3 minute read

Jak Ci się wiedzie mój miły sąsiedzie? – pisze Szymon Kaczmarek

Next Article
Ekspert radzi

Ekspert radzi

Szymon Kaczmarek Dziennikarz, filozof robotniczo-chłopski. Jak tu szklankę cukru pożyczyć, albo stówę do pierwszego? Jak oplotkować tę staruchę spod ósemki? Z kim ponarzekać na drożyznę i ministra czarnka?

JAK CI SIĘ WIEDZIE mój miły sąsiedzie?

Advertisement

Znam dobrze moje miasto. Wiem jak przejechać skrótem z Pomorzan pod Czerwony Ratusz. Wiem gdzie smacznie i w przystępnej cenie zjeść obfity obiad. W którym sklepie mięsnym kupić świeżą wołowinę, albo w rybnym dobrze uwędzoną rybę. Gdzie spotkać przyjaciół, jak uniknąć spotkania z wrogiem. Znam swoje miasto. Znam z czasów, gdy bilety tramwajowe za dwadzieścia groszy kupowało się u konduktorki, a „piątka” skręcała z placu Żołnierza w Obrońców Stalingradu, a następnie w prawo w Wojska Polskiego. Gdy w pawilonach na Krzywoustego, albo tych w miejscu dzisiejszego „Medicusa” pachniała mielona kawa i guma do żucia Cheving Gum o smaku pomarańczowym, albo miętowym. Gdy na ul. Bogusława była JEDYNA knajpa „Rifi-Fifi” i dwa postoje Taxi, jeden koło „Galluxu”, drugi pod księgarnią (księgarnia, drogie dzieci, to takie miejsce, w którym niegdyś można było kupić książkę, a nawet tomik poezji. Co to za zwierzę ta „poezja” wyjaśnię przy innej okazji). Znam moje miasto od roku 1960, kiedy to przywieziono mnie z Wrocławia i zamieszkałem w niewielkiej willi przy Wałach Chrobrego. Tuż przy moim pokoju dziecinnym przycupnęło Muzeum Narodowe i Teatr Współczesny. Ślady II Wojny Światowej widoczne były na każdym kroku. Zrujnowana Baszta Siedmiu Płaszczy należała do państwa, a Most Długi czasami podnosił swoje skrzydła, by umożliwić przepłynięcie większych statków. Żurawie portowe w tamtych czasach nie były tak wspaniale podświetlone, ale za to wspaniale przeładowywały towary licznych statków, które przypływały do Szczecina z całego świata. Port żył dwadzieścia cztery godziny na dobę, a żeby dostać się na Łasztownię, należało zdobyć portową przepustkę. Skrzynie wypełnione warzywami, oranżadą i butelkami wody sodowej, do niewielkich sklepików rozwoziły wozy zaprzężone w konie, a w centrum były cztery sklepy „Delikatesowe”… Swoją drogą, zastanawiam się, jak można być aż tak starym? Nie. Uroczystego otwarcia budynku Bramy Portowej jednak nie pamiętam. Pamiętam natomiast i to doskonale jedną rzecz o której dziś mogę jedynie pomarzyć: sąsiedzką życzliwość. Mieszkańcy domów wielorodzinnych, kamienic i nowo budowanych bloków z wielkiej płyty po prostu się znali. Nie tam zaraz żeby się kochali, nie, nie. Były oczywiste sąsiedzkie sprzeczki i kwasy, jednak gruntownie rzecz ujmując, przeważała sąsiedzka życzliwość, która czasami urastała do rozmiarów wieloletniej, zażyłej przyjaźni. Jakże często wspominamy: moja babcia miała taką sąsiadkę z którą się przyjaźniła… No, to rozglądnij się Czytelniku wokoło i policz wszystkich swoich przyjaciół pośród sąsiadów… Acha, mieszkasz na odludziu pod lasem i nie masz sąsiadów? Czy też na trzecim piętrze mrówkowca na Słonecznym i spośród siedemdziesięciu pięciu rodzin wchodzących tą samą bramą do domu, nie znasz nikogo? Jak tu szklankę cukru pożyczyć, albo stówę do pierwszego? Jak oplotkować tę staruchę spod ósemki? Z kim ponarzekać na drożyznę i ministra Czarnka? (jakoś wielka litera mi się zacięła w kompie). „Nie da ci ojciec, nie da ci matka, tego co dać ci może sąsiadka”. Piękne i jakże prawdziwe przysłowie, tak wiele mówiące o stosunkach międzyludzkich (jakkolwiek te stosunki by tu nie zabrzmiały). Żal tych czasów, żal ludzkich postaw i charakterów, które w zastraszającym tempie odchodzą do lamusa. Dziś mój sąsiad z góry, wraca o pierwszej w nocy do domu, zakłada drewniaki i do świtu spaceruje z kuchni do łazienki. Takie hobby ma i cóż mogę zrobić? Uwagi mu przecież nie zwrócę, bo o wiele większy jest, łysy i napakowany. Choć zastanawiam się, czy kiedy już jego stukoty umilkną, nie pójść do niego, nie zastukać, a jak otworzy drzwi, nie poprosić o pożyczenie szklanki cukru? Jeśli w przyszłym miesiącu, nie znajdziecie swojego ulubionego felietonu w ulubionym „Prestiżu”, znaczyć to będzie, że swoje słowa przekułem w czyn.

This article is from: