'ïXJR RF]HNLZDQH Z]QRZLHQLH NODV\F]QHM VHULL IDQWDV\ Nr 1 (248) • styczeń 2013 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)
W PRZYGOTOWANIU KOLEJNE TOMY
0$3$ 720$6= 0$52 6.,
PATRONI MEDIALNI:
Wydawnictwo Jirafa Roja poleca najnowszą powieść
ŁUKASZA GOŁĘBIEWSKIEGO Autor m.in. bestsellerowej „Xenna moja miłość” znów w wielkim stylu. „Bandyci Rodriguez” to utopia porównywana do„W drodze” Jacka Kerouaca oraz „Bonnie i Clyde” Arthura Penna. Lata dziewięćdziesiąte. Brudne ulice Meksyku. W miejscu gdzie rządzi bezprawie, nędza i alkohol para bliźniaków Rosita i Ricardo okradają banki, mordują i uciekają. Wychowywani bez ojca i matki, dzieci ulicy. Chcą umrzeć z pieśnią na ustach. Walczą o lepsze życie, wolne i bez przymusu. Ta historia jest niczym korrida, pieśń o bohaterach żyjących poza prawem, występnych, ale przepełnionych namiętnością.
Jakie Jakiesekrety sekretyskrywał skrywałgrób gróbświętego świętegoPiotra? Piotra? Jak Jakdziała działawatykański watykańskiwywiad? wywiad? Czy Czypapież papieżJan JanXXIII XXIIIuratował uratowałświat światprzed przednuklearną nuklearnąkatastrofą? katastrofą? Bernard BernardLecomte Lecomtedociera docierado dozaskakujących zaskakującychiinieznanych nieznanychinformacji informacjioomiejscu, miejscu, które którejest jestprzedmiotem przedmiotemdomysłów domysłówiiteorii. teorii.Autor Autorwprowadza wprowadzaczytelnika czytelnikaza zaSpiSpiżową żowąBramę Bramęiipozwala pozwalaodkrywać odkrywaćwspółczesne współczesnetajemnice tajemniceWatykanu Watykanu––fascynufascynującego jącegoiiukrytego ukrytegoprzed przedświatem. światem.
Dariusz Papież, pisarz Patroni medialni:
www.jirafaroja.pl
Fot. Tim Sowula
Nr 1 (248) styczeń 2013 ISSN 1230-0624 Nakład: 1000 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350
miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:
Grzegorz Sowula – redaktor naczelny grzegorz@rynek-ksiazki.pl Monika Małkowska moniak21@gmail.com Kamila Bauman – sekretariat
Siła skojarzeń Jasiowi w szkole wszystko się z d… kojarzyło. Dzieci chichotały, pani odsyłała po rodziców. W wojsku szeregowy Kowalski też miał takie jednoznaczne skojarzenia. Kompania ryczała ze śmiechu, sierżant ordynował marszobieg z pełnym rynsztunkiem. A i tak ci wyśmiewani wygrali. Bo teraz wszyscy niemal o jednym tylko by czytali, pisali, oglądali i pokazywali. Tallulah Bankhead, amerykańska aktorka znana z kilku filmów i znacznie liczniejszych skandali, powiedziała kiedyś: „To grzeczne dziewczynki prowadzą dzienniki. Niegrzeczne nie mają na to czasu”. Nieprawdopodobny sukces przygód Anastasii Steele sprawił jednak, że te pierwsze zaczęły zmyślać, zaś drugie starają się znaleźć choć chwilkę dziennie, by swoje niegrzeczne przypadki opisać. Bo seks się sprzedaje. Nadal całkiem dobrze, mimo że jest to, jak przestrzegał już Samuel Johnson, „przyjemność przelotna, wydatek godny potępienia, zaś pozycja budząca śmiech” . Nasza pierwsza w tym roku nowa książka, „thriller erotyczny”, wybrana została z innego jednak powodu. To utwór rodzimej autorki – sprawdzamy, co potrafi Polka. Wiadomo, że najtrudniej iść własną drogą. Nawet jeśli szlak już dobrze przetarty.
kamila@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 9350 AUTORZY NUMERU:
Maria Czarnocka [mc], Paweł Dobrzyński [pad] Janusz Drzewucki [jad], Piotr Kofta [kof] Marek Arpad Kowalski [mak] Karolina Kuszyk [kk], Monika Małkowska [mm] Aleksandra Okuljar [alo], Rafał Rukat [ruk] Grzegorz Sowula [gs], Agata Szwedowicz [as] Marcin Witan [wit], Jan Wosiura [jw]
GRZEGORZ SOWULA REDAKTOR NACZELNY
ILUSTRACJE:
Andrzej Czyczyło PROJEKT TYPOGRAFICZNY:
Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:
zespół DRUK:
Mazowieckie Centrum Poligrafii ul. Duża 1 05-270 Marki www.c-p.com.pl
Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 14 stycznia 2013 Jesteśmy na Facebooku
Nr 1 (248) styczeń 2013
Wydawanie «Notesu Wydawniczego» wspiera Fundusz Promocji Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS
26
4
wydarzenia
11
S P I S
Agata Szwedowicz
raptularz Maria Czarnocka
14
prawo lewo Instagram – kontrowersyjne zmiany Jan Wosiura
16
nowe religie Religia z patelni
30
Monika Małkowska
18
nowe technologie W cyfrowym świecie cuda się zdarzają Paweł Dobrzyński
22
rocznice Kto się boi braci Grimm? Marek Arpad Kowalski
25
felieton Hipst-ateizm Piotr Kofta
26
kronika kryminalna
34
styczeń 2013 Grzegorz Sowula
28
fajny film wczoraj czytałem Głodowanie przy ekranie Monika Małkowska
30
tłumacze polecają Karen Duve Grrrimm Karolina Kuszyk
33
na marginesie Kulturalna paka Aleksandra Okuljar
34
nowa książka Ilona Felicjańska Wszystkie odcienie czerni
36
36
piórem i piórkiem Odyseja ziemska 2012 Monika Małkowska
40 48
T R E Ś C I
3
recenzje książki jak wino Wielka rzecz czyli Katechizm polskiego dziecka Marcin Witan
Nr 1 (248) styczeń 2013
ologiczną”. Agnieszka Kołakowska (ur. 1960), córka prof. Leszka Kołakowskiego, jest filologiem klasycznym i filozofem, tłumaczką i publicystką. Na stałe mieszka w Paryżu. Książka Wojny kultur i inne wojny jest jej debiutem eseistycznym.
Oryginalne meble i część księgozbioru Wisławy Szymborskiej oraz pamiątki związane z poetką znajdą się w saloniku, który w pierwszą rocznicę śmierci noblistki zostanie otwarty w Kamienicy Szołayskich w Krakowie. „Szufladą” nazywane było ze względu na mikroskopijne rozmiary mieszkanie poetki przy ul. 18 stycznia. W zaaranżowanej przestrzeni będzie można zobaczyć m.in. sofę, komodę, kilka obrazów i bibeloty z mieszkania Wisławy Szymborskiej. Po podniesieniu słuchawki telefonu będzie można usłyszeć wiersz czytany przez Szymborską lub jej krótką wypowiedź. Publiczności zaprezentowane zostaną maski i pocztówki, które kolekcjonowała poetka oraz zdjęcia, które robiła sobie pod tablicami z intrygującymi nazwami miejscowości. Ekspozycja zostanie otwarta na początku lutego. [as]
Agnieszka Kołakowska wyróżniona Nagroda Literacka im. Andrzeja Kijowskiego 2012 trafiła do rąk Agnieszki Kołakowskiej za książkę Wojny kultur i inne wojny, wydaną w 2010 r. przez Fundację Świętego Mikołaja i Redakcję «Teologii Politycznej». Jury nagrody podkreśliło, że Agnieszka Kołakowska w swojej książce „wskazuje na główne bolączki i zagrożenia współczesnej cywilizacji Zachodu oraz na wynaturzenia demokracji. Z pasją, a przy tym niezwykle jasno rozprawia się z rozmaitymi mitami i fetyszami epoki, uchodzącej za scjentystyczną i postide-
Nr 1 (248) styczeń 2013
Nagroda im. Andrzeja Kijowskiego – wybitnego polskiego pisarza, eseisty, autora scenariuszy filmowych, redaktora «Twórczości» i działacza opozycji demokratycznej – przyznawana jest corocznie. Wśród jej laureatów są m.in. Adam Michnik, Adam Zagajewski, Paweł Lisicki, Antoni Libera, Włodzimierz Odojewski, Bronisław Wildstein. [as]
nizację pozarządową chroniącą wolności obywatelskie. Google przechowuje ostatnie pięć stron każdej czytanej przez użytkownika GoogleBooks książki, Amazon Kindle zbiera natomiast wszystkie adnotacje i podkreślenia, podobnie jak Barnes&Noble. Najgorzej przedstawia się kwestia związana z przekazywaniem zebranych informacji zewnętrznym podmiotom. Jedynie Google Books wymaga od czytelnika zaznaczenia konkretnej opcji, zanim firma będzie mogła podzielić się danymi, Amazon Kindle, Barnes&Noble, Kobo, Sony i kilka innych firm mogą dzielić się tymi informacjami bez zgody czytelnika. [as]
Książki najdroższe
©US Naval Observatory Library
„Szuflada” Szymborskiej w Krakowie
©Karol Kowalik
W Y D A R Z E N I A
4
Weltbild pozostaje w kościele Przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec, abp Robert Zollitsch ogłosił tuż przed świętami, że Kościół Katolicki rezygnuje z próby sprzedaży wydawnictwa Weltbild. Oficyna, którą zarządzać będzie kościelna fundacja, koncentrować się ma wyłącznie na zadaniach „ogólnego pożytku, kulturalnych i religijnych”. W 2011 roku Weltbild wywołał poruszenie, gdy w jego ofercie znalazły się tytuły erotyczne. Wolno spekulować, czy polski program wydawcy miał również wpływ na wycofanie (się) oficyny z naszego kraju. [nad]
Czytniki wcale nie takie bezpieczne Producenci czytników e-booków nie tylko zbierają dane na temat użytkowników, ale też rozpowszechniają te informacje, przeważnie bez zgody zainteresowanych – wynika z raportu przygotowanego w grudniu przez Electronic Frontier Foundation, amerykańską orga-
XVII-wieczny atlas nieba Johana Bayera, pierwsze wydania Casino Royale Iana Fleminga i Przemiany Franza Kafki to najdroższe pozycje sprzedane w zeszłym roku na całym świecie przez AbeBooks, czyli należącą do Amazonu internetową giełdę używanych książek. Pochodząca z 1603 roku Uranometria Bayera, pierwsze wydanie słynnego atlasu, który obejmował całą sferę niebieską, sprzedano za ponad 47 tys. dolarów. Cena pierwszego wydania pierwszej powieści serii o agencie 007 to 46 tys. dolarów, a Przemiany Franza Kafki z 1915 roku „poszły” za 30 tys. dolarów. [as]
Książki Roku 2012 Polskiej Sekcji IBBY W grudniu Polska Sekcja IBBY wybrała swoje Książki Roku. W kategorii „literatura dziecięca” Książką Roku 2012 zostały Wierszyki domowe Michała Rusinka (Znak Emotikon), zbiór wierszy o przed-
miotach, które można znaleźć w każdym domu. Książką Roku 2012 w kategorii „literatura dla młodzieży” został Oro Marcela A. Marcela (Marginesy; pod pseudonimem ukrywają się dwie autorki: Olga Sawicka i Dana Łukasińska). Bohaterką książki jest trzynastoletnia Lena, szukająca swojego miejsca w rodzinie adopcyjnej.
i sugestie. W powstaniu „książki pisanej w chmurze”, jak zachwalała swój pomysł autorka, partycypowało niemal 13 tys. osób z całego świata, które nie tylko wpływały na rozwój fabuły, ale nawet proponowały i głosowały nad tytułem „dzieła”, korzystając z platformy Google Docs. Pracę nad Dragon Lords Hartmann zakończyła 11 listopada, doniosły akt wystukania „The End” odbył się w obecności – fizycznej – 150 osób. Książka trafiła do obrotu tydzień później.
którą mam, wtedy pożyczam ją od kolegów. Zdarza się również, że kupuję książkę, którą już kupiłem pół roku wcześniej” – pisał sam Turowicz. Jednak w tym chaosie był pewien porządek tematyczny. „Były półki, na których znalazły się zbiory poświęcone Soborowi Watykańskiemu II. Ważne były pozycje poświęcone Janowi Pawłowi II, a także była literatura piękna. Czasami pojawiał się nieoczekiwany zespół zbiorów, np. nagle pewną półkę zajmowały książki o Japonii – fascynowała ona Turowicza jako miejsce zderzenia nowoczesności z tradycją, albo pozycje o Irlandii – ukochanym kraju publicysty” – wspominał Fiałkowski. [as]
Narodowe Centrum Kultury wydaje e-booki
Twórca na żywca „Naked Writer Project” to przedsięwzięcie zrealizowane w ubiegłym roku przez brytyjską autorkę Silvię Hartmann. W środę 12 września rozpoczęła pracę nad powieścią, której aktywnymi współtwórcami byli przyszli czytelnicy. Hartmann pisała codziennie przez półtorej godziny, sesje te można było śledzić w sieci, komentując, poprawiając, dodając uwagi
Projekt był szeroko komentowany w prasie codziennej, branżowej, na portalach. Trudno znaleźć jakąkolwiek recenzję tego tomu fantasy, natomiast pewne jest, że PR miał niebywały. Wśród generalnie przychylnych opinii – „och, jak dobrze, że każdy może teraz pisać” – znaleźć jednak można i głosy przestrzegające przed wprowadzeniem demokracji do literatury. Wartościowe dzieła wymagają po prostu skupienia i samotności. [red]
Księgozbiór Turowicza w bibliotece Księgozbiór, liczący ponad 10 tys. książek należących do publicysty i wieloletniego szefa «Tygodnika Powszechnego» Jerzego Turowicza, przekazały Bibliotece Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie córki redaktora. Przekazanie księgozbioru odbyło się 10 grudnia, w setną rocznicę urodzin Jerzego Turowicza. Kolekcja jest otwarta dla czytelników. Publicysta Tomasz Fiałkowski podkreśla, że w księgozbiorze zachowało się coś z osobowości właściciela. Turowicz miał tak wiele książek, że miewał problemy z odnalezieniem konkretnej pozycji. „Zdarza się, że nie mogę znaleźć książki,
„Chcemy być liderem zmian technologicznych wśród instytucji kultury” – zapowiada Kazimierz Monkiewicz z NCK, tłumacząc decyzję o wydawaniu książek elektronicznych. W pierwszej fazie projektu NCK udostępniło w internetowej księgarni kilka książek. Dwie z nich – Po drugiej stronie okna – opowieść o Januszu Korczaku Anny Czerwińskiej-Rydel i opracowanie Edukacja+Animacja oferowane będą za darmo. Reszta książek dostępna będzie w cenach niższych o ok. 20-30 proc. niż ich papierowe wydania. E-booki Narodowego Centrum Kultury dostępne są dla urządzeń typu iPad oraz iPhone. Instytucja pracuje też nad udostępnianiem e-książek w innych formatach, np. ePub czy Mobi. [as]
Jeszcze jedna bajka Andersena
©Thora Hallager 1869
Przyznano także nagrody dla ilustratorów. W kategorii „książka obrazkowa” nagroda przypadła Mariannie Oklejak za ilustracje do książki Jestem miasto. Warszawa z tekstem Aleksandry Szkody (wydawnictwo Czuły Barbarzyńca Press), a w kategorii „ilustracje” – Marta Ignerska za projekt graficzny książki Wszystko gra z tekstem Anny Czerwińskiej-Rydel (wydawnictwo Wytwórnia). Nagroda za upowszechnianie czytelnictwa została przyznana Ewie Grudzie, kierowniczce Muzeum Książki Dziecięcej w Warszawie, za „wieloletnie niestrudzone działania promujące książkę i czytelnictwo w kraju i za granicą”, a medale IBBY za całokształt twórczości otrzymały Liliana Bardijewska – autorka słuchowisk, sztuk i powieści dla dzieci takich jak Ratatuj czy Bractwo Srebrnej Łyżeczki, oraz Krystyna Lipka-Sztarbałło – architekt i ceniona ilustratorka książek dla dzieci. [as]
Nr 1 (248) styczeń 2013
W Y D A R Z E N I A
5
W Y D A R Z E N I A
6 Nieznaną, najwcześniejszą opowieść autorstwa słynnego duńskiego bajkopisarza Hansa Christiana Andersena odkryto w archiwach w jego rodzinnym mieście Odense. Baśń została napisana na początku lat 20. XIX wieku, jeszcze przed oficjalnym debiutem Andersena. Duński historyk Esben Brage znalazł sześciostronicowy rękopis na początku października w pudłach z dokumentami pozostałymi po zamożnych rodzinach z Odense. Rękopis, najwyraźniej wcześniej nie zauważony, leżał na dnie jednego z pudeł. Baśń zatytułowana Łojówka opowiada o świeczce, zabrudzonej i porzuconej, ponieważ „świat, który dba tylko o siebie”, obchodził się z nią źle, nie rozumiejąc jej prawdziwej wartości i piękna. Znaleziony rękopis jest kopią zaginionego oryginalnego tekstu napisanego przez późniejszego klasyka światowej literatury dziecięcej. Andersen napisał około 160 baśni. Przetłumaczono je na ponad 100 języków. [as]
Biblia podbija Norwegię
Norweskie Towarzystwo Biblijne podało z dumą, że w 2012 roku mieszkańcy kraju kupili 157 tys. egzemplarzy nowego przekładu Pisma Świętego, który przez 54 tygodnie utrzymywał się na liście książkowych bestsellerów – dłużej niż erotyczna trylogia E.L. James… Nieoczekiwaną popularność wydawca tłumaczy jakością norweskiej wersji – przekładu dokonano w oparciu o greckie i hebrajskie oryginały, nad jakością języka norweskiego czuwali, prócz biblistów, także poeci i prozaicy. Dag Smemo, kierujący wydawniczym procesem z ramienia NTB, mówi: „Biblia
Nr 1 (248) styczeń 2013
postrzegana jest dziś nie tylko jako Słowo Boże, ale również jako część naszego kulturalnego dziedzictwa, pozycja zaliczana do klasycznej literatury. Dlatego kupują ją i czytają także ludzie niewierzący”. [red]
prez organizowanych w Stanach Zjednoczonych od 2006 roku przez Adriana Todda Zunigę. Były to zawody, podczas których czterej pisarze czytali przez maksymalnie siedem minut fragment swojego dzieła przed publicznością oraz trójką sędziów.
Ośrodek Karta otwiera archiwa Portal internetowy, zawierający otwartą bazę danych archiwów społecznych – czyli takich, które gromadzą historię życia codziennego, dzieje lokalne – uruchomi w styczniu Ośrodek Karta. Archiwa takie istnieją zazwyczaj przy fundacjach i stowarzyszeniach. Gromadząc fotografie, wspomnienia, nagrane relacje, dokumenty życia społecznego wkraczają często na obszary pomijane przez archiwa państwowe, ocalając historię życia codziennego, dzieje lokalne, opowieści zwykłych ludzi. Niektóre z tego rodzaju archiwów, istniejące wiele lat, zgromadziły pokaźne zbiory; te współpracują na ogół z państwową służbą archiwalną. Większość to jednak inicjatywy lokalne, znane wąskiej grupie pasjonatów. Prowadzone często przez amatorów, wolontariuszy, którzy z czasem stają się profesjonalistami. Portal internetowy (www.archiwa.org) ma być otwartą bazą danych archiwów społecznych. Będą tam gromadzone rozproszone archiwa, informacje o nich, dane kontaktowe. Gromadzone będą też digitalizowane dzienniki, pamiętniki, listy, kroniki, zdjęcia, relacje świadków historii i inne materiały. Ośrodek Karta szuka kontaktu ze stowarzyszeniami, fundacjami lub innymi organizacjami gromadzącymi świadectwa historyczne, które mogłyby uczestniczyć w takim przedsięwzięciu. [as]
Powstaje pierwsze literackie reality show W grudniu w hollywoodzkim klubie Florentine Garden nakręcono pilotowy odcinek pierwszego literackiego reality show. Literary Death Match, bo tak ma się nazywać program, to pojedynek na prozę, którego uczestnikami są pisarze. Pomysł wywodzi się od cyklu im-
W ciągu ostatnich sześciu lat Zuniga zainteresował swoim pomysłem 46 miast na całym świecie. Teraz powstaje program telewizyjny. W pierwszym odcinku, przy udziale 350-osobowej publiczności na krzesłach jurorów zasiedli m.in. pisarze Jonathan Lethem i Susan Orlean, muzyk Moby, artystka komediowa Tig Kotaro. W rolach zawodników wystąpili m.in. autorka powieści Moje życie w Haremie Jillian Lauren, pisarka i scenarzystka Tracy MacMillan oraz młody humorysta Simon Rich. [as]
Płocka Biblioteka Cyfrowa Ponad 120 pozycji zawiera Płocka Biblioteka Cyfrowa, która ma stanowić zasób wiedzy o Płocku, ziemi płockiej i Mazowszu oraz promować regionalne dziedzictwo kulturowe i naukowe. 17 grudnia realizację projektu zakończyło Płockie Towarzystwo Naukowe. Wśród zamieszczonych na portalu Płockiej Bibliotece Cyfrowej publikacji znalazł się m.in. pierwodruk słynnego dzieła Jana Długosza Historia Polonica…, wydany w Dobromilu w 1615 r. Płocka Biblioteka Cyfrowa jest częścią Federacji Bibliotek Cyfrowych – jedynej ogólnopolskiej sieci bibliotek i repozytoriów cyfrowych. Zasoby te współtworzone są przez wiele instytucji naukowych i publicznych, takich jak
wyższe uczelnie, biblioteki, archiwa, muzea i ośrodki badawcze. Serwis Federacji utrzymywany jest przez Poznańskie Centrum Superkomputerowo-Sieciowe afiliowane przy Instytucie Chemii Bioorganicznej Polskiej Akademii Nauk. Obecnie w sieci Federacji zbiory publikuje 100 polskich bibliotek. [as]
Po książki do McDonald’s
Na portalu został zamieszczony m.in. zbiór orzeczeń wydanych przez polskie sądy oraz Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Adres strony to www.prawoautorskie.gov.pl. Na portalu zostały zamieszczone także wiadomości na temat zbiorowego zarządzania prawami autorskimi. Można tu odszukać także informacje podstawowe, takie jak np. listę organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi czy też „słowniczek” pojęć prawnych. [as]
Nagroda dla Snydera
McDonald’s w Wielkiej Brytanii startuje z zamierzonym na dwa lata projektem promocji czytelnictwa wśród dzieci. Zabawki promujące programy telewizyjne i filmy, które dotychczas towarzyszyły każdemu zestawowi Happy Meal, zastąpione będą książkami. Na pierwszy ogień idą tytuły z serii „Amazing Worlds” oficyny Dorling Kindersley. Prócz tego każdy, kto wykupi za 1 funta bon „Happy Readers”, będzie mógł go wymienić na książkę w sieci księgarń W H Smith. Kampania, którą wspierają wydawcy, dystrybutorzy i National Literacy Trust, ma pomoc dzieciom polubić czytanie – także razem z rodzicami. McDonald’s oblicza, że do końca 2014 roku rozprowadzi w ten sposób co najmniej 15 milionów książek. [red]
Nowy portal resortu kultury MKiDN uruchomiło w grudniu nową stronę internetową poświęconą prawu autorskiemu oraz zagadnieniom prawa medialnego. Można tam znaleźć informacje dotyczące obowiązujących regulacji oraz przygotowywanych zmian legislacyjnych.
Książka Timothy’ego Snydera Skrwawione ziemie (Świat Książki) poświęcona narodom, które doświadczyły nazizmu i komunizmu, zdobyła tegoroczną Nagrodę Historyczną im. Kazimierza Moczarskiego przyznawaną autorowi książki historycznej poświęconej najnowszej historii Polski – od odzyskania niepodległości w 1918 r. do czasów obecnych. Konkurs miał w tym roku swoją czwartą edycję. Przewodniczący konkursowego jury prof. Henryk Samsonowicz w uzasadnieniu wyboru wyjaśnił, że publikacja amerykańskiego badacza zasługuje na miano wyjątkowej. Jak przypomniał, Snyder opisuje tragiczne losy 14 mln ludzi, cywilów i jeńców wojennych, którzy stracili życie w różnych okolicznościach w latach 1933-1945 z powodu represji ZSRS i hitlerowskich Niemiec. W publikacji opisano eksterminację Żydów, Polaków, Ukraińców, Białorusinów oraz Rosjan. Organizatorami i fundatorami nagrody w wysokości 50 tys. zł były Fundacja Agora i Narodowe Centrum Kultury. [as]
Zamieszanie wokół nagrody im. Adama Włodka 3 stycznia Instytut Książki wycofał się z uczestnictwa w przyznawaniu młodym literatom Nagrody im. Adama Włodka – stypendium ze środków Fundacji Wisławy Szymborskiej. Stało się to po opublikowaniu na Facebooku informacji, że patron nagrody był donosicielem UB. W tym roku nagroda nie zostanie wręczona. Ustanowienie nagrody im. Adama Włodka (1922-1986) – poety, tłumacza i redaktora, w latach 1948–54 męża Wisławy Szymborskiej – to jedno z postanowień testamentu noblistki. Regulamin nagrody ogłoszono pod koniec zeszłego roku. Kilka dni po tym dziennikarz Maciej Gawlikowski opublikował na Facebooku informację, że w 1953 r. Adam Włodek złożył do UB donos na Macieja Słomczyńskiego. Gawlikowski wezwał Instytut Książki do wycofania się z tego przedsięwzięcia, a jego protest poparło ponad 1,5 tys. osób. Dyrektor Instytutu Książki Grzegorz Gauden uznał, że instytut nie będzie współuczestniczył w przyznawaniu stypendium im. Adama Włodka. „Decyzja ta została podjęta po zapoznaniu się z nieznanymi nam wcześniej faktami dotyczącymi patrona stypendium” – napisał Gauden. Nagroda im. Adama Włodka miała mieć formę stypendium wynoszącego 50 tys. zł dla krytyka literackiego, tłumacza lub pisarza poniżej 40. roku życia. [as]
Zmiany programu „Kultura +” Rada Ministrów wprowadziła w grudniu zmiany w uchwale dotyczącej programu wieloletniego „Kultura +”, zaproponowane przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego Bogdana Zdrojewskiego w priorytecie „Biblioteka+. Infrastruktura bibliotek”, dzięki któremu wspierane są remonty i modernizacja bibliotek w małych gminach. Ze względu na mniejsze niż zakładano zainteresowanie priorytetem „Biblioteka+. Infrastruktura bibliotek”, konieczna stała się zmiana wysokości wydatków
Nr 1 (248) styczeń 2013
W Y D A R Z E N I A
7
W Y D A R Z E N I A
8 w stosunku do pierwotnie zakładanego harmonogramu. Przeszkodą w zgłaszaniu się do programu była konieczność wniesienia wkładu własnego w wysokości 60 proc. kosztu zadania przez gminę wnioskodawcy. Po zmianie 75 proc. kosztów będzie pokrywał budżet państwa, resztę, czyli 25 proc., będzie stanowił wkład własny. Podniesiony zostanie też limit kwotowy maksymalnego dofinansowania do poziomu 1,875 mln zł. W nowej uchwale zaproponowano również wprowadzenie 36-miesięcznego limitu czasowego na wykonanie zadania, co pozwoli rozłożyć wydawanie środków własnych beneficjentów na cztery lata. Rozszerzono też krąg potencjalnych wnioskodawców o biblioteki publiczne będące samodzielnymi instytucjami kultury oraz instytucje kultury, w ramach których zostały zorganizowane biblioteki publiczne, dla których założycielem są gminy miejskie do 50 tys. mieszkańców (przed zmianami – gminy miejskie do 15 tys. mieszkańców). [as]
Lemur zrobiony na szaro
Nowy lemur w brytyjskim zoo nazywa się Christian Grey, na cześć tytułowego bohatera bestsellerowej pornograficznej powieści E.L. James. Imię ma dopomóc zwierzątku w rozmnażaniu się. Czteroletni alaotrański lemur, któremu nadano imię po sadystycznym Christianie Greyu, przybył do ogrodu zoologicznego w Bristolu z Durrell Wildlife Conservation Trust, organizacji, która zarządza programem hodowli lemurów. Sprowadzono mu też z Francji samiczkę. Christian Grey jest przedstawicielem jednego z najbardziej zagrożo-
Nr 1 (248) styczeń 2013
nych gatunków lemura na Madagaskarze. [as]
Czytelnicy proszeni o pomoc
Wydawnictwo Akademickie Sedno szykuje publikację książki W tym niezwykłym czasie. Początki transformacji polskiego rynku książki (1989-1995) autorstwa Bogdana Klukowskiego i Marka Tobery. Chcielibyśmy, aby historia tego czasu – osób i podmiotów aktywnych na rynku książki – została ukazana nie tylko w słownej narracji autorskiej, ale również poprzez zdjęcia dokumentujące osoby aktywne w branży wydawniczoksięgarskiej w sytuacjach branżowych u zarania rynku (do 1995 r.) oraz pokazujące wydarzenia branżowe w ogóle i towarzyszący im nastrój. Stąd prośba do wszystkich Państwa o przekazanie nam zdjęć wybranych z domowych i firmowych archiwów dla zamieszczenia ich w publikacji. Do książki trafi jedynie część zdjęć, dla pozostałych stworzymy galerię ilustracji na naszej stronie internetowej, gdzie nie będziemy ograniczeni miejscem. Poza zdjęciami prosimy o dostarczenie nam logotypów Państwa firm (prosimy o ich wersje pierwotne i obecne, gdyby uległy zmianie po 1995 r.). Przekazane nam materiały chcielibyśmy wykorzystać na następujących warunkach (będziemy w stosownym czasie proponować Państwu podpisanie oświadczeń): • przekazanie materiałów do nieodpłatnego wykorzystania w wydaniu papierowym i elektronicznym książki oraz na stronie www wydawcy,
• zamieszczenie w książce i na stronie www wykazu (osobowy i instytucjonalny) podmiotów, które nam zdjęcia udostępnią oraz stosowne podziękowanie, • przekazywane zdjęcia (najchętniej w formie skanów o rozdzielczości nie mniejszej niż 320 dpi) prosimy opisywać (nazwiska osób, afiliacje firmowe, okoliczności wykonania zdjęcia itp.), • zdjęcia, jakie mogłyby znaleźć się w książce, prosimy przekazać do końca stycznia 2013 r., zdjęcia do wykorzystania w galerii na stronie www do końca marca 2013 r. (w przypadku galerii będzie można oczywiście sukcesywnie uzupełniać jej zawartość). Wspólnie z autorami mamy nadzieję, że odpowiedzą Państwo pozytywnie na nasz apel, co uczyni planowaną publikację jeszcze ciekawszą, zarówno dla uczestników opisywanych wydarzeń, jak i osób zainteresowanych rynkiem książki w Polsce w początkowym okresie transformacji. [nad]
Costa dla biografii rysowanej Prestiżowe brytyjskie wyróżnienie Costa Book Award 2012 zdobyła w kategorii biografii praca Mary i Bryana Talbotów Dotter of her father’s eyes (Jonathan Cape) – graficzna opowieść o tragicznych losach Lucii, córki Jamesa Joyce’a, przepleciona wątkami autobiograficznymi autorki, której ojciec był cenionym krytykiem i znawcą twórczości Joyce’a. Nagroda ma znaczenie dla gatunku, jak podkreślają autorzy i recenzenci – równie ważnym wyróżnieniem był Pulitzer, którego równe 20 lat temu zdobył Art Spiegelman za swój kontrowersyjny komiks Maus. Krytyczka «Guardiana» Claire Armitstead zwraca uwagę, że laur dla graficznej opowieści może pomóc samym organizatorom Costa Book Award, którzy w kategorii biografii zaczęli się nieco gubić: „Szczyty pisarstwa tego gatunku przypadły na przełom lat 80. i 90., potem autorzy stracili jakby zaufanie do siebie i tematu”. Bryan Talbot, który komiksy rysuje od dziesięcioleci, nazywa obecny okres „złotymi latami powieści graficznej” – po raz pierwszy zdobyła popularność ćwierć wieku
Bibliosfera.net, czyli portal informacyjny dla bibliotekarzy, wystartował w poniedziałek 7 stycznia. Ta biblioteczna telewizja internetowa zawierać ma m.in. prezentacje i relacje z konferencji i innych imprez branżowych, reklamy bibliotek, spoty kampanii społecznych, porady czy wywiady. Serwis jest dostępny pod adresem: http://bibliosfera.tv/ W momencie uruchomienia na portalu znajdowało się niemal 80 klipów, zespół Bibliosfery obiecuje regularne powiększanie ich liczby. Co istotne, nagrane relacje z wydarzeń łączone są z tematami z działu BiblioKalendarz – ma to ułatwić przechodzenie do wideo i powrót do wydarzeń. Bibliosfera zaprasza do współpracy biblioteki i inne organizacje. [nad]
Nie będzie biografii Christiana Greya Wszyscy, którzy czekali na zbeletryzowany życiorys największego Casanowy naszych czasów muszą uzbroić się w cierpliwość. Zapowiedziana przez Bluemoose Books książka stała się natychmiast łakomym kąskiem dla wydawców z wielu krajów – o prawa do edycji dobijało się ponad 20 oficyn, zainteresowane było także studio filmowe. Problemy były dwa: pierwszym był
ROCZNICE Elżbieta Gaudasińska
medal Polskiej Sekcji IBA (2006). Jubilatce serdecznie gratulujemy!
Władysław Bełza
zmarł przed 100 laty, 29 stycznia 1913 roku (ur. 17 października 1847 r.). Poeta, patriota, piewca polskości, autor licznych utworów dla dzieci, w tym Wyznania wiary dziecięcia polskiego (szerzej piszemy o tym w numerze). Wraz z Józefem Ignacym Kraszewskim i Antonim Małeckim założył w 1883 r. Macierz Polską, której wydawnictwo publikowało w wielkich nakładach tanie, powszechnie dostępne książki.
Witold Lutosławski
urodziła się 70 lat temu, 27 stycznia 1943 roku. Ceniona graficzka, ilustratorka i malarka, studiowała na warszawskiej ASP, dyplom robiąc w pracowni Aleksandra Kobzdeja. Ilustruje głównie książki dla dzieci (m.in. Calineczka H.Ch. Andersena i Czerwony Kapturek Ch. Perraulta), ma charakterystyczny, wypracowany styl: precyzyjna kreska, żywe kolory, naturalistyczne przedstawienia. Wśród licznych nagród krajowych i zagranicznych wymienić trzeba wpis na Listę Honorową IBA (1984), nagrodę PTWK za wybitne osiągnięcia (1989),
©WikiCommons
Ruszyła Bibliosfera.TV
brak autora i fabuły, wydawca ogłosił jedynie pomysł. Drugi – błyskawiczna reakcja prawników Random House, wydawcy trylogii E.L. James, którzy zagrozili procesem w razie „nadużycia praw autorskich”. Bluemoose Books, niewielka oficyna z Hebden Bridge w West Yorkshire, wolała nie ryzykować i projekt upadł. Nie do końca jednak – Kevin Duffy, właściciel Bluemoose Books, zapowiada napisanie „książki o książce o książce: rzucamy pomysł, który nabiera życia, po czym zmuszeni jesteśmy z niego zrezygnować, gdyż okazuje się, że Pięćdziesiąt twarzy Greya to po prostu maszynka do robienia pieniędzy. I za to nie mogą nas podać do sądu. Wkurza mnie, że największy wydawca świata może tak blokować innych”. Pozwolimy sobie dodać, że wkurzające jest to, że mały wydawca koniecznie chce podpiąć się pod sukces dużego… [red]
Fot Galeria Grafiki i Plakatu
temu, ale jej amatorzy mieli znacznie ograniczony wybór, na rynku było za mało tytułów, by podtrzymać apetyt. Teraz można przebierać w stylach, rodzajach i tematyce. Pozostali laureaci to Hilary Mantel (w kategorii powieści) za Bring up the bodies (Fourth Estate) – pierwszy autor, któremu udało się w tym samym roku zdobyć Bookera i Costę; Francesca Segal (debiut) za The Innocents (Vintage), Kathleen Jamie (poezja) za The Overhaul (Picador) i Sally Gardner (książka dziecięca) za Maggot Moon (Hot Key Books). Każdy laureat otrzymał czek na 5000 funtów. 29 stycznia ogłoszony zostanie zwycięzca Costa Book of the Year – bukmacherzy dają Talbotom szanse 4:1, faworytką jest Mantel z zakładami 5:4. [red]
urodził się przed 100 laty, 25 stycznia 1913 roku (zm. 7 lutego 1994 r.). Kompozytor i dyrygent, stawiany przez znawców obok Chopina i Szymanowskiego. Społecznik, po wojnie odbudowywał życie muzyczne w Polsce – był m.in. członkiem rady programowej festiwalu Warszawska Jesień, komisji kwalifikacyjnej Związku Kompozytorów Polskich, członkiem Międzynarodowej Rady Muzycznej przy Unesco. Laureat wielu nagród polskich i zagranicznych, pozostawił dorobek w postaci kompozycji orkiestro-
Nr 1 (248) styczeń 2013
W Y D A R Z E N I A
9
wych, kameralnych, na instrumenty solo, ale także piosenek i utworów tanecznych. W grudniu ub. roku Sejm RP przyjął uchwałę ogłaszającą rok 2013 Rokiem Witolda Lutosławskiego.
czość stała się znana w Polsce dopiero po 1989 roku.
Thomas Bodley
tolickiej królowej Marii I. Bodley przekazał książnicy swoje zbiory, namówił również do składania podobnych darów wiele znaczących postaci. Jego pomysłem jest także egzemplarz obowiązkowy.
Józef Czapski
Robert Frost
WikiCommons
©WikiCommons
W Y D A R Z E N I A
10
autoportret
zmarł przed 20 laty, 12 stycznia 1993 roku (ur. 3 kwietnia 1896 r.). Z hrabiowskiego rodu Hutten-Czapskich, malarz i pisarz. Internowany w czasie II wojny światowej w rosyjskich obozach jenieckich, opisał swe przeżycia we Wspomnieniach starobielskich i tomie Na nieludzkiej ziemi. Po wojnie współtworzył paryski Instytut Literacki. Jego twór-
zmarł przed 400 laty, 28 stycznia 1613 roku (ur. 2 marca 1545 r.). Angielski dyplomata i naukowiec, założyciel uniwersyteckiej biblioteki w Oksfordzie, znanej dziś jako Bodleyan Library. Bodley spędził wiele lat w Europie, studiując języki (znał niemiecki, francuski, hiszpański, włoski, łacinę, grekę i hebrajski) i reprezentując swój kraj. W 1598 r. podjął się odbudowy istniejącej już biblioteki, zniszczonej i splądrowanej z rozkazu ka-
zmarł przed 50 laty, 29 stycznia 1913 roku (ur. 26 marca 1874 r.). Amerykański poeta, zaliczany do grona największych poetów języka angielskiego w XX wieku, czterokrotny laureat nagrody Pulitzera. Ceniony za prostotę formy, zrozumiały język, bliską czytelnikowi tematykę – wiele jego utworów opiewa krajobraz i obyczaje Nowej Anglii.
Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej:
…………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: kamila@rynek-ksiazki.pl lub wysyłają formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.
Nr 1 (248) styczeń 2013
Wszystkie informacje o imprezach w danym miesiącu prosimy przesyłać do 15. dnia danego miesiąca na adres poczty elektronicznej marytka@hotmail.com
raptularz grudzień 2012
4 GRUDNIA w Galerii Kordegarda miało miejsce spotkanie z Ewą Winnicką, autorką Londyńczyków (Czarne, 2012) połączone z wernisażem wystawy zdjęć Chrisa Niedenthala, na której pokazane zostały portrety powojennej emigracji polskiej w Londynie. W spotkaniu poświęconym książce wziął udział także jeden z jej bohaterów, Jan Żyliński (jego fotografia zdobi okładkę). Wsławił się m.in. wybudowaniem w Londynie francuskiego pałacu oraz rozpoczęciem nauki baletu w wieku 54 lat. 4 GRUDNIA w WBP w Opolu z czytelnikami spotkał się Wojciech Tochman, reporter, współzałożyciel Instytutu Reportażu i wykładowca Polskiej Szkoły Reportażu. Od 1990 roku związany z «Gazetą Wyborczą». Dotychczas wydał trzy tomy reportaży: Schodów się nie pali (Znak, 2000), Wściekły pies (Znak, 2007), Bóg zapłać (Czarne, 2010) oraz trzy opowieści reporterskie: Jakbyś kamień jadła (Czarne, 2008), Córeńka i Dzisiaj narysujemy śmierć (Czarne, 2012). 4 GRUDNIA Wydawnictwo Sic! i Teologia Polityczna zaprosiły do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego na spotkanie wokół książki Krzysztofa Koehlera Boży Podżegacz. Opowieść o Piotrze Skardze (Wydawnictwo Sic!, 2012). W spotkaniu wzięli udział Krzysztof Koehler, Janusz Tazbir, Marek A. Cichocki. Dyskusję moderował Tomasz Stefanek. 4 GRUDNIA Wydawnictwo Agora i Traffic Club przygotowali wieczór autorski Krystyny Mazurówny, podczas którego opowiedziała ona o swojej najnowszej książce Moje noce z mężczyznami (Agora, 2012). Rozmowę poprowadziła
Katarzyna Lengren. Spotkanie uświetnił koncert gitarzysty i kompozytora ViNATi Mariusza Żółkiewki.
«Dialogu» zaprosiły na dyskusję poświęconą książce Małgorzaty Szpakowskiej «Wiadomości Literackie» prawie dla wszystkich (WAB, 2012). W dyskusji wzięli udział: Małgorzata Szpakowska, Iwona Kurz (prowadzenie), Agata Bielik-Robson, Dariusz Gawin, Piotr Laskowski i Andrzej Mencwel.
5 GRUDNIA w Klubie Księgarza z okazji Warszawskiej Premiery Literackiej przewodniczący Jury Adam Pomorski wręczył nagrodę Beacie Chomątowskiej za książkę Stacja Muranów (Czarne, 2012) oraz dyplom honorowy Wydawnictwu Czarne. Laudację wygłosił Jacek Wakar, fragmenty książki odczytała Krystyna Czubówna.
7 GRUDNIA w szczecińskim Teatrze Kana czytelnicy spotkali się z Wojciechem Tochmanem, autorem Dzisiaj narysujemy śmierć (Czarne, 2010).
6 GRUDNIA w MBP im. Stanisława Grochowiaka w Lesznie w SOK Święciechowa w Bibliotece odbyły się warsztaty literacko-plastyczne dla dzieci prowadzone przez Elżbietę Krygowską-Butlewską, ilustratorkę, wydawcę, autorkę rysunków satyrycznych i projektów graficznych. W programie znalazł się proces powstawania książki – od szkiców przez różne techniki plastyczne po druk i oprawę, prezentacja ilustracji książkowych i utworów literackich opisujących stwory, samodzielne próby artystyczne uczestników.
7 GRUDNIA odwiedziliśmy bajkowy świat, który zagościł w Dworku Laszczyków w Kielcach. Podczas spotkania odbyliśmy wędrówkę do magicznego świata Cecylki Knedelek. Zajrzeliśmy do Świętego Mikołaja, zapukaliśmy do drzwi sprzedawcy choinek i podejrzeliśmy świąteczne zwyczaje w Starym Knedelkowie. Poznaliśmy smaczne przepisy na Cecylkowe potrawy wigilijne. Spotkanie odbyło się w scenerii świątecznej wystawy zatytułowanej „Jadą sanie, dzwonią janczary”.
6 GRUDNIA Wojciech Tochman, autor Dzisiaj narysujemy śmierć (Czarne, 2010) spotkał się z czytelnikami w Gminnym Ośrodku Kultury w Ustroniu Morskim
7 GRUDNIA Klub „Goście Gazety” zaprosił na dyskusję pt. „Nie wstydź się swojego chłopa”. Pytania, które wymagały odpowiedzi, to: dlaczego wstydzimy się naszego pochodzenia, czy nasza mentalność jest chłopska czy inteligencka, jaka jest nasza tożsamość, słoiki i warszawiacy, lemingi i Sarmaci, buractwo i miastowi, gorszość, lepszość, wyższość, niższość. Czy za mechanizmami wykluczania i poczuciem wyższości stoi kompleks pochodzenia? W dyskusji o tożsamości i pochodzeniu Polaków udział wzięli Ewa Chomicka (etnolożka, animatorka kultury, muzealniczka), Tomasz Łubieński (pi-
6 GRUDNIA Akademia PWN Wiedza na Łączach zorganizowała spotkanie z prof. Philipem Zimbardo, współautorem książki Psychologia i życie (WNPWN, 2012), na temat „Czas w naszym życiu”. Udział w spotkaniu umożliwiły portale wiedza.pwn.pl i biznes.pl. 7 GRUDNIA Wydawnictwo W.A.B., Instytut Kultury Polskiej UW oraz redakcja
Nr 1 (248) styczeń 2013
R A P T U L A R Z
11
R A P T U L A R Z
12 sarz, eseista, dramaturg), Arkadiusz Pacholski (eseista i powieściopisarz), Marian Pilot (pisarz, dziennikarz, scenarzysta filmowy). Rozmowę poprowadziła dziennikarka «Gazety Wyborczej» Dorota Wodecka.
7
w Teatrze im. St.I. Witkiewicza w Zakopanem, miały miejsce Posiady z prof. Januszem Deglerem, w ramach Otwarcia Sceny Witkacego promujące ostatni, IV tom Listów do żony (1936-1939) (PIW, 2012) Stanisława Ignacego Witkiewicza. GRUDNIA
7 GRUDNIA Krajowa Izba Gospodarcza i Instytut Badań nad Demokracją i Przedsiębiorstwem Prywatnym wręczyła nagrody XV edycji programu „Przedsiębiorstwo Fair Play”. Decyzją Kapituły statuetkę za rok 2012 otrzymał DW Rebis za systematyczne wspieranie księgozbiorów bibliotek gminnych i szkolnych oraz za akcje społeczne ze stowarzyszeniami działającymi na rzecz dzieci i młodzieży. 8 GRUDNIA Małgorzata Kalicińska, współautorka książki Irena (WAB, 2012) spotkała się z łodzianami w Mega Empik Manufaktura. 10 GRUDNIA Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza i oficyna słowo/obraz terytoria zorganizowały rozmowę „Schulz jako rysownik i grafik” z okazji wydania opracowanej przez Jerzego Ficowskiego Księgi obrazów (słowo/obraz terytoria, 2012) Brunona Schulza. W rozmowie wzięli udział: Elżbieta Ficowska, Jan Gondowicz, Łukasz Kossowski, Stanisław Rosiek, Juliusz Windorbski.
10 GRUDNIA w dniu ceremonii wręczania Nagrody Nobla w Sztokholmie Biblioteka Raczyńskich przygotowała wieczór z twórczością Mo Yana, autora książek Kraina wódki (1992; W.A.B. 2006) i Obfite piersi, pełne biodra (1996; W.A.B. 2007). Fragmenty prozy zaprezentował Henryk Talar, o twórczej materii powieści laureata na tle utworów innych współczesnych pisarzy chińskich opowiedziała Katarzyna Kulpa (autorka przekładów literatury chińskiej) w rozmowie z prof. Ryszardem K. Przybylskim. Mo Yan, laureat ostatniego literackiego Nobla, naprawdę
Nr 1 (248) styczeń 2013
nazywa się Guan Moye, a jego pseudonim oznacza „Ten, który nie mówi”.
11 GRUDNIA w MiTo art.café.books odbyło się spotkanie z Iwo Zaniewskim, autorem powieści Czego nie słyszał Arne Hilmen (WAB, 2012) – thrillerze o niepokojącej fabule, debiucie literackim reżysera i autora reklam. W spotkaniu udział wzięli Iwo Zaniewski, Wojtek Fiedorczuk i Sławek Szczęśniak. Fragmenty książki przeczytał Marek Kondrat. Zaniewski jest malarzem, reżyserem, fotografikiem. Od dwudziestu lat związany z branżą reklamową, współzałożyciel i dyrektor kreatywny polskiej agencji reklamowej PZL, która realizowała reklamy Frugo czy Plusa. 12 GRUDNIA w MBP im. Stanisława Grochowiaka w Lesznie w Galerii za Regałami Dyskusyjny Klub Książki omówił książkę J.K. Rowling Trafny wybór (Znak, 2012). W grudniu 2012 r. ruszyła pierwsza Ogólnopolska Dyskusja Literacka Dyskusyjnych Klubów Książki organizowana przez Instytut Książki i Wydawnictwo Znak. Do akcji włączyły się kluby z Wielkopolski, w tym Leszno. 12 GRUDNIA w Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza odbył się wernisaż wystawy „Władysław Sebyła. Nokturn †1940”, po raz pierwszy prezentującej w szerokiej perspektywie twórczość literacką tego wybitnego, wszechstronnego (poeta, muzyk, malarz) artysty, który podzielił los ponad 20 tys. polskich jeńców wojennych zamordowanych w Katyniu. Muzeum Literatury jako jedyna placówka w kraju posiada unikatowy zbiór sebylianów (rękopisy, obraz, rysunki Władysława, pamiętniki jego żony Sabiny oraz liczne fotografie), których duży wybór po raz pierwszy zostaje zaprezentowany publiczności. Wystawa potrwa do 14.IV.2013.
13 GRUDNIA w Łodzi Kaliskiej miało miejsce prowadzone przez Przemysława Owczarka spotkanie z Jackiem Kleyffem. Po rozmowie miły dla uszu akcent – koncert barda, ekologa, kabareciarza, któremu towarzyszył Słoma (Jerzy Słomiński). 13 GRUDNIA Traffic Club i Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz zorganizowały
spotkanie z Jackiem Cabą, autorem pierwszego polskiego thrillera medycznego Doktor śmierć (Albatros A. Kuryłowicz, 2012). Rozmowę poprowadził Kuba Kukla.
14 GRUDNIA Wydawnictwo Czarne oraz WBP w Opolu zorganizowały spotkanie z Krzysztofem Vargą, autorem m.in. powieści Trociny (Czarne, 2012). Spotkanie prowadził Tomasz Zacharewicz. 14 GRUDNIA w warszawskim Czułym Barbarzyńcy odbyła się promocja Osobistej rozbiórki (Czuły Barbarzyńca, 2012) czyli demonstracja poetycka Abla Mucji, było to spotkanie z autorem Desguace Personal. Wiersze czytał Abel Murcia do spółki z Bartłomiejem Madejem. 17 GRUDNIA MiTo art.café.books i słowo/obraz terytoria zaprosiły na spotkanie z Michałem Rusinkiem, autorem książki Retoryka obrazu. Przyczynek do percepcyjnej teorii figur (słowo/obraz terytoria, 2012). Rozmowę z autorem poprowadził Jacek Dehnel. 17 GRUDNIA w Traffic Clubie muzycznoświąteczny wieczór Dorota Miśkiewicz serwuje Tuńczyka. W programie znalazła się rozmowa o muzyce, pasji życia i jedzeniu, którą poprowadził Artur Andrus („Trójka” Polskie Radio), kolędy w wykonaniu tego duetu i najnowszy singiel Doroty Miśkiewicz zatytułowany Tuńczyk. W rozmowach udział wzięli również goście specjalni: Urszula Dudziak, Viola Śpiechowicz, Małgorzata Pieńkowska, Adam Sztaba, Hirek Wrona, Jan „Ptaszyn” Wróblewski i Henryk Miśkiewicz. 18 GRUDNIA w Galerii Lochy MBP im. Stanisława Grochowiaka w Lesznie miał miejsce Wieczór Norweski, podczas którego wrażenia z pobytu w Norwegii przedstawiła Halina Radoła – gostynianka, zapalona turystka, członkini Światowego Związku Esperantystów. Wieczór rozpoczęła opowieść o Świętej Łucji. O historii literatury norweskiej, jej wybitnych przedstawicielach i najnowszych tendencjach opowiedziała Katarzyna Tunkiel – absolwentka filologii norweskiej UAM, autorka artykułów oraz tłumaczka książek. Wieczór wzbo-
R A P T U L A R Z
13
Wieczor norweski
Przedsiębiorstwo Fair Play
MoYan
Fot. Dorota Kłonowska - AFRO
Wojciech Tochman
18 GRUDNIA Wydawnictwo Naukowe
Włodzimierz Starosolski (Politechnika Śląska), Dorota Kubiak (członek Zespołu Badawczego PKN), Dominika Kłos (projektant, Mosty Gdańsk Sp. z o.o.) Spotkanie odbyło się na Wydziale Inżynierii Lądowej PW, a portale wiedza.pwn.pl i biznes.pl umożliwiły internautom wzięcie w nim udziału bez opuszczania domu.
PWN w ramach Akademii PWN Wiedzy na Łączach zorganizowało debatę „Bezpieczeństwo w konstrukcjach żelbetonowych i obligatoryjność stosowania eurokodów”. Udział w dyskusji wzięli: prof.
19 GRUDNIA Wydawnictwo Czarne i Agora zorganizowały w stołecznym Wrzeniu Świata wieczór z Pawłem Chodorkowskim, synem Michaiła, bohatera książki
gaciły dwie wystawy: książki poświęcone Norwegii, jakie w swoich zbiorach posiada Biblioteka oraz w Galerii za Regałami fotograficzny zapis podróży Haliny Radoły do Norwegii Migawki z krainy fiordów.
Więzień Putina (Agora, 2012). O biografii Michaiła Chodorkowskiego napisanej wspólnie z Natalią Gieworkian (przekład Agnieszki Sowińskiej) z Pawłem Chodorkowskim rozmawiała Anna Żebrowska.
19 GRUDNIA w Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza miała miejsce promocja Pamiętników (Iskry, 2012) Władysława Mickiewicza, w opracowaniu Marka Troszyńskiego. W rozmowie o książce wzięli udział Józef Hen, Janusz Odrowąż-Pieniążek i Krzysztof Rutkowski. [mc]
Nr 1 (248) styczeń 2013
Fot. Archiwum
C O P Y L E F T
14
Jan Wosiura
Nr 1 (248) styczeń 2013
Jan Wosiura
kontrowersyjne zmiany
Instagram –
C O P Y R I G H T
&
– student prawa w Akademii Leona Koźmińskiego. Od 2010 roku prezes Koła Własności Intelektualnej.
Komercjalizacja Internetu i kapitalizacja jego zasobów postępuje. Zdaje się, że wkrótce wszelkie udostępniane przez nas dane będą wykorzystywane do działalności zarobkowej przedsiębiorców z „sektora cyfrowego”. Doskonałym przykładem jest głośny w ostatnich tygodniach przypadek serwisu Instagram.
Instagram Serwis Instagram jest platformą do udostępniania zdjęć i wszelkich innych cyfrowych form graficznych. Dużą popularność zawdzięcza prostemu interfejsowi i szybkiej reakcji na zmiany w społeczeństwie cyfrowym – jest jednym z prekursorów tego typu wymiany zdjęć pomiędzy użytkownikami. Wiosną 2012 roku serwis został kupiony przez firmę Facebook Inc., która natychmiast rozpoczęła pracę nad projektem czerpania zysków z zasobów, które internauci zamieścili w Instagramie. Efektem jest zmiana regulaminu, która obowiązuje od 19 stycznia 2013 r. Zapewnia ona serwisowi udostępnianie treści (takich jak zdjęcia, wizerunek czy nagrania dźwiękowe) partnerom firmy, również tym zapewniającym reklamy. Pozwala to teoretycznie na wykorzystywanie wymienionych powyżej informacji zamieszczonych w serwisie do celów komercyjnych takich jak reklama czy wzornictwo przemysłowe (np. nadruki na koszulkach). Sprawa jest na tyle istotna, że nawet po zrezygnowaniu z korzystania (usunięciu konta) serwis rościć ma sobie prawa (niewyłączne) do wykorzystania materiałów już udostępnionych. Internauci błyskawicznie zaprotestowali. Do sądu wpłynął już pierwszy pozew przeciwko Facebook Inc. przygotowany przez kancelarię Filkenstein&Krinsk LLP, pełnomocnika użytkowniczki Instagramu Lucy Funes. Serwisowi zarzucono m.in. zmianę regulaminu w złej wierze i naruszenie przepisów prawa stanu California (§ 3344 California Civil Code) zakazujących udostępniania wizerunku bez zgody osoby uprawnionej. Facebook Inc. broni się twierdząc, że przedstawione mu zarzuty są nieprawdziwe, a firma nieustannie pracuje nad wyjaśnieniem swoich zamiarów opinii publicznej.
Czy zmiana regulaminu jest legalna? Zakładając konto w serwisie Instagram, zawieramy umowę na warunkach określonych w regulaminie (Terms of Use), który musimy zaakceptować przed
ukończeniem rejestracji. Stary regulamin nie przewiduje jednak udostępniania materiałów użytkownika żadnym partnerom serwisu. Umieszczając zdjęcie w serwisie, zgodziliśmy się więc jedynie na udostępnianie go publicznie przez serwis. Zmiana umowy (regulaminu) nie może dotyczyć materiałów umieszczonych w serwisie wcześniej. To tak jakby podnieść najemcy mieszkania czynsz i poprosić o uzupełnienie do nowej kwoty za cały rok wstecz. Nowy regulamin może obowiązywać jedynie od daty wejścia w życie, zwłaszcza że jego poprzednia wersja nie dawała serwisowi żadnej legitymacji do wprowadzania reguł działających wstecz (co i tak wydaje się zarówno w prawie USA, jak i polskim niemożliwe). Każda sprzedaż materiałów użytkownika umieszczonych przed wejściem w życie nowego regulaminu powoduje więc roszczenia o zaprzestanie takiego działania, zwrot uzyskanych korzyści i w wielu przypadkach zadośćuczynienie.
Problem międzynarodowy Niezależnie od tego, że większość systemów prawnych zabezpiecza naruszenia praw autorskich i wizerunku osób fizycznych, powstaje problem właściwości – nie jest oczywiste, czy w przypadku naruszeń Instagramu dotyczących polskich konsumentów powinniśmy stosować prawo USA czy rodzime. Co do zasady, umowa zawarta przez konsumenta z przedsiębiorcą podlega prawu państwa, w którym konsument ma miejsce zwykłego pobytu, jeśli przedsiębiorca w jakikolwiek sposób kieruje swoją działalność do tego państwa lub do kilku państw z tym państwem włącznie. Ma to zastosowanie do starego regulaminu. Strony umowy mają jednak możliwość wyboru prawa właściwego dla umowy. Nowy regulamin Instagramu wykorzystuje tą zasadę do ustanowienia właściwym prawa stanu California. Wszelkie spory będą więc rozpatrywane przez tamtejsze sądy. Regulamin jest dodatkowo opatrzony klauzulą arbitrażową (rozstrzygnięcie sporów drogą pozasądowa). Polskie prawo jest w tym przypadku nieskuteczne.
Ochrona wizerunku w Polsce Opisywana sprawa jest dobrą okazją do omówienia polskich regulacji prawnych dotyczących ochrony wizerunku znajdujących się w ustawie z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Co do zasady (art. 81 ust.1 pr. aut.), rozpowszechnianie wizerunku wymaga zgody osoby na nim przedstawionej. Wedle prawa polskiego udostępnianie zdjęć przez Instagram partnerom komercyjnym i ich dalsze rozpowszechnianie wymaga zgody nie tylko osoby udostępniającej zdjęcie w serwisie, ale również osób na nim przedstawionych. Od tej reguły istnieją oczywiście wyjątki. Zgodnie z art. 81 ust. 2 pr. aut., wolno rozpowszechniać wizerunek osoby w związku z pełnieniem przez nią zadań publicznych (np. prezydent w czasie przyznawania orderów). Nie wymaga się również uzyskania zgody osoby, która na zdjęciu stanowi wyłącznie „element większej całości”. Pojęcie to jest nieostre i przez to bardzo kontrowersyjne. Zdaniem Sądu Apelacyjnego w Warszawie w wyroku z dnia 26 listopada 2003 r., dziesięciosekundowa koncentracja kamery na twarzy skazanego przy okazji pokazywania jedynie więzienia jest naruszeniem jego prawa do wizerunku. Natomiast dwusekundowe ujęcie kierowcy autokaru w reklamowym filmie nie naruszyło, zdaniem Sądu Apelacyjnego w Warszawie, jego prawa do wizerunku. Należy również pamiętać, że nie wymaga się zgody na rozpowszechnienie wizerunku od osoby, która otrzymała wynagrodzenie za pozowanie, chyba że wyraźnie zastrzegła sobie inne warunki takowej dystrybucji.
Jak się bronić? W celu uniknięcia nieprzyjemnych konsekwencji najlepiej skasować konto w Instagramie przed wejściem w życie nowego regulaminu. Jego postanowienia będą wtedy względem zamieszczonych wcześniej materiałów całkowicie nieskuteczne. Jeżeli pojawią się gdzieś udostępniane przez „partnerów” serwisu, wydaje się, że będzie można dochodzić wynikających z tego roszczeń przed sądami polskimi. [jw]
Nr 1 (248) styczeń 2013
P O R O Z M A W I A J M Y
15
fot. Ryszard Waniek
R E L I G I E
16
Nr 1 (248) styczeń 2013
Monika Małkowska
Religia z patelni
N O W E
Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP
Artur Żmijewski, artysta wizualny, podłożył katolikom świnię: zainscenizował mszę w teatrze. Sfilmował i zmontował to tak, jak jakiś egzotyczny, archaiczny ceremoniał. I pokazał na wystawie w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej. Wyszła sama sztuczność, sztuka dla sztuki. W ten sposób nabożeństwo zostało pozbawione elementu mistycyzmu. Z symbolicznego przeobrażenia wina i chleba w krew i ciało Chrystusa pozostały tylko puste gesty. Celebrujący liturgię aktor odgrywał rolę kapłana tak samo, jak protagonista każdego innego spektaklu. Nasuwała się analogia – religia to teatr; duszpasterstwo – to kreacja. Skoro tak, to uczestnictwo w mszy ma tę samą wartość, co partycypacja w wydarzeniu artystycznym.
M
W imię świętej estetyki W świecie demokracji, dobrobytu i pokoju, szczęście stało się równie rzadkie jak kiedyś awans z szewczyka na króla (swoją drogą, dziś to także niezbyt częste). Jednak onegdaj właśnie „sztywne” umiejscowienie w społecznej hierarchii pomagało w osiągnięciu spełnienia. Cieszyło sumienne wykonywanie obowiązków, rodzina, zdrowie. Co to zawodowy sukces, nie za bardzo wiedziano; tym bardziej za nim nie goniono. W czasach, gdy wolność wyboru stała się ogólnodostępnym dobrem, większość znalazła się na rozdrożach. Bo podejmowanie decyzji to nie każdemu dana umiejętność. Więc bez drogowskazu – ani rusz. Toteż z roku na rok rośnie lista poradników uczących, jak osiągnąć satysfakcję w sytuacji, która… sama z siebie jest satysfakcjonująca. Znaczy, obiektywnie rzecz ujmując. Gdyż subiektywnie – nic z tego. A chciałoby się świętości, czy przynajmniej – odświętności. Ale takiej na skróty, bez angażowania ducha. Efektem są nowe rytuały. Zsekularyzowane, łatwe, tożsame z rozrywką. Kilkanaście lat temu wyniesiono na ołtarze modę i design. Powierzchowne, doczesne piękno zamiast duchowej głębi; estetyka codzienności zamiast sacrum. Projektantów oraz wielkich krawców mianowano kreatorami, mistrzami, geniuszami. Przeszkodą w powszechnej akceptacji „religii mody” okazały się ceny dzieł nowych guru. Pojawili się odszczepieńcy, anarchiści, sabotażyści. Tak narodziła się wiara w vintage, w indywidualizm, w oldskul. Moda jako wyznanie się nie sprawdziła.
Wielka tęsknota W ciągu ostatnich mniej więcej pięciu lat powstała nowa świecka religia: gotowanie. Na różnym poziomie wtajemniczenia. Popatrzmy – dookoła mnóstwo kapłanów strzegących świętego ogniska na pięciu fajerkach. Kulinarne celebry odprawiane są w telewizji, z nagrań i na wizji; w książkach specjalistycznych i z pozoru nie mających nic wspólnego z kuchnią, np. w kryminałach; we wszystkich możliwych periodykach; na estradzie i na ekranie. Rozejrzyjcie się wśród znajomych – kto nie pichci, jest passé. Kiedyś rodzice chwalili się potomkiem, któremu udało się, np. dostać na Harvard. Teraz równie prestiżowy jest Le Cordon Bleu – fakt, szkoła z tradycjami i na najwyższym poziomie, lecz kształcąca „tylko” kucharzy! To ich udziałem stała się najbardziej błyskotliwa społeczna kariera epoki: z pomocy domowej – w mistrza ceremonii; z kuchni – na salony; z salonów – na scenę; zza kulis – w światła ramp.
Ten proces zarejestrowali autorzy filmów. Nie, żeby celowo. Mimochodem. Realizując wolę i potrzeby szerokiej publiczności. Przez dziesięciolecia kuchenne sprawy odgrywały na ekranie marginalną rolę. Zaczęło się zmieniać od lat 70., po rewolcie studenckiej roku 1968. Wbrew pozorom, to nie Wielkie żarcie Marca Ferreriego było pierwszą filmową metaforą kapitalistycznej nadkonsumpcji, lecz o rok wcześniejszy Dyskretny urok burżuazji Luisa Buñuela (1972). Hiszpański surrealista kazał swoim zamożnym i wpływowym, lecz głodnym bohaterom błąkać się od jednej restauracji do drugiej w poszukiwaniu posiłku i napotykać na absurdalne przeszkody w drodze ku zaspokojeniu apetytów. A wszystko przez zbyt wygórowane wymagania – bo na tym polega dyskretny urok burżuazji, że ta byle czego nie zeżre. Inna grupa filmów, przy oglądaniu których ciekła ślinka, to wspomnienia: Roma Felliniego, Postrzyżyny Menzla, Panny z Wilka Wajdy. Jedzenie jako wyraz twórczego spełnienia wymagającego pokory, wyrzeczeń i rezygnacji z zysku stało się leitmotivem Uczty Babette Gabriela Axela (1987). Nieważne, w jakiej formie realizuje się dzieło sztuki – jeśli wznosi się na najwyższy poziom, to uczestnikom tego cudu może być dane duchowe przeobrażenie. Między tymi wzruszeniami pojawił się jeden film traktujący serio, choć w komediowy sposób, o współczesnych gastronomicznych realiach: Skrzydełko czy nóżka z Louisem de Funèsem w roli kucharskiego maestra, występującego przeciwko sieci fast foodów. Ten sam temat w równie frywolnej formie powrócił niedawno w obrazie Faceci od kuchni (2012), acz tym razem mistrz patelni Jean Reno sprzeciwia się innej kulinarnej modzie – kuchni molekularnej.
Kucharz, jego sztuka, jej adoratorzy W ciągu ostatniej dekady gotowanie przedarło się z tła na plan pierwszy w fabułach, dokumentach, animacjach. Kuchnia stała się ulubionym miejscem filmowych akcji. Jednocześnie pitraszenie utraciło symboliczny czy metaforyczny wymiar. Jest pokazywane realistycznie, bez podtekstów. Proszę – oto menu z kilku ostatnich lat: Obsługiwałem angielskiego króla, Życie od kuchni, Ratatuj, Julia & Julia, Kucharze historii, Jedz, módl się, kochaj, Soul Kitchen, Jiro śni o sushi, Faceci od kuchni, Tam, gdzie rosną grzyby, Niebo w gębie, Wtajemniczeni. Jednak pokarm dla ciała stanowi też posiłek dla duszy. To współczesna filozofia, nakazująca z największą powagą podchodzić do spraw gastronomii. Żaden reżyser nie traktuje dziś gotowania jako nieciekawej czynności ani jedzenia jako zwykłej potrzeby. Na ekranie wciąż coś buzuje, paruje, smaży się, piecze. Kulinarna kreatywność propagowana jest obecnie nie jako praktyczny zawód, ale jako ważna (może najważniejsza?) dziedzina twórcza; jako ambitna amatorska pasja; jako sens egzystencji. A proces preparowania potraw? To w filmach natchnione misterium odprawiane przez kuchmistrzakapłana. Posiłek? Celebracja wedle rygorystycznie opracowanego scenariusza. Spożywanie? Uczestnictwo w cudzie. Namiastka świętości. Obserwujemy to coraz częściej na ekranie: aktorzy odgrywają nabożeństwo jedzenia jak duchową przygodę. Te sceny w niewielkim stopniu różnią się od Mszy Żmijewskiego: nie są przeżyte, lecz zagrane. A my, wyznawcy nowej religii, zapisujemy się do kulinarnego kościoła, kupując bilet do kina. [mm]
Nr 1 (248) styczeń 2013
N O W E
ożna mieć pretensję do Żmijewskiego, że odsakralizował sacrum. Ale on jedynie obnażył zjawisko, którego staramy się nie dostrzegać, a którego jesteśmy zarówno biernymi świadkami, jak aktywnymi współautorami. Prawda jest taka: laicyzujemy się. My, ludzie. Bez względu na kraj, kościół, wyznanie. Odchodzimy od starych rytuałów, bo przewlekle nudne, zdezaktualizowane, wymagające wysiłku. A teraz ma być łatwo i szybko – szkoda przecież czasu na coś, co nie przekłada się na realne zyski. Jednocześnie, jakoś nie potrafimy cieszyć się życiem.
R E L I G I E
17
Fot. Mariola Godlewska
T E C H N O L O G I E
18
N O W E
Paweł Dobrzyński, informatyk, od 2009 r. w firmie Libranova propaguje czytelnictwo z wykorzystaniem nowych technologii
W cyfrowym świecie
cuda się zdarzają Paweł Dobrzyński
Nr 1 (248) styczeń 2013
J
akiś czas temu (Siódme: nie pożyczaj, «NW» 4/2011) pisałem o różnicach w pojmowaniu elektronicznych i zwykłych wersji utworów i wynikających stąd pułapkach. W codziennym życiu nie mamy na ogół trudności z odróżnieniem dobra od zła, a jednak w przypadku cyfrowych treści intuicja często wiedzie nas na manowce. Brak jasno określonych uregulowań prawnych w połączeniu z niewielką wiedzą prawniczą społeczeństwa sprawiają, że w ocenie słuszności postępowania kierujemy się analogiami ze światem rzeczy materialnych. Ta zaś prowadzi do takich stwierdzeń, jak „kopiowanie to nie kradzież”, które często można spotkać w sieci na usprawiedliwienie nielegalnego dzielenia się cyfrową muzyką, filmami czy e-bookami. Powszechność zjawiska dodatkowo utwierdza nas w przekonaniu, że kopiując, nie robimy nic złego.
Tym razem spróbujmy przyjrzeć się temu bliżej. Sposób postępowania z utworami literackimi, muzycznymi czy filmowymi reguluje prawo autorskie (Ustawa z dn. 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych). Prawo to jest oparte na kilku ważnych zasadach. Po pierwsze, ochronie podlega każdy przejaw działalności twórczej, niezależnie od posiadanej wartości artystycznej i sposobu wyrażenia. Tak więc prawo
autorskie stosuje się zarówno do filmu wyświetlanego w kinie, jak i do sprzedawanego w sklepie na płycie DVD; do książki sprzedawanej w księgarni, czy e-booka rozpowszechnianego w sieci. Po drugie, twórcy przysługuje wyłączne prawo do korzystania z utworu i rozporządzania nim – w każdej formie. Czyli zgody twórcy wymaga wydanie płyty z koncertu muzycznego, nakręcenie filmu na podstawie jego powieści, czy wydanie wielu egzemplarzy książki z jednego rękopisu. Te dwie reguły są bardzo mocne, oznaczają, że bez zgody twórcy nie można z utworem zrobić praktycznie nic. Dlaczego więc czytając książkę, nie łamiemy prawa? Otóż tu z pomocą przychodzą dwie inne zasady zawarte w ustawie, dzięki którym powszechne korzystanie z utworów staje się w ogóle możliwe. Pierwsza, to zasada wyczerpania prawa, która mówi, że „wprowadzenie do obrotu oryginału albo egzemplarza utworu” [podkreślenie moje, PD] zezwala na dalszy taki sam obrót tym egzemplarzem (z wyjątkiem najmu lub użyczenia). Jest to bardzo ważna reguła – dzięki temu obraz kupiony od malarza możemy sprzedać kolejnemu nabywcy, a księgarze mogą sprzedawać książki, płyty z muzyką i filmami video. Zwróćmy uwagę na termin „egzemplarz utworu”, którego interpretacja ma kluczowe znaczenie dla tego, co wolno a czego nie wolno nam robić. Pojawi się on jeszcze raz – w prawie dozwolonego użytku, które wymienia liczne wyjątki,
przy których nie jest wymagana zgoda twórcy. Dozwolony użytek pozwala bibliotekom wypożyczać książki, telewizji – nadawać relacje z koncertów, naukowcom – cytować wypowiedzi lub prace naukowe, a muzeom – wystawiać zakupione obrazy. My sami zaś możemy „nieodpłatnie korzystać z już rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku osobistego”, także w kręgu „osób pozostających w związku osobistym, w szczególności pokrewieństwa, powinowactwa lub stosunku towarzyskiego”. Mówiąc po ludzku, znaczy to, że możemy odtworzyć film na domowym wideo, samemu lub wspólnie ze znajomymi, czy przeczytać dziecku książkę na dobranoc. Dozwolony użytek osobisty obejmuje „korzystanie z pojedynczych egzemplarzy utworów” [podkr. PD], a bez zgody twórcy możliwe jest także „przejściowe lub incydentalne zwielokrotnianie utworów mające na celu (...) umożliwienie zgodnego z prawem korzystania z utworu”. Chodzi o to, że możemy znajomym nie tylko dać do obejrzenia film DVD, ale najzupełniej legalnie wykonać jego kopię i dać im na zawsze. Czy te same prawa obowiązują w cyfrowym świecie? Czy mogę przegrać album muzyczny do komputera i wysłać znajomym przez e-mail? Czy mogę umieścić e-booka w internecie, aby sami go sobie pobrali? I czy „znajomi” z Facebooka to też są znajomi? Nad interpretacją prawa niech się głowią prawnicy, ja chciałbym zwrócić uwagę na dwa aspekty: czym jest „egzemplarz utworu” i co oznacza „krąg osób pozostających w stosunku towarzyskim” przy dzisiejszym stanie „usieciowienia” społeczeństwa. Wygląda na to, że ustawodawca nie pomyślał o cyfrowej twórczości. Ustawa wymienia bowiem wprost jedynie dwa przypadki elektronicznych utworów: bazy danych oraz programy komputerowe, które są zupełnie inaczej traktowane od reszty. Na przykład dozwolony użytek osobisty nie pozwala na wykonanie kopii, czyli choć można od kolegi przegrać album muzyczny, to płyty z programem – już nie. Ustawa nie wspomina nic o e-bookach, czy na-
Nr 1 (248) styczeń 2013
N O W E
Dwa tysiące lat temu niedaleko Jerozolimy wydarzył się cud. Pomiędzy 5 tysięcy zgromadzonych rozdzielono pięć chlebów i dwie ryby, tak że każdy najadł się do syta a resztki wypełniły 12 koszy. Później już nikomu nie udała się podobna sztuka. Aż do teraz.
T E C H N O L O G I E
19
N O W E
T E C H N O L O G I E
20
Nr 1 (248) styczeń 2013
pamiętamy, dla egzemplarzy, czyli tworów materialnych. Nie można zatem e-booka sprzedać ani pożyczyć. Nie można też zrobić kopii dla przyjaciela, ba – nawet dla dziecka czy współmałżonka. Za to na mocy innej zasady (twórcy przysługuje wyłączne prawo do korzystania z utworu i rozporządzania nim) właściciel praw autorskich może z nim zrobić wszystko. Nawet nam go odebrać. I czasami tak się dzieje. Trzy lata temu głośno było o tym, jak Amazon wykasował z czytników swoich klientów dwa e-booki (można o tym przeczytać tutaj: http://www.libranova.eu/pl/wydarzenia/files/wielki_brat_czuwa_jak_amazon_skasowal_ksiazki.html) . Książki pojawiły się w ofercie przez pomyłkę – zostały wystawione nielegalnie – więc Amazon usunął je z pamięci czytników i zwrócił klientom pieniądze. A jednak w sieci zawrzało. Jeden z dziennikarzy napisał o tym incydencie tak: „Wyobraź sobie, że ktoś zakrada się do ciebie w nocy, żeby zabrać z nocnego stolika dwie książki i zostawić w zamian pieniądze”. Brzmi absurdalnie, prawda? A jednak, co tylko nieliczni zauważyli, Amazon miał prawo tak postąpić! E-booka nie dotyczy wspomniana zasada wyczerpania prawa, bo nie jest egzemplarzem, a prawo nabywcy do korzystania z utworu reguluje umowa licencyjna, która może być w każdej chwili cofnięta, czego przejawem było właśnie „zniknięcie” tytułu z czytników. Ostatecznie jednak sam szef firmy, Jeff Bezos, przeprosił klientów i obiecał, że podobne zachowanie więcej się nie powtórzy. Ta historia pokazuje tylko, jak trudne jest zrozumienie zawiłości prawnych przez użytkowników, którzy chcieliby po prostu pobrać e-booka i używać go tak, jak inne kupione w księgarni książki. Tu jednak chciałbym zwrócić uwagę na dość istotny aspekt odróżniający świat cyfrowy od materialnego – łatwość wykonywania kopii. Jeżeli kupimy książkę, to przekażemy ją dalej dopiero wtedy, gdy sami ją przeczytamy. Siłą rzeczy szybkość rozprzestrzeniania jest w ten sposób mocno ograniczona. W kopiowanie raczej nikt się nie bawi –
trwałoby to zbyt długo i kosztowało tyle, że tańszy byłby zakup drugiego egzemplarza. Jednak już w przypadku płyty CD sprawa jest prostsza – czysta płyta kosztuje mniej niż złotówkę, a czas przegrywania to tylko kilka minut. Jednak i tu ograniczeniem jest zarówno czas, jak i konieczność fizycznego kontaktu. Trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś robił dziesiątki kopii i wysyłał je potem pocztą do swoich znajomych. Tymczasem w sieci wszystko jest znacznie szybsze i łatwiejsze – jednym kliknięciem myszki możemy wysłać plik setce naszych znajomych. Co więcej, oryginalny plik nadal pozostaje na dysku komputera. Mogę w ten sposób wysłać e-booka wszystkim swoim znajomym – i nadal go czytać. I co z tego?, mógłby ktoś zapytać. Przecież podobno nikt na tym nic nie traci. Czy na pewno? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy cofnąć się do lat 60. ubiegłego wieku. Wtedy to amerykański psycholog Stanley Milgram przeprowadził szereg eksperymentów, w których udowodnił, że dowolne dwie osoby w Stanach Zjednoczonych dzieli nie więcej niż łańcuch sześciu innych, z których każde dwie się znają. Innymi słowy, w kręgu moich znajomych jest ktoś, kto zna kogoś, kto zna prezydenta – i w tym łańcuchu nie będzie więcej niż sześć osób. Zjawisko to jest znane jako teoria sześciu kroków lub fenomen małych światów, a o jego sile możemy się przekonać dziś, obserwując, jak szybko rozprzestrzeniają się w internecie niektóre wiadomości przesyłane kolejnym znajomym. Teoria małych światów dowodzi, że jeden „egzemplarz” e-booka może dziś łatwo i szybko trafić do milionów czytelników, podobnie jak u progu naszej ery kilka chlebów i ryb zaspokoiły głód u tysięcy zgromadzonych. Zapewne działania mające na celu zaspokojenie głodu – także czytelniczego – zasługują na pochwałę. Ja jednak chciałbym przewrotnie postawić dwa pytania. Pierwsze: co myśleli ludzie posilając się chlebem i rybą nad Jeziorem Galilejskim? I drugie: czy byli wśród nich rybacy i piekarze i co ONI sobie wtedy myśleli? [pad]
Nr 1 (248) styczeń 2013
N O W E
wet znacznie bardziej popularnej muzyce w postaci mp3. A skoro tak jest, to musimy stosować zapisy właściwe dla „zwykłych” utworów. I tu zaczynają się schody. W kluczowych miejscach (prawo wyczerpania, dozwolony użytek) ustawa posługuje się bowiem określeniem „egzemplarz utworu”, które bywa różnie interpretowane. Z jednej strony sprawa wydaje się prosta. Według Słownika Języka Polskiego PWN jest to „jeden przedmiot z grupy jednorodnych przedmiotów”, z kolei przedmiot to „rzecz, materialny element świata” – mówiąc obrazowo, coś, co można wziąć do ręki. W tym kontekście egzemplarzem będzie książka, płyta z filmem czy album muzyczny, ale nie będzie nim e-book, ani film czy muzyka w wersji cyfrowej. Skoro więc ebook nie jest egzemplarzem utworu, to nie dotyczy go prawo dozwolonego użytku, które jak pamiętamy odnosi się tylko do egzemplarzy. Tak więc, choć wolno mi wykonać kopię płyty z filmem, bo jest to przedmiot materialny, to nie mogę znajomym zrobić kopii ebooka, który materialny nie jest. Z taką interpretacją nie chce się zgodzić się wielu internautów. Trudno im zrozumieć, dlaczego prawo dozwolonego użytku miałoby pozwalać na skopiowanie płyty z muzyką, ale samych plików muzycznych z komputera już nie. Jest to o tyle uzasadnione, że coraz rzadziej korzystamy z płyt – muzyki słuchamy na odtwarzaczach mp3, do których przegrywamy ją z płyt, lub nawet od razu kupujemy w formie cyfrowej. Skoro więc można wykonać kopię płyty, to równie dobrze można skopiować album cyfrowy. Podobnie rzecz ma się z e-bookami, szczególnie że pożyczanie książek jest mocno zakorzenionym zwyczajem. Wydaje się więc naturalne, że kupując e-booka, chciałoby się pożyczyć go znajomemu – do przeczytania. Poza tym, jeśli przyjąć zgodnie z definicją, że „egzemplarz” to twór materialny, to okaże się, że e-booki i empetrójki są przez prawo autorskie traktowane bardzo po macoszemu. Nie dotyczą ich wtedy obydwie ułatwiające życie zasady – wyczerpania prawa i dozwolonego użytku, przewidziane, jak
T E C H N O L O G I E
21
R O C Z N I C E
22
Kto się boi braci Grimm? Marek Arpad Kowalski
Jedna z pierwszych moich książek, w albumowym formacie: Bracia Grimm, Bajki, z ilustracjami Edmunda Dulaca, nakładem Księgarni Ludwika Fiszera, Łódź-Katowice 1947, wydanie drugie, Drukarnia Państwowa w Łodzi, Piotrkowska 85, przełożył Marceli Tarnowski; duża czcionka, duże litery. Zamęczałem rodziców, żeby ciągle mi czytali. Nie zawsze jednak mieli czas. Wobec tego z niecierpliwości nauczyłem się czytać, znając te bajki niemal na pamięć i zaglądając rodzicom przez ramię, kiedy mi je czytali. Miałem wtedy pięć lat. Do dziś mam ten egzemplarz w swoim księgozbiorze. 20 grudnia 2012 roku minęło 200 lat od ukazania się pierwszej edycji Bajek, czy też jak teraz je nazywamy Baśni dla dzieci i baśni domowych (Kinder- und Hausmärchen), jakie od tego czasu weszły do kulturowej tradycji Europy. Wtedy też, 20 grudnia, rozpoczął się jubileuszowy Rok Braci Grimm, którego rozpoczęcie formalnie nastąpiło w Kassel.
Krew się leje strumieniami W Kopciuszku macocha obcina swoim córkom palce u stóp, by zmieściły się w pięknych pantofelkach, Jasia i Małgosię porywa Baba Jaga, by zjeść dzieci, lecz one wrzucają ją do rozpalonego pieca, w Czerwonym Kapturku podstępny wilk zjada babcię, lecz myśliwy ratuje ją, rozpruwając wilkowi brzuch… Niemal w każdej bajce leje się krew, jest gwałt i śmierć. Nie pamiętam jednak, by te odstręczające obrazy przejmowały mnie grozą. Widocznie traktowałem je jako coś bajecznego, nierzeczywistego, i wyrosłem na normalnego człowieka. To dziś podnoszone jest larum, że opowieści braci Grimm porażają przemocą i okrucieństwem. Czy słusznie i czy dopiero dziś? A w ogóle czy bracia Grimm zamierzali jedynie pisać bajki? Może stało za tym zamiarem coś więcej? Jakub Grimm, urodzony 4 stycznia 1785 r. w Hanau w Hesji, zmarły 20 września 1863 r., był niemieckim filologiem. Po ukończeniu studiów prawniczych w Marburgu podjął pracę w bibliotece w Kassel. Jako twórca germańskiego językoznawstwa porównaw-
Nr 1 (248) styczeń 2013
czego, był w latach 1830-1837 profesorem uniwersytetu w Getyndze, a od 1841 r. członkiem Pruskiej Akademii Nauk i profesorem uniwersytetu w Berlinie. Czterotomowym dziełem Deutsche Grammatik (1819-1837) zapoczątkował porównawczą gramatykę języków indoeuropejskich. Wraz z bratem Wilhelmem wydał zbiór bajek Kinder- und Hausmärchen (1812-1815, wyd. polskie Baśnie dla dzieci i młodzieży, 1895; w kolejnych latach aż do dziś wielokrotnie wznawiane, tłumaczone obecnie najczęściej jako Baśnie dla dzieci i domu) i dwutomowe Deutsche Sagen (1816-1818). Wilhelm Grimm, młodszy o rok od swojego brata Jakuba, bo urodzony 24 lutego 1786 r. też w Hanau (zm. 16 grudnia 1859 r.), również odbył studia prawnicze w Marburgu i również zatrudniony potem w bibliotece w Kassel, był zbieraczem niemieckich baśni i podań, filologiem i, przez jakiś czas, profesorem uniwersytetu w Getyndze, a od 1841 także, podobnie jak brat, członkiem Pruskiej Akademii Nauk i profesorem uniwersytetu w Berlinie. Wraz z bratem Jakubem wydał m.in. Balladen und Märchen (1811) oraz Die deutsche Heldensage (1829). Utarło się powszechnie potoczne przekonanie, że Jakub i Wilhelm Grimmowie byli bajkopisarzami. Otóż nic bardziej błędnego! Uważali oni, że poezja ludowa, przejawiająca się między innymi w bajkach, baśniach i podaniach, jest tworem społecznej duszy zbiorowej, w której ujawnia się narodowa, w tym przypadku niemiecka epopeja i tradycja kulturowa. Byli przekonani, że w tych ludowych bajkach i baśniach przechowały się nieskażone wierzenia
Fot. WikiCommons
R O C Z N I C E
23
Nr 1 (248) styczeń 2013
R O C Z N I C E
24 dawnych ludów germańskich. Działalność braci Grimm miała na celu ukazanie tej tradycji, przekonując, że lud i naród to jedno. Widzieli zatem przeszłość przez pryzmat funkcji narodowej bajek.
Duch narodu w baśń zaklęty W tym ujęciu zbierany przez nich folklor stał się narzędziem polityki, a konkretnie narodowego odrodzenia niemieckiego. Takie były korzenie romantyzmu wyrosłego w krajach niemieckich: to, co autentyczne i najbardziej narodowe, przechowało się właśnie w bajkach i baśniach, w podaniach ludowych. Na tej podstawie, jak mniemali Grimmowie, można kusić się o odrodzenie nieco wygasłego narodowego ducha niemieckiego. Bracia zaczęli zbierać i spisywać opowieści ludowe jeszcze podczas prawniczych studiów w Marburgu, kontynuowali tę aktywność w Kassel. W zgromadzonym przez siebie zbiorze zawarli około 200 tekstów. Te ludowe podania i legendy opowiadało im wielu bajarzy, najwięcej dostarczyła ich Dorothea Viehmann, potomkini zmuszonych do opuszczenia Francji hugenotów, którzy osiedlili się w Niemczech. Naturalnie pani Viehmann dobrze znała tak niemieckie, jak i francuskie baśnie, których zasadnicze wątki często były podobne – także do ludowych opowieści innych krajów europejskich. Przy tym bracia Grimm nie opracowywali ani nie retuszowali tych przekazów, lecz zapisywali je w wiernym brzmieniu. Może dlatego są baśnie częstokroć pełne okrucieństwa i mroczne, zgodne z surowymi, ludowymi oryginałami. Dopiero w późniejszych wydaniach zaczęły się pokazywać złagodzone, dziecięce ich wersje. Byli więc nie tyle bajkopisarzami i nawet nie tylko zbieraczami bajek ludowych, ale przede wszystkim folklorystami, czy, żeby bardziej dobitnie powiedzieć – etnografami w służbie niemieckiego odrodzenia narodowego i dumy z germańskiej tradycji, która przechowała się wśród ludu. Świetną analizę twórczości i poglądów braci Grimm daje Giuseppe Cochiara w pracy Dzieje folklorystyki w Europie (PIW, Warszawa 1971). Nawiasem mówiąc, podobne odwołania do ludowych bajek i baśni jako skarbnicy narodowych tradycji były obecne w całej Europie. W Wielkiej Brytanii takim „folklorystą” był m.in. Walter Scott, we Francji mocno dziś zapomniany Claude Fauriel, motywy folklorystyczne wykorzystywał w Rosji Aleksander Puszkin. W Polsce też mniemano, że w ludowych opowieściach zawierają się czysto narodowe przekazy nie zepsute obcymi naleciałościami. Prąd uwielbienia dla twórczości ludowej i doszukiwania się w niej nieskażonych, narodowych wątków ogarnął całą Europę. Co prawda niektóre wątki baśniowe mają charakter wędrowny i są znane w całej Europie, np. Królewna Śnieżka, Jaś i Małgosia, Czerwony Kapturek, acz z pewnymi odmianami podyktowanymi specyfiką regionalną, lecz wtedy ignorowano owe podobieństwa i pożyczki. Jednakże to właśnie Baśnie braci Grimm stały się światową klasyką. Ale gdy ukazały się po raz pierwszy, zostały przyjęte chłodno, a nawet z odrazą. Niejaki Achim von Arnim, poeta i przyjaciel braci Grimm, krytykował je za ładunek okrucieństwa i przemocy obecny w nich i uważał, że należy przestrzegać młodych czytelników przed brutalnością utworów zebranych przez Jakuba i Wilhelma. Coś z tych zastrzeżeń zostało do dziś. Adam Krzemiński w artykule opublikowanym w bożonarodzeniowym numerze
Nr 1 (248) styczeń 2013
«Polityki» z 2012 r. przypomina, że zastanawiano się w swoim czasie, czy te okrutne obrazy wsączane do głów niemieckich dzieci nie zdeformowały ich świadomości? Czy nie znieczuliły ich na okrucieństwa i nie uczyniły ich zdolnymi do tego, co Niemcy czynili w III Rzeszy? W Niemczech niektóre gazety w 1947 r. nazwały te baśnie „przedszkolem okrucieństwa”. W Polsce w 1951 r. cenzura nie dopuściła do ich wznowienia! (zastanawiam się, czy cenzura w 1947 przegapiła te moje Bajki braci Grimm, czy też objęła je później nieco swoim zakazem). W porównaniu z obecnymi filmowymi czy telewizyjnymi programami dla dzieci i komputerowymi grami baśnie te są nadzwyczaj łagodne i pogodne. Otóż bracia Grimm dążyli w zbieranych przez siebie baśniach do odtworzenia najdawniejszego, najstarszego wzorca ludowych motywów baśniowych. Zawiera się w nich, jak to często w podaniach ludowych, ładunek okrucieństwa. Jakub i Wilhelm byli więc wierni pokazywaniu nieskażonej tradycji. Jednakże w tym baśniowym świecie okrucieństwo i przemoc mają za zadanie wyraźnie odkreślić zło od dobra. Francuski bajkopisarz Charles Perrault łagodził w swoich opracowaniach drastyczne momenty. Bracia Grimm tego nie czynili, zamierzając dotrzeć do sedna ludowych utworów. Ale skrupulatnie przestrzegali w swoich baśniach elementarnego prawa moralnego: zawsze dobro i uczciwość są górą i zwyciężają w ostatecznym efekcie zło i niegodziwości.
Grimmfest Od 2005 r. Baśnie braci Grimm znajdują się na Światowej Liście Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Jubileuszowe uroczystości w Niemczech przewidują od 27 kwietnia do 8 września wystawę „Ekspedycja Grimm” w hali Documenta w Kassel, wystawę prezentującą zbieractwo baśni, przy czym pierwotny ich rękopis znajduje się w muzeum w Kassel. Z kolei w Hanau, rodzinnej miejscowości braci Grimm, znajduje się początek tzw. Niemieckiego Szlaku Baśniowego, dokładniej przy pomniku braci Grimm wznoszącym się na Neustadter Markplatz (rynku) w Hanau. Ten szlak liczy 600 kilometrów, a kończy się w Bremie (warto tu przypomnieć tytuł jednej z baśni: Muzykanci z Bremy). Trasa przebiega przez miejscowości, w których bracia Grimm mieszkali (głównie w Hesji), oraz te, z którymi wiążą się zebrane przez nich baśnie: Bergfreiheit w Bad Wildungen (wioska Królewny Śnieżki), teren między Alsfeld a Fritzlar (kraina Czerwonego Kapturka), Hoher Meissner u podnóża masywu górskiego (staw Pani Zamieci). Program jubileuszowego Roku Braci Grimm objął także Międzynarodowy Festiwal Teatrów Marionetkowych w zabytkowym klasztorze w Morschen, Festiwal Bajkowy w Bremie i Tydzień z Czerwonym Kapturkiem w Neustadt. Zaś w maju 2013 r. w Hanau, miejscu urodzenia braci Grimmów, zacznie się trwający dwa miesiące Festiwal Baśni. Myślę, że Jakub i Wilhelm Grimm zasłużyli na te uroczystości, bowiem pamięć o nich i ich, czy dokładniej zebranych przez nich baśniach i bajkach, nadal trwa, podobnie jak poczytność (czy aby dziś również?) tych utworów. A że przemoc i okrucieństwo? To są dziś strachy dla dzieci, które mogą bać się bezpiecznie, wiedząc, że dobro i prawość zwyciężą. [mak]
od koniec XX wieku prognozowano – jedni utrzymywali to z nadzieją, inni zaś lękliwie – że XXI stulecie będzie stało pod znakiem odrodzenia religii. Cóż, w tym rozumowaniu tkwił pewien błąd. Już XX wiek był stuleciem religii: religii, która oderwała się od swoich metafizycznych korzeni i przybrała formę uniwersalnego naczynia gotowego, by wlać weń dowolną treść. Z tej okazji ochoczo skorzystały wszelkiej maści totalitaryzmy, nie wzgardził nią także konsumpcjonizm, kreując uświęcony związek między klientem a towarem. Niemniej problem w tym, że naczynia się zużywają. Zużywają się również odpowiedzi na najważniejsze pytanie. Tylko pytanie pozostaje wciąż takie samo: dlaczego musimy umrzeć. Według Schopenhauera religia jest po prostu rodzajem leku przeciwbólowego, który ludzkość zażywa w ramach terapii paliatywnej. Marks przejął od niego tę opinię, formułując słynne określenie religii jako „opium dla mas”. Jakkolwiek są to uproszczenia, w dodatku skompromitowane przez kolejnych proroków nowych świeckich kultów, trudno się nie zgodzić, że religia jest próbą uporania się z absurdem życia bez celu, z chaosem świata, którym rządzi siła przypadku, jest zbiorowym wysiłkiem zmierzającym do nadania rzeczywistości przewidywalnego kształtu – teraz i po śmierci, jest wreszcie słodką obietnicą spędzenia wieczności w jakimś przyjemnym miejscu. Tak czy inaczej, rodzaj ludzki nie wynalazł lepszego sposobu na to, by się lepiej poczuć, niźli dzieląc ze swymi bliźnimi uroki wiary. Nie obyło się przy okazji bez ofiar – głównie tych, którzy wątpili w skuteczność aktualnej terapii duchowej albo chcieli sobie aplikować mikstury wedle własnego pomysłu. W Dziennikach gwiazdowych Stanisława Lema homo sapiens został zgodnie z galaktyczną systematyką sklasyfikowany jako ohydek szalej (Monstroteratum Furiosum) – typ: Zboczeńce, podtyp: Przeciwrozumowce, gromada: Zwłokobawy, rząd: Obrzydłce. Ohydek szalej potrafił (i potrafi) tworzyć rzeczy piękne, ale nadal pozostaje tym, kim w istocie jest – stadnym, wszystkożernym, silnie hierarchicznym i samczo zdeterminowanym drapieżcą, dość wrednym kosmicznym wyrzutkiem. Takie też są przeważnie jego religie, niezależnie od tego, czy rozchodzi się akurat o bogów, führerów, pierwszych sekretarzy czy najnowsze modele smartfonów. Rzecz w tym więc, co będzie potem. Czy to, co nadejdzie – a nadejdzie bez wątpienia – będzie lepsze niż to, co jest? Religie twierdzą, że będzie lepsze. Jedne lokują owe arkadyjskie przestrzenie w zaświatach, inne umieszczają je w doczesności, ku której ludzkość dzielnie się gramoli. Sprzedają sobie wzajemnie złośliwe kopniaki, konkurując w dziedzinie rajskich promocji. I tu czas na wyznanie, które już zresztą wiele razy czyniłem: jestem ateistą, mam serdecznie w dupie wszystkie te gwarancje, godzę się na absurd i przypadek, staram się po prostu w miarę swoich skromnych możliwości nie robić nikomu krzywdy, co pewnie nie zawsze się udaje. Ateizm, tak jak go widzę, nie jest żadnym buntem przeciwko religii, ale niezbyt pociągającym stanem ciągłego wątpienia, przeżywaną w samotności i nieprzynoszącą większej satysfakcji przygodą z uporczywym sceptycyzmem. Dlatego – i to jest właściwy temat tego felietonu – bawią mnie modne ostatnio ateistyczne coming-outy, rozgorączkowane ruchy społeczne głoszące wyzwolenie z okowów wiary, towarzyszące im wielkie słowa o prawdziwej afirmacji życia. „There’s probably no god. Now stop worrying and enjoy your life” – głosiły hasła na londyńskich autobusach. Z czego tu się właściwie cieszyć? Nie mam pojęcia. To, co nadejdzie, będzie przecież takie samo jak to, co jest, albo nawet gorsze. Ohydek szalej nie stanie się nagle eterycznym elfem. I nadal musimy umrzeć. Byłoby łatwiej, gdybyśmy mieli chociaż tyle wdzięku co szympansy bonobo, które hołubią swoje samice i odbywają kilkadziesiąt stosunków płciowych dziennie. [kof]
Piotr Kofta
Hipst-ateizm
P
Nr 1 (248) styczeń 2013
F E L I E T O N
25
Nr 1 (248) styczeń 2013
Trafiłem kiedyś na tekst tłumaczący zasady czytania książkowych blurbów. Ogólnie i w największym skrócie można by powiedzieć: czytać na opak. Im więcej pochwał, tym więcej bzdur w książce. Im poważniejsze nazwiska, do których porównywany jest autor, tym dalej mu do ich poziomu. Najbardziej przypomina to strzelanie na oślep – można liczyć, że czasem się trafi.
J
Grzegorz Sowula
styczeń 2013
kronika
kryminalna
K R O N I K A
Fot. Tim Sowula
K R Y M I N A L N A
26
ames Lee Burke został podobno ochrzczony mianem „Faulknera kryminału”. Zbieżność jest, a jakże – akcja jego książek przebiega na południu USA. I to, moim zdaniem, tyle. Być może rzeczywiście „w sugestywnym, mrocznym stylu opisuje amerykańskie Południe”, jednak nie sposób tego powiedzieć po lekturze Bogów deszczu. Potrafię sobie łatwo wyobrazić tę fabułę w scenerii innych stanów: Kalifornii, Nevady, Kolorado, Missouri, by wymienić kilka z upalną pogodą. Bo poza tym niczego „południowego” w tej książce nie ma. Jest za to dobra akcja i wyraziści bohaterowie. Policja dostaje zgłoszenie o nocnej strzelaninie. Ofiar jest kilka, jak okazuje się podczas wizji lokalnej przeprowadzanej przez szeryfa Hollanda. Zamordowano je seriami z broni maszynowej, zwłoki upchnięto spychaczem pod ziemię. Wszystkie ofiary to kobiety, spoza Ameryki, sekcja wykazała, że w żołądkach miały plastikowe worki
Eduardo Mendoza
Walka kotów
Kamyk
tłum. Maciej Potulny Sonia Draga, Katowice 2012 s. 565, ISBN 978-83-7508-468-9
tłum. Marzena Chrobak SIW Znak, Kraków 2012 s. 421, ISBN 978-83-240-2275-5
Świat Książki, Warszawa 2012 s. 255, ISBN 978-83-273-0079-9
z wyjątkowo czystym narkotykiem. Czy były kurierkami? Czy ściągnięto je do pracy w lokalnych nocnych klubach? Wojna gangów narkotykowych czy wyrzynanie się konkurencji w branży rozrywkowej? Szeryf Holland sam wykopuje zwłoki, czym naraża się agentom federalnym. A po nich – agentowi FBI. I kolejnemu, tym razem reprezentującemu Urząd Celny i Imigracyjny, facetowi, który „lubi pracować sam”. Innymi słowy, napędza go prywatna chęć zemsty, wyrównania porachunków, zrobienia porządku. Nie on jeden jednak chce sprzątać – psychopatyczny Kaznodzieja, lewa ręka Boga, usuwa brudy. Za pieniądze, skutecznie i bez śladów… Nie trzeba więcej opowiadać, Bogowie deszczu są sprawnie napisaną historią poszukiwań, gonitw i zaskakujących spotkań, w tle czai się rosyjska mafia, za bohaterami wleką się koszmary kolonialnych podbojów: Korei, Afganistanu, Iraku. Burke trzyma wszystko w garści, co bynajmniej nie jest takie proste – jak na dobry thriller przystało, i tu musiał znaleźć się wątek damsko-męski – choć przesadził nieco z długością. Czytelnik ma poza tym wrażenie, że coś mu umyka, czegoś nie wie, a nikt mu tego nie dopowiada. Tak to jest, gdy prezentację bohatera zaczyna się od kolejnej książki w serii… ozycją nieco innego typu – choć równie „gładką” w lekturze – jest Walka kotów Eduarda Mendozy. Nie jest to kryminał per se, raczej thriller historyczny czy też historyczna opowieść z sensacyjnymi wątkami. Mendoza postanowił przedstawić czytelnikom fragment dziejów rodzinnego kraju, chwil trudnych, złożonych i do dziś budzących kontrowersje, czyli wojny domowej 1936 roku. A jak najlepiej zapamiętuje się zagmatwane epizody historii? Gdy stanowią one tło dla barwnie opisanych przygód. Nie mówiąc już o tym, że wcale nie trzeba być obiektywnym – bohaterowie mogą przecież brać stronę nawet najgorszego, najbardziej skompromitowanego protagonisty. Mendoza wysyła zatem do buzującego Madrytu, w którym spierają się monarchiści i demokraci, reakcjoniści i liberałowie, związkowcy i arystokraci – angielskiego historyka sztuki. Anthony Whitelands ma wycenić prywatną kolekcję obrazów hiszpańskiego księcia, który, obawiając się rewolucji, chce ją spieniężyć, by umożliwić rodzinie wyjazd z coraz bardziej niebezpiecznego kraju i zabezpieczyć emigracyjną egzystencję. Sprzedaż ta, gdyby doszła do skutku, byłaby oczywiście wbrew prawu, dlatego też pośredniczy w niej szemrany typ, znany w środowisku kolekcjonerów sztuki. Whitelands niby nie ma ochoty na wyjazd, ale godzi się – uwielbia Hiszpanię, to raz,
P
Joanna Jodełka
poza tym właśnie rozstał się z kochanką i musi ustawić na nowo priorytety. Jego pobyt w Madrycie można nazwać komedią pomyłek, z naciskiem na pomyłki: obrazy są miernymi podróbkami, przyjaciele są wrogami, zakochana kobieta robi wszystko, by go zniechęcić (nawet tracąc z nim dziewictwo – trudno to może pojąć, ale miał to być sposób na przekonanie defloratora, że z „taką” kobietą nie powinien się zadawać). Wszyscy szpiegują wszystkich – Anglicy, Hiszpanie, rosyjscy komuniści, policja, kontrwywiad, przyjaciele, wrogowie. W głowie się kręci. Ale to zwariowane tło, wirówka nonsensu, rzec by można, potrzebna jest autorowi, by wyraźniej pokazać szaloną atmosferę przedrewolucyjnego Madrytu, niepewnych działaczy, lawirujących polityków, wysokich wojskowych zmieniających strony. Obserwujemy to oczyma angielskiego historyka sztuki, człowieka omijającego dotąd politykę, teraz jednak zmuszonego do zajęcia stanowiska. Whitelands jest oczywiście skołowany, nie zna się na wielkiej polityce – a ma do czynienia rzeczywiście nie tylko z samą rewolucją w Hiszpanii, to coś więcej. Jak tłumaczy mu wysłannik brytyjskiego rządu, „faszyzm to zawada, ale nie problem. Problem stanowi Rosja. Prędzej czy później Anglia będzie musiała sprzymierzyć się z Niemcami, by stawić czoła komunistycznej groźbie”. Historia pokazała, że coś w tej przepowiedni było. Czyta się to świetnie, bo Mendoza pisze lekko, momentami żartobliwie, to znów włącza patos, analizuje historię i politykę z dystansem, wręcz chłodno, wątki miłosne traktując też z lekkim przymrużeniem oka. tak oto przechodzę do powieści Joanny Jodełki Kamyk. „Kamyk” to skrót (?) od Kamili, imienia niewidomej dziewczynki, która jest świadkiem ulicznej strzelaniny: ginie w niej szef przedsiębiorstwa, zatrudniającego matkę Kamili, kobieta zostaje ranna. Dziewczynkę ratuje przypadkiem facet, który przypadkiem poznaje jej matkę, przypadkiem jest w pobliżu, gdy zdarzają się różne katastrofy, przypadkiem (kontrolowanym) bije po mordzie paskudnego tatusia Kamyka, pewnie i przypadkiem zakochuje się w mamusi, po raz n-ty, niemal regularnie wyciąga dziewczynkę z tarapatów. W międzyczasie zapominamy, o co właściwie chodziło tym wszystkim niedobrym ludziom, którzy dobrym chcieli zrobić krzywdę. Bo Joanna pisze zgrabnie, wciąga czytelnika w wątek romansowy – który, nie ma co ukrywać, dominuje – i zaczynamy cieszyć się narracją dla niej samej. Oczywiście jest jakieś rozwiązanie, miłosny happy end, a nieboszczyk w piachu, tyle że warstwa obyczajowa przysłania kryminalną. Ale może tak powinno być? Czy zbrodnia nie stała się aby mocno spowszedniałym zajęciem? [gs]
I
Nr 1 (248) styczeń 2013
K R O N I K A
James Lee Burke
Bogowie deszczu
K R Y M I N A L N A
27
F A J N Y
F I L M
W C Z O R A J
fot. Ryszard Waniek
C Z Y T A Ł E M
28 Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP
Głodowanie przy ekranie Monika Małkowska
Zanim pójdziesz to kina, koniecznie coś zjedz. W przeciwnym wypadku dopadnie cię głodowe ssanie – bo dziś w modzie filmowe ucztowanie, pokazywane tak sugestywnie, że niemal czuje się smakowite wonie. Kucharze, ich żony i kochankowie Na mapie najatrakcyjniejszych twórczych zawodów – wielkie przetasowanie. Pisarstwo stało się niedochodowym hobby, dziennikarstwo zajęło pozycje marginalne, sztuki wizualne uplasowały się na poboczach, nawet aktorstwo zostało wypchnięte z centrum. W ostatnich latach profesją najbardziej trendy, cieszącą się prestiżem i gwarantującą zyski okazało się kucharzenie. Obok zawodowców uformowała się armia fanów-amatorów, upatrujących w przygodzie z gastronomią sensu życia. A jedzenie przeobraziło się z koniecznego odżywiania w przeżycie najwyższego wtajemniczenia. Bo nie oszukujmy się – pichcenie to najbardziej demokratyczny rodzaj kreacji. Stanąć przy garach może, a nieraz musi, właściwie każdy; także większość z nas potrafi wysmażyć coś smakowitego. Czy można się dziwić, że coraz częściej plan filmowy przenosi się do kuchni? To tam rozgrywają się tragedie, uniesienia, awantury… Tam też dochodzi do mistycznej przemiany jadalnych surowców w kulinarne dzieło. Nie tylko smakowite – przede wszystkim malownicze, wdzięcznie prezentujące się w oku kamery. Chyba każdy przyzna, że gotowanie na ekranie jest wizualnie ciekawsze od pisania powieści. A aktor grający kucharza może wykazać się o wiele bogatszym repertuarem
Nr 1 (248) styczeń 2013
min i gestów, niż ktoś, kto wciela się w postać redaktora tłukącego korespondencję z wystawy. W efekcie, w ostatnich latach aż kipi od filmów kucharskich.
Z małego na duży… …ekran przeniosły się dokumenty i fabularyzowane dokumenty o kucharskich mistrzach. Proszę, oto cała galeria typów: mamy skromnych braciszków konsumpcyjnego zakonu i nieznoszących jakichkolwiek reżimów sobiepanków; natchnionych nowatorów i wiernych kontynuatorów tradycji. Najpierw o tych cichych i pokornego serca – jak Tokijczyk Jiro (Jiro śni o sushi). Portret japońskiego wirtuoza sushi naszkicował Amerykanin David Gelb w pełnometrażowym dokumencie. Jiro ma lat 85, a wciąż w świetnej formie. Twardy zawodnik: żadnych urlopów, chorób, ulgowej taryfy dla rodziny. Prowadzi (wraz z synem) najmniejszą na świecie restaurację, na dziesięć osób. Serwuje tylko sushi, ale jakie! Jego lokal od lat utrzymuje trzy gwiazdki Michelina. Posiłek przypomina misterium. Goście usadowieni przy wspólnym stole-ladzie śledzą skupioną celebrację mistrza. A Jiro ma jeden cel w życiu – nieustanne udoskonalanie tego, co wydaje się doskonałe. Nie pracuje (tworzy?) dla poklasku, czuje się odpowiedzialny tylko przed Bogiem i samym sobą.
Outsiderzy na plan Lasem idzie dwoje młodych ludzi; co jakiś czas pochylają się, lecz nie ku sobie – ku leśnym skarbom. Tam, gdzie rosną grzyby Jasona Cortlunda (grającego też główną rolę męską) i Julii Halperin opowiada o parze Amerykanów baskijskiego pochodzenia, którzy usiłują żyć z dala od cywilizacji, w zgodzie z naturą, jej rytmem i darami. Przemierzają knieje w poszukiwaniu rzadkich gatunków grzybów (kamera pokazuje fascynujące wizualnie okazy na całoekranowych zbliżeniach), następnie sprzedają je nowojorskim restauratorom. Niestety, szlachetne gatunki są za drogie dla knajp przeciętnej kategorii; nie znajdują także uznania u klientów o smaku zdegenerowanym fast foodami. Zdarza się, że bohaterowie zamiast z kasą zostają z g…rzybami. Jest w filmie scena, przy której bledną terenowe improwizacje kulinarne Roberta Makłowicza. Oto Lucien (Cortlund) spędza samotnie noc w rzęchu zaparkowanym w lesie. Nie stać go na benzynę, budzi się zielony z zimna. Na rozgrzewkę przyrządza sobie na kocherze gorące śniadanie: smaży te cholernie cenne, niesprzedane smardze; dodaje do nich jajko dzikiej gęsi (?) i delektuje się najbardziej ekskluzywną jajecznicą świata. Film Tam, gdzie rosną grzyby miał być odpowiedzią na efekciarskie i bałamutne obrazy o gotowaniu. Zarazem, pochwałą idei slow food. Mimo woli wyszła rzecz o trującej własności… nie, nie grzybów – doktrynerstwa, serwowanego przez rygorystę Luciena. Wolę od niego nawiedzonego kucharza-perfekcjonistę, zatrudnionego w Soul Kitchen, filmie Fatiha Akina. Jak przystało na komedię romantyczną, głównym motywem jest miłość, ale nie tylko międzyludzka. Chodzi również uczucie dla smakowej perfekcji. Oto pewien kucharz-geniusz co i rusz zostaje bez pracy. Usiłuje bowiem nauczyć gości rozmaitych knajp Hamburga (gdzie toczy się akcja), jak jeść. Że to każdy wie? Wcale nie! Mistrz wyrywa gościom z rąk niewłaściwie dobrane wino, zamienia ko-
Filmy przekonują, że kreatywne – czyli modne – gotowanie ma same jasne strony. Przede wszystkim, wypełnia życiową bądź uczuciową pustkę. Bohaterki obrazu Nory Ephron Julia & Julia, choć bytują w odmiennych czasach i realiach, tak samo nudzą się, cierpią na niespełnienie oraz brak pozytywnych bodźców. Aż do momentu, gdy stają przy garach. Jedna, ta starsza, sprawdza klasyczne francuskie przepisy po przejściu kursu w Le Cordon Bleu; młodsza wdraża we współczesne życie receptury poprzedniczki-imienniczki, każdego dnia realizując co najmniej jedno danie. Obydwie damy oddają się kulinarnej przygodzie z entuzjazmem nastolatki biegnącej na pierwszą randkę. Na ekranie każda potrawa wychodzi świetnie i tak też się prezentuje. Co zdumiewające – młodsza Julia, choć pracuje zawodowo na pełnym etacie, nie ma problemów ze zdobyciem najbardziej wyszukanych składników, przyrządzeniem (premierowym!) dań i ich wydaniem. Tymczasem każdy wie, że od debiutu w kuchni do osiągnięcia jakiej takiej sprawności droga daleka. Podobnie trąci naiwnością ekranizacja książkowego bestselleru Elizabeth Gilbert Jedz, módl się, kochaj, wyreżyserowanego przez Ryana Murphy’ego: bohaterka wychodzi z porozwodowej depresji, konsumując przysmaki w trzech krajach na „I” – Italii, Indii i Indonezji. I co z tego wynika? Że niby każdy może zostać mistrzem patelni? Otóż nie. Żeby wznieść się na gastronomiczne szczyty potrzeba talentu, odwagi oraz ciężkiej harówy, jak w każdej innej artystycznej profesji. Bo kucharz to ciężki zawód, co uświadamia choćby komedia Daniela Cohena Faceci od kuchni. Nie do śmiechu jest bohaterowi – szefowi trzygwiazdkowej (w skali Michelina) paryskiej restauracji – gdy traci natchnienie i inwencyjność. Byłoby kiepsko, gdyby na horyzoncie nie pojawiał się młody kulinarny geniusz, dotychczas niszczony w zakładach pracy. Współpraca obydwu przynosi zasłużoną nagrodę, miłość bliskich i dozgonne szczęście. Tak oto w kuchenne realia wpasowany został schemat klasycznej bajki. Teoretycznie, Niebo w gębie, fabularyzowana historia madame Daniele Mazet-Delpeuch, osobistej kuchmistrzyni prezydenta Mitteranda, oparta została na faktach. Jednak film Christiana Vincenta jakoś zalatuje fałszem. Hortense (takie imię nadano ekranowej bohaterce) niemal siłą zostaje uprowadzona z prowincjonalnej Dordonii do Pałacu Elizejskiego; natychmiast adaptuje się w Paryżu, w jakiś nadprzyrodzony sposób od razu orientuje się, gdzie kto sprzedaje najlepsze produkty; bezkolizyjnie radzi sobie z nieprzyjazną męską konkurencją, ba! zdobywa sympatię samego prezydenta. Twórcom tego wylizanego i dziwnie nieszczerego obrazu radziłabym odbyć praktykę u Jiro (tego od sushi). Jedno udało się: sfilmować dania Hortensji w tak efektowny sposób, że chce się jeść. Niestety. [mm]
Nr 1 (248) styczeń 2013
W C Z O R A J
Przepisy na sukces
F I L M
tlety nie pasujące do jarzyny, strofując ich nieparlamentarnymi słowami. W końcu jednak znajduje spełnienie – oczywiście, w Soul Kitchen, gdzie podbija podniebienia i dusze bywalców, pospołu z zespołem grającym soul music. Wymowa nieco podobna – choć podana w żartobliwej formie – jak Uczty Babette: pełnowymiarowy człowiek musi udrożnić serce oraz wszystkie zmysły. Wówczas spotka go szczęście.
F A J N Y
Przywodzi na myśl średniowiecznych rzemieślników cyzelujących niewidoczne gołym okiem zakamarki katedr. Kucharz czy święty? Natomiast bohaterowie filmu Kucharze historii Pétera Kerekesa mniej martwili się o jakość, bardziej o ilość. Gra szła o przetrwanie – bo protagoniści tego inscenizowanego dokumentu karmili wojsko. Nieważne, w czyim imieniu ruszało do boju; mniejsza, jaką reprezentowało ideę czy ideologię. Przy kotłach stawali faceci (a czasem i kobitki) z odpowiednio wyskalowaną wyobraźnią: nie straszne im smażyć kotlety setkami, miesić tony mąki, dolewać hektolitry mleka. Nie wzdragali się też przed własnoręcznym zarżnięciem koguta czy zaszlachtowaniem krowy. Kerekes odszukał żołnierskich pichcieli – na ogół mocno wiekowych – którzy przebyli różne szlaki bojowe XX wieku, od Leningradu przez Berlin po Algierię i Belgrad. I wziął ich na spytki tam, gdzie kiedyś dane im było warzyć żołnierską strawę. Uzyskał efekt niemal surrealistyczny; grozę przemieszał z humorem (fakt, takim bardziej czarnym). Już Brillat-Savarin skonstatował, że losy narodów zależą od ich odżywiania się. Kucharze historii uświadamiają, że za wyniki wojen odpowiedzialni bywali ci, co zamiast bronią – władali chochlą.
C Z Y T A Ł E M
29
Fot. Tobias Pranwitz
Oddajemy głos tłumaczom jako najbardziej wnikliwym czytelnikom i ekspertom od literatur obcych. Wzloty i upadki podczas samotniczej pracy nad przekładem pozostają zazwyczaj tajemnicą samego tłumacza. Podobnie rzecz się ma z odkryciami literackimi, których dokonuje tłumacz jako czytelnik – mowa o książkach, które w lekturze oswoił, pokochał i marzy o tym, żeby przełożyć je na język ojczysty
Karolina Kuszyk, polonistka i germanistka, jest tłumaczką i autorką mieszkającą w Berlinie. Współpracuje m.in. z «Le Monde Diplomatique», W.A.B., PolenPlus i berlińskim Literaturwerkstatt. Lubi psy, kryminały i francuskie piosenki
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
30
Przewrotny hommage dla braci Grimm. O nowej książce Karen Duve
Grrrimm Nr 1 (248) styczeń 2013
Karen Duve
Grrrimm Galiani Berlin, Berlin 2012 s. 180, ISBN 978-3-86971-064-8
©Helmut Postel
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
31
Karen Duve, rocznik 1961, pisałam w marcu 2011 w związku z jej książką Anständig essen (Jeść przyzwoicie). Tym razem Duve zwraca się ku korzeniom rodzimej tradycji literackiej i podejmuje przewrotną grę z baśniami braci Grimm. To, że doskonale opanowała konwencję baśni i potrafi na niej wygrywać z prawdziwą wirtuozerią, pokazała już w powieści Die entführte Prinzessin (Uprowadzona księżniczka). Jej nowa książka Grrrimm to pięć baśni à re-
O
bours, nawiązujących między innymi do Czerwonego Kapturka, Królewny Śnieżki i Śpiącej Królewny czy mniej znanej Bajki o takim, co wyruszył w świat, żeby nauczyć się bać. W baśniowym sztafażu autorka umieszcza dzisiejsze, nierzadko zwichnięte egzystencje i ich prywatne strategie radzenia sobie z rzeczywistością. Podczas gdy postacie baśni tradycyjnych działają pod wpływem impulsów, które „dyktuje im serce” lub wewnętrzna logika opowieści, Duve każe swoim protagonistom kierować się refleksją –
Nr 1 (248) styczeń 2013
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
32 chociaż i tu lubi czasem wywieść czytelnika w pole, jakby na złość uciekając się do pseudopsychologii à la pisma kobiece. Mamy tu i krasnoludka, próbującego dobrać się do Królewny Śnieżki (opis zbłąkanej ślicznotki, która postanawia zamieszkać pod jednym dachem z siedmioma facetami, dosłownie ociera się o arogancję wobec tradycji literackiej), mamy babcię Czerwonego Kapturka, która okazuje się być Wilkołakiem, zaklina się jednak – niczym alkoholik na krótko przed kolejnym piciem – że „potrafi to kontrolować”, mamy złą wróżkę, która, ogarnięta skruchą, przyznaje przez łzy, że zsyłając na bratanicę stuletni sen, „może jednak zareagowała trochę za ostro”. A jednak baśnie Karen Duve to nie tylko obliczona na efekt trawestacja w stylu Hamleta popijającego tanie wino pod sklepikiem. O ich wartości czytelniczej decyduje bowiem ironiczne eksploatowanie tego, co międzyludzkie, oraz właściwa autorce Lust am Fabulieren, pasja narratorska, dzięki której Grrrimm mimo całego swojego postmodernistycznego ładunku pozostają baśniami – zawieszonymi między wtedy a teraz, tu a tam, krążącymi wokół tajemnicy, sprawiającymi, że stajemy po stronie bohaterów i choć (niby) wiemy, że wszystko dobrze się skończy, i tak drżymy ze strachu, gdy na balu pojawia się ta zła, niezaproszona wróżka.
FRAGMENT PRZEKŁADU: Pełna idylla. Ze wspomnień pewnego krasnala I znów było już całkiem ciemno, gdy wróciliśmy do domu. Grimbold trafił na niewielką żyłę złota i orzekł, że taka żyła na pewno musi mieć gdzieś dalszy ciąg. Kopaliśmy więc jak opętani, i co z tego, gdy i tak się okazało, że Grimbold się mylił, jak zwykle. Zaczynam się zastanawiać, czy to naprawdę takie mądre, wybierać zawsze na przywódcę najstarszego i najbardziej stetryczałego z całej gromadki. Tak czy owak, wracamy do domu, przyświecamy sobie kagankami i w ich mikrym świetle nie zauważamy, że oprócz nas w izbie jest ktoś jeszcze. Siadamy do stołu. Głodni. – Chwila moment – mówi Bertil. – Dlaczego mój kubek jest tylko do połowy pełen? To jakiś nowy zwyczaj, że ten, kto najciężej haruje, dostaje najmniej do picia? A Venetianer woła: – Tam do kata! Kto skubał moją pajdę chleba? Co za cholera…!? Zaraz, kto miał rano dyżur? Tego ranka dyżurował Hobo, na nieszczęście dla niego, bo gdy wracasz do domu po czternastu godzinach harówki, raczej nie jesteś zachwycony, zastając na stole nadjedzoną kolację. Na wszystkich talerzach czegoś brak. Na każdym czegoś innego. Mnie ktoś skubnął kawałek skorzonery. To akurat da się przeżyć – za skorzonerą i tak nie przepadam. Ale z talerza Helmericha znikło pół kiszki. Jest nie na żarty wściekły. Oczywiście Hobo zaklina się na wszystkie świętości, że niczego nie ruszał, i oczywiście ani trochę mu nie wierzymy, tylko gonimy go dookoła stołu, i zapędzamy do rogu, w którym stoją łóżka. Tam go wreszcie dopadam, wykręcam mu rękę, a Bertil przyciska mu głowę do materaca.
Nr 1 (248) styczeń 2013
– Odetnę mu ucho – ryczy Helmerich i już, już wyciąga nóż, lecz w tej samej chwili odzywa się Grimbold: – Czekajcie! Spokój! Tam ktoś leży! Podnosi wyżej swój kaganek i oświetla siódme łóżko – to, które stoi na samym końcu, pod ścianą. W łóżku rzeczywiście ktoś leży. Dziewczyna. Jak z obrazka, prawdziwa ślicznotka… Jakby to powiedzieć – wszystko miała na swoim miejscu: bardzo młoda, młodziusieńka, długie czarne włosy, skóra biała jak mleko, a usta takie, że na sam widok człowiekowi zaczynają przychodzić do głowy różne rzeczy. Delikatne białe dłonie. Od razu widać, że nigdy nie pracowała. Ma na sobie niebieską sukienkę (…). I leży na moim posłaniu. Bo to ja śpię w siódmym łóżku – dlatego, że najpóźniej dołączyłem do grupy i dlatego, że łóżko pod ścianą jest najdłuższe (…). Tak czy owak, ta kretynka leży w moim łóżku i patrzy na nas z takim przerażeniem, jakby ani przez chwilę nie przyszło jej na myśl, że w izbie, w której stoi nakryty do kolacji stół, a przy każdym nakryciu – kubek z winem, w każdej chwili mogą pojawić się domownicy. Błaga nas, żebyśmy nie robili jej krzywdy, a ja przy okazji zwracam uwagę pozostałych na fakt, że mimo wszystko znaleźliśmy ją w moim łóżku. Niestety Grimbold znowu musi koniecznie pokazać, że to on tu rządzi. – Nie lękaj się, piękna dzieweczko – mówi trzęsącym się głosem tetryka. – U nas nic złego cię nie spotka. Ale powiedz, jak tu trafiłaś? Pewnie, takiego starego grzyba dziewczyna naprawdę nie ma się co obawiać. Tak czy owak, ślicznotka opowiada, że zabłądziła w lesie i trafiła na nasz domek. Naprawdę używa tego słowa: „domek”. To już szczyt wszystkiego. No dobra, wiemy, że olbrzymami nie jesteśmy, a nasza chata to żaden pałac. Ale czy ona koniecznie musi nam to jeszcze wytykać? – Jak się nazywasz i gdzie mieszkasz, moje dziecko? – pieści się Grimbold. (…) Dziecko mówi, że nazywa się Śnieżka. A potem oświadcza bez mrugnięcia okiem, że jest królewną. Na co ja wybucham śmiechem, lecz pozostali zaraz gromią mnie wzrokiem. Aż się proszą, by zaserwowała im kolejny głodny kawałek. – Tak, królewną – ciągnie Śnieżka, wcale nie zbita z tropu, i opowiada, że macocha kazała nadwornemu myśliwemu zaprowadzić ją do lasu i zabić. Ale myśliwego zdjęła litość i puścił ją wolno. Szacunek! Ma dziewczyna talent do opowiadania historii. Bickerl i Venetianer kręcą głowami, że niby tacy strasznie przejęci. Ale nie ja. Nie ze mną te numery. – Zaraz, zaraz, czy my się czasem nie spotkaliśmy w domu uciech Molly Weichbrodt? – pytam z głupia frant, kto wie, może zacznie gadać. Ale Śnieżka patrzy na mnie tylko tymi swoimi wielkimi jak spodki oczami, więc póki co kapituluję przed taką dawką aktorskiego kunsztu. Grimbold odsuwa mnie na bok i dalej gada tym swoim namaszczonym tonem: – Wiele przeszłaś, moje dziecko. Jeśli zgodzisz się prowadzić nam dom, prać dla nas i gotować, to możesz u nas zamieszkać i niczego ci nie zabraknie. Śnieżka przystaje na propozycję z wielką radością, a ja myślę, że to przecież najlepszy dowód na to, że kłamczucha z niej jakich mało. Chyba że zna ktoś królewnę, która bez żadnego „ale” zgadza się prać brudne koszule i spodnie siódemki facetów i żyć z nimi pod jednym dachem?
M A R G I N E S I E
33
N A
Kulturalna paka Aleksandra Okuljar
Na Filipinach coraz więcej ciężarnych kobiet popełnia drobne przestępstwa. Trafiając do więzienia, mogą zapewnić sobie i dziecku fachową pomoc medyczną, znacznie lepszą niż w państwowych szpitalach; dodatkowo otrzymują przysługującą im wyprawkę. Odsiadka trwa około sześciu miesięcy – tyle, co u nas urlop macierzyński. aki stan rzeczy nie świadczy wcale o tym, że w środku, za murami, jest dobrze. To poza nimi jest źle. Ale czy polskim więzieniom grozi zalew ochotników? Coraz bliżej do tego. Weźmy na przykład takie czytelnictwo... Im więcej trąbimy na alarm, że statystyki spadają, wydawnictwa bankrutują, a pieniędzy na kulturę jest mniej, tym częściej z atrakcyjnych i bezpłatnych (sic!) propozycji kulturalnych korzystają ci, którzy winni mieć do nich ograniczone prawo. Przebywający w Areszcie Śledczym w Katowicach mogą cieszyć się spotkaniami ze znanymi literatami. W sierpniu odwiedził ich Krzysztof Varga, felietonista «Gazety Wyborczej», który przeczytał osadzonym fragment najnowszej książki Trociny, następnie rozmawiał z gospodarzami o twórczości – swojej i cudzej. Ten sam schemat powtórzył poeta, prozaik i tłumacz z Ukrainy, Andrij Bondar. W tarnowskim zakładzie karnym działa Dyskusyjny Klub Książki, a osadzeni zamieszczają pisane przez siebie recenzje na stronie internetowej Miejskiej Biblioteki Publicznej. Jeden z tamtejszych rezydentów, Wojciech G., jest autorem komedii Forsa to nie wszystko albo krótka historia upadku moralnego, która zajęła drugie miejsce w I Ogólnopolskim Konkursie na Scenariusz Sztuki Teatralnej „Murem za Teatrem”. Spektakl został wystawiony w sali widzeń przez miejscową grupę teatralną „Skazani na sukces”. Grunt, żeby dobrze trafić. W więzieniach o zaostrzonym programie artystycznym, a jest ich przynajmniej kilka, można uczestniczyć w koncertach jazzowych, wieczorkach poetyckich, wystawach sztuki, artterapii (w tym lepieniu z gliny) czy pokazach filmów połączonych ze spotkaniem z reżyserem i aktorami. Ale nie samą sztuką więzień żyje. We wszystkich ZK i AŚ
T
wchodzących w skład Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Krakowie już od kilku lat więźniowie i funkcjonariusze Służby Więziennej biorą udział w projekcie edukacyjnym „Auschwitz – Historia – Edukacja Obywatelska” składającym się z cyklu seminariów i wizyt studyjnych. W początkach istnienia bibliotek więziennych (XIX w.) odsiadkowiczom podsuwano literaturę umoralniającą i religijną. Nic więcej. Obecnie znacznie częściej traktuje się skazanych jak klientów – dba się o ich potrzeby, zaspokaja pragnienia. Regularnie, bo już od czterech lat, organizowane są ogólnopolskie zbiórki książek i multimediów pod hasłem „Książki za kraty”; corocznie akcja zbiera żniwo w wysokości ponad 600 egzemplarzy utworów. Tym razem uratowane przed makulaturą tomy trafiły do więźniów w Rawiczu. Co ciekawe, pracownicy więziennictwa potrafią sami przypomnieć się wydawcy i kupić „produkt” nie do nich w pierwotnym zamyśle skierowany, jak choćby materiały z zakresu doradztwa zawodowego. Czy to oznacza, że właśnie tam – za kratami – jest nasz Czytelnik? A skąd bierzemy przykład? Jak zawsze, z Zachodu. Kilka lat temu to właśnie biblioteka w zakładzie karnym w Münster otrzymała wyróżnienie dla najlepszej biblioteki w Niemczech, a wygrała wtedy z bibliotekami uniwersyteckimi i miejskimi. Co przekonało jury? Osadzeni pochodzący z 50 krajów mieli dostęp do zbioru książek w 30 językach, a jeżdżący od celi do celi wózeczek zastąpiono prawdziwym pomieszczeniem bibliotecznym, dzięki czemu więźniowie sami mogli dobierać sobie lekturę1. Cóż, w dobrej bibliotece chciałoby się czasem posiedzieć. [alo] 1
Na podstawie Literatura za kratami Małgorzata Matzke, www.dw.de
Nr 1 (248) styczeń 2013
„Wszystkie odcienie czerni”
Przedsmak utworu, jaki niebawem będzie można poznać w całości
Ilona Felicjańska
N O W A
K S I ą Ż K A
34
Nr 1 (248) styczeń 2013
ora deszczowa, trzydziestostopniowy upał, ciężkie wilgotne powietrze, obfite fale wody z nieba i robaki wielkości pilota do telewizora. Sri Lanka, osiem lat przed Oskarem. Cztery lata wcześniej rodzę drugie dziecko, które płodzimy przez przypadek w noc sylwestrową. Podobno dzieci spłodzone w tę noc są szczęśliwsze. Nie bardzo pamiętamy, jak to się stało, i dlatego się stało. Mam przerwę w braniu pigułek, Paweł wziął sobie przerwę w myśleniu. Oboje nie myślimy. Jesteśmy kompletnie pijani. Trochę się śmiejemy, trochę pijemy wino, trochę się całujemy. Idziemy sprawdzić, Ilona Felicjańska czy Kinga śpi, potem znów się śmiejemy, znów pijeWszystkie odcienie czerni my wino, znów się całujemy. Kilka drobnych pieszMuza SA, Warszawa 2013 czot i Paweł już nabiera ochoty. Ślini się na mój wis. 304, ISBN 978-83-7758-347-0 dok, przebiera niespokojnie nogami. Cieszy mnie to. Premiera książki 23 stycznia 2013 roku Moje ciało wciąż go pociąga, a samo też dojrzewa, uczy się miłości, uczy się dawania radości jemu i sobie. Przypominam sobie, jak zaraz po porodzie tracę ochotę na seks, tyję, czuję się brzydka. Dopiero po kilku miesiącach biorę się za siebie. Teraz już jest okay, miesiące katorgi, ćwiczeń, diet dają efekt. Znów jestem ładna, pożądana, młoda. Powoli staję się kochanką wymagającą i szczodrą. Świadomą, pełną potrzeb, ukrytych pragnień, pobudzoną i głodną nowych doświadczeń. Nie rozbierając się, idziemy na całość. Znajduje lukę w moich szerokich, krótkich spodenkach dresowych, ja też mam chęć jak cholera. – Tylko uważaj – przestrzegam. Nie uważa. Tego już kompletnie nie pamiętamy. Budzimy się i znów kochamy, tym razem bezpiecznie. Miesiąc później wymiotuję do kibelka i wyzywam go od drani. Udaję, że jestem zła, i biję piąstkami. Śmiejemy się, kochamy. Jestem w nim cholernie zakochana. Za to jaki jest i że jest. Za to, że mamy super Kingę i będziemy mieli jeszcze kogoś. Za dłonie, które stały się dłońmi artysty. Gdyby ktoś powiedział, że go zdradzę, roześmiałabym mu się w twarz. Nie potrzebuję cholernego Oskara, nie potrzebuję Tygrysa i Faruka. Wspomnienia umykają. Jest gorąco, ciężkie powietrze okleja nas, zniewala.
P
[…] Idziemy do łazienki na dół. To duża łazienka, ze schodkiem w środku. Na górze jest umywalka i duże lustro. Na dole prysznic i okrągła wanna. Kiedyś, jak się tu wprowadziliśmy, godzinami siedzieliśmy w tej wannie, podgrzewając wodę, włączając bąbelki i różne wodne masaże, w które jest wyposażona. Z butelką wina, papierosami, uśmiechami. Kochaliśmy się, wciąż się kochaliśmy. Co się stało? Czy wraz z rzuceniem palenia rzuciliśmy miłość? Nie chcę wanny. Przyciskam go do ściany i zaczynam rozbierać, całując szyję, klatkę piersiową, brzuch. Próbuje mnie powstrzymać, ale nie jest już ze mną tak łatwo. Oskar otworzył we mnie jakąś przestrzeń oporu, świadomości, waleczności. Wiem, czego chcę i nie pozwolę sobie przerwać. – Przestań – mówi. Nie przestaję. Koszula jest już na ziemi. Rozpinam mu spodnie, ściągam razem z majtkami. Nie ma wzwodu, ale jest lekko powiększony, zaczyna budzić się do życia. Biorę go do ust i błyskawicznie rośnie, twardnieje. – Jestem brudny – protestuje. Nie obchodzi mnie to. Odrzucam jego ciuchy i uruchamiam prysznic. Wzdrygamy się od zimnej początkowo wody. Zanim zacznie płynąć ciepła, mijają trzy sekundy, może pięć. Drżymy naj-
35
[…] Obchodzi mnie, lekko popychając na łóżko, bym usiadła. Opadam na nie, czekam skulona. Idzie do drzwi, sprawdza, czy są dobrze zamknięte. Potem sprawdza okna, szczelnie zasłania zasłony. Podchodzi do mnie i wydziera mi kołdrę jednym silnym szarpnięciem. Znów jestem naga. Zasłaniam piersi ramionami. – Przecież już cię widziałem, nie zasłaniaj się tak. – Klaszcze głośno w dłonie. – No dobra, jest późno, więc do rzeczy. Nikt nam tu nie będzie przeszkadzał, nikt się nie wtrąci. W tym hotelu ceni się intymność, więc nawet gdy ktoś się całkiem mocno wydziera, to recepcjonista ani żaden z gości się nie wtrąca. Słyszałem, że w osiemdziesiątym szóstym tu niedaleko, piętro wyżej poćwiartowano mężczyznę. Zrobił to jego były kochanek. Ćwiartował go na żywca, więc tamten straszliwie wrzeszczał i w końcu któryś z sąsiadów nie wytrzymał i poprosił recepcjonistę, żeby sprawdził, co się dzieje, a gdy ten wszedł, to ćwiartujący, cały we krwi i z tasakiem w dłoni, powiedział, że przeprasza, ale zabawiają się trochę w sadomaso, i przeprosił, jeśli są za głośno, już teraz postarają się być cicho. Śmiertelnie cicho. Recepcjonista sobie poszedł. Ładna historia, prawda? Pewnie nieprawdziwa, ale nie liczyłbym, że ktoś ci pomoże. Jeśli zaczniesz krzyczeć, zabiję cię od razu, a potem dopiero wszystko upozoruję jak trzeba. – Upozorujesz? – No przecież nie mogę tak tego zostawić. Piękna kobieta z dziurą w głowie, żadnych śladów włamania, kradzieży, gwałtu. Jak by to wyglądało? Tym bardziej, że ja najbardziej w całej tej robocie lubię pozorowanie. Trzeba w tym zadbać o każdy szczegół. Postarać się, nie zapomnieć o niuansach, które mogą nas zdradzić. Żeby być dobrym mordercą, trzeba wcześniej wcielić się w rolę jeszcze lepszego detektywa. To niezwykłe doświadczenie. Dlaczego miałbym pozbawiać się przyjemności? Cienka szczelina jest coraz szersza, otwiera się. Widzę małe żółte zęby. Wyglądają jak zęby piranii. Wiktor jest piranią. Jak już się do ciebie dobierze, to nie odpuści. Zacznie gryźć, poczuje pierwszą krew i po tobie. – Zabijesz mnie?
Fot. Arcadius Mauritz
pierw z zimna, potem z rozkoszy, ociekamy wodą, całując się. Ja wciąż w bawełnianej koszulce, jak dziewczyna z deszczu. Moje piersi twardnieją pod koszulką, dzięki niej wydają się jeszcze bardziej nabrzmiałe, sutki sterczą jak wisienki na torcie. Pociera je, całuje, liże przez koszulkę, a mnie jest cholernie dobrze. Cholernie. Padam na kolana, znów jest w moich ustach, twardy jak kamień, pulsujący, gorący. Pocieram go dłonią, obejmuję ustami, znów dłonią i myślę, że jest dla mnie akurat, jakby wymarzony, idealny. Ani za duży, ani za mały. Ktoś, kto wrzucił mi do kieszeni karteczkę z numerem 501, wiedział, co robi. Kimkolwiek jest, popchnął mnie ku szczęściu, prawdziwej miłości. Kocham Pawła i nikogo innego.
Ilona Felicjańska – modelka, kobieta biznesu, celebrytka. Występowała na wybiegach kolekcji prêt-à-porter w wielu miastach Europy, była „twarzą” licznych reklam. Angażuje się charytatywnie – jej Fundacja „Niezapominajka” ma na celu pomoc m.in. ofiarom wypadków lodowych, kampania społeczna „Pamiętaj o samokontroli” skierowana jest do kobiet. Za swoją działalność została wyróżniona – jako pierwsza Polka – nagrodą ECCO Walk in Style.
Żona wziętego prawnika i matka dwójki dzieci wdaje się w płomienny romans z tajemniczym biznesmenem. Nieoczekiwanie rozbudzona namiętność przywołuje niechciane wspomnienia i prowadzi do dramatycznego finału w mrocznym świecie wielkiego biznesu. Niezwykła, mocna i bezpruderyjna opowieść o pożądaniu, seksie, miłości, prawdzie i zbrodni. Znakomity thriller erotyczny, jakiego jeszcze w Polsce nie było! Debiutancka książka jednej z najpiękniejszych i najbardziej znanych polskich modelek, zdobywczyni tytułu Wicemiss Polonia, prezenterki telewizyjnej, przyciągającej uwagę mediów celebrytki i businesswoman. Wśród bohaterów powieści uważny czytelnik może doszukać się podobieństw do postaci z pierwszych stron gazet i biznesowych rankingów. Autorka nie ukrywa, iż w trakcie pracy nad książką czerpała z doświadczeń swojego bogatego życia, zaznacza jednak, że powieść należy traktować przede wszystkim jako fikcję literacką.
Jeśli mam być upadłą gwiazdą, mogę obiecać jedno: będę najmniej nudną upadłą gwiazdą! W tej książce jest cząstka prawdy. Jak wielka? Tego nie powiem. Ilona Felicjańska Skreśliliście już Felicjańską? Amoralna grzesznica i alkoholiczka. Nie warto nikogo skreślać. Ilona napisała naprawdę dobrą, trzymającą w napięciu książkę. Dajcie jej szansę! Przeczytajcie! Dorota Wellman
Nr 1 (248) styczeń 2013
P I ó R E M
I
fot. Ryszard Waniek
P I ó R K I E M
36
Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP
Dominik Szcześniak (scenariusz), Marcin Rustecki (rysunki)
Ksionz Wydawnictwo Ważka, Tylicz 2012 s. 128, ISBN 978-83-933540-2-3
Odyseja
ziemska 2012 Monika Małkowska
Zaczyna się tak: wśród Ziemian panika – skądś dobiega zapach siarki, kłębią się kosmiczne wyziewy i osiada czad. Jak nic, kosmici atakują. Nie ma wyjścia, trzeba z nimi pertraktować. W skład ogólnoludzkiej delegacji wchodzą różkolorowi przedstawiciele: Indianin, Chińczyk, Afroamerykanin oraz Janek Turdecki, chłopak z Polski. Lecz zamiast z E.T. czeka ich spotkanie ze Starymi Znajomymi. Nr 1 (248) styczeń 2013
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
37
Stąd do piekła Po takim preludium „ojciec” Dominik Szcześniak (scenarzysta) i „brat” Marcin Rustecki (rysownik) zapraszają czytelnika w szaloną podróż bez trzymanki. Ich komiks Ksionz jest czymś w rodzaju odysei po współczesnym zlaicyzowanym świecie (Polsce jakby), gdzie miejsce Boga zajął Naboga, a Szatan urósł w siłę i ma nieskończone zastępy agentów. Sytuacja przedstawia się kiepsko – w Królestwie Niebieskim pustki, wszyscy trafiają do Piekła. Naboga, zaniepokojony przerostem wpływów swego największego wroga, pragnąłby choćby remisu. Kiedyś mógł liczyć na pomoc Ksionza – istoty zmiennokształtnej, obdarzonej nadprzyrodzoną (choć ograniczoną) mocą. Niestety, wierny sługa zasnął snem wiecznym. Naboga wysyła emisariusza, małego upiorka Diablo Boya. Paskud budzi Ksionza i razem ruszają do akcji poszukiwania czystych dusz. Jednak bohater do odzyskania wpływów na Ziemi potrzebuje swej magicznej gitary, aktualnie zawłaszczonej jako obiektu kultu przez Plonkersów, lud prosty i wierzący. W drodze po czarodziejski instrument Ksionz napotyka samych swoich – demony, zombie, mafiozów, ćpunów oraz ciotki-dewotki, upiorne żoneczki i nadających wzajemnie na siebie fanów zawracania Gitary. Wszystkie postaciami dobrze znamy z innych lektur i filmów. Wywodzą się zarówno z mitów greckich (Herkules, Odys, Zeus, Hefajstos), z baśni (braci Grimm, Andersena, Tysiąca i Jednej Nocy), ze współczesnej popkulturowej fantastyki (E.T., Gwiezdne wojny, Archiwum X, Odyseja kosmiczna 2001), z horrorów (Dziecko Rosemary, Ptaki) oraz sag mafijnych (Ojciec chrzestny). Wyliczankę zapożyczeń i koneksji można by kontynuować, lecz to komiks adresowany do inteligentnych odbiorców, więc niech każdy sobie sam dojdzie, czym/kim inspirowali się autorzy. W Ksionzu cała galeria postaci pokazana jest w krzywym zwierciadle. Wszystkie figury są pokręcone mentalnie, karykaturalne, straszne i śmieszne. Z herosów przeobrazili się w typki pełne przywar, skore do grzechu, zakłamane do szpiku kości, praktykujące tradycyjne rytuały po to, żeby na nich zarobić i sterować maluczkimi. Ich sobowtóry napotykamy w realu, sami o tym nie wiedząc. Czasem to i owo ujawniają media, ale przeciętniakom, których motto brzmi: żyj i daj żyć innym, nikt się nie przygląda. A to właśnie oni, ta szara masa, zmienia kształt świata. To ich wiara-niewiara doprowadziła glob do stanu, jaki – metaforycznie, rzecz jasna – ukazują autorzy Ksionza.
Nr 1 (248) styczeń 2013
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
38
Niemoralny moralitet Obydwaj autorzy, choć z różnych pokoleń, dogadują się znakomicie. Obaj mają bogate życiorysy i dokonania na komiksowej nowie. Szcześniak (rocznik 1981) poza pisaniem scenariuszy, od 15 lat szefuje magazynowi «Ziniol»; Rustecki (ur. 1959) obok prac graficzno-ilustratorskich zajmuje się tłumaczeniami z angielskiego i ma osobisty stosunek do gitary, na której od dziecka gra. Był też naczelnym wydawnictwa TM Semic, importującego na polski teren światową komiksową klasykę, zna się więc na rzeczy jak mało kto. I to widać w Ksionzu. Mistrzowski tom. Treść zabawnie podana, a dająca do myślenia. Co z tą naszą wiarą się stało? Zresztą, nie tylko naszą. W końcu część religijnych przykazów i zakazów jest dla wszystkich kultur taka sama. Jak to się stało, że tzw. etyczne zachowanie dla większości równa się naiwniactwu i głupocie? Dlaczego nie widzimy niczego nagannego
Nr 1 (248) styczeń 2013
Płonie gitara, alarm trwa Teraz o estetyce. Strona graficzna Ksionza doskonale przystaje do treści. To styl turpistyczny, brutalny, tworzony z impulsu, z napiętymi nerwami. Porywa wizualnym temperamentem. Na każdej stronie dzieje się: kadry występują z kadrów, rozrastają się, przepoczwarzają. Kreska przypomina wydrapki na murach, graffiti, vlepki. Żadna postać nie jest dookreślona. To bardziej sugestie istnienia, niż byty scharakteryzowane. Figury wzięte znikąd, zarazem kojarzące się z bohaterami horrorów (szeroko, makabrycznie rozstawione na skronie oczy Diablo, sterczące jak u strzygi uszka Ksionza, debilne oblicza wiernych, kojarzące się z upośledzonymi u Bruegla) i osobnikami spotkanymi w rzeczywistości. Ktosie i niktosie; konkrety i ułudy. Brawa dla Rusteckiego: sylwetkę postaci dość łatwo rozmyć czy wpisać w tło, lecz osiągnięcie efektu enigmatyczności w twarzach uważam za jego osiągnięcie. Do tego świetne użycie koloru. Dominuje czerń, lecz tym silniej wybrzmiewają akcenty czerwieni. Krwawo migoczą rubinowe oczka Diablo Boya; Ksionz krzyczy „‚Nieeee!” drapieżnie, czerwono namazaną czcionką; na niektórych stronach pojawia się jadowicie czerwone języki płomieni – ot, tak, bez związku z akcją, dla przypomnienia piekielnego ognia; tu i ówdzie krew kapie z ofiar, z paszczy żarłocznych bestii. A inne barwy? Także służą informacji, ironicznie dopowiadają treść. Złotożółte są loki najpiękniejszego dziecka świata, w duszyczce którego zamieszkał demon; żółte są banany, jedzone przez Czarnucha (tego z ogólnoziemskiej delegacji ludzkości); błękitem uspokaja ekran monitora na pokładzie kosmicznego (niebiańskiego?) pojazdu, niebieszczeją wody rzeki, w której tłuką się się ideowi wrogowie – Tward i Plonker. No i detale-delicje: litera „T” zamieniona w płonący krzyż w okrzyku „Podpalić gitarę!” Zaprawdę powiadam – Ksionz to propozycja tylko dla orłów, którym nie straszny piekielny odlot. [mm]
Nr 1 (248) styczeń 2013
I P I ó R E M
w większych i mniejszych przekrętach? Ba, po cichu je pochwalamy? W efekcie, gdyby istniało piekło, z pewnością – jak dowiadujemy się z komiksu wspomnianego powyżej duetu – byłoby przeludnione, czy raczej przeduszone (zaduszone?). Natomiast raj świeciłby pustkami. Dla współczesnych pojęcie „gniew boży” traktowane jest w kategoriach pustego porzekadła. Nikt przed nim nie drży; nie postępuje tak, by go uniknąć. Religijne obrzędy przeobraziły się w teatr, zaś odprawiający je duszpasterze jak aktorzy odgrywają wyuczone role (patrz wideo Artura Żmijewskiego Msza). Są też tacy kaznodzieje, którzy – jak Ksionz – dają własnym postępowaniem fatalny przykład wiernym. Bo tego akurat księdza (w niewielkiej parafii z basenem) pasjonują ziny, na które zbiera kasę podczas mszy. Gdy brakuje kilka zeta do zrealizowania zamówienia, duchowny zarządza „ekstra-mszę, ekstra opodatkowaną”. Opowieść graficzna Szcześniaka i Rusteckiego to bynajmniej nie bajka, pomimo że podana w fantastycznej oprawie. Powszechnie znana jest historia księdza Jankowskiego; coraz to ujawniane są niechlubne fakty o kolejnych „bohaterach” w sutannach; wiadomo też, że postępowanie ojca Rydzyka daleko odbiega od altruizmu i etyki.
P I ó R K I E M
39
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
40
G
dziś dzieł (m.in. Sławomira Mrożka, Ludwidzie rodzą się potwory? W ludzka Jerzego Kerna, Jerzego Szaniawskiego). kiej wyobraźni. Ale nie wyłącznie. Jego styl był rozpoznawalny na pierwCzęsto mają protoplastów w rzeczywiszy rzut oka. Cienka, gęsta kreska, prowastości. Byłam kiedyś na wystawie „Ból” dzona od ręki, z niezachwianą precyzją w berlińskiej Hamburger Bahnhof (choć bez pióra autorowi podobno trzęz aneksem w dawnym szpitalu Charité. sły się ręce). Mieszanka archaicznych, XIXPokazano tam przechowywane w forwiecznych rycin, surrealizujących prac malinie ludzkie płody z różnymi usterChirico i Klee, rysunków technicznych kami. Cyklop, z jednym okiem pośrodi swoiście pojętego pop-artu – oto składku czoła; syrena – z nogami splątanymi niki kompozycji Mroza. Nade wszystko, w świderkowaty ogon; obojnaki; monbyły w tym podteksty, humor i metafora strum z głową wielkości dyni. Takie faidealnie przystające do literackiej wizji naberie natury. Lema. We dwóch stworzyli duet, który inA egzotyczne zwierzęta, ludy odlePiotr Sitkiewicz (red., wybór i opracowanie) spirował PRL-owskiego inteligenta i pogłe od zachodniej cywilizacji? To też niepokojące dziwolągi. Przekazami Bestiariusz Lema według Mroza magał stworzyć sieć sekretnego porozumienia, na pohybel komunie. o nich – odpowiednio podrasowanymi, Centrum Designu Gdynia, [Gdynia] 2012 s. 90, il., ISBN 978-83-89945-70-9 Obydwu, rysownika i pisarza, przypoumieszczonymi w fantastycznym konmina Piotr Sitkiewicz w eseju zamieszczotekście – żywią się wszystkie mitologie. nym w albumie towarzyszącym ubiegłorocznej wystawie iluPotwory w bajkach na ogół są równie szkodliwe, jak odrażastracji Daniela Mroza (Centrum Designu Gdynia). Jeśli ktoś chce jące. Porywają dzieci, trują oddechem, zjadają dziewice. Szlapoznać rodowód mrozo-dziwolągów wykreowanych na pochetni bohaterowie walczą z nimi i zwyciężają. Służą umoraltrzeby lemo-futurologii, niech sięgnie po Bestiariusz. Jednak nieniu: dobro zawsze zatriumfuje nad złem. Im więcej przeuprzedzam – to bajki dla erudytów, a rysunki – dla znawców szkód, tym sukces większy. Czy można się dziwić, że nie ma basztuki. [mm] jędy bez stworów nie z tej ziemi? Od tego schematu nie odbiegają Bajki robotów czy Ceberiada Stanisława Lema. Ale, ale! Nasz genialny futurolog-ironista wymyślił całą galerię niby kosmicznych kreatur, w istocie będących konstruktami złożonymi z aluzji do rzeczywistości. Każdy cyber-potwór zawierał w sobie jakąś techniczną prawdę, podaną w zaszyfrowanej formie. Na przykład, Elektrorycerz był „nadzwyczajnej postawy, w oczami rżniętymi w gwiazdy, z antenkami radarowymi, zawadiacko zakręconymi w górę, z osypaną klejnotami delią”, zaś „…Kryonidzi zwali się tak, bo tylko w przeraźliwym mrozie istnieć mogli i w pustce bezsłonecznej (…) a że wszelkie ciepło groziło im zgubą, zorze polarne łapali do wielkich naczyń przejrzystych i nimi oświetlali swoje siedziby”. Jak takie futuro-metaforo-bajki zilustrować? Trafił swój na swego: Daniel Mróz (1917-1993), wieloletni (1951-78) rysownik kultowego tygodnika «Przekrój», ilustrator wielu klasycznych
Nr 1 (248) styczeń 2013
R E C E N Z J E
41
Kochany Czesławie! Drogi Arturo! Janusz Drzewucki
w czasach PRL-u, co działo się w tym okresie w krajowym, ale taken opasły tom robi wrażenie. Przynosi bowiem koreże emigracyjnym środowisku literackim. Poeci piszą do siebie spondencję między laureatem literackiej Nagrody otwarcie o wydarzeniach, o tym, czego są Nobla za rok 1980 a bodaj najuczestnikami bądź tylko świadkami, analisłynniejszym małżeństwem zują konflikty, jakimi środowisko kulturalpoetyckim drugiej połowy XX wieku. ów ne było zaabsorbowane. A że epoka była tom to gratka dla każdego, kto interesuje jak najbardziej polityczna, niemal każda się poezją, kogo interesuje życie literatury sprawa literacka, nawet ta najniewinniejpolskiej. sza, okazuje się mieć polityczny wymiar. Temperaturę panująca w tych listach Proszę zajrzeć do indeksu. Nie brakuje najlepiej oddaje tytuł wstępu, którym Juw nim bodaj żadnego nazwiska ważnego lia Hartwig poprzedziła publikację listów, dla literatury XX wieku. Jak często w tych mianowicie W kręgu przyjaźni. Pierwsze listach pojawiają się osoby Jerzego Anopublikowane listy, jakie ze sobą poeci drzejewskiego, Zbigniewa Bieńkowskiewymienili, pochodzą z roku 1970, ale po go, Jacka Bocheńskiego, Ernesta Brylla, ich nagłówkach: „Kochany Czesławie” Witolda Gombrowicza, Zbigniewa Heroraz „Drogi Arturo” widać, że po pierwsze berta, Jarosława Iwaszkiewicza, Tymoteznali się od dawna i po drugie – znali się usza Karpowicza, Andrzeja Kijowskiego, dobrze; o ich znajomości da się powieLeszka Kołakowskiego, Jana Kotta, Sławodzieć, że była zażyła i serdeczna. mira Mrożka, Zdzisława Najdera, Juliana W roku 1970 Artur Międzyrzecki Przybosia, Ryszarda Przybylskiego, Jerze(1922-1996) przebywał w Stanach ZjedJulia Hartwig, Artur Międzyrzecki go Putramenta, Tadeusza Różewicza, Janoczonych, dokąd – obłożony w kraju – Czesław Miłosz rosława Marka Rymkiewicza, Artura Sanzakazem druku – wyjechał na stypenKorespondencja dauera, Marka Skwarnickiego, Antoniego dium uniwersytetu w Iowa, niebawem Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012 Słonimskiego, Tymona Terleckiego, Jerzemiała do niego dołączyć żona Julia wraz s. 646, ISBN 978-83-08-05004-0 go Turowicza, Aleksandra Wata, Witolda z córką. Stąd swobodny ton koresponWirpszy, Wiktora Woroszylskiego. Równie dencji. Międzyrzecki nie będąc skrępoczęsto pojawia się nazwisko Paula Engle (1908-1991), amerykańwany względami cenzorskimi, nie obawiając się, że jego listy skiego poety, miłośnika literatury polskiej, dyrektora Internatiomogą być sprawdzane przez Służbę Bezpieczeństwa, pisze do nal Writing Program, dzięki któremu 650 pisarzy z całego świata, mieszkającego w Berkeley Czesława Miłosza (1911-2004) w tym 30 z Polski, skorzystało ze stypendium uniwersytetu wprost o tym, co dzieje się w Polsce, o swoich wątpliwościach w Iowa, dzięki czemu np. Julia Hartwig mogła napisać, wydany i obawach, ale także nadziejach. w 1980 roku, świetny Dziennik amerykański. Gwoli ścisłości: zasadniczy korpus korespondencji stanowią liCo najważniejsze, o żadnym z tych listów nie da się powiesty z lat 1970-1974. Pod listami Artura Międzyrzeckiego Julia dzieć, że jest powierzchowny czy grzecznościowy, każdy z nich Hartwig podpisuje się z rzadka. Dużo częściej pod listami z lat to na dobrą sprawę osobny literacki felieton, jeśli nie esej. Listy 1975-2003 i już wyłącznie pod listami ogłoszonymi w Aneksie. Miłosza oraz Hartwig i Międzyrzeckiego są sążniste i wyczerpuKorespondencja została perfekcyjnie opracowana pod wzglęjące, a poza tym błyskotliwie napisane; z jednej strony merytodem redaktorskim. Listy Miłosza opatrzył przypisami Tomasz ryczne i analityczne, z drugiej zaś niezwykle barwne, by nie poFiałkowski, redaktor «Tygodnika Powszechnego», zaś listy Julii wiedzieć dowcipne. Podobnie zresztą jak wydana parę tygodni Hartwig i Artura Międzyrzeckiego – Jan Strzałka, również redakwcześniej przez Wydawnictwo a5 korespondencja Julii Hartwig tor «TP». Nad całością pieczę sprawował Krzysztof Lisowski, wiei Artura Międzyrzeckiego z Anną i Jerzym Turowiczami zatytułololetni redaktor Wydawnictwa Literackiego, a także sam poeta, wana Wspólna obecność. Czytając te książki, ze zgrozą pomyślajeden z najlepszych naszych poetów średniego pokolenia. łem, że po naszych czasach zostaną tylko prymitywne esemesy Listy Miłosza oraz Hartwig i Międzyrzeckiego to wręcz skarbi zdawkowe emajle. [jad] nica wiedzy na temat tego, co działo się w literaturze polskiej
T
Nr 1 (248) styczeń 2013
R E C E N Z J E
42 Valéry Giscard ďEstaign
Katarzyna Pakosińska
Zwycięstwo armii Napoleona
Georgialiki
tłum. Martyna Jarząb Sonia Draga, Katowice 2012 s. 285, mapa, ISBN 978-83-7508-581-5
Książka pakosińsko-gruzińska Pascal, Bielsko-Biała 2012 s. 352, il., ISBN 978-83-7642-055-4
A
ch, gdyby historia była tak dla nas łaskawa!… Monsieur le Président nudził się nieco, jak mniemam, i postanowił podzielić się z czytelnikami alternatywną wizją wojny cesarza. Bonaparte dostał w 1812 roku wciry, dzięki czemu nasze dzieje wypełniły się kolejnymi Wielkimi Kartami, do których mogą odwoływać się grający dziś różnymi taliami politycy. Giscard ďEstaign całkiem zasadnie zastanowił się, jak wyglądać mogłyby losy Europy, gdyby cesarz nie upierał się przy zimowaniu w Rosji, a wrócił z Moskwy bez zwlekania. Taka myśl przychodzi właśnie Bonapartemu do głowy i, jak nietrudno zgadnąć, jest to koncepcja natchniona i w dalszej perspektywie zbawienna dla całej Europy – nie tylko dlatego, że Wielka Armia wraca w mniejszej czy większej całości, a przede wszystkim bez hańby klęski, ale i dlatego, że cesarz, po rozmowach z mędrcami pokroju Goethego, wycofuje się z aktywnej (=opartej na wojsku) polityki i proklamuje… Unię Europejską. Brzmi to wszystko całkiem prawdopodobnie, jak w każdej gdybanej historii. Nawet wątek miłosny z udziałem polskiej arystokratki (acz wdowy po rosyjskim oficerze kawalerii) jakoś do nas przemawia, choć autor preferuje styl suchy i zwięzły. Dlaczego więc nie doszło do tak naturalnego rozwiązania? Jak w starym dowcipie: „Po pierwsze, Sire, nie mamy armat”… [gs]
Piotr Zychowicz
Pakt Ribbentrop–Beck DW Rebis, Poznań 2012 s. 362, il., ISBN 978-83-7510-921-4
I
znów powtarzam: gdyby tylko historia była dla nas tak łaskawa. Choć tym razem jest to historia bliższa i znacznie bardziej bolesna – pisałoby ją pokolenie naszych rodziców. Piotr Zychowicz, publicysta historyczny generacji lat 80., oberwał już mocno za swoje pomysły właśnie od „starych”. Bo jak można sugerować Polakom, że „u boku III Rzeszy” mogli pokonać Związek Sowiecki? Pokonać to oczywiste, mamy to w genach, ale wespół z nazistami? Zychowicz wyciąga jednak wiele argumentów wskazujących, że takie rozwiązanie było możliwe, a co więcej – rozważane w przedwojennej Polsce. Niemieckim propozycjom – w tym np. budowie nadziemnego „korytarza” – przypatrywano się całkiem poważnie. Nie we wszystkich kręgach, co oczywiste… Zarzuty wysuwane wobec autora odnoszą się rzadziej do meritum, częściej oparte są na emocjach: przecież Hitlerowi nie można było wierzyć. Ośmielam się jednak twierdzić, że to – jak w wypadku wielu innych obietnic polityków – gdybanie. Zależało nam podobno na zniszczeniu bolszewizmu, który zagrażał nam najbardziej, a w polityce najbardziej liczy się, jak wiadomo, sojusznik skuteczny… [gs]
Nr 1 (248) styczeń 2013
S
ięgając po literaturę podróżniczą, często liczymy, że opisane przez autora osobiste doświadczenie „bycia tam” odsłoni przed nami nieznane przestrzenie, których nie odnajdziemy w przewodniku krajoznawczym, ani nawet podczas wycieczki ograniczającej się jedynie do turystycznej oferty danego miejsca. Przerzucając strony Georgialików miałem nadzieję, że razem z Katarzyną Pakosińską zajrzymy za kulisy tej fasady, którą Gruzja proponuje przeciętnemu konsumentowi turystyki, a że autorka była także artystką jednego z najlepszych polskich kabaretów, oczekiwałem zgrabnej, inteligentnej i zabawnej narracji. Ostatni postulat został spełniony. Pakosińska kokietuje czytelnika, raz wyznając mu swoje zachwyty i rozczarowania, by za chwilę rozproszyć tę poważną nutę figlarnym żartem. Poetyckie opisy krajobrazów i atmosfery odwiedzanych miejsc sąsiadują z – opowiadanymi językiem przyjacielskiej pogawędki – anegdotami dotyczącymi zabawnych sytuacji w hotelu, restauracji, samochodzie. Autorka zwraca się do odbiorcy bezpośrednio, czasem z widocznie zamierzoną, przesadną elegancją, nawiązując w ten sposób koleżeńską relację. W swojej książce, tak jak na scenie, daje się poznać jako artystka, a jednocześnie zwykła kobieta. Tu jednak – inaczej niż w skeczach Kabaretu Moralnego Niepokoju – żart nie goni żartu, a jego adresat nie zrywa boków ze śmiechu. Zamiast tego, Pakosińska pogodnie uśmiecha się do nas zrymowanymi „po częstochowsku” tytułami rozdziałów oraz samolekceważącym się, ironicznym tonem swojej opowieści. Z „zaglądaniem za kulisy” jest znacznie gorzej. Georgialiki to książka zdecydowanie bardziej pakosińska niż gruzińska, przy czym obydwa aspekty występują jakby obok siebie, nie tworząc żadnej konstruktywnej syntezy. W jednym miejscu autorka zasypuje nas encyklopedycznymi danymi na temat Gruzji (możemy dowiedzieć się np., który zabytek jest wpisany na listę UNESCO), opowiada legendy z poszczególnych regionów i przekazuje niczym prawdę objawioną miejscowe autostereotypy. Innym razem częstuje nas zwierzeniami, wspomnieniami oraz rozmaitymi przygodami, przeżytymi podczas kręcenia filmu dokumentalnego Tańcząca z Gruzją, którego była bohaterką. Mówią one wiele o jej relacjach z ekipą filmową, ale bardzo mało o samej Gruzji, a przecież to tu właśnie miała szansę podzielić się swoim osobistym spotkaniem z rzeczywistością państwa na Zakaukaziu. Pakosińska jest podróżniczką, dopóki mówi o sobie. Gdy tylko stara się powiedzieć coś o Gruzji, przemawia przez nią turystka. Książka dostarcza podstawowego wyobrażenia o Gruzji, ale nie posłuży tym, którzy chcą pogłębić wiedzę na temat tego kraju. Polecam ją za to każdemu, kto chciałby bliżej poznać Katarzynę Pakosińską. Lektura Georgialików przypomina serdeczną rozmowę przy kawie z tą niezwykłą kobietą, o bogatej osobowości i gorącej pasji. Sam czuję się bardzo ubogacony tym spotkaniem. [ruk]
B
Joanne K. Rowling
Krystian Piwowarski
Trafny wybór
Więcej gazu, Kameraden!
tłum. Anna Gralak SIW Znak, Kraków 2012 s. 504, ISBN 978-83-240-2146-8
W.A.B., Warszawa 2012 s. 268, ISBN 978-83-7747-717-5
iedna Jo Rowling! Czy wiedziała, na co się naraża, siadając – po siedmiu tomach magicznych przygód – do książki dla dorosłych czytelników? Z pewnością świadoma była tego, że fenomenalna premiera jakiegoś dzieła sprawia, że wszyscy uważnie patrzą jego twórcy na ręce, by tak rzec, i spodziewają się po nim kreacji jeszcze lepszej. A to ciąży… Rowling uporała się z tym przekleństwem bez większego trudu, choć nie wzięła chyba pod uwagę, że dla wielu odbiorców pozostanie już na zawsze „matką” Harry’ego Pottera i niczym innym ich nie zadowoli – wyczytać to można z recenzji, omówień i komentarzy. Wielu krytykom marzył się kolejny epizod z magicznego świata, gdy tymczasem autorka podsunęła im niezbyt przyjemny obrazek z paskudnego realu, czyli uniwersum aż za dobrze im znanego. Na tym, moim zdaniem, polega główna pretensja wysuwana – mniej lub bardziej świadomie – wobec Rowling. Jej powieść bowiem nie jest wcale książką do pogardzenia. Zapewne, autorce bez nazwiska byłoby niełatwo znaleźć wydawcę: fabuła jest mimo wszystko bardzo angielska, pełna charakterystycznych, lokalnych wręcz smaków (np. specyfika osiedla Fields, dla nas zrozumiała jedynie przez pryzmat złych sąsiadów z bloku), jej tematyka zaś typowa dla dzisiejszych czasów. Mamy więc brudne sekrety, skrywane związki, tajemnice z przeszłości, brak porozumienia między pokoleniem rodziców i dzieci. Nic specjalnie nowego, to prawda, tyle że Rowling właśnie dzieci – młodzież – czyni poniekąd głównymi bohaterami Trafnego wyboru. Śledzimy dojrzewanie w trudnych warunkach grupy nader zróżnicowanej jak na prowincjonalne miasteczko, można nawet powiedzieć, iż modelowej: pewny siebie prowodyr, niepewna przedstawicielka mniejszości etnicznej, niechętna przybyszka z Londynu, tyranizowany przez ojca pokwitający małolat, dziewczyna z marginesu społecznego. A na ich tle – dorośli. Ślepi i głusi, przeświadczeni o swych racjach. I powoli, bardzo powoli przeglądający na oczy. Język powieści jest dosadny, kurwa chodzi tu gęsto, co dla wielu miłośników czarodzieja z Hogwarth było nieprzyjemnym zaskoczeniem. Ale ma to dwojakie uzasadnienie – delikatnie sugeruje, jak mogą mówić dzisiejsze „dzieci” (bo mówią znacznie wulgarniej), a co ważniejsze, pokazuje, że autorka chciała wreszcie zdrapać pokrywający ją od lat potterowy lukier. Zmiana języka była w tym pomocna, dodała autentyczności. Można się spierać, czy dziewczyna wychowywana w środowisku ludzi kupczących ciałem i innymi używkami musi nieustannie przeklinać, ale proszę mi wierzyć, że jej wypowiedzi nie brzmiałyby bez tych wulgarności prawdziwie. A na tym polegało główne założenie autorki: stworzyć przekonujący obraz społeczności małego miasteczka, która – mimo chęci zachowania jak najdłużej dawnego status quo, z którym wszystkim było tak dobrze – również podlega zmianom. Tyle że, w przeciwieństwie do młodego pokolenia, nie akceptuje ich i broni się wszelkimi sposobami. Dla nich Rowling nie ma litości. [gs]
S
kojarzenia, jakie wywołuje tytuł, są jednoznaczne: Proszę państwa do gazu Tadeusza Borowskiego to także opowiadanie o wojnie, faszyzmie, obozie, Żydach. Obie pozycje dzieli 60 lat z okładem – czy Piwowarskiemu udało się stworzyć nową formę pisania o Zagładzie, czego chęć ujawnia w krótkim posłowiu? Nie. Starał się, jak zapowiadał, przedstawić ją „z drugiej strony”, wcielając się w tych, którzy „uśmiercanie Żydów [pojmowali] jako obowiązek, wyznanie wiary, okazję do zarobku, wreszcie rzecz naturalną i powszednią”. Przemawia do czytelników głosem obozowego strażnika, księdza, żołnierza, robotników, kochanki, kolaborantów, „prawdziwych Polaków”. To z pewnością próba ważna, częściowo udana (świetna jest długa rozmowa podróżujących pociągiem w opowiadaniu Na zewnątrz, zdecydowanie przegadane i powiedziałbym „przefajnowane” są inne teksty). Kłopot w tym, że o Zagładzie, wojnie, partycypacji w zbrodni mówi się już od dłuższego czasu, i to językiem bynajmniej nie poprawnym politycznie. Powody tego są różne, od absurdalnych roszczeń poprzez urojone dowody do literackich eksperymentów – zdążyliśmy się już z tematem nieco oswoić, nawet w Polsce. Borowski przecierał szlak, paradoksalnie było mu łatwiej mimo bardzo wciąż żywej i bolesnej pamięci o wojnie (Proszę państwa do gazu weszło w skład opublikowanego w 1948 roku zbioru Pożegnanie z Marią) – w tych pierwszych latach o dopiero co zakończonym horrorze często pisano bez patosu, którym dopiero później zaczęto rozwadniać i tak cienkie nieraz teksty. Borowski mógł się wydawać obrazoburczy – jak można pisać pozytywnie o obozach, stwarzać wrażenie, iż będąc np. członkiem „kanady” miało się niezłe bytowanie. Piwowarski też nie ma lekko, też podsuwa czytelnikom niepoprawne wręcz – bo sprzeczne z tymi, do których przywykli – wizje wojennej rzeczywistości, ich wymowę osłabiając jednak nadmiernym gadulstwem. [gs] Justyna Dąbrowska
Spojrzenie wstecz Rozmowy Czarne, Wołowiec 2012 s. 164, il., ISBN 978-83-7536-452-1
N
ajmłodsi rozmówcy Justyny Dąbrowskiej mają 76 lat, najstarsza dobiega setki – Danuta Szaflarska urodziła się w 1915 roku. Dąbrowska odpytuje tuzin znanych postaci: pisarzy, badaczy, naukowców, artystów. Zadaje im pytania tzw. podstawowe: o sens życia, o wiarę, uczucia łączące ludzi i motywujące do działania, o konfrontację ze śmiercią. Uzyskuje odpowiedzi takie, jakich sama, a i czytelnicy zapewne też, oczekiwała: pomaga miłość, uśmiech w duszy i na twarzy, umiejętność wybaczania. Taki „katechizm dobrego człowieka”. Jedynie Jerzy Jedlicki wyłamuje się nieco, przyznając do wątpliwości: „Pytanie ‚po co się żyje’ jest zupełnie nietrafne”. Dobrze, że znalazł się choć jeden malkontent. [red]
Nr 1 (248) styczeń 2013
R E C E N Z J E
43
R E C E N Z J E
44 Grégoire Delacourt
Miljenko Jergović
Pisarz rodzinny
Ojciec
tłum. Krzysztof Umiński Drzewo Babel, Warszawa 2012 s. 195, ISBN 978-83-89933-24-9
Czarne, Wołowiec 2012 s. 208, ISBN 978-83-7536-462-0
A
ch, jakże my to znamy – dziecko narysowało obrazek, powiedziało wierszyk, zaśpiewało piosenkę, zatańczyło walczyka. „Będzie malarzem”, mówi dumnie mama. „Poeta!”, entuzjazmuje się ciocia. Śpiewak rewiowy, mistrz baletu, kamery, obiektywu, patelni… Chcemy, by dzieci wykazywały się zdolnościami, ale natychmiast przesadzamy z oceną tych talentów, nie zdając sobie – nie chcąc? – sprawy, że buława w tornistrze znacznie bardziej przypomina kulę u nogi. Grégoire Delacourt został obarczony właśnie takim balastem. „Kiedy miałem siedem lat, napisałem wierszyk”, przedstawia się w pierwszym zdaniu swej książki. Miałkie rymy, ale co z tego – pierwszy wierszyk oznaczał pierwszy sukces literacki, ugruntowany przypomnieniem dziadzia, który równie poetyckie listy przysyłał w latach wojennych z obozu. Przyznaję, iż zaskoczyło mnie, że we Francji też można sięgać po takie argumenty, ale cóż, il ya une ventouse qui naissent chaque minute. Po naszemu krócej: głupich nie sieją. Cała opowieść z pisaniem jako takim nie ma zbyt dużo wspólnego – owszem, bohater stara się wypełnić oczekiwania rodziny, ale i on, i oni widzą, że nic z tego nie będzie. Książka tyczy się zresztą związków rodzinnych, relacji, wzajemnego zaufania i jego utraty, drobnych kłamstw, wielkich oszustw i jeszcze większych rozczarowań. A kłamią wszyscy: dzieci rodzicom, rodzice dzieciom, partnerzy sobie wzajemnie. Delacorte robi to bardziej szczegółowo i analitycznie niż przeciętny człowiek obarczony rodziną, ale „przypadłości” nie ma bynajmniej wyjątkowych. Na tym polega zaleta tej książki: życie w miarę zwyczajnego faceta opisane zostało z lekkim przymrużeniem oka, pewną dozą melancholii, szczyptą nostalgii. Kobiety są tu górą. Ale to we francuskich powieściach jest, paradoksalnie, regułą. [gs] Michał Dąbrowski
Transgresja Jirafa Roja, Warszawa 2012 s. 179, ISBN 978-83-62948-93-2
B
ohater próbuje uporać się ze stratą – niejedną, realną i wyimaginowaną, kto go tam wie zresztą, w pewnym momencie czytelnik orientuje się (? może raczej gubi?), że w narracji pojawiają się, na równych prawach, postaci rzeczywiste i wyobrażone, opowieści o nich przeplatają się, zachodzą na siebie, łączą i znów rwą. Fabuła w zasadzie diabła jest warta, i tak nic z niej nie wynika, można jedynie czytać dla satysfakcji, jaką może dać fraza, poszukać paru wyrazistych obrazów. „Wiedziałem, że to wszystko ma sens, którego jeszcze nie potrafię dostrzec, ale sądzę, że to tylko kwestia czasu”. Nie mam go aż tyle, by poświęcić ponownej lekturze książki. Pozostanę czytelnikiem, któremu sens tej powieści umknął. [gs]
Nr 1 (248) styczeń 2013
A
ugustiańska koncepcja zła (mówiąca, że zło jest brakiem dobra) sprawdza się w relacjach międzyludzkich. Przykładem jest najnowsza książka tegorocznego laureata Angelusa. Zdecydowanie różni się ona od poprzednich, jest bardziej osobista i poruszająca, choć równie dobra. Jergović uporał się już z wojną na Bałkanach, teraz zabrał się za porządkowanie własnego podwórka: wraca we wspomnieniach do czasów dzieciństwa, zastanawia się, jak poszczególne więzy rodzinne wpłynęły na jego tożsamość. Książka powstała po śmierci ojca pisarza, może nawet przyczyną jej pojawienia się była ich ostatnia rozmowa, krótka i telefoniczna. Dobroslav Jergović był znanym sarajewskim lekarzem, internistą, hematologiem specjalizującym się w leczeniu białaczki. Większość życia spędził zabarykadowany w szpitalu, unikając kłopotliwego życia prywatnego; syn pisze nawet: „życie wielu ludzi zostało przedłużone, (…) bo doktor nie umiał i nie chciał być ojcem”. Rodzice Miljenki rozwiedli się dość wcześnie, choć rodzina nadal trzymała się razem. Sielanka przerwana została, gdy ojciec ponownie się ożenił, z byłą pacjentką, kobietą bezdzietną. Chłopiec miał wtedy 12 lat, odwiedzał ojca jedynie w szpitalu, na gruncie neutralnym. Takie spotkania z kolei nie trwały zbyt długo, polegały na niezręcznej wymianie zdań i zręcznym wręczeniu kieszonkowego. Wszystko, co pisarz wiedział o swoim ojcu, pochodziło z opowieści inni ludzi. Dobroslav jak ognia unikał pytań na swój temat, stosował wówczas różne fortele, np. ściskał syna tak mocno, aż tamtemu zabrakło tchu. Jedynie o medycynie mógł swobodnie mówić; tłumaczył dziecku, czym jest białaczka i zabierał 13-latka do prosektorium. Mur zbudowany przez rodzica spowodował, że Miljenko zaczął posługiwać się wyobraźnią, domalowywać historię do skrawków, które udało mu się wyszarpać, by stworzyć obraz ojca, podobnie jak tworzy się bohatera literackiego. Gdy zaczął parać się pisarstwem, podejmował próby sprowokowania Dobroslava, ale bezskuteczne: „To była miara mojej literackiej swobody i intymnego okrucieństwa wobec ojca: pisałem o sprawach z jego życia, o tym, co mogło go dotyczyć albo co było rozpoznawalną częścią jego doświadczeń i charakteru (…) w ten sposób komunikowałem się z nim, zadawałem mu pytania, ale znacznie częściej się z nim rozliczałem, mówiąc mu w tych na poły zmyślonych opowieściach, że jest słabeuszem, draniem, i że nie stworzył mi okazji, abym był czyimś synem”. Jergović pisał w powieści Srda śpiewa… o syndromie bycia niewidocznym, dolegliwości wielu Chorwatów, która pozostała po wojnie domowej. Coś się jednak od tamtego czasu ruszyło: powrót do korzeni, troska o zbudowanie dobrych więzi i mówienie o tych raniących może być w tym kontekście oznaką postępu i dobrobytu. Nie bez znaczenia jest fakt, że w sercu Zagrzebia znajduje się znane w świecie Museum of Broken Relationships przechowujące pamiątki po „byłych”. Teraz już można się na nich złościć. [alo]
Eckart von Hirschhausen
Irina Głuszczenko
Szczęście rzadko zjawia się w pojedynkę
Sowiety od kuchni Mikojan i radziecka gastronomia
tłum. Urszula Pawlik Sonia Draga, Katowice 2012 s. 390, il., ISBN 978-83-7508-388-0
tłum. Mikołaj Przybylski Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2012 s. 205, il., ISBN 978-83-62467-83-9
K
ryzys ekonomiczny – więc na rynku wysyp poradników, jak być happy. Co z nich wynika? Że ze szczęściem wielka ściema: nie wiadomo – mieści się w sferze marzeń, czy jest osiągalne w realu. To drugie, upiera się Eckart von Hirschhausen. Autor tomu Szczęście rzadko zjawia się w pojedynkę był berlińskim lekarzem. Jednak zarzucił praktykę lekarską na rzecz kabaretu i pisarstwa, obydwie działalności ku uszczęśliwianiu bliźnich. Dziełko Szczęście… jest fajnie napisane, pełne grepsów, żarcików, porad, życiowych obserwacji oraz ich mini-analiz. Niby dla wszystkich, jako że większość z nas doświadcza analogicznych sytuacji. Irytuje cię program telewizyjny? To pozbądź się pudła, sam stań się interesujący. Ale jak, skoro twoja jaźń przypomina czarną dziurę? Albo – wyrzuć talizmany, bo wiara w cuda-niewidy wcale ci nie pomoże w osiągnięciu wewnętrznej jasności. Ha – spróbuj przekonać kogoś przesądnego, że się myli! Racjonalne argumenty zawodzą. Ale nawet gdy myślisz trzeźwo, czasem dopada cię poczucie beznadziei, pustki, kręcenia się za własnym ogonem. Jedni funkcjonują jak automaty, inni wpadają w depresję. Dalekie to od smakowania życia, od radości; tym dalej – od poczucia szczęścia. Tu von Hirschhausen cię ma! Dowcipnie i przystępnie wykłada, jak poprawić jakość życia. Nic, tylko brać, stosować. Sukces gwarantowany. Nie wierzcie! Lektura tej i mnóstwa podobnych pozycji ma sens tylko w jednym przypadku: jeśli sam poczujesz potrzebę wewnętrznej zmiany, jeśli nie boisz się zaryzykować czegoś nowego, jeśli nie będziesz tłumaczyć różnych świństw dobrem najbliższych. Słowem, jeśli nie zrobisz sam ze sobą porządku, to dobre rady wujka Eckharta są o kant de… [mm]
N
a pozór problem, o którym lepiej zmilczeć: jedzenie w Sowietach. Każdy, kto odwiedził ten kraj w soc-epoce wie, jak wyglądała tam gastronomia – byłam za pierestrojki, czyli względnego dobrobytu; przez cały pobyt chodziłam głodna. O skorzystaniu z dobrodziejstw knajpy czy baru bez łapówki lub koneksji nie było mowy. Tymczasem Irina Głuszczenko, autorka książki poświęconej zbiorowemu żywieniu w ZSRR oraz twórcy koncepcji takowego, Anastasa Mikojana, zapamiętała zupełnie inny obraz. Ona gloryfikuje koncepcję stołówek oraz jakość sowieckiego systemu zbiorowego żywienia. Ktoś ocenzurował jej pracę czy sama odczuwała potrzebę rehabilitacji minionego ustroju? Może to drugie, skoro w zakończeniu książki wspomina o modzie na wszystko, co radzieckie. O swym bohaterze, ongniś prawej ręce Stalina, wyraża się w superlatywach. Gieroj, który dał Rosji sowieckiej parówki, lody oraz system zbiorowego żywienia. Mikojan z pewnością umiał żyć i jeść – u siebie w domu. Bawił w Ameryce i przywiózł stamtąd przepis na hamburgery, a także maszyny do produkcji parówek, dzięki czemu spopularyzował je w ojczyźnie. Czy zasługuje na piedestał? Musiał być genialnym cwaniakiem, skoro przetrwał bez uszczerbku dla pozycji i zdrowia kilkadziesiąt lat, przechodząc na zasłużoną emeryturę dopiero za Breżniewa. Czy w ogóle można traktować książkę Gałuszczenko jako pracę obiektywną? Mnie lektura Sowietów od kuchni napełniła obrzydzeniem, zarazem strachem. Autorka przywołuje smaki i zapachy radzieckiej garkuchni z entuzjazmem podobnym do tego, z jakim Brillat-Savarin ekscytował się osiągnięciami kuchni francuskiej. „Chwytają za serce” radzieckie stołówkowe obyczaje i wyraźnie tęskni (nie ona jedna) za minionym ustrojem. O stalinizmie wyraża się oględnie. Głód na Ukrainie? No był, ale minął i niewart jest wspomnienia. Doprawdy, niestrawne kłamstwo. [mm]
Jay Asher, Carolyn Mackler
Michał Rusinek
Ty, ja i fejs
Wierszyki domowe
tłum. Maria Smulewska DW Rebis, Poznań, 2012 s. 356, ISBN 978-83-7510-880-4
C
zy w poprzednim stuleciu ktoś potrafił przewidzieć, czym będą media społecznościowe? W powieści Ty, ja i fejs przenosimy się do Ameryki 1996 roku. Emma należy do pierwszych użytkowników Internetu. Przeglądając jego zawartość przypadkowo trafia na Facebook. Znajduje tam swój profil – tak ma wyglądać za kilkanaście lat. Wraz ze swym przyjacielem Joshem przez kilka dni obserwują zmiany wprowadzane na ich przyszłościowych profilach. Są zaskoczeni banalnością wpisów, szybkością zmian zachodzących w ich przyszłym życiu. Próbują prowadzić aktualne życie, korzystając z informacji znalezionych w swych fejsowych profilach. Jakie są tego efekty? Lektura daje pewien dystans do Internetu i wszechwładnego obecnie fejsa. [mc]
oprac. graf. Joanna Rusinek SIW Znak, Kraków 2012 s. 175, il., ISBN 978-83-240-1974-8
M
ichał Rusinek zabiera dzieci w podróż po domu, od piwnicy aż po dach, z wyjściem na balkon i do ogrodu. Przekopuje się przez szafy i szuflady, grzebie w garażu. Wszystko objaśnia w krótkich wierszykach – zabawnych, z zaskakującymi puentami i komentarzami, ewidentnie bawiąc się słowem, tworząc a to limerykowe konstrukcje, a to przypominając frazę Ogdena Nasha: „Koty / rymują się ze słowem ‘psoty’. / Gdy powiedziałem o tym / znajomemu kotu, to tylko miauknął: ‘No, co ty?’.” Bo o domu, rodzicach, zwierzakach i rupieciach opowiada dziecko, dlatego pełno tu pomysłów nie z tej ziemi, ze smakiem podanych przez ilustratorkę. Polska Sekcja IBBY ogłosiła Wierszyki domowe swą Książką Roku 2012 w kategorii literackiej. [gs]
Nr 1 (248) styczeń 2013
R E C E N Z J E
45
R E C E N Z J E
46 Justyna Bargielska
Beata Chomątowska
Bach for my baby
Stacja Muranów
Biuro Literackie, Wrocław 2012 s. 40, ISBN 978-83-63129-02-6
Czarne, Wołowiec 2012 s. 464, il., ISBN 978-83-7536-449-1
D
oskonały tytuł: „Bach for my baby”. Muzyczny i niejednoznaczny. Buch-bach, bang-beng, zastrzeliłam cię, nie żyjesz, choć kocham cię, dziecino. Okładka (Matyldy Mazur) też w porządku – trochę naiwna, odrobinę przerażająca, wyzwalająca jakąś bliżej nieokreśloną tęsknotę. Więc sięgnęłam po tomik z nadzieją na ten szczególny dreszcz, który poczułam podczas lektury Obsoletek. Wtedy byłam pewna, że obcuję z objawieniem. Bargielska umiała nadać krótkim utworkom prozatorskim siłę poezji. Balansowała między tragizmem i śmiesznością; autodemaskatorską szczerością a uogólnieniem. Teraz – inna bajka. Moim zdaniem, rozczarowująca. Głównie ze względu na diametralną zmianę tonacji. Ktokolwiek by nie był podmiotem konfesji zamieszczonych w Bach… – autorka czy jakaś wyimaginowana dziewczyna – brak w tym dystansu i ironii. Dominuje patos, lub równie nieznośny „dopępkowy” samozachwyt. Wiem, Bach… dotyczy współczesnej miłości – więc egotycznej, niespełnionej, poszarpanej. Zanurzonej w morzu tęsknoty lub trzepoczącej w gorączce krótkich hotelowych sparingów. Dlaczego jednak większość utworów trąci histerią przemieszaną z banałami na temat świata obok? Mam niedobre przeczucie, że Bargielska zakochała się… we własnym talencie. [mm] J. M. Coetzee
Wewnętrzne mechanizmy Eseje literackie 2000-2005 tłum. Marek Król SIW Znak, Kraków 2012 s. 352, ISBN 978-83-240-2218-2
C
oetzee udowodnił, że osądzanie jest przywarą Europejczyków. Wystąpił w roli krytyka literackiego i rozpracował mechanizmy wewnętrzne dwudziestu jeden pisarzy, tworząc swój własny kanon literacki. Na warsztat wziął kolegów po fachu żyjących w XIX i XX wieku na terenie Europy (m.in. Italo Svevo, Josepha Rotha, Roberta Musila, Brunona Schulza czy Sándora Máraia), pisarzy amerykańskich (Williama Faulknera, Arthura Millera) i pozaeuropejskich (G.G. Márqueza, Nadine Gordimer). Większość esejów stanowią wstępy do dzieł literackich bądź recenzje pisane dla «The New York Review of Books». Autor jest w nich wierny dotychczasowemu, pesymistycznemu klimatowi swoich powieści oraz podejmowanej w nich tematyce – dylematy moralne, seksualność, rola pisarza i literatury. Przedstawione sylwetki ukazują ludzi wrażliwych i refleksyjnych, ale rzadko szczęśliwych: są wśród nich samobójcy, pacjenci szpitali psychiatrycznych, alkoholicy, skrajni pesymiści, literaci sfrustrowani koniecznością pisania na zamówienie. Większość z nich żyła w czasach trudnych przemian w Europie, przeżyła – lub nie – koszmar wojny. Coetzee ujawnił doskonałą znajomość omawianych utworów, biografii i tła historyczno-kulturowego, wiele uwagi poświęcił również sztuce przekładu. [alo]
Nr 1 (248) styczeń 2013
S
tacja Muranów, encyklopedia wiedzy na temat historii przedwojennej Dzielnicy Północnej Warszawy, podana we wspaniały sposób. Opowieści, wypowiedzi, wspomnienia: architektów, budowniczych, inżynierów i robotników, mieszkańców, uczniów szkół mających siedziby na Muranowie. Publikacja w swej wielkości wręcz monumentalna. Struktura książki jest złożona z trzech części. Pierwsza to wprowadzenie historyczne: mieszkańcy, ich zwyczaje, życie codzienne i spotkana tragedia, działania architektoniczne. Wspaniałe uzasadnienie tego, co obecnie widzimy na Muranowie. Ale również opisy, nieistniejących elementów dzielnicy, np. przedwojennej wersji ul. Nalewki. Skąd się wzięła nazwa Nalewki? Któż to obecnie pamięta, szczególnie, że uliczka, po wojnie ukryta na zachodnim zapleczu ul. Andersa (dawniej Nowotki), zupełnie została oderwana od swego „źródła”. A kto wskaże, gdzie biegła ul. Gęsia, jedna z głównych arterii przedwojennego Muranowa? Poznajemy projekty architektoniczne i ich twórców, m.in. Tadeusza Tołwińskiego, Bohdana Lacherta z synami, Józefa Szanajcę, Józefa Sigalina, źródła, z których korzystali, którymi się inspirowali. Wspomnienia i losy robotników przyjeżdżających z całej Polski i Europy, by odbudowywać stolicę. Trzecia część to wspomnienia mieszkańców Muranowa. Wszak miejsce na mapie to nie tylko ulice i budynki wzdłuż nich postawione. To przede wszystkim mieszkańcy tworzą charakter miejsca. To wywieszone przez nich w oknach sznurki z suszącą się bielizną. To zapachy gorących potraw na kuchniach. To śmiech dzieci w piaskownicach i szmer rozmów sąsiadów. To też opowiedziane słowami mieszkańców niezwykłe losy kościoła św. Augustyna i walka komunistycznych władz z owym cudem. W obie te części została wpleciona wypowiedź „męża swojej żony”, czyli Kamila Sipowcza, który wspomina lata wspaniałej młodości hipisowsko-gitowskiej spędzonej naprzeciw Pawiaka. W tej części redaktorka nie wykazała odpowiedniej czujności, pozwalając na wprowadzenie nowego święta w polskim kalendarzu. Podpowiem więc, że 17 stycznia jest Świętem Wyzwolenia W a r s z a w y . Wybrane fotografie bardzo trafnie ilustrują tekst, niektóre z nich są niezmiernie wartościowe. Największe wrażenie zrobiła na mnie ta umieszczona na str. 362, przedstawiająca Żydów spędzonych na Umschlagplatz w 1942 r. Może dlatego, że zobaczyłam ją pierwszy raz. Wielokrotnie jadąc tamtędy zastanawiałam się, jak to było?… Jestem zachwycona tą publikacją i chylę czoła nad wiedzą w niej złożoną i pracą, jakiej wymagała. Bardzo razi mnie nadużywanie pytajnika „czemu”. Nie powinno się go wykorzystywać w literaturze czy rozmowach oficjalnych, a jest on dziś powszechnie nadużywany – książka jest tego najlepszym dowodem. Warszawa zajmuje wiele miejsca w moim spektrum zainteresowań, stąd szczerość mego zachwytu. [mc]
D
Jack Kerouac, Allen Ginsberg
Alicia Giménez-Bartlett
Listy
Tam, gdzie nikt cię nie znajdzie
tłum. Krzysztof Majer Czarne, Wołowiec 2012 s. 730, ISBN 978-83-7536-400-2
tłum. Joanna Skórnicka Noir sur Blanc, Warszawa 2012 s. 354, ISBN 978-83-7392-399-7
wóch ich było, dwóch z fasonem. Jeden osiemnastoletni smarkacz; ten starszy (o cztery lata) miał już żonę. Zaczęli korespondować ze sobą w ostatnim roku II wojny; zakończyli ten proceder kilka lat przed młodzieżową rewolucją 1968. Do rąk czytelników – najpierw amerykańskich, teraz polskich – trafiła połowa z około 400 listów, jakie przesłali sobie Jack Kerouac i Allen Ginsberg w ciągu tych dwóch dekad. Wybór dopełniają drobiazgowe przypisy, niezbędne dla współczesnego czytelnika, choć nieco odbierające spontaniczność wynurzeniom dwóch czołowych przedstawicieli Beat Generation. Młodzieżową rewoltę roku 1968 zainspirowała grupka intelektualnych anarchistów. Zaproponowali wartości alternatywne wobec tradycyjnych: podróżowanie zamiast zapuszczania gdzieś korzeni, maksymalnie mocne doznania (alkohol, seks, dragi) zamiast żywota poczciwego, finansowa niepewność zamiast stabilizacji. Ta nieco naiwna wizja wolności zakwitła kwiatami we włosach wyznawców flower power, potem wybujała ziołem w hipisowskich komunach. Gdy Ginsberg zbierał owoce swych pisemnych i ustnych skowytów, urastając do rangi ideologicznego guru lat 60., Kerouacowi obrzydł zgiełk wokół jego osoby. Buntowała mu się też wątroba, nadwerężona wieloletnim ostrym tankowaniem. W 1969 roku odszedł na zawsze z życiowej sceny, zostawiając więcej miejsca młodszemu przyjacielowi, który owszem, skorzystał. Wracając do korespondencji. Jej autorzy niemal nieustannie przebywali w drodze, listy zastępowały im spotkania. W ich naturze nie leżały solenne epistoły. Obaj woleli formy zwiewne, wariackie; wzniosłość kontrastowali banałami i wulgarnością. Dzielili się uwagami na temat przeczytanych lektur, obejrzanych filmów, spektakli, wystaw oraz zaliczonych panien („Sypiam ze wszystkim dziewczynami z Columbia (…) robię się bierny (…) tylko kładę się na plecach i daję sobie obciągać” – chełpi się Allen). Taką tonację przenosili potem do literatury. Co ciekawe, w przeciwieństwie do ekstremalnych bytowych doświadczeń, obydwaj młodzieńcy karmili się porządną intelektualną strawą. Szczególnie smakowała im klasyka europejska, zwłaszcza francuska (z rodzimych wynalazków przyswajali jazz i whisky). Jak dziś odbiera się wymianę poglądów dwóch guru kontrkultury? Według mnie, to dwa równolegle prowadzone pamiętniki, których autorzy charakteryzują się podobnymi cechami. Są naszprycowani pychą, pewni swej wyjątkowości (z tej racji pieczołowicie zadbali o listy) – zarazem skamlący, cierpiący z powodu nadwrażliwości oraz niezrozumienia ze strony ludzkości. Fascynujący, zarazem śmieszni. Wybitni, ale niedojrzali. Tu i ówdzie wyznają sobie miłość wynikającą nie z homo-zainteresowań, a z poczucia duchowego braterstwa. „Słuchaj, przecież cię kocham, chyba to wiesz?”, Jack zapewnia Allena w 1952 roku; „Czy będziesz mnie kochał na wieki?”, upewnia się Ginsberg jedenaście lat później. List pozostał bez odpowiedzi. [mm]
Z
nana w Polsce autorka kryminałów tym razem opisała historię życia Teresy Pla Meseguer, Pasterki, najbardziej kontrowersyjnej postaci maquis, antyfrankistowskich partyzantów. Posłużyła się do tego dwójką fikcyjnych bohaterów. Lucien Nourissier jest paryskim psychiatrą i wykładowcą na Sorbonie. Bada osobowości psychopatologiczne ze skłonnościami przestępczymi, przyjechał do Hiszpanii, by zebrać materiał do pracy naukowej. Jego przewodnikiem jest Carlos Infante, dziennikarz «Vanguardii». Ci dwaj mężczyźni, skrajnie niedobrani (pierwszy to wymuskany idealista, wiodący spokojne i szczęśliwe życie; drugi jest cynikiem podejmującym się ryzyka dla pieniędzy), podążają śladem Pasterki, ukrywającego się banity oskarżonego przez Gwardię Obywatelską m.in. o zamordowanie prawie trzydziestu ludzi, wyjątkowe okrucieństwo wobec swych ofiar, lesbijstwo. Faktem jest, że Teresa (w późniejszym czasie Florencio) urodziła się hermafrodytą. Wątpliwości co do płci dziecka wystąpiły przy narodzinach. Wyboru musieli dokonać rodzice. Uznali, że łatwiej dziecku będzie w roli dziewczynki, bo uniknie wojska i wstydu. Przełom w jej życiu nastąpił wraz ze wstąpieniem do maquis, gdzie każdy mógł być tym, kim chciał być. Pasterka początkowo znana była z pracowitości i siły (najmowała się do prac fizycznych, pasania owiec, stąd przydomek), później – już w czasach partyzantki – z nieuchwytności i napadów rabunkowych na okolicznych gospodarzy. Na tym okresie jej życia książka się kończy. Autorka dość poważnie inspirowała się książką dokumentalną Josego Calvo (za co mu podziękowała), który przez pięć lat prowadził badania terenowe w poszukiwaniu prawdy. Alicia właściwie opisała trudności, jakie miał Calvo z pozyskiwaniem informacji, dotarciem do rozmówców oraz przekopywaniem się przez dokumenty. Niestety, literatura faktu jest mniej ceniona przez szerszą publiczność niż popularne czytadło, dlatego dopiero zdanie na obwolucie jego książki El libro que inspiró a Alicia Giménez-Bartlett, ganadora del Premio Nadal 2011, pozwoliło docenić trud autora pierwowzoru. I szkoda, że to nie jego przetłumaczono, bo najciekawsza w książce Giménez-Bartlett jest prawda, nie fikcja. Autorce dobrze udało się pokazać ubogą i surową prowincję, wsie i miasteczka, które nie otrząsnęły się jeszcze z doświadczenia wojny domowej, codzienną walkę toczącą się pod dyktaturą Franco. Zna te tereny, wychowała się niedaleko. Niestety, pozbawiła tę historię o mężczyznach męskich przymiotów: zabrakło mi w niej szorstkości, konkretnego działania (zamiast przegadania) i pełniejszej charakterystyki postaci. Rozwijająca się przyjaźń między bohaterami zredukowana jest do wspólnego picia mocnych trunków oraz dawania sobie po pysku w gorszych chwilach, a w lepszych do tarzania się po ziemi. Nie uwierzę również, by ceniony psychiatra mógł być tak naiwny, mało spostrzegawczy i „nieczytający” innych ludzi. Przykro mi. [alo]
Nr 1 (248) styczeń 2013
R E C E N Z J E
47
K S I A Ż K I
J A K
W I N O
48
WIELKA RZECZ czyli
Katechizm polskiego dziecka Marcin Witan „– Kto ty jesteś? – Polak mały. – Jaki znak twój? – Orzeł biały. – Gdzie ty mieszkasz? – Między swemi. – W jakim kraju? – W polskiej ziemi. – Czem ta ziemia? – Mą ojczyzną. – Czem zdobyta? – Krwią i blizną. – Czy ją kochasz? – Kocham szczerze. – A w co wierzysz? – W Polskę wierzę. – Coś ty dla niej? – Wdzięczne dziecię. – Coś jej winien? – Oddać życie”. Pamiętają państwo? Mnie jeszcze babcia i rodzice uczyli owego wierszyka, z charakterystyczną, ingerującą w oryginał zmianą: „A w co wierzysz? – W Boga wierzę”. Przez wiele lat nie znałem jego autora i byłem przekonany, że , kimkolwiek był, na pewno tak właśnie napisał, a fragment „w Polskę wierzę” wstawili wredni komuniści. Dziś, kiedy już wiem kto zacz i wydaje mi się, że rozumiem jego intencje, przypominam go czytelnikom z wielką radością, bo zapomniano go jakoś na dziesiątki lat, i wyciągam ze swej piwniczki trunek czysto polski, rdzennie nasz, o pełnym, krzepiącym smaku. Wyciągam i polecam zwłaszcza młodym! Nazywa się Katechizm polskiego dziecka. Składa się z piętnastu wierszyków religijno-patriotycznych, łatwych do nauczenia, napisanych językiem prostym, wskazujących młodym Polakom bez ojczyzny, że ojczyznę tę mają – zniewoloną, co prawda, ale dumną, o wyrazistej tożsamości opartej na miłości Boga i honorze, ojczyznę, którą można i trzeba znów uczynić niepodległą. Ich twórca, Władysław Bełza, zmarł sto lat temu; poeta, „który uczył dzieci najlepiej kochać Polskę”, myśleć i czuć po polsku, którego książki dla najmłodszych były niegdyś poszukiwane przez rodziców, którego Juliusz Kleiner nazywał „narodowym poetą dzieci”. Swój pierwszy wiersz – Deszczyk wiosenny – umieścił w 1863 roku na łamach warszawskiego tygodnika «Przyjaciel Dzieci». Parę lat potem opublikował swój debiutancki zbiorek poetycki pt. Podarek dla grzecznych dzieci. W Upominku dla młodzi polskiej na pamiątkę trzechsetnej rocznicy Unii Lubelskiej, wśród wezwań do „małego pacholęcia”, „synka drogiego” można znaleźć i takie:
Nr 1 (248) styczeń 2013
Młodzi polska! (…)/ Tobie nasze strzec ołtarze/ I nie puszczać korda z dłoni!/ I stać wiernie przy sztandarze/ Archanioła i Pogoni! / I z trudami walczyć śmiało,/ Chociaż skroń się zleje potem,/ I podążać siłą całą/ Za Białego Orła lotem! Czy nie warto, aby wersy te znowu trafiły „pod strzechy”? Aby dzieci nasze mogły wziąć do rąk Katechizm polskiego dziecka i przeczytać m.in.: „Co masz kochać? pytasz dziecię,/ Co dla serca jest drogiego?/ Kochaj Boga, bo na świecie,/ Nic nie stało się bez Niego./ Kochaj ojca, matkę twoją,/ Módl się za nich codzień z rana,/ Bo przy tobie oni stoją,/ Niby straż od Boga dana./ Do Ojczyzny, po rodzinie,/ Wzbudź najczystszy żar miłości:/ Tuś się zrodził w tej krainie,/ I tu złożysz swoje kości.”? Bełza pisał te słowa we Lwowie w roku 1900. Tam biło serce Polski, ukochanej, najpiękniejszej, najdroższej. Miejsce jest ważne. Ale najważniejsi są ludzie. My. Polska jest tam, gdzie mieszkamy, żyje w naszym języku, historii, nadziejach. Dlatego zakończę Wyspiańskim: „Polska to jest wielka rzecz”. [wit]
Wydawnictwo Jirafa Roja poleca najnowszą powieść
ŁUKASZA GOŁĘBIEWSKIEGO Autor m.in. bestsellerowej „Xenna moja miłość” znów w wielkim stylu. „Bandyci Rodriguez” to utopia porównywana do„W drodze” Jacka Kerouaca oraz „Bonnie i Clyde” Arthura Penna. Lata dziewięćdziesiąte. Brudne ulice Meksyku. W miejscu gdzie rządzi bezprawie, nędza i alkohol para bliźniaków Rosita i Ricardo okradają banki, mordują i uciekają. Wychowywani bez ojca i matki, dzieci ulicy. Chcą umrzeć z pieśnią na ustach. Walczą o lepsze życie, wolne i bez przymusu. Ta historia jest niczym korrida, pieśń o bohaterach żyjących poza prawem, występnych, ale przepełnionych namiętnością.
Jakie Jakiesekrety sekretyskrywał skrywałgrób gróbświętego świętegoPiotra? Piotra? Jak Jakdziała działawatykański watykańskiwywiad? wywiad? Czy Czypapież papieżJan JanXXIII XXIIIuratował uratowałświat światprzed przednuklearną nuklearnąkatastrofą? katastrofą? Bernard BernardLecomte Lecomtedociera docierado dozaskakujących zaskakującychiinieznanych nieznanychinformacji informacjioomiejscu, miejscu, które którejest jestprzedmiotem przedmiotemdomysłów domysłówiiteorii. teorii.Autor Autorwprowadza wprowadzaczytelnika czytelnikaza zaSpiSpiżową żowąBramę Bramęiipozwala pozwalaodkrywać odkrywaćwspółczesne współczesnetajemnice tajemniceWatykanu Watykanu––fascynufascynującego jącegoiiukrytego ukrytegoprzed przedświatem. światem.
Dariusz Papież, pisarz Patroni medialni:
www.jirafaroja.pl
'ïXJR RF]HNLZDQH Z]QRZLHQLH NODV\F]QHM VHULL IDQWDV\ Nr 1 (248) • styczeń 2013 • ISSN 2083-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)
W PRZYGOTOWANIU KOLEJNE TOMY
0$3$ 720$6= 0$52 6.,
PATRONI MEDIALNI: