5 minute read

Sytobrunch. Najedzeni w dobrym towarzystwie

Next Article
KRONIKI

KRONIKI

Mieszkam w Szczecinie

Advertisement

Wpadaj na Szczecin

Oscar Wilde twierdził, że po dobrym obiedzie nie ma się pretensji do nikogo, nawet do własnej rodziny. Trzeba mu przyznać rację. Człowiek najedzony jest spokojny, a smacznie najedzony – szczęśliwy. Jeśli dodamy do tego jeszcze, oprócz dobrej kuchni, odpowiednie towarzystwo, to dzień od razu staje się lepszym.

Magdalena Gogłoza nie dość, że dobrze karmi ludzi, to jeszcze sadza ich przy jednym stole, a że towarzystwo często jest przypadkowe to i charakter tych uczt jest wyjątkowy. Sytobrunch, którego jest autorką i który serwuje swoim gościom, to nic innego jak śniadanie, czyli najważniejszy posiłek w ciągu całego dnia. Zasada jest prosta: Magda gotuje wyłącznie wegetariańskie, bądź wegańskie potrawy, gdyż takie preferuje smaki, znajduje miejsce, które nie jest ani barem, ani restauracją, daje ogłoszenie i gromadzi przy stole grupę osób, często widzących się pierwszy raz w życiu. Na początku urządzała kulinarne spotkania w swoim domu, później wyszła w plener, gościła m.in. w Port Barze i w Hali Odry. Wciąż szuka oryginalnych, nieoczywistych miejsc by rozstawić w nich swój przepyszny stół.

Lubisz jeść?

Uwielbiam. (śmiech) Co ciekawe, dawniej byłam strasznym niejadkiem. Miałam dłuższą listę rzeczy, których nie lubiłam niż tych które lubiłam. Z czasem się to zmieniło, szczególnie kiedy zaczęłam gotować. Z gotowaniem przyszło odkrywanie nowych smaków. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że jestem wielką fanką włoskiej kuchni. Uwielbiam makarony, gnochi, sery, burratę… Buratta, kocham burratę. Moja mama robi przepyszne bułeczki drożdżowe z truskawkami. Bardzo lubię owoce, jestem „owocowym” człowiekiem. Co jeszcze… pomidory w każdej postaci i ogórki. Z ogórkami mam tak, że mogę jeść ogórka z ogórkiem. Małosolny z kiszonym i na to surowy. (śmiech)

A ludzie?

Bardzo lubię jeść z innymi ludźmi. Lubię dzielić się tym momentem. Spożywanie posiłków z kimś to dzielenie się bardzo intymną chwilą. W trakcie jedzenia jesteśmy bezbronni. Zaspokajamy swoją codzienną potrzebę, w trakcie której przestajemy zauważać rzeczy, które dzieją się naokoło nas. Jesteśmy skupieni na sobie, na tym co w danej chwili robimy, a druga osoba wchodzi w tą naszą intymność. Traktuje wspólny posiłek też to jako okazanie zaufania drugiemu człowiekowi. Pokazanie, że go akceptuję, że chcę przebywać w jego towarzystwie.

Skąd zatem pomysł by wyjść z tym do ludzi i to w dużej części obcych?

Moja poprzednia praca charakteryzowała się tym, że obcowałam często z bardzo dużą ilością osób. Pracowałam przy organizacji eventów, więc miałam to niejako wpisane w zawód. Dla mnie te spotkania wiązały się nierzadko z nawiązywaniem nowych znajomości, z nową energią. Lubiłam to. Później zmieniłam pracę, na bardziej kameralną, spokojniejszą. Myślę, że swoje tzw. trzy grosze dołożył także COVID… Nagle zorientowałam się, że brakuje mi obcowania z nowymi ludźmi. Z ich historiami, osobowościami. Jestem z natury bardzo ciekawa innych osób, lubię rozmawiać, o wszystko wypytywać. Zaczęło mi tego po prostu brakować i to mnie zmotywowało by coś tym zrobić.

A jedzenia zbliża.

Wiadomo (śmiech). Kiedy zaprosisz kogoś na obiad, to całkiem możliwe, że ta osoba w pierwszej chwili nie będzie chciała tego skorzystać i cię poznać, ale za to chętnie zje (śmiech). Przy zastawionym stole łatwiej nawiązać kontakt, zawsze można wyjść od rozmowy na temat jedzenia a później już samo poleci. Widać to na moich spotkaniach, szczególnie w mieszkaniu, gdzie jest bardziej kameralnie. Jest nas zazwyczaj 15, 16 osób, siedzimy obok siebie, w jednym pomieszczeniu i kiedy zaczynamy rozmawiać ze sobą to temat jedzenia jest bardzo fajnym punktem wyjścia. Samo gotowanie dla innych przyszło naturalnie. Najpierw gotowałam dla znajomych. To był pretekst, żeby się spotkać i poprzebywać ze sobą. Jesteśmy co raz starsi i żyjemy w co raz większym pędzie, co raz rzadziej znajdując czas na spokojne spotkanie z drugim człowiekiem. Te gotowane w gronie znajomych sprawdziło się i to oni mnie zachęcili bym wyszła z tym na zewnątrz, do obcych ludzi. Ośmielona dałam ogłoszenie na swoim Instagramie, a właściwie zadałam pytanie czy ktoś ma ochotę na taki brunch i ku mojemu zaskoczeniu odezwało się z kilkadziesiąt osób. To pierwsze spotkanie, zimą, w moim domu okazało się sukcesem. Wszyscy byli zadowoleni i ja stwierdziłam, że skoro to chwyciło, to trzeba pociągnąć temat dalej.

Nie miałaś tremy i nie bałaś się, że to co zaproponujesz może nie smakować?

Nie jestem zawodowym kucharzem, po szkołach, kursach, z dziesięcioletnim stażem w gastronomii. Gotuję, bo lubię, a umiejętności odziedziczyłam po mamie, która jest świetna w kuchni. W trakcie tych spotkań zawsze staram się dobrać tak menu by było zaskakujące. Szukam oryginalnych przepisów, które często modyfikuję. Stres zawsze jest, ale to naturalne uczucie, które, myślę, nie minie nawet po wielu latach. Nigdy nie ma się stuprocentowej pewności, czy zadowolimy wszystkim. Póki co nikt nie był rozczarowany. (śmiech).

Jak zatem w praktyce wygląda twój Sytobrunch?

Menu zawsze jest niespodzianką. Pytam tyko wcześniej moich gości o to czego nie mogą jeść, czy mają na coś alergie, itd. Zawsze jasno komunikuje, że w trakcie brunchu będzie tylko kuchnia wegetariańska lub wegańska, rzadko pojawiają się ryby. Na tej podstawie zaczynam Magdalena Gogłoza / foto: Malina Majewska

szukać inspiracji i układać menu. Lista potraw jest też uzależniona od tego, gdzie odbędzie się Sytobrunch. Jeśli organizuje spotkanie u siebie to mogę bardziej poszaleć, gdyż mam cały potrzebny sprzęt pod ręką. Jeśli wychodzę z tym na zewnątrz to wszyto nieco modyfikuje. W zależności czy w danym miejscu istnieje zaplecze socjalne, co jest dostępne ze sprzętu a co nie, tak przygotowuje jedzenie. Dostosowuje się do warunków, w których odbędzie się spotkanie. Pora roku też ma znaczenie i dostępność produktów. Zawsze staram się by menu było różnorodne i żeby na każdym brunchu pojawiały się nowe potrawy.

Czy ten sposób karmienia i uszczęśliwiania innych jest zajęciem opłacalnym?

Nie traktuje tych spotkań jak pracy i zarobku, to zdecydowanie moja pasja. Wszystkie pieniądze jakie dostaje od gości przeznaczam na organizację kolejnych Sytobrunchów. Mogę powiedzieć, że dokładam do tego interesu. (śmiech), A tak na poważnie, to sprawia mi to ogromną przyjemność. Mam swoja pracę zarobkową, a Sytobrunch to moje hobby i sposób na życie.

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia przy wspólnym stole. Wszystkich spragnionych dobrej kuchni i towarzystwa odsyłamy na Instagram Magdy @sytobrunch.

rozmawiała: Aneta Dolega / foto: Malina Majewska, Mieszkam W Szczecinie, Wpadaj Na Szczecin

This article is from: