#4 Magazyn Pokój Adwokacki

Page 1

ISSN 2451-3008

p o k รณ j a d w o k a c k i

ma #4 grudzieล 2018

azyn


Od ostatniego wydania Magazynu Pokój Adwokacki minęły dwa lata. Przez ten czas zmieniło się niemal wszystko. Prawo okazało się narzędziem tak elastycznym w rękach polityków sprawujących władzę, jak bodaj nigdy dotąd. Przewartościowaniu uległy pojęcia "demokracja", „fundamenty państwa prawa”, a samo użycie sformułowania „państwo prawa” wiąże się często z powątpiewającym odruchem uniesienie brwi. Większość prawników zdaje się bowiem nie mieć wątpliwości co do tego, że zasady wpajane im podczas nauki na studiach, czy szlifowane i praktykowane podczas aplikacji, uległy wypaczeniu. Między innymi z tego powodu „kasta sędziowska”, pozostająca w kręgu szczególnego zainteresowania polityków, jest licznie reprezentowana w tym numerze Magazynu – zarówno piórem jak i farbami. Sędzia Bartłomiej Przymusiński pisze o świecie, w którym tak dalece zapominamy o niegdysiejszych śmiertelnych chorobach, że kwestionujemy potrzebę przyjmowania nań szczepionek, o kraju, w którym tak długo obywatele nie stawali w obliczu wojny, iż wypaczeniu ulega rozumienie celu przynależności do większej wspólnoty, a potrzeba poddawania kontroli politycznej sędziów i rozliczania adwokatów z tego, kogo bronią stała się zbyt dużą pokusą, aby móc się jej oprzeć. Sędzia Arkadiusz Krupa, znany jako Ślepym Okiem Temidy, farbkami odnosi się do trendu oskarżania sędziów o rozmaite niegodziwości po to tylko, aby za postawy ze wszech miar godne pochwały karać ich zarzutami dyscyplinarnymi. Choć zapewniam, że autorzy nie uzgadniali ze sobą tematów, sędzia Marta Kożchowska-Warywoda rozwija tenże ostatni wątek – słowem.

2


Sędzia Jarosław Gwizdak rozprawia się tymczasem z wyzwaniem, jakie sam na siebie nałożył i pozornie poległ, choć zaręczam, że mało które zwycięstwo jest tyle warte, co jego przegrana. Sędzia Olimpia Barańska-Małuszek analizuje przyczyny spadku stabilności orzecznictwa pod kątem „reformy” wymiaru sprawiedliwości, której jesteśmy świadkami. Na łamach tego numeru można przeczytać teksty autorstwa, adwokatów, aplikantów, prawników łączących praktykę z zawodem lekarza, a także studentów – żywo zainteresowanych historią procesów, czy łączących naukę z innymi zainteresowaniami. Są tu felietony o sprawach stricte merytorycznych, opis ciekawych przypadków, refleksje i spostrzeżenia. Czego tu nie ma! Warto podkreślić, iż Magazyn ukazuje się w grudniu, a zatem w okresie magicznym dla wielu z nas, przywołującym dobre chwile dzieciństwa, radosne momenty. Tymczasem, jest to także miesiąc, w którym pokłaniając się tradycji umyka nam niekiedy z pola widzenia… człowieczeństwo. Karp – jest zarówno na okładce jak i stanowi oś rozmowy z niezwykłą prawniczką Karoliną Kuszlewicz, która jak mało kto prostymi słowami wykazuje nam, że w gruncie rzeczy większość z nas wolałaby nie słyszeć, co karp miałby nam do powiedzenia, gdyby tylko mógł… Życzę udanej lektury (zdając sobie sprawę z tego, iż baczne oko wypatrzy potknięcia) i spokojnych świąt. Państwu i karpiom! A w Nowym Roku wiele szczęścia.

3


4


5


p o k ó j a d w o k a c k i

ma #4 grudzień 2018

azyn

red. nacz. adw. Joanna Parafianowicz

4

Kilka słów od redakcji

adw. Monika Sokołowska

8

Czarcia łapa

sędzia Arkadiusz Krupa

12

Sędzia Zdred (komiks)

sędzia Marta Kożuchowska-Warywoda

18

Wywrotowe działania edukacyjne

adw. Karolina Kuszlewicz

22

Wywiad: Karp, a sprawa polska

komornik Monika Janus

32

Gorzki czas refleksji

adw. Łukasz Wydra

34

Ciekawea czasy

sędzia Bartłomiej Przymusiński

38

Szczepionka

adw. Agnieszka Kapała - Sokalska

42

Chyba, że im na to pozwolisz

Anna Rej-Kietła

46

Mały pacjent okiem mamy prawniczki

sędzia Jarosław Gwizdak

50

A gdyby tak...

sędzia Olimpia Barańska-Małuszek

54

Specjalistę zatrudnię

adw. Ida Fiłoniuk-Krajewska

60

Kary umowne

apl. radcowski Marta Lesiak

66

Zaiste i szlachetny koń niekiedy

dr nauk medycznych, prawnik

się potknie

6

adw. kościelny Katarzyna Magnuszewska

74

Jak się ożenisz, tak się wyśpisz

adw. Joanna Wędrychowska

78

Jaki nakaz?

adw. Honorata Janik-Skowrońska

82

Prawo w medycynie estetycznej

adw. Monika Wiśniewska

86

Adwokat w butach

Anna Chromik

90

Cicha noc

Nawojka Chachuła

94

Śmiać się prawdziwie (recenzja spektaklu)

apl. radcowski Agnieszka Śmidida

111

Prawnicy to...


redaktor naczelna/wydawca, opracowanie graficzne, skład, łamanie: Joanna Parafianowicz korekta: Magdalena Polak Sara Korzeniec, Joanna Dutkiewicz dane redakcji: www.pokojadwokacki.pl, nasz@pokojadwokacki.pl adres redakcji do doręczeń: adw. Joanna Parafianowicz Kancelaria Adwokacka , ul. Grójecka 43 lok. 1, 02-031 Warszawa Pokój Adwokacki zostal wpisany do Rejestru Dzienników i Czasopism prowadzonego przez Sąd Okręgowy w Warszawie Wydział VII Rejestrowy pod nr PR 19888 ISSN 2451-3008 Magazyn Pokój Adwokacki (Online) zarejestrowano w międzynarodowym systemie informacji o wydawnictwach ciągłych prowadzonym przez Bibliotekę Narodową i oznaczono symbolem: ISSN 2451-3008 Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane przez autorów.

7


adwokat Monika Sokołowska

Czarcia Ĺ‚apa

8


Był rok 1637. Od pół wieku spory ziemskie w Lublinie rozsądzał Trybunał Koronny – najwyższy sąd apelacyjny Korony Królestwa Polskiego I Rzeczypospolitej powołany na Małopolskę, którego sędziowie znani byli z przekupstwa. Żadnych szans na powodzenie sprawy nie miała uboga wdowa stanąwszy w sporze przeciwko magnatowi. Bogacz opłacił sędziów i pomimo tego, że dowody były ewidentnie na korzyść wdowy, sprawę - zdawałoby się oczywistą - kobieta przegrała. Słysząc niesprawiedliwy wyrok, wdowa w rozpaczy skierowała się w stronę wiszącego na ścianie krucyfiksu i zawołała: „gdyby diabli sądzili, wydaliby sprawiedliwszy wyrok!”. Wszyscy zgromadzeni, w tym także i sędziowie, wiedzieli, że prawda jest po jej stronie. Żal i ból kobiety był tak wielki, że poruszył nawet wezwane do pomocy diabły, które postanowiły zająć się sprawą. Przybyły karetą cuchnącą siarką. Odziane w żupany i kontusze, maskując pod płaszczami ogony i kopyta, a pod rękawami łapy, obległy salę w Trybunale. W czarnych perukach zasiadły za stołem sędziowskim, wybrały spośród siebie oskarżyciela i obrońcę i wywołały sprawę ubogiej wdowy. Do protokołowania wezwały na wpół przytomnego ze strachu pisarza, który wcześniej spisywał rozprawę prowadzoną przez skorumpowanych sędziów. I ponownie rozpoczął się proces. Diabły wygłosiły mowy, przedstawiły argumenty, przeanalizowały dowody. Czarci sędziowie przeprowadzili naradę i wydali sprawiedliwy wyrok – korzystny dla wdowy. Aby przypieczętować rozstrzygnięcie, diabelski sędzia wypalił w desce stołu ślad swojej czarciej dłoni. Wtedy Chrystus na krucyfiksie wiszącym na sali, ze wstydem odwrócił głowę. Nie chciał patrzeć na to, że diabły wydały wyrok sprawiedliwszy niż ludzie. A co się stało z ludzkimi sędziami? Rychło dopadła ich sprawiedliwość. Wychodząc z

sądu połamali sobie nogi na schodach Trybunału. Krzyż wciąż można oglądać w jednej z kaplic Archikatedry Lubelskiej, a stół z wypaloną czarcią łapą w Muzeum na Zamku Lubelskim. Legenda o czarciej łapie posiada potwierdzenie w źródłach historycznych. Jest to jedna z wizytówek miasta, współtworzy jego klimat i jest motywem wszechstronnie, i z lubością wykorzystywanym przez lokalnych artystów. Legenda przedstawiana jest zarówno prozą jak i wierszem, w wielu wersjach różniących się szczegółami, także ilustrowanych dla dzieci, w obrazach i malowidłach, w artykułach i felietonach, nie tylko jako element budowania wizerunku miasta, ale i tych prawniczych, jako przykład ku przestrodze i przypomnienie o istocie zawodów prawniczych. Na Starym Mieście do niedawna działała kawiarnia a następnie restauracja o nazwie „Czarcia Łapa”, nie tylko nawiązująca nazwą do legendy, ale i niegdyś goszcząca u siebie kabaret Czart. W Teatrze Muzycznym w Lublinie grana jest sztuka teatralna „Legenda o Czarciej Łapie”, w reżyserii Jerzego Turowicza. W ubiegłym roku, z okazji obchodzonego jubileuszu 700-lecia Lublina Poławiacze Pereł Improv Teatr wystawili przed budynkiem Trybunału Koronnego znakomity spektakl plenerowy o sądzie diabelskim na podstawie tej legendy, a Piotr Cugowski wspaniale wyśpiewał pieśń pt. „Czarcia Łapa w Trybunale”, której słowa stworzył Jan Kondrak do muzyki Tomasza Momota, specjalnie z okazji koncertu Zakochani w Lublinie (jazzrockowa kantata z okazji siedemsetnych urodzin Lublina): „Moje pieśni są proste jasne jak słońce Moje pieśni piekielnym żarem zionące Moje pieśni płaczącym oczy osuszą Moje pieśni co czarcie być nie chcą a muszą Moje pieśni moje pieśni Moje pieśni czyszczą z pleśni Spieklą szybko ludzi złych cech Niech szatański znają śmiech Moje pieśni na stole przekupnym sędziom Moje pieśni wypalą

9


czarcie memento Moje pieśni dla dobra sprawy i chwały Moje pieśni Trybunał wybudowały”. Od 1637 roku żadnego rozstrzygnięcia lubelskich sądów podobno nie musiały korygować diabły, co niewątpliwie świadczyłoby o wyciągnięciu przez środowisko prawnicze odpowiednich wniosków z przywołanej przeze mnie historii. Przez wieki w Lublinie kształtowały się tradycje prawnicze, zaś obecnie nasze miasto odgrywa znaczącą rolę w edukowaniu i przygotowywaniu studentów i aplikantów do wykonywania tego pięknego i wymagającego zawodu. W Lublinie istnieją dwa uniwersytety z wydziałami prawa, Uniwersytet Marii Curie–Skłodowskiej oraz Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II. Tutaj znajduje się siedziba Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. W tym prawniczym zagłębiu funkcjonują sądy w całym pionie orzeczniczym, od rejonowych po Apelacyjny, Wojewódzki Sąd Administracyjny, sądownictwo wojskowe. Tutaj praktykowali kiedyś, a także obecnie, wybitni adwokaci obrońcy praw człowieka, których nie sposób wszystkich wymienić, ale wspomnieć trzeba m. in. adw. Stanisława Kalinowskiego, adw. Ireneusza Bieniaszkiewicza, adw. prof. Zbigniewa Hołdę, adw. Tomasza Przeciechowskiego. W 100 – lecie Adwokatury Polskiej, w tym Adwokatury Lubelskiej, mamy się czym poszczycić. Pierwsza rada adwokacka powstała właśnie w Lublinie w dniu 29 marca 2019 roku, a nas – adwokatów lubelskich - niebawem czekają uroczystości z okazji jej setnych urodzin, z udziałem znakomitych gości. Niech podobnie jak my, będą zainspirowani nie tylko bogatą w wydarzenia historią Adwokatury, ale i klimatem tego niezwykłego miasta, o którym tak pisał Tomasz Budzyński w książce pt. „Soul side story”: „Mistyczne miasto było areną niejednego najazdu. Nie wiedzieć czemu, ale wszystko ma tu jakieś znaczenie i odzywa się dalekim echem w innych światach. [...] Wydaje mi się, że w Lublinie w ogóle nie świeci słońce. Najprawdopodobniej miasto to położone jest jakby z boku słonecznej arterii, przy krawędzi świata, w swoistym nadirze, co by tłumaczyło tę nieobecność słonecznego światła. [...] Lubię spacerować po tym mieście. Oczywiście poznać jego topografię zupełnie nieprawdopodobna, bo miasto rozciąga się bezładnie i tworzy się samo z siebie. Ktoś mógłby zaryzykować stwierdzenie, że miasto Lublin nie jest zbudowane ludzką ręką. Ale czy ktoś się na to odważy? Nie można sporządzić porządnie mapy tego miasta, bo niektóre ulice to znikają, to pojawiają się, ale w zupełnie innym miejscu.”

10


11


sędzia Arkadiusz Krupa vel Ślepym Okiem Temidy

Sędzia Zdred

12


W Hepilandii zaostrza się atmosfera lęku przed nadzwyczajną kadrą sędziowską... Na stacjach benzynowych klienci rozglądają się z niepokojem.

13


Wzmocniono ochronÄ™ w marketach budowlanych.

14


Sędzia Zdred postanowił walczyć o dobre imię przyzwoitych sędziów. Ruszył na festiwal rockowy.

15


Kiedy jednak już po festiwalu obudził się we własnym domu, radiowe wiadomości zdemaskowały prawdę o jego działaniach na festiwalu. Absolwent Uniwersytetu Szczecińskiego, sędzia Wydziału Karnego i Wydziału Rodzinnego Sądu Rejonowego w Goleniowie, w wolnych chwilach - rysownik, szerszemu gronu odbiorców znany jako Ślepym Okiem Temidy, autor akwarel, publikowanych cyklicznie w Rzeczpospolitej, In Gremio i Pokoju Adwokackim, pokazujących wymiar sprawiedliwości - niekiedy z przymrużeniem oka, zawsze - trafnie ujmujących bieżące wydarzenia. W 2016 roku został uznany za Człowieka Roku czasopisma In Gremio.

16


17


sędzia Marta Kożuchowska-Warywoda

Wywrotwe działania edukacyjne

18


Kiedy w czerwcu 2014 r. Stowarzyszenie IUSTITIA przygotowało pierwszy nakład Apteczki, a następnie sędziowie rozpoczęli cykl spotkań z uczniami szkół średnich, przez myśl mi nie przeszło, że działalność edukacyjna sędziów i prawników będzie uznana za wywrotową, wymagającą interwencji rzeczników dyscyplinarnych. Zacznijmy od początku, po wydaniu podręcznika Apteczka Prawna i po tym, jak zajęcia prowadzone przez sędziów w szkołach uzyskały coraz większą popularność w 2016 r. Stowarzyszenie IUSTITIA powołało Dzień Edukacji Prawnej, potocznie zwany DEP. Pierwsza edycja DEP odbyła się 15 marca 2017 r. W ramach DEP sądy zaprosiły uczniów w swoje progi, a jednym z najciekawszych wydarzeń były symulowane rozprawy, które pozwalały młodym ludziom zweryfikować wcześniej nabytą wiedzę o prawie w praktyce. Osobiście jedną z takich rozpraw przeprowadziłam w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Byli też sędziowie, którzy w murach sądu w ramach działań edukacyjnych przeprowadzili proces z udziałem wilka i czerwonego kapturka dla uczniów szkół podstawowych. W podobnym czasie Stowarzyszenie im. prof. Zbigniewa Hołdy przygotowało pierwszą edycję „Tygodnia Konstytucyjnego”, podczas którego prawnicy wolontariusze odwiedzali szkoły, w których prowadzili zajęcia i warsztaty poświęcone praktycznemu wymiarowi obowiązywania Konstytucji. Akcja z edycji na edycję zyskiwała coraz większą popularność, od czerwca 2016 r. w tygodniu konstytucyjnym uczestniczyło już 2000 szkół i 3000 prawników. Obydwie akcje pokazały, jak bardzo tego rodzaju działania są potrzebne, ponieważ uzupełniają luki w zakresie edukacji prawnej. Działania edukacyjne określane przez sędziów, jako „praca u podstaw” nigdy emocji nie budziły, ani też szczególnego zainteresowania mediów. Grupa sędziów edukatorów, również przy wsparciu Fundacji Edukacji Prawnej IUSTITIA konsekwentnie przez kilka ostatnich lat budowała relacje ze szkołami i odczarowywała wizerunek niedostępnego sędziego zamkniętego w szklanej wieży. Podczas ostatnich wakacji grupa prawników, w tym sędziów ze Stowarzyszenia IUSTITIA pojawiła się na festiwalu Pol’and’Rock ze świetnym programem edukacyjnym, w koszulach „Wolni Ludzie, Wolne Sądy, Wolne Wybory”. Oprócz rozmów, dyskusji czy konkursów, były też symulowane rozprawy prowadzone przez sędziów z udziałem uczestników festiwalu. Biorąc pod uwagę ilość osób, które te wydarzenia przyciągnęły, jak by nie było podczas rockowego festiwalu, wydawać by się mogło, że pomysł trafiony w dziesiątkę. Młodzież, co do której publicznie wyrażano obawy, że przy okazji festiwalu będzie sięgać po alkohol czy inne używki chciała rozmawiać z sędziami, uczestniczyć w działaniach o charakterze edukacyjnym. Co może młodym ludziom lepiej przybliżyć reguły działania machiny sprawiedliwości, niż udział w takiej symulacji, postawienie się w roli świadka, pokrzywdzonego czy oskarżonego. Jeśli w przyszłości będą musieli zmierzyć się z podobną rolą w realnej rzeczywistości wymiaru

19


sprawiedliwości, to będą świadomi swoich praw i obowiązków, a stres z tym związany będzie zdecydowanie mniejszy. A jeśli jest to przy okazji świetna zabawa, to tym większy sukces organizatorów. Krótko po tych wydarzeniach, na początku września wszystkich zmroziła informacja, iż jeden z zastępców rzecznika dyscyplinarnego przy prokuratorze generalnym zwrócił się do Stowarzyszenia im. prof. Zbigniewa Hołdy o nadesłanie informacji gdzie i kiedy zajęcia w ramach tygodnia konstytucyjnego przeprowadził jeden z prokuratorów w stanie spoczynku. Uzasadnieniem tego rodzaju działań rzecznika, jak się okazuje, była konieczność podjęcia wstępnych czynności mających na celu ustalenie znamion przewinienia dyscyplinarnego. Prokurator w stanie spoczynku, który jako wolontariusz prowadził w szkole zajęcia o konstytucji, można pomyśleć co za wspaniała postawa zaangażowania obywatelskiego. Sytuacja, która na pierwszy rzut oka nie może mieć nic wspólnego z deliktem dyscyplinarnym. Nikt nie zdążył jeszcze ochłonąć po rozpowszechnieniu się tej informacji, kiedy okazało się, że kolejni rzecznicy dyscyplinarni prowadzą czynności wyjaśniające wobec sędziów, którzy przeprowadzili symulowane rozprawy na festiwalu Pol’And’Rock, organizowanym przez Jurka Owsiaka. Rzecznik określa je mianem „parodii rozprawy”, co w jego ocenie również uzasadnia aktywność, w celu ustalenia czy i w tym przypadku nie doszło do deliktu dyscyplinarnego. Te dwa przypadki powiązane ze sobą poprzez hasło edukacji prawnej pozwalają na postawienia pytania czego szuka rzecznik dyscyplinarny? Czy chodzi o słowo Konstytucja? A jeśli tak dlaczego? Czy sytuacja, w której tematem zajęć są przepisy Konstytucji, o łamaniu której przez ostatni rok głośno mówią prawnicy, a jeszcze inni o zgrozo mają czelność nosić to hasło na koszulkach uzasadnia doszukiwania się deliktu dyscyplinarnego. A może chodzi tu o osobę Jurka Owsiaka, który od pewnego czasu jest obiektem ataków z wielu stron, głównie związanych z funkcjonowaniem założonej przez niego Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Być może trzeba jeszcze spojrzeć na to z innej strony. Grupa sędziów pojechała na rockowy festiwal, zrobiła świetną akcję edukacyjną i jeszcze jak widać na zdjęciach sami przy tym świetnie się bawili. Jak teraz uzasadnić powszechnie lansowaną tezę, że sędziowie to zamknięta kasta, relikt systemu komunistycznego, a część z nich jeszcze przed 1989 r. skazywała opozycjonistów. Obrazki młodych, uśmiechniętych ludzi rozmawiających z młodzieżą zupełnie nie pasują do tej narracji. Myślę, że takich pytań można postawić znacznie więcej. Mimo wszystko sytuacja jest poważna, bo ludzie których dotknęły te zdarzenia osobiście muszą zmierzyć się z ogromnym stresem, który towarzyszy tego rodzaju działaniom

20


rzeczników. Czy ta aktywność rzeczników dyscyplinarnych ma na celu powstrzymanie innych prawników przed angażowaniem się w podobne akcje edukacyjne, czy zaowocuje tzw. efektem mrożącym? Osobiście mam nadzieję, że jak to mamy w naturze na przekór działalności rzeczników kolejny Dzień Edukacji Prawnej będzie pełen symulacji rozpraw i lekcji o Konstytucji.

21


Foto: M. Angulska

22


KarP a sprawa

olska

Rozmowa z Karoliną Kuszlewicz adwokatką, rzecznikiem do spraw ochrony praw zwierząt

23


Jest pani wprawdzie adwokatem, a nie ichtiologiem, ale mimo wszystko zapytam – czy karp odczuwa ból albo strach? Oczywiście, odczuwa zarówno ból fizyczny jak i stres, szczególnie gdy jest wyjęty z wody, a zatem cierpi w rozumieniu ustawy o ochronie zwierząt. Wiedza ta z jednej strony należy do sfery neurobiologii ryb i jest wysoce fachowa, jeśli chodzi np. o wyniki badań dotyczące poziomu kortyzolu we krwi karpia w różnych trudnych dla niego sytuacjach, z drugiej strony – jest absolutnie podstawowa, jeśli chodzi o to, że najważniejszą potrzebą ryby jest przebywanie w wodzie. Prowadząc sprawy karpi, zwłaszcza tę, która stała się w 2016r. przedmiotem rozpoznania przez Sąd Najwyższy, musiałam zderzyć się z całym szeregiem mitów, a nawet absurdów dotyczących ochrony tych zwierząt. Zaczynając od tego, że „ryby nie cierpią” - proszę sobie wyobrazić, że w jednej ze spraw nawet biegły zakwestionował zasadność pytania, czy karpie bez wody cierpią, uznając, że trudno mówić o cierpieniu w stosunku do karpi. Tymczasem, to sam ustawodawca przesądził w art. 1 ust. 1 uoz, że „zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą”. Nie trzeba zatem w tych sprawach udowadniać, że karpie mają zdolność do odczuwania bólu i stresu, lecz jedynie, że określone warunki powodowały to cierpienie. Zresztą prof. Elżanowski, zoolog z wieloletnim doświadczeniem, potwierdza, że nie ma wątpliwości, iż karpie czują i przekładając język biologii na „ludzki” - po

prostu przeżywają dramat podczas corocznej masowej ich sprzedaży. Gdyby karp umiał mówić, co powiedziałby Polakom, w szczególności przed Bożym Narodzeniem? Powiedziałby tak: „to, że nas, ryb nie słyszycie, nie oznacza, że nie mamy głosu. Mamy swoją komunikację, którą unieważniacie tylko dlatego, że jako ludzie jej nie rozumiecie. Mamy też swój świat, wodę, często mętną, zarośniętą wodorostami, niedostępną dla was, ale my czujemy się w niej tak dobrze, jak wy – na lądzie. Wyciągając nas z wody, ładując do foliowych reklamówek, przyciskając rękoma do metalowej wagi sklepowej, wkładając do koszyka supermarketowego, jesteście albo zupełnie ślepi albo bardzo okrutni. Bo my właśnie się na waszych oczach dusimy. Trudno uwierzyć, że nie rozumiecie prawa do oddechu, tak ważnego dla każdej żywej istoty. To tak, jakbyście zawiązali psu worek foliowy na głowie, zrobili w nim trzy dziurki i poszli śpiewać kolędy”. Przykład z psem podaję zresztą często przed sądami w sprawach karpi, bo świetnie obrazuje błędy w myśleniu o tych zwierzętach, również na poziomie prawnym. Najbardziej absurdalny z nich polega na uznaniu, że jeśli karp może przetrwać kilkanaście do kilkudziesięciu minut bez wody, to znaczy, że nie zostały wypełnione znamiona przestępstwa znęcania nad zwierzętami. Nic bardziej mylnego. Przestępstwo znęcania jest nie wymaga zaistnienia skutku w postaci śmierci zwierzęcia. Wracając do przykładu z psem – przyjmując takie błędne rozumowanie, oznaczałoby to, że jeśli ktoś zaniedbuje swojego psa w taki sposób, że karmi go raz na dziesięć dni, doprowadza psa do stanu skrajnego zagłodzenia, ale pies jednak jest w stanie przeżyć przez wiele tygodni, a potem u nowego opiekuna – odzyskuje zdrowie, to znaczy, że wcześniej nie doszło do znęcania nad nim.

24


wprost w zwierze nie jest konieczne do bytu przestępstwa znęcania nad zwierzętami. Potwierdził to w dwóch wyrokach SN (sygn. akt V K 187/09 i II KK 281/16). Czy sposób traktowania karpi może świadczyć o szerszym stosunku ludzi do zwierząt? Uważam, że problem karpi jak w soczewce pokazuje wszystkie nasze uprzedzenia w stosunku do zwierząt. Badania CBOSu wyraźnie dowodzą, że nasze społeczeństwo zdaje sobie sprawę z tego, że zwierzęta czują i cierpią. Ba, nawet 79% ankietowanych uważa, że zwierzęta odczuwają ból tak samo jak człowiek (badanie z 2018r., ale w latach ubiegłych odpowiedzi były bardzo zbliżone). Jednocześnie co roku do sprzedaży trafia kilka milionów karpi. Przemysł rybny nie liczy karpi w sztukach, ale w tonach, co też pokazuje, że zwierzęta wykorzystywane w produkcji traktowane są jak rzeczy. Ale wróćmy do liczb, w zeszłym roku było to ok. 9 milionów zwierząt, jeśli chodzi o karpie, z czego duża część doznała zupełnie zbędnego cierpienia np. w torbach bez wody. Mamy zatem znaczną rozbieżność pomiędzy deklarowanym przez społeczeństwo uznaniem, że zwierzęta odczuwają ból tak jak ludzie a dość wysokim przyzwalaniem na czynienie im krzywdy. Wynika to moim zdaniem przede wszystkim z mechaizm wyparcia w stosunku do zwierząt hodowlanych. Jakże trudno jest bowiem współczuć świniom trzymanym w metalowych kojcach, bez możliwości normalnego ruchu albo kurom trzymanym całe życie w ciasnych klatach, jeśli spożywa się jednocześnie ich mięso. Rozumiem, że wiele osób nie chce się z tym mierzyć i pewnie właśnie czytając tę rozmowę myśli sobie „biedne świnki i szalona prawniczka, a ja tymczasem zaraz zjem schabowego”, ale filmu z rzeźni nie chce obejrzeć. „Czego oczy nie wiedzą, tego sercu nie szkoda”.

Wyciągając nasz wody, ładując do foliowych reklamówek, przyciskając rękoma do metalowej wagi sklepowej, wkładając do koszyka supermarketowego, jesteście albo zupełnie ślepi albo bardzo okrutni. Bo my właśnie się na waszych oczach dusimy. Trudno uwierzyć, że nie rozumiecie prawa do oddechu, tak ważnego dla każdej żywej istoty. To tak, jakbyście zawiązali psu worek foliowy na głowie, zrobili w nim trzy dziurki i poszli śpiewać kolędy 25


Czy w pani ocenie polski ustawodawca należycie dba o prawa zwierząt? Widzę wyraźną zależność w tworzeniu i w stosowaniu prawa, polegająca na tym, że im dana grupa zwierząt jest nam dalsza, tym mamy mniejszą gotowość do jej ochrony. Psy i koty raczej już nas powszechnie poruszają, ale dziki czy lisy? Na przykład, nasze prawo pozwala na to, by lis na fermie futerkowej spędził całe swoje życie w klatce o powierzchni podłogi 0,6m2. Podobnych wymiarów jest transporter dla średniej wielkości psa, ale z tą różnią, że pies trafia do niego nie na całe życie, ale na czas podróży. Zwierzęta futerkowe zabijane są za pomocą porażenia prądem, elektrodę przykłada się do głowy i odbytu albo przez zagazowanie. I wszystko to czyni się w celach zbytecznych, by sprzedawać „luksusowe” towary. Jednocześnie art. 5 ustawy o ochronie zwierząt stanowi, że każde zwierzę wymaga humanitarnego traktowania. Oceniam zatem nasze prawo w stosunku do zwierząt Oceniam zatem nasze prawo w stosunku do zwierząt jako bardzo wybiórcze, jako bardzo wybiórcze, uzależniające poziom ochrony uzależniające poziom ochrony zwierząt od funkcji, jaką pełnią wobec człowieka. zwierząt od funkcji, jaką pełnią wobec człowieka. Jeśli na danej grupie zwierząt można zarobić, to zasada humanitarnego traktowania staje się drugorzędna. Nie chodzi mi o to, że prawo powinno zakazać całkowitej eksploatacji zwierząt, bo wiem, że to dziś niemożliwe. Uważam jednak, że zdecydowanie powinna zostać przesunięta granica pomiędzy dozwolonym interesem człowieka w zakresie eksploatacji zwierząt, a ich ochroną. Coraz częściej słyszy się o sprawach sądowych przeciwko osobom znęcającym się nad zwierzętami. Czy wedle pani wiedzy tego rodzaju sprawy są częściej umarzane, czy też organa ścigania pochylają się nad nimi z należytą uwagą? Małymi krokami sytuacja zmienia się na lepsze, jeśli chodzi o reagowanie organów ścigania. Nadal jednak statystyki pokazują, że ok 70% rejestrowanych spraw przez policję nie dociera do etapu sądowego. W większości są umarzane. Z kolei z moich doświadczeń z prowadzonych spraw wynika, że zdecydowana część tych umorzeń jest błędna. Wynika to z dwóch powodów.

26


foto: Bartek Staszewski

27


28


organy ścigania często wykazują się nieznajomością ustawy o ochronie zwierząt, bądź błędnym Po

pierwsze,

rozumieniem jej przepisów. Po drugie – zwierzęta to ofiary, które same nie

złożą zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, nie zadzwonią po pomoc, nie nagrają swojego oprawcy „w akcji”, nie wskażą świadków zdarzenia, ani też nie pójdą do profesjonalnego pełnomocnika. To nieme

ofiary, całkowicie bezradne w naszym systemie. Dlatego

drugim najczęstszym powodem umorzeń jest brak danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa. Chcę przy tym zaznaczyć, że w wielu sprawach dochodzi w mojej ocenie wręcz do skandalicznego lekceważenia sprawy i w zasadzie całkowitej bierności organów ścigania od chwili przyjęcia zgłoszenia do czasu umorzenia postępowania. Policja zwykle nie wie również, że zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt posiada kompetencje do interwencyjnego odbioru zwierzęcia, a jest to najważniejsze narzędzie izolujące zwierzęcą ofiarę od sprawcy, które w wielu sytuacjach może uratować życie krzywdzonej istoty. Jak, jeśli w ogóle, zmienia się podejście Polaków do traktowania zwierząt? Na pewno jako społeczeństwo stajemy się coraz bardziej skłonni do reagowania na łamanie prawa wobec zwierząt. Widzę to nawet po samym casie karpi, gdzie z roku na rok otrzymuję coraz więcej pytań, co robić, gdy dochodzi do znęcania nad tymi rybami. Pojawia się oficjalna niezgoda na krzywdę zwierząt i mam wrażenie, że głośne upominanie się o prawa zwierząt przestało być wreszcie wstydem, dziwactwem, nawiedzeniem przewrażliwionej ekolożki. Innymi słowy – wrażliwość na zwierzęta i przyrodę wkracza do profesjonalnej debaty publicznej i to jest zmiana ogromna. Proszę sobie wyobrazić, że 10 lat temu miałam problem ze znalezieniem promotora mojej pracy magisterskiej na studiach prawniczych, bo chciałam pisać o prawnej ochronie zwierząt. Nie było to poważnie traktowane – a i tak napisałam. Dziś takie prace są rzeczą normalną również na prawie. Kiedy odszedł pies mojego wówczas 8-letniego syna, katechetka odmówiła jego prośbie o zmówienie na religii modlitwy w intencji pieska twierdząc, że zwierzęta nie mają duszy. Pomijając to, jakie spustoszenie mogło to wywołać w głowie dziecka, czy pani zdaniem kościół katolicki ma właściwe spojrzenie na te sprawy? Mam żal do kościoła katolickiego za to, że dysponując tak silnymi narzędziami wpływu na dużą część społeczeństwa, raczej przyczynia się do utrwalania przedmiotowego traktowania zwierząt niż do poprawy ich losu. Nie chodzi mi bynajmniej o to, by w każdej parafii był ksiądz - wielbiciel zwierząt, który będzie poświęcał im całe kazania, lecz o pielęgnowanie podstawowej empatii do „wszelkiego stworzenia”. Zamiast tego mamy uproszczony hasłowy przekaz „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Za chwilę zacznie się sezon zamarzania psów przykutych do łańcuchów. Prowadzę tego typu sprawy i zaręczam, że te zwierzęta autentycznie zamarzają. Często w dramatycznych okolicznościach, jak np. szczenię, który wypełznie z z budy na odległość dłuższą niż długość łańcucha jego matki.

29


Czy naprawdę ksiądz z ambony nie może wezwać do zmiany tego typu okrutnych praktyk? Przecież wiemy, że okrucieństwo wobec zwierząt stoi tuż obok okrucieństwa wobec ludzi. Kościół katolicki nie musi wierzyć w zwierzęce dusze, wystarczy, by uczył swoich wiernych elementarnego szacunku do żywych istot. Czy jakaś sprawa z pani praktyki zawodowej szczególnie panią wstrząsnęła, a jeśli tak to dlaczego? Jakiś czas temu zajmowałam się sprawą administracyjnego odbioru bardzo cierpiącego konia. To była młoda klacz, która mogła jeszcze długo żyć. Właściciel jednak zaniedbał ją do tego stopnia, że wskutek długotrwale nieleczonej choroby spadła jej puszka kopytowa. To mniej więcej tak, jakby odpadła nam przegniła stopa i stalibyśmy na kikucie nogi. Ona tak stała w swoich odchodach i brudzie całymi dniami. Dopóki organizacja prozwierzęca działała bez prawnika, nie mogła uzyskać pomocy ze strony służb. A przepisy w takich sytuacjach naprawdę pozwalają na skuteczne i szybkie działanie. Bardzo zaangażowałam się w tę sprawę i doprowadziłam w ciągu doby do administracyjnego odbioru konia. To była naprawdę walka z czasem, bo chodziło o to, by to zwierzę jak najszybciej dostało pomoc, a zwłaszcza zostało zabezpieczone przed skrajnym bólem, jaki towarzyszy spadnięciu puszki kopytowej i zakażeniu. Okazało się jednak, że nasza walka szła o to, by ostatecznie zwierzę zostało poddane eutanazji. Diagnoza lekarzy weterynarii była nieubłagana – klacz tak bardzo cierpi, że jedynym humanitarnym sposobem pomocy jej, jest uśpienie. To jedna z najtrudniejszych dla mnie spraw. Ratowanie zwierzęcia po to, by mogło być poddane eutanazji. Je pani mecenas mięso? Jeśli nie, to dlaczego? Nie jem mięsa od zawsze albo prawie zawsze, bo za czyny dzięcięce nie chcę się zarzekać :) Wychowywała mnie babcia, matematyczka i wegetarianka, więc w zasadzie niejedzenie mięsa mam w genach. Ona sama przestała jeść mięso bardzo wcześnie. Do dziś wspomina, jak ogromne wrażenie zrobiło na niej, gdy mój pradziadek, a babci ojciec, powiedział, że nie może jednocześnie hodować kur i ich zjadać, bo potem rosną mu w gardle. I tak zostało już u nas w domu. Dla mnie zawsze było oczywiste, że mięso to zabite zwierzę, a ja nie miałam ochoty na jedzenie innych istot. Cóż, na koniec nie pozostanie mi nic innego jak życzyć wesołych świąt, głównie karpiom! r o z m a w i a ł a: a d w o k a t J o a n n a P a r a f i a n o w i c z

30


31


Gorzki czas podsumowań Koniec tego roku okazał się dla mnie szczególnie nostalgiczny i przytłaczający. Nie z powodu pogody, humoru, ale aktualnych wydarzeń w naszym - komorniczym - zawodzie. A przecież historyczny rok 2018 kończymy z pięknym z podsumowaniem 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę, które to święto zbiega się z obchodami 20-lecia samorządu komorniczego, najmłodszego samorządu wśród zawodów prawniczych. Dokładnie 21 lat temu, bo 30 listopada 1997 roku weszła w życie pierwsza ustrojowa ustawa o komornikach sądowych i egzekucji, wprowadzająca liberalny status komornika sądowego, a także powołująca do życia samorząd komorniczy, o który walczono od początku lat 90 ubiegłego stulecia. Pierwsze walne zgromadzenia komorników sądowych odbyły się w styczniu 1998 roku, a 12 lutego 1998 roku w Warszawie odbył się pierwszy Krajowy Zjazd Komorników, który wybrał Prezesa Krajowej Rady Komorniczej. Tak oto mija 20 lat funkcjonowania samorządu, nie tylko reprezentującego komorników przed organami państwa, ale przede wszystkim uczestniczącego w procesie kształtowania prawa,

32


w pogłębianiu świadomości prawnej społeczeństwa, dbającego o interesy zawodowe i socjalne komorników, podnoszenie ich kwalifikacji, jak również krzewienie etyki zawodowej. Dzisiaj ponownie stoimy u progu wielkich zmian. Niebawem wejdą w życie nowe ustawy komornicze: z dnia 22 marca 2018 roku – ustawa o komornikach sądowych i ustawa o kosztach komorniczych. Zmieni się wszystko - zasady pełnienia służby, zasady naboru i przygotowania do wykonywania zawodu, status aplikanta i asesora, których zrównano niemalże do roli pracowników kancelarii, odbierając szereg uprawnień koniecznych do praktycznego opanowania profesji. Diametralnie zmieni się też funkcjonowanie samorządu komorniczego, jak i zasady finansowania egzekucji, czy zasady sprawo-wania nadzoru nad komornikami. Przypomnę, że Krajowa Rada Komornicza, już na etapie prac legislacyjnych, ostrzegała przed zagrożeniami, jakie niosą ze sobą rozwiązania. Obawy naszego środowiska okazały się być podzielane przez niemalże wszystkie instytucje biorące udział w konsultacjach publicznych, w ramach Oceny Skutków Regulacji. Niestety, większość kwestionowanych pomysłów nie zostało skorygowanych, co nie pozostawia wątpliwości, że regulacje są bardzo dalekie od doskonałości, niosą niepewność dla egzekucji, dla komorników, wierzycieli i dla obrotu gospodarczego. Uświadomiłam sobie, że bezpowrotnie mija coś, co wspólnie budowaliśmy i tworzyliśmy, z czego byliśmy dumni. Zalała nas fala odejść z zawodu komornika. Dotychczas było to zjawisko incydentalne, do

końca 2015 roku. rocznie zdarzało się kilka rezygnacji w Polsce. W tym roku nastąpił istny boom. W mojej wrocławskiej izbie na 196 komorników, ponad 20 Koleżanek i Kolegów złożyło rezygnację. Mądrych, wykształconych prawników, nie mających zatargów z prawem czy samorządem, a do swojej pracy podchodzący z poświęceniem i misją. W zdecydowanej większości to osoby, które z zapałem i zaangażowaniem tworzyły, czy doskonaliły system egzekucyjny, mierzyły się z bolączkami, jakie dotykają młode samorządy, które z niezłomnością budowały fundamenty etyczne zawodu, a dziś, pełne obaw o niepewność jutra, zwyczajnie nie wytrzymują presji. Nie sposób ich nie zrozumieć, biorąc pod uwagę odpowiedzialność i nadmiar obowiązków, którymi obarczył nas ustawodawca, przy jednoczesnym zmniejszeniu uprawnień i samodzielności w wykonywaniu zawodu. Intencją prawodawcy było podniesienie prestiżu zawodu, natomiast odchodzą komornicy, którzy ten prestiż utrzymywali. Z drugiej strony nie ma wpływu do zawodu, jest za mało chętnych na aplikację komorniczą, w stosunku do potrzeb. W izbie komorniczej do końca listopada było zaledwie kilka wniosków. A jeszcze dwa, trzy lata temu mieliśmy kilkudziesięciu aplikantów. Zastanawiam się jak będzie wyglądała egzekucja w Polsce za kilka lat i kto ją będzie wykonywał? Czy mamy do czynienia z pierwszymi skutkami jeszcze nieobowiązujących ustaw? Dzisiaj, wypadałoby rozmyślać nad istotą tego, czym obecnie jest dla nas polskość, patriotyzm i prawa człowieka, a ja zastanawiam się co mogę, co - my, co samorząd może jeszcze zrobić, aby uratować godną i humanitarną egzekucję przed jej dziką formą? By zatrzymać falę odejść?

komornik Monika Janus Rzeczniczka prasowa Krajowej Rady Komorniczej

33


adwokat Ĺ ukasz Wydra

Ciekawe czasy 34


35


Blisko dekadę temu, zawrotną karierę zrobiło przysłowie (brane też za przekleństwo): „obyś żył w ciekawych czasach”. Planowany jako narzędzie wojskowe Internet skurczył glob do mikroskopijnych rozmiarów (np. podobno są ludzie, którzy wolą wirtualne galerie od naocznej wizyty w muzeum, być może położonym na drugim krańcu świata). Ludzkość komunikuje się poprzez social media, a „tradycyjne” media tracą na znaczeniu. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki, a niewiele ukryje się przez Orwellowskim „wielkim bratem”. Coraz więcej piszemy (co z tego, że z błędami), coraz mniej mówimy. Coraz rzadziej szyby stają się niebieskie od telewizorów. Coraz mniej osób słucha gadających głów, wypowiadających się zwykle pod konkretną tezę. Antytezę stawia inna gadająca głowa, posiadająca tytuł naukowy, co ma eo ipso potwierdzić mądrość i jedyną słuszność głoszonych twierdzeń. Podobno zalewa nas taki szum informacyjny, że w ciągu kilku dni zalewa nas więcej informacji, niż jesteśmy w stanie przyswoić w ciągu kilkudziesięciu lat. Lubimy upraszczać sobie życie, upraszczać głoszone sądy. Nie zadajemy sobie trudu, by poznać odmienny punkt widzenia, logika wywodu zeszła na dalszy plan. A podobno kawa nie wyklucza herbaty. Jesteśmy bardziej kosmopolityczni, zadajemy czy prowokujemy pytania definiujące nasze miejsce w społeczeństwie, w świecie. Rubikon przekraczany jest niemal codziennie. Signum temporis. Definiujemy swoją tożsamość (czasem nawet płciową), określamy własne miejsce we wszechświecie. Ciekawe, co by powiedzieli Rzymianie – twórcy adwokatury – na temat jej obecnej kondycji i pozycji. Czy adwokatura wykorzystuje w pełni potencjał XXI w., narzędzia i instrumenty, otrzymane dzięki życiu w ciekawych czasach? Czy ma wizję zagospodarowania setek młodych ludzi, zasilających corocznie szeregi samorządu? Czy plany, opinie, ekspektatywy i futurystyczne marzenia uwzględniają konieczność wypracowania wizji nowoczesnej adwokatury – miejsca dialogu i współpracy? Miejsca, oderwanego od dywagacji na temat tego kto w roku xxx wygra wybory, popartej nieograniczoną i niczym nieskrępowaną misją konwersji na własne proroctwa. Zwłaszcza, że Tomek Lipiński niewiele się onegdaj pomylił. Tak, adwokatura ma wiele spraw i powinna mieć wiele planów. Adwokaci oczekują jasnego określenia naszego miejsca w rzeczywistości społeczno-gospodarczej. Ci grający w szachy dostrzegą i nawet trawestują na grunt własny podstawowy atrybut ustrojowy Szwajcarii. Gdy kilka lat temu niżej podpisany mówił o konieczności powierzenia świadczenia usług prawnych wyłącznie przez podmioty kwalifikowane, zewsząd słyszał głosy, że to nie ma szans powodzenia. Ale chyba jednak musi mieć, jeśli summa summarum zajęła się tym NRA. Pozostaje jedynie uzyskać aprobatę dla tej idei quorum odpowiadającego populacji całkiem znaczącego miasta. Gdy mówiło się o tym, że adwokat powinien mieć możliwość zawarcia umowy o pracę, pełnić funkcję członka zarządu/prokurenta, niektóre głowy przestrzegały, że ludzie się od nas odwrócą (zupełnie jakby dziś szerokim łukiem omijali biura pisania podań, czy „firmy odszkodowawcze”). Teraz, sami zwracamy się ku nim. Chyba zatem ciężko zdefiniować miejsce adwokatury we współczesnym świecie, w ciekawych czasach. Cieszy jednak zmiana zdania – może poszerzy to rynek usług adwokackich? Znak czasu ma jednak swoją arche, praprzyczynę. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że poszukiwanie nowych pól aktywności zawodowej (np. plany wprowadzenia przymusu adwokackiego w sądach wyższych instancji) wynika ze zwiększenia konkurencji na rynku, napływu znacznej ilości świeżej krwi do zawodu. Rzec by można: naczynia połączone zdają się wskazywać na pauperyzację zawodu, zarobków.

36


37


38


sędzia Bartłomiej Przymusiński

Szczepionka W świecie, w którym zniknęły śmiertelnie groźne choroby, wiele osób nie rozumie jak wielkim wynalazkiem i dobrodziejstwem są szczepionki. Uwierzono szarlatanom domagają-cym się zniesienia systemu obowiązkowych szczepień, co stanowi zagrożenie dla całej populacji. W kraju położonym między Niemcami a Rosją dopiero, na którego ziemi od 70 lat nie toczono wyniszczającej wojny, możliwe stało się istnienie licznej grupy poddającej w wątpliwości sens integracji i przynależności Polski do Unii Europejskiej. Także tutaj, po niemal 30 latach od zerwania kajdan komunistycznego zniewolenia, możliwe okazało się oczekiwanie licznej grupy obywateli poddania sędziów kontroli politycznej i rozliczania adwokatów z tego, kogo bronią. Powstaje zatem pytanie, czy to jest taka cecha natury ludzkiej, że gdy tylko znikają tak kiedyś bolesne i widoczne problemy, włącza się gen autodestrukcji, który odtwarza te same sytuacje w nieskończonej pętli i odnajduje, wydawałoby się, dawno zabite potwory i daje im nowe życie? Mówi się, że historia lubi się powtarzać. Czy jesteśmy zatem skazani na powrót demonów przeszłości i nie jesteśmy w stanie nic zrobić? To właśnie w takich momentach dziejowych indywidualne postawy, odważna i stanowcza obrona prawdziwych wartości, mogą uchronić całą - populację, jedynie - naród lub tylko - grupę zawodową. Są to momenty, w których może to być ostatnia szansa, żeby nasze „nie” obudziło uśpionych. Jeżeli teraz będziemy milczeć to za chwilę takie samo działanie może już nie odnieść skutku, bo będzie na to za późno. Jednak, aby powiedzieć „nie”, trzeba odwagi. Ci, którzy chcą nas uczynić sobie poddanymi, działają jak czarne charaktery z westernów – terroryzujący w pojedynkę całe miasteczka. Zwroty akcji to właśnie te chwile, gdy jedna odważna albo przeciwnie - nieświadoma zagro-żenia osoba odwraca losy opowieści stając złoczyńcy na drodze i mówiąc „na więcej ci nie pozwolę”. Za chwilę wraz z nią jest całe miasto. Na szczęście dla obrony najważniejszych wartości, jak rządy prawa, odrębność władzy sądowniczej, samorządność okazało się, że środowisko prawnicze nie dało się zastraszyć ani przekupić politykom i ich nielicznym współpracownikom. W ankietach i referendach przeprowadzanych w sądach ok. 90% sędziów uważa, że instytucja pełniąca funkcje Krajowej

39


Rady Sądownictwa nie spełnia swoich konstytucyjnych zadań i jej członkowie powinni podać się do dymisji. Okazuje się zatem, że osoby tam wybrane obecnie trzymają się jedynie siłą politycznego paktu, który w każdej chwili może się odmienić i wtedy nikt nie weźmie ich w obronę. Środowisko sędziowskie – od trzech lat poddane medialnym nalotom dywanowym, atakowane bezpardonowo i zawzięcie, zbudowało kotwicę społecznego zaufania właśnie swoją nieustępliwością w obronie wartości. Każdy z sędziów, który w imię osobistych korzyści przystał na polityczny rozbiór niezależnych sądów, musi być świadomy, że jego postawa została odnotowana czarnym atramentem na kartach historii. Dziś obserwujemy trwające procedury konkursowe na stanowiska sędziowskie i nie ma już żadnych złudzeń. Wszystkie hasła o zmianach systemowych, otwarciu konkursów dla sędziów wszystkich szczebli, likwidacji tzw. „bizancjum” zostały zastąpione źle odgrywanym spektaklem promowania tych, którzy byli zbyt słabi, żeby wygrać w merytorycznej rywalizacji. Poczuli się teraz silni dzięki jednoznacznemu zapisaniu się do grupy dokonującej dewastacji niezależnego od polityków sądownictwa i liczą, że zdążą na swoje 5 minut. To jednak może być tylko chwilowy sukces i chwilowa radość, która będzie musiała ustąpić uczuciu wstydu. Obecne czasy powinniśmy potraktować jak ciężką chorobę zakaźną, która nas w tym momencie osłabia, a nawet momentami zagraża życiu pacjenta, jakim jest władza sądownicza. Dzięki niej nabywamy jednak odporności, jest ona jak szczepionka zabezpieczająca na długie lata. Musimy jednak wynieść z niej lekcję, że każdy powinien ponosić odpowiedzialność za swoje czyny, nie można machnąć ręką na uchybienia podstawowym sędziowskim powinnościom. To także przypomnienie, że ważne są merytoryczne kryteria awansów. Wierzę, że sędziowie zrozumieli nareszcie, że muszą być otwarci na potrzeby społeczne, że powinni włączać obywateli w zarządzanie sądami. Potrzeba wyjść z budynków sądowych i budować zaufanie społeczne do zawodu sędziego wśród ludzi, a nie dekretować je odgórnie. Jest za pięć minut dwunasta, przyszłość jest wciąż w naszych rękach.

40


41


Auroeka: koordynator i szkoleniowiec inicjatyw edukacyjnych, m.in. Programu Edukacyjnego pn. Adwokat przydaje się w życiu. Autorka publikacji popularyzujących wiedzę prawną, autorka blogów prawniczych. W 2016 i 2018 r. nominowana w konkursie Prawnik Pro Bono, nominowana w konkursie Kobieta Adwokatury w r. 2018. Członek zarządu województwa pomorskiego.

42


adwokat Agnieszka Kapała-Sokalska

Chyba, Ĺźe im na to pozwolisz

43


Prowadziłam ostatnio niezwykle ciekawą i trudną sprawę sądową dotyczącą ochrony dóbr osobistych. Proces okazał się bardzo emocjonujący, bo i też jego przedmiot był nieszablonowy. Rozstrzygnięcie zaś miało doniosłe i bezpośrednie przełożenie na życie pewnego młodego małżeństwa. Ale po kolei. Sprawa wyniknęła na kanwie sporu sąsiedzkiego. Po jednej stronie występowało wspomniane małżeństwo, po drugiej zaś przychodnia stomatologiczna specjalizująca się w leczeniu dzieci. Małżeństwo, które reprezentowałam, kupiło mieszkanie usytułowane dokładnie nad tą przychodnią. Konflikt dotyczył dźwięków, które przedostawały się z przychodni do mieszkania stanowiącego własność pary. Jakich dźwięków? Wrzasków, jęków, pisków, płaczu na całe gardło, szlochania, lamentowania i utyskiwania, spowodowanych strachem i bólem dzieci związanym z wizytą u dentysty. Niejednokrotnie hałasowi generowanemu przez dzieci współtowarzyszyły odgłosy personelu oraz rodziców, którzy próbowali krzyczące dzieci uciszyć (czytaj: przekrzyczeć), zwykle w gruncie rzeczy potęgując negatywną reakcję dzieci na zabieg. Wspomniane małżeństwo słuchało tego wszystkiego w swoim mieszkaniu - przy wstawaniu rano z łóżka, przy śniadaniu, obiedzie, myciu zębów, podczas rozmów, spotkań rodzinnych, a także przy wszelkich innych sytuacjach i czynnościach, które ludzie wykonują w swoim mieszkaniu we względnej ciszy, a już na pewno bez wydobywających się ze ścian odgłosów cierpiących dzieci. Nietrudno się domyślić, że takie doświadczenia powodowały, iż małżonkowie żyli w nieustającym stresie, nie mogąc prowadzić „normalnego” życia w swoim domu. Dodam, że przychodnia działała nieomal w każdym dniu tygodnia od rana do późnych godzin wieczornych, a odgłosy z gabinetów były słyszalne w znacznym natężeniu i częstotliwości w niemal każdym pomieszczeniu mieszkania. Zasadniczy problem wiązał się z brakiem izolacyjności akustycznej pomiędzy lokalem zajmowanym przez przychodnię a lokalem mieszkalnym. Jako że liczne przedprocesowe prośby kierowane do osób prowadzących przychodnię o wyciszenie lokalu nie przyniosły jakiegokolwiek rezultatu, para zdecydowała się wystąpić do sądu z pozwem o ochronę dóbr osobistych. W związku z tym, że spółka prowadząca przychodnię nie była właścicielem lokalu, w którym przyjmowała pacjentów, a jedynie go dzierżawiła, sąd nie mógłby jej nakazać podjęcia prac związanych z wyciszeniem, jako ingerujących w substancję pomieszczeń. Takiego rodzaju rozwiązanie mogłaby zaproponować sama spółka, po uprzednim uzyskaniu zgody od właściciela lokalu. Takiego rozwiązania jednakże nie zaproponowała. Pomimo tego, że przychodnia w pełni zdawała sobie sprawę z istnienia i zakresu naruszeń oraz pomimo faktu, że to przecież ona generowała naruszenia, postanowiła iść w zaparte. Najpierw zupełnie ignorowała małżonków, a następnie starała się zrzucić na nich odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. Powoływano najróżniejsze argumenty, np. skoro małżonkowie kupili ten konkretny lokal w tej konkretnej lokalizacji, czyli w sąsiedztwie działającej już od kilku lat przychodni, to był to ich wybór i sami są sobie winni, że lokal jednak nie spełnia ich oczekiwań. Wskazywano też, że małżonkowie powinni kierować swoje pretensje do poprzedniego właściciela mieszkania albo po prostu sami sobie swój lokal wyciszyć. Podawano ponadto, że skoro przychodnia uzyskała wszelkie zezwolenia na prowadzenie działalności, to może ją legalnie prowadzić i zamierza ją kontynuować w takim kształcie

44


jak dotychczas. Po długim namyśle doszliśmy do wniosku, że jedynym żądaniem, jakie w tych okolicznościach może przynieść skutek, tj. wyeliminowanie bądź choćby znaczne zmniejszenie uciążliwości słyszanych dźwięków, będzie żądanie zaprzestania przyjmowania w przychodni klientów do 6 roku życia. Dzięki literaturze fachowej, której fragmenty przedstawiłam sądowi ustaliłam, że dzieci w wieku do 6 roku życia potencjalnie najgorzej (tj. silnym stresem, a niejednokrotnie również agresją) reagują na zabiegi dentystyczne. To zaś, że małżonkowie musieli słuchać w swym mieszkaniu odgłosów związanych z bólem i strachem pacjentów przychodni naruszało szereg dóbr osobistych tej pary, a mianowicie prawo do spokojnego i zdrowego zamieszkiwania w ich lokalu, prawo do wypoczynku, prawo do ochrony życia rodzinnego, nienaruszalność mieszkania. Innymi słowy, opisane naruszenia sprawiły, że mieszkanie nie spełniało swej roli, nie dawało im „azylu domowego”. Tymczasem, prawo do pry-watności, ochrony życia rodzinnego oraz nienaruszalność mieszkania są wartościami chronionymi już na poziomie Konstytucji RP. Z drugiej jednak strony, spółka prowadząca przychodnię również ma zapewnioną ochronę na poziomie Konstytucji RP. Z ustawy zasadniczej wynika bowiem wolność prowadzenia działalności gospodarczej. Doszło zatem do kolizji po-między wymienionymi prawami. Rozstrzygnięcie sądu obejmowało odwołanie się do innej normy konstytucyjnej, która stanowi, że wolność człowieka podlega ochronie prawnej. Sąd pierwszej instancji zakazał przychodni przyjmowania pod tym konkretnym adresem, klientów do 6 roku życia. W wyroku wskazano, że w pewnym zakresie takie rozstrzygnięcie ogranicza swobodę działalności gospodarczej spółki, ale w odmiennym wypadku to wolność osobista powodów byłaby naruszona. Rzecz jasna, przychodnia wniosła od wyroku apelację. W drugiej instancji został powołany biegły sądowy, który zbadał poziom izolacyjności akustycznej lokalu zajmowanego przez przychodnię. Wynik tych badań dodatkowo potwierdził, że brak było zabezpieczenia przenikania dźwięków między stropami na poziomie choćby minimalnym. Moi klienci wygrali w obu instancjach, choć ostatecznie strony zawarły ugodę sądową. Na jej mocy przychodnia zobowiązała się nie przyjmować klientów do 6 roku życia do momentu aż nie zostanie wykonane wyciszenie lokalu. Można zatem powiedzieć, że małżonkowie wygrali w jeszcze szerszym zakresie, bowiem dodatkowo uzyskali wyciszenie lokalu, które zabezpiecza ich przed ewentualnymi dźwiękami docierającymi od starszych, aniżeli sześcioletnie, dzieci… Przychodnia także uzyskała zabez-pieczenie swych interesów, ponieważ gdy przeprowadzi skuteczne wyciszenie, będzie mogła kontynuować działalność na dotychczasowych zasadach. Jakie z tego wszystkiego płyną wnioski? Po pierwsze - należy mieć odwagę walczyć o swoje prawa i nie poddawać się, choć często jest to nie lada wyzwaniem. Po drugie - dobrze przygotować się do sprawy, kompletując we właściwym czasie i we właściwy sposób materiał dowodowy. Po trzecie - nie wahać się korzystać z pomocy prawnej, szczególnie gdy sprawa ma dla nas duże znaczenie. Po czwarte - czasem najlepszy wyrok może się okazać mniej korzystny niż ugoda. Po piąte zaś, pacjenci przychodni dentystycznej nie mogą hałasować w Twoim mieszkaniu. chyba że im na to pozwolisz.

45


prawnik i dr nauk medycznych Anna Rej-Kietka

Mały pacjent

okiem mamy prawniczki

46


Wizyta w gabinecie lekarskim małoletniego pacjenta jest niejednokrotnie bardzo stresującym wydarzeniem – dla dziecka, jak i dla jego rodziców. Wspomniany stres może wynikać zarówno ze specyfiki samej wizyty lekarskiej, jak również z niedostatecznej wiedzy na temat wizyty oraz samego badania. Brak zrozumienia potrzeb oraz oczekiwań małoletniego pacjenta i jego rodziców lub opiekunów, jako konsumentów usług zdrowotnych, stanowi bardzo ważną barierę w relacjach terapeutycznych. Zazwyczaj w relacji tej dominującą posta-wę przejawia lekarz lub choroba, a nie sam pacjent będący podmiotem terapii. Jest to klasyczny przejaw tzw. paternalistycznej relacji pomiędzy lekarzem, a pacjentem i choć model ten wciąż jest dość powszechnie stosowany, to dynamiczne zmiany w polskim systemie ochrony zdrowia sprawiają, że pewne elementy tego modelu tracą istotnie na znaczeniu. Równocześnie należy podkreślić, że nie zawsze elementy współczesnego modelu relacji pomiędzy lekarzem, a pacjentem są możliwe do wdrożenia. Zdarza się bowiem, że stan chorego oraz jego zdolności do aktywnego uczestnictwa w terapii determinują przebieg relacji terapeutycz-nej. W przytoczonych sytuacjach dopuszczalne jest wprowadzenie współdziałania i partnerstwa, przy równoczesnej dominu-jącej pozycji lekarza oraz podporządkowaniu się pacjenta. Wzajemne relacje pomiędzy lekarzem, a małym pacjentem i jego rodzicami lub opiekunami mogą zostać zakłócone również przez wiele innych czynników.

Wśród nich bardzo duże znaczenie mają różnice interesów, niedostępność wiedzy dla pacjenta, faworyzowanie przez lekarza określonych pacjentów lub grup pacjentów czy nadmierne kontrolowanie przez lekarza dostępu do określonych lub wszystkich świadczeń medycznych. Wspomniane czynniki stanowią przyczyny do ujawniania się oraz rozwijania konfliktów utrudniających lub uniemożliwiających skuteczne porozumiewanie się. Prawa pacjenta – niezależnie od jego wieku – wymienione zostały i szczegółowo opisane w ustawie o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta. Każdy z rodziców/ opiekunów prawnych pacjenta ma prawo do podejmowania decyzji dotyczących diagnozowania oraz leczenia dziecka. Należy przy tym zaznaczyć, że aby możliwe było odebranie przez lekarza prawnie skutecznej i wiążącej zgody na przeprowadzenie dziecku badań diagnostycznych lub terapii zgodę musi wyrazić rodzic lub oboje rodziców posiadających prawa rodzicielskie (pełne lub ograniczone do decydowania o sposobie leczenia dziecka) lub inni opiekunowie prawni dziecka. W przypadku zabiegów o tzw. podwyższonym ryzyku (najczęściej operacja) zgodę, co do zasady muszą wyrazić oboje opiekunowie prawni. Niezwykle ważne jest również to, że małoletni powyżej 16 roku życia (w wyjątkowych sytuacjach powyżej 13 roku życia) jest współdecydentem we własnej sprawie. Oznacza to, że poza zgodą rodziców lub opiekunów prawnych lekarz ma obowiązek odebrania zgody również od małoletniego

47


pacjenta. W ustawie o prawach pacjenta pojawia się również pojęcie „opiekuna faktycznego”, czyli osoby, która sprawuje stałą oraz faktyczną opiekę nad małoletnim pacjentem, choć nie ma żadnego obowiązku prawnego, aby taką opiekę pełnić. Opiekun faktyczny – z racji bliskich relacji i kontaktów z małoletnim pacjentem – również może w pewnych sytuacjach wyrazić zgodę na interwencję medyczną. Należy przy tym podkreślić, że zgoda ta jest bardzo ograniczona – jedynie do badań diagnostycznych, które nie niosą ze sobą wysokiego ryzyka zdrowotnego w trakcie ich przeprowadzania. Przyjmuje się, że będzie to możliwość wyrażenia prawnie skutecznej zgody np. na osłuchanie pacjenta czy pobranie wymazu z jamy ustnej. Należy pamiętać, że niezależnie od tego kto – zgodnie z prawem – wyraża zgodę na inter-wencje medyczne, musi zostać odpowiednio poinformowany przez lekarza m.in. o stanie zdrowia dziecka, o proponowanych metodach diagnostycznych czy terapeutycznych. Rodzice, opiekunowie oraz małoletni pacjent powinni otrzymać informacje, które są dla nich zrozumiałe oraz adekwatne do ich poziomu wiedzy. Wszystkie informacje przekazane małoletniemu pacjentowi w przyszłości mogą przyczynić się do ułatwienia współpracy z dzieckiem oraz prawidłowego przebiegu procesu diagnostyczno-terapeutycznego. Informacje dotyczące zabiegów i czynności wykonywanych przez lekarzy mogą być przekazane jedynie przez lekarza, a pielęgniarka ma prawo do przekazania opiekunom prawnym dziecka jedynie informacji dotyczących pielęgnacji małoletniego pacjenta. Równocześnie każda zgoda – lub jej odmowa – na zabieg operacyjny lub procedurę diagnostyczną podwyższonego ryzyka musi zostać wyrażona na piśmie przez opiekunów prawnych małoletniego pacjenta. Warto w tym miejscu podkreślić również, że lekarz ma

48


także ustawowe prawo zwrócić się do sądu opiekuńczego o zgodę na wykonanie procedury medycznej na małoletnim pacjencie w sytuacji, w której opiekunowie prawni tego pacjenta nie wyrażają zgody na leczenie, a jego stan wymaga interwencji medycznej. Równocześnie w sytuacji, w której stan małoletniego pacjenta wymaga niezwłocznej pomocy medycznej (tzn. dziecko znajduje się w stanie nagłego zagrożenia zdrowia lub życia), lekarz ma prawny obowiązek do udzielenia niezbędnej pomocy dziecku nawet w sytuacji, gdy nie można skontaktować się z jego opiekunami prawnymi, a zatem uzyskać od nich zgody na interwencję medyczną małego pacjenta. Jako czynności niezbędne określa się te, które lekarz musi przeprowadzić, aby pacjentowi nie groziła utrata życia lub ciężki rozstrój zdrowia. W trakcie udzielania świadczeń zdrowotnych małoletniemu pacjentowi obecna może być osoba bliska (rodzic, opiekun prawny lub inna ważna dla dziecka osoba). Personel medyczny może zabronić obecności bliskich małoletniemu przy udzielaniu świadczeń jedynie w sytuacji, w której istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo wystąpienia zagrożenia epidemicznego lub zagrożenie zdrowia małoletniego pacjenta. Każdorazowo odmowa zgody na obecność bliskich pacjentowi musi zostać odnotowana w dokumentacji medycznej małego pacjenta. Dzieci będące pacjentami mają także prawo do poszanowania intymności oraz godności w trakcie pobytu w placówce medycznej. Dlatego też niedopuszczalne jest zawstydzanie dziecka oraz udzielanie świadczeń medycznych w taki sposób, który narusza sferę intymną dziecka. Bywa, iż - w praktyce odmiennie niż w teorii - wiele z powyższych zagadnień stanowi dość duże źródło niepewności zarówno wśród rodziców jak i samych lekarzy. Pamiętajmy, że mały pacjent ma więc dokładnie takie same prawa w placówce ochrony zdrowia jak osoba dorosła, a brak pełnoletności nie oznacza, że może być on inaczej – gorzej – traktowany.

49


Sędzia Jarosław Gwizdak

A gdyby tak... 50


Mówią, że sędziów trzeba wybierać. A gdyby tak wybrać sędziego? Zabierzecie „500+”? Zmienicie wiek emerytalny? Co pan zrobi z Kopalnią „Makoszowy”? Kiedy te wybory? Wybory będą na Rynku, wszyscy się tam spotkamy?” – to tylko kilka z pytań od obywateli, od wyborców, spotykanych przeze mnie jesienią na katowickich ulicach. Od czego się zaczęło? Poczułem, że wciąż ważne są dla mnie wartości, ważni są dla mnie ludzie. Ważna jest podstawowa edukacja społeczna i obywatelska, której poświęcam wolny czas. Ważne jest dla mnie, aby instytucje działały w sposób przyjazny, transparentny i zrozumiały. Realizowałem te wartości jako prezes sądu w Katowicach, ale po zakończeniu kadencji poszukiwałem nowego pomysłu na siebie i nowego wyzwania. Kiedyś miałem okazję rozmawiać z Wojciechem Szczurkiem, Prezydentem Gdyni, byłym sędzią. Zapytałem, dlaczego podjął decyzję o przejściu z sądu do samorządu. Odparł, że był to przypadek, pewien moment jego życia. Przez kilka lat siedziałem „biurko w biurko” z obecną wicemarszałką Sejmu – sędzią Barbarą Dolniak. Analizowałem motywy kierujące profesorem Adamem Strzemboszem, gdy ten zgodził się kandydować na urząd Prezydenta RP. Kiedy w danych statystycznych dotyczących Katowic zobaczyłem, że statystyczny ich mieszkaniec ma 44 lata, wiedziałem już, że to nie jest przypadek. Bo przecież przypadków nie ma. Byłem w swoim życiu przewodniczącym klasy, delegatem do rady szkoły, starostą roku… kilkakrotnie wygrałem wybory. Mam 44 lata. Zdecydowałem się wziąć udział w wyborach, kandydowałem na urząd prezydenta mojego miasta oraz na radnego. Nie udało się zdobyć żadnego z mandatów, ale lekcje z kampanii są dla mnie olbrzymią korzyścią i chciałbym się nimi podzielić. Myślę, że mogą być przydatne dla każdego prawnika. Nie chcesz, jak ja, przegrać wyborów? Rób to co ja, ale lepiej, intensywniej. Spaceruj Miasto najlepiej widać „z marszu”. Chodząc nie potrzebujesz szukać parkingu. Widzisz ludzi z bliska, widzisz dziury w jezdni, nierówny bruk chodników. Perspektywa pieszego jest najstarszą znaną metodą poznawania okolicy przez ludzki gatunek. Architektura szeregu miast średniowiecznych, z jej detalami, szerokością ulic czy zaułków dostosowana jest właśnie do pieszego użytkownika. W najbardziej aktywnych dniach kampanii pokonywałem po kilkanaście kilometrów dziennie, a mój rekord to 22,5 km. Przechodząc spacerem z „miejskiej sypialni” z wielkiej płyty do „salonu” pełnego eleganckich sklepów, restauracji i banków można zrozumieć znacznie więcej. Uśmiechaj się i patrz w oczy Relacja z zabieganym, wiecznie spieszącym się człowiekiem nie nawiąże się sama. To wielka praca i wielki sukces, aby ktokolwiek zainteresował się drugą, nieznaną osobą, poświęcił jej minutę swego życia. Jeśli masz odwagę podejść, zagadnąć i uśmiechnąć się, to w większości przypadków ten kontakt nawiążesz. A wtedy zdarzą się rzeczy niesamowite. Słuchaj, notuj

51


Kiedy już uda się nawiązać kontakt, przedstawić się i zaprezentować, trzeba oddać głos rozmówcy. Panujący obecnie deficyt zaufania i walka o uwagę są naturalnymi sprzymierzeńcami. Trzeba po prostu posłuchać, chcieć się dowiedzieć tego, co dla rozmówcy ważne. Moimi narzędziami wyborczymi był plecak ulotek, gorzka czekolada (na podtrzymanie sił) oraz czarny notes. Zapisałem go niemal do ostatniej strony. Bądź ciekawy i otwarty To, że jesteś prawnikiem pomaga i przeszkadza. Umiesz pytać, ustalać fakty, ale jednocześnie „wiesz lepiej”. Tysiące norm i schematów zapisanych „na twardym dysku” przeszkadzają w przyjęciu cudzej opinii, zrozumieniu rozmówcy. Jeśli uda się wyłączyć własny pogląd, otworzyć się na rozmówcę, to niezależnie od tego czy zyskasz wyborcę z pewnością zdobędziesz materiał do przemyśleń. Usłyszane kiedyś hasło: „wyłącz ego, zrozum drugiego” bardzo w tym pomaga. Niczego z góry nie zakładaj Nie jest tak, że wszyscy wiedzą jakie mają prawa. Nie jest tak, że potrafią z nich korzystać świadomie. Na społeczeństwo nie wolno się obrażać, bo to przecież nie „oni” ale „my”. Rzeczy dla mnie oczywiste, „wiadome z urzędu”, dla większości spotkanych przeze mnie współmieszkańców wcale takie nie były. Nie oznacza to, że któreś z nas się myli. Kiedy słyszałem: „faktycznie, warto iść na te wybory”, było to dla mnie największą nagrodą. Opisane pięć rad jest punktem wyjścia, elementarzem nawiązania relacji w miejskiej rzeczywistości. Myślę, że w wielu okolicznościach ten elementarz może być przydatny. Powiedziałem w jednym z wywiadów, że taki tydzień „na ulicy” poleciłbym w kształceniu każdego prawnika, każdego człowieka pracującego z innymi ludźmi. Kiedyś uczestniczyłem w treningu głębokiej ekologii, pozwalającym poczuć i zrozumieć zależności ekosystemu, świata przyrody, odnaleźć w nim swoje, właściwe miejsce. Po jego zakończeniu wcieliłem w życie kilka postulatów, zacząłem np. mniej kupować i bardziej analizować pochodzenie produktów. Kampania była dla mnie indywidualnym „treningiem głębokiego miasta”. Pozwoliła na zadumanie się nad rolą miasta, dzielnic, osiedli czy ulic. Analizowałem swoje miasto w kilkudziesięciu punktów widzenia. Inaczej odbierała je seniorka, inaczej młody przedsiębiorca. Inne potrzeby wyrażali młodzi rodzice, inne studenci. „Trening miasta”, który zalecam, pozwala spojrzeć na nie dokładniej, wnikliwie. Miasto pochodzące od „polis” ma, jak wiadomo, charakter polemiczny. Jest polem konfliktu, ścierania się argumentów, racji i interesów. Gdzie, jak nie w mieście mają ćwiczyć i doskonalić się prawnicy? p.s. Z czterocyfrowym budżetem zająłem w wyborach prezydenckich trzecie miejsce. W trzystutysięcznym mieście. Bez partyjnego zaplecza, niezależnie, niemal bez struktury. To prawda, przegrałem te wybory.

52


53


sędzia Olimpia Barańska-Małuszek

Specjalistę zatrudnię

54


W dyskusji o stanie i przyszłości polskiego wymiaru sprawiedliwości, obok szeroko omawianych spraw ustrojowych, pojawia się temat specjalizacji przedmiotowej sędziów. Pełnomocnicy procesowi zauważają, że w sprawach wymagających wiedzy specjalistycznej, np. z zakresu prawa budowlanego, księgowości, finansów, zagadnień z prawa administracyjnego, kompetencje sędziów są niewystarczające. Pełnomocnicy, bazują na swoich konkretnych doświadczeniach w postępowaniach sądowych, dlatego nie należy ignorować tych spostrzeżeń, ale można je przedyskutować. W sądach powszechnych sędziowie pracują w wydziałach, które narzucają specjalizację. Poza tradycyjnym podziałem na pion karny i cywilny, mamy wydziały egzekucyjne, rodzinne i gospodarcze, pracy i ubezpieczeń społecznych. W sądownictwie administracyjnym również jest podział na sprawy podatkowe, budowlane i inne. Praca w nich wymaga już szczególnej wiedzy, ze względu na procedurę i przedmiot. W Sądzie Okręgowym w Warszawie pracują sędziowie orzekający w sprawach Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Unijnych Znaków Towarowych i Wzorów Wspólnotowych, a specyfika i zakres tematyki wymagają wiedzy i doświadczenia w bardzo wąskiej dziedzinie. My, prawnicy, przeszliśmy podobną drogę edukacji, ale specjalizacje to już kwestia doświadczenia, miejsca wykonywania zawodu, szkoleń, studiów podyplomowych.

55


Z rozmów z radcami prawnymi i adwoka-tami wynika, że sędziowie powinni podnieść kompetencje w sprawach budowlanych, administracyjnych, własności przemysłowej, czyli w sprawach wymagających często wiedzy eksperckiej. Ilość norm prawnych, nowelizacji ustaw oraz stopień skomplikowania życia nie pozwala znać się na wszystkim, więc wąskie specjalizacje wydają się być naturalną drogą rozwoju zawodowego. Niestety, sposób organizacji pracy sądów i zbyt mała ilość celowanych szkoleń nie pomagają pogłębianiu wiedzy i profesjonalizacji. Na jedną apelację przypada kilka miejsc na szkoleniu z KSSIP, zanika zwyczaj organizacji szkoleń przez sądy okręgowe dla sędziów swojego okręgu, chociaż ustawowym obowiązkiem sędziego jest ciągła nauka. Zgodnie z art.82a ustawy o ustroju sądów powszechnych obowiązkiem sędziego jest podnoszenie kwalifikacji, uczestniczenie w szkoleniu KSSiP, co najmniej raz w roku. Ilość szkoleń dłuższych niż 1 dzień podlega kontroli prezesa sądu, należy je zgłosić. Dobrych, ciekawych i przydatnych szkoleń dostępnych dla sędziów jest niewiele. Z pewnością brakuje szkoleń, warsztatów otwartych dla wszystkich zawodów prawniczych, a byłoby to platformą dla wymia-ny poglądów, doświadczeń, wiedzy, rów-nież poznania spojrzenia na temat, nie tyl-ko z perspektywy sędziowskiego stołu. Postulat wąskiej specjalizacji sędziego w dziedzinach, np. technicznych wydaje się trudny do spełnienia i trzeba zastanowić się

56


nad celem takiego działania. Sędzia nie powinien zastępować eksperta, wówczas jego decyzja nie byłaby wymierzaniem sprawiedliwości, lecz tylko technicznym ustaleniem w sprawie, natomiast granica między obiektywną oceną dowodów, a subiektywną oceną na podstawie wiedzy szczególnej, jest bardzo wąska. Gdyby sędzia zastępował eksperta w sprawie, to zarzuty w apelacji byłyby bardzo zasadne. Naszym zadaniem jest zebrać argumenty, dowody, opinię eksperta przedstawioną prostym, zrozumiałym językiem i również na tej, a nie tylko na tej, podstawie rozstrzygnąć spór. Kolejnym zagrożeniem, płynącym z wąskich specjalizacji, jest hermetyzacja języka. Taki sędzia prawdopodobnie używałby języka specjalistycznego, niezrozumiałego dla stron. Odrębnym zagadnieniem jest jakość i trafność opinii sądowych, biegłych brakuje, a przy niskich stawkach określonych przez MS, nikt nowy nie wpisze się na listy biegłych sądowych. Mimo składanych przez środowiska sędziowskie, prawnicze, konkretnych postulatów w sprawie zmiany przepisów o biegłych sądowych, od lat, ustawodawca i MS nie podejmują żadnych działań. Zebranie i ocena dowodów, ustalenie podstaw prawnych, analiza tych danych, to duża część procesu wymierzania sprawiedliwości. Jest jeszcze jeden element, który powinien wystąpić, chociaż nie zawsze pojawia się przy wydaniu wyroku, o co również jest wiele uzasadnionych pretensji. To spojrzenie z ludzkiego punktu widzenia na sprawę, pozasystemowe, aby zadość stało się

57


prawu jak i sprawiedliwości. Odpowiednie wyważenie obu wartości jest trudne, nie ma na to gotowej recepty. Stabilność orzeczeń spada, co oznacza, że coraz więcej wyroków, postanowień sądów pierwszej instancji jest poddawana korekcie albo uchylana. W I kwartale 2013 r. ogólny wskaźnik stabilności orzecznictwa sądów utrzymywał się na poziomie 81,77%, w sprawach karnych na poziomie 64,95%, a w sprawach cywilnych na poziomie 86,79%. Wyspecjalizowane wydziały rozpoznające sprawy z zakresu prawa pracy i ubezpieczeń społecznych utrzymały wskaźnik 85,62%, a wydziały gospodarcze 84,97%. W kolejnych latach stabilność orzeczeń pogarszała się. W latach 2015 i 2016 spadek stopnia trafności, prawidłowości orzeczeń wszystkich rodzajów spraw wynosił, około 64%, ale, w 2017 roku, obniżył się znacznie - do 61,5%. W 2015 r., w sprawach gospodarczych, wskaźnik stabilności wynosił 62,5%, czyli niewiele niżej, niż średnia dla wszystkich rodzajów spraw, ale. w 2017 r., osiągnął tylko 54,3%. Sądy gospodarcze, postrzegane jako sądy wyspecjalizowane, powinny mieć raczej bardzo dobre wyniki w stabilności orzeczeń, a wynik statystyczny mówi nam coś innego. Pamiętajmy, że w ciągu ostatnich kilku lat zlikwidowano procedurę w sprawach gospodarczych, co sprawiło, że utrzymanie odrębności tego rodzaju spraw (poza upadłościami) było iluzoryczne. Jednocześnie wzrosła ilość upadłości konsumenckich, wyższy wpływ spraw gospodarczych, a Minister Sprawiedliwości, na ponad dwa lata, wstrzymał obsadzanie etatów w sądach. Czy likwidacja odrębnej procedury spowodowała zmianę kierunku orzecznictwa sądów odwoławczych, czy może spowodowały to wymienione czynniki zewnętrzne? Każdy prawnik wie, że jakość jego pracy nie idzie w parze z ilością. Przy przeciążeniu ilością spraw pojawia się coraz więcej błędów, to od razu widać w statystyce. Można też przypuszczać, że za pogorszeniem warunków pracy w sądach i atmosferą wokół nich, poszedł spadek jakości orzeczeń. Można też założyć, że obywatele mają większą świadomość prawną, korzystają z pomocy prawnej i częściej skutecznie zaskarżają nasze wyroki. Możliwe też, że sądy odwoławcze, na fali uzasadnionej krytyki opinii publicznej, zaczęły większą wagę przykładać do elementu sprawiedliwościowego w orzeczeniach. Do czasu zmian ustawy w sprawach gospodarczych, przy sformalizowanej procedurze, większy ciężar kładziony był na elementy prawne rozstrzygnięcia. Stawiam orzechy przeciw dolarom, że sprawa gospodarcza zakończona wyrokiem w oparciu o art.5 kc nie istniała. W Europie raczej utrzymuje się tradycyjny podział na sądy karne, cywilne, rodzinne, pracy, gospodarcze itd., który się sprawdza. Wprowadzenie obowiązku jeszcze węższych specjalizacji sędziów – do poszczególnych rodzajów spraw, w konsekwencji, pociąga za sobą reorganizację pracy sądów, dodatkowe etaty zapewniające np. zastępstwa, czy możliwość przesuwania etatów, system szkoleń. Kolejna „reforma”, dokonana tylko na papierze, nie przyniesie żadnych efektów, poza chaosem.

58


59


adwokat Ida Fiłoniuk-Krajewska

Kary

sędzia Olimpia Barańska-Małuszek

Specjalistę umowne zatrudnię

60


Niezmiennie aktualny temat kar umownych stanowi codzienność również w mojej praktyce adwokackiej. Czasami zdarza się, że przewidziane umową kary są na tyle wysokie, że wykonawcy nie chcą ich płacić. Wówczas moi klienci pytają czy ich pozywać, czy może machnąć ręką oraz czy kary zostały dobrze określone w umowie i czy nie są za wysokie. Innym razem pytają: Pani mecenas, a co, gdy kary zostały przewidziane umową zawartą z wykonawcą, wybranym w ramach procedury przetargowej przeprowadzonej w oparciu o przepisy ustawy Prawo zamówień publicznych. Czy można pójść takiemu wykonawcy na rękę i zmniejszyć albo zrezygnować z kar? Pytań dotyczących kar jest stawianych znacznie więcej, jednak na początek warto przybliżyć czym właściwie owe kary są i po co ustawodawca przewidział możliwość ich wprowadzenia do kontraktu. Z zasady swobody kontraktowania przewidzianej w kodeksie cywilnym wynika możliwość, a nie obowiązek zastrzeżenia kary umownej w kontrakcie. Kara ta to zastrzeżenie w umowie, że naprawienie szkody wynikłej z niewykonania lub nienależytego wykonania zobowiązania niepieniężnego nastąpi przez zapłatę określonej sumy pieniężnej. Kary umowne można wprowadzać do wszystkich rodzajów umów, zarówno nazwanych (tych wymienionych w kodeksie cywilnym), jak i nienazwanych (nie wymienionych w kodeksie). Oczywiście radca prawny czy adwokat pomoże, trzeba jednak pamiętać, że bez znajmości przedmiotu umowy, specyfiki danej branży i oczekiwań klienta co do sposobu kształtowania jego relacji z konrahentem, prawnik nie jest w stanie zaproponować opytmalnych dla klienta rozwiązań prawnych w umowie, w tym także w zakresie kar umownych. Właściwe sformułowanie kary umownej nie polega na jej przekopiowaniu z przypadkowej umowy wyciągnietej z Internetu. Przed podjęciem decyzji o zastrzeżeniu kary umownej należy ustalić nastepujące kwestie: czy istnieje duże czy małe ryzyko niewywiązania się przez konthanenta z umowy; czy niewykonanie lub nienależyte wykonanie, któregokolwiek ze zobowiązań niepieniężnych określonych umową przyczyni się do powstania szkody po naszej stronie; czy zależy nam na zapłacie kary umownej niezależnie od tego czy szkoda w naszym majątku powstała czy też nie; czy karę chcemy zastrzec tylko na wypadek zawinionych przez kontrahenta działań albo zaniechań, czy również niezawionionych, które są niezgodne z umową, bez względu na ich przyczynę oraz jaką chcemy wyznaczyć maksymalną kwotę kary umownej, po osiągnięciu której przestaniemy ją naliczać, a w konsekwencji jaki będzie końcowy termin naliczania kary umownej. Kara umowna stanowi surogat odszkodowania, czy też rodzaj zryczałtowanego odszkodowania, które ustalane jest przede wszystkim po to, by wierzyciel mógł w łatwiejszy i szybszy sposób naprawić szkodę powstałą w jego majątku w wyniku niewykonania lub nienależytego wykonania zobowiązania. Kara umowna może być także wprowadzona do umowy nie dla realizacji celu odszkodowawczego, a wyłącznie prewencyjnie. Nie musi bowiem powstać szkoda w majątku uprawnionego, by kara umowna za nienależyte wykonanie zobowiązania została przezeń zastrzeżona, a następnie naliczona. Zastrzeżenie kary umownej często jest potrzebne jedynie po to, by zmotywować drugą stronę do wykonania świadczenia zgodnie z warunkami określonymi w umowie. Kara umowna może dotyczyć wyłącznie zobowiązania niepieniężnego i musi być określona przez wskazanie konkretnej kwoty pieniężnej. Jak wskazał Sąd Apelacyjny w Białymstoku w wyroku z dnia 21 września 2017 r., sygn.akt I ACa 40/17 z treści art. 483 § 1 KC dopuszczającego zastrzeżenie kary umownej w „określonej kwocie” wynika nakaz wyrażenia jej kwotowo w chwili zastrzegania. Nie rodzi to jednak obowiązku podania konkretnej sumy pieniężnej stanowiącej

61


karę umowną. Strony mogą bowiem określić karę pośrednio, przez wskazanie podstawy jej naliczenia w sposób pozwalający uznać jej ustalenie za dokonane i zamknięte bez odwoływania się do jakichkolwiek czynności dla jej sprecyzowania. Umowa stanowiąca załącznik do SIWZ może, a nawet powinna być analizowana, a w razie potrzeby kontestowania przez potencjalnych wykonawców na etapie prowadzenia procedury przetargowej, jeśli jej wzór nie określa precyzyjnie podstaw naliczania kar umownych, ich wysokości czy ich górnej granicy. Dla potencjalnego wykonawcy to jest jedyny moment, w którym może wynegocjować łagodniejsze traktowanie w zakresie kar umownych przez zamawiającego, albowiem później wykonawcy pozostaje wyłącznie droga sądowa w procesie o miarkowanie kary. Dla zamawiającego przemyślenie, z inicjatywy wykonawcy, swoich potrzeb w zakresie naliczania kar umownych, przed zawarciem umowy, jest również rozwiązaniem korzystnym, albowiem zamawiający unika ewentualnych kłopotów związanych z odmową zapłaty kar umownych przez wykonawcę w przyszłości. Ustalając wysokość kary umownej należy mieć na uwadze wspomnianą przeze mnie wyżej tzw. zasadę swobody umów wynikającą z kodeksu cywilnego, zgodnie z którą strony zawierające umowę mogą ułożyć stosunek prawny według swego uznania, byleby jego treść lub cel nie sprzeciwiały się właściwości (naturze) stosunku, ustawie ani zasadom współżycia społecznego oraz art. 58 § 1 Kodeksu cywilnego. Przepisy kodeksu cywilnego nie zawierają postanowień co do wysokości kar umownych. Z tego powodu wskazówki co do wysokości kar i okoliczności, w których mogą one ulec zmniejszeniu kształtuje orzecznictwo i doktryna. Wskazując okoliczności wpływające na wysokość kar powołują się one na cele, jakim kary te mają

62


służyć. Praktyka pokazuje, że przy ustalaniu wysokości kar umownych ważny jest przedmiot i sposób realizacji danego kontraktu. Tytułem przykładu, należałoby przewidzieć minimalne kary za nieterminowe dostarczenie niewielkiego zamówienia na części zamienne, które nie są pilnie zamawiającemu potrzebne, a już znacznie większe za nieterminowe wykonanie dla inwestiora prac budowlanych, od których terminowego zakończenia zależy możliwość uzykiwania przez zamawiającego dodatkowych przychodów. W uzasadnieniach wyroków wskazuje się, że przy ocenie wysokości kary umownej należy mieć z jednej strony na względzie, że jej celem jest wywarcie presji na dłużnika, aby należycie wykonał swe zobowiązanie, a funkcję tę kara umowna spełnia wówczas, gdy skutek ekonomiczny niespełnienia w terminie świadczenia jest ujemny (wyrok Sądu Apelacyjnego w Białymstoku z dnia 10 kwietnia 2014 r., sygn. akt I ACa 862/13). Z drugiej zaś strony, że kara umowna pełni przede wszystkim funkcję kompensacyjną, a zatem jest odpowiednikiem odszkodowania, wobec czego wysokość ustalonej przez strony kary umownej nie powinna prowadzić do nieuzasadnionego wzbogacenia wierzyciela (podmiotu uprawnionego do żądania kary umownej). Jednocześnie jako górną granicę kary umownej wskazuje się wartość wynagrodzenia ustalonego w umowie, na podstawie której dochodzona jest kara. Podobnie jak w przypadku wysokości kary umownej, przepisy kodeksu cywilnego nie rozstrzygają, kiedy kara umowna może zostać uznana za rażąco wygórowaną, wobec czego kwestię tą ocenia orzecznictwo. W orzecznictwie wskazuje się, że ustalona przez strony kara umowna jest oceniana jako rażąco wygórowana, gdy istnieje rażąca dysproporcja między wysokością tej kary a wysokością uszczerbku, który poniósł wierzyciel na skutek niewykonania lub

63


nienależytego wykonania przez dłużnika.

zobowiązania

Podstawowym kryterium oceny rażącego wygórowania kary umownej może być relacja jej wysokości do odszkodowania należnego wierzycielowi na zasadach ogólnych (wyrok Sądu Najwyższego z dnia 11 października 2007 r., sygn. akt IV CSK 181/07). Wobec tego oceniając, czy zastrzeżona w umowie kara może być uznana za rażąco wygórowaną, należy przede wszystkim porównać wysokość kary umownej z wysokością szkody poniesionej przez wierzyciela. Gdy wierzyciel nie poniósł żadnej szkody lub gdy poniesiona przez niego szkoda jest nieznaczna dłużnik może żądać zmniejszenia (miarkowania) kary umownej. Warto także wskazać, że miarkowanie kary umownej jest możliwe także w odniesieniu do kary ustalonej w umowie o udzielenie zamówienia publicznego. Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 21 listopada 2007 r., sygn. akt I CSK 270/07 stwierdził, że „artykuł 144 Prawa zamówień publicznych nie wyłącza w żadnym wypadku regulacji kodeksu cywilnego o karze umownej, w tym o jej miarkowaniu. Przepis ten gwarantuje, że zawarta z zastosowaniem trybu zamówień publicznych umowa nie będzie odbiegała od oferty, która została wybrana spośród innych z nią konkurujących. Natomiast miarkowanie kary umownej nie jest elementem procedury zawierania umowy, ale wiąże się z jej wykonaniem. Artykuł 144 Prawa amówień publicznych nie wyłącza zatem w żadnym wypadku regulacji kodeksu cywilnego o karze umownej, w tym o jej miarkowaniu”. Jednakże w przypadku umów zawartych w wyniku zastosowania procedur określonych w ustawie Prawo zamówień publicznych, z uwagi na treść art. 144 ust. 1 tejże ustawy, zmniejszenie ustalonej przez strony kary umownej możliwe jest wyłącznie wyrokiem sądu (uprawnienie takie nie przysługuje wierzycielowi).

64


Podsumowując: Kara umowna może, ale nie musi zostać wprowadzona do każdej umowy. Sankacja w postaci kary umownej winna być zastrzegana na wypadek naruszenia istotnych, w naszym przekonaniu, postanowień umownych tj. takich, których naruszenie spowoduje powstanie szkody w naszym majątku. Kara umowna musi być określona poprzez wskazanie konkretnej kwoty pieniężnej (także procentowo np. od wartości niezrealizowanej części umowy) i winna być określona jej górna granica, po osiągnięciu której wierzyciel zaprzestanie jej naliczania. Kara umowna może dotyczyć wyłącznie niewykonania bądź nienalezytego wykona-nia zobowiązań niepieniężnych, np. takich jak terminowe dostarczenie towaru, do-starczenie towaru określonej jakości, terminowa realizacja usługi. Wierzyciel jasno powienien określić w umowie czy kara umowa przysługuje mu za zawinione, czy również niezawionione działania, bądź zaniechaniem dłużnika (tj. np. za zwłokę czy za opóźnienie w realizacji zobowiązania). Jeśli strony nie zastrzegły inaczej w umowie, wierzyciel nie może żądać odszkodowania przewyższającego wysokość kar umownych. Wysokość kary umownej nie powinna prowadzić do nieuzasadnionego wzbo-gacenia wierzyciela. Jeżeli dłużnik wykonał zobowiązanie w znacznej części lub gdy kara jest rażąco wygórowana może on wystąpić do sądu z żądaniem zmniejszenia (miarkownia) kary umownej. Dlatego ustalając wysokość kary należy wziąć pod uwagę przedmiot i zakres umowy, przewidywaną wysokość szkody oraz okoliczności dotyczące dłużnika, w tym ewentualną dotychczasową współpracę i sposób wykonywania zawartych z nim umów.

65


aplikant radcowski Marta Lesiak

Zaiste

i szlachetny koń niekiedy się potknie

W ciągu ostatnich kilkunastu lat jeździectwo bardzo zyskało na popularności, jako sport zarówno elegancki, jak i zapewniający rozwój i trening niemal wszystkich partii mięśni ludzkiego ciała. Przygodę z jeździectwem chętnie rozpoczynają dzieci i dorośli. Jak pokazuje przykład pierwszego polskiego olimpijczyka, majora Adama Królikiewicza, który rozpoczął naukę (!) jazdy konnej dopiero po dwudziestym roku życia, a dziesięć lat później zdobył brązowy medal na igrzyskach w Paryżu - wiek nie ma w tym sporcie większego znaczenia.

66


67


Jednakże, decydując się na praktykowanie jeździectwa, należy mieć na uwadze fakt, iż jest to także sport bardzo niebezpieczny – przede wszystkim dlatego, że jeździec bezpośrednio współpracuje podczas jego uprawiania z dużym i silnym zwierzęciem, które nierzadko ma swój własny pomysł na spędzanie czasu. Oczywiście, nie każda jazda musi zakończyć się wypadkiem, a przy zachowaniu niezbędnych środków ostrożności, takich jak założenie kasku czy ochronnej kamizelki, znaczna część upadków stanie się niegroźna, a nawet bezbolesna. Warto jednak wiedzieć, kto odpowiada za nasze bezpieczeństwo podczas treningu jeździeckiego oraz podczas przygotowania konia do jazdy i po niej, a także, w jaki sposób dochodzić naprawienia ewentualnej szkody lub zadośćuczynienia. Zasada i podstawa prawna odpowiedzialności: art. 431 § 1 Kodeksu cywilnego – culpa in custodiendo Choć rozpatrywany tu problem nie zyskał jeszcze tak dużej popularności, by docze-kać się opracowania w literaturze, można na jego temat odszukać wiele krótszych artykułów. W treści niektórych z nich zetknąć się można z poglądem, jakoby odpowiedzialnością za wypadki jeździec-kie rządziła w całości zasada winy w nadzorze – culpa in custodiendo (art. 431 k. c.). Pogląd ten nie jest pozbawiony słuszności, należy jednak nadmienić, że odpowiedzialność na takiej zasadzie odbywać się będzie w określonych przypadkach, a podmioty odpowiedzialności określone w art. 431 § 1 k. c. nie będą jedynymi, od których można żądać naprawienia zaistniałej szkody. W uzasadnieniu wyroku z dnia 6 czerwca

68

1968 r. (sygn. akt I CR 148/68, OSNC 1969/11/199) Sąd Najwyższy wskazał, że odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną przez konia ponosić będzie, za art. 431 § 1 k. c. ten, kto zwierzę chowa lub się nim posługuje jedynie wtedy, kiedy koń wyrządzi szkodę z własnego popędu. Dla zobrazowania powyższego przykładami: w przypadku, kiedy koń, przy braku działania bodźców zewnętrznych mogących wywołać taką reakcję, wyrządzi szkodę podczas wykonywania zabiegów pielęgnacyjnych przed jazdą i po niej, ucieknie z pastwiska, spłoszy się lub spowoduje szkodę uległszy popędowi płciowemu, akurat w momencie, kiedy żaden inny człowiek nie dysponuje narzędziami pozwalającymi mu pokierować zachowaniem konia - wtedy odpowiadać będzie ten, kto go chowa, zajmuje się nim lub wykorzystuje konia do realizacji określonego celu. Pierwszą czynnością, jaką należy przedsięwziąć rozpatrując kwestię odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez konia, na podstawie przepisów art. 431 k. c., jest dokładne zdefiniowanie pojęcia osoby, która chowa zwierzę lub się nim posługuje. Zgodnie ze stanowiskiem doktryny, tym, kto zwierzę chowa nie zawsze będzie właściciel, a ten, kto „(…) przez dłuższy czas sprawuje nad nim pieczę dla własnych – niekoniecznie majątkowych – celów, dostarczając mu schronienia i utrzymania.”. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że taką rolę wobec konia zawsze pełni jego właściciel, jednak, przy uwzględnieniu specyfiki pewnych instrumentów prawnych, służących udostępnianiu koni przez właściciela innym osobom do korzystania, okaże się, że powyższe rozgraniczenie nie jest pozbawione racji bytu.


W wielu ośrodkach jeździeckich funkcjonuje instytucja najmu (błędnie określanego nieraz mianem dzierżawy) koni prywatnych lub oddawania ich pod opiekę osobom dyspozycyjnym, kiedy właściciel zwierzęcia – na przykład – mieszka daleko od stajni lub, z innych powodów, nie może odwiedzać czworonożnego przyjaciela, tak często, jak należy. W takich przypadkach osobą, która konia chowa lub się nim zajmuje, będzie najemca lub opiekun zwierzęcia. Tym, natomiast, kto się zwierzęciem posługuje, jest ten, kto „(…) niekoniecznie je chowa, lecz dorywczo posługuje się nim dla własnego celu”. Taką osobą będzie, podczas lekcji jazdy konnej lub treningów, instruktor lub trener. Powyższe rozgraniczenie stanowi wstęp do jeszcze jednego podziału, którego przeprowadzenie jest niezbędne, by prawidłowo przedstawić opisywane zagadnienie. Odpowiedzialność, na podstawie art. 431 § 1 k.c., za szkodę wyrządzoną przez konia, kształtować się może różnie, w zależności od typu stajni, w której wypadek miał miejsce. Jeżeli wyrządzenie szkody nastąpiło podczas jazdy w stajni, w której prowadzona jest nauka jazdy konnej, a zajęcia odbywają się pod okiem instruktora, to właśnie on będzie podmiotem odpowiedzialnym w świetle przepisów art. 431 k.c., jednak będzie zobowiązany do naprawienia szkody tylko wtedy, jeśli zdarzenie, które doprowadziło do powstania szkody było niezawinione przez jeźdźca lub osobę trzecią. Jeśli do wypadku doszło w stajni pensjonatowej, w której nie naucza się jazdy konnej, a organizowany jest jedynie wynajem boksów, w których stoją wyłącznie prywatne konie – na podstawie art. 431 k. c., za wyrządzoną przez zwierzę

szkodę odpowiadać będzie właściciel konia. Zdarza się także, że właściciele koni korzystający ze stajni pensjonatowej, chcąc doskonalić umiejętności jeździeckie, umawia się z dojeżdżającym instruktorem lub trenerem. Jeżeli podczas tak zorganizowanych zajęć koń wyrządzi szkodę (a winy za zdarze-nie nie będzie można przypisać ani instruk-torowi, ani żadnej osobie trzeciej), odpowiedzialność poniesie również właściciel zwierzęcia, gdyż to w nim właśnie skumulują się role osoby chowającej zwierzę i posługującej się nim do własnych celów. Odpowiedzialność na podstawie art. 431 § 1 k. c. opiera się na domniemaniu winy w nadzorze, a zatem poszkodowany nie będzie musiał udowadniać poniesionej szkody – przeciwnie, osoba, którą domniemanie obciąża odpowiedzialnością, chcąc się z niej zwolnić, będzie musiała dowieść, że wykazała się należytą starannością w nadzorze nad zwierzęciem lub, że szkoda nastąpiłaby nawet wtedy, gdyby się owa starannością wykazała. Należy jednak mieć także na uwadze regulację art. 431 § 2 k. c. Zgodnie z treścią tego przepisu, nawet, jeśli ten, kto zwierzę chowa lub się nim posługuje, skutecznie zwolni się z odpowiedzialności za szkodę na podstawie treści przepisu art. 431 § 1 k. c., poszkodowany będzie mógł żądać od niego całkowitego lub częściowego naprawienia szkody, jeśli okoliczności sprawy, a zwłaszcza porównanie stanu majątkowego poszkodowanego oraz osoby sprawującej stałą opiekę nad zwierzęciem, wskazywać będą, że rozwiązania takiego wymagają zasady współżycia społecznego.

69


70


Art. 415 k. c. Kiedy zaś, jak to ujął w cytowanym wyroku Sąd Najwyższy, koń jest jedynie „narzędziem w rękach człowieka” , podczas jazdy konnej, jazdy w zaprzęgu lub prowadzenia zwierzęcia – obok lub zamiast odpowiedzialności na podstawie art. 431 § 1 k. c. pojawiać się będzie odpowiedzialność za szkodę na zasadach ogólnych, tj. zgodnie z art. 415 k.c. Na podstawie powołanego przepisu, do odpowiedzialności za ewentualną szkodę, pociągnąć będzie można osobę, w której rękach koń w danym momencie stanowił owo „narzędzie” (np. jeźdźca lub powożącego), a także osoby trzecie, oczywiście pod warunkiem, że spełnione są przesłanki: bezprawny i zawiniony czyn, szkoda oraz związek przyczynowy pomiędzy czynem i zaistniałą szkodą. O bezprawności czynu można mówić wtedy, kiedy jest on sprzeczny z zasadami porządku prawnego, co należy rozumieć szeroko - jako sprzeczność nie tylko z przepisami prawa, ale także z zasadami współżycia społecznego i dobrymi obyczajami. Pojęcie winy odnosi się, z kolei, do specyficznej relacji psychicznej sprawcy do czynu. wyróżniamy winę umyślną, kiedy sprawca celowo zmierza do określonego skutku swego zachowania mimo, iż jest świadomy jego szkodliwości, a także winę nieumyślną – kiedy sprawca jest świadomy możliwości nastąpienia szkodliwego skutku swojego zachowania, a jednak bezpodstawnie sądzi, że uda mu się go uniknąć lub kiedy w ogóle ma świadomości, że skutek taki może nastąpić, choć mieć ją powinien. Jeśli, zatem, koń wyrządzi szkodę w czasie jazdy lub zawodów, kiedy jeździec lub inna osoba kierując zachowaniem konia mają do

dyspozycji pomoce (np. wodze, bat), pozwalające im, w znacznym zakresie, panować nad postępowaniem zwierzęcia, kwestia odpowiedzialności stanie się bardziej skomplikowana. Trzeba będzie, bowiem wykazać, kto i dlaczego ponosi winę za wystąpienie szkody. W tym wypadku nie obowiązuje już domniemanie, a zatem ciężar dowodu rozkłada się zgodnie z art. 6 k. c. Osobą obowiązaną do zachowania szczególnej ostrożności i zapewnienia bezpieczeństwa jeżdżących jest instruktor prowadzący lekcję, gdyż to on właśnie odebrał, w tym zakresie, profesjonalne przygotowanie. Nie zawsze jednak to on będzie ponosił odpowiedzialność za szkodę, której doznał uczestnik zajęć. Jeżeli w procesie zostanie udowodnione, że zastosował wszystkie niezbędne środki ostrożności i prawidłowo dopasował temperament zwierzęcia oraz program zajęć do poziomu osób, biorących w nich udział i zadbał o to, by miejsce, w którym odbywała się lekcja, było do niej prawidłowo przygotowane – wtedy nie ma żadnych przesłanek ku temu, żeby obarczyć go odpowiedzialnością za skutki ewentualnego wypadku. Może się, bowiem wydarzyć, że zdarzenie powodujące szkodę, zostanie wywołane przez samego poszkodowanego – wskutek nieumiejętnego posługiwania się pomocami lub niezastosowania się do poleceń instruktora. Nawet, jeśli poszkodowany nie ponosi w całości odpowiedzialności za szkodę, zgodnie z treścią art. 362 k. c., zawsze uwzględnia się stopień, w jakim przyczynił się do jej powstania. W zależności od tego stopnia kwota odszkodowania ulega stosownemu zmniejszeniu.

71


Naprawienie szkody Co do zasady, naprawienie szkody nastąpić może, w myśl art. 363 k. c. - według wyboru poszkodowanego – albo przez restitutio naturalis, a zatem przywrócenie stanu poprzedniego, albo poprzez zapłatę odpowiedniej sumy pieniężnej. W rozpatrywanym przypadku, na ogół, przywrócenie przez sprawcę szkody stanu sprzed jej wyrządzenia jest niemożliwe, zatem jedynym możliwym sposobem uczynienia zadość roszczeniu poszkodowanego jest zapłata odpowiedniej sumy pieniężnej tytułem odszkodowania. Dochodzenie roszczenia Pierwsza myśl, jaka pojawia się w związku z uzyskiwaniem odszkodowania za uszczerbek poniesiony w związku z wypadkiem, który wydarzył się podczas jazdy konnej, to zniechęcenie wywołane perspektywą dochodzenia go przed sądem. Jednakże, sprawa nie zawsze będzie musiała trafić do sądu. Instruktorzy posiadający uprawnienia Polskiego Związku Jeździeckiego, choćby te najniższego stopnia – licencję Instruktora Jazdy Konnej i Rekreacji – muszą posiadać obowiązkowe ubezpieczenie OC, zatem często sprawę będzie można załatwić na poziomie ubezpieczyciela. Jeśli, natomiast, poszkodowany nie skontaktuje się uprzednio z ubezpieczycielem instruktora lub trenera lub ubezpieczyciel odmówi wypłaty odszkodowania i poszkodowany zdecyduje się uruchomić postępowanie przed sądem, również instruktor lub trener nie jest pozostawiony w procesie samemu sobie.

72

Może, bowiem, a wręcz powinien w opisanej powyżej sytuacji, skorzystać z uregulowanej w art. 84 k. p. c. instytucji przypozwania. Zgodnie z treścią powołanego przepisu, strona, przeciwko której – w razie niekorzystnego dla niej wyniku procesu – osoba trzecia mogłaby wystąpić z roszczeniem, może zawiadomić taką osobę o toczącym się przed sądem postępowaniu i wezwać ją do udziału w nim. W tym celu pozwany wnosi do sądu, przed którym toczy się proces, pismo odpowiadające warunkom określonym w treści art. 126 § 1 k. p. c. oraz zawierające wniosek o zawiadomienie osoby trzeciej (w rozpatrywanym przypadku ową osobą będzie spółka, z którą instruktor lub trener jeździectwa zawarł umowę ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej) o procesie i wezwanie jej do wzięcia w nim udziału, a także opis stanu sprawy (opis umieszczony w piśmie jest dla przypozwanego jedynym źródłem informacji na temat stanu sprawy – przed przystąpieniem do postępowania nie ma prawa wglądu do akt). Wysyłając pismo do sądu, należy dołączyć do niego odpis dla przypozwanego. Jeśli tak zawiadomiony ubezpieczyciel zdecyduje się na udział w sprawie (do czego nie jest zobligowany), wstępuje do procesu w charakterze interwenienta ubocznego, z uprawnieniami procesowymi, takimi jak te przysługujące stronie. Może to uczynić do momentu zamknięcia rozprawy przed sądem drugiej instancji, za zgodą każdej ze stron. Ta strona, która nie zgadza się na jego wstąpienie do sprawy, może zgłosić opozycję w trybie art. 78 k. p. c. Przypozwanie stanowić będzie ochronę prawną dla pozwanego instruktora lub


trenera w stosunkach z ubezpieczycielem. Jeżeli ubezpieczyciel zgłosi interwencję uboczną po jego stronie, nie będzie już mógł skierować przeciwko niemu zarzutu błędnego rozstrzygnięcia sprawy lub wadliwego jej prowadzenia (chyba, że pozwany zawiadomi ubezpieczyciela na tyle późno, że jako ubezpieczyciel, jako interwenient uboczny, nie będzie już mógł skorzystać ze środków obrony lub też strona, celowo albo przez niedbalstwo, nie wykorzystała tych środków, które nie były interwenientowi znane), a także – i to przede wszystkim – zyska możliwość skorzystania ze środków procesowych służących ochronie interesów jego i pozwanego w postępowaniu. Bez względu na wszystko, będąc jeźdźcem – tak początkującym, jak i zaawansowanym – warto zatroszczyć się o specjalne ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków dla osób uprawiających jazdę konną lub dla sportowców (przed zawarciem umowy należy jednak zasięgnąć u ubezpieczyciela informacji dotyczącej tego, czy ubezpieczenie obejmuje także następstwa wypadków jeździeckich – jazda konna, jako dyscyplina podwyższonego ryzyka, nie zawsze jest przez ubezpieczyciela uwzględniania), a będąc instruktorem posiadającym uprawnienia nadane przez podmiot inny niż Polski Związek Jeździecki – o ubezpieczenie OC, chyba że podmiot nadający uprawnienia zawarł z ubezpieczycielem umowę, na podstawie której ubezpieczeniem takim objęte są jego jednostki organizacyjne oraz członkowie (tak, jak to uczyniło Polskie Towarzystwo Turystyczno - Krajoznawcze).

73


adwokat kościelny Katarzyna Magnuszewska

Jak się

ożenisz wyśpisz tak się

74


75


Rozwód cywilny z reguły jest dość łatwy do zrozumienia – także przez nieprawnika - a przy optymistycznym założeniu można go dość szybko uzyskać. „Wystarczy” napisać pozew rozwodowy, powołać się na odpowiednie przepisy, i w zasadzie już można cieszyć się wolnością bez współmałżonka, którego przestaliśmy kochać, lubić, czy szanować. Przesłankami rozwodu cywilnego, zawartymi w art. 56 KRiO są zupełny i trwały rozkład pożycia małżeńskiego. Wprawdzie jest jeszcze kwestia ustalenia opieki nad dziećmi, alimentów oraz podziału majątku, ale co do zasady, rozwód cywilny jest dość prosty. Inaczej ma się sprawa z sądami kościelnymi. Cóż bowiem ma zrobić człowiek, który ślubował wierność, miłość oraz to, że nie opuści współmałżonka aż do śmierci, a teraz nie może znieść jego obecności? Co się dzieje, kiedy z dwóch serc, bijących w jednym rytmie, zostaje tylko jedno? Gdy kryzys małżeński okazuje się tak duży, że małżonkowie postanawiają się rozstać możliwości są dwie: rozwód i proces w Sądzie Biskupim. Każde małżeństwo cieszy się przychylnością prawa i dlatego jest uznawane za ważnie zawarte, chyba że się okaże, iż mimo wypowiedzenia słów przysięgi małżeńskiej, na skutek np. wadliwie wypowiedzianej zgody małżeńskiej, nigdy nie zaistniało. Jeśli sąd biskupi to potwierdzi, kobieta i mężczyzna będą mogli wstąpić w nowy związek sakramentalny, gdyż w aktach chrztu będą widniały adnotacje: kawaler i panna. Małżeństwo, jako instytucja, której elementem jest miłość małżeńska, z natury swej jest ukierunkowane na zrodzenie i wychowanie potomstwa i tak rozumiane nie może zostać unieważnione żadną mocą, ani prawną ani ludzką, chyba że poprzez śmierć współmałżonka. Ale jak w każdej regule są wyjątki i dlatego powstały sądy kościelne, rozpatrujące między innymi sprawy o stwierdzenie nieważności małżeństwa kościelnego. Są to zagadnienia trudne, gdyż chodzi w nich o sprawy sakramentu, a nie o

76

udowodnienie błędów współmałżonka i obarczenie go winą za rozpad małżeństwa. W przeciwieństwie do rozwodu cywilnego, w sądach kościelnych nie określa się winy. Przyczyna tkwi w tym, iż skarży się sakrament, a nie współmałżonka. Przystępując do procesu kościelnego o stwierdzenie nieważności małżeństwa - gdyż to jest jego właściwa nazwa - należy pamiętać o tym, aby nie mylić go z rozwodem cywilnym. Są to dwa odrębne porządki prawne. O ile rozwód cywilny skupia się wokół kwestii, które wydarzyły się po ślubie, proces kościelny obejmuje także okres przedmałżeński, a okoliczności poślubne jedynie potwierdzają lub zaprzeczają okolicznościom, które miały miejsce w narzeczeństwie. W wyniku postępowania kościelnego stwierdza się, że małżeństwa w istocie nigdy nie było. Nie można tu zatem mówić ani o rozwodzie kościelnym, ani o unieważnieniu – nie sposób unieważnić czegoś, co nie istniało. Sędziowie kościelni mają zatem ustalić, czy trudności w małżeństwie, które doprowadziły do jego rozpadu miały swoje przyczyny w poważnych zaburzeniach osobowości jednej lub obu stron, czy też przyczyn tych należy szukać w okolicznościach późniejszych, które uwidoczniły się po ślubie. Aby stwierdzić nieważność małżeństwa należy zatem wykazać, że zaburzenia emocjonalne istniały już w chwili zawierania małżeństwa, a podczas trwania wspólnoty małżeńskiej nasiliły się do takiego stopnia, że stały się przyczyną rozejścia się małżonków i rozpadu wspólnoty. Narzeczeni kierując się nierzadko uczuciem, zauroczeniem, czy sympatią zapominają, czym jest małżeństwo i jakie wywołuje skutki. Bywa tak, że chęć zawarcia małżeństwa np. dla oprawy zwyczajowej, (czyli mówiąc potocznie, dla białej sukienki i czerwonego dywanu) jest silniejsza od rozsądku. Wówczas jednak pojawiają się poważne problemy, na które strony, nierzadko pochłonięte przygotowaniami do


uroczystości ślubno-weselnych, nie były przygotowane, a istota małżeństwa uszła ich uwadze. Wymóg zgody małżeńskiej obejmuje same osoby narzeczonych i jako akt ludzki umowa małżeńska wymaga określonych prawidłowości w zakresie działania rozumu i woli. Jeśli ta ostatnia jest przez kogoś naruszona, nie można mówić o dobrowolności i świadomości przy wyborze współmałżonka. Przepisy zawarte w Kodeksie Prawa Kanonicznego (1096 – 1099 oraz 1095) mają na celu uchronienie narzeczonych przed błędem, podstępem i podstępnym wprowadzeniem w błąd przy wyborze współmałżonka. Wolny i świadomy wybór współmałżonka jest ważny, gdyż bez niego małżeństwo nie może zaistnieć i mimo zewnętrznego wyrażenia woli małżeństwo jest zawarte nieważnie tak samo, jak np. ślub udzielony przez aktora odzianego w strój księdza. Warto wspomnieć o istniejących trzech źródłach nieważności małżeństwa: przeszkody zrywające, wady zgody małżeńskiej, brak formy kanonicznej. Praktyka sądowa do przyczyn sprawiających, że nie można ważnie zawrzeć małżeństwa, zalicza między innymi zaburzenia charakterologiczno – osobowościowe, które w poważny sposób zakłócają wspólnotę życia małżeńskiego. Należy jednak zaznaczyć, że chodzi tutaj o poważne wady charakteru tkwiące w osobowości, takie jak na przykład: niedojrzałość emocjonalna, podporządkowanie się swoim rodzicom, egoizm, poprzez które małżonek nie traktuje współmałżonka jako równorzędnego sobie, lecz jako takiego, który ma spełniać rolę służebną w małżeństwie. W myśl zasady, że nikt nie może ważnie się zobowiązać do czegoś, czego nie jest w stanie wykonać, w procesie kościelnym należy wykazać stopień ciężkości zaburzeń osobowości. To one bowiem stanowią podstawę do uznania małżeństwa za nieważnie zawarte. Celem procesu kanonicznego, w odróżnieniu od cywilnego rozwodu, jest urzędowe potwierdzenie, że małżeństwo nie zostało w ważny sposób zawarte. Choć i jedno i drugie rozwiązanie mają na celu danie szansy na ponowne ułożenie życia, przesłanki są diametralnie inne.

Autorka jest absolwentką Wydziału Prawa Kanonicznego UKSW i autorka wielu publikacji o tematyce kanonicznej dla takich magazynów jak np. Tygodnik Powszechny, Angora czy internetowy portal onet.pl. Adwokat Kościelny ad casum Metropolitalnego Sądu Krakowskiego i były wieloletni pracownik Metropolitalnego Sądu Warszawskiego. Specjalistka od prawa małżeńskiego i procesów kościelnych o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Praca sądowa skłoniła ją do założenia bloga kanonicznego poradykanoniczne.pl, którego rozwija do dziś. Czynnie uczestniczy w social mediach, poprzez które dociera do szerszego grona odbiorców tworząc swój fanpage i grupę wsparcia na fb.

77


Jaki nakaz?

adwokat Joanna Wędrychowska

78


Nakazy zapłaty… codzienność dla sędziów w wydziałach cywilnych i gospodarczych, dla adwokatów i radców prawnych. Sprawa wydaje się banalna – jeśli zostanie wydany nakaz zapłaty w postępowaniu upominawczym, to strona pozwana ma 14 dni na wniesienie sprzeciwu. Wówczas nakaz zapłaty traci moc, a sprawa kierowana jest na rozprawę. Nieco bardziej skomplikowana sytuacja występuje w przypadku nakazu zapłaty w postępowaniu nakazowym, który, już z chwilą wydania, stanowi tytuł zabezpieczenia, wykonalny bez nadania klauzuli wykonalności. Niemniej jednak, dla każdego prawnika jest jasne, że, w takim przypadku, należy ustosunkować się, w ciągu 14 dni, poprzez wniesienie zarzutów do nakazu zapłaty. W przypadku braku reakcji strony pozwanej (sprzeciw lub zarzuty) w ustawowym terminie, nakaz zapłaty staje się prawomocny. Oczywiście, sztywny termin 14 dni często stanowi wyzwanie dla adwokatów i radców prawnych, ponieważ, niestety, zwykle klienci nie zgłaszają się już w dniu odbioru przesyłki z nakazem z poczty, ale, zasadniczo, nie ma to wpływu na prawo naszych klientów do obrony swoich praw. Jednak, dla przeciętnego obywatela, takie nakazy zapłaty (zarówno te w postępowaniu upominawczym, jak i nakazowym, których to trybów 99% obywateli nie potrafi rozróżnić), stanowią narzędzie kompletnie niezrozumiałe i, często może i prowadzące do sprawnego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, ale, niestety, nie mające nic wspólnego ze sprawiedliwością. Dlaczego? Z trzech głównych powodów. ‘’Jaki nakaz zapłaty? Nie dostałem żadnego zawiadomienia o rozprawie!’’ Przeciętni obywatele nie wiedzą, czym jest nakaz zapłaty, w jakim trybie jest wydawany i, w jaki sposób, powinni się odwołać. W szkole obywateli uczono o kompetencjach Sejmu czy Prezydenta RP, ale już o nakazach zapłaty niekoniecznie. Osobiście, wielokrotnie, spotkałam się z sytuacją, kiedy to klienci trafiali do mnie rozgoryczeni, że sąd podjął decyzję, a oni nawet nie wiedzieli, że mają jakąś sprawę w tym sądzie. Często pozwani nie zdają sobie sprawy, że nakaz zapłaty to nie jest ostateczna decyzja w sprawie i, że sąd dopiero po ich sprzeciwie, będzie sprawę rozpoznawał. Oczywiście, pozwany otrzymuje stosowne pouczenie dotyczące trybu zaskarżenia i skutków wydanego nakazu zapłaty, ale niestety stanowiące wyciąg z przepisów procedury cywilnej – czyli w formie kompletnie niezrozumiałej dla wielu osób. Jeśli nawet strona pozwana takie pouczenie zrozumie (na tym etapie ‘’odpadło’’ już zapewne kilkanaście procent osób pozwanych, będących analfabetami funkcjonalnymi), to zwykle nie będzie potrafiła samodzielnie napisać sprzeciwu czy zarzutów od nakazu zapłaty. Sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, jeżeli kwota sporu jest mniejsza i sprzeciw powinien być wniesiony na urzędowym formularzu (formularze te są udręka nawet dla profesjonalnych pełnomocników, a pamiętajmy, ze nie każdy obywatel posługuje się komputerem i internetem i wyszuka na stronie Ministerstwa Sprawiedliwości odpowiedni formularz). Z jednej strony od tego są prawnicy, żeby się takimi sprawami zająć, ale, z drugiej strony, nie każdy obywatel jest w stanie w ciągu 14 dni załatwić taka sprawę i ustanowić pełnomocnika (zwłaszcza gdy odbierze nakaz zapłaty np. 21 grudnia…). Nie każdy też może sobie na ustanowienie profesjonalnego pełnomocnika, w danym momencie, pozwolić (termin sądowy to tylko 14 dni, a wiele gospodarstw domowych w Polsce nie ma żadnych oszczędności). ‘’Dlaczego komornik zajął konto? Nie wiem o żadnej sprawie w sądzie!’’ Po drugie, temat rzeka, czyli doręczenia nakazów zapłaty. Tutaj każdy adwokat i radca prawny może przytoczyć dziesiątki historii, kiedy to pozwani dowiedzieli się o nakazie zapłaty, w momencie, kiedy komornik zajął środki na ich rachunku bankowym. Dzieje się tak z trzech głównych powodów. Po pierwsze, adres strony pozwanej wskazuje strona powodowa i sąd nie

79


ma możliwości weryfikowania poprawności adresu na etapie wydawania i doręczania nakazu zapłaty. Niestety, zwłaszcza niektóre firmy windykacyjne (ale zdarza się to np. też w instytucjach zaufania publicznego, jakimi są banki), czasami podają adresy nieprawidłowe, od lat nieaktualne i nakaz zapłaty staje się prawomocny na skutek doręczenia zastępczego (przesyłka polecona awizowana i nie podjęta w terminie). Po drugie, jakość działania poczty, w niektórych rejonach, pozostawia wiele do życzenia. W skali całego kraju wiele przesyłek nie jest doręczanych/awizowanych poprawnie… Ile z nich to nakazy zapłaty? Po trzecie, nie każdy obywatel ściśle pilnuje kierowanej do niego korespondencji i niekoniecznie odbiera z poczty wszystkie przesyłki polecone. Zwykle też nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji wiążących się z nieodebraniem przesyłki poleconej. ‘’Dlaczego sąd wydał nakaz zapłaty, skoro w tym pozwie napisano nieprawdę ?!’’ Po trzecie, nakazy zapłaty (czy to w postępowaniu nakazowym czy upominawczym) nie powinny być przez sąd wydawane bezrefleksyjnie, ale, jednocześnie, ilość spraw wpływających do referatu sędziego (zwłaszcza w aglomeracjach) praktycznie uniemożliwia kompleksową analizę sprawy przed decyzją o wydaniu nakazu zapłaty. W tym zakresie, szczególnie skomplikowana jest sytuacja, w zakresie nakazów zapłaty wydawanych w elektronicznym postępowaniu upominawczym przez lubelski sąd. Osoby wydające tam nakazy zapłaty, decydują o ich wydaniu bez możliwości zapoznania się z jakimikolwiek dowodami. Nie ma zatem żadnej możliwości weryfikacji, czy twierdzenia pozwu, złożonego w elektronicznym postępowaniu upominawczym, są wiarygodne, a nakaz zapłaty staje się prawomocny, jeżeli nie zostanie wniesiony sprzeciw. Tryb wydawania nakazów zapłaty jest szczególnie problematyczny w przypadku,

80

kiedy to przedsiębiorcy składają pozwy przeciwko konsumentom. Orzecznictwo polskie, jak również Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej stoją na stanowisku, że sąd, w takiej sytuacji (pozew profesjonalisty przeciwko konsumentowi) powinien z urzędu uwzględniać, chociażby, istnienie w umowach klauzul abuzywnych (które to klauzule, z mocy samego prawa, nie wiążą konsumenta, od momentu zawarcia umowy). Co więcej, wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE z 13 września 2018 r., w sprawie Profi Credit Polska S.A. (C-176/17 – sprawa dotyczyła pytania prejudycjalnego z Sądu Rejonowego w Siemianowicach Śląskich) wskazał jasno, że ‘’artykuł 7 ust. 1 dyrektywy Rady 93/13/EWG z dnia 5 kwietnia 1993 r. w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich, należy interpretować, w ten sposób, iż sprzeciwia się on przepisom krajowym, takim jak te, będące przedmiotem postępowania głównego, pozwalającym na wydanie nakazu zapłaty, opartego na wekslu własnym, który stanowi gwarancję wierzytelności powstałej z umowy kredytu konsumenckiego, w sytuacji, gdy sąd rozpoznający pozew o wydanie nakazu zapłaty, nie jest uprawniony do zbadania potencjalnie nieuczciwego charakteru warunków tej umowy, jeżeli sposób wykonania prawa do wniesienia zarzutów od takiego nakazu nie pozwala na zapewnienie przestrzegania praw, które konsument opiera na tej dyrektywie.’’ Niestety, nie wszystkie sądy stosują się do ww. orzeczenia. Praktycznym problemem są również opłaty, jakie musi wnieść strona pozwana, w przypadku wniesienia zarzutów od nakazu zapłaty w postępowaniu nakazowym (co do zasady ¾ opłaty od pozwu). Zdarza się, że są to bardzo duże kwoty, które dla przeciętnego obywatela mogą być nie do zdobycia w terminie 14 dni. Co więcej, niestety, często sądy nie potrafią również poprawnie tych opłat wyliczyć – poważny problem istnieje szczególnie w przypadku, kiedy to banki pozywają swoich klientów w sprawach niespłacanych kredytów, np. kredytów


hipotecznych, gdzie należność główna opiewa na kilkaset tysięcy złotych. W takiej sytuacji, ustawodawca jasno wskazuje, że opłata stosunkowa w sprawach o roszczenia wynikające z czynności bankowych, pobierana od konsumenta wynosi nie więcej niż 1000 złotych (art. 13 ust. 1a ustawy o kosztach sądowych w sprawach cywilnych). Tyle teorii… W praktyce wielokrotnie spotykam się z sytuacją, kiedy to sędziowie sądów okręgowych zobowiązują konsumentów pozwanych przez banki do uiszczenia kilku czy kilkunastu tysięcy złotych opłaty pod rygorem odrzucenia zarzutów od nakazu zapłaty. Skoro nawet sędziowie nie stosują tej regulacji (i niestety nie są to pojedyncze przypadki, w ostatnich miesiącach wielokrotnie musiały wypowiadać się w tej sprawie sądy apelacyjne), to jak przeciętny konsument ma być zorientowany przysługujących mu uprawnieniach? Czy czeka nas rewolucja? Powyższe przykłady pokazują poważne problemy w zakresie zapewnienia należytej ochrony przy wydawaniu nakazów zapłaty, szczególnie, w przypadku nakazów wydawanych przeciwko konsumentom. Nakazy zapłaty często stanowią dla przeciętnych obywateli narzędzie niezrozumiałe, jak również prowadzą do rozstrzygnięć, wprawdzie zgodnych z procedurą cywilną, ale już nie z zasadami słuszności czy poczuciem sprawiedliwości. Czy możemy spodziewać się zmian w tym zakresie? Rewolucję może przynieść orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Wspomniane wyżej pytanie prejudycjalne, rozstrzygnięte we wrześniu 2018 roku, nie jest bowiem jedynym odnoszącym się do polskich nakazów zapłaty. Do Trybunału Sprawiedliwości wpłynęło też kolejne pytanie prejudycjalne, którego przedmiotem jest rozważenie czy przepisy dyrektywy 93/13/EWG i inne stoją na przeszkodzie, w dochodzeniu przez bank (kredytodawcę), przeciwko konsumentowi (kredytobiorcy), roszczenia na podstawie wyciągu z ksiąg bankowych, podpisanego przez osoby upoważnione do składania oświadczeń, w zakresie praw i obowiązków majątkowych banku i opatrzonego pieczęcią banku oraz dowodu doręczenia dłużnikowi pisemnego wezwania do zapłaty, w ramach postępowania nakazowego, określonego przepisami art. 485 § 3 kpc i nast. (pytanie prejudycjalne z Sądu Rejonowego w Siemianowicach Śląskich C-632/17 - PKO Bank Polski). Niewykluczone, że dopiero kilkanaście lat po akcesji do Unii Europejskiej, przyjdzie czas na wdrożenie w Polsce w pełni europejskich standardów ochrony praw konsumenta.

81


82


Prawo

w medycynie estetycznej

adwokat Honorata Janik-Skowrońska

83


W dzisiejszych czasach coraz częściej korzystamy z zabiegów medycyny estetycznej. W większości przypadków polegają one na podskórnym wstrzyknięciu określonego środka np. kwasu hialuronowego oraz oparte są na przerwaniu ciągłości tkanki skórnej. Na rynku funkcjonuje wiele placówek, w których można skorzystać z usług upiększających, w tym z zakresu medycyny estetycznej. Przed podjęciem decyzji o wyborze placówki warto wiedzieć, czym się kierować. Dokonujmy świadomych wyborów Na co należy zwrócić szczególną uwagę? Wybierając specjalistę i gabinet warto zrobić to świadomie. Należy przyjrzeć się temu, kto wykonuje zabiegi, jakie ma uprawnienia, kwalifikacje i ubezpieczenie. Warto upewnić się, czy gabinet i standardy w nim przestrzegane spełnią normy określone prawem. Koniecznie należy pamiętać, że oddając się w ręce osoby, która ma sprawić, że będziemy „piękniejsi” powierzamy jej jedno z naszych najcenniejszych dóbr osobistych, jakim jest nasze zdrowie i wygląd zewnętrzny (chronione na mocy art. 23 k.c.). Kto może wykonywać zabiegi kosmetyczne, a kto zabiegi z zakresu medycyny estetycznej? Technik usług kosmetycznych i poziom jego kwalifikacji reguluje rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 7 lutego 2012 r. w sprawie podstawy programowej kształcenia w zawodach (Dz.U. z 2012 r. poz. 184). Absolwent szkoły kształcącej w zawodzie technik usług kosmetycznych powinien być przygotowany do wykonywania następujących zadań zawodowych: 1) przeprowadzania diagnozy kosmetycznej; 2) wykonywania zabiegów pielęgnacyjnych i upiększających; 3) udzielania porad kosmetycznych;

84

4) organizowania i prowadzenia gabinetu kosmetycznego. Kosmetolog to osoba, która ukończyła studia wyższe pierwszego i drugiego stopnia na kierunku kosmetologia. Absolwent tych studiów powinien być przygotowany do prawidłowego wykonywania zabiegów pielęgnacyjnych i upiększających, samodzielnego sporządzania kosmetyków oraz dokonywania odpowiednich obliczeń chemicznych, klasyfikowania i weryfikowania przydatności różnych substancji do pielęgnacji ciała – z uwzględnieniem możliwości wystąpienia alergii i wpływu kosmetyków na organizm człowieka, rozpoznawania choroby skóry i współpracowania z dermatologiem, aby pomóc klientowi zarówno ze skórą zdrową, jak i defektami. Wymienione wyżej osoby nie mają prawa do wykonywania świadczeń opieki zdrowotnej (takich jak zabiegi z zakresu medycyny estetycznej połączonych z ingerencją w tkanki) w podmiotach leczniczych. Na rynku funkcjonuje jednak wiele gabinetów kosmetycznych, które w swoich usługach oferują wypełnianie skóry twarzy kwasem hialuronowym. Zabieg ten łączy się z przerwaniem tkanek, i jako takie świadczenie powinno być wykonywane przez podmioty wykwalifikowane, tj. lekarzy. Zgodnie z obowiązującymi przepisami tylko oni bowiem w zakresie swoich umiejętności mogą wykonywać wstrzyknięcia dożylne, domięśniowe i podskórne. Podawanie kwasu hialuronowego pozostaje w zakresie ich kompetencji. Jakie warunki sanitarne muszą spełniać gabinety? Gabinet lekarski - przepisy regulujące wymagania sanitarne co do tych gabinetów to przede wszystkim art. 22 ustawy o działalności leczniczej z dnia 15 kwietnia 2011 r. (Dz.U. z 2011 r. Nr 112, poz. 654),


Rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie szczegółowych wymagań, jakim powinny odpowiadać pomieszczenia i urządzenia podmiotu wykonującego działalność lecz-niczą (Dz.U. z 2012 r. poz. 739). Gabinet kosmetyczny - w stycznia 2012 roku przestało obowiązywać rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 17 lutego 2004 r. (Dz. U. 2004 r. Nr 31, poz. 273) w sprawie szczegółowych wymagań sanitarnych, jakim powinny odpowiadać zakłady fryzjerskie, kosmetyczne, tatuażu i odnowy biologicznej określające standardy sanitarne dla firm usługowych z tej grupy. Do chwili obecnej nie ukazał się akt prawny zmieniający w/w rozporządzenie. Jak bezpiecznie korzystać z zabiegów: Po pierwsze, należy szczegółowo zapoznać się z informacjami na temat danej osoby/placówki, w której zamierzamy dokonać określonych zabiegów. Nadto Polskie Towarzystwo Medycyny Estetycznej i Anti Aging wydaje specjalistom z medycyny estetycznej certyfikaty oraz prowadzi listę lekarzy certyfikowanych na stronie internetowej www.certyfikowani.org Podczas pierwszej wizyty należy zdobyć dalsze informacje na temat lekarza, proponowanych zabiegów i stosowanych preparatach. Warto także upewnić się na jaką kwotę dana placówka jest ubezpieczona. Należy pamiętać, by z wielką ostrożnością podchodzić do wszelkich zniżek i promocji. Sposobem na uchronienie się przed poważnymi powikłaniami jest wybieranie tych gabinetów, w których możemy uzyskać pełną informację na temat wykształcenia personelu, w tym lekarza oraz stosowanych przezeń preparatów. Nie warto unikać pytania lekarzy o ich doświadczenie. Aby zweryfikować to, czy specjalista, do którego się udajemy, posiada odpowiednie kwalifikacje, warto sprawdzić, czy ukończył podyplomową szkołę w tym kierunku i wskazywane było powyżej, czy jest on lekarzem certyfikowanym przez stowarzyszenie zrzeszające lekarzy medycyny estetycznej. Różnice mają znaczenie Gabinet kosmetyczny może zostać stworzony przez każdego, kto posiada dyplom technika, zakupi niezbędny sprzęt i przejdzie jednodniowy kurs jego obsługi. Lekarze natomiast posiadają szerszy poziom kształcenia, a każdy gabinet lekarski jest zarejestrowany. Kosmetyczki nie muszą mieć wykupionego ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej, lekarze zaś taką polisę muszą mieć (jest to wymóg prawa). Gabinety lekarskie, ośrodki, podmioty lecznicze są kontrolowane o czym stanowi art. 118 ustawy o działalności leczniczej, pod względem zarówno zgodności z prawem jak i pod kątem medycznym. Gabinety kosmetyczne takiej kontroli nie przechodzą. Co ciekawe, obowiązujące przepisy prawa nie regulują kwestii wykonywania zabiegów medycyny estetycznej przez osoby nie posiadające wykształcenia lekarskiego. Podsumowując więc należy stwierdzić, że z dużym rozsądkiem należy podchodzić do korzystania z usług służących upiększaniu. Jeżeli chodzi o zabiegi kosmetyczne, warto skorzystać z usług dobrej kosmetyczki lub kosmetologa. Wszelkie zabiegi z zakresu medycyny estetycznej powinny być jednakże wykonywane wyłącznie przez lekarzy, w odpowiednio przygotowanych do tego gabinetach. Tak bowiem jak złość piękności szkodzi, tak i brak profesjonalizmu.

85


Adwokat w butach

adwokat Monika Wiśniewska

86


Buty w sądzie. Niby nic, a jednak – obserwując często pojawiające się dyskusje w środowisku prawniczym – okazuje się, że temat niezwykle żywy i dość kontrowersyjny. Myślę, że większość z nas widziała na stopach prawników niemalże każdy rodzaj obuwia– szpilki, koturny, adidasy, trampki, klapki, japonki, sztyblety, mokasyny, sandałki oraz kalosze. Przyznam szczerze, że pomimo tej powszechnej różnorodności, choć zdawało się, że nic nie może zaskaczyć - niemałe zdziwienie wywołał we mnie widok pani mecenas w obuwiu, które moja babcia określa jako „bambosze” (czytaj: kapcie). Jak to jest z tym obuwiem do sądu? Jako prawnik, na start, muszę zrobić drobny „disclaimer”. Chciałabym zaznaczyć, że celem tego tekstu nie jest pouczanie czy ocenianie jakichkolwiek zachowań – nie do mnie to należy. Jednakże, dość dużo czytam na temat #dresscode (nie tylko biznesowego, chociaż do takiego należałoby się odnieść w kontekście ubioru prawniczego), ta tematyka mnie interesuje i chciałabym podzielić się zarówno fachową literaturą w tej dziedzinie, jak i swoimi własnymi przemyśleniami. Agata Tanter (redaktor naczelna i wydawca magazynu Lamode Info) oraz dr Irena Kamińska – Radomska (założycielka The Protocol School of Poland, najbardziej znana, jako trenerka w programie Projekt Lady), są współautorkami książki pt. „Dresscode dla kobiet. Zasady dobrego stylu i wizerunku”, której lekturę polecam prawniczkom zainteresowanym budowaniem swojego wizerunku i zgłębianiem zasad dress code’u. Autorki poruszają, między innymi, zasady dotyczące noszenia obuwia w realiach biznesowych podając, że obuwiem dozwolonym w biznesowym (służbowym) dress code są: – czółenka z obcasem maksymalnie do 7 cm (w tym obcasem typu kitten – czyli „zwężający się od pięty w kierunku fleczka, aż do rozmiaru szpilek”) – mokasyny – oksfordy. Autorki odradzają noszenia w realiach biznesowych: – sandałków; – butów na koturnach; – butów typu sling back, czyli z odkrytą piętą; – butów typu peep toe, czyli z odkrytym palcem; – szpilek, przede wszystkim tych z obcasem powyżej 7 cm – zdaniem autorek, tak wysokie szpilki nie powinny dopełniać biznesowego ubioru, gdyż są zbyt zmysłowe, co może wyglądać nieelegancko; – balerinek – które, w ocenie autorek, mają charakter casualowy (wyznam, że noszę balerinki do sądu bardzo często, nie dość, że nie zawsze mam już w torbie miejsce na buty na zmianę, to po prostu kocham baleriny); – oczywiście obuwie sportowe i basenowe (klapki). Jeśli już – kierując się powyższymi zasadami – odrzucimy „niedozwolone” obuwie, autorki podają kilka zasad, które warto rozważyć przy doborze „dozwolonego” obuwia: – aby sprawić, by noga wyglądała zgrabniej warto wybrać buty o zwężających się noskach, bez dodatkowych aplikacji (koraliki, łańcuszki itd.); – przy dużym rozmiarze stopy należy unikać butów o wąskich noskach; – do długich spódnic/sukienek pasują buty na płaskim obcasie, jednak do spódnic/sukienek o

87


długości do kolan, buty bez obcasów mogą optycznie skracać nogi, co będzie wyglądało niekorzystnie; – lakierowane buty zawsze dodają oficjalnego charakteru. Przy tego typu tematyce pojawia się zawsze argument, że najważniejsze jest to, co prawnik ma w głowie. Przygotowanie merytoryczne, umiejętności, doświadczenie – tym zdobywamy uznanie otoczenia. Oczywiście i ja się z tym zgadzam. Uważam jednak, że strój również buduje nasz wizerunek, jest jego dopełnieniem. To, co zakładam na spotkanie z klientem i do sądu, traktuję, jako strój służbowy. Jak strażak na akcję, zakładam swój uniform wychodząc do pracy z domu. Takie rozróżnienie jest dla mnie o tyle oczywiste, że mój codzienny styl znacznie odbiega od stylu przyjętego w relacjach biznesowych. Uwielbiam długie suknie/mini sukienki w kwiaty, wytarte podkoszulki z postaciami Disneya, jeansy, legginsy. Wiem jednak, że nie każdy klient będzie czuć się komfortowo w obecności Myszki Mickey i absolutnie nie mam prawa tego od niego wymagać. Dlatego przyjęłam zasadę – w pracy uniform, w domu – swoboda! Kierując się nią staram się, na co dzień, przestrzegać biznesowego dress code’u, chociaż, niekiedy, zdarzają mi się odstępstwa, jak np. wspomniane wcześniej noszenie balerinek. Czy uważam zatem, że założenie do sądu eleganckich sandałek lub szpilek z obcasem 8 cm to faux pas? Absolutnie nie. Uważam, że o ile obuwie jest prościutkie i eleganckie, nienarzucające się, jak najbardziej, można je założyć. Oczywiście, z formalnego punktu widzenia, jest to złamanie zasady biznesowego dress code’u, ale, nie zawsze, oznacza to złamania zasady dobrego smaku. Dużo mniej stosowne wydaje się zakładanie brudnego obuwia, co również się zdarza. Kalosze pozostawiam bez komentarza. Warto wspomnieć, że istnieje jeszcze rozwiązanie pośrednie dla tych pań, które chcą stosować się do zasad biznesowego dress code’u, ale, z drugiej strony, przeraża je codzienne bieganie w butach na obcasach . Niestety rozwiązanie to niekiedy wymaga noszenia drugiej torby na buty… a, w myśl zasad biznesowego dress code’u (zgodnie z wytycznymi z książki), noszenie dwóch toreb naraz jest niedopuszczalne. Chyba nikt jednak nie powiedział, że będzie łatwo?

88


89


Anna Chromik

Cicha noc Zrębin to mała wieś położona w województwie świętokrzyskim, w powiecie staszowskim, w miejsko-wiejskiej gminie Połaniec. Obecnie zamieszkana jest przez około 400 osób. Miejscowość niepozorna, a jednocześnie naznaczona piętnem straszliwego mordu. Bestialska zbrodnia, która miała tam miejsce 42 lata temu żyła w sercach Polaków jeszcze przez wiele lat. Jest 25 grudnia 1976 roku. Z pasterki z kościoła w Połańcu do wsi Zrębin wraca Autosan. Jego kierowca Marcin Wysocki z daleka dostrzega stojący w rowie autobus i zatrzymuje się. Pasażerowie Autosanu wychodzą na zewnątrz. W pewnym momencie ktoś zauważa pod autobusem zakrwawione zwłoki. Niebawem okazuje się, że nie żyją znane wszystkim osoby 12-letni Miecio Kalita, 18-letnia siostra Miecia - Krystyna Łukaszek (będąca w piątym miesiącu

90


ciąży) oraz mąż Krystyny- 25-letni Stanisław Łukaszek. Na miejsce wzywają milicję. Sprawa zostaje wstępnie rozpoznana jako wypadek drogowy. Wszystko zmienia się diametralnie, kiedy następnego dnia po wypadku niejaki Staś, kolega zabitego Miecia Kality, krzyczy pod domem Jana Sojdy: “Bandyto, zabiłeś mi kolegę!”. To wszystko dociera do śledczych, którzy podejmują trop. Okazuje się, że Staś wracając z pasterki w Połańcu, widział, jak mordercy układali zwłoki, by upozorować wypadek drogowy. Jako jeden ze sprawców zostaje wskazany Jan Sojda, dobiegający wówczas pięćdziesiątki, najzamożniejszy mieszkaniec Zrębina. Na pogrzebie ofiar pomaga nawet nieść trumienkę Miecia... Sojda próbuje przekupić rodziców Stasia, by ten zmienił swoje zeznania. Są oni jednak nieugięci. Ba, Sojda próbuje nawet spowodować, by Staś się utopił. Pewnego wieczoru zakłada na siebie barani kożuch, futrem na wierzch i goni chłopca w kierunku sadzawki. Nagle, jednakże atakują go psy. Ojciec chłopca nocuje z siekierą przy łóżku, w obawie przed zemstą Sojdy. Pewnego dnia nie wytrzymuje i się wiesza. Chłopiec zostaje jednak przesłuchany przez śledczych, a na podstawie jego zeznań, milicja powoli zaczyna się przyglądać postaci Jana Sojdy. O jego zamożności świadczy fakt, iż jako jedyny we wsi posiada telefon i ciągnik. Przez wiele lat był ławnikiem w sądzie, miał wiele znajomości w urzędach oraz instytucjach. Okoliczni mieszkańcy nazywali go “królem Zrębina”. Z tego też powodu ludzie bali mu się sprzeciwiać. Okazało się, że żywił ogromną niechęć do

rodziny zamordowanych. Powodem takiego stanu rzeczy był fakt, że tuż po II wojnie światowej został skazany na 8 miesięcy pozbawienia wolności za gwałt, zaś w jego aresztowaniu brał udział dziadek zamordowanej Krystyny - Jan Rój, który, notabene, był dalekim krewnym Jana Sojdy. Nadto, po kilku latach, na terenie gospodarstwa Sojdy, został zastrzelony syn Jana Roja - dziesięcioletni Marian Rój. Zastrzelił go znajomy Sojdy, który przed sądem tłumaczył, iż w rzeczywistości strzelał do psa, a chłopiec został trafiony przez przypadek. Dodać należy, że Marian Rój został zastrzelony z broni Jana Sojdy, który załadował ją do zabójczego strzału. Kilka miesięcy przed zabójstwem, w sierpniu 1976 roku, odbyło się wesele ofiar - Krystyny Kality i Stanisława Łukaszka. Na uroczystości obecny był Jan Sojda, zaś jego siostra Adasiowa (żona jednego ze współsprawców Józefa Adasia) pomagała w kuchni. W trakcie wesela zauważono, iż kobieta wynosi wędliny oraz mięso w większych ilościach niż były jej wyznaczone. Zdzisława Kalitowa zwróciła jej z tego powodu uwagę, przez co Adasiowa obraziła się i demonstracyjnie opuściła przyjęcie. Jej brat poczuł się tym urażony i zaczął się odgrażać, iż “wypleni Kalitowe plemię”. Słowa dotrzymał, a zbrodnię zaplanował z dużym wyprzedzeniem. Na sądny dzień wybrał wigilijną noc 1976 roku. Tradycją wśród mieszkańców Zrębina był udział w pasterce w Połańcu, dokąd pamiętnego roku udali się autobusami. Część osób wraz z Janem Sojdą została w Autosanie, gdzie rozpoczęli libację. Ofiary zostały wywabione z kościoła przez kuzynkę, która powiedziała do Krystyny: Krycha, twój ojciec rozrabia w domu po pijaku, wracajcie

91


szybko do chałupy. Ciężarna Krystyna wraz z mężem i swoim bratem wyszli z kościoła i udali się w stronę autobusu w nadziei, że to nim wrócą do domu, jednak Jan Sojda nie pozwolił im wejść do środka. Udali się zatem pieszo w stronę Zrębina. Do pokonania mieli ledwie 4 kilometry. Po pewnym czasie Jan Sojda wraz ze szwagrem - 34-letnim Józefem Adasiem (kierowcą autobusu), zięciem - 28-letnim Stanisławem Kulpińskim oraz innymi uczestnikami libacji ruszyli spod kościoła w Połańcu w pogoń za swoimi przyszłymi ofiarami. W ślad za nimi ruszył drugi autobus Autosan, do kierowania którego Sojda zmusił Macieja W. Przed nimi jechał Fiat 125p, kierowany przez 27-letniego Jerzego Sochę. Rzeź rozpoczął Sojda najeżdżając Fiatem 125p na Miecia Kalitę. Młode małżeństwo podbiegło do Miecia z pomocą. W tym samym czasie z autobusów wyskoczyli Józef Adaś i Jan Sojda, którzy zaczęli uderzać w głowę Stanisława 3-kilogramowym kluczem służącym do odkręcania kół. Przerażona Krystyna zaczęła uciekać, ale po zaledwie 20 metrach oprawcy ją dopadli i zaczęli bić tak długo, aż dziewczyna straciła przytomność. Jej ciało zostało przeciągnięte bliżej autobusu i dla upozorowania gwałtu rozebrane. W międzyczasie okazało się, że Miecio Kalita żyje. Z tego względu bandyci przejechali po nim Fiatem. Na wszystko patrzyło około 30stu pasażerów autobusu kierowanego przez Józefa Adasia oraz pasażerki Fiata - żony Sochy i Kulpińskiego. Żadna z tych osób nie próbowała pomóc ofiarom. Sprawcy zagrozili pasażerom, że muszą milczeć, inaczej spotka ich taki sam los jak “Kalitowe dzieci”. W międzyczasie kazano pasażerom przesiąść się do drugiego autobusu. Pierwszy z pojazdów posłużył bowiem do upozorowania wypadku

92

drogowego. Jan Sojda zebrał także od świadków przysięgę milczenia na temat zbrodni - nakazał każdemu pocałować krzyż i przekłuć agrafką palec, a ślad krwi odbić na kartce papieru. Zaczął także rozdawać pieniądze. Niektórzy otrzymali nawet po 20 tysięcy złotych. Następnie wszyscy wrócili... na pasterkę do kościoła w Połańcu! Śledztwo było początkowo nieprawdopodobnie bogate w różnego rodzaju błędy, m.in.: sekcję zwłok przeprowadził lekarz bez uprawnień, zaś zaledwie dwa tygodnie po zdarzeniu, zanim zabezpieczono ślady, do kasacji oddano sprawny autobus. We wsi panowała zmowa milczenia. W toku śledztwa przesłuchano 232 osoby, 38 z nich odwołało swoje zeznania, zaś osiemnastu podejrzanych o składanie fałszywych zeznań zostało aresztowanych. Ich stałą formułą wypowiadaną przed sądem było: “Nie oświadczam się”. Milicja zaczęła coraz intensywniej pracować. W lutym 1977 roku, pod zarzutem spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym, aresztowano Józefa Adasia. W obawie przed składaniem zeznań przez świadków Jan Sojda zorganizował z nimi spotkanie, podczas którego wręczał medaliki przywiezione z Jasnej Góry. Później każda ze zgromadzonych osób musiała przed ołtarzykiem z Matką Boską Częstochowską i krucyfiksem złożyć przysięgę milczenia. Jedynym, który wyłamał się spod presji i podał milicji nazwiska sprawców był Leszek Brzdękiewicz. Jego zwłoki zostały niebawem znalezione w rzece Czarnej. Zmowę milczenia (ale tylko części świadków,


bowiem pozostali zasłaniali się niepamięcią do końca postępowania) przełamało aresztowanie Jana Sojdy i jego zięciów wiosną 1977 roku. Po rocznym procesie Sąd Wojewódzki w Tarnobrzegu z siedzibą w Sandomierzu, w dniu 10 listopada 1979 roku, wydał wyrok. Na karę śmierci zostali skazani Jan Sojda, Józef Adaś, Jerzy Socha i Stanisław Kulpiński. Sąd Najwyższy, w dniu 5 lutego 1982 roku, utrzymał w mocy karę śmierci wobec Jana Sojdy i Józefa Adasia, zmienił jednakże wyrok Janowi Sosze (został skazany na karę 25 lat pozbawienia wolności, a wyszedł na wolność po odsiedzeniu 14 lat i 6 miesięcy) i Stanisławowi Kulpińskiemu (skazany na 15 lat pozbawienia wolności, wyszedł na wolność po odsiedzeniu 11 lat i 6 miesięcy). Kara śmierci przez powieszenie, orzeczona wobec Jana Sojdy oraz Józefa Adasia, została wykonana w dniu 23 listopada 1982 roku w Areszcie Śledczym w Krakowie przy ul. Montelupich. Na kanwie tego wydarzenia powstało wiele reportaży oraz książek, m.in. Wiesława Łuki “Nie oświadczam się” oraz film “Zmowa” w reżyserii Janusza Petelskiego, czy też utwór zespołu Voidhanger „Silent Night, Deadly Night (25.12.1976)”. Anna Chromik studentka V roku prawa, absolwentka Szkoły Głównej Handlowej

93


Nawojka Chachuła

Śmiać

się prawdziwie

Często w czasie wolnym mamy ochotę oderwać myśli od karuzeli życia codziennego. Jedną z form jego spędzenia jest spotkanie z kulturą na deskach teatru. Spora część społeczeństwa na myśl o teatrze od razu czuje się zniechęcona - ”pragniemy się zrelaksować, a nie siedzieć pod krawatem!”. Często zapominamy jednak, że gdy mamy potrzebę ukulturalnienia się, nie zawsze musi się ono wiązać z pompatycznym i doniosłym tonem. Repertuar teatrów ma do zaoferowania na prawdę szeroką gamę różnorodnych, w tym nierzadko też bardzo humorystycznych spektakli. Ostatnio miałam przyjemność uczestniczyć w przedpremierowym pokazie sztuki w reżyserii Radosława Dunaszewskiego ( twórca m. in. "Mayday 2” oraz "Szalone Nożyczki”), wyróżniającym się dość intrygującym tytułem ,,Chcesz się bawić? Zadzwoń!” Muszę przyznać, że znalazłam się na nim przez przypadek i nie ukrywam, że przeważyła o tym kalkulacja braku planów na piątkowy

94


95


96


Często w czasie wolnym mamy ochotę oderwać myśli od karuzeli życia codziennego. Jedną z form jego spędzenia jest spotkanie z kulturą na deskach teatru. Spora część społeczeństwa na myśl o teatrze od razu czuje się zniechęcona - ”pragniemy się zrelaksować, a nie siedzieć pod krawatem!”. Często zapominamy jednak, że gdy mamy potrzebę ukulturalnienia się, nie zawsze musi się ono wiązać z pompatycznym i doniosłym tonem. Repertuar teatrów ma do zaoferowania na prawdę szeroką gamę różnorodnych, w tym nierzadko też bardzo humorystycznych spektakli. Ostatnio miałam przyjemność uczestniczyć w przedpremierowym pokazie sztuki w reżyserii Radosława Dunaszewskiego ( twórca m. in. "Mayday 2” oraz "Szalone Nożyczki”), wyróżniającym się dość intrygującym tytułem ,,Chcesz się bawić? Zadzwoń!” Muszę przyznać, że znalazłam się na nim przez przypadek i nie ukrywam, że przeważyła o tym kalkulacja braku planów na piątkowy wieczór oraz atrakcyjna cena biletu. W związku z tym nie do końca wiedząc, czego powinnam się spodziewać, spodziewałam się wszystkiego. Sztuka karmi nas lekkim i przyjemnym łoskotem bezpretensjonalnego humoru. Na pierwszy plan wysuwa się gwiazdorska obsada. m. in. z Michał Koterski, Michał Piróg, Anna Powierza, Dominika Gwit czy Krzysztof Hanke. Mamy możliwość ujrzenia tej historii w dwóch odsłonach. Spektakl przedstawia historię małżeństwa Charlotte i Henry’ego, którzy są w trakcie planowania wyczekiwanej od 10 lat podróży poślubnej do Paryża. Od razu wyczuwa się kontrast pomiędzy emocjami towarzyszącymi Charlotte i jej mężowi. Ona - bardzo podekscytowana, bez wątpienia nie mogąca się doczekać podróży, On - próbujący zatuszować prawdziwe emocje pod nerwowym uśmiechem. Okazuje się, że Henry stracił pracę. Co gorsza, także wszelkie środki przeznaczone na ich podróż marzeń. Chcąc uniknąć konfrontacji z żoną, postanawia przyjąć pomocną dłoń od pozytywnego sąsiada Tristana. Przez to wplątuje się coraz głębiej w niecodzienną sieć powiązań między bohaterami. „Chcesz się bawić? Zadzwoń!” dostarcza wielu skurczy brzucha spowodowanych żartami sytuacyjnymi i zwrotami akcji. Całokształt dopełnia bardzo przyjemna dla oka scenografia, która wiarygodnie oddaje charakter spektaklu. Autentyczności dodają również odważne kostiumy aktorów, którzy nieoczekiwanie pojawiają się na scenie. Kompozycja magnetyzującej gry aktorów oraz nieustanne humorystyczne dialogi sprawiły, że spektakl minął mi bardzo szybko. Tzw. banan na twarzy towarzyszył mi przez cały czas i niecierpliwie wyczekiwałam finalnego rozwoju sytuacji. Zabrakło mi jednak definitywnego odejścia od „Mayday”, ponieważ można dopatrzyć się kilku analogii. Zwłaszcza jeśli chodzi o sam schemat wydarzeń. Jednak summa summarum podobieństwa te nie przeszkadzają w pozytywnym odbiorze komedii. Spektakl Radosława Dunaszewskiego jest rewelacyjną komedią z wisienką na torcie w postaci znakomitej obsady. Bawi do łez i dodaje pozytywnej energii. Jest to idealna propozycja dla osób, którzy chcą spędzić wieczór, odrywając się od codzienności w lekki i przyjemny sposób. Całokształt sprawi zaś, że pojawi się ochota na powtórną wizytę w teatrze. Sztuka jest wystawiana w całej Polsce. Pod tym linkiem znajdują się lokalizacje wraz z dostępnymi terminami: https://www.kupbilecik.pl/baza-4589-chcesz.sie.bawic.zadzwon.html w sercach Polaków jeszcze przez wiele lat. Jest 25 grudnia 1976 roku. Z pasterki z kościoła w Połańcu do wsi Zrębin wraca Autosan. Jego Nawojka Chachuła studentka prawa

97


98


99


Kiedy w najbardziej popularną wyszukiwarkę wpisze się hasło „prawnicy to….” uczynny Internet niemal natychmiast podsuwa kilka propozycji. W świecie wirtualnym, prawnicy to bowiem (w tej kolejności): szuje, oszuści, złodzieje, sztywniacy i (uwaga!) idioci. Przebłyskiem optymizmu w tym katalogu wydaje się sugestia numer dziewięć, która brzmi wręcz nieśmiało i niepozornie – prawnik to „osoba”. Czyli jednak jesteśmy ludźmi, wspaniale! Niemal każdy absolwent liceum, który decyduje się na studiowanie prawa, przynajmniej raz w życiu spotkał się z filmowym lub serialowym wizerunkiem prawnika. Mężczyzny w eleganckim garniturze najlepszej marki, pod krawatem, który wchodzi na salę sądową i wygrywa każdą sprawę. Kobiety, która w dopasowanym kostiumie i na wysokich obcasach kroczy korytarzami i budzi postrach ciętym językiem i przebojowością. Zarówno kobiety jak i mężczyźni lubią rozerwać się przy szklance ginu z tonikiem, a w weekend wybrać się za miasto najnowszym sportowym samochodem. Pominę fakt, że rozwiązywanie skomplikowanych spraw prawnych przychodzi im niemal bez wysiłku, pensja pozwala na zakup bajeranckiego mieszkania, a czas pracy - na realizację swojej pasji. W ciągu dwudziestu czterech godzin (tak, dwudziestu czterech, bo sen jest dla słabych) mają czas na pracę, ćwiczenia na siłowni, żeby utrzymać nienaganną prezencję, spotkania ze znajomymi, a także wizytę w popularnej restauracji, gdzie jedno danie kosztuje pół pensji przeciętnego Polaka. Przy tym utrzymują zdrową dietę, jeżdżą na wakacje w egzotyczne kraje, a wszystko dokumentują na Instagramie. Strzeż się – prawnik patrzy. Klienci ich szanują i czują przed nimi respekt. Prawnik wydaje się być wręcz postrachem. W szkole podstawowej największą groźbą było sformułowanie „ jesteś u Pani!”. Obecnie tekst ten należałoby nieco zmodyfikować na: „widzimy się w sądzie”, „skontaktuje się z Tobą mój Prawnik”. Celowo z wielkiej litery. Ten filmowy wizerunek podsycany jest jeszcze historiami z literatury. Nie rzucając tutaj nazwiskami autorów, trzeba uczciwie powiedzieć, że pomimo iż starają się być nieco bardziej realistyczni to jednak ich powieści nadal mają więcej wspólnego z „American dream” niż „polską rzeczywistością”. Zwłaszcza w kontekście najpopularniejszego polskiego literackiego aplikanta…

100


aplikant radcowski

Agnieszka Ĺšmidoda

Prawnicy to... 101


Osobom niepracującym w branży bardzo często wydaje się, że prawnik to osoba oschła, zadufana w sobie, nieskłonna do kompromisów i dążąca po trupach do celu oraz patrząca tylko na swój zysk. Co prawda, profesjonalista, ale jednak taki, z którym nie sposób się porozumieć. Często nie dostrzega się tego, że prawnik jest w pewnym sensie niewolnikiem litery prawa, na które nie ma przecież wpływu. Może się gimnastykować, być elastycz-nym, ale nigdy nie wolno mu wykroczyć poza brzmienie przepisu. Stąd, kiedy sprawy nie uda się załatwić w sposób pomyślny pojawiają się negatywne komen-tarze, a lista stereotypów i epi-tetów rośnie w zastraszającym tempie. Rzeczywistość prawnika jest inna niż to co się często pokazuje. Przede wszystkim, żeby osiągnąć biegłość w tym zawodzie potrzeba lat ciężkiej, wytężonej pracy – najpierw na studiach, później na aplikacji, a na końcu w pracy. Nie ma się co łudzić, że przychodzi to tak łatwo, a rozwiązanie sprawy ma się na dłoni. Polemika sądowa wymaga bardzo dużej wprawy. Po drugie, prawnik to zawód, w którym istnieje konieczność nieustannego kształ-cenia się, czytania, analizowania, zgłę-biania, a wręcz kopania, żeby znaleźć to, czego się poszukuje. Nawet godziny nadliczbowe i poświęcanie wolnych wee-kendów, pasji, radości oraz życia rodzinnego i towa-rzyskiego nie daje gwarancji, że stan praw-ny za kilka - kilkanaście miesięcy nie ulegnie zmianie. Wtedy cały research prawny na nic. Perpetuum mobile. Po trzecie, prawnik bardzo często, może nawet częściej niż przedstawiciele innych zawodów, spotyka się z brakiem szacunku i zrozumienia – ma być dostępny od ręki, zawsze się zgadzać na udzielanie usług prawnych i wygrywać sprawy. To zaś, że często zna tylko połowę rzeczywistości – tą, którą mu pokazano, nie ma znaczenia. Przecież szczególiki nic nie znaczą. Gorzej, jeśli jakiś detal ujawni się w toku postępowania i przeważy o sprawie. Wówczas prawnik zyskuje miano nieudolnego. Prawnik nie jest oszustem. Jest człowiekiem. Niektórych może zaskoczyć, że bywa zmęczony, zniechęcony, zmaga się z trudami życia codziennego, nieczęsto depresją – i to wcale nie sezonową. Każdy ma prawo do słabości. Tylko nie każdy się do niej przyznaje. Ostatecznie jednak, kiedy wieczorem wraca się z biura, z zaczerwienionymi od lektury orzecznictwa oczami, z bólem głowy i opuchniętymi stopami (i to wcale nie od szpileczek) oraz z chęcią podpalenia całego świata, to myślę, że każdy z nas w głębi ducha odczuwa satysfakcję. Chociaż świat często nas nie rozumie, możemy liczyć na wsparcie przedstawicieli naszej grupy zawodowej. Kto pojmie lepiej „prawnicze żarciki”, z których nikt się nie śmieje? Kto nas wysłucha i wesprze i pozwoli realnie spojrzeć na sytuację? Kto podsunie rozwiązanie problemu z którym się borykamy? Drugi prawnik. W czasie przerwy w rozprawach pełnomocnicy stron przeciwnych, wbrew temu co często sądzą klienci, nie próbują się „zagryźć”. Rozmawiają, śmieją się ze sobą, a nie z siebie, są dla siebie nawzajem ludźmi, w pełnym znaczeniu tego słowa. Poza tym, w ostatecznym rozrachunku nawet postacie serialowe i filmowe często po rozprawie kończą na wspólnym drinku. Rzecz jasna nie namawiam do pijaństwa, lecz budowania wspólnoty. Ona, jak mało co jest nam potrzebna zawsze, a zwłaszcza w trudnych czasach zmian.

102


103




Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.