Pismo kulturalne "Fragile" PRACA: ALIENACJA I KREACJA NR 4 (22) 2013

Page 1

9 771899 426134

1 2>

o a | społeczeństw -praca | pokoleni by ni ik tn | bo a ro lk | Po i sk ości | matka | Andriej Tarkow za zasadą wydajn ekariat | strajk pr an | karoshi | rim y st ra ty netokracja | po sa ar | a womowa er | prac no ue rq | be y cy ac i pr ne ) yj korporac | czas po(st „whistleblower” w komedii |


13 grudnia 2013 — 6 kwietnia 2014 December 13, 2013 — April 6, 2014

www.mck.krakow.pl

stały patronat medialny permanent media patrons

sponsor sponsor

sponsor sponsor

Rynek Główny 25, Kraków wtorek – niedziela Tuesday – Sunday 10.00 –18.00 10 a.m.– 6 p.m.

nie ważne w czasie wystawy (do 6 kwietnia 2014) valid throughout tion (until April 6, 2014) organizator organiser

Galeria Międzynarodowego Centrum Kultury International Cultural Centre Gallery

stały patronat medialny permanent media patrons

partnerzy partnerspartnerzy partners

patronat medialny

patronat medialny media patrons media patrons


7

Nieuprzywilejowane. Rozmowa z Dobrochną Kałwą i Zofią Łapniewską o kobietach na rynku pracy – Anna Gregorczyk, Agnieszka Kwiecień

12

Netokracja, czyli praca i władza po kapitalizmie – Sławomir Czapnik

Literatura 16

Prometejski ogień i łzy Erosa. Poza zasadą wydajności – Ewa Łukaszyk

20

Matka Polka dzisiaj? Kobieta pracująca XXI wieku – Aleksandra Byrska*

26

Od rozżalenia do upodlenia. Niby-praca jako leitmotiv polskiej prozy – Anna Figa

31

Chuck Palahniuk – Paulo Coelho Generacji X. Anarchista zaprogramowany, obrazoburca kontrolowany, nihilista z biznesplanem – Małgorzata Pawłowska

35

W biznesie wirtualnym. Wiktora Pielewina refleksja nad konsumpcją – Anna Kuchta

40

Społeczeństwo korporacyjne i cyberqueer. Wokół Taksim Juana Sardy – Piotr Sobolczyk, przeł. Aleksander Błoniecki

Sztuka 45

To co zrobić, aby przeżyć? Z Mikołajem Iwańskim rozmawia Agnieszka Kwiecień

49

Rozmowy z osobami pracującymi, sierpień – listopad 2013 – Agnieszka Piksa (oraz str.: 54, 58, 64, 69)

50

Ruch oporu. Rozmowa z Piotrem Cypryańskim, dyrektorem Galerii Bunkier Sztuki – Agnieszka Kwiecień

55

Artysta – prekariusz? Próba analizy pozycji artysty we współczesnym świecie – Daria Gosek*

59

Rozmowa ze Stanisławem Rukszą, kuratorem wystawy Workers of the Artworld Unite – Agnieszka Kwiecień, Krzysztof Siatka

65

„Niezdecydowani to moja ulubiona grupa społeczna” – mówi Kornel Janczy, słucha Patrycja Cembrzyńska

Muzyka 70

Formy – naturalna multimedialność (14): Praca na pustyni – Michał Górczyński

75

„Piszę muzykę, jakiej chciałbym słuchać”. 100. rocznica urodzin Witolda Lutosławskiego – Bogusław Tondera

Film 78 Od performatywności „nicnierobienia” do „agenta zmiany”. Jak zostać „whistleblowerem” według serialu Iluminacja – Grzegorz Stępniak 84

Sztuka jako ofiarowanie. Tarkowski/Rublow – Miłosz Stelmach*

87

Człowiek w kufajce. Praca i robotnik w polskiej komedii czasów PRL-u – Krzysztof Siwoń*

Antropologia 92

Czas po(st) pracy – Agata Goraj

96

Uwagi o nowomowie pracowniczej – Beniamin Bukowski*

103

Innowacyjność jako fetysz – Urszula Zbrzeźniak*

106

Społeczne (nie)konsekwencje pracy w Japonii – Katarzyna Żarnowska*

Z historii idei 110

Koncepcja pracy kolektywnej a kategoria wyzysku w doktrynie Pierre’a Josepha Proudhona oraz Piotra Kropotkina – Katarzyna Duda*

*Wystąpienia zaprezentowane w ramach konferencji „Praca. Alienacja i kreacja”, która odbyła się 6 listopada 2013 roku w Krakowie.


www.fragile.net.pl fragile@fragile.net.pl zespół redakcyjny:

współpracownicy:

okładka: wydawca:

Anna Gregorczyk (redaktor naczelna), Tomasz Gregorczyk (muzyka), Agnieszka Kwiecień (sztuka), Agnieszka Marek (teatr), Janusz M. Paluch, Miłosz Stelmach (film), Agata Świerzowska (antropologia) Dariusz Brzostek, Michał Górczyński, Krzysztof Siatka, Piotr Tkacz, Marta Adaśko, Aleksandra Byrska, Monika Krasulak Ewa Ciałowicz

Śródmiejski Ośrodek Kultury w Krakowie ul. Mikołajska 2 31-027 Kraków

współwydawcy: Fundacja dla Uniwersytetu Jagiellońskiego ul. Karmelicka 34, 31-131 Kraków Stowarzyszenie Fragile ul. Mikołajska 2, 31-027 Kraków

layout: skład:

VIVID STUDIO Agnieszka Kwiecień, Krzysztof Siatka

adiustacja językowo-stylistyczna:

M. Jankosz

dystrybucja, prenumerata:

Marek Górka, marek.gorka@fragile.net.pl

adres redakcji:

ul. Mikołajska 2, 31-027 Kraków tel.: 12 422 08 14, fax: 12 431 19 60

druk: nakład:

Zakład Graficzny „Colonel” s.c. Kraków 1 000 egz.

Projekt realizowany ze środków Urzędu Miasta Krakowa

Dofinansowano ze środków Creme de la Creme

Temat numeru 1 (23) 2014: STRÓJ

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Temat numeru 2 (24) 2014: DOKUMENTACJA ULOTNYCH ZJAWISK SZTUKI

Redakcja nie odpowiada za treść ogłoszeń, nie zwraca materiałów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo skracania, redagowania tekstów i nadawania tytułów własnych. Przedruk i kopiowanie materiałów lub ich części tylko za pisemną zgodą redakcji.


Najwyżej co czwarty Polak jest zaangażowany w swoją pracę (badania Sedlak & Sedlak), coraz więcej osób, obecnie 36% zatrudnionych, obawia się zwolnienia (badania Randstad), stopa bezrobocia wynosi 13%, kobiety wciąż zarabiają mniej niż mężczyźni pracujący na tych samych stanowiskach, w hierarchii wartości praca zajmuje obecnie niższą niż kilka lat temu, czwartą pozycję (badanie CBOS). Tych kilka danych mąci wyobrażenie pracy jako miejsca kreacji. Kreacji, czyli procesu, który jest czymś więcej niż zarobkową działalnością produktywną, gdyż ważniejsze staje się w nim uaktywnienie potencjału twórczego człowieka, gdyż możliwa staje się realizacja jakiejś koncepcji, gdyż powstaje dzieło... którym możemy być my sami. Skoro bowiem praca wypełnia tak dużą część naszej codziennej aktywności, to przecież musi tworzyć też nas: odcisnąć swoje piętno na naszej osobowości czy stylu życia. Może dlatego w pytaniu: „czym się zajmujesz, kim jesteś?” absurdalnie chodzi zazwyczaj o to, gdzie pracujesz i jaki jest twój zawód. I w porządku, o ile praca ta jest czymś więcej niż drobną czynnością posiadającą sens dopiero w kontekście działania całego konsorcjum. O ile pracownik jest w stanie w jakimkolwiek stopniu utożsamiać się z tym, co robi. W innym przypadku wymuszamy definiowanie człowieka, które go upraszcza, wykoślawia jego obraz, sprawiając, że niechciane Ja uzyskuje status dominujący – czy tylko w oczach innych? Niestety pytanie o autoteliczny wymiar pracy musi ustąpić refleksji o warunkach ekonomiczno-społeczno-politycznych i kulturowych. Czy w obecnej rzeczywistości praca, w której człowiek się samorealizuje, jest luksusem? Paradoksalnie łączącym się z gorszą płacą, lękiem o jutro, poczuciem niedopasowania do świata konsumpcjonizmu? Dobrze, gdy te niedogodności wyrównane są prestiżem zawodu, docenionymi dokonaniami. Możliwe, że żyjemy w iluzji, iż sztuka, postęp w humanistyce są potrzebne i domagamy się stworzenia im godnych warunków rozwoju (pracy, płacy). Możliwe, że społeczeństwo nie powinno płacić za naiwne kaprysy twórców. Humaniści i artyści potrzebni są bowiem raczej od święta. W szarej codzienności zaś króluje niby-praca sfrustrowanych wykształconych i z aspiracjami, które musiały rozbić się w drobny mak w zderzeniu z owym tajemniczym rynkiem pracy, mającym twarz bezlitosnego strażnika dobrobytu dla nielicznych. Z niby-pracy czerpią parę groszy i garść goryczy, poczucie upokorzenia przez... system? Ale czy można coś zmienić w funkcjonowaniu świata, by praca była obszarem wolności, z której skorzysta większość? Dziś coraz śmielej realizowane są oryginalne scenariusze, w których menadżerowie opuszczają korporacje, by iść mniej standardową ścieżką wymyśloną dla siebie przez siebie. Kolejne pokolenia inaczej wartościują pracę i jej miejsce w swoim życiu. Intryguje mnie w tym kontekście pokolenie Z, dopiero wkraczające na rynek pracy, (podobno) powoli wychodzący z kryzysu. Jeżeli wymagające pokolenie Y stało się wyzwaniem dla przyzwyczajeń pracodawców, którzy musieli zmienić warunki pracy, by uwzględnić jego chęć rozwoju, obowiązki zgodne z zainteresowaniami, to czy „zetki” przyniosą jakąś rewolucję? A przede wszystkim, jak zdefiniują pracę, czy w niej, czy poza nią będą szukać spełnienia? Anna Gregorczyk

5


FRAGILE.NET.PL

6

ARCHIWUM NUMERÓW


Nieuprzywi lejowane

Anna Gregorczyk, Agnieszka Kwiecień

ą rozmowa z dobrochn ą ka łw i zo fią łapniewsk ą

Anna Gregorczyk, Agnieszka Kwiecień: Czy feminizm zmienił postrzeganie pracy kobiet i mężczyzn? Dobrochna Kałwa: Z historycznej perspektywy, która z racji wykształcenia jest mi bliska i najlepiej znana, problemy związane z pracą należały do najważniejszych, obok emancypacji edukacyjnej i politycznej, haseł feminizmu w XIX i XX wieku. Praca była również pierwszym obszarem wewnętrznych podziałów i strukturalnych konfliktów w ruchu kobiecym. Z jednej bowiem strony przedstawicielki klasy średniej, mieszczaństwa czy inteligencji walczyły o to, by kobiety mogły pracować, z drugiej działaczki lewicowe zwracały uwagę, że tak sformułowany postulat dotyczy wyłącznie kobiet uprzywilejowanych społecznie, podczas gdy dla większości — robotnic i włościanek — praca nie jest wyborem, ale ekonomiczną koniecznością. Z tej perspektywy nie tyle prawo do pracy, ile walka o dobre warunki, prawa pracownicze czy wreszcie ochronę pracy kobiet ciężarnych i młodych matek powinna być przedmiotem zainteresowania kobiecych organizacji. Dwa nurty ideologiczne, które można by nazwać feminizmem liberalnym i socjalistycznym, przekładały się na konkretną działalność – pierwszy koncentrował się na walce o dostęp kobiet do edukacji i później pracy w zawodach prestiżowych (prawo, medycyna, nauka), drugi na obronie robotnic przed wyzyskiem i zapewnieniu im godnych warunków pracy. W okresie międzywojennym, szczególnie w czasach Wielkiego Kryzysu lat 30., problemem realnym stała się ponownie obrona prawa kobiet do pracy. Wprowadzane wówczas w życie pomysły walki z bezrobociem poprzez ograniczenie dostępu kobiet do rynku pracy spotkały się z przeciwdziałaniem i protestem ze strony feministek, które w przypadku Polski powoływały

się na gwarantowaną konstytucją równość płci. Dyskryminacja prawna była jednak mniejszym problemem, zważywszy na dominujący porządek normatywny, który w dalszym ciągu promował przypisanie kobiet do sfery prywatnej, czy to niepracującej zawodowo pani domu (wobec której wówczas używano jeszcze pojęcia „przy mężu”), czy też kobiet znajdujących w niej zatrudnienie (służące, kucharki, praczki, nianie, bony itd.). Warto pamiętać, że znakomita większość kobiet mieszkała wówczas na wsi, pracując w ramach gospodarstwa wiejskiego, gdzie należały do nich określone obszary aktywności. Właściwa zmiana w strukturze polskiego rynku pracy nastąpiła po II wojnie światowej, w ramach projektu modernizacyjnego — urbanizacji i uprzemysłowienia. Przejęty przez władze komunistyczne dyskurs emancypacyjny i monopol organizacji utrudniał rozwój osobnej, feministycznej refleksji nad dyskryminacją (istniejącą w rzeczywistości). Również specyfika systemu socjalistycznej gospodarki planowanej rodziła problemy i potrzeby odmienne niż w społeczeństwach demokracji i wolnego rynku. Te stały się udziałem polskiego społeczeństwa w dobie transformacji ustrojowej, kiedy to ujawniły się nagle i intensywnie mechanizmy dyskryminacyjne, co z kolei stało się ważnym bodźcem w rozwoju ruchu feministycznego, korzystającego z doświadczeń i wzorców działania organizacji feministycznych z Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Pojawia się jednak wątpliwość, czy i na ile wzorce te są przydatne w polskich warunkach. Nie przez przypadek znaczące akcje i protesty wychodziły ze środowisk odległych (przynajmniej początkowo) od feminizmu – protesty pielęgniarek czy pracowniczek wielkich sieci handlowych. Jak sądzę, zadaniem na dziś jest wypracowanie własnych, wynikających ze specyfiki

7


postzależnościowego porządku politycznego i społecznego, celów i strategii działania. Czy taką formułą stanie się Kongres Kobiet, będący raczej okazją do spotkania niż platformą dialogu między zróżnicowanym ideologicznie, klasowo i kulturowo konglomeratem organizacji kobiecych – pozostaje kwestią otwartą. Stereotypów dotyczących pracy kobiet jest niezmiernie dużo, wiele z nich jest krzywdzących, wiele ma przełożenie na status kobiet w pracy, na ich wynagrodzenia. Z którymi stara się Pani walczyć przede wszystkim? Trwałość i powszechność których stereotypów zaskakuje Panią najbardziej? Najbardziej wyraźny i trwały stereotyp dotyczy macierzyństwa. Ta konkluzja nie jest odkrywcza ani nowa. Relacje, jakie zachodzą między macierzyństwem traktowanym jako norma kulturowa, biologiczny fundament płci oraz obowiązek (moralny, polityczny, społeczny) kobiet a ich pozycją w patriarchalnym społeczeństwie są już dobrze zbadane przez badaczki feministyczne. Przypomnę tylko, że w naszym społeczeństwie owa „materonorma” odnosi się nie tylko do sfery prywatnej– rodzinnej, ale wykracza daleko poza jej obszar, kształtując zarówno sferę publiczną (w tym rynek pracy), jak i zinternalizowany kobiecy habitus i, co więcej, kobiecą tożsamość. W kontekście pracy zawodowej i zarobkowej oznacza to werbalizację własnych potrzeb i ambicji w kategoriach dobra dziecka i rodziny oraz traktowania pracy zawodowej jako potencjalnego zagrożenia i przeszkody w wypełnianiu priorytetowego zadania, jakim jest praca na rzecz domu, dzieci i rodziny. Sukces w sferze publicznej jest zatem uzależniony od sukcesu domowo-rodzinnego, dlatego pełni funkcję struktury organizującej sposób, w jaki kobiety wyrażają swoje ambicje, oczekiwania i strategie zawodowe. Matki mówią zatem o samopoświęceniu dla dobra dziecka i rodziny, swojej nadludzkiej pracowitości i umiejętnościach organizacyjnych, wreszcie – co ciekawe – o wyższości w stosunku do mężczyzn, którzy w sferze prywatnej potrafią podporządkować się kobietom, by w ten sposób uwolnić się od obowiązków z nią związanych. Z jednej strony macierzyńska narracja kobiety sukcesu może być strategią polegającą na legitymizacji ukrytych (niedozwolonych) ambicji i dążeń, z drugiej strony jednak, zinternalizowana staje się przyczyną

8

rezygnacji z aktywności zawodowej, o ile nie pozwala ona wypełniać ciągle powiększających się obowiązków macierzyńskich. Wzorzec kulturowy macierzyństwa okazał się trwały i trudny do zakwestionowania, między innymi dlatego, że w okresie PRL tradycyjny porządek płci, najlepiej wyrażony w stereotypie matki, był akceptowany przez wszystkie instytucje zarządzające masową wyobraźnią: partię, Kościół i Solidarność. Po 1989 roku został dodatkowo wzmocniony przez wpisanie macierzyństwa do projektu przebudowy postzależnościowej tożsamości narodowej (w tym tożsamościowym sensie mieści się także historia walki konserwatystów o delegalizację aborcji). Wydaje się, że to wysoko stawiane wymagania wobec matek w połączeniu z neoliberalnym rynkiem pracy sprzyjają decyzji współczesnych kobiet o odsunięciu lub całkowitej rezygnacji z posiadania dzieci. W jaki sposób rozwinęłaby Pani myśl: praca tworzy kobietę? Jak pracujące kobiety postrzegają siebie? Na ile są zdeterminowane (pomińmy motywy ekonomiczne), aby podjąć pracę poza domem?


Justyna Krzywicka, bez tytułu

nych po 1989 roku, praca zawodowa zgodna z aspiracjami i wykształceniem jest już oczywistym wyborem życiowym (choć nie jedynym). Wiele z nich nie zdaje sobie jeszcze sprawy z funkcjonowania dyskryminacyjnych mechanizmów rynkowych i kulturowych, w czym widzę przede wszystkim wpływ neoliberalnej koncepcji indywidualnej odpowiedzialności za osobiste sukcesy i porażki, takich jak niemożność wykorzystania doświadczeń wcześniejszego pokolenia kobiet pracujących zawodowo w peerelowskich warunkach.

Mam wrażenie, choć jest to efekt mikrospołecznych badań nad migracją i obserwacji kobiet w specyficznym kontekście studentek projektujących przyszłość, a nie dokonujących wiążących wyborów życiowych, że trudno mówić o jednym dominującym wzorcu. W przypadku migrantek, które znajdują pracę w sektorze domowym – jako opiekunki czy osoby sprzątające – kobiety często definiują swoją pracę zawodową w kategoriach zaczerpniętych z macierzyństwa, za pomocą których jednocześnie legitymizują decyzje o podjęciu pracy i ukrywają inne, niż dobro rodziny i poświęcenie, motywacje – własne ambicje zawodowe, chęć wyemancypowania, wiarę we własną sprawczość. Jak sądzę, dla kobiet z pokolenia pracującego zawodowo w okresie PRL praca nie stanowi takiej samej wartości jak dla ich córek, o czym świadczy fenomen niewymuszonej redukcjami rezygnacji z pracy (na przykład wcześniejsze emerytury, z których korzystały także pracowniczki sfery budżetowej niezagrożone zwolnieniem). W przypadku młodszego pokolenia kobiet, które miałam okazję obserwować – studentek urodzo-

Kobiety czerpią więcej satysfakcji z pracy na stanowiskach samodzielnych. Badania sugerują, że obecnie dla kobiet ważniejsze w pracy są potrzeby autonomii i samorealizacji. Z czego to może wynikać? Czy może kobiety muszą coś udowadniać – sobie i innym? To bardziej intuicja niż wiedza twarda, ale mam wrażenie, że autonomia i samorealizacja są elementem zinternalizowanej „materonormy”, która nie pozostaje bez wpływu na aktywność kobiet w aktywności publicznej, w tym pracy zawodowej. Emancypacyjny wymiar pracy zawodowej nie polegałby na zakwestionowaniu tradycyjnego porządku płci, ale na wykorzystaniu w pracy zawodowej związanych z nim praktyk jako kapitału kulturowego. Praca na rzecz domu i rodziny stanowi w tym kontekście punkt odniesienia w pracy zawodowej: daje kobietom poczucie pewnej niezależności, sprawczości, decyzyjności na poziomie organizacji dnia, kolejności wykonywania obowiązków, w mniejszym stopniu – delegowania tychże obowiązków na innych członków rodziny. Sfera domowo-prywatna oznacza samodzielność, ale także – to druga strona medalu – ograniczoną zdolność do współpracy na zasadach partnerskich równościowych.

9


Justyna Krzywicka, bez tytułu

że zarobki powinny być jawne, a system premiowania i awansów przejrzysty. Tym samym pracownicy mieliby poczucie, że są traktowani sprawiedliwie, że nie podlegają dyskryminacji ze względu na wyobrażone charakterystyki. Wiele firm takie systemy wartościowania pracy posiada m.in. określają one skalę wynagrodzenia w odniesieniu do wyznaczonych stanowisk, uwzględniają doświadczenie zawodowe, wiedzę, kompetencje pracowniczki/pracownika, szacują złożoność i uciążliwość pracy, ale także fakt, że zajęcie to wykorzystuje umiejętności poszukiwane na rynku. Można także zawsze sprawdzić średnią płacę na danym stanowisku w raportach firm doradczych.

Czy w Polsce kobiety na tych samych stanowiskach co mężczyźni zarabiają mniej? Według obowiązującego prawa pracodawca nie może już zakazywać porównywania wynagrodzeń między pracownikami. Należy pytać kolegę w pracy o wysokość jego wynagrodzenia? Zofia Łapniewska: Prowadzone dotąd badania wskazywały, że im wyższe stanowiska, tym mniej kobiet, a i rozwarstwienie w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn większe. Osobiście uważam,

10

Czy wysokość dochodów ma inny wpływ na mężczyzn niż na kobiety? Czy nadal to mężczyzna w rodzinie złożonej z kobiety, mężczyzny i dzieci uważany jest za żywiciela rodziny? Sądzę, że nadal silne są stereotypy dotyczące ról społecznych kobiet i mężczyzn, a do tego dochodzi także niższe poczucie własnej wartości kobiet. Zacytuję tu moją znajomą Annę Lipowską-Teutsch: „Przeprowadzono badania, w których kobiety i mężczyźni sami wyznaczali sobie płacę za taką samą pracę – płaca określona przez kobiety stanowiła 61% tego, co zażądali mężczyźni, gdy zaś oczekiwano, że za tę samą płacę wyznaczą sami sobie czas pracy, kobiety pracowały o 1/3 dłużej, co mogłoby świadczyć o tym, że konsekwencją nierówności jest uznanie jej za usprawiedliwioną”. Kobiety


wychodzą niejako z niższej siatki płac, często też w trudnej sytuacji społeczno-ekonomicznej akceptują każdą pracę, nawet znacznie poniżej swoich kwalifikacji. Aby niejako rozprawić się z mitami dotyczącymi postrzegania kobiet jako gorszych pracowników, w 2005 roku prawniczka Irmina Kotiuk zaproponowała mi napisanie tekstu do publikacji PSEP Równouprawnienie kobiet i mężczyzn – analiza badań, którą można pobrać pod adresem: www.psep.pl/pliki/publ/ rownouprawnienie.pdf. Wszelkie zebrane przez nas dane wskazywały, że Polki nie tylko są lepiej wykształcone, ale i mniej chorują, w równym stopniu zainteresowane są podjęciem pracy i awansami. Dodatkowo zadane powyżej pytanie dotyczy także „kryzysu męskości”. Nadal wymaga się od mężczyzn, aby byli żywicielami rodzin, ale oni w zetknięciu z rynkiem pracy często nie mają na to szans. Wiele dramatów dotyczy też sytuacji, gdy mężczyzna zarabia mniej niż jego partnerka. Zupełnie niepotrzebnie. Ważniejszymi czynnikami od materialnego wyścigu powinno być zadowolenie z wykonywanej pracy, pewność i poczucie bezpieczeństwa. Mam nadzieję, że niedługo dojrzejemy, by to docenić.

nie zawody, które one w większości uprawiają, są tymi najczęściej opanowanymi przez podobne zjawiska? Badania Eurostatu wskazują, że w Polsce wśród najmniej zarabiających (dwie trzecie mediany zarobków narodowych) jest 26% wszystkich pracujących kobiet i 18% pracujących mężczyzn. Są to jedynie dane dotyczące zatrudnionych etatowo pracowników. Trudno powiedzieć, jak duża część społeczeństwa pracuje w prekariacie, szacuje się nawet, że co trzecia osoba w Polsce. Sądzę, że nie tylko wiele kobiet pracuje na takich warunkach, lecz także często i bez umów w ogóle. Skutki będą ogromne – nie tylko obecne teraz problemy demograficzne (brak ubezpieczenia zdrowotnego nie zachęca do zachodzenia w ciążę), ale też rzesza ubogich emerytów w przyszłości. Z pewnością o niskim uposażeniu decyduje również profil wykonywanego zawodu, szczególnie tych prac, w których występuje „efekt stłoczenia” (za Harriet Taylor). W Polsce decyduje także inny czynnik, pracodawcy w bardzo niskim stopniu w porównaniu do innych krajów UE dzielą się zyskami ze swoimi pracownikami, a przecież koszty pracy w naszym państwie nie należą do wysokich.

Czy umowy śmieciowe i bardzo niskie wynagrodzenia szczególnie uderzają w kobiety? Czy to

emicka, aktywistka, obecnie ekonomicznych, nauczycielka akad Zofia Łapniewska – doktorka nauk na Uniwersytecie Humboldta sdyscyplinarnych Studiów Gender pracowniczka naukowa Centrum Tran w Berlinie.

u Historycznego Uniwersylwentka UJ. Pracowniczka Instytut Dobrochna Kałwa – historyczka, abso 012) i profesorka gościnna 1–2 w Instytucie Historii UJ (200 nkt adiu ej eśni Wcz go. skie szaw tetu War ńskich, Geisteswissenschaftliendystka m.in.: Fundacji Lanckoro w Universität Erfurt (Niemcy). Styp fii Kobieta aktywna w PolFundacji Fulbrighta. Autorka monogra ches Zentrum der Universität Leipzig, ięconych historii kopośw w k kobiecych oraz licznych artykułó sce międzywojennej. Dylematy środowis et. kobi racji mig j esne i historii gender i współcz biet w XIX i XX wieku, metodologi

11


Netokracja , czy li praca i w ładza po kapita lizmie

Wstęp

Nowy podział klasowy

Alexander Bard i Jan Söderqvist stworzyli koncepcję netokracji, czyli formacji społecznej, która – ich zdaniem – zastępuje w chwili obecnej kapitalizm. Jest to wizja w przewrotny sposób nawiązująca do klasycznych kategorii Marksowskiej ekonomii politycznej. Nowy system na nowo definiuje pracę, przy czym nie należy mieć złudzeń: „Nasza przyszłość maluje się raczej w ponurych barwach”1.

U dołu piramidy społecznej znajduje się uwięziony w sieci konsumpcji konsumtariat (nowego typu proletariat), którego członkiem może zostać każdy. Hiperkapitalizm ma charakter sedatywny: jego troską jest nie tyle maksymalizacja zysków, ile zapobieganie niepokojom społecznym i wirtualnej przemocy skierowanej przeciw netokracji. Nad tą podstawową siecią nieustannie tworzone są sieci mniejsze, które konkurują między sobą. Funkcjonują one wedle zasad kapitalistycznych. Na samym szczycie jest dominująca klasa netokratów, dysponujących kontaktami i wiedzą, które są przydatne dla sieci. Tworzone są bezlitosne, oparte na sieciach struktury władzy, w których nie mają znaczenia ani bogactwo (główna wartość kapitalizmu), ani tym bardziej rodowe nazwisko (jak w feudalizmie), ale atencjonalistyczność jednostki: dostęp do informacji, umiejętność absorbowania i sortowania, zdolność do uogólniającego spojrzenia, zwracania uwagi i dzielenia się cennymi informacjami. Oznacza to trudność zlokalizowania, a tym bardziej kontrolowania rzeczywistych ośrodków władzy. Dlatego też kolejne szczeble kariery będą jeszcze trudniejsze do osiągnięcia niż w kapitalizmie, a niepisane zasady rządzące społeczeństwem jeszcze bardziej złożone i niedostępne4.

W nowej rzeczywistości zasadniczą rolę odgrywają społeczne sieci, które próbują zdominować rozwój polityczny. Skutkuje to podważeniem demokratycznej reguły: jeden człowiek – jeden głos. Znaczenia nabiera wtajemniczenie we właściwe sieci, co pozwala wpływać na podejmowanie istotnych decyzji. Zasadą staje się: jeden członek sieci – jeden głos. W ten sposób społeczeństwo obywatelskie przekształciło się w „pasożyta na ciele społeczeństwa, niebezpiecznego potwora o wielu głowach, strażnika i udzielnego władcę demokracji przedstawicielskiej”2. Według Barda i Söderqvista: Błędem powszechnie popełnianym przez teoretyków informacji późnego kapitalizmu jest przekonanie, że przezroczystość sieci doprowadzi do większej otwartości społeczeństwa i pełnej demokratycznej kontroli na wszystkich poziomach, a także zrównania szans wszystkich uczestników, którzy będą mieli te same wpływy i taki sam dostęp do informacji. To rozumowanie traktować trzeba jak netokratyczną propagandę paliatywną. (…) To, co obowiązuje w sieci, obowiązuje tylko tam i nie mówi nam nic o dynamice funkcjonującej w skali makro, pomiędzy różnymi sieciami, lub mówiąc inaczej, w wirtualnym społeczeństwie rozumianym jako całość. Społeczeństwo informacyjne jest w znacznej mierze zdominowane przez hierarchie władzy. Nie są one jednak tworzone w tradycyjny sposób – punktem wyjścia nie są jednostki, firmy i organizacje – ale na podstawie członkostwa w sieci3.

12

Sławomir Czapnik

Powyższa konstrukcja, jakkolwiek przejawiająca dążenia do uniwersalności, faktycznie odnosi się co najwyżej do świata rozwiniętych państw kapitalistycznych, a zwłaszcza Skandynawii, która jest ojczyzną autorów. Całkowicie pomija ona problem wybrakowanych konsumentów, tj. ludzi, których istnienie nie jest konieczne dla globalnej gospodarki, bo nie mają dość pieniędzy, aby zwiększać chłonność rynku konsumenckiego. Stają się oni – jak nazywa ich Bauman – „ludźmi na przemiał”, odpadami powstałymi w wyniku


postępu gospodarczego, który wydaje się mieć bezosobowy i czysto techniczny charakter, nie wiążąc się z decyzjami konkretnych ludzi5.

Sedatywność kapitalizmu Podkreślmy, że teza o sedatywności kapitalizmu została ugruntowana na kilkadziesiąt lat przed dynamicznym rozwojem technologii informacyjnych i komunikacyjnych. Zdaniem Habermasa, rozwój kapitalizmu w XX wieku spowodował, że do jego analizy nie można stosować już bezwarunkowo dwóch podstawowych kategorii Marksowskich, to jest walki klasowej i ideologii. Walka klas społecznych ukształtowała się dopiero na podłożu kapitalistycznego sposobu produkcji. Kapitalizm regulowany przez państwo, stanowiący wynik reakcji na wynikłe z otwartego antagonizmu klasowego zagrożenie systemu, łagodzi jednak konflikt klasowy. Polityka rekompensat zapewnia lojalność ludzi zależnych od zapłaty, co prowadzi do łagodzenia konfliktów. Z tego względu konflikt klasowy, a także wbudowana w strukturę społeczeństwa prywatna forma użytkowania kapitału, pozostają niewidoczne. Przysłaniają go inne, nieuwarunkowane klasowo, konflikty. Co więcej, otwarte konflikty interesów społecznych wybuchają z tym większym prawdopodobieństwem, im mniej naruszenie tych interesów zagraża systemowi6. Jak zauważa Claus Offe, takie sprzeczności należy interpretować nie jako antagonizmy klasowe, ale jako skutek prywatnego użytkowania kapitału i kapitalistycznego panowania. Jego zdaniem: „Pozycja nadrzędna przypada tu interesom, które – choć nie dadzą się jednoznacznie zlokalizować – potrafią na gruncie istniejącego mechanizmu gospodarki kapitalistycznej bronić się przed naruszeniem stabilności systemu, wiążąc z takimi próbami poważne ryzyko”7. Stanowisko Offego wyraźnie pokazuje, że problem nieprzejrzystości struktury władzy (szeroko pojmowanej) w kapitalizmie jest znany od dziesiątków lat i ma wyraźny związek z rosnącą złożonością systemów społecznych. W tym kontekście pojawia się pytanie, na które odpowiedź przekracza ramy niniejszych rozważań i wymaga odrębnych badań – czy zmiany zachodzące w społeczeństwach nasyconych nowoczesnymi technologiami jedynie pogłębiają to zjawisko (mają charakter ilościowy), czy też prowadzą do powstania nowej jakości.

Sytuacja najniższej klasy (podklasy), sugerują teoretycy netokracji, się nie zmieni, gdyż – podobnie jak w kapitalizmie – nie jest ona w stanie spojrzeć poza siebie (jest klasą w sobie, a nie dla siebie). Ulegając mirażom samorealizacji, stara burżuazja i nowy konsumtariat zajmują się własnymi problemami, nie próbując kwestionować nowego porządku. Podklasa nie składa się już z robotników w powszechnie używanym tego słowa znaczeniu, gdyż cechą ją charakteryzującą jest nie tyle spełnianie przez nią funkcji surowca albo bycie kosztem przedsięwzięć klasy dominującej, ile raczej odgrywanie roli konsumenta tych przedsięwzięć. Najważniejsze, że konsumuje – klasę tę definiuje nie fakt odgrywania przezeń podporządkowanej roli w produkcji, ale raczej to, że „konsumuje ona na rozkaz tych, którzy stoją wyżej”8. Nadrzędna pozycja burżuazji w paradygmacie kapitalistycznym oparta była na posiadanych przez nią uprawnieniach do określania pracy, którą ma wykonać klasa robotnicza. W nowym paradygmacie nowa klasa dominująca rządzi nową podklasą dzięki manipulowaniu żądzą posiadania podklasy. Nieustanne podkreślanie wyborem danego stylu życia, że się jest niezależnym od konsumpcyjnych żądz, staje się nader istotną, „symboliczną wartością dla netokracji, pozwalającą zachować dystans do tłumu prostaków”9. Zauważmy, że takie stwierdzenie wykazuje dużą zbieżność z Veblenowskim postrzeganiem kapitana przemysłu i robotnika (ten pierwszy jest aktywny i twórczy, a drugi – pasywny). Powyższe rozróżnienie budzi liczne wątpliwości. Bard przyznaje, że nigdy nie robi wielkich planów, a jedynie stara się zrobić coś, żeby dzień był przyjemny. Jego zdaniem, większość kreatywnych ludzi dzisiaj podobnie jak on robi równocześnie wiele różnych rzeczy. Przynajmniej jedna z nich pozwala im zarobić na utrzymanie, ale robią wszystko przede wszystkim dla zabawy. Jak podkreśla on: Nie twierdzę, że pieniądze w ogóle nie są ważne, ale istnieją stany pośrednie pomiędzy całkowitym brakiem pieniędzy i posiadaniem dużych pieniędzy. (…) Ale to już nie kapitalizm, w którym chodziło o bycie jak najbogatszym. Dziś raczej chodzi o to, żeby wymyślić własny sposób na życie i być twórczym. To zapewnia znacznie wyższy status niż bogactwo10.

13


Wydaje się, iż zarówno konsumtariusze, jak i netokraci hołdują zasadzie, że współcześnie konsumpcja nie musi się uzasadniać niczym innym niż przyjemnością – skądinąd złudną i chwilową – którą niesie. Klasyczne psychologiczne definicje potrzeby określają ją jako stan napięcia, ulegający rozładowaniu w chwili zaspokojenia potrzeby. Jak wyjaśnia Bauman, „Społeczeństwo konsumpcyjne głosi niemożność zaspokojenia i własny postęp mierzy stale rosnącym pożądaniem”11. Kieruje się ono nie tyle potrzebami (nawet najbardziej wyrafinowanymi, choćby związanymi z tożsamością), ile pragnieniami, czyli zjawiskami o bardziej ulotnej i kapryśnej naturze. Pragnienie ma charakter samorodny, niewymagający uzasadnienia czy usprawiedliwienia, a zarazem pozostaje nienasycone. Co więcej, „Pragnienia, bez potrzeby ujarzmiania i krępowania, należy wyzwolić i zapewnić im wolność, mało, pobudzić do szaleństwa, tak żeby przekraczały wszelkie granice i na dobre się rozszalały”12. W tej sytuacji człowiek nieuchronnie określa się poprzez przedmioty, które posiada. Dla konsumtariusza może to być telewizor plazmowy, a dla netokraty – na przykład potrawa z mięsa egzotycznego zwierzęcia, jednego z ostatnich przedstawicieli swojego gatunku. Wydaje się, że przekonanie o własnej wyjątkowości i nieuleganiu jakiejkolwiek manipulacji stanowi jedynie fałszywą świadomość netokracji, która – podobnie jak wszelkie inne klasy – musi działać w ramach reguł rządzących kapitalizmem. Chcąc zdobyć pieniądze, musi zaoferować pożądane na rynku towary i usługi.

Ideologia merytokracji Zdaniem Barda i Söderqvista, ideologią, która wyjaśni tę sytuację jako efekt rzekomo naturalnego biegu rzeczy, jest merytokracja; dzięki jej wprowadzeniu w życie nic nie miałoby być przesądzone z góry: ani pochodzenie, ani pieniądze nie determinują twojego losu, jedynie talent i pracowitość. To nowa wersja starego mitu o pucybucie, który może zostać milionerem. Z jednej strony wzrost równouprawnienia jest tożsamy z większą możliwością stero-

14

Ewa Ciałowicz, bez tytułu

wania swym sukcesem przez jednostkę. Z drugiej strony, zwiększa się osobista odpowiedzialności i osobiste obowiązki – własna porażka staje się tym bardziej dotkliwa. Skutkiem realizacji zasady merytokracji jest nieustanne uszczuplenia zasobów podklasy, pozbawianie jej ludzi utalentowanych, czyli potencjalnych liderów. Elita umacnia swoją pozycję dzięki owej cyrkulacji. Istnienie przywilejów łatwiej uzasadnić, gdy oparte są na zasługach, ponieważ wtedy się je zdobywa (przynajmniej częściowo), a nie dziedziczy13. Warto dodać, że w łonie netokracji, podobnie jak wcześniej burżuazji, będzie istniał zasadniczy konflikt, który obecnie dotyczy kwestii praw niematerialnych – kwestii prawa autorskiego, patentów, kodowania i zapór sieciowych. We-


dług Barda i Söderqvista, linia podziału biegnie między netokracją, która broni wyłącznego prawa do posiadania informacji, a netokratycznymi zdrajcami klasowymi, którzy uważają za niemoralne wszystko, co utrudnia rozprzestrzenianie się informacji14. Przykładem takiego konfliktu była walka o stworzenie kompletnej mapy genomu ludzkiego. Uczestniczyło w niej międzynarodowe konsorcjum akademickich instytutów badawczych Human Genome Project i komercyjna firma Celera, chcąca zarabiać na patentach dotyczących genetyki15. Warto dodać, że Marks i Engels byli właśnie typowymi przedstawicielami burgeois, którzy starali się robić wszystko dla obalenia panowania własnej klasy16.

Podsumowanie Zarys krytyki netokracji pokazuje, że koncepcja Barda i Söderqvista jest nader prowokacyjna, skłaniająca do myślenia w dłuższej perspektywie, choć zarazem niepozbawiona słabych stron. Dowodzi też, że koncepcja Marksowskiej ekonomii politycznej może być nadal inspirująca. Szwedzcy autorzy postawili poniekąd Marksa na głowie, przypisując nowej klasie rządzącej cechy w najmniejszym stopniu niepowiązane z bazą materialną. Ten pogląd wydaje się nadmiernie uproszczony i w ostatniej instancji woluntarystyczny. Nie zmienia to jednak faktu, że ta próba spojrzenia poza kapitalistyczny horyzont jest godna uwagi i – jak sądzi na przykład Edwin Bendyk – zawiera „mnóstwo trafnych intuicji dotyczących rozwoju współczesnej cywilizacji”17.

dzy – prestiż oparty jest na oznakach zewnętrznych. Dzięki temu, że jej przedstawiciele zyskują i podtrzymują poważanie wśród ludzi, jest również ważna jako podstawa oceny samego siebie. Veblen wyjaśnia, że: We wszystkich stadiach rozwoju kultury, z wyjątkiem najniższego, warunkiem satysfakcji wewnętrznej i szacunku dla samego siebie jest „odpowiednie otoczenie” i zwolnienie od „czarnej roboty”. Przymusowa rezygnacja z tego „poziomu przyzwoitości”, zarówno jeśli chodzi o rodzaj wykonywanej pracy, jak i standard życia codziennego, uważana jest za poniżającą bez względu na to, co myślą o tym inni18.

Przypisy: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10

11 12 13 14 15 16 17

Zaznaczmy, że netokracja pod pewnymi względami przypomina Veblenowską klasę próżniaczą. Również ona zakłada widoczne dowody tego bogactwa i wła-

18

A. Bard, J. Söderqvist, Netokracja. Nowa elita władzy i życie po kapitalizmie, przeł. P. Cypryański, Wydawnictwo Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2006, s. 25. Tamże, s. 86. Tamże, s. 127–128. Tamże, s. 128–129. Z. Bauman, Życie na przemiał, przeł. T. Kunz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005, s. 66-67. J. Habermas, Technika i nauka jako „ideologia”, przeł. M. Łukasiewicz, w: J. Szacki (red.), Czy kryzys socjologii?, Czytelnik, Warszawa 1977, s. 375. C. Offe, Zur Klassentheorie und Herrschaftsstruktur im staatlich regulierten Kapitalismus (rękopis), cyt. za: tamże, s. 376. A. Bard, J. Söderqvist, Netokracja. Nowa elita władzy i życie po kapitalizmie, dz. cyt., s. 131-132. Tamże, s. 50. Nigdy nie robię wielkich planów. Z Alexandrem Bardem rozmawia Mirek Filiciak i Alex Tarkowski (2008), „Kultura 2.0”, 3 czerwca, http://kultura20.blog.polityka. pl/2008/06/03/nigdy-nie-robie-wielkich-planow-wywiad-z-aleksandrem-bardem-cz-i/ (dostęp: 05.11.2013). Z. Bauman, Społeczeństwo w stanie oblężenia, przeł. J. Margański, Wyd. Sic!, Warszawa 2006, s. 212. Tamże, s. 217. A. Bard, J. Söderqvist, Społeczeństwo w stanie oblężenia, dz. cyt., s. 142. Tamże, s. 245. Tamże. Por. m.in.: F. Wheen, Karol Marks. Biografia, przeł. D. Cieśla, W.A.B, Warszawa 2005. E. Bendyk, Wywiad z Bardem na Kulturze 2.0. „Antymatrix” 2008, 4 czerwca, http://bendyk.blog.polityka. pl/2008/06/04/wywiad-z-bardem/ (dostęp: 05.11.2013 r.). T. Veblen, Teoria klasy próżniaczej, przeł. J. Frentzel-Zagórska, Muza, Warszawa 1998, s. 32.

lskiego. Autor ytucie Politologii Uniwersytetu Opo Sławomir Czapnik – adiunkt w Inst komunikowaa yczn polit omia ekon e. Amerykańska monografii Władza, media i pieniądz w Polsce, igii daktor monografii o Kościołach i rel nia (wybrane zagadnienia), współre likacji pub 40 o okoł waniu), autor i współautor a także o Izraelu (obie w przygoto o koa nauk m, ksiz mar i ksa Mar wcze: myśl Karola naukowych. Zainteresowania bada ć. snoś ocze now na płyn , ryzm dowe, terro munikowaniu, bezpieczeństwo naro

15


Prometejski ogie ń i łzy Erosa

Ewa Łukaszyk

Poza zasad ą wydajno ści

Nowoczesność, zapoczątkowana przez rewolucję przemysłową, ustanowiła nie tylko kapitalistyczne kryterium wydajności, ale i nowy sposób życia, oparty na paradoksalnych formach wyrzeczenia. W Szkicach z socjologii religii Max Weber pisze o swoistym rozplenieniu ideału ascetycznego w kapitalistycznym życiu: kiedy asceza została przeniesiona z cel zakonników do życia zawodowego, a następnie zaczęła opanowywać wewnątrzświatową moralność – pomogła w budowie gigantycznego kosmosu nowoczesnego porządku gospodarczego (…). Kosmos ten określa dziś z nieuniknionym przymusem sposób życia wszystkich jednostek, które urodziły się w jego trybach, nie zaś tylko sposób życia wykonujących bezpośrednio ekonomiczną czynność zarobkową1.

Obserwowany we współczesnym życiu przerost materialnej obfitości jest nie tylko bezpośrednim derywatem kapitalistycznej ascezy jako postawy umożliwiającej akumulację dóbr, ale także jej specyficzną formą, ponieważ gromadzenie oparte jest na zinterioryzowanym odrzuceniu spełnienia i wewnętrznej odmowie rozkoszowania się stanem posiadania, jaki został osiągnięty. Współczesny człowiek nie potrafi przerwać ani produkcji, ani konsumpcji, gdyż odmawia sobie poczucia nasycenia, w paradoksalny sposób

16

interioryzując ascetyczną postawę wiecznego przeżywania braku. Konsumowanie nie niesie zaspokojenia, tożsamego z naturalnym kresem pragnienia, gdyż prowadziłoby to do przerwania cyklu produkcyjnego. Dlatego też stało się jeszcze jedną, konieczną i pilną formą pracy do wykonania, zostało poddane frenetycznym rytmom wprowadzonym przez nowoczesność. Ten podwójny przymus produkcji i współzależnej z nią konsumpcji stawia pod znakiem zapytania możliwość erotyzmu, który jako autoteliczny, pozbawiony zewnętrznej celowości przejaw życia nie znajduje miejsca w świecie rządzącym się zasadą wydajności. Erotyzm wchodzi w konflikt z pracą przede wszystkim w wymiarze temporalnym, jako bezproduktywna zwłoka. Z drugiej strony zapas sił, które nie zostały przeznaczone (zmarnowane?) na energochłonną rozkosz, może utrzymywać nowoczesnego człowieka nie tylko w stanie nieustannej aktywności, ale i gotowości na zachcianki, będące poręcznym przeciwieństwem pożądania. Jak pisze Zygmunt Bauman, zasianie, pielęgnowanie i podsycanie pożądania wymaga czasu (nieznośnie długiego czasu jak na standardy kultury, która nie cierpi zwłoki i zamiast niej proponuje „błyskawiczną satysfakcję”). Pożąda-


nie potrzebuje czasu, by wykiełkować, rozwinąć się i dojrzeć. Gdy wszystkie „długie terminy” kurczą się coraz bardziej, proces dojrzewania pożądania uparcie opiera się próbom przyspieszenia2. Jednocześnie „folgowanie sobie” w odpowiedzi na wyłaniające się zachcianki pozostaje sprzężone z ascetycznym systemem dyscypliny, samokontroli i wielopostaciowej deprywacji, jakiej poddany jest nieustannie człowiek jako pracownik.

powrócił do historii Don Juana w 2005 roku, tworząc sztukę Don Giovanni ou O dissoluto absolvido („Don Giovanni, czyli rozpustnik ułaskawiony”)4, która stała się zarazem osnową opery Azio Corghiego Il dissoluto assolto. Centralne pytanie, jakie zostaje w niej zadane, dotyczy problemu potępienia bądź odkupienia Don Juana. Żadna z tych opcji nie wchodzi bowiem w grę wobec nieobecności nadprzyrodzonych instancji: ojcowska klątwa pozostaje nieskuteczna, a piekielne płomienie mające pochłonąć rozpustnika ledwie się zapalają i natychmiast gasną. Przywrócenie porządku naruszonego przez uwodziciela możliwie jest więc jedynie na planie doczesnym, dzięki obnażeniu, nazwaniu i skorygowaniu tego, co stało się z jego erotycznym życiem. By zemścić się na Don Juanie, Elvira może jedynie rzucić mu w twarz prawdę o żałosnym stanie jego erotycznej kondycji, o jego niezdolności do osiągnięcia rozkoszy. Don Juan mnożący swe podboje jest w gruncie rzeczy erotycznym impotentem. Dopiero kiedy problem zostaje nazwany, otwiera się droga do odkupienia przez autentyczną miłość zrywającą z prymatem liczby, wydajności i skuteczności.

Pierwszym człowiekiem nowoczesnym, wczesnym przedstawicielem tej nowej kultury „niecierpiącej zwłoki”, stał się Don Juan, zamieniający życie erotyczne na frenetyczną sukcesję błyskawicznych podbojów. Żadna z uwiedzionych przez niego kobiet nie zatrzymuje go na dłużej, gdyż burlador nie pozwala sobie na to, co jest rozciągłą w czasie istotą autentycznego erotyzmu, a mianowicie na rozkoszowanie się zwłoką, odraczanie spełnienia, a wreszcie tegoż spełnienia smakowanie. Jego miłosne podboje zostają poddane kwantytatywnej logice wydajności wyrażonej przez stosunek liczby osiągniętych celów do jednostki czasu. Don Juan staje się pseudoerotyczną maszyną. Wobec predominacji ilości wszelkie różnice jakościowe schodzą na dalszy plan, toteż nic dziwnego, że wszystkie kobiety, niezależnie od społeczj z nią konsumpcji nego statusu czy fizycznej atrakPrzymus produkcji i współzależne cyjności, są w tej perspektywie żliwość erotyzmu, stawia pod znakiem zapytania mo równowartościowe. Aria Leporely zewnętrzktóry jako autoteliczny, pozbawion la, zawarta w Mozartowskiej injduje miejsca terpretacji kształtującego się donej celowości przejaw życia nie zna dajności. piero mitu nowoczesności, opiera w świecie rządzącym się zasadą wy się na liczbie i opiewa w gruncie rzeczy zasadę wydajności zastosowaną do życia erotycznego: Saramago, pisarz przyznający się do lewicowej proweniencji i bezpośredni spadkobierca neoIn Italia seicento e quaranta, realistów, przez całą swoją karierę pisarską poin Lamagna duecento e trent’una, cento in Francia, in Turchia novant’una, dejmował problem pracy. Modyfikuje wszakże ma in Ispagna son già mille e tre3. marksowską inspirację, umieszczając problem alienacji w metafizycznym kontekście. W takich Prawdziwe zaspokojenie pożądania oznaczałoby powieściach, jak wydana w 1991 roku Ewangeprzynajmniej chwilową przerwę w pracy tej ma- lia według Jezusa Chrystusa5, Saramago mówi nie szyny, toteż nowoczesne uwodzenie przeskakuje o człowieku, któremu odbiera się wytwór jego fazę spełnienia, odrzuca rozkosz, aby utrzymy- pracy, ale o człowieku, któremu odbiera się samą wać w nieustannym ruchu rozpędzony mecha- pracę, uniemożliwiając mu spełnienie w twórnizm cyklicznie powtarzanych podbojów. czym działaniu. Nadrzędna instancja alienująca ma tu charakter absolutny, jest nią Bóg zazdrosPortugalski laureat literackiej Nagrody Nobla, ny o zdolności człowieka. Oddziela go więc od choć zarazem znany skandalista, José Saramago, warsztatu, wytrąca z osiadłości i rzuca w wę-

17


ą część ludzkiego Praca, zamiast uwolnić coraz większ tylko w coraz większym życia spod presji konieczności, nie ostawia na nie coraz stopniu wypiera relacje osobiste, poz sne tempo i kryteria. mniej miejsca, ale też narzuca im wła

drówkę, w której człowiek jest zmuszony stać się bezrobotnym nomadą. Inna, tylko z pozoru bardziej doczesna wizja tej samej, podstawowej sytuacji alienacji pojawia się w powieści A Caverna („Jaskinia”) z 2000 roku6. Tym razem wyłania się już bezosobowa korporacja i centrum handlowe, które sprowadza plastikowe towary z niewiadomego, dalekiego źródła, pozbawiając pracy miejscowego garncarza. Raz jeszcze wyalienowany człowiek traci domowość, która jest u Saramaga zarazem synonimem warsztatu wytwórczego. Rzemieślnik może się stać co najwyżej strażnikiem w centrum handlowym, wytwarzanie zostaje zdegradowane do pilnowania. Jednakże ostateczne oderwanie człowieka od pracy spełnia się w ostatniej powieści, Kainie7. Tytułowy bohater, tułając się po świecie, znajduje zatrudnienie przy deptaniu gliny w cegielni. Zostaje jednak oderwany nawet od tak zalążkowego warsztatu przez nowe, zaskakujące wcielenie tej samej metafizycznej siły zazdrosnej o twórczą pracę człowieka. Tym razem chodzi o alienację seksualną, gdyż z błota wyciąga go spragniona męskiego ciała królowa. Raz jeszcze pracownik staje się strażnikiem, przywoływanym cyklicznie do królewskiego łoża ze względu na szczególną wydajność, jaką udaje mu się osiągać. Raz jeszcze ciało zostaje umaszynowione, stając się seksualnym narzędziem. Wyalienowana seksualność znamionuje więc świat naznaczony podwójną utratą autentyczności: pracy i erotyzmu. W Saramagowskiej perspektywie wytwór jako cel poczynań człowieka niemalże ginie z oczu. Garncarz pracuje nie po to, by uzyskać kubek, talerz czy ogrodowego krasnala, lecz przede wszystkim dla samego lepienia. Praca zbliża się do erotyzmu jako działanie autoteliczne, które samo w sobie przekształca się w źródło rozkoszy. Można tu odnaleźć paradygmat prometejskiej masturbacji z prapoczątków ludzkości, gdy człowiek nauczył się rozpalać ogień za pomocą usilnego wwiercania się twardym kijem w zagłębienie w kawałku miękkiego drewna, być może odgrywając w ten sposób usil-

18

ny i wytężony charakter aktu seksualnego. Nowoczesność podjęła wiele erotycznych metafor choćby w wyobraźni tłoków i cylindrów, dostrzeżonej przez Duchampa i surrealistów. Tym razem jednak akcent pada na automatyzm, obsesyjną cykliczność i żwawe rytmy. Erotyzm zostaje nie tyle wyparty, ile wchłonięty przez dziedzinę produkcji. Również jeden z najbardziej kontrowersyjnych współczesnych pisarzy hiszpańskich, Juan Goytisolo, przedstawia w wydanej w 1980 roku powieści Makbara świat nowoczesności jako paradoksalne współistnienie ascezy i rozpasania: „chodziłaś do kabaretów i night-clubów, saun, pornoshopów, salonów masażu – to była logiczna reakcja na surowy i mnisi reżim, w którym żyłaś”8. Ukazany tu żeński podmiot zostaje doprowadzony do aseksualnego stanu „pszczoły robotnicy”, wprzęgniętej w tryb pracy korporacyjnego ula; reprezentuje aseptyczne ciało nowoczesne, doskonale funkcjonujące w systemie produkcji i konsumpcji. O ile autentyczny erotyzm byłby działalnością pozarynkową, mieszczącą się w „szarej strefie”, o tyle jego substytuty doskonale wpisują się w dominujący porządek gospodarczy. „Elektryczne wibratory, naszyjniki i bransoletki z gwoździami, gumowe palce, kolczyki na sutki, pierścienie na jądra i fallusa, łańcuch, kneble, kajdanki, pejcze, maszynki, skóry”9 – to wystawione na sprzedaż towary jak każde inne, zasilające dominujący nurt cyrkulacji dóbr. Rynek dodatkowo rozwija się dzięki medykalizacji ciała i ducha: płatnym konsultacjom lekarskim i psychiatrycznym, operacjom plastycznym, kuracjom hormonalnym, tabletkom nasennym i uspokajającym, a nawet sprzedaży mrożonego nasienia. Nowoczesne ciało jest bowiem scharakteryzowane przez atrofię organów, które okazały się przeżytkiem, skoro potrawy zostały zastąpione „drogimi koncentratami”10, a „nowoczesne społeczeństwa przemysłowe odrzucają ryzykowne, amatorskie, kłopotliwe techniki w dziedzinie kopulacji”11. Erotyzm, niespełniający kryteriów wydajności, znika z życia jako strata czasu, moment zawieszenia,


w którym obywatel nie wytwarza tego, co później skonsumuje, ani też nie konsumuje tego, co wcześniej wytworzył. Zgodnie z dewizą „czas to pieniądz”, przedłużające się gry wstępne zostają zredukowane do „ceremonii” trwającej „minutę i trzydzieści sekund z zegarkiem w ręku”, co oznacza „nieprawdopodobną oszczędność pieniędzy, zachodu i energii”12. Przedstawiony przez Goytisola w krzywym zwierciadle świat nowoczesny nie zna erotyzmu, ponieważ nie potrafi dopuścić zwłoki, oznaczającej utratę czasu i pieniędzy. Ta rzeczywistość, przyrównana już to do ula pełnego aseksualnych pszczół, już to do niebios zamieszkiwanych przez pozbawione płci anioły, jest zrośnięta zarówno z bliżej nieokreślonym, korporacyjnym światem kapitalizmu, jak i z czymś na kształt monopartyjnego systemu w typie komunistycznym. Jej przeciwwagą jest świat na wskroś nienowoczesny, ulokowany w turystycznym „Morocco”, stającym się zarazem rezerwatem ciała. Obraz postkolonialnej alienacji mieszkańców północnej Afryki zbiega się we frapujący sposób z losem Kaina. Zarówno u Saramaga, jak i u Goytisola wyklęty człowiek zostaje przeniesiony z degradującej pracy fizycznej do roli seksualnego sługi. Za każdym razem pracuje wszakże dolną połową ciała. Kain, nim trafił do przedsionka komnaty królowej, deptał glinę. U Goytisola napotykamy nieszczęśnika wyciągniętego z dantejskiej kadzi, w której deptał skóry przeznaczone do garbowania. On również, jako posiadacz imponującego członka, ma zasilić deficytowy rynek płatnej męskości. W nowoczesnym świecie ciało staje się bowiem nowym rodzajem sprowadzanego z (byłych) kolonii surowca. Zostaje on wprowadzony w obieg jako brakujący element feerycznej machiny matrymonialnego parku, „Pronuptii”, gdzie można nabyć wszystko, od obrączek po wymarzoną podróż poślubną, i gdzie jedyny deficyt wynika z trudności znalezienia partnera do ceremonii. Importowane ciało zostaje więc wprzęgnięte we wszechogarniający system spełniania zachcianek, wśród których znajdują miejsce także romantyczne marzenia o miłości i małżeństwie. Erotyzm rozumiany po Bataille’owsku, jako „niezafałszowana forma świadomej autonomii człowieka”13, ginie niemal zupełnie z horyzontu późnej nowoczesności, wyparty przez rozliczne

substytuty i zastępniki. Żyjemy w epoce głębokiego kryzysu prywatności, w której praca się rozrasta, anektując inne sfery życia. Już przed ponad półwieczem Herbert Marcuse, podważając tezę Freuda o niemożliwości przezwyciężenia konfliktu między zasadą przyjemności a zasadą rzeczywistości, postawił wyzwanie stworzenia „cywilizacji Erosa” jako przeciwwagi cywilizacji prometejskiej14. Sądził wówczas, że dokonująca się dzięki rewolucji technologicznej redukcja czasu pracy pozwoli nam na szczęśliwsze życie wypełnione harmonią, spokojem i równowagą. Ta przepowiednia okazała się zupełnie nietrafiona. Praca, zamiast uwolnić coraz większą część ludzkiego życia spod presji konieczności, nie tylko w coraz większym stopniu wypiera relacje osobiste, pozostawia na nie coraz mniej miejsca, ale też narzuca im własne tempo i kryteria. Społeczeństwo dostatku nie stało się bynajmniej Marcusowskim społeczeństwem spod znaku Narcyza-Orfeusza, otwierającym przed jednostką pole wewnętrznej eksploracji i spontanicznej twórczości. Rzucone przez Marcuse’a wyzwanie pozostaje bez odpowiedzi, jednak dociskająca śruba groteskowej ascezy, jakiej poddany jest współczesny człowiek, wymusza ponowne postawienie podwójnej kwestii pracy i erotyzmu jako utraconych form spontaniczności i wolności. Przypisy: 1

M. Weber, Szkice z socjologii religii, wyd. 2, przeł. J. Prokopiuk, H. Wandowski, Książka i Wiedza, Warszawa 1995, s. 108. 2 Z. Bauman, Razem osobno, przeł. T. Kunz, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003, s. 24. 3 Libretto Lorenza da Pontego do opery Don Giovanni Wolfganga Amadeusza Mozarta, akt I; http://www.teatroallascala.org/includes/doc/2011-2012/libretto/don-giovanni.pdf. 4 J. Saramago, Don Giovanni ou O dissoluto absolvido, Caminho, Lizbona 2005. 5 J. Saramago, Ewangelia według Jezusa Chrystusa, przeł. C. Długosz, SAWW, Poznań 1992. 6 J. Saramago, A Caverna, Caminho, Lizbona 2000. 7 J. Saramago, Kain, przeł. W. Charchalis, Poznań, Rebis, Poznań 2013. 8 J. Goytisolo, Makbara, przeł. W. Charchalis, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2006, s. 27. 9 Tamże, s. 27. 10 Tamże, s. 108. 11 Tamże, s. 116. 12 Por. tamże, s. 120–121. 13 G. Bataille, Historia erotyzmu, przeł. I. Kania, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1992, s. 10. 14 H. Marcuse, Eros i cywilizacja, przeł. H. Jankowska i A. Pawelski, Muza SA, Warszawa 1998.

19


M atka Po lka dzisiaj ?

Aleksandra Byrska

Kobieta pracuj ąca XX I wieku

Praca jest integralną częścią ludzkiego życia i jako taka powinna być dostrzegana, choćby na marginesach ważniejszych tematów. W polskiej literaturze kobiecej po 1989 roku trudno wskazać powieść, której głównym tematem byłoby zatrudnienie. Z tła, sytuacji, fragmentów można jednak złożyć obraz pracujących kobiet w pewien sposób reprezentatywny dla całości, równocześnie zadając sobie pytania: Dlaczego jest ich tak mało, czemu brak pozytywnych przykładów? Dlaczego polskie autorki nie decydują się na stworzenie pozytywnego wzorca? Czy matka Polka jest od wieków tak przepracowana, że uciążliwy schemat jest bezpieczniej omijać? Czy polskie społeczeństwo nadal wierzy, że kobieta nie może być spełniona poza pracą dla domu i rodziny, co wynika z przedstawień w literaturze popularnej?

Macierzyństwo Matka Polka nie jest przeszłością. Można mówić wiele na temat wpływu rewolucji feministycznej oraz przemian ustrojowych na teorię i praktykę literatury i na codzienne życie, jednak krótka analiza sytuacji wystarczy, aby stwierdzić, że na przestrzeni lat mit ewoluował, ale na pewno nie zniknął. Schemat wywołujący skojarzenia z XIX-wieczną figurą kobiecego poświęcenia w czasie powstań i wojen jest zadziwiająco aktualny, gdy wniknie się w świadomość zbiorową, jaką jest literatura – ta określana jako ambitna, często jako wyraz gniewu i buntu, ale również ta popularna, nawet (a może szczególnie?) masowa. Agnieszka Mrozik w książce Akuszerki transformacji. Kobiety, literatura i władza w Polsce po 1989 roku relacjonuje krok po kroku przemianę, jakiej uległa matka Polka od XIX po XXI wiek1. Wyszczególnia tam kolejne etapy: cierpiąca matka okresu walki o niepodległość, symbol walki

20

o przetrwanie w PRL-u, kobieta sukcesu XXI wieku pod presją bycia perfekcyjną i doskonałą na każdym polu. Figura matki Polki zmienia swój wygląd i swoje główne funkcje, jednak jej najważniejsza cecha pozostaje zawsze ta sama. Jej atrybutem jest poświęcenie i dbałość o innych, nigdy o siebie. Zgodnie z etapami przekształcania jej schematu przybywa jej obowiązków. Do wychowania dzieci dołącza praca na utrzymanie, a w dalszej kolejności konieczność odniesienia sukcesu w każdej dziedzinie życia. W tym ujęciu rewolucja feministyczna zamiast wyzwolić kobietę, obarczyła ją dodatkową pracą, a potrzeba wolności i równości została okupiona podwojeniem pracy i poświęcenia. Polka poszła do pracy, nie rezygnując z gotowości do spełnienia tradycyjnych oczekiwań – dbałości o dom i rodzinę. Z kolei niemożność osiągnięcia perfekcji w każdej dziedzinie stała się nowym źródłem frustracji. Trauma bycia niedoskonałą może być jedną z odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak trudno w polskiej literaturze ostatnich lat znaleźć pozytywny wzorzec kobiety pracującej, nieważne w domu czy w zawodzie. Z łatwością za to można przytoczyć postacie matek rozdartych między różnymi obowiązkami, niedostrzegających wartości w tym, co robią, niedocenionych, samotnych na polu walki z własnym zmęczeniem. Mężczyzna jest w tych obrazach nieobecny, nawet gdy pojawia się w tekście jako dobry, kochany z wzajemnością. W wielu tekstach zupełnie go jednak nie ma. Przykład takiej sytuacji można znaleźć w opowiadaniu Julii Fiedorczuk Mamo, moje ciało chce tańczyć zawartym w zbiorze Poranek Marii i inne opowiadania. Narrator opowiada tutaj z perspek-


tywy dziecka – wyobcowanej w przedszkolu dziewczynki oczekującej na przyjście matki: Jeszcze trochę czasu – mniej więcej tyle, co dwie bajki w telewizorze – i przyjdzie po nią jej nieprzytomna matka. Będzie miała podkrążone oczy i zanim dojdą do domu, trzy razy powtórzy, jak strasznie jest zmęczona. Powie: „Musisz dzisiaj być wyrozumiała dla mamusi. Mamusia miała dużo pracy. Nie wyspała się”. Ale kiedy przyjdzie czas na sen, ożywi się. Zacznie szeleścić papierami. Chodzić po mieszkaniu. Przekładać książki. Stukać w klawisze komputera tak szybko, jakby biegło stado zwierzątek o drobnych, zwinnych stopach2.

Te słowa brzmią jak wyrzuty sumienia. Poczucie niedostatecznej opieki, wręcz zaniedbania. Chęć pogodzenia pracy z opieką nad córką okazuje się przynosić zawsze szkody jednej ze stron. W dzień opieka nad dzieckiem, w nocy praca – na sen czy odpoczynek nie ma zupełnie miejsca dla bezimiennej matki z tego tekstu. Gorycz niedoskonałości – matka nie powinna wobec córki okazywać słabości, narzekać na zmęczenie. Nie tak wyglądają idealne, wiecznie uśmiechnięte i zawsze zadbane kobiety z reklam i seriali. Nie taki jest wzorzec matki Polki heroicznie znoszącej każdy ból i nieokazującej przy dziecku negatywnych emocji, aby zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa. Poza tym dziewczynka z opowiadania ma prawo czuć się oszukana – narzekająca na brak snu matka ożywia się, gdy przychodzi noc i zamiast położyć się do łóżka, pracuje. Nieprzytomna matka – biorąc pod uwagę płaszczyznę stereotypów w naszej kulturze, te słowa brzmią jak oksymoron. Matka to siła, poczucie bezpieczeństwa, dzielność wbrew kolejom losu. Jeśli taka nie jest, nie może być dobrą matką. Nieprzytomna znaczy słaba, oderwana od rzeczywistości. Niedająca dziecku solidnych podstaw. I do tego – jak się okazuje dalej – pisarka.

nie niegwarantujące stabilności emocjonalnej. Nieprzytomna matka może wychować nieprzytomne dziecko. Trudno spodziewać się rezygnacji z macierzyństwa lub z pisarstwa, a zatem bohaterce pozostaje wyłącznie wieczny stan pomiędzy i nieustanne uczucie niewystarczalności, bycia daleką od ideału. Inną postawę w podobnej sytuacji przyjmuje Magda w powieści Małe lisy Justyny Bargielskiej. Kiedyś powiedziałam Anicie, że jestem dziennikarką, bo pytała. Ale nie chciałam do tego wracać. Ani nie lubiłam rozmawiać o swoim zawodzie, ani go uprawiać. Nawet w miarę regularnie otrzymywany sms z banku, że konto zostało zasilone kwotą, nie dawał mi już radości, bo miałam wątpliwości, czy przychód z działalności wykonywanej osobiście w oparciu o umowę o dzieło, należy nadal nazywać wypłatą. Osoby zatrudnione dostają wypłatę. Przy składaniu papierów do przedszkola, gdy potrzebne było zaświadczenie o zatrudnieniu, mój mąż powiedział: – Ale co my im zaniesiemy, przecież ty nie pracujesz? I tak też się czułam: nie aż tak pracująco.

„Gepardy”, pomyśli Olusia, bo lubi brzmienie słowa „gepardy”. A jeszcze później – w nocy – dziewczynka będzie słyszała przez sen ładny, lekko chropowaty głos matki intonujący dziwne, hipnotyzujące zdania. Niepokojące. Niezrozumiałe. Pełne księżycowego światła. Pachnące jaśminem3.

Matka pisarka zarażająca dziecko wyczuleniem na brzmienie słów i niepokojem. Naznaczająca córkę wrażliwością, swoim nieprzytomnym sposobem bycia. To niebezpieczne wychowa-

Justyna Krzywicka, Praca w domu

21


W dzień zajmowałam się dziećmi, które nie dostały się do przedszkola, wieczorami pisałam do lokalnej gazety. To, co zarabiałam, starczyłoby na trzy czwarte Ukrainki do dzieci, więc sama sobie zostałam swoją Ukrainką, tylko z mniejszym biustem4.

Dla Magdy praca jest czymś wstydliwym. Rodzajem kaprysu akceptowanego przez męża. Nie przynosi jej ani satysfakcji, ani większych korzyści finansowych. Pomimo że kobieta pracuje jakby na dwóch etatach jako dziennikarka i opiekunka (własnych) dzieci, nie widzi w tym, co robi, wartości i nie jest doceniana przez męża – dla niego po prostu „nie pracuje”. Pomimo nieustannego wysiłku jest więc we własnych oczach na utrzymaniu męża. W przeciwieństwie do pracy, opieka nad dziećmi sprawia jej radość, jednak nie anuluje to poczucia niespełnienia. Podobnie czuje się druga z bohaterek – Agnieszka, realizująca się w pracy, ale nieposiadająca męża i dzieci. Jeśli przyjmie się romans z Pajdą, gangsterem z lasu, za figurę ich niespełnienia, wyraźnie widać, że obie w takim samym stopniu odczuwają pewien brak. Gdyby został on jednak u każdej z nich zrekompensowany, znalazłyby się w sytuacji bohaterki Julii Fiedorczuk – rozdartej pomiędzy obowiązkami i niezdolnej do wykonania ich perfekcyjnie.

ko, która zdobywa się na odwagę przyznania do własnej rozpaczy, niechęci do dziecka, nerwicy natręctw, żylaków, organizmu odmawiającego posłuszeństwa. Mówi o sobie: Jestem kobietą w średnim wieku, której odebrano córkę. Nie mam ładnego domu, ładnego dziecka i ładnego życia. Dwie panie z opieki społecznej powiedziały, że nie zasługuję na macierzyństwo, bo jestem na nie za głupia5.

I dalej: (…) jestem kobietą zmartwychwstającą sto razy dziennie, kiedy przewijam duże dziecko w pieluchy dla dorosłych rozmiar M. Kiedy gotuję resztki łupin i przygotowuję z nich zdrowy polski posiłek (…)6.

Danuta Mutter nie jest w stanie być idealną matką Polką, pomimo że przez lata dokonywała niemożliwego, pomimo że jej umiejętności, takie jak ugotowanie zdrowego posiłku z niczego oraz

Dramatyczny głos matki szczególnie wyraźnie pojawia się w Dzidzi Sylwii Chutnik. Najlepiej ją słychać w jej Wielkiej Improwizacji. To monolog kobiety udręczonej codzienną pracą przy niepełnosprawnym dziecku, zostawionej samej sobie bez żadnego wsparcia, szykanowanej przez opiekę społeczną. Matki, która nie chce już udawać odpornej na wszyst-

22

Justyna Krzywicka, Praca w domu


poświęcenie w całości opiece nad córką, to cechy stereotypowo związane z figurą idealnej matki. Schemat okazuje się jednak ponad siły jednej kobiety. Zachwiana została również jej wytrzymałość psychiczna, dlatego potrafi otwarcie powiedzieć, że bardzo tęskni za córką, jednocześnie nie mogąc z nią żyć. Takie słowa to poważne przekroczenie kodeksu matki idealnej, ale ona już nad sobą nie panuje. Błaga o litość na ulicy przed sądem w Warszawie, bo dziecko zostało jej odebrane, pomimo że dokonywała cudów, utrzymując je obie z zasiłku socjalnego, dodatku chorobowego i renty. Macierzyństwo Danuty jest pracą i to taką, w której nie ma przerw. Innego zatrudnienia podjąć nie może, bo jej dziecko nie jest w stanie zostać samo ani na chwilę. Bez względu na groteskowość i przejaskrawienie książki Sylwii Chutnik opis rozpaczy Danuty jest bardzo dotkliwy. Jej wołanie przed sądem jako symboliczną instytucją sprawiedliwości państwa, jej bunt matki Polki, która chce być idealna, ale jest to ponad jej siły, to próba ingerowania w świadomość społeczeństwa, próba wprowadzenia zmian w myśleniu podjęta przez pisarkę. Każda z matek jest sama wobec trudności pracy i wychowania. W opowiadaniu Fiedorczuk są tylko kobieta i dziewczynka, żaden mężczyzna nie pojawia się w tekście. W powieści Justyny Bargielskiej mąż jest obecny, ale odległy. Nie pomaga, a czasem nawet nieświadomie sprawia ból. Jednak najbardziej samotną w każdym znaczeniu jest matka Dzidzi w powieści Sylwii Chutnik. W książce Agnieszki Mrozik można znaleźć spostrzeżenie, że samotne macierzyństwo matki Polki poprzez uwznioślenie i prestiż zostało pozbawione swojego naturalnego tragizmu. Chutnik przywróciła go w brutalny sposób, pokazując udręczoną matkę, która w momentach rozpaczy chętnie pozbyłaby się niepełnosprawnej córki. Mrozik w Akuszerkach transformacji postrzega literaturę ostatniego dwudziestolecia jako skargę córek, przywołuje zatem przykłady Absolutnej amnezji Izabeli Filipiak i Utworu o Matce i Ojczyźnie Bożeny Keff7. Małe lisy i Dzidzia są jednak dowodem na to, że głos matek również znajduje swoje ujście. W artykule O wstydzie i bezwstydzie (w krytyce i literaturze kobiet) Monika Świerkosz zauważa, że

lekarstwem na trudne doświadczenia jest wspólne przeżycie upokorzenia, strachu i słabości, jednak traumy w polskiej literaturze kobiet wciąż pozostają poza obszarem komunikacyjnym, a książki takie jak Keff i Chutnik są skargami w próżni8. W kontekście społecznym utwory Justyny Bargielskiej już nie, jeśli weźmie się pod uwagę reakcje wielu kobiet odpowiadających gestami solidarności wobec wspólnego przeżycia na taką książkę, jaką są na przykład Obsoletki.

Panie Profesor(ki?) Dostęp do wykształcenia i wstęp na uniwersytety to jeden z najważniejszych celów, jakie stawiały sobie pierwsze feministki. Jak zauważa Zofia Król w artykule Walka kobiet o wstęp na uniwersytety w Polsce: Przyjęcie pierwszych kobiet na studia uniwersyteckie było ukoronowaniem przeszło trzydziestoletniej walki o prawo do nauki, wykształcenia, zdobycia zawodu i niezależności materialnej. Były to i są nadal fundamentalne zasady ruchu feministycznego na całym świecie9.

Znaczenia tego postulatu nie sposób podważyć. Gdy obserwuje się jednak sposoby przedstawienia kobiet pracujących na uczelni, zwraca uwagę ironia w ich ukazaniu, która podważa powagę zawodu. Przynajmniej w dwóch wyraźnych przykładach panie doktor i panie profesor czy też doktorki i profesorki mają ogromny dystans do siebie i do tego, co robią, a nawet podkreślają absurdalny charakter pisania raportów i artykułów na zamówienie. Autorki zwracają też uwagę na przemęczenie pracowników naukowych oraz presję, jaką wywiera rywalizacja na uczelni. Te pisarki to Inga Iwasiów i Agnieszka Drotkiewicz. Iwasiów w powieści Na krótko projektuje świat przyszłości, w którym humaniści są już zupełnie niepotrzebni, a pozbawieni grantów pracownicy naukowi w imię walki o przetrwanie podejmują pracę poniżej kwalifikacji, wypełniając proste ankiety w ramach projektów finansowanych przez Unię Europejską. Główna bohaterka – Sylwia, należy właśnie do tego grona. Wyczerpująca droga kariery naukowej, w której dawała z siebie wszystko, staje się bez znaczenia i zostawia ogromne zmęczenie.

23


Na początku kariery uniwersyteckiej była niezwykle dynamiczna, tak sama chciała to widzieć. Wybierała konferencje, których temat gwarantował jej udział w dyskusji po każdym referacie. Dużo pisała. Robiła stopnie przed terminem (…). Zawsze gdy zbliżał się jakiś termin, była już gotowa, miała napisaną książkę, skończony artykuł, wypełnioną tabelkę, uzupełniony dorobek10.

Nie przyniosło jej to jednak zysków finansowych, a za to wyczerpało jej siły. Popadała w coraz głębsze zmęczenie, zaczęła zapominać, tracić pewność siebie. Pojawiły się stany wyłączenia świadomości, w których gubiła drogę we własnym Instytucie lub nie pamiętała, dokąd idzie. Jeśli chodzi o satysfakcję, to pomimo wiedzy i ogromu wykonanej pracy pozostała nikła. Upokarzało ją również poczucie bycia utrzymywaną przez męża: Z czego żyła? Miała nadzieję, że z mówienia, wolała niekonkretność tego stwierdzenia od oczywistości, że właściwie z dochodów męża, uniwersytecka pensja nie wystarczała na wiele (…). Upokarzająca świadomość: na dobrą sprawę nie różniła się w tym od bardzo, bardzo wielu kobiet spotykanych przed południem w lepszych centrach multihandlowych, gdzie robiły leniwie real-zakupy w ciuchach z Mary Mary. Inny gatunek, nie chciała podobieństw, jednak bilans wypadał jednoznacznie – Tomek utrzymywał dom11.

Poza tym badania nad literaturą zaczęły już przyjmować formy absurdalne: Skurczony Instytut badał przede wszystkim wpływy postamerykańskie w literaturze, od staropolszczyzny zaczynając. Ostatnie odkrycia pozwoliły przerzucić komparatystyczne mosty także nad powieścią angielską, siostrą Kochanowskiego i starogreckimi bukolikami gejowskimi12.

Wszystko to obniża status wykonywanego przez Sylwię zawodu oraz powoduje, że kobieta porzuca swoje ambicje i koncentruje się wyłącznie na tym, aby przetrwać na stanowisku. Często wyjeżdża, by w stanie przemęczenia prowadzić jak najmniej zajęć ze studentami. W podobnej sytuacji jak Sylwia jest Karolina Pogorska, bohaterka powieści Teraz autorstwa Agnieszki Drotkiewicz. Karolina określa samą siebie jako samotną kobietę po rewolucji feministycznej z doktoratem nauk humanistycznych. Prowadząc zajęcia na uczelni oraz mechanicznie produkując publikacje zarówno do prasy nauko-

24

wej, jak i kolorowej, z trudem jest w stanie zarobić na utrzymanie. Jej otoczenie w miejscu pracy, czyli w Instytucie Kultury w Kryzysie, zamiast reprezentować intelektualną elitę na prestiżowych stanowiskach, skupia przegranych, niezamożnych ludzi, którzy są śmieszni, gdy pomimo swoich tytułów naukowych piszą artykuły takie jak Kultura starych kawalerów, Czym jest życie – analiza uzusu językowego, Dlaczego kochamy fabuły?. Karolina spotyka się nawet z opinią, że to, co robi na uczelni, to w ogóle nie jest praca. Mówi sama o sobie: Jestem głodna, jak wszystkie dziewczyny, które robią w literach, znaczy, dziewczyny zardzewiałe od cytatów, wiesz, które starają się utrzymać równowagę między słowem a ciałem (…). Wiesz, wiesz: nie mogą być ładne, bo to nie ich teren. Nie na to wydają pieniądze. Ja należę do tych, które muszą wydawać pieniądze na litery, a nie na uda. Bo tak pracuję. A przecież mi żal! Na ulicy od razu widać, w co dziewczyna inwestuje: w ciało, w litery czy w inne13.

Jest głodna, przemęczona, nie ma poczucia sensu ani satysfakcji. Prześladują ją wieczne migreny, z powodu których odwołuje zajęcia na uczelni, co przynosi jej ulgę, choć na moment. Okazuje się, że to, co jej sprawia radość, to sukces w upieczeniu ciasta czy próby nawiązania kontaktów międzyludzkich. Jednak to, o czym marzy ta kobieta, o której można powiedzieć, że odniosła zawodowy sukces, to miłość, posiadanie męża i rodziny. Teraz – powieść sytuowana na pozycji literatury popularnej, jest pierwszym przykładem powszechnego w kulturze popularnej i masowej przekonania, że kobieta, która odniosła sukces zawodowy, nie może być szczęśliwa w życiu prywatnym. Jedyną dla niej nadzieją jest radykalna zmiana życia.

Wzorce dla mas Literatura masowa jest świadomością społeczeństwa. Najbardziej powszechne stereotypy znajdują się właśnie w niej. Jednym z nich wydaje się właśnie głęboko zakorzenione przekonanie, że kobieta naprawdę szczęśliwa może być wyłącznie w roli gospodyni domowej. Sukces w pracy bywa tutaj synonimem samotności lub zaniedbania relacji w związku i kontaktu z dziećmi. Natomiast utrata pracy lub nagła przeszkoda w rozwoju kariery okazuje się z reguły wybawieniem i najlepszą drogą do odnalezienia sensu życia.


Taka właśnie sytuacja rysuje się w dwóch przykładowych powieściach z nurtu polskiej masowej literatury kobiecej – w Pudełku ze szpilkami Grażyny Plebanek oraz w Domu nad rozlewiskiem Małgorzaty Kalicińskiej. W pierwszej główna bohaterka Marta zachodzi w przypadkową ciążę, co jest poważną przeszkodą dla jej kariery. Początkowo chce usunąć dziecko, ale nie jest w stanie tego zrobić. Klienci w firmie przestają ją traktować poważnie, bo wiedzą, że odejdzie na urlop macierzyński, po urlopie straci swoją pozycję. Ciąża zmuszą ją jednak do związania się na stałe z ojcem dziecka, a następnie, choć nie od razu, do decyzji o wycofaniu się z wyścigu szczurów, wolniejszym tempie życia, koncentracji na tym, co najważniejsze. Dopiero te decyzje przynoszą jej spokój, pogodzenie z samą sobą, akceptację istnienia męża i dziecka. W drugiej powieści Małgorzata zostaje zwolniona z pracy w agencji reklamowej i wyjeżdża do matki na wieś. Ta okoliczność pozwala jej odzyskać wewnętrzną harmonię w kontakcie z naturą czy też podczas gotowania w otoczeniu kobiet. Żyjąc w dużym mieście, pracując w telewizji, a potem w agencji reklamowej, nie potrafiła cieszyć się dniem codziennym; całą radość życia odnalazła, dopasowując się do ról stereotypowo przyporządkowanych kobiecie. Bez względu na to, czy odpowiedzi szukamy w literaturze uznawanej za ambitną, niszową, popularną, czy też masową, pozycja kobiety pracującej jest przedstawiana jako trudna. Wszędzie można znaleźć obrazy rozdarcia pomiędzy macierzyństwem a pracą zawodową, poczucie niedocenienia, bycia gorszą ze względu na wysokość zarobków lub konieczność pójścia na urlop macierzyński, przemęczenia. Jednak tylko literatura masowa podaje proste rozwiązanie tego problemu – rezygnacja z pracy na rzecz wychowywania dziecka i kontaktu z naturą, mniejsze w nią zaangażowanie, zdanie się na zarobki męża

czy też typ pracy bliższy typowej roli kobiecej, jak na przykład prowadzenie pensjonatu. Poza przestrzenią popkultury odpowiedź przestaje być tak prosta. Macierzyństwo i pracę zawodową pogodzić bardzo trudno, a porzucenie którejkolwiek z tych ról oznacza niespełnienie i grozi odczuwaniem braku. Pozytywnych wzorców kobiet pracujących nie ma w polskiej literaturze ostatnich dwudziestu lat prawdopodobnie dlatego, że same autorki nie wiedzą, jak pogodzić dążenia do samorealizacji na tych dwóch płaszczyznach. Możliwe, że sam temat pracy lub jej braku pojawia się tak rzadko z powodu przesytu figurą matki Polki – wiecznie zapracowanej i zmęczonej, zmagającej się z pracą, domem i dziećmi. Nie wywołuje ona najwyraźniej atrakcyjnych dla pisarek skojarzeń i często wolą ją omijać, wybierając inne tematy dla swojej prozy, choć gdy odrzuci się pozór wszechobecnego dążenia do doskonałości – okazuje się bardzo aktualna. Proza kobieca pokazuje również niebezpieczeństwa zbytniego poświęcenia się pracy i przemęczenia, nie należy jednak sądzić, że potępia w ten sposób pracujące kobiety, bo literatura dużo częściej zajmuje się tym, co negatywne. Przypisy: 1

2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13

A. Mrozik, Bombowniczki? Pożegnania z Matką Polką w prozie kobiet po 1989 roku, w: Akuszerki transformacji. Kobiety, literatura i władza w Polsce po 1989 roku, IBL PAN 2012, s. 61–106. J. Fiedorczuk, Mamo, moje ciało chce tańczyć, w: Poranek Marii i inne opowiadania, Biuro Literackie, Wrocław 2012, s. 6. Tamże, s. 6 J. Bargielska, Małe lisy, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013, s. 29–30. S. Chutnik, Dzidzia, Świat Książki, Warszawa 2009, s. 143. Tamże, s. 153. Jak wyżej, A. Mrozik, Bombowniczki? Pożegnania z Matką Polką w prozie kobiet po 1989 roku, dz. cyt. M. Świerkosz, O wstydzie i bezwstydzie (w krytyce i literaturze kobiet), „FA-art” nr 3 (89) 2012, s. 19. http://www.efka.org.pl/index.php?action=p_art&ID=6. I. Iwasiów, Na krótko, Wielka Litera, Warszawa 2012, s. 177–178. Tamże, s.105. Tamże, s. 15. A. Drotkiewicz, Teraz, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2009, s. 108.

ej na Uniwersytecie Jagielnzentka, studentka krytyki literacki Aleksandra Byrska – krytyczka i rece twórczości Julii Fiedorczuk w ej nkow czącą kwestii zmiany gatu doty ską ister mag ę prac e Pisz kim. lońs i Justyny Bargielskiej.

25


Od rozża lenia do upod lenia

Anna Figa

po lskiej prozy Niby- praca jako leitmotiv

Życie zawodowe i rozmaite jego aspekty (od bezrobocia po pracoholizm) uznać można za jeden z istotniejszych leitmotivów polskiej prozy ostatnich lat. Nie powinno to dziwić w literaturze, która niegdyś opowiedziała historię Wokulskiego, i w kraju, który od dwóch dekad bezustannie debatuje nad jakością życia zawodowego. Praca bohaterów, jej echa i rezonanse, niewiele mają jednak wspólnego z karierą dorobkiewicza z Lalki, nawet jeśli dotyczą tej samej, handlowej dziedziny. Lektura prozy najnowszej, osadzonej w rzeczywistości najpierw raczkującego, potem stopniowo oswajanego kapitalizmu, więc w mikroświecie uznającym pracę jako wartość sine qua non każdej egzystencji, ukazuje życie zawodowe w zaskakująco ciemnych barwach. Wydaje się, że stanami najtrafniej oddającymi atmosferę życia zawodowego bohaterów tej twórczości są frustracja, rozżalenie, poczucie przegranej. Paradoksalnie, w świecie, który stwarza nieograniczone możliwości rozwoju zawodowego, praca jawi się jako nierozwiązywalna przeszkoda, jako problem i źródło egzystencjalnego skarlenia, czasem wręcz bezdusznego poddania się nieludzkim mechanizmom. Można odnieść wrażenie, że pierwsze zachwyty nad kolorową rzeczywistością kapitalizmu odczarowującego pracę przemieniły się w polskiej prozie w swoiste memento. Ta szczególna przestroga, znaczona przez autorów kreską niezmiernie wyraźną, uwrażliwia bowiem odbiorcę na aspekty życia zawodowego, których wolałby sobie nie uświadamiać. Rodzima proza eksploruje więc terytoria niewygodne, uwierające. Jednym z częstych zagadnień poruszanych przez tę twórczość wciąż jest problem braku pracy. Rzesze bezrobotnych – pogrą-

26

żonych w marazmie, dotkniętych zniewalającą atrofią woli – wydają się wręcz przeludniać literackie przestrzenie (wystarczy wymienić tu prozę Stasiuka, Onichimowskiego, Olszewskiego czy Odiji). Prozaicy niejednokrotnie trafnie punktują rozmaite przyczyny i wielorakie skutki dłuższego pozostawania bez stałego zajęcia, bez pewnej pensji, w końcu także bez perspektyw, bez nadziei. Z drugiej strony powstają utwory ogniskujące uwagę na problemie pracoholizmu, życia osobistego poświęcanego w imię lepiej płatnej, bardziej prestiżowej pracy. Z opowiadań Marka Kochana, książek Dawida Bieńkowskiego czy Joanny Pawluśkiewicz poznajemy bohaterów wprzęgniętych w system życia zawodowego triumfującego nad sprawami prywatnymi, rodziną, nawet zdrowiem. Odkrywamy postaci, które, podobnie jak narrator z opowiadania Superbra Roberta Ostaszewskiego, nie mają nawet czasu spać w swoich luksusowych mieszkaniach, zakupionych za „grubą kasiorę”1.

Niby-praca nie na niby Szczególnie interesującym obliczem życia zawodowego obserwowanego z perspektywy polskiej prozy najnowszej wydaje się jednak tak zwana niby-praca. Termin ten odnieść można do trzech aspektów zarobkowania: podejmowania się kiepsko płatnych zajęć poniżej własnych kwalifikacji, tych upadlających, w oczach pracujących niekiedy poniżających, a także niezupełnie legalnych. W szerokich ramach kreślonych przez zjawisko niby-pracy znajdą się więc bohaterowie trudniący się bazarowym handlem, ochroniarze, studentki-pracownice barów szybkiej obsługi, ale i drobni pograniczni przemytnicy czy jumacy.


Już ta krótka charakterystyka zwraca uwagę na silne powiązanie prozatorskich obrazów z realną rzeczywistością i jej dylematami. Niby-praca nie jest więc konstrukcją „na niby”. Postacie, które poznajemy dzięki twórczości Michała Olszewskiego, Daniela Odiji, Filipa Onichimowskiego, Dawida Bieńkowskiego czy Marka Kochana, od-

naleźć można także w świecie pozaliterackim. Poza fikcjonalnymi ramami opowiadań i powieści istnieją realni bohaterowie, podobnie borykający się z niewygodami niby-pracy. To niezaprzeczalne powiązanie wydaje się pobrzmiewać niczym zachęta do zwrócenia większej uwagi na ów powracający motyw polskiej prozy ostatnich lat.

Niby-praca, niby-płaca Niby-praca oznacza marną zapłatę w imię wykonywania czynności pozostających znacznie poniżej zdobytych wcześniej kwalifikacji – wy-

uczonego zawodu, zdobytego doświadczenia czy choćby edukacyjnych aspiracji. Takie zajęcie boli i uwiera. Intensyfikuje niewygodę i niezgodę na warunki oraz możliwości własnej egzystencji.

Tomasz Bohajedyn, Tunel

Co istotne, częstokroć rodzimi prozaicy mikroświaty niby-pracowników umiejętnie konfrontują z ich młodością. Przynależne wiekowi idee i marzenia trafnie zderzają z prozaiczną, bolesną rzeczywistością podłych zajęć i jeszcze podlejszej za nie zapłaty. Z tej perspektywy świat młodzieży – abiturientów, studentów, absolwentów – nie ma więc wiele wspólnego z bananową beztroską, raczej z ziemniaczano-makaronowym przetrwaniem. Dobitnie świadczą o tym słowa Ani, jednej

27


z bohaterek powieści Nic Bieńkowskiego2, pracownicy baru szybkiej obsługi, która – pogrążona w melancholicznym monologu – konstatuje: jak kupisz sobie książki w październiku, to będziesz miała calutkie cztery złote na dzień, można poszaleć i na pewno jeszcze co nieco odłożyć. (…) Ty nigdy nie będziesz zarabiać, zawsze będziesz bez kasy. Skończysz tę psychologię, i co? Będziesz magistrem na kasie? (N, 278, 279).

Uważna lektura książki Bieńkowskiego odsłania przed odbiorcą cały kalejdoskop możliwych niby-prac, rozmaite ich odcienie. Do Ani dołącza choćby Krzysztof, który porzucił pracę w szkole na rzecz swoiście pojmowanej kariery w biurze francuskiej sieci fast food. Podjęcie się zajęcia stojącego w sprzeczności ze zdobytym wykształceniem bohater uzasadnia chęcią dorobienia się, którego nie gwarantuje posada nauczyciela historii. Krzysztof oddaje się niby-pracy: kontroluje wypieczenie frytek i namawia pracowników do sugeracji, czyli nachalnego proponowania klientom powiększonych zestawów obiadowych, w zamian za służbowy samochód i wyższą pensję. Decyduje się na mentalny powrót do czasów studenckich, do prac wówczas podejmowanych i gorzkiego epizodu emigracyjnego („Taka tam typowa polska historia. Student wyjeżdża za chlebem… brak pracy, głód i chłód” [N, 33]), by zapewnić rodzinie lepszy byt. Wybiera skwierczący tłuszcz, panierowane mięso i sałatkowe sosy, bo gorycz nauczycielskiej pensji stała się nie do zniesienia. Podobne realia towarzyszą postaciom pojawiającym się w zbiorze Do Amsterdamu Olszewskiego3. Tytułowe holenderskie miasto to dla bohaterów fantasmagoryczna idea utopii doskonałej. Wyraża się w niej jednak nie tyle tęsknota za używkami i cielesnymi atrakcjami, ile pragnienie stabilizacji życia zawodowego. Emigracyjne dramaty rozgorzały w prozie Olszewskiego na nowo i w nowym wymiarze. Zagraniczne wyjazdy zarobkowe skarlały niczym w amerykańskich historiach Edwarda Redlińskiego. Para bohaterów, mając dość kraju rodzinnego, staje przed emigracyjnym dylematem. Ich rozżalenie wzmaga dojmująca świadomość nieużyteczności właśnie zdobytego, potwierdzonego dyplomem, wykształcenia. Stoją przed tragicznym wyborem. Alternatywą dla egzystencji w rodzimej rzeczy-

28

wistości jest wyjazd w nieznane. Wyjazd, który także wiąże się z koniecznością podjęcia owej (tym razem skrojonej na holenderską miarę) niby-pracy: – Tu jestem kimś, a tam będę musiał wszystko zaczynać od początku. Chcesz jeździć na szmacie w restauracjach – proszę bardzo. – A kim ty tutaj jesteś? – zadrwiła (DA, 15).

Postacie przemawiają tu wyraźnym głosem pokolenia niby-pracowników, dla których brak perspektyw stał się jedyną perspektywą.

Niby-praca a realne upokorzenie Kolejna z odsłon niby-pracy bywa jeszcze bardziej gorzka w wymowie. Niby-praca okazuje się bowiem pozornie usprawiedliwiającą maską dla czynności niejednokrotnie wzbudzających wstyd, a nawet obrzydzenie. Nastoletni chłopcy z opowiadania Skrzyżowanie Jana Krasnowolskiego4 dorabiają, myjąc samochodowe szyby na jednym z ruchliwych skrzyżowań. Początkowy zachwyt nad przedsiębiorczością i biznesowym zacięciem młodych ludzi szybko ulega rozwianiu. Zajęcie stresujące, wiążące się z poniżaniem, nieraz wręcz z przemocą („Z prawej słyszę jakieś krzyki. To facet z eskorta tak się wkurzył (…), że aż wysiadł z auta” [S, 15]), to nie tyle sposób na dorobienie do kieszonkowego, ile szansa na zagwarantowanie sobie jakichkolwiek pieniędzy w świecie rozbitych rodzin i braku perspektyw. Wśród nastolatków znajduje się przecież Gonzo, przechadzający się z mocno opuchniętą wargą i śliwą pod okiem, który niewyraźnie informuje, że właśnie z więzienia „starego wypuścili” (S, 9), a ten „przyszedł narąbany i zrobił taki dym, że cała kamienica nie spała. Stłukł starą, zbluzgał siostrę” (S, 10). Z finansowymi problemami boryka się również rodzina narratora, którego ojciec przez dwadzieścia lat pracy „dorobił się jedynie odcisków na rękach” (S, 14), w związku z czym chłopiec stwierdza: „Zanim zacząłem chodzić na skrzyżowanie, fajki musiałem obsępiać u innych, a o pójściu do kina mogłem jedynie pomarzyć” (S, 15). Rzeczywistość zawodowego poniżenia nie znika jednak wraz z osiągnięciem pełnoletniości, nie kończy się jednocześnie z symbolicznym zejściem ze skrzyżowania. Mikroświat niby-


gwarantuje niczego poza społecznym ostracyzmem i narażaniem się na werbalne i fizyczne ataki. Jego kariera zawodowa kończy się nagle, gdy próbuje przegonić z ławki zastępcę prezesa wielkiej firmy. Pozostaje tylko dwuwektorowa gorycz i rozżalanie: za utraconą pracą, ale i z powodu jej parszywego charakteru. Bohater marzy więc o powrocie do domu, powrocie jednocześnie wstydliwym i kojącym, bo oddającym Piotrka z powrotem pod opiekuńcze skrzydła matki: „Wolał jak najszybciej wracać do domu, do matki. Chociaż nie wiedział, co jej powie” (Ł, 38–39).

-pracowników trwa nieskończenie. Potwierdzają tę hipotezę losy Piotrka, poczciwego chłopaka, bohatera opowiadania Ławka Kochana5. Zadanie postawione przed młodym ochroniarzem wydaje się ironiczną kpiną z rzeczywistości niby-pracy, ze świata zajęć pozbawionych logiki. Piotrek pilnuje bowiem… ławki postawionej przed nowoczesnym biurowcem. Starając się jak najlepiej wypaść w oczach szefa, godzi się na upokorzenie własnej osoby, które dokonuje się przez wyzwalający agresję akt upokarzania innych, akt zamknięty w symbolicznym przeganianiu staruszek przysiadających na chwilę na drewnianej ławce: Nazjeżdża się do stolicy chamstwa – komentuje jedna ze starszych kobiet – i potem człowiek nie może na ławeczce posiedzieć. A zjedzcie sobie tę ławkę. Wypchajcie się, niech wam w gardle stanie… (Ł, 24–25).

Świat Piotrka wyraża się w konieczności podjęcia wyniszczającej psychicznie niby-pracy, która nie

Niby-praca szczególnie upodobała sobie przestrzenie handlowe. Losy Euzebiusza z Nic Bieńkowskiego rozpoczynają się na stołecznym targowisku. Chłopak, na skutek gwałtowanych przemian ustrojowych pozbawiony perspektyw i szans godziwego życia, podejmuje kiepsko płatną pracę sprzedawcy bazarowej tandety. Oferowanie podrabianego obuwia sportowego („A ty myślałeś, że co? Że za taką cenę to kupisz markowe adidaski, z Rajchu, tak?” [N, 35]) wzmaga w nim złość i poczucie przegranej. Męczące zajęcie oparte na przekłamaniach, wiecznie pijany i nieobecny szef, głodowa pensja i brak jakiejkolwiek umowy tworzą z Euzebiusza jedną z bardziej wyrazistych ikon polskich niby-pracowników: Codziennie to samo. Zabiję go! A niech mi dzisiaj nie da pieniędzy! (…) Uspokój się, Euzebku, sprzedawaj te adidaski, bo od każdego masz pieniążek. (…) Bierz to, fiucie, bo Euzebek zaraz straci cierpliwość (N, 15, 24, 31).

Podobny los spotyka Frencza, głównego bohatera powieści Apokalypsis’89 Jarosława Maślanka6. On również sprzedaje na bazarze obuwie, a nawet – w konfrontacji z perspektywą głodnego, brudnego i bezdomnego bezrobocia – stara się „upłynniać” domowe książki czy kuchenne rupiecie. Gorzki los Frencza, niby-pracownika par

Tomasz Bohajedyn, bez tytułu

29


excellence, posłużyć może za smutną metaforę losu tych, którzy nie potrafią się odnaleźć w kapitalistycznej rzeczywistości, w świecie wielkich korporacji i agresywnego biznesu.

Wobec prawa i bezprawia Niby-praca to także zajęcia znajdujące się na pograniczu prawa, czasem wprost to prawo przekraczające, jak drobny przemyt czy działalność jumaków7. Cechą wyróżniającą tak pojmowane zarobkowanie jest otaczający je paradoksalny nimb społecznej akceptacji. Kradnący, przemycający i paserzy cieszą się jeśli nie uznaniem, to przynajmniej tolerancją lokalnych społeczności. Wykroczenie, wskutek akceptacji, przedzierzga się więc w pracę. Z tej perspektywy na szczególną uwagę zasługują właśnie jumacy. Świat jumaków odnajdziemy choćby w powieści Ulica Odiji8 czy w opowiadaniu Czekolada pochodzącym ze zbioru Do Amsterdamu Olszewskiego9. W historiach jumaków widać silną relatywizację połączoną z moralną deprawacją. Umniejsza ona nawet czyn zabroniony, bezczelną i jawną kradzież (Narrator Ulicy zauważa: „Brali wszystko. Bezczelnie, bez ceregieli. Od szczoteczek do zębów, przez oprawki do okularów po telewizory” [U, 75]), stosując niejasną nomenklaturę, która kradnącego każe nazywać jumakiem, tym samym niwelując – w przestrzeni leksykalnej tworzącej wszak podwaliny „obrazu świata” – jego ewidentną winę. Niby-praca w obliczu moralnego dozwolenia na kradzieże czy traktowanie złodziejstwa na prawach narodowego wyrównania krzywd napawa przerażeniem. Wraz z trwogą obdarzamy jednak bohaterów-jumaków także litością. Rodzi się w odbiorcy współczucie, którego źródeł szukać należy w moralnej i materialnej nędzy, w jakiej wzrastali późniejsi złodzieje.

a u odbiorcy zarówno litość („Wyobrażał sobie Miłkę delektującą się czekoladą, (…) która w kraju kosztowała pewnie ze trzydzieści złotych za tabliczkę” [DA, 102]), jak i zażenowanie. Świat Dudka, również moralnie zrelatywizowany, nazywający sklepową kradzież jedynie „zabawą”, został jednak poddany ocenie. Niby-praca, owa zabawa w kradzież, budzi zupełnie niezabawne odczucia. Uzmysławia, że Dudek choć nie był ścigany, to został złapany. Złapany karzącym, bo sprawiedliwym wzrokiem niemieckiej obsługi supermarketu, która w kradzieży czekolady dostrzegła jedynie interesujący, może nawet zabawny, incydent. Dudek z tabliczką czekolady wystającą zza pazuchy obnażył żenujące oblicze jumaka. Miał w sobie coś z podniecenia czynem zakazanym, ale i ludzkiej małości. Ostatecznie podkreślił nicość niby-pracy, która nie byłaby konieczna, gdyby bohaterowie urodzili się w kraju mniej na niby, a bardziej na serio. I nie chodzi tu wyłącznie o fikcjonalne przestrzenie literackich światów przedstawionych. Przypisy: 1 2 3 4 5

6 7

8

W Czekoladzie, podobnie jak w przypadku historii opowiadanej w Ulicy, problem jumaków został przetransponowany z rzeczywistości ściany zachodniej na podatne grunty północno-wschodniej Polski. Opowieść o Dudku, imającym się drobnych kradzieży w imię dogodzenia podniebieniu, budzi w bohaterze poczucie upokorzenia,

30

9

R. Ostaszewski, Superbra, w: tegoż, Dola idola i inne bajki z raju konsumenta, Kraków 2005, s. 160. D. Bieńkowski, Nic, Warszawa 2005. Cytaty pochodzące z tego utworu będą oznaczone skrótem N i odpowiednim numerem strony. M. Olszewski, Do Amsterdamu, Kraków 2003. Cytaty pochodzące z tego utworu będą oznaczone skrótem DA i odpowiednim numerem strony. J. Krasnowolski, Skrzyżowanie, w: tegoż, Klatka, Kraków 2006, s. 9–18. Cytaty pochodzące z tego utworu będą oznaczone skrótem S i odpowiednim numerem strony. M. Kochan, Ławka, w: tegoż, Ballada o dobrym dresiarzu, Warszawa 2005, s. 21–40. Cytaty pochodzące z tego utworu będą oznaczone skrótem Ł i odpowiednim numerem strony. J. Maślanek, Apokalypsis’89, Warszawa 2010. Przemysław Piotrowski pisał o nich: „Jumacy (jumole) to młodzi ludzie, dla których źródłem dochodu są kradzieże sklepowe za granicą (przede wszystkim w Niemczech). Pochodzą w większości z przygranicznych terenów Polski Zachodniej. (…) Kradną zwykle drogie towary (kosmetyki, alkohol, papierosy), które następnie sprzedają paserom” (P. Piotrkowski, Subkultury młodzieżowe. Aspekty psychospołeczne, Warszawa 2003, s. 87–88). D. Odija, Ulica, Wołowiec 2001. Cytaty pochodzące z tego utworu będą oznaczone skrótem U i odpowiednim numerem strony. Problem jumaków – wraz ze zjawiskiem relatywizowania, a także społecznej aprobaty dla kradzieży za zachodnią granicą – przedstawił również w zbiorze reportaży Powiatowa rewolucja moralna Paweł Smoleński.


, Anarchista zaprogramowany , obrazoburca kontro lowany nihi lista z biznesp lanem

Małgorzata Pawłowska

Chuck Pa lahniuk – Pau lo Coe lho Generacji X

Chuck Palahniuk to nihilista, anarchista, szyderca ze wszystkiego i wszystkich, autor czternastu powieści – literackich odpowiedników brutalnego bicia pięścią w twarz. Pisarz w połowie lat 90. podłożył literacką bombę – swój debiut, Podziemny Krąg (Fight Club, 1996) – pod buzujący wówczas kulturowy ferment Generacji X, zblazowanego pokolenia dwudziesto- i trzydziestolatków, cierpiących na egzystencjalny ból posiadania i nieposiadania, nadmiaru i niedoboru konsumpcji, przesyt nieswoją historią i brak własnej, pragnących buntu i odrzucających go. Literacki debiut Palahniuka zapewnił „iksom” nieśmiertelność w uniwersum kultury popularnej, do której przyczyniła się też kultowa filmowa adaptacja Davida Finchera pod tym samym tytułem (1999), sam autor natomiast z biegiem czasu wyrósł na najbardziej niepokorne dziecko amerykańskiej literatury, naczelnego prześmiewcę konsumpcyjnego stylu życia Ameryki, opisując go nie jako amerykański sen, lecz amerykański koszmar, a w późniejszych książkach wydawanych po 2001 roku – jako horror. Przeskok do 1991 roku. Powoli następuje pokoleniowa zmiana warty, która zaczyna być dostrzegana przez kulturę i w niej manifestowana – do głosu dochodzą dzieci tak zwanego baby boomers, synowie i córki generacji, która uczestniczyła w kontestacji wszystkiego i wszystkich na przełomie lat 60. i 70., później natomiast, złamana przez realia dorosłego życia, porzuciła młodzieńczy bunt na rzecz intratnych posad. Tym dzieciom, urodzonym między 1965 a 1975 rokiem, przyszło dorastać w łatwych i jednocześnie trudnych czasach. Historia stanęła w miejscu, dekada lat 90. nie przynosi młodzieży żadnego kryzysu, wielkiego doświadczenia historycznego, które owo pokolenie scalałoby w jedną spójną

całość, słowem – młodzieńczej potrzeby buntu nie ma gdzie skanalizować i przeciwko czemu obrócić. Jednocześnie tę potrzebę cechuje pewna ambiwalencja. „Iksy”, nauczone przykładem swoich rodziców, nie wierzą już w rewolucję, z jednej strony nie chcą zaakceptować rzeczywistości napędzanej niepowstrzymaną konsumpcją i zmieniają się w slackerów – zatrudnionych na najniższych stanowiskach sektora usługowego (tzw. McPraca), z drugiej zaś stają się yuppies – młodą kadrą profesjonalistów, pracującą dwa razy więcej i dwa razy ciężej, by przynajmniej dorównać standardowi życia swoich rodziców. „Iksy” doświadczają braku historii i jednocześnie nadmiaru historii poprzednich pokoleń za sprawą coraz szybciej i intensywniej rozwijających się mediów. Generacja X to pierwsze pokolenie, które bezbronnie zostało wystawione na bombardowanie przez dynamicznie rozwijającą się telewizję, radio i reklamę dominujące teraz życie codzienne. W 1991 roku „iksy” zaczynają mieć swój głos: w tym roku ukazuje się powieść kanadyjskiego pisarza Douglasa Couplanda Pokolenie X (Generation X: Tales for an Accelerated Culture), która nie tylko wreszcie nadaje nazwę zjawisku, ale i staje się jego manifestem. Za Couplandem idą inni, zaczynają powstawać filmy, które dopełniają portret straconej generacji i dają jej głos w kulturze popularnej: Richard Linklater reżyseruje film Slacker (1991), Kevin Smith kręci Sprzedawców (Clerks, 1994), Szczury z supermarketu (Mallrats, 1995), W pogoni za Amy (Chasing Amy, 1997), a Ben Stiller staje za kamerą Orbitowania bez cukru (Reality Bites, 1994). Przeskok do momentu, w którym Chuck Palahniuk zaczyna współtworzyć Generację X. W połowie lat 90., w samym środku kulturalnego rozkwitu Palahniuk pisze swoją pierwszą książkę Niewidzialne potwory

31


(Invisible Monsters), którą wydawca uznaje za zbyt drastyczną i obrazoburczą (niebezpodstawnie…) i decyduje się nie publikować książki. Wtedy Palahniuk, wówczas już trzydziestoparolatek, mający za sobą studia dziennikarskie, podłą pracę w warsztacie samochodowym, pisanie na zamówienie instrukcji obsługi ciężarówek, członkostwo w Cacophony Society (postdadaistycznym ugrupowaniu urządzającym szalone happeningi, m.in. szturm hipermarketu przez członków przebranych za Mikołajów) oraz uczestnictwo w grupach wsparcia, decyduje się napisać książkę jeszcze ostrzejszą i mocniejszą, która tym razem znajduje wydawcę – Podziemny Krąg (Fight Club). Historia młodego japiszona, niewolnika konsumpcji, który cierpiąc na bezsenność, najpierw chodzi na spotkania terapeutyczne dla śmiertelnie chorych, a później, odkrywszy zbawienny wpływ pierwotnej przemocy, zakłada kluby walki i anarchistyczną organizację mającą doprowadzić do rewolucji, idealnie oddaje frustracje pokolenia X, jego pogrzebane marzenia i złudzenia, na jakich się wspiera. Wreszcie, trzy lata później, dochodzi do publikacji Niewidzialnych potworów – powieści, w której młoda topmodelka odstrzeliwuje sobie twarz w ramach protestu przeciwko byciu uprzedmiotowionym obiektem pożądania i wraz z parą odmieńców, księżną Brandy Alexander i panem Alfą Romeo, wyrusza w przypominającą parodię powieści drogi podróż, okradając luksusowe wille z odurzających lekarstw. Jest rok 1999. Jeszcze chwila i wszystko się zmieni – Generacja X powoli zaczyna dogasać w popularnym obiegu kultury, a Palahniuk zacznie publikować jedną książkę za drugą, stopniowo oddalając się od ideologicznego fundamentu „iksów”, za to osiągając status literackiej gwiazdy. Przeskok do samej duszy pokolenia X. Proza Palahniuka staje się zwierciadłem Generacji X już na poziomie narracyjnym. Pierwszoosobowa, przypominająca kolaż z fragmentów programów telewizyjnych, ulotek, gazet, ciekawostek z zakresu wiedzy zakazanej (w której lubuje się Palahniuk), rwany strumień świadomości, odzwierciedla generacyjną tendencję do „przeżywania życia we własnej głowie”1, objawiającą się jako zamiłowanie do wewnętrznych podróży, introspekcji. Bez-

32

Tomasz Bohajedyn, bez tytułu

imienny narrator Podziemnego kręgu (refreny parafrazujące artykuły z „Reader’s Digest”, sugerują, że jego imię to Joe: „Jestem złamanym sercem Joego, Jestem poczuciem wściekłości Joego”) cierpi na bezsenność jako skutek uboczny presji nieustannego konsumowania i samodoskonalenia się: Jestem głupi i tylko chcę i potrzebuję rzeczy. Mojego maleńkiego życia. Mojej małej zasranej pracy. Moich szwedzkich mebli. Nigdy, ale to nigdy o tym nikomu nie wspominałem, ale zanim poznałem Tylera, chciałem sobie kupić psa i nazwać go Entourage. Oto jak nisko można upaść2.

Narrator prowadzi nieustanny monolog wewnętrzny, pod wpływem rozczarowań samym sobą wytwarzając swoje doskonałe alter ego – Tylera Durdena, anarchistę, zamachowca sektora gastronomicznego i sabotażystę seansów filmowych, który najpierw nakłania go założenia Klubów Walki, by doświadczać życia naprawdę, namacalnie, zweryfikować swoje poczucie męskości, a później, gdy Kluby będą zasilane tysiącami podobnie sfrustrowanych mężczyzn, przekształcić je w organizację Operacja Masakra, mającą obalić zdegenerowaną kulturę. W Niewidzialnych potworach piękna Shannon McFarland, odstrzeliwując sobie twarz i biorąc udział w podróży przez Stany Zjednoczone, naznaczonej znieczulaniem się lekami przeciwbólowymi


i narkotykami, stara się zdystansować od roli pięknego przedmiotu, ale i zdefiniować samą siebie wobec rodziców, którzy pochłonięci samookaleczeniem, a następnie zniknięciem jej starszego brata – geja, popadają w skrajność obsesji, wulgarnego liberalizmu i ignorują bohaterkę („To nie jest tak, że cię nie kochamy, po prostu ci tego nie okazujemy”3). Potrzeba autoanalizy wynika z braku posiadania własnej, osobistej historii, zerwania ciągłości narracyjnej pomiędzy pokoleniami. Świat ponowczesny jest wyprany z elementów kultury, które dla „iksów” mogłyby stanowić punkt odniesienia do stworzenia prywatnej narracji, wewnętrznej mitologii będącej jakąś stałą w niestabilnym świecie. Joe dla swojej osobowości obsesyjnie poszukuje coraz to nowych kontekstów – przez rok podszywa się pod śmiertelnie chorego na spotkaniach grup wsparcia, co wreszcie nadaje mu jakąś tożsamość poza osobowością yuppie uwięzionego w swoim apartamencie wypełnionym szwedzkimi meblami. Gdy jego kłamstwo zostaje zdemaskowane przez uprawiającą podobny proceder Marlę, Joe chowa się za inną narracją – Tylerem Durdenem – tym razem będącą wentylem bezpieczeństwa nie tylko dla swoich frustracji prywatnych, ale i całej generacji mężczyzn schwytanych w pułapkę posiadania. Przypadek Shannon jest podobny. Bohaterka spotyka na swojej drodze księżną Brandy Alexander, która, jak się później okazuje, jest jej zaginionym starszym bratem przechodzącym właśnie proces zmiany płci. Shannon, pozbawiona możliwości mówienia, w trakcie zwariowanej podróży jest obdarowywana przez księżną coraz to nowymi tożsamościami, historiami wyjętymi z tabloidów i serialowych tasiemców. W świecie Niewidzialnych potworów tożsamość jest przechodnia i momentalna, niczym przełączanie kanałów telewizyjnych. Jest gorzkim i przewrotnym środkiem do celu: spełniania zbiorowego marzenia o staniu się celebrytą. Gdy Shannon uświadomi sobie, że odstrzelenie swojej twarzy w ramach buntu wobec rzeczywistości i rozpaczliwego aktu zdefiniowania siebie inaczej niż poprzez pryzmat bycia podziwianą było błędem, decyduje się oddać własne personalia bratu, równie pogubionemu jak ona sama. Przekazując Shane’owi dokumenty, mówi:

jesteś teraz Shannon, kurwa, McFarland. Wal prosto na szczyt. Za rok chcę włączyć telewizor i zobaczyć, jak nago pijesz dietetyczną colę w zwolnionym tempie. (…) Zostań sławny, bądź wielkim społecznym eksperymentem w osiąganiu tego, czego nie chcesz. Znajdź wartość w tym, co, jak nas uczono, jest bezwartościowe4.

Przeskok do momentu, w którym wszystko się zmienia. W okresie Generacji X książki Palahniuka były wentylem bezpieczeństwa dla sfrustrowanych młodych ludzi próbujących radzić sobie z dominującą presją posiadania, możliwością odreagowania, ale i przejrzenia się w satyrycznej i krytycznej prozie. Co się stało z Palahniukiem po tym, gdy odegrał kulturotwórczą rolę? Czasy się zmieniły, nastąpiła pokoleniowa zmiana warty. Na alfabecie generacyjnych przemian wciąż jest miejsce, ale wkrótce się ono skończy. Niemal dekadę po końcu Generacji X na scenę wkroczyło nowe pokolenie Y5, jeszcze bardziej zblazowane niż „iksy”, lecz (wspierając się na doświadczeniach poprzedników) i świadome reguł rządzących rzeczywistością. Nie potrzebuje ono już być reprezentowane przez kulturowe hasła sprzed dwóch dekad. Postulaty X wciąż są aktualne, ale już niepotrzebne. Zostały przemielone, przekute w kulturalne wytwory, odłożyły się w warstwie zbiorowej świadomości i stanowią teraz część doświadczeń generacji, która w dominującym kulturowym dyskursie nie musi mieć głosu, bo wykrzyczała się dwie dekady temu. Palahniuk nie zniknął ze sceny. Wręcz przeciwnie, błyszczy teraz na celebryckim firmamencie jako gwiazda anarchii, jednak jego satyra straciła ów ideologiczny „wsad”. Autor konsekwentnie trzyma się raz ustanowionej formy – pierwszoosobowej narracji, klamry narracyjnej i/lub nagłego zwrotu akcji pod sam koniec utworu, zwartego, szyderczego rytmu przypominającego staccato, encyklopedycznej wiedzy na temat zakazany. I tematu amerykańskich kompleksów i fobii. Jego narracje to parady makabry, pochody obrzydliwości, festiwale sarkazmu. Problem w tym, że nieodmiennie. Uzależnienie od seksu? Jest. Przemysł porno? Jest. Wulgarny liberalizm? Odhaczono. Upodlenie i uprzedmiotowienie przez zachodnią kulturę? Też odhaczono. Bezwzględne pragnienie sławy, za wszelką cenę? Tak, też jest na liście. Upadek cywilizacji zachodniej? Jest,

33


jest, jest. Problem w tym, że liczba świętości, które da się zszargać, jest mocno ograniczona. Palahniuk przekroczył już każdą dozwoloną granicę, jego twórczość jest zresztą dobrze przemyślaną strategią, a on sam ma mocny, konsekwentny obraz samego siebie: Jako pisarz sam jestem ogromnym outsiderem (…), moim celem jest opowiadać historie, których nikt nie odważy się zobrazować filmowo. To wciąż siła moich książek: mogą poruszać tematy, które są zbyt skandalizujące, by pokazać je w kinie6.

O ile wcześniej Palahniuk dryfował na odległej orbicie popkultury, tak po premierze Udław się (Choke, 2001), któremu przydarzyły się pierwsze miejsce na liście literackich bestsellerów „New York Timesa” i filmowa adaptacja (zrealizowana w 2008 roku przez Clarka Cegga, mocno zresztą nieudana), zyskał prawdziwy rozgłos. Po 2001 roku zmienił kierunek w swojej twórczości i zamiast gorzkich satyr, swoją krytykę ubiera w konwencje makabrycznej powieści grozy, im bardziej obrzydliwej i szokującej, tym lepiej. Pokoleniowa i generacyjna wściekłość wynikająca z bezradności została przekuta na zaprogramowane szokowanie z okładek prestiżowych czasopism, niezliczonych wywiadów i materiałów zamieszczanych na YouTubie, autorskie tournée po całym kraju, konwenty fanowskie i publiczne odczyty jego książek. Przeskok do momentu, w którym następuje bolesne odarcie ze złudzeń. Z niszy, w której Palahniuk jako pisarz miał jeszcze moc sprawczą i kulturotwórczą, osiągnął z czasem wyżyny literackiego celebryctwa. Pisarz wyrósł na gruzach marzeń i złudzeń owych średnich dzieci historii, zatrudnionych w McPracy slackerów i zapętlonych w morderczym wyścigu szczurów yuppies, dla których był głosem pokolenia. Narzędziem literackiego marketingu i uprawiania narcyzmu w dobie nowych mediów jest strona Chucka Palahniuka – www.chuckpalahniuk.net, której podtytuł wymownie brzmi: join the cult (przyłącz się do kultu). Autor nie tylko komunikuje się poprzez stronę ze swoimi fanami; publikuje na niej fragmenty niewydanych jeszcze powieści, regularnie zamieszcza każdy przeprowadzony z nim wywiad i napisany o nim artykuł, organizuje warsztaty pi-

34

sarskie online, podczas których publikuje własne rady na temat pisania. Palahniuk przede wszystkim jednak celebruje odzew swoich fanów, a ci mają możliwość poprzez stronę kupić jego książki (z podpisem lub bez), koszulki z logo kolejnych tytułów, dokumentalny film na DVD (Postcards from the future, 2003) czy przesłać autorowi zdjęcia tatuaży z grafikami z jego własnych książek. Wprzęgnięcie w tryby celebryckiej machiny czasem jednak pozostaje poza kontrolą i ulega nieuchronnym procesom tego skomercjalizowanego, płynnego świata, w którym wszystko się przenika. Nawet Palahniuk jest bezradny wobec siły reklamy i praw, jakimi się rządzi. Na doskonale złośliwy żart losu i brutalny znak czasów zakrawa duży, kolorowy banner na górze strony zachęcający do wzięcia udziału w loterii wizowej Stanów Zjednoczonych: Dare. Live. America was never this close. Apply for a green card now. (Zapraszamy do piekła, Ameryka jeszcze nigdy nie była tak blisko). Los Palahniuka, zwłaszcza w kontekście jego wczesnej twórczości, zakrawa na gorzką ironię. Wszystko w tym okropnym, zepsutym świecie się komercjalizuje, nawet anarchia, nihilizm i bunt. Dyktatura pieniądza i pustego rytuału stworzenia produktu-reklamy-sprzedaży, trywializuje wszystko, z szokowaniem włącznie. Twórczość Palahniuka, będąca teraz własną „kopią kopii kopii”, z początku była niczym uderzenie pięścią w twarz, dzisiaj jest zaledwie trzepnięciem w policzek. Niby wciąż boli, ale już zdecydowanie mniej. Przypisy: 1. 2. 3. 4. 5.

6.

B. Brzozowska, Gen X – pokolenie konsumentów, Wydawnictwo RABID, Kraków 2005, s. 7. Ch. Palahniuk, Podziemny krąg, Wydawnictwo Niebieska Studnia, Warszawa 2006, s. 166. Ch. Palahniuk, Niewidzialne potwory, Wydawnictwo Niebieska Studnia, Warszawa 2010, s. 165. Tamże, s. 234. J. Solska, Raport: Pokolenie Y na rynku pracy. Młodość idzie w klapkach, http://www.polityka.pl/rynek/ gospodarka/270628,1,raport-pokolenie-y-na-rynku-pracy.read (dostęp: 23.06.2013). M. Hernes, Autor„Podziemnego kręgu”: Czekam na telefon od Michaela Baya, wywiad z Chuckiem Palahniukiem, http://stopklatka.pl/-/59887778,autor-%E2%80%9Epodziemnego-kregu%E2%80%9D-czekam-na-telefon-od-michaela-baya (dostęp: 23.06.2013).

entka V roku filmoznawstwa absolwentka dziennikarstwa, stud Małgorzata Pawłowska – ur. 1988, iuje na Middlesex Universiersytecie Jagiellońskim. Obecnie stud i wiedzy o nowych mediach na Uniw nkowe. Uważa, że 2001: gatu kino i mus. Uwielbia popkulturę Eras u ram prog ach ram w ynie Lond ty w filmem w historii kina. Odyseja kosmiczna jest najlepszym


W biznesie wirtua lnym

Anna Kuchta

Wiktora Pie lewina ref leksja nad konsumpcj ą

Świat otaczający człowieka jest złudną konstrukcją, wymyślną iluzją zbudowaną z pozorów – grzmi złowróżbnie Wiktor Pielewin z kart swoich powieści. Rosyjski prozaik, który pisarski debiut zaliczył w latach 90. ubiegłego wieku, doskonale odnajduje się tak w fantastyce, jak i w krytyce społecznej... a nawet filozoficznej powiastce. Największą zaś radość – jak przystało na prawdziwego postmodernistę – sprawia mu właśnie łączenie dyskursów, kontekstów kulturowych i punktów odniesień. Mnogość enigmatycznych obrazów sprawia, iż pierwsze spotkanie z pisarstwem niesfornego Rosjanina jest dla czytelnika doświadczeniem zaskakującym i niepokojącym. W tekstowych światach Pielewina zewsząd wyrastają sprzeczności, plątaniny znaczeń, groźne otchłanie kryptocytatów. Nie jest wszak zadaniem powieściopisarza prostowanie zawiłości historii ani dawanie pewnych odpowiedzi na odwieczne pytania. Przeciwnie – literat, który swoją zuchwałością dorównuje samemu diabłu1, winien akcentować nieścisłości przedstawionego uniwersum i z zadowoleniem oddawać do rąk czytelnika niełatwą w odbiorze lekturę. Tego rodzaju wyzwaniem jest niewątpliwie powieść zatytułowana Generation „P” (wyd. rosyjskie w roku 1999, polskie – 2002). Utwór, będący satyrycznym obrazem brzemiennej w skutkach transformacji Związku Radzieckiego w nową Rosję, „odzwierciedla sugestywnie atmosferę »uczty podczas dżumy«”2. Świat przedstawiony to świat chaotyczny, w którym upadają elementy starego porządku, rodzą się nowe zagrożenia (dysharmonie wewnętrzne i konflikty międzynarodowe), a społeczna tkanka ulega rozkładowi. Tytułowe pokolenie „P” (roczniki 60.) to pokolenie urodzone i dorastające jeszcze w epoce sowieckiej, które nagle i bez ostrzeżenia znalazło się w sytuacji niepewnej i niezrozumiałej. Nowy, acz niekoniecznie wspaniały, świat jest więc rzeczywistością na rozdrożu, w której coraz

odważniej rozprzestrzenia się dziki kapitalizm, sprawiając, iż wartości duchowe i moralne zmieniają się w rynkowe, a „wszystko, nie wyłączając władzy najwyższej, można kupić lub sprzedać”3. Pielewin, zgodnie z postmodernistyczną manierą pisarską, rozpoczyna grę z odbiorcą jeszcze przed właściwą fabułą powieści. I tak, swój utwór autor dedykuje „pamięci klasy średniej”4 – paradoksalnie, bo przecież owa klasa „jeszcze w jego kraju nie powstała”5, a nawet gdyby powstać miała, jej przedstawiciele nie będą modelowymi odbiorcami „Generation »P«”. Ten sam ton narracji autor wykorzystuje, aby wyjaśnić czytelnikowi genezę tytułu – litera „P” pochodzi tutaj od pepsi-coli (towar luksusowy!), czy raczej od „[pieniędzy], które się z nią bezpośrednio wiążą”6. Przyjmując maskę rzetelnego medioznawcy i wykorzystując specyficzne słownictwo (np. „spot” czy „target group”), Pielewin analizuje kampanię reklamową kultowego napoju, wyjaśniając czytelnikowi, iż to właśnie sugestywny spot marki pepsi spowodował, że symbolem pokolenia „P” została małpa w dżipie, oczywiście popijająca nowy napój bogów („kto pije pepsi-colę, tego stać na drogie samochody”7). Tak ironizując, autor nie tylko charakteryzuje tytułowego, zbiorowego bohatera powieści, ale także informuje czytelnika, iż polem akcji i rozważań będzie właśnie świat reklamy – środowisko iluzorycznych sloganów i złudnych obietnic, gdzie wszystko jest „fikcją, tak zwanym projektem”8. Groteskowo przedstawiony, „straszny, potworny świat”9 reklamowych spotów wyśmiewa politykę oraz obyczajowość nowego systemu i odsłania mechanizmy napędzające branżę mediów. W ten sposób autor eksponuje niepokojącą rzeczywistość, w której wszystkie wydarzenia rozgrywają się niemal wyłącznie na wirtualnym ekranie, a postaci przypominają jedynie bezwolne marionetki. Wszechogarniający chaos rzeczywistości

35


narracyjnej w połączeniu z ponurą atmosferą charakteryzującą nową Rosję („niedobre miejsce”10) doskonale obrazują niepewność postsowieckiej epoki, którą tak świetnie znają nie tylko bohaterowie powieści, ale także i sam pisarz. Nie można zapominać, iż Pielewin zwraca się do modelowego odbiorcy twórczości postmodernistycznej, wyczulonego na intertekstualne aluzje, u którego utwór zatytułowany Generation „P” wzbudza mimowolne skojarzenia z powieścią Generacja X autorstwa Douglasa Couplanda. Pokolenie X to także wielka niewiadoma, ludzie przegrani, zagubieni w chaosie współczesności, desperacko szukający sensu własnego istnienia11. Czyż ich sytuacja nie jest więc podobna do wielkiej pustki, w której tkwią bohaterowie Pielewina? Ogrom przemian politycznych i ekonomicznych spowodował, że ich bezpieczna rzeczywistość się rozpadła, a znany świat zmienił się tak dalece, iż wszystko zdaje się obce i nieprzyjazne. Jednakże, w przeciwieństwie do przedstawicieli pokolenia X, których charakteryzuje postawa abnegacji i kontestacji, Pielewin opisuje środowisko pełne cwaniactwa, dyktatury wizerunku, szemranych biznesów i władzy pieniądza. Pokolenie „P” to pokolenie, które zamiast idei wybrało pepsi (wybrało pieniądz), a świat je otaczający to odczłowieczona rzeczywistość rodem ze świątyni konsumpcji. W owym niepewnym świecie żyje właśnie główny bohater powieści – Wawilen Tatarski; modelowy Rosjanin czasów transformacji i dezintegracji, sztampowy przedstawiciel tytułowej generacji. Wawilen, jak wielu podobnych mu młodych ludzi, wiedzie swoje w miarę uporządkowane życie (praca tłumacza z języków narodów ZSRR, marzenia o poetyckim debiucie) do chwili, gdy zostaje postawiony wobec nieoczekiwanego końca: Związek Radziecki ulega nagłemu rozkładowi. Świat nie przejął się bowiem aspiracjami zawodowymi i marzeniami ambitnego bohatera – ruszył naprzód, pozostawiając w Tatarskim świadomość, iż „nie trafia w gust epoki”12, i zmuszając go do rychłego przekwalifikowania się. Pielewin bardzo lubi zarysowywać swoich bohaterów u progu drastycznych przemian – bezradni i niepewni nadają się bowiem świetnie do ukazania

36

chwiejności świata, który zakotwiczony jest przecież wyłącznie w pustce. Rzeczywistość narracyjna Generation „P” przedstawia Rosję jako niezmierzoną, wirtualną wioskę, absurdalny pomysł agencji reklamowej, za którym nie kryje się żaden realny punkt odniesienia. Nie ma polityków – są tylko ich wizerunki na ekranie (zwielokrotniony klimat Orwellowski), nie ma żadnej władzy, są jedynie scenariusze tworzone przez cynicznych copywriterów. Przedstawienie świata jako obrazu obrazów, kopii bez oryginałów – szczególnie w kontekście kapitalizmu i konsumpcji – niewątpliwie wskazuje, iż powieść inspiruje się teorią symulakrów Jeana Baudrillarda13. Mimo iż nazwisko francuskiego socjologa nie pada nigdzie w powieści, powiązania są ewidentne: opisywana przez Pielewina rzeczywistość wirtualna w służbie konsumpcjonizmu („[morze] image’ów”14) to nic innego jak Baudrillardowska symulacja: znaki, które już dawno zastąpiły realność. Rosyjski autor wykorzystuje katastroficzne obserwacje Baudrillarda i uzupełnia je własnymi przemyśleniami, kumulując stężenie absurdu. Opisywane w Generation „P” wielka medialna machina i rozwijająca się prężnie gałąź przemysłu reklamowego nie produkują bowiem znaków ani obrazów, które (jak postulował socjolog) usuwają świat – bo przecież żadnego świata nigdy tam nie było! Zorientowawszy się w nowej sytuacji zawodowej, Wawilen zostaje copywriterem i właśnie w ten sposób trafia do wielkiego świata reklamy, w którym poznaje rzeczywistość jako pozbawioną substancjalności iluzję. Wchodząc coraz głębiej w branżę reklamową, bohater poznaje nowych towarzyszy pracy i robi karierę speca od chwytliwych spotów oraz przekonujących sloganów. Inspiracją do ich tworzenia są narkotyczne wizje i spirytystyczne seanse, a podczas jednego z nich protagonista porozumiewa się, przy użyciu specjalnej maszyny, z samym Che Guevarą. Tatarski zdobywa więc swojego guru, ale nawet kubański rewolucjonista musi się podporządkować panowaniu przemysłu reklamowego (Pielewin symbolicznie ukazuje ten stan poprzez umieszczenie koszulki z wizerunkiem Che Guevary w sklepowej witrynie jako „bestselllera miesiąca”15). Duchowe przywództwo Che Wawilen wykorzystuje


zatem wpierw w służbie konsumpcji – zbiera podpowiedzi, jak tworzyć coraz skuteczniejsze medialne slogany oraz jak zdobywać liczne grono bezwolnych konsumentów. Ale Pielewin przygotował dla rewolucjonisty znacznie bardziej rewolucyjną (sic!) rolę: to właśnie Che wykłada (w iście paranaukowej stylistyce) głównemu bohaterowi teorię nowego gatunku zwanego homo zapiens16. Przedstawiciel owego gatunku to człowiek, którego jałowe życie orbituje wokół oglądania wciąż tych samych programów telewizyjnych i manifestowania swojego (sztucznie kreowanego) entuzjazmu dla proponowanej ramówki licznymi okrzykami „wow!”. Wykorzystując taką metaforykę, autor zarysowuje boleśnie pesymistyczną, acz trafną diagnozę społeczeństwa nowej Rosji („wegetujących w Rosji małp”17), w której niechlubne miejsce homo sovieticus zajął, równie zniewolony i obojętny, homo zapiens. Wielkie zwycięstwo kapitalizmu nad komunizmem i związane z nim przemiany polityczno-społeczne, choć niewątpliwie przełomowe, nie przyniosły oczekiwanej wolności. Pielewin przekazuje tę trudną prawdę we właściwym sobie, ironicznym ujęciu, pisząc o „[historycznym zwycięstwie] czerwonego nad czerwonym”18 (a więc kapitalizmu uosabianego przez coca-colę nad komunizmem), jak gdyby zaznaczając, iż obie sytuacje odznaczają się tym samym kolorytem. Jedna szkodliwa ideologia zastępuje drugą, pieniądz staje się nowym dyktatorem, reklama – nową propagandą, a człowiek, niezmiennie, pozostaje jedynie ofiarą absurdalnego systemu. Barbarzyński kapitalizm i bezmyślne naśladowanie Zachodu wiedzie „do szybkiego wzbogacenia się, dżipa (...) i gwałtownej śmierci”19, a konsumpcjonizm o zniewalającej sile doprowadza do sytuacji, w której człowiek nie ma możliwości refleksji

nad własną naturą i sensem istnienia. Nic więc dziwnego, że przemysł reklamowy („wirtualny biznes”20) ma się świetnie, a Tatarski z dumą może zachwalać i sprzedawać papierosy marki Parliament jako „niejawę”21.

Tomasz Bohajedyn, Wytwórnia granatów

Doświadczenia zdobywane przez bohatera w branży reklamowej, w połączeniu z pogłębianiem mistycznych wtajemniczeń (albo narkotycznych odlotów), sprawiają, iż Tatarski uczy się coraz głębszej „znajomości życia”22. Mimo bolesnego realizmu społeczno-politycznego Generation „P” nie jest jedynie przenikliwą powieścią o antykonsumpcyjnym charakterze, aspiracje autora sięgają o wiele dalej. W dobie władzy pieniądza człowiek definiuje się na podstawie posiadanych przedmiotów, ale Pielewin nie zamierza pouczać czytelnika o negatywnych skutkach żarłocznego kapitalizmu i konsumpcjonizmu – on udowadnia, że wszystko jest jedynie złudą, symulacją na niepohamowaną skalę. Autoprezentacja: „jestem tym, który jeździ takim to a takim samochodem (...) nosi taką to a taką odzież”23 to nie tylko wyraz dyktatury wizerunku

37


ale rozpaczliwe definiowanie, które ma za zadanie zamaskować fakt, iż nie istnieje żadne wnętrze ani żaden ład, a wszystko jest jedynie przypadkową kombinacją właściwości. Dotkliwa kpina z rosyjskiego świata biznesu to dopiero początek, bo nie tylko media służą manipulacji – prowadzony przez autora Tatarski odkrywa, iż cały świat jest niczym innym,

jak wielką teorią spiskową, za którą ukrywa się wielka pustka (niebyt, który „[doskwiera] sam sobie”24). Niepokojąco realistyczne opisy kapitalistycznej rzeczywistości zaczynają się więc mieszać z mistycznymi lub narkotycznymi wizjami bohatera (kokaina i magiczne grzybki są wszak nieodłącznym atrybutem copywritera). Autor „zręcznie manipuluje pojęciami realności i nierealności”25, sugestywnie buduje nastrój wielkiej konfuzji, co powoduje, iż także czytelnik zaczyna się gubić w przedstawionej sytuacji narracyjnej. Różnice między możliwym światem materialnym a psychodeliczno-mistycznymi halucynacjami bohaterów również zaczynają się zacierać. Odbiorca nie może więc jednoznacznie zgadnąć, które z fragmentów należy interpretować realistycznie, a które alegorycznie i gdzie mieści się bezpieczna granica między ułudą a jawą („całe miasto – to tylko cienie”26). Zdarzenia z gruntu fantastyczne i pozbawione

38

krztyny realności wynurzają się płynnie tuż obok przyziemnych – i, mimo postępującego absurdu, żaden z bohaterów nie wydaje się zaskoczony. Jednocześnie zaś gęste uniwersum narracji Generation „P” naszpikowane jest również licznymi intertekstualnymi odniesieniami, pisarz gra cytatami, nie brakuje odwołań do klasyki literatury rosyjskiej – jest niosący z sobą atmosferę grozy Dostojewski, jest i oszukany przez system Majakowski. Autor udowadnia, że w świecie władzy popytu i podaży wszystko jest na sprzedaż i nawet narodowe świętości zostają zaprzęgnięte w służbie reklamy. Mnożą się również odniesienia do kultury popularnej – oprócz całej gamy modnych produktów z Zachodu (pepsi-cola, nike), pojawiają się również reminiscencje postaci znanych z filmu (jak choćby Darth Vader). Mieszanie się kontekstów interpretacyjnych i punktów odniesienia demaskuje fikcyjność świata oraz pogłębia odczucie konfuzji i bezradności, które Pielewin nie tylko opisuje na przykładzie bohaterów, ale także wzbudza w czytelniku. Autor zarysowuje świat, w którym rządzi reklama, a wszystkie wydarzenia są jedynie scenariuszem rozgrywającym się na ekranie telewizora, a także uczula odbiorcę na brak substancjalności owego uniwersum – przekazuje bolesną wiedzę, z którą – jak przekonuje się Tatarski – „nie wiadomo, jak (...) żyć”27. Wyrwanie się z niewoli konsumpcji i przywiązania do świata materialnych form nie jest łatwe, wszak człowiek, który „regularnie popada w stan homo zapiens”28, oduczył się już dawno samodzielnego myślenia. Właśnie ten aspekt rzeczywistości sprawia, iż autor ocenia ją tak bezkompromisowo i pejoratywnie: nowa, medialna Rosja wynaturzyła resztki duchowości, sprzedając po promocyjnej cenie najistotniejsze wartości. Pielewin udowadnia jednak, iż nawet (a może szczególnie) w świecie, którego filarem jest dialektyka kupna i sprzedaży, prawdziwa świadomość nie

Tomasz Bohajedyn, bez tytułu


jest – i nie może być – „towarem” dostępnym dla każdego. Nie zaskakuje więc fakt, iż moment olśnienia jest jednocześnie chwilą pełną grozy – drążąc problem natury świata i próbując rozwikłać rządzące nim zasady, Tatarski ze szczerym przerażeniem uświadamia sobie, iż dotarł na „[skraj] jakiejś głębokiej i ciemnej przepaści”29.

8

Kulminacyjnym momentem powieści jest więc – akcentowany także w pozostałych utworach pisarza – motyw przemiany bohatera, mistycznego olśnienia czy oświecenia oraz granicy, którą przekracza na drodze wewnętrznego rozwoju. Właśnie na tle owej transgresji między rzeczywistościami Pielewin pyta (bohaterów, czytelnika) o sens życia i dotyka w swojej powieści być może najistotniejszego problemu – wolności; tego samego, który zaprzątał myśli jego literackich idoli – Dostojewskiego, Bułhakowa... Autor Generation „P” rozprawia się jednak z tą problematyką w zupełnie nowy sposób: drogą do wolności jest właśnie skok w przepaść, krok w nieznane, „przemiana znanego (…) w coś innego”30. Po drugiej stronie nie ma już bowiem ani świata, ani człowieka, ani prawdy, ani fałszu, ani nawet wszechwładzy reklamy – a jedynie „jedna nieskończenie jasna, czysta i prosta myśl”31.

14 15 16 17 18 19

Przypisy: 1 2 3 4 5 6 7

Por. „Każdy literat powtarza w istocie grzech Szatana”, W. Pielewin, T, przeł. E. Rojewska-Olejarczuk, Warszawa 2012, s. 71. A. Wołodźko-Butkiewicz, Od pieriestrojki do laboratoriów netliteratury: przemiany we współczesnej prozie rosyjskiej, Warszawa 2004, s. 252. W. Pielewin, Generation „P”, przeł. E. Rojewska-Olejarczuk, Warszawa 2010, s. 252. Tamże. Tamże. Tamże, s. 10. Tamże, s. 10.

9 10 11 12 13

A. Wołodźko-Butkiewicz, Od pieriestrojki do laboratoriów netliteratury, dz. cyt., s. 253. W. Pielewin, Generation „P”, dz. cyt., s. 224. Tamże, s. 223. Por. D. Coupland, Pokolenie X : opowieści na czasy przyśpieszającej kultury, przeł. J. Rybicki, Warszawa 1999. W. Pielewin, Generation „P”, dz. cyt., s. 13. Por. J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, przeł. S. Królak, Warszawa 2006. W. Pielewin, Generation „P”, dz. cyt., s. 113. Tamże, s. 76. Tamże, s. 89. Tamże, s. 10. Tamże. Tamże, s. 39.

20 21 22 23 24 25

Tamże, s. 103. Tamże, s. 31. Tamże, s. 103. Tamże, s. 90. Tamże, s. 40. J. Sałajczykowa, Dziesięciolecie przemian. Proza rosyjska lat 1985–1895, Gdańsk 1998, s. 155. 26 W. Pielewin, Generation „P”, dz. cyt., s. 119. 27 Tamże. 28 Tamże, s. 90. 29 Tamże, 176.

ilizacji Uniwersytetu Jagiellońdrze Porównawczych Studiów Cyw Anna Kuchta – doktorantka w Kate współczesna eseistyka polska. ury w dobie postmodernizmu oraz skiego. Interesuje ją kondycja kult Redaktorka magazynu „Maska”.

39


Spo łecze ństwo korporacyjne i cyber queer

Piotr Sobolczyk

1 wokó ł Taksim Juana Sardy

Na początku drugiego dziesięciolecia XXI wieku hiszpańskie społeczeństwo musiało się zmierzyć z falą tak zwanego kryzysu ekonomicznego, którego skutkami było bezrobocie najmłodszego pokolenia oraz wzrastające bezrobocie całej populacji (nazywane czasem „prekariatem”2), a także ograniczenie tak zwanej polityki socjalnej. Taksim, druga powieść młodego hiszpańskiego pisarza, Juana Sardy, opublikowana w 2012 roku3, ściśle odnosi do tej sytuacji i proponuje nie tylko trafny opis rzeczywistości społecznej, ale również stawia sobie za cel jej głębszą diagnozę i zrozumienie. Mimo że utwór napisany jest w konwencji utopii science fiction z typowym, żeby nie powiedzieć – banalnym motywem robotów i mimo że osadzony jest w dalekiej przyszłości (ostatnie dziesięciolecia XXI wieku), przedstawiona w nim wizja świata możliwego jest raczej aktualizacją obowiązującego dzisiaj programu politycznego jako fantazji albo utopii pewnych grup czy klas, tyle że (jak dotąd) niezrealizowaną. Pokazuje, jak mógłby dzisiaj wyglądać świat, albo przyszłe konsekwencje dzisiejszej polityki. Ogólnie rzecz biorąc, jest to po pierwsze krytyka aktualnej polityki, która doprowadziła do problemów społecznych w Hiszpanii po roku 2008 i, po drugie, przestroga albo apel o polityczną rewolucję i zmianę dominującego paradygmatu. W drugim rozumieniu odnosi się nie tylko do Hiszpanii, ale także do całego świata zachodniego. Sardá opiera się na niektórych znanych teoriach politycznych i gospodarczych, ale nie stosuje żadnych powszechnie przyjętych nazw czy terminów. Mówiąc ściśle: jego antyutopijna krytyka wykazuje daleko idącą zbieżność z pismami i argumentami o zabarwieniu antyneoliberalnym i antyglobalistycznym środowisk takich jak lewica czy neomarksiści – a mimo to nie używa pojęcia neoliberalizm. Sardá rozpoczyna swą powieść od roku 2018 i III wojny światowej, zwanej także

40

„Nieograniczoną Operacją Poświęcenia” (Operación Sacrificio Ilimitado), która ma za zadanie rozwiązać problem przeludnienia świata. Motto książki, cytat z amerykańskiego ekonomisty, dra Charlesa A. Halla, ujmuje to następująco: „Przeludnienie to jedyny problem. Gdyby na Ziemi było 100 mln ludzi – albo lepiej 10 mln – nie byłoby żadnego innego problemu”4. Ludność, która przeżyła wojnę, została przystosowana do planu ekonomicznego, którego celem było wyeliminowanie ubóstwa. „Przeludnienie” oznacza sytuację, w której tylko mała część ludzkości posiada pracę i środki finansowe, natomiast zdecydowana większość nie jest nigdzie zatrudniona (albo wykonuje pracę na zasadzie prekariatu), pracuje niewolniczo, pobiera zasiłki lub żyje w skrajnej biedzie. Ta wizja zdaje się przekładać na język literatury to, co kiedyś o neoliberalizmie i jego konsekwencjach powiedział Samir Amin: ekonomia neoliberalna nie jest demokratyczna (choć za taką się podaje), ale przywraca feudalizm z dominującą klasą kapitalistów, co oznacza redystrybucję dóbr w ręce bogatych przy jednoczesnym ignorowaniu problemu narastającego ubóstwa większości populacji. Prowadzi to do samounicestwienia ludzkości albo przynajmniej sytuacji, w której około 20 milionów ludzi dysponuje kapitałem, a mniej więcej 5 miliardów nie ma żadnych środków do życia. Tę dysproporcję opisuje obraz „planety zapełnionej slumsami, w których przebywa około 5 miliardów ludzi”5. Mimo to Sardá nie używa słowa kapitalizm ani kapitał. Wojnę wywołał „korporacjonizm”, który jest także odpowiedzialny za wprowadzenie tej ideologii jako dominującej – albo raczej jedynej. Po wojnie nie ma „państw” ani „krajów”, są tylko korporacje. Większa część akcji powieści rozgrywa się w „Light BCN”, co wprawdzie jest nazwą korporacji, ale czytelnik może ją kojarzyć z Barceloną, ponieważ jedna z jej dzielnic nazywa się Eixample; inne miasta to na przykład „Coca-


-cola”, „Coca-cola Zero MNC” (Manchester?), „iPad MHTN” (Manhattan?), „Big Mac CRC” (Kraków?), kontynent „Hilton-Inn” (Afryka), „Repsol Oriente” (Turcja) itd.6 Nie ma lokalnych rządów z ministerstwami, w zamian za to istnieje „Zarząd” z menadżerami produktów, na przykład menadżerem kultury czy menadżerem bezpieczeństwa; ONZ zastąpiono Światowym Rządem Korporacji, a samo społeczeństwo – „społeczeństwem korporacyjnym”. Pisarz może wprawdzie nie używać słów „kapitalizm” ani „neoliberalizm”, ale świat, który opisuje, jest utopijnym marzeniem ideologów neoliberalizmu7. David Harvey zdaje sobie sprawę z tego, jak obecnie funkcjonuje mariaż państwa i kapitału (tzn. kapitał wykorzystuje państwo, by stale się akumulować). Inni krytycy, na przykład Alain Bilhr, zwracają uwagę, że za neoliberalną ekonomią kryje się polityczna wizja świata rządzonego tylko przez „rynek”; świata pozbawionego wewnętrznych granic, takich jak rządy, podatki i „polityka socjalna” dla robotników (czy tzw. „siły roboczej”). „Państwo” jako takie jest albo „koniecznym złem”, albo źródłem problemów (np. takie sfery „polityki socjalnej”, jak publiczna opieka zdrowotna, publiczna edukacja czy programy wspierania bezrobotnych, zasiłki dla bezrobotnych), które stoją na drodze do kapitalistycznej autoregulacji8. Jak pokazują antykapitalistyczni krytycy, rezultatem takiej deregulacji państwa jest wzrastające bezrobocie i prekariat, a zwłaszcza redukcja klasy robotniczej i nadmierny jej wyzysk w państwach, gdzie jest to legalne (brak „socjalnych ciężarów” sprawia, że praca jest tańsza). To właśnie, jak można sądzić, daje obraz podstaw „kryzysu”, który przechodzi Hiszpania (i inne państwa)9. Sardá idzie krok dalej i przedstawia świat składający się wyłącznie z posiadaczy kapitału i wolny od kłopotliwej „niższej klasy”. Na nowe „społeczeństwo korporacyjne” składają się w głównej mierze ludzie dwóch rodzajów, przy czym wszyscy są bogaci i dobrze sytuowani: menadżerowie (dzisiejsza światowa elita) i celebryci. Zadania, które dziś wciąż jeszcze wykonuje „klasa pracująca”, w powojennej przyszłości w całości przejmą roboty, posiadające tę przewagę nad ludźmi, że nie muszą jeść i nie zarabiają pieniędzy. Co ciekawe, Sardá pokazuje niektóre paradoksy tej sytuacji. Po pierwsze, mimo że ideologia neoliberalna (resp. korporacyjna) może się wydawać niedemokratyczna, to po „rozwiązaniu” problemu przeludnienia rezyg-

nuje ona z walki w imię kapitału i ustanawia statyczny świat dobrobytu, który mógłby być nazwany „demokratycznym”: teraz rzeczywiście każdy jest naprawdę równy (oprócz robotów). Działa to także w drugą stronę, jako krytyka obecnego systemu – mówi on mniej więcej tyle, że demokracja i neoliberalizm mogą koegzystować jedynie dzięki temu, iż pozbywają się klasy „słabych”; w innym wypadku to połączenie daje się realizować wyłącznie przez feudalizm. Po drugie, mimo że walka klas między ludźmi ustała, przeniosła się ona „niżej”, to znaczy reprodukuje ją nowa klasa robotów10. Nawet imiona robotów są znaczące: te z nich, które należą do najniższej klasy, noszą zwykłe imiona angielskie, podczas gdy roboty najlepszego gatunku (głównie prostytutki) nazwane zostały na cześć członków brytyjskiej rodziny królewskiej. Z tego schematu wyłamują się tylko roboty, należące do rewolucyjnej armii powstańczej – Guerreros del Marte, którzy wybierają na miejsce swoich działań Taksim, znajdujący się w Stambule w „Repsol Oriente”. Pomysł, że opozycja jest jakoś związana ze „Wschodem” i prawdopodobnie z przemysłem paliwowym (Repsol to hiszpański koncern naftowy), prawdopodobnie ma pokazać, że według Sardy, państwa, które szczególnie mocno opierają się neoliberalnej ideologii, znajdują się w islamskiej części świata i że neoliberalizm jest częścią imperialistycznej polityki Stanów Zjednoczonych11. Taksim jest tak interesującą powieścią polityczną nie tylko dlatego, że można ją czytać jako ilustrację tez zaczerpniętych z pewnych pism politycznych i/lub ekonomicznych. Do tej pory interpretacja odbywała się raczej na ogólnym poziomie makro (makroekonomicznym). Na niższym, bardziej osobistym poziomie mikro Sardá podejmuje interesującą dyskusję na temat relacji między polityką gender a miejscem queer w społeczeństwie neoliberalnym – Jakob Jones, główny bohater powieści, jest producentem filmowym pozostającym w długotrwałym małżeństwie homoseksualnym. Na pierwszy rzut oka nowe korporacyjne społeczeństwo wydaje się tolerancyjne i niehomofobiczne, ponieważ małżeństwa gejów są ogólnie akceptowane i istnieją nawet roboty prostytutki, na przykład Joshua. Ale logikę seksualnego „wyzwolenia” można zaliczyć

41


do całej grupy paradoksów „wolności” neoliberalizmu. Jak pokazuje wielu autorów, ideał „wyzwolenia” zakładał powiększenie osobistej wolności, w tym wolności seksualnej12. Właśnie dlatego John D’Emilio w swo-

im klasycznym – choć kontrowersyjnym – tekście Capitalism and Gay Identity mógł wysunąć pogląd, że homoseksualna tożsamość i styl życia „mogły się rozwinąć, ponieważ kapitalizm pozwolił jednostkom przetrwać poza ograniczeniami rodziny”13. Najpierw kapitalizm rzeczywiście rozmył pojęcie rodziny i właśnie wtedy – jak przekonuje

42

Justyna Krzywicka, Rywalizacja

D’Emilio – połączył siły z „Nową Prawicą”14. Sojusz neoliberalizmu i Nowej Prawicy oraz jego konsekwencje dla kwestii genderowych zostały dobrze opisane w eseju Lasley Hoggart pt. Neoliberalizm, nowy porządek i polityka seksualna, w którym ukazano, do jakiego stopnia powierzchowna jest w neoliberalizmie tolerancja dla kwestii genderowych15. W Taksim korporacjonizm nie jest sprzymierzony z żadną „Nową Prawicą” ani jej wartościami. Mimo to Sardá w swojej powieści pokazuje także, że choć osobom homoseksualnym przyznawane są pewne prawa – co znaczące, głównie parom homoseksualnym i/lub „męskim” (nie „zniewieściałym”) gejom – są one jednak ograniczone bądź reglamentowane, jak to się dzieje ze wszystkimi „liberalnymi” wartościami pod nowym panowaniem. Jakob Jones, postać queerowa, jest producentem filmowym. Jones jest także uzależniony od narkotyków, co nie jest dobrze widziane przez korporacyjne społeczeństwo, w tym przemysł filmowy. Społeczeństwo próbuje regulować, przytłumić jego queerowość na dwa zasadnicze sposoby. Jego mąż, Paul, jest robotem wysokiej klasy, który został zaprogramowany przez korporację w trudnym momencie życia Jonesa, żeby umożliwić mu ukończenie filmu. Można więc powiedzieć, że małżeństwo działa jak mechanizm ustatkowujący, przystosowujący do społeczeństwa16. Paul jest tak zaprogramowany, żeby zachowywać się jak osoba kochająca środowisko domowe, cicha, regularna i piękna; jest on do pewnego stopnia „gejowską kurą domową”, choć posiada porządną pracę. Robot jest także zaprogramowany, by na „męski” sposób wyrażać swoją płeć, ponieważ „Społeczeństwo korporacyjne zawsze było okrutne wobec zniewieściałych, nigdy wobec gejów”17. Sardá zatem ponawia krytykę rodziny nuklearnej naszych czasów, która służy normalizowaniu, socjalizacji jednostek, zapobieganiu „seksualnej anarchii”


(tzn. tak czy inaczej rozumianej „queerowości”). Kiedy Jakob dowiaduje się, że Paul jest robotem, a ten następnie znika z życia bohatera, producent popada w depresję i zostaje wysłany przez korporację do luksusowego, lecz zamkniętego hotelu. Patatas Lays, konsumpcyjny raj, to obiekt przypominający luksusowe więzienie albo obóz koncentracyjny, a częściowo szpital dla umysłowo chorych. W końcu Joshua, inny robot, zostaje przysłany do Jakoba, żeby pomóc mu wydostać się z tej „queerowej” depresji. Sardá pokazuje także inne aspekty tłumienia queerowej, czy nawet homoseksualnej, reprezentacji. Filmy Jonesa i seriale telewizyjne, w których występuje Paul, są zawsze heteroseksualne, a co więcej – wysoce konwencjonalne i zupełnie brakuje w nich jakiegokolwiek „queerowego” śladu. A zatem społeczeństwo korporacyjne w powieści Sardy podtrzymuje fałszywe rozróżnienie między „życiem prywatnym” a „życiem ekranu”, ponieważ mimo że akceptuje osoby o homoseksualnej tożsamości, nie pozwala utrwalać jej w powszechnej produkcji medialnej (z powodów finansowych?). Niewiele jednak (w kategoriach seksualnych) można się spodziewać także po ruchu rewolucyjnym; kiedy Paul dołącza do zbuntowanych robotów, wyrzeka się swojej homoseksualności18: „Podczas trudnych lat małżeństwa z Jakobem nigdy nie czuł wstydu z powodu bycia homoseksualnym, ale wyrzekł się tej kondycji w ostatnich miesiącach swojego życia, kiedy narastał jego fanatyzm”19. Przewrót dokonany przez roboty – od stanowiska „pokojowego” do „militarnego” – można postrzegać jako powrót do „oryginalnego” wojskowego przeznaczenia robotów i cyborgów, co podkreśla Donna Haraway20. Sardá w interesujący sposób ukazuje podwójny klincz21 stanowiska queer. Nie akceptują go neoliberaliści, lewicowi rewolucjoniści ani żadna ze współczesnych ideologii lewicowych22. Na przykład Samir Amin i David Harvey wyrażają bardziej lub mniej zbliżony punkt widzenia, zakładający, że neoliberalizm strategicznie łączy się z postmodernizmem, feminizmem, queerem itd., które są częścią ruchu postmodernistycznego. Jak ujmuje to Harvey: Narcystyczne zgłębianie siebie, seksualności i tożsamości stało się motywem przewodnim burżuazyjnej kultury miejskiej. Wolność artystyczna i licentia poetica, promowana przez potężne instytucje kulturalne, doprowadziła ostatecznie do neoliberalizacji kultury. (...) Elity miejskie przystały, choć nie bez walki, na żądania zróżnicowania sty-

lu życia (w tym także na żądania związane z preferencjami seksualnymi i genderowymi) i zwiększenie wyboru nisz konsumenckich (w dziedzinach takich jak produkcja kulturalna)23.

Potem, pisze Harvey dalej, przyszedł sojusz z Nową Prawicą; wydaje się, że autor uznaje tłumienie seksualne za pozytywny skutek. Po dokonaniach Judith Butler i innych jest mimo to oczywiste, że neoliberalizm oznacza także silną reakcję w domenie seksualności. Co więcej, sama „reakcja” zakłada, że „seksualność” to oddzielne zagadnienie, w jakimś sensie złączone z tym, co „ważniejsze” – sprawami politycznymi albo gospodarczymi; że jest drugorzędną zachcianką (czy burżuazyjnym kaprysem). Jak pisze Volker Woltersdorff w swoim artykule Neoliberalizm i jego homofobiczni malkontenci: Te wątpliwości były bardzo rozpowszechnione wśród tradycyjnej lewicy, odnoszącej się do marksistowskiego rozróżnienia między zasadniczymi i pobocznymi sprzecznościami społecznymi. Zgodnie z tym, sprzeczność między klasą robotnicza i kapitalistyczną jest podstawowa, podczas gdy każda inna, jak np. seksualna czy genderowa, jest traktowana jedynie jako epifenomen kapitalizmu. (...) Ekonomia kapitalistyczna opiera się całkowicie na seksualności i genderze i seksualność i gender są głęboko uwikłane w jej samym sercu. Gender i tożsamość seksualna nie są dodane jako drugorzędne źródła wyzysku w poza tym wolnej od seksu i genderu formie pracy. Raczej siła robotnicza zaopatrzona jest w ciało genderowe i pożądania seksualne, które kapitalizm reguluje i poddaje systematycznemu wyzyskowi. Jak pokazali badacze queeru, tacy jak Ann McClintock (1995) i Renate Lorenz (2007), pożądanie jest nie tylko genderowe, ale także rasowe i klasowe24.

Eve Kosofsky Sedgwick przeanalizowała fenomen, który nazwała „zachodnim marzeniem o świecie bez gejów”, to znaczy po gejowskim ludobójstwie25. W powieści Sardy mamy do czynienia nie ze „światem po gejach”, ale ze „światem po queer”. Pisarz precyzyjnie ukazuje wątpliwy status podziału utopia–antyutopia (i czynnika klasowego, który czytelnik może przypisać do tego podziału). Wizja „społeczeństwa korporacyjnego” może się dzisiejszym czytelnikom wydawać utopią i upragnioną fantazją, jeśli stoją na stanowisku neoliberalnym i/lub gejowskim (w sensie tożsamości)26; dla „wydziedziczonych” i dla osób queer ta sama wizja może być antyutopijnym koszmarem. Jak stwierdza Donald

43


Morton, „teoria queer wskazuje nie na odmiennie zaprowadzoną utopię, ale na utopię nieuwarunkowaną i nieuregulowaną”27. Jeśli rozumiemy generalny punkt widzenia powieści jako pro-queer (i – odpowiednio – antyneoliberalny), Sardá musi się wydawać zupełnie pesymistyczny: pokazuje to, co jest potrzebne (rewolucja queer), lecz twierdzi przy tym, że nie ma warunków, by mogło do niej dość. Przeł. Aleksander Błoniecki Przypisy: 1

Polski i skrócony przekład tekstu wygłoszonego po hiszpańsku w przekładzie Guillema Gonzalesa Noguera jako Sociedad corporativa y cyberqueer. Una revisión de utopia y dystopia na konferencji La Otredad en la cultura hispanica w Cantabrii w styczniu 2013 r. Angielska (oryginalna) wersja tekstu ukaże się w Cambridge pt. Corporative Society and Cyberqueer w 2013 r. Badania zostały sfinansowane ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych w ramach finansowania stażu po uzyskaniu stopnia naukowego doktora na podstawie decyzji numer DEC-2012/04/S/HS2/00561. 2 Termin używany w Hiszpanii od 2008 r. W wolnym tłumaczeniu: praca prekariacka, czyli niepewna, pozbawiona gwarancji (np. praktyka zawodowa, praca czasowa, na okres próbny). W polskim dyskursie publicznym bliskim odpowiednikiem pracy prekariackiej jest zatrudnienie na podstawie tzw. „umów śmieciowych”. 3 J. Sardá, Taksim, Madrid 2012. Sardá jest urodzonym w Barcelonie (1976) dziennikarzem. 4 Tamże, s. 10. 5 S. Amin, Le virus libéral, Paris 2003. 6 Można doszukiwać się tu wpływu Infinite Jest Davida Fostera Wallace’a (1996). W tej powieści korporacje sponsorują poszczególne lata, np. „rok Whoppera” (analogicznie do „Big Mac CRC”). 7 D. Harvey, Neoliberalizm. Historia katastrofy, przeł. J.P. Listwan, Warszawa 2008, s. 65, 66. 8 A. Bihr, Nowomowa neoliberalna. Retoryka kapitalistycznego fetyszyzmu, przeł. A. Łukomska, Warszawa 2008. 9 Ideologię neoliberalną przyjęto w Europie po tym, jak została ona wprowadzona w Chile, USA i Wielkiej Brytanii. W Hiszpanii zwrot neoliberalny dokonał się wraz z objęciem władzy przez rząd Partii Ludowej pod przywództwem José Maríi Aznara w latach 1996–2004. Neoliberalizm Aznara był związany z tzw. Nową Prawicą i ten sojusz, niektórym krytykom wydający się sprzeczny w założeniach, powtarza paradygmat Wielkiej Brytanii czasów Margaret Thatcher i USA Ronalda Regana. 10 J. Sardá, Taksim, dz. cyt., s. 168–169. Rosi Braidotti tak komentuje ten fenomen: „hiperrzeczywistość nie rezygnuje z relacji klasowych: ona je wzmaga. Postmodermizm opiera się na paradoksie jednoczesnego utowarowienia i konformizmu kulturowego, a różnica między jednym a drugim stale się wzmaga; podobnie zachowują się różnice w nierównościach klasowych”. Tejże, Cyberfeminism with a difference, http://www.let.uu.nl/womens_studies/ rosi/cyberfem.htm (dostęp: 22.03.2013). 11 Amin zgadza się z tezą, że imperializm jest stałym stadium kapitalizmu. Por. np. S. Amin, Au-delà du capitalisme sénil, Paris 2002. Harvey czasem używa pojęcia Ameryka INC., jak gdyby była ona korporacją. Por. D. Harvey, Neoliberalizm. Historia katastrofy, dz. cyt., s. 192. 12 Por. np. A. Bihr, Nowomowa neoliberalna, dz. cyt.

44

13 J. D’Emilio, Capitalism and Gay Identity, w: D. Morton (red.), The Material Queer. A Lesbigay Cultural Studies Reader, Boulder 1996, s. 167. 14 Tamże, s. 268–269. 15 L. Hoggart, Neoliberalism, the New Right and Sexual Politics, w: A. Saad-Filho, D. Johnston (red.), Neoliberalism: A Critical Reader, London 2005, s. 149–155. 16 William N. Eskridge przewidział, że dokładnie taki sam efekt przyniesie – albo przynosi – wprowadzenie małżeństw jednopłciowych, dlatego ich skutek jest przede wszystkim „przystosowujący”, a nie – „subwersyjny”. W.N. Eskridge, The Case for Same-Sex Marriage, w: Sexual Liberty to Civilized Commitment, New York 1996. 17 J. Sardá, Taksim, dz. cyt., s. 405. I później: „Nigdy nie byłem przegięty: zawsze lubiłem piłkę nożną, boks i motory. Mój głos jest niski a moje ruchy nieco szorstkie” (s. 405–406). 18 Ten motyw pojawił się wcześniej w Pożegnaniu jesieni (1926) Stanisława Ignacego Witkiewicza, gdzie eksperymenty z homoseksualnością należą do świata artystycznego i/lub „dekadenckiego”. Kończy się on wraz z mechanizacją i triumfem mas, które Witkiewiczowi – świadkowi rewolucji 1917 r. – kojarzyły się jednoznacznie z komunizmem. Sajetan Tempe, przywódca komunistów, wziął udział w homoseksualnym eksperymencie z hrabią Łohojskim, ale po rewolucji niestandardowe (queerowe) seksualności są zakazane. 19 J. Sardá, Taksim, dz. cyt., s. 440. 20 D. Haraway, How Like a Leaf. An Interview with Thyrza Nichols Goodeve, New York 2000. 21 Rozumiem pojęcie „podwójnego klinczu” jako sytuację, z której nie ma żadnego korzystnego rozwiązania; cyt. za Eve Kosofsky Sedgwick: „wytwarza to rozdzierający system podwójnego wiązania, systematycznie prześladujący osoby homoseksualne, ich tożsamości i czyny, podważając sprzecznymi ograniczeniami dyskursu same podstawy ich istnienia”. E. Kosofsky Sedgwick, Epistemology of the Closet, Berkeley–Los Angeles 1990, s. 70. 22 Patrz także rys historyczny w: W. Wilkerson, Communism and Homosexuality w: T.F. Murphy (red.), Reader’s Guide to Lesbian & Gay Studies, Chicago 2000, s. 154–155 oraz: H. Oosterhuis, The ‘Jews’ of the Antifascist Left: Homosexuality and Socialist Resistance to Nazism, „Journal of Homosexuality” 1995, nr 2/3, s. 227–257. 23 D. Harvey, Neoliberalizm. Historia katastrofy, dz. cyt., s. 47. 24 V. Woltersdorff, Neoliberalism and its Homophobic Discontents, „Interalia. A Journal of Queer Studies” 2007, nr 2, cyt. za: http://www.interalia.org.pl/en/artykuly/2007_2/06_ neoliberalism_and_its_homophobic_discontents_1.htm (dostęp: 20.03.2013). Oraz: „Homoseksualność była na tyle uwikłana w kapitalizm towarowy, że sam pomysł stał się nie do zaakceptowania przez młodsze pokolenie. Niemniej jednak wzrost obecności queeru w reklamie jest mylnie brany za rzeczywisty obraz społeczeństwa. W konsekwencji dyskurs polityczny kreuje obraz, w którym im ludzie są biedniejsi, tym bardziej heteroseksualni. Zgodnie z tym myśleniem homoseksualność wydaje się jakimś rodzajem luksusu, na który mogą sobie pozwolić tylko bogaci”. 25 E. Kosofsky Sedgwick, Epistemology of the Closet, dz. cyt., s. 127–128. 26 Por. także G. Beatty, Utopian Literature, w: T.F. Murphy (red.), Reader’s Guide to Lesbian & Gay Studies, dz. cyt., s. 620–622. 27 D. Morton, Birth of a Cyberqueer, „PMLA” 1995 nr 3, s. 376.


to co zrobi ć, aby przeży ć?

Agnieszka Kwiecień: Reprezentuje Pan Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej, które od swoich początków jako organizacja interesuje się pozycją artysty między innymi na rynku pracy. Dlaczego status artysty pracownika jest szczególny? Mikołaj Iwański: Status artysty nie różni się jakoś szczególnie od statusu znacznej grupy ludzi pracujących. Problem polega na tym, że praca artystów i części ludzi sztuki została wyparta poza obszar, gdzie gwarantowane są jakiekolwiek prawa pracownicze. Oczywiście ma to swoje istotne źródła w powołaniowym charakterze pracy twórczej. Artyści jako pierwsi doświadczają sytuacji, która w nie aż tak bardzo odległej przyszłości może się stać doświadczeniem szerokiej grupy ludzi świadczących pracę najemną. Rzeczywistość socjalna artystów, kuratorów i innych wolnych strzelców funkcjonujących w świecie sztuki to doświadczenie prekaryjne. Kapitalizm wbrew doświadczeniu polskiego, nieco ubogiego spektrum aksjologicznego, nie jest jedynie swoją skrajnie indywidualistyczną peryferyjną mutacją, lecz w jego ramach możliwe jest zapewnie-

Z Mikołajem Iwańskim rozmawia Agnieszka Kwiecień

nie nieco szerszego standardu praw socjalnych i pracowniczych. Dlatego pozycja artysty nie jest jakoś szczególnie wyjątkowa i nie można jej rozpatrywać w oderwaniu od szerszych realiów, które są trudne do zaakceptowania. Nasze postulaty sprowadzają się między innymi do realizacji zobowiązań wynikających z rezolucji Parlamentu Europejskiego. Jak te problemy wyglądają w innych krajach? Powszechne jest przecież odczucie, że w Polsce nie dba się w sposób zadowalający o sztukę i nie gwarantuje obywatelom realizacji prawa do uczestniczenia w sferze kultury. Po pierwsze, w bardzo zasadniczy sposób myli się w Polsce rozrywkę z kulturą – to jednak nie jest to samo, a niestety jest finansowane z jednego budżetu – szczególnie widać to na poziomie samorządów. W krajach, w których artyści potrafili się zorganizować jako pracownicy, ta sytuacja zwykle wygląda dość dobrze. We Francji artystom

45


przysługuje prawo do zasiłku dla bezrobotnych, w Niemczech funkcjonuje całkiem sprawnie kasa ubezpieczenia emerytalnego oparta na dedykowanej wysokości składki i gwarantująca stałe świadczenie zarówno emerytalne, jak i dostęp do opieki medycznej. Nie jestem przekonany, że sfera kultury jest jakoś szczególnie zaniedbana. Jeśli porównamy ją ze stanem na przykład dostępu do usług medycznych czy edukacji, to widzimy, że mamy do czynienia z bardzo analogicznymi problemami, które nie są zależne od specyfiki danego obszaru sektora publicznego. Niestety głównym problemem jest bizantyjski styl sprawowania nadzoru organizacyjnego nad instytucjami kultury oraz niesłabnące ambicje utowarowienia rezultatów ich pracy. Skutkiem tego jest na przykład zjawisko festiwalizacji czy eventyzacji kultury, które jakościowo jest bardzo zbieżne z komercjalizacją opieki medycznej lub pragmatyką funkcjonowania sprywatyzowanego fragmentu ubezpieczeń emerytalnych. Jakie działania dla poprawy sytuacji artystów podejmuje OFSW? Pamiętamy na przykład strajk z 2012 roku, kiedy to na znak solidarności z artystami zamknęły się dla zwiedzających instytucje kulturalne. Czy takie działania coś zmieniły na dobre? Czy znajdują zrozumienie w społeczeństwie lub u polityków sprawujących władzę? Czy warto i po co strajkować? Strajkować zdecydowanie warto, tym bardziej że artyści przez ponad dwie dekady karnie postrzegali swoje niepowodzenia jako wynik jednostkowej niezaradności. Strajk był momentem, w którym mogli spostrzec, że ta przyczyna leży zdecydowanie poza nimi i jedynie poprzez konfrontację można zmierzać w kierunku jej zmiany. Strajk pomógł w skrystalizowaniu się języka, którym opisywane są problemy socjalne tego środowiska, co jeszcze dekadę temu było niewyobrażalne – stylizacja na człowieka sukcesu była dość powszechna.

46

Jeśli postulaty podnoszone przez OfSW oraz niedawno powstałą Komisję środowiskową Pracowników Sztuki w ramach Inicjatywy Pracowniczej mają kiedykolwiek znaleźć szersze zrozumienie, to droga do tego prowadzi poprzez sformułowanie ich w szerszym niż partykularny interes niewielkiej grupy języku. Ten proces trwa i za jakiś czas będziemy obserwować jego pozytywne skutki. Jak jest postrzegany współczesny artysta? Czy w dyskusjach o możliwościach zarobkowania artystów i wysokościach ich dochodów przypadkiem nie odgrywają głównej roli stereotypy myślowe? Jak jest postrzegany? W sumie podobnie jak policjant drogówki – jako jeszcze jeden kosztowny problem w oczach przeciętnego człowieka. Te stereotypy są silne, dlatego tak ważne jest, żeby artyści czasami zapomnieli o wyłącznie swoich problemach i zbudowali szerszą perspektywę. Istnieje bardzo duży problem celebrytyzmu w stereotypowym postrzeganiu artystów, co w kontekście sytuacji artystów wizualnych jest szczególnie groteskowe. Kolejnym fatum wiszącym nad tym środowiskiem jest fantazmat rozwoju komercyjnego rynku sztuki… Jakie są możliwości, aby artysta otrzymał wynagrodzenie za swoją pracę? Problemowi rynku sztuki współczesnej poświęciłem swoją pracę doktorską. To naprawdę bardzo skromne zjawisko, z wielu powodów. Proszę zauważyć, że kompetencje kulturowe lokalnej klasy średniej po zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych są w stanie wyżywić jedynie sklepy z elektroniką czy salony motoryzacyjne – w żaden sposób nie przekłada się to na zainteresowanie zakupem sztuki. Ewentualnie w grę wchodzi trochę literatury lub wizyty w teatrach o prostszym repertuarze. Zdecydowanie większe zainteresowanie sztuką przejawiają młodzi, wykształceni ludzie, którzy doświadczają problemów między innymi z wejściem na rynek pracy. Często intensywne uczestnictwo w kulturze jest dla


nich symbolicznym zabezpieczeniem przed widmem deklasacji. W świetle tego, co prezentuje sobą statystyczna klasa średnia, jest to nawet dość zabawne, ale też niepozbawione pewnego cennego idealizmu. Jeśli pojawi się nowa fala kolekcjonerów, to będą się rekrutować z tej grupy – nie wiem natomiast, jak sobie da radę obecny układ galeryjny – to może być bardzo ciekawe przegrupowanie. Ale odpowiadając na pytanie – artyści pracują w sytuacji, która jest nie tyle wynikiem działania wolnego rynku, ile czegoś, co z perspektywy XXI wieku należy nazwać maltuzjańskim zombie. Rynek pracy twórczej to zawsze ogromna nadpodaż i stosunkowo skromny, limitowany popyt. Im większy popyt, tym więcej artystów i ludzi kultury… tym więcej ludzi z tej grupy możliwość funkcjonowania zawodowego musi okupić dalece niewystarczającymi do godnego życia warunkami zarobkowymi. Znowu jedynym realnym wyjściem jest organizacja w celu wywarcia zbiorowego nacisku na zmianę sytuacji. Niedawno w mediach było głośno o kwestii braku honorariów dla artystów biorących udział w wystawie w Zamku Ujazdowskim. Dlaczego niektóre instytucje kultury w Polsce nie czują obowiązku zapłaty artyście za wykonaną pracę? Tu panuje czysto rynkowe podejście – skoro nie jest to konieczne i można zorganizować kolejną wystawę z pominięciem wynagrodzenia dla artystów, to nieracjonalne byłoby samodzielne obciążanie się takim kosztem. Artystów chcących zaistnieć w jednej czy drugiej galerii zawsze będzie zdecydowanie więcej niż tych instytucji, więc domaganie się z ich strony honorarium stawia ich w niekorzystnej sytuacji. Dyrektorzy niektórych galerii bardzo lubią wówczas powoływać się na rynek sztuki jako na miejsce, gdzie artyści będą mogli zmonetaryzować wytworzoną podczas wystaw wartość symboliczną. Tyle że to rozumowanie zawiera dwa kompromitujące błędy – po pierwsze, publiczne instytucje powinny pracować niezależnie od kontekstu rynkowego, a po drugie, ten rynek musiałby jeszcze istnieć. Jako OfSW skierowaliśmy listy do szefów największych instytucji wystawienniczych w kraju z apelem o uwzględnianie kosztów wynagrodzeń dla artystów w prowadzonych projektach

w wysokości nie mniejszej niż 25% ich zasadniczego budżetu. Otrzymaliśmy pozytywne odpowiedzi i mamy nadzieję, że za ich przykładem podążą (niekoniecznie entuzjastycznie) mniejsze ośrodki. Dla takich celów warto budować struktury związkowe – jeden artysta w negocjacjach z galerią nie ma żadnej siły przebicia – jako związek możemy zdziałać zdecydowanie więcej. Czyli pieniądze przeznaczane na kulturę w Polsce są odpowiednio rozdysponowywane przez instytucje kulturalne? W ostatnich latach mieliśmy do czynienia z boomem inwestycyjnym w kulturze. Potężna ilość środków została przeznaczona na rozbudowę infrastruktury instytucji kultury bez proporcjonalnego wzrostu środków przeznaczanych na produkcję wydarzeń w tych nowych przestrzeniach. To utrwala reprodukcję modelu maltuzjańskiego, gdyż popyt na pracę artystów wzrósł, a w żaden sposób nie przełożyło się to na osiągane przez nich wynagrodzenie – w wielu przypadkach koszmarny zwyczaj nieujmowania w budżetach kosztów tej pracy wręcz się utrwalił. Dlatego sytuacja jest w pewien sposób niepokojąca. Jakie stosunki pracy powinny panować w instytucjach kultury? Demokratyczne, ale do tego daleka droga. Realistycznie chciałbym, żeby coraz rzadziej miały charakter bizantyjski czy feudalny, a gdzieś na dalszym horyzoncie widzę je bardziej demokratycznymi i odpornymi na hierarchizację. Krokiem w dobrą stronę byłyby uczciwe, transparentne konkursy dyrektorskie, ale to, jak pokazuje żenujący przypadek poznański, jest dalej marzenie ściętej głowy. W większości instytucji kultury w Polsce pracownicy dostają płace minimalne. To jest poniżające na tle całego społeczeństwa. Czy przypadkiem nie dochodzi tam do eksploatacji kreatywności pracowników przez urzędników, którzy dodatkowo w razie indywidualnych potrzeb chętnie nimi manipulują? A czymże innym jest postindustrialna mitologia przemysłów kreatywnych jak nie narzędziem manipulacji? Kultura jak każda branża podlega utowarowieniu i dzięki nowelizacji ustawy

47


Ważne jest, żeby nie podkreślać jakoś szczególnie nierówności występujących akurat w tej branży, ale zdecydowanie bardziej akcentować szerszy wymiar zjawiska. Wysokość płac pracowników instytucji kultury wynika z tych samych powodów co wysokość płac pracowników sektora opiekuńczego czy pielęgniarek. Ruch związkowy jest jedyną sensowną i systemową odpowiedzią na ten problem i w tym kierunku zmierza też ewolucja, którą przechodzi nasze środowisko. Czy do kultury pasuje miara efektywności? Samorealizacja wyklucza dążenie do zysku? W kategoriach rynkowych można opisać bardzo niewielki zakres pracy wykonywanej w sektorze publicznym. Doskonale widać to na przykładzie edukacji czy zdrowia. Zarówno nauka, jak i opieka medyczna nie mogą być ewoluowane jedynie ze względu na przydatność na rynku pracy. Ich sens wynika ze zdecydowanie szerszych przesłanek, niewymagających już kolejnego uzasadnienia, takich jak prawo do nauki czy prawo do bycia zdrowym. Z tego punktu widzenia prawo do uczestnictwa w kulturze nie jest jakoś szczególnie różne i nie da się go zredukować do retoryki przemysłu kreatywnego czy potencjału promocyjnego. Można mówić o budowie kapitału społecznego, ale zdecydowanie lepiej w kontekście całego sektora publicznego. Jest jednak jedna dodatkowa rzecz – mianowicie wzrost gospodarczy nie jest celem samym w sobie, a ludzie

zajmujący się pracą twórczą są tymi, na których spoczywa odpowiedzialność za wskazanie, że w pewnym momencie ważniejsze staje się akumulowanie kapitału moralnego – to zresztą myśl, którą dawno temu sformułował Keynes. Czy jakieś regulacje lub przyjęte zwyczaje ustalają wysokość honorariów artystów wizualnych lub na przykład artystów scenicznych? W przypadku artystów scenicznych – teatralnych rzecz nie jest uregulowana w sposób ścisły, ale występują tu pewne prawidłowości określające zakres proponowanych wynagrodzeń. Tego jednak nie ma w pracy artystów wizualnych, panuje całkowita uznaniowość, z którą –jak wcześniej mówiłem – staramy się walczyć; mam nadzieję, że zostanie to zakończone sukcesem. Status społeczny jednostki opiera się między innymi, jeśli nie przede wszystkim, na zasobności portfela. W Polsce za statusem społecznym ludzi kultury często nie nadąża ten materialny. Jaki to ma wpływ na kształt współczesnego społeczeństwa? Trudno powiedzieć coś dobrego o społeczeństwie, w którym centralnym źródłem prestiżu i władzy symbolicznej jest status materialny. Próba wpisania się w taki schemat byłaby równie godna potępienia co stan wyjściowy. Dlatego skupiamy się przede wszystkim na walce o zapewnienie minimalnych warunków zabezpieczenia wynagrodzeń i dostępu do praw socjalnych. Biedni stają się coraz biedniejsi. Materialne nierówności są potęgowane. Ludzie kultury (w odróżnieniu od ludzi przemysłu rozrywkowego) będą mieli się finansowo coraz gorzej i w hierarchii społecznej spadną na samo dno? Na tym dnie raczej nie będą sami. Warto, by środowisko artystów zaczęło zabierać głos w tematach, które dotyczą nie tylko ich własnych problemów, ale także szerszego pola społecznego. Inaczej trudno będzie nie tylko doprowadzić do zmiany, ale również liczyć na jakiekolwiek zrozumienie.

j oraz społecznym i rynkouje się rynkiem sztuki współczesne Mikołaj Iwański – ekonomista, zajm Nowych Mediów Akademii i a rstw sztuki, adiunkt na wydziale Mala nia owa cjon funk em ekst kont wym Sztuki w Szczecinie.

48

Agnieszka Piksa, Rozmowy z osobami pracującymi, sierpień – listopad 2013 (oraz str.: 54, 58, 64, 69)

o instytucjach kultury również faktycznej prywatyzacji. Doskonale pokazuje to przypadek szczeciński, gdzie w wolnym przetargu wybrano firmę do zarządzania galerią Trafostacja Sztuki, w ostatnich dniach Narodowe Centrum Kultury zakończyło przetarg na zarządzanie Galerią Kordegarda – w tym drugim przypadku 100% kryterium oceny stanowiła cena. Zmiana sytuacji płacowej nie jest nieosiągalna, ale wymaga sformułowania postulatów w innym języku niż samej negocjacji płacowej. To zadanie dla ludzi kultury, którzy muszą nauczyć się mówić o swojej sytuacji w inny niż dotychczas sposób.


49


Agnieszka Kwiecień

RU CH OP OR U ńS KIM , RO ZM OW A Z PIO TR EM CYP RYA SZT UK I DY REK TO REM GA lER II BU NK IER

Agnieszka Kwiecień: Jaka jest rola publicznych instytucji kultury w Polsce? Czy ich głównym celem jest demokratyczna dystrybucja wartości symbolicznych, tak by stały się dobrem wspólnym? Bunkier Sztuki ogłosił dzisiaj strategię rozwoju na lata 2014–2019. Dlaczego określenie misji i obszarów działania Galerii okazało się teraz konieczne? Piotr Cypryański: Jeżeli określenie „demokratyczna” będzie dotyczyć zarówno wewnętrznego sposobu funkcjonowania instytucji, jak i otwarcia się na odbiorcę i wypracowywania dwukierunkowych, aktywnych metod komunikacji z nią lub z nim, jeżeli rozszerzymy nieco pojęcie dystrybucji, tak aby obejmowało też tworzenie optymalnych warunków do doświadczania sztuki współczesnej, a dobro wspólne będziemy rozumieć jako zbiór doświadczeń, którym można się dzielić, między innymi korzystając z wolnych licencji, to podpisuję się pod tym stwierdzeniem, czym tylko mogę. A strategię rozwoju galerii ogłaszamy teraz, bo to dobry moment. Od jakiegoś już czasu realizujemy projekty na różne sposoby podejmujące refleksję nad funkcjonowaniem współczesnych instytucji kultury, autokrytycznej analizie poddając też Bunkier Sztuki. Myślimy również o działaniach odnoszących się do okrągłych rocznic związanych z powstaniem budynku galerii, który w 2015 roku będzie miał 50 lat, i samej instytucji od 1950 roku funkcjonującej w ramach sieci Biur Wystaw Artystycznych, w 1995 roku przekształconej w Bunkier Sztuki. Nie chodzi nam oczywiście o rocznicowe obchody czy akademie ku czci, a raczej o krytyczne przepracowanie idiomu nowoczesności w Krakowie. W celach strategicznych Bunkra Sztuki wpisano między innymi udoskonalenie metod komunikacji z odbiorcami i współpracę z innymi podmiotami.

50

Czy pod którymś z punktów dokumentu kryje się edukacja, przygotowanie do odbioru sztuki współczesnej i kreowanie potrzeby obcowania z nią? W tekście strategii rzeczywiście nie pojawia się słowo edukacja, bo też nie o standardową edukację nam chodzi. Mówimy raczej o doświadczaniu sztuki współczesnej i o tworzeniu przez galerię dobrych warunków do tego doświadczania. Zarówno w sensie technicznej infrastruktury dostosowanej do specyfiki realizowanych projektów, jak też narzędzi, które umożliwią pogłębiony kontakt ze sztuką. Nie chcemy jednak sztuki tłumaczyć ani o niej uczyć, raczej inicjujemy sytuacje twórcze i inspirujemy widzów do aktywności, wspólnie budując sensy i znaczenia. Nie dzielimy też naszej działalności na kuratorską i edukacyjną, która jest do niej dodatkiem czy lepiej lub gorzej jej towarzyszy. Koncentrujemy się raczej na projektach integrujących różne obszary działalności galerii, a zwrócenie się ku odbiorcy jest jednym z filarów zarówno misji, jak i strategii. Edukacja jest zatem integralną częścią tego, co w Bunkrze robimy, będąc raczej sposobem działania instytucji niż wydzielonym zadaniem. A w ramach naszej edukacji powstają rzeczy tak niezwykłe, jak na przykład książeczki Małego Klubu Bunkra Sztuki, portal Sztuka 24h czy działania skupione wokół kolekcji Bunkra. Czy instytucje kultury niczym korporacje powinny być nastawione na zysk? Czy w aktualnych realiach mogą właściwie realizować swoje statutowe cele, jednocześnie stojąc przed koniecznością uzyskania odpowiedniego dochodu? W Krakowie urzędnicy miejscy z roku na rok zmniejszają wysokość dotacji dla instytucji publicznych. funkcjonowanie instytucji kultury nie może zostać zredukowane do wytwarzania atrakcyjnego dla konsumenta produktu i czerpania zysków z wprowadzenia go na rynek. Uczestnictwo


w kulturze to coś więcej niż transakcja finansowa, a widz nie może być postrzegany jedynie jako klient zwiększający tak zwane dochody własne instytucji. W tym sensie instytucje kultury, pełniąc społecznie istotną i potrzebną funkcję, korzystają z dobrodziejstwa funkcjonowania poza rynkowymi regułami. Są to rzeczy tak oczywiste, że wydaje się, iż nie ma potrzeby powtarzania ich po raz kolejny. Praktyka pokazuje jednak coś innego. Zmniejszająca się wysokość dotacji miejskiej wymusza rozwiązania niekorzystne dla Galerii, chociażby w kwestii ochrony architektonicznej substancji budynku czy doskonalenia kompetencji pracowników. Zarówno na jedno, jak i na drugie po prostu nie ma pieniędzy. Nie wspominam tu nawet o środkach na realizację programu, bo dotacja miejska w zasadzie nie wystarcza na stałe koszty funkcjonowania instytucji rozumiane jako wypłata wynagrodzeń, utrzymanie budynku, podatki i inne stałe opłaty. Są oczywiście środki zewnętrzne i dość sprawnie je pozyskujemy, ale często brakuje nam nawet na zapewnienie wkładów własnych do projektów dofinansowywanych na przykład przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jak to wpływa na realizację celów statutowych? Nie trzeba chyba tłumaczyć. Jakie modele pracy i stosunki pracy są pożądane i adekwatne w przypadku instytucji kultury? Umowy śmieciowe w zamian za ponadprzeciętną kreatywność? Nie chcę kreślić tu idyllicznego obrazu funkcjonowania Bunkra, ale umowom śmieciowym rzeczywiście powiedzieliśmy nie. Nie jest możliwe stworzenie sprawnie funkcjonującego zespołu stawiającego sobie ambitne cele bez zapew-

nienia pracownikom choćby minimum komfortu i poczucia bezpieczeństwa. A ponadprzeciętna kreatywność to często efekt synergiczności podejmowanych działań. W strategii rozwoju galerii mówimy o tym w następujący sposób: stawiamy sobie wielkie, elektryzujące oraz zuchwałe cele i wspólnie je osiągamy, w myśl zasady: reach out, hold on, make it happen.

Maurycy Gomulicki, Bestia, 2013, Kolekcja Bunkra Sztuki, fot. Studio FILMLOVE

Czy pieniądze publiczne przeznaczane na utrzymanie instytucji publicznych w Polsce trafiają za ich pośrednictwem także do artystów, którzy otrzymują wynagrodzenie za swoją pracę? Czy zdarza się, że aktualna sytuacja finansowa zmusza Bunkier Sztuki do eksploatacji artystów czy kuratorów, proponowania im pracy bez honorariów lub bardzo niskich wynagrodzeń? Jedną z zasad przyjętych w Bunkrze jest wypłacanie honorariów za pracę świadczoną w i na rzecz instytucji, dotyczy to oczywiście także artystów i kuratorów zewnętrznych. Mówiłem o tym wcześniej, że sytuacja finansowa galerii nie jest niestety komfortowa. Nie może to być jednak,

51


i nie jest, usprawiedliwieniem jakiejkolwiek formy eksploatacji artystów czy kuratorów. Przeciętny pracownik publicznej instytucji kultury zatrudniony na stanowisku merytorycznym na cały etat zarabia 2000 zł netto. Bardzo niskie wynagrodzenia dla pracowników sektora sztuki i humanistów, na przykład nauczycieli, w Polsce wpływają negatywnie na ich status społeczny. W hierarchii społecznej oni, a dalej wytwory kultury zdają się zajmować coraz niższą pozycję. Czy obserwuje Pan zjawiska w zarządzaniu in-

stytucjami kultury, które w dalszej perspektywie mogą doprowadzić do zlikwidowania w pierwszej kolejności instytucji stawiających sobie za cel działania eksperymentowanie i krytyczną analizę rzeczywistości? Niskie pensje pracowników instytucji kultury to fakt, zmniejszanie nakładów na kulturę i pozorne oszczędności czynione na niej – również. Największym niebezpieczeństwem wydaje mi się jednak odchodzenie od powszedniego i powszechnego kontaktu z kulturą, rozumianą jako życiowa pomoc o emancypacyjnym i krytycznym potencjale, ku traktowaniu jej jako narzędzia promocyjnego służącego budowaniu marek czy realizacji wątpliwych polityk, łakomego kąska dla sponsorów

52

lub po prostu pacyfikatora czy trankwilizera społecznych nastrojów. Może jestem niepoprawnym optymistą, ale bez względu na wszystko „eksperyment jest naszym obowiązkiem”. Czy publiczne instytucje kultury cieszą się autonomią, czy też są domeną polityków i urzędników? Jak przedstawia się zależność pomiędzy pracodawcą, czyli urzędnikiem, na przykład miejskiego wydziału kultury, a instytucją? Prawdopodobnie mile widziane są układy i związki. Urzędnikowi-pracodawcy chyba bardzo łatwo jest ocenzurować wystawę, usunąć niewygodnego dyrektora czy zlikwidować całą instytucję w imię dobra publicznego? Kto może się takim manipulacjom przeciwstawić? W Polsce przy braku społeczeństwa obywatelskiego raczej nikt? Czy strategię rozwoju Bunkier Sztuki tworzył w porozumieniu z jego organizatorem – Urzędem Miasta Krakowa? Trudno mi wypowiadać się na temat wszystkich instytucji kultury, szczególnie w kwestiach tak delikatnych jak niezależność programowa

Grupa Strupek (Irena Kalicka, Aleksandra Lewandowska, Mateusz Okoński, Marta Sala), Rakieta, 2013, Kolekcja Bunkra Szuki, fot. Studio FILMLOVE

czy relacje pomiędzy instytucjami a ich organizatorami. Ograniczę się więc tylko do Bunkra. Na podstawie ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej oraz statutu nadanego przez organizatora Bunkier posiada osobowość prawną i jest jednostką wyodrębnioną pod względem prawnym, organizacyjnym i ekonomiczno-finansowym, nad którą nadzór sprawuje Gmina Miejska Kraków. Bunkier nie jest więc częścią Urzędu Miasta i nie ma bezpośrednich zależności służbowych pomiędzy pracownikami


cowników. Ma być dokumentem żywym w tym sensie, iż zarysowane w nim ogólne ramy oraz wyznaczone cele będą wypełniane konkretnymi zadaniami do zrealizowania. O dalszej pracy nad nią będziemy publicznie informować, chcemy też w ten proces włączyć zarówno naszych odbiorców, jak i przedstawicieli organizatora.

galerii a urzędnikami. O układach i związkach też nie słyszałem. Dyrektora galerii powołuje i odwołuje Prezydent Miasta Krakowa w trybie przewidzianym w ustawie, i jest w związku z tym pracodawcą dyrektora, a dyrektor jest pracodawcą wszystkich pracowników galerii. Nadzór nad kształtowaniem programu wystawienniczego galerii, co wynika ze statutu, jest obowiązkiem dyrektora. Tyle teoria oraz ramy organizacyjno-prawne. W praktyce natomiast różnego rodzaju naciski i zakusy na programową i merytoryczną niezależność galerii nie należą niestety do rzadkości. Nie wyobrażam sobie jednak sytuacji, w której to urzędnicy decydują o programie galerii czy o sposobie realizacji prowadzonych przez nas projektów. Czy łatwo byłoby zlikwidować instytucję lub zwolnić kogoś niewygodnego? Można by podać liczne przykłady z wielu miejsc, że nie tak trudno. W Bunkrze do tej pory nie doszło do takiej sytuacji. Czy tak będzie nadal? O to trzeba by zapytać osoby, które o tym decydują. I wracając do strategii. Została stworzona partycypacyjnie przez cały zespół Bunkra i współpra-

Jednak lokalni politycy szczególnie chętnie wykorzystują stosunki podległości pracowników instytucji publicznych: stosują naciski, żądają osłabienia krytycyzmu, karzą obniżeniem dotacji. Czyż kuriozum czasów ostatnich, widocznym także w Krakowie, nie jest żądanie festiwalizacji programów instytucji, czyli w dalszej kolejności zrównania kultury i rozrywki w celu osiągnięcia przez urzędników odpowiedniego PR-u i poklasku nieprzygotowanych do odbioru wymagających treści kultur, wyborców? Czy Bunkier Sztuki wpisze się w podobne trendy, czy zamierza się skutecznie opierać? Nie czuję się pracownikiem podległym jakimkolwiek politykom. Nic nie wiem też o tym, by zależnym od polityków czuł się któryś z pracowników Bunkra. Odwrócę pytanie. Czy jest coś w działalności Bunkra, z czego można by wnosić, że nie będziemy się opierać? W strategii rozwoju galerii wypracowanej, jak już wspominałem, partycypacyjnie przez zespół Bunkra jednoznacznie i bez ogródek opowiadamy się za artystycznym eksperymentem, mówimy o śmiałych projektach i podejmowaniu trudnych, niekiedy kontrowersyjnych tematów, o emancypacyjnej roli sztuki oraz jej potencjale wpływania na rzeczywistość i wykraczania poza ramy galerii. Szukamy też aktywnego odbiorcy, z którym chcemy dzielić się naszym przekonaniem, że sztuka współczesna może mówić o współczesnym świecie w sposób odkrywczy. Nie zamierzamy iść po linii najmniejszego oporu. Kraków, 19 listopada 2013

Wojciech Puś, Cinema, 2013, Kolekcja Bunkra Szuki, fot. Studio FILMLOVE

53



ARTYSTA – PREKARIUSZ?

Daria Gosek

PRÓBA ANALIZY POZYCJI ARTYSTY WE WSPÓŁCZESNYM ŚWIECIE

Jakiś czas temu dziennikarka „Gazety Wyborczej” Elżbieta Stasik, powołując się na Deutsche Welle, ogłosiła, że Berlinowi grozi exodus niezależnych artystów. Przekroczyć mieli oni Odrę i zamieszkać nad Wisłą – w Warszawie, mieście możliwości, mieście przyjaznym artystom1. A wszystko dlatego, że władze Berlina, przygotowując budżet miasta, w niedostateczny sposób zadbały o interesy niezależnych twórców: z 400 tysięcy milionów euro niezależni twórcy otrzymać mieli jedynie 10 milionów euro. Lwia część dotacji w Berlinie trafia zatem do wielkich, państwowych instytucji, z pominięciem tak ważnych zjawisk dla europejskiej kultury jak Teatr Gorkiego, Sophiensaele, Radialsystem, Ballhaus Ost. Schaubuehne czy Rimini Protokoll. Rozumiejąc powagę sytuacji, trudno jednak nie uśmiechnąć się z politowaniem, czytając te buńczuczne zapowiedzi berlińskich artystów – wbrew ich nadziejom Warszawa niestety nie przypomina w niczym Ziemi Obiecanej. Co więcej, wydaje się, że poszukiwania jej przez artystów są z góry skazane na klęskę. Protest berlińskich artystów jest jednak symptomatyczny – sygnalizuje niezwykle trudną sytuację artystów europejskich, nawet w krajach o rozwiniętym rynku sztuki. Stają się oni ofiarami tego, co Ulrich Beck nazywał ironicznie „nowym, wspaniałym światem pracy” (brave new world of work) – światem niepewnej pracy, systemem nowych relacji pracodawca – pracownik. Dla niektórych badaczy artyści są niemalże modelowymi prekariuszami – nową klasą społeczną2. Guy Standing, analizując zjawisko prekariatu, zauważa, iż posiada [prekariat] cechy klasy. Składa się z osób mających minimalny poziom zaufania do kapitału i państwa, czym znacznie różni się od salariatu. Nie ma on także w sobie niczego podobnego do społecznej umowy zawiązywanej przez proletariat,

w którego przypadku bezpieczeństwo pracy było zapewnione w zamian za subordynację i lojalność reprezentantów, kiedy ta niepisana umowa legła u podstaw państwa dobrobytu3.

Prekariat konstytuował się w zupełnie innych warunkach ekonomicznych, gospodarczych czy kulturowych, jego „członkowie” zmuszeni do pracy na czarno lub na akord, nisko opłacani i zatrudniani na czasowe umowy lub z konieczności emigrujący, pozbawieni są instytucjonalnego oparcia (choćby pod postacią związków zawodowych) czy jakiejkolwiek pomocy ze strony władzy. Doświadczają więc oni tego, co badacze nazywają „prekarną egzystencją” – ich niepewność na rynku pracy staje się niemalże doświadczeniem fundującym, łączącym artystów z innymi grupami, a jednocześnie stanowi punkt wyjścia do zdefiniowania się prekariatu jako nowego podmiotu politycznego, w dalszej perspektywie dając nadzieję (według niektórych) na zmiany w istniejącym układzie społecznym. W dyskusjach na temat sytuacji artystów (zarówno w Polsce, jak i w Europie) nieustannie pojawiają się dwa wątki: rozwój rynku sztuki i (paradoksalnie) – rosnące ubóstwo artystów. Z raportu opracowanego na zlecenie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego4 wynika, że [w] latach 1990–2007 realna wartość sprzedaży na polskim rynku aukcyjnym malarstwa wzrosła ponad pięciokrotnie. W ostatnim raporcie przygotowanym przez Dom Aukcyjny DESA UNICUM przeczytać można iż rok 2012 był rekordowy – obrót wyniósł 5,7 miliona złotych, a najdroższa praca sprzedana w 2013 roku kosztowała 414 tysięcy złotych5. Jednocześnie zarówno w Polsce, jak i w całej Europie, zauważalny jest wzrost liczby galerii, wystaw stałych i czasowych, coraz większą popularnością cieszą się także organizowane w większych ośrodkach targi sztuki.

55


Spoglądając na te optymistyczne liczby, należy jednak pamiętać, iż największą popularnością (a co za tym idzie – najwyższą ceną) cieszą się prace artystów już uznanych. Wśród pięciu najwyżej wylicytowanych dzieł sztuki (DESA Unicum) w pierwszej połowie 2013 roku znalazły się prace Jerzego Nowosielskiego, Wojciecha fangora i Ryszarda Winiarskiego. Prace mniej znanych czy młodszych artystów rzadko kiedy znajdują się w czołówce rankingów.

dynie 0,7%. Także samozatrudnienie jest znacznie popularniejsze wśród artystów (ok. 40%, podczas gdy ten odsetek wśród nieartystów wynosi 9% – jak podają lasse Steiner i lucian Schneider, autorzy przygotowanego na uniwersytecie w Zurichu raportu „The happy artist? An empirical application of the work-preference model”)7, co związane jest z próbami utrzymania się na rynku pracy, chęcią otrzymania dotacji i ubezpieczenia czy (według niektórych badaczy) bywa wymuszane przez instytucje i podmioty współpracujące z artystami.

zani na nieWydaje się, że twórcy są nieomal ska ą, jak i kulturową. pewność – zarówno tę ekonomiczn zależnie od światoZasilają oni szeregi prekariuszy nie acają inwestorzy, wych trendów, milionów, którymi obr rządy. grantów i pomocy oferowanej przez Pomimo kryzysu liczba instytucji kulturalnych wzrasta, powstają nowe przestrzenie dedykowane sztuce – także współczesnej. A jednak, paradoksalnie, dochody „statystycznego” artysty się nie zwiększają6. Nieubłagalne statystyki dowodzą, że trudno przeżyć, będąc „artystą na cały etat”. Wyższych dochodów nie gwarantuje ani dyplom, ani talent, ani nawet znalezienie się w kolekcji prestiżowego muzeum czy centrum sztuki współczesnej. I, jak wskazują badania prowadzone w różnych krajach europejskich, niezależnie od stopnia wartości rynku sztuki, tradycji inwestowania w sztukę, sytuacja artystów jest dramatyczna właściwie wszędzie. Od roku 1999, gdy opublikowany został „Report on the Situation and Role of the Artists in the European Union” Heleny Vaz Da Silvy, niewiele się zmieniło. Da Silva szczegółowo przedstawiła sytuację artystów na rynku pracy i podkreśliła ich ekonomiczne wykluczenie. Zwróciła uwagę między innymi na takie problemy, jak: niskie dochody, duża stopa bezrobocia, niestabilna sytuacja zawodowa, zależność od innych pośredników (np. agencje, wydawnictwa, galerie, domy aukcyjne), konieczność łączenia pracy artystycznej z zarobkową, wymuszona względami ekonomicznymi migracja zarobkowa. Dekadę później w raporcie Eurostatu (badania przeprowadzono w 2009 roku) znaleźć można informację, że na prawie półtora miliona twórców w 27 krajach EU zatrudnionych jest je-

56

Statystyki unijne prezentują się bardzo źle – nie lepiej jest też jednak ze statystykami dla poszczególnych krajów. Ritva Mitchell podaje, że tylko 5% brytyjskich artystów jest w stanie przeżyć, utrzymując się wyłącznie z pracy artystycznej (nie podejmując się innych zadań)8. Z raportów przygotowanych przez badaczy holenderskich wynika, iż tylko 40% holenderskich artystów jest w stanie ze swojej pracy pokryć koszty zakupu materiałów potrzebnych do pracy artystycznej. Niemiecka Künstlersozialkasse oferująca artystom tanie ubezpieczenia zdrowotne i emerytalne w ostatnich latach również zanotowała wzrost zainteresowania się wsparciem proponowanym przez tę kasę społeczną. W raporcie opracowanym na zlecenie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, będącym jednym z Raportów o Stanie Kultury, znaleźć można charakterystykę sytuacji ekonomicznej polskich artystów – ich opodatkowania, prowadzenia przez artystów działalności gospodarczej, handlu dziełami sztuki itd. Jak twierdzą autorzy raportu (nie skupiając się nad powodami, dla których twórcy zmuszeni są do podejmowania takich działań), „w celu zapewnienia sobie ubezpieczenia zdrowotnego i emerytalnego artyści stosują następujące rozwiązania: podejmują zatrudnienie (prawdziwe lub fikcyjne) na etat lub część etatu (składki płaci pracodawca), rejestrują się jako bezrobotni (państwo) lub dokonują rejestracji w KRUS”. I zalecają ministerstwu „podjęcie działań mających na celu uporządkowanie kwe-


stii związanych z ubezpieczeniami społecznymi artystów”9. Ten sam motyw – brak zabezpieczenia socjalnego artystów – pojawia się w raporcie Da Silvy z 1999 roku i w artykule Mitchella z 2006 roku. Wydaje się, że twórcy są nieomal skazani na niepewność – zarówno tę ekonomiczną, jak i kulturową. Zasilają oni szeregi prekariuszy niezależnie od światowych trendów, milionów, którymi obracają inwestorzy, grantów i pomocy oferowanej przez rządy. Ich „ubóstwo” jest niemalże systemowe. Nie powinno więc dziwić (ani szokować) pytanie Hansa Abbinga, który zatytułował jedną ze swoich książek Why Are Artists Poor?: The Exceptional Economy of the Arts. Artyści nie są rozpieszczani przez rynek dzieł sztuki, a sumy, za jakie sprzedawane są prace choćby Wilhelma Sasnala, mają się do zarobków młodszych/mniej znanych (co nie oznacza mniej utalentowanych) artystów, jak zarobki Angeliny Jolie do dochodów próbującej się wybić aktorki. Twórcy są nieomal skazani na niepewność – i ekonomiczną, i kulturową. Hans Abbing diagnozuje specyficzną pozycję artysty, wskazując, iż mechanizmy popytu i podaży (które rządzą rynkiem), a także klasyczna ekonomia zawodzą w przypadku artystów. Analizując potoczne sądy na temat sztuki i pracy twórców, zauważa rozdzielenie w nich wartości artystycznej i wartości ekonomicznej pracy. Abbing stawia tezę, że te potoczne mniemania wpływają na sytuację artysty na rynku, sprawiając, że artystyczna praca jest niedoceniana (traktowana jako ekstrawagancja) lub przeceniana. Artysta jako geniusz ma być niejako zobowiązany do tworzenia, dzielenia się swym darem z innymi. Jego posłannictwo uniemożliwia „wycenę” – język ekonomii i język sztuki zdają się rozłączne. Jak zresztą można wycenić dzieło sztuki i talent – zjawiska przecież niemierzalne? – pyta Abbing, rekonstruując potoczne wyobrażenia na temat sztuki. Z drugiej strony praca artystyczna wydaje się często pewną fanaberią, zajęciem niepoważnym. Autor książki Why Are Artists Poor?: The Exceptional Economy of the Arts zauważa, że niezwykle często, zwłaszcza w dyskusjach na temat sztuki współczesnej (toczonych poza środowi-

skiem znawców czy amatorów), pojawia się motyw deprecjacji pracy artystów (np. w słowach „nawet dziecko by coś takiego namalowało” czy poprzez określenie dzieła sztuki jako „bazgrołów”). Jednocześnie artysta nie pracuje dla pieniędzy, pracuje dla satysfakcji – bezcennej satysfakcji. Wszystkie te elementy składają się na ambiwalentny obraz artysty – pewien mit – jak nazwie go Abbing. To właśnie konsekwencją tego mitu jest niemożność obiektywnej oceny pracy artysty, nie najlepsza „reputacja” współczesnych artystów, ambiwalentny stosunek zwykłych odbiorców do sztuki10. Przypisy: 1 2

3 4 5 6

7 8 9 10

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,14 886491,Berlinscy_artysci_sfrustrowani___Jezeli_nic_sie_ nie.html. Jednocześnie wykluczenie czy niepewność egzystencjalna w przypadku artystów jest także związana z rozpoznaniem specyficznej „ontologicznej niepewności” (posługując się terminologią Anthony’ego Giddensa) i wykracza tym samym ponad ekonomiczne czy polityczne uwarunkowania. W epoce „społeczeństwa ryzyka” (jak określa nasze czasy cytowany już Beck) – w czasach ryzykownych przedsięwzięć, zagrożeń konfliktami czy katastrofami ekologicznymi, krachów finansowych i kryzysu światowej gospodarki, zmieniają się pewne struktury, wokół których jest budowana (czy kształtowana) tożsamość ludzka. Tradycyjne wzory zostały wyparte, obalone bądź skompromitowane, tożsamość buduje się zatem bez oparcia w tradycji, przy konieczności podejmowania ryzyka, świadomości kruchości własnego projektu. Artyści wydają się grupą szczególnie uwrażliwioną na te doświadczenia, niezwykle często czyniąc je właśnie tematem swoich prac. G. Standing, Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa, przeł. P. Kaczmarski, M. Karolak, http://www.praktykateoretyczna.pl/prekariat/. http://www.kongreskultury.pl/library/file/RaportRynekSzt/rynek_dziel_sztuki_raport_w.pelna%281%29.pdf. h t t p : / / w w w. d e s a . p l / a s s e t s / f i l e s / m a te r i a l y / Ra port_2012_13.pdf. Por. P.-M. Menger, Artistic Labor Markets: Contingent Work, Excess Supply and Occupational RiskManagement, w: V.A. Ginsburgh, D. Thorsby (red.), Handbook of the Economics of Arts and Culture, North-Holland 2006. l. Steiner, l. Schneider, The happy artist? An empirical application of the work-preference model, Zurich 2011. R. Mitchell, Creative Artists, Market Developments and State Policy, w: S. Beckman (red.), Conditions for Creative Artists in Europe, Ministry of Culture, Sweden 2001. http://www.kongreskultury.pl/title,Raport_o_rynku_ dziel_sztuki,pid,519.html. H. Abbing, Why Are Artists Poor? The Exceptional Economy of the Arts, Amsterdam University Press, Amsterdam 2002.

orantka w Zakładzie filozoUniwersytetu Jagiellońskiego, dokt gii rolo teat tka lwen abso – k Gose Daria ą sztukę współczesną, filozofię m UJ. Jej zainteresowania obejmuj fii Kultury na Wydziale filozoficzny ne, feministyczne i gender. egzystencjalną, studia postkolonial

57



ą, Rozmowa ze Stanis ławem Ruksz kuratorem wystawy

Agnieszka Kwiecień, Krzysztof Siatka

W orkers Of The Artworld Unite

Agnieszka Kwiecień, Krzysztof Siatka: W Kronice 26 października otwarto wystawę zatytułowaną Workers Of The Artworld Unite. W informacji prasowej towarzyszącej ekspozycji czytamy: „jest to popularyzująca wystawa, która posługując się językiem sztuki i działaniami artystycznymi, stawia sobie za cel zobrazowanie aktualnych problemów ekonomicznych artystów, kuratorów oraz instytucji zajmujących się sztukami wizualnymi w Polsce, a także miejsca czy statusu sztuki oraz jej twórców w polu społecznym”. Skąd zapotrzebowanie na taką wystawę? Stanisław Ruksza: Artyści sami się zorientowali, że ten ekonomiczny problem ich dotyczy, a najwymowniejszym sygnałem był ubiegłoroczny strajk artystów zorganizowany przez Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej, wspierany licznie przez najważniejsze polskie instytucje sztuki współczesnej pod hasłem: Dzień bez sztuki, który odbył się w całym kraju 24 maja 2012 roku. Odnosił się on do sytuacji artystów, którzy: nie mając stałego zatrudnienia, z trudem wiążą koniec z końcem. Pracują dużo, zarabiają słabo i nieregularnie. Stają się też pierwszymi ofiarami cięć budżetowych w instytucjach kultury i niekorzystnych zmian na rynku pracy. Artyści nie są biznesmenami, nie tworzą z myślą o zysku. Niektóre dzieła, często te najważniejsze dla społeczeństwa, nawet nie nadają się do sprzedaży. A wielu twórców, także tych, którzy już weszli na karty encyklopedii, pozostaje poza systemem ubezpieczeń emerytalnych i zdrowotnych

– jak mogliśmy przeczytać na łamach „Gazety Strajkowej”. Kiedy rozmawiałem z Rafałem Jakubowiczem (autorem tytułowej pracy Workers Of The Artwold Unite, czyli „Pracownicy (świata) sztuki łączcie się”, będącej manifestem wystawy) kilka dni po strajku o jego rezultatach, stwierdziliśmy, że nie spotkał się ze zrozumieniem społecznym. Więcej:

powielił jedynie stereotyp artysty darmozjada (na szczęście z miesiąca na miesiąc sytuacja z tą recepcją wygląda coraz lepiej). Wymyśliliśmy wtedy taką objazdową, popularyzującą wystawę nakreślającą ten problem za pomocą narzędzia dostępnego artystom – dzieł sztuki i najczęstszego sposobu komunikacji – wystawy w galerii. Wracając do strajku: trudno przecenić jego rolę, ponieważ był on pierwszym zbiorowym coming outem artysty prekariusza, a także wyraźnym złamaniem paradygmatu artysty oderwanego od społeczeństwa. Zaskakujące, że podczas niemal ćwierćwiecza procesu transformacji w Polsce temat pracy i kosztów społecznych (na przykład bezrobocia) praktycznie nie doczekał się artystycznej refleksji w postaci prac (podobnie w teatrze, filmie czy literaturze). Lata 90. to czas narracji pod względem liberalnym obyczajowo, ale nie socjalnym. W dużej mierze artyści zaufali niewidzialnej ręce rynku, budząc się w rezultacie jako prekariusze, outsiderzy tego procesu. Czy artyści to rzeczywiście solidarni robotnicy świata sztuki? Czy środowiska twórcze zdolne są do współpracy zamiast konkurencji? Skończyłbym z fetyszyzowaniem artystów jako specjalnej grupy szczególnie rywalizującej, co przecież możemy odnieść też do innych profesji: adwokatów, maklerów, polityków, lekarzy, naukowców, kuratorów, dziennikarzy, prawników itd. Do nich też mogłyby się odnosić określenia: zindywidualizowany bądź narcystyczny. Nie chcę tu w żadnym razie tworzyć mitów zaklinających rzeczywistość, że artyści nie rywalizują z sobą. Stanowią jednak konkretną grupę społeczną, zresztą coraz bardziej świadomą, w ramach której mogą znaleźć płaszczyznę porozumienia odnośnie do swoich praw. A to wystarczy do zawiązania wspólnot, związków, także grup

59


artystycznych. Tym były one też w historii sztuki i miały za cel uzyskanie głosu. To zresztą podstawa wszelkich aktów politycznych: uświadomienie sobie swojego miejsca w społeczeństwie i zabranie głosu. Już na tym etapie widzę sukces takich bytów jak Obywatelskie forum Sztuki czy powstały dwa dni przed otwarciem wystawy w Kronice związek zawodowy Pracowników Sztuki działający przy Inicjatywie Pracowniczej. I nie ma tu żadnego zagrożenia dla Od lewej: Azorro (Oskar Dawidzki, Igor Krenz, Wojciech Niedzielko, Łukasz Skąpski) Propozycja, 2002 ( wideo, 2 min), Rafał Jakubowicz Workers Of The Artworld Unite, 2013 (instalacja) w ramach wystawy Workers Of The Artworld Unite. 26.10 – 7.12.2013 w CSW Kronika, fot. Marcin Wysocki

artystycznej niezależności, bo to płaszczyzna porozumienia dotycząca systemu, w którym żyjemy, a wszystkich bez wyjątku ograniczają niestety te same zależności systemu kapitalistycznego. W tym przeświadczeniu o rywalizacji jako warunku twórczości pokutuje neoliberalna logika przemian wolnorynkowych ostatnich lat, w której optyka pracy na jedynie swój (a nie wspólny) sukces była dominująca. A moim zdaniem twórczość warunkuje bardziej na przykład lęk przed śmiercią niż rywalizacja z innym przedstawicielem gatunku.

60

Nakłada się zarazem na powyższy schemat myślenia jeszcze mit o autonomii sztuki. To kolejna bajka. Zresztą paradoksalna, bo artyści, jak i ich sztuka są częścią społeczeństwa. Mówi się o nich, kupuje prace, gromadzi, ogląda. Artyści sami o to zabiegają. Ich dzieła nie różnią się zasadniczo od innych obiektów wytwarzanych przez człowieka. A sami artyści, jak inni ludzie, mają dwie nogi do chodzenia, usta do mówienia, brzuch do wykarmienia. I to te przyrodzone cechy stają się tym nieodzownym ciężarem, z powodu którego również artyści zabiegać będą o swój byt. W publikacji towarzyszącej wystawie czytamy, że działania gwiazd sztuki są zdominowane przez modę i konformizm, a nie kreatywność. Czasem dochodzi do wykorzystania dzieł już uznanych artystów. Ostatecznie pada postulat uspołecznienia produkcji artystycznej (Kuba Szreder). Na czym miałoby to polegać? świat sztuk wizualnych, jak wspominałem już wcześniej, nie różni się tu jakoś szczególnie od innych obszarów sztuk czy nauk, tych niemierzalnych. I pewien konserwatyzm, chociażby dotyczący utrzymania gotowych ról społecznych w systemie produkcyjnym świata sztuki (i związanych z nimi wyobrażeń) i jemu nie jest obcy, pomimo niezaprzeczalnego faktu, że sztuka współczesna jest chyba najbardziej progresywnym wyrazicielem wolnościowych postulatów społecznych. Nie odczytuję postulatu Kuby Szredera w kategoriach zakładania różnych organizacji, innych systemów itp., choć wszelkie kontrstruktury zawsze działały odświeżająco na główny nurt działań. Czytam to bardziej jako potrzebę stawiania akcentu na rzeczywistych producentów wartości, czyli łożysko, w którym razem produkuje się wiedzę (artyści, naukowcy, galerie niekomercyj-


ne, kuratorzy, edukatorzy), a nie na przykład na rynek sztuki, spekulacje finansowe przy użyciu sztuki itd. oraz używanie niekomercyjnego obiegu dla konfirmowania statusu i cen wybranych artystów, których prace i tak cyrkulują w obiegu finansowych rekinów. W Polsce jest to o tyle ciekawe, że u nas praktycznie tego rynku sztuki nie ma, istnieje raczej jego iluzja. Postulat ten wiąże się przede wszystkim z przewartościowaniem znaczeń w obrębie samego obiegu sztuki. Ciekawym przykładem takiego działania była akcja z dziedziny teatru w Polsce: Teatr nie jest produktem / Widz nie jest klientem. Wiązała się ona między innymi z reakcją na próbę prywatyzacji teatrów, zastąpienia dyrektorów programowych menadżerami. Odniosła zresztą chwilowy sukces i rozpadła po jego osiągnięciu (pewnie temat będzie wracać). Myślę, że w przypadku sztuk wizualnych po tak zaawansowanych już działaniach jak związek Pracownicy Sztuki czy Obywatelskie forum zanosi się na bardziej konsekwentną aktywność. Zresztą utrzymywanie podziałów na dziedziny sztuki nie ma dziś specjalnie sensu. One się bardzo przenikają, a i walczyć o swoje prawa byłoby łatwiej z artystami innych dyscyplin. A skoro już o menadżerach w sztuce, to nie znam przykładu dobrej instytucji kultury w Polsce ostatnich lat zarządzanej przez menadżera, a znam wiele dobrych prowadzonych przez ludzi znających się na swojej dziedzinie sztuki i kształtujących program. Zaklęcie menadżeryzmu, tak jak zaklęcie o przedsiębiorcach, którzy wyciągną biedne miasta z ich zapaści, to kolejna z bolączek i kalek z myślenia nastawionego jedynie na zysk, a nie na wiedzę. Ona też jest częścią tej historii. Czy ludzie kultury w pracy nie są nastawieni na zysk? Czy dlatego ich pensje w instytucjach kultury są tak niskie? Czy orientuje się Pan, ile wynosi średnia pensja pracownika publicznej instytucji kultury? Jaki to ma wpływ na status społeczny pracowników sektora kultury i na status kultury w ogóle? Oczywiście musimy pamiętać o rozróż-

nieniu na przemysł rozrywkowy i nieprzystającą mu pod względem ekonomiczno-finansowym przestrzeń kultury. Oficjalnie, dotyczy to tak zwanego szeregowego pracownika, średnia pensja pracownika w sektorze kultury wynosi między 2500 zł a 3000 zł brutto i niestety nie odpowiada to realnie na przykład płacom w Kronice czy innych niskobudżetowych instytucjach. Zresztą sposób nazewnictwa świadczy o tym, że nie potrafimy jeszcze o tej kwestii rozmawiać. Zauważyłem, że sam mam z tym problem, stąd tyle porównań w tej rozmowie. Tak często używamy

Od lewej: Mateusz Kula Piknik na skraju drogi, 2013 (instalacja-stoisko), Małgorzata Mleczko & Patrycja Musiał (Fundacja No Local) No Local poleca Sukces, 2013 (wydruk na ścianie), Laura Pawela Ubezpieczenie talentu, 2006 (wideo) w ramach wystawy Workers Of The Artworld Unite, fot. Marcin Wysocki

konstrukcji „tak zwany”, zamiast jednoznacznych postulatów. Mamy te klisze mentalne odnośnie do „czystości” sztuki bardzo mocno „wczipowane”. W kwestii nazewnictwa sama nazwa „honorarium” wskazuje, że to „honorowa” sprawa i taka też suma, której nie sposób nazwać wynagrodzeniem czy zapłatą. Obecnie przygotowywana jest deklaracja odnośnie do płacy minimalnej artysty, choć nie jestem pewny, czy instytucje są na to przygotowane, ale może to je będzie stymulować. Rzeczywiście wiele instytucji wciąż nie płaci artystom, a niektórzy dyrektorzy używają wytartych

61


Czasem słyszymy, że humaniści to grupa uprzywilejowana ekonomicznie (mogą na przykład korzystać z pięćdziesięcioprocentowego odpisu od podatku w ramach umowy o dzieło). Zapominamy jednak, że standardowe honorarium za tekst kuratorski nie przekracza 300 zł brutto! Tak. Jeszcze lepiej widoczne to jest na przykładzie artystów. Weźmy scenografa w teatrze, który dostaje na przykład kilkanaście tysięcy za realizację sztuki. Na pierwszy rzut oka wygląda to nieźle, rtwó ku run wa o jak i ale jeżeli podzielimy W tym przeświadczeniu o rywalizacj ryn lno to na miesiące pracy, przemian wo czości pokutuje neoliberalna logika to ta suma miesięczyka pracy na jedynie kow ych ostatnich lat, w której opt nie nie odpowiada jąca. inu dom a był ces suk y) óln wsp ie średnim zarobkom swój (a n w kraju. Z artystami wizualnymi jest jeszcze gorzej. Artysta oddaje do galerii pracę, która wisi tam dwa Ich praca nie kończy się, kiedy opuszczają miej- miesiące, a czasem znacznie dłużej, a dostaje sce pracy… Jak regulować czas pracy „urzędnika” symbolicznie na przykład 1000 zł (to jest 500 zł brutto miesięcznie). Do tego dochodzi brak jakultury? Mladen Stilinović stworzył kiedyś doskonałą pra- kiegokolwiek zabezpieczenia: socjalnego, ubezcę Artysta przy pracy (1978), przedstawiającą go pieczeń itd. leżącego w łóżku, a później jeszcze napisał ma- Większość artystów pracuje zatem gdzie się da: nifest Pochwała lenistwa (1993). Dzisiaj odczy- w firmach reklamowych, producenckich, w katalibyśmy to w ramach współczesnej ekonomii, wiarniach, są bukinistami, odnawiają meble, gdzie anarchiczne gesty czy lenistwo też mają prowadzą kawiarnie, kręcą wesela, stróżują... Ale dobrej sztuki nie da się tworzyć na dłuższą metę czynniki produktywne. Jeżeli zaś chodzi o czas pracy w instytucjach, to „po fajrancie“. Tu cofamy się wręcz do XIX wieku nie ma tu jednego wzorcowego modelu, ale naj- ze słynnymi „nocami pracy“, które wykształciły lepszy jest chyba charakter zadaniowego czasu rewolucyjne figury robotnika-artysty, robotnicypracy. Zagadnienie instytucji sztuki jest też ściśle -poetki itd. Tyle że od tego czasu minęło 150 lat. powiązane z kwestią artystów. Podtrzymywanie nierzadkiego antagonizmu między artystami Jakie postulaty stawiają artyści biorący udział a instytucjami wydaje mi się szkodliwe dla obu w wystawie w swoich pracach? Co najchętniej stron i wynika ze wspomnianej już reprodukcji komentują? gotowych ról społecznych artworldu. Zasadnicze Tematów jest wiele. Przede wszystkim: honorajest raczej wypracowanie wspólnych relacji, tak- ria, perspektywa braku przyszłości, opresyjność że wewnątrz samych instytucji sztuki. To pierw- retoryki sukcesu i związanych z nią sposobów szy krok. Jak pyta Jarosław Urbański w naszej reprezentacji. To zresztą zrozumiałe, bo najpierw odnosimy się do tego, co boli „tu i teraz“. publikacji: Oprócz nowych prac powstałych specjalnie na tę powstaje pytanie o kształt stosunków pracy w inwystawę chcieliśmy też przypomnieć te nieliczstytucjach kultury. Powinny być one radykalną antytezą dzisiejszego ustroju pracy, opartego na ne dzieła, które zajmowały się tym problemem wyzysku oraz prekaryzacji, i stać się przykładem nie tylko w ramach tak zwanej krytyki instytusprawiedliwych i egalitarnych relacji społecznych. cjonalnej, jak Awangarda bzy maluje PrzemysłaJeżeli takie warunki są nie do ustanowienia w inwa Kwieka (1993), Propozycja Azorro (2002) czy stytucjach kultury, to czy będzie to możliwe w specjalnych strefach ekonomicznych? Ubezpieczenie talentu (2005), a wskazujące na formuł o rzekomym promowaniu artysty przez galerie. Jeżeli zaś chodzi o zysk pracowników czy artystów, to trudno, żeby nie oczekiwali godziwej zapłaty za takie zadania jak produkcja wiedzy, edukacja czy last but not least testowanie granic demokracji. Ten ostatni wątek to wręcz papierek lakmusowy demokracji, jej „lampka kontrolna”. To warte swojej ceny.

62


nierozwiązane kwestie socjalne artystów w państwie czy rozmaite przeszkody, na przykład na poziomie samego języka i innej logiki. Są też prace proponujące środki zaradcze. Niektóre utopie na przykład kolektyw Chłopi – rodzaj doraźnej awangardy kulturowej, polegający na wykupie i uprawie ziemi przez artystów, to przykład ruchu eksperymentalnego dążącego do zmian. Artyści zwracają uwagę, że korzenie polskiego establishmentu tkwią na wsi i proponują powrót. Obecne nieliczne centra sztuki mają zaś zostać przekształcone w centra rehabilitacyjne. W tym wypadku przyczyna ma się stać rozwiązaniem – utopia mająca potencjał rozwoju. Z kolei Karolina Kucia – członkini międzynarodowej spółdzielni Robin Hood – pokazuje rozwiązania tego kolektywu. To działający już bank inwestycyjny prekariuszy. Jego aktywność polega na zarządzaniu kapitałem mniejszościowym. Spółdzielnia powstała w 2012 roku na podstawie szczegółowej analizy i zrozumienia naśladowczego (imitacyjnego) charakteru rynku finansowego, żeby rzucić wyzwanie elitom rynku zarządzania kapitałem. W tym wypadku Robin Hood gra na giełdzie, a nadwyżkę z zysków przeznacza na radykalne projekty artystyczne. Wystawa będzie miała charakter objazdowy. Znów zapotrzebowanie popularyzatorskie? Jak najbardziej. Ja bardzo żałuję, że tego popularyzatorskiego zacięcia jest tak mało. Popularyzatorskie wcale nie oznacza populistyczne. I w ogóle tej kategorii nie traktuję deprecjonująco, zwłaszcza że wiele prac można czytać szerzej niż na zasadzie doraźnych problemów. A uniwersalne treści egzystencjalne wszędzie tam można łatwo odnaleźć. Wystarczy trochę namysłu i niepowierzchownego oglądu (zobaczenia zamiast przejrzenia).

Projekt powstał i miał swoją premierę w bytomskiej Kronice, ale będzie migrować po innych ośrodkach w Polsce (m.in. będzie go można obejrzeć w Galerii Szarej w Cieszynie czy poznańskiej Zemście), wszędzie tam, gdzie zaistnieje potrzeba takiej wystawy i dyskusji. Nieważne czy będzie to prowincjonalny ośrodek kultury, czy centrum sztuki współczesnej w dużym mieście. Artyści na wystawie wywodzą się zresztą z różnych grup, porządków artystycznych. łączy ich raczej staw-

Od lewej: Maciej Salamon, Gniazdo, 2013 (wydruki), Bogna Burska, Gniazdo, 2013 (tekst dramatyczny, książka) w ramach wystawy Workers Of The Artworld Unite, fot. Marcin Wysocki

ka do osiągnięcia niż postawa twórcza. Zresztą pierwszym pomysłem był open-call – otwarty, bardziej demokratyczny, z możliwością przyłączenia się każdego artysty już od pierwszej odsłony wystawy. Wiedzieliśmy jednak, że w kilkuosobowym zespole Kroniki nie uciągniemy tak dużego przedsięwzięcia, więc pewnie kolejni artyści dołączą w następnych edycjach. Wystawa jest łatwa w transporcie i obsłudze, aby nie generować dodatkowych kosztów. Idea zakłada, że w następnych odsłonach powstaną kolejne prace, które będą uzupełniać i rozwijać problematykę wystawy. To projekt na kształt łańcuszka św. Antoniego. Taki misyjny charakter...

63


64


„NIEZDECYDOWANI TO MOJA ULUBIONA GRUPA SPOŁECZNA” – mówi KORNEL JANCZY

Patrycja Cembrzyńska: Majestatyczne góry, czerwone słońce za górami, wielkie równiny i bezkresny ocean – dobry temat na pejzaż. Kornel Janczy: Nie tyle dobry, co typowy, a ściślej mówiąc – „klasyczny”. Zresztą śledząc historię sztuki, można się łatwo przekonać, że tematów w malarstwie pejzażowym nie jest tak dużo, a na przestrzeni wieków zmieniało się nie to, co się przedstawia, tylko to, w jaki sposób się to robi. Dla mnie na przykład mapy fizyczne są świetnymi pejzażami. Dzisiaj, chociaż rzadko maluję, w niektórych pracach, jak na przykład Słońce w górach, nadal posługuję się tradycyjnymi motywami malarskimi. Gdzie leży Archipelag Suprematystyczny? Sztuczne wyspy, które namalowałem na jednym z obrazów, kojarzą mi się z wyspami w kształcie palmy usypanymi w Dubaju. Chcę zwrócić uwagę nie na formę, ale funkcję, jaką one pełnią. Wyspy w Dubaju mają charakter reprezentacyjny – są symbolem. A dodatkowo, jak masz pieniądze, to możesz sobie jedną z takich wysp kupić. To bardzo ekskluzywne wyspy. Utopie dla bogatych, „land art” w służbie mamony. Niektórzy uważają, że to miliardy „utopione” w morzu dla kaprysu. Trudno o większe przeciwieństwo „wielkiej utopii awangardy”. Jednak z wielkim zainteresowaniem śledzę takie przedsięwzięcia. Nie wiem, czy to kaprys, czy raczej przemyślana akcja marketingowa. Może jedno i drugie zarazem. Ciężko mi się zgodzić ze stwierdzeniem, że są to pieniądze wyrzucone w błoto. Myślę, że ta inwestycja przynosi całkiem pokaźne dochody. Wrażliwość Malewicza nie przystaje do naszych czasów. Ten wielki romantyk bynajmniej nie śnił o raju pod palmami. A Ty wysyłasz go z całym dorobkiem pod opiekę szejka do Dubaju?

słucha Patrycja Cembrzyńska

Na szczęście nikomu nie dzieje się krzywda. Ta praca nie jest o tym, jaki był Malewicz, ani o tym, czym było lub czym być miało jego dzieło. Interesuje mnie to, co dzieje się z jego spuścizną dzisiaj. W tym konkretnym przypadku ważne jest dla mnie tu i teraz. Puste formy? Chcesz powiedzieć, że tym stało się jego dzieło – katalogiem pustych form, które można wypełnić dowolną treścią i przehandlować u szejka? Ograniczenie się tylko do takiej interpretacji byłoby sporym uproszczeniem. Moje Mapy powinno się oglądać jak atlas geograficzny. Odbiorca odczytuje dane i analizuje je na własny użytek. Obraz Archipelagu Suprematystycznego zrodził się z Twojego zainteresowania topografią i kartografią. Interesuje mnie nie tyle kartografia, ile relacje zachodzące w przestrzeni. Stąd seria Mapy? Język mapy wydawał się najbardziej adekwatny, żeby o nich opowiedzieć. Zaciekawiła mnie jego uniwersalność. To takie esperanto naszych czasów. Każdy jest w stanie posługiwać się mapą – lepiej lub gorzej. Kiedyś namalowałem obraz, gdzie na czarnym tle umieściłem dwie białe kropki – Ja i Stany Zjednoczone z perspektywy kosmosu. Chodziło mi o pokazanie przestrzeni w określonej skali. Ten przykład uświadamia, że z jednej strony – informacje, które można wyczytać z mapy, są bardzo konkretne. Z drugiej – język mapy wszystko generalizuje i upraszcza. Im mniejsza skala, tym więcej informacji po prostu ginie. Ale kartografia, będąc naukową metodą opisu przestrzeni fizycznej, uwiarygodnia ją. Mapy narzucają ponadto określoną wizję świata.

65


I tak oto nagle znalazłeś się w świecie polityki, gdzie przestrzeń koduje się (na pozór obiektywizuje) za pomocą znaków, równocześnie konstruując i sankcjonując rozmaite idee – kiedyś ideę Układu Warszawskiego, dziś NATO, Unii Europejskiej (integracji europejskiej), ale także podziału na Wschód i Zachód. Może się wydawać, że jeśli czegoś nie ma na mapie, to albo to nie istnieje, albo niewarte jest uwagi. W katalogu wystawy W Polsce, czyli gdzie?, którą można było oglądać w 2006 roku

Kornel Janczy, Tu będę, 2013

w Zamku Ujazdowskim, Bożena Czubak pisała o „potędze map”. Mówi się, że „mapa poprzedza terytorium”. Ale zapomina się, że mapy mają charter sytuacyjny i doraźne zastosowanie. Są jak gdyby zapisami zdarzeń. Dlatego chcę zwrócić uwagę na absurdalność języka mapy jako takiego. Człowiek tworzy różne systemy organizacji przestrzeni, które rzutuje na przestrzeń fizyczną. Determinują one jego życie w tej przestrzeni. Te systemy mogłyby być zupełnie inne – nie lepsze, nie gorsze, ale inne. Analizuję sposoby konstruowania i przekazywania wiedzy o przestrzeni i zjawiskach w niej zachodzących. Nie zajmuję się jednak aktualną sytua-

66

cją geopolityczną, choć seria Mapy, czego jestem świadomy, pewnie zachęca niektórych do politycznej refleksji. Kontury żadnej z moich map nie odpowiadają granicom realnego państwa. „Mapowałem” różne sytuacje. Jedną z map poświęciłem na przykład miłości. Inne nawiązują do zdarzeń z mojego życia. Zrobiłem też mapy odnoszące się do sztuki. Seria ma charakter otwarty. Trudno jednak patrzeć na instalację Państwo upadłe (2013) i nie myśleć o polityce. Według definicji „państwa upadłe” są uznawane na arenie międzynarodowej i mają swoje granice. Ale aparat państwa jest de facto niewydolny. Istnienie tych państw sankcjonują mapy polityczne – kolorowe kształty na papierze, pełniące już tylko funkcję dekoracyjną. Praca powstała, gdy zamiatałem pracownię. Takie coś z niczego. W pewnym momencie śmieci i kurz zaczęły tworzyć różne formy, których obrzeża przypominały kontury państw na mapie. W każdej chwili mogły się zmienić lub zostać zniszczone. Odnosisz się do miejsc, których nie ma, że znów wspomnę Archipelag Suprematystyczny. Zauważ, jak często rysujemy mapy przyszłości. Weźmy na przykład futurologię, która zajmuje się prognozowaniem i wykorzystując metody naukowe, na różne sposoby analizuje zebrane tu i teraz dane. W latach 60. powstało sporo symulacji przemian geopolitycznych na świecie na rok 2000. Prognozy się nie sprawdziły, bo ich twórcy tkwili w określonym systemie myślenia. Nikomu na przykład nie przyszło do głowy, że upaść może Związek Radziecki Interesujesz się również teoriami spiskowymi. Wykryłeś nawet spisek światowy, w który zaangażowane są wszystkie 193 państwa świata! Powiedziałbym raczej, że po prostu ich nie lekceważę. Najbardziej ciekawią mnie środki for-


malne, jakimi posługują się twórcy lub tak zwani „wyznawcy” teorii spiskowych. Naukowy język, konwencja filmu dokumentalnego. Przekaz jest coraz bardziej doskonały, coraz bardziej profesjonalny, a w konsekwencji coraz bardziej wiarygodny. Zaciera się granica pomiędzy prawdą a fikcją, nauką a pseudonauką. łatwo się w tym wszystkim pogubić, ale także coraz łatwiej samemu stworzyć własną teorię spiskową. Mój Spisek światowy ma zasięg globalny, ukazuje układ wzajemnych zależności między wszystkimi państwami na naszej planecie. Konstrukcja tego układu przypomina matrioszkę. W najsilniejszym państwie jest kolejne państwo, w którym jest kolejne itd. Kuriozalne, ale w dużym uproszczeniu może przypominać obraz współczesnego świata.

Znam prace Bałdygi, choć trudno mówić o jakiejś inspiracji. Raczej stawiam na poetykę absurdu. Na przykład akcja Adama Rzepeckiego, który postanowił podwyższyć Rysy o jeden metr, żeby wierzchołek góry osiągnął punkt 2500 metrów n.p.m. Tego rodzaju myślenie bardzo mi odpowiada. Swoją drogą, można powiedzieć, że jego działanie było bezczelne i egoistyczne. Jeden facet chciał decydować za cały naród. Może najpierw powinien przeprowadzić referendum (śmiech).

Tylko źródeł spisku nie sposób się doszukać. To jest chyba istota tych teorii, na tym to polega. Na ciągłym poszukiwaniu źródeł spisku. Wierzymy w coś, czego udowodnić nie możemy. Dlatego mówi się o „wyznawcach”. Zaprojektowałeś też flagi nieistniejących państw – flagi narodowe Mikratu i Arantiru. Pierwsze prace z tego cyklu powstawały, kiedy miałem około pięciu lub sześciu lat, więc można powiedzieć, że to moja najstarsza praca. Była to po prostu dziecięca zabawa. Po latach wróciłem do tworzenia flag, tym razem używając tradycyjnej techniki malarskiej, przez co osadziłem te prace w kontekście sztuki, nadając im nowy sens i znaczenie. Znasz zapewne pracę Janusza Bałdygi Projekt normalizacji. Mapa hipotetyczna Tatr Polskich (BWA, Lublin 1982). Tematem wielu jego prac są mapy i ich związki z władzą. O Bałdygę pytam także w kontekście instalacji Giewont.

Kornel Janczy, Archipelag Suprematystyczny, 2012

Mapy tworzyłem na podobnej zasadzie. Momentami czułem się jak dyktator lub architekt tworzący gigantyczne formy, które mogłyby mieć wpływ na całe społeczeństwa. Jeśli chodzi o Giewont, to jest mi bliski geograficznie. Poza tym wziąłem na warsztat narodowy symbol. Giewont malował Leon Wyczółkowski (wielokrotnie), Edward Okuń, Aleksander Kotsis. Oraz dziesiątki mniej znanych artystów. Na większości obrazów ukazujących Giewont widzimy go zawsze z tej samej strony. Podobnie ma się sprawa z pocztówkami, które kupują turyści.

67


Kornel Janczy, Giewont, 2013

Symbol ubiera się w konkretny kształt. Postanowiłem zatem przypomnieć wszystkim, że ta góra ma trzy wymiary. Ale kiedy spojrzeć na nią z innej strony, cały czar Giewontu pryska. Staje się on zwyczajną górą podobną do innych. Na dobrą sprawę w świadomości statystycznego Polaka Giewont istnieje jako dwuwymiarowy obraz utrwalony na kliszy. Ostatnio stworzyłeś w krakowskim Bunkrze Sztuki pracę na miarę statystycznego Polaka, skoro już o nim mowa. Poświęciłeś ją „innym”. Tak, praca jest zrobiona na miarę statystycznego Polaka, ale gdyby powstawała w innej szerokości geograficznej, na przykład w Szwecji, wtedy poświęcona byłaby statystycznemu Szwedowi. Chciałem po prostu znaleźć punkt odniesienia dla miejsca powstania pracy. Podobnie jak w kartografii, gdzie punktem odniesienia jest poziom morza. Odnosisz się w tej instalacji nie tylko do siatki kartograficznej, ale również perspektywicznej. Podzieliłem całą przestrzeń wnętrza za pomocą siatki kwadratów na dwie części na wysokości 165 cm. Siatka wisiała równolegle do podłogi. Na wysokości 165 cm, według przeprowadzo-

68

nych przeze mnie obliczeń, znajduje się wzrok statystycznego Polaka. Po wejściu do galerii statystyczny Polak widzi tylko linię prostą – „horyzont”. Wszyscy inni, wyżsi lub niżsi, oglądają siatkę zbudowaną z trapezów. Okazało się, że tych „statystycznych” jest najmniej. „Statystyczny Polak” to zresztą bardzo ciekawe określenie. Kim on właściwie jest? „Inni” to na dobrą sprawę wszyscy. Tytuł instalacji nawiązuje do napisów końcowych w filmie. Widzisz listę nazwisk od najważniejszych do mniej ważnych, którą kończą słowa „i inni”. Nic to nikomu nie mówi. Inni są, choć nie wiemy, kim są. Innych jednak się nie lekceważy, ale dowartościowuje jako „innych”. „Inni” pojawiają się także w różnego rodzaju sondażach i statystykach. Kolejną tajemniczą grupą są „niezdecydowani”. „Niezdecydowani” to moja ulubiona grupa społeczna. Wyobrażam sobie państwo – bardzo homogeniczne pod względem poglądów politycznych – gdzie mieszkają sami niezdecydowani. Ciekawy jestem, w jaki sposób taki twór mógłby funkcjonować. Kolejne „państwo upadłe”? A może państwo totalnej wolności? Albo i jedno, i drugie zarazem. Pomyśl tylko – posiadasz wolność wyboru, ale nie możesz się na nic zdecydować. Jakkolwiek absurdalnie może to zabrzmieć, wydaje mi się, że w teorii warto analizować i takie przypadki.



lno ść (14): Formy – natura lna mu ltimedia

Michał Górczyński

Praca na pustyni

Wszystko jest tylko elementem…

Pamięć jako stan przywoływania rzeczy potrzebnych ma w sobie błąd, skazę dławiącą sens naszego zawieszenia w nieskończoności możliwych punktów dostępu. Praca „wystaje” na pustyni…

70

Potrzebny jest inny wstęp, bo wszystko jest tylko elementem, a potoczne, codzienne formy życia są wciąż tajemnicą pochodzącą z istoty zapisu. Jesteśmy na pustyni innego wstępu. Tu gdzie wszystko się zaczyna. W naszej niecałej sekundzie po „wielkim wybuchu” chęci i woli do działania „pamiętam wszystko” o pracy, chociaż nie wiem, jak mówię, jak się poruszam, jak układam ciało, jakie dźwięki generuję. W relacji 30 tysięcy atomów kontra my „układanie w świadome formy” jest jakąś zaburzoną, niechcianą propozycją.


Na wstępie oglądam prosty gest i jego fenomen. Pierwotne uruchomienie, inny wstęp, po którym następuje rozwinięcie myśli będące zawsze manipulacją nieskończoności. Wstęp na pustyni. Tylko Ty i brak jakiegokolwiek głosu. Pierwszy symbol niezgrabnie pisany na kartce partytury.

Istnieją przeróżne stany „ułożenia” w przestrzeni, o których nie mamy pojęcia, bo dostosowujemy się do panujących warunków. Synchronizacja to coś niemożliwego w zwykłych warunkach. Ktoś, kto dokonuje synchronizacji zindywidualizowanej w konkretnej sytuacji, tutaj, w ferworze pracy, staje się czystą dynamiką komponowania siebie. WIELKA, OGROMNA, TYTANICZNA praca wszędzie! Po jednej stronie globu sen, po drugiej praca, nie wliczając tych działających na nocną zmianę. Ruchy, zmiany i przesunięcia to cechy wszelkich działań. Układać, układać i układać. Tak jak napastliwie wyją psy, tak Ty dokonujesz codziennie przesunięcia myśli, ruchu i dźwięku. Naturalne jest to, że działa pewna mechaniczna całość, niestwierdzony i nieodkryty stan nowej materii. „Pomiędzy” jest atom rozlania naturalnie multimedialnego, czystość szalonej percepcji i dynamika zmiany.

Wysiłek jako część formy. Odczucie negatywne jako element formy. Każdy to powtarza, ale nie nazywa. Nie ma w tym błędu wymowy ani zawstydzenia. Nikt nie chce zatrzymywać czasu na tym, co negatywne, ani nikt nie dokonuje pięknej interpretacji zdarzeń pomiędzy sobą. Praca a pamięć, praca a negatywność, praca a rytm, praca a forma. Rodzą się te kolejne zestawienia, a można to jeszcze zapłodnić nowymi słowami do tego stopnia, że niuans następnych stopniowań i możliwości przymiotników objawia się jako nowy świat, jako rewolucja przeniesienia. Nieskończoność gra na gitarze, złożoność na perkusji, a fizyka śpiewa.

Praca to występ przed samym sobą. Postrzegasz, zapisujesz i powtarzasz. Uwalniasz się od uwikłania w ciąg, któremu daleko jest do Ciebie. Ciąg zdarzeń ustalanych kulturą, tradycją, socjologią, filozofią, codziennością, zdaniem sąsiadów, ale nie Tobą. Ty jesteś nieposkromionym indywiduum. Twoja forma jest święta, a Twoje poruszenie niepowtarzalne. Jeśli stworzysz swoją formę i wystąpisz z nią jako kompozytor sam dla siebie, to Twoje relacje z innymi będą przygotowane. Będziesz postrzegany jako osoba niedoskonała, ale wolna. Nie ma utworów doskonałych. Zawsze coś można dodać, zmienić, upiększyć albo zniszczyć, aby nabrało brzmienia. Bach jest cudowny… Jesteś… Jesteś na absolutnie pierwotnym poziomie komponowania siebie, ale o tym nie wiesz, bo zawsze wypada odpowiadać na czyjeś pytania. „Jak się czujesz?”. Jeśli tego nie zrobisz, nie odpowiesz, to jesteś „burak”. Czy kiedykolwiek zadałeś sobie pytanie, jak odpowiadasz, albo poza

71


podstawowym „miło”, „niemiło”, „burakowato”, „beznamiętnie” jakie jest Twoje mówienie i zachowywanie się jakoś? To taka „przeciętna estetyka”. Stać Cię na niuans, stać Cię na całkowitego siebie, swoje własne kreacje, swoją żywą pracę. Twoje indywidualne myśli są często niezrozumiałe dla innych albo rozumiane inaczej. Miałem ostatnio takie doświadczenie. Intelektualna legenda zabija dialog, nawet jak coś jest pokazane w praktyce, najważniejsze zawsze jest ostateczne pokazanie w legendzie i to w dodatku czyjejś legendzie. Często pracujesz więc na pustyni samotnie. Pustynia to Twój świat, Twoje solo. Nie chodzi tutaj o ciągłe grzebanie się w ja, moje. Cel jest taki, aby dynamicznie przetworzyć ego zakomponowane dla innych z własną i indywidualną energią, rytmem i artykulacją. Umuzycznienie pracy, gdzie dźwięk nie jest najważniejszy. Jest tylko elementem, a sens tkwi w rozplanowywaniu napięć w pracy i ciągłej codzienności zakończonej pauzą śmierci. Praca może być powrotem do podstawowego poruszenia, do prostego gestu, który to nabywa cech określonego działania typu bycia farmaceutą, śpiewania piosenek czy holowania samochodów. Ujawnienie bazy zdaje się otwierać na nowe formy skupienia w dynamicznym przesunięciu. Siedzi sobie farmaceuta na krześle. Wchodzi klient i mówi „poproszę”. Odpowiedź brzmi „dobrze”. Brzmienia i działania mięśni wyrzucających dźwięki. Cud!!! Żyjemy w nieprawdzie, nie widząc niezwykłości formy życia. Normalny człowiek wraz ze swoją normalnością używa każdego dnia specyficznej abstrakcji do wyciągania dla siebie z wielkiego akwarium złożoności i nieskończoności tego, co integralnie wpisane jest w formę życia. Negatyw jako taki ma swoje kompozycyjne uzasadnienie, a cierpienie jest tylko elementem, a nie determinującym wszystkie poczynania stanem. Zaraz po cierpieniu coś jest… Tylko dzięki pamięci możemy tę wiedzę posiąść. Naturalne podejście do życia nadane przez bycie człowiekiem prowadzi do zapominania o naszym głównym i podstawowym „akwarium”. Prawda rodzi się więc na styku pamięci i świadomości bycia „zanurzonym”, a nie

72

żyjącym poprzez funkcje. Na poziomie myślenia jest to oczywiście łatwe ot tak sobie napisać, powiedzieć. Żyje się, walcząc o przetrwanie i na filozofowanie nikt nie ma zbytnio czasu. Może więc wystarczy zaśmiać się z tego, przywołując w ten sposób „przypominanie”. Śmiech wywołujący pamięć stanu „zanurzenia” w nieskończoności. Jest to rytuał, rozgrzewka do bycia, opętanie przez poszukiwanie, praca rękami zanurzonymi w bezmiarze atomów. Różne formy performatywności w pracy są przejawem i uzasadnieniem naturalnej multimedialności. Nawet najnudniejsza praca jest ucieleśnieniem geniuszu sztuki performance. Jest to ewidentne zamknięcie działania w pewnej kategorii najwyżej zorganizowanych doznań i celów. Zamknięcie Twojego poczucia znudzenia okropną pracą w probówce zapisu partytury codzienności owocuje, i jestem o tym przekonany, stworzeniem formy godnej specjalistycznych analiz i wielogodzinnych sympozjów. „Ten człowiek wytwarza mikrocząsteczki nowej materii, jego niechęć do pracy dookreśla niezidentyfikowany niuans słowa. Skupmy się i odkryjmy jego stan!!!”.

Wrzask emanacji i rozlanie kształtów Pani sprzedającej bilety do zoo. Jej saksofon tenorowy wystaje trochę z budki, a ona łka na zgłoskach arrr i dreeee, trąc suknią o szybę. Sprzedaje bilety w sposób emanacyjny, czyli wbudowuje słuchanie klienta, odbiór biletów oraz przekazanie papierka w swoją doskonałą strukturę rozwijającą się w przestrzeni.


Zawsze gdy człowiek rozpoczyna pracę, dokonuje przesunięcia „jakiegokolwiek” w przestrzeni. Ręka wędruje 23 centymetry, by otworzyć puszkę z makrelą, noga wykonuje ruch na 14 milimetrów, gdy trzeba poruszyć zdrętwiałą od siedzenia łydkę. Te wszystkie czynności to proste gesty, z których się buduje. Praca uszlachetnia, ale jest tylko elementem całości. Pozwolę sobie na dwie sekundy zerknięcia w prawo albo w lewo dla rozładowania formy wokół pracy. Możliwości są takie, że rozpierzchają się niczym burza elektronowa we wszystkich kierunkach. Możesz jeszcze tak, jeszcze tak, tak i tak… Urywa głowę od wielości rozwiązań i tylko pamięć systemu poprowadzi Cię przez formy życia. Moment zauważenia nieskończoności jest czymś, co odbywa się gdzieś w szumie informacji. Czy jest na cztery, na trzy? Twoja myśl odbywa się „legato” i przecina ją histeryczne staccato oddechów. Dlatego też… Życie jest jak utwór muzyczny. W zależności od kompozytora napięcie formy jest inne. Kompozytor, czyli każdy z nas, pracuje na to, aby odnajdować szczęście i spełnienie. Czy forma utworu może być interesująca bez momentów kryzysu? Nie. Należy być zatem gotowym na negatyw i pamiętać o jego znaczeniu i umiejscowieniu w formie. Wydaje mi się, że utrata pamięci jest permanentna, tak jak utrata tchu w pracy. Jest jak spontaniczne uzasadnienie wiary, bo nie wiadomo, co jest za rogiem. Jest to tajemnicą. Jesteśmy pozbawieni tej wiedzy podstawowej, tego opluwanego przez mistrzów uproszczenia, tego odrzucania treści nieistotnych. Z tego bierze się ból fundamentalny. Ogarnia nas coś, o czym nic nie

wiemy. Obmywa nas to w rytualnym rytmie codzienności. Specyficzny matrix niewiedzy o tym, co obok. Jesteśmy oto niezdolni do wszelkich równoległości niczym dzieci na wykładzie z fizyki molekularnej patrzące na tablicę i dłubiące w nosie. Jest sposób na odpowiedź. Odpowiedź na wysublimowane „ukrycie”. Budować świadome formy, w których istnieje pamięć i praca, praca i forma porozrzucane w czasie niczym nuty. Teraz pamiętam, że wszystko to musi rządzić się prawami zapisu muzycznego. Artykulacją, rytmem, tempem, melodią, ekspresją czy też fakturą. Mamy różne style muzyczne. To dosyć osobliwa perspektywa, ale można spróbować porównać nasze życie do Das Wohltemperierte Klavier. Właśnie patrzę przez okno na kroki ludzi i ciągłe objawianie się naszej „naturalnej multimedialności”. Szaleni pianiści wydający z siebie szereg nieuświadomionych mediów w swojej indywidualnej koncepcji utworu, który wydaje się pracą stwórcy i człowieka. Bóg daje molekuły, a my na nich siadamy około 70-kilogramowymi ciałami. Ciągle piszę o tym samym, karmiąc w ten sposób pamięć. Improwizuję te teksty. To moja praca. I jeszcze raz, i jeszcze raz kierunki w pamięci się tworzą, giną albo nie powracają. Najważniejsza jest pamięć formy, że są pozytywy życia i negatywy i że występują jedne obok drugich. Są w formie, która rozgrywa się w połączeniu z zakomponowywaniem przez elementy muzyczne. I jeszcze raz, i raz jeszcze… Praca na ciągach gestów podstawowych pokazuje nam, jak świat pełen pracy wyglądałby, gdyby był rozwijany na zasadzie wciskania guzików instrumentu. Idę, idę szybko, ale wciąż delikatnie przemierzając powietrze, które jak wielki balon obmywa mnie zimną frazą. Teraz zerkam w kierunku młota pneumatycznego, a myśl moja wprowadzana jest coraz mocniej i ustawicznie narastająco. Wiem, że młot służy do rozbijania betonu, a ja mam siłę do wywalenia tej dziury w tak szybki sposób, że trzeba by mi tu wielkiej świadomej orkiestry do powiedzenia wreszcie „START!”.

73


Jednoczesność w naszej rzeczywistości prowadzi do absolutnego braku pionu. Widzenia i słyszenia obok, z boku, ponad albo od środka w mocnym rozwinięciu wyobraźni. Akty osłupienia widzów są tylko swego rodzaju uwerturą do natchnienia i absolutnego zrozumienia, że właściwa materia jest stanem zdynamizowanym do granic możliwości. Aby to stwierdzić, musisz się rozgrzać nową teorią zmiany. Pracować będziesz od – do, a wszyscy Cię będą szanować jako postać skromną. Co to jest „naturalna multimedialność” w pracy? Powiedz mi, jak nie spaść z dachu, nie utonąć i nie stracić ręki? Wyszedłem z domu jak słoń ociężały i pełen obaw o wodę. Gdy wróciłem jako ptak z rozpostartymi skrzydłami, zrozumiałem ciszę, że jest dla wszystkich. Popatrzyłem raz jeszcze na drzwi. Pamiętaj, że rozkojarzony pilot rozwala samolot, słaby matematyk zaburza sens rozwoju nauki, a spocony piekarz nie ma powodzenia w sprzedaży. Wszyscy oni poza istotą swojej pracy są naturalnie multimedialni. Nikt im tego nie powie, bo następnym razem dojdzie do przeładowania ich zwojów mózgowych.

74

Chodzi tu o pamięć. Chociaż pięć sekund co jakąś godzinę naturalnie multimedialnego uniesienia załatwi sprawę ich niedoskonałości. Wszystko co „wasze” jest elementem, a więc rozprężenie pracującego ego o element prawdziwego absurdu przesunięć, które daje nam przestrzeń, powinno ucieszyć prawie każdego. Mówienie, granie, poruszanie się oraz działanie na przedmiocie w sposób określony przez partyturę codzienności odkrywa przed nami nowy etap, który zaowocuje świadectwem przemiany, bo forma jest jak gąbka, wchłonie wszystko. Ty musisz to wszystko tylko poukładać. Ty, taki, jakim stworzyła Cię mądra natura. Pracujesz na pustyni sam i samotnie ocierasz pot z czoła. Twój bliźni pojawia się po jednej tysięcznej sekundy, jak fatamorgana delikatnie artykułując swoją obecność. Crescendo i diminuendo w tempie ćwierćnuta = 80. Pewnie pracuje… Aha i Yhm to tylko elementy…


„P isz ę muzyk ę, jakiej chcia łbym sł ucha ć”

Bogusław Tondera

100. rocznica urodzin Wito lda Lutos ławskiego

Dwie wojny pustoszące Europę i trudna sytuacja ekonomiczna Polski między- i powojennej kazały raczej szukać możliwości przetrwania niż rozwoju artystycznego. Może dlatego pokolenie początku wieku XX nie wydało tylu znanych nazwisk, ilu byśmy oczekiwali. Nie można nie zauważyć oczywiście takich twórców muzyki polskiej, jak: Zygmunt Mycielski, Roman Palester, Grażyna Bacewicz, Andrzej Panufnik czy Michał Spisak. Jedynym jednak wpisującym się w historię muzyczną Europy w ślad za Fryderykiem Chopinem i Karolem Szymanowskim jest Witold Lutosławski – klasyk muzyki XX wieku. Warto spojrzeć, jak rozwijał się styl i język muzyczny kompozytora, gdzie są jego źródła. Wydaje się oczywiste, na drodze artystycznego rozwoju, sięganie do wzorów muzycznych. były to wpływy początkowo Szymanowskiego, później reakcja przeciwko niemu, oczywiście wpływy muzyki francuskiej (…) Moje pokolenie nie mogło przeżyć młodych lat bez ulegania wpływom dwóch gigantów: Strawińskiego i Bartoka. (…) Ale trudno powiedzieć, żebym miał wzory, które chciałbym świadomie naśladować. Właśnie brak wzorów i jakichkolwiek modeli, które mogły mi posłużyć do tego, co chciałem zrealizować, były motywem zamiaru rozpoczęcia pracy nad językiem muzycznym od podstaw, od niczego1.

Dalej mówi też: „Nie należę do tradycji schoenbergowsko-webernowskiej, raczej debussowsko-strawińsko-bartkowskiej”. Jesteśmy zatem w roku 1948. Kompozytor ma 35 lat i rozpoczyna od nowa. „A jak dojść do tego języka, który mógłbym zaakceptować i ewentualnie rozwijać? Droga do tego wiedzie przez eksperyment. Po prostu próbuje się różnych procedur, różnych rodzajów harmonii melodii, polifonii czy rytmiki, by w końcu natrafić na jakiś trop”. Te

poszukiwania naprowadzają Lutosławskiego na dwunastodźwięki – akordy zawierające wszystkie dźwięki skali. Powstają w tym czasie między innymi: Pięć pieśni do słów Iłłakowiczówny, Gry weneckie, Trzy poematy Henri Michaux, II Symfonia, Koncert wiolonczelowy. Te rozwiązania, które traktuje jako rozwiązanie podstawowych problemów w dziedzinie harmoniki, pozwalają na zwrócenie uwagi na melodykę. Tu chyba należy doszukiwać się owego anty-Schoenbergowskiego kierunku działań. Lutosławski, mówiąc inaczej, jest antyawangardzistą i jakkolwiek dziwnie to brzmi w zestawieniu z jego nowatorstwem tak należy jego postawę rozumieć. Nie tylko w czasie rozwoju awangardy muzycznej tamtego okresu – lat 50. minionego wieku, ale jako stałą postawę twórczą zakładającą, że awangardyzm nie powinien być podstawowym atrybutem dzieła sztuki; utwory, których jedyną wartość stanowi ich nowość, nie mogą być wartościowe. Aby do końca uporać się z językiem muzycznym kompozytora, należy wprowadzić jeszcze jeden element charakterystyczny – począwszy od lat 60. – element przypadku. Posługiwanie się aleatoryzmem, a także powoływanie się na eksperyment jako właściwą drogę poszukiwań twórczych wskazuje na swoistą recepcję idei Johna Cage’a. Jeśli nawet tak dostrzeżemy tę sytuację, to równocześnie trzeba zwrócić uwagę na wykorzystanie tych idei á rebours. Zanegowanie właśnie przypadkowości, ale też jej swoiste wykorzystanie – aleatoryzm kontrolowany – wskazuje z jednej strony na otwartość na świeże idee, ale z drugiej strony na ich krytyczną ocenę i wykorzystanie, przetworzenie tych elementów, które potrafią wzbogacić własny warsztat. Czy zatem Lutosławski, znajdując własny język, tworząc nowe rozwiązania harmoniczne,

75


melodyczne i rytmiczne rozwiązuje wszystkie problemy warsztatu kompozytorskiego? Czy dwunastodźwiękowa harmonika, aleatoryczny kontrapunkt i dwuczęściowa forma tworzą zamknięty system? „Nie przestaję pracować nad samą techniką komponowania, harmoniką, melodyką, techniką polifoniczną, rytmiką, nie mówiąc o formie. (…) system nie jest i nigdy nie będzie kompletny”. Spróbujmy, jako na swoistą egzemplifikację wcześniejszych rozważań, spojrzeć na jeden z utworów Witolda Lutosławskiego – wirtuozerski Koncert fortepianowy, który poza takimi utworami jak III i IV Symfonia, Łańcuch I-II-III czy Partita stanowi szczytowe osiągnięcie twórczości kompozytora. Koncert fortepianowy jako forma muzyki instrumentalnej wywodzi się z XVII-wiecznego concerto grosso, którego zasadą jest przeciwstawienie grupy instrumentów solowych orkiestrze. W swoim rozwoju forma przekształca się w koncert solowy, gdzie wirtuozerski instrument współzawodniczy z orkiestrą (tutti). W jej skład wchodzą trzy części allegro – adagio lub andante – allegro finale. Mistrzem ówczesnej formy był Antonio Vivaldi, zaś wiek XVIII przyniósł wzór konstrukcji, jakimi są koncerty fortepianowe Wolfganga Amadeusza Mozarta. Niewątpliwie atrakcyjna kompozytorsko i wykonawczo forma na trwałe wpisuje ją w dorobek wielu twórców. Koncerty fortepianowe piszą choćby Ludwig van Beethoven, Feliks Mendelssohn-Bartholdy, Fryderyk Chopin, Franciszek Liszt, Sergiusz Rachmaninow, Bela Bartok, Sergiusz Prokofiew, Dymitr Szostakowicz. W XX wieku w Polsce koncerty fortepianowe cieszą się zainteresowaniem kompozytorów, a piszą je między innymi Stefan Kisielewski, Krzysztof Meyer, Andrzej Panufnik, Paweł Szymański. Koncert fortepianowy pisze także, w latach 1987– 1988, na zamówienie Salzburger Festspiele Witold Lutosławski. Inspiracją była niewątpliwie osoba wybitnego pianisty Krystiana Zimermana, któremu kompozycja została dedykowana. Prawykonanie odbyło się 19 sierpnia 1988 roku w Kleines Festspielehaus w Salzburgu z Orkiestrą Symfoniczną Radia Austriackiego pod dyrek-

76

cją kompozytora. Tegoż samego roku 25 września w tym samym wykonaniu zaprezentowano ten koncert na wieczorze finałowym 31 Warszawskiej Jesieni. Gwoli uzupełnienia należy dodać, że całości dopełniała dyrygowana także przez kompozytora III Symfonia. Zainteresowanie Lutosławskiego pianistyką ma źródło między innymi w wykształceniu kompozytora – uzyskał wszak dyplom Konserwatorium w klasie fortepianu. Używał także fortepianu jako narzędzia zarobkowania i komponowania. Widać to wyraźnie w utworach solowych i pieśniach oraz w kameralistyce. Koncert fortepianowy posiada formę czteroczęściową, każda z części ma wyraziste zakończenie, ale kompozytor każe grać płynnie bez wyraźnego oddzielania wykonawczo części (attaca). Możemy dostrzec w części pierwszej wyraźne nawiązanie do klasycznej formuły dwutematowości traktowanej wszak dość swobodnie. Część druga należy do solisty – tu można zaprezentować pełnię pianistyki, choć na wyrazistym tle orkiestrowym. Część trzecia jest śpiewna i melodyczna. Czwarta ostatnia nawiązuje do formy wariacji, z jakiej kiedyś soliści skwapliwie korzystali, by wykazać się swoim kunsztem wykonawczym. Analizując przebieg tematów i motywów, dostrzec możemy elementy metody łańcuchowej – zachodzenia tematów na poszczególne części. Poza możliwością analizy treści muzycznej warto też podkreślić szczególny charakter kompozycyjny dzieła. To pełnia warsztatu kompozytorskiego z zastosowaniem własnego języka i stylistyki muzycznej, ale równocześnie swobodne potraktowanie tak formy, jak i własnych środków wyrazu. To wielki dar, który Lutosławski posiadł – potrafić skorzystać z dziedzictwa kulturowego, a jednak twórczo go przetworzyć, dając pełnię niepowtarzalnej sztuki. „Innymi słowy, jest to odruch wynikający z wiary – czy choćby chęci wmówienia sobie – że to, co w dziele sztuki i w jego twórcy jest jedyne, niepowtarzalne, osobiste, okaże się ważniejsze wielokroć od tego, co w nim podobne do innych”. W 25 lat po pierwszym wykonaniu Koncertu fortepianowego z 1988 roku został on ponownie


wykonany (podobnie jak przed ćwierćwieczem wraz z III Symfonią) na tegorocznej Warszawskiej Jesieni (22.09. br.) przez Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Jacka Kaspszyka oraz Krystiana Zimermana, któremu utwór, przypomnijmy, dedykowano. fot. Juliusz Multarzyński © IMIT

Witold Lutosławski urodził się 25 stycznia 1913 roku w Warszawie. Jego twórczość przechodziła liczne przeobrażenia stylistyczne, od neoklasycyzmu i inspiracji folklorem w początkowym okresie do bardzo indywidualnego języka w dojrzałych latach. Pierwszym z długiego szeregu arcydzieł stał się Koncert na orkiestrę (1954) – najczęściej na świecie wykonywany utwór Lutosławskiego. Wiele dzieł napisał z myślą o wielkich wykonawcach – między innymi Koncert wiolonczelowy dla Mścisława Rostropowicza, Łańcuch II dla Anne-Sophie Mutter, Koncert fortepianowy dla Krystiana Zimermana, utwory wokalne dla Petera Pearsa i Dietricha Fischera-Dieskaua. Zmarł 7 lutego 1994 roku w Warszawie. Dzieła Lutosławskiego wywarły ogromny wpływ na rozwój muzyki naszych czasów. Konsekwencja w odkrywaniu nowych obszarów muzyki w połączeniu z twórczym sięganiem do tradycji, mistrzowska technika kompozytorska i oryginalność języka muzycznego zapewniły mu rangę jednego z najwybitniejszych kompozytorów XX wieku.

77


Od per formatywno ści „nicnierobienia” do „agenta zmiany ”

Grzegorz Stępniak

” jak zosta ć „whist leb lowerem wed ług seria lu Iluminacja

W ciągu ostatnich miesięcy mało które pojęcie zrobiło taką furorę, również w Polsce, jak angielski „whistleblower”. „Whistle” oznacza „gwizdek”, natomiast czasownik „to blow” – dmuchać, a sam termin, który można dosłownie przetłumaczyć jako „dmuchający w gwizdek” w znaczeniu „bijący na alarm”, jak podaje Wikipedia, wykorzystuje się na określenie: „osoby, która obnaża nieścisłości, niesprawiedliwości czy nielegalne prawne czynności, jakich dopuszcza się w danej organizacji”1. Wspomniane nieścisłości mogą dotyczyć łamania prawa, korupcji, zagrożenia ludzkiego zdrowia i bezpieczeństwa czy oszustw finansowych. Określenie „whistleblower” zrobiło oszałamiającą karierę głównie za sprawę niespełna trzydziestoletniego Amerykanina, Edwarda Snowdena, który w ciągu kilku miesięcy znalazł się na ustach całego świata. Specjalizujący się w komputerowym programowaniu mężczyzna, który pracował dla NSA i CIA, ujawnił w wywiadzie dla czasopisma „The Guardian” informacje o programie PRISM, wykorzystywanym przez amerykańską Agencję Bezpieczeństwa Narodowego do inwigilowania skrzynek mailowych, monitorowania połączeń telefonicznych i działalności na portalach społecznościowych obywateli. Z dnia na dzień zatem

78

jeden z największych koszmarów ludzkości o byciu nieustannie podglądanym, stematyzowany przez George'a Orwella w jego słynnej powieści Rok 1984, nabrał realnych kształtów i wymiarów. Sam Snowden musiał zbiec z USA, ratując się przed czekającym go wieloletnim więzieniem, i obecnie przebywa gdzieś na terenie Rosji, starając się bezskutecznie o schronienie na Kubie, a miejsce jego dokładnej lokalizacji pozostaje nieznane. W odpowiedzi na pytanie dziennikarza „The Guardian”, dlaczego zdecydował się zaryzykować własnym życiem i zostać „whistleblowerem”, Snowden odpowiedział: „Nie chcę żyć w społeczeństwie, które dopuszcza się tego typu rzeczy… Nie chcę żyć na świecie, gdzie wszystko co zrobię i powiem jest nagrywane. Nie jest to coś, na co będę cicho przyzwalał”2. Tego typu wypowiedzi nie tylko przysporzyły mężczyźnie sławy, ale zrobiły z niego symbol walki z systemem i ucieleśnienie opozycji wobec twardych reguł współczesnej imperialnej polityki USA. Wspominam dość szczegółowo o Snowdenie, bo nie tylko stał się w okamgnieniu postacią wpisującą się doskonale w romantyczny paradygmat samotnego buntownika wypowiadającego wojnę


niedające się już dłużej ugłaskać i zadowolić marszami czy wysuwaniem żądań, te nowe ruchy zamieniają politykę w performans i łączą anarchistyczną z gruntu nieufność wobec struktur z queerowymi nośnikami cielesnych przewrotów i antynormatywnych interwencji3.

opresyjny mechanizm wokół performansu organizacyjnego niepodzielnie władającego i napędzającego kapitalistyczną gospodarkę, nie przewidział, że i tutaj może się znaleźć miejsce na „zbawczy błąd”, jak chciałaby Judith Butler, który pozwoli nie tylko obnażyć luki w danym schemacie i jego wady, ale wręcz nim zachwiać. Kryzys ekonomiczny i wyrastające z niego ruchy „Occupy” uświadomiły kruchość i niesprawiedliwości w obrębie tak urządzonego kapitalistycznego świata, ale jednocześnie dały nadzieję na możliwość przeprowadzenia zmian. W końcu ludzie zaczęli się jednoczyć i gromadzić w określonych miejscach, nie wychodząc z żadnymi konkretnymi roszczeniami, jakie miałyby zastąpić jeden zestaw wartości kolejnym, ale samą swoją obecnością dawać wyraz oburzeniu i gotowości do transformacji „na lepsze”. Niczym innym jak jednym z symptomów opisywanych tu przemian jest fenomen „whistleblowera” jako tego, który demaskuje nadużycia ze strony władz i sprzeciwia się bezwzględnej polityce wyznaczanej choćby przez performans organizacyjny.

Wspomniany performans z kolei jako tak zwany „termin-parasol” wykorzystywany od kilku już dekad do opisu zmieniającej się stale rzeczywistości posłużył amerykańskiemu teoretykowi Jonowi McKenziemu do diagnozy i opisu także korporacyjnego świata. Zdaniem uczonego jest on ustrukturyzowany zgodnie z zasadami performansu organizacyjnego, w którym idzie głównie o efektywność i wydajność pracowników polegającą na maksymalizowaniu produkcji przy jednoczesnym minimalizowaniu wkładu własnego. Innymi słowy, w performansie organizacyjnym chodzi o to, żeby „pracować lepiej i bardziej efektywnie, a kosztować mniej”4. McKenzie słusznie zauważa szereg zmian, jakie dokonały się wokół znaczenia samego performansu i jego funkcji, pokazując, że nie zawsze jest przestrzenią oporu czy posiada wywrotowy potencjał, ale czasem służy również normalizacji i dyscyplinowaniu. Dokładnie tak, jak w przypadku stale poddanych presji wydajności pracowników wielkich koncernów, zarówno tych zajmujących najniższe pozycje w korporacyjnej drabinie, jak i tych na stanowiskach dyrektorów i prezesów. O ile jednak McKenzie trafnie zdiagnozował, na czym polega

Zdaję sobie w pełni sprawę, że postać Edwarda Snowdena na pierwszy rzut oka nie wpisuje się w opisywane powyżej modele walki z korporacyjnymi organizacjami i kapitalizmem. W końcu jego wypowiedzi ugodziły w amerykańską państwowość i stworzone przez nią schematy inwigilacji obywateli. Jak pokazuje jednak James C. Scott, państwowość jest ściśle powiązana z płaszczyzną gospodarczo-ekonomiczną. W swojej książce Seeing Like a State: How Certain Schemes to Improve the Human Condition Have Failed („Widzieć jak państwowość: jak pewne schematy mające polepszyć ludzką kondycję zawiodły”) z 1999 roku Scott opisuje, w jaki sposób współczesna władza i nowoczesne rządy racjonalizują i upraszczają społeczne, polityczne i ekonomiczne praktyki po to, żeby uczynić zysk ich nadrzędną motywacją. W trakcie tego procesu pewne sposoby postrzegania świata zostają znaturalizowane, podczas kiedy od początku do końca są sfabrykowane przez władzę. W ten sposób profit, sukces i finansowe korzyści zyskują status „niezbędnych do zdrowego funkcjonowania społeczeństw i narodów”5. „Widzieć jak państwowość” oznaczałoby więc wpisywać się w zastany

całemu systemowi społeczno-gospodarczemu, tak ukochany przez opinię publiczną i zwykłych obywateli, ale także ponieważ na przykładzie jego osoby widać jak na dłoni szereg przemian dokonujących się na naszych oczach w kapitalistycznych społeczeństwach. Wyznaczane do tej pory i napędzane przez kult pieniądza oraz utożsamiane z korporacyjną harówą amerykańskie społeczeństwo zaczęło dostrzegać wady i ograniczenia tak urządzonego świata, w którym liczy się jedynie szybki zysk i błyskawiczna kariera. Przemiany w postrzeganiu nowoczesnego układu sił zapoczątkował oczywiście kryzys ekonomiczny z 2008 roku, a umocniły chociażby ruchy spod znaku „Occupy”. Judith „Jack” Halberstam zasadnie dostrzega subwersywny potencjał tych działań wymierzony nie tylko w samo epicentrum kapitalistycznej gospodarki, ale również w powiązane z nimi normy obyczajowo-społeczno-kulturowe:

79


porządek rzeczy i zinternalizować go, prawdziwą sztuką jest zatem postawa i działanie odwrotne – rodzaj „nie-widzenia jak państwowość”. I tutaj akurat postać Snowdena, o czym świadczy chociażby przytoczona przeze mnie wcześniej jego wypowiedź, wyrażająca zdecydowany sprzeciw wobec tak urządzonego świata, zdaje się idealnie pasować. Podobnie jak samo zjawisko „whistleblowingu”, które polega przecież na niczym innym niż ostrym, głośnym, zdecydowanym buncie wymierzonym nie tylko w wąsko pojmowaną państwowość, złączoną z organami politycznej władzy, ale i jej ekonomiczno-gospodarczy wymiar. Nie bez przyczyny Laura Dern, odbierając Złotego Globa w styczniu 2013 roku w kategorii „najlepsza aktorka w serialu komediowym lub musicalu”, zadedykowała ją w krótkim podziękowaniu „wszystkim whistleblowerom na świecie”. W stworzonym przez nią i Mike’a White’a serialu stacji HBO Iluminacja (oryginalny tytuł Enlightened, co należałoby raczej przetłumaczyć jako „Oświecona”) Dern wciela się w czterdziestokilkuletnią kobietę, Amy Jellicoe, która przechodzi poważne załamanie nerwowe wywołane stresem w pracy i romansem z jej żonatym przełożonym. W pilotowym odcinku kobieta wpada w istny szał i z nadludzką siłą rozsuwa drzwi windy, którą jedzie jej szef, chcąc wygarnąć mu wszystkie winy i nadużycia, jakich jej zdaniem się dopuścił. Wcześniej widzimy ją łkającą po cichu w biurowej toalecie, z rozmazanym makijażem i „szaleństwem w oczach”. To wydarzenie staje się przełomem w życiu Amy, która wyjeżdża na miesięczną terapię leczenia uzależnień na Hawaje, aby się wyciszyć i odnaleźć równowagę psychiczną. Po tym okresie wraca zupełnie odmieniona – z nowymi pokładami energii, a co ważniejsze – chęcią zmiany świata na lepsze. Problem w tym, że jej zapał brutalnie hamują ograniczenia wyrastające z otaczającej rzeczywistości – kobieta tonie w długach, jakie zaciągnęła na sfinansowanie leczenia, więc musi się wprowadzić do swojej sceptycznej matki, Helen (w tej roli autentyczna matka Dern – Diane Ladd), która nieustannie hamuje entuzjazm córki, mając jednak na uwadze jej dobro i równowagę emocjonalną. W dodatku były mąż, niegdysiejsza gwiazda futbolu, a obecnie narkoman i alkoholik, Levi (Luke Wilson),

80

niebezpiecznie pojawia się znów w życiu Amy. Po sprytnym szantażu i groźbie pozwu sądowego w razie dyscyplinarnego zwolnienia kobiecie udaje się odzyskać pracę w korporacji, której poświęciła kilkanaście lat – fikcyjnym Abaddon Industries, zostaje jednak zdegradowana (jej dawne stanowisko zajęła jej była asystentka) i przeniesiona do działu dla wszelkiej maści wyrzutków i odmieńców, nazwanego od programu komputerowego, na którym pracują – Cogentiva. Jak zauważa Karensa Cadenas na łamach bloga feministycznego magazynu „Bitch”: Iluminacja to gorzkie komediowe spojrzenie na kalifornijską new-age’ową duchowość, korporacyjną kulturę i źle pojmowany aktywizm. Ukazuje również uzależnienie w kilku wymiarach – od tego od rozmaitych używek po nowo odnalezioną duchowość Amy, która pomaga złagodzić jej własny gniew i usprawiedliwić okropne zachowania6.

Warto przy tej okazji dodać, że akcja serialu rozgrywa się w Orange County, południowokalifornijskim regionie, w którym swoje siedziby mają największe amerykańskie koncerny. I chociaż Iluminacja w niekonwencjonalny i inspirujący sposób porusza szereg wspomnianych powyżej problemów, mnie z racji tematu tego artykułu, ale i problematyki niniejszego numeru „Fragile’a”, najbardziej interesuje ten związany ze środowiskiem pracy i postawą samej Amy, która pozwala widzom dostrzec paradoksy i wady korporacyjnego systemu, wykraczające daleko poza utarte sądy, że „wielkie firmy są złe i za nic mają swoich pracowników”. W pierwszych odcinkach serii Amy pokazywana jest jako rodzaj antybohaterki, w sposób, do którego przyzwyczaiły widzów wywrotowe produkcje HBO i jej pokrewnej stacji Showtime typu Dziewczyny czy Trawka. Zapatrzona w siebie, narcystyczna kobieta, wykorzystuje swój pokrętny urok osobisty oraz nowo odkryty spokój i pogodę ducha do tego, żeby jak najmniej pracować. Przy tym jednym z ciekawszych aspektów Iluminacji jest ironiczne przedstawienie korporacyjnej nudy i „nicnierobienia”, którego z pewnością na jakimś etapie kariery doświadczyła większość zatrudnionych w wielkich firmach osób. Kiedy Amy zostaje zdegradowana do działu Cogentiva, zarządzanego przez cwaniakowatego, długowłosego Dougiego (Timm Sharp), który, jak się okazuje, własną bezradność maskuje wymuszoną pewnością siebie, udziałem widzów


Iluminacja, twórcy Laura Dern, Mike White

staje się towarzysząca jej nieznośna bezradność. Kobieta nie ma najmniejszego pojęcia ani na czym powinny polegać jej zawodowe obowiązki, ani z czym wiąże się program komputerowy, na którym ma pracować. Przy pomocy zadurzonego w niej, fajtłapowatego kolegi, siedzącego przy biurku obok w standardowej korporacyjnej przestrzeni typu „open space”, Tylera (w tej roli współtwórca serialu Mike White), udaje się jej grać na zwłokę i wykonywać pojedyncze zlecenia, zwykle przydzielane jej przez Dougiego jako rodzaj kary za niesubordynację i lekceważenie jego poleceń. Amy z pewnością jest najgorszym pracownikiem działu – notorycznie się spóźnia, zajęta albo osobistymi sprawami, albo rozmyślaniem o swojej kruchej równowadze psychicznej. A kiedy już zjawia się w pracy, nie zajmuje się absolutnie niczym produktywnym, uderzając w same podstawy sformułowanych przez McKenziego zasad performansu organizacyjnego. Choć jak doskonale pamiętają o tym twórcy serialu, „nicnierobienie” również posiada swoją dynamikę, dramaturgię i nie polega bynajmniej na bezczynnym wpatrywaniu się w sufit. Wręcz przeciwnie, Amy wypełnia sobie czas pracy przeglądaniem kolejnych stron internetowych, portali społecznościowych, na czele z Twitterem, rozmowami przez telefon, przedłużającymi się przerwami na lunch czy wizytami w swoim niegdysiejszym gabinecie, kilka pięter wyżej, obecnie zajmowanym przez jej eksasystentkę, Kristę (Sarah Burns). W dodatku bohaterka, z właściwą sobie naiwnością, jest święcie przekonana o tym, że Krista jest wciąż jej przyjaciółką. Tymczasem okazuje się, że nic bardziej mylnego – kobieta kpi z Amy za jej plecami i nie spełnia obietnicy złożonej w jednym z pierwszych odcinków, że porozmawia z zarządem o przywróceniu jej do dawnego działu. „Nicnierobienie” w Iluminacji staje się więc performatywnie nacechowanym działaniem, napędzanym początkowo przekonaniem Amy, że jest stworzona do znacznie bardziej odpowiedzialnych korporacyjnych zadań, jakie w okresie sprzed załamania nerwowego były dla niej codziennością. Dlatego z pewnego rodzaju politowaniem spogląda na swoich współpra-

cowników z nowego działu, nie starając się zupełnie pojąć, co mają robić. Takie psychologiczne usprawiedliwienie postępo-

wania postaci staje się jedynie pretekstem do ukazania paradoksów korporacyjnych wartości. Amy nie można zwolnić, mimo że nie robi absolutnie niczego związanego ze swoim nowym stanowiskiem, z obawy przed ewentualnym pozwem sądowym z jej strony. Ośmieszenie zasad politycznej poprawności widać najlepiej w odcinku, w którym Dougie zdenerwowany postawą podwładnej postanawia donieść na nią wyżej postawionym osobom. Amy jednak sprytnie wykorzystuje jego cięty język, przekleństwa i żarty z erotycznym podtekstem do oskarżenia go o rodzaj werbalnego seksualnego molestowania. W związku z tym to on otrzymuje naganę, a nie ona. W dodatku kara nie do końca spotyka go bez winy, bo faktycznie jego zachowanie w stosunku do podwładnych pozostawia wiele do życzenia. Postawa Amy ze znudzonej i zabijającej czas pracownicy korporacji zmienia się gwałtownie w wyniku niczego innego jak zasadniczego elementu jej „performatywnego nicnierobienia”. Przeglądając jak zwykle artykuły w sieci, oczywiście w czasie pracy, bohaterka natrafia na gazetowe doniesienie o szkodliwej dla środowiska polityce jej firmy i postanawia zrobić wszystko, co w jej mocy, żeby naprawić tę sytuację. Transformacja

81


Amy z leniwej „specjalistki” do spraw Cogentivy w świadomą aktywistkę społeczno-środowiskową zostaje ukazana w krzywym zwierciadle, ale Dern w ten sposób prowadzi swoją postać, że widzowie ani przez chwilę nie wątpią w jej dobre intencje i chęć „zbawienia świata”. Nowym celem Amy staje się walka o stworzenie organizacji na rzecz kobiet działającej przy Abaddon Industries. Nieustannie nachodzi zarówno Kristę, jak i wyżej postawione od niej decyzyjne osoby, starając się przekonać je do słuszności inicjatywy i własnego pomysłu. Spotyka się jednak albo z pustymi obietnicami, albo z pełnymi politowania reakcjami, zwalającymi jej nowe pomysły na karb niestabilności emocjonalnej i zaburzeń psychicznych. Twórcy serialu sprytnie uświadamiają widzom, że to nie Amy jest szalona, ale bardziej świat i system, w którym tkwi. Łamanie praw człowieka i ograniczanie wydatków na edukację oraz zwiększenie świadomości społecznej czy degradowanie środowiska to jedynie konieczne kroki na drodze do finansowego sukcesu i generowania zysków. W tym ujęciu Iluminacja byłaby zaledwie kolejną wariacją na temat krytyki korporacyjnej polityki, powtarzającą jedynie dobrze znane wszystkim zarzuty o podłości i wyrachowaniu wielkich koncernów. To, co czyni jednak serialową akcję szczególnie godną uwagi, to monologi z offu, wygłaszane przez Amy w każdym odcinku, wyznaczające ich konstrukcję i dopowiadające prezentowane na ekranie wydarzenia. Ten efekt pozwala wytworzyć rodzaj dystansu do świata przedstawionego. Bohaterka spokojnym, opanowanym głosem wtajemnicza widzów w nowy model postrzegania rzeczywistości, w którym być może nie idzie tylko i wyłącznie o pomnażanie zysków czy nawet nie o „odkrywanie siebie”, jak przekonują nas niezliczone poradniki albo polityka pozytywnego myślenia i sukcesu, pozostająca w ścisłej relacji z kapitalistycznym systemem. Amy, stopniowo, z odcinka na odcinek, przeistacza się na oczach widzów w, jak sama to określa, „agenta zmiany” („the agent of change”) i autentycznie zaczyna wierzyć w to, że ma do wypełnienia misję. Początkowo bliżej niesprecyzowana, owa misja wyłania się w momencie, kiedy, paradoksalnie, bohaterka zaczyna pojmować, na czym polega i czemu służy program Cogentiva, który powinien stanowić jej główne narzędzie pracy.

82

Jak się okazuje, Cogentiva to skomplikowany system elektroniczny umożliwiający monitorowanie pracy nie tylko osób zatrudnionych w Abaddonie, ale i innych firmach, mierzenie ich efektywności i ocenę przydatności. Innymi słowy, dział, w którym pracuje Amy, przyczynia się do sprawowania nieustającej kontroli koncernów nad ich pracownikami. Tym bardziej gorzki jest wydźwięk nagłego „zawodowego oświecenia”, że bohaterka uświadamia sobie ten fakt stosunkowo późno, zajęta „nicnierobieniem” czy idealistycznymi próbami wprowadzenia drobnych zmian w korpoświecie, ale również z tego powodu, że jej dział jest dość nierentowny – i jako taki sam ma zostać zlikwidowany. Zbiega się to w czasie z kolejnym odkryciem Amy, którego udaje jej się dokonać przy pomocy znacznie bardziej obytego w świecie elektroniki, Internetu i komputerów Tylera, że prezes Abaddon Industries wielokrotnie złamał prawo, dopuścił się kilku federalnych przestępstw i przekupstwa wysoko postawionych polityków. Bohaterowie zdobywają tę wiedzę, włamując się na prywatną skrzynkę pocztową prezesa. A motywem postępowania bohaterki na płaszczyźnie psychologicznej jest rozgoryczenie polityką firmy i odrzuceniem jej prospołecznej i profeministycznej inicjatywy. Tytułowa iluminacja dotyczyłaby więc nie jak się zdaje w początkowych odcinkach serii jedynie duchowego przebudzenia Amy, ale dostrzeżenia przez nią mechanizmów rządzących światem, nie tylko tym jej firmy, i chęcią wprowadzenia daleko zakrojonych zmian, bez względu na koszta. Bohaterka kontaktuje się wobec tego z wpływowym dziennikarzem gazety „Los Angeles Times”, Jeffem (Dermot Mulroney), który specjalizuje się w ujawnianiu korporacyjnych „przekrętów”. Ich współpraca, rozpisana na kilka odcinków, z obowiązkowym, choć mniej mnie tutaj interesującym elementem romansowym, staje się zasadniczym dramaturgicznie wątkiem w drugim sezonie serialu, obnażającym nie tylko reguły stojące za polityką wielkich firm, ale również tematyzującym postać „whistleblowera”, w którego przeistacza się bohaterka. Jedną z ciekawszych scen w trakcie ukazywania całego procesu przemiany Amy i jej decyzji o „rozsadzeniu od środka” Abaddonu i to nie jedynie dla osobistej satysfakcji czy z zemsty za poniżające traktowanie, ale z chęci autentycznej odmiany świata, jest jej konfrontacja z prezesem, który okazuje się niezwykle


uprzejmym starszym panem. Ochoczo przystaje on na wyjściową propozycję Amy założenia kobiecej organizacji, dostrzegając w niej potencjał, jak sam mówi. Przysparza tym samym bohaterce dylematu moralnego – czy kontynuować pracę w zdeprawowanej i mającej za nic środowisko i pracujących dla niej ludzi firmie, czy może postawić wszystko na jedną kartę i przekazać Jeffowi niezbędne informacje, jakie niechybnie będą równoznaczne z aresztowaniem prezesa i upadkiem budowanej przez niego biznesowej potęgi. Finałowy wybór tej drugiej opcji, co ciekawe, nie jest wcale ukazany jedynie jako osobisty triumf i akt heroizmu Amy, ale bardziej jako wynik przemyślanej decyzji i konsekwencja obranej przez nią ścieżki „whistleblowera”. Bohaterka, zdając sobie w pełni sprawę, że pożegna się na zawsze z pracą zawodową w Abaddonie i straci źródło utrzymania oraz z tego, że Jeff bynajmniej nie jest w niej wcale zakochany, ale wykorzystuje ją jako niezbędnego mu informatora, podejmuje ryzyko i oddaje dziennikarzowi zebrane materiały i e-maile obciążające jej korporacyjnych szefów. Finał drugiego sezonu, który zarazem nieoczekiwanie okazał się ostatnim odcinkiem całej serii, odwołanej przez HBO z powodu niskiej oglądalności, mimo entuzjastycznych recenzji niemalże wszystkich krytyków filmowo-telewizyjnych magazynów, pokazuje zwycięstwo moralne Amy, która zostaje najważniejszą postacią w artykule napisanym przez Jeffa, a jej zdjęcie pojawia się tuż obok prasowego nagłówka. To jednak, jak sugerowałem wcześniej, nie o osobistą satysfakcję bohaterki idzie twórcom Iluminacji, ale o pokazanie triumfu idei „whistleblowera” i zasadności podejmowania ryzykownych działań. Amy przecież nie odnosi wcale osobistego zwycięstwa, wręcz przeciwnie, jej sytuacja finansowa i osobista z pewnością się pogorszy, ale udaje jej się, choć bynajmniej nie w pojedynkę, bo przy pomocy Tylera i szefa jej działu Dougiego (który rozgoryczony likwidacją jego departamentu zawiera z nią ciche porozumienie) oraz dziennikarza, choćby na moment zachwiać korporacyjnym systemem, dając nadzieję na szerzej zakrojone i trwalsze zmiany ekonomiczno-społeczne. W dodatku działanie bohaterki wcale nie różni się tak bardzo od tego, co zrobił Snowden. W końcu on także użył tajnych dokumentów do obnażenia mechanizmów inwigilowania obywateli USA, tak jak Amy

wykorzystała je do obalenia firmy, nieustannie monitorującej własnych pracowników, niczym państwo amerykańskie własnych obywateli. I choć, jak przekonywał w jednym z wywiadów Mike White, sam zawiedziony zawieszeniem produkcji Iluminacji, głównym powodem tej decyzji dyktowanej małą popularnością serii miałby być seksizm i mizoginizm widzów, którzy niechętnie oglądają seriale opowiadające o kobietach7 (wystarczy pomyśleć o kolosalnym sukcesie Gotowych na wszystko, żeby obalić to generalizujące twierdzenie), wydaje mi się, że źródeł braku komercyjnego powodzenia należy dopatrywać się gdzie indziej. Po pierwsze, przyzwyczajeni do telewizyjnych serii z nihilistycznymi bohaterami i rozmiłowanymi w cynicznym ukazywaniu opresyjnych reguł świata polityki, władzy czy biznesu (typu Mad Men czy ostatnio House of Cards) widzowie nie bardzo wiedzieli, jak się odnieść do estetyki wyznaczanej nie tylko przez optymizm, ale pokazującej również opcję zmiany systemu, a nieograniczającej się wyłącznie do jego gorzkiej krytyki. Po drugie, bycie „whistleblowerem” to dość niewdzięczne zajęcie, które tylko na moment przynosi gratyfikację w postaci medialnego rozgłosu, a kończy się dość boleśnie – wyrokiem w przypadku Snowdena i koniecznością ukrywania się czy zakończeniem „serialowego życia” jak u Amy. Nikt nigdy nie twierdził jednak, że obalanie systemu i odmienianie świata to łatwa, przyjemna i rentowna praca. Przypisy: 1 2 3 4 5 6 7

http://en.wikipedia.org/wiki/Whistleblower (dostęp: 28.08.2013). http://www.theguardian.com/world/2013/jun/09/nsa-whistleblower-edward-snowden-why (dostęp: 28.08. 2013). J. J. Halberstan, Gaga Feminism. Sex, Gender and The End of Normal, tłum. własne, Beacon Press, Boston 2012, s. 133. Por. J. McKenzie, Performuj albo… od dyscypliny do performansu, przeł. T. Kubikowski, Universitas, Kraków 2011. Por. J.C. Scott, Seeing Like a State: How Certain Schemes to Improve the Human Condition Have Failed, Yale University Press, New Haven 1999. http://bitchmagazine.org/post/an-ode-to-enlightened-the-best-show-you-aren%E2%80%99t-watching (dostęp: 28.08.2013). http://www.autostraddle.com/is-it-fair-to-blame-enlightens-failure-on-men-not-wanting-to-watch-women-on-tv-159551/ (dostęp: 29.08.2013).

83


Sztuka jako of iarowanie

Miłosz Stelmach

Tarkowski /Rub low

Kiedy w 1983 roku rosyjski reżyser Andriej Tarkowski wyjechał do Włoch, aby zrealizować pierwszy film poza granicami swojego kraju, jego gospodarzem i przewodnikiem został poeta i pisarz Tonino Guerra, autor scenariuszy do filmów Federico Felliniego, Michelangelo Antonioniego czy Theodorosa Angelopoulosa. Pamiątką tego niezwykłego spotkania jest podpisany przez obu twórców dokument Czas podróży (Tempo di viaggio, 1983). W jednej z najpiękniejszych scen Guerra pyta autora Stalkera (Stałkier, 1979), czy jest w stanie udzielić jakiejś rady młodym reżyserom. Tarkowski po chwili zastanowienia odpowiada po rosyjsku: Dziś każdy robi filmy (...). Nie jest trudno nauczyć się, jak zmontować film, jak pracować z kamerą. Ale rada, jaką mogę dać początkującym, to by nie oddzielali swej pracy, swego kina, swoich filmów od życia, jakim żyją. By nie robili różnic między kinem a swoim własnym życiem. Ponieważ... Reżyser jest jak każdy inny artysta – malarz, poeta, muzyk. (...) I chciałbym powiedzieć reżyserom, zwłaszcza tym młodym, że powinni być odpowiedzialni moralnie za to, co robią podczas tworzenia swoich filmów. Rozumiesz? To jest najważniejsze ze wszystkiego. Następnie, powinni oni być pogodzeni z myślą, iż kino jest bardzo trudną i poważną sztuką. To wymaga ofiary z samego siebie. Ty możesz należeć do niego, ale ono nie może należeć do ciebie. Kino wykorzysta twoje życie, nie vice versa. (...) Powinieneś ofiarować siebie dla sztuki. Tak właśnie zacząłem później myśleć o moim zawodzie.

Wypowiedź ta jest świadectwem specyficznego etosu pracy twórczej, który przez całą swoją karierę wyznawał Andriej Tarkowski. Warty jest on szerszego omówienia, ponieważ stanowi przykład jednej z najbardziej konsekwentnych i radykalnych strategii twórczych w historii kina. Co więcej, Tarkowski należy do grona artystów, którzy swoje przekonania wyrażali nie tylko poprzez praktykę oraz tematykę dzieł, ale także w formie wypowiedzi teoretycznych. Doskonałym źródłem, na podstawie którego możemy zrekonstruować wizję pracy twórczej według Tarkowskiego, jest

84

jego książka Czas utrwalony, stanowiąca summę przemyśleń reżysera na temat sztuki i kina. To z niej będą pochodzić wszystkie przywoływane w dalszej części tekstu ustępy.

Pasja według Andrieja Filmem, który w sposób szczególny ogniskuje wszystkie zasygnalizowane wcześniej kwestie, jest nakręcony w 1966 roku Andriej Rublow. Uhonorowany nagrodą FIPRESCI w Cannes obraz stanowi portret tytułowego pisarza ikon, jednej z najważniejszych postaci prawosławnej sztuki sakralnej. Andriej Rublow był mnichem żyjącym na przełomie XIV i XV wieku i jednym z najdoskonalszych przedstawicieli moskiewskiej szkoły pisania ikon, a w 1988 roku został uznany również świętym Kościoła prawosławnego. W historii artysty traktującego swoją sztukę jako powołanie religijne i moralną konieczność dostrzegł szansę na wyrażenie wszystkich swoich poglądów wyłożonych po latach w przywołanej na wstępie wypowiedzi. Jak sam pisał, interesowała go nie biografia, tylko „potrzeba wewnętrzna Rublowa” oraz „problematyka psychologii twórczości”. Tym samym wydaje się, że możemy traktować do pewnego stopnia postać Rublowa jako porte parole samego reżysera, a nawet archetyp artysty w ogóle. Tej interpretacji sprzyja fakt, że tytułową rolę odegrał Anatolij Sołonicyn, ulubiony aktor Tarkowskiego, od tej pory obsadzany przez niego we wszystkich filmach powstałych do momentu jego przedwczesnej śmierci w 1982 roku. W tej niezwykłej filmowej wizji sztuka jawi się jako modlitwa, a artysta przyjmuje rolę kapłana. Tak samo Tarkowski postrzegał reżyserię. Rosyjski twórca w swej głębokiej religijności przyznawał się nawet do żalu, że nie jest mnichem, sądząc, że tylko takie bezpośrednie oddanie Bogu może


Andriej Rublow, reż. Andriej Tarkowski

sztuki pewnych ideałów moralnych. Tarkowski przyjmuje wręcz neoplatońskie stanowisko, utożsamiając wartości estetyczne dzieła sztuki z zawartą w nim prawdą i wynikającym z obu tych składników dobrem moralnym, przenikającym utwór. Również film, aby był piękny, musi być przede wszystkim prawdziwy i dobry. Tak jak ikony Rublowa.

stanowić właściwą ścieżkę życia. Z powodu tego swoistego wyrzutu sumienia swoją twórczością filmową chciał zawsze spłacić dług, jaki w swoim mniemaniu zaciągnął wobec Boga i świata. Próbując usystematyzować jego poglądy na temat pracy twórczej, warto wskazać trzy najciekawsze cechy, które nadaje on działalności artystycznej.

Twórczość jako kreacja Reżyseria filmowa daje dosłowną możliwość oddzielenia „światłości od ciemności i sklepienia od wód”, stwarzając iluzję bycia demiurgiem.

Twórczość jako samotność Współpracownicy mogą bardzo pomagać reżyserowi, ale tylko jego myśl jest w stanie nadać filmowi konieczną jedność.

Film, spośród wszystkich sztuk, z pewnością jest w największym stopniu działalnością zbiorową. Choć możemy wyobrazić sobie eksperymentalny film stworzony w warunkach domowych przez jedną osobę, to jednak profesjonalne obrazy fabularne powstają przy udziale kilkudziesięciu, a w przypadku dużych produkcji nawet kilkuset osób. Mimo to Tarkowski nie waha się nazwać pracy reżysera samotniczą.

Choć własność ta wydaje się oczywista (wszak słowo twórczość zawiera w sobie nawet na poziomie językowym pierwiastek tworzenia), to należy zwrócić uwagę na specyficzne rozumienie tego terminu przez Andrieja Tarkowskiego. Twierdził on mianowicie, że akt tworzenia, creatio ex nihilio, zawsze zawiera w sobie boski pierwiastek i dowodzi wyjątkowości rodzaju ludzkiego, oddzielając go od zwierząt. W nim objawia się fakt, że człowiek został stworzony przez Boga na Jego obraz i podobieństwo oraz posiadł cząstkę Jego zdolności kreacyjnych. Każda twórczość jest bowiem odległym cieniem i powtórzeniem aktu kreacji świata. Własny świat tworzą literaci czy filmowcy, a więc przedstawiciele sztuk narracyjnych, ale też muzycy czy poeci, którzy nie tworzą dosłownie świata przedstawionego, ale swoją sztuką również kreują osobne uniwersa wrażliwości i odczuć.

Przynajmniej od końca lat 50., kiedy to francuscy dziennikarze, późniejsi twórcy Nowej Fali, wylansowali pojęcie filmowego „autora”, powszechnie uważamy reżysera za faktycznego twórcę dzieła. Autor Andrieja Rublowa z pewnością jest doskonałym przykładem i jednocześnie gorącym orędownikiem tak pojętej „polityki autorskiej”. Samotność twórcy nie wiąże się więc w tym przypadku z pracą w samotności lub faktyczną, fizyczną izolacją od świata, ale raczej intelektualnym i duchowym osamotnieniem. W końcu, jak pisał François Truffaut w artykule o znamiennym tytule Reżyser: ten, kto nie ma prawa się skarżyć, „film jest wart tyle, ile wart jest ten, kto go zrealizował”. W tym sensie reżyser zawsze będzie samotny, ponieważ tylko on ponosi odpowiedzialność za swój film i tylko on od początku musi posiadać całościową wizję ostatecznego utworu.

W akcie kreacji, którym zawsze jest sztuka, ujawnia się więc duchowa natura człowieka. W tym świetle każda twórczość jest również poniekąd działalnością religijną, a sztuka nierozerwalnie splata się z duchowością. Ten uprzywilejowany status daje jej możliwość wyrażenia w dziele

Archetypem artysty samotnika jest naturalnie również bohater Andrieja Rublowa. Jego zakonne śluby odsuwają go od codziennego, świeckiego świata i kierują ku modlitwie. Ostatecznym wyrazem tej postawy staje się obietnica milczenia złożona w reakcji na zło świata, którego

85


doświadcza. Samotność Rublowa przenosi się więc z poziomu odmiennej wrażliwości i niezrozumienia wizji na faktyczną izolację. Zostanie ona przełamana dopiero w finale filmu, kiedy główny bohater odzyska wiarę w sens swojej pracy.

Twórczość jako ofiarowanie Kino wykorzysta ciebie, a nie ty kino.

Wreszcie wypada poruszyć temat, który nadał tytuł całemu artykułowi. Motyw ofiary jest być może najważniejszy w całej twórczości Tarkowskiego, stanowiąc sedno każdego z jego filmów. Sam reżyser przyznawał, że jego celem jest portretowanie bohatera zdolnego do poświęcenia samego siebie w imię idei. Bohater Nostalgii (1983) Domenico w akcie sprzeciwu wobec moralnego upadku świata dokonuje samospalenia. Młody, dziecięcy jeszcze Iwan jako tytułowe Dziecko wojny podejmuje się straceńczej partyzanckiej misji. W ich czynach możemy znaleźć powtórzenie Chrystusowego gestu poświęcenia za innych – ofiarowania, które nadało tytuł również ostatniemu z filmów rosyjskiego reżysera. Poświęceniem może być także tworzenie, choć ofiara ta nie musi przyjmować tak dosłownego i dramatycznego wymiaru jak w wymienionych powyżej przykładach. Sama droga artysty jest ofiarowaniem siebie sztuce oraz ludzkości. Jest poświęceniem, ponieważ wymaga duchowych ofiar i cierpień, zawsze towarzyszących głębokiej świadomości i osobowości. Twórczość w tej optyce nie stanowi satysfakcjonującego samospełnienia czy też ekstrawaganckiego gestu narcystycznego artysty, ale wewnętrzną konieczność i moralny nakaz. Stąd początkowy komentarz, w którym Tarkowski mówił o tym, że reżyser nigdy nie może rozdzielać swojego życia od swojej pracy – on musi nią żyć i dać się jej wykorzystywać, nawet ku granicy samozniszczenia. Być może dlatego Tarkowski nawet na łożu śmierci, chory nieuleczalnie na raka, wbrew zaleceniom lekarzy wciąż pracował nad ukończeniem Ofiarowania (Offret, 1986). Co więcej, taka wizja pracy w filmach Tarkowskiego nie ogranicza się wyłącznie do sfery artystycznej. Poświęconym sprawie mnichem jest

86

choćby tytułowy bohater Stalkera, który pełni funkcję przewodnika po niebezpiecznej i tajemniczej Strefie. Jego zajęcie ma charakter quasi-religijny, ponieważ on sam postrzega je jako posługę i powinność, stając się kapłanem skrytych w niedostępnej Strefie tajemnic. Nabożne podejście Tarkowskiego do wszelkiej pracy widać jednak najlepiej w finale przywoływanego nie raz Andrieja Rublowa. Zdarzeniem przywracającym tytułowemu bohaterowi wiarę w ludzkość i sens tworzenia jest spotkanie młodego chłopca, który zajmuje się wytapianiem dzwonów. Ta rzemieślnicza praca również staje się formą powołania, a jej doskonałe efekty możliwe są tylko dzięki żarliwej wierze. Finał zjednuje więc postać sędziwego mnicha i zaledwie kilkunastoletniego chłopaka, sugerując, że każda praca może być sztuką, a piękno duchowe człowieka zawsze będzie przebijało przez wszystkie wytwory jego rąk.

Żywot outsidera Specyficzna filozofia twórcza Andrieja Tarkowskiego uczyniła z niego odszczepieńca światowego kina. Sterowana centralnie, zideologizowana kinematografia Związku Radzieckiego nie pozostawiała mu upragnionej swobody ze względów politycznych, podczas gdy w rządzonym prawami wolnego rynku systemie zachodnim problemem okazało się zebranie pieniędzy na tak niekomercyjne kino. Etos pracy nie pozwolił jednak twórcy Stalkera ani razu pójść na kompromis. Ta godna podziwu donkiszoteria zapewniła mu niekwestionowaną pozycję jednego z mistrzów kina autorskiego. Kosztem były filmy, których nie udało się zrealizować – na przestrzeni swojej trwającej ćwierć wieku kariery Tarkowski pracował bowiem rzadko, choć pomysłów i sił miał na wiele filmów. Kilka z nich mogło się okazać arcydziełami. Wątpliwości czasami rodzą się również w stosunku do tych, które powstały. Przeciwnicy zarzucają niekiedy Tarkowskiemu patos, a nawet duchowy kicz. Jego moralizujące podejście i religijna wizja pracy twórczej mogą się jawić jako anachroniczne lub wyniosłe. Wydaje się jednak, że lepiej potraktować je jako odtrutkę na rządzący współczesnością racjonalny pragmatyzm, który łatwo prowadzi do konformizmu i banalności. Tylko traktując swoją pracę jak misję i powołanie, można stworzyć coś wielkiego i ponadczasowego.


Cz łowiek w ku fajce

Krzysztof Siwoń

Praca i robotnik w po lskiej komedii czasów PR L- u

Wiodąca rola przodowników pracy jest jednym z mitów założycielskich Polski Ludowej. To właśnie masy pracujące miast i wsi dźwigały ekonomiczny ciężar utrzymania systemu socjalistycznego. Wysiłek ten miał wówczas także propagandową wagę – na idealistycznych sloganach w rodzaju „ludzie pracy gospodarzami PRL-u” budowano wizję proletariackiego państwa od czasów planu sześcioletniego aż do lat 80. Zresztą nawet współcześnie obraz kraju niedotkniętego nigdy bezrobociem bywa pretekstem do nostalgicznych westchnień. W konstruowaniu społecznego wyobrażenia pracy kino było medium przodującym. Wydaje się jednak, że niektóre produkcje rodzimej kinematografii poniekąd odstawały od powszechnie obowiązującej poetyki hurraoptymizmu. Uchybienia wobec plakatowych haseł w stylu „Naprzód! Do walki o plan 6-letni!” odnaleźć można przede wszystkim w komediach, chociaż nie zawsze była to otwarta krytyka. Względna opozycyjność peerelowskich komedii nie lokowała ich w kulturze bikiniarskiej, jednak kruszyła nieco wizerunki socrealistycznych tytanów pracy, którzy złowrogo spoglądali na kraj z cokołów pod warszawskim Pałacem Kultury i Nauki. Ów wzniosły ton oraz heroiczny sposób przedstawiania proletariuszy (obecny przede wszystkim w socrealistycznym kinie przełomu lat 40. i 50.) miał swoje dalekosiężne konsekwencje. Archetyp robotnika tak silnie wrył się w kulturę popularną, że domagał się od twórców komedii reakcji na zbyt wielką dawkę patosu i propagandy jeszcze wiele lat później. To, że Stanisław Bareja oraz Tadeusz Chmielewski odważyli się dać odpór mitycznemu Robotnikowi, przeciwstawiając mu jego karykaturę, było w zasadzie kwestią ich satyrycznego instynktu i wyczucia absurdu. Czy można zatem mówić o uprzywilejowanej roli tej figury w nadwiślańskiej komedii? I jakie ma ona znaczenie dla kultury okresu PRL-u?

Kobieta z marmuru Po II wojnie światowej komediowy bohater robotnik angaż do pracy dostał dopiero od kinematografii socrealistycznej. Niestety jego pojawienie się nie zapisało się w dziejach polskiego filmu szczególnie dowcipnymi dialogami czy lekkością w wykorzystaniu konwencji gatunkowej. Filmy takie jak Przygoda na Mariensztacie (1953) Leonarda Buczkowskiego czy Sprawa do załatwienia (1953) Jana Rybkowskiego i Jana Fethkego traktuje się raczej jako pewną historyczną ciekawostkę. Produkcyjne, socjalistyczne treści wymagały bowiem atrakcyjnej formy – tę zaś w osiem lat po wojnie zapewnić mogli jedynie fachowcy o przedwojennym rodowodzie, reprezentanci znienawidzonej przed komunistów „branży” (między innymi Buczkowski, Fethke, ale także scenarzysta Ludwik Starski). W tamtej sytuacji władze kinematografii nie miały kadrowego wyboru, zaś wspomniana rozbieżność treści i formy owocowała śmieszną (gdyż niezamierzoną i zgoła niezabawną) nieporadnością rzeczonych produkcji filmowych. Idąc tym tropem, trafnie paradoks socrealizmu ujął Rafał Marszałek, określając go jako „nazbyt ochoczy, a zarazem nie całkiem szczery”1. Z tej perspektywy już w punkcie wyjścia komedie z tego okresu były skazane na porażkę – komizm nie znosi bowiem fałszu, zaś propagandowa wartość dodana nie mogła zrekompensować braku śmiechu. W trudnej i dwuznacznej sytuacji jest zatem Hanka Ruczajówna (Lidia Korsakówna), bohaterka Przygody na Mariensztacie: musi być równocześnie zabawna oraz poprawna ideologicznie. Notabene tematem filmu jest właśnie angaż do pracy – pierwsza fabularna perypetia, przez którą ma przebrnąć peerelowski bohater proletariusz. Problem jest w tym wypadku natury ideologicznej. Młoda i chętna do pracy murarka (w dodatku z odpowiednim, chłopskim pochodzeniem) nie

87


spotyka się początkowo z akceptacją majstra Ciepielewskiego (Adam Mikołajewski). Uprzedzenia płciowe stają na drodze powodzenia planu sześcioletniego. Na szczęście dziewczyna wykazuje się pracowitością na sąsiedniej budowie, pod opieką majster Rębaczowej (Barbara Rachwalska). Ostatecznie dialektyka płci pokonuje humorystyczne nieporozumienia, zaś jej owocem jest budowa wspaniałej świetlicy robotniczej (oraz szczęśliwy finał wątku romansowego). Bohaterki (przodowniczki pracy) oraz jej partnera (również

Człowiek z marmuru, reż. Andrzej Wajda

przodownika pracy) nie imają się dowcipy i gagi, tak jak wszelkie komplikacje nie czynią uszczerbku w realizacji planu. Choć praca jest czystą radością, to na budowie nie ma miejsca dla żartów. To raczej postaci poboczne i drugoplanowe mają swoje małe śmiesznostki: klasowe uprzedzenia czy przedwojenne maniery. Idealny bohater socrealizmu to człowiek z marmuru, impregnowany na komizm. Nie było wątpliwości, że proletariusz musi być pierwszym sojusznikiem (poddanym?)

88

władzy ludowej i komedia filmowa późniejszych dekad miała ograniczony wpływ na ten stan rzeczy. Dopiero film Andrzeja Wajdy Człowiek z marmuru (1976) można nazwać brawurową akcją odbicia robotnika spod symbolicznego panowania komunistów.

Bildungsroman między BHP a działem kadr Okazało się jednak, że los robotnika nie zawsze był tak prosty. Przynajmniej w drugiej połowie lat 60. filmowcy dojrzeli pewne kłopoty, jakie napotkać może potencjalny przodownik socjalizmu, nawet tuż przed swoim pierwszym dniem pracy. Mimo to – jak zauważyli historycy gatunku – w kolejnej dekadzie praca w dalszym ciągu była zachłannie zawłaszczana przez idee socjalizmu i bezsprzecznie przynależała do sfery państwowej. „Chęć gromadzenia dóbr jest więc moralnie naganna. Jeśli stanowi ona motywację czyjegoś postępowania, to wiadomo z góry, że postać taka będzie negatywna. Najprawdopodobniej będzie to przestępca albo – co na jedno wychodzi – prywaciarz”2. Historyk tego okresu nie ma zatem innego wyjścia, w poszukiwaniu obrazów rzetelnej pracy musi się skupić na żywocie poczciwego robotnika. Chociażby w filmie Jerzego Ziarnika Nowy (1969) tytułowy bohater (Damian Damięcki) stawia czoła niezupełnie sprawnemu systemowi. Punktem wyjścia scenariusza jest proste zdarzenie: przyjęcie do pracy nowego pracownika, poprzedzone sekwencją niedorzecznych rytuałów biurokratycznych (badanie lekarskie,


kurs przeciwpożarowy, niekończąca się wędrówka między urzędnikami różnego szczebla itp.). Komediowość bohatera wynika raczej z jego wrodzonej nieśmiałości niż z obserwacji społecznej, zaś krytycyzm filmu ogranicza się do nieszkodliwego wytykania niedogodności biurokratycznego aparatu. Trudno mówić o niewydolności całego systemu, winni zaistniałej sytuacji są raczej konkretni, ułomni urzędnicy. Komizm w tym wypadku łagodzi konflikty, uwypuklając wyraziste typy ludzkie, takie jak wiecznie zajęty kierownik (Edward Dziewoński), arogancka sekretarka (Krystyna Borowicz), fanatyczny strażak (Wiesław Gołas) czy flegmatyczny lekarz (Jan Kobuszewski). Zabawnym szczegółem narracyjnym w przypadku Nowego jest fakt, że przebieg akcji wcale nie przybliża bohatera do upragnionej pracy. Fabularne zwroty akcji to tylko pozorne ruchy, w których tle pobrzmiewa niemoc głównego bohatera. Praca to wielki nieobecny. Puenta jest właściwie tyleż komiczna, co przygnębiająca – gdy tylko „nowy” staje przy swoim warsztacie pracy, doznaje kontuzji (na skutek nieprzestrzegania przepisów BHP), a zaraz potem dzień pracy dobiega końca. W wykonaniu Damięckiego postać robotnika traci wszakże junacką pewność siebie, do której przyzwyczajały widzów filmy socrealistyczne. Wszystko wskazuje na to, że nie był to jednak skuteczny sposób odreagowania mitu pomnikowego proletariusza. Przynajmniej kolejne komedie – cieszące się o wiele większą popularnością i uznaniem krytyków3 – zdradzają zupełnie inną taktykę wplatania tej figury w komediową konwencję.

Drugi garnitur robotniczy W późniejszych produkcjach komediowych robotnicy rzadziej pojawiają się w pierwszym szeregu walki o pokój (a zatem i wśród filmowych bohaterów pierwszoplanowych). W tym jednak wypadku narracyjne usytuowanie nie wyklucza istotnego ich znaczenia. Przeciwnie, barwny (oczywiście w skali szarości panującej wówczas estetyki) korowód wyrazistych postaci robotników, które zaludniają komedie z lat 70. i 80., w oczywisty sposób wpłynął na wyobrażenie robotnika, jakie odziedziczyliśmy po kinie tamtego okresu. Bez większego trudu można przytoczyć

charakterystyczne cechy tego wizerunku: jego stosunek do pracy, sposób bycia, typowy dla warszawskiej ulicy język czy wreszcie robocze ubranie. Na użytek analizy polskich komedii można sparafrazować przedmarksistowskie powiedzenie Ludwiga Feuerbacha – „człowiek jest tym, w co się ubiera”. Humorystycznie potwierdza je zresztą jeden z dialogów z filmu Józefa Gębskiego Filip z konopi (1981). Z odrazą odchylając połę kufajki, grany przez Zenona Laskowika elektryk mówi do kolegów: „To wszystko przez ten strój!”. Asystent odpowiada „Szefie, bardzo elegancki…”. Na to elektryk: „Nie wiem, ja mam coś takiego: jak się normalnie ubiorę, to chce mi się pracować, a jak tylko to nałożę, to bym leżał!”, zaś kolega, monter, wtóruje: „Mam to samo!”. Nie dziwi zresztą podobna refleksja – przecież waciaki obu panów dają próbkę najohydniejszych odcieni brązu i granatu. Pozornie powierzchowna obserwacja zewnętrznego wyglądu demaskuje jeden z absurdów socjalistycznego systemu, który swoją filozofią pracy „deprawuje” robotników. Patologiczne bezpieczeństwo zatrudnienia i brak mechanizmów waloryzujących wysiłek pracownika doprowadzają do sytuacji, którą celnie określa słynny aforyzm: „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. Wobec takiego etosu pracy „kostiumowe” pozory tym dobitniej podkreślają dwuznaczne położenie ówczesnego proletariatu. Ponadto szczególnie performatywne jest samo zachowanie filmowych proletariuszy. Ostentacyjne gesty oraz pełna samozadowolenia mimika poprzez swoją teatralność paradoksalnie dystansują postać robotnika od przypisanej mu roli społecznej. Notabene: od lat 70. coraz rzadziej komedia obserwowała go przy warsztacie, a raczej skupiała się na kuluarach życia robotniczego. W tego rodzaju scenkach rodzajowych dobrotliwe poczucie humoru zachowuje Tadeusz Chmielewski – chociażby w ujęciach z budowy w Nie lubię poniedziałku (1971). Mimo że jeden z murarzy przesypia cały dzień pracy pod słomianą kołdrą (w ubraniu roboczym, a jakże!), to lekki humor sytuacyjny pozwala widzowi być wyrozumiałym (wszak biedak w godzinach nocnej zmiany rozwoził mleko…). Podobne okoliczności przybierają o wiele ostrzejsze barwy w późnych

89


filmach Stanisława Barei. Typową dla najwybitniejszego polskiego reżysera komediowego karykaturalność reprezentują także sceny z robotnikami. W Misiu (1980) pracownik kotłowni w następujący sposób tłumaczy się z wypełniania obowiązków palacza: „Pani kierowniczko, czy ja palę? Ja cały czas palę!”, równocześnie odpalając z dezynwolturą kolejnego papierosa. Fakt, że w kotłowni w oparach dymu kwitnie hazard i handel nielegalnym alkoholem, tylko potwierdza podejrzenie, że proletariusze z tego nieoficjalnego świata

Filip z konopii, reż. Józef Gębski Vabank, reż. Juliusz Machulski Przygoda na Mariensztacie, reż. Leonard Buczkowski Miś, reż. Stanisław Bareja

zajmują się wszystkim, z wyjątkiem swojej pracy. W filmach Barei robotnik traci dawny blask chwały, zaś misję pracy dla społeczeństwa zamienia na bezczelną samowolkę – jak to było w przypadku kierowcy ciężarówki (Jerzy Cnota), który w Co mi zrobisz jak mnie złapiesz (1978) rozładowuje materiały budowlane w środku miasta, blokując przy okazji wyjazd dla innych samochodów. Karykatura robotnika u Barei ma jeszcze jeden aspekt, związany z krytyką kultury współżycia i hierarchii społecznej, jaką wykształciła Polska Ludowa. Nierzadko w świecie przedstawionym jego komedii proletariusz, ramię w ramię z wysoko postawionym cwaniakiem (pokroju prezesa

90

Ochódzkiego – Stanisław Tym w Misiu), trzymają w szachu resztę społeczeństwa. Buta i arogancja to cechy bohaterów pokroju Dąbczaka (Jerzy Dobrowolski) z Nie ma róży bez ognia (1974). Choć sam mówi o swoim fachu: „To taki nowy zawód, jeszcze nie ma nazwy”, nie ma wątpliwości, że wrodzone cwaniactwo łączy on z odziedziczoną razem z proletariackimi przywilejami pewnością siebie. Można by pomyśleć, że życiową misją bohatera filmu Barei jest uprzykrzenie życia mniej zaradnym od siebie. Mężczyzna wprowadza się do mieszkania aktualnego męża swojej byłej żony (Jacek Fedorowicz), przy okazji sprowadza-

jąc nań górę kłopotów. Dąbczak wykorzystuje i dręczy nieporadnego inteligenta, który w akcie rezygnacji przyznaje wreszcie: „Najśmieszniejsze jest to, że on to wszystko robi legalnie”. W miejsce przodownika pracy, dźwigającego ciężar odbudowy, polska komedia postawiła na komediowej scenie robotnika gnuśnego i zapyziałego, który nie tylko nie dźwiga żadnych ciężarów, ale sam jest ogromnym brzemieniem dla reszty społeczeństwa. Skąd zatem bierze się ta symboliczna – i symptomatyczna przemiana?

Gdy skacowani wstaną tytani W piosence W Polskę idziemy Wojciech Młynarski przybliża nas nieco do odpowiedzi na postawione powyżej pytanie: A potem znów się przystopuje i znów gaz. I społeczeństwo nas szanuje, lubią nas. Uśmiecha do nas się najmilej ten i ów, Tak rośnie, rośnie nasz przywilej świętych krów.


Niejeden to się nami wzrusza, słów mu brak, Rubaszny czerep, ale dusza – znany fakt. Nas też coś wtedy ściska w dołku, wilgnie wzrok Bracia rodacy, dajcie pyska, równać krok! W Polskę idziemy! W Polskę idziemy, bracia rodacy! Tu się psia nędza nikt nie oszczędza, odpoczniesz w pracy. W pracy jest mikro, mikro i przykro, tu goudą spływa. Cham lub bohater, Polska sobotnia, alternatywa. Gdy dzień się zrobi i skacowani wstaną tytani, I znowu w Polskę bracia kochani nikt nas nie zgani. Nikt złego słowa, Łomża czy Nakło, nam nie bałaknie. Gdyby nam kiedyś tego zabrakło… nie, nie zabraknie!

Autor tekstu wyraźnie naznacza podmiot liryczny tragikomizmem. Figura robotnika, poza humorystyczną predylekcją do alkoholowych uniesień, obarczona zostaje poczuciem klęski. Praca nie daje satysfakcji, jedyną ucieczką jest „Polska sobotnia”, zaś przyczyną tej matni wydają się symboliczne przywileje. Robotnik obrazowany w polskiej komedii – zwłaszcza ostatnich dwóch dekad PRL-u – również zostaje zderzony z ową karykaturalną figurą „świętej krowy”, urasta do rangi mitu, obezwładniającego arogancją resztę społeczeństwa „chama”. W nim skupiają się często przywary, będące źródłem społecznej degradacji: egoizm, arogancja, bezmyślność oraz nierzetelność. Nie da się ukryć, że wobec tego rodzaju konstatacji socjologicznej komedia mogła ujawniać swoje utylitarne funkcje. Tak jak postać Tartuffe’a odzwierciedlała obłudę, przeciw której Molier wymierzył Świętoszka, tak satyra na robotnika w polskiej komedii miała swoje uzasadnienie w krytyce społecznej. Krytyka ta podszyta była zapewne obawą przed siłą symbolu, któremu się przeciwstawiano. Komedie socrealistyczne w dość przerażający sposób zdają sprawę, jaką wizję proletariusza w systemie socjalistycznym lansowały władze państwowe. Tytaniczny robot-

nik, bohater socrealistycznej rzeźby oraz jego uprzywilejowana pozycja na cokole polskiej kultury była ostrzeżeniem dla twórców komedii. Podobną intuicję miał Molier, wskazując, że wyśmiewać należy w pierwszej kolejności ludzi najpotężniejszych oraz tych, którzy otaczają się największą powagą. W przedmowie do Świętoszka pisał: „Jeśli komedia ma na celu karcić ludzkie przywary, nie widzę, dla jakiej racji któraś z tych przywar miałaby być uprzywilejowana”4. Naturalną strategią było więc odarcie robotnika z powagi, a jednocześnie przywrócenie godności pracy. Zaskakującą puentę tych rozważań przynosi komedia Juliusza Machulskiego Vabank (1981). Film nader wyraźnie dystansuje się wobec poetyki Barei czy Chmielewskiego – wykorzystanie hollywoodzkiej konwencji czy usytuowanie fabuły w przedwojennej Polsce to dość ostentacyjne gesty reżysera. Najbardziej jednak uderza diagnoza: u progu lat 80., gdy partactwo jest na porządku dziennym i nikt już nie wierzy w sumienność, w poszukiwaniu etosu pracy Machulski odwołuje się do minionej epoki. Okazuje się, że w czasach, gdy rzetelność była w cenie, nawet złodziej był profesjonalny i na swój sposób uczciwy. Przypisy: 1 2

3

4

R. Marszałek, Kino rzeczy znalezionych, Gdańsk 2006, s. 42. I. Rammel, „Dobranoc ojczyzno kochana, już czas na sen…”. Komedia filmowa lat sześćdziesiątych, w: T. Miczka (red.), Syndrom konformizmu? Kino polskie lat sześćdziesiątych, Katowice 1994, s. 69. Jedną z najciekawszych cech polskiej komedii lat 60. jest jej recepcja w czasopismach filmowych. Recenzje z tej dekady obfitują w rozważania o kondycji gatunku i wielostronicowe ubolewania nad jego realizacjami. Por. tamże, s. 60-64. „Przedmowa autora” do Świętoszka, http://poquelin.w.interia. pl/przedmowa.html (dostęp: 24.10. 2013).

wstwo, oraz public relations, uroznawstwa, specjalność: filmozna Krzysztof Siwoń – absolwent kult tetu Jagiellońskiego. Główne i Komunikacji Społecznej Uniwersy doktorant na Wydziale Zarządzania yka. dźwięku w filmie oraz muz zainteresowania: kino polskie, rola

91


CZ AS PO ( ST ) PR AC Y

Post, czyli głód pracy, wyostrzył smak czasu (po) wolnego. Oto zagłada człowieka z pracy zwolnionego, czasem przerażonego. Zżera od środka uzależnionego, chwilą niezaspokojonego. Dobrowolne powstrzymanie się od konsumowania, które jest rodzajem pracy (wykonania), wzmacnia poczucie kontroli ducha i ciała (opanowania). Zachowanie wstrzemięźliwości od pracy, jeśli jest uzasadnione i konstruktywnie po-czynione, napędza i resetuje zawody wypalone. Pierwotne wprowadzenie w błąd czasu pracy dało do myślenia. Autoanaliza ludzkiego istnienia. Wzrosła świadomość czasu (po)wolnego. Dlaczego(?!) społeczeństwa pierwotne czy kultury tradycyjne, w tym społeczności chłopskie, nie wyodrębniały czasu wolnego od (z)niewol(o) nego. Retoryka pytania, światową historią pracy i potoczną prozą (czyli kropką), nieskończonego. Nie ma pytania. Jest ja, za nie odpowiadam: jak pracę badam. Przed nazwaniem czasu wolnym oczywiście istniał czas odpoczynku, rekreacji i zabawy, lecz był on inaczej traktowany. Intuicyjnie był przeczuwany, ale nigdy szczególnie wyodrębniany i wprost tytułowany. Zmieniły się zasady. Zwykły element życia codziennego urósł do rangi raju ziemskiego. Chcesz wiedzieć dlaczego(?). Wolnego! Wolnego – mówią Ci, co mają kontekst i odniesienie do bycia (swojego) zajętego. Byt pracujący –

92

Agata Goraj

w zaharowanym ciele zahartowany duch, jest produktem rewolucji przemysłowej i dziełem ewolucji myślowej. Zrodzony z nowej żywotności – cywilizacji nowożytnej, dojrzewał mocno zdemodernizowany. Przejrzale zmanieryzowany miał dość, więc przeszedł na post. Stracił na wadze z treści-owego przepracowania. Naukowego i niesportowego zachowania. Teoretycznie po-winien zyskać na wartości w imię wspólnoty – wyższej cnoty. W myśl syntezy Marksowskiej i freudowskiej, człowiek kapitalistyczny to istota kaleka, dotknięta zwyrodnieniem woli. Powoli! Dochodzimy do niewoli. Według Marksa, mechanizm człowieka z natury twórczy, pracując w rytm maszyny, myli tryby. Oznajmująco oryginalność zatraca. Jego zegar wewnętrzny jakby szybciej (w-ów)czas się obraca. W ten stan wtrąca go cywilizacja, czyli praca. Najważniejszą czynnością bycia gatunkowego jest…? (Tu owacja! Czytaj smutno:) Praca. Człowiek kapitalistyczny traci zainteresowanie życiem, ponieważ go nie przeżywa. Wszystko przepracowuje. Inaczej nie umie. Niewiele z tego rozumie. Musi, to pracuje. Czasem coś kupuje. Z konieczności sprzedaje: Co(ś)? Kogo(ś)? Dla-czego(ś)?! Nie pytaj… Nic (nawet rym przypadku) tu nie pasuje. W życiu wszystko się psuje. Efektem ingerencji w naturalne stworzenie jest jego przekształcanie. Do wyparcia ludzkich instynktów oraz życiowych impulsów przez pasmo(we,)


źródło cierpienia doprowadza kulturo-sfera. Narzucająca się konieczność przystosowania do represyjnych zasad i oczekiwań otoczenia zmusza człowieka do złożenia orzeczenia. Podejmuje decyzję pójścia na kompromis: (czyt.aj – I) promise. Rozstrzygnięcie dotyczy kwestii nabycia cudzego mienia i utraty własnego imienia. Podmiot, wystawiając się na sprzedaż, idzie pod konsumpcjonistyczny młot(ek). W drodze na szafot przychodzi (mu) wolność wolno spłacać… Tylko czy to się opłaca? Oczywiście nie, więc wraca, a (w do-myśli) kredytu nie spłaca. Typowa postwykonawcza i ustawodawcza kalkulacja: praca się nie opłaca.

PłACA Tak jak chłopi nie znali czasu wolnego, tak arystokracja nie znała pracy. Bogaci nie są od (ani do) pracy, czyli od pracy się nie bogaci. Możnowładztwo i (mniej zamożna za to szlachetna) szlachecka paczka nie chciała nawet wiedzieć, czym jest, ani brać w niej udziału. Praca brudziła, jak chłopu lenistwo śmierdziało. Robocza kategoria kulturowa została pozytyw(istycz)nie oczyszczona. Obecnie egzystencjalnym problemem człowieka nie jest praca, lecz jej brak. Na wspak. Osoby cierpiące na zanik wolnej chwili ciągle pędzą za czymś, czego (nie mogą złapać, bo tego) nie ma. Są momenty w życiu, od święta, kiedy nagle dostają trochę wolnego (od pracy). Dar okazuje się śmiertelnie niemiarodajny i niewydajny. W obliczu niezorganizowania świat człowieka się rozpada. Kosmiczny chaos ogarnia myśli, opanowuje ciała. Symbioza duchowo-materialnego skrępowania. Na (nie)szczęście otrzymana wolność jest tylko weekendowa, a co jeśli stanie się długodystansowa? Praca, czyli życiowa droga, mnożona siłą człowieka będzie niespełniona. Osoba robi się, nie pracując (nad sobą), niezadowolona.

PRACA Praca jest fizyczną miarą istnienia. Wynik(a z roz) mnożenia. Pomnaża siłę jednego człowieka przez drogę całej ludzkości. Do działania na nielicznych potęgach i zbiorach ludzkich szkoli (niczym posterunek) kierunek ZARZąDZANIA. ZASOBAMI lUDZKIMI (roz)mnożyć się trzeba, bo taka jest potrzeba. Z miłości do ilości, jakość nie wybiera. Źródło finansowe człowieka czerpie z inwestycji w kadry. Tak rodzą się nowe zobowiąza-

nia długo- i krótkoterminowe. Praca – wielkość człowieka zależna jest od iloczynu energii przekazywanej w procesach biologicznych i kulturowych. Wyniki międzyludzkie(go) równa(nia=) zdobyta pozycja. Osiąg(niętego) przemieszczenia na drabinie bytów się nie z(a)mienia. Jest na świecie jeszcze jedna, może ostatnia zasada, że powołanego do życia istnienia samoistnie nikt nie zaczyna i nie wybiera. Wolna wola jest realnie opcjonalną niewolą własnego zjawienia. Instynkt przetrwania zabrania umierania. Byt staje się niezależnie, bycie kreuje należnie. Człowiekowi przysługuje los, którego koszt(uje) zna(komicie). świadomość (o)ceny własnej pracy, jej wykonania i wartości(owania) kształtuje zawodu poczynania. Praca ma-temat(ycznie) jeden – ekonomia, tłumaczy (się) jak oikos-domem rządzi nomos-prawo. Nauka społeczna analizująca oraz opisująca produkcję, dystrybucję i konsumpcję dóbr nie wypływa (dosłownie) z miłości do na przykład Zofii. filozofia całej gospodarki nie ma gospodarza. Przykład Zofii, konkretnego człowieka, wyraża pochodzenie z mądrości (sophia) tego słowa. Bezosobowa dystrybucja zasobami tworzy powiązany system przemysłu, rolnictwa, handlu i usługi. Popada w długi… Dobry tekst (czyli praca) nie może być długi.

KONIEC Wiek pary po latach sam, został nie do pary nam. Złamał przysięgę mał(o)żeńską, decyzją męską ręką podjętą. (Ob)rączka na wieki dana to wolność odebrana, która obręczą u szyi się stała. (Oświadczony wiek już jako) para świat napędzała. Rewolucję przemysłową zagazowała. Stan człowieka stał się lotny, a jego związek przelotny. Czysto chemiczny skład sfabrykował naturalny ład. Niespełnione obietnice wyparły autentyczną intuicję. Niezrealizowane oczekiwania dokonały roboczego (ro)zeznania. Zmieniały się ludzkie pojmowania oraz użytkowania. Praca wszystko usensowniała. Z pełną parą ruszył świat. Tak powoli ulatniał się energetyczny gaz. Jako produkt uboczny powstał w wyniku wypalania zawodowego. Nic nowego. W końcu zeszła z człowieka cała para. Skończył się kredyt zaufania. Pieniądze nie przyniosły fachowego uznania. Potrzeba amatorskiego i specjalistycznego po-jednania.

93


Mało kogo stać na po-wołania: Pomocy! Tania siła robocza determinuje ludzki los. Styl życia stał się stylizacją sposobu bycia. Nieprofesjonalny jakościowo i miarowo byt, przekwalifikowuje się na mod(ł)ę w spryt. Tani chwyt wiąże człowieka i zniewala w mig. Szybko, jak najszybciej leci po łebkach niekompetentnych i niepedagogicznych ciał na właścicieli. Prywatne osoby i publiczne instytucje nie przyjmują myślicieli. Masz robić, nie myśleć od niedzieli do niedzieli. Nic już nie dzieli. Dawne podziały zawodowo się zmasowały. Mistrzom w swoim fachu prawa do wartości-owania i zawodowego nauczania się odmawia. Wielkomiejski ruch z kierunku dalszej industrializacji i urbanizacji prze-obraził się w afirmację niższej klasy. Społeczna inicjatywa ideologicznie uwikłana, ostatecznie została zdeklasyfikowana. Praca, która miała być miarą wolności człowieka, gdzieś ucieka. Podział (pracy) wyznaczał czas wolny od i do (pracy). Zbawiennym wypełniaczem bezkresnego czasu bezproduktywnego, jego wymiaru zdesakralizowanego, stała się wieczna konsumpcja. Radość spamowana. Społeczne rozwarstwienie zostało zrównane machiną korporacji do poziomu możliwości rozrywkowej teleportacji. Człowiek stał się nieuświadomionym niewolnikiem, trybikiem systemu. Jednostajnie chodzi jak w zegarku z domu do pracy i z pracy do domu. (Na)robi (się) jak dziki wół. Zezwierzęcenie godzi w ludzkie istnienie. Jak dalece pierwotna idea równości i wolności, którą miała przynieść praca, została wypaczona? „Arbeitmachtfrei”! Bój się Boga! Czy dzień pierwszy, ustanowiony jako dzień wolny (od pracy), będzie dniem ostatnim apokaliptycznej wizji pracy?

94

TO NIE KONIEC Praca, jej geneza, rozwój i współczesne znaczenie (dla zrozumienia) wymaga czasu przyszłego. Niezwykle istotna w kontekście zachodzących zmian kulturowych jest analiza porównawcza czasu, z jego podziałem na czas pracy i czas wolny (od pracy). Wolność czasu po(st) pracy stała się po(st)wolna. Powolność tego słowa ma dwa znaczenia: fizyczne i praktyczne. W pierwszym czasowo-przestrzennym praca wykonana jest przy (nakładzie własnym) niewielkiej prędkości, czyli powoli. Tu (autorskie prawo) stanowi: idealną cechę społeczeństwa po-nowoczesnego, niejako nie-nowoczesnych. Wyrażają one nowy trend byciem slow. W praktyce powolność manifestuje tym-czasowy opór, będący jednoczesnym uleganiem wpływom, upływającej godziny szczytu modernizacji pracy. Awangarda jest strażą przednią tylnej części poprzedzającej ją roboty, która została przed nią, za nią już zrobiona. Zawsze pozostaje w jej tyle na etapie rozwoju od-tworzonego wzoru, (z)użytej konwencji, odmienionych intencji. Za rewolucję uznaje się (wy) krycie w pracy czasu jako wartości ekonomicznie wymiernej. Niewymierność czasowa została skompresowana do wymiaru pracy i wolnego. Od czasu tego – wynalazku (czasowego-roboczego) cały system temporalny zorganizowany został wokół pracy z myślą o płacy. Grała ona


Tomasz Bohajedyn, Kaligrafka

rolę instrumentu finansowego i pełniła funkcję narzędzia społecznego. Była podstawowym regulatorem i kontrolerem po-życia majątkowego. Pilnowała godzin, nadając im strukturę i sens roboczych dni. U celu charakter istnienia się zmienia. Specyfika kreacji spekulatywnej pracy przeciwstawia się ideałowi samorealizacji. Po czasie (pracy) przychodzi potrzeba wolnego. Budżet czasu nie wszystkim dawał wolność, dlatego podobnie jak minimum egzystencjonalne czy socjalne, ustanowiono minimum czasu wolnego dla człowieka zniewolonego. Zauważono, że po-wolnym robi się szybciej. Zła dystrybucja czasu i wynikający z niej deficyt czasowy jakby został tym sposobem załatwiony. Pozostał problem bezrobocia. Czy taki stan bezrobotnego można nazwać czasem wolnego? Brak pracy, czyli sytuacja wymuszona nie jest zamierzona. Czynności czasu wolnego podlegają odmiennym zasadom od czasu tego bezrobotnego. Są one podejmowane dobrowolnie i bezinteresownie. Upływają na spokojnej kontemplacji dochodzącej do pławienia się w rozkosznych luksusach nudy. Bzdury?

PRACY BRAK Jak potraktować pracę niezarobkową kobiet, sprawiającą przyjemność? Jako wesołą twórczość, dobrowolny wolontariat czy przestępczość, wynikającą z braku poczucia obowiązku składania świadczeń państwu? Skutki degradacji wszelkiej pracy poza zarobkowej widoczne są w postaci rozkładu więzi międzyludzkich, rozpadu społeczności i korozji życia rodzinnego. Jednoczesne wykonywanie czynności należących do różnych porządków podważa jasność podziału na czas wolny i czas pracy. Praca przestała być ciężarem, a stała się przywilejem. Cechą uprzywilejowanych stał się niedostatek czasu. Dzisiejsze warstwy społeczne o wyższym statusie, określane dawniej klasą próżniaczą, stanowią raczej klasę pracoholików. Ich narzekania na brak czasu są formą ostentacyjnej konsumpcji i popisywaniem się nowym bogactwem, jakim jest praca. Zjawisko pracoholizmu, nieznane wcześniej w szerszej skali społecznej, wykreowało modę na bycie zajętym, zapracowanym, zabieganym. Zarabiających stać na supersprzęt (do mierzenia czasu). Paradoksalnie nie mają jednak oni czasu, by go użyć. Czasu nie doświadczają, nie próbują, nie zaznają i nie czują. Oni tylko w czasie się orientują.

Transformacja struktur organizacyjnych i przemian w teorii modernizacji czasu spowodowała, że czas różnie nazywany (ponowoczesnym, postmodernistycznym czy poprzemysłowym) stał się czystą informacją. Wybiła nasza godzina, która jest mechaniczną daną. Życie w takim czasie jest ucieczką od tego, co istotne, w ruch i działanie, które jest tylko pozorne. Szybsze tempo związane jest z dostępem do różnych przywilejów. Natomiast warstwy z różnych powodów niepracujące, upośledzone i zmarginalizowane są czasem zatrzymane. Przepracowanych i niepracujących można podzielić na cierpiących z braku i nadmiaru czasu. Współczesne społeczeństwa żyją w dwóch różnych rytmach. W tym nieżywym, a wolnym problemem nie jest brak, lecz odwrotnie nadmiar czasu. Przyczynia się do tego kwestia skracania pracy i relatywnego wydłużania edukacji. A czas życia rośnie i rośnie. Rozwój cywilizacyjny pędzi z czasem (po)wolnym. Płatna praca zarobkowa daje i będzie dawała coraz mniej wolnego. Wolność staje się kurczącym lub nawet zanikającym wymiarem, w którym ustalana jest wielkość życia. Miejsce czasu wolnego, jako wartości cennej i poszukiwanej, zajmuje praca. Kiedy jej zabraknie, człowiek zmuszony jest do egzystowania w czasie (po)wolnym. Czy czas wolny, dominujący, przejmie funkcje czasu pracy? Czy wobec kryzysu pracy zdoła ustrukturyzować życie jednostek, nadając mu nowy sens? Czy będzie źródłem tożsamości i poczucia godności człowieka? Czy będzie czynnikiem integrującym? Kim jesteś człowieku(!) – co robisz człowieku(!), kiedy pracujesz i kiedy nie pracujesz? Przypisy: 1. 2. 3. 4. 5. 6.

St. Brzozowski, Gloryfikacja pracy: myśli z pism i o pismach, Krakowska Spółka Wydawnicza, Kraków 1920. T. Olewicz, Filozofia i teologia pracy, Rada Naukowa Wojewody Opolskiego, Wojewódzki Ośrodek Informacji Naukowej, Technicznej i Ekonomicznej, Opole 1989. J. Szewczyk, Filozofia pracy, Wydawnictwo literackie, Kraków 1971. J. Tischner, Etyka solidarności oraz Homo sovieticus, Znak, Kraków 2005. J. Tischner, Wobec wartości, W drodze, Poznań 2001. P. Wójcik, Marksowsko-engelsowska koncepcja dezalienacji pracy, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1978.

95


UW AG I O NO W OM OW IE PR AC OW NI CZ EJ

Jako młody człowiek zaznajamiający się powoli z polskim rynkiem zawodowym posiadam zdobyte na drodze empirii prawo do wypowiedzenia takiego oto truizmu: mam spory problem z pracą. Słowa te nie oznaczają jednak (a przynajmniej nie tylko) problemu wynikającego w sposób bezpośredni z nieciekawych perspektyw materialnych. Chodzi o pewien odległy i nieco abstrakcyjny aspekt przedstawionego zagadnienia, a mianowicie o jego wymiar językowy. Ten niepokój wynika z ugruntowanego przeświadczenia o tym, że sam dobór kodu komunikacyjnego potrafi w znaczący sposób kształtować relacje międzyludzkie. Przed podjęciem próby krytycznego spojrzenia na pracowniczą nowomowę należałoby najpierw spytać, czym miałaby ona być – samo sformułowanie bowiem tchnie już w niepokojący sposób duchem retorycznego blichtru. Obydwa jego człony składowe zadomowiły się na dobre w naszym języku, choć długość ich „stażu” należy uznać za zdecydowanie zróżnicowaną. Jak mam nadzieję za chwilę wykazać, w obydwu przypadkach codzienne zastosowanie tych dwóch słów rzadko chodzi w parze z ich jasno określonym rozumieniem, co w konsekwencji może doprowadzić do licznych nieporozumień. Nie jest bowiem tak, że mają one jedno raz na zawsze zdefiniowane znaczenie, i dlatego za każdym razem, gdy pojawiają się w dyskursie, zasadne wydaje się wyraźne zaznaczenie tego, w jaki sposób my sami pragniemy je zdefiniować. Termin „nowomowa” został oczywiście użyty po raz pierwszy przez George'a Orwella w jego Roku 1984 (choć, nieco na przekór tytułowi książki, użycie to dokonało się w roku 1949). Posiada więc rodowód stricte literacki: jest to rodzaj sztucznie wypreparowanego języka, nieustannie manipulowanego i przekształcanego, dzięki któremu totalitarny reżim prowadzony przez tajem-

96

Beniamin Bukowski

niczego Wielkiego Brata kształtuje umysłowość podległego mu społeczeństwa. Tak rozumiana nowomowa jest elementem aparatu przymusu i powinna być rozumiana jako rodzaj językowej opresji – tego rodzaju dyskursu, jaki narzucany jest siłą. Parafrazując słynne stwierdzenie o tym, że historię tworzą zwycięzcy, można zaryzykować domniemanie, że również mowę triumfatorzy narzucają przegranym. Intelektualna wyższość lub pragmatyzm języka decydują o jego skuteczności, języki słabsze są w toku walki o byt wypierane przez silniejsze. Ten, kto jest słyszalny, kto posiada głos – spisuje historię, ale również narzuca swoją wizję współczesności i świata. Posiada makiaweliczne w swej wymowie prawo do nazywania i definiowania, a także do tego, by pewne sfery rzeczywistości tabuizować, wyłączając je poza sferę języka. To, co nie może być nazwane, zostaje wyparte ze świadomości; ta głęboka intuicja towarzyszy człowiekowi od czasów najdawniejszych. Najdotkliwszym, niejasnym wspomnieniem naszej intelektualnej prehistorii jest opowieść o Adamie i Ewie, którzy tracą swą niewinność z chwilą zerwania owocu z Drzewa Poznania Dobra i Zła. Pierwsi rodzice nie mogli popełniać grzechu wtedy, gdy nie wiedzieli, czym grzech jest. Wiek XX jak żaden inny dokonywał próby osłabienia wszechwładności języka: słowo najpierw ukazało swą niedoskonałość poddane analizie filozofów, a następnie w sposób doświadczalny skompromitowało się w obliczu historii i polityki. Dzisiaj, dzięki olbrzymiej roli mediów, każdy w mniejszym lub większym stopniu zdaje sobie sprawę z zagrożeń, jakie wynikają z manipulacji językowych. Wszystko to jednak nie pozbawia języka jego prymarnej funkcji w kształtowaniu relacji społecznych. Dlatego właśnie możliwość tworzenia „nowomowy”, zwartej struktury niosącej z sobą określoną wizję świata, jest jednym z podstawowych narzędzi politycznych pozwala-


jących na skuteczną realizację takich lub innych celów. Jednocześnie jej kreatorzy (niestanowiący wszak zwartej grupy, lecz wywodzący się z rozmaitych środowisk i reprezentujących krańcowo różne ideologie, toczący swojego rodzaju walkę o nasze dusze, niczym Settembrini i Naphta w Czarodziejskiej górze Manna) muszą się uciekać do znacznie bardziej wyrafinowanych środków niż ich poprzednicy. W tym sensie nowomowa dnia powszedniego okazuje się bardziej wyrafinowana od tej, którą zaproponował Orwell – opiera się nie na przymusie, lecz na perswazji, jak postaram się wykazać w stosownym momencie. Czym jednak miałaby ona być w ścisłym ujęciu? Z terminem tym spotykamy się dziś przy rozmaitych okazjach, zjednał sobie bowiem niemałą popularność. Powraca w telewizji i w prasie, chętnie sięgają po niego publicyści i politycy. Istnieje też całkiem sporo prób przyswojenia terminu nowomowy dyskursowi akademickiemu, zwłaszcza temu lokującemu się na pograniczu nauk o języku, socjologii i nauk politycznych. Na gruncie polskim takiego projektu podjął się prof. Michał Głowiński. Proponowane przez niego zastosowanie jest o tyle specyficzne, że odnosi się do konkretnej sytuacji ustrojowej, mianowicie do rzeczywistości Polskiej Republiki ludowej. Tym niemniej warto przytoczyć tę klasyfikację, notując, które jej aspekty mogą być dla nas interesujące. Nowomowa według profesora Głowińskiego to quasi-język posiadający wszelkie elementy składowe prawdziwego języka: fonetykę, swoistą frazeologię, określone słownictwo, a nawet składnię i sposób konstrukcji wypowiedzi. Innym ważnym aspektem nowomowy miałaby być semantyczna polaryzacja – konstruowanie jasnych opozycji „my” i „oni”, budowanie silnego poczucia własnej tożsamości i wskazywanie na określonych wrogów. Ta manichejska wizja świata wydaje się jednak nieadekwatna do zjawisk, które będziemy poddawali interpretacji. Znacznie ciekawsza wydaje się zaproponowana przez profesora Głowińskiego typologia, znajdująca zastosowanie również w naszym przypadku. Nowomowę podzielił on na: perswazyjno-propagandową, biurokratyczną i kiczowo-ludyczną. Typ pierwszy niejako uprawomocnia działanie dwóch pozostałych, jego źródłem są oficjalne instytucje państwowe lub inne ośrodki masowego oddziaływania. W oczywisty sposób można zaklasyfiko-

wać tutaj działalność mediów, a także inicjatywy budowania języka podejmowane w obrębie propagandy państwowej i ponadpaństwowej (vide: dyrektywy Unii Europejskiej). Typ drugi znajduje zastosowanie w „trybikach” dnia codziennego: urzędach i korporacjach, jest więc praktyczną realizacją postulatów proponowanych w obrębie typu pierwszego. Można zaryzykować stwierdzenie, że ma on największą siłę oddziaływania, najszerzej wpływając na społeczeństwo. Staje się bowiem oficjalnym językiem przestrzeni publicznej, językiem agory. Typ ostatni został nazwany przez profesora Głowińskiego „kiczowo-ludycznym” – jest więc pewną zdeformowaną formą oficjalnej nowomowy przejętą przez mowę potoczną; takim jej zastosowaniem, które „trafiło pod strzechy”. Nieco inne ujęcie omawianej przez nas tematyki zaproponował francuski socjolog Alain Bihr. Jego analiza, naznaczona silnie wrażliwością socjalistyczną, wychodzi niejako od klasycznej, marksistowskiej maksymy głoszącej, że „myśli klasy panującej są myślami panującymi”. Za dwa główne wyznaczniki nowomowy badacz ten uznaje odwracanie znaczeń i zacieranie sensów. Pierwszy zabieg nie wymaga szczegółowej eksplikacji, w swej najbardziej jawnej formie opiera się na budowaniu jaskrawo tautologicznych zlepków słów (np. „wojna to pokój”). Natomiast drugi miałby polegać na takim użyciu określonych sformułowań, w których wyrażenia tracą swój pierwotny sens i zaczynają być w sposób niezauważalny przez odbiorcę nośnikiem jakiejś diametralnie innej idei. Bihr podaje tu przykład terminu „równych szans” – który miałby zakładać absolutną równość punktu wyjścia wszystkich jednostek w społeczeństwie, lecz w gruncie rzeczy oznacza jedynie teoretyczną równość wobec przepisów prawnych przy nierówności potencjału początkowego. My sami, niezależnie od obydwu badaczy, możemy się roboczo zgodzić na fakt, że nowomowa jest pewnym określonym, inwazyjnym projektem językowym, który zostaje dokonany na istniejącym uprzednio języku narodowym celem manipulacji jego użytkowników i zaszczepienia w nim takiej czy innej ideologii. Może obejmować pewną liczbę neologizmów i posługiwać się określonymi zabiegami retorycznymi, na przykład przedkładając niektóre struktury gramatyczne nad inne. Jednak

97


prymarnym narzędziem nowomowy będzie konstruowanie nowych jakościowo znaczeń, nośnych jako wyraz określonych treści. Mając już intuicyjną definicję nowomowy, powinniśmy jeszcze dla metodologicznej poprawności zastanowić się, jak rozumiemy pracę. Tutaj pojawi się znacznie więcej problemów. Jedyna ścisła definicja to ta, którą oferuje nam fizyka. W jej ujęciu praca jest to miara ilości energii przekazywanej pomiędzy układami fizycznymi w rozmaitych procesach fizycznych. Nic nie stoi na przeszkodzie, by odnieść to do pracy wykonywanej przez człowieka, jednak tutaj spektrum definiowanych zjawisk okaże się zbyt szerokie: obejmie całość świadomych i nieświadomych działań jednostki, jakie dokonują się w interakcji z otoczeniem i samym sobą: z jednej strony szereg zamierzonych czynności, z drugiej jednak tych o charakterze niezależnym od naszej woli – oddychanie, wymianę termiczną, pracę mózgu. Praca, która nas interesuje, jest jedynie pewną wąską, wyznaczoną na podstawie dodatkowych obostrzeń kategorią pracy w rozumieniu fizyki. Ekonomia klasyczna ujmuje ją jako jeden z czynników produkcji dóbr (towarów i usług) i jest ona w jej świetle miarą wysiłku włożonego przez człowieka w wyprodukowanie danego dobra. Takie rozumienie pracy zaproponowane przez liberalnych teoretyków dość szybko znalazło szerokie zastosowanie i uznanie, przebijając się do powszechnego dyskursu niejako „ponad podziałami” – akceptowane przez obie strony podziału na linii prawica – lewica. W Polsce jednym z pierwszych popularyzatorskich – a zarazem w znacznej mierze rażąco uproszczonych i naznaczonych ideologicznym piętnem – przykładów przyswojenia klasycznej definicji pracy była rozprawka tragicznego marksisty-samobójcy, Szymona Diksztjana, zatytułowana Kto z czego żyje. A jednak, mimo swej funkcjonalności, ten pozornie wygodny schemat daje dość mętną odpowiedź na to, co jest, a co nie jest pracą. Tym, co warto jedynie zasygnalizować, jest niejasny status pracy intelektualnej i jej oceny, a także rozróżnienie w warstwie wytwórczej pomiędzy „towarem i usługą” z jednej strony a tą kategorią obiektów i świadczeń, które nie znajdą się w takiej kategorii.

98

Widzimy stąd dosyć jasno, że coś może zostać uznane za pracę w zależności od uznania bądź braku uznania ze strony społeczeństwa, co z kolei jest w przemożny sposób warunkowane poglądami i prądami myślowymi epokami, a co za tym idzie – językiem. Nie uciekając się do Heglowskiej dialektyki dziejów, można zauważyć, że w określonych punktach i ośrodkach historycznych język rozmaicie kształtował podejście do pracy, choć samo to słowo istniało w większości rozwiniętych cywilizacji. I tak dla przykładu starożytni Hellenowie epoki archaicznej przedkładali właściwą dla warstwy arystokratycznej aktywność w dziedzinie sztuki, sportu i rzemiosła wojennego nad wytwórstwo i hańbiącą pracę fizyczną. To sfera piękna i dobra, kalokagatii, rozwijanych na podstawie indywidualnego męstwa (arete) stanowiła ideał, który należało pielęgnować i rozwijać w ramach stymulującej rywalizacji (agon). W Grecji klasycznej punkt ciężkości przesunął się ku działalności politycznej, chociaż ta nigdy nie była ujmowana w kategoriach pracy. Jednocześnie źródłem dobrobytu i rozwoju państwowości greckiej stały się takie formy aktywności jak wytwórstwo i handel. Niezależnie od tego najcięższe zawody, zarezerwowane często dla niewolników – jak na przykład praca w kopalniach – stanowiły rodzaj naznaczającego piętna. Zajmowali się nimi ci, którzy czy to przez popadnięcie w długi, czy przez pochodzenie nie mogli aspirować do miana wolnych Greków – w ujęciu archaicznym stając się ludźmi brzydkimi i szpetnymi, kakoi kai pomeroi. Jednak tak starożytna Grecja (vide: Prace i dnie Hezjoda), jak Rzym (O gospodarstwie Katona Starszego) apologizowały uprawę ziemi i żmudną pracy na roli jako źródło wyżywienia i utrzymania. Starożytność wypracowała swoisty, odrębny wzór moralny dla osób zajmujących się tą profesją. Rozmaity stosunek do pracy kolejnych epok w sposób analogiczny znajdował odzwierciedlenie w języku. Na gruncie europejskim nie bez wpływu chrześcijaństwa, zgodnie z wezwaniem z listu do Tesaloniczan: „Kto nie chce pracować, ten też niech nie je!” (2 Tes 3, 10). Obraz niebieskiego ptaka, oddanego wierze człowieka nietroszczącego się o dobra materialne, konkuruje w tekstach biblijnych z wezwaniem do samodoskonalenia i wypełniania swoich obowiązków. Ta druga, rygorystyczna koncepcja znalazła swój


wyraz przede wszystkim w postulacie reformacji ra” łączyła się z ogólnym przei w tym, co nazywamy dziś protestanckim etosem świadczeniem o dobrobycie pracy – leżącym u podłoża dobrobytu material- osiąganym przez indywidualny nego Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczo- wysiłek, przyczyniającym się do nych. Wtedy też, bodaj po raz pierwszy w historii ogólnego prosperity. Za pomocą społecznej i jeszcze przed teoretycznymi próba- tych pojęć dyskurs liberalny maskował więc ukrymi opracowań teorii ekonomicznych, pojawiło te formy bezpośredniego i pośredniego wyzysku, się autoteliczne rozumienie pracy, postrzeganej chwaląc pracę, lecz chwaląc ją przede wszystkim nie jako środek do zaspokojenia określonych jako środek do osiągnięcia określonego celu – potrzeb, ale jako nadrzędny cel funkcjonującej pomyślności, poprzez maksymalizację potenw społeczeństwie jednostki, która dzięki wyko- cjału przyjemności czerpanej z konsumpcyjnego nywaniu swoich obowiązków pomnaża dobrobyt świata. Takie cele w naturalny sposób dzielą sposwój i wspólnoty, podejmując nieustanne próby łeczeństwo: nie tylko poprzez wykluczenie osób samodoskonalenia. Dalszych koncepcji – wraz z marginesu społecznego, dla których polityka z rzutującymi wciąż na współczesnym dyskur- równych szans jest jedynie frazesem, ale także sie teoriami Milla i stanowiących odpowiedź przez rozdział pomiędzy jednostki akceptujące na ukształtowany przez nie ład hasłami pro- tak zdefiniowane priorytety i te, które wyznają letariackimi – nie ma potrzeby w tym miejscu inny system wartości. Trzeba zaznaczyć, że obystreszczać, wydaje się bowiem, że są one zbyt dwie te grupy posiadają równorzędne i trudne do dobrze znane Czytelnikowi. Warto może jedynie ocenienia racje: zarówno konsumpcyjny hedoniwspomnieć o najnowszej, przywodzącej na myśl sta, jak i buntownik łaknący wyższych wartości dawne utopie (i antyutopie) inicjatywie społecz- mają prawo do określonych argumentów i ponej, którą w ramach referendum chcą forsować glądów. Dyskurs liberalny kończy się jednak tam, obywatele Szwajcarii: postulują oni mianowicie, by przy wysokim r, poziomie mechanizacji produkcji Człowiek służy jedynie produkcji dób w ich kraju każdy obywatel otrzyowi – które z kolei mają służyć człowiek mywał wysoką miesięczną płacę ma proces produkcyjny zapętla się i nie niezależnie od tego, czy jest w dae nej chwili zatrudniony, czy nie. końca, zaś jednostka staje się jedyni nie. Ten mało realny projekt zakłada trybikiem w jego złowrogiej machi oddzielenie pracy i płacy raz na zawsze. W toku naszych rozważań pozostaje mieć nadzieję, że zasadnicza myśl towarzysząca przedstawionemu gdzie kończy się prosperity. Każdorazowo kryzys tu radykalnie uproszczonemu przekrojowi jest ekonomiczny staje się akumulatorem tendencji dostatecznie jasna: język, w którym mówi się radykalnych. Próbą przezwyciężenia tych probleo pracy, w znacznym stopniu kreuje ją samą: jej mów stało się opracowanie dyskursu neoliberalocenę i rolę społeczną, jej zakres i deklarowany nego. Choć wiele z jego założeń ideologicznych cel, a także pozycję i sytuację pracownika. pozostaje wiernych tradycyjnym koncepcjom liberalnym, zmienił się przede wszystkim język. Dyskurs liberalny był jednym z pierwszych, któ- W jego obrębie szczególną popularność zyskały rego głosiciele nie narzucali swojej ideologii pojęcia konstruowane zgodnie z Arystotelesowz bezpośrednim użyciem siły – a przynajmniej skimi zasadami formułowania definicji. O ile nie w tej skali, z jaką mamy do czynienia w przy- u Arystotelesa każde wyrażenie (definiendum) padku odmiennych systemów gospodarczych. należało tłumaczyć, opierając się na rodzaju Dlatego w większym od nich stopniu musiał się nadrzędnym, do którego ono należy (genus proxiodwoływać do manipulacji. Co za tym idzie, wy- mum), i różnicy gatunkowej (differentia specifica), tworzył cały szereg haseł, wokół których starał o tyle w przypadku interesującej nas nowomowy się organizować przestrzeń publiczną: klasyczna wykorzystywane są jedynie te dwa człony. Gdy historia kariery typu „od pucybuta do milione- chodzi o formę gramatyczną, jest to najczęściej

99


rzeczownik w mianowniku połączony z przydawką. Dla przykładu: słynna Arystotelesowska definicja brzmi: „człowiek (definiendum) jest to istota (genus proximum) rozumna (differentia specifica)”. Gdyby termin zastosowany przez Stagirytę miał znaleźć zastosowanie jako jedno z haseł używanych w różnego rodzaju innowacyjnych programach Unii Europejskiej1, nazywałby się on po prostu „Istota rozumna” (lub, co bardziej prawdopodobne, „Istota ludzka 2.0”). Zastosowanie takiej właśnie konstrukcji pozwala na rozmywanie znaczeń, o jakim pisał Bihr. Skoro bowiem slogan przybiera już formę właściwą dla definicji, trudno jest o jego dalsze definiowanie. Użyty w nim rzeczownik ma z założenia być pojęciem zrozumiałym dla każdego odbiorcy, natomiast przydawka „jedynie” je dookreśla – w rzeczywistości radykalnie zmieniając jego pierwotny, właściwy sens. Przykłady można mnożyć tu bez końca, warto natomiast wymienić choćby kilka: „centrum innowacji”, „szkolenie kompetencyjne”, „dyrektywa unijna”, „nowoczesna nauka”, „norma unijna”. Jednak szczególnie niebezpieczne wydają się dwa z nich: „zasoby ludzkie” i „kapitał ludzki”. Już samo ich brzmienie nasuwa najbardziej przerażające skojarzenia – w języku polskim ich pole semantyczne powinno niepokoić jeszcze bardziej niż w pierwotnej dla nich angielszczyźnie. O ile bowiem w języku angielskim mamy rozróżnienie na to, co ludzkie – przynależne człowiekowi (human) i ludzkie – humanitarne (humane), o tyle w przypadku naszej mowy oba terminy zlewają się w jedno. Podstawowym problemem w przypadku dwóch przywołanych frazesów jest proces reifikacji, jakiemu ulega człowiek, czy też szerzej – fetyszyzmu, o którym pisał Marks: następuje odwrócenie porządku pomiędzy ludźmi i przedmiotami, w których nawzajem przejmują oni swoje role. Kazus „zasobów ludzkich” jest tutaj znacznie bardziej radykalny, ale dzięki temu również bardziej ewidentny i łatwiejszy do rozpracowania. Zasoby ludzkie (human resources) to nic innego jak odmienne określenie siły roboczej. Jeżeli zastanowimy się nad polem semantycznym słowa „zasoby”, a więc urządzimy coś na kształt intelektualnej Familiady, pierwszymi konotacjami będą „eksploatacja” i „wykorzystywanie”. Oprócz oczywistych obiekcji na gruncie etycz-

100

nym pojawią się tu wątpliwości natury logicznej: jeżeli zasoby zwykliśmy dzielić na odnawialne i nieodnawialne, do której z tych dwóch kategorii zakwalifikować człowieka? Wprawdzie posiada on zdolność reprodukcji, nie mamy jednak żadnej pewności co do tego, że ponawiany zasób będzie posiadał te same właściwości co jego poprzednik – wbrew temu, co głosili od stuleci zwolennicy eugeniki, nie jest wszak tak, że jeden Beethoven z konieczności zrodzi następnego Beethovena. Termin „kapitał ludzki” jest znacznie bardziej niebezpieczny, a to dlatego, że bardziej złożony i stwarzający na pierwszy rzut oka nieco niewinniejsze wrażenie. Tradycyjna teoria ekonomiczna wymienia kapitał jako jeden z czterech (lub trzech) środków produkcji: obok ziemi, pracy, a czasem wiedzy i inteligencji. Kapitał to te dobra, które służą do produkcji innych dóbr, można więc powiedzieć – dobra „pośrednie”, ułatwiające lub w ogóle umożliwiające wykonanie określonej pracy. Pierwotnie rozumiano pod tym pojęciem jedynie tak zwany „kapitał maszynowy” – a więc wszelkiego rodzaju urządzenia pozwalające na usprawnienie procesu produkcyjnego. Czym jednak miałby być kapitał ludzki? Wyciągając proste wnioski językowe z przytoczonej przed chwilą definicji, człowiek byłby dobrem służącym do produkcji innych dóbr. Od razu nasuwa się pytanie – służącym komu? Dla odpolitycznienia wywodu stwierdźmy jedynie: drugiemu człowiekowi. Jak każde inne dobro, podlega w tym procesie wymianie i zużyciu, a co najważniejsze – jego istnienie ma całkiem określoną, wymierną wartość. Autoteliczność pracy realizuje się tu w najpełniejszym wymiarze, dochodzi do absurdalnego spiętrzenia porządków, w którym granica między podmiotem i przedmiotem zostaje zatarta. Człowiek służy jedynie produkcji dóbr, które z kolei mają służyć człowiekowi – proces produkcyjny zapętla się i nie ma końca, zaś jednostka staje się jedynie trybikiem w jego złowrogiej machinie. Upiorność koncepcji neoliberalnej, w porównaniu z klasyczną liberalną, polega na jawności jej założeń. Ten rodzaj nowomowy nie łudzi swoich odbiorców jakimś rodzajem celu, do którego miałoby się dążyć przez pracę – wszystkie jego mechanizmy są niejako obnażone i wyeksplikowane wprost. Zasady te przywodzą na myśl nie tylko radykalny pragmatyzm, ale również materializm w jego najbardziej prymitywnej postaci.


Sfera aksjologii zostaje odrzucona, a jednak nie można odmówić temu gestowi uczciwości, jasnego naświetlenia reguł rządzących takim językiem. Wszystkie jego przesłanki są podane użytkownikowi języka niczym na tacy. Szpitale stają się miejscami naprawy zepsutych dóbr, cmentarze – punktem ich utylizacji, a łoża – miejscem pomnażania kapitału. W ten sposób dochodzi się w ślepą uliczkę, w której krytyka niesprawiedliwego podziału kapitału nie ma najmniejszego sensu, ponieważ kapitał nie służy niczemu innemu niż samemu sobie. Wbrew samej konstrukcji sloganu, jakim jest „kapitał ludzki”, następuje odwrócenie znaczeń: to kapitał przyjmuje w rzeczywistości rolę genus proximum, „ludzki” zaś to differentia specifica – człowiek jest jedynie odmianą kapitału. Nie można powiedzieć, by samo obnażenie tych zabiegów językowych pozwoliło na ich skompromitowanie, bowiem – jak starałem się przed chwilą wykazać – już ich twórcy w akcie odrażającej szczerości wprost przyznali się do natury proponowanej przez siebie wizji świata. Pozostaje raczej refleksja nad tym, dlaczego ta nieopresywna, „słaba” nowomowa jest bezkrytycznie i nieraz wyjątkowo chętnie przyjmowana przez społeczeństwo. „Kapitał ludzki” to wyrażenie, które pojawia się dzisiaj na niezliczonej ilości gadżetów produkowanych przez każdą firmę, rozdawanych przy okazji szkoleń i konferencji naukowych. Niemal każdy z nas posiada w domu choć jeden taki kubek lub długopis. Problem można umiejscowić na dwóch zasadniczych płaszczyznach. Po pierwsze, dochodzi tutaj do przesunięcia ośrodka opresji z instytucji państwowych na struktury korporacyjne. Państwo, stojące nominalnie na straży wolności słowa, formułuje pewne postulaty języka normatywnego w formie dyrektyw, pozwalając jednocześnie na otwarty dyskurs. Dyskurs ten jest następnie przejmowany przez pracodawców, ponieważ odpowiada ich rzeczywistym interesom. Posiadają oni zarówno możliwości prawne, jak i odpowiednie środki, by taki rodzaj nowomowy narzucić swoim pracownikom. Drugi aspekt to presja środowiskowa i ekonomiczna. Osoba chcąca zarobić na swoje utrzymanie zostanie zmuszona do przyjęcia takiego lub innego stanowiska, zaś to wiąże się z podporządkowaniem polityce firmy. Jest to rodzaj cyrografu podpisanego za cenę zabezpieczenia socjalnego,

a przebywając w zespole, jednostka odczuwa silną presję wymuszającą na niej zgodę na terminologię stosowaną w dyskursie korporacyjnym. W końcu zaś, poza tymi dwoma aspektami, można jeszcze mówić o określonej postawie wobec życia przyjmowanej w bardziej lub mniej świadomy sposób – postawie, w której zapewnienie sobie komfortowych warunków egzystencji jest jedynym celem. Na taki pogląd można się jedynie zgodzić lub nie, jednak jego siła i bezpośrednie wyeksplikowanie w ostatnich czasach znajduje odzwierciedlenie w rozmaitych sferach języka, nie tylko tych związanych bezpośrednio z ekonomią: nie na darmo światowe wytyczne z zakresu zdrowia zalecają wyeliminowanie takich pojęć jak „choroba” lub „leczenie” i wstawienie na ich miejsce relatywizujących sformułowań „zaburzony komfort życia” i „poprawa komfortu życia”. Jak więc skutecznie przeciwstawić się tej pracowniczej nowomowie? Jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się wypracowanie odmiennego, spójnego języka, w którym dałoby się w sposób całościowy opisać obecną rzeczywistość i istniejące w niej relacje. Język taki ze swojej konieczności zastępowałby dyskurs neoliberalny inną wizją świata, naznaczoną w nieuchronny sposób piętnem bardziej lub mniej wyrazistej ideologii. A jednak tego typu próba wydaje się konieczna. Im bardziej analityczny i zdystansowany będzie taki opis zjawisk, tym większą ma szansę powodzenia. Poza hermetycznym ujęciem badaczy niebagatelną rolę może odgrywać tutaj literatura, której moc drzemie chociażby w jej indywidualistycznej, zsubiektywizowanej perspektywie. O jałowości dzisiejszej „pracy”, w której brak działania maskowany jest przez zabiegi czysto językowe, w niezrównanie demaskatorski sposób pisał Thomas Bernhard w Wymazywaniu: Przytłaczająca większość ludzi, zwłaszcza w Europie środkowej, udaje, że pracuje, gra nieustannie, tylko pozorując pracę, i aż do podeszłego wieku doskonali ową odgrywaną pracę, która z prawdziwą ma równie mało wspólnego, co prawdziwe i rzeczywiste przedstawienie z prawdziwym i rzeczywistym życiem. Ponieważ jednak ludzie zawsze wolą oglądać życie jako spektakl, a nie jako samo życie, które ostatecznie wydaje im się nazbyt mozolne, beznamiętne i bezwstydnie upokarzające, wolą grać niż żyć, wolą grać niż pracować. (...) lud dawno wpadł na to, że pozorowana po aktorsku

101


praca jest bardziej dochodowa niż faktycznie wykonywana, chociaż bynajmniej nie zdrowsza.

Wypadnie mi zaś zakończyć jeszcze jednym cytatem, tym razem z Biesów Dostojewskiego. W powieści tej pojawia się wyjątkowo tajemnicza wizja utopii społecznej zaprezentowana przez jednego z drugoplanowych bohaterów, Szygalewa. Pewne światło na treść tej koncepcji rzuca dopiero Szygalelowski dzienniczek, o którym wspomina się w jednej z rozmów: Tam, u niego w kajecie, jest sama prawda. U niego każdy członek społeczeństwa pilnuje drugiego i ma obowiązek denuncjować go. Każdy należy do wszystkich, wszyscy do każdego. Wszyscy są niewolnikami równymi w niewolnictwie. Zaczyna się od zniżenia poziomu wykształcenia, wiedzy, talentów. Wysoki poziom wiedzy i talentu dobry jest tylko dla uzdolnionych. Nie trzeba ludzi uzdolnionych! Bardziej uzdolnieni zawsze zdobywali władzę i stawali się tyranami. (…) Tam, w dziele Szygalewa, wypędza się ich i skazuje na śmierć. (…) Oto jest szygalewszczyzna! Niewolnicy muszą być równi! Nie było nigdy ani wolności, ani równości bez despotyzmu, lecz w stadzie musi być równość. I to jest szygalewszczyzna!

Mimo że od powstania książki mija przeszło sto lat, koncepcja, w której każdy jest niewolnikiem każdego, wydaje się przerażająco aktualna. Uwagę na ten fakt zwrócił w swoim błyskotliwym eseju, a także w niewystawionej i niewydanej jeszcze sztuce teatralnej Wojciech Engelking. Wizje Bernharda i Dostojewskiego stanowią dla

102

tych rozważań idealną puentę, ukazując, w jak znacznym stopniu źródła niesprawiedliwości kształtują się w języku. W przypadku współczesnej nowomowy zagrożenie przybiera formę bardziej diabelską niż w przedstawionym przez Orwella w Roku 1984 państwie totalitarnym. Diabolos, fałszywy doradca, zwodzi ludzi nie przez kłamstwo, a przez przedstawienie pewnej konkretnej i sugestywnej wizji rzeczywistości. Swoista szatańskość dyskursu neoliberalnego tkwi więc w fakcie, że sam obnaża swoje mechanizmy, po czym sprawia, że ludzie przyjmują go w sposób dobrowolny. Przypisy: 1

Każdy program Unii Europejskiej musi być ze swojej natury „innowacyjny”.

W opracowywaniu tekstu korzystałem z następujących pozycji: T. Bernhard, Wymazywanie, przeł. S. lisiecka, Warszawa 2010. A. Bihr, Nowomowa neoliberalna, przeł. A. łukomska, Warszawa 2008. W. Engelking, Pytanie (dla?) Cyklopa. Granice wolności w pismach Alexisa de Tocqueville’a i Fiodora, http://www.academia. edu/3222552/Pytanie_dla_Cyklopa._Granice_wolnosci_w_pismach_Alexisa_de_Tocquevillea_i_fiodora_Dostojewskiego (dostęp: 11.11.2013). M. Głowiński, Nowomowa i ciągi dalsze: Szkice dawne i nowe, Kraków 2009. M. Głowiński, Mowa w stanie oblężenia 1982–1985, Warszawa 1996. J. Młot, Kto z czego żyje, Warszawa 1952. A. Muszyński, W korpo trudno o balans, „Tygodnik Powszechny” 2013, nr 43.

Tomasz Bohajedyn, Zawsze ktoś jest wyżej


IN NO W AC YJ NO ść JA KO fE TY SZ

Czym jest obecnie innowacyjność? Jakie miejsce zajmuje w procesie ekonomicznym? Czy może ona stanowić emancypacyjny potencjał? Innowacyjność to termin zawłaszczony obecnie przez ekonomistów i specjalistów od rynku pracy. Można, jak sądzę bez popełniania nadużycia, powiedzieć, iż innowacyjność to centralne pojęcie, wokół którego są budowane strategie ekonomii. Innowacyjność to także istotny punkt zainteresowania ekspertów zajmujących się rynkiem pracy. Pojęcie to wyznacza nie tylko zasadniczy kierunek rozwoju, ale równocześnie stanowi najważniejszą wartość. Czym jednak w istocie jest owa innowacyjność i jaką faktycznie pełni funkcję w ramach ekonomii? Współcześnie chętnie mówi się o innowacyjności jako o podstawowej cesze rozwoju gospodarczego, to ją uznaje się za podstawowy mechanizm pozwalający na ekspansję gospodarczą. Warto zwrócić uwagę na drobne przesunięcie, jakie dokonało się w ciągu nie tak odległego czasu. Do tej pory zazwyczaj wzrost wydajności stanowił podstawowy mechanizm rozwoju, w połowie XX wieku innowacyjność zdeklasowała wydajność. Czy innowacyjność to nowy wynalazek? Zdaje się, że nie, wystarczy sięgnąć do klasyka filozofii, by się przekonać, iż innowacyjność jest inherentną cechą kapitalizmu. W Rękopisach ekonomiczno-filozoficznych1 Marks przekonuje nas przecież, że istotą współczesnego mu kapitalizmu jest ustawiczne kreowanie potrzeb i pragnień. Z tej perspektywy nieskrępowana inwencyjność w kwestii produkowania pragnień i sposobów zaspokojenia tychże stanowi jeden z najważniejszych mechanizmów rynkowych. Innowacyjność można chyba uznać za integralny element wolnego rynku. Nawet jednak jeśli zgodzimy się z Marksem, iż owa wytwórczość stanowi ukryty mechanizm klasycznego kapitalizmu, to jak wytłumaczyć fakt,

Urszula Zbrzeźniak

iż owa innowacyjność stała się zupełnie jawnym elementem jego współczesnej formy?2 Wraz z przemianą społeczeństwa przemysłowego w postindustrialne innowacyjność staje się podstawowym celem i jednocześnie podstawową dyspozycją umożliwiającą odniesienie powodzenia. Wynalazczość, zdolność do formułowania nietrywialnych pomysłów okazuje się najbardziej pożądaną umiejętnością. Co prawda, można polemizować z ogólnie sformułowaną tezą, że we współczesnych społeczeństwach produkcja radykalnie zmieniła swój charakter. Niewątpliwie obserwujemy rozrost sfery usług, ale trudno byłoby twierdzić, iż dzieje się to kosztem produkcji przemysłowej. Wydaje się jednak, że produkcja przedmiotów coraz bardziej zbliża się do sfery usług w tym sensie, iż także ona została poddana reżimowi innowacyjności wymuszającemu swoistą proliferację przedmiotów oraz ich coraz to bardziej zaawansowanych wersji. Ten przymus wytwarzania nowych rzeczy przybiera wręcz obłąkańczy charakter, ponieważ staje się czymś autotelicznym i dawno już utracił swoje praktyczne uzasadnienie. Unifikację sfery wytwarzania i jawną dominację jedynej zasady organizującej wszelkie procesy produkcyjne uznać można za probierz zmiany i argument na rzecz tezy, iż obecnie funkcjonujemy w nieco innym modelu kapitalizmu niż kapitalizm przemysłowy. Na pozór to obecne uznanie dla innowacyjności, nadanie należnej jej rangi, nie wydaje się niczym złowrogim. Postaram się jednak pokazać, że najbardziej dotkliwym zjawiskiem w otaczającym nas świecie jest właśnie to, iż innowacyjność została uczyniona fetyszem, co prowadzi do zniekształcenia kreatywności, którą uznać można za wyznacznik ludzkiego sposobu bycia3. Odróżniając innowacyjność od kreatywności, podążam szlakiem przetartym dawno temu przez Jeana-françois lyotarda. W Kondycji

103


ponowoczesnej pisze on, że innowacyjność „jest sterowana, a w każdym razie wykorzystywana przez system w celu zwiększenia skuteczności”4. Sam lyotard przeciwstawia, choć nie bez pewnych zastrzeżeń, innowacyjność czemuś, co nazywa paralogią, czyli inną strategią badania naukowego. Ja chciałabym przeciwstawić innowacyjność innej formie wytwarzania, a mianowicie kreatywności, ale jednocześnie chciałabym zachować zaproponowane przez francuskiego myśliciela rozumienie innowacyjności jako podstawowego elementu systemu wytwarzania (wiedzy, dóbr materialnych) zmierzającego do zwiększenia swojej skuteczności. Innowacyjność zdefiniowaną jako „kreatywność na usługach rynku” można uznać za nową formę alienacji. Co więcej, można przypuszczać, iż owa ponowoczesna alienacja jeszcze skuteczniej wyobcowuje człowieka od jego istoty niż praca najemna, o której pisał Marks. Od razu zastrzegam, iż powyższe zdanie nie stanowi wyznania wiary w istnienie substancjalnie pojmowanej natury ludzkiej. Wraz z poststrukturalizmem uznaję, że człowiek stanowi „puste miejsce” kształtowane przez szereg determinant o charakterze kulturowym, ekonomicznym etc. Znaczenie kreatywności, czyli zdolności do przekształcania swojego środowiska i również – a może przede wszystkim – samego siebie, możliwość nieustannego przekraczania samego siebie, wzrasta wraz z uznaniem podmiotu za ową pustą przestrzeń. Tym samym wszelkie czynniki powodujące, iż swobodny (do pewnego stopnia) proces modyfikacji siebie i otaczającego świata zostaje zablokowany lub zdominowany przez określony model, muszą się jawić jako szczególnie destrukcyjne. Uznanie zdolności do wytwarzania czegoś, a także do wytwarzania samego siebie, ma odległą historię. Wśród zwolenników tego typu myślenia o człowieku odnajdziemy nie tylko Marksa wraz z jego relacyjnym spojrzeniem na „naturę” ludzką, ale również Hannah Arendt uznającą zdolność do zapoczątkowywania czegoś nowego za fundament bycia człowiekiem5. Wskazanie na aspekt samowytwarzania to stały wątek obecny w twórczości filozofów, którym zdecydowanie nie po drodze z myślą Arendt, czyli u „klasyków” poststrukturalizmu, takich jak choćby Gilles De-

104

leuze czy Michel foucault. U tego ostatniego niezwykłej ostrości nabiera napięcie pomiędzy ujmowaniem zdeterminowanego charakteru ludzkiej egzystencji a przypisywaniem jednostce zdolności przekraczania uwarunkowań i tym samym dokonania autotransformacji. W myśli foucaulta najpełniej manifestuje się także etyczna stawka owej zdolności. Wątek wytwórczości wyznaczającej ludzki sposób funkcjonowania powraca również – wzbogacony o refleksję nad późną formą kapitalizmu – u pogrobowców Marksa, czyli Antonia Negriego i Michaela Hardta, którzy definiują wielość (rzeszę) – faktyczny podmiot polityczny i prawdopodobny podmiot emancypacji – za pomocą kategorii możności wytwarzania, produkowania6. Z tego pobieżnego przeglądu możemy wnosić, iż kategoria kreacji dla wielu filozofów była i jest zasadnicza w określaniu człowieka oraz wskazywaniu ewentualnych etycznych bądź politycznych celów. Kreatywność podmiotu utożsamiona jest zazwyczaj z jego autonomią, rozumianą jako stałe zadanie i coś, co właśnie w i poprzez proces wytwarzania manifestuje się oraz potwierdza. łatwo zrozumieć, że przy takich założeniach uczynionych odnośnie do „natury” ludzkiej współczesny świat wymiany i produkcji żądający od jednostek coraz większej innowacyjności może zostać uznany za szczególnie złośliwą i niebezpieczną formę alienacji. Domaganie się od uczestników wymiany już nie tylko coraz to większej wydajności – w wąskim sensie zwiększania liczby wytwarzanych przedmiotów, lecz również zawłaszczenie zdolności wymyślania nowych rzeczy i uczynienie z niej podstawowego kryterium oceny przydatności, wydaje się czymś daleko bardziej okaleczającym jednostki niż prosty wyzysk fizyczny, który sprowadzał podległą mu jednostkę do stanu zwierzęcego. Warto zapytać zatem, czy obecnie można traktować ową zdolność do samotransformacji jako potencjalne źródło działań emancypacyjnych. Negri, lyotard, a do pewnego stopnia foucault uznają, że nie ma żadnych poważniejszych przeszkód, by kreatywność stała się skutecznym czynnikiem zakłócającym panujący porządek. Zdolność do oporu – bo taką funkcję pełni w istocie owa kreatywność – zostaje wpisana zarówno


przez foucaulta, jak i Negriego w ontologię społeczną. foucault uznaje wolność czy też opór za nieusuwalny element wszelkich relacji7, zaś Negri „ontologizuje” kreatywność poprzez uznanie jej za konstytutywny wymiar „rzeszy”. Najbardziej dyskusyjnym elementem typu myślenia pojawiającego się u Negriego czy lyotarda jest optymizm przebijający z ich dzieł, optymizm dotyczący możliwości transformacji obecnego porządku. U lyotarda nadzieja na przełamanie hegemonii systemu kierującego się maksymą skuteczności wypływa ze struktury owego porządku. Dostrzega on, iż preferowane przez ten system warunki mogą się stać doskonałym narzędziem walki z nim czy też jego demontażu8. Poza tym lyotard – przynajmniej takie wrażenie pozostawia Kondycja ponowoczesna – nie docenia mocy zawłaszczania rzeczywistości, jaką niesie z sobą wymóg skuteczności systemu. Negri z kolei – ten aspekt jego myśli wzbudzać może uzasadnione zastrzeżenia – wprowadza kontrowersyjną relację następstwa wiążącą rzeszę z Imperium. Zakłada on, że wytwórcza moc konstytuująca rzeszę jest czymś pierwotnym, natomiast wszelkie działania zmierzające do ukierunkowania, zawłaszczenia tego potencjału, są działaniami wtórnymi, swoistą reakcją na aktywność rzeszy. Dzięki temu sprytnemu manewrowi Negri zapewnia sobie czysty, emancypacyjny potencjał, jednak ceną za ten zabieg jest pominięcie złożonej relacji łączącej każdy porządek i tych, którzy mu podlegają. Istnienie tej złożonej zależności mocno akcentował foucault, sam Negri zdaje się ją dostrzegać, ale w momentach, gdy pisze o projektach emancypacyjnych, zupełnie o niej zapomina. O emancypacyjnym potencjale pracy przekonani są nie tylko myśliciele pokroju Negriego. Podobne postulaty zgłaszał również Andre Gorz – jeden z najważniejszych obrońców tezy głoszącej nadejście „kapitalizmu poznawczego”, a także jeden z najbardziej przenikliwych interpretatorów współczesności. Dostrzegał on, iż jedynie poprzez globalną przemianę instytucji, prawa, systemu produkcji i wymiany dóbr pracy przywrócić można jej właściwy, tj. budujący charakter. Co ciekawe, „uwolnienia pracy”9 domagał się również Husson, który raczej sytuuje się w opo-

zycji do Gorza w kwestiach podstawowych10. Twierdzi on, że należy uwolnić pracę. Co może znaczyć owo wezwanie? Prawdopodobnie intencje, jakie kryją się w nim, nie są aż tak odległe od nadziei, które wyrażał również Gorz. Wydaje się, że i Gorz, i Husson są przekonani, iż jedynie globalna zmiana ram instytucjonalno-prawnych może w rezultacie uczynić pracę nie tylko źródłem utrzymania, ale przede wszystkim źródłem satysfakcji. Widać zatem, iż dawna Marksowska tęsknota za porządkiem społecznym, w którym praca utraci swój alienacyjny charakter, pozostaje nadal jednym z najbardziej trwałych widm Marksa. Przypisy 1 2

3

4 5 6 7

8

9 10

K, Marks, Znaczenie potrzeb człowieka w ustroju własności prywatnej, w: Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne z 1844 r. Dodam od razu, iż kategoria innowacyjności określa nie tylko wąsko rozumianą sferę ekonomii, ale jej wpływ zaznacza się na coraz większym obszarze działalności ludzkiej. Kategorie ekonomiczne zaczynają organizować wszelkie sfery ludzkiej aktywności, uznawane są bowiem za uniwersalny mechanizm profilaktyczny lub naprawczy. Można – jak sądzę – stwierdzić, iż ekonomia zaczęła pełnić funkcję ortopedii ogólnej. Michel Husson twierdzi, że w pracy zawsze obecne są oba elementy: alienacyjny i twórczy. W związku z tym pojawia się pytanie, czy można – przyjmując punkt widzenia tego autora – mówić o ideale pracy niewiążącej się z jakąś formą alienacji. Moim celem nie jest rozstrzyganie w tym miejscu sensowności stanowiska Hussona i jego relacji do tradycji marksistowskiej. Wspominam o nim ze względu na wyjątkowość jego propozycji wśród krytyków współczesnej ekonomii. O dwoistej naturze pracy Husson pisze w jednym ze swoich artykułów. Zob. M. Husson, Koniec pracy i powszechny dochód?, „le monde diplomatique”, (9) 2006. J-f. lyotard, Kondycja ponowoczesna, przeł. M. Kowalska, Warszawa 1997, s. 164. H. Arendt, Kondycja ludzka, przeł. A. łagodzka, Warszawa 2000, s. 13. M. Hardt, A. Negri, Imperium, przeł. S. ślusarski, A. Kołbaniuk, Warszawa 2005, s. 414–416. Rozumiem, że to zrównanie wolności z oporem może się wydawać kontrowersyjne i sprzeczne z potocznym rozumieniem tych terminów, ale taka właśnie idea jest charakterystyczna dla myśli foucaulta. Co ciekawe, dla lyotarda podstawowym warunkiem umożliwiającym podjęcie kontrdziałań względem dominującego porządku jest preferowana przez sam ten porządek czasowość i elastyczność wszelkich relacji. Wspominam o tym, ponieważ to, co w oczach lyotarda stanowiło wielką szansę, obecnie stało się przekleństwem, którego doświadcza większość pracowników zatrudnionych na umowy czasowe. M. Husson, Koniec pracy i powszechny dochód?,dz. cyt. Husson nie zgadza się z Gorzem w dwóch zasadniczych kwestiach: w przeciwieństwie do tego ostatniego nie jest przekonany, iż żyjemy w epoce kapitalizmu poznawczego, oraz nie uważa, że wprowadzenie płacy społecznej może rozwiązać obecne problemy.

skiego. Zajmuje się ytucie filozofii Uniwersytetu Warszaw

Urszula Zbrzeźniak – adiunkt w Inst czesną myślą francuską.

współ-

105


SP Oł EC ZN E ( NI E ) KO NS EK W EN CJ E PR AC Y W JA PO NI I

Kraj Kwitnącej Wiśni postrzegany jest na świecie jako swoisty wzór i niedościgniony ideał, jeśli chodzi o innowacyjność, etos pracy oraz zaangażowanie pracowników i przedsiębiorców na rzecz rozwoju gospodarczego. Niewątpliwie podnosząca się z trudem z powojennych gruzów Japonia potrzebowała znacznych wysiłków, by odbudować, wzmocnić i rozwinąć gospodarczo kraj, tak by był on samowystarczalny i zapewniał swoim obywatelom przyzwoite warunki bytowe, pozostając jednocześnie w relacjach współpracy i/lub konkurencji z państwami całego świata. Do osiągnięcia tego celu potrzebna była nie tylko nowa struktura społeczeństwa, nowe wyznaczniki sukcesu i nowe środki do niego prowadzące, ale przede wszystkim głębokie społeczne zaangażowanie. By je zbudować, sięgano zarówno po elementy tradycji, jak i odkrycia nowoczesności. W ten sposób kształtował się nowy etos, który miał się stać podwaliną wielkiego sukcesu gospodarczego powojennej Japonii i jednocześnie źródłem późniejszych, kumulujących się obecnie problemów. Podstawową figurą społeczną, która przyczyniła się do wspaniałego rozwoju kraju, jest tak zwany sarariman (pojęcie to pochodzi od ang. salary man – „człowieka otrzymującego stałą pensję”). Mianem tym określa się pracowników biurowych i umysłowych niskiego i średniego szczebla, niemal zawsze noszących garnitury, prowadzących też specyficzny tryb życia – który z kolei łączy się z określonym kontekstem społecznym i interpersonalnym. Podkreślenia wymaga fakt, że chodzi tu wyłącznie o mężczyzn. Na codzienność takich pracowników, poza obowiązkowym strojem, składają się między innymi bardzo wczesne wychodzenie do pracy i bardzo późne powroty (także ze względu na bardzo długie dojazdy), znaczna liczba nadgodzin (często niepłatnych), częste

106

Katarzyna Żarnowska

i obowiązkowe uczestnictwo w pracowniczych imprezach w barach. Skutkuje to silnym stresem, chronicznym zmęczeniem, ale także osłabieniem więzi z rodziną, przede wszystkim z dziećmi, które nierzadko widują ojca jedynie w weekendy. Także struktura pracy i możliwości rozwoju pozostają sztywne i tradycyjne, oparte na bezwzględnej hierarchii, silnym respekcie wobec przełożonych i uzależnianiu awansu od wieku i stażu, w miejsce rzeczywistych dokonań czy umiejętności. Stres i charakter pracy, wysokie zaangażowanie pracowników i rozluźnienie więzów rodzinnych przez brak czasu prowadzą do zakłócenia balansu praca–dom, co ma szereg kolejnych skutków, zdrowotnych, społecznych i gospodarczych. Jednym z nich jest tak zwany syndrom męża na emeryturze. Zjawisko to, występujące także w innych społeczeństwach, właśnie w Japonii ujawniło się z wielką siłą i wyrazistością. Z jednej strony objawem tego problemu społecznego jest zespół zaburzeń zdrowotnych, występujących u żon mężczyzn przechodzących na emeryturę, z drugiej zaś – plaga rozwodów, o których decyzja jest podejmowana w momencie takiej życiowej zmiany. Syndrom ten doczekał się nawet własnego eufemizmu: nure ochiba (co dosłownie oznacza: spadające mokre liście), odnoszącego się do męża, który nagle po wielu latach praktycznej nieobecności pojawia się w samotnym (zwłaszcza po odchowaniu dzieci), choć uporządkowanym i właściwie szczęśliwym życiu żony. Wprowadza jednak chaos i zamieszanie, jednocześnie próbując zyskać na tym nowym polu jakąś władzę i autorytet, choć próby te są skazane na niepowodzenie1. Nierzadko kobiety w takiej sytuacji wymagają hospitalizacji ze względu na fizyczne objawy silnego stresu, czasem zaś jedynym rozwiązaniem mogącym zapewnić minimalny dobrostan obu stronom jest właśnie rozwód.


Objawy tego syndromu mogą dotyczyć nawet 60 procent kobiet znajdujących się w takim właśnie momencie życia2. Można stwierdzić, iż ten i inne objawy społecznego kryzysu współwystępują z istniejącym od ponad 20 lat kryzysem ekonomicznym oraz powiązanym z nim niżem demograficznym. Zapaść ekonomiczna w latach 90. wymusiła pewne zmiany na rynku pracy, zaburzyła tradycyjną strukturę i hierarchię w przedsiębiorstwach, anulowała zasadę dożywotniej pracy w jednej firmie i bezwzględnego wobec niej oddania. Wielu pracowników znalazło się bez pracy, zostało zmuszonych do częstych zmian zatrudnienia, pracy w niepełnym wymiarze godzin lub w innych niż etatowe formach. Zdobycie wyższego wykształcenia także przestało być gwarantem dobrej pracy, choć okupione jest uczestnictwem w niezwykle wyczerpującym „wyścigu” edukacyjnym, rozpoczynającym się już na etapie przedszkola. Jednocześnie długo utrzymujący się niski wskaźnik urodzeń powoduje niedobór siły roboczej, który obecnie przyczynia się wtórnie do trwania kryzysu w gospodarce. To z kolei sprawia, że powoli zmienia się na lepsze także podejście do pracowników, którzy stają się cennym zasobem. Pojawiają się próby ograniczania wpływu negatywnych zjawisk związanych z pracą na rodzinę i społeczeństwo, wprowadzane są regulacje zarówno na poziomie tak zwanych dobrych praktyk w poszczególnych firmach, jak i w postaci prawa ogólnokrajowego. Ograniczanie liczby nadgodzin, lub choćby dni, w których występują, większe przyzwolenie na urlopy, rezygnacja z niektórych służbowych imprez w barach czy szkoleń z przydatnych w pracy i w domu umiejętności miękkich (w tym gotowania!) mają służyć lepszemu społecznemu funkcjonowaniu takich pracowników, a więc także zawiązaniu i podtrzymaniu relacji romantycznych, które zaowocują trwałą i zgraną, jakże potrzebną społeczeństwu rodziną. Wciąż jednak mieszkańcy Japonii borykają się z wieloma zaawansowanymi problemami. Jednym z nich jest karōshi, czyli śmierć z przepracowania, fenomen, który odegrał szczególną rolę w rozsławieniu japońskiego etosu pracy. Za pierwszy odnotowany przypadek uważa się śmierć w wyniku zawału serca 29-letniego pracownika gazety „Yomiuri” w 1969 roku, któ-

ra wywołała spory oddźwięk w społeczeństwie. Po zbadaniu sprawy uznano, iż przyczyną był nadmiar obowiązków, jakimi ów pracownik został obarczony. Po tym pierwszym przypadku zaczęły następować kolejne, gdzie stosunkowo młodzi pracownicy, przeciążeni i zestresowani, chorowali na nietypowe dla ich wieku choroby, ostatecznie umierając na zawał lub udar. Od 1987 roku japońskie Ministerstwo Pracy publikuje doroczne raporty na temat liczby przypadków karōshi, powołano też instytucje mające pomagać przepracowanym osobom. Mimo podejmowania różnych działań, w ostatnich latach odnotowuje się około 200 przypadków takich śmierci rocznie – choć niewykluczone, że ich liczba w rzeczywistości jest większa. Dodatkowo, obok po prostu śmierci z powodu fizycznego przeciążenia organizmu, odnotowuje się liczne przypadki samobójstw wywołanych przepracowaniem i problemami zawodowymi (karōjisatsu). Ogromne zaangażowanie w pracę, a zarazem ogromna rola pracy w całokształcie życia powodują tak dramatyczne skutki, które dodatkowo ciężko zwalczać ze względu na społeczny kontekst3. Utrata zaangażowanego pracownika jest dla przedsiębiorstwa bolesną stratą, zaś dla pozostawionej rodziny ogromną tragedią. Jednakże paradoksalnie w tak dramatycznej sytuacji bliscy odczuwają niekiedy dumę z poświęcenia zmarłej osoby w ten właśnie sposób wyrażającej niezwykłe oddanie dla pracy, czyli życiowej powinności, a pośrednio dla rodziny, której finansowo ta praca miała służyć. Oddanie, zaangażowanie, a nawet całkowite poświęcenie życia (w tym przypadku dosłowne) udowadnia wielki hart ducha, a więc istotę japońskiej duszy. Sarariman miał być nowym wcieleniem dawnego samuraja, bezgranicznie poświęcającego się dla dobra swego pana, gotowego oddać dlań nawet życie. Ten dawny etos, podnoszony w publicznym dyskursie w powojennej Japonii, mimo modyfikacji pewnych aspektów, zaowocował ostatecznie także najbardziej skrajnymi formami destrukcyjnego zaangażowania. Innym wymiarem tego zjawiska jest fakt, iż wiele rodzin w ostatnich latach domaga się przyznania odszkodowań za karōshi od pracodawców ofiar, lecz takie zadośćuczynienie wciąż jeszcze niezmiernie ciężko uzyskać,

107


częściowo także ze względu na społeczne postrzeganie tych przypadków4. Inną paradoksalną kwestią jest to, iż według doniesień rodziny i otoczenia, ofiary karōshi zazwyczaj deklarowały zadowolenie z pracy, wydawały się ją lubić i angażować w nią z własnej, nieprzymuszonej woli, wręcz z entuzjazmem, jednocześnie zaś ignorowały wszelkie cielesne sygnały zmęczenia lub zaburzeń somatycznych. Można zaryzykować stwierdzenie, że choć umierają, to umierają szczęśliwe, w poczuciu dobrze zrealizowanego obowiązku, co w japońskim etosie odgrywało i nadal odgrywa wyjątkowo ważną rolę5.

jednak oczekiwano od nich stawiania rodziny i obowiązków wobec niej na pierwszym miejscu w hierarchii ważności, co skutkowało odchodzeniem z pracy po wyjściu za mąż lub najpóźniej po urodzeniu pierwszego dziecka, a zarazem znikaniem z rynku pracy. Jednocześnie mogły one w takim układzie sił i funkcji stworzyć miejsce przyjazne dobrej opiece nad dziećmi, będące zarazem dobrym zapleczem dla ciężko pracującego męża, co niewątpliwie służyło rodzinie, choć miało też swoje ciemne strony.

Przemiany ekonomiczne i społeczne ostatnich dwóch dekad postawiły sens takiego układu ról pod znakiem zapytania. Nie zawsze jedna pensja wystarczała i z powodu fizycznego ierc śm stu pro po k obo o, ow atk do utrzymania całej Dod przypadki ne licz się je wu oto odn u, zm ani rodziny. Coraz więcej przeciążenia org mi ma ble pro i m nie wa aco osób rezygnowało samobójstw wy wołanych przepr w ogóle z jej zakładazawodowymi (karōjisatsu). nia. Zaczęły pojawiać się takie zjawiska jak „społeczne pasożyty” (furitaa), mieszkający na garnuszku rodziców Żeby zrozumieć całokształt i kompleksowość hikikomori (młodzież i młodzi dorośli zamykający opisanych wyżej zjawisk, musimy się odwołać się dobrowolnie w swoich pokojach na miesiące do szerszego kontekstu społecznego. Tak wysoki stopień zaangażowania w pracę japońskich lub lata), różnego rodzaju freelancerzy unikający mężczyzn poza domem był możliwy dzięki spe- wielkich korporacji. Tradycje i styl pracy zawodocyficznej strukturze rodziny i małżeństwa, które wej uległy zachwianiu i dywersyfikacji, przymus miało wyraźnie zarysowaną funkcję. Celem jego realizowania społecznie narzuconych ról słabistnienia było przysłużenie się społeczeństwu, co nie, życie emocjonalne i rodzinne staje się coraz realizowało się w postaci urodzenia i odpowied- bardziej chaotyczne i niepewne, wręcz zdezorniego wychowania dzieci. Zaistnienie nowych ganizowane. Mniejsza liczba małżeństw i dzieci pokoleń obywateli i pracowników miało da- przekłada się na pogłębianie kryzysu demograwać podwaliny do budowania przyszłości kraju, ficznego i ekonomicznego. jak i umożliwiać nieprzerwane oddawanie czci przodkom (niezwykle ważna powinność każdego Tak rozwinięte i wykształcone społeczeństwo Japończyka). Aby ten cel został osiągnięty, nie- jak japońskie próbuje na różne sposoby przeciwzbędne było zarówno zarabianie na utrzymanie działać destrukcyjnym tendencjom, choć nadal rodziny, jak i bezpośrednia codzienna opieka nad poziom zrozumienia wielu zjawisk pozostawia jej najmłodszymi i najstarszymi członkami. Role wiele do życzenia. Jednym z kół ratunkowych dla społeczne musiały ulec wyraźnemu podziałowi gospodarki, i pośrednio dla społeczeństwa także, jest wprowadzenie na rynek pracy znacznie i przypisaniu do poszczególnych płci. większej liczby kobiet, które mogłyby znakomiKobiety, desygnowane przez tradycję do zajmo- cie uzupełnić braki siły roboczej w starzejącej się wania się domem i dziećmi, w drugiej połowie społeczności. Chociaż pracuje ich stosunkowo XX wieku zaczęły się z tego schematu stopniowo dużo, jak na kraj, w którym wciąż silne są patriarwyłamywać. Coraz liczniej podejmowały pracę chalne idee, są to wskaźniki nadal znacznie niżzarobkową, uczestniczyły w budowaniu tak zwa- sze niż w innych krajach rozwiniętych. Na przenego cudu gospodarczego z lat 60. i 70.6 Wciąż szkodzie do ich pełnego zaangażowania (w wielu

108


tego słowa znaczeniach) stoją utarte schematy, przyzwyczajenia i stereotypy pracodawców, obawy przed brakiem dyspozycyjności czy wręcz ucieczką pracownic na łono rodziny (na przykład po urodzeniu dziecka). Często są zatrudniane na niepełny etat lub w innych, mniej chroniących je formach, bywają zwalniane w pierwszej kolejności w przypadku redukcji w firmach, mają utrudniony dostęp do szkoleń, awansów i stanowisk kierowniczych, zarabiają znacznie mniej (nawet o połowę) niż mężczyźni7. Wprowadzenie kobiet na rynek pracy na równych prawach w takich zakresach jak etaty, zarobki czy awanse mogłoby być znaczącym lekarstwem dla gospodarki, której brakuje wielu pracowników. Alternatywny sposób ich pozyskania, czyli przyzwolenie na imigrację, z wielu kulturowych powodów jest postrzegany z niechęcią. Dąży się raczej do maksymalnego wykorzystania potencjału drzemiącego w obecnych członkach społeczeństwa: przedłużania czasu pracy w przypadku osób starszych oraz aktywizacji zawodowej kobiet. Różne programy rządowe mają sprzyjać zwiększaniu zatrudnienia kobiet poprzez obalanie stereotypów i umożliwianie łączenia pracy zawodowej i opieki nad dziećmi. Wymaga to także pewnego wysiłku reorganizacyjnego od firm i przedsiębiorstw, którym zaleca się rezygnację z niektórych elementów dotychczasowej kultury pracowniczej. Propaguje się bardziej partnerskie relacje w małżeństwie i zwiększony udział ojców w opiece nad dziećmi oraz wykonywaniu obowiązków domowych. Jednakże zmiany tego rodzaju nigdy nie następują szybko, a szczególnie w przypadku kochającej tradycję Japonii opór przed nimi wydaje się wciąż dość silny. Rezultaty programów rządowych są nieznaczne, a stereotypy płciowe mają się dobrze. Podwójne obciążenie kobiet pracą zawodową i obowiązkami domowymi także nie służy ich większemu zaangażowaniu i byciu wystarczająco dobrymi pracownikami, nie wspominając już o innych sferach życia. Za zmianami na rynku pracy muszą więc także podążać modyfikacje wzorców i ról rodzinnych, w kierunku większego partnerstwa i obopólnej

partycypacji we wszystkich sferach życia. Transformacji musi ulec zarówno sfera zewnętrzna, zawodowa, jak i wewnętrzna, rodzinna8. Mimo potężnego kryzysu w wielu dziedzinach Kraj Kwitnącej Wiśni nadal pozostaje jedną z najpotężniejszych gospodarek świata. Niewątpliwie nie można jej też odmówić innowacyjności. Trzeba jednak zwracać uwagę nie tylko na sukcesy i wynalazki, ale także na ich społeczne koszty. Kolektywność, oddanie na rzecz wspólnoty czy rodziny, szacunek do pracy to cechy, które utorowały Japonii drogę do sukcesu, a zarazem przyczyniły się do wielu problemów i obecnego impasu. Karōshi czy głęboki niż demograficzny nie są najbardziej godnymi naśladowania elementami jej kultury. Można potraktować Japonię jak swoistą próbówkę, w której dokonano specyficznego eksperymentu społecznego, a jego długofalowe skutki poznajemy dopiero obecnie. Można i należy z takich „eksperymentów” wyciągać wnioski. System, który wydawał się idealny, zapewniający dobrobyt i rozwój, posiadał ukryte koszty, pozostające długo w cieniu; obecnie chyli się ku upadkowi. Przypisy: 1 2 3 4

5 6 7

8

Y. Ogasawara, Office Ladies and Salaried Men: Power, Gender and Work in Japanese Companies, Berkeley 1998, s. 3. M. Goodman, Reinventing Retirement: 389 Bright Ideas About Family, Friends, Health, What to Do, and Where to Live, San francisco 2008, s. 104. R. Tomański, Tatami kontra krzesła. O Japończykach i Japonii, Warszawa 2011, s. 108–109. Śmierć z przepracowania. Japońskie firmy nie będą musiały się z niczego tłumaczyć, http://wiadomosci. gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,14729539,Smie rc_z_przepracowania__Japonskie_firmy_nie_beda. html?lokale=krakow#BoxWiadTxt\\ (dostęp: 6.10.2013). T. Haratani, Karoshi: Heath from Overwork, w: J. Mager Stellman (red.), Encyclopaedia of Occupational Health and Safety, Genewa 1998, s. 518. A. Gordon, Nowożytna historia Japonii, Warszawa 2010, s. 335. P. Dyszy-Chudińska, Aktywizacja zawodowa kobiet jako remedium na spadek siły roboczej w Japonii oraz nadzieje i utrudnienia związane z tym procesem, w: J. Marszałek-Kawa, J. Węgłowska, E. Kaja-Pilas (red.), Kulturowe i edukacyjne problemy rozwoju współczesnej Azji, Toruń 2012, s. 132–163. Tamże, s. 155–158.

uroznawstwa – porównawczych tka psychologii stosowanej i kult lwen abso – ka ows Żarn a rzyn Kata mują z jednej strony feminizm orantka. Jej zainteresowania obej studiów cywilizacji, obecnie dokt nie Japonii. śledzi subkultury, urę Dalekiego Wschodu, szczegól i gender studies, a z drugiej – kult nowe trendy, kulturę popularną.

109


NE J KO NC EPC JA PRA CY KO lEK TYW TRY NIE A KAT EG OR IA WY ZYS KU W D OK NA HO PIE RR E’A JOS EPH A PRO UD OR AZ PIO TRA KR OP OT KIN A

W artykule przedstawię sformułowane przez Proudhona oraz Kropotkina prawo do wynagrodzenia zbiorowego i własności zbiorowej, wynikające z kolektywnego wymiaru pracy. Obok postulatu Proudhona uzupełnienia płacy indywidualnej o płacę zbiorową przybliżę dalej idącą propozycję Kropotkina co do zupełnego zniesienia systemu indywidualnego wynagradzania za pracę – systemu krzywdząco subiektywnego, stanowiącego w rękach kapitalisty narzędzie, które służy zamaskowaniu aktów wyzysku, czyli osobistego przywłaszczania owoców pracy kolektywnej. Organizm społeczny podtrzymywany dzięki pracy zbiorowej powinien być zdaniem myśliciela oparty na wspólnej własności. W zgodzie z wytyczną doktryny anarchizmu: „nic w państwie, wszystko poza państwem, wszystko przeciwko państwu” (parafrazując Benito Mussoliniego), przedstawione propozycje planowano wdrożyć w życie społeczne po demontażu nieudolnych i skorumpowanych struktur państwowych.

Praca kolektywna w doktrynie Pierre’a Josepha Proudhona W broszurze Co to jest własność? z roku 1840 Proudhon sformułował teorię „siły kolektywnej”, wyjaśniającą kapitalistyczny zysk na mocy faktu, że opłaca się jedynie indywidualnych robotników, a nie siłę kolektywną, która jest czymś innym niż suma prac indywidualnych1. Siła kolektywna stanowi natomiast wartość nieredukowalną do sumy sił indywidualnych, wysiłek zbiorowy nie jest po prostu sumą wysiłków jednostkowych. Dwustu grenadierów postawiło obelisk z luksoru na postumencie w ciągu kilku godzin; czyż można przypuścić, że jeden człowiek zdołałby tego dokonać w ciągu dwustu dni? W obliczeniach kapitalisty suma płac byłaby w obu wypadkach jednakowa. Wynagrodzenie siły tysiąca ludzi, którzy pracowali w ciągu dwudziestu dni wyniosło tyle, co wynagro-

110

Katarzyna Duda

dzenie siły roboczej jednego człowieka w trakcie pięćdziesięciu pięciu lat, a jednak ta siła tysiąca dokonała podczas dwudziestu dni tego, czego jednostka nie dopięłaby nawet trwającym miliony stuleci wysiłkiem2.

Robotnikowi przysługują środki na utrzymanie bieżące wówczas, gdy pracuje, poza środkami utrzymania (w postaci płacy indywidualnej) pozostaje do uregulowania zapłata za siłę zbiorową. Kapitalista, nie płacąc za potężną siłę wyzwalającą się z jednoczesności wysiłków, zagarnia pierwiastek kolektywny, to, co jest dodatkową wartością pracy zespołowej. Tak rodzi się zdaniem Proudhona alienacja3.

Proudhon o podziale pracy W roku 1840 Proudhon idealizuje specjalizację zgodną z wrodzonymi zdolnościami jednostek: Podziwiajmy zaradność natury – przekonuje. – Stwarzając mnóstwo najróżniejszych potrzeb, których pojedynczy człowiek zdany na własne siły nie byłby w stanie zaspokoić, dała ona gatunkowi siłę, której odmówiła jednostce: stąd zasada podziału pracy, opierająca się na różnorodności powołań4.

W dziele System sprzeczności ekonomicznych, czyli filozofia nędzy z roku 1846 wskazuje na pozytywne oraz negatywne skutki podziału pracy. Doskonalenie się robotników w rzemiośle stanowi przyczynę pomnażania bogactw. Specjalizacja staje się jednocześnie przyczyną ich upadku umysłowego (albowiem „smutne daje o sobie świadectwo, kto nigdy nie robił nic innego poza osiemnastą częścią szpilki”5 – powtarza anarchista za J.B. Sayem), skutkuje również ich „ucywilizowaną nędzą” (albowiem „wszędzie w miarę postępów kunsztu i rozczłonkowania pracy pensje ogromnej większości zatrudnionych ulegają zmniejszeniu”6, a w sytuacji utraty pracy stają się istotami niezdolnymi do jakiejkolwiek innej pracy, do zarobienia na życie i przetrwania). Zdaniem Proudhona nie oznacza to bynajmniej ko-


nieczności poniechania podziału pracy i powrotu każdej rodziny do zasady: „każdy u siebie, każdy dla siebie”. Byłoby to krokiem niemożliwym do przebycia. Gdyby natomiast przeciwstawić jednostajności pracy wyspecjalizowanej różnorodność, polegającą na zmianie zajęcia dowolną ilość razy w ciągu dnia, nie spowodowałoby to zdaniem Proudhona zmiany na lepsze w kondycji fizycznej ani intelektualnej robotnika. Różnicowanie płac, dokonywane pod pretekstem zróżnicowanych prac, jest według myśliciela nieuzasadnione. Nierówność wynagrodzeń wynikająca z pełnienia różnych funkcji społecznych jest niesprawiedliwa, gdyż różne funkcje są jednakowo użyteczne na polu produkcji. Odmienne zdolności i funkcje społeczne doprowadzą w przekonaniu Proudhona do równości majątkowej pod warunkiem dokonywania uczciwej wymiany między drobnymi, wyspecjalizowanymi producentami.

Ewolucja myśli Pierre’a Josepha Proudhona W latach 40. XIX wieku Proudhon przyznał prawo do wynagrodzenia zbiorowego robotnikom współpracującym przy konkretnym, wyodrębnionym z ogólnej produkcji przedsięwzięciu – wznoszącym most lub budynek. W późniejszych pismach nie rozwinął owego wątku, główne źródła wyzysku upatrując w kapitale przynoszącym procent oraz w nieekwiwalentnej wymianie dóbr i usług. Wypowiadając w roku 1840 skandalizującą myśl: „własność to kradzież!”, miał na myśli koncentrację własności wielkokapitalistycznej, „dochód niezapracowany osobiście”7, rentę gruntową, procent, zysk handlowy i przemysłowy oraz przywilej dziedziczenia. Twierdził, że spośród trzech czynników produkcji – narzędzi, ziemi i pracy – żaden oddzielnie nie wytwarza dóbr i nie ma mocy produkcyjnej. Właściciele narzędzi lub ziemi niesłusznie roszczą sobie prawo do zapłaty za ich użytkowanie. Alternatywą dla kredytu oprocentowanego – stanowiącego zdaniem Proudhona „szczególnie zjadliwe źródło niesprawiedliwości”8 – miał być Bank ludowy udzielający nieoprocentowanych kredytów. Anarchista podobnie jak Muhammad Yunus9 – znany z propagowania idei mikrokredytów dla ubogich – dodał do listy podstawowych praw człowieka

Z HISTORIi IDEI

punkt stanowiący, że: „każdy ma prawo do kredytu”. Postulat powyższy wynika z przekonania, że „biedni są biedni, ponieważ nie mają dostępu do kredytów i możliwości rozwijania potencjału przedsiębiorczości”10. Opowiadając się za uczciwą wymianą między indywidualnymi kooperantami, dokonywaną wedle proporcji określonej wkładem pracy, pisał, że „własność to wolność”, mając na myśli drobną własność prywatną. Proudhonowski filantropijny apel o uczciwą wymianę to w pewnym sensie dzisiejszy fair trade11. Ostatecznie Proudhon daleki był od idei komunistycznej i nie dążył do zniesienia własności prywatnej, a do jej upowszechnienia12.

Praca kolektywna w doktrynie Piotra Kropotkina Kropotkin rozszerzył zakres podmiotowy prawa do własności wspólnej, nadając je całemu społeczeństwu. W pracy Zdobycie chleba z roku 1892 zaproponował zaprowadzenie absolutystycznie pojmowanego egalitaryzmu. Jego koncepcja społeczeństwa sprawiedliwego podziału zakłada realizację zasady: „od każdego i każdemu wedle woli”13. Wolny dostęp do dóbr i usług stworzy w jego mniemaniu warunki pełnego, wszechstronnego rozwoju. Swe postulaty Kropotkin motywował tym, że wytwory będące rezultatem pracy przeszłych pokoleń i wynikiem wysiłku teraźniejszego całego społeczeństwa stanowią wspólne dziedzictwo – dobro wspólne. Odrzucając zasadę indywidualistyczną przy dystrybucji owoców pracy oraz dualistyczny podział na płacę indywidualną oraz zbiorową, zauważył, że wszystko jest faktem zbiorowym, zrodzonym z przeszłości i teraźniejszości. W zamierzchłych czasach człowiek „prowadził twardą walkę o nędzny byt z okrutną przyrodą”14. Dzieje gatunku ludzkiego są historią ujarzmiania i zagospodarowywania przyrody, prowadzących do powiększania materialnego dorobku kumulacji zdobyczy kultury i nauki15. Miliony istot ludzkich pracowały, by stworzyć tę cywilizację, z której udogodnień dziś korzystamy. Pokolenia ludzi, zrodzonych i zmarłych w nędzy – pisze Kropotkin – uciskanych i poniewieranych

111


Z HISTORIi IDEI

przez swych panów, upadających pod brzemieniem pracy, przekazały naszym czasom olbrzymie dziedzictwo (…). Każda maszyna posiada podobną historię: szereg nocy bezsennych, walk z nędzą, rozczarowań i uniesień, ulepszeń częściowych, dokonywanych przez kilka pokoleń bezimiennych pracowników. Każdy nowy wynalazek jest wynikiem tysiąca innych wynalazków16.

Zysk generowany w wyniku zbiorowego wysiłku ludzi obecnie – możliwy dzięki narzędziom wytworzonym w przeszłości – kapitalista bezprawnie zagarnia17. Do osiągnięć naszych przodków uzurpuje sobie prawo niewielka garstka ludzi. Kropotkin uzupełnia swe uzasadnienie absolutnego uspołecznienia, podnosząc kwestię współzależności i niesamowystarczalności jednostek. Nakłania do spojrzenia na produkcję z ogólnego, syntetycznego punktu widzenia, na wspomaganie się wszystkich sfer działalności produkcyjnej – „wszystko przeplata się ze sobą i krzyżuje, każda gałąź produkcji posiłkuje się wszystkimi innymi, postęp jednej dziedziny wynika z postępu pozostałych”18. Minął czas, gdy „rodzina wieśniaka mogła uważać zboże zasiane i zebrane własnoręcznie, za produkty własnej pracy”19, dziś możemy istnieć tylko w tysięcznych relacjach, nie sposób przy tym wycenić wartości każdej z czynności i funkcji, nie ulegając jednocześnie pokusie faworyzowania swej profesji. Anarchokomunista wyszedł ze śmiałym (ze współczesnej perspektywy) postulatem wywłaszczenia jednostki z narzędzi produkcji intelektualnej – z ogółu jej zdolności umysłowych, to znaczy z talentu, wykształcenia, kwalifikacji oraz doświadczenia. Ochrona prawna własności intelektualnej (obejmującej obecnie działalność w dziedzinie przemysłowej, artystycznej, naukowej, literackiej itp.) ma długą historię. Pierwsze regulacje pojawiły się już w starożytności, jednakże dzisiejsze prawo własności intelektualnej wywodzi się z tak zwanej własności przemysłowej, której zasady zostały sprecyzowane w konwencji paryskiej z roku 188320. Dynamiczny rozwój ustawodawstwa dotyczącego produkcji umysłowej nastąpił dopiero od drugiej połowy wieku XIX. Dziś prawo własności intelektualnej podniesiono niemalże do rangi „świętego prawa”, w moim przekonaniu niesłusznie. Prawo własno-

112

ści intelektualnej wyrosło z konieczności ochrony twórcy przed osobami trzecimi – mniejszymi lub większymi kapitalistami czerpiącymi zyski z ich twórczości. Obecnie zachodzi konieczność ochrony społeczeństwa przed jednostkami ograniczającymi prawo do korzystania z owoców ich działalności intelektualnej – wszak „zastępy poetów, filozofów, uczonych, wynalazców korzystają z prac wieków ubiegłych. Przez całe swe życie są żywieni i wspierani przez rzesze rękodzielników i robotników wszelkich zawodów”21. Wraz z likwidacją systemu pracy zarobkowej należy zdaniem Kropotkina znieść system wartościowania dóbr. Praktyka wyceny pracy na podstawie czasu poświęconego wytwarzaniu oraz wyceny produktów na podstawie okresu przeznaczonego na ich wytworzenie jest bezzasadna. Forma produkcji wspólnej wymaga formy spożycia wspólnego. O dążeniu ludzkości do równości i urzeczywistnienia zasady „każdemu wedle potrzeb” świadczy budowanie mostów, dróg i bibliotek publicznych: „Gdy wchodzicie do którejkolwiek biblioteki publicznej w Londynie lub Berlinie, bibliotekarz nie pyta o to, jakie usługi oddaliście społeczeństwu, lecz daje wam żądane publikacje”22. Cena miesięcznych biletów na środki transportu publicznego jest jednakowa dla wszystkich, bez względu na liczbę odbytych przejazdów: „Jeden pragnie przejechać tysiąc kilometrów, inny – pięćset: są to potrzeby ściśle osobiste i nie ma racji kazać jednemu płacić dwa razy więcej niż drugiemu za to, że jego potrzeba jest bardziej intensywna”23.

Kropotkin wobec podziału pracy W przeciwieństwie do Proudhona Kropotkin uważał, że zniesienie zasady podziału pracy jest warunkiem koniecznym przebudowy ustroju elitarystycznego w egalitarystyczny. Specjalizacja jego zdaniem nieuchronnie przywodzi bowiem społeczeństwa do hierarchizacji funkcji i stratyfikacji społecznej24. Prace szczególnie uciążliwe i szkodliwe dla zdrowia znikną, gdy całe społeczeństwo, a w szczególności jednostki wybitnie uzdolnione, będą tym bezpośrednio zainteresowane: „Gdyby jakiś Pasteur popracował tylko parę godzin w ściekach Paryża, z pewnością zna-


lazłby wkrótce drogę do uczynienia pracy równie przyjemną, jak praca w jego laboratorium”25. Problematyczną w doktrynie Kropotkina jest kwestia wykonywania prac społecznie użytecznych w komunistycznym społeczeństwie przyszłości. Anarchista był zdecydowanym przeciwnikiem odgórnego nakazu pracy, wypowiadał się natomiast aprobująco wobec presji opinii publicznej wywieranej na jednostkach opornych w tym zakresie. Stanowiło to odstępstwo od jego zasad wolnego społeczeństwa. Miejscami popierał uzależnienie dostępu do dóbr od poświęcania na produkcję kilku godzin dziennie, wydaje się jednak, że w ostateczności dążył do stawiania potrzeb jednostki ponad ocenę jej przeszłych lub przyszłych zasług dla społeczeństwa. Żywił wielce optymistyczną i być może nieziszczalną nadzieję, że z czasem nastąpi uświadomienie sobie przez ludzkość korzyści proponowanych rozwiązań i żarliwego oddania się przez każdego pracy na rzecz powiększania powszechnego dobrobytu. Przypisy: 1 2 3 4 5 6

J. Dziżyński, Proudhon, Warszawa 1975, s. 70. P.J. Proudhon, Wybór pism, t. I, Warszawa 1974, s. 144. P. Laskowski, Szkice z dziejów anarchizmu, Warszawa 2006, s. 147. P. J. Proudhon, Wybór pism, dz. cyt., s. 150. Tamże, s. 189. Tamże, s. 193.

Z HISTORIi IDEI

7 L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu, t. I, Warszawa 2009, s. 205. 8 D. Bensaid, Wywłaszczeni, Warszawa 2010, s. 206. 9 Muhammad Yunus zwany jest „bankierem ubogich i przyjacielem bogatych”. Skuteczność propagowanych przez niego mikrokredytów w zwalczaniu ubóstwa mieszkańców Bangladeszu – wbrew pozytywnym opiniom Banku Światowego, urzędników odpowiedzialnych za polityki rozwojowe, przywódców światowych mocarstw oraz organizacji pozarządowych i charytatywnych – podaje się w wątpliwość. Ocenia się, że dzięki mikrokredytom zyskało od 5 do 10% pożyczkobiorców i są to zazwyczaj osoby, które mają też inne źródła dochodu, a więc nie najbiedniejsze. W prawie połowie przypadków mikrokredyty nie wpłynęły na zmianę sytuacji, a w 40% przypadków znacząco ją pogorszyły. 10 T. Święćkowska, Bankier ubogich, przyjaciel bogatych, „Bez Dogmatu”, nr 91 – I/2012. 11 D. Bensaid, Wywłaszczeni, dz. cyt., s. 53. 12 L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu, dz. cyt., s. 205. 13 D. Grinberg, Ruch anarchistyczny w Europie Zachodniej 1870–1914, Warszawa 1994, s. 118. 14 P. Kropotkin, Zdobycie chleba, Kraków 1925, s. 1–40. 15 W. Rydzewski, Kropotkin, Warszawa 1979, s. 135. 16 P. Kropotkin, Zdobycie chleba, dz. cyt., s. 1–20. 17 P. Laskowski, Szkice z dziejów anarchizmu, dz. cyt., s. 146. 18 P. Kropotkin, Zdobycie chleba, dz. cyt., s. 34. 19 Tamże. 20 Dokument objął zagadnienia związane z wynalazkami, wzorami użytkowymi, wzorami przemysłowymi, znakami towarowymi i usługowymi, nazwami handlowymi, oznaczeniami i nazwami pochodzenia oraz zwalczania nieuczciwej konkurencji. 21 P. Kropotkin, Zdobycie chleba, dz. cyt., s. 40. 22 Tamże, s. 30. 23 Tamże, s. 35. 24 W. Rydzewski, Kropotkin, dz. cyt., s. 159. 25 Tamże. 26 P. Kropotkin, Zdobycie chleba, dz. cyt., s. 1–20.

naukowe: dzieje ersytetu Opolskiego. Zainteresowania prawa oraz III roku politologii Uniw ideologii anarroku V eniem ntka lędni stude – uwzg m Duda gólny zyna Katar i prawnej – ze szcze ich oraz historia myśli politycznej ruchu laickiego na ziemiach polsk yn. doktr pologicznych chizmu, historii idei oraz założeń antro

reklama:

opcje.net.pl w najnowszym numerze:

Rosyjska kontrkultura 113



115


Zapraszamy do udziału w pierwszej edycji Targów Rodzinnych FELIX VITA, kierowanych do całych rodzin i do każdego z osobna: do dzieci, młodzieży, dorosłych i seniorów w celu nawiązania dialogu międzypokoleniowego i wzmocnienia więzi rodzinnych.

Targom towarzyszyć będzie Piknik Rodzinny: plac zabaw dla dzieci, konkursy, pokazy mody i makijażu (również dla seniorów), pokazowe zajęcia sportowe, koncerty dla dzieci i dorosłych.

Wydarzeniem specjalnym będzie ogólnopolska konferencja „Starość TO radość”, w której uczestniczyć będą liderzy środowisk opiniotwórczych, Uniwersytety Trzeciego Wieku, oraz autorytety zajmujące się polityką społeczną.

Zapraszamy do udziału i współtworzenia Targów Rodzinnych FELIX VITA Organizatorzy: Fundacja dla Uniwersytetu Jagielońskiego Fundacja dla Seniora Informacja dla Wystawców: + 48 666 380 272 email: biuro@felixvita.pl

www.felixvita.pl ORGANIZATORZY:

116

PATRONAT HONOROWY:

PATRONAT MEDIALNY:


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.