Miesięcznik Parafii Wniebowzięcia NMP w Łebie
www.ichtys.net
2014 czerwiec nr 101
JEGO ŚWIĄTOBLIWOŚCI PAPIEŻOWI JANOWI PAWŁOWI II Na progu trzeciego tysiąclecia, w VIII pielgrzymce do Polski składamy w darze ten znak rozpoznawczy pierwszych chrześcijan, głęboko wpisany w tradycję ludzi morza. Ojcze Święty, kościół pod wezwaniem św. Mikołaja w Łebie był od XII wieku związany z kultem ryby - srebrnego dorsza, po kaszubsku pomuchla. To srebrne rękodzieło z czasów piastowskich zajmowało centralne miejsce w kościele, swą metaforyką podkreślając z wiązki ludu łebskiego ze swoim Patronem Mikołajem. Srebrnym pomuchlem witano dostojników, brać żeglarską powracającą z morza i rybaków. Używano go w uroczystych ślubach i pogrzebach, w szczególności zaś z okazji odpustu św. Mikołaja. I my dzisiaj pod wezwaniem Świętego Mikołaja, „aby siebie wyrazić i zakorzenić, aby ogarniać przeszłość dawniejszą niż każdy z nas”, modlimy się za Ciebie Ojcze Święty i idziemy tą drogą na Twój „pacierz i rozkazanie...” Ludzie morza z Łeby czerwiec AD 1999 2
kilka myśli proboszcza
W komentarzu do Uroczystości Zesłania Ducha Świętego przeczytałem słowa: „Przyroda przeżywa obecnie swój rozkwit. Drzewa pokryły się obfitością liści, kwitnie mnóstwo kwiatów, wszędzie zielono. W liturgii również mamy święto dojrzałości. To zielone święta”. Ta Uroczystość zakończyła okres wielkanocny, który wypełniony był radością ze Zmartwychwstania Pańskiego. W przyrodzie – rozkwit, w liturgii – pełnia. Wszystko to tworzy piękną harmonię, zarówno tego, co przeżywamy i czego doświadczamy na zewnątrz, jak również tego, co przeżywamy w sferze duchowej, jako chrześcijanie – uczniowie Jezusa Chrystusa. A więc z jednej strony piękno otaczającej nas przyrody widziane przez nas, na co dzień, a z drugiej strony piękno przeżywania tajemnicy odkupienia człowieka w sferze duchowej. Dobrze byłoby, gdyby nasze przeżycia w sferze duchowej miały odbicie w naszym życiu codziennym, bo wtedy możemy stawać się dojrzałymi chrześcijanami. Gdy to, co Boże staje się w naszym życiu priorytetem, wszystko inne nam ofiarowane, przyjmujemy, jako piękno tego świata i zadane, jako troskę o życie w jedności z Chrystusem. Każdego dnia przychodzi nam mierzyć się z codzienną rzeczywistością. Dlatego nieraz trudno znaleźć czas na to, by zaznać odpoczynku duchowego, by oderwać się od tego, co ziemskie, co trudne i niezrozumiałe. Jednak to oderwanie się jest bardzo potrzebne w naszej codzienności. Świadczy o tym pragnienie wielu osób, które chciałyby przejść swego rodzaju wewnętrzne oczyszczenie, aby doświadczyć radości zjednoczenia z Chrystusem. Takie oczysz-
czenie znajdziemy z pewnością w sakramentach świętych – pokucie i Eucharystii. One dostarczają nam duchowego umocnienia i siły, by uczyć się, jak żyć darem Ewangelii i przekazywać ten dar innym. One też uczą nas żyć głębią miłości do Chrystusa i do bliźniego. One również pozwalają nam czerpać ogromną radość i nadzieję płynącą z życia opartego na Bogu. Gdzież indziej możemy się tego nauczyć jak nie przy Chrystusie? Za chwilę Uroczystość Bożego Ciała, manifestacja naszej wiary na zewnątrz. Aż serce się raduje, kiedy tylu wyznawców Jezusa Chrystusa wychodzi jakby z zamkniętego wieczernika, jak Apostołowie, by powiedzieć, że nastąpiły Zielone Święta, Zesłanie Ducha Świętego. Ten zesłany przez Jezusa Duch, pozwala nam nie tylko ustami, ale również zewnętrzną postawą powiedzieć, że Jezus jest w centrum, że w tym nieustannym moim zmaganiu z codziennością to właśnie On wygrywa. U podstaw rodzącego się Kościoła, Pięćdziesiątnica była ważnym momentem umacniającym Apostołów w wierze i dodającym odwagi do świadczenia o Chrystusie, nawet wtedy, gdy byli prześladowani. Tak jest i dzisiaj, kiedy ba-
gatelizuje się, a nawet prześladuje i wyszydza prawo Boże, a tych, którzy podpisują się pod tym prawem uważa się za niemieszczących się w standardzie europejskim. Jednak Kościół trwa i nieustannie rodzi się w sercach każdego, kto otwiera się na Chrystusa, kto opowiada się po Jego stronie, kto przyjmuje Jego Ewangelię, która jest radością i przywilejem, a nie ciężkim brzemieniem, który dźwiga się z bojaźni przed karą. Niech wspaniała zewnętrzna postawa wielu chrześcijan wychodzących w Boże Ciało na ulice miast i wiosek naszej Ojczyzny, zaowocuje wewnętrzną troską o to, co naprawdę istotne, co przynosi radość i według czego mamy układać swoje życie. A wtedy wszystko będzie nam dodane – i piękna przyroda, i liturgia, która daje radość jednoczenia się z Bogiem, i entuzjazm życia według Ewangelii, i dar przyjmowania drugiego człowieka. To wszystko, co wplata się i wypełnia całość życia ofiarowanego nam przez Stwórcę. Dużymi krokami zbliża się, jak to mówimy w Łebie, sezon, czas wakacyjny. Przygotowujemy się na przyjmowanie wczasowiczów, którzy chcą odpocząć od codzienności w naszym „Zaczarowanym Mieście”. Stwórzmy naszym gościom nie tylko dobre warunki lokalowe, ale również atmosferę radości i życzliwości. My, jako duszpasterze, dołożymy starań, aby odwiedzający Łebę wczasowicze oraz mieszkańcy naszego pięknego miasta doświadczyli duchowego odpoczynku i wytchnienia korzystając z możliwości uczestniczenia w rozważaniu Słowa Bożego podczas wczasorekolekcji. Wasz Proboszcz o. Mariusz omi 3
A Słowo stało się Ciałem W styczniu 2009 roku pani prof. Maria Sobaniec-Łotowska, renomowany patomorfolog z Białegostoku, została poproszona przez arcybiskupa Edwarda Ozorowskiego o pobranie próbek do badań na plebanii kościoła św.
zowaną strukturą włókien mięśnia sercowego. Komórki ponadto wykazywały cechy żywotności, będąc w stanie charakterystycznego, stałego, przedśmiertnego skurczu. Jakby tego było mało, okazało się jeszcze, że nawet za
w naczyniu z wodą, w którym po upływie kilku dni powinna się rozpuścić. Po tygodniu siostra posługująca w zakrystii stwierdziła, że Hostia nie uległa rozkładowi, a dodatkowo pojawiła się na niej grudka krwi. Poinformowany o wszystkim arcybiskup Edward Ozorowski polecił, aby umieścić Hostię na korporale, na którym przebywa do dziś w specjalnie przygotowanym kustodium. Zdecydował także, aby
Antoniego w Sokółce. Na miejscu zastała bardzo niecodzienny materiał badawczy. Była nim grudka skrzepu krwi zespolona z Hostią, umieszczona na korporale – małym obrusiku używanym w czasie liturgii eucharystycznej. Jeszcze większe zdumienie spowodowało zbadanie próbki pod mikroskopem najpierw optycznym, a później elektronowym. Dla potwierdzenia wyników pani profesor poprosiła kolegę, prof. Stanisława Sulkowskiego, także specjalistę patomorfologii, nie zdradzając źró dła, z którego został pobrany materiał, o jego przebadanie. Ekspertyza wypadła jednakowo w obu przypadkach, wprawiając w zdumienie specjalistów medycyny z Białegostoku. Skrzep krwi okazał się bowiem zorgani-
pomocą mikroskopu elektronowego nie można znaleźć granicy pomiędzy włóknami mięśnia sercowego, a strukturą Hostii. Uczeni stwierdzili całkowite zespolenie tych dwóch obcych sobie w przyrodzie struktur - zjawisko, które nie powinno zaistnieć. Stanęli przed niewytłumaczalnym… „ A gdy jedli, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał i dał im mówiąc: „Bierzcie, to jest Ciało moje.” (Mk 14, 22). Równie interesująca i zdumiewająca jest historia powstania skrzepu na Hostii. W październiku 2008 w czasie niedzielnej Mszy św. wikariusz kościoła św. Antoniego w Sokółce niechcący upuścił jedną z Hostii na posadzkę. Zgodnie z przepisami liturgicznymi umieścił Hostię
poddać ją badaniom naukowym. W sierpniu 1730 roku, we Włoszech, ze sieneńskiego kościoła w czasie Mszy św. skradziono puszkę, w której było 351 Hostii. Kilka dni później Hostie zwrócono porzucając je w koszyku na ofiarę. Miejscowi franciszkanie postanowili wystawić je na widok publiczny w przeznaczonym do tego kustodium. Zamiarem zakonników było pozostawienie Hostii w stałej adoracji aż do naturalnego rozkładu opłatków. Dziś po upływie ponad 280 lat, komunikanty wyglądają tak samo, ba, zachowały aromat świeżo wypieczonego ciasta. Niecodzienne zjawisko nie pozostało niezauważone. Na zlecenie arcybiskupa Sieny w 1789 roku przeprowadzono doświadczenie po-
4
zostawiając w opieczętowanym kustodium niekonsekrowane komunikanty. Po kilkunastu latach pozostało z nich troszkę pyłu. „Skradzione” Hostie były kilkakrotnie badane przez ekspertów chemii i fizyki. Wyniki przerastały możliwości racjonalnego wytłumaczenia fenomenu. Naukowcy rozkładali bezradnie ręce próbując wyjaśnić, dlaczego ciasto Hostii jest stale bielutkie, świeże i pachnące, bez śladu zepsucia, podczas gdy szklane ścianki kustodium porastają pleśnią. „Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata.” (J 6,48-51). Do dnia dzisiejszego Kościół Katolicki zatwierdził 132 przypadki cudów eucharystycznych. Znamienne jest, że częstość pojawiania się fenomenów łamiących prawa natury, związanych z przeistoczeniem Przenajświętszego Ciała i Krwi Pana Jezusa, zaczęła zwiększać się w okresie późnego średniowiecza. W tym czasie pojawiła się herezja tzw. katarów, którzy podważyli substancjalną obecność Pana Jezusa w konsekrowanym Chlebie. Do tego okresu nikt z chrześcijan nie wątpił w ten podstawowy dogmat naszej wiary. W VIII wieku zdarzył się wprawdzie przypadek cudu eucharystycznego, ale był on odosobniony i związany z kryzysem wiary u pewnego zakonnika z zakonu bazylianów tzw. cud z Lanciano we Włoszech. W 1215 roku Kościół Katolicki w czasie Soboru Laterańskiego IV uznał za stosowne ogłosić dogmat o transsubstancjacji (przeistoczeniu) Przenajświętszego Ciała i Krwi Pana Jezusa, któ-
re dokonuje się w czasie Mszy św. Także w tymże stuleciu ustanowiono uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej, powszechnie zwaną „Bożym Ciałem”. Stało się to pod wpływem objawień św. Julianny z Cornillon, augustiańskiej zakonnicy oraz za przyczyną dwóch wielkich cudów eucharystycznych z Hiszpanii i Włoch. „A gdy oni jedli, Jezus wziął chleb i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dał uczniom, mówiąc: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje”. Następnie wziął kielich i odmówiwszy dziękczynienie, dał im, mówiąc: „Pijcie z niego wszyscy, bo to jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów. Lecz powiadam wam: Odtąd nie będę już pił z tego owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić go będę z wami nowy, w królestwie Ojca mojego.” (Mt 26,26-29) W czasie każdej Eucharystii dokonuje się na naszych oczach i w naszej obecności największy
cud przeistoczenia Najświętszego Ciała i Krwi Pana Jezusa. Pytanie tylko, czy musimy to widzieć, czy wystarczy, że uwierzymy? „A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz [domu] i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: „Pokój wam!” Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż [ją] do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym!” Tomasz Mu odpowiedział: „Pan mój i Bóg mój!” Powiedział mu Jezus: „Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.” (J 20,26-29). Życzę wszystkim i sobie wiary, która nie będzie oczekiwała cudów oraz jak najczęstszego korzystania z Daru Najświętszego Ciała i Krwi Pana Jezusa, jaką pozostawił nam w Eucharystii. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Grzegorz Smurzynski Effatha
Z kroniki parafialnej – Rok 1950: Rok Jubileuszowy
Lipiec Nadeszły wakacje, moc ludzi zjechało nad morze po rocznych trudach z przeróżnych zajęć biurowych, szkolnych, z fabryk, aby zaczerpnąć zdrowia do dalszej pracy. W tym roku duża frekwencja, bo aż 36 kolonii przebywa w Łebie włącznie (poza Łebą). Można zauważyć większą ilość kapłanów, którzy przybyli tu na odpoczynek po ciężkich pracach w swych parafiach, by znowuż z zapasem nowych sił stanąć do pracy. W niedzielę i święta kuracjusze korzystają ze Mszy św., w powszednie dnie w porównaniu ubiegłych lat mniej widać.
Młodzieży zrzeszonej w koloniach przeszkadza się chodzić do kościoła, a w godzinach mszalnych urządzają przechadzki. Były formalne zakazy dla młodzieży uczęszczania do kościoła na Mszę św. Zdarzył się fakt godny uwadze. Młodzi w wieku 20 lat i wyżej z Łodzi ze szkoły zawodowej, gdy zmuszeni iść w niedzielę podczas Mszy św. na przechadzkę, zbuntowali się i gremialnie przyszli do kościoła. Za ten odruch religijny wyrzucono z kolonii czterech i przyobiecano, że sprawę odda się do prokuratora. Pozostała młodzież pozostała w ścisłe karby odgrodzona od kościoła. W obozach słychać tylko śpiewy narodowe i modlitw wspólnych nie ma.
5
biblia „kodem kulturowym” europy (iv) MISTERIA ŚREDNIOWIECZNE
Ostatnią naszą refleksję dotyczącą roli Biblii w kształtowaniu europejskiej kultury poświęcimy niezwykłej formie docierania z przekazem biblijnym, jaką stanowiły misteria. Zatrzymaliśmy się poprzednim razem w średniowieczu, gdzie kształtowały się inne niezwykłe „kanały” przekazu ewangelicznego do szerokich mas. A były to reguły zakonne. Gdy jesteśmy w średniowieczu, wspomnieć musimy o innym sposobie przenikania Biblii do masowej świadomości, jaki stanowiły tzw. Misteria, czyli religijny teatr średniowieczny. Kościół średniowieczny - który nie sprzyjał teatrowi antycznemu, ponieważ ten czcił bogów Olimpu - szybko docenił wartość i użyteczność sztuki teatralnej. Głównym celem nowego gatunku Ewangelii w obrazach, tak lubianej, jak się szybko okazało, przez wiernych, stało się utwierdzanie w wierze chrześcijańskiej. Pomysł wykorzystania sztuk teatralnych, by uczyć ludzi o Biblii w ich własnym języku, narodził się przed rokiem 1300. Już w X wieku odbywało się proste przedstawienie teatralne dotyczące tematu zmartwychwstania: „Kogo szukacie? Jezusa Nazareńskiego!” - od tych słów rozpoczął się w X wieku, w klasztorze na Monte Cassino teatr liturgiczny. Dzięki dokumentom zachowanym w jednym z angielskich kościołów możemy odtworzyć tamten spektakl. Dekoracja była skromna - tylko pusty grób, a pierwszym rekwizytem stał się porzucony całun. W postaci dramatu wcielili się zakonni mnisi. W „scenariuszu” odgrywanej historii znaleźli się m.in.: anioł pilnujący całunu, trzy 6
Marie: Matka Jezusa, Matka Jakubowa i Maria Magdalena, które gdy dowiedziały się o zmartwychwstaniu Jezusa, szły po apostołów i święty Piotr, biegnący za świętym Janem, aby zajrzeć do pustego grobu. Początkowo w kościołach przedstawiano tylko „Nawiedzenie grobu”, lecz udramatyzowane widowiska objęły wkrótce także wydarzenia Wielkiego Piątku, a więc ukrzyżowanie i śmierć Chrystusa. W nowych widowiskach zaczęła się zmieniać scenografia i rekwizyty. Grób otrzymał formę sarkofagu, zaś do widowiska została wprowadzona z ruchomymi ramionami drewniana figura Chrystusa. W wielkanocny poniedziałek drewniany Chrystus był - z rękami uniesionymi do góry - wciągany na linach pod sklepienie kościoła, co symbolizowało zmartwychwstanie. Misteria były pierwotnie sztukami religijnymi na temat życia Chrystusa i Jego Matki, pisanymi przez mnichów i odgrywanymi po łacinie w kościołach. Stopniowo odchodzono od sztywnych reguł, według jakich były komponowane, grano je na zewnątrz kościołów i nie po łacinie, tylko w językach narodowych. Początkowo te udramatyzowane widowiska obejmowały tematykę pasyjną – mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Z biegiem lat tematyka pasyjna zaczęła obejmować pięć widowisk: procesję w Niedzielę Palmową, Ostatnią Wieczerzę, Podniesienie Krzyża, Pogrzeb Chrystusa i Nawiedzenie Grobu. Dzięki franciszkanom, których pobożność opierała się na uczuciach i przeżyciach, zmieniło się podejście do realizacji dramatu pasji. Teraz zwykły człowiek miał nie tylko
wiedzieć, co zdarzyło się w Wielki Piątek i Wielką Sobotę, ale także miał współuczestniczyć w męce Chrystusa, współczuć Jezusowi, który cierpi i umiera, jak zwykły człowiek. Nowa odnowiona wyobraźnia religijna, jaka ogarnęła chrześcijaństwo XIV wieku, prowadziła do bardzo realistycznego pojmowania inscenizacji dramatu pasji. Te rozbudowane dramaty liturgiczne wymagały czasu do prezentacji. Kościół przeznaczał jeden dzień w roku, żeby wystawić cykl sztuk odgrywanych na zaopatrzonych w koła ruchomych platformach, które łatwo było przemieszczać z jednego miejsca w drugie. Często w dwudziestu pięciu do pięćdziesięciu takich odsłonach przedstawiano opowiadania biblijne o stworzeniu, o zabójstwie Abla przez Kaina, Danielu w jaskini lwów, narodzeniu Jezusa, o Sądzie Ostatecznym. Na każdej platformie odgrywano jedną sztukę, przy czym wyższe piętro każdego wozu służyło, jako scena, a niższe, zasłonięte kurtynami, jako przebieralnia. Widzowie zbierali się w jednym z miejsc postoju platform, na przykład na rynku miejskim i oglądali jedną sztukę po drugiej, wystawione w porządku ich występowania w Biblii. Kolejne sceny były ze sobą ściśle zsynchronizowane, by zachować ciągłość. Widowiska często odbywały się w lecie, kiedy dni są najdłuższe. Dzięki pochodniom i latarniom przedstawienia przeciągały się długo w noc. Czas trwania spektakli i wielość postaci wymagała, by Kościół sięgnął po aktorów spoza duchownych. Ten pokaz misteriów trwał aż do końca XVI wieku, ustępując z wolna miejsca dramatowi świeckiemu. Wojciech Popielewski OMI
Nocne czuwanie
Właściwie do chwili zesłania Ducha Świętego apostołowie rozumowali przede wszystkim w kategoriach ludzkiego, ziemskiego myślenia. Ukazuje to mocno krótki dialog Jezusa z Piotrem, zakończony słowami Jezusa „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie” (Mt 16, 23). Cała zmiana nastąpiła u nich dopiero w Wieczerniku, kiedy na modlących się apostołów zstąpił Duch Święty i przemienił ich
serca oraz sposób myślenia i rozumienia zachodzących wydarzeń. Gdzie motywem działania jest posłuszeństwo Bogu, z miłości do Boga i ku chwale Bożej, tam dzieje się dobrze!!! Wystarczy uwierzyć!!! Tylko uwierz!!! Aby w Jezusie rozpoznać Pana i Boga, niezbędna jest nadprzyrodzona łaska wiary. Działanie Ducha Świętego warunkuje skuteczność naszego wysiłku w dążeniu do Prawdy. W tym bardzo pomaga nocne
czuwanie, rozważanie i śpiewanie w wigilię Pięćdziesiątnicy, zakończone uroczystą Mszą świętą. Pięć godzin minęło mi jak jedna godzina. Naprawdę warto skorzystać z tej możliwości, jaką mamy od dwóch lat w mojej parafii. Wielbimy Miłosiernego Boga Miłości, Szczęścia i Pokoju i dziękujemy za wszystko. Jednocześnie prosimy pokornie, aby pomógł dobrze zrozumieć, że Królestwo Boże na ziemi jest tam, gdzie wiernie spełnia się wola Boża, a więc gdzie Bóg i Prawda Jego Miłości, czyli Prawdy i Sprawiedliwości, króluje w sercach i duszach ludzi. Tak mało, a tak dużo! Tylko uwierz! Jolanta Klat
Raz wybrawszy, ciągle wybierać muszę Na drzwiach mojego pokoju w chacie za wsią pozostały jeszcze ślady po plakatach wyborczych z czerwca 1989 roku. A co z tamtego czasu pozostało we mnie? Wydaje mi się, że najlepsze, co mogło pozostać: doświadczenie wspólnoty obywatelskiej nadziei. I wiara, że taka wspólnota jest w ogóle możliwa. Nawet w Łebie. Dlatego teraz, gdy politycy różnych szczebli zaliczają akademie „ku czci wolności”, ja z wdzięcznością wspominam ludzi, z który-
mi wówczas współtworzyłam łebską wspólnotę obywatelskiej nadziei. W sposób szczególny wspominam o. Kazimierza Czarneckiego, naszego proboszcza w tamtym czasie. To dzięki jego mądrości była w Łebie przestrzeń wolności, w której można było budować i łączyć, a nie burzyć i dzielić. Dziesięć lat po tym, gdy Jan Paweł II modlił się wołając z mocą o Ducha Świętego dla odnowy „tej ziemi”. Wdzięczna jestem Niebu za łaskę tamtego czasu. I wiem, że dzisiejszy czas też jest łaską. A wybierać muszę w każdej chwili, biorąc za to 100, a nie 35 procent odpowiedzialności. Taki jest wolności smak. Wolności danej przez Boga, a nie przez polityków. Maria Konkol
7
Pan Jezus już się zbliża…
Są rozliczne okazje, aby wiarę w Boga wyznać, ale ta jest szczególna: publiczna, parafialna, wspólnotowa, polska… czasem w słonecznej aurze, czasem w deszczu…
Boże Ciało – w tym roku – 19 czerwca
Parafianie zaangażowani w stawianie i strojenie ołtarzy, symbole eucharystyczne, wybrane słowa, jako cytaty zdobiące ołtarze ustrojone kwiatami, dziewczynki sypiące kwiatki, kapłan niosący monstrancję z Najświętszym Sakramentem – z Bożym Ciałem, śpiewana uroczyście Ewangelia przy każdym ołtarzu, staropolskie suplikacje – od powietrza, głodu, ognia i wojny – zachowaj nas Panie… i my wszyscy
idący w procesji – starsi i młodsi, dziewczęta i chłopcy, mężczyźni i kobiety, dzieci… Wszyscy wyjdziemy z kościoła za baldachimem, aby wspólnie śpiewać, modlić się, przyklęknąć – tym razem nie w kościele, ale na zewnątrz, w naszym mieście, w Łebie – aby wspólnie zaświadczyć o naszej wierze, aby w ten dzień ona się umocniła. Wynosimy Najświętszy Sakrament – Boże Ciało, aby otrzymać błogosławieństwo dla domów, ulic i dla mieszkańców – wszystkich mieszkańców! Wyjątkowe święto, wyjątkowa okazja do wyznania wiary w Boga, do umocnienia się na te „zwykłe niedziele”, kiedy przychodzimy do kościoła na Mszę św., aby spożywać Boże Ciało – przyjąć Komunię św., słuchać – spożywać Słowo Boże. A może w tym roku, to nasze
publiczne wyznanie wiary, to wyjście z Panem Jezusem do miasta, ożywi wiarę w sercu kogoś, kto przystanie z boku, kto będzie się przyglądał procesji, aż nabierze odwagi i dołączy. Może w sercu tej osoby zrodzi się pragnienie powrotu do kościoła i uczęszczania na niedzielne Msze święte? Może? Pan Bóg to wie… To jest nasza, nowa ewangelizacja, to jest nasze wspólne głoszenie dobroci, miłosierdzia Boga, w ten wyjątkowy dzień, w Boże Ciało. Przybądźmy licznie!!! Dla własnego dobra duchowego i doczesnego i dla dobra innych! Idzie, idzie Bóg prawdziwy, Idzie Sędzia sprawiedliwy, Stańmy wszyscy pięknym kołem I uderzmy przed Nim czołem! O. Piotr
Statystyka parafialna SAKRAMENT CHRZTU ŚW. PRZYJĘLI:
25.05.2014 Aleksander Kowaluk 31.05.2014 Aleksandra Ostapowicz 08.06.2014 Aleksandra Edyta Zaborowska Leon Gerard Burzyński
SAKRAMENT MAŁŻEŃSTWA ZAWARLI: 31.05.2014 Samuel Sebastian Goggel i Marta Sosnowska 07.06.2014 Piotr Flis i Joanna Tatak Patryk Krzysztof Dobrowolski i Anna Maria Tafiłowska
ZMARLI:
13.06.2014 Halina Świacka 8
To już VI Festyn Rodzinny Od sześciu lat na przełomie maja i czerwca dzięki wielkiemu zaangażowaniu rodziców przedszkolaków z Ochronki Sióstr Służebniczek N.M.P. i współpracy lokalnego środowiska, dzieci i dorośli mogą wspólnie bawić się podczas festynu rodzinnego. W tym roku festyn odbył się w Dzień Dziecka. Tego dnia zorganizowano kilka imprez dla dzieci w Łebie oraz okolicznych miejscowościach i niektórzy życzliwie doradzali, abyśmy zmienili termin naszej imprezy. Dodatkowo „straszono” nas złymi prognozami pogody. My jednak zawierzyliśmy Bożej Opatrzności i nie zawiedliśmy się. Stali uczestnicy naszych festynów oczywiście przyszli, a oprócz nich przybyło wiele dzieci z Zielonych szkół. Wszyscy świetnie się bawili z grupą młodych osób z Runowo Team. Festyn tradycyjnie rozpoczęliśmy polonezem do muzyki Wojciecha Kilara odtańczonym przez przedszkolaki w strojach szlacheckich. Później przedszkolaki przedstawiły scenkę z życia w pierwszej ochronce założonej przez bł. Edmunda Bojanowskiego. Dialogi dzieci przeplatane były piosnkami wiejskimi, które obrazowały nauki dawane dzieciom w ochronkach. Przedszkolakom towarzyszył Ojciec Czesław Grabowski OMI, jako Edmund Bojanowski i pani Ania Remiszewska, jako ochmistrzyni (dziękujemy!). W tym roku po raz pierwszy w bajce dla dzieci wystąpiła młodzież. Przedstawili humorystyczną bajkę Jana Brzechwy pt. „Pchła szachrajka” ubogaconą współczesnymi tańcami do znanych przebojów muzycznych. Młodzież z wielkim zaangażowaniem wcieliła się w swoje role. Ich debiut był bardzo udany, więc mamy nadzieję, że będą chcieli znów zaprezentować swoje zdolności. Jednak to nie był jedyny występ młodzieży podczas naszego festynu. Po raz pierwszy, a mamy nadzieję, że nie ostatni,
na naszej scenie zagrał zespół Little Talks z gimnazjum. Zespół prowadzi pan Piotr Fugiel, który swoją muzyczną pasją „zaraził” młodzież. Cieszymy się bardzo, że przyjęli nasze zaproszenie. Życzymy, aby nadal tak pięknie rozwijali swoje muzyczne zdolności. Wśród uczestników nie zabrakło również przedstawicieli Bractwa Rycerskiego spod Nordowej Gwiazdy ze Świecina – pasjonatów średniowiecza, którzy od trzech lat ubogacają nasze festyny. Ich osada rycerska i średniowieczne stroje cieszą się dużym zainteresowaniem. Kiedy na scenie przedstawiają swoje bractwo, dzieci słuchają z zapartym tchem. Wymieniając wszystkich uczestników festynu nie mogę pominąć rodziców naszych przedszkolaków. Bez ich ogromnego zaangażowania w organizację, nie byłoby tego festynu. Ich praca, począwszy od przygotowania niespodzianek dla dzieci, poprzez sprzątanie placu kościelnego, rozstawienie namiotów, przygotowanie dekoracji i stoisk oraz czuwanie nad wszystkimi atrakcjami dla dzieci, była nieoceniona. A tych atrakcji było niemało: domowe wypieki, popcorn, wata cukrowa, kiełbaski i hamburgery z grilla, niespodzianki, balonowe zwierzaki-cudaki, trampolina, malowanie twarzy i mechaniczne safari, a także przejażdżki na koniu, kolejkami i na motocyklach z Ojcem Proboszczem i Przemkiem Sołtysem. Dzięki wspólnemu zaangażowaniu tak wielu osób mogliśmy miło przeżyć niedzielne popołudnie. Dziękujemy przede wszystkim Panu Bogu za to, że dał nam piękną po-
godę. Dziękujemy również władzom naszego miasta z Panem Burmistrzem Andrzejem Strzechmińskim na czele oraz jego współpracownikom za wsparcie naszej inicjatywy. Dziękujemy Ojcu Proboszczowi Mariuszowi Legieżyńskiemu za udostępnienie nam placu kościelnego i wielką życzliwość. Dziękujemy również naszej parafialnej młodzieży, która bardzo aktywnie włączyła się w przygotowanie i „obsługę” tegorocznego festynu. I na koniec, choć nie mniej niż poprzednikom, dziękujemy wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasze zaproszenie i każdemu, kto modlitwą, życzliwością i materialnie pomagał nam w zorganizowaniu festynu. Trudno wymienić wszystkich imiennie na łamach naszej gazetki, ale z pewnością zrobimy to osobiście. 29 czerwca podczas Mszy św. o godz. 20.00 w kościele parafialnym p.w. Wniebowzięcia NMP będziemy modlić się o Boże błogosławieństwo i potrzebne łaski dla wszystkich, którzy nas wspierali. Serdecznie zapraszamy do wspólnej modlitwy. s. M. Weronika Bartkowiak 9
w tobie mam upodobanie
7 czerwca 2014 r. odbyło się już XVIII Spotkanie Młodych na Polach Lednickich, których inicjatorem jest dominikanin ojciec Jan Góra. W tym roku młodzież z naszej parafii również miała okazję uczestniczyć w tym wydarzeniu. Czym jest Lednica? Jest to największe na świecie regularne spotkanie młodych bez osobistego udziału papieża. Odbywa się ona w pierwszą sobotę czerwca. Miejscem zlotu są Pola Lednickie, historyczne miejsce chrztu Polski. Lednica to wybór Chrystusa, jest to nasza odpowiedź na Bożą inicjatywę miłości. Jest to wspólne trwanie w wierze, wspólnie uwielbienie tańcem, śpiewem i modlitwą. Na każdego uczestnika czekały symbole spotkania. Pierścień z grawerem „W Tobie mam upodobanie” symbolizuje Synostwo Boże – naszą przynależność do Boga Ojca. Przyjmując ten dar, bierzemy na siebie odpowiedzialność za przekazane nam dziedzictwo. Lednicki dowód osobisty jest symbolem dojrzałości, oznacza wejście w etap samodzielności oraz wzięcie odpowiedzialności za swoje życie i podejmowanie w nim decyzje. Bezpośrednio nawiązuje on do XVIII Spotkania Młodych Lednica 2000, które prowadzi nas do dojrzałego apostolstwa. Lednicki banknot wdzięczności ma być naszą odpowiedzią na dary, które otrzymaliśmy od naszych rodziców i wychowawców. Dostaliśmy go z założeniem przekazania dalej. Ofiarowując go naszym opiekunom wyrażamy wdzięczność za ich poświęcenie, miłość, cierpliwość i opiekę. Tematem tegorocznego spotkania, było – „W Imię Syna” nawiązujące do tematu zeszłorocznej Lednicy – „W Imię Ojca”. W spotkaniu udział wzięło ponad 70 tys. młodych osób, w tym także i my, łebianie. Przyjechaliśmy na Lednicę ok. 10
godz. 7.30. O godz. 8.00 nastąpiło otwarcie pól, więc zwartym szykiem ruszyliśmy do wybranego sektora. Mogliśmy rozłożyć nasze rzeczy, chwilę odpocząć, przejść się po polach. Później miały miejsce próby tańca i śpiewu. Była także okazja do pojednania się z Bogiem w spowiedzi świętej, innej niż doświadczanej zwykle. Spowiedź ta była także okazją do rozmowy z kapłanem, rozwiązaniem własnych problemów, wątpliwości. Dla umocnienia łaski uświęcającej, po rozgrzeszeniu otrzymaliśmy znak namaszczenia olejem mocy. Około godziny dziesiątej, w Kaplicy Adoracji, była okazja do przyjęcia Szkaplerza Karmelitańskiego. Spotkanie modlitewne zaczęło się o godz. 12.00 wspólną modlitwą Anioł Pański oraz śpiewem i tańcem. Następnie miało miejsce nabożeństwo pokutne, które poprowadził o. Jan Góra. Kontynuował je ks. abp Konrad Krajewski, który w swoim rozważaniu mówił o Bożym miłosierdziu, wydobywającym z każdego człowieka pokłady dobra, niezależnie od tego, jak wiele warstw zła je przykrywa. Bóg jest hojny w miłosierdzie, wystarczy chcieć Go ujrzeć, jak Zacheusz. Miłosierdzie nie wymaga wzajemności, ale przebacza. Ks. abp Krajewski w swoim rozważaniu wspomniał również o tym, że Jezus pragnie wychodzić z kościoła na ulice, do każdego człowieka, ,,bo Miłość po błocie chodzi”. O godzinie 15.00 wspólnie odmówiliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia. W czasie wspólnego spaceru, po polach, mieliśmy okazję głębokiej rozmowy z ewangelizatorami, którzy przedstawili nam świadectwo swojej wiary. Rozmowę zakończyliśmy wspólną modlitwą. Następnie niektórzy z nas uczestniczyli w Modlitwie Wstawienniczej, która dla wie-
lu była niezapomnianym przeżyciem. Przed oficjalnym rozpoczęciem w stronę Bramy Ryby ruszyła procesja Orłów. W procesji wniesiono dwie sutanny – Jana Pawła II i Kardynała Józefa Glempa oraz czerwone buty Jana Pawła II. Przedstawiciele Bractwa Małych Stópek (organizacji, która angażuje się w obronę życia) nieśli flagi lednickie. W procesji brały udział także baletnice trzymające w rękach czerwone róże. Do ołtarza zostały wprowadzone relikwie św. Wojciecha – patrona Polski, relikwie św. Urszuli Ledóchowskiej i relikwie św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Natomiast młodzież wniosła Krzyż ŚDM oraz ikony. W czasie procesji wszyscy uczestnicy śpiewali hymn III Tysiąclecia. Nad Polami Lednickimi pojawił się też samolot ze skoczkiem, który przybył z Listem Miłosnym od Pana Boga – z Pismem Świętym. Organizatorzy spotkania prosili uczestników, aby przez przyjazdem napisali właśnie listy miłosne, od Boga do człowieka, które następnie zostały rozdawane uczestnikom spotkania. Zadziwiające, jak bardzo trafne były słowa dla tych, którzy te listy otrzymali. Ojciec Jan Góra mówił - Musimy mieć godność syna. Trzeba pamiętać, że skoro jestem dzieckiem Boga, to jestem posłany, mam misję. Wieczorną Mszę Świętą celebrował Prymas Polski ks. abp Wojciech Polak. Prymas na lednickie pola przyjechał po sobotnim ingresie, który odbył się w gnieźnieńskiej archikatedrze. W czasie Mszy św., uroczyście została odśpiewana Ewangelia. Ks. abp Grzegorz Ryś w homilii nawiązał do odczytanego Słowa Bożego, odnosząc się szczególnie do postaci dwóch synów z Ewangelii o synu marnotrawnym. „Każdy z nas, jeśli jesteśmy szczerzy wobec siebie, odnajduje obu z nich w sobie.”
Pierwszy, szczęścia upatruje w całkowitym zerwaniu więzi rodzinnych – odcięciu pępowiny raz, na zawsze. Myśli, że szczęście polega na tym, że wziął to, co swoje. Posiada majątek i stał się niezależny. Drugi – zostaje w domu, ale przez cały czas jest niewolnikiem, a nie synem. Duch jest nam dany po to, aby tę naszą niedoskonałą jeszcze relację z Bogiem rozwijać, prowadzić i umacniać. Duch, który przenika serce, zwłaszcza, gdy to serce jest słabe. Duch, poznaje ludzkie nieszczęście, kogoś, kto cierpi na własne życzenie. Ten Duch krzyczy w nas: „Uczyń nas Twoimi synami. Chcę nim być!” . W czasie Mszy św. odśpiewaliśmy wspólnie Modlitwę Pańską na melodię wschodnią – zwielokrotnione wezwanie Boga Ojca, miało być podkreśleniem naszej postawy wobec Niego. Po uroczystej Mszy Świętej miała miejsce godzina poświęcona świętemu Janowi Pawłowi II. Zapaliliśmy świece, wspólnie wysłuchaliśmy konferencji ks. abp Gądeckiego, o świętości papieża. Przesłanie do uczestników spotkania skierował również Papież Franciszek – „Cieszcie się zawsze z łaski dziecięctwa Bożego i nieście tę radość światu. Nasze dziecięctwo Boże to wierność, wdzięczność i uczestnictwo. Jest to wierność miłości Boga, który pierwszy nas umiłował, stworzył nas i oddał za nas swojego jednorodzonego Syna, Jezusa Chrystusa.” Następnie Ksiądz Prymas Wojciech Polak poświęcił pierścienie, które otrzymaliśmy wchodząc na pola lednickie. Wysłuchaliśmy jeszcze świadectw uczniów Chrystusa, opowiadających się po stronie życia. Świadectwo wygłosił lekarz, zajmujący się leczeniem noworodków, który podsumował swoją krótką konferencję słowami – że trzeba bronić życia najmłodszych, bo oni także, są ludźmi! Kolejnie swoje świadectwo dawały dwie
kobiety pracujące w hospicjach, jedna – lekarka, druga – psycholog. Po konferencji nastąpiła adoracja Najświętszego Sakramentu, która była niesamowitym przeżyciem. Po całym dniu wspólnej modlitwy, śpiewu, tańca, tylu młodych ludzi w ciszy upadło na kolana i każdy modlił się przed Bogiem. Piękne jest to, że każdy z uczestników rozumie powagę sytuacji – po wyczerpującym śpiewie i tańcach z wielkim spokojem i szacunkiem odchodzi do bardzo dostojnej chwili, ciszy i skupienia przed Panem. Po adoracji Najświętszego Sakramentu, nastąpił wspólny wybór Chrystusa jako Pana i Zbawiciela: „Panie Jezu Chryste! Ciebie wybieram, jako mojego Pana i za Apostołem Piotrem powtarzam: Ty jesteś Chrystus! Boga Syn Zbawiciel! Tobie oddaję moją przeszłość, dzień dzisiejszy i przyszłość oraz całą moją wieczność. Ty jesteś moją Prawdą! Ty jesteś moją Drogą! Moim życiem i moją Miłością!” Bardzo się cieszę, że mogliśmy uczestniczyć w tym cudownym wydarzeniu kolejny raz, ale w większym gronie! Myślę, że każdemu towarzyszyły inne, ale z pewnością piękne przeżycia. Każdy też miał okazję do pogłębienia swojej wiary, spotkania wielu niesamowitych ludzi, od których można czerpać inspirację do życia w Bogu. Każdy mógł w gronie pięknych Dzieci Bożych cieszyć się wyznawaną przez nas wiarą, razem tańczyć, śpiewać i modlić się. Na Lednicy wszyscy stają się jednością, wszyscy stają się artystami przed Bogiem, we wspólnym śpiewie czy tańcu. Tegorocznemu spotkaniu towarzyszyła upalna pogoda, która niektórym nie pozwalała w pełni zaangażować się w przeżywanie spotkania. Mam szczerą nadzieję, że spotkamy się tam także za rok, że więcej nas przybędzie do źródeł chrzcielnych Polski, na wspólne uwielbienie. Usłyszałam, że nie trzeba jechać na Led-
nicę, żeby wyznawać swoją wiarę. To prawda – nie trzeba, wiarę można wyznawać wszędzie, w każdej chwili. Ale na Lednicę jedzie się w pewnym celu, jedzie się wybrać Chrystusa. W codziennym biegu, często nie mamy czasu na przemyślenia, żarliwą modlitwę, zastanowienie się nad swoim życiem, dogłębny rachunek sumienia, często zapominamy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Lednica jest okazją, która nie tylko w niesamowitej atmosferze pozwala nam na odkurzenie swojej wiary. Oczywiście klimat spotkania jest nie do opisania, ale nie jedzie się tam także dla klimatu. Lednica dla mnie jest pewnego rodzaju pogotowiem duchowym. Często miewamy chwile zwątpienia, pewnego rodzaju podłamania, a tutaj mamy okazję, na pełne wzruszenia przemyślenia, często pełne łez, ale dobrych łez, płaczu pełnego radości, miłości, ale także płaczu, który uświadamia nam, nad czym musimy pracować, aby kiedyś osiągnąć niebo. Na Lednicy na pewno nie jest nudno i jak mówił ojciec Jan Góra: „Nie zachęcajcie do Lednicy, opowiadajcie o niej!”. Lednica jest niesamowitym doświadczeniem, gromadzącym wielu młodych ludzi głębokiej wiary. Dziękuję wszystkim, którzy co roku przyczyniają się do zorganizowania tego wydarzenia i wszystkim którzy biorą w nim udział – „Gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich” (Mt 18,20), Nas było znacznie więcej niż dwóch lub trzech, razem stworzyliśmy ogromną wspólnotę. W dzisiejszych czasach, potrzebni są młodzi ludzie, którzy nie wstydzą się swojej wiary, a wręcz z radością chwalą Boga. Bardzo się cieszę, że razem z naszą Wspólnotą Młodzieżową Niniwą otworzyliśmy się na miłosierdzie Boga i wspólnie, wybraliśmy się na Pola Lednickie, aby oddać Mu cześć! Sursum Corda! Teresa Beczyczko 11
Dzieci wierzą,
że szklanki same się tłuką,
a rodzice wierzą,
że dzieci same się wychowują
Nie znam autora tych słów, ale uważam, że bardzo trafnie zobrazował stosunek niektórych osób do wychowania dzieci. Każdy myślący człowiek wie, że dziecko nie może samo się wychowywać. O samowychowaniu możemy mówić w odniesieniu do osób, które świadomie kształtują w sobie pewien wzór osobowości. Dziecko nie potrafi świadomie kierować swoim życiem. Jeżeli brakuje w jego życiu wychowania, mówimy o nim, że jest „trudne”. Coraz częściej spotykamy się z tym określeniem, ponieważ rodzice, wychowawcy i nauczyciele coraz mniej czasu poświęcają dzieciom, coraz mniej z nimi rozmawiają. Wielu specjalistów próbuje pomóc, wskazując jak radzić sobie z dziećmi, w których życiu zabrakło wychowania od podstaw. Czy jednak korzystamy z tej pomocy? „Trudne dziecko” – nie lubię tego określenia. Powinno się raczej mówić, że dzieci te nie są wychowane. Każdy z pewnością zgodzi się z tym, że wychowanie dziecka nie jest proste. Niełatwo bowiem wyposażyć dziecko w wiedzę i umiejętności, które będą 12
mu potrzebne w dorosłym życiu. Niełatwo wychować dziecko na dobrego i mądrego człowieka, który w życiu będzie kierował się wartościami. Ale to właśnie zadanie nas dorosłych, bo przecież w dzieciństwie kształtują się podstawy osobowości człowieka. Zastanówmy się więc, jakie było nasze dzieciństwo. Co najbardziej zapamiętaliśmy z metod wychowawczych swoich rodziców i nauczycieli? Jakim przykładem dla nas byli? Ile czasu nam poświęcali? Co robili rodzice i nauczyciele, aby wpoić nam wartości, aby nas czegoś nauczyć? A może w ogóle nas nie wychowywali? Może uważali, że „jakoś to będzie”, że sami się wychowamy? Może nie stawiano nam wymagań albo stawiano, ale nie egzekwowano ich wykonania? Może wymagania nas przerastały? Może szliśmy przez życie nie zastanawiając się nad swoją przyszłością? Może zrzucamy odpowiedzialność za wychowanie i nauczanie dzieci na przedszkole, szkołę, Kościół i środowisko, w którym dziecko przebywa? Dobre wychowanie dziecka zależy jednak od
współpracy tych środowisk. Jeżeli tego nie ma, wysiłek wychowawczy pójdzie na marne. Czy staramy się o tę współpracę? Czy nie fundujemy sobie wzajemnych pretensji? Co robimy, aby nasze dzieci czuły się bezpieczne – czy stawiamy im granice, których nie powinny przekraczać? Co robimy, aby dzieci nie określano mianem „trudne”? Wiele pytań, ale warto sobie na nie odpowiedzieć. Chyba każdy z nas zna Super Nianię. Zachwycaliśmy się jej metodami pracy z dziećmi i rodzicami (oglądałam tylko 3 odcinki, ale pozwoliło mi to wyrobić sobie zdanie na temat tego programu). Uważam, że Super Niania bardziej chyba była potrzebna rodzicom niż dzieciom, ponieważ zachowanie dzieci jest wynikiem błędów i niekonsekwencji rodziców. Na nic zdaje się zdyscyplinowanie dzieci i wypracowanie z nimi pewnych zasad i zachowań, jeżeli rodzice tego nie kontynuują. Św. Paweł w Liście do Efezjan napisał: „Dzieci, bądźcie posłuszne w Panu waszym rodzicom, bo to jest sprawiedliwe.” … „A [wy], ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu waszych dzieci, lecz wychowujcie je stosując karcenie i napominanie Pańskie!” /Ef 6,1. 4/ Czy potrafię z miłości do dziecka stawiać mu wymagania i egzekwować je? Kiedyś przeczytałam, że wychowanie nawet rozbrykanego dziecka nie będzie trudne, jeżeli będziemy go odpowiednio motywować i dyscyplinować w sposób współgrający z jego rozwojem, jeżeli nauczymy go respektowania ustalonych granic i zastosujemy czas na uspokojenie. Spróbujmy więc tego trudu wychowania. Stawiajmy najpierw sobie wymagania, a wtedy łatwiej będzie nam konsekwentnie wymagać od dzieci. One obserwują nas i przykład naszego życia jest dla nich najważniejszy. Pamiętajmy też, że wychowywanie bez miłości nie jest wychowaniem, a miłość bez wymagań nie jest miłością. s. M. Weronika Bartkowiak
Helena i Edward Kasprzakowie
W miejscowości Oshling na terenie Niemiec 10 listopada 1932 roku przyszła na świat Helena Weszka. Jej rodzice Weronika i Piotr mieli pięcioro dzieci – w kolejności były to: Bronisław, Aniela, bliźniaczki Helena i Genowefa oraz Zygmunt. W domu była bieda, więc dzieci pasły krowy u innych ludzi, aby było co jeść. Pomimo wszelkich niedogodności rodzina trzymała się zawsze razem. Trzy siostry swą pierwszą Komunię Świętą przyjęły w 1942 roku w Kamenz. W 1945 roku po wojennych zawieruchach rodzina p. Heleny wraz z dziadkami przyjechała do Pieniek Laskowskich – rodzinnej miejscowości ich mamy. Następnie przenieśli się do Łebieńca. Brat Bronisław i siostra Aniela podjęli pracę w tartaku w Borze koło Stęknicy. Młoda Helenka mając piętnaście lat próbowała pracy przy rybach, ale na krótko. Następnie rozpoczęła pracę „u ciotki Rybackiej” (teraz to Karczma Słowińska). Ze względu na trudności językowe ukończyła przyśpieszony kurs nauki języka polskiego z możliwością uzyskania świadectwa szkolnego, co było pomocne przy szukaniu pracy. Znana dawniej gospoda „Pod Rybką” to następne miejsce pracy p. Hele-
ny. Kolejnym był sklep warzywniczy w miejscu, gdzie obecnie jest „Groszek” pp. Jędrzejewskich, dalej sklep spożywczy (teraz „9-tka”) i wreszcie geesowska piekarnia (obecnie „Żabka”), skąd większość łebian ją pamięta. W 1953 roku p. Helena wyszła za mąż za Tadeusza Barańskiego. Było to małżeństwo nieudane i krótkotrwałe zakończone rozwodem. Pani Helena została sama z dwojgiem dzieci. W 1961 roku związała się z Edwardem Kasprzakiem. Oboje przyznają, że 53 lata ich wspólnego życia dało i nadal daje im dużo szczęścia i zadowolenia. Wiele sobie wza-
jemnie zawdzięczają. W 1970 roku w rodzinie państwa Kasprzaków wydarzyła się tragedia – utopił się syn p. Heleny Tadeusz. Tak więc została im tylko córka, która mieszka w pobliskim Lęborku oraz dwie dorodne wnuczki. Dzieje życia sprowadziły panią Helenę do Łeby na przełomie lat 1947/48. Z pięciorga rodzeństwa dzisiaj została sama, ale ma przy sobie męża, na którego zawsze może liczyć. Oboje trwają ze sobą na dobre i na złe. Pani Helena powiedziała mi, że „nie jest sztuką iść po różach, ale przejść życie po kolcach też trzeba.” A pan Edward uzupełnił, że zawsze wzajemnie w każdej sytuacji się wspierają i tak jest im dobrze nawet w ciężkich i smutnych chwilach. Helena i Edward Kasprzakowie przez 20 lat wzbogacali swymi głosami zespół „Jantar”. Obecnie ze względów zdrowotnych zrezygnowali z członkowstwa w zespole. Ludzie tworzą czasy dobre lub złe. Państwu Kasprzakom życzę jeszcze wielu tych dobrych, najlepszych. Jednocześnie dziękuję za miłe przyjęcie i wspaniałą atmosferę w ich domu. Szczęść Boże! Jadwiga Labuda
13
Łebianie wszyscy skądś przybyli... Antoni Charynek ni Charynek pełnił funkcje w Zarządzie Miasta. Od 10 lipca 1945 roku był kierownikiem Miejskiego Wydziału Przemysłu w Łebie, mianowanym przez pełnomocnika KERM. na Okręg Lębork. W latach 1949-1954 był oficerem i pełnił funkcję Kapitana Portu, a od 1960 roku członkiem Związku Inwalidów Wojennych w powiecie lęborskim. Oprócz tego Antoni Charynek sprawował następujące funkcje:
- sekretarza i założyciela Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Łebie - założyciela i prezesa Stronnictwa Demokratycznego w Łebie - założyciela Spółdzielni Rybołówstwa Morskiego w Łebie - prezesa Związku Zawodowego Rybaków Morskich w Łebie. Od 1946 roku rodzina mieszkała na ul. Wybrzeże 13, a od 1956 na ulicy Abrahama. Pani Helena Charynek zmarła w 1946 roku, a pan Antoni w 1969. Wspomnienia syna Jana Charynka spisała Małgorzata Malik
Rok 1953
Antoni Charynek, 1968 rok
Antoni Charynek pochodzi z Krakowa, a jego żona Helena z Warszawy. Antoni Charynek był harcerzem Czarnej 13 w Krakowie, marynarzem łodzi podwodnych, obrońcą Oksywia, więźniem oflagu II C – dla oficerów i podoficerów w Waldenbergu. Stamtąd został skierowany do Lęborka. 24 lutego 1945 roku przybył do Łeby. Tu po wojnie odszukała go pani Helena i w tym samym roku młodzi wzięli ślub. W Łebie w tym czasie robiono przejęcie po Niemcach. Anto-
Irena i Stanisław Piotrowscy, Krystyna i Ryszard Specjalscy
Po wojnie przyjechała do Łeby mama mojej prababci, Janina Mikulska. Tutaj poznała swojego kolejnego męża i prowadzili wspólne gospodarstwo. Kiedy była już w podeszłym wieku i ciężko było jej pracować na roli, to sprowadziła do Łeby swoją córkę Irenkę Piotrowską z mężem Stanisławem i dziećmi z wioski Włóki koło Bydgoszczy. Przejęli oni od niej gospodarkę. Pradziadek Stanisław pracował w Miejskim Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Mieszkanio14
wej i zajmował się końmi, które pracowały na rzecz miasta Łeby. Pradziadek nie tylko pracował państwowo przy koniach, ale także posiadał swojego konia i uprawiał własną ziemię, a także pomagał w tym również sąsiadom, którzy go bardzo za to cenili. Babcia opowiedziała mi, że był on bardzo pracowitym i uczynnym człowiekiem. Irena i Stanisław Piotrowscy mieli troje dzieci: synów- Jana i Aleksandra oraz córkę Krystynę, czyli moją babcię.
Babcia Krystyna wyszła za mąż za Ryszarda Specjalskiego, który pochodzi z okolic Lipna, a mianowicie z wioski Jankowo. Dziadek przyjechał do Łeby odbywać służbę wojskową w jednostce Wojsk Ochrony Pogranicza Kraju. Babcia Krystyna pracowała jako kelnerka w restauracji, której już obecnie nie ma - w ”Mewie” przy ulicy Kościuszki, a następnie w sklepie z artykułami elektrycznymi jako ekspedientka. Później miała własny
w Zakład Usług Komunalnych i Mieszkaniowych. Był jedynym pracownikiem tego przedsiębiorstwa od początku, aż do końca jego istnienia. Krystyna i Ryszard mają dwoje dzieci: córkę Katarzynę i syna Jacka. Jacek to mój tata. Pracował on wcześniej w tym samym przedsiębiorstwie co dziadek, który był jego brygadzistą, a w późniejszym czasie zaczął prowadzić własną działalność gospodarczą, a mianowicie sklep „Oriana”, który mieści się przy ulicy Kościuszki i pracuje tam razem z moją mamą.
Plaża w Łebie, z lewej - Krystyna Specjalska, z prawej - Irena Piotrowska
Zosia Specjalska
sklep na ulicy Kościuszki. Dziadek Ryszard po odbyciu służby wojskowej pracował w Miejskim Przedsiębiorstwie Gospodarstwa Komunalnego i Mieszkaniowego w Łebie jako konserwator budynków komunalnych. Do dzisiaj przez wielu łebian jest wspominanym pracownikiem tego przedsiębiorstwa, które później przekształciło się w Rejonowe Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, następnie w Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych i Mieszkaniowych, a w końcowej działalności tej firmy
Krystyna i Ryszard Specjalscy przed hotelem Neptun
WYJAŚNIENIE Dotyczące tekstu Z kroniki parafialnej – Rok 1950: Rok Jubileuszowy, zamieszczonego w naszym parafialnym piśmie Ichtys [nr 97 z lutego 2014 r.]. Jednocześnie zapewniamy, iż czynimy to wyłącznie w imię świadczenia prawdzie i dla obrony dobrego imienia Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP. Owszem, jest zgodne z faktami, iż ponad 60 lat temu doszło do czegoś, co się stać nie powinno, do poważnej rozbieżności stanowisk pomiędzy ówczesnym Ojcem Oblatem proboszczem naszej parafii, a przełożoną Sióstr Służebniczek NMP. Nie jest jednak prawdą, że siostry salwowały się „ucieczką” lub co gorsza, by ich postawa przyniosła ujmę klasztorowi Sióstr Służebni-
czek NMP. Nie wnikamy w szczegóły, ale prawdą jest, że, aby ugasić „zaogniający się spór” siostry najzwyczajniej zostały odwołane przez Zarząd Domu Macierzystego w Panewnikach. Jednocześnie doszło do wnikliwej kontroli władz Kurii diecezjalnej, w efekcie której ówczesny proboszcz parafię musiał opuścić. W tej sytuacji w imię Nowego Otwarcia władze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP podjęły jedyną słuszną decyzję – na placówkę w Łebie przysłały inne nieznane środowisku siostry. Powyższe fakty szczegółowo opisano w Kronice Zgromadzenia, a pod datą 21 marca 1950 roku wspomnia-
no też o objęciu stanowisk przez nowoprzybyłe siostry. Oto fragment owego zapisu: Dnia 21 marca przyjechała zamianowana na przeciąg sześć lat, jako Przełożona Sióstr M. Gizela Potulska wraz z Nią przyjechała katechetka Siostra M. Scholastyka. Przełożona Siostra M. Gizela zajęła się pracą domową i pielęgnacją ambulatoryjną. W Łebie nie było dotąd punktu sanitarnego, to też Siostry nawet nie mogły podołać w pielęgnacji chorych w domach prywatnych. Siostra M. Scholastyka, jako katechetka udzielała nauki religii w Szkole podstawowej w Łebie później w Szczenurze i w Sarbsku. Ponadto podjęła się obsługą kościoła. W danych pracach miała wielkie powodzenie. o. Mariusz Legieżyński
15
Moje życie w czasie wojny cz.4 nam straszliwy głód i zimno. Chodziliśmy w drewniakach, miałam odmrożone palce u stóp. Na palcach były tak wielkie rany, że na wylot było widać kości. W nocy w tej suterenie odwiedzili nas polscy lekarze. Myśleliśmy, że to sen, ale rano znaleźliśmy lekarstwa. Pierwsze leki, które otrzymaliśmy, zjedliśmy jednorazowo. Zbyszek zwapnił przez to sobie płuca, a ja cała spuchłam, aż musiano na mnie przeciąć ubraa am nia. W nocy lekarze przyMoja m Antonina szli ponownie. Całe lato byłam blisko fabryki Focke – Wolf, Byliśmy bardzo często głodni, trzyma- ukrywałam się w zbożu i w zaroliśmy się razem z grupą pozosta- ślach, gdyż robotnicy przemycali łych dzieci z sutereny. Poszliśmy dla mnie w menażce zupę brukwiocałą grupą do miasta. Po drodze za- wą. Na fabrykę był nalot (było to uważyliśmy sklep mięsny, na któ- w sierpniu), Anglicy ją zbombarrego wystawie wisiały całe, grube dowali. Najpierw krążyły samolokiełbasy. Nasze twarze zatrzymały ty, robotnicy zaczęli uciekać, ale się na tym oknie wystawowym. Ja Niemcy zamknęli fabrykę, zaryglobyłam wręcz przyklejona do szyby. wali wszelkie wyjścia. Jednak udało Niemka za ladą kiwała do mnie pal- się wyważyć bramy i w popłochu cem, zapraszając do środka. Pozo- każdy próbował uciekać. Byłam stałe dzieci straszyły mnie, abym świadkiem tego będąc schowana tam nie wchodziła, bo „zostanę w zbożu i widziałam, jak Niemcy zabita i przerobiona na kiełbasę”. strzelają do uciekinierów. Dużo Głód jednak zwyciężył i weszłam, uciekających ludzi zginęło, mamie a ta kobieta ogromnym nożem i Zbyszkowi udało się przeżyć. Ja odcięła połowę kiełbasy i podała mi i Zbyszek ukryliśmy się u szewca do zjedzenia. Wszyscy zjedliśmy po za bramką 5. Zbyszek już nigdy nie kawałku, nie widzieliśmy mięsa na wrócił do fabryki (mama powiedziała, że zginął podczas nalotu), oczy od lat. Zbyszek (mój brat) również zo- ale mama tak. Mama wspominastał zabrany do fabryki Focke – Wulf ła, że w fabryce apel odbywał się do układania śrub. Tam dostawa- codziennie o 6 rano. Wybierano li codziennie w menażce zupę bru- podczas niego co dziesiątą osobę, kwiową. Mój brat miał na płucach którą wyznaczano do sprzątania w dziury wielkości wiśni. Dokuczał obozie Fort VII, gdzie więziono i 16
uśmiercano ludzi. Masowo mordowano tam ludzi i należało sprzątać tam zalane krwią ściany i podłogi, sprzątano też prywatne pokoje SS-manów. Mam nalała jednemu z SS-manów wody do butów. Ten złapawszy ją na tym, uderzył tak mocno, że straciła dwa zęby. A i tak uważała, że obszedł się z nią łagodnie, bo była przekonana, że zginie. Ludzie, którzy tam pracowali, widzieli niestworzone rzeczy, których ludzkie oczy nigdy nie powinny oglądać. Mama miała wtedy 24 lata. W styczniu 1945 r. podczas bardzo mroźnej zimy nastąpiło wyzwolenie, przyszli Rosjanie. Dom p. Sawalowej stanął w płomieniach. Niemcy zakręcili dopływ wody. Część ludzi była w schronie pod sutereną. Część budynku się zawaliła. Pożar był gaszony śniegiem przez mieszkańców budynku oraz Rosjan. Był niezwykły popłoch, ale udało się dom uratować. Wraz z Rosjanami poszliśmy pogrzebać pomordowanych ludzi. Chowaliśmy ludzi w grobach masowych. Było to w Forcie VII, Tam, gdzie zginął dziadek. Ludzie byli bestialsko pomordowani, niektórzy byli bez skóry, inni mieli powyrywane języki. Po trzech dniach wróciliśmy do domu. W tym czasie po raz pierwszy od dawna nie brakowało nam chleba. Rosjanie suto nas obdarowali, dostaliśmy też worek dropsów. Karmiliśmy ludzi, którzy schorowani leżeli w schronie. Znaleźliśmy padniętego konia. Zbyszek wyciął kawałek mięsa i mama zrobiła dla nas wszystkich kotlety. Był to czas, kiedy nareszcie mogliśmy być razem. (cdn.) Anna Kelar z domu Ratajczak
Łebscy: młodzi, wykształceni i... z małego miasta Co zamierzasz robić po ukończeniu studiów? Po ukończeniu studiów będę oficerem w stopniu podporucznika. I tak naprawdę jest to jedyny pewnik w mojej sytuacji. W zależności od zapotrzebowania Departament Kadr może skierować mnie do dowolnej jednostki na terenie całego kraju. Chciałbym swoją przyszłość związać z Pomorzem, pracując na jednym z lotnisk lub w strukturach Marynarki Wojennej. Czy się uda, czas pokaże :)
Michał Warda z tatą i bratem Pawłem
Czy brałeś udział w wymianie studenckiej? Niestety nie. Jedyna wymiana, w której brałem udział, to dobrze Michał Warda jest studentem w razie niepowodzenia Politechni- znany łebianom projekt wymiany Wojskowej Akademii Technicznej ka Koszalińska pozostanie dobrą polsko - niemieckiej młodzieży gimalternatywą. w Warszawie. nazjalnej :) Studiujesz elektronikę i telekomunikację w Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie. Zaczynałeś naukę na Politechnice Gdańskiej, a później przeniosłeś się na Politechnikę Koszalińską. Dlaczego? Pochodzę z wojskowej rodziny i od zawsze w głębi duszy chodziła za mną służba w mundurze. Po roku studiowania na Politechnice Gdańskiej zaczęło do mnie docierać, że właśnie tego mi brakuje. Na rekrutację do uczelni wojskowych było już za późno, gdyż wniosek do takowych trzeba wysłać najpóźniej do 30 marca, stąd zmiana uczelni na Politechnikę Koszalińską. Decydując się na to, dałem sobie rok intensywnych przygotowań do egzaminu sprawnościowego oraz do napisania matury z fizyki, której nie pisałem w swoim roczniku. Jednocześnie wiedziałem, że
Dlaczego wybrałeś elektronikę i telekomunikację? Elektronika i telekomunikacja to bardzo dynamicznie rozwijający się kierunek. Kiedy decydowałem się na studiowanie tego kierunku na Politechnice Gdańskiej, kierowałem się cywilnym rynkiem pracy. Zapotrzebowanie na elektroników będzie stale rosło, gdyż już teraz elektronika jest obecna praktycznie wszędzie. Paradoksalnie zupełnie inne motywy kierowały mną przy wyborze tego samego kierunku na studiach mundurowych. Interesującymi wojskowymi specjalnościami w tym kierunku są radionawigacja i radioelektroniczne urządzenia pokładowe. Po ukończeniu tych specjalności istnieje duża szansa, że skierowany zostanę do pracy w Siłach Powietrznych bądź Marynarce Wojennej, co pokrywa się z moimi celami oraz pasjami.
Co lubisz robić w wolnym czasie? Odkąd jestem podchorążym Wojskowej Akademii Technicznej, trudno mówić o wolnym czasie :) Po godzinach programowych uczęszczam na dodatkowe zajęcia sportowe oraz kształcę się indywidualnie zarówno, jeśli chodzi o sprawność, której wymagania stale rosną, jak również naukę. Dodatkowo dowódcy skrupulatnie starają się nam wypełnić każdą wolną godzinę pracami gospodarczymi oraz innymi zajęciami na rzecz pododdziału. Ponadto każdy z nas musi pełnić cyklicznie 24-godzinne służby. Wymarzone urlopy oraz przepustki jednorazowe staram się więc jak najczęściej spędzić z rodziną i znajomymi, których z racji uczelni musiałem zostawić pół tysiąca kilometrów stąd. Dziękuję za rozmowę! Z Michałem Wardą rozmawiała Beata Czaja 17
O tym, jak rybak Czesław Kołodziej spotkał się 15 lat temu z Rybakiem Janem Pawłem II Urodziłem się w 1937 roku w Baranowiczach, na dzisiejszej Białorusi. Po wojnie zamieszkaliśmy w Chełmie Lubelskim. W kolebce PRL-u... Nie dla mnie. Ja jestem z akowskiej rodziny, moja matka jest jedną z nielicznych, co uszli z życiem ubowcom z Zamku Lubelskiego. Z Chełma przyjechałem do Szkoły Morskiej w Gdyni, nie ukończyłem jej; przeniosłem się do Zasadniczej Szkoły Szkutniczej w Pucku. Z Pucka zostałem „kupiony” jako piłkarz do łebskiego Startu. O, Start - to była kiedyś drużyna - nawet z Lechią Gdańsk wygrywaliśmy! Ale chyba nie szło z tego wyżyć? Toteż obiecywali mi wówczas w Łebie „złote góry” - pracę, dom. Otrzymałem pokoik z wojskowym łóżkiem w Domu Rybaka. A pływanie? Byłem jednym z najdłużej starających się o kartę rybacką, pewnie przez wzgląd na brak rodzinnego stażu na ludowym froncie. Do Łeby przybyłem latem 1954. Po uzyskaniu karty zacząłem pływać, w 1955 roku ożeniłem się (żona - była sybiraczka). Początkowo mieszkaliśmy u teściów przy ul. Kościuszki 14, a później u pani Wernerowej przy Nad Ujściem (niedaleko Urbańczyków, pamiętam ich, zwłaszcza ojca). Od 1963 mieszkamy w bloku przy ulicy Abrahama, przed wojną zwanym Zuckerfabrik. Powiem pani, jak starałem się wówczas o przydział mieszkania, ale proszę tego nie pisać. Są jeszcze osoby, których to w jakimś sensie dotyczy. A za owe starania przesiedziałem cztery miesiące w areszcie. Do 1974 roku pływałem w Rybmorze; w międzyczasie kilkakrotnie zabierano mi kartę, raz np. gdy z panem Ziemlewskim, byłym skoczkiem 18
u Andersa, powiedzieliśmy po kielichu o dwa słowa za dużo o Polsce Ludowej. A tak na marginesie, przepraszam, że zapytam, ale pani to z lewa czy z prawa? Bo ja tak dosyć swobodnie opowiadam... Ta rozmowa jest dla gazetki parafialnej, a nie dla „Trybuny Ludu”... Wie pani, ludzie dzisiaj to wychodzą z kościoła i idą na komunistów glosować... W 1974 r. kupiłem starą łódź, przez rok szykowałem ją do rybaczenia. Żona często prosiła mnie wówczas o powrót na państwową posadę, bo nie zawsze było co do garnka włożyć. Ale ja nie dałem się. W 1982 kupiłem kuter blaszak. Po dziesięciu latach zamieniłem z panem Dzietczykiem mój Łeb-61 na jacht motorowy. Nie była to łatwa decyzja, bo na tej łodzi to już inne pływanie, raczej przybrzeżna praca. Ale wiek, zdrowie... Kiedyś nie było takich ubrań ochronnych jak dzisiaj: pływało się w drelichach, zamakało się, zamarzało, odmarzało, schło, mokło... Teraz to wszystko wychodzi. Od 1994 r. jestem formalnie na emeryturze, ale zgadnie pani, jaką kwotę dostałem po 40 latach pływania? 220 złotych! Tak, później, zwiększyli mi do 440 zł. Teraz w związku z przepisami dotyczącymi spółdzielczości ta kwota będzie nieco wyższa, ale i tak za mała. Część rybmorowskiej dokumentacji została spalona i jakieś lata wypadły z obliczeń, ale tak w ogóle to uważam, że ojczyzna źle się z nami obeszła. Myśmy ją odgruzowywali, budowali, uczyli się i pracowali, przeszliśmy wszystkie kartki, głody, inne cuda... Ale jakoś się przeżyło, dzięki Bogu. Warto było dla tego Spotkania w Pelplinie. Wie pani, że to nie było moje pierwsze spotkanie z Nim? Bi-
skup Karol Wojtyła mnie bierzmował przed laty w Chełmie, był wtedy młodym biskupem na KUL-u. Ooo, zdrowo wtedy od Niego po buzi dostałem, nie tak, jak to dzisiaj głaskają w czasie bierzmowania. W czerwcu w Pelplinie wcale nie miałem tremy. Ale gdy Ojciec Święty uścisnął moją dłoń (był to silny, męski uścisk, zadziwiający jak na wiek Papieża), przeszedł mnie prąd. Warto było przez te czterdzieści lat płynąć na takie Spotkanie. Łeba, czerwiec 1999 r. zapisała Maria Konkol
Miesięcznik Parafii Wniebowzięcia NMP w Łebie
R E D A K C J A: Eliza Lechończak Dorota Reszke Jadwiga Labuda Proboszcz Mariusz Legieżyński Redaktor naczelna Maria Konkol Anna Remiszewska Wydanie przygotowane we współpracy z Biblioteką Miejską w Łebie.
ul. Powstańców Warszawy 28 84-360 Łeba, tel. 59 866 14 64 e-mail: leba@oblaci.pl www.leba.oblaci.pl Konto: BS Łeba 54 9324 0008 0002 6912 2000 0010
19