2 minute read
Ku pamięci – pisze Szymon Kaczmarek
SZYMON KACZMAREK
Dziennikarz, filozof robotniczo-chłopski.
Advertisement
Ku pamięci
Kiedyś to ludzie mieli lepszą pamięć. Słuchali rodziców, przykazań, tradycji, a i szkoła potrafiła dać dobre przykłady. Żyło się jakoś prościej i przyjemniej.
Mówili tata „nie kradnij synu”, to się nie kradło, choć byli też tacy tatowie, którzy mówili synom „kradnij, ile wlezie”, ale ci synowie poszli w politykę. Pokazali rodzice w domu jak trzymać sztućce, to i ryby nożem nie ukrajesz, bo to wstyd i poruta towarzyska. Kobietę w drzwiach przepuścić przodem, staruszce pomóc w przejściu ulicy, czy ustąpić miejsca w tramwaju, to rzeczy normalne i powszechne. Dawniej oczywiście. Pamiętało się. By rąk nie trzymać w kieszeni podczas rozmowy z kimkolwiek i gdziekolwiek. By kapelusz ściągnąć w windzie, zwłaszcza gdy obok stoi kobieta, nie przerywać rozmówcy i nie mówić z pełnymi ustami.
Pamiętało by sąsiadowi dzień dobry powiedzieć, o zdrowie zapytać, szklankę cukru pożyczyć. A przed świętami panią Wiśniewską, co to samotna i drobna staruszka, w trzepaniu dywanu wyręczyć, zakupy zrobić te grubsze. Dzieci pamiętały by do rozmowy starszych się nie wtrącać, by ręce umyć po powrocie z podwórka, by ogniem się nie bawić, bo się zsikasz w nocy i nie gwizdać w domu, bo głupią żonę będziesz miał, albo raczej, ona głupiego męża.
Kiedyś to ludzie mieli lepszą pamięć. Pamiętali ze szkolenia, że kierunkowskaz w samochodzie służy do poinformowania innych użytkowników dróg publicznych o zamiarze zmiany kierunku jazdy. Motorowodniacy pamiętali o zwolnieniu pędu swojej jednostki koło zacumowanych innych jednostek pływających albo koło łódek wędkarzy łowiących ryby. Pamiętali również, by miło kiwnąć ręką w kierunku innego motorowodniaka. Taka tradycja po prostu, karmiona pamięcią. Że piszę o niewiele znaczących pierdołach? Być może, ale to te niewielkie gesty, o których winniśmy pamiętać, zebrane w otaczającą nas codzienność, stanowią przyczynę naszego wyrazu twarzy. Popatrzcie wokoło. Smutny widok, prawda? Jesteśmy na ogół smutni i ponurzy. W domu, na ulicy, w autobusie, pracy… Niewiele jest miejsc i okoliczności, gdy nasze oblicza rozjaśnia szczery uśmiech. Jego resztki chowamy dla najbliższych, skąpimy w miejscach publicznych. Skąpimy dobrego słowa, przyjaznego gestu wobec przypadkowych nieznajomych. Przygnieceni złymi informacjami płynącymi z każdej strony, troskami i zmartwieniami, które spać nie pozwalają, zapominamy o prostej prawdzie: najlepszą ochroną przed zmartwieniem jest przekorna pogoda ducha!
Przyznam, że tę prostą prawdę pojąłem dopiero na dojrzałość (brzydzi mnie słowo starość). Każdego dnia, gdy dobiega on, dzień ten do swojego zmierzchu, czy to słońce, czy plucha, dziękuję za ów dzień przeżyty. Z wdzięcznością, na którą zawartość dzionka nie ma większego wpływu. Pamiętam o tym, by uśmiechnąć się do przygniecionej troską o najbliższych Ukraince, która pracuje na kasie w moim SAM-ie, powiedzieć jakieś dobre słowo. Wiem, czuję to i widzę, że jest Jej ociupinkę lżej. Pamiętam by światło gasić w miejscach publicznych, bo wspólnego grosza marnotrawić żal. By Anuli nie odpyskować, gdy burczy na mnie. By do stołu wigilijnego usiąść w czystym, odświętnym ubraniu, wykąpany i ogolony, z przyjaźnie nastrojoną duszą, bez względu na to, kto przy nim zasiada. Pamiętam o tym, że uśmiech, gdy szczery, związany jest nierozdzielnie z dobrocią, a ta najbardziej deficytowym towarem w naszych niełatwych czasach.
I tego uśmiechu wyrastającego ponad nasze troski życzę Czytelniczkom i Czytelnikom, dziękując za wspólne przeżywanie naszego świata w mijającym roku. Pamiętając, że jak śpiewała Budka Suflera: „po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój…”.