Biznesowe inspiracje Polek na świecie II

Page 1



Biznesowe inspiracje Polek na świecie Edycja II - 2018

Praktyczne i pełne inspiracji lekcje przedsiębiorczości, napisane przez życie we współpracy z porażkami, wspierane przez marzenia, dopingowane przez determinację i chęć pokazania światu, że miejsce kobiet jest wśród gwiazd.


Tytuł polski: „Biznesowe inspiracje Polek na świecie” edycja II Tytuł angielski: „Business inspirations of Polish women in the world” II edition Autorki w kolejności alfabetycznej: Bea Bartlay, Krystyna Czerwińska, Beata Drzazga, Dora Fyda, Danuta Hofner, Barbara Kaczmarowska-Hamilton, Monika Jakieła, Marta Krasnodębska, Katarzyna Krawiec, Monika Leoniuk-Świerc, dr Gabriela Mercik, dr Łucja Mirowska-Kopeć, Marina Mockałło, Katarzyna Ojrzyńska, Maja Plich, Iwona Podolak, Dominika Prokop, Dorota Świetlicka. Redakcja i przygotowanie: Kinga Langley Korekta wersji polskiej: Katarzyna Sołtan Korekta wersji angielskiej: Spencer Langley, Veronica Słabicka, Anna Słabicka, Gerry Cassidy Tłumaczenie: Robin Plich Opracowanie: Beata Gołembiowska, pisarka i dziennikarka www.beatagolembiowska.studiobim.ca Skład: Maciej Fryszer Projekt okładki: Anna Strzałkowska Copyright © International IBC Club Ltd. 2018 Wszelkie Prawa Zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli. Autorki oraz Wydawca International IBC Club Ltd. dołożyli wszelkich starań, by zawarte w tej książce informacje były kompletne i rzetelne. Nie biorą jednak żadnej odpowiedzialności ani za ich wykorzystanie, ani za związane z tym ewentualne naruszenie praw autorskich lub patentowych. Autorki oraz Wydawca International IBC Club Ltd. nie ponoszą również żadnej odpowiedzialności za ewentualne szkody wynikłe z wykorzystania informacji zawartych w tej książce. Tekst, materiały graficzne i zdjęcia prezentowane w niniejszej książce zostały opublikowane za pełną zgodą Autorek. Autorki oświadczają, iż posiadają pełne prawa do fotografii i materiałów graficznych, które nie są w niczym obciążone i prawa te przeniosły na Wydawcę celem publikacji w książce „Biznesowe inspiracje Polek na świecie”. Wydawca: International IBC Club Ltd. 23 Melville Street Edynburg EH3 7PE Wielka Brytania www.premieribc.org e-mail: info@premieribc.org ISBN: 978-1-9164828-0-7 Wydrukowano w Polsce Druk i oprawa: Opolgraf SA www.opolgraf.com.pl


SPIS TREŚCI 5

Przedmowa Kinga Langley

11

Słowo inspiracji Ewa Błaszczyk

15

Współautorki książki

22

Bea Bartlay - Wielka Brytania

36

Krystyna Czerwińska - Wielka Brytania

50

Beata Drzazga - Polska i USA (Nevada)

64

Dora Fyda - Niemcy

78

Danuta Hofner - Niemcy

92

Monika Jakieła - Włochy

106

Barbara Kaczmarowska-Hamilton - Wielka Brytania

120

Marta Krasnodębska - Wielka Brytania

134

Katarzyna Krawiec - Szwecja

148

Monika Leoniuk-Świerc - Irlandia

162

dr Gabriela Mercik - Wielka Brytania

176

dr Łucja Mirowska-Kopeć - USA (Illinois)

190

Marina Mockałło - Polska i Ukraina

204

Katarzyna Ojrzyńska - Wielka Brytania

218

Maja Plich - Polska

232

Iwona Podolak - USA (Nowy Jork)

246

Dominika Prokop - Dania

260

Dorota Świetlicka - Szwajcaria

274

Agnieszka Łuszcz i Michał Starost

278

Ambasadorki Kobiet Biznesu

300

Honorowi Mentorzy



Przedmowa


„Sukces najczęściej osiągają ci, którzy nie wiedzą, że porażka jest nieunikniona” Coco Chanel

KINGA LANGLEY PREMIER INTERNATIONAL BUSINESS CLUB www.premieribc.org


-7-


Kinga Langley

Porażka nie jest końcem Twojej historii, to dopiero jej początek USA - Floryda

Porażki, niepowodzenia. Jakże bardzo się ich boimy! Czasami sama myśl o nich paraliżuje nas i powstrzymuje przed działaniem. Kiedy jesteśmy dziećmi, nasze serca wypełnione są gorącą wiarą w nieograniczone możliwości. Wierzymy, że cały świat stoi przed nami otworem i możemy osiągnąć wszystko, czego tylko zapragniemy. Z wielką radością patrzymy na gwieździste niebo i wyobrażamy sobie siebie jako nieustraszonych podróżników w egzotycznej dżungli, astronautów odkrywających nieznane planety czy gwiazdy Hollywood odbierające Oskara w blasku fleszy setek fotografów z całego świata. Dlaczego te wspaniałe marzenia umierają w nas z biegiem czasu, kiedy zaczynamy dorastać i konfrontować nasze życie z rzeczywistością? Czyżbyśmy czegoś się bali? Czy paraliżuje nas strach przed porażką, czy może ocena i krytyka innych ludzi? A może uwierzyliśmy w mit, że jednak nie warto sięgać po marzenia, bo ci, którym się nie udało, odciągają nas od naszych postanowień? Do drugiej edycji książki „Biznesowe inspiracje Polek na świecie” zaprosiłam nieprzypadkowo 18 kobiet. Są to wspaniałe Polki z różnych stron świata, które wiele w życiu przeszły i doświadczyły licznych niepowodzeń, jednakże nie zrażały się swoimi upadkami. Wręcz przeciwnie – podnosiły się z nich silniejsze i bogatsze w życiowe doświadczenia, sięgając po coraz więcej, by móc realizować marzenia i podążać za swoją legendą. Te kobiety swoim przykładem udowadniają, że pomimo porażek można odnieść sukces i żyć pełnią życia na własnych warunkach i bez żadnych ograniczeń. Rok 2018 jest niezmiernie ważny dla Polaków, a szczególnie dla kobiet. Równo sto lat temu nasz kraj odzyskał niepodległość, a Polki po raz pierwszy uzyskały prawo wyborcze i stały się pełnoprawnymi obywatelkami. Ta niezwykła rocznica ma również dla mnie bardzo osobisty wymiar. W 1918 roku urodziła się moja ukochana babcia Lucja, której niestety nie ma już z nami od 30 lat. Dokładnie 100 lat później, w 2018 roku, przyszła na świat moja maleńka, długo wyczekiwana córeczka Lily Lucja. Bieżący rok daje nam mnóstwo powodów do świętowania, jednakże, abyśmy czuli się spełnieni i mogli celebrować życie każdego dnia, musimy najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie: „Jaka jest moja misja na Ziemi?”. A potem tę misję wypełnić. Każdy z nas z pewnością pamięta swoje dziecięce marzenia i niezachwianą wiarę we własne możliwości. Patrząc wstecz, często zadajemy sobie pytania, dlaczego nic nam nie wyszło i dlaczego nasze życie nie jest takie, jakie sobie kiedyś wymarzyliśmy. Kiedy dorastamy, stajemy się coraz słabsi, zaczynamy mieć tysiące wymówek: „Dobrobyt, majątek, fantazje? To nie dla mnie!”. Patrząc bezwiednie w ekran telewizora, zaczynamy żyć życiem serialowych bohaterów, sztucznie stworzonych gwiazd i celebrytów, których egzystencja często pozbawiona jest sensu i wartości, gdyż odgrywają oni role na potrzeby bezdusznych koncernów, liczących zyski ze sprzedaży swoich przereklamowanych produktów. Czy rzeczywiście chcemy być tacy jak ludzie, których śledzimy w mediach społecznościowych? Czy to faktycznie wyznacznik szczęścia i spełnienia naszego życia na Ziemi? -8-


Musimy spojrzeć prawdzie w oczy: miliony ludzi nigdy nie spełnią swoich marzeń; nie dlatego, iż boją się porażki, ale dlatego, że za wcześnie się poddają. Żyjemy również w świecie, w którym większość z nas nieświadomie podporządkowuje się różnym systemom – najpierw szkole z przeładowanym programem nauczania, później pracy i wygórowanym oczekiwaniom rodziny bądź społeczeństwa. Tak bardzo chcemy żyć jak ludzie ze szklanych ekranów, że zaczynamy ślepo biec w maratonie życia, nie zauważając prawdziwych wartości i piękna naszej planety. Nagle w tym biegu orientujemy się, że doznajemy porażek, często jednej za drugą, a one rzucają nas na kolana, lecz zamiast wstać silniejsi i bogatsi w doświadczenia, zaczynamy gromadzić w naszych sercach lęk przed kolejnymi niepowodzeniami. Większość ludzi przestaje działać w chwili pierwszego upadku. Mieliście kiedyś okazję przeczytać biografie ludzi sukcesu? Oni nie zatrzymali się, kiedy doznali dziesięciu, stu, a nawet tysiąca porażek. Zamiast tego mówią: „To jest mój cel i osiągnę go pomimo wszystko!”. Z każdej trudności wyciągają lekcję. Uczą się szybciej, pracują ciężej, mądrzej i nie poddają się dopóty, dopóki ich marzenie nie stanie się rzeczywistością. To jest właśnie różnica pomiędzy sukcesem a porażką. Niepowodzenia sprawiają, że stajemy się silniejsi i bardziej spragnieni sukcesu, ale niestety większość ludzi poddaje się zdecydowanie za wcześnie. Często czujemy się bezużyteczni, bo nie jesteśmy tak piękni czy bogaci, jak osoby w kolorowych magazynach czy mediach społecznościowych. Nic bardziej mylnego! Potraktuj każdy upadek jak kolejne doświadczenie i życiową lekcję, która ma uszlachetnić Ciebie i Twoje czyny. Patrząc na ludzi sukcesu łatwo zauważyć, iż zwycięzcy nie czerpią radości z porażek, ale nigdy też nie pozwalają, aby oddaliły ich one od marzeń i zepchnęły z drogi, jaką sobie obrali. Każdy z nas pamięta, kiedy był dzieckiem i po raz pierwszy zaczął uczyć się jeździć na rowerze. Wielka ekscytacja płynąca z posiadania jednośladu przeplatała się z ciągłymi upadkami. Rzadko się zdarza, że dziecko wsiada na rower i po kilku minutach zaczyna samodzielnie jeździć. Standardowo maluch podejmuje wielokrotne próby i z godnością przyjmuje porażki. Pomimo potknięć, upadków, siniaków i zadrapań, uparcie wsiada na rower i stara się utrzymać równowagę. Pierwsze próby zazwyczaj są niefortunne i niezgrabne, ale dziecko nie zniechęca się. Przecież każdy z nas marzył, aby wreszcie popędzić na swoim wyśnionym jednośladzie! Następnym razem więc, kiedy los rzuci Cię na kolana i zaciśniesz pięści ze złości, przypomnij sobie malca, który z radością uczył się jeździć na rowerze i nawet przez ułamek sekundy nie przeszła mu przez głowę myśl, aby się poddać! Obudź w sobie dziecko, dla którego nie było rzeczy niemożliwych. Porażka nie jest końcem Twojej historii, to dopiero jej początek. Jeśli byłaby końcem, nigdy nie widzielibyśmy zwycięzców, a przecież jest ich mnóstwo. Spójrz na biografię Coco Chanel, Richarda Bransona, Steve’a Jobsa i setki tysięcy innych osób z różnych krajów, które miały odwagę sięgnąć po swoje marzenia. Zastanów się, jaka jest różnica pomiędzy Tobą a tymi ludźmi, którzy niejednokrotnie przyszli na świat w biednych rodzinach, borykali się z prześladowaniem w szkole, mieli przeciętne wyniki w nauce. Porażka nie jest niczym innym, jak tylko lekcją dla zwycięzcy, jest motywacją, która poprowadzi Cię do sukcesu pod warunkiem, że się nie poddasz. Dlaczego tak wiele osób poddaje się, zanim zacznie tak naprawdę działać? Nasza cywilizacja dąży do rozwijania umysłu – lewej półkuli, która zakłóca koherencję serca zapewniającą wewnętrzną siłę i harmonię. A to właśnie serce jest pierwszym organem, który rozwija się u nowopowstającego płodu. Bicie małego serduszka można usłyszeć już 18. dnia od zapłodnienia, więc dlaczego przedkładamy umysł nad serce, które jest niesamowitym organem kumulującym Światło czy też Duszę, będącą esencją naszego istnienia? To właśnie sercu powinniśmy ufać i jego słuchać. Nasz mózg -9-


bardzo często nas oszukuje. Przekazuje nam zniekształcone informacje, gdyż filtruje je przez nasze doświadczenia, lęki i niepewność jutra. Serce zaś zawsze powie nam prawdę, pod warunkiem, że nie zostaliśmy od niego odłączeni. Jeśli idziemy za głosem serca, nasza energia kumuluje się i dostajemy od życia wszystko, czego zapragniemy, ponieważ to my jesteśmy mocą i potęgą, ale musimy w to głęboko wierzyć i korzystać z wielkiego potencjału, jakim zostaliśmy obdarzeni jako istoty przychodzące na Ziemię. Dlatego nie pozwólmy na zniszczenie olbrzymiej siły, jaka drzemie w każdym z nas. Jednym z elementów, jaki niszczy naszą wewnętrzną moc, jest strach dostarczany nam nieustannie w środkach masowego przekazu. Zalewa się nas tragicznymi informacjami, obrazami pełnymi przemocy, niepewności i lęku o jutro, co sprawia, że zaczynamy się bać o przyszłość. Karmi się nas złudnymi obrazami dóbr materialnych, ucząc od najmłodszych lat gromadzenia wokół siebie przedmiotów, kupowania coraz lepszych samochodów i coraz większych domów, które później często stoją puste, gdyż zamiast nauczyć nasze dzieci miłości do drugiego człowieka i szacunku do Matki Ziemi, pędzimy ślepo za złudzeniami, które tak naprawdę nic nie znaczą. Na starość zostajemy sami, bo z kolei nasze dzieci biegną ślepo w maratonie życia, a na mecie czekają na nas tylko bezwartościowe przedmioty, których i tak nie możemy zabrać ze sobą w dalszą podróż. Bądźmy wdzięczni za wszystko, co nas w życiu spotyka. Wdzięczność jest jedną z najpotężniejszych energii, jakiej możemy doświadczyć. Często w zachodnim świecie nie dostrzegamy wspaniałości Matki Natury, jakimi nas obdarza. Poczuj wdzięczność za każdy dzień, w którym możesz wypełniać swoje płuca cudownym, świeżym powietrzem, za rodziców, przyjaciół, słońce, śpiewające ptaki i drzewa, które każdego dnia produkują dla nas życiodajny tlen. Dziękuj za wszystko, co masz, a zobaczysz, jak zmieni się Twoje samopoczucie. Kiedy porównasz swoje życie z życiem ludzi w Afryce czy Azji, stwierdzisz, że żyjesz po królewsku. Mamy to szczęście, że urodziliśmy się w kraju, w którym nie ma wojen, każdego dnia możemy spokojnie zasnąć w swoim ciepłym i pachnącym łóżku, każdego ranka budzimy się i możemy zjeść pyszne śniadanie, a później obiad i kolację. Nie wszyscy na świecie mają komfort spożywania trzech posiłków dziennie. Kiedy już nauczysz się wdzięczności i szczerze poczujesz ją w swoim sercu, zdefiniuj swoje marzenia. Niech wydają się wielkie i niemożliwe do spełnienia. Nawet jeśli zrealizujesz tylko ich część i tak osiągniesz wielki sukces. Zacznij wyobrażać sobie, jakie to będzie uczucie, mieć i robić to, co chcesz lub być tym, kim chcesz. Poczuj to w swoim sercu, niech w środku Ciebie rozpali się żar wielkiego pragnienia. Do projektowanych przez siebie obrazów dodaj magnetyzujące uczucie, które będzie kreować takie życie, jakie chcesz mieć. Drodzy Czytelnicy, trzymacie w rękach książkę, która została napisana przez 18 wyjątkowych kobiet z różnych stron świata. Kobiety te mogą dziś śmiało powiedzieć, że spełniają się w wielu aspektach swojego życia, zarówno biznesowych, jak i osobistych. Wprawdzie po drodze doświadczyły wielu niepowodzeń, jednak nie poddały się, ponieważ wierzyły mocno w swoje marzenia. Jestem przekonana, że Wam również uda się sięgnąć gwiazd! Życzę miłej lektury! Kinga Langley Pomysłodawca i wydawca książki „Biznesowe inspiracje Polek na świecie” USA, Floryda

- 10 -


Słowo inspiracji


- 12 -


„Aby świadomie doświadczać piękna chwil, warto wcześniej być w smudze cienia”.

Ewa Błaszczyk Życie potrafi przynosić nam niespodzianki, te miłe i te bolesne. Niektóre z nich mogą być tragiczne i wtedy wydaje nam się, że już nigdy się nie podniesiemy. Nikomu, również sobie, nie życzę wielkich cierpień, ale gdy czytam relacje innych ludzi, którzy opisują, z jakich potwornych mroków potrafili wyjść, zmobilizować się i robić niesamowite rzeczy, wierzę, że drzemie w nas jednak olbrzymia siła. W moim życiu zdarzyły się dwie wielkie tragedie: śmierć ukochanego męża, a wkrótce potem śpiączka mojej sześcioletniej córki, Oli, która do dzisiaj się nie przebudziła. Nigdy nie zadałam sobie pytania: „Dlaczego ja i dlaczego tak się stało?”. Zawsze miałam przeświadczenie, że z tego pytania kompletnie nic nie wynika. Jest jak jest i tego, co się stało, już nie zmienię. Mam jednak wpływ na przyszłość, dlatego zawsze starałam się znaleźć taką drogę, która doprowadzi mnie do celu. Musiałam nauczyć się nią iść. Cały czas przyświecała mi myśl, że skoro tak się stało, to musi być w tym jakiś zamysł. Kontynuuję tę podróż do dzisiaj i ciągle wierzę, że ma ona sens. Nie jestem w niej sama. Od początku towarzyszyła mi Mania, siostra bliźniaczka Oli, ksiądz Wojciech Drozdowicz, z którym założyłam Fundację „Akogo?” oraz ludzie, którzy są w takiej samej sytuacji jak ja. Przekonałam się, że aby móc działać, trzeba wyjść do ludzi; nie można chować się w skorupie i dopuścić do destrukcji, ponieważ gdy robimy coś razem, zaczyna krążyć pozytywna energia, która czyni niemalże cuda. Ponadto warto wierzyć, że nawet to, co wydaje się niemożliwe, można zmienić, tylko musimy nad tym konsekwentnie pracować. Przełomowym momentem stał się dla mnie monodram „Rok magicznego myślenia” Joan Didion. Długo zastanawiałam się, czy jestem w stanie go zagrać, gdyż jest w nim paralelny zapis losu – strata męża i córka w śpiączce. Nie chciałam też, aby ludzie odbierali monodram wyłącznie jako moją historię. „Życie zmienia się szybko, życie zmienia się w jednej chwili, siadasz do kolacji i życie, jakie znasz, się kończy. Pozostaje kwestia żalu nad sobą”. Motto do tej sztuki tak mnie zafrapowało, że przemogłam się i z odwagą stanęłam na scenie. Była to dla mnie najlepsza terapia. Lepsza niż stu psychiatrów razem wziętych. Oczywiście i potem miałam chwile załamań, bo nikt nie jest ze stali. Zamiast jednak zamknąć się w sobie, wyszłam do ludzi, gdyż najlepszym antidotum na depresję jest zadaniowość. Po wypadku - 13 -


Oli stanęło przede mną ogromne wyzwanie, którego wtedy w Polsce nikt się nie podjął. Było nim powołanie do życia kliniki zajmującej się ludźmi w komie. Jej nazwa – Budzik – była jednoznaczna. Myśl o stworzeniu takiego miejsca zaczęła się rodzić ze wszystkich moich przykrych przeżyć, z buntu i niezgody na sytuację, w jakiej znalazły się setki ludzi, a wśród nich moja córka. Nieraz budziłam się o świcie, mokra ze strachu, pełna niepewności na co się porywam. Jednak wola działania była silniejsza. Najpierw odbył się wielki koncert w Sali Kongresowej, na który przyjechały tłumy z różnych stron Polski, żeby zebrać fundusze na pomoc takim ludziom jak moje dziecko. Wyrwało mi się wtedy spontaniczne: „Ja to wszystko z Olą zwrócę. Jeszcze nie wiem jak, ale zwrócę!”. Minęło 15 lat od założenia Fundacji „Akogo?” i 5 lat od rozpoczęcia działalności Kliniki Budzik. Świętujemy pięćdziesiąte przebudzenie. Aby świadomie doświadczać piękna takiej chwili, warto wcześniej być w smudze cienia. Autorki książki „Biznesowe inspiracje Polek na świecie”, podobnie jak ja, przeżywają niepowodzenia i dramaty, które potrafią przekuć w działanie. Każda z nich obrała inną drogę, prowadzi swój biznes w różnych krajach na świecie, lecz ścieżki, jakimi postanowiły podążać, doprowadziły je do sukcesu, którego nie można zważyć czy zmierzyć. Opisane w tej książce historie są właśnie świadectwem przekuwania niepowodzeń w sukces, a każdy z nich jest przykładem, jak wiele można osiągnąć, gdy tylko bardzo się tego pragnie. Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku! Jeśli dziś stoisz na rozdrożu lub Twoją łodzią życia szarpią sztormy i huragany, pamiętaj, że po każdej burzy świeci słońce, a po każdej nocy wstaje nowy dzień. Zanurz się w historię tych wspaniałych kobiet, które udowodniły, że można przetrwać nawet największe życiowe zawirowania, cieszyć się każdym dniem i spełniać marzenia, nawet kiedy wydaje się, że cały świat runął nam na głowę. Miłej lektury! Ewa Błaszczyk

- 14 -


Współautorki w kolejności alfabetycznej

1. Bea Bartlay - Wielka Brytania 2. Krystyna Czerwińska - Wielka Brytania 3. Beata Drzazga - Polska i USA (Nevada) 4. Dora Fyda - Niemcy 5. Danuta Hofner - Niemcy 6. Monika Jakieła - Włochy 7. Barbara Kaczmarowska-Hamilton - Wielka Brytania 8. Marta Krasnodębska - Wielka Brytania 9. Katarzyna Krawiec - Szwecja 10. Monika Leoniuk-Świerc - Irlandia 11. dr Gabriela Mercik - Wielka Brytania 12. dr Łucja Mirowska-Kopeć - USA (Illinois) 13. Marina Mockałło - Polska i Ukraina 14. Katarzyna Ojrzyńska - Wielka Brytania 15. Maja Plich - Polska 16. Iwona Podolak - USA (Nowy Jork) 17. Dominika Prokop - Dania 18. Dorota Świetlicka - Szwajcaria

- 15 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

BEA BARTLAY WIELKA BRYTANIA

Międzynarodowy trener biznesu i rozwoju osobistego www.beatricebartlay.com

Pracuje w swojej branży już 20 lat i może pochwalić się £50 mln osobistej sprzedaży. Jej zakres specjalizacji to: budowanie zespołów, sprzedaż, zarządzanie czasem, autoprezentacja, osiąganie celów, zarządzanie budżetem, budowanie pewności siebie. Bea jest laureatką pięciu brytyjskich prestiżowych nagród biznesu i autorką trzech książek. Czasopisma brytyjskie pisały o jej sukcesie aż 260 razy. Setki razy udzielała też wywiadów do radia i TV. Wyszkoliła tysiące osób na całym świecie. Przez Federation of Small Business została zaliczona do grona 100 wybitnych kobiet w UK godnych naśladowania w biznesie. Swój spektakularny sukces zawdzięcza konsekwentnemu wprowadzaniu w życie zasad i idei. Przekazuje je podczas autorskich szkoleń, na których dzieli się swoim bogatym doświadczeniem biznesowym, zaraża energią oraz ogromną pasją. Jej ulubione sporty to narciarstwo, tenis i żeglarstwo.

KRYSTYNA CZERWIŃSKA WIELKA BRYTANIA Czerwinska Group of Companies Ltd www.czerwinska.uk

Przedsiębiorca, właścicielka i dyrektor grupy firm Czerwinska Group of Companies działających na terenie hrabstwa Yorkshire. Założycielka Yorkshire Polish Business Club – klubu networkingowego dla przedsiębiorców i profesjonalistów w Wielkiej Brytanii. Występuje jako wykładowca, nominowana do wielu biznesowych nagród. Laureatka międzynarodowego konkursu „Wybitny Polak w Anglii, Walii oraz Irlandii Północnej’’ w kategorii Biznes w roku 2016. Departament księgowości w firmie Krystyny otrzymał tytuł ,,Księgowy Roku 2018” w Wielkiej Brytanii oraz „Najlepsze Doradztwo Podatkowe w Północnej Anglii’’ w roku 2018. Sponsorka wydarzeń polonijnych oraz młodych talentów muzycznych z Polski i Grecji. Aktywna działaczka akcji humanitarnych. Praktykantka prawa, pasjonatka biznesu oraz idei pozytywnego myślenia. Pochodząca z niezamożnej rodziny w Polsce. Jej motto to „Nie ma rzeczy niemożliwych’’ pod warunkiem, że towarzyszy temu ciężka praca i niezłomna wiara w siebie.

BEATA DRZAZGA POLSKA – USA (NEVADA) BETAMED S.A. www.betamed.pl

Założycielka i właścicielka największej firmy medycznej w Polsce BetaMed S.A., świadczącej usługi lekarskie, pielęgniarskie i rehabilitacyjne w domu pacjenta. Zatrudnia ok. 3000 osób, opiekuje się ponad 5000 pacjentów. Posiada 84 oddziały opieki długoterminowej w 11. województwach w Polsce. W 2014 r. otworzyła nowoczesną klinikę BetaMed Medical Active Care w Chorzowie, która oferuje kompleksowe usługi medyczne dla całej rodziny. Uczestniczka wielu międzynarodowych misji gospodarczych, m.in. w Nevadzie, Peru, Chile czy na Florydzie. Dyrektor Polsko-Amerykańskiej Izby Handlowej w Nevadzie i w Polsce. W 2016 r. za współpracę na arenie międzynarodowej na linii Polska-Nevada otrzymała tytuł „Ambasadora Biznesu Stanu Nevada”. W tym samym roku otworzyła też kolejną firmę BetaMed International w Las Vegas. Laureatka ponad 70 prestiżowych nagród i wyróżnień.

DORA FYDA NIEMCY

Światowe Imperium Kobiety Spełnionej www.fyda-relocation.eu

Od dziesięciu lat przedsiębiorca wspierający polskie rodziny w procesie relokacji na terenie Bawarii. Inicjatorka największego projektu łączenia, integracji i aktywacji przedsiębiorczości Polek mieszkających na emigracji w Niemczech. Nazwa grupy – Światowe Imperium Kobiety Spełnionej – w pełni oddaje misję jej projektu. Dora jest organizatorką monachijskich warsztatów motywacyjnych, oferujących kształcenie w zakresie rozwoju osobistego i biznesowego dla Polek z całego świata. W 2018 r. została laureatką Plebiscytu „Biznesowe inspiracje Polek na świecie”, tytułu przyznawanego przez PREMIER International Business Club. Od wielu lat udziela się na rzecz dzieci potrzebujących, które mieszkają w Polsce. Swoim działaniem pragnie zbudować wizerunek silnej, odważnej i przedsiębiorczej Polki mieszkającej poza granicami kraju.

- 16 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

DANUTA HOFNER NIEMCY

ERIDIANA www.praxishofner.de, www.erdiana-frauenkongress.de

Psychoterapeutka behawioralno-zachowawcza, hipnoterapeutka, coach, trenerka rozwoju osobistego i motywacji. Po ukończeniu Psychologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w 1989 r. osiedliła się na stałe w Niemczech, w Augsburgu. W Monachium zrobiła specjalizację z terapii behawioralno-zachowawczej, a następnie otworzyła własną praktykę psychoterapeutyczną. Jest członkinią Zrzeszenia Psychoterapeutów w Niemczech. Zorganizowała i zainicjowała kongresy ERDIANA dla kobiet biznesu i sukcesu, połączone z akcją charytatywną na rzecz Centrum Zdrowia Matki i Dziecka w Augsburgu. Była członkini politycznego związku PROAugsburg. Filantropka i mecenas sztuki. Wspiera początkujących artystów organizując im wernisaże oraz wspiera kobiety w ich osobistym i biznesowym rozwoju. Kieruje się w życiu kilkoma maksymami. Jedna z nich to: „Bądź odważna i wierna swoim wartościom”. Mama dwójki dorosłych dzieci – Julii i Jakuba.

MONIKA JAKIEŁA WŁOCHY DMA Servizi www.dmaservizi.com

Założycielka i główny manager firmy Developing Mobility Agency – DMA Servizi we Włoszech. Celem strategicznym firmy jest promocja handlu i inwestycji oraz wspieranie przedsiębiorców w rozwijaniu działalności na międzynarodowych rynkach. Liderka w zakresie innowacyjnych rozwiązań i promocji bezpieczeństwa drogowego. Koordynatorka wielu nagradzanych międzynarodowych projektów, m.in. programu Ambasadorowie Bezpieczeństwa Drogowego, wyróżnionego certyfikatem EPSA w 2013 r. Przedstawicielka ośrodków doskonalenia techniki jazdy poza granicami Włoch. Finalistka konkursu na Zagranicznego Przedsiębiorcę Roku we Włoszech MoneyGram Award. Specjalizuje się w promocji turystyki biznesowej dla klientów premium. Reprezentuje Fundację Polonia Gospodarcza Świata jako prokurent generalny zarządu na region polsko-włoski.

BARBARA KACZMAROWSKA-HAMILTON WIELKA BRYTANIA Renesans Portretu www.basiahamilton.com

Tuż po ukończeniu Gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych (na której otrzymała dyplom z wyróżnieniem) wyemigrowała najpierw do Włoch, gdzie ukończyła studia na Accademia di Belle Arti w Wenecji i Rzymie, a następnie do Anglii. Jej studio Renesans Portretu znajduje się w centrum Londynu. Laureatka licznych nagród. Otrzymała m.in. Złoty Medal III Biennale w Gdańsku, II Nagrodę na Biennale Sztuki Współczesnej w Rzymie oraz I Nagrodę Wystawy Sztuki Współczesnej w Rzymie. Wystawiała swoje prace w Polsce, we Włoszech, w Anglii, na Jamajce i w Stanach, w tak prestiżowych galeriach jak Zachęta, Palazzo Nazionale, Royal Pastel Society, Royal Portrait Society. Specjalizuje się w malarstwie portretowym wykonanym techniką pastelu na papierze. Jej modelami są wielcy tego świata – znani politycy, sławni artyści, dostojnicy kościelni i arystokraci. Pozowali jej między innymi: Jan Paweł II, Lech Wałęsa, Królowa Matka, Sułtan Brunei czy Maharadża Jodhpuru.

MARTA KRASNODĘBSKA WIELKA BRYTANIA Hakerki Sukcesu www.martakrasnodebska.pl

Strateg marki i biznesu online, laureatka wielu nagród i wyróżnień. Pomaga kreatywnym kobietom zbudować biznes online, który pasuje do ich stylu życia – nieważne czy mieszkają w Londynie, Nowym Yorku czy Krakowie. W ciągu roku od powstania marki Hakerki Sukcesu stworzyła społeczność ponad 25,000 kobiet. W jej szkoleniach i bootcampach strategii oraz technik „growth hacking” wzięły udział dziesiątki tysięcy osób z ponad 41 krajów świata. Klientki Marty to popularne blogerki, autorki kursów i książek, czyli kobiety z klasą, które miały dość czekania na sukces i stworzyły go same. Marta pomaga im wyrzucić ze słownika słowo „niemożliwe”, zaistnieć w sieci i wypracować strategie, które pomnożą dochody i zmniejszą nakład pracy.

- 17 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

KATARZYNA KRAWIEC SZWECJA Krawiec stad ab, Milioner EKO AB www.tiande.se, www.krawiec.se

Właścicielka pięciu firm. W 2007 r. wyemigrowała z Polski do Szwecji i już w 2008 r. założyła pierwszą firmę usługową Krawiec Stad Ab, a następnie firmę kosmetyczną Tid För Kroppen oferującą zabiegi na ciało, SPA oraz usługi fryzjerskie. W 2017 r. otworzyła hurtownię z kosmetykami firmy tianDe produkowanymi na bazie ziół według starych chińskich receptur. W ramach działalności dla tianDe pełni w firmie funkcję dyrektora korporacji – współpracuje z Polską, Anglią, Irlandią, Niemcami, Danią i Norwegią. Jest członkinią organizacji polonijnych: Towarzystwo Polaków Ogniwo, Polska Sobota Stylu i Smaku. Często bierze udział w różnych imprezach polonijnych. Od kilku lat uczęszcza na szkolenia z rozwoju osobistego i psychologii sukcesu. Chętnie dzieli się zdobytą wiedzą, pomagając kobietom w założeniu własnej działalności. „Żyj na 100 %” – to jej hasło przewodnie.

MONIKA LEONIUK–ŚWIERC IRLANDIA tianDe Centre Ireland www.tiande.ie

Absolwentka Wydziału Resocjalizacji Pomorskiej Akademii Pedagogicznej w Słupsku oraz Pedagogiki na Uniwersytecie Wrocławskim. Ukończyła kursy z Psychologii Gestalt oraz Technik Wizualizacji i Relaksacji. W 2004 r. wyemigrowała do Irlandii. Prowadzi jedyne w Irlandii Centrum Dystrybucyjne produktów firmy tianDe. Jako prekursorka nowej marki kieruje 300-osobowym zespołem, odnosząc duże sukcesy. Obecnie w firmie jest na pozycji Złotego Dyrektora, z obrotem grupy ponad 100,000 złotych miesięcznie. Liderzy jej grupy również otrzymali nominacje do rang dyrektorskich. Działa społecznie w grupie Woman in Business, w ramach której pomaga kobietom w rozwoju osobistym i zawodowym. Współpracuje z American Beauty Academy w Cork, gdzie szkoli nową kadrę. Dwukrotnie otrzymała ogólnoświatową nagrodę Lidera Roku wręczaną w Moskwie. Jej pasją jest muzyka rockowa, a w szczególności gotycki rock.

dr GABRIELA MERCIK WIELKA BRYTANIA Doktor gwiazd, VIP-ów i rodzin królewskich Luxury Dr. Gabriela Clinics, www.drgabriela.co.uk

Po ukończeniu kierunku lekarskiego na Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach rozpoczęła pracę w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu na oddziale kardiologii. W 2008 r. wyjechała do Belfastu w Wielkiej Brytanii. Pracowała w Royal Hospital na oddziale kardiologii w Musgrave Park Hospital, Mater Hospital i Ulster Hospital. W międzyczasie otworzyła w Belfaście swoje dwie pierwsze kliniki: medycyny estetycznej i stomatologiczną, a zaraz potem kolejną klinikę medycyny estetycznej w Omagh. W 2012 r. dr Gabriela przeniosła się do Londynu i otworzyła Akademię Medycyny Estetycznej kształcącą lekarzy, dentystów i pielęgniarki. Następne placówki Dr. Gabriela Clinics zostały otworzone w Londynie na sławnej Harley Street, a także na Beauchamp Place. Dr Gabriela jest twórczynią nowatorskich metod w dziedzinie medycyny estetycznej oraz produkcji autorskich kosmetyków. Jest też finalistką konkursu na Międzynarodowego Przedsiębiorcę Roku 2018 oraz laureatką Nagrody Kobiety Do Przodu (Ladies Forward).

dr ŁUCJA MIROWSKA-KOPEĆ USA (ILLINOIS)

Artur E. Canty Elementary School, Towarzystwo Dolnośląskie w Chicago www.cantyschool.org, www.towarzystwodolnoslaskiechicago.org

Germanistka, pedagog, dyrektorka szkoły podstawowej w Chicago, USA. Absolwentka Filologii Germańskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. We Wrocławiu była kierowniczką działu w Młodzieżowym Domu Kultury i lektorką języka niemieckiego na Akademii Wychowania Fizycznego. Na początku lat 90. emigrowała do Chicago, gdzie ukończyła studia w dziedzinie edukacji i zarządzania, uzyskując dwa dyplomy magisterskie oraz doktorat. Pracuje w systemie Chicago Public Schools jako dyrektorka Szkoły Podstawowej im. Arthur E. Canty. Prowadzi szeroką działalność społeczną i charytatywną w organizacjach polonijnych i amerykańskich. Za całokształt działalności zawodowej i społecznej została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej, Medalem Komisji Edukacji Narodowej oraz Medalem Prymasa Polski Za Zasługi Dla Kościoła i Narodu. Otrzymała tytuł Kobiety Roku 2007 oraz Wybitnego Polaka w USA w 2017 r.

- 18 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

MARINA MOCKAŁŁO POLSKA – UKRAINA Medycyna Wielowymiarowa www.medycyna-wielowymiarowa.pl

W rodzinnym Charkowie (byłe ZSRR) zdobyła wszechstronne podstawowe i średnie wykształcenie. Ukończyła z wyróżnieniem Politechnikę w Charkowie, a jej praca magisterska zajęła III miejsce w Republikańskim Konkursie. Po studiach przeprowadziła się na stałe do Polski, gdzie ukończyła Filologię Rosyjską na Uniwersytecie Warszawskim, a następnie pracowała jako wykładowca i lektorka języka rosyjskiego na Akademii Teologii Katolickiej. Otworzyła też firmę oferującą tłumaczenia. Po jakimś czasie założyła w Warszawie sklep ezoteryczny TAO i podjęła studia holistyczne. W koedycji z wydawnictwem KOS zaczęła wydawać i tłumaczyć książki z dziedziny uzdrawiania. Od 20 lat prowadzi wraz ze swoim partnerem Centrum Wielowymiarowej Medycyny, które zajmuje się nie tylko uzdrawianiem ciała, ale również pomocą w wielowymiarowym rozwoju osobistym. W ramach centrum Marina prowadzi warsztaty oraz udziela konsultacji w Warszawie, Berlinie i Londynie.

KATARZYNA OJRZYŃSKA WIELKA BRYTANIA (SZKOCJA) Esteem Beauty www.esteembeauty.co.uk, www.esteemexcellenceacademy.co.uk

Kosmetolog, szkoleniowiec, przedsiębiorca. Ściśle współpracuje z polskimi firmami, promuje ich techniki oraz produkty w Wielkiej Brytanii. Absolwentka Akademii Medycznej w Łodzi. Założycielka i właścicielka Kliniki Urody Esteem Beauty oraz centrum szkoleniowego Esteem Excellence Academy w dziedzinie makijażu permanentnego. Laureatka licznych nagród w swojej dziedzinie, m.in. na Salon Roku, dla Najlepszej Terapeutki Roku, dla Najlepszego Szkoleniowca. Była też wielokrotną finalistką w konkursach kosmetycznych. Jest laureatką konkursu Wybitny Polak w UK. Angażuje się w liczne akcje charytatywne na rzecz kobiet: chorujących na raka, ofiar przemocy w rodzinie oraz cierpiących na łysienie plackowate. Wspiera i motywuje kobiety w ich osobistym rozwoju. Kocha podróże i poznawanie ludzi z innych kultur. Nie zapomina o swoich polskich korzeniach. W wolnych chwilach uwielbia tańczyć i uprawiać jogę.

MAJA PLICH POLSKA

Biuro Detektywistyczne RUTKOWSKI www.detektywrutkowski.pl, www.patriot24.net

Właścicielka największego w Polsce biura detektywistycznego „Rutkowski”, które prowadzi wraz ze swoim partnerem, Krzysztofem Rutkowskim. Współwłaścicielka portalu internetowego oraz telewizji Patriot24.net. Psycholożka, licencjonowany detektyw, filantropka zaangażowana w akcje pomocy potrzebującym. Regularnie oddaje krew i popularyzuje akcję „Krewniacy”. Prowadzi biuro detektywistyczne, udziela porad psychologicznych i uczestniczy w często niebezpiecznych akcjach, głównie zagranicznych, realizowanych na zlecenie klientów. Pomaga w odzyskiwaniu porwanych dzieci oraz kobietom oszukiwanym przez partnerów. Prywatnie interesuje się modą. W przeszłości prowadziła dużą agencję promocji i reklamy, która zatrudniała kilkaset hostess. Mama 15-letniej Kai i 5-letniego Krzysia.

IWONA PODOLAK USA (NOWY JORK) Polskie Biuro, finansista i społecznik

Właścicielka Polskiego Biura, finansistka, księgowa oraz inwestorka nieruchomości. Prowadzi swój biznes od 21 lat. Z jej porad w zakresie podatkowym i finansowym korzystają tysiące Polaków. Wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, gdzie z wyróżnieniem cum laude ukończyła studia na Mercy College NY w programie Księgowość i Finanse. Po studiach pracowała w Polskim Banku Wawel jako księgowa. Została przyjęta do zarządu dyrekcji Polish Peoples Home, Cracovia Manor. W latach 2012−2018 zasiadała w Radzie Dyrektorów Polsko-Słowiańskiej Federalnej Unii Kredytowej, pełniąc funkcje wiceprzewodniczącej i sekretarza Rady Dyrektorów PSFCU. Obecnie jest Prezesem Zarządu Polskiego Biura Księgowości w New Jersey, a po godzinach inwestuje w nieruchomości.

- 19 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

DOMINIKA PROKOP DANIA

Kancelaria Polonia Prawo Prokop, Prokop&Marstal Advokatanpartsselskap www.prokop-marstal.dk, www.polonia-prawo.dk

Urodzona w Polsce absolwentka prawa na Uniwersytecie w Kopenhadze. Jeszcze przed zakończeniem studiów zaczęła robić karierę w duńskim Ministerstwie Zatrudnienia. Następnie pracowała przez kilka lat w duńskim Ministerstwie Gospodarki. Jest założycielką i dyrektorką duńskiej kancelarii adwokackiej Prokop&Marstal Advokatanpartsselskap, znaną także pod nazwą Polonia Prawo. Prowadzi sprawy na terenie całej Danii w 27 sądach (na 29 sądów ogółem). Jest członkinią wielu stowarzyszeń, m.in: Adwokatury Duńskiej, Branży Duńskich Adwokatów, Adwokatów w Aarhus, Duńskich Adwokatów od Spraw Ubezpieczeń i Odszkodowań, Duńskich Adwokatów od Spraw Procesu Sądownictwa, Duńskich Obrońców w Sprawach Karnych, Europejskiego Stowarzyszenia Adwokatów Kryminalnych czy Międzynarodowego Stowarzyszenia Adwokatów.

DOROTA ŚWIETLICKA SZWAJCARIA Extre-Mums www.rareve.com

W Warszawie ukończyła studia medyczne ze specjalizacją w farmakologii, Zarządzanie i Marketing oraz projektowanie stron internetowych. Przez 25 lat pracowała dla firm farmaceutycznych w Polsce i w Szwajcarii. Stworzona przez nią firma-platforma ma na celu otoczenie opieką wszystkich chorych z chorobami rzadkimi. Jak nikt inny rozumie cierpiących, gdyż sama została naznaczona cierpieniem – jej córka Tosia urodziła się z nowotworem nadnerczy. Córkę uratowała aparatura zakupiona przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i od tego czasu Dorota aktywnie wspiera tę wspaniałą akcję. Certyfikowany nauczyciel Hatha Jogi i medytacji. Pasjonatka wioślarstwa, które zaczęła uprawiać jeszcze w szkole podstawowej. Obecnie pracuje nad projektem Extre-Mums, jednoczącym matki opiekujące się niepełnosprawnymi lub ciężko chorymi dziećmi. Wierzy, że cokolwiek zdarza się w życiu, dzieje się po coś.

- 20 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Sukces to nic innego jak kilka prostych dyscyplin praktykowanych codziennie”. Jim Rohn

BEA BARTLAY WIELKA BRYTANIA

Międzynarodowy trener biznesu i rozwoju osobistego www.beatricebartlay.com

- 22 -


- 23 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Bea Bartlay

Niczego już się nie boję Wielka Brytania

Nie ma i nigdy nie było dla mnie nic bardziej motywującego i inspirującego, jak prowadzenie własnego biznesu. Idea ta od samego początku była motorem napędowym mojej kariery. Już jako dziecko czułam pod skórą, że będę w życiu robić fascynujące i wyjątkowe rzeczy. Nie zgodziłam się tak po prostu na marne, schematyczne i szablonowe życie. Często słyszałam, że jestem szalona i oderwana od rzeczywistości, że muszę, tak jak inni, podążać tymi samymi drogami. Często też słyszałam, że spotka mnie wielka kara za brak pokory i ciągłe poszukiwania. Nic jednak nie było w stanie mnie zatrzymać i zabić moich marzeń o innym życiu, a kiedy przyszedł moment, w którym sama mogłam o nim decydować – zwyczajnie odmówiłam podążania za utartym schematem i zaczęłam żyć według mojego planu, który od lat skrupulatnie sobie przygotowywałam. Oczywiście, że na tej drodze pojawiały się wyzwania i porażki, ale nie można nie docenić poczucia swobody i wolności, która towarzyszy nam w pokonywaniu przeciwności losu i budowaniu własnego biznesu. Możliwość nieograniczonego niczym wyboru własnej drogi, świadomość faktu, że sami kierujemy swoim losem – to absolutnie wyzwala i motywuje. Kobiece inspiracje Od zawsze fascynowały mnie silne, odważne i zdecydowane kobiety, a ich biografie są moją nieustanną inspiracją i źródłem, z którego czerpię siłę. Żadna z nich nie miała łatwego, w tradycyjnym tego słowa rozumieniu, życia. Podziwiam takie kobiety jak Margaret Thatcher – kobietę stanu i świetną negocjatorkę, Coco Chanel – która jako jedna z pierwszych kobiet biznesu brawurowo wprowadzała nowe trendy, Margaret Bourke–White – korespondentkę i fotograf wojenną z czasów II wojny światowej, Therese Alshammar – wielokrotną mistrzynię świata i mistrzynię olimpijską w kraulu i delfinie, Amelię Earhart – pierwszą na świecie kobietę pilot, która solo przeleciała Atlantyk, Lindsey Vonn – narciarkę, wielokrotną mistrzynię świata i zwyciężczynię pucharu świata w narciarstwie alpejskim, Agnieszkę Radwanską – tenisistkę, pierwszą Polkę notowaną w pierwszej trójce WTA, finalistkę Wimbledonu czy Josephine Baker – tancerkę, która walczyła z rasizmem i postulowała równouprawnienie kobiet. Cenię te kobiety za ich nietuzinkową wizję, konsekwencję, dyscyplinę, wyniki i osiągnięcia. - 25 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„To my kształtujemy okoliczności, a nie okoliczności nas. Rozejrzyj się wokół – pieniądze naprawdę leżą na ulicy, wystarczy się po nie schylić. Wykorzystaj każdą okazję do tego, aby rozwijać i udoskonalać swoje życie, tu i teraz, z wiedzą i narzędziami, jakimi teraz dysponujesz – lepsze przyjdą w trakcie działania”.

Droga do sukcesu nie jest prosta, wielokroć okupiona łzami i wyrzeczeniami. Tak też i było w moim przypadku – robiłam swoje, zgodnie z planem – bez wypatrywania aplauzu, sławy, uznania. Założenie miałam jedno – osiągnąć cel, jaki sobie postawiłam i to przy pomocy narzędzi i wiedzy, jakimi wówczas dysponowałam. Zarówno wielkie, jak i małe przedsięwzięcia często zaczynają się od prostego pomysłu i moja firma 2B Interface nie była tu wcale wyjątkiem. Telefon, który zmienił wszystko Wszystko zaczęło się przypadkowo, kiedy to wiele lat temu przyjechałam do Anglii podszlifować swój angielski. Zupełnie przypadkowo pomogłam mojemu znajomemu zrekrutować do pracy kilku pracowników. Dodam, że wówczas nie miałam pojęcia ani o zawodach, które wykonywali, ani o rekrutacji. Dla mnie to była świetna okazja, aby zobaczyć, jak funkcjonuje biznes angielski, przyjrzeć się procedurom od środka i być częścią procesu. Zabrałam się do pracy z takim zapałem, że w ciągu dwóch tygodni pracownicy byli już na miejscu w UK, a ja w tym czasie ogarnęłam im pozwolenie na pracę. Polska jeszcze wtedy nie była w Unii. Przetłumaczyłam aplikacje do Home Office, umowy i dopięłam wszystkie formalności na ostatni guzik. Zdobyłam doświadczenie, wiedzę, szacunek i wsparcie ludzi na wiele kolejnych lat w biznesie. Wtedy jeszcze nie planowałam zostać w UK i zarezerwowałam bilet powrotny do domu. W drodze na lotnisko zadzwonił telefon. Głos w słuchawce zapytał, czy jestem agencją rekrutacyjną, bo chcieliby zamówić u mnie takich samych pracowników, jakich dostarczyłam do firmy tydzień wcześniej. Byłam zaskoczona tym telefonem, ale przytomnie sprawdziłam, czy wyświetlił mi się numer i zapytałam, czy mogę oddzwonić za 2 godziny, bo właśnie wchodzę na spotkanie. Oczywiście nie oddałam bagażu na check-in i nie poleciałam do Polski. W McDonald‘s, bo tylko tam był Internet, sprawdziłam, jak funkcjonują agencje rekrutacyjne i jak to wygląda od strony biznesowej. Po 2 godzinach oddzwoniłam i potwierdziłam spotkanie za 5 dni, bo tyle czasu realnie potrzebowałam, aby się do niego przygotować i zorganizować wszystko od strony formalno–prawnej. Popędziłam wieczorem na spotkanie networkingu w Dockland’s Business Club, gdzie w jeden wieczór poznałam księgowych i prawników, specjalistów od Health and Safety. Widząc mój entuzjazm i pasję na tym spotkaniu, wytłumaczyli mi, jak funkcjonuje biznes w UK. Gdy już zabrakło kartek w notesie, robiłam notatki na serwetkach. Następnego dnia pojechałam do znajomego, któremu wcześniej rekrutowałam ludzi, i spędziłam cały dzień w fabryce przyglądając się, jak wygląda proces produkcji, jakim żargonem posługują się pracownicy. Pierwszy raz w życiu widziałam, jak wygląda produkcja mebli w rzeczywistości. Bardzo spodobał mi się koncept projektowania, produkcji, a potem montażu wyposażeń sklepów dla znanych brandów, które można zobaczyć na lotniskach lub w największych centrach handlowych świata. Od początku prowadzenia firmy przyświecał mi jeden cel – aby zapewnić brytyjskim producentom sektora projektowania i wyposażenia wnętrz stabilną kadrę. Nie pojedynczych pracowników, lecz całe, sprawnie pracujące zespoły, począwszy od pracownika produkcji, na dyrektorze zarządzającym - 27 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

kończąc. Od pierwszego dnia byłam więc skupiona na jednym celu – budowaniu zespołów, a nie rekrutacji pojedynczych osób. To nas wyróżniało wśród konkurencji, to było naszym USP (unique selling point), dzięki któremu osiągnęliśmy wraz z moim zespołem spektakularny sukces.

„Skup się na jednym celu, nie rozpraszaj się, nie oglądaj na innych, nie zmieniaj koncepcji co 5 minut, tylko dlatego, że ktoś w Twoim otoczeniu odniósł sukces w jakiejś innej dziedzinie. To, co widzisz, jest końcowym efektem jego pracy, planu i strategii, którą sobie obrał. Bądź jak kapitan statku, który płynie do określonego celu z wyselekcjonowaną załogą i ma ściśle wyznaczoną trasę oraz czas na dopłynięcie”. Katamaranem po sukces Pierwszy przełomowy dla nas moment miał miejsce w 2007 roku, kiedy 2B Interface otrzymało od London Chamber of Commerce and Industry prestiżową nagrodę biznesową dla najlepszej nowej firmy – Best New Business. Dodam tylko, że do tego konkursu nie można się było zgłosić samemu, musieliśmy dostać nominację, a samo przygotowanie dokumentacji przypominało pisanie pracy magisterskiej z audytem księgowym, referencjami klientów i osób zaufania publicznego. Musiałam również wykazać swój udział w pracach na rzecz instytucji charytatywnych. Na przykład przez całą niedzielę kroiłam cebulę i smażyłam burgery nad Tamizą na evencie charytatywnym zorganizowanym przez Rotary Club. W kategorii na najlepszy nowy biznes roku konkurowaliśmy z ponad 300 innymi brytyjskimi biznesami, w tym firmami córkami wielkich instytucji finansowych z londyńskiego Canary Wharf. Najpierw przyszedł list informujący nas, że przeszliśmy do pierwszej 100, potem 50 i 10. Radości nie było końca, łapaliśmy coraz więcej wiatru w żagle, a duma nas rozpierała – klasyfikacja w pierwszej dziesiątce i zaproszenie na Wielką Galę to było coś! Mój zespół dostał dzień wolny. Przeznaczyliśmy go na wizytę w salonie piękności, a wieczorem, w rytmie muzyki jazzowej, popijając szampana, płynęliśmy katamaranem po Tamizie na galę na Greenwich. Kiedy na wielkiej Black Tie Gala Dinner w Royal Navy College na Greenwich, gdzie na sali było 600 osób, w tym cała elita londyńskiego biznesu, wyczytano nazwę mojej firmy – zwycięzcy najlepszego nowego biznesu – świat naprawdę mi zawirował. Stałam przez moment jak osłupiała, a ludzie wokół bili brawo i krzyczeli – „Bea, go on stage!”. Pobiegliśmy na scenę całym zespołem, aby odebrać statuetkę i czek. Brawom, wywiadom i gratulacjom nie było końca. Byłam niezwykle szczęśliwa i dumna z naszych osiągnięć. To jedna z tych chwil, dla których warto wstawać rano i budować coś z pasją od podstaw. - 28 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Raduj się każdą chwilą w życiu, każdy moment jest specjalny – on da Ci siłę i wiarę, kiedy zaczniesz w siebie wątpić i przeprowadzi Cię przez wszystkie trudne momenty”.

Historia z pończochą w tle Niestety, radość ze spektakularnego sukcesu nie trwała zbyt długo. Zaledwie trzy tygodnie później nasz główny klient zbankrutował, pozostawiając nas z niezapłaconą fakturą na kwotę £128.000. Ktoś mógłby powiedzieć: „Jak mogłaś do tego dopuścić?”. Otóż, to nie było przeterminowane zadłużenie, to była miesięczna faktura z zaledwie 7-dniowym opóźnieniem. Nie rozumiałam wówczas tego, co się wydarzyło. Myślałam, że jak mam umowę z firmą, to jestem zabezpieczona. Księgowy i prawnik doradzali mi ogłoszenie upadłości, a wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że nie podniosę się z tej katastrofy. Uparłam się jak przysłowiowy osioł, że dam radę odbudować firmę. Nie mogłam uwierzyć, że jednego dnia jesteśmy najlepszym nowym biznesem, a zaledwie kilka tygodni później miało nas fizycznie nie być. Zaufałam swojemu instynktowi. Zignorowałam rady, by zamknąć firmę. Nie przyjęłam porażki do wiadomości i postanowiłam walczyć. Pojechałam do firmy klienta, u którego byli już administratorzy (coś w rodzaju syndyka, ale ich zadaniem była sprzedaż firmy, nie jej zamknięcie). Ci, którzy choć raz mieli do czynienia z administratorami, wiedzą, że nie ma z nimi żadnej rozmowy – nie można wejść na teren firmy i otrzymać niczego na piśmie poza powiadomieniem o końcowych wynikach ich pracy. Pojechałam do firmy byłego klienta – drzwi i bramy były oczywiście szczelnie zamknięte, ale ja przecież znałam bardzo dobrze cały budynek. Podjechałam od podwórka i zwyczajnie weszłam przez płot; dodam, że w szpilkach i spódnicy. Z rozdartym do połowy rozporkiem w spódnicy i w podartych pończochach weszłam do budynku wyjściem ewakuacyjnym i tak oto stanęłam przed jednym z administratorów. Zanim zdążył mnie zapytać o to, jak się tu znalazłam, przedstawiłam się szybko i poprosiłam grzecznie, aby mi wyjaśnił, co się stało. Stał się cud – ten chłodny i zasadniczy prawnik zgodził się ze mną porozmawiać tylko dlatego, że byłam miła i poprosiłam o pomoc. Podczas naszej rozmowy uświadomiłam sobie, że zależy mu na sprzedaży firmy, że mają oczekujących kontrahentów i zaległe zamówienia. Wszystko, czego potrzebowali, to pracowników do obsługi linii produkcyjnej i biura, aby kontynuować produkcję. Nasi pracownicy byli dostępni, przekalkulowałam szybko stawki i wynegocjowałam z nim nowe warunki, w tym tygodniowe płatności (ważne do utrzymania płynności finansowej). W przeciągu zaledwie trzech miesięcy moja firma odzyskała płynność finansową, a 2B Interface przetrwało bardzo poważny kryzys. Oczywiście wymagało to ograniczenia wydatków i wzmożonej, ciężkiej pracy – schudłam wtedy prawie 6 kilo i pracowałam po 16 godzin na dobę. I tak oto, w podartych pończochach i rozprutej spódnicy, uratowałam firmę od upadku, a w dniu, w którym odzyskaliśmy płynność finansową, zarezerwowaliśmy z mężem wakacje w ciepłych krajach. Spałam na tych wakacjach jak kamień przez trzy dni niemal non stop, tak bardzo zmęczona byłam po tych miesiącach walki o firmę. Naładowałam baterie i byłam gotowa na kolejne wyzwania. To bardzo ważna lekcja, której nauczyłam się w biznesie – skupiaj swoją energię na porażce, bądź konstruktywny i szukaj wyjścia z sytuacji. Innymi słowy, weź się w garść i zaufaj swojemu instynktowi – uprzejmość i determinacja działa zawsze, czasem pomagają w tym nawet potargane pończochy. - 29 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Bea faktor Kolejny poważny problem pojawił się w 2011 roku, ale tym razem już wewnątrz mojej firmy. Troje zatrudnionych przeze mnie menedżerów, których wyszkoliłam od absolutnych podstaw i awansowałam, niespodziewanie z dnia na dzień zwolniło się z pracy i założyło własną, identyczną firmę rekrutacyjną – kopię 2B Interface ze skopiowanym brandem włącznie. Z czasem wyszło na jaw, iż założyli firmę w porozumieniu z naszym dostawcą usług informatycznych, dzięki czemu mieli też dostęp do serwerów firmy oraz wszystkich informacji o moim biznesie: od baz danych przez kontrakty i dokumentacje, po dane finansowe firmy. Nie musieli niczego fizycznie kopiować – widzieli każdy nasz ruch, każdy e-mail, każdą umowę na swoich monitorach. Byli dużym zagrożeniem dla firmy, co więcej wyczyścili nam z systemu dane pracowników, między innymi konta bankowe i numery ubezpieczenia społecznego NIN (National Insurance Numbers). Siedziałyśmy z księgową cały weekend i wprowadzałyśmy wszystkie dane do CRM na nowo. Pomimo przebiegłego planu nie udało im się przejąć ani jednego z naszych klientów. To przykre doświadczenie wiele mnie nauczyło zarówno o sobie, jak i o innych ludziach. Jeszcze bardziej wzmocniłam strukturę organizacyjną firmy. Wtedy też dowiedziałam się, że dla klienta ważniejsza jest jakość usług niż odrobinę niższa cena. Patrząc wstecz uświadamiam sobie, że ten przykry incydent wpłynął bardzo pozytywnie na naszą działalność: nie tylko wiele mnie nauczył, ale również pokazał, jak fantastyczny zespół oddanych i lojalnych współpracowników udało mi się zbudować. Nauczyłam się, jak bezcenna w biznesie jest wytrwałość i bardzo dobry serwis. Anglicy mają takie powiedzenie: „Daj komuś wystarczająco długą linę, to powiesi się sam”. Nie szukałam rewanżu, nie wytoczyłam nielojalnym pracownikom sprawy w sądzie – skupiłam całą energię na budowaniu biznesu i teraźniejszości, zamiast walce z demonami z przeszłości. To jest moja firma, ja ją zbudowałam, a to, czego im w tej układance zabrakło, to mózg – tak zwany „Bea faktor”. Perfekcjonizm z przymrużeniem oka Inspirację, energię, siłę i dyscyplinę zarówno w życiu prywatnym, jak i w biznesie czerpię również ze sportu. Gram w tenisa na poziomie klubowym w hrabstwie Cambridge i w Akademii Tenisowej w La Managa w Hiszpanii. W sezonie zimowym jeżdżę regularnie na nartach w Alpach Francuskich, Włoskich i Austriackich. Największą wartością tych sportów jest to, że nieustannie musisz się rozwijać, uczyć, trenować, doskonalić, zmagać z samym sobą, nie poddawać się i radzić sobie z porażkami własnymi i zespołu. Na początku mojej kariery w lidze tak strasznie chciałam wygrywać, że podczas meczu nie byłam w stanie trafić piłką w pole serwisowe, traciłam punkt za punktem, przegrywaliśmy mecz za meczem i w rezultacie zamiast awansować, moja drużyna spadła poziom niżej. Nie mogłam się z tym pogodzić i zrozumieć, dlaczego na treningach biję mocny pierwszy serwis i mam 90% skuteczności, a na meczu tracę punkty. Dziś wiem, że to za każdym razem próba cierpliwości i lekcja pokory. Paradoksalnie, kiedy dałam sobie prawo do popełniania błędów – zaczęliśmy wygrywać. Przez długi czas wręcz opętana byłam wizją perfekcjonizmu, ale porażki w sporcie i biznesie pozwoliły mi zrozumieć, że nie ma czegoś takiego jak perfekcyjny biznes, perfekcyjna rodzina, perfekcyjny mecz. Każdy popełnia błędy, ale ważne, by wyciągać wnioski z takich doświadczeń, a następnym razem zrobić to lepiej. Prawo do popełniania błędów dało mi większy luz i swobodę w działaniu. Spojrzałam też na siebie z większym dystansem i dałam innym prawo do popełniania błędów. - 30 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Jeśli nie potrafisz ogarnąć zadań w biznesie, zacznij uprawiać jakikolwiek sport zespołowy – lekcje, jakie wyciągniesz po każdym treningu, są bezcenne i do zastosowania natychmiast w biznesie”.

Koronnym zdarzeniem było jedno z moich wystąpień jako trenerki biznesu – zepsuła się baza od mojego mikrofonu nagłownego. Nie mogłam sama włączać i wyłączać urządzenia i zdana byłam na pomoc technika, któremu dawałam znaki ze sceny. Wszystko działało super aż do przerwy, kiedy to technik zapomniał mnie wyłączyć, a ja, podłączona na pełną moc, pobiegłam do toalety. Wszystko, co działo się w toalecie, słychać było na sali, korytarzu i w kantynie. Perfekcyjna akustyka! Technik wyszedł na krótką przerwę, nic nie słyszał i nie było komu mnie rozłączyć. Wszyscy padali ze śmiechu. Przyznam, że byłam trochę zakłopotana, ale gdy wróciłam na salę, obróciliśmy to w żart. Wtedy też zrozumiałam, że w życiu trzeba być przygotowanym na WSZYSTKIE okoliczności i że większość z nich da się załatwić poczuciem humoru i dużym dystansem do siebie. Nabranie dystansu do siebie pozwoliło mi również na większy relaks i odpoczynek. A jak do tego doszło, że zaczęłam wygłaszać prelekcje? Otóż wiele lat temu, jeszcze w 2007 roku, zaraz po tym, jak otrzymałam pierwszą prestiżową brytyjską nagrodę biznesową, przyjęłam zaproszenie, aby jako prelegent dzielić się swoim doświadczeniem, motywować i wspierać innych w drodze do sukcesu. I tak oto, oprócz codziennego rozwijania biznesu, zaczęła się moja fascynująca podróż międzynarodowego trenera biznesu i rozwoju osobistego. Jednak praca trenera to nie tylko godziny, kiedy występujemy na scenie. To skomplikowany proces przygotowań i pracy całego teamu, podróże, czasem wielogodzinne, do innych stref czasowych, zmiana rytmu życia i zegara biologicznego oraz pokonywanie jetlag. Konieczne jest więc opracowanie systemu regeneracji. Latam w… piżamie albo luźnym, wygodnym dresie i proszę obsługę samolotu i moich sąsiadów, aby mnie nie budzili nawet na posiłki. Prowadzenie firmy plus szkolenia oznaczają często brak czasu na elementarne sprawy. Problematyczny okazuje się nawet fryzjer, szczególnie gdy kobieta potrzebuje spędzić w salonie nieco więcej czasu. Podczas jednej z takich wizyt, zaplanowanej na kilka godzin, po nałożeniu wszystkich odżywek oraz innych zbawiennych dla włosów specyfików, do salonu wbiegła osoba, która nie mogła wyjechać autem z alejki obok, ponieważ moje auto blokowało jej wyjazd. Musiałam prze- 31 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Zdolność do adaptacji, poczucie humoru, gotowość i świadomość zmiany – jest tym, co pozwala osiągać sukces”.

parkować samochód na jednokierunkowej drodze, co oznaczało dwudziestominutową jazdę przez pół miasta z folią i ręcznikiem na głowie, w czarnej fryzjerskiej pelerynie niczym Batwoman. Proszę sobie tylko wyobrazić kobietę z foliami na głowie, desperacko poszukującą miejsca parkingowego! Bałam się, że spalę lub przebarwię sobie włosy, a nie było czasu na poprawki, bo wieczorem leciałam już na następne szkolenie. Wszystko skończyło się jednak happy-endem i wróciłam na fotel fryzjerski na czas, by uratować swoją fryzurę. Druga tego rodzaju zabawna historia związana jest z moim nieustannym podróżowaniem i spędzaniem czasu na lotniskach. W ferworze nawiązywania nowych kontaktów biznesowych trzeba czasem sięgać po radykalne środki. Jeśli więc zobaczycie na lotnisku businesswoman robiącą prowizoryczne pranie i rozwieszającą je na sznurze z gumowymi przyssawkami, proszę, bądźcie wyrozumiali. Napięty grafik w skrajnych sytuacjach może doprowadzić do tego, że zachowanie czystości bierze górę nad konwenansami. Ktoś może zapytać, czy nie można oddać ubrań do pralni w hotelu? Nie, nie można, bo kiedy przylatuję prosto na szkolenie, jestem na sali 12 godzin i wracam do pokoju późno w nocy, a rano wylatuję, zwyczajnie nie mam na to czasu. Nawiasem mówiąc, najszybciej ubranie schnie na otwartej przestrzeni, polecam więc lotnisko w Cape Verde (Republika Zielonego Przylądka). - 32 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Sukces na wyciągnięcie ręki Kiedy opublikowałam mojego e-booka „Liberty Women Mean Business”, wiele osób pytało mnie, jak to możliwe, aby w obcym kraju, bez żadnych znajomości i pożyczonego kapitału, w tak krótkim czasie osiągnąć tak duży sukces w tak wielu dziedzinach. Otóż nie jestem nikim wyjątkowym i nie zrobiłam nic nadludzkiego. Mój sukces zawdzięczam dyscyplinie, systematyczności, zaangażowaniu, ciągłej nauce, pasji oraz temu, że kilkanaście lat temu zadałam sobie kluczowe pytanie: „Kim jestem i dokąd zmierzam?”. Potem zaczęłam zastanawiać się, jak zamierzam to osiągnąć i kogo wybiorę, aby mi w tej drodze towarzyszył. Czy było mi łatwo? Nie, wiele razy upadałam i podnosiłam się; zarówno sukcesy, jak i porażki nie są mi obce. Jestem dyslektykiem, więc wszystko, co znajduje się na papierze i w formie pisanej, sprawia mi ogromną trudność. Litery skaczą, a cyfry wyglądają jak mrowisko. Gdy widzę nowe słowo, muszę je poskładać. Nawigacja satelitarna, bankowość internetowa, Excel, drobny druk – to mrowie poruszających się cyfr i liter. Nie powstrzymało mnie to jednak i dziś jestem tu, gdzie jestem i od 20 lat z sukcesem wspieram swoich klientów w budowaniu zespołów zarządzających, sprzedażowych i operacyjnych. Tysiącom osób pomogłam znaleźć pracę ich marzeń. Setkom ludzi pomogłam stworzyć i rozwinąć własny biznes. Podczas moich szkoleń w Europie, USA i Azji wsparłam tysiące uczestników w realizacji ich życiowych celów. Wiele osób, w tym ze świata mediów, zadaje mi pytanie: „Jak to zrobiłaś? Czy jest jakaś recepta na sukces?”. Chcę wtedy krzyknąć głośno: „Obudź się, możesz mieć lepsze życie, wszystko jest w Twoich rękach! Zrób to tu i teraz. Nie czekaj na lepszy moment, bo nigdy nie nadejdzie!”. Sukces zawdzięczam też konsekwentnemu wprowadzaniu w życie zasad i idei, których uczę na moich warsztatach, dzieląc się doświadczeniem i zarażając swoją ogromną pasją do działania. Liberty znaczy wolność Jako trenerka biznesowa zaczęłam występować ze szkoleniami „Liberty – Kobiety w Karierze”, które prowadziłam jako gość prelegent na zaproszenie angielskich organizacji i stowarzyszeń zaraz po tym, jak w 2007 roku otrzymałam wspomnianą wcześniej prestiżową nagrodę. Uczestniczkami moich warsztatów były kobiety różnych narodowości, o zróżnicowanym statusie materialnym, zawodowym, społecznym i różnych aspiracjach życiowych. Po wielu godzinach spędzonych z tysiącami kobiet zauważyłam, że wszystkie borykają się z podobnymi problemami, dylematami i nie wykorzystują w pełni swojego potencjału. Są zagubione, niepewne, bezsilne i wiele z nich nie ma stabilnej sytuacji finansowej. Żyją w oparciu o stereotypy, przekonane, że czegoś im nie wolno lub nie wypada. Tkwią w mentalnych więzieniach, których próg przekroczyły z własnej woli. Spotykam także kobiety pełne energii, które chciałyby coś w swoim życiu zmienić, ale nie wiedzą, jak to zrobić, nie mają pomysłu na swoją osobę. Poznaję kobiety wypalone zawodowo, które straciły sens życia, stojące przed dylematem: „Co ze mną dalej? Wracać do korporacji czy rzucić wszystko i zaszyć się gdzieś daleko w ciszy, aby nikt niczego ode mnie nie chciał?”. Stworzenie autorskich, wielogodzinnych warsztatów „Liberty – Kobiety w Karierze” było więc naturalną konsekwencją moich wieloletnich, międzynarodowych doświadczeń osobistych, trenerskich i biznesowych. Nie pochodzę z bogatej rodziny, nie odziedziczyłam żadnego spadku, w obcym kraju bez żadnych znajomości i pożyczonego kapitału osiągnęłam spektakularny sukces w biznesie. Sama zadbałam o swoją stabilność i niezależność finansową. Na własnej skórze doświadczyłam wszystkich możliwych blasków i cieni bycia kobietą sukcesu. Dlatego też na moich warsztatach i w swoich publikacjach dzielę się praktyczną wiedzą i doświadczeniem z kobietami na całym świecie i chciałabym, aby ta wiedza zainspirowała do działania również i Ciebie. - 33 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Poniżej znajdziesz kilka pytań. Proszę, odpowiedz na nie szczerze: 1. Czy jesteś pewną siebie, silną osobą? 2. Czy sama poradzisz sobie w każdej trudnej sytuacji? 3. Czy umiesz zarządzać czasem tak, aby mieć również czas dla siebie? 4. Czy masz przekonanie, że jedyną rolą kobiety jest zajmowanie się rodziną i domem? 5. Czy czujesz, że należy Ci się od życia coś więcej? 6. Czy jesteś obecnie w trudnej sytuacji i potrzebujesz pomocy? 7. Czy masz uczucie, że wszystko jest na Twojej głowie? 8. Czy czujesz, że jesteś sama z problemami i nie masz z kim szczerze o nich porozmawiać? 9. Czy jesteś osobą stabilną lub niezależną finansowo? 10. Na jak długo starczy Ci oszczędności, jeśli stracisz pracę lub Twój partner życiowy ją straci? 11. Jak sobie poradzisz w sytuacji, kiedy upadnie biznes, który w praktyce prowadzi Twój życiowy partner? 12. Czy prowadzenie domu i opieka nad dziećmi są Twoim jedynym zajęciem? 13. Co się z Tobą stanie, jeśli Twój życiowy partner odejdzie? 14. Czy dysponujesz narzędziami i technikami, które pozwolą Ci się szybko zaadaptować do zmiany? 15. Czy masz takie momenty, że zwyczajnie czujesz, że brakuje Ci już siły i energii do działania? 16. Czy masz już dość pracy w korporacji lub swojego biznesu i czujesz, że coś na dobre się w Tobie wypaliło? 17. Czy w głębi serca czujesz, że w natłoku obowiązków utraciłaś siebie? Jeśli choć jedno pytanie uświadomiło Ci, że musisz coś zmienić w swoim życiu, to dołącz do społeczności aktywnych kobiet i wspólnie z nami rozpocznij pracę nad sobą. Nigdy już nie będziesz sama ze swoimi troskami i problemami. Rozmawiamy o pokonaniu wewnętrznego ja, które często mówi: „Nie dasz rady!”. O tym, że w życiu nie ma cudów i nie staniesz się innym człowiekiem bez pracy nad sobą i bez wsparcia innych, pomocnych osób. Od trenerów takich jak ja nauczysz się, jak otworzyć się na nowe możliwości i jak ważne jest w życiu przekraczanie własnych granic, które sztucznie sobie narzucamy. Spędzisz czas z kobietami, które też od życia chcą czegoś więcej. Poznasz ich losy, historie, życiowe rozterki i jak sobie z nimi radzą. Na takich eventach jest networking, dużo konkretnej wiedzy i radości. A jak wyglądają na warsztaty, które prowadzę? Nie przemawiam godzinami, nie pouczam, nie nauczam, nie mam nawet skryptu z przemową. Jestem praktykiem biznesu, niczym grajek flamenco zadaję pytania i wsłuchuję się w to, z jakimi problemami na sali borykają się uczestnicy. Robimy praktyczne ćwiczenia, analizujemy i wyciągamy wnioski. Jestem jak górnik, który wydobywa z ludzi energię i wiedzę. Moich warsztatów nie da się wyreżyserować ani też co do sekundy zaplanować. Nie kryję się za amboną, kartkami z przemową czy prezentacją w PowerPoincie. Wsłuchuję się w ludzi, których mam na sali i wspólnie szukamy rozwiązań. Na bazie moich 20-letnich doświadczeń napisałam książkę „Work Smart Not Hard”, która jest kombinacją workbooka i studiów przypadku. Dzięki niej uporządkujesz swoje wnętrze, lepiej poznasz siebie, ale również nauczysz się, jak skutecznie i z sukcesem budować oraz wzmacniać relacje z otaczającym światem. W tej książce znajdziesz dużo ćwiczeń i pytań, przy pomocy których wyjdziesz ze swojej strefy komfortu i odkryjesz siebie na nowo. Na zakończenie podzielę się moją podstawową radą dla początkujących adeptów biznesu: zastanów się poważnie nad tym, co chcesz robić, dlaczego chcesz to robić i z kim chcesz pracować. Potem - 34 -


Autorka zdjęć: Renata Boruch

Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Bea Bartlay z mężem Arturem Bartlejewskim

przygotuj biznesplan, który będzie zawierał plan działania na ewentualność wystąpienia nieprzewidzianych zdarzeń, w tym alternatywne źródło dochodu. Ważne, by biznesplan wdrażany był konsekwentnie. Następnie wyznacz sobie realistyczne cele, długo- i krótkoterminowe, a także, w miarę możliwości, korzystaj z porad ekspertów – branżę, w której się specjalizujesz, musisz poznać od podszewki. Chciałabym, aby każda osoba, która przeczyta ten rozdział, i która sięgnie po moją książkę „Work Smart Not Hard” uwierzyła w siebie i przekonała się na własnej skórze, że sukces i szczęście są w zasięgu ręki. Naprawdę. To jakie masz życie zależy tylko od Ciebie, albowiem świat jest taki, jak Twoje myśli. Osoby, które osiągnęły sukces w jakiejkolwiek dziedzinie, cechuje jedno: mają w sobie ogromną pasję, konsekwencję i dyscyplinę w działaniu – oto cały sekret. Podziękowania Jest wiele osób, stworzeń i zjawisk, którym jestem wdzięczna za to, kim jestem w życiu. Szczególnie dziękuję mojemu mężowi Artiemu za jego bezgraniczną miłość i wsparcie oraz moim rodzicom – za wpojenie mi uniwersalnych wartości, takich jak skromność i kultura osobista, które dziś pozwalają mi z wielką swobodą poruszać się na tak wielu płaszczyznach w życiu. Dziękuję mojej rodzinie i mojej przyjaciółce Ani Pławeckiej za bycie dobrym duszkiem, który zawsze dzieli się radością. Dziękuję moim Teamom z 2B Interface and Beatrice Bartlay Seminars, a szczególnie Madzi Migacz, Grażynce Kosińskiej, Markowi Janiakowi, Dianie Kaczyńskiej i wszystkim cudownym osobom, które dane mi było poznać. Dziękuję mojemu mistrzowi za inspirację. To właśnie Blair Singer przekazał mi know-how stosowane z powodzeniem przez profesjonalistów o najwyższym poziomie osobistej skuteczności. - 35 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

,,Mówisz, że możesz – to możesz. Mówisz, że nie możesz – to nie możesz. Więc sobie wybierz”. Mistrz Zen Seung Sahn

KRYSTYNA CZERWIŃSKA WIELKA BRYTANIA Czerwinska Group of Companies Ltd www.czerwinska.uk - 36 -


- 37 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Krystyna Czerwińska

Mamy to, na co się odważymy Wielka Brytania

Przedsiębiorczości nauczyła mnie bieda. Głodu wprawdzie nie zaznałam, jednak sytuacja finansowa mojej rodziny była fatalna od pokoleń. Wychowywali mnie dziadkowie, którym wystarczało jedynie na podstawowe wydatki, a moja mama całe życie ciężko pracowała, aby zapewnić byt mnie i mojemu bratu. Nie pamiętam wspólnych rodzinnych wakacji, nasze auto nigdy nie stało pod domem, nie chodziliśmy na rodzinne obiady do restauracji. Bohaterowie mojego dzieciństwa Jako jedna z pierwszych w klasie umiałam czytać. Babcia poświęcała długie godziny na to, abyśmy z bratem mieli podstawy języka polskiego i matematyki w jednym palcu. Nie pamiętam za to, żebyśmy spędzali czas z rodzicami. Mamy ciągle nie było. Ojciec był górnikiem i pracował nocami. Jedyne, co pamiętam, to nieprzyjemne sytuacje w domu: kłótnie i bójki rodziców, które rozgrywały się na naszych oczach. Ojciec znęcał się nade mną i mamą, więc po kilku latach dziadkowie wygnali go z domu i straciliśmy z nim kontakt. Rodzice nie byli dla mnie dobrym przykładem relacji międzyludzkich, na szczęście dorastałam z babcią i dziadkiem, którzy przeżyli ze sobą ponad pięćdziesiąt lat i byli ludźmi z zasadami i wartościami. Babcia zawsze powtarzała, że „słowo jest ważniejsze niż pieniądze’’ i tą zasadą kieruję się po dziś dzień. Dziadkowie bardzo się kochali i zawsze dochodzili do porozumienia poprzez rozmowę. Kiedy coś się między nimi psuło, naprawiali to, nie szukając łatwiejszych rozwiązań. Mama pracowała całymi dniami i nie mogła sobie pozwolić na własne mieszkanie, więc zamieszkanie z dziadkami było jedynym dobrym rozwiązaniem po tym, jak ojciec odszedł. Siłą rzeczy bardzo się z nimi zżyłam – z tych dobrych chwil z dzieciństwa pamiętam wspólne wypady na maliny, zapach ciasta drożdżowego babci, wspólne posiłki przy stole. „Bądź uczciwy i nie rzucaj słów na wiatr. Zarówno w życiu, jak i w biznesie bądź wiarygodny i bądź sobą. Klienci szybko się zorientują, jeśli nie będziesz grać fair. Renomę i dobre imię buduje się całe życie, natomiast stracić można je w jednej chwili”.

- 39 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Najpierw odszedł dziadek. Kiedy spędza się z kimś większość życia, dalsze życie po rozłące staje się wręcz niemożliwe. Babcia do końca swoich dni próbowała być silna, ale pięć lat po śmierci dziadka i ona odeszła. Dziadkowie byli moimi wybawcami i bohaterami. Zawdzięczam im wychowanie, wysoką kulturę osobistą, szacunek do innych. Po śmierci babci ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Na mamę spadły obowiązki utrzymania domu i naszego wychowania. Nie udźwignęła tego i załamała się. Miałam wtedy 19 lat, mój brat 17. Wspominam o tym, ponieważ chcę pokazać, że firmę można zbudować mając nieciekawą przeszłość lub nie mając jej wcale. Firmę z wartościami, z duszą, na solidnych i stabilnych podstawach. Wszystko można – pod warunkiem, że jest się świadomym swojej przeszłości, ciężko pracuje nad samodyscypliną, a główną rzeczą, od której trzeba zacząć, to uporanie się z przeszłością – wybaczenie i niezłomna wiara w siebie i swoje możliwości. - 40 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Życie jest pełne zaskakujących niespodzianek. Jeśli coś wydaje Ci się nieosiągalne lub ktoś mówi Ci, że się nie da, absolutnie w to nie wierz! Wszystko zależy od Twojej determinacji i wiary w swoje marzenia”.

Praca doskonali cnotę Do ósmej klasy podstawówki każdą klasę kończyłam z ,,czerwonym paskiem’’ na świadectwie. Jednak problemy w domu i śmierć babci diametralnie wpłynęły na moje wyniki w nauce. Jedno z najlepszych liceów w moim rodzinnym mieście Wałbrzychu ukończyłam z bardzo przeciętnymi wynikami. Chociaż zdarzało mi się chodzić na wagary, lubiłam przedmioty humanistyczne, często uczestniczyłam w konkursach recytatorskich w języku francuskim, od zawsze byłam też społecznicą, liderką i dobrą organizatorką, spełniałam się więc w roli przewodniczącej klasy i szkoły. Mój nauczyciel języka angielskiego nie był z tego zadowolony. Nie przepadał za mną i powtarzał, że powinnam przysiąść do książek, a nie udzielać się społecznie. Może dlatego, że przez język angielski miałam problemy z przechodzeniem do następnej klasy i przez trzy lata zdawałam egzamin poprawkowy z tego języka. Nie wiem, czy to moje przygotowanie, czy modlitwy podczas pieszych pielgrzymek na Jasną Górą, ale udało mi się zdać egzamin i ukończyłam szkołę w terminie. Dziś mówiąc po angielsku zarabiam na życie, a z nauczycielem jesteśmy znajomymi w mediach społecznościowych. Pogratulował mi kiedyś osiągnięć oraz życzył sukcesów. Było to dla mnie duże wyróżnienie. Bycie nastolatką to okres w życiu młodej kobiety, kiedy bardziej niż kiedykolwiek zaczynają liczyć się pieniądze. Kupujemy za nie ubrania, wyjeżdżamy na pierwsze wakacje bez rodziców, wychodzimy na pizzę z kolegami. Jak nie mamy pieniędzy, bo samotny rodzic nie jest w stanie zapewnić nam kieszonkowego, próbujemy zarabiać je sami. Pomagała mi wiara w Boga. Spełniałam się śpiewając z grupą muzyczną w kościele, później prowadząc grupy harcerskie. Na moje pierwsze małe wakacje wyjeżdżałam dzięki dofinansowaniom z kościoła i ludziom dobrej woli. Dodatkowo pracowałam w wałbrzyskich biedaszybach[1] u kuzyna, który posiadał kilka nielegalnych wyrobisk. Moja praca polegała na przesiewaniu węgla w specjalnie do tego przerobionych skrzynkach po owocach. Na wakacje wyjeżdżałam z posiniaczonymi udami. Skrzynki z węglem były tak ciężkie, że nie mogłam poradzić sobie z przesiewem. Chęć wyjazdu była jednak silniejsza, a posiniaczone ciało szybko się goiło. W 2004 roku pracowałam przez 3 miesiące w Grecji. Wyjechałam za pożyczone od matki chrzestnej pieniądze. Sezonowa praca miała pomóc mojej mamie w zakupie kilku metrów ziemniaków i trzech ton węgla na opał. Grecy zmuszali mnie do bardzo ciężkiej pracy, okropnie wykorzystując. Znęcali się nade mną psychicznie i fizycznie. Pracowałam dwadzieścia godzin na dobę, za 500 euro miesięcznie. Wszystkie pieniądze przywiozłam mamie. Dzięki pracy w Grecji mogłam pomóc rodzinie, opłacić pierwszy rok policealnego kursu dekoracji wnętrz, o którym marzyłam (bo o studiach nie było mowy) oraz spłacić dług matce chrzestnej. Architektura wnętrz zawsze mnie pasjonowała. Moim marzeniem były studia we Wrocławiu. Myślę, że jako jedyna z klasy w liceum nie poszłam na studia. Nie miałam funduszy. Teraz wiem, że dobrze się stało, choć wtedy wydawało mi się to bardzo niesprawiedliwe. Wstydziłam się tego. Zaraz po powrocie z Grecji podjęłam swoją pierwszą pracę jako stażystka, z wynagrodzeniem miesięcznym w wysokości 450 złotych. Połowę oddawałam mamie na życie, połowę zachowywałam dla siebie na bilet miesięczny, aby móc dojeżdżać do pracy. Pieniądze miały starczyć mi również na podstawowe kosmetyki. Już wtedy musiałam być bardzo przedsiębiorcza. Po roku dostałam od - 41 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

pracodawcy umowę o pracę za 650 złotych miesięcznie. Młodzi ludzie w Polsce wkraczali w dorosłość z takimi właśnie środkami finansowymi. Jak dobrze się nimi gospodaruje, można przeżyć, pod warunkiem, że mieszka się wspólnie z rodzicami. Choć płaca żadna, była to praca, którą bardzo lubiłam. Projektowałam aranżacje wyposażenia domu. Dekorowanie wnętrz to moje hobby – dziś moja kancelaria i apartament, w którym mieszkam, to miejsca, które urządzam sama. Czas wielkich zmian Kiedy lubimy swoje stanowisko pracy, pieniądze przestają być ważne. Pod warunkiem, że są godziwe. Ja chciałam się rozwijać i uczyć, więc zmieniłam pracę. Przyjęto mnie do pracy do firmy windykacyjnej – dużej korporacji, gdzie nauczyłam się przede wszystkim, jak postępować z ludźmi. Oczywiście tylko z korzyścią dla siebie lub firmy. Im większy zwindykowany dług, tym większa prowizja lub pochwała szefa. Często zwalniano ludzi za brak wyników. Telefonując do ludzi miałam windykować niespłacone raty za węgiel, który ogrzewał jakąś rodzinę całą zimę (pamiętając jednocześnie czasy, kiedy sama pracowałam w Grecji w pocie czoła, aby na niego zarobić), czy niespłacone raty za urządzenie kuchenne, które miało pomóc samotnej matce w przygotowaniu posiłków dla dzieci, kiedy to ona pracowała całymi dniami, aby zapewnić im byt. Rozmawiałam z dłużnikami w ludzki sposób. Bardzo łatwo było mi postawić się w ich sytuacji. Rozumiałam ich troski. Umawiałam się z ludźmi na terminy spłat zadłużenia w niskich ratach. Miało to odzwierciedlenie w moich dobrych wynikach w pracy. Kiedy moje relacje z mamą wydawały się nie do naprawienia, postanowiłam wyprowadzić się domu rodzinnego obiecując sobie, że będę tak ciężko i wytrwale pracować, aby do niego nie wrócić. Tak też się stało. Wyprowadziłam się z rodzinnego miasta do Wrocławia, wynajęłam pokój, zaczęłam samodzielne życie. Zbliżałam się wielkimi krokami do rozpoczęcia mojego wymarzonego kierunku studiów. Mieszkałam w mieście, w którym mogłam studiować architekturę. Wystarczyło zarobić na studia. Pracując w grupie dziesięciu najlepszych zobaczyłam, jak człowiek może być niesprawiedliwym w stosunku do drugiego. W naszej grupie mieliśmy pozwolenie na wszystko, aby tylko odzyskać pieniądze dla firmy. Brzydziło mnie słuchanie kolegów z bogatych domów, którzy w swoich słowach posuwali się za daleko, próbując układać życie innym. Nie mogłam pogodzić się ze stanowiskiem pracy, które obejmowałam. Gdy w 2007 roku pojawiła się szansa wyjazdu za granicę, nie zastanawiałam się długo. Praca w korporacji nie wystarczała na opłacenie studiów, a mama wciąż potrzebowała pomocy finansowej. Przyjechałam do Anglii w maju 2007 roku, planując podjęcie kolejnej pracy sezonowej, żeby pomóc rodzinie. Pierwszy komputer Brytyjczycy zaskoczyli mnie niezwykłą otwartością, tolerancją, beztroską i pogodą ducha. W Anglii możesz być i zostać kim chcesz, nie martwiąc się zbytnio o wyższe wykształcenie. Podjęcie studiów nie stanowi problemu. Dostępność kursów doszkalających jest również duża. Po przyjeździe momentalnie zaczęłam pracę i poszłam na kurs języka angielskiego do prywatnej szkoły językowej. - 42 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Uwierz w siebie i pracuj nad poczuciem własnej wartości. Wiara przenosi góry, a pewnością siebie zdobędziesz wszystko, na czym najbardziej Ci zależy”.

Nie marnowałam czasu. Czułam, jakbym dostała kolejną szansę i rozpoczęłam nowe życie na pełnych obrotach. Pierwszy rok w Anglii nie był wymarzonym okresem. Pracowałam fizycznie: sprzątałam i pracowałam w fabrykach na linii produkcyjnej, jak większość przyjezdnych. Wiedziałam jednak, że to nie potrwa długo. Miałam wielkie ambicje. Po roku ciężkiej, fizycznej pracy w fabryce postanowiłam, że już nigdy nie wrócę do pracy fizycznej. Nie czekając długo, przygotowałam CV w języku angielskim i zaczęłam szukać pracy w administracji. Agencje pracy nie były chętne, aby mnie zatrudnić, ponieważ nie miałam żadnego doświadczenia w pracy biurowej w Anglii. Mój angielski również pozostawiał wiele do życzenia. Ale jak człowiek bardzo czegoś chce, zrobi wszystko, żeby to zdobyć. Przyjmowałam oferty pracy, których nikt nie chciał. Wprowadzając dane do komputera, czasami tylko dwie godziny tygodniowo, lub jadąc do pracy na drugi koniec miasta, zdobyłam doświadczenie, a moje CV zaczęło wyglądać coraz lepiej. Wspominam ten czas jako okres niedostatku. Priorytetem były dla mnie opłata czynszu i rachunki. Czasami zostawało mi tylko 5 funtów na jedzenie w tygodniu, czasami brakowało pieniędzy na dojazd do pracy. Jadłam, aby przeżyć, a do pracy chodziłam pieszo. - 43 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Na początku prowadzenia działalności nie wydawaj pieniędzy na płatną promocję firmy. Przeszukaj Internet, a znajdziesz całą gamę darmowych i bardzo przydatnych narzędzi, które pozwolą Ci zbudować wizerunek bez nakładów finansowych”. - 44 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Z biegiem czasu było coraz lepiej. Zdobywając doświadczenie podejmowałam pracę w pełnym wymiarze godzin na coraz wyższych stanowiskach. To był czas, kiedy mogłam pozwolić sobie na kupno mojego pierwszego komputera. Miałam wtedy 24 lata! Zakup komputera i połączenie z Internetem otworzyły przede mną nowe możliwości. Równocześnie był to moment w Wielkiej Brytanii, kiedy ludzie zaczęli tracić pracę. Nastał czas recesji i kryzysu gospodarczego. Ja również straciłam pracę. Nie zdemotywowało mnie to jednak. Wręcz przeciwnie – zamiast szukać pracy, postanowiłam otworzyć własny biznes. Mam w sobie ogromny zapał: kiedy wpadnę na dobry pomysł, zrobię wszystko, aby mi się udało. Nigdy jednak po trupach. Po prostu wyznaczam sobie cele, najpierw krótkoterminowe i realne do osiągnięcia, i je realizuję. Dla chcącego nic trudnego Pierwszy biznes oparłam na tym, co znam i umiem, a był to język angielski. Moje predyspozycje liderskie miały tutaj ogromne znaczenie. Na koncie bankowym miałam 60 funtów na przeżycie i rozkręcenie biznesu. Niemożliwe? A jednak! Był rok 2010. Od kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej w maju 2004 roku, Polacy zaczęli masowo emigrować z kraju. W Anglii było i jest nas dużo. W rejonie, w którym mieszkam, jest dużo fabryk, a w nich pracuje wielu naszych rodaków. Ci ludzie potrzebowali nauczyciela języka angielskiego oraz osoby, która mogłaby pomóc im w załatwieniu prostych formalności, takich jak wykonanie telefonu do gazociągów czy napisanie skargi do urzędu podatkowego. W Internecie wyszukałam darmowego druku materiałów reklamowych z własnym projektem w pakiecie. Tak powstały moje pierwsze wizytówki. Zaczęłam pomagać ludziom, tworząc jednocześnie biznes, który stał się moim sposobem na życie i siebie samą. Lubię ludzi. Jestem osobą życzliwą, miłą, lubię żartować, nie zadzieram nosa. Firmę rozwinęłam dzięki rekomendacjom i do tej pory, a trwa to już 8 lat, działam z polecenia. Wciąż mam tych samych klientów, którym pomogłam lata temu. Przez pierwszy rok działalności firmy pracowałam w domu. Przyjmowałam uczniów na lekcje, klientom doradzałam w pokoju dziennym. Przestałam jednak czuć się komfortowo zapraszając ludzi do domu. Wtedy spółdzielnia mieszkaniowa, przez którą wynajmowałam mieszkanie, zorganizowała konkurs dla młodych start-upów. Główną wygraną było dofinansowanie na rozwój firmy w wysokości 300 funtów. Zaproszono mnie do projektu. Warunkiem było rozpisanie biznesplanu, prognozy przepływów pieniężnych na kolejne pięć lat oraz zaprezentowanie swojego pomysłu przed komisją. Byłam młodą kobietą z wielkimi marzeniami, ale nikłym pojęciem o biznesie. Nie przeszkodziło mi to jednak pokonać czterech rywali pochodzenia brytyjskiego – wygrałam konkurs na najlepszy projekt, a w moim oknie pojawił się pierwszy baner reklamowy zakupiony za pieniądze z wygranej. Ukazał się wtedy też pierwszy artykuł o mnie i mojej firmie w brytyjskiej gazecie. Jego zdjęcie wciąż stoi dumnie w moim gabinecie. Po roku skromnego życia oraz oszczędzania wynajęłam biuro. Była to niezwykle ciężka decyzja. Nie wiedziałam, czy uda mi się utrzymać na rynku. Bałam się porażki. Nie umiałam zinterpretować umowy wynajmu biura. Pamiętam, jak długo studiowałam dokument przed jego podpisaniem. Zaraz po wynajęciu lokalu zatrudniłam pierwszą osobę, która nauczała języka angielskiego pod moją nie- 45 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

obecność w biurze, a ja w tym czasie pracowałam poza biurem jako tłumacz języka angielskiego. Nie miałam prawa jazdy, więc przez pierwsze trzy lata działalności firmy podróżowałam transportem publicznym. Podejmowałam się wszystkich zleceń, które oferowały agencje dla tłumaczy, a w wolniejszych chwilach przyjmowałam w biurze interesantów pod nieobecność nauczycielki. Swój pracowity dzień zaczynałam o godzinie 6 rano, a kończyłam o północy. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Wierzyłam w siebie i byłam z siebie bardzo dumna. Kim chcesz być? Na swojej drodze spotykałam wielu ludzi. Uczęszczałam na spotkania networkingowe dla brytyjskich przedsiębiorców. Ludzie zaczęli mnie rozpoznawać i coraz częściej interesować się moją działalnością. Byłam jedyną Polką uczestniczącą aktywnie w świecie brytyjskiego networkingu i biznesu w hrabstwie Yorkshire. Wielokrotnie proponowano mi współpracę. Pewnego dnia ktoś mnie zapytał, jak chciałabym pokierować swoim życiem: zostać tłumaczem czy bizneswoman? Po głębszym zastanowieniu odpowiedziałam, że bizneswoman i od tamtego momentu robiłam wszystko, by ten cel osiągnąć. Wynajęłam drugie i trzecie biuro, z czasem miałam już kilka pomieszczeń, a tym samym przybywało mi pracowników. Zapracowałam na swoje prawo jazdy. Inwestowałam w rozwój. Tworzyłam miejsca pracy nie tylko dla Polaków, ale i Brytyjczyków. Wielka Brytania tkwiła w kryzysie gospodarczym, a ja odbudowywałam ją ekonomicznie. Pomagałam finansowo mamie i wpierałam brata w przeprowadzce do Wielkiej Brytanii. Zamieszkał ze mną, a kiedy stał się niezależny, wynajął dom i sprowadził do UK mamę. Już nigdy nie pozwoliliśmy jej pracować tak ciężko, jak pracowała w Polsce. Brat z mamą mieszkają w Anglii już od kilku lat. Wszyscy prowadzimy godziwe życie, nie martwiąc się o chleb. „Prowadząc biznes za granicą, staraj się integrować z lokalnymi środowiskami. Nie zamykaj się w gronie wąskiej społeczności, ponieważ ograniczasz w ten sposób zasięg swoich potencjalnych klientów”. W zaledwie pięć lat stałam się właścicielką pięciu firm. Prowadziłam biuro księgowe, szkołę językową i biuro usług językowych, gdzie – oprócz tłumaczeń – współpracowaliśmy z kancelariami prawnymi i brokerami ubezpieczeniowymi oraz zarządzaliśmy długami. Pomagaliśmy również osobom prywatnym oraz firmom stawiać pierwsze kroki w Wielkiej Brytanii – oferowaliśmy wsparcie w zakresie możliwości otrzymywania zasiłków i odszkodowań. Rozwijałam firmę szkoleniową, klub biznesu i charytatywny klub seniora. Zafascynowana ideą networkingu postanowiłam otworzyć klub zrzeszający działalność polskich przedsiębiorców i profesjonalistów w Wielkiej Brytanii – Yorkshire Polish Business Club. Prowadziłam działalność klubu ponad trzy lata i obecnie intensywnie myślę nad reaktywacją jego działalności. Moi współpracownicy nazwali zespół firm moim nazwiskiem „Czerwinska Group of Companies’”. Swoją pracę dedykuję Polonii i sąsiadom ze wschodniej Eu- 46 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

ropy mieszkającym na wyspach. Ta nieodzowna chęć pomocy ludziom i zdolność rozwiązywania problemów zmotywowała mnie do rozpoczęcia studiów prawniczych. Jestem doskonałym przykładem, że na studia nie trzeba iść zaraz po maturze. Brak pieniędzy w rodzinie, środowisko z jakiego pochodzimy, czy pierwsza praca nie powinny nas demotywować. Studia zaczęłam w wieku 31 lat. Wiem, czego chcę, a biznes pozwolił mi odkryć kolejną pasję, jaką jest prawo. Pojawiło się wtedy kolejne pytanie – czy chcę być prawnikiem, czy bizneswoman? Odpowiedź brzmi: bizneswoman z wykształceniem prawniczym, ponieważ prawo niesamowicie pomaga w biznesie. Obecnie prowadzę kancelarię notarialną oraz biuro usług prawno-podatkowych. Jako firma zbudowaliśmy swoją pozycję rynkową, oferując szeroko rozumiane usługi księgowe i podatkowe. Wspieramy klientów indywidualnych oraz biznesowych w nieograniczonym wachlarzu usług. Kancelaria koncentruje się na skomplikowanych sprawach podatkowo-prawnych, które prowadzimy w oparciu o moje wieloletnie doświadczenie i ekspertyzę. - 47 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 48 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

W Anglii poznałam miłość mojego życia. Kamil, mój mąż, jest Polakiem wychowanym w Grecji. Od samego początku wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Pochodzimy z dwóch różnych światów. Kamil jest producentem muzycznym, kocha muzykę. Jest człowiekiem niezwykle mądrym życiowo i moim wielkim oparciem. Uczestniczy aktywnie w życiu firmy, zajmuje w niej stanowisko specjalisty od marketingu. Owocem naszej wielkiej miłości jest córka, Zosia, która urodziła się w listopadzie 2017 roku. Odnaleźliśmy z Kamilem wspólne hobby. Uwielbiamy podróżować. Tuż przed urodzeniem Zosi udało nam się pojechać na wyspę Naxos w Grecji, gdzie pracowałam w 2004 roku. Uścisnęłam dłoń pracodawcy, który tak niesprawiedliwie mnie traktował podczas pracy sezonowej. Kolejny raz udało mi się wybaczyć. Z czystym sumieniem mogę tworzyć kolejne projekty. „Nie noś i nie pielęgnuj w sobie urazów i bólu z przeszłości. Pozwól tym uczuciom odejść. Wybacz ludziom, którzy Cię skrzywdzili, a zobaczysz jak Twoje życie zacznie się zmieniać i nabierze kolorowych barw”. Codziennie wstaję bardzo wcześnie rano. Dużo się uczę, czytam, uczestniczę w konferencjach i szkoleniach. Ciężko pracuję na sukces w biznesie i pokazuję, że samodoskonalenie się jest nie tylko drogą do sukcesu, ale także biznesem samym w sobie. Jestem ambasadorką koncepcji samorozwoju. Swoją praktyczną wiedzą dzielę się z innymi. Nagrywam podcasty, piszę bloga, nagrywam program odcinkowy pokazujący historie Polaków, właścicieli biznesów, którzy – tak jak ja – osiedlili się na Wyspach. Kiedy byłam na początku swojej drogi, nie miałam wzorów do naśladowania. Stworzyłam biznes sama, bez wspólników i pieniędzy. Ty też możesz. Wykorzystaj to, co masz najlepszego, wykorzystaj swoje talenty. „Znajdź mentora i skorzystaj z wiedzy ludzi, którzy odnieśli sukces w swojej branży. Nie bój się zadawać pytań i czerpać wiedzę od najlepszych. Popełnianie błędów jest naturalną rzeczą, ale przecież nie musisz uczyć się na swoich niepowodzeniach”. Chodzę spać myśląc o problemach moich klientów, wstaję z gotowymi rozwiązaniami. Właściwie nigdy nie przestaję pracować, chociaż czasami podczas wakacji, kiedy nie mogę się powstrzymać, żeby nie sprawdzić skrzynki e-mailowej, wkurzam się sama na siebie. Mimo wszystko jest to życie, którego nie zamieniłabym na żadne inne. Kilka dni po urodzeniu Zosi, zdając sobie sprawę, że macierzyństwo to jest to, czemu chciałabym poświęcić większość swojego dnia, zbudowałam sklep internetowy, dzięki któremu zarabiam pasywnie. Ponownie wykorzystałam to, na czym się znam i co wiem najlepiej. A Ty, na co czekasz? Nielegalne wyrobisko górnicze, gdzie węgiel jest tańszy niż ten sprzedawany na kopalniach, z którego korzyści czerpią głównie bezrobotni lub biedni. Najliczniej powstawały na Górnym Śląsku w czasach kryzysu gospodarczego w latach 1929- 33, obecnie działające w Wałbrzychu. Ich działalność jest niebezpieczna, z zanotowanymi przypadkami śmiertelnymi. Ludzie tam pracujący to biedaszybnicy.

[1]

- 49 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Beatus qui prodest quibus potest” — „Szczęśliwy jest ten, kto pomaga komu może” – oto moje przewodnie motto. Nie na darmo w jego łacińskiej wersji wplecione jest moje imię.

BEATA DRZAZGA POLSKA - USA (NEVADA) BETAMED S.A. www.betamed.pl - 50 -


- 51 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Beata Drzazga Robię to, co kocham Polska

Kocham ludzi i już jako dziecko marzyłam, żeby im pomagać. Dla mnie zawsze człowiek jest najważniejszy. Szczególnie ważne jest okazywanie mu serca, gdy potrzebuje pomocy w chorobie i cierpieniu. Gdy zaczęłam pracować jako pielęgniarka, raziło mnie złe traktowanie pacjentów przez personel. Mankamenty służby zdrowia narażały chorych na liczne niedogodności, a przecież w świecie medycznym najbardziej liczy się miłość do drugiego człowieka – okazanie empatii, wychodzenie naprzeciw potrzebom pacjenta, ukojenie cierpienia, wyrażenie radości z powodu wyzdrowienia lub smutku z powodu postępującej choroby. To były moje myśli przewodnie, z którymi 29 lat temu przekroczyłam próg szpitala jako świeżo upieczona pielęgniarka. I do tej pory się ich trzymam. Inne miejsce na Ziemi Moja postawa odmieniła podejście do chorych na oddziale, na którym pracowałam. Lekarze i pielęgniarki starali się uśmiechać do pacjentów i okazywać im więcej współczucia. Był to dla mnie namacalny przykład na to, ile czasami zależy od postępowania i dobrej woli personelu. Jednak nadal raziły mnie niedociągnięcia i braki w polskiej służbie zdrowia. Przez lata pracy jako pielęgniarka dojrzewała we mnie decyzja założenia własnej działalności, chociaż zdawałam sobie sprawę, na jakie szalone przedsięwzięcie się porywam. W 2001 r. postanowiłam założyć własną działalność pod nazwą Centrum Medyczne BetaMed. „Muszę stworzyć takie miejsce na Ziemi, gdzie pacjenci otrzymają wspaniałe warunki, nieporównywalne do tych, jakie panują w innych ośrodkach, klinikach czy szpitalach. Tylko w takich moi podopieczni będą w stanie szybko wyzdrowieć albo godnie przeżyć resztę swoich dni” – to było moje motto. „Mam taką zasadę, że gdy czegoś się podejmuję, to albo robię to z dużym rozmachem i stawiam na najwyższą jakość, albo nie robię tego wcale”.

- 53 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 54 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Zaczęło się bardzo skromnie ­– od jednego pokoiku i jednej osoby, czyli mnie. Kto by pomyślał, że przez 17 lat pokoik rozrośnie się do niewyobrażalnych rozmiarów – do kliniki, która ma już 91 filii w 11 województwach i zatrudnia 3 tys. osób oraz 200 osób koordynujących! Firmę nazwałam Centrum Medyczne BetaMed. Moja początkowa działalność polegała głównie na usługach w zakresie ozonoterapii, czyli zabiegach wykonywanych u osób, które mają problem ze wzrokiem (po zabiegu widzieli jaśniej i wyraźniej). Było na to bardzo duże zapotrzebowanie. Przed Kliniką Okulistyczną w Katowicach ludzie ustawiali się w długich kolejkach, więc postanowiłam, że trochę tę klinikę odciążę. Jeśli pacjenci przyjeżdżali z daleka, zapewniałam im hotel, a w samym Centrum Medycznym BetaMed, w przerwach pomiędzy kroplówkami, mogli wypić herbatę lub kawę. Oprócz ozonoterapii oferowałam również długoterminową opiekę pielęgniarską w domu pacjenta. Zauważyłam, że świadczenie takich usług jest tańsze niż hospitalizacja, a są one szczególnie dogodne dla osób starszych, które w domu czują się najlepiej. Ozonoterapia nie była jednak fundowana przez NSZ, a ja chciałam pomagać też ludziom, których na to nie stać. Po pół roku istnienia mojego Centrum Medycznego stanęłam do konkursu na świadczenie usług w zakresie długoterminowej opieki w domach pacjentów i w 2002 r. podpisałam kontrakt z ówczesną Kasą Chorych. Wkrótce okazało się, że dotknęłam ważnego tematu, gdyż na rynku tego typu usług nie było dużo, a popyt na nie był ogromny. Do tej pory 80% usług BetaMed S.A. polega na długoterminowej opiece w domach pacjentów. Zapach jakości Jeśli chodzi o opiekę domową, to kolejną usługą, jaką świadczymy, jest domowa usługa wentylacji mechanicznej, polegająca na opiece nad chorym, który nie może samodzielnie oddychać i potrzebuje takich sprzętów medycznych, jak: respirator, koncentrator tlenu, pulsoksymetr czy ssak. W takich wypadkach umiejętność odpowiedniego przeprowadzenia wentylacji mechanicznej przez lekarza i zespół medyczny ma wielkie znaczenie, ponieważ daje poczucie bezpieczeństwa i komfortu, zarówno psychicznego, jak i fizycznego. Chorzy mają pewność, że są w rękach fachowców, a my jesteśmy do dyspozycji 24 godziny na dobę. I chodzi tu nie tylko o osoby starsze – pacjentami BetaMed S.A. są również niemowlęta, starsze dzieci, młodzież i dorośli w różnym wieku. Ci ludzie nie muszą zabierać miejsca na OIOM-ach (Oddziałach Intensywnej Opieki Medycznej) i dzięki naszym usługom zwalniają je dla cięższych przypadków. Są też osoby, które nie muszą być w szpitalach, ale nie można się nimi opiekować w domu, gdyż ich stan jest zbyt ciężki. W związku z tym przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zbudować klinikę Medical Active Care, która będzie oferowała usługi pośrednie. Takiej instytucji nie było wtedy w Polsce i nadal jest ich niewiele. Nie interesowało mnie, że NFZ mało płaci za tego typu usługi – najważniejsze było dla mnie, że jest takie zapotrzebowanie. Gdziekolwiek się z tym ogłaszamy, od razu pojawia się długa kolejka chętnych. Klinika zaczęła się rozwijać, a ja sukcesywnie zatrudniałam kolejnych doświadczonych, kompetentnych fachowców z pasją i chęcią poszerzania wiedzy. Z czasem zaczęli się do mnie zgłaszać pacjenci oraz personel z różnych województw. Moja działalność nabrała tempa. Zauważyłam, że - 55 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

wzrastają inne potrzeby pacjentów i że oprócz domowych usług przydałaby się klinika, w której mogłabym pomagać osobom nienadającym się do leczenia w domowych warunkach. Dodatkowo spostrzegłam, że firma rozrosła się do tego stopnia, że zajęłam się wyłącznie jej zarządzaniem i zabrakło mi bezpośredniego kontaktu z pacjentem. Wtedy zrodził się w mojej głowie pomysł zbudowania dużego budynku, głównej siedziby BetaMed S.A. Medical Active Care. Moje marzenia spełniły się całkowicie w 2014 r., kiedy w Chorzowie powstała główna siedziba BetaMed S.A. Medical Active Care. Podjęłam kredyt w wysokości 60 milionów i zbudowałam nowoczesną, dużą (8000 m2) klinikę, która działa na zupełnie innych zasadach niż podobne placówki w Polsce. Gdy przekroczy się jej próg, od razu rzuca się w oczy jej unikalność. Wszyscy, którzy ją odwiedzają, nawet przedstawiciele NFZ-u, mówią, że „pachnie w niej jakością”. To zasługa nie tylko supernowoczesnego sprzętu, ale specjalnych utylizatorów, które pochłaniają przykre zapachy tak typowe dla placówek medycznych. Dbanie o higienę pacjenta jest naszym priorytetem. Chorzy mają do dyspozycji obszerne łazienki, wózkowane wanny, jednorazowe kaczki zamiast tradycyjnych, emaliowanych. Bardzo duży nacisk położyłam na estetykę wnętrz. Pokoje są wyposażone w łóżka z piękną, kolorową pościelą, szafki zmieniające poziom po naciśnięciu przycisku i telewizory. W pomieszczeniach stoją też rośliny, a ściany są ozdobione barwnymi obrazami. Doskonale wiem, jak bardzo ważnym elementem przyspieszającym leczenie jest dobra, domowa atmosfera. U nas pacjenci chodzą w swoich ubraniach, mogą pójść do klubokawiarni, na dancing i uczęszczać na różne zajęcia plastyczne. Stworzyłam im świat, w którym mają wszystko. Jest nawet ogród zaplanowany na wzór dawnych ogródków działkowych. Wśród krzewów jeżyn i malin (pacjenci mogą je zbierać) poustawiane są stoliki nakryte obrusami w kratkę. Z zewnątrz budynek jest ładny i nowoczesny, ale nie zapowiada bajkowego wnętrza pełnego koloru i światła. Sama dobierałam kolorystykę ścian, kafelki, meble, kwiaty. Moim pomysłem jest również oznakowanie pokoi ulubionymi owadami, takimi jak motyle czy biedronki. To taki powrót do dzieciństwa. Dla rodzin pacjentów ważne jest również to, że klinika i jej filie znajdują się w łatwo dostępnych lokalizacjach, a nie głęboko w lasach, gdzie można dojechać tylko samochodem. Dzięki temu chorzy mogą wyjść poza budynek, spotkać się ze znajomymi i nie tracą kontaktu z normalnym życiem. Te wspaniałe, domowe warunki są doceniane nie tylko przez pacjentów, ale i przez ich rodziny. Zostawiają w klinice swoich bliskich z poczuciem, że w takim wspaniałym miejscu będą się dobrze czuć. Mogą też u nas zasięgnąć porad, w jaki sposób opiekować się starszymi ludźmi z zaawansowanymi schorzeniami typu Alzheimer. Nie poprzestajemy na fachowych wskazówkach – podnosimy też na duchu. Często dłuższa, serdeczna rozmowa może zdziałać cuda. W ten sposób rodziny nie czują się tak osamotnione. Przychodzą do nas, opowiadają o swoim cierpieniu, o tym, jak zajmują się schorowanymi bliskimi, których nie chcą oddawać w obce ręce. Personel o wielkim sercu Nie tylko nowoczesne wyposażenie i estetyka są ważne. Dla mnie najbardziej istotnym elementem jest personel medyczny, bo tak naprawdę głównie ludzie tworzą atmosferę danego miejsca. Sama - 56 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 57 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

zatrudniam wszystkich pracowników, gdyż już na wstępie chcę ich dobrze poznać. I vice versa – pragnę, żeby oni poznali dobrze mnie. Chcę ich zarazić swoim optymizmem i miłością w podejściu do pacjentów. Muszą być mili, ciepli, serdeczni, przyjaźni. I tak jak ja kochać ludzi. Nie mogą pozwolić sobie na zniecierpliwienie lub złość. Starannie dobrani przeze mnie pracownicy są uwrażliwieni na potrzeby ludzkie, niosąc nie tylko opiekę medyczną, ale również wiarę i nadzieję. Personel medyczny o wielkim sercu – tak mogę ich określić. Dodając do serca najnowsze osiągnięcia medycyny i umiejętnie przeprowadzone, nawet w najtrudniejszych przypadkach, profilaktykę, leczenie i rehabilitację, możemy zdziałać cuda. Potrafimy zmienić mentalność zwłaszcza u ludzi starszych, dla których liczy się każdy szczęśliwie przeżyty dzień. Personel BetaMed potrafi nadać swym pacjentom sens życia. Jestem naocznym świadkiem, z jakim oddaniem pracuje mój zespół, gdyż cały czas dosłownie biegam po klinice. Dzięki temu, że zbudowałam BetaMed w Chorzowie, jestem blisko moich podopiecznych, znam ich po imieniu, przytulam i patrząc im w oczy mówię, jak bardzo ich kocham. W zamian otrzymuję podobne zapewnienia i jest to najpiękniejsza zapłata za wszystkie moje trudy. Rozmowy z pacjentami, ich przywiązanie do mnie i okazywana mi miłość ładują „moje akumulatory”. Niemal codziennie odwiedzam seniorów, bawię się z nimi, śpiewam. Gdy jedna z pacjentek trzymając mnie za rękę mówi, jak bardzo jestem dla niej ważna, a druga z kolei częstuje mnie swoimi ulubionymi cukierkami, czuję, jak bardzo jestem tym ludziom potrzebna. Wciąż rozbudowuję to „moje imperium”. Niedawno otworzyłam klinikę medycyny estetycznej Drzazga Clinic, która stosuje medycynę niechirurgiczną. Dysponujemy najnowocześniejszym w Polsce sprzętem, za który zdobyliśmy dwie nagrody. Nasze lasery są produkowane przez najlepsze firmy, a preparaty pochodzą z najwyższej półki. Wykonujemy całą gamę zabiegów: od leczenia chra- 58 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

pania, nietrzymania moczu, nadpotliwości, żylaków, po różnego rodzaju zabiegi ujędrniające skórę, redukujące rozstępy czy zabiegi antystarzeniowe. Dzięki tak nowoczesnemu sprzętowi są one niemal całkowicie bezbolesne i wykonywane przez wysoko wykwalifikowany zespół specjalistów z ogromnym doświadczeniem, dla których ciało i uroda człowieka są bardzo istotne. W Polsce z medycyny estetycznej coraz częściej korzystają seniorzy. Rezerwujemy dla nich wyznaczone godziny na zabiegi, tak aby mogli czuć się komfortowo. W BetaMed S.A. Medical Active Care jest również SPA dla seniorów. Do SPA na ogół przychodzą ludzie młodzi, a moje jest przeznaczone dla wszystkich, z tym, że pewne dni i godziny są zarezerwowane specjalnie dla ludzi starszych, kiedy bez skrępowania, za mniejszą opłatą, mogą korzystać z saun, kąpieli czy masaży. Dawniej seniorzy żyli w otoczeniu kilkupokoleniowych rodzin. Niestety, tego typu atmosfery żadne instytucje nie są w stanie zapewnić. Mogą natomiast mobilizować ludzi starszych do aktywnego życia. To dotyczy też osób niepełnosprawnych, które nie powinny cały czas leżeć w łóżkach i być karmione. Trzeba je mobilizować, próbować znaleźć rozwiązania na tyle, na ile jest to możliwe, w zależności od ich stanu fizycznego. Do tego typu działań potrzebni są profesjonalni rehabilitanci i właśnie moja klinika postawiła na aktywność i profilaktykę w tym zakresie.

- 59 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Moim zadaniem było przekonanie chorych, że ruch jest najważniejszy w terapii i nie tylko powoduje polepszenie stanu ciała, lecz również pozytywnie wpływa na umysł i dobre samopoczucie. Dłużej utrzymuje nas przy życiu. Ćwiczenia dobieramy odpowiednio do każdej osoby i jej sprawności. Staramy się, aby przypominały bardziej zabawę niż nudną rutynę. Główną rozrywką starszych ludzi, którzy nie wychodzą z domów, jest telewizor. Schyłek życia spędzają siedząc na kanapie i wpatrując się w obrazy na ekranie. Nie ma w ich życiu urozmaicenia, a myśli są zajęte chorobą i zbliżającym się końcem. Czują się nikomu niepotrzebni i wyrzuceni poza nawias społeczeństwa. Dlaczego pozbawiać ich aktywności? Jeśli młodzi ludzie mają swoje ośrodki i rozrywki, dlaczego starsi mają nie mieć tego samego? Ich wiek nie oznacza zupełnego odcięcia ich od życiowych atrakcji. Mogą mieć przyjaciół, być aktywni i czerpać jak najwięcej z tych ostatnich lat. Coś dla ducha i ciała Pragnę zmienić mentalność nie tylko u ludzi starszych, ale również u członków ich rodzin oraz opiekunów. W mojej klinice ludzie w podeszłym wieku mają możliwość potańczyć lub podyskutować w klubokawiarni. Powstał też dzienny Klub Seniora, do którego wstęp mają również osoby z zewnątrz. Co czwartek urządzamy w nim spotkania, w czasie których wspólnie bawimy się. Sama lubię brać w nich udział. Również poprzez zabawę aktywizujemy starszych ludzi w Medical Active Care. W ten sposób rehabilitują się w przyjemny, wesoły sposób. Wielu z nich zamienia siedzący tryb życia na aktywny i nagle odkrywa w sobie pokłady energii. Dbamy, aby pacjenci oprócz ruchu mieli możliwość rozrywek intelektualnych oraz kontaktów z ludźmi młodszymi, dlatego organizujemy dla nich wiele atrakcji. Przyjeżdżają do nas szkoły z występami, organizujemy na miejscu operę, - 60 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

teatr, mamy terapie zajęciowe, tańce, muzykoterapię. Dla ludzi wierzących na terenie kliniki jest również kościół. Wygląd jest ważny w każdym wieku i zdecydowanie poprawia samopoczucie, zwłaszcza u kobiet, które w salonach kosmetycznych czy u fryzjera mogą nawiązać znajomości i przyjaźnie. Dlatego stworzyliśmy również centrum odnowy i urody. Często jest tak, że w naszym zabieganym życiu nie ma czasu na pasje. Dopiero na emeryturze odkrywamy drzemiące w nas talenty i możliwości. Pomyślałam też i o tym, dlatego w nowym budynku przeznaczyłam odpowiednie sale, w których można malować, rzeźbić, majsterkować. Gdy patrzę na moją klinikę, to jestem przepełniona radością, że udało mi się stworzyć piękne miejsce wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt, zatrudniające ludzi o wielkich sercach. Miejsce, gdzie pacjenci nie tylko wracają do zdrowia, ale na nowo nabierają chęci do życia, zmieniają po niego podejście, po prostu młodnieją. Życie jest piękne! Moja aktywność jako businesswoman uświadomiła mi, że kobieta, mimo posiadania rodziny i poświęcania jej czasu, jest w stanie prowadzić własną działalność, jeśli czuje w sobie pasję. Jest to jednak związane z ogromnym nakładem pracy, która właściwie nigdy się nie kończy. Jeśli panie decydują się na założenie własnego biznesu, nie mogą ciągle sobie wyrzucać, że nie poświęcają się w pełni swoim dzieciom. Muszą pamiętać, że dla dziecka lepsza jest matka, która mniej siedzi w domu, ale jest szczęśliwa, zadowolona z życia i spełniona niż taka, która spędza cały czas z dziećmi, lecz jest sfrustrowana. Jak to w każdej działalności bywa, zdarzają się wzloty i upadki. Nie inaczej jest w moim przypadku. Pierwsze mnie uskrzydlają, a te drugie – powinnam je raczej nazwać przeciwnościami – hartują, uczą samozaparcia i za każdym razem, gdy je pokonam, odczuwam satysfakcję. Zawsze mnie też czegoś uczą i w przyszłości staram się ich nie popełniać. Również ważną cechą w prowadzeniu firmy jest umiejętność cieszenia się ze swoich sukcesów, nawet jeśli są bardzo małe. My, Polacy, musimy się tego nauczyć. Zauważyłam to bardzo wyraźnie, gdy pojechałam po raz pierwszy do Miami. Spotkałam tam tak wielu wspaniałych, pozytywnych ludzi. Do dzisiaj często jeżdżę na Florydę, nie tylko po to, żeby zaczerpnąć słońca, ale również naładować akumulatory amerykańskim optymizmem. W Polsce nie nauczyli nas radości z tego, co robimy i doceniania naszych osiągnięć, nawet gdy są małe. Trzeba w życiu robić coś pięknego, co zasługuje na podziw innych, co jest przy okazji dobre i komuś się przydaje. Każdy z nas może znaleźć swoje piękne cele i w każdej pracy człowiek może rozwinąć swoją osobowość i z tego należy być dumnym. Dla mnie moja praca jest źródłem nieustającej radości. Czasami, gdy jestem bardzo zmęczona, pojawiają się myśli, czy nie powinnam trochę zwolnić. Jednak jestem taką osobą, która nie potrafi na przykład wyruszyć w podróż tylko dla przyjemności. Zawsze łączę wyjazdy z jakimś biznesem. Gdy poleciałam do Las Vegas, otworzyłam tam firmę, a gdy pojechałam do Miami, otworzyłam sklepy. - 61 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Nigdy nie robię dalekosiężnych planów, gdyż one przychodzą same. Planuję tylko wszystkie rzeczy związane z bieżącą działalnością, czując sią odpowiedzialna za to, co już stworzyłam. Cały mój personel liczy trzy tysiące osób. To ich, jak również moich pacjentów, nie mogę zawieść. Nie chcę przejść na emeryturę. Nicnierobienie nie jest zgodne z moją naturą. Tak jak wiele osób, które spotkałam w Stanach, chcę pracować tak długo, na ile zdrowie mi pozwoli. Może do stu lat? Pasja jest dla mnie podstawą życia. Uwielbiam moją pracę, podróże, kocham tańczyć. Jak już podkreśliłam, najważniejszy jest dla mnie człowiek. Poza pracą są to rodzina i przyjaciele. Dzięki przyjaciołom spotykam ciekawych ludzi: Jamie Fox zaprosił mnie kiedyś na plan filmowy „Django” i tam poznałam Quentina Tarantino, Samuela L. Jacksona, Adriena Brody’ego i Leonarda Di Caprio. Zaproszona byłam również na rozdanie nagród MTV Awards w Nowym Jorku oraz w Los Angeles. Udałam się tam z córką. Rok później Jamie Fox zaprosił nas do Anglii na koncert upamiętniający Micheala Jacksona. Miałam okazję być na scenie razem z dziećmi Micheala. Często sobie powtarzam, że życie jest piękne! Jestem osobą bardzo spełnioną i nie mam specjalnych marzeń. Może chciałabym mieć więcej czasu na podróże. Czy odniosłam sukces? Dla mnie jest nim moje obecne życie. Firma się rozwija, a ja, wprzęgnięta w jej tryby, „kręcę się” wraz z nią. Robię to, co kocham i to jest dla mnie sukces. Wdzięczność ludzi, którymi BetaMed się opiekuje – a jest ich już ponad pięć tysięcy! – oraz oddanie personelu są dla mnie największą nagrodą. Cieszy mnie również uznanie z zewnątrz, jak chociażby przyznane mi ostatnio nagrody Cezara Śląskiego Biznesu i Teraz Polska. - 62 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 63 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Dopóki nie uczynisz nieświadomego – świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem”. C.G. Jung

DORA FYDA NIEMCY Światowe Imperium Kobiety Spełnionej www.fyda-relocation.eu - 64 -


- 65 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Dora Fyda

Wszystko, czego potrzebujesz, masz w sobie Niemcy Sobota, 22 kwietnia 1978 roku. Dzień moich urodzin. Moment, w którym otrzymałam wszystko, czego potrzebuję, by być szczęśliwą i spełnioną w każdej życiowej roli. Lubię myśleć o swoim życiu jak o podróży, podczas której odkrywam to, co zostało mi dane w dniu narodzin. Dziękuję, że czytasz tę opowieść i towarzyszysz mi w tej podróży. Czuję Twoją cząstkę, a to najpiękniejsze, co człowiek może podarować drugiemu człowiekowi. A teraz proszę, weź do ręki ołówek i zapisz datę oraz dzień tygodnia Twoich urodzin. W dalszą podróż wyruszymy razem. Podążaj za wskazówkami Kim jestem? To najważniejsze pytanie, które każdy z nas powinien sobie zadać, obojętnie na jakim etapie swojego życia właśnie się znajduje. Urodziłam się w niewielkim miasteczku nad polskim morzem. Jestem siostrą, córką, mamą i żoną. W życiu podążam za biciem mego serca, w ciszy słucham intuicji, łącząc ludzi gdziekolwiek są. Zawsze byłam praktyczną i aktywną marzycielką, która czuła, że coś wyjątkowego w życiu na nią czeka. Czułam jednocześnie, że nie będzie to prosta droga. Piszę ten rozdział w cudownym dla mnie czasie. Za chwilę będę obchodziła swoje 40. urodziny, jestem więc mniej więcej na półmetku swojego życia. To dla mnie czas zewnętrznych zmian, podsumowań i wniosków. I właśnie z tej perspektywy chciałabym podzielić się z Tobą dwoma inspirującymi maksymami, które towarzyszą mi na co dzień: „Wszystko, czego potrzebujesz do realizacji misji, jaką masz w życiu, jest w Tobie od dnia narodzin, wystarczy, gdy to odkryjesz i zaczniesz z tego korzystać”. „Zwizualizuj sobie ostatnie 2 minuty swojego życia, w których trzymasz za rękę swoje dziecko lub bliską Ci osobę. Jakich wskazówek im udzielisz? Zastanów się i tymi radami właśnie kieruj się w życiu. Słuchając samego siebie uwierzysz w ich moc. Każdą radę potwierdź działaniem”.

- 67 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 68 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Z tymi założeniami wyruszyłam w swoją podróż, osobistą i biznesową. Z nich czerpałam odwagę i motywację do każdego kolejnego przedsięwzięcia. Skoro wszystko miałam, nie musiałam się niczego obawiać i szłam, krok po kroku, swoim tempem, w kierunku marzeń. Fascynuje mnie fakt, że każdy człowiek posiada inny cel w życiu i każdy ma możliwość jego realizacji. Można być kimś zupełnie zwykłym i robić coś niezwykłego. Każdy z nas może postawić sobie pytanie, bez względu na to, gdzie się urodził lub jaki ma status finansowy: „Dlaczego tutaj jestem, dokąd powinienem podążać, co jest misją mojego istnienia?”. Wsłuchując się w swoją intuicję i świadomie odczytując dane nam w codzienności znaki, możemy nie tylko odnaleźć odpowiedź, ale także dążyć do spełnienia i szczęścia. Wyznacznikiem wielkości nie jest status w społeczeństwie, lecz rozmach, z jakim realizujemy swoje marzenia i odwaga w podążaniu za nimi. To nic innego jak uśmiech, radość, wspólne tworzenie, wsparcie oraz przepływ pozytywnej energii uwalniają w ludziach motywację i chęć zrobienia czegoś pożytecznego. Chciałabym, aby życie każdego człowieka było niekończącą się podróżą, nawet po jego śmierci. Pozostawiając po sobie ślad, przestajemy się bać i otwieramy drzwi do nieba. No właśnie, jaki szyld powinien być widoczny na tych drzwiach? Na moich będzie napisane: „Dora, która miała odwagę, by realizować własną misję w życiu, pozostawiając po sobie ślad kolejnym pokoleniom na emigracji, które przestają się bać”. W życiowej podróży nie ma przypadków. Życie doświadcza nas, by wskazać drogę, którą powinniśmy iść. Nawet to, że mogłam napisać rozdział w tej książce, nie było przypadkowe, ani to, że właśnie teraz ten rozdział czytasz. Każda chwila jest narzędziem, które pomaga nam odnaleźć przeznaczenie lub obrać kierunek jego realizacji. Do takich chwil należał dzień, w którym mój mentor zadał mi poruszające pytanie: „Jakich pięciu rad, popartych przykładami z własnego życia, udzieliłabyś swojemu dziecku na dwie minuty przed swoją śmiercią?”. Byłam wtedy na półmetku życia, a mój syn skończył 16 lat. Zmusiło mnie to do głębokich refleksji. Przecież to ważny dla mnie młody człowiek, przed którym cały świat stoi otworem… Moc odważnych decyzji Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że na dwie minuty przed śmiercią powiedziałabym synowi: „Bądź odważny w życiu, nawet wtedy, gdy nie jest ono akurat dla Ciebie przychylne”. Dlaczego? W pewien wyjątkowy dla mnie dzień, a miałam wówczas 19 lat, podjęłam decyzję o wyjeździe do Niemiec. W tamtym czasie ograniczenia finansowe rodziny nie pozwoliły mi na kontynuację edukacji. Nie była to dla mnie łatwa decyzja, gdyż marzyłam o studiach, tym bardziej, że oceny pozwalały mi na otrzymanie miejsca bez konieczności zdawania egzaminów. Ale życie chciało, bym poszła inną drogą. Już wtedy słuchałam swojej intuicji i pędziłam za głosem serca. Zaakceptowałam sytuację i pozbyłam się żalu. W sierpniu 1998 roku, z niewielkim plecakiem, ruszyłam na Zachód. Moja znajomość języka niemieckiego nie była zbyt oszałamiająca, biorąc pod uwagę fakt, że w tamtym czasie językiem obowiązkowym w szkole był rosyjski. Dokonałam wtedy najlepszej inwestycji i kupiłam słownik języka niemieckiego. Dziś wydaje się to czymś naturalnym, ale w tamtym czasie wydałam na niego znaczną część swoich niewielkich finansów. Szybko znalazłam pracę: opiekowałam się dziećmi - 69 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

u pewnej cudownej rodziny, z którą utrzymuję kontakt do dziś. Byłam im wdzięczna i uwierzyłam, że wszystko się uda. Chciałam odłożyć pieniądze na wymarzone studia w Krakowie. Po rocznym pobycie w Niemczech pełna entuzjazmu wróciłam do Polski, jednak życie poddało mnie kolejnej próbie i musiałam podjąć trudną decyzję. Marzenie o studiach przesunęłam o kolejny rok. Dziś wiem, że był to najpiękniejszy prezent, jaki mogłam otrzymać od losu. Wyruszyłam w swoją najcudowniejszą podróż. Wróciłam do Niemiec. Zaczęłam pracę u wyjątkowego człowieka, który przez kilka lat wspierał mnie swoją wiedzą i życiowym doświadczeniem. Był on Generalnym Sędzią Skazującym w Bawarii, a przy tym niesamowicie skromnym i pogodnym człowiekiem. Miał ogromną cierpliwość i wyrozumiałość. W zamian wspierałam go w jego codziennych obowiązkach, a także przy drobnych pracach biurowych, podczas których odkryłam swoje zamiłowanie do pracy biurowej. Z perspektywy czasu zrozumiałam znaczenie kolejnego przesłania, jakie chciałabym przekazać mojemu synowi:

„Otaczaj się ludźmi, którzy z radością wspierają Cię w realizacji Twoich marzeń, i w życiu których Ty również możesz wspierająco uczestniczyć”.

To dzięki osobom, które towarzyszą nam w naszej codzienności, możemy robić milowe kroki. Niestety, możemy się też cofać. Z perspektywy czasu wiem, jak ważne jest, by obok nas przebywali ludzie, przy których czujemy przypływ energii. Gdy jej brakuje, musimy podjąć odważną decyzję, choć z reguły nie jest ona łatwa. Wsparcie i wyrozumiałość wielu osób pomogły mi w realizacji jednego z moich marzeń, które nosiłam w sercu, odkąd wyjechałam do Niemiec, a mianowicie rozpoczęcia studiów. W kwietniu 2002 roku przyszedł na świat najważniejszy człowiek mojego życia, a już w październiku pojawiłam się, pełna entuzjazmu, w Krakowskiej Szkole Wyższej na wydziale Stosunków Międzynarodowych o profilu Handel Zagraniczny. Włożyłam dużo wysiłku w pięcioletnie studia, dojeżdżając co dwa tygodnie 1000 km z Monachium do Krakowa. Pracowałam na pełen etat, uczyłam się najczęściej w metrze, a po powrocie do domu czekał na mnie raczkujący po książkach syn. Wiedziałam jednak, że marzenia same się nie spełniają – marzenia należy spełniać. Do dziś pamiętam dzień, w którym odebrałam dyplom ukończenia studiów. Czułam radość, satysfakcję, ale przede wszystkim dumę z samej siebie. Dałam radę! Jednak nic, ot tak, się nie udaje! Wszystko zależy od działania, przedsiębiorczości, chęci i wysiłku. Wiedziałam, że ten dzień będzie cudownym obrazem w galerii mojego życia. Ten dzień to także moment, w którym zaczęłam realizować się zawodowo. Życie nieustannie wspierało mnie w dążeniu do celu, choć w tamtym momencie trudno było mi tak na to spojrzeć. Zaledwie kilka dni po zakończeniu studiów zmarł człowiek, u którego pracowałam. Pogratulował mi, pożegnał się i odszedł. Wypowiedział tak znaczące dla mnie wtedy słowa: „Cieszę się, że mogłem uczestniczyć w procesie twojej edukacji. Przed tobą kolejny krok, idź! Dziękuję za twoje wsparcie w moich ostatnich latach”. Ten moment potwierdził moją teorię, żeby otaczać się ludźmi, którzy z przyjemnością towarzyszą nam w naszej drodze, dla których i my mamy wielkie znaczenie. Wiedziałam, że w pracy dawałam z siebie sto procent, sprawiając mu tym radość. Tak płynęła wymiana energii. - 70 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Z laptopem w górach Krótko po tym intensywnym dla mnie czasie podjęliśmy z mężem decyzję o założeniu działalności gospodarczej w Niemczech. Mąż już od kilku lat prowadził biznes w Polsce. Wspólnym wysiłkiem wdrażaliśmy na rynek firmę transportowo–handlową, eksportując i importując samochody ciężarowe do przewozu drzewa. Obecnie mąż prowadzi samodzielnie już dwie firmy. A ja? Moja historia w świecie biznesu była procesem – ewoluowała każdego dnia. Pamiętam, jak w pierwszych latach działalności bardzo mi to przeszkadzało, ale dziś wiem, że było to potrzebne. Należałam i nadal należę do grupy ludzi nieustannie poszukujących. Długo z tym walczyłam, ale gdy coraz bardziej świadomie zaczęłam postrzegać świat, zrozumiałam, że to cudowna cecha charakteru. To właśnie dzięki niej zdobywam nowe doświadczenia. Działając na różnych płaszczyznach i otaczając się w biznesie różnorodnymi ludźmi, mogę być sobą, nieustannie biegnącą, lekko chaotyczną, ale na swój sposób uporządkowaną. Gdy zaakceptowałam w sobie te cechy i pokochałam je, świat biznesu stał się dla mnie przychylny. W kwietniu 2010 roku założyłam jednoosobową działalność gospodarczą w Monachium. Moim celem biznesowym było świadczenie usług z pięknych miejsc. Z miejsc, które mnie inspirują, motywują, pobudzają i intrygują, w których będę mogła z entuzjazmem odbierać telefony od klientów i prowadzić interesujące rozmowy. Wizualizowałam sobie, jak w plecaku niosę laptopa albo jak siedzę wysoko w górach, przeplatając pracę ze spacerem. Ale na to musiałam zaczekać, aż do… dziś. Tak, dziś moje marzenie stało się rzeczywistością. Każdego dnia dążyłam, by odnaleźć - 71 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

wspólny horyzont pasji osobistej (uwielbiam góry) z pasją biznesową. Na niektóre marzenia musimy poczekać, ale warto. Najważniejsze, aby nie czekać biernie, tylko wziąć inicjatywę w swoje ręce i każdego dnia, krok po kroku, z cierpliwością i samodyscypliną iść w kierunku ich realizacji. Od roku tak właśnie wygląda moja codzienność. Myślę, że to nie wielkość firmy czy wysokość stanowiska pracy określają wielkość każdego z nas. To podążanie za własnym planem i własną wielkością jest najbardziej wartościowe. Świadomość, że jestem właścicielką jednoosobowej firmy, przez długie lata odbierała mi poczucie własnej wartości. Jednak otwartość na świat i samą siebie pozwoliły mi zrozumieć podstawową dla mnie wartość istnienia. Zadałam sobie pytanie: „Kim chcę być dla samej siebie?”. To pozwoliło mi poczuć się szczęśliwą, bo wiem, że właśnie taki rodzaj biznesowej drogi jest dla mnie najodpowiedniejszy. Drogi, którą się rozkoszuję i w której czuję się spełniona. A jaką wskazówkę biznesową przekazałabym synowi?

„Bądź odważny, cierpliwy i systematyczny. Zanim rozpoczniesz swoją zawodową drogę, pomyśl, jaką cząstkę siebie chciałbyś pozostawić w społeczeństwie i jaki jest cel Twojej działalności w biznesie. To naturalne, że po drodze podnosimy się i upadamy”. Wprawdzie samodzielne działania są bardziej wymagające, ale na to również znalazłam rozwiązanie. Nawiązałam współpracę z firmami, z którymi uzupełniamy się i polecamy nawzajem. Każdy z nas pracuje oddzielnie, ale łączy nas wspólny cel: profesjonalna i pełna pasji obsługa klienta. Dorzucamy do tego radosny klimat, w którym klient czuje się bezpiecznie, a tym samym do nas wraca i poleca dalej. Mimo strachu każdego dnia powtarzałam sobie zdanie, które pomagało mi iść dalej: „Działaj i popełniaj błędy – szybciej zbliżysz się do celu i zbierzesz doświadczenie”. Tę wskazówkę również chciałabym przekazać synowi. Ognisko relacji A czym dokładnie zajmuję się na co dzień? Podążając za pasją, wspieram polskie rodziny w procesie relokacji do Niemiec. Obszary działania, którymi zajmuje się moja firma Fyda-Relocation, to pomoc w poszukiwaniu lokali, mieszkań, a także doradztwo i koordynacja procesu uzyskiwania różnego rodzaju świadczeń. Ponadto uczestniczę w rozwiązywaniu problemów dnia codziennego klientów poprzez wsparcie językowe w szkołach, urzędach i innych instytucjach. W mojej naturze leży także nieustanny rozwój zawodowy, co pozwala mi efektywniej reagować na zmieniające się oczekiwania i potrzeby klientów. W związku z tym w 2017 roku podjęłam współpracę z renomowaną firmą 2B Interface Ltd. w kierunku pośrednictwa pracy wykwalifikowanej kadry. Współpraca umożliwia nam wsparcie naszych klientów w budowaniu zespołów managerskich, operacyjnych i produkcyjnych, umożliwiając w ten sposób kompleksowy zakres usług. Kierujemy się mottem: „Biznes to przepływ pozytywnej energii w kierunku pasji”. Moja praca nie polega tylko na wsparciu w formalnościach, które oczywiście są nieodłącznym elementem życia w innym państwie, ale także na prowadzeniu rozmów dotyczących życia poza jego - 72 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

granicami. Mieszkam w Niemczech od ponad 20 lat. Od samego początku aktywnie obserwowałam codzienność na obczyźnie. Bardzo często udzielałam się w różnych polonijnych wydarzeniach, prowadząc dialogi z Polakami, słuchając ich problemów i pytając o praktyczne rozwiązania i wskazówki. Spędziłam dużo czasu na poznawaniu rozmaitych możliwości, co zaowocowało później w mojej działalności i podniosło kompetencje w temacie relokacji. Serwis relokacyjny jest branżą wielokierunkową. Porównuję ją zawsze do lekarza pierwszego kontaktu, który podczas wizyty zadaje odpowiednie pytania, zbiera fakty, poświęca czas na analizę, stawia diagnozę, czyli robi to, w czym jest najlepszy, a resztę pozostawia fachowcom, którzy równie profesjonalnie i z zaangażowaniem świadczą swoje usługi. Praca ze specjalistami z różnych branż pobudza kreatywność, przedsiębiorczość, daje poczucie bezpieczeństwa oraz buduje relacje międzyludzkie, ucząc jednej bardzo ważnej rzeczy – konieczności pielęgnacji tych relacji. Kiedyś skupiałam się na relacji z klientami, ale bardzo szybko zrozumiałam, jak ważni są również partnerzy biznesowi. To ludzie, z którymi spędzamy mnóstwo czasu, przy dłuższej współpracy niekiedy połowę życia. Tutaj również sprawdza się powiedzenie, że biznes to ludzie, żywe osoby wyposażone w emocje, potrzeby i serce. Budowanie relacji jest procesem, który trzeba nieustannie pielęgnować. To tak jak z ogniskiem, do którego systematycznie dorzucamy drewno, żeby paliło się nieustannie, oddając w zamian ciepło, bez którego nawet w biznesie nie można egzystować. Pasja to stan umysłu Idea założenia firmy o takim charakterze zrodziła się właśnie z mojej natury człowieka, który aktywnie słucha otaczającego świata, jest społecznikiem, ale przede wszystkim działaczem. Na emigracji zajmuję się szukaniem rozwiązań oraz prowadzeniem dialogu z klientem. Schemat myślenia polskiego społeczeństwa żyjącego w Niemczech oparty jest często na stwierdzeniu: „Tutaj niewiele mogę zdziałać zawodowo, nie znam wystarczająco języka”. Od samego początku staram się przekonywać klientów, że jest inaczej, a moje doradztwo obejmuje zarówno sferę merytoryczną, jak i mentalną. Często klienci, wychodząc z mojego biura, czuli pewien dyskomfort, ale zazwyczaj szybko dostrzegali wartość dodaną. Moja wrodzona cierpliwość, wytrwałość, analityczny umysł i umiejętność prowadzenia negocjacji z urzędami pozwoliły mi na rozwiązanie wielu problemów dnia codziennego tutejszych polskich rodzin. Współpraca z sumiennymi biurami świadczącymi usługi księgowe, adwokackie, prawnicze oraz wgląd w aktualną sytuację klienta umożliwiają mi kompleksową obsługę. Bardzo często przy pysznej kawie kobiety otwierają się, opowiadając o swoich faktycznych rozterkach. O tęsknocie za krajem, zagubieniu i braku możliwości realizacji zawodowej. Podczas każdej rozmowy z rodzinami kładę nacisk na to, jak ważne są kursy językowe i kontakt ze społeczeństwem niemieckojęzycznym. Strach przed integracją oraz pokutujące stereotypy, że nie jesteśmy lubianym narodem w Niemczech, są niesamowitą blokadą rozwojową wielu polskich rodzin. Prowadząc rozmowy dotyczące różnic w polsko-niemieckim systemie edukacyjnym zwracam się również do dzieci. Często widziałam w ich oczach strach przed brakiem akceptacji, poczucie bycia kimś gorszym wynikającym z braku znajomości języka niemieckiego. Pomagam także w znalezieniu lokali mieszkalnych do wynajęcia. Bawaria to trudny rynek nieruchomości, czynsze są wysokie i na jedno mieszkanie przypada czasem nawet 60 potencjalnych zainteresowanych. Dodatkowym wymogiem jest umowa o pracę na czas nieokreślony, którego niestety - 73 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

większość polskich rodzin w pierwszym roku nie jest w stanie spełnić. Moja skuteczność na tym polu bierze się ze skrupulatnego przygotowania formalności, umiejętności prowadzenia negocjacji i perspektywicznego przedstawienia klienta. Dla wynajmującego jestem też gwarantem bezpieczeństwa – wie, że zawsze będzie miał osobę, z którą w razie problemów będzie mógł się skontaktować. Rozszerzenie działalności o rekrutację wykwalifikowanej kadry i zespołów managerskich pozwala mi nie tylko na bardziej kompleksową obsługę klienta. Doświadczenie w pracy z polskimi rodzinami uświadomiło mi, jak wielu mieszka tu ludzi z wysokimi kwalifikacjami zawodowymi. Często brak wystarczającej znajomości języka niemieckiego, a także zbyt małe poczucie własnej wartości stanowią ogromną barierę. Na co dzień doświadczałam, jak wiele osób wykonuje zawody, w których nie czuje się komfortowo. To przekładało się oczywiście także na życie prywatne. Żal i brak satysfakcji dawały się odczuć na każdym spotkaniu także w moim biurze. Może dlatego największą radość, jaką daje mi dział rekrutacji, to możliwość obserwowania progresu rodzin, które mogłam wesprzeć. Poprawę ich samopoczucia w chwili, gdy przekraczają próg mojego biura, uważam za swój największy sukces i daje mi to poczucie spełnienia. Jeszcze raz podkreślę, że inwestycja energii w pasję jest podstawą spełnienia. Jeżeli odczuwamy obustronne zadowolenie, nie musimy szukać motywacji, by wstać rano i zacząć nowy dzień, a także zastanawiać się, w jaki sposób pozyskać klientów, gdyż możemy być pewni, że jeżeli jego znajomy będzie szukał nowego stanowiska pracy, na pewno poleci nasze usługi. Stopniowe rozszerzanie działalności ma również odbicie w mojej osobowości. Odkryłam w sobie chęć nieustającego rozwoju, potrzebę urozmaicania, niwelowania monotonii i doceniania zmian, które pozwalają na dalsze odkrywanie samej siebie. Sektor rekrutacji pozwala mi wykorzystać moje umiejętności łatwego nawiązywania kontaktów biznesowych i dopasowywania odpowiedniego człowieka do stanowiska tak, aby identyfikował się z filozofią i kulturą firmy. Daje to przedsiębiorstwu pracownika, którego nie musi motywować, gdyż jest on świadomy tego, że firma pomaga mu osiągnąć jego własne życiowe cele i zrealizować plany. - 74 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Od wielu lat obserwuję samą siebie. Pozwala mi to na refleksję dotyczącą tego, kim jestem, jakie są moje talenty i jak moje umiejętności pomagają innym. Odkryłam, że dobrze czuję się w kontaktach z ludźmi, lubię analizować ich zachowania i dobrze radzę sobie w odkrywaniu na nowo ich talentów. Na nowo, ponieważ każdy z nas urodził się z talentami, które pozwalają na realizację misji i życiowych celów, tylko odkrywamy je w różnym wieku. Wieloletnia, codzienna świadoma obserwacja samej siebie pozwoliła mi na wizualizację i zastosowanie prawa przyciągania, ale na zasadzie wypuszczenia pragnienia i otwarcia się na przyjęcie NOWEGO. Tu i teraz Myślę, że są dwie najistotniejsze wskazówki, które powinny towarzyszyć nam przez cały czas prowadzenia firmy, bez względu na to, czy doświadczamy wzlotów, czy upadków. Pierwsza to wartości, którymi kierujemy się w swojej firmie, a druga to systematyczne, aktywne działanie i popełnianie błędów. Wartości powinny być zawsze wyeksponowane. Nie wystarczy ich napisać, należy je praktykować, wdrażać i nieustannie się nimi kierować. Możemy zmienić taktykę lub nawet cel, ale nigdy nie możemy stracić z oczu wartości, które sobie wyznaczyliśmy. Każdy człowiek jest inny, kieruje się innymi wartościami i to jest właśnie piękne. Wartości definiują naszą firmę, zbliżają do niej lub odpychają. Najlepiej spisz kodeks wartości swojej firmy i czytaj go zawsze przy porannej kawie. Codziennie jesteśmy bombardowani ogromną ilością informacji i dlatego tak ważne jest, aby się nie pogubić w tym, co jest dla nas najważniejsze. Działaj, nawet jeśli nie jesteś w stanie podjąć jednoznacznej decyzji. Owszem, zbieraj informacje, poznawaj rynek, badaj konkurencję, ale wiarygodność zbudujesz w oparciu o realne działania. To dzięki nim możemy popełniać błędy, z których uczymy się najwięcej. Podobnie jest z książką, którą kupujemy, bo zainteresował nas tytuł lub ktoś nam ją polecił. Jaka jest naprawdę przekonamy się jednak wówczas, kiedy ją przeczytamy, a cytaty z niej znajdą odzwierciedlenie w rzeczywistości. Codzienność, aktywne działanie i wyciąganie wniosków ze wzlotów i upadków pozwalają nam stawiać kolejne kroki. Niekiedy wydaje się, że błędy nas hamują lub cofają, ale ja uważam, że jest wręcz przeciwnie – przybliżają nas w rekordowym tempie do celu. Tym celem może być niekiedy zupełnie nowa strategia lub przebranżowienie. Podczas swojej ścieżki zawodowej często słyszałam, że jestem zbyt wielokierunkowa, ale intuicja podpowiadała mi: „Idź, próbuj!”. Nie zawsze wiedziałam, dokąd idę, ale czułam, w czym się spełniam. Ty też będziesz wiedzieć, w czym najlepiej pomożesz innym i co będzie sprawiało Ci największą satysfakcję. Należę do ludzi, którzy urodzili się z mało konkretnym życiowym planem, którzy nieustanne szukają, ale nie boją się wyzwań – odważnie próbują, są otwarci na otoczenie i samych siebie. Bardzo długo dojrzewałam do tego, aby przyznać się, że moja natura poszukiwacza nie ma wpływu na moje poczucie wartości. Każdy z nas jest inny, jedni odnajdują swoje powołanie już we wczesnym wieku, a inni, gdy są już dorosłymi ludźmi, może dopiero na półmetku swojego życia, dokładnie tak jak i ja. Zastanawiasz się zapewne, dlaczego tak bardzo podkreślam swoje umiejętności i cechy charakteru. W jaki sposób może to Ciebie zainspirować? Każdy człowiek to dusza, charakter, talenty i umiejętności. To, co jest w nas od chwili narodzin, jest kluczem do zawodowego sukcesu. Nie możemy - 75 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

pomijać tak ważnej kwestii w wyborze naszej kariery. Bardzo często dostosowujemy się do rynku, okoliczności, w których właśnie się znaleźliśmy, do zawodu męża czy partnera, zapominając, w czym tak naprawdę jesteśmy rewelacyjni i jakimi talentami dysponujemy. Pisząc o moich umiejętnościach chcę, abyście całą swoją uwagę skupili na swoich talentach, TU i TERAZ. Złap szczęście za rogi Z moich obserwacji polskich rodzin, którym towarzyszę w procesie asymilacji w Niemczech, wyciągnęłam smutny wniosek. Wiele wyjątkowych i charyzmatycznych kobiet, które przyjechały tutaj za swoimi mężami, bez języka, zagubionych, ale posiadających wykształcenie i doświadczenie z Polski, wyciąga błędny wniosek na swój temat twierdząc, że one są „nikim” na obczyźnie. W moich oczach są waleczne, zaradne i kreatywne. Cechuje je cierpliwość, ale przede wszystkim odwaga. Wyjazd z kraju, pozostawienie pracy, znajomych i rodziny wymagają nie lada odwagi. Aklimatyzacja w zupełnie obcym świecie, znajomość rynku, dostosowanie się do panujących zasad prawnych to świadectwo pracowitości, zaangażowania, determinacji, radzenia sobie w trudnych sytuacjach i przede wszystkim niesamowitej odwagi. Jestem dumna z każdej Polki aktywnie żyjącej na emigracji i podążającej za swoimi marzeniami, bez względu na to, jak trudna jest przed nią droga. Doświadczanie tego jest dla mnie jak tlen. I tu zaczyna się moje największe życiowe powołanie. Jeśli jesteś Polką na emigracji, masz znajomych lub rodzinę poza granicami kraju, to przeczytaj o projekcie połączenia i integracji Polski na emigracji. Jego autorką jestem ja, Dora, która miała odwagę pozostawić po sobie ślad kolejnym pokoleniom. Jako inicjatorka projektu połączenia Polek na emigracji stworzyłam w 2017 roku w Monachium Światowe Imperium Kobiety Spełnionej. Projekt współtworzę z wyjątkowymi kobietami. Organizuję warsztaty rozwoju osobistego dla Polek, na które zapraszam trenerów oraz kobiety sukcesu. Pragnę inspirować je do działania i rozbudzać drzemiący w nich potencjał poprzez aktywny udział w praktycznych warsztatach mentalnych. Mają one na celu łączyć Polki żyjące na emigracji, odbudowywać ich poczucie własnej wartości, zachęcać, by pokonały strach przed przedsiębiorczością na emigracji i wesprzeć je w realizacji marzeń, które miały w Polsce, a także uświadomić im fakt upływającego czasu pod hasłem: „Nie marnuj swojego czasu na emigracji”. Pragnę rozbudzić w nich chęć efektywnego wykorzystania pobytu na emigracji, zdobywania tutaj doświadczeń, nauki języka, nawiązywania kontaktów, aby po 10 latach nie musiały dojść do wniosku, że nic nie zrobiły, że zmarnowały czas, którego już nigdy nie będą mogły cofnąć. Nie chcę, żeby myślały kiedyś, że gdyby zmieniły podejście, byłyby w zupełnie innym miejscu. Różnorodność warsztatów pozwala nam oferować wsparcie na wielu płaszczyznach, zarówno w tematyce rozwoju w biznesie, jak i życiu prywatnym poprzez wzmocnienie własnej wartości oraz odbudowanie zewnętrznego i wewnętrznego poczucia kobiecości. Marzę, by stanąć na scenie i pogratulować Kobietom na Emigracji odwagi, bo wygrały SIEBIE! Mam nadzieję, że moja podróż okaże się w pewien sposób także Twoją podróżą. Od dziś odważnie podążaj za marzeniami, już wiesz, że wszystko, czego potrzebujesz, masz w sobie. Otwórz się na nowe, daj sobie szansę na odkrycie talentów, a wielkość określaj swoją miarą, pozwalając sobie na spełnienie prywatne i biznesowe. „Idź śmiało przez życie, miej byczą minę, złap szczęście za rogi i duś jak cytrynę”. Szanuj i doceniaj ludzi, którzy współtworzą Twoje wizje i których wizje z pełnym zaangażowaniem możesz wspierać. - 76 -


Autorka zdjęć: Ewelina Długosz

Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 77 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Niezależnie od sytuacji życiowej, liczy się nadzieja i zaufanie – do życia, do siebie samej, swoich możliwości i innych ludzi”. Danuta Hofner

DANUTA HOFNER NIEMCY ERIDIANA www.praxishofner.de, www.erdiana-frauenkongress.de - 78 -


- 79 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Danuta Hofner

Najważniejsza jest wiara w siebie Niemcy

Moje życie zawodowe prawie zawsze prowadziło mnie prostą drogą do sukcesu, niestety poprzecinane było wielkimi przeszkodami, które pojawiały się w życiu prywatnym. Teraz, po ponad 30 latach życia na emigracji i walki, mogę wreszcie powiedzieć, że jadę „na wozie” w obu aspektach mojego życia – spokojnie rozwijam swoją działalność i realizuję osobiste marzenia. W potrzasku historii Czasy mojej młodości przypadły na gorący okres w polskiej komunistycznej rzeczywistości. Koniec szkoły średniej i lata studiów to jednocześnie lata Karnawału Solidarności, stan wojenny i życie w zniewolonym przez juntę wojskową kraju. Tuż po zdaniu egzaminów na psychologię na Katolickim Uniwersytecie w Lublinie, w sierpniu 1981 r., wyjechałam na wakacje do Austrii. Byłam szczęśliwa, że udało mi się pokonać tak wielu kandydatów i dostać na wymarzony kierunek. Drugim powodem mojej ogromnej radości był właśnie pierwszy wyjazd za żelazną kurtynę. W miejscowości Linz czekała na mnie zaprzyjaźniona z moim wujkiem, profesorem Leonem Dyczewskim, przemiła rodzina: Karl, który był lekarzem i Lieselotta, pani profesor socjologii i psychologii. Miałam wtedy 18 lat i za bardzo nie interesowałam się polityką, tymczasem ludzie w Austrii, łącznie z moimi gospodarzami, z wielkim zaangażowaniem śledzili wypadki w Polsce i nie wróżyli Solidarności długiego żywota. W każdej chwili spodziewali się zamachu polskich władz na rodzącą się demokrację. Karl i Lieselotta oferowali, żebym została w Austrii, a ja, nieświadoma tego, co może wydarzyć się w kraju, powtarzałam sobie, że tyle wysiłku włożyłam, żeby dobrze zdać maturę, a potem egzaminy na psychologię, iż nie chcę tego zaprzepaścić. Gdybym wtedy wiedziała, jakie napotkam przeszkody podczas moich pierwszych lat w Niemczech, pewnie zgodziłabym się zostać w Austrii. Wróciłam jednak do Polski, rozpoczęłam studia na fakultecie psychologicznym i niemal zaraz wybuchł stan wojenny. Pamiętam, jak 13 grudnia 1981 roku siedzieliśmy wszyscy przed telewizorami i pomyślałam: „Klamka zapadła, skończyły się wyjazdy. Teraz przyszedł czas, aby stać się dzieckiem rewolucji”. Nie zaangażowałam się w ruch podziemny na sto procent, nie byłam wielką działaczką, ale mogę z dumą powiedzieć, że nie byłam też - 81 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

biernym obserwatorem. Pisałam wiersze do podziemnych gazetek uniwersyteckich, a gdy studenci strajkowali, przynosiłam im w plecaku świeżo upieczone przeze mnie strucle, a potem przyłączyłam się do strajku. Pamiętam ten okres jako niesamowity. Nie wiedzieliśmy, co przyniesie jutro. Prowadziliśmy dyskusje, a u pani profesor Zofii Zaorskiej organizowaliśmy spotkania na temat biernego oporu. Nazwaliśmy te zgromadzenia, na które przychodziło 30−40 osób, „Salonem u Zosi”. Działając jak w gorączce, bardzo wspieraliśmy się nawzajem i w reżimie obostrzeń stanu wojennego żyliśmy oczekiwaniem na wolną Polskę. Jak wiadomo, trwało to 3 lata, a w tym czasie między parą w Linz a naszą rodziną zacieśniły się więzy. Dostawaliśmy z Austrii paczki żywnościowe, pisaliśmy listy. I nagle zrodziło się we mnie silne pragnienie wydostania się z tego zamkniętego, opresyjnego kraju i wyfrunięcia na szeroki, wolny świat. Mój dwumiesięczny pobyt na zachodzie wydawał się wręcz bajkowy i wyobrażałam sobie, że na emigracji znajdę ziemię obiecaną. Postanowiłam wyjechać zaraz po skończonych studiach. Los zdawał mi się sprzyjać, gdyż wygrałam czterotygodniowe stypendium w Augsburgu. Uczestnikami kursu były osoby z całej zachodniej Europy, a spotkania z nimi jeszcze bardziej otworzyły mi oczy na to, jak zniewolony jest człowiek w Polsce i jak małe ma możliwości. Moi nowi znajomi nie musieli stać w tasiemcowych kolejkach po paszporty i pod ambasadami po wizy. Jeden z poznanych studentów, gdy opowiedziałam mu o swoich marzeniach, powiedział: – Przecież nie musisz wyjeżdżać, możesz zostać. Profesor Johannes Hampel wspiera studentów z Europy Wschodniej. On może ci pomóc. Poszłam do profesora, który bardzo życzliwie mnie przyjął. Po kilku dniach zadzwonił i oznajmił, że załatwił mi stypendium! I to nie tylko dla mnie, ale również dla koleżanki Polki, z którą mieszkałam w jednym pokoju. Obie byłyśmy zachwycone. Wystąpiłam o urlop dziekański i przez pół roku zachłystywałam się Zachodem. Zaczęłam bliżej poznawać wolne społeczeństwo i zacieśniać więzi z młodymi ludźmi. Studiowałam pedagogikę, ale cały czas nosiłam się z zamiarem sfinalizowania psychologii w Polsce. Nie taki Zachód kolorowy… Stypendium się skończyło, ale postanowiłam zostać w Niemczech trochę dłużej. Zatrudniłam się jako opiekunka do dziecka, poznawałam zwyczaje i obyczaje niemieckiego społeczeństwa i… poznałam miłego Niemca, Michaela, studenta grafiki i wzornictwa. To był wspaniały okres, wszystko świetnie się układało, o nic nie musiałam walczyć. Po przedłużonym półrocznym pobycie wróciłam do Polski, żeby ukończyć studia, ale z poznanym chłopcem umówiliśmy się, że po ich zakończeniu wrócę do Niemiec. Utrzymywaliśmy ze sobą stały kontakt, dzwoniąc do siebie i pisząc listy, ale nie było to łatwe, tak jak obecnie. Listy przychodziły z dużym opóźnieniem, telefony były drogie. Tylko raz mojemu chłopakowi udało się przyjechać do Polski. W 1986 roku skończyłam studia i postanowiłam już na stałe osiedlić się w Niemczech. Dostałam zaproszenie od mojego chłopaka, wyjechałam z Polski i zamieszkaliśmy razem. Zaszłam w ciążę i… bańka mydlana prysła. Ponieważ nie byliśmy małżeństwem, urzędy niemieckie zaczęły mnie szykanować. Chcieli mnie po prostu wyrzucić, chociaż spodziewałam się dziecka, które w połowie było Niemcem. Urzędniczka powiedziała mi wprost: „Dziecko dzieli los matki”. Po porodzie ja i mój synek Kubuś dostaliśmy nakaz opuszczenia Niemiec. Zaczęły się jeszcze gorsze perypetie. Okazało się, że dla mojego partnera był to za bardzo skomplikowany układ, nie mógł psychicznie wytrzymać i nasz związek się rozpadł. Musiałam znaleźć osobne mieszkanie, co z małym dzieckiem było strasz- 82 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

nie trudne, ale mimo wszystkich przeszkód tkwiło we mnie wewnętrzne przekonanie, że muszę tutaj zostać. Nie wiem dlaczego, przecież mogłam wrócić do Polski. Tymczasem obudziła się we mnie silna wola walki. Nie było to zgodne z moją naturą i nagle taka zmiana! Chciałam zawalczyć już nie o siebie, ale o moje dziecko! O jego prawo do życia w wolnym kraju i do lepszej przyszłości. Chciałam też, żeby Kubuś miał kontakt z ojcem. Udawało mi się przedłużać pobyt, ale zawsze wisiał on na włosku. Nagle zaczęłam zauważać minusy Zachodu. Zachłyśnięcie minęło, a chodzenie po urzędach powoli otwierało mi oczy. Porównania do komuny cisnęły się same, paradoksalnie na jej korzyść. Na przykład w Polsce matki z dzieckiem czy kobiety w ciąży miały przywileje, a tutaj w poczekalniach nawet nie było dla nich krzeseł. Wszystkie musiałyśmy stać w długich kolejkach. Miałam na szczęście z czego żyć, bo dostawałam zasiłek, za którego część opłacałam czynsz małego mieszkania. Tego typu sytuacja, dla jednych komfortowa, dla mnie była nie do zaakceptowania, gdyż zawsze chciałam być samodzielna. Dodatkowo pragnęłam pracować w swoim zawodzie. Chociaż nasz pobyt nie był jeszcze pewny, szukałam innych rozwiązań. Dla dziecka znalazłam przedszkole, a sama zaczęłam pracować w domu spokojnej starości jako terapeuta zajęciowy. Nie wypłacali mi pensji, tylko dostawałam symboliczną dopłatę do zasiłku, ale godziłam się na to, ponieważ bardzo chciałam stać się częścią normalnego społeczeństwa. W nowym miejscu pracy dość szybko zaoferowali mi pozycję pomocnicy socjalnej i tu pojawiły się problemy. Gdy władze zauważyły, że zaczęłam być bardziej stabilna zawodowo, chciały się mnie jak najszybciej pozbyć. W tej sytuacji ogromnie pomocne okazały się osoby będące w podobnej sytuacji do mojej. Jedna z nich skierowała mnie do urzędniczki, która starała się pomóc samotnym matkom. Rzeczywiście wzięła się do tego energicznie, szczegółowo opisała sytuację moją i mojego synka, zamieszczając w raporcie wszystkie pozytywne opinie na mój temat. Jej działalność okazała się na jakiś czas skuteczna. Pomagali mi też inni ludzie. W ferworze walki o prawo do pobytu poznałam mojego przyszłego męża, Helmuta. W tym czasie, po wykorzystaniu i wypróbowaniu wszystkich możliwości, jedynym sposobem na zostanie w Niemczech było małżeństwo. Byliśmy w sobie zakochani, ale nie chcieliśmy pobierać się pod presją. Przedłużaliśmy więc mój pobyt, ile się dało i w ten sposób minęły kolejne 3 lata, po których znowu dostałam nakaz wyjazdu. Nie było rady, wróciłam do Polski, ale między mną a Helmutem rozwijało się coraz większe uczucie i w końcu mi się oświadczył. Wkrótce wzięliśmy ślub i mogłam już na zupełnie innych prawach zamieszkać w Niemczech. Wszystko zaczęło się układać. Kurs na marzenia Starałam się zdobyć pracę w swoim zawodzie, co nie było takie proste. Wreszcie dostałam etat terapeutki zajęciowej w szpitalu psychiatrycznym. Chociaż w ramach moich świadczeń zajmowałam się również psychologią, to pozycja psychologa zdawała się marzeniem nie do osiągnięcia. W końcu mąż doradził mi, żebym napisała podanie do dyrekcji, w którym powinnam wyszczególnić wszystkie zajęcia z zakresu psychologii, jakie już oferowałam pacjentom. Uświadomiłam sobie wtedy, że mam silne argumenty przemawiające za zatrudnieniem mnie w nowej funkcji. Poprosiłam o rozmowę z szefem kliniki i odważnie zaproponowałam mu zatrudnienie mnie jako psychologa. Zostałam bardzo miło przyjęta i moje argumenty były do tego stopnia przekonujące, że po kilku dniach otrzymałam zawiadomienie o utworzeniu nowej pozycji specjalnie dla mnie! Moje marzenie się spełniło! Tymczasem mój tryb życia przedstawiał wiele do życzenia. Do szpitala dojeżdżałam 30 km, a po pracy jechałam do Monachium, gdzie na uniwersytecie robiłam specjalizację z terapii behawioral- 83 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

no-zachowawczej. Kubuś miał wtedy zaledwie 3 lata, a ja wracałam do domu o dziesiątej w nocy. Wiedziałam jednak, że w moim zawodzie bez specjalizacji nigdy nie będę mogła piąć się w górę. Taka harówka trwała 3 lata. Jakby tego było mało, po dwóch latach pracy w szpitalu zaproponowano mi pozycję kierownika placówki uzależnień. Przyszły lepsze zarobki i prestiż, ale przy kierowniczym stanowisku miałam więcej obowiązków, do tego nadal dokształcałam się, a mój mały synek bardzo mnie potrzebował. Obecnie zupełnie nie rozumiem, skąd na to wszystko brałam siły, ale wtedy byłam młoda i do wszystkiego podchodziłam z wielką pasją. Przyjeżdżałam do domu i nie czułam zmęczenia, jakimś cudem znajdowałam czas dla rodziny. Szczególnie weekendy poświęcałam wyłącznie życiu rodzinnemu. Oczywiście Helmut mi w tym wszystkim bardzo pomagał. Wyrobiłam w sobie niesamowitą wewnętrzną dyscyplinę i kurczowo się jej trzymałam. To również dzięki niej udało mi się przetrwać ten szalony, pełen wysiłku i wyrzeczeń okres. Gdy zaczynałam moje emigracyjne życie, nie wyobrażałam sobie, że mogłabym pracować w jakimś innym zawodzie niż psycholog. Wiele moich polskich koleżanek zaczynało od sprzątania, a ja, nawet gdy miałam dość ciężką sytuację materialną, wolałam zaoszczędzić pieniądze jeżdżąc na rowerze, zamiast korzystać z komunikacji miejskiej. Wykorzystywałam też każdą okazję, aby szlifować mój niemiecki. Jeśli chodzi o język, to miałam chwile zwątpienia, wielokrotnie zadając sobie pytanie, czy mój niemiecki jest wystarczający, aby zajmować prestiżowe stanowisko i prowadzić terapię z pacjentami, która polega przecież głównie na posługiwaniu się słowem. Jednak ciepłe, miłe komplementy oraz podziękowania ze strony pacjentów podbudowywały mnie na duchu, a mój niemiecki stawał się coraz bardziej zaawansowany i precyzyjny. Gdy zaczęłam pracować w dużych grupach i nieźle dawałam sobie radę, przekonałam się, że osiągnęłam tak dobry poziom językowy, że mogę otworzyć własną praktykę. Skok na głęboką wodę Jak napisałam na wstępie, w moim życiu sukcesy na drodze zawodowej przeplatały się z porażkami w życiu prywatnym i niestety stało się to w momencie, kiedy byłam gotowa podjąć kolejne wyzwanie – otworzyć własny biznes. Łatwo nie było, gdyż w tamtym okresie wiele osób miało podobny pomysł. Poza tym dopiero co urodziłam córeczkę i byłam na urlopie macierzyńskim. Tymczasem, gdy wspomniałam Helmutowi o moim pomyśle otwarcia własnej działalności, on jak najbardziej poparł moją ideę. Nie od razu zaczęłam ją realizować. Musiałam najpierw porzucić stabilną pracę, ponieważ własny biznes wymaga olbrzymiego nakładu pracy, szczególnie w początkowym okresie, a moje dzieci były jeszcze małe – Kubuś miał 10 lat, a maleńka Julia niedawno pojawiła się na świecie. Jednak zdecydowałam się spróbować. Zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną dotyczącą założenia własnego biznesu. Chcąc się jakoś zabezpieczyć, zapytałam, czy mogłabym zatrzymać 20 godzin pracy w szpitalu i początkowo otworzyć działalność na pół etatu. Przewodniczący przyjrzał mi się uważnie i powiedział: – Pani Hofner, nie pozwalamy, żeby pani pracowała gdzie indziej. Pani musi rozpocząć działalność w pełnym wymiarze i tylko na takie rozwiązanie się zgadzamy. Musimy wrzucić panią na głębokie wody. Nie miałam więc wyjścia. Ze strony rządu nie dostałam żadnego materialnego wsparcia. Dali mi tylko licencję, która uprawniała do samodzielnej działalności. Musiałam sama poszukać sobie pomieszczenia, urządzić je, a ponieważ byłam mężatką, jedynie mąż mógł mi udzielić prywatnego kre- 84 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 85 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

dytu. Zadłużyłam się u niego i kupiłam całe wyposażenie biura, zastanawiając się, czy w ogóle znajdę klientów. Miałam już jednak duże doświadczenie zawodowe, dawni pacjenci byli mi wierni, a nowi szybko znaleźli do mnie drogę. Starałam się rozreklamować moją nową działalność wśród Polonii, rozkładając wizytówki po polskich klinikach medycznych i rzeczywiście zdobyłam w ten sposób polską klientelę. Z czasem zaczęli się zgłaszać ludzie innych narodowości, a obecnie moi pacjenci pochodzą z różnych stron świata. Czasami przychodzili do mnie tak licznie, że nieraz musiałam przedłużać czas pracy, gdyż było mi przykro im odmawiać. Cieszyłam się rozkwitem mojej praktyki, a tu – jak piorun z jasnego nieba – dostałam list od adwokata z pozwem rozwodowym. Jeszcze niedawno spędziliśmy razem święta, a tutaj takie zaskoczenie! Mąż nie chciał ze mną rozmawiać, nie godził się na jakiekolwiek inne rozwiązania, tylko oznajmił mi, że mam mu zostawić dzieci i wyprowadzić się. Julia miała wtedy osiem miesięcy, a Kuba przygotowywał się do egzaminów do szkoły średniej. Owszem, mogłam się wyprowadzić, ale nie zostawić dzieci! Zabrałam je i przez tydzień mieszkaliśmy u znajomych, którzy akurat wyjechali na wakacje. W tym czasie znalazłam dom i zdołałam go jako tako urządzić. Moja działalność biznesowa dopiero się rozkręcała, więc siedziałam głównie w klinice, w jednym pokoju, a w drugim syn przygotowywał się do egzaminów. Córką zajęła się moja mama, która przyjechała z Polski niczym pogotowie ratunkowe. Miałam taki nawał zajęć, że postanowiłam zatrudnić pomoc, która zajęłaby się pracą biurową. Zgłosiło się około 30 dziewczyn,

- 86 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

ale gdy jedna z nich okazała się studentką prawa, nie wahałam się ani chwili. Co jak co, ale prawnik był mi potrzebny. Nowa pracownica okazała się opatrznością! Niesamowicie mnie wspierała we wszystkim, nie tylko w sprawach zawodowych. W krótkim czasie stała się moją przyjaciółką, która sprawdziła się w wielu ciężkich sytuacjach. Zajmowała się moimi dziećmi, a dodatkowo motywowała syna w przygotowaniach do egzaminów, które zdał mimo tak ciężkiego dla niego okresu. Los nie oszczędzał mnie w tamtym czasie, gdyż pewnego dnia okazało się, że mąż porwał moją córeczkę. Walcząc w sądzie o prawo do dzieci wysłuchiwałam bzdurnych zarzutów, że na przykład mówię do nich po polsku. Wydawało mi się, że ta sytuacja to jakaś fikcja, że nagle znalazłam się na planie jakiegoś koszmarnego filmu. Jako psycholog pomagam innym, a sama mam taki kocioł w życiu! Podczas walki o dzieci mogłam wybrać dwie drogi: albo, wydając olbrzymie sumy na adwokatów, walczyć do upadłego, albo w pewnym momencie odpuścić i pogodzić się z gorszą wersją rozwiązania. Wybrałam tę drugą opcję. Przegrałam w sądzie prawa do Julii, ale nie zrezygnowałam z walki o jak najczęstszy kontakt z nią. W głębi duszy wiedziałam, że kiedyś ta sytuacja się zmieni (gdybym walczyła do ostatka, pewnie werdykt sądu byłby taki sam). Rozłąka moich dzieci trwała 15 lat. Spędzały ze sobą jedynie co drugi weekend i wakacje. Dopiero jak mój, świętej pamięci już, mąż zachorował na raka, którego długo ukrywał, sąd przyznał mi wreszcie odebrane prawa rodzicielskie. Julia przeprowadziła się do mnie, a pół roku później Helmut zmarł. Gdybym przez te 15 lat zainwestowała całą swoją energię w walkę o córkę, wykończyłabym się psychicznie. Żeby znaleźć równowagę w tym szaleństwie, postanowiłam o siebie zadbać. Zaczęłam podróżować, często wyjeżdżałam do Chorwacji, gdzie spotykałam nowych ludzi. Gdy czułam się bardzo źle, pakowałam walizkę i po 7−8 godzinach podróży samochodem byłam już nad morzem, wśród przyjaciół. Podczas tych wyjazdów wspaniale ładowałam akumulatory. Zauważyłam, że niezależnie w jakiej sytuacji życiowej się znajduję, najważniejsza jest nadzieja i zaufanie. Do życia, do siebie samego, do swoich możliwości i innych ludzi. To moje nastawienie przyniosło rezultaty. Wyszłam na prostą, moje dzieci również. Syn pracuje w Szwajcarii, w browarnictwie, a córka robi maturę i chce zdawać na studia na uniwersytet w Berlinie. Oboje mają ze sobą bardzo dobry kontakt. Solidarność ma sens Oprócz pracy w firmie zajmuję się dodatkowymi rzeczami, które przynoszą mi satysfakcję i poczucie, że pomagam innym. Dwa razy do roku organizuję dla młodych artystów wernisaże połączone z muzyką. W mojej firmie odbywają się też spotkania literackie. Największym jednak przedsięwzięciem, które organizuję już od dwóch lat, są kongresy dla kobiet. Decyzja powołania tego typu imprezy dojrzewała we mnie od dłuższego czasu. Zarówno na płaszczyźnie zawodowej, jak i towarzyskiej mam do czynienia z kobietami, które borykają się z wieloma problemami w życiu. Sama przecież doznałam wielu trudności, z którymi musiałam sobie poradzić, i doskonale pamiętam, jak wtedy było mi ciężko. Każde wyciagnięcie ręki w moją stronę było ogromnie ważne, dodawało mi sił i podtrzymywało wiarę w człowieka. Przekonałam się na własnej skórze, jak bardzo kobiety potrzebują wsparcia, a niestety w bezdusznych urzędach go nie znajdują. Coraz częściej zaczęłam się solidaryzować ze swoją płcią i stąd urodziła się idea Erdiana, czyli ruchu na rzecz kobiet. Po niemiecku Erde znaczy Ziemia, a Diana to bogini lasów i pól, niosąca kobietom pomoc i pozytywne nastawienie. Bardzo zdolna graficzka, Susanna Loosli, zaprojektowała logo mojego ruchu, a przygodnie spotkany - 87 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

w samolocie adwokat załatwił mi jego patent. Zeszłoroczny kongres Erdiana odbył się w centrum Augsburga, w wynajętej sali przeznaczonej na 200 osób. Była we mnie silna potrzeba, aby zorganizować go właśnie w Augsburgu; w mieście, w którym mieszkam od tylu lat, w którym przeżyłam tak wiele – zawodowo, społecznie i politycznie. To tutaj spełniły się moje marzenia, nawet te związane z graniem w teatrze, w grupie teatralnej pod nazwą „Theater Interkulturel”. W Augsburgu poznałam dużo wspaniałych kobiet. Zapragnęłam, żeby jeszcze bardziej mogły uzewnętrznić swój potencjał, swoją moc. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zbiegło się wiele czynników, które pozwoliły mi zorganizować ten kongres. Myślisz i masz Podczas moich zawodowych podróży zwierzyłam się pewnemu uczestnikowi sympozjum o moich planach. Wysłuchał mnie i dał mi kontakt do kobiety, która miała już doświadczenie w organizowaniu tego typu spotkań. Jest nią Marina Friess. Wprawdzie jej kongresy mają inny charakter, lecz zaprzyjaźniłyśmy się i zaczęłyśmy dyskutować o moim projekcie. Zdałam sobie sprawę, że przy tak dużym przedsięwzięciu potrzebuję mentora i poprosiłam Marinę o wsparcie. Zgodziła się bez wahania. Zaczęłyśmy regularnie ze sobą rozmawiać, co przerodziło się dla mnie w intensywny kurs marketingu. Podczas organizowania kongresu poznałam dużo osób, ale gdy przyszło do zebrania grupy prelegentek, przypomniałam sobie o znajomych kobietach. Odszukałam je i poprosiłam o włączenie się w mój projekt. Żadna mi nie odmówiła! Czasem pomagał mi przypadek. Chociażby - 88 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

wtedy, gdy poszłam na sesję masażu do zupełnie nieznajomej kobiety, która opowiedziała mi, że była dziennikarką w Kolumbii i bardzo chciałaby prowadzić sympozja. Od razu powiedziałam jej o kongresie i oczywiście zgodziła się wziąć w nim udział. Również przypadkowo spotkałam w kawiarni Przewodniczącego Związku Marketingowców, doktora Bernda Dornacha. Zaczęliśmy się spotykać i w ten sposób zdobyłam drugiego mentora. Miałam wielkie szczęście – kogokolwiek poprosiłam o współpracę, nigdy nie spotkałam się z odmową i tam, gdzie zapukałam, zawsze otwierały się drzwi. Gdy już wszystko było prawie zorganizowane, zorientowałam się, że brakuje mi kogoś, kto ma znane nazwisko i przyciągnąłby ludzi. Zastanawiałam się, kto mógłby być tą osobą i przypadkowo natrafiłam w gazecie na nazwisko Tiny Schüssler, niegdyś bokserki, a obecnie piosenkarki. Zadzwoniłam do niej i zgodziła się wziąć udział w kongresie. Była naszą gwiazdą. Jej historia naprawdę może być przykładem tego, jak upór i wiara w siebie są w stanie pokonać niemalże wszystko. Kariera sportowa Tiny została przerwana nagle, kiedy po wylewie straciła władzę w nogach i przestała mówić. Dzięki intensywnej terapii wróciła do zdrowia, lecz nie do boksu. Odkryła w sobie talent muzyczno–wokalny i otrzymała zaproszenie na występ podczas tegorocznych mistrzostw piłki nożnej. Tina była naszym gościem specjalnym, a inni prelegenci – a było ich dziewięciu – poruszali tematy związane z prowadzeniem biznesu, takie jak: efektywność w pozyskiwaniu klientów, podejmowanie szybkich i dobrych decyzji czy wpływ osobowości na prowadzenie i rozwój firmy. Pojawił się też temat, jak dawać sobie radę nie tylko z chaosem na biurku, ale również w życiu. W części duchowo-artystycznej wystąpiła szamanka, a jej rytuał na bębnach wzbudził niesamowity entuzjazm. Wisienką na torcie był recital bardzo zdolnej skrzypaczki, Rosjanki, Ewgenii Tkaczewy. Kongres udał się fantastycznie, chociaż nie bez pewnych komplikacji. Jednym z ważniejszych punktów programu był pokaz mody i okazało się, że z sześciu modelek przyszła tylko jedna. Reszta zachorowała! Od razu zgłosiło się pięć dziewczyn. Przebrały się w sukienki i publiczność zgotowała im gorące przyjęcie. Potem pytano mnie, skąd wzięłam tak dobre modelki. Był to przykład spontanicznego działania, który okazał się sukcesem. Publiczność składała się głównie z Niemek, ale wśród uczestniczek znalazła się też grupa Polek mieszkających w Augsburgu oraz kilka moich przyjaciółek z Polski. Wiatry zmian wieją ze Wschodu W pierwszym kongresie Erdiana wzięło udział mnóstwo kobiet i to wydarzenie z miejsca zdobyło uznanie, szczególnie że 10% z jego dochodu przeznaczyłam na pomoc dzieciom z Centrum Zdrowia Matki i Dziecka w Augsburgu. Powodzenie pierwszego kongresu zachęciło mnie do zorganizowania następnego we wrześniu 2018. Tym razem zaprosiłam Beatrice Bartlay, którą spotkałam w Monachium. Bea jest mieszkającą w Anglii Polką, zaangażowaną w działalność skupiającą nasze rodaczki z całego świata. Mam nadzieję, że jej obecność sprawi, że Erdiana stanie się międzynarodowym wydarzeniem i połączy nie tylko kobiety z Europy, ale i ze świata, które chcą spełniać się zawodowo lub szukają sposobu, aby rozwinąć skrzydła. Na tegoroczny kongres planuję również zaprosić Barbarę Ludwig, znaną w Augsburgu szansonistkę, której recital będzie składał się z piosenek wybitnych piosenkarek. Moja praca zawodowa oraz obserwacje kobiet prowadzących działalność w różnych profesjach wyrobiły we mnie przekonanie, że w jakichkolwiek dążeniach najważniejsza jest wiara w siebie. Często w życiu mamy cele, ale nie wiemy, jak je osiągnąć. Niezwykle ważne są też szkolenia, które pomogą znaleźć odpowiednią drogę. Spotyka się na nich osoby, podobnie jak my, pragnące realizo- 89 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

wać swoje plany i marzenia. Można podzielić się z nimi swoimi problemami i zainspirować się ich działaniami. Pamiętaj, jeśli już podejmiesz decyzję, trzeba się jej uparcie trzymać. Jak marynarz – możesz zmienić kierunek, ale nie miejsce przeznaczenia. Drugim, równie ważnym aspektem w osiąganiu celów, jest dyscyplina. Ja planuję każdy dzień, każdy rok. Szkolenia, urlopy, wydarzenia rodzinne. W okolicach listopada piszę, co osiągnęłam w danym roku i jakie mam założenia na przyszły. Te zapiski dotyczą również mojego hobby, zdrowia i życia rodzinnego. To jest taka baza dla mojej świadomości. Gdy już się utrwali, wtedy siadam przy stole i tworzę kolaż z różnych wycinków z czasopism, które mnie zainspirowały. Wychodzę z założenia, że 95% projektów trzeba zaplanować, a 5% może być spontanicznych. Mój tryb życia jest bardzo uregulowany. Wstaję o 6:30 rano, ćwiczę. Pracuję cztery dni w tygodniu w swojej firmie, która jest moim głównym źródłem dochodów. Pozostałe dni poświęcam na inne zajęcia i odpoczynek. Bardzo istotny jest dla mnie kontakt z przyrodą, dlatego w wolne dni wybieram się nad jezioro lub do lasu, który mam blisko domu. Jestem człowiekiem bardzo ruchliwym, lubię sport, pływanie, jazdę na rowerze, wyjścia do kina czy teatru. Zawsze inspirowały mnie kobiety, które były zaangażowane społecznie i politycznie. Róża Luksemburg, Hannah Arendt – to były niezwykłe postacie, sprzeciwiające się istniejącym systemom, szukające nowych rozwiązań. Gdy powstał pomysł Erdiana, pomyślałam: „Utarło się, że wiatry z zachodu na wschód przynoszą zmiany. Chciałabym zmienić ich kierunek i niech kobiety ze wschodniej Europy wniosą coś nowego w świat kobiet Zachodu”. W świecie biznesu poznałam dużo Polek i Niemek. Zauważyłam, że Polki są bardziej prężne i przedsiębiorcze. W komunizmie większość z nich pracowała zawodowo, miała dostęp do edukacji. Musiały też borykać się z najróżniejszymi problemami i je rozwiązywać. Niemki miały to wszystko podane „na tacy”. Oczywiście w Polsce czasy się zmieniły, ale istnieje tradycja „dawania sobie rady”. To sprzyja przedsiębiorczości. Niestety, mimo tych wspaniałych cech, Polki nadal nie rozwinęły w pełni swojego potencjału. Powinny mieć świadomość, że mogą osiągnąć więcej, jeśli bardziej w siebie uwierzą. Nie muszą we wszystkim słuchać partnerów. Jeśli są przekonane o słuszności swojej drogi, niech zasięgną opinii innych kobiet i – jeśli jest ona pozytywna – powinny trzymać się obranej drogi. W życiu ważne są drogowskazy. Oto moje: 1. Bądź odważna i wierna swoim wartościom. 2. Daj z siebie zawsze 110% i doświadczaj drzemiącej w Tobie siły. 3. Idąc pod prąd, zmienisz najwięcej. 4. W trudnych chwilach poznasz prawdziwych przyjaciół. 5. Możesz zboczyć z kursu, ale zmierzaj do obranego celu. 6. Szukaj pozytywnych wzorców i zastosuj ich strategie działania. 7. Zaufaj sobie i uwierz w swoje możliwości, nabieraj siły w walce z przeciwnościami. 8. Nadawaj kierunek wydarzeniom i nieustannie szlifuj swój charakter. 9. Bądź kobietą, którą zawsze chciałaś być. 10. Kieruj się swoimi marzeniami, one są Twoimi drogowskazami w osiąganiu celów. 11. Rozmawiaj z innymi na temat swoich planów, a otrzymasz zrozumienie i wsparcie. 12. Zdobywaj nieustannie wiedzę w różnych obszarach życia. 13. Pamiętaj, że życie to nie tylko praca, to zadowolenie płynące z życia. - 90 -


Autor zdjęć: Leszek Franz Owca ©

Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 91 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Życie jest jedno i należy je chronić”. Monika Jakieła

MONIKA JAKIEŁA WŁOCHY DMA Servizi www.dmaservizi.com - 92 -


- 93 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Monika Jakieła

Szczyt to dopiero połowa drogi Włochy Nie zostałam przedsiębiorcą z przypadku. Zanim założyłam firmę, wykonałam solidne badanie rynku i skrupulatnie opracowałam biznesplan. Co najważniejsze, zrobiłam też wewnętrzny rekonesans, określiłam moje życiowe cele, zaakceptowałam wady i wyłuskałam atuty, które pomogłyby mi osiągnąć poczucie życiowego spełnienia. Zanim jednak poukładałam sobie to wszystko w głowie, w moim życiu nie było dobrze. Mówi się, że wspinaczkę zaczyna się zawsze na dole. Dodam od siebie, że można zdobywać góry, będąc nawet na dnie. Cieszę się, że chcesz poznać moją historię. Jeśli marzysz o założeniu własnego biznesu, wierzę, że będzie ona dla Ciebie inspiracją. Prowadzę firmę we Włoszech, ale moja działalność ma charakter międzynarodowy. Niektórych zadziwia wszechstronność moich przedsięwzięć oraz fakt, że jako kobieta nie boję się działać w typowo „męskiej” branży i w dodatku potrafię czasami mocno nią wstrząsnąć. Innych zdumiewa z kolei to, że na przekór utartym stereotypom rozwijam biznes w kraju mało przyjaznym przedsiębiorcom, a bycie cudzoziemką zupełnie mi w tym nie przeszkadza. Jestem założycielką i głównym menagerem firmy DMA Servizi. Obecnie jej głównym celem strategicznym jest promowanie handlu i inwestycji. Dzięki posiadanemu doświadczeniu i kontaktom skutecznie ułatwiam przedsiębiorcom nawiązać partnerstwo w rożnych dziedzinach gospodarki w różnych krajach świata. Specjalizuje się ponadto w promocji turystyki biznesowej dla klientów premium. W branży motoryzacyjnej moją specjalnością jest natomiast wprowadzanie innowacyjnych, wielokrotnie nagradzanych, rozwiązań w zakresie zwiększania bezpieczeństwa drogowego. Chciałabym, aby moja historia stała się inspiracją dla kobiet i mężczyzn, którzy wyemigrowali do Włoch i chcieliby spróbować swoich sił w biznesie, albo po prostu uczynić ze swojej pasji źródło utrzymania. Jestem żywym dowodem na to, że bycie cudzoziemcem nie musi być przekleństwem w Italii, a biurokracja i wysokie podatki mogą być znośne, jeśli zrobimy porządny plan działania. Nigdy nie wstydziłam się tego, że jestem Polką. Mogę śmiało powiedzieć, że polskie korzenie, wartości wyniesione z domu, ale też zapisane w naszym DNA typowo narodowe cechy, takie jak pracowitość, odwaga i ułańska fantazja, potrafią być za granicą prawdziwym asem w rękawie. To one sprawiają, że przed nami Polakami zarówno w biznesie, jak i w życiu nawet najtrudniejsze do sforsowania drzwi często otwierają się na oścież. - 95 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Jeśli chcesz osiągnąć cel w życiu, bądź pewny siebie i odważny. Jeśli ktoś myśli, że nie ma celu, to się myli, bo samo życie jest już celem, a każda przeszkoda ćwiczeniem, jak pokonać problemy i przekształcić je w rozwiązanie”. W ciągu zaledwie kilku lat mojej działalności uczestniczyłam jako przedsiębiorca w około stu konferencjach prasowych. Oprócz prelekcji na temat bezpieczeństwa drogowego i usług oferowanych przez moją firmę, wygłaszam również, co zresztą bardzo lubię, wykłady na temat etyki w biznesie, motywacji i samorozwoju poprzez pracę. Chętnie dzielę się doświadczeniami i nie zatajam faktu, że moje życie na emigracji nie było na początku usłane różami. Biznes w genach Nie przyjechałam do Włoch „za chlebem”. Wykształcenie ekonomiczne oraz liczne dodatkowe kursy, w tym także z informatyki, a przede wszystkim praktyki odbyte w różnych przedsiębiorstwach, dały mi poczucie, że raczej nie będę miała w życiu problemu ze znalezieniem pracy. Moją specjalnością było towaroznawstwo, co stanowiło dodatkowy atut na rynku. Wyjazd do słonecznej Italii miał być spełnieniem marzenia o tym, by poznać lepiej kraj, który wydawał mi się niezwykle piękny i fascynujący. W planie miałam wprawdzie pracę, ale raczej jako sposób na przedłużenie sobie wakacji. Jak to jednak bywa, plany planami, a życie pisze swoje scenariusze. Początkowo nie martwiłam się specjalnie faktem, że nie mogę znaleźć satysfakcjonującej pracy. Narastało we mnie wprawdzie poczucie niezadowolenia z tego, jak wygląda moje życie zawodowe, ale starałam się ignorować to uczucie. Z czasem jednak zaczęło powracać niczym wyrzut sumienia, gdyż w sferze osobistej podróż do Włoch zaowocowała mnóstwem szczęśliwych chwil. Tu poznałam mojego męża, tu na świat przyszły nasze dzieci: najpierw córka, później syn. - 96 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Pamiętam moment, kiedy zasiadłam nad kartką papieru i zaczęłam robić bilans całego mojego emigracyjnego życia. Byłam wtedy pogrążona w depresji, a obok mnie w wózeczku leżała nasza maleńka Natalka. Zupełnie nie byłam gotowa na to, żeby być „tylko mamą”. Uzmysłowiłam sobie, że mieszkam już tyle lat we Włoszech, a nie znam tego kraju, jego obyczajów, mieszkańców. Czułam się kompletnie niezintegrowana. W bilansie były też plusy – założyłam firmę turystyczną, prowadziłam i rozwijałam biznes mojego męża, nauczyłam się dobrze włoskiego. Atutem było również moje ekonomiczne wykształcenie oraz wyniesiona z domu smykałka do prowadzenia własnej działalności gospodarczej. Oprócz mamy, która pracowała jako księgowa w dużym przedsiębiorstwie, praktycznie wszyscy u mnie w rodzinie prowadzili własny biznes. Swoją firmę miał ojciec, podobnie wujkowie, ciotki, a także moja siostra, która zamieszkała w Irlandii i brat, który pozostał w Polsce. Tato od zawsze zajmował się usługami związanymi z branżą motoryzacyjną, co pewnie wyjaśnia fakt, dlaczego właśnie ta dziedzina stała się moją główną domeną i w niej czuję się jak ryba w wodzie, na przekór utartym opiniom, że zajmowanie się bezpieczeństwem na drogach to zajęcie zarezerwowane dla panów. Nie od razu Rzym zbudowano… Pewnego dnia postanowiłam zrewolucjonizować swoje życie. Prowadzenie własnej działalności gospodarczej wydawało mi się najbardziej naturalnym zajęciem na świecie. Jakbym w podświadomości miała zakodowaną umiejętność rozeznania rynku i przewidywania, czy będzie zbyt na oferowane usługi bądź produkty. Pierwsze kroki w biznesie postanowiłam stawiać w branży turystycznej. To był rozsądny wybór, aczkolwiek szybko poczułam, iż nie jest to dziedzina, w której dobrze się czuję i w której mogę wykorzystać swoje umiejętności. Najcenniejszym doświadczeniem zdobytym w tamtym okresie była współpraca z prężnymi i znanymi biurami podróży. Uświadomiła mi ona, że przy całej specyfice włoskiej rzeczywistości usługi o charakterze międzynarodowym oraz usługi wysokiej jakości nastawione na klienta premium zawsze są w tym kraju w cenie. „Życie jest podróżą – kto podróżuje, żyje dwa razy. Podróżowanie dostarcza niekończących się emocji, wypełnia nasze życie, jednoczy nas i pozwala poznać świat, wzbogaca i jest dobrodziejstwem dla ciała, umysłu i ducha. W trakcie podróży przeżywamy zarówno dobre chwile, jak i dramaty, cierpienia, ale musimy iść dalej, obierając właściwy kierunek”. Prowadząc firmę turystyczną zastanawiałam się, jaki obrać kierunek. Pragnęłam, aby moja praca sprawiała mi frajdę, ale jednocześnie była czymś wyjątkowym, czymś, co będzie pozytywnie wpływać na życie innych ludzi. Wtedy przypomniały mi się moje problemy z prowadzeniem samochodu. Miałam polskie prawo jazdy, ale bałam się jeździć po włoskich ulicach i autostradach. Nie raz zatrzymywałam się na poboczu i dostawałam ataków paniki. Nie potrafiłam zrozumieć zawiłości włoskiego kodeksu drogowego i jazda w obcym kraju była dla mnie koszmarem. To był jednocze- 97 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

śnie moment, kiedy zrozumiałam, że moim atutem w rozwijaniu firmy we Włoszech może być fakt, że jestem cudzoziemką, emigrantką. „Jestem obcokrajowcem i będę pracować dla obcokrajowców. Moja praca będzie integrowała ludzi różnych narodowości!” – postanowiłam. I zaczęłam iść nową drogą z przekonaniem, że czeka mnie coś wielkiego, coś, co będzie wyłącznie moje, a jednocześnie wiele osób będzie czerpać z tego korzyści. Pierwsze sukcesy Wynajęłam biuro na nową firmę i napisałam plan działalności, w którym zawarłam informację, jak ważne jest bezpieczeństwo jazdy. Plan był oparty na obszernej analizie tematu. Prześledziłam sytuację na świecie i we Włoszech, gdzie koszty społeczne wypadków drogowych szacowane są na ok. 35 miliardów euro. Okazało się natomiast, że na arenie międzynarodowej według danych szacunkowych WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) społeczne koszty wypadków drogowych w krajach słabo rozwiniętych stanowią 1% PKB, w krajach średnio rozwiniętych – 1,5% PKB i w krajach wysokorozwiniętych – 2%. W Polsce ta liczba jest wyjątkowo wysoka, bo aż 3% PKB. Na całym świecie rocznie dochodzi do ok. 1,3 miliona wypadków drogowych! Jakkolwiek mogło brzmieć to abstrakcyjnie, miałam świadomość, że usługi nastawione na promocję bezpieczeństwa drogowego to de facto usługi najpilniejszej potrzeby. Wypadki drogowe są przyczyną znacznych strat budżetu państwa, ubezpieczycieli i przyczyną tragedii wielu rodzin. Praktycznie każdy z nas zna kogoś, kto na skutek wypadku komunikacyjnego stracił bliską osobę lub sam doznał poważnego uszczerbku na zdrowiu. Świadoma powagi tematu wystosowałam list do największego centrum bezpiecznej jazdy we Włoszech, Centro di Guida Sicura Vallelunga, z propozycją zorganizowania kursów bezpiecznej jazdy dla obcokrajowców. Wkrótce zostałam zaproszona na rozmowę. Przedstawiłam kierownictwu ośrodka problemy kierowców poruszających się po włoskich drogach, nieznających włoskiego kodeksu drogowego ze względu na różnice kulturowe. Okazało się, że we Włoszech obcokrajowcy są drugą grupą, która powoduje najwięcej śmiertelnych wypadków. Prowadzi to do wielu ludzkich tragedii i strat ekonomicznych. Nie musiałam długo czekać na ofertę zorganizowania pierwszego kursu bezpiecznej jazdy. Po rozmowie szefowie ośrodka oprowadzili mnie po obiekcie, który jest podzielony na trzy części. Ośrodek od razu wywarł na mnie ogromne wrażenie. Na autodromie, na którym odbyły się pierwsze wyścigi Formuły 1, na stokach górskich sprawdzane są umiejętności prowadzenia pojazdu w ekstremalnych warunkach. Ostatnia część obejmuje jeden z największych Ośrodków Bezpiecznej Jazdy ACI – Sara Roma Vallelunga. Należy on do najnowocześniejszych w Europie i działa w oparciu o zaawansowane technologie, przygotowując kierowców do jazdy każdego rodzaju pojazdem. Na pierwszy kurs bezpiecznej jazdy zebrałam grupę składającą się niemal z samych Polaków, w większości kierowców z dużym doświadczeniem. Przed jego rozpoczęciem wzruszali ramionami i rzucali pytanie: „Po co mi takie szkolenie?”. Dopiero podczas jazdy zdali sobie sprawę, że każda przeszkoda mogła być śmiertelna, gdyby nie nauczyli się techniki jej pokonywania. Ćwiczyli na pięciu torach, a każdy z nich był przystosowany do innej, ekstremalnej sytuacji. Obok kursanta siedział - 98 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

instruktor, który objaśniał, jak radzić sobie w trudnych warunkach na drodze. Po ukończeniu takiego kursu wiedza i nawyki pozostały w podświadomości kierowców i w obliczu zagrożenia wypadkiem umieli odpowiednio zareagować, zwłaszcza że często na podjęcie słusznej decyzji mamy ułamki sekund, które mogą uratować życie. Ten pierwszy kurs dodał mi skrzydeł, szczególnie, gdy biorący w nim udział Polacy dziękowali mi, podkreślając, jak wiele nauczyli się podczas szkolenia. Sfilmowałam to wydarzenie, zrobiłam mnóstwo zdjęć. Pomyślałam: „Bezpieczeństwo na drogach stanie się celem mojego życia!”. Na łamach wydawanego w Rzymie polonijnego czasopisma „Nasz Świat” opublikowałam artykuł na temat kursu, zaznaczając, że zamierzam rozszerzyć tego typu szkolenia na inne grupy obcokrajowców. Była to pierwsza wzmianka w mediach na temat mojej inicjatywy. Wraz z rozwojem projektu doczekałam się ponad 3000 stron recenzji prasowych zarówno w prasie włoskiej, jak i międzynarodowej. Zachęcona powodzeniem pierwszego szkolenia, wspólnie z Sekretarzem Generalnym ACI (Automobilklubu Włoch) powołaliśmy projekt pod nazwą Ambasadorowie Bezpieczeństwa Drogowego – pierwszy w Europie projekt szkoleniowy, którego głównym celem była edukacja w ramach bezpieczeństwa na drodze oraz integracja społeczna. Uruchomienie tego zupełnie nowatorskiego przedsięwzięcia nastąpiło podczas konferencji zorganizowanej w głównej siedzibie Automobilklubu Włoch. Zaprosiliśmy na nią przedstawicieli wszystkich placówek dyplomatycznych w Rzymie. Przybyli bardzo licznie, podobnie jak przedstawiciele rządu oraz włoskich mediów. Prelekcje podkreślały wagę problemu bezpieczeństwa, a jednocześnie wskazywały na dodatkową wartość – wzrost integracji obcokrajowców, nie tylko z kulturą włoską, ale również w obrębie innych kultur. Na tej pierwszej konferencji nie przemawiałam, lecz siedziałam na widowni wśród zaproszonych gości – dyplomatów i ambasadorów wielu krajów. Dzięki temu wydarzeniu mieli oni możliwość bliższego poznania i przedyskutowania problemu, który z miejsca wydał im się bardzo ważny. Podczas następnej konferencji uchwalono ilość szkoleń w liczbie 7000. Z czasem projekt objął szkolenie młodych włoskich kierowców w przedziale wiekowym od 18 do „Zrozumienie obcokrajowców oznacza zrozumienie 25 lat, którzy według danych statystycznych stakultur, a zrozumienie kultury danego kraju tworzy nowią najliczniejszą grupę śmiertelnych wypadków drogowych. partnerstwo polityczne oraz ekonomiczne”. - 99 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Jako główna międzynarodowa koordynatorka bezpieczeństwa drogowego zajmowałam się organizowaniem kursów na terenie całych Włoch. Poprzez kluby motoryzacyjne do współpracy włączyły się również instytucje państwowe, organizacje kulturalne i religijne. W konferencjach i kursach zorganizowanych w ramach programu wzięło udział blisko 120 konsulatów i ambasad. Przez pierwsze lata projekt był finansowany przez firmę ubezpieczeniową, a następnie przez firmę automobilistyczną. Początkowo szkolenia odbywały się w Rzymie, ale z czasem ich drugim miejscem stało się Arese-Lainate, centrum bezpiecznej jazdy w Mediolanie, gdzie niegdyś znajdował się tor próbny dla samochodów marki Alfa Romeo. Nieopodal znajduje się też Muzeum Historii Alfy Romeo „Wehikuł Czasu”. Po zorganizowaniu kursów dla pracowników ambasad i konsulatów nawiązałam wiele kontaktów międzynarodowych. Zaczęłam brać udział w konferencjach motoryzacyjnych we Włoszech. Miały one niejednokrotnie rangę światową. W tym pierwszym, trudnym okresie mojej działalności otrzymałam ogromne wsparcie ze strony kilku osób z kręgu współpracujących przy promocji projektu. Niektóre z nich stały się moimi mentorami - nauczyły mnie jak działać skutecznie i być przebojową. Innym zawdzięczam to, że poznałam sztukę komunikacji i nabrałam pewności siebie. Na zawsze pozostanę im wdzięczna za okazaną mi bezinteresowną pomoc. - 100 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Życie jest jedno Wyjazdów zaczęło być tak dużo, że co tydzień latałam gdzieś samolotem. Aby nie marnować czasu, w trakcie podróży czytałam publikacje na temat poszczególnych regionów Włoch, gdyż turystyka to moja pasja, a ja nieustannie chciałam poszerzać swoje kompetencje i wiedzę. Konferencje zawsze odbywały się w prestiżowych miejscach, w klubach motoryzacyjnych lub w urzędach miasta. Zawsze zostawiałam na nich swój przekaz: la vita è unica e va salvaguardata – “Życie jest jedno i należy je chronić”. Projekt Ambasadorowie Bezpieczeństwa Drogowego, którego byłam koordynatorką, stał się inicjatywą międzynarodową. Został objęty patronatami czterech ministerstw i był wielokrotnie wyróżniany przez różne instytucje. W 2013 roku dostał nagrodę w konkursie o Europejską Nagrodę Sektora Publicznego (European Public Sector Award, EPSA), organizowanym przez Europejski Instytut Administracji Publicznej w Maastricht. Nadmienię tylko, że o ten tytuł konkurowało 600 projektów z 32 państw. Niejednokrotnie w Monzy, na wyścigu Gran Premio Formuły 1, gośćmi byli ambasadorowie bezpieczeństwa drogowego oraz osobistości z różnych państw. Inicjatywa nie miała granic. Rezultaty projektu przedstawiłam wspólnie z ACI najpierw w Wiedniu, a następnie w Luksemburgu na Zgromadzeniu Ogólnym FIA Region I, w skład którego wchodzą Automobilkluby Europy, Afryki i Bliskiego Wschodu. W Zgromadzeniu uczestniczył Andrzej Witkowski, prezes Polskiego Związku Motorowego (PZM). Zadeklarował on wówczas, iż wyżej wymieniony projekt będzie realizowany w Polsce. Tak się rzeczywiście stało. Polska wersja Ambasadorów Bezpiecznej Jazdy jest wydarzeniem organizowanym obecnie corocznie. Biorą w niej udział przedstawiciele placówek dyplomatycznych akredytowanych w Polsce. Patronat nad tym przedsięwzięciem objęli Minister Spraw Zagranicznych i Ambasador Republiki Włoskiej w Polsce. Wyrazy uznania wobec projektu i mojej pracy wyraził też wtedy Jean Todt, prezes Fédération Internationale de l’Automobile (FIA), były dyrektor Sportowy Ferrari. Wydarzenie to miało miejsce zaledwie rok od powstania mojej firmy. Miałam poczucie, że dokonałam właściwego wyboru. Wreszcie mogłam robić to, co najbardziej lubię, w branży, która od dziecka była mi bliska, w międzynarodowym gronie i mając poczucie, że wnoszę pozytywne wartości w życie innych ludzi i całych społeczeństw. Dziesięć tysięcy – tyle osób jak dotąd przeszło szkolenie w ramach projektu Ambasadorowie Bezpieczeństwa Drogowego. To spory sukces, biorąc pod uwagę, że kursy bezpiecznej jazdy mają wymierny wpływ na zmniejszenie wypadkowości. W Austrii, gdzie takie kursy są niezbędne do uzyskania prawa jazdy, liczba wypadków drogowych zmniejszyła się aż o 35%. Organizowanym przez mnie kursom bezpiecznej jazdy towarzyszą różne wydarzenia, które mają na celu integrację. Są to przeważnie wydarzenia o charakterze kulturalnym i rozrywkowym. Przełamywanie uprzedzeń etnicznych jest jednym z elementów tworzenia kultury bezpiecznej jazdy. Chodzi o zrozumienie faktu, że bez względu na to, z jakiego kraju pochodzimy, jaką religię wyznajemy czy jakiego koloru jest nasza skóra, łączy nas troska o bezpieczeństwo nasze i naszych bliskich. Wszyscy zrobilibyśmy wszystko, aby chronić życie naszych rodzin i własne. - 101 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Rodaczka Jana Pawła II Zarówno we Włoszech, jak i w wielu innych krajach Polska kojarzona jest z osobą wielkiego Polaka i papieża – Jana Pawła II. Mogłabym wymienić niezliczoną liczbę spotkań, także biznesowych, które zaczynały się mniej więcej tak: „Jest Pani Polką? O, rodaczka Jana Pawła II, wielkiego człowieka i papieża!”. I na dzień dobry otrzymywałam kredyt zaufania i przychylność rozmówców właśnie ze względu na to, że jestem Polką. Pochodzę z Suchej Beskidzkiej, a więc z tej samej ziemi, z której pochodził nasz papież (Wadowice znajdują się 20 kilometrów od mojej rodzinnej miejscowości). Górskie krajobrazy, za którymi tak tęsknił Jan Paweł II, to także pejzaże mojego dzieciństwa. Co więcej, moje marzenie o zamieszkaniu we Włoszech miało duży związek z częstymi transmisjami telewizyjnymi z Rzymu. Oglądając je, zakochałam się w tym mieście i zapragnęłam zamieszkać w nim chociaż na chwilę. Wypowiedziane przez naszego papieża słowa „Nie lękajcie się!” są prawdopodobnie jednym z najsłynniejszych cytatów motywacyjnych na świecie, który poruszył miliony ludzi. Zapamiętałam, że podczas kazania, w którym Jan Paweł II powiedział te znane słowa, rzekł także: „Otwórzcie granice państw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultury, cywilizacji i rozwoju!”; słowa jakże mi dziś bliskie i jakże zgodne z obranym przeze mnie kierunkiem rozwoju zawodowego i osobistego. Na przekór wszystkiemu, czyli skąd czerpać siłę Niedawno zapytano mnie, skąd czerpię inspirację. Jest to pytanie często zadawane przedsiębiorcom i autorom innowacyjnych projektów. Odpowiadam szczerze: „Czerpię inspirację ze spotkań z ludźmi”. Kontakt z drugim człowiekiem daje siłę, aby podnieść się po trudnych, dramatycznych doświadczeniach. W tej kwestii życie i mnie nie oszczędziło. Kiedy ruszałam z moją firmą i cieszyłam się z pierwszych małych osiągnięć, spadły na mnie rodzinne tragedie. Najpierw przyszła wiadomość o pożarze, w którym zginęła moja babcia. Byłyśmy silnie związane emocjonalnie i jej tragiczna śmierć była dla mnie ogromnym wstrząsem. Niemal w tym samy czasie zachorował Mateuszek, nasz syn. Dotknęła go wyjątkowo agresywna forma kokluszu, przez kilka tygodni przebywał w ciężkim stanie w szpitalu. To były momenty w życiu, kiedy uświadomiłam sobie, że moja praca musi być dla mnie także sposobem na kształtowanie charakteru i hartowanie ducha. Swoją firmę nazwałam Developing Mobility Agency Servizi, w skrócie DMA Servizi. Servizi to po włosku „usługi”. Kiedy próbuję jednym zdaniem wyjaśnić, czym zajmuję się zawodowo, następuje konsternacja i korzystam wtedy z możliwości, aby przedstawić pokrótce trzy najważniejsze dziedziny mojej działalności. Pierwsza to szeroko pojęta promocja kultury bezpieczeństwa drogowego. Składają się na nią między innymi szkolenia z bezpiecznej jazdy i projekt Ambasadorowie Bezpieczeństwa Drogowego, o których już wspominałam. DMA Servizi działa również na rzecz tworzenia ośrodków bezpiecznej jazdy w Polsce oraz w innych krajach. Zostałam też przedstawicielką Centrum ACI, jednego z największych ośrodków doskonalenia techniki jazdy w Europie, poza granicami Włoch. Ponadto stworzyłam projekt FREE TO DRIVE. To autorski program, który wspiera integrację imigrantów, pomaga w łatwy i bezpieczny sposób zdobyć prawo jazdy oraz zmniejszyć liczbę - 102 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

przestępstw. Europejskie społeczeństwa stają się coraz bardziej wieloetniczne. W przypadku Włoch liczba cudzoziemców w ostatnich latach wzrosła dziesięciokrotnie. Posiadanie prawa jazdy uważane jest w dzisiejszych czasach za umiejętność niezbędną do życia i wykonywania pracy. Imigranci mają jednak często problem z uzyskaniem uprawnień do prowadzenia pojazdów w kraju pobytu ze względu na niewystarczającą znajomość języka. Przeszkoleni przez moją firmę mediatorzy kulturowi (w wybranych auto szkołach) pomagają kursantom obcego pochodzenia przygotować się do egzaminu na prawo jazdy we Włoszech. Opiekunowie tłumaczą kursantom w ich ojczystym języku zawiłe przepisy kodeksu drogowego oraz pomagają im opanować włoskie słownictwo, niezbędne do rozwiązywania testu na egzaminie państwowym, który odbywa się jedynie w języku włoskim. Efekt: projekt w przystępny sposób pomaga zdobyć prawo jazdy, skutecznie i w krótkim czasie zmniejsza liczbę przestępstw związanych z pozyskaniem dokumentów uprawniających do jazdy samochodem i pomaga zwiększyć bezpieczeństwo na drodze (kierowcy cudzoziemcy dogłębnie poznają przepisy). Interesują mnie również statystyki. W trosce o bezpieczeństwo zostałam współautorką raportu analiz statystycznych na temat wypadków drogowych, który powstał w ramach corocznego włoskiego raportu Dossier Statistico Immigrazione, opracowanego przez IDOS w 2017 roku.

- 103 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

W 2015 roku, a więc trzy lata od momentu założenia mojej działalności, zostałam finalistką prestiżowego konkursu na Zagranicznego Przedsiębiorcę Roku MoneyGram Award w kategorii Wzrost Obrotów Firmy. Wśród finalistów znalazło się piętnastu różnych obcokrajowców reprezentujących firmy produkcyjne, a ja jako jedyna byłam przedstawicielką firmy usługowej. Nie jest to forma biznesu, którą łatwo promować, dlatego postanowiłam użyczyć mojego doświadczenia innym, poszerzając zakres mojej działalności o usługi audytorskie i doradcze.

„Współpraca wytwarza bezpieczeństwo, spokój i szczęście”. Ze względu na dobrą znajomość rynku włoskiego oraz bogatą sieć kontaktów międzynarodowych, mogę wspierać przedsiębiorców pragnących nawiązać kontakty handlowe za granicą. Doradztwo DMA Servizi obejmuje poradnictwo prawne, pozyskiwanie partnerów biznesowych, przełamywanie problemów wynikających z różnic w regulacjach prawnych w kraju ojczystym i kraju partnerskim. DMA Servizi utrzymuje również kontakty z kluczowymi na rynku przedsiębiorstwami włoskimi oraz polskimi z różnych branż, uczestnicząc często w spotkaniach biznesowych. Z Polską w sercu Na kursy bezpiecznej jazdy, organizowane przez moją firmę, zjeżdżali obcokrajowcy ze wszystkich stron Włoch. Czasami spędzali w podróży po kilkanaście godzin. W jednym autobusie spotykali się przedstawiciele różnych kultur, których łączył język włoski. Każdy z nich utożsamiał się z własnym krajem. Ten fakt podsunął mi nowy pomysł. Jak już wspominałam, jedne z pierwszych kursów organizowałam dla pracowników ambasad i konsulatów. Każdy z uczestników przynosił flagę swojego kraju, a potem zostawiał ją w Centro di Guida Sicura Vallelunga. Tę formułę postanowiłam wykorzystać podczas nowych kursów. Zawsze przed rozpoczęciem szkolenia dużo mówię na temat integracji i wartości życia w dwóch kulturach, z których można czerpać to, co najlepsze. Następnie wszyscy ustawiają się do pamiątkowego zdjęcia i każdy z kursantów trzyma w ręku flagę państwa, z którego pochodzi, jako symbol swojej dumy narodowej. Po zakończeniu kursu uczestnicy otrzymują również dyplomy, nalepki na samochód i znaczki ambasadorów bezpieczeństwa, na których widnieje symbol kuli ziemskiej zaczerpnięty z logo mojej firmy. Zgadza się, nawet logo wymyśliłam sama. Pewnego dnia, słuchając piosenki Michaela Jacksona „We are the World” ogarnęły mnie dreszcze i pomyślałam: „Przecież moja firma broni życia i niesie posłannictwo całemu światu!”. Dlatego umieszczony w moim logo symbol kuli ziemskiej ma ogromne znaczenie. Wpisane są w niego flagi wielu państw, a flaga Polski zajmuje wśród nich wyróżnione miejsce. Nigdy nie zapomniałam, skąd pochodzę, cieszę się, że niektóre z moich projektów, jak chociażby ten związany z tworzeniem ośrodków bezpiecznej jazdy, są wdrażane u nas w kraju. Od kilku lat uczestniczę w Światowej Konferencji Gospodarczej Polonii organizowanej przez Fundację Polonia Gospodarcza Świata, której jestem Prokurentem Generalnym Zarządu na region polsko-włoski. Dzięki prezesowi Fundacji, panu - 104 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Zbigniewowi Ludgerowi Olszewskiemu, który zaprosił mnie do współpracy, mam okazję dzielić się z polskimi przedsiębiorcami moim doświadczeniem. W ubiegłym roku przedstawiłam na Konferencji Światowej w Warszawie bardzo ważny temat, jakim jest inwestycja biznesowa nakierowana na stworzenie nowego rynku odniesienia w drodze waloryzacji know-how ośrodków bezpiecznej jazdy w zakresie doskonalenia techniki, z wykorzystaniem najnowszych technologii poza granicami kraju. Projekt ten pozwala skutecznie zapobiegać wypadkom drogowym. Nauka bezpiecznej jazdy przynosi wymierne korzyści w postaci oszczędności dla obywateli, ubezpieczycieli oraz budżetu państwa. Dbam również o edukację polonistyczną moich dzieci. Chociaż urodziły się i wychowują we Włoszech, chcę, żeby były dumne z tego, że są Polakami, bo przecież dwie kultury to dwie różne, ale równorzędne zbiory wartości. To, co w życiu najważniejsze Kiedy zakładałam własną działalność gospodarczą, lista moich życiowych niepowodzeń była znacznie dłuższa niż sukcesów, jednak dominowało we mnie głębokie przekonanie, że mogę kształtować własne życie. Zdałam sobie sprawę, jak szybko umyka czas i postanowiłam odnaleźć w sobie szczęście po to, by móc dzielić się nim z innymi. Wyobrażałam sobie, że poczuję się spełniona, a przede wszystkim pożyteczna. Wszystko to, nie tracąc własnej tożsamości. Tożsamość to nasza siła, nasze bogactwo, które możemy zawsze wykorzystać, jeżeli wiemy, jak to zrobić i gdzie. Nie dążę do sukcesu; dążę raczej do tego, aby cały czas się rozwijać, aby to, co robię, było dla mnie źródłem satysfakcji i szczęścia. Duże znaczenie ma dla mnie etyczny wymiar mojej działalności. Sukces jest dla mnie zwieńczeniem pewnego etapu, metą jednego z górskich szlaków. Jestem góralką, a każdy góral wie, że bycie na szczycie to dopiero połowa drogi.

„To nieprawda, że szczęśliwe życie jest pozbawione problemów. Szczęśliwe życie to pokonywanie problemów, walka z nimi, radzenie sobie z trudnościami i wyzwaniami. Należy przeciwstawić się porażkom, dać z siebie wszystko. Chwil szczęścia doznajemy wtedy, kiedy czujemy, że sprostaliśmy wymaganiom, jakie rzucił nam los”. - 105 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Ars longa, vita brevis – Sztuka jest wieczna, a życie szybko przemija”.

BARBARA KACZMAROWSKA-HAMILTON WIELKA BRYTANIA Renesans Portretu www.basiahamilton.com - 106 -


- 107 -

© Paweł Fesyk



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Barbara Kaczmarowska-Hamilton Piękno zaklęte w portrecie Wielka Brytania

Gdy sięgam pamięcią do dzieciństwa, widzę siebie, małą dziewczynkę, siedzącą na wiklinowym krzesełku przy niewielkim stoliku, na którym jest rozłożony duży skoroszyt. Trzymam ołówek lub kredkę i rysuję. Potrafiłam tak siedzieć godzinami, a gdy kończyły się kartki, czekałam z niecierpliwością, kiedy rodzice kupią mi następny blok papieru. W szkole podstawowej i w liceum nie przestałam rysować, chociaż nie miałam zbyt dużo wolnego czasu, gdyż oprócz normalnej, szkolnej nauki miałam też lekcje fortepianu. Byłam do tego stopnia „porządnym dzieckiem”, że gdy chłopak zaprosił mnie na pierwszą randkę, odmówiłam mu tłumacząc się, że mam lekcję muzyki. Wykorzystywałam jednak każdą wolną chwilę i w liceum byłam znana z tego, że cały czas coś szkicuję. Perła i styropian Mimo tej pasji mój ojciec adwokat pragnął, abym podjęła studia prawnicze. Był jednak problem, gdyż mieszkaliśmy w Sopocie i na najbliższej uczelni, Uniwersytecie Gdańskim, nie było tego kierunku – dopiero w dość oddalonym Toruniu. Po ukończeniu szkoły średniej miałam zaledwie 17 lat i rodzice nie chcieli, abym tak wcześnie opuściła dom. Zaczęli zastanawiać się, czy nie powinnam jednak zdawać na gdańską Akademię Sztuk Pięknych, chociaż bardzo trudno było dostać się na ten kierunek. O jedno miejsce starało się kilkunastu kandydatów! Żeby sprawdzić moje umiejętności i dobrze przygotować córkę do egzaminów, rodzice wysłali mnie na lekcje rysunków do profesora Mizerskiego, którego żoną była Barbara Massalska, profesorka Akademii Sztuk Pięknych. W grupie kandydatów na ASP rysowałam lub malowałam różnymi technikami martwe natury albo modeli. Zawsze kończyłam swoje prace pierwsza zastanawiając się, dlaczego inni tak długo ślęczą nad rysunkami. Na tych lekcjach namalowałam pierwszy w życiu portret. Profesorowi bardzo podobały się moje prace, więc wezwał moich rodziców i oznajmił: „Państwa córka to po prostu perła”. Pomimo tak pochlebnej opinii większość kandydatów wciąż miała nade mną przewagę, gdyż ukończyła licea plastyczne. A jednak zostałam przyjęta! Na egzaminie rysowałam modela, po raz pierwszy węglem, a potem był egzamin ustny i to na nim popełniłam pewne faux pas, które mogło mnie kosztować nieprzyjęcie na studia. - 109 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

W tym okresie mama zainteresowała się językiem esperanto, a ojciec był wielkim miłośnikiem kultury antycznej i łaciny. Uczył mnie i mojego brata sentencji łacińskich i gdy nadarzyła się okazja wyjazdu do Włoch, rodzice chcieli mi oczywiście pokazać ten przepiękny kraj, ojczyznę artystów. Znajomy ksiądz napisał nam zaproszenie do Rzymu, z kolei mamy zaprzyjaźnieni esperantyści wysłali nam fikcyjne zaproszenia do Francji – w czasach komunizmu można było wyjechać na Zachód niemal wyłącznie w ten sposób. Zaopatrzeni w dużą ilość suchego prowiantu, z dosłownie kilkoma dolarami w kieszeniach (wtedy legalnie można było ich wywieźć 10 na osobę) wyruszyliśmy z szarej, komunistycznej Polski w zaczarowany, kolorowy świat Zachodu. Zwiedziliśmy wiele rzymskich i paryskich muzeów, łącznie z tymi najsłynniejszymi, jak Muzeum Watykańskie i Luwr. Toteż gdy komisja egzaminacyjna zapytała mnie, jakie widziałam muzea, jednym tchem wyliczyłam je wszystkie. Jednak na pytanie, czy odwiedziłam Muzeum Narodowe w Gdańsku, ze szczerością siedemnastolatki odpowiedziałam przecząco. Pamiętam zdegustowane miny egzaminatorów i wymieniane między sobą szepty, lecz widocznie mój egzamin z rysunku i malarstwa wypadł tak dobrze, że się dostałam. W tym czasie studia na gdańskiej ASP trwały sześć lat i dawały bardzo gruntowne podstawy z wielu dziedzin sztuk plastycznych. Mieliśmy zajęcia z rysunku, rzeźby, grafiki warsztatowej, studiowaliśmy anatomię i perspektywę. Nie uczono nas jedynie tradycyjnego malowania. Ćwiczenia kończyłam bardzo szybko. Nie mogłam wracać do domu, gdyż rodzice zadawaliby pytania, dlaczego nie jestem na uczelni, więc przesiadywałam w bibliotece czytając różnych filozofów. Odkryłam wtedy Prousta i zakochałam się w jego dziełach. Dyplom robiłam w pracowni profesora Władysława Jackiewicza, który wykładał malarstwo abstrakcyjne. Nasze martwe natury były złożone między innymi z połamanych rowerów i ze starych szmat. Jak już wspomniałam, na uczelni malarstwo tradycyjne nie było objęte programem i wręcz nie pozwalano nam malować realistycznie. W domu czasami malowałam portrety i kiedy raz przyniosłam na akademię mój autoportret, profesor zareagował ostro mówiąc, że „nie chce tego tutaj oglądać”. Wytłumaczył mi, że to polityka akademii, która nie chce, aby absolwenci czuli się obco w galeriach światowych. Wówczas to podejście wydało mi się bardzo mądre i mój dyplom był jednym z najbardziej nowoczesnych na gdańskiej ASP – trójwymiarowe, styropianowe formy podziwiało całe gremium profesorskie na mojej pierwszej wystawie w Sopocie w Grand Hotelu, w Galerii Osiem, a dyplom został nagrodzony wyróżnieniem. Czas studiów był jednocześnie okresem mojej pierwszej wielkiej miłości do Feliksa Chudzyńskiego, bardzo zdolnego studenta ASP. Jednak ojciec zabronił mi wyjść za mąż przed ukończeniem studiów i namówił mnie na podjęcie zaocznych studiów prawniczych. Był zdania, że wszyscy powinni studiować prawo jako pierwszy kierunek, a dopiero potem decydować się na następny. Wtedy w Polsce nie można było studiować na dwóch fakultetach, ale dzięki sprytnemu wybiegowi (nie na darmo mój ojciec był prawnikiem) udało się i zaczęłam zaoczne studia prawnicze w Toruniu. Chociaż prawo nie stało się moją pasją, studia te pomogły mi w podejmowaniu słusznych decyzji w życiu. Po ukończeniu Akademii Sztuk Pięknych Feliks oświadczył mi się oficjalnie, lecz ojciec zasugerował, aby ze ślubem poczekać do jesieni. Latem 1972 roku zabrał mnie na dwa tygodnie do Włoch, do Wenecji i… tam już zostałam. Tak skończyła się moja miłość z Feliksem, pięknym mężczyzną i wspaniałym artystą, z którym małżeństwo, według mojego ojca, nie rokowało dobrej przyszłości. Może miał rację? - 110 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Włoskie dolce vita W Wenecji zaczęłam studia na Accademia di Belle Arti, tamtejszej ASP, której rektorem był słynny malarz, Emilio Vedova. Pewnego dnia rektor wraz z żoną zaprosili mnie na kolację. Pamiętam, że ktoś dał mi album z jego sztuką prosząc o zdobycie autografu. Gdy podeszłam do Emilio, niespodziewanie zaproponował, abym ja narysowała jego, a on mnie. Okazało się, że portret mojego autorstwa był znacznie lepszy! Jednak decyzja o skupieniu się na malarstwie portretowym przyszła później. W tamtym czasie Włosi bardzo krzywo patrzyli na osoby z krajów komunistycznych. Wszystkim dokładnie sprawdzali paszporty i zanim mój stracił ważność, musiałam wyjechać z Włoch do Austrii. Czekając na paszport konsularny i wizę włoską, malowałam małe alpejskie pejzaże, a nawet trochę ich sprzedałam. Po powrocie do Rzymu w galerii niedaleko Colosseum zorganizowałyśmy z przyjaciółką wystawę, na której pokazałam trójwymiarowe abstrakcyjne konstrukcje i swój autoportret. Abstrakcje nie wzbudziły dużego zainteresowania, natomiast autoportret zbierał wiele komplementów, do tego stopnia, że zadawano mi pytanie: „Jeśli potrafisz malować portrety, to dlaczego tracisz czas na abstrakcje?”. Ta reakcja publiczności była przełomowa w moim podejściu do sztuki. Nadal tworzyłam sztukę awangardową, którą wysyłałam na różne wystawy i dostawałam za nią nagrody, a jednak, gdy przeprowadziłam się na Sardynię, zaczęłam malować portrety. Zamieszkałam w przepięknej willi należącej do Antoniego Kokczyńskiego, wuja mojej przyjaciółki, Małgosi Lutomskiej. Bardzo się z nim zaprzyjaźniłam. Zafascynowały mnie twarze sardyńskich rybaków, opalone, poorane zmarszczkami. Namalowałam całą serię ich portretów. Moimi modelami stały się również osoby bardzo znane. Na sardyńskiej Costa Smeralda zbierała się elita światowa, ale ja wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że to jest takie ekskluzywne miejsce. Włoski pobyt wydłużał się, a mnie zaczęło brakować letnich sukienek, ponieważ codziennie byliśmy zapraszani na wspaniałe kolacje w okolicznych willach. Wiadomo jednak, że „Polak wszystko potrafi”, a zwłaszcza Polka. Pamiętam, jak pomalowałam prześcieradło i zrobiłam z niego sukienkę. W tak oryginalnej kreacji wystąpiłam na eleganckim przyjęciu i zrobiłam na nim furorę. Znana francuska aktorka, Leslie Caron, która miała na Sardynii willę, podeszła do mnie i powiedziała: „Basia, to jest najpiękniejsza sukienka, jaką kiedykolwiek widziałam w życiu!”. I tak zaczęła się moja przygoda z produkcją sukienek przypominających abstrakcyjne obrazy. Przyjechała do mnie wtedy z Anglii moja przyjaciółka, krawcowa sukien ślubnych Mandy Barber – jej zadaniem miało być szycie, a moim malowanie. Skończyło się na tym, że ona głównie pływała w morzu, a ja nauczyłam się łączyć kawałki namalowanych materiałów tak, że powstawała z tego suknia. Kariera projektantki sukienek ani na chwilę nie odciągnęła mnie jednak od malowania portretów. Książki słynnego pisarza Alberto Moravi znałam jeszcze z Polski, więc gdy spotkałam go osobiście, zapytałam, czy mogę go namalować. Zgodził się i podczas sesji wypytywał mnie o Polskę. – Jeśli ciągle będziesz rozmawiać, to portret się nie uda – odważyłam się zwrócić mu uwagę. – Jesteś malarką i oddajesz się teraz swojej pasji, a ja jestem pisarzem i też muszę mieć z tej sesji jakąś korzyść – odpowiedział rozbrajająco. Ze znanych artystów namalowałam też portret Giorgio de Chirico. Z kolei portret słynnego księcia Raymonda Orsiniego, uważanego wtedy za najprzystojniejszego Włocha, otworzył nowy roz- 111 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

dział w moim życiu. Na moją drugą wystawę w Rzymie, na słynnej Via Margutta, składało się już sporo portretów, między innymi wyżej wspomnianych rybaków. Uważałam te obrazy za szczególnie dobre – ciekawe twarze na czarnym tle, uchwycone w niemalże rembrandtowskim światłocieniu. Tymczasem to nie one zwracały uwagę, ale portret księcia Raymonda. Szczególnie kobiety zbierały się przed nim tłumnie, wykrzykując w zachwycie imię księcia. Uświadomiłam sobie wtedy, że ludzi najbardziej interesują moje portrety znanych osób, ponieważ potrafię uchwycić podobieństwo. Starałam się mieć to na uwadze i moje portfolio zaczęło powiększać się o nazwiska słynnych ludzi. Od sukienek do portretów Opuściłam piękne Włochy z żalem, zostawiając wielu znajomych i przyjaciół. Wyjechałam do Anglii i wyszłam za mąż za reżysera Petera Whiteheada. Po jakimś czasie rozstaliśmy się jak para dobrych przyjaciół. W nowym kraju wiedziałam już, jaką mam iść drogą, chociaż nie było to łatwe – zanim zdobyłam uznanie portrecistki, musiałam z czegoś żyć, zwłaszcza że wynajęłam studio w centrum Londynu i musiałam je opłacać. Z Włoch przywiozłam kilka namalowanych przez siebie sukienek i zaniosłam je do słynnego londyńskiego Harrodsa. Nie byłam pewna, czy je przyjmą, gdyż były dość kiepsko uszyte. Jakież było moje zdziwienie, gdy otrzymałam duże zamówienie od luksusowego domu towarowego! Zatrudniłam profesjonalną krawcową i przez jakiś czas Harrods był obwieszony moimi sukienkami. Wśród polskiej inteligencji, w jakiej wyrosłam, panowało przekonanie, że handel nie jest zajęciem zbyt szlachetnym, dlatego zamiast być dumna z mojej kolekcji sprzedawanej w tak znanym miejscu, trochę się tego wstydziłam. Nie zarzuciłam jednak malarstwa portretowego i w wolnych chwilach zaczęłam malować znane osoby londyńskiej Polonii, która zbierała się w Ognisku Polskim położonym w samym centrum Londynu. Prezesem Ogniska Polskiego był książę Eugeniusz Lubomirski i to jego portret był moim pierwszym namalowanym w Anglii. Z czasem powstała cała kolekcja portretów znanych polskich osobistości na emigracji, na których pojawili się Jan i Lew Sapiehowie, generał Klemens Rudnicki, Edward Raczyński, Andrzej Panufnik, Ryszard Kaczorowski, Irena Anders, Irena Delmar, Ref-Ren i Leszek Kołakowski. W 1992 roku, na wystawie zatytułowanej „Friends of Poland”, obok portretów słynnych Polaków znalazły się portrety angielskich przyjaciół Polski, takich jak: Sue Ryder, Lord Nicholas Bethell, Norman Stone, Norman Davies, książę Kentu i Lady Salisbury. Miałam szczęście do wpływowych przyjaciółek, które promowały moją sztukę: we Włoszech była to Milena de Magistris, w Portugalii – Evelina Kuhlmann, a w Anglii – Austriaczka Margaret Cole i Rosjanka Tatiana Metternich. Brat Tatiany, Georgie Wassiltschikow, zamówił u mnie swój portret. Uważam, że jest to jeden z moich najlepszych portretów. Jego reprodukcja ukazała się w magazynie „The Spectator” i trafiła do rąk księcia Michaela z Kentu, brata księcia Edwarda (Duke of Kent). Książę Michael był zaprzyjaźniony z Wassiltschikowem i przyszedł incognito zobaczyć oryginał, który wisiał na wystawie moich portretów w Ognisku Polskim. Następnego dnia zadzwonił do mnie jego sekretarz z prośbą, abym namalowała portret księcia w stroju masońskim. Księciu Michaelowi tak bardzo spodobał się obraz, że umieścił jego reprodukcję na kartce świątecznej, a w mojej karierze portrecistki nastąpił przełom i zaczęłam dostawać coraz więcej zamówień. - 112 -


© Guillermo Cowley

Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Cały czas udzielałam się w londyńskiej Polonii, która zjednoczyła się mocniej, gdy przewodniczący postanowił sprzedać budynek Polskiego Ogniska. Nie dopuściliśmy do tego i kiedy zostałam wybrana na prezesa, zadbałam, aby centrum polskiej kultury zaczęło przyciągać młodych Polaków i Anglików, przyjaciół Polski. Dzięki mojemu malarstwu poznałam wiele osób z różnych środowisk, zarówno polskich, jak i angielskich. Wśród nich byli politycy, artyści, naukowcy, intelektualiści, arystokraci. Zrobiłam długą listę ludzi, których warto zaprosić na spotkania do Ogniska. Na każdym z nich zbierała się bardzo liczna publiczność i nasza polska placówka zaczęła się prężnie rozwijać. Okazało się, że Anglicy mają duży sentyment do Polski. Pamiętają bohaterską walkę naszych lotników w czasie Bitwy o Anglię oraz wspaniałą postawę naszych rodaków w okresie Solidarności. Wtedy dużo Brytyjczyków pomagało Polakom, wśród nich również arystokraci, jak np. Lady Salisbury, która ciężarówką przewoziła do Polski lekarstwa czy Lord Nicholas Bethell, który nawet nauczył się mówić po polsku i bardzo przejmował się sprawami naszej ojczyzny. Baronowa Sue Ryder, dziennikarz Neil Asherson, historyk i pisarz Norman Davies, profesor Uniwersytetu Oxfordzkiego Norman Stone, Timothy Garton-Ash – mogłabym długo wymieniać Anglików, którzy wtedy sympatyzowali z Polską. Spotkanie z Królową Matką Przez londyńskich przyjaciół poznałam mojego męża, Iana Hamiltona, z którym mam dwójkę wspaniałych synów. Starszy z nich, Felix, nosi imię mojej pierwszej miłości, młodszy ma na imię Maximilian. W sierpniu, w porze polowań na przepiórki, zawsze jeździmy na najbardziej wysunięty na północ półwysep Wielkiej Brytanii, Dunnett Head, który należy do siostry mojego męża. U stóp tego półwyspu leży Castle of Mey, zamek Królowej Matki. Królowa była zaprzyjaźniona z matką mojego - 113 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

męża i zawsze byliśmy zapraszani na drinka do zamku. Podczas jednego z przyjęć zauważyłam, że Królowa Matka stoi sama. Podeszłam do niej, trochę wbrew etykiecie, gdyż powinna mnie podprowadzić „lady in waiting”. Odważyłam się, ponieważ zostałam już wcześniej przedstawiona królowej, która wiedziała, że jestem Polką. – Czy kiedykolwiek ktoś obcego pochodzenia był w tym zamku? – zapytałam. – Ty jesteś pierwsza! To był początek naszej bardzo miłej rozmowy. Był rok 1989, tuż po Okrągłym Stole, kiedy w Polsce upadł komunizm i Tadeusz Mazowiecki został premierem. Królowa Matka bardzo życzliwie wyrażała się o naszej ojczyźnie i w pewnym momencie złożyła ręce. „Modlę się za Polskę” – powiedziała. Opowiedziała mi też, że podczas wojny polski żołnierz podarował jej małą statuetkę Matki Boskiej. – Od tego czasu stoi na stoliku przy moim łóżku, tutaj w sypialni – królowa skierowała swój palec w górę. Nie przypuszczałam wtedy, że wiele lat później, w 2001 roku, będę malowała portret już stuletniej królowej. Gdy ta chwila nadeszła, chciałam się do tego niezwykłego wydarzenia dobrze przygotować. Planowałam przyjechać nieco wcześniej do Clarence House, londyńskiego domu królowej, gdzie miała odbyć się sesja. Potrzebne było mi trochę czasu, żeby rozłożyć sztalugę i wykonać kilka zdjęć miejsca, w którym miała pozować królowa. Tymczasem mój mąż poruszał się z typowo angielską flegmą i nie za bardzo spieszył się z odwiezieniem mnie do domu królowej. Tak mnie to zdenerwowało, że gdy dojechałam do Clarence House, było mi kompletnie obojętne, kogo będę malować. Królowa Matka

- 114 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

weszła do pokoju ubrana w niebieską suknię i tego samego koloru kapelusz. Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się. – Am I all right? Czy dobrze wyglądam? – spytała rozbrajająco. Atmosfera od razu zelżała, lecz nadal byłam zła na męża. Królowa Matka doskonale znała rodzinę Iana. Odwiedziła nawet jego rodziców na Jamajce, w ich pięknym domu. Zarówno oni, jak i królowa byli wielkimi pasjonatami koni. – Miałam zamiar przyjechać wcześniej, żeby wszystko przygotować, ale Ian nie spieszył się i to mnie zdenerwowało – zwierzyłam się. – Wiesz, oni nigdy nas nie słuchają – królowa zaśmiała się i tym samym rozładowała napięcie. Zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać i opowiedziałam jej o niedawno wydanych pamiętnikach lady Hamilton, ciotki mojego męża, żony generała sir Iana Hamiltona, dowódcy bitwy pod Gallipoli stoczonej przez Brytyjczyków podczas I Wojny Światowej w Turcji. Królowa Matka dobrze znała generała i jego żonę. – Czy pamiętniki są niedyskretne? – zapytała. Nie czytałam ich, lecz na wszelki wypadek zaprzeczyłam. – Jaka szkoda! – westchnęła królowa z filuternym uśmieszkiem. Nie tylko miała fantastyczne poczucie humoru, lecz niezwykłą pamięć. Z Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego dostałam fotografię z czasów wojny, na której widniała Królowa Matka w otoczeniu polskich żołnierzy. Zapytałam ją, czy pamięta, kiedy to zdjęcie było zrobione. „Oczywiście, że tak! To było w Forfar w Szkocji!” – odparła. W wieku ponad 100 lat, bez okularów, rozpoznała fotografię sprzed lat, a przecież na pewno wiele razy fotografowała się z żołnierzami. Podczas sesji nie była wcale zmęczona, poprosiła jedynie o dwuminutową przerwę. Byłam pod wielkim wrażeniem żywotności, trzeźwości umysłu, a przed wszystkim uroku i wdzięku tej wspaniałej kobiety. Nie tylko Królowa Matka była życzliwie nastawiona do Polski, ale również wielu członków królewskiej rodziny. Niedawno zmarły Polak, Vincent Koziell-Poklewski, był jednym z najbliższych przyjaciół księcia Edwarda, który po wojnie ofiarował rodzinie Poklewskich posiadłość. Także książę William wraz z księżną Kate byli zachwyceni naszą ojczyzną. Bardzo bym chciała, aby ta życzliwość rodziny królewskiej do Polski była kontynuowana. Mistrzyni pasteli Malowanie portretów, oprócz możliwości poznawania ciekawych ludzi, ma jeszcze jedną zaletę. Bardzo często sesje portretowe są wstępem do nawiązania przyjaźni. Niedawno malowałam księcia Jana Lubomirskiego, prezesa Fundacji Książąt Lubomirskich i Lanckorońskich, byłego męża Dominiki Kulczyk, córki niedawno zmarłego najbogatszego Polaka. Zależało mi, aby książę Jan poznał rodzinę Kentów. Zaaranżowałam spotkanie księcia George’a St. Andrews (Earl of St. Andrews) z Janem Lubomirskim, jak również z senator Anną Marią Anders. Staram się być ambasadorką polskości i gdy poznaję wpływowych Anglików, od razu pragnę, aby nawiązali znajomość z ciekawymi Polakami ze świata arystokracji, polityki, sztuki czy biznesu. Zapoznałam też księcia Lubomirskiego ze słynną - 115 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Królowa Matka

Jan Paweł II

Duke of Kent

Lady Windsor

- 116 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

rodziną Von Trappów, której historia została przedstawiona w filmie „Dźwięki muzyki” i tak samo zatytułowanym musicalu. A całą rodzinę Von Trappów poznałam… malując serie ich portretów w ich pięknym zamku Churburg w Tyrolu. W moich obrazach staram się podtrzymać wielowiekową tradycję piękna. Malarstwo portretowe służyło tej estetyce przez wieki, niestety w ostatnim półwieczu ów trend prawie zupełnie zaginął. Gdy podziwiam dawne płótna, które przedstawiają starannie ubrane kobiety, mężczyzn w wykwintnych strojach i porównuję je do współczesnych wizerunków ludzi w dżinsach i trampkach, to mam wrażenie, że świat elegancji odszedł na zawsze. Poprzez moje malarstwo pragnę go zachować i pokazać następnym pokoleniom, że ludzie naszej epoki też potrafili pięknie wyglądać. Gdy zwiedzam europejskie miasta i obserwuję przechodniów, wydaje mi się, że wszyscy ludzie są ubrani bez stylu i niestety dość niedbale. Wyjątkiem jest Wiedeń. Ostatnio malowałam portret Isabelle von Schonfeldt, austriackiej pani konsul we Włoszech. Wprawdzie obraz powstał w Weronie, ale uroczyste przyjęcie z okazji jego odsłonięcia odbyło się w Wiedniu. Jak wspaniale wszyscy wyglądali – niezmiernie stylowo i elegancko! Podziwiałam również ludzi na ulicach. Czułam się, jakbym cofnęła się o pół wieku. W swoim życiu stworzyłam setki portretów i zdawałoby się, że nie powinnam mieć tremy podczas sesji. Tymczasem za każdym razem, niczym aktor, który wychodzi na scenę, czuję pewien niepokój. Czasami pytam samą siebie: „Co ja tu robię? Na co się porywam?”. Gdy jednak zaczynam malować, dyskomfort znika, nawet gdy moim modelem jest bardzo ważna osoba. Skupiam się na uchwyceniu podobieństwa, na światłocieniu malującym się na twarzy, na wyrazie oczu. Pozowanie trwa krótko (często niecałe dwie godziny) i potrafię skończyć portret w trakcie jednej sesji. Zdarza się, że proszę o drugą lub – co ma miejsce bardzo rzadko – o trzecią. Zwykle maluję szybko, bo wiem, że gdy „męczę” obraz, to znaczy, że mi nie wychodzi. Właściwie nie miałam nigdy poważnych potknięć i wszystkim moim klientom podobają się ich podobizny, a często wręcz słyszę zachwyty. W całej karierze miałam tylko jedną porażkę, która jednak miała fortunne zakończenie. Otóż dostałam zamówienie na portret Boba Fomona, amerykańskiego biznesmena, szefa wielkiej firmy ubezpieczeniowej w Palm Beach. Podczas pozowania był trochę zgarbiony, a ja, która zawsze zwracam uwagę na właściwą postawę, nie tylko moich modeli, tym razem nie miałam odwagi poprosić go o wyprostowanie się. Gdy skończyłam portret, Amerykanin wstał, przypatrzył się uważnie swojej podobiźnie i skwitował ją słowami: „Basia, I don’t like it”. Taka reakcja zdarzyła mi się po raz pierwszy, więc za bardzo nie przejęłam się krytyką, zapewniając mojego modela, że nie musi kupować obrazu, skoro mu się nie podoba. Bobowi towarzyszyła żona i to jej dałam fotografię portretu, który nie znalazł uznania. Po czterech latach zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy przypadkiem nie mam jeszcze portretu jej męża. Okazało się, że jednak chcą go kupić. Spotkaliśmy się w Paryżu. Gdy zobaczyłam Boba, prawie go nie poznałam, taki był zgarbiony. Porównując jego postawę do tej z portretu, można było śmiało stwierdzić, że ta na obrazie była niemal idealna! Małżeństwo kupiło obraz i tak oto skończyła się moja pozorna porażka. Jeśli chodzi o znanych Amerykanów, to 10 lat temu namalowałam rocznego Barona Trumpa, syna obecnego prezydenta. Mam nawet zdjęcie moich synów z Donaldem Trumpem – mieli wtedy 7 i 13 lat – który, gdy dowiedział się, że są zapalonymi golfistami, zaprosił ich do swojego klubu. Moimi niezapomnianymi modelami byli również tacy wielcy ludzie jak: papież Jan Paweł II, Mar- 117 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

garet Thatcher, Jack Hemingway, Duke de Braganza, Buzz Aldrin czy Lech Wałęsa. Jeśli chodzi o „koronowane głowy” i arystokratów, to bardzo miło wspominam sesję z Maharadżą Jodhpuru. Tak spodobało mu się pozowanie dla mnie, że pomimo ukończenia portretu na pierwszej sesji domagał się następnych wizyt. Portret maharadży wisi w sali tronowej pałacu Umaid Bhawan, którego ściany są ozdobione freskami polskiego malarza, Stefana Norblina. Z brytyjskiej rodziny królewskiej pozowali mi prawie wszyscy: księżniczka Anna, Jego Królewska Wysokość książę Kentu – Patron Ogniska Polskiego (portret księcia wisi przy wejściu) oraz jego najstarszy syn z żoną, Earl i Countess of St. Andrews i ich dzieci, lord Downpatrick, lady Marina Windsor, lady Amelia Windsor, córka księcia Kentu – lady Helen Taylor i jej syn Columbus, najmłodszy syn księcia Kentu z jego żoną, lord i lady Nicholas Windsor. Przy bliższym poznaniu wszyscy okazywali się bardzo mili i naturalni. Gdy malowałam księżniczkę Annę, córkę królowej Elżbiety II, sesja miała odbyć się w salonie połączonym z balkonem, na którym zwykle pokazuje się rodzina królewska. Z tej okazji dywan został pokryty płótnem, aby przypadkiem nie został pobrudzony farbami olejnymi. Tymczasem ja od lat stosuję wyłącznie suche pastele, których zaczęłam używać jeszcze we Włoszech. Ta technika ma ogromne zalety, szczególnie przy malarstwie portretowym. Nie muszę czekać, aż wyschną kolejne warstwy i portret może być gotowy w kilka godzin. Pastele można też rozmazywać palcem, żeby uzyskać półcienie. Moje obrazy charakteryzuje pewien styl – wiele z nich wygląda na niedokończone. Wielki polski malarz, Felix Topolski powiedział mi kiedyś, że niedokończony obraz pozostawia pole do wyobraźni. Po latach zrozumiałam jego koncepcję. W czasie mojej długiej kariery portrecistki zawsze podkreślam wagę tego kierunku malarstwa, tak ostatnio zaniedbanego. Wierzę jednak, że nastąpi jego renesans i znowu ludzie, jak za dawnych czasów, będą pragnęli być uwieczniani przez malarzy, starannie upozowani, w swoich najpiękniejszych strojach, a ich portrety będą wieszane w salonach domów czy mieszkań. Propagowanie malarstwa portretowego i zachęcanie najmłodszych do tej formy sztuki stały się moją misją, którą szerzę w ramach założonej przeze mnie 6 lat temu w Krakowie Fundacji Renesansu Portretu. Obecnie jej filie działają w Krakowie, Brzesku i w Tczewie. W tych miejscowościach odbywają się coroczne Konkursy na Portret Matki. Dziecięce talenty są jak nieoszlifowany diament, trzeba je tylko odkryć, a potem pielęgnować. Właśnie ostatnio zakończył się Konkurs na Portret Matki, który Polska Macierz Szkolna zorganizowała wraz z moją Fundacją w 136 polskich szkołach w Anglii. Wpłynęło do nas ponad 600 tak wzruszających i kolorowych portretów, że z wielkim trudem przyszło nam wybrać najlepsze. W ramach Fundacji Renesans Portretu zorganizowałam również konkurs w angielskich szkołach na portret królowej Elżbiety II, a rozdanie nagród odbyło się w House of Lords. Dla mnie pod hasłem „renesans” kryją się też inne, zapomniane sztuki, chociażby umiejętność pisania listów. Ludzie komunikują się teraz e-mailami, piszą niedbale, posługując się niepełnymi zdaniami. Jakże trudne będzie zadanie biografów naszej obecnej cywilizacji! Aby sztuka pisania listów zupełnie nie zginęła, poddałam redaktorowi „Ekspresu” pomysł na zorganizowanie konkursu na napisanie najlepszego listu. Jako wielka miłośniczka literatury organizuję również wieczory autorskie. Nie przestaję jednak malować, gdyż sztuka jest moim żywiołem, życiem i pasją. Jest takie piękne motto, które przekazał mi mój ojciec, miłośnik antyku i łaciny: Ars longa, vita brevis – Sztuka jest wieczna, a życie szybko przemija. I te słowa towarzyszą mi przez całe życie. - 118 -


© Stefan Lubomirski

Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 119 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Jeśli życie daje Ci cytryny, zrób z nich szampana i niech inni zastanawiają się, jak tego dokonałaś”. Marta Krasnodębska

MARTA KRASNODĘBSKA WIELKA BRYTANIA Hakerki Sukcesu www.martakrasnodebska.pl - 120 -


- 121 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Marta Krasnodębska

Daj mi cytrynę, a zrobię szampana Wielka Brytania

Mediami społecznościowymi zajęłam się przypadkowo. Po studiach emigrowałam do Anglii i pewnego dnia w pracy złamałam nogę. Przez osiem tygodni byłam unieruchomiona w domu. Siedziałam w Internecie i czytałam wszystko, co możliwe, żeby się dokształcić i założyć własną firmę – aby już nigdy fakt, że nie mogę chodzić, nie przeszkodził mi w realizacji celów. Nie ma porażek, są tylko lekcje Po raz pierwszy przyjechałam do Anglii na wakacje jeszcze w trakcie studiów, a po ich ukończeniu wyjechałam tam ponownie, planowo na trzy miesiące, już jako świeżo upieczona magister Filologii Polskiej ze specjalizacją edytorsko-wydawniczą. Nie miałam wtedy zamiaru zostawać w Anglii na stałe, ale gdy jesienią wróciłam do Polski, okazało się, że nie mogłam znaleźć nawet bezpłatnego stażu w jakimkolwiek wydawnictwie w Krakowie, więc postanowiłam wrócić na Wyspy. „Przez pół roku zarobię wystarczająco, żeby się utrzymać i mieć więcej czasu na szukanie pracy w Polsce” – planowałam. Tymczasem jestem tutaj prawie 15 lat, mam dwójkę dzieci, własny dom, firmę i właściwie w Anglii osiedliłam się już na stałe. Życie jest tu po prostu łatwiejsze. Zaczynałam od weekendowej pracy w restauracji i byłam chyba najgorszą na świecie kelnerką. Bardzo szybko awansowano mnie do podliczania rachunków i zbierania zamówień, bo roznoszenie talerzy nie było moją mocną stroną. Solą w oku były też moje ukochane wysokie obcasy, gdyż moja dewiza to albo chodzić boso, albo na obcasach, nie ma nic pośrodku. Wkrótce znalazłam też zajęcie na pełny etat, które pasowało do weekendowej pracy w restauracji, a co najważniejsze – miałam w godzinach pracy mnóstwo czasu, aby rozmyślać nad fabułą swojej książki. Nie przeszkadzało mi, że praca była nudna, bo w myślach układałam dialogi i perypetie postaci. Książka nigdy się nie ukazała i zarasta cyber kurzem na moim dysku, ponieważ zmieniły mi się priorytety. Powód był dość prozaiczny – złamałam nogę i nie mogłam już pracować ani na moim dziennym etacie, ani w restauracji w weekendy. Gdy zdjęto mi gips, pracowałam przez moment na etacie w biurze prawniczym – na rozmowie kwalifikacyjnej otwarcie powiedziałam, że potrzebuję pracy siedzącej ze względu - 123 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

na niedawne złamanie. Wytrzymałam tam niecałe sześć miesięcy. Praca w dziale informatycznym była interesująca i mocno poszerzyła moje horyzonty. Szczególnie zainspirowała mnie pewna Polka, która zarabiała w tej firmie dwukrotnie więcej niż ja przy niewiele większych kwalifikacjach. Jej strategia polegała na zmienianiu pracy co dwa lata, a każde kolejne stanowisko, które obejmowała, wiązało się ze sporą podwyżką. Olśniło mnie, że nie trzeba czekać, aż ktoś da mi podwyżkę, można o nią poprosić lub zmienić pracodawcę. Tak też zrobiłam – podczas nieprzyjemnej rozmowy z menadżerką projektu, która zarzuciła mi, że robię za dużo (sic!), po prostu wstałam i wyszłam, a dwa tygodnie później byłam już zatrudniona w firmie inżynierskiej, i pamiętając radę koleżanki – ze sporą podwyżką. Na rozmowie kwalifikacyjnej nie ukrywałam, że zamierzam otworzyć i rozbudować własną firmę zajmującą się stronami internetowymi. Pracodawca był zachwycony, bo akurat potrzebowali nowej witryny i w ten oto sposób dostałam i pracę, i pierwszego klienta. Kwaśna rozmowa z byłą menadżerką i pozornie pochopna decyzja opuszczenia tamtej firmy zamieniły się w szampana. Gdybym nie doznała urazu stopy i nie trafiła do biura prawniczego w poszukiwaniu pracy siedzącej, może wszystko potoczyłoby się inaczej? Dlatego zamiast patrzeć na to, czego nie mogę, co wydaje się niemożliwe, patrzę na to, co da się zrobić, bo nie ma sytuacji bez wyjścia i zawsze mamy wybór. Możemy zacząć działać i obrócić okoliczności na swoją korzyść. „Uważam, że w życiu nie ma porażek, są po prostu trudniejsze lekcje. Jeśli wyciągniemy z nich wnioski, to jest to nasza wygrana”.

„Uważam, że w życiu nie ma porażek, są po prostu trudniejsze lekcje. Jeśli wyciągniemy z nich wnioski, to jest to nasza wygrana”. - 124 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Inne osoby uznałyby, że utrata pracy w obcym kraju to sytuacja beznadziejna – ja uznałam to za czyste pole, aby zacząć nową przygodę z własną firmą i wypróbować strategię negocjacji podwyżki. Potrzebowałam stałego etatu, aby dostać pożyczkę na dom, poza tym uważam, że rozwijanie firmy „po godzinach” sprawia, że jest nam łatwiej, bo nie czujemy tej przerażającej presji, że nie starczy nam na rachunki. Klient jako źródło inspiracji Gdy zaczęłam tworzyć strony internetowe, nigdy nie zastanawiałam się, skąd wezmę klientów. Po prostu wiedziałam, że znajdą się, gdy zacznę je projektować. „Klienci są wszędzie. Jeśli masz produkt, który jest potrzebny, to ludzie podziękują Ci za to, co robisz”. Następni klienci pojawili się bardzo szybko, niektórzy z nich prowadzący bardzo ciekawe biznesy. Na przykład jedna z moich klientek z Hongkongu prowadziła nietypowe biuro podróży dla osób, które podczas wakacji pragną odpocząć bardziej duchowo niż fizycznie. Następnym nietypowym projektem było stworzenie strony lądowania do sporego Product Launch (czyli wprowadzenia nowego produktu na rynek) w Australii. Często słyszę pytanie, jak wyceniałam projekty na początku, kiedy tak naprawdę nie miałam jeszcze odniesienia. Otóż wiedziałam, jaki będzie koszt remontu kuchni w stuletnim domu, który właśnie kupiliśmy, więc taka była też cena strony lądowania – aby starczyło na moją wymarzoną kuchnię z olejowanym drewnianym blatem. Nie wiem, skąd miałam taką pewność siebie – teraz, mając dwójkę dzieci, które nieustannie wszystko kwestionują, już jej chyba nie mam, ale wtedy wydawało mi się to naturalne. Przy wspomnianym australijskim projekcie, który miał zarobić miliony, byłam częścią międzynarodowego zespołu i jednym z wyzwań było zgranie stref czasowych do telekonferencji. Asystentka, które je organizowała, opuściła zespół, co odbiło się na projekcie, dlatego gdy sama zaczęłam oferować konsultacje w różnych strefach czasowych postawiłam na automatyzację. Zaczęłam używać Acuity, czyli internetowej aplikacji, która pozwala klientom umówić się na spotkanie ze mną bezpośrednio poprzez formularz na stronie, wybrać dogodny dla wszystkich czas, a następnie automatycznie wysyła powiadomienie z datą spotkania w czasie lokalnym, dzięki czemu unika się wielu nieporozumień. Każdy kolejny projekt to było nowe, ciekawe wyzwanie. Nawiązałam długotrwałą współpracę z właścicielką ekskluzywnego pensjonatu w Oregonie, przeprowadziłam konsultacje z blogerką z LA, która miała miliony odsłon, ale potrzebowała strategii zarabiania na swojej popularności. Jedną z moich klientek została również blogerka z Tokio, która właśnie wypuściła swój pierwszy kurs i potrzebowała strategii tzw. lejków sprzedażowych. Zaczęłam zdobywać klientów z różnych stron świata, a to, co ich łączyło, to głównie fakt, że dzięki różnicy stref czasowych pracowałam z nimi wtedy, gdy moje maleńkie wtedy dzieci po prostu spały. A tak na serio – moi klienci to osoby z ogromną pasją i determinacją. Na przykład jedna z klientek, zainspirowana moim sukcesem, zamieniła pracę w banku na własną firmę, aby móc więcej czasu spędzać z dziećmi. Już na początku mojej działalności dość szybko zauważyłam, że to, co przychodzi mi z łatwością i jest dla mnie oczywiste, wielu osobom sprawia trudność. Klienci również zauważyli, że moje podejście do zakładania stron internetowych jest dość specyficzne. Większość projektantów pytała - 125 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

o kolory tła, dizajn i logo, a moje pierwsze pytania brzmiały: „Do kogo ta strona ma trafić? Jakich klientów chcesz przyciągnąć?”. To, co było dla mnie oczywiste, wzbudzało powszechne zdumienie. Już po kilku biznesowych kontaktach uświadomiłam sobie, że moja działalność nie polega wyłącznie na zwykłym zakładaniu stron, ale jest poszerzona o dodatkową usługę, jaką jest doradztwo biznesowe. Wyspecjalizowałam się w nim bardzo szybko i okazało się, że mogę pracować z większą ilością klientów, zostawiając innym robienie stron. Mój biznes ponownie ewoluował, aby dopasować się do mojego stylu życia i ambicji. Zainteresowałam się ponadto pozycjonowaniem stron. Czytałam o tym i uczyłam się od najlepszych z branży dzięki webinariom oraz kursom online. Wkrótce poszerzyłam moją ofertę i o tę usługę. Potem zaczął eksplodować Twitter, Facebook, LinkedIn, a za nimi pozostałe platformy społecznościowe. Zaczęłam zgłębiać ich funkcjonowanie. Nabyte doświadczenie i masa praktyki sprawiły, że moje usługi stały się niebywałe skuteczne. Jako strateg marki i biznesu online mogłam uczyć nie tylko pojedynczych taktyk ale pełnej strategii. Dlatego też nigdy nie nazywam siebie coachem – moja wiedza i podejście jest zbyt praktyczne i lubię się angażować w rezultaty moich klientów. Uważam też, że najszybciej uczymy się na błędach – lepiej popełnić błąd i zyskać cenną lekcję niż tkwić w tym samym miejscu. „Zdobycie klienta nie jest trudne, gdy o niego dbamy i wiemy, jaki problem rozwiązujemy. Jeśli jesteśmy świadome tego, w czym jesteśmy świetne, klienci sami do nas przyjdą. Szczególnie, gdy poleca nas osoba zadowolona z usług i rezultatów. To jest bardzo wynagradzający moment, kiedy w biznesie tworzy się łańcuszek rekomendacji”. Budowanie marki Mogłoby się wydawać, że moje życie już wtedy było glamour – międzynarodowi klienci, ekskluzywne projekty, dochodowe kontrakty. Tymczasem dla mnie to była codzienność, która, mimo że kończyła się rozmową późnym wieczorem ze znaną influencerką, zaczynała się około 5:30 rano od zmywania podłogi, ponieważ byłam przekonana (dziękuję ci Mamo!), że inaczej paskudne bakterie, które namnożyły się przez noc, zaatakują moje bezbronne, raczkujące dziecko. Chociaż odnosiłam coraz większe sukcesy, cały czas byłam w cieniu moich klientów. Nigdy nie myślałam o tym, żeby stworzyć tak zwaną markę osobistą i zostać „gwiazdą”. W ogóle nie podchodziłam do mojego biznesu ambicjonalnie. Wzrastała we mnie jednak frustracja, gdy fajne kobiety opowiadały mi, że muszą zamknąć biznes, bo nie mogą znaleźć klientów. Albo że mają dobry pomysł, lecz boją się, czy uda im się go zrealizować i prawdopodobnie będą musiały z niego zrezygnować, bo nie będą w stanie zarobić na życie. Postanowiłam wtedy zmienić profil swoich działań i zaczęłam dzielić się doświadczeniem i wiedzą, żeby inne kobiety uświadomiły sobie, że to jest możliwe – że taki prowadzony z domu biznes nie jest tylko na przysłowiowe waciki, ale można na nim zarabiać naprawdę świetne pieniądze i żyć według własnych priorytetów. Jednym z kompromisów, na jakie nie byłam gotowa, to wydłużenie czasu pracy. Ponieważ daję z siebie dużo i pracuję bardzo intensywnie, potrzebuję więcej odpoczynku i czasu dla dzieci. Od bardzo dawna nie biorę klientów indywidualnych, gdyż od 3 lat jestem „zarezerwowana” i żebym mogła przyjąć kolejnego chętnego, jeden z obecnych musiałby odejść. Pojawił się jednak pomysł, że skoro pomagam innym promować kursy, mogłabym stworzyć swój własny cykl szkoleniowy, aby dotrzeć do jak największej ilości osób. Wreszcie, za namową znajomych po fachu, zaczęłam organizować - 126 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

webinary (seminaria prowadzone za pośrednictwem Internetu) po angielsku. Brały w nich udział również Polki, które zaczęły do mnie pisać z prośbą o polskojęzyczne wersje, gdyż okazało się, że ich znajome są bardzo zainteresowane, ale nie znają angielskiego. Nie zakładałam wejścia na polski rynek i tego typu prośby były dla mnie dużym zaskoczeniem. Poza tym, jak już wspomniałam, moim zamysłem nie było wykreowanie własnej marki. A jednak w styczniu 2017 r. stworzyłam Hakerki Sukcesu, czyli markę, pod sztandarem której utworzyłam grupę Brand Bootcamp i przeprowadziłam cykl dziesięciu webinarów na temat strategii marki i biznesu online. Podczas Bootcampu omówiłam wszystkie strategie potrzebne do prowadzenia firmy. Są to m.in. strategie: marki, biznesu, cen, bloga, fanpage’a, zdobywania klientów. Był to de facto bardzo intensywny kurs, po którym uczestniczki mogą założyć swój biznes online i zacząć na nim zarabiać. W pierwszym bootcampie uczestniczyło mniej niż 300 kobiet, ale w przeciągu półtora roku liczba osób w grupie wzrosła do 24,000. Dziś w moich szkoleniach wzięły udział kobiety z 41 krajów świata, a ja nadal prowadzę swoje transmisje z jadalni, nie mam studia nagrań ani biura w szklanym wieżowcu. Jeśli na Twoim seminarium internetowym jest niewiele osób, nie zrażaj się i pomyśl, że gdyby wszyscy uczestnicy byli z Tobą w pokoju, to jednak byłby to tłum! Na moim pierwszym webinarze sprzedażowym pod marką Hakerki Sukcesu do końca dotrwało 28 kobiet i 20 z nich kupiło mój pierwszy kurs. Co ciekawe, większość z tych kobiet jest nadal ze mną. Uczestniczyły po kolei w następnych moich programach, które tworzyłam i sukcesywnie rozwijały swój biznes. Najbardziej cieszą mnie sukcesy tych kursantek, które początkowo nieufnie podchodzą do moich szkoleń. „U mnie to się nie sprawdzi, moja nisza nie jest dochodowa; nikt w niej nie chce kupować; nie znam się na biznesie online” – takie jest ich nastawienie. A jednak chcą się uczyć, wdrażają moje wskazówki i zaczynają odnotowywać świetne efekty! Są też osoby, które mają już bloga albo produkt do sprzedania czy fanpage, ale brakuje im systemu, który sprawia, że prowadzenie biznesu staje się czystą przyjemnością. Wprawdzie mogą się poszczycić sporą ilością fanów na swoich fanpage’ach, ale ich liczba nie rośnie. Gdy zaczynałam mój biznes, pewna dziewczyna powiedziała mi wprost: „Mam 20,000 fanów na Facebooku, a ty 500. Czego możesz mnie nauczyć?”. Kupiła jednak mój kurs z ciekawości, wypuściła własny z dużym sukcesem i teraz komentuje, że nadal ma ok. 20,000 fanów, a w tym czasie liczba moich tylko w ciągu roku podskoczyła do 20,000! To jest to, czego cały czas uczę – technik „Growth Hacking”, czyli szybkiego wzrostu. Po pierwszym kursie w ramach Hakerek Sukcesu od razu pojawiły się prośby o następny, tym razem na temat Instagrama, reklamy na Facebooku. I tak z każdym nowym kursem poruszałam problemy związane z tworzeniem marki i promocją w mediach społecznościowych. „Nie jest ważne, w którym momencie zaczynamy; ważne, że zaczynamy tu i teraz, z tym co mamy i nie oglądając się na innych konsekwentnie wdrażamy po kolei wszystkie etapy. Wtedy dojdziemy do celu”. Najpierw Ty, potem reszta świata Zaledwie w ciągu roku społeczność Hakerek niesamowicie wzrosła. Gdy nowa osoba dołącza do grupy, musi odpowiedzieć, w jaki sposób o niej usłyszała. Odpowiedzi są różne: poleca mnie bibliotekarka lub pani z urzędu, ktoś inny usłyszał o mnie od uniwersyteckiego wykładowcy. Z kolei jedna z moich kursantek opowiedziała mi, jak jej mąż starał się o pracę w mediach społecznościowych i przez dwa tygodnie, przygotowując się do rozmowy rekrutacyjnej, słuchał nagrań mojego kursu - 127 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

o reklamie na Facebooku. Zaimponował rekruterom wiedzą wyniesioną z mojego kursu na tyle, że dostał pracę, ale co mnie jeszcze bardziej zaskoczyło – rekruterzy znali moje szkolenia i uznali je za solidne źródło wiedzy. Jak dla mnie, to niebywały sukces. Dzięki temu wiem, że moja misja dotarcia do coraz większej ilości przedsiębiorczych kobiet ma znaczenie i sprawdza się. W ofercie stałej mam kurs pt.: „Jak rozhulać fanpage w 30 dni”, który powstał na życzenie moich kursantek. Jest on już dostępny w wersji e-booka w formacie PDF albo w wersji 30 krótkich nagrań wideo dla osób, które wolą taką formę. Cała reszta moich szkoleń jest dostępna w tzw. „launchach”. W tym roku we wrześniu odbędzie się kolejna wersja kursu na temat marki. Zaczyna się on pięciodniowym wyzwaniem Brand Bootcamp, które jest całkowicie za darmo. Przez te 5 dni każdy może go wysłuchać i przerobić ćwiczenia, pobrać darmowe materiały i uczestniczyć w zadaniach grupowych z tysiącami innych kobiet. W ten sposób wprowadzam wszystkie moje kursy – daję dużo wartości bezpłatnie, aby każdy mógł skorzystać, a osoby, które potrzebują więcej wsparcia i zaawansowanych strategii, mogą wykupić ich kontynuację. Ostatniego dnia otwieram sprzedaż i dla osób, które były aktywne, mam przez 48 godzin specjalną ofertę. Ta zniżka jest nagrodą za ich zainteresowanie. Moja strategia jest inna niż większości biznesów. Zazwyczaj, gdy na rynek wchodzi jakiś nowy towar markowej kolekcji, jej fan kupuje go za pełną cenę, nie czekając na obniżkę. U mnie niższa cena jest na wstępie, jako nagroda za lojalność. Jest to bonus dla tych uczestniczek, które czytają moje e-maile, obserwują i komentują moje posty na fanpage’u. One zawsze mają pierwszeństwo. Poprzez moją działalność biznesową poznaję bliżej ciekawe kobiety, a z niektórymi nawiązuję trwałe przyjaźnie. Wielokrotnie jestem wzruszona ich gestami. Zapraszają mnie na swoje śluby, wysyłają mi prezenty, życzenia świąteczne z opłatkiem. Zawsze mówię, że jestem szczęściarą, bo mam tak fantastyczne kursantki. Gdy niedawno ogłosiłam Mastermind Elite na Majorce, to dosłownie w kilka godzin dziewczyny zarezerwowały wszystkie miejsca, głównie te, które są ze mną najdłużej. Mówią, że za każdym razem, jak mnie słuchają, doznają kolejnego olśnienia. Coś w tym jest, bo co innego wiedzieć pewne rzeczy, a co innego zacząć je wdrażać w życie – ja też z każdym kolejnym projektem dowiaduję się czegoś nowego, szczególnie o sobie samej. Żyjemy w takich czasach, że cierpimy raczej na nadmiar informacji niż na ich brak. Czasami nie wiemy, jak coś zrobić od strony technicznej, ale najbardziej brakuje nam strategicznego podejścia, na którym właśnie się skupiam. Techniki „Growth Hacking”, czyli szybkiego wzrostu, metody Lean Start Up, Product Launch i Design Thinking przekładam na „nasze”, bo są to skuteczne metody, które sprawdzają się w technicznych start-upach i dzięki moim praktycznym wskazówkom kobiety, które mają mało czasu, a jeszcze mniejszy budżet, są również w stanie odnieść sukces. Na przykład jedna kursantka Akademii Elite zdradziła mi, ile wydawnictwo płaci jej za sprzedaż jej książki. Wiadomo, jak drogie są książki w księgarniach, a tymczasem okazuje się, że autor dostaje grosze. Mojej kursantce pokazałam strategię, która obniża koszt dla klientów o 30%, a zarobki autora zwiększa o 70%. Gdy przychodzi do mnie klientka i pyta, od czego zacząć, mówię, żeby zaczęła od podstaw. Powiedz mi, czy masz stronę lądowania, czy budujesz swoją listę e-mailową? W jaki sposób docierasz do nowych osób? Co się dzieje, kiedy te nowe osoby do Ciebie dotrą? Czy masz zaplanowaną całą ścieżkę klienta? Gdy pytam o ścieżkę klienta, każdy mówi: „Po co mi ona potrzebna? Wiadomo, ktoś wejdzie na mojego bloga, na moją stronę i od razu widać, co mam na sprzedaż!”. Nie zgadzam się z tym. Ścieżki klienta mogą być albo bardzo proste, albo bardzo rozbudowane, ale są niezmiernie ważne w prowadzeniu biznesu. Czasami, jak ktoś usłyszy o tych wszystkich konceptach marketingowych, czuje się przytłoczony. Wtedy jako przykład pokazuję automatyzację, którą zrobiłam połowicznie, gdyż na więcej nie - 128 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Najpierw zatroszcz się o siebie, a potem pomagaj innym. Jeśli będziesz więcej zarabiać, pomożesz większej liczbie osób. Możesz zatrudnić kolejne osoby i wspomóc akcje charytatywne. Będziesz miała wybór. A możliwość wyboru to definicja wolności, czy to osobistej, czy finansowej”. - 129 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

miałam czasu, bo miałam chore dzieci – przez jedną noc ustawiłam lejek, który zarobił dziesiątki tysięcy złotych. Co śmieszniejsze, nadal nie jest skończony. Ale o to właśnie chodzi – żeby zacząć od fundamentu, a potem budować kolejne elementy. Takim ważnym fundamentem jest strategia cen. Bardzo często nie cenimy tego, co robimy i wydaje nam się, że nikt tego nie kupi. A już najgorzej, jeśli wytwarzanie produktu sprawia nam przyjemność! Bo jak można wycenić coś, co sprawiało mi przyjemność? Najchętniej rozdałoby się to za darmo. To jest właśnie błędne myślenie – jak nie będziesz na tym zarabiać, nie będziesz mogła tego robić, a z czegoś trzeba żyć! Przecież chcesz założyć firmę, żebyś nie musiała iść na etat do pracy, której nie lubisz. Wolisz dzielić się swoimi talentami z innymi na własnych zasadach, prawda? Szczególnie kobiety mają tę ogromną barierę, żeby myśleć najpierw o sobie. Jesteśmy takimi „matkami pelikanami”, które wyrywają własne serce, aby nakarmić dzieci. Często nie myślimy o tym, że gdy dbamy o siebie, tworzymy więcej i szybciej. Ważna jest organizacja pracy. Gdy mówię, że pracuję trzy, cztery godziny dziennie, wszyscy pytają: „Jak Ty to robisz? Przecież organizujesz tyle kursów, webinarów, piszesz tyle maili? W miesiąc napisałaś ebooka i przeznaczasz na to tylko trzy godziny dziennie?”. Owszem, zdarza mi się pracować długo, ale gdy jestem wypoczęta, to w 3 godziny zrobię więcej niż gdybym siedziała osiem z na wpół otwartymi ze zmęczenia oczami. Każdy z nas ma takie okienka energii, kiedy możemy z siebie wykrzesać maksimum produktywności. Wykorzystuję te godziny optymalnie i potrafię zrobić cały kurs w jeden dzień, a następnego dnia odpoczywam. Tworzenie kursów i szkoleń jest dla mnie ogromnym wysiłkiem. Zbieram wszystko, co wiem i przedstawiam w taki sposób, żeby nie tylko przekazać wiedzę, ale żeby dana osoba wiedziała, jak ją do siebie dostosować. Zawsze podkreślam, że nie zajmuję się e-commerce. Część osób jest zdziwiona, że przyznaję się do mojej niewiedzy. Ale to jest tak, jakby krytykować neurochirurga, że nie zna się na chirurgii serca. Nie uczę, jak prowadzić sklepy e-commerce – jestem specjalistką w dziedzinie strategii biznesu marki online. Część kobiet, które mają właśnie takie sklepy i tak zgłasza się do mnie, bo podoba im się mój styl szkoleń. Kupują moje kursy, a potem przysyłają case study, w którym wykazują zwiększające się obroty i dochody. Inwestują w mój kurs, aby zgłębić konkretne zagadnienie i dostosować je do swojej firmy. To kobiety, które wiedzą, że najważniejsze to zacząć działać. W ramach Hakerek Sukcesu prowadzę też program mentoringowy – Akademię Elite. Kobiety zapisują się do niej na okres trzech miesięcy i w tym czasie raz albo dwa razy w miesiącu prowadzę konsultacje na żywo na konkretny temat. Zdarza się, że każda z uczestniczek zadaje swoje pytania, a ja na nie wszystkie odpowiadam. Na przykład zajmujemy się reklamami na Facebooku. Kursantki pokazują mi swoje reklamy i po omówieniu wyników podpowiadam, co w nich zmienić. Akademia jest dla tych osób, które są już na zaawansowanym etapie, sprzedają i mają klientów. Dołączają też do niej kobiety, które przeszły jeden z moich kursów, np. 21 Dni Strategii Marki albo siedmiodniowy kurs „Jak Rozhulać Reklamę na FB”. Moje programy grupowe są przeznaczone wyłącznie dla kobiet, ale nagrania wideo dostępne są dla każdego. Hakerki to dla mnie odskocznia ponieważ na co dzień współpracuję z firmami inżynieryjnymi, w których dominują panowie, a Hakerki Sukcesu i Akademia Elite są niszą, w której mogę robić wszystko po kobiecemu i dla kobiet. Biznes dostosowany do stylu życia Strategie „Growth Hacking” są moimi ulubionymi sposobami na to, aby móc zarabiać więcej, a pracować mniej. Nie wpisuję się w kulturę nieustannego pędu i założenia, że kto pracuje najwięcej, jest najbardziej produktywny. Moim zdaniem możemy osiągnąć więcej spędzając mniej godzin w pracy, - 130 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

pod warunkiem, że gdy ją wykonujemy, dajemy z siebie 100%. Podobnie jest z czasem dla rodziny. Nie można łączyć jednego z drugim, bo wtedy nic nie wychodzi dobrze i tylko pogłębiamy uczucie frustracji. Na spotkaniu grudniowym, kiedy uczyłam organizacji nadchodzącego roku pod względem biznesowym, powiedziałam kursantkom, że pierwsze co robię planując działania biznesowe, to zaznaczenie w kalendarzu flamastrem, kiedy moje dzieci mają wolne od szkoły. Te dni zostawiam niezapełnione. Mój biznes ma się dostosować do mojego stylu życia, a nie odwrotnie. Jestem przede wszystkim mamą. Razem podróżujemy w różne, czasami egzotyczne miejsca albo jedziemy na krótkie wycieczki. Tak samo dobrze wypoczywa się na polanie w lesie, jak i na plaży w tropikach – najważniejsze jest bycie z rodziną. W Anglii dzieci co 6 tygodni mają tydzień wolnego. Dla wielu rodziców jest to duży problem, a dla mnie to wspaniała okazja, żeby spędzić razem czas i zorganizować jakiś wyjazd. Zamiłowanie do rodzinnych wycieczek wyniosłam z domu. Gdy tylko mój tata miał urlop, wyjeżdżaliśmy zazwyczaj na Mazury, czasami za granicę. Moja mama była cudotwórczynią i z czasów, gdy niczego nie było w sklepach, pamiętam jej przepyszne pomidory, naleśniki z domowym dżemem z truskawek i skrzynki pełne czereśni z pobliskich sadów. Do tej pory pamiętam te niemal czarne, tryskające sokiem owoce, które jedliśmy z bratem siedząc na potężnej gałęzi. Chciałabym, aby moje dzieci miały równie piękne wspomnienia z dzieciństwa, pełne smaków i zapachów. To dlatego chcę pracować tylko określoną ilość godzin. Gdy mój synek miał 3 latka i poszedł do przedszkola na 15 godzin w tygodniu, założyłam sobie, że będę pracować właśnie 15 godzin tygodniowo. To był mój twardy limit. Normalnie, żeby zarobić więcej, trzeba więcej pracować, a dla mnie priorytetem jest czas dla moich dzieci. Nie obchodzi mnie, że inni pracują po 60 godzin. Musiałam ułożyć sobie taki plan biznesowy, żeby zrealizować swoje założenie. Cały czas tak postępuję i tego samego uczę moje klientki. Powinny wiedzieć, ile czasu chcą poświęcić na biznes. Przecież nikt z nas nie chce przepracować całe gożycia, żeby dowiedzieć się na emeryturze, że nie ma już sił i chęci na podróże, o których zawsze marzył. Czasami muszę pracować dłużej niż zwykle. Wtedy staram się dzieciom zrekompensować brak mamy i gdy już spędzam z nimi czas, robimy coś niezwykłego, jak pieczenie ciasta czy wypad nad rzekę, nawet jeśli jest to środek tygodnia. Dużo czytamy. Moje dzieci uwielbiają książki i tę pasję niewątpliwie odziedziczyły po mnie. Mam tony książek i jestem niezwykle wdzięczna za wynalazek w postaci e-booków, gdyż inaczej bym w nich utonęła. Kiedyś też wreszcie skończę pisać własną książkę, ale na razie po prostu rozkoszuję się tą zwariowaną jazdą, jaką jest moje życie. Dla innych decyzja, aby poprowadzić warsztaty na Majorce jest szalona, a dla mnie po prostu logiczna – paradoksalnie jest mi bliżej na Majorkę niż na Mazury! Moje ulubione motto brzmi: „Jeśli życie daje Ci cytryny, zrób z nich szampana i niech inni zastanawiają się, jak tego dokonałaś”. Ono zamyka całą esencję mojego podejścia do życia i do tworzenia marki w Internecie. Mogłam siedzieć i narzekać, że jako matka w ogóle nie mam perspektyw, a stworzyłam międzynarodowy biznes i wykorzystałam to, że dzięki Internetowi mogę rozmawiać z ludźmi za oceanem, w innej strefie czasowej. Zamiast ciągle myśleć o tym, czego nie mam, patrzyłam na to, co mam i co mogę z tym zrobić. A jeśli czegoś nie mamy, zawsze możemy to czymś zastąpić. - 131 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Praca, pasje i detoks Gdy weszłam na polski rynek i stworzyłam markę Hakerki Sukcesu, zdawałam sobie sprawę z konkurencji. Zamiast jednak działać osobno, łączyłyśmy siły i wzajemnie się polecałyśmy. Wiem, że niektórych to mocno dziwi, ale ja uważam, że dzięki współpracy można osiągnąć dużo więcej i szybciej. Dlatego polecałam świetne podkasty Ariadny Wiczling, książkę Oli Budzyńskiej (nota bene mojej klientki), pokazywałam wyniki moich kursantek i promowałam ich kursy, nawet jeśli były z podobnej dziedziny jak moja albo dokładnie na ten sam temat. Postanowiłam, że pokażę swój odrębny styl i że warto się ode mnie uczyć. Nieraz słyszałam uwagi: „Prowadzisz międzynarodowy biznes, w Polsce to się nie sprawdzi”. Tymczasem właśnie w Polsce przez pierwsze 3 tygodnie działalności Hakerek Sukcesu zarobiłam 10,000 zł. Pół roku później zrobiłam launch, który w jeden miesiąc zarobił 50,000 zł, a przez kolejnych dziewięć miesięcy prawie 300,000 zł. Dla niektórych mogą to być małe kwoty, dla innych niewyobrażalne. Dla mnie biznes jest dodatkowym zajęciem, gdyż jestem pełnoetatową mamą dwójki małych dzieci i wiadomo, że kiedy zdarzy się u dzieci jakaś choroba, to najlepsze plany leżą w gruzach. „Bycie matką nie oznacza rezygnacji z aspiracji zawodowych. Potrzebna jest tylko świetna marka, solidna strategia biznesowa i odwaga do zrobienia czegoś innego niż zwykle”. Cały czas dokształcam się i sprawdzam, czy wprowadzone w życie nowości przynoszą efekty. Uczę wyłącznie sprawdzonych metod, które działają u mnie i u klientów. Moja wiedza nie jest wiedzą książkową. Obserwuję to, co się dzieje na rynku, sprawdzam, co robią inni, porównuję i patrzę, jakie mają wyniki. Wiedza o strategiach w Internecie nie jest wiedzą uniwersytecką. W mediach społecznościowych niektóre rzeczy się dezaktualizują, dlatego tak dobre są blogi, webinary i szkolenia, ponieważ komentują wiedzę na bieżąco. Książki są świetne, jeśli uczą innego sposobu myślenia, zmiany perspektywy, natomiast podręczniki, które skupiają się na zagadnieniach technicznych, podlegających ciągłym zmianom, nie sprawdzają się. Ponadczasowym tytułem jest dla mnie „Drive: The Surprising Truth About What Motivates Us”. Znalazłam w nim mądrość, która potwierdziła się w moim życiu – ludzi na ogół nie motywują pieniądze. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego pieniądze tak naprawdę nie mają dla mnie znaczenia? Gdyby ktoś mnie zapytał, ile zarabiam, odpowiedziałabym szczerze, że nie wiem. Mam świadomość, że w chwili obecnej jestem w komfortowej sytuacji, ale pamiętam czasy, kiedy musiałam przeżyć za 10 zł dziennie. W tej książce autor świetnie wytłumaczył, że ludzi motywuje bardziej uznanie niż nagroda pieniężna, a najlepszą motywacją jest satysfakcja z wykonywanej pracy. „Jeżeli znajdziesz coś, czym się pasjonujesz, co robiłabyś nawet, gdyby Ci za to nie płacili, to jest właśnie Twoja droga. Gdy już wiesz, co chcesz robić, sprawdź, jak możesz na tym zarobić. Zastanów się wtedy nad strategią, do kogo kierujesz swoje usługi, komu będą one potrzebne i jaką wypełniasz nimi niszę”. Uważam też, że możemy mieć wiele pasji, lecz nie na wszystkich musimy zarabiać. To będzie tylko wzbogacało naszą pracę z innymi ludźmi, a kreatywne spojrzenie w naturalny sposób przeniesie- 132 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

my na zajęcie zarobkowe. Mam na przykład klientkę, która uwielbia konie. Rozumie te zwierzęta i dzięki temu doświadczeniu jest lepszym menedżerem, liderem i lepiej doradza innym. Gdy będziesz czuć satysfakcję z tego, co robisz, pieniądze przyjdą jako skutek uboczny. W chwili, kiedy znajdziesz punkt styczny pomiędzy swoją wiedzą i pasją a oczekiwaniami i potrzebami klienta, ten „słodki punkt”, w którym robisz to, co lubisz i rozwiązujesz konkretne problemy, wtedy Twój biznes eksploduje i będziesz zarabiała tyle, ile chcesz. Możliwe, że poczujesz wtedy, że to samo przyszło, bo będzie tak naturalne, ale to właśnie efekt solidnej strategii. Potrzebujesz tylko czasu, żeby tę właściwą drogę odnaleźć. Moją pasją są książki i po studiach myślałam, że moim jedynym sposobem na życie będzie praca w wydawnictwie. Teraz wiem, że tę pasję mogę rozwijać inaczej. Obecnie pomagam kobietom znaleźć klientów na książki i stworzyć wokół tego cały biznes. Pisarki organizują warsztaty, spotkania i dzięki nim nie muszą szukać pracy w innym zawodzie, tylko skupiają się na tym, co kochają, a w wolnych chwilach mogą na przykład pojechać na wakacje do Meksyku. Mam świadomość, że opisuję głównie sukcesy. Wielu osobom wydaje się, że cały czas dryfuję na różowej chmurce i wszystko w moim życiu zawodowym jest super. Wcale tak nie jest. Mam takie momenty, że chcę wszystko rzucić, schować się pod koc i spod niego nie wychodzić. W grupie hakerek wprowadziłam nawet określenie „dzień pod koc”. To taki dzień, kiedy siedzimy przykryte pledem, pijemy herbatkę i udajemy, że cały świat nie istnieje. To też jest potrzebne – oderwać się od wszystkiego raz na jakiś czas, zrobić sobie detox, reset, a potem wrócić w pełni sił do tego, co naprawdę kochamy. Gdy idziemy się przez życie z pewnością siebie i szczerością wobec innych, z przekonaniem, że chcemy osiągnąć coś znaczącego, to nawet dotkliwe porażki są tymi wspomnianymi cytrynami, z których możemy zrobić szampana. Moim głównym źródłem szczęścia jest rodzina. A udany biznes? To taka wisienka na torcie!

- 133 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Gdzie prostota i szczerość, tam kwitnie przyjaźń i radość!” Katarzyna Krawiec

KATARZYNA KRAWIEC SZWECJA Krawiec stad ab, Milioner EKO AB www.tiande.se, www.krawiec.se - 134 -


- 135 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Katarzyna Krawiec

Pełna moc życia Szwecja

Od wczesnego dzieciństwa ciężka praca była ważnym elementem mojej egzystencji. Uznawałam ten stan rzeczy jako zupełnie naturalny, gdyż wychowane na polskiej wsi dzieci zawsze musiały pomagać rodzicom. Dopiero gdy ukończyłam 15 lat, przeprowadziliśmy się do miasta, lecz nadal było dla mnie oczywiste, że na swoje potrzeby, takie jak ubranie czy przyjemności, musiałam zarobić sama. W mieście uczęszczałam do średniej szkoły, a w czasie wakacji pracowałam w barze, co było dość niezwykłe, gdyż w tych czasach nie można było dostać oficjalnej pracy przed ukończeniem 18 lat. Za pierwsze zarobione pieniądze kupiłam skórzaną kurtkę, buty i zegarek. Do tej pory pamiętam, jaką radość sprawiły mi te rzeczy i jaką czułam dumę, że sama na nie zarobiłam. Jeszcze jako uczennica szkoły zawodowej bardzo chciałam pojechać do Stanów. Żeby zaoszczędzić na bilet, zamiast jeździć do szkoły autobusem, jeździłam autostopem. Niestety rodzina nie wysłała mi zaproszenia i moje marzenie o wyjeździe spełzło na niczym. Od krawcowej do księgowej Tego typu wychowanie, jakie otrzymałam, bardzo pomogło mi w dorosłym życiu. Umiejętność liczenia na siebie, przedsiębiorczość, dochodzenie do celu ciężką pracą – to wszystko wyniosłam z domu! Po podstawówce poszłam do szkoły krawieckiej, ale zanim to się stało, kupiłam maszynę do szycia. Po roku nauki już zarabiałam na szyciu ubrań. Krawiectwo stało się dla mnie jak przysłowiowa bułka z masłem – nie sprawiało mi żadnych trudności. Po ukończeniu szkoły zostałam przyjęta do dużej firmy wykonującej obicia do mebli dla takich gigantów jak IKEA. W wolnych chwilach szyłam też suknie ślubne i garsonki, czyli de facto pracowałam na dwa etaty, od rana do nocy. Pomysł założenia własnej działalności powstał w mojej głowie, gdy wyszłam za mąż. Zaczęłam wtedy szyć pościel i pokrowce do aut, a mój mąż miał się zająć ich sprzedażą. Czułam jednak, że brak mi wykształcenia w dziedzinie zarządzania firmą i zapisałam się do szkoły ekonomicznej, za którą musiałam sama zapłacić, gdyż moich rodziców nie było stać na udzielenie mi jakiegokolwiek wsparcia finansowego. - 137 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

I tak przez 14 lat prowadziłam własną działalność, w międzyczasie dokształcając się oraz pracując w pełnym wymiarze godzin w dużej firmie krawieckiej Adriana, która do tej pory istnieje. Przechodziłam w niej przez różne szczeble. Gdy ukończyłam ekonomię, zaczęłam awansować. Z pracy na akord przy maszynie do szycia przeszłam do działu, w którym pomagałam na halach brygadzistkom, a później uczestniczyłam przy wydawaniu płac. I tak co roku dostawałam inne zlecenia, aż doszłam do samej góry, do księgowości. Perspektywą pracy w tym dziale byłam przerażona i uważałam, że kompletnie się do tego nie nadaję. Poradziłam sobie jednak i obecnie widzę, że tego typu doświadczenie dało mi duże podstawy i potrzebną wiedzę do prowadzenia własnej firmy. Z kolei przechodzenie przez wszystkie firmowe działy i stanowiska pozwoliło mi poznać zakład od podszewki. Uświadomiłam sobie, na czym polega praca zbiorowa i jak ważne w dobrym prosperowaniu firmy jest każde ogniwo działające bez zarzutu. Gdy zaczęłam prowadzić własne przedsiębiorstwa, nieraz przypominałam sobie lata spędzone w Adrianie. Z przyczepą w świat Kiedy moja córeczka Weronika ukończyła 3 lata, rozwiodłam się z mężem. Postanowiłam wtedy nie wiązać się już z nikim, lecz wkrótce poznałam Wojtka, mojego obecnego męża, i znowu byłam w związku, którego owocem są dwaj synowie, Konrad i Karol. Jeszcze zanim przyszedł na świat Konrad, przestałam pracować w firmie i zajęłam się wyłącznie szyciem odzieży do sklepów oraz dokształcaniem w dziedzinie kosmetologii. Ta potrzeba dodatkowej edukacji przyszła bardzo naturalnie, gdyż zawsze dążyłam do zdobywania nowych umiejętności i podchodzę do wyzwań z wielkim zapałem i energią. Gdy Konrad skończył 3 lata, ogarnęła mnie nagle chęć wyjazdu z Polski i wypróbowania swoich sił poza jej granicami. Za kraj „spełnionych marzeń” obrałam Szwecję. Zostałam w Polsce z dwójką dzieci, a Wojtek (jeszcze wtedy partner) pojechał do Szwecji przygotowywać grunt na nasz przyjazd. Minęło kilka miesięcy i nagle dostałam od niego telefon z informacją, że za parę dni przyjeżdża. Okazało się, że w bardzo krótkim czasie miałam załatwić wszystkie formalności, gdyż – abym mogła przyjechać do Szwecji z dziećmi – musieliśmy wziąć ślub. Główny problem był z Weroniką, która nie była dzieckiem Wojtka. Zanim w czerwcu 2007 roku wzięliśmy szybki ślub, zdążyłam sprzedać całe wyposażenie mieszkania i tak, wyładowanym najniezbędniejszymi rzeczami samochodem, udaliśmy się promem do Szwecji, do Sztokholmu. Absolutnie nie przejmowałam się perspektywą zaczynania wszystkiego od nowa z dwójką dzieci, bez znajomości szwedzkiego i angielskiego, ze skromnym dobytkiem załadowanym na małą przyczepę. Wiedziałam, że musi nam się udać i koniec. Moi polscy znajomi i rodzina uważali, że zwariowałam i nie mogli pojąć, jak mogłam postawić wszystko na jedną kartę. Gdy patrzę wstecz na moją decyzję, to rzeczywiście była kompletnie szalona. I chociaż bywało ciężko, szczególnie na samym początku, z każdym dniem było coraz łatwiej. Najważniejszym jednak naszym osiągnięciem jest to, że wytrwaliśmy razem, że dzieci są przy nas, zdobywają zawody, uczą się, znają języki i po prostu jesteśmy kochającą, wspierającą się rodziną. Moja decyzja o emigracji była głównie podyktowana zapewnieniem lepszej przyszłości dzieciom, a znając siebie wiedziałam, że potrafię pracować jak nikt inny i zawsze, w każdych okolicznościach, sobie poradzę. - 138 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Pierwszy biznes, pierwsze łzy Emigrując do nowego kraju miałam zagwarantowaną pracę, lecz na miejscu okazało się, że oferta była nieaktualna, więc tylko mąż miał zarobkowe zajęcie, a ja opiekowałam się dziećmi. Tę sytuację traktowałam jako bardzo tymczasową. Zresztą miałam co robić, gdyż na miejscu trzeba było pozałatwiać wszystkie potrzebne papiery, wysłać dzieci do szkoły, zacząć uczyć się języka i zawalczyć o lepsze mieszkanie. Czasami trafiała mi się praca na weekendy i wtedy szłam do niej jak na skrzydłach, ciesząc się, że będzie dodatkowy dochód. Gdy uporządkowałam już wszystkie dokumenty i zorganizowałam szkoły dla dzieci, przyszła kolej na wywalczenie mieszkania na stałe. Nie interesowało mnie takie, z którego będę musiała się co chwilę przeprowadzać. W Szwecji gmina może przydzielić lokum, jeśli ma się stałą pracę, a szczególnie gdy jest to rodzina. Mój mąż uprzedził mnie, że nie jesteśmy w stanie załatwić sobie tego typu mieszkania, gdyż podanie wysyła się przez Internet, a my nie mieliśmy wtedy do niego dostępu. Nawet gdybyśmy mieli, to pewnie nie potrafiłabym wypełnić potrzebnych formularzy, gdyż prawie w ogóle nie znałam szwedzkiego ani angielskiego. Postanowiłam więc zadziałać psychologicznie – emigrantka, matka małych dzieci jest prawie bezdomna i na gwałt trzeba jej załatwić mieszkanie. Aby bardziej wzruszyć urzędy, wzięłam dwójkę dzieci ze sobą i udałam się do spółdzielni. Nie potrafię opowiedzieć, jakim cudem dogadałam się z urzędniczką. Na pewno dużo wymachiwałam rękoma oraz użyłam kilku angielskich słów, przygotowana przez mojego „przezornego” męża, który uprzedził mnie, abym nie zabierała z Polski słowników polsko-szwedzkich i szwedzko-polskich, gdyż angielski w zupełności mi wystarczy. Urzędniczka na tyle zrozumiała moje tłumaczenia, że kazała mi przyjść za tydzień mówiąc, że wtedy będzie miała dla mnie mieszkanie. Wyszłam spocona z wysiłku i uradowana, że mimo prawie kompletnej nieznajomości języków załatwiłam coś tak ważnego. Za tydzień przyszłam ponownie z dziećmi i dowiedziałam się, że jest dla nas mieszkanie i to w dobrej, spokojnej dzielnicy! To drugie było szczególnie ważne. Nie chciałam, abyśmy się osiedlili w polskiej enklawie, nie dlatego, że gardzę rodakami, ale zdawałam sobie sprawę, że dla naszego dobra integracja jest istotna. Tak nam się spodobało nowe miejsce, że mieszkamy w nim do dzisiaj. Jest to oddalone o 20 kilometrów od centrum Sztokholmu małe miasteczko Vendelso, będące częścią sztokholmskiej dzielnicy Haninge. Mamy tutaj wszystko: sklepy, kościół, przedszkola, szkoły. Tuż po przeprowadzce znalazłam pracę – sprzątanie domów. Nie była to praca marzeń, ale każde zajęcie zarobkowe, szczególnie na początku emigracji, jest dobre, zwłaszcza że – jak to się okazało w moim przypadku – był to zalążek mojej pierwszej firmy. Zanim jednak na poważnie pomyślałam o biznesie, w pierwszych miesiącach byłam po prostu szczęśliwa, że zarabiam pieniądze chociażby na jedzenie. Zaczęliśmy wtedy powoli odkładać fundusze na kupno samochodu, ale też na tak zwaną czarną godzinę, gdyż doskonale zdawałam sobie sprawę, że jesteśmy w obcym kraju i nie mamy tutaj kompletnie nikogo, kto mógłby nam pomóc w ciężkich momentach. Musieliśmy liczyć wyłącznie na siebie. Po pół roku mojej pracy okazało się, że muszę zapłacić bardzo duże podatki. Stwierdziłam, że tak mało dochodowe zajęcie mi się nie opłaca i zerwałam kontrakt z firmą, która mnie zatrudniała. Przypomniałam sobie namowy koleżanki, żeby otworzyć własną firmę z usługami sprzątania. Tuż - 139 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 140 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

po rezygnacji z pracy zadzwoniłam do niej. „Otwieramy wspólny biznes!” – rzuciłam hasło. Był piątek trzynastego, pamiętam dokładnie ten dzień. Po rejestracji firmy całą drogę powrotną do domu przeszłam płacząc. „Co ja najlepszego zrobiłam, nie mamy przecież ani jednego klienta, jak damy radę?” – zadawałam sobie pytania; ja, która do tej pory byłam taka przebojowa! Na szczęście były to moje ostatnie łzy. Szybko pojawił się pierwszy klient, potem drugi, a następnie tak wielu, że musiałam zatrudniać kolejnych pracowników. Dzisiaj jest ich dwudziestu pięciu. Błąd, który mógł nas wiele kosztować Firma rozwijała się dobrze, ale w miarę jedzenia apetyt rośnie. Doszłam do wniosku, że warto otworzyć drugi biznes, tak na wszelki wypadek. Przypomniały mi się moje kursy z kosmetologii i założyłam małe SPA oraz salon kosmetyczny, a następnie zakład fryzjerski. Przejęłam go w momencie, gdy był wystawiony na sprzedaż jako upadający biznes. Postanowiłam, że postawię go na nogi. W dość krótkim czasie tak też się stało i obecnie zakład bardzo dobrze prosperuje. Ostatnią firmą, którą otworzyłam, jest hurtownia ekologicznych kosmetyków firmy tianDe. Brzmi to jak bajka, po prostu otwierałam jeden biznes po drugim i wszystkie do dzisiaj świetnie działają. Aby to osiągnąć, włożyłam ogrom swojej pracy. Zdarzały się jednak różne przeciwności, których nie mogłam przewidzieć, na szczęście szybko umiałam wyciągać z nich wnioski. Przytoczę tu jedną z nich, dla mnie najważniejszą, gdyż mogłam wtedy stracić firmę i znaleźć się w dużych tarapatach. Moja pierwsza firma miała status „jednoosobowej”, chociaż zatrudniała już kilka pań do sprzątania. Kiedy po dwóch latach mieszkania w Szwecji ubiegaliśmy się o pożyczkę na kupno mieszkania, okazało się, że jedynie mój mąż może o nią wystąpić, gdyż ja czerpałam z firmy dość duże dochody. Moi pracownicy mogli dostać kredyt, a nie ja. To mnie tak zdenerwowało, że za poradą prawnika założyłam drugą firmę, o tym samym profilu, ale o statusie spółki i tym razem otrzymałam pożyczkę. Minął jakiś czas, obie firmy funkcjonowały dobrze, aż tu dzwoni do mnie moja księgowa: – Pani Kasiu, musimy natychmiast zamknąć pierwszą firmę, bo komornik wejdzie pani na dom! – Jak to możliwe? – pytam z niedowierzaniem, ale jeszcze nie przerażona. – Przecież nikt mnie nie zawiadomił, nie otrzymałam żadnego dokumentu. Do tej pory wszystko było w porządku. – Musiała pani dostać jakieś upomnienie, ale pewnie go pani nie zauważyła – próbowała mi wmówić księgowa, na co ja wysunęłam kontrargument, że jeśli coś dostałam, to ona też powinna otrzymać podobny list. Nie było jednak czasu na sprzeczki w obliczu utraty firmy, domu i całego mojego dorobku. Był Wielki Piątek, dzień, w którym szwedzkie instytucje są pozamykane. Trzęsłam się cała z nerwów, bo przecież przez następne wolne dni niczego nie mogłam załatwić, a tu czas leci i trzeba natychmiast działać. Ponadto zastanawiałam się, gdzie podziały się pieniądze, które płaciłam do urzędu skarbowego? Przypomniałam sobie, że kiedyś poznałam kobietę, która pracowała właśnie w tym urzędzie. Miałam do niej numer telefonu i gdy zadzwoniłam, okazało się, że tego dnia była akurat w pracy. Dla mnie graniczyło to niemalże z cudem, chociaż urzędniczka wyjaśniła spokojnym głosem, że przyszła po prostu odrobić jakiś dzień. Wysłuchała mojej prośby i bardzo gorliwie zabrała się za rozwiązanie problemu. I co się okazało? Otóż po sprawdzeniu kont obu firm wyszło na jaw, że - 141 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

pieniądze wpływały tylko na pierwsze. Na jednym koncie był bilans dodatni, a na drugim ujemny. Miła urzędniczka szybko naprawiła błąd dokonując przelewu z jednego konta na drugie, a ja mogłam spędzić Święta Wielkanocne bez strachu, że moja rodzina zostanie zaraz pozbawiona dachu nad głową. Po świętach przystąpiłam jednak do natychmiastowej akcji. Przejmując całą dokumentację firm podziękowałam mojej księgowej za pracę. Zanim znalazłam tę idealną, minęło trochę czasu, ale już doskonale wiedziałam, że jak góra nie działa, to dół w każdej chwili może się zawalić, obojętnie, ile pracy ja i moi pracownicy poświęcą na rozwój biznesu. Licz na siebie i innych Odpowiedni pracownicy to jeden z najważniejszych aspektów prowadzenia firmy. Niegdyś zatrudniałam wyłącznie Polaków, ponieważ przez długi czas nie mówiłam biegle po szwedzku. Potrafię szybko nauczyć się wielu rzeczy, niestety języki obce były moją piętą Achillesową. Chodziłam na różne kursy, starałam się uczyć indywidualnie, ale niewiele to pomogło. Obecnie znam na tyle dobrze ten język, że swobodnie mogę prowadzić cztery firmy. Z czasem zaczęłam przyjmować do pracy ludzi innych narodowości, głównie Rosjan czy Ukraińców. Zatrudniam coraz więcej osób, gdyż firmy się rozwijają, więc oprócz ogłoszeń przez Internet i znajomych, szukam pracowników też przez urząd pracy. Mam bardzo sprecyzowane kryteria wobec kandydatów i jeśli je spełniają, są u mnie zatrudnieni przez lata. Chociaż wymagam dużo od pracowników, jestem lubiana, gdyż umiem być wyrozumiała. Niestety są osoby, które nie potrafią oddzielić pracy od życia prywatnego i wtedy zaczynają się problemy. Przeszkadza czasami też fakt, że w Szwecji są bardzo silne związki zawodowe i często pracownik ma więcej praw niż pracodawca. Wracając do ciężkich momentów, jakie przeżyłam podczas prowadzenia biznesów – 4 lata temu doznałam w gabinecie dentystycznym uszkodzenia nerwu trójdzielnego. Miałam sparaliżowaną część twarzy i myślałam, że już nigdy z tego nie wyjdę. Paraliż trwał miesiącami, a ja zaczęłam tracić pamięć i łapałam się na tym, że zapominam najprostszych rzeczy. Tymczasem ktoś musiał zarządzać firmami, gdyż ja nie dawałam rady. I wtedy postanowiłam znaleźć osobę, która by mnie zastąpiła. Wcześniej, gdy chciałam zatrudnić kierownika, kończyło się na porażkach i sama byłam zmuszona wszystkiemu podołać. Tym razem udało mi się znaleźć idealną osobę, która od samego początku bardzo dobrze się sprawdziła i do tej pory, chociaż już dawno w pełni wyzdrowiałam, wyręcza mnie w wielu obowiązkach. Najważniejsze obowiązki, takie jak wypłaty dla pracowników lub prowadzenie rozmów z klientami, należą do mnie. Dzięki pomocy nowej kierowniczki zarządzanie firmami jest o wiele mniej pracochłonne. Gdy przypominam sobie motto mojego ojca: „Umiesz liczyć, to licz w życiu głównie na siebie”, widzę w nim wiele mądrości, ale również i braki. Dziś wiem, że wielką sztuką jest też umieć liczyć na innych – wystarczy ich odpowiednio wyszkolić i przygotować do odpowiedzialnej działalności w firmie. Warto nauczyć się postępować z ludźmi tak, żeby byli dobrymi pracownikami i mieli szacunek do kadry kierowniczej. Równie ważne jest zapewnienie pracownikom dobrych warunków pracy i stworzenie wymagającej, ale przyjaznej atmosfery. Gdy mogłam za- 142 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

ufać ludziom i spokojnie powierzyć im różne, nieraz bardzo trudne zadania, byłam bardziej efektywna, a przede wszystkim zaczęłam mieć więcej czasu dla siebie i rodziny. Ogromnie ciężka praca, jaką musiałam wykonywać na początku emigracji, pracując od świtu do nocy po siedem dni w tygodniu, na szczęście jest tylko wspomnieniem. Na obcasach ze ściereczką Muszę tutaj opowiedzieć o moich dzieciach, które od najwcześniejszych lat wdrażałam do pracy, podobnie jak moi rodzice czynili to ze mną. Uważam, że oszczędzanie dzieci i odsuwanie ich od domowych zajęć czyni im wielką szkodę, gdyż później nie radzą sobie w dorosłym życiu. Moja trójka zawsze nam pomagała, wykonywała bez szemrania swoje obowiązki, starsze zajmowało się młodszym, a w ciężkich chwilach zawsze mogłam na nich liczyć. Gdy pracowałam w weekendy, Weronika zajmowała się chłopcami. Wielu moich przyjaciół i znajomych podziwia postawę moich dzieci i zadaje pytania, jak to zrobiłam. Przypomina mi się wtedy moje dzieciństwo na wsi, kiedy dla mnie i moich dwóch sióstr pomoc rodzicom była oczywistością, gdyż całe nasze otoczenie tak funkcjonowało. Te zasady wdrożyłam w mojej rodzinie i ich efekty dzisiaj są widoczne. Córka jest już samodzielna, ma mieszkanie i daje sobie radę ze wszystkim. Jeszcze szuka swojej drogi zawodowej, ale nie podpowiadam jej, co ma robić, gdyż uważam, że młody człowiek sam powinien dojść do swojego przeznaczenia. Synowie są jeszcze mali i nie wiem, jaki obiorą kierunek. Starszy bardzo dobrze się uczy i jest poważny jak na swój wiek, a Karolek rozbraja wszystkich swoim wesołym usposobieniem. Chociaż jestem dość ostrą, niepobłażającą mamą, to dzieci wiedzą, że je kocham i nawet jak dużo wymagam (czasami podniesionym głosem), to za wszelką cenę próbuję się z nimi dogadać. Rozmowy kończą się zawsze zgodą, a ja mam przeświadczenie, że moje wychowawcze metody są dla ich dobra, żeby miały łatwiej w życiu, żeby nie wyrosły na ludzi, którzy cały czas będą oglądać się na innych. Moje podejście do pracy jest dla nich również dobrym przykładem. Gdy byłam w ciąży z najmłodszym synkiem, pracowałam aż do jego urodzenia, a potem, tuż po porodzie (miałam trzecie cesarskie cięcie), brałam niemowlę do nosidełka i szłam do pracy. Jedynie bardzo poważna choroba mogła mnie usprawiedliwić. Moi klienci znają mnie od tej strony i wiedzą, że na mnie i na moich pracowników mogą liczyć w każdej sytuacji. Opowiem tutaj o jednej z nich, która pokazuje, że w wyjątkowych okolicznościach potrafiłam stanąć na wysokości zadania. Otóż kilka lat temu podczas spaceru po okolicy zobaczyłam piękny dom. „Och, jakbym chciała, aby moja ekipa mogła tu sprzątać!” – pomyślałam. W tym czasie prosiłam męża, czy nie mógłby rozreklamować mojego biznesu w firmie, w której pracował, a on tylko rzucił: „Myślisz, że to takie proste!”. Nie zniechęcona jego postawą zaczęłam go prosić, że może zaproponuje usługi mojej firmy swojemu szefowi. Wojtek uznał, że jest to jeszcze mniej realny pomysł. W międzyczasie, może poprzez akcję roznoszenie ulotek, zostałam zaproszona na rozmowę do wspomnianego pięknego domu. Gdy zobaczyłam jego wnętrze, przeżyłam szok. Nigdy nie widziałam czegoś takiego w prywatnej rezydencji. Wyglądała jak superluksusowy hotel! Po rozmowie z właścicielką otrzymaliśmy kontrakt i wysłałam do tego - 143 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

domu moją najlepszą ekipę. Potem, poprzez skojarzenie nazwiska właścicielki i szefa Wojtka, odkryłam, że ten piękny dom należy do niego i jego żony! Czyli moje podwójne marzenie się spełniło. Pewnego razu niespodziewanie jedna z dziewczyn, która od roku sprzątała w tym domu, nie mogła przyjechać do pracy z powodu choroby. Byłam tym bardzo zmartwiona i zwierzyłam się ze swojego problemu Justynie, która zarządza moją hurtownią. A ona na to: „Przecież jest proste rozwiązanie. Pojedziemy obie i posprzątamy ten dom!”. Początkowo uznałam ten pomysł za szalony. Ja, właścicielka czterech firm, Justyna, kierowniczka jednej z nich, obie umalowane, z długimi paznokciami, elegancko ubrane, mamy tak jak stoimy złapać za ścierkę i odkurzacz? „Przecież to szef twojego męża. Nie możemy go zawieść!” – argument Justyny przeważył. Przyjechałyśmy na miejsce, drzwi otworzył nam sam właściciel i jak nie zacznie na nas krzyczeć: „Przecież miała przyjeżdżać ta sama osoba, a tu pojawiacie się wy, na obcasach i z długimi pazurami!”. Przedstawiłam się jako kierowniczka firmy i mówię: „Bardzo Pana przepraszam, ale sam Pan ma firmę i na pewno Pan rozumie, co to znaczy, gdy pracownik nawali i nie przyjdzie do pracy. Dlatego sama musiałam zakasać rękawy i po prostu przyjechać!”. Szef Wojtka wzruszył się do tego stopnia, że mnie przytulił. Obie z Justyną posprzątałyśmy dom i tak skończył się ten niecodzienny incydent. - 144 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Siła integracji Gdy ludzie pytają mnie, co trzeba zrobić, żeby osiągnąć sukces, myślę o swojej karierze, jej trudnych początkach, różnych zawirowaniach i dochodzę do wniosku, że zaważyło na niej kilka czynników, ale najważniejszym z nich jestem ja sama. Moja pasja, upór, wchodzenie oknem, gdy drzwi są zamknięte, podejmowanie wszystkich nowych wyzwań z uśmiechem i przekonaniem, że dam sobie radę – wszystko to doprowadziło mnie do miejsca, w którym obecnie jestem. Zawsze dążyłam do wytyczonego celu mimo braku wiary, a czasami wręcz sprzeciwu mojego męża. A przecież niejedna kobieta tego doświadcza. Ważny też jest odpowiedni stosunek do obcego kraju. Im wcześniej go uznamy za drugą ojczyznę i wyzbędziemy się niepotrzebnej nostalgii i tęsknoty za Polską, tym szybciej nastąpi nasza asymilacja i związana z nią harmonia w stosunkach z rodzimą społecznością. Nie namawiam, żeby kompletnie odcinać się od korzeni, gdyż one nas wzbogacają i dają poczucie tożsamości, ale zaakceptowanie obcej kultury czyni nas zintegrowanym obywatelem nowego kraju. Dzięki temu możemy w nim wiele zdziałać, nawiązać znajomości, które przyniosą nam korzyści poprzez wprowadzenie w środowisko lokalnego establishmentu. Taka biznesowa sieć kontaktów jest bardzo pomocna w prowadzeniu firmy. Część z tych ludzi staje się naszymi przyjaciółmi, nawiązują się głębsze więzi, rozwija się życie towarzyskie i wtedy emigrant odnajduje się w pełni w nowym kraju, stając się jego pełnowartościowym obywatelem. Szwecja jest idealnym państwem do rozwoju i spełnienia swoich ambicji i marzeń. Świetnie zorganizowana opieka socjalna sprzyja przedsiębiorczości młodych kobiet, które bez problemu mogą połączyć macierzyństwo z pracą zawodową. Jest to po prostu raj dla kobiecych biznesów! Do mojego SPA trafiają panie, które niekiedy są bardzo zamożne, ale chcą też zająć się czymś, co dawałoby im satysfakcję. Rozmawiamy ze sobą, ja coś im sugeruję, wymieniamy poglądy. Kilkakrotnie potem do mnie dzwoniły z podziękowaniami, że idąc za moimi radami kupiły dom, mieszkanie, czy zajęły się pracą społeczną. Sprawia mi to wielką satysfakcję, że mogłam im pomóc w odnalezieniu swojej drogi. Ostatnią firmą, którą otworzyłam, jest hurtownia ekologicznych kosmetyków firmy tianDe. Nazwałam ją Milioner Eco. W ramach jej działalności rozprowadzam kosmetyki na całą Szwecję oraz ostatnio w kilku krajach europejskich. Nie od razu odkryłam te fantastyczne produkty. Pudło z próbkami stało u mnie na półce przez trzy miesiące i dopiero po naleganiach firmy otworzyłam je i dałam do wypróbowania moim klientom, znajomym i rodzinie. Z miejsca wzbudziły zachwyty! Taka pozytywna reakcja zachęciła mnie do zajęcia się rozprowadzaniem tych produktów i obecnie, oprócz założonej przeze mnie filii w Szwecji, otwieram nowe w Polsce, Anglii, Niemczech i w Irlandii. Często jeżdżę na sympozja i konferencje organizowane przez firmę, na których dowiaduję się o specyfice produktów oraz o wprowadzanych na rynek nowościach. Korporacja tianDe, która powstała zaledwie w 2007 roku w Rosji, jest obecnie najszybciej rozwijającym się tradycyjnym networkiem w Europie. Od początku powstania zarząd firmy tianDe postawił na gwałtowny rozwój i ekspansję. Idea była prosta: zaoferować klientowi naturalne produkty kosmetyczne doskonałej jakości w przystępnych cenach. Głównym elementem promocji i budowy - 145 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

biznesu mieli być ludzie, którzy będą używać produktów i polecać je swoim znajomym. Zainwestowano więc olbrzymi kapitał w produkcję i logistykę, aby stworzyć największą sieć na świecie oferującą początkowo produkty kosmetyczne, a potem biżuterię, suplementy i herbaty ziołowe. Obecnie oferta firmy tianDe to ponad 700 produktów, których liczba wciąż rośnie. Wszystkie produkty posiadają najważniejsze atesty jakościowe. Firma tianDe oferuje kosmetyki według receptury stworzonej przez starożytnych chińskich uzdrowicieli. Od samego początku do produkcji tych kosmetyków stosowano tylko wybrane surowce wysokiej jakości – rośliny uprawiane w ekologicznie czystych regionach Tybetu i Chin oraz głębinową wodę morską. Przez działalność w tianDe poznałam wielu wspaniałych ludzi, a biznesowe kontakty często zamieniają się w bardziej przyjacielskie. Współpracuję też z różnymi firmami w Szwecji. Uważam, że działając w tej samej branży nie jesteśmy dla siebie groźną konkurencją, gdyż kooperując możemy stworzyć coś niepowtarzalnego, obojętnie czy będzie to branża budowlana, sprzątająca, fryzjerska czy kosmetyczna. Wczoraj Polska, dziś Szwecja, a jutro… Wspomniałam o ważnej roli integracji ze społecznością szwedzką, ale też o wartościach, jakie niesie ze sobą znajomość kraju urodzenia, jego kultury i zwyczajów. Świadoma tego zaczęłam udzielać się w polonijnych organizacjach, aby w końcu stać się współzałożycielką jednej z nich, o nazwie Polska Sobota Stylu i Smaku. Organizujemy imprezy dla dzieci i dorosłych. Dla maluchów są to zabawy związane ze świętami, jak Zajączki czy Mikołajki, a dla dorosłych pokazy mody oraz targi, podczas których spotykają się właściciele różnych biznesów. Początkowo, gdy padł pomysł zorganizowania takiej imprezy, nie chciałam w niej uczestniczyć, proponując jedynie ciche doradztwo. Niestety, z „cichego” zrobiło się „głośne”, bo musiałam – po raz pierwszy w życiu – stanąć na scenie i przed tak dużą publicznością wykonać makijaż metamorfozę. Również Organizacja Polonijna prowadzona przez Jolantę Marię Olsson zaprosiła mnie do swojego grona, abyśmy w Szwecji zaczęły działać jako polskie kobiety biznesu. Zdawałoby się, że prowadzenie czterech firm to duże wyzwanie i powinnam na tym poprzestać. Tymczasem marzy mi się budowanie domów i inwestowanie w nieruchomości. Oglądam domy, działki, śledzę rynek. Gdy idę na spacer w naszej dzielnicy lub wyjeżdżam poza nią, zawsze wypatruję nieruchomości wystawionych na sprzedaż. Spełnieniem tego marzenia było kupno naszego obecnego domu. Zanim to nastąpiło, dokładnie wiedziałam, czego szukam. Miał to być obszerny dom mieszczący moją hurtownię oraz biuro. Gdy już znalazłam ten idealny, musiałam przekonać do jego kupna męża, który stawiał duży opór – pomógł mi w tym syn codziennie nalegając na ojca, żeby zmienił zdanie. Mam teraz wspaniały dom, w którym mogę pracować, zaoszczędzając wiele godzin na dojazdy. Gdy zmęczę się zarządzaniem biznesami, idę do ogrodu i tam odpoczywam. Blisko naszego domu znajdują się las, woda, góry i park narodowy. Uwielbiam przebywać w otoczeniu pięknej przyrody. Wtedy czuję w pełni, że życie jest cudowne! Z satysfakcją patrzę na dorobek swojego życia. Wspominam ciężkie początki, potem rozwój kolejnych firm, a w międzyczasie dorastanie dzieci i nasze życie rodzinne. Na każdym polu odniosłam sukces. Chociaż kocham moją pracę, zwolniłam trochę tempa, uciekając od czasu do czasu w krainę marzeń, tym razem nie związaną z moimi biznesami. Są nią podróże, które pozwolą mi poznać obce kraje wyłącznie turystycznie, od ich najpiękniejszej strony. Mam już nawet plan – pierwszą taką krainą będzie Australia! - 146 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 147 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„W życiu nie chodzi o to, by przeczekać burzę. Chodzi o to, żeby nauczyć się tańczyć w deszczu”. Steven D. Wolf

MONIKA LEONIUK-ŚWIERC IRLANDIA tianDe Centre Ireland www.tiande.ie - 148 -


- 149 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Monika Leoniuk-Świerc

Cud przeobrażenia Irlandia

Witaj Nieznajoma! Trzymasz w swoich rękach niezwykłą książkę. Książkę, która może odmienić bieg Twojego losu, jeśli tylko zapragniesz. Czytaj ją uważnie i przeżyj historie kobiet, które były tam, gdzie może teraz jesteś Ty. My wszystkie mamy na swoim koncie wiele porażek i sytuacji, można byłoby pomyśleć, bez wyjścia. Ale wyjście jest zawsze, gdyż wola przetrwania i pragnienie szczęścia jest w każdej z nas, od zawsze. Nie możemy pozwolić, żebyśmy przestały o siebie walczyć. Z poczwarki w motyla Zdradzę Ci coś. Jestem motylem. Przeszłam metamorfozę, ewolucję, reinkarnację, odrodzenie, nazwij to, jak chcesz. Z gąsienicy, samotnej, zagubionej i nieszczęśliwej kobiety zmieniłam się w motyla. Stałam się kobietą, która ma świadomość swojego miejsca we wszechświecie. Dziś śmiało mogę powiedzieć, że znam swoją wartość, jestem pewna siebie, pokorna wobec swoich wad, wdzięczna za każdy talent i otaczającą mnie dobroć. Walczyłam i wygrałam walkę, która toczyła się we mnie. Nie było łatwo. Ale każde skaleczenie, siniak, rana dały mi doświadczenie, jakiego żaden coach, żaden guru nie jest w stanie mi ofiarować. Moje osobiste cierpienie pozwoliło mi być wrażliwszą na krzywdę innych. Wiem, co to ból. Rozumiem go. Czy Ty też czasem go odczuwasz? Miewasz chwile, w których nie masz już na nic siły? Nie jesteś sama. Nigdy nie byłaś. Wiele z nas przeżywa cierpienie każdego dnia. Pamiętaj, że masz wokół siebie ludzi, którzy zawsze Ci pomogą. Nie rań się już więcej. Nieważne, ile w życiu złego przeszłaś. Jeśli dziś czytasz tę książkę, to znaczy, że jesteś silniejsza niż miliony ludzi na świecie. Uświadom sobie, że właśnie teraz jesteś we właściwym miejscu i czasie. Nie uciekaj już i podejmij wyzwanie. Przeczytaj moją historię. Wiem, że pozwoli Ci uwierzyć w siebie i zawalczyć o lepsze jutro. Zawsze wierzyłam w ludzi i miałam potrzebę niesienia pomocy innym. W moim przekonaniu żaden człowiek nie rodzi się z natury zły. To życie – sytuacje, rodzina, społeczeństwo bądź napotkane przeszkody mają wpływ na to, kim się stajemy. Nie zawsze możemy się przed tym obronić. Ciężko winić osobę, która od dziecka karmiona była przemocą, by w dorosłym wieku rozumiała, że przemoc jest zła. Wytłoczona matryca pozostaje w nim czasem na zawsze. Jedyną nadzieją jest odpowiednia - 151 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

terapia, przekształcenie tej zaprogramowanej matrycy w dobre nawyki i zrozumienie błędnej interpretacji agresywnego zachowania. I taki obrałam sobie cel. Pomagać tym zabłąkanym i skreślonym przez społeczeństwo… Właśnie to zaważyło na wyborze mojego kierunku studiów – Resocjalizacji w Pomorskiej Akademii Pedagogicznej. Do tej pory pamiętam słowa mamy: „Dziecko, co ty z tego będziesz mieć?”. Odpowiedziałam pewnym głosem: „Satysfakcję!”. Mama skwitowała: „Satysfakcji nie włożysz do garnka i nie ugotujesz z niej zupy”. Na tamtą chwilę była to prawda. Dziś jednak właśnie dzięki temu, że ukończyłam ten kierunek, udaje mi się lepiej zrozumieć ludzi, z którymi współpracuję. Wiem, jak im doradzić, jak wesprzeć, gdy tracą siły, jak dać impuls do działania. Często czuję, że daję im drugą szansę, a proces rozwoju, jaki przechodzą, wart jest wszystkich pieniędzy świata. Z niewierzących w siebie, zahukanych codziennością, rodzą się nowe, mocne wewnętrznie, kochające życie osoby. Kolejne motyle. Ale wszystko ma swój początek. Złamane serce Skąd wzięła się moja pasja życia? Jako młoda osoba miałam swoje trudne chwile. Bunt nastolatki należał do tych najcięższych. Miałam ogromny problem, by zasymilować się z rówieśnikami. Brak wiary w siebie i mnóstwo kompleksów popchnęły mnie w końcu na złą drogę. Używki, nocne koncerty, zabawa do rana. Nie szanowałam własnego życia. Gdyby nie moi rodzice, nie pisałabym tej książki – wyciągnęli mnie z najciemniejszych czeluści piekieł. Dziękuję im za to. To ja pierwsza dostałam tę drugą szansę. Zdarzyło się jednak coś, co na zawsze mnie odmieniło. Gdy walczyłam ze swoimi problemami, mój kochany brat też je przechodził. Nie zdążyliśmy zareagować. Straciliśmy go na zawsze. Pękło nam serce. Poczucie winy, bezsilność, ból, którego nie da się opisać. Gdzie była starsza siostra, gdy mnie potrzebował? Aby poradzić sobie z tak przenikliwym cierpieniem i wyrzutami sumienia, potrzebowałam lat. Wyjechałam do Irlandii, szukając ukojenia. Miał to być epizod w moim życiu, trzy, może sześć miesięcy i powrót. Los jednak chciał inaczej. Zielona Wyspa fascynowała mnie od zawsze. Spokojni ludzie, piękno natury. Jako miłośniczka gotyckiego rocka czułam się idealnie pośród zamków i zieleni, z jakich słynie Irlandia. Praca dawała mi chleb i szanse, by stanąć na nogi. Czy dawała szczęście? Nie, ten proces miał dopiero nadejść. Prace zmieniałam często, szukałam lepszych pieniędzy, dogodniejszych warunków, a przede wszystkim ludzi, z którymi chciałam czuć się po prostu dobrze. Na obczyźnie nie jest łatwo. Ludzie tęsknią za domem, a pogoń za pieniędzmi często tworzy wzajemną wrogość. Zawiodłam się na wielu ludziach, ale teraz z perspektywy czasu wiem, że była to też moja wina, gdyż potrzebowałam zmienić wiele rzeczy w sobie. Przyciągamy ludzi podobnych do nas, zatem jeżeli sami postaramy się poukładać nasze sprawy, wybaczyć i stać się lepsi, to i takich ludzi zaczniemy spotykać na naszej drodze. Jesteśmy zawsze wypadkową pięciu osób, z którymi spędzamy najwięcej czasu. Wybierajmy więc mądrze. Nadszedł kolejny etap mojego życia. Wejście w dorosłość, z którą zawsze walczyłam. Małżeństwo, a następnie narodziny mojej kochanej córki Alicji. Macierzyństwo okazało się najpiękniejszym darem, jaki mogłam dostać od Boga. Jednak założenie rodziny niosło za sobą również konsekwencje. Musiałam podjąć stabilną pracę, w której utknęłam na 8 lat. Moje dni wypełniała harówka w fabryce - 152 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

medycznej, gdzie funkcjonowałam jako numer g042500 zamiast nazwiska, oraz ciągła monotonia. Pochodzę z bardzo pracowitej rodziny, więc nadgodziny i praca ponad normę były dla mnie codziennością. Myślę, że generalnie my, Polacy, z racji naszej historii, jesteśmy narodowością niezwykle pracowitą. Za to właśnie cenią nas najbardziej na całym świecie. Czy jednak jesteśmy za to sprawiedliwie nagradzani? Czas zmian Przyszła kolejna lawina, rozpad małżeństwa. Znów załamanie, strach o to, co będzie dalej. To jeden z takich momentów, w których czujesz, że to już koniec. Przepaść. Dalej już nic na Ciebie nie czeka. Pamiętaj jednak, że to tylko moment, chwila, która MIJA. Trzeba to przejść, przeczekać, przeżyć po swojemu, ale nigdy nie myśleć, że to już koniec. Potraktuj te doświadczenia jako niezwykłą lekcję na przyszłość. Przeanalizuj, co było przyczyną rozpadu, co możesz zmienić, czego będziesz oczekiwać od drugiej osoby w nowym związku. Ucz się na swoich błędach, by ich już nigdy nie popełniać. Tak stało się ze mną. Pokochałam drugi raz. O wiele mocniej. I wierzę, że już na zawsze. Pojawiła się osoba, która stała się moją opoką i jest nią do dziś. Znów poczułam się kochana i zaczęłam stawać na nogi. Był to mój pierwszy krok do sukcesu. Nie zawsze jest kolorowo, ale nasza miłość nie pozwala zrezygnować nam z walki o związek. Nie poddajemy się w chwilach kryzysu. Często musimy ugiąć się w naszych przekonaniach. Pójść sobie na rękę. Wybaczyć. Mój mąż Bartek jest wsparciem, o jakim można tylko marzyć. Razem powołaliśmy do życia kolejny cud świata, naszą córkę Olivię. W przeszłości często zastanawiałam się, dlaczego życie jest dla mnie takie niesprawiedliwe. Inni mają wszystko, wciąż odnoszą sukcesy, a mnie się nic nie udaje. Skarżyłam się sama do siebie, że przecież powinien istnieć balans między dobrem i złem. Równowaga. Yin yang. Okazało się, że po prostu nie dostrzegałam znaków. Wszystko, co się wydarzyło, miało swój cel. Wyższy cel, którego jeszcze nie rozumiałam. Cierpienie, porażki i ludzie byli moim drogowskazem. Znaczyli czas i miejsca, dawali doświadczenia, które przywiodły mnie właśnie tu, gdzie teraz jestem. Ukształtowały mój charakter, uczyniły mnie nadzwyczaj silną w momentach największych kryzysów. Wszechświat wie, co dla nas dobre i nigdy nie narazi nas na coś, czego nie jesteśmy w stanie znieść. To często my nie jesteśmy świadome swojej siły. Okropne przeżycia w pracy przygniatały mnie coraz bardziej. Poświęcałam się w fabryce, ale niestety bez wzajemności. Byłam wykorzystywana i źle traktowana, mimo ogromnego zaangażowania z mojej strony. I w końcu nadszedł czas zmian. Obudziłam swą intuicję, a może po prostu pozwoliłam jej mówić. Dostrzegłam znak, który bezbłędnie odczytałam. Pewnego dnia moja przyjaciółka Magda przedstawiła mi firmę zdrowotno-kosmetyczną tianDe. Jeden zabieg na dłonie i byłam zakochana w ich produktach. Poznawałam je, uczyłam się i zaczęłam marzyć. Były to produkty nieznane w Irlandii. Dziewiczy rynek. Ogromny potencjał, gdyż ich zadaniem jest pomoc ludziom w chorobach XXI wieku, takich jak łuszczyce, egzemy, trądziki, bóle mięśni, stawów, itd. Stworzyłam w głowie wizję i zapragnęłam wprowadzić ją w życie. Zalękniona, ale z ogromną chęcią zmian, zapisałam się do irlandzkiej grupy Women in business (Kobiety w biznesie). Nie byłam żadną bizneswoman, ale - 153 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 154 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

coś pchało mnie, by poznać to środowisko – cudowne osoby, które dały mi siłę, by wierzyć, że idę w dobrym kierunku. Widząc jak wspaniale działają produkty, zapragnęłam stać się specjalistką od skóry. Zapisałam się na kurs do American Beauty Academy, który ukończyłam z wyróżnieniem. To był pierwszy krok. Grubo po trzydziestce zaczęłam nowy rozdział mojego życia. Rozpoczęłam wykonywanie zabiegów w oparciu o produkty tianDe, nie rezygnując z pracy w fabryce. Zabiegi przeprowadzałam w domu. Poświęciłam jeden z wynajmowanych pokoi na mały salon kosmetyczny. Tam też powoli rozszerzałam asortyment tianDe. W domowym zaciszu powstawało małe centrum serwisowe. Nie miałam zbyt wielkich funduszy, dlatego postanowiłam inwestować każde zarobione pieniądze w nowe produkty. A zainteresowanie ludzi wciąż rosło. Zgłaszało się do mnie coraz więcej zadowolonych klientów, a ja nareszcie poczułam to, o czym mówiłam kiedyś mojej mamie – satysfakcję. Pomagam ludziom, a oni odpłacają mi wdzięcznością. Czyż nie o tym marzyłam od początku? Moje marzenia zaczęły być - 155 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

coraz śmielsze. W tej kwestii warto uczyć się determinacji od dzieci. Dziecko, gdy czegoś bardzo chce, zrobi wszystko, by to otrzymać. Będzie kopać, krzyczeć, kombinować, przymilać się, aby ostatecznie dostać wymarzoną nagrodę. Dziecięce marzenia są nieograniczone. Dlaczego więc my, dorośli, zaczęliśmy je ograniczać? Co gorsze, nie tylko sobie, ale i innym? Jak to już kiedyś rzekł nasz wielki wieszcz Adam Mickiewicz: „Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga”. W marynarce po sukces Kolejny znak – Patrycja Milic. Anioł, bo inaczej nie mogę jej nazwać. Ta kobieta pojawiła się we właściwym momencie, miejscu i czasie. Niczym wróżka złapała mnie mocno za rękę i od tamtej pory jest ze mną. To ona pozwoliła mi stać się osobą, którą jestem dzisiaj. Uwierzyła we mnie od samego początku, gdy ja tej wiary jeszcze nie przeczuwałam. Znaki. One często stoją na naszej drodze, ale ich nie dostrzegamy. Boimy się ich albo zagłuszamy je naszym racjonalnym myśleniem. Czy czujesz czasem, że coś popycha Cię do działania, a jednak się powstrzymujesz? Specyficzne sytuacje i ludzie wysyłają nam znaki i to od nas zależy, czy je dostrzeżemy i zaakceptujemy. Wiąże się to z poważnymi decyzjami, nierzadko z ryzykiem, ale ich podjęcie wyzwala nas z kajdanek noszonych przez lata. Moim znakiem była Patrycja, wzór, jaki z dumą chcę naśladować. Wprowadziła mnie w biznes, o którym nie miałam pojęcia. Marketing sieciowy był dla mnie czarną magią. Ona sama jeszcze wtedy raczkowała w tym obszarze, wywodząc się z tradycyjnego biznesu węglowego. Jestem w tianDe dzięki niej. To właśnie Patrycja pokazała mi uczciwość i sprawiedliwość biznesu MLM (Multi Level Marketing). Nauczyła mnie, że najważniejsze w tej firmie są relacje, a nie pieniądze. Sprawiedliwa jak Salomon, ma w sobie dobroć i mądrość, za którą podąża potężna grupa partnerów biznesowych. Jest korzeniem drzewa mocno wrośniętego w ziemię, a my wszyscy wyrastamy jak liście w różnych częściach świata. W moim życiu nadszedł czas, abym podjęła poważną decyzję. Marzenia przeradzały się w cele, a im dalej szłam, tym bardziej byłam pewna ich realizacji. Z paraliżującym lękiem i ogromnym bólem brzucha poszłam pożegnać się z fabryką. Wiedziałam, że mam kredyt na dom. Musiałam więc zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby co miesiąc wywiązywać się z finansowych zobowiązań i nie pozwolić, abyśmy z rodziną wylądowali na bruku. Otworzyłam centrum serwisowe, pierwsze w Irlandii, które miało zaopatrywać ludzi na Zielonej Wyspie w produkty tianDe. Połączyłam je z salonem kosmetycznym i zaczęłam wykonywać zabiegi spa. Zwiększyłam również pakiet usług. Dzięki kursom holistycznym coraz bardziej czułam się ekspertem w dziedzinie piękna i zdrowia. Chociaż ryzyko było ogromne, zrealizowałam wszystko, co zaplanowałam. Powoli zaczęły dołączać do mnie osoby, które, tak jak ja, potrzebowały zmian. Grupa zaczęła się rozrastać. Wtedy zamarzyłam, by zostać dyrektorem tianDe. To brzmiało tak dumnie! Może to śmieszne, ale jako wstydliwa osoba po raz pierwszy pomyślałam, jakby to było cudownie nosić marynarki, mieć zawsze zrobione paznokcie i piękny makijaż. Marynarki kojarzyły mi się z biznesem. W telewizji oglądałam panie w garniturach i zastanawiałam się, jakie to uczucie być - 156 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

kobietą biznesu. Do dziś uwielbiam marynarki, to dla mnie symbol powodzenia i sukcesu. Zanim jednak doszłam do tego etapu, przede mną była ciężka praca, czasem ponad wytrzymałość. Nieprawdą jest, że sukces przychodzi łatwo. To lista wyrzeczeń i poświęceń, na które musisz być przygotowana. Często nieprzespane noce. Jeżeli obrałaś już swój cel, musisz wiedzieć, z czego zrezygnować i co możesz po drodze stracić. Ale czy warto? Oczywiście! Tworząc coś od zera i angażując w to ogromny wysiłek wiesz, że robisz to dla siebie. Spełniasz swoje marzenie, nie czyjeś. Satysfakcja jest niewyobrażalna, gdy zobaczysz efekty! Skok na główkę Po milionach festiwali, kiermaszy i spotkań biznesowych osiągnęłam swój cel. Zostałam Dyrektorem tianDe. Łzy szczęścia płynęły same i rozpierała mnie nieopisana duma. Dziś bardziej cieszą mnie sukcesy innych, ale na tamtą chwilę to było szczęście na wagę Oskara. Poczułam prawdziwy głód życia. Poznając stopniowo swoje nieograniczone możliwości, postanowiłam rozpocząć nową podróż, podróż w głąb siebie. Postawiłam na rozwój osobisty. Zaczęłam od szkolenia NLP ze Sławomirem Rakiem. Ach, ile się wtedy zadziało! Sławek przygotował mnie na moje pierwsze wystąpienie przed publicznością w Katowicach, gdzie odbywało się ogromne wydarzenie pod patronatem tianDe. Miałam wystąpić na scenie i opowiedzieć swoją historię przed doświadczonymi liderami. Potrafisz sobie wyobrazić, jak się wtedy czułam? Wstydziłam się rozmawiać z dwoma Irlandczykami w poprzedniej pracy, a tu nagle mam wystąpić przed ogromną publicznością! Nad wszystkim jak zawsze czuwała Patrycja Milic, to ona pomagała rozciągać moją strefę komfortu. Wrzuciła mnie na głęboką wodę i patrzyła, jak uczę się pływać. Moim kołem ratunkowym był wtedy Sławek i przygoda z NLP. Dzięki jego szkoleniu przerobiłam wiele spraw, które mnie blokowały. Wyjątkowe rozwiązania i techniki radzenia sobie z trudnymi sytuacjami do dziś pozwalają mi iść do przodu. Zdradzę Ci w sekrecie, że każde szkolenie, na jakie uczęszczam, pokazuje mi, jak mało wiem i jak długą jeszcze drogę do doskonałości mam przed sobą. I tak w Katowicach przeżyłam swój pierwszy skok na główkę do oceanu. Dałam radę. Usłyszałam brawa. Znów otworzyły mi się oczy. Uświadomiłam sobie, do jakich wyczynów jestem zdolna. Później rozpoczęłam szkolenia z Kamilą Rowińską, która zmieniła mnie na zawsze. Cała praca, którą musiałam ze sobą wykonać, to przetworzyć stare matryce, zmienić niepożądane nawyki i zacząć po prostu kochać siebie. Ta lekcja była warta każdych pieniędzy. Zrozumiałam, że chcę, by inni mogli, tak jak ja, cieszyć się sobą i radować sukcesami. Zapragnęłam pomagać nie tylko zdrowotnie, ale i mentalnie. Chciałam móc dzielić się tym skarbem, czyli wiedzą, którą odkryłam. I wtedy właśnie ludzie, którzy rozpoczęli ze mną współpracę, już nie tylko przechodzili treningi produktowe, ale przede wszystkim nastawiali się na rozwój osobisty. Potem pojawiła się Beatrice Bartlay. Cudowna kobieta, która znów zrobiła niezłą rewolucję w moim życiu. Przeczytacie jej historię na kartach tej samej książki. Beatrice uporządkowała mój system pracy, pokazała, jak radzić sobie z jej nadmiarem i zaznaczyć granice, czyli jak zacząć siebie - 157 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 158 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

szanować. To dzięki niej powstał film o kremie z mucyną ślimaka, który nakręciłam niedługo po jej szkoleniu. Jeden film dotarł do 70 000 ludzi. Sprzedaż była ogromna, a wiadomości z podziękowaniami nie było końca. Dzięki temu niezwykłemu produktowi, a przede wszystkim dzięki mojej odwadze w nakręceniu tego filmu, udało mi się pomóc ludziom z różnych zakątków świata: załamanym rodzicom walczącym z egzemą u swych dzieci, młodym osobom zmagającym się z trądzikiem. Znów odważyłam się zrobić coś, do czego jeszcze niedawno myślałam, że nie jestem zdolna! Wszystko w życiu się przydaje Rozwój osobisty jest niezbędny do tego, by stać się lepszym człowiekiem. Nigdy nie żałuj na to pieniędzy. Jesteś chodzącą inwestycją w swoją przyszłość. Korzystaj ze szkoleń, wybierz swojego ulubionego coacha, trenera, który najbardziej do Ciebie trafia. Czytaj książki, słuchaj webinariów, korzystaj z darmowych e-booków. Tylko to pozwoli Ci uwierzyć we własny potencjał. Zrozumiesz, jak unikatową jednostką stworzył Cię wszechświat. I to jest właśnie moim sukcesem. Dziś świadomość samej siebie pozwala mi wierzyć w to, że gdziekolwiek przyjdzie mi żyć, gdziekolwiek rzuci mnie los, dam sobie radę. Wiem, że nic nie jest w stanie mnie złamać. Znam swoją wartość, zawsze znajdę ludzi, z którymi będę czuła się dobrze. Gdyby przyszło mi zacząć tworzyć wszystko od zera, nie bałabym się wyzwań. Szkolenia dały mi siłę, by walczyć o marzenia i je realizować. Chcę, byś pamiętała, że nic nie dzieje się bez przyczyny. To jak puzzle, które trzeba powoli układać. Kiedy skończyłam studia i wyjechałam za granicę, miałam poczucie, że te 5 lat nauki były czasem straconym. Pracując jako kelnerka, sprzątaczka i pani od rezerwacji telefonicznych przeklinałam los. Dziś wiem, że była to lekcja pokory i rozumiem, jak ciężką pracę wykonują osoby na tych stanowiskach. Nie patrzę na nie z wyższością, bo niby dlaczego? Każda z nich chce mieć stabilizację finansową, by godnie żyć. Myślałam, że moje studia już nigdy do niczego mi się nie przydadzą. W jakim byłam błędzie! Mój dyplom z pedagogiki zakwalifikowano w Irlandii jako 9 poziom według FETAC. Co za tym idzie, zostałam zwolniona z dodatkowych szkoleń i kursów uprawniających mnie do bycia nauczycielem. Uwaga – nauczycielem szkoleń kosmetycznych! W tym roku rozpoczęłam akredytowane kursy kosmetyczne, które uprawniają moje biznes partnerki do wykonywania zawodu kosmetyczki. Nie tylko ułatwia im to pracę z produktami tianDe, ale czyni też bardziej wiarygodnymi, jeżeli chodzi o dobór kosmetyków. Oto kolejny dowód na to, że wszystko ma swój czas i sens. Rozwiń skrzydła i leć! Dlaczego tianDe? Wszystko zamknięte jest w filozofii, jaką kieruje się ta wyjątkowa firma. Balans. Mądrość Dalekiego Wschodu połączona z nowoczesną nanotechnologią. Cud natury. Ziołolecznictwo. Ekologia. Skuteczność. Właściciele firmy to skromne osoby, mimo że są milionerami. Kochają ludzi i szanują każdego z nas. Dzięki wspaniałej top liderce Lamarze Zabin inaczej spojrzałam na mo- 159 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

jego męża i jego poświęcenie. Nauczyłam się być mu wdzięczna. Dzięki niej zadbałam też o zdrowie i przestałam palić. Patrycja Milic pomogła mi uwierzyć w moje bezkresne możliwości, a Krystyna Jasztal zrozumieć, jak bardzo trzeba się szanować w biznesie i jak ważne jest bycie lojalnym wobec siebie. Dzięki terapeutycznej mocy produktów tianDe czuję wymarzoną satysfakcję. Pomagam w chorobie i zdrowiu ludziom na całym świecie. W ciągu 4 lat pracy w tianDe odwiedziłam 12 krajów łącznie z Moskwą! Właśnie w Rosji, w Moskwie spośród osób z wielu krajów, zostałam dwukrotnie wybrana Liderem Roku 2016 oraz Liderem Roku 2018. Współpracuję z ludźmi na całym świecie, rozbudowując rynek na nowe kraje. Czasem czuję się jak Marco Polo. Swoboda współpracy jest kolejnym kluczem do sukcesu. Dołączają do naszego zespołu nie tylko handlowcy czy inwestorzy, ale i ludzie szukający swobody finansowej bądź nowej drogi rozwoju. Jesteśmy globalni. W mojej drużynie jest już około 300 biznes partnerów! Chcemy pomagać, bo dobro wraca. Jeżeli tylko jesteś jedną z osób, które pragną otworzyć swoją firmę, szukają pomysłu na siebie, chcą otaczać się cudownymi ludźmi, kochają zdrowie, piękno i chcą od podstaw poznać tajniki biznesu, jestem tu dla Ciebie. Pomogę Ci zbudować sukces od zera. Tak jak stało się to ze mną. Praca w tianDe obudziła mnie z letargu. Stałam się pozytywną osobą, optymistycznie spoglądającą w przyszłość. Wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych, bo chcieć to móc. Takich też ludzi szukam do mojego zespołu. A właśnie! Musisz wiedzieć, że tianDe to ludzie, przyjaźnie, relacje, wsparcie i motywacja. To, jakich ludzi mam dziś wokół siebie, jest kolejnym cudem. Jestem Wam wszystkim niezmiernie wdzięczna, że jesteście przy mnie na dobre i złe. Pamiętaj – bądź zawsze wdzięczna za wszystko, co masz. Jak często spoglądasz na innych i zazdrościsz im nie myśląc o tym, jaką Ty jesteś szczęściarą? Tak łatwo zapominamy, że jesteśmy zdrowi, mamy rodzinę, mamy gdzie mieszkać. Tyle cudownych rzeczy dzieje się każdego dnia. Podziękuj za nie wszechświatu. Dziękuj za każdy oddech, za 5 groszy, które znalazłaś na ulicy. Dziękuj za to, że mąż zrobił dla Ciebie obiad, że Twoje dziecko zdało klasówkę choćby na dostateczną ocenę. Rozejrzyj się. Zobacz, ilu jest cierpiących ludzi. Ucz swoje dzieci, by były z siebie dumne. Chwal je każdego dnia, choćby za drobiazgi. Ciągłe karcenie i krytyka podcinają im skrzydła. Mamo, Tato! Dziękuję Wam za życie. Za drugą szansę. Za to, że czuję się w obowiązku szanować życie, za siebie i za brata. Chcę, byście byli ze mnie dumni. Dziękuje Kochany Mężu, że zawsze przy mnie jesteś. Dziękuję Kindze Langley, a przede wszystkim Beatrice Bartlay za szansę podzielenia się moją historią. Czuję się niezwykle wyróżniona! Dziękuję Ci Nieznajoma, że byłaś ze mną. Mam nadzieję, że wszystkie te niesamowite współautorki książki staną się dla Ciebie inspiracją. Ty też możesz być jedną z nich. Życzę Ci, byś jak ja stała się motylem. Delektuj się każdym momentem tego procesu, bo nie ostateczny cel cieszy, ale droga, którą przechodzisz, by rozwinąć skrzydła. - 160 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 161 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Per aspera ad astra. Sprecyzuj marzenia, a potem wyślij je do Sił Wyższych i zrób wszystko, by się spełniły. Nie czekaj! Zbierz najlepszych ludzi, którzy pomogą Ci w ich realizacji. Pamiętaj, by mieć w życiu misję i cel. Pomagaj też innym”. dr Gabriela Mercik

GABRIELA MERCIK WIELKA BRYTANIA Doktor gwiazd, VIP-ów i rodzin królewskich Luxury Dr. Gabriela Clinics www.drgabriela.co.uk - 162 -


- 163 © Lee Christiansen



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Gabriela Mercik

Przez ciernie do gwiazd Wielka Brytania

To, kim jestem dzisiaj, zawdzięczam trzem wspaniałym lekarkom. Po pierwszej z nich noszę imię, choć znam ją tylko z opowiadań mojego taty, który jako mały chłopiec trafił do szpitala i zakochał się wielką, dziecięcą miłością w doktor Gabrieli i od tej pory marzył, by jego córka też została lekarzem. Panią doktor Michalinę Zapart, pediatrę, znałam z kolei bardzo dobrze, bo leczyła mnie, gdy byłam dzieckiem. Miałam nawracające anginy, więc często gościłam w jej gabinecie pełnym szpatułek i słoików. Spotkania z nią zawsze były dla mnie ciekawym przeżyciem i po każdym z nich obiecywałam sobie, że zostanę lekarką. Do dziś nawet mam swoją pierwszą pieczątkę lekarską, dokładnie taką samą, jaką miała doktor Michalina. Z kolei Jolanta Buczyńska, niezwykle mądra i utalentowana ginekolożka, która dwa razy uratowała mi życie, odkryła przede mną fascynujące aspekty tego zawodu i nauczyła determinacji. Wprawdzie sama kiedyś odmówiła kandydowania na ordynatora, gdyż uważała, że to nie były czasy dla kobiet szefów, ale później tego żałowała. Dla mnie natomiast była to lekcja, żebym nigdy nie ograniczała się w swoich dążeniach, szczególnie gdy okazuje się, że jestem lepsza od innych. Nauczyłam się postępować tak, żeby nie żałować podjętych w życiu decyzji. Inspirowały mnie również moje babcie: Marysia i Lodzia, które przeżyły II Wojnę Światową, oraz moja mama. Trzy niezwykle silne kobiety, które potrafiły spełniać się zawodowo, jednocześnie nie zaniedbując rodziny. Kobiety bardzo niezależne, szczególnie jak na owe czasy. Mama zawsze mnie wspierała i mówiła: „Jesteś najlepsza, a jeśli chodzi o twój zawód, to już położna powiedziała, że będziesz lekarzem, kiedy pierwszy raz wzięła cię na ręce. Jesteś imienniczką anioła, więc musisz pomagać ludziom!”. Wygląda na to, że mój los był zapisany w gwiazdach. Białe niedziele u profesora Religi Na moje wybory i decyzje zawodowe wpływ mieli również mężczyźni. Tata opowiadał mi o Dalekim Wschodzie, klasztorach, Amazonce, podróżach, świecie pełnym niespodzianek i przygód. To on wpoił mi poczucie wolności, niezależności, patriotyzmu. Zaszczepił we mnie chęć podróżowania i spotykania ludzi różnych kultur i wyznań, zachęcał do zachęcał do odkrywania świata. - 165 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Z kolei podczas studiów, na stażu w pogotowiu, jeden z lekarzy powiedział mi o niezwykłym szpitalu w Zabrzu, w którym pracował profesor Zbigniew Religa. „To niesamowite miejsce! We wszystkich szpitalach w Polsce są problemy ze zdobyciem gumowych rękawiczek, waty, dosłownie wszystkich najbardziej podstawowych rzeczy, a w Zabrzu jakimś cudem one są. I to wszystko dzięki charyzmie profesora Religi i jego zdeterminowanego zespołu!” – opowiadał rozemocjonowany. Po czwartym roku studiów postanowiłam tam pojechać i zrobić wszystko, żeby przynajmniej odbyć staż w tym wyjątkowym miejscu. Zanim udało mi się porozmawiać z profesorem Marianem Zembalą – uczniem profesora Religi i dyrektorem Śląskiego Centrum Chorób Serca, czekałam na niego prawie cały dzień. Podchodził do mnie co jakiś czas mówiąc: „Pani doktor, jeszcze pięć minut i za chwilę będę z panią rozmawiał, ale muszę zobaczyć pacjenta”. I tak mijała godzina za godziną, a ja tkwiłam na korytarzu, bojąc się ruszyć, w każdej chwili gotowa na rozmowę. Wreszcie po ośmiu godzinach profesor przyszedł i zapytał o cel mojej wizyty, a ja z miejsca poprosiłam go o staż. Możliwe, że wyraził zgodę, gdyż ujęła go moja cierpliwość i determinacja. Byłam zachwycona i to uczucie towarzyszyło mi nieustannie podczas trzytygodniowych praktyk w tym wyjątkowym miejscu. Szpital w Zabrzu był dowodem na to, że nawet w komunie można stworzyć wspaniałą, prężnie działającą placówkę i że wszystko zależy od ludzi. Oprócz nadzwyczajnego podejścia lekarzy do pacjentów, byłam świadkiem nowatorskich technik operacji, przeszczepów serca i płuc, pierwszych zakładanych stentów do naczyń wieńcowych. Wszystkie te techniki były rezultatem wielkiego talentu lekarskiego. Podjęłam wtedy decyzję, że muszę pracować w miejscu, w którym cały personel wychodzi z założenia, że to, co dzieje się w szpitalu, jest ważniejsze od życia osobistego. Gdy po roku ukończyłam studia, pojechałam do Zabrza i aplikowałam o roczny staż. Profesor wezwał mnie do gabinetu i zaczął wyliczać, co jest potrzebne, żeby taki staż dostać – wyjazdy zagraniczne, publikacje w języku obcym w zachodnich medycznych czasopismach, biegła znajomość kilku języków, etc. Tymczasem u nas na studiach nie wyjeżdżaliśmy za granicę, Internet nie był wtedy powszechny, a nauka języków mocno kulała, więc coraz bardziej kurczyłam się fotelu i widziałam, że moje szanse topniały niczym majowy śnieg. Gdy już byłam zupełnie przybita i zrezygnowana, profesor odwrócił się do swojej sekretarki i powiedział: „Pani Tereso, panią doktor wpisujemy na pierwsze miejsce na liście kandydatów. Znam ją ze stażu, kiedy rok temu w wakacje przyszła pracować do naszego szpitala. My takich ludzi potrzebujemy – charyzmatycznych i pełnych poświecenia”. I tak zaczęła się moja przygoda ze szpitalem w Zabrzu. Profesor Religa jeszcze wtedy w nim pracował. Jego słynny uczeń, profesor Marian Zembala, który był dosłownie owładnięty ideą pomagania ludziom, dowodził całą grupą doskonałych lekarzy i pielęgniarek. Miał wizję stworzenia najlepszego ośrodka kardiologicznego w Polsce i dopiął swego. Pozytywna energia tego miejsca powodowała, że wszystkim chciało się pracować ponad siły. Profesor od razu przydzielił mi zadanie poszerzenia oferty szpitala o promocję zdrowia, aby edukować pacjentów w zakresie profilaktyki. Zaczęłam organizować tzw. „białe niedziele”. Dostałam pozwolenie na ustawienie namiotów na parkingu i dwa razy do roku szpital oferował bezpłatne badania serca, EKG, mierzenie ciśnienia, badania cholesterolu oraz innych czynników prowadzących do wieńcowej choroby serca. W „białe niedziele” włączał się cały personel szpitala. Na pierwsze tego typu wydarzenie przyszło 30 osób, na drugie już 700, a potem z każdym kolejnym liczba zainteresowanych dramatycznie rosła. Z czasem ideę „białych niedziel” przejęły inne szpitale. W Światowym Dniu Serca ogłoszonym w 2005 roku przez Unię Europejską, zaraz po wejściu Polski do Unii, brały udział tylko 3 miasta w Polsce – Warszawa, Kraków i Zabrze. Byłam dumna z tego osiągnięcia. - 166 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Wypadek, który zmienił wszystko Następnym powierzonym mi zadaniem było ściągnięcie do szpitala urządzenia oczyszczającego krew z cholesterolu, gdyż są pacjenci, którzy mają genetycznie wysoki cholesterol i nie da się tego zbić lekami. Znalezienie informacji o takiej maszynie, nie mówiąc już o jej zakupie, było misją nie do wykonania. Ograniczony wtedy dostęp do Internetu utrudniał zadanie, lecz po żmudnych poszukiwaniach w bibliotece Akademii Śląskiej znalazłam informację o dwóch urządzeniach produkowanych w Niemczech i Japonii. Wybrałam wersję niemiecką i sprowadziliśmy maszynę do Zabrza. Do jej funkcjonowania potrzebna była bardzo czysta woda i znaleźliśmy firmę, która sponsorowała nam jej oczyszczanie. Wyszkoliłam dwanaście pielęgniarek do obsługi tego, jedynego wówczas w całym kraju, urządzenia. Podczas pracy w Zabrzu cały czas wrzucano mnie na głęboką wodę, a ja uwielbiam takie wyzwania. Profesor Zembala dawał mi zielone światło na jakiekolwiek innowacje, jak na przykład napisanie poradnika dla pacjentów po chorobie wieńcowej. Doszło do tego, że wystarczyło, abym przekroczyła próg jego gabinetu ze słowami: „Profesorze, chciałabym…”, a on nie dawał mi dokończyć zdania, tylko odpowiadał: „Proszę się tym zająć”. Obdarzona takim kredytem zaufania miałam rewelacyjny układ w pracy, więc gdy przyszłam z wypowiedzeniem, profesor stwierdził, że na pewno źle się czuję i wysłał mnie do domu. Przez miesiąc przychodziłam do niego codziennie, a on odsyłał mnie mówiąc: „Pani doktor, nie teraz, dzisiaj nie mam czasu”. Gdy wreszcie doszło do rozmowy, powiedział: „Nie puszczę pani ze szpitala, bo do tej pory nikt z niego dobrowolnie nie odszedł. Z tego szpitala odchodzi się tylko, by objąć ordynaturę, nie rezygnuje się z pracy”. Dlaczego chciałam opuścić to idealne miejsce? Rok wcześniej, tuż po otwarciu przewodu doktorskiego, miałam wypadek – potrącił mnie samochód. Zostałam zrzucona z ulicy do rowu, a po odzyskaniu przytomności straciłam pamięć. Nie poznawałam rodziców i pozostałych członków rodziny, więc od nowa musiałam uczyć się ich imion. Zapomniałam też nazw leków. Przed wypadkiem bardzo dobrze zdałam egzamin z języka angielskiego, po nim musiałam uczyć się go od nowa. Gdy czytałam książkę do egzaminu doktoranckiego z historii medycyny, następnego dnia nie pamiętałam, o czym czytałam. Płakałam, łzy kapały mi na książkę i musiałam uczyć się wszystkiego od początku. W końcu, gdy poszłam do psychologa, zalecił mi trenowanie pamięci, jednak nadal myliły mi się leki i po prostu bałam się, że mogę spowodować czyjąś śmierć. Robiłam wszystko, żeby wrócić do zawodu, po roku zaczęłam nawet brać nocne dyżury. Nie chciałam się poddać i pamięć powoli wracała. Chociaż po trudnej walce udało mi się wrócić do normalnego życia, nastąpił w nim przełom. Uświadomiłam sobie, że w tym wypadku mogłam zginąć, a tak naprawdę niewiele doświadczyłam w moim trzydziestokilkuletnim życiu. „Chcę jakiejś gwałtownej zmiany. Może wyjadę do innego kraju, zobaczę świat i sprawdzę, czego nowego mogę dokonać?” – pomyślałam, a w uszach wciąż brzmiały mi słowa mojego taty: „Świat jest piękny, a jednocześnie niebezpieczny i wszystko zależy od tego, kto nim rządzi”. I chociaż wiedziałam, że w tym czasie już nie było tak dużego zapotrzebowania na lekarzy za granicą, kupiłam bilet, wsiadłam w samolot i zarejestrowałam się jako lekarz w Anglii, pełna nadziei, że jednak mnie zatrudnią. Wysłałam pięćdziesiąt CV do różnych miejsc, minął ponad tydzień, a ja nie dostałam żadnej odpowiedzi. Zrezygnowana zadzwoniłam do agencji pośrednictwa pracy, zdecydowana szukać jakiegokolwiek zajęcia, chociażby w kwiaciarni. Wtedy agentka wytłumaczyła mi, że aplikowałam na za niskie pozycje – moje wykształcenie i doświadczenie zawodowe z Zabrza - 167 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

kwalifikowało mnie na stanowisko zastępcy ordynatora. Jeszcze tego samego dnia otrzymałam od agencji telefon, że jest dla mnie praca w szpitalu w Północnej Irlandii. Z miejsca wyraziłam zgodę, nie bardzo wiedząc, gdzie ta Północna Irlandia leży i że jest częścią Wielkiej Brytanii. Gdy zwierzyłam się ojcu, że dostałam pracę w Belfaście, od razu mnie uświadomił, że mogę tam zginąć od bomby, więc szykowałam się na ten wyjazd trochę jak na wojnę, nie wiedząc, co tak naprawdę mnie czeka. Praca na trzech etatach Przyleciałam do Belfastu w bardzo szczególny dzień dla tego kraju – 17 marca, w największe irlandzkie święto, Dzień Świętego Patryka. Wszystkie ulice były jak wymarłe, bo ludzie świętowali w gronie rodzinnym. A ja, nieobyta jeszcze w irlandzkiej rzeczywistości, za to pełna internetowej wiedzy o zamachach bombowych, pomyślałam: „Boże, gdzie ja przyjechałam? Czy tu już wszystkich zabili?”. Na szczęście rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Praca w szpitalu w Antrim, a potem w Royal Hospital w Belfaście na oddziale kardiologii nie byłaby tak trudna, gdyby nie moja kiepska znajomość angielskiego. Ogrom wiedzy z zakresu tego języka straciłam w wypadku, do tego w Irlandii mówią w narzeczu irlandzko-szkockim, z którym zetknęłam się po raz pierwszy w życiu. Cały personel szpitala mówił początkowo dość niezrozumiałym dla mnie językiem, ale na szczęście moja praca polegała na jeżdżeniu kardio ambulansem i pomaganiu ludziom, niekoniecznie zaś na wdawaniu się z nimi w rozmowy. Podczas badań stawiałam bardzo dobre diagnozy, co nie uszło uwadze moich przełożonych. Szybko zaczęłam otrzymywać coraz bardziej odpowiedzialne zadania, a po zaledwie kilku tygodniach zostałam zastępcą ordynatora i musiałam zarządzać ośmioma lekarzami. Wrzucona na głęboką wodę szybko zdałam sobie sprawę, że moi podwładni nie potrafią wielu rzeczy, chociażby pobierania krwi. Żal mi było pokłutych pacjentów i starałam się jak najwięcej zabiegów robić sama. W ten sposób pracowałam na trzech etatach. Wiara w moje nadzwyczajne umiejętności stała tak się powszechna, że zamiast obsługiwania (według ustalonej normy) sześciu pacjentów dziennie, przydzielali mi czterdziestu pięciu. Obserwując innych lekarzy zastanawiałam się, kiedy mają czas zjeść lunch i wypić herbatę, podczas gdy ja nie miałam już sił biegać po całym szpitalu. W końcu się zbuntowałam i przydzielili mi do pomocy dwóch młodych lekarzy. Byli tak zdolni i pełni zapału, że wreszcie zaczęłam pracować w normalnych warunkach. Następnie przeniosłam się do Musgrave Hospital, gdzie spotkałam wielu nowych przyjaciół. Wtedy poczułam się w Belfaście jak w domu. Nie chcę umierać Życie zaczęło układać się bardzo przyjemnie – wynajęłam piękny dom, pojechałam na super wakacje, kupiłam samochód i nagle okazało się, że mój tata zachorował na raka pęcherza, a mama na raka piersi. Gdy tylko się o tym dowiedziałam, praktycznie co tydzień byłam w weekend w Polsce. Pewnego październikowego dnia leciałam do nich w odwiedziny, miałam też przy okazji zdawać ostatni egzamin na specjalizację. Akurat tego dnia spadło pół metra śniegu. Chociaż odwołano wiele lotów, dotarłam w końcu do Katowic, ale komunikacja w ogóle nie działała i nie mogłam dotrzeć na egzamin do Warszawy. Byłam bardzo zawiedziona, ale z perspektywy czasu widzę, że dzięki Opatrzności Bożej i śnieżnym zaspom dzisiaj żyję. Nie miałam wyjścia i zdecydowałam się zostać kilka dni u rodziców, zwłaszcza że każda minuta z nimi była cenna. Te momenty traktowałam jak dar z nieba. - 168 -


© Judy Totton

Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Mając w perspektywie kilkudniowy pobyt w kraju, postanowiłam sprawdzić, czy i ja nie mam raka, ponieważ wiedziałam, że jestem obciążona genetycznie, skoro obydwoje rodzice zachorowali na tę straszną chorobę. Poszłam do wspomnianej pani ginekolog, która zasugerowała zbadanie piersi, gdyż wyczuła mały guzek, który pojawił się u mnie 20 lat temu, tuż po urodzeniu syna. Wzbraniałam się przed zrobieniem USG, ale dostałam się na badania bez kolejki. Lekarz, który je robił, zaproponował biopsję i znowu udało się ją zrobić w ekspresowym tempie, na Akademii Medycznej w Katowicach. Wróciłam do Irlandii i szybko zapomniałam o badaniach, toteż jakie było moje zdziwienie, gdy po 3 dniach zadzwonił do mnie lekarz z wiadomością, że mam raka piersi. W pierwszej chwili pomyślałam, że mówi o mojej mamie, że pomylił badania albo imiona. Mam raka… Ileż osób musiało zmierzyć się z tym werdyktem. Pierwszy odruch to niedowierzanie, a potem pretensja do losu – „Dlaczego ja?”. Każdy reaguje trochę inaczej. Pomyślałam wtedy, że mam wspaniałego syna i super życie, że osiągnęłam wszystko, co chciałam i właściwie mogę umrzeć. - 169 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Miałam 39 lat. Nikt nie ma gwarancji na życie przez co najmniej 80. Byłam tak zmęczona walką z chorobami moich rodziców – dopiero co ustawiłam leczenie mojemu tacie i skupiłam się na pomocy mamie – iż poczułam rezygnację na samą myśl o tym, że teraz ja miałabym przez to przechodzić. Przeprowadziłam bardzo poważną rozmowę z Panem Bogiem i podjęłam decyzję, o której musiałam powiadomić mojego studiującego w Szkocji syna. Zadzwoniłam do niego i powiedziałam mu, że mam raka piersi i nie decyduję się na leczenie. Po drugiej stronie linii zaległa długa cisza. – Słyszysz mnie? Jesteś tam? – odezwałam się w końcu. – Mamo, czy chciałabyś poznać swojego wnuka? – miałam zaciśnięte gardło, łzy napłynęły mi do oczu. Tak, bardzo chciałam zobaczyć wnuka, chociaż nigdy o tym nawet nie myślałam. – Tak… – odrzekłam słabym głosem. – To obiecaj mi, że będziesz walczyć. Zapadła cisza. Po chwili odpowiedziałam: – Obiecuję. – Pamiętasz, całe życie uczyłaś mnie, że jak coś obiecujemy, musimy dotrzymać słowa. Więc teraz już nie masz wyjścia i musisz spróbować. Łzy popłynęły mi po policzkach. Bardzo wzruszyła mnie ta rozmowa. Mój syn nie prosił, żebym nie umierała, bo mnie potrzebuje, ale zapytał, czego ja bym chciała. To było dla niego najważniejsze. Nie on, ale ja. Kompletny altruizm. Tak bardzo go kochałam, ale ta niepewność i bezsilność mnie zabijały. Umiałam walczyć o innych, o siebie już nie. Dało mi to do myślenia. Przecież jestem sobie najbliższa, prawda? Następnego dnia wstałam pełna energii, gdyż rozmowa z synem dodała mi sił. Zadzwoniłam do lekarza rodzinnego, który niestety właśnie przeszedł na emeryturę i nie wyznaczył następcy. Kazali mi czekać sześć tygodni na wybór następnego lekarza, a ja wpadłam w panikę, gdyż wiedziałam, że potrzebuję natychmiastowej operacji. Poczułam nieudolność i opieszałość NHS na własnej skórze. Uratował mnie chirurg, który robił mi w Polsce USG. Zaoferował, że zoperuje mnie natychmiast po przylocie do kraju. Dziewięć dni po operacji byłam z powrotem w Irlandii i pojawiłam się w pracy. W naszym szpitalu nie było jeszcze takiego przypadku, żeby ktoś po mastektomii wrócił w tak krótkim czasie do zawodu. A dla mnie praca była najlepszym lekarstwem. Pozwalała zapomnieć, że moi rodzice i ja mamy raka. 1816 dni na wagę złota Zanim zaczęłam chemioterapię, poleciałyśmy z mamą na weekend do Aten, a po powrocie kupiłam sobie perukę. Na Święta Bożego Narodzenia pojechałam do Polski i pomyślałam, że to mogą być ostatnie święta moje i moich rodziców. Przy stole wigilijnym siedziało nas troje chorych na raka oraz siostra, która dwa lata wcześniej straciła męża z powodu nowotworu. To była najgorsza Wigilia w moim życiu. Nikt nie chciał dzielić się opłatkiem, bo słowa grzęzły w gardle i łzy napływały do oczu, więc tylko ustaliliśmy, że za rok musimy wszyscy spotkać się przy tym stole. To życzenie spełniało się przez następnych pięć lat. Wszyscy wyzdrowieliśmy, nawet moja mama, która miała 5% szans na przeżycie. Po pięciu latach ojciec umarł na zawał. Pięć lat to 1816 dni, a każdy z nich był na wagę złota. Czas każdego z nas jest policzony, z rakiem czy bez, więc możemy usiąść i czekać na śmierć, albo udawać, że ona nas nie dotyczy. Możemy też korzystać z każdego dnia, być szczęśliwi, robić pożyteczne rzeczy, pomagać innym i zrobić coś dla siebie, szczególnie to, co odkładaliśmy na ostat- 170 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

nią chwilę. Ja czułam niedosyt podróży. Chciałam zobaczyć tyle miejsc na świecie! Postanowiłam również podejść pozytywnie do zmian w moim wyglądzie. W trakcie choroby miałam kilka peruk i zmieniałam je jak biżuterię. Wtedy też poznałam mojego obecnego męża. Poczułam, że szczęście do mnie wróciło. Mam teraz u swego boku wspaniałego mężczyznę, który wspiera mnie we wszystkim, również w sferze zawodowej. Po zwalczeniu raka, tak jak po wypadku samochodowym, moje życie nabrało nowej wartości. Ponownie zadałam sobie pytanie, czy nie chcę go zmienić. Zawsze interesowałam się estetyką, sztukami pięknymi i lubiłam malować. Zaczęłam zastanawiać się, czy nie zrezygnować z pracy w szpitalu i nie zająć się medycyną estetyczną. Pojechałam na pierwszą konferencję i po prostu zachwyciłam się możliwościami tego kierunku. Podczas szkoleń i kursów zauważyłam, że mam wybitne zdolności widzenia w trzech wymiarach. Podjęłam dość szybką decyzję i otworzyłam niewielki gabinet oferujący niechirurgiczne liftingi twarzy. Powoli zaczęłam zdobywać pacjentów. Lifting bez skalpela Kolejny wypadek samochodowy otworzył nowy rozdział w moim życiu. Straciłam władzę w prawej ręce, miałam połamane kości śródstopia i nie było mowy, żebym pracowała jak do tej pory. Nie mogłam jeździć samochodem i utrzymać strzykawki. Zawsze jednak fascynowały mnie nowe technologie i zaczęłam się nimi coraz bardziej interesować. „Może to jest moment, żeby zmienić oblicze chirurgii plastycznej i nie wstrzykiwać wyłącznie wypełniaczy, które zmieniają usta w parówki i wydymają policzki, oraz botoksu, który kompletnie zamraża czoło?” – pomyślałam. Przypomniały mi się nasze badania kliniczne w Zabrzu na pacjentach z bólem serca i zawałem. Okazało się, że jeśli taka osoba w przeciągu godziny dostanie pomoc, jej serce jest nieuszkodzone i po trzech tygodniach może wrócić do pracy. Zaczęliśmy wtedy wprowadzać pod skórę stenty PTCA, które rozciągały naczynia krwionośne i był to przełomowy moment, w którym kardiologia i kardiochirurgia zaczęła stosować metody nieinwazyjne. Nie było już operacji i cięcia klatki piersiowej – wystarczyło wprowadzić pod skórę prowadnik otwierający naczynia w sercu. To była rewolucja w kardiologii! Te doświadczenia zainspirowały mnie do zrewolucjonizowania medycyny estetycznej. Zadałam sobie pytanie, dlaczego my, kobiety, mamy poddawać się operacjom plastycznym, gdy chcemy wyglądać młodo i świeżo? Świat idzie do przodu, żyjemy dłużej i mamy o wiele większe oczekiwania wobec życia. Do późnego wieku potrafimy być aktywne umysłowo i fizycznie i nie chcemy wyglądać, jak kiedyś nasze babcie. Zmienił się też styl życia kobiet – nie zajmujemy się wyłącznie gospodarstwem domowym i wychowywaniem dzieci, ale działamy naukowo, prowadzimy biznesy i na wielu polach osiągamy spektakularne sukcesy. Dlaczego więc po liftingach twarzy mamy przypominać wykrochmaloną pościel? Chirurdzy plastycy wmawiają nam, że powinnyśmy się naciągać, a tymczasem wszystko idzie do przodu, a z nimi rozwój chirurgii plastycznej. „Kobiety powinny wziąć ster w swoje ręce” – zdecydowałam. – „Muszę znaleźć coś nowatorskiego!”. Moje poszukiwania trwały długo i poprzedziły je liczne podróże do Azji i Ameryki. Wreszcie znalazłam! Okazało się, że kiedy pod skórę wprowadzimy nanopeptydy (syntetyczne czynniki wzrostu) w połączeniu z nićmi PDO (syntetycznymi włóknami stymulującymi produkcję kolagenu) i użyjemy wody molekularnej do nawodnienia skóry przed zabiegiem i po, to pobudzą one syntezę kolagenu, którego wraz z wiekiem ubywa. Z nici PDO stworzyłam siatkę, która pięknie podciąga skórę, a potem zanika, by na jej miejscu pozostał kolagen. Żeby wzmocnić efekt, dodałam nanopeptydy, które stymulują organizm, żeby wytwarzał więcej kolagenu i generował większy przepływ krwi. Skórę nawadniam - 171 -


© Judy Totton

Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 172 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

wodą molekularną z aktywnym tlenem oraz specjalnym serum zawierającym kwas hialuronowy i maskę, której czynniki wzrostu otrzymane z zielonego jabłka powodują odnowę i gojenie się skóry. Stworzyłam „bespoke treatment” – czyli indywidualne podejście do zabiegów na twarz bez użycia skalpela. Metoda dawała takie rezultaty, o których chirurg plastyczny mógłby tylko śnić. Dodatkowo bardzo poprawiała jakość skóry. W 2012 roku przedstawiłam ją na konferencji medycyny estetycznej w Londynie. Została przyjęta w wielkim entuzjazmem i momentalnie ustawiła się długa kolejka chętnych lekarzy do zapisania się na szkolenia. Po pierwsze nie szkodzić Jednym z kursantów był bardzo znany lekarz, który miał klinikę na Harley Street w Londynie. Był rok 2012. Szłam tą niezwykłą ulicą, świeciło słońce i przez moment oddałam się marzeniom, jak wspaniale byłoby otworzyć w tym miejscu własną klinikę. Moje fantazje były nieosiągalne! Klinika na Harley Street to jak wejście na medyczne Mount Everest i wszystkie ośmiotysięczniki razem. Ta ulica była już sławna w 1860 roku. Wtedy właśnie dwudziestu lekarzy założyło tutaj swoje pierwsze kliniki i wkrótce przekształciło się to w prestiżowe centrum medyczne Londynu. Marzenia zawsze staram się przekuwać w czyny i zapragnęłam wynająć klinikę przy tej ulicy, lecz niezmiernie wysokie ceny przekraczały moje finansowe możliwości, a poza tym nie było wolnych miejsc. Wkrótce okazało się jednak, że jedna z nich była wystawiona na sprzedaż i nikt z jakiś powodów nie chciał jej kupić. Po kilku latach negocjacji stałam się właścicielką wymarzonej kliniki. Wieść o moich nieinwazyjnych metodach z zakresu medycyny estetycznej rozniosła się bardzo szybko; biznes zaczął się prężnie rozwijać i po otwarciu klinik w Północnej Irlandii i Anglii przyszedł czas na trzecią, w bardzo luksusowej dzielnicy Londynu – Knightsbridge koło Harrodsa. Oprócz wyżej opisanej, odkrytej przeze mnie metody, moje kliniki oferują również nowoczesne zabiegi laserowe. Zajmuje się nimi mój syn, który po odpowiednim szkoleniu stał się mistrzem w tej dziedzinie, a dla mnie jest to źródło dodatkowej satysfakcji, że moje dzieło stało się naszą wspólną, rodzinną pasją. Nowy laser daje obecnie nieprawdopodobne efekty. Można nim robić lifting od wewnątrz jamy ustnej, stymulować wzrost włosów, usuwać tkankę tłuszczową, napinać skórę, zamykać naczynia krwionośne, podnosić skórę na powiekach, brwiach, policzkach, powiększać usta, redukować podbródki, a nawet… napinać mięśnie pochwy, dzięki czemu eliminujemy problem nietrzymania moczu u starszych kobiet. Bardzo często wiele z tych zabiegów można wykonać w trakcie jednej sesji! Postęp technologii jest tak zaawansowany, że nie ma potrzeby poddawać się operacjom plastycznym, które niosą ryzyko różnych powikłań – blizny, infekcje czy błędy, za które pacjent płaci wyglądem. Niejednokrotnie musiałam poprawiać efekty źle przeprowadzonych operacji plastycznych, np. u pacjentek, którym z powodu blizn na powiekach nierówno otwierały się oczy. Również narkoza niesie ze sobą dodatkowe niebezpieczeństwo. Jestem wierna zasadzie: Primum non nocere – po pierwsze nie szkodzić. Nie musiałam nigdzie reklamować moich klinik, gdyż zadowoleni pacjenci przyprowadzają swoje rodziny, przyjaciół i znajomych. Jedna pacjentka dowiedziała się o mnie w kawiarni w Dubaju. Zwróciła tam uwagę na kobietę o wyjątkowo pięknej skórze twarzy i zaczęła z nią rozmawiać, a ta powiedziała jej z uśmiechem: „Mój sekret to doktor Gabriela – szukaj jej w Londynie!”. W ten sposób trafiła do mnie. Tak też stało się rodzinami królewskimi, pierwszymi damami czy gwiazdami filmu i mody, które przyjeżdżają z polecenia, abym osobiście się nimi zajęła. - 173 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Obecnie wszystko w moim życiu osobistym i zawodowym świetnie się układa. Zostałam finalistką konkursu Międzynarodowy Przedsiębiorca Roku 2018 oraz Nagrody Kobiety Do Przodu (Ladies Forward). Jest ona dedykowana kobietom, które zmieniają biznes w Londynie. Zbiegło się to akurat ze stuletnią rocznicą przyznania kobietom prawa wyborczego w Wielkiej Brytanii. W Tatler Magazine ukazał się o mnie obszerny artykuł. W prestiżowym przewodniku o najlepszych klinikach Londynu – Plastic Surgery and Cosmetic Guide of Great Britain 2018 – moja placówka jest wymieniona jako wiodąca, a kosmetyki mojej produkcji – krem na dzień oraz Magic Serum, Magic Rain i Maska Molekularna – uznano za najlepsze na rynku. Zresztą, zdobywają one nagrody regularnie, począwszy od 2012 roku. Produkcja kosmetyków przyszła do mnie naturalnie, gdyż jest połączona z profilem moich klinik. Są to, jak ja to nazywam, „inteligentne produkty” powodujące nawodnienie i detoks skóry. Działają przez 72 godziny, a w niektórych produktach konserwanty zastąpiłam enzymami, dzięki czemu kosmetyk zachowuje świeżość przez kilka lat. Na rynku jest to zupełna nowość. Wszystko jest możliwe O mojej karierze zawodowej decydowały między innymi przeciwności losu. To one kierowały mnie na nowe drogi, nie zawsze usłane różami. W momentach bardzo tragicznych, takich jak moja walka z rakiem, nie zawsze otrzymywałam pomocną dłoń i nie zawsze spotykałam się z ludzką życzliwością. Pamiętam, jak polska urzędniczka z banku, w którym miałam zaciągnięty kredyt hipoteczny, nękała mnie telefonami i straszyła komornikiem, a na moje tłumaczenie, żeby potraktowała mnie bardziej po ludzku, gdyż walczę ze śmiertelną chorobą, w ogóle nie reagowała. Uważam, że w Polsce powinny powstać programy ochrony chorych. Pamiętam też, że gdy otwierałam moją pierwszą malutką klinikę medycyny estetycznej, nie do końca wierzyłam w jej sukces i równocześnie założyłam gabinet dentystyczny w Belfaście. Jego pracownicy bardzo mnie zawiedli. Chociaż stworzyłam im idealne warunki, nie potrafili pracować z poświęceniem na miarę szpitala w Zabrzu. Musiałam nauczyć się dobierania pracowników i zajęło mi to trochę czasu, zwłaszcza że w Anglii pracownik ma więcej praw niż pracodawca. Zdarzyło się nawet tak, że mój kolega po fachu polecił mi swoją siostrę, która z jego pomocą miała zrobić wszystko, żeby przejąć mój biznes. Mimo wszystko cały czas wierzyłam, że znajdę odpowiednich ludzi, którzy razem ze mną stworzą doskonały zespół. Konkurencja też potrafiła mi rzucać kłody pod nogi. Ktoś namówił jedną z moich pacjentek, żeby w wywiadzie do gazety poskarżyła się na moją klinikę. Opowiedziała, że miała siniaki po zabiegu, które są rzeczą zupełnie normalną i znikają po kilku dniach. Artykuł ukazał się w popularnym dzienniku, kosztował mnie wiele nerwów, ale co się okazało? Po jego publikacji sprzedaż moich kosmetyków i zabiegów w następnym miesiącu wzrosła dwukrotnie! Czyli porażka przerodziła się w sukces! Podobnie, gdy śnieżyca uniemożliwiła mi podejście do egzaminu specjalizacyjnego, ale uratowała mi życie, a wypadek, w którym straciłam pamięć, zmusił mnie do ponownej nauki i pracy nad sobą. Obecnie udało mi się stworzyć rewelacyjny zespół złożony ze wspaniałych, młodych ludzi. Pracują ze mną pasjonaci, którzy wierzą w to, co robimy. Dzięki nim wypracowałam swoją markę. Wszyscy mamy tę samą misję: pacjenci są dla nas najważniejsi, to oni dają nam energię do działania, to dzięki nim chce nam się wstać z łóżka i z uśmiechem powitać nowy dzień. Porażki przekułam w sukces i mam nadzieję, że mam je już za sobą. Przede mną marzenia, które chcę spełniać. Dążę teraz do tego, aby moje kremy weszły do ekskluzywnych sklepów i były do- 174 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

© Judy Totton

stępne dla szerszego grona odbiorców. Chciałabym też poszerzyć sieć klinik, utrzymując usługi na wysokim poziomie. Jakość jest dla mnie najważniejsza. Chcę dawać pacjentom gwarancję jak najlepszych rezultatów. Usługi, które im proponuję, dają stuprocentowe wyniki, podczas gdy większość klinik działa na zasadzie „zobaczymy, co wyjdzie”. Zawsze uważałam, że lekarz to nie zawód, to powołanie. Studiujemy medycynę po to, by leczyć i edukować pacjentów – żeby wiedzieli, że lekarze mogą pomóc w razie powikłań. Dlatego pacjenci nie powinni poddawać się zabiegom inwazyjnym w gabinetach kosmetycznych lub SPA, gdyż kosmetyczka to nie lekarz i nie pomoże, kiedy wystąpią powikłania. Miejmy tego świadomość, bo twarz mamy tylko jedną. Moim zdaniem marzenia są najważniejszym elementem sukcesu. Gdybym ich nie miała i nie dążyła z uporem do ich spełnienia, nie byłabym tu, gdzie dzisiaj jestem. Zawsze zadajmy sobie pytanie, czego tak naprawdę chcemy, jaki jest nasz cel. Otwórzmy serce i głowę, a potem usiądźmy i zróbmy plan, rozkładając siły na zamiary. Wszystko jest możliwe, a ograniczenia są wyłącznie w nas samych. Nie przyjmuję do wiadomości słów: „nie da się”, „nie można”. Wszystko się da i można dopóty, dopóki żyjemy. Zaczynaj każdy dzień z pozytywnym podejściem, gdyż może on być niespodzianką. Niczego nie odkładaj na później. Każdą porażkę możesz potraktować jak katharsis, początek czegoś nowego i lepszego. Na tym polega rozwój.

- 175 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Wszystko, co się nam przytrafia, dzieje się zawsze z jakiegoś powodu”. Gabriel Garcia Marquez

ŁUCJA MIROWSKA-KOPEĆ USA – ILLINOIS Artur E. Canty Elementary School, Towarzystwo Dolnośląskie w Chicago www.cantyschool.org, www.towarzystwodolnoslaskiechicago.org - 176 -


- 177 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Łucja Mirowska-Kopeć Daj siebie innym USA – Illinois

Nigdy nie postrzegałam siebie jako kobiety biznesu, ale kiedy uświadomię sobie, że zarządzam instytucją, która zatrudnia ponad 80 pracowników i uczy się w niej 900 uczniów, a jej budżet wynosi ponad 6 milionów dolarów rocznie, to chyba jednak mogę uznać się za „businesswoman”. Praca zawodowa od zawsze była moją pasją – to wielkie szczęście móc łączyć te dwie rzeczy. Uważam, że gdy nauczyciel wykonuje swoją pracę bez powołania, staje się wyłącznie rzemieślnikiem i popada w rutynę, która jest największym wrogiem dobrze wykonywanego zawodu. A przecież w szkolnictwie na każdym poziomie pracujemy z ludźmi: dziećmi, młodzieżą czy nawet dorosłymi, których należy traktować indywidualnie i warto znaleźć dla nich czas, aby przekazać im nasze umiejętności i wiedzę. Po ukończeniu studiów germanistycznych na Uniwersytecie Wrocławskim ze specjalizacją nauczycielską tak naprawdę nie miałam żadnej wizji przyszłości. Moja córka była wtedy malutka i pani pełnomocnik do spraw zatrudnienia przy Uniwersytecie Wrocławskim skierowała mnie na dwuroczny urlop macierzyński. Był czerwiec 1981 roku. „No to mam dwa lata wakacji!” – skonstatowałam. Jednakże już pod koniec lipca zatelefonowałam do tej samej pani zgłaszając chęć do pracy. Rola gospodyni domowej absolutnie mi nie odpowiadała. Po odrzuceniu dwóch pierwszych propozycji, bardzo zresztą intratnych, zostałam przyparta do muru i zdecydowałam się podjąć pracę nauczyciela języka niemieckiego w Młodzieżowym Domu Kultury. Chociaż przez całe studia udzielałam prywatnych lekcji języka niemieckiego i angielskiego, w najśmielszych wyobrażeniach nie widziałam siebie w roli nauczyciela. Poszłam jednak na rozmowę z dyrektorem placówki i… stało się coś nadzwyczajnego. W momencie, gdy przekraczałam próg budynku, poczułam, że tam właśnie jest moje miejsce. Od razu zaproponowano mi pracę nauczyciela języka niemieckiego oraz funkcję kierownika pracowni języków obcych, a po upływie roku – kierownika pracowni naukowo-technicznej. Tak rozpoczęła się moja kariera nauczycielska i kierownicza. Zakres moich obowiązków obejmował: nadzór nad wszystkimi pracowniami, nauczanie języków obcych oraz obserwację i ocenę pracy nauczycieli. W tamtym czasie ukończyłam też prestiżowy orbisowski kurs pilota wycieczek zagranicznych oraz roczne Studium Podyplomowe Tłumaczy Języka Angielskiego, gdzie miałam zaszczyt poznać sławnego językoznawcę, profesora Miodka, który wyczulił mnie na niuanse językowe. Była to wspaniała lekcja na całe życie. Oprócz pracy w domu kultury zajmowałam się pilotowaniem wycieczek, tłumaczeniem tekstów dla różnych instytucji i nieprzerwanie udzielałam prywatnych - 179 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

lekcji języka niemieckiego i angielskiego. W 1997 roku przeniosłam się na Akademię Wychowania Fizycznego we Wrocławiu i podjęłam pracę lektora języka niemieckiego. Praca z młodzieżą akademicką była fantastyczna i ogromnie satysfakcjonująca. Miałam wspaniałych współpracowników oraz interesujących studentów i choć ci ostatni nie zawsze przykładali się do nauki języka obcego, starałam się wzbudzać w nich zainteresowanie nie tylko językiem, ale i krajami, w których mówi się po niemiecku, a które przecież tak często odwiedzali podczas swoich wypraw sportowych. Początki mojej pracy zawodowej przypadły na okres Solidarności. Potem nastąpił stan wojenny i nadeszły lata upadku komuny zakończone obradami Okrągłego Stołu i jego ustaleniami. Na początku lat 90. z rozczarowaniem obserwowałam zmiany zachodzące w naszym kraju. Wtedy też pojawiła się możliwość legalnego wyjazdu do Stanów Zjednoczonych i pomyślałam: „A może spróbować?”. Zdecydowałam się na ten ryzykowny krok, nie mając pojęcia o jego konsekwencjach. Rozwiązałam umowę z ukochanym AWF-em i wybrałam się za ocean. Trudne nowego początki Przez dwa tygodnie mieszkałam u zupełnie obcych mi ludzi. Przyjęli mnie pod swój dach i pomogli znaleźć pierwszą pracę. Musiałam na jakiś czas zapomnieć o swoim zawodzie nauczyciela, gdyż jedynymi dostępnymi zajęciami dla imigrantek z Polski było sprzątanie, opiekowanie się starszymi ludźmi lub dziećmi. Podjęłam się opieki nad osobą po nieodwracalnym urazie mózgu, przez 6 dni i nocy tygodniowo. Płaca była dobra, ale siedzenie dzień i noc w czterech ścianach nieprzyjaznego domu przekraczało moje emocjonalne możliwości. Zaczęły się nieprzespane noce i tabletki uspokajające, czyli początki rozstroju nerwowego. Po trzech miesiącach zrezygnowałam z tej pracy i poczułam - 180 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

wielką ulgę, choć pozostałam bez środków do życia. Następnym moim zajęciem była opieka nad dwiema dziewczynkami. Ich wspaniali rodzice traktowali mnie jak członka rodziny, a nasza przyjaźń przetrwała do dziś. I choć lubiłam to zajęcie, wciąż rozglądałam się za pracą nauczyciela. Pewnego dnia, jadąc do pracy, zobaczyłam reklamę kursu dla instruktorów nauczania języków obcych w Berlitz Language Center. Dodatkowy plus – kurs był bezpłatny. Po jego ukończeniu otrzymałam swoją pierwszą pracę nauczycielską. Uczyłam metodą Berlitz języka niemieckiego, polskiego i rosyjskiego w Berlitz Language Centers w Chicago i na przedmieściach. Pensja nie była wysoka, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Wreszcie mogłam spełniać się w swoim zawodzie! Wkrótce pewna osoba skontaktowała mnie z sekretarką jednej z chicagowskich szkół publicznych, gdzie poszukiwano nauczyciela dwujęzycznego, władającego, oprócz angielskim, językiem polskim. Natychmiast zgłosiłam się do tej szkoły i po krótkim wywiadzie zaproponowano mi pracę. Jednak gdy poszłam do kuratorium, aby otrzymać oficjalny dokument zatrudnienia, okazało się, że potrzebna jest licencja stanowa, uprawniająca do wykonywania zawodu nauczyciela. Dokonałam wszystkich formalności, zdałam stosowny egzamin (który był moim pierwszym w życiu testem i na część jego pytań odpowiadałam intuicyjnie!) i otrzymałam licencję nauczyciela dwujęzycznego na 6 lat. We wrześniu 1992 roku, a więc półtora roku po przyjeździe do Chicago, podjęłam pracę jako nauczyciel w polskim programie dwujęzycznym w szkole podstawowej Chicago Public Schools, mieszczącej się na południu miasta. Byłam wychowawczynią i nauczycielką wszystkich przedmiotów łączonej klasy szóstej i siódmej, do której uczęszczało 42 dzieci emigrantów od niedawna mieszkających w Stanach. Mieliśmy bardzo wielu polskich uczniów, ponieważ był to okres wielkiej emigracji z Polski. W ciągu trzech pierwszych lat mojej pracy do szkoły zostało przyjętych 13 polskich nauczycieli – podobnie jak ja – nowo przybyłych. Niestety początki nie były łatwe. Polityka przyjmowania nauczycieli polskoi anglojęzycznych sprawiała, że pracę tracili nauczyciele znający tylko angielski. Narastała więc ogromna niechęć do polskich nauczycieli – nieraz byliśmy traktowani jako ci gorsi i zmuszani wysłuchiwać docinek z obraźliwymi „Polish jokes” włącznie. Na szczęście w naszej szkole była spora ilość Polaków i wspieraliśmy się nawzajem, co pomagało nam przetrwać ten trudny okres. Z czasem umocniliśmy swoje pozycje i zaczęto nas szanować za to, co sobą reprezentowaliśmy. Wszyscy otrzymaliśmy dobre polskie wykształcenie, ukończyliśmy wyższe uczelnie - 181 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

​„Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. – św. Jan Paweł II

z tytułami magistra, biegle znaliśmy język angielski i polski, a większość z nas jeszcze jeden dodatkowy język obcy. Przetrwaliśmy w dużej mierze dzięki naszej solidarnej postawie. Nauczycielka i menadżerka w jednym W związku z tym, że polskie dyplomy magisterskie uznawane były jedynie jako licencjackie i nie upoważniały do otrzymania bezterminowego certyfikatu, musiałam się „dokształcić”. Najpierw ukończyłam dwuletni program magisterski na Columbia College w Chicago w kierunku nauczania w szkołach miejskich (Urban Teaching). W tym samym czasie moja dyrektorka zaproponowała mi funkcję kierownika programu dwujęzycznego. Wówczas takim programem była objęta prawie połowa uczniów szkoły, jak również połowa nauczycieli. Jego głównymi przedmiotami były język polski i hiszpański. W ten sposób otrzymałam w USA moje pierwsze kierownicze stanowisko. Następnie ukończyłam studia administracyjne na Northeastern Illinois University z tytułem magistra zarządzania szkołami, a potem studia doktoranckie w Nova Southeastern University, otrzymując doktorat w edukacji. Od 2001 roku pełniłam funkcję zastępcy dyrektora szkoły podstawowej, później przez dwa lata szkoły średniej i od 2007 roku jestem dyrektorką publicznej szkoły podstawowej mieszczącej się w północno-zachodniej części Chicago. Również w tej szkole są uczniowie pochodzenia polskiego, ale większość z nich urodziła się już w USA. W szkole mamy uczniów mówiących czternastoma różnymi językami i pochodzących z wielu krajów świata. Ich rodzicami są przeważnie pracownicy miejscy, policjanci i strażacy. Bardzo dużo wymagają od swoich dzieci i stawiają ich edukację na pierwszym miejscu. Jako dyrektorka placówki oświatowej pełnię zarówno funkcję liderki, jak i menadżerki. Jestem odpowiedzialna za różne sfery funkcjonowania szkoły, począwszy od strony akademickiej, aż po bezpieczeństwo i porządek. Jako jej dyrektorka dokonuję ewaluacji pracy nauczycieli, czuwam nad programami nauczania, zapewniam bezpieczeństwo i dyscyplinę w szkole, zatrudnianiem nauczycieli i pracowników szkoły, a także koordynuję pracę z rodzicami. Z drugiej strony jako menadżerka jestem odpowiedzialna za budżet szkoły wynoszący ponad 6 milionów dolarów rocznie i jego, jak najrozsądniejsze, rozplanowanie i wydanie, tak by zapewnić odpowiednią ilość nauczycieli, pomocy dydaktycznych, sprzętu, urządzeń audiowizualnych czy komputerów. To jest tylko wycinek pracy menedżerskiej, gdyż zajmuję się również zarządzaniem remontami, naprawami, sprzątaniem, a więc całokształtem funkcjonowania szkoły. Kiedy przed jedenastu laty rozpoczęłam pracę w tej szkole, była przeludniona do tego stopnia, że sześć klas miało zajęcia w barakach postawionych na terenie boiska. Dodatkowo, w odległości prawie dwóch kilometrów od szkoły, wynajmowano budynek dla przedszkolaków, gdzie odbywały się zajęcia muzyczne i plastyczne, ponieważ nauczyciele nie mieli do dyspozycji specjalnie do tego przystosowanych klas. Szkoła nigdy nie miała własnej stołówki ani kuchni, a uczniowie jedli lunch w auli szkolnej, którą wcześniej udało mi się jako tako przerobić do tego celu. Istniała więc ogromna potrzeba rozbudowania szkoły, zwłaszcza że jej budynek powstał w 1929 roku i był dostosowany do potrzeb z tamtych lat, przypominając w swej konstrukcji fabrykę. Jak wiadomo, w USA budżet na edukację jest bardzo ograniczony, a w ostatnich latach wręcz minimalny. Zaczęłam się poważnie zastanawiać, jak rozwiązać te wszystkie problemy, gdyż próby naciskania kuratorium poprzez pisanie listów i petycji nie przynosiły żadnych efektów. Rozpoczęliśmy więc zmasowaną akcję polegającą na udziale zdeterminowanych rodziców w comiesięcznych zebraniach Zarządu Kuratorium. Rodzice - 182 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

zabierali głos, przedstawiając tragiczną sytuację naszej szkoły. Włączyliśmy w te akcje nawet naszego miejskiego radnego. Nie przyniosło to jednak oczekiwanych skutków. Kiedy już wyczerpaliśmy argumenty, pewnego dnia, przeglądając starą dokumentację, znalazłam list popierający potrzebę rozbudowy szkoły napisany przez byłego kongresmena, a aktualnego burmistrza Chicago. Jako przysłowiowej deski ratunku użyliśmy tego listu w ostatnim wystąpieniu naszych aktywistów, którzy – zamiast tradycyjnej wypowiedzi – po prostu przeczytali list i podali nazwisko jego autora. Rozszalała się burza, lecz nie byliśmy pewni, jaki odniesie skutek. I tak pewnego wieczoru zadzwonił do mnie ktoś z nieznanego numeru. Mój rozmówca przedstawił się jako burmistrz Chicago. Traktując to jako dowcip już miałam odparować: „A ja jestem królową Anglii!”, ale na szczęście tego nie zrobiłam. Burmistrz powiadomił mnie, że miasto zatwierdziło plan rozbudowy szkoły. Tak się tą wiadomością przejęłam, że zaczęłam płakać z radości, aż mój rozmówca musiał mnie uspakajać. Do dziś przy każdym naszym spotkaniu wspomina tę komiczną sytuację. Kiedy rozpoczęły się prace przygotowawcze, a później sama budowa, jako kierowniczka szkoły musiałam to przedsięwzięcie nadzorować, uczestnicząc w cotygodniowych spotkaniach z zarządem budowy, architektami i innymi osobami odpowiedzialnymi za projekt. Nauczyłam się wiele o budownictwie, łącznie z czytaniem planów architektonicznych, oraz jak unikać błędów. Sama znalazłam ich kilka: część z nich udało się poprawić, na niektóre było już za późno. Przebudowa szkoły była olbrzymim przedsięwzięciem, ale efekt końcowy jest po prostu fantastyczny. Po raz pierwszy nasi uczniowie mają stołówkę, w której jedzą posiłki przygotowywane na miejscu, w pięknej przestrzennej kuchni. W dobudowanej części mieści się 14 klas, laboratorium komputerowe i świetnie wyposażona sala muzyczna. Znajduje się w niej również biuro mojej zastępczyni, mała biblioteka, pokój konferencyjny i pomieszczenia gospodarcze. Ostatnio na podwórku szkolnym założyliśmy edukacyjny ogródek, w którym uczniowie uczą się nie tylko sadzić i siać oraz pielęgnować warzywa i zioła, ale także poznają zasady i znaczenie zdrowego odżywiania. Przed jedenastu laty, kiedy zostałam dyrektorką tej placówki, szkoła nie posiadała komputerów, a właśnie wtedy nasz system przechodził na elektroniczny sposób dokumentowania danych, ocen, planów lekcji i innych informacji. Dziś mamy dwa laboratoria komputerowe, a dodatkowo 500 komputerów w klasach. Pragniemy docelowo, aby każdy uczeń miał swobodny dostęp do komputera. Dziś nasza szkoła jest jedną z najwyżej notowanych szkół dzielnicowych w Chicago, z czego jesteśmy ogromnie dumni. Osiągnęliśmy tak wielki sukces dzięki dużej dyscyplinie pracy akademickiej, zaangażowaniu nauczycieli oraz współpracy szkoły z rodzicami, których roli nie da się przecenić w wychowaniu i kształtowaniu młodego człowieka w sferze zarówno edukacyjnej, jak i emocjonalnej. Jako dyrektorka szkoły muszę współpracować z moimi przełożonymi w regionie i kuratorium, nauczycielami, pracownikami szkoły, uczniami, rodzicami i mieszkańcami dzielnicy. Regulowanie - 183 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Uczciwość jest zawsze słuszna, nawet gdy nikt się o niej nie dowie”.

– C. S. Lewis

stosunków z tymi wszystkimi grupami jest bardzo trudne i wymaga wyjątkowych umiejętności. Tak trudno jest wszystkich zadowolić! W obecnych czasach większość ludzi sądzi, że wszystko im się należy. Takie podejście przekłada się na sposób, w jaki rodzice traktują szkołę. Uważają, że to nie uczeń dostaje ocenę za swoją pracę, tylko nauczyciel mu ją „daje”. Szacunek społeczny dla zawodu nauczyciela jest bardzo mały i powoli zaczyna się to przekładać na stosunek uczniów do nauczycieli, którzy z tego powodu czują coraz mniej satysfakcji z wykonywanej pracy. To zjawisko bardzo mnie niepokoi i z przerażeniem myślę, do czego może doprowadzić. Jakie będzie nasze społeczeństwo za dziesięć, dwadzieścia lat? „Życie rodziców jest księgą, którą czytują dzieci” – mawiał św. Augustyn. Tymczasem z każdym rokiem obserwujemy w szkołach u naszych uczniów coraz więcej problemów społeczno-emocjonalnych. Coraz więcej dzieci też dorasta w rozbitych rodzinach, ale nawet w tych pełnych rodzice poświęcają im bardzo mało czasu, używając wirtualnego świata jako wygodnej opiekunki. Odbija się to na jakości obcowania uczniów ze sobą i na ich umiejętności rozwiązywania konfliktów. Na tym tle rodzą się ogromne problemy i uważam, że to ostatni dzwonek, by podjąć poważną debatę nad ich rozwiązaniem. Co cię nie zniszczy, to cię wzmocni Moje życie zawodowe w USA nie zawsze było usłane różami. Pojawiały się też problemy, które czasem wydawały się nie do przezwyciężenia. Najtrudniejszy z nich udało mi się rozwiązać dzięki pomocy przyjaciela, któremu będę za to wdzięczna do końca życia. Co się takiego wydarzyło? Któregoś dnia, po 4 latach pracy jako zastępczyni dyrektora i 14 latach pracy w tej samej szkole, stanęłam przed drzwiami, które zamknęły się brutalnie przed moim nosem. Dlaczego? Otóż w ostatnim roku kontraktu dyrektorki naszej szkoły powstała grupa nauczycieli i rodziców, którzy postanowili, że przejmą większość pozycji w Lokalnej Radzie Szkolnej (LSC). Jej głównym zadaniem jest ocena pracy dyrektora i na jej podstawie przedłużany jest kontrakt, który trwa jednorazowo cztery lata, a także zatrudniany jest dyrektor w przypadku wakatu. I tak osoby te zdecydowały się nie przedłużyć kontraktu dyrektorce. Dodam, że kontrakt zastępcy jest związany z kontraktem dyrektora, więc gdy ona traciła pracę, ja także. W tej sytuacji dyrektorka przeszła na emeryturę, a ja, mając zaledwie 48 lat, musiałam pracować dalej. Tylko gdzie? Osoba, którą promowano na stanowisko dyrektora, zaproponowała, że zostawi mnie jako swego zastępcę, jeśli tylko zdecyduję się ją poprzeć. Niestety było to niemożliwe, gdyż uczciwość względem koleżanek i kolegów, z którymi pracowałam 14 lat, nie pozwoliła mi na to. I tak nadszedł 1 lipca, a ja zostałam bez pracy, z mamą i córką na utrzymaniu, domem na kredyt i perspektywą bezrobocia. Miałam 60 dni na znalezienie pracy. Wtedy po raz pierwszy poczułam się całkowicie bezradna. Szukałam pracy w administracji, w końcu zaczęłam składać podania na stanowisko nauczyciela. Z każdym dniem byłam coraz bardziej przerażona. Koleżanki i koledzy, wobec których byłam lojalna nie wchodząc w układy z nową dyrektorką, nawet nie pomyśleli, żeby zadzwonić i zapytać, co słychać. Były to najgorsze cztery tygodnie w mojej pracy zawodowej. W tym czasie mój dobry znajomy, Palestyńczyk, skontaktował mnie z dyrektorem szkoły średniej, w której właśnie poszukiwano kandydata na zastępcę. Po rozmowie zaproponowano mi pracę. Mojej ulgi i radości nie jestem w stanie opisać. Jak mówią, co cię nie zniszczy, to cię wzmocni. Wierzę też mocno, że kiedy zamykają się drzwi, otwiera się okno. I często jest to okno na dużo lepszą i bardziej zieloną stronę ogródka. - 184 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Olimpiady i reformy W czasach, gdy zostałam kierownikiem programu dwujęzycznego, dyrektorka powierzyła mi obowiązek, a raczej przyjemność, organizowania olimpiad w języku polskim dla uczniów ze szkół publicznych. W naszych szkołach było wtedy dużo polskich dzieci, więc i programy dwujęzyczne były bardzo liczne. Polscy uczniowie jako nowo przybyli nie znali języka angielskiego na poziomie, który umożliwiałby im udział w olimpiadach i konkursach w języku angielskim i to dla nich mieliśmy zorganizować olimpiady z polskiego. Oprócz sprawdzenia językowych umiejętności naszych uczniów, była to świetna okazja do zapoznania ich z polskimi rówieśnikami mieszkającymi w różnych częściach naszego ogromnego miasta, a także wykazania się wiedzą na temat ojczyzny. Do tych konkursów angażowaliśmy wielu Polonusów reprezentujących różne zawody: naukowców, artystów, dziennikarzy czy pracowników dyplomatycznych. W ciągu pięciu lat pod moim przewodnictwem impreza rozrosła się do tego stopnia, że w konkursie uczestniczyło ponad 20 szkół, a finały przeprowadzaliśmy na Northeastern Illinois University. Z kolei w połowie lat 90. chicagowskie kuratorium zajęło się przeprowadzaniem wielu reform, łącznie z usystematyzowaniem programów dwujęzycznych. Miałam zaszczyt współpracować z kuratorium oraz Stanowym Departamentem Szkolnictwa w wielu inicjatywach, począwszy od opracowania standardów nauczania, na testach egzaminacyjnych dla uczniów w programach dwujęzycznych skończywszy. Z dumą mogę podkreślić, że byłam współautorką większości dokumentów z tamtego okresu, które powstały w Chicago Public Schools oraz w wielu szkołach stanowych. Jednocześnie prowadziłam szkolenia dla nauczycieli, wdrażając ich w zachodzące zmiany i przepisy. Zostałam także wydelegowana do Chin, na Uniwersytet Wuhan, gdzie wraz z trójką innych nauczycieli z Chicago prowadziliśmy kursy dla chińskich nauczycieli języka angielskiego. - 185 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Wizyta Pary Prezydenckiej Praca nauczyciela to nieustanne spotkania, czasem nietuzinkowe. W pierwszym roku mojej pracy jako dyrektor dostąpiłam niezwykłego zaszczytu – gościliśmy w szkole Prezydentową Marię Kaczyńską. Odbyło się to podczas prezydenckiej wizyty w Chicago w 2007 roku. Pierwsza Dama zawitała w naszej szkole i spotkała się z uczniami, odwiedziła klasy i zwiedziła szkołę. Spędziła z nami dwie godziny. Jej urok osobisty i ciepło wpłynęły bardzo budująco na naszą młodzież, a także nauczycieli polskiego pochodzenia. Zrobiła też bardzo pozytywne wrażenie na wszystkich pracownikach szkoły. Było to niezwykle ważne wydarzenie dla naszej placówki. Z kolei prezydent Lech Kaczyński, podczas tej samej wizyty, wręczył mi Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej. Za całokształt działalności pedagogicznej zostałam wyróżniona Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Inne ważne wyróżnienia, które otrzymałam, to: Medal Prymasa Polski za Zasługi dla Kościoła i Narodu, Kobieta Roku 2007, Wybitny Polak 2017 r. w kategorii Nauka. Podczas mojej dwudziestosześcioletniej pracy w Chicago Public Schools otrzymałam wiele dyplomów i wyróżnień, zarówno od władz szkolnych, jak i stanowych. Takie gesty wdzięczności i uznania są dodatkową motywacją do tego, aby dawać z siebie jeszcze więcej, szczególnie że moją pracę dedykuję młodemu pokoleniu, od którego zależy nasza przyszłość. Awantura o Kaję Kiedy wyjechałam z Polski, zostawiłam moją 11-letnią córkę Kaję pod opieką mamy. Z córką byłam zawsze ogromnie związana i nigdy nie rozstawałyśmy się na dłużej. Chociaż jest ona osobą wyjątkowo silną, niezależną i zdecydowaną, rozstanie było trudne dla nas obu. Po każdej cotygodniowej rozmowie telefonicznej płakałam po kilka godzin, z tęsknoty i żalu, pogrążona w ciągłej rozterce: wracać do Polski czy pozostać w Stanach? To pytanie towarzyszyło mi przez osiem miesięcy, aż do bożonarodzeniowej podróży do domu. I chociaż ponowny wyjazd oraz rozstanie z moim najukochańszym dzieckiem były koszmarnie trudne, zdecydowałam się na nasze wspólne życie w Ameryce, mimo że nie miałam konkretnego planu, jak to zorganizować. Przez następnych kilka miesięcy razem z mamą przygotowywałyśmy przyjazd Kai do Chicago na stałe, chociaż córka nie chciała opuszczać Polski. We Wrocławiu miała przyjaciół, kółka zainteresowań, szkołę, którą lubiła i w której miała opinię najlepszej uczennicy. Miała też ambitne plany, by zostać lekarzem. Zawsze żartobliwie wspominam, że zanim powiedziała słowo „mama”, mówiła: „będę lekarzem”. W czerwcu 1992 roku mama i Kaja pojechały do Ambasady USA w Warszawie, gdzie miła pani konsul poinformowała je, że niestety dziecko jeszcze nie może otrzymać pozwolenia na wyjazd do USA. Moja mama zareagowała na to w zdumiewający sposób. Pchnęła Kaję w kierunku pani konsul ze słowami: „Skoro władze amerykańskie przyjęły rodziców, to muszą też przyjąć ich dziecko, bo ja, nawet jako babcia, już nie mam zamiaru się nim zajmować!”. I wyszła z pokoju przyjęć. Zrobiła się afera na całą ambasadę, gdyż babcia zniknęła, a dziecko zostało. Natychmiast zawrócili moją mamę, szybko wydali stosowne dokumenty dla Kai oraz wizę dla babci, by zawiozła wnuczkę do córki. I tak Kaja przyleciała do Chicago w lipcu 1992 roku, po 16 miesiącach naszej rozłąki. Poszła do szkoły podstawowej, a potem średniej. Spotkała w nich wspaniałych nauczycieli, którzy z oddaniem się nią zajęli. Wówczas jeszcze nie miałam pojęcia o systemie kształcenia w USA i uczyłam się Ameryki razem z moją córką. Nie rozumiałam, jak trudne i ryzykowne jest „przesadzenie” młodego człowieka z jego naturalnego środowiska. Dziś to wiem i żałuję, że nie udzieliłam córce dostatecznego wsparcia. A jednak Kaja dała sobie świetnie radę i jestem z niej bardzo dumna. Córka ukończyła szkołę medyczną wyłącznie dzięki determinacji i ciężkiej pracy. Dziś jest lekarzem kardiologiem z trzema - 186 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

specjalizacjami, wyszła za mąż i ma dwóch synów. Świetna znajomość języka polskiego jest jej dodatkowym atutem. Ponieważ obydwoje z mężem są bardzo zapracowanymi kardiologami, ja i mój mąż pomagamy im w opiece nad dziećmi. Codziennie odbieramy wnuki ze szkoły i przedszkola. Starszy wnuczek uczęszczał do mojej szkoły przez dwa lata, obaj chodzą również do szkoły polskiej. Wnuki zawładnęły moim sercem i, jak przystało na babcię, rozpieszczam je, starając się poświęcić im jak najwięcej czasu i pomóc córce w ich wychowaniu. Po latach wiem, że emigrację i jej realia jest w stanie zrozumieć tylko ten, kto sam ją przeżył. Poza niewątpliwie ważną stroną materialną, jest ta druga, znacznie ważniejsza, emocjonalna. I tu warto wspomnieć, że pomimo amerykańskiego „melting pot”, czyli mieszających się kultur, języków i religii, nowy emigrant czuje się tu obco. Aby mógł spełnić się nasz „American dream”, musimy uodpornić się na komentarze w stylu „jaki piękny jest pani akcent”, chociaż w różnych stanach tego wielkiego kraju mówią z odrębnym akcentem, więc czasami trudno zrozumieć nawet tubylców. W takich sytuacjach tłumaczyłam sobie, że przecież mówię pięcioma językami, a osoba, która zwraca uwagę na mój akcent, zapewne jednym. Nieraz też słyszałam stereotypowe, krytyczne uwagi na temat Polaków, typu „Polacy biją dzieci”. Z dużą dozą determinacji i cierpliwości, krok po kroku zbudowałam swoją pozycję na emigracji. Dziś jest w Stanach wielu Polaków, którzy osiągnęli bardzo dużo na polu zawodowym. Niestety wciąż nie potrafimy się na tyle zjednoczyć, by w tym kraju mieć również znaczenie polityczne. Od społecznicy do żony Bardzo często pedagog z powołania angażuje się również społecznie. Moje społecznikostwo rozwinęło się już w szkole podstawowej dzięki przynależności do harcerstwa. Później, w dorosłym życiu, zawsze byłam związana z jakąś organizacją. Także w USA zaangażowałam się w działalność organizacji polonijnych, takich jak: Council of Educators in Polonia, Legion of Young Polish Women, Komitet Parady Dnia Konstytucji 3-go Maja, Wybory Królowej Parady, Związek Klubów Polskich, Towarzystwo Dolnośląskie w Chicago, Vicariate IV Ministry Commission, Rada Parafialna przy kościele pod wezwaniem św. Francis Borgia, Komitet Stypendialny im. Jan Pawła II przy Lidze Katolickiej Pomocy Religijnej Polsce i Polonii. Największymi akcjami, które prowadziłam i rozwinęłam, są wybory królowej Parady Dnia Konstytucji 3-go Maja. Organizowałam je przez 12 lat. Nagrodami - 187 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

dla zwyciężczyń są stypendia na studia. Kandydatki muszą posługiwać się językiem polskim, znać polską kulturę, historię i literaturę. Ideą tego konkursu jest wspieranie ambicji dziewcząt do dalszego kształcenia i zdobywania jak najwyższych celów życiowych i zawodowych. Równocześnie z rozpoczęciem pracy w szkole chicagowskiej, podjęłam zajęcia w sobotniej szkole języka niemieckiego przy Niemiecko-Amerykańskim Narodowym Kongresie (DANK), gdzie przez 12 lat uczyłam dzieci i młodzież języka niemieckiego. Dało mi to możliwość wykonywania mojego wyuczonego zawodu z Polski i jednocześnie kontynuowania pasji nauczania. Żałuję, że ze względu na obowiązki służbowe, długie godziny pracy oraz pracę społeczną nie jestem w stanie kontynuować tego zajęcia. Niemniej jednak, kiedy tylko nadarza się okazja rozmawiania w języku niemieckim, staram się z niej korzystać. Nadmiar dobroci nie szkodzi Najnowszy projekt, w który się zaangażowałam, to pełnienie funkcji honorowej przewodniczącej Komitetu Stypendialnego im. św. Jana Pawła II. Od bieżącego roku przyznawać będziemy stypendia na studia w wysokości 5,000 dolarów rocznie dla młodzieży polskiego pochodzenia. Tę inicjatywę biskupa Andrzeja Wypycha ogromnie cenię, ponieważ wierzę, że poprzez wspieranie i motywowanie młodzieży polonijnej do kształcenia się i osiągania wysokich celów zawodowych i społecznych, będziemy w stanie wzmocnić polską grupę etniczną zarówno w USA, jak i na arenie międzynarodowej. Odczuwam również dużo satysfakcji pełniąc funkcję rzecznika prasowego Komitetu Parady Dnia Konstytucji 3-go Maja. Parada jest największą manifestacją polskości na świecie, organizowaną dzięki ciężkiej pracy i ogromnemu zaangażowaniu wolontariuszy. W naszej paradzie uczestniczy kilka tysięcy osób, a oglądają ją następne tysiące obserwatorów ustawiających się wzdłuż trasy parady, a także widzów na całym świecie dzięki przekazom mediów, szczególnie drogą internetową. Jest to bardzo kolorowa manifestacja, w której uczestniczą szkoły polonijne, grupy młodzieżowe, polonijne organizacje i biznesy, a także amerykańskie firmy, politycy oraz wielu gości z Polski. Jesteśmy bardzo wdzięczni sponsorom, dzięki którym możliwe jest kontynuowanie tej kosztownej, lecz jakże znaczącej dla Polonii inicjatywy. Święty Augustyn powiedział kiedyś, że „nadmiar dobroci nie szkodzi”. I rzeczywiście – działalność społeczna odegrała w moim życiu bardzo ważną rolę również w życiu prywatnym, gdyż dzięki niej poznałam mojego męża, Jana, podobnie jak ja oddanego pracy na rzecz Polonii. Wspólnie pracujemy w Związku Klubów Polskich, którego Jan jest prezesem już w drugiej kadencji. Mamy wspólne pasje, zainteresowania i nigdy się nie nudzimy. Uwielbiamy naszych dziewięcioro wnuków, którym niestety nie poświęcamy tyle czasu, ile byśmy chcieli, gdyż nieustannie jesteśmy zajęci pracą społeczną. Obydwoje też pełnimy funkcje prezesów klubów zrzeszających emigrantów z naszych polskich rodzinnych miejscowości i okręgów, ja – Towarzystwa Dolnośląskiego, mąż – Klubu Przyjaciół Ziemi Ropczyckiej. Kluby powstawały tu, na obczyźnie, by łączyć ludzi z tych samych stron, ale także, by pomagać swoim „małym ojczyznom”. Od momentu powstania mój klub wspiera Ośrodek Opiekuńczo-Wychowawczy w Wierzbicach Wrocławskich. Po wielkiej powodzi na Dolnym Śląsku skierowaliśmy pomoc do Bogatyni. Organizujemy zabawy, pikniki, wspólne wyjazdy na zbieranie wiśni, opłatki klubowe, wieczory literackie i spotkania z ciekawymi ludźmi. Po prostu przyjaźnimy się ze sobą, a przy okazji wspieramy ojczyste strony. - 188 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

​„Obserwuj, słuchaj, rzadko osądzaj i nie chciej za dużo”. – Platon

Dawać siebie światu A co robię w chwilach wolnych od pracy? Moją ogromną pasją jest zwiedzanie. Dużo podróżowałam mieszkając jeszcze w Polsce, ale od czasu przeprowadzki do Stanów świat stanął przede mną otworem. Odwiedziłam trzydzieści dwa stany USA, łącznie z Alaską i Hawajami, Japonię, Chiny, Indie, Meksyk, Argentynę, Belize, Honduras, Karaiby, Kanadę i większość krajów europejskich. Każdy kraj ma swoistą przyrodę, piękne krajobrazy, zabytki kultury i sztuki. Podróże otwierają oczy i serca na ludzi. Uwielbiam podróże na własną rękę, gdyż wtedy mam więcej czasu na poznawanie tubylców oraz ich stylu życia. Podróże nauczyły mnie również akceptacji różnych kultur. Podczas nich poznałam wspaniałych ludzi, którzy są dla mnie jak najbliższa rodzina, mimo że nie mówimy tym samym językiem, mamy inne obyczaje, a nawet inne wyznania. Najważniejsza jest przyjaźń, która nas łączy. Czytam dużo literatury fachowej, bo przecież, jeśli nie jest się na bieżąco z najnowszymi pracami i trendami, cofamy się w swojej wiedzy zawodowej. Właściwie czytam, gdy tylko znajdę chwilę. Ostatnio uwielbiam literaturę sensacji. Moja biblioteka jest na tyle duża, że zawsze znajdę coś nowego lub wracam do starych, po wielokroć czytanych pozycji. Jestem również miłośniczką teatru. Lubię słuchać tradycyjnego jazzu i muzyki klasycznej oraz Beatlesów – mojej fascynacji z lat młodości, podobnie jak Niemena, Demarczyk i Budki Suflera. Mottem, które prowadzi mnie przez życie, są słowa Aleksandra Wielkiego: „Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko trudne do wykonania”. Kieruję się też nauką Chrystusa: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”. W pracy zawodowej zaś identyfikuję swoje poglądy pedagogiczne ze słowami doktor Hanny Rylke: „Mądrze wychowywać to otwierać dziecko na dobro, uczulać je na potrzeby innych, uwrażliwiać na cierpienie i krzywdę, nauczyć je kochać i dawać siebie innym”.

- 189 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Jeśli chcesz być szczęśliwym – bądź nim!” Koźma Prutkow

MARINA MOCKAŁŁO UKRAINA – POLSKA Medycyna Wielowymiarowa www.medycyna-wielowymiarowa.pl - 190 -


- 191 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Marina Mockałło

Niczego już się nie boję Ukraina – Polska

Urodziłam się na Ukrainie w byłym ZSRR i chociaż wiodłam surowe życie, dało mi ono mocny fundament. Nauczyło mnie, że jeśli chcesz być sobą i czymś się wyróżniać, musisz być silna, nie wstydzić się swoich poglądów i swojej inności. Drugą życiową zasadę wpoił mi sport, gdyż od pierwszej klasy szkoły podstawowej pływałam w znanym sportowym klubie Dynamo, a na studiach doszło nurkowanie i pływanie pod wodą. Otóż sport nauczył mnie, że najważniejsze to odważyć się i wejść w proces (czyli skoczyć do basenu na zawodach lub do morza z akwalungiem), a następnie dać z siebie wszystko. Później, gdy przerabiałam każdą kolejną życiową lekcję, stosowałam właśnie tę zasadę – przełamywałam strach i wchodziłam w proces, żeby potem włożyć całe serce w to, co robię. W poszukiwaniu znaków Kiedy po raz pierwszy zastosowałam te zasady? Wszystko zaczęło się, gdy poznałam mojego pierwszego męża na Kaukazie, gdzie jeździłam na nartach. Nie przeczuwałam, że ten dzień będzie punktem zwrotnym na mapie mojego losu. Po kilku miesiącach przyjechałam do Polski, gdzie rozpoczęłam nowe życie. Mąż miał duży potencjał, którego niestety nie rozwinął. Wspaniale radził sobie finansowo, więc – chociaż skończyłam w Charkowie Politechnikę – mogłam rozpocząć studia na drugim kierunku. Wybrałam filologię rosyjską na Uniwersytecie Warszawskim. Zostałam przyjęta od razu na drugi rok i zaczęłam studia mając już jedną córeczkę. W trakcie studiów urodziłam jeszcze dwie. Nie mogłam pojąć, dlaczego wszyscy mi współczuli, że tak ciężko jest studiować i wychowywać małe dzieci. Mnie to wszystko fascynowało, a jeśli robisz to, co kochasz, nie jest to trudne. Byłabym w pełni szczęśliwa, gdyby nie okazało się, że mój mąż miał ogromne problemy z alkoholem, a przy tym nienawidził mojej inności, która była nieodłączną częścią mnie: pogody ducha, odwagi, niepohamowanego pragnienia ciągłego rozwoju. I tak zaczęła się moja kilkuletnia walka o prawo do bycia sobą. Jego „metodą wychowawczą” było odcięcie mnie od finansów. Musiałam sama zarabiać na dom i dzieci. Po ukończeniu studiów dostałam wprawdzie pracę na Akademii Teologii Katolickiej jako lektor języka rosyjskiego, ale nie zarabiałam tam wiele. Pewnego dnia ktoś zgłosił się do mnie z prośbą o przetłumaczenie na język rosyjski nowatorskiej książki z dziedziny ekonomii. Był to mój pierwszy prawdziwy sukces. Po tak udanym początku - 193 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

otworzyłam własną firmę tłumaczeniową. Jednak czego bym nie robiła, ile zamówień bym nie miała, brakowało mi pieniędzy na opłacanie przedszkoli, prywatnych szkół i zajęć pozalekcyjnych moich dzieci. Bywałam w ciężkiej sytuacji, ale zbyt mocno kochałam życie, by się załamywać. W tym czasie doświadczyłam pierwszej namacalnej pomocy Opatrzności: stałam na ulicy i myślałam, jak zorganizować Pierwszą Komunię starszej córki. Nagle wiatr przywiał do moich stóp banknot o najwyższym, na tamte czasy, nominale. Mogłam kupić dla niej sukienkę i urządzić przyjęcie. Poczułam wtedy miłość i opiekę Stwórcy. Później niejednokrotnie otrzymywałam pomoc i podobne znaki. A skoro tak, to uznałam, że robię to, co należy. Byłam skupiona na dalszych możliwościach rozwoju. Pewnego dnia włączyłam Teleexpress i dowiedziałam się, że na wszystkich komendach warszawskiej policji drastycznie brakuje tłumaczy języka rosyjskiego. Wydrukowałam kilkanaście wizytówek i nie minęły dwa dni, a pracowałam już przy przesłuchaniach na komendach i w prokuraturach w całej Warszawie. Dziś wspominając swoje początki myślę, że w odnalezieniu właściwej drogi pomogła mi właśnie praca w policji. Wyjeżdżając do Polski zostawiłam na Ukrainie swoich przyjaciół i ukochanych rodziców. Moje dzieciństwo i lata studenckie. Długoletnie przyjaźnie, nocne kuchenne dyskusje i domowe koncerty, czytanie zabronionych książek Sołżenicyna i innych autorów wydanych w drugim obiegu. Musiałam pożegnać chodzenie po pięknych górach na Krymie i Kaukazie, ogniska, studenckie obozy nad morzem Czarnym, nurkowanie. To wszystko było specyfiką mojego kraju i nie znalazłam tego w Polsce. A jednak zawsze czułam się mocno oddzielona od Związku Radzieckiego z całym jego absurdem i obojętnością w stosunku do każdego człowieka, gdzie trzeba być zawsze na baczność i gdzie walka o poglądy oraz wolność wyboru na starcie jest zdana na porażkę. Wyjechałam z własnego kraju z uczuciem żalu i niespełnienia. W ciągu kilku lat pracy w policji, gdzie tłumaczyłam przesłuchania moich rodaków: poszkodowanych i złoczyńców, poznałam chyba wszystkie warstwy społeczne – naukowców, profesorów, lekarzy, kierowców, wojskowych, emerytów przyjeżdżających do Warszawy z towarem na handel i wywożących towar na sprzedaż do rodzinnych stron, stojących na bazarach, w mróz i upał. Poznawałam ich problemy, życie, dążenia i marzenia. Oni przynajmniej nie poddawali się – dawali z siebie wszystko, by w warunkach dzikiej pierestrojki stworzyć sobie godne życie. Czułam, jak otwiera się moje serce i poszerza świadomość. Zrozumiałam, że mój kraj to ludzie, a nie garstka twardogłowych, którzy sprzedali swoje dusze i sumienie diabłu. I chociaż dopiero w Polsce poczułam prawdziwą wolność, miłość do ludzi z byłego Związku Radzieckiego mocno zakotwiczyła w moim sercu. Miłość i chęć, by chociaż w jakimś stopniu im pomóc. Kilka tych historii opisałam i wysłałam na konkurs na najlepszy reportaż ogłoszony przez Gazetę Wyborczą. Zajęłam w nim 3. miejsce. Tymczasem moja firma się rozwijała. Miałam coraz więcej pracy: na uczelni, w policji, przy innych tłumaczeniach. Wystąpiłam z referatem na międzynarodowym kongresie tłumaczy przysięgłych, gdzie wszyscy bili mi brawo. Miałam jednak niejasne przeczucie, że to nie jest dokładnie to, co mam w tym życiu robić. W mojej głowie coraz częściej pojawiało się pytanie, jaki jest cel mojego życia, po co przyszłam na Ziemię? Poza tym im większe odnosiłam sukcesy, tym bardziej narastała agresja i nietolerancja mojego męża, który widział mnie tylko w roli kucharki, sprzątaczki i niani. Często bałam się wracać do domu. Moje dzieci żyły w ciągłym napięciu i lęku. Kiedy byłyśmy radosne i szczę- 194 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

śliwe, mój mąż natychmiast mnie atakował. Serce mi się kroiło. Zaczęłam miewać myśli samobójcze, nie widziałam wyjścia z tej sytuacji. Czułam, że wszystko, co robiłam, było złe. Kiedy próbowałam rozmawiać o tym z moim mężem, zawsze słyszałam: „Nie podoba Ci się? Wracaj do Charkowa, nic Cię tu nie trzyma!”. Jak większość kobiet w podobnej sytuacji, bałam się rozwodu ze względu na dzieci. Jak na ich osobowość wpłynie dorastanie bez ojca? Ale było coraz gorzej. Do sadyzmu emocjonalnego doszły próby przemocy fizycznej. Wtedy powiedziałam sobie: „Dość!”. Życie jest zbyt piękne i drogocenne. Nikt nie zawróci mnie z mojej drogi. Podążaj za Koziorożcem W tym czasie otrzymałam polskie obywatelstwo. I chociaż obiektywnie moje życie wyglądało na udane, byłam coraz bardziej nieszczęśliwa. Pewnego dnia kolejny raz przeglądałam moją ulubioną książkę „Mistrz i Małgorzata” i zatrzymałam się na następującym fragmencie rozmowy Poncjusza Piłata z Jezusem: – Na co chcesz, abym przysiągł? – zapytał z ożywieniem uwolniony z więzów. – Choćby na własne życie – odpowiedział prokurator. – Najwyższy czas, abyś na nie przysiągł, bo wiedz o tym, że wisi ono na włosku. – Czy sądzisz hegemonie, że to tyś je zawiesił na włosku? – zapytał więzień. – Jeśli sądzisz tak, bardzo się mylisz. Piłat drgnął i odparł przez zęby: – Mogę przeciąć ten włosek. – Co do tego także się mylisz – powiedział z powątpiewaniem aresztowany, uśmiechając się dobrodusznie. – Przyznasz, że przeciąć ten włosek może chyba tylko ten, kto zawiesił na nim moje życie. Wtedy zrozumiałam: o mojej misji na Ziemi decyduje moja dusza i żaden człowiek nie ma prawa zawrócić mnie z tej drogi. Wyjechałam na dwa tygodnie do mojej znajomej do Niemiec, żeby trochę ochłonąć i pomyśleć, co muszę w życiu zmienić. Miałam nadzieję, że znowu dostanę jakiś znak, który poszerzy ciasne granice mojego świata. Nie przypuszczałam jednak, że ten wyjazd będzie kolejnym przełomowym momentem. Przez cały pobyt w Niemczech pytałam moich Przewodników: „Po co przyszłam na tę Ziemię, jaki jest mój plan? Czuję, że muszę robić coś innego, tylko co?”. Ostatniego dnia pojechałyśmy z koleżanką do Heidelbergu. Moja znajoma powiedziała nagle: „O, nowy sklep, jeszcze go nie widziałam. Nazywa się Koziorożec. Wejdziemy?”. Jestem spod znaku Koziorożca, wiedziałam zatem, że znajdę tam coś ważnego. Była to moja pierwsza w życiu wizyta w sklepie ezoterycznym i nigdy nie zapomnę głosu, który pojawił się w mojej głowie: „To będziesz robić!”. Życie jest zmianą I tak po dwóch miesiącach, w samym centrum Warszawy, otworzyłam własny sklep ezoteryczny – pierwszy w Warszawie, drugi w Polsce. Otworzyłam go bardzo szybko. Wszystkie przeszkody znikały natychmiast. Nie miałam samochodu, jeździłam do hurtowni z reklamówkami, wracałam taksówką. Meble znalazłam w tanich komisach meblowych, nawet na śmietniku. Już po kilku mie- 195 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 196 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

siącach niektórzy wydawcy podpisali ze mną umowy i przysyłali książki na zamówienie. W tym czasie wiele się uczyłam, wzrastałam wraz ze swoim sklepem. Pojechałam po remedia feng shui do Hongkongu, gdzie znalazłam sklepy i pracownie prawdziwych mistrzów feng shui. Odbyłam podróż do Nepalu, by nawiązać kontakt z producentami leczniczych kadzideł tybetańskich. Starałam się, by wszystkie książki i remedia z mojego sklepu służyły tylko jednemu: podwyższeniu wibracji i poszerzeniu wiedzy klientów.

„Akceptuj zmiany i otwórz się na to, co nieznane”. Wciąż jeszcze ciągnęło mnie do tłumaczeń. Kilku zaprzyjaźnionym wydawcom radziłam, jakie pozycje rosyjskich autorów warto wydać, umożliwiałam im kontakty z autorami, pomagałam przy podpisywaniu umów, tłumaczyłam książki na język polski. Kontynuowałam też pracę na uczelni. Pewnego dnia usłyszałam od kogoś z Centrum Kultury Rosyjskiej, do którego zabierałam swoich studentów na pokazy filmów w wersji oryginalnej, że w Moskwie mieszka niesamowita kobieta, jasnowidzka, autorka wielu mistycznych książek – Ałła Ter-Akopian, która chciałaby wydać swoje książki w Polsce, ale nikt jeszcze nie dał rady ich przetłumaczyć. Natychmiast pojechałam do Moskwy przekonana, że na pewno przetłumaczę teksty i jak zawsze odniosę sukces. Spotkałam się z panią Ałłą w jej mieszkaniu na Arbacie. Rozmawiałyśmy do białego rana. Przywiozłam do Warszawy kilka jej książek z prawem do tłumaczenia i wydania. Niestety, mnie również się nie udało. Teraz rozumiem, że wibracje jej książek były o wiele wyższe niż moje w tamtym czasie. Zadzwoniłam do niej pełna skruchy i przyznałam się, że nie udało mi się przetłumaczyć ani jednej z jej książek. „Nie szkodzi kochana!” – usłyszałam. – „Nie spiesz się. Twoim przeznaczeniem jest rozświetlać w głowach tysiącom Polaków”. Nigdy nikomu o tym nie opowiadałam, z wyjątkiem najbliższych. Nie chcę, by zabrzmiało to jak przechwalanie się, ale miałam to szczęście, że Ałła wypowiedziała na głos moje przeznaczenie. Przez wszystkie późniejsze lata, spędzone na tłumaczeniu kolejnych książek lub pisaniu artykułów, zastanawiałam się, czy komuś to pomaga i czy to właśnie jest zgodne z moją misją. Tymczasem sklep rozwijał się, uruchomiłam sprzedaż wysyłkową, a sama uczyłam się uzdrawiania i pracy z energią. Zaczęłam organizować warsztaty i szkolenia, a także sama w nich uczestniczyć, więc siłą rzeczy musiałam zrezygnować z uczelni i pracy w policji. Nauczyłam się nie bać zmian i bez strachu żegnać wszystko, co się skończyło, nie myśląc o przeszłości. Rozwiodłam się z mężem i zaczęłam następny okres w swoim życiu. Prawo przyczyny i skutku Nowy rozdział zaczęłam jako wolna osoba, która decyduje o sobie, swoich dzieciach i swoim rozwoju. Miałam własne mieszkanie, rozwijający się biznes, wielu przyjaciół i otaczałam się ciekawymi ludźmi, których skupiał sklep. Moje dziewczynki były piękne, zdrowe, utalentowane. Kupiłam samochód dostawczy. W dalszym ciągu uczyłam się sztuki uzdrawiania i okazało się to dla mnie bardzo - 197 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

naturalnym i pięknym procesem. Nie zastanawiałam się, co powinnam robić. Podążałam za głosem serca, robiłam to, czego pragnęła moja dusza. Kochałam to, co robiłam, kochałam ludzi, którzy mnie otaczali i miejsce, w którym mieszkałam, czyli byłam prawdziwie szczęśliwa. Dzisiaj już wiem, że gdy w życiu wszystko dobrze się układa i przez dłuższy czas nic się nie zmienia, oznacza to kłopoty. Nasze życie to ciągła zmiana. Jeżeli marzycie, by Wasze życie było szczęśliwe, bezproblemowe i ustabilizowane, mogę Was zapewnić, że tak nie będzie! Co więcej, trzeba marzyć, by w naszym życiu zmiany następowały ciągle. U mnie transformacja nastąpiła na polu energetycznym. Skończyła się sielanka. Musiałam stawiać czoła zawiści, zazdrości, nieżyczliwości i oczernianiu ze strony innych. Zaczęła się moja nowa przygoda polegająca na poznawaniu świata energii, która trwała kilkanaście lat. Był to chyba najtrudniejszy i najbardziej fascynujący okres mojego życia. W głowie rodziły się pytania, na które nie mogłam znaleźć odpowiedzi w żadnej z książek. Wiedziałam, że najważniejsze rzeczy dzieją się gdzieś na planach subtelnych energii niewidzialnych i właśnie to „coś” stanowiło przyczynę złego samopoczucia, chorób i gwałtownego pogorszenia sytuacji firmy. Jedyna nauka, która dawała odpowiedzi, to własne doświadczenie, zazwyczaj bolesne, oraz podpowiedzi z poziomu mojego Wyższego Ja, od którego zaczęłam dostawać coraz bardziej klarowne i głębokie komunikaty. Przeżyłam ataki energetyczne ze strony dużych grup i sekt, które skupiały osoby po tak zwanej „ciemnej stronie mocy”. Nikt nie mógł mi pomóc, bo nikt nie posiadał odpowiedniej wiedzy i możliwości. Wiedziałam, że chronią mnie Boskie Siły. W przeciwnym razie niemożliwym byłoby przeżyć to wszystko w zdrowiu, na etapie ciągłego rozwoju. Tę trudną naukę przypłaciłam własną energią, czasem i cierpieniem. Ale co najważniejsze, stałam się prawdziwą ekspertką w pracy z energią. Mogłam pomóc każdemu człowiekowi, w każdej sytuacji, np. kiedy lekarze stwierdzali nieuleczalną chorobę, kiedy ktoś został złapany w sieci sekty, czy kiedy tak zwana konkurencja zaczynała niszczyć czyjąś firmę energetycznie. W tym czasie poznałam prawdziwą miłość mojego życia. Mieliśmy wspólne ideały, cele i wartości: pomaganie ludziom i zdobywanie wiedzy. Mój drugi mąż, Bogusław, prowadził dużą firmę budowlaną i był Wielkim Mistrzem reiki. Stopniowo świat energii pochłonął nas całkowicie niczym ocean. Bogusław zamknął firmę i poświęcił się tylko uzdrawianiu ludzi i ich problemów. I chociaż już wtedy odnosiliśmy sukcesy w pracy uzdrowicielskiej, nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego rezultat często nie był trwały. Mijało kilka miesięcy, czasem lat i do naszych pacjentów powracały symptomy chorób. Bywało i tak, że z kilku osób, które miały ten sam problem, wyzdrowiała tylko jedna. Dlaczego nie udało się pozostałym? Jest takie prawo kosmiczne, prawo inicjacji: „Wołanie zmusza do odpowiedzi”. I tak przyszła do nas nowa wiedza. Na tamte czasy była to prawdziwa rewolucja. Otóż pojawiła się w naszym życiu kobieta fizyk – Ludmiła Puczko, która, podobnie jak my, szukała odpowiedzi i stworzyła całkowicie nowy system uzdrawiania zwany medycyną wielowymiarową. Pojechałam do Moskwy, gdzie miałam szczęście poznać osobiście tę wspaniałą kobietę. Czytałam jej książki przez całą noc. Nie zauważyłam nawet, że nastał poranek i dostałam gorączki. Zrozumiałam wszystko – cel naszego istnienia, wielowymiarowość istoty człowieka, co wpływa na jego los i co można zrobić, by móc to zmieniać. Uświadomiłam sobie, że wszystko, co się z nami dzieje, to tylko skutek, widzialny i odczuwalny. Stoi za nim przyczyna, która jest niewidzialna. Przyczyna jest zawsze w nas i tworzymy ją sami. Składa się na nią cała nasza przeszłość karmiczna, błędy tego życia, myśli, emocje, wybory, światopoglądy, niespełnienia naszej misji. To wszystko tworzy przyczyny, które znajdują się w naszym polu i wcześniej czy później materializują się, przyjmując formę konkretnego rezultatu. I dlatego nic nie zmieni się - 198 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

w naszym życiu – czy to wyjście z choroby, czy rozwiązanie problemów o innym charakterze – jeśli nie usuniemy przyczyn. Istnieje jeszcze jedna grupa przyczyn: negatywne oddziaływanie innych ludzi, czyli tworzenie sztucznej przyczyny – programów wywołujących choroby, podporządkowanie, zatrzymywanie nas w rozwoju, zablokowanie w nas radości, mocy, różnego rodzaju boskich energii. Tego właśnie tak brakowało w naszej układance, a coraz więcej osób przychodziło do nas po pomoc z problemami zdrowotnymi, uczuciowymi lub finansowymi. Postanowiliśmy więc przetłumaczyć i wydać pierwszą książkę Puczko, aby każdy, kto będzie chciał, mógł sobie pomóc. Książkę wydaliśmy razem z Andrzejem Wójcikiem, właścicielem wydawnictwa KOS, które publikuje książki na temat szeroko pojętego rozwoju osobistego. Łączyły nas z Andrzejem przyjaźń i lata współpracy – w swoim sklepie sprzedawałam książki jego wydawnictwa. Wzięłam nawet kredyt na wydanie trzech pozycji, które sama przetłumaczyłam, ale w tym samym roku został wprowadzony podatek VAT na książki. Rynek księgarski załamał się, księgarnie zamykały się jedna po drugiej. My również byliśmy zmuszeni zamknąć nasz sklep. Zostałam z niespłaconym kredytem hipotecznym. Jedynie, co nam pozostało, to nasza wiedza i umiejętności. I wiara w to, że nic w moim życiu nie dzieje się bez przyczyny. Widocznie muszę wejść na wyższy poziom, a żeby tak się stało, muszę przyjąć bez strachu powstałą sytuację, dać z siebie wszystko i wpuścić w swoje życie więcej energii, czyli stare przekonania zsynchronizować z nową sytuacją.

- 199 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Sytuacja, która z naszego punktu widzenia jest negatywna, służy temu, by nakierować nas na to, co dla nas najlepsze”.

Na trzecią książkę – „Medycynę Wielowymiarową” – zabrakło nam pełnego wkładu 50%, na który umawialiśmy się z wydawnictwem, a zyski z wydanych poprzednio książek były mizerne i rozłożone w czasie. Bank bezlitośnie upominał się o raty kredytu, który wzięłam pod mieszkanie. Byłam zmartwiona całą sytuacją, więc spotkaliśmy się z Andrzejem Wójcikiem w Warszawie. Wtedy usłyszałam historię wydawnictwa KOS. Andrzej był jeszcze studentem, kiedy znajomy zaproponował mu i jego dwóm przyjaciołom wydanie książki „Uzdrawianie wg metody Silvy”. Dla biednych studentów, po przeliczeniu wkładów i zysków, taka propozycja okazała się życiową szansą. Podzielili obowiązki – Andrzej przeprowadził się z Katowic do Warszawy i odpowiadał za stronę techniczną. Książka była rozchwytywana przez wszystkie hurtownie, a niemały wówczas nakład w ilości 10 tysięcy egzemplarzy sprzedał się w zawrotnym tempie. Okazało się jednak, że jeden kolega wyprowadził pieniądze z firmy. Udało im się uratować jakieś okruchy i oddać długi, czyli pożyczone pieniądze na wydanie książki. Czy była to przegrana? Andrzejowi tak się wtedy wydawało, ale zrozumiał, że dzięki temu doświadczeniu nauczył się wydawać książki i że powinien robić to dalej. „Gdyby nie ta sytuacja, moje - 200 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

wydawnictwo by nie powstało. Planowaliśmy wydać tylko tę jedną książkę, podzielić zyski i wrócić na studia” – podzielił się z nami swoją refleksją Andrzej. – „A więc to, że zostaliśmy okradzeni, zainspirowało nas do otwarcia wydawnictwa” – podsumował. W swoich dziejach KOS przeżył jeszcze kilka trudnych chwil i po każdym upadku przychodziło zwycięstwo. Dzisiaj uważam, że to, że wtedy nie udało nam się z wydawaniem książek, było jak najbardziej korzystne. Na pewno żyłoby się nam wygodniej i mielibyśmy więcej wolnego czasu, ale mniej uwagi poświęcalibyśmy na swój rozwój. To było tak, jakby niewidzialna ręka zawróciła nas we właściwym kierunku. Metoda trzech wariantów Mimo niepowodzeń jakoś sobie radziliśmy. Ilość klientów rosła stopniowo, ale wystarczało tylko na to, żeby spłacić ratę kredytu. Wisiało nade mną widmo utraty mieszkania. W tym okresie dużo pracowałam nad swoimi negatywnymi emocjami, lękami. Minęło zaledwie kilka miesięcy, kiedy dostaliśmy propozycję wystąpienia z wykładem na I Londyńskich Targach Ezoterycznych, organizowanych przez Polaków i dla Polaków. Długo namawiano nas na przyjazd do Londynu. Cały ten wyjazd, z opłatą za możliwość wykładu, kosztował tyle, ile dwie raty kredytu. W tamtych czasach wszystko przeliczałam na raty. Jechać czy nie jechać? Rozzłościłam się. Jeśli moje życie będzie zależało od płacenia kredytu, to ja tak nie chcę! Postanowiliśmy, że jedziemy. Przyjęliśmy z Bogusławem trzy możliwe warianty (zawsze tak robimy, gdy podejmujemy ważne decyzje): 1. Nasz wyjazd będzie tak nieudany, jak to tylko możliwe. Nikogo nie zainteresuje to, co robimy. Powiedzą: „Nie chcemy was tu więcej widzieć!”. 2. Przerośnie nasze oczekiwania. Wszyscy będą zachwyceni naszą wiedzą, będą chcieli organizować warsztaty, konsultacje. 3. Będzie tak, jak planujemy. Wyjazd będzie fajny, wygłosimy wykład i wrócimy do domu. Przyjmujemy każdy wariant, bo wszystko przychodzi od Boga i wszystko dzieje się dla naszego dobra. O dziwo, wyjazd przebiegł według wariantu numer 2. I tak już zostało. To był kolejny punkt zwrotny na mapie mojego życia. Już od kilku lat spędzamy większość czasu w Londynie. Zmieniliśmy się. Pozbyliśmy się lęków i wewnętrznych blokad. Podnieśliśmy swój poziom energetyczny i profesjonalny. Zaproszono nas do Berlina, gdzie również planujemy otworzyć swoją firmę, a także do Edynburga i Stanów Zjednoczonych. Poznaliśmy mnóstwo wspaniałych ludzi, a najważniejsze – pomogliśmy wielu z nich. Nie ma dla mnie większej radości niż widzieć, jak życie innych zmienia się na lepsze dzięki naszej pomocy. - 201 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Wszystko, co się wydarza, jest właściwe”.

Gdy wspominam ten okres mojego życia, zdaję sobie sprawę, że mój statek płynął według bardzo dokładnie wytyczonego kursu i kiedy zbaczałam nieznacznie z drogi, jakaś niewidzialna ręka delikatnie zawracała mnie na wytyczony kurs. Ponieważ gdy przestajesz obwiniać innych i siebie za swoją sytuację, kiedy szukasz przyczyny w sobie, nie boisz się zmian, pracujesz nad swoimi blokadami i niedoskonałością, kochasz to, co robisz, zaczynasz coraz bardziej żyć w miłości do siebie i innych, nagle uświadamiasz sobie, że jesteś twórcą swojego życia, że Bóg działa przez Ciebie i jeśli do tego Twoje cele wchodzą w rezonans z programami boskiej ewolucji, Twój wyższy plan – tam, gdzie jest zapisana Twoja misja – zaczynają z Tobą współdziałać i tworzą warunki do realizacji i zmiany. Dlatego moja ulubiona mantra to: „Jeśli dzieje się w Twoim życiu coś nie tak, jak chciałaś, to będzie jeszcze lepiej. Bo zawsze jest dobrze, kiedy realizujemy swoje misje i plan swojej duszy”. Za głosem serca To porównanie mojego życia z płynącym statkiem powraca do mnie, ponieważ, jak już wspominałam, dostawałam wiele znaków na swojej drodze. Jeden z nich szczególnie zapadł mi w pamięć. Wiele lat temu byłam z córkami w Turcji na wakacjach. Znalazłyśmy dziką plażę na skraju miasta, gdzie, oprócz nas, nie było żywej duszy, żadnej motorówki, łódki, nic. Przed wyjazdem poszłam pożegnać się z morzem. Zawsze tak robię. Stałam na klifie i dziękowałam wspaniałemu morzu Egejskiemu. Wysłałam mu miłość i wdzięczność, a następnie wrzuciłam do morza wszystkie drobne, które mi zostały. Nagle dostałam impuls. Zapytałam morza, co ze mną będzie, jaka przyszłość mnie czeka. W tym momencie zza klifu wypłynął piękny żaglowiec, pierwszy od dwóch tygodni naszego pobytu w tym miejscu. I rzeczywiście, mój statek wypłynął w pewnym momencie na otwarte morze, ale aby tak się stało, potrzebna była wiara, że wszystko, co się wydarza, jest właściwe. I odwaga, by podążać za głosem serca. Cały czas jestem w podróży przez życie. Nauczyłam się akceptować zmiany, żegnać to, co wygodne i stabilne oraz otwierać się na to, co nieznane. Nie wiem, dokąd statek mojego życia mnie zabierze, jakie będą kolejne porty, ale jestem podekscytowana tym, co przede mną. Ta niewiadoma pomaga mi być obecną tu i teraz, w pełni skupioną na pracy nad sobą. - 202 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 203 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Swoją opowieść dedykuję wszystkim, którzy boją się o siebie zawalczyć, oraz mojemu tacie, który odszedł w tym roku”. Katarzyna Ojrzyńska

KATARZYNA OJRZYŃSKA WIELKA BRYTANIA Esteem Beauty www.esteembeauty.co.uk, www.esteemexcellenceacademy.co.uk - 204 -


- 205 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Katarzyna Ojrzyńska Permanentny uśmiech – dosłownie i w przenośni Wielka Brytania

Do Szkocji wyjechałam 25 stycznia 2005 roku, dokładnie w dniu ósmych urodzin mojej córki. Sama dokładnie nie wiem, jak to się stało, że podjęłam nagle taką decyzję, ponieważ nigdy nie należałam do osób, które marzyły o wyjeździe za granicę. Dzisiaj wiem, bogatsza o życiowe doświadczenia, że do takiego kroku na pewno przygotowałabym się lepiej, ale wtedy poszłam na żywioł. Zdecydowałam: jadę i koniec! Skąd potrzeba tak drastycznej zmiany? Nie potrafię sobie tego do dzisiaj wytłumaczyć. Miałam przecież dobre wykształcenie – obroniłam licencjat z kosmetologii na Akademii Medycznej w Łodzi i zaczęłam właśnie studia magisterskie, a także niezłą posadę – od kilku lat pracowałam w swoim zawodzie jako szkoleniowiec we włoskiej firmie i w salonie kosmetycznym. W salonie współpracowałam z bardzo wymagającymi osobami, co okazało się bardzo przydatne na emigracji. Już wtedy wiedziałam, że wysoko postawiona poprzeczka pozwoli mi doskonalić się w zawodzie. Inni narzekali na wygórowane wymagania, ale ja zawsze lubiłam wyzwania. Spełniałam się zawodowo i doskonaliłam, jednakże w roku poprzedzającym mój wyjazd do Szkocji nie spodobała mi się forma współpracy i wiedziałam już, że muszę coś zmienić. Stąd decyzja o wyjeździe. Moi rodzice, zawsze wspierający, powiedzieli: „Jedź i spróbuj”. Obiecali zaopiekować się moją córką przez pierwszy rok, a nawet, gdyby była taka potrzeba, w kolejnych latach mojej emigracji. Byłam rozwiedziona, samotnie wychowywałam dziecko, więc pomoc rodziców była nieoceniona. Najlepsza na świecie instytucja babci i dziadka zdała egzamin i nie wiem, jak byłabym w stanie bez niej przetrwać. Z jedną walizką W Wielkiej Brytanii zaczynałam od zera, dlatego, z perspektywy czasu, sama nie wiem, czy śmiać się, czy też płakać ze swojej odwagi bądź szaleństwa. Do tej pory nie rozumiem, jak osoba taka jak ja, z natury ostrożna, podjęła tak szybką i nieprzemyślaną decyzję, której teraz absolutnie nie żałuje. - 207 -


Czasami życie zaskakuje nas sytuacjami, które są dla nas niezrozumiałe. Jeżeli czujesz, że jakiś wewnętrzny głos mówi Ci, aby coś zrobić, choć wydaje Ci się to nieracjonalne, zrób to. Nie musisz żyć według scenariusza, który kiedyś dla siebie napisałaś. Czasami życie modyfikuje nasze plany, więc nie bój się podążać za swoim wewnętrznym głosem. Wyruszyłam do Szkocji z koleżanką i jedną walizką. Wylądowałałyśmy w Glasgow, w którym mieszkam do chwili obecnej. Dlaczego w Glasgow? W zasadzie to nie mam dobrej odpowiedzi. Tuż przed wyjazdem pochyliłyśmy się z koleżanką nad rozłożoną na stole mapą Wielkiej Brytanii. Zamknęłam oczy i mój palec wylądował na tym właśnie mieście. Kto wie, może był to palec Opatrzności? Gdy znalazłyśmy się w Glasgow, musiałyśmy z miejsca wynająć mieszkanie i znaleźć pracę. Obie prawie w ogóle nie znałyśmy angielskiego, ale – jak często sobie żartuję – nie na darmo byłyśmy Polkami. Przecież „Polak potrafi” i muszę przyznać, że nieraz cytowałam to powiedzenie, obserwując naszą nację na emigracji. Jesteśmy naprawdę bardzo zaradnym i silnym narodem. Na przestrzeni wieków musieliśmy o wszystko walczyć, a trudne lata, poprzedzające zmianę systemu w naszym kraju, doprowadziły tę zaradność do perfekcji. Taki skok na głęboką wodę był dla mnie prawdziwą szkołą przetrwania, ale to doświadczenie bardzo mi się przydało w pierwszych latach aklimatyzacji w nowym kraju. - 208 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Pamiętaj, że masz w sobie wiele talentów i umiejętności, o których możesz nawet nie mieć pojęcia. W sytuacjach trudnych i stresujących nasz umysł mobilizuje wszelkie siły i okazuje się, że dokonujemy rzeczy, wydawałoby się, wcześniej niemożliwych. Często możesz być zaskoczona własną siłą w momencie, kiedy życie wystawia Cię na prawdziwy sprawdzian”. Szybko wynajęłyśmy z koleżanką mieszkanie i poszłyśmy do agencji pośrednictwa pracy. Z miejsca dostałyśmy zlecenie. Wkładałyśmy papier do kopert. To było moje pierwsze i ostatnie zajęcie tego typu, które trwało aż… 10 dni! Jedenastego dnia przecięłam sobie palec i doznałam nagłego olśnienia: „Czy ja przyjechałam do Szkocji, aby robić takie rzeczy?”. Uważam, że żadna praca nie hańbi, ale nie zdecydowałam się na emigrację wyłącznie po to, aby zarabiać pieniądze, ale również, żeby się rozwijać w swojej dziedzinie, zdobyć cenne doświadczenie i coś w tym życiu zrobić dla siebie i rodziny. Jeszcze w Polsce przygotowałam CV, lecz – jak to typowy Polak – uważałam, że przecież za granicą są lepsi ode mnie. Pamiętam, że nawet Robert Lewandowski w jednym z wywiadów mówił, że na początku swojej kariery czuł się niepewnie, gdy zaczynał grać w nowej drużynie. A teraz jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie! Na szczęście i ja szybko zauważyłam, że nie mam się czego obawiać. „Nie czuj się gorsza od innych tylko dlatego, że przyjechałaś z innego kraju. Założę się, że jesteś piękna, pełna talentów i masz mnóstwo pomysłów czekających na realizację. Pamiętaj, że możesz mieć wszystko, czego zapragniesz. To Ty jesteś reżyserem swojego życia, niezależnie od pochodzenia i miejsca zamieszkania”. Nic nie dzieje się bez przyczyny Złożyłam swoje CV do kilku salonów kosmetycznych i SPA w Glasgow. Minęły niespełna 24 godziny i dostałam pracę! Właściciele SPA byli tak zadowoleni z mojej pracy, iż nie chcieli mnie już wypuścić, chociaż mój angielski był łamany, a słownictwo mocno ograniczone. Przeszłam czterdziestominutowy test zawodowy ze swoich umiejętności, który zdałam śpiewająco – okazało się, że jestem geniuszem, choć wykonałam tylko swoją pracę najlepiej, jak potrafiłam. Zostałam w tej firmie przez 3 lata. W tym czasie podniosłam kwalifikacje i nauczyłam się języka. Byłam bardzo ambitna, szczególnie jeśli chodziło o doskonalenie angielskiego. Starałam się być bardzo otwarta i integrowałam się ze Szkotami. Nie chciałam popełniać błędu wielu emigrantów i odizolować się. Rozmawiałam z ludźmi i nie wstydziłam się moich, nieraz zabawnych, pomyłek. Zawsze nosiłam ze sobą notesik i zapisywałam słówka albo prosiłam, żeby mi je napisano. Tych notesów uzbierało się chyba ze czterdzieści! To był mój sposób na naukę języka. Łatwo nie było, ale wykazałam dużo samodyscypliny i uporu. Nawiązałam wiele przyjaźni, które przetrwały do dziś. Trzy pierwsze lata były bardzo intensywne, bo nie dość, że pracowałam, to jeszcze studiowałam w Polsce. Tak, zanim jeszcze wyjechałam, zaczęłam studia magisterskie i nie chciałam ich przerywać. I chociaż była to istna bitwa o przetrwanie, udało mi się zdobyć dyplom. Pomogły mi w tym moja głęboka determinacja, poświecenie, upór, bardzo dobra organizacja, ale też ogromne zaangażowanie rodziców. Przez dwa lata pracowałam od poniedziałku do piątku, w piątek wieczorem zaś latałam do Polski na wykłady. Tata odbierał mnie z lotniska, przywoził też moją córeczkę i razem jechaliśmy na wykłady do Łodzi. - 209 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Przez dwa lata praktycznie, poza Bożym Narodzeniem, nie miałam ani jednego dnia wolnego. To był nie tylko dla mnie, ale dla mojej rodziny, bardzo ciężki okres, ale wiedziałam, że to w końcu się zmieni i skończy się rozłąka z dzieckiem. Tak też się stało. Córka przyjechała do mnie po 4 latach. Obecnie skończyła studia na uniwersytecie w Glasgow, więc wszystko poszło w dobrym kierunku. Moje wykształcenie nie miało większego znaczenia w SPA, w którym pracowałam, a jedyną szansą, żeby cokolwiek osiągnąć, było otwarcie własnego biznesu. I znowu pomógł mi przypadek. Po trzech latach SPA zlikwidowano. Zmotywowało mnie to do następnego kroku. Nie byłam już nowo przybyłą emigrantką, ale osobą pewną siebie i swoich możliwości. Wiedziałam, że dużo potrafię i byłam gotowa otworzyć własną działalność, gdyż przez kilka ostatnich miesięcy, tuż przed likwidacją SPA, wynajmowałam od firmy pokój i w poniedziałki (mój wolny dzień od pracy) przyjmowałam swoich klientów. To moja cecha charakteru – zawsze myślę o tym, co będzie dalej i nie osiadam na laurach. Wiem, że jeśli nie podejmę decyzji, to życie zrobi to za mnie, a zdecydowanie wolę mieć kontrolę nad swoimi wyborami. W tym przypadku było podobnie. Zapragnęłam kształcić się dalej i na uniwersytecie w Glasgow podjęłam roczne studia podyplomowe związane z odżywianiem – Clinical Nutrition and Health. Były bardzo ciekawe, ale utwierdziły mnie w przekonaniu, że chcę jednak skupić się na kosmetyce. Wynajęłam dwa pokoje w znanym w Glasgow gabinecie fryzjerskim i urządziłam je w ładnym stylu. Do mojego mini-salonu zaczęli licznie przychodzić klienci i wiedziałam, że moim następnym krokiem będzie otwarcie prawdziwego zakładu kosmetycznego, zwłaszcza, że połączenie fryzjerstwa z kosmetologią kompletnie mi nie odpowiadało. Po kilku miesiącach pracy w dwóch małych, bardzo przytulnych pokoikach, postanowiłam poszukać własnego lokalu i znalazłam go w pięknej dzielnicy Glasgow, na West End. - 210 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Mój salon działa już od dziewięciu lat i gdy wracam pamięcią do jego początków, widzę, jakie to było ogromne przedsięwzięcie, i to pod każdym względem. Rok 2009 nie należał do najbardziej fortunnych pod względem otwierania biznesów. Był to czas recesji i każdy odradzał mi ten ryzykowny krok. Byłam jednak bardzo zdeterminowana, a gdy podejmuję decyzję, to nic nie jest w stanie jej zmienić. Okazało się, że to ja miałam rację! „Ufaj swoim przeczuciom. Aby odnieść sukces, trzeba być pewnym tego, co chcemy robić w życiu i ustalić cenę, jaką trzeba będzie zapłacić. Ale warto!” Myślenie w kategoriach sukcesu Salon powstawał, a ja mierzyłam się z różnymi problemami, ale jeśli ktoś ma cel i uparcie do niego dąży, nic nie jest w stanie go powstrzymać. Tak było w moim przypadku. Pragnęłam urządzić salon jak najpiękniej i tutaj przydały się moje umiejętności w urządzaniu wnętrz, a ponieważ zawsze mnie to fascynowało, nie miałam problemu z wystrojem. Przy każdej możliwej okazji z ciekawością przyglądałam się różnego rodzaju pomieszczeniom i innowacyjnym rozwiązaniom, więc miałam już wizję, jak będzie wyglądało moje studio. Z jednego zniszczonego pomieszczenia stworzylam sześć, każde o innym przeznaczeniu. Jeden pokój był wyłącznie do kosmetyki twarzy, inny do koloryzacja ciała, a jeszcze inny do masażu. W przeciągu trzech miesięcy wszystko było gotowe. Najbardziej okazałym akcentem salonu jest fantastyczny, trzymetrowej długości żyrandol, podziwiany przez każdego klienta. Początkowo jednak aranżacja wnętrz okazała się niekończącą się inwestycją i nie było mowy o zgromadzeniu jakichkolwiek oszczędności. „Jest takie angielskie powiedzenie: If you want to be successful, you have to think big, co oznacza mniej więcej: Myśl w kategoriach sukcesu, a osiągniesz sukces”. To powiedzenie stało się moim przewodnim hasłem, dlatego nie bałam się inwestować; byłam przekonana, że jeśli chcę przyciągnąć do mojego salonu dobrych klientów, muszę pokazać się od najlepszej strony, czyli nie tylko zaoferować im piękne wnętrza, ale i swoją osobowość oraz umiejętności. Wypłynęłam na szerokie wody – musiałam stać się stuprocentową bizneswoman, którą tak naprawdę nigdy nie byłam, i nie zastanawiałam się wcześniej, czy posiadam zdolności w tym kierunku. Podjęłam decyzję. Nagle musiałam wziąć odpowiedzialność za każdą sytuację, każdy problem w salonie i po raz pierwszy zatrudnić pracowników. Była to dla mnie kolejna nowość. Do tej pory uważam, że jest to najtrudniejsze w całym biznesie. Z każdym dniem wzmacniał się mój charakter, nie miałam zresztą innego wyjścia. To ja byłam sterem i żeglarzem w jednym. „Tony Robbins, jeden z najwspanialszych mentorów i trenerów personalnych, powiedział: Every problem is a gift – without problems we would not grow, co znaczy: Każdy problem to dar, bez którego nie osiągnęlibyśmy tego, co chcemy”. Podczas zatrudniania pracowników kierowałam się ich cechami charakteru i umiejętnościami, a nie narodowością, gdyż z założenia mój salon miał być otwarty dla wszystkich nacji, zwłaszcza, że osiedliłam się w wielokulturowym i wielonarodowym kraju. Dzięki takiemu podejściu mogłam nauczyć się wiele o świecie i ludziach pochodzących z jego różnych stron. Przy wyborze nowego - 211 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

pracownika najważniejsza była dla mnie jego osobowość. Umiejętności można nabyć, za to charakter nie jest łatwo zmienić. Ten rodzaj podejścia zaowocował dobraniem sympatycznego, entuzjastycznego zespołu, który – za sprawą mojego szkolenia – osiągnął bardzo wysoki poziom. „Pamiętaj – otaczaj się ludźmi, od których możesz się czegoś nauczyć. Korzyść będzie wzajemna”. Dość szybko odkryłam, że jestem w stanie uczyć ludzi, a oni chętnie korzystają z mojej wiedzy. Spełniam się w tej dziedzinie, a miłe słowa moich uczniów i komplementy, że jestem ich mentorem, dodają mi skrzydeł. Obecnie zatrudniam cztery osoby, czasami pięć lub sześć, lecz zawsze jestem trzonem – jako jedyna wszystko potrafię i w razie potrzeby mogę zastąpić jakiegokolwiek pracownika. Ofertę salonu stworzyłam w oparciu o to, co wiem i na czym się znam. Dziś wiem, że sukces mojego biznesu zawdzięczam właśnie temu podejściu. „Jeśli otwierasz własny biznes, poznaj go od podszewki i wyspecjalizuj się w nim. Rozwijaj się i poszerzaj wiedzę, stagnacja oznacza krok wstecz. Sam talent to za mało, musisz doskonalić swoje umiejętności”. Otwartość na ludzi Już na studiach licencjackich w Polsce interesowałam się wieloma dziedzinami kosmetologii. W naszym kraju kosmetyka jest na bardzo wysokim poziomie. To prestiżowy zawód i żeby go wykonywać, wymagane jest wyższe wykształcenie, licencjat, studia magisterskie, a nawet doktorat. Kosmetologia nie jest przecież tylko dziedziną zajmującą się upiększaniem, ale, tak jak medycyna, pomaga w pielęgnacji skóry, szczególnie tej z problemami. Na zachodzie nie kładzie się nacisku na wykształcenie, ważniejsze są umiejętności. Tymczasem w naszej dziedzinie wiedza, i to dosyć obszerna, jest bardzo potrzebna. Pod tym względem wydaje mi się, że Polska oferuje bardzo wiele. Uważam ponadto, że nie możemy wymagać od pracowników perfekcji, jeśli sami nie jesteśmy jej przykładem. Moja wszechstronność zaowocowała. W Wielkiej Brytanii pracuję z ludźmi z całego świata. Zatrudniam specjalistów między innymi z Włoch, Niemiec i Szkocji. Dzięki temu, że nie zawęziłam moich usług na konkretną nację, w bardzo szybkim tempie rozwinęłam swój biznes. Integracja z ludźmi, początkowo na płaszczyźnie zawodowej, często przekształca się w bardziej osobistą. Kobiety zwierzają mi się ze swoich problemów i opowiadają swoje historie życiowe, często bardzo smutne. Jako że jestem ogromną optymistką i zawsze widzę dodatkowe rozwiązania, zachęcam je do zmian: do pracy nad sobą, do zrobienia czegoś dla siebie, nawet dla własnej satysfakcji. Wiele z nich, w tym Polki, nie mają w sobie siły, żeby coś zrobić i jest to powód do ogromnej frustracji. Moje porady i zachęty często im pomagają. Śmieję się, że dobry kosmetolog musi być również dobrym psychologiem. Dlatego w tym zawodzie bardzo ceni się osobowość. Trzeba być miłym, dobrym, otwartym na ludzi, a przede wszystkim uśmiechniętym i emanować radością. Pomaganie potrzebującym jest dla mnie równie ważne, jak moja praca zawodowa, dlatego od wielu lat angażuję się w różne akcje charytatywne: wspieram między innymi kobiety doświadczające przemocy rodzinnej, osoby chore na raka czy walczące z łysieniem plackowatym; zbieram też fundusze na różne szczytne cele. „Jeśli tylko możesz, podziel się swoją wiedzą i dobrami z osobami bardziej potrzebującymi, a zobaczysz, że Wszechświat potrafi być hojny i wynagrodzi Ci Twoją dobroć”. - 212 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Kontakty z ludźmi zawsze były dla mnie bardzo ważne. Wiele lat temu, podczas nauki w studium kosmetycznym, chodziłam jako wolontariusz do domów spokojnej starości i robiłam manicure, pedicure czy masaż rąk starszym osobom. Nauczyłam się tam wielu rzeczy, ponieważ staruszkowie z reguły mają dłonie i stopy w złym stanie. Dla tych ludzi równie ważne jak zabiegi, były rozmowy ze mną. Moi dziadkowie dożyli prawie do setki, stąd zawsze potrafiłam nawiązać dobry kontakt ze starszymi osobami. To doświadczenie przydaje mi się obecnie, gdyż wśród moich klientów mam panie w różnym wieku, a najstarsza z nich ma 95 lat! Dzięki tak rozmaitym kontaktom dawno przestałam czuć się emigrantką, wręcz przeciwnie, uważam, że w Szkocji jest mój dom. Oczywiście nie zerwałam więzi z Polską, każde święta spędzam w kraju i uwielbiam polskie tradycje z nimi związane, gdyż przypominają mi o moich korzeniach. Jestem dumna ze swojego pochodzenia. Bycie otwartym na ludzi w biznesie jest bardzo ważne. Co jeszcze? Dobra organizacja i planowanie. Pytanie „co dalej?” zadaję sobie regularnie i co roku realizuję nowe przedsięwzięcia. Nauczyłam się podporządkowywać te decyzje nie własnym gustom czy potrzebom, ale oczekiwaniom klientów.

- 213 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Starannie obserwuję rynek i podążam za jego wymogami i trendami. Staram się intuicyjnie wyczuwać, co może być dobre, a później rynek kształtuje moją ofertę. W biznesie trzeba być bardzo zdeterminowanym i jednocześnie pozytywnym. Gdyby nie takie nastawienie i wiara, że wszystko mi się uda, nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Kobiety proszą mnie o rady, jak założyć własny biznes i co w jego prowadzeniu jest najważniejsze. Dla mnie punktem numer jeden jest pasja. Gdy jej nie ma i nie ma determinacji, lepiej nic nie zaczynać. Równie ważne jest dobre rozeznanie w dziedzinie, w której chcemy założyć firmę. „Planuj każdy dzień. Za swoje porażki nie wiń nikogo poza sobą. Wyciągaj z nich wnioski. Mimo trudności, czasami zdawałoby się nie do przezwyciężenia, bądź pozytywna i wyczekuj szczęśliwego zakończenia”. Kobieta orkiestra Problemy napotykałam od pierwszych dni działania mojego salonu. Ktoś rozlał farbę przy wejściu lub zablokował zamki klejem. Gdybym nie była tak zdeterminowana, możliwe, że wszystkie te przeciwności zniechęciły by mnie i zrezygnowałabym już na samym początku. W biznesie trzeba być twardym i na pewno nie brać do siebie nic personalnie. Często nazywano mnie „kobietą orkiestrą”, ponieważ umiałam wykonać wszystkie zabiegi, dzisiaj skupiam się wyłącznie na tych, w których się specjalizuję, czyli na permanentnych makijażach, zabiegach z pogranicza medycyny estetycznej i na problemach ze skórą. Studia kosmetyczne dały mi podwaliny, ale szkolę się dodatkowo na sympozjach, targach oraz czytam fachową literaturę. Moja praca jest moją pasją, więc przychodzi mi łatwo i z uśmiechem na twarzy. Jednym z moich ostatnich przedsięwzięć było otwarcie Akademii Szkoleniowej, w której przez półtora roku wyszkoliłam ponad 100 osób. Ta forma działalności przynosi mi dużą satysfakcję, gdyż jestem osobą nieustannie pragnącą poszerzać swoją wiedzę. Uważam, że każdy ma prawo nauczyć się czegoś nowego i cieszy mnie, że i ja mogę dzielić się swoimi doświadczeniami i umiejętnościami. Do tej nowej roli przygotowywałam się bardzo starannie. Poszłam na intensywny kurs nauczycielski, brałam udział w szkoleniach. Praca wykładowcy i nauczyciela jest ciężka, ale bardzo wynagradzająca, gdyż, oprócz wdzięczności uczniów, wiem, że mam wpływ na czyjś rozwój i jego lepszą przyszłość. W Akademii na dzień dzisiejszy udzielam szkoleń, w większości indywidualnych. Moimi studentkami są często pielęgniarki i terapeutki, które chcą poszerzyć swoją wiedzę na temat permanentnego makijażu. Nawiązałam współpracę z innymi krajami, dzięki czemu mam kontakty z kosmetyczkami spoza Wielkiej Brytanii i poszerzam ofertę szkoleń. Mój salon żyje już ustalonym od kilku lat rytmem, jaki mu nadaję, natomiast szkolenia są jeszcze na etapie rozwoju. Jeden projekt pociąga za sobą drugi, dlatego następnym krokiem będzie uruchomienie sprzedaży różnego rodzaju barwników związanych z permanentnymi makijażami. W mojej ofercie znajdą się również produkty do SPA. Podczas studiów w Polsce robiłam własne kosmetyki. Moja lodówka pełna była kremów i balsamów. Obecnie nie mam na to czasu, ale jestem wielką zwolenniczką ekologicznych produktów. W dzisiejszych czasach dużo osób ma problemy ze skórą, a w szczególności z egzemą, która związana jest nie tylko ze stresem, ale też z naszym otoczeniem pełnym chemii i zanieczyszczonego powietrza Jak już wcześniej wspominałam, specjalizuję się w permanentnym makijażu, który na terenie - 214 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Wielkiej Brytanii budzi ogromne zainteresowanie. W Polsce ta dziedzina kosmetologii rozwija się od przeszło dwudziestu lat. Na popularyzację swojej działalności zdobyłam akredytację od firm brytyjskich i zaczęłam szkolić studentów. Dodatkowo jestem przedstawicielką polskich firm na Wielką Brytanię, które produkują artykuły i urządzenia do makijażu permanentnego. W działalności biznesowej trzeba mieć marzenia i dążyć do ich realizacji. W 2011 roku zaproszono mnie na galę Scottish-British Award. Byłam gościem jednej z firm, z którą współpracuję. Wręczali na niej nagrody najlepszym salonom ze Szkocji. To bardzo prestiżowe wydarzenie. Ubrana w piękną suknię obserwowałam wyświetlane na ekranie wręczanie nagród i przyszła mi do głowy myśl: „Chcę znaleźć się na tym ekranie”. Dwa lata później dostałam pierwszą nagrodę Beautician of the Year 2012! W 2014 roku mój salon zdobył nagrodę Salon of the Year. Potem przyszły kolejne wyróżnienia, takie jak Beauty Therapist of the Year; zostałam też finalistką w takich kategoriach jak: Practicioner of the Year, SPA Day of the Year oraz Permanent Make up of the Year. Praktycznie co roku otrzymywałam nagrody. Nominacje zgłaszane są zarówno przez specjalistów, jak i klientów i takie najbardziej cenię, gdyż najistotniejsze jest to, co robimy dla ludzi. Jeśli to doceniają, to dla mnie największy powód do dumy. Nagrody i wyróżnienia są bardzo miłym wynagrodzeniem ciężkiej pracy, ale na co dzień o nich nie myślę. Niczym dzieciak pod choinką, zawsze pod koniec grudnia rozpisuję na małych karteczkach nowe zadania na następny rok, które później przyczepiam do planszy. Muszę mieć ich wizualizację, bo wtedy przychodzą nowe pomysły i rozwiązania. Strach ma wielkie oczy Gdy prowadzisz biznes, musisz być pewna sukcesu – traktuj go jako swoją pasję i skup się na nim. Wydawało mi się do niedawna, że owszem – prowadzę firmę i robię mnóstwo innych rzeczy, ale czy rzeczywiście można powiedzieć, że osiągnęłam sukces, który wart byłby opisania w książce? Przecież nie zatrudniam 100 osób! Doszłam jednak do wniosku, że sukces możemy osiągnąć nawet wówczas, gdy prowadzimy jednoosobową firmę. Każdy ma inne pojęcie sukcesu – dla jednych to mały krok, dla drugich oznacza to prowadzenie wielkiej firmy. Zawsze byłam bardzo wymagająca wobec siebie i nie potrafiłam nawet w duchu powiedzieć sobie: „Dobrze ci poszło”. Dopiero teraz, po dziewięciu latach prowadzenia swojej małej firmy, spojrzałam wstecz i pomyślałam: „W zasadzie udało mi się osiągnąć bardzo wiele”. Obecnie potrafię patrzeć pozytywnie i z dużym uśmiechem na swoje poczynania. Jest takie powiedzenie: „Uczymy się na własnych błędach”, ale ja wolę uczyć się na sukcesach innych ludzi. Jeśli chodzi o moje potknięcia, bo oczywiście ich nie uniknęłam, nigdy nie winiłam innych, tylko zawsze potrafiłam przeanalizować swoje błędy i zastanowić się, co mogę usprawnić, poprawić i zmienić. Starałam się szukać rozwiązania w sobie. Często słyszę: „Nie bałaś się? Przecież to inna kultura, inne podejście?”. Wtedy zawsze odpowiadam: „Wyobraź sobie, że strach puka do twoich drzwi, otwierasz mu i co widzisz? Nic i nikogo! Bo strach to nie osoba, więc czego się bać? Żyj, odczuwaj, podejmuj wyzwania, te duże i te małe, tak, byś za kilka lat mógł powiedzieć, że było warto!”. Czy mam jakieś marzenia? Oczywiście, że tak, prywatne i zawodowe, ale te związane z pracą traktuję bardziej jako cele, do których dążę. Obecnie pracuję nad dwoma projektami, lecz jeszcze za wcześnie, żeby o nich mówić w szczegółach, dodatkowo planuję rozwinąć działalność szkoleniową na szerszą skalę. Każde nowe zadanie to obciążenie, więc warto pamiętać, żeby „work smart, not hard”, inaczej narazisz się na wypalenie zawodowe. Życie jednak nie składa się tylko z pracy zawo- 215 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

dowej, więc w wolnych chwilach podróżuję, spotykam się z przyjaciółmi, spaceruję i ćwiczę jogę, która pozwala mi opanować ciało i umysł. Jogę odkryłam kilka lat temu, gdy nadszedł czas zmęczenia psychicznego i fizycznego. Nie byłam gotowa, żeby z kimś rozmawiać, więc zaczęłam rozmawiać z naturą i słuchać samej siebie, mojego ciała i umysłu. Joga jest świetna na pokonanie stresu, relaksuje i poprawia kondycję fizyczną. Jestem przekonana, że gdyby nie ona, w pewnych momentach byłoby mi ciężko znaleźć balans w tym moim intensywnym życiu. Gdy ćwiczę, potrafię kompletnie wyłączyć umysł i w ten sposób wspaniale go zregenerować. Niektóre odmiany jogi są niesamowicie wyczynowe, ale moja konsekwencja i systematyczność pomagają mi osiągnąć pełną harmonię. Często podczas praktyk, na przykład podczas stania na głowie, wpadam na różne pomysły i rozwiązania. Po prostu nagle przychodzi olśnienie! Żelazne damy o wielkich sercach Każdy człowiek spotkał w swoim życiu wzorce, które stara się naśladować. Ja miałam to szczęście, że byłam otoczona silnymi kobietami. Jedną z nich jest moja mama, którą podziwiam pod wieloma względami i którą bardzo doceniłam, gdy wyjechałam na emigrację, kolejną – moja siostra Karina, bardzo praktyczna i zorganizowana osoba. Niezwykle silną kobietą była też moja świętej pamięci babcia, najcieplejsza osoba, jaką znałam. Wszystkie w rodzinie byłyśmy i jesteśmy zdecydowane i zorganizowane, przemy na swój sposób do przodu i nie oglądamy się za długo wstecz, mając przy tym ogromną wrażliwość i kobiecość. Silną kobietą jest też moja córka. Przyjechała do Szkocji 9 lat temu i mimo, że jej początki w nowym kraju – wbrew przesądowi, że dzieci się szybko adoptują – były trudne, to obserwując, na jakim etapie jest dzisiaj, wydaje mi się, że emigracja była dla niej dobrym krokiem. W tym roku ukończyła zoologię, a jej pasją jest obrona praw człowieka i zwierząt. Bardzo mnie uwrażliwiła na tematy związane z ekologią i ochroną środowiska. Mam też szczęście do przyjaciółek, które są dla mnie mentorkami. To kobiety, które prowadzą ogromne biznesy zatrudniając od kilku do kilkudziesięciu osób. Szczególny podziw i szacunek mam dla dwóch sióstr, Danuty i Elżbiety, które pochodzą z mojego rodzinnego miasta w Polsce, są dla mnie przykładem – świetnie dają sobie radę w życiu, a przy tym to wspaniałe podróżniczki i miłośniczki sztuki, muzyki i piękna. Dzięki siostrom sięgnęłam po Platona i odnalazłam w jego przesłaniach wiele wskazówek. Jedno z nich stało się moim mottem: „Najważniejszym osiągnięciem człowieka jest zwycięstwo nad samym sobą”. W zasadzie większość kobiet, które są w moim otoczeniu, to kobiety silne. Nie wiem czy takie przyciągam, czy świat się tak zmienił i jesteśmy po prostu wspaniałe i bardzo wytrwałe. Dziś kobieta to nie tylko matka i żona, to również bizneswoman. Wspaniale czuć się jedną z nich. Nie jestem emancypantką i uważam, że mężczyźni to wspaniałe dopełnienie szczęścia w naszej układance życiowej. Jesteśmy sobie nawzajem potrzebni, świat bez nich na pewno byłby nudny. Spotkałam na swojej drodze wielu ciepłych, dobrych i inspirujących mężczyzn. Ogólnie bardzo lubię ludzi. Nie szukam w nich wielkich rzeczy, ważny jest uścisk dłoni, uśmiech. Właśnie to w człowieku cenię najbardziej. Uśmiech. To on jest sygnałem do rozpoczęcia rozmowy, a z czasem bliższych relacji. Jestem niepoprawną optymistką. Mama zawsze nazywała mnie rodzinnym śmieszkiem i często pyta, skąd biorę tyle energii i radości. Odpowiadam jej, że życie jest za krótkie, żeby się martwić i przejmować. Zawsze czuję, że jutro jest nowy dzień i wszystko można zacząć od nowa! - 216 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 217 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Lepiej mieć krótkie życie pełne tego co lubisz, niż długie spędzone nieszczęśliwie”. Tomasz Mackiewicz

MAJA PLICH POLSKA Biuro Detektywistyczne RUTKOWSKI www.detektywrutkowski.pl, www.patriot24.net - 218 -


- 219 -

© Irmina Zybert



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Maja Plich

Do góry nogami Polska

To co widzicie w mediach na temat celebrytów czy gwiazd, jest zniekształconym obrazem stworzonym często na potrzeby brutalnego marketingu i sprzedaży. To iluzja, którą karmi się miliony młodych dziewcząt i kobiet, pozwalając im wierzyć, że życie po drugiej stronie ekranu jest piękne i kolorowe. Nie dajcie się zwieść tej sztuczności, owiniętej w kolorowe szmatki magii, pędowi za życiem wygodnym i pełnym radości, bo za każdym sukcesem stoją: ciężka praca, determinacja i łzy. Jak to niemal w każdym życiu bywa. Dziewczynka z procą Wychowałam się z dziewięć lat starszą siostrą, która była dla mnie zawsze drugą mamą. Czasami nawet nazywałam ją mamą. W dzieciństwie moi rodzice i siostra byli dla mnie całym światem. Rodzice bardzo pragnęli drugiego dziecka, ale lekarze nie dawali mamie szans na zajście w ciążę po operacji usunięcia torbieli z jajników. Po wielu latach wydarzył się cud. Przyszła na świat dziewczynka o imieniu Maja, choć tata żartował, że chciał mieć syna i miałam być Łukaszem. Podświadomie czułam pragnienie taty i wmawiałam sobie, że jestem chłopcem. Nie bawiłam się lalkami – moimi ulubionymi zabawami było strzelanie z łuku, procy czy gra w piłkę nożną. Obcinałam sobie nawet sama włosy, żeby wyglądać jak chłopiec. Od dziecka byłam zawsze bardzo ambitna i wiedziałam, że kiedy dorosnę, czeka mnie coś wyjątkowego. W szkole podstawowej, po obejrzeniu reportażu, który przygotowała moja siostra pracująca wówczas dla lokalnej telewizji, zakochałam się w koszykówce. Tak bardzo pragnęłam być taka jak te wspaniałe koszykarki, które zobaczyłam w telewizji, iż nie zważając na trudności, poprosiłam rodziców o zapisanie mnie do klasy sportowej. Wiązało się to z przeniesieniem do innej szkoły, oddalonej o ponad godzinę drogi od mojego domu. W tej decyzji zdecydowanie poszłam w ślady mamy, bardzo utalentowanej w biegach długodystansowych i piłce ręcznej. Dla 11-letniej dziewczynki było to niesamowicie trudne wyzwanie. Zamiast iść do szkoły pięć minut na piechotę, musiałam dojeżdżać godzinę autobusem. Dodatkowo w poprzedniej klasie uczyłam się rosyjskiego, a w nowej moi ró- 221 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

wieśnicy już trzeci rok mieli niemiecki. Podobnie było z koszykówką, którą dziewczyny trenowały już od trzech lat. Musiałam więc nadrobić język obcy i sport. Po kilku miesiącach zostałam przeniesiona do najwyższej grupy sportowej. Zagraniczne wyjazdy na zawody, wydawałoby się atrakcyjne, w rzeczywistości były mordercze – spanie w autobusach i kilkunastogodzinne treningi bardzo nadwyrężyły moje zdrowie. Detektywistyczna smykałka Mając 18 lat zaszłam w ciążę z pierwszą miłością mojego życia i z tego związku przyszła na świat moja, dziś 15-letnia już, córka Kaja. Byłam w trzeciej klasie szkoły średniej i koleżanki wyśmiewały się ze mnie, że zmarnowałam sobie życie. Jakby tego było mało, okazało się, że mój mąż miał mnóstwo długów i problemów, które spadły na mnie jak grom z jasnego nieba. Byłam nastolatką, przed którą całe życie stało otworem, a nagle musiałam zmierzyć się z dorosłymi problemami. Dzięki ogromnemu wsparciu moich rodziców, a szczególnie mojej mamy, udało mi się ukończyć szkołę średnią i zdać maturę z bardzo dobrymi wynikami. „Nie poddawaj się, nawet kiedy wydaje Ci się, że jesteś w sytuacji bez wyjścia. Dopóki jedziesz w pociągu zwanym ŻYCIE, masz szanse zmienić tory i wysiąść na stacji, która zaprowadzi Cię do pięknego miejsca pełnego radości i szczęścia”. Dla nastolatki pogodzenie roli matki, żony i studentki psychologii nie było proste, zwłaszcza że mój mąż wyjeżdżał wielokrotnie na półroczne misje pokojowe do Iraku, co sprawiało, że zostawałam sama z naszą maleńką córeczką i wszystkimi problemami. Nasze małżeństwo nie przetrwało próby czasu, rozstań i młodzieńczej, ślepej miłości. Zawsze marzyłam, aby mieć wspaniałą rodzinę i kochającego partnera u swego boku, jednakże los stawiał na mej drodze mężczyzn, z którymi związki pozostawiały wiele do życzenia. Borykając się z nieustającymi niepowodzeniami, nie poddawałam się jednak. Ukończyłam studia i każdą wolną chwilę poświęcałam na pracę, dzięki której udało mi się stworzyć w Warszawie, razem z partnerami biznesowymi, agencję reklamy i promocji zatrudniającą kilkaset hostess i obsługującą największe imprezy w Polsce. Dzięki tej pracy miałam możliwość poznać wielu interesujących ludzi z kręgów biznesowych, mediów i świata celebrytów. Na początku patrzyłam na ten cały świat z wielkim entuzjazmem, delektując się każdą chwilą spędzaną ze śmietanką towarzyską Warszawy. W ten sposób poznałam też mojego kolejnego partnera, byłego dziennikarza pracującego kiedyś dla jednej z dużych komercyjnych stacji telewizyjnych. Jego szarmancki styl bycia i niesamowicie rodzinne podejście do mojej córeczki sprawiły, że zaufałam mu bezgranicznie wierząc, iż razem stworzymy cudowną rodzinę. Miałam 27 lat i byłam znów ślepo zakochana. Moja sielanka nie trwała długo. Jakże bardzo się zawiodłam, kiedy na jaw wyszły jego wręcz obrzydliwe kłamstwa i „wymienił mnie na młodszy model”. Za moimi plecami romansował z 18-letnią córką naszych znajomych, a przede mną płakał na kolanach mówiąc, iż ma nowotwór i jego dni są policzone. Utrzymywał, że tak bardzo mnie kocha, iż nie pozwoli, abym patrzyła na jego chorobę i rychłą śmierć i… kazał mi wyjechać do mojej siostry, która mieszkała w tym czasie w Glasgow. - 222 -


© Marcin Wolski

Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 223 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

© Irmina Zybert

Spakowałam moją córeczkę i wyjechałyśmy do Szkocji. Byłam załamana. Martwiłam się o mojego partnera popadając w depresję. Wypłakałam chyba morze łez, aż do czasu, kiedy intuicja podpowiedziała mi, aby zrobić małe dochodzenie. Przejrzałam stronę internetową modnego wówczas w Tychach klubu prowadzonego przez naszego znajomego i znalazłam wśród zdjęć mojego „umierającego” partnera w objęciach młodziutkiej dziewczyny, świetnie bawiącego się w klubie nocnym. Jego marna mistyfikacja wyszła na jaw. Kiedy chciałam skonfrontować z nim moje odkrycie, zatrzasnął wszystkie drzwi, nie pozwalając mi nawet odebrać swoich rzeczy. Ta wyimaginowana choroba wpłynęła również bardzo negatywnie na jego pamięć, gdyż zupełnie zapomniał o pożyczonych od moich rodziców trzydziestu tysiącach złotych. Będąc w Szkocji pomagałam mojej siostrze przy organizacji brytyjskiej trasy koncertowej dla zespołu ZAKOPOWER. Przy tej okazji miałam przyjemność poznać polskiego dziennikarza, który pracował w Edynburgu dla lokalnego, polonijnego portalu informacyjnego i z wielkim sercem pomagał nam promować trasę koncertową, która była dla nas nie lada marketingowym i logistycznym wyzwaniem. Podczas jednej z rozmów wspomniałam o moich trudnościach, kolejnym zawodzie miłosnym i oszuście, jaki bryluje na warszawskich i śląskich salonach. Ów znajomy wspomniał, że przyjaźni się z Krzysztofem Rutkowskim i zaproponował, że mnie zarekomenduje, żebym mogła odzyskać pożyczone pieniądze. Słyszałam, iż Rutkowski słynie z rozwiązywania tego typu spraw, ale pomyślałam, że moja sprawa pewnie nie jest warta zachodu i angażowania tak słynnego detektywa. Jednakże największy ból

- 224 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

sprawiało mi patrzenie na moją 8-letnią wówczas córeczkę, która ciągle pytała o powrót do domu i mojego partnera, któremu zaufała i powierzyła swojej malutkie serduszko. Każdego dnia dopytywała, czy Jacek podlewa jej kaktusiki, bo martwiła się, że tak długi pobyt u cioci może spowodować ich uschnięcie. Wreszcie nie wytrzymałam, bo przecież jak długo mogłam udawać przed córką, że wszystko jest w porządku? Za namową znajomego zdecydowałam umówić się z Krzysztofem Rutkowskim na konsultację i poleciałam do Polski na spotkanie. Przyjął mnie bardzo profesjonalnie i omówił plan działania. Jak się okazało, ów pan Jacek znany był w środowisku z wielu takich przekrętów i pożyczania pieniędzy od wierzycieli bez zamiaru zwrotu długu. Krzysztof przygotował plan działania i jego ekipa profesjonalnie obnażyła oszusta. Miłość w blasku fleszy Podczas pierwszego spotkania z Krzysztofem, poza przyjęciem przez jego firmę mojego zlecenia, rozmawialiśmy o wielu tematach, życiu, pracy, marzeniach. Mijały godziny, a my kontynuowaliśmy dyskusję jak starzy, dobrzy znajomi, pomimo zupełnie innych doświadczeń życiowych i dużej różnicy wieku. Wróciłam do domu i czułam, że jestem zafascynowana tym człowiekiem. Nie potrafiłam wytłumaczyć, co to jest, ale ekscytowały mnie te wszystkie jego kryminalne opowieści i sposób, w jaki o nich opowiadał. Pamiętam, jak żartowaliśmy z jego przyjacielem w Edynburgu, że może jak poznam detektywa Rutkowskiego, to będę mogła nauczyć się wszystkich tajników pracy i sama otworzyć biuro detektywistyczne za granicą i pomagać ludziom w rozwiązywaniu problemów. Nigdy przez myśl by mi nie przeszło, że te niewinne rozmowy i żarty zamienią się w rzeczywistość. „Nasze myśli mają wielką moc. Uważaj o czym marzysz, bo Twoje marzenia mogą się spełnić”. Krzysztof zadzwonił do mnie po kilku dniach i zaprosił na kolację. I tak zaczęła się nasza wielka miłosna przygoda, której bacznie przyglądają się media, mając kolejną pożywkę wypełnioną zniekształconymi faktami, przeistoczonymi słowami, wyrwanymi z kontekstu zdaniami. Każdy był ciekaw, kim jest kolejna dziewczyna Rutkowskiego. Media nie ustawały w śledzeniu każdego naszego kroku. I tak z normalnego życia wpadłam w sidła paparazzi i życia celebrytów. Na początku blask fleszy i splendor sprawiały mi przyjemność, jednakże bardzo szybko zorientowałam się, że osoby takie jak ja czy Krzysztof są tylko zwykłym produktem dla dziennikarzy i fotoreporterów, którzy nie mają żadnych skrupułów. Liczy się tylko dobry materiał, sprowokowana fotka, którą mogą sprzedać za dobrą cenę. Jakże wielkie spotkało mnie rozczarowanie, kiedy zaczęłam czytać na plotkarskich portalach spreparowane wywiady ze mną, które miały pokazać mnie jako pustą i głupią gęś. Do tego moi rodzice i siostra nie byli zadowoleni z całego tego medialnego rozgłosu oraz faktu, iż zaczęłam spotykać się z Krzysztofem Rutkowskim, który przecież słynął z licznych romansów i miłosnych podbojów. Pamiętam, kiedy Krzysztof pierwszy raz przyjechał do mojego domu rodzinnego, aby poznać rodziców. Cały drżał, gdyż obawiał się, że nie zostanie przyjęty. Pomimo początkowej niechęci, moi rodzice przyjęli go z szacunkiem i dali szansę udowodnienia, iż jest godzien ich córki. Nasza miłość rozkwitała, choć było w niej mnóstwo niepewności i strach przed kolejną akcją, na którą każdego dnia wyjeżdżał Krzysztof. Dochodziły do tego jego długie dni pracy i późne powro- 225 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

ty do domu. I ciągła presja plotkarskich mediów, które tylko czekały na skandal i kolejny romans znanego detektywa. Pragnęłam bardzo drugiego dziecka i razem podjęliśmy decyzję, iż chcemy dać życie i powitać na świecie nasze wspólne maleństwo. Wielokrotne próby zajścia w ciążę kończyły się fiaskiem. Lekarze rozkładali ręce. Niby wszystko było w porządku, a mój organizm wariował. Wreszcie się poddałam. Uznałam, iż skoro nie mogę zajść w ciążę, najwyraźniej tak musi być i nagle stał się cud. Na teście ciążowym pokazały się upragnione dwie różowe kreseczki zwiastujące mój błogosławiony stan. „Jeśli pragniesz czegoś zbyt mocno, możesz to pragnienie zablokować. Obierz cel, pomyśl marzenie i poczekaj cierpliwie na jego realizację. Cały scenariusz naszego życia jest już dla nas napisany”. Na świat przyszedł nasz synek, Krzyś Junior, a ja coraz bardziej zaczęłam włączać się w pracę detektywistyczną. Zapisałam się na kurs i uzyskałam państwową licencję detektywa. Moje wykształcenie psychologiczne okazało się bardzo przydatne podczas rozmów z matkami porwanych, zaginionych czy zabitych dzieci. Nieważne w jakim wieku były ich pociechy, czy miały 5 czy 25 lat, matka zawsze czuje ten sam ból związany z utratą swojego dziecka. Mój skłonny do współczucia i empatii charakter przełamywał szybko pierwsze bariery nieufności powodując, iż kobiety te otwierały się podczas rozmów ze mną i korzystały z natychmiastowej pomocy psychologicznej, do której standardowo nie miały dostępu. Z narażeniem życia Po spotkaniach z klientami zaczęłam brać udział w moich pierwszych akcjach, czasami bardzo niebezpiecznych. Zdawałam sobie sprawę z zagrożeń, gdy na przykład w grę wchodziło zatrzymanie uzbrojonego kryminalisty. Podczas mojej pierwszej akcji tak bardzo chciałam pokazać Krzysztofowi mój profesjonalizm i pełne zaangażowanie, iż wystawiłam się na przynętę podczas jednego z aresztowań. Swoją pracę wykonuję z pełnym oddaniem, często narażając się na niebezpieczeństwo, ale lubię, kiedy zlecenie jest realizowane perfekcyjne. Nie zawsze wystawiam się bezpośrednio na kule zbrodniarzy, ale bardzo często padam ze zmęczenia po kilkunastogodzinnej jeździe samochodem, kiedy prowadzę non stop z dużą prędkością, bo trzeba odbić porwane dziecko i zwrócić je zrozpaczonej matce. Te mordercze podróże, podczas których biję się po zdrętwiałych nogach, żebym miała siłę naciskać na pedał gazu, są nagradzane podziękowaniami, łzami i wzruszającymi listami od naszych klientów. Są to niejednokrotnie matki porwanych przez ojców dzieci, ale też rodzice zaginionych, którzy mają nadzieję odnaleźć przynajmniej ciała i godnie je pochować. Tak było z jednym chłopakiem, który po obronie dyplomu pojechał na Mazury i ślad po nim zaginął. Jego matka błagała nas, żebyśmy go znaleźli, a potem płacząc dziękowała, gdy nasi pracownicy odszukali jego ciało. Utopił się będąc pod wpływem alkoholu. Radość z odnalezionego ciała? Czyż to nie okrutna ironia? A jednak rodzice czasami wolą taką wiadomość niż pełne napięcia oczekiwanie i życie przez kilka lat w strachu o los zaginionego dziecka. Tak jest w przypadku słynnego zaginięcia Iwony, którą widziano po raz ostatni osiem lat temu. Dla jej matki życie w niepewności jest koszmarem. - 226 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Razem z Krzysztofem pracujemy jako świetnie uzupełniający się tandem. Oboje spotykamy się z klientami – ja jako psycholog, przed którym szczególnie kobiety szybciej się otwierają, Krzysztof z kolei jest niesamowity w organizowaniu akcji. Prowadzę całą korespondencję, zajmuję się fanpage’em Krzysztofa na Facebooku, księgowością i finansami, razem wysyłamy ludzi na akcje. Pracujemy tak intensywnie, iż przez te sześć lat ani razu nie byliśmy na wakacjach, nie wychodzą nam nawet wypoczynkowe weekendy. Niedawno chcieliśmy wybrać się w sobotę na romantyczną kolację do Pragi. Rano jak zwykle odwiedzają nas klienci i nagle okazuje się, że jedna sprawa jest bardzo ważna, gdyż dotyczy porwania. Zamiast kolacji przyjmujemy zlecenie, jedziemy na koniec Polski, a po zakończeniu sprawy, prawie nad ranem, wracamy do domu, gdyż Krzysztof najbardziej kocha wypoczynek w naszych domowych pieleszach. Po trzech godzinach snu wstaje i zaczyna gotować. Potrafi siedzieć i pichcić w kuchni całymi godzinami. Ja, często jeszcze nieprzytomna ze zmęczenia, zastanawiam się, na jakim „oleju napędowym” żyje ten człowiek. Anioł z lisim charakterem Zawsze stawiałam sobie wysokie wymagania i ciężko pracowałam na swoje marzenia, często okupując to wielkim wysiłkiem. Nawet dziś nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nie uznaję wykonywania czegoś na pół gwizdka. Potrafię jednak dokonać selekcji tego, co jest ważne, a co nie. Na przykład uwielbiam modę i zawsze się nią interesowałam. Siostra namawiała mnie, abym stworzyła z Krzysztofem linię ubrań. Ten pomysł początkowo bardzo mnie zainteresował i pomyślałam, że byłoby fantastycznie wypuścić swoją kolekcję, ale niestety czasowo nie byłabym w stanie pogodzić tych dwóch zadań. Wybieram to, co jest ważniejsze dla ludzi potrzebujących naszej pomocy, a jest ich bardzo dużo, więc na razie moją misją jest pomoc innym. Może przyjdzie taki dzień, kiedy będę mogła oddać się moim modowym pasjom? Dziś wybieram służbę drugiemu człowiekowi. Nie zawsze moje rozmowy z klientami dotykają tak poważnych tematów jak zabójstwa czy tajemnicze zaginięcia. Czasami wśród moich klientów są panowie, których żony chcą od nich odejść. Zrozpaczeni pytają mnie jako kobietę i psychologa, co mają robić? Taki problem wydaje się pozornie błahy, a jednak dla takich mężczyzn może to być sprawa życia i śmierci. Spotykam się z nimi i zamiast piętnastominutowej, rzeczowej rozmowy, spędzam z nim kilka godzin, podczas których mogą wypłakać się i zrozumieć przyczynę rozstania. Może moje porady nie są lekiem na całe zło, ale życzliwość i troska okazana takim ludziom jest zawsze bardzo doceniona. Wiele moich akcji dotyczy odbijania porwanych przez ojców dzieci z małżeństw mieszanych. Głównie problemy pojawiają się w sytuacjach, kiedy Polki wychodzą za mąż za mężczyzn wyznających inne religie. Najwięcej nieporozumień powstaje w związkach z wyznawcami islamu. Kobiety naiwnie wierzą w piękne słowa przystojnych Arabów, a później, kiedy przychodzi na świat dziecko, często maluch jest zabierany od matki i wywożony do kraju pochodzenia ojca. Zdarza się też, że małżonek zabiera swoją żonę i dziecko na wakacje do rodzimego kraju, z którego nie ma zamiaru wrócić. Przerażona matka ma wybór – wrócić do Polski bez dziecka albo zostać w kraju swojego wybranka, gdzie często zostaje skazana na poniżanie oraz życie w zupełnie innej kulturze, której nie rozumie i jest pozbawiona wielu praw tak oczywistych w naszym kręgu cywilizacyjnym. Kiedy zwraca się do nas taka zrozpaczona matka, przygotowujemy ją do działania. Musi uśpić czujność męża, udając idealną żonę, pogodzoną z nowym losem. Żeby uratować dzieci, musi mieć twarz anioła, a charakter przebiegłego lisa. Jedną z takich akcji przeprowadziłam kilka tygodni temu w jednym z arabskich - 227 -


© Irmina Zybert

Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 228 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

krajów. Zazwyczaj wyjeżdżam na zorganizowane wycieczki z dziećmi i rodziną, aby nie budzić żadnych podejrzeń. Zarezerwowałam na granicy z Grecją hotel dla matki i odzyskanego dziecka, sama zaś wyruszyłam na akcję jako niezwracająca niczyjej uwagi turystka. Po skończonej akcji szczęśliwa matka wraz z dzieckiem zostaje natychmiast odtransportowana na lotnisko, gdzie odlatuje do Polski, a ja, jakby nigdy nic, wracam do swojego hotelu, udając przykładną turystkę sączącą soczek przy basenie. Serce mi się wtedy raduje na myśl o tym, iż kolejne dziecko i matka są bezpieczne. Jedna z akcji, jaką przeprowadziłam, miała związek z historią mężczyzny, który zabrał byłej żonie pięcioletnie dziecko. Musieliśmy wybrać najdogodniejszy moment, aby to dziecko odbić. Czasami są to tygodnie obserwacji i wiele godzin siedzenia w samochodzie, po to, żeby nagle wyskoczyć, złapać dziecko i przywrócić je matce. Zdarzyło się też, że partner narkoman porwał kobiecie maleńkie dziecko. Zrobił to na stacji benzynowej, kiedy kobieta poszła do toalety. Gdy wróciła do samochodu, dziecko zniknęło. Musieliśmy przygotować całą akcję złapania porywacza. Obstawiliśmy galerię handlową dwudziestoma uzbrojonymi ludźmi, w której porywacz robił zakupy. Wraz z matką dziecka czekałyśmy w ukryciu na dogodny moment, aby odbić maluszka. Najpierw mieli dopaść przestępcę nasi uzbrojeni pracownicy, żeby matka mogła odebrać swoje dziecko. Tymczasem, widząc sprzyjającą sytuację, postanowiłam nie czekać na ochronę i pobiegłam w jego stronę pierwsza, narażając się na atak psychopaty, który mógł mieć nóż i w każdej chwili mnie zaatakować. Na szczęście usłyszałam „tylko” stek wyzwisk i nic mi się nie stało. Mężczyznę udało się aresztować, a dziecko oddać matce. Skąd we mnie tyle determinacji? Niektóre kobiety potrafią walczyć o dzieci jak lwice, niektóre nie. Ja bym dla swoich duszę diabłu sprzedała, dlatego tak bardzo emocjonalnie i z takim zaangażowaniem podchodzę do tego typu akcji. Nie potrafię inaczej. Blaski i cienie Zdarza się, że pracujemy za darmo. Gdy pomagaliśmy biednej ukraińskiej rodzinie, która chciała nam zapłacić, Krzysztof powiedział: „Pan Jezus by się na mnie obraził, gdybym przyjął od was pieniądze”. Praca detektywa nie jest od – do, właściwie pochłania nam cały czas. Bardzo często śpimy po cztery, pięć godzin. Nie można niczego zaplanować, gdyż nagle dostajemy ważny telefon i natychmiast jedziemy do klienta lub ruszamy na akcję. Często jest tak, że planuję wyjazd na tydzień, a zostaję dwa. Rano wychodzę z domu, odprowadzam synka do przedszkola i planuję odebrać go o czwartej po południu, a tymczasem odbiera go babcia, gdyż ja muszę wyjechać na kilka dni. Dlatego, gdy spędzamy czas z dziećmi, staramy się go wykorzystać maksymalnie, szczególnie ja, bo Krzysztofa prawie w ogóle nie ma w domu. Czy boję się o siebie, Krzysztofa i o dzieci? Odganiam tego typu myśli. W końcu można zginąć w zupełnie zwyczajnych okolicznościach. Gdy jednak nachodzą mnie lęki, cytuję słowa Tomasza Mackiewicza: „Lepiej mieć krótkie życie pełne tego, co lubisz niż długie spędzone nieszczęśliwie”. Czasami, gdy już nie mam sił gonić, kiedy moja praca wydaje się niedoceniana, szczególnie przez media, które bardzo zniekształcają mój wizerunek, zniechęcam się. W takich momentach Krzysztof przypomina mi moje sukcesy związane z rozwiązaniem wielu zagadek. Z mediami zaczęłam mieć styczność, gdy poznałam Krzysztofa. Początkowo bardzo się nimi przejmowałam. Gdy po raz pierwszy pojawiliśmy się razem, zaskoczyła mnie reakcja ludzi. Do tej pory, gdy przychodziłam na jakieś spotkania, zwracałam uwagę wzrostem, ubiorem czy urodą. A tymczasem u boku Krzysztofa zrozumiałam, że całe zainteresowanie skupia się na nim, do tego stopnia, że - 229 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

ludzie prosili mnie: „Zrobi nam pani zdjęcie z Rutkowskim?”. Zupełnie lekceważyli, że jestem jego partnerką. Media do tej pory tak mnie odbierają. Podczas programu telewizyjnego reporterka potrafi mnie zupełnie ignorować, zadając pytania wyłącznie Krzysztofowi. Z kolei, gdy już pojawia się jakiś artykuł o mnie, to na ogół robią ze mnie pustą lalkę, przeinaczając moje wypowiedzi. Nie pytają mnie o moją pracę, interesują ich jedynie plotki typu „Kiedy ślub?” i czy w ogóle się odbędzie. Nie chcą zaakceptować mojego innego wizerunku – normalnej kobiety, dobrej matki, spełnionej zawodowo partnerki, która kocha ludzi i czyni często nadludzkie wysiłki, aby im pomóc. Zamiast uczyć się odpowiednich gestów czy gładkich wypowiedzi, wolę przejechać 6 tys. kilometrów, żeby uratować komuś życie. Kiedyś nawet zaprosiłam reporterów, żeby zrobili materiał o nas jako rodzinie, lecz zamiast ciepłego artykułu powyciągali jakieś niestworzone domysły. Nasz związek trwa już sześć lat i z każdym rokiem coraz bardziej się utrwala. Są momenty, gdy mam dość wiecznej nieobecności Krzysztofa albo gdy utknie gdzieś i mnie nie zawiadomi o późnym powrocie, a ja umieram z niepokoju. Krzysztof, którego znam teraz, jest zupełnie innym człowiekiem niż ten, którego poznałam kilka lat temu. Już po kilku tygodniach naszej znajomości zapytany o kobiety w programie Moniki Richardson powiedział, że zamiast ilości stawia na jakość. Dlatego jestem spokojna o nasz związek, który przetrwał już tyle lat. Kochamy siebie, nasze dzieci, wspaniale nam się pracuje, chociaż moja rodzina martwi się, że właśnie pracy mam za dużo. Jednak decydując się na ten związek, doskonale zdawałam sobie sprawę, jak będzie wyglądać moje życie – w biegu, pełne morderczej pracy, ale nagrodzonej wdzięcznością ludzi. Przede wszystkim jednak to życie spełnione, z kochającym mężczyzną u boku i wspaniałymi dziećmi. Czy mam jeszcze jakieś marzenia? Tak. Nazwałam je „Do góry nogami”. Jest to tytuł książki, która miałaby pokazać ludziom dwie Maje Plich. A może jest ich więcej? Jedna jest zabieganą, nieumalowaną i często nieludzko zmęczoną kobietą, wykonującą z pasją swój zawód. Druga – spełniającą się w swojej roli matką i partnerką. Trzecia – elegancką, pięknie ubraną Mają, pokazującą się na przyjęciach. Gdy taką mnie ostatnio zobaczył mój kilkuletni synek, zachwycony zawołał: „Mamusiu, wyglądasz jak księżniczka!”. Która z nich jest prawdziwa? Te dwie pierwsze są znane tylko najbliższym. Ostatnia – mediom. A przecież wszystkie są Mają Plich. W książce „Do góry nogami” chciałabym przedstawić całą siebie. Taką, która nie poddaje się przeciwnościom losu, walczy i wygrywa. Pokonuje swoje słabości i strach, aby ratować ludzi i dawać im szczęście. Ludzie widzą mnie w pełnym makijażu i w modnych strojach. A ja w pracy zakładam spodnie i tam, gdzie niejeden mężczyzna by stchórzył, działam! Mordercze godziny czekania, pokonywanie tysięcy kilometrów w upale, chwile napięcia na granicach i wreszcie moment, kiedy matka przytula wcześniej porwane dziecko. To wtedy zapominam o zdrętwiałych nogach, głodzie, o moich własnych dzieciach, dla których nie mam czasu. Szczęście połączonej na nowo rodziny staje się również moją radością i od tego rosną mi skrzydła. Moja praca i ogromny wysiłek mają sens, wiem, że jestem tym ludziom potrzebna. A gdy usłyszałam podczas jednej udanej akcji: „Pani Maju, pewnego dnia pójdzie pani żywcem do nieba” – to oprócz łez wzruszenia, które pojawiły się w moich oczach, nabrałam wielkiej pewności siebie i zrozumiałam, jaka naprawdę jestem. Żaden niesprawiedliwy, powierzchowny reportaż czy złośliwe uwagi internautów nie są w stanie mnie dotknąć. Druga Maja – to mama Kai i Krzysia. Partnerka Krzysztofa. Kochająca bezgranicznie całą trójkę. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Miłość do dzieci i do mojego partnera są dla mnie wszystkim. I ja, i Krzysztof zmieniliśmy się pod jej wpływem. To również powinno znaleźć się w tej książce. Świat zna mojego narzeczonego jako twardziela – szybkiego, zimnego, skutecznego. W domu mój - 230 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

© Irmina Zybert

mężczyzna zdejmuje z siebie maskę. Rozpieszcza mnie i dzieci, gotuje nam posiłki, zapewnia o miłości. Tak, jest kilka Maj i jest kilku Krzysztofów. Kocham jego wszystkie wcielenia. Wszystkie są prawdziwe. Wszystkie są NIM. Trudno jest czasem z nim żyć, ale bez niego jest jak bez powietrza. On jest moją połową, gramy do wspólnej bramki. Kiedy mnie potrzebuje, stoję tuż obok. Podobnie i ja zawsze mogę liczyć na jego wsparcie. Oboje akceptujemy siebie w pełni: on mnie – matkę naszego syna i kobietę z narażeniem życia podejmującą wyzwania w imię najwyższych wartości jakimi jest dobro, miłość, drugi człowiek; a ja jego – ojca mojego dziecka, kochającego opiekuna mojej córki, dzielnego aż do granic bohaterstwa detektywa, a przede wszystkim czułego i pełnego oddania partnera. Tak naprawdę tylko na niego i na rodzinę mogę liczyć. Zanim go poznałam, prowadziłam firmę eventową i pomagałam wyruszać w świat ludziom, którzy dzisiaj są na pierwszych stronach gazet. Teraz mało kto o tym pamięta. Gdy pojawił się w moim życiu TEN Rutkowski, odsunęli się ode mnie przyjaciele i znajomi. Siłę do życia czerpię z uśmiechów najbliższych mojemu sercu ludzi oraz ze szczęścia tych, którym udało mi się pomóc. To właśnie oni są dla mnie najlepszym dopingiem. Dołączam do nich mój własny i tak biegnę przez życie, ze wszystkimi jego wzlotami i upadkami, nie zapominając po drodze o marzeniach. Wierzę, że wszystkie się spełnią.

- 231 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Każdy ma swój sposób na życie i obiera indywidualną drogę, która prowadzi do sukcesu. Sami decydujemy, jaki obierzemy kierunek”. Iwona Podolak

IWONA PODOLAK USA (NOWY JORK) Polskie Biuro, finansista i społecznik - 232 -


- 233 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Iwona Podolak

Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma USA - Nowy Jork

Urodziłam się w Krakowie, który do tej pory jest moim ukochanym miastem. Dorastałam w komunizmie i system ten już od najmłodszych lat zmuszał mnie do przedsiębiorczości. Tuż po ukończeniu liceum zapragnęłam zarobić na Fiata 126p, popularnie nazywanego maluchem. Aby spełnić swoje marzenie, pojechałam do Stanów. Mój okres emigracyjny trwa już 33 lata, a malucha jak nie miałam, tak nie mam! Z chmur na ziemię Nigdy nie zapomnę, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie Ameryka – zachłysnęłam się nią. Pamiętam pierwszą wycieczkę do supermarketu. Wtedy nie było jeszcze takich sklepów w Polsce, nie mówiąc o ich zawartości! Gdy zobaczyłam stosy pomarańczy, które w Polsce były dostępne raz do roku (na Święta Bożego Narodzenia), banany, które w moim kraju były szczytem marzeń, grejpfruty i kiwi, którego nigdy dotąd nie próbowałam i nawet nie wiedziałam, co to za owoc – doznałam szoku. Przecież wtedy na polskich półkach sklepowych stał głównie ocet, a tu półki uginały się pod ciężarem różnorodnych towarów. Następnego dnia po przylocie poszłam na Manhattan i znowu ogarnęło mnie zdumienie. Nie tylko drapacze chmur zapierały dech w piersiach, ale także niesamowita różnorodność i oryginalność ubiorów oraz obecność ludzi niemalże z całego świata. W tłumie mieszali się ludzie różnych ras i religii. Po raz pierwszy widziałam ortodoksyjnych Żydów, Hindusów w turbanach, ludzi o wszystkich odcieniach skóry. Ulice przypominały mi wielobarwny jarmark pełen grajków, tancerzy, śpiewaków. Język angielski przeplatał się z niemalże wszystkimi innymi językami świata. Istna Wieża Babel! Nawet zwyczajnie ubrani ludzie potrafili mnie zaskoczyć. No bo jak wytłumaczyć to, że eleganccy panowie w garniturach i panie w pięknych kostiumach albo sukienkach noszą na nogach adidasy? Dosyć szybko zrozumiałam ten fenomen. Po prostu dla Amerykanów najważniejsza jest wygoda. Półbuty czy szpilki noszą w torbach i torebkach i zakładają je dopiero w biurach. Bardzo szybko wcieliłam ten zwyczaj w swoje życie i sama po ulicach Nowego Jorku chodzę w wygodnych butach, zostawiając szpilki w torebce lub samochodzie. - 235 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Mój zachwyt nad Ameryką trochę osłabł, gdy poszłam do pierwszej pracy jako opiekunka do dziecka, a potem jako ekspedientka w sklepie. Ogromny wpływ miały na to również dramatyczne wypadki, zupełnie jak z propagandowego komunistycznego filmu o niebezpieczeństwach czających się w kapitalistycznych krajach. Pewnego dnia w metrze podeszło do mnie trzech chłopaków i jeden, grożąc mi nożem, zerwał mi z szyi złoty łańcuszek. Drugi raz, podczas rozmowy telefonicznej w budce podbiegł do mnie Afroamerykanin i odciął mi torebkę. Zostałam bez dokumentów i pieniędzy. Na szczęście byłam w trakcie rozmowy z koleżanką i poprosiłam ją o pomoc. Działalność przestępcza nie jest domeną jakiejkolwiek rasy czy nacji, gdyż oszukana zostałam też przez Polaków. Wynajęłam pokój, gdyż nie było mnie stać na nic więcej. Zapłaciłam depozyt i gdy stawiłam się pod wskazany adres, okazało się, że mieszkanie jest już wynajęte. Zostałam z walizką na ulicy. Usiadłam w parku na ławce i zaczęłam płakać, nie wiedząc, dokąd mam pójść i do kogo się zwrócić. Podeszła do mnie wtedy starsza pani, którą znałam z widzenia, i spytała, jak może mi pomóc. Powiedziałam jej, co się stało i ona zaprosiła mnie do swojego domu. Pani była Polką żydowskiego pochodzenia i nigdy nie zapomnę, że w tak ciężkiej chwili wyciągnęła do mnie dłoń, zabierając z ulicy do swojego mieszkania zupełnie obcą osobę. Ciężkich chwil było znacznie więcej i w końcu zdecydowałam, że wracam do Polski. Tymczasem światem wstrząsnęły wiadomości o wybuchu w Czarnobylu. Przez kilka dni nie dostawałam żadnych wieści od rodziny, gdyż z Polską nie było połączeń. Później zaczęłam wysyłać do kraju paczki, chociaż ledwo wystarczało mi na życie. Na lepsze czasy musiałam poczekać. Moja sytuacja finansowa pogorszyła się jeszcze, gdy poszłam na studia. Czas wyrzeczeń Wybrałam kierunek Księgowość i Finanse (Accounting and Finances). Wiadomo, że okres studiów nigdy nie należy do lekkich z uwagi na wytężoną naukę, a ja dodatkowo byłam matką dwójki dzieci. Musiałam zarobić i na studia, i na życie. W ciągu tygodnia chodziłam na zajęcia, a w weekendy pracowałam w restauracji. Potem znalazłam pracę na Manhattanie, więc jeszcze w ciągu tygodnia pracowałam od szóstej rano do południa. Na nic mnie nie było stać, do szkoły przynosiłam swoje kanapki, w szkole czy na mieście nie kupowałam kawy, a gdy czasami skusiłam się na pizzę, szłam potem na piechotę do domu, oszczędzając na bilecie komunikacji miejskiej. Dopiero kiedy moja mama przyjechała i zaczęła pracować, dołożyła mi trochę pieniędzy na zakup pierwszego komputera. Często uczyłam się do późnej nocy i zasypiałam przy biurku, a wstawałam już przed piątą rano. Byłam notorycznie niewyspana. Na szczęście dostałam stypendium, które częściowo pokryło koszty - 236 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 237 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 238 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

studiów, a potem wzięłam pożyczkę. Byłam dumna, gdyż mimo tak trudnego okresu studia skończyłam z wyróżnieniem i znalazłam się na liście honorowych studentów. Pełna ambicji i marzeń z odwagą spoglądałam w przyszłość. Tuż po studiach znalazłam pracę w banku. Poprawiło to nieco moją sytuację finansową, ale nadal nie była to moja wymarzona praca. Zaczęłam zastanawiać się, czy nie otworzyć własnego biznesu. Przez jakiś czas myślałam o turystyce, bo zawsze marzyłam o podróżach, ale wtedy zaczął królować Internet i wybrałam finanse jako dziedzinę bardziej przyszłościową. Poszłam więc drogą zgodną z kierunkiem mojego wykształcenia – otworzyłam biuro rozliczeń i księgowości. Klientów zdobyłam dosyć szybko, początkowo poprzez moje polonijne kontakty, ale potem zaczęli zgłaszać się do mnie ludzie innych narodowości: Słowacy, Ukraińcy, Rosjanie, a nawet Kazachowie. Oprócz moich kompetencji w dziedzinie finansów, klientów prawdopodobnie przyciągała moja osobowość, którą doceniali również Amerykanie. Jestem z natury otwartą na ludzi optymistką i lubię pomagać, nie tylko na płaszczyźnie zawodowej, ale i prywatnej. Wielokrotnie doradzałam moim klientom, w jaki sposób i jaką firmę mogą założyć oraz jak ją prowadzić, kobietom zaś, które miały kłopoty z partnerami, co zrobić, żeby się usamodzielnić. Wielu ludzi dzięki mojej profesjonalnej pomocy odniosło sukces. Paradoksalnie sama miałam takie momenty, w których byłam kompletnie załamana, szczególnie gdy nic nie wychodziło tak, jak zaplanowałam. Kiedy obawiałam się, czy wytrzymam psychicznie, wystarczyło, że popatrzyłam na dzieci i od razu wiedziałam, że muszę iść naprzód. Gdy podnosiłam się po upadku, wyciągałam wnioski z niepowodzeń i wstawałam dwa razy silniejsza. Punkt zwrotny Dzieci zaczęły dorastać, a ja chciałam posłać je do dobrych szkół i dlatego przeniosłam się z Nowego Jorku do New Jersey. Tam kupiłam mój pierwszy dom. Jego zakup zapoczątkował moje zainteresowanie nieruchomościami. Zaczęłam kupować domy, remontować je, ale nie sprzedawać, tylko wynajmować. Nawet zainwestowałam w budynek z barem. Moją pierwszą inwestycją był dom z ośmioma apartamentami, następne też przeważnie były wielorodzinne. W ostatnim, który nabyłam, zamierzam przeznaczyć parter pod wynajem dla firmy. Inwestuję również w nieruchomości w Polsce. Pierwszy rok mojej samodzielniej działalności nie był łatwy. Rano zawoziłam dwuletnią córeczkę do przedszkola, a syna do szkoły, potem jechałam do biura, a po południu zostawiałam kartkę na drzwiach: „Wracam za godzinę”, żeby odebrać dzieci. Klientów było coraz więcej, więc zatrudniłam sekretarkę, potem drugą osobę do pomocy, a obecnie w mojej firmie pracuje kilku pracowników. - 239 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

W początkowym okresie działalności zaczęłam też udzielać się w środowiskach polonijnych. Przez sześć lat byłam dyrektorem w Radzie Dyrektorów w Polsko-Słowiańskiej Unii Kredytowej, największej etnicznej instytucji finansowej w USA. Później zostałam pierwszą wicedyrektor, a następnie objęłam funkcję sekretarza dyrektorów. Oprócz prowadzenia biznesów zajmuję się pracą społeczną, w ramach której między innymi wspieram różne polskie organizacje. Byłam też współorganizatorką wielu różnych polonijnych imprez. Szczególnie bliskie mojemu sercu są organizacje pomagające dzieciom, dlatego zawsze włączam się w zbieranie pieniędzy na chore dzieci czy polskie domy dziecka. Nie zapominam też o seniorach. Cena poświęcenia Wszystkie moje biznesowe poczynania podejmuję sama, bez partnera. Z mężem rozwiodłam się wiele lat temu. Podstawą związków jest przyjaźń i uważam, że to ona jest najważniejsza w układach damsko-męskich. Zauważyłam, że wiele kobiet zajmujących się biznesem jest samotnych. Wydaje mi się, że większość mężczyzn ma bardzo wysokie ego i dla nich kobieta, która osiągnęła coś więcej, jest postrachem. Ogólnie mężczyźni nie lubią kobiet mądrzejszych od siebie. Samotne borykanie się z życiowymi problemami nie jest łatwe. Moje dzieci różnie znosiły dorastanie bez ojca. Córka gorzej, gdyż tęskniła za kontaktami z nim, szczególnie podczas świąt czy urodzin. Często czuła się zawiedziona i bardzo to przeżywała. Dopiero teraz, gdy jest dorosła, pogodziła się, że ma ojca tylko na papierze. Syn lepiej dawał sobie z tym radę albo po prostu tego nie okazywał. Prowadzenie własnej firmy to często praca 24 godziny na dobę. Zdarzało się, że wychodziłam z domu rano i wracałam po północy. Kiedy ja siedziałam w biurze, moje dzieci, również jako nastolatki, spędzały czas same w domu. Córka mocno przeżyła wyjazd brata na studia. Zapewniłam jej wtedy opiekunkę, nie po to, żeby się nią zajmowała, tylko po to, żeby nie czuła się samotna. Miałam z tego powodu wyrzuty sumienia i nieraz myślałam, że dzieci mogą mi wypominać moje zaangażowanie zawodowe, chociaż starałam się poświęcać im jak najwięcej czasu. Byłam bardzo wzruszona, gdy pewnego dnia syn oznajmił mi, że jego dziewczyna jest podobna z charakteru mnie i dlatego tak mu się podoba. Córka z kolei pokazała mi kiedyś wypracowanie, w którym napisała, że jest dumna ze swojej mamy. Oboje twierdzą, że jestem ich idolką. Cieszy mnie również to, że są ze sobą tak bardzo związani. Tak jak dzieci chwalą mnie za moją zaradność, tak i ja mogę podobnie powiedzieć o mojej mamie. Gdy przyjechała do Stanów, zaskoczyła mnie swoją przebojowością. W wieku 50 lat zdała egzaminy na amerykańskie prawo jazdy, jeździła samochodem po Nowym Jorku, zajęła się nieruchomościami - 240 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 241 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 242 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 243 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

i zrobiła licencję brokera. Miała wprawdzie trochę łatwiej, gdyż mój ojczym był wspaniałym partnerem i bez niego mama nie dałaby sobie tak dobrze rady. Ojczym miał świetną posadę w Polsce – był dyrektorem największych zakładów budowlanych, ale poświęcił się, żeby być razem z mamą, ze mną i moimi dziećmi. Był dla mnie jak ojciec. Wspaniały człowiek, odszedł za szybko i nie zdążył nacieszyć się życiem, rodziną, wnukami. Tęsknimy za nim wszyscy. Człowiek przez duże C Gdy sięgam pamięcią wstecz i myślę o początkach mojej działalności, a potem latach intensywnej pracy, nachodzą mnie refleksje, że im więcej człowiek w życiu przeżywa ciężkich chwil, tym więcej zyskuje doświadczenia i potem bardziej potrafi docenić to, co osiągnął. Jeśli nie zdobywa się czegoś ciężką pracą, łatwo jest wszystko roztrwonić. Jest takie bardzo mądre powiedzenie: „Łatwo przyszło, łatwo poszło”. Zawsze uczyłam moje dzieci, że trzeba uważać z wydatkami. Ostatnio trochę zwolniłam tempo i postanowiłam, że przyszedł czas na mały relaks. Podróże zawsze były moją pasją, ale nie miałam na nie czasu i jeśli już wyjeżdżałam, to w celach służbowych, sama lub z organizacją SPATA – Society of Polish American Travel Agents. Uznaję dwa rodzaje wakacji. Pierwszy polega na intensywnym zwiedzaniu, a drugi na regenerowaniu sił na plażach Florydy czy Meksyku. Dzieci zabierałam głównie w podróże, które kształcą, żeby zobaczyły, jak żyją inni. Dlaczego? Ponieważ dla mnie najważniejszą rzeczą w życiu to być człowiekiem przez duże C. I nawet gdy osiągniemy zawodowy sukces, nie możemy zapominać, że trzeba mieć też serce. Jestem wrażliwa na biedę i pomagam ludziom tyle, ile mogę. Uważam, że praca charytatywna jest potrzebna, że dobro rodzi dobro, a krzywda wyrządzona innym powraca jak zła fala, która nie wiadomo, kiedy uderzy. Zdarzało się, że to mnie działa się krzywda, ale nie chowałam uraz. „Widocznie tak musiało być” – puentowałam i szłam dalej wierząc, że będzie lepiej. Nie może być cały czas cudownie, muszą stawać na naszej drodze jakieś przeszkody. Gdyby ich nie było, nie miałabym co robić! A tak rozwiązuję problemy i ruszam w dalszą drogę. „Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma” – powtarzam kobietom, które chcą otworzyć własny biznes, a ja im w tym pomagam, podając siebie jako przykład. Uważam, że w biznesie najważniejsza rzecz to nie bać się. Trzeba zdawać sobie sprawę, że nie zawsze będzie łatwo, że może to być praca 24 godziny na dobę, ale plusy są takie, że nie mamy nad sobą szefa i wszystko zależy tylko od nas. Cokolwiek postanowimy, możemy to zrealizować. Nauczyłam się być szczęśliwa i wiem, że przede mną jeszcze dużo pracy i nowych wyzwań, ale najważniejsze, że czuję się spełniona w życiu zawodowym. - 244 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 245 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„Żarliwość jest potężną siłą napędową. Twoje żarliwe pragnienie będzie przyciągać Cię do Twoich celów. Twoja żarliwa wola przeprowadzi Cię przez ostatni kawałek drogi”. Dominika Prokop

DOMINIKA PROKOP DANIA Kancelaria Polonia Prawo Prokop, Prokop&Marstal Advokatanpartsselskap prokop-marstal.dk, polonia-prawo.dk - 246 -


- 247 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Dominika Prokop Wbrew wszystkiemu Dania

Kiedy urodziłam się w Polsce 26 stycznia 1973, żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazywały na to, że większość mojego życia spędzę w Danii. A kiedy przyjechałam do Danii we wrześniu 1984 roku, bez znajomości języka, nic nie wskazywało na to, że zostanę adwokatem z własną kancelarią, biegle władającym duńskim. Dzieciństwo w Polsce Urodziłam się i dorastałam w Krakowie, mieszkając razem z moimi rodzicami i starszym bratem w małym mieszkaniu blisko centrum. Już od najmłodszych lat byłam aktywnym, ciekawym świata dzieckiem z wieloma zainteresowaniami, obdarzonym silną wolą i determinacją w realizowaniu swoich zamiarów. Mój starszy brat chodził do przedszkola w Willi Marii Lewalskiej. Był to imponujący budynek, architekturą przypominający pałacyk, który rozbudził moje zainteresowanie pięknem. Do przedszkola należał ogromny ogród przypominający park, w którym można było wybierać się na poszukiwania i gdzieś przepaść. To z kolei rozbudziło moją ciekawość świata. Za każdym razem, kiedy odprowadzaliśmy mojego brata do przedszkola, wyczuwałam urok tego miejsca i tak bardzo pragnęłam tam chodzić, że swoją edukację przedszkolną zaczęłam rok wcześniej niż powinnam. Gdy poszłam do szkoły, od pierwszej chwili byłam świadoma, że oto już jestem duża i dorosła oraz rozpoczynam dorosłe życie z pełną odpowiedzialnością za odrabianie lekcji. Właściwie szkoła nie była dla mnie obowiązkiem, a przyjemnością. Uwielbiałam uczyć się nowych rzeczy i ogromnie mnie ciekawiło, jak też nasz świat funkcjonuje. Uczyłam się z wielkim zapałem i zawsze wyprzedzałam szkolne zadania. A w drodze do i ze szkoły, gdzie tak dobrze się czułam, z dumą nosiłam tornister. Lubiłam szkołę, przyjaciół ze szkoły i z podwórka, bo w moim rodzinnym domu były wieczne awantury, szczególnie z moją matką, która często potrafiła wpadać w złość. Odcisnęło to silne piętno nie tylko na moim ciele, ale także na psychice. Uciekałam więc, jak mogłam, na przykład do kamienicy naprzeciwko, gdzie mieszkała starsza pani, która uprawiała kwiatki na wspólnym terenie należącym do kamienicy. Była miła, a ja, kochająca kwiaty, pomagałam jej w ogródku. Pewnego dnia pani - 249 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

udostępniła mi nawet kawałek gruntu i pozwoliła samodzielnie uprawiać kwiatki. Czerpałam radość obserwując, gdy nieznaczne nasiona rozwijały się i wyrastały na piękne kwiaty. 13 grudnia 1981 roku wprowadzono w Polsce stan wojenny. Ludzie bali się tego, co nastąpi. Obawiali się, czy za chwilę nie pojawią się rosyjskie czołgi i czy to w rzeczywistości nie jest początek wojny z Rosją. Chodziły słuchy o torturowanych i mordowanych osobach. Były w naszym życiu na szczęście i przyjemniejsze wydarzenia. Wcześniej tego samego roku urodziła się moja siostrzyczka, o której opowiadałam wszystkim przy każdej możliwej okazji. W maju 1982 roku poszłam do Pierwszej Komunii, poprzedzonej okresem nauki u księży i sióstr zakonnych. Bardzo lubiłam chodzić do Kościoła – byłam zachwycona wykonywaną tam muzyką, a i sama lubiłam śpiewać. To właśnie w Kościele zrodziło się moje silne do dziś zainteresowanie muzyką klasyczną i śpiewem. W 1983 roku urodziła się moja druga siostrzyczka. Wtedy też stan wojenny w Polsce zastąpił stan wyjątkowy. Jednak mój osobisty stan wyjątkowy w domu rodzinnym rozpoczął się wiele lat wcześniej i choć nie było to łatwe, okazał się niczym w stosunku do dalszego rozwoju wypadków. Ucieczka do Danii W 1984 roku moi rodzice wykupili trzydniową wycieczkę autobusową do Danii, do Kopenhagi, a po złożeniu odpowiedniego podania wydano im paszporty, które dotąd były zdeponowane u władz. Zabrać ze sobą mogliśmy ograniczoną ilość rzeczy, jako że oficjalnie mieliśmy za granicą przebywać tylko parę dni jako turyści. Mu- 250 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

sieliśmy zostawić wszystkich znajomych i znajome nam miejsca bez pożegnania. Smutno mi było, ale czułam się również bardzo podniecona tym, co na mnie czekało. Nowy kraj, nowy język, nowa szkoła i nowe znajomości. 9 września 1984 roku przyjechaliśmy turystycznym autobusem do Kopenhagi. I tu nagle zdaliśmy sobie sprawę, że wszyscy pozostali pasażerowie również zaplanowali ucieczkę spod komunistycznego reżimu do Danii. Powędrowaliśmy do najbliższego posterunku policji i zgłosiliśmy prośbę o azyl polityczny. Zakwaterowano nas tymczasowo w małym hotelu, w dzielnicy miasta słynącej z prostytucji i handlu narkotykami. Policja wypłacała nam pieniądze raz na tydzień. Można było za to kupić jedzenie i zaspokoić drobne potrzeby. Moim największym marzeniem było jak najszybciej zacząć chodzić do szkoły. W tamtym momencie nie było to możliwe, bo czekaliśmy na decyzję w sprawie naszego pobytu. Przekonałam jednak rodziców, żeby zapisali mnie na zajęcia z języka polskiego dla polskich dzieci w Danii. Lekcje odbywały się w soboty, w budynku najbliższej duńskiej szkoły. Lubiłam te zajęcia, ale chciałam pójść do normalnej szkoły ze wszystkimi przedmiotami dostosowanymi do mojego poziomu wiekowego, uczyć się duńskiego i innych ciekawych przedmiotów. I mieć przyjaciół. Do tego jednak potrzebowałam prawa do pobytu w Danii i duńskiego numeru PESEL. Dzięki mojej pasji i silnej woli postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i udałam się do gabinetu kierownika najbliższej szkoły podstawowej. Tam łamaną angielszczyzną oświadczyłam, że chcę zapisać się do szkoły. Udało się to, ale dopiero wtedy, kiedy nauczyciel polskiego wraz z moimi rodzicami poszli do gabinetu kierownika. Potem opowiedziano mi, że byłam pierwszą uczennicą bez ważnego numeru PESEL, którą w ten sposób zapisano do szkoły w Kopenhadze. A przecież wydawało się to absolutnie niemożliwe! Nie poszłam jednak do duńskiej klasy, ale to klasy przygotowawczej dla cudzoziemców. Miałam wtedy 11 lat, a pozostali od 16 do 18 i pochodzili z Bliskiego Wschodu. Byłam jedyna w rodzinie, która wstawała rano i szła do szkoły na godzinę ósmą. Moi rodzice nie robili nic i nie interesował ich fakt, że mój brat nie miał ochoty chodzić do szkoły. Siedzieli cały dzień w domu razem z moim rodzeństwem. Kładli się późno spać i późno wstawali. Jak wracałam ze szkoły, firanki nadal były zaciągnięte. Kiedy już wstali, dom ponownie wypełniał się hałasem kłócących się ze sobą rodziców i krzykiem dzieci. Rok 1984 zakończyłam znajomością pojedynczych duńskich słów, mogłam za to popisać się znajomością wielu zwrotów w języku arabskim plus nauczyłam się palić papierosy. Korzyść z chodzenia do szkoły była minimalna, co mnie smuciło, ale do klasy przygotowawczej chodziłam tylko kilka miesięcy. W tym czasie urodziła się moja następna siostra i byłam potrzebna w domu. Krótko potem, wiosną 1985, przyznano nam azyl. Przymusowa przeprowadzka do Aarhus Po otrzymaniu azylu przeniesiono nas z Kopenhagi do mieszkania w socjalnie obciążonej dzielnicy w mieście Aarhus. Wtedy wydawało nam się, że to na końcu świata. W dzielnicy były ciągłe awantury, płonęły samochody. Duńska Organizacja Pomocy Uchodźcom zapisała mnie i mojego brata - 251 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

do klasy przygotowawczej w szkole położonej w tej dzielnicy. Po roku chciałam przejść do duńskiej klasy, aby z rówieśnikami nauczyć się przyzwoitego duńskiego. Powiedziałam o tym mojej wychowawczyni, ale nie zgodziła się stwierdzając, że mój duński jest za słaby. Ja jednak chciałam uczyć się tego samego, co duńskie dzieci w normalnej szkole. Reakcja moja była taka, że trzasnęłam drzwiami przed całą klasą i już tam więcej nigdy nie wróciłam. Znowu nastąpił okres, kiedy w ogóle nie chodziłam do szkoły. Później wysłano mnie do innej, gdzie pierwszy raz zaczęłam chodzić do całkiem normalnej duńskiej klasy. Chociaż nigdy nie chodziłam do V i VI klasy, pozwolono mi zacząć naukę w klasie VII. Cieszyłam się, że mogłam chodzić do szkoły i zawsze byłam świadoma wytyczonego przez siebie celu. W domu jednak nie było wesoło. W związku z częstymi kontaktami rodziców z różnymi duńskimi organami, co wynikało z ich statusu uchodźca i bezrobocia, zaczęli używać mnie w roli tłumacza. Matka znowu zaszła w ciążę i często leżała w szpitalu. Ojciec jej towarzyszył. Brat i ja zostaliśmy sami z małymi dziećmi w domu. Do naszych obowiązków należała opieka nad maluchami, gotowanie, pranie itd. Był taki moment, że brat i ja na zmianę chodziliśmy do szkoły i zostawaliśmy w domu, żeby opiekować się naszym młodszym rodzeństwem. Brat miał wtedy 16 lat, a ja 12. W końcu ojciec załatwił sobie pracę niedaleko Kopenhagi i do domu przyjeżdżał tylko na weekendy. Matka leżała w łóżku chora przez większość czasu. Nasza rodzina borykała się z wieloma problemami i nastrój w domu był nie do wytrzymania. Problemy rosły również dlatego, że brat i ja osiągnęliśmy już taki wiek, kiedy gwałtownie reagowaliśmy na wiecznie stawiane nam wymagania. Zaczęliśmy protestować przeciwko temu, jak nas traktowano, dobrze wiedząc, że to tylko wróci do nas z większą gwałtownością. Młodość pod Kopenhagą Kiedy jesienią 1986 roku ojciec dostał pracę w Kopenhadze, przeprowadziliśmy się do kolejnej socjalnie obciążonej dzielnicy bliżej stolicy. Kontynuowałam naukę w duńskiej klasie w szkole podstawowej. Dobrze dawałam sobie radę z matematyką i fizyką, ale nie szło mi z przedmiotami wymagającymi biegłej znajomości języka, którego przecież nie znałam tak dobrze jak inni uczniowie. Byłam zmęczona zmianami szkół i wiecznymi zmianami w moim życiu, ciągłą niepewnością. Nagle przestałam mieć ochotę na kontakt z kimkolwiek. Czułam się wyobcowana zarówno społecznie, jak i językowo. Wydawało mi się, że jestem inna niż pozostali i nie mam nic wspólnego z otoczeniem. Inni mieli kochające rodziny i w takich rodzinach byli wychowywani. Nasza była niczym więcej jak wiecznym polem bitwy, a wychowanie polegało na umiejętności przeżycia. Po ukończeniu IX klasy poszłam do liceum. Nie był to jednak sukces, gdyż przerwałam je zaraz po pierwszej klasie. Wpływ miała na to sytuacja w domu – wieczne awantury, niepokój i przemoc fizyczna. Brakowało nam pieniędzy. Uważałam, że to upokarzające stać z wyciągniętą ręką i żebrać w gminie o pieniądze. Sytuacja ta tylko pogłębiała problemy w domu i w pewnym momencie zaczęłam łączyć panujący chaos z brakiem pieniędzy. Wiedziałam, że pieniądze szczęścia nie dają. Ale pieniądze mogą uwolnić od wielu problemów rodzinę, której już w połowie miesiąca brakowało pieniędzy na nawet to absolut- 252 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

nie najtańsze jedzenie. Trudno było mi zaakceptować fakt, że rodzice zawsze ciągnęli mnie ze sobą jako tłumacza. Zawodowy tłumacz po wypełnieniu swojego zadania wraca do domu i ma spokój. Ja tego przywileju nie miałam. W imieniu rodziców musiałam kłócić się z tymi, dla których tłumaczyłam, a po powrocie do domu musiałam tłumaczyć rodzicom, dlaczego nie spełniono wszystkich ich wymagań. A oni wtedy naturalnie obwiniali tłumacza, czyli mnie. W biurze gminy dochodziło do wrzasków, a raz nawet ciągnięto mnie za włosy. Po powrocie do domu nie było lepiej. Jedyną zaletą tego wszystkiego było to, że stosunkowo szybko nauczyłam się urzędowego języka, bo przecież musiałam tłumaczyć skargi i odpowiedzi na skargi z duńskiego na polski i z polskiego na duński. W końcu zdałam sobie sprawę, że upokorzeń można uniknąć, jeżeli podejmie się pracę, zamiast zwracać się w roli bezradnego petenta w gminie i kłócić się z referentem gminy o to, co niemożliwe. Zaczęłam pracować w bardzo młodym wieku. Doszłam do wniosku, że należy wziąć odpowiedzialność za własne życie i mieć wpływ na własny los. Byłam ambitna i chciałam mówić poprawnie po duńsku, znać się na muzyce, literaturze i kształcić się. Lubiłam bardzo chodzić na spacery poza betonowym slumsem, spoglądać na inne domy i cieszyć się naturą. Wsiadałam na rower i jechałam do Kopenhagi, żeby przyglądać się budynkom i sklepom. Odwiedzałam muzea. Zawsze sama, ale nigdy samotna. Awantury w domu przybrały z czasem na intensywności. Wiedziałam, że jedynym sposobem na przywrócenie spokoju w moim życiu byłoby wyprowadzenie się z domu. Przyrzekłam sobie już wiele lat przed tym, że zrobię to, jak tylko osiągnę pełnoletność. Tak się złożyło, że ukończyłam 18 lat w momencie, kiedy rodzice pojechali na krótko do Polski. Poinformowałam ich, że po powrocie już mnie w domu nie zastaną. Tak się też stało. Istnieje inny świat Chciałam zarobić trochę pieniędzy i w gazecie lokalnej, wydawanej na północ od Kopenhagi, zamieściłam ogłoszenie, że podejmę się sprzątania. Na północ od Kopenhagi są piękne dzielnice willowe. Dowiedziałam się, że dobrze jest tam dostać pracę, bo nigdy nie ma problemów z wypłatą wynagrodzenia. Wtedy też poznałam inne środowisko i ludzi z wysokim wykształceniem. Byli inteligentni, elegancko ubrani i używali pięknego języka. Ich wysoki poziom i kultura wyrażały się w innym sposobie myślenia. W ich pięknych domach, otoczonych pięknymi ogrodami, panowała idylla, co częściowo wiązało się z ich sytuacja ekonomiczną, zwalniającą z problemów, z jakimi boryka się rodzina, której w połowie miesiąca brakuje pieniędzy. Podziwiałam ich sposób życia. Pomyślałam, że wykształcenie może mnie doprowadzić do podobnego miejsca, że kiedyś mogę być taka sama jak oni. Miałam wtedy jakieś 19 lat. Chodziłam w mocno podniszczonym ubraniu, które nawet przy ówczesnej modzie na znoszone ciuchy budziło we mnie wstyd. Rozumiałam naturalnie duński i rozumiano też mnie, ale mówiłam z błędami i można było poznać, że nie jestem Dunką. Na północ od Kopenhagi nauczyłam się bardziej poprawnego języka.

- 253 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Od osobistego fiaska do osobistego sukcesu Wtedy też poznałam mojego ówczesnego chłopaka i zamieszkałam z nim w jego małym pokoju w akademiku. Od kiedy nie mieszkałam już z rodzicami, w moim codziennym życiu zagościły równowaga i porządek. Przez lata udało mi się wypracować wewnętrzny spokój jako obronę przed zamętem świata zewnętrznego. Dzięki temu mogłam skonfrontować się z otoczeniem, przeżyć nową fascynację światem i nabrać ponownej ochoty do życia. W końcu mogłam zacząć się rozwijać i przekonałam sama siebie, że teraz już wszystko będzie dobrze. Ciągle martwiło mnie jednak, że nie mam matury. Byłam zdeterminowana i chciałam się kształcić, mimo to obawiałam się, czy dam sobie radę. Moje poprzednie środowisko i przerywany okres szkolny, niepowodzenie w liceum i moje słabe stopnie – wszystko to sprawiło, że postrzegałam siebie jako osobę z problemami w nauce i mało inteligentną. Przyklejone było do mnie, że się nie nadaję. Chęć rozwoju była jednak silniejsza i zaczęłam oszczędzać pieniądze na dalszą naukę. Poinformowano mnie wtedy, że ponieważ nie jestem duńską obywatelką, nie należy mi się stypendium. Dlatego przez następne 2 lata zaoszczędziłam 80.000 koron. Nie był to zły wynik biorąc pod uwagę, że zarabiałam 50 koron na godzinę. Poszłam do szkoły, żeby przygotować się do matury, w głębi duszy pełna obaw, że po raz kolejny skończy się to wielkim fiaskiem. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Odniosłam pierwszy sukces i okazało się, że z łatwością przyswajam wiedzę. Któregoś dnia siedziałam na szkolnej stołówce i przypadkowo wpadła mi w ręce informacja o studiach prawniczych. Skąd ta informacja akurat znalazła się w szkolnej stołówce – nie wiem, ale zaczęłam ją czytać. Informacja miała formę paragrafów i byłam pod wrażeniem jej uporządkowanego stylu. Już wtedy wiedziałam, że będę studiować prawo. Aby dostać się na bardzo popularne studia prawnicze, musiałam mieć wysoką średnią. Ukończyłam szkołę z wystarczająco dobrą średnią, żeby dostać się na ten oblegany kierunek. Od tej chwili moje życie stało się stabilniejsze i mogłam całą swoją energię włożyć w naukę. Przez wszystkie lata studiów prawniczych pracowałam równocześnie na pełen etat, aby zarobić na naukę i swoje pierwsze mieszkanie. Gdy zaczynałam ostatni rok studiów, dostałam posadę urzędnika w jednym z duńskich ministerstw, co nie jest normą. Potrafiłam pogodzić edukację z pracą i w 2004 roku ukończyłam studia magisterskie na Uniwersytecie w Kopenhadze z tytułem candidata juris. Po ukończeniu studiów nadal pracowałam w ministerstwach, gdzie między innymi przygotowywałam teksty ustaw i pisemne odpowiedzi udzielane przez ministra. Powrót do Aarhus W 2007 roku spotkało mnie ogromne dobrodziejstwo – poznałam mojego męża, Jensa-Christiana Marstala, który studiował prawo i filozofię. Szczególnym zainteresowaniem darzył on duńskiego filozofa Sørena Kierkegaarda, który jest uważany za prekursora egzystencjalizmu. Starał się również znaleźć źródła myśli Kierkregarda u Arystotelesa. Dyskusje z mężem otworzyły przede mną nowe - 254 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 255 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

horyzonty. Pojawiło się w mojej głowie wiele pytań: Czym jest możliwość i rzeczywistość? W jaki sposób możliwość ma wpływ na rzeczywistość? Co poczyna ruch, który przyczynia się do nowej rzeczywistości? Rozmawialiśmy o tym, jak zdumienie wyzwala myśli i refleksje, w jaki sposób formułuje się cele istnienia, w jaki sposób powstaje uczucie niedostatku, jak można to uczucie zaspokoić i zrealizować swój cel, w jaki sposób lęk przed porażką uniemożliwia osiągnięcie celu oraz jak ważna jest nadzieja i wiara w możliwość, gdy wszystko wokół wydaje się beznadziejne. Mój mąż miał dom w Aarhus i gdy zamieszkaliśmy razem, znalazłam pracę nieopodal, w jednym z urzędów podlegających Ministerstwu Pracy. Niestety krótko po moim zatrudnieniu zaczęły się redukcje miejsc pracy i straciłam posadę. Po zwolnieniu poczułam wielką ulgę, co mnie w gruncie rzeczy zdumiało. Przyznałam przed sobą, że czegoś mi brakowało. Podczas studiów pracowałam w jednym z kopenhaskich sklepów z elektroniką jako lider największego działu z muzyką klasyczną. Często powracałam w myślach do tego czasu, ale chciałam też pracować w swoim zawodzie jako prawnik. Przez kilka lat czułam, że coś jest nie tak, że czegoś mi brakuje w życiu zawodowym, ale byłam zbyt zajęta codzienną pracą i pasjami. Adwokat z własną kancelarią Mój mąż pracował kilka godzin tygodniowo w biurze nieodpłatnej pomocy prawnej. Gdy straciłam pracę, pomyślałam, że ja również mogłabym udzielać się w jednym z takich biur, szukając w międzyczasie nowej pracy. To właśnie w biurze nieodpłatnej pomocy prawnej zrozumiałam, czego mi - 256 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

brakowało przez te wszystkie lata pracy w ministerstwach – brakowało mi bezpośredniego kontaktu z tym, bez czego cały system prawny by nie istniał, czyli z ludźmi, którzy zgłaszali się z różnymi problemami i liczyli na moją pomoc w ich rozwiązaniu. To odkrycie było zbawieniem. Już wiedziałam, że chcę zostać adwokatem i mieć bliski kontakt z klientami. Co prawda dobrze znane mi drzwi do kariery prawnika na państwowej posadzie zostały zamknięte, ale pragnienie otworzenia własnej kancelarii adwokackiej otworzyło przede mną nowe, nieznane jeszcze drzwi. Przekonałam się, że w ten oto sposób każda rzeczywistość rodzi możliwość czegoś nowego. Zostałam aplikantem adwokackim i gdy już zdałam wszystkie teoretyczne i praktyczne egzaminy, jesienią 2014 roku duński Minister Sprawiedliwości powołał mnie do zawodu adwokata. Z czasem zdałam także egzaminy umożliwiające mi prowadzenie spraw przed Sądami Okręgowymi. Od samego początku kancelaria miała ogrom pracy. W Danii mieszka dużo Polaków, wielu z nich przyjeżdża tu jako przemieszczająca się siła robocza. Również wiele przedsiębiorstw prowadzi lub chciałoby prowadzić biznes w Danii, gdyż jest to kraj sprzyjający prowadzeniu działalności gospodarczej. Pomysł mój i mojego męża na świadczenie usług adwokackich z zakresu prawa duńskiego zaadresowany w szczególności do Polaków w Danii i w Polsce nie zawiódł. Już jako aplikantka promowałam nazwę POLONIA PRAWO i stronę internetową www.polonia-prawo.dk, aby w ten sposób zwrócić uwagę klientów, że mogą uzyskać pomoc adwokata w Danii, nawet gdy swobodnie czują się jedynie w języku polskim. Ponieważ jestem duńskim adwokatem władającym biegle językiem polskim i duńskim na poziomie języka ojczystego, pomysł wejścia na tak niszowy rynek okazał się znakomity. Przez wiele lat inwestowałam w kapitał firmy zdobywając wykształcenie i wiedzę prawniczą, rozwijając metodologię oraz umiejętności językowe i wreszcie byłam gotowa skorzystać z tego kapitału. W styczniu 2015 roku założyłam wraz z mężem kancelarię PROKOP & MARSTAL ADVOKATANPARTSSELSKAB, znaną także pod nazwą POLONIA PRAWO. Jak mi wiadomo, jestem pierwszą Polką, która założyła duńską kancelarię. Informacja o pojawieniu się biegłego w prawie duńskim adwokata, który mówi i pisze po polsku i duńsku na poziomie języka ojczystego, szybko się rozeszła. Klienci, którzy znaleźli się w potrzebie, czują się swobodniej i bezpieczniej mogąc opowiedzieć o poważnych problemach w swoim języku, obojętnie czy jest to duński, czy polski. Rozkwit działalności naszej firmy przekroczył moje wszelkie oczekiwania i aspiracje. Kancelaria świadczy usługi z różnorodnych dziedzin adwokackich. Prowadzę niezliczone rozprawy sądowe na terenie całej Danii. Mam klientów zarówno wśród prywatnych osób i firm, jak i wśród bardzo znanych osób i dużych korporacji, a charakter spraw zaczyna się od tych bardzo powszechnych na spektakularnych kończąc. Od wielu lat współpracuję też z Ambasadą RP w Kopenhadze. Już podczas pierwszego roku działalności prowadziłam sprawy w 21 z 24 sądów rejonowych w Danii. W obecnej chwili prowadzę już rozprawy w 2 z 3 ostatnich sądów rejonowych. Świadczyłam usługi adwokackie między innymi w Sądzie Morskim i Gospodarczym oraz Sądzie Pracy, które w Danii są sądami specjalnymi, a także w Sądach Okręgowych: Wschodnim i Zachodnim, które są sądami wyższej instancji. Na mojej liście został ostatni, 24 sąd rejonowy na duńskiej wyspie Bornholm oraz Sąd Najwyższy. Poza nimi prowadziłam rozprawy we wszystkich duńskich sądach. - 257 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Możliwość kształtuje rzeczywistość Uwielbiam logikę i porządek, który panuje w trakcie procesu sądowego, gdy jeden adwokat argumentuje sensownie na rzecz danego poglądu, podczas gdy drugi przywołuje równie sensowne argumenty przeciwko temu poglądowi. W ten sposób podczas rozprawy, tak jak w każdej ludzkiej refleksji, pojawiają się myśli pro i kontra. Potem, po wysłuchaniu obu stron, sędzia podejmuje decyzję. Oczywiście strona biorąca udział w procesie może być emocjonalnie obciążona i irracjonalna w swoim postępowaniu, ale adwokat musi mitygować klienta i skłonić go do przemyśleń, a sam zająć racjonalne stanowisko. Jako adwokat muszę mieć świadomość, że wszystkie sprawy są emocjonalną walką pomiędzy dwiema stronami, ale nie oznacza to emocjonalnej walki pomiędzy ich adwokatami. Życie nauczyło mnie, jak zachowywać wewnętrzny spokój. Im więcej chaosu wokół mnie, tym jestem spokojniejsza. Nie zdarza się, aby w sądzie cokolwiek mogło wyprowadzić mnie z równowagi. Mówi się, że chcieć to móc. Inni twierdzą, że należy chcieć tego, co możliwe. Jak zawsze prawda leży gdzieś pośrodku tych skrajności. Naturalnie nie można osiągnąć wszystkiego, czego się chce. W życiu napotykamy ograniczenia, również każdy z nas jest czymś ograniczony. Patrząc na to z drugiej strony, częstokroć stajemy w życiu przed koniecznością, do której musimy podejść racjonalnie i nie warto się wtedy skupiać na tym, co osiągnęli inni dzięki swoim umiejętnościom i możliwościom życiowym. To, co istotne, to nasze możliwości i pytanie, czy posiadamy niezbędną wolę, by dojść do celu. Warto przy tym pamiętać, by nie ograniczać się do tego, co już umiemy. Umiejętności możemy rozwijać. Życie nauczyło mnie, jak ważne jest wytyczanie celów, determinacja, wyznaczanie kursu i trzymanie się tego kursu. Gdyby nie to, byłabym tam, gdzie rzuciłyby mnie fale losu. Niektóre cele mogą wydawać się za trudne albo niemożliwe do osiągnięcia. Wtedy wyznaczaj sobie etapy, które pomogą Ci przybliżyć się do określonego celu. Mówi się, że pragnienie napędza pracę. I trzeba przyznać, że takie żarliwe pragnienie jest potężną siłą napędową. Warto być jednak przygotowanym na to, że nie wszystko jest równie ekscytujące, a nawet może być nudne. Tam, gdzie namiętne pragnienie osiągnięcia celu nie wystarcza, tam do akcji musi wkroczyć wola. Nawet jeśli wydaje Ci się, że znajdujesz się w sytuacji bez wyjścia, nie poddawaj się i uwierz w istnienie możliwości. Możliwość może ukształtować rzeczywistość. Tak było w moim przypadku. Kto uwierzyłby, że polska uciekinierka bez jakiejkolwiek znajomości języka duńskiego stanie się kiedyś duńskojęzycznym adwokatem? Nikt. Ale ja chciałam w to wierzyć. Zmierzając drogą prowadzącą do nowych celów, które sobie wyznaczyłam, pamiętam zawsze, by czerpać radość z tego, co już osiągnęłam i cieszyć się tym, co spotykam na swojej drodze. Bo liczy się nie tylko cel, ale i sama podróż. - 258 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

- 259 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

„A teraz nie musisz być doskonały. Możesz być dobry”. John Steinbeck „Na wschód od Edenu”

DOROTA ŚWIETLICKA SZWAJCARIA www.rareve.com - 260 -


- 261 -



Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Dorota Świetlicka

Osiągniesz tyle, na ile się odważysz Szwajcaria Tę opowieść dedykuję moim Córkom: Marysi i Tosi Świetlickim – kocham Was nad życie! Jesteście nie tylko moją największą miłością, ale również największą inspiracją. To dzięki Wam jestem tym, kim jestem. Gdy patrzę na swoje życie z perspektywy moich 51 lat i układam je sobie z fragmentów, dochodzę do wniosku, że wszystko, co się wydarzyło i czego doświadczyłam – moje życiowe kraksy, pomyłki, upadki, wyrzucenia z pracy, choroby i rozstania – miało sens i doprowadziło mnie do punktu, w którym jestem dzisiaj. I to „dzisiaj“ dobrze smakuje. Bzumka w świecie książek Urodziłam się Płocku, mniej więcej w czasach, kiedy Jirzi Mencel wyreżyserował „Pociągi pod specjalnym nadzorem”, Czesław Niemen zaśpiewał po raz pierwszy „Dziwny jest ten świat”, w kinach wyświetlano „Poskromienie Złośnicy” Franco Zefirellego z Elisabeth Taylor w roli głównej, a The Beatles wydali mini album „Yesterday”. W domach wszyscy mieli meblościanki, porcelanę z Ćmielowa, a na głowach kobiet, jak świat długi i szeroki, królował tapir. Palenie było en vogue, a między Gdynią a Nowym Jorkiem pływał sławetny Stefan Batory. Moje pierwsze świadome wspomnienie z tamtych lat to spacery z tatą po skarpie nad Wisłą do miejsca, gdzie stały pszczele ule. Byłam wtedy wręcz obsesyjnie zafascynowana pszczołami. Bzyczałam całymi dniami, naśladując te owady, aż kiedyś tato nazwał mnie Bzumka. I tak już zostało do dzisiaj. I chociaż nikt z osób, które nazywały mnie Bzumką, już nie żyje, wciąż noszę w sobie tę ciekawość małej dziewczynki z warkoczykami, bzyczącej pod nosem piosenkę pszczółek z nadwiślańskiej skarpy. Nastoletnie lata przedreptałam w jednej spódniczce w kratkę, juniorkach i dżinsach marki Wild Cat kupionych za 17 dolarów w Peweksie. To były tak kosmicznie odległe od dzisiejszych czasy, że kiedy o nich opowiadam moim dorosłym córkom, brzmię trochę jak Lem, tylko na wspak. Pomarańcze widzieliśmy tylko w Boże Narodzenie (o ile statki zdążyły przypłynąć na czas), parówki jedliśmy w dożynki, a ser żółty zajadaliśmy na drugie śniadanie wyłącznie dzięki temu, że mieliśmy wtyczki - 263 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

na plebanii, która takie rarytasy miała z „darów” od dobrych ludzi zza granicy. Latem piliśmy wodę z saturatora i chłodziliśmy się najlepszymi na świecie lodami waniliowymi. Pamiętam, gdy podczas jednej z rodzinnych podróży z córkami do Japonii kupiłam sobie kulkę lodów waniliowych pod jakąś znaną świątynią i to był ten jeden jedyny raz w życiu, kiedy moje kubki smakowe poczuły, że zatoczyły koło, bo to był identyczny smak z dzieciństwa. Płakałam jak bóbr gdzieś w środku Tokio i wracałam myślami do siebie w spódniczce, białych podkolanówkach i kucykach. Tak, czasami urządzam sobie taki sentymentalny powrót w czasie do tej piegowatej dziewczynki z dołkami w policzkach, która jeszcze nie musiała płacić rachunków. Taka podróż z przymkniętymi oczami cudnie otula rozbiegane, drżące myśli i relaksuje spięte od życia mięśnie. W latach 70. i 80. jedynymi sklepami z pełnymi półkami były księgarnie. Czytałam wtedy wszystko, co zostało wydane drukiem. Pamiętam, że kładłam książkę na kranie od zlewozmywaka i czytając, zmywałam naczynia. Potrafiłam zamknąć się w toalecie na długie godziny i czytać, aż drętwiały mi nogi. Pochłaniałam książki, kiedy mama wołała mnie do kuchni na naukę gotowania, a ja mówiłam wtedy: „Sorry mamo, teraz to ja czytam, a dzieci i męża wyślę kiedyś na stołówkę!”. Czytanie rozwinęło moją wyobraźnię, ciekawość świata, sposób, w jaki się wypowiadam, moją wiedzę i wartości. Ta miłość do książek jest bezwarunkowa i przetrwała we mnie do dzisiaj, podobnie jak miłość do języka rosyjskiego. Dlaczego akurat do rosyjskiego? Ponieważ tato studiował kiedyś przeróbkę ropy naftowej w Baku, w Azerbejdżanie. Mieliśmy w domu winyle z muzyką rosyjską i tata usypiał mnie czasem kołysankami śpiewanymi w tym języku. Pamiętam, jak na dwa głosy darliśmy się obydwoje: „Ja lublu tiebia żizń!”. Tato zmarł prawie 30 lat temu. Mama, stomatolog, pracuje w zawodzie do dziś. Ten naukowo-medyczny koktajl w domu wpłynął na moje późniejsze życiowe wybory. Jak Ania z Zielonego Wzgórza Muszę uczciwie powiedzieć, że zanim się urodziłam, już wybrano mi zawód – miałam zostać lekarzem. Rodzice zdecydowali, że będę najlepsza we wszystkim. Z dzisiejszej perspektywy uważam takie planowanie mojego życia za zupełnie niepotrzebne. Mogli być bardziej wyluzowani i dać mi poszaleć, bo rwałam się do wszystkiego – do sportu, muzyki, aktorstwa i tańca. Rodzice jednak zawsze wiedzą lepiej, a ja byłam bardzo grzeczna, prawie tak grzeczna, jak Ania z Zielonego Wzgórza i nigdy nie chciałam ich zawieść. Żyłam więc trochę w piekiełku prymusa – od świtu do nocy szkoła i zajęcia pozaszkolne. Pamiętam na przykład, że chciałam być małym modelarzem i sklejać samoloty, ale ktoś inny skleił je za mnie, bo ja akurat wtedy uczyłam się biologii. Od zawsze lubiłam też ruch. Sport to bardzo piękny wątek w moim życiu, z falstartem w podstawówce, ale cudnym happy endem po 40 latach. Otóż, kiedy miałam jakieś 12 lat, do klasy przyszedł trener wioślarstwa. W Płocku był bardzo dobry klub wioślarski i trener szukał wówczas młodych talentów. Pamiętam, że do klasy wszedł wysoki, piękny mężczyzna i poprosił nas, żebyśmy wstali. Wstałam i ja, gdzieś z ostatniej ławki, bo zawsze byłam najwyższa (mam 180 cm wzrostu). Trener popatrzył na nas chwilę i poprosił, żebyśmy rozłożyli ręce, jakbyśmy chcieli dotknąć ściany i okna. Nikomu się ta sztuczka nie udała poza mną, bo jak rozłożę ręce, to wyglądają niczym orle skrzydła. Wtedy przystojny trener strzelił we mnie wzrokiem, zapomniał o reszcie klasy i powiedział: „Ty! Wiecie, jak to smakuje?”. I w ten oto sposób zaczęłam wiosłować, a tak się rozmachałam wiosłami, że zapomniałam o matematyce! Mitochondria zupełnie przestały mnie interesować, w ramach geografii najchętniej poznawałam świat na wagarach, a historia okazała się być przy wiosłach nudna jak flaki z olejem. Zaczęłam przynosić do domu piątki z minusem. A tego ustawa rodzicielska nie prze- 264 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

widywała. Miałam mieć same piątki. No i rodzice dali mi bana na wiosła. Na studiach pływałam na kajakach, po studiach trochę też, ale to było okropnie nudne, bo ja się lubię ścigać, a warunki fizyczne mam do tego idealne: kiedy wsiadałam do kajaka, to za 5 minut już byłam w Mikołajkach, podczas gdy koledzy dopiero ładowali plecaki. Potem dwa razy wychodziłam za mąż i, jak u Ewy Bem, dwa razy zaraz wróciłam. Pojawiły się małe dzieci, aż pewnego dnia, już w erze Fejsbuka, ktoś mnie zapytał, czy chcę wiosłować. Co za pytanie? Jasne, że chcę! Dziś mam swoją własną łódkę – piękny, różowy wyścigowy skiff, z dwoma wiosłami, na jednym jest flaga polska, na drugim szwajcarska. Dlaczego szwajcarska? O tym opowiem za chwilę. Kolejnym moim pomysłem na życie była muzyka. Wyobrażałam sobie, że stoję na scenie w czerwonej sukni, a mój głos rozchodzi się przez stadion na Wimbledonie aż do gwiazd. A potem wszyscy biją brawo, a ja zmanierowana schodzę ze sceny, ale po 15 minutach wracam, żeby zaśpiewać jeszcze „Dwa serduszka, cztery oczy”, bo to piosenka o rebeliantach, czyli o mnie. W ustawie rodzicielskiej nie było jednak paragrafu o muzyce. Dziś mogę śpiewać, ale raczej cicho i w kameralnej atmosferze. A skoro już jesteśmy przy występach scenicznych, to chciałam też zostać aktorką. Uwielbiałam recytować, a scena mnie pociągała. Na nieszczęście moja ukochana babcia Marysia pracowała w teatrze w Radomiu jako inspicjent. Odwiedzałam ją tam i pamiętam nawet Józefa Nowaka w „Zemście”, ponieważ babcia miała z nim duży problem, żeby punktualnie wyszedł na scenę. Z aktorami spędzałam każde wakacje w Kątach Rybackich. Przyjeżdżała tam Anna Skaros (podkładała głos bohaterowi bajki „Piesek w kratkę”) i masa ciekawych mężczyzn. Wychodzili rano do lasu i mówili, że idą na jagody. Wracali w świetnych humorach, gdy budziły się świetliki, i każdy miał ze sobą po słoiczku jagód. Przez ten czas oskubałabym z jagód wszystkie krzaki na Mierzei Wiślanej, a oni wszyscy przynosili jeden słoik po dżemie! Czasem pętałam się im pod nogami, grałam z nimi w karty. Aktorzy mieli samochód z bagażnikiem, dużo się śmiali i pili hektolitry kawy, oczywiście spod lady, bo wtedy kawy nie było. Wracając do nieszczęścia – kiedy oznajmiłam rodzinie, że chcę zdawać do szkoły aktorskiej, babcia przemówiła Szekspirem: „Jeśli chcesz zostać aktorką, to albo będziesz Meryl Streep, albo nikim!”. Ponieważ dość wcześnie zorientowałam się, że ja to jestem „big deal” i granie ogonów nie jest dla mnie, zdałam na medycynę. Słowa babci były chyba nieco na wyrost, bo w czasie studiów okazało się, że jednak miałam smykałkę do aktorstwa. Wygrałam wtedy konkurs na prezentera telewizyjnego (razem z Tomaszem Lisem i jeszcze jedną panią, której nazwiska nie pamiętam). Edyta Wojtczak zarekomendowała mnie do pierwszego programu Telewizji Polskiej, do działu wiadomości, które prowadził wówczas Jarosław Gugała. Nie wykorzystałam tej szansy, trochę tak, jak nie wykorzystuje się szansy na miłość, która przychodzi nie w tym momencie, co powinna. Ale kto wie, może moje życie potoczy się jak w „Miłości w czasach zarazy” Marqueza i wrócę jeszcze do tych moich niespełnionych miłości, bo wciąż kocham scenę i telewizję. Czwarty pomysł na życie był jeszcze bardziej szalony niż aktorstwo. Kiedy skończyłam 19 lat, rodzice wysłali mnie na kilka miesięcy do Stanów, do mojej najukochańszej cioci Ani, siostry taty. Ciocia była wybitnie utalentowaną dziennikarką w Polsce, ale w 1968 roku została wydalona przez komunistów z kraju, bo strasznie zgrzeszyła, a mianowicie wyszła za mąż za mojego jedynego i najukochańszego na świecie wujka Marka. Na Dworcu Gdańskim zdała paszport i w tym momencie stała się uchodźcą, który spędził długie miesiące w obozie w Wiedniu, potem w Rzymie, a na koniec popłynęła Batorym do Nowego Jorku. Historię mojej rodziny opisała Teresa Torańska w swojej książce „Jesteśmy. Rozstania ‘68”. W Stanach spodobałam się jednemu fotografowi i zapozowałam mu do kilku sesji. Moje zdjęcia wisiały nawet przez jakiś czas na witrynie jakiegoś sklepu na Wall Street. Pewnie, że chciałam zostać w Stanach i robić karierę w modelingu, chodzić na bankiety i jeź- 265 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

dzić skuterem po Manhattanie! Kto by nie chciał? Wtedy znów wkroczył do akcji mój pragmatyczny tato, specjalista od przeróbki ropy naftowej, i nakazał tonem nie znoszącym sprzeciwu, że mam się pakować, wracać do kraju i skończyć medycynę. No i wróciłam. Pamiętam, że w samolocie słuchałam Cher i Sonny’ego i chyba upiłam się Long Island Ice Tea. Pamiętam też, że okropnie płakałam zostawiając Manhattan i batalion chłopaków, którzy zapraszali mnie na randki, w tym pewnego Kurda o oczach tak pięknych, że dla nich przepłynęłabym wpław Atlantyk. Nie wiedziałam wtedy, że płaczę nad swoją odchodzącą młodością, beztroską i śmiechem, a to, co tam przeżyłam, już nigdy do mnie nie wróci. Nieocenione 50 groszy Po skończeniu medycyny główkowałam nad specjalizacjami. Moim typem była psychiatria, ale to również uregulowała ustawa rodzicielska. Ostatecznie wybrałam farmakologię i po ukończeniu studiów wygrałam konkurs na asystenta w katedrze farmakologii obecnego Uniwersytetu Medycznego w Warszawie. Świat leków fascynował mnie, a najbardziej to, czego z czym nie wolno mieszać. Do dziś wykorzystuję tę alchemiczną wiedzę. Nie miesza się na przykład piwa z winem, antydepresantów z wódką, a leki na żołądek bierze się co najmniej na godzinę przed innymi, bo te inaczej nie zadziałają. Uczyłam farmakologii studentów medycyny, ale chyba ze średnim skutkiem. Katedra nie miała pieniędzy na badania, a ja tak bardzo chciałam wynaleźć lek na raka. Szybko doszłam do wniosku, że w tej katedrze nie osiągnę zbyt wiele. Pamiętam, że na uczelnię jeździłam małym pomarańczowym fiatem 125p i po każdych zajęciach musiałam go odpalać „z kijka”. Pieniądze asystenckie były tak małe, że nie wystarczały na opłacenie czynszu mojego maleńkiego mieszkania na Mokotowie, nie mówiąc już o kupnie lodówki. Pamiętam, że przez rok trzymałam ser topiony w worku za oknem. Kiedy komunizm runął jak domek z kart, przynajmniej teoretycznie, i na polskim rynku pojawiły się łóżka polowe z tureckimi swetrami, a wraz z nimi zachodnie firmy farmaceutyczne, zaczęłam się zastanawiać, czy nie poszukać pracy w korporacji. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to może oznaczać piekło – praca w dużej firmie wydała mi się niezwykle kusząca. „To będzie cudowne miejsce, w którym będę mogła wymyślać swoje leki!” – myślałam z zapałem. Spodobałam się szefowi firmy GlaxoSmithKline i tak zostałam przedstawicielką medyczną. Wychodziłam z domu rano z pomarańczowym plecakiem na stelażu, który pamiętał studenckie wędrówki po Bieszczadach, wojskowe prycze i jazdę PKP jedną nogą w toalecie. Plecak był pełen skarbów: plakatów, darmowych długopisów i ulotek. Chodziłam niczym obwoźny sprzedawca, od lekarza do lekarza, i zachwalałam leki produkowane przez moją firmę. Gdy bywałam w biurze GlaxoSmithKline, mówiłam głośno, że chcę zająć się marketingiem i dość szybko dostałam tę posadę. I tu już moja kariera ruszyła z kopyta. Od majtka do kapitana. Wpadłam w patologiczny, sztampowy, korporacyjny sposób myślenia, że moje życie zawodowe musi być ułożone według planu i kolejnych sukcesów. W 1997 roku urodziła się moja pierwsza córka Marysia. Po 7 miesiącach wróciłam do pracy i dalej szłam zgodnie z agendą. Aż do momentu narodzin Tosi – mojej drugiej córki. Tosia urodziła się słaba. Kilka dni leżała w inkubatorze. Była piękna jak z obrazów renesansowych malarzy. Ale coś było nie tak. Którejś niedzieli dotknęłam jej brzuszka i poczułam, że jej wątroba jest wielka jak arbuz. Natychmiast pojechałam do Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie. Tej samej niedzieli przebiłam swoim rozpaczliwym wyciem dach mojego czerwonego Citroëna Picasso. Tosia miała raka nadnerczy z przerzutami do wątroby, otrzewnej i szpiku. Wprowadziłyśmy się do Instytutu na niemal 3 lata. Weszłam wtedy na wszystkie ośmiotysięczniki, Koronę Ziemi i inne pomniejsze górki i pobiłam rekord świata w skoku bez spado- 266 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

chronu. Spadłam z krzesła w kruchcie kościoła, bo usnęłam podczas modlitwy, a raz u pewnego księdza, który próbował mi wmówić, że jeśli Tosia umrze, to znaczy, że Bóg tak chce, dostałam takiej histerii, że zatkał mi się nos na amen i musiałam zakończyć kościelną psychoterapię. Mogę śmiało powiedzieć, że życie Toli pomogła uratować Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy (WOŚP) Jurka Owsiaka, gdyż w IMiD, gdzie była leczona, niemal cały sprzęt, który podtrzymywał ją przy życiu, zakupiony był z pieniędzy WOŚP. W styczniu 2018 roku, kiedy atmosfera wokół Orkiestry daleka była od uczciwości i nad Jurkiem zaczęły krążyć czarne chmury, zamieściłam taki oto wpis na Fejsbuku: Na tym zdjęciu widzicie moją córkę Tosię. Tosia za miesiąc skończy 16 lat. 16 lat temu umierała z powodu raka nadnerczy. Miała kilka tygodni, kiedy trafiła do szpitala w ostatnim, czwartym, najbardziej zaawansowanym stadium choroby. W Instytucie Matki i Dziecka, gdzie była leczona, niemal każda pompa, inkubator i respirator były zakupione z naszych pieniędzy, z pieniędzy WOŚP. Nie wiem, co by z nią było, gdyby nie te pompy i inkubatory. Po lewej stronie zdjęcia jestem ja. Do niedawna wydawało mi się, że ostatnie 16 lat było tak bardzo do dupy, że gorzej być nie może. Ale kiedy zobaczyłam siebie na tym zdjęciu, które zrobiła dwa tygodnie temu moja starsza córka Marysia, pomyślałam: „Hej! Pierwszy raz od 16 lat widzę spokój na swojej zmęczonej twarzy. To nic, że tu czy tam coś mnie boli, że byłam w szpitalu, że się rozchwiałam i zmieniłam rozmiar. Naprawię się!”. To były najpiękniejsze lata mojego życia. Nikt mi tyle razy nie powiedział, że mnie kocha. Nikt mnie tyle razy nie przytulił, nie napyskował mi i nie pogłaskał po głowie, jak to zrobiła Tola. Wszystkim, absolutnie Wszystkim, dziękuję za Wasze pięćdziesięciogroszówki. To one uratowały życie mojemu dziecku. Ten wpis przeczytały tysiące osób, a historia moja i Tosi stała się znana. Córka chorowała 17 lat temu, ale do dzisiaj, gdy patrzę na moją pyskatą Tośkę, kiedy kaszle, jest nie w humorze czy ma infekcje, wszystko do mnie wraca, jakby to było wczoraj. To, co czuje matka, która walczy o życie dziecka, jest… Tu stawiam trzy kropki, bo nie znajduję właściwego słowa. Byłam jak żołnierz w ciągłej bitwie, bez odpoczynku, bez nadziei. I byłam w tej walce osamotniona. Rodzina, niestety, nie stanęła na wysokości zadania, z wyjątkiem siostry męża, która nam wówczas bardzo pomagała. Przyjaciół nie miałam zbyt wielu, a znajomi nie bardzo mieli pomysł, jak pomóc. Na oddziale nie było psychologów, nikt nie był w stanie mi doradzić, pocieszyć mnie lub po prostu przytulić, mówiąc trywialne: „Będzie dobrze”. Przez te lata choroby Tosi więcej razy szłam skulona i obita, niż wyprostowana. Kiedy choruje dziecko, choruje cała rodzina i wyszliśmy z tych lat porządnie poobijani. Marysia – moja starsza córka – przez pierwsze 3 lata wychowywała się beze mnie. Częścią naszej rodziny została Babcia Tereska – nasza ukochana niania. Ciepło, miłość i mądrość, którą dała moim dzieciom, są niemierzalne. Jej miłość rekompensowała Marysi moją nieobecność, kiedy byłam w szpitalu i później, kiedy poszłam do pracy, a Babcia Tereska wychowywała dziewczynki. Moje małżeństwo się rozpadło. Mąż mnie wprawdzie wspierał, kiedy Tosia była chora, ale nasze światy zupełnie się rozjechały. - 267 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Starcie z krokodylem

Sukces może mieć różne oblicza. Mój ma twarz mojej młodszej córki Tosi, która z wielką blizną po operacji raka nadnerczy chodzi w bikini.

Podczas tych trudnych lat, mimo złych prognoz, wierzyłam, że przekupię los i Tośka przeżyje. Płakałam i wierzyłam. Znalazłam z tyłu głowy taki magiczny punkt i kiedy traciłam nadzieję, to szłam do tego punktu i znowu zaczynałam wierzyć. Pamiętam moment na samym początku leczenia, kiedy życie Tosi wisiało na włosku. Lekarze onkolodzy zaprosili anestezjologów i stojąc nad łóżeczkiem Tosi powiedzieli mniej więcej tak: „O, tu leży kandydatka do was”. A ja wiedziałam, że od tego „was” jedzie się tylko do kostnicy. I pamiętam, jak modliłam się wtedy, żeby Tośka umarła, bo nie chciałam, żeby cierpiała ani chwili dłużej. Myślałam, że, jak u Kundery, życie jest gdzie indziej. Nadeszła szpitalna jesień. Jechałam do szpitala z próbką krwi. Włączyłam radio i usłyszałam piosenkę Spandau Ballet „True”. Nagle olśniło mnie, że życie nie jest gdzieś indziej! Jest tu i teraz. Trudniejsze niż życie sąsiadki Jadzi z czwartego piętra, ale tu jest. I to był przełom. Wyprostowałam się. Poszłam do Urzędu Pracy i stanęłam w jednej kolejce z żulami z Woli po zasiłek. A potem co miesiąc chodziłam do budki przy Puławskiej po 300 zł zasiłku, a zaraz potem jechałam do Empiku kupić gazetkę o dzierganiu na drutach, bo miało to na mnie wtedy kojący wpływ. W tamtym czasie wydziergałam chyba trzy miliony kilometrów szalików. Przyszła kolejna szpitalna wiosna. Lekarze uznali, że zrobili, co mogli, że Tosia jest w remisji i że teraz będziemy się spotykać tylko na bankietach, najpierw co trzy tygodnie, potem co cztery, pięć, sześć i tak doszłyśmy do dzisiaj – wciąż widzimy się z lekarzami raz w roku. Z bankietami to oczywiście żart. Pierwszego szampana pozwolono mi wypić w 14. urodziny Toli. Wypełniłam nim wtedy wannę i piliśmy, ciągnąc go przez słomki. Choroba Tośki mogła powrócić; wiedziałam, że istnieje takie ryzyko. Ale musiałam się nauczyć z tym żyć. Pomaga mi w tym pewien talent, który na własną potrzebę określam przerabianiem błota w złoto, co zna-

- 268 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

czy, że negatywy staram się obracać w pozytywy. I kiedy wyszłyśmy w końcu z białych szpitalnych ścian, miałam w sobie nie tylko ogromną potrzebę podziękowania światu za Tosię, ale też zrobienia czegoś dla świata. Czułam wdzięczność, że Tośka żyje, rośnie, zaczyna przybierać na wadze i z bezwłosego awatara zmienia się w cudnego kurczaka. To nic, że nie urosły jej zęby. Dziś można mieć hollywoodzki uśmiech u każdego dentysty za rogiem. Tośka ma też szramę w poprzek brzucha – bliznę po operacji. Jak ja kocham ten brzuch! Całowałam go tysiące razy. Kiedy pytała, skąd ta szrama, mówiłam, że chapnął ją krokodyl, a ten, kto przeżyje takie starcie z gadem, zostaje prezydentem. Na dzień dzisiejszy Tosia wprawdzie nie jest prezydentem, ale chodzi w koszulkach nad pępek i w bikini. Telefon z Zurychu Tuż po wyjściu ze szpitala, serfując na fali potrzeby oddania światu dobrem za dobro, podpisałam umowę z wydawnictwem American Society of Clinical Oncology (najbardziej prestiżowym w świecie onkologii) na wydanie podręcznika o nowotworach u dzieci. Zabrałam się do tłumaczenia, niestety emocjonalnie nie dałam rady. Nie stałam jeszcze dość mocno na nogach, żeby czytać o tym, jak szybko choroba wznawia się u dzieci. To był taki moment w moim życiu, że powiedziałam sobie: „Poczekaj chwilę, skup się na tym, co w tej chwili masz do zrobienia, a inne rzeczy przyjdą, kiedy będzie na nie pora”. Kiedy Tosia zakończyła leczenie, długo nie mogłam znaleźć pracy. Pomógł mi wtedy bardzo ojciec mojego męża. Wróciłam do korporacji. Zaczęłam pracować na rynkach zagranicznych, zakładałam przedstawicielstwa, budowałam portfolia leków, rejestrowałam je, wprowadzałam do sprzedaży. Spełniły się moje marzenia, żeby dać ludziom dostęp do nowoczesnych terapii. Wystarczyło, żebym odkryła brak jakiegokolwiek leku w jakimkolwiek kraju, a moja firma – Polpharma Group – bardzo szybko wprowadzała ten lek na rynek. Zakres mojej odpowiedzialności był szeroki, zupełnie jak w tym powiedzeniu – od pomysłu do przemysłu. Wróciłam do tego, co kochałam – farmakologii. Miałam poczucie, że robię coś ważnego. Nadzorowałam produkcję i dystrybucję setek leków. Multitasking – to było moje logo. Oczywiście pracowałam z zespołem fantastycznych ludzi. Z wieloma z nich jestem do tej pory w stałym kontakcie, przyjaźnimy się, kibicujemy sobie, chwalimy za nasze osiągnięcia. Dzieci powychodziły nam z domów, a my wciąż mamy tyle samo lat, ile wtedy, kiedy pracowaliśmy razem. Byliśmy cudownie zgraną grupą odpowiedzialną za badania, produkcję i dostarczanie leków na całą Europę Środkową, Centralną i Wschodnią. Przyszedł jednak taki moment, w którym zachciało mi się popływać po Atlantyku, bo dotąd latałam głównie na Wschód i nad Morzem Kaspijskim. Chciałam spróbować siebie w rolach globalnych. Pamiętam, że siedziałam z przyjaciółką w Marriotcie w Moskwie, kiedy zadzwonił telefon z propozycją pracy w Zurychu, w firmie Nycomed (teraz Takeda). To był najkrótszy proces rekrutacyjny w moim życiu – z szefem spotkałam się w sierpniu, a już we wrześniu podpisałam kontrakt. W następnym roku przeprowadziłyśmy się na stałe do Szwajcarii. To właśnie dlatego jedno wiosło mojej łódki ma flagę polską, a drugie szwajcarską, bo Szwajcaria jest moją drugą ojczyzną. W Szwajcarii kontynuowałam pracę w korporacjach, zmieniając je kilka razy – czasem mnie z nich wyrzucano, czasem ja je zdradzałam, aż do ubiegłego roku, kiedy 28 lutego o 1 w nocy, wracając z biura, wypadłam z autobusu. Byłam tak bardzo zmęczona pracą 365 dni w roku 24 godziny na dobę. Jednego dnia załatwiałam coś w Chicago, drugiego w Zurychu, trzeciego w Tokio. Nadszedł moment, w którym uświadomiłam sobie, że trzeba zerwać ten romans z samotną mamusią dwójki dzieci, która boi się, że nie będzie miała co do garnka włożyć, jeśli kolejna większa firma zapragnie - 269 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

kupić tę, w której teraz pracuję, i znowu będą redukcje. Nadszedł czas na zmianę. W głowie szumiało mi moje, trochę wioślarskie, powiedzenie: „Nie odkrywa się nowych lądów bez pogodzenia się ze straceniem z oczu wybrzeża na bardzo długi czas”. - Andre Gide W ostatnich dwóch firmach, w których byłam zatrudniona, Novo Nordisk i Shire, pracowałam z chorymi na rzadkie choroby. Od zawsze interesowałam się też nowymi technologiami: Artificial Inteligence, Augmented Reality, Virtual Reality, robotami, blockchainem, kryptowalutami. Kiedyś skończyłam nawet kurs programowania i tworzenia stron internetowych. Postanowiłam połączyć te trzy elementy: moją potrzebę podziękowania światu za Tosię, doświadczenie w pracy z pacjentami z rzadkimi chorobami i fascynację technologią. I tak zajęłam się budowaniem platform dla chorych z chorobami rzadkimi. Jesteśmy kroplą w oceanie świata Na świecie odkryto około 7 tysięcy chorób rzadkich. W Polsce dotkniętych nimi jest ok. 8 milionów osób – chorych i ich rodzin, bo jeśli taki chory jest w rodzinie, chorują z nim wszyscy. Przemysł farmaceutyczny trochę ignoruje te przypadki, bo populacje takich pacjentów są nieporównywalnie mniejsze niż chorych z nadciśnieniem albo cukrzycą. A jeśli już wykazuje jakieś zainteresowanie, to tylko po to, żeby wymyślić bardzo drogi lek. I niestety, niewiele ponad to. Dlatego właśnie postanowiłam zrealizować swój pomysł. Wyobraźmy sobie, że rodzi się dziecko z rozpoznaniem rdzeniowego zaniku mięśni. Takie dziecko nigdy nie będzie samo chodzić, bardzo prawdopodobne, że nie będzie mogło samo jeść, a jego funkcje oddechowe przez całe życie będzie podtrzymywał respirator. Przy takiej osobie zawsze ktoś musi być, musi też mieć stały dostęp do prądu. Przynajmniej tyle. Takiego chorego nie można zostawić samego. Wyjście do kina jest jak wyprawa na Mount Everest: trzeba wybrać kino z podjazdem dla wózków, łatwym dostępem do prądu, żeby podładować baterie respiratora. Do tego kina trzeba też dojechać, czyli znaleźć odpowiedni środek transportu. Nie jest to łatwe. A co, jeśli chcemy całą rodziną pójść na pizzę? Albo wyjechać na wakacje? Co zrobić, jeśli marzymy o weekendzie w Paryżu? Jak tam dolecieć? Chory nie może wejść do samolotu po schodach. A co zrobić, jeśli codziennie musimy przyjmować dożylnie leki? Czy to znaczy, że musimy zabrać do Paryża kontener leków? Jak ma wyglądać dieta takiej osoby? Przecież w jelitach też są mięśnie dotknięte chorobą, które nie pracują. A jeśli przyjdzie moment, że opiekun będzie miał dość i psychicznie nie wytrzyma, to gdzie znajdziemy psychologa, który pomoże rodzinie rozwiązać problemy? Nad projektem platform pracuję od ponad 3 lat. W moim zespole są chorzy, lekarze wielu specjalności, rehabilitanci, psychologowie, pielęgniarki, opiekunowie chorych. Wspólnie zastanawiamy się, co trzeba zrobić, żeby poprawić jakość życia naszych pacjentów i ich opiekunów oraz jak poprawić kontakt chorego z lekarzem. Wiele razy zastanawiałam się nad sensem cierpienia. Czy ból nam coś daje, czy bardziej odbiera? Wiele razy myślałam, że cierpienie Tosi niczego mnie nie nauczyło, a tylko sponiewierało, wyrzuciło za burtę życia. Był czas, że targowałam się z Panem Bogiem i mówiłam: „Zabierz mi moje najlepsze lata, zabierz moją młodość i urodę, chcę być już stara, ale niech Tosia żyje!”. Dziś, z perspektywy kilkunastu lat, kiedy jestem już ciut spokojniejsza, myślę, że świat dał mi to doświadczenie po to, żebym i ja coś zrobiła dla świata. Żebym swoje doświadczenie matki ciężko chorego dziecka i pragnienie pomocy potrzebującym zamieniła w konkretne działanie. Moja natura joginki (jestem certyfikowanym nauczycielem hatha jogi i medytacji) podpowiada mi, że kiedy się rodzimy, jesteśmy jak kropla wody i wpadając do oceanu świata, stajemy się nim. A skoro - 270 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

jesteśmy częścią świata, to wszyscy jesteśmy połączeni i to, co zdarza się Tobie, zdarza się mnie. Jeśli Ty cierpisz, ja też to cierpienie słyszę i czuję, i chcę Ci pomóc. Ta uniwersalna myśl bardzo pomaga mi w życiu i w niej swój początek bierze moje wielkie pragnienie niesienia pomocy innym. Kiedy myślę o swojej drodze, czasami dochodzę do wniosku, że Pan Bóg i świat mają dla mnie jakiś naprawdę specjalny plan. Nigdy nie miałam łatwo. Kiedy się urodziłam, lekarze pediatrzy powiedzieli mojej mamie, że będę rośliną, bo uraz okołoporodowy był tak duży, że nie wróżono mi samodzielności. Historia z Tosią nauczyła mnie miłości pięknej i wielkiej. Jakby tego było mało, w 2011 roku zdiagnozowano u mnie w dramatycznych okolicznościach guz mózgu, wprawdzie niezłośliwy, ale na tyle duży, że miałam ataki padaczki. Przeszłam radioterapię, nie biorąc ani jednego dnia zwolnienia. Wypadły mi włosy. To był czas, kiedy nienawidziłam ludzi, którzy wkładali bagaże do luków bagażowych, bo widzieli łyse placki na mojej głowie. Kiedy włosy zaczęły mi odrastać, mniej więcej po pół roku, bardzo chciałam ufarbować je na blond. Kupiłam farbę w Lidlu i… zamiast blondu wyszła zieleń. Pamiętam, że spędziłam całą niedzielę w jedynym otwartym salonie fryzjerskim na lotnisku w Zurychu, żeby się odzielenić. Na przekór uprzedzeniom Platforma, nad którą pracuję, jest projektem globalnym. Chcę być wszędzie – od Stanów Zjednoczonych do Japonii. Wiem, że nie ma na świecie jednego spójnego miejsca, które w obiektywny sposób dawałoby chorym i opiekunom informację o danej chorobie, a także oferowało usługi, takie jak personalizowane diety czy pomoc psychologiczna. W rodzinach dotkniętych chorobą bardzo często dochodzi do „przegrzania silników”: rozpadają się małżeństwa, dzieci mają kłopoty w szkole. Pomoc psychologiczna jest bardzo ważnym elementem w leczeniu. Chcemy dać chorym możliwość podróżowania. Rozmawiam z gigantami podróżniczymi – Booking.com i Airbnb, żeby dać chorym możliwość wybrania noclegu dopasowanego do ich mobilnych możliwości. Na takim portalu będą oni mogli znaleźć odpowiedniego rehabilitanta albo skorzystać z możliwości rehabilitacji online w domu, z wykorzystaniem technologii Augmented Reality. Nasz portal będzie miejscem, gdzie chorzy i opiekunowie będą mogli wymieniać się doświadczeniami. Będzie tam również giełda pracy, platforma randkowa, podcasty, kanał edukacyjny dla lekarzy na kanale Youtube, sprawozdania z konferencji naukowych. Planuję wykorzystać wszystkie dostępne media, żeby pomóc tej wyjątkowej, cudownej, zostawionej samej sobie grupie ludzi. Mój zespół pracuje nad produkcją filmów w technologii Virtual Reality. Myślimy o wykorzystaniu jej do leczenia depresji; chcemy również otworzyć przed naszymi pacjentami świat doznań seksualnych. Poza portalem dla chorych pracuję równolegle nad kilkoma innymi projektami, które mają nagłośnić choroby stygmatyzowane przez społeczeństwo. Są to: depresja, schizofrenia, fuga dysocjacyjna, choroba Alzheimera, uzależnienia, traumy będące wynikiem na przykład molestowania seksualnego lub gwałtu, a także syndrom wypalenia zawodowego. Te projekty mają sprawić, że spojrzymy na ludzi chorych jak na nas samych. Chcę pomagać tym osobom godnie wrócić do aktywnego życia. Sama przeszłam ciężką depresję. Wiem, że można nie wstawać z łóżka przez półtora roku i gapić się w sufit, a podniesienie się z kanapy jest kompleksowym, długim procesem, o wyjściu z domu nie wspominając. Wiem, jak trudno było mi po raz pierwszy przyznać, że choruję na depresję. Chciałabym to zmienić. Chciałabym, żeby przyznanie się do choroby nie oznaczało coraz rzadszych telefonów, ale dzwonienie również wtedy, kiedy taka osoba ich nie odbiera. Bo depresja to nie fanaberia, to choroba. - 271 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Pracuję również nad projektem, który nazwałam Extre-Mums. Będą to wywiady z mamami, które czuwają nad swoimi chorymi dziećmi dzień i noc. Chcę je pokazać światu i wierzyć, że stanie się on dla nich bardziej przyjazny. Wszystkie wspomniane projekty są związane z mediami społecznościowymi i nowymi technologiami, dlatego niemal obsesyjnie interesuję się wszelkimi nowościami w tej dziedzinie. Ukończyłam kursy budowania stron internetowych, regularnie biorę udział w konferencjach technologicznych, czytam dużo literatury przedmiotowej i pytam mądrzejszych od siebie. Idź po swoje! Czuję, że znalazłam swoją misję. Od wielu pacjentów usłyszałam już słowa wdzięczności, którym często towarzyszą łzy radości i wzruszenia. Nie zapomniałam również, ile ja i Tosia zawdzięczamy WOŚP Jurka Owsiaka. Chciałabym razem z Jurkiem współpracować nad portalem dla chorych z chorobami rzadkimi. Jesteśmy już po pierwszych rozmowach. Wierzę, że moja idea może bardzo pomóc ludziom chorym i ich rodzinom, uczynić ich życie bogatszym, szczęśliwszym i dodać sił do walki. Jakie cechy charakteru pomagają mi w pracy? Myślę, że najbardziej empatia – uwielbiam słuchać ludzi i ich opowieści o tym, jaką drogę przeszli, jakie mają problemy i jak można ich wesprzeć. Na drugim miejscu wymieniłabym obsesyjne wręcz dążenie do celu. Wymyśliłam projekt platform trzy, może cztery lata temu i od tego czasu myślę o nim dzień i noc. Projekt ewoluuje, bo technologia zmienia się bardzo szybko, ale cel pozostaje ten sam – otworzyć przed chorymi świat i podać im dłoń, kiedy znajdą się w nowym dla nich otoczeniu, poza czterema ścianami ich pokojów. Poza tym chyba jestem typem wojownika, ale niepazernego. Moim celem nie są cyfry na koncie, ale realna pomoc. Wymyśliłam platformę, żeby uczynić życie chorych łatwiejszym, a nie żeby zbić na niej fortunę. Wierzę w moc działania jednej osoby, tak jak wierzę w moc jednego głosu, który może zmieniać świat. Z czym borykam się w pracy? Największym dla mnie wyzwaniem jest budowanie zespołu głodnego sukcesu. Większość osób w moim teamie wie znacznie mniej o nowych technologiach niż ja. A ja mam w sobie potrzebę pracy z ludźmi, którzy są silniejsi ode mnie i wiedzą więcej. Wciąż szukam talentów, które nie boją się powiedzieć: „Nie wiem, ale się dowiem”. Boję się jednak ludzi, którzy wiedzą wszystko, i z takimi nie współpracuję. Kiedy podjęłam decyzję, że odchodzę z korporacji, wiedziałam, że rzucam się na głęboką wodę. Zdawałam sobie sprawę, że jestem sama z dwójką dzieci, że będą trudne momenty, ale pomyślałam sobie: „Przecież uczę swoje córki, żeby szły za marzeniami, więc powinnam im pokazać, że niezależnie od wieku mogą wszystko!”. Miałam świadomość, że nie raz będę płakać, mieć ataki paniki, być może będę musiała nauczyć się prosić albo coś sprzedać. Ale marzenia nie mają ceny. Warto za nimi gonić, nawet z zadyszką. Odchodząc z korporacji i myśląc o nowym rozdziale w życiu, dałam sobie również prawo do popełniania błędów. I popełniam je, ale kiedy myślę, że wolno mi je popełnić, szybciej podnoszę się po upadkach i łatwiej jest mi wyciągnąć wnioski. Kim jestem dzisiaj? Najszczęśliwszą mamą pod słońcem. Marysia studiuje fotografię w Hadze. Mam nadzieję, że będziemy współpracowały razem przy projektach. Tosia chce studiować literaturę angielską w Londynie a później wydawać książki. Obie skończyły prywatne szkoły, mówią biegle w trzech, czterech językach. Obie są też muzykami: Marysia – wiolonczelistką, Tosia – skrzypaczką. A ja sama? Skończyłam 51 lat i znajduję się w najlepszym momencie życia. Jestem dziewczyną baletmistrza, stukniętą wioślarką, trochę pisarką. Robię to, co kocham – pomagam. Mam cudownych - 272 -


Biznesowe inspiracje Polek na świecie

Autorka zdjęć: Marysia Świetlicka

przyjaciół. Jestem kochana i kocham. Moje zwierzaki, zebrane z ulic i schronisk, też mnie kochają. Mam marzenia – chciałabym wygrać wszystko, co mogę wygrać w swojej kategorii wiekowej w wiosłowaniu. Chciałabym pojechać z dziewczynami do Chin, albo do Peru. Chciałabym zamieszkać w domu nad morzem i razem z moim chłopakiem budzić się rano z wiatrem we włosach, spać na plaży, kochać się przy szumie fal. Gdybym miała podać jedną receptę na sukces, byłaby to ta sama rada, którą powtarzam moim córkom: „Idźcie po swoje!”. Młodsi niech nie słuchają rodziców, a starsi niech nie patrzą na PESEL. Róbcie tatuaże, golcie głowy, farbujcie włosy na pink i blue. Bądźcie szaleni. Urodziliście się, żeby być szczęśliwi. Bierzcie z pokorą to, co przynosi życie. Nie szarpcie się. Życie doprowadzi Was do wielkiej miłości i miejsca, gdzie chodzi się boso, gdzie wschody i zachody słońca zdarzają się naprawdę, a nie tylko na filmach, gdzie nie trzeba gasić światła, nikt nas nie ocenia i my jesteśmy wolni od ocen. Człowiek osiąga tyle, na ile się odważy. Ja na przykład za rok będę się ścigać! Najgorsze, co możemy zrobić, to umrzeć z niespełnionymi marzeniami. Są w moim życiu osoby, które chciałabym wymienić, bo na pewnych etapach mojego życia dały mi siłę do zrobienia kolejnego kroku. Oto one: Anna Web, Marek Web, Anna Bojar, Stanisław Świetlicki, prof. Maciej Krzakowski, Wiktoria Błażejewska, prof. Jarosław Sławek, dr Magda Rychlowska, Renata Walczyna i moja szwajcarska rodzina: Kasia, Kamil, Kuba, Justyna, Ewa, Mia, Julka, Nina, Lia, Filip, Joasia, Ewelina, Alina Wajda-Lamparska, Rafał Pikul i Michał Zwierz, oraz mój ukochany prywatny baletmistrz - Bogusław Topajew. Dziękuję Wam!

- 273 -



„Piękno nie ma wieku, rozmiaru czy koloru skóry. Piękno jest w nas, w naszych oczach”. Michał Starost

MichaelAgnes

Biznesowa elegancja jako dzieło sztuki Polska - Świat Kobieta i rzeźba to dzisiaj klucz do sukcesu personalizacji krawiectwa na miarę Kobiet Biznesu. Z takiego właśnie połączenia powstał modowo-artystyczny duet mody dedykowanej. MichaelAgnes to polska marka wysokiego krawiectwa, której filozofia bazuje na technikach pracy ręcznej z wykorzystaniem najwyższej jakości tkanin i dodatków, sprowadzanych z najlepszych światowych manufaktur. Twórcami marki MichaelAgnes są: Agnieszka Łuszcz - wizjonerka, współtwórca projektów i business manager, oraz Michał Starost - projektant, mistrz wysokiego krawiectwa i laureat europejskiej nagrody Haute Couture. Michał swój warsztat szlifował w pracowniach mistrzów międzywojennych i powojennych, wywodzących się z wolnego miasta Gdańsk. Jest twórczo związany z Sopotem oraz Warszawą. Pełni również funkcję dyrektora artystycznego i choreografa corocznej gali Bursztynu i Mody AMBER LOOK Trends & Styles wieńczącej Międzynarodowe Targi Amberif. Z mariażu wysokiego krawiectwa i rzeźby powstają kreacje dedykowane klientkom

Photo: Patrycja Soltan Autor make up, hair stylist: Dominika Koryciorz Emerald Project Kosmetyki użyte w sesji zdjęciowej: Lorigine Minerals

MichaelAgnes. Projekty są przenoszone na sylwetkę kobiety w komfortowym atelier. Filozofia marki to dbałość o czas i wygodę, dlatego, aby ograniczyć ilość przymiarek, MichaelAgnes oferuje klientom z zagranicy i odległych miejsc Polski odlewy korpusu ich ciała, tworzone przez współczesną rzeźbiarkę Aleksandrę Józefów z Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Artystka na co dzień w swoich pracach umiejętnie wykorzystuje współczesność, symbolikę miejsc i architekturę w ciekawych formach wyrazu. We współpracy z marką MichaelAgnes łączy twórczość artystyczną z modą, odwzorowując na manekinach sylwetkę danego klienta, którą rzeźbi „na modową miarę”. Współpraca z klientem zaczyna się od spotkania zapoznawczego i zdjęcia pierwszej miary. W przestrzeniach rezydencji Zatoka Sztuki nad Bałtykiem lub w warszawskim atelier, w pełnej dyskrecji powstaje odlew ciała. Ta innowacyjna technologia ułatwia pracę z klientami z całego świata, bez względu na odległość oraz wymiary ich sylwetek. MichaelAgnes tworzy pełne zestawy modowych stylizacji z propozycją dodatków, takich jak buty czy galanteria, rozszerzone o ofertę bielizny szytej pod wymiar i sylwetkę klientek z tkanin kreacji podstawowej oraz bieliznę korekcyjną i body wyszczuplające. Biżuterię do stylizacji - 275 -



tworzą najlepsi polscy projektanci jubilerstwa, pracujący z klientami z całego świata. Wszystko to tworzy spójną linię marki. Misją MichaelAgnes jest dbałość o naturę poprzez ekologiczne i etyczne pozyskiwanie tkanin i surowców wykorzystywanych w tworzonych kreacjach. Tkanina na kobiecej sylwetce ma być właściwą oprawą jej piękna – tak, jak szlachetny metal stanowi oprawę najszlachetniejszych kamieni jubilerskich. Klientki na całym świecie doceniają innowacyjność i ponadczasowe propozycje marki MichaelAgnes – zakładają suknie wieczorowe i stroje biznesowe na rozmaite okoliczności i wydarzenia, od spotkań biznesowych po czerwony dywan. Zapraszamy do wspólnej i fascynującej przygody z wysokim krawiectwem pod indywidualną opieką artystyczną i krawiecką MichaelAgnes.

tel. +48 533-520-840 office@michaelagnes.com www.michaelagnes.com - 277 -



„Sukcesu nie mierzy się ilością zarobionych pieniędzy, ale tym, jaki wpływ wywarłaś na życie innych”.

Michelle Obama

Katarzyna Trawińska

Siła kobiet Polska-Europa

Dlaczego ta książka jest tak ważna? Bo opowiada o wyjątkowych kobietach, których siła i energia codziennie zmieniają na lepsze Polskę, Europę, świat. To dla mnie ogromny zaszczyt, że już po raz drugi mogę na jej łamach zaprezentować kobiecą stronę międzynarodowego biznesu. W pierwszym tomie miałam okazję przedstawić Wam, jak wyglądała moja droga do sukcesu. Teraz chciałabym Wam opowiedzieć, co za tym sukcesem stoi. Mówi się, że kobiety to słaba płeć. Nie będę z tym polemizowała. Wierzę, że każdy z nas ma swoje mocne i słabe strony, a osobisty sukces zależy od tego, jak potrafimy współpracować z innymi, by czerpać od nich siłę. Jedna cienka nitka jest delikatna i łatwo ją przerwać. Ale setki nitek splecione w gruby sznur są mocne i odporne. To dlatego w Prouvé tak ważne są relacje. Szczere i trwałe dają siłę i pozytywną energię. Razem jesteśmy mocniejsi, mądrzejsi, odważniejsi. Wspólnie możemy osiągnąć więcej. Dlatego chciałabym w tym miejscu podziękować wszystkim Ambasadorkom i Partnerkom marki Prouvé. Jesteście piękne, mądre, przedsiębiorcze, a Wasza kobieca siła wynika z umiejętności współpracy. Dziękuję, że każdego dnia wspólnie zmieniamy to, w jaki sposób są postrzegane kobiety i ich sukces w świecie biznesu. Katarzyna Trawińska Twórczyni i właścicielka marki Prouvé www.prouve.com

- 279 -



„Zwolnij i ciesz się życiem. Gdy pędzisz za szybko, umykają ci nie tylko piekne widoki, ale również świadomość, dokąd zmierzasz i po co”. Eddie Cantor

Anna Wawrzyniak

SuccessWay Polska

Psycholożka, która spędza życie na konstruowaniu najskuteczniejszych modeli zarządzania ludźmi w zakresie rozwoju osobistego i biznesu. Mentorka, Life&Business Coach, kobieta przedsiębiorcza. Właścicielka marki SuccessWay oraz marki odzieżowej Fly Way, prezes i współwłaścicielka firmy Volumenati, autorka książki motywacyjnej „Jesteś SIMPLY the BEST – Wszystko masz w sobie”. Anna Wawrzyniak zarówno w swojej książce, jak i codziennej pracy podkreśla, jak ważna jest świadomość własnej wartości w życiu i biznesie. Absolwentka psychologii na Uniwersytecie Wrocławskim, studiów menedżerskich na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu oraz Szkoły Trenerów Biznesu Pracowni Psychologicznej Elżbiety Sołtys Jan Robert Sołtys w Krakowie. Pracuje jako coach, wspierając rozwój pracowników i menadżerów na różnych szczeblach. Podczas szkoleń pomaga im zdefiniować potencjał i wyznaczyć kierunek rozwoju. Pokazuje, że życie składa się z możliwości i trudności. Kluczem do sukcesu jest to, by tych pierwszych dostrzegać więcej niż drugich. Uczy, jak istotna jest samoświadomość i akceptacja tego, kim jesteśmy. Uważa, że w życiu najważniejsze jest podążać za głosem serca – mieć odwagę być sobą, rezygnować i odmawiać. Certyfikowana trenerka biznesu, wykłada na uczelniach wyższych. Prowadzi sesje szkoleniowe przygotowujące coachów do międzynarodowej akredytacji ICF. Interesuje się nowatorskimi podejściami do ludzkiego potencjału. Pasjonatka podróży, jazdy motocyklem i wspinaczki sportowej.

SuccessWay +48 504 446 441 e-mail: biuro@successway.pl www.successway.pl - 281 -



„U kresu życia nie dzierżymy w rękach swoich osiągnieć ani dzieł. Będziemy musieli przede wszystkim zadać sobie pytanie, ile kochaliśmy”.

Willigis Jäger

Justyna Szwed

Boski biznes Wielka Brytania

Założycielka i właścicielka salonu kosmetycznego My SPA Expert, który mieści się w samym sercu stolicy Wielkiej Brytanii – Londynie, w prestiżowej dzielnicy Richmond. Wyróżniona tytułem Business Woman Kwietnia 2017 w plebiscycie organizowanym przez PREMIER International Business Club. Jej salon był kilkakrotnie nominowany w rankingu na najlepsze zabiegi SPA w zachodnim Londynie i znalazł się w gronie finalistów tego konkursu. Jako najmłodsza ze współautorek pierwszej edycji książki „Biznesowe inspiracje Polek na świecie” Justyna zachęca młode kobiety, aby zaczynały karierę za granicą w swoim wyuczonym zawodzie. Dodaje wiary w siebie i chętnie dzieli się bogatym doświadczeniem. Inwestuje w szkolenia i rozwój osobisty. Na liście jej marzeń znajdziemy między innymi otwarcie akademii szkoleń z zabiegów kosmetycznych i masażu, ponieważ w ten sposób chce zaszczepić w innych kobietach pasje i profesjonalizm. Podąża za najnowszymi trendami w świecie kosmetologii, medycyny estetycznej i fizjoterapii, aby sprostać oczekiwaniom nawet najbardziej wymagających klientów. W jej salonie największą popularnością cieszą się zabiegi bezoperacyjnego liftingu twarzy HIFU, zabiegi modelujące sylwetkę, usuwanie owłosienia metodą IPL oraz masaże lecznicze. Justyna Szwed jest również głównym sponsorem i idealną wizytówką projektu Marty Borowieckiej – Metamorphosis London, który współtworzy razem z grupą przedsiębiorczych Polek. W ramach tego projektu pomaga charytatywnie kobietom i mężczyznom zmienić wygląd, aby podnieść ich poczucie wartości. Justyny nie sposób przeoczyć w tłumie. Porusza się pewnym, sprężystym krokiem, wyprostowana i pełna energii roztacza wokół siebie wyjątkową aurę. Już z daleka widać jej atuty – kobiecą sylwetkę z dumnie uniesioną głową, otoczoną kaskadą blond włosów. Wystarczy jeden jej uśmiech i już wiadomo, że nie da się jej nie lubić, a po chwili rozmowy każdy jest nią absolutnie oczarowany, bo okazuje się, że to nie wygląd czyni ją wyjątkową, ale jej piękne wnętrze, które nikogo nie pozostawia obojętnym. W życiu i karierze zawodowej kieruje się zasadami pełnymi humanizmu, uczciwością i lojalnością. Ceniona jest za profesjonalizm i etykę zawodową.

My Spa Expert 6 Church Court London TW91JL +44 020 3191 9233 +44 7895398464 www.myspaexpert.com

My SPA - 283 -


© Elwira Szast


„Może się zdarzyć, że urodziłaś się bez skrzydeł ale najważniejsze, żebyś nie przeszkadzała im wyrosnąć”. Coco Chanel

Agnieszka Barylska Na skrzydłach do gwiazd Wielka Brytania

Właścicielka nowoczesnego gabinetu kosmetycznego Avanti Skin Clinic w południowym Londynie. Ukończyła prestiżowy London College of Beauty Therapy. Po zdobyciu wykształcenia nie osiadła na laurach i kontynuowała szkolenia z zakresu zaawansowanej kosmetologii estetycznej. Specjalizuje się w laseroterapii i ma swoisty monopol wśród polskich gabinetów na rynku brytyjskim, czym zdobyła uznanie szerokiej gamy klientów. Agnieszka może pochwalić się takimi urządzeniami jak 3D Lipo, Alma Soprano i Lumenis M22, który jest absolutnym hitem. Szczególną popularnością cieszą się w jej gabinecie takie zabiegi jak laserowe usuwanie owłosienia, redukcja zmian pigmentacyjnych, leczenie popękanych naczynek i rumienia, fotoodmładzanie i redukcja tkanki tłuszczowej. Agnieszka ma ogromną wiedzę i kilkunastoletnie doświadczenie w branży kosmetycznej. Zdobyła je pracując w najbardziej prestiżowym miejscu w Londynie – przy Harley Street (ulica ta jest znana z najlepszych klinik i lekarzy), a także w celebrity salonie w luksusowej dzielnicy Londynu Mayfair. Brała udział w programie kanału Chanel5 – „Don’t tell the doctor”. Jest autorką wielu artykułów na łamach prasy, a także współautorką książki Ilony Adamskiej „W realu i w sieci, czyli co jest ważne w biznesie i nie tylko”. Laureatka wyróżnienia przyznawanego przez firmę Mesoestetic w dziedzinie zaawansowanego zabiegu Cosmelan. Udziela się charytatywnie w programie Metamorphosis London. Prywatnie szczęśliwa mama dwójki dzieci uwielbiająca zdrowy styl życia, siłownie i czytanie książek. Ostatnio także inwestuje w nieruchomości.

5A Abingdon Road London SW16 5QP +44 0779 179 5463 email: info@avantiskinclinic.co.uk www.avantiskinclinic.co.uk - 285 -



„Jeśli nie zbudujesz swojego marzenia, ktoś inny Cię zatrudni, abyś pomógł mu zbudować jego”. Tony Gaskins

Agnieszka Seńska

Sztuka trwałego piękna Polska

Specjalizuję się w medycynie estetycznej. Jestem utytułowaną linergistką, właścicielką placówki szkoleniowej w dziedzinie makijażu permanentnego oraz salonu kosmetycznego. Salon, w którym tworzę makijaże permanentne, jest jednym z najpopularniejszych miejsc na mapie Wrocławia, a to dlatego, że do swojej pasji podchodzę profesjonalnie. Gwarantuję kobietom, że decydując się na ten zabieg, oddają się w ręce najlepszych. Dzięki makijażowi permanentnemu podkreślamy atuty kobiecej urody i korygujemy niedoskonałości. Mój salon oferuje wizualizację takiego makijażu oraz rewolucyjne metody jego wykonywania, dzięki którym osiągamy bardzo naturalny wygląd. Szkolę się u klasy światowej masterów i pracuję na najwyższej klasy sprzęcie oraz produktach. W 2018 roku wygrałam między innymi Mistrzostwa Polski w Makijażu Permanentnym w Warszawie oraz Mistrzostwa Świata w Londynie. Działam też charytatywnie – oferuję kobietom po przejściach i chorobach onkologicznych bezpłatny makijaż permanentny, który pomaga im odzyskać wiarę w siebie. Od kilku lat współpracuję z Fundacją Hospicyjną im. Ks. E. Dudkiewicza w Gdańsku. Jestem również inicjatorką zrzeszenia linergistek w Polsce, które wspierają Fundację Hospicyjną za granicą, oraz sponsorem książeczki dla dzieci, które w wyniku ciężkiej choroby straciły bliskich. A poza tym jestem matką dwóch dorosłych synów, którzy współpracują ze mną w dziedzinie medycznego kamuflowania niedoskonałości, a prywatnie jestem szczęśliwą narzeczoną przystojnego Fina. Zwiedzamy świat, bo uważam, że na starość zostaną nam miłe wspomnienia. Mogę powiedzieć, że jestem spełnioną i szczęśliwą kobietą.

Aden Studio Kosmetyki Profesjonalnej ul. Piotra Skargi 22 50-082 Wrocław +48 531 611 784 www.adensalon.com - 287 -



„Ciesz się każdym nowym dniem”.

Halina Rosa

Halina Bartoszek

Róża Podhala Polska

Halina Bartoszek, pseudonim Rosa – artystka, malarka, projektantka niepowtarzalnych regionalnych wzorów i tekstyliów. Jej pseudonim artystyczny wiąże się z ulubionym w jej wszechstronnej twórczości motywem kwiatowym – różami. Rosa maluje również i projektuje tekstylia z oryginalnymi wzorami roślinnymi do sukni ślubnych. W swoim wzornictwie łączy różne kultury świata, pielęgnując jednocześnie tradycję góralską. Halina Rosa jest też jedną ze stylistek zespołu Taraka. Zaprojektowała dla niego koszule z góralskim akcentem, które możemy zobaczyć w teledysku Grzegorza Halamy „Chwilówka”. Jest rodowitą góralką, która jako pierwsza w historii Podhala stworzyła własny wzór tybetowy w trzy róże oraz przeniosła motyw dziewięciornika z gorsetu góralskiego na tekstylia regionalne. Jako projektantka pragnie ożywiać folklor w różnych krajach, stąd motywem przewodnim w jej kolekcjach są własnoręcznie malowane kwiaty i intensywne barwy. Jej sposób na biznes to własna twórczość artystyczna i talent. Tworząc stroje regionalne z własnych tekstyliów promuje podhalańską tradycję na całym świecie, między innymi w Polsce, Australii, na Środkowym Wschodzie i w Szwecji, gdzie artystka mieszka na stałe. Chociaż szwedzkie władze niechętnie akceptują artystyczny plan biznesowy, Halina Rosa odniosła sukces. Dziś jej wzory noszą przede wszystkim miłośnicy folkloru oraz gwiazdy show biznesu. Projektuje dla znanych projektantów mody, którzy ubierają artystów scenicznych. Jak to ktoś kiedyś powiedział: „Jakby świata nie było, byłoby skoda. A jesce byłaby więkso skoda, jakby nie było gór i góroli…”.

HALINA ROSA DESIGN 141 31 Huddinge Szwecja +46 704953930 www.halinarosadesign.se - 289 -



„Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać”.

Walt Disney

Marzena Balara

Pasja i determinacja Polska

Dyplomowana linergistka i wizażystka z państwowym tytułem zawodowym. Studiowała prawo i przez kilka lat pracowała w korporacji. W wieku 28 lat, będąc mężatką i mamą półtorarocznej Lilianki, odmieniła swoje życie o 180° – rozpoczęła naukę w rocznej szkole make-upu, robiąc jednocześnie liczne kursy wizażu i makijażu permanentnego. W 2015 r. otworzyła swoje studio w Nowym Targu. Obecnie zatrudnia kilka osób, a terminy na make-up i makijaż permanentny brwi są u niej zarezerwowane na minimum 3 miesiące do przodu. Klientki przyjeżdżają do niej z całej Polski i Europy. Marzena bierze udział w licznych przedsięwzięciach, które wzbogacają ją o coraz nowsze doświadczenia – pracuje chociażby na backstage’ach pokazów mody. Ma na swoim koncie pokazy takich projektantów jak Maciej Zień, Paprocki&Brzozowski, Michał Starost, Tomasz Jakowienko, Gawor, Dorota Goldpoint, Angelika Józefczyk, LitFashion i wielu innych. Od kilku lat współpracuje też z projektantką Anetą Larysą Knap, koordynując prace zespołu zajmującego się make-upem przy największym pokazie mody folk w Polsce „FolkiPolki”. Robiła makijaże dla wielu gwiazd, aktorek i celebrytek. Pracowała na planach reklamowych, filmowych i backstage’ach teledysków zachodnich gwiazd muzyki. Jej dewizą jest makijaż efektowny, upiększający i podkreślający walory urody klientki. Marzena udowadnia sobie i innym, że kobieta – matka dwóch małych córeczek, pochodząca z małego miasta i na co dzień w nim mieszkająca – może brać udział w wielu fantastycznych projektach. Wystarczy mieć Pasję, Determinację i Wiarę w realizację swoich marzeń.

Glossy Marzena Balara ul. Królowej Jadwigi 29c 34-400 Nowy Targ +48 535 248 808 - 291 -



„Jedynym sposobem, aby dokonać czegoś wielkiego jest kochać to, co się robi”. Steve Jobs

Arleta Patykowska

Zdrowie w pudełku Polska

Absolwentka Wyższej Szkoły Hotelarstwa i Gastronomii oraz Wyższej Szkoły Prawa i Administracji. Od 2003 do 2010 r. wspólnie z mężem prowadziła spory obiekt hotelarski. W 2010 r., po rozstaniu z mężem, zaczęła życie od zera. W latach 2011-2016 była dyrektorem dużego kompleksu hotelowego. W tym czasie organizowała wiele eventów, imprez charytatywnych i koncertów. Zorganizowała również bal charytatywny z udziałem tegorocznych mistrzów świata w piłce siatkowej. W 2016 r. otworzyła własną firmę zajmującą się cateringiem dietetycznym – GoFit-24, która jest dostawcą zdrowej żywności oraz wyspecjalizowanych diet o zróżnicowanym stopniu kaloryczności. Po dwóch latach działalności firma działa w ponad 30 miastach Polski i ma w planach podbój rynków zagranicznych. Na działalność GoFit-24 składa się współpraca z dietetykami i lekarzami. Firma specjalizuje się w diecie pudełkowej w kilku wersjach, a jej klientami są różne osoby ze świata sportowego i gwiazdy. Dostarcza klientom prawidłowo zbilansowane pożywienie, zawierające odpowiednie mikroi makroelementy. Arleta od niedawna jest również właścicielką centrum kosmetycznego oferującego zabiegi pielęgnacyjne oraz estetyczne. Jej plan na najbliższe pół roku to otwarcie restauracji „Kuźnia Smaków” z kuchnią typowo staropolską. Chce także zająć się organizacją imprez okolicznościowych oraz spotkań biznesowych. Jej pasje to gotowanie i podróże, choć na to często brakuje czasu. Mama 19 letniej Oliwii, która jest jej największym sukcesem.

Gofit24 gofitzamowienia@gmail.com +48 537 747 207 www.gofit-24.pl - 293 -



„Przyszłość należy do tych, którzy wierzą w piekno swoich snów”.

Eleanor Roosevelt

Grażyna Greiner-Maciuga

Gwarancja piękna Wielka Brytania

Właścicielka gabinetu kosmetycznego Gina G Beauty & Permanent Make Up w Birmingham. Współwłaścicielka firmy szkoleniowej z zakresu PMU - GlaM Brows Academy, networkerka. Ukończyła studia na kierunku kosmetologia w Krakowie oraz studia podyplomowe „Nowoczesny nauczyciel zawodu kosmetologii”, gdzie zdobyła wiedzę i umiejętności pedagogiczne. Specjalizuje się w makijażu permanentnym oraz zabiegach anti-aging. W swojej ofercie posiada najnowocześniejsze urządzenia, takie jak Bloomea, Intraject oraz laser Xlase Plus, dzięki którym uzyskuje spektakularne rezultaty odmładzające, ujędrniające, redukujące rozstępy oraz blizny i przebarwienia. W gabinecie zatrudnia wykwalifikowany personel, który dba o najwyższą jakość zabiegów pielęgnacyjnych. Grażyna regularnie podnosi swoje kwalifikacje uczestnicząc w szkoleniach oraz konferencjach w kraju i za granicą. Bogate doświadczenie zawodowe oraz zadowolone klientki sprawiły, że wraz z koleżanką ze studiów otworzyły firmę szkoleniową. Oferują m.in. szkolenia z makijażu permanentnego „GlaM brows”, usuwania makijażu permanentnego preparatem „Professional PMU remover”, przedłużania i zagęszczania rzęs produktami Lilulash. Organizują również na terenie UK tzw. masterclasses, na które zapraszają uznanych szkoleniowców z branży PMU i nie tylko. Bardzo ważny jest dla niej rozwój osobisty. Prywatnie szczęśliwa żona Damiana, który wspiera ją we wszystkich, nawet najbardziej szalonych pomysłach, oraz mama dwójki dzieci, Maksymiliana i Melissy. Pasjonatka podróży, książek i zdrowego trybu życia.

GlaM Brows Academy Birmingham, Southampton UK +44 7553546182 +44 7527577688 www.glam-pmu.com www.ginagbeauty.com - 295 -



„Wszystkie nasze marzenia mają szansę się spełnić, jeśli mamy odwagę je realizować”. Walt Disney

Marta Fusiarz-Kurzyna

W poszukiwaniu zdrowia i urody Polska

Właścicielka salonu urody MF Permanent Make Up & Beauty Clinic w południowej części Wielkiej Brytanii, w mieście Southampton w hrabstwie Hampshire. Współwłaścicielka Akademii Makijażu Permanentnego GlaM Brows Academy oraz Centrum Szkoleniowego Stylizacji Rzęs Lilulash. Marta jest z wykształcenia kosmetologiem i linergistką. Specjalizuje się w zabiegach z zakresu kosmetologii estetycznej i makijażu permanentnego. Wiedzę zdobywała od najlepszych międzynarodowych instruktorów i wykładowców w Polsce i za granicą. Dziś to ona dzieli się swoim doświadczeniem i wiedzą ze studentami na konferencjach oraz szkoleniach. Jest certyfikowaną trenerką makijażu permanentnego oraz bezlaserowego usuwania makijażu permanentnego Professional PMU Remover, a także współorganizatorką międzynarodowych zjazdów Masterclass PMU, na które zaprasza najlepszych specjalistów z mikropigmentacji. Praca to jej pasja. Wykonuje ją z wielką przyjemnością i dokładnością, a największą nagrodą jest zadowolenie i uśmiech szczęśliwych kobiet po wykonanym zabiegu. Klientki i studenci cenią Martę za jej zaangażowanie, profesjonalizm i niemal pedantyczną dokładność. Ona sama uważa, że droga do sukcesu w każdej sferze życia, czy to biznesowej, zawodowej czy prywatnej, to ciągła nauka oraz doskonalenie się poprzez zbieranie zarówno pozytywnych, jak i negatywnych doświadczeń. Szczęśliwa żona i mama 7 letniej Julii, która często towarzyszy jej w podróżach. W wolnych chwilach uczęszczają na musicale, pasjonują się muzyką, zdrowym stylem życia i medycyną naturalną.

Beauty Clinic www.mf-beautyclinic.co.uk www.browscreation.uk email: martafusiarz@gmail.com +44 7527577688 - 297 -



„Życia nie mierzy się ilością oddechów, ale ilością chwil, które zapierają dech w piersiach”. Maya Angelou

Magdalena Zakrzewska

Holistyczne podejście do piękna Polska

Właścicielka Centrum Medycyny Estetycznej i Laseroterapii La Nika w Gdańsku i Elblągu. Jest pierwszą na Pomorzu absolwentką Medycyny Estetycznej na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Na co dzień współpracuje ze starannie dobranym zespołem specjalistów. Obie kliniki wyposażyła w najlepszą aparaturę medyczną i certyfikowane materiały, aby zapewnić klientom bezpieczeństwo i usługi na najwyższym poziomie. La Nika oferuje między innymi zabiegi korygujące sylwetkę, opóźniające procesy starzenia, regenerujące i modelujące. Dr Magdalena Zakrzewska specjalizuje się w autorskich protokołach zabiegowych, mających na celu holistyczne podejście do każdego z pacjentów. Medycyna estetyczna to nie tylko jej praca, ale również wielka pasja. Z chęci niesienia pomocy, także najmłodszym pacjentom, zaangażowała się w działalność charytatywną związaną z leczeniem blizn po korekcjach rozszczepu wargi i podniebienia. Regularnie podnosi swoje kwalifikacje uczestnicząc w szkoleniach oraz kongresach w kraju i za granicą. Z wielkim zapałem dzieli się swoją rozległą wiedzą z innymi lekarzami jako szkoleniowiec najnowszych technik medycyny estetycznej i anti-aging. Jej misją jest korekcja procesów starzenia, przy jednoczesnym zachowaniu indywidualnego piękna i charakterystycznych cech, które decydują o niepowtarzalności człowieka.

Centrum Medycyny Estetycznej i Laseroterapii La Nika ul. Stefana Drzewieckiego 9 lok. 7 80-464 Gdańsk +48 690 999 779

www.la-nika.pl

- 299 -


Honorowi Mentorzy Światowe Ambasadorki Kobiet Biznesu MARIA ROZALIA OGONOWSKA-WIŚNIEWSKA ZAMBIA Honorowy Konsul Generalny RP w Zambii

Lekarka, właścicielka kopalni czarnego granitu oraz dwóch innych firm w Zambii – Company Pri­me Marble Products Ltd. oraz Marble Arch Ltd., w skład któ­rych wchodzą: Fabryka Obróbki Marmurów oraz 3 ko­palnie marmurów: białego, czarnego oraz różnokolorowego, znane pod nazwą Ambassador White, Black and Multicolour. Dyrektor australijskiej kopalni miedzi Sedgwick. Po przyjeździe do Zambii w 1965 r. była przez kilka lat dyrektorem Czerwonego Krzyża. W 1989 r. została członkiem komitetu organizacyjnego piel­grzymki Papieża Jana Pawła II do Zambii. Współorganizo­wała budowę katedry na 3000 osób w Lusace. Za pracę na rzecz kościoła katolickiego Jan Paweł II i Benedykt XVI uhonorowali ją dyplomami i me­dalami. Za swoją dzia­łalność na rzecz Polski została mianowana Konsulem Hono­rowym RP w Zambii, a w 2001 r. Honorowym Konsulem Generalnym. Maria Ogonowska-Wiśniewska jest również honorowym członkiem Polskiego Towa­rzystwa Medycznego w Chicago oraz Członkiem Zarządu Klubu Dyplomatycznego w Lusace. Nie­zwykle czynna w wielu dziedzinach biznesowych, społecz­nych i charytatywnych, nie planuje nigdy przejść na emeryturę.

HONORATA PIERWOŁA USA - NEW JERSEY Prezes Society of Polish American Travel Agents www.spata.org

Lingwistka, specjalistka w zakresie języków słowiańskich, prezes Polsko-Amery­ kańskiego Towarzystwa Biur Podróży SPATA, właściciel­ka biura podróży Europa Travel & Services, pasjonatka rozwoju polskiej turystyki i promowania jej w Ameryce. W ramach Europa Travel & Services i SPATA Honrata Pierwoła promuje najpiękniejsze zakątki Polski i zachęca Amerykanów do poznania naszej Ojczyzny. Jest członkinią Rady Polonijnej przy konsulacie RP w Nowym Jorku. Ponadto zajmuje się działalnością społeczną i charytatywną w Związku Pola­ków w Ameryce. Otrzymała bardzo ważne wyróżnienia przyznane przez polskie Ministerstwo Sportu i Turysty­ki – Odznakę za Zasługi dla Turystyki oraz Wawrzyn Polskiej Turystyki w 2016 r. za wieloletni wkład w rozwój turystyki ze Stanów Zjednoczonych do Polski. „Twórz dobro, a ono pewnego dnia wróci do cie­bie” – oto myśl, którą kieruje się w życiu.

TERESA GARVIN USA - ILLINOIS

CLEAN IMPRESSIONS CORPORATION www.cleanimpressionscorp.com, www.teresagarvin.com

Założycielka i właścicielka firm usługowych w USA. Od 1979 r. na stałe mieszka w USA. 20 lat temu założyła fir­my: Clean Impressions Corporation, C.I. Supply Leasing Company oraz Barrington Investments, LLC. Jest członki­nią wielu organizacji zrzeszających profesjonalistów, mię­dzy innymi Woman Business Enterprise National Council, Elite American Business Owners, National Organization of Realtors, Real Estate Association of Illinois, a także kilku organizacji charytatywnych. Jest również Platynowym Partnerem w Anthony Robbins Research Institute, a zdobytą wie­dzą chętnie się dzieli, pomagając kobietom, szczególnie w Polsce, w tworzeniu niezależności finansowej, a co za tym idzie – własnych firm. W tym roku założyła organizację cha­rytatywną pomagającą młodym ludziom wychodzącym z domów dziecka w urządzeniu ich pierwszych mieszkań. Autorka książki „CLEAN UP - Wipe Your Debt Away: Learn How Starting a Residential Cleaning Service can Change Your Life and Lead to Financial Freedom”.

- 300 -


SYLWIA MOKRYSZ POLSKA Prokurent i członek zarządu Mokate S.A. w Ustroniu. Wyznacza strategię i realizuje plany ekspansji herbat Mokate – w skali globalnej i w kraju. Współtworzy politykę marketingową Grupy Mokate, inicjuje pionierskie formy i metody promocji.

Ustroń, czyli miejsce głównej siedziby Mokate, to miasto położone na północnych stokach Beskidu Śląskiego, w pobliżu granicy polsko-czeskiej. Jednak to przede wszystkim miejsce gdzie się urodziłam, dorastałam i wychowałam. Tu rodzinnie rozwijamy nasz biznes, jako już czwarte pokolenie Mokryszów. Wreszcie również z tego punktu rozpoczęła się biznesowa ekspansja firmy na cały świat. Być może dlatego, gdy pisząc ten tekst zastanawiam się, co tak naprawdę jest dla mnie źródłem największej życiowej inspiracji, spoglądam w okno, a za nim łańcuchy pasm górskich przypominają mi słowa Wandy Rutkiewicz. Ta pierwsza Europejka i trzecia kobieta na szczycie Mount Everest powiedziała kiedyś, że:

„W górach koniec wspinaczki jest bardzo naturalny jest nim szczyt. Dookoła nieograniczona przestrzeń, słońce, czasem wiatr i deszcz, czasem mgła. A my na szczycie, poprzez wysiłek i zmęczenie czujemy się oczyszczeni i wolni”. * W biznesie niezwykle istotne jest precyzyjne określenie celów, do których się dąży, a naturalnie największą satysfakcję przynosi ich realizacja. Nigdy jednak nie chodzi wyłącznie o wynik finansowy. Dla mnie niezwykle istotne są nieustający rozwój i samodoskonalenie. Dlatego zawsze stawiam sobie poprzeczkę maksymalnie wysoko, tak, by wysiłek włożony w cały proces przyniósł najlepsze, możliwe w danym momencie efekty. Mam ogromne szczęście, ponieważ poprzez pracę spełniam swoją pasję podejmowania nowych wyzwań, poznawania mądrych i inspirujących ludzi na całym świecie. Wprowadzając markę LOYD do czołówki herbacianych brandów na rynku oraz rozwijając linie nowych produktów Mokate, właściwie jestem w niekończącej się podróży. Odwiedzając kolejne egzotyczne miejsca w Ameryce, Afryce i Azji, w poszukiwaniu oryginalnych, często jeszcze nieznanych w Polsce smaków i zapachów, mam poczucie, że w jakimś niewielkim fragmencie przyczyniam się do odkrywania tajemnic świata. To daje mi radość w biznesie i w życiu. Sylwia Mokrysz www.mokate.com.pl * Źródło: Na jednej linie, Warszawa 2010, s. 30.

- 301 -





Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.