2 minute read

Kobieta marca 62’ – pisze Szymon Kaczmarek

SZYMON KACZMAREK

Dziennikarz, filozof robotniczo-chłopski. Pani Rowerkowa ze szczerego złota była cała. „A pies to jebał” myślała, patrząc na drżącą dłoń spragnionego rowerkowego szaleństwa malca. Do pełnej złotówki, ciut brakowało. „Od dziesięciu groszy nie zbiednieję”. Bo grubym słowem rzucić potrafiła z taką samą łatwością, z jaką szafowała swą szczodrością.

Advertisement

Kobieta marca 62’

Pani Rowerkowa miała pięć rowerków „Bobo” trójkołowych, dwa typu „Żabka”, te dla zawodowców, tylko na dwóch kołach, sześć hulajnóg, w tym dwie z hamulcem ręcznym, granatowy płaszcz przeciwdeszczowy i zegarek męski marki „Poljot”. Uśmiech miała szczerozłoty, a i serce z tego samego kruszcu. Pachniała papierosami marki „Silesia” i szczerością, z tych prostych i uczciwych. Jej płaszcz pachniał czasem mielonymi, albo kapuśniakiem. Ale nade wszystko prostoduszną dobrocią. Pani Rowerkowa mieszkała w jednym z niskich domów na ulicy Podwale, dziś pl. Żołnierza i co dzień cały ten swój majdan przenosiła na pl. Hołdu Pruskiego, dziś Solidarności.

Pani Rowerkowa ze szczerego złota była cała. „A pies to jebał” myślała, patrząc na drżącą dłoń spragnionego rowerkowego szaleństwa malca. Do pełnej złotówki, ciut brakowało. „Od dziesięciu groszy nie zbiednieję”. Bo grubym słowem rzucić potrafiła z taką samą łatwością, z jaką szafowała swą szczodrością. Klęła rząd słowami o nierządzie równie łatwo, jak swojego starego. Ale jednocześnie, wycierała nam osmarkane nosy, opatrywała zranione podczas szaleńczej jazdy kolana, a i przytulić potrafiła, gdy w kolejnym wyścigu znowu nie poszło najlepiej.

Czasami, w codziennej monotonii rozstawiania tych wyścigowych maszyn, pomagał jej piegowaty pięciolatek. Nie całkiem bezinteresownie. Otóż, za tę pomoc mógł do woli panoszyć się pośród stęsknionych zabawy rówieśników. Darmowa jazda i przywilej siedzenia na jednej ławce z Panią Rowerkową, zaspokajały żądze władzy młodego, napuszonego pawia. Choć, jak bywa często, pycha karana była w chwili, gdy którykolwiek z innych chłopaków usiadł na rower. Szymek do Tour de France nie nadawał się zupełnie. Nawet w turde plac Hołdu wypadał nędznawo. Sport, mimo licznych prób, nigdy nie był jego światem. Natomiast rozmowy z dorosłymi, a i owszem. To przecież dzięki nim, odkrywany świat rozrastał się do odległych granic możliwości poznawczych. Wiadomości uzyskane od dorosłych napędzały wybujałą wyobraźnię, wzbogacały słownictwo i czasami spać nie dawały do późnych godzin wieczornych. Plac był jednym z tych miejsc gdzie zbierała się okoliczna dzieciarnia. Oprócz typowych huśtawek, czy karuzel napędzanych siłą chudych nóg, największą atrakcję stanowiły ponton i szalupa. Stalowe rupiecie ze stoczniowego demobilu odmalowane grubo olejną farbą, wmurowano w betonowe postumenty, dospawano drabinki i to wystarczyło byśmy mogli podróżować dookoła znanego nam świata. Czasem w szalupie śmierdziało szczynami nocnych gości, ale nam, kapitanom, piratom i rozbitkom, zupełnie to nie przeszkadzało. Kilka lat później wspomniane „zabawki” posłużyły jako tarany. Wyrwane z postumentów, uniesione słusznym gniewem ludu, w pył rozwaliły ogromną bramę pobliskiej komendy MO. Relikty mojego dziecięctwa były bezpośrednią przyczyną pierwszych ostrych strzałów jakie padły podczas szczecińskiego Grudnia 70. Dziś różni ludzie opowiadają o tych wydarzeniach różne dyrdymały. Przecież byli w tym czasie na Pogodnie, a to tak niedaleko…

Wróćmy do Pani Rowerkowej. Dziś mówili by o niej: kreatywny, rzutki przedsiębiorca, wtedy była prywatną inicjatywą. Podobnie jak stojący nieopodal, tuż koło sklepu „Cepelii” właściciele saturatora, waty cukrowej i lodów „Pingwin” w polewie czekoladopodobnej, lub bez polewy. Mimo samego środka czasów planów pięcioletnich i gniecenia podatkami, w centrum socjalistycznego rozkwitu, prywatna inicjatywa miała się nieźle.

Sklepy „kolonialne” na Krzywoustego, naprzeciwko Kosmosu, czy w miejscu dzisiejszego „Medicusa” kusiły egzotycznymi zapachami kawy, gumy do żucia i czymś nierozpoznanym, odległym, tajemniczym…

Nie dawajcie wiary plotkom! To Pani Rowerkowa była prekursorką wolnego rynku! A dlaczego piszę o Niej w marcu? Bo pewnego marca w latach sześćdziesiątych nie wyszła ze swoim majdanem na plac…

This article is from: