Soudlab font bezszeryfowy

Page 1


S. 2 – 3

SOUNDLAB


TOMEK MAKOWIECKI



Wywiady z artystami

Marek Biliński Tomasz Makowiecki Brant Brauer Frick Ensemble Smolik Richard Devine Sound Factory Orchestra SBB Klaus Schulze

Filharmonia 2016


S. 6 – 7

6 Marek Biliński

16 Tomasz Makowiecki

62 Brant Brauer Frick Ensemble

74 Smolik


92 Richard Devine

111 Sound Factory Orchestra

125 SBB

137 Klaus Schulze


Wstęp

S. 8 – 9

Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Fusce quis ullamcorper purus, eget faucibus dui. Donec ultricies venenatis elit eget gravida. Aenean sed laoreet leo, a cursus odio. Nulla auctor ipsum quis erat scelerisque accumsan. In congue est eu ex iaculis, non aliquam quam mattis. Etiam eu orci vitae urna pellentesque elementum. Mauris venenatis, nulla eget tempus imperdiet, dolor leo blandit nisl, ac interdum diam leo non nibh. Aliquam erat volutpat. Praesent vestibulum egestas lectus, quis suscipit risus laoreet placerat. Orci varius natoque penatibus et magnis dis parturient montes, nascetur ridiculus mus. Maecenas auctor ex ac tempus accumsan. Suspendisse gravida nibh eget porttitor tempus. Cras turpis odio, facilisis vitae tempus at, porttitor non enim. Sed suscipit dui ut ligula lacinia, vel rhoncus nisl pellentesque. Quisque diam sem, semper id bibendum a, venenatis in felis. Duis purus mi, blandit sit amet eros sit amet, auctor vestibulum est. Aliquam faucibus lorem in mi dictum sodales. Donec quis porta dui. Nullam placerat, purus a dapibus luctus, libero elit dapibus ipsum, vitae imperdiet velit metus nec magna. Integer a arcu elit. Maecenas feugiat ante ut nunc accumsan, sit amet faucibus leo volutpat. Phasellus nibh lorem, congue a lacus id, laoreet hendrerit sapien. Curabitur commodo congue nunc, vitae varius tortor vehicula eu. Nunc auctor molestie nibh, tincidunt molestie lectus pretium at. Integer vel tincidunt quam, vel rhoncus urna. Fusce nec blandit lacus, vitae auctor risus. Cras tellus metus, pretium in ligula at, feugiat sagittis risus. Mauris pretium purus a quam tincidunt fringilla. Fusce turpis nibh, vulputate a consequat ac, condimentum vitae lacus. Proin placerat dolor at mauris tincidunt varius. Nulla lacus lectus, laoreet vel ex sed, porttitor commodo mauris. Nam lectus ipsum, feugiat ac consectetur eu, dictum sit amet diam. Class aptent taciti sociosqu ad litora torquent per conubia nostra, per inceptos himenaeos. Etiam sagittis tortor ultricies, lacinia ante quis, porttitor nisl. Proin cursus magna at mauris pretium consectetur. Donec interdum ultricies ex, egestas gravida ligula faucibus sed. In hac habitasse platea dictumst. Vivamus sed diam vel felis sollicitudin lobortis. Donec sit amet tortor ante.


Nulla non felis id diam porta auctor at in mauris. Donec in sapien lobortis, porttitor dolor sit amet, auctor purus. Phasellus euismod eros dictum nulla viverra tempor. Phasellus commodo nunc feugiat nisi fermentum, quis laoreet dolor porta. Mauris in quam at velit tempor imperdiet placerat vitae nisl. Cras sed ipsum gravida, aliquam sem et, dignissim dolor. Curabitur porta nisl quis tortor ornare gravida. Phasellus mollis augue purus, pharetra vehicula arcu ullamcorper a. Integer posuere ut libero ac commodo. Maecenas convallis justo a nibh venenatis, in pulvinar quam pellentesque. In sit amet ante dictum, convallis est eget, sollicitudin ipsum. Mauris ultricies posuere pharetra. Cras fringilla libero porttitor, tristique est et, egestas mi. Nulla et tellus faucibus lorem pretium dignissim id ut nisi. Morbi rhoncus vel sem dictum tincidunt. Quisque interdum, enim eget malesuada mollis, turpis erat bibendum lacus, sed iaculis massa tellus sit amet eros. Sed volutpat a orci nec sodales. Quisque auctor enim in nibh condimentum, eu posuere augue rhoncus. Donec in nisl non nibh pulvinar cursus quis et lacus. Mauris nulla enim, varius at tristique quis, tincidunt sed mi. Cras dignissim quis augue volutpat tincidunt. Duis at finibus arcu. Aliquam faucibus vitae magna eget feugiat.

DOROTA SERWA Dyrektor Filharmonii w im. Mieczysława Karłowiczaw Szczecinie


S. 1 0 – 11

SOUNDLAB


TOMEK MAKOWIECKI

Lab El-Pop


S. 1 2 – 13

SOUNDLAB

Tomasz Makowiecki Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit. Fusce maximus accumsan odio at luctus. Donec sit amet ultricies nibh. Fusce dictum magna vitae arcu aliquam, eu lacinia risus vestibulum. Pellentesque ut erat in erat molestie aliquet ac in dui. Suspendisse gravida turpis mauris, sit amet ullamcorper orci interdum laoreet. Nam odio massa, mattis ac facilisis id, faucibus nec nulla. Ut pharetra justo sagittis, mollis lacus non, dapibus ante. Quisque in lectus pellentesque, accumsan lorem quis, laoreet ex. Suspendisse finibus lorem ac turpis placerat volutpat. Donec diam magna, rutrum eu felis vel, egestas rutrum sapien.


TOMEK MAKOWIECKI

W trakcie czterdziestopięciominutowej rozmowy raz po raz mam odczucie swobodnej pogawędki z kolegą albo sąsiadem. Nie chodzi o żadną amikoszonerię ani poklepywanie się po plecach, lecz o atmosferę luzu i bezpretensjonalności. Tomasz Makowiecki z łatwością stwarza przyjazną aurę. Jest charyzmatyczny i kontaktowy. Nie zadziera nosa, nie gwiazdorzy, nie uchyla się od odpowiedzi. Siedzimy przy kawiarnianym stoliku w holu Filharmonii. Zanim zdążę zadać pierwsze pytanie, mój rozmówca rozpływa się w zachwycie nad budynkiem.

Tomasz Makowiecki: Jestem tu po raz pierwszy i robi to na mnie ogromne wrażenie. Trochę jak w Muzeum Guggenheima. Uwielbiam taką minimalistyczną architekturę. Nie ma drugiego takiego budynku w Polsce. Zauważam, że „lodowy pałac” wzbudza skrajne opinie wśród mieszkańców miasta.

TM: Pamiętam, jak w zeszłym roku jeździłem z jakimś taksówkarzem po Szczecinie i on narzekał: „Co to jest, po co to komu? Wygląda jak blaszak”. To prosta forma, ale odważna i ciekawa. Nagroda, którą dostał ten budynek, chyba zamknęła wszystkim usta? – pyta, nawiązując do Nagrody imienia Miesa van der Rohe. Maciej Kaczmarski: Pewnie nie wszystkim, wiesz jak to jest. TM: Tak, tak. Ale moim zdaniem on świetnie współgra z otoczeniem. To jest taka architektura, która nie zestarzeje się prędko. To panele akustyczne, prawda? – rozgląda się dookoła. – Na holu też odbywają się koncerty? Świetnie! No i „złota” sala koncertowa jest niesamowita, te materiały... Widać, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik. Szczecin może być dumny z Filharmonii. Kiedy w ramach ciekawostki nadmieniam, że w poprzednim sezonie na koncerty przyszło więcej osób niż na piłkarskie mecze Pogoni, Tomasz z uznaniem kiwa głową i stwierdza, że instytucja najwidoczniej dobrze spełnia swoją rolę. Przez kilka lat rolą, w jaką wtłaczały go media, być może wbreniemu, było bożyszcze nastolatek. Jako dziewiętnastoletni chłopak został finalistą polskiej edycji programu „Idol”, co zapewniło mu kontrakt płytowy i realizację albumów „Makowiecki Band” (2002), „Piosenki na nie” (2005) i „Ostatnie wspólne zdjęcie” (2007). Grał również w zespołach Silver Rocket i NO! NO! NO!. „Moizm”, jego ostatni album solowy, z gościnnym udziałem Józefa Skrzeka, Władysława Komendarka i Daniela Blooma, ukazał się jesienią 2013 roku. Co robił przez ten czas?


SOUNDLAB

TM: Dużo rzeczy. Trochę się obijałem, trochę posiedziałem w domu z dzieciakami, żeby moja małżonka mogła popracować – mowa o piosenkarce Reni Jusis. – Trochę pograłem z Danielem, bo jednak cały czas robię muzykę. Teraz zbieram pomysły na nowe wydawnictwo i układam plany na to, co dalej. Od pół roku siedzę nad kolejną płytą i mam już sporo godzin muzyki. Przez te trzy lata miałem taki czas dla siebie.

S. 1 4 – 15

MK: Jak to się stało, że muzyk kojarzony z pop-rockiem zainteresował się muzyką elektroniczną, która zdominowała zawartość „Moizmu”? TM: Człowiek się zmienia. Po płycie „Ostatnie wspólne zdjęcie”, przy której pracowałem z Danielem Bloomem i to było nasze zapoznanie, założyłem NO! NO! NO! z Przemkiem Myszorem i Wojtkiem Powagą, chłopakami z Myslovitz. Tam już zaczął się romans z elektroniką. Zafascynowałem się tym dzięki Przemkowi, on jest zbieraczem starych instrumentów analogowych, które skupuje w internecie. Sesje z Marcinem Borsem we wrocławskim studiu Fonoplastykon też spowodowały, że połknąłem bakcyla. Kupiłem syntezator analogowy i zacząłem się nim bawić, wgłębiać w syntezę, szukać brzmień. Spodobało mi się to i poszedłem w ten eklektyzm, bo staram się mieszać psychoakustyczne rzeczy ze starymi analogami. Można powiedzieć, że to był czysty przypadek. W pewnym momencie skrzyknąłem zespół, z którym dzisiaj występuję, wyjechaliśmy na dwa tygodnie na Kaszuby i zaczęliśmy imprezować... to znaczy improwizować! – śmieje się z własnego przejęzyczenia i dodaje, że imprezy, owszem, zdarzały się, ale najważniejsza była praca. – Powstało kilkanaście godzin muzyki, z czego narodził się „Moizm”. Tak rozpoczął się mój romans z muzyką elektroniczną. Pytam, jak zareagowała na to wytwórnia.

TM: Kończył mi się wtedy kontrakt i ta płyta wyszła tylko na licencji, ale właściwie nie wiem, co oni o niej myśleli. Dałem im praktycznie gotowy album i chyba spodobał się im na tyle, że go wydali. Dla mnie najfajniejszą promocją było granie koncertów, bo ten materiał dobrze ułożył się na żywo. Miałeś już okazję być na naszym koncercie?


TOMEK MAKOWIECKI

MK: Nie, ale zamierzam to zmienić wieczorem. TM: Jest duża różnica między tym, co znajduje się na płycie, a tym, co dzieje się podczas występu. Płyta jest dopieszczona produkcyjnie, a koncerty są ostrzejsze, bardziej energetyczne. Do tego jeszcze dzisiejsi goście... To będzie dźwiękowy asfalt, wszystko będzie się przelewało. Bardzo się cieszę i nie mogę doczekać się tego koncertu! Na jego twarzy widzę autentyczną radość, malowaną uśmiechem i ognikami w kasztanowobrązowych oczach. Podobny entuzjazm bije ze skądinąd nostalgicznej zawartości albumu. Dziennikarze określili „Moizm” mianem „drugiego debiutu”

TM: Ja też miałem poniekąd takie wrażenie – przyznaje. – Znalazłem się w sytuacji, w której część ludzi mnie kojarzyła, a dla reszty byłem kimś zupełnie nowym. Głównie dla tego młodszego pokolenia, które mnie nie pamiętało albo nie było zainteresowane tym, co wtedy działo się w telewizji. Publika na koncertach była wymieszana. Przychodzili młodzi ludzie i pytali: „Skąd się, stary, wziąłeś?”. A ja: „Nooo... z »Idola«!”. To jest album diametralnie inny niż cały mój dotychczasowy dorobek artystyczny. Nastąpiło coś w rodzaju wewnętrznej przemiany. Całość powstawała długo, przez blisko trzy lata.

TM: Po tych pierwszych „kaszubskich” sesjach nastała długa przerwa w nagrywaniu. Chłopaki się porozjeżdżali, zaczęli grać w innych składach. A ja zająłem się produkcją muzyki na zamówienie. Moim pierwszym dziełem na tym polu była charytatywna płyta „Muzyka z serca” z kalendarzem w 2012 roku, która zrzeszała polskich wokalistów i aktorów. Po drodze urodziły mi się dzieci, więc siłą rzeczy wszystko trochę się rozeszło. Odkładałem pracę na bok i wracałem do niej po paru miesiącach. Czas leciał, a ja długo szukałem kogoś, kto pomoże mi zmiksować muzykę. Włożyłem w nią tyle pracy, serca i czasu, że chciałem znaleźć właściwą osobę, która to zrozumie i tego nie zburzy. Trafiłem na Rafała Smolenia, na którego zresztą musiałem poczekać, bo to zapracowany facet.


SOUNDLAB

Artysta sięga po filiżankę z kawą.

TM: Nie ukrywam, że nie mam szybkiego tempa pracy. Jestem raczej wolnym duchem. Lubię usiąść i zastanowić się nad tym, co robię. Oczywiście ma to swoje wady, bo kiedy zbyt długo nad czymś siedzisz, możesz stracić dystans. Ale jeśli chodzi o „Moizm”, to nawet dziś, z perspektywy czasu, nic bym w tej płycie nie zmieniał. Nie mam poczucia typu „ach, kurczę, to mogłem zrobić inaczej, a tamto inaczej”. Dużo było w tym takiej przypadkowości... W tej chwili materializuje się Władysław Komendarek. Jak zwykle wygląda niezwykle. – Witam państwa, ja jestem z Teatru „Kobra”. Czy można kupić pół kilo smalcu?

S. 1 6 – 17

Stojąca za kawiarnianą ladą kelnerka wybucha śmiechem. Długowłosy, brodaty muzyk zbliża się do naszego stolika i wita się z Makowieckim. Wymachując rękoma w powietrzu, przywołuje historię, o której musieli rozmawiać wcześniej. Następnie spogląda w moją stronę, jak gdyby chciał wtajemniczyć mnie w szczegóły anegdoty. Jego oczy błyszczą. – Bo jeden mnie powiedział tak, ale to z Kambodży taki: „Ty, co ty tak się krzywisz? Ty, co ty...”. „Ej no”, mówię, „bo ja mam atomowe hemoroidy!”. Odwraca się zadowolony, podchodzi do lady i podejmuje rozmowę z kelnerką. Tomasz odprowadza go wzrokiem.

TM: To jest gość – komentuje z podziwem. – O czym to ja mówiłem? Aha! Na „Moizmie” jest dużo przypadkowości. Stwierdziłem, że daję sobie wolność i będę się tym bawił, będę szukał i eksperymentował. Wrzuciłem na płytę różne rzeczy i to, że pojawili się na niej Władysław Komendarek i Józef Skrzek, też jest po części wynikiem tej przypadkowości. W jaki sposób doszło do tej ponadpokoleniowej współpracy?

TM: Płyta stanowiła już zamkniętą formę i była prawie gotowa do miksu. Poszedłem do Blooma, żeby jej posłuchać i zobaczyć, czy podoba mu się taki kierunek. Siedzieliśmy, gadaliśmy, Daniel zapytał: „Słuchałeś kiedyś


TOMEK MAKOWIECKI

Tangerine Dream?”. Powiedziałem, że nie, bo nigdy nie byłem fanem takiej muzyki. A on: „To dziwne, bo bardzo się do tego zbliżyłeś”. Poprosiłem, żeby mi coś włączył, wybór padł na koncertową płytę „Poland”. Władziu, który to był rok, jak Tangerine Dream tu grali? – nawołuje do starszego kolegi, który kilka metrów dalej rozbawia pracowników Filharmonii. – O, o! – Komendarek unosi wzrok. – To była bardzo duża zima, śnieg i mróz. Na pewno lata osiemdziesiąte. Byłem na tym koncercie, ale precyzyjnie nie powiem. Nie chciałbym pleść głupstw!*

TM: W każdym razie Daniel puścił tę płytę i dobrze mi weszła. Byłem w szoku, że w tamtych latach w Polsce wychodzi na scenę taki zespół. To jest bardzo współczesne, masz tam trip-hop, ambient i wiele rzeczy, które słychać dzisiaj w muzyce. Wtedy to musiało być jak lądowanie UFO. Rozmowa zeszła na Władka, Józka i na zjazdy, na które co roku jeździ Daniel. Oni się tam spotykają, grają i wydają z tego albumy. Potem włączył płytę Władka z lat osiemdziesiątych i znów miałem przebłysk: „Kurczę, przecież ja to słyszę wszędzie!”. Bardzo nowoczesne rzeczy, może bardziej pojechane pod względem formy, ale to są takie sample, że możesz z tym zrobić, co chcesz: ciąć, remiksować i układać z tego numery. Byłem zdziwiony, że Władysław nie jeździ po tych wszystkich modnych festiwalach, bo on potrafi naprawdę ostro przyłożyć i zagrać techno! Dzielę się pokrótce reminiscencją z koncertu Komendarka w szczecińskim klubie Crossed, podziemnym lokalu położonym w cieniu stoczniowej suwnicy przy ulicy Ludowej. Były klawiszowiec formacji Exodus, ubrany w coś w rodzaju sukienki i otoczony baterią rozmaitych syntezatorów, łączył wówczas taneczne rytmy z fragmentami utworów Pink Floyd i własnymi wokalami – i wbrew pozorom miało to sens. Mojego interlokutora wcale to nie dziwi.

TtW końcu poprosiłem Daniela, żeby mnie z nim poznał. Wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy do Sochaczewa. Podczas pierwszego spotkania zacząłem opowiadać o sobie i w pewnej chwili poczułem się skrepowany, trochę jak na przesłuchaniu. Nie jestem specjalnie rozmowny, ale Władek ciągle powtarzał: „Kontynuuj”. A ja się zaciąłem i już nie wiedziałem, co mam gadać! – Makowiecki śmieje się serdecznie. – Daniel zaproponował, żebyśmy


SOUNDLAB

TOMASZ MAKOWIECKI

posłuchali muzyki, którą przywieźliśmy. Poszliśmy do studia, włączyliśmy. Władek powiedział: „No, no... dobre!”. Odpalił swojego norda** i jak gdyby nigdy nic zaczął grać, a ja zapytałem, czy miałby ochotę dołączyć do ekipy. „Spoko, daj mi parę dni, ja sobie trochę pogram i podeślę ci traki. Muszę się w to wkręcić, a czuję, że się wkręcę”. Ja na to, że za trzy dni miksujemy płytę. A on: „Dobrze, dobrze! Nie ma sprawy”. Wyszliśmy od niego o piątej rano, bo jeszcze zagrał nam koncert na organach Hammonda, a potem sobie jamowaliśmy. Niesamowite spotkanie.

S. 1 8 – 19

Kilka dni później Makowiecki i Rafał Smoleń siedzieli w studiu, pracując nad miksem.

TM: Nagle przyszedł mail z trakami od Władka. Wrzuciłem je, zacząłem miksować i wyszło to rewelacyjnie. Zadzwoniłem do niego z podziękowaniami. Po tygodniu dostałem maila z kolejnymi ścieżkami. „Władek, dzięki, ale już zamknąłem płytę”. A na drugi dzień następna wiadomość! Tak się wkręcił, że jeszcze przez trzy dni wysyłał mi ślady, aż w końcu powiedziałem: „Wielkie dzięki, będę to trzymał, może zrobimy specjalną edycję na winylu i jeszcze to wykorzystamy, ale na ten czas płyta jest zamknięta” – Makowiecki nie kryje rozbawienia, ale jest ono podszyte wielkim szacunkiem. – Tak że mam trochę kawałków Władka, które nie zostały użyte. Kiedyś do nich wrócę. A jak było z liderem grupy SBB, Józefem Skrzekiem?

TM: Zdobyłem numer Józka i zadzwoniłem do niego. Wielokrotnie zbywał mnie tym, że nie może rozmawiać, bo prowadzi samochód, więc najlepiej, jak napiszę mu w mailu, o co chodzi. Wysłałem maila, dołączyłem swoją kompozycję i wyjaśniłem, co jest grane. Odpisał, że chętnie w to wchodzi, zarejestruje swoje partie w zaprzyjaźnionym studiu w Katowicach i mi je przekaże. MK: Będziesz z nimi współpracować na kolejnej płycie? TM: Tego nie wiem, natomiast wczoraj po próbie stwierdziliśmy, że to jest świetne wydarzenie i fajnie by było pograć razem jeszcze kilka razy. Spotkać się, poimprowizować i poświęcić na to więcej czasu. Dzisiejszy koncert traktuję jako klamrę, takie zamknięcie tego, co się wydarzyło z „Moizmem”. Mam


TOMEK MAKOWIECKI

poczucie, że chcę iść dalej. Ale za każdym razem, gdy się z nimi widzę, czerpię ogromną przyjemność ze wspólnego grania i przebywania, więc dlaczego by tego nie wykorzystać i nie pograć w tym zestawie jako taka elektroniczna orkiestra? Bo tak to wygląda, jest nas dużo na scenie, do tego cała masa sprzętu. Są momenty, że powstaje jedna wielka ściana dźwięku. Szczeciński koncert to pierwszy występ w pełnym składzie znanym z płyty.

TM: Wystąpiliśmy na Męskim Graniu w Chorzowie, bez Daniela, ale z Władysławem i Józefem. To było wspaniałe wydarzenie – nagle Tomasz zaczyna chichotać. – Pamiętam, jak rano przyjechaliśmy na próbę i wszyscy, a byli tam między innymi Waglewski i Smolik, po prostu stali i patrzyli, jakby kosmici przylecieli, bo Władek przyszedł ubrany w te swoje peruki, z jakimiś ozdobami wplecionymi w brodę... Przecież tam nikt nie wiedział, co to będzie! I to było super. Promocyjny koncert w Basenie Artystycznym w Warszawie z okazji premiery płyty też graliśmy z Władkiem. A z Józkiem koncertowaliśmy w teatrze w Tychach, więc spotkaliśmy się parę razy. Ale w takim składzie jak dziś, z ziomeczkami, gramy pierwszy raz. Jak na zawołanie pojawia się Daniel Bloom. Rzuca sympatyczne „Cześć, chłopaki”, po czym z troską starszego brata mówi do Tomasza:

– Wyśpij się jeszcze, co?

TM: No co ty, jest dobrze. Wykonuję obowiązki – odpowiada Makowiecki, obdarzając mnie przepraszającym uśmiechem. – Wprawdzie nie jadłem jeszcze śniadania, ale... Bloom rekomenduje zupę rybną w pobliskiej restauracji, żegna się słowami „To na razie” i znika z pola widzenia. Wracamy do rozmowy.

MK: Czy grupa NO! NO! NO!, o której wcześniej wspominałeś, stanowiła jednorazowe przedsięwzięcie? TM: Założenie było takie, że wydamy więcej niż jedną płytę. Ta, która się ukazała, była ciekawym eksperymentem. Pojechaliśmy w góry, w okolice


SOUNDLAB

TOMASZ MAKOWIECKI

Żywca. Usiedliśmy, wyciągnęliśmy iPody i puszczaliśmy swoje demówki, rzeczy z szuflady. „To teraz ja wam coś pokażę”, mówił na przykład Wojtek. Włączał, słuchaliśmy, padało krótkie „Okej, robimy to” i braliśmy instrumenty. Po jednej piosence na dzień. Przemek wpadł na pomysł, żeby produkcją zajął się Marcin Bors, więc udaliśmy się do Wrocławia i siedzieliśmy tam chyba dwa miesiące. Marcin wywrócił do góry nogami wszystko, co zrobiliśmy. Ale poszliśmy w to, przez co płyta zrobiła się bardzo eklektyczna. Wyszła z tego taka hybryda elektroniki i muzyki gitarowej. Wydaliśmy płytę, zagraliśmy trasę, ale widziałem, że coś nie dawało chłopakom spokoju. W Myslovitz nie działo się dobrze i oni bardzo to przeżywali. Wydaje mi się, że Przemek i Wojtek bardzo chcieli to kontynuować, pojawiło się nowe Myslovitz, a nam kontakt trochę się rozjechał. Czy zejdziemy się jako NO! NO! NO!? Dzisiaj nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie.

S. 2 0 – 21

Jak z perspektywy czasu ocenia zjawisko talent show, od którego zaczęła się jego kariera?

TM: To się o tyle zmieniło, że „Idol”, w którym brałem udział, był tak naprawdę pierwszym tego typu programem w Polsce – wyjaśnia. – Chyba nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę, jak to ugryźć. Ani uczestnicy, ani wytwórnie. Dzisiaj jest wysyp takich programów. Młodzi ludzie, którzy tam idą, mają lepszy ogląd sprawy. Wiedzą, jak się pokazać. A ja byłem jak dziecko we mgle, nie spodziewałem się nawet, że to będzie miało taką oglądalność. Nikt nie wiedział, czym to się skończy. Zobacz, ilu jest teraz producentów muzycznych czy wokalistów, i to młodych łebków, którzy świetnie sobie radzą. Na przykład Dawid Podsiadło, który fajnie się w tym odnalazł, jakoś tak na luzie. Uważam, że jak masz trochę oleju w głowie, wiesz, co chcesz z sobą reprezentować, i podejdziesz do tego rozsądnie, to możesz z tego skorzystać. Kiedy skończył się „Idol”, miałem poczucie, że jestem rozpoznawalnym gościem – no i w porządku, ale co dalej? Chyba muszę teraz zapracować sobie na tę popularność, którą dostałem. Postanowiłem, że nie będę rozmieniał się na drobne. Trochę obraziłem się na telewizję, skąd przychodziło jeszcze mnóstwo propozycji. Jakieś „Tańce z gwiazdami” i inne pierdoły. MK: Rozumiem, że konsekwentnie odmawiałeś? TM: Tak, jasne. Zawsze marzyłem o tym, żeby zajmować się muzyką i temu się poświęcić.


TOMEK MAKOWIECKI

Taka deklaracja nie powinna dziwić w ustach kogoś, kto wywodzi się z muzykalnej rodziny. Jego ojciec, Lech Makowiecki, jest założycielem grupy Zayazd, w której śpiewa, gra na gitarze i harmonijce ustnej. W tym samym zespole występuje matka Tomasza, Bożena.

TM: Nie miałem w rodzinie lekarza ani sprzedawcy, tylko muzyków. Jako sześciolatek jeździłem z rodzicami w trasy koncertowe, więc zawsze sądziłem, że ja też będę to robił. Byłem wychowywany w takim duchu. Śmieszne, ale po „Idolu” poszedłem podpisać kontrakt do wytwórni i w biurze faceta, z którym miałem pracować, znalazłem na półce z płytami swoją demówkę, którą wysłałem dwa lata wcześniej. Zapytałem, czy jej słuchał. „Nie, ale wiesz co? Możemy posłuchać”. Zanosi się śmiechem i uzupełnia:

TM: Miałem w kieszeni trochę piosenek, wziąłem swojego kumpla, z którym mieliśmy kapelę jeszcze przed „Idolem”, no i zrobiliśmy dwa albumy. Dostałem producenta, dostałem ludzi. Gdybyś posłuchał mojej pierwszej płyty i jej wersji demo, to byłbyś bardzo zdziwiony, jak to finalnie zabrzmiało. Jaki ja byłem wtedy uparty! Chciałem robić wszystko po swojemu. A tu przyszedł producent i powiedział: „No, stary...”. Mieliśmy gitarowe rzeczy, dość surowe. Nieżyjący już Tomek Bonarowski, który pomagał nam z produkcją, głowił się: „Kurde, jak wyście te gitary nagrywali? Przecież ja nie jestem w stanie tego uzyskać”. A ja na to: „Brałem telecastera***, wspinałem w kostkę basową i po prostu nagrywaliśmy”. Wyznaje, że ma sentyment do tych pierwszych piosenek i nazywa je „szczeniackimi próbami, w sumie spoko”. „Moizm” określa zgoła przeciwnie – jako najbardziej bezkompromisową i osobistą rzecz, jaką do tej pory zrobił. We wkładce zamieszczono „Wyznanie Moizmu” Krzysztofa Cichosza. Pytam, jak trafił na ów tekst z pogranicza filozofii i poezji****.

TM: Spakowałem się i zupełnie sam wyjechałem pod Bytów, żeby ponagrywać wokale. To była zima, a ja zainstalowałem się na tydzień w drewnianej chacie, w której jedynym źródłem ogrzewania był kominek. Rozstawiłem sprzęt,


SOUNDLAB

usiadłem przy oknie z widokiem na jezioro w dolinie, i zacząłem dumać: „No dobra, bawię się w to już tyle czasu, ale o czym to ma być?”. Miałem już większość tekstów i myślałem nad tytułem płyty. Pojawił się „Moizm” i wydawało mi się, że sam to wymyśliłem. Szukając różnych „izmów”, wpisałem to słowo w wyszukiwarce. Wyskoczyło mi „Wyznanie Moizmu”. To było to! Manifest wolności i coś, o co mi chodzi w muzyce jako takiej. Jak gdyby ktoś czytał w mojej głowie, więc to też był trochę przypadek. Zadzwoniłem do autora, przedstawiłem się i wysłałem mu nieskończony materiał. Zapytałem, czy mogę umieścić jego tekst na swojej płycie i zaprosić go na koncert. Powiedział, że nie ma problemu. To był bardzo miły akcent.

S. 2 2 – 23

MK: Słuchasz dużo muzyki czy raczej starasz się zbytnio nie inspirować cudzą twórczością? TM: Słucham różnej muzyki współczesnej i inspiruję się wszystkim dookoła – odpowiada bez wahania. – Był taki czas, że miałem przesyt dźwiękami i wyłączałem wszystko, co je wydawało. Teraz jest tak gigantyczna różnorodność, że nie ma już czegoś takiego jak hype na elektronikę, folk czy cokolwiek innego. Granice zatarły się i nie ma żadnego wspólnego ruchu ani sytuacji, że dzisiaj wszyscy młodzi słuchają tylko tego albo tamtego. Jest nadmiar muzyki, jest Spotify i Deezer... Stary, czasami siadasz i nie wiesz, czego masz słuchać!

Zza pleców Tomasza porozumiewawczo uśmiecha się Łukasz, jego menadżer, bezgłośnie składając ręce w literę T.

MK: Czy poza kolejną płytą masz plany, o których chciałbyś jeszcze szybko opowiedzieć? TM: W tej chwili nie. Ze Szczecina wracam do domu i skupiam się na nowym materiale. Jestem jednozadaniowym gościem i będę się koncentrował na tym, żeby dopiąć następny album. To będzie mi przyświecało przez najbliższy czas. Wyciągam z torby egzemplarz „Moizmu”.

MK: Ostatnie pytanie. Podpiszesz mi płytę? TM: Z przyjemnością! – cieszy się, sięgając po flamaster.


TOMEK MAKOWIECKI


S. 2 4 – 25

SOUNDLAB


Stopka redakcyjna

Donec Iaculis / Dapibus Lorem Vitae Tincidunt / Mauris Elementum At. Quisque Eu Elementum Nunc, Eu Dictum Sapien. Fusce Eu Dapibus Lbero. Vivamus Vel Dolor Accumsan, Molestie Ex A, Dapibus Diam. Suspendisse Gravida Molestie

1000 Quisque


S. 2 6 – 27


TOMEK MAKOWIECKI



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.