ZDROWIE [23]
PANORAMA LESZCZYŃSKA www.panorama.media.pl 13 XI 2014
W przeddzień Światowego Dnia Walki z Cukrzycą diabetycy przekonują, że choroba wcale nie musi ograniczać
Najważniejsze: zaakceptować i żyć normalnie N Do każdej podróży trzeba się przygotować
Leszczynianka Władysława Pazoła choruje od trzydziestu pięciu lat. – Początkowo nawet nie przypuszczałam, że to może być cukrzyca. Zeszczuplałam, dużo piłam – wspomina pani Władysława. Gdy usłyszała diagnozę, zaczęła rozpytywać rodzinę, ale nikt nie pamiętał, by ktokolwiek z przodków cierpieć na cukrzycę. Najpierw sięgała po tabletki, jednak szybko okazało się, że musi wstrzykiwać sobie insulinę. Gdy tylko dowiedziała się o chorobie, niemal natychmiast przeszła na dietę. – Wszystkiego można się nauczyć. Po pierwsze: jem mniejsze porcje, ale częściej. Poza tym staram się stosować do trzech przyjaznych diabetykowi zasad: unikaj tłuszczu, potraw smażonych oraz cukrów prostych – wymienia Władysława Pazoła. Wie, że może pozwolić sobie na nieco większe ilości warzyw, jednak przy owocach musi być bardziej ostrożna.
Od lat prezesuje leszczyńskiemu oddziałowi rejonowemu Polskiego Stowarzyszenia Diabetyków. Nigdy nie zrezygnowała z aktywnego trybu życia. Lubi podróże i zachęca innych, na których spada wiadomość o chorobie, by nie zamykali się w czterech ścianach swoich mieszkań. – Do każdej podróży trzeba się odpowiednio przygotować. Moje przygotowania trwają trzy, czasem cztery tygodnie. Muszę zadbać o peny, odpowiednie ilości insuliny, lekarstwa, które przyjmuję każdego dnia – wymienia pani Władysława. Już jako diabetyczka wybrała się na 21-dniową wycieczkę objazdową po Austrii, Francji, Hiszpanii i Portugalii. Była w Paryżu, a nawet w Izraelu. Jak wtedy radzi sobie z przestrzeganiem zasad określonej dla cukrzyków diety? – Wbrew pozorom wcale nie jest to takie trudne. W zależności od rodzaju wyjazdu, czasem część produktów (sprawdzonych) zabieram ze sobą, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żebym w lokalnym menu, serwowanym w zagranicznych restauracjach, nie znalazła produktów, z których nie mogłabym wybrać czegoś dla siebie – podkreśla Władysława Pazoła, która zdecydowała się też ostatnio na podróż do Anglii, gdzie mieszka jej syn. Zachęca, by zapisywać się do Polskiego Stowarzyszenia Diabetyków. Dzięki temu można poszerzyć wiedzę o swojej chorobie, uświadomić sobie
pewne rzeczy. Wszystkim diabetykom życzy natomiast wyrównania cukrów, cierpliwości, wytrwałości, aby szli przez życie odważne, uśmiechając się, zawsze i wszędzie, nie żałując tego, co było i nie obawiając tego, co będzie. – Myślcie pozytywnie – apeluje Władysława Pazoła.
Życie musi toczyć się dalej
Już jako diabetyczka poznała wiele osób, które borykają się z podobnym problemem. Kalendarz wypełniony jest nazwiskami i numerami telefonów, m.in. do Haliny Wojtaszek, która szefuje kołu diabetyków w pobliskiej Osiecznej. – Gdy urodziłam swoje trzecie dziecko – córkę, zastanawiające było to, że miała znacznie większą masę urodzeniową niż moi synowie, którzy przyszli na świat wcześniej – wspomina Halina Wojtaszek. Wtedy nikt nie łączył jednak tego faktu z cukrzycą. Pani Halina zaczęła karmić noworodka piersią, cieszyć się z uroków macierzyńska. W pewnym momencie sen z powiek zaczęły spędzać jej niepokojące zmiany na skórze. Przeszła szczegółowe badania i dopiero wtedy usłyszała diagnozę o chorobie. – Byłam tą całą sytuacją zszokowana. Wtedy na temat cukrzycy mówiło się bardzo mało. Przez dziesięć lat brałam tabletki, broniłam się przed insuliną, ale medykamenty nasilały tylko moje kłopoty z metabolizmem – wyznaje Halina Wojtaszek. Gdy zaczęła zażywać insulinę, od razu poczuła się lepiej. Początkowo wstrzykiwała sobie ją raz dziennie, dziś sięga po insulinę trzy razy dziennie. – Od początku nie ukrywałam tego, że jestem chora. Stałam się nawet bardziej otwarta. Poznałam wielu wspaniałych ludzi, zaczęłam wyjeżdżać na spotkania diabetologiczne – podkreśla mieszkanka Osiecznej. – Z okazji Światowego Dnia Walki z Cukrzycą chciałabym
Władysława Pazoła Halina Wojtaszek
FOT. (2x) SŁAWOMIR SKROBAŁA
a początku często jest bunt. Pytania: Dlaczego akurat mnie to spotkało? A może coś zaniedbałem czy zaniedbałam? Nie zauważyłem wystarczająco wcześnie? Z czasem przychodzi refleksja, że trzeba nauczyć się żyć z cukrzycą. A choroba, choć niewyleczalna, wcale nie musi ograniczać i sprawiać, iż człowiek zrezygnuje ze swoich, bywa nawet dość ekstremalnych, pasji.
podziękować wszystkim tym, którzy pomagają chorym na cukrzycę oraz tym, którzy poświęcają swój wolny czas, działając na ich rzecz, czyniąc tym samym znośniejsze ich życie. Podobnie, w czterech ścianach swojego domu nie zamknęła się Aleksandra Wieland, która jest prezesem koła diabetyków w Wijewie. Za sobą ma trzydzieści lat walki z cukrzycą. – U mnie zaczęło się od cukrzycy ciążowej. Potem wydawało mi się, że jest w miarę dobrze, ale coraz bardziej znać o sobie dawało złe samopoczucie. Lekarz od razu zalecił insulinoterapię – mówi Aleksandra Wieland. Zaczęła wstrzykiwać sobie insulinę, ale wyniki wciąż były kiepskie. – Wtedy tak nie instruowano ludzi, jak podawać sobie insulinę. Tymczasem okazało się, że zamiast niej wstrzykiwałam sobie w dużej mierze powietrze – opisuje mieszkanka Wijewa. Z czasem wszystko się unormowało. Najpierw udzielała się w kole diabetyków we Wschowie, jednak od 2002 r. zaczęła tworzyć podobne struktury w rodzinnym Wijewie. Stara się żyć tak, jak przed chorobą. Opiekuje się wnukami, w domu sprząta, gotuje... Udziela się też kulturalnie w swojej gminie. Korzysta z każdego dnia. – Po prostu zawsze w torebce mam ze sobą strzykawkę oraz insulinę. I tyle – kwituje mieszkanka Wijewa.
„Muszę zaprzyjaźnić się z nią na zawsze”
Tego, że zachorowanie na cukrzycę wcale nie musi oznaczać rezygnacji z nawet dość ekstremalnych pasji, dowodzi historia Zofii Ostrowskiej, anglistki z I Liceum Ogólnokształcącego w Lesznie. Wiadomość o chorobie spadła na nią sześć lat temu, w dość nietypowym miejscu, bo... podczas trekkingowej wyprawy w Himalaje, w zasadzie blisko jej finału. Wysiłek fizyczny, nawet intensywny, nigdy nie był jej obcy. Ludzie zaczęli mówić jej, że schudła, ale ona kładła
to na karby intensywnych treningów: biegów, wspinaczki. Również w Himalajach czuła się doskonale. Załamanie przyszło ostatniego dnia, podczas pożegnalnego spotkania w Katmandu, na które pani Zofie wcale nie dotarła. – Moja nieobecność zaniepokoiła współlokatorkę, z którą dzieliłam pokój. Pamiętam tylko, że pakowałam plecak. A obudziłam się w szpitalu w Katmandu, podłączona do kroplówek – przyznaje Zofia Ostrowska. Wtedy dowiedziała się, że znaleziono ją nieprzytomną w hotelowym pokoju. Poziom cukru w jej krwi kilkakrotnie przewyższał dopuszczalne normy. – Znalazłam się prawie w stanie śpiączki. Tam, niemal na końcu świata – dodaje leszczynianka. Początkowo ciągle zadawała sobie pytanie, dlaczego akurat jej przyszło zmierzyć się z chorobą. Na szczęście emocje opadły. Zanim dowiedziała się, że cierpi na cukrzycę, biegała maratony. Dziś pokonuje je nadal. Nie zrezygnowała również z wysokogórskich wypraw. Restrykcyjnie przestrzega zasad swojej diety, np. w ogóle nie je ziemniaków, żadnych smażonych potraw, tylko duszone. – Do minimum ograniczyłam jedzenie mięsa, za to chętnie sięgam po duszone zielone warzywa – zdradza Zofia Ostrowska. Gdy planuje bardziej intensywny wysiłek fizyczny (umiarkowany to dla niej codzienność, bowiem każdego dnia biega, na zimę natomiast zaopatrzyła się w narty biegowe), konsultuje swoje plany z diabetologiem. Zabiera zapasy insuliny i nadzieję, że wszystko będzie dobrze. – Dla mnie chcieć do móc. Cukrzyca nie musi mnie ograniczać. Zresztą nie tylko mnie. Podczas jednej z kolejnych wypraw do Nepalu też spotkałam osoby cierpiące na cukrzycę. Choroba nie stała się przeszkodą w realizowaniu marzeń – kończy Zofia Ostrowska. ANNA MAĆKOWIAK
Cukrzyca to nieodłączna towarzyszka, która nie odejdzie, i z którą musisz zaprzyjaźnić się na zawsze
[24] ZDROWIE
PANORAMA LESZCZYŃSKA 13 XI 2014 www.panorama.media.pl
Więcej ogłoszeń dostępnych na naszym portalu
FOT. SŁAWOMIR SKROBAŁA
REKLAMA
Ośrodek pielęgnacyjny ma być gotowy wiosną przyszłego roku
Na leszczyńskich Antoninach wkrótce gotowy będzie ośrodek opiekuńczy
Nie tylko dla seniorów
N
a leszczyńskich Antoninach wkrótce zakończy się budowa ośrodka rehabilitacyjno-opiekuńczo-pielęgnacyjnego. Jego oferta będzie adresowana zarówno do seniorów, jak również osób wymagających długoterminowej specjalistycznej opieki medycznej, ale także wszystkich mieszkańców, chcących skorzystać z porad medycznych, bazy rehabilitacyjnej oraz kompleksu gastronomicznego i rekreacyjnego. Prace są już mocno zaawansowane, a inwestorem jest spółka Kombinat 2000 z Kłody k. Rydzyny, która od ponad trzech lat prowadzi już zakład pielęgnacyjno-opiekuńczy „Niezapominajka” w podleszczyńskim Dąbczu. Jej przedstawiciel Jerzy Walkiewicz przyznaje, iż spółka kupiła antonińskie obiekty blisko dziesięć lat temu, od Wielkopolskiej Hodowli Buraka Cukrowego. Początkowo miała wobec nich inne plany, jednak
ostatecznie postawiono na budowę ośrodka rehabilitacyjno-opiekuńczo-pielęgnacyjnego. Obiekt w Dąbczu może pomieścić maksymalnie 43 osoby. W momencie gdy uruchomiony zostanie kompleks na Antoninach, obecna „Niezapominajka” stanie się jego filią. W Lesznie powstanie 120 miejsc dla osób wymagających pobytu w zakładzie pielęgnacyjno-opiekuńczym, w tym 20 dla sztucznie wentylowanych. Do tego dojdzie 30 miejsc noclegowych o charakterze bardziej hotelowym, adresowanych m.in. dla osób, która przyjadą tu, by skorzystać z usług rehabilitacyjnych. – Mamy nadzieję, że podobnie jak w przypadku „Niezapominajki” w Dąbczu, również placówka w Lesznie uzyska kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia, co pozwoliłoby na refundowanie usług związanych z pobytem w zakładzie pielęgnacyjno-opiekuńczym, a także usług rehabilitacyjnych – zaznacza Jerzy Walkiewicz. Do tego dojdzie pensjonat dla osób starszych na 72 miejsca. To z kolei będzie obiekt komercyjny, w którym seniorzy będą mogli wynająć miejsca noclegowe w pokojach 1- lub 2-osobowych. Pomyślano je w ten sposób, że dwa lub trzy pokoje (każdy z własną łazienką) będą miały wspólny pokój gościnny z aneksem kuchennym. Pozwoli to na integrację seniorów. Pod
budynkiem pensjonatu powstanie natomiast podziemny parking. W budynku głównym czynna będzie restauracja oraz kawiarnia (z tarasem na dachu, bogato zdobionym zielenią), z której będą mogli korzystać zarówno pensjonariusze, jak i wszystkie inne chętne osoby. – Nasza idée fixe, marzenie jest takie, by tworzony na leszczyńskich Antoninach obiekt był nie tylko miejscem, gdzie pensjonariuszom zapewnimy komfortowe warunki i fachową pomoc, lecz także będą mogli tu oni integrować się z lokalną społecznością – podkreśla Jerzy Walkiewicz. W leszczyńskich obiektach planuje się zatrudnienie rzędu 110 etatów. Głównie potrzebne będą pielęgniarki oraz osoby posiadające kwalifikacje do opieki nad seniorami. Do końca 2014 r. sfinalizowane mają być wszystkie prace budowlane. – Do końca 2014 r. planujemy wyposażyć obiekt w cały potrzebny sprzęt i na przełomie kwietnia i maja uruchomić restaurację oraz kawiarnię, pensjonat dla osób starszych, a następnie cały obiekt – zapowiada Jerzy Walkiewicz. Przy budowie wykorzystano sporo nowinek technicznych, m.in. na dachu budynku głównego funkcjonować będzie 40 paneli słonecznych, które pozwolą ogrzać wodę użytkową. – Takie rozwiązanie zastosowaliśmy już w Dąbczu i sprawdza się doskonale – zaznacza Jerzy Walkiewicz. Inwestycja prowadzona jest z dużym rozmachem. Początkowo jej koszty szacowano na 30 mln, jednak z czasem budżet rozrósł się do 32 mln. Z tego 21,5 mln zł pochodzi z niskooprocentowanej pożyczki w ramach inicjatywy Jessica. Prace związane z budową obiektów wykonują firmy z Leszna i okolic. Głównym projektantem jest przedsiębiorstwo Standard, a głównym wykonawcą – firma Ambit (obie z Leszna). (ama)