2 minute read

Recenzja teatralna – pisze Daniel Źródlewski

Kulturoznawca, animator i menedżer kultury, dziennikarz prasowy oraz telewizyjny, konferansjer, PR-owiec. Rzecznik prasowy Muzeum Narodowego w Szczecinie, związany także z Przeglądem Teatrów Małych Form Kontrapunkt w Szczecinie oraz świnoujskim Grechuta Festival. Założyciel i reżyser niezależnego Teatru Karton.

Recenzje teatralne

Advertisement

Bolesław Prus, „Lalka” adaptacja: Joanna Kowalska, reżyseria: Piotr Ratajczak Teatr Współczesny w Szczecinie

Adaptacja tekstu Joanny Kowalskiej to nie tylko formalne przełożenie powieści Bolesława Prusa w teatralny dramat, ale napisanie jej niemal na nowo. Kowalska, a za nią reżyser Piotr Ratajczak, snują tę opowieść właściwie „według” lub „na podstawie”. To się dzieje tu i teraz. Filtrują swoją interpretację przez doświadczenia ponad 130 lat, które minęły od wydania „Lalki”. Szczególnie w przestrzeni społecznej – to obraz polskich cech narodowych, by nie rzec dosłownie „polactwa”. Efekt? Porażająco aktualny portret współczesności, której rytm nadaje pieniądz, posiadanie dóbr i władza. Jest oczywiście i miejsce na miłość lub „miłość”. Ratajczak z „Lalki” tworzy współczesne „Wesele”. W warstwie inscenizacyjnej to także formalne nawiązanie do interpretacji dramatu Wyspiańskiego Anny Augustynowicz z 2007 roku. Bohaterowie wiją się w onirycznym tańcu, ślepo wybijając nadany rytm i do wyczerpania powtarzając określoną choreografię (w drugiej części spektaklu zakłóciło to niestety mocno odbiór, zabrało też aktorem energii do konstruowania kolejnych scen). Reżyser prowadzi akcję w jednej przestrzeni i jednym czasie, podczas uroczystej gali biznesu. Bohaterowie spotykają się a to przy stole, a to w tańcu, lub przy kelnerskim kontuarze, jest też ścianka, a nawet transmisja video z… toalety (à la René Pollesch). To rozwiązanie zaskakująco ułatwiło czytelność fabuły, a pewne nieścisłości wynikające z ubiegu czasu łatwo wybaczyć. Przekraczania Prusa jest tu zresztą znacznie więcej. Ot przepyszne i porażające jednocześnie przywołanie pewnej sceny z pewnego filmu, a właściwie wielu scen charakterystycznych dla pewnego reżysera o nazwisku na literę „T”. Nie zdradzę oczywiście o kogo chodzi, ale dodam: Brawo Konrad Beta! Zostańmy przy aktorstwie: najwyższe uznanie dla całego zespołu za spójną i wspólną pracę. Nie można wskazać lepszej czy gorszej kreacji, choć z uwagi na znaczenie postaci czy wielkość ról na wyjątkową uwagę zasługują znakomicie przygotowane postaci nieoczywistego i akuratnego Stanisława Wokulskiego (Adam Kuzycz-Berezowski) oraz pełnego sprytu i wigoru Ignacego Rzeckiego (Arkadiusz Buszko). Świetna była pełna sarkazmu Baronowa Krzeszowska w wykonaniu Joanny Matuszak. Brawurowo wypadła, grająca w spektaklu gościnnie, Weronika Dzierżyńska. Jej Izabela Łęcka to postać zmysłowa, pełna wdzięku, ale też jakiejś tajemnicy i przebiegłości, a do tego niezwykle intrygująca barwa głosu aktorki. Scenografia Marcina Chlandy imponuje rozmachem, ale zamiast ułatwić poprowadzenie narracji wynikającej z owego ujednolicenia czasu i miejsca, nieco jej przeszkadza. To nie tylko niefunkcjonalne (i niewykorzystane) schody, nachalne tworzenie wybiegu dla modelek, źle wyeksponowane przestrzenie gry i problem z oświetleniem kilku scen (oprócz wspominanej sceny inspirowanej twórczością reżysera filmowego na „T” – tutaj światło „zrobiło robotę”!). Wizualnie za to zachwycają kostiumy Grupy Mixer subtelnie lecz wymownie inspirowane „epoką”. Na uwagę zasługuje przewrotny zabieg w akcie drugim, polegający na odebraniu im owej „epoki”. Muzyka Tomasza Lewandowskiego znakomicie wpisuje się w zamiary reżysera. Jest rytmicznie, gęsto, intensywnie. W określenie całości widowiska także. Prestiżowe 4,5 na 6.

This article is from: