albo wręcz przydatności tego medium tylko do tej grupy czytelniczej to już problem. Powoduje bowiem stygmatyzację wszyst-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
kich, którzy nie porzucili komiksu na rzecz mądrej literatury i jeszcze mądrzejszej telewizji mając, powiedzmy, lat 15. Sięgając komiksy w starszym wieku narażamy się na pełne zdziwienia, współczucia, lekceważenia, pogardy pytanie: „To ty czytasz komiksy?!”. Człowiek w masie to zwierzę konformistyczne, dążące do maksymalnego zlania się z tłem. Trzeba więc nie lada hartu ducha, żeby będąc nagabywanym w ten sposób nie zaniechać tego szkodliwego nałogu, jakim jest czytanie (?) komiksów. Dodatkowo raz na jakiś czas wypowiada się o nich „autorytet”, pisarz nie daj Boże, albo jeden z legionu wybitnych polskich filmowców. Według ludzi sztuki komiks to medium najpośledniejszego sortu. Głupie. Błahe. Nie posiadające żadnych wartości. Groszowe powieści to przy nim ocierające się o Nobla arcydzieła. W efekcie czytelnik komiksów, przytłoczony tymi opiniami, zaczyna czuć się jak upośledzony intelektualnie i niedorozwinięty społecznie (jesteśmy wszak
społeczeństwem masowo czytającym literaturę, prawda?), toteż przyznaje rację adwersarzom. Sam siebie przekonuje, że faktycznie już wyrósł z komiksu, że przyszedł czas na lektury poważniejsze, wzbogacające, kształcące i pobudzające wyobraźnię. Najlepiej poezję, biografie, słowniki i Coelho. Najciekawsze w tym wszystkim, że komiksu dla młodego i dziecięcego czytelnika jest w Polsce stosunkowo mało. W wydaniach albumowych nie występuje prawie w ogóle, ograniczając się do czasopism i magazynów, kupowanych głównie ze względu na gadżet-zabawkę do nich dołączaną. Więc jeśli słyszymy kogoś mówiącego, że komiks jest dla dzieci, to możemy być pewni, że zetknął się z nim ostatnio jakieś 30 lat temu, gdy sam z wypiekami na twarzy czytał Kajki i Kokosze, bądź Tytusa, Romka i A’Tomka. Potem dał sobie wmówić, że to dziecinada i o komiksie jako takim nie ma pojęcia. Ale choć nie wie, to się wypowiada. Szczególnie jeśli jest nagradzanym pisarzem na przykład.
Wracam do tych nieszczęsnych pisarzy nie bez powodu. Ludzie szeroko rozumianej kultury mają bowiem z komiksem nie lada problem. Bo czym w ogóle są te sekwencje obrazków z tekstami w dymkach, ułożone podobno w jakąś opowieść? Czy to literatura? No nie. Za mało tych słów na stronie. Czy to malarstwo? No jasne, że nie. Przecież tam są jakieś słowa towarzyszące obrazkom, a poza tym to nie jest na płótnie. Dodatkowo co mądrzejsi próbują wykazać powinowactwa komiksu z filmem, bo przecież i obydwa gatunki opierają się na scenariuszu, a komiksowe kadry to jakby klatki filmowe. I nie wiadomo, którą z teorii sztuki do tego przyłożyć. Kto jest matką i ojcem tego dziwoląga? W efekcie przyjęło się, że komiks to ubogi krewny literatury, ubogi krewny malarstwa i sztuk wizualnych, ubogi krewny filmu, itd. A jak ubogi, to i głupi przecież. A jak głupi, to można na niego wszystko zwalić. I jak w jednej z „wyższych sztuk” fabuła jest durna, to znaczy, że komiksowa; jak dialogi beznadziejne to komiksowe; jak postaci papierowo
płaskie to oczywiście komiksowe. Czyli stygmatyzacji ciąg dalszy. Ale jeszcze lepiej o tym ubogim krewnym milczeć, udawać, że go nie ma. Szczególnie jeśli ten krewny ma jeszcze nieciekawą przeszłość.
po trzecie: wróg publiczny W czasach kiedy komiks rozwijał się na świecie i zdobywał mitycznego masowego czytelnika, o którym marzymy w Polsce, u nas był wrogiem publicznym numer jeden. Za PRL-u opowieści obrazkowe uważane były za jeden z najbardziej niebezpiecznych przejawów zgniłej kapitalistycznej kultury. Rzecz, która zatruwa umysły najmłodszych i omamia trochę starszych. Siedlisko zepsucia, źródło społecznych patologii z przemocą, seksem i pijaństwem na czele. Jako taki, komiks musiał być trzymany z dala od zdrowej socjalistycznej młodzieży. Komunistyczni decydenci szybko jednak zrozumieli, że zakazany owoc smakuje najlepiej, więc postanowili go obrzydzić. Zaprzęgli komiks do krzewienia jedynie słusznych wartości, do ocie-
plania wizerunku milicjanta, tworzenia mitologii Armii Ludowej i budowania pozytywnego wizerunku Wojska Polskiego. Jednym słowem – do topornej propagandy. Ta swoista schizofrenia w podejściu do komiksu w PRL-u sprawiła, że miał on złą sławę w zasadzie wszędzie. I wśród aparatu władzy, i wśród środowisk opozycyjnych. Pochylił się nad nim, żeby potępić w czambuł nawet sam Stanisław Barańczak. Komiks to mierny artystycznie wróg ustroju i TW w jednym. Do tego w schyłkowym okresie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej opiewała go Majka Jeżowska („komiksy, komiksy magiczne obrazki, pogonie, zasadzki, pułapki). Jak po takim czarnym piarze się podnieść?.
po czwarte: głupi superbohater Do dziś jednym z pierwszych skojarzeń, jakie budzi hasło „komiks” są superbohaterowie. Stworzone w Stanach Zjednoczonych kolorowe, groszowe komiksy z masą dziwaków w rajtuzach, ratujących świat lub próbujących go zgładzić,
K O M I K S O W E
po drugie: bękart
M O M E N T Y
31
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
32 które zdobyły olbrzymią popularność. I choć sam koncept superbohatera doczekał się wielu uczonych analiz, akademickich nobilitacji z ust choćby Umberto Eco, to trzeba uczciwie przyznać – większość tego typu komiksów to straszny chłam. Kiepsko narysowany, źle napisany i zwyczajnie głupi. Czyli będący uosobieniem wszelkich negatywnych stereotypów dotyczących komiksowego medium. Ten stereotyp utrwalany jest w dodatku na globalną skalę przez jeszcze gorsze od pierwowzorów filmowe adaptacje, dostarczające argumentów przeciwnikom komiksu. Szkoda tylko, że adwersarze nie dostrzegają, że w komiksie superbohaterskim jest również wiele znakomitych dzieł (a także wybitnych ekranizacji). Przede wszystkim jednak komiks z herosami to tylko część tego medium. Poza nią są tysiące tytułów wartościowych, nagradzanych (nawet Pulitzerem), uważanych za arcydzieła. Ale po co się nimi zajmować, skoro nieznajomość tematu najłatwiej wytłumaczyć uczuleniem na głupich superbohaterów. Wrogowie komiksu nie lubią również przypominania oczywistości – że większość książek niewarta jest czytania,
większość filmów oglądania, większość muzyki słuchania.
po piąte: mało nas Wszystko, co zostało powiedziane powyżej wyjaśnia, dlaczego grupa czytelników komiksu jest w Polsce niewielka; jeszcze mniej jest tych, którzy regularnie kupują komiksy. Konsekwencją tego – małe zainteresowanie komiksem w mediach oraz wśród tych, którzy o polskiej kulturze decydują. Komiks jako dziedzina sztuki nie jest uwzględniona w programach stypendialnych dla twórców. A przecież ta dziedzina wymaga nie tylko talentu, również niesłychanej cierpliwości i czasu. Liczba odbiorców komiksowego medium decyduje o tym, na co może pozwolić sobie wydawca: jest zmuszony do niskich nakładów (przeciętne nakłady komiksów oscylują w granicach 1000 egzemplarzy); nie ma pieniędzy na promocję i marketing z prawdziwego zdarzenia. To z kolei ogranicza możliwości ekspansji, a w zasadzie spycha komiks do coraz mniejszego getta. Bo niskie nakłady to wysokie ceny produkcji (które, z czego mało kto zdaje sobie sprawę, są
i tak wyższe niż produkcji książek nawet o kilkadziesiąt procent) ), odstraszające potencjalnych kupujących.
po szóste: wszystkim jest pod górkę Wypada jeszcze nadmienić, że w Polsce nie tylko wydawcy komiksów mają pod górkę. Wszystkie oficyny muszą się namęczyć. A choć większość z nich nie musi odpowiadać na pytania „dlaczego i po co komiksy?”, dają im się we znaki absurdalne przepisy, podnoszone podatki, problemy ze zmonopolizowaną i karlejącą dystrybucją. Nie jesteśmy narodem rozmiłowanym w czytelnictwie. Spada ono z roku na rok, podobnie jak ilość kupowanych książek. A jednocześnie dla tych, którzy książkami handlują liczy się tylko rotacja, wyniki, zyski. Trudno się więc dziwić, że literatura powoli ustępuje cennego miejsca na półkach artykułom papierniczym, słodyczom i durnostojkom. I to jest prawdziwy problem, który będzie się pogłębiał. W tej sytuacji narzekanie na ciężki los komiksu w Polsce może zabrzmieć jak skarga na ból nogi w bombardowanym Dreźnie. [hol]
Wygwizdana D obecność Grzegorz Sowula
Prasa brytyjska grzmi (ale bez oburzenia, żadne bulwarówki nie rozdmuchały tematu): najstarszy dziecięcy komiks, The Dandy, w tym roku przerywa drukowaną papierową edycję. W grudniu Dandy dostanie tort z 75 świeczkami; ich zdmuchnięcie nie oznacza końca – komiks dostępny będzie w wersji on-line i, oczywiście, jako aplikacja (wprowadzono je już w listopadzie ub. roku).
Nr 9 (244) wrzesień 2012
N A
la fanów kolorowych obrazków pozostanie Dandy Annual, wybór najlepszych historyjek z minionego roku, publikowany nadal w wersji papierowej. Powodem zmian jest gwałtowny spadek sprzedaży – w ostatnich sześciu miesiącach rozchodziło się średnio 7500 egzemplarzy tygodniowo, podczas gdy w latach 50., nawet później, sprzedaż sięgała 2 milionów. Tydzień w tydzień. I to mimo poważnej konkurencji w postaci Beano, Eagle, The Topper, Bunty, Twinkle, Buster. Zniknięcie The Dandy z półek kiosków jest odzwierciedleniem zmian zachodzących w mediach, w tym tak specyficznych jak komiks – dotychczasowy „target” dał się porwać innym mediom: telewizji, konsolom z grami, Internetowi. Widać to zresztą w treści walczących o czytelników tytułów – coraz więcej z nich wiąże ją z telewizyjnymi serialami, w których występują ci sami bohaterowie. Denis Rozrabiaka, Desperate Dan, Korky the Cat szalejący na ekranie „ciągną” sprzedaż drukowanych zeszytów. The Beano wciąż ma 356 tys. odbiorców, choć o milionowych nakładach można tylko marzyć (chyba że herosami są Spiderman, Superman, Batman czy inny netoperek),… To tradycja, której możemy zazdrościć. Komiksowe zeszyty i roczniki wychodzą w wielu krajach, w dziennikach można znaleźc nie tylko karykatury i satyryczne rysunki, ale i „paski” (comic strips). Zarówno w bulwarówkach – chłopek-roztropek Andy Capp komentuje rzeczywistość na stronach «Mirror» już od 1957 roku – jak i w gazetach z wyższej półki, jak np. «York Times», który codziennie oddaje szóstą część strony na kilka różnych pasków (przez lata szalał tu Charlie Brown z kolegami, od 1970 roku nieprzerwanie ukazuje się pasek Doonesbury, jedna z ośmiu historyjek prezentowanych dziś czytelnikom). Niemiecki «FAZ» przyjął inną technikę: rysownicy bawią się dziełami literackimi (Don Kichot czy prześmiewczy Faust) bądź słownymi gierkami (Dudenbrooks i Schmythologie, ilustrowane przez Line Hoven, której komiks omawiamy w tym numerze). „Honory domu” ratują u nas Raczkowski, Koza, Sawka i Mleczko, ale ich rysunki są raczej okazjonalnymi sekwencjami, niż paskami w prawdziwym sensie. Do pierwszego numeru The Dandy dołączono – na zachętę czy jako prezent – gwizdek. No i po 75 latach czytelnicy gwiżdżą już na pismo… [gs]
M A R G I N E S I E
33
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
34
Komiks w krajach byłego ZSRR na tle rynku światowego Paweł Timofiejuk Źródła Patrząc na komiksy zza naszej wschodniej granicy, z trudem wyobrażamy sobie, że ich początków tkwią gdzie indziej niż korzenie komiksu na Zachodzie. Pierwsze źródło nasuwa się samo, wręcz naturalnie, w postaci ikon. Tu po raz pierwszy mamy do czynienia z podobnym do komiksów językiem wyrazu. Ikonom potrafi towarzyszyć też tekst, a obecne przy ołtarzu ikonostasy tworzą opowieści znane nam z Biblii. Ciekawym tematem do rozważań może być również nazywanie techniki tworzenia ikon pisaniem, co oddawałoby wspólne z komiksem dążenie do przedstawienia fabuły. Jednak bez głębszej analizy takie stwierdzenia należy uznać za zbyt daleko idące. Od ikon bierze swój początek następny etap kształtowania się sztuki komiksu – ryty w drewnie łubok. Jak zauważa badacz komiksu rosyjskiego, Jose Alaniz, ten ludowy nurt snucia opowieści wyrósł z tradycji ikon, ale poszerzył pole zainteresowania swoich twórców o inne tematy niż religijne. Łubki to przede wszystkim satyryczne opowieści ludowe, historyczne, nawet erotyczne. Nurt ten zaczął rozwijać się w XVII wieku, a chociaż ich upadek zaczął się już w II połowie XIX wieku, tradycja drzewory-
tów i wydruków z łubkami przetrwała w wielu wsiach aż do XX w. Na zmiany wpływ miała coraz większa popularność fotografii i prasy – a właśnie na łamach tej drugiej kwitła satyra, również graficzna. Prasowy rysunek satyryczny potrafił utrzymać charakterystyczną dla łubków prostotę, przez co zjednał sobie rosyjską, a później radziecką publikę. Duże znaczenie dla kształtowania rosyjskiej tradycji komiksowej miały też działania futurystów. Potrafili oni formę graficzną znaną z łubków przekuć na nową estetykę. Ludyczność została zastąpiona nowoczesnością – miastem i techniką. Zachowało to eksperymentalną odmienność rozwoju źródeł współczesnych komiksów w ZSRR.
Narodziny
Komiks w formie, którą każdy rozpoznaje jako odrębną sztukę, zaistniał w ZSRR w latach 50. XX w. Przede wszystkim na łamach «Wesołych Obrazków» («Wiesiołyje Kartinki») zaczynają pojawiać się dziecięce komiksy. Graficznie bliżej im do książkowej ilustracji czy też uproszczonych rycin z pism satyrycznych. Pokazuje to, że twórcy nie tylko chętnie czerpali z tradycji ilustracji dziecięcej, ale i bez obaw sięgali do tradycji uproszczonego rysunku. Czas istnienia Związku Radzieckiego to jednak okres, w którym na komiks patrzono nieprzychylnie i traktowano go jako wytwór ohydnej kultury Zachodu. Mimo tego twórcy mogli odnaleźć na półkach z prasą francuskie pismo komiksowe «Pif» oraz – od lat 70. – komiksy polskich autorów. Te lektury ukształtowały ich wyobrażenie o komiksie na świecie i pchnęły do eksperymentów z realistyczną formą. Lata 80. to początki doświadczeń z komiksem dla wielu twórców w Rosji i na Ukrainie, także narodziny komiksowych aspiracji w inMyszy grzebią kota nych republikach ZSRR. Graficznie to – Rosyjski łubok z XVIII w. Autor nieznany. Widzimy w nim charakterystyczne dla całego nurtu artystycznego wykorzystanie elementów ludowej opowiastki. czas odejścia od karykaturalności i ludo-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
Gra w piekle: Poemat (Igra v adu: Poema)
K O M I K S O W E
Okładka futurystycznego poematu Natalii Gonczarowej, wykorzystującego grę z konwencją łubku. Poemat powstał w 1912 roku, łączy tekst i obraz i wielu upatruje w nim źródeł rosyjskich komiksów, choć z oczywistych względów komiksem on nie jest.
M O M E N T Y
35
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
36
Ilustracja z Wesołych Obrazków. Rysownik I. Siemionowa. Pismo dziecięce Wesołe Obrazki eksperymentowało również z ilustracją komiksową. Zazwyczaj były to pełne treści i wydarzeń całostronicowe ilustracje, rzadziej pełnoprawne komiksy we współczesnym rozumieniu.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
37
Życie w Sapogowie: Wyczyn bohatera Współczesny komiks wzorowany na łubkach. Autor Jewgienij Rodionow. Jest to pierwsza strona cyklu Życie w Sapagowie.
wości typowej dla satyrycznych rysunków i skierowania zainteresowań na realizm. Wielu twórców ze Wschodu podkreśla w swoich wypowiedziach, że kształcąc się w szkołach artystycznych, odebrało tak gruntowne wykształcenie, że doskonale zaczęli radzić sobie z komiksem realistycznym. W sukurs przychodzi im rozpad ZSRR i rodzący się kapitalizm. Okazuje się, że ich wyobrażenia o komiksie pozwalają najlepszym z nich zrobić kariery na Zachodzie. Takie nazwiska jak Jogunov, Baranko czy choćby Bohdanowski znane i cenione są na największych rynkach. Twórcy ci potrafią w charakterystyczny dla siebie sposób rysować realistycznie; ich sukces niestety sprawia, że wielu innych twórców z regionu, którzy pragną zajmować się komiksem, wybiera ten styl rysunku.
Budowanie rynku W efekcie nasi wschodni sąsiedzi, zapatrzywszy się na funkcjonowanie rynków w Stanach Zjednoczonych i Francji, przystąpili do budowania własnego rynku na tę modłę. Startowały i padały magazyny komiksowe. Drukowano albumy twórców lokalnych, sięgano po popularne zachodnie serie. Nic z tego jednak nie przyniosło efektu. Zachłystujący się wolnością fandom komiksowy zapomniał, że lata postrzegania komiksu jako ułomnej formy sztuki zgniłego Zachodu doprowadziły do tego, że grono
Strona z komiksu Mistrz i Małgorzata. Pod koniec lat 80. XX w. Misza Zasławski i Askold Akiszyn dokonali adaptacji słynnej powieści Michaiła Bułhakowa.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
38 odbiorców komiksu praktycznie nie istniało. Twórcy i działacze wyciągnęli więc wnioski, że należy zacząć budować rynek od początku i wiąże się to z mozolną pracą u podstaw. Wydawcy w Rosji zaczęli wydawać komiksy amerykańskie. Powstał magazyn «Nu pogodi!», jawnie nawiązujący do postaci Wilka i Zająca. Na jego łamach publikowano tradycyjne rosyjskie historie, często będące kontynuacją filmów animowanych znanych z czasów radzieckich. W Moskwie i Kijowie zaczęły odbywać się festiwale komiksowe, na których starano się zapoznać publikę z formą sztuki, jaką jest komiks. Dodatkową rolą festiwalów stało się integrowanie środowiska twórców oraz apele o dyskusję dotyczącą kierunku, w jakim powinien zmierzać rosyjski i ukraiński komiks. Zainteresowanie graficznymi historyjkami powoli zaczęło również przenikać do innych krajów dawnego ZSRR, coraz widoczniejsze staje się środowisko twórców w Kazachstanie.
Czy to już rynek? Obserwuje się, że rynek komiksu zaczyna krzepnąć, a twórcy zaczynają coraz bardziej dostrzegać rosyjską specyfikę jako atut. Zauważalny jest powrót do humorystycznych i histo-
Ilustracja z komiksu Konstantina Komardina. Rosyjski twórcy z powodzeniem eksperymentują z zachodnią tradycją komiksową, dodając charakterystyczne dla rosyjskiej sztuki elementy. Także tematy są typowo rosyjskie i bardzo często mamy do czynienia z typowo rosyjskim poczuciem humoru.
Plansza z komiksu Człowiek jak wszyscy? Współcześnie szarganiem nowej świętości w Rosji zajmują się twórcy projektu superputin.ru, którzy bohaterem swojego superbohaterskiego komiksu uczynili Putina, Miedwiediewa i całą czołówkę polityków rosyjskich.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
39
K O M I K S O W E
Twórcy z Ukrainy i Rosji z powodzeniem odnajdują się na komercyjnym rynku francuskim. Igor Baranko zdołał uzyskać statut gwiazdy, który pozwala na swobodne używanie własnego stylu i tworzenie autorskich komiksów.
M O M E N T Y
Plansza z komiksu Les princesses égyptiennes Igora Baranko.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
40
Plansza z komiksu Śnieżna pani Askolda Akiszyna. Rosyjski komiks odwołuje się coraz częściej do baśni i opowieści ze swojej tradycji narodowej. Dzięki temu wzbudza zainteresowanie wydawców amerykańskich, których zachwyca w nim przede wszystkim oryginalność tematów.
Plansza z komiksu Stalin vs Hitler Aleksieja Lipatowa. Ukraiński rysownik stworzył komiks w rolach superbohatera i superłotra umieszczając postaci znane ze współczesnej historii. Dla wielu odbiorców było to szarganie świętości (wizerunek Stalina).
Ilustracja z komiksu Suka (Stierva). Rosyjsko-ukraiński duet: Jelena Woronowicz i Andrij Tkalenko, stworzyli komiks o stalkerach Suka, osadzony w realiach opowieści braci Strugackich. Pomysły wyrosłe z opowiadania Piknik na skraju drogi są stałym elementem rosyjskiej i ukraińskiej popkultury – filmy, gry, komiksy.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
rycznych tematów. Pojawienie się festiwalu w Petersburgu doprowadziło do uaktywnienia się grupy twórców, która głosi powrót do idei eksperymentowania z formą i poszukuje inspiracji w rodzimej tradycji graficznej, a nie w realizmie zachodnim. Powstały też rodzime wydawnictwa komiksowe, które w ciągu ostatnich lat starają się wydawać przede wszystkim rodzimych autorów. O komiksie coraz częściej mówi się w mediach i jest on wykorzystywany do adaptowania innych dzieł kultury – książek i filmów. Jednak bycie twórcą komiksowym w Rosji, na Ukrainie i Kazachstanie wciąż oznacza, że trzeba pracować zarobkowo w inny sposób, np. robić storybordy. Ci najzdolniejsi starają się natomiast podbić Zachód i tam wydawać swoje prace. Pracą u podstaw udało się chyba zbudować podwaliny rynku komiksowego w krajach byłego ZSRR, ale jego twórców i animatorów czeka jeszcze wiele pracy, nim będzie mógł on być atrakcyjny dla artystów jako miejsce prezentacji swoich dokonań. Tymczasem doskonale nadaje się już do tkwiących w rosyjskiej tradycji eksperymentów z formą, które mogą prowadzić do narodzin wielu ciekawych rozwiązań w sztuce komiksu. [timof]
wg Pawła Timofiejuka
Cosplay – z angielskiego costume playing, czyli przebieranie za postacie z komiksów (szczególnie mangi), filmów lub gier. Konkursy, w których uczestniczą fani we własnoręcznie wykonanych kostiumach, są stałym elementem festiwali komiksowych. Pitching – z angielskiego to pitch, przyłączyć się. Spotkania młodych twórców komiksowych, podczas których w krótkiej formie prezentują swoje prace przed jury, dokonującym fachowej oceny. W Polsce organizowane są podczas festiwalu Ligatura w Poznaniu.
Nagrody Eisnera – pełna nazwa: The Will Eisner Comic Industry Awards. Nazywane komiksowymi Oskarami, przyznawane są od 1988 roku podczas San Diego Comic-Con International. Otrzymują je najlepsi twórcy na rynku amerykańskim.
Komiks – patrz definicja w tekście Adama Gawędy
Harvey Awards (ustanowiona w 1988 roku, od 2006 prezentowana podczas Baltimore Comic-Con) i Ignatz Awards (wręczana podczas Small Pres Expo w Maryland) – dwie inne znaczące nagrody przemysłu komiksowego w USA.
Manga – określenie używane w odniesieniu do komiksu japońskiego. Ukształtował się tuż po II wojnie światowej z tradycji japońskiej połączonej z disnejowskimi wpływami. Cecha charakterystyczna mangi: jest czarno-biała, a kreska uproszczona. Komiksy japońskie czyta się od prawej do lewej, od ostatniej strony do pierwszej – czyli odwrotnie niż w naszej kulturze. Nazwa „manga” przyjęła się również w Chinach (manhua) i Korei (manhwa). Pasek komiksowy (comic strip) – krótka forma komiksowa, zazwyczaj kilkukadrowa, która rozwinęła się, i po dziś funkcjonuje, na łamach prasy. Popularność tego gatunku na przełomie XIX i XX w. zapoczątkowała kształtowanie się komiksu jako sztuki masowej. Wśród najbardziej znanych pasków komiksowych znajdziemy m.in. Fistaszki Schulza i Profesora Filutka Lengrena. Powieść graficzna (graphic novel) – pojęcie spopularyzowane przez Willa Eisnera. Używane do określenia nowego gatunku komiksu, na który składają się rozbudowane, ale zwarte i zamknięte opowieści, poruszające ważkie tematy. Pojęcie często używane w zastępstwie słowa „komiks, które dla wielu odbiorców ma znaczenie pejoratywnie. Grand Prix w Angoulême i nagroda miasta – prestiżowe nagrody za najlepsze komiksy w poszczególnych kategoriach na rynku frankofońskim.
Grand Prix i inne nagrody Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi – najważniejsze laury w Polsce. Są wręczane za najlepszą krótką formę komiksową nadesłaną na konkurs festiwalowy oraz za najlepszy polski album i dla najlepszego wydawcy „Doktorat Humoris Causa” – nagroda za całokształt twórczości czy też działań dla komiksu w Polsce, przyznawana w Łodzi. Nagrody Polskiego Stowarzyszenia Komiksowego wręczane podczas Festiwalu Komiksowa Warszawa – drugie co do ważności polskie wyróżnienia przyznawane za najlepsze komiksy wydane na naszym rynku w minionym roku: dla najlepszego artysty, scenarzysty i komiksu internetowego. dr Frederic Wertham – amerykański psychiatra pochodzenia niemieckiego, znany z krucjaty przeciwko mediom masowym i komiksowi. Pod jego wpływem Kongres Stanów Zjednoczonych wymógł na amerykańskim przemyśle komiksowym wprowadzenie Comics Code Authority, które zakazywało pokazywania przemocy, ale i poruszania niektórych tematów, np. korupcji władzy. CCA zdominowało komiksowy mainstream w USA prawie na całe drugie półwiecze XX w. [timof]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
Słownik podstawowych pojęć
M O M E N T Y
41
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
42
Najzdolniejsi twórcy w komiksie (w porządku nieprzypadkowym). Subiektywny ranking Adama Gawędy Chris Ware (ur. 1967, USA) – geniusz, obecnie najlepszy twórca komiksów na świecie. Wie wszystko o formie i prawie wszystko o człowieczeństwie – kadrowanie, planszowanie, liternictwo, wszystko ma precyzyjnie podporządkowane scenariuszom, a design jego prac jest po prostu doskonały, nierozerwalnie skomponowany z opowiadanymi historiami. Jest pewien zgrzyt – choć jego opowieści są wspaniałe, dominują w nich depresja, melancholia, egzystencjalizm. Nie jest to radosny twórca, życie pewnie go nie rozpieszczało… Wstyd przyznać ale w Polsce nigdy nie wydano komiksu Ware’a; wyjątkiem jest wyimek z komiksu Lint będącego częścią antologii Księga innych ludzi pod redakcją Zadie Smith. Obok opowiadań Davida Mitchella, Hari Kunzru, Jonathana Safrana Foera czy samej Zadie Smith można przeczytać kilkanaście początkowych stron komiksu Ware’a, i to jest rzecz bijąca wszystkich, wszak niezłych, autorów na głowę. Oryginalną okładkę antologii popełnił Charles Burns, jeden z najciekawszych amerykańskich twórców komiksowych, ale polski wydawca (Znak) zastąpił jego znakomite rysunki tandetną imitacją pozbawioną wyrazu. Alan Moore (ur. 1953, Wielka Brytania) – trudny geniusz. Lata 80. i połowa 90. należą w komiksie do niego, udanie łączył mainstreamową bujdę z undergroundowym talentem. Przeszedł do historii gatunku Watchmenami, superbohaterską opowieścią osadzoną w uniwersalnym lęku współczesności, precyzyjną, zdradzającą jego ogromną erudycję opartą na literackiej tradycji, rozumieniu tematyki, którą porusza swoim dziełem. To on stworzył wiktoriańskie arcydzieło, opowieść o Kubie Rozpruwaczu znaną jako From Hell (Prosto z piekła), on stoi za ABC Comics, odrębnym i autonomicznym imprintem wielkiego DC Comics; wydawał tam przepełnione nie-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
poskromioną wyobraźnią komiksy, z których przynajmniej Promethea zasługuje na szczególną uwagę. Jest wiecznie zawiedziony kinowymi ekranizacjami swoich dzieł, zwłaszcza powierzchowną Ligą Niezwykłych Dżentelmenów. Stary mistrz wciąż tworzy, stał się jednak hermetyczny i zgnuśniały, a stawiając wiedzę i intelekt ponad opowiadane historie psuje przyjemność większości czytelników. Daniel Clowes (ur. 1961, USA) – błyskotliwy weteran, to jego autorskie czasopismo «Eightball» torowało drogę inteligentnemu, nowoczesnemu komiksowi w Ameryce, poprzedzając niezależny boom komiksowy lat 90. To on stworzył powieść graficzną w formule, która przekonała do komiksu całe rzesze młodzieży i zainicjowała twórczość wielu młodych komiksiarzy. Adaptacja filmowa Ghost World dała mu nominację do Oscara, autorstwa jego Like a Velvet Glove Cast in Iron (Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza) nie powstydziłby się sam David Lynch. Nadal tworzy znakomite albumy, nie próżnuje, zachowując twórczą radość i moc. Paul Hornschemeier (ur. 1977, USA) – młodszy geniusz w porównaniu do swoich wielkich kolegów, ale komiksem Mother, Come Home udowodnił, że nosi w sobie talent godny Chrisa Ware’a, zarówno w niespożytych pokładach depresji i melancholii, jak i w dostosowaniu formy do opowiadanej historii. Kolejnymi pracami udowadnia, że nie był to jednorazowy wybryk i ma jeszcze wiele do powiedzenia w komiksie. Wydane w Polsce The Three Paradoxes (Trzy paradoksy) są esencją jego dotychczasowych osiągnięć, pokazując wielką swobodę twórczą zarówno w prowadzeniu fabuły, jak i w dostosowaniu stylu graficznego do jej potrzeb – trzy historie rysuje na trzy sposoby. [gaw]
15 komiksów, które warto znać poleca Adam Gawęda Acme Novelty Library #20 Lint, Chris Ware – rodzimy się, żyjemy i umieramy, oto historia każdego z nas
Black Hole, Charles Burns – miłość i paranoja dojrzewania i transformacji osobowości, graficzna maestria czerni i bieli
Fun Home. Tragikomiks rodzinny, Alison Bachdel
Maus. Opowieść ocalałego, Art Spiegelman – jeden z najgłośniejszych komiksów świata, wstrząsająca autobiograficzna opowieść o Holocauście
Mother, Come Home, Paul Hornschemeier – studium szaleństwa i bezwarunkowej dziecięcej miłości
– erudycyjna, doskonale skomponowana historia autobiograficzna o odnajdywaniu własnej tożsamości
Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza, Daniel Clowes
Jimmy Corrigan, the Smartest Kid on Earth, Chris Ware
Palestine, Joe Sacco
– doskonała porcja depresji i poszukiwania miejsca w życiu
Lone Wolf and Cub, t. 1-28, scen. Kazuo Koike, rys. Goseki Kojima – epicka opowieść o samuraju i jego małym synku, o świecie honoru i śmierci
– podróż po świecie chorobliwej psychodelii – komiksowy, niemal dokumentalny reportaż z miejsca niegasnącego konfliktu
Persepolis, Marjane Satrapi – autobiograficzna opowieść od dzieciństwa po dojrzałość, doskonale oddaje kulturową tożsamość irańskiej autorki
Pinokio, Winshluss – wzór tego jak należy adaptować klasykę w komiksowej formie, oczywiście bez obaw o przesadną wierność oryginałowi
Prosto z piekła, scen. Alan Moore, rys. Eddie Campbell – wielowarstwowa, erudycyjna opowieść o epoce, która wydała z siebie Kubę Rozpruwacza
Strażnicy, scen. Alan Moore, rys. Dave Gibbons – jeden z najsłynniejszych komiksów superbohaterskich na świetnym literackim poziomie emocji i konstrukcji fabularnej
Trylogia Nikopola (Targi nieśmiertelnych, Kobieta pułapka, Zimny równik), Enki Bilal – na wskroś europejski komiks, pełen symboli, oniryzmu, malarskiego piękna i swobody czytelniczej interpretacji
Understanding Comics, Scott McCloud – teoria komiksu świetnie wyłożona w formie… komiksu
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K O M I K S O W E
M O M E N T Y
43
F A J N Y
fot. Archiwum
F I L M
44
Rafał Świątek, Z wykształcenia
© 2008 Warner Bros. Entertainment Inc.
dziennikarz. Z zamiłowania – kinoman ze zdiagnozowanymi przez najbliższych objawami kinofilii. Choroba nasila się zwłaszcza podczas oglądania filmów Martina Scorsese, Sama Mendesa i ... animacji studia Pixar. W chwilach wolnych od kina – ojciec trzyletniej Laury.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
Traumy herosów Rafał Świątek
C Z Y T A Ł E M
45
W C Z O R A J
Komiksowi superbohaterowie tworzą galerię schizofrenicznych postaci. Większość z nich powinna być pacjentami oddziałów zamkniętych. Popkultura nie kieruje się jednak medyczną logiką i nadała im status ikon popkultury
Nr 9 (244) wrzesień 2012
© 2008 Warner Bros. Entertainment Inc.
F A J N Y
F I L M
W C Z O R A J
C Z Y T A Ł E M
46
Zemsta za rodziców Najpopularniejszy a zarazem najbardziej pokręcony jest Batman. Pierwsze objawy jego obsesji na punkcie zwalczania zbrodni pojawiły się już w listopadzie 1939 roku, zaledwie kilka miesięcy po tym jak zadebiutował na łamach «Detective Comics». Wtedy właśnie twórcy Człowieka Nietoperza postanowili zdradzić czytelnikom przeszłość mrocznego obrońcy sprawiedliwości. Pewnego wieczoru, gdy mały Bruce Wayne wracał z rodzicami z kina, drogę zastąpił im bandyta. W wyniku szamotaniny zastrzelił ojca i matkę chłopca. Bruce obiecał pomścić ich śmierć, spędzając resztę życia na walce ze złem. Ilustra-
Nr 9 (244) wrzesień 2012
cja, na której ze łzami w oczach modli się, składając swoją przysięgę, to jedna z najbardziej przejmujących scen wśród wczesnych historii obrazkowych o Batmanie. A przy okazji jeden z ważniejszych momentów w historii amerykańskiego komiksu. Bowiem już na początku swojej drogi heros doświadcza traumy i poczucia straty, które później napędzają jego działanie. Ten psychologiczny schemat zostanie potem powtórzony m.in. w historii Spidermana, stając się klasycznym chwytem narracyjnym opowieści o superbohaterach. Jednak w przypadku Batmana tragedia z dzieciństwa daje o sobie znać z częstotliwością niespotykaną u innych
współczesnych rycerzy. Widać to świetnie zarówno w wielu albumach o Człowieku Nietoperzu, jak również w ostatnich filmach Christophera Nolana. Przystojniak i playboy Bruce Wayne vel Batman, mimo bicepsów i sukcesów w walce z amoralnym światem, w gruncie rzeczy pozostaje wciąż małym przestraszonym chłopcem.
Daleko od Olimpu O tym, że herosi są emocjonalnie niedojrzali, impulsywni, a wręcz mogą stanowić zagrożenie dla otoczenia, przypominają perypetie Batmana z Jokerem. Ten ostatni – sadystyczny klaun – ma wyjątkową umiejętność do wywoływania u mściciela z Gotham napadów niekontrolowanego gniewu. Mimo to Batman wypada niczym harcerz w porównaniu z dzikim, reprezentującym nieujarzmioną siłę Hulkiem. Przypomnijmy: Hulk to w istocie doktor Bruce Banner – młody, obiecujący fizyk, który w wyniku feralnego napromieniowania zamienia się w zielonoskórego
agresywnego osiłka. Niszczy wtedy wszystko, co ma w zasięgu wzroku. Batman cierpi, bo nie potrafi zapomnieć o stracie; nie umie wypełnić jej czymś innym niż walką. Doktor Banner nie jest zaś w stanie pohamować drzemiącej w nim energii. Gdy przeobraża się w Hulka, reprezentuje wszystko to, co w ludzkiej naturze nie podległo ucywilizowaniu, co atawistyczne, wręcz animalistyczne. W gruncie rzeczy należy współczuć idolom mas. Przywykliśmy bowiem traktować ich jak popkulturowe wcielenia starożytnych bogów – a oni niezbyt dobrze radzą sobie z tą rolą. W znakomitym komiksie Franka Millera Powrót Mrocznego Rycerza (1986) Człowiek Nietoperz nie ma już sił prowadzić swojej krucjaty przeciw zbrodni. Chciałby wreszcie pozbyć się kostiumu i związanej z nim mrocznej tożsamości, ale wydaje się, że jest już na to za późno. Zbyt długo żył w świecie własnych obsesji, zbyt długo żywił się chęcią zemsty, by teraz przejść na emeryturę. O tym, jak smutne są konsekwencje bycia superbohaterem, opowiedział rów-
nież Alan Moore w rewelacyjnym albumie Strażnicy (1986-1987). U Moore’a nie ma żadnych wątpliwości – wielbieni przez pop-odbiorców są zgrają socjopatów, skłóconych ze sobą i z życiem. Bez szans na spokojną starość.
Wyrośnięci z trykotów i peleryny Oczywiście, nie zawsze tak było. Nim komiksowi nadludzie zaczęli miewać kłopoty z osobowością, byli przede wszystkim postaciami z obrazkowych opowiastek dla młodzieży. W pierwszych komiksach o Batmanie nie było miejsca na drążenie traum i epatowanie obsesjami. A nawet jeśli takie wątki się pojawiały, to autorzy pasków traktowali je marginalnie. Wspomniane wcześniej dramatyczne przeżycie Bruce’a Wayne’a została np. dołączona jako zaledwie dwustronicowy dodatek do innej opowieści o Człowieku Nietoperzu. Schizofreniczne oblicze superbohaterów podkreślili dopiero Frank Miller i Alan Moore. Obaj doszli do oczywiste-
Odsuperowanie Jak wiadomo, ojcem założycielem gatunku nadbohaterów jest Superman. To on wyznaczył kodeks zachowań, odzieżowy sznyt (obcisły kostium plus peleryna). Jednocześnie pozostał – w porównaniu z konkurencją – niezbyt czuły na zmieniające się konwencje: zawsze spiżowy, wciąż gotowy do największych poświęceń w imię dobra wspólnoty (tj. amerykańskiego narodu). Kiedy inni obrońcy ładu wpadali w psychiczny dołek, on nieustannie działał, nie mając czasu na wahania. Nic dziwnego, że jedną z najbardziej oczekiwanych premier przyszłego roku jest Man of Steel Zacka Snydera, kolejna filmowa opowieść o Supermanie. Reżyser zapowiada, że postawi na realizm. Czy oznacza to, że Człowiek ze Stali – podobnie jak Batman i Spiderman – ujawni na ekranie rozterki i psychiczne katusze? Jeśli tak się stanie, będzie to symboliczne zwieńczenie procesu dojrzewania superbohaterów (co w przypadku większości z nich jest równoznaczne z nieuchronnym popadaniem w szaleństwo). Czy Zack Snyder pozwoli Supermanowi odetchnąć? Czy przyzna mu prawo do popełnienia błędów? Zobaczymy. [raf]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
C Z Y T A Ł E M W C Z O R A J F I L M
go wniosku, że bieganie przez całe życie w masce i dziwacznym trykocie musi znacząco wpłynąć na psychikę. Upraszczając historię komiksowych herosów można przyjąć, Miller i Moore wprowadzili do gatunku psychologiczny realizm. Kinowe opowieści o superbohaterach długo się broniły przed pogłębioną interpretacją. Gdy Tim Burton ekranizował w 1989 roku przygody Batmana, nie inspirował się albumem Millera, lecz wybrał formułę ekspresjonistycznej bajki. Dopiero Christopher Nolan ukazał w pełni zwichrowaną osobowość Bruce’a Wayne’a. Podobną drogę przeszedł Spiderman. W filmie Sama Raimiego sprzed dziesięciu lat wydawał się żywcem wyjęty z disnejowskiego kina familijnego. W superprodukcji The Amazing Spiderman Marca Webba jest już nastolatkiem przygniecionym przez odpowiedzialność, jaka na niego spadła w związku z rolą herosa.
F A J N Y
© 2008 Warner Bros. Entertainment Inc.
47
Susanna Alakoski Svinalängorna Nr 9 (244) wrzesień 2012
©Beata Walczak-Larsson
Oddajemy głos tłumaczom jako najbardziej wnikliwym czytelnikom i ekspertom od literatur obcych. Wzloty i upadki podczas samotniczej pracy nad przekładem pozostają zazwyczaj tajemnicą samego tłumacza. Podobnie rzecz się ma z odkryciami literackimi, których dokonuje tłumacz jako czytelnik – mowa o książkach, które w lekturze oswoił, pokochał i marzy o tym, żeby przełożyć je na język ojczysty
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
48
Beata Walczak-Larsson, ur. 1962, absolwentka filologii szwedzkiej na Uniwersytecie Jagiellońskim i pielęgniarstwa na Uniwersytecie Uppsalskim. Od dwudziestu dwóch lat mieszka w Szwecji. Pielęgnuje i tłumaczy.
Susanna Alakoski
Svinalängorna Albert Bonniers Förlag, Stockholm 2006 s. 260, ISBN 978-91-0011-033-8
Susanna Alakoski
©Mattias Olsson
T Ł U M A C Z E
urodziła się w Finlandii w 1962 roku, dzieciństwo i młodość spędziła na południu Szwecji, obecnie mieszka pod Sztokholmem. Ukończyła studia wyższe dla pracowników socjalnych, zajmowała się między innymi sprawami imigrantów, pełniła funkcję sekretarza prasowego przywódczyni partii lewicowej. Svinalängorna (Chlewnie) to jej debiut prozatorski.
P O L E C A J ą
49
Informacja o książce Powieść Chlewnie w 2006 roku zdobyła nagrodę Augusta (odpowiedniczkę polskiej Nike), została sprzedana w Szwecji w ponad czterystu tysiącach egzemplarzy i przełożona na kilka języków. Ekranizację książki pod międzynarodowym tytułem Beyond, w reżyserii Pernilli August, na festiwalu filmowym w Wenecji w 2010 roku uhonorowano trzema nagrodami.
Garść refleksji Koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Siedmioletnia Leena z rodzicami i dwoma braćmi przeprowadzają się z Finlandii do nowo wybudowanej dzielnicy w szwedzkim Ystad. Marzą o lepszym życiu. Na przeszkodzie stają różnice kulturowe, język, przerażająco niska pozycja społeczna niewykształconych gastarbeiterów oraz lejący się strumieniami alkohol. Poczucie wyobcowania, trudności z zaaklimatyzowaniem się w nowym społeczeństwie i elementy kultury fińskiej są wprawdzie cały czas obecne (pobrzmiewają nawet echa wojny fińsko-radzieckiej z lat czterdziestych), ale stanowią zaledwie tło. Chlewnie to
przede wszystkim przerażająco autentyczny opis dorastania w dysfunkcyjnej rodzinie. Narracja prowadzona z perspektywy dziecka charakteryzuje się zarówno niesamowitą ostrością widzenia, jak i rozbrajającym humorem. Im Leena jest starsza, tym wyraźniej dostrzega destrukcyjne działanie alkoholu. Dziewczynce prawie nieustannie towarzyszy poczucie wstydu, które – na szczęście! – nie zagłusza zadziwiającej siły przeżycia. Może nawet tę siłę wzmaga? Leena przez długi czas chroni rodziców przed otoczeniem; udaje, że wszystko jest w porządku, zasuwa firanki, zamyka drzwi i okna. Obserwuje dorosłych krytycznym okiem, ale jednocześnie czuje silną rodzinną więź. Szydzi z rodziców, choć cały czas bierze ich w obronę. Naigrywa się z nieporadnej szwedczyzny ojca, a przecież cierpi, widząc tatę w upokarzających sytuacjach. Swoimi powiernikami czyni psa i dwie przyjaciółki. W przetrwaniu pomagają jej również treningi na pływalni oraz ukochana szkoła. Chlewnie Susanny Alakoski to przejmujący i wiarygodny zapis dorastania w rodzinie alkoholików, ale również opowieść o solidarności, sile dziewczęcej i kobiecej przyjaźni oraz rodzicielskiej miłości, mimo wszystko!
Nr 9 (244) wrzesień 2012
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
50 CHLEWNIE Puti. Kotka wabiła się Puti. Kiedy ją wołaliśmy, wychylając się przez poręcz balkonu, jej imię zmieniało się w Tipu. Puuti-PuutiPuti-Puti-PuTipu-Tipu-Tipu-Tipuu-Tipuu. Gdy się okociła, utopiliśmy wszystkie małe oprócz jednego. To jedno, czy raczej jedna, była pręgowana tak samo jak Puti, nazwaliśmy ją więc Tipu. Później posłaliśmy Puti do gazu, a rolę myśliwego i nowej rodzinnej pieszczoszki przejęła Tipu. Przywlekała skrwawione myszy, nornice i pisklęta wróbli. Spod kanapy dochodziło chrzęszczenie, spod łóżka – odór zgnilizny, a walające się po mieszkaniu resztki sierści i piór czasem sprawiały, że zirytowany tato zaczynał przeklinać. Voi vittu, voi vittun vittu. Voi vittun vittun vittu. Jakby to była wina kota. Później Tipu urodziła młode. Utopiliśmy wszystkie, oprócz kotki, która miała identyczne prążki jak Tipu. Żeby nie komplikować sprawy, nazwaliśmy ją Puti. Topiliśmy kocięta taśmowo, ale zawsze, co roku zostawialiśmy nową Tipu albo Puti. – Bo inaczej kocicy byłoby smutno. Tato podrapał się po jajach. – Bo inaczej kocicy byłoby smutno – powiedziała mama i przedrzeźniając tatę, też podrapała się po jajach. – A co? Mogę się zająć kociakiem. – Mówisz, że możesz się zająć kociakiem? Mama jednocześnie pokiwała i pokręciła głową. – Jasne! A resztę mogę utopić. Tato wciągnął brzuch i zaczął walić się w piersi. Udawał Tarzana. Mama wywracała oczami. Dlaczego wszyscy mężczyźni zawsze muszą odstawiać Tarzana? – Zacznij od utopienia tych, co się urodzą za parę tygodni. Zobaczymy, jaki z ciebie bohater. – Żebyś się nie zdziwiła! Tipu leżała na bordowym kocu w sypialni rodziców. Zebrani wokół niej, wytrzeszczaliśmy oczy. Kociaki wysuwały się jej z pupy, jeden za drugim i hop! – spadały na łeb, na szyję, na swoje rodzeństwo. Tipu po każdym zjadała pępowinę i błony. Tato otworzył okno, żebyśmy odetchnęli świeżym powietrzem. Na czoło wystąpił mu pot. Jego głos nie do końca przypominał głos Tarzana z telewizji. – Voi, ależ one są słodkie! – No, i widzisz, jak przyjdzie co do czego, to znowu ja będę musiała je utopić – powiedziała mama. – Musimy o tym dyskutować właśnie teraz? – Musimy i trzeba się trochę pośpieszyć. Bo zaraz zaczną chodzić i miauczeć. Ale voi, voi, jakież są słodkie… Głos mamy się załamał. Wytarła spocone ręce fartuchem. – A nie możemy ich komuś oddać? – zaproponował tato. Zamilkł i przechylił głowę w bok. Otworzył okno jeszcze szerzej. Coś drgnęło mi w piersi. – O, tak! Mamusiu, nie możemy ich zachować? Proszę! Zaczęłam skakać wokół koca. – Voi saatana, w całym mieście roi się od bezdomnych kotów. A któż je zechce wziąć? – Mamusiu, proszę...
Nr 9 (244) wrzesień 2012
– Nie i jeszcze raz nie! Nie zachowamy żadnych kociąt. Mama wbiła oczy najpierw w tatę, potem we mnie. – Przepraszam, mamusiu, ale pomyślałam... – Dlaczego zawsze musimy mieć tyle kotów! Wzięła się pod boki i dorzuciła stanowczo: – Leena, przynieś wiaderko. – Już idę. – Tylko szybko! Mama wyrwała mi wiadro z rąk, pobiegła z nim do łazienki i napełniła letnią wodą. Błyskawicznie wróciła do sypialni. Tato stał, milcząc, na uboczu. Wkładała kocięta do środka, jedno po drugim, i przytrzymywała pod wodą tak długo, aż przestawały się ruszać. Z oczu tryskały jej łzy, z czoła – pot. Cały czas powtarzała, że nienawidzi taty. W końcu pozostał tylko jeden maluch. Tato i ja przyklęknęliśmy koło posłania. – Mamusiu, czemu wkładasz je do letniej wody? – Żeby nie było im zimno, chyba jasne, nie? – Mamusiu, ile kociąt masz w wiaderku? – Nie liczyłam. – Mamusiu, możemy zostawić jednego? – Cicho bądź! – Mamusiu, proszę! – Cicho bądź! – Mamusiu, proszę cię bardzo, bardzo, bardzo! Możemy? Nie potrafiła inaczej. Zawahała się i w końcu niechętnie zostawiła ostatniego kociaka na kocu. Spuściła głowę i ściszyła głos. – Możecie. Z jej piersi wydobyło się westchnienie ulgi. Zaraz potem podobne westchnienie wyrwało się z piersi taty. A ja na chwilę wstrzymałam oddech, wciągnęłam powietrze do płuc, podskoczyłam z radości i rzuciłam się mamie na szyję. – Możemy? Naprawdę? Możemy? – No, możecie. – Ale dlaczego, mamusiu? Mama umilkła i po krótkim namyśle odpowiedziała: – Bo inaczej kocicy byłoby smutno. Uśmiechając się, puściła do taty oko. On odpowiedział jej tym samym. A później oznajmiła, że już żałuje tej decyzji. Mama miała dość zwierząt. Czuła ulgę, gdy nasze koty znikały bez śladu, albo ginęły pod kołami samochodu. Nie narzekam na brak zajęć, mówiła. I zdarzało się, że rodzice postanawiali, że nie będą mieć więcej zwierząt. To wtedy zagazowywaliśmy nasze koty. Dla ich dobra. I dla dobra domu, mówili rodzice. Nie można mieć zwierzaków na pęczki, mówiła mama. Bo przecież mieszkał też z nami pies. Terrie. A Terrie utknął głową w rynnie akurat tego dnia, kiedy mamie wyczerpała się cierpliwość. Voi saatana, powiedziała. Voi saatanan saatana. Jakby to miało związek z psem. Zupełnie nie ma znaczenia, co zrobimy, bo i tak, do jasnej cholery, zawsze będziemy mieli w domu kota w prążki, denerwowała się. Puti albo Tipu. I tak bez końca. Później gaz przeniósł się na drugi koniec miasta, ale wtedy mieliśmy już kolorową torbę, którą mama udziergała na szydełku, a może drutach, i w której zanosiliśmy do gazu nasze Putiki i Tipuki.
51
J A K
W I N O
MĘSTWO BYCIA
K S I A Ż K I
czyli
Dziennik Marcin Witan a koniec sezonu urlopowego mam dla Państwa wino wyborne, o intensywnym acz nieco cierpkim smaku, z widoczną nutą goryczy. Jego twórca pochodził z niegdysiejszych Górnych Węgier, a więc ziem należących obecnie do Słowacji i zajmował się nim przez ostatnie czterdzieści pięć lat swojego życia. To trunek mocny, markowy o krwistej barwie, jego powstawaniu często towarzyszyły doświadczenia bolesne i trudne, które, paradoksalnie, sprawiają, iż jakość jego osiąga rzadko spotykany poziom. Dziennik Sándora Máraiego to jedno z najbardziej poruszających i wnikliwych świadectw XX wieku, z jego okrucieństwami, postępem technicznym i towarzyszącą mu degrengoladą moralną człowieka Zachodu, z kryzysem duchowości oraz utratą sensu istnienia. Od 1943 do 1989 roku pisał go węgierski patriota, erudyta, intelektualista, smakosz i emigrant, który po opuszczeniu ojczyzny po II Wojnie Światowej mieszkał w Szwajcarii, Włoszech i Stanach Zjednoczonych, cały czas próbując, jak zanotował w roku 1954, „za pomocą wolnej woli, rozpoznać to, czym jest jego Los – czyli (…) rozróżnić między tym, co Ostateczne, a tym, co Przypadkowe”. Gdy czytałem te zapiski – tropy jego wyborów, spotkań, poglądów, przekonań, jako zwięzłe ich streszczenie, nasunął mi się na myśl tytuł jednej z książek niemieckiego teologa protestanckiego Paula Tillicha, Męstwo bycia. Bo też autor, wierny wyniesionym z solidnego mieszczańskiego domu zasadom, zmaga się z cierpieniami życia z godnością i męstwem, jakie znamionują ludzi głęboko szlachetnych i prawych. Boli go upadek obyczajów, relatywizm wartości, duchowa zapaść Europy, która, jego zdaniem, zaczęła się od obłędu nazizmu, kiedy Europejczyk, kiedyś mówiąc „‘mój Bóg’, potem (…) ‘moja religia’, jeszcze później z niezdrowym podnieceniem (…) ‘moja ojczyzna, mój naród’”, zaczął krzyczeć „moja rasa”. Wówczas, co Márai obserwował własnymi oczyma, zakwestionowany został zespół powinności i obowiązków, jakie ludzie winni są ludziom dlatego właśnie, że są ludźmi – braćmi i siostrami w człowieczeństwie. Proces ów, jak wielokrotnie pisze, nie ustał z zakończeniem wojny, ba, jeszcze się pogłębił w sytych, egoistycznych społeczeństwach zachodniego świata. Jako człowieka wrażliwego, pisarza, co swoje najlep-
N
sze książki poświęcił relacjom i sytuacjom międzyludzkim, z ich kryzysami i rozterkami, dotykało go to bardzo i, jak mniemam, przyczyniło się do tego, że jego początkowa postawa zaufania Opatrzności, Bogu, który „jest ponad religiami” i „nie ma wyznania”, stopniowo przekształcała się w poczucie przypadkowości istnienia jako swoistego antraktu pomiędzy nicością a nicością. Decydujące jednak według mnie były wydarzenia z ostatnich lat jego życia, opisane przezeń w sposób ujmujący szczerością, poruszający. Nieuleczalna choroba żony, pełna poświęceń i miłości opieka nad nią mimo własnego zniedołężnienia, przedwczesna śmierć przybranego syna, odejście siostry i braci, spowodowały, że pozostał sam na scenie igrzyska życia, coraz bardziej bezradny i słaby. Jeszcze pisał, że „wszystko jest w Bogu. I we wszystkim jest Bóg”, ale kilka miesięcy później czara goryczy przelała się i sędziwy Márai sięgnął po zakupiony w tym celu pistolet. „Świadek entropii”, określiła go tłumaczka Dziennika, Teresa Worowska; ja powtórzę: mężny człowiek, który dotarł do swojej granicy. Za nią, w co mocno wierzę, nie ma nicości lecz Sens. [wit]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
fot. Ryszard Waniek
Frank Miller to klasyk czarnego kryminału, obsypany nagrodami, w świecie filmu znany jako scenarzysta bądź dostarczyciel sensacyjnych fabuł. Zasługuje na luksus, dlatego Do piekła i z powrotem, finalny, siódmy tom komiksowej sagi o Sin City, doczekał się polskiej reedycji w wersji wypasionej. Niech tam, należało się.
Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP
Nr 9 (244) wrzesień 2012
S
Monika Małkowska
kronika kryminalna – wrzesień 2012
K R O N I K A
K R Y M I N A L N A
52
atysfakcja dla fanów łączy się z żalem – to już koniec sensacyjnego cyklu o przygodach superbohaterów walczących z bezprawiem, korupcją i seksualnym rozpasaniem w Mieście Grzechu… Na pociechę – odmiana tematyczna: akcja ostatniego zeszytu osnuta jest wokół miłości jaśniejącej jak cudowny diament w moralnym bagnie Miasta Grzechu. W roli herosa występuje niejaki Wallace, którego poznajemy jako… rysownika (komiksów?). Ma on jednak znacznie więcej talentów, niezbędnych do radzenia sobie wśród oprychów najgorszego autoramentu, w dodatku na prominentnych stanowiskach. Bo Sin City zasługuje na swoją nazwę. Nie znajdziesz tam ani jednego sprawiedliwego, jeśli nie liczyć Wallace’a oraz pewnej doskonale zbudowanej, ciemnoskórej panny. Oboje to outsiderzy. Wallace urwał się znikąd i z nikim w mieście nie zakumplował; Esther nie potrafi zakotwiczyć się wśród dziwek i drani, dodatkowo cierpiąc z powodu zawodowego niespełnienia. Chce zostać aktorką, lecz odrzuca drogę przez łóżko – a innej nie ma. Zdesperowana, decyduje się na rozstanie z życiem. Udaremnia jej to przystojny, długowłosy artysta, który akurat znalazł się w pobliżu. Tu zaczyna się love story, obiecana przez autora w podtytule tomu. Niestety, ledwie rozpoczęty romans brutalnie przerywa porwanie dziewczyny. Powód może być jeden: handel żywym towarem. Zakochany Wallace rusza na poszukiwania, zarzuca płaszcz i jak nie przymierzając Superman czy inny Batman staje do walki z wielokrotnie silniejszym przeciwnikiem. I przywala. Co się okazuje? To nie żaden subtelny pięknoduch, lecz odznaczony weteran wojenny, były marine, znający tajniki walk wszelakich. Ale nawet on ma problemy z dotarciem do miejsca, gdzie uwięziono Esther. Zbiry powalają go psychotropami, paraliżującymi członki i umysł. Wstyd byłoby zakończyć cykl bez happy endu, więc jest. I… ucieczka z Miasta Grzechu. Na zawsze. Zdaję sobie sprawę z zasług Millera dla komiksu z gatunku noir (oraz kina nim inspirowanego: Sin City, RoboCop, animowany Batman. Rok pierwszy i najnowsze dzieło Christophera Nolana Batman. Powrót Mrocznego Rycerza). Jednak nie potrafię traktować serio tych dokonań ani przejąć się losami postaci. To lektura dla miłośników dramaturgicznych puzzli. Miller robi kolaże ze sztampowych sytuacji; jego fabuły są naiw-
Matz (scen.), Luc Jacamon (rys.) Jerzy Szyłak (scen.), Jakub Babczyński (rys.)
Love story z Miasta Grzechu
Prawdziwy przyjaciel
tłum. Tomasz Kreczmar Egmont, Warszawa 2012 s. 296, ISBN 978-83-237-3627-1
Timof i cisi wspólnicy, Warszawa 2012 s. 48, ISBN 978-83-61081-78-4
ne, zwroty akcji przewidywalne, a czarno-biali (charakterologicznie) bohaterowie szeleszczą papierem. Do tego dialogi, które wydają się własnymi parodiami. Oto próbka. Wallace: „Jerry… obawiam się, że czeka nas jeszcze jedna misja. Nas dwóch przeciwko setkom. A, oczywiście nie możemy liczyć na gliny”. Jerry: „Jestem gotów, dowódco. Chodźmy rozpętać to święte piekło”. Za to chylę czoła przez graficznymi umiejętnościami amerykańskiego mistrza. Zwinnie żongluje formą – to posługuje się cienką kreską, to buduje plan kilkoma maźnięciami grubego pędzla; porusza się między portretem realistycznym a postaciami-znakami (Wallace przypomina samuraja z mangi, skorumpowany policjant – Marlona Brando z Dnia apokalipsy, zaś jego syn-niezguła jest typowym małolatem-niezgułą). Lubię też sposób kadrowania Millera. Dynamiczny, pomysłowy, z błyskawicznymi zmianami planów i perspektyw. Prawie cała historia jest opowiedziana w czerni i bieli, lecz w kilku miejscach grafik odstępuje od tej zasady (z pożytkiem dla strony wizualnej tomu). I tak wizje ućpanego Wallace’a przyobleczone zostały w oszałamiające tęczowe barwy, konweniujące z fantastycznymi stworami, atakującymi zmysły superbohatera. Są też sekwencje uatrakcyjnione tylko jednym kolorem: zdradliwa nimfomanka kokietuje błękitem oczu i bielizny; ruda suka-szefowa gangu farbowana jest na… rudo. Nie da się ukryć – rysownik z wyraźną frajdą tworzy wizerunki kobiet. Imponuje brawura, z jaką kształtuje ich półnagie ciała. Niemal wszystkie są młode, piękne i bliźniaczo podobne, z przesadnie napompowanymi cyckami, tyłkami, ustami. Najwięcej punktów przyznałabym Millerowi za plansze z rozebraną Esther. Choć z sylwetki przypomina – jak inne damy – żonę marynarza, emanuje szczerym erotyzmem. Do takiego piekła można by trafić nawet bez powrotu! atpię, by wybrał się tam Jerzy Szyłak. Ma jakieś pretensje do kobiet, rewanżuje się im w kryminalnych fabułach, do których rysunki tworzą rozmaici graficy. Po Szmince i Szelkach przyszła kolej na Prawdziwego przyjaciela. Niestety, Szyłak nie posiada talentu narracyjnego, dialogi irytują toporną naiwnością. Co do strony graficznej – był to debiut pełnometrażowy Jakuba Babczyńskiego, więc trudno dziwić się pewnej nieporadności w prowadzeniu wizualnej narracji. Ale kilka plansz (zwłaszcza sekwencja z prostytutką) udanych; mroczny klimat czarnobiałych rysunków współgra z niesztampowym kadrowaniem. Gorzej wypadają zbliżenia na główne postaci. A parka to interesująca: samotny, zakompleksiony onanista Tymek oraz jego najlepszy przyjaciel. Z piekła rodem, lecz wyprany z diabelskiej in-
W
Zabójca tłum. Katarzyna Sajdakowska Taurus Media, Warszawa 2012 s. 64, ISBN 978-83-60298-70-1
teligencji, takoż urody. To diabeł dla ubogich (duchem i rozumem). Łopatologicznie wyłuszcza Tymkowi powody, dla których powinien tę i ową damę zlikwidować. Przesterowuje zbrodnicze zapędy podopiecznego – z pań przynoszących ulgę seksualnym nieudacznikom na cnotki odmawiające im cielesnych usług. Tymek wierzy; Tymek morduje; wszystko idzie jak z płatka. Do momentu, kiedy w obronie jednej takiej staje ktoś potężniejszy. Kto? Proszę zgadywać. kolejny morderca, tym razem płatny, co w naszych szerokościach dawno już chyba stało się oficjalnym zawodem, a przynajmniej zatrudnieniem. W Polsce zaczął właśnie grasować Zabójca. Machina śmierci, drugi zeszyt z serii liczącej dziesięć pozycji, ukazuje się ze sporym poślizgiem, bo w swej rodzinnej Francji bladolicy, jasnowłosy snajper już się wystrzelał, przysparzając klientów zakładom pogrzebowym od 1998 roku do grudnia roku minionego. Okładkowy blurb obiecuje wiele: oto poznamy myśli zabójcy, dowiemy się, jak spędza czas oczekując na ofiary i zlecenia. To proste – stara się uniewinnić, przywołując w pamięci „dokonania” gorszych od siebie zbrodniarzy. Utwierdza się też co do sensu swego zajęcia, wspominając zadziwiająco podobny finał zbawców ludzkości. Wniosek: niebo i piekło płaci tą samą monetą. Poza filozofowaniem nasz bohater jeździ po świecie, zabawia się z dziewczynami, uprawia sporty, a także spotyka się z tym, przez którego wybrał niekonwencjonalną profesję. To starszy dwukrotnie od niego mecenas, ongiś wykładowca na wydziale prawa. Jak się okazuje, były mentor nie grzeszy lojalnością – kolejny argument dla Zabójcy. Nie zawodzi go jedynie opalona panna, tęskniąca w Wenezueli. Jednak na szczęście w związku nie ma szans… Komiks duetu Matz/Jacamon ma tyleż wad, co zalet. Słabo umotywowane są powody, dla których facet z normalnej, kochającej się rodziny oddaje się krwawemu rzemiosłu. Co więcej, na przekór dość nerwowej pracy Zabójcy akcja biegnie gładko jak po maśle, bez napięć i suspensów. Ascetyczny okularnik przemieszcza się z jednego kontynentu na drugi jak za pomocą czarów; włamuje tu i ówdzie jak magik; przewiduje niecne zamiary przeciwnika jak jasnowidz. Zbyt naciągane, jeśli ma to być story dla dużych dzieci. Natomiast przyznaję punkty za inteligentnie zakomponowane plansze i sprawnie rysowane kadry. Doceniam też zręczność Jacamona w charakteryzowaniu typów i typków. Ale czy wypada chwalić warsztat profesjonalisty? Musi strzelać celnie, inaczej wypadnie z rynku. [mm]
I
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K R O N I K A
Frank Miller (scen. i rys.)
Do piekła i z powrotem
K R Y M I N A L N A
53
K S I ą Ż K A
54 isał codziennie. Wszędzie i o każdej porze. Przy własnym biurku. Na spacerze, w poczekalniach. Także nocą. Budził się, zapalał lampkę i skrobał coś w notesie, który zawsze trzymał przy łóżku. Chwilę później spokojnie zasypiał, a ja miałam noc z głowy. Był oszczędny, bardzo oszczędny, pisał w brulionach, ale i na zużytych kopertach, na starych rachunkach, zaproszeniach na koncerty, kwitach z pralni. Agata Tuszyńska Wiele korespondował. Listy Tyrmandowie adresowane do siebie wyrzuRomans amerykański cał, moje także, matki z Izraela, Wydaw. mg, Warszawa 2012 znajomych, przyjaciół. Gromas. 262, il., ISBN 978-83-779-085-4 książka ukaże się 3 października dził własne; może uważał, że w miarę upływu lat będą miały większą wartość? Chyba miał rację? Wielką część jego korespondencji oddałam do Instytutu Hoovera. […] Miskeit – tak mnie pieszczotliwie nazywał przez cały czas naszej znajomości. Brzydactwo, paskudztwo, brzydkie stworzenie, brzydula. Z całą pewnością przeciwieństwo królowej piękności. Lubiłam to nawet. Traktowałam jako przejaw czułości z jego strony. Czasami pisał dla zabawy: „Miss Keit”. Twierdził, że była bohaterką jednego z broadwayowskich musicali. „Mazel, Miskeit – mawiał – mazel is everything! polega na szczęściu!”. Czułam się wybrana. Pokazał mi świat, wszystko, co w nim najlepsze. I przedstawił mnie światu. Wyciągnął z Brooklynu i otworzył inne przestrzenie. Zachwyciło mnie to, co zobaczyłam. Literatura, sztuka, malarstwo, teatr. Lolek mnie stworzył. Stworzył… mądrą i piękną. Wyrafinowaną! He made me sophisticated. Muszę przyznać, że miał niezły materiał, dobrą glinę. Zapewne i on tak myślał, skoro zdecydował się dzielić życie właśnie ze mną. […] Traktował mnie jak dorosłą kobietę, choć byłam jeszcze wtedy dzieckiem. Dwadzieścia kilka lat…? Uczył mnie historii, opowiadał o wojnie, o komunizmie, o Stalinie. Czułam się włączona w magiczny krąg wtajemniczonych. W rzeczywistość pełną blasku, splendoru. I historii. Opowiadał mi o interesujących ludziach z Polski i Europy: o Stefanie Kisielewskim, o Tadeuszu Konwickim, Zbigniewie Herbercie i innych wybitnych Polakach. Mówił o pięknościach warszawskich, które znał, i o tym, że wszyscy ze sobą wzajemnie w tym środowisku romansowali. Każdy z każdym. Więc i on też. Pamiętam, że to było mi tak obce, że słuchałam pełna zachwytu i myślałam, „jakie to dekadenckie i wyszukane”. Opowiadał o swoich frankfurckich doświadczeniach „francuskiego” kelnera. I o tym, jak cudzoziemscy pracownicy ustawiali się w kolejce, by napluć do nazistowskiej zupy przed podaniem jej do stołu. Wydaje mi się, że wiele takich anegdot znalazło się w Filipie. Dużo mówił o swojej popularności w Polsce. Nie dowierzałam mu do chwili, kiedy nie zobaczyłam reakcji na jego osobę polskojęzycznego środowiska w Izraelu. (Byliśmy tam cztery razy na zaproszenie matki Lolka, Marii Lewit, i jej męża, Jakuba.)
„Tyrmandowie”
Agata Tuszyńska
N O W A
P
Przedsmak utworu, jaki niebawem będzie można poznać w całości
Nr 9 (244) wrzesień 2012
fot. Ewa Junczyk-Ziomecka
Agata Tuszyńska jest autorką reportaży, tomów poezji i cenionych biografii postaci znanych – np. Isaaka Bashevisa Singera – i kontrowersyjnych, takich jak Irena Krzywicka, przedwojenna „gorszycielka”, czy Wiera Gran, piosenkarka warszawskiego getta oskarżona o kolaborację z hitlerowcami. Prace Tuszyńskiej umiejętnie wplatają fakty w narrację bliską literaturze pięknej. Tyrmandowie to opowieść Mary Ellen Tyrmand o 15 latach małżeństwa z Leopoldem, wzbogacona nieznanymi listami i niepublikowanymi dotąd fotografiami.
Z czasem dowiedziałam się, że postrzegano go w Polsce jako ekscentryka. Także w sprawach mody. Tu nie szokował strojem. Nie wiedziałam o kolorowych skarpetkach Tyrmanda. Jego ubiór nie wydawał mi się wyrazem protestu. Może dlatego, że w Ameryce każdy w pewien sposób się kreuje? Często, szczególnie na początku, nosił dżinsy i ciemne koszule, granatowe, butelkowe, w odcieniach brązu. I obowiązkowo spinki do mankietów. Nonszalancką niedbałość zmieniał na oficjalne okazje, czasem też towarzyskie. Kiedy chodził do biura, później, w Rockford, zakładał nieco staroświeckie garnitury. Marynarki miały, jak dawniej, trzy guziki zapinane pod szyją. Dandysowato wyglądał. Uważał się za specjalistę także w sprawach mody. Krytykował mój późnohipisowski sposób ubierania się. Długie, luźne, falbaniaste sukienki, uzupełniane srebrną i turkusową biżuterią na szczególne okazje. Uważał, że to w złym guście. Szydził, że wyglądam jak żydowska Indianka – „Jewish Navajo”. On wolał prostotę. Szybko się zorientowałam, co lubi, i próbowałam mu się podobać. Z pewnością miał wpływ na mój styl, który do dziś tak bardzo się nie zmienił. Nauczył mnie doceniania jakości szarej flaneli. Cytował z aprobatą swoją warszawską koleżankę, która mawiała: „Kobieta może żyć bez miłości, może żyć bez ojczyzny, ale nie może żyć bez szarej flanelowej spódnicy”. Matka podarowała mu skrojony
w Izraelu na miarę garnitur, oczywiście z szarej flaneli. Uwielbiał go. Zawsze podkreślał za Chanel, że moda przemija, a styl pozostaje. Cytował także inną jej mądrość: „Elegancja to odmowa”. Pamiętam dwa zabawne stroje, które każde z nas nosiło aż do zdarcia, mimo wzajemnej dezaprobaty. Jego obrzydliwe spodnie w szkocką kratę z nowojorskiego magazynu z tradycjami, Bloomingdales. Twierdził, że przydają mu blasku angielskiego dżentelmena. Dla mnie wyglądał w nich po prostu groteskowo. Ja natomiast szczyciłam się przez lata góralskim serdakiem z polskiej Cepelii, podarunku od mojego ojca. Nosiłam go długo i na wiele okazji, wywołując sensację na ulicach. Lolek lubił niedopowiedzenia. Nie podobał mu się nadmiar makijażu, wolał kobiety bardziej naturalne. Nie przepadał za spódnicami mini. Miał bardzo zdefiniowane poglądy na to, jak kobiety powinny wyglądać i jak się zachowywać. Był niewątpliwie wyznawcą podwójnych standardów. Protestował przeciwko moim znajomościom z mężczyznami, często oskarżał mnie o flirtowanie. Kiedy oponowałam, powtarzał: „Zazdrość jest wartością cywilizacyjną”. Twierdził, że Gary Cooper jest najprzystojniejszym aktorem w Hollywood i jedynym mężczyzną, z którym zdradę wybaczyłby swojej kobiecie. (Chciałabym to zobaczyć! Wybaczenie!). Sam uwodził stale, nauczyłam się być bardzo ostrożna.
Nr 9 (244) wrzesień 2012
N O W A
On miał 50 lat, gdy ją poznał. Za sobą wojnę, legendę playboya w komunistycznej Polsce, literackie laury i gorycz politycznego wygnania. Autor pierwszego powojennego bestsellera w swoim kraju, sensacyjnej powieści o Warszawie Zły, był wówczas dwukrotnym rozwodnikiem, autorem kontrowersyjnym i zakazanym u siebie, rozpoczynającym nowy etap kariery w nieznanym kraju i języku. W Ameryce, stawał się właśnie znaczącą postacią w intelektualnych kręgach Nowego Jorku. Jego teksty zaczął drukować prestiżowy «New Yorker», jeździł z wykładami po uniwersytetach. Jako człowiek zza żelaznej kurtyny, z wielką pasją tłumaczył Amerykanom sposób funkcjonowania komunizmu. Ona, studentka iberystyki Yale, czytała z młodzieńczym zachwytem jego artykuły, które jak niczyje inne wyrażały jej poglądy na świat. Marzyła o poznaniu owego niezwykłego moralisty. Miała 23 lata, kiedy napisała do niego pierwszy list i doprowadziła do spotkania. Zdziwiła się, że okazał się niski. Zakochała od razu, od chwili, kiedy starł jej z policzków nadmiar pudru. W jego inteligencji, wiedzy, poczuciu humoru. Nazywała go: Lolek.
K S I ą Ż K A
55
P I ó R E M
I
fot. Ryszard Waniek
P I ó R K I E M
56
Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP
Arne Bellstorf (scenariusz i rysunki)
Baby’s in black Historia Astrid Kirchherr i Stuarta Sutcliffe’a tłum. Grzegorz Janusz Kultura Gniewu, Warszawa 2012 s. 204, ISBN 978-83-60915-61-5
Romans w czerni Monika Małkowska
Arne Bellstorf (rocznik 1979) mieszka w Hamburgu; tam skończył plastyczne studia i tam już od dyplomu w 2005 roku (komiks Piekło, niebo) zaczął błyskotliwą karierę graficzną. Dziś współpracuje z kilkoma niemieckimi gazetami (m.in. z «Der Tagesspiegel»), jest wydawcą i publikuje własne prace. Nr 9 (244) wrzesień 2012
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
57
Nr 9 (244) wrzesień 2012
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
58 Zaczęło się w porcie Do Hamburga prowadzą też losy głównych postaci graficznej opowieści Baby’s in black. W tym portowym mieście rozkręca się kariera The Beatles. I ten właśnie kwartet niemal nieustannie pojawia się (w pierwotnym składzie, bez Ringo Starra) na planie komiksu. Przed przystąpieniem do pracy, autor czarnej (dosłownie i w przenośni) graphic novel nawiązał kontakt z główną bohaterką historii. Na podstawie jej relacji wiernie zrekonstruował wydarzenia sprzed pół wieku. Oto śledzimy początki brytyjskiego zespołu na gościnnych występach: portową spelunę, gdzie debiutują; haniebne warunki, jakie oferuje im kontrakt. Chłopaki nie dojadają, marzną, tyrają na czarno. Ktoś składa donos – i najmłodszy George, siedemnastolatek, odesłany jest ciupasem do domu. Zaraz potem podobny los spotyka resztę grupy – występują bez pozwolenia na pracę. Dziś te przygody tylko dodają kolorytu legendzie Beatlesów, ale wtedy, w 1960 roku, nie było im do śmiechu. Baby’s in black sięga tych trudnych lat, kiedy obok powszechnie znanych członków bandu z Liverpoolu występuje ten zupełnie zapomniany. Stuart Sutcliffe zwany Stu, basista zespołu, także malarz. Wrażliwy, niezmanierowany chłopak zakochuje się – z wzajemnością – w dziewczynie z Hamburga, absolwentce wydziału mody, zdolnej fotografce. Astrid Kirchherr, śliczna, eteryczna blondynka z krótką fryzurą à la Jean Seberg w Witaj smutku, wielbi wszystko co francuskie, w tym – czarne stroje egzystencjalistów (stąd tytuł komiksu zaczerpnięty z tekstu piosenki). Podobnie ponuro odziewa się jej ex-chłopak Klaus oraz dwójka przyjaciół. I oto fani wyrafinowanej kultury spod znaku Juliette Greco i Sartre’a, za pośrednictwem Beatlesów odkrywają rock’n’rolla. Astrid wykonuje pierwsze – niezwykle udane! – zdjęcia brytyjskiego zespołu, zaprzyjaźnia się z nimi, co wieczór pędzi na ich koncert. Bądźmy jednak szczerzy: główny magnes to basista, ładniejszy niż James Dean.
Romans w papierosowych oparach Pomiędzy Stu a Astrid iskrzy od pierwszego wieczoru, pierwszego koncertu, pierwszych (jeszcze niezbyt dobrze rozumianych) słów. On nie zna niemieckiego, ona ledwo kleci podstawowe kwestie po angielsku. Jednak dla miłości to nikłe przeszkody. Anglik decyduje się rzucić muzykę, wrócić do malarstwa, osiąść w Hamburgu. A przede wszystkim – pozostać z panną, z którą zaręcza się kilka miesięcy po nawiązaniu znajomości. Niestety, wzruszająca love story kończy się równie tragicznie, jak w kultowym filmie. Do dziś nie wiadomo, co stało się przyczyną śmierci 22-latka – lekarze podejrzewają zniekształcenie naczyń krwionośnych w mózgu i nagły wylew, przyspieszony wyczerpującym trybem życia. I koniec romansu… Atutem pięknie opowiedzianej historii jest plastyczna konsekwencja Bellstorfa. Ani na moment nie zbacza z wyznaczonego toru: grube, na pozór od niechcenia kreślone linie, tu i ówdzie dopełniane szybkimi bazgrołami; stylizowany, cartoonowy rysunek, oddający najważniejsze cechy wyglądu i zachowania bohaterów. Całość ma szkicowy sznyt, co odpowiada fabule – efemeryczne wydarzenia, porywy uczuć, impulsy młodości. Miłość niemieckiej Julii i angielskiego Romea też przedwcześnie zmarła… W efekcie, obrazki prezentują się świeżo, spontanicznie, a zarazem – trochę z myszką. Bo autor zręcznie wpisał w komiks detale artystyczno-modowe. Dzięki nim dowiadujemy się, jak na początku lat 60. ubierali się chłopcy z Liverpoolu (słynny „beatles-but” w szpic; wąskie, przykrótkie spodnie, szare, obcisłe marynareczki; do tego na głowie wypomadowane, podniesione czuby, no i duże okulary, które ostatnio robią zawrotną karierę). Natomiast panienka z Hamburga oraz jej kumple wyglądają, jakby urwali się z paryskiej boite de nuit (czyli nocnego klubu) – grzywy na oczy, czerń na całości, w dłoniach stale dymiący pet, trzymany w wystudiowanej pozie. Na koniec ciekawostka: Sutcliffe studiował w Hamburgu u Eduarda Paolozziego (o czym mowa w komiksie), szkockiego artysty o włoskich korzeniach, jednego z głównych twórców brytyjskiego pop-artu. Mistrz wysoko ocenił talent młodego, dał mu stypendium, zezwolił na pracę w domu. Szkoda, że talentowi Stu nie dane było się rozwinąć. [mm]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
59
Nr 9 (244) wrzesień 2012
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
60
T
ego odkrycia dokonała żona Mateusza Skutnika: na strychu znalazła skarby, o których autor zapomniał. Ziny, AQQ, Vormkfas-y. Odkurzone szort-historyjki złożyły się na tom o tytule aż ciężkim od asocjacji – Komiksy znalezione na strychu. Lata 90. Skutnik studiuje na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej, próbuje sił w tym, w czym potem staje się silny: surrealistyczno-absurdalnym rysunku; tworzeniu stworków nie z tej ziemi; krytycznej ocenie tu i teraz. Do tego – satyryczne zacięcie, skróty myślowe, ręka lekka jak piórko. Jeśli ktoś zna i lubi Pana Blaki, niech musowo zapozna Pafnutza, prototyp uszatego filozofa. Jeśli ktoś nie znosi konkursów telewizyjnych, niech sobie ulży czytając (oglądając) zin o idiotyzmie zagadek/reklam (ile skrzydełek ma podpaska?). Gdyby znalazł się taki, który uwielbia sporty zimowe (zinowe?), niech spojrzy na „Narty” (ze scenariuszem Tomasza Hogi). Moim plastycznym faworytem jest „Kino” – rozmowa psychiatry z pacjentem ogarniętym niepokojem, jakie kino kreować. Oszczędność kreski, znakowość postaci, mistrzowskie lawowanie kadrów. Ze strychowej zbieraniny wynika jedno: talent plastyczny Mateusza Skutnika. I żal, że brak scenariuszy na odpowiednim poziomie. [mm] Mateusz Skutnik (scen. i rys.)
Komiksy znalezione na strychu Timof i cisi wspólnicy, Warszawa 2012 s. 80 [nlb.], ISBN 978-83-61081-44-9
Nr 9 (244) wrzesień 2012
I
50. i dalej, mniej więcej aż do 1980 roku, kiedy dziewczynka ine Hoven nie jest znana fanom komiksu – bo nie było do(autorka) ma kilka lat. Chcecie zobaczyć mundur Hitlerjugend? tąd powodu: Podejdź bliżej to jej debiut. Fabuła tej jej pierwProszę, co do naszywki na kołnierzyku. Amerykańskie plakaty szej graphic novel jest tak prosta, jak prostolinijni są bohateromobilizacyjne z czasów II wojny? Są, wie. Hoven niczego nie upiększa ani z typowym dla tamtych czasów krokoloryzuje. Snuje równoległe historie jem czcionki. Albo obłe obudowy teswoich niemieckich i amerykańskich lewizorów z lat 50., reklamy pralki przodków, eksponując banał i przyw kobiecych magazynach z tych saziemność ich egzystencji, a nawet mych lat, okładki popularnych książek ujawniając niezbyt chlubne fakty. z gatunku s-f – wszystko to można Lata 40. XX wieku, wojna, w Bonn peznaleźć w Podejdź bliżej. A potem nawien chłopak bez entuzjazmu ćwiczy stępna dekada ze specyficznymi tapimarszowy krok w Hitlerjugend, a po norowanymi fryzurami, tańcami (twist, cach pasjami dłubie odbiornik radiowy nie ulega wątpliwości), mini spódniczi wzrusza się muzyką żydowskiego komkami. I następne dziesięciolecie, postpozytora Mendelssohna (choć wie, że hipisowskie: młody lekarz zapuszcza nie powinien). Na obozie junaków w zarost i zakłada duże okulary; jego brunatnych koszulach poznaje pannę, żona nosi spodnie-dzwony i opadająktóra za jakiś czas zostaje jego żoną. Pocą na oczy grzywkę. Cała ta rekwizytem spokojna mieszczańska egzystencja Line Hoven (scen. i rys.) tornia – ciuchy, sprzęty, wyposażenie z trójką dorodnych pociech. Reinhard, Podejdź bliżej wnętrz, witryny sklepów i szczegóły najstarsza latorośl, ma bzika na punkcie tłum. Anna Biskupska architektury, współtworzy tło dla egrakiet i podróży kosmicznych, lecz zanieFundacja Tranzyt/Centrala, Poznań 2012 s. 96, ISBN 978-83-934751-0-0 zystencji kilkorga przeciętniaków. dbuje naukę angielskiego – co w przyI znów – dokumentalny zapał auszłości okaże się brzemienne w skutki. torki nie stanowiłby o jakości graficzOto już jako student medycyny spotyka nej tego komiksu, gdyby nie jej fantastyczne wyczucie kompoCharlotte, Amerykankę z Michigan, studiującą w Bonn niemiecki. zycyjne. Wyskrobuje cienkie białe kreski w czarnych podkładach I choć tata dziewczyny krzywi się na związek córki z Niemcem, ro(tzw. scratchboarding) z zegarmistrzowską precyzją. Potrafi wymans kończy się na ślubnym kobiercu i wyjazdem młodej pary czarować całą gamę faktur i, choć rzecz jest czarno-biała, zasudo Michigan. Niestety, bariera językowa (a było się uczyć!) utrudgerować kolory, odcienie. Każdy kadr to przemyślana, samonia niemieckiemu doktorowi nawiązanie kontaktów z pacjentami. dzielna praca, do długiego oglądania. Plansze też są doskonale Sfrustrowany, postanawia wrócić do kraju z rodziną, która właśnie skomponowane. powiększa się o małą Line. I tyle. Co więcej, w gestach, mimice i zachowaniach postaci nie Nie byłoby o czym gadać, gdyby nie strona plastyczna natrafiłam na cień fałszu. Ci ludzie bywają śmieszni, rozczulająutworu. A ta jest wyjątkowa. Właściwie w ilustracjach kryje się cy, irytujący – lecz pozostają prawdziwi. Rzadki przypadek, kienieporównywalnie więcej treści, niż w nader oszczędnych diady rysunek daleki od realistycznej wierności, z wieloma uproszlogach i wątlutkiej akcji. Widać, że autorka wzorowała się na foczeniami i nie imitujący zdjęć odbieramy jako wierne odzwiertografiach rodzinnych i na zdjęciach z epoki. To nie wszystko – ciedlenie życia. Nie mamy wątpliwości, że tych ludzi już gdzieś wykonała imponujący research, wyszukując detale charakteryspotkaliśmy, że ich znamy, ba! mamy w rodzinie. Więc „Podejdź styczne dla lat, w których rozgrywają się wydarzenia. W tych bliżej” do tej historii – papier w niej nie zaszeleści. [mm] kadrach wszystko gra, każdy element współtworzy aurę lat 40.,
P I ó R E M
L
P I ó R K I E M
61
R E C E N Z J E
62
nie chcę masażystki w Bangkoku Sławomir Paszkiet czaj podczas przemierzania obcych krad czasu studiów niderlandyjów i miejsc umyka nam kompletnie stycznych wiem, że Cees z pola widzenia. Nooteboom wielkim autoHolender potrafi być równie zabawrem jest, dlatego polskie ny, co subtelny. Opis swojego wyimagiwydanie Hotelu nomadów mnie ucieszynowanego idealnego hotelu zaczyna od ło. Nasi czytelnicy mieli już okazję poznać tego, czego w takich miejscach nie znotwórczość holenderskiego prozaika i posi: „Nie chcę chrapania sąsiada, śladów ety przy okazji lektury na przykład Rytuczyichś żądz ani odgłosów tychże, nie ałów, Dróg do Santiago czy Utraconego chcę pokoi, w których ktoś raju. Choć w Holandii Nooteboom jest p r a w d o p o d o b n i e popełnił sagłównie ceniony jako twórca, którego od mobójstwo. […] Nie chcę masażystki lat wymienia się jako kandydata do litew Bangkoku, która o niewłaściwej godzirackiej nagrody Nobla, na świecie znany nie puka do niewłaściwych drzwi, mójest przede wszystkim ze swych stylistyczwiąc: Sir, you speak me come? […] Ani nie wyjątkowych relacji z podróży, co pogłosów dwóch kobiet w średnim wieku twierdza to, że amerykański «»zaliczył go rozmawiających w dialekcie z Finnegaw zeszłym roku do dziesiątki najlepszych nów trenu, drwiących ze mnie, ponieważ autorów literatury podróżniczej minioneCees Nooteboom jeszcze leżę w łóżku”. go stulecia obok takich pisarzy jak RyHotel nomadów Niewiarygodna i ciągle zaskakująca szard Kapuściński, V.S. Naipaul, Paul Theprzeł. Alicja Oczko jest dla mnie zdolność autora do łączeroux czy Colin Thubron. W.A.B., Warszawa 2012 s. 320, il., ISBN 978-83-7747-744-1 nia teraźniejszości z przeszłością. NooteNie ukrywam jednak, że mimo zaboom potrafi przerwać swój potok myśli, chwytu autorem do lektury Hotelu nomausprawiedliwiając się tym, że właśnie idzie na spotkanie z najdów podszedłem ze sceptycyzmem – nie przepadam za komwiększym szesnastowiecznym weneckim malarzem, Vittore pilacjami artykułów i esejów powstających przez wiele lat i rzadCarpacciem. Niektóre metafory i antropomorfizacje Nooteboko stanowiących spójną i strawną całość. Tym razem moja nieoma są tak żywe, że zapadają głęboko w pamięć. Dokonania zuufność była bezpodstawna – uwiodły mnie te pełne erudycji rychskiej zimy porównuje do „chińskiej akwarelistki, która farby teksty z kilku dziesięcioleci. Mamy tu opisy podróży czasem zostawiła w domu”. Kiedy autor, wychodząc w Zurychu na dwór epickie, innym razem bardziej skłaniające się ku esejowi, stwierdza, że „…nadal jest cicho. Pieniądze śpią w bankach”, na a w końcu te liryczne, które moim zdaniem są specjalnością auchwilę zapominam o nieprzespanych nocach z powodu tych tora. Tę różnorodną całość spina nietuzinkowa biografia autora, śpiących franków. niemal dziecięce otwarcie na świat i ludzi oraz jego pielgrzymKsiążka została staranie wydana, zwracam jednak uwagę na ka „związana z uczeniem się i medytowaniem, z ciekawością jedno irytujące zaniechanie redakcyjne. Wydawca podał tytuł i zdumieniem”. Jedno jest dla autora pewne: podróż ta nie jest oryginału jako Nootebooms hotel (Hotel Nootebooma), ale nie ucieczką przed czymś, a już na pewno nie przed samym sobą. zająknął się ani słowem, że polskie wydanie to wybór zawierająNooteboom powtarza za traktatem dwunastowiecznego arabcy mniej więcej połowę tekstu niderlandzkiego. Czuję w związskiego filozofa Ibn al-Arabiego, że dzięki podróży „objawiają się ku z tym niedosyt spowodowany brakiem tekstów o Prouście charaktery ludzi”, ci zaś, którzy podróżują samotnie, po drodze i Chatwinie. Czym kierował się wydawca, dokonując tego skrópoznają siebie. Takich często filozoficznych, innym razem bartu, bóg jeden raczy wiedzieć, proszę więc o ciąg dalszy. dziej przyziemnych rozważań jest więcej i obejmują one takie Last but not least – chcę wyrazić pochwałę dla tłumaczki, Alitematy jak czas, historia, „ja” autora, relacja człowieka i natury, jęcji Oczko. Udało się jej idealnie zachować równowagę między zyk, a nawet pogoda i hotelowe przepisy pożarowe. O wszystprozatorsko-eseistycznym stylem Nootebooma a subtelnością kim tym autor „medytuje” w czasie podróży po Hiszpanii, Japotkanki lirycznej, którą podszyty jest Hotel nomadów. Chapeau nii (gdzie podąża szlakiem 33 świątyń), Wenecji czy Zurychu, za bas! [sp] każdym razem wyławiając z tego, co obserwuje, to, co zazwy-
O
Nr 9 (244) wrzesień 2012
Dossie Easton i Janet W. Hardy
K
Krzysztof Tomasik
Puszczalscy z zasadami
Gejerel
Czarna Owca, Warszawa 2012 s. 378, ISBN 978-83-7554-359-9
Mniejszości seksualne w PRL-u
armieni przez lata pomysłem na przyszłość, który zrealizuje się poprzez spotkanie księcia na białym koniu albo innej księżniczki z bajki wchodzimy w dorosłość. Konfrontacja z rzeczywistością uderza nas boleśnie. Banał, który obserwujemy wśród znajomych, siebie, chyba wśród całego pokolenia. Można by powiedzieć: powszechny kłopot z trwaniem w relacjach, z czerpaniem spełnienia w nich. I co wtedy? Wtedy pojawia się książka/poradnik/przewodnik Puszczalscy z zasadami autorstwa dwóch doświadczonych (w relacjach i latach) amerykańskich autorek, Dossie Easton i Janet W. Hardy. Jest to pozycja co najmniej kontrowersyjna. Głównie dlatego, że zmusza do refleksji. Nad własnymi poglądami, potrzebami i przesądami. Autorki bowiem podają w wątpliwość normę, jaką jest monogamia i w przyjazny sposób namawiają do tego, żeby tę starą normę urealnić. Co już może się wydawać drobną rewolucją. Panie jednak idą dalej i podpowiadają, jak, zdradzając, podeprzeć się zasadami i etyką. Według autorek zdradzają wszyscy. A ci, co nie zdradzają, mają na to wielką chęć, ale też zbyt silne superego, aby się tego dopuścić. Nie sposób zaprzeczyć pewnym spostrzeżeniom autorek. Aktualnie miotamy się wokół ulegających zmianom poglądów oraz słabnącej siły oceny społecznej. Wiele nietykalnych dotychczas postaw stało się nagle całkiem względnymi, zależnymi od sytuacji, negocjowalnymi. Niewiele pozostało oczywistości. „Rodzina to świętość”, „nieś swój krzyż”, „brudy pierz w rodzinie” – już nie. Te zdania przestały być tautologią. A autorki postarały się nadać ramy i granice nowym relacjom, nowej otwartości, nowemu poglądowi na związki. No właśnie, ale czy nowemu? Zarówno Easton, jak i Hardy dorastały w epoce rewolucji seksualnej hipisów. Wtedy sprzeciw, kwestionowanie dotychczasowego porządku miało głębokie przesłanie i uzasadnienie. To była polityczno-społeczna postawa wobec bardzo konkretnych wydarzeń. Pytanie – jak rozumieć teraz te posthipisowskie rozwiązania? Czy nadal mamy wobec czego się sprzeciwiać? Czy może jednak hedonizm stał się narcystycznym symptomem naszych czasów, a niemożność utrzymania relacji z jednym partnerem – ucieczką od przyjmowania człowieka w pełni, z jego brakami i niedoskonałościami? Bo być może poliamorfia (grec., łac.: wielomiłość) to nic innego, jak rozłożenie realizacji swoich potrzeb na wiele obiektów/osób. Czy to źle?, można by zapytać. I autorki pytają. A czytelnik może sam sobie odpowiedzieć. Warto jednak, żeby w tym dyskursie nie zabrakło pytań o używanie innych jak przedmiotów, a nie podmiotów. Oraz o roli lęku, który może pchać do wszelakich ucieczek i rozwiązywania konfliktów wewnętrznych właśnie w poliamorficznych relacjach. Bo trudno jest powiedzieć, czy do bycia „puszczalskim” trzeba stabilności własnej – wtedy ta postawa staje się drogą do bycia sobą, bez spełniania oczekiwań, czy wprost przeciwnie – jest to rozwiązanie dla najbardziej pogubionych. [ng]
Krytyka Polityczna, Warszawa 2012 s. 383, il., ISBN 978-83-62467-54-9
W
latach 70. pracowałem w Londynie z chłopakiem z jakiejś podwarszawskiej miejscowości. Początkowo zamknięty w sobie, zastraszony, powoli zaczął się otwierać. Był fryzjerem z zawodu, jak przyznał. – I co, przyjechałeś, by tu znaleźć inspiracje? – spytałem. Odpowiedź mnie zaskoczyła: – Nie do pracy, do życia. Ja już się nie chcę kryć. Julek był homoseksualistą. W Polsce w owych latach nie mówiło się o gejach, padało najwyżej określenie „homo”. Ulica używała dosadniejszych słów. W Londynie Julek nie był narażony na kpiny, docinki czy towarzyski ostracyzm, ale swoje musiał przejść – źle zainwestował swoje uczucia, nie miał szczęścia do partnerów, a i chyba w biznesie też szło mu kiepsko, o co, jak wywnioskowałem z jednej z rozmów, zaczął obwiniać wrogów jednopłciowych związków, podczas gdy powód kolejnych plajt był prozaiczny: Julek, świetnie operujący nożyczkami, nie miał głowy do interesów. Znajomość z nim otworzyła mi oczy na „zjawisko”. Celowo biorę to w cudzysłowy, bo tak, często i chętnie, określano homoseksualizm w Polsce, kraju jak zawsze szczególnym i wyróżniającym się na tle reszty świata: gdzie indziej groziły za to kary, u nas pełna swoboda – już w dwudziestoleciu międzywojennym zniesiono ograniczenia. Wprowadzono je znów, nieformalnie i wykorzystując religijne uprzedzenia Polaków, po II wojnie światowej. Nie mam pojęcia, co i gdzie robi dziś Julek, ale ufam, że działa poza Polską. Tu objawy homofobii przybrały na sile. Książka Tomasika jest na pierwszy rzut oka lekturą ciekawą i pełną informacji. To prawda, autor zrobił solidny research, przywołał głośniejsze skandale – są tu bohaterowie zarówno prawdziwi, jak wyimagnowani – zarysowuje jednak tylko problem, nie udziela odpowiedzi, nie wskazuje drogi. A to niestety w Polsce konieczne. [gs] Umberto Eco
Po drugiej stronie lustra i inne eseje tłum. Joanna Wajs W.A.B., Warszawa 2012 s. 488, ISBN 978-83-7414-902-0
„Nestetyką, ponieważ chcąc powie-
ie można uniknąć zajmowania się
dzieć, że malarz jest zły, albo odwołujemy się do sądów emotywnych (…), albo musimy posiadać jakąś Ideę Sztuki” – twierdzi Eco i po raz kolejny ujawnia duszę badacza. Dobrał się do wycinków rzeczywistości jak pitbull do nogi i wgryzł się aż do kości. Zazwyczaj robi to nieco łagodniej, przemycone ciężkie treści wplata w misternie utkaną fabułę powieści. Refleksje – czy też swobodne wykłady – z dziedziny estetyki i semiotyki pisane są z różnym stopniem drobiazgowości i widocznym zamiłowaniem do systematyzowania wiedzy. Mistrz detali Eco zachęca do krytycznej obserwacji wytworów kultury i wyrobienie sobie własnego zdania. Dobrze je mieć. [alo]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
R E C E N Z J E
63
R E C E N Z J E
64 Orhan Pamuk
Vladimir Nabokov
Inne kolory
Nikołaj Gogol
Eseje i opowiadanie
tłum. Leszek Engelking Muza SA, Warszawa 2012 s. 192, ISBN 978-83-7758-193-3
tłum. Anna Akbike Sulimowicz, Tomasz Kunz Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012 s. 632, ISBN 978-83-08-04913-6
O
d laureatów literackiej Nagrody Nobla wiele oczekujemy, tak było i w tym razem, bowiem Orhan Pamuk otrzymał ów laur w 2006 roku. Dotychczas zachwycił świat melancholijnymi powieściami o Turcji i współczesnym Stambule, w którym żyje. Inne kolory są inne, w centrum wydarzeń jest autor i wszystko (dosłownie), co dla niego ważnie, prym wiedzie literatura. Pisarz przyznaje, że w tym worku bez dna – tom ma ponad sześćset stron – znalazły się teksty różnego pochodzenia (eseje, opowiadania, artykuły publikowane w czasopismach, wywiady, przemówienia i przedmowy). Ta zapowiedź otrzymania zrzynków nie zachęca do dalszej lektury, warto być jednak cierpliwym. Pamuk ma to szczęście, że całkowicie mógł poświęcić się literaturze. Na pisanie przeznacza dziesięć godzin dziennie, co widać. Obowiązek ten traktuje bardzo poważnie: czas spędzony w swoim gabinecie odmierza z dokładnością urzędnika. Niestety, ma skłonność do rozciągania wypowiedzi i tworzenia tekstów nierównych jakościowo. Tkwi w tym naiwne przekonanie, że każde słowo, które wychodzi spod pióra noblisty, jest na wagę złota. Winę za to ponoszą wierni czytelnicy, proszący go o dłuższe powieści, i wydawcy, bo nie pohamowali zapędów nadgorliwego autora. Choć zwolennicy Freuda widzieliby w tym skutek pierwszego niepowodzenia na gruncie europejskim jeszcze w dzieciństwie, gdy niewystarczająca znajomość języka francuskiego zablokowała go w szkole do tego stopnia, że postanowiono odesłać go z Genewy do Turcji. Wśród dzieci wyróżniał się milczeniem. Pisarstwo umożliwiło mu ponowne zabranie głosu na Zachodzie. Talent Pamuka objawia się w byciu świetnym reportażystą. Gdy w 1999 roku trzęsienie ziemi zamieniło w gruzy znaczną część Stambułu, a mieszkańcy w oczekiwaniu na kolejną falę w różny sposób radzili sobie, bądź nie, z zaistniałą sytuacją, pisarz obserwował następstwo wydarzeń: prowadzenie akcji ratunkowej, udział w niej innych państw, losy poszczególnych ludzi, ruchy społeczne i panujące w Turcji nastroje. W końcu zaczął badać wytrzymałość na wstrząsy kamienicy, w której mieszkał, jakość podłoża, w jakim tkwiły fundamenty budynku, śledził wypowiedzi naukowców, czytał o wcześniejszych kataklizmach. Zbudował nawet prowizoryczny bunkier: obłożył Britannicą biurko służące mu do pisania powieści. Ta konieczność zajmowania się sejsmologią jest dla niego w pewien sposób konstytutywna. Pisarz nieustannie znajduje się w epicentrum wydarzeń. W miejscu ścierania się nie tylko płyt tektonicznych, ale również tradycji z modernizacją, Wschodu z Zachodem. Odczuł na własnej skórze przemiany polityczne i społeczne, które nastąpiły po upadku imperium osmańskiego i autorytarnych rządach Atatürka, przyglądał się perturbacjom związanym ze staraniami Turcji o przyjęcie do UE. Wychowany w zeuropeizowanej elicie jest rozdarty – jak Stambuł – na dwa kontynenty. W tłumaczeniu kultury orientalnej na europejską, i odwrotnie, jest niezastąpiony. [alo]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K
siążka zaistniała jako zbiór wykładów poświęconych literaturze rosyjskiej. Powstały w 1940 roku w Paryżu, tuż przed wyjazdem Nabokova do Stanów Zjednoczonych, i stanowią rzadki przykład narracyjnej krytyki literackiej. Autor Lolity włożył wiele wysiłku w szczegółowe zbadanie warstwy hermeneutycznej utworów rosyjskiego pisarza oraz jakości ich przekładów (sam na potrzeby tej pracy tłumaczył fragmenty tekstów), pastwiąc się przy tym perfidnie nad całą masą ludzi, głównie Gogolem i angielskimi tłumaczami. Twierdził bowiem, że w stylu, a nie w fabule, tkwi geniusz Nikołaja. To ciekawa i porządnie wykonana analiza twórczości Gogola. Siłą rzeczy odnosi się jedynie do ważniejszych dzieł i wątków biograficznych. Istotne natomiast, że ten tandem dziwaków odbiera na tych samych falach; obaj stronią od dosłowności i konwencji, zmieniają swoje utwory w wielopłaszczyznowe szarady. Nabokov wchodzi w buty Gogola; odkodowuje go, zamiast mówić o nim, zaczyna go naśladować. Unika chronologii i budowania fabuły. Na końcu tomu znajduje się zapis rozmowy, w czasie której wydawca usilnie prosi autora, by ten wyjaśnił czytelnikowi „o czym to właściwie jest”, i koniecznie dodał spis wydarzeń. Nabokov radzi sobie z zaleceniem na swój, nienawykły do kompromisów, sposób. [alo] William Dalrymple
Dziewięć żywotów Na tropie świętości we współczesnych Indiach tłum. Saba Litwińska Czarne, Wołowiec 2012 s. 301, ISBN 978-83-7536-372-2
M
oda na Indie trwa już jakiś czas, nie brak zatem publikacji wpisujących się w nurt reportażu traktującego o różnorakich aspektach kultury i życia codziennego współczesnych Indii. Tym razem, dzięki zbiorowi reportaży Williama Darlymple, brytyjskiego historyka i dziennikarza, czytelnik ma szansę dotknąć najbardziej eterycznej i fascynującej przestrzeni kultury Subkontynentu. Dalrymple bierze na warsztat przejawy tradycyjnych religijności indyjskich. Dzięki swojemu długoletniemu doświadczeniu przebywania w Indiach, znajomości lokalnych kultur, ale także ludzi te kultury tworzących, udaje mu się przeniknąć do światów zwykle niegościnnych dla obcych – klasztoru mniszek dżinijskich, warsztatu rzeźbiarza bóstw, obozu dla tybetańskich uchodźców czy dzielnicy czerwonych latarni. Ogniwem spajającym wszystkie teksty jest to samo pytanie – o przyszłość tradycyjnych kultów religijnych w modernizującym się gwałtownie społeczeństwie Indii. Autor reportażu odpowiedź pozostawia swoim rozmówcom i przewodnikom po barwnych meandrach duchowej sfery Subkontynentu – tancerzom widowisk tejjam, adeptom tantry, gorliwym wyznawcom sufizmu i zwykłym ludziom, których życie płynie spokojnie tuż obok sacrum. [ag]
Pierre Lemaitre
Thomas D. Williams
Zakładnik
Większy niż myślisz
tłum. Joanna Polachowska Muza, Warszawa 2012 s. 355, ISBN 978-83-7758-203-9
tłum. Przemysław Hejmej Jedność, Kielce 2012 s. 200, ISBN -83-7660-350-6
P
ierre Lemaitre napisał powieść sensacyjną, która na milę odstaje od utworów „mistrzów gatunku”, czyli standardowych historii pełnych szpiegów, pościgów, strzelanin, wielkich pieniędzy, pięknych kobiet, zdrad i setki wykorzystywanych od dawna, klasycznych rzec można elementów. Oczywiście, to jak z haute cuisine – wielcy kucharze zawsze nadadzą potrawie swój smak, mimo iż sięgać będą po te same składniki. Czasem jednak warto spróbować czegoś nowego. Powieść Lemaitre’a jest właśnie czymś takim – zapadającą w pamięć fabułą, która powstała przy użyciu prostych środków. Bohater, Alain Delambre, przez lata cieszył się „naszą małą stabilizacją”: dobrze płatna praca, ładne mieszkanie, żona, odchowane córki, przyjaciele. Gdy jako pięćdziesięcioparolatek dostał wymówienie, początkowo niewiele sobie z tego robił – odprawa, oszczędności, a poza tym człowiek ma przecież przyjaciół, z pewnością pomogą w znalezieniu nowego, kto wie czy nie lepszego nawet zajęcia. Teraz ma 57 lat, od czterech szuka pracy, aktualnie jest zatrudniony przy sortowaniu lekarstw. Ląduje jednak na ulicy i już w zasadzie nie widzi wyjścia, kiedy otrzymuje propozycję sprawdzenia umiejętności i lojalności grona kierowniczego wielkiej firmy. Jest podejrzliwy, toteż bada wcześniej wszystkich i podczas testu reaguje w sposób przez nikogo nieprzewidziany… Akcja wciąga, jej opis jest rwany, nerwowy, nie wszystko jest prosto wyłożone. Ale wielkim plusem książki – dlatego ją wyróżniam – jest niezwykle wnikliwa, „z pierwszej ręki” niemal charakterystyka psychiki bohatera, tego, co długotrwałe bezrobocie robi z człowiekiem. Nie tylko z nim samym, ale i jego bliskimi. Przyjaciele wycofują się, rodzinę zaczynają dzielić urazy. „Ciebie stać na skrupuły i moralność, bo masz pracę, ja odwrotnie”, mówi do robiącej mu wymówki żony. Dlatego gotów jest na wiele. Delambre, bohater naszych czasów. Przerażające. [gs] Ireneusz Kania
Opowieści Zoharu O kabale i Zoharze Homini, Kraków 2012 s. 358, il., ISBN 978-83-7354-249-1
C
zy to możliwe, by szanujące się wydawnictwo katolickie zachwalało główne dzieło Kabały? Owszem. Zohar, czyli Księga Blasku, jest niczym innym jak komentarzem do Pięcioksięgu, jego fragmentem, solidnie omówionym przez tłumacza. Nie jest to dzieło ortodoksyjne, przez większość rabinów mocno krytykowane, i po cichu czytane, ale nadal sprawdza się jako katalizator: wnosi światło w skostniałą religijność, nie tylko żydowską, wywołując silne reakcje. Treść – ujęta w formie dialogów prowadzonych przez mędrców – przesiąknięta jest spekulacjami na liczbach i literach alfabetu hebrajskiego, gnostycką kosmologią i religiami Wschodu. Całość utrzymana w poetyckiej i mistycznej aurze zmierza do rozszyfrowania Tory. [alo]
„Jprzedstawia się na wstępie ks. Williams,
estem chrześcijaninem. Wierzę w Boga”,
Amerykanin, doktor teologii. Napisał tę książkę dla ludzi „poszukujących”. By głębiej zastanowili się nad swoją wiarą. Dla tych którzy pragną znaleźć Boga. I dla tych, którzy już znaleźli. Analizuje w niej zarzuty skierowane przeciw wierze w Boga. Stara się zdemaskować błędy i niespójności w przedstawionej w nich argumentacji: skoro ateizm to siła napędowa świata, to argumenty czołowych ateistów wymagają odpowiedzi. Współwyznawcom autor dostarcza oręża w dyskusjach z ateistami. „Jakakolwiek wzmianka o Najwyższej Istocie sprawia, że ateiści dostają wysypki” – żartuje. I pyta: Czy Bóg odpowiada na nasze modlitwy? Czy wiara jest jedynie łatwą pociechą, myśleniem życzeniowym? Czy religia chrześcijańska jest siłą prowadzącą ku dobru, czy trucizną dla umysłu, opium dla ludu? Czy wyrządza więcej szkody niż dobra i nawołuje do przemocy? Czy nauka dowodzi, że Bóg nie istnieje? Czy chrześcijaństwo jest przeciwne nauce? Czy ateiści są bardziej tolerancyjni, etyczni, szczęśliwsi, hojni? Wierzący znajdą tu potwierdzenie swojej wiary. Wielu znajdzie w tej książce pociechę, odpowiedź. Wszak „Jezus obiecał, że ten kto szuka naprawdę, znajdzie”. [jh] Kerstin Gier
Kasa, forsa, szmal tłum. Urszula Pawlik Sonia Draga, Katowice 2012 s. 280, ISBN 978-83-7508-477-1
P
rawdę mówiąc, lepiej kłamać. Przekonuje się o tym dwudziestosześcioletnia Carolin. Właśnie owdowiała. Pięć lat wcześniej wyszła za mąż za ojca swojego byłego chłopaka. Jej mąż Karl, dwa razy starszy od niej, znany historyk, zmarł nagle na atak serca. A jego rodzinka rzuca się na spadek – więcznie obrażona pierwsza żona, rozwydrzone córki, były chłopak bohaterki i zachłanny szwagier kanciarz. Po swojej stronie Carolin ma niebanalną rodzinkę i pewnego aptekarza. Kasa… przypadnie do gustu czytelniczkom znudzonym romantycznymi bohaterkami i książętami na białych koniach. Carolin jest przeciwieństwem Bridget Jones i nie mieści się w stereotypach. Może się pochwalić ilorazem inteligencji powyżej 150, biegłą znajomością ośmiu języków (zna nawet polski i używa go jako groźnej broni), umiejętnością natychmiastowego mnożenia w pamięci siedmiocyfrowych liczb, mistrzowską grą na fortepianie i mandolinie… Ale się tym nie chwali. Bo ludzie boją się takich geniuszy. A szczególnie faceci. Jeden Karl się nie bał. I kochał ją z całym tym bagażem geniuszu. Słodko-gorzka powieść napisana z poczuciem humoru i z lekką dawką ironii powieść autorki Z deszczu pod rynnę i Trylogii Czasu to sympatyczna komedia prawie-nie-romantyczna. [jh]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
R E C E N Z J E
65
R E C E N Z J E
66 Karen Doornebos
Teresa Jabłońska
Dama w opałach
Lampy naftowe
tłum. Eliza Borg Świat Książki, Warszawa 2012 s. 514, ISBN 978-83-7799-649-2
Sport i Turystyka/Muza, Warszawa 2012 s. 189, il., ISBN 978-83-7758-191-9
W
iele kobiet marzy o życiu w czasach bohaterek Jane Austen. Pragną być damami i nosić piękne suknie. Do ich grona należy Chloe Parker, trzydziestodziewięcioletnia Amerykanka, rozwódka, matka dorastającej córki. Kocha powieści Austen i spełnia właśnie swoje marzenie o przeniesieniu się do Anglii okresu regencji. Trafia do wymarzonej epoki, ale szybko poznaje swoją pomyłkę. Zero komputerów i telefonów. Kąpiel raz w tygodniu (w wodzie po lepiej sytuowanych społecznie poprzedniczkach!). Zamiast toalety nocnik. Jazda konna. Strzelanie z łuku. Osobista służąca, która sznuruje jej gorset. I tak przez trzy tygodnie. Chloe przekona się, że wachlarze mają swój sekretny język – mogą powiedzieć „Nienawidzę cię” albo „Zostańmy przyjaciółmi” – czego nauczy się na lekcjach wachlarzologii. Wbrew pozorom Chloe nie podróżuje w czasie niczym Ania w Godzinie pąsowej róży Marii Kruger. Wysłała zgłoszenie do konkursu historycznego o epoce regencji! Jakże wielkie jest jej zdziwienie, gdy okazuje się, że trafiła na plan randkowego reality show i weźmie udział w wyścigu pań do ręki Sebastiana Wrightmana. A może jego brata Henry’ego? Chloe nie może się zdecydować, bo odrywając rozważną i romantyczną, bohaterka zakochuje się w dwóch panach Darcy jednocześnie. Który okaże się księciem na białym koniu? Czytając powieść Doornebos ma się wrażenie, że wszyscy bohaterowie są nam znani… z seriali. Nieco naiwna, ale szczera i odważna bohaterka. Podła i puszczalska rywalka. Próżny przystojniak. Skromny brat. To zgrabnie napisana powieść, a jednak pozostawia niedosyt. Sympatyczna, ale przewidywalna. Przyjemna, ale mało wiarygodna. Nieco schematyczna. Jednakże mimo wszystko pozostaje idealnym materiałem na filmową komedię romantyczną w angielskim stylu. Oczywiście z Hugh Grantem i Colinem Firthem w rolach głównych. [jh] Anna Kłossowska
Europa za pół ceny Wydawnictwo G+J, Warszawa 2012 s. 370, il., ISBN 978-83-7596-367-0
„Lczeka rzeka, razem z rzeką czeka las,
ato, lato, lato czeka, razem z latem
a tam ciągle nie ma nas”. No właśnie. A dlaczego? Przecież nie możemy poddać się kryzysowi finansowemu. Z pomocą przyjdzie nam poradnik Anny Kłossowskiej Europa za pół ceny. Autorka podpowiada, jak ograniczyć wydatki na podróże. Prezentuje możliwości tańszego transportu, noclegów, wyżywienia. Zniżki, promocje i rabaty, tak dla określonych grup wiekowych, jak i w biurach podróży. Wymienia obowiązujące przepisy komunikacyjne, co z pewnością przyda się wojażerom. Podsuwa ponadto różne sugestie, np. jakie zakupy warto zrobić w danym regionie, jego specjalności kulinarne. Trzeba wykorzystać te informacje! Może jeszcze w tym roku? [mc]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
K
olejny, osimnasty już tom w cennej acz nieobecnej w mediach serii „Ocalić od zapomnienia”, jaką od 2003 r. konsekwentnie – i chwała jej za to – wydaje Muza. Lampy naftowe swój finisaż miały w latach 70., kiedy to na krótko pojawiła się moda na fajanse, ludowe kilimy i szpargały wygrzebywane na strychach. Dziś naftówki ostały się w wiejskich zagrodach i… na działkach. Lampy opisywane i pokazywane w pracy Teresy Jabłońskiej to cudeńka zachowane w prywatnych kolekcjach. Prosta konstrukcja – korpus ze zbiornikiem, palnik z knotem i uchwytem klosza – nie zmieniała się od premiery w 1853 roku, upiększeniom ulegała jej forma. Na korpusie pojawiły się zdobienia, kształt się wydłużał albo przybierał postać kuli, statuetki, kolumny – wszystko było możliwe. I te klosze, te abażury… To już prawdziwe dzieła sztuki, malowane, trawione, grawerowane, kolorowe, cieniowane, z falbankami, chwostami, z kartonu czy materiałów. Ale autorka nie skupia się jedynie na samych lampach, w książce znajdziemy omówienie różnych sposobów i historii oświetlenia (dużo wiedzy fachowej w jednym miejscu), także ciekawą i z konieczności skromną „małą antologię światła”, jak sama mówi, czyli opis jego występowania w literaturze i sztuce. [red] Lidia Ostałowska
Cygan to Cygan Czarne, Wołowiec 2012 s. 175, il., ISBN 978-83-7536-361-6
„CCyganie w jednej ze swoich pieśni.
zy zapomniał o nas Bóg?” – pytają
Czemu zapomnieli o nich ludzie? – zdaje się pytać Lidia Ostałowska, autorka reportażu. W świetnie napisanych, krótkich szkicach z życia codziennego Cyganów polskich, czeskich, węgierskich, bułgarskich, rumuńskich, Ostałowska pokazuje świat równoległy do naszego – świat bez pracy, pieniędzy, edukacji, praw obywatelskich. Wraz z bohaterami kolejnych opowieści włóczy się po zamkniętych gettach, dzielnicach biedoty w stolicach Europy Środkowo-Wschodniej, slumsach. Zagląda na bazary, do aresztów śledczych i więzień, zrujnowanych osiedli robotniczych, pod mosty. Pokazuje życie ostatnich europejskich pariasów. Ich słowami opowiada o nędzy, przemocy i beznadziei, o obojętności na ludzką krzywdę. Nikogo nie oskarża i nie tłumaczy. W tym przygnębiającym krajobrazie znajduje jednak kilka jaśniejszych plam. Śmiech dzieci, rodzinną solidarność, namiętne uczucia, wolny czas, legendy opowiadane przy ognisku, muzykę, taniec, śpiew. Mimo braku taborów i osławionej wolności, potomkowie wędrownych grajków, złodziejaszków i wróżbitów nie zmienili się wiele. Cygan to Cygan. Taka dusza. Po lekturze książki doprawdy trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. [ag]
Simon Leys
Mariola Pryzwan
Szczęście małych rybek
Anna German o sobie
tłum. Wiktor Dłuski Drzewo Babel, Warszawa 2011 s. 147, ISBN 978-83-89933-41-6
Wydaw. MG, Warszawa 2012 s. 226, il., ISBN 978-83-7779-084-7
B
ardzo lubię czytać felietony w czasopismach kulturalnych, mniej przekonania mam do lektury ich zbiorów. Krótki tekst, nawet pozornie niezależny tematycznie, inaczej – zasadniej, chciałoby się powiedzieć – funkcjonuje na łamach pisma, jest jakby prawdziwszy, na swoim miejscu. Z drugiej strony często jego przekaz, anegdota, trafne sformułowanie zacierają się czy wręcz giną czytane w gazecie, przytłoczone zaraz innymi informacjami. Zatem jednak książkowy zbiór górą… Niech będzie, najważniejsza wszak dobra lektura. Felietony Simona Leysa, belgijskiego sinologa mieszkającego w Australii, ukazywały się przed kilku laty we francuskich czasopismach. Niby konfuzja z tyloma narodami, ale bardzo autorowi pomocna – Leys często przywołuje chińskich twórców, porównuje ich sposób pracy i myślenia z europejskim. Nie wypadamy awantażowo na ich tle, tyle powiem. Bo autor komentuje upadek naszej kultury – powolny, stały i nie do powstrzymania. Pisząc o ciężkich warunkach życia Baudelaire’a mówi: „Gnębiła go nie tyle bieda jako taka, ale to, co ta bieda oznaczała w istocie: brutalną obojętność wykształconej publiczności”. Minęło półtora wieku od śmierci poety. Nie zauważyłem zmian w sytuacji. [gs]
J
est! Odnalazłam czarną, winylową płytę Anny German. Nie musiałam odkurzać, w najlepszym porządku przechowuję moje zbiory. To moja historia! Od pożegnania Anny German, niewątpliwej osobowości polskiej estrady, minęło już 30 lat. Na moje biurko trafiła piękna książka, złożona z wypowiedzi piosenkarki. Są to nie tylko wycinki prasowe, ale i rozmowy radiowe oraz telewizyjne spisane przez Mariolę Pryzwan. Wspaniała synteza! W przygotowanie została włożona ogromna praca, nie tylko wymagająca zebrania materiału, ale i tłumaczenia, segregowania. Choć często wycinki wydają się rozrzucone przez typografa, to poruszają kolejne tematy, nieprzypadkowo znalazły się w danym miejscu. Natomiast jej listy do przyjaciół – w tomie znalazło się ich kilka – powinny zostać opublikowane w osobnym tomie. Tańczące Eurydyki czy Człowieczy los do dziś brzmią w naszych uszach, ale czy znaliśmy Annę German? Była delikatną osobą o bardzo mocnym kręgosłupie. Pokazują to artykuły z tamtych lat, szczególnie rozmowy z nią przeprowadzane dla polskich czasopism, także odpowiedzi na trudniejsze pytania dla zagranicznych redakcji. Gorąco polecam to dzieło. Czyta się je przez jedną noc, ale w pamięci pozostanie przez lata. Gwarantuję! [mc]
Lizzie Doron
Paweł Smoleński
Dlaczego nie przyjechałaś przed wojną?
Alfabet izraelski
Balagan
tłum. Magdalena Sommer Muza, Warszawa 2012 s. 121, ISBN 978-83-7758-190-2
„Po krótkich epizodycznych wypowie-
rzejmująco smutne”, mówi wydawca
dziach Lizzie Doron. Wyjątkowo trafnie – bo choć w wielu tekstach nie brak humoru, smutek wyziera z każdego akapitu. Helena, bohaterka książki, jest osobą ocalałą z holokaustu. Ma swoje zasady, jedną z nich jest odrzucenie wszystkiego co niemieckie – nieoczekiwany spadek w postaci serwisu z bawarskiej porcelany ląduje na śmietniku, ukochany krewniak „umiera” dla niej, gdy przyprowadza do domu niemiecką narzeczoną. Helena, mieszkanka Izraela, nie wierzy jakimkolwiek zorganizowanym ruchom – świadomie kontestuje, jak powiedzielibyśmy dziś, młodych bojowników z pierwszego urodzonego w Izraelu pokolenia, ale i religijnych Żydów. „Bóg nie słucha próśb w żadnym języku”, tłumaczy swój typowy dla ocalałych sceptycyzm. Nie poddaje się nikomu, ceni nade wszystko wolność i dla jej zachowania udaje, kryje się, narzuca swoje zasady. Jej świat jest nie do końca realny – to sposób na to, by przetrwać. Tego nauczyło ją doświadczenie Zagłady. Czytając tę skromną książeczkę zastanawiałem się, dlaczego tylko Żydzi potrafią zachować dystans do tragicznej historii, opowiadać o niej z autoironią, sarkazmem. Jakże daleko nam do tego. [gs]
Agora S.A., Warszawa 2012 s. 262, il., ISBN 978-83-268-0756-5
D
o Izraela wybieram się już od dłuższego czasu. Lubię podróżować samodzielnie. Układać swoje własne plany podróży, a nie podporządkowywać się wycieczce. Chadzać własnymi ścieżkami, własnym tempem, poznawać wybrane miejsca, napotkanych ludzi. Wreszcie Paweł Smoleński, dziennikarz i reporter «Gazety Wyborczej», przekonał mnie, że w te rejony też tak można, a może nawet należy podróżować. Autor swój zbiór krótkich tekstów o Izraelu, jego mieszkańcach, ich zwyczajach, kulturze, polityce ułożył według alfabetu. „To mój słownik-przewodnik”, podkreśla. Ale pozwala czytelnikowi wybrać własną drogę, sugerując tylko, gdzie może szukać opisu niezrozumiałego słowa. Choć, jak się okazuje, tytułowy balagan jest słowem uniwersalnym i w krajach tamtego rejonu dobrze znanym, znaczącym to samo, co u nas. Właśnie! Choć książka ma swój porządek, to czytelnik wyczuwa pewien niepokój, jakby bałagan. Niektóre fragmenty zostały niepomyślnie zredagowane. A może to świadomy zamysł autora? Brakuje w książce mapy, która pomogłaby sprawdzać na bieżąco podawane informacje. Natomiast interesujące są fotografie. Nienarzucająco prezentują osobę lub charakter opisywanego miejsca. Już rodzi mi się plan wycieczki do Izraela. [mc]
Nr 9 (244) wrzesień 2012
R E C E N Z J E
67
R E C E N Z J E
68
raport skądeś Marcin Sendecki rzedostatni wiersz tej książki, The Wild Bunch (nawiązujący, oczywiście, do sławnego antywesternu znanego u nas jako Dzika banda), idzie tak: „Zaczynamy przypominać tych od Peckinpaha: starzejąca się, krucha banda. // Z wolna, ach nieuchronnie, nadciąga czas bilansu: / – Szykuj raport ze wsi, szykuj raport z miasta! // Raport wanitatywnie fallocentryczny / wraz z definitywną napierdalanką. // Macham ręką do Ernsta Borgnine’a. / William Holden i Robert Ryan nikną. / John Berryman patrzy na nas skądeś.”. Książka nazywa się Niemal całkowita utrata płynności, napisał ją Marcin Baran, opublikowało niedawno wydawnictwo EMG. To jest dziesiąty tom wierszy krakowskiego poety, już nawet z tytułu i pobieżnej lektury widać, że właśnie „raportujący”, nie bez ślicznej, acz dotkliwej melancholii, przygody samego autora i jego pisania. To jest dziesiąta premierowa książka po niemal dziesięciu latach od poprzedniej, czyli Gnijącej wisienki z roku 2003. Długa przerwa? Długa, bardzo długa, może aż nadto, bo tak się porobiło, że i w poezji zaczyna obowiązywać zasada „publish or perish” i wciąż trwa medialno-krytyczny pościg za kwiatem (najczęściej wątpliwej) nowości, który tak często nie pozwala dostrzegać tego, co zastane lecz wciąż ważne, inspirujące, godne uwagi. Tak jest, po trosze, także z wierszami Marcina Barana, który wiele lat temu zwolnił wydawnicze tempo, jakby nieświadom, że dziś i wiersze wypada pisać na wyścigi. Zaczynał niemal sprintem. Współtworzył i przez pierwsze lata współredagował słynny i świetny «Brulion», debiutował Pomieszaniem w 1990 roku, a druga książka, pamiętny Sosnowiec jest jak kobieta, ukazała się w pierwszej, historycznej już, tak zwanej „fioletowej” serii «Brulionu» dwa lata później. Potem krótka przerwa i w 1996 od razu dwie książki: Sprzeczne fragmenty w a5 u Krystyny i Ryszarda Krynickich oraz Zabiegi miłosne, tom odnawiający polską lirykę miłosną (i okołomiłosną) – obie pozycje świetne i trochę nawet słynne. To o Zabiegach… pisała z rzadka komentująca współczesną poezję Agnieszka Osiecka: „Niezwykłą przyjemność przy czytaniu sprawiała mi owa pewność ręki, pewność uderzenia poetyckiego – jak przy dobrym tenisie”. Potem jeszcze cztery tomiki i w 2001 roku pierwszy, oszczędny zresztą, przemyślnie wydestylowany wybór wierszy Destylat. W sumie dzieło obszerne, intrygujące, osobne. Baran od początku miał swój ton, szarm i temat, rozpięty między eksploracją własnej egzystencji, prywatnych wzlotów i traum a przyglądaniem się językowi medialnemu, politycznemu, publicznemu, aż do przedrzeźniania go z przykładnie zdroworozsądkowych pozycji.
P
Nr 9 (244) wrzesień 2012
Kiedy próbowano poetów z jego (mniej więcej) pokolenia wciskać w niesławne szufladki – do jednej z napisem „barbarzyńcy” lub drugiej z karteczką „klasycyści” – z Baranem nie bardzo wiedziano co począć. Zawsze był – zostańmy na chwilę w świecie szufladek – poetą kultury i natury zarazem, poetą językowej gry, prywatnej konfesji, a jednocześnie cyzelatorem kulturowych i popkulturowych kodów, a nawet religijnego doświadczenia – każdym z nich pospołu. A jednak – inaczej, może właśnie dlatego, że nie dało się dlań (dla jego wierszy) znaleźć poręcznej i zastępującej poważną lekturę etykietki, niemal zawsze był na marginesie krytyczno-literackiego cyrku, mody, wreszcie przemysłu nagród literackich. I tak jest chyba do dziś. Melancholijny i zgryźliwy jednocześnie wydźwięk Niemal całkowitej utraty płynności bierze się, myślę sobie, także z tego, choć głównie, rzecz jasna, z upływu czasu, z upływu samego siebie, na co poeta od debiutu był niezwykle wyczulony. Zbigniew Mikołejko pisze na okładce tej książki: „Świat zasługuje na nieufność i na zwątpienie, które można tylko wyszeptać, wymamrotać, wychrypieć – głosem kalekim, słowami, które nie przystają do rzeczy. Bo zwierciadło języka, lustro mowy pękły w odłamków stos. Poeta grzebie w tej stercie”. Z drugiej strony – czyż nie tak było zawsze, od początku? Może tylko trochę mniej wściekle, a z odrobinę większą czułością wobec świata i siebie samego? Dobre jest czytać na przemian dawne i nowe wiersze Marcin Barana. W jednym z dawnych (pod tytułem Rozwiązłe krople czerwca) pisał: „Późną wiosną osiemdziesiątego siódmego / kupowałem w hotelu Cracovia jugosłowiańskie / podróbki Chesterfieldów. Potem paliłem je / na balkonie, wysoko nad miastem, i czułem się / jak Bogart, chociaż wiedziałem, że on palił / Camele. Bardzo kochałem, zdradzałem nieśmiało, / ale wszystko było już gotowe. (Nasze ciało jest / świątynią. Czy tylko jedna osoba może wejść do niej?)”. Dzisiaj, w czasach „wanitatatywnej napierdalanki”, w raporcie skądeś pisze Baran: „Tli się tlenek drobnych zdrad. / Tratwą trupa swego spław. / Teraz trawisz siebie sam”, a w innym miejscu „Najpierw / nie można się doczekać, a potem jest zaraz po wszystkim”. Tak się dziś mówi, tak się teraz pisze. Ale póki się pisze, wcale nie jest po wszystkim. [ms]
./7/i#) Wydawnictwa Jirafa Roja
/S MJQJFD TJFSQJFÇŠ t *44/ t DFOB [Â’ 7"5
Piotr Stróşyński Kokon wytrzeźwień „Kokon wytrzeźwień� opowiada przede wszystkim o uzaleşnieniu od alkoholu, ale tutaj waşny jest takşe aspekt współuzaleşnienia, zwany równieş koalkoholizmem. Bohaterem ksiąşki jest męşczyzna w średnim wieku, dość majętny dziennikarz prasy wojewódzkiej. Wiedzie stabilne şycie, ma pracę, dom, rodzinę‌ Do czasu. W jednej chwili traci wszystko i stacza się na dno ludzkiej egzystencji. Dzięki piekielnej intrydze małşonki zostaje osądzony i skazany, musi wynieść się z rodzinnego domu, a rozwód orzeczony zostaje z jego winy. Doprowadzony do krawędzi rozpaczy, myśli o popełnieniu samobójstwa‌ Mozolnie wstaje na nogi. Przechodzi leczenie odwykowe. Próbuje rozpocząć nowe şycie. Tymczasem los daje mu moşliwość dokonania perfidnej zemsty na byłej şonie‌ Czy wykorzysta tę szansę? Sara Antczak Klatka
Notes Wydawniczy lipiec-sierpień 2012
Siedem osób. Wszyscy zamknięci w ciasnym budynku, dzień po dniu oddalają się od rzeczywistości. Šączą ich studia we Wrocławiu. Dzieli wszystko inne. Początkowo są pewni siebie i otwarci na nowe doznania, chętnie rzucają się w maraton niekończących się imprez. Jednak beztroska atmosfera szybko mija. Ciągłe towarzystwo tych samych ludzi. Zamroczenie uşywkami. Brak perspektyw. Kompleksy. Strach. Samotność. Tajemnice. To wszystko sprawia, şe bohaterowie czują się uwięzieni w swoich własnych głowach. Tłumione emocje nie mogą znaleźć ujścia. Narastają konflikty i agresja. Świat za ścianami akademika przestaje istnieć, a şycie w środku zamienia się w piekło, z którego nie ma ucieczki.
www.jirafaroja.pl
Notes Wydawniczy wrzesień 2012
Nr 9 (244) wrzesień 2012 • ISSN 1230-0624 • cena 19,90 zł (5% VAT)