Na mych oczach ogromnieje przypadek

Page 1

Na mych oczach ogromnieje przypadek IZABELA ŁĘSKA


amilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak amilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak amilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak amilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak amilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak amilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak amilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak amilŚlimaKamilŚlima


k

k

k

k

k

k

k

Przypadek obiektywny wydarzył się. Przypadek obiektywny wydarza się. Przypadek obiektywny wydarzy się. Przypadek obiektywny istnieje. Przypadek obiektywny to fakt.



#medium #surrealizm #nowemedia #kolektywność #performatywność #przypadekobiektywny #practice-basedresearch #namychoczachogromniejeprzypadek



#na mych oczach ogromnieje przypadek1 Niniejsza publikacja, czerpiąc z bogatej spuścizny awangardy oraz surrealnej tradycji łączenia tekstu z obrazem, jest próbą wizualizacji procesu twórczego, który był moim udziałem w trakcie pracy nad projektem doktorskim. Prezentowany wizualny esej jako medium stoi przed zadaniem przekazania zaobserwowanych prawidłowości oraz uchwycenia intermedialnych, często ulotnych działań, po których nie pozostaje materialny ślad. Przeprowadzam studium zaobserwowanych przypadków obiektywnych. Realizacja jest szeroką refleksją nad mechanizmami twórczości oraz podejmowanym medium i wynikającymi z niego konsekwencjami, a także szerzej – nad zachowaniami społecznymi oraz powtórzeniami i fragmentacjami obecnymi w kulturze, nad fenomenem rozproszenia autora oraz intensywnego przenoszenia się działań artystycznych do przestrzeni wirtualnej (również w świetle pandemii).

Realizacja składa się z 9 opowiadań prezentowanych w formie słuchowiska w towarzystwie instalacji, obiektów i dokumentacji działań. Część realizacji powstaje we współpracy z zaproszonymi twórcami lub jednostkami wykazującymi twórczy potencjał na podstawie idei dialogu, kolektywności i wielogłosu. Działania odbywają się wokół przeróżnych czynności i przejawiają się pod postacią aktów, performensów, działań o charakterze happeningowym oraz interwencji, a także obiektów będących wynikiem kolektywnych wysiłków i decyzji. Staram się przy tym, by dochodziło do zgodności podświadomych fluidów kreatora, który wchodzi z daną sytuacją w wyjątkową interakcję, czerpiąc przy tym z koncepcji rumuńskiego surrealisty Gherasim’a Luca, który opracował o.o.o., czyli obiekty obiektywnie ofiarowane. Ja też mam coś dla Ciebie. Ofiaruję Ci przypadek obiektywny.

1. Tytuł projektu jest cytatem z „Ostatnich Nocy Paryskich” Philipa Soupault, która to publikacja, razem z „Nadją” André Bretona oraz „Wieśniakiem paryskim” Luisa Aragona, stanowią swoistą literacką trylogię, eksplorującą wątek przypadku obiektywnego.





#przypadek obiektywny fr. hasard objectif, ang. objective chance – surrealistyczne pojęcie opisujące doświadczenie odrealnienia i niezwykłości doznanego na skutek obserwacji niecodziennego wydarzenia (spotkania, konglomeratu słów, zgodności danych, analogii wątków, znalezienia przedmiotu). Przypadek obiektywny nazwać można również magią okolicznościową, nieprawdopodobną koincydencją, niewiarygodnym zbiegiem okoliczności lub zaskakującą synchronicznością świata. Surrealiści wierzyli, że nic nie dzieje się przypadkowo, lecz wedle rządzących światem nieuchwytnych, magicznych reguł. Przypadki obiektywne to namacalna, obecna dookoła surrealność jednak, aby móc docenić jej moc potrzebna jest pewna specyficzna wrażliwość, którą, jak twierdzi badaczka surrealizmu Agnieszka Taborska, […] się w sobie ma albo nie.1 W przypadku obiektywnym dochodzi do zderzenia treści obiektywnych, czyli odnoszących się do otaczającej nas codzien1. Agnieszka Taborska w rozmowie z Katarzyną Bielas i Dorotą Jarecką, Do czego przydaje się surrealizm, Gazeta Wyborcza, nr (25.9311,1)/14, ISSN 0860-908X, s. 22–23.

ności, jak i treści subiektywnych, czyli mówiących o wewnętrznym życiu jednostki. W momencie namierzenia przypadku obiektywnego następuje eksplozja znaczeń i niejako zszczepienie dwóch wymiarów rzeczywistości – surrealnego oraz realnego. Według surrealistycznej ideologii przypadek obiektywny zwraca baczną uwagę doświadczającego na pewne aspekty rzeczywistości i traktowany jest jako cenne źródło wiedzy, dlatego nie należy go trywializować. Pojęcie hasard objectif związane jest z koincydencją działań i znaków, które na zasadzie ewidentnie aleatorycznej prezentują strukturalnie określoną logikę i koherencję, pobudzającą do postrzegania go jako przesłanie. Surrealiści spodziewali się, że obserwacja przypadków obiektywnych przyniesie głębsze rozumienie świata. Wobec tego skazywanie przypadków obiektywnych na zapomnienie lub ich lekceważenie, zarówno przez jednostki, jak i całe systemy filozoficzne, surrealizm uważa za niewybaczalny błąd. [5] Zjawiska paranormalne artyści skrupulatnie badają, w 1924 roku zakładają nawet Biuro Badań Surrealistycznych o artystyczno-naukowych ambicjach.



#znalezienie motywu Okolicznościom, które powodują niejednoznaczne odczucie niezwykłości, surrealiści poświęcają bardzo wiele czasu. Motywują one, by być uważnym, ponieważ wszystko dookoła może nieść szczególne znaczenie. Koincydencja ujawnia się temu, kto jest w stanie ją spostrzec. Agata znajduje moje pierwsze opowiadanie, zaplątane pomiędzy innymi oddawanymi jej dokumentami. Uznaję to za znak i proszę o użyczenie głosu do nagrania historii o Kamilu Ślimaku. Następnym wyzwaniem pozostaje poszukiwanie ukrytych znaczeń towarzyszących znalezionemu motywowi. W nowej pracy Agata naprawdę spotyka Kamila, który w firmie cateringowej Ślimak Food Service rozwozi kanapki. Wydarzenie to skłania mnie do wybicia okolicznościowych monet, które symbolicznie uchwycą ten efemetyczny moment. Ich wprowadzenie w obieg monetarny idzie w parze z aleatorycznością rzeczywistości. Pozwala również na swobodne rozprowadzanie idei niczym wirusa. Podobna w założeniu jest przeprowadzona w mediach społecznościowych i spotykająca się z szerokim odbiorem akcja zbierania zdjęć z motywem liczby 13.

Analiza zebranych w drodze wywiadów oraz obserwacji przykładów przypadków obiektywnych dostarcza potrzebnej praktyki, swoistego laboratorium pozwalającego badać to niezwykłe pojęcie. Pierwszy analizowany przypadek obiektywny skonstruowany jest wokół palindromicznej postaci Kamila Ślimaka, który jako kelner wędruje między różnymi światami. Doszukuję się analogii pomiędzy odnalezieniem zupy ze ślimakami pod pozycją 13 w menu restauracji Pho Mai Hien, a przygodą małżeństwa z opowiadania „Kelnerzy” Agnieszki Taborskiej, znanej badaczki surrealizmu. Wracam do idyllicznych wspomnień z dzieciństwa, w trakcie wycieczki do Francji w 1993 roku moja mama pierwszy raz w życiu jadła ślimaki. Jej gest sięgania po smakowity kąsek zdaje się powtarzać surrealistyczny motyw ze zdjęcia Dory Maar z 1934 roku. Ślimak zdradliwie przypomina ludzką małżowinę uszną (porównanie zaczerpnięte z opowiadania „Bierny wampir” Gerasima Luca), która w trakcie badań pozwala lepiej usłyszeć sygnały płynące zarówno z zewnątrz jak i z wewnątrz.















„Brzuchonóg” Namiętnie kolekcjonuję przypadki obiektywne, które bardzo często mi się zdarzają. Na przykład, z J. już od jakiegoś czasu rozmawiamy o wadze liczby 13 w naszym życiu zarówno obecnie, jak i zanim się spotkaliśmy. Ja miałam numer 13 w dzienniku w szkole, on grał w koszykówkę z numerem 13 na plecach. Motyw ten nas prześladuje, co spojrzymy na zegarek jest 13 po, rachunki w sklepach kończą się 13 groszami, przyjmują nas w gabinetach lekarskich z numerem 13 na drzwiach. Wracamy z mojej wystawy z Kalisza, na której prezentowałam ślimaczą sytuację rysunkową, instalację, w której ślimaki przez miesiąc wędrowały po przestrzeni galerii, zostawiając za sobą śluzowy rysunek. A więc wracamy i idziemy zjeść obiad. W menu restauracji Pho Mai-Hien pod pozycją numer 13 znajdujemy zupę ze ślimakami! Oczywiście ją zamawiamy. W innym miejscu, ale w tym samym czasie w opowiadaniu „Kelnerzy” Agnieszki Taborskiej, badaczka przypadków obiektywnych wraz z mężem również zasiada w restauracji. Małżonek zamawia skomplikowane danie ze ślimakami, narratorka zaś o wiele prostsze, swojskie placki ziemniaczane. Te drugie szybko pojawiają się na stole i zostają równie szybko skonsumowane. Z podaniem dania ze ślimakami obsługa ociąga się. Zaniepokojeni klienci orientują się w końcu, że restauracja została zamknięta na cztery spusty, a wykwintne danie nigdy nie zostanie podane. W tych bliźniaczych sytuacjach jest jedna wspólna rzecz – kelner o palindromowych danych Kamil Ślimak, którego imię odczytane z jednej i z drugiej strony brzmi tak samo. Kamil Ślimak swobodnie wędruje pomiędzy światami i podaje potrawę tam, gdzie mu się aktualnie podoba.

»



















#życie codzienne Surrealiści spodziewali się, że obserwacja przypadków obiektywnych przyniesie o wiele głębsze rozumienie świata. Wobec tego lekceważenie przypadków obiektywnych, zarówno przez jednostki, jak i całe systemy filozoficzne, surrealizm uważa za niewybaczalny błąd. Zjawiska paranormalne artyści skrupulatnie badają, w 1924 zakładają nawet Biuro Badań Surrealistycznych o artystyczno-naukowych ambicjach. Życie codzienne okazuje się nafaszerowane znakami, symbolami, powtórzeniami. Kolejny przypadek obiektywny dotyczy zbiegów okoliczności wokół postaci mojej mamy i świętej Iwony od Miłości. Ponadto uparcie powtarzającymi się zdarzeniami jest znajdywanie na ulicach gumek-recepturek układających się uparcie w formy drobnych lemniskat, podobnych do benedyktyńskiego gestu pracy rąk mamy w trakcie robienia na drutach. Zaplatane formy są z kolei niepokojąco podobne do mijanego codziennie przeze mnie muralu autorstwa Ne Spoon na ulicy Banacha w Warszawie. Aktywność ta podejmowana zostaje w celu odwrócenia uwagi od myśli o chorobie, o której mama dowiaduje się w dniu z leminiskatą w dacie.

Droste effect na etykiecie butelki krochmalu wykorzystanego do utwardzenia włóczkowych form, wywodzi się z ilustracji Jana Misseta z 1904 roku na opakowaniu kakao holenderskiej firmy Droste. To rekurencyjny obraz, na którym święta Iwona trzyma opakowanie krochmalu, na którym święta Iwona trzyma opakowanie krochmalu. Czy wszystkie te analogie są rzeczywistymi obserwacjami czujnego umysłu? Czy może przychodzą na myśl po zamroczeniu marihuanowym skrętem, który ma znieczulić odczuwany ból i wzmóc apetyt? A może ciężko już ustalić granicę w świecie, który się zapętla i odnosi do siebie samego?





„Lemniskata Iwony” Są takie elementy rzeczywistości, które nieuchronnie zmierzają ku sobie, by stworzyć pewne znaczeniowe węzły. Tak też było i w tym przypadku. Ponad rok temu, odwiedzając siostrę w mieście W, robię zdjęcie koronkowego muralu. To wielka biała serweta, która jaśnieje na bocznej ścianie budynku. Z bliska w oczy najbardziej rzucają się formy dziurek. Abstrakcyjne kształty zgrabnie lewitują i zyskują pewną niezależność. Jest luty, znajduję cyfrową informację na swoim telefonie. Do tego samego miasta na literę W wprowadzam się pod koniec lutego w roku kolejnym. Koło muralu przejeżdżam prawie codziennie na rowerze w drodze do biblioteki. Mieszkam od niego osiem minut drogi spacerem na dwóch nogach. Razem z J. robimy porządki w rzeczach, segregujemy, załatwiamy sprawy od dawna niezałatwione. Jak na przykład zaprogramowanie wygodnego kodu wejściowego do domofonu kiedy ma się ręce zajęte różnymi różnościami i poszukiwanie klucza byłoby bardzo kłopotliwe. Albo kiedy J. razem z moją siostrą i garstką znajomych organizują mi powitalną imprezę-niespodziankę. Kod zostaje udostępniony na wspólnej konwersacji i każdy z wtajemniczonej grupy może sobie swobodnie wejść do mieszkania w czasie mojej wcale niezaplanowanej nieobecności w domu. Wybrane zostać muszą cztery cyfry, a że w procederze pomaga praktyczny ojciec J., pada na rzecz najbardziej oczywistą, czyli dzisiejszą datę. 28.02. W tym samym czasie organizm mamy daje jej pierwsze sygnały, że coś jest nie tak. Reaguje szybko, więc i diagnoza, i leczenie następują równie szybko. Mama odkąd choruje pali medyczną marihuanę, ona sama i otoczenie wokół niej parują od przyjemnego zapaszku. Ponadto ma nieodparte wrażenie, że dziwnie mówi. Może to tylko autosugestia, może coś więcej, ale od tego wdychania człowiek inaczej zerka na otoczenie. 28.02. pada wieść, że w jej ciele, choć jej nie widać, ani nie słychać, rośnie niebezpieczna forma, która sama w so-


bie byłaby może nawet piękna, ale specjaliści są nieprzebłagani i jak jeden mąż chcą ją unicestwić. Niepohamowany rozrost komórek nie ujawnia dla żadnego z nich swojej ażurowej urody. Mama, żeby odwrócić myśli, zaczyna robić na drutach. Powstaje mnóstwo wełnianych kwiatuszków, drobnych ozdobnych serwet, które równie dobrze sprawdziłyby się w miniaturowym domku dla lalek. Albo jako model kwiatostanu, który w niej właśnie postanowił zakwitnąć. Robienie takiej formy zaczyna się powoli, od centrum. Stopniowo wokół kółka rdzenia powstają płatki i szczelnie okalają środek. Każde kolejne oczko zaplata się wokół poprzedniego i ma swoje miejsce w strukturze. Taka systematyczna plątanina nabiera apetytu na więcej i uparcie się reprodukuje albo naśladuje to co dzieje się w ciele, a co medycy uparli się powstrzymać. Ręce pracują szybko, a oczy i głowa otumanione skrętem, zatracają się w koronkowej pracy. Tak jakby na zawsze mogły już istnieć tylko te uporczywie wyplatane ósemki, małe znaki nieskończoności, lemniskaty Iwony. Istnieje tylko włóczkowy materiał, druciane narzędzia i zwinne palce. Pamięć tego co przed chwilą traci znaczenie, bo każde dopiero co, każde włóczkowe oczko jest podobne do następnego. W dłoniach są dwie pałeczki drutów i każda z nich zaplata ósemki. Kupuję mamie dwa motki włóczki w kolorze marihuany. Na moją prośbę robi z nich na drutach swoje formy. Schemat zna na pamięć, mogłaby to właściwie robić z zamkniętymi oczami, ręczne czynności są w niej zapisane jak kod. Wychodzi 26 i 27 kwiatostanów.

Oprócz tego mama mocno wierzy, to daje jej siłę. Ukojenie przynosi również historia


jej imienniczki – świętej Iwony od Miłości. Od zawsze była bardzo chorowita. Atakują ją kolejne dolegliwości, w końcu ona również cała od wewnątrz kwitnie od tej samej reprodukującej się struktury. W wieku 28 lat ma sen proroczy – przewiduje zbliżającą się wojnę i uroczystość, w trakcie której otrzyma najwyższe odznaczenie państwowe. Często dziwnie mówi, ale powszechnie uznane zostaje to za dar lokucji, chociaż po klasztorze chodzą złośliwe słuchy, że to może od leczniczych papierosów zlepianych z roślin hodowanych w rogu klasztornego ogrodu. To po nich słowa rozsądnej i logicznie perorującej Iwony rozsypują się i stają się niezrozumiałe. Tak jak włóczkowe lemiskaty Iwony, które stopniowo przeistaczają się. Z regularnych, zupełnie takich, jakie robiła mama mamy, nabierają niezależności, wyswobadzają się. Zaczynają tracić rdzeń i już nie wiadomo czy to zielonkawa włóczka tworzy szlaczki, czy tylko oplata powietrze, które trzyma wszystko w ryzach? To, co kiedyś kwitło, zyskuje na objętości i zaczyna przypominać gąbkę. Czy w końcu masa powietrza ilościowo przeważy, a któreś oczko się przerwie? Może się tak zdarzyć w tym dziwnym miesiącu lutym, który raz się kontynuuje i rośnie, a raz zdecydowanie urywa. Kończę pisać, wracam rowerem do domu. Wielki koronkowy mural wibruje zupełnie innym znaczeniem. Zauważam, że na wiosnę zielone listowie rośnie, powtarzając formę malowidła. Wydarzenia zazębiają się tak jak znaleziona na chodniku gumka recepturka, która tworzy przypadkowy znak nieskończoności.

»











#odkrycia Następny konglomerat jest jednym z bardziej udanych odkrytych węzłów znaczeniowych. Doszukałam się wypowiedzi Stanisława Lema, w której twierdził, że gdyby jakiś znany mu przedmiot miał przedstawiać naturę planety Solaris z jego powieści, to byłaby to lampa lava. Te popularne w latach 90. lampy, wykorzystują zjawiskowy efekt metamorfozy płynnego wosku w podgrzewanym płynie. Chcąc samodzielnie wykonać taką lampę, natknęłam się na filmiki instruktażowe, wykorzystujące między innymi tabletki Alka-Seltzer. Środek ten zobojętnia między innymi nadmiar kwasu solnego w żołądku. Rozpuszcza się go w wodzie, gdzie intensywnie musuje. To musowanie właśnie wprawia w ruch cząstki roztopionego wosku, zapewniając efekt podobny jak w lampie lava. Jeszcze tylko jeden krok dzielił mnie w moich poszukiwaniach do odkrycia, że sam Salvador Dali występował w reklamie tabletek musujących na ból głowy Alka-Seltzer! Znany jest również konflikt na linii Dali – Breton, w którym ten pierwszy oskarżany był o nadmierne rozmienianie swojego talentu na drobne i płytkie, komercyjne kolaboracje wypaczające obraz surrealizmu. Z drugiej strony, fantazyjny nadrealistyczny

język znajduje się świetnie po dziś dzień w świecie reklamy, zapewniając żywotność pojęcia „surrealistyczny” w potocznym języku. To taki koloid, zawiesina, która pozornie wydaje się jednolita, ale gdy przyjrzeć się z bliska stanowiąca dwa odrębne obszary. Tak jak cały surrealizm. Odbiorcę oszołomić może mnogość wątków i symboli, znaków, informacji oraz nawiązań. Zapewniam jednak, że w zrozumieniu tego pozornego ogromu, wielce pomocna okazać może się figura synekdochy, ukazania całości metaforą fragmentów. Przypadek obiektywny objawia się historiami, które prowokują powstanie prac artystycznych. Te z kolei dostarczają następnych treści do wyjściowej opowieści, uzupełniają ją i nadają jej głębi. Co ciekawe, poniższe kulisty powstania opowiadań słuchowiska, ukazują wielość kontekstów i złożoność procesu twórczego, udowadniając zarazem semantyczny charakter świata.




„Układ koloidalny” André Breton, przyszły przywódca wielkiego ruchu surrealistycznego, jest surowo wychowywanym jedynakiem, który marzy o rodzeństwie. Nauczyciele szybko zauważają wyróżniającego się ucznia i podrzucają mu liczne lektury z filozofii. Młodzieniec w dniu wypowiedzenia wojny przez Francję ma przy sobie jedynie tomik wierszy Artura Rimbaud, który z czasem w „Pierwszym manifeście surrealistycznym” nazwany zostanie prekursorem kierunku. Wybucha wojna i świat barwi się na czerwono, a Breton w książce podkreśla dziwne zdanie: „Ja to ktoś inny”. Podoba mu się zamysł odmiennego wcielenia, czasami ma zresztą niejasne odczucie, że jest podwójny. André Berton jest z kolei jednym z pierwszych, który dociera na „Solaris” Stanisława Lema, pełniąc funkcję rezerwowego pilota statku Shannahana. Na tajemniczej planecie wschodzą i zachodzą dwa słońca, które w beztroskim rytmie barwią otoczenie raz na czerwono, raz na błękitno. Solarny krajobraz pokrywają koloidowe substancje, które tworzą kalafiorowate, nowotworowe formy rozumnego oceanu, wielkiego mózgu, do którego szuka się sposobów wglądu. Ludzkość, próbując zbadać planetę, wysyła elektro-sygnały. W ten sposób nawiązany zostaje niezrozumiały dialog, toczy się gra, w której stawką są granice ludzkiego poznania. André Breton zaprzyjaźnia się z Philippem Soulpault. Wkrótce zaczynają eksperymentować ze słowem i wspólnie publikują „Pola magnetyczne”. To pierwszy w historii, gorączkowy zapis pisma automatycznego, które swobodnie podąża za myślą w żaden sposób nie poddając jej krytyce, dostarczając zupełnie wyjątkowego wglądu we wnętrze ludzkiego umysłu.


Berton ze statku bezpiecznie podziwia mutującą się materię. Mimoidy, grzybiska, asymetriady, pacierzowce hipnotyzują i pozwalają patrzeć na siebie godzinami. Naukowcy, wykorzystując między innymi promienie rentgenowskie, rozpoczynają coraz agresywniejsze interakcje z planetą. W ich efekcie ginie jeden z solarystów, reszta ekipy rozpoczyna gorączkowe poszukiwania kolegi. Berton wyrusza samotnie, stawia pierwsze kroki na Solaris, czuje się zagubiony, gdy objawiają mu się niesamowite wizje. André Breton staje na czele ruchu surrealistycznego. Z początku niecodzienne metody twórcze nadrealistów nie są powszechnie rozumiane. Choć nadrealistyczne kolaże są bardzo atrakcyjne, uważa się, że ich dzieła to efekty halucynacji. Breton nie może tego znieść, za każdym razem wpadając w ataki złości i stany rozdrażnienia. Dziwne wypadki na Solaris stają się obiektem dociekań ziemskich ekspertów. Komisja orzeka, że doznania Bertona to halucynacje wywołane atmosferą planety oraz efektem promieniowania wymierzonego w lewy skroniowo-ciemieniowy styk mózgu, który zostaje na stałe uszkodzony. Powoduje to u niego permanentne odczucie bliskiej obecności sobowtóra. Berton po powrocie z wyprawy uznany zostaje za niepoczytalnego, a jego zeznania zostają sumienne spisane i funkcjonować zaczynają w świecie solarystyki jako tak zwany mały apokryf. Ciekawe czy gdyby litery ich nazwisk ułożyłyby się inaczej to jeden zajmowałby się teoretyzowaniem na temat surrealizmu, a drugi byłby pierwszym śmiałkiem, który odważa się wyjść na planetę przepełnioną niezrozumiałą, replikującą się materią? Literówka bardzo


przypada mi do gustu. Wyszukiwarka internetowa podpowiada: czy chodziło Ci o André Breton’a. Nie, ja uparcie szukam informacji na temat tego drugiego. André Breton wychodzi ze swojego mieszania przy rue Fontaine 42 w Paryżu i idzie do najbliższego kiosku kupić paczkę żitanów. Na ulicach panuje niesamowita atmosfera, w powietrzu wyraźnie czuć podniecenie. Za chwilę ludzkość stanie się świadkiem niezwykłego zjawiska, mówi się o tym w radiu od miesięcy. Dzisiaj ciała solarne tworzą taki układ z naszą planetą i słońcem, że na Ziemię dotrzeć ma wiązka światła o fioletowej barwie. André Berton idzie tą samą paryską ulicą w stronę stacji metra Blanche. Dokładnie w momencie, kiedy świat, jak za dotknięciem włącznika, na kilka chwil zmienia barwę, wpada na mężczyznę, któremu z rąk wypadają papierosy i zapałki. Patrzą sobie głęboko w oczy, stanowiąc idealną koloidową formułę. Errata do trzeciego wydania „Solaris” z roku 1966 – tego samego, w którym umiera André Breton – zawiera krótkie wyjaśnienie. „Postać André Bertona nie była w żaden sposób inspirowana postacią André Bertona, a wszystkie podobieństwa pomiędzy dwoma postaciami wynikają z samej natury świata.”

»






#punkty wspólne Przypadkowe wydarzenia, nawet jeśli zostaną wytłumaczone, to i tak towarzyszące im wrażenie niesamowitości, nie opuszcza doświadczającego. U podstaw takich obserwacji leży wielka rola przypisywana myśleniu asocjacyjnemu, czyli takiemu, w którym nie ma miejsca na krytykę, a które pozwala umysłowi błądzić bez nadzorcy. Trafnym porównaniem jest tutaj surrealistyczna technika kolażu, czyli łączenia ze sobą w zaskakującą całość pozornie niepasujących elementów. Owoc banana jest klonowany na wielkich monokulturowych plantacjach i pozbawiony możliwości naturalnego rozmnażania, które zapewnia gatunkową bioróżnorodność. Z tego też powodu okaz ten jest niezwykle narażony na szkodliwe działanie grzybów i bakterii. Zresztą poprzednik obecnie uprawianej odmiany Cavendish, Gros Michel, właśnie w taki sposób bezpowrotnie wyginął.

Chiquita Brands International, jakby w kontrze do niezdrowej monokulturowości gatunkowej owoca, promuje internetową akcję, w której każdy może zaprojektować naklejki na banany, które aż po dziś dzień są umieszczane na nich ręcznie, po to aby nie uszkodzić delikatnej skórki. Takie pojedyncze, drobne gesty tworzą wydarzenia o większym potencjale. Zestaw plastikowych koralików Pyssla służy mi i trzem wybranym osobom do stworzenia wspólnie wielkiego banana z wiersza Jiří Kolářa: „Oznacz na mapie / albo opisz miejsce / gdzie byś postawił / albo położył / stumetrowego banana […] / cokolwiek byś chciał.” Do współpracy zapraszam Jakuba Korhausera, teoretyka awangady oraz tłumacza surrealistycznej poezji rumuńskiej, oraz dwóch kolegów, Kubę Milewskiego oraz Piotra Szurkowskiego, entuzjastów ikeowskich koralików pyssla. Razem działamy na odległość, współtworząc formę banana, którego każda cząsteczka przypomina poszczególne jednostki tłumu biorącego udział w protestach przed Muzeum Narodowym oraz zryw w mediach społecznościowych przeciwko ściągnięciu z kolekcji stałej zdjęć Natalii L.L. przedstawiających dziewczynę smakowicie konsumującą banana.






„Sztuka mono-banana” Banan, owoc wręcz banalny, niezawodny wybawiciel w przypadku nagłego napadu głodu lub konieczności szybkiego lunchu, uprawiany jest na olbrzymich monokulturowych plantacjach. W efekcie jedzone przez nas owoce są swoistymi doskonałymi kopiami, jednym wielkim organizmem zamieszkującym planetę. Na hodowlach taki stan rzeczy jest bardzo wygodny, ale niestety niebezpieczny, ponieważ nie zapewnia zdrowej bioróżnorodności i zmniejsza odporność roślin. Doświadczyliśmy tego już w latach 50. kiedy gatunek banana Gros Michel wyginął zaatakowany grzybicowymi zmianami choroby panamskiej. Chociaż podejmowane są szeroko zakrojone środki zapobiegawcze na poziomie międzynarodowym, obecnie uprawiana odmiana Cavendish może w każdej chwili podzielić los poprzednika, więc może warto zawczasu bardziej doceniać słodką, podłużną przekąskę? Chiquita Brands International, znany dystrybutor bananów, nagrał w latach 40 słynny dżingiel, który informował Amerykanów o tym jak obierać, kiedy jeść i jak przechowywać ówczesną tropikalną, nowinkę owocową. Banany trafiają również do Polski, pierwszy raz od czasów wojennych pojawiły się w kraju za sprawą Edwarda Gierka. To właśnie te banany Natalia LL uwiecznia na swojej słynnej serii fotografii „Sztuka konsumpcyjna”, wokół której ponad 40 lat później wybucha afera. Następuje gwałtowny bunt przeciwko cenzurze w kulturze, 29 kwietnia 2019 roku odbywa się Jedzenie Bananów Przed Muzeum Narodowym w geście niezgody na zdjęcie ze stałej ekspozycji prac artystki. Akcja wrze również w Internecie, banan staje się viralową treścią, pojawiają się #selfiezbananem, całość cieszy się wielkim zainteresowaniem. Zbereźny gest jedzenia owoca, który został przecież przez człowieka pozbawiony możliwości uprawiania seksu, powtarzają wszyscy. Pojedyncze koraliki składają się w wielką masę.










#pokrewieństwo André Breton budzi się pewnego poranka z przemożoną chęcią posiadania popielniczki Kopciuszka (dźwięczna gra słów francuskiego wyrażenia le cendrier Cendrillon, czyli popielniczka Kopciuszka, które prześladuje go od miesięcy). Wybiera się na pchli targ, gdzie jego pragnienie spełnia się, co ukazuje przypadek obiektywny w ujęciu zapowiadanego szeregiem znaków nieuchronnego wydarzenia, wywołującego istotne przemiany w podświadomości. Breton znajduje łyżeczkę zakończoną kobiecym pantofelkiem, który zabiera w sobie nieskończony ciąg pętli powtórzeń, łyżka i uchwyt przedmiotu stanowią przód i tył buta, którego mały wyrzeźbiony pantofel był obcasem. Pantofel był obcasem kolejnego pantofla i tak dalej w nieskończoność.1 Obiekt ten, znaleziony w 1937 roku jest do dziś częścią kolekcji Centrum Pompidou w Paryżu, stał się bazą dla koncepcji przypadków obiektywnych.

1. Rosalind E. Krauss, „Oryginalność awangardy i inne mity modernistyczne”, wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2011, str. 118.

Somnambuliczny performance chodzenia tyłem w za dużych butach rozmiar 46 wykonany przez zaprzyjaźnioną artystkę Aleksandrę Ołdak w Domu Słowa Polskiego w Warszawie staje się efektem syntezy paru motywów obecnych w kolejnym opowiadaniu projektu. Odnosi się mianowicie zarówno do przyuważonej pijackiej czynności chodzenia tyłem w trakcie wycieczki do Radomia, obuwniczych tradycji tego miasta jak i wspomnienia dziecinnej zabawy Aleksandry budowania człowieka z drewnianej łyżki. Chodzenie tyłem w kulturze Wschodu zapewnia równowagę zarówno ciała jak i ducha, być może tak samo sztuka współczesna powinna sięgać częściej do swoich korzeni? Lata później od powstania idei przypadków obiektywnych wspólnie budujemy swoją Popielniczkę Kopciuszka, która w naszej odsłonie ma całkowicie odwrócone proporcje względem oryginału. Wystarczyło to jednak, by koleżanka odwiedzająca Aleksandrę w domu spostrzegłszy duże srebrne buty, spytała, co tu robią buty Kopciuszka.




„Pantofelek” Wydarzenia zostały podane jak na łyżce. Na wycieczkę do Radomia mamy się wybrać razem z J. z czwórką znajomych. Taka potrójna, krajoznawcza randka. Ostatecznie nie udaje nam się zgrać, tak żebyśmy wszyscy dojechali ze swoich miast. Jednak dwa dni przed planowanym terminem, okazuje się, że wybierają się tam rodzice J. i mają dwa wolne miejsca w samochodzie! Do Radomia zatem jednak w końcu jedziemy poznać dalszą rodzinę. O. z nami nie jedzie. Siedzi w swoim śnie w drobnej kuchni w starym domu. Później zanotuje: „Czuję ogromną energię, nie wiem jak ją spożytkować. Zadaję pytanie, które często zadawałam mamie w takich momentach – co narysować. Mama, zamiast wymyślać kolejne zadanie zapełniające moje stosy kartek, wyjmuje z piaskowej kamionki Bolesławca drewnianą łyżkę i proponuje mi skonstruowanie lalki. Włóczka, czarny flamaster, jakieś skrawki materiałów lądują na stole.” W tamtym momencie wydawało jej się oczywiste, że łyżką będzie dziewczyna. Maluje jej więc oczy, dorysowuje po dwie, długie rzęsy, piegi i za duże usta. Razem z mamą robią włosy z rudej włóczki, mama zaplata jej dwa warkocze. W mieście szczególnie interesuje nas szlak radomskiego przemysłu. Okazuje się, że szukać należy drobnych odlewów z brązu, więc mamy niezłą grę na spostrzegawczość. Na trasie znaleźć można ikoniczne produkty pochodzące z Radomia takie jak maszyna do pisania Łucznik 1301, waniliowy serek homogenizowany marki Rolmlecz, aparat telefoniczny Bratek czy maska przeciwgazowa wz.24. Jesteśmy na jawie, a czujemy się jak we śnie. Uczucie to wzmaga jeszcze pewna scena. Widzimy pana, który chyba przegiął z procentami, a teraz jak gdyby nigdy nic idzie sobie do tyłu. Podziwiamy technikę, szybkość i zdecydowane ruchy, które niosą go przez imponujący dystans. W końcu jednak pada dokładnie na środku zbiegu ulic Szewskiej i Wolności. Nie zauważam, co ma na nogach, ale, jak się później okaże, wszystko to dzieje się niedaleko pomnika butów Sofix, które wysławiły swego czasu


Radom jako obuwniczą stolicę. Całe pokolenia z rozrzewnieniem wspominają adidasy Europy Wschodniej z innowacyjnymi rzepami zamiast sznurowadeł, w których może chodziło się od czasu do czasu do tyłu? Kiedyś marka reklamuje się słynnym hasłem: „Sofix w tym się chodzi”, które aktualnie w erze renesansu firmy brzmi „Żyj w poprzek”. Może spotkany Pan po prostu wyjątkowo głęboko wziął sobie do serca hasło marketingowe? O. bawiła się łyżkową lalką dość długo, ale z czasem wywaliła ją bez sentymentu do kosza.

»















#uparte drążenie Jednym z naczelnych postulatów nadrealizmu było poznanie. Przy projekcie proces twórczy stał się szczegółowym śledztwem, ja byłam funkcją odnajdywanych opowieści i skrawków informacji. Następujący później proces twórczy stawał się koniecznością. W eksploracji podświadomości, w nieoczekiwanych skojarzeniach przedmiotów i ludzi, artyści szukają więc odpowiedzi na pytania zasadnicze, próbują poznać siebie, świat i sprowokować jego przemianę. Naturalnym stało się zatem zjednoczenie życia codziennego i pracy nad projektem, tworzone obiekty funkcjonowały jako codzienne elementy w moim mieszkaniu, stawały się zaczynem rozmów lub nieoczekiwanym elementem wystroju. W takim rozumieniu świadomość zyskiwana w procesie twórczym nie daje kontroli, lecz jest jedynie etapem w zmaganiach z mutującą wciąż rzeczywistością.

Warto w tym momencie wspomnieć o filozofii wyobraźni Gaston’a Bachelard’a. Jego myśl klasyfikowana jako nadracjonalizm dotyczy marzeń materialnych, czyli tych tworzonych na jawie i ugruntowanych w materii. Związek jednostki ze światem staje się jeszcze silniejszy, gdyż pozwala jej na stworzenie rzeczywistości, która w gruncie rzeczy zjednoczona jest z całym uniwersum i pogłębia jego zrozumienie. W projekcie pojęcie przypadku obiektywnego ma zostać wyesencjonowane z praktyki codziennego funkcjonowania i uprawiania sztuki oraz ostatecznie sprowadzone do namacalnych obiektów, które dokumentują podejmowane wokół zjawiska działania. Obiekt z kolekcji kredek kooh-i-noor wzorowany na rzeźbiarskiej formie z grobu André Bretona na cmentarzu Batignolles w Paryżu. Tęczowe, kryształowe połączenia, które według myśliciela stanowią najtrafniejszą metaforę sztuki, jej złożoności i zmienności. Bawię się grą znaczeń, kooh-i-noor to czeska firma produkująca kredki, a zarazem indyjski, największy na świecie diament.








„Kolory idą równolegle ze słowami” Czas na epilog. Chodzę po dzielnicy i zostawiam po sobie ślad kredowych linii. Dla mnie te kroki są wszystkim. Przypadek zbytnio nas dziwi, robię z niego sens swojej twórczości, nieustannie szukam, więc go znajduję. Siedzę przy parapecie, okno jest otwarte, a w palcach obracam magiczną kredkę koh-i-noor’a, która ma w sobie wielokolorowy rysik. Jest jak kilka równoległych, sczepionych ze sobą opowieści. Kredka biegnie, by narysować nieskończenie cenną substancję, czyli największy na świecie diament, Koh-i-noor, nazywany również „okiem olśnienia”. Moje mieszkanie znajduje się na parterze, więc zwykle słyszę absurdalne, wyrwane z kontekstu, niepokojące zdania, we wszystkich językach świata. W pewnym momencie zaczynam je notować. Hinduska tradycja twierdzi, że gdyby kazano silnemu mężczyźnie rzucić kamieniem w każdą ze stron świata, a piąty kamień do góry i gdyby przestrzeń między nimi została napełniona złotem i drogimi kamieniami i tak nie przedstawiłoby to wartości Koh-i-noor’a. Diament, symbol niezależności Indii, ma burzliwą historię, teraz obsadzony jest w brytyjskiej koronie. Niektórzy sugerują rozwiązanie o kolektywnym charakterze, pocięcie diamentu i przekazanie po kawałku każdemu krajowi, który uwiarygodni swoje niegdysiejsze do niego prawa. Tymczasem na grobie André Bretona umieszczony zostaje kryształ, który był dla niego metaforą sztuki. Jej pogmatwania, tysiąca możliwych rozwiązań. Jest też najtrwalszą ziemską substancją, może trwalsze potrafią być jedynie ludzkie idee? Jak sam mówił - „Wydaje mi się, że z niczego nie można zaczerpnąć tak wysokiej nauki artystycznej, jak z kryształu.


Dzieło sztuki, tak samo zresztą jak odcinek ludzkiego życia (...), wydaje mi się pozbawione wartości, jeżeli nie przedstawia trwałości i twardości kryształu, jeżeli nie ma jego połysku na wszystkich ścianach zewnętrznych i wewnętrznych. (…) Dom, w którym mieszkam, moje życie, to, co piszę: marzę, aby to wszystko wyglądało z daleka, jak z bliska wyglądają sześciany soli kamiennej...”

»







ur. 1989, intermedialna artystka wizualna. Absolwentka grafiki warsztatowej na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, studiowała również w École Supérieure d’Art de Clermont Metropole (Clermont-Ferrand, Francja). W latach 2017–2020 doktorantka na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie. Brała udział w wielu projektach i wystawach w kraju i za granicą (imMoblized, Paryż / Jeune Création Européenne, Paryż). Swoje prace pokazywała w Miejscu Projek-

tów Zachęty w Warszawie, Cricotece w Krakowie, Wozownii w Toruniu, Rondzie Sztuki i Galerii Szarej w Katowicach, BWA w Olsztynie, Katowicach, Wrocławiu oraz Galerii im. Jana Tarasina w Kaliszu. Rezydentka Institut für Alles Mögliche w Berlinie oraz Centre Culturel Le Beffroi w Paryżu. Zajmuje się grafiką, obiektami, instalacją i tekstem. Mieszka i pracuje w Warszawie. https://www.izabelaleska.com/


Projekt otrzymał dofinansowanie dla projektu badawczego na Uniwersytecie Pedagogicznym im. KEN w Krakowie WPBD/2020/05/00019, „Na mych oczach ogromnieje przypadek. Studium surrealistycznego pojęcia przypadku obiektywnego w kontekście artystycznego medium oraz tradycji awangardy” redakcja i projekt Izabela Łęska konsultacja dr hab. Adam Panasiewicz prof. UP zdjęcia numerów 13 autorka oraz Jacek, Iwona i Malina Łęscy, Marcin Piotrowicz, Marta Wieczorek, Karol Gietka, Aleksandra Młynarczyk-Gemza, Hanna Rozpara, Dorota, Janusz i Agata Frączek, Katarzyna Śpioch, Ludwika Brózda, Joanna Graniczkowska, Joanna Śmieszek, Marta Śniosek-Masacz oraz najwierniejszy wypatrywacz trzynastek – Jan Frączek współpraca Agnieszka Taborska, Jakub Korhauser, Iwona i Jacek Łęscy, Bartek Gabryś, Bartek Wyszyński, Jan Frączek oraz Jan Frączek, Dorota i Agata Frączek, Olga Borawska, Björn Svenson, Aleksandra Ołdak, Marta Wieczorek, Piotr Szurkowski, Kuba Milewski dokumentacja prac Jan Frączek https://pl.wikipedia.org/wiki/Przypadek_obiektywny#cite_note-7




kamilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak kamilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak kamilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak kamilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak kamilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak kamilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak kamilŚlimaKamilŚlima KamilŚlimaKamilŚlimak kamilŚlimaKamilŚlima



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.