Notes Wydawniczy listopad 2012
Nr 11 (246) • listopad 2012 • ISSN 2283-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)
3R]QDM GDOV]H ORV\ ERKDWHUyZ EHVWVHOOHURZHM Cukierni Pod Amorem
www.miastoswiatel.nk.com.pl
./7/i£ Wydawnictwa Jirafa Roja
.VLąĪND GRVWĊSQD WDNĪH MDNR H ERRN L DXGLRERRN
+SI KA DOSTÇPNA W SIECIACH %MPIK I DOBRYCH KSIÇGARNIACH F]\WD $QQD
'HUHV]RZVND
PAT RON I
M EDI A LN I :
www.jirafaroja.pl
Fot. Tim Sowula
Nr 11 (246) listopad 2012 ISSN 2283-7739 Nakład: 800 egzemplarzy Cena 19,90 zł (5% VAT) Wydawca: Biblioteka Analiz sp. z o. o. 00-048 Warszawa ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416 tel./fax (22) 827 9350
miesięcznik wydawców księgarzy bibliotekarzy hurtowników i wszystkich zainteresowanych rynkiem książki ukazuje się od maja 1992 REDAGUJĄ:
Grzegorz Sowula – redaktor naczelny grzegorz@rynek-ksiazki.pl
Pomyłki autorskie „Komputer zjadł mi przypisy”. „Przecież wymieniłem autora w bibliografii”. „O co wam, k…. chodzi?!” I to ostatnie, najgłośniejsze dziś usprawiedliwienie: „Popełniliśmy drobny błąd, a wszyscy się przyczepili”. Oczywiście, przeciwstawiam polityczne materiały nieistotnym, zaledwie ocierającym się o literaturę tekstom. Ale tak się składa, że mówimy o rzetelności. Zarówno pisanie artykułu pod dyktat polityki, jak i plagiat tekstu mają te same korzenie. Nieuczciwość, kłamstwo, brak oryginalności. To ujdzie w zalewie chłamu, nie ma co wątpić. Ale czy tego szukamy w nowej książce, nowym artykule?
Monika Małkowska moniak21@gmail.com Kamila Bauman – sekretariat
GrzeGorz Sowula redaktor naczelny
kamila@rynek-ksiazki.pl tel./fax (22) 827 9350 AUTORZY NUMERU:
Maria Czarnocka [mc], Krzysztof Czyżewski [kc] Łukasz Gołębiewski [łg], Agnieszka Gumbrycht [ag] Joanna Habiera [jh], Piotr Kofta [kof] Krzysztof Lewandowski [lew], Monika Małkowska [mm], Magda Mikołajczuk [mam], Aleksandra Okuljar [alo], Grzegorz Sowula [gs], Agata Szwedowicz [as], Rafał Świątek [raf], Jacek Wakar [wak], Marcin Witan [wit], Jan Wosiura [jw], Jacek A Żurawski [jaz] ILUSTRACJE:
Marta Kochanek-Zbroja PROJEKT TYPOGRAFICZNY:
Artur Jóźwiak a.p.jozwiak@gmail.com KOREKTA:
zespół DRUK:
Mazowieckie Centrum Poligrafii ul. Duża 1 05-270 Marki www.c-p.com.pl
Tekstów nie zamówionych redakcja nie zwraca. Za treść reklam redakcja nie odpowiada. Numer zamknięto 12 listopada 2012 Jesteśmy na Facebooku
Nr 11 (246) listopad 2012
Wydawanie «Notesu Wydawniczego» wspiera Fundusz Promocji Twórczości Stowarzyszenia Autorów ZAiKS
3 wydarzenia Agata Szwedowicz
11
34
raptularz Maria Czarnocka
15
felieton
S P I S
Kradzież się nie liczy Grzegorz Sowula
16
piraci i plagiaci
16
Było, nie było?
18
Zbrodniarz – literat – milioner?
20
Między utworem inspirowanym a plagiatem, czyli czy Maria Konopnicka naruszyła prawo autorskie?
Monika Małkowska
Krzysztof Czyżewski
Jacek A. Żurawski
23
Wszystko już było
24
Nadzór autorski
26
fajny film wczoraj czytałem
38
Jacek Wakar
Krzysztof Lewandowski
Kopiowanie miarą sukcesu Rafał Świątek
28
copyright & copyleft Internetowe dane osobowe Jan Wosiura
30
porozmawiajmy Żeby mieć wybór
z licealistami z Bydgoszczy rozmawiają na Festiwalu Conrada Agnieszka Gumbrycht i Aleksandra Okuljar
32
40
festiwale Był bal
Aleksandra Okuljar
34
tłumacze polecają Clara Sánchez Entra en mi vida Aleksandra Wiktorowska
37
półka żenady Jak zatruć się resztkami Magda Mikołajczuk
38
nowa książka
48
Francesco M. Cataluccio Jadę zobaczyć, czy tam jest lepiej
40
piórem i piórkiem Kraj, w którym nie ma nadziei Monika Małkowska
44 48
T R E Ś C I
4
recenzje książki jak wino Przeciw śmierci czyli Księga godzin Marcin Witan
Nr 11 (246) listopad 2012
34 tys. gości na Targach Książki w Krakowie
Ponad 34 tys. osób odwiedziło październikowe XVI Targi Książki w Krakowie. W tegorocznej edycji imprezy uczestniczyła rekordowa liczba ponad 560 wystawców i blisko 500 autorów. Komisarz targów Katarzyna Popieluch-Kmiecik zapowiedziała, że w przyszłym roku targi zostaną przeniesione do budowanego obecnie w Krakowie centrum kongresowego, gdzie będzie dużo więcej przestrzeni wystawienniczej. Program towarzyszący XVI Targom Książki – spotkania z autorami, dyskusje o książkach i rynku wydawniczym, odbywające się w kilku salach seminaryjnych równolegle – trwał łącznie niemal 800 godzin. Przyszłoroczna, 17. edycja Targów Książki w Krakowie, odbędzie się w dniach 24-27 października. [as]
szynopisy z kolejnymi wersjami wierszy, utworów prozatorskich, teatralnych, publicystycznych, przekładów, prace pisane na studiach, kolekcja fotografii, albumy ze zdjęciami wklejanymi przez samą poetkę, jej księgozbiór, zeszyty, kalendarze i notesy z zapiskami, a także pamiętniki, teksty wspomnieniowe oraz listy. Jedna ze skrzyń z archiwaliami, zgodnie z decyzją spadkobierczyni, zostanie otwarta dopiero za dziesięć lat. Zawartością pozostałych zajmą się pracownicy Zakładu Rękopisów BN: zostaną zarchiwizowane, poddane konserwacji, a następnie udostępnione czytelnikom. Część dokumentów z archiwum Osieckiej można już teraz oglądać na stronie internetowej Cyfrowego Archiwum Agnieszki Osieckiej. Pomysł stworzenia takiej strony powstał w 2007 roku w Fundacji Okularnicy, prowadzonej przez Agatę Passent, córkę pisarki. BN ma zamiar dokończyć digitalizację; przejęła też od Fundacji Okularnicy stronę internetową .archiwumagnieszkiosieckiej.pl. [as]
Archiwum Agnieszki Osieckiej zostało w październiku przekazane Bibliotece Narodowej Są w nim rękopisy oraz ma-
Nr 11 (246) listopad 2012
miksowa Kim Dong Hwa, zapoczątkowana tomem The Color of Earth (Kolor Ziemi) za pokazywanie nagości. Na trzecim miejscu uplasowała się okupująca szczyty list bestsellerów trylogia Igrzyska śmierci Suzanne Collins za „propagowanie rasizmu, przemocy, nieczułości i okultyzmu”. Zakazywana jest także klasyka: na pozycji siódmej jest Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya (nagość, rasizm, dwuznaczność seksualna), a na dziesiątej Zabić drozda Harper Lee (rasizm i wulgarne słownictwo). Stowarzyszenie Bibliotek Amerykańskich odnotowało w 2011 roku 326 przypadków ograniczania przez szkolne biblioteki dostępu do książek. [as]
Tylko do czytania
Książki zakazane 2011
Archiwum Osieckiej w Bibliotece Narodowej Fot. Aleksandra Andrzejewska, Biblioteka Narodowa
W Y D A R Z E N I A
4
Z okazji obchodzonego w październiku Tygodnia Zakazanych Książek Stowarzyszenie Bibliotek Amerykańskich przygotowało listę 10 tytułów najczęściej zakazywanych w minionym roku w amerykańskich szkołach i bibliotekach. Na pierwszym miejscu zestawienia znalazła się trylogia dla nastolatek autorstwa Lauren Myracle, w skład której wchodzą 3maj się, Papatki i Pzdr zakazywane ze względu na „seksualną niedwuznaczność, wypowiadanie stanowiska w sprawach religijnych i ordynarne słownictwo”. Drugie miejsce zajęła seria ko-
Czy txtrBeagle wywoła rewolucję na rynku czytników elektronicznych? Berliński producent zapowiada wprowadzenie jeszcze przed świętami czytnika za 10 (dziesięć!) euro. Urządzenie ma służyć wyłącznie do czytania (na ekranie po włączeniu pojawia się napis „read only”), ma 5-calowy ekran o rozdzielczości 800x600 pikseli w technologii eInk i 8stopniowej skali szarości, 4MB pamięci, żadnego wejścia dla dodatkowych kart. Waży 128 g, korzysta z dwóch baterii AAA (mają starczyć na niemal rok). I tyle. Ideał, gdyby nie fakt, że txtrBeagle to tzw. „companion reader”, co oznacza, że Beagle łączy się ze światem – pobiera tytuły, przenosi je, zmienia czcionkę – wyłącznie przy pomocy darmowej aplikacji dla smartfonu. I, jak zapowiada producent, na razie Beagle oferowany będzie wyłącznie przy zawieraniu umowy z siecią telefonii komórkowej, a te, jak wiadomo, tylko pozornie dają cokolwiek za darmo. [red]
Ministerstwo kultury dla Ossolineum
W lipcu to najstarsze polskie wydawnictwo, działające nieprzerwanie od 1817 roku, zostało postawione w stan likwidacji. Minister kultury Bogdan Zdrojewski zapowiedział wówczas, że przeznaczy 600 tys. zł na wykupienie praw do znaku Ossolineum, co też uczyniono. Celem tych działań jest ochrona nazwy i znaku „Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo” oraz serii wydawniczych, w tym jednej z najważniejszych w polskim dorobku, czyli „Biblioteki Narodowej”. Min. Zdrojewski zapowiada, że dotychczas wydane tomy tej serii znajdą się w domenie publicznej. [as]
Rękopisy Kafki dla Biblioteki Narodowej Izraela
Esther Hoffe i Max Brod
Sąd w Tel Awiwie orzekł w październiku, że nieznane publicznie dokumenty i rękopisy Franza Kafki stają się własnością Biblioteki Narodowej Izraela. Biblioteka zamierza zeskanować je i umieścić na swojej stronie internetowej. Dotąd nie było jasne, do kogo należą te dokumenty. Esther Hoffe, przyjaciółka Maxa Broda,
który wbrew woli Kafki nie spalił jego spuścizny, tylko przywiózł ją do Izraela, uważała, że rękopisy są jej własnością. W 1974 r. sprzedała bez rozgłosu 22 listy i 10 pocztówek Kafki pewnemu nabywcy z Niemiec, rok później próbowała ponoć wywieźć z kraju oryginalny pamiętnik Broda, ale została aresztowana na lotnisku. W 1988 r. udało jej się sprzedać na aukcji w Londynie oryginalny manuskrypt Procesu za sumę 2 mln dolarów. W 2007 r. Esther zmarła, pozostawiając dokumenty Kafki i Broda swoim córkom. Dopiero teraz sąd orzekł, że trafią one do Biblioteki Narodowej Izraela. [as]
Najlepsze zarobki po śmierci
Twórca Fistaszków Charles Schulz jest według magazynu «Forbes» najlepiej zarabiającym nieżyjącym autorem książek lub komiksów. W mijającym roku na konto jego spadkobierców wpłynęło 37 milionów dolarów. Ukazująca się codziennie przez niemal pół wieku (od października 1950 roku do śmierci pisarza w lutym 2000) seria pasków gazetowych o przygodach Charliego Browna, jego psa Snoopy’ego oraz kolegów i koleżanek z podwórka zajmuje dziewiąte miejsce w rankingu najbardziej lukratywnych pozycji branży rozrywkowej, przynosząc co roku ze sprzedaży detalicznej 2 miliardy dolarów. Szacuje się, że w najbliższych latach zarobki Schulza mogą jeszcze wzrosnąć, gdyż należące do Foxa studio Blue Sky, specjalizujące się w filmach animowanych (m.in. seria Epoka lodowcowa), planuje przenieść Fistaszki na duży ekran. Film zapowiadany jest wstępnie na 2015 rok.
Suma 37 milionów dolarów zapewnia twórcy Fistaszków zaledwie czwartą pozycję w rankingu zmarłych artystów o najwyższych dochodach. Pierwsze miejsce zajęła aktorka Elizabeth Taylor (210 mln dolarów), drugie przypadło w udziale Michealowi Jacksonowi (145 mln dol.), a na trzecim znalazł się Elvis Presley (55 mln dol.). Schulz jest jednym z dwóch autorów, którzy trafili do zestawienia. Na dziewiątym miejscu z 9 milionami dolarów uplasował się Theodor Geisel, amerykański autor książek dla dzieci znany jako Dr. Seuss. [as]
Książkowy Stadion Narodowy
Warszawskie Targi Książki związane dotąd z Pałacem Kultury i Nauki zmieniają lokalizację. IV edycja imprezy odbędzie się w dniach 16-19 maja 2013 r. na warszawskim Stadionie Narodowym. Wystawcy i zwiedzający będą mieli do dyspozycji dwa razy więcej miejsca, niż dotychczas. Wielkie warszawskie imprezy książkowe od ponad pół wieku odbywały się w Pałacu Kultury i Nauki – z tą lokalizacją związane były Międzynarodowe Targi Książki, a także pierwsze edycje młodszej imprezy – Warszawskich Targów Książki. W ostatnich latach coraz częściej powtarzano, że targi przestały się mieścić w kiepsko wentylowanych przestrzeniach pałacu. W PKiN targi dysponowały przestrzenią około 9 tys. m kw., na stadionie będzie to około 20 tys. m kw. ulokowanych na trzech poziomach. Stoiska wydawców staną na promenadzie wokół trybun, mierzącej około kilometra długości. Nad promenadą ulokowane zostanie centrum konferencyjne o powierzchni 4
Nr 11 (246) listopad 2012
W Y D A R Z E N I A
5
tys. m kw. podzielonej na 10 sal, które mogą pomieścić od 100 do 300 osób każda. Ułatwieniem dla zwiedzających i wystawców będzie dostępność wielkich parkingów. W tym roku Warszawskie Targi Książki odwiedziło niemal 40 tys. osób. Organizatorzy zapowiedzieli, że ceny stoisk dla wystawców nie zmienią się w porównaniu z poprzednimi edycjami imprezy. Poza standardowymi, 4-metrowymi stoiskami, organizatorzy przygotowali też na przyszły rok ofertę dla najmniejszych wydawców, których dotychczas nie było stać na uczestnictwo w targach. Niewielkie 3-metrowe stoiska będą dużo tańsze od standardowych. W czasie konferencji prasowej wyrażano obawy co do „mało znanej lokalizacji” i „zbytniego oddalenia od centrum Warszawy”. Trudno o większą dziś pomyłkę – Stadion Narodowy stał się w krótkim czasie równie dobrze znanym i rozpoznawalnym obiektem stolicy co PKiN, przy tym na tyle wciąż ciekawym, że przyciągnie rzesze zwiedzających, a przy okazji odwiedzających Targi. Każdy zaś warszawiak powie, że Saska Kępa więcej ma uroku i sympatyczniejszych zakątków od zabałaganionego i rozkopanego otoczenia Pałacu. Jeśli organizatorom uda się namówić władze miasta do właczenia w imprezę prawobrzeżnej Pragi – która ma ogromnie wiele do zaoferowania przybyłym – będzie można mówić o sukcesie. [as, red]
prezentowało się na październikowych 64. Międzynarodowych Targach Książki we Frankfurcie nad Menem. Gościem honorowym największego na świecie spotkania branży wydawniczej była Nowa Zelandia. Polskie stoisko na targach przygotował Instytut Książki. Na 180 m kw powierzchni wystawienniczej ofertę przedstawiało 40 wydawców. Pokazane zostały nowości wydawnicze z 2012 r., książki nominowane do najważniejszych polskich nagród literackich, a na specjalnej wystawie – najlepsze polskie książki dla dzieci i młodzieży, wyróżnione przez Polską Sekcję IBBY. Nowa Zelandia przygotowała pawilon sugerujący noc na Pacyfiku, z gwiezdnymi konstelacjami ułożonymi w cytaty z książek nowozelandzkich autorów, których na targi przyjechało niemal 70. Ostatniego dnia imprezy wręczona została najbardziej prestiżowa nagroda branży wydawniczej w Niemczech: Pokojowa Nagroda Księgarzy Niemieckich. Otrzymał ją chiński pisarz, poeta i reporter Liao Yiwu. [as]
Blisko 7300 wystawców ze 100 krajów
Nr 11 (246) listopad 2012
Rundell przypomniał, że tradycyjne słowniki są odświeżane i poprawiane mniej więcej co pięć lat. „Gdy drukowaliśmy naszą ostatnią edycję [w 2007], Facebook i Twitter ledwo co się pojawiły. Miały dopiero wywrzeć wpływ na język – słowa takie jak unfollow [odwrócić się, przestać śledzić], defriend [usunąć z listy przyjaciół] czy Twittersphere [świat społecznościowego Twittera] debiutowały nieśmiało”. Przeniesienie słownika online, razem z tezaurusem i tematycznym blogiem, pozwoli odświeżać go bez zwłoki i zauważać wszystkie zmiany – nie zawsze trwałe – w języku Przypomnijmy, że na początku tego roku decyzję o wstrzymaniu edycji drukowanej podjęła wydawana w tej formie od 1768 r. Encyclopaedia Britannica, podobne rozwiązanie zapowiada wydawca The Oxford English Dictionary, którego kolejna poprawiona i uzupełniona edycja planowana była za kilka lat. [guardian]
W roku Schulza
Macmillan Dictionary tylko online
Wydawcy ze 100 krajów na targach we Frankfurcie
© Alexander Heimann
W Y D A R Z E N I A
6
Macmillan Education ogłosił, że od przyszłego roku wszystkie słowniki j. angielskiego tej oficyny będą publikowane wyłącznie w wersji elektronicznej. Naczelny redaktor wydawnictwa Michael Rundell stwierdził, że to „idealne” rozwiązanie dla słowników. „Książka traci swą aktualność w chwili wyjścia spod prasy drukarskiej, zaś narzucane przez nie ograniczenie miejsca często utrudnia osiągnięcie zakładanej klarowności i kompletności. Przy pomocy mediów elektronicznych możemy zaoferować użytkownikom nieporównanie więcej”.
Rok 2012 jest szczególny. 120 lat temu urodził się, a 70 lat temu zginął zamordowany Bruno Schulz. Festiwal, który rozpocznie się we Wrocławiu 14 listopada, ma być formą uczczenia pamięci wybitnego pisarza i przypomnieniem jego dzieła. W imprezie wezmą udział najwybitniejsi polscy i zagraniczni znawcy tematu oraz artyści przyznający się do schulzowskich inspiracji. Są wśród nich: Jurij Andruchowycz (który w tym roku przetłumaczył Sklepy cynamonowe na język ukraiński), Agata Bielik-Robson, Ludwik Flaszen, Jan Tomasz Gross, Jarosław Hrycak, Paweł Huelle, Ryszard Krynicki, Zbigniew Mikołejko, Piotr Paziński, Erwin Schenkelbach, Piotr Sommer, Agata Tuszyńska, Krzysztof Varga i, jako gość spe-
cjalny, Alfred Schreyer – ostatni drohobycki uczeń Schulza. Festiwalowi im. Brunona Schulza towarzyszą przywołujące pisarza wystawy. Wystawę fotosów z planu filmowego Sanatorium pod klepsydrą otworzy autor zdjęć Wojciech Plewiński w towarzystwie odtwórcy głównego bohatera – Jana Nowickiego. Wśród wydarzeń muzycznych warto odnotować projekt Cynamon grupy Karbido w towarzystwie Jurija Andruchowycza oraz występ Bester Quartet, który zagra utwory Johna Zorna. Więcej informacji na stronie www.brunoschulz.dybook.pl. [nad]
Fantastyka w Lublinie
ją poglądy, zawierają przyjaźnie i, przede wszystkim, dobrze się bawią. Program (niemal 500 imprez!) obejmuje prelekcje w blokach tematycznych (literackim, filmowo-komiksowym, popularno-naukowym, sfi-fi i RPG), gry komputerowe, planszowe i fabularne, blok gier i zabaw dla dzieci, warsztaty, konkursy, pokazy, stoiska wystawców, spotkania z czołowymi polskimi twórcami fantastyki, m.in. Jakubem Ćwiekiem, Andrzejem Pilipiukiem, Jarosławem Grzędowiczem oraz gościem zagranicznym – Andriejem Diakowem. Dodatkowo każdego wieczoru wyjątkowe atrakcje, takie jak koncert Martina Lechowicza, fireshow grupy Antares oraz Rockoteka w Kaziku z Radiem Centrum. Tegoroczny Falkon będzie połączony z odbywającymi się równolegle Targami Technologii 3D – 3D POLAND. Więcej informacji na stronie internetowej www.falkon.co [nad]
Lubimy czytać ze Znakiem
Największy po prawej stronie Wisły festiwal poświęcony fantastyce odbędzie się w dniach 23-25 listopada w gmachu Targów Lublin. Jego hasłem jest „Licho nie śpi” – było nie było, to trzynasta już edycja festiwalu. Impreza tradycyjnie gromadzi miłośników książek, filmów, komiksów i gier – fani z całej Polski rozwijają swoją pasję, poznają ludzi o podobnych zainteresowaniach, wymienia-
Grupa wydawnicza Znak została większościowym udziałowcem w największym polskim serwisie społecznościowym poświęconym książce Lubimyczytać.pl, nabywając udziały od funduszu inwestycyjnego SpeedUp. Lubimyczytać jest szybko rozwijającą się i kreatywną firmą, która skutecznie współpracuje z wydawnictwami, księgarniami oraz innymi instytucjami związanymi z książką i – szerzej – ze światem kultury. Ponad milion użytkowników serwisu miesięcznie generuje 7 mln odsłon. Dynamika
Lubimyczytac.pl zapewnia portalowi równowagę finansową i znaczący udział w rozwijaniu czytelnictwa w Polsce. Znak jako inwestor branżowy oraz instytucja kultury realizuje tę samą misję. [nad]
NAgRODy Marías – pisarz, który się nagrodom nie kłania Autor trylogii Twoja twarz jutro, hiszpański pisarz Javier Marías, odrzucił w październiku nagrodę literacką w wysokości 20 tysięcy euro przyznawaną corocznie przez hiszpańskiego ministra kultury, gdyż, jak powiedział, nie życzy sobie publicznych pieniędzy. „Przez całe swoje życie udawało mi się unikać rządowych instytucji – bez względu na to, jaka partia była przy władzy – i odrzucałem wszelkie dochody przyznawane z kasy państwowej”, wyjaśnił podczas konferencji prasowej w Círculo de Bellas Artes w Madrycie. „Nie chcę być postrzegany jako autor, który jest faworyzowany przez jakikolwiek poszczególny rząd”. Dodał też, że pragnie pozostać w zacnym gronie znakomitych hiszpańskich pisarzy, którzy nigdy nie dostali nagród państwowych, takich jak Juan García Hortelano, Eduardo Mendoza, czy jego ojciec, filozof Julian Marías. Pisarz jest konsekwentny w odrzucaniu nagród z kasy państwowej. Wcześniej w tym roku odmówił przyjęcia podobnej nagrody o wartości 15 tysięcy euro. Poprosił również jednego z człon-
Nr 11 (246) listopad 2012
W Y D A R Z E N I A
7
ków hiszpańskie Królewskiej Akademii Literatury, aby nie brali go pod uwagę przy typowaniu kandydatur do Nagrody Cervantesa. [as]
Andrzej Friszke otrzymał Nagrodę im. Długosza
obecność „Gorno-Chimiczeskogo Kombinata”, gdzie produkowano elementy do radzieckich bomb atomowych. W tym przygnębiającym otoczeniu autorzy książki tropią ślady życia duchowego mieszkańców. Nagroda, przyznawana od 2003 r., wypełnia ostatnią wolę Beaty Pawlak, dziennikarki i pisarki, która 12 października 2002 r. zginęła w zamachu terrorystycznym na indonezyjskiej wyspie Bali. Ustanowiony jej testamentem i noszący jej imię fundusz powierzony został Fundacji im. Stefana Batorego. W tym roku nagrodę przyznano po raz dziesiąty. [as]
dowała Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa im. Angelusa Silesiusa w Wałbrzychu. Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus wręczono po raz siódmy. [as]
PIK-owe Laury dla Jarniewicza i Nogasia
Angelus dla Jergovića
Prof. Andrzej Friszke – historyk, badacz najnowszych dziejów Polski – otrzymał Nagrodę im. Jana Długosza, przyznaną po raz 15. za najlepszą książkę humanistyczną. Nagrodę wręczono podczas październikowych XVI Targów Książki w Krakowie. Nagrodzona książka to Czas KOR-u. Jacek Kuroń a geneza Solidarności, wydana przez krakowski Znak. Laureat otrzymał 30 tys. zł (fundatorem są minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski oraz Targi w Krakowie) i statuetkę autorstwa Bronisława Chromego. Nagroda im. Jana Długosza z założenia ma wskazywać najbardziej wartościowe publikacje z zakresu humanistyki, które z racji swojego naukowego charakteru mają niewielkie szanse, aby stać się bestsellerami, wnoszą jednak istotny wkład w rozwój polskiej nauki i kultury. [as]
Nagroda im. Beaty Pawlak za „Krasnojarsk zero” Bartosz Jastrzębski i Jędrzej Morawiecki, autorzy książki Krasnojarsk zero (Sic!), otrzymali nagrodę im. Beaty Pawlak przyznawaną publikacjom na temat innych kultur, religii i cywilizacji. Krasnojarsk to liczące ponad milion mieszkańców industrialne miasto w zauralskiej części Rosji, do niedawna zamknięte dla obcych ze względu na
Nr 11 (246) listopad 2012
Chorwacki pisarz Miljenko Jergović otrzymał Literacką Nagrodę Europy Środkowej Angelus za powieść Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki, która w Polsce ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne. Oprócz laureata, w finale Angelusa znalazły się polskie powieści: Saturn Jacka Dehnela, Drwal Michała Witkowskiego, Włoskie szpilki Magdaleny Tulli oraz Historie ważne i nieważne ukraińskiego pisarza Andrija Bondara, Wojna i wojna węgierskiego prozaika László Krasznahorkaia i List miłosny pismem klinowym Czecha Tomáša Zmeškala. Literacka Nagroda Europy Środkowej Angelus przyznawana jest za najlepszą książkę opublikowaną w języku polskim w poprzednim roku. Wydawcy mogą do niej zgłaszać dzieła autorów żyjących, pochodzących z 21 krajów Europy. Nagrodę stanowią statuetka Angelusa autorstwa Ewy Rossano i czek na 150 tys. zł. Nagrodzona została również tłumaczka Magdalena Petryńska, która przełożyła powieść Jergovića. Nagrodę dla tłumacza w wysokości 20 tys. zł ufun-
Podczas październikowych Targów Książki w Krakowie przyznano doroczne nagrody Polskiej Izby Książki – PIK-owe Laury. Za promowanie książek i czytelnictwa w prasie nagrodę główną otrzymał profesor Jerzy Jarniewicz (UW i UŁ), a spośród dziennikarzy zajmujących się tematyką książek w mediach elektronicznych – Michał Nogaś z Programu Trzeciego Polskiego Radia. Zwycięzcy otrzymali statuetki PIKowego Lauru dłuta profesora Bronisława Chromego i nagrody pieniężne w wysokości 5000 zł. [as]
Jurorzy lubią Chińczyków
Fot. © FPDB
W Y D A R Z E N I A
8
Liao Yiwu
To dobry rok dla chińskich pisarzy – Liao Yiwu i Mo Yan zostali laureatami najważniejszych literackich laurów. 11 października komitet nagrody noblowskiej ogłosił, że tegorocznym laureatem został Mo
Yan (rocznik 1955), autor m.in. znanych w Polsce powieści Kraina wódki i Obfite piersi, pełne biodra, który „łączy w swych dziełach fantazję i rzeczywistość oraz splata perspektywę historyczna i społeczną, co przypomina złożoność tekstów Williama Faulknera i Gabriela Garcii Marqueza”, jak podano w uzasadnieniu. Trzy dni później Pokojową Nagrodę Księgarzy Niemieckich odebrał we Frankfurcie w ostatnim dniu Międzynarodowych Targów Książki poeta i pisarz Liao Yiwu (ur. 1958), twórca politycznie zaangażowany. Yiwu jest autorem wiersza Masakra, napisanego tuż po wydarzeniach na placu Tian’anmen w 1989 r., za co władze „wyróżniły” go czteroletnim więzieniem. [red]
„Lista goncourtów: polski wybór” Joy Sorman, autorka książki Jak zwierzę, została laureatką przyznanej po raz piętnasty nagrody „Lista Goncourtów: polski wybór”. Najlepszą powieść francuską 2012 r. – spośród 12 pozycji nominowanych we Francji do prestiżowej Nagrody Goncourtów – wskazało jury składające
się ze studentów filologii romańskiej dziesięciu polskich uniwersytetów. Polscy studenci wybierają najlepszą ich zdaniem książkę z listy nominowanych już od 1998 r. Kilkakrotnie wybór w Polsce i Francji się pokrył, np. w 2010 r. w obu konkursach wybrano książkę Michela Houellebecqa La carte et le territoire (Mapa i terytorium). Nagroda „Lista Goncourtów: polski wybór” została zainicjowana przez Instytut Francuski w Krakowie, a Akademia Goncourtów sprawuje nad nią honorowy patronat. [as]
gouncourt francuski
Tegoroczny wybór jury został dobrze przyjęty przez krytyków – Jérôme Ferrari, 44-letni wykładowca filozofii w Emiratach, wyróżniony został cenioną nagrodą za powieść Le sermon sur la chute de Rome (Kazanie o upadku Rzymu). Tytuł jest nawiązaniem do słów św. Augustyna o kruchości ziemskich królestw, zawartych w jego kazaniu, sam książka pełni rolę przypowieści – losy bohaterów, optymistów budujących nowe życie w niemożliwych do tego warunkach i spotykających się z klęską, pokazują, że otacza nas bezsens, z którym nie sposób zwyciężyć. [red]
Nagroda im. Szymborskiej – najwyższa w Polsce 200 tys. zł będzie wynosiła wręczana co roku we wrześniu w Krakowie międzynarodowa Nagroda Poetycka im. Wisławy Szymborskiej. Otrzyma ją autor wierszy wydanych po polsku – w oryginale lub przekładzie. Będzie to najwyższa finansowo literacka nagroda w Polsce. Po raz pierwszy nagroda wręczona zostanie w 2013 r., prawdopodobnie
Formularz prenumeraty «Notesu Wydawniczego» Zamawiam prenumeratę roczną «Notesu Wydawniczego» od numeru …./20…. w cenie 170 zł Zamawiający: ………………………………………………………………………………………………… Adres do faktur: ……………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ……………………………………………………………………………………. Jestem płatnikiem VAT, mój numer identyfikacji podatkowej (NIP): ……………………………………. Upoważniam firmę Biblioteka Analiz Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie 00-048, ul. Mazowiecka 6/8, lok. 416, wydawcę «Notesu Wydawniczego», do wystawienia faktury bez mojego podpisu oraz do wprowadzenia moich danych osobowych na listę prenumeratorów. Podpis osoby zamawiającej:
…………………………… Zamówienia proszę kierować faksem (22) 827-93-50, drogą mailową: kamila@rynek-ksiazki.pl lub wysyłają formularz na adres: Biblioteka Analiz Sp. z o.o. , ul Mazowiecka 6/8, lok. 416, 00-048 Warszawa. Należność prosimy wpłacać na konto: 55 1020 1156 0000 7302 0008 4921 w PKO BP o/Warszawa z dopiskiem „Notes Wydawniczy prenumerata”.
Nr 11 (246) listopad 2012
W Y D A R Z E N I A
9
28 września. Mogą być do niej zgłoszone tomy poetyckie, które ukazały się w minionym roku po polsku lub w przekładzie na język polski. Pięć nominacji do nagrody będzie ogłaszane w maju. Spośród nich kapituła wybierze zwycięską książkę. Jeśli laureatem zostanie autor obcojęzyczny, nagrodę w wysokości 50 tys. złotych otrzyma także tłumacz. Nabór do nagrody już trwa. W Kapitule Nagrody zasiądą: szwedzki tłumacz literatury polskiej i francuskiej Anders Bodegård; amerykańska slawistka i tłumaczka Clare Cavanagh; francuska badaczka literatury i kultury XIX i XX wieku Maria Delaperriere; włoski polonista, krytyk i tłumacz Luigi Marinelli; hiszpański tłumacz i językoznawca Abel Murcia Soriano; niemiecka tłumaczka prozy i poezji polskiej Renate Schmidgall; a także prezes Polskiego PEN Clubu, krytyk literacki, eseista i poeta Adam Pomorski oraz krytyk i historyk literatury Marian Stala. Sekretarzem nagrody jest Paulina Małochleb. Kandydatów do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej do 31 stycznia mogą zgłaszać wydawnictwa, przedsta-
Fot. Rafał Komorowski/EMG
W Y D A R Z E N I A
10
Nr 11 (246) listopad 2012
wiciele instytucji kultury, media o charakterze literackim, członkowie kapituły oraz inne osoby. Oprócz 200 tys. zł laureat otrzyma statuetkę. Trwają rozmowy z Mirosławem Bałką, który wstępnie zgodził się ją zaprojektować. Fundacja Wisławy Szymborskiej przyznawać będzie także Nagrodę im. Adama Włodka. To jedno z postanowień testamentu poetki. Nagroda będzie mieć formę stypendium dla krytyka literackiego, tłumacza lub pisarza poniżej 40. roku życia. Będzie ona współorganizowana z Instytutem Książki w Krakowie. Instytut co roku przedstawi trzech kandydatów, spośród których Zarząd Fundacji wybierze laureata. Otrzyma on 50 tys. zł. [as]
Wielki Kaliber dla Miłoszewskiego Zygmunt Miłoszewski, autor książki Ziarno prawdy, otrzymał tegoroczną Nagrodę Wielkiego Kalibru dla najlepszej polskiej powieści kryminalnej wydanej w 2011 r. Wyróżnienie wręczono we Wrocławiu podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału. Nagrodę o wartości
25 tys. zł ufundował prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz. Honorową Nagrodą Wielkiego Kalibru w tym roku zostały wyróżnione dwie kobiety: autorka dwóch cykli kryminałów, była minister sprawiedliwości Norwegii, Anne Holt oraz amerykańska pisarka Kathy Reichs, znana dzięki ogromnie popularnej serii (i telewizyjnemu serialowi) Kości. W tym roku po raz pierwszy przyznano Nagrodę Czytelników Wielkiego Kalibru. Jej laureatem został Jakub Szamałek, autor rozgrywającej się w starożytnej Grecji powieści Kiedy Atena odwraca wzrok. Rozterki jury odzwierciedlała prywatna nagroda przewodniczącej gremium, Janiny Paradowskiej, która postanowiła wyróżnić debiutancki kryminał retro Zbrodnia w błękicie i jego autorkę Katarzynę Kwiatkowską. Nagroda Wielkiego Kalibru przyznawana jest od 2004 r. Otrzymuje ją autor najlepszej powieści kryminalnej lub sensacyjnej, która została wydana w roku poprzedzającym przyznanie wyróżnienia. W 2004 r. jako pierwszy Nagrodę Wielkiego Kalibru otrzymał Marek Krajewski za powieść Koniec świata w Breslau. [as]
Wszystkie informacje o imprezach w danym miesiącu prosimy przesyłać do 15. dnia danego miesiąca na adres poczty elektronicznej marytka@hotmail.com
raptularz październik 2012
1 –6 PAźDZIERNIKA Wydawnictwo MG zorganizowało cykl niezwykłych spotkań z Agatą Tuszyńską, autorką książki Tyrmand. Romans amerykański. We wszystkich spotkaniach i wielu interesujących dyskusjach brała udział Mary Ellen Tyrmand, amerykańska żona Leopolda Tyrmanda, która wyjechała, po swojej pierwszej wizycie w Polsce, zachwycona naszym krajem, a szczególnie – jak mówiła – Polakami. Spotkania, podczas których bardzo szczerze opowiadała o swoim życiu z pisarzem i publicystą, obudziły żywe wspomnienia. Teraz Mary Ellen powtarza w listach: „Chcę wrócić. Polska to piękny kraj, Polacy to wspaniali ludzie”. 2 PAźDZIERNIKA Biblioteka na Koszykowej z okazji Międzynarodowego Dnia Tłumacza zorganizowała dyskusję nt. „Czy można nauczyć (się) przekładu?”. Gospodarzem wieczoru była Bogusława Sochańska, translatorka, szefowa Duńskiego Instytutu Kultury. Udział wzięli tłumacze Jerzy Jarniewicz, Sławomir Paszkiet, Paulina Rosińska, Anna Wasilewska. Rozmowę moderowała Urszula Kropiwiec, kierująca polskim oddziałem Fundacji Pro Helvetia. Miała również miejsce premiera serii krótkich filmów zatytułowanej Wytłumaczenia (2012), w których autor przedstawił portrety tłumaczy: Elżbiety Muskat-Tabakowskiej, Magdy Heydel, Wiktorii i Renégo Śliwowskich, Jerzego Kocha, Sławy Lisieckiej. Pomysłowdawcą i reżyserem serii jest Sławomir Paszkiet (ur. 1973), absolwent wrocławskiej niderlandystyki, w przeszłości m.in. kierownik Ośrodka Kultury Niderlandzkiej na Uniwersytecie Wrocławskim, attaché kultu-
ralny i prasowy Ambasady Królestwa Niderlandów w Warszawie oraz dyrektor Biura Polskiej Izby Książki. Propagator kultury niderlandzkiej w Polsce, wiceprezes Fundacji Ochrony Wspólnego Dziedzictwa Kulturowego TERPA, tłumacz literatury niderlandzkiej. Jest członkiem Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, w ramach którego walczy m.in. o należny status autora przekładu.
4 PAźDZIERNIKA Wydawnictwo Veda i Dom Towarowy Bracia Jabłkowscy przedstawili czytelnikom książkę Magdaleny Stopy i Frederica Caponiego Chleb po warszawsku, połączony z wernisażem wybranych fotografii Caponiego w oficynie przy ul. Chmielnej 21. 6 –7. PAźDZIERNIKA już po raz ósmy w Klubie Powiększenie miał miejsce Spoke’N’Word Festival. W programie znalazły się, tradycyjnie, regularny slam poetycki oraz występy gości specjalnych – uznanych europejskich artystów spoken word. Drugi dzień Festiwalu poświęcony został warsztatom spoken word i slam poetry. Poprowadziła je Peh, niemiecka artystka tego gatunku. Poezja slamowa to specyficzna forma ekspresji literackiej, w której twórca wykorzystuje całe ciało, co musi wywołać natychmiastową reakcję u widza/słuchacza. Występ na slamie poetyckim to o wiele więcej, niż tylko przeczytanie tekstu na scenie. 6 PAźDZIERNIKA w warszawskiej Galerii Grafiki i Plakatu zakończyła się wystawa komiksu pod niezobowiązującym tytułem „Momenty były. I zapewne będą”. Była to pierwsza w historii salonu wy-
stawa tego typu! Komisarze (Monika Małkowska i Adam Gawęda) zaprosili do udziału komiksowy oktagon – reprezentantów różnych szkół i stylów: Adę Buchholc, Daniela Chmielewskiego, Jacka Frąsia, Małgorzatę Jabłońską, Janka Kozę, Macieja Sieńczyka, Pati Synowiecką i Wiolę Wnorowską. Patronem przedsięwzięcia był «Notes Wydawniczy», którego wrześniowy numer w całości poświęciliśmy komiksowi.
8 PAźDZIERNIKA dr Tomasz Makowski, dyrektor Biblioteki Narodowej, i Łukasz Gołębiewski, prezes Biblioteki Analiz, zorganizowali pod hasłem „Gdzie jest czytelnik?” konferencję poświęconą sytuacji, w jakiej znalazła się prasa i książki w czasach gospodarki cyfrowej. Poszukiwaniu rozwiązań towarzyszyła premiera najnowszej książki Gołębiewskiego, zatytułowanej właśnie Gdzie jest czytelnik?. Spotkanie moderował dyrektor Tomasz Makowski. Łukasz Gołębiewski w 2008 roku wydał Śmierć książki. No Future Book, głośny esej dotyczący kultury cyfrowej, a zawarte w nim idee autor kontynuował w wydanej w 2009 roku Szerokopasmowej kulturze. 9 PAźDZIERNIKA John Lennon obchodziłby 72. urodziny. Tego dnia miała miejsce polska i światowa premiera książki John Lennon. Listy w opracowaniu Huntera Daviesa (wyd. polskie: Prószyński i S-ka, 2012). Z tej okazji w przechodnie wzięli udział w happeningu „Bed-in for peace”: przed wejściem do Hard Rock Cafe w warszawskich Złotych Tarasach zostało ustawione łóżko, przypominające o słynnym hotelowej
Nr 11 (246) listopad 2012
R A P T U L A R Z
11
R A P T U L A R Z
12 akcji na rzecz pokoju, którą John Lennon i Yoko Ono prowadzili w 1969 roku. Zaraz po happeningu Tymon Tymański, Piotr Metz i Marcin Ciurapiński poprowadzili w Hard Rock Cafe spotkanie poświęcone Lennonowi, podczas którego pokroili tort urodzinowy, a Tymon Tymański i Marcin Ciurapiński zaśpiewali utwory eksbeatlesa.
10 PAźDZIERNIKA w Galerii Lochy MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie zorganizowała spotkanie z Roksaną Jędrzejewską-Wróbel w ramach cyklu „Rodzinne Wieczory”. Bohaterka jest absolwentką filologii polskiej Uniwersytetu Gdańskiego, autorką licznych książek dla dzieci, w tym Gęboluda (2004), Kosmity (2008), Jak to działa? Elementarz demokracji (2012). Współpracowała z pismami dla dzieci i rodziców, a także z redakcją dziecięcą Polskiego Radia i TVP (współscenarzystka dobranocki Babcia Róża i Gryzelka 2006-2007). Jest laureatką m.in. Nagrody Edukacja za serię o Plastelinku (2007) oraz Bestsellerka i Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego. Jej opowieść Maleńkie królestwo królewny Aurelki wygrała konkurs na Najlepszą Książkę Roku „Przecinek i kropka” (2009). 10 PAźDZIERNIKA w Muzeum Literatury odbyła się promocja najnowszej książki poetki i malarki Uty Przyboś. Stopień to trzeci zbiór wierszy autorki Nad wyraz i A tu tak. Wiersze przeczytał Stefan Knothe, na altówce zagrała Maria Stanienda. 11 PAźDZIERNIKA Barbara Rybałtowska spotkała się z czytelnikami w Salonie Empik Junior z okazji premiery swojej najnowszej powieści Czas darowany nam (Axis Mundi, 2012). 11 PAźDZIERNIKA w Domu Literatury odbyła się Biesiada Literacka poświęcona książce Bogowie u władzy. Od Aleksandra Wielkiego do Kim Dzong Ila (słowo/obraz terytoria, 2012) i jej autorce, Monice Milewskiej, z którą rozmowę poprowadził Wacław Holewiński. Milewska – antropolog historii, eseistka, poetka, bajkopisarka, dramaturg, tłumacz, jest absolwentką historii na Uni-
Nr 11 (246) listopad 2012
wersytecie Warszawskim, gdzie doktoryzowała się w 2000 roku, oraz Szkoły Nauk Społecznych przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN i École des Hautes Études en Sciences Sociales w Paryżu. Wielokrotna stypendystka kilku fundacji i rządów, fellow Akademii Amerykańskiej w Rzymie, ma w swym dorobku prace tak różne jak sceniczna baśń Dzieje sławnego Rodryga czy eseistyczny tom Ocet i łzy. Terror Wielkiej Rewolucji Francuskiej jako doświadczenie traumatyczne (słowo/obraz terytoria, 2002), który przyniosła jej stypendium „Polityki” i nominację do Nagrody Literackiej Nike.
11 PAźDZIERNIKA Łukasz Gołębiewski, autor książki Gdzie jest czytelnik?, spotkał się czytelnikami M-GBP w Polkowicach. Uczestnicy spotkania, którzy poprawnie wypełnili krzyżówki rozdawane w Bibliotece, wzięli udział w losowaniu trzech książek z autografem autora. 11 PAźDZIERNIKA w galerii Salon ASP w Pałacu Czapskich-Raczyńskich odbyło się spotkanie autorskie prof. Marii Poprzęckiej, która opowiadała o swojej najnowszej książce Uczta bogiń. Kobiety, sztuka i życie (Agora, 2012). Rozmowę poprowadziła Beata Kęczkowska. Prof. Poprzęcka jest historykiem sztuki, zajmuje się głównie malarstwem XIX w. 12 PAźDZIERNIKA laureatami Nagrody im. Beaty Pawlak w 2012 r. zostali Bartosz Jastrzębski i Jędrzej Morawiecki za książkę Krasnojarsk Zero (Wydawnictwo Sic!, 2012). Beata Pawlak była dziennikarką i reportażystką. Zginęła 12 października 2002 r. na Bali wśród 200 ofiar zamachu terrorystycznego. Co roku w rocznicę tragedii przyznawana jest autorom przybliżającym inne kultury nagroda w wysokości 10 tys. zł. 12 PAźDZIERNIKA Wydawnictwo Naukowe PWN przygotowało w realu (na Wydziale Matematyki i Nauk Informacyjnych Politechniki Warszawskiej) i jednocześnie w Internecie spotkanie z prof. Krzysztofem Diksem zatytułowane „Po co komu te algorytmy?”. Profesor rozpatrywał problem, czy dzięki algorytmom jest możliwe surfowanie po
sieci, wybranie optymalnej trasy przejazdu w zatłoczonej stolicy, szyfrowanie informacji.
12 PAźDZIERNIKA Łukasz Gołebiewski znalazł czytelników w M-GBP w Przemkowie. Biblioteka zorganizowała spotkanie z autorem książki Gdzie jest czytelnik? (Biblioteka Analiz, 2012). 16 PAźDZIERNIKA w Galerii za Regałami w MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie miał miejsce wernisaż wystawy W obiektywie Brunona Wojciechowskiego z cyklu „Album Leszczyński”. Wystawa jest częścią Wielkopolskiego Festiwalu Fotografii im. Ireneusza Zjeżdżałki, którego koordynatorem jest WBP i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. W ramach projektu odbędzie się rozstrzygnięcie konkursu fotograficznego „Moja Wielkopolska”, organizowanego od 2003 roku. W Poznaniu oraz kilkunastu miejscowościach regionu odbywają się wystawy, spotkania i warsztaty poświęcone wielkopolskiej fotografii. Bruno Wojciechowski tą sztuką zajmuje się od ponad 60 lat. Jego zdjęcia ukazywały się na łamach prasy wielkopolskiej, głównie leszczyńskiej, oraz ilustrowały publikacje regionalne. Autora interesują zarówno istotne wydarzenia, jak ciekawe obiekty i zabytki czy sport. Na wystawie zaprezentowane zostaną fotografie z różnych okresów jego twórczości. 16 PAźDZIERNIKA odwiedziła Warszawę Emire Khidayer, orientalistka, autorka książki Arabski świat (Prószyński i S-ka, 2012), którą poświęciła skomplikowanej sytuacji islamskich kobiet. Spotkanie z czytelnikami miało miejsce w Instytucie Słowackim w Warszawie, patronatem objął je ambasador Republiki Słowackiej w Polsce, Vasil Grivna. Emire Khidayer jest pisarką urodzoną na Słowacji w rodzinie słowacko-irackiej, doktorat uzyskała na Wydziale Studiów Islamskich na Uniwersytecie Amosa Komeńskiego w Bratysławie. Była pierwszą kobietą w słowackiej dyplomacji, która specjalizowała się w relacjach z krajami arabskimi, reprezentując Słowację w placówkach dyplomatycznych w Egipcie, Kuwejcie i Iraku.
fot. Marytka Czarnocka
fot. Marytka Czarnocka
R A P T U L A R Z
13
Magdalena Stopa przepytywana przez Martynę Rux
fot. Marytka Czarnocka
fot. Paweł D. Znamierowski
03.10. – Agata Tuszyńska i Marie Ellen Tyrmand
18,10 – WBP im. H. Łopacińskiego w Lublinie Zbigniew Nestorowicz
fot. Paweł D. Znamierowski
12.10. – Biblioteka w Przemkowie, Łukasz Gołębiewski
fot. Dorota J. Mościbrodzka
22.10. – WBP im. H. Łopacińskiego w Lublinie Artur Kocięcki
26.10. – WBP im. H. Łopacińskiego w Lublinie Andrzej Poniedzielski
23.10. – Beata Chomątowska, w Stacja Muranów
Nr 11 (246) listopad 2012
R A P T U L A R Z
14 17 PAźDZIERNIKA Tygodnik «Polityka» w warszawskim klubie Grawitacja przygotował spotkanie z Justyną Sobolewską, dziennikarką pisma, autorką Książki o czytaniu, czyli resztę dopisz sam (Polityka SP, 2012) O przyjemnościach płynących z lektury rozmawiała z autorką Anna Dziewit-Meller. 17 PAźDZIERNIKA Bogumiła Genczelewska i Wojciech Trzciński przygotowali promocję książki Stanisława Mikulskiego Niechętnie o sobie. Spotkanie w Skwerze filii Fabryki Trzciny poprowadził współautor książki Paweł Oksanowicz. 18 PAźDZIERNIKA w Czytelni Naukowej WBP im. H. Łopacińskiego w Lublinie miała miejsce promocja książki Jan Paweł II w medalierstwie polskim, autorstwa Zbigniewa Nestorowicza, historyka, wiceprezesa Polskiego Towarzystwa Numizmatycznego. Współorganizotorami wieczoru było Wydawnictwo Akapit, Polskie Towarzystwo Numizmatyczne Oddział w Lublinie oraz Lubelski Klub Kolekcjonerów przy WOK w Lublinie. 18 PAźDZIERNIKA w Parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie Wydawnictwo Znak przygotowało spotkanie z rodzeństwem ks. Jerzego Popiełuszki, Józefem Popiełuszko i Teresą Boguszewską. Spotkanie z okazji premiery książki Matka Świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko (SIW Znak, 2012) poprowadził Krzysztof Ziemiec. 18 PAźDZIERNIKA w Gazeta Cafe Krystyna Mazurówna – tancerka, solistka Teatru Wielkiego, Operetki Warszawskiej i Casino de Paris – spotkała się z wielbicielami swego talentu z okazji wydania zbioru osobistych i przewrotnych historyjek Moje noce z mężczyznami (Agora, 2012). Gospodarzem wieczoru był Mariusz Szczygieł. 18 PAźDZIERNIKA w restauracji Qchnia Artystyczna w Zamku Ujazdowskim miało miejsce spotkanie połączone z pokazem kulinarnym przygotowanym wg przepisów z książki Smakowite prezenty (Wydawnictwo Jedność, 2012), autor-
Nr 11 (246) listopad 2012
stwa Sigrid Verbet. Spotkanie z udziałem Marty Gessler poprowadziła Anna Popek. O włoskich preferencjach kulinarnych opowiedziała Tessa CapponiBorawska.
Marek Cieszkowski, Monika Szczepaniak, Tomasz Ososiński, oraz Karolina Bikont. Karolina Dryzner odczytała mowę noblowską Elfriede Jelinek (Na uboczu).
19 PAźDZIERNIKA w MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie odbyła się konferencja regionalna „Nie trafiać w próżnię, czyli dlaczego warto badać potrzeby mieszkańców”. Konferencja jest jednym z wydarzeń projektu „Biblioteka Pomysłów”, organizowanego przez Wojewódzką Bibliotekę Publiczną i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu. Adresatami są biblioteki publiczne województwa wielkopolskiego.
25 PAźDZIERNIKA w Galerii Lochy MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie zorganizowała spotkanie z Grzegorzem Jurkiewiczem, autorem zbioru 505 prawniczych aforyzmów, myśli, maksym, porzekadeł, sentencji i przysłów (Wyższa Szkoła Marketingu i Zarządzania, 2011). Grzegorz Jurkiewicz – od 1963 r. prawnik, obecnie na emeryturze, przez wiele lat kierownik Zespołu Adwokackiego w Lesznie, członek wojewódzkich władz samorządu adwokackiego, w 2011 r. odznaczony przez Naczelną Radę Adwokacką w Warszawie „Adwokatura – Zasłużonym”.
19 PAźDZIERNIKA Wydawnictwo Agora i Traffic Club były organizatorami spotkania z Krzysztofem Vargą, autorem książki Polska mistrzem Polski (Agora, 2012). Wieczór poprowadził Roman Pawłowski. 21 PAźDZIERNIKA Zygmuntowi Miłoszewskiemu za książkę Ziarno prawdy (W.A.B., 2011) wręczono Nagrodę Wielkiego Kalibru. Odbyło się to we Wrocławiu, podczas gali 9. Międzynarodowego Festiwalu Kryminału. Zygmunt Miłoszewski to najważniejsze polskie wyróżnienie za powieść kryminalną odebrał już po raz drugi – pierwszy Wielki Kaliber otrzymał w 2008 r. za Uwikłanie. 22 PAźDZIERNIKA w Czytelni Zbiorów Specjalnych WBP im. H. Łopacińskiego w Lublinie odbyła się promocja książki Artura Kocięckiego Krótki traktat o nieumieraniu. Autor jest aktorem teatralnym i filmowym, animatorem kultury i instruktorem teatralnym.
24 PAźDZIERNIKA Austriackie Forum Kultury, Wydawnictwo W.A.B. oraz Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie zaprosiły do dyskusji „Pożądanie i niedosyt. Problemy tłumaczenia tekstów Elfriede Jelinek”, poświęconej dylematom i strategiom translatorskim na przykładzie esejów austriackiej noblistki (2004), zebranych w tomie Moja sztuka protestu. Eseje i przemówienia. W dyskusji udział wzięły Agnieszka Jezierska, Anna Wołkowicz, Artur Pełka,
26 PAźDZIERNIKA w Czytelni Zbiorów Specjalnych WBP im. H. Łopacińskiego w Lublinie odbył się wieczór autorski Andrzeja Poniedzielskiego. 26 PAźDZIERNIKA MBP im. St. Grochowiaka w Lesznie po raz czwarty przeprowadziła akcję „Biblioteka dla dużego i małego”. Jej celem jest pomoc czytelnikom w sprawnym znalezieniu poszukiwanej literatury oraz prezentacja nowo zakupionych publikacji. 28 PAźDZIERNIKA nagrodę główną Ogólnopolskiego Festiwalu Dramaturgii Współczesnej w Zabrzu „Rzeczywistość przedstawiona” otrzymał Remigiusz Brzyk za reżyserię Korzeńca, wg powieści Zbigniewa Białasa wydanej przez Wydawnictwo MG. Maria Bieńkowska otrzymała nagrodę aktorską, za rolę Jadwigi w tym spektaklu. 28 PAźDZIERNIKA Fundacja im. Wisławy Szymborskiej ogłosiła, iż 200 tys. zł będzie wynosiła wręczana we wrześniu co roku od 2013 r. w Krakowie międzynarodowa Nagroda Poetycka im. Wisławy Szymborskiej. Otrzyma ją autor wierszy wydanych po polsku – w oryginale lub przekładzie. Jeśli laureatem zostanie autor obcojęzyczny, nagrodę w wysokości 50 tys. zł otrzyma również tłumacz. [mc]
dy pięćdziesiąt lat temu łypałem na klasówce przez ramię do zeszytu kolegi z ławki, do głowy mi nie przyszło, że to może być plagiat. Bo i pewnie nie był – szkolne ściąganie polegało raczej na odświeżeniu pamięci, czymś, co na popularnym portalu społecznościowym określa się mianem „poking”. Nie zdarzyło mi się przepisać czyjegoś wypracowania, nawet fragmentu, podobnie jak i nie przyszło mi do głowy, by w zadaniu domowym zerżnąć bezczelnie fragment z książki. Szanse były, ojciec miał bogatą tematyczną bibliotekę, ale jeszcze większe biblioteki mieli moi nauczyciele. I znali te książki na wylot. Nie, lepiej było nie próbować. Pierwsze doświadczenia z plagiatem? Przed dekadą. Moim tekstem o komputerach „wsparł się” jakiś pismak z komputerowego (!) miesięcznika. Czy byłem tak dobry? Nie, on był leniwy. Zdumiało mnie to, zwłaszcza gdy redakcja nie odpowiadała na listy i oczywiście żadnych przeprosin nie zamieściła. Gorzej, gdy znacznie obszerniejsze fragmenty przywłaszczył sobie jeden z uznanych dziennikarzy naszej branży, nie zmieniając nawet słowa. Nie dość, że ktoś mi wyciągnął portfel z kieszeni, to jeszcze posłużył się moimi dokumentami – to właśnie takie uczucie. Kradzież to kradzież. Teraz jest to już proceder nagminny. Jak obrazowo wytłumaczył posługiwanie się, inaczej przywłaszczanie cudzego tekstu profesor Jan Hartman, studenci „za nic nie mogą pojąć, po co drugi raz ubierać w słowa coś, co już ktoś ładnie wyraził”. Prawda? Chwała bogu, że to koncepcja stosunkowo nowa, inaczej nie mielibyśmy żadnej literatury, a i nauki też nie. Tyle że to już nie tylko studenci tak postępują. Ryba śmierdzi od głowy – dziennikarze, literaci, naukowcy nie stronią od przytoczenia cudzego pisania jako własne. A że nie podali prawdziwego autora? No cóż, presja czasu (ci pierwsi), twórcze roztargnienie (drudzy), „komputer zjadł przypisy” (trzeci, standardowo). I wszystko jasne, po cóż się przyczepiać. Zmyślacze i plagiatorzy powoli zaczynają być akceptowani, dostają zamówienia, podpisują umowy na książki, odbierają nagrody. I coraz rzadziej pojawiają się protesty. Choć… Pod koniec listopada podczas Feria Internacional del Libro de Guadalajara, największych bodaj targach książki w Ameryce Łacińskiej wyróżnienie – niemałe, bo uścisk dłoni szefa jury wart jest 150 tys. dolarów – odebrać ma Alfredo Bryce Echenique, peruwiański pisarz (znamy jego utwory, był tłumaczony w Polsce) i dziennikarz. Właśnie ta druga działalność przysparza mu teraz kłopotów – w 2009 roku Echeniquemu wlepiono 57 tys. dolarów kary za zbyt swobodne sięganie do nieswoich tekstów: miał w swych artykułach splagiatować 15 autorów. Grupa meksykańskich pisarzy (FIL Guadalajara to targi odbywające się w Meksyku) zaprotestowała: „Plagiat to niewłaściwe i nielegalne zawłaszczenie wysiłku, pracy, pomysłu i talentu drugiej osoby”. W prasie pojawiły się porównania: „Plagiat to literacki odpowiednik dopingu w sporcie”. Laureata poproszono wprost, by zrzekł się przyjęcia nagrody. Terefere. Obrońcy – potencjalni recypienci wyróżnienia? – natychmiast sięgnęli po istotne argumenty: nie można za błędy dziennikarskie karać pisarza. Owszem, zgoda, może i ściągał, ale wszak wielkim stylistą jest i za to należy mu się nagroda. Członkom jury w to graj: „Pomijając oskarżenia, [chcemy przypomnieć, że] nagroda przyznana została w uznaniu za jego prozę fabularną i znaczenie, jakim się wyróżniła przez cztery dekady”. Ale na wszelki wypadek pisarz odbierze nagrodę w swym domu w Peru. Jego obecność w Guadalajarze nie jest konieczna. Albo lepiej: jest niewskazana. Knut Hamsun i Ezra Pound, pisarze wielkiej rangi, zostali zmarginalizowani, zesłani na obrzeża literatury, gdy okazało się, że wspierali faszyzm. Każdy twórca, którego podejrzewano o flirt z dyktaturą – każdą – nagle zaczynał być rozliczany ze swych politycznych poglądów. Będę może niepopularny, ale powiem, że wyżej cenię twórcę obcego mi ideologicznie acz oryginalnego od wyróżnionego nagrodą plagiatora. To stare pytanie: co zrobilibyśmy z Hitlerem, gdyby był również malarzem na miarę Leonarda? [gs]
Grzegorz Sowula
Nie da się ukryć, mamy kłopot.
Kradzież się nie liczy
G
Nr 11 (246) listopad 2012
F E L I E T O N
15
P I R A C I
I
P L A G I A C I
16
Było, nie było? Monika Małkowska
…A było tak: Peter Paul Rubens zakochał się w młódce, szesnastce. On po pięćdziesiątce, 37 lat różnicy, ale co tam, oświadczyny, ślub, szczęśliwe pożycie, dwójka dzieci. No i, co z naszej perspektywy ważniejsze – mnóstwo wizerunków pięknej pani malarzowej, wcielającej się w rozmaite postaci kobiece z mitologii klasycznej oraz Biblii. Geniusz nie miał bliźnim za złe, gdy pożądali żony jego – czy raczej, widoku kształtów, od jego nazwiska zwanych rubensowskimi. Hojnie dzielił się Heleną (bo takie imię nadali swej jedenastej córce rodzice, państwo Fourment), powielaną na rozlicznych reprodukcjach. Znaczy, na rycinach grawerowanych wedle obrazów mistrza – nad czym tenże czuwał i pobierał opłaty. Cóż, cztery wieki temu można jeszcze było panować nad nakładem, choć pojawiały się pirackie kopie kopii, lecz tak słabej jakości, że ich pojawienie się w obiegu nie rzutowało na dochody autora. Nr 11 (246) listopad 2012
ferki; wystawić kukły na scenie; zrobić zdjęcie rąk starych ludzi; samemu sobie robić co dzień fotę; pociachać się, pokaleczyć, zamknąć w galerii; kupić coś w sklepie i wystawić; zrobić coś pod wpływem środków odurzających; zakopać; zamurować, powiesić, żeby się bujało; wypchać zwierzęta i postawić jedno na drugim; sadzić trawę, kosić, palić. Okazuje się, że było. I nawet trafiło do historii sztuki. W 2010 roku, po dekadzie wspólnej pracy, zespół Azorro rozwiązał się, niestety, z powodu… kłótni o autorstwo koncepcji. M.in. sprzeczali się o to, kto wymyślił, że „wszystko już było”. A ja wam powiem – nie ma tak, żeby wszystko było. Nikt nie przewidział, że w obecnej pogoni za innowacyjnymi ideami furorę zrobi kopia. Nieudolna, prawda. Wręcz zupełnie niepodobna do oryginału. Ale właśnie partactwo okazało się atutem dzieła zatytułowanego Ecce Homo, które sprawiło, że do kościoła w małej miejscowości Borja koło Saragossy walą tłumy. Po to, żeby się pośmiać. Niejaka Cecilia Giménez podjęła się restauracji XIX-wiecznego fresku przedstawiającego jej ulubiony wizerunek Jezusa. Autorem pracy był Elías García Martínez, artysta może nie pierwszoligowy, lecz poprawny i znający techniki warsztatu. Malowidło z biegiem lat traciło kolory i walory, więc jego fanka – lat 80 – postanowiła temu zaradzić, w porozumieniu z lokalnym proboszczem. I oto w miejscu Jezusa powstał „Jeżuś”. Tak internauci ochrzcili postać nijak nie przypominającą pierwowzoru, kojarzącą się ze stworkiem z dziecięcych książeczek: gęba płaska bez podbródka, skrzywiona, zarost na szyi, włos gęsty zjeżony, wzrok tępy. Wydarzenie dało asumpt użytkownikom netu do kolejnych przeróbek „w stylu Giménez”. W efekcie, pojawiły się zjeżone wersje Krzyku Muncha, Ostatniej Wieczerzy i Giocondy Leonarda, czy Pocałunku Klimta. Uciechy co niemiara. Przy okazji – powtórka z historii sztuki. Jeżuś przywołał to, co było, a się z pamięci zbyło. Cud. [mm]
Nr 11 (246) listopad 2012
I
jako maja (z małej litery, bo to nie imię własne, lecz pewien typ kobiety), naga i ubrana. Pierwotnie jej podobizna znalazła się w pałacowym gabinecie Godoya. Na wierzchu była ta bardziej przyzwoita, chociaż też kusząca. Płótno stanowiło przykrywkę dla drugiego portretu Pepity, w identycznej pozie, lecz w dezabilu. Ktoś niepowołany wchodził – widział dziewczynę w białej kiecce; przychodzili kumple – książę myk, naciskał mechanizm i dziewczyna obnażała się, w sensie dosłownym. Hiszpańska katolicka tradycja pozwoliła na upublicznienie aktu Pepity dopiero w 1901 roku w Prado, gdzie obie wersje znajdują się do tej pory. Dziś obydwa warianty Mai funkcjonują w powszechnej świadomości, bez wiedzy o tym, czym na początku XIX stulecia ryzykowali zleceniodawca i zleceniobiorca – gdyby rzecz się wydała. Co więcej, Pepita Tudó kursuje także w drugim obiegu, jako ogólnie rozpoznawalny „trade mark”, znak jakości luksusowej kobiety, ubranej w markowe ciuchy. Bowiem obraz Goi wykorzystuje reklama. Podobnie jak Wenus Botticellego, Monę Lisę i Damę z gronostajem Leonarda, Wenus z Milo (szkoła rodyjska, II w.p.n.e). Lista „sprzedajnych” arcydzieł jest długa. Ale to pikuś w porównaniu z rejestrem nowatorskich (ongiś) pomysłów, którymi bezkompleksowo posiłkuje się współczesna kultura. Postmodernizm dał prawo do łamania stylistycznych konwencji, net – do dowolnego miksowania wszystkiego, co kiedykolwiek stworzyła ludzkość, a co miało nieszczęście wpaść w sieć elektroniki. Powie ktoś – sama radość, nic, tylko brać i używać. Tymczasem właśnie z racji nadmiaru i powielania zdarzają się problemy. Bo… wszystko już było. Do takiej konstatacji doszedł już kilka lat temu kwartet Azorro. Na dwóch filmach, zatytułowanych właśnie Wszystko już było, zarejestrowano „burzę mózgów” w wykonaniu czterech artystów (Dawicki, Krenz, Niedzielko, Skąpski). Chłopaki wysilają szare komórki i rzucają pomysłami: konia by realistycznie namalować albo kwadrat jakiś; pisać cy-
P I R A C I
J
ednak nie wszystkie płótna Rubens pozwalał powielać, a reprodukcje rozprowadzać wśród amatorów pulchnych kobietek. Jest taka kompozycja, na której Helena Rubens występuje jako ona sama, w całej krasie swej nastoletniej urody. Naga, lecz otulona futrem. Perwersja! Tytułowy Het pelsken czyli futrzany płaszcz zsuwa się jej z ramion; ona niby podtrzymuje okrycie, ale sporo ciałka widać. Do tego portretu pani H. pozowała wkrótce po ślubie. Uczucie męża osiągnęło widać apogeum, bo przedsięwziął coś, co wypada uznać za próbę uregulowania praw autorskich: zastrzegł testamentem, że Futrzanego płaszcza nie wolno rytować. Tę niewinno-uwodzicielską Helenę chciał mieć tylko dla siebie. Minęło kilka wieków i nieekologicznie odziana grubaska trafiła do Kunsthistorischesmuseum w Wiedniu, a wkrótce potem ruszyła stamtąd w świat. Nikt nie respektował testamentu Rubensa. Reprodukcje podobizny jego żony, tym razem fotograficzne, docierały wszędzie wraz z katalogami wiedeńskich zbiorów, pocztówkami, monograficznymi albumami Rubensa. To nie koniec. Wzorem Heleny rozebrano-ubrane damy pojawiły się na obrazach innych autorów, na zdjęciach mody, w porno filmach i pisemkach. Pomysł spopularyzowano, spłycono, zwulgaryzowano. Choć nikt z Heleny nie zdarł futra, została z niego okradziona. Tak właśnie poczyna sobie z arcydziełami kultura masowa. Tak też podchodzimy do nich my, konsumenci kultury elitarnej. Od wynalazku fotografii nic już nie jest zarezerwowane dla wybrańców. Co, nie można skorzystać z czegoś, co stanowi wspólne dobro ludzkości? Toż to niehumanitarne, antydemokratyczne, przeciwne prawu zbiorowego dostępu do wiedzy i kultury. Nie ma takiej opcji, żeby migać się przed obyczajową inkwizycją, jak to zrobił książę Manuel Godoy z wizerunkiem swej kochanki Pepity Tudó oddanej przez Francesca Goyę. Dziewczyna powszechnie znana jest
P L A G I A C I
17
Krzysztof Czyżewski fot. Archiwum
adwokat, znawca prawa własności intelektualnej w obszarze mediów, filmu, prasy, książki, reklamy, muzyki, technologii i ochrony dóbr osobistych
Nr 11 (246) listopad 2012
Krzysztof Czyżewski
Zbrodniarz
– literat – milioner?
P I R A C I
I
P L A G I A C I
18
Czy morderca może być pisarzem? A dyktator malarzem? Czemu nie! A czy, pomimo swych zbrodni, mogą oni czerpać zyski ze sprzedaży lub udostępniania swojej twórczości? Okazuje się, że prawo autorskie jest bardziej liberalne niż mogłoby się nam wydawać. Po pierwsze, nigdzie nie został zapisany wzorzec moralny twórcy. Może nim być każdy – niezależnie od wieku, statusu, orientacji, wykształcenia, wyznania, poglądów, ale też od zawartości kartoteki karnej. Twórcą stajemy się z momentem stworzenia utworu. W wielu systemach prawnych, w tym m.in. w Polsce, do bycia twórcą nie jest potrzebne dopełnienie jakichkolwiek formalności. Nie trzeba utworu zgłaszać, rejestrować – wystarczy, że jest on stworzony, nawet jeśli w wersji wstępnej, niedokończonej.
Nr 11 (246) listopad 2012
I
P
praw nie tylko nie wyraża zgody na publikację książki, ale i aktywnie pozywa wszystkie osoby w kraju i zagranicą, którzy podejmują się wydań książki w oryginale lub w tłumaczeniu. Procesów tych doświadczył również polski wydawca. Co ważne, zarzuty i wyrok nie dotyczyły zawartości książki, ale wyłącznie kwestii naruszenia praw majątkowych, co jest również chronione na drodze postępowania karnego. Tylko na marginesie warto jednak zauważyć, iż i tak obrana taktyka, w pewnych sytuacjach, może okazać się nieskuteczna. Chodzi o to, że prawo autorskie – m.in. polskie – chroni twórcę przed blokowaniem rozpowszechnienia jego dzieła. Jeśli bowiem nabywca praw zobowiąże się do rozpowszechnienia dzieła, a potem tego w określonym terminie nie zrobi, może utracić uzyskane prawa. Te powrócą do twórcy, który będzie mógł je sprzedać ponownie komuś innemu. Opisana taktyka nie jest też skuteczna wiecznie, bo i ochrona praw autorskich majątkowych nie trwa wiecznie. Generalnie trwa ona do upływu 70 lat od śmierci twórcy. W przypadku Mein Kampf problem jej dystrybucji powróci już 1 stycznia 2016 roku, kiedy minie 70 lat od śmierci Adolfa Hitlera, a jego utwór przejdzie do domeny publicznej. O wiele ciekawiej przedstawia się historia tworzenia i wydania książki If I did it (Jeśli to zrobiłem) autorstwa gwiazdy footballu amerykańskiego O.J. Simpsona. Gwiazdor, w procesie karnym, został oskarżony o zamordowanie swojej byłej żony i jej przyjaciela, a następnie – ku zdziwieniu całego świata – uniewinniony. W wyniku jednak postępowania cywilnego, w tej samej sprawie, sąd nakazał mu wpłatę kilkudziesięciu milionów dolarów odszkodowania za wywołanie śmierci tych samych osób (tak! w USA taki wyrok był możliwy!). O.J. Simpson napisał książkę, w której opisywał hipotetyczną sytuację zajścia będącego przedmiotem procesu – gdyby to jednak on był zabójcą. W ten sposób chciał podreperować swój – nadszarpnięty licznymi procesami – budżet. Prawa do książki kupiło jedno z wydawnictw amerykańskich kontrolowanych przez Ruperta Murdocha. Książka już była w druku, jej promocja się rozpoczęła, kiedy wydawca, pod presją społeczną, wycofał się z jej publikacji. W wyniku innych postępowań sądowych kontrolę nad prawami do książki przejęli spadkobiercy zamordowanych. Postanowili, że książka mimo wszystko powinna się ukazać. Co jednak nie do pomyślenia w europejskim prawie autorskim, nie tylko zmienili tytuł książki na If I did it: Confessions of the killer (Jeśli to zrobiłem: wyznania zabójcy), ale i uzupełnili oryginalny tekst książki o własne komentarze. Co więcej, zmanipulowano również samą okładkę książki. Słowo „if” (jeśli) zostało napisane zdecydowanie mniejszą czcionką niż pozostałe wyrazy tytułu i zostało umieszczone wewnątrz litery „I”. Na pierwszy rzut oka tytuł zatem brzmi: Zrobiłem to: wyznania zabójcy. Dlaczego piszę, że „takie rzeczy tylko w USA”? Prawo amerykańskie nie rozpoznaje bowiem praw autorskich osobistych. W Europie, w tym i w Polsce, więź twórcy z utworem, kimkolwiek by ten twórca był, jest chroniona. Twórca nie tylko może domagać się zachowania integralności jego utworu, ale rzetelnego jego wykorzystania. Tych praw całkowicie nikt nie może go pozbawić. [kc]
P I R A C I
rawo autorskie nie ingeruje również nigdy w treść lub zawartość samego utworu. Dopóki jest to wytwór pracy człowieka, jest oryginalny i twórczy, mamy do czynienia z utworem, któremu, od samego początku, przysługuje ochrona. Ochrona autorska nie jest również uzależniona od „wielkości” artysty, wartości artystycznej, majątkowej czy też użytkowej dzieła, przeszłych dokonań twórcy, wygranych nagród, czy uzyskanych stopni naukowych bądź wyróżnień. Utworem może być i hit i szmira. Wszystkie te czynniki co najwyżej mogą wpłynąć na wartość majątkową utworu, czyli na to ile twórca może żądać i ile otrzyma za udostępnianie swojego dzieła publiczności. Prawo autorskie nigdy zatem nie jest cenzorem. Tę rolę, niekiedy, pozostawia innym regulacjom. Twórca, czy też właściciel praw do utworu, nie będzie pozbawiony ochrony swojej pracy i prawa do zysków z jej eksploatacji. Prawo – ale już nie autorskie – może mu jedynie, w pewnych przypadkach, zabronić upubliczniania jego konkretnej pracy. Nie jednak ze względu na osobę twórcy, ale tylko i wyłącznie ze względu na treść utworu. Musimy rozróżnić od siebie kilka sytuacji. Po pierwsze, możemy mieć do czynienia z twórcą zbrodniarzem, którego utwory są po prostu utworami. To on, a nie one budzą kontrowersje, sprzeciw, oburzenie. W takiej sytuacji prawo prawie nigdy nie reaguje. To czy chcemy wzbogacać zbrodniarza pozostawione jest wyłącznie naszej ocenie – potencjalnych odbiorców i nabywców. Może się jednak zdarzyć, że nie tylko osoba twórcy, ale i jego konkretne dzieło (albo samo dzieło) wzbudza uzasadniony sprzeciw. Może obrażać, ujawniać nieprawdę bądź intymne szczegóły cudzego życia, nawoływać do popełnienia przestępstwa, itp., itd. I w takim przypadku ochrona autorska utworu pozostaje nietknięta. Ten, kto jest pokrzywdzony przez treść dzieła, może domagać się m.in. zaprzestania jego rozpowszechniania, przeprosin, a nawet zadośćuczynienia. Nie przejmie on jednak kontroli nad prawami do dzieła, nie przejmie zysków generowanych dzięki niemu, choć w pewnych sytuacjach może doprowadzić do tego, że dzieło zniknie z półek. Procesów sądowych w tym zakresie jest bardzo wiele. Nieco inną drogę wybrały niektóre państwa, decydując się na wprowadzenie pewnej formy cenzury prewencyjnej. W mniej lub bardziej zawoalowany sposób zakazuje się w ten sposób podejmowania określonych tematów, np. szerzenia idei komunizmu, faszyzmu itp. Niekiedy na określoną treść utworów reaguje prawo karne, np. ograniczając zakres eksploatacji utworów pornograficznych. Cenzura, szczególnie w niektórych krajach, jest jednak narzędziem niedopuszczalnym albo co najmniej wyjątkowo negatywnie odbieranym społecznie. W takich sytuacjach podejmuje się próby blokady rozpowszechniania określonych dzieł metodą bardziej biznesową. Po prostu, gdy tylko nadarza się okazja, wykupuje się lub przejmuje w inny sposób prawa majątkowe do danego utworu. Tak było z książką autorstwa Adolfa Hitlera pod tytułem Mein Kampf. W 1948 roku prawa autorskie do tej książki alianci przekazali Krajowi Związkowemu Bawaria. Nowy właściciel tych
P L A G I A C I
19
Fot. Archiwum
P L A G I A C I
20
dr Jacek A. Żurawski,
P I R A C I
I
prawnik i historyk, bibliofil, pracownik TVP SA, nauczyciel akademicki (problemy prawa medialnego, historia prasy)
Między utworem inspirowanym a plagiatem, czyli czy Maria Konopnicka naruszyła prawo autorskie? Jacek A. Żurawski
Granica pomiędzy utworem inspirowanym a plagiatem bywa niekiedy bardzo cienka. Tak naprawdę trudno znaleźć utwory w pełni samoistne, gdyż jak napisał Jacek Kaczmarski „wszak tyle wierszy się pamięta, że krzykną zaraz mądre gremia, skąd która fraza jest ściągnięta”. Nr 11 (246) listopad 2012
P I R A C I
I
Fot. Archiwum autora
P L A G I A C I
21
Te trzy urocze książeczki z ilustracjami H. Benneta dały początek dyskusji o ewentualne plagiaty popełnione przez Marię Konopnicką
godnie z definicją zawartą w ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych utworem jest „każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, utrwalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia”. Podobną, aczkolwiek zdaniem piszącego te słowa lepiej oddającą istotę problemu definicję zawierała polska ustawa z 1926 roku: „Przedmiotem prawa autorskiego jest od chwili ustalenia w jakiej bądź postaci (słowem żywem, pismem, drukiem, rysunkiem, barwą, bryłą, dźwiękiem, mimiką, rytmiką) każdy przejaw działalności duchowej, noszący cechę osobistej twórczości”. Plagiat jest chyba tak stary jak sama twórczość. Na początku XX wieku to zjawisko określano jako „kradzież literacką t. j. przywłaszczenie sobie myśli i wyrażeń cudzych bez przyznania się do tego”. Obecne plagiat traktuje się jako naruszenie osobistych praw autorskich polegające na „przywłaszczeniu sobie autorstwa cudzego utworu naukowego, artystycznego lub literackiego, albo na zapożyczeniu treści lub wyjątków z cudzego utworu bez podania twórcy i źródła, z którego treść ta lub wyjątki zostały zaczerpnięte” lub prościej jako „przywłaszczenie sobie cudzego autorstwa”. To lakoniczne stwierdzenie w najlepszy sposób oddaje istotę plagiatu. Sąd Najwyższy zwrócił uwagę, że do plagiatu dochodzi „wówczas, gdy następuje wykorzystanie elementów cudzego utworu w takim stopniu, iż brak jest twórczej działalności plagiatora i jego utwór nie nosi cech oryginalności. Niezbędne jest zatem zapoznanie się przez niego z treścią i for-
Z
mą utworu stanowiącego źródło materiału przejętego do utworu własnego. Ochronie podlega nie temat, ale jego indywidualizacja. Utwór powstały z podniety twórczej innego utworu jest objęty prawem autorskim niezależnym. Przez utwór inspirowany należy rozumieć zaczerpnięcie wątku cudzego utworu, a zgoda autora dzieła inspirującego jest zbędna. Wykorzystanie bowiem cudzego pomysłu, a nawet imion z innego utworu, przy oryginalnej treści nowego dzieła, nie stanowi jeszcze opracowania cudzego utworu, ale własny oryginalny utwór. Nawet w razie uznania, iż pozwany świadomie wykorzystał motyw zaczerpnięty z książki powoda, należałoby ustalić dokładny zakres cech indywidualnych jego opracowania, w celu rozstrzygnięcia, czy nie stanowi ono własnego indywidualnego utworu. (…) O plagiacie będzie zatem decydować świadome wykorzystanie, przywłaszczenie elementów cudzego utworu w takim stopniu, że nie pozwala to na ocenę późniejszego utworu jako całkowicie oryginalnego, powstałego w całości w wyniku procesu twórczego jego autora”. Obecnie obowiązująca ustawa o prawie autorskim nie określa, od którego momentu mamy do czynienia z plagiatem, gdyż jest to niedefiniowalne z punktu widzenia prawa. Dr hab. Elżbieta Wojnicka trafnie podkreśliła, że „próby precyzyjnego, definicyjnego wyznaczenia granic plagiatu są skazane na niepowodzenie. Wynika to z różnorodności wchodzących w grę stanów faktycznych, nie w pełni poddających się klasyfikacjom. Poza
Nr 11 (246) listopad 2012
P I R A C I
I
P L A G I A C I
22 tym brak obiektywnych kryteriów, na których można się oprzeć przy takiej ocenie”. Nie wdając się w szczegółowe dywagacje na temat definicji plagiatu, spróbujmy opisać to zjawisko poprzez jego klasyfikację. Plagiaty dzielimy na: – plagiat całkowity i częściowy – plagiat jawny i ukryty Zaś prof. Janusz Barta i prof. Ryszard Markiewicz wskazują jeszcze na zjawisko autoplagiatu i plagiatu odwróconego. Plagiat całkowity to po prostu przejęcie w całości utworu autorstwa innej osoby i podpisanie swoim nazwiskiem, plagiat częściowy to przejęcie części utworów innych autorów bez podania źródła. Plagiat jawny to przejmowanie utworów innych osób bez dokonywania zmian, zaś cechą plagiatu ukrytego jest przekształcenie dzieła innego autora. W tej sprawie wypowiedział się Sąd Najwyższy stwierdzając, że zarzut plagiatu „jest prawdziwy nie tylko w przypadku plagiatu jawnego, ale także ukrytego (przeróbka cudzego utworu podana za utwór własny) lub częściowego (wykorzystanie tylko niektórych części, partii utworu cudzego)”. Plagiat odwrócony to fałszywe przypisanie innej osobie autorstwa dzieła. Przykładem tutaj może być proces wytoczony autorom książki Przerwana dekada – Januszowi Rolickiemu i Edwardowi Gierkowi przez Wojciecha Żukrowskiego. W jednym z fragmentów książki podano, iż Wojciech Żukrowski jest rzeczywistym autorem książki Barwy walki Mieczysława Moczara i że z tego powodu czerpał rozmaite korzyści. Sąd uznał powództwo i nakazał opuścić w wydaniu kwestionowane fragmenty. Samo działanie tego typu nie stanowi naruszenia przepisów prawa autorskiego, ale stanowi naruszenie dóbr osobistych opisanych w kodeksie cywilnym (art. 23 i 24). Autoplagiat zaś to wielokrotne publikowanie tego samego tekstu z niewielkim zmianami, wprowadzające w błąd czytelnika, że ma on do czynienia za każdym razem z nowym utworem; działanie takie narusza przepisy prawa autorskiego, jeżeli twórca poprzednio przeniósł prawa do dzieła na inny podmiot (np. wydawnictwo). Tak więc każdorazowo to sąd będzie musiał ocenić, czy dany utwór jest plagiatem, czy też nim nie jest. Jest to zadanie niełatwe, gdyż, jak napisali profesorowie Barta i Markiewicz, „utwory w pełni samoistne, nieinspirowane, także nie powstają w próżni intelektualnej, ich autor czerpie z dotychczasowego dorobku naukowego lub artystycznego, ale nie nawiązuje wprost do żadnego konkretnego dzieła”. Komu zarzucono plagiat lub czyje utwory ocierały się o taki zarzut? Lista byłaby długa, tu więc ograniczę się do dwóch przypadków. Plagiatorką miała być Maria Konopnicka. W końcu XIX wieku wydawca Michał Arct zwrócił się do pisarki w propozycją napisania wierszy dla dzieci. Wierszyki były wkomponowane w ilustracje angielskiego grafika Charlesa H. Benneta, które dotarły na ziemie polskie via Niemcy. Ogółem wydano sześć tomików wierszy, z czego trzy miały ilustracje wspomnianego grafika. Były to Moja książeczka (Warszawa 1891), W domu i w świecie (Warszawa i Kijów 1891) oraz Wesołe chwile (Warszawa 1891?). W Państwowej Niemieckiej Bibliotece w Berlinie znajdują się identyczne książeczki wydane w języku niemieckim i angielskim. Dwie z nich to wiersze Heleny Binder Fröliche Stunden (Mona-
Nr 11 (246) listopad 2012
chium 1886) oraz Haus und Drauss (Monachium 1888). Kolejna odnaleziona została w Instytucie Badawczym Książki Dziecięcej Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie. Jej autorką była Fanny Stockhausen i nosiła tytuł Wenn der Frühling blüht (Monachium 1888). Jednak dokładna analiza dokonana przez prof. Janusza Dunina wskazuje, że książeczki autorstwa Marii Konopnickiej nie były prostym spolszczeniem wydań niemieckich. Pewne podobieństwa występujące w wydaniach Arcta i wydaniach niemieckich były spowodowane koniecznością dopasowania tekstu do istniejących rysunków. Niejednokrotnie wymowa wierszy była zupełnie inna. Jedna z ilustracji przedstawia dwie dziewczynki oglądające obrazek zdjęty ze ściany. Dla Fanny Stockhausen jest to dziewczynka oglądająca samą siebie, we wczesnym dzieciństwie, dla Marii Konopnickiej to sieroty oglądają wizerunek zmarłej matki. Analizę tę można uznać za przekonywującą, gorzej jest z dwiema innymi sztandarowymi pozycjami literatury dziecięcej: O Janku Wędrowniczku (Warszawa 1893) i Na jagody! (Warszawa 1903). W obydwu tych książkach wykorzystano oryginalne ilustracje z wydań zagranicznych (Maria Beeg Hänschen auf der Wanderschaf, Stuttgart 1887, Elsa Beskow Puttes äventyr i blåbärsskogen, 1901). Prof. Janusz Dunin broniąc Marii Konopnickiej przed zarzutem plagiatu stwierdził, że tekst musiał być zbliżony do oryginalnego ze względu na dobór ilustracji. O ile można się jeszcze zgodzić z tą tezą w przypadku książki O Janku Wędrowniczku, o tyle w przypadku Na jagody! jest to stwierdzenie zbyt daleko idące. W jednym z pierwszych polskich wydań (Gebethner i Wolff prawdopodobnie po roku 1918) znajdujemy podtytuł Książeczka leśna przez Marię Konopnicką, brakuje natomiast informacji o Elsie Beskow, przynajmniej jako autorce ilustracji. Nie sposób więc podzielić opinii prof. Janusza Dunina, że „pomijamy tu dyskusję, którą toczyli literaturoznawcy, czy Konopnicka popełniła plagiat. Wydaje się, że w epoce, w której tworzyła, takie pytanie wobec książki dziecięcej wydawałoby się nieuzasadnione. Raczej pytano, czy jest to piękna i dobrze napisana pozycja, czy spełnia swoją rolę i czy dzieci potrafią ją pokochać”. Kolejny przykład dotyczy również kanonu literatury dziecięcej i pokazuje, jak blisko jest od plagiatu do utworu inspirowanego. Chodzi o ilustracje do Lokomotywy Juliana Tuwima. Pierwsze wydanie ukazało się w wydawnictwie J. Przeworskiego w 1938 roku. Ilustracje wykonali Jan Lewitt i Jerzy Him, którzy już wówczas działali w Londynie. W czasie II wojny współdziałali z rządem RP na emigracji, zaś po zakończeniu wojny pozostali w Londynie. Oficyna Książka i Wiedza, wydawca powojenny, musiała znaleźć nowego ilustratora i został nim Jan Marcin Szancer. Co było nowatorskiego w ilustracjach z 1938 roku? Widoczne były wpływy art deco, Lewitt–Him połączyli również idealnie tekst z rysunkiem (rysunki nie znajdowały się na odrębnych planszach). Podobnie postąpił Szancer, inspirując się (jak mogę podejrzewać) ilustracją przedwojenną. Niekiedy (jak w przypadku Rzepki) była to inspiracja daleko idąca. Te dwa przykłady pokazują, jak skomplikowana jest materia plagiatu. Szkic ten tylko lekko nakreśla problematykę (nie omówiłem kwestii coverów muzycznych, prac ghostwriterów, pisania prac dyplomowych na zlecenie, czy też kontynuacji istniejących utworów). [jaz]
Dyskusja o plagiacie w sztuce w naszych czasach wydaje się od pierwszych chwil zwodnicza. Można przytaczać definicje prawne, da się przywołać nagłośnione przez media przypadki intelektualnych kradzieży, które owocowały publicznymi burzami albo – przynajmniej – burzami w szklance wody. o stosunkowo łatwe. Warto jednak uświadomić sobie, że żyjemy w czasach, które żywią się jeśli nie plagiatem to ponad wszelką wątpliwość powtórzeniem. Nie mamy amunicji, aby z tym walczyć, co więcej, walka wydaje się bezcelowa. Tym bardziej, że patchworki sklecone ze znanych już wcześniej elementów często gęsto bywają frapujące. I nie da się zbyć ich gotową formułą, że to jedynie powtórka z rozrywki. Rozmawiam z kolegą. Pada hasło „Wyludniacz”. Moje skojarzenie jest natychmiastowe, biegnie do genialnego i ciemnego jak piekielna smoła opowiadania Samuela Becketta oraz – co niemniej ważne – wspaniałego spektaklu Serge’a Merlina, oglądanego kilka lat temu na warszawskim festiwalu „Gorzkie żale”, który był tego literackiego arcydzieła wprost genialną interpretacją. Skojarzenie mojego przyjaciela idzie innym torem. Prowadzi do utworu zespołu Armia z albumu Trio Dante, gdzie tyle samo jest odniesień do Dantego z jego Piekłem i autora Czekając na Godota, co do wcześniejszej twórczości punkowego kolektywu. „Kopia jest matką oryginału” – mawiają postmoderniści, wskazując na trudności z dotarciem do źródła. A skoro źródło pozostaje ukryte, kopie zaś łatwe do rozszyfrowania, siłą rzeczy snop światła pada właśnie na nie. Granice z każdą chwilą stają się bardziej płynne. Przykłady z mojego teatralnego podwórka. Jan Englert, który miał szczęście pracować z doprawdy wielkimi reżyserami, gdy zarzuca się mu, że kradnie od innych rozwiązania sceniczne, tylko podbija bębenek. Przyznaje, że owszem, czyni tak. Od Jerzego Grzegorzewskiego „kradnie” jedno, od Jerzego Jarockiego – drugie, a od Erwina Axera – jeszcze co innego. Tyle tylko, że wszystkie te świadome zapożyczenia złączone w jedno przedstawienie dają w efekcie przedstawienie Jana Englerta, utrzymane w jego własnym reżyserskim stylu, który wyznacza dobrze pojmowany eklektyzm oraz pełen szacunku stosunek do literatury. Własnemu doświadczeniu nie przeczy też chociażby Marek Kalita, aktor przed laty Krystiana Lupy, potem Grzegorza Jarzyny, a od deka-
T
dy mniej więcej przede wszystkim Krzysztofa Warlikowskiego. Robi na przykład Generała Jarosława Jakubowskiego (przedstawienie warszawskiego Teatru IMKA), rzecz, której nie nazwanym wprost bohaterem jest Wojciech Jaruzelski, w konwencji, której patronem mógłby być David Lynch – widać w niej wpływy artystów, z jakimi zetknął się na swej drodze. Spektakl jest jednak całkowicie autonomicznym dziełem, przefiltrowanym przez wrażliwość samego Kality. Co innego, niestety, ostatnie praca twórcy, czyli Ichś Fiszer Hanocha Levina na tej samej scenie. To istna szarada, polegająca na porządkowaniu poszczególnych obrazów. Ten wzięty z Kruma Warlikowskiego, a tamten z jego Oczyszczonych. Po odrębności spojrzenia Kality nie pozostał tym razem nawet ślad. Świadczy to o niskiej jakości tego akurat przedstawienia, ale nie widzę sensu w oskarżaniu go o plagiat. Raczej o chwilowy, miejmy nadzieję, brak umiejętności odróżniania wtórnego od świeżego. Istnieją zresztą sceniczne obrazy, od których trudno się uwolnić. Gdy ktoś zobaczył, jak strumieniami wody chociażby w przedstawieniu Vollmond operowała Pina Bausch, zawsze już będzie porównywał podobne sekwencje z olśnieniem podczas tamtego widowiska. Nie znaczy to jednak, że wszyscy po Pinie od niej „kradną”. Raczej, że posługują się tymi samymi środkami, tyle że umieją znacznie mniej. Bywają artyści, którzy całą swą twórczość opierają na powtórzeniach, pozostając osobowościami na wskroś oryginalnymi. Taki na przykład Quentin Tarantino swą fascynację kinem i wiedzę na jego temat wyniósł z wypożyczalni kaset wideo, gdzie pracował, zanim zaczął kręcić filmy. Bękarty wojny, jeden z najbardziej sugestywnych jego obrazów, są przecież jednym wielkim powtórzeniem lub jak kto woli hołdem składanym dawnym mistrzom, niekoniecznie wysokich filmowych gatunków. Rzecz tylko – jak zazwyczaj bywa – w pamięci i samoświadomości twórców i odbiorców. Najgorsze to myśleć, że wszystko zaczęło się wczoraj. Kiedy się wie, że wszystko już było, to w czerpaniu z tego wszystkiego wcale nie musi być nadużycia. [wak]
Nr 11 (246) listopad 2012
I
Jacek Wakar
P I R A C I
Wszystko już było
P L A G I A C I
23
Fot.Archiwum Małgorzata Tchorzewska fot.
Krzysztof Lewandowski prawnik, wykładowca, specjalista w zakresie prawa autorskiego, dyrektor generalny Stowarzyszenia Autorów ZAiKS
P I R A C I
I
P L A G I A C I
24
Nadzór autorski Krzysztof Lewandowski
Forma prezentacji utworu publiczności, edytorstwo, wierność odbitki z oryginałem decydują wielokrotnie o powodzeniu rynkowym, ale mogą wpływać także na opinię o autorze. Dopilnowanie więc, aby utwór był rozpowszechniany rzetelnie i w najlepszy możliwy dla niego sposób, należy do żywotnych interesów autora, które realizowane mogą być poprzez nadzór autorski, zagwarantowany przez prawo. Nr 11 (246) listopad 2012
ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych z nadzorem autora nad jego twórczością spotykamy się w dwóch kontekstach uprawnień: osobistych i majątkowych. Bezwzględne prawo autora do kontrolowania wykorzystania jego twórczości wynikające z art. 16 ustawy, opisane jako nieograniczone w czasie, niezbywalne i niezrzekalne prawo do nadzoru nad sposobem korzystania z utworu, rozciąga się na każdy etap eksploatacji jego twórczości i w każdym czasie tej eksploatacji, także wtedy, gdy autor rozporządził swoim prawem majątkowym w sposób ostateczny, przenosząc je na inne podmioty, np. na wydawcę. Ochrona emocjonalnej i intelektualnej więzi twórcy z utworem będzie uprawniała go
W
uzasadnić sensowność tych zmian, np. skutkujących wzrostem wartości artystycznej utworu, a w konsekwencji większym powodzeniem rynkowym. Z mocy prawa autorowi za wykonanie nadzoru autorskiego nie przysługuje odrębne wynagrodzenie. Może ono jednak zostać ustalone w umowie. Prawo do odpłatnego nadzoru autorskiego z mocy ustawy mają twórcy utworów plastycznych i architektonicznych. W zależności od skutku niespełnienia przez wydawcę żądań autora płynących z wyżej wymienionych przepisów, będzie on mógł występować z roszczeniami chroniącymi dobra osobiste (art. 78 ustawy lub 24 kodeksu cywilnego) lub prawa majątkowe (art. 79 ustawy). Zauważyć wypada, że artystom wykonawcom nie przysługują uprawnienia opisane w art. 56, art. 58 i art. 60 ustawy, jako że sami osobiście kreują kształt wykonania prezentowany publiczności, np. interpretację prozy. W działalności wydawniczej może to mieć znaczenie przy produkcji audiobooków. W przypadku jednak wypaczeń, przeinaczeń i innych zmian wykonania, które mogłyby naruszać dobre imię artystów, mogą się im sprzeciwić powołując się na art. 86 ust. 1 pkt. c ustawy. Taki przypadek wypaczenia wykonania może mieć miejsce przy montażu w jedną całość nagrania z trzech różnych fragmentów wykonawstwa tego samego utworu, utrwalonych w odległym czasie lub w różnych akustycznie miejscach. Wydawcy przeważnie są w pełni świadomi konieczności umożliwienia autorowi wykonania nadzoru (korekty autorskiej), gdy zawierają umowę z nim bezpośrednio. Często jednak, gdy stroną umowy jest następca prawny autora, np. nabywca praw majątkowych, twórca jest pomijany lub wręcz odmawia mu się nadzoru nad korzystaniem z utworu, co, jak wyżej przedstawiłem, może rodzić dla wydawcy poważne komplikacje. Warto przy tej okazji zauważyć, że twórca dbając o jakość własnego utworu udostępnianego publiczności, dba jednocześnie o ekonomiczne i idealne interesy wydawcy. Nawet więc gdyby nie było wyżej przytoczonych przepisów ustawy, rozsądek nakazywałby postępować zgodnie z ich literą. [lew]
Nr 11 (246) listopad 2012
I
a przy tym sprawdzalne. W żadnym razie tą przyczyną nie może być zbyt niskie zdaniem twórcy wynagrodzenie. Realizowanie tych idealnych interesów nie może też naruszać praw drugiej strony umowy. W przypadku wypowiedzenia umowy przez twórcę po przyjęciu dzieła, druga strona może żądać zabezpieczenia kosztów, które już poniosła w związku z umową. Wydawca nie może przecież odpowiadać np. za zmianę poglądów artystycznych czy politycznych twórcy. Jednakże wtedy, gdy żądanie autora zaniechania rozpowszechniania utworu będzie wynikiem okoliczności, za które twórca nie ponosi odpowiedzialności, kosztów zwracać nie będzie musiał. Np. wtedy, gdy inny autor stworzył samodzielnie podobny utwór i go opublikował, a późniejsze dzieło naszego twórcy, choć niebędące plagiatem, narażałoby go na taki zarzut i utratę dobrego imienia. Art. 60 ustawy przyznaje twórcy prawo do nadzoru autorskiego przed każdym rozpowszechnieniem jego utworu, które następuje w wyniku umowy (przenoszącej prawa lub licencyjnej) zawartej z korzystającym z dzieła. Wydawca poezji, nut, fotografii zobowiązany jest więc przed ich opublikowaniem przekazać je do korekty autorowi lub osobie wskazanej przez niego w treści umowy. Umowa przeważnie określa termin, do którego autor ma tę korektę wykonać. Nieprzeprowadzenie korekty w tym terminie będzie potraktowane jak wyrażenie zgody na rozpowszechnianie utworu w takim kształcie, w jakim autor go otrzymał do korekty, nawet jeśli zawierałby różne błędy i usterki. Jeśli w ramach nadzoru twórca wprowadzi zmiany o charakterze niezbędnym (np. poprawi źle wydrukowane teksty, usunie inne usterki drukarskie), a zmiany nie są spowodowane błędem twórcy, nagle przyjętej innej koncepcji utworu, czyli generalnie są od twórcy niezależne, twórca nie będzie ponosił kosztów tych zmian (np. kosztów nowego składu drukarskiego). Obciążą one wydawcę. W innym przypadku – np. decyzji autora zmiany znacznej części utworu – to na twórcę może spaść konieczność pokrycia kosztów z tego wynikłych. Zawsze jednak strony mogą umówić się inaczej, jeśli tylko twórca potrafi
P I R A C I
w każdym momencie do żądania od korzystającego z utworu określonej a założonej przez autora i zgodnej z przeznaczeniem utworu eksploatacji dzieła. W ramach tego uprawnienia nie będzie można odmówić autorowi uczestnictwa w wyborze ilustracji, dokonania poprawek przed wznowieniem, nawet jeśli to nie twórca będzie stroną umowy wydawniczej i właścicielem autorskich praw majątkowych. Nie będzie też można odmówić uwzględnienia jego uwag co do właściwego i rzetelnego, choćby zgodnego z oryginałem, publikowania jego utworu plastycznego, fotografii, formy graficznej wiersza itp. W sytuacji, gdy autor jest jednocześnie dysponentem praw majątkowych, ustawa wyposażyła go w dodatkowe uprawnienia. W przypadku publicznego udostępniania utworu w nieodpowiedniej formie albo ze zmianami, którym twórca mógłby słusznie się sprzeciwić, może on wezwać do zaniechania naruszenia, a gdyby to okazało się nieskuteczne – odstąpić od umowy lub ją wypowiedzieć, nie tracąc prawa do wynagrodzenia określonego umową (art. 58 ustawy). Odstąpienie od umowy skutkuje wstecznie, jakby nigdy umowy nie zawarto, wypowiedzenie umowy rozwiązuje umowę tylko po dacie oświadczenia autora, a więc rodzi skutki prawne na przyszłość. Wezwanie do zaniechania rozpowszechniania może być przez twórcę wyrażone ustnie albo pisemnie, z wyraźnie określonym terminem, lecz realnym do spełnienia przez udostępniającego utwór, np. wydawcę. Takim przypadkiem nieodpowiedniego sposobu udostępniania utworu może być np. rozpowszechnianie fotografii ze zbyt dużym ziarnem, pominięcie układu graficznego wierszy, brak jednego z kolorów w publikacji malarstwa itp. W ramach nadzoru autorskiego twórca może także, powołując się na swoje istotne interesy twórcze, odstąpić od umowy lub ją wypowiedzieć (art. 56 ustawy). Te interesy, na które twórca może się powołać, mają dotyczyć twórczości, a więc sfery niematerialnej, być istotne, a więc ważne dla twórcy z punktu widzenia jego przekonań np. artystycznych, religijnych, społecznych, politycznych, intelektualnych, naukowych,
P L A G I A C I
25
F A J N Y
F I L M
W C Z O R A J
C Z Y T A Ł E M
26
Kopiowanie miarą sukcesu Rafał Świątek
W kinie, zwłaszcza hollywoodzkim, do kopiowania i podkradania pomysłów dochodzi notorycznie, co eufemistycznie nazywa się inspiracją.
J
eden z najsłynniejszych obrazów w historii światowej kinematografii to Obywatel Kane Orsona Wellesa (1941). Niemniej słynna jest wojna, jaką reżyser toczył z magnatem prasowym Williamem Randolphem Hearstem, który za wszelką cenę próbował zablokować dystrybucję filmu, wściekły, że Welles wykorzystał w scenariuszu fakty z jego życia, pokazując magnata w negatywnym świetle. Mniej natomiast wspomina się o kłopotach Wellesa, zmagającego się z oskarżeniami o plagiat. Welles napisał scenariusz filmu do spółki z Hermanem Mankiewiczem (starszym bratem Josepha, twórcy Wszystko o Ewie), specem od poprawiania cudzych tekstów, który jednak w Hollywood słynął przede wszystkim z „mocnej głowy”. Gdy Mankiewicz zorientował się, że Obywatel Kane może być artystycznym wydarzeniem, zaczął opowiadać swoim kolegom od kieliszka, że jest jedynym autorem scenariusza do filmu. Wysłał nawet list do Wellesa, w którym nazwał go przestępcą, kradnącym cudze pomysły. Skończyło się procesem wygranym przez reżysera. Mankiewicz wywalczył jedynie, że jego nazwisko pojawia się w czołówce Obywatela Kane’a jako pierwsze. Obaj panowie otrzymali później Oscara za scenariusz. Kilka lat po premierze filmu wybuchła kolejna afera. Tym razem twórców Obywatela Kane’a o plagiat oskarżył Ferdinand Lundberg, autor biografii Williama Randolpha Hearsta. Twierdził, że Welles i Mankiewicz nie tylko inspirowali się jego książką, ale wręcz dokonali nieuprawnionej adaptacji. Ostatecznie doszło do ugody, dzięki której Lundberg zainkasował piętnaście tysięcy dolarów. Historia Hollywood jest w istocie historią kopiowania i przeróbek. Gdyby nie wykorzystywanie cudzych pomysłów nie narodziłby się nie tylko Obywatel Kane, ale także Siedmiu wspaniałych (remake Siedmiu samurajów Akiry Kurosawy). A George Lucas nie nakręciłby Gwiezdnych wojen (pierwsze wersje scenariusza stworzył na podstawie Ukrytej fortecy Kurosawy). Niestety, współcześnie filmowa kanibalizacja ma mniej wspólnego z ożywczym miksowaniem myśli, wątków i idei niż z logiką masowej produkcji globalnych brandów.
Nr 11 (246) listopad 2012
Dobrym przykładem są wspomniane Gwiezdne wojny George’a Lucasa. Pierwsza część cyklu była przełomowym dziełem popkultury. Dwie następne wynikały z naturalnej chęci kontynuacji. Ale gdy Lucas zabrał się do kręcenia kolejnych epizodów stało się jasne, że kieruje nim nie tylko artystyczny zapał, ale biznesowa konieczność utrzymania na rynku międzynarodowej marki przez dotarcie do nowych (młodszych) odbiorców. Obecnie Gwiezdne wojny rozrosły się do rozmiarów kosmicznej epopei. Oprócz dawnej trylogii powstała nowa, opisująca to, co działo się w uniwersum stworzonym przez Lucasa zanim Luke i Lea stanęli naprzeciw lorda Vadera. Powstał również animowany serial rozwijający mnóstwo pobocznych wątków. Teraz, gdy Lucas oddał sagę studiu Disneya, ruszy produkcja kolejnych fabuł. Następny odcinek w 2015 roku. Zgodnie z tą logiką miarą sukcesu utworu nie jest oryginalność, ale jego podatność na skopiowanie. To dlatego oprócz klasycznych kontynuacji modne stały się prequele, cross-overy i rebooty. Pierwsze dotyczą wydarzeń, które rozgrywają się przed zawiązaniem akcji oryginalnego filmu. W ostatnich latach dowiedzieliśmy się więc m.in., skąd wziął się Obcy – ósmy pasażer Nostromo (Prometeusz) i jak narodził się Hannibal-kanibal (Hannibal: Po drugiej stronie maski). Pod koniec roku Hollywood uświadomi nas, jak Bilbo Baggins wszedł w posiadanie magicznego pierścienia (Hobbit), a w niedalekiej przyszłości poznamy m.in. genezę mrocznych wydarzeń z Lśnienia Stanleya Kubricka (prequel zapowiedziało studio Warner Bros.). Cross-overy to mieszanki różnych wątków fabularnych i postaci. Dzięki temu na początku XXI wieku myśliwy z kosmosu Predator mógł stoczyć morderczą walkę z drapieżnym Obcym. Rebooty są wznowieniami serii i wśród wielu odmian przeróbek oraz kopii mają największy komercyjny i artystyczny potencjał. Świadczy o tym m.in. sukces trylogii o Batmanie w reżyserii Christophera Nolana, który zaproponował bardziej realistyczne i pogłębione psychologicznie spojrzenie na przygody człowieka-nietoperza niż Tim Burton. Przykładem udanego rebootu jest również cyklu Bondów z Danielem Craigiem.
F A J N Y
F I L M
W C Z O R A J
C Z Y T A Ł E M
Marta Kochanek-Zbroja "Andy Warhol" © 2012
27
Oczywiście, zjawisko kręcenia wszelkiej maści przeróbek i powtórek nie jest jedynie cechą charakterystyczną naszych czasów – istniało już w epoce kina niemego. I nie dotyczy wyłącznie Hollywood. Wystarczy wspomnieć europejską modę na spaghetti westerny. Warto również podkreślić, że obejmuje także kino artystyczne (Andrzej Wajda otrzymał Złotą Palmę w Cannes, realizując kontynuację Człowieka z marmuru). Czasy minione od współczesnych odróżnia jednak efekt skali. Wcześniej zjawisko kopiowania i powtarzania należało do wy-
jątków. Od kilku dekad jest regułą. Hollywoodzkie hity są obecnie patchworkami pozszywanymi z najrozmaitszych wątków, symboli kulturowych i konwencji. Tak, aby dla audytoriów w różnych częściach świata znalazło się coś miłego. To właściwie nie filmy fabularne, ale kinowe seriale, w których każdy kolejny odcinek jest miszmaszem powtórzeń. W tym kontekście granica między oryginalnym dziełem a ordynarnym zerżnięciem z innego utworu jest niezwykle cienka. [raf]
Nr 11 (246) listopad 2012
Fot. Archiwum
Jan Wosiura – student prawa w Akademii Leona Koźmińskiego. Od 2010 roku prezes Koła Własności Intelektualnej.
Jan Wosiura
Internetowe dane osobowe
C O P Y R I G H T
&
C O P Y L E F T
28
Nr 11 (246) listopad 2012
Uważaj, co wpisujesz w przeglądarce Internetowej. Google może zachować te dane i przekazać je swoim partnerom, którzy zaproponują ci nowe filiżanki i czajniczek do kawy, którą właśnie kupujesz. Zbieranie danych Przeglądarka internetowa Google.com oferuje szybki dostęp do zasobów całej sieci bez jakichkolwiek opłat po stronie korzystającego. Byłoby jednak naiwnością twierdzić, że jej właściciel nie czerpie z tego żadnych korzyści. Pomysłem korporacji Google na pozyskiwanie funduszy jest m.in. sprzedaż danych dotyczących użytkowników swoim partnerom lub wykorzystywanie ich do tworzenia preferencyjnych reklam. Jak to działa? Korzystając z Internetu pozostawiamy po sobie widoczny ślad – pakiet danych, który z łatwością można złożyć w profil konsumencki. Z wielką łatwością zbiera się informacje o tym, po jakich stronach internetowych chodzimy, jakie sklepy odwiedzamy, co czytamy i oglądamy, a nawet gdzie mieszkamy i do jakiej grupy wiekowej czy majątko-
Należy zacząć od wprowadzonego przez Google rozróżnienia na dane pozwalające na identyfikacje osoby i takie, które tego niebezpieczeństwa nie stwarzają. Pierwsza kategoria to informacje, których przetwarzanie reguluje ustawa z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych, wymagając wyrażenia przez użytkownika zgody. Te informacje nie mogą być wykorzystane w żaden inny sposób niż zaakceptowany przez użytkownika i nie mogą być przekazywane ani sprzedawane. Zgodnie z art. 6 ust. 1 przytaczanej ustawy do tej kategorii należą wszelkie informacje dotyczące zidentyfikowanej lub możliwej do zidentyfikowania osoby fizycznej. Generalny Inspektor Ochrony Danych Osobowych podkreśla, że danymi osobowymi będą również informacje pozwalające na identyfikację osoby „przy pewnym nakładzie kosztów, czasu i działań”, czyli np. adres IP, za pomocą którego możemy dotrzeć do użytkownika w „świecie rzeczywistym”. Google opiera swoją działalność na drugiej kategorii informacji, czyli danych, które rzekomo nie pozwalają na identyfikację użytkownika. Zdaniem firmy są to m.in. wyszukiwane hasła, dane dotyczące naszego komputera (jakie ma parametry i czy się psuje), sygnały GPS wysyłane przez telefon komórkowy czy tożsamość plików przesyłanych pomiędzy użytkownikami. To właśnie te dane są sprzedawane innym firmom (tzw. partnerom) i przetwarzane w celu przygotowania preferencyjnych reklam. Moim zdaniem nawet niepowiązane z imieniem i nazwiskiem czy adresem IP powyższe informacje pozwalają na stworzenie profilu konsumenta i skuteczne zarabianie na nim pieniędzy. Wedle Google nie są to jednak dane osobowe w rozumieniu ustawy o ochronie danych osobowych, więc nie dotyczy ich zakaz udostępniania osobom trzecim
Wykorzystanie naszych danych w praktyce Każdy, kto regularnie korzysta z przeglądarek internetowych, może z łatwością zauważyć, że wyświetlają one podpowiedzi (zazwyczaj trafne) i reklamy dotyczące dóbr i usług, których w danej chwili poszukujemy lub poszukiwaliśmy w przeszłości. W ten sposób najłatwiej zaobserwować proces przetwarzania naszych danych, których sposób zbierania opisałem powyżej. Po wpisaniu przeważającej większości haseł do przeglądarki, wytłuszczone i umieszczone w ramkach opisy zapraszają do zakupu towarów przez nas poszukiwanych lub dóbr i usług z nimi powiązanych. Czytając tekst często trafiamy na hiperlinki (odnośniki do innych stron), które również zaprowadzą nas do kolejnych produktów. Wszystko za sprawą usługi Google AdWords, za pomocą której producenci mają do konsumenta nowy, szybszy dostęp. Zaznaczam, że tego typu usług jest oczywiście o wiele więcej i zjawisko nie dotyczy jedynie firmy Google, ale w jej przypadku jest najbardziej widoczne i dlatego na jej przykładzie jest omawiane.
google.com a swobody obywatelskie Pojawiają się głosy, że monitorowanie aktywności użytkownika w „sieci” godzi w swobody gwarantowane przez Konstytucję, a konkretnie art. 47, zgodnie z którym każdy ma prawo do ochrony prawnej życia prywatnego, rodzinnego,
czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym. Pogląd może być słuszny, gdyż opisywana tu technologia pozwala na dostęp do informacji przez nas wyszukiwanych i udostępnianych również przez ograny władzy państwowej. Wydaje mi się, że w naszym kraju nie było jeszcze takiego przypadku (na szczęście?) i przez to nie dostrzega się tego problemu. Najwięcej niezadowolenia praktyki Google budzą w USA, gdzie technologia monitorowania sieci jest systematycznie wykorzystywana przez rząd. W 2008 r. miało miejsce głośne zatrzymanie studenta jednej z amerykańskich uczelni. Powodem było ściągnięcie przez niego materiału szkoleniowego przygotowanego przez organizację al-Kaida. Tego typu przypadki doprowadziły do uchwalenia w 2011 r. Reader Privacy Act w stanie Kalifornia. Zgodnie z nim nawet organy rządowe nie mogą uzyskać dostępu do danych użytkownika sieci bez nakazu sądowego. Wątpliwości w kwestii działalności firmy Google dotarły również do zachodniej Europy. 16 października 2012 r. francuska Państwowa Komisja Informatyki i Wolności (CNIL) wydała opinię, że opisywany tu sposób zbierania danych i ich wykorzystywania jest niezgodny z normami prawa europejskiego i wezwała Google do dokonania odpowiednich zmian.
Jak się chronić przed wykorzystaniem danych? Omawiane praktyki pozwalają stworzyć dość wyraźny obraz osoby fizycznej. Sprawny haker bez problemu namierzy więc nasze miejsce zamieszkania, imię i nazwisko czy numer karty kredytowej. Jest oczywiście możliwość ochrony przed takimi niebezpieczeństwami. Korzystając z Internetu warto mieć włączone proxy i nie należy logować się nigdzie bez potrzeby. Jeżeli boimy się o dane już pozyskane, warto odwiedzić www.google.com/history i usunąć trapiące nas wpisy i wyniki wyszukiwania. Powyższe, dość proste czynności mogą nas ochronić przed poważnymi stratami i pogwałceniem prywatności. [jw]
Nr 11 (246) listopad 2012
&
Czy to aby na pewno legalne?
i firma zastrzega sobie ich przekazywanie podmiotom takim jak wydawcy, reklamodawcy i podmioty obsługujące powiązane witryny. Działalność odbywa się teoretycznie zgodnie z prawem, lecz trudno oprzeć się wrażeniu, że Internet i korporacje wiedzą o nas wiele więcej, niż byśmy chcieli. Wszelkie informacje dotyczące przetwarzania danych przez Google znajdują się na stronie internetowej firmy w dziale polityki prywatności http://www.google.pl/intl/pl/policies/privacy/.
C O P Y R I G H T
wej należymy. Takie dane pozwalają przewidzieć, co nas zainteresuje i co bylibyśmy w stanie kupić w sieci. Właśnie to jest przedmiotem sprzedaży i wykorzystania komercyjnego.
C O P Y L E F T
29
Żeby mieć wybór
SKĄD POMYSŁ, BY ZORGANIZOWAć WYCIECZKę DO KRAKOWA I WZIĄć UDZIAŁ W FESTIWALU?
– Nasza nauczycielka, pani Anna Nakielska, interesuje się różnymi wydarzeniami kulturalnymi i wyszukuje dla nas ciekawe festiwale literackie. Byliśmy już na Poznań Poetów, a teraz drugi raz jesteśmy na Festiwalu Conrada w Krakowie. CZY MACIE JAKIŚ SPECJALNY PROFIL KLASY, NP.
z licealistami z Bydgoszczy rozmawiają na Festiwalu Conrada Agnieszka Gumbrycht i Aleksandra Okuljar
LITERATUROZNAWCZY? CZY W SZCZEGóLNY SPOSóB ZAJMUJECIE SIę JęZYKIEM LUB LITERATURĄ?
W październiku grupa licealistów z Bydgoszczy uczestniczyła w Conrad Festiwal w Krakowie. Przyjechali w nocy – z wtorku na środę – by przez trzy dni brać udział w lekcjach czytania oraz spotkaniach z pisarzami. Wyróżniali się aktywnością, umiejętnością prowadzenia dyskusji i wiedzą wykraczającą daleko poza kanon lektur szkolnych. Fot. Michał Ramus
P O R O Z M A W I A J M Y
30
– Większość z nas jest w klasie interdyscyplinarnej. – W szkole mamy różne grupy profilowe, ale i tak większość uczniów zajmuje się przedmiotami ścisłymi. Jesteśmy jedynymi humanistami. I właśnie dlatego w profilu naszej klasy istotną kwestią są wyjazdy oraz uczestnictwo w różnych festiwalach. CZYLI DBACIE O HONOR HUMANISTYKI W WASZEJ SZKOLE... A JAK POSTRZEGACIE FESTIWAL? CZY TE SPOTKANIA W JAKIŚ SPOSóB POSZERZAJĄ WASZE ROZUMIENIE LITERATURY?
– Tak, bo spotykamy się z literaturą bardziej żywą, bliższą stanowi faktycznemu i rzeczywistości niż temu, co spotykamy na lekcjach polskiego. Organizatorzy festiwalu zaprosili ludzi, których w innych okolicznościach bardzo trudno byłoby spotkać, na przykład noblistę Orhana Pamuka albo Jeanette Winterson. WCZORAJ BARDZO AKTYWNIE UCZESTNICZYLIŚCIE W LEKCJI CZYTANIA. PRZECZYTALIŚCIE TE WSZYSTKIE KSIĄŻKI…? CZY MOŻNA ROZMAWIAć O LITERATURZE, CZYTAJĄC POBIEŻNIE ALBO SŁABO?
– Jako humaniści nie mamy problemu ze zmuszaniem się do czytania. Jesteśmy w pewnym stopniu ludźmi oczytanymi. MóWI SIę, ŻE MŁODZI LUDZIE CORAZ MNIEJ CZYTAJĄ. A JAK TO WYGLĄDA W WASZYM ŚRODOWISKU? WEDŁUG STARSZEGO POKOLENIA KSIĄŻKA UMARŁA JUŻ DAWNO...
– Ja myślę, że nie do końca jest to prawdą, niektórzy czytają. Trudno jest raczej znaleźć drogę do literatury. Trzeba naprawdę tego chcieć i być bardzo wytrwałym. Albo mieć szczęście… I trafić na genialnego nauczyciela, który potrafi zachęcić. NA CZYM POLEGA TA TRUDNOŚć Z DOSTęPEM
Nr 11 (246) listopad 2012
DO LITERATURY? CZY CHODZI O TO, ŻE TRUDNO JEST ZNALEźć COŚ DOBREGO?
– Społeczeństwo, także młodzieżowe, jest nastawione trochę na „anty” i ci, którzy mają takie zapędy, nie chcą się odkrywać. A jeżeli już zaczynają dostrzegać piękno literatury, to, że może być ona ciekawa i inspirująca, wtedy ciężko im znaleźć osoby myślące podobnie, które chcą zrobić coś wspólnie, żeby to wszystko się rozwijało. – Do tego dochodzą jeszcze lekcje języka polskiego w szkołach, które nie zachęcają tak naprawdę do czytania, ograniczają się jedynie do tego, co znajdziemy w kanonie lektur, a co niekoniecznie poszerza nasze horyzonty i myślenie o literaturze. I z tego też wynika ta tendencja spadkowa. Są jeszcze streszczenia… często jest ciche przyzwolenie na ich czytanie. Ale nie w naszej szkole! (śmiech) – Jeżeli ktoś naprawdę chce i uświadomi sobie, że szkoła to nie tylko miejsce, w którym zdobywa się wiedzę, nie będzie miał żadnego problemu, by znaleźć odpowiednią literaturę. I to literaturę bardzo atrakcyjną dla ludzi w naszym wieku, ponieważ okres dojrzewania, kiedy szukamy swojej drogi życia, to najlepszy wiek, żeby czytać i chłonąć jak najwięcej, by mieć świadomość jak najszerszego wyboru. A JAK WAM SIę PODOBAŁO SPOTKANIE Z PROMOWANĄ DOROTĄ MASŁOWSKĄ?
– Może do końca jej nie rozumiem, ale uważam, że pani Masłowska jest zbyt wychwalana za coś, co wcale nie jest dobre. Wczorajsze spotkanie zrobiło na
mnie takie wrażenie, jak gdyby ta pani się troszeczkę speszyła. Możliwe, że była bardzo stremowana, bo publiczność zadawała dosyć dziwne pytania, ale nie wypadło to dobrze. – Chciałbym banalnie stwierdzić, że dobry pisarz nie musi być dobrym mówcą. Nie mam pretensji do pani Masłowskiej, że odpowiadała na pytania specyficznie, bo dla mnie nie ma znaczenia to, jak ona mówi, ale jak pisze. – Od mówienia o literaturze są raczej krytycy albo wykładowcy. Bardzo dobrze się złożyło, że pan Czapliński prowadził tamto spotkanie.
że wcale tak nie było. Takie spotkanie, mimo że jest sztuką dla sztuki, dużo daje. CO CZYTACIE?
– To jest nagrywane, więc nie możemy odpowiedzieć szczerze. (śmiech) – Mnie, z racji zainteresowań literaturą rosyjską, zaciekawiło to, co Dehnel mówił o swoich przekładach wierszy Mandelsztama. – Ja wolę literaturę lżejszą: albo jakiś kryminał, albo horror, albo science fiction. Mam też listę stu najważniejszych książek według BBC. Wybieram sobie pozycję z listy i czytam. Ostatnio był to Paragraf 22 Josepha Hellera. Czytam również Kinga.
JAK W TAKIM RAZIE ODBIERACIE AKADEMICKI SPOSóB MóWIENIA O LITERATURZE? CZY JEST
LITERATURA POLSKA CZY ZAGRANICZNA?
KLAROWNY? A MOŻE JEST TO SZTUKA DLA
WSPóŁCZESNA CZY KLASYCZNA?
SZTUKI?
– Zagraniczna. – Diuna Franka Herberta. – Jane Austen. – Ja wolę czytać polskich pisarzy, bo wtedy lepiej rozumiem, co ma na myśli autor. Gdy biorę książkę zagraniczną, to widzę często ingerencję tłumacza. Trzeba czytać książki w oryginale.
– Rozmowy prowadzone są w usystematyzowany, zaplanowany sposób, mają specyficzną strukturę. Ciekawie zostały dobrane pary rozmówców, a dialogi prowadzone są swobodnie, prostym i przystępnym językiem. Podobało mi się, jak Jacek Dehnel przytaczał swoje wiersze. – Sztuka dla sztuki jest na pewno. Czasami jednak ciężko zaakceptować niektóre dzieła, a czytanie ich bez przygotowania jest bezsensowne. Gdybym zaczął czytać Schulza bez żadnego wstępu, to po przeczytaniu kilku stron odrzuciłbym go od razu i stwierdził, że jest to najbardziej bezwartościowy pisarz, który nie miał na chleb albo chciał sobie kupić rower, w związku z czym postanowił pisać tak, żeby nikt go nie zrozumiał. A okazuje się,
CHCECIE JESZCZE COŚ DODAć?
– Tak. Nie trzeba być humanistą, żeby tu przyjechać. Humanistyka to taka nauka bardzo ludzka. Miłosz Bruski, Agnieszka Budnik, Joanna Guziwelakis, Michał Kłos, Ewa Kotlarek, Mateusz Kuna, Mikołaj Kutka, Katarzyna Nowicka, Ida Jahnke, Katarzyna Sambora, Karol Skalski, Marysia Tańska, Marta Wróblewska oraz p. Anna Nakielska-Kowalska
Nr 11 (246) listopad 2012
P O R O Z M A W I A J M Y
Fot. Grzegorz Ziemiański
31
Fot. Grzegorz Ziemiański
Był bal Aleksandra Okuljar
Fot. Michał Ramus
Conrad Festival od czterech lat towarzyszy Targom Książki w Krakowie. Marzeniem czytelników jest uczestniczenie, najlepiej przez cały tydzień, w obu tych imprezach. Praktyka pokazuje, że nie jest to łatwe, program obu wydarzeń pęka bowiem w szwach. Czytelnik staje przed prawdziwie fredrowskim wyborem – owies czy siano?
Fot. Grzegorz Ziemiański
F E S T I W A L E
32
arażając się na zarzut braku należytego patriotyzmu lokalnego, nie będę kryła swojego uwielbienia dla Krakowa i panującej tam atmosfery. Wystarczy przejść się po centrum stolicy Małopolski, by zrozumieć, czemu uznano Kraków za miasto literatury: księgarnie, antykwariaty, siedziby znanych wydawnictw, kawiarnie literackie i bukiniści wyłaniają się niemal tak często jak wędrujący po mieście zakonnicy w brązowych habitach. Nic więc dziwnego, że tam właśnie zjechali się ludzie kultury z całego świata, by nie tylko opowiedzieć o własnych doświadczeniach w podtrzymywaniu czytelnictwa, ale również by posłuchać o polskiej spuściźnie literackiej i pomysłach na jej wzbogacenie.
N
Śmierć książki odwołana Conrad Festival urósł już do takich rozmiarów, że nie mieści się w dotychczasowej siedzibie. Dwie, trzy, nawet cztery połączone sale nie zawsze były w stanie ugościć słuchaczy spragnionych kontaktu z literatami. Frekwencja entuzjastów książek przekroczyła wyobrażenia organizatorów i autorów. „To jest niesamowite: patrząc na pełne sale i zasłuchaną publiczność jestem przekonana, że informacje o spadku czytelnictwa są mocno przesadzone”, tłumaczyła Izabela Helbin, dyrektor Krakowskiego Biura Festiwalowego. Warszawskie Targi Książki przenoszą się w tym roku na Stadion Narodowy, Pałac Kultury już dawno zrobił się przyciasny.
Nr 11 (246) listopad 2012
Targi Książki w Krakowie również zmienią siedzibę, budowane jest kolejne, jeszcze większe, centrum ekspozycyjne. Nawet hasła przewodnie ostatnich edycji („Istnieję po to, by czytać książki”, „Nie myśl, że książki znikną”) wydają się krzyczeć: „To jeszcze nie koniec!”. Na tych samych imprezach regularnie organizowane są debaty dotyczące kryzysu, z obowiązkowo mocno apokaliptyczną diagnozą obecnego stanu. W mediach żadna rozmo-
wa z osobami spaczonymi literacko nie może się obejść bez sakramentalnego pytania o śmierć książki. Efekt jest taki sam, jak przy ględzeniu o pneumokokach: kto się chciał zaszczepić, ten się zaszczepił, inni tylko humor stracili. Tegoroczny Conrad Festival miał w sobie taką siłę, że nikomu nie przyszło do głowy, by narzekać. Nie było na co. Nastąpiła pełna mobilizacja: nad przebiegiem wydarzenia czuwał sztab ludzi, profesjonalistów, przy wsparciu ok. 50 wolontariuszy. Połączenie czołowych pisarzy polskich i zagranicznych z dużą i ambitną publicznością przyniosło niezwykłe efekty. Solidna dawka optymizmu, jaka się wytworzyła w czasie tej reakcji, poszła w świat. Przez tydzień na każdym kroku dementowano pogłoski o upadku kultury czytania, błotosmęctwo zostało za drzwiami. W tym tkwiła moc festiwalu – wszystkim zainteresowanym książkami nareszcie, i w pełni, pozwolono się nimi cieszyć.
Naturalne rozejście Czeski pisarz – Michal Viwegh – podczas jednego z festiwalowych spotkań ubolewał nad tym, że literatura coraz mocniej dzieli się na tę wysoką i niską. Krakowskie święto książki jest tego doskonałym przykładem. Targi zostały zorganizowane w hali EXPO, udział w nich wzięło ok. 34 tys. osób (nieco mniej niż w roku ubiegłym), największe wydarzenie branży wydawniczoksięgarskiej przyciągnęło tłumy. No właśnie. Ścisk i nadmiar bodźców zewnętrznych nie sprzyjały przemyślanym zakupom, trudno się było rozglądać po stoiskach, nawet je dostrzec. Należało się bowiem strzec. Gigantycznych kolejek zlepionych z fanów żądnych autografów, którzy czekali na ulubionych celebrytów, np. Martynę Wojciechowską. A tych nie zabrakło, jak przy kampanii prezydenckiej w USA, oni mieli podreperować kryzysowe budżety. Dla odmiany większość spotkań organizowanych przez Centrum Festiwalowe odbywała się w Sali Balowej Pałacu pod Baranami. Każdy pisarz miał swoje dwie godziny, co gwarantowało choćby częściowe zaspokojenie czytelnicze i względne wyobrażenie powstającej więzi z twórcą. Kto nie marzy o tym, by poznać ulubionych pisarzy? A co wtedy, gdy na każdym kroku można natknąć się na oswojonych już autorów? Zjeść z „nimi” śniadanie w klimatycznej kawiarni? Po kilku dniach takiego świętowania ma się już to iluzoryczne, niezwykle przyjemne wrażenie że wielka literatura jest na wyciągnięcie ręki. W tym miejscu należy przyznać uczciwie: Fundacja Tygodnika Powszechnego dostała z MKiDN 285 tys. zł na zorganizowanie festiwalu, to była największa dotacja przeznaczona w tym roku na Promowanie czytelnictwa. Są pieniądze, jest jakość. Bal się odbył. Codziennym „urealnianiem budżetów” zajmują się już wydawcy.
Słuchaj, nie gadaj To tygodniowe zrzeszenie się ludzi dobrej woli, jak ich Stasiuk nazwał, dawało nieczęstą możliwość prowadzenia szczerych rozmów o literaturze, codziennych zmaganiach pisarzy, treści prezentowanych książek. Krzysztof Varga i Andrzej Stasiuk słusznie zauważyli, że prawdziwa D y s k u s j a na ten temat trwała
do połowy lat 90., obecnie trwa N a r r a c j a – zawężona do minimum, w postaci recenzji książkowych pisanych na 600 znaków, lub, jeszcze lepiej, dodatkowo oznaczanych gwiazdkami. Kto wie, może winę za to ponoszą sami wydawcy, traktujący książki jako produkt, a nie wytwór kultury. Biznesowe podejście zakłada przede wszystkim sprzedaż. Ważne by towar upchnąć. Informacją zwrotną od klienta nikt nie jest zainteresowany, chyba że do celów marketingowych. Festiwal dał literatom szansę wzięcia odwetu na zawodowych, choć nie zawsze rzetelnych, krytykach literackich; wielu pisarzy chętnie z tego skorzystało. Marian Pilot zauważył, że recenzenci, biorący się nie tylko za jego książki, wyraźnie nie znają innego pisarza niż Gombrowicza, każdego muszą do niego przyporządkować. Amatorom pozostaje Facebook, przejmujący częściowo rolę kawiarni literackich, tyle że tutaj popularnością cieszą się krótkie formy, co cieszy poetę Jacka Dehnela.
globalna wioska w wielkim mieście Dla Suketu Mehty częste i szybkie przemieszczanie się jest rzeczą naturalną. Pochodzi z rodziny handlarzy diamentów, która zbiła majątek dzięki podróżowaniu po świecie. Jak zauważa, penetrowanie coraz dalszych części globu staje obecnie proste i tanie, skracają się dotychczasowe dystanse. Jest w tym zadanie również dla literatury. Ciekawostką na podobnych imprezach są zawsze wystąpienia osób wywodzących się z innych kręgów kulturowych: egzotyka przyciąga i budzi zdrową ciekawość. Zaproszeni goście rozbudzili ją jeszcze bardziej. Mehta opowiadał o ludziach żyjących w Bombaju, pisał o nich w Maximum City. Zdradzał szczegóły zbierania materiału, poznawania półświatka: tamtejszej mafii, kobiet tańczących w nocnych klubach (dużą część książki poświęcił opisaniu przyjaźni z jedną z nich), biznesie filmowym, pośredniczeniu w kontaktach między tymi trzema branżami zafascynowanymi sobą nawzajem. Opowiadał o życiu w slumsach, zagęszczeniu, które nam wydaje się zagrażającą i odrażającą, niezawinioną koniecznością życiową; w rzeczywistości staje się często indywidualnym i świadomym wyborem. W „basti” (wspólnocie), tak nazywane są przez ich mieszkańców, żyją prawnicy, inżynierowie, lekarze – ludzie, którzy znacznie bardziej boją się samotności niż brudu i koszmarnych warunków sanitarnych. Przewodnikiem po Afryce był z kolei Alain Mabanckou, który wzbudził powszechną wesołość, opowiadając o programie nauczania w Republice Konga. Znalazła się w nim klasyka literatury francuskiej, z Marcelem Proustem na czele, która dzieciom żyjącym w buszu miała objaśniać otaczający je świat. Sytuacja była tym bardziej absurdalna, że gdy autor wyjechał na studia do Francji, zdał sobie sprawę, że tam jest to literatura archaiczna.
Co z przyszłością? Gospodinow, który wykłada na Uniwersytecie w Sofii Nowe media, twierdzi optymistycznie, że jest przyszłość dla literatury, a ludzie wrócą do czytania książek, które są powolnymi mediami. Znudzi im się prędkość. Czy to jeszcze możliwe? [alo]
Nr 11 (246) listopad 2012
F E S T I W A L E
33
Fot. Archiwum
Oddajemy głos tłumaczom jako najbardziej wnikliwym czytelnikom i ekspertom od literatur obcych. Wzloty i upadki podczas samotniczej pracy nad przekładem pozostają zazwyczaj tajemnicą samego tłumacza. Podobnie rzecz się ma z odkryciami literackimi, których dokonuje tłumacz jako czytelnik – mowa o książkach, które w lekturze oswoił, pokochał i marzy o tym, żeby przełożyć je na język ojczysty
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
34
Aleksandra Wiktorowska, tłumaczka, agentka literacka. Absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, doktorantka Uniwersytetu w Barcelonie. Od sześciu lat mieszka na przemian w Polsce i w Hiszpanii. Współpracuje z polskimi wydawnictwami, Muza i Marginesy, oraz z hiszpańską grupą wydawniczą Grupo Planeta.
Clara Sánchez
Entra en mi vida Nr 11 (246) listopad 2012
Clara Sánchez
Entra en mi vida [Wejdź w moje życie] Ediciones Destino, Barcelona 2012 s. 480, ISBN 978-84-233-2517-7
Fot. © foreign rights
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
35
O autorce słów kilka Clara Sánchez urodziła się w Guadalajarze, wychowała w Walencji, skąd przeniosła się do Madrytu, gdzie na stałe mieszka. Chwytała się najróżniejszych zajęć: jest dziennikarką, przez parę lat wykładała na uniwersytecie, prowadziła też stały program w telewizji TVE, poświęcony kinu. W 1989 ukazała się jej pierwsza z ponad dziesięciu opublikowanych dotąd powieści, Piedras preciosas [Kamienie szlachetne]. Na poważniejsze sukcesy czekała do 2000 roku, gdy Últimas noticias del paraíso [Ostatnie wiadomości z raju] uhonorowana została prestiżową nagrodą Alfaguary. Do powieści Presentimientos [Przeczucia, 2008] prawa zakupiła jedna z hiszpańskich wytwórni filmowych. Jej przedostatnia książka Lo que esconde tu nombre [Co kryje twoje imię] została w 2010 roku nagrodzona Premio Nadal i przyniosła autorce nie tylko popularność w rodzimej Hiszpanii, gdzie stała się bestsellerem, ale również zyskała jej nowych czytelników poza granicami kraju, np. we Włoszech, gdzie powieść błyskawicznie rozeszła się w ponad 140 tys. egzemplarzy. Znany hiszpański krytyk Carles Barba zauważył w «La Vanguardii», że bohaterowie powieści Sánchez raz po raz znajdują się nad przepaścią, a krytyk «El País» napisał: „Clarze Sánchez zawsze udaje się opowiedzieć historię pełną tajemnic w taki sposób, że burzy naszą codzienność”. Entra en mi vida [Wejdź w moje życie] jest jej ostatnią powieścią. Włoscy i hiszpańscy krytycy ochrzcili autorkę damą kryminału i thrillera psychologicznego. Czy polski czytelnik również podzieli tę opinię?
Verónica Na najwyższej półeczce w szafie rodziców leżała teczka z krokodyla zawinięta w prześcieradło, którego nigdy nie używaliśmy. Żeby się do niej dostać musiałam przystawić do szafy aluminiową drabinę przyniesioną z pralni i wdrapać się najwyżej, jak to było możliwe. Ale najpierw musiałam znaleźć kluczyk, którym można było otworzyć teczkę, w szkatułce na biżuterię, pomiędzy kolczykami, bransoletkami i pierścionkami mamy. Nigdy nie przywiązywałam do niej specjalnej wagi. Nawet mój ośmioletni brat Ángel wiedział o istnieniu teczki i jeśli nie
korciło nas, żeby w niej poszperać, to dlatego, że w środku nie było nic ciekawego: domowe papiery, książeczki szczepień, ubezpieczenie, licencja na taksówkę, wyciągi bankowe, rachunki i dyplomy rodziców, a kiedy dostanę się do liceum, moje świadectwo też tam się znajdzie. Czasami tata przesuwał salaterkę z owocami na stole, żeby zrobić sobie miejsce, i otwierał teczkę, która rozkładała się na trzy części i nie mieściła nigdzie indziej, chyba że na kuchennym blacie, jeśli uprzątnęłoby się stamtąd wszystko. Tata poprosił mnie, żebym wybudziła go ze sjesty o piątej. Był nieogolony, co oznaczało, że zaczynają się wakacje. Obudził
Nr 11 (246) listopad 2012
T Ł U M A C Z E
P O L E C A J ą
36 się spuchnięty, przeciągnął się i ziewnął parę razy, otworzył szafę i wyjął teczkę: wyglądało na to, że wykorzysta czas wolny, żeby przejrzeć papiery. Poszłam za nim korytarzem. Szłam za jego owłosionymi nogami i gatkami w paski sięgającymi do połowy uda. Miał paromilimetrowy zarost i wyglądał jak jeden z tych ojców lunatyków, którzy w czasie weekendów pojawiali się na naszym osiedlu, przybijali półeczki w garażu i na wpół przytomni, jeszcze z odgniecioną poduszką na policzkach, zabierali się za mycie samochodu. Mój tata mył wtedy taksówkę. Prawie wszyscy ojcowie z sąsiedztwa wyglądali na dużo bardziej atrakcyjnych, kiedy wychodzili lub wracali z pracy, niż w domowych pieleszach, z tą jedynie różnicą, że mój musiał być znacznie przystojniejszy niż większość z nich, dlatego że kiedy odbierał mnie ze szkoły, nauczycielki, matki innych dzieci czy wreszcie sami uczniowie pytali się mnie: to naprawdę twój tata? Jeżeli chciałam się gdzieś znaleźć w centrum uwagi, wystarczyło tylko go poprosić, żeby mnie tam zaprowadził. Idąc przy jego boku czułam, że zwracają na mnie uwagę. Ale mój tata zupełnie nie miał gustu, przy tym nie uważał się za nikogo specjalnego. Nie zdawał sobie sprawy, że jest kimś, kto podoba się innym i zajmowała go jedynie praca. Poszłam za nim do jadalni, gdzie na mahoniowym stole rozłożył teczkę z ważnymi dokumentami, świętą teczkę, która podzieliła mój świat na przed i po odkryciu tajemnicy. Nigdy nie zapomnę tego popołudnia. Mama zabrała właśnie Ángela na karate i miała wrócić dopiero za jakieś półtorej godziny, bo w czasie jego zajęć szła na basen. Moją mamę, Robertę, wszyscy nazywali Betty. Miała nerwicę i lekarz zalecił jej, żeby dużo ćwiczyła. Jogging, pływanie, taniec. Wcale nie podobało mi się, że musi tańczyć, bo zawsze w pewnym momencie zaczynała płakać i nie wiadomo było, czy to ze smutku czy z radości. Polecił jej też, żeby otoczyła się kwiatami, dlatego nasz dom wydawał się taki radosny. Doniczki i wazony stały na ganku i parapetach, na rozmaitych meblach, a tam gdzie nie docierało światło słoneczne mama postawiła kwiaty z plastiku i z materiału. Tak że byliśmy sami w domu, tata i ja, kiedy zadzwonił telefon i tata zostawił otwartą teczkę na stole i wyszedł ze słuchawką do ogrodu. Słyszałam, jak mówi, że za tę sumę nie opłaca mu się nawet włożyć kluczyka do stacyjki. Zostałam sama w środku i nudziło mi się. Nie zastanawiając się, co robię, zaczęłam przesuwać dłonią po mahoniowym stole i pogładziłam skórę teczki. Z zewnątrz docierał do mnie głos taty. Rozmawiał i rozmawiał. Zaczęłam bawić się teczką, rozkładać ją i zamykać, i odkryłam, że ma cztery komory, a nie trzy, jak sądziłam do tej pory. Chciałam zobaczyć, na ile były głębokie i właśnie wtedy moją uwagę przykuł wystający róg czegoś, co wyglądało na fotografię. Wyjęłam ją uważnie trzymając koniuszkami palców, jakby mogła mnie poparzyć i spojrzałam na nią raz i drugi sama nie wiedząc, co o tym myśleć. Patrzyłam na podobną do mnie dziewczynkę, choć starszą. Jeśli ja miałam dziesięć lat, ona mogła mieć dwanaście. Miała jaśniejsze, przechodzące w blond włosy do ucha i grzywkę, okrągłą buzię na długiej chudej szyi, co sprawiało, że wyglądała na zarozumiałą. Kim była ta dziewczynka? Dlaczego jej zdjęcie schowano tutaj, gdzie trzymano ważne dokumenty? Miała na
Nr 11 (246) listopad 2012
sobie jeansowe ogrodniczki, pod spodem koszulę, na nogach klapki, a w rękach trzymała piłkę. Nagle przestałam słyszeć głos taty. Musiał się już rozłączyć, włożyłam zdjęcie na swoje miejsce, tak jak było, z wystającym rogiem, a teczkę zostawiłam, tak jak leżała. Czułam się, jakbym zrobiła coś złego, jakbym odkryła coś, czego nie powinnam i za nic na świecie nie chciałam przestraszyć tym taty – miał już wystarczająco dużo problemów z pracą – ani go martwić, że zobaczyłam coś, czego nie powinnam była. Wyszłam do ogrodu. Ojciec ryknął jak lew: – Verónica! – zawołał. – Przynieś mi no piwo z lodówki, najzimniejsze jakie znajdziesz. Za żadne skarby nie przyszłoby mi do głowy zapytać go, kim była ta dziewczynka, a szósty zmysł podpowiadał mi, że byłoby lepiej dla wszystkich, gdybym nie odkryła jej fotografii. Puszka piwa była cała omszała i idąc z kuchni do ogrodu prawie odmroziłam sobie palce. (...) Dziewczynka ze zdjęcia nazywała się Laura. Tak było zapisane na kartce charakterem pisma mamy. Imię brzmiało znajomo. W domu wypowiedziano je więcej niż raz, ale zanim znalazłam to zdjęcie, nie przywiązywałam do niego wagi.
[z recenzji] Entra en mi vida jest powieścią, którą czyta się jednym tchem. Skomplikowana intryga trzyma czytelnika w napięciu, wciąga, nie pozwala się oderwać. Jest ciekawie skonstruowana, pełna scen mrożących krew w żyłach, a przy tym opowiada historię opartą na faktach i stanowi anatomię prowadzenia poszukiwań, dociekania prawdy. Bohaterkami, zarazem narratorkami powieści są dwie zupełnie od siebie różne nastolatki: Laura i Verónica. Laura jest elegancką, wymuskaną panienką z dość szczególnego domu: wychowywana przez babkę i oryginalną matkę – zapalczywą miłośniczkę jogi, prawdziwą femme fatale. Nie zna swojego ojca, jest typem outsiderki, zamknięta w sobie, nieśmiała, zagubiona. Z kolei Verónica boryka się najpierw z chorobą, później ze śmiercią mamy, pomaga załamanemu ojcu związać koniec z końcem, pracuje, kończy liceum i stara się zapanować nad swoim życiem, co nijak jej się nie udaje. Życiorysy dziewczynek nierozerwanie się ze sobą splatają, kiedy Verónica, zupełnym przypadkiem, odkrywa że ma siostrę, o której istnieniu nie wiedziała… Historia niños robados (hiszp. „ukradzionych dzieci”), do której odwołuje się Sánchez, nie tak dawno wypłynęła do hiszpańskich mediów i wstrząsnęła opinią publiczną. To dzieci, które zabrano od ich prawdziwych, biologicznych rodziców i sprzedano na czarnym rynku zamożnym rodzinom, gotowym zapłacić okrągłe sumy za małe pociechy. Zło u Sánchez zawsze kryje się w ludziach, drzemie skrzętnie ukryte na dnie ich dusz. Czytelnik z zaskoczeniem odkrywa jednak, że seryjni mordercy, dobrze znani z kronik kryminalnych, w porównaniu do innych postaci wydają się być niezwykle sympatyczni. Sánchez udowadnia swymi powieściami, że trzymające w napięciu kryminały są nie tylko domeną zimnej Skandynawii, ale również i gorącego południa.
resztkami Magda Mikołajczuk
W kuchni to jest tak: dobra pieczeń najpierw gra główną rolę w czasie obiadu, potem na zimno na kanapkach, a w końcu ląduje w jakimś bigosie czy sałatce. Żeby nic się nie zmarnowało. Czasem kończy się to niestrawnością, rzadsza ona jednak niż przy wyciskaniu ostatnich soków z literackich bestsellerów. Przykłady? Można by o nich do rana, ale wymienię tylko parę najnowszych. amillę Läckberg, szwedzką autorkę kryminałów, uważam za dobrą kucharkę, której potrawy uzależniają, więc nie przyszło mi do głowy, że poda gościom resztki z obiadu. A jednak. Pojawiły się właśnie Smaki z Fjällbacki, czyli książka (nomen omen) kucharska, zawierająca przepisy z rodzinnej miejscowości pisarki, w której umieszcza akcję swoich powieści. Czepiam się? Być może, ale jakoś nie słyszałam, żeby taki na przykład Mario Vargas Llosa wydał zbiór przepisów z Limy albo poradnik, jak być niegrzeczną dziewczynką (nawiązując do tytułu jednej z jego powieści). A skoro już przy niegrzeczności jesteśmy, to kolejne resztki z pańskiego stołu trafiły do nas w związku z lekko pornograficzną wersją bajki o Kopciuszku pod tytułem Pięćdziesiąt twarzy Greya. Nieświeżego gulaszu nie zaserwowała nam sama autorka Greya, czyli E.L. James, ale niejaka Marisa Bennett, „anglistka z zamiłowaniem do niegrzecznych zabaw, uzależniona od lodów orzechowych i skoków spadochronowych”, jak czytamy na końcu książki.
C
Tak na marginesie, dlaczego dożyliśmy czasów, w których blurb, czyli opis na tylnej okładce, nie może się obyć bez protekcjonalnych, infantylnych informacji o ulubionych psach, potrawach, mężach/żonach oraz ćwiczeniach fizycznych autora/autorki? Kiedy zwykły opis literackich dokonań pisarza stał się niewystarczający? Pytanie to zawieszam jako ewentualny temat kolejnego felietonu i wracam do pani Bennett, która popełniła Pięćdziesiąt twarzy przyjemności. To rodzaj łóżkowego poradnika, jak sado-masochistyczną historię Anastazji i Christiana choć w części wprowadzić do własnego, małego, białego domku. Pozycja zdaje się że z ambicjami literackimi, bo autorka próbuje wypracować lekki, dowcipny styl, ale mnie jakoś nie rozśmiesza „biurkowy duet” czy „supełki dla zaawansowanych”. O ambicjach autorki, by stworzyć coś więcej niż seksualny poradnik, świadczą też liczne cytaty z Szekspira, Jane Austen czy Oskara Wilde’a, jak również „Kącik niegrzecznego czytelnika”, czyli spis zalecanych lektur. Podciąganie się pod cudzy sukces i udawanie, że zwykłe poradnictwo jest literaturą – to kolejny przykład pichcenia czegoś z resztek. Można jeszcze inaczej: do kulinarnych eksperymentów z tym, co zostało z dania głównego, zatrudniamy rodzinę. Talent zapewne odziedziczony, a jeśli nawet nie, to gościom przecież nie będzie wypadało kręcić nosem na rodzinne ciepełko. Małgorzata Kalicińska zaprosiła do kuchni swoją córkę Basię Grabowską i wspólnie upichciły Irenę, powieść o „trzech kobietach i jednej tajemnicy”. Więzy rodzinne widać tu jak na dłoni. Córka pisze równie koszmarnym, pełnym udawanej lekkości i siłowego poczucia humoru językiem, co matka. Tak samo lubuje się w rozwlekłych, nudnych autoanalizach. Irena to kolejna próba nachalnego wyciśnięcia ostatnich soków z bestellera, bo przecież Kalicińską jej wielbiciele kupią w ciemno, więc dlaczego nie wprowadzić do interesu córki? Tylko dlaczego Basia Grabowska, skoro taka zdolna, jak można przeczytać na skrzydełkach książki, nie wystartowała ze swoją samodzielną twórczością? Pewnie z podobnych powodów jak Dorota Szelągowska, córka Katarzyny Grocholi, nie wydała własnych przemyśleń o życiu, tylko razem ze sławną matką udziergała przesłodzoną i banalną Makatkę. Bo przecież łatwiej pożywić siebie i gości cudzym sukcesem niż wymyślać coś własnego. Tak, miała rację bodajże Magda Umer, kiedy przytaczała podsłuchaną w tramwaju rozmowę dwóch kobitek. Jedna narzeka: „Najgorsze to jest to myślenie, na okrągło myśleć i myśleć, już mi głowa pęka”. Na to druga: „Kochana, ja to robię mielone na trzy dni, a potem niech sobie sami odgrzewają!”. [mam]
Nr 11 (246) listopad 2012
P ó Ł K A
J ak za t ru ć s ię
Ż E N A D Y
37
N O W A
K S I ą Ż K A
38 Przedsmak utworu, jaki niebawem będzie można poznać w całości
Francesco M. Cataluccio
„Jadę zobaczyć, czy tam jest lepiej” lorencja i Lwów, które pod wieloma względami są do siebie zaskakująco podobne, często w latach studenckich myliły mi się z sobą. Nieraz wydawało mi się, że jestem w tamtym „utraconym mieście” galicyjskim, albo przyłapywałem się na tym, że rozglądam się za śladami tamtego świata wschodnich Żydów, mimo że siedziałem na ławce przy piazza d’Azeglio z książką w ręce i wpatrywałem się w zieloną kopułę mauretańskiej synagogi lub podążając śladem pewnego nieszczęśliwego filozofa z początku dwudziestego wieku, schodziłem przewężeniem Sdrucciolo dei Pitti, a potem szedłem wąskim chodnikiem via Porta Romana i dochodziłem niemal na samo skrzyżowanie z viale del Poggio Imperiale. Pod numerem 6 znajduje się tam mała piętrowa willa z balkonem: dzisiaj Dom Ludowy imienia partyzanta Chianesiego. I właśnie tam w latach 1908–1910, jak można przeczytać na dwujęzycznej tablicy pamiątkowej umieszczonej na ścianie willi, przeżył ostatnie lata swego krótkiego życia polski filozof Stanisław Brzozowski (1878– 1911) z żoną Antoniną Kolberg (która później została pierwszym lektorem języka polskiego na Uniwersytecie Florenckim) i córką Anną. Brzozowski był pierwszym Sprawiedliwym, na jakiego jednak natrafiłem, tyle że pośrednio. Miał życie niezwykłe, odrzucał wszelkiego rodzaju konformizmy: tak więc był i nieortodoksyjnym marksistą, urzeczonym filozofią Giambattisty Vico i Nietzschego, i „wojującym” krytykiem związanym z nurtem modernizmu, i znawcą literatury rosyjskiej obdarzonym znacznym talentem literackim (napisał powieść Płomienie, przypominającą Biesy Dostojewskiego), i patriotycznym działaczem socjalistycznym prześladowanym przez carską policję, a później także przez swoich współtowarzyszy, którzy fałszywie oskarżyli go o zdradę. Jego koncepcja swoistej filozofii czynu, i działalności społecznej wyprzedzała pod pewnym względem myśl innego działacza
F
Nr 11 (246) listopad 2012
Francesco M. Cataluccio
Jadę zobaczyć, czy tam jest lepiej Niemalże brewiarz środkowoeuropejski tłum. Stanisław Kasprzysiak SIW Znak, Kraków 2012 s. 432, ISBN 978-83-
politycznego prześladowanego i odsuniętego na margines, Antonia Gramsciego. Brzozowski wykładał na nielegalnym uniwersytecie ludowym w Warszawie i na Politechnice Lwowskiej. W roku 1898 został aresztowany i uwięziony za działalność antyrosyjską (w warszawskim więzieniu nabawił się gruźlicy). Ciągle zmieniał miejsce zamieszkania, po części na skutek złego stanu zdrowia, ale głównie z obawy przed zatrzymaniem lub skrytobójstwem, i w końcu zdecydował się wyemigrować razem z rodziną. Początkowo zatrzymał się w Nervi, a potem przeniósł się do Florencji, gdzie zamieszkał w małym pensjonacie Ballestri (przy piazza Mentena 5), w którym poznał jego dwu nieprzeciętnych mieszkańców, Maksyma Gorkiego i Anatolija Łunaczarskiego. Stolica Toskanii przyciągała na początku dwudziestego wieku nie tylko estetów angielskich i niemieckich, ale również wielu Słowian, zwłaszcza Polaków, którzy najczęściej spotykali się w salach kawiarni Gambrinus (która prowadziła także piwiarnię i restaurację) przy piazza Vittorio Emanuele (dzisiejsza piazza Repubblica). Jej właścicielem był Karol Paszkowski (1872–1940), syn polskiego powstańca z 1863 roku, który osiadł we Florencji na początku dwudziestego wieku i został nie tylko konsulem polskim, ale też jednym z pionierów przemysłu piwowarskiego we Włoszech. Kawiarnia, która znajduje się obok dawnego Gambrinusa i nosi dziś nazwę Caffè Paszkowski, nie należała do niego; odkupiono tylko od niego licencję na sprzedaż piwa wraz z nazwiskiem jego producenta. W marcu 1908 roku rozeszła się w Warszawie pogłoska, że Brzozowskiego zadenuncjował były konfident ochrany, carskiej policji, twierdząc, że pisarz także z nią współpracował. Po tych pomówieniach jego rodacy, nawet Władysław Reymont, przyszły laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (1924), zerwali z nim znajomość. Jedynym Polakiem, który we Florencji przyjaźnił się z nim, był Wilfryd Wojnicz, właściciel antykwarycznej księ-
39 Francesco M. Cataluccio urodzony we Florencji w 1955, po studiach filozoficznych i literackich (we Florencji i Warszawie) zaczął pracę jako edytor dla znanych włoskich oficyn, takich jak Feltrinelli (redaktor edycji dzieł Gombrowicza), Mondadori czy Einaudi (edytor zbiorowego wydania dzieł Schulza) oraz dla wydawców francuskich. Pisze regularnie o kulturze, literaturze i historii Polski i krajów Europy Środkowej. Nakładem Znaku ukazał się w 2006 zbiór jego esejów Niedojrzałość, choroba naszych czasów.
Fot. archiwum autora
garni przy via Ghibellina, położonej w pobliżu Casa di Michelangelo. Brzozowski został „sam wśród ludzi”, jak brzmi tytuł jego powieści filozoficznej (1911). Osamotniony pisarz pogrążył się całkowicie w studiach, pisaniu i tłumaczeniach (przekładał swego ulubionego Giambattistę Vica). Spędzał wiele czasu w gabinecie Vieusseux i w Bibliotece Filozoficznej, założonej przez Giuseppe Prezzoliniego i Giovanniego Papiniego przy piazza Donatello 5, naprzeciw cmentarza Angielskiego, tej otoczonej teraz dookoła, jak morzem, pasmami obwodnicy samochodowej posępnej wyspy umarłych, pełnej cyprysów, która stała się inspiracją głośnego obrazu Arnolda Böcklina (1827–1901), mieszkającego i zmarłego w Fiesole. Giovanni Papini (1881–1956), który w tamtych latach dokonał konwersji z anarchicznego indywidualizmu na żarliwą religijność, blisko się z Brzozowskim przyjaźnił (zebrał pieniądze na ufundowanie mu nagrobka), podobnie zresztą jak ze wszystkimi „florenckimi Polakami”. To osobliwe przymierze włosko-polskie zostało ukoronowane małżeństwem córki Papiniego Violi z synem piwowara Paszkowskiego Stanisławem. Lata spędzone we Florencji były dla Brzozowskiego i jego rodziny bardzo ciężkie, wypełnione niedostatkiem, chorobą i rozczarowaniami politycznymi. W swoich Listach pisarz żali się dalekim przyjaciołom i nazywa Florencję „miastem udręki”, a jej mieszkańców uważa za „często niezdolnych zrozumieć, że cudzoziemiec może być biedny”, co przecież przetrwało do dziś. Ale w wywiadzie, który przeprowadziła z nim w 1910 roku młoda wówczas pisarka Zofia Nałkowska (1884–1954), wyznaje, że kocha Florencję nie tylko z powodu Dantego; kocha ją, „gdyż jest to miasto, które uczy, jak znosić życie. Tutaj z łatwością można zgubić się w czasie i żyć nie wiadomo gdzie, czy w przeszłości, czy w przyszłości”. „Stanisław Brzozowski umarł 30 kwietnia 1911 roku we Florencji na gruźlicę, czy słuszniej byłoby powiedzieć, na nędzę, w trzydziestym trzecim roku życia” – tak rozpoczyna się Człowiek wśród skorpionów Czesława Miłosza, który doskonale wyczuwał dramat życiowy, ludzki, myślowy i polityczny Brzozowskiego, odnajdując bliskość jego losu ze swoim. Ta pasjonująca książka, która jest także przydatnym zbiorem cytatów z twórczości Brzozowskiego i obrazuje wielki format intelektualny i moralny filozofa, została napisana przez Miłosza na uchodźstwie w Kalifornii i opublikowana w Paryżu w 1962 roku, kiedy Brzozowski, nawet w Polsce, był praktycznie całkiem zapomniany. Miłosz jeszcze w podeszłym wieku bardzo lubił rozprawiać o Brzozowskim, a swoją książkę o nim uznawał za najlepszy utwór eseistyczny, jaki napisał. Dla niego Brzozowski był niejako „laickim Chrystusem”, bo nawet to, że obaj umarli w tym samym wieku, miał za znak ich powinowactwa. Odkryłem grób Brzozowskiego, który zresztą znajdował się dość blisko mego domu, dzięki Pawłowi Hertzowi (1918–2002), korpulentnemu, gderliwemu i nie znanemu mi wcześniej Polakowi, potomkowi dawno zubożałej arystokratycznej rodziny żydowskiej, który przyjechał do Florencji i zatrzymał się u swojej zapracowanej przyjaciółki, a ona przekazała go w moje ręce. Hertz był intelektualistą światłym i subtelnym, a także niezmordowanym rozmówcą; jemu zawdzięczam między innymi odkrycie rosyjskiego historyka sztuki, zmarłego w Irlandii, Pawła Muratowa (1881–1950), autora znakomitych rozpraw o rosyjskich ikonach, monografii Fra Angelico i bezcennej książki Obrazy Włoch (1912 i 1924), która jest sprawozdaniem z podróży autora przez bogactwo artystyczne naszego Bel Paese, odbytej na początku dwudziestego wieku. Hertz tę książkę przełożył i opracował z wielkim staraniem jej polskie wydanie, a we Florencji nosił ją wciąż z sobą jak najprawdziwszy przewodnik turystyczny. Czytanie o sztuce mojego miasta widzianej oczyma Muratowa to przyjemność estetyczna, jakiej nawet najsubtelniejszy Bernard Berenson nie jest w stanie ofiarować. Z tą książką w ręku przeszliśmy razem z Hertzem wiele kilometrów, dzięki czemu mogłem odkryć takie aspekty Florencji, o których wcześniej nie miałem pojęcia.
Erudycja Cataluccia (autora jedynego literackiego przewodnika po Warszawie – wydanego we Włoszech!) zdumiewa. Trudno sobie wyobrazić innego „człowieka Zachodu” (Włocha, Niemca, Francuza etc.), który umiałby tak głęboko wniknąć w sprawy polskie, tak świetnie się w nich orientować, tak głęboko rozumieć naszą literaturę, kulturę, mentalność – a wiedza ta dotyczy także Czechów, Rosjan, Ukraińców, Litwinów, Żydów, Serbów. Cataluccio dzieli się z nami wspomnieniami o tym, jak z Kapuścińskim włóczyli się całymi dniami po Buenos Aires śladami Gombrowicza, z Hrabalem pili w Pradze piwo „U zlateho tygra”, z Pawłem Hertzem odnaleźli zapomniany grób Stanisława Brzozowskiego we Florencji, opowiada, jak zachwycał się z Brodskim obrazem Guardiego w weneckiej Galleria dell’ Accademia, zaś w Luwrze obrazem Apollo i Marsjasz Perugina ze Zbigniewem Herbertem (który zatrzymywał się we Włoszech u niego i uwodził wiekową dozorczynię, śpiewając jej arie operowe). O każdym z poznanych przez siebie twórców potrafi powiedzieć coś istotnego, wzbogacającego jego portret, co sprawia, że patrzymy na nich z jeszcze innej perspektywy.
Nr 11 (246) listopad 2012
P I ó R E M
I
fot. Ryszard Waniek
P I ó R K I E M
40
Monika Małkowska, niezależna publicystka, krytyk sztuki i mody. Wykłada na Wydziale Mediów i Scenografii warszawskiej ASP
Igort (scenariusz i rysunki)
Dzienniki ukraińskie (wspomnienia z czasów ZSRR) tłum. Marzena Sowa Timof i cisi wspólnicy, Warszawa 2012 s. 176 nlb., ISBN 978-83-61081-71-5
Kraj, w którym nie ma nadziei Monika Małkowska
Włoski autor i wydawca komiksów Igor Tuveri (pseudo Igort), lat 54, przed trzema laty udał się na tereny byłego ZSRR i napisał/narysował reportaż. Przez prawie dwa lata podróżował po Ukrainie, na pierwszy ogień biorąc Dniepropietrowsk. Nr 11 (246) listopad 2012
P I ó R K I E M
41 łasne obserwacje autora to rama dla relacji przypadkowo spotkanych osób, najczęściej mocno leciwych. Ich wspomnienia i konstatacje złożyły się na Dzienniki ukraińskie. Indagowani niechętnie otwierali się przed włoskim „korespondentem”, ale gdy nabrali zaufania, opowiadali, czego doświadczyli kilkadziesiąt lat temu; jak żyje im się obecnie, jak za czasów ZSRR. Rysunki są w większości realistyczne. Jednak tam, gdzie trzeba uogólniać, autor sięga po wizualną metaforę; kiedy indziej parafrazuje słynne dzieła sztuki (np. przywołuje Guernikę Picassa lub znany plakat Rodczenki propagujący czytelnictwo, z Lili Brik wykrzykującą słowo „knigi”). Komiks mistrzowski w warstwie plastycznej, literacko też znakomity. Prawdziwy. Przerażający. Przygnębiający.
P I ó R E M
I
W
Kanibalizm dla przeżycia Niektóre z osób, z którymi rozmawia Igort, pamiętają wielki głód z lat 30. Hołodomor – czyli akcja „antykułacka” z nakazu Stalina, w efekcie którego zmarły miliony osób. Do dziś trwają spory co do szacunkowej liczby ofiar – na pewno nie mniej niż trzy miliony z okładem, bardziej prawdopodobne, że ponad osiem. Tom zadedykowany został Serafinie Andriejewnej. Kto to? Nikt znany. Świadek historii. Igort poznał ją, gdy miała lat 80 z hakiem; kończył pracę nad komiksem, gdy Serafina zmarła. Wydarzenia z dzieciństwa tak ją stygmatyzowały, że nie potrafiła się uśmiechać – choć umiała odczuwać i dawać miłość swoim bliskim. Była czterolatką, gdy ruszył projekt kolektywizacji ukraińskiego rolnictwa. W jej pamięci pozostał koszmar: ból i choroby wywołane długotrwałym wygłodzeniem, śmierć szerzącą się dookoła, do tego strach, by nie zostać… zjedzonym. Kanibalizm, rozbój, morderstwa były wówczas na porządku dziennym, niemalże powszechnie akceptowane – śmierć jednych pozwalała przetrwać innym.
Podłość jako norma Funkcjonowanie w obrębie Kraju Rad i trudne powojenne czasy także sprzyjały degeneracji etycznej i degradacji materialnej mieszkańców krainy ongiś zwanej
Nr 11 (246) listopad 2012
P I ó R E M
I
P I ó R K I E M
42 spichlerzem Europy. O tym są inne relacje. Mówi Nikołaj Wasilewicz, rocznik 1926: „Gdy nie miałem jeszcze trzech lat, mama urodziła drugie dziecko, a mężczyzna, który z nią wtedy był, spakował się i odjechał, podobnie jak jej pierwszy mąż. Sama nie dawała rady wychować dwójki dzieci. Była zmuszona oddać niemowlę do sierocińca”. Równie przygnębiające są dalsze losy Nikołaja. Jak na na radzieckie standardy, był zbyt uczciwy, zbyt ufny i niezdolny do intryg. Toteż na każdym kroku spotykają go podłości. Mimo to stara się funkcjonować „normalnie” lecz organizm słabnie, przyplątują się choroby. Co wtedy? Pomoc socjalna? Skąd. Licha emerytura, z której nie da się wyżyć, a co dopiero leczyć. „Zbyt długo pracowałem w złych warunkach i na pewno nie odżywiałem się jak trzeba”, Wasiliewicz kontynuuje opowieść zda się, bez pretensji do systemu. „W związku z czym byłem od 1984 roku przez długie 6 lat sparaliżowany. Lekarze ostrzegali mnie: Teraz jesteście sparaliżowani, towarzyszu Chmieluk. Uważajcie, żeby nie przeciągnąć struny, bo umrzecie”. Ot tak, w krótkich żołnierskich słowach. Potem opowieść staje się tak surrealistyczna, że trudno w nią uwierzyć: sparaliżowany starszy człowiek przez cztery lata uprawia samodzielnie ogródek. Porusza się na czworakach, wiadro z wodą nosi w zębach; żywi się tym, co ziemia rodziła. I ćwiczy. Stopniowo odzyskuje mowę i władzę w całym ciele. Ale to nie koniec makabry…
Chichot Stalina Opowieść Serafiny, Nikołaja i innych bohaterów reportaży Igorta nie dotyczą tylko przeszłości – prowadzą ku współczesności kraju, który uważa się za niezależny, rozwinięty, pretendujący do członkostwa w UE. To jednak tylko fasada. Na Ukrainie wciąż odczuwa się skutki komunizmu, gospodarczą oraz polityczną zależność od Rosji. Czym karmią się teraz nadzieje mieszkańców? Czy w ogóle mają jakiekolwiek optymistyczne perspektywy? Igort nie kusi się na stawianie diagnoz; znów oddaje głos rozmówcom. Oto odbywa przejażdżkę z trójką młodych Ukraińców, motorem wśród bezkresnych pól. Pozornie beztroska aura pryska, gdy pojawia się temat przyszłości. Młodzi nie wiedzą, jak żyć; nie snują marzeń, bo nikt ich tego nie nauczył; nie mają nadziei, tylko otępienie. Dziś na Ukrainie żyje się bezczynnie, powiada Igort. Czy można się dziwić, że w tej sytuacji odżywają nastroje prokomunistyczne? Zakończenie komiksu poraża pesymizmem. Jest mowa o skutkach czarnobylskiej tragedii, o radiacji, skażeniu naturalnego środowiska, chorobach popromiennych. Jeden z rozmówców dyskretnie (!) przekazuje autorowi reportażu list; w nim – podsumowanie: „W Związku Radzieckim żyło się w dobrych warunkach. Każdy miał pracę, wszystko było tanie (…) na Ukrainie od czasu niepodległości, w przeciągu 18 lat, zmarło 7 milionów. Ludzie nie mają pracy. Ceny wzrosły i nikt nie widzi końca”. Na ostatniej stronie tomu pojawia się wizerunek uśmiechniętego Stalina, narysowanego wedle billboardów rozwieszonych w Moskwie w roku 2010. To nie ponure memento, lecz robota reaktywowanej partii komunistycznej. Jak się nie bać? [mm]
Nr 11 (246) listopad 2012
A
Nr 11 (246) listopad 2012
I
Nie dołuje ich praca poniżej intelektualnych możliwości – rozumieją, że ambicje trzeba odłożyć na bardziej odpowiedni gata Wawryniuk ma 20 lat i studiumoment. je na wrocławskiej ASP; jej chłopak To nowe pokolenie, któremu mniej zaSzymon uczy się w szkole muzycznej; leży na obrastaniu w rzeczy, niż na pełnoMarcel, kuzyn tegoż, też do starych nie krwistym życiu. Dlatego też wzbudzają należy. Cała trójka wyrusza do Londynu moją sympatię (a podejrzewam, że i rówpopracować w czasie wakacji. Ot, tak, nież innych czytelników). bez specjalnych potrzeb materialnych, Treści? Banalne. Trójka młodych obcoraczej dla fanu. Wracają z kasą ledwo krajowców poszukuje dorywczych zajęć starczającą na zakup sprzętu fotograi żadnej pracy się nie boi. Kelnerowanie? ficznego. Mimo to zadowoleni ze zdoLuksus! Serwowanie posiłków w szpitalu? bytych doświadczeń. Szczyt marzeń. Sprzątanie mieszkań? GórBrytyjska przygoda sprawiła, że Agata Wawryniuk (scenariusz i rysunki) ne strefy aspiracji. Najgorsze są zadania główna bohaterka sięgnęła po nieznaną bezmyślne, półautomatyczne, zarazem jej dotychczas formę wypowiedzi: napiRozmówki polsko-angielskie wymagające skupienia. Kontrolujesz ustasała/narysowała reportersko-autobioKultura Gniewu, Warszawa 2012 s. 105, ISBN 978-83-60915-68-4 wienie papieru toaletowego na taśmie – graficzny komiks Rozmówki polsko-anrolka za rolką, żadnych urozmaiceń – zagielskie. Udany debiut. Pogratulować. padasz w drzemkę – jedna rolka przewraca się – uaktywniony Przede wszystkim, autorka znalazła własną oryginalną formę. alarm – i panu już dziękujemy. Masz pilnować wbijania nitów Rysuje ostrą czarną kreską, bez tonów pośrednich. Dymkom naw pliki folii, przysypiasz – a tu trach!, nit wbity w dłoń. daje kształt czarnych „plemników”, z tekstami w kontrze. To właDo walki o „job” dochodzi wojna o przetrwanie. Dostałeś śnie plamy czerni tworzą kompozycyjną strukturę, dopełnianą mieszkanie u kumpla twojego kumpla? Lepiej sprawdź, czy nie przez pajęczynę linii. Trafione. Zdecydowane i wyraziste, jak gazalega z jakimiś spłatami, bo może złupić cię na czynszu. Albo leria pojawiających się w komiksie typów. ucieknie w siną dal przed właścicielem wynajmowanego domu, Postaci, choć groteskowe, zdeformowane poza granice kawystawiając bogu ducha winnych przybyszy z ojczyzny. rykatur, są jednocześnie świetnie scharakteryzowane. Od razu Te i temu podobne wpadki Agata relacjonuje wiernie wobec wiadomo, co je wyróżnia; jaki mają temperament, jak się czeszą faktów, acz z dystansem do siebie i dwóch kumpli; bez sympatii i ubierają. Wszyscy mówią niewyszukanym językiem (wulgarydla rodaków-drobnych oszustów, ale i bez wobec nich zaciezmy na porządku dziennym, także w usteczkach panny), reagutrzewienia. Ot, pogodny obrazek z londyńskich saksów, przeroją spontanicznie i bezstresowo. Nie krępuje ich nieznajomość bionych bez noża na gardle. Znamię nowej epoki. [mm] perfekcyjnego angielskiego – ot, wystarczy, żeby się dogadać.
P I ó R E M
Zabawa w saksy
P I ó R K I E M
43
R E C E N Z J E
44
Miłość na śmietniku Piotr Kofta
P
Kochanie, zabiłam nasze koty, nowa poowieściowy powrót udał się Dorowieść Masłowskiej, opublikowana po siedcie Masłowskiej średnio, ale Kochamiu latach posuchy (przerywanej przez nie, zabiłam nasze koty kryje w sobie naautorkę pracami dla teatru), to jest właśnie dzieję na znacznie lepszą książkę w niepróba literackiej odpowiedzi na wymieodległej przyszłości. nione wyżej wyzwania. Zdając sobie spraKiedy człowiek na swoje nieszczęwę z tego, jak trudno było napisać tę ście postanawia zostać pisarzem, skaksiążkę, niosąc na barkach medialny ciężar zuje się na wieczną pogoń za dwoma bycia Masłowską, muszę jednak z przykroruchomymi celami – tematem i stylem. ścią zauważyć, że to próba raczej nieudana. Problem tkwi zarówno w tym, że dobry Nieudana, bo niekonsekwentna. pomysł na powieść w świecie, w któNie ma sensu przywoływać tu dokładrym inwencję zastąpił recycling, jest na nego streszczenia, rzecz została przemiewagę złota, jak i w tym, że całe królelona w prasie, telewizji i internecie już stwo literatury bywa płynne niczym dziesiątki razy, wystarczy więc przyportęć: publiczność zmienia preferencje, Dorota Masłowska mnieć, że to gorzka satyra na wielkomiejski wydawcy zmieniają plany, społeczeńKochanie, zabiłam nasze koty romans rodem z seriali, rozgrywająca się stwa zmieniają język, język zmienia spoNoir sur Blanc, Warszawa 2012 w zamierzenie tandetnej scenografii amełeczeństwa, a jednocześnie pisarz, s. 160, ISBN 978-83-7392-393-5 rykańskiej metropolii (która równie dobrze szczególnie jeśli zaczął młodo, szybko mogłaby być metropolią polską). Dwie wyrasta z tematów i stylów, tak jak się przyjaciółki, Farah i Joanne, żywią się tanią filozofią kolorowych w dzieciństwie wyrasta, powiedzmy, z rajstop. To właśnie owa – czasopism i marzą o prawdziwej miłości. Tyle że w owej rzeczyniezbyt, trzeba przyznać, wysublimowana – prawda, o której nie wistości nic takiego nie istnieje – są tylko popkulturowe śmieci, wiedzą grafomani. z których formuje się kolejne fetysze zdrowia, urody, szczęścia Wie o niej jednak z pewnością Dorota Masłowska, nie tylko dlai sukcesu. Jedna z przyjaciółek idzie z życiem na kompromis i, tego, że przed dekadą sama przyczyniła się do małej rewolucji, dokonując szeregu żałosnych racjonalizacji, wiąże się z poczciza pomocą Wojny polsko-ruskiej… rozrywając na strzępy powym nudziarzem, druga tonie w depresyjnym żalu człowieka, prawną i uładzoną polszczyznę. Chodzi o to po prostu, że pisarktóry czuje się więźniem własnego losu, miota się, miewa paraka Dorota Masłowska Anno Domini 2012 to już nie fascynująca noiczne sny i zabija samotność, nawiązując przyjaźń z hipsterdebiutantka znikąd, bomba podłożona na skrzyżowaniu kultuską idiotką, przedstawicielką nowego pokolenia, któremu jest rowych autostrad, a wręcz przeciwnie: gwiazda mainstreamu już kompletnie wszystko jedno. pożądana jako temat okładkowy przez wszystkie tygodniki opiRzecz w tym, że zamach Masłowskiej na fabułę okazał się conii, wyrocznia, której słów wyczekuje się z niecierpliwością, żywy kolwiek wątły: historia opowiedziana w tej książce jest niezbyt klasyk polskiej nowoczesności, ale też dla wielu symbol upadku ciekawa, a rozpoznania, które serwuje nam autorka, raczej wtórliterackiego gustu. Jest tak, niestety, niezależnie od tego, jakie ne. Tłumaczenia, że to celowa ucieczka w przód, w stronę zdanie ma na ten temat sama Masłowska. ostentacyjnego banału, jakoś mnie nie przekonują. Siłą MaPisarz ma w takiej sytuacji parę wyjść. Może oczywiście zasłowskiej nadal pozostaje język – umiejętnie zepsuty, mieszająmilknąć na zawsze. Może, w ramach strategii bezpiecznej, trzycy rejestry, język reklam, google translatora i durnych komentamać się kurczowo tego, co go w oczach czytelników do tej pory rzy na forach internetowych – oraz mizantropijne, anarchizujądefiniowało. Ale może również podjąć działania stosowne do ce poczucie humoru. Podejrzewam, że Kochanie, zabiłam nasze roli, jaką mu nadano, albo zwyczajnie się zbuntować i napisać koty to produkt pewnej fazy przejściowej, na autentycznie nową coś całkiem z innej beczki, tak jak to niegdyś uczynił Romain Masłowską trzeba będzie jeszcze cierpliwie poczekać. Nie wątGary pod pseudonimem Emile Ajar, wydając głośne Życie przed pię, że z pozytywnym skutkiem. [kof] sobą.
Nr 11 (246) listopad 2012
José Saramago
Janusz Leon Wiśniewski, Irada Wownenko
Podróż słonia
Miłość oraz inne dysonanse
tłum. Wojciech Charchalis DW Rebis, Poznań 2012 s. 239, ISBN 978-83-7510-901-6
tłum. tekstu IW Katarzyna Maria Janowska SIW Znak, Kraków 2012 s. 470, ISBN 978-83-240-2295-3
P
ełna humoru baśń, choć historycznie udokumentowana: w 1551 roku król Portugalii Jan III postanowił swemu kuzynowi, austriackiemu arcyksięciu Maksymilianowi, sprezentować coś naprawdę godnego jako dar upamiętniający jego ślub. Rozważano monstrancję, wybór jednak padł na słonia, który od dwóch lat ziewał z nudów w małej zagrodzie w centrum Lizbony. Zwierzę wymyto, jego kornaka przyodziano odpowiednio do okazji, sformowano kolumnę z oddziałem kirasjerów i ruszono do Valladolid przy hiszpańskiej granicy, gdzie przebywał arcyksiążę. Prezent został przyjęty, słonia znów umyto, okryto paradną derką i wsadzono na statek, dowieziono do Genui, przeprawiono przez pokryte śniegiem Alpy (kolejny przypadek „hanibalizmu”) i szczęśliwie doprowadzono do Wiednia, gdzie dwa lata później słoń jednak wyzionął ducha. O kornaku słuch zaginął. Saramago opowiada to lekko, z humorem, nieco prześmiewczo (a Wojciech Charchalis wspaniale tłumaczy). Zderza kultury, widok słonia każe przewartościować oceny – nawet ksiądz, próbujący oszustwa z egzorcyzmami, zmienił zdanie. Autor nie darował sobie kpiny z religii, ale czyni to bez zacietrzewienia – nie warto spierać się o boski wizerunek. Ważny jest słoń, choć „nie bierze udziału w grze, nie jest z tego świata”. [gs] Swietlana Aleksijewicz
Czarnobylska modlitwa Kronika przyszłości tłum. Jerzy Czech Czarne, Wołowiec 2012 s. 281, ISBN 978-83-7536-371-5
P
o tragedii Hiroshimy i Nagasaki apokalipsa atomowa przez lata była jednym z ulubionych tematów podejmowanych przez wszelkiej maści pisarzy popularnego nurtu science fiction. Aż pewnego dnia życie napisało własny scenariusz. To, co stało się w Czarnobylu do dziś owiane jest mgłą tajemnicy, nie tylko z powodu skutecznej (a jakże!) blokady informacji, ale i dlatego, że wykroczyło daleko poza dotychczasowe ludzkie rozumienie zagrożenia związanego z poskramianiem kosmicznych sił natury. W serii doskonałych miniturowych tekstów opracowanych przez białoruską dziennikarkę Swietlanę Aleksijewicz dominuje takie właśnie poczucie dotknięcia przez człowieka czegoś nieopisanego i śmiertelnie groźnego zarazem. Krótkie wywiady zebrane przez autorkę na przestrzeni lat są nie tylko reportażem z miejsc dotkniętych katastrofą nuklearną, ale przede wszystkim świadectwem życia ludzi, którzy zmierzyli się z nową, nieznaną rzeczywistością jako pierwsi i jako pierwsi ponieśli tej konfrontacji konsekwencje. Dziś niewiele wspomina się o Czarnobylu, jeszcze mniej o jego dramatycznych skutkach. Dobrze więc, że ktoś chce o nim pamiętać, zwłaszcza że w świetle ostatnich wydarzeń w japońskiej Fukushimie podtytuł książki może okazać się proroczy. [ag]
N
ie wiem, co mnie podkusiło, by sięgnąć po tę ostatnią (w moim wypadku na pewno) powieść Janusza L. Wiśniewskiego. Może chciałem sprawdzić, czy rzeczywiście „ćwiczenie czyni mistrza” – jego debiut, S@motność w sieci, był głośnym bestsellerem, choć kiczowatym powieścidłem dla kucharek wiedzących, co to Internet. Niestety – Leon Wiśniewski stał się mistrzem kiczu i książkowego chłamu. Przydała się sprawdzona receptura – jest tu samotność, zdrada, śmierć, choroba, wiara w wielkie uczucie, seks (dziwne, że wszystkie kobiety rwą się, by bohaterowi robić loda), oczywiście smutek, tęsknota, nieporozumienie, obawa, a w tle Berlin, Kraków, Moskwa. Poupychał na blisko 500 stronach postaci pełne wnętrznych dysonansów, a by rzecz przewrotnie uwiarygodnić, z głównego bohatera zrobił świra z cenzusem. Kogo tu nie ma – Polak, genialny krytyk muzyczny z niemieckim paszportem; inni geniusze, stali pacjenci szpitala psychiatrycznego; piękna Rosjanka, wierna Polka, Czeszka lesbijka… Proszę wybaczyć, bo na pewno wiele osób pominąłem albo zapomniałem, ale w głowie się kręci przy tej lekturze. Czytelnik brnie przez opisy i wynurzenia, ckliwe, lepkie, mokre od łez, ociekające patosem, potykając się o złote myśli z tombaku, np. „zło nie zna granic ani narodowości”, „nawet bogaci robią zakupy na targach” czy „w Katyniu Rosjanie strzelali całej Polsce w tył głowy”. Bo, drodzy państwo, we współczesnym romansie nie powinno zabraknąć i narodowej tragedii, stąd i tak jak na przeciętną fabułę wysoką jak na przeciętną fabułę liczbę trupów – tak z tuzin – Wiśniewski podbija katastrofą w Smoleńsku. Ach, gdyby zechciał uwierzyć swojej bohaterce, która „nie była najlepszego zdania o literatach. Twierdziła, że są próżni, narcystyczni, że wdzięczą się do ludzi”. Lustrzane odbicie autora. Dziwię się wydawcy – pewnych „bestsellerów” lepiej nie mieć w swym katalogu. [gs] Boel Westin
Tove Jansson Mama Muminków tłum. Bogumiła Ratajczak Marginesy, Warszawa 2012 s. 000, ISBN 978-83-93375-87-5
Ż
yła długo i szczęśliwie, dochowała się kilkudziesięciu maleństw, które wyróżniały się urodą porównywalną z aparycją Zbigniewa Zamachowskiego: cały Mumin, mówiono. Najlepszy dowód, że Tove Janssen, twórczyni Muminków, odniosła sukces na miarę Ezopa – wprowadziła swoją czeredkę na Parnas literackich osobowości i do kanonu, do kanonu! O jej drodze zawodowej, łączeniu pracy malarskiej z pisarską, a także o prywatnej stronie życia Mamy Muminków opowiada wieloletnia przyjaciółka domu Boel Westin. Rzetelnie: własne oponie i wiedzę konfrontuje z autobiografią i korespondencją bohaterki. Do pełni szczęścia – nieznane szerokiej publiczności fotografie, reprodukcje i portrety rodzinne Muminków. [mm]
Nr 11 (246) listopad 2012
R E C E N Z J E
45
R E C E N Z J E
46 Dominika Dymińska
Adele Parks
Mięso
Mężczyźni, których kochałam
Krytyka Polityczna, Warszawa 2012 s. 184, ISBN 978-83-62467-67-9
tłum. Monika Wiśniewska Sonia Draga, Katowice 2012 s. 414, ISBN 978-83-7508-485-6
M
ięso to fajny tytuł: prowokuje zabawy słowne – jak choćby rzucanie mięsem, choć tego akurat mało. Przede wszystkim mięsem – ciałem – osobą fizyczną czuje się sama autorka, Dominika Dymińska. Miała piętnaście lat, kiedy zaczęła blogować; teksty złożyła w całość cztery lata później; wydała, gdy stuknęła jej dwudziestka. Czyżby następczyni Masłowskiej? Spokojnie, to tylko debiut, nie odkrycie. Jak świat światem dziewczynki w okresie pokwitania czuły potrzebę przelania na papier pierwszych doznań z płcią przeciwną; często też formy prozatorskie dopełniała liryka. W dobie netu pamiętniczki zastąpił blog. Dymińska nie odstaje od małoletnich standardów. Jedyne, co ją wyróżnia, to blokada strefy uczuć, niemożność odczuwania sympatii i empatii. Terapeutyczne własności pisania dzienniczka nie uwalniają jej od tych zaburzeń. Tymczasem edytorzy oraz krewni i znajomi królika cieszą się, że będzie skandal/sukces. Dymińska też radosna, bo zadebiutowała jako pisarka, a przy okazji dołożyła swemu ex-chłopakowi Jasiowi Kapeli, objawionemu kilka lat temu geniuszowi literackiemu. Dominika pozostawała z Jasiem w fizycznych kontaktach tak mniej więcej rok. W tym czasie dużo płakała, imprezowała, ćpała i uprawiała seks. Ot tak, dla zabicia czasu, bezrefleksyjnie. Co łączyło tę parę narcystycznych neurotyków? Właśnie to, o czym powyżej. Z pewnością nie uczucia wyższe. Zwłaszcza, że jedno i drugie bez skrępowania oraz bez wyrzutów sumienia skakało na boki. W ogóle łatwość, z jaką Dymińska wchodzi w kontakty z mężczyznami, budzi grozę. Traktowanie swego ciała jak mięso (znów kojarzy mi się tytuł) dewastuje. Nie, nie oburzam się, że to „dziewczyna łatwa”. Teraz wszystko musi być „łatwe”, bowiem jeśli sprawia trud, jest do odrzucenia. Jak ta książka – łatwa, napisana spod palca, niedopracowana, niedomyślana. Co gorsza, inkrustowana grafomańskimi wierszydłami. [mm]
N
at i Neil od kilku lat są szczęśliwym małżeństwem. Dobrali się jak w korcu maku. Para idealna. Oboje nie cierpią opery, przepadają za reality show i serami pleśniowymi, a i w seksie podoba im się to samo – tradycyjna pozycja misjonarska. Małżeński mechanizm funkcjonuje bez zarzutu, dopóki Neil nie dochodzi do wniosku, że do szczęścia konieczne jest im… dziecko. A Nat za żadne skarby nie zamierza mieć dzieci, Neil złamał ich umowę. Ona nie zmieni zdania, on wpada w obsesję: muszą mieć dziecko! Bez tego ich życie nie ma sensu. A Nat wie – zawsze wiedziała, że nie chce zostać matką, którą sama straciła w dzieciństwie. I zastanawia się, czy jej małżeństwo ma sens. Wpada także na dziwaczny pomysł przeglądu byłych narzeczonych. Po co? Żeby się zorientować, że dobrze wybrała. Może przeoczyła jakiegoś supermana? Postanawia zatem umówić się z każdym po kolei. Jeden się ożenił i rozwiódł. Inny jest gejem (był nim już jako narzeczony Nat). Kolejny, choć żonaty, próbuje ją zaciągnąć do łóżka. Wygląda na to, że Nat wygra ten ranking narzeczonych. I choć zakończenie powieści można (z przymrużeniem oka) nazwać „happy endem”, Parks przedstawia pesymistyczną wizję związku i powierzchowności wzajemnego zrozumienia. W dzisiejszym pędzącym świecie ludzie nie mają czasu, żeby zastanowić się nad motywacjami własnych działań i źródłami swoich emocjonalnych cierpień. Bez znajomości własnych potrzeb, pragnień i uczuciowych blizn nie powstaną głębokie relacje. Jak w małżeństwie Nat i Neila. Adele Parks po raz kolejny udowadnia, że związek najmocniej cementuje… zdrada. Autorka Opowieści młodych mężatek oraz Game over, literacka specjalistka od niewierności, pokazuje, jak kręta jest droga w małżeństwie i jak trudno osiągnąć szczęście. Powieści Parks są nieprzewidywalne i przewrotne, lekko ironiczne, przyprawione seksem, sympatyczne i zabawne. Zapewne dlatego jej proza tak jest lubiana. [jh]
Anna Mateja
Co zdążysz zrobić, to zostanie
Jack Kerouac
Portret Jerzego Turowicza
Maggie Cassidy
SIW Znak, Kraków 2012 s. 342, il., ISBN 978-83-240-2180-2
tłum. Maciej Świerkocki W.A.B., Warszawa 2012 s. 254, ISBN 978-83-7747-730-4
P
róba rekonstrukcji życia i działalności Jerzego Turowicza – dziennikarza i publicysty, długoletniego redaktora naczelnego «Tygodnika Poszechnego», katolickiego pisma o tematyce społeczno-kulturalnej. Autorka stara się odtworzyć rysopis postaci z fragmentów korespondencji, publikacji, wszelkiego rodzaju zapisków, ale też z reminescencji swoich rozmówców, dzięki którym odmalowuje portret pamięciowy redaktora zatrzymany we wspomnieniach jego przyjaciół i współpracowników. Całość stanowi ciekawą opowieść o kształtowaniu się tzw. inteligencji katolickiej w powojennej Polsce, ale też jest interesującym zapisem życia codziennego tej grupy. Książka napisana zgrabnie, bogato zilustrowana i opatrzona stosownymi indeksami. [ag]
Nr 11 (246) listopad 2012
R
ok 1939, Lowell, kanadyjska dziura, paczka nie wyróżniających się wyrostków; wśród nich Jack Dulouz, szesnastolatek, prawiczek bez nawyków. Alter ego pisarza, który szybko przerzuca się z osoby trzeciej na pierwszą, by nadać narracji najbardziej osobistą nutę. To nie dziwi u autora W drodze, za to zdumiewa jego niewinność. A właściwie – czemu? Bo postrzegamy Kerouaca przez pryzmat wcześniejszej książki. Wraz z Maggie Cassidy cofamy się do zielonych lat bohatera, przeżywającego pierwszą miłość, która musi minąć… Dziełu daleko do arcy. To eksperymentalna forma, będąca miksem poezji i prozy; strumień świadomości, automatyzm skojarzeń i strzępy prawdziwych rozmów. Kiedyś świeże, dziś nieco męczące. [mm]
Marek Brzeziński
Susan Sontag
Kulisy Kulinarnej Akademii
Odrodzona
Helion, Gliwice 2012 s. 350, ISBN 978-83-246-3794-2
Dzienniki, tom I. 1947–1963
K
to słucha Trójki, z pewnością rozpozna głos autora – Marek Brzeziński pisze tak jak mówi, podobnym stylem: agitato, espressivo, risoluto. Daje po garach, ale bynajmniej nie chodzi o muzykę: Brzeziński, przez 21 lat dziennikarz Radia France Internationale i wykładowca amerykańskiej uczelni, stracił w 2009 roku oba zajęcia. I postanowił, zgodnie z sugestiami pracodawców, przekwalifikować się – na kucharza. Akademia Le Cordon Bleu kosztowała dużo – 23 tysiące euro za kurs kucharski – ale była tego warta, to w końcu uczelnia kształcąca oficerów gwiazdek Michelina. Oczywiście książka nie jest suchym opisem nauki mistrzów patelni i przeglądem co ciekawszych prepisów – niektórych bajecznie prostych, innych złożonych i wymagających wprawy. Autor zbyt długo był dziennikarzem ciekawym francuskiego życia i jego obserwatorem, by pominąć możliwości zabawienia czytelnika anegdotą, dowcipem, opowiastką, mniej lub bardziej wiarygodną historyjką. Chwała mu za to, można powiedzieć, choć natychmiast wytknąć można pewne nieopanowanie – zbyt dużo upiększeń przeszkadza, psuje smak niczym nadmiar przypraw w gotowanej potrawie. Zupełnym zaś zakalcem jest okładka książki – gdyby w Polsce istniał konkurs na najgorsze projekty szaty graficznej, zgłosiłbym ją bez wahania. Tak obrzydzić apetyt czytelnikowi… [gs] Magdalena Tulli
Włoskie szpilki Nisza, Warszawa 2011 s. 142, il., ISBN 978-83-62795-09-3
K
siążka ubiegłoroczna, ale z gatunku niestarzejących się, tegoroczna finalistka nagrody Nike, niesłusznie – jak mówi wielu miłośników prozy Magdaleny Tulli – pominięta przez jurorów kolejny już raz. Siedem zawartych w tomie opowiadań składa się na historię rodzinną. Niby są to narracje bardzo konkretne, ze szczegółami, a jednak pojawiają się w nich wizje niczym ze snu, często narzuconego sobie przez bohaterkę. To mała dziewczynka, urodzona po wojnie, nie pamiętająca horrorów agresji i okupacji – zresztą okupacja w Mediolanie, rodzinnym mieście jej ojca, wyglądała zdecydowanie inaczej, na przykład były trudności ze śmietanką do kawy – która powoli odkrywa wszystkie traumy. Świat dziecka jest prosty i dlatego mała nie potrafi zrozumieć, dlaczego w szkole jest odrzucana, nie wierzą jej koledzy, rodzicom z kolei nie wierzą sąsiedzi i pracodawcy, podejrzewają ich o wszystko. Dlaczego? Bo są inni, a „innych” w Polsce się nie lubi. „Moja matka nie należała do żadnego z dwóch światów, w których żyłam. Była tym trzecim, odciętym, niedostępnym”. Dla wszystkich, także dla dziewczynki, która powoli, boleśnie poznaje przyczyny braku rodzicielskiego uczucia. Typowa polska historia właśnie z historią w tle. [gs]
tłum. Dariusz Żukowski Karakter, Kraków 2012 s. 379, ISBN 978-83-62376-21-6
O
to nastoletnia Susan Sontag: ambitna prymuska, czytelniczka europejskiej klasyki, zarazem zakompleksiona prawiczka. W 1947 roku zaczyna pisać dziennik, jak większość rozkwitających dziewczyn. Co ją różni od rówieśniczek? Pazerność. Wszystkiego chce doświadczyć na maksa. Seksu też. Noc spędzona z pewną wyzwoloną dziewczyną sprawia, że wpada w euforię. „Mogę wszystko!”, uznaje. I zmienia życiowe plany – zamiast iść na uniwersytet, zamierza... uprawiać miłość fizyczną, jak najczęściej, z kim się da. Plan nietypowy jak na dziewczynę z dobrego żydowskiego domu, w pruderyjnych powojennych czasach. Sontag jednak zdaje na studia, ale nie odpuszcza eksperymentów na polu erotyki. Wiemy to dzięki zapiskom opublikowanym cztery lata po śmierci pisarki przez Davida Rieffa, syna S.S. Po kolejnych czterech latach Odrodzona – pierwszy tom dziennika, ukazał się po polsku. Pojawienie się Davida na świecie to nie przypadek. Sontag przez siedem lat usiłowała wieść życie przykładnej żony i matki, również asystentki starszego o dziesięć lat profesora socjologii Philipa Rieffa. Przez ten czas wyznawała teorię, że wyrazem pełni człowieczeństwa jest biseksualizm. Niepowodzenie jej heterozwiązku sprawia, że ostatecznie przeorientowuje się na kontakty homoseksualne. W pamiętniku prowadzonym przez kilkadziesiąt kolejnych lat ze zmienną systematycznością objawia się jako osobowość rozdwojona – intelektualnie ponadprzeciętnie sprawna i dojrzała; emocjonalnie pogubiona, infantylna, uzależniona od humorów męża, potem partnerek. Rozczaruję wszystkich spodziewających się sensacji – z kobietami Susan przerabia takie same wzloty i upadki, jak młody Werter z Lottą. Opisy tortur zazdrości i mąk odrzucenia, serwowane przez Sontag do złudzenia przypominają wynurzenia zadurzonych pensjonarek z minionych epok. Dychotomia nierzadka u osób, które autoanalizę zastępują analizą dzieł filozofów. Nieznośnie afektowana tonacja wyznań miłosnych kontrastuje z suchymi uwagami na temat matki, rodziny, dzieciństwa. W tym zakresie S.S. posługuje się formą zwaną strumieniem świadomości. Te zaś fragmenty zderzane są z przenudnymi wyliczankami, co i o której autorka zjadła, kiedy zasnęła, czego słuchała w radio. Plus spisy książek, które ma zamiar przeczytać, wyliczanki historycznych dat, wybranych nie wiedzieć z jakiego powodu, słowniki gejowskiego slangu. Byłabyż to lektura, którą można spisać na straty? Nie, są powody, dla których warto sięgnąć po Odrodzoną. Sontag ma świetne momenty – czasem błyskotliwie komentuje jakiś film, wystawę, spektakl (jest namiętną uczestniczką co ważniejszych wydarzeń kulturalnych); gdzie indziej zdarzają się jej pomysłowe bon moty i aforyzmy trafne jak u Rochefoucaulda. Najważniejsze jednak, że dzięki dziennikom śledzimy mozolne kształtowanie się indywidualności z czasem wybitnej, wpływowej, dziś ikonicznej. Na razie jednak nie ma powodu popadać w intelektualne kompleksy. [mm]
Nr 11 (246) listopad 2012
R E C E N Z J E
47
K S I A Ż K I
J A K
W I N O
48
PRZECIW ŚMIERCI czyli
Księga godzin Marcin Witan
nieg, opadające liście, szaruga… Jesień zaczyna ukazywać swą, jakże odmienną od „złotej, polskiej”, ponurą twarz. Myśli błądzą i kierują się ku przemijaniu, rzeczom ostatecznym; przychodzimy na groby bliskich, co albo snem wiecznym uśpieni, albo w istocie przebywający zupełnie gdzie indziej – gdzie życie pełne, prawdziwe, życie motyla, nie poczwarki w kokonie. „To z powodu śmierci naturę ludzką ogarnia zwątpienie”, czytamy w Gaudium et Spes, jednym z najważniejszych dokumentów rozpoczętego przed pięćdziesięciu laty Soboru Watykańskiego II. Stajemy trwożliwi, niepewni. Chrześcijanie pokrzepieni obietnicą Jezusa, z nadzieją na życie wieczne, ale przecież nie pozbawieni lęku, właściwego każdemu człowiekowi. Otwieram zatem wino ponad stuletnie, na czas ostatecznych zmyśleń odpowiednie, austriackie, doskonale smakujące w piwnicy (także tej „Pod Baranami”):
Ś
Gdy umrę w Tobie – co się stanie? Ja, dzban Twój – gdy się stłukę, Panie?/ Gdy z wina w ocet się przełamię? Ja – szata Twa i Twe staranie, gdy umrę w Tobie – zgaśnie myśl. Utracisz dom, gdzie mogłeś przyjść i ciepło słów przez próg wyfrunie ze stopy Twej się sandał zsunie – mojej błękitnej duszy kiść. Piękny trop. Człowiek jako dom, w którym mieszka, pomieszkuje Bóg, w którym „rozbija On swój namiot”, jak mówi św. Jan. Ten dom niszczeje, niszczeje „nasz człowiek zewnętrzny” (to z kolei św. Paweł) i Bóg jakoś traci miejsce przebywania, gdy „błękitnej duszy kiść” opuszcza dom ów.
Nr 11 (246) listopad 2012
Poeta ma prawo tak myśleć, nie jest teologiem. To wrażliwy człowiek, „heroicznie poszukujący lirycznego słowa. Nabożny budowniczy katedry, wznoszący świątynię języka, której nigdy nie sposób ukończyć (…) Niezrównany wirtuoz słowa, który potrafił wyrazić uczucia w miriadach obrazów, lecz nie mógł spełnić wymagań, jakie stawia rzeczywistość, owa ‘miłość, która żyje dzięki słowom, lecz zamiera wobec czynów’ ” – napisał o Rainerze Marii Rilkem Dariusz Guzik, znawca jego twórczości. Księga godzin zajmuje w niej poczesne miejsce. Pisana w latach 1899-1903, składa się z trzech części: „O życiu mniszym”, „O pielgrzymstwie”, „O ubóstwie i śmierci”. To teksty w wielu fragmentach wręcz medytacyjne, zachwycające, jak na dzieło pióra kogoś, kto – znów wedle Guzika – „wierzył nie tyle w samego Boga, ile w swą własną zdolność powołania go do życia”. Jeśli tak, są one dowodem na to, że natura ludzka nie godzi się z przemijaniem, tęskni za Stwórcą, sensem, pięknem, sprawiedliwością, prawdą – i to tym mocniej, im mniej owego sensu, piękna, sprawiedliwości i prawdy w świecie dostrzega. Choć poniższe słowa brzmią dla mnie jak modlitwa poety, który rozumie znacznie więcej: To wielki dramat Boga. Dramat nasz:/ zagłuszać Go, by nie rozumieć nic./ Wpatrywać się bezwiednie w Jego twarz/ i boskich sylab gubić w sobie nić. Tak odchodzimy poza dal bez gwiazd,/ choć Jego miłość chce nas z sobą spleść./ Wprzód Gwiazda Pańska musi umrzeć w nas,/ by o żyjącej rozniosła się wieść.
3R]QDM GDOV]H ORV\ ERKDWHUyZ EHVWVHOOHURZHM Cukierni Pod Amorem
www.miastoswiatel.nk.com.pl
./7/i£ Wydawnictwa Jirafa Roja
.VLąĪND GRVWĊSQD WDNĪH MDNR H ERRN L DXGLRERRN
+SI KA DOSTÇPNA W SIECIACH %MPIK I DOBRYCH KSIÇGARNIACH F]\WD $QQD
'HUHV]RZVND
PAT RON I
M EDI A LN I :
www.jirafaroja.pl
Notes Wydawniczy listopad 2012
Nr 11 (246) • listopad 2012 • ISSN 2283-7739 • cena 19,90 zł (5% VAT)