Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 27| Wrzesień 2016

Page 1

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

ŚLĄSKI KURIER WNET

Święto Lotników w Poznaniu

KURIER WNET

Mikołajek a sprawa polska

Odsłonięcie tablic pamiątkowych Lecha i Marii Kaczyńskich i gen. St. Targosza oraz pomnika gen. pil. Andrzeja Błasika w obecności Prezydenta RP i Ministra Obrony, na uroczystościach podczas Święta Lotników 27 sierpnia w Krzesinach.

Pamiętałem, że jestem katolikiem, że jestem ochrzczony – i tylko to. Nigdy nie widziałem księdza.

Pan Bóg znalazł na mnie sposób

Straszono go sądem i prokuraturą, zamiast dać medal za zasługi dla regionu... Urzędnicy dewastujący nasadzenia chronionego gatunku kontra biolog-amator Ryszard Gordziej, bezinteresownie odtwarzający ginący gatunek mikołajka nadmorskiego.

Zurab Kakachishvili, pierwszy gruziński kapłan katolicki po rewolucji, opowiada swoją fascynującą historię.

s. 8-9

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 27 Wrzesień · 2O16

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Przedsiębiorca niepodległy

Krzysztof Skowroński Redaktor naczelny

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Powrót do

Nierzeczywistości

„ Jestem jedynym człowiekiem w tym powiecie, który nie bierze dopłat do ziemi. Ani ja, ani mój brat; kuzyni tak. Nie chciałem Unii, nie wyciągam po pieniądze Unii ręki i mam święty spokój. Nikt mi nie mówi, kiedy mogę wywieźć obornik, kiedy i co mogę zasiać, ile świń może biegać na 10 m2”. Niezależny przedsiębiorca Arkadiusz Pek prezentuje Krzysztofowi Skow­rońskiemu swoją firmę.

3

Długi list do Kresowian „Na pytanie: co to są Kresy? nie sposób odpowiedzieć jednym zdaniem, ba, nawet jedną książką. Ale spróbujmy…” Ryszard Surmacz nie tylko usiłuje odpowiedzieć na to pytanie, ale także zachęca Kresowian do czynnego udziału w tworzeniu nowej świetności Polski, dzięki etosowi kresowemu i zrodzonej na Kresach niepowtarzalnej polskiej cywilizacji, których są dziedzicami i nosicielami.

fot. Ggia (CC BY-SA 4.0)

Kurier Wnet jest wspierany przez

Radio Wnet nadaje w Internecie, a poranków Wnet można słuchać na antenach rozgłośni partnerskich: Radio Warszawa 106,2 FM Radio Nadzieja 103,6 FM od poniedziałku do piątku w godz. 7:07-9:00 PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera Wnet: 1 egzemplarz za 70 zł 2 egzemplarze za 120 zł 3 egzemplarze za 170 zł

Imię i Nazwisko

Adres dostawy

Telefon kontaktowy

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio WNet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Prenumeratę można także zamówić przez internet: www.kurierwnet.pl

D

ali, urodzony tuż za granicą w Figueras i mieszkający do końca życia obok, w rybackiej wiosce Cadaques, ustalił niegdyś „przy użyciu metody paranoiczno-krytycznej”, że środek wszechświata wypada na dworcu w Perpignan. Radni stolicy Katalonii francuskiej myśleli, że to naprawdę, i teraz dworzec kolejowy Perpignan przerobili na Centrum Wszechświata z ograniczonym dostępem do toalety. Jeszcze do niedawna Katalończycy francuscy i hiszpańscy czuli się braćmi, prowadzili wspólne akcje polityczne, (np przeciwko instalacji wzdłuż granicznej doliny Vallespir linii bardzo wysokiego napięcia) i mówili o utworzeniu wspólnego państwa katalońskiego francusko-hiszpańskiego. W Katalonii hiszpańskiej tendecje separatystyczne nie znikły, a nawet umocniły się, zwłaszcza po demoralizujacym przykładzie Brexit. Ale o połączeniu z francuską siostrą już nie ma mowy. Katalonia po drugiej stronie granicy jest najbogatszą prowincją Hiszpanii, dzięki przemysłowi i Barcelonie – największemu portowi Morza Sródziemnego. Katalonia po tej stronie należy do najbiednieszych prowincji Francji. Przed dwoma tygodniami Hiszpanie zabronili francuskim klubom płetwonurków nurkowania w ich rezerwacie podmorskim, którego granica zresztą jest płynna, jak to w morzu. Teraz Katalończyków po obu stronach łączy głownie obawa o dalszy los Anglików, „ich Anglików” po Brexit. W Barcelonie i okolicach żyje ich pół miliona zainstalowanych na stałe; w niektórych wsiach i miasteczkach francuskich Pirenejów także dominuje język angielski, jak w pięknym Ceret, gdzie nawet szyldy

Piotr Witt są w tym języku i w kiosku codziennie świeża porcja brytyjskich dzienników. Co uczynią w związku ze zmianą statusu fiskalnego po Brexit? Wracając do sytuacji ogólnej, oczekujemy we Francji poprawy, albowiem zanim jeszcze wakacje sierpniowe dobiegły końca, weszliśmy w rok prezydencki. Przed wyborami 2017 rząd z ustępującym prezydentem zrobią wszystko, aby wykazać poprawę. Pierwsza zaczęła

zmniejszenie bezrobocia do końca roku o 500 tys. niepracujących. Projekt, zawarty w 16-stronicowej broszurze ściśle poufnej, naczelna dyrekcja Urzędu Zatrudnienia (w nowomowie: Biegunu Zatrudnienia) rozesłała w kwietniu do podległych jednostek. Zakłada on zorganizowanie stażów zawodowych dla 705 tysięcy zapisanych w urzędach zatrudnienia. Ale, uwaga! Doświadczenie wykazuje, że z zapisa-

Po masakrze ustalono, że zamachowiec nie miał nic z fanatyka religijnego: jadł wieprzowinę, meczetu nie odwiedzał, popijał alkohol. Na tym tle wiadomość, że samobójstwo popełnił za pieniądze, brzmi więcej niż prawdopodobnie. Kto płacił? poprawiać się sytuacja na froncie walki z bezrobociem. Wprawdzie w czerwcu znów wzrosło w kategorii A – tych, co nie mają żadnego zajęcia, o 5400, ale za to w lipcu drgnęło o –0,1 %. W sierpniu znowu zmniejszyło się nieco. Największy spadek bezrobocia, by tak rzec – lawinowy dopiero nas czeka i z góry można przewidzieć jego wielkość. Francois Holland, aby poprawić poziom zatrudnienia, podjął poważną decyzję oddania Niemcom Alzacji i Lotaryngii razem z milionem bezrobotnych. To naturalnie tylko żart, wymyślony przez parodystę Cante­loupa. Jest jednak także poważna akcja poprawy. Jej plan sprokurował sobie niedawno tygodnik „Canard Enchaine”. Ma zapewnić

nych na naukę tylko co trzeci dochodzi do egzaminów końcowych, należy więc przewidzieć miejsca dla 2 milionów 200 tysięcy stażystów. W ten sposób kosztem miliarda euro, zanim kampania prezydencka osiągnie pełnię, bezrobocie we Francji spadnie o jedną trzecią, gdyż każdy stażysta będzie wykreślony ze statystyki, a bezrobocie wg oficjalnych danych wynosi obecnie 6 i pół miliona osób. Wiadomość opublikowana przez „Canard Enchaine” przyszła w lipcu, w pełni urlopów i dotknęła tylko nielicznych czytelników tygodnika na plaży albo w górach, gdzie sama myśl o zatrudnieniu jest przyjmowana ziewaniem. Znacznie większe namiętności rozpalił zakaz noszenia pewnego modelu

kostiumu kąpielowego, wydany przez wielu merów miejscowości nadmorskich w ramach walki z islamizacją obyczajów. Chodzi o tzw. burkini (przez analogię do „bikini”), zalecany przez licznych imamów, zwłaszcza salafickich, i adop­­­­towany przez niektóre pobożne muzułmanki. Widzieliśmy z bliska. Chodzi z grubsza o kostium kąpielowy złożony z kurtki, spodni i palta. Za jednym zamachem kąpiel i pranie. Spodnie za krótkie, palto rozwiane, głowa szczelnie obwiązana, co upodabnia twarz do dyni, sylwetka, gdyby jej tylko dodać słomiany kapelusz, tworzyłaby wierny obraz stracha na wróble z czytanek szkolnych. Kij w d... i do szopki. Ale przecież w demokracji każdy ma prawo ubierać się jak chce, restrykcje, i to łagodne, dotyczą tylko rozbierania, i to poza plażą. Rząd zwrócił się więc do Rady Konstytucyjnej z pytaniem, czy zakaz kąpieli w burkini wydany przez merów jest zgodny z konstytucją. Znana z wyroków salomonowych Rada nie zatwierdziła zakazu, ale też i nie potępiła go jednoznacznie. Słowem – problem burkini trwa i rozpala namiętności. „Marianna ma pierś nagą!” – zawołał pewien deputowany, czyniąc aluzję do popiersi zdobiących wszystkie merostwa Francji. Od dawna Republika utożsamia się z Wolnością prowadzącą lud na barykady ze znanego obrazu Delacroix. Swego czasu pozowała do niej Brigitte Bardot, póżniej Catherine Deneuve. Gdyby mnie zapytano o zdanie w kwestii kąpielowego kostiumu integralnego, podałbym projekt prosty, który mógłby uzdrowić sytuację na plażach francuskich. Ustawa o burkini powinna uwzględniać parametry Dokończenie na str. 2

Przede wszystkim pisarz „ Jak wynika z książki, która jest szczerą aż do bólu autobiografią, mamy tam do czynienia z wieloma faktami wskazującymi, że wielokrotnie ponawiano próby zwerbowania go na TW”. Jerzy Biernacki przypomina bogactwo dorobku pisarskiego Krzysztofa Kąkolewskiego w pierwszą rocznicę jego śmierci i broni pisarza przed zarzutem współpracy ze służbami specjalnymi PRL.

12

TRUMP/PENCE 2016. Stawka większa niż życie Do dnia wyborów na Prezydenta USA 8 listopada 2016 roku zostało około 70 dni. Używając terminologii olimpijskiej, amerykański wyścig do prezydentury wchodzi powoli w swoją ostatnią fazę. Na czoło zespołu Donalda Trumpa wychodzi Mike Pence, namaszczony na wiceprezydenta. Ostatnie okrążenia wyścigu republikanów i demokratów obserwuje i relacjonuje Jerzy Strzelecki.

15

ind. 298050

Z głębi Pirenejów wracamy do Paryża niepewni, co zastaniemy. Moje córki wybierają na wakacje kierunki egzotyczne – San Domingo, Sri Lanka, Seszele. Co do mnie, egzotyką jestem przesycony, mam jej pod dostatkiem w Paryżu. Jeśli zachce mi się Afryki, jadę autobusem numer 80 do 18. dzielnicy, Azję mam w Trzynastym Arrondissement, osiągalnym tramwajem nr 2, Indie w okolicach Dworca Północnego – autobus 39. Od lat wybieram na wakacje Katalonię, krainę Salvadora Dali, której surrealistyczna atmosfera przypomina mi młodość spędzoną w Polsce.

7


kurier WNET

2

T· E · L· E · G · R·A· F TBez protestów ze strony opozycji odbyły się zorganizowane

21 osób.TKomisja Europejska w jednym i tym samym komu-

ujawnieniu informacji, że za 450 złotych miesięcznie kancela-

w nocy ceremonie otwarcia oraz zakończenia XXXI Letnich Igrzysk

nikacie oświadczyła, że 60% obywateli UE uważa dyskryminację

rie komornicze wykupują dostęp do największej w Polsce bazy

Olimpijskich.TPolacy z Rio przywieźli 3, a Polki 8 medali, co

LGBTI „za powszechną”, a 71% twierdzi, że „w pełni popiera

danych osobowych, ściągając następnie setki tysięcy rekordów.

w sumie dało naszemu krajowi 33 pozycję w klasyfikacji gene-

postulaty środowisk LGBTI”.TPanorama Warszawy znalazła

ralnej – najgorszą od pierwszych powojennych igrzysk w Londy-

się na serii 5-rublowych monet „Stolice państw wyzwolonych

TWedług danych GUS bezrobocie w Polsce spadło do najniższego poziomu od ćwierćwiecza.TNiemiecka Federalna Agen-

nie.TNieusuwalną Gronkiewicz-Waltz dopadły nieruchomo-

przez wojska radzieckie od najeźdźców niemiecko-faszystow-

cja Pracy poinformowała, że jedna czwarta osób pobierają-

ści.TW zwyczajowo ekspresowym tempie orzekł we własnej

skich”, które 1 sierpnia weszły do obiegu.TWydobycie węgla

cych w Niemczech zasiłek dla bezrobotnych to obcokrajowcy,

sprawie skarżący się na paraliż prac Trybunał Konstytucyjny.

kamiennego w Polsce spadło o 1,4%, a zakup książek o 6,8% rok

wśród których prym wiodą obywatele Turcji (295 tys.), Syrii

TZAIKS zażądał wysokich opłat od organizatorów Światowych Dni Młodzieży.TPapieski rower Col-

do roku.TPo tzw. małej ustawie medialnej przyszła kolej na

(242 tys.) i Polski (93 tys.).TNa cmentarzu garnizonowym w Gdańsku spoczęli w pokoju bohaterowie

nago, 2,5-metrowa stuła, buty zrobione dla

antykomunistycznego podziemia: Danu-

papieża Franciszka przez szewca spod Kal-

ta Siedzikówna ps. Inka oraz Feliks Selma-

Monachijska prokuratora wszczęła śledztwo

miotów trafiło na aukcję we4charity.pl

z paragrafu o zniesławienie wobec Thoma-

(15.09), z której dochód zostanie przezna-

sa Salbeya, który, stojąc na balkonie swoje-

czony na zakup mobilnej kliniki dla syryjskich uchodźców w Libanie.TDepartament

go mieszkania, użył niecenzuralnych słów

Stanu poinformował, że od momentu rozpo-

i rzucał przedmiotami w 18-letniego Niemca

częcia ataków przez amerykańskie lotnictwo w 2013 roku islamski kalifat ISIS z początkowych 7 rozprzestrzenił się do 13 w ubiegłym i 18 państw w bieżącym roku.TWybuchła wojna turecko-kurdyjska.T„Nie

Błasik doczekał się pomnika w poznańskich Krzesinach.TW rejonie Alei Trzech Wieszczów i Starego Miasta w Krakowie, a także Salwatora, Łobzowa i Bronowic rozpoczęła się instalacja „3768 punktów świetlnych inteligentnego oświetlenia, którego intensyw-

irańskiego pochodzenia, kiedy ten zmierzał

ność będzie dostosowywana do warunków

w stronę centrum handlowego, gdzie następ-

i natężenia ruchu”. Po wiośnie także przez

nie zabił 9 i zranił 21 osób.

przewidzieliśmy, jak wielki problem będą

nowicz ps. Zagończyk.TGenerał Andrzej

pogodowych, oświetlenia zewnętrznego całe lato internetowa edycja Wyborcza.pl/ kultura zapraszała łodzian na „Sylwestra

stanowić, i zbyt długo zwlekaliśmy z ogól-

w Manufakturze”!TBartłomiej Sienkie-

noeuropejskim rozwiązaniem” – powiedzia-

wicz przeszedł do Historii – Newsweek.

ła Angela Merkel w pierwszą rocznicę sze-

TNa aukcji koni w Janowie klacz Emira

rokiego otwarcia granic UE dla muzułmańskich imigrantów.T

małą ustawę o innowacyjności.TPierwszy miesiąc – z dziesięciu

została sprzedana za 550 tysięcy, a w powtórzonej licytacji za

Według relacji nadchodzących zza byłej żelaznej kurtyny, nie-

zasądzonych – spędził w więzieniu Zygmunt Miernik, skazany

225 tysięcy euro, natomiast Al Jazeera za 0 i 0 euro.TAdele

normalni zastąpili „normalnych” terrorystów.TMonachijska

za rzucenie w 2013 roku tortem w sędzię decydującą o zawie-

odmówiła wystąpienia na Super Bowle.TEuropejska Agen-

prokuratora wszczęła śledztwo z paragrafu o zniesławienie wo-

szeniu procesu generała Czesława Kiszczaka.T„Rozumiem,

cja Kosmiczna ESA poinformowała, że pole magnetyczne Ziemi

bec Thomasa Salbeya, który stojąc na balkonie swojego mieszka-

że ludzie mogą być zaniepokojeni, ale sugeruję spokój. Na ra-

słabnie o ok. pół procenta rocznie, czyli 10 razy szybciej, niż

nia użył niecenzuralnych słów i rzucał przedmiotami w 18-let-

zie nikt nie mówi o przestępstwie. A baza PESEL jest bezpiecz-

wcześniej zakładano.TZłoty pociąg okazał się nie być nawet

niego Niemca irańskiego pochodzenia, kiedy ten zmierzał

na. Cała ta sprawa pokazuje, że jest pod naszym nadzorem”

z tombaku.TWcześniej niż zwykle Polskę opuściły bociany.T

w stronę centrum handlowego, gdzie następnie zabił 9 i zranił

– stwierdził rzecznik Ministerstwa Cyfryzacji Karol Manys po

Maciej Drzazga

Rywale na boisku. Przyjaciele na co dzień

Sportowe pojedynki polsko-węgierskie Artur Kolęda

Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie

R

ok 2016 Parlament Rzeczypospolitej Polskiej oraz Zgromadzenie Narodowe Węgier ogłosiły Rokiem Solidarności Polsko-Węgierskiej dla uczczenia 60. rocznicy rewolty w Poznaniu i Budapeszcie z 1956 roku. 19 maja 2016 roku zainaugurowano w Warszawie Rok Kultury Węgierskiej, który potrwa do końca roku 2017. W bogatym programie wspólnie przygotowywanych imprez znajdą się również wydarzenia o tematyce sportowej. Wyróżnia się spośród nich wystawa pt. „Rywale na boisku. Przyjaciele na co dzień. Sportowe pojedynki polsko-węgierskie”, przygotowana przez dwa zaprzyjaźnione Muzea Sportu – z Warszawy i z Budapesztu oraz Instytut Kultury Węgierskiej w Warszawie. Jej osią przewodnią będzie 20 plansz ilustracyjno-tekstowych prezentujących na zasadzie flesza historycznego najważniejsze, najbardziej pamiętne chwile dwustronnej rywalizacji – zawsze jednak w duchu fair play, a czasami wręcz autentycznej, niezadekretowanej odgórnie przyjaźni. Znajdą się tam początki polskiego futbolu na szczeblu reprezentacyjnym – pierwszy mecz międzypaństwowy naszej drużyny, z Węgrami właśnie, w 1921 roku, jak również ten ostatni, wygrany sensacyjnie z bratankami 4:2 dosłownie kilka dni przed wybuchem II wojny światowej. Zobaczymy ojca powojennej polskiej szermierki – trenera Jánosa Keveya, zwanego pieszczotliwie „Jancsi bácsi” („wujek Janci”). Przypomnimy sobie wspaniałe pojedynki polskich i węgierskich szermierzy (m.in. Jenő Kamuti – Witold Woyda), bokserów (László Papp

K

U

G A Z E T A

R

I

– Zbigniew Pietrzykowski), ciężarowców (Imre FÖldi – Henryk Trębicki) czy tenisistów stołowych (Tibor Klampár – Andrzej Grubba). Poznamy wzruszającą, węgierską część życia Stanisława Marusarza i spontaniczną, „nielegalną” minutę ciszy przed meczem Ruch Chorzów – Honvéd Budapeszt w 1958 r. Żywym świadectwem tych wydarzeń będą związane z nimi eksponaty, pochodzące ze zbiorów obydwu muze-

E

N I E C O D Z I E N N A

R

Dokończenie ze str. 1.

ów i prywatnych kolekcjonerów znad Dunaju i znad Wisły. Znajdą się wśród nich m.in. puchary, medale, odznaki, proporczyki, szabla i maska szablowa Rudolfa Karpatiego, buty piłkarskie Ferenca Puskása, bilet na mecz piłkarski Polska-Węgry podczas XI Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku, karykatura polskiej złotej drużyny Kazimierza Górskiego z 1972 roku czy marmurowa rzeźba boksera z meczu pięściarskiego Węgry-Polska w Budapeszcie w 1950 roku. Uroczysty wernisaż odbędzie się 2 września br. o godzinie 18:00 w siedzibie Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie przy ulicy Wybrzeże Gdyńskie 4. Wystawę będzie można oglądać do 23 października 2016 roku, następnie w części planszowej będzie eksponowana w innych miastach Polski. Serdecznie zapraszamy! K

Powrót do nierzeczywistości Piotr Witt

wieku. Dla kobiet młodych zakaz całkowity kąpania się w palcie, później humanitarna tolerancja, zaś od pewnego wieku burkini obowiązkowa. Koniec na plażach siedemdziesięcioletnich dam w bikini, koniec osiemdziesięciolatek w monokini i z tatuażem na ramieniu. Palto i spodnie dla starszych dam bez godności. Ale czy politycy słuchają głosu rozsądku?

D

yskusja na temat islamu we Francji skoncentrowała się na kostiumie kąpielowym w dniu, kiedy straż przybrzeżna we Włoszech wyłowiła z morza prawie 7 tysięcy uchodżców z Syrii i codziennie przybywa do Paryża 70 nowych kandydatów na pobyt stały. Umieszczani są w nowej „Dżungli” w okolicach Porte de Chapelle w 18 dzielnicy. Debata ma podkład domyślny, nigdy niewypowiedziany – nie odreagowane uczucia przerażenia i lęku po masakrze w Nicei. W pierwszych dniach po tragedii odczyniono wszystkie republikańskie uroki: wiązanki kwiatów, przemówienia, listy osobistości do rodzin ofiar, minuta ciszy. W mediach głównego nurtu cisza się przedłużyła i w sprawie Nicei trwa właściwie do dziś. Tylko z najwiekszym trudem udało nam się wyłowić wiadomość podaną przez dziennik angielski, że w tygodniu poprzedzającym zamach szofer-terrorysta przesłał swojej rodzinie w Tunezji 100 000 euro. Wiadomość nigdy nie potwierdzoną ani nigdy nie zdementowana oficjalnie we Francji. Wzmianki o śmierci następnych trzech ofiar – spośród dwustu rannych w szpitalach – zeszły na plan odległy. W każdym razie w pierwszych dniach po masakrze ustalono, że zamachowiec nie miał nic z fanatyka religijnego: jadł wieprzowinę, meczetu nie odwiedzał, popijał alkohol. Na tym tle wiadomość,

Redaktor naczelny

Libero

Projekt i skład

Redakcja

Zespół

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński Magdalena Uchaniuk Maciej Drzazga Antoni Opaliński Łukasz Jankowski Paweł Rakowski

Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji Informacyjnej

Wojciech Sobolewski

Stała współpraca

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl

Korekta

Dystrybucja własna Dołącz!

Wojciech Piotr Kwiatek Magdalena Słoniowska

dystrybucja@mediawnet.pl

że samobójstwo popełnił za pieniądze, brzmi więcej niż prawdopodobnie. Kto płacił? O dalszych losach śledztwa, jeżeli takowe się toczy – głucho. Rząd przejął się sprawą burkini. „Ta debata nie jest niewinna, to jest debata zasadnicza” – skomentował premier Valls na swojej stronie Facebooka 26 sierpnia, w momencie, kiedy coraz trudniej zrozumieć, o co chodzi w Syrii, skąd ludność cywilna ucieka do Europy, zwłaszcza od kiedy do ogólnego zamieszania dołączyli się Turcy. Ekipa prezydenta Obamy czekała wiele dni, zanim zareagowała krytycznie na intensyfikację nalotów lotnictwa tureckiego na terytoria kontrolowane przez PYD, syryjską partię kurdyjską, której milicje korzystają z uzbrojenia i doradztwa amerykańskich sił specjalnych w terenie. Przesłanie przekazane Erdoganowi 29 sierpnia przez Waszyngton sprowadza się do wezwania: „bombardujcie Daesh, ale nie naszych sprzymierzeńców kurdyjskich!”. Oto sztuka wojenna w stanie doskonałym: Kurdowie uzbrojeni przez Amerykanów są bombardowani przez F-16 dostarczone Turkom przez tych samych Amerykanów. Więcej nawet: według danych francuskiego wywiadu wojskowego czołgi M60, pojazdy opancerzone ACV-15, pojazdy Cobra i działa 155-milimetrowe używane przez jednostki tureckie, które weszły do Syrii w ubiegłym tygodniu, są także produkcji amerykańskiej. Obama i Putin za pośrednictwem Johna Kerry’ego i Siergieia Ławrowa radzą stale nad możliwością zawieszenia broni. Francois Hollande trzymany jest poza grą niezależnie od nalotów Rafale i Miraży na pozycje syryjskie i wzmocnienia sił francuskich w regionie we wrześniu przez lotniskowiec „Charles de Gaulle” z 28 samolotami Rafale na pokładzie.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

P

rezydent wypowiedział się za to w innej sprawie, obchodzacej obydwa kraje po obu stronach Atlantyku, a także pozostałych 27 państw Unii Europejskiej. We wtorek 30 sierpnia Holland i jego minister handlu zagranicznego Matthias Fekl zażądali od Komisji Europejskiej zerwania ngocjacji z Amerykanami w sprawie traktatu wolnego handlu TTIP zwanego także Tafta. Prezydent i minister uznali projekt traktatu za niewyważony, przyznający zbyt wielkie korzyści partnerowi amerykańskiemu. Komentatorzy oceniają to wystąpienie bardzo różnie: według jednych chodzi o zepchnięcie na Komisję Europejską traktatu niepopularnego we Francji – kraju rolniczym – i w roku prezydenckim, inni wskazują na zbieżność pewnych decyzji. Tego samego dnia bowiem Komisja zażądała od amerykańskiej firmy Apple zapłaty 13 miliardów euro z tytułu korzyści podatkowych uzyskanych w Irlandii. Czyżby między Europą i Ameryką został wykopany topór wojenny? – pytają komentatorzy. Bruksela i Waszyngton z ich strony pragną kontynuować negocjacje, które nie mogą zostać doprowadzone do końca bez zgody wszystkich państw Unii. Co sądzą inne kraje? Minister rolnictwa (i rzecznik prasowy rządu) Stéphane Le Foll zapyta o to 20 września ministrów rolnictwa dwudziestu państw Unii zaproszonych na spotkanie w zamku Chambord. Od natury, gdzie wszystko jest logiczne i doskonale uporządkowane, wracamy zatem w nasz ludzki świat. Cokolwiek zastaniemy, spojrzymy na to przez pierwsze dni oczami nawykłymi do widoku dębów korkowych i dębów zielonych, buków, cedrów, modrzewi, figowców, drzew lauru, pinii, palm i roślinności śródziemnomorskiej. K

Data wydania

03.09.2016 r.

Nakład globalny

10 260 egz.

ISSN 2300-6641 Numer 27 wrzesień 2016

ind. 298050

warii Zebrzydowskiej i wiele innych przed-


kurier WNET

3

P u n kt · widz e n ia Zaczynamy opowieść o biznesie. Cały teren, na którym jesteśmy, to jest działka około dwóch hektarów i nazywa się Kaszubska Osada Handlowa Lipczyn. Kiedyś, dawno, dawno temu, to miejsce nazywało się właśnie Lipczyn. Mój pradziadek zapisał dziadkowi tę ziemię jako ziemię na Lipczynie. Nie było wtedy jeszcze Nowej Karczmy. Duża część produktów, które mamy w ofercie sklepu, jest firmowana przez nazwę Lipczyn. Są np. lipczyńskie miody, kiełbasy, mięsa; są też domy lipczyńskie. Około 300 produktów, które mają w nazwie „lipczyńskie”. Duża część, powiedzmy 80%, jest produkowana przez moją rodzinę (w czterech gospodarstwach rolnych, które zajmują powierzchnię około 600 ha, właśnie tutaj, na Lipczynie). Miejsce, w którym jesteśmy, to jest sklep spożywczy Chata Polska. Tutaj, na tym dziedzińcu odbywają się imprezy – pokazy kulinarne, ale też imprezy kulturalne, np. występy kaszubskich zespołów ludowych. Tutaj nasi twórcy ludowi, czyli garncarze, rzeźbiarze, malarze robią plenery artystyczne. W tych podcieniach rozstawiają swoje kramy. Garncarz robi np. talerze z kaszubskimi wzorami, panie wyszywają serwety, obrusy pod tymi zadaszeniami, gdzie teraz wy siedzicie. W każdą sobotę, dzisiaj wyjątkowo nie, bo mamy inne imprezy: turniej sołectw w Lubaniu, festyn w Orlu nad jeziorem. W każdą inną sobotę są imprezy z tańcami, zawsze kapela kaszubska. Robimy festiwale piw regionalnych, występują koła gospodyń wiejskich.

300 uli, więc będzie w stanie zaopatrzyć nas w te miody, a my, jako że mamy nad tym kontrolę, sprawdzamy jakość, więc tutaj… ...piszemy „lipczyński”. Tak. Jeden z kuzynów, Grześ, nastawił się na produkcję owoców miękkich, malin, borówek amerykańskich, truskawek. Drugi, Sławek, na okopowe, czyli ziemniaki i kapustę, marchew. Ten sklep musi być pełny. To początek, jest około 300 produktów, ale myślę, że to będzie się rozwijać. Gospodarstwo zostało ukierunkowane. Ten ma lepszą klasę ziemi, a ten np. większe możliwości hodowlane, więc podzieliliśmy, kto ma którą część. Bo jest jeszcze dział mięsny. Właśnie. Dział mięsny jest chyba najbardziej kontrolowany i zaopatrywany przez nas. To są świnie z własnego chowu, potem własna rzeźnia, potem własna

Prowadzimy też dział produktów wędzonych. A moim oczkiem w głowie jest dział Rebok. Wszystkie nazwy są w języku kaszubskim. Rebok, dział rybaka. Jestem też właścicielem około 200 stawów. Duża część ryb sprzedawanych przez nas pochodzi z moich stawów, np. węgorz. I wędzarnia też jest na miejscu? Wędzenie zlecamy. Robi to Kaszub, który całe życie wędzi ryby, kurczaki – tradycyjnie, w beczce, jak to się robiło kiedyś. Sum wędzony. Chyba jako jedyni w Polsce mamy taką rybę. Sum lipczyński, the best. W ogóle w Polsce bardzo mało sklepów decyduje się na sprzedaż ryb. Ludzie się ich boją, bo ryby się szybko psują. Jeśli ktoś się na tym zna, to naprawdę nie ma żadnego problemu. Drugi sklep mamy w Liniewie, to jest taka miejscowość gminna, tylko że wszyscy mówią, że tam jest Chatka Polska, bo tamten sklep ma ze 200 metrów, a ten 900.

sobie zdrowego, smacznego kupić tutaj. I przyjeżdżają. Nie dziwię się. Ale z Warszawy ciężko przyjechać. Z Torunia przyjeżdżają regularnie. Mam liczniki wejść. Dzisiaj będzie około 3980 osób. Rekord mamy 4700 klientów jednego dnia. Jest sześciu braci? Nie, nas jest czterech i dwóch kuzynów. Czyli razem sześciu. Pytam, bo jest sześciu braci, którzy mają największe zakłady kamieniarskie na Kaszubach. Trzy Rzeki się nazywają. To jest Leon Czerwiński. Coś panu pokażę. Leon Czerwiński, Wojtek Czerwiński to są moi serdeczni przyjaciele, Kaszubi, porządni ludzie, pracowici. Tu mamy coś, co się nazywa Belka Leona. Czerwińskiego. Z tej belki sprzedajemy wina z jugosłowiańskich krajów, z Chorwacji, ze Słowenii.

Tak. Jeronimo Martins czy Eurocash jest właścicielem marki Lewiatan. To są sklepy franczyzowe, w których około 65% produktów musi pochodzić z Eurocasha. Oni dlatego nie są żadną konkurencją dla nas, bo zwyczajnie muszą sprzedawać to, co ma hurtownia.

Reiffeisen banki po prostu dawały kredyty. Ja, sprzedając mieszkania, wiem, jak to było: na dowody, nawet ludziom, którzy nie byli w stanie tego spłacać. I teraz zabiera się gospodarstwa, firmy. I to Unia zrobiła Polsce. Ja jestem jedynym człowiekiem w tym powiecie, który nie bierze dopłat do ziemi. Ani ja, ani mój brat; kuzyni tak. Nie chciałem Unii, nie wyciągam po pieniądze Unii ręki i mam święty spokój. Nikt mi nie mówi, kiedy mogę wywieźć obornik, kiedy i co mogę zasiać, ile świń może biegać na 10 m2. Mój brat zajmuje się naszą hodowlą. Gdyby nie moja mieszalnia pasz, on nie mógłby wymieszać kilograma paszy. Musiałby tę paszę kupić z Sano, bo w Polsce nie ma mieszalnika pasz, który ma homogenność, czyli dokładność mieszania 1:10 000. Ten mieszalnik kosztuje, nie wiem, 250 tys. zł. Takie mieszalniki ma za to firma niemiecka. I oni się na to przygotowali…

I to wszystko ma ten Portugalczyk? Dwóch. Drugim jest właściciel Biedronki. Almares jest właścicielem Eurocasha, a ten drugi – Biedronki. Oni się po prostu podzielili: ty się zajmujesz hurtem, ja detalem, ale wszystko razem to jest Jeronimo Martins, czyli jedna firma. Jakie to ma znaczenie dla handlu spożywczego? Po prostu są monopolistą. Dyktują warunki, kupują wszystko, co w Polsce ze „spożywką” jest związane. Najlepiej w Polsce sprzedaje się polskie piwo Żubr. I okazuje się, że kupuje je na dniach Eurocash.

Czy jesteśmy w stanie odbudować naszą siłę? Tak jak Pan, powinno działać państwo. Właśnie, my się bronimy sami. W mikroskali.

Przedsiębiorca niepodległy

Stworzenie własnego, niepodległego obiegu – to powinien być sens koncepcji gospodarczej państwa, prawda? Czy jest jeszcze szansa? Powiem szczerze: jesteśmy już bardzo pogrążeni w tym wszystkim, zagmatwani, związani z Unią. Byłoby bardzo, bardzo ciężko. Anglia chce się wycofać, tylko że nie będzie łatwo.

Z kaszubskim przedsiębiorcą Arkadiuszem Pekiem rozmawia Krzysztof Skowroński.

Krótko mówiąc, rynek, na którym bardzo dużo się dzieje. Zawsze związane z Kaszubami, z tradycją.

Czyli rodzina była tym panem na Lipczynie. Nie, właśnie nie. Pan na Lipczynie mieszkał w Lubieszynie i mój pradziadek od tego człowieka kupił część. Tak jakby czterech Peków kupiło Lipczyn. Od tego czasu jesteśmy właścicielami z ojca na syna. Z przyjemnością bym zobaczył te lipczyńskie produkty. Zapraszam. Właśnie, to jest najważniejsza rzecz. To powstało dlatego, że rolnictwo polskie ostatnio bardzo się uzależniło od propagandy, od polityki. Gdzieś tam, np. na Białorusi, zdechł dzik, to u nas cena żywca spadła na dwa złote. Gdzieś Anglii krowa zapadła na chorobę wściekłych krów, to u nas mleko było po 60 groszy. Teraz mamy gospodarstwa i miejsce, gdzie możemy sprzedać ich produkty, w międzyczasie dużą część przetwarzamy, jesteśmy uniezależnieni od... Znaczy, macie niepodległość. Tak. Dobre słowo. Rynek wewnętrzny, niepodległość i możliwość eksportu, bo każdy, kto wchodzi do sklepu, właściwie jest importerem produktów wytwarzanych przez Pana. Tak, ale nie zajmujemy się sprzedażą hurtową. Sprzedajemy wszystko bezpośrednio klientom, nie chcemy żadnych pośredników, żeby nie dawać szansy oszustom. Pod tym wszystkim, co sprzedajemy, my się podpisujemy. Bez żadnego pośrednictwa. W takim razie jest to najbardziej oryginalny sklep w Polsce. Myślę, że tak. Bardzo dużo ludzi przyjeżdża, którzy właśnie tak twierdzą, że ten sklep jest inny, wyjątkowy, jedyny w Polsce. Pierwsza rzecz, którą się widzi, to że jest bardzo dużo osób zatrudnionych. Po drugie, panie są w kaszubskich strojach. Po trzecie, ktoś zadbał o oryginalny wystrój. Chodźmy do tych produktów. Tu zaraz nasze najnowsze dziecko – miody, 16 rodzajów miodu. Pyłki kwiatowe, kit pszczeli. My to firmujemy, bo znamy człowieka, który ma trzy pasieki właśnie na Kaszubach, rozmieszczone tak, żeby np. były tam, gdzie się sieje rzepak. To człowiek, który ma ponad

Fot. Antoni Opaliński

To miejsce, gdzie teraz możemy podskakiwać, należało do Pana pradziadka i prapradziadka? Te dwa hektary Nowej Karczmy tutaj, na skrzyżowaniu, kupiłem w ostatnich kilku latach. Nasze gospodarstwa to są Lubieszyn i Lubieszynek, dwa–trzy kilometry stąd. To był kiedyś majątek kaszubski, był pan na Lipczynie, który miał 600 hektarów, i moja rodzina te sześćset hektarów z pokolenia na pokolenie dziedziczy. produkcja wędlin, mięs itd. Czy aż tak dobrze nie jest? Prawie. Na miejscu mięsa, które nie wymagają obróbki termicznej, wędzenia. Wszystkie produkty, które są związane z wędzeniem, wykonuje dla nas GS Żukowo, jedna z najstarszych masarni w okolicy. Mięso pochodzi od nas, trafia do zakładów mięsnych w Kościerzynie do uboju, potem jest chłodniami transportowane do Żukowa i z Żukowa do nas. Rzeźnik ma tu swoje stanowisko pracy i dzisiaj od rana, od godziny szóstej rozbierał półtusze. Klienci sobie życzą golonkę, schab i on na bieżąco robi to tutaj. Bardzo ważna rzecz – chleby lipczyńskie, lipczyńskie wyroby piekarnicze. O, to są chleby lipczyńskie. Można dotknąć, jeszcze gorące. Pani Irenka wygniata ręcznie ciasto, tradycyjnie, jak to robiła moja babcia, ciocia, i piecze od razu. Klienci kupują wszystko jeszcze ciepłe. Czy ten chleb jest trwały? Przez tydzień nic się z nim nie dzieje. Nie stwardnieje, nie pleśnieje. Mamy tradycyjny, bez żadnych dodatków, ze słonecznikiem i z dynią. Ja najbardziej lubię z dynią. Te duże mają średnicę około 50-60 centymetrów. Mamy taką specjalną piłę, żeby je pokroić, bo trudno jest ukroić taki duży chleb. Przechodzimy do działu mięsnego. Wszystkie wędliny, mięsa, które mają w nazwie „lipczyńskie”, są produkowane albo z naszych surowców, albo przez nas. Nawet parówki? Parówki akurat nie, one noszą nazwy producentów. Bronisław Lis to jest bardzo fajny zakład koło Sierakowic, przetwórstwo mięsne, bardzo porządne. Mamy też innych producentów, z zaprzyjaźnionego Karcina. Karcin produkuje wędliny z żywca skupowanego u nas. Tutaj, za ścianą, jest skup żywca. Pan Zabrocki, właściciel tej masarni, kupuje u nas żywiec i w Karcinie przerabia na kiełbasy dla mnie, na mięso. Współpracujemy bardzo fajnie, bo on wspiera moich sąsiadów, przyjaciół. Kupuje tutaj, płaci uczciwie za żywe zwierzęta, więc my sprzedajemy jego wyroby między innymi. O, żeberka lipczyńskie, wędzonka lipczyńska. Dzisiaj jest sobota, więc troszeczkę wyprzedane. Oczywiście mamy też Sokołów, Morliny.

A sery? Gdzieś na Kaszubach są bardzo dobre sery. Bardzo dobre są sery skarszewskie. Wspieramy okoliczne mleczarnie. Mamy sporo serów z naszych kaszubskich mleczarni. A konkurenci? Widziałem, że jest na skrzyżowaniu Lewiatan, ale malutki, więc i obojętny. Bo handel, tak na dobrą sprawę, to jest główne miejsce bitwy na świecie. Kto komu co sprzeda. Tak, ale my, wystawiając do tej bitwy produkty nasze, rodzime, kaszubskie... No tak, macie niepodległość. Macie wszystkich w nosie. Po prostu nikt tego nie ma. Nikt nie ma gospodarstw, nikt nie zagwarantuje tej jakości, nikt nie umie tego w taki sposób przetworzyć. Jakie były początki tego biznesu? Zacząłem działalność 26 lat temu. Jestem z wykształcenia wuefistą i pracowałem w szkole. Potem przeszedłem na prywatną inicjatywę i rozpocząłem produkcję pasz. Posiadam dużą wytwórnię pasz, produkującą tradycyjne pasze, zboża przede wszystkim. Dodajemy naturalne białko, soi w ogóle nie używamy. I do tego zwierzęta też bez zmian genetycznych? Produkujemy naturalne pasze, karmimy tym zwierzęta, one nie u nas nie rosną trzy miesiące, a dłużej, ale te zwierzęta mają czyste mięso. Bez stymulatorów wzrostu, bez konserwantów, bez antybiotyków, są hodowane tradycyjnie. Dlatego możemy zagwarantować jakość. Mamy te zwierzęta w cyklu zamkniętym, czyli... Mój szok wzrasta... Hodujemy, powiedzmy, prosiaczki, i one rosną w cyklu zamkniętym. Nie kupujemy zwierząt nie wiadomo skąd. Wszystko jest kontrolowane przez nas. Od urodzenia tego prosiaka, do czasu, aż on tutaj zalegnie w ladzie. A jest jakaś możliwość ekspansji w kierunku centralnej Polski? Nie. Nie chcemy. Mamy kilkanaście propozycji, np. z Trójmiasta, żeby wynająć, żeby robić. Nie. My jedziemy do Gdańska kupić sobie markowe ciuchy, więc oni mogą przyjechać coś

On je sprowadza? Tak. Leon jest jakby orędownikiem… Czesi mają śliwowicę, Jugosłowianie rakiję. A my w Polsce mamy sznaps lipczyński, alkohol produkowany przez nas, którego nie możemy ani zapakować, ani sprzedać, możemy ewentualnie tym sznapsem poczęstować. Bardzo często częstuję nim klientów. A Leon się zawziął, że doprowadzi do tego, że to będzie w Polsce zalegalizowane. On też to lubi i też na własne potrzeby produkuje. W Słowenii czy na Słowacji można, jakoś państwo się zgodziło na to. U nich można produkować, a u nas jest wszystko w rękach państwa, wszystkie alkohole, nie można prywatnie wyprodukować sznapsu. Gdzieś tam mówi

Nie interesuję się polityką. Ale jak mi każą zapłacić za 7 m3 śmieci, które ważą 700 kg, 3750 zł, to mnie obchodzi i z tym walczę. I będę walczył. się bimber, różnie się to nazywa, u nas mówi się sznaps lipczyński. Lipczyński, bo też produkowany przez nas. Ale tym sznapsem tylko klientów częstujemy. Częstujemy tabaką, która też, mówią, jest szkodliwa. O, właśnie, Leon chodzi do kościoła do Przodkowa. W Przodkowie, zanim się rozpocznie msza święta, ksiądz puszcza w obieg tabakę. Wszyscy zażywają, kichają, dopiero potem zaczyna się msza. Wróćmy do kwestii konkurencji i bitwy o handel. Portugalska firma Jeronimo Martins chyba w ’93 roku kupiła markę Eurocash od Polaka z Poznania. Eurocash zajmował się hurtem i do dzisiaj się tym zajmuje. Eurocash w międzyczasie kupił markę Groszek, Lewiatan, Sieć 34, ABC i Biedronkę. To dwóch Portugalczyków, którzy w tym momencie mają w swoich rękach 60% handlu detalicznego w Polsce. Oni są właścicielami Lewiatana?

Czy coś z tym można zrobić? Biedronka reklamuje się, że ma niskie ceny. Skąd się te niskie ceny biorą? Biedronka, zamawiając coś u polskiego producenta, nie zamawia tira, tylko 3 miesiące, 8 miesięcy produkcji całego zakładu, a posiadając 3000 sklepów Biedronek i wszystkie hurtownie Eurocasha, są w stanie kupić nawet 100% produkcji jakiegoś zakładu. No i świetnie, zakład się rozbudowuje, bierze kredyt na maszyny, bo Biedronka kupi wszystko. I wtedy Biedronka przychodzi z czymś takim: „Przestaniemy od ciebie kupować, ktoś inny robi taniej. Chyba że sprzedasz nam nie za 4 zł, tylko za 3”. I człowiek się zgadza. Bo jeśli ma jednego potężnego odbiorcę, który kupuje 60-80% produkcji, nie ma szans, jeśli Biedronka się wycofa, nigdzie tej nadprodukcji sprzedać. To już jest monopol. A zna Pan producentów, których… …których postawił pod ścianą? Oczywiście. I to firmy rodzinne, naprawdę z pokolenia na pokolenie, które Biedronka po prostu zjadła. Zbankrutowały. Oczywiście. Ale człowiek mówi: „za 3 zł nie”. I za dwa tygodnie sam dzwoni do Biedronki: „może weźcie jednak za te 3 zł, mam pełne magazyny, muszę zapłacić ludziom, zapłacić za prąd…”. A Biedronka na to: „teraz za 3 zł nie, teraz kupimy to za 2 zł”. Tak samo robi Castorama, tak samo robi Praktiker, tak samo robią firmy, które niby działają w Polsce, ale to są firmy niemieckie, francuskie. Czy państwo może zaingerować? Państwa, które mają te sieci w Polsce, należą do Unii. Nasze państwo nic nie może zrobić, bo jest Unia. Chcieliśmy do wspólnoty – mamy wspólnotę. Nie można posegregować, że z tymi chcemy handlować, a z tymi nie chcemy. Większość chciała Unii, to ją mamy. Ja byłem przeciwny i jestem do dzisiaj. Raz w życiu byłem na wyborach, właśnie żeby zagłosować przeciwko Unii. Dlaczego? Dlatego, że wiedziałem, do czego Unia potrzebuje Polski. 40 milionów ludzi, którym najprościej nazarzucać kredytów na szyję, stryczków wręcz, na 30 lat, 40 lat. Nie, żeby nam sprzedawać, bo to jest nic. Deutsche banki, Nordea banki,

Ale przynajmniej mamy przykład. Przykład to ja mam tu u nas, związania się, tak jak Polska z Unią, na przykładzie śmieci. Gmina Nowa Karczma założyła z kilkoma gminami spółkę Wieżyca, która ma się zajmować wywożeniem odpadów. Spółka Wieżyca podpisała umowę z firmą Sita, ale nikt mnie o zdanie nie pytał. Takie rzeczy podpisuje nasz zarząd gminy, wójt. No i jesteśmy na łasce firmy Sita. I teraz przykład: rok temu, otwierając sklep spożywczy, wynająłem z firmy Sita kontener na śmieci, za który płaciłem 690 zł za jedno wywiezienie miesięcznie. W lutym firma Sita podniosła stawkę do 1390 zł. Kilka dni temu dostałem nowy cennik: za to samo 3750 zł netto. Wolę więc wywozić te śmieci sam. Dzwonię do Starego Lasu, na wysypisko śmieci, do Szadółek, do Gdańska, do Łężyc, do Gdyni, że chcę podpisać umowę na wywożenie śmieci. Okazuje się, że nie ma takiej możliwości, bo należę do spółki Wieżyca, i tylko i wyłącznie spółka Wieżyca i firma Sita może odbierać śmieci z naszego terenu. Monopol. Monopol. W taki sam sposób Polska jest w Unii. I będzie Pan płacił te tysiące? Nie mam wyjścia, zostałem zmuszony. To są takie już mafijne, powiedziałbym, zagrywki. Tak samo Polska siedzi w tym wszystkim. Od tego, co Unia Polsce narzuci, nie ma odwrotu. Czyli co? Wicepremier Morawiecki może się starać… Nie oglądam telewizji, nawet nie wiem, kto to jest Morawiecki, pierwszy raz słyszę to nazwisko. Nie interesuję się polityką. Ale jak mi każą zapłacić za 7 m3 śmieci, które ważą 700 kg, 3750 zł, to mnie obchodzi i z tym walczę. I będę walczył, ja się tak nie poddam. My nasze śmieci segregujemy: papier, folia – wszystko segregujemy, jeszcze mi za to płacą. A tego, co klienci, którzy przyjdą tu zjeść i wrzucą do tego worka, nikt już nie przebiera. Nie nakażę pracownikowi, żeby przebierał czyjeś śmieci. I za te śmieci ja mam zapłacić 15 tys. na miesiąc, bo klienci zapełniają jeden śmietnik tygodniowo. Oni mi nie płacą dodatkowo za to, że na przykład napój kosztuje złotówkę, oni go wypiją tutaj na miejscu i butelkę wyrzucą. To nie jest restauracja. Czyli ja dodatkowo nic nie kasuję, a ma mnie to kosztować 15 tys. zł. Z tym będę walczył. I to głośno mówię. W każdą sobotę biorę mikrofon i kilka godzin przemawiam. K


kurier WNET

4

w rynku audytorskim w Polsce. Wielkie korporacje są praktycznie poza kontrolą – bo nie trzeba chyba dodawać, że w tych latach firmy te przeszły u kolegów kontrole wzorowo (dziwne tylko, że opinii tych nie podzielała KNF, która formułowała w tym czasie zarzuty do przeprowadzanego przez nie audytu w bankach).

przyzwolenia, albo i wręcz polecenia zwierzchników) sporządzili założenia do projektu ustawy o biegłych rewidentach zmieniające dotychczasowe przepisy dopiero w sierpniu 2015 r. (dyrektywa weszła w życie w czerwcu 2014 r., czyli ponad rok wcześniej!), a projekt zmiany ustawy ujrzał świat-

W założeniach do ustawy z sierpnia i listopada 2015 r. projektodawca wyraźnie widział potrzebę wprowadzenia wymogu, by członkowie KKN w trakcie trwania swojej kadencji nie mogli być powiązani z firmami audytorskimi. Tak było jeszcze w projekcie z kwietnia 2016 r., ale już w projekcie z lipca br.

Co to znaczy? Że pomimo intencji projektodawców unijnych i wbrew zdrowemu rozsądkowi i oczywistemu dla każdego trzeźwo myślącego człowieka naruszaniu warunków dobrze pojętej niezależności i etyki, nasze państwo pozwala trwać patologii. Ciśnie się na usta pytanie: a jaki to ważny po-

O tym, że państwo polskie działało tylko teoretycznie, wiemy już od dawna. Tę prawdę ogłosili nam sami rządzący poprzedniej ekipy. Natomiast jak bardzo teoretycznie i na ilu polach, tego chyba nie wie nikt. Spustoszenia dokonane w ciągu ostatnich lat są tak ogromne i trudno odwracalne, że jeszcze nasze dzieci i wnuki będą borykały się z konsekwencjami niefrasobliwych rządów ekipy spod znaku ośmiorniczek.

Korporacja biegłych rewidentów zwiera szeregi

Fot. wojciech sobolewski

O

statnio opinię publiczną bulwersuje sposób przeprowadzania reprywatyzacji nieruchomości w Warszawie. Nawet salony i sam pan Petru osobiście wyrażają oburzenie i niedowierzanie. A mnie to jakoś nie szokuje, bo jeśli przypatrzymy się bez emocji temu, co od ponad 20 lat dzieje się w naszym kraju, ze szczególnym uwzględnieniem rządów ostatniej koalicji, to widać jak na dłoni, jak bardzo urosło nam państwo urzędnicze i rządy biurokracji, która czuje się bezkarna. Pod tym względem na pewno jesteśmy zgodni z normami unijnymi. Ale nie pod każdym… Chcę tutaj poruszyć temat mało znany, nie goszczący w mediach i praktycznie pozostający poza sferą zainteresowania opinii publicznej, a myślę, że i rządzących, ale bardzo istotny. Dotyczy wdrożenia w życie regulacji zawodu biegłego rewidenta i, ogólnie mówiąc, rynku audytorskiego w Polsce. Biegli rewidenci, skupieni w swojej korporacji, żyją sobie niejako na uboczu życia społecznego w kraju. Nikt się nimi specjalnie nie interesuje, nikt się im nie przygląda, nikt ich nie kontroluje. No, w końcu to oni są od kontrolowania, choć stara prawda mówi, że kontrolujący bez kontroli nad sobą łatwo ulega deprawacji. Trzeba pamiętać, że nie jest to jakaś tam sobie korporacja zawodowa jak wiele innych, ani nawet tylko jedna z korporacji zrzeszających zawód zaufania publicznego, ale wyjątkowa – bo jedyna, która działa pod nadzorem publicznym! Cóż to znaczy? Ano ni mniej, ni więcej, tylko tyle, że jest to zawód bardzo istotny dla gospodarki państwa. I państwo powinno mieć szczególną pieczę nad jego wykonywaniem. Długo by można pisać, na czym polega rola rewidenta i jakie ma on znaczenie dla bezpieczeństwa obrotu gospodarczego (a ma niebagatelne!), ale nie w tym rzecz. Chodzi tu o nadzór. Otóż w skrócie: zawód ten jest kontrolowany, tzn. najpierw rewidenci wchodzą do przedsiębiorstw i sprawdzają prawidłowość sporządzanych sprawozdań finansowych, a potem do ich firm wchodzą kontrolerzy i sprawdzają, czy dobrze wykonali swoją robotę. Czy pracowali zgodnie z normami, czy zachowali odpowiednią jakość i czy – w końcu – byli niezależni od sprawdzanej firmy i przestrzegali zasad etyki. Bo to biegli poświadczają dla rynku gospodarczego dane zawarte w sprawozdaniach, a więc muszą być absolutnie wiarygodni. Do 2009 r. taką samokontrolę wykonywała korporacja zawodowa, ale to się zmieniło. Po licznych światowych aferach i oszustwach z udziałem także biegłych rewidentów świat, w tym Unia Europejska, powiedzieli „dość!”. I wprowadzili nad tym zawodem nadzór publiczny. A więc powołano odpowiedni organ, którym w Polsce jest Komisja Nadzoru Audytowego działająca „pod skrzydłami” Ministra Finansów. Miała ona nad zawodem „zapanować”, skontrolować z zewnątrz. Tyle, że w naszych warunkach wyszło jakoś nie tak… Jak to zwykle bywa z unijnymi dyrektywami, dają one krajom członkowskim wiele możliwości swobodnego kształtowania wymaganych przez nie rozwiązań. Można korzystać z różnych furtek, aby konkretny zapis wprowadzić w sposób najbardziej dogodny. Tak było i tym razem, bo dyrektywa zezwalała, by kontrolę biegłych rewidentów zlecić korporacji zawodowej, którą z kolei kontrolowałby organ nadzoru publicznego. I wszystko byłoby w porządku, bo niewątpliwie samorząd biegłych miał tu bogate doświadczenie (jako jedyny zresztą), odpowiednie zasoby, niezbędną wiedzę i zdolności organizacyjne, gdyby nie polska specyfika: „co nie jest prawem zabronione…”. Tak więc w komisji odpowiadającej z ramienia samorządu za kontrolę zasiedli biegli rewidenci czynnie wykonujący zawód, czyli koledzy sprawdzali kolegów-konkurentów oraz… swoje własne firmy! No bo dyrektywa dopuszczała taką możliwość, choć wyraźnie z etyką miało to mało wspólnego. Oczywiście korporacja zawodowa głosiła wszem i wobec, że poszczególni członkowie komisji wyłączają się z rozpatrywania kontroli w firmach, z którymi są powiązani, ale tajemnicą poliszynela w środowisku jest, że tak do końca ten system szczelny nie jest (bo i nie może być, gdy mamy do czynienia z 5 członkami komisji najczęściej pozostającymi od lat w bliskich kontaktach towarzyskich). Szczyt kuriozum osiągnięto w latach 2011–2015, gdy 3 na 5 członków tej komisji wywodziło się z tzw. Wielkiej Czwórki, czyli największych firm audytorskich w całości z kapitałem zagranicznym, które posiadają ok. 80% udziałów

I · n ·t· e · r·w· e · n · c · j · e

Spółdzielcza Agencja Informacyjna

Co na to organ nadzoru? Nic! Bo w nim także zasiadali czynni zawodowo biegli rewidenci – pracownicy Wielkiej Czwórki, których, nie bacząc na interes społeczny pozostałej rzeszy polskich biegłych rewidentów, korporacja zawodowa rekomendowała. Mało tego! Ponieważ nie było to zabronione wprost, rekomendowano członków Rady, czyli organu zarządzającego korporacją! A więc nie tylko te same osoby kontrolowały to, co robą ich firmy, ale także kontrolowały same siebie jako działających w samorządzie – sprawdzały, czy dobrze wykonują zlecone im zadania publicznoprawne! Na usta ciśnie się pytanie o etykę i niezależność – sztandarowe przymioty tego zawodu. Cóż, one najwyraźniej są dla maluczkich. Ale nadzorujący korporację urzędnicy ministerialni nie widzieli w tej sytuacji

Nie tylko te same osoby kontrolowały to, co robą ich firmy, ale także kontrolowały same siebie jako działających w samorządzie – sprawdzały, czy dobrze wykonują zlecone im zadania publicznoprawne! bynajmniej nic zdrożnego. Może dlatego, że od lat również są powiązani w różny sposób z osobami z tego środowiska? Że coś jest z tym zawodem dalej nie tak (oczywiście nie tylko w Polsce, bo proceder kwitł także w innych krajach, choć nikt chyba nie był na tyle bezczelny, by umiejscowić się jednocześnie we władzach samorządu i organie go nadzorującym), zorientowała się UE i wydała kolejną dyrektywę, zaostrzając nadzór nad biegłymi rewidentami. A w niej znalazł się m.in. zapis, że niezależność publicznych organów nadzoru od zawodu biegłego rewidenta jest jednym z podstawowych warunków dla rzetelności, efektywności i sprawnego funkcjonowania publicznego nadzoru nad biegłymi rewidentami i firmami audytorskimi. I że te publiczne organy nadzoru powinny być zarządzane przez osoby nie wykonujące zawodu, a państwa członkowskie powinny ustanowić niezależne i przejrzyste procedury wyboru takich osób. Państwo polskie miało czas na wdrożenie tych zapisów (jak i całej dyrektywy) do 17.06.2016 r. Ale po co się spieszyć? Ministerialni urzędnicy poprzedniej ekipy (zapewne nie bez

ło dzienne dopiero w kwietniu 2016 r., czyli w momencie, kiedy powinien był co najmniej wychodzić z Sejmu i trafić na biurko Prezydenta. I co dalej? Urzędnicze młyny mielą do tej pory i choć termin na wdrożenie zapisów unijnych bezpowrotnie upłynął w czerwcu, ustawy jak nie było, tak nie ma. Dodatkowy cień na całą sprawę rzuca fakt, że wraz z dyrektywą Unia przyjęła rozporządzenie w sprawie rynku audytorskiego, które zaczęło obowiązywać Polskę z dniem 17.06.2016 r. Mamy więc niejako dwa porządki prawne jednocześnie, bo nie trzeba dodawać, że wprowadzone przez rozporządzenie zapisy (dotyczące m.in. kontroli firm audytorskich) stoją w sprzeczności z zapisami aktualnie obowiązującej ustawy o biegłych rewidentach. Ot, taki urzędniczy bałagan. Teraz biegły rewident ma sobie sam porównać oba dokumenty i wyciągnąć wnioski, co jest, a co nie jest nadal obowiązującym prawem. A jak się nie połapie, to jego problem.

B

ez względu na to, czy Polska zdążyła, czy też nie z wprowadzeniem nowych przepisów – od czerwca br. obowiązuje zasada, że w organie kontroli publicznej nie mogą zasiadać biegli rewidenci czynnie wykonujący zawód. I trzeba przyznać, że mimo braku odwołania do polskich przepisów Komisja Nadzoru Audytowego, której przewodniczy sekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, pan Wiesław Janczyk, natychmiast dostosowała się do tych wymogów. Ze składu nareszcie zniknęli wszyscy czynnie działający biegli rewidenci. Należałoby się spodziewać, że to samo stanie się w korporacji zawodowej, która przecież w tym systemie uczestniczy i najbardziej powinna być zainteresowana, by dbać o nieskazitelny, etyczny wizerunek biegłego rewidenta. Ale nic podobnego nie nastąpiło. Panowie i panie z Krajowej Komisji Nadzoru, która w ramach samorządu decyduje o tym, kogo i jak kontrolować, a potem zatwierdza raporty z kontroli, nie widzą dalej sprzeczności w tym, że jednocześnie pracują w swoich firmach audytorskich i sprawują kontrolę na kolegami z konkurencji i samymi sobą. A co im tam jakieś unijne zapiski! Nikt przecież wprost nie napisał, że to oni w KKN mają być etyczni, więc można udawać, że nas to nie dotyczy, że wszystko gra. Przecież wprowadzili sobie jakieś wewnętrzne procedury, które im potwierdzają, że są niezależni. W końcu to oni są profesjonalistami od procedur i potrafią je tworzyć. To nic, że reszta środowiska patrzy na to lekko osłupiała. Kto by się nimi przejmował! A co na to nadzór publiczny? O, i to jest prawdziwa zagadka! Milczy! A w projekcie ustawy zadziały się cuda!

nie ma na ten temat mowy. Ograniczono się do praktycznie obowiązującego już obecnie i niespełniającego swojego zadania wymogu, by członek tego organu „podlegał wyłączeniu z rozpatrywania spraw dotyczących kontroli firmy audytorskiej, w której był partnerem, pracownikiem, członkiem zarządu itd.”. R e k l a m a

wód stał za tym, że wycofano się z projektowanych od początku zapisów? Co jest tak ważne, że usprawiedliwia takie działania? I kto ma w tym interes? Poza obecnymi członkami KKN i wspierającymi ich działaczami samorządu chyba nikt. Nikt zdrowo myślący nie potraktuje przecież serio argumentów korporacji protestującej przeciwko zapewnieniu

niezależności przeprowadzanych przez siebie kontroli, która twierdzi, że zaostrzone wymagania wobec członków KKN będą źródłem dodatkowych kosztów dla organizacji biegłych rewidentów, ograniczą możliwość wyboru doświadczonych praktyków do tego organu. A już dziś funkcjonowanie KKN pochłania znaczące fundusze własne. Wprowadzenie zakazu wykonywania zawodu będzie wymagało wypłaty odszkodowania z tytułu zakazu wykonywania zawodu w okresie kadencji (cytat ze strony samorządu). I to piszą władze samorządu, który zrzesza ponad 7 tys. członków, w tym prawie połowę nie wykonujących czynnie zawodu! Dlaczego nie dać im szansy, by i oni mogli uczestniczyć w życiu korporacji i przejęli odpowiedzialność za jakość wykonywanych przez kolegów usług w sposób niezależny, transparentny, rzetelny i efektywny, czyli zgodnie z unijnymi założeniami? Chyba że korporacja uznaje, a w ślad za nią projektodawcy nowych zapisów, że ta część środowiska, która nie wykonuje czynnie zawodu, nie jest profesjonalna, ale byłby to bardzo odosobniony pogląd i ewenement na skalę światową. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że członkowie KKN funkcje swoje wykonują społecznie tylko w teorii (choć na co dzień zarobkują w swoich firmach audytorskich), a samorząd dysponuje ogromnymi środkami, które powinny być przeznaczane na wykonywanie nadzoru, a których wydatkowanie nie podlega żadnej zewnętrznej kontroli. Nikt nie sprawdza przecież, czy rzeczywiście poszły na cel zgodny z przeznaczeniem – finanse kontrolują koledzy z komisji rewizyjnej. Wiadomo – „kruk krukowi…..”, a nadzór publiczny ogranicza się do rachunkowego sprawdzenia bilansu. Ze sprawozdania finansowego wynika, że korporacja dysponuje milionami pochodzącymi z publicznych pieniędzy wpłacanych zgodnie z ustawą przez firmy audytorskie na sprawowanie nadzoru. Jest więc o co powalczyć. I na koniec warto zastanowić się, kto przygotował ten projekt? Kto podjął decyzję o zmianie zapisu? I czy obecne kierownictwo Ministerstwa Finansów na pewno wie, co robią odziedziczeni przez nich po poprzednim rządzie urzędnicy i czyje interesy reprezentują? K


kurier WNET

5

K si ą ż ę · K ościoła Boga. Tęsknotę za Lwowem łagodzili w części koledzy, wykładowcy oraz odwiedzający ich Metropolita Lwowski, ks. abp. Eugeniusz Baziak, który również był wygnańcem. 25 czerwca 1950 r. w bazylice kalwaryjskiej Marian Jaworski z jego rąk otrzymał święcenia kapłańskie. Dalszym etapem życiowej drogi Księdza Mariana Jaworskiego była pełna oddania służba Bogu i ludziom. Parafia pw. św. Andrzeja Boboli w Baszni Dolnej to pierwszy przystanek jego duszpasterskiej misji. Biorąc pod uwagę dalsze losy ks. Mariana, łatwo rozpoznać Boże plany w skierowaniu go do diecezji lubaczowskiej, zwanej również „lwowsko-lubaczowską”. Ta niewielka część b. archidiecezji lwowskiej znalazła się, chyba dość przypadkowo, w strukturach administracyjnych Kościoła w Polsce. Ksiądz Marian Jaworski już w pierwszych dniach swojej pracy duszpasterskiej musiał mierzyć się z trudnościami stawianymi instytucjom i organizacjom kościelnym. Były to jeszcze lata niespokojne, szczególnie

duchowym opiekunem był ks. dr Karol Wojtyła. Organizowane wówczas „rodzinne” wycieczki w góry, nazywane „duszpasterstwem turystycznym”, miały na celu nie tylko regenerację sił fizycznych z dala od zasięgu działania UBezpieczycieli, ale i duchową formację młodzieży, o którą toczyła się walka i która była szczególnie narażona na aktywność ateistyczno-marksistowskiej propagandy.

K

siądz Marian po doktorskiej nominacji z filozofii w 1952 r. został przez metropolitę krakowskiego, abpa Eugeniusza Baziaka, ponownie skierowany do pracy duszpasterskiej w charakterze wikariusza, do parafii św. Magdaleny w Poroninie. Praca w rejonie kultu „wiecznie żywego Lenina” była kolejnym wyzwaniem dla młodego kapłana. W trosce o dobre wypełnienie powierzonej misji powierzył się Matce Kalwaryjskiej. Lata 1952–1953 to czas najintensywniejszych prześladowań Kościoła katolickiego w Polsce. Represje doprowadzały do więzienia nawet hierarchów

przy ul. Franciszkańskiej. Rok 1967 dla ks. prof. Mariana Jaworskiego był szczególne trudny, bo wypełniony cierpieniem z powodu dotknięcia trwałą, częściową niesprawnością. Na prośbę ks. abpa Karola Wojtyły w jego zastępstwie jechał koleją do Olsztyna. W rejonie Działdowa miała miejsce katastrofa, w której ks. Jaworski został ciężko ranny, w wyniku czego amputowano mu prawą dłoń. Można powiedzieć, że przyjął on na siebie skutki wypadku zamiast ks. Wojtyły, który musiał w tym czasie niespodziewanie wyjechać do Rzymu w związku z nominacją kardynalską. Ta częściowa niesprawność ruchowa nie przeszkodziła ks. prof. Marianowi Jaworskiemu w posłudze duszpasterskiej, kontynuowaniu działalności naukowej i dydaktycznej oraz pełnieniu odpowiedzialnych funkcji na uczelniach katolickich i w Kościele (1967 – tytuł prof. nadzwyczajnego, 1976 – prof. zwyczajnego). W 1981 r. powierzono mu funkcję I rektora Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie.

fot. grzegorz jaworski

J

ubileusz Jego Eminencji stanowi dogodną okazję opisania w skrócie jego drogi, dokonań, przeżytych cierpień oraz przekazanego innym dobra. Zadanie jest tym trudniejsze, że podejmuje się go osoba z zewnątrz, jedynie przez kilkanaście lat okresowo współdziałająca w odtwarzaniu struktur Metropolii Lwowskiej na Ukrainie. Ta wyjątkowa dla mnie możliwość bycia pomocnym, zrządzona również opatrznościowo, pozwalała na głębsze wniknięcie w obszar warunków i ogromu zadań stojących przed działającymi tam kapłanami. Ksiądz bp Marian Jaworski został skierowany 1991 r. na teren Niezależnej Ukrainy przez Jana Pawła II, z zadaniem odtworzenia historycznej struktury Metropolii Lwowskiej. Zastał tam zgliszcza budownictwa sakralnego obrządku łacińskiego – efekt ponad półwiecznej dominacji sowieckiego barbarzyństwa. Został posłany, by z garstką bohaterskich kapłanów podjąć tam trud przywracania ludziom wiary w Boga i nadziei na lepsze jutro. Spotkała go odmowa uroczystego ingresu do metropolitalnej świątyni. Powrócił w swoje strony, był właścicielem, a nie przyjęto go w domu. Spodziewał się wielu współpracowników, a zastał zaledwie kilku kapłanów. Jednak wierny powołaniu nie zniechęcił się. Marian Jaworski w czerwcu 1939 r., po ukończeniu 6 klas szkoły powszechnej i zdaniu egzaminu wstępnego został przyjęty do Lwowskiego Gimnazjum Arcybiskupiego. Niestety rozpoczęła się II wojna światowa. Wiedzę pogłębiał na tajnych kompletach. Był świadkiem barbarzyństwa obu okupantów. Jedyną przystanią i oazą było dla niego zacisze domowe, w którym sumiennie przestrzegano wartości chrześcijańskich. Bliskie kontakty z Kościołem, szczególnie po otrzymaniu w 1942 r. sakramentu bierzmowania z rąk ks. abpa Bolesława Twardowskiego i dzięki gorliwej służbie do Mszy Św. w kościele Sióstr Franciszkanek od Wieczystej Adoracji Najświętszego Sakramentu, a później w kościele pw. św. Antoniego, ugruntowały w nim myśl poświęcenia się służbie Bogu i ludziom. W 1944 r. zasadnicze zmiany na froncie wschodnim, zapowiedź zbliżającego się końca wojny, nieuregulowany jeszcze formalnie status powojennych stref wpływów, jak również lokalne reaktywowanie niektórych dziedzin życia społecznego i rysująca się rychła normalizacja, a nawet nadzieja powrotu do stanu przedwojennego – zapowiadały powrót do dokonanego wyboru. Inne jednak były plany zwycięzcy. Marian Jaworski, jak wielu innych w podobnym wieku, został wezwany do Wojskowej Komisji Uzupełnień i otrzymał przydział do wojska. Wówczas nastąpiła wyraźna interwencja Opatrzności Bożej, która wobec tego już prawie żołnierza Armii Czerwonej miała zgoła inne plany. Przedłożone przez siostry józefitki w sierpniu 1944 r. poświadczenie niezbędności Mariana Jaworskiego w pełnieniu funkcji „służytiela kultu” przy ich kościele zakonnym poskutkowało uznaniem go za „niezdolnego” i przekwalifikowaniem do rezerwy. Dzięki temu, realizując swój plan, miesiąc po złożeniu matury w czerwcu 1945 r. został przyjęty do Seminarium Duchownego we Lwowie. Krótko trwała radość chłonięcia prawd wiary w gronie podobnie myślących młodzieńców, gdyż zaledwie po kilku miesiącach okupant uruchomił machinę totalnego ucisku, by wprowadzić swój komunistyczny ład. Kościół obrządku łacińskiego wraz z jego zapleczem w pierwszej kolejności skazano na unicestwienie, a tym samym została przesądzona likwidacja Seminarium Duchownego. W październiku 1945 r. część dobytku materialnego wraz ze stanem osobowym została załadowana w bydlęce wagony i deportowana na „Zachód”, tj. do formowanej w nowych granicach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Lwowski wygnaniec szczęśliwie trafił do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie spędził pięć lat. Początkowe trudy rekompensowała zakonna gościnność i odczuwalna opieka Matki Bożej Kalwaryjskiej. Powierzył swój los Tej, do której tłumnie garnęli się pątnicy, i znalazł pocieszenie i siły do dalszego działania. Poznał losy ludzi biednych, bezdomnych, moc modlitwy oraz liczne nawrócenia. W zasięgu wzroku miał dzieła Stwórcy – potężne górskie masywy, a obok siebie wspaniałych ludzi, którzy w swej prostocie i postępowaniu wydawali się być blisko

Na jubileusz 90-lecia Jego Eminencji Księdza Kardynała Mariana Jaworskiego

W zaciszu ulicy Kanoniczej Zenon Błądek na przygranicznych obszarach, gdzie utrzymywał się stan tymczasowości i zagrożenia. Parafia w Baszni Dolnej działała zaledwie od 12 lat. Na wyraźne skutki przewalającego się kilka razy frontu nakładała się bieda utrwalana brakiem jakiejkolwiek infrastruktury komunalnej. Żadnej drogi bitej, wszędzie błoto i bezdroża, a jedynym łącznikiem ze światem była stacja kolejowa oddalona ok. 2 km od kościoła. Mimo że nie zawsze można (było) kupić świece, a miejscowe parafianki nalewały do szklanek roztopione masło lub smalec, i tak był oświetlany kościół, młody wikary podjął z zapałem i poświęceniem swoją duszpasterską posługę. Poznał ciężkie życie parafian, warunki wzrastania dzieci i młodzieży, rosnące zagrożenia komunistycznych miraży. Do dziś z rozrzewnieniem wspomina pierwsze lata swojego kapłaństwa, dziękując Opatrzności za trudy swojego duszpasterskiego startu.

K

siądz Marian Jaworski, na wyraźną sugestię ks. abpa Eugeniusza Baziaka, podjął studia doktoranckie na Wydziale Teologicznym UJ. Zamieszkał przy parafii św. Floriana w Krakowie. Tak zaczął się kolejny rozdział w jego życiu, który otworzył 54-letnią, o niezwykłej doniosłości znajomość: serdeczną przyjaźń i okres twórczego współdziałania z ks. dr. Karolem Wojtyłą. W tym okresie, poza intensywnym zgłębianiem wiedzy z zakresu filozofii, ks. Marian włączył się w nurt społecznego życia dobranej grupy młodzieży akademickiej zwanej „rodziną”, działającej przy „św. Florianie”, której

Kościoła. Ks. dr Marian Jaworski w tym trudnym okresie kontynuował studia specjalistyczne, pierwotnie planowane we Francji. Wobec uniemożliwienia mu wyjazdu za granicę, podjął studia na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej KUL. W latach 1956–1960 pełnił zaszczytną funkcję kapelana i osobistego sekretarza ks. bpa Eugeniusza Baziaka. Był to okres wszechstronnego zapoznawania się z działaniem w skali archidiecezji, jak również z problemami żyjących w niej ludzi, osadzonych głęboko w ludowej tradycji. Możliwość działania u boku kapłana o wielkim sercu, olbrzymim doświadczeniu i głębokiej wierze była dla ks. Mariana nie tylko wyróżnieniem, ale przede wszystkim wspaniałą szkołą. Dorobek naukowy i doświadczenia duszpasterstwa parafialnego pozwoliły mu na podjęcie pracy dydaktyczno-wychowawczej na katolickich uczelniach, nie zaniedbywał też działań na polu naukowym i publicystycznym w kraju i za granicą. Praca naukowa i dydaktyczna zbliżyła jeszcze bardziej ks. prof. Karola Wojtyłę i ks. prof. Mariana Jaworskiego, działających w archidiecezji krakowskiej. Ich współpraca zacieśniła się w okresie walki o przywrócenie należnego statusu uczelniom katolickim w Polsce. Wieloletnie zabiegi Episkopatu Polski i Komisji ds. Nauki w uczelniach katolickich, w które obaj kapłani byli mocno zaangażowani, przyniosły oczekiwane dobre skutki dla Kościoła w Polsce. Temu wspólnemu na wielu płaszczyznach działaniu pomagało sąsiedztwo zamieszkania przy ul. Kanoniczej, a po nominacji ks. bpa Karola Wojtyły na metropolitę krakowskiego,

Rok 1984 to początek nowego odcinka jego życiowej drogi. 24 maja 1984 r. Ojciec Święty Jan Paweł II mianował go biskupem tytularnym Lambesi i administratorem apostolskim w Lubaczowie. Z woli Bożej Opatrzności wrócił do znanej mu już diecezji lwowsko-lubaczowskiej, by kontynuować misję rozpoczętą 34 lata wcześniej.

Znów w krajobrazie miast i wsi powoli pojawiały się wieże i sygnaturki na odbudowywanych i budowanych kościołach oraz kaplicach, obok wpisanych już w panoramy miast i wsi akcentów cerkwi prawosławnych. Decyzja papieża, by skierować swojego przyjaciela na tę wschodnią placówkę, nie była przypadkowa, ale stanowiła realizację planu zarysowanego w latach 60. i 70. w krakowskim zaciszu ul. Kanoniczej i Franciszkańskiej. Powiew wolności, wyraźnie odczuwalny w Polsce, zaczął przenikać poza graniczne kordony, również do naszych wschodnich sąsiadów. Siła haseł „Solidarność” i „Wolność” wyraźnie

wzrosła od 1978 r., kiedy na Stolicę Apostolską został wyniesiony kardynał Wojtyła, którego „niebezpieczny” potencjał duchowy wcześnie dostrzeżono na Kremlu. Historyczny lwowski obraz Matki Boskiej Łaskawej, wystawiony na głównym ołtarzu podczas ingresu bpa Mariana Jaworskiego, napawał modlących się nadzieją i ufnością rychłego powrotu do Lwowa. Krótki okres rządów bpa Mariana w diecezji lubaczowsko-lwowskiej był wypełniony staraniami o przywrócenie „normalności”, czyli pełnej funkcjonalności parafii m.in. w zakresie budownictwa sakralnego, opieki społecznej i życia kulturalnego. Przeprowadzenie

Zaległości duszpasterskie obejmowały kilka pokoleń, wychowywanych w warunkach systemowej ateizacji. Przed tym ogromem zadań stanął ks. abp Marian ze swoją głęboką wiarą, bezgranicznym poświęceniem, mądrością życiową, ofiarną miłością oraz zawierzeniem Opatrzności Bożej, które dodawały mu sił w działaniu, by to, co było skazane na niebyt, ożyło, służyło Bogu i ludziom. Nie bez znaczenia miała również jego znajomość, jako rodowitego lwowianina, lokalnych zwyczajów i uwarunkowań. Ksiądz Kardynał Marian Jaworski w swej pracy dla dobra Kościoła lokalnego obrał skuteczną drogę eku-

Mimo że nie zawsze można (było) kupić świece, a miejscowe parafianki nalewały do szklanek roztopione masło lub smalec, i tak był oświetlany kościół, młody wikary podjął z zapałem i poświęceniem swoją duszpasterską posługę. w 1987 r Kongresu Eucharystycznego, zorganizowanie w latach 1987–1990 Synodu Archidiecezjalnego, uruchomienie Lubaczowskiego Seminarium Duchownego z siedzibą w Lublinie – to tylko przykłady dorobku ks. bpa Mariana Jaworskiego na tym wschodnim przyczółku. 16 I 1991 r. Jan Paweł II mianował swojego przyjaciela metropolitą lwowskim z tytułem arcybiskupa. Wielkim wydarzeniem dla planowanej misji otwarcia na Wschodzie drzwi Chrystusowi była wizyta apostolska Jana Pawła II w Lubaczowie w dniach 2–3. 6. 1991 r. Jak ważna dla Jana Pawła II była wizytacja w tej najmniejszej polskiej archidiecezji, niech świadczy fakt jego pobytu w niej aż dwa dni. Wiązało się to nie tylko z odwiedzinami serdecznego przyjaciela, ale również z torowaniem wspólnie drogi na wschód. Aktualna stała się wcześniejsza wypowiedź Jana Pawła II: Posyłam Cię do tego miasta, które otworzyło swoje podwoje wygnańcom ze Lwowa i ocaliło depozyt wiary i nadziei. Wymownym znakiem bliskości i niezwykłej, głębokiej przyjaźni ks. kard. Mariana z Janem Pawłem II była jego obecność przy papieżu w jego ostatnich godzinach i udzielenie mu Sakramentu Namaszczenia w drodze do Pana. W marcu 1998 r. ks. abp został obdarzony godnością kardynalską in corpore, a 28. 1. 2001 r. nominacja została oficjalnie ogłoszona.

L

wowski odcinek duszpasterskiej drogi, może jeden z najtrudniejszych, stał się niezwykle ważny nie tylko dla Ks. Kardynała, ale Kościoła w ogóle, a Kościoła łacińskiego na Ukrainie w szczególności. Przejęte w styczniu 1991 r. szczątki historycznej Archidiecezji Lwowskiej nosiły wyraźne ślady ponad półwiecznej barbarzyńskiej dewastacji wszystkiego, co wiązało się z wiarą i nosiło oznaki kultu religijnego. Z liczących w 1939 r. ok. 400 parafii pozostało zaledwie 7, a z zatrudnionych wówczas 805 kapłanów po 1945 r. – zaledwie 22, i to tylko dzięki niezłomnej wierze, sile charakteru oraz nadziei. Kapłani greckokatoliccy zostali przymusowo „przypisani” do prawosławia, a „nieposłuszni” – fizycznie unicestwieni. Kapłanów obrządku rzymskiego, którzy zdecydowali się pozostać, skazywano z reguły na 5 lat łagru celem resocjalizacji. Spuścizną tego bezbożnego okresu była nieufność i wrogość do Kościoła rzymskiego, nazywanego „polskim”, co wiązało się z dodatkową dozą narodowościowego uprzedzenia. Przed ks. abp. Marianem Jaworskim zostało postawione niezwykle trudne, po ludzku wręcz niewykonalne zadanie. Historyczne przedwojenne zaplecze materialne, m.in. „Dom biskupów”, Wyższe Seminarium Duchowne, domy zakonne, klasztory i inne, po półwiecznej intensywnej, bezinwestycyjnej eksploatacji pozostawały w obcym użytkowaniu. Kościoły, kaplice i inne obiekty kultu religijnego w euforii zwycięskiego pochodu zburzono, zamknięto albo po tzw. oczyszczeniu dostosowano do zupełnie innych funkcji. Nie mając własnego mieszkania, zaplecza finansowego ani pomocników, Ks. Kardynał rozpoczął pracę na tym trudnym, ukraińskim ugorze. Okresowo dopuszczany, limitowany „import” kapłanów z zewnątrz, głównie z Polski, tylko doraźnie zaspokajał palące potrzeby.

menizmu i cierpliwości, zgody i zaufania Bogu. Nigdy nie dopuścił do jawnej konfrontacji z przeciwnikami Kościoła. Dzięki jego postawie Kościół łaciński na Ukrainie zyskał wielki autorytet moralny. Po 10 latach włodarzenia, kiedy Jan Paweł odbywał w 2001 r. swoją apostolska wizytę, ten opisany w dużym skrócie „pustostan” tętnił już życiem, a dokonany zasiew rokował dobre zbiory. Z żarzących się przez pół wieku ogników wiary powoli rozniecał się żywy płomień, szczególnie że w procesie szeroko rozumianej odnowy brali już udział kapłani wyedukowani oraz wyświęceni we lwowskim seminarium (w Brzuchowicach). Znów w krajobrazie miast i wsi powoli pojawiały się wieże i sygnaturki na odbudowywanych i budowanych kościołach oraz kaplicach, obok wpisanych już w ich panoramy cerkwi prawosławnych. Lata wyjątkowego poświęcenia, trudu i bogatego zbioru tak ujął ks. Jan Bednarczyk w dziele pt. Scire Dedeum (Wyd. PAT Kraków 2006): Nie sposób wyrazić wszystkiego, co było i jest tak znamienne, szlachetne i głębokie w życiu i służbie pasterskiej Ks. Kardynała. Na tej drodze wiodącej do świętości pojawiały się wydarzenia uroczyste, znane całemu światu, jednak swój blask mają też te powszednie, o których nie wie nikt albo wiedzą tylko nieliczni. Dobry Bóg jeden to wie. Trzeba podkreślić, że nie byłoby możliwe dokonanie tych przedsięwzięć, wypełnienie często przerastających człowieka zadań, bez łaski Bożej, ogromnego heroizmu, wytrwałości, odwagi i ujmującej osobowości Ks. Kardynała, która zbliża i jednoczy ludzkie serca… Ten pasterz pełen ofiarności, cierpliwości, miłości i pragnienia zgody, po 17 latach ciężkiej pracy oraz dobrze zapowiadających się zbiorów w działającej już sprawnie archidiecezji lwowskiej postanowił to dziedzictwo przekazać swojemu następcy. 21 października 2008 r. papież Benedykt XVI przyjął jego rezygnację z urzędu metropolity ze względu na wiek. 22 listopada 2008 r. podczas uroczystej Mszy św. w katedrze lwowskiej, podczas której nastąpiło przekazanie Metropolii abp. Mieczysławowi Mokrzyckiemu, wiele było dziękczynnych wypowiedzi kierowanych do odchodzącego Metropolity. Jedna z nich wyraziła głębię i wyjątkowe wartości ekumeniczne wielorakich posług pełnionych przez Kardynała Mariana Jaworskiego: szkoda, że w wieku XIII nie było takich, jak obecny tu biskup Marian, bo nie doszłoby do podziału na Kościół Wschodni i Zachodni – Rzymski. Ta ocena została wypowiedziana przez przedstawiciela moskiewskiej Cerkwi Prawosławnej. Ksiądz Kardynał Marian Jaworski po 58 latach kapłaństwa i 24 latach biskupstwa, w wieku 82 lat przeniósł się do bliskiego mu, drugiego po Lwowie, Krakowa, by tu, w skromnym zaciszu ulicy Kanoniczej, przed obrazem Pani Kalwaryjskiej kontemplować, a w oparciu o przeogromne doświadczenia życiowe oraz ugruntowaną wiedzę filozoficzną – wielbić Boga. Rocznica 90-lecia urodzin jest dodatkową okazją do podziękowania za łaskę przebytej drogi życia. Do tej dziękczynnej modlitwy dołącza się bardzo liczna rzesza tych, którzy z rąk Księdza Kardynała otrzymali wiele różnorodnego dobra, serdeczności, pomocy i wskazań, jak odnaleźć Boga oraz dzielić się z innymi. K


kurier WNET

6

K·R·e·s·y

Fot. Paweł Rakowski

Przejeżdżamy przez Bug w Dorohusku i zaczyna się „korzystniejszy obszar cenowy”, w którym Lechita może bez podwyższonego ciśnienia odwiedzać sklepy czy bary i spokojnie regulować opłaty. Czy to nie wstyd, że po ponad 25 latach „cudu gospodarczego” Polak swobodnie może szastać pieniędzmi jedynie w upadłym naddnieprzańskim projekcie politycznym? Po szybkich „pokupkach” i zostawieniu „jewropiejskiego” kagańca za sobą pędzimy niczym zagon na Kowel, następnie na Dubno, w którym dawny zamek sąsiaduje z figurą Matki Boskiej udekorowanej w banderowskie szmaty.

Na Podolu i Wołyniu

P

rzecież jestem na Wołyniu, w tej cudnej krainie, którą upowskie gieroje wyczyścili do cna z „proklatych Lachiw”. I to widać, albowiem na Wołyniu jest więcej ziemi, niż człowiek jest w stanie zagospodarować – takie ciche świadectwo grzechu śmiertelnego. Mijając te pola, lasy, pagórki, miałem przed oczami fragmenty filmu Smarzowskiego. To tutaj się odbywało! Czy to na tej polance zrywali skórę, czy z podobnych drzew robili pale, czy do tamtego rowu jakiś banderowiec wywalił sowitą kolekcję wydłubanych gałek ocznych? – zastanawiałem się, zerkając na tę cudną krainę, która, paradoksalnie, choć najbogatsza ze wszystkich, żyje w ubóstwie i nędzy. Nim rolnicze pejzaże się znudziły, wjechaliśmy do Łucka – stolicy województwa wołyńskiego, która, jak większość miast i miasteczek na Wołyniu i Podolu, ma niewiele pozostałości z czasów świetności. Wpierw car, później wojny światowe, bolszewik, a przede wszystkim Bandera ogniem i widłami od gnoju wymazał kilkaset lat wielkiej historii i pamięci. Tak więc na ziemiach południowo-wschodnich mamy ciekawe zjawisko lokacji miast nie na prawie magdeburskim, lecz bolszewickim, co automatycznie wyklucza jakąkolwiek estetykę i funkcjonalną użyteczność przestrzeni publicznej. Z Łucka zamaszystym zawijasem szofer busika zjeżdża na południe w kierunku Krzemieńca, naszego pierwszego postoju, chociaż bardziej interesowałyby mnie okolice Przebraży – symbolu polskiego oporu i samoobrony przed szatańskim bestialstwem, które na tej ziemi urosło do rangi bohaterstwa. Krzemieniec – miasto słynnego Liceum i Słowackiego – nijak ma się do starodawnych szkiców artystycznych. Miasteczko leżące w dolinie pomiędzy górami ma niewiele pozostałości z dawnych czasów. Nu wot, jedna główna uliczka, przy której są dwa kościoły rzymskie, kilka cerkwi, pomnik Bandery, krasnoarmiejca i dom Słowackiego, w którym akurat była wystawa poświęcona Giedroyciowi (o Czapskim zapomnieli!), a na to wszystko zerka kikut dawnego zamku zniszczonego za Chmielnickiego. Po obowiązkowym marszu udaliśmy się na posiłek, przy którym prawdziwy smak ziemniaka czy pomidora powrócił pod nasze nadwiślańskie podniebienia. Cena i smak pierogów, placków ziemniaczanych, solanek, steków wieprzowych i pilsa pozwalała na obfitość konsumpcji, tym bardziej, że kolejnego dnia po sytym śniadaniu czekała nas dalsza, wyczerpująca trasa. Rzeczywiście napisy na barach „swieżeje mjaso, świężeje piwo” gwarantują świeżość, a nie to co u nas, gdzie tylko straszy kebab i wszędobylska mrożonka. Na szczycie ruin zamku kamienieckiego zastanawiałem się, czy rzeczywiście tak być musiało. Melchior Wańkowicz w swoich reportażach wołyńskich wspominał o mentalności chłopów ruskich na Wołyniu – choć płaszczyli się przed władzą, to nigdy nie zapomnieli zadry z lat 1918–1919, a po wejściu Sowietów we Wrześniu szli z chlebem i ikonami prawosławnymi do „oswobodycieli”,

Paweł Rakowski których wypytywali: a kiedy „riezać Lachiw budietie?”. Wańkowicz zapamiętał negatywne nastawienie krasnoarmiejców do takiej inicjatywy – raz, że była oddolna i niekoordynowana przez partię, dwa, że wrogiem byli kułacy, do rangi których wielu Rusinów za „pańskiej Polski” się wzniosło. Oczywiście nienawiść i pogarda dla Polski i Polaków nie jest niczym nowym na tych ziemiach i cyklicznie się powtarza, do czego za II RP nasze państwo się niejako przyczyniło. Z jednej strony „Polak pan, Rusin cham” w społecznym wyobrażeniu, a z drugiej szereg eksperymentów politycznych na Wołyniu – wywoływały strach endecji, czy aby sanacja nie chce stworzyć tam kadłubka jakiegoś państwa. Jednak proces demokratyzacji mas ludowych poszedł tak daleko, że rezuny mordowały tutaj nie tak, jak tradycja nakazywała – „panów, księży i Żydów”, ale też swoich chłopskich sąsiadów, a nawet części własnych rodzin, które przy polskości ostawały. Bo kto był Polakiem na Wołyniu? Ks. Marian Tokarzewski wyliczał na podstawie ksiąg parafialnych, ileż to narodu na tych ziemiach zostało zruszczonych czy odstąpiło od rzymskiej wiary z braku możliwości sprawowania kultu. Z Krzemieńca jedziemy do Poczajewa, gdzie znajduje się słynna Ławra – wielkie sanktuarium prawosławne, które za Niepodległej było poważnym ośrodkiem ruskiego nacjonalizmu, chociaż w dużej mierze ten majestatyczny kompleks wybudowany był przez sarmackiego warchoła i rozpustnika Bazylego Potockiego, który w ten sposób przepraszał Niebiosa za swój grzeszny żywot. Wiosną 1943 r. banderowcy deliberowali z ławrzańskimi księżmi, czy cerkiew pobłogosławi plany ludobójcze dzisiejszych bohaterów. Cerkiew pobłogosławiła i krew się polała. Ławra robi piorunujące wrażenie, tak samo jak pątnicze tłumy i rozmodlone masy ludzkie. Z Poczajewa robimy zakrętkę. Gdzieś po drodze musiało być miejsce, w którym banderowcy rozerwali końmi poetę i oficera AK Zygmunta Rummla, który udał się na zaaranżowane spotkanie z przedstawicielami OUN. Pośród polnych ścieżek i wertepów kierujemy się na Zbaraż, który wita przyjezdnych popiersiem swojego największego miejscowego bohatera – Dymitra Klaczkiwskiego, „Kłym Sawura” – wyjątkowej bestii i kanalii, głównodowądzącego UPA na Wołyniu. Klaczkiwski, urodzony w Zbarażu, pasł się na łonie II RP, którą uważał za twór okupacyjny, i pomimo młodego wieku zaangażował się w bezkompromisową walkę z Polską u boku Bandery. Uważał Polskę za głównego wroga i tłumił pojawiające się od czasu do czasu głosy rozsądku w swojej organizacji. Niezawodne w tym temacie radzieckie służby zlikwidowały „Kłym Sawura”, jednak współczesne władzę robią ze zbrodniarza nieskazitelnego rycerza i romantycznego bojownika o wolność. W sumie czasami lepiej nie być w pewnych miejscach i takim jest Zbaraż, albowiem poza pomnikiem Mickiewicza, który został odrestaurowany

przez Fundację Mosty, a który przeleżał kilkadziesiąt lat w gnoju, nie ma za wiele do oglądania w siedzibie knaziów ruskich – Wiśniowieckich. Na zamku, a raczej makiecie, która ma go przypominać, kolejna „wstrząsająca” wystawa poświęcona Kozakom, z której nie zrozumiałem, czy Zaporożcy tutaj oblegali, czy byli oblegani i kto wygrał to starcie? Ze Zbaraża powoli wjeżdżamy na Podole, które również spłynęło lechicką krwią – już we Wrześniu bandy atakowały polskie wsie i rozbite oddziały wojskowe, które riezali w sposób najokrutniejszy z możliwych. Opisuje to Stanisław Srokowski w swoich wstrząsających autobiograficznych opowiadaniach, które stały się filarem do scenariusza nowego filmu Smarzowskiego. Banderowcy wzmogli swoją aktywność zimą 1944 roku, lecz tym razem napotkali na skuteczniejszą polską samoobronę (w Tarnpolskiem Polaków było prawie tylu, ilu Rusinów), a przede wszystkim nadchodzili Sowieci. Z samego Tarnopola niewiele zostało, wot jedna reprezentacyjna uliczka z kafejkami i placyk, gdzie stał największy w kraju, zaginiony pomnik Piłsudskiego. Może Sowieci z Piłsudskiego zrobili Stalina? Nie wiem. Ale ten Józef i ten. Obaj byli wąsaczami i „towarzyszami”, choć jeden wydał swój naród na rzeź, a drugi sam wyniszczał swoich grażdan. Z Tarnopola kierujemy się na

Zbruczem otrzymaliśmy na północy tzw. „korytarz Grabskiego” oddzielający Sowiety od Litwy, dzięki czemu mieliśmy granicę z Łotwą i kochane Wilno było bezpieczne. Po spacerku pod górkę wsiedliśmy do busika i przejechawszy Zbrucz znaleźliśmy się po bolszewickiej stronie Podola, nad którą swojego czasu ptaki zawracały, czując śmierć głodową. Parę kilometrów w głąb i od razu widać różnicę. Osiedla ludzkie bardziej rozrzedzone, mniej jakichkolwiek świątyń, ale też nigdzie nie wiszą banderowskie szmaty. Choć jedziemy w ciemnościach po wertepach, które stanowią naturalną zaporę przeciwpancerną, nastrój wycieczki jest ożywiony. Kierujemy się na tak rozsławiony przez Sienkiewicza Kamieniec Podolski, który kiedyś bronił chrześcijańskiego świata od zagrożenia z południa. Dzisiaj temat jest znowu modny i aktualny, chociaż nie idzie do nas z południa, lecz raczej z zachodu. Pomimo kiepskich prognoz na przyszłość wycieczka zaintonowała szereg gromadnie odśpiewanych szlagierów – Pieśń o Małym Rycerzu, Hej sokoły, O mój rozmarynie czy Przybyli ułani... wszak mamy wilię święta pogromu bolszewizmu w 1920! Niepostrzeżenie znaleźliśmy się w Kamieńcu i czym prędzej przejechaliśmy moskiewskie dzielnice, aby się znaleźć za mostem, w tym właściwym, starym, polskim mieście.

Wpierw car, później wojny światowe, bolszewik, a przede wszystkim Bandera ogniem i widłami od gnoju wymazał kilkaset lat wielkiej historii i pamięci. Tak więc na ziemiach południowo-wschodnich mamy ciekawe zjawisko lokacji miast nie na prawie magdeburskim, lecz bolszewickim. Skałę Podolską nad Zbruczem. Urokliwe miasteczko, wybudowane, jak nazwa wskazuje, na skale, na której był wpierw zamek, a za Wolnej i Niepodległej w jego pobliżu dobudowano strażnicę KOP-u. Oczywiście pomiędzy nimi miejscowe władze usypały ogromny kurhan, na którym postawiono wielki krzyż z flagami – niebiesko-żółtymi i czerwono-czarnymi. Nie lubię, jak się miesza Pana Boga do polityki, a już w tym wypadku to jest kpina lub celowe działanie Złego. Przemierzamy miasteczko, w którym żywej duszy nie ma, i patrzymy na zakole Zbrucza. Tu kończyła się sanacja, a po drugiej stronie zaczynała się bolszewia, chociaż tak być nie musiało, przecież obszar Kamieńca Podolskiego i Płosikorowa nie dość, że był zajęty przez wojsko polskie w latach 1919–1920, to jeszcze znajdował się w politycznych planach tzw. „inkorporacji” czy też linii Dmowskiego, która sięgała dalej na wschód i zachód, niż to w latach 1920–39 miało miejsce. Jak to Stanisław Grabski, członek rozmów pokojowych z Sowietami spisał w swoich pamiętnikach, bolszewicy nie ustępowali na kierunku południowym i w zamian za zrzeczenie się Podola za

Kamieniec wita podróżnych barwnym oświetleniem swojego skarbu – twierdzy, która ongiś broniła bram chrześcijaństwa przed islamem. Były dwie takie twierdze – Malta i Kamieniec. Kiedy go wybudowano? Nie wiadomo, najprawdopodobniej była ta osada ormiańska i późniejsi kniaziowie i królowie ją ufortyfikowali, a nawet i Watykan, co nieczęste, nie skąpił na utrzymanie tego zamku, który wyśmiał Chmielnickiego, Tatarów, Moskali, lecz musiał uznać wyższość Turków, którzy dowiedli anachroniczności tej fortecy i tego, jakim niepoważnym państwem była Rzeczpospolita. W trakcie kampanii chocimskiej w 1621 r. sułtan miał o Kamieńcu powiedzieć – skoro Allah to zbudował, to niech Allah zdobywa – i Turcy trzymali Kamieniec do 1699 roku. Zamienili kościoły w stajnie i meczety, zostawiając po jednej świątyni dla każdego wyznania. W Kamieńcu nie wolno było mieszkać Żydom, przez co Turcy nie za bardzo mieli orientację w zawiłościach grodu i udało się przemycić skarby miasta w świńskiej skórze, wyniesione przez załogę odprowadzoną przez Turków aż do Stanisławowa, albowiem istniało wielkie ryzyko, że Kozacy napadną i wymordują, jak to mieli w zwyczaju.

Niejako symbolicznym miejscem dla Kamieńca i dla całego chrześcijańskiego świata jest kościół katedralny w mieście. Turcy zamienili katedrę w meczet i dobudowali minaret. Po odzyskaniu miasta władze, miast burzyć minaret, postawiły na jego szczycie Matkę Boską. Katedra kamieniecka była pierwszym kościołem, który przeżył najazd islamu i bolszewii (m.in. ukradli szablę Wołodyjowskiego), czego w odwrotnej kolejności doświadczyły/doświadczą kościoły w reszcie kraju. Z rana udaliśmy się do twierdzy, która w czasach bolszewickich robiła tradycyjnie za więzienie. Wojna polsko-turecka z końca XVII wieku była ostatnim znaczącym wydarzeniem w mieście. W epoce saskiej i stanisławowskiej granica południowa była spokojna, śmierć przyszła z zachodu, a Moskwa po zajęciu miasta w II rozbiorze zagarnęła wkrótce sąsiedni Chocim i Besarabię, przez co front przesunął się bardziej na południe. Istotne było zajęcie Kamieńca przez wojsko polskie w 1919 r., kiedy to ponad 30% mieszkańców (większość stanowili Żydzi) doczekało się, że upragniony żołnierz z orłem w koronie zawitał w historyczne mury. Niestety rozkazy Piłsudskiego zniweczyły dobry nastrój, albowiem żołnierz polski musiał usuwać polskie flagi i zastępować je tymi z tryzubem, ku rozpaczy i niezrozumieniu miejscowych. Dramat Polaków dopiero się zaczął. W ofensywie jesiennej w 1920 Polska odbiła Kamieniec Podolski, z którego musiała się potem wycofać na mocy zdradzieckiego traktatu ryskiego. Oczywiście w muzeum w twierdzy nie ma na ten temat żadnej ekspozycji, a z mapek tam zamieszczonych wynika, że w okresie 1920–39 Małopolska Wschodnia, Wołyń, a nawet Chełmszczyzna nie należały do Polski! Nie ma co się pokazywać na mieście w święto pogromu bolszewizmu, albowiem jakiś miejscowy Polak może nam zadać bardzo krępujące pytanie – Czemuś, Kainie, mnie zostawił? – odnoszące się do traktatu ryskiego, ale przede wszystkim do dnia dzisiejszego. Tak więc jedziemy na Okopy św. Trójcy oraz do Chocimia. W Chocimiu miały miejsce dwie zwycięskie bitwy nad wojskami tureckimi. W 1621 roku wojska Rzeczypospolitej doprowadziły do płaczu młodego sułtana, ponieważ wybiły jego liczną armię. Dla wielu apologetów południowowschodniej państwowości był to symbol sojuszu Kozaków z Lechitami – w tym wielkim triumfie miała udział zarówno husaria, jak i Zaporożcy Sahajdacznego. Niestety, historia nie zna więcej takich przypadków, a kolejny raz Turcy stanęli u bram naszego kraju właśnie na zaproszenie hetmana Doroszenki, po ponad dwóch dekadach niszczących Rzeczpospolitą wojen. Za drugim razem chorągwie Sobieskiego poradziły sobie bez niczyjej pomocy, chociaż nie można dowiedzieć się tego od miejscowego przewodnika, który w kółko opowiada, jak wojska Sahajdacznego, bijąc w kotły, stały się obrońcami wiary Chrystusowej. Z Podola wjeżdżamy na Huculszczyznę, krainę górali, którzy gardzili

dylematami politycznymi ludzi z nizin, lecz, jak to opisywał Czesław Blicharski w „Tarnopolanina żywocie niepokornym”, aktywnie wzięli udział w chwytaniu „białopolaków” czmychających do Rumunii po klęsce we Wrześniu. Trafiamy do osławionych Zaleszczyk, ongiś obfitujących w brzoskwinie, winorośl i melony, dziś porastających chwastem i emblematami Bandery. Stojąc w Dniestrze, tej granicy polsko-rumuńskiej, zastanawiałem się, iluż zacnych ludzi zastrzeliło się tutaj na granicznym moście z okrzykiem „niech żyje Polska!”. To wstrząsające, jak można było wydać najlepsze pokolenie tej ziemi na rzeź i nie ponieść za to odpowiedzialności. Chociaż ludowa propaganda osławiła Zaleszczyki, triumwirat sanacji (Beck, Rydz, Mościcki) zwiał do Rumunii przez Kuty. Górskimi ścieżkami wjeżdżamy do Kołomyi, miasteczka, w którym nic nie ma, i kierujemy się na Jaremcze – konkurencję dla Zakopanego, gdzie bywali wielcy i światli i gdzie na bazarze wciąż można znaleźć książki z biblioteki w Krzemieńcu lub z miejscowej ludowej czytelni. Jaremcze robi jak najlepsze wrażenie i część ekipy wyjazdowej z przyjemnością udała się na nocny spacer po tym zadbanym miasteczku. Po objeździe okolicznych górskich uzdrowisk skierowaliśmy się do stolicy regionu – Stanisławowa – a więc małego Lwowa, które tak jak Przemyśl daje przedsmak tego, o czym wierne miasto może zaświadczyć. Spacer wokół ratusza, który z lotu ptaka przypomina orła, dowodzi, czyja to ziemia, czego pomniki Bandery nie zmienią. Skromna przebieżka po mieście i już widać szereg inwestycji, które korzystnie wpływają na jego estetykę, chociaż jeszcze daleką od ideału. Dawna brama miejska została przerobiona na ekskluzywne sklepiki i galerie, kościoły, ongiś rzymskie lub ormiańskie, na prawosławne lub unickie, a jedynie dawna synagoga została zamieniona w sklep. Przy rynku stoi Mickiewicz. Dorobiono mu towarzystwo w postaci pomników śmiałków, którzy zaczęli pisać po rusińsku w trakcie zaboru austriackiego. Z miasta Potockich kierujemy się na północ. Mkniemy przez Halicz i Brzezany do Winnik, w których kelnerka po złożeniu przez nas sowitego zamówienia stwierdziła: „mówcie po ukraińsku, bo was nie rozumiem”. Następnie zatrzymujemy się w Żółkwi, majątku hetmana Stanisława Żołkiewskiego, zdobywcy Moskwy, który poległ na wojnie z Turkami, a którego pomścił wnuk – wielki żołnierz, a mizerny polityk Jan III Sobieski. Pod zamkiem spotykam miejscowego Polaka, którego spytałem, co myśli o wiszących flagach Bandery. – Ja tu mieszkam 68 lat. Panie, jaka tu była nienawiść do nas! Krzyczeli: „wy Lachy! wy Mazury!”, coś strasznego! Teraz trochę się to uspokoiło, bo dużo rodzin się wymieszało. Z Żółkwi udajemy się na Rawę Ruską, w której stoi wielki, zdewastowany kościół i flagi Bandery. Czyżby miało to wyrażać: „pamiętaj, Lasze, już nie do Słuczy, lecz do Wisły nasze”? K


kurier WNET

7

K·R·e·s·y

P

amiętnego roku pozbawiono Was wszystkiego: tego, czym człowiek żyje, z czego się cieszy, czym inspiruje, z czego czerpie nadzieję, radość i miłość, a w zamian pozostawiono Wam życie. Przyjechaliście na Ziemie Odzyskane, na których mieszane społeczeństwo widziało w Was „pańską Polskę” i dla którego kultura kresowa była obca i zupełnie niezrozumiała. Zaczęło ono wyśmiewać powstania narodowe, a Wasze poczucie tymczasowości wzięto za przejaw niższego poziomu cywilizacyjnego. Przywieziono Was tam, gdzie stacjonowały wojska sowieckie, gdzie ziemie, jak powiadali Rosjanie, były ich, bo oni je „zawojowali”. Uciekaliście od Sowietów, a oni złapali Was na Ziemiach Odzyskanych; uciekaliście od kołchozów, a wielu z Was dopadły PGR-y; uciekaliście od bolszewizmu, a trafiliście w sam środek peerelowskiej komuny. Przyjechaliście towarowymi wagonami z walizkami i tobołkami. Wyszliście z długiej podróży pozbawieni dobytku, własności, zmęczeni i zde­ zorientowani. Tak Was zobaczono i tak opisano. Nie wiedzieliście, że trafiliście na miejsce, gdzie komunistyczny system miał dobić tę kulturę, która przez cały XIX w. tak bardzo przeszkadzała zaborcy na Kresach. Powiadano, że nagrodą dla Was są murowane domy, ale to nie była prawda. Nagrodą była świadomość, że jesteście w Polsce, której przez kilka wieków z takim poświęceniem broniliście. Spodziewaliście się, że Wasze zasługi zostaną docenione. Pomyliliście się, ale ci ludzie, których zastaliście, nie byli przygotowani na Wasz przyjazd. Oni też mieli swoją wojnę i swoje dramaty, i swoją wizję państwa. Nie zauważono, że wielu z Was przywiozło ze sobą wiedzę wyniesioną z uniwersytetów Jana Kazimierza i Stefana Batorego, z liceum w Krzemieńcu (zwanego Atenami Wołyńskimi) i z tej przedwojennej szkoły, która w ciągu jednego pokolenia zdołała zjednoczyć trzy różne świadomości w jedną – polską. W PRL i później przez kilkadziesiąt lat systematycznie dobijano ten etos i kulturę kresową. Blokowano możliwość szybkiej adaptacji, wykształcenia, a nawet dobrego samopoczucia. Działo się to na każdym poziomie: 1. W dowodach osobistych w rubryce „miejsce urodzenia” wpisywano ZSRR. Skutek: zapis podkreślał wyobcowanie w nowym miejscu. 2. Wielu członków podziemnych organizacji, bojąc się więzienia, wybierało wieś zabitą deskami, aby przeżyć. Wielu inteligentów wybierało pracę na roli, aby w razie aresztowania rodzina miała zapewnione wyżywienie. Odcięci od świata, ludzie ci nie mieli komu przekazać swojej wiedzy i umiejętności. Wielu degenerowało się. Komentarz: to element dewastacji kulturowej i dobijania tradycyjnej inteligencji. 3. Prawie wszyscy otrzymali poniemieckie mieszkania lub domy i gospodarstwa, ale pogłoski o powrocie Niemców były silniejsze niż gwarancje komunistycznej władzy. Skutek: zablokowanie rozwoju, odebranie sensu życia. 4. Inteligencja kresowa robiła, co mogła, ale filtr partyjny i UB/SB-ecki terror zamykały usta niemal wszystkim. Z czasem bezpieka zaczęła wypytywać dzieci. Efekt: wyobcowanie i strach stały się platformą, na której wjechała nowa władza. Wielu pierwszych przesiedleńców umierało z tęsknoty, czasami bez słowa, ale nie słyszałem, aby ktoś się skarżył lub mówił o martyrologii. I to właśnie była ta dzielność, która charakteryzowała Kresowian. Drugie pokolenie zaczęło adaptować się do nowych warunków i nowego otoczenia. Niewielu pozostało, większa część pojechała dalej: na Śląsk, do Polski centralnej lub na Zachód – po R e k l a m a

szczęście. I właśnie to drugie pokolenie zostało naznaczone stygmatem zagubienia kulturowego. Ze smutkiem można powiedzieć, że pokonała ich komuna. Dopiero trzecie na dobre zaczęło zapuszczać korzenie, ale odcięci od tradycji ojców, zaakceptowali ten świat, który zastali. Jest on tak inny od kresowego, że obserwując zachowania dziadka i wnuka, czasami trudno uwierzyć, że pochodzą z tej samej rodziny. Ten proces nieustającej dewastacji trwa od 71 lat. Skutek jest taki, że nie ma Was ani na Kresach, ani w miejscu zamieszkania. Wielu z Was nie może przemóc w sobie dualizmu, który z jednej strony werbalnie artykułuje chęć obrony Kresów, a z drugiej, po cichu, nie wyraża zgody na powrót. Nie jesteście nigdzie. A skoro tak, to nie istniejecie. I tak być nie może.

Co to znaczy – Kresy? Kresy można opisywać na wiele sposobów. Można jako arenę walk rycerskich osadzonych na pograniczu cywilizacji (jak Sienkiewicz) albo jako „bezmiary historycznej wiedzy nabytej doświadczeniem kilku pokoleń” (jak Miłosz), czy też sentymentalnie i nostalgicznie, aż do łez (jak dr Adam Wierciński) lub jako „koniec, kres […] także w po-

na co z takim napięciem czekamy od 1989 roku. I to jest „być albo nie być” naszej polskiej tożsamości. Oczywiście, wskrzeszony kod kulturowy nie odrodzi się taki sam w innym miejscu, ale trzeba mu pozwolić żyć, tworzyć, kreować i inspirować. Nie jest on dyskryminujący, poniżający. Odwrotnie – jest nobilitujący i wspólny. Na powierzchnię wyciąga to, co najlepsze w innych i razem pomnaża dobro wspólne, bez którego nie przetrwa żaden naród. Na pytanie: co to są Kresy? nie sposób odpowiedzieć jednym zdaniem, ba, nawet jedną książką. Ale spróbujmy… Kresy to przede wszystkim dzieło jednej warstwy społecznej – szlachty polskiej (w pierwszej kolejności tej jeszcze bez tytułów) oraz symbiozy władzy świeckiej z kościelną. A więc tych elementów polskiej kultury narodowej, tego wielkiego etosu i twórczego mitu, z którymi walczyła komuna. Dla Kresowian PRL był przedłużeniem zaboru rosyjskiego. Największymi wrogami Kresowian nie byli polscy autochtoni lub ludzie wychowani w zaborze pruskim, lecz w pierwszej kolejności sowiecki system komunistyczny, a w drugiej – niemiecka szkoła, która głosiła, że wszystko na Wschodzie jest bezwartościowe.

i wielokulturowym bogactwie Kresów […] wspólnota musiała zintegrować się w stopniu znacznie wyższym, niż w centrum etnicznym Polski. Wielką rolę spełniała tu kultura i literatura” (Kresy w literaturze polskiej. Szkice studia, Wojewódzki Ośrodek Metodyczny, Gorzów Wlkp. 1999, s. 12). Zdaniem prof. Leszka Zasztowta, „W obrazie utrwalonym przez tradycję [kresową – R. S.] poczesne miejsce zajmują cnoty narodowe, jak bezprzykładne bohaterstwo, bezinteresowne poświęcenie dla Ojczyzny, przywiązanie do religii katolickiej, poszanowanie prawa, ale i wspaniałomyślność wobec wrogów Rzeczypospolitej. Z drugiej strony zdecydowane potępienie zdrajców, zaprzańców i buntowników, dla których nie ma pobłażania, a żadna zastosowana wobec nich kara nie może być zbyt ciężka lub okrutna” (Kresy 1932-1964. Szkolnictwo na ziemiach litewskich i ruskich dawnej Rzeczypospolitej, Instytut Historii PAN 1997, s. 25). W innym miejscu, odnosząc się do powstania styczniowego i rewolucji 1917 r., Zasztowt zauważa: „Właśnie wówczas ze zdziwieniem zauważono, że inne narodowości […] myślą zupełnie inaczej niż Polacy i ku czemu innemu zmierzają. […] Polacy w większości nie dostrzegali konfliktów wynikających

zabory były czymś strasznym i żadna społeczność nie wyszła z nich bez skazy. To powinno być zadanie dla polskiego państwa i poważnej polskiej nauki. Najtrafniejszej oceny Kresów dokonał prof. Andrzej Nowak. Zauważa, że Kresy odpadały od Polski w kilku fazach. Pierwsza dotyczy XVII w. i ziem, które utraciliśmy na rzecz Turcji i Rosji. Druga, gdy w XVIII w. cała Rzeczpospolita zniknęła z mapy i „już nie w przestrzennym tylko, ale również w czasowym znaczeniu”. Trzecia to Księstwo Warszawskie i Królestwo Polskie, które „terytorialnie były ograniczone do obszaru Polski centralnej”. I właśnie w tej fazie Kresy zyskują „na trwałe tę nazwę i znaczenie w naszej zbiorowej wyobraźni”. To wówczas narodziła się Polska do Bugu, a ziemie zabrane, jak je powszechnie nazywano w XIX w., pozostały pod obcym panowaniem. Ponadto „ukraińska tożsamość i program narodowy rzuciły wyzwania na obszarze Galicji Wschodniej, dramatycznie ujawnione walką o Lwów w 1918 r.”. „Zbrojna inwazja systemu sowieckiego na obszar Drugiej Rzeczypospolitej – pisze dalej prof. Nowak –

Kresowianie, w 1945 r. wyrwano Was z od wieków oswojonej ziemi, która rodziła nie tylko na roli, ale również płodna talentami, rozwijała je w szkołach średnich, na uniwersytetach, politechnice, a potem tworzyła wyższą polską kulturę.

Długi list do Kresowian Ryszard Surmacz rządku czasowym” (jak prof. Andrzej Nowak). Przykłady można mnożyć. Każdy będzie miał rację. Ale jedno jest pewne: Kresy, podobnie jak religia katolicka, są tak trwale i nierozerwalnie splecione z polską kulturą, że nie sposób ich oddzielić. Kto powiada inaczej, albo nie wie, co mówi, albo świadomie szkodzi Polsce. Rzecz w tym jednak, że Kresy są poza granicami Polski i już nigdy do niej nie wrócą. Kilka lat temu Jarosław Marek Rymkiewicz postawił problem, że „coś z tymi Kresami trzeba zrobić”. A skoro Kresów już nie ma, musimy (może nawet wbrew pozorom) ratować ten pierwiastek i genius loci, które wywindowały polską kulturę na najwyższy poziom, a w 1945 r. towarowymi wagonami zostały przewieziono na Ziemie Odzyskane. One istnieją! Istnieją w glebie kultury i w genach, ale dziś odrzucone i osamotnione – umierają. Czyż nie miał racji Czesław Miłosz, mówiąc o kumulacji „doświadczenia kilku pokoleń”, z którego żyją potomni? Nie dajmy pogrzebać się żywcem! W dorosłe życie wchodzi już trzecie pokolenie. Ono zapyta o swoich przodków o ich dokonania, motywacje i sposób myślenia. I to trzecie pokolenie musi się dowiedzieć prawdy, bo tylko prawda jest zdolna do odtworzenia tych nut, które wciąż żyją i inspirują, a które najpierw zaborcy, a potem cały system komunistyczny chcieli zniszczyć na zawsze. Ta prawda ma swoją patriotyczną melodię i jest nieśmiertelna, żyje i wciąż brzmi, choć tak niewielu ma już słuchaczy. Zagłusza ją wrzask kłamstwa i głupoty, bezmiar płycizny i ludzka zawiść, ubóstwo ducha i nowobogacka pycha, krzyk biedy i odebrana nadzieja… Gdy tę kakofonię, tę kocią muzykę wyciszymy, do naszych uszu dotrze to,

Okres tzw. III RP można porównać z okresem saskim. Odwołajmy się do kilku współczesnych autorytetów. W pierwszym rzędzie niech przemówi niedoceniany autor trylogii kresowej – prof. Bolesław Hadaczek, który pisze: „Ideologizacja Kresów stanowi podstawowy składnik wielkiego mitu jagiellońskiego, którego geneza tkwi w nienormalnych warunkach życia narodu polskiego w dobie rozbiorowej, pozbawionego niepodległości, lecz nieugiętego. Literacki mit powstał z konieczności samoobrony, był wyrazem tęsknoty za światem utopijnym, bez przemocy, w którym różne narody mogły żyć w zgodzie, jak wolni z wolnymi […] w idei braterstwa ludów, tego co łączy, a nie dzieli, kształtował myślenie i programował przyszłość”. W innym miejscu dodaje: „Mit Kresów [ogólnie – R.S.] ma dwie odmiany: północną (polsko-litewsko-białoruską) – »rajską« oraz południową (polsko-ukraińsko-podolską) – »piekielną«. Pierwszy z nich eksponuje przestrzeń idylliczną, bez ostrych konfliktów społecznych, »polski raj«. […] Drugi rozwinął wizję jakiegoś fatum […]. To ziemia zagłady i śmierci […] nieustannych wojen i buntów, rzezi i pogromów”. Powołując się na słowa J. Jarzębskiego, Hadaczek dodaje: „Kresy stają się »żyjącymi cmentarzami« lub abstrakcyjnym […] wiszącym gdzieś nad ziemią krajem. […] Jest to kraj, który wciąż się rozwija. Coraz to nowi ludzie przyjmują jego obywatelstwo” (Kresy w literaturze polskiej XX w. Szkice, Ottonianum, Szczecin 1993, s. 23–24). W drugim tomie dodaje: „Literatura kresowa wytworzyła szereg idei, wyobrażeń i mitów, związanych z rzeczywistością wspólnoty polskiej. […] Aby nie rozpłynąć się w wielonarodowym

z podziałów społecznych XIX i XX w. Podziałów, które na tych terenach często pokrywały się z podziałami narodowościowymi” (tamże, s. 29). Oczywiście cytować można niemal bez końca i wszystkie cytaty będą istotne. W ogólnym obrazie dorobku Kresów – pisze Hadaczek – „ziemie ruskie w XVI w. dały 10,9% pisarzy, Wielkie Księstwo Litewskie – 5,4% całej zbiorowości. W czasie Oświecenia z Litwy pochodziło 20,4% ogółu twórców, a z woj. ruskiego tylko 10,5% W XVIII w., a zwłaszcza w okresie romantyzmu, Kresy odgrywały dominującą rolę w naszej kulturze i literaturze” (Gorzów Wlkp. 1999, s. 14). Jak widać, mamy do czynienia z wyraźną tendencją wzrostową. Romantyzm okazał się najważniejszym okresem w polskiej świadomości kulturowej. Zdecydowana większość ważnych postaci polskiej kultury urodziła się na Kresach. Obliczeń na obszarze pomiędzy Dyneburgiem a Pińskiem z przełomu XIX i XX w. dokonał Wierciński. Urodziło się tam i wychowało ok. 80 znaczących pisarzy i poetów polskich (Przywracanie pamięci, Opole 1977, s. 104). Większość z nich po II wojnie musiała zderzyć się z peerelowską rzeczywistością. I teraz wypadałoby się odwołać do dwóch broszur o podobnym tytule: „Ducha Polski Zachodniej” prof. E. Romera, wydanej w 1945 r. i „Ducha Ziem Zachodnich” – polemicznej odpowiedzi prof. Andrzeja Wojtkowskiego wydanej w 1947 r. W pierwszej Romer dokonuje statystycznego porównania zdolności kulturowych obu części Polski, w drugiej Wojtkowski polemizuje, raczej mało przekonująco, z ustaleniami Romera. Coś z tym trzeba zrobić – a chodzi o odrzucenie wzajemnej, tajonej pogardy, ponieważ

nadała Kresom nowy sens i przyniosła ich nowy podział wewnętrzny. Część Kresów weszła do II RP, część pozostała poza jej granicami. W 1939 i 1944 r. granica nakreślona przez Stalina odcięła raz jeszcze to, co historycznie pojmowano przez pojęcie »Kresy«, od tego, co zostało wyznaczone na mapie dla Polski” (patrz A. Nowak, Wstęp w: J. Wieliczka-Szarek, Czarna księga Kresów, Wyd. AA s.c., Kraków 2011, s. 9–10).

Kim jesteśmy Historyczny proces zauważony przez prof. Nowaka świadczy o tym, że plan odzyskiwania przez Rosję ziem ruskich miał charakter ciągły i dziś jest już nieodwracalny. Po rozpadzie ZSRS w 1991 r. na wschodnich ziemiach II RP pozostały trzy narody i trzy państwa. Z mozołem wypracowują one własną tożsamość, aby wyzwolić się spod rosyjskiej dominacji. Gdyby granice Polski nie uległy przesunięciu, to dziś mielibyśmy dwa konflikty: rosyjsko-polski i polsko-ukraiński. Oczywiście nikt nikomu nie zamierza bronić kontaktu z Kresami, inspiracji nimi, czy – jak mówi poeta – przyjęcia literackiego obywatelstwa narodu kresowego, ba, jest to nawet pożądane, ale nie możemy zapomnieć, że nas, Polaków, nadal obowiązuje jagiellońska wielkość. Członek rodziny ma prawo odejść na swoje, gdyby nawet był dzieckiem wyrodnym. Mamy wspólny prapaszport, ale paszporty już osobne. Zwłaszcza Kresowianie nie mogą szukać swojej zagubionej świetności tam, gdzie jej już nie znajdą. Wielu z Was jest spadkobiercami dziedzictwa, które określa się jako polską specyfikę cywilizacyjną. Wyrosła

z myśli ostatniego Piasta, rozwinęła się za Jagiellonów i jest syntezą nie wielu kultur, lecz dwóch cywilizacji: łacińskiej i bizantyńskiej. Z tego powodu chociażby wyższa polska kultura nie może być ani peryferyjna, ani drugorzędna czy niedojrzała. Większość z Was jest spadkobiercami największego dzieła Rzeczypospolitej – polskiej demokracji. Jesteście tragarzami tych wartości, które rodziły się w atmosferze prawdziwej wolności, rozwijały swobodnie i w niewoli, przeciwko dyktaturze i tyranii; rozwinęły nie przeciwko innym narodom czy człowiekowi, lecz dla wspólnego dobra. Na Kresach to my formowaliśmy teraźniejszość i przyszłość, to my szanowaliśmy obyczaje i ustanawialiśmy prawa i przestrzegaliśmy ich, to my budowaliśmy tam swoją odrębność cywilizacyjną. Zbudowaliśmy państwo, które miało służyć obywatelowi. Te wartości Wszyscy nosicie w swoich genach, płyną one w Waszym krwiobiegu i choć są przytłumione okresem zaborów i traumą przesiedlenia, wciąż w Was żyją. I teraz apel. Kresowianie, mieszkacie głównie na Ziemiach Odzyskanych. Dziś tu jest Wasza Ojczyzna. Tu, w inne uwarunkowania, przenieśliście swoje Kresy, swoje wartości, swoje szerokie spojrzenie, swoje bohaterstwo, swoją bezinteresowność i swoją życzliwość. One tu powinny żyć w Waszym otoczeniu po to, by nowe zasiedlone ziemie zmienić w dawne południowe Kresy. Swojej Ojczyzny musicie bronić z taką samą mocą, z jaką Wasi dziadowie bronili dawnych polskich Kresów. Dla nowej Ojczyzny musicie tak samo pracować, jak pracowali Wasi przodkowie „na Wschodzie”: rycerze, znakomici dowódcy, wytrawni stratedzy, inżynierowie, poeci i pisarze, i wszyscy kresowi twórcy najwyższej polskiej kultury.

Jacy powinniśmy być? O pisarstwie Sienkiewicza w PRL i po nim mówiono, że pisał ku pokrzepieniu serc. Ale to tylko część prawdy. Sienkiewicz pobudzał ducha i bohaterstwo Rodaków. W okresie zaborów chciał pokazać, jaki powszechny szacunek miała Rzeczpospolita, jak kiedyś walczyli i kim niegdyś byli dowódcy, żołnierze i obywatele Rzeczypospolitej. Chodziło Mu o obudzenie energii narodu polskiego, jego woli i motywacji działania. Zresztą nie on jeden to robił, i udało się. Polska w 1918 r. odzyskała niepodległość, a w okresie II wojny światowej stworzono Polskie Państwo Podziemne – jedyną taką strukturę na świecie. Kresowianie, na Wschodzie walczono z Waszą cywilizacją, ale szacunek dla niej mieli Rosjanie, Tatarzy, Turcy i nawet Chińczycy, a dziś żyjecie na ziemiach zachodnich i północnych, gdzie nadal standard wyraża niemiecka pogarda i lekceważenie dla Waszego dzieła. Trzeba to zmienić. Kresy skończyły się Katyniem i Wołyniem. Cała Armia Andersa nie miała gdzie wracać. Wy znaleźliście swoje domy. Przyjechaliście na Ziemie Odzyskane i zamykacie dziejowy krąg: po wiekach wracacie tam, skąd przyszli Wasi przodkowie. Na ziemie piastowskie w darze przynosicie jagiellońskie dzieło, tak właśnie, jakby chciał tego ostatni Piast – Kazimierz Wielki. W dzisiejszej kulturze polskiej nie ma już świata ukraińskiego, niemieckiego, żydowskiego, litewskiego. Nie ma wzajemnego przenikania się, bo nie ma tamtych ludzi. Jest natomiast coraz bardziej prymitywny i niesprawiedliwy antypolonizm. I to on buduje stereotypy twarde jak skała. Zmienić je może tylko prawda i wielopokoleniowe doświadczenie. Ale jedno jest pewne: my, Polacy, musimy żyć zgodnie tak, jak zgodnie przez kilka wieków żyły narody w I RP. K


P an zna l na mni s po

kurier WNET

Twoja historia to niemal scenariusz filmowy. Jestem Gruzinem. Polacy chyba wiedzą, jak u nas było. Mówiono nam, że Boga nie ma. Kościoły pozamykano, nie było księży. Mnie nikt nie mówił, że gdy mam jakieś trudności i problemy, to mogę pójść do kościoła pomodlić się albo do księdza, porozmawiać. Byłem wychowany tak, że muszę być dobrze wykształcony, aby poradzić sobie w życiu. Skończyłem mechanizację rolnictwa w Akademii Rolniczej i od razu dostałem się na studia doktoranckie. Wtedy zaczął się mój kryzys życiowy. Bo świat mówił wtedy i teraz, że żeby być szczęśliwym, trzeba mieć dobrą pracę, ładną żonę, dom, samochód, dużo pieniędzy. Prawie wszystko to miałem. Dostawałem stypendium, pracowałem na pół etatu na wydziale, miałem dziewczynę, z którą chciałem się ożenić. Ale czas mijał, a ja czułem się coraz bardziej nieszczęśliwy. Wieczorami wychodziłem z domu, błąkałem się po Tbilisi i szukałem nie wiadomo czego. Trzy razy nachodziły mnie myśli samobójcze. Miałem coraz więcej pieniędzy i według świata powinienem być coraz szczęśliwszy, a ja myślałem: trzeba ze sobą skończyć. Dzięki Bogu, były to tylko myśli. Bóg pochylił się nade mną. Kolega zaprowadził mnie do kościoła w niedzielę, w dniu Zwiastowania. Był rok 1991. Miałem 25 lat i po raz pierwszy widziałem przed kościołem zgromadzonych ludzi; była procesja dookoła kościoła, potem wszyscy weszli do środka na mszę świętą. Chodziłeś do kościoła? Nie. Byłem ochrzczony jako dziecko, gdy miałem około 3 lat. Pochodzę z Vale z południa Gruzji, około 250 km od Tbilisi. Moi rodzice byli nauczycielami. Zabrali mnie do Tbilisi, aby potajemnie mnie ochrzcić. Kiedy zostałem przyjęty do seminarium w Warszawie, potrzebne było moje świadectwo chrztu. I rodzice pojechali do kościoła Piotra i Pawła, gdzie byłem ochrzczony, po zaświadczenie. Okazało się, że nie mogli znaleźć zapisu w księgach parafialnych. Byłem chrzczony w tajemnicy, pod fałszywym nazwiskiem i nikt nie pamiętał, pod jakim. Taka była wtedy rzeczywistość. W Vale nie było księdza, a poza tym, gdyby ktoś dowiedział się, że jako nauczyciele ochrzcili dziecko, straciliby pracę. Ochrzcili mnie, bo byli katolikami. Rodzice nie praktykowali. Pamiętam tylko, że jak jechaliśmy samochodem do miasta wojewódzkiego, Achalciche, ojciec zatrzymywał się przy kościele w Ivlita. Kościół był zamknięty, ale na podwórku było miejsce, gdzie zapalało się świece. Rodzice przekazali mi, że jesteśmy katolikami, i to było wszystko. Modlitwy nauczyła mnie babcia: Ojcze Nasz, Zdrowaś Mario, Chwała Ojcu, Credo i modlitwy przed snem. Trzy miesiące latem zawsze spędzałem w górach u dziadków, rodziców mojego ojca. Babcia modliła się ze mną przed snem. Gdy wróciłem do domu, nadal się modliłem. Moja matka domyśliła się, że nauczyła mnie tego babcia. Podsłuchałem ich rozmowę. Mama miała pretensje do babci, że nauczyła mnie modlitwy. Bała się, że ktoś się dowie, że syn nauczycieli się modli. Ja pamiętałem, że jestem katolikiem, że jestem ochrzczony – i tylko to. Nigdy nie widziałem księdza. Ksiądz był tylko w Tbilisi w kościele Świętych Piotra i Pawła. To był jedyny czynny kościół w Gruzji. Funkcjonował chyba tylko z powodów politycznych, aby można było powiedzieć, że w Gruzji jest kościół. No więc kiedy kolega zaprowadził mnie do kościoła, po procesji weszliśmy do środka i ja nie wiedziałem, jak się zachowywać w czasie mszy, kiedy stać, kiedy siadać. Robiłem to samo, co mój kolega, który był praktykujący. W pewnym momencie on poszedł do przodu kościoła do komunii. Ale ja nie wiedziałem, o co chodzi. Gdy wrócił, coś jadł. Pomyślałem: zaprosił mnie do kościoła, coś je, a mnie nic nie mówi. I też poszedłem. Komunię przyjmowało się na kolanach, ludzi było mało, ksiądz wszystkich znał, pamiętał nawet, kto kiedy się spowiadał. Kiedy podszedł do mnie, spytał po rosyjsku, czy zdałem egzamin. Ja patrzyłem z dołu na tego księdza, potężnego mężczyznę. Byłem zdziwiony, dlaczego pyta o egzamin. Skąd wiedział, że studiuję? To był marzec i żadnych egzaminów nie było. Powiedział do mnie: zostań po mszy, wtedy pogadamy – i nie dał mi komunii. Kolega się ze mnie śmiał, a ja byłem przerażony. Po mszy kolega się śpieszył i poszedł. Ja poczekałem, skoro ksiądz mnie o to prosił. On mnie przeprosił, że nie dał mi komunii, a we mnie powstało

G oś ć · K uri e ra pragnienie, żeby przyjąć komunię. Ksiądz powiedział, że trzeba przejść przygotowanie. Był bardzo roztropny. Skontaktował mnie z katechetką, która przez dwa tygodnie przez dwie-trzy godziny dziennie mnie katechizowała. Przygotowała mnie do pierwszej spowiedzi i komunii. Przed spowiedzią musiałem zdać egzamin u proboszcza. I to o ten egzamin mnie pytał. Ksiądz nazywał się Jan Śnieżyński. Był Polakiem z Winnicy i znał język polski. Skończył seminarium w Rydze. To było wówczas jedyne seminarium w ZSRR. Po dwóch latach kapłaństwa został wysłany do Gruzji, do pomocy starszemu księdzu Gruzinowi (ten ksiądz, Konstantyn Saparashvili, mnie ochrzcił). A gdy ten umarł, Jan Śnieżyński został jedynym kapłanem katolickim w całej Gruzji. Do niego poszedłem do spowiedzi i komunii. Jakoś tak zacząłem codziennie chodzić do kościoła. Rano wykłady i praca, a wieczorem – na mszę św. Któregoś dnia ksiądz zaprosił mnie do prezbiterium. Nie wiedziałem, o co chodzi. A on chciał, żebym przeczytał czytanie mszalne po gruzińsku, bo sam miał kłopoty z tym językiem. Potem zaproponował mi, żebym służył do mszy. Do tej pory robił to pewien starszy, kulawy pan. To był marzec roku 1991, w którym były Światowe Dni Młodzieży w Częstochowie. Bardzo szybko otrzymałem sakrament bierzmowania z rąk proboszcza. On dostał na to pozwolenie od nuncjusza papieskiego Francesca Colasonego, który mieszkał w Moskwie i był biskupem dla całego ZSRR. Tak więc zostałem aktywnym parafianinem. I wtedy stałem się też członkiem wspólnoty neokatechumenalnej. Jak do tego doszło? Po pierwszej komunii proboszcz zaprosił mnie do wspólnoty neokatechumenalnej Jak mówiłem, on miał problemy z gruzińskim, więc mówił homilie po rosyjsku, a ja tłumaczyłem na gruziński. Gruzini na ogół rozumieli rosyjski, ale nie wszyscy. Decyzje Soboru Watykańskiego II dotarły do nas późno, ale liturgia była już po gruzińsku. Ksiądz chciał, żeby wszystko było po gruzińsku, ale głosić homilie w tym języku było mu trudno. Tak więc dzięki zaproszeniu proboszcza znalazłem się we wspólnocie neokatechumenalnej. Cała wspólnota, około 50 osób – nie tylko młodzi – pojechała do Częstochowy. Ja byłem zadowolony, bo mogłem pojechać do Polski – traktowałem to jako wycieczkę religijną. Nie rozumiałem, co to jest pielgrzymka. Z Tbilisi do Częstochowy jechaliśmy około 2 tygodni. Pociągiem do Moskwy 2,5 doby. Potem do Brześcia. Tam nas trzymali jakiś czas. Potem do Warszawy pociągiem i z Warszawy do Częstochowy. Prawie dwa tygodnie. W drodze zajmowaliśmy cały wagon. Ja siedziałem w przedziale z proboszczem. Mieliście dużo czasu na rozmowy. Tak, ksiądz bardzo dużo mi opowiadał w czasie drogi. On widział, że mam powołanie, i namawiał mnie do kapłaństwa. Pytał mnie wprost: czy nie myślałeś, żeby zostać księdzem? Ja mu odpowiadałem, że mam swój plan życiowy. Zamierzałem zrobić doktorat – miałem już patent pewnego urządzenia rolniczego. Trzeba było zrobić próby na polu, potem to opisać w pracy doktorskiej. Robiłem to z pewnym pracownikiem naukowym, współwłaścicielem tego patentu. Mówiłem proboszczowi, że to jest jedna przyczyna tego, że nie mogę zostać księdzem, a druga to to, że mam dziewczynę, która studiuje medycynę, i z którą chcę się pobrać. Ja zrobię doktorat, ona skończy studia i weźmiemy ślub. Do tego nie mogę podjąć takiej decyzji bez wiedzy rodziców, ze względu na szacunek do nich. Mówiłem mu: Jan, daj mi spokój. Te rozmowy były długie, bo podróż była długa. Nie miałem gdzie uciec, musiałem siedzieć i słuchać. On opowiadał, że Częstochowa to cudowne miejsce, że jest tam cudowny obraz, mówił o cudach, które tam się wydarzyły. Że tam są zostawione kule tych, którzy przyszli o kulach, a wyszli uzdrowieni. Uważałem to za bajki i słuchałem tylko przez grzeczność. 14 sierpnia wszyscy, którzy przybyli do Częstochowy, około 600–700 tys. ludzi, mogli podejść i pomodlić się przed cudowną ikoną. Przy kracie stali strażnicy, którzy poganiali nas, żebyśmy szybko przechodzili. Proboszcz powiedział mi, że w tym cudownym miejscu warto o coś prosić Boga. Wyliczałem sobie na palcach: o moje małżeństwo, żeby było udane, żeby wszystko dobrze poszło z doktoratem i o zdrowie dla rodziców.

Nie zamierzałem modlić się o swoje powołanie kapłańskie. Proboszcz mi mówił, żebym o to się modlił, ale ja nie chciałem. I stał się pewien cud. Wchodziliśmy do tej kaplicy z lewej strony. Spojrzałem na prawo i zobaczyłem na ścianie te wota i też te kule, o których mówił proboszcz. I wtedy uwierzyłem w to, z czego wcześniej się śmiałem. A potem przed obrazem – ja tego nie pamiętam – zatrzymałem się, zrobiłem krok do przodu i uklęknąłem. Za mną ludzie przechodzili, a porządkowi nic mi nie mówili. Nie wiem, ile tak się modliłem, 3, może 5 minut. Jak się ocknąłem, spojrzałem do tyłu, a mojej grupy już nie było. Wszyscy wyszli. Przestraszyłem się, że się zgubię. Jak przejeżdżaliśmy przez granicę w Brześciu, tam nas straszyli: jedzie was 50 osób – tyle ma wrócić! Jedna osoba nie wróci – wszyscy idziecie do więzienia! Proboszcz podzielił wszystkich na 5 grup, ja byłem odpowiedzialny za jedną z nich. Tymczasem wszyscy wyszli, a ja zostałem. Proboszcz, zdenerwowany, wyrzucał mi: miałeś pilnować, żeby nikt się nie zgubił, a sam się zgubiłeś! Wyjaśniłem mu, że się modliłem. Pamiętasz, o co się modliłeś? W tym momencie nie pamiętałem. Dopiero po trzech dniach mi się przypomniało. Następnego dnia była msza z papieżem. Byłem wniebowzięty, gdy papież przechodził 10 metrów ode mnie. To też był cud. Mieliśmy przydział do konkretnego sektora. Byliśmy pierwszy raz na takiej pielgrzymce. Nie wiedziałem, że aby zająć dobre miejsce, trzeba przyjść wiele godzin wcześniej. Tak więc, kiedy przyszliśmy, nasz sektor był już zajęty: rozłożone karimaty, pełno ludzi. Nie było miejsca dla nas. Kłóciliśmy się, my po gruzińsku, rosyjsku, oni w swoim języku, ale zrozumieli nas. Trochę się ścieśnili, tak że mogliśmy zostać. W czasie mszy wszyscy, którzy się z nami kłócili, przyszli do nas, aby przekazać znak pokoju. Dla mnie to był szok. Przed chwilą kłóciliśmy się, a teraz podają mi rękę i mnie całują. Na końcu mszy był śpiew „Abba, Ojcze”. My nic nie rozumieliśmy i siedzieliśmy jak na tureckim kazaniu. Włosi podchodzili do nas, brali nas za ręce, podnosiliśmy je i bujaliśmy się w takt muzyki. Zrozumiałem, że język nie jest najważniejszy, że łączy nas Jezus Chrystus. W nocy po mszy z papieżem wyruszyliśmy do Warszawy. Tam na stadionie Gwardii wspólnoty z Drogi Neokatechumenalnej miały spotkanie powołaniowe. Proboszcz mówił, że będzie moment zaproszenia, aby wstać, zgłosić się do kapłaństwa. Powiedział, żebym wstał. Ja mu odpowiedziałem niegrzecznie: zostaw mnie, mówiłem ci, jaki mam plan! Zaczęło się spotkanie. My staliśmy na samym końcu. Kiko (Argüello, inicjator Drogi Neokatechumenalnej – przyp. red.) polecił Włochom, którzy mieli radia, by oddali je tym, którzy przybyli z byłego ZSRR: wam nie potrzeba tłumaczenia, a oni nic nie będą rozumieli. Podszedł do mnie Włoch z torbą tych radioodbiorników i dał mi jeden. Ja nie chciałem, bo to nie moje. Ale on nastawił radio na fale z tłumaczeniem na rosyjski, założył mi słuchawki na uszy i poszedł. Dopiero wtedy zacząłem coś rozumieć. Była mocna katecheza. Wtedy zrozumiałem, że Bóg zna całą moją historię. Czułem, że Bóg poprzez Kiko mówi do mnie: cierpisz, jesteś niezadowolony, bo chcesz ułożyć sobie życie po swojemu. Jak chcesz być szczęśliwy, zostaw to i pójdź za Mną! Potem Kiko powiedział, że teraz będzie wołanie chłopaków do prezbiteratu. Kto poczuje się wezwany, niech wejdzie na podwyższenie. Kardynał Glemp pomodli się do Ducha Świętego, a potem ten, kto czuje, że jest powołany do kapłaństwa – ma przyjść tutaj. Pamiętam te słowa, słuchałem ich przez słuchawki po rosyjsku. Potem nie wiem, co się działo, aż do momentu, gdy odwróciłem się, a tu za mną stoi Murzyn, macha rękami i coś mówi. Rozejrzałem się zdziwiony, gdzie jestem. Dopiero co byłem ze swoją grupą, a tu raptem Pan Bóg wyłączył mi świadomość i nie pamiętam, jak zszedłem z trybun, przeszedłem wzdłuż całego boiska i znalazłem się tuż pod sceną. I tu się zatrzymałem. I ten Murzyn mówi: idź dalej, dlaczego stoisz, zatrzymujesz ruch – bo tam w kierunku sceny szła cała rzeka chłopaków. Wtedy zorientowałem się, co się stało. „Idź dalej”, słyszę. A ja się bałem dalej iść, bo pamiętałem, że tam biskupi będą na mnie wkładać ręce, by potwierdzić moje powołanie. Ja nie chciałem być księdzem! Nie było możliwości zawrócić, więc poszedłem. Potem wróciłem

do swojej grupy, proboszcz zadowolony, gratuluje mi, cała wspólnota też. Później było wołanie dziewczyn do zakonu i wtedy proboszcz wziął mnie na zewnątrz stadionu i powiedział: – Robisz ze mnie wariata? Przed spotkaniem na mnie warknąłeś, że nie chcesz być kapłanem, a teraz z radością tam poszedłeś! Powiedziałem zgodnie z prawdą: – Jan, nie wiem, co się stało. Byłem z grupą, słyszałem Słowo, a potem znalazłem się przed sceną i Murzyn mi coś mówił. Nie pamiętam, jak tam szedłem. Chciałem zawrócić, ale ten Murzyn mnie popychał. – Jak się zgubiłeś na Jasnej Górze, o co się modliłeś? I wtedy odzyskałem pamięć, o co się modliłem trzy dni temu. Modliłem się nie o to, co wyliczałem sobie na palcach, bo to zapomniałem, ale modliłem się do Maryi, by jakiś Gruzin został księdzem katolickim. – A widzisz, Pan Bóg ciebie wybrał! Znów się zacząłem kłócić, że ja nie chcę. Proboszcz na to: – Przed spotkaniem byłeś przeciwny. Całą długą drogę sprzeciwiałeś się, a teraz co się stało? Byłeś na trybunach i nagle znalazłeś się pod sceną. To jest działanie Ducha Świętego. Duch Święty wyłączył ci rozum, Pan Bóg pokazał ci moc, przeniósł cię z miejsca na miejsce i tu się zatrzymał. Bo Pan Bóg cię kocha i daje ci wolność, i chce, byś to ty podjął ostateczną decyzję. Dlatego tam przystanąłeś. – Tak, ale ja nie chcę, ja mam dziewczynę, pracę! – Spokojnie. Będziesz wierny Bogu – będziesz szczęśliwym księdzem. Pan Bóg pomagał, byłem później na Wawelu, tam jest czarny krzyż, przed którym się modliłem i tam usłyszałem: „Idź dalej!” Wróciliśmy do Gruzji. Po miesiącu wróciłem do Polski i zostałem przyjęty do seminarium. Ja i Ormianin Artur Awdalian, który też pochodzi z Gruzji. Sierpień – Częstochowa, październik – w seminarium. Myślano, co z nami zrobić. Artur i ja byliśmy pierwszymi kandydatami do seminarium z byłego ZSRR. Artur wprawdzie chodził do kościoła w dzieciństwie, ale nie wiadomo było, czy przyjął chrzest, bo nie tylko nie było papierów, ale nikt w rodzinie nie pamiętał, czy został ochrzczony. O mnie było wiadomo, że jestem ochrzczony, chociaż nie było na to dokumentu, ale okazało się, że zaledwie kilka miesięcy wcześniej przyjąłem pierwszą komunię. Rektorzy i formatorzy seminarium mieli wątpliwości, zastanawiali się, ale powiedzieli – próbujemy! I w 1999 roku z rąk prymasa Glempa otrzymałem święcenia kapłańskie. Opowiedz trochę o seminarium, bo jest ono nietypowe. Wstąpiłem do archidiecezjalnego, misyjnego, międzynarodowego seminarium Redemptoris Mater w Warszawie na Młocinach. To jest seminarium, które Bóg wzbudził po Soborze Watykańskim II poprzez Drogę Neokatechumenalną. Seminarzyści pochodzą z różnych krajów. Po święceniach prezbiterzy najpierw pracują w diecezji, a potem, jeśli biskup tak zdecyduje, są posyłani na misje na cały świat. Warszawskie seminarium powstało 1990 roku. Ja byłem w drugim roczniku. Studiuje się razem z warszawskim seminarium diecezjalnym, a poza tym na rok do trzech lat jesteśmy posyłani na misję, tzw. wędrowanie. Ja byłem dwa lata w Kijowie jako socjusz pewnego księdza. Razem modliliśmy się, razem posługiwaliśmy w kościele. Tu dojrzewało moje powołanie. Bo w seminarium jest pewna reguła, rytm zajęć, a tutaj byłem zupełnie wolny, w każdym momencie mogłem odejść. To jest mądrość, którą przejawia Kościół poprzez to seminarium. Ta praktyka pozwalała mi dojrzewać jako seminarzyście i człowiekowi. Potem przez rok byłem w parafii w Krakowie, pomagałem w ewangelizacji. Seminariów Redemptoris Mater jest ponad sto na całym świecie. Są oparte na duchowości wspólnot neokatechumenalnych. Seminarzyści, prócz formacji seminaryjnej, pozostają członkami swoich wspólnot, w których zrodziło się ich powołanie. Te wspólnoty pomagają w dojrzewaniu duchowym. Mamy kontakt z problemami ludzi świeckich, z rodzinami, poznajemy je z bliska. Seminarzyści są zapraszani do rodzin na obiady niedzielne. Mnie to pomagało także poznawać polskie tradycje, zwyczaje. Dla mnie jako cudzoziemca było to szczególnie ważne, bo potem, gdy byłem wikarym w parafii św. Anny w Wilanowie, wiedziałem, jaka jest polska tradycja, czym ludzie żyją, jaką mają mentalność, religijność. W 1999 roku przyjechał biskup Gruzji i powiedział, że jestem pierwszym Gruzinem wyświęconym na

Ks. dr Zurab Kakachishvili, pierwszy gruziński kapłan katolicki wyświęcony po rewolucji październikowej opowiada, jak Bóg powołał go podczas Światowych Dni Młodzieży w Częstochowie w 1991 r. i o pracy misyjnej w swojej ojczyźnie. Słuchali Magdalena i Andrzej Słoniowscy.

Ja pamiętałem, że jestem katolikiem, że jestem ochrzczony – i tylko to. Nigdy nie widziałem księdza.

Modliłem się nie o to, co wyliczałem sobie na palcach, bo to zapomniałem, ale modliłem się do Maryi, by jakiś Gruzin mógł zostać księdzem katolickim.

Chciałem zrobić doktorat w Akademii Rolniczej. Ale Bóg zdecydował inaczej. „Chodź do Mnie, u Mnie zrobisz doktorat!”. Cieszę się, że Bóg tak poprowadził moje życie.

fot. z archiwum autora

8


Bóg l az ł mni e sób

kurier WNET

G oś ć · K uri e ra kapłana katolickiego od czasów rewolucji październikowej. Gdy wstępowałem do seminarium, w Gruzji było w ogóle dwóch księży, a kiedy byłem wyświęcany, był już w Gruzji biskup nuncjusz. Dokąd Cię skierowano po święceniach? Po święceniach zostałem wikariuszem w parafii św. Anny w Wilanowie. Tu pracowałem dwa lata. W tym czasie dziewięć miesięcy mieszkałem przy kaplicy, która stała w miejscu budowy świątyni Opatrzności Bożej. Uczyłem religii w gimnazjum w Wilanowie. Po dwóch latach biskup Gruzji zwrócił się z prośbą do arcybiskupa, bym wracał do Gruzji. Wtedy prymas Glemp i rektorzy seminarium doszli do wniosku, że dobrze będzie, jeśli przed wyjazdem zrobię doktorat. Ja chciałem jak najszybciej jechać do Gruzji. Tam nie ma kapłanów Gruzinów, trzeba jak najszybciej wracać. Już napisanie pracy magisterskiej po polsku było dla mnie trudne, a teraz praca doktorska... To było jak przenieść górę. Łatwiej było wymyślić i opatentować maszynę rolniczą? Chyba tak. I jak było dalej z doktoratem? Pamiętam rozmowę z rektorem. Powiedział: zacznij, a Bóg będzie ci pomagał. Zostałem przeniesiony do seminarium jako prefekt. Z pomocą Boga, rektorów, seminarzystów napisałem i obroniłem pracę doktorską w dwa lata. Skąd pomysł tematu – „Prześladowania chrześcijan w Gruzji w V–X w. w świetle najstarszych źródeł hagiograficznych”? Pracę magisterską, a jednocześnie licencjacką, pisałem o męczeństwie gruzińskiej Świętej, królowej Szuszanik. Współczesna jej życiu i śmierci relacja jej historii jest przetłumaczona na polski. Mój promotor, ksiądz profesor Józef Naumowicz, zasugerował: napisz o tych utworach hagiograficznych, które jeszcze nie zostały przetłumaczone. Twoja praca doktorska teraz w Polsce wydano w formie książki. Masz szansę spopularyzować utwory gruzińskie nieznane Polakom i nieznany nam okres historii Gruzji. Kiedy Gruzja przyjęła chrześcijaństwo, o Pols­ ce nikomu jeszcze się nie śniło. Tak, Gruzja przyjęła chrześcijaństwo na początku czwartego wieku, chociaż są dowody na to, że już wcześniej żyli tam chrześcijanie. Według wiarygodnych legend Gruzini byli katechizowani przez Apostołów Andrzeja i Szymona Gorliwego. Dzieje chrześcijaństwa gruzińskiego, jak wszędzie, naznaczone są krwią świadków Chrystusa. O tym świadczą zabytki piśmiennicze, które wykorzystałem w mojej pracy. Temat jest pasjonujący, a Polacy i Gruzini z wielu powodów czują do siebie sympatię. Miejmy więc nadzieję, że Twoja książka trafi na dobry grunt. Czy myślałeś o przetłumaczeniu swojej pracy na gruziński? Ksiądz promotor mi to proponował. Jednak wróciłem do Gruzji, praca duszpasterska wciągnęła mnie i nie miałem kiedy o tym myśleć. Często przyjeżdżam do Polski i wtedy promotor delikatnie przypomina mi o tłumaczeniu. Ale naprawdę trudno na to znaleźć czas. Pan Bóg skierował mnie do Polski po to, bym teraz mógł ludziom w Gruzji głosić Dobrą Nowinę, aby ich prowadzić do Kościoła. Będąc Gruzinem pracuję w Gruzji jako misjonarz. Przede wszystkim w tym czuję się dobrze. To Gruzja jest krajem misyjnym? Moje parafie to są wioski katolickie. Ale ludzie zobojętnieli na skutek komunizmu, a także w wyniku agitacji prawosławnej. W dzieciństwie nie otrzymali żadnego przekazu wiary. Chodzić do kościoła – a po co? Ludzi ubywa. W Polsce normalne jest przygotowanie do sakramentów. Gdy Gruzinom proponujemy przygotowanie do sakramentu, buntują się, bo prawosławni udzielają sakramentów od ręki. W Gruzji, z mentalnością komunistyczną, bardzo trudno jest przekonać ludzi o dobrodziejstwie spowiedzi. Wyspowiadać się? Przecież ja nie mam grzechów! W prawosławiu też mało ludzi chodzi do spowiedzi. Istnieje też prozelityzm protestancki. W moim rodzinnym Vale 80% ludzi to katolicy. Mimo to nie mieliśmy prawa uczyć się religii w szkole. Była, ale tylko dla prawosławnych. Potem w ogóle została wycofana ze szkół. W 2003 r. miał być zawarty konkordat. Zrobił się szum. Mówiono, że

Kościół katolicki jest najeźdźcą, tak jak kiedyś Arabowie. Katolików jest tak mało i nagle konkordat. Były protesty. I w Azerbejdżanie, mimo że to kraj muzułmański, konkordat został wtedy podpisany, a w chrześcijańskiej Gruzji nie. Komuniści chcieli za wszelką cenę wykorzenić tradycję chrześcijańską. Za komuny 25 grudnia była szkoła, praca, obyczaje świąteczne zostały przeniesione na nowy rok. Choinkę ubierało się na nowy rok. Wtedy przychodził święty Mikołaj, ale nazywał się Dziadek Mróz. We czwartki w restauracjach był dzień rybny. Kościół katolicki pości w piątki, prawosławny w środy i w piątki, komuniści wymyślili więc czwartek. Młodsze pokolenia często już nawet nie są świadome, że te zwyczaje pochodzą z chrześcijaństwa. Ja to wszystko w mojej wiosce muszę wyjaśniać, przypominać. Bo ludzie, którzy o tym pamiętali, poumierali. W Vale na mszy jest 200 ludzi na 7 tysięcy mieszkańców. Zorganizowałem katechizację dla dzieci w kościele. Raz w tygodniu robiłem spotkania z młodzieżą, raz w miesiącu dla młodych małżeństw. Teraz do Gruzji wchodzi in vitro, propaguje się matki zastępcze – surogatki. Mówię parafianom o tym, także oczywiście o aborcji, w kontekście nauki Kościoła. Dwa razy w miesiącu zapraszam na spotkania mężczyzn. To ważne, bo w Kościele jest przewaga kobiet. Jak jest zorganizowany Kościół gruziński? Dzisiaj ogromna większość Gruzinów to prawosławni. Katolików jest niecały 1% – około 50 tysięcy na prawie 5 milionów. Teraz jest u nas 22 księży katolickich. Połowa to Polacy. Księża cudzoziemcy mają problem z językiem gruzińskim. To język niepodobny do żadnego innego, i pismo też jest używane tylko w Gruzji. Trochę piszę o tym w mojej pracy doktorskiej. Ale jest już nas czterech Gruzinów, nie jestem sam. Gruzja jest administraturą apostolską, czyli jeszcze nie ustanowiono u nas diecezji. Dzieli się na 27 parafii. W niektórych są kościoły, w innych kaplice, a czasami nie ma nawet kaplicy, msze odbywają się po domach. Kościół prawosławny w latach 90. zabrał nam 6 kościołów. Próbujemy je odzyskać, ale jest trudno. Gruziński Kościół prawosławny nie akceptuje naszego chrztu. Przy ślubie katolika z prawosławnym ślub musi się odbyć w cerkwi, a katolik musi się drugi raz ochrzcić. Ale mimo wszelkich trudności wiem, że Bóg ma dobry plan dla Gruzji. Na czym polegają Twoje obowiązki duszpasterskie? Kiedy po obronie doktoratu wróciłem do Gruzji, był to dla mnie czas próby. Wyświęcony w Europie pierwszy po rewolucji katolicki ksiądz Gruzin, do tego z doktoratem – myślałem, że biskup ma dla mnie ważne stanowisko. A on powiedział: dobrze, że jesteś, pójdziesz do swojej miejscowości. Dwa lata posługiwałem razem z księdzem Andrzejem Graczykiem z Gniezna w czterech parafiach. Andrzej pracuje w Gruzji do dziś. Po dwóch latach biskup mianował mnie rektorem seminarium diecezjalnego w Tbilisi. Jednak seminarium zamknięto. Wyświęcono w nim dwóch kapłanów. Teraz jest czterech seminarzystów, którzy się uczą w Karagandzie. Trudno było utrzymywać seminarium dla 4-5 osób. Po kolejnych dwóch latach wróciłem do Vale jako proboszcz, mając do pomocy wikarego, ks. Macieja. Potem zostałem sam, mając cztery parafie. Mieszkałem na plebanii w Vale, 200 metrów od swoich rodziców, skąd dojeżdżałem do kościołów odległych o 8 (Ivlita), 12 (Achalciche) i 60 km (Bordżomi). W bliższych parafiach odprawiałem msze w niedziele, a w Bordżomi w sobotę. Trudno było sprawować cztery msze w jeden dzień. I w ogóle to trudna praca. Chrystus powiedział, że prorok w swojej ziemi jest źle przyjmowany. Ja tego doświadczyłem. To też jest spadek po komunizmie, że oficjalnie coś mówiono, a rzeczywistość wyglądała inaczej. I teraz ludzie nie wierzą temu, kto mówi. Nie chcą słuchać. Dobra wiadomość jest taka, że w Achalciche pozwolono nam odbudować z gruzów kościół, który teraz funkcjonuje pw. Matki Boskiej Różańcowej. Zostały tam sprowadzone siostry klauzurowe, benedyktynki z Włoch. Jest to jedyny klauzurowy klasztor żeński w Gruzji. U siebie posługiwałem siedem lat jako proboszcz. W październiku 2014 roku zostałem przeniesiony na wschód Gruzji. Mieszkałem w Tbilisi jako rezydent w parafii św. św. Piotra i Pawła, będąc duszpasterzem akademickim na uniwersytecie katolickim Sulchan Saba Orbeliani, a w weekendy

posługiwałem w czterech parafiach. W każdej z nich przychodziło na mszę 4–10 osób. Trzeba było przejechać 400 km, żeby je wszystkie odwiedzić. Co robisz teraz? Po roku z powrotem zostałem przeniesiony na południe Gruzji. Mieszkam w parafii św. Józefa w Arali, 6 km od Vale. Jestem proboszczem w pięciu parafiach i nadal duszpasterzem akademickim. Sulchan Saba Orbeliani jest uczelnią na prawach państwowych. Ma trzy wydziały: teologiczny, prawny i turystyczny. Studiuje tu 700 osób, z czego 95% to prawosławni. Dla mnie, katolickiego księdza, praca z prawosławnymi to wyzwanie. Zasadniczo pracuję ze studentami wydziału teologicznego. Raz w tygodniu spotykam się z grupą, która jest zainteresowana zgłębianiem Biblii. Bóg poddał mnie takiej próbie, jak Abrahama. Izaakiem, którego ja mam złożyć Bogu w ofierze, jest moja duma. Wracając do Gruzji, uważałem, że coś mi się należy. A biskup wysłał mnie tam, gdzie było najtrudniej. Zobaczyłem, że moim Izaakiem był mój doktorat. Myślałem o sobie, że jestem kimś, a Pan Bóg wzywa mnie do pokory, by być nikim. Rodzice i babcia przekazali Ci, że jesteś katolikiem. Z czym to się wiąże w Twoich wspomnieniach? Pamiętam, że w Boże Narodzenie gotowało się miód z orzechami (gozinaki) i potem tym się dzieliło, tak jak w Polsce opłatkiem. W poniedziałek wielkanocny chodziliśmy na groby, zwiastować zmarłym zmartwychwstanie. Na cmentarzach są stoły i tam chodziliśmy jeść, tak jak prawosławni. W Wielkanoc dzieci toczyły bitwy na jajka. Uderzało się jajkiem o jajko na znak zmartwychwstania Chrystusa. Kto komu zbił jajko, ten miał prawo je zabrać. Gdy byłem w czwartej-piątej klasie, na przerwie bawiliśmy się w ten sposób z kolegami i nauczycielka zauważyła, że syn nauczyciela, to znaczy ja, przyniósł do szkoły jajka pomalowane na czerwono, czyli że w naszym domu z okazji Wielkanocy maluje się jajka. Dyrektor zwołał wszystkich nauczycieli i dał reprymendę moim rodzicom. W takiej atmosferze nas wychowywano. W naszej miejscowości nie było księdza, a kościół był zamknięty. Pamiętam, jak babcia prowadziła mnie na roraty w adwencie, ale nie było mszy, tylko na plebanii obok budynku kościoła ludzie stworzyli miejsce wspólnej modlitwy. Był krzyż. Tam się zbierano, śpiewano, odmawiano różaniec. W taki sposób Kościół trwał mimo prześladowań. Około 50 lat temu – ja tego nie pamiętam, ale mi opowiadano – komuniści chcieli zabrać wyposażenie naszego kościoła. Zamknęli kościół i zabrali klucz. Ktoś z milicji doniósł wiernym, że następnego dnia zabiorą wszystko ze środka: krzyż, kielich itd. Jak przyszli, niczego nie było oprócz figur św. Nino i św. Andrzeja, których nie dało się wynieść. Wezwali całą wioskę i pytali, kto to powynosił. „My nie wiemy, przecież wy macie klucz do kościoła”. Okazało się, że ludzie w nocy przecięli kratę w oknie i wpuścili dziecko, które od środka otworzyło zasuwę w bocznych drzwiach. Ludzie weszli, zabrali wszystko, co się dało. Dziecko od środka zamknęło kościół i wyszło przez okno. Milicja straszyła mieszkańców, aby wydali sprawcę, ale nikt nic nie powiedział. Pamiętam, że potem budynek kościoła w mojej wsi wykorzystywano jako magazyn zboża. Miał kamienną posadzkę, na którą zrzucano ziarno. Gdy podjeżdżał samochód, by przywieźć lub wywieźć ziarno, my, dzieci, wchodziłyśmy od kościoła, grałyśmy na starych organach. Z chóru były widoczne figury św. Nino i św. Andrzeja. Do dzisiaj są one w kościele. W roku 1993 czy 1994 we wsi pojawił się ksiądz Jerzy Szymerowski z diecezji ełckiej. I wtedy ludzie zaczęli przynosić te ukryte rzeczy do kościoła. Wszyscy się bali, ale potajemnie przekazywali wiarę. I ja taki przekaz wiary otrzymałem. Zawsze wiedziałem, że jestem katolikiem. Rodzice nie tylko Cię ochrzcili, ale wzięli ślub kościelny. Moim rodzicom bardzo zależało na tym, żeby wziąć ślub katolicki. Było to bardzo trudne. Kościoły były nieczynne, a ci księża, którzy przetrwali, sprawowali swoją posługę w ukryciu, pracując i mieszkając jak świeccy. Tylko wtajemniczeni mieli do nich dostęp. Mój ojciec przez zakrystiana z Vale skontaktował się z pewnym księdzem, który mieszkał w Bordżomi i pracował jako fotograf. Codziennie w cywilnym ubraniu wychodził z domu z teczką do fotosalonu, a mój ojciec po tej teczce miał go rozpoznać, przedstawić się

9

i omówić sprawę ślubu. Ojciec czekał i kiedy z domu wyszedł cywil z teczką, szedł za nim z daleka, żeby się upewnić, że to on. Ksiądz z kolei, nie znając ojca, był przekonany, że śledzi go tajniak, i wszedł do sklepu. Ojciec myślał, że się pomylił, i chciał zrezygnować. Potem, idąc przez park, ksiądz zaczął się niespokojnie rozglądać, bojąc się widocznie zasadzki. Kiedy w pobliżu nie było ludzi, ojciec odważył się go dogonić, przedstawić się i powiedzieć, że ma list polecający od zakrystiana. Na szczęście zdążyli się porozumieć, zanim ksiądz dostał ataku serca, myśląc, że zostanie aresztowany. I ślub się szczęśliwie odbył. Mam jeszcze jedno ważne wspomnienie. W 1987 roku, gdy byłem studentem drugiego roku, przyjechał do Gruzji pewien kardynał; nie pamiętam jego nazwiska. Powiedział: Gruzja ma takie tradycje chrześcijańskie, już w IV w. przyjęła chrzest, a nie macie księży. Znajdźcie młodego Gruzina, ja go wezmę do Watykanu, wykształcę i jako ksiądz przyjedzie do was. Ta wiadomość rozeszła się wśród katolików. To było w Tbilisi, 250 km dalej, ale moja babcia dowiedziała się o tym. Dobrze uczyłem się na studiach, więc pomyślała o mnie. Brat mojej mamy, dyrektor PGR-u, tę samą informację usłyszał na zebraniu partyjnym i też pomyślał o mnie. Był luty, przerwa semestralna. Przyjechałem do domu. Oni wszyscy czekali na mnie. Matka zrobiła uroczystą kolację: pierogi chinkali, danie świąteczne. Z jakiej okazji taka uroczysta kolacja? Siedliśmy, zjedliśmy, mój tata mówi: „Szukają kandydata na księdza, nie chciałbyś być księdzem? Co ty na to? W kościele o tym mówią, na zebraniu partyjnym”. Ja się zdenerwowałem, wyszedłem, następnego dnia wróciłem do Tbilisi i całą przerwę semestralną spędziłem sam w mieście. Uciekłem przed tą propozycją. Minęły 4 lata. Pan Bóg jest cierpliwy. Znalazł na mnie inny sposób. Chciałem zrobić doktorat w Akademii Rolniczej i być tam wykładowcą. Ale Pan Bóg zdecydował inaczej. „Chodź do Mnie, u Mnie zrobisz doktorat!” Cieszę się, że Bóg tak poprowadził moje życie. Jakie masz wspomnienia z Polski? W krajach byłego ZSRR mieliśmy specyficzny obraz Związku Sowieckiego jako dobroczyńcy wschodniej części Europy po II wojnie światowej. W Polsce powoli dowiedziałem się, jak wiele zła doświadczyli Polacy za sprawą mojego rodaka Stalina. Pamiętam swój strach, że mnie też Polacy mogą znienawidzić, bo jestem Gruzinem. Ale to było krótko. Nigdy nie spotkałem się ze złym podejściem do mnie. Odwrotnie, doświadczałem ciepła i gościnności. Gruzini też są gościnni. Tak, ale ja myślałem, że tylko Gruzini. Polaków nie znałem. Tymczasem Polacy i Gruzini są podobni. My i wy walczyliśmy o wolność i niepodległość. W tym samym czasie straciliśmy wolność. Polska pod koniec XVIII wieku, a Gruzja na początku XIX. Po upadku ZSRR i Układu Warszawskiego w podobnym czasie ją odzyskaliśmy. Polska 1989 r., Gruzja w 1991. Mamy podobne charaktery jako narody i wspólnych wrogów. Jakie są Twoje kontakty z Polską? Jestem kapłanem diecezji warszawskiej, przydzielonym do dekanatu, który mnie wspiera w pracy misyjnej w Gruzji. Bywam w Polsce raz, dwa razy do roku. Odwiedzam biskupa warszawskiego, mam kontakt z seminarium, ze wspólnotą, z promotorem. W 2012 roku obchodziliśmy w Vale 150 rocznicę wybudowania kościoła. Na moje zaproszenie przyjechało 24 księży profesorów z archidiecezji warszawskiej, w tym mój promotor, ksiądz Naumowicz, a także biskup Gruzji Giuseppe Pasotto. W całej Gruzji jest w ogóle 22 księży – ogromne wrażenie dla moich parafian! Po mszy było przedstawienie na podstawie apokryfów (Kościół jest pw. Narodzenia Matki Bożej). Pielgrzymki z Polski, w których biorą udział moi przyjaciele, starają się mnie odwiedzać, wspólnie sprawujemy wówczas Eucharystię. Jesienią ubiegłego roku mieliśmy taką Eucharystię z udziałem autokaru pielgrzymów. Moi parafianie chyba nigdy w życiu nie uczestniczyli w tak licznym zgromadzeniu, a nasz kościółek, przerobiony z domu mieszkalnego, ledwo nas wszystkich pomieścił. Jestem wdzięczny Pan Bogu i Polsce za formację kapłańską, chrześcijańską, za to, że jako nie-Polak napisałem pracę doktorską. K


kurier WNET

10

ambony i wtedy nagle wszyscy przestali śpiewać, zapadła cisza. Prezydent spontanicznie powiedział: „Chciałem serdecznie podziękować papieżowi, że raczył przyjechać do takiego biednego kraju, jakim jest Gruzja, i że odprawił taką piękną mszę”. Dostał długie oklaski. Ludzie byli zaskoczeni z jego postępkiem, a jednocześnie bardzo zadowoleni i wdzięczni. Żeby polscy Czytelnicy mogli zrozumieć, dlaczego zachowanie pre-

jeszcze tak pięknie mu podziękował. Odwagą wykazał się zresztą nie tylko prezydent. Bardzo wielu chrześcijan wyznania prawosławnego przybyło na tę mszę. Wzięli w niej również udział wierni Kościołów protestanckich. Papież Jan Paweł II na pewno bardzo przeżywał to, że Gruziński Kościół Prawosławny przyjął go tak „zimno”. Odlatując z Gruzji zrobił, według mnie bardzo ładny, mądry, zastanawiający oraz wiele mówiący gest. Na lotnisku

D

laczego dzisiaj papież Franciszek przyjeżdża do Gruzji, gdzie katolików nadal jest tak mało? W innych krajach są miliony, a on wybrał nasz kraj. Odpowiedzi mogą być różne, ale dla mnie jako dla duszpasterza to potwierdzenie tego, że Bóg jest Ojcem miłosiernym, że nie zapomniał o nas, że nas kocha, wie o naszych wielkich problemach i chce nas pocieszyć. A problemów jest wiele i niestety, największe są spowodowane prześla-

Z lewej: kościół w Ude, zabrany przez prawosławnych. Z prawej: kościół w Ude wybudowany przez katolików w miejsce zabranego.

Dlaczego dzisiaj papież Franciszek przyjeżdża do Gruzji, gdzie katolików nadal jest tak mało? W innych krajach są miliony, a on wybrał nasz kraj. Odpowiedzi mogą być różne, ale dla mnie jako dla duszpasterza to potwierdzenie tego, że Bóg jest Ojcem miłosiernym, że nie zapomniał o nas, że nas kocha, wie o naszych wielkich problemach i chce nas pocieszyć.

Papież Franciszek w Gruzji Ks. Zurab Kakachishvili

zydenta wzbudziło takie zaskoczenie zgromadzonych, wyjaśnię, że prezydent Szewardnadze, minister spraw zagranicznych Związku Radzieckiego za prezydenta Michaiła Gorbaczowa, po rozpadzie ZSRR wrócił do Gruzji i przed wyborami prezydenckimi zrobił spektakularny krok – przyjął chrzest w Gruzińskim Kościele Prawosławnym z ręki patriarchy Ilii II. Umocniło to jego autorytet w Gruzji i m.in. dzięki temu wybrano go na prezydenta Gruzji. W tym, co zrobił podczas mszy papieskiej, dał wyraz wielkiej odwagi – nie tylko nie przestraszył się komunikatu patriarchatu, uczestniczył w mszy św. odprawianej przez Jana Pawła II, ale

po zakończeniu ceremonii pożegnalnej odprowadzali go w kierunku samolotu papieskiego prezydent i patriarcha. Prezydent Szewardnadze szedł po lewej stronie papieża, trzymając go pod rękę, a po prawej, osobno, szedł patriarcha. Przed schodami samolotu zatrzymali się. Po pożegnaniu z prezydentem Jan Paweł II odwrócił się do patriarchy, przekazał mu pocałunek pokoju, po czym nieoczekiwanie zdjął z głowy swoją piuskę, włożył ją do ręki patriarchy, zostawiając mu na pamiątkę, i wszedł po schodach na pokład samolotu. Niech Czytelnik sam rozważy, co miał na myśli św. Jan Paweł II, wykonując taki niespodziewany gest.

dowaniem katolików przez Gruziński Autokefaliczny Kościół Prawosławny. Nazywamy to nawet „wielkim prześladowaniem”. Kościół prawosławny, który w 1978 r. odzyskał autokefalię, odebrał nam na przełomie lat 80. i 90. sześć świątyń. Zajęli je, przerobili, pobudowali ikonostasy, a nam nie pozwalają do nich wejść i odprawić mszy – nawet na podwórzach tych świątyń, obok grobów księży. Jednocześnie władze państwowe nie pozwalają nam budować nowych kościołów. Tymczasem we Włoszech i we Francji tamtejszy Kościół katolicki na znak braterstwa podarował kilka budynków kościołów

Ks. dr Zurab Kakachishvili, pierwszy po rewolucji październikowej Gruzin wyświęcony na kapłana katolickiego, który ukończył w Polsce Archidiecezjalne Seminarium Misyjne „Redemptoris Mater”, napisał – po polsku – pracę doktorską. Jej temat okazuje się dziś niezwykle aktualny, choć nie taki był powód opublikowania tej pracy.

Świadkowie Chrystusa w Gruzji Magdalena Słoniowska

A

utor zainteresował się wczesnym okresem chrześcijaństwa w swojej ojczyźnie. Na podstawie zachowanych starogruzińskich utworów hagiograficznych zanalizował proces rozszerzania się chrześcijaństwa oraz świadectwa wiary chrześcijan na obszarze dzisiejszej Gruzji w wiekach od IV do X, kiedy to Gruzini kształtowali swoją świadomość narodową. Do powstania narodu gruzińskiego w ogromnym stopniu przyczyniła się, obok konieczności obrony militarnej przed Persami i Arabami w kolejnych wiekach, walka z tymi najeźdźcami o zachowanie wiary chrześcijańskiej, którą Gruzini przyjęli oficjalnie już na początku IV wieku. Książka jest źródłem wiedzy o historycznych i legendarnych początkach państwa, narodu i języka gruzińskiego, którego pochodzenie stanowi do dziś nierozwiązaną zagadkę. Źródła języka

katolickich prawosławnym Gruzinom mieszkającym w tych krajach. Kościół prawosławny nie uznaje chrztu katolickiego. Mało tego, głosi powszechnie, że zbawić się mogą jedynie prawosławni – katolicy idą do piekła, a papież jest gorszy od szatana. Rozpowszechnia się wiele broszur przeciwko katolicyzmowi. W bardzo trudnej sytuacji są młodzi wyznania katolickiego, którzy chcą zawrzeć małżeństwo z prawosławnymi.

fot. z archiwum autora

K

iedy watykańskie wiadomości podały, że papież Franciszek przybędzie z wizytą do Gruzji między 30 września a 2 października br., natychmiast wszystkie wiadomości w całym kraju rozgłosiły to jako dobrą nowinę. W historii Gruzji to będzie drugi papież po św. Janie Pawle II, który odwiedzi nasz kraj. Wizyta św. Jana Pawła II miała miejsce 8–9 listopada 1999 roku. Byłem wtedy nowo wyświęconym prezbiterem i pracowałem jako wikariusz w Warszawie, w parafii św. Anny w Wilanowie. Przyleciałem z Warszawy do Tbilisi wraz z moim proboszczem. Cała wizyta papieża miała przebieg bardzo poruszający. Pierwszego dnia papież spotkał się z patriarchą prawosławnego Kościoła gruzińskiego w katedrze Sweti Cchoweli w Mcchecie. W czasie tego spotkania nie było żadnej modlitwy, nawet „Ojcze nasz”, nawet znaku krzyża. Tego samego dnia, 8 listopada wieczorem, w mediach podano oświadczenie Patriarchatu skierowane do wiernych Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego, o następującej treści: „Jutro papież odprawi mszę św. w Pałacu Sportu w Tbilisi. Każdy, kto będzie uczestniczył w tej mszy, popełni grzech śmiertelny”. Ja, słysząc to, poczułem się bardzo upokorzony, wyśmiany i zawstydzony. Ale ta msza św. dla mnie jako neoprezbitera okazała się niezapomniana. Do dziś pamiętam uśmiechniętą twarz papieża. Jego wzrok docierał chyba do każdego uczestnika. Można było zauważyć, jak spoglądał wszędzie, jakby chciał stanąć przed każdą osobą, przekazać jej pocałunek pokoju i przytulić. To mobilizowało wszystkich obecnych, aby z coraz większą radością wychwalać Boga. Dla wielu szczególnie wzruszający był pod koniec mszy moment dziękczynienia, kiedy śpiewano bez końca pieśni w różnych językach (bo przyjechali wierni z wielu krajów byłego Związku Radzieckiego, i nie tylko). W pewnym momencie spojrzenia wszystkich skierowały się na trybunę na prawo od papieża. Siedział tam ówczesny prezydent Gruzji Edward Szewardnadze, który nagle zerwał się z krzesła i zaczął schodzić na dół. Po kilku sekundach „obudziła się” jego ochrona – bo okazało się, że tego nie było w protokole prezydenckim – i pobiegła za nim. Prezydent, odwróciwszy się, podniósł prawą rękę, dając znać, że ich nie potrzebuje. Sam, bez „opiekunów” przeszedł przez salę, wszedł po schodach na podest, podszedł do papieża zasiadającego na tronie, ukląkł, pocałował go w kolano, potem w rękę i coś do niego mówił. Po chwili podszedł do

G·r·u·z·j·a

gruzińskiego znajdują się prawdopodobnie na obszarze najstarszych cywilizacji Bliskiego Wschodu, a o plemionach zamieszkujących teren współczesnej Gruzji wspomina nawet Pismo Święte Starego Testamentu. Wiele też wskazuje na to, że Gruzja była areną wydarzeń opowiadanych przez najbardziej znane mity greckie. W czasach, kiedy nikomu nie śniło się jeszcze nie tylko o Polsce i Polakach, ale i o wielu wielkich narodach Europy, które dziś decydują o losach niemal całego świata, na małym, ale znaczącym cywilizacyjnie skrawku Azji organizował się i budował swoją tożsamość naród gruziński. W trzecim dziesięcioleciu IV wieku król Kartlii – dzisiejszej wschodniej Gruzji, Mirian, przyjął chrześcijaństwo pod wpływem świątobliwej cudzoziemki Nino, i niemal zaraz potem pierwsi świadkowie wiary oddawali tam swoje życie za Chrystusa.

Chrześcijaństwo na całym świecie zbudowane jest na fundamencie męczeństwa tych, którzy swoją krwią świadczyli o prawdzie Ewangelii. Zwykle znamy opowieści o męczennikach z obszaru Cesarstwa Rzymskiego, trochę może z Bliskiego Wschodu. Zakaukazie z jego historią jest dla Europejczyków pod tym względem białą kartą. Tymczasem Gruzja to drugie po Armenii państwo, które przyjęło chrześcijaństwo jako oficjalną religię. Monografia księdza Zuraba Kakachishvilego prezentuje zarys historii Gruzji w początkach jej państwowości, w połączeniu z przenikaniem chrześcijaństwa na tereny Zakaukazia, ale przede wszystkim jest to ciekawa opowieść o życiu i męczeństwie pierwszych chrześcijan w Gruzji. Powstała dzięki zachowanym do dziś starogruzińskim utworom hagiograficznym, z których pierwsze pochodzą już z czasów współczesnych omawianym w nich wydarzeniom. Autorami tych dzieł są często bezpośredni obserwatorzy opisywanych wypadków. Książka została napisana bardzo przystępnym językiem. Poprzedza ją przedmowa ks. dra hab. Roberta Skrzypczaka, która pozwala umiejscowić prezentowane zagadnienia na tle całej historii męczeństwa chrześcijan. Z kolei posłowie Autora przybliża Czytelnikowi dzieje Gruzji aż do czasów współczesnych oraz przypomina fakty będące podstawą przyjaznych relacji od wieków łączących Gruzję z Polską.

Z

urab Kakachishvili przytacza w swojej pracy różne legendy i tradycje. Analizą obejmuje jednak wyłącznie dostępne źródła historyczne, konfrontuje i omawia przedstawione w nich fakty, które były tak ważne dla ich świadków i całego Kościoła gruzińskiego, że zostały zapisane dla potomnych. Te fakty mogą stać się dla nas nie tylko źródłem wiedzy historycznej. Są także pytaniem o naszą wiarę. Bohaterami tej książki są mężczyźni, kobiety i dzieci, ludzie świeccy i duchowni, przeciętni i wysoko postawieni – także władcy; Gruzini i cudzoziemcy. Świadectwa ich życia i męczeńskiej śmierci stają się dzisiaj na nowo aktualne. O tym, że opisane w źródłach starogruzińskich fakty nie są mitami ani fantazjami, świadczą współczesne wydarzenia. Te, które najbardziej wstrząsnęły Europą, mają swoje źródło tam, skąd napływały zagrożenia do Gruzji już w połowie pierwszego tysiąclecia po Chrystusie. Metody prześladowań stosowane obecnie nie zmieniły się w stosunku do tych, o których możemy przeczytać w tej pracy. Dzisiaj ludzie giną w podobny sposób, za tę samą wiarę i z tą samą wiarą. Chrześcijanie są wezwani do tego, by zawsze byli gotowi do zdania sprawy ze swojej nadziei. Czy my jesteśmy przygotowani na to, aby jak dawni chrześcijanie – także ci żyjący w pierwszych wiekach państwowości gruzińskiej, którzy dawali świadectwo swojej wiary wobec pogan, wyznawców mazdaizmu i islamu

Wymaga się od nich prawosławnego chrztu. Bywa tak, że duchowni prawosławni podczas sakramentu małżeństwa bierzmują katolika, nie informując go, co robią, tak że okazuje się, że w trakcie ślubu bez swojej zgody stał się prawosławnym (w liturgii używa się języka starogruzińskiego, którego współczesni Gruzini nie rozumieją – przyp. red.). Kandydaci do pracy pytani są o wyznanie. Pracownicy, którzy przyznają się do wiary katolickiej, podlegają ogromnej presji, żeby się przechrzcili, inaczej tracą pracę. W szkołach i na uczelniach katolicy bywają upokarzani, otrzymują niższe oceny. Zdarzają się

przypadki, że do umierających katolików jest wzywany ksiądz prawosławny, który chrzci bezsilnego człowieka drugi raz. Tymczasem w Polsce na przykład obowiązuje porozumienie między katolikami, prawosławnymi i protestantami w sprawie wzajemnego uznania chrztu. Jednak nie poddajemy się. Doświadczenia pierwszych wieków, ale też te bliższe, które pamiętamy z lat komunizmu, pokazały, że można zachować wiarę. Kościoły burzono lub zabierano na magazyny. Kapłanów zabijano lub wywożono na Sybir. Ale wiara starszych ludzi pozwoliła nam przetrwać. Próbujemy podejmować rozmowy z gruzińskim Kościołem prawosławnym, ale z drugiej strony nie ma chęci porozumienia. Przedstawiciele prawosławnego Kościoła gruzińskiego nie wzięli nawet udziału w czerwcu br. w Soborze Wszechprawosławnym na Krecie, pierwszym po rozłamie chrześcijaństwa w 1054 roku. Miał on pomóc w pojednaniu wszystkich odłamów prawosławia. Mimo tych wszystkich trudności oczekiwana wizyta papieża w Gruzji, gdzie katolicy stanowią zaledwie 1% społeczeństwa, mnie jako kapłanowi daje odwagę z radością przepowiadać i głosić Dobrą Nowinę o tym, że Bóg nas kocha i w Roku Miłosierdzia przychodzi do nas w osobie papieża Franciszka, aby odnaleźć owieczkę zagubioną, poranioną, wziąć ją na ramiona, zanieść do stada i uleczyć. Nasz biskup Giuseppe Pasotto utworzył siedmioosobową komisję przygotowującą wizytę ojca świętego Franciszka w Gruzji. Mam zaszczyt do niej należeć. Papież spotka się z prezydentem, z Patriarchą Ilją II, potem ze studentami i kręgami naukowymi uniwersytetu katolickiego Sulchan Saba Orbeliani. Następnego dnia będzie sprawował mszę św. z wiernymi, potem odwiedzi pracowników Caritas Gruzji i innych organizacji charytatywnych. Nawiedzi też dzielnicę-miasteczko powstałe po wojnie 2008 r. i zamieszkałe przez uchodźców tej wojny. Robimy wszystko, aby wizyta przebiegła godnie i intensywnie się do niej przygotowujemy. Wiemy, że naszych problemów nie da się rozwiązać od razu, ale rośnie nasza nadzieja, że coś się zmieni na lepsze w relacjach z Kościołem prawosławnym. Że może odzyskamy zabrane świątynie, że w pracy i w szkołach nie będziemy musieli ukrywać tego, że jesteśmy katolikami. Czekamy na Ojca Świętego z niecierpliwością. K

Książka pierwszego po rewolucji październikowej Gruzina – kapłana katolickiego

i l i v h s i a h s c u a t k s y a r K h b C a e r i i j u w z Z ko GruX wieku d a i w d IV do w Ś o Zajmująca opowieść o świadectwach wiary pierwszych chrześcijan w Gruzji na barwnie zarysowanym tle początków państwowości tego kraju. Przedmowa ks. dra hab. Roberta Skrzypczaka umiejscawia wydarzenia w perspektywie całej historii męczeństwa chrześcijan. Posłowie Autora przybliża Czytelnikowi dzieje Gruzji aż do czasów współczesnych i przypomina fakty będące podstawą przyjaznych relacji łączących Gruzję z Polską. Patronat medialny

– oddać życie za Chrystusa? Obecnie stajemy do kolejnej konfrontacji z cywilizacją islamu. Możemy stawiać jej czoła na różne sposoby. Najważniejszym z nich jest świadectwo życia – żyć tak, aby przekonać nieprzekonanych, że chrześcijaństwo jest atrakcyjne – bo oznacza wartościowe i piękne życie, teraz i w wieczności. Bo Chrystus ofiarowuje każdemu

bez wyjątku człowiekowi – i daje mu moc ofiarować innym, nawet wrogom i prześladowcom – darmową miłość i przebaczenie, których nie ma gdzie indziej. A w razie potrzeby – pozwala z wiarą oddać życie, tak jak ci męczennicy, o których przeczytamy w tej książce. Wbrew pozorom nie jest to starożytna i przebrzmiała historia, ale rzeczywistość, która trwa. K


kurier WNET

11

W·i·a·r·a Ksiądz bardzo lubi czytać. Widzę księgozbiór Księdza… Przed emeryturą jedno zajęcie goniło drugie. A teraz mogę czytać. Od „Kuriera” też nie mogę się oderwać. Tyle wartościowych tematów, bardzo głębokie, ubogacające myśli, chyba jeszcze niepopularne wśród większości naszego społeczeństwa. Zanim został Ksiądz proboszczem tu w parafii, był Ksiądz misjonarzem. Tak. Byłem wyświęcony w 1959 roku, w Pelplinie. Pierwsza placówka w stolicy Borów Tucholskich – Tucholi. Urocze miasto, po Tucholi Czersk, niedaleko, po Czersku Świecie, też niedaleko. I na kilka miesięcy do Chwaszczyna. Odejście z Czerska było bardzo smutne, bolesne, ludzie protestowali przeciwko temu. Tak Księdza lubili. Tak. Teraz, po 56 latach kapłaństwa, widzę (to się może niektórym przydać), że powodem cierpień było zbytnie przywiązanie do ludzi, może do pracy. Oprócz ołtarza, konfesjonału, ambony była piłka nożna, kuligi, majówki, jasełka i inne przedstawienia. I to spowodowało głębokie przywiązanie, jak w rodzinie. W nocy wsiadłem na motor i z Czerska uciekłem… Miałem się stawić w Świeciu, a ludzie chcieli zatrzymać. Żeby być posłusznym wobec biskupa, uciekłem w nocy. Wylądowałem rankiem u moich kochanych rodziców. Tata był leśniczym. Po tych przejściach było Świecie, kilka miesięcy w Chwaszczynie, a potem, po dwuletnim przygotowaniu, kierunek Afryka – Zambia.

liturgia trwała 2 godziny i więcej. Sami układali zwrotki do kolęd… Śpiewali kolędy? Misjonarze polscy je przynieśli, czy śpiewali wcześniej? Już śpiewali, np. „dziecko nam się narodziło, alleluja, alleluja!” Klaskanie! Tworzą grupę! Zaczynają tańczyć! Do komunii świętej prawie wszyscy, bardzo wielu do spowiedzi. Pięknie ubrani. Ubierają się w takie ładne, długie stroje – owijają naokoło bioder kawał materiału, kolorowy, piękny – to się nazywa chitenge. Bardzo sobie cenią wygląd zewnętrzny. Za moich czasów powstała tam grupa dziewcząt – „dzieci Maryi”. Jedna dziewczynka sama zmobilizowała przeszło 100 dziewcząt. Zapraszały mnie, jak miały problemy z Pismem Świętym. Układały program do Godziny Świętej i wymyśliły sobie ładne stroje, takie białe, długie suknie jak alby i białe chustki na głowie. W procesji wygląda-

Duch Święty w jakiś sposób pozwala mi nieustannie rozwijać tę miłość. Teraz wszystko jest za mną, tak myślę. Przede mną wieczność. Myślę, że w sercu każdego jest jakaś bojaźń co do przejścia, bo to jest nieznane.

konkluzje dotyczące obecnej sytuacji w Polsce? Polska, porównując z innymi narodami, jest jeszcze wierna. Nie mówię o rządach, chociaż dla obecnego rządu mam największy szacunek, ale jako naród

W Polsce jakaś panienka zmienia sobie modne ciuchy, może się co pewien czas przemalować, a w międzyczasie, teraz też, kiedy rozmawiamy, pewnie kilkanaścioro dzieci zmarło z głodu. A my w luksusach albo w rzeczach niepotrzebnych, albo nawet w grzesznych. Z tego życia w tamto, wieczne. Proszę bardzo często żeby Pan Bóg dał mi więcej światła z tamtej strony, pokoju wewnętrznego i łaski tego, co jest mi potrzebne na te ostatnie tygodnie

nigdy nie wyrzekliśmy się Boga. Były wprawdzie publiczne grzechy – to, co Sejm robił przeciwko życiu albo popieranie rozmaitych zboczeń; przed Pałacem Prezydenckim było straszne

W kontakcie z żywym Bogiem Z księdzem seniorem Stefanem Grasiem, misjonarzem w Zambii, obecnie emerytowanym proboszczem parafii w Lipinkach, rozmawia Krzysztof Skowroński.

Co się rzucało w oczy? Prostota życia. Tam przerabiałem drugie seminarium, taki szlif wewnętrzny. Dostałem taki prosty domek i miałem się uczyć. Codziennie siadałem z dziećmi przy ognisku i – uczcie księdza chinyanja. Miałem wtedy 7 czy 8 lat kapłaństwa. Dzieci, które nie potrafiły czytać i pisać, kobiety i mężczyźni, uczyli języka mnie, już wyświęconego kapłana. To była bardzo ładna lekcja pokory. To się przydaje wszystkim kapłanom na całej ziemi. Myślałem, że potem, jako syn leśniczego, pójdę do buszu. A ksiądz arcybiskup Milingo zatrzymał mnie w Lusace, w centrum. Posługiwałem w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa – prawie 12 tys. katolików – a jednocześnie jako kapelan, bo na terenie parafii był największy szpital w Zambii. Jeździłem tam czasem dwa razy dziennie. Potem, gdy mój kolega, ksiądz January Liberski, musiał wyjechać na urlop, objąłem też drugie kapelaństwo, w więzieniu. W Lusace było takie duszpasterstwo, jak u nas: msza święta, spowiedź święta, katechezy, odwiedzanie rodzin, święcenie domów, spotkania z dziećmi. W nauce języka dużo mi pomogła piłka nożna. I w taki sposób sprawdziły się te słowa „kto pozostawi swojego ojca, matkę, zyska stokroć więcej”. Tam bardzo mocno przywiązałem się do ludzi. A jaka liturgia cudowna! Co w niej było takiego niezwykłego? Życie, pełnia życia, tańce, śpiewy, klaskanie, procesje z darami – czasem ktoś niesie białego koguta, czasem inne zwierzątko. Jak były duże święta, to

fot. lech rustecki

I co dalej? W Zambii byłem prawie 11 lat, bez 2 miesięcy. Tam wtenczas nastał ksiądz kardynał Adam Kozłowiecki. Miałem łaskę poznać go osobiście. Kiedy byłem tutaj proboszczem, wstąpił do malutkich Lipinek, jadąc do Pelpina na spotkanie z papieżem. Jakie to są dziwne zrządzenia Bożej łaski. Kardynał? W Lipinkach? To był wspaniały człowiek. Bardzo pokorny, bardzo pokorny… Taki prosty, chociaż miał tyle zasług i tytułów. Przyjeżdża ksiądz do Afryki, ląduje w Zambii… Tam czekał już mój kolega, ksiądz Augustyn Brandt. Potem formalności – zameldować się, dowód osobisty; jeszcze mam go ze sobą. I nauczyć się narzecza, bo tam jest 71 narzeczy. Ksiądz arcybiskup Milingo, który przyszedł na miejsce kardynała Kozłowieckiego, przydzielił mi narzecze chinyanja. Wysłał mnie do Chipaty, 600 km od Lusaki. Powinienem się znaleźć w Malawi, bo tam jest źródło narzecza chinyanja, ale prezydent Banda był wrogiem komunistów i nikogo z paszportem komunistycznym tam nie wpuszczano, nawet misjonarza. Więc przebywałem pół roku blisko granicy i tam się uczyłem.

Objawienia mają pomóc nam lepiej żyć, zgodnie z Ewangelią. Niektórzy mówią: „Po co? Jest jedno Objawienie, wystarczy na zawsze”. To się zgadza, ale jeżeli my tego jednego Objawienia nie realizujemy, to przychodzi Matka Boża i mówi: to trzeba zrobić, żebyście byli szczęśliwi, żebyście się dostali do nieba. Po to Matka Boża przychodzi. Objawień jest dużo, na całym świecie. W Nigerii jakiś pan ma objawienia, ostrzeżenia są podobne. Mowa jest o „grzechu świata”. To tak, jak gdyby cała ziemia była omotana grzechem, jaki to straszliwy obraz! Ja często proszę, żeby Matka Boża otoczyła różańcem całą Ziemię i swoją mocą zmniejszyła ten grzech, bo nam grozi wielkie niebezpieczeństwo. A Fatima? Wyraźnie zostało powiedziane, że jeśli ludzie się nie poprawią, to przyjdzie nieszczęście, i tak się stało w ’39 roku. Tylko że środki masowego przekazu… Nie wiem, jaki macie stosunek

ły jak białe afrykańskie anioły – i tak je nazywałem. Widać, że Zambia to Księdza miłość mocna i trwała. Misjonarze bardzo często mówią: „radość i prostota”, to ich uderza. Może powinni z powrotem do Polski z misją przyjechać? Żeby u nas też była radość i prostota. Musi być głębokie zaangażowanie i przeżywanie tego cudownego faktu, że jestem dzieckiem Bożym, że Bóg mnie kocha, że otworzył mi niebo. A ja, kiedy jestem na mszy świętej, jeszcze umacniam się na tej drodze do nieba. A jak jest z Księdza wypływaniem na głębię? Jak pogłębiało się w życiu rozumienie, czym jest chrześcijaństwo, wiara? Początek to zawsze jest rodzina. Myśmy mieszkali 5 km od kościoła. Czy zima, czy deszcz, zawsze pobudka i do kościoła. Jeszcze teraz pamiętam, jak tata się modlił w kościele, czy przed polowaniem. Później praktykowanie. Jeszcze później, w pelplińskim seminarium, rozmowy, czytanie i ciągłe proszenie, żeby lepiej zrozumieć, co to znaczy być wierzącym. Teraz to jest osobisty kontakt z żywym Bogiem. Ale jak ten kontakt nawiązać? Tutaj pomaga Matka Boska. Nie wiem, co Pan Redaktor myśli o Medjugorie, ale Matka Boża co pewien czas mówi tam: „módlcie się sercem”. Jeśli ja powtarzam mechanicznie nawet najpiękniejsze modlitwy, to też ma swoją wartość, ale musi być w to zaangażowane serce, czyli moja miłość. Miłość się wyraża pamięcią, ale też i gestami zewnętrznymi: odpowiednio czyniony znak krzyża świętego czy przyklękanie albo inne gesty wyrażają żywą łączność osobistą, łączność mojego serca z Bogiem, czyli miłość. Wtenczas moja wiara, moje życie jest świadczeniem o Bogu żywym. A jak ta miłość powstaje w sercu człowieka? Jak to było u Księdza? To powstawało stopniowo. W tych różnych parafiach spotykałem rozmaitych ludzi, widziałem ich wiarę, porównywałem, jak ja się modlę, a jak oni. I adoracja. Czasem nie odczuwam obecności Pana Jezusa, ale wiem, że On jest. Proszę o to, co jest mi w tej chwili potrzebne w kapłaństwie. Wtenczas

czy miesiące (myślę, że lata już nie). Wiem, że na pewno więcej potrzeba mi adoracji, modlitwy, skupienia i też umartwienia. Zacząłem się umartwiać, pościć, ale zachorowałem. Ale post jest bardzo potrzebny. Różaniec, koronka do Bożego Miłosierdzia – ile się da. Czy Ksiądz czasami myśli o rozmowie ze świętym Piotrem? Święty Piotr ma klucze. To ładne pytanie, dziękuję, to będzie mi też pomocne. Myślałem tylko, jak ja stanę przed Panem Jezusem. Pan Jezus to mój sędzia, nie tyle sędzia, co Zbawiciel. Zadaję sobie pytania, czy dobrze, wartościowo przeżywałem każdą chwilę życia na Ziemi, bo teraz częściej wraca odpowiedzialność za jakość przeżywanego przeze mnie czasu. Czy nie było za dużo marnotrawstwa. Bardzo lubiłem grać w piłkę nożną, setki goli strzeliłem i grałem setki godzin, ale za to miałem

znieważenie krzyża, zdaje się tam ten misiu wisiał na krzyżu i jakaś grupa krzyczała: „wybieramy zbrodniarza Barabasza!” – więc były też grzechy publiczne. No i są, niestety, zniewagi Matki Bożej, Najświętszego Sakramentu, ale jako naród jesteśmy wierni i stąd płynie nasza moc. Tylko żeby ta wierność przechodziła na dzieci i młodzież, a jest ich mniej, co pewnie jest winą tych nowoczesnych małżeństw. Ale jako naród jesteśmy na bardzo dobrej drodze, bo po prostu trzymamy się Boga, trzymamy się krzyża, Matka Najświętsza otacza nas opieką i prowadzi. Jest Rok Miłosierdzia. Czytał Ksiądz Dzienniczek siostry Faustyny? Tak. Nawet go rozprowadzałem. Zyskałem dzięki niemu dużo siły wewnętrznej. Jest tam zobowiązanie dla narodu: „jeśli Polska będzie wierna, uczynię ją wielką, wspaniałą, potężną” – proste

Trzeba wiedzieć o tych rzeczach i myśleć, i myśleć, jak im pomóc. Zamiast na papierosy czy na te wszystkie piwa, uskładać i wysłać przez misjonarzy tam i już mamy jednego człowieka ocalonego. dużo dzieci, młodzieży. Mam zdjęcie jeszcze z Tucholi – tłum ministrantów klęczy przed ołtarzem w kilku rzędach. Tak że były skutki nadprzyrodzone. Czyli świętego Piotra Ksiądz ominie? Nie, nie, ja się z nim spotkam, wiem. Myślę, że spojrzy na mnie życzliwie, on też miał chwile słabości, zaparcia, tak jak chyba jest u każdego człowieka. Może mój pobyt w czyśćcu będzie krótszy. Jednego świętego wszyscy dobrze znamy, Jana Pawła II. Ksiądz mówił o spotkaniu w Pelplinie. Tak, byłem po operacji, z kulą, i miałem tę łaskę, że siedziałem w pierwszym rzędzie, a już myślałem usiąść gdzieś z tyłu... Tak że widziałem go z bliziutka. I spotkałem go, będąc na wakacjach dla misjonarzy w Częstochowie. Wtenczas przechodził, można było rękę wyciągnąć i przez ułamek sekundy dotknąć. Wracając do lektur – do gazet, które Ksiądz czyta. Jakie ma Ksiądz

wskazanie dla nas. Tylko żeby to było przestrzegane przez nasz naród, również i w Sejmie. Objawienia maryjne w Afryce. Jedno z nich było w Ruandzie. Matka Boża powiedziała, żeby ludzie przestali grzeszyć, bo przyjdzie straszne nieszczęście na ich kraj, i pokazywała straszliwe obrazy: pocięte ciała, poucinane głowy, rzeki krwi. Ale Jej słowa nie zostały przyjęte poważnie i przez wszystkich. I potem – Tutsi i Hutu, prawie milion. Prawie milion. A gdyby ludzie posłuchali, można było tego uniknąć. Mam książkę napisaną przez jedną z dziewcząt, która się schowała w szafie i ocalała. Matka Boża nas kocha, widzi, co się dzieje, ostrzega. A jeżeli nie słuchamy, przychodzi dopust Boży. Teraz tak mocno nie wolno mówić, że Pan Bóg karze, ale to jest dopust Boży. Wiemy, co się działo w Sodomie i Gomorze. Przecież teraz jest tysiąckroć więcej grzechów na Ziemi niż było wtenczas.

do tego w „Kurierze”, ale wystarczy napisać w gazecie czy podać w telewizji, że taki pan w takim miejscu miał takie widzenie, i koniec. Albo cuda eucharystyczne. Spiker nie potrzebuje mówić: ja wierzę czy nie wierzę, ale podawać te rzeczy na pierwszym miejscu. A to się nie dzieje. A jak jakieś głupstwa zrobią nasi bracia zdeprawowani, feministki, od razu to idzie na pierwsze miejsce. I psuje ludzi czy zachęca do podobnych grzechów. W każdym razie mamy Medjugorie. Wcześniej były objawienia w Holandii. I ta godzina ósmego grudnia w południe. Mam książeczkę, rozprowadzam, o tej pielęgniarce, która widziała Matkę Bożą. Na początku biskupi nie chcieli uznać, teraz są kościoły budowane na cześć Matki Bożej, która się tam objawiała. W Polsce musimy zrozumieć, jak Pan Bóg jest dla nas dobry i Matka Boża, że mamy papieża świętego, tylu świętych. Każdy święty to przecież zachęta dla nas do nadprzyrodzonego wysiłku. Pan Bóg daje nam znaki, byśmy byli potężnym narodem, a to się może stać tylko dzięki wierności Panu Bogu, Matce Najświętszej i, co jest ważne – realizowaniu ślubów króla Jana Kazimierza. Trwa krucjata różańcowa. Jest nas w Polsce malutko, chyba 150, którzy modlą się, aby Polska była wierna krzyżowi, Ewangelii, Panu Bogu i żeby była sprawiedliwość społeczna. Czy są w świecie siły, które chcą zburzyć Kościół katolicki? Myślę, że tak. Jak mówił święty Jan Paweł II, są centra ateizmu walczącego. Myślę, że łączył to z masonerią, z iluminatami. Jest taki bardzo wartościowy artykuł w „Polonia Christiana”. Wszyscy, którzy chcą mieć głębsze poznanie, zrozumienie obecnej rzeczywistości, powinni te rzeczy czytać. Ośrodki ateistyczne, liberalne chcą, żeby nie Pan Jezus, ale diabeł był królem. To się nigdy w Polsce nie stanie, bo na tyle jesteśmy duchowo silni. 19 listopada ma być ofiarowanie się narodu polskiego, łączę z tym wielkie nadzieje, że otrzymamy nowe łaski. Objawienia, te dodatkowe, nie prywatne, są po to, żebyśmy lepiej żyli. Bo Ksiądz żyje i tu, i tam, czyli w Królestwie Bożym. A jak ktoś nie żyje w Królestwie Bożym, to może mu się to wydawać zupełnie absurdalne.

I nawet śmieszne. Argument teologiczny – ewangelie wystarczą. Wystarczą, oczywiście, ale czy żyjesz w 100% ewangeliami? W Polsce by było prawie niebo. Jacy byśmy byli silni, gdybyśmy żyli w zgodzie z ewangeliami… A czy Ksiądz zawsze postępuje zgodnie z Ewangelią? Nie zawsze, ale chodzi o przebaczenie, o wyrozumiałość. Mówię tak: „Panie Boże, własną siłą nie zdołam tego przezwyciężyć, przebaczyć czy zmilczeć, czy nie zrobić krytycznej uwagi, więc proszę, daj mi Twoje siły. Jeśli nie będzie to możliwe, daj tę siłę mojemu sąsiadowi, mojemu bliźniemu, z którym nie idzie współpracować”. A potem się zwracam do Anioła Stróża, żeby zadziałał Anioł Stróż od tamtego człowieka... To jest cały czas świat niewidzialny. Ten świat niewidzialny jest dla Księdza całkowicie realny? Tak. Już po operacji na endoprotezę Anioł Stróż mnie uchronił przed rozmaitymi upadkami, fizycznie, bo jeździłem rowerem, czasem na grzyby lubiłem jeździć. Przewracałem się, ale nic mi się nie stało, zawsze na lewą stronę, a endoproteza jest po prawej stronie. Tak że mam doświadczenia prawie że namacalne świata nadprzyrodzonego, chociaż niedoświadczalnego zmysłami. To, że posiadam duszę, jest niedoświadczalne. Albo gdy patrzę na najświętszą hostię, cóż widzę? Ten, kto przyjmuje Pana Jezusa, widzi biały opłateczek, i co teraz? Czasem mówię, zawsze w czasie rekolekcji: „Panie, przymnóż mi wiary”, gdy się już zbliża czas konsekracji. I wtenczas – wola Pana Jezusa, żeby tej wiary mi przymnożył, żebym tu nie miał żadnych wątpliwości. Ta wiara upada. Niektórzy są zablokowani albo mówią: „potem się przekonam, teraz mam inne sprawy”. Tak jest życie układane i w Polsce, i na całym świecie, żeby ludzie nie mogli się zatrzymać, jak my w tej chwili, i te sprawy rozważać, żeby zawsze ich coś goniło. Żeby nie mogli, jak ja teraz, senior, spokojnie sobie z Panem Jezusem w pustym kościele posiedzieć: „Panie Jezu, formuj we mnie to, co jeszcze nie zostało uformowane, abym stawił się przed Tobą jak najbardziej oczyszczony”; bo myślę że w czyśćcu trzeba jeszcze dalej formować duszę, gdy się nie uformowała dostatecznie, według zamysłów Bożych, na Ziemi. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus mówi, że można tak żyć, że można bez czyśćca dojść do nieba, albo tylko tak przelecieć przez czyściec. Mam tę książkę. Bo czego nam brak w Polsce? Kościoły mamy, kapłanów mamy, zakonników, zakonnice, środki, żeby się dostać do kościoła. Patrzę na kraje misyjne. Ksiądz dojeżdża raz czy dwa w miesiącu, a czasem, w okresie deszczowym, raz na kilka miesięcy, mosty są zerwane – a jednak sobie radzą. Nie tak jak u nas: bliziutko, ludzie najedzeni, wyspani, ubrani. A jak trzeba dojeżdżać – 10 kilometrów, 20, 30, a ludzie czekają, czasem bez śniadania… Mówimy o Zambii. Zawsze mi ta Zambia wraca. Kilka miesięcy byłem w buszu. Spotkałem takie dzieci… Oprowadzały mnie wszędzie. One nigdy nie miały na nogach butów. A tu skorpiony, czerwone mrówki… Więc jak my mamy tutaj dobrze! W Polsce jakaś panienka zmienia sobie modne ciuchy, może się co pewien czas przemalować, a w międzyczasie, teraz też, kiedy rozmawiamy, pewnie kilkanaścioro dzieci zmarło z głodu. A my w luksusach albo w rzeczach niepotrzebnych, albo nawet w grzesznych. Na przykład palenie jest grzechem. Ile my wyrzucamy na palenie, a tamci nie mają na suchą rybkę czy na orzeszki ziemne, żeby raz na dzień to zjeść. Trzeba wiedzieć o tych rzeczach i myśleć, i myśleć, jak im pomóc. Zamiast na papierosy czy na te wszystkie piwa, uskładać i wysłać przez misjonarzy tam, i już mamy jednego człowieka ocalonego. Ja mam adoptowaną, jeszcze drugą będę adoptował dziewczynkę z Ruandy. Nie wziąłem z Zambii, bo tam jest lepiej. A tam, w Ruandzie, milion, dużo sierot. Co by Ksiądz powiedział ojcu świętemu Franciszkowi na Światowe Dni Młodzieży? Oj, to jest trudne pytanie. Tak jak często mówi papież Franciszek, „żyć pełnią Ewangelii, nie dać wpływać na siebie duchowi tego świata”. Wtenczas nie będziemy tylko mówić o Bogu, ale będziemy dawać Boga, będziemy dawać. Dziękuję za rozmowę.

K


kurier WNET

12

K· u · l·t· u · r·a

W

polskiej literaturze faktu mieliśmy pisarza, który w równie wielkim stopniu przywiązywał wagę do formy literackiej. Mówię, naturalnie, o Krzysztofie Kąkolewskim, który jako reportażysta (nie piszę: reporter, choć to by lepiej brzmiało, ale ma nieco inne konotacje, związane z tym zawodem w mediach amerykańskich) był niezwykle dbały o stronę literacką. Dla przykładu, w książce Jak umierają nieśmiertelni, albo w o 20 lat późniejszym Umarłym cmentarzu nie bez zdumienia znajdziemy wiele scen i opisów charakterystycznych dla utworu beletrystycznego. W żadnym stopniu nie umniejsza to waloru śledczego tych utworów ani znaczenia zawartej w nich faktografii, ale podnosi ich jakość i uatrakcyjnia lekturę.

zdarcie masek przyzwoitych mieszczan z niemieckich zbrodniarzy, lecz także zdemaskowanie postaw i zachowań całego otoczenia, charakteryzujących się pobłażliwością, moral insanity lub wręcz amoralnością. Wysoka klasa literacka książek jedynie to podkreśla. Warto też zwrócić uwagę na niektóre tytuły książek Kąkolewskiego, oparte na paradoksie i wyróżniające się dobrą formą literacką, dla przykładu: Jak umierają nieśmiertelni (a przecież nieśmiertelni nie umierają!), Umarły cmentarz (czy są gdzie żywe cmentarze?) albo Generałowie giną w czasie pokoju (ten paradoks przyniosła sama polska rzeczywistość), Nad brzegiem nieba (niebo jak ocean, tylko trzeba je jeszcze w wyobraźni odwrócić i podesłać pod stopy), Umarli jeżdżą bez biletu czy Zbrodniarz, który ukradł zbrodnię.

władzy ludowej czy wedle klasyfikacji „prywaciarz”, rzemieślnik lub kupiec, ex definitione nienawidzący nowego ustroju), a wyselekcjonowanych w ten sposób kilkunastu nieszczęśników pociągnięto potem do odpowiedzialności i zamordowano po prawdziwym linczu sądowym (w rozprawach bez możliwości jakiejkolwiek obrony, opartych na sprokurowanych bezpodstawnie materiałach „śledczych”). Druga pozycja, ów Diament odnaleziony w popiele, to po prostu rzeczywisty „Maciek Chełmicki” z Popiołu i diamentu Andrzejewskiego i Wajdy, odnaleziony w Ostrowie Świętokrzyskim, prawdziwy członek AK (a nie „amerykański”, naśladujący Jamesa Deana Zbyszek Cybulski, nie mający nic wspólnego z etosem „Kolumbów”), który dostaje prawdziwe zadanie: ma

Śmiem twierdzić, że te dwie demaskacje Krzysztofa Kąkolewskiego należą do najpoważniejszych osiągnięć w przywracaniu prawdy o naszej historii i są ważną częścią kultury polskiej XX wieku. W bogatej twórczości Kąkolewskiego, a przytaczam jedynie niektóre tytuły, bardzo poważną pozycję zajmuje literatura piękna. Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że pod względem tematycznym różni się ona całkowicie od literatury faktu – to są dwa różne światy. Dotyczy to zarówno powieści, jak i licznych opowiadań z tomu Najpiękniejsze i najskromniejsze. O ile w reportażu zawsze zawarte są jakieś przesłania, przede wszystkim o charakterze etycznym, w utworach beletrystycznych (mam na myśli przede wszystkim wspomniane opowiadania

To też jest odrębną wartością tomu”. Z opowiadań ze wspomnianego tomu Najpiękniejsze i najskromniejsze warto wyróżnić utwór pt. Pająkówna, Kalembianka i Sulistrowska, gdyż jest to, najkrócej mówiąc, polski Amarcord, w którym życie, marzenia i zamierzenia dorastających prowincjuszek pokazane są również przez niedorostka, bardzo wrażliwego, którego one traktują jak projekcję swoich przyszłych kochanków, mężów, mężczyzn-przyjaciół itp. To, a zwłaszcza mentalność tych dorastających dzierlatek, jest niezwykle oryginalne, za to pozbawione znanych i dosyć obrzydliwych obsesji seksualnych Felliniego. Podobne przejawy mentalności i gier psychologicznych znajdujemy w innych opowiadaniach, wśród których warto wyróżnić nowelę Zozia. Wyjątkowe opowiadanie, warte

przez sześć długich lat wstrzymywał edycję książki. Gdy dotarły do mnie informacje o pogarszającym się stanie zdrowia pisarza, związanym w niemałym stopniu z pogłębiającą się gwałtownie depresją, zapytałem małżonkę p. Krzysztofa, p. Joannę, co z tą książką, i zaproponowałem, by umieścić ją w innym wydawnictwie, z którego właścicielem jestem zaprzyjaźniony. Zaaranżowałem jedynie kontakt, a pani Joanna Kąkolewska dostarczyła tekst i po jakimś czasie, po pokonaniu pewnych trudności oraz oporów autora, książka ukazała się na rynku. I tu się zaczyna, mówiąc językiem Pawła Zarzecznego, mój „bul głowy”. Oto bowiem trzy tygodnie po śmierci pisarza wziąłem udział w tzw. biesiadzie literackiej zorganizowanej

Gdy Aleksander Sołżenicyn rozpoczynał pisać swój Archipelag Gułag, zwrócił uwagę na ważność formy literackiej przedsięwzięcia, od której zależy jego powodzenie. Mało tego, w tym przypadku forma literacka miała być nawet swoistym kafarem, pod którego ciosami padnie zdemaskowany do cna potwór komunistyczny. I tak się w olbrzymiej mierze stało. Ale to była sytuacja wyjątkowa. Literatura, zwykle nie bierze na siebie aż tak ciężkich zadań.

Przede wszystkim pisarz

W 1. rocznicę śmierci Krzysztofa Kąkolewskiego (24 maja 2015 r.)

Fot. wojciech sobolewski

Jerzy Biernacki

Na dowód mógłbym przytaczać całe fragmenty tekstów Kąkolewskiego z różnych jego książek. Najlepszym przykładem byłyby dwa tomy reportaży z cyklu Reporter kryminalny, przypomniane jeszcze za życia pisarza przez wydawnictwo Zysk i S-ka, pt. Książę oszustów i Umarli jeżdżą bez biletu. Pochodzą one z przełomu lat 50. i 60., gdy pisarz, wyrzucony z redakcji „Sztandaru Młodych” (wyrzucano go z wszystkich redakcji po kolei), znalazł możliwość współpracy z „Kurierem Polskim”, a – co ważniejsze – natrafił na bezcenne źródło tematów. Tym skarbem był utworzony po październiku ’56 specjalny wydział kryminalny Milicji Obywatelskiej, istotnie rzetelnie zajmujący się przestępstwami kryminalnymi, o których na ogół skąpo informowano obywateli PRL. W takiej formie literackiej, w jaką ujmował je Kąkolewski, przybierały one charakter nader osobliwego pitawala polskiego, którego bohaterowie zachowywali się tak bardzo po swojemu i tak, niejednokrotnie, dziwacznie, czy po prostu rozmaicie, że nie widać było po nich piętna ustroju, który za wszelką cenę pragnął wychować czy ukształtować (Stanisław Michalkiewicz napisałby „wystrugać) „nowego człowieka”, „człowieka socjalistycznego”. Warto zwrócić uwagę na aspekt psychologiczny tych opowieści kryminalnych (których kryminalność najczęściej nie jest porażająca), co wynika, moim zdaniem, także z literackiej jakości tej reportażowej przecież prozy. Na dobrą sprawę, każda z tych opowieści mogłaby po niewielkich zmianach funkcjonować jako opowiadanie czy nowela literacka, jakkolwiek autor dbał zawsze o to, by jednak utrzymać rzecz w konwencji reportażu. Piszę o stronie literackiej tekstów reportażowych, ale to nie znaczy, że zapominam o ich zasadniczej wartości, polegającej na odkrywaniu istotnych sensów spod rozmaitych kamuflaży społecznych i masek indywidualnych – przede wszystkich w dwóch innych książkach: Jak umierają nieśmiertelni i Co u pana słychać?. Pierwsza, poświęcona zbrodni grupy Mansona w willi Polańskiego, ukazuje związki między charakterem i sposobem czy stylem życia katów i ich ofiar, a w szerszym aspekcie – przenikanie kontrkultury do kultury tzw. wysokiej, zagrażające jej degradacją. Druga pozycja to nie tylko

Naturalnie, wbrew temu, co autor sam mówił o sobie (w wywiadzie udzielonym mi w swoje 80. urodziny powiedział, że jego życie ułożyło się całkowicie inaczej niż mogło się ułożyć w innych okolicznościach, i było to powiedziane z głębokim smutkiem i poczuciem niespełnienia), w wolnej Polsce nastąpiła eksplozja jego talentu zarówno w dziedzinie reportażu śledczego, jak i w literaturze pięknej. Dwie pozycje trzeba wymienić przede wszystkim: wspomniany już Umarły cmentarz i Diament odnaleziony w popiele. Pierwsza z nich (mająca dwa „podziemne” – jak mówił autor – wydania) jest rezultatem prowadzonego przez 20 lat śledztwa w sprawie tzw. pogromu kieleckiego i udowadnia ponad wszelką wątpliwość, krzyżowo, poprzez zestawienie wielu relacji i faktów, że pogromu kieleckiego w wykonaniu ciężko po dzień dzisiejszy oskarżanych kielczan, rzemieślników, „andersowców”, patriotów, w sumie „zoologicznych antysemitów” – nigdy nie było. Była akcja UB i NKWD, wykonana jako swoista inscenizacja („robotnicy” z huty Ludwików), niestety krwawa, w której zamordowano ok. czterdziestu Żydów, żeby przez oskarżenie Polaków o antysemityzm przesłonić zbrodnię ludobójstwa katyńskiego, którą tego dnia miano rozpatrywać w procesie norymberskim (do czego ostatecznie nie dopuścili Rosjanie) oraz sfałszowane referendum „3 razy tak”. Dodatkowym celem było wystraszenie resztki Żydów pozostających w Polsce „morderczym antysemityzmem Polaków”, żeby tym szybciej pokwapili się do wyjazdu do mającego wkrótce powstać Izraela. Charakterystyczne, że mordowano jedynie Żydów z jednej strony klatki schodowej domu przy ulicy Planty 7, syjonistów, których przywódcę, Kahanego, katyńskim strzałem w tył głowy zabił jeden z oficerów NKWD lub UB. Mieszkającym po drugiej stronie ubekom żydowskiego pochodzenia włos z głowy nie spadł. Mordercy wiedzieli, którzy są „swoi”. Na dodatek na plac przed budynek, otoczony kordonem, nie wpuszczano nikogo, nawet prokuratora ani przedstawicieli kurii biskupiej – więc jakże mogliby się tam dostać wolni mieszkańcy Kielc? Tych, zbierających się na ulicach, tajniacy naznaczali (ręką pomazaną kredą) wedle ustalonego klucza (na podstawie podsłuchanych rozmów wyrażających niechęć wobec

uniemożliwić bandziorowi komunistycznemu rabunek w domu zamożnego rzemieślnika, w którego garnitury chce się ubierać, otrzymawszy wysokie stanowisko partyjne w Kielcach. W strzelaninie „Chełmicki” (prawdziwe nazwisko Stanisław Kosiński, mający piękną kartę wojenną) zabija owego bandziora, zostaje złapany i, skazany na karę śmierci, oczekuje egzekucji w kieleckim więzieniu, z którego wyzwala go słynna akcja oddziału Antoniego Hedy „Szarego” (rozbicie więzienia i uwolnienie ponad 700 więźniów). Prawdziwy „Maciek Chełmicki” czyli Stanisław Kosiński, przeżył wojnę i nie zginął na śmietnisku ani w rzeczywistości, ani tym bardziej w sensie symbolicznym! Natomiast spreparowaną historię Maćka Chełmickiego przynieśli Jerzemu Andrzejewskiemu ludzie Bermana (a może on sam, fotografa przy tym

oraz najwybitniejszą powieść pisarza, pt. Mięso papugi – ten tytuł to też paradoks, bo przecież papugi słyną nade wszystko z barwnego upierzenia, a ich mięsem raczej nikt się nie interesuje) mamy do czynienia, jeśli tak można powiedzieć, z całkowitą prawie bezinteresownością. Narrator po prostu opowiada kolejną historię albo kolejny wątek powieści, a czytelnik ma się zadziwić jego osobliwością, szczegółem, czegoś się domyślić, coś sobie wyobrazić. Opowieść niejako sama się uzasadnia. Są w niej oczywiście elementy rozróżniania dobra i zła – np. ojciec młodziutkiego bohatera walczy przeciwko przejęciu banku polskiego przez konsorcjum niemieckie i jesteśmy po jego stronie, ale jest to sprawa poboczna, nie główna. Uroda, tajemniczość tego, co bohater odkrywa, przeżywa, jego inicjacje – to jest istotny nurt.

W przedostatniej fazie życia pisarza spotkała go niebywała krzywda – został pomówiony o współpracę z służbami specjalnymi PRL. nie było), a pisarz po prostu wykonał zadanie, pisząc Popiół i diament, książkę równie doskonałą artystycznie, co psychologicznie i historycznie fałszywą i okłamującą czytelnika nie tylko poprzez „propagitkową” zgoła intrygę, ale i przez opis „nowej” rzeczywistości, którą czytelnik miał był zaakceptować, nie mówiąc już o przypisaniu postawy skrajnie cynicznej przedstawicielowi niepodległościowego podziemia. Wedle lakonicznej oceny Jerzego Zawieyskiego: „świetna, drańska książka” (!). Andrzejewski do końca życia bardzo wysoko ją cenił, jak gdyby nie zdawał sobie sprawy z jej kłamliwości i szkodliwości, tak jak nie chciały zdać sobie z tego sprawy władze oświatowe, utrzymując tytuł w kanonie szkolnych lektur jeszcze przez lata wolnej Polski po 1989 roku. Ekranizacja Andrzeja Wajdy (z 1959 roku), wyróżniająca się również niekwestionowanymi walorami artystycznymi, jeszcze umocniła społeczną rolę tej książki, wykraczając poza okres formalnego PRL. Wajda, indagowany w tej sprawie przez dziennikarzy, wymigał się stwierdzeniem, że gdy on kręcił ten film, to żadni ubecy go nie nachodzili (!).

O Mięsie papugi tak pisałem po ukazaniu się powieści. „Opowiada [ona] o życiu rodziny inteligenckiej w przedwojennej Polsce, widzianym i przeżywanym przez kilkuletniego chłopca; rzecz jest, moim zdaniem, o takiej wrażliwości i bogactwie zdarzeń, wrażeń i relacji międzyludzkich (akcja dzieje się nie tylko w Warszawie, ale i na wsi, pisarz jest mistrzem w podpatrywaniu couleur local w zadziwiającym połączeniu z kwestiami uniwersalnymi), że może konkurować z wszelką klasyką z tego zakresu, nie wyłączając Blaszanego bębenka Güntera Grassa, przy czym bije go na głowę naturalnością aranżacji (mały Oskar Grassa jest jednak wymyślonym dziwadłem). Wartością książki jest rewokowanie swoistego, niepowtarzalnego klimatu środowiska inteligenckiego lat 30. w stolicy Polski, wraz z jego edukacyjnym, uspołeczniającym oddziaływaniem na inne środowiska. (…) Czytając [o przeżyciach i inicjacjach chłopca] rozumiemy niejako i współdoświadczamy, jak głęboko w psychikę dziecka-bohatera wcina się rylec tych różnych zdarzeń, jak kształtuje jego przyszły charakter.

szczególnej uwagi, to Obczyzna. Autor przedstawia tu bohatera żyjącego we wczesnej PRL, którą odbiera tak, jakby jego ojczyzna, Polska, utraciła swoje podstawowe właściwości i stała się właśnie obczyzną, jakąś straszną krainą jego przymusowej emigracji, na którą nigdzie nie wyjechał. Radykalizm przedstawionych obrazów i reakcji na nie bohatera jest imponujący i nie załamuje się ani razu, co decyduje o wrażeniu, jakie utwór wywiera na czytelniku. Zaliczam to opowiadanie, będące jak gdyby ilustracją biblijnego cytatu: „Gdy sól utraci swą słoność, to kto jej ten smak przywróci”, do największych i najbardziej oryginalnych osiągnięć literackich pisarza, ukazującego przy tym „Polskę ludową” jako „piramidę tajemnic” (wyrażenie Kąkolewskiego). Generalnie jednak zarówno opowiadania, jak i powieść, owo Mięso papugi (czyli rzeczywistość wydobywana spod barwnego upierzenia?), wyróżniają się wspomnianym już bezinteresownym, czystym artyzmem (to znaczy nie służącym niczemu innemu, jak tylko zachwyceniu czytelnika pełnym dziwów światem), który wszelako nie jest sztuczny, lecz naturalny, prawdziwy, własny, w zgodzie z tezą autora, który mawiał, że zawsze stara się pisać takie książki, jakie chciałby czytać. Teraz muszę napisać o czymś dosyć przykrym i przyznać się z pokorą do swego pewnego błędu. Ale to dłuższa opowieść. Otóż w przedostatniej fazie życia pisarza spotkała go niebywała krzywda – został pomówiony o to, że był tajnym współpracownikiem służb specjalnych PRL. Z dnia na dzień zerwała z nim kontakt redakcja pisma, w którym miał od lat stały felieton, spotykał się na przemian to z napastliwością tych, którzy uwierzyli ubeckim zapisom, to znów – na szczęście – z niezmienną przychylnością przyjaciół, którzy tym zapisom nie uwierzyli. Natychmiast zabrał się do pisania książki, za pomocą której postanowił odeprzeć kłamliwe – nie mam co do tego żadnych wątpliwości – zarzuty. Zatytułował ją, jak to on, Za lustrem lustracji, i tekst przekazał swemu stałemu wydawcy do edycji. Niestety, wydawca, z nieznanych mi bliżej powodów (bo argument, że żyją jeszcze ludzie, których autor nieprzychylnie potraktował, wydaje mi się mało przekonujący)

w Domu Literatury. Otrzymałem wiadomość od wydawcy, który prosił, bym się wypowiedział przy tej okazji o ostatniej książce Kąkolewskiego. Po przybyciu na miejsce zorientowałem się, że to nie żadna biesiada literacka, lecz rodzaj ringu, na którym miałem „boksować się” (słownie, rzecz jasna) ze znanym i świetnym pisarzem Wacławem Holewińskim, który ku memu zaskoczeniu, podtrzymywał najwyraźniej ubeckie pomówienia wobec Kąkolewskiego, wcale nie chciał dyskutować o książce, lecz wydobywał z niej tylko fragmenty lub pojedyncze zdania, które obracał przeciwko autorowi, budując czy nawet rozbudowując najpoważniej oskarżenie pisarza o to, że był konfidentem SB. Nie ma wątpliwości, że jestem ostatnim człowiekiem, który powinien podejmować się takiej polemiki. Ale nie chciałem zawieść wydawcy, nie wypadało też rejterować. Rzecz w tym, że nigdy w życiu nie miałem w ręku i nie widziałem żadnej teczki konfidenta SB. Nie znam się na tym zupełnie. Wiem od małżonki Kąkolewskiego, że materiały zawarte w jego teczce to kopie. Wedle orzeczenia Sądu Najwyższego kopie (kserokopie, mikrofilmy) nie mogą być podstawą lustracji. Z tego samego źródła dotarło do mnie, że ubecy, którzy starali się zwerbować młodego reportażystę, wówczas, w 1951 roku, pracownika działu listów w „Sztandarze Młodych”, wykonali jakąś siuchtę w owych kserokopiach z nazwiskiem delikwenta, czyniąc go konfidentem o pseudonimach „Krzysztof ” i „Janek”. A „hakiem”, który na niego niby mieli, był sabotaż wrogich mu kolegów z redakcji (mniejsza o szczegóły, to byłby nowy, obszerny wątek), któremu cudem zdołał przeciwdziałać, a którego skutki miały go pogrążyć w oczach nadzorców. Gdyby temu nie zapobiegł i gdyby został oskarżony o ów sabotaż, mógłby nawet zostać skazany na śmierć. Dlatego właśnie w książce Za lustrem lustracji napisał m.in., że wtedy nie było kolegów (tylko żmijowisko – mógłby dodać), co podniósł w owej biesiadzie pan Holewiński, mówiąc: „Jak tak można było napisać, przecież byli żołnierze wyklęci”. Bez komentarza. Należę do tych, którzy utrzymują, że w zasadzie esbecy pisali prawdę w swoich materiałach dotyczących TW, ponieważ nie mogli oszukiwać samych


kurier WNET

13

r e s · publica siebie. Ale jednak „w zasadzie”. Bywały wyjątki potwierdzające regułę. Przede wszystkim wśród duchownych. Charakterystyczny jest casus 11 biskupów i arcybiskupów, którzy, ubiegając się jako młodzi księża o paszport na wyjazd do Rzymu na studia, zostali przez esbeków zapisani jako TW; casus rozpatrywany przez komisję kościelną, która ostatecznie zdjęła z nich wszystkich to odium, a materiały, na których się oparła, przesłała do Stolicy Apostolskiej. Nie mam powodu, by nie wierzyć abpowi Michalikowi, który odkrył, że przez trzy lata był TW, nic o tym nie wiedząc. Z czasem udowodniono fałszerstwo podpisów w materiałach dotyczących abpa Stanisława Wielgusa. Jednakże nie tylko duchowni byli poddawani tego rodzaju procederowi, także osoby świeckie, jak np. śp. prof. Zyta Gilowska czy prof. Wiesław Chrzanowski, którego przypadek jest bardziej skomplikowany. Podczas owej biesiady dałem wyraz swemu silnemu subiektywnemu przekonaniu, że Krzysztof Kąkolewski nie mógł być TW. Użyłem nawet argumentu, że nie mógł tego zrobić autor Obczyzny, i zresztą teraz to także podtrzymuję. Ale jednocześnie, zaskoczony nieoczekiwanie przypadłą mi w udziale rolą i skalą ataku, nie użyłem w dostatecznym stopniu argumentów, które pośrednio, lecz w sposób niezbity i obiektywny dowodzą tego faktu. Spróbuję uczynić to teraz. Otóż, jak wynika z książki, która jest szczerą aż do bólu autobiografią (ukazującą także niekoniecznie chwalebne zachowania jej bohatera w różnych okolicznościach), mamy tam do czynienia z wieloma faktami wskazującymi, że wielokrotnie ponawiano próby zwerbowania go na TW. Było także niemało różnych prowokacji, jak np. ta z kopertą, którą próbowano mu wręczyć (lub spowodować, by przynajmniej jej dotknął i pozostawił na niej ślady linii papilarnych) na lotnisku, gdy leciał do Paryża, czy gdy go w zagranicznym programie telewizyjnym pytano, dlaczego nie mówi o Katyniu, na co z prostotą odpowiedział: „Czy pan chce spowodować, żebym nie mógł wrócić do kraju?”. Albo gdy na siłę próbowano zorganizować mu

spotkanie z Leopoldem Tyrmandem, by można było potem donieść komu trzeba, że spotkał się z uciekinierem z PRL-u, antykomunistą i wrogiem Polski Ludowej! Tak się na pewno nie postępuje ze zwerbowanym już agentem! Nawet jakimś rodzajem działania dla niepoznaki nie można tego usprawiedliwić. Podczas pobytu w USA Kąkolewskiego stale inwigilował Henryk Grynberg, którego głównym zadaniem było śledzenie Marka Hłaski. Donoszono na niego (tj. na Kąkolewskiego) niestworzone rzeczy, m.in. że został zatrzymany przez policję za jazdę po pijanemu, a tymczasem policja zatrzymała go jedynie dlatego, że jechał mocno zdezelowanym wozem i policjanci chcieli mu pomóc. Wszystko to nie było niczym innym, jak tylko nękaniem i działaniem niszczącym, podejmowanym z zemsty, jak napisał w książce, za to, że nie był „ich”. Mimo ich niesamowitych usiłowań; przecież oni uważali, że wszystko, co ma powyżej 35 stopni Celsjusza, da się zwerbować. Dowodzi tego historia ostatnich dni życia bł. ks. Jerzego Popiełuszki, który zginął prawdopodobnie dlate-

teczkę pomówieniami o mnie, przygotowali zemstę za swój daremny trud. Zwalczający mnie zaczęli rozpuszczać – jako wiadomości poufne – hańbiące mnie plotki. Nie mogli mi wybaczyć, że ani słowem nie poparłem reżimu (patrz zszywki gazet) i nic nie napisałem na nakazany mi temat. Też nie mogli mi darować, że nie przyłączyłem się do ich walk frakcyjnych w 1968 r. i nigdy nie chciałem naprawiać komunizmu. W stanie wojennym mnie zwalczali i przezywali – »niepodległościowiec«” (s. 263, ostatnia). I wreszcie argument osobny, lecz nie najmniej ważny – autentyczność pisarstwa reportażowego Kąkolewskiego, w przeciwieństwie do Ryszarda Kapuścińskiego, który, jak się okazało, konfabulował, by np. jeszcze bardziej „unegatywnić” swego negatywnego bohatera (Cesarz) i przypodobać się swoim komunistycznym nadzorcom. Skoro wierzymy wspaniałym i tak ważnym dla Polaków książkom autora Umarłego cmentarza, które nazwałbym najchętniej arcyreportażami, dlaczego nie mielibyśmy wierzyć jego ostatniej książce? Rzekłbym – pisanej krwią serdeczną, bo żeby ją napisać, trzeba było przeżyć

Wszystko to nie było niczym innym, jak tylko nękaniem i działaniem niszczącym, podejmo­ wanym z zemsty, jak napisał w książce, za to, że nie był „ich”. go, że nie dał się zwerbować mimo bicia, tortur i zastraszania. Wywołał taką złość i nienawiść oprawców, być może wcale nie tych, których znamy z procesu toruńskiego, że został pobity na śmierć, a potem prawdopodobnie dwukrotnie wrzucony do wody z włocławskiej tamy. Co Krzysztof Kąkolewski opisał w książce pt. Ksiądz Jerzy w rękach oprawców, na długo przed Lobotomią 3.0 Wojciecha Sumlińskiego. Kąkolewski: „Kontrast miedzy ogromną ilością akcji, z brutalnością wobec żony włącznie, bym stał się »ich«, a tym, co zmikrofilmowano, pozwala domniemywać, że kończąc tzw.

niejako na nowo swoje życie, zanurzyć się w jego licznych traumach, co da się porównać (toutes proportions gardées) z opisywaną przez Isaaca Bashevisa Singera przemożną niechęcią ocalonych z Zagłady Żydów do opowiadania o swoich przeżyciach. A jednak się przemógł! Pogrążony w głębokiej depresji, gdy kilka miesięcy przed śmiercią przyniesiono mu egzemplarz autorski, ucieszył się, ożywił, wydawało się nawet (wiem to z relacji p. Joanny), że jego stan się poprawi. Ale przeglądając książkę, powiedział też: „No, teraz to dopiero dostanę w dupę!”. Jedno jest pewne: nigdy nie był „ich”. K

R e k l a m a

Zbieraj extra punkty

z kuponami w aplikacji VITAY

Łaziska Górne, 25 sierpnia 2016 r. Komitet Obywatelski Obrony Polskich Zasobów Naturalnych

A pel

do Strony Społecznej reprezentowanej przez Związki Zawodowe oraz do Kościoła Katolickiego w Polsce Powołaliśmy do życia Komitet Obywatelski Obrony Polskich Zasobów Naturalnych. Chcieliśmy doprowadzić do rozmów z rządem, stroną społeczną i Kościołem, aby wspólnie wypracować program jak najszybszego uzdrowienia polskiego górnictwa. W działaniach na rzecz ratowania polskiego górnictwa wykorzystaliśmy już prawie wszystkie możliwości. Nasze spotkania z posłami i senatorami oraz ministrami polskiego rządu odpowiedzialnymi za rozwój polskiego górnictwa nie przyniosły oczekiwanych, a możliwych do osiągnięcia efektów. Ze względu na ogromne korzyści, jakie możemy czerpać z górnictwa w przyszłości, nie wolno nam dopuścić do przejęcia polskich kopalń i złóż węgla przez obcy kapitał. Niestety w obecnej sytuacji PGG, KHW i JSW jest to bardzo prawdopodobne. Wdrożenie zaraz po przejęciu władzy rozwiązań, które jeszcze przed ubiegłorocznymi wyborami do parlamentu proponowaliśmy przedstawicielom Prawa i Sprawiedliwości, pozwoliłoby zaoszczędzić w skali sektora setki milionów złotych rocznie i w skuteczny sposób reformować polskie górnictwo! Proponujemy rozważyć i wprowadzić nasz program – Nowy Model Biznesowy dla polskiego górnictwa. Stworzyli go nasi eksperci, aby udowodnić, że polskie kopalnie przy obecnych uwarunkowaniach rynkowych mogą z zyskiem wydobywać węgiel nawet tradycyjną metodą. Gdyby opracowany przez nas program został wdrożony na jednej z kopalń, z powodzeniem mógłby służyć jako model standardowy dla pozostałych, przy uwzględnieniu specyfiki każdej z nich. Ryzyko jest bardzo niskie, a efekty mogłyby sięgać setek miliardów złotych zysku w skali naszego pokolenia. Mamy do zaproponowania alternatywę wysoce skuteczną, w przeciwieństwie do istniejących rozwiązań, które nie przynoszą spodziewanych efektów. Dalsze brnięcie w błędy w tej dziedzinie będzie mieć katastrofalne skutki na pokolenia nie tylko dla branży, ale gospodarki całego kraju. O poparcie naszej inicjatywy i zaproszenie nas do udziału w rozmowach ze stroną rządową prosimy Związki Zawodowe, Kościół katolicki oraz wszystkich górników, którym obiecywano, że żaden z nich nie zostanie zwolniony z pracy, a polskie kopalnie nie będą zamykane. Naszym zdaniem jest to możliwe, dopóki nie zostaną wdrożone nowe technologie wydobycia energii zawartej w węglu. Zanim to niechybnie wkrótce nastąpi, z odpowiednim wyprzedzeniem rząd powinien przygotować nowe miejsca pracy, zapewniające bezpieczeństwo pracy i atrakcyjne płace – w ramach obiecywanej przez PiS reindustrializacji kraju. Nasz program przewiduje logiczne i racjonalne działania. Z tą obywatelską inicjatywą nie wolno już dłużej zwlekać. Upływ czasu działa na niekorzyść sektora i pracowników w nim zatrudnionych. Prowadzi też do nieodwracalnych skutków godzących w polską rację stanu.

Oferta dla Zarejestrowanych Uczestników Programu VITAY Pobierz, wyszukując VITAY w swoim sklepie z aplikacjami lub skanując kod.

Rozwiązania, które proponujemy, wspiera wielu ekspertów ze środowisk górniczych oraz cieszących się autorytetem profesorów polskich uczelni i instytutów naukowych. Ich również należałoby zaprosić do wspólnych działań na rzecz uzdrowienia polskiej gospodarki. Jeśli chcemy żyć w demokracji, powinniśmy ciągle patrzeć władzy na ręce, bez względu na nasze powiązania i sympatie polityczne. Szczęść Boże! W imieniu Komitetu Obywatelskiego – Krzysztof Tytko, Bogdan Gizdoń, Zbigniew Martyniak


kurier WNET

14

Chrześcijańskie korzenie Bliskiego Wschodu

P

odział ten był powodem walk religijnych chrześcijan, a ucisk administracji bizantyjskiej oraz różne przywileje dla przyjmujących islam sprawiły, że wkraczających rycerzy „proroka” witano jak wybawicieli. Podbój Syrii przez Omajjadów w VII w. stanowił kres panowania chrześcijan. Na początku panowania arabskiego sytuacja chrześcijan była dobra, ale z biegiem czasu działo się coraz gorzej. Podziały przyczyniły się do izolacji Kościołów Wschodu, jednak dzięki temu ocalały niektóre elementy Kościoła starożytnego. Informacje o sytuacji na Bliskim Wschodzie docierały z często przypadkowych opisów podróżników, np. Marco Polo czy krzyżowców. Chrześcijanie i muzułmanie żyli w zgodzie aż do tragicznego XX i XXI w. Maronicki patriarcha Antiochii, kard. Buchara Boutras Rai, powiedział: „Obecnie jesteśmy świadkami całkowitego niszczenia tego, co zbudowali chrześcijanie w ciągu 1400 lat”. Przez dziewiętnaście stuleci nie wymordowano tylu chrześcijan, głównie w Afryce i na Bliskim Wschodzie, co w ubiegłym i obecnym wieku. Jeszcze 100 lat temu stanowili oni 20% społeczeństwa Bliskiego Wschodu. Teraz dziesięć razy mniej. Najbardziej znanym przykładem jest Maaloula, jedno z najpiękniejszych miast świata i najstarsze w Syrii, gdzie do dziś ludność posługuje się językiem z czasów Chrystusa. Są tu dwa najstarsze klasztory na świecie, pw. św.św. Sergiusza i Bachusa (były tu dwie b. cenne ikony ofiarowane przez generała Andersa w czasie II wojny światowej) i św. Tekli. Jeszcze niedawno mieszkało tu 10 tys. osób, ale po ataku terrorystów 2013 r. liczba ta spadła do 1200. Nawet popieranie „arabskiej wiosny” pogorszyło los chrześcijan. Terroryści zniszczyli cmentarze, kościoły, domy. Jednak mieszkańcy postanowili pozostać, odbudować miasto, ocalić język, religię i kulturę i przekazać ją swym dzieciom. Kościoły-świadkowie początków chrześcijaństwa są rozsiane po całym Bliskim Wschodzie. Najwięcej pamiątek z pierwszych wieków znajduje się w ojczyźnie św. Pawła i św. Mikołaja – dzisiejszej Turcji. W Konstantynopolu wznosi się najwspanialsza budowla I tysiąclecia – Aya Sofia. W Kapadocji podziwiałem dziesiątki kościołów i klasztorów wykutych w tufie wulkanicznym. Chrześcijańskie świątynie są w wielu miastach południowej i wschodniej Turcji, a także w Armenii, Iraku i Syrii. Przewodnik w Dura Europos nad Eufratem zaprowadził mnie pod resztki bramy miejskiej i pokazał ruiny domu, a obok tabliczkę, że tu był najstarszy na świecie kościół chrześcijański.

Państwo islamskie 1 maja 2003 r. prezydent Bush ogłosił koniec wojny, reżim został obalony, Amerykanie wracali za ocean, zostawiając między Tygrysem a Eufratem chaos, biedę i ruiny. Szerzyła się grabież i rozbój. Paliły się budynki, brakowało wody, prądu, sprawnej komunikacji. Po zdelegalizowaniu partii BAAS i likwidacji armii mnożyły się zamachy terrorystyczne podsycane przez Al Kaidę. Irak płonął, a lud opowiadał o okrucieństwach Amerykanów. W czasie interwencji Amerykanów powstało ugrupowanie, które dało początek państwu islamskiemu, największemu zagrożeniu dla stabilizacji Bliskiego Wschodu. Dowodzony przez Abu Musaba az-Zarkaniego odłam Al Kaidy skupiał sunnickich terrorystów i zagranicznych ekstremistów. Wsławił się w bitwie o Faludżę. Az-Zarkani zginął 6 VI 2006 r. w czasie amerykańskich nalotów. Jego następcą został Abu Abd Allach ar-Raszid al Bagdadi. W latach 2006-2007 nastąpiło apogeum terroru. 15 X 2006 r. ogłoszono islamskie państwo w Iraku. Przywódcy terrorystów żyją z reguły krótko. Al Baghdadi zginął 19 IV 2010 r. koło Bagdadu. Jego miejsce zajął Abu Bakr al Baghdadi, chyba najbardziej tajemnicza postać świata islamu. Urodzony w Samarze, był imamem w jednym z meczetów. Studiował na uniwersytecie w Bagdadzie. Był pułkownikiem u Husseina. Zatrzymany przez Amerykanów w 2004 r., spędził w więzieniu 10 miesięcy. Ponownie ujęty w 2005 r., w amerykańskim więzieniu w Bucca przebywał cztery lata; zwolniono go na mocy amnestii. Niewiele jest pewnych informacji o nim.

I·s·l·a·m Niesłychanie brutalny, jako emir Ramy był inicjatorem publicznych egzekucji i szeregu zamachów. Za cel postawił sobie stworzenie kalifatu na terenie

wprowadzać prawo szariatu na całym świecie! Wahhabici czują odrazę do szyizmu, odrzucają europejski racjonalizm, demokrację, socjalizm, nacjo-

Problem Kurdów „Kurdowie, naród opuszczony przez wszystkich, jedynym ich przyjacielem

ze swojego terytorium Kurdów. Niestety i na ten temat niewiele pisze się i mówi na Zachodzie, w Polsce prawie nic! Wiedza przeciętnego Europejczyka w tym

Ziemia Święta to ziemia Objawienia Chrystusa, ukrzyżowania i zmartwychwstania. Ziemia pierwszych wspólnot chrześcijańskich, pierwszych świątyń i klasztorów. Podział chrześcijan, który wkrótce potem nastąpił, miał źródła doktrynalne, dotyczące natury Chrystusa.

Państwo islamskie Władysław Grodecki

Iraku i Syrii. 29 czerwca 2014 r. ogłosił się kalifem Ibrahimem ibn Awwad i kontroluje obszar większy niż Francja. Nie występuje publicznie, mało kto go poznał. Wymyślił struktury państwowe. Dżihadyści wchodzili w związki małżeńskie z zamożnymi pannami i w ten sposób poszerzali stan posiadania. Ścisłe kierownictwo IS nie dba o religię. Nie ukrywają wrogości wobec pedofili, homoseksualistów, gender i zepsucia Zachodu. Imponuje im siła, przemoc, sadyzm. IS skupia głównie sunnickich terrorystów; od lat do Iraku i Syrii przybywają też ekstremiści z Europy Zachodniej. Wg raportu – 900 osób z Francji, 720 z Niemiec, 700 z Wlk. Brytanii, 500 z Belgii, 300 ze Szwecji, 200 z Holandii i 20–40 z Polski. Prawie 20% to kobiety. We wrześniu 2013 r. IS wypowiedziało Przymierze Omara z VII w., regulujące wspólne życie chrześcijan i muzułmanów w Syrii. To był początek wojny z chrześcijanami, porywania i zabijania ich, profanacji świątyń i krzyża, czystek etnicznych na chrześcijanach, alawitach, szyitach, umiarkowanych sunnitach i Kurdach. Za ogromne pieniądze można sobie wykupić bardzo niepewną ochronę. Czymś, co budzi przerażenie i odrazę, jest tzw. gwałt uświęcony na chrześcijankach, Żydówkach, jazydkach. Kilka godzin po zajęciu terenów zamieszkałych przez jazydów w Iraku mężczyzn rozstrzelano, a kobiety wywieziono do Mosulu, gdzie je gwałcono i sprzedawano. Terroryści stworzyli całą infrastrukturę tego procederu. 30. 08. 2014 r. wprowadzono niewolnictwo seksualne. Dziewczęta-nagrody dla bojowników ISIS są torturowane, gwałcone w miejscach publicznych czasem przez 2, 3 mężczyzn naraz. Jest to czynnik rekrutujący nowych terrorystów, a także ważne źródło dochodu (do 10 tys. USD za niewolnicę). Media na Zachodzie milczą, bo to niewygodny temat, nie pasuje do lewicowych teorii o biednych, miłujących pokój muzułmanach i opresyjnym chrześcijańskim Zachodzie. Kto finansuje terrorystów? Jednym ze źródeł dochodu jest sprzedaż ropy, inne to porwania dla okupu. Na zakładnikach, głównie dziennikarzach, terroryści zarobili grubo ponad 100 mln USD. Francuzi, Niemcy, Hiszpanie, Włosi płacą, a Amerykanie i Brytyjczycy z reguły wysyłają oddziały antyterrorystyczne i ich obywateli ginie więcej. Im więcej płacących, tym więcej porwań. Terroryzm w wielu przypadkach ma swe korzenie w radykalnych nurtach islamu. Istnieje ekstremizm sunnicki i szyicki. Arabski uczony Kutb po odwiedzeniu USA i innych krajów uznał, że należy unikać wszelkich wpływów Zachodu. Jego idee inspirują islamistów do dziś. Inny myśliciel arabski, Mustafa, uważał Koran za jedyne źródło wiedzy. Chomeini zaś i jego teokratyczna demokracja pozostawali pod wpływem Platona. Niektóre państwa arabskie bardziej lub mniej jawnie wspierają terroryzm. Imigrantów z Syrii i Iraku nie przyjmuje Arabia Saudyjska i inne kraje Zatoki Perskiej. Znaczną część populacji stanową tu wyznawcy odłamu islamu zwanego wahhabizmem (w Arabii Saudyjskiej jest to religia państwowa – ¼ społeczeństwa, a w Katarze i ZEA – niemal połowa). Amerykański politolog Francis Fukuyama nazwał go „islamskim faszyzmem”. Wahhabizm powstał w Arabii w XVIII w. Jego podstawą jest dosłownie odczytywany Koran i hadisy. Muzułmanie mają obowiązek nawracać „heretyków”, zabijać niewiernych oraz

nalizm. Głoszą powrót do „pierwotnej czystości” oraz do prostoty i surowości w życiu prywatnym i publicznym; zwalczają kult świętych i miejsc świętych (poza Mekką i Medyną), używanie alkoholu, tytoniu, gier hazardowych. Ich religia ta to gąszcz zakazów i powszechnej nietolerancji. Szczególnie bezwzględnie traktuje się odstępców. Zabroniona jest wolność słowa, taniec, muzyka, stroje inne niż muzułmańskie, makijaż itp. Nie akceptuje się psów. Stosuje się okrutne kary, np. ucięcie rąk za kradzież, ścięcie głowy, baty, kamienowanie niewiernych żon itp. Ograniczenia dotyczą nawet architektury, zaleca się rezygnację z budowy minaretów. Wahhabici ściśle współpracują z USA, sponsorując organizacje fundamentalistyczne i różne operacje, głównie dżihad w Afganistanie. Dżihad finansuje rodzina królewska, różne fundacje, firmy i osoby. Wahhabici, opierając się na zbrojnych oddziałach zorganizowanych w bractwa, 23 września 1932 r. utworzyli Królestwo Arabii Saudyjskiej. Rozwój tego kraju jest związany z odkryciem ropy naftowej w latach 30. XX w. Mieli ogromne pieniądze, ale brakowało technologii. Wówczas prezydent USA F.D. Roosevelt zaproponował ogromną pożyczkę. Taki był początek trwającej do dziś bliskiej współpracy obu krajów. Saudowie sprawują władzę absolutną, dyktują prawo w oparciu o surowe reguły islamu. Decydują o życiu i śmierci obywateli. Rocznie ścina się tam ok. 200 osób. Każdy obywatel ma obowiązek przekazywania 2,5% dochodów na cele charytatywne. Arabia Saudyjska wydała ok. 100 mld. USD m. in. na wybudowanie na całym świecie ok. 1500 meczetów i 210 centrów kultury, wielu szkół religijnych. W ten sposób Saudowie rozszerzają swe wpływy, po 1990 r. głównie na tereny Kaukazu i byłych republik ZSRR. Amerykański Departament Obrony wydał tłumaczenie licznych irackich dokumentów wywiadowczych z czasów Saddama Husseina, z których wynika, że rząd iracki obawiał się, że wahhabizm współpracuje z Zachodem w celu zniszczenia islamu. Raport z 2002 r. ujawniony w 2008 r. powołuje się na wspomnienia brytyjskiego szpiega Hemphere’a, który w XVIII w kontaktował się z Wahhabem i omawiał z nim plan utworzenia sekty, której celem była rebelia przeciw Osmanom i stworzenie w Palestynie państwa żydowskiego. D. Mustafa Turan w książce „Żydzi Donmehu” (tzw. Donmeh byli potomkami wyznawców fałszywego mesjasza Sabbataja Cvi) pisze, że dziadek Wahhabiego, Tjen Sulejman, był członkiem żydowskiej społeczności w Basrze. Wędrował po Bliskim Wschodzie. Wyrzucono go z Damaszku, Kairu i Mekki za „szarlataństwo”. Z nieprzetłumaczonych na angielski tekstów arabskich wynika, że nie tylko Abdul Wahhab, ale i jego sponsor ibn Saud, założyciel dynastii, mieli żydowskie korzenie. Zdaniem Madsena w obaleniu sułtana osmańskiego w 1908 r. i podziale oraz przekształceniu Turcji w państwo świeckie przez Kamala Ataturka niemały wpływ mieli krypto-Żydzi udający muzułmanów. Fundamentaliści szyiccy w Iranie nie chcą narzucać swojej wiary komukolwiek, nie są zdolni do okropnych zbrodni. Nie zmuszają innych do przestrzegania praw szariatu, nie zalecają mordowania niewiernych. Nie ma tam ataków samobójczych. Morderstwo nie uchodzi za czyn chwalebny, zwłaszcza gdy giną kobiety i dzieci.

są góry” (przysłowie ludowe). Przed laty wędrowałem po Kurdystanie irackim, a ostatnio po Kurdystanie tureckim i irańskim. Wszędzie doświadczyłem wielkiej życzliwości i gościnności. Kurdowie pod tym względem przewyższają nawet nomadów z pustyni i Turków, a ustępują chyba tylko Irańczykom. Świeżo w pamięci mam swój pobyt w Kermanszah i w Suzie. Stąd blisko do granicy z Irakiem i wszędzie widoczne są jeszcze ślady tragicznej wojny z Irakiem (1980–88). Kurdowie to druga najliczniejsza grupa etniczna na świecie bez własnego państwa. Jest ich około 60 mln. Sytuacja Kurdów jest podobna do sytuacji Polski w XIX w. Zaborcy w różnych kwestiach mieli odmienne interesy, ale „sprawa polska” zawsze ich łączyła. Kurdystan podzielono między Turcję, Syrię, Iran i Irak. Zmienił się nieco układ militarny na Bliskim Wschodzie. Syria i Irak przestały się liczyć, a Kurdowie stanowią największą siłę i są najważniejszym sojusznikiem USA w walce z państwem islamskim. Niestety dla Amerykanów ważniejsza jest Turcja. Na świecie panuje opinia, że Turcja wykorzystuje konflikt z państwem islamskim do tego, by pozbyć się

zakresie jest żadna lub błędna. Słyszy się czasem termin „Peszmergowie” – „Ci, którzy patrzą śmierci w oczy”. Mają oni opinię bardzo dzielnych, odważnych i oddanych. Współcześni Peszmergowie to głównie weterani walki z irackimi siłami rządowymi. Choć byli zwalczani przez Husseina, brali udział w wojnie Iraku z Iranem w latach 1980-88, a bardzo głośno było o nich w końcu 2014 r., gdy z ogromnym poświęceniem bronili Kobane. Walczyli i ginęli! Pojawienie się dżihadystów przy granicy irackiego Kurdystanu to korzystna okoliczność na drodze Kurdów do niepodległości. Traktat w Sèvres w 1920 r., który przyznał im prawo do autonomii, a w dalszej perspektywie utworzenie państwa, nigdy nie wszedł w życie. Dziś Kurdowie walczą i przyjmują uchodźców (ok. 2 mln na 5,5 mln mieszkańców) i na razie trudno jest im myśleć o niepodległości.

Dokąd zmierza Bliski Wschód? Dla przeciętnego Europejczyka sytuacja na Bliskim Wschodzie jest zupełnie niezrozumiała. Zaczęło się w Tunezji, później fala rozruchów rozlała się po

niemal całej północnej Afryce i Bliskim Wschodzie. Jakiej sile sprawczej zależy na kontynuowaniu krwawej wojny domowej? Putin o roli USA i „arabskiej wiośnie” powiedział: „Wiemy, dlaczego tak się stało. Wiemy, kto chciał obalić niechciane reżimy i siłą narzucić własne rządy. Oni wyzwolili wrogość, zniszczyli państwa, nastawili ludzi przeciw sobie i umyli ręce, otwierając drogę radykałom i terrorystom”. W moim odczuciu jest to również wojna między USA, ich sojusznikami z NATO i Arabią Saudyjską a siłami rządowymi Syrii wspieranej przez Rosję, która chce odwrócić uwagę świata od swoich trudności ekonomicznych, problemów z Ukrainą i Krymem. Z pewnością porozumienie tych stron przyczyniłoby się do zakończenia konfliktu i likwidacji państwa islamskiego. Kuwejt, Katar, Arabia Saudyjska udzielają wsparcia terrorystom i wcale tego nie kryją, tak jak zaangażowania w konflikt ideologii wahabickiej. Czy zwalczającym się obozom może zależeć na tym, by tragedia milionów niewinnych ludzi się skończyła, także ich exodus do Europy? Z pewnością nie. Kto namawia setki tysięcy ludzi by emigrowali do Europy, kto finansuje przewodniki, foldery i różne informatory, którędy i gdzie emigrować, kto finansuje nowe Toyoty? Na wojnie można wiele stracić, ale to także dobry biznes, sprzedaż broni, przemyt imigrantów, grabież dzieł sztuki, porywanie dla okupu itd.! Spotkani muzułmanie mówili: „Wy, katolicy, jesteście nam najbliżsi. Najgorszy jest bezbożny ateizm”. Jan Paweł II wielokrotnie w sposób bardzo wyważony i delikatny wyrażał się o islamie, wzbudzając zachwyt i uznanie muzułmanów. Nie warto wdawać się w spory doktrynalne, gdzie nie ma żadnej możliwości dialogu. Należy wybierać punkty wspólne. Są to prawa człowieka, pokój, wolność, poszanowanie osób starszych i rodziców, ochrona życia itd. To jest płaszczyzna do dyskusji i wspólnego działania. Ponad tysiącletni konflikt na Bliskim Wschodzie dowodzi, że nie udało się tam koegzystować Europejczykom i Arabom. Uchodźcom należy pomagać w ich ojczyznach, tam, gdzie problem się zrodził, a nie próbować go rozwiązywać w Europie! K

R e k l a m a

Cedrob S.A. jest firmą z wieloletnią tradycją. Dziś, dzięki dużym nakładom finansowym na nowoczesną technologię oraz innowacyjne rozwiązania jest liderem w produkcji mięsa i przetworów drobiowych na rynku krajowym i zagranicznym.

www.cedrob.com.pl


kurier WNET

15

T warz e · polityki

Do dnia wyborów na Prezydenta USA 8 listopada 2016 roku zostało około 70 dni. Używając terminologii olimpijskiej, amerykański wyścig do prezydentury wchodzi powoli w swoją ostatnią fazę. Trudno tylko powiedzieć, czy jest to ostatnie 200 metrów biegu na 400 metrów, kiedyś, za czasów Badeńskiego, jednej z koronnych Polskich konkurencji, czy też są to ostatnie dwa okrążenia, tak zwany długi finisz, biegu na 5 kilometrów.

TRUMP·PENCE·2O16 Stawka większa niż życie Jerzy Strzelecki

I Początek tego końcowego odcinka wyborczego maratonu, którego pierwszym etapem były prawybory, wyznaczyły i zdefiniowały konwencje obu partii. Konwencja republikanów miała miejsce od 18 do 21 lipca br. w Cleveland w stanie Ohio, demokratów – w dniach 25–28 lipca 2016 w Filadelfii w stanie Pensylwania. Warto zauważyć, że obie konwencje zostały ulokowane w stanach, zwycięstwo w których otwiera drogę do Białego Domu. Ohio to klasyczny „swing state”, gdzie wygrana wydaje się niezbędna w przypadku każdego kandydata republikanów, który chciałby zasiadać w Białym Domu, Pensylwania to stan, który od Reagana głosował na demokratów i którego utrzymanie w 2016 roku znacznie zwiększyłoby ich szanse na utrzymanie prezydentury. Analizując konwencję republikanów, można powiedzieć, że miała ona 4 podstawowe dominanty. Dominanta numer 1 to „wystąpienia poszkodowanych” polityki Obama/Clinton, jeżeli można tak nazwać tę część spektaklu – czyli wystąpienia ofiar polityki „otwartych granic” – rodziców dzieci zabitych przez nielegalnych emigrantów, rodziców jednej z osób zabitych w napadzie terrorystycznym na amerykańską placówkę dyplomatyczną w Benghazi, a także kilku uczestników zespołu ochrony placówki, autorów książki o Benghazi, na podstawie której nakręcono film „13 godzin”. Konkluzja: Hillary Clinton, która jako Sekretarz Stanu nie zapewniła placówce w Benghazi odpowiedniej ochrony na dzień rocznicy wydarzeń 11 września ani nie wyraziła zgody na wysłanie samolotów do Benghzai w noc incydentu, aktywna zwolenniczka „otwartych granic” – nie nadaje się do sprawowania funkcji Prezydenta USA, w tym, w szczególności, funkcji Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych. Dominanta druga to aktywne uczestnictwo w konwencji dzieci Donalda Trumpa. Ivanka Trump (ur. 1981), córka kandydata, była osobą wprowadzającą w czwartek 21 lipca, w ostatnim dniu obrad, do zamykającego całą konwencję przemówienia programowego swego ojca. Występowali też bracia Ivanki, Donald jr (ur. 1977) i Eric (ur. 1984), oraz jej młodsza siostra przyrodnia, Tiffany (ur. 1993). Klasa wystąpień dzieci Trumpa, w szczególności Ivanki oraz Donalda jr. i Erica, znacząco przyczyniła się do budowy pozytywnego obrazu ich ojca jako kandydata republikanów do Białego Domu, a to w myśl zasady: „Pokaż mi swoje dzieci, a powiem ci, kim jesteś”. Dzieci Trumpa, sprawujące kierownicze funkcje w rodzinnej firmie Trump Organization, świadczą o nim jak najlepiej, choćby dlatego, że, jak powiedział to Donald Trump jr, są „jedynymi dziećmi miliarderów, które równie swobodnie czują się za kierownicą Caterpillara, co za kierownicą samochodu osobowego”, a ponadto, jak ich ojciec, nigdy nie paliły, nie piły i nie zażywały narkotyków. Dominanta trzecia to mianowanie na stanowisko wiceprezydenta Mike’a Pence’a. Mike Pence (ur. 1959)

jest niesłychanie ciekawym politykiem, który wiele wnosi do zespołu „Trump/ Pence”, a ponadto posiada zespół umiejętności – „skill set” – jak to nazywają Amerykanie, doskonale uzupełniający „pudełko stolarskie” Trumpa. Pence, „chrześcijanin, konserwatysta i republikanin, w takiej kolejności”, jak przedstawia się na mityngach wyborczych, przez 12 lat (2001–2013) był republikańskim kongresmenem, przy czym w latach 2009-2011 pełnił funkcję przewodniczącego Klubu Republikanów w Kongresie (Chairman of the House Republican Conference), które to stanowisko uważane jest za trzecie w hierarchii partyjnej, a od stycznia roku 2013 był gubernatorem stanu Indiana. Mike Pence ma zatem istotne doświadczenie zarządcze jako gubernator Indiany, gdzie osiągnął bardzo dobre wyniki w obszarze polityki gospodarczej, a także znaczące doświadczenie pracy w Kongresie, co powinno się przekładać na skuteczność działań administracji Trump/Pence w realizacji programu legislacyjnego tej administracji przez Kongres i Senat. Warto odnotować, że Pence łączy w sobie doświadczenia członka „establishmentu” Waszyngton DC jako wspomniany już Chairman of the House Republican Conference, z pozycjami walki z establishmentem Partii Republikańskiej – głosował mianowicie przeciwko dwóm sztandarowym ustawom tzw. „współczującego konserwatyzmu” Busha jr.: „Medicare part D” oraz ustawie „No Child Left Behind” dotyczącej edukacji; w 2008 i w 2009 głosował także przeciwko ustawom o „pomocy finansowej” dla gospodarki. Warto również zauważyć, że w 2006 roku był konkurentem Johna Boehnera w wyborach na stanowisko szefa mniejszości republikańskiej w Kongresie. Pence jest też uważany za zwolennika ruchu TEA Party. Wreszcie, Trump i Pence świetnie uzupełniają się stylistycznie – pierwszy jest ostry i bombastyczny, drugi spokojny i „uczesany”, choć konceptualnie nie mniej kategoryczny. Dominanta czwarta konwencji republikanów w Cleveland to niewątpliwie przemówienie kandydata na prezydenta, zwyczajowo wygłaszane w ostatnim dniu obrad. W ramach liczenia głosów na poszczególnych kandydatów Donald Trump otrzymał ostatecznie 1725 głosy delegatów, niemal 500 więcej niż wymagane minimum 1237. Silny tym wyborem, w czwartek 21 lipca wygłosił wyśmienite przemówienie, przez wielu komentatorów uważane za najlepsze wystąpienie kandydata republikanów od czasów Reagana. Nawet wyniki ankiety telewizji CNN, zwanej ostatnio w USA Clinton News Network lub nawet Communist News Network, dowiodły, że zostało ono bardzo przychylnie przyjęte przez 75% słuchaczy. Przemówienie Trumpa, wygłoszone tym razem z pomocą telepromptera (urządzenia do wyświetlania tekstów przemówień celem ich czytania), w umiejętny sposób połączyło główne punkty programu wyborczego Trumpa – odrodzenie gospodarki/odzyskanie miejsc pracy/renegocjowanie umów handlowych, budowa Muru na granicy z Meksykiem/kontrola imigracji, walka z terroryzmem/ISIS jako kluczowy składnik polityki zagranicznej w połączeniu z odejściem od „nation building”, wreszcie obrona 2. poprawki do Konstytucji (prawo posiadania broni) oraz imperatyw obrony Sądu Najwyższego przed zakusami obozu progresywnego reprezentowanego przez Hillary Clinton. „Jestem Waszym głosem” – ogłosił Trump w Cleveland – „Waszym głosem” w rewolcie przeciw establishmentowi obu partii, który „obdarował” Was beznadziejnymi

umowami handlowymi (NAFTA, umowa z Koreą, TPP) generującymi bezrobocie, bezsensownymi wojnami trwoniącymi wasze pieniądze na absurdalne międzynarodowe awantury, nie dba o granice, dążąc do „wielkiego zastąpienia” populacji przez szaleńczą politykę imigracyjną, i dodatkowo chce Wam odebrać podstawy ustanowionych przez Ojców-Założycieli konstytucyjnych wolności, obsadzając Sąd Najwyższy lewakami.

przechodzi nie tylko pod sztandary Jill Stein, kandydatki Partii Zielonych, czy Gary’ego Johnsona, kandydata Partii Libertariańskiej, ale także Donalda Trumpa – z którym, jak on sam wielokrotnie w swojej kampanii podkreślał, łączy sandersowców po pierwsze sprzeciw wobec umów handlowych typu NAFTA czy TPP jako „wysysających z Ameryki miejsca pracy”, po drugie postrzeganie w potencjalnej administracji Clinton fundamentalnego zagrożenia o charakterze korupcyjnym. Podstawą zdefiniowania Hillary Clinton jako uosobienia korupcyjnego zagrożenia dla zasady „uczciwego rządu” jest książka Petera Schweitzera „Clinton Cash” (Forsa Clintonów) oraz nakręcony według niej film pod tym samym tytułem (patrz: www.youtube. com/watch?v=7LYRUOd_QoM).

II Głównym wydarzeniem konwencji demokratów w Filadelfii w dniach 25–28 lipca, którego skali i reperkusji nikt się raczej nie spodziewał, było – obok głównego „eventu”, czyli powołania Hillary Rodham Clinton (59,39% głosów delegatów) na stanowisko kandydata Partii Demokratycznej na Prezydenta USA jako PIERWSZEJ KOBIETY (Meryl Streep w swoim przemówieniu na ten temat niemal się rozpłakała) – starcie między zwolennikami Clinton i Sandersa, mieszanki hippisa i komunisty, senatora z Vermont. Źródła tego starcia są dwa – pierwsze to fakt, iż wielu zwolenników Sandersa (patrz na przykład opinie Ralfa Nadera na YouTube) uważa Hillary Clinton za skompromitowaną i skorumpowaną kandydatkę Wall Street, Sorosa i wielkich korporacji. Z drugiej strony, jak to pokazały wycieki poczty elektronicznej z Komitetu Narodowego Demokratów (DNC, Democratic National Committee), którego przewodniczącą była Debbie Wasserman Schultz, DNC, zamiast zachować w demokratycznych prawyborach pozycję neutralną, aktywnie preferował i wspierał Hillary Clinton, do tego stopnia, że według opinii niektórych analityków, działania DNC pozbawiły Sandersa wygranej. Istnieje wiele powodów, by uważać, że starcie to będzie miało o wiele poważniejsze konsekwencje, niż ktokolwiek z jego uczestników mógłby się spodziewać. Hillary Clinton szybko ugięła się pod wstępnym ogniem obozu Sandersa i Wasserman Schultz została zmuszona do ustąpienia z funkcji przewodniczącej DNC oraz przewodniczącej konwencji (na otarcie łez czym prędzej otrzymała stanowisko doradcy kampanii wyborczej Hillary Clinton). Sam Sanders, po otrzymaniu około 39% głosów delegatów, niemal natychmiast poparł kandydaturę Clinton w swoim przemówieniu wygłoszonym już w pierwszym dniu konwencji, w poniedziałek 25 lipca. Ale nie wszyscy zwolennicy Sandersa poszli w jego ślady. Trudno jest dziś podawać dokładne „procentowe” dane o tym podziale wśród zwolenników siwego socjalistycznego senatora ze stanu „klonowego syropu”, ale nie ulega wątpliwości, że już w samej Filadelfii liczni wcześniejsi zwolennicy Sandersa demonstrowali na ulicach miasta, wznosząc te same okrzyki, jakie kilka dni wcześniej wznosili republikanie na konwencji w Cleveland: „Lock her up! Lock her up!” (Zamknąć ją! Zamknąć ją!). Nie ulega także wątpliwości, i zjawisko to rysuje się coraz wyraźniej, że znaczna część zwolenników Sandersa, a im większa, tym gorzej dla Clinton,

III Tuż po konwencji w Cleveland słupki Trumpa w sondażach poszybowały w górę, co przypisywano głownie jakości przemówienia Trumpa i wystąpieniom jego dzieci. Ale wkrótce, w samym środku konwencji demokratów, kandydat republikanów wpakował się na minę, czego powinien się wystrzegać, gdyż rodzi to pytania o „temperament”, a na nich jest oparty podstawowy składnik ataku maszynki wyborczej Clinton na nowojorskiego miliardera. Na czym polegała wpadka Trumpa? W ostatnim dniu konwencji demokratów w Filadelfii, 28 lipca, wystąpił ojciec zabitego w Iraku amerykańskiego żołnierza wyznania muzułmańskiego, Khizr Khan, i zaatakował Trumpa jako zwolennika „niekonstytucyjnego” i „antyamerykańskiego” pomysłu „wprowadzenia tymczasowego zakazu imigracji do USA z krajów islamskich”. Khan był przy tym w swoim przemówieniu niezwykle agresywny, wymachiwał konstytucją USA, sugerując wyraźnie, że Trump jest ignorantem, który konstytucji tej nie przeczytał. Obok Khizra Khana, nic nie mówiąc, stała w trakcie całego przemówienia jego żona. Następnego dnia, udzielając wywiadu, Trump, odpowiadając na pytanie o atak Khana, dał się wciągnąć w kontratak, krytykując Khana za przypisywanie mu poglądów, o których nic nie wie, i pytając, dlaczego żona Khana stała na scenie nic nie mówiąc. Kontratak Trumpa na Khana został przez prasę wpisany w narrację „Trump-wariat”, który atakuje rodziców „amerykańskich bohaterów”, nawet tych udekorowanych orderem Złotej Gwiazdy. Kilka dni później stało się oczywiste, że przemówienie Khizra Khana miało wszelkie cechy zręcznie zorganizowanej przez sztab wyborczy Clinton „pułapki na Trumpa”, „miniprowokacji gliwickiej” – Khan okazał się prawnikiem specjalizującym się w załatwianiu wiz dla biznesmenów z krajów muzułmańskich, człowiekiem blisko związanym z Bractwem Muzułmańskim, wyznawcą wyższości prawa szariatu nad Konstytucją USA, a także pracownikiem kancelarii prawnej bardzo bliskiej Clintonom – i jako prawnicy, i sponsorzy kampanii wyborczej.

Jednak reakcja Trumpa nawet dla jego zwolenników była przykładem tego, że niepotrzebnie „popada w dygresje”, co gorsza, daje się wciągać w tego rodzaju sytuacje przez przeciwnika. A więc przykład braku zimnej krwi… która prezydentowi, przebywającemu obok atomowego guzika, może być niezbędna.

IV Na dziś niepotrzebna kłótnia z Khanem to pomyłka ostatnia. Po odejściu Paula Manaforta, głównego reżysera zwycięstwa Trumpa na konwencji w Cleveland, który pracował jeszcze dla Forda w 1976 roku (przeciw Reaganowi) i dla Reagana w 1980 roku (przeciw Bushowi sr.), a który postanowił podać się do dymisji, by nie obciążać kampanii Trumpa permanentnymi zarzutami o powiązania z Ukrainą, szefem ekipy wyborczej Trumpa został Stephen Bannon, a osobą numer 2 – Kellyanne Conway, zaliczana do najwybitniejszych specjalistów od sondaży w obozie republikańskim. Trump funkcjonuje jak prawdziwa maszyna wyborcza, uczestniczy często w dwóch, a nawet trzech wiecach dziennie i jest coraz lepiej zorganizowany, gdyż wszystkie przemówienia wygłasza obecnie z telepromptera. Zasadniczo ograniczyło to ilość niezręcznych wypowiedzi kandydata republikanów, co pozwala jego kampanii wyborczej w pełni skoncentrować się na głoszeniu wszem i wobec jego programu wyborczego i na bezwzględnym atakowaniu Hillary Clinton jako rywalki do Białego Domu. Atak Trumpa na Clinton, strategicznie nastawiony na wyborcze unicestwienie byłej sekretarz stanu jako osoby całkowicie niezdolnej do sprawowania funkcji prezydenta ze względu na niekompetencję i korupcję, przebiega wzdłuż trzech podstawowych osi operacyjnych. Po pierwsze, Trump oskarża Clinton jako osobę niekompetentną w związku z incydentem w Benghazi. Nie zapewniła wówczas, jako Sekretarz Stanu, mimo próśb samego ambasadora Stevensa, dodatkowego wsparcia, w tym z okazji rocznicy 11 września, i nie spowodowała wysłania pomocy w noc ataku (gotowe do startu samoloty były około godziny lotu od miejsca natarcia). Ponadto kłamała „w żywe oczy” rodzicom zabitych i publicznie, że atak na Benghazi był efektem antymuzułmańskiego video, a nie skoordynowaną ofensywą terrorystyczną, oraz powiedziała w trakcie przesłuchań w Kongresie: „A jakąż robi to dziś różnicę?”. Druga linia natarcia ekipy Trumpa na Clinton to prywatny serwer sekretarz stanu i „zaginione” 33 tysiące e-maili „na temat wesela Chelsea Clinton i zajęć z yogi”, jak ironicznie cytuje na wiecach Trump tłumaczenia płynące z ekipy Hillary. Ze względu na „brak złych intencji” FBI postanowiło nie stawiać Clinton w stan oskarżenia za „skrajnie niestaranną” obsługę serwera, mimo potencjalnej groźby ujawnienia tajemnic państwowych. Tutaj rolę buldoga Trumpa w stosunku do

Clinton z widoczną radością odgrywa Rudy Giuliani, burmistrz Nowego Yorku z okresu wydarzeń 11 września, który tak w telewizji, jak na wiecach Trumpa zapewnia wszystkich, że jako były prokurator pracujący kiedyś dla Departamentu Sprawiedliwości, z radością wziąłby tę sprawę i posłał Clinton za kratki. Trzecią osią ataku na Clinton, zyskującą coraz bardziej na znaczeniu, jest atak na Clinton Foundation oraz na Clinton Global Initiative jako na korupcyjną maszynkę do omijania reguł dotyczących zakazu finansowania kampanii wyborczych z zagranicy, czy inaczej – maszynkę do sprzedaży decyzji administracji amerykańskiej zagranicznym korporacjom i rządom. Przykład najsłynniejszy to przykład spółki Uranium One, której nabywcy i udziałowcy wpłacili na konto Clinton Foundation łącznie ponad 140 milionów dolarów za wyrażenie zgody przez rząd USA na sprzedaż Uranium One wraz ze spółkami zależnymi, posiadającymi około 20% zasobów uranu w Stanach Zjednoczonych, firmie Rosatom. Nie jest rzeczą przypadku, iż Stephen Bannon, obecny szef kampanii wyborczej Trumpa, był reżyserem filmu „Clinton Cash”, poświęconego, jak już wspomniałem, korupcji w Fundacji Clintonów.

V W tej perspektywie, którą autor tego tekstu w pełni podziela, wybór Clinton na stanowisko Prezydenta USA to koniec Ameryki jako państwa Konstytucji USA, państwa Madisona, Waszyngtona i Jeffersona. Centralną ideą tego państwa jest służba obywatelom – stąd trójpodział władzy, rola Sądu Najwyższego, podział kompetencji pomiędzy rząd federalny a stany, zapisy dotyczące emisji pieniądza; stąd wszystkie poprawki do Konstytucji. Ta wizja państwa-sługi dobra publicznego jest zarazem ukoronowaniem i centralnym elementem filozoficzno-instytucjonalnym cywilizacji zachodniej. Wybór Hillary Clinton to wybór państwa zupełnie innej natury. W perspektywie naszej wiedzy o Clinton Foundation, to wybór na Prezydenta USA odpowiednika Mobutu Sesse Seko. W perspektywie polityki emigracyjnej „otwartych granic” oraz deklarowanej amnestii to wizja zalania USA milionami imigrantów (w tym około miliona z krajów muzułmańskich w czasie najbliższych 4 lat prezydentury Clinton), co ma na celu zapewnienie „wiecznego panowania” Partii Demokratycznej. W perspektywie orzecznictwa Sądu Najwyższego i jego roli w systemie władzy USA oznacza to możliwość dokonania zmian, o których lewica zawsze marzyła, dotyczących zarówno 2. poprawki (prawa do noszenia broni), jak 1. poprawki, tzn. ograniczenia wolności słowa np. w Internecie (tzw. net neutrality); wreszcie ograniczenia swobód religijnych, będących stałym obiektem ataku pod hasłami „otwartego społeczeństwa”. Mówiąc językiem Deklaracji Niepodległości, wybór Hillary Clinton to wybór tyranii. K


kurier WNET

16

ostat n ia · stro n a

Historia jednego zdjęcia... Dawno planowany wyjazd Zbigniewa i Elżbiety Jęczmyków do Tanzanii stał się rzeczywistością. Zostali misjonarzami Stowarzyszenia Misji Afrykańskich i przez cztery miesiące będą pracować z dziećmi niewidomymi i albinoskimi nieopodal Shinyanga. Teraz są w Ngudu. 28 sierpnia rozpoczęli miesięczny kurs języka suahili, polegający na tym, że mają indywidualnego nauczyciela i po kilku godzinach nauki idą na miasto, żeby rozmawiać. Ludzie są życzliwi, witają ich, starają się rozmawiać i ich korygować. Wszędzie jest pełno dzieci, które się do nich garną. W w głównym ołtarzu tutejszego koścoła znajduje się obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, a obok wisi wielki obraz: „ Jezu, ufam Tobie” („Yesu Nakutumainia” – w suahili). Na zdjęciu: Elżbieta Jęczmyk z dziećmi z Ngudu. Fot. Zbigniew Jęczmyk

N

a zakończenie tych moich wspomnień z ostatniego uwięzienia opowiem o moim śledztwie i sądzie. Śledztwo było prowadzone bardzo grzecznie i bez przekręcania moich zeznań w protokołach pisanych przez sędziego śledczego. Po zakończeniu śledztwa

literatury i agitowanie dzieci i młodzieży. O dorosłych nie wzmiankowano, a w wyroku – co znamienne – napisano, że nie należy Bukowińskiemu uznawać za winę jego wypraw misyjnych. Po wyroku spalono na stosie kilka moich książek – w tym cenne dzieło naukowe Sawickiego, w którym uczo-

ogólne, a nie tylko osobiste. Za wzorem Pawła Apostoła przemawiającego na ateńskim areopagu i ja zacząłem swoją mowę od „captatio benevolentiae” [zyskania przychylności]. Złożyłem publiczne podziękowanie za dobre i kulturalne traktowanie mnie w śledztwie i na sądzie. Wyjaśniłem, że nie mam

Apostoł miłosierdzia, ks. Władysław Bukowiński, oddał swoje życie na służbę Chrystusowi, posługując najbardziej potrzebującym, których nigdy nie opuścił. Pracując wśród zesłańców, również wśród dawnych Niemców nadwołżańskich czy odeskich, pisał do prymasa Wyszyńskiego: „Kapłan nikogo nie nawraca i nie nawróci, lecz Bóg nawraca, a kapłan jest jego żywym narzędziem”.

Apostoł miłosierdzia ks. Władysław Bukowiński

dano mi do przeczytania protokoły zeznań świadków wezwanych przez władze śledcze. Zeznawali oni nie tylko w Karagandzie, lecz także i w niektórych miejscowościach, gdzie ja byłem podczas moich wypraw misyjnych. Byli wśród tych świadków Polacy, byli i Niemcy. Z przyjemnością mogłem stwierdzić, że nikt z nich nie obciążył mnie swoimi zeznaniami. Na pytanie, czy Bukowiński mówił coś przeciw władzy radzieckiej, wszyscy jednogłośnie odpowiadali: nic takiego nie mówił. Przeciwnie, Bukowiński mówił, że trzeba wypełniać obowiązki obywatelskie i uczciwie pracować (честно трудиться). Kiedy na sądzie wezwano na świadka dyrektora szkoły na przedmieściu Karagandy zamieszkałym przez Polaków, gdzie w swoim czasie funkcjonował nasz zamknięty kościółek, to ów dyrektor, choć partyjny, lecz Polak, powiedział, że była pogadanka religijna wśród dzieci szkolnych, lecz mu nie wiadomo, żeby ją prowadził właśnie Bukowiński. W akcie oskarżenia, a później w wyroku sądowym zarzucono mi, oprócz otwarcia nielegalnego kościoła, przechowywanie antyradzieckiej

ny autor pisał o utopijności hasła raju na ziemi, ilustrując to przykładem... Związku Radzieckiego. Inne zabrane mi książki przechowano przez trzy lata w urzędzie bezpieczeństwa publicznego i zwrócono mi po moim uwolnieniu. Proponowano mi adwokata. Ja zrezygnowałem z udziału adwokata na sądzie i oświadczyłem, że sam będę się bronił. Poprosiłem o rozmowę z adwokatem przed rozprawą dla wyjaśnienia kilku spraw proceduralnych. Przysłano mi adwokatkę. Była to młoda i przystojna kobieta, tylko – na mój gust – zanadto już wymalowana. Kiedy jej powiedziałem, że będę się sam bronił, nie tylko się nie obraziła, lecz najwidoczniej była z tego zadowolona. Prokurator zażądał na sądzie pięciu lat pozbawienia wolności. (…) Na zakończenie przewodu sądowego prezes sądu udzielił mi głosu dla wygłoszenia mojej mowy obrończej wobec tego, że nie skorzystałem z usług adwokata. Do tej mojej jedynej w życiu mowy obrończej przygotowałem się w swojej pojedynczej celi bardzo starannie. Przytoczę główne punkty tej mowy obrończej, gdyż – jak mi się wydaje – treść tej mowy ma znaczenie

zauważyli, że ich dzieci coraz gorzej mówią po rosyjsku, a nawet wstydzą się rosyjskiej mowy, za to coraz więcej i chętniej mówią po buriacku, a przy tym są wychowywane na wierzących buddystów, a nie na prawosławnych, to pytam się, czy ci Rosjanie – a i wy, obywatele sędziowie, jesteście Rosjanami – mogliby być zadowoleni ze swego życia w kraju Buriatów? Otóż śmiem twierdzić, że w takim położeniu znaleźli się Niemcy i Polacy w Kazachstanie. Co do Polaków, to po dwudziestu latach swego zesłania w Kazachstanie doczekali się oni trzech swoich księży, a teraz, zaledwie po trzech latach pracy, ci wszyscy trzej Polscy katoliccy księża są uwięzieni, wyrwani spośród wierzącego ludu, a kazachstańscy Polacy zostali znowu bez ani jednego księdza. Co więcej, gdyby rząd Polskiej Republiki Ludowej rozkazał aresztować wszystkich księży prawosławnych na czele z metropolitą warszawskim i gdyby ludność prawosławna w Polsce została bez ani jednego batiuszki, czy mogłaby ona być z tego zadowolona, mało tego, czy mogłaby z tego być za-

zamiaru występować w obronie swojej własnej. Osobiście nie poczuwam się do winy wobec państwa radzieckiego. Ponieważ jednak „nemo iudex in sua causa” [nikt nie jest sędzią we własnej sprawie], więc moją sprawę osobistą polecam z całym zaufaniem decyzji sądu radzieckiego. Skorzystam jednak z okazji, którą otrzymuję od władz radzieckich po raz pierwszy w życiu, aby wystąpić w obronie tych ludzi, wśród i dla których pracowałem w ciągu tych lat ostatnich.

Na korytarzu czekało na wyrok sądu kilkadziesiąt osób spośród moich parafian i parafianek. Sam im powiedziałem, że zostałem skazany na trzy lata. Niektóre kobiety zaczęły płakać. Powiedziałem im, że raczej dziękujmy Bogu, że tylko na trzy lata, a nie na więcej. Mężczyźni uśmiechali się przyjaźnie. Widać było, że podzielali moje zdanie.

W

ielka socjalistyczna rewolucja październikowa rzuciła na cały świat hasło wolności politycznej, społecznej i ekonomicznej. Ale nie należy zapominać o tym, że wolność obejmuje również stosunki narodowościowe i wyznaniowe. Ci ludzie, w których obronie występuję, to Niemcy i Polacy. Przywieziono ich do tego kraju. Czy mogą się oni tutaj czuć tak całkiem dobrze? Gdyby tak przywieziono grupę prawosławnych Rosjan do kraju Buriatów i kazano im tam żyć, a tam nie byłoby ani jednej cerkwi prawosławnej i ani jednej szkoły rosyjskiej. Gdyby ci Rosjanie niebawem

śmierć. Obyśmy wszyscy w Związku Radzieckim zrozumieli, że pierwszym prawem każdego człowieka, a już tym więcej człowieka wierzącego, jest prawo do Boga! Mowy mojej wysłuchano bardzo uważnie. Nikt jej nie przerywał. Została ona zaprotokołowana. Sąd udał się na naradę. Już po kilku minutach sędziowie wrócili na salę sądową. Prezes sądu odczytał wyrok skazujący mnie na trzy lata pozbawienia wolności. Na pytanie prezesa sądu, czy zamierzam zakładać apelację, odpowiedziałem, że nie będę apelował. Na korytarzu czekało na wyrok sądu kilkadziesiąt osób spośród moich parafian i parafianek. Sam im powiedziałem, że zostałem skazany na trzy lata. Niektóre kobiety zaczęły płakać. Powiedziałem im, że raczej dziękujmy Bogu, że tylko na trzy lata, a nie na więcej. Mężczyźni uśmiechali się przyjaźnie. Widać było, że podzielali moje zdanie. Pożegnałem swoich kochanych i wiernych parafian po chrześcijańsku „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” – „Gelob sei Jesus Christus”.

dowolona Moskwa? Nie proszę ja o nic dla samego siebie, lecz proszę o uwzględnienie słów moich dla dobra wierzących katolików Kazachstanu. Pragnąłbym mieć nadzieję, by te słowa moje nie okazały się głosem wołającego na puszczy, lecz dotarły i do Ałma Aty, i do Moskwy. Był jeden wypadek, że mi zabroniono pójść do umierającej chorej, by ją przygotować na dobrą, chrześcijańską

Wsiadłem do oczekującego na mnie samochodu osobowego, oczywiście wraz z dwoma konwojentami, i odjechałem, wzruszony pożegnaniem z parafianami, lecz bynajmniej nie przygnębiony. Jeszcze jedno, ostatnie wspomnienie. W czerwcu 1957 roku objeżdżałem polskie wioski w okolicy Ałma Aty. Przeżyłem tam wiele głęboko wzruszających momentów.

W

jednej wiosce dosłownie cała wieś czekała na mnie. Kiedy przyjechałem (samochodem osobowym), dziewczęta, odświętnie ubrane, otoczyły mnie wieńcem jak prymicjanta i wprowadziły do domu przeznaczonego na nabożeństwo, a lud cały śpiewał bardzo pięknie „Kto się w opiekę odda Panu swemu”. W innej wiosce powitał mnie krótkim przemówieniem, w obecności licznie zgromadzonego ludu, miejscowy patriarcha, pan Stanisław Lewicki. Było to chyba najbardziej wzruszające przemówienie wygłoszone do mnie w całym mym życiu. Pan Lewicki mówił: „Wywieźli nas pod te góry, zostawili tutaj i wszyscy o nas zapomnieli. Nikt o nas nie pamiętał. Dopiero Ojciec Duchowny pierwszy do nas przyjechał. My takie sieroty, my takie sieroty”. Płakał czcigodny patriarcha, płakał cały lud zebrany, płakał i ksiądz razem z nimi. Ale to były dobre łzy… Otóż któregoś dnia czerwcowego przejeżdżałem z jednej wioski do drugiej. Droga była daleka, około 30 km. Jechałem kiepską furką zaprzężoną w parę niepozornych koników. Ubrany byłem całkiem niereprezentacyjnie. Dość porządną walizkę miałem ukrytą pod słomą, żeby nie zwracała niczyjej uwagi. Cóż, kiedy droga była przeważnie polna, dość kiepska, furka mocno trzęsła i raz po raz walizka wyskakiwała spod słomy, tak iż trzeba było kilka razy w drodze przystanąć, by ją znowu ukryć. Był przepiękny dzień czerwcowy w pełnym blasku popołudniowego słońca. Ani chmurki na niebie. Na prawo od nas obszerna, urodzajna równina, na lewo majestatyczne pasmo gór o szczytach pokrytych śniegiem. I wówczas poczułem się bardzo szczęśliwy i wdzięczny Opatrzności za to, że mnie tam przyprowadziła, do tych tak biednych i opuszczonych, a przecież tak bardzo wierzących i miłujących braci i sióstr w Chrystusie. Tego szczęścia doznanego na owej trzęsącej się furce nie zamieniłbym na największe zaszczyty i przyjemności. Nieraz później, zwłaszcza w ciężkich chwilach, jakich mi nie brakowało, przypominałem sobie to olśniewające przeżycie. K Fragment „Wspomnień z Kazachstanu”, Cz. III „Do moich przyjaciół księży”, s. 170–174.




Nr 27

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Wrzesień · 2O16 W

n u m e r z e

Występki chodzą z bezwstydnym czołem „W tragicznych dziejach ostatnich lat I Rzeczypospolitej spotkały się bodaj wszystkie skrajności narodu dotkniętego kryzysem. Stąd przejawy oddania sprawie, bohaterstwa, pracowitości i patriotyzmu. Stąd też dowody moralnego upadku, zdrady oraz zdziczenia obyczajów. Czy właściwe tylko tamtym czasom?” Krzysztof Tracki – II część czarnego obrazu Polaków z XVIII wieku.

Jadwiga Chmielowska

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

2

Dobra zmiana w systemie ubezpieczeń społecznych

Wyższość prawa naturalnego nad stanowionym preferuje przyroda. Logika wygrywa zawsze z nonsensem, oczywiście na dłuższą metę. Głupotę ludzką obnażył mikołajek nadmorski – kwiatuszek, roślina ściśle chroniona, występująca na wydmach.

Mikołajek a sprawa polska Jadwiga Chmielowska

W

ubiegłym roku podziwialiśmy klomb założony na deptaku w Białogórze, tuż przy zejściu na plażę. Tablice informowały o nazwie rośliny. Wczasowicze zatrzymywali się, pokazywali dzieciom, robili zdjęcia. Nikt nie miał ochoty niszczyć rzadkich okazów. Nikt z normalnych ludzi, to nie znaczy, że nie zapragnęli tego uczeni i urzędnicy. W tym roku urlopowicze dyskutowali nad zdewastowanym klombem. Zastanawiano się, czy część roślin zniszczył jakiś kataklizm. Miejscowi wyjaśniali, że przed zimą przyjechali jacyś „smutni panowie” i wyrwali wszystkie rośliny, tłumacząc, że działają zgodnie z prawem. Szok! Zamiast wylegiwać się na plaży, prowadziłam dziennikarskie śledztwo. Ryszard Gordziej kupił 10 lat temu na targu w Pucku bukiecik suszonych kwiatów. Zapalony filatelista znalazł w nim znany mu ze znaczków pocztowych okaz mikołajka nadmorskiego. Tak został posiadaczem nasionek. Wysiał i w kolejnych latach nauczył się uprawy tej rzadkiej rośliny. Hodował w głębokich donicach, pikował. Z każdym rokiem jego wiedza o mikołajku

rosła. Zaproponował sołtysowi i wójtowi bezpłatne nasadzenie kwiatów na klombie i nawet ufundował tabliczki informacyjne. Piach z pobliskiej plaży okazał się wspaniałym podłożem dla prawie 370 okazów (121 nasadzeń po 3 roślinki). Warto zaznaczyć, że żona pana Ryszarda, Krystyna Gordziej, jest z wykształcenia biologiem i cały czas wspierała męża w dziele odtworzenia mikołajka nadmorskiego. Na posiedzeniu przedstawicieli gmin nadmorskich w maju 2015 r. wójt gminy Krokowa Henryk Doering pochwalił się, że w należącej do tej gminy wsi Białogóra turyści mogą podziwiać mikołajka nadmorskiego, roślinę bardzo rzadko spotykaną. Małgorzata Mizgalska z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ) w Gdańsku nie tylko oprotestowała tę inicjatywę, ale i przystąpiła do działania. Urząd powoływał się na przepisy prawne, według których należy mieć specjalną zgodę na przechowywanie i uprawę roślin chronionych. Rozpoczęła się obfita korespondencja urzędnicza, łącznie z informacjami o konsekwencjach prawnych za nieprzestrzeganie przepisów z dziedziny ochrony środowiska. Władze samorządowe próbowały rozmawiać z władzami

Skrzypek na Dach(a)u

P

atronat Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej w Katowicach otrzymało przedstawienie teatralne pt. „Skrzypek na Dach(a)u” w wykonaniu grupy teatralnej „Afisz”. Autorska interpretacja znanego musicalu przeniesie nas z ukraińskiej przestrzeni małych żydowskich społeczności w otoczone murami pogardy i nienawiści drugowojenne getto. Tym, którzy być może nieraz zastanawiali się, jak pośród ówczesnej grozy wyglądało życie nie bohaterów-powstańców, lecz zwykłych ludzi, dedykujemy fragment sztuki, który można uznać za motto całego przedstawienia: „Krzywda umarła. Jest martwa...”

Rola Polski w Europie Środkowo-Wschodniej

T

o tytuł debaty RODM, która odbędzie się 26 września br. o godzinie 14.15 w gmachu Wydziału Nauk Politycznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, przy ulicy Bankowej 11. W dyskusji wezmą udział między innymi Petruška Šustrová – b. wiceminister spraw wewnętrznych i Jan Ruml – b. minister spraw wewnętrznych Republiki Czeskiej oraz dr Jerzy Targalski – politolog. K

Ta dość kontrowersyjna próba ukazania prawdziwego żydowskiego ducha tradycji, zestawiona z brutalną rzeczywistością wojny, mimo wszystko rozbawi i wzruszy – raz jeszcze przypominając, co tak naprawdę znaczy „żyć prawdziwie” – do czego zobowiązuje i co oznacza bycie człowiekiem. Serdecznie zapraszamy 12 września o godzinie 18 do Pałacu Młodzieży w Katowicach. K

Parku Krajobrazowego z Władysławowa, aby objął swoim patronatem ich siedlisko mikołajka. Koszty utrzymania klombu zobowiązali się pokryć sołtys Białogóry Władysław Miąskowski i Ryszard Gordziej – przyrodnik hobbysta. Zaproponowali oni panu Płóciennikowi z Parku Krajobrazowego pełną współpracę w odtworzeniu mikołajka, łącznie z darmowym szkoleniem pracowników. Gordziej miał 10-letnie doświadczenie w uprawie rośliny, a początki były trudne. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska jednak postawiła na swoim. Wyegzekwowała „prawo” – pracownicy Urzędu Morskiego, tak się przynajmniej przedstawili, późną jesienią 2015 r. usunęli mikołajka z klombu na wydmie i wywieźli w nieznanym kierunku. Władze samorządowe odmówiły współpracy w niszczeniu sadzonek. Mikołajek miał jednak prawo stanowione przez „urzędasów” w dużym poważaniu. Wiosną klomb zaroił się od pędów. Dewastatorzy nie wiedzieli o tym, że roślina wypuszcza korzenie do 6 metrów i kiełkuje z kłączy. Irracjonalność postępowania urzędników była tak olbrzymia, że postanowiłam sprawdzić, o co w tym wszystkim chodzi. Okazało się, że

przeznacza się duże granty na pozyskanie sadzonek mikołajka nadmorskiego metodą in vitro, czyli np. „klonowania” z łodyżki. Można zrozumieć konieczność badań naukowych nad odtworzeniem wymarłych i praktycznie niespotykanych gatunków. Jednak niezrozumiałe jest, dlaczego nie próbowano w tym przypadku pozyskać nasion mikołajka. A już zupełnie nie da się wytłumaczyć walki z sadzonkami i z człowiekiem, któremu udało się wyhodować roślinę metodą tradycyjną – z nasion. Straszono go procesem karnym, prokuraturą itp., zamiast dać medal za zasługi dla regionu… No cóż, może w tym szaleństwie jest metoda. Trzeba dać po łapach społecznikom, którym się jeszcze chce robić coś pożytecznego. Są bowiem niebezpieczni dla politykierów i nastawionych na „darcie” pieniędzy z państwowej kasy. I co z tego, że wielu ekspertów ostrzega przed nieprzemyślanymi decyzjami, które mogą kosztować nas – Polaków – bilionowe straty? Na wyższych i niższych stołkach zasiadają wciąż Dyzmy i cwaniaki różnej maści. Mikołajek zagrał na nosie im wszystkim i rośnie na klombie w najlepsze. K

Debata na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach

O polskich miastach na tle Europy

14

września br. o godzinie 14 na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach w budynku P przy ulicy Pułaskiego 25 odbędzie się debata pt. „Rozwój polskich miast na tle doświadczeń Europy Środkowo-Wschodniej”. Wśród zaproszonych gości znajdą się: prof. dr hab. Florian Kuźnik (Uniwersytet Ekonomiczny), dr Marcin Baron (Uniwersytet Ekonomiczny), dr Tomasz Papaj (Uniwersytet Ekonomiczny), dr Adam Gołuch (Górnośląska Wyższa Szkoła Handlowa) oraz dr Józef Szymeczek (Kongres Polaków w Republice Czeskiej). Debata będzie poświęcona problemom ważkim z perspektywy bieżących i przyszłych spraw polskich samorządów. Pośród podejmowanych tematów znajdzie się m.in. kwestia e-administracji w samorządach terytorialnych,

problem braku środków unijnych dla samorządów terytorialnych na lata 2020–2022, a także zagadnienie nowych ścieżek rozwojowych miast, szczególnie poprzemysłowych, i różnic w tempie rozwoju obszarów metropolitalnych i mniejszych miejscowości. Tematyka debaty zdaje się zapowiadać ważną i gorącą dyskusję, zważywszy na zmieniające się relacje na linii UE–kraj–regiony–miasta. Nie bez znaczenia, szczególnie w województwie tak zurbanizowanym jak śląskie, pozostaje również problem tendencji osłabienia polityki regionalnej. Organizatorem wydarzenia jest Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej w Katowicach, który w ramach swojej aktywności upowszechnia w społeczeństwie wiedzę dotyczącą bieżących priorytetów polskiej polityki zagranicznej. K

Projekt współfinansowany przez Minis­terstwo Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej. Publikacje wyrażają jedynie poglądy autorów i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Ewa Miętkiewicz proponuje autorski projekt systemu ubezpieczeń społecznych, w którym kluczowe miałoby być przejście od repartycyjnego systemu emerytalnego do kapitałowego, z uwarunkowanym, ale bezspornym prawem własności środków gromadzonych na finansowanie emerytur. Pierwszy z cyklu tekstów autorstwa czytelników „Kuriera”, pt. „Rzeczpospolita po mojemu”.

2

Amicus Norman „Prawda nie zwycięża sama. Zwłaszcza gdy pozostawiamy ją w osamotnieniu i każemy jej bić się za nas. O swoją prawdę musimy walczyć sami”. Andrzej Jarczewski o potrzebie odkłamywania wizerunku Polski i przeciwstawiania się fałszowaniu prawdy – na przykładzie genezy nieprawdziwej wersji tzw. prowokacji gliwickiej, rozpowszechnionej i utrwalonej przez historyków, m.in. Daviesa.

4

Wojna, którą właśnie przegraliśmy „Na pięćdziesiąt lat przewidywałem czas trwania systemu Okrągłego Stołu. Nie chciałbym, żeby moja przepowiednia się sprawdziła”. Przystępnie, ale poważnie i solidnie – Jan Kowalski prezentuje genezę i szczegółową charakterystykę systemu Okrągłego Stołu i przemian w Polsce po 1989 r. na tle procesów zachodzących w świecie. Pierwsza część wieloodcinkowej publikacji.

5

Samotworzące Siły Zbrojne H. Lisa „Przysięgali uroczyście wobec Boga i zebranych konspiratorów, że będą wykonywali polecenia dla dobra społecznego i Państwa Polskiego oraz podejmą walkę z komuną o wolną Polskę, i dla tej idei będą gotowi poświęcić wszystko, nawet życie”. II część rozprawy Zdzisława Janeczka o młodzieżowych organizacjach antykomunistycznych i patriotycznych na Śląsku w latach 1944–1956.

11

ind. 298050

W

akacje za nami. Światowe Dni Młodzieży zaowocują w niedalekiej przyszłości. Znając problemy naszych sąsiadów na Wschodzie i na Zachodzie, możemy być szczęśliwi, że żyjemy w Polsce. Liczni Europejczycy postanowili spędzić urlop w naszym kraju, bez obaw wsiadać do metra czy pociągu, robić zakupy i chodzić wieczorami po ulicach. W wielu sferach życia powraca normalność. Ale dobra zmiana napotyka wrogość nie tylko ze strony dotychczasowych beneficjentów i pseudoautorytetów panującej w świecie zachodnim i coraz bardziej skompromitowanej ideologii. Najgorszymi wrogami dobrej zmiany i naprawy Rzeczpospolitej są miernoty i drobne kanalie, dla korzyści skłonne do każdej podłości. Trudno pozbyć się niewolniczej mentalności. Skuteczne jest siedzenie na wycieraczkach i polerowanie klamek do gabinetów decydentów. PRL trwa – i prawnie, i mentalnie. Ci, którzy służyli okupantom, do dziś czerpią profity, a ci, którzy walczyli o wolną Polskę, są do dziś poniżani. Żołnierze Niezłomni na godny pochówek czekali 70 lat – nie tylko cały okres PRL, ale i 27 lat III RP. Warto przypomnieć słowa Prezydenta RP Andrzeja Dudy na pogrzebie „Inki” i „Zagończyka”: Powiem Państwu, że ja nie mam przekonania, że my poprzez ten pogrzeb przywracamy im godność. Oni nigdy godności nie stracili, my przywracamy przez ten pogrzeb godność państwu polskiemu. Tak, to państwo polskie po 27 latach, bo o tym poprzednim nie wspominam, odzyskuje wreszcie godność przez ten pogrzeb, i przez pogrzeb „Łupaszki”, i przez pogrzeb wszystkich następnych Żołnierzy Niezłomnych, których uda nam się odnaleźć i godnie pochować. Czy Polska jako państwo odzyska godność, zależy od nas. Czy pozwolimy się dalej dzielić na dwa nienawistne plemiona, czy zaczniemy razem odbudowywać kraj? Żeby jednak podziały zniknęły, decydenci muszą zrozumieć, że ludzie postrzegają partię nie tylko według tego, co głoszą jej przywódcy, ale i patrząc na postępowanie tych jej członków, z którymi się stykają. Można wyliczać decyzje personalne „dobrej zmiany”, gdy nie tylko „stryjek zamienił siekierkę na kijek”, ale i przyzwoici ludzie zostali zastąpieni karierowiczami, psychopatami i złodziejami. Z przerażeniem słucham tłumaczenia – „nie ma ludzi”! To nieprawda. Oni są, ale odpychani łokciami cwaniaków. Politykierzy nie gromadzą wokół siebie ludzi mądrych, wykształconych – nie prowadzą dyskusji merytorycznych. Wielu uważa, że wystarczy się spotkać, podać rękę i 5 minut porozmawiać w kuluarach sejmu, ewentualnie wypić kawę. Otóż panowie, nie sądźcie wszystkich według siebie! Ludzie czynu, którym zależy na Polsce, nie potrzebują od was dowartościowania. Polityk tym różni się od politykiera, że jemu zależy na jak najlepszych doradcach, na prowadzeniu dyskusji, na weryfikowaniu programów. Naprawy wymagają praktycznie wszystkie dziedziny życia społecznego. Jak najszybciej powinien być przywrócony powszechny pobór do wojska, a jednocześnie rozbudowa obrony terytorialnej. Należy zabezpieczyć przed wrogim przejęciem polskie surowce naturalne, odbudować przemysł ciężki i maszynowy. Uszczelnić system podatkowy, zwłaszcza w sektorze kapitału zagranicznego. Zreformować wymiar sprawiedliwości, który nie ma teraz nic wspólnego nie tylko ze sprawiedliwością, ale i ze zwykłą logiką. A przede wszystkim przywrócić słowom ich znaczenie. Zacząć od polityki. Każdy, kto twierdzi, że nie chce zajmować się polityką, powinien być uważany za idiotę, który nie chce działać rozumnie dla dobra wspólnego i sam się do tego przyznaje! Polsce potrzebna jest szeroka dyskusja. „Śląski Kurier WNET” otwiera swe łamy dla czytelników. W cyklu „Rzeczpospolita po mojemu” będziemy prezentować listy do redakcji. Zapraszamy do debaty. K

G

fot. P. Widerski, CC A-S 3.0, Wikimedia Commons

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet


kurier WNET

2

K U R I E R · ś l ą s ki

Opór w morzu bezprawia

Z

całą pewnością należał do nich poseł płocki Szymon Szydłowski. 6 września 1793 r. postawił on zarzut zdrady i krzywoprzysięstwa posłowi z Wołynia, Adamowi Podhorskiemu (zwanego dla kontrastu z jego pokaźną tuszą ironicznie Adasiem), który wystąpił z oficjalnym wnioskiem ratyfikacji zaboru pruskiego oraz złożenia przez sejm wiernopoddańczego hołdu carycy Katarzynie II. Według relacji obecnego na sali generała rosyjskiego, Lwa Mikołajewicza Engelhardta, część deputowanych, „wyjąwszy szable z pochew, rzuciła się na niego i kilka ran mu zadała w roznamiętnionym tym napadzie, tak tłumnie, że ledwo oficerowie nasi zdołali go obronić i wyprowadzić z sali posiedzeń do sieni, w której słudzy nagromadzeni przywitali go okrzykami »Zdrajca, zdrajca!« i zarzucili go czapkami”. Nazajutrz Szydłowski w mowie do Stanisława Augusta uzasadniał posunięcie posłów, zalecając królowi stanowczy opór przeciwko dokonującej się zdradzie: „Najjaśniejszy Panie! Postępowanie dzisiejsze przydać się może kiedyś narodowi dla uzacnienia charakteru jego, będzie ono dowodem, żeś panował wtenczas, kiedy jeszcze cnota nie wygasła była w Polakach”. Podobne akty determinacji w obronie godności narodowej – chociaż nieliczne – jaśniały na tle powszechnej zdrady i zaprzaństwa. Gesty tego typu starał się ze swej strony wykonywać także król. Na wieść o podpisaniu konwencji rozbiorowej (23 stycznia 1793 r. w Petersburgu) krzyczał w obecności Sieversa: „Mój Boże! Chcąż mnie zmusić do podpisania mojej sromoty, nowego rozbioru kraju? Niech mnie wrzucą do więzienia, niech mnie wyślą na Sybir, nie, nigdy nie podpiszę!” Rzecz w tym, że deklaracje monarchy były oparte na bardzo kruchych podstawach. Stanisław August wielokrotnie dowiódł, że nie posiadał siły pozwalającej na wytrwanie w głoszonych przez siebie zobowiązaniach, a sposób, w jaki jego wysłannicy kierowali swe prośby do ambasady rosyjskiej (np. „król prosi najpokorniej”), raził nawet Sieversa. Nie może zatem dziwić opinia ambasadora o królu: „Jest

to człowiek najgodniejszy kochania w całej Polsce, a może i w Europie; ale lekkomyślność jego jest nie do pojęcia”. Tymczasem od chwili zniszczenia Konstytucji 3 maja polityka Rosji zmierzała do przekazania steru rządów w Rzeczypospolitej w ręce ludzi pozbawionych skrupułów i politycznie dyspozycyjnych. Przekonywał o tym skład reaktywowanej przez sejm grodzieński Rady Nieustającej. Jej członkiem został starosta opeski, Mikołaj Manuzzi, „z rodziny włoskich przybłędów”, zasłużony w wysługiwaniu się Moskalom już podczas wojny polsko-rosyjskiej, a słynący

„Co do Polaków, każdy dla siebie” Mroczny okres okupacji rosyjskiej wytworzył dostatecznie silne podstawy, aby w Polakach zaczęły się uwydatniać najniższe cechy i instynkty. Był to czas – jak zapisał historyk – gdy nikt godny w kraju „ujarzmionym nie piął się do urzędów i znaczenia, które tylko przez podłość dostąpić można było”. W oczach „dobrych Polaków”, którzy z dystansu obserwowali bieg wydarzeń krajowych, „urzędy nie chlubiły, kary nie hańbiły, tytuły nie przysparzały chwały, a orde-

Nasilenie ostentacyjnej służalczości wobec Rosji przybierało także inne formy. Jak zanotował badacz polskich związków z miastem nad Newą, Ludwik Bazylow, „od połowy 1793 r. ziemianie polscy, posiadacze wielkich dóbr, ciągnęli do Petersburga jak za procesją”. Audiencje u cesarzowej przybierały wiernopoddańczy charakter. Jeden z przywódców konfederacji targowickiej, Franciszek Ksawery Branicki, nie wahał się nawet posunąć do słów: „Oby Bóg i Katarzyna byli jedyną podporą, na którą byśmy bezpiecznie polegać mogli”. Spostrzeżenia obserwatorów ob-

W niewielkim stopniu zjawiska te rekompensowała świadomość, że nowa elita nie jest reprezentatywna dla całości narodu polskiego. O tym, że akceptacja dla zdrady i sprzedajności politycznej nie była powszechna, świadczyła rosnąca w siłę konspiracja krajowa, która w oparciu o emigrację polską w Saksonii przygotowywała powstanie kościuszkowskie. Zdrowe instynkty zachował lud, rozchwytujący antytargowickie pisma ulotne i organizujący napady na co bardziej gorliwych zdrajców. W ten sposób, w przebraniu kozaków, obito w zaułkach ulic Warszawy znanego zdrajcę,

Protesty przeciwko nadużyciom zaborców dało się słyszeć podczas sejmu wyłącznie z ust nielicznej, kilkunastoosobowej grupy niezaprzedanych posłów, gotowych nawet zaryzykować represje i gniew ambasadora rosyjskiego.

Występki chodzą z bezwstydnym czołem...

Czernią malowany obraz Polaków w okresie rządów konfederacji targowickiej – część II Krzysztof Tracki Dla E.S.

Upaść może naród wielki, zginąć – tylko nikczemny Stanisław Staszic

z bezwzględności i okrucieństwa wobec wszystkich, którzy stali na gruncie obrony konstytucji i niepodległości Polski. Z tego powodu dystyngowany marszałek nadworny koronny, hrabia Kazimierz Raczyński, długo opierał się przed wejściem w skład Rady, zdominowanej przez ludzi, „których czy to urodzenie, czy sposób myślenia, czy prowadzenie się” nie pozwalały być z nimi w jednej komisji. W pozyskaniu ludzi o większym autorytecie w Polsce ambasada rosyjska w ogóle miała niemałe trudności, skoro w ławach senatu podczas obrad w Grodnie zasiadło zaledwie trzech senatorów.

cych z pewnością nie tworzyły pełnego obrazu kondycji moralnej Polaków. Oddawały jednak gorzką prawdę, że znaczna część społeczeństwa polskiego pogodziła się z nowym porządkiem. Górę brała skłonność do łatwego zysku oraz pragnienie wykorzystania obecnej sytuacji we własnym interesie. Z obrzydzeniem spoglądał na te postawy poseł saski w Warszawie, Franciszek Essen, notując, że w obecnej sytuacji obcokrajowcy i Polacy stosują na równi w osiąganiu celu „pochlebstwo i nikczemne przekupstwo”.

Piotra Borzęckiego, który w reakcji skierował się wkrótce ze skargą do dowództwa rosyjskiego. Liczne anonimy krążące po Warszawie wyprowadzały go jednak z błędu: „Nie skarż się na kozaków, boś wziął w zad od Polaków”. Stan rozdwojenia politycznego i wyraźna skrajność postaw obecnych w targowickiej Polsce rzucały jednak wielki cień na obraz moralności publicznej. Także król, sam obarczony brzemieniem podpisania ratyfikacji drugiego rozbioru, nie posiadał się z oburzenia, że „starania o największe dobro kraju – jak rozumiał sejmowe prace nad nową formą ustroju – giną w skutku przez niepojęty jakiś upór

Czy jestem zadowolona ze zmian dokonywanych przez obecny rząd? Z większości nie. Jakie priorytety widzę, jakie cele?

i przedsiębiorczość, z wynagrodzeniami lub dochodami z racji aktywności zawodowej znacząco przewyższającymi świadczenia z ubezpieczeń lub programów socjalnych. Dość powszechna, acz nielegalna praktyka wykazywania minimalnej płacy jako podstawy składek ZUS, połączona z dodatkowym wynagrodzeniem płaconym przysłowiowo „pod stołem”, podpowiada oczekiwane społecznie rozwiązania. Wyobraźmy sobie legalizację tego procederu i tysiące pracowników mogących wykazać się wyższymi płacami, uzyskać zdolność kredytową na kupno mieszkania, samochodu i pomniejszych dóbr. Tysiące innych pracowników uzyska podwyżki płac nieobciążone już składkami na sus. Zarabiający obecnie więcej niż wynosi minimalna płaca będą corocznie mieć od coraz mniejszej części wynagrodzeń obliczane składki, aż ta podstawa obliczeń zrówna się z minimalna płacą; będą za to uzyskiwać wynagrodzenie wyższe o równowartość składek nie przekazanych już do ZUS/KRUS. Oznacza to corocznie pojawienie się w obiegu kilkuset milionów złotych, „zdrowych” gospodarczo środków płatniczych, skutkujące przyrostem konsumpcji wewnętrznej, przysparzającej budżetowi miliony złotych głównie z tytułu podatku VAT – bez potrzeby zwiększania instrumentów oraz służb kontroli i represji wobec podatników. Te wpływy sfinansują okresowe uszczuplenie puli składek w sus przeznaczanych na bieżące wypłaty zasiłków i emerytur. Uszczuplenie to będzie okresowe i nieznaczne, ponieważ rozłożony na 40 lat proces obniżania podstawy wymiaru składek w powiązaniu z regulacjami aktywizującymi

ry przestawały błyszczeć”. Tymczasem w oczach podróżników obcych umacniał się niepochlebny obraz Polaków – łotrów i karierowiczów, skłóconych między sobą, nadto wyzutych z moralnych skrupułów i elementarnej godności narodowej. „Dziedziniec pałacu ambasady [rosyjskiej] – notował z przekąsem Fryderyk Schulz – pełen zawsze powozów magnatów, którzy często pokornie bardzo godzinami czekają w przedpokojach, by z posłem albo w interesie się rozmówić, lub złożyć mu uszanowanie”. Jeszcze krócej i nie mniej wymownie swoją opinię formułował Sievers: „Co do Polaków, każdy dla siebie”.

i zaślepienie naszych własnych ziomków”. Ta właśnie zdrada, podszyta podłością, krótkowzrocznością i przekupstwem, stała się źródłem oskarżenia Polaków, sformułowanego po latach przez niemieckiego historyka, profesora Fryderyka Raumera (nie pozbawionego obiektywizmu): „Podwójnie przeto odpowiedzialne są brudne ręce, które czysty ten czyn [Konstytucję 3 maja – KT] skalały, potwarcy, którzy go oskarżali, i zbrodniarze, którzy go zniszczyli”. Dzieje Polski w okresie targowicy napełniają przykrymi refleksjami. W szczególny sposób ujawniły się najnikczemniejsze przywary Polaków. Fakt, że były one owocem długotrwałej, bo dojrzewającej od blisko dwu stuleci politycznej niemożności, braku lub upadku skutecznych reform, rozkładu więzi państwowej, skrywanych pod szlachecką megalomanią i pustką sarmackiego gestu. Wszystko to sprawiło, że w dobie drugiego rozbioru ponownie aktualne stawały się napomnienia księdza Piotra Skargi, który u progu siedemnastego wieku, przed obliczem Zygmunta III Wazy nie wahał się występować przeciwko najniższym cechom obecnym w narodzie szlacheckim – skłonności do zdrady i egoizmowi. Zdaje się, że słowa te wypada ciągle przywoływać jako aktualną po dziś dzień dla Polaków przestrogę: „Są drudzy, co mówią: Co mnie po królestwie i Rzeczypospolitej, kiedy się ja mam źle, a do tego nie mam tego, czego pragnę. To złodziejskie serce, które z szkodą dla drugich chce być bogate. Rób sobie niestatku, a Pana Boga proś o potrzeby swe, a przestaj na swym stanie, a nie bądź utratnikiem i próżnującym, a dla siebie jednego tysiąc tysięcy ludzi braci swojej nie gub. Boże, aby się takich, jako monstrów jakich, mało najdowało, którzy srożej niźli bestyje nieludzkości i krwie rozlania pełni są”. W tragicznych dziejach ostatnich lat Pierwszej Rzeczypospolitej spotkały się bodaj wszystkie skrajności narodu dotkniętego kryzysem. Stąd przejawy oddania sprawie, bohaterstwa, pracowitości i patriotyzmu. Stąd też dowody moralnego upadku, zdrady oraz zdziczenia obyczajów. Czy właściwe tylko tamtym czasom? K

R z e czpospol i t a · po · moj e mu

‒a

b ‒ a

‒ r

a ‒ r ‒ a b ‒

w ‒ i ‒ ę ś ‒

t

Ś ‒‒ L ‒‒ Ą ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

Dobra zmiana w systemie ubezpieczeń społecznych Ewa Miętkiewicz

obywateli, zarządzanych przez rząd respektujący to prawo. Nie wolno godzić się na rozwiązania prawno-systemowe realizujące jakieś ideé fixe, czasem świadczące jedynie o nieudolności ich autorów. Przykładem może być system

a w jej następstwie : • środki odkładane na emerytury staną się składnikiem prywatnego majątku, podlegającego dziedziczeniu; • możliwe będzie przejście na emeryturę w wieku 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn, a w zawodach o szkod-

Jedynie władza o zapędach dyktatorsko-reżimowych będzie dążyć do maksymalnej ingerencji i podporządkowania sobie obywateli relatywnie najniższymi nakładami, za to sukcesywnie rozbudowywanym aparatem kontroli i represji. ubezpieczeń społecznych (sus), bezmyślnie zreformowany w 1989 roku, którego niemożnością dalszego reformowania i niewypłacalnością straszy się obecnie, równolegle wprowadzając programy przyrostu liczby ludności mające go uratować. Tymczasem reforma sus na innych zasadach, nie wymagających od obywateli żadnych wyrzeczeń, jest możliwa,

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

liwych warunkach pracy w wieku odrębnie dostosowanym; • obowiązkowe składki na sus będą powszechnie naliczane od równowartości minimalnej płacy, a w rolnictwie od minimalnej kwoty ryczałtowej, zapewniając świadczenia również na poziomie minimalnej płacy lub kwoty ryczałtowej; • różnica ze zmniejszenia składek trafi do naszych portfeli;

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

Krzysztof Skowroński

Śląski Kurier Wnet Redaktor naczelny GÓRNY ŚL ĄSK · ZAGŁĘBIE DĄBROWSKIE · PODBESKIDZIE · ZIE M IA CZĘSTO CHOWSK A

Jadwiga Chmielowska tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl

• zostaną zachowane prawa nabyte w dotychczasowym systemie; • ubezpieczenie obowiązkowe od chorób zawodowych, nieszczęśliwych wypadków w pracy i ich następstw obejmie wszystkie rodzaje i formy działalności zarobkowej, regulowane zarówno Kodeksem pracy, jak i Kodeksem cywilnym oraz ustawami o działalności gospodarczej; • nastąpi eliminacja destrukcyjnej roli ubezpieczenia zdrowotnego dla prowadzących działalność gospodarczą, a szczególnie ją rozpoczynających. Opiekuńczość państwa zawsze idzie w parze z ingerencją w prywatność obywateli i ich uzależnieniem. Jedynie władza o zapędach dyktatorsko-reżimowych będzie dążyć do maksymalnej ingerencji i podporządkowania sobie obywateli relatywnie najniższymi nakładami, za to sukcesywnie rozbudowywanym aparatem kontroli i represji. Władza otwarta na obywateli będzie ograniczać do niezbędnego minimum opiekuńczość i ingerencję w ich życie, stwarzając warunki promujące pracowitość, indywidualną inicjatywę

Stali współpracownicy

dr Bożena Cząstka-Szymon, dr Herbert Kopiec, dr Mirosława Błaszczak-Wacławik, Andrzej Jarczewski, dr Krzysztof Tracki, Paweł Zyzak, Tadeusz Puchałka, Tadeusz Loster, Barbara Czernecka, Stanisław Orzeł, Wojciech Kempa, Stefania Mąsiorska, Ryszard Surmacz Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski

Reklama Wiktoria Skotnicka, reklama@ radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

Kluczowe w proponowanym projekcie reformy jest jednak przejście od repartycyjnego systemu emerytalnego do kapitałowego, z uwarunkowanym, ale bezspornym prawem własności środków gromadzonych na finansowanie emerytur. podejmowanie działalności gospodarczej i tworzenie miejsc pracy będzie sprzyjał rozrostowi bazy płacących składki, zmniejszając bazę zasiłkobiorców. Temu też służyłoby ograniczenie marnotrawstwa środków Funduszu Pracy (przez wydzielenie z niego puli na nieoprocentowane przez 2 lata pożyczki, funkcjonujące jak kredyt odnawialny, spłacane w 3. roku korzystania, udzielane bezrobotnym i zagrożonym bezrobociem podejmującym działalność gospodarczą oraz przedsiębiorcom tworzącym nowe miejsca pracy). Kluczowe w proponowanym projekcie reformy jest jednak przejście od repartycyjnego systemu emerytalnego do kapitałowego, z uwarunkowanym, ale bezspornym prawem własności środków gromadzonych na finansowanie emerytur, o czym szerzej w następnym odcinku. K

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data wydania 03.09.2016 r. Nakład globalny 10 260 egz. Numer 27 wrzesień 2016

(Śląski Kurier Wnet nr 22)

ind. 298050

G

łównym celem powinno być wprowadzenie Polski na drogę stabilnego rozwoju, z naciskiem na poprawę statusu materialnego społeczeństwa poprzez wzrost zamożności przeciętnego obywatela, jego dowartościowanie i upodmiotowienie. Dla osiągnięcia tego konieczne jest sprowadzenie roli organów państwa oraz innych organizacji ponadpaństwowych do pełnienia funkcji służebnych wobec społeczeństwa. Szczególnie istotne jest wyeliminowanie kosztownego i niszczącego gospodarkę fiskalizmu, panoszącego się w imię finansowania systemu ulg i przywilejów socjalnych, utrwalającego w gruncie rzeczy rozbudowaną, biurokratyczną machinę – kreującą absurd, korupcję i demoralizację. Wyzwaniom przyszłości może sprostać jedynie społeczeństwo wszechstronnie wykształconych, światłych i odpowiedzialnych obywa­ teli, samostanowiących o sobie. Wiele dziedzin życia, gospodarki, współżycia społecznego jest do uzdrowienia, przestawienia na proste i solidne tory. Warunkiem powodzenia będzie takie formułowanie norm prawa, by zapewniając maksymalną efektywność, szanowały równocześnie każdego człowieka – jego wolność, godność, pragnienie życia w zgodzie z naturalnymi potrzebami i zapewnienia sobie niezależności materialnej poprzez podjęcie pracy etatowej lub dowolnej innej działalności zarobkowej. W wyjątkowych sytuacjach powinna być przewidziana pomoc materialna o jednakowych kryteriach przyznawania dla wszystkich potrzebujących, finansowana z budżetu państwa, czyli ze środków będących współwłasnością


kurier WNET

3

K U R I E R · ś l ą s ki

W

e wrześniu odbędzie się kolejna, 30. Letnia Szkoła Młodych Pedagogów (LSMP). Z całej Polski do Wisły zjadą młodzi asystenci i doktorzy, by pod czułym okiem naukowych mistrzów, transformatywnych intelektualistów, edukatorów, zwanych także pedagogicznymi olbrzymami, szlifować naukowy warsztat i osobową mądrość. Zacieśniać – jak czytam w sprawozdaniu z ubiegłorocznej LSMP – więź pokoleniową nauczycieli i uczniów – mędrców i wychowanków. Sporo już nagromadziło się tu tradycji (szkoła posiada swoje insygnia: batutę otwierającą serca, kiesy i kasy, poranną kawę/herbatę, tête a tê‑ te z olbrzymem, Kabaret bez cenzury, prezentację własnej twórczości literackiej w postaci limeryku bądź fraszki, pieśni i in.) i nadziei na odrodzenie się polskiej pedagogiki. Mojej negatywnej oceny polskiej pedagogiki nie podzielają (nie zawsze!) reprezentanci pedagogicznego establishmentu: Otwarcie na Zachód przyniosło znakomite rezultaty (Z. Kwieciński, Impuls, Kraków 2011). Każdy może mieć dowolne poglądy na wychowanie, pod warunkiem, że będą to poglądy nurtu lewacko-liberalnego. Bo taki jest Zachód/Ameryka. Taka ma też być Polska. Przyodziani w szaty odnowicieli polskiej pedagogiki (po formalnym upadku pedagogiki socjalistycznej) koryfeusze stosują w gruncie rzeczy przemoc intelektualną, uprawiając raczej pedagogikę propagandową. Z satysfakcją mogę odnotować, że w moich opiniach nie jestem osamotniony. Niektóre z tych poglądów – trafnie zauważa prof. S. Palka – przyjmujemy z uśmiechem, z kpiną, to znak, że są bezsensowne, bałamutne, bo wyprowadzają nauki pedagogiczne na manowce (...) tworzone są katedry i zakłady o dziwnych, „księżycowych” nazwach. Rezultat tego wszystkiego jest taki, że współczesna pedagogika nie pozwala studentom traktować poważnie spraw, do których ludzie zawsze przywiązywali najwyższe znaczenie. W ślad za tym uczy się studentów – słusznie biadoli profesor (o statusie zbliżonym do pedagogicznego olbrzyma) – czegoś, czego nie ma w naukach pedagogicznych serio uprawianych, uczy się ich „cwaniactwa naukowego”!! Co z tego wynika dla pedagogiki? – pyta prof. Palka. A idzie o pedagogikę, która po latach nieustającego dyskursu (przypominającego gadaninę), który miał ją uzdrowić, znajduje się w tym samym miejscu i pod tym samym kierownictwem. Jej liderzy

olbrzym zarazem, który przyjął Medal za Zasługi dla Pedagogiki Współczesnej – nieoczekiwanie parę miesięcy później (z medalem na piersi) stwierdził: Zmierzamy ku edukacyjnej katastrofie. Sowietyzację zastąpiła amerykanizacja („Gazeta Prawna”, 4 maja 2013). Tak powiedział i obeszło się bez skandalu. Przytoczmy jeszcze słuszne poirytowanie innego olbrzyma – częstego bywalca LSMP – prof. T. Lewowickiego: Pedagogika (...) powinna przestrzegać przed ideologią chaosu i jej skutkami. Jest to sprawa odpowiedzialności za losy edukacji i za losy pedagogiki, a przede wszystkim za społeczne konsekwencje wprowadzania chaosu do powszechnej edukacji (Warszawa–Kielce 2001). Nic dodać, nic ująć! Skąd te sprzeczne oceny? Czyżby to była wojna olbrzymów? Podejmuję próbę zrozumienia pedagogicznego olbrzyma z nadzieją, że

nie musi widzieć rzeczywistości (A. Nowak, Arcana 2009). Jednego dnia może oddawać cześć bohaterskiemu rotmistrzowi Pileckiemu, a innego dnia jego prześladowcy, majorowi Z. Baumanowi (przypadek prezydenta Wrocławia). Taki człowiek zajmuje się krytyką marksi-

Antonio Gramsci, a marksowska zmiana stosunków własności została zastąpiona rewolucją kulturalną oraz marszem przez instytucje, co postulował włoski filozof. Inaczej mówiąc: implantowany z Zachodu – między innymi przez Tomasza Szkudlarka – przewrót ideologiczny to potężny i bardzo powolny proces demoralizacji, prania mózgów i nabierającego tempa zwyrodnienia demokracji. Proces ten nabiera przyśpieszenia niezależnie od samoświadomości roli, jaką w nim odegrał prof. Tomasz Szkudlarek i jego postępowe/lewicowe środowisko.

Olbrzym pedagogiczny z grubej rury Refleksje niewyemancypowanego pedagoga

Herbert Kopiec

Na koniec, świadomie ryzykując zarzut „polowania na czarownice” (często stosowany przez lewaków na Zachodzie wobec nielicznej konserwatywnej profesury),

Nadarza się dobra okazja, aby porozmawiać, dokąd zmierza polska pedagogika. Przyjrzeć się wciąż, moim zdaniem, małej świadomości, że brak krytycyzmu wobec Zachodu w sposób negatywny odciska się na przebiegu polskiej – naukowej/pedagogicznej – transformacji.

Na ramionach „pedagogicznych olbrzymów” wychowywani... będą z tego jakiejś profity dla pedagogicznej młodzieży. Bo tylko młodzi mają jeszcze szansę na przeprowadzenie sensownej zmiany. Ale czy znajdą w sobie mądrość, wiedzę, odwagę i moc do tego, aby podjąć walkę z antyświatem, antykulturą nihilizmu – w którym to

Ideałem jest społeczeństwo liberalne, w którym nie będą już istnieć absolutne wartości i obiektywne kryteria – własne zadowolenie będzie jedyną rzeczą, dla której opłaca się żyć. (pedagogiczne olbrzymy) przeszli bowiem suchą stopą od pedagogiki socjalistycznej do postmodernistycznej. Jeśli panuje poczucie jakiegoś bezsensu, kto ma to powiedzieć? No my! – wołał prof. Palka ponad dziesięć lat temu. Nie czekajmy, aż Trybunał Stanu czy Rzecznik Praw Obywatelskich to zrobi. To nasze zadanie i należy w tej mierze wykazać więcej odwagi (Ewolucja „Ogólności w dyskursach pedagogicznych”, Bydgoszcz 2005). Owej odwagi musi starczyć na zwycięski bój z pedagogicznymi olbrzymami, pod wpływem których społeczeństwo poddane tzw. zmianie społecznej ma się oswoić z tym, że edukatorzy uniwersyteccy/pedagogiczne olbrzymy – jak napisał słynny lewicowy amerykański edukator Richard Rorty – muszą pracować nad tym, by studenci, dziś religijni bigoci i homofobi, mogli wyrwać się z uścisku ich przerażających, występnych i niebezpiecznych rodziców i opuścili uczelnię, mając poglądy bliższe naszym (Arcana, 1–2/2012), czyli bliższe poglądom lewicowych olbrzymów. Patron amerykańskiej lewicy liberalnej, filozof Richard Rorty, głosił koncepcję, zgodnie z którą dla liberalnej sfery publicznej najważniejsza jest „literacka” cnota ironii. Sformułował też tzw. utopię banalności: Ideałem jest społeczeństwo liberalne, w którym nie będą już istnieć absolutne wartości i obiektywne kryteria – własne zadowolenie będzie jedyną rzeczą, dla której opłaca się żyć. Jednak pomysł amerykańskiego myśliciela/edukatora na takie życie w takim społeczeństwie nie przypadł do gustu innemu naszemu ważnemu olbrzymowi/edukatorowi. Oto prof. Bogusław Śliwerski (razem z prof. Z. Kwiecińskim redagują książki) – autor podręczników teorii wychowania promujących współczesną zachodnią/amerykańską pedagogikę w Polsce i pedagogiczny

z zadowoleniem w swoim blogu (11 IX 2011 „O edukacji w informatycznej mgle ponowoczesnego świata”), że stały się one powszechnymi, a zarazem obowiązkowymi lekturami dla kadr akademickich i studentów kierunków humanistycznych i społecznych (...) wielu państw.

świecie z reguły olbrzymy „porobiły” swoje naukowe kariery? Mniej więcej wiemy, o jakim człowieku edukatorzy/pedagogiczne olbrzymy różnej maści marzą. Najogólniej rzecz ujmując, ma to być osobnik o nietrwałej osobowości, wewnętrznie rozchwiany (raz marksista, raz postmodernista, raz katolik), wątpiący w siebie, który przestał już być moralnym i intelektualnym dziedzicem dzieł wiecznych i uczniem wysokiej sztuki. Kulturowo osierocony singel, antyklerykał, uciekinier od patologii rzekomo totalitarnej rodziny, zgadzający się tolerancyjnie na urabianie swojego rozmytego ja zgodnie z wymogami aktualnej tendencji w antychrześcijańskiej/antykatolickiej cywilizacji. A kto stoi na straży tego ponowoczesnego pomysłu na człowieka? Zacytujmy odpowiedź pomieszczoną na łamach najbardziej po 1989 roku w Polsce opiniotwórczej gazety. Na straży tego projektu stoi najsłynniejszy żyjący polski socjolog. Wnikliwy filozof. Najlepszy analityk świata ponowoczesnego: świata Internetu, rozpadających się więzi międzyludzkich, niepewności. Świata, w którym „wszystko płynie” – czytamy we wstępie do jednego z wywiadów z Zygmuntem Baumanem w „Gazecie Wyborczej”. Jakoż i tu „zapomniano” o sprawie podstawowej – że owa sława socjologii swoimi publikacjami aktywnie przyczyniła się do rozpadu i zniszczenia dawnego świata i jego tradycyjnych wartości i więzi. Mamy więc raczej do czynienia z prawidłowością, w myśl której im ktoś więcej gwoździ w ostatnich latach rozsypał, tym większy ma szyld z napisem: „łatam opony”. Dzięki tlumaczeniom na wiele języków książki Baumana – jeśli można tak powiedzieć – gwoździe rozsypały się po całym świecie. Wielki admirator Nauczyciela Świata, prof. Śliwerski, odnotował

Jest więc raczej po orwellowsku i głupkowato Jestem przekonany, że większość młodych pedagogów (i nie tylko młodych!) nie rozumie, jakiej operacji/manipulacji jest elementem. A trudno oczekiwać, aby powiedział im o tym pedagogiczny olbrzym. Z moich (50-letnich!) doświadczeń obcowania z olbrzymami akademickiej pedagogiki wynika, że z reguły charakteryzują się oni – jak to nazwał Orwell – dwójmyśleniem, bo mają sprzeczne ze sobą poglądy i wierzą w oba naraz. Wkładają – jak zauważył nonkonformista akademicki z Krakowa, Józef Wieczorek – sporo wysiłku w to, aby nie poznać tego, co badają. Prof. Bogusław Śliwerski, który całą swoją karierę ufundował na implantacji zachodniej pedagogiki na grunt Polski, nie ma większego problemu, aby zaapelować (czyżby do samego siebie?): Chyba czas przestać jednostronnie zachwycać się obcością (Polska myśl pedagogiczna, w: Blog Śliwerskiego, wpis 10 grudnia 2015). Taka postawa doczekała się nawet teoretycznego oglądu i bywa zaliczana do tzw. postpolityki. Polityka – przypomnijmy – to świat fundamentalizmu, natomiast postpolityka – to wyzwolony od fundamentalizmu prawdy świat prag-

stowskiego wychowania i równocześnie zdejmowaniem odpowiedzialności (za niegodziwości) z tych, którzy w okresie Polski Ludowej byli tego wychowania liderami. Ci możni pedagodzy dalecy są też od tego, aby zauważyć prawidłowości, którym sami ulegli – mianowicie gdy po 1989 r., uważając się za wyzwolonych od marksizmu, wpadli w marksizm zachodni, tzw. kulturowy. Przytrafiło się to między innymi prof. Tomaszowi Szkudlarkowi z UG. Swoją błyskotliwą karierę odnowiciela polskiej pedagogiki zawdzięcza przenoszeniu do Polski zachodniej/ amerykańskiej tzw. pedagogiki krytycznej i odcięciu się od Marksa i komunizmu. Problem w tym, że to przecież nie kto inny, jak właśnie włoski komunista Antonio Gramsci (1893–1937) chciał poprzez kulturę wpoić zachodniemu społeczeństwu komunizm. Wprawdzie nowa ideologia nie odwołuje się bezpośrednio do komunizmu i unika jednoznacznej nazwy, jednak – poza wszelką dyskusją – jest jego nową formą. Tymczasem ideowy spadkobierca Antonia Gramsciego – Tomasz Szkudlarek – zapewnia (w imieniu własnym i swojego lewackiego środowiska), iż tez marksistowskich, komunistycznych ani pamiętać, ani akceptować nie chcemy, ponieważ nie po to walczyliśmy z komunizmem, by dziś

Osobnik o nietrwałej osobowości, wewnętrznie rozchwiany (raz marksista, raz postmodernista, raz katolik), wątpiący w siebie, który przestał już być moralnym i intelektualnym dziedzicem dzieł wiecznych i uczniem wysokiej sztuki. matyzmu i relatywizmu. Świat, w którym żyją dwie przeciwstawne formacje człowieka: homo seriosus (to człowiek starego świata, konfliktów o prawdę, przywiązań do tożsamości, do rodziny, do ojczyzny, do miejsca) i – homo rhetoricus. To nowy, postępowy człowiek, który ciągle gra, jego tożsamość związana jest z codziennie odgrywanym teatrem, który definiuje sytuacja społeczna. Homo rhetoricus nauczył się doskonale manipulować rzeczywistością. Dla niego rzeczywistość to to, co uznajemy za rzeczywistość, co jest użyteczne. Słowem: jest to człowiek postpolityki, ot – taki widz Szkła kontaktowego, uczeń Jakuba Wojewódzkiego, Jerzego Owsiaka, który

przyznawać rację K. Marksowi (Tożsamość teorii wychowania, Impuls, Kraków 2011). Biedny, zbałamucony (?) odnowiciel polskiej pedagogiki! Nie zauważył, że aktywnie uczestniczy w projekcie pełzającej rewolucji/zmiany społecznej, która ma przetworzyć zasadniczo ludzki świat w myśl najgłębszych komunistycznych idei. Nie zorientował się (albo tylko udaje?), że instrumentami tej bezkrwawej rewolucji są między innymi hasła emancypacji, równości, feminizm, seksualizacja młodzieży, propaganda pederastii i nowy system prawny, który coraz głębiej ingeruje w zachowania i postawy ludzi. Patronem tej bezkrwawej rewolucji nie jest już Karol Marks, ale właśnie

zachęcę uczestników tegorocznej LSMP do próby odpowiedzi na pytanie: kto zacz ów pedagogiczny olbrzym i na ile sam się stworzył? Myślę, że stwórcą olbrzyma jest przede wszystkim tzw. wola polityczna wyprowadzona z dominującej tu i teraz ideologii. Da się tu z grubsza wyodrębnić dwie techniki wylęgu olbrzyma. Pierwszą posłużył się z powodzeniem prof. Śliwerski w stosunku do wielokrotnego kierownika naukowego Letnich Szkół Młodych – p. prof. Marii Dudzikowej, w różnych

którzy dobrze wiedzą, czym mają się kierować w swoich publikacjach, publicznych wypowiedziach oraz osławionych dyskursach – dyrektywą prostą i jasną, jak cytowana w filmie Defilada wskazówka dla koreańskich kamerzystów: Waszym zadaniem jest zawsze tak ustawić kamerę, aby jak najkorzystniej pokazać Wielkiego Wodza/Olbrzyma. Ślady realizacji tej dyrektywy można zobaczyć w sfilmowanych zachowaniach dwóch panelistów debaty zamykającej VIII Zjazd, którzy zabierali głos po czołowym olbrzymie akademickiej pedagogiki, prof. Z. Kwiecińskim. Każdy z nich wiedział, od czego rozpocząć swoją wypowiedź, jak swój głos w panelu ustawić, aby dyrektywie skierowanej do koreańskich kamerzystów stało się zadość. Zresztą posłuchajmy: Nazywam się X, nie wszyscy mnie znają i w przeciwieństwie do profesora Kwiecińskiego muszę się przedstawić... (śmiech). Po tak erudycyjnym i dowcipnym wystąpieniu nie jest łatwo zaistnieć... Drugi panelista: Państwo już rozumiecie, że po tylu wspaniałych mówcach to człowiek niewiele ma do powiedzenia (śmiech) Proszę o łagodny wymiar kary. A poważnie rzecz ujmując... Uff. W próbie zrozumienia tego nieszczęścia, tej gadaniny zwanej dyskursami pedagogicznymi, pomocne może być spostrzeżenie, zgodnie z którym żaden reżym nie jest tak rozgadany ani tak zazdrośnie strzegący swego monopolu na słowa, jak komunizm. Żadnemu reżymowi nie udało się tak doskonale zawładnąć językiem i spożytkować go do własnych celów. Pragnie on mieć monopol na prawdę. Jednakże to, co opisuje, nie istnieje, a to, co jest, stale jest zagłuszane przez to, co powinno być (Język na służbie, „Gazeta Obywatelska” 2014). Komunizmu oficjalnie już nie ma, ale gadulstwo w pedagogice pozostało i ma się wciąż dobrze. Niestety kwitnie także na kolejnych LSMP. Z opublikowanych relacji uczestników Szkół wynika, że bałamutne postmodernistyczne słowa szczególnie umiłowanego tu prof. Zygmunta Baumana przedostały się nawet do (podśpiewywanej chóralnie) kabaretowej piosenki (Z życia naukowego młodych pedagogów, „Parezja” 1/2016). W ciepłym, kabaretowym, pełnym serdeczności i ironii klimacie pedagogiczne olbrzymy przekazują maluczkim bardziej pasję i entuzjazm niż poważne propozycje naprawy wychowania. Dyskretnie wywołują emocje, kreują psychiczne nastawienia narzucające nową świadomość, mentalność i obyczaje. W ramach tej inżynierii wszyscy mają mieć podobnego wroga: ksenofobię, faszyzm i nacjonalizm jako synonim patriotyzmu, „mowę nienawiści” itd., itp. I jeszcze jedno. Typowy pedagogiczny olbrzym ma głębokie przeświadczenie (a przynajmniej stara się na takiego wyglądać), że stoi po dobrej/

Implantowany z Zachodu – między innymi przez Tomasza Szkudlarka – przewrót ideologiczny to potężny i bardzo powolny proces demoralizacji, prania mózgów i nabierającego tempa zwyrodnienia demokracji. sytuacjach i kontekstach zwracając się do swojej Mistrzyni (jak pisze – w swojej karierze sporo jej zawdzięcza): Jest Pani Profesor Wielką Uczoną, Jest Pani Profesor Królową Polskiej Pedagogiki. Tę strategię namaszczania na p.o. pedagogicznego olbrzyma da się nazwać kreacją z grubej rury. Dokonała się bowiem bez zbędnych ceregieli. Dobrze też jest nazwać upatrzonego uczonego Nauczycielem Nauczycieli, Pedagogiem Pedagogów albo mniej skromnie Nauczycielem Świata, jak aktualny przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN – prof. B. Śliwerski – nazwał uwielbianego przez lewackie elity III RP prof. Zygmunta Baumana, zasłużonego między innymi wierną służbą w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego zajmującym się zwalczaniem podziemia antykomunistycznego w PRL, który nadal zresztą – mimo że nie jest już młodzieniaszkiem – dzielnie walczy z antylewackim ruchem w Polsce, Europie i na świecie (zob. także: wSieci 2016). Druga technika kreowania olbrzyma pedagogicznego jest bardziej złożona i wydłużona w czasie. Wytypowany uczony częściej niż inni widywany jest publicznie w obecności najbardziej znaczących olbrzymów, okupuje to jednak pewnymi kosztami natury godnościowej. Okazuje z racji dopuszczenia do bezpośredniego obcowania z olbrzymem dumę, radość i satysfakcję. Tak oto – przykładowo – pijąc sobie z dzióbków (za wspólnym stołem prezydialnym), paneliści VIII Zjazdu Pedagogicznego w Gdańsku (2013) wyglądali na tych,

właściwej stronie mocy. Jest to istotne ze względów wizerunkowych. Dobrze też wiedzieć, gdyby ktoś zdecydował się stanąć wobec niego okoniem, że kieruje się on zasadą, w myśl której z przeciwnikami politycznymi nie należy dyskutować, lecz ośmieszać ich i sugerować, że są chorzy psychicznie. Na LSMP bywa więc wesoło, ironicznie, ale i groźnie. Nie słychać, aby ktoś z maluczkich stanął jakiemuś olbrzymowi okoniem. Duraczenie maluczkich idzie jak po maśle. W ubiegłym roku tematem programu kabaretowego była: „MASKARADA” w bezpośredni sposób odnosząca się do pojęcia „płynnej nowoczesności” ukochanego i wielce tu szanowanego prof. Zygmunta Baumana, wedle którego – przypomnijmy – Powodzenie życiowe ponowoczesnego człowieka zależy od chyżości w pozbywaniu się wzorców raczej, niż w ich nabywaniu, a lepiej jeszcze, by układaniem wzorców w ogóle sobie człowiek głowy nie zaprzątał (Dwa szkice o moralności ponowoczesnej, Warszawa 2000). Na zakończenie – donosi sprawozdawca – wszyscy mogli zaśpiewać refren z kabaretowej piosenki. Znalazła się w nim następująca fraza: Kim ja jestem, już sam nie wiem. No, no, głowa do góry! Nie jest znowu aż tak źle – skoro wychowani na Baumanie i jego mądrości – zorientowali się, że … nie wiedzą, kim są. Mamy więc młodzież pedagogiczną nie tylko refleksyjnie usposobioną, ale i rozśpiewaną. I czego tu chcieć więcej? K


kurier WNET

4

K U R I E R · ś l ą s ki

Prawda nie zwycięża sama. Zwłaszcza gdy pozostawiamy ją w osamotnieniu i każemy jej bić się za nas. O swoją prawdę musimy walczyć sami. Książkami, filmami, konferencjami, spektaklami, koncertami, multimediami, aktywnością w Internecie i nieustannymi staraniami o obecność naszej prawdy w cudzej telewizji i w cudzych podręcznikach. Nie dlatego, że jesteśmy lepsi. Bo nie jesteśmy. Ale dlatego, że nie jesteśmy gorsi. Bo nie jesteśmy!

Amicus Norman czyli jak prowokację gliwicką widzą w Polsce i na świecie

Prawda nie zwycięża sama Francuzi do tej pory nie powiedzieli wyraźnie i jednoznacznie: Tak, Wolter był płatnym agentem carycy Katarzyny II i pruskiego Fryderyka II. Agentem wpływu na opinię publiczną. Za rosyjskie i niemieckie pieniądze pisał po francusku antypolskie paszkwile, przygotowując Zachód do zaakceptowania szykowanych zmian na mapie Europy. Przepraszamy Polskę za Woltera, Diderota i za tysiące ich naśladowców, którzy nie pogardzili moskiewskim złotem, sypanym obficie za szkodzenie Polsce. W przyszłości nie dopuścimy, by kłamcy i płatni agenci obcych mocarstw kształtowali myśli Francuzów. Obraz Polski w naukowym (!) piśmiennictwie angielskim i francuskim, nie mówiąc już o rosyjskim, niemieckim i ukraińskim, jest katastrofalny. I wciąż nie widać naszej aktywności, by coś w tej sprawie zmienić trwale. Od czasu do czasu protestujemy, gdy Brytyjczycy kolejny raz okradną nas z Enigmy, gdy odmówią wyjaśnień w sprawie śmierci gen. Sikorskiego, pomniejszą wkład polskich lotników w bitwę o Anglię lub nie zaproszą Polaków na jakąś defiladę. Oburzamy się też, gdy ktoś po raz kolejny w ochoczo kolaborującej z nazistami Francji, Norwegii, Szwecji czy gdzie indziej przypisze nam niemieckie obozy zagłady. A gdy już w kraju rozlegały się protesty – jakiś polski wicekonsul smażył poniewczasie krótkie sprostowanie, które bywało drukowane maczkiem na siedemdziesiątej stronie i sprawę zagłaskiwano. Pytam: co robią polskie władze, by w podstawowych dziełach naukowych – traktowanych na całym świecie jako źródło przez popularyzatorów, publicystów i autorów podręczników – pytam: co robią Polacy, żeby tam znalazła się prawda o Polsce. Zmiany w kodeksie karnym nie wystarczą! Ćwierć wieku letargu polskiej dyplomacji i tylko obywatelskie reakcje, gdy pojawiały się oszczerstwa. Nie ma odpowiedzi systemowej. Wciąż brakuje wizji na przyszłość. Powtarzamy groźny idiotyzm, że niby prawda zawsze zwycięży. A ja pytam: jaką bronią zwycięży, jakim narzędziem? Ile prawda ma dywizji? Ile ma bomb atomowych? Ile ma instytutów naukowych i jakim dysponuje budżetem!!! Musimy stale produkować, ofiarowywać światu i z całym zaangażowaniem promować wartościowy, wielojęzyczny wsad medialny. Nie płatne

reklamówki, lub nie tylko to. Chodzi o prace naukowe, o dzieła kultury wysokiej i popularnej. Chodzi o stały i prawdziwy przekaz, że Polska istnieje i że to jest dobre dla świata. W przeciwnym razie zwycięży przekaz cudzej prawdy lub cudzego kłamstwa.

Prowokacja inscenizacja gliwicka Ciekawym przykładem ugruntowanej już w światowej historiografii nieprawdy z „polskimi mundurami” w roli głównej jest standardowy opis prowokacji gliwickiej (w tytule rozdziału wyraz „prowokacja” został przekreślony, bo to nie była żadna prowokacja, lecz inscenizacja na użytek mediów). Pokażę to lekceważenie prawdy na przykładzie narracji anglosaskiej, upowszechnianej m.in. przez Normana Daviesa. Zaznaczam jednak, że Norman Davies jest twórcą syntez historycznych, natomiast sam nie zajmuje się badaniem poszczególnych wydarzeń. Tworzy wielkie arrasy, czy raczej patchworki z takich kawałków, jakie zostaną mu dostarczone.

Jak było naprawdę aparatury radiowej, do czego akurat moje kwalifikacje się nadawały. Wierzyłem, że polscy historycy, ograniczeni wprawdzie w możliwościach badania agresji ZSRR na Polskę w roku 1939, precyzyjnie i dogłębnie zbadali wszystko, co dotyczy rozpoczęcia wojny przez Niemcy. I tu mnie spotkało zaskoczenie. Otóż nic nie zostało porządnie przebadane! Wchodząc głębiej w różne zagadnienia, odkrywałem całą masę białych plam, drobnych zakłamań, propagandy i zwykłych nierzetelności naukowych. Nawet wielcy profesorowie po prostu kopiowali książki niemieckie i publikowali kompletne bzdury, o czym piszę nieco we wspomnianej książce, do której zresztą wcale nie zamierzałem się zabierać. Wierzyłem historykom. Do czasu. Dziś wiem, że całą historię roku 1939 trzeba napisać od nowa. I powinni to robić profesjonalni historycy.

Igrzysko historyków Zobaczmy, co pisze Norman Davies, który w roku 1981 – nakładem Uniwersytetu w Oksfordzie – opublikował

Amicus Norman, sed magis amica veritas. By na mocy ogromnego i zasłużonego autorytetu Normana Daviesa nikt znów tego nie przepisał, zastosowałem przekreślenie, utrudniające trochę lekturę i skłaniające do zastanowienia. Tekst zawiera bowiem tak nieprawdopodobne brednie, że aż się to w głowie nie mieści. W całości, we fragmentach lub streszczeniach znalazłem to na setkach stron internetowych i w licznych publikacjach papierowych, również samego Daviesa. Obecnie pewnie jest tego mniej, bo sam od lat pisuję do różnych webmasterów, a wspomagali mnie w tym dzielnie uczniowie z III LO w Gliwicach. Zamieściłem też w Internecie własną stronę: radiostacjagliwicka.republika. pl, gdzie czytelnik znajdzie opis prowokacji w ośmiu językach. Wciąż jednak przez Internet maszerują do radiostacji przedwojenne mundury polskie. Lista najważniejszych błędów Daviesowych mogłaby zaczynać się następująco: 1) wojny nie rozpoczął Naujocks. 2) II wojna światowa nie zaczęła się 31 sierpnia. 3) Nie było żadnego ataku; weszli do budynku tylnymi drzwiami. 4) Nie kilkunastu, ale – wraz z dowódcą – siedmiu. 5) Nie byli to kryminaliści,

Fot. A. Jarczewski (2)

O

d wieków – metodą stosowaną już przez Krzyżaków – zorientowani na niszczenie Polski politycy robią nam złą prasę wszędzie tam, gdzie dysponują przekupnymi piórami, wydawnictwami lub wpływami swoich tajnych służb. Raz zakłamują fakty wprost, kiedy indziej tylko manipulują prawdą. Tak też od czasów co najmniej Woltera czynią korumpowani przez Berlin i Moskwę filozofowie, historycy i literaci angielscy czy francuscy, choć też i paru polskich pismaków grywa w tej trupie. Działają, jak w sądach adwokaci morderców. Przedstawiają ofiarę zbrodni w najgorszym świetle, poniżają, czynią ją współwinną, a nawet – główną winowajczynią. Chcą przekonać sąd, czyli światową opinię, że ofiara nie zasługiwała na życie. Na marginesie warto odnotować, że ci sami ludzie stają dziś po stronie muzułmańskich gwałcicieli, a nie po stronie ich ofiar. Całą swą wewnętrznie sprzeczną ideologię chłoną i wydalają w pakiecie.

Andrzej Jarczewski

swój oddział do ataku na niemiecką radiostację w Gliwicach na Górnym Śląsku. Oddział składał się z kilkunastu kryminalistów, których w nadawanych kodem rozkazach określano kryptonimem „Konserwy” i którym w zamian za udział w akcji przyrzeczono zawieszenie wyroków. Po krótkim starciu ze strażnikami wpadli do jednego ze studiów, nadali nagrany po polsku patriotyczny program, odśpiewali porywającą pieśń, oddali kilka strzałów z pistoletów i wybiegli. Gdy tylko „Konserwy” znalazły się na zewnątrz budynku, wykosiła je do nogi salwa z karabinów maszynowych SS. Ich ciała, starannie przyodziane w nasiąknięte krwią polskie mundury, pozostawiono na miejscu, aby w odpowiednim czasie mogła je odnaleźć miejscowa policja. Nim minęła noc, świat obudziła zadziwiająca wiadomość, że Wojsko Polskie podjęło niczym nie sprowokowany atak na Trzecią Rzeszę.

Wieża radiostacji „Gliwice”

Była to więc stuprocentowa mistyfikacja, false flag operation. Niemcy, udający Polaków, napadli na własną niemiecką radiostację, by nadać po polsku komunikat, że Polska napadła na Niemcy. Celem było dostarczenie Wielkiej Brytanii i Francji pretekstu. Ale przecież nie pretekstu do rozpoczęcia wojny z Niemcami. To był pretekst, z którego Anglia i Francja miała skorzystać, by złamać sojusznicze zobowiązania względem Polski. Widzimy więc, że tego, co najważniejsze – z pełnego trzeciorzędnych ozdobników tekstu Daviesa czytelnik się nie dowie. I taka to jest cała ta historiografia niepolska.

Nowe, syntetyczne myślenie o polskiej historii zapewne gdzieś się odbywa. Ale – z punktu widzenia zainteresowanego obywatela – na poziomie świadomości społecznej wciąż tkwimy na etapie chaosu. Za granicą mamy pomocną protezę Daviesową, która, mimo oczywistych zalet, zawiera wiele przekłamań. Mamy coraz więcej wartościowych przyczynków, zwłaszcza z historii najnowszej, nareszcie porządnie badanej przez IPN. Czy z tego wykluje się wielka, prawdziwa synteza? I kiedy? Dzieje głupoty mają w Polsce swoją książkę. Codziennie dopisujemy do niej nowe rozdziały. Natomiast polska mądrość czeka dopiero na swego dziejopisa. Jeśli więc nie znamy własnej mądrości – poznajmy choćby własną prawdę i dbajmy o tę prawdę! Prawda własna nie jest nieprawdą. Jest świadomym wyborem z nieskończoności. Chodzi o to, żeby wyboru naszej prawdy nie dokonywała za nas niewidzialna ręka cudzego interesu. Brońmy przyjaciół! Prawda jest przyjaciółką Polski. Ale prawda nie jest automatem do zwyciężania! Na współczesnym rynku medialnym prawda jest zwykłym towarem. Trzeba dbać o jej atrakcyjność, o jakość, opakowanie i marketing. O smak, zapach, kolor i lekkostrawność! Prawda ma nie truć. Prawda ma uwodzić! Wszyscy jesteśmy podatni na uwodzenie. Jeśli nie uwiedzie nas prawda – zrobi to kłamstwo. Jeśli nie uwiedzie nas prawda propolska – zrobi to prawda antypolska.

Szukajmy nowych Daviesów Po każdej tegorocznej wypowiedzi Normana Daviesa na temat Polski znajduję w Internecie całą masę komentarzy o charakterze – nazwijmy to delikatnie – krytycznym. Brytyjski historyk jest jakby zawiedzioną miłością. Tak dobrze zaczął o Polsce pisać i tak źle kończy. Emocje osiągają najwyższy pułap, i to nie tylko w Internecie. Tymczasem nie widzę prób zrozumienia tej sytuacji. Nikt nie pyta, dlaczego Davies wypisuje takie brednie. Otóż przypominam, że Norman Davies nie jest przyczynkarzem, lecz autorem syntez. Sam niczego nie bada, ale układa swoją narrację na podstawie

Radiostacja „Gliwice”. Fotografia ze szczytu wieży

Jeżeli ktoś sprawi, że Davies otrzyma bzdurną informację, to on tę bzdurę powieli. Tak działają historycy.

I tu ciekawostka. Pierwszą polską monografią wydarzenia, które przeszło do historii pod błędną nazwą „prowokacja gliwicka”, była moja książka pt. „Provokado”, wydana przez Muzeum w Gliwicach w roku 2009. Przez 70 lat do Radiostacji Gliwice nie pofatygował się żaden polski badacz o kwalifikacjach historyka. Powielano w Polsce wersję niemiecką, opartą na gazetowych sprawozdaniach amerykańskich, pisanych na gorąco w czasie procesu norymberskiego. Polskich uczonych historyków wyręczyć musiał zwykły inżynier elektronik, czyli piszący te słowa. Rozpoczynając pracę w Radiostacji w roku 2003, zajmowałem się najpierw przekształceniem postpeerelowskiego zakładu produkcji metalowej w obiekt muzealny. Byłem święcie przekonany, że prowokacja gliwicka jest przebadana, świetnie opracowana i nowe muzeum wymaga tylko skompletowania

Wybierać prawdę

Wierzyłem historykom. Do czasu. Dziś wiem, że całą historię roku 1939 trzeba napisać od nowa. I powinni to robić profesjonalni historycy. ogromne i naprawdę przyjazne Polsce dzieło pt. God’s playground. A history of Poland. Dziesięć lat później ukazało się polskie wydanie tej książki pod tytułem Boże igrzysko. Historia Polski, Wydawnictwo Znak, Kraków 1991. I tam, w tomie II na str. 544, a później bez zmian w kolejnych edycjach (np. w wydaniu szóstym z roku 2006, str. 899) znajdujemy passus następujący: Drugą wojnę światową rozpoczął Sturmbannführer Alfred Helmut Naujocks z hitlerowskiej służby bezpieczeństwa (SD) 31 sierpnia 1939, o godzinie 8 wieczorem: poprowadził

ale funkcjonariusze SD. 6) Żadnym kodem nie nazywano ich „Konserwami”. 7) O żadnych wyrokach nie było mowy. 8) Nie było starcia ze strażnikami, bo ci zostali zawczasu wymienieni na „właściwych”. 9) Do studia nie wpadli, bo nie było tam studia. 10) Nic nie było nagrane. 11) Nie było żadnej salwy z karabinów maszynowych. 12) Napastnicy wrócili spokojnie do hotelu. 13) Nie mieli mundurów nasiąkniętych krwią; przyszli po cywilnemu. 14) Ciał nie pozostawiono; zamordowano tam jednego cywila. 15) Miejscową policję wyłączono ze śledztwa itd.

Nasze sumienie historyczne obciąża wiele durnot i pomniejszych (w rozpatrywanej skali) grzeszków, ale na polskim sumieniu nie ciąży Holocaust ani Hołodomor! Z historii Polski nie można robić dziejów zbrodni! Nie mamy na sumieniu ludobójstwa ani masowej kolaboracji z okupantem. Szmalcowników i innych kryminalistów rodzimy w proporcji tyle samo, co inni. Ale nie uczestniczyliśmy w zbrodniach kolonializmu. Nikogo na Sybir nie wywoziliśmy! Jeżeli nawet – z braku własnego Sybiru – nie było w tym polskiej zasługi, to również nie było i winy. A do cudzych win co chwilę ktoś próbuje dopisać Polaków. I nie dzieje się to przypadkiem. To jest realizacja celów, które trzeba zawczasu rozpoznać i oddzielić od ozdobników.

dostępnych informacji. Jeżeli ktoś sprawi, że Davies otrzyma bzdurną informację, to on tę bzdurę powieli. Tak działają historycy. Są oni kompetentni w dziedzinie historii, ale ich warsztat naukowy jest nieprzydatny do oceny zjawisk bieżących. Historyk wypowiada się o polityce z takim samym znawstwem jak szewc, psychiatra czy – nie przymierzając – entomolog. Jego dzieła historyczne pozostaną, a o doraźnych sympatiach i antypatiach politycznych świat szybko zapomni. Niestety, takie niby ulotne, doraźne antypolskie wypowiedzi wywierają jednak wpływ na doraźną politykę. Mógłbym przytoczyć nazwiska co najmniej tuzina współczesnych Wolterów czy Diderotów realizujących spójną politykę informacyjną. Piszą o Polsce dobrze lub źle nie dlatego, że dobrze lub źle w Polsce się dzieje, ale dlatego, że otrzymują dziwnie zsynchronizowane sygnały: „dziś piszemy tak, jutro tak”. Niestety – polski rząd takich sygnałów nie wysyła. A skoro nie kieruje tym rząd polski, to może to być jakiś ośrodek niepolski. Albo... antypolski? Normana Daviesa już nie przekonamy. On za bardzo się uzależnił od swoich informatorów, by wyzwolić się spod ich wpływu. Ale przecież w różnych krajach na zmywakach dokształcają się setki tysięcy Polaków, w tym historycy, filozofowie i politolodzy, dla których nie ma pracy w kraju ojczystym. Oni nie muszą zmywać pustych naczyń. Oni mogą wypełniać najszlachetniejsze naczynia świata – głowy. Ale za taką pracę nie zapłaci im barman z Londynu czy hotelarz z Nowego Jorku. To zadanie dla polskiego rządu: zmotywować Polaków za granicą i docierać do uczonych, a zwłaszcza do początkujących naukowców z najważniejszych dla nas krajów. Niemcy to robią, Rosja to robi, oczywiście Francja, Anglia i wiele innych rządów też. A Polska liczy na to, że prawda sama zwycięży. I zapomina, że prawda nie ma ani armat, ani ludzi, ani pieniędzy. K


kurier WNET

5

K U R I E R · ś l ą s ki

Ż

eby nie było wątpliwości, nie będę namawiał do walki wprost z III RP. Bo nie ma z czym walczyć. III RP z całą swoją organizacją jest klasyczną wydmuszką. Jeśli zbudujemy własne państwo, z Polaków którzy tu i teraz, a nie w Anglii na zmywaku chcą budować swoją przyszłość, wydmuszka pod nazwą III RP sama się zapadnie. W książce „Dziury w Mózgu” opisałem rewolucję roku ’89 w Polsce jako zwycięską rewolucję komunistów uwłaszczających się na majątku narodowym, którym dotychczas jedynie zarządzali. Przedstawiłem przyczyny, dla których rewolucja komunistów musiała zwyciężyć, nie spotykając na swojej drodze żadnego istotnego oporu społecznego. I opisałem system Okrągłego Stołu. System, który zapanował nad Polakami dla ochrony interesów dotychczasowych komunistów, a od momentu uwłaszczenia posiadaczy, właścicieli, towarzyszy-biznesmenów, słowem: elity III RP. Rewolucja komunistów nie udałaby się bez dopuszczenia „świeżej krwi”, tych wybranych przez nich ludzi opozycji, którzy dla własnych korzyści nie zawahali się podpisać cyrograf. A firmując przemiany, stali się zasłoną dymną dla dokonywanych przez komunistów zmian. Przed dwudziestu laty szacowałem liczbę komunistycznych agentów w łonie koncesjonowanej opozycji na 50%. Oddając sprawiedliwość dostępnym po latach dokumentom, należy liczbę tę zwiększyć do co najmniej 85%. Co się okaże, jeśli kiedyś zostanie odtajniony zbiór zastrzeżony dotyczący najważniejszych ludzi w państwie i archiwa agentów wojskowych? Wolę nie podejrzewać. Jednorazowe wpuszczenie „świeżej krwi” (= swoich agentów) pomo-

Przed dwudziestu laty szacowałem liczbę komunistycznych agentów w łonie koncesjonowanej opozycji na 50%. Oddając sprawiedliwość dostępnym po latach dokumentom, należy liczbę tę zwiększyć do co najmniej 85%. gło komunistom z zarządców państwa w imieniu Związku Sowieckiego stać się jego właścicielami. Jednak żeby jakikolwiek system sprawnie funkcjonował, musi gwarantować stały dopływ „świeżej krwi”, stałą możliwość awansu w jego ramach. Po dwudziestu paru latach widać wyraźnie, że kanały awansu są zablokowane, a system postkomunistyczny jest kompletnie niewydolny. Niezdolny do funkcjonowania bez dopływu pieniędzy z zewnątrz, a co więcej, większość tych środków marnujący. W roku 1989 świat dopiero do nas wkraczał, dlatego sprawom międzynarodowym poświęciłem jeden, ostatni rozdział. Przez to „Dziury w Mózgu” były parafialną książeczką. Dwadzieścia lat później nie sposób niczego wyjaśnić na naszym polskim podwórku bez zrozumienia tego, co dokonuje się w świecie. I w tym sensie obecna lektura będzie pozycją niemalże światową.

Zdrada elit Zachodu Bez wiary w jedynego Boga, który nam się objawił w Jezusie Chrystusie, nasza cywilizacja nie ma sensu. Dla jej trwania, rozprzestrzeniania w świecie i obrony nie da się znaleźć innego uzasadnienia, jak tylko przełożenie Bożych Przykazań na świecki język prawa osoby ludzkiej (= dziecka bożego) do życia w wolności. Wolności gwarantowanej każdemu w bożym akcie stworzenia. Jeśli zatracimy wiarę w Boga, odrzucimy Jego zakazy i nakazy, przyjdzie nam przyjąć w zamian którąś z szalonych ideologii współczesnego świata. Komunizm i nazizm już zbankrutowały. Ale przecież mamy feminizm, konsumpcjonizm, New Age, który wdziera się w serca pozbawione prawdziwej wiary. Może przyjmiemy za swoją masońską gnozę dzielącą ludzi na wtajemniczonych i bydło, którym się pogardza. Albo rozwydrzony seksualizm i będziemy traktować innych jedynie jako byty seksualne. Albo transseksualizm, gdzie samemu określa się, czy jest się kobietą, czy mężczyzną. A może będziemy się określać w zależności od dnia i nastroju? Bez wiary w Boga, który nam się objawił w Jezusie Chrystusie, w zbawienie i życie wieczne, nasza perspektywa zostaje ograniczona jedynie do tu

i teraz. A skoro tak, to po co martwić się o słabszych, o starych rodziców i nienarodzone lub już narodzone, ale kalekie dzieci? Przecież tylko ograniczają możliwość przyjemnego spędzania czasu, rozwoju zawodowego i na dodatek kosztują. Nie lepiej ich zabić, o przepraszam, uwolnić od cierpienia dla ich dobra? Tak się przecież męczą, a my jesteśmy tacy współczujący. Przez długi czas wydawało się większości z nas, że wcale nie musimy wierzyć, by być dobrymi ludźmi. Za-

Należało zatem dla własnego celu = beztroskiemu życiu na koszt innych, wykorzystać tych drugich. Kluczem do sukcesu okazał się kredyt. Po co oszczędzać kosztem wyrzeczeń, żeby coś kupić w odległej przyszłości, skoro można mieć wszystko już teraz, od ręki? Nowy samochód, nowe mieszkanie, nowy dom, nowy telewizor. Wszystko nowe. Bezpośrednim skutkiem wprowadzenia na szeroką skalę kredytu konsumpcyjnego stało się zadłużenie większości ludzi i niebywały wzrost po-

średniej w roku 2010 były niższe niż skumulowane dochody klasy wyższej. W roku 1970 na klasę średnią przypadało 62% wszystkich dochodów, a na klasę wyższą (10% społeczeństwa) – 29%. W roku 2010 klasa średnia zarobiła już tylko 46%, za to wyższa 47%. Natomiast najbogatsze 1% Amerykanów, z dochodami powyżej 380 tysięcy dolarów rocznie, powiększyło swój majątek o 33%. Czy zatem którakolwiek z dwóch wielkich partii reprezentuje interesy

nie tylko nie zablokowali globalizacji, a wręcz przeciwnie – przyczynili się do jej zwycięstwa. Zaczęło się niewinnie, od współpracy Chińczyków z Hong Kongu z Chińczykami z Chin kontynentalnych. Duże pieniądze i duża sieć odbiorców plus praca za garstkę ryżu pod kontrolą bagnetów zapewniły niespotykaną rentę kapitałową, którą podzielili się Chińczycy z Wolnego Świata z chińskimi komunistami, władcami miliarda niewolników. Przykład ten natychmiast natchnął

Na pięćdziesiąt lat przewidywałem czas trwania systemu Okrągłego Stołu. Nie chciałbym, żeby moja przepowiednia się sprawdziła, bo jeśli miałoby tak być, przestaniemy istnieć jako państwo, ze szkodą dla narodu. Zastanówmy się zatem, jak pokonać system Okrągłego Stołu.

Wojna, którą właśnie przegraliśmy Część I

Jan Kowalski mieniliśmy Boże Przykazania na Prawa Naturalne i zasnęliśmy zadowoleni. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że po upływie zaledwie ośmiu pokoleń od zwycięstwa rewolucji francuskiej Prawa Naturalne wcale już nie będą tożsame z Bożymi Przykazaniami. Co to jest osiem pokoleń? 200 lat? Dostatecznie długo żyjąca osoba ma styczność z pięcioma pokoleniami, dwoma wcześniejszymi i dwoma późniejszymi. Dlatego nie przerażajmy się – to wcale nie musi być upadek naszej cywilizacji. Z perspektywy 2000 lat chrześcijaństwa, które przeżywało nieraz bardzo ciężkie chwile, 200 lat to tyle samo, co dziesiąta część roku. Z perspektywy życia wiecznego, którego obietnicę dostaliśmy od samego Boga, to mniej niż pstryk. Przypomnijmy najpierw, skąd wzięły się elity polityczne sprawujące obecnie władzę w krajach zachodniej Europy. Otóż niezależnie od tego, czy są to partie konserwatywne, czy socjalistyczne, wszystkie one biorą początek w rewolucji społecznej, jaka przetoczyła się przez Europę Zachodnią w drugiej połowie XIX stulecia. Masowe protesty robotników przeciwko wyzyskowi drapieżnego kapitalizmu zaowocowały powstaniem reprezentacji ich dążeń – masowych partii politycznych. Zdemolowały one dotychczasową scenę polityczną, politykę uprawianą w zaciszu gabinetów. Kilkadziesiąt lat walki o prawa obywatelskie, wyrażane przez nowe partie polityczne, zaowocowało niespotykanym w dziejach ludzkości dobrobytem zwykłych zjadaczy chleba. Rozkwit wolności gospodarczej w postaci wielu milionów firm uruchomił energię setek milionów pracowników. Doświadczyliśmy niespotykanego rozwoju technologicznego. Od przymusowej pracy dzieci z początku rewolucji przemysłowej i ciężkiej pracy kobiet i mężczyzn przenieśliśmy się do ośmiogodzinnego dnia pracy i dodatkowego dnia wolnego poza niedzielą. Na dobrą sprawę jedna pensja robotnika wystarczała do utrzymania rodziny. A oszczędzając, mógł on uzbierać pieniądze na własny dom i samochód. Pod warunkiem dobrego i rozsądnego życia. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wszystko się jednak zmieniło. Zmieniło się wskutek odrzucenia i zapomnienia Dziesięciu Przykazań. Kompletna sekularyzacji Europy Zachodniej i prywatyzacja wiary w Ameryce zaowocowały nowym podejściem do człowieka. Już nie jest naszym bliźnim. Jest konsumentem, kontrahentem ewentualnie partnerem. Bytem jedynie fizycznym. A w co wierzy i czy w ogóle, to jego prywatna sprawa. Czy aby na pewno? Wśród ludzi żyjących w każdych czasach i pod każdą szerokością geograficzną oprócz skromnych, pracowitych i rozsądnych możemy spotkać także próżnych, leniwych i lekkomyślnych. A także takich, którzy przy dużym potencjale inteligencji wcale nie zamierzają żyć skromnie i pracowicie. Ich ideą jest beztroskie życie na koszt tych pierwszych. Bezpośrednie przekonanie skromnych, pracowitych i rozsądnych, żeby wzięli ich na swoje utrzymanie, byłoby oczywiście bezcelowe.

tęgi korporacji zdolnych natychmiast kredytowane dobra dostarczyć. Skutkiem nie wprost był upadek etyki pracy i dotychczasowego rozsądnego życia. Dokonało się ogromne przewartościowanie społeczne. Wielkie korporacje, odkrywszy swoje eldorado, ani myślały z niego zrezygnować. Część ogromnych nadwyżek finansowych zaczęły przeznaczać na wychowywanie ludzi, to znaczy na przekształcanie dzieci bożych w konsumentów. Od kołyski aż po grób. Żeby zawładnąć człowiekiem i uczynić z człowieka wolnego niewolnika, posłużono się mediami. Wielkie pieniądze wiele mogą. Wielkie pieniądze zaangażowane w ogólnokrajowe kampanie reklamowe posłużyły budowie imperiów medialnych służących tworzeniu nowego ładu. Niszcząc zarazem lokalne i niezależne inicjatywy. Nawet nie sposób sobie wyobrazić, jak wielkie kwoty są przeznaczane na produkcję prymitywnych reklam. Ale te reklamy, prymitywne w swojej treści, są zazwyczaj częścią totalnej kampanii propagandowej obliczonej na hodowlę nowego człowieka, homo consumentus. Homo consumentus nie będzie wybierał niezależnych mediów. Może jeszcze miałby za nie płacić? Skoro ładne i kolorowe może mieć jeśli nie za darmo, to za półdarmo? Wielkie pieniądze bardzo szybko dogadały się z wielką polityką, po prostu kupując polityków. Niezależnie od ich deklarowanych poglądów, prawicowych, lewicowych czy centrowych. Wielcy politycy też mieli coś do zaproponowania – możliwość tworzenia przepisów prawa mogących ograniczać

Emancypacja warstwy politycznej, uniezależnienie jej od powodzenia i oczekiwań własnych wyborców, czyli zwykłych zjadaczy chleba, tylko pozornie jest wieczna. W sytuacji, gdy tego chleba zabraknie, zostanie zmieciona ze sceny szybciej, niż się wydaje. lub mnożyć przywileje dla wielkich pieniędzy. Nastąpił długi czas symbiozy. Jej początek wyznacza zgoda polityków amerykańskich na powstanie i rozwój wielkich korporacji wbrew prawu antytrustowemu. A kryzys finansowy 2008 roku, wynikający ze zgody na kreowanie pieniędzy przez wielkie banki, oznacza czasu tego nieuchronny koniec. Dla zwykłych Amerykanów, przedstawicieli klasy średniej, bilans tej współpracy przedstawia się zdecydowanie niekorzystnie. Trzeba tu wspomnieć, że klasa średnia to nie tylko wizytówka sukcesu amerykańskiego stylu życia, ale również 50% obywateli kraju i wyborców. Jej dochody spadły do poziomu sprzed 40 lat. W ciągu tylko ostatnich 10 lat jej majątek zmniejszył się o 30%. I co szczególnie istotne dla zrozumienia istoty problemu, łączne dochody klasy

pięćdziesięcioprocentowego elektoratu? Fakty temu w sposób oczywisty przeczą. Ostatnim słowem-kluczem do zrozumienia dokonujących się zmian społecznych w obrębie naszej cywilizacji jest globalizacja. Przez polityków i media reprezentujących interesy wielkich korporacji słowo to było rozumiane niemal jako zbawienie dla całego świata. A przynajmniej rozszerzenie demokracji i wolności na zniewolone narody. W rzeczywistości, podobnie jak fałszywe pieniądze i rozkwit korporacji, zjawisko to jeszcze bardziej rozwarło nożyce dochodowe. Doprowadziło do dużego zubożenia klasy średniej, upadku wielu małych firm i co za tym idzie – ogromnego wzrostu bezrobocia. Ale za to wielkie pieniądze stały się jeszcze większe. To dlatego rzekomo reprezentujący wyborców politycy R e k l a m a

zachodnie korporacje. Po co narażać się na strajki, żądania coraz krótszego czasu pracy, negocjacje płacowe, skoro można wszystko wielokrotnie taniej wyprodukować w Chinach? Najpierw zamawiając tam tylko produkcję, a potem przenosząc do Chin całe fabryki. Nawet tłumaczono to korzyściami dla zwykłych konsumentów. I rzeczywiście ceny dóbr konsumpcyjnych produkowanych w Chinach i sprowadzanych na Zachód, takich jak buty i ubrania, obniżyły się, wywołując chwilowy entuzjazm konsumentów. A ponieważ w przypadku utraty pracy państwo gwarantowało wysoki zasiłek, obyło się bez oporu przeciwko takiemu rozwiązaniu. Korporacje poradziły sobie doskonale, już nieobciążone wysokimi społecznymi kosztami pracy. Zarabiając dodatkowe 10 dolarów na każdej parze butów sportowych przy cenie sprzedaży 20

dolarów. Wielki biznes, chroniony przez struktury państwowe, prawnie i fizycznie uniezależnił się od dotychczasowego otoczenia społecznego. Co więcej, dzięki udanej współpracy z politykami, w ciągu krótkiego czasu zniknęła większość ceł i ograniczeń kwotowych w handlu z Chinami. Efekt jest wiadomy i widoczny gołym okiem. Ogromne jawne i ukryte bezrobocie finansowane przez zadłużone po uszy państwa, które ponoszą koszty eksportu miejsc pracy do Chin. I ogromne nadwyżki finansowe wielkich korporacji, mogących w każdej chwili przenieść swoje siedziby i miejsce płacenia podatków do miejsc dla siebie najkorzystniejszych. Bez kupienia polityków takie rozwiązania gwarantowane prawnie nie mogłyby mieć miejsca. Jednak emancypacja warstwy politycznej, uniezależnienie jej od powodzenia i oczekiwań własnych wyborców, czyli

Zamieniliśmy Boże Przykazania na Prawa Naturalne i zasnęliśmy zadowoleni. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że po upływie zaledwie ośmiu pokoleń od zwycięstwa rewolucji francuskiej Prawa Naturalne wcale już nie będą tożsame z Bożymi Przykazaniami. zwykłych zjadaczy chleba, tylko pozornie jest wieczna. W sytuacji, gdy tego chleba zabraknie, zostanie zmieciona ze sceny szybciej, niż się wydaje. I nie pomogą wielkie pieniądze zainwestowane w massmedia, bo braku chleba nie da się przykryć najbarwniejszym nawet wirtualnym rajem. A co więcej, buntujący się przeciwko władzom młodzi ludzie nie będą mieli niczego do stracenia. Z prostego powodu – niczego nie mają i żyją dzięki rodzicom. Mają natomiast po dwadzieścia kilka lat i głowy nabite frazesami, że im się należy. Namiastki buntów społecznych z ich udziałem przetoczyły się przez place i ulice Zachodu przed rokiem. Od Stanów Zjednoczonych po Izrael. Namiastki, bo ich rodzice jeszcze mają za co ich utrzymywać. Co będzie, gdy i rodzicom skończą się pieniądze? K


kurier WNET

6

K U R I E R · ś l ą s ki

Ksiądz Bogusław Kokotek należał do najbardziej barwnych postaci zachodniej części Śląska Cieszyńskiego zwanej Zaolziem, tych postaci, które kształtują od wieków polskiego i chrześcijańskiego ducha tych ziem. Był bowiem nie tylko duszpasterzem ewangelickim działającym na rzecz ekumenizmu, ale erudytą, publicystą, dziennikarzem, społecznikiem; człowiekiem zawsze eleganckim i pełnym dobrej energii.

J

ego życiorys był z jednej strony dość typowy dla Polaka urodzonego po II wojnie światowej na Zaolziu. Musiał bowiem przez wiele lat borykać się z kłodami rzucanymi pod nogi tamtejszym Polakom przez czeskich komunistów. Z drugiej strony miał jeszcze gorzej: jako katecheta działał w kraju dokumentnie zlaicyzowanym, w którym ostatnią enklawę chrześcijaństwa stanowią protestanci zachodniej części Śląska Cieszyńskiego…

Pastor tradycji michejdowskiej Jan Picheta

Wzory duchowe i narodowe Bogusław Kokotek – syn Anny i Rudolfa Kokotków – urodził się 16 maja 1949 r. w Łyżbicach, które po II wojnie światowej przekształcono w… śródmieście hutniczego Trzyńca. Było to jedno z centrów polskiego ewangelicyzmu na Zaolziu. Dość wspomnieć, że w 1910 r. miejscowość liczyła 1251 mieszkańców, w tym 1241 Polaków. Żyło tam także sześcioro Niemców i troje Czechów. 78,3% było ewangelikami, a 21,7% katolikami. To stamtąd wywodził się Jerzy Bogusław Heczko – wybitny pisarz religijny, autor Kancyonału czyli

Uczęszczał zatem do dwóch różnych szkółek niedzielnych – ewangelicko-augsburskiej w Trzyńcu i zielonoświątkowej w Żukowie. Bogusław Kokotek należał do rodziny, która kultywowała także tradycje patriotyczne. Brat babci i brat mamy byli legionistami, a później walczyli w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Przyszły ksiądz odebrał wszechstronne wykształcenie muzyczne. Uczył się przez dziesięć lat w klasie fortepianu w miejscowej szkole muzycznej i śpiewał w chórze ewangeli-

Długowłosy duchowny na zesłaniu Po dwuletniej służbie w armii czechosłowackiej wrócił do duszpasterstwa. W 1977 r. został pastorem w Nawsiu koło Jabłonkowa, a także administratorem parafii w pobliskim Gródku. Tam dał się poznać jako charyzmatyczny duchowny. Wierny nie tylko zasadom wiary, ekumenizmu, ale i… długim włosom. Jego erudycja i elokwencja przyciągały oprócz Polaków także spore grono zborowników cze-

Gutenberg i nowe media Bogusław Kokotek zwykł mawiać, że w duchowej posłudze odnalazł swoje młodzieńcze pasje – aktorstwo i nauczycielstwo. Po upadku reżimu okazało się, że jest człowiekiem bardzo wielu talentów. Stworzył ekumeniczną audycję pn. „Głos chrześcijan”, którą prowadził w każdy ostatni piątek miesiąca na antenie Radia Ostrawa. Program stopniowo zwiększał swoją objętość – z trzech do trzydziestu minut. Pastor zdobył dzięki niemu wielu słuchaczy. Ks. Bogusław stał

zrealizował np. ponad dwadzieścia edycji Koncertów Adwentowych Muzyki i Słowa. Pełnił także funkcję kapelana Koła Polskich Kombatantów w Republice Czeskiej.

Dobry człowiek Ksiądz Bogusław Kokotek działał nie tylko – nomen omen – na niwach religijnych. Pełnił funkcję przewodniczącego Komisji ds. Mediów przy Urzędzie Miejskim w Czeskim Cieszynie. Przez ostatnie lata był również radnym miasta Trzyńca z ramienia Ruchu Politycznego Coexistentia, ugrupowania mniejszości narodowych w Republice Czeskiej, choć nie należał do żadnej partii. Mało tego – pełnił funkcję przewodniczącego Komisji ds. Mniejszości Narodowych przy Urzędzie Miejskim w Trzyńcu. Trudno uwierzyć, żeby jeden człowiek mógł działać w tylu dziedzinach życia społecznego. Nie bez kozery nazywano go ostatnim pastorem tradycji mi­chej­dowskiej na Zaolziu! [Działacz narodowy i oświatowy, ks. Franciszek Michejda, który także pełnił posługę w Nawsiu, cieszył się powszechnym szacunkiem mieszkańców Śląska Cieszyńskiego].

Pastora Bogusława Kokotka pożegnała m.in. burmistrz Trzyńca Wera Palkowska

Ostatnia droga pastora

śpiewnika dla chrześcian ewangelickich (21 wydań w 1atach 1865–1954), którego znaczenie dla utrwalania polskości wśród ewangelików na Śląsku Cieszyńskim, nawet po przyłączeniu Zaolzia do Czechosłowacji, trudno przecenić. Bogusław Kokotek wspominał, że oprócz swego krajana miał także inne znakomite wzory życia duchowego i narodowego. Jego pradziadek Paweł Szurman był wójtem Łyżbic i miał zasobną w polską literaturę bibliotekę. Młody Bogusław odkrył, że poza dziełami Mikołaja Reja czy Grzegorza z Żarnowca znajdują się tam „kazaniówki” ks. Leopolda Otta oprawione w przepiękną skórę. – To wzbudziło we mnie chęć do poszanowania tego słowa

ckim trzynieckiej młodzieży. To właśnie tam poznał swoją przyszłą żonę Annę, która później skończy prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim i przez wiele lat będzie dyrektorką Urzędu Pracy w Trzyńcu, i z którą będzie miał trójkę dzieci. Bogusław Kokotek ukończył polską szkołę podstawową w Trzyńcu, a następnie Polskie Gimnazjum w Czeskim Cieszynie. Uważał, że to były jego najpiękniejsze lata. Wtedy jednak przyszły duchowny nie myślał o karierze kaznodziei. Najpierw interesował się aktorstwem, a później pedagogiką. Przyszłość chciał związać z zawodem nauczyciela. Podczas egzaminów na studia pedagogiczne na Uniwersytecie Ostrawskim dostał bardzo dobre oceny z przedmiotów teoretycznych. W czasie egzaminu praktycznego brawurowo wykonał jeden z utworów Fryderyka Szopena. Dlatego nieco się zdziwił, gdy nie przyjęto go na wymarzone studia. Wytłumaczono mu, że jest zbyt dużo chętnych...

skich. W końcu przestało się to podobać komunistycznym władzom. Zarzucono mu postawę nacjonalistyczną i w 1986 r. „zesłano” do Trzanowic. Tamtejsza parafia „cieszyła się” bowiem opinią „karnej” placówki dla krnąbrnych i niewygodnych dla władz księży… Na szczęście niebawem kraje tzw. demokracji ludowej wybrały drogę autentycznej demokracji. Bogusław Kokotek pozostał w Trzanowicach jeszcze przez cztery lata po aksamitnej rewolucji. Już od 1991 r. był jednak także administratorem kościoła Na Niwach w Czeskim Cieszynie. Tam w styczniu 1996 r. jednogłośnie wybrano go na pastora zboru. Był nim do października 2011 r., gdy przeszedł na emeryturę.

W ostatnich latach, gdy już przeszedł na emeryturę, rzeczywiście wszędzie było go pełno. Gdy przybyłem na promocję książek Jana Brannego, które miałem przyjemność redagować, wiedziałem, że na uroczystym bankiecie w „Dziupli” na pewno go spotkam i napijemy się dobrego czeskiego piwa. Gdy miałem przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z artystą, architektem, żołnierzem gen. Andersa Bronisławem Firlą, byłem przekonany, że i on tam będzie. Gdy przyjechałem z moimi podopiecznymi na turniej piłkarski w Milikowie, poprosił burmistrza Trzyńca Werę Palkowską, która w pobliżu ma domek letniskowy, aby otworzyła imprezę pierwszym kopnięciem piłki. Takimi prostymi gestami potrafił jednoczyć ludzi. Co ciekawe, gdy

Ksiądz z karabinem

W

Fot. Wiesław Przeczek, „Zwrot” (4)

Nabożeństwo pogrzebowe w kościele ewangelickim w Trzyńcu. Ks. Bogusława Kokotka przyszło pożegnać około pół tysiąca osób

Ks. senior Bogusław Kokotek

– słowa mówionego, słowa związanego z bożym poselstwem, słowa, do którego w tych najgorszych czasach ludzie wracali, żeby się nim krzepić – wspominał cztery lata temu na spotkaniu z cyklu „Zaolzie teraz” w Książnicy Cieszyńskiej. Z ekumenizmem i tolerancją zetknął się już w dzieciństwie. Jego rodzice byli bowiem zwolennikami różnych wyznań, co jest bardzo charakterystyczne dla bogatego w odmiany chrześcijaństwa Śląska Cieszyńskiego. Nb. w samej Wiśle spotykamy 11 wyznań.

Był rok 1968. Bujna praska wiosna i czarny sierpień. Negatywne doświadczenia egzaminacyjne i zniszczenie wolnościowych aspiracji Czechów i Słowaków spowodowały, że Bogusław Kokotek zmienił życiowe plany. Zapisał się na ewangelicko-augsburski fakultet teologiczny Uniwersytetu w Bratysławie oraz do klasy organów w tamtejszym konserwatorium. Rychło spotkały go jednak represje i władze czechosłowackie zakazały mu studiów muzycznych. Po czterech latach musiał także opuścić bratysławski uniwersytet. Studia teologiczne kończył w Warszawie i w Erlangen w Bawarii. Posługę duszpasterską rozpoczął w małej mieścinie u podnóża Beskidów – Ligotce Kameralnej. W CSRS jednak władza nie rozpieszczała duchownych. Upomniała się o niego czechosłowacka armia. Wspominał później, że miał dużo szczęścia, gdyż dostał się do lotnictwa, które było formacją elitarną. Początkowo skoszarowano go na lotnisku w Brnie. Później w Pardubicach. Pracował przy zabezpieczaniu lotów oraz w sztabie jednostki. W wojsku zyskał sławę wirtuoza fortepianu, gdyż zdobył drugą lokatę w ogólnokrajowym Wojskowym Konkursie Twórczości Kulturalnej.

się człowiekiem popularnym na Zaolziu także dzięki czeskocieszyńskiej telewizji kablowej. Wymyślił bowiem – emitowany czterokrotnie w miesiącu, trzy razy po czesku i raz po polsku – program pn. „Cieszyńskie minuty chrześcijańskie”, którego był jednym z gospodarzy. Mimo fascynacji mediami nowoczesnymi pastor nie pogardzał dokonaniami epoki Gutenberga. Brał udział w wydaniu monumentalnego kancjonału „Śpiewnik ewangelicki”, był wieloletnim redaktorem naczelnym „Kalendarza Ewangelickiego” i „Przyjaciela”, a wcześniej „Przyjaciela Ludu”. Jako prezes Towarzystwa Ewangelickiego w Republice Czeskiej prowadził nie tylko działalność wydawniczą, ale i kulturalną czy turystyczną. W kościele Na Niwach

Czarny interes za miliony Vladimír Petrilák sierpniu w Czechach (od niedawna oficjalnie południowy sąsiad Polski nazywa się w wersji skróconej „Czechia”, co zostało zatwierdzone przez ONZ) udzielono gigantycznej pożyczki, a raczej – darowizny. Państwo bowiem po wahaniu i pierwotnej niechęci ministra finansów postanowiło, iż wesprze pieniężnie upadającą spółkę węglową OKD (Ostravsko-karvinské Doly). W maju br. sąd ogłosił niewypłacalność spółki, gdyż ta nie była w stanie spłacać swoich wierzycieli. Jest to jedyna firma w Czechach wydobywająca węgiel kamienny (są jeszcze firmy zajmujące się wydobyciem węgla brunatnego na północy kraju) i zatrudniająca ok. 12 000 pracowników. Rząd postanowił, iż „pożyczy” OKD 700 milionów koron czeskich, by kompania miała za co przeprowadzić restrukturyzację, co rząd preferuje jako krok ratunkowy przed likwidacją. W każdym razie w najbliższych latach dojdzie do zamknięcia nierentownych kopalń: Paskov, Darkov, Lazy, CSA i CSM (plan zakłada stopniowe zamykanie aż do r. 2023). Oznacza to, że tak czy siak pracę straci kilka tysięcy osób, co dla regionu północnomorawskiego, który i tak należy do regionów z najwyższą stopą bezrobocia

w Czechach, jest równoznaczne z katastrofą społeczną. Wiadomo, iż na jedno miejsce w górnictwie przypada kilka miejsc pracy w branżach powiązanych, więc problem będzie naprawdę spory. Dla-

Prawie wszyscy analitycy zgadzają się co do tego, iż Bakala właściwie zlikwidował OKD, wyprowadzając kilka dziesiątek miliardów koron za granicę kraju. tego centrolewicowy gabinet Bohuslava Sobotki (szefa socjalistów) postanowił wyłożyć z państwowej kieszeni gigantyczną sumę, o której napisano wprawdzie, iż wesprze ona proces uzdrowienia, ale wszyscy wiedzą, że tak naprawdę pieniądze są przeznaczone na pensje i spłatę państwowych wierzycieli. Prawdopodobnie opór ministra finansów Andreja Babiša, szefa koalicyjnego ruchu ANO (stanowczo protestował on przeciwko udzieleniu pożyczki, zgadzając się z argumentacją prawicowej opozycji, która zarzuca rządowi, iż jednym firmom prywatnym

daje pieniądze, podczas gdy inne dusi nowymi przepisami, ograniczającymi wolność gospodarczą), osłabiła wizja zbliżających się wyborów samorządowych do sejmików wojewódzkich, które odbędą się na początku października. Panuje przekonanie, iż wysokość pożyczki jest niewystarczająca i prędzej czy później OKD będzie się domagała kolejnego potężnego zastrzyku finansowego, co w obliczu zbliżających się wyborów (parlamentarnych) zostanie zapewne zaakceptowane przez populistyczny rząd.

O

becna sytuacja gospodarcza sprzyja rządowi (notowany jest wzrost produkcji przemysłowej – około 5%, spadek bezrobocia, które w skali ogólnokrajowej wynosi 5,4%), więc scenariusz, iż rząd, który obecnie podnosi płace w strefie państwowej (nauczycielom, sędziom, policjantom, strażakom etc.), dalej będzie rozdawał pieniądze – wydaje się realny. Z kompanią OKD jest, a właściwie było związane jedno istotne nazwisko – Zdeněk Bakala. Ten 55-letni czeski oligarcha w 2004 r. opanował de facto OKD. Oficjalnie opuścił radę nadzorczą w 2010 r.

teraz szukam zdjęć z tej imprezy, okazuje się, że Bogusław Kokotek na każdym z nich jest na drugim planie lub wręcz gdzieś głęboko schowany przed obiektywem. Pokora i skromność kazały mu innych wysuwać na pierwszy plan. Gdy go wspominam, przychodzi na myśl delikatna poezja Ryszarda Krynickiego. Jego też konstytuowała delikatność. Aż trudno uwierzyć, że w dobie „wypiekania” powszedniego chleba nienawiści mógł istnieć ktoś tak delikatny jak on!? Ktoś tak dobry… On musiał rzeczywiście bardzo kochać ludzi. Ujmujący sposób bycia i umiejętność zjednywania sobie bliźnich bardzo pomagały mu w działalności narodowej i społecznej. Bogusław Kokotek z racji pełnionych funkcji współpracował blisko z burmistrzem Trzyńca, wspomnianą Werą Palkowską, która początkowo nie była entuzjastycznie nastawiona do Polaków. Jej głos nie współbrzmiał z polską mniejszością. Z czasem zmieniła zdanie. Głównie, jak mniemam, dzięki ks. Bogusławowi. Pastor potrafił być tak przekonujący, że nawet coraz częściej kierowała swoje myśli ku Bogu. Powiedziała o tym – wzruszona – w ostatnim słowie, żegnając go w trzynieckim kościele ewangelickim, skąd

samochód zabrał jego doczesną powłokę w ostatnią podróż do krematorium. Bogusław Kokotek zmarł bowiem nagle 24 lipca 2016 r. Ostatnie nabożeństwo, w którym pastor uczestniczył już biernie, zgromadziło około pół tysiąca osób. Oprócz ewangelickiego duchowieństwa i polskiej zaolziańskiej elity kulturalnej były władze Trzyńca, Czeskiego Cieszyna, konsulowie, przedstawiciele ambasad i bodaj wszystkich polskich organizacji społecznych na Zaolziu. Znów udało mu się zjednoczyć ludzi o bardzo różnych przekonaniach. Po raz ostatni. Choć zapewne powiedziałby, że to nic wielkiego, powołując się na słowa Chrystusa: – Choćbyście wszystko uczynili, zawsze mówcie: „służebnikami nieużytecznymi jesteśmy”. K

i swoje udziały (pakiet większościowy) zbył na początku bieżącego roku. Firmę sprywatyzował w czasach, kiedy obecny premier Sobotka był ministrem finansów socjalistycznego rządu. Do dziś pozostało wokół tej prywatyzacji wiele niejasności. Jednak prawie wszyscy analitycy zgadzają się co do tego, iż Bakala właściwie zlikwidował OKD, wyprowadzając kilka dziesiątek miliardów koron za granicę kraju. Jak dotąd nikt go w związku z tymi podejrzeniami nie sprawdza. Bakala bowiem nie tylko był sponsorem i przyjacielem Václava Havla, ale jest także właścicielem kilku opiniotwórczych gazet. Jedna z nich, tygodnik „Respekt”, należy do najważniejszych wyrazicieli poglądów tzw. praskiej kawiarni, czyli salonu, który broni demoliberalnych wartości europejskich. Pośrednio Bakala jest powiązany z niby prawicową opozycją, partią TOP 09, ale ta, według sondaży, powoli odchodzi w niebyt. Dopiero obecny prezydent Miloš Zeman jako pierwszy odważył się powiedzieć głośno, iż „Bakala powinien siedzieć“. Oligarcha wyprowadził się z Czech do Szwajcarii i wydaje się nie przejmować losem OKD. Nie obchodzi go też, co go może w Czechach spotkać, jeśli policja zacznie badać jego działalność gospodarczą, która okazała się być na wskroś niegospodarna, skoro doprowadził do upadłości (niewypłacalności) jedną z największych spółek w kraju. K


kurier WNET

7

K U R I E R · ś l ą s ki

D

ziennik New York Times obliczał, powołując się na dwóch funkcjonariuszy amerykańskiej społeczności wywiadowczej, że w państwie islamskim przeszkolono już i wysłano do Unii Europejskiej „setki” terrorystów, a kolejnych kilkuset przebywa w Turcji i czeka na przerzut w dogodnym momencie. Mieć takiego wroga jak samozwańczy kalifat Daesh i sądzić, że nie wykorzysta on fali migrantów, żeby infiltrować terytorium przeciwnika za pomocą własnych grup dywersyjno-wywiadowczych, to byłaby chorobliwa naiwność. Wielu zachodnioeuropejskich polityków wykazuje jej objawy, ale funkcjonariusze służb specjalnych są bliżsi rzeczywistości i dzięki przeciekom ze społeczności wywiadowczych oraz pracy solidnych reporterów wiadomo z grubsza, kto stoi za budzącymi grozę atakami dżihadystów. Na aparat bezpieczeństwa w strukturze Daesh, zwany Amnijat, składają się cztery instytucje: • Amn al-Dawla – odpowiedzialna za bezpieczeństwo wewnętrzne na teryroriach znajdujących sie pod kontrolą państwa islamskiego, • Amn al-Dachili – będąca odpowiednikiem ministerstwa spraw wewnętrznych, • Amn al-Askari – czyli wywiad wojskowy, • Amn al-Chardżi – tajna komórka, której zadaniem jest działalność zafrontowa, to znaczy na terytorium przeciwnika. To właśnie Amn al-Chardżi organizuje i prowadzi działalność szpiegowską i terrorystyczną w krajach europejskich. Szkoli także ochotników przybyłych do Syrii z Europy, a następnie wysyła ich z powrotem, najczęściej do kraju, z którego przyjechali, z zadaniem zbudowania lokalnych organizacji dżihadystów i przeprowadzenia zamachów. Dotychczas największym sukcesem Amn al-Chardżi są krwawe zamachy w listopadzie 2015 w Paryżu i w marcu 2016 roku w Brukseli. Po raz pierwszy w terrorystycznych działaniach państwa islamskiego dwa zamachy zostały przygotowane i przeprowadzone przez tę samą siatkę Amn al-Chardżi, której zachodnioeuropejskim służbom nie udało się wykryć i rozbić po pierwszym uderzeniu. Najwięcej szczegółowych informacji o Amn al-Chardżi ujawnił dezerter, znany jedynie jako „Abu Chalid”, który wprawdzie był funkcjonariuszem Amn al-Dawla, ale miał liczne kontakty wewnątrz organizacji odpowiedzialnej za operacje terrorystyczne. W długim wywiadzie dla portalu The Daily Beast ujawnił on, że ogólne zwierzchnictwo nad aparatem bezpieczeństwa sprawuje lider państwa islamskiego, urodzony w Syrii Abu Mohammed al-Adnani, który zatwierdza plany akcji terrorystycznych przygotowane przez szefów poszczególnych służb. Według „Abu Chalida” szefem Amn al-Chardżi był „Abu Sulejman al-Faransi”. Ostatni człon jego pseudonimu świadczy, że ma on obywatel-

Po raz pierwszy w terrorystycznych działaniach państwa islamskiego dwa zamachy zostały przygotowane i przeprowadzone przez tę samą siatkę Amn al-Chardżi, której zachodnioeuropejskim służbom nie udało się wykryć i rozbić po pierwszym uderzeniu. stwo francuskie. „Abu Chalid” twierdzi, że „Abu Sulejman al-Faransi” przybył wprost z Paryża, gdzie miał siłownię i był świetnym półprofesjonalnym zapaśnikiem. Jego ojciec jest imamem w jednym z meczetów we Francji. Rodzina pochodzi z Maroka lub Tunezji. Jest po trzydziestce, mieszkał wraz z żoną, również obywatelką francuską, oraz dwojgiem dzieci na północy Syrii. Francuskie służby określają go jako szefa całości operacji w Europie. Ludovico Carlino, analityk IHS Markit, firmy specjalizującej się w ocenie zagrożeń, stwierdził w biuletynie Conflict Monitor, że „Sulejman został awansowany na czołowego planistę operacji terrorystycznych w Europie”. Według

z maga­zynkami, pistolet maszynowy, 7 sztuk broni krótkiej, petardy z gazem łzawiącym oraz kuferek z materiałami wybuchowymi podobnymi do użytych przez dżihadystów-samobójców pod­ czas zamachów w Paryżu i Brukseli. Niewykluczone, że logistykiem był też Irakijczyk zatrzymany w Łodzi przed Światowymi Dniami Młodzieży. Na podstawie wiadomości, które przedostały się do prasy, można uznać, że Amn al-Chardżi jest organizacją profesjonalną, posiadającą znaczące i wykwalifikowane zaplecze ludzkie oraz jest sponsorowana przez strukturę o charakterze państwowym. Ostatnio jednak Amn al-Chardżi ma spory kłopot. „Abu Chalid” ujawnił w wywiadzie dla portalu MailonLine, że „Abu Sulejman al-Faransi” zdezerterował do Turcji. Zbiegł on ponoć jeszcze w czerwcu z miejscowości Dżarablus, na północy obszarów kontrolowanych przez państwo islamskie. Wraz z nim uciekło ponoć 14 muzułmanów urodzonych we Francji, którym zbrzydło życie pod rządami radykalnych fundamentalistów. „Abu Chalid” zapewnia, że mimo dezercji ma nadal swoje zaufane kanały komunikacji z ludżmi z Amn al-Chardżi oraz innych służb specjalnych Daesh. Od nich dostał tę rewelacyjną

„Mamy w Niemczech całe siatki zamachowców i „śpiochów” państwa islamskiego. Mamy wiele solidnych meldunków, że wśród uchodźców są zamachowcy. Mamy setki takich meldunków, niektóre pochodzą od uchodźców” – mówił w sierpniu zastępca dyrektora bawarskiej służby bezpieczeństwa BayLfv, Manfred Hauser, w wywiadzie dla BBC.

Cała cierpliwie budowana struktura terrorystyczna Daesh w Europie Zachodniej okaże się bezużyteczna, zwłaszcza że „Abu Sulejman al-Faransi” miał zabrać ze sobą dokumentację Amn al-Chardżi, która umożliwi zachodnim służbom identyfikację i zatrzymanie dżihadystów. Strefa Zero w Nowym Jorku, 17 X 2001.

US Navy, domena publiczna, Wikipedia

Wylęgarnia dżihadystów Rafał Brzeski służb belgijskich, Ibrahim el-Bakraoui, który wysadził się na lotnisku Zaventem, kontaktował się z „Abu Sulejmanem al-Faransi”. Przedstawił mu do zatwierdzenia swój plan operacji terrorystycznej w Brukseli. Koresponduje to z relacjami świadków, którzy przeżyli zamach w sali widowiskowej Bataclan w Paryżu. Według nich jeden z terrorystów zapytał, czy nie należałoby zatelefonować do „Sulejmana”, na co drugi odparł: „zrobimy to po swojemu”. Szczebel niżej w strukturze Amn al-Chardżi znajdują się dowódcy operacyjni poszczególnych teatrów działania. Według wiosennej analizy The Jamestown Foundation, operacjami na teatrze południowo-wschodniej Azji kierował Bahrum Naim, indonezyjski dżihadysta przebywający w Syrii. Wymieniano go jako odpowiedzialnego za ataki terrorystyczne w Dżakarcie w styczniu bieżącego roku, dokonane przez finansowany przez ISIS oddział Katibah Nusantara działający w Malezji, Singapurze i Indonezji. Kto stoi na cele osobnego teatru tureckiego, nie jest jasne. Obszar północnej Afryki dowodzony jest prawdopodobnie nie z Syrii, ale na miejscu, ze sztabu mieszczącego się w Libii. Teatrem europejskiem wiosną kierował Salim Benghalem, doświadczony dżihadysta jeszcze z czasów przed powstaniem kalifatu Daesh. Zradykalizowany we francuskim więzieniu, gdzie odsiadywał karę za usiłowanie zabójstwa, Benghalem już około 2005 roku działał w paryskim środowisku dżihadystów, w tak zwanej grupie Buttes-Chaumont. Werbował wówczas aktywnie ochotników do walki

z wojskami amerykańskimi w Iraku. W grupie tej poznał swoją przyszłą żonę oraz braci Szerifa i Saida Kouachi, którzy w styczniu 2015 roku dokonali masakry w redakcji satyrycznego tygodnika Charlie Hebdo. Wraz z Szerifem Kouachi wyjechał w 2011 roku do Jemenu, gdzie przeszedł szkolenie w prowadzonym przez Al Kaidę obozie na Półwyspie Arabskim. Kiedy powrócił, media francuskie zastanawiały się, czy nie jest on przysłanym przez państwo islamskie „śpiochem”, który ma czekać na sygnał do rozpoczęcia akcji. Wiele

2015 r. specjalnego nalotu, jednak bez powodzenia. Jako operacyjny dowódca teatru europejskiego Banghalem nadzoruje kilkunastu dowódców taktycznych odpowiedzialnych za szkolenie terrorystów oraz planowanie i koordynację działań w poszczególnych krajach. Takim taktycznym dowódcą dla Francji i Belgii był Abdelhamid Abaaoud, przerzucony przez Amn al-Chardżi w styczniu 2015 roku do Aten, skąd kierował grupą działającą w belgijskim mieście Verviers. Dowodzenie z dystansu zawiodło, gdyż belgijskie służ-

Wzmożona aktywność Abaaouda sprawiła, że został namierzony przez służby francuskie, które osaczyły go w mieszkaniu na paryskim przedmieściu Saint-Denis. Zginął podczas wymiany strzałów z policją 18 listopada 2015 r. jednak wskazuje, że otrzymał zadanie zorganizowania siatki terrorystycznej, bowiem jego zaufanym kolegą w grupie Buttes-Chaumont był także Amedy Coulibaly, który w styczniu 2015 r. dokonał trzech zamachów zsynchronizowanych z atakiem braci Kouachi na Charlie Hebdo. W atakach tych zginęło 5 osób, w tym nieuzbrojona policjantka, a 11 zostało rannych. Benghalem przybył do Syrii i dołączył do szeregów Amn al-Chardżi wiosną 2013 roku. Piął się szybko w górę i w ocenie służb francuskich stał się tak niebezpieczny, że lotnictwo francuskie dokonało na niego 8 października

by przechwyciły rozmowy telefoniczne i rozbiły siatkę w Verviers. Nauczony doświadczeniem, Abdelhamid Abaaoud kolejną operację, atak na paryską salę koncertową Bataclan w listopadzie 2015 r., nadzorował już osobiście, krążąc po Europie samochodem i doglądając wszystkich szczegółów. Nie bacząc na wysokie stanowisko w hierarchii, uczestniczył też w operacji paryskiej, podwożąc pod salę koncertową jednego z terrorystów-samobójców. Dla odwrócenia uwagi policji od głównego celu, otworzył ogień do przechodniów w kilku punktach Paryża. Kontaktował się również z terrorystami wewnątrz sali Bataclan. Wzmożona

aktywność Abaaouda sprawiła, że został namierzony przez służby francuskie, które osaczyły go w mieszkaniu na paryskim przedmieściu Saint-Denis. Zginął podczas wymiany strzałów z policją 18 listopada 2015 r. Jego miejsce w strukturze Amn al-Chardżi zajął Fabien Clain, inny weteran dżihadu, urodzony w Tuluzie Francuz z wyspy Reunion, który przeszedł na islam. On również już na początku stulecia był zaangażowany w tworzenie siatek francuskich dżihadystów, a w roku 2009 został skazany na 5 lat więzienia za werbowanie młodych ochotników z Tuluzy na „świętą wojnę” w Iraku. Zwolniony po 3 latach, osiadł na trochę wraz z żoną w Normandii, by nagle zniknąć i pojawić się w Syrii. Niewykluczone, że to on podpowiedział jako cel zamachu salę koncertową Bataclan, gdyż, jak ustaliły francuskie służby, prowadził jej rozpoznanie jeszcze przed aresztowaniem i osadzeniem w więzieniu. Mianowanie Claina w miejsce zabitego Abaaouda świadczy, że Amn al-Chardżi nie cierpi na brak kadr doświadczonych w działaniach terrorystycznych. W strukturach europejskich siatek widać też wyraźnie podział na grupy operacyjne prowadzące rozpoznanie i zamach oraz wspierające je grupy logistyczne. Przedstawicielem takiej grupy był Reda Kriket, który dysponował sporym arsenałem oraz surowcami potrzebnymi do produkcji „pasów szahida”, czyli kamizelek pełnych materiału wybuchowego, używanych przez terrorystów-samobójców. Kiedy policja francuska aresztowała go w marcu 2016 roku, w jego mieszkaniu znaleziono 5 kałasznikowów

informację. Zna też dobrze „Abu Sulejmana”, bowiem spotykali się w latach 2014 i 2015 w opanowanych przez ISIS miastach Raqqa i Aleppo, gdzie szkolili świeży narybek dżihadystów przybyłych z krajów zachodniej Europy. Wiadomość o dezercji „Abu Sulejmana al-Faransi” zdają się potwierdzać pogłoski zebrane przez MailonLine w mieście Karkamisz, dokąd według informacji „Abu Chalida” miał przedostać się szef Amn al-Chardżi wraz z grupę dezerterów. W mieście mówi się, że policja turecka rzeczywiście zatrzymała w lipcu kilkunastu pochodzących z Francji dżihadystów, którzy zbiegli z terenów opanowanych przez państwo islamskie. Jeśli ta sensacyjna informacja jest prawdziwa, to cała cierpliwie budowana struktura terrorystyczna Daesh w Europie Zachodniej praktycznie okaże się bezużyteczna, zwłaszcza że „Abu Sulejman al-Faransi” miał zabrać ze sobą dokumentację Amn al-Chardżi, która umożliwi zachodnim służbom identyfikację i zatrzymanie dżihadystów. PS Według informacji Daesh, Abu Muhammad al-Adnani zginął 30 sierpnia w tzw. „personalnym” nalocie amerykańskim. Amerykańskie źródła wojskowe potwierdziły, że samochód, którym jechał w pobliżu miasta al-Bab w Syrii, był celem nalotu. K

Projekt współfinansowany przez Minis­ terstwo Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej (strony 6 i 7). Publikacje wyrażają jedynie poglądy autorów i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.


kurier WNET

8

W

centrum grafiki znajduje się wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej otoczony wdzięczną girlandą kwiatów. Ponad głową Madonny i Dzieciątka promieniuje aureola, którą dodatkowo okala dwanaście gwiazd. Wymownie brzmi umieszczony ponad tym biblijny cytat: Błogosławioną zwać Mnie będą wszystkie narody (por. Łk 1,48). Tak powiedziała Najświętsza Maryja Panna podczas nawiedzenia Świętej Elżbiety, głosząc Magnificat. Poniżej ikony w białej szarfie widnieją jeszcze tytułowe słowa popularnej antyfony: Pod Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko. Dodatkowe obrazkowe wstawki upamiętniają najważniejsze chwile z historii Cudownej Tablicy. Wymienione zostały według oryginalnych opisów: • Przenajświętsza rodzina przy stole, na którym później został obraz odmalowany. • Pobożne niewiasty upraszają św. Łukasza o namalowanie obrazu Św. • Ś. Łukasz maluje obraz Boga-Rodzicy. • Obraz Święty w drodze do Częstochowy. • Władysław Ks. Opolski oddaje obraz Św. Ks. Paulinom. 1382 r. • Napad Hussytów na Klasztor Jasnogórski. 1430 r. • Husyci porzucają Obraz Święty w drodze. • Oblężenie szwedzkie. 1655 r. Prezentowany plakat, w tonacji srebrno-złotej, umieszczono w ozdobnej ramie o wymiarach 64/50 cm. Wykonały go Zakłady Graficzno-Papiernicze w Częstochowie. Na Śląsk trafił niedawno drogą antykwaryczną aż z Poznania, bowiem handlarze starociami uznali, że właśnie stąd bliżej jest na Jasną Górę. Istotnie zawiera w sobie informacje o najważniejszych wydarzeniach w dziejach Cudownej Ikony. Od świętowania owego jubileuszu minęło kilkadziesiąt lat i poszerzył się także zakres wiedzy naukowo-historycznej o okolicznościach powstania cudownego obrazu Matki Bożej i sprowadzenia go do Polski. Dotychczasowe badania wcale jednak nie zaprzeczają temu, co głoszą starsze tradycje, podania, czy nawet legendy. Przeciwnie, znana nam historia jest tylko uzupełniana o nowe wątki. Deski, na których widnieje cudowny wizerunek Madonny Częstochowskiej, są bardzo stare i możliwe, że przetrwały od początku chrześcijaństwa. Tego argumentu nikt jeszcze nie potwierdził ani nie podważył. Pochodzą z drzewa lipowego, uznawanego za miododajne. Roślina ta w starożytnej Grecji symbolizowała czystość i niewinność (w kulturze greckiej był wychowany Święty Łukasz, który uchodzi za autora dzieła). Dla pogan lipa była drzewem świętym, Słowianom zapewniała ochronę przed piorunami, a chrześcijanom dawała doskonały surowiec dla wytwarzania figurek Madonny. Legenda dopowiada, że kiedy Święty Łukasz malował wizerunek Najświętszej Maryi Panny w domu Zebedeusza, Ona, pozując, opowiadała mu wydarzenia z dzieciństwa Boskiego Syna. Rzeczywiście, napisana przez niego Ewangelia zawiera szczegóły, o których nie wspominają inni redaktorzy ksiąg Nowego Testamentu. Jest więc on naprawdę pierwszym „pisarzem” najwiarygodniejszej „Ikony” Bogarodzicy. Cześć Matce Jezusa oddawano już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Istnieje przekonanie, że w IV stuleciu, kiedy to Święta Helena przybyła do Jerozolimy w poszukiwaniu relikwii Krzyża Świętego, od miejscowych wyznawców otrzymała tablicę z wizerunkiem Maryi trzymającej na ręku Dzieciątko. Jej syn, cesarz Konstantyn Wielki, umieścił potem tę tablicę w swojej pałacowej kaplicy. Z Konstantynopola około XII wieku została przewieziona na Ruś przez księcia halickiego Lwa Daniłowicza. Sam zaś motyw ikonograficzny, przedstawiający Madonnę w stylu Hodegetrii (Madonna z Dzieciątkiem na lewej ręce, prawą wskazująca Je – z gr. „wskazująca drogę” – przyp. red.), datowany jest na VI stulecie. Wówczas rozpoczął się czas działania bizantyjskich warsztatów malarskich. Wykonane współcześnie zdjęcia rentgenowskie obrazu uwidaczniają ślady starodawnego wizerunku. Inne cechy podobrazia są jednak bardziej charakterystyczne dla tzw. ikon bałkańskich, popularnych na terenie Macedonii w XIII wieku. Wtedy to Święta Tablica najpewniej stanowiła jeden z elementów przegrody ołtarzowej.

K U R I E R · ś l ą s ki Dowodem tego są pozostałości grzyba spowodowanego kontaktem desek z zawilgoconą ścianą. Wiadomo, że obraz musiał być już wtedy restaurowany. Jedna z kolejnych legend umieszcza świętą ikonę w Bełzie. Tam, w grodowej kaplicy, miał ją odnaleźć Ślązak, Władysław książę Opolski z rodu Piastów. Istotnie tenże wielmoża w latach 1372– 1378 był namiestnikiem króla Węgier i Polski, Ludwika Andegaweńskiego, na Rusi Halickiej. Wtedy też podczas napadu litewsko-tatarskiego Madon-

przyczynili się do przyjazdu Jadwigi do Polski. W tradycji ojców paulinów istnieje przekonanie, że ikona Matki Bożej dotarła na Jasną Górę 31 sierpnia (być może właśnie w tymże 1384 roku). Legenda dopowiada, że książę zamierzał ów obraz zawieźć do rodzinnego Opola, ale zatrzymał się na postój w lokowanym klasztorze. Woły, ciągnące wóz z cudowną tablicą, nie chciały ruszyć w dalszą drogę, co uznano za znak, że Madonna wybrała właśnie to miejsce, gdzie chciała być czczona.

została porzucona w okolicach kościółka pod wezwaniem świętej Barbary w Starej Częstochowie. Woda ze źródełka, która miała obmyć zabłocony obraz, do dnia dzisiejszego słynie z cudownych właściwości. Z woli króla Władysława Jagiełły wizerunek Madonny z Dzieciątkiem został przewieziony do Krakowa, gdzie dokonano jego renowacji. Podobno nowe farby nie chciały schnąć i spływały z Obrazu. Pamiątką tego są owe dwie cięte rysy na twarzy Madonny oraz złote nimby i srebrne blachy ufundowane przez polsko-litewskiego monarchę.

obrona Jasnej Góry przez garstkę patriotów podczas oblężenia przez dziesięciokrotnie silniejszy korpus Burcharda Müllera von der Lühnena podniosła morale walczących patriotów w całym kraju. Dzięki temu już wkrótce najazd szwedzki został skutecznie odparty. 1 kwietnia 1656 roku król Jan Kazimierz Waza we Lwowie obrał właśnie Matkę Boską Częstochowską na Królową Polski. Mało znany jest również fakt ponownego wywiezienia ikony na Śląsk w latach 1704–1705, kiedy to trwała III

Tak zatytułowano okolicznościowy plakat upamiętniający jubileusz 550-lecia sprowadzenia obrazu Najświętszej Maryi Panny na Jasną Górę. Szarfę o tym właśnie informującą podtrzymują na owym plakacie uskrzydlone putta. Pomiędzy nimi wręcz jaśnieje emblemat imienia Maryi. Znamienne są tutaj dwie daty roczne: 1382 i 1932.

Ważniejsze chwile z dziejów Obrazu Cudownego Matki Boskiej Częstochowskiej na Jasnej Górze Barbara Maria Czernecka

Legenda dopowiada, że kiedy Święty Łukasz malował wizerunek Najświętszej Maryi Panny w domu Zebedeusza, Ona, pozując, opowiadała mu wydarzenia z dzieciństwa Boskiego Syna. Rzeczywiście, napisana przez niego Ewangelia zawiera szczegóły, o których nie wspominają inni redaktorzy ksiąg Nowego Testamentu.

na została ugodzona w szyję pogańską strzałą. Potem miała nastąpić mgła, która ocaliła tamtejszych chrześcijan przed barbarzyńcami. Książę Władysław Opolczyk po tym wydarzeniu zdecydował, aby cudowny obraz wywieźć do Budy. Śladem tego okresu w dziejach obrazu są domalowane na płaszczu Madonny herbowe lilie panującej dynastii. Możliwe, że został on wtedy odnowiony na dworze węgierskim przez malarzy włoskiego pochodzenia. Z polecenia wspomnianego władcy oraz za zgodą biskupa krakowskiego Jana z Radliczyc i miejscowego plebana Henryka palatyn węgierski książę Władysław Opolczyk w dniu 9 sierpnia 1382 roku w Częstochowie wydał dokument erekcyjny klasztoru paulinów na Jasnej Górze. Około miesiąc później w Trnawie umarł ich najważniejszy dobrodziej, bo sam król Ludwik Andegaweński. Nieco wcześniej matka tego monarchy, starsza królowa węgierska Elżbieta Łokietkówna zapisała w testamencie z 1380 roku swojej synowej, królowej Elżbiecie Bośniaczce, zwanej wtedy „Młodszą”, obraz Matki Bożej „namalowany przez świętego Łukasza”. Ta zaś rzekomo podarowała go swojej córce Jadwidze, kiedy w wieku dziesięciu lat musiała ona opuścić rodzinną Budę i udać się do Krakowa. Zaś książę Władysław Opolczyk był jednym z tych możnowładców, którzy

Dla Polaków, Litwinów i Rusinów wizerunek Madonny Częstochowskiej zawsze był jednym z głównych motywów patriotycznych obok krzyża, orła, Pogoni i Świętego Michała Archanioła. Szczególnie dodawał otuchy walczącym powstańcom, zaś kobietom w żałobie po nich zdobił najdroższą sercu biżuterię.

Ikona została umieszczona w głównym ołtarzu jasnogórskiej świątyni, celowo w taki w sposób, aby spoglądała na zachód, czyli na Śląsk. Było to szczególne życzenie księcia Władysława Opolczyka, który uchodzi za głównego fundatora klasztoru. Drugiej, jeszcze bardziej hojnej

Kolejne dwa wieki są czasem wzrostu kultu Matki Bożej na Jasnej Górze i rozbudowywania kompleksu klasztornego. Powstała wtedy nawa główna sanktuarium, mieszcząca większą liczbę stale powiększającej się rzeszy pielgrzymów. Miejsce to nawiedzali ludzie wszystkich sta-

Szczytem historycznego zakłamania było wystawienie u podnóża sanktuarium masywnego pomnika carowi Aleksandrowi II jako wyzwolicielowi chłopów polskich z jarzma pańszczyzny. fundacji dokonał już król Władysław Jagiełło na mocy dokumentu wydanego w Krakowie w dniu 24 lutego 1393 roku. Dla niego, szczególnie rozmiłowanego w malarstwie wschodnim, ikona Madonny z Dzieciątkiem też stała się wyjątkowym przedmiotem kultu. Potem zaś cała zrodzona z niego dynastia Jagiellońska z wielkim nabożeństwem czciła obraz częstochowski. Dramatycznym wydarzeniem była napaść husytów na klasztor w sam dzień Wielkanocy 1430 roku, podczas której zostali zabici ojcowie paulini, a święta ikona ograbiona z wotów, sprofanowana i zniszczona. Kolejna legenda opowiada, że rozpadła się na trzy części, kiedy

nów z kraju i zagranicy: królowie, duchowni, magnaci, szlachcice, rycerze, mieszczanie i chłopi. 8 września 1650 roku cudowna ikona została umieszczona w specjalnym hebanowo-srebrnym ołtarzu, ufundowanym przez kanclerza wielkiego koronnego Jerzego Ossolińskiego. Pięć lat później, wobec inwazji Szwedów na Polskę, w wielkiej tajemnicy oryginalny obraz Madonny Jasnogórskiej został przewieziony na Śląsk, gdzie był przez rok przechowywany w klasztorze paulinów w Mochowie koło Głogówka. Przeorem klasztoru i dowódcą twierdzy był wtedy bohaterski ojciec Augustyn Kordecki. Niezwykła

wojna północna i w wyniku chwilowego bezkrólewia zawiązała się konfederacja warszawska. Po tym wydarzeniu dla cudownej tablicy wykonano specjalny malowany zaplecek, nazwany „Mensa Mariana”. 8 września 1717 r. obraz Madonny z Dzieciątkiem został uroczyście ozdobiony koronami podarowanymi przez papieża Klemensa XI. W polskim sejmie w 1764 r. wydano nawet specjalną ustawę, aby Matkę Bożą Częstochowską oficjalnie nazywać Królową Polski. W zamieszkach konfederacji barskiej doszło do kolejnego oblężenia Jasnej Góry, bronionej przez marszałka Kazimierza Pułaskiego w latach 1769-1772. Sam klasztor paulinów utracił wiele cennych zabytków w czasie epoki napoleońskiej i w wyniku zaborczej polityki kolejnych carów Rosji. Naprzemiennie ograbiano skarbiec, uzupełniano go o nowe wota oraz burzono i odbudowywano obronne mury. Szczytem historycznego zakłamania było wystawienie u podnóża sanktuarium masywnego pomnika carowi Aleksandrowi II jako wyzwolicielowi chłopów polskich z jarzma pańszczyzny. Oczywiście i tak wydawał się on być przytłoczony cieniem całego kompleksu zakonnego. Został usunięty w 1917 roku, znowu podczas

okupacji niemieckiej. Dzisiaj w tym samym miejscu wznosi się statua Niepokalanej. 24 października 1909 roku zostały skradzione nawet cenne papieskie korony, a 22 maja 1910 roku odbyła się rekoronacja cudownego obrazu klejnotami podarowanymi przez papieża św. Piusa X. Dla Polaków, Litwinów i Rusinów wizerunek Madonny Częstochowskiej zawsze był jednym z głównych motywów patriotycznych obok krzyża, orła, Pogoni i Świętego Michała Archanioła. Szczególnie dodawał otuchy walczącym powstańcom, zaś kobietom w żałobie po nich zdobił najdroższą sercu biżuterię. Wiadomo, jak niebezpiecznym okresem były lata II wojny światowej. Wtedy to w ołtarzu częstochowskim znowu pojawiła się kopia ikony, a oryginał ukrywano w specjalnych skrytkach. Przechowywanie w murze spowodowało nadmierne zawilgocenie obrazu. Podczas zasychania powstawały pęcherze, co skutkowało złuszczaniem się warstwy malarskiej. Jednak dzięki późniejszym fachowym konserwacjom proces ten został skutecznie powstrzymany. Od 8 grudnia 1953 roku stał się popularny „Apel Jasnogórski”, śpiewany codziennie wieczorem o godzinie 21:00. Maryja jako Królowa Korony Polskiej była przecież już od wieków utożsamiana właśnie z ikoną częstochowską. 26 sierpnia 1956 roku przed oryginalnym obrazem Madonny, wystawionym przed klasztorem wobec rzeszy wiernych, zostały złożone Jasnogórskie Śluby Narodu, zainicjowane przez Prymasa Tysiąclecia, Sługę Bożego Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Potem zaczęła się peregrynacja kopii ikony Matki Boskiej po polskich parafiach. Mniejszy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej nawiedzał katolickie rodziny. Najświętszej Maryi Pannie osobiście całego siebie zawierzył Święty Jan Paweł II. Jego herbowe motto „Totus Tuus”, miało właśnie odniesienie do Matki Jego Mistrza. Literka „M”, czyli monogram imienia Maryi, obok krzyża, ozdobiła jego osobisty herb. On sam jako papież odwiedził ukochane sanktuarium Jasnogórskie sześciokrotnie. Tutaj też w 1991 roku odbyło się VI spotkanie Światowych Dni Młodzieży. Do Częstochowy przybyło wtedy prawie 2 miliony pielgrzymów z całego świata. Papież Święty Jan Paweł II Madonnie Jasnogórskiej podarował drogocenne wota w postaci złotych: róży, serca i różańca, a także zakrwawiony pas, który miał na sobie podczas zamachu. Korony do sukienki bursztynowo-brylantowej z 2005 roku zostały jeszcze przez niego pobłogosławione przed południem w sam dzień jego śmierci, czyli w sobotę 2 kwietnia. Dodajmy, że co roku w Wielki Czwartek na święty obraz nakładana jest inna drogocenna szata, których obecnie jest dziewięć. Ostatnia z nich została nazwana „smoleńską”, bowiem zdobi ją biało-czerwona szachownica z rozbitego w 2010 r. prezydenckiego samolotu Tu-124M. 26 maja 2006 roku przed ikoną Matki Bożej modlił się papież Benedykt XVI. Również właśnie tutaj duchowo przeżywamy jeszcze obchody 1050. rocznicy chrztu Polski z udziałem papieża Franciszka. Wizerunki Madonny Jasnogórskiej, często kopiowane, zdobią boczne ołtarze chyba we wszystkich polskich świątyniach rzymskokatolickich. Jest to też najpopularniejszy motyw Madonny zawieszany na ścianach mieszkań zagorzałych patriotów. Takie właśnie przedstawienie Maryi z Dzieciątkiem jest najpopularniejsze wśród wierzących. Najświętsza Bogarodzica nadal panuje nam z częstochowskiego sanktuarium. Jasna Góra jest Jej stolicą. Miejscem królowania pozostała średniowieczna kaplica. Skarbami stały się najpiękniejsze ludzkie cnoty, połyskujące ofiarowanymi klejnotami. Tronem jest barokowy ołtarz, ale unowocześniony specjalną szybą osłonową. Madonnę ochrania elektroniczny system alarmowy, oświetlają sztuczne promienie nieniszczące powierzchni malarskiej ikony, do wyciągania służy bezwstrząsowe urządzenie, zaś współczesna aparatura reguluje temperaturę i wilgotność powietrza jej otoczenia. Inaczej też mierzy się przy niej upływ czasu, bo wyznaczają go kolejne uroczystości i nabożeństwa. Człowiek czuje się tutaj jakby poza zwykłym światem, bo na Górze Jasnej Częstochowskiej Boskiej Matki Cudownego Obrazu dzieją się chwile ważniejsze. K


kurier WNET

9

K U R I E R · ś l ą s ki Warto od czasu do czasu przypomnieć sobie nie tak odległe w końcu dzieje całego Śląska, także Dolnego z Opolszczyzną, bo to przecież także ziemia naszego regionu. W wielu miastach organizowane są festyny, przemarsze sympatyków RAŚ, a także tych, którym zależy na jak najszybszym odseparowaniu się od Polski.

Warto wracać pamięcią... Tadeusz Puchałka

S

łyszy się głosy nawołujące wręcz do tworzenia nowej historii lub też pomijania wielu jej faktów. Nie da się zapomnieć tego, co było, a tworzenie nowej historii to niebezpieczna zabawa. Historia jest bowiem samolubna, lubi pisać się sama... Ogromną rolę w zachowaniu polskości na terenie zarówno Górnego Śląska, jak i Śląska Opolskiego, odgrywało duchowieństwo. Na początku chodziło o obronę języka ojczystego, a co za tym idzie, kultury i zwyczajów. Duchowni byli też powoływani do służby we wszystkich trzech powstaniach śląskich w charakterze kapelanów. Na Górnym Śląsku i w części Dolnego Śląska ludność w wielu przypadkach opowiadała się za Polską. Walka wydawała się na pozór z góry zdana na klęskę: potężne państwo pruskie z ogromem sił i środków dążące wszelkimi sposo-

zabronić studiowania na uniwersytetach zagranicznych, a w tym czasie duża część młodzieży śląskiej studiowała na Uniwersytecie Jagielońskim w Krakowie (czyli za granicą, bo w Galicji – zaborze austriackim). Jerzy Samuel Bandtke w swej pracy „Wiadomości o języku polskim na Śląsku i o polskich Ślązakach” pisze: „W 1804 roku we wsi Sulimów, odległej zaledwie dwie mile od Wrocławia, uznano za rzecz konieczną, aby w nowej parafii co drugą niedzielę było wygłaszane kazanie w języku polskim. Według statystyki niemieckiej z 1824 roku w rejencji opolskiej w 162 kościołach wygłaszano kazania tylko po niemiecku, w 32 po polsku i po niemiecku, a w 219 tylko po polsku”. Śląsk przeżywał szczególnie trudny okres w czasach kulturkampfu. Antypolska polityka połączona z walką z Kościołem nasiliła się w latach 1873–1875. Do wzrostu germaniza-

Fryderyk II w roku 1764 wydał akt nakazujący władzom kościelnym, aby wszyscy duchowni, którzy nie znają języka niemieckiego, nauczyli się go w przeciągu jednego roku. bami do zgermanizowania ludności z jednej strony, a z drugiej bezbronny lud polski ze słabym uświadomieniem narodowym. Henryka Wolna w swojej publikacji „Z dziejów duchowieństwa opolskiego” pisze: „Jeżeli ten lud mimo wszystko zwyciężył i utorował drogę do późniejszego przyłączenia Śląska do Polski, to stało się to tylko dlatego, że całą siłą swego instynktu narodowego pielęgnował swój język, tradycje kulturalne i był wierny wierze swych ojców”. Należy więc uważać, że to tęsknota za utrzymaniem tego, co było głęboko osadzone w sercach prostego ludu, spowodowała, że w późniejszym czasie mogło dojść do zbrojnego wystąpienia przeciwko pruskiej władzy. Zanim jednak do tego doszło, nastąpiły wydarzenia, które stawiały pod znakiem zapytania dalsze zabiegi zmierzające do złączenia Śląska z Polską, jak choćby to, że w roku 1821 diecezja wrocławska utraciła formalny związek z metropolią gnieźnieńsko-poznańską. Wydawało się wtedy, że ostatnia nić jednocząca Śląsk z Polską została zerwana. Jakby na przekór jednak wzmógł się jeszcze bardziej ruch elementu polskiego na tym terenie. Ogniwem łączącym Śląsk z Polską był język ojczysty, tak więc kultura była orężem w walce, a miał to być oręż bardzo skuteczny. Szczególnie w kościele język polski odgrywał poważną rolę, mimo że Fryderyk II w roku 1764 wydał akt nakazujący władzom kościelnym, aby wszyscy duchowni, którzy nie znają języka niemieckiego, nauczyli się go w przeciągu jednego roku, grożąc przy tym, iż w razie niedotrzymania tychże nakazów zostaną oni odsunięci od sprawowania swoich obowiązków. Kolejnym zabiegiem mającym na celu wymazanie polskiego języka z kościoła, było przesyłanie drogą „wymiany” kandydatów na duchownych pochodzących z Górnego Śląska na Dolny Śląsk. Osobą, która przyczyniła się do wprowadzenia tych zabiegów w życie, był minister hr. von Hoym, który w piśmie z 14 lipca 1789 roku, skierowanym do władz duchowieństwa we Wrocławiu, alarmował, iż mimo wystosowanych dekretów język polski nadal dominuje w kościele. Ciosem wymierzonym w polskość była także ogłoszona w 1815 roku kasacja dwóch klasztorów franciszkańskich – w Gliwicach i na Górze Świętej Anny. Wcześniej, w roku 1749, wydano rozporządzenie, w którym nakazywano, by poddanym na ziemiach pruskich

cji szczególnie przyczynił się w tym czasie biskup wrocławski Jerzy Kopp, który w okólnikach skierowanych do dziekanów nakazywał między innymi, by w języku niemieckim: dzieci przygotowywać do Sakramentów świętych na lekcjach religii, odprawiać nabożeństwa i wygłaszać kazania. Wprawdzie to, ile nabożeństw ma być sprawowanych w języku polskim, a ile w niemieckim, pozostawił do rozstrzygnięcia miejscowym proboszczom, jednakże ze względu na to, iż w dużym stopniu mieszkańcy wielu terenów zostali uprzednio zgermanizowani, należało przypuszczać, że wkrótce we wszystkich kościołach będzie można słyszeć tylko język niemiecki. Posługa duszpasterska, jak widać, nie należała w tym czasie do łatwych, a kurs polityki antypolskiej zaostrzał się z roku na rok. Jakby na przekór właśnie wtedy nastąpił wzrost patriotyzmu na terenie Górnego Śląska i Śląska Opolskiego. W roku 1907 weszła w życie ustawa wywłaszczeniowa. W tym czasie już w sposób bezkompromisowy, wręcz brutalny tępiono prasę polską, podobnie traktowane były polskie organizacje i stowarzyszenia, a w szkołach i kościołach przyspieszono germanizację. Według Henryki Wolnej „w 1910 roku oficjalne statystyki niemieckie na terenie Górnego Śląska (rejencji opolskiej) podawały 53% Polaków. Zakładając tendencyjność statystyki niemieckiej, można przyjąć, że Polaków na tym terenie było co najmniej 60%”. Wybuch pierwszej wojny światowej nie rozwiązał problemów na Śląsku. Nadzieje połączenia Śląska z Polską po raz kolejny zawiodły. Śląsk, jak wiadomo, został podzielony decyzją rady ambasadorów na część polską i niemiecką. Kościół odegrał w tym czasie po raz kolejny ogromną rolę. Stał się niejako oazą, w której ludność miała okazję czerpać ciągle tak upragniony napój, który pomnażał nadzieję, a smakował niczym woda ze źródła życia, bo za taką uważany był w owym czasie język polski. W kościołach nie zapomniano o kultywowaniu tradycji narodowych. Bardzo źle widziały to rodzące się na tym terenie wszelkiego rodzaju niemieckie organizacje nacjonalistyczne, które domagały się zmian porządku nabożeństw na korzyść niemieckich. Polskie organizacje i kongregacje kościelne znalazły się pod nadzorem władz administracyjnych. Stwarzano problemy w organizowaniu i samym przebiegu pielgrzymek na Jasną Górę, gdyż

obawiano się, że pod przykrywką kultu religijnego rozwija się polski ruch patriotyczny. Czas ten nazwać można bez cienia przesady narastającym terrorem. Do najgorszych dla polskości należą lata 1929–1939 (ankiety przeprowadzane przez „Bund Deutscher Osten” 1934–1938). Powoli niechęć do Polaków, a co za tym idzie – polskości rosła, przeradzając się wprost w nienawiść. Oto jak opisuje w przedmowie do swojej książki H. Wolna tamte trudne lata: „Polacy, którzy nie chcieli podpisywać wniosków o zniesienie polskich nabożeństw, nie tylko byli wyrzucani natychmiast z pracy, ale nie otrzymywali artykułów gospodarczych, narzędzi, maszyn rolniczych itp. Zdarzały się częste wypadki stosowania terroru fizycznego. Konfidenci inwigilowali polskie domy, aby stwierdzić, czy w domach nie uczy się dzieci pacierza po polsku. Wiele światła na prześladowania polskości w kościele rzuca pismo Związku Polaków w Niemczech z dnia 23 maja 1939 roku wysłane z rejencji opolskiej. Związek Polaków protestuje w nim przeciw postępowaniu Bund Deutscher Osten, które wysyła listy do księży z żądaniem nie tylko zniesienia polskich nabożeństw, ale nawet napisów polskich ze ścian, obrazów kościelnych a także chorągwi”. Tych kilka historycznych epizodów pokazuje, jak wyglądała sytuacja mieszkańców zarówno Śląska Górnego, jak i Opolskiego. Należy pamiętać więc o tym, jak trudne były wtedy czasy i z jaką determinacją Ślązacy walczyli o polskość. Warto w tym miejscu zacytować jeszcze jeden fragment z książki H. Wolnej, wypowiedź samego prezydenta Górnego Śląska, Józefa Wagnera, w kwietniu 1935 roku na kursie nauczycielskim w Bochum, którego organizatorem był „Bund Deutscher Osten”. W obecności Hitlera Wagner powiedział: „Oświadczam panom, że stale jeszcze w ciągu tego roku będę interweniował u Kardynała, by w tym kraju pod żadnymi warunkami ani jedno polskie nabożeństwo lub kazanie nie mogło się odbyć. Również wdrożona będzie akcja, aby znikły wszystkie polskie książki do nabożeństwa”.

Od zarania dziejów na Śląsku polskość i wiara katolicka były nierozerwalne. W kościołach mimo terroru zawsze modlono się w języku ojczystym: „We urzyndzie po niymiecku, w doma po ślonsku, a we kościele dycko rzykało se po polsku”. Ile trzeba było w tamtych czasach poświęcenia, by mimo zakazów, gróźb, szantażu i surowych kar postępować zgodnie ze swoim sumieniem! Niewątpliwie ogromna jest tu zasługa Kościoła. Od zarania dziejów na Śląsku polskość i wiara katolicka były nierozerwalne. W kościołach mimo terroru zawsze modlono się w języku ojczystym: „We urzyndzie po niymiecku, w doma po ślonsku, a we kościele dycko rzykało se po polsku”. Na szczególne wyróżnienie za swoją duszpasterską posługę w tych bolesnych czasach zasługują: ks. Paweł Brandys, ks. Czesław Klimas, ks. Karol Koziołek, ks. Franciszek Marks, ks. Jan Melz, ks. Aleksander Skowroński i wielu innych. Warto poznać choć w skrócie życiorysy i drogę duszpasterską tych kapłanów oddanych bez reszty Bogu, służbie dla wiary i Polsce. K Cdn.

„Bitwa nad Olzą”

W

Tadeusz Puchałka

ieś Olza, położona na malowniczych terenach ziemi wodzisławskiej (w latach 20. graniczyła z Czechosłowacją, Rzeczpospolitą i Niemcami), swoją nazwę zawdzięcza rzece, która na wielu odcinkach wyznacza linię granicy Polski i Czech. To tu rozegrała się bitwa, która mogła zadecydować o losach III powstania śląskiego. 23 maja 1921 roku od strony Olzy ruszyły w kierunku Wodzisławia silnie uzbrojone oddziały niemieckie i niedługo potem nastąpił atak na pozycje powstańcze. Powstańcy zdawali sobie sprawę, że przerwanie linii obrony skutkowałoby oskrzydleniem ich oddziałów i zostaliby zmuszeni do kapitulacji. Nad Olzą walczyły oddziały powstańcze Grupy Południe, dowodzone przez Bronisława Sikorskiego ps. Cietrzew. Atak Niemców został odparty kosztem ogromnych strat w ludziach po

stronie oddziałów powstańczych. Linie obrony Powstańców Śląskich w pierwszej fazie bitwy zostały przełamane. Główną siłą w ataku Niemców na pozycje powstańcze był pociąg pancerny. Takiej mocy ognia powstańcy nie byli w stanie się oprzeć i wycofali się. Sytuacja była krytyczna, bo powstała duża wyrwa na linii frontu, co umożliwiło parcie niemieckich oddziałów w stronę Wodzisławia, a dalej Góry św. Anny. Na polecenie Edwarda Łatki górnicy z kopalni,,Anna” w Pszowie zrychtowali coś na podobieństwo pociągu pancernego. Opancerzenie wykonali z podkładów kopalnianych obitych blachą. Tak wyrychtowana machina została uzbrojona w karabiny maszynowe i granatnik. Aby spowodować lepszy efekt, co przyniosło zamierzony skutek, z przodu pchnięto dwie węglarki wypełnione kamieniami. Larmo było tak wielkie, że zde­ zorientowany dowódca niemieckiego

pociągu pancernego nakazał odwrót. Powstańczy pociąg miał dzięki temu ułatwione zadanie i dziarsko parł do zwycięstwa torem kolejowym przygotowanym przez wroga. Powstańcy odzyskali utracone wcześniej pozycje. Niemcy wycofali się, a wielu z nich zostało wziętych do niewoli. Dla upamiętnienia tych wydarzeń 2 maja odtworzono ich przebieg na terenie pola biwakowego „Camping Europa” w Olzie. Organizatorami historycznego widowiska połączonego z piknikiem powstańczym była Gmina Gorzyce, Rada Sołecka OSP Olza oraz Wiejski Dom Kultury w Olzie. Na miejsce rekonstrukcji przybyli przedstawiciele lokalnych mediów. Spotkanie prowadziła pani Lucyna Gajda, była dyrektorka Gimnazjum w Turzy, szanowana i ceniona za społeczne zaangażowanie i wspaniałe pomysły. Grupa rekonstrukcyjna GRH „Grabenkrieg” przedstawiła przebieg jednej z potyczek, które miały bliski związek z bitwą nad Olzą. Podczas tego starcia pozycje przechodziły z rak do rąk. W końcu niemieckie stanowiska bojowe zostały zdobyte przez oddziały powstańcze. Narrację i inscenizację przeprowadził Piotr Pietrzok, a grupą rekonstrukcyjną na polu bitwy dowodził Artur Student. Inscenizację historycznych wydarzeń sprzed 95 lat oglądało sporo publiczności, m.in. harcerze 2 drużyny harcerskiej z Olzy Chorągwi Śląskiej – Hufca Ziemi Wodzisławskiej. Najmłodsi mieli okazję wystrzelić z prawdziwego karabinu, przymierzyć hełm, a na koniec zrobić pamiątkowe zdjęcia. Kiedy już opadły dymy bitewne, wszyscy udali się na plac, gdzie rozpalono powstańcze ognisko, można było skosztować dań z polowej kuchni i wsłuchać się w melodie pieśni patriotycznych. K

Jest taki cmentarz... Tadeusz Loster

N

a skraju wsi Biskupice, przy rozwidleniu dróg biegnących z Pilicy w stronę Ogrodzieńca oraz wsi Giebło, znajduje się cmentarzyk wojenny żołnierzy poległych w pierwszej wojnie światowej.

Cmentarzyk ten, o powierzchni około 2000 m2, a faktycznie duża, bezimienna, zbiorowa mogiła, kryje ponad 4000 grobów żołnierzy armii austriackiej i rosyjskiej, poległych tu w listopadzie i grudniu 1914 roku. Po słonecznym i upalnym lecie 1914 roku w październiku nastąpiła zmiana pogody. Ciągłe opady spowodowały, że bezdroża Kongresówki zamieniły się w grzęzawiska. Przez te błota brnęły armie niemieckie i austriackie, wypierane przez napierające wojska rosyjskie. Już pod koniec września wojskowe władze niemieckie dowiedziały się o planowanej przez armię rosyjską wielkiej ofensywie w kierunku górnej Odry. Niemcom zagrażał rosyjski „walec parowy”. 27 października Hindenburg nakazał odwrót. Z zajętych terenów Kongresówki cofały się wojska niemiecki i austriackie, niszcząc za sobą mosty i linie kolejowe. Armia niemiecka wycofywała się w kierunku Śląska, a niepobita armia austriacka generała Dankla w kierunku Krakowa. Aby powstrzymać rosyjską ofensywę, sztabowcy austriaccy oparli swoją linię frontu o Wyżynę Krakowską. Przez Pilicę, miasteczko założone około połowy XIV wieku, biegnie skrzyżowanie dróg będących dawniej głównymi traktami łączącymi Częstochowę z Krakowem oraz ziemię kielecką ze Śląskiem. Dostępu do Pilicy, leżącej pomiędzy jurajskimi wzniesieniami, od strony Zawiercia bronił kiedyś wybudowany w XVI wieku na Górze Zamkowej (504 m n.p.m.)

gotycko-renesansowy zamek ogrodzieniecki, a od strony Wolbromia strzegła gotycka warownia wzniesiona w XVI wieku na Górze Smoleń (486 m n.p.m.). Austriackie dowództwo, jak kiedyś król Kazimierz Wielki, swoją linię obro-

ny oparło na wzniesieniach Jury Krakowsko-Częstochowskiej w pobliżu szlaku Orlich Gniazd. Tutaj w listopadzie i grudniu 1914 roku toczyły się zacięte walki pozycyjne pomiędzy rosyjską i austriacką armią. W dniach od 16 do 25 listopada na linii Żarki–Wolbrom–Słomniki–Skała–Kocmyrzów doszło do wielkiej bitwy. W wyniku działań wojennych w okolicach Pilicy poległo ponad 4000 żołnierzy armii austriackiej i rosyjskiej. Po ustąpieniu frontu zebrane z pobliskich pól bitew-

nych zwłoki żołnierzy pochowano na targowisku w Pilicy. Po zakończeniu działań wojennych w 1918 roku, w obawie przed epidemią ciała ich ekshumowano i przeniesiono na rozstaje dróg za Pilicą, koło wsi Biskupice, tworząc mały cmentarzyk, a faktycznie dużą, bezimienną, zbiorową mogiłę. W okresie międzywojennym bezpośredni nadzór nad cmentarzami

wojennymi sprawowały gminy. Społeczeństwo polskie cmentarze wojsk zaborczych: rosyjskich, niemieckich czy austriackich traktowało z niechęcią. W tamtym okresie mały wojenny cmentarz pilicki nie doczekał się kamiennych nagrobków, pomnika ani imiennych żelaznych krzyży, mimo że wśród spoczywających tu żołnierzy różnych narodowości jest wielu Polaków wcielonych w szeregi zaborczych armii, którzy, niestety, toczyli ze sobą bratobójcze, krwawe boje, jak w zapomnianym wierszu Edwarda Słońskiego: Rozdzielił nas, mój bracie Zły los i trzyma straż – W dwóch wrogich sobie szańcach patrzymy śmierci w twarz. W okopach pełnych jęku, Wsłuchani w armat huk, Stoimy na wprost siebie – Ja – wróg twój, ty – mój wróg! A gdy mnie z dala ujrzysz, Od razu bierz na cel I do polskiego serca Moskiewską kulą strzel. Bo wciąż na jawie widzę I co noc mi się śni, ŻE TA, CO NIE ZGINĘŁA, Wyrośnie z naszej krwi… IX 1914 r. Na tym pilickim cmentarzyku wojennym jest tylko jeden imienny nagrobek, śp. Ernesta Jętkiewicza, ppor. piechoty wojsk austriackich. Ta opisana mogiła jest symbolem informującym, że wśród Austriaków, Węgrów, Rosjan, Ukraińców, Czechów, Słowaków… w rosyjskim i austriackim wojsku było wielu Polaków. W ostatnich latach po bokach imiennego nagrobka pojawiły się dwie granitowe tablice informujące, że pochowano tu czterech nieznanych austro-węgierskich żołnierzy ekshumowanych z lasku oraz zamku smoleńskiego. W 1995 roku cmentarzyk doczekał się rewitalizacji. Usunięto połamane drewniane i zardzewiałe żelazne krzyże, ogrodzono go i wybudowano bramę wejściową przykrytą drewnianym, stylizowanym daszkiem. Na podmurówce stalowego płotu, wykonanej z wapiennego kamienia, blisko bramy cmentarnej przyczepiono tablicę informacyjną. Obok informacji dotyczącej historii cmentarzyka wojennego napisano: „W poszanowaniu majestatu śmierci i ku przestrodze ten tragiczny pomnik historii odnowiły: Rada Miejska i społeczeństwo Gminy Pilica”. K


kurier WNET

10

Na pięterku swego domu miałem izbę z radiem, do której codziennie przychodzili robotnicy z majątku, a było ich tam kilkuset, żeby posłuchać radia. Kiedy odwiedziny te zaczęły przybierać masowe formy, zmieniłem sposób słuchania wiadomości (mnie jako Reichsdeutschowi nie wolno było kontaktować się z robotnikami oznaczonymi literą „P”, a im ze mną, na przykład siedzieć przy wspólnym stole): brałem aparat do worka i zanosiłem na plecach do majątku, a po wysłuchaniu, znów w worku, zabierałem do domu. Przede wszystkim jednak kolportowano prasę konspiracyjną, a także inne wydawnictwa, w tym książkowe oraz druki ulotne. Obwód Raciborsko-Kozielski AK wydawał też własną gazetkę – „Nad Odrą czuwa straż”. Serafin Myśliwiec w swej relacji tak o niej pisze: Najwięcej informacji umieszczaliśmy o stanie bieżących działań wojennych, ponieważ były to wiadomości niesłychanie krzepiące po początkowym okresie załamania. Następnie demaskowaliśmy różne kłamstwa i wszelkie oszustwa, które podawały miejscowe gazety niemieckie, a zwłaszcza atakowana przez nas gadzinówka raciborska. Mieliśmy też stałą rubrykę „Kącik Żołnierski”, dział instruktażowy dla wojska, na przykład, jak własnym sposobem konstruować i konserwować broń itp. Oczywiście były tam poruszane i inne sprawy patriotyczne z okazji świąt narodowych, przykładowo – 3 maja, 11 listopada, lecz główne kierunki – to publikacje przeciwko hitlerowskim kłamstwom o postępie wojsk sojuszniczych i o cięgach, jakie zbierali Niemcy na wszystkich frontach, oraz instruktaż wojskowy. Materiały o charakterze politycznym pojawiały się rzadko. „Nad Olzą czuwa straż” była drukowana w mieszkaniu Franciszka Bortla w Miejscu Odrzańskim lub u Ignacego Wyciska w Grzegorzowicach. Papier i materiały piśmienne, a także sprzęt dostarczała Pelagia Jacek z Dziergowic. Kolegium redakcyjne tworzyli: Serafin Myśliwiec, Józef Gawliczek i Alojzy Świerczek – „Rozchodnik”. Gazetka ukazywała się średnio raz na dwa tygodnie, w nakładzie od stu do stu pięćdziesięciu egzemplarzy. Serafin Myśliwiec pisze dalej: Gazetkę otrzymywali wszyscy nasi członkowie na terenie powiatu kozielskiego, raciborskiego, strzeleckiego i krapkowickiego. Mieli oni polecenie przeczytać, nie niszczyć i podać dalej. Około 50–60 egzemplarzy „Straży” regularnie zabierał Franciszek Bortel i przekazywał je naszej placówce w Bierawie pomiędzy tamtejszych przymusowych robotników polskich oraz pomiędzy tych, z którymi osobiście miał kontakty w Kozielskiem. Drugą partię brał Franciszek Konieczny, członek sztabu obwodu, działający wśród przymusowych robotników w zakładach chemicznych w Kędzierzynie, i rozdzielał między swoich. Trzecią partię kolportował Alojzy Świerczek ps. Kuklik dla ludzi swego rejonu, czwartą „Rozchodnik”, podobnie Gawliczek, sam też rozdzielałem gazetki. […] Konspiracyjnymi kanałami „Nad Odrą czuwa straż” szła w dół, coraz niżej, aż do

K U R I E R · ś l ą s ki

ludowa głosi: „Dobry zwyczaj – nie pożyczaj”. Gołym okiem widać, jak ugrzęzła Grecja, skazana na rosnącą w nieskończoność „pomoc”. Ale kapitał „chwilówkowy” nie odmówi „pomocy” nikomu… Przez ostatnie sześć lat na spłatę samych tylko odsetek z budżetu miasta wydano ponad 20 mln zł. Zamiast utrzymywać w należytym stanie drogi – utrzymujemy bankierów. K PS PS. „Kto dom buduje cudzymi pieniędzmi, ten zbiera kamienie na własny grobowiec.” Cytat: Anioł Stróż Polski za Nasz Dziennik, 30.09.2016 r

AK na Opolszczyźnie Część III

Wojciech Kempa poszczególnych członków naszego ruchu i ludzi zaufanych. W dniach 11 i 12 grudnia 1943 roku Obwód Raciborsko-Kozielski był wizytowany przez zastępcę komendanta Inspektoratu Rybnickiego, Jana Spyrę, który miał możność odbycia szeregu rozmów, między innymi z komendantem Obwodu, kwatermistrzem, szefem WSOP-u, oficerem broni, a także z dowódcami poszczególnych kompanii oraz kierownikiem administracji. Otrzymał nadto kompletny zestaw materiałów zawierających rozmieszczenie jednostek AK, a także sił niemieckich na terenie Obwodu. Spyra w dniu 15 grudnia 1943 roku przedstawił ppor. Kuboszkowi raport z tejże wizytacji i stwierdził w nim, że pod względem organizacyjnym stan obwodu jest dobry. W jego ocenie jego sztab funkcjonował sprawnie. Tymczasem 20 lipca 1944 roku Niemcy wpadli do domu Franciszka Bortla. Jego wówczas tam nie było, ale aresztowano jego rodzinę, a także Serafina Myśliwca, który jednak zdołał zbiec. Wróćmy w tym miejscu do tego, co napisał Mieczysław Brzost: Sztab IV Obwodu Zewnętrznego Raciborsko-Kozielskiego miał swą siedzibę w Miejscu Odrzańskim, na pograniczu powiatów raciborskiego i kozielskiego. Kwatera mieściła się w domu Franciszka Bortla, uczestnika powstań śląskich, dobrego i wytrawnego konspiratora. W jego domu podpułkownik „Walter”, po zbadaniu możliwości i warunków, polecił zainstalować radiostację. Chodziło o to, by w możliwie

jak najszybszym czasie przekazywać do alianckiego dowództwa lotnictwa wyniki bombardowania kozielskich i kędzierzyńskich zakładów oraz przygotowań i zmian w systemie obrony przeciwlotniczej. W tym czasie na podstawie rozpracowań wywiadu AK, a szczególnie wywiadu obwodu raciborsko-kozielskiego,

Myśliwiec. Dzięki nieuwadze Niemców i odwadze udało mu się uciec w kajdanach. Uwolniony, podjął pracę konspiracyjną na Opolszczyźnie. Kwatera obwodu została przeniesiona do Grzegorzowic w powiecie raciborskim, do domu Józefa Wyciska. Ponieważ część rodziny Wycisków za działalność w Związku Polaków w Niemczech zo-

Na podstawie rozpracowań wywiadu AK, a szczególnie wywiadu obwodu raciborsko-kozielskiego, lotnictwo alianckie dokonywało skutecznych bombardowań zakładów mających bardzo duże znaczenie dla zaopatrzenia niemieckiej machiny wojennej. lotnictwo alianckie dokonywało skutecznych bombardowań zakładów mających bardzo duże znaczenie dla zaopatrzenia niemieckiej machiny wojennej. Niestety, przewiezione przez łączniczki części radiostacji nadawczej ukryte na strychu domu Franciszka Bortla zostały 20 lipca 1944 r. odkryte przez gestapo w czasie rewizji. Rodzina Bortlów została aresztowana. Szczęśliwie uniknął aresztowania Franciszek Bortel. Jego żona i córka Matylda, synowie Józef oraz Rafał zostali aresztowani i wywiezieni do Kędzierzyna (Rafał, uczeń przed 1939 r. polskiego gimnazjum w Bytomiu, został skazany na śmierć za dezercję i rozstrzelany na Zaolziu w październiku 1944 r., pozostali skazani na pobyt w obozie i więzienie). W czasie rewizji aresztowany został dowódca IV Obwodu AK, por. Serafin

stała już wcześniej osadzona w obozach, ta kwatera nie była bezpieczna. Po aresztowaniu por. Serafina Myśliwca i jego brawurowej ucieczce kwatera została przeniesiona na prawy brzeg Odry do Kornowaca do domów Jana Glenca lub Antoniego i Jana Gorywodów. W 1944 r. w domu Gorywodów było opracowywane i nadal drukowane pismo konspiracyjne „Nad Odrą czuwa straż”. Dość często por. Myśliwiec korzystał z kwater w Pogrzebieniu u rodziny Pawła Cubra lub Antoniego Kolorza. Stąd wychodziły od dowódcy obwodu por. Serafina Myśliwca rozkazy podpisywane pseudonimami Adam Krwawnik lub Dębicki. Rozkazy te dla zmylenia przeciwnika były antydatowane na okresy przedwojenne. W przenoszeniu, a raczej przewożeniu maszyny do pisania, powielacza i farb drukarskich,

Piotr Oślizło centralnego, dlatego dużo skromniejszy aparat urzędniczy mieścił się w jednym gmachu ratusza. Stosunkowo dużą część dochodów budżetowych inwestowano w budowę i remonty dróg, zwłaszcza w Imielinie i Chełmie Śląskim. Jednak nie powstrzymało to tendencji separatystycznych w tych miejscowościach, a radni z południa już wtedy zarzucali centrum nieracjonalną gospodarkę finansową, marnotrawstwo i brak należytej dbałości o infrastrukturę komunalną. Cokolwiek by o tych początkach „transformacji ustrojowej” mówić, był to czas intensywnej nauki zarządzania i gospodarowania w realiach znacząco

zliberalizowanych, aspirujących do demokracji. Jeszcze nie zapomniano o cenie, jaką przyszło płacić za zadłużanie, które w początkowej fazie rządów Edwarda Gierka dało Polsce istotny impuls rozwojowy i powszechnie odczuwany przyrost dobrobytu. Ale tej determinacji starczyło raptem na jakieś dziesięć lat. Pionierem zadłużania Mysłowic stał się prezydent trzeciej kadencji, pan Zbigniew Augustyn, który następcy zostawił dług rzędu 20 mln zł. Kolejny prezydent – Grzegorz Osyra – Edwarda Lasoka obciążył już długiem ok. 40 mln zł plus ponad 200 mln zł zadłużenia

„Rura – Park” na Mysłowickim Rynku

fot. daniel jacent

Perspektywy mysłowickich finansów

D

wodę i ścieki większe o ok. 5 zł/m3. Żeby zaś zaspokoić „inwestora finansowego”, te opłaty będą musiały wzrosnąć co najmniej o następne 5 zł/m3. Każde „minięcie”, na przykład roku wyborczego, żeby nie drażnić wyborców, zaowocuje tylko jeszcze większymi cenami w kolejnych latach i/lub szybkim wzrostem kwoty długu do spłaty. Ponieważ MPWiK jest naturalnym monopolistą, to wody w Gliwicach czy Krakowie nie kupimy, chyba że zmienimy miejsce zamieszkania… W przypadku finansów publicznych regułą winna być jawność, transparentność poczynań. Stara mądrość

Gdy chodzi o Obwód Raciborsko-Kozielski Armii Krajowej, ogromną wagę przywiązywano do działalności informacyjno-propagandowej. Ludwik Socha ps. Śnieżyczka ze Starego Ujazdu, powstaniec śląski i członek Związku Polaków w Niemczech, w swojej relacji opisuje taką oto rzecz:

Z jednej strony działania zmierzające do uchylenia się od płacenia podatków bez przebierania w środkach uznawane są za niegodziwe, moralnie naganne, ale z drugiej – bezkrytyczne spełnianie wszelkich zachcianek fiskusa, które również nierzadko bywają niegodziwe, graniczy z głupotą.

latego sądzę, iż nie zaszkodzi podatnikom, a więc tym, którzy płacą daniny do budżetu, nieco większa wiedza o grze, jaka się w tym obszarze toczy, o taktyce i propagandowych zasłonach dymnych stosowanych przez tych włodarzy, którzy o swoich pożytkach zapominać nie zamierzają. Mysłowicki samorząd, tak jak i inne, żyje z podatków. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku dochody budżetu były dużo mniejsze niż obecnie, ale i ustawowe zadania samorządów mniejsze. Przede wszystkim oświata i służba zdrowia były zarządzane i finansowane z budżetu

papieru pomocna była por. Myśliwcowi jego żona Jadwiga i łącznik Maksymilian Jędrzejczyk z Brzezia. Tytułem uzupełnienia dodajmy, że kiedy w obejściu Bortlów przeprowadzano rewizję, w Grzegorzowicach, w domu Wycisków, drukowany był kolejny numer „Nad Odrą czuwa straż”. Gdy nadeszła wiadomość o wydarzeniach w Miejscu Odrzańskim, Gawliczek z Wyciskami wynieśli część materiału drukarskiego i ukryli w zbożu. Pozostałą część, a także powielacz i maszynę do pisania, umieścili w starej studni w obejściu Wycisków. W domu Bortlów w ręce gestapo wpadły zaszyfrowane raporty, których jednak Niemcom nie udało się odczytać, a nadto części do radiostacji oraz polskie sztandary szyte na godzinę „W”. Franciszek Bortel, w porę ostrzeżony, uniknął aresztowania, ale jego syn Rafał został rozstrzelany. Żona oraz drugi z synów i córka trafili do obozów koncentracyjnych, jednakże wojnę przeżyli. Druk gazetki „Nad Odrą czuwa straż” został przeniesiony do Kornowaca, gdzie zajęli się tym Jan i Antoni Gorywodowie. W grudniu 1944 roku został przypadkowo aresztowany Alojzy Świerczek ps. Kuklik. Poddano go bestialskiemu śledztwu. Wytrzymał jednak tortury, dzięki czemu jego aresztowanie nie spowodowało kolejnych. Sam jednak, choć przeżył, stracił zdrowie. Serafinowi Myśliwcowi podlegał, o czym już pisałem, pluton partyzancki „Wędrowiec”, którym dowodził por. Józef Gawliczek ps. Ryś. Spójrzmy teraz,

jak ostatnie dni niemieckiej okupacji przebiegały w tymże oddziale partyzanckim. Odwołam się tu ponownie do ustaleń Mieczysława Brzosta: W skład plutonu, który nosił nazwę „Wędrowiec”, wchodził m.in.: Józef Wycisk z Grzegorzowic w powiecie raciborskim, Rufin Hibner z Pszowa i wielu partyzantów wywodzących się spośród uciekinierów z obozów, dezerterów z Wehrmachtu oraz przymusowych robotników z zakładów zbrojeniowych Kędzierzyna, Zdzieszowic, Koźla i okolicznych majątków ziemskich. Według relacji por. Serafina Myśliwca oddział był dostatecznie wyposażony w broń i amunicję. [...] Dnia 10 stycznia 1945 r. w okolicy Góry św. Anny koło Mechlicy oddział ostrzelał z zasadzki mercedesa. Samochód gwałtownie zjechał na bok szosy i utknął w rowie. Porucznik Serafin Myśliwiec. ps. Krwawnik z partyzantami stwierdził, że oddział dokonał zamachu na nadradcę dra Kurta Littenberga, naczelnika wydziału w berlińskim Ministerstwie Spraw Wewnętrznych Rzeszy. Gdy w drugiej połowie stycznia 1945 roku Armia Czerwona w pogoni za Niemcami dotarła na Górny Śląsk, oddziały AK nie zachowały się w obliczu tego biernie, ale starały się zabezpieczyć przed zniszczeniem zakłady pracy i inne ważne obiekty, a gdy tylko walki dobiegały końca, akowcy przystępowali do tworzenia jednostek milicji i straży przemysłowych, a nawet administracji. Aczkolwiek rozkaz taki się nie zachował, istnieje szereg dowodów świadczących, iż – podobnie jak to miało miejsce w Okręgu Krakowskim – także komendant Okręgu Śląskiego AK wydał rozkaz, by „starać się przenikać do struktur administracyjnych organizowanych przez Rząd Tymczasowy, milicji i aparatu bezpieczeństwa”, przy czym „nie należało się przyznawać do przynależności do AK”. W efekcie zdecydowana większość komend powiatowych, komisariatów i posterunków milicji utworzona została w oparciu o oddziały AK, a większość milicjantów stanowili akowcy. Stan taki nie trwał jednak długo... Nie inaczej wyglądało to na Śląsku Opolskim. Ponownie pozwolę sobie zacytować Mieczysława Brzosta: Dnia 22 stycznia 1945 r. oddział zwiadowczy por. Myśliwca, przebywając w okolicach Olszowa w tamtejszych bunkrach, dowiedział się, że na skraju lasów stoją radzieckie czołgi. Był to zwiadowczy oddział wojsk 1 Frontu Ukraińskiego pod dowództwem majora Bielikowa. Doszło do serdecznego powitania oddziałów. Major Bielikow nie przypuszczał, że pod Opolem operuje polska grupa partyzancka AK i bardzo ostrożnie i z ubezpieczeniem gotowymi do strzału karabinami maszynowymi przywitał porucznika Myśliwca. Wkrótce oddział czołgów odjechał kontynuować swe bojowe zadanie. „Wędrowcy” dopiero 25 stycznia wjechali na radzieckich czołgach do Opola i tam utworzyli pierwszy posterunek Milicji Obywatelskiej z rdzennych opolan i powracających z przymusowych robót Polaków. „Wędrowcy” zakończyli swój szlak bojowy. K

MPWiK. Póki co, prezydent Lasok zdążył już zadłużenie budżetu miasta powiększyć do ok. 90 mln zł, a najwyraźniej marzy mu się dalsze – do 180 mln zł, czyli poziomu 60% dochodów budżetu. Dlatego trwają poszukiwania „inwestora finansowego” dla MPWiK, który by doraźnie zasilił tę spółkę kwotą 100 mln zł, oczekując po kilkunastu latach zwrotu z nawiązką. A zatem zobowiązania MPWiK co najmniej się podwoją. Żeby spłacić obecne zadłużenie MPWiK, do 2034 roku przeciętne roczne przychody spółki powinny być większe o ok. 12 mln zł, a łączne opłaty za


kurier WNET

11

K U R I E R · ś l ą s ki

Okolicznościowa kartka „Wystawa Filatelistyczna w Stalinogrodzie”

Plakat Niech żyje 1 Maja, Stalinogród

A

wangardą, która realizowała program sowietyzacji Polski, były organa bezpieczeństwa: UB i MO. Werbunek do MO był prowadzony pod nadzorem powiatowej struktury partii komunistycznej, która skupiała się przede wszystkim na delegowaniu do służby osób z własnych szeregów. Jakąś część funkcjonariuszy na Śląsku stanowili ludzie w przeszłości związani przynależnością do organizacji niemieckich. Działalność MO jako części komunistycznych sił przymusu wzorowanych na radzieckim odpowiedniku NKWD/NKGB opierała się na wyszkoleniu nabytym przez dowódców w sowieckiej szkole oficerskiej NKWD w Kujbyszewie oraz na rosyjskich doradcach, tzw. sowietnikach. Nieprzypadkowo więc niechęć Henryka Lisa, jego kolegów, a także młodzieży skupionej w innych organizacjach konspiracyjnych w dużym stopniu była ukierunkowana na MO, co wyrażało się w określeniu dotyczącym funkcjonariuszy – „psy komunizmu”. Andrzej Paczkowski w książce Pół wieku dziejów Polski 1939–1989 siły MO, UB i KBW nazwał „partyjną policją polityczną”. Buntowali się więc Henryk Lis i jego zaprzysiężeni przeciw szeroko pojętej zdradzie pamięci, niszczeniu rodzimych, tradycyjnych nazw ulic i placów, które tak wiele powiedziałyby młodemu pokoleniu o przeszłości ich miasta i regionu. Pojawiali się nowi patroni, jak: Józef Stalin, Wanda Wa-

Józef Lis, ojciec Henryka, w górniczym mundurze

silewska, Konstanty Ksawerowicz Rokossowski, Julian Marchlewski, Michał Rola-Żymierski, Janek Krasicki, Andriej Aleksandrowicz Żdanow i Iwan Stiepanowicz Koniew. W miejsce zburzonych przez Niemców pomników upamiętniających powstania śląskie budowano pomniki Armii Czerwonej, aż wreszcie Katowice przemianowano na Stalinogród. Początkowo nazwę Stalinogród miała otrzymać Częstochowa, jednak odstąpiono od tego pomysłu ze względu na niemiłe komunistom brzmienie wezwanie patronki: „Matka Boska Stalinogrodzka”. „Raziła nas, starszych i młodszych chłopców – wspominał Joachim Noworzyn – ta jakaś mafijna nienawiść komunistów do własnego narodu. Tkwiłem na co dzień w starym śląskim środowisku. Ci ludzie uświadomili mi, że ta Polska jest okrutna. Powiadali, że Polska międzywojenna dla Ślązaków to była prawdziwa matka, a nie macocha. Kiedy więc zaczęto prześladować powstańców śląskich, wywozić do Rosji, to dla nich było to straszliwe przeżycie. Dla nas również”. Odruch sprzeciwu wywoływały także huczne obchody 70 rocznicy urodzin Józefa Stalina, nocne marsze z pochodniami, bojowe pieśni, hasła wykrzykiwane gromko na cześć „wodza ludzkości”. Literat Jarosław Marek Rymkiewicz opisał komunistyczne capstrzyki przełomu lat 40. i 50. w wywiadzie pt. Nieśmiertelny Stalin i złowieszcze więzienie nudy, udzielonym Jackowi Trznadlowi, autorowi Hańby

domowej. Ich uczestnikami byli zetempowcy w zielonych koszulach z czerwonymi krawatami, śpiewający Bandiera rossa (Czerwony sztandar), wznoszący okrzyki „A bas papa, vivat Stalin!” (Precz z papieżem, niech żyje Stalin) i skandujący w przerwach „Li-Syng-Man skur-wy-syn!” Takie spektakle propagandowe organizowano w całym kraju. Wojewódzki Oddział Informacji i Propagandy w Katowicach według

nich wartościami chrześcijańskimi. Równocześnie komunizm rozdawał „to, czego nie miał, pozbawiając w dodatku osobę samego prawa do posiadania. Odmawiając człowiekowi prawa do posiadania, przyznawał mu jednak prawo do używania, lansując tym samym najgorszy rodzaj konsumpcjonizmu, jakim jest używanie cudzych dóbr”. W Henryku Lisie, wychowywanym przez matkę w zgodzie z zasadą,

Pieśń o Stalinogrodzie. Słowa: Józef Ponitycki, muzyka: Józef Podobiński

Sowiecki znaczek pocztowy upamiętniający Apel sztokholmski

Postulaty członków Samotworzących Sił Zbrojnych nawiązywały do dokumentów programowych opracowanych w okresie wojny przez Radę Jedności Narodu, jak: O co walczy Naród Polski? i tuż po jej zakończeniu Testament Polski Walczącej. Domagali się opuszczenia terytorium Rzeczypospolitej przez

przy ulicy Armii Czerwonej 10, iż „Tylko ze złości z powodu niskich zarobków doszliśmy do wniosku stworzenia nielegalnej organizacji i chcieliśmy werbować do niej nowych członków”. W ten sposób pominął motyw ideowy i patriotyczny, na czym zależało jego oprawcom.

Działania represyjne miały nie tylko spacyfikować, ale i na długie lata podporządkować wrogo nastawione społeczeństwo sprowadzonej z Moskwy grupce komunistów. Aleksander Wat w książce Mój wiek proces ten określił mianem „pierekowki duszy”.

Polityczna rzeczywistość na Śląsku: 1944–1956 Część II Samotworzące Siły Zbrojne Henryka Lisa Zdzisław Janeczek

H. Lisa rozpowszechniał portrety antybohaterów narodowych: Bolesława Bieruta (sowieckiego agenta o pseudonimie Iwaniuk), Edwarda Osóbki-Morawskiego i Michała Roli-Żymierskiego. Partyjni cenzorzy konfiskowali w chorzowskich bibliotekach i księgozbiorach książki m.in. o wojnie 1920 roku, o marszałku Józefie Piłsudskim, a także także Stefana Żeromskiego Na probostwie w Wyszkowie i Zofii Kossak-Szczuckiej Pożogę oraz pierwszą powieść biograficzną o Leninie autorstwa zmarłego 3 I 1945 r. polskiego Tatara Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego herbu Chytry Lis, naukowca, najpoczytniejszego przed wojną pisarza, podróżnika, którego ciało zostało wydobyte z grobu i sprofanowane przez funkcjonariuszy NKWD. Po selekcji dokonanej w bibliotekach szkolnych uczniowie musieli znosić zakazane książki do kotłowni w celu spalenia. Eliminacją zakazanych dzieł w skali kraju kierował ówczesny prezes Związku Literatów Polskich, Antoni Słonimski. Członkowie Samotworzących Sił Zbrojnych wszyscy byli uczniami, któ-

że chrześcijanin może dać tylko to, co do niego należy, działania takie budziły odrazę. Dla syna górnika, przygotowującego się do wykonywania tego trudnego i niebezpiecznego zawodu, liczyły się przede wszystkim: śląska tradycja, kultura, rodzina, religijność wyrażona m.in. w ruchu pielgrzymkowym do Piekar i na Górę św. Anny oraz w czci dla św. Barbary, której kult komuniści rugowali poprzez świecki wyścig przodowników pracy i honorowanie naśladowców Wincentego Pstrowskiego. Istotą tego systemu był wyzysk, który niósł cierpienie. W szkole i fabryce narzucano świętowanie 1 i 9 maja oraz Wielkiej Rewolucji Październikowej, gdy tymczasem w podświadomości Polaków, także na Śląsku, żywa była tradycja Konstytucji 3 maja, którą łączono z rocznicą wybuchu III Powstania Śląskiego. Na Śląsku znaczenie Ustawy rządowej z 1791 r. polegało także na tym, iż akt ten odkrywał „po raz pierwszy w ten sposób i na taką skalę znaczenie ludzkiej pracy i wartość ludzi pracy w życiu narodu”. Zerwanie z tą tradycją oznaczało zdradę i opowiedze-

Wesele Elfrydy Lis, siostry Henryka

rych dotykała zmiana ustroju szkolnego. W ramach oświatowych czystek personalnych po 1947 r. usunięto z pracy „pięciu kuratorów, 357 inspektorów i podinspektorów szkolnych, a także wszystkich PSL-owskich kierowników i dyrektorów szkół”. Komuniści zerwali z reformą oświatową z 1932 r., której negatywna ocena miała jakoby wynikać z jej antydemokratycznego, elitarnego charakteru. Zarządzili „wychowanie dla demokracji”, które oznaczało wprowadzenie w czyn idei wychowania „nowego człowieka” (tzw. homo sovieticus) na potrzeby nowego ustroju. Na uczelniach wprowadzono obowiązkowe wykłady marksizmu-leninizmu. Młodym próbowano narzucić poprzez ateizację tzw. „moralność socjalistyczną” sprzeczną z wyznawanymi przez

nie się po stronie Targowicy! Konstytucja 3 maja wyznaczała dla Lisa i jego kolegów granicę między zdradą i wiernością Ojczyźnie. Gdy więc od 1 do 9 maja wzmagała się czujność organów bezpieczeństwa, chłopcy na ścianach budynków i parkanach malowali napisy wymierzone w UB i władzę ludową, np. „Precz z PZPR”, „Niech żyje rząd londyński”, „Precz z komunizmem” lub „AK walczy o lepszą Polskę”. Inną formą walki z niechcianym „nowym” było wybijanie szyb w gablotach przodowników pracy, niszczenie dekoracji pierwszomajowych, czerwonych flag i innych symboli komunizmu, jak portretów Józefa Stalina, Konstantego Rokossowskiego, Bolesława Bieruta i Edwarda Osóbki-Morawskiego, których nazywano „pachołkami czerwonej tyranii”.

Armię Czerwoną, wolnych wyborów, ustanowienia rządów obywatelskich i wolności słowa. Na zebraniach Samotworzących Sił Zbrojnych Leszek Nowowiejski czytał kolegom wycinki z gazetki „Raj Bolszewicki”. Pismo dostarczył H. Lisowi 5 III 1951 r. W. Ro­ zenblat, który wszedł w jego posiadanie

Z kolei Józef Beck na wstępnym przesłuchaniu zeznał, iż „Organizacja [...] nie była finansowana przez żadne ośrodki zagraniczne ani miejscowe”, a w jej zebraniach nie uczestniczyły „starsze osoby”. Jedną z form działania była agitacja i sprzeciw wymierzony m.in. w tzw. Apel sztokholmski – orędzie

Henryk Lis z siostrami Elfrydą, Adelajdą i Łucją

za sprawą siostry. Sprzeciwiali się także szkalowaniu harcerstwa, oskarżanego o zaborczy nacjonalizm i serwilizm wobec imperializmu, bronili dobrego imienia skautingu, przez komunistów nazywanego pogardliwie rezerwą legionów Piłsudskiego. „Kiedy rozwiązano harcerstwo, zakazano noszenia lilijek, aresztowano drużynowych, stało się jasne, że musimy zakładać swoje organizacje, by walczyć przeciw sowietyzacji” – wspominał Henryk Czarnecki. Jerzy Mańka podkreślał spontaniczny odruch buntu i genezę narodzin sprzysiężenia pod nazwą „Samotworzące Siły Zbrojne”. Po latach wspominał: „Początkowo należałem do harcerstwa, ale zostało rozwiązane i z kolegami ze szkoły górniczej i z harcerstwa postanowiliśmy zawiązać jakąś organizację młodzieżową. Nie pamiętam już, kto wymyślił nazwę Samotworzące Siły Zbrojne. Była to organizacja o celu politycznym, chodziło o roznoszenie ulotek potępiających ówczesny ustrój” i obronę godności człowieka. Słowa te były zgodne z wcześniejszym oświadczeniem Henryka Lisa złożonym przed Wojskowym Sądem Rejonowym, iż tekst ślubowania SSZ był wzięty z przysięgi harcerskiej, a dostarczył go J. Mańka razem z harcerskim proporczykiem, na którym naklejone były inicjały ich tajnej organizacji. Proporzec ukryty w szafie przechowywał u siebie w domu Lis. Jednak po dwóch latach przesłuchań oraz doznawanych tortur fizycznych i psychicznych, 8 IV 1953 r. zeznał on przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Stalinogrodzie,

przedstawione 25 III 1950 r. w Sztokholmie podczas Kongresu Obrońców Pokoju. Była to pierwsza inicjatywa Światowej Rady Pokoju powołanej w Warszawie, dotycząca zakazu produkcji broni atomowej. W rzeczywistości był to zabieg propagandowy ZSRR. W Polsce jako pierwszy Apel podpisał 16 IV 1950 r. Bolesław Bierut. Osoby odmawiające sygnowania dokumentu spotykały represje – włącznie z wydaleniem z pracy. Ponadto były wciągane do kartoteki informacyjnej Ministerstwa Bezpieczeństwa jako „wrogi element”. W ciągu dwóch miesięcy, do 18 VI 1950 r., Apel sztokholmski, według oficjalnych danych, podpisało 18 milionów Polaków. Tymczasem Leszek Nowowiejski, Henryk Lis, Jerzy Mańka i Norbert Golosz w imieniu Samotworzących Sił Zbrojnych namawiali kolegów do bojkotu Apelu i odmowy podpisu. Młodych opozycjonistów z Chorzowa można było zaliczyć w poczet tych, co liczyli na Boga, który pomoże im „zniszczyć to państwo niewolnicze” i odsunąć od władzy ludzi bez sumienia. Józef Stalin i Wiaczesław Mołotow byli uosobieniem zła, a komuniści, „czerwone diabły”, to zdrajcy spod znaku Targowicy. Przywódca Samotworzących Sił Zbrojnych, Henryk Lis, był jednym z wielu młodych Ślązaków kontestujących zachodzące zmiany. Urodził się 4 II 1935 r. w Chorzowie, w typowej wielodzietnej (ośmiosobowej) rodzinie robotniczej, jako syn górnika Józefa Lisa (1901–1937) i Jadwigi Błaszczyk.

Skarbiec modlitw i pieśni. Książka do nabożeństwa wydana przez księży parafii stalinogrodzkiej

Był bratem Adelajdy, Elfrydy, Łucji oraz Pawła i Józefa Lisów. W wieku dwóch lat został osierocony przez ojca. Dorastał w epoce wielkiego kryzysu i lat II wojny światowej, wychowywała go matka, kobieta pracowita i głęboko religijna, o której dzielnicowy MO napisał: „Utrzymuje się z emerytury po mężu; w czasie okupacji, jak i obecnie, nigdzie nie pracuje, była zajęta wychowaniem swoich dzieci. Jest to kobieta spokojna i cicha, nie lubiąca plotkować. W stosunku do obecnej rzeczywistości nie wypowiada się. Mąż jej Józef został zabity w 1937 r. na kop. Barbara na skutek nieszczęśliwego wypadku”. Jej syn mieszkał z nią w dzielnicy robotniczej Chorzowa przy ulicy Wandy 36 i uczęszczał razem z Norbertem Golarzem do Szkoły Powszechnej nr 12. W październiku 1950 r., gdy zakładał organizację konspiracyjną Samotworzące Siły Zbrojne, miał ukończone 7 klas szkoły powszechnej i jedną klasę Szkoły Przemysłowo-Górniczej, pracował w kopalni „Barbara-Wyzwolenie” w Chorzowie. W raporcie milicyjnym odnotowano: „Z pracy zawodowej, jak i nauki wywiązywał się zadowalająco. Działalności żadnej nie przejawiał. Spotykał się z kolegami z pracy, a to Kaiserem, Nowowiejskim i Mańką. Nałogów żadnych nie posiadał. Lubił uczęszczać do kina, nie ustalono, żeby prowadził jakąś korespondencję z zagranicą. W stosunku do obecnej rzeczywistości był biernie ustosunkowany”, choć należał do ZMP. Jednak tej ostatniej ocenie zaprzeczały działania H. Lisa, który zmierzał do stworzenia organizacji antykomunistycznej. Ścisły zarząd grupy inicjatywnej, w skład którego wchodzili: przewodniczący, zastępca, sekretarz i tzw. „szpieg”, tworzyli najbliżsi jego koledzy: Norbert Golasz, Leszek Nowowiejski, Antoni Montowski, Wilhelm Jan Rozenblat. Zarząd był odpowiedzialny za zorganizowanie łączności, wywiadu, ochrony ludzi przeprowadzających różnego rodzaju akcje w terenie, jak zdobywanie funduszy, sprzętu technicznego, broni. Ważnym przejawem działalności miała być propaganda, której wyrazem było rozpowszechnianie ulotek i niezależnej prasy, pisanie haseł na murach itp. Wywiad wiązał się z dokumentowaniem i archiwizacją, tj. gromadzeniem wszelkich informacji o działalności komunistów, zbieraniem fotografii z wieców i manifestacji ulicznych, wycinków z gazet. Jednak po upływie ponad 60 lat szczegółowe odtworzenie schematu organizacyjnego jest bardzo trudne. Stojący na czele sprzysiężenia Henryk Lis miał wąskie grono zaufanych osób, które tworzyły jego sztab. W sztabie zapadały decyzje dotyczące działalności organizacji. Związek Lisa prowadził działalność w Chorzowie i okolicy, a jego zasięg terytorialny był ograniczony głównie do miasta, w którym urodzili się, mieszkali i uczyli członkowie. Składali przysięgę, a po złożeniu przyrzeczenia otrzymywali pseudonimy organizacyjne systemem numerowym od 1 do 5. Prawie wszyscy członkowie byli rodowitymi Ślązakami i mieszkańcami Śląska. Przysięgali uroczyście wobec Boga i zebranych konspiratorów, że będą wykonywali polecenia dla dobra społecznego i Państwa Polskiego oraz podejmą walkę z komuną o cel najwyższej wagi, tj. o wolną Polskę, i dla tej idei będą gotowi poświęcić wszystko, nawet życie. Wstępując do Samotworzących Sił Zbrojnych, ślubowali posłuszeństwo i zachowanie tajemnicy. Rotę przysięgi kończyli słowami: „Tak mi dopomóż Bóg”. Samotworzące Siły Zbrojne miały charakter kadrowy ze względu na niesprzyjające warunki. Dokończenie na str. 12


kurier WNET

12

K U R I E R · ś l ą s ki

Katechizm Katolicki dla wiernych i szkół Barbara Maria Czernecka

Z

ostał wydany przez ks. dra Teofila Bromboszcza w 1934 r. w Księgarni i Drukarni Katolickiej SA w Katowicach. Imprimatur, czyli zgodę władz kościelnych na używanie tego właśnie podręcznika do nauki religii, podpisał administrator apostolski ks. Augustyn Hlond dnia 1 września 1924 roku pod numerem L. 1576. Dodajmy informację, że główny recenzent już w 1926 roku został mianowany arcybiskupem metropolitą gnieźnieńskim i prymasem Polski. Tenże śląskiego pochodzenia dostojnik wielce zasłużył się dla Kościoła Powszechnego. Obecnie toczy się jego proces beatyfikacyjny i oficjalnie nazywany jest Sługą Bożym. Opisywany „Katechizm Katolicki” jest lekką i niewielką książeczką o wielkości 18/13 cm, liczy 143 zszyte strony w tekturowej oprawie. Jest to naprawdę niewiele w porównaniu do opasłych i ciężkich tomów, które na swoich barkach muszą taszczyć do szkoły współcześni uczniowie. Przedwojenna książeczka zachowała się do naszych czasów w stanie bardzo dobrym, co wobec nowoczesnych podręczników szkolnych dziś używanych przez młodzież jest wręcz ewenementem. Może to właśnie wyrobiony przez naszych przodków szacunek do katechezy, jak i nauki w ogóle, przyczynił się do przedłużenia jej żywotności? Pouczające i nadal aktualne są zawarte w niej treści. Już na wstępie znajduje się pierwsza nauka: Pan Bóg nas stworzył, bo od Pana Boga wszystko pochodzi. Drugą i czytelną jest odpowiedź: Pan Bóg nas stworzył, abyśmy Mu służyli, a przez to do nieba się dostali. W punkcie trzecim są wymienione czynności, które trzeba wykonać, aby dostać się do nieba. Należy więc: Wierzyć; zachowywać przykazania; uświęcać się modlitwą, nabożeństwem i Sakramentami świętymi. Kolejnym wskazaniem

jest wyjaśnienie: Uczymy się religii, bo religia: oświeca rozum, wzmacnia wolę, pociesza serce, prowadzi do Boga i do szczęścia prawdziwego. Drobniejszym drukiem dodane jest pouczenie: Bogactwo, zaszczyty i rozkosze nie dają prawdziwego szczęścia, bo nie mogą nasycić duszy. Wytłuszczoną czcionką zaś podsumowano, że: Religia daje częściowo szczęście na ziemi, bo czyni człowieka doskonałym i zadowolonym i uczy, jak się radować i cierpieć. Zaznaczono jakby na marginesie, iż: Zupełnego szczęścia na ziemi nie ma. Dalej podręcznik podzielono na trzy części. Pierwsza dotyczy dwunastu artykułów wyznawanej wiary. Druga skupia się na przykazaniach Bożych i kościelnych, sprawiedliwości, dobrych

stanowią treści podstawowych modlitw oraz najpopularniejszych pieśni, w końcowej części zaś występują łacińskie teksty dla ministrantów; ich znajomość była konieczna do czynnej służby podczas liturgii. W katechizmie zamieszczono jeszcze czarno-białe ilustracje, ciekawe, wyraźne oraz wyjątkowo zrozumiałe. Zachwyca zwłaszcza ta ze strony tytułowej, która przedstawia dwunastoletniego Pana Jezusa w Świątyni. Najradośniejsi w tej przygodzie są jednak Maryja i Józef, bowiem szczęśliwie odnaleźli zagubionego Syna. Jaka jest skuteczna metoda na lepsze i efektywniejsze nauczanie szkolnej młodzieży? Jak przekazywać jej wiedzę, aby dobrze ją zrozumiała? Czy w ogóle można nawet zwyczajne prawdy wiary wyjaśnić prościej aniżeli w katechizmie? A może powrócić do tych starych i doskonale sprawdzonych metod wychowywania? Sukcesem stałoby się samo wzbudzenie motywacji ucznia do czynienia dobra. W czasach łatwego dostępu do Od samego rana Chwalić będę Pana, I pracy dołożę, Dodaj łaski, Boże. Pilności dołożę, Dodaj łaski, Boże. Praca zdobi ludzi, Praca cnotę budzi, Modlitwa da siły, Pilny wszystkim miły! Modlitwa i praca W szczęście nas wzbogaca. Wierszyk wyróżniony w Katechizmie

uczynkach, cnotach, ale także grzechu, występku i pokusie. Uwieńczona jest pouczeniem o doskonałości chrześcijańskiej i środkach uświęcenia. W części trzeciej szczególnie traktuje się modlitwy, zwłaszcza Pańską i Pozdrowienie Anielskie. Jest wzmianka o sakramentaliach, a potem dużo miejsca poświęcono Sakramentom Świętym, zwłaszcza istocie i obrzędom Mszy świętej. Dodatek

wszelkich nowinek multimedialnych jest to sztuką samą w sobie, zwłaszcza że uwaga młodzieży bywa tak samo rozkojarzona, jak nawał atakujących ich przeróżnych treści. Nauczyciel zasługuje na miano dobrego tylko wtedy, kiedy uda mu się wyszkolić wychowanka na lepszego od siebie. I to jest prawdziwe mistrzostwo tego zawodu. K

Ewa Mrowiec-Łysy, Brygada, olej na płótnie, 250 x 150 cm (2011). Obraz zdobi jedną z sal konferencyjnych BPSC w Chorzowie Zdjęcia z archiwum BPSC

Mecenat po naszemu Jan Picheta

C

iężkie jest życie młodego artysty. Najtrudniejszy moment pojawia się wtedy, gdy młody człowiek opuszcza mury akademii, która przez kilka lat trzyma nad nim parasol ochronny. – Na uczelni są profesorowie, którzy dzielą się doświadczeniem, jest sprzyjająca atmosfera pracy, są potrzebne narzędzia. Nagle po ukończeniu uczelni tego wszystkiego nie ma, człowiek musi odnaleźć się w zupełnie nowej sytuacji – twierdzi dziekan Wydziału Artystycznego Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, prof. Lesław Tetla. Jego zdaniem młodym ludziom bardzo pomocny jest wówczas mecenas. Od dziesięciu lat naprzeciw oczekiwaniom młodych artystów wychodzi znana chorzowska firma informatyczna – Biuro Programowania Systemów Cyfrowych SA (BPSC). Tworzy bowiem kolekcję dzieł młodej śląskiej sztuki. Zgromadziła już około 60 prac malarskich, graficznych i rzeźbiarskich. Zbiór stanowi obecnie największą firmową kolekcję młodej sztuki w Polsce! Współpraca firmy z twórcami zaczęła się od przyjaznych dyskusji nieżyjącego już artysty, wykładowcy ASP w Katowicach, Tomasza Struka, i prezesa zarządu BPSC Ignacego Miedzińskiego. W 2006 r.

panowie postanowili, że BPSC będzie wspierać zdolnych twórców – studentów i nauczycieli – katowickiej uczelni. Firma dofinansowuje organizację wystaw, kupuje wybrane prace, funduje nagrody dla absolwentów w konkursie na najlepszy dyplom – 6,5 tys. zł co roku. Władze akademii rozdzielają tę pulę wedle własnego uznania. Mecenat BPSC nad młodą sztuką sprawił, że ASP uhonorowało firmę tytułem Sponsora Młodej Sztuki. Redakcja magazynu „Art&Biznes” wyróżniła

natomiast chorzowską spółkę nagrodą „Firma Przyjazna Sztuce”. – 10 lat współpracy można podsumować bardzo wymiernie – uważa rektor katowickiej ASP, prof. dr hab. Antoni Cygan. – To 40 młodych, bardzo perspektywicznych artystów uhonorowanych u progu swojej kariery. Dla nich to nie tylko zastrzyk finansowy, ale również potężna dawka pozytywnej energii, sygnał, że ich twórczość może zostać doceniona poza środowiskiem uczelni. Dla nas to również powód do dumy i satysfakcji. Z moich rozmów z władzami innych uczelni artystycznych wynika, że to jedyny tak długo i konsekwentnie realizowany program współpracy z biznesem – podkreśla rektor ASP. Efektem 10 lat współpracy będzie wystawa w katowickim Rondzie Sztuki pn. „Błysk”. Zobaczymy prace nagrodzone w ostatnim konkursie na najlepszy dyplom ASP i inne dzieła z kolekcji BPSC – w tym obrazy tak znanych artystów, jak Tomasz Struk, Kazimierz Cieślik czy Ireneusz Walczak. Obok malarstwa, grafiki i instalacji zostanie zaprezentowana sztuka wideo, a także różnorodne prace zrealizowane w technice mieszanej. Wernisaż ekspozycji w Rondzie Sztuki odbędzie się 8.09. o g. 17.00. Wystawa potrwa do końca września 2016 r. K

Katarzyna Budka: Święte miasto piramid, grafika,100 x 70 cm (2007)

Do Knurowa wracają tradycje sprzed lat Tadeusz Puchałka

M „Wszystkiego Dobrego” śpiewa poezję ks. Twardowskiego

W

Maria Wandzik

szystkiego Dobrego”, tarnogórska czteroosobowa formacja, komponuje muzykę do poezji ks. Jana Twardowskiego. Interpretacja jego twórczości odbywa się przy dźwiękach bossa novy, łączy poezję śpiewaną z elementami jazzu. Trzon zespołu tworzy kwartet. Niska barwa głosu wokalistki Alicji Czury-Musialik, która doskonale interpretuje poezję ks. Jana, współbrzmi z liderem zespołu Jackiem Swobodą (wokal, gitara, autor tekstów). Zespół ma także w składzie Radka Mikołajczyka, który uwodzi słuchaczy dźwiękami smyczków, oraz Dominika Sławińskiego – gitarową ostoję zespołu. Gościnnie występują z nimi najwyższej klasy muzycy jazzowi: Arek Skolik (perkusja) oraz Łukasz Kluczniak (saksofon). Motywem powstania programu na płytę CD „Po prostu w Niego uwierzyć” było postanowienie lidera zespołu Jacka Swobody – duchowa adopcja dziecka poczętego, do której namówił go zaprzyjaźniony ks. Marek. W ramach tego postanowienia Jacek Swoboda ułożył dziewięć piosenek – po jednej na każdy miesiąc. W ten oto sposób powstała debiutancka płyta „Po prostu w Niego uwierzyć”, której premiera nastąpiła w czerwcu 2015 roku. Płyta została wydana dzięki przychylności edytorki twórczości ks. Jana Twardowskiego, Aleksandry Iwanowskiej, a także dzięki Edycji św. Pawła z Częstochowy. Początkowo percepcja sylwetki ks. Jana Twardowskiego i jego poezji przy pracy nad pierwszą płytą miała dla

lidera grupy charakter intuicyjny. Przez ostatni rok stosunek do twórczości ks. Jana od Biedronki zmienił się diametralnie. Wpłynęła na to lektura „Serca nie do pary” Waldemara Smażka. Jednak największe wrażenie zrobiła na Swobodzie dwutomowa autobiografia ks. Twardowskiego redagowana przez Aleksandrę Iwanowską. Obecnie postać ks. Jana stała się dla niego, człowieka wierzącego, przewodnikiem. „Myślę, że mamy podobną wrażliwość, ja też pasjonuję się przyrodą i turystyką. Mam także słabość do starej architektury sakralnej oraz do ludyczności. Twórczość księdza to nie tylko poezja, ale również rozważania i homilie. Poznałem go jako humanistę i filozofa. Przyszło mu żyć w tyglu kulturowym i politycznym, bo dorastał w okresie międzywojennym, przeżył wybuch powstania warszawskiego wraz z jego klęską, a dojrzewał jako człowiek i poeta w wolnej Polsce. Kapłaństwo, które przypadło ks. Twardowskiemu na okres szalejącej komuny, nie zabiło w nim dziecięcej niewinności. Jego poezja jest przepełniona nadzieją i wiarą w drugiego człowieka”. Zespół „Wszystkiego Dobrego” zapowiada, że pracuje nad kolejną płytą. Aranżacje do poszczególnych wierszy ks. Twardowskiego są już gotowe. Druga płyta również ukaże się dzięki wsparciu edytorki twórczości ks. Twardowskiego – Aleksandry Iwanowskiej. Jest to planowane na rok 2017. Zamierzenia koncertowe zespołu „Wszystkiego Dobrego” pojawiają się na bieżąco na stronie facebookowej zespołu. K

ieć patrona to dla górniczej braci swego rodzaju polisa na życie, także po tamtej stronie. W Polsce, a ze szczególnym „namaszczeniem” na Śląsku, obchodzi się uroczystości związane z górnictwem i górnikami – stanem nad stany, który to od Barbary świętej został nam dany. W Knurowie świętowało się nie tylko z okazji „Barbórki” 4 grudnia, ale też dla upamiętnienia patronów knurowskiej kopalni. To święto miało szczególny wymiar dla mieszkańców miasta, a także ościennych miejscowości. 3 lipca tego roku powrócono do tej nieco zapomnianej tradycji. Opowiada o niej Bogusław Szyguła – kustosz Izby Tradycji Górniczych: Na pamiątkę przejęcia kopalni w Knurowie przez Polskę, w dniu 29 czerwca 1922 roku miały miejsce na terenie naszego miasta wydarzenia szczególnej wagi. To wtedy w obecności Wojciecha Korfantego nadano szybom kopalni imiona Piotr i Paweł. Podpisano też z tej okazji stosowny akt prawny. Od tej pory w okresie międzywojennym knurowscy górnicy uroczyście obchodzili ten dzień.

Po zakończeniu II wojny światowej dzień patronów kopalni nie był obchodzony. Powrócono do tej tradycji 25 lat temu, 29 czerwca 1991 roku, kiedy to biskup archidiecezji katowickiej Damian Zimoń z tej okazji odprawił uroczystą mszę świętą w murach kopalnianej cechowni. Podczas uroczy-

stości został poświęcony szyb III kopalni, któremu nadano imię Jan. Dla upamiętnienia tego faktu został sporządzony kolejny akt prawny. Od tej pory pieczę nad naszą kopalnią sprawuje już trzech świętych. Należy przy tej okazji wspomnieć o pomniku Tragicznie Zmarłych

Dokończenie ze str. 11

Polityczna rzeczywistość na Śląsku: 1944-1956 Zdzisław Janeczek Gdy Lis i jego koledzy podjęli działalność, liczyli 16-17 lat. Ich rodzice byli robotnikami, a oni sami uczęszczali do I-II klasy Szkoły Przemysłowo-Górniczej, której popołudniowe zajęcia odbywały się w budynku Szkoły Powszechnej nr 15 przy ulicy 3 Maja w Chorzowie. Ponadto wszyscy pracowali w kopalni „Barbara-Chorzów” i należeli do legalnych organizacji młodzieżowych, do których zapisywano nie zawsze na własne życzenie kandydata. W czasie okupacji uczęszczali do niemieckiej szkoły, a ich starsi koledzy byli wcielani do Wehrmachtu. Warto także zaznaczyć, iż ojciec Leszka, Stefan Nowowiejski, z zawodu elektryk, był członkiem PZPR i przez jakiś czas,

zanim podjął angaż w Azotach, a później w hucie „Kościuszko”, pracował w MUBP w Chorzowie. W pierwszej połowie grudnia 1950 r. w Ogrodzie Jordanowskim w Chorzowie odbyło się (w klimatach Nocy Listopadowej) pierwsze zebranie założonego przez Henryka Lisa i Norberta Golasza sprzysiężenia. Na zebraniu tym przeprowadzono zostały wybory zarządu Samotworzących Sił Zbrojnych, których przewodniczącym został Antoni Montowski, zastępcą przewodniczącego Henryk Lis, sekretarzem Leszek Nowowiejski, a Wilhelm Rozenblat – „szpiegiem”, którego zadaniem było śledzenie członków PZPR i funkcjonariuszy UB oraz MO. Na

Górników, który znajduje się nieopodal kościoła i w pobliżu drogi, którą co dzień podążają górnicy na szychtę. Wymowne są umieszczone na obelisku pyrlik i żelazko, symbole górniczego znoju, oraz czako górnicze ze złamanym pióropuszem, symbolizujące stan górniczy, ale też nagłą i niespodziewaną śmierć, niestety wpisaną w górniczą pracę. W czaku jest lista górników, którzy zginęli w zbiorowym wypadku w naszej kopalni, a wraz z nią wywiezione z miejsca tragedii kamienie, uświęcone krwią tych, którzy zginęli. Prawdą jest, że tu bardzo przeżywamy każdy dramat czy tragedię, która ma miejsce w kopalni lub jest związana z górnictwem. Tragedia pozostaje w naszej pamięci, a pomnik jest jej świadectwem. W 2007 roku jeden z trzech głównych szybów naszej kopalni – „Piotr” – został zlikwidowany. Pamięć o tym patronie jednak pozostanie. Patronów to nasza kopalnia tak naprawdę ma czterech: Barbarę, Piotra, Pawła, a także św. Jana Pawła II, który, jak wiemy, swoją drogę do świętości zaczynał jako górnik w kamieniołomach, a nasz artysta malarz uwiecznił jego postać spoglądającą z troską na miasto Knurów,

zebraniu tym ustalono również zadania organizacji. W końcu grudnia 1950 r. zaszły istotne zmiany w kierownictwie sprzysiężenia. Antoni Montowski za złamanie zasad konspiracyjnych został usunięty, a Wilhelm Rozenblat na własne żądanie wystąpił z organizacji. W tym czasie zostali zwerbowani nowi członkowie: Eryk Kaiser, Jerzy Mańka ps. Gorczek, a w kwietniu 1951 r. Józef Beck. Chłopcy dość często spotykali się m.in. w świetlicy przy hucie „Kościuszko”, gdzie grywali w szachy. W marcu 1951 r. na spotkaniu w mieszkaniu Eryka Kaisera przy ulicy Miechowickiej 9a w Chorzowie wybrano nowy zarząd Samotworzących Sił Zbrojnych, w którego skład weszli: Henryk Lis – przewodniczący, Jerzy Mańka – zastępca przewodniczącego, Leszek Nowowiejski – sekretarz, Eryk Kaiser – skarbnik, Norbert Golasz – „szpieg”. Aby uniknąć dekonspiracji, dokonano „numeracji członków” zarządu według następującego klucza: H. Lis – nr 1, J. Mańka – nr 2, L. Nowowiejski – nr 3, E. Kaiser

na jego szyby i wieże wyciągowe naszej kopalni. Uroczystości, na które przybyli przedstawiciele rządu, władze miasta, organizacje związkowe, górnicy oraz mieszkańcy miasta i wielu ościennych miejscowości, rozpoczęły się uroczystą mszą św. o godz 11.30 w kościele pod wezwaniem Cyryla i Metodego. Blasku świętowaniu już podczas nabożeństwa dodała orkiestra dęta kopalni Knurów-Szczygłowice, która otwierała także kolumnę marszową pod pomnik Tragicznie Zmarłych Górników. Nie byłoby święta ani uroczystości bez ludzi, dzięki którym ta pamięć była, jest i będzie kultywowana. W grupie organizatorów szczególnie zaangażowanych jest dyrektor kopalni Knurów Grzegorz Michalik, który zadbał o to, by uroczystości miały należytą oprawę, a także Bogusław Szyguła i Zarząd Koła SITG, którzy sprawują opiekę nad Izbą Tradycji w Knurowie. Słowa uznania należą się również proboszczowi knurowskiej parafii pod wezwaniem Cyryla i Metodego, ks. Mirosławowi Pelcowi. Mamy swoją kopalnię i chleb na stole, jest czego bronić i o czym pamiętać – to nasze prawo, ale też obowiązek – PAMIĘTAJMY WIĘC! K

Okładka broszury pt. Stalinogród, miasto nam bliskie

– nr 4 i N. Golasz – nr 5. Odtąd w kontaktach numery miały zastąpić nazwiska. Ponadto ustalono, iż członkowie zobowiązani są do płacenia składek, a uzyskane w ten sposób pieniądze będą przeznaczone na cele organizacji. Golasz „zaprowadził księgę kontrolną kasy i obecności na zebraniach”. K




W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Nr 27

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Wrzesień · 2O16 W

n u m e r z e

Pamięć nieodwracalna Chcieli nas zakopać. Nie wiedzieli, że jesteśmy ziarnem” – to najbardziej przejmujące i poruszające, ale chyba też najpiękniejsze słowa na temat Żołnierzy Wyklętych, jakie ostatnio krążą w obiegu społecznym. Bardzo dobrze oddają one istotę rzeczy – zarówno w odniesieniu do przeszłości, jak i teraźniejszości – pisze Sławomir Kmiecik.

Jolanta Hajdasz redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Długo czekasz Biskupie!

– Mamy prawo być z Was dumni, z tego, czego codziennie dokonujecie, z Waszego wielkiego wysiłku, z Waszej determinacji, z Waszej pracy – powiedział minister obrony narodowej Antoni Macierewicz zwracając się do lotników podczas ich święta 27 sierpnia. 3 W głównych uroczystościach Święta Lotnictwa na terenie 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach w Poznaniu wziął udział prezydent Andrzej Duda, który uczestni- Żołnierz Niezłomny czył m.in. w odsłonięciu tablicy upamiętniającej śp. Lecha i Marię Kaczyńskich oraz Kościoła Nie mam cienia wątpliwości, że gen. Stanisława Targosza, a także odsłonięcia pomnika gen. pil. Andrzeja Błasika. niezłomna postawa w więzie-

niu biskupa Baraniaka ochroniła Prymasa i Kościół w Polsce. Postawa biskupa, który nigdy do niczego się nie przyznał i niczym nie obciążył Prymasa miał ogromne, a w pierwszych trzech miesiącach po aresztowaniu Prymasa wręcz kluczowe – mówi prof. Jan Żaryn, historyk najnowszych dziejów Polski w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

Jolanta Hajdasz

Święto Lotników w Poznaniu

U

roczystości odbyły się z udziałem i pod Patronatem Honorowym Prezydenta RP, Zwierzchnika Sił Zbrojnych Andrzeja Dudy. Rozpoczęła je Msza św. - Heroizmu i męstwa w bitwach nigdy nam nie brakowało – mówił w homilii biskup polowy Wojska Polskiego Józef Guzdek. - Jedną z najpiękniejszych kart polskiego oręża napisali żołnierze spod znaku biało-czerwonej szachownicy – podkreślił. Hierarcha zaznaczył, że potrzeba nam dzisiaj odwagi, aby móc zapytać, czy w siłach zbrojnych „wystarczy kodeks pracy, czy potrzebny jest etos służby. Żołnierz z mentalnością najemnika, który z zegarkiem w ręku odmierza czas dany Ojczyźnie, na polu walki zawiedzie. Pójdą w bój i odniosą zwycięstwo tylko ci, którzy z pasją i pełnym poświęceniem na co dzień wykonują powierzone im zadania; dla nich Ojczyzna i jej

bezpieczeństwo są najważniejsze. Tylko tacy żołnierze, w godzinie próby, nie zawahają się wypełnić do końca wojskowej przysięgi –mówił biskup.

- Pamiętamy o tych, którzy przyczynili się do unowocześnienia lotnictwa – mówił prezydent. - 10 lat temu, z przyjęciem pierwszych F-16 w naszym lotnictwie roz-

– Z całego serca Wam dziękuję. Dziękuję Wam, bo zachowaliście się jak na żołnierzy przystało. Zadaliście kłam oszczerstwom i insynuacjom jakie na Polskie Siły Powietrzne przez wiele lat spadały. Przed południem prezydent Andrzej Duda odsłonił tablicę upamiętniającą parę prezydencką Lecha i Marię Kaczyńskich oraz gen. broni pil. Stanisława Targosza, który był dowódcą Sił Powietrznych w listopadzie 2006 r., gdy samoloty F-16 uroczyście przyjmowano w Krzesinach na wyposażenie lotnictwa wojskowego. W tamtej uroczystości wzięła udział ówczesna para prezydencka.

Żołnierz Niezłomny Kościoła

począł się nie notowany od dziesięcioleci, trwający do dzisiaj, ogromny postęp. Pamiętamy o tych, którym zawdzięczamy to, że polska armia i polskie lotnictwo weszło na zupełnie nową drogę rozwoju – podkreślił prezydent. Zwierzchnik Sił Zbrojnych odsłonił w Krzesinach również pomnik gen. pil. Andrzeja Błasika – następcy gen. Targosza na stanowisku dowódcy Sił Powietrznych, związanego z wdrażaniem F-16 do służby w Polsce. - Zginął, służąc Rzeczypospolitej, stojąc u boku Prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego i Jego żony – powiedział prezydent. - Był żołnierzem z krwi i kości. Niezwykle oddanym służbie, niezwykle oddanym Ojczyźnie, niezwykle miłującym wszystko to, czemu się poświęcił, aż do końca swojego życia – mówił o gen. Błasiku Andrzej Duda. To był dzień na-

fot. Andrzej Karczamrczyk (2)

J

ak to się stało, że czekaliśmy na ten pogrzeb 27 lat ? Bo o ile do 1989 r. rządził ustrój tych samych zdrajców, którzy zamordowali „Inkę” i „Zagończyka”, to przecież po 1989 r. teoretycznie nie - to pytanie z przemówienia prezydenta Andrzeja Dudy wygłoszonego podczas pogrzebu tych dwojga bohaterów w Gdańsku dźwięczy mi w uszach do dzisiaj. No właśnie, jak to się stało? Dlaczego po tylu latach od teoretycznego obalenia ustroju komunistycznego w Polsce, tak wielu ludziom zależy na tym, by opinii publicznej nie były znane nazwiska tych, którzy mordowali żołnierzy podziemia niepodległościowego. Dlaczego nadal tak wielu się stara, by już nikt nie pytał o to, kto i jak ich torturował i jakie z tego miał profity. Mamy się nie interesować i nie zajmować, nie pytać i nie dociekać. Ostatnie miesiące przyniosły nadzieję na to, że takie nastawienie się zmieni. Wierzę więc, że doczekamy się także publicznie ujawnionej prawdy o oprawcach naszego poznańskiego „Żołnierza Niezłomnego” – arcybiskupa Antoniego Baraniaka, który przez 27 miesięcy był torturowany w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie po to, by zeznał cokolwiek, co mogłoby się przydać komunistom w walce z Kościołem i Prymasem Wyszyńskim. On się nie ugiął, mimo tortur nie zdradził nikogo i niczego, ale nikt nigdy nie poniósł za to, co wyprawiano z nim podczas uwięzienia żadnej odpowiedzialności. Umorzenie postępowania w sprawie „prześladowania fizycznego i psychicznego” abpa Baraniaka z powodu „braku dowodów na popełnienie tego przestępstwa” nadal jest oficjalną, jedynie obowiązującą interpretacją tych 27 miesięcy Golgoty arcybiskupa Baraniaka głoszoną przez instytucję powołaną do tego, by dociekać i ujawniać prawdę – tzw. pion śledczy IPN. Czy wreszcie to kłamstwo „o braku dowodów” zostanie zdemaskowane i zastąpione rzetelnym i prawdziwym opisem tego, co wtedy się naprawdę wydarzyło? Długo czekasz Biskupie na to, by prawda o twych losach została ujawniona. Stanowczo za długo. K

bojowego. To nie był łatwy wybór – dodał. Szef MON nawiązał też do planowanego zwiększenia obecności wojsk państw NATO w Polsce, mówił także o nowych wyzwaniach stojących przed lotnikami, podczas uroczystości odznaczano i awansowano. Akty mianowania na wyższe stopnie wojskowe i odznaczenia resortowe wręczył minister Antoni Macierewicz. W uroczystych obchodach Święta Lotnictwa Polskiego uczestniczyli także: szefowa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Beata Kempa, wdowa po pilocie gen. broni Stanisławie Targoszu – Barbara Targosz oraz Ewa Błasik – wdowa po gen. Andrzeju Błasiku, który zginął w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Obecni byli również przedstawiciele kierowniczej kadry SZ RP i władz województwa wielkopolskiego. W programie obchodów znalazły się również pokazy i piknik lotniczy. Podniebne akrobacje rozpoczęły się po godz. 12 od skoków spadochronowych. W powietrzu do godz. 17:30 zaprezentowały się samoloty wielozadaniowe F-16, myśliwiec MiG-29, szturmowe Su-22, transportowe C-295M i C-130 Hercules, a także zespoły akrobacyjne „Orlik” na PZL-130 Orlik oraz „Biało-czerwone Iskry” na TS-11 Iskra. Latały również śmigłowce bojowe Mi-24, szkolny SW-4, samoloty z cywilnej grupy

3

Podziemie niepodległościowe w Wielkopolsce Żołnierze podziemia niepodległościowego w Wielkopolsce, mimo że Armia Czerwona zajęła ten obszar dopiero w lutym 1945 r., mieli podobne dylematy co żołnierze w całym kraju. W Wielkopolsce zaczęły powstawać zarówno antykomunistyczne organizacje jak i oddziały zbrojne. W latach 1945-1956 na naszym terenie działało 60 oddziałów zbrojnych oraz 121 organizacji antykomunistycznych, z tego 106 stanowiły organizacje młodzieżowe, a 15 organizacji tworzyły osoby pełnoletnie – pisze Agnieszka Łuczak.

4

Do lotu! Już w pierwszym roku działalności gniazdo poznańskie uchwaliło obowiązek udziału w pogrzebach weteranów powstań narodowych. Na spotkaniach sokolich pielęgnowano pieśni, tańce i muzykę narodową, recytację wierszy patriotycznych; propagowano znajomość dziejów ojczystych przez odczyty i lekturę książek. Zarys dziejów Towarzystwa Gimnastycznego „"Sokół" przedstawia Danuta Moroz Namysłowska.

6

nowy film dokumentalny Jolanty Hajdasz o prześladowaniu abpa Antoniego Baraniaka nowe fakty, nowi świadkowie, nowe wnioski --------------------------------Premiera w Poznaniu: 25 września 2016 godz. 19.00 kino „RIALTO” ul. Dąbrowskiego 38 --------------------------------zamów bezpłatne wejściówki: tel. 607 270 507, 609 270 507

szej wielkiej straty. Straciliśmy wielkiego prezydenta, wielkich dowódców i wielu wielkich ludzi, dla których celem życia Polska była sama w sobie. Podnieśliśmy się i idziemy dalej przed siebie. Podniosły się także Siły Powietrzne, które były szkalowane – powiedział prezydent. Z całego serca Wam dziękuję. Dziękuję Wam, bo zachowaliście się jak na żołnierzy przystało. Zadaliście kłam oszczerstwom i insynuacjom jakie na Polskie Siły Powietrzne przez wiele lat spadały.

P

odczas uroczystego apelu, który odbył się w bazie, gdzie stacjonują nowoczesne samoloty F-16 minister Macierewicz podkreślił, że lotnictwo przeszło wiele zmian, a być może przełomową był wybór F-16 jako - głównego, w perspektywie, polskiego samolotu

akrobacyjnej „Żelazny” oraz bezzałogowiec rozpoznawczy Orbiter. Na wystawie statycznej można było zobaczyć wszystkie typy statków powietrznych, jakie obecnie są wykorzystywane w wojsku. Święto Lotnictwa Polskiego jest obchodzone w lotnictwie wojskowym i cywilnym w rocznicę zwycięstwa Franciszka Żwirki i Stanisława Wigury w największej międzywojennej imprezie lotnictwa sportowego – Międzynarodowych Zawodach Samolotów Turystycznych (Challenge International des Avions de Tourisme) w 1932 r. w Berlinie. Zawody obejmowały lot okrężny na trasie kilku tysięcy kilometrów i próby techniczne, w tym krótki start i lot z minimalną prędkością. Żwirko i Wigura lecieli polskim samolotem RWD-6. K

Inspiracją do tego tekstu jest artkuł o. Ludwika Wiśniewskiego, publicysty „Tygodnika Powszechnego” zamieszczony w numerze poprzedzającym wizytę papieża Franciszka w naszym kraju. Artykuł „Do jakiej Polski przyjedzie Papież?” napisany był bardzo zdecydowanie i nie pozostawiał wątpliwości co do poglądów Autora i jego swoistego oglądu polskich spraw. Nie chcę zostawić tego tekstu bez polemiki – pisze Paweł Bortkiewicz TChr.

7

ind. 298050

Fot. Inst ytut

Pami ęci Narodow

ej

Do jakiej Polski przyjechał papież?


kurier WNET

2

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Jest skandalem, nieporozumieniem i krzywdą robioną człowiekowi, który chciał zaprotestować przeciwko wielkiej niesprawiedliwości – mówił w TVP Info poseł Kornel Morawiecki (z klubu Wolni i Solidarni), legendarny przywódca „Solidarności Walczącej” komentując protest pod SN przeciwko karze więzienia dla Zygmunta Miernika.

Skandal i nieporozumienie w zawieszeniu. Sądzono go przez około 20 lat. Dzięki naszej akcji udowodniliśmy, że Kiszczak jest zdrowy, może odpowiadać przed sądami, a sądy mataczą w sposób celowy. To wszystko jest niczym

Czesław Kiszczak – kara w zawieszeniu 2 lata; Zygmunt Miernik – kara bezwzględnego więzienia 10 miesięcy. innym, jak pozostałościami stalinowskich popłuczyn w tych sądach, które chronią wszystkich zbrodniarzy stanu wojennego… W sierpniu w różnych miejscach w kraju, w tym także przed Sądem Najwyższym odbyły się protesty przeciwko uwięzieniu p. Miernika, pikiety zorganizowano w kilku miastach w Polsce m.in. w Katowicach i Krakowie. Ich uczestnicy

domagają się uwolnienia Zygmunta Miernika z więzienia. To jest skandalem, nieporozumieniem i krzywdą robioną człowiekowi, który chciał zaprotestować przeciwko wielkiej niesprawiedliwości, że pan Kiszczak, jeden z autorów stanu wojennego, właściwie nie ponosił odpowiedzialności. A ktoś, kto wykonał pewien happening w trakcie procesu, który trwał przez lata, trafił do więzienia – ocenił Kornel Morawiecki. Klub Gazety Polskiej w Dąbrowie Górniczej zwrócił się się do wszystkich aktywnych członków i sympatyków klubów Gazety Polskiej o wsparcie dla Zygmunta Miernika. W ich apelu czytamy m.in. Pana Zygmunta (naszego krajana z Zagłębia Dąbrowskiego) znamy osobiście i wiemy, że to porządny i dobry człowiek oraz wielki aktywny patriota Polski przedkładający niejednokrotnie dobro naszego kraju nad własnymi sprawami. Zasłużony działacz Solidarności, internowany podczas

Non Possumus 4

25

W ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ L ‒‒ K ‒‒ O ‒‒ P ‒‒ O ‒‒ L ‒‒ S ‒‒ K ‒‒ I

z nich to sędzia, przez którą kibic Legii Maciej Dobrowolski przez ponad 3 lata przebywał w areszcie śledczym. Drugi to sędzia, który orzekał w sprawie Jarosław Kaczyński kontra Janusz Palikot. Sędzia przyznał częściową rację prezesowi PiS, ale uznał jednak wypowiedź Palikota: „Zastrzelimy Jarosława Kaczyńskiego, wypatroszymy i skórę wystawimy na sprzedaż w Europie” za wypowiedź w konwencji bajkowej. Wśród sędziów, którzy nie otrzymają nominacji na wyższe stanowiska znajdują się również sędzia odpowiedzialna za odrzucenie pozwu zbiorowego w sprawie Amber

Radio Emaus póki co nie ma żadnego udziału w odkłamywaniu i uzupełnianiu luk powojennej historii naszej Ojczyzny. Delikatnie licząc jest tysiąc kroków za słuchaczami, ciągnie się gdzieś w ogonie daleko za peletonem. Gold, sędzia odpowiedzialny za odebranie dzieci rodzinie Bajkowskich oraz sędzia, który nakazał aresztować opozycjonistę Adama Słomkę. Radio Emaus włączyłam również w sobotę, 27 sierpnia. Prasę tego dnia polecała Agata Kiełpińska – Starzecka. Wesoło i optymistycznie zapowiedziała, że ma przed sobą dwie gazety i są to Gazeta Wyborcza i Głos Wielkopolski. Cóż?! W miarę czytania gazetowych newsów okazało się, że doszedł jeszcze Nasz Dziennik. Jednak prezenterka sobotniego poranka najchętniej i najobszerniej opowiadała o GW i jej sobotnim dodatku. Używając słów „przepiękny artykuł” zachęcała do przeczytania wywiadu z siostrą Małgorzatą Chmielewską. Zachętę okrasiła cytatami, a chyba najskuteczniej przekonać słuchaczy miała wzmianka o tym, że zdaniem Jerzego Owsiaka siostra Małgorzata to „kobieta ogień”. Nie wiem jak innym słuchaczom, ale mnie ręce opadły. Dlaczego tak ważna jest opinia pana Owsiaka? Cóż, jaka gazeta – takie autorytety, ale dlaczego coś takiego cytuje się w katolickim radiu, tego nie pojmę. Dodam tylko, że zachwalany materiał znajdował się na

K ‒‒ U ‒‒ R ‒‒ I ‒‒ E ‒‒ R

30 stronie GW, a więc za nim słuchacz Radia Emaus mógłby dotrzeć do tych wspaniałych treści, zdążyłby przejrzeć trzy czwarte numeru. No, pogratulować tylko sprytowi prezenterów Emaus.

27

sierpnia natomiast odbyła się Msza św. polowa, która zainaugurowała obchody 10-lecia obecności samolotów F16 w polskich siłach powietrznych w Krzesinach. Eucharystii przewodniczył biskup polowy Józef Guzdek. Odsłonięto tablicę upamiętniającą parę prezydencką Lecha i Marię Kaczyńskich oraz gen. broni pil. Stanisława Targosza. Prezydent Duda odsłonił w Krzesinach także pomnik gen. pil. Andrzeja Błasika. Niestety, podczas poranku w Emaus nie zacytowano żadnych zapowiedzi tego wydarzenia mimo, że informacja o nim została zamieszczona np. na stronach poznańskiej archidiecezji. Tymczasem na antenie Radia Emaus cisza. Cisza również na stronie www radia oraz na facebooku. Szkoda, że nikt w redakcji nie zauważył, jak polskich pilotów, których po kwietniu 2010 roku paskudnie szkalowano i oczerniano, także w mediach systematycznie cytowanych w naszym diecezjalnym Radiu Emaus, uhonorował nie tylko Prezydent RP i minister obrony narodowej, ale także my – Polacy. Radio Emaus póki co nie ma żadnego udziału w odkłamywaniu i uzupełnianiu luk powojennej historii naszej Ojczyzny. Delikatnie licząc jest tysiąc kroków za słuchaczami, ciągnie się gdzieś w ogonie daleko za peletonem. Świadczy o tym liczba odbiorców, która jest po prostu niska i mam wrażenie, że ciągle maleje. Widać to porównując choćby dane z portali społecznościowych. W ostatnich miesiącach nie tylko ja zastanawiam się, do jakiego środowiska ze swoim przekazem chcą trafić redaktorzy mediów diecezji poznańskiej? Na pewno nie do „młodych, wykształconych i z dużych miast”, na pewno nie do tak zwanej Polski powiatowej i na pewno nie do osób starszych. A ta autocenzura w postaci poprawności politycznej zakorzenionej w optyce sprzed ostatnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych sprawia, że bez żalu wierni naszej diecezji rezygnują coraz częściej nie tylko ze słuchania, ale także z czytania swoich katolickich mediów. Czy naprawdę nie ma sposobu, by to zmienić? K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

Krzysztof Skowroński

wielkopolski Kurier Wnet Redaktor naczelny G A Z E T A

N I E C O D Z I E N N A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Apel o podpisanie petycji pt. „Prezydencki Akt Łaski dla skazanego prawomocnym wyrokiem Zygmunta Miernika, który rzucił tortem w sędzinę w procesie generała Kiszczaka” Człowiek ten w obronie sprawiedliwości i rzetelności sprawowania urzędu sędziego, w akcie protestu przeciwko stronniczym i niesprawiedliwym decyzjom sędziny Anny Wielgolewskiej rzucił w wychodzącą z sali sędzinę świeżym tortem. Ten spektakularny czyn nie miał na celu znieważenia ani nietykalności cielesnej urzędującego sędziego. Był desperackim aktem przeciwstawienia się niewłaściwym decyzjom sędziów, którzy w sposób jawny utrudniają skazanie autorów zbrodni reżimu komunistycznego za ich haniebne postępki, których ofiary do dziś nie doczekały się zadośćuczynienia. Sędzina została obrzucona tortem wychodząc z sali, więc niejako czynności służbowe zostały zakończone. Nie można mówić, że była to zniewaga urzędu sędziego, a osobisty rodzaj dezaprobaty dla pani Anny Wielgolewskiej, której decyzje nie licują z powagą sprawowanego urzędu. Brońmy sprawiedliwości, nie nieuczciwych sędziów. Z poważaniem [Imię i nazwisko] Link do petycji: http://www.citizengo.org/pl/node/36201

Konsekwencją Brexitu, która umyka komentatorom, jest równoczesne rozbicie dwóch największych partii stanowiących (obok monarchy) o stabilności Wielkiej Brytanii. Ukształtowany przed wiekami system polityczny tego państwa wydawał się niezmienny i odporny na wszelkie zagrożenia. Było tak do niedawna.

Aleksandra Tabaczyńska

sierpnia nowym dyrektorem diecezjalnego Radia Emaus został ks. Wojciech Nowicki. Ta zmiana napawa nadzieją nas, słuchaczy. Nadzieją na radio, które działając pod patronatem Metropolity Poznańskiego, nie będzie przynosiło mu wstydu. Ale daleka droga. Poranne przeglądy prasy w Radiu Emaus słuchałam i analizowałam regularnie od marca do maja br. Takie hobby, można powiedzieć. W czasie wakacji zrobiłam sobie przerwę, przy okazji czekając na objęcie sterów przez nowego Dyrektora. 26 sierpnia rano włączyłam radio i usłyszałam głosik prezenterki Ani Jasińskiej w duecie z kolegą, którego wcześniej nie słyszałam. Ania Jasińska podczas przeglądu prasy radośnie informowała słuchaczy o tym, co publikują gazety czytane i polecane przez Redakcję. Oczywiście prezenterzy Emaus nie pominęli doniesień Gazety Wyborczej, za to jak zwykle nie uwzględnili Gazety Polskiej Codziennie. A szkoda, bo akurat tego dnia GPC na pierwszej stronie donosiła o handlu nieruchomościami w Warszawie, o tym, że rząd nie wycofa się z 500+ i że „dzisiaj w polskim Kościele obchodzimy uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej. W związku z tym wszystkie parafie Kościoła katolickiego w kraju i na emigracji dokonają Aktu Zawierzenia Matce Bożej Królowej Polski. To kolejny etap obchodów jubileuszu chrztu Polski”. To cytat z GPC. A na koniec była jeszcze zapowiedź : „W sobotę w bazie lotniczej w podpoznańskich Krzesinach odsłonięty zostanie pomnik gen. Andrzeja Błasika, tragicznie zmarłego w katastrofie smoleńskiej. W uroczystości wezmą udział przedstawiciele rządu oraz prezydent Andrzej Duda. Odsłonięta zostanie także tablica poświęcona Lechowi i Marii Kaczyńskim.” Nie słyszałam, by prezenterka Ania wraz z kolegą zapowiedzieli to niemałe przecież wydarzenie w Krzesinach. Za to opowiadali przez cały ranek o korkach w Poznaniu, o lidze piłkarskiej, o dietach w szpitalach, o zmniejszającej się liczbie zasiłków rodzinnych, o zbliżającym się roku szkolnym i o warsztatach tanecznych. Przypadek? Zacytowali też materiał o tym, że sędziowie, którym Prezydent Andrzej Duda nie podpisał nominacji, „idą do sądu”. Szkoda, że żadne z dwójki prezenterów nie uzupełniło informacji, o jakich to sędziów chodzi. Otóż, jedna

stanu wojennego poznał na własnej skórze najmroczniejsze oblicze tego okresu. Dlatego nie można się dziwić temu, że gdy doszło do przemian w Polsce oczekiwał sprawiedliwego rozliczenia tamtych dni. Jak bardzo się zawiódł i zupełnie nie rozumiał, że główny scenarzysta i realizator okresu represji nie został sprawiedliwie osądzony. Czesław Kiszczak, który odpowiadał za stan wojenny i jego ofiary żył sobie spokojnie do końca swoich dni. Bilans osądzeń: Cz. Kiszczak – kara w zawieszeniu 2 lata; Miernik – kara bezwzględnego więzienia 10 m-cy. Prosimy wszystkich którym nieobojętny jest los Zygmunta Miernika o: – listy i pocztówki na adres więzienia w którym obecnie przebywa tj. Zygmunt Miernik Zakład Karny Wojkowice Ul. Sobieskiego 298, 42-580 Wojkowice (red)

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Przemysław Terlecki ks. Paweł Bortkiewicz Mateusz Gilewski Jacek Kowalski Henryk Krzyżanowski Dariusz Kucharski

Destrukcja systemu politycznego Wlk. Brytanii Jan Martini

L

iczebność rządzącej partii konserwatywnej spadła w ostatnim czasie z 250 tys. do ok. 120 tysięcy. Partia jest głęboko podzielona, gdyż wśród jej przywódców byli zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy Brexitu. Premier Theresa May musiała kompletować gabinet z ludzi skłóconych. Sama będąc „remainersem” będzie zmuszona prowadzić politykę „brexitersów”. Dziennik The Times napisał: „Żaden nowy premier w ludzkiej pamięci nie musiał zmierzyć się z tak wielkimi ekonomicznymi i konstytucjonalnymi problemami”. Nowej premier będzie tym trudniej, że z różnych stron sceny politycznej wytyka się jej brak demokratycznego mandatu. Już na początku swego urzędowania T. May podjęła decyzję o modernizacji rakiet atomowych Trident, co

się odbyć wybory nowego szefa partii, którym zostanie... Cobryn. Nie ma lidera, który mógłby podjąć wyzwanie. Próbowała to robić „prawicowa” Angela Eagle (pierwsza parlamentarzystka otwarcie deklarująca homoseksualizm), ale wycofała się, zdając sobie sprawę z braku szans. Nawet rodziny laburzystów są podzielone – życiowy partner (partnerka?) pani Eagle – Maria Exall popiera obecnego przewodniczącego. Partia Pracy jest za budową „otwartego społeczeństwa” i sprowadzaniem imigrantów, gdyż wraz z napływem mniejszości etnicznych przybywa jej wyborców. Występuje tu dokładnie ten sam mechanizm jak w USA – „etnicy” po uzyskaniu prawa do głosowania stają się elektoratem demokratów. W wyniku „Brexitu” zawisła nad wielką Brytanią groźba rozpadu – real-

Mimo istnienia ogromnego lobby rosyjskiego Anglia była jedynym krajem europejskim potrafiącym czynnie przeciwstawić się Rosji – konsekwentnie opowiadała się za sankcjami wobec Moskwy i przeprowadziła rzetelne śledztwo (bez zamiatania pod dywan) w sprawie zabójstwa Litwinienki. dało asumpt do opinii, że będzie „drugą Margaret Thatcher”. Równocześnie miłośnicy pokoju i postępu na całym świecie podnieśli lament („nie chcemy nowej zimnej wojny”). Opozycyjna Partia Pracy jest równie podzielona i rozbita. I choć liczy znacznie więcej członków niż konserwatyści (400 000, od referendum przybyło 113 tys.!) jej wpływ na sprawy kraju jest minimalny – stąd opinia, że Wielka Brytania „nie ma opozycji”. Obecny przewodniczący Jeremy Cobryn od chwili swego wyboru prowadził partię w kierunku skrajnie lewicowym – wręcz lewackim, co pozbawiło partię szans w wyborach. Dlatego grupa liderów partyjnych zorganizowała głosowanie nad wotum nieufności dla przewodniczącego. Cobryn „dostał wymówienie” głosami 3/4 członków partii. W tej sytuacji we wrześniu mają

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

na jest możliwość secesji Szkocji, Płn. Irlandii, a nawet Walii. Konsekwencje zamknięcia granic i ew. dostępu do rynków UE z pewnością odbiją się negatywnie na ekonomii – przynajmniej krótkoterminowo. W polityce jest tak, że jak ktoś traci, ktoś inny zyskuje. Niewątpliwie straciła Unia Europejska i Wielka Brytania. Kto zyskał? Mimo istnienia ogromnego lobby rosyjskiego Anglia była jedynym krajem europejskim potrafiącym czynnie przeciwstawić się Rosji – konsekwentnie opowiadała się za sankcjami wobec Moskwy i przeprowadziła rzetelne śledztwo (bez zamiatania pod dywan) w sprawie zabójstwa Litwinienki. Tak się dziwnie składa, że wydarzenia takie jak katastrofa smoleńska, próba puczu w Turcji czy Brexit

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Wiktoria Skotnicka reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

przynoszą realną korzyść Rosji. Stąd zwolennicy spiskowej teorii dziejów (i nie tylko oni) uważają, że Rosja mogła dyskretnie popychać koło historii w miłym jej kierunku. Rosjanie mają „how know”, technologie i środki by oddziaływać na sytuacje polityczną w interesujących ich regionach. Słynna szkoła dyplomatyczno – szpiegowska MGIMO kształci odpowiednich profesjonalistów. W ramach uczelni działa Instytut Skutecznej Polityki, który od lat bada życie polityczne, mechanizmy podejmowania decyzji, sposoby awansowania polityków itp. w krajach Zachodu. Nie można wykluczyć, że obecna sytuacja brytyjskich partii jest wynikiem działania wschodnich fachowców. Nie ulega wątpliwości, że Rosjanie mają wpływ na angielską opinię publiczną choćby przez kontrolowane przez siebie media. Były szpieg KGB, który zmienił zawód (obecnie jest biznesmenem) Aleksandr Lebiediew kupił 2 brytyjskie gazety gdyż, jak tłumaczył w wywiadzie dla BBC, „nie mógł patrzeć jak upadają historyczne gazety liczące150 lat”. Oligarcha, oficjalnie skłócony z Putinem, zwinął swoje interesy w Rosji i przeniósł się do Anglii. Jego 38-letni syn Jewgienij jest najmłodszym brytyjskim magnatem medialnym i obecnie buduje sieć lokalnych stacji telewizyjnych. Tak się dziwnie ułożyło, że obie gazety oligarchy mocno się zaangażowały po stronie Brexitu. Lebiediew kupił Evening Standard za symbolicznego funta. Cały nakład (900 tys.) rozdaje za darmo. Również Independent nie przynosi zysku. Biznesmen dokłada do interesu. Może zależy mu, by pewne treści dochodziły do angielskich głów? Problemem świata zachodniego jest systemowa niezdolność do zwalczania agresji ideologicznej. Niemożność przeciwdziałania zagrożeniom była także przypadłością osiemnastowiecznej Polski. Wiemy jak to się skończyło... K

Data wydania 03.09.2016 r. Nakład globalny 10 260 egz. Numer 27 wrzesień 2016

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 19)

ind. 298050

D

o takiego protestu doszło też w Poznaniu. Pikietę w tej sprawie pod hasłem „Uwolnić Miernika zamknąć Michnika” przed poznańskim Sądem Okręgowym zorganizowało Towarzystwo Gimnastyczne SOKÓŁ. Zygmunta Miernika skazano na 10 miesięcy więzienia za to, że w 2013 r. rzucił tortem w sędzię decydującą w sprawie zawieszenia procesu Czesława Kiszczaka. Do celi trafił na początku sierpnia. Zygmunt Miernik został skazany na 10 miesięcy za to, że chciał właściwej reakcji prawnokarnej wobec komunistycznego zbrodniarza Czesława Kiszczaka. Działanie oskarżonego zostało uznane za znieważenie sądu PP – mówią organizatorzy pikiety i przytaczają wypowiedź Zygmunta Miernika , który przed wejściem do aresztu powiedział: ....Jestem skazany na 10 miesięcy za happening, który doprowadził do skazania Kiszczaka. To on był skazany na 1,5 roku


kurier WNET

3

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

C

Edukacja domowa – ma być jak w Niemczech? Henryk Krzyżanowski

J

edną ze swobód zdobytych przez Polaków po roku 1989 jest prawo do edukacji domowej (ED). Polega ona na nauczaniu dzieci poza szkołą przez rodziców lub osoby przez nich wyznaczone. ED była zawsze systemem dla elity – dawniej arystokracji i zamożnego mieszczaństwa, dziś wąskiego grona rodziców nieakceptujących z tych czy innych powodów szkoły masowej. Także dla dzieci nie pasujących ze względów zdrowotnych czy psychologicznych do nauczania powszechnego. Co ciekawe, ED popierają osoby tak różne jak o. Tadeusz Rydzyk czy liberalni publicyści w rodzaju Renaty Kim. Wokół ED powstał dynamiczny ruch społeczny i samopomocowy, działają stowarzyszenia i przybywa witryn internetowych. A w Poznaniu możemy się pochwalić profesorem pedagogiki Markiem Budajczakiem – teoretykiem i, wspólnie z żoną, praktykiem ED. Ktoś żachnie się na słowo „elita” – ale ta elitarność jest ogromnym pozytywem. To elitarność rodziców, którzy

Dlaczego w 1953 roku doszło do in­ ternowania Prymasa Wyszyńskiego? Było ono nieuniknione z punktu widzenia dynamiki rewolucji, Kościół katolicki w Polsce był ostatnią instytucją, która nie podporządkowała się władzy komunistycznej i która próbowała się jej przeciwstawiać. Komuniści w Polsce wiedzieli, że muszą „zmiękczyć” Kościół, z ich perspektywy wymagał on „remontu wewnętrznego” czyli mówiąc wprost znalezienia i obsadzenia najważniejszych stanowisk kościelnych ludźmi im posłusznymi, tak by zmiany, które zamierzali wprowadzić chcąc zniszczyć autorytet Kościoła dokonywały się w sposób niezauważalny dla wiernych. Dla każdego wtedy i dziś było oczywiste, że bez usunięcia Prymasa Wyszyńskiego było to niemożliwe.

swoją rolę traktują bardzo poważnie, wymagając od siebie i dzieci sporego wysiłku – często połączonego ze zmianą priorytetów życiowych. Jeśli chodzi o samych uczniów, wspinanie się na kolejne szczeble systemu oznacza, z konieczności, przechodzenie od „bycia uczonym” do samodzielnego „uczenia się” – czy może być coś lepszego dla rozwoju intelektualnego? W Stanach Zjednoczonych, gdzie uczniów ED jest ponad 3 mln, badania wskazują jednoznacznie na jej dobre wyniki – absolwenci przodują w testach akademickich oraz, co dla wielu będzie zaskoczeniem, są nastawieni bardziej prospołecznie od absolwentów zwykłych szkół. Zatem ED nie tylko skutecznie uczy, lecz także dobrze socjalizuje. Według szacunków MEN, w Polsce już ponad 6 tys. dzieci uczestniczy w ED. Dzieci te nie są zresztą całkowicie poza zasięgiem systemu oświatowego. Muszą znaleźć sobie szkołę, która zechce je przyjąć (nie musi) i raz w roku

przeegzaminować z przedmiotów programowych, a następnie wystawić świadectwo. Szkoła (ale oczywiście nie rodzice) otrzymują na to tzw. subwencję oświatową. Jak czytam, MEN zamierza od nowego roku obniżyć kwotę tej subwencji, motywując to mniejszymi wydatkami na ucznia oraz nadużyciami, jakie miały się podobno zdarzyć w kilku szkołach. Cóż, nadużycia należy tępić, zgoda, ale trzeba także uważać, by nie zaszkodzić przy tej okazji arcypożytecznej sprawie ED. Byłoby fatalnie, gdyby dyrektorów szkół zniechęcono w ten sposób do zapisywania dzieci zainteresowanych ścieżką ED. Bowiem ten pięknie rozwijający się ruch to niewątpliwie doskonała inwestycja w kapitał ludzki. Warto ją wspierać, nawet jeśli wprowadza nieco zamieszania w biurokratyczne struktury. Alternatywą byłby system niemiecki. Tam ED została zakazana w roku 1938 – mają przynajmniej porządek w papierach. K

Żołnierz Niezłomny Kościoła

hcieli nas zakopać. Nie wiedzieli, że jesteśmy ziarnem” – to najbardziej przejmujące i poruszające, ale chyba też najpiękniejsze słowa na temat Żołnierzy Wyklętych, jakie ostatnio krążą w obiegu społecznym. Bardzo dobrze oddają one istotę rzeczy – zarówno w odniesieniu do przeszłości, jak i teraźniejszości. Bo przypomnijmy sobie, jak po przejęciu władzy przez komunistów w 1944 roku toczyły się sprawy... Partyzanci antykomunistycznego podziemia mieli być planowo wymordowani co do jednego i na zawsze głęboko zakopani – dosłownie oraz w przenośni. Najpierw w ziemi, gdzieś w chaszczach, na śmietnisku, ugorze, czy pod cmentarnym płotem, ale w ślad za tym także w najgłębszych czeluściach świadomości historycznej i moralnej Polaków. Mieli być „nie do odkopania” (czyli ekshumacji) w sensie fizycznym, ale też nie do wydobycia z dziejowego niebytu, do którego próbowano ich trwale wtrącić przy użyciu zbrodni, przemocy, kłamstw i manipulacji. Długo to trwało, lecz na szczęście – po tym, jak zostali zabici (skrytobójczo, w obławie albo w „majestacie” totalitarnego prawa), a następnie rzuceni do ukrytych dołów śmierci – nie stali się ostatecznie „nawozem historii”, jak o nich pogardliwie myśleli oprawcy z UB oraz inicjatorzy i wykonawcy wyroków z komitetów

Nie mam cienia wątpliwości, że niezłomna postawa w więzieniu biskupa Baraniaka ochroniła Prymasa i Kościół w Polsce – mówi prof. Jan Żaryn, historyk najnowszych dziejów Polski w rozmowie z Jolantą Hajdasz

Nasiliły się one zwłaszcza w czasie procesu biskupa Czesława Kacz­ marka, którego złamano w więzie­ niu stosując wobec niego wyjątko­ wo okrutne metody śledztwa. A trwało ono ponad 2 i pół roku. Bicie i głodzenie, szantaż psychiczny były wówczas w zasadzie normą, ale w stosunku do niego używano także leków psychotropowych i pod ich wpływem biskup przyznał się do wszystkich absurdalnych zarzutów np. szpiegostwa na rzecz Watykanu i USA. Po pokazowym, transmitowanym przez Polskie Radio procesie 22 września 1953 r. skazano go na 12 lat więzienia, Prymasa aresztowano 3 dni później. Dziś wiemy, że decyzja o tym za­ padła w Moskwie. Tak, osobiście uzgodnił to Bolesław Bierut i Franciszek Mazur, wicemarszałek

Sławomir Kmiecik partyjnych, prokuratur i sal sądowych. Przeciwnie, już w chwili bohaterskiej śmierci (wielu z nich ginęło z okrzykiem „Niech żyje Polska!” na ustach) byli najlepszym, najdorodniejszym ziarnem, które przetrzymało zakłamanie czasów PRL i hipokryzję okresu III RP, po czym zakiełkowało wraz z nastaniem dogodniejszego „klimatu” politycznego i społecznego, zwłaszcza w ostatnich miesiącach. Uroczysty pogrzeb „Inki” i „Zagończyka” w Gdańsku, na który z potrzeby serca oraz w poczuciu godności i sprawiedliwości przyszły tysiące Polaków, był tego najlepszym dowodem. Ale pamięć Polaków o Żołnierzach Niezłomnych, tych, którzy mieli odwagę iść na bój nie do wygrania, by ochronić cześć i honor niepodległej Polski, odżywa w wielu innych wymiarach. Pomniki, tablice, literatura, filmy, wystawy, artykuły, pieśni, koncerty, seminaria, wykłady, rekonstrukcje historyczne… Trudno wręcz zliczyć przedsięwzięcia zmierzające do odbudowy

i utrwalenia pozytywnego wizerunku partyzantów niepodległości, bo w obliczu ich heroizmu tylko taki może on być. Na mnie szczególne wrażenia robi narodowe i patriotyczne przebudzenie wśród młodego pokolenia Polaków, które objawia się w sposób najbardziej swojski, ale zarazem i widowiskowy, czyli poprzez dumne noszenie koszulek z podobiznami Żołnierzy Wyklętych, znakami i emblematami Polski Walczącej, podziemia niepodległościowego, antykomunistycznej konspiracji. Mam wrażenie, że postawy dzisiejszych nastolatków najbardziej irytują tych, którzy chcieli skazać takie postaci jak „Inka” (Danuta Siedzikówna) na wieczne zapomnienie. To rówieśnicy tej dzielnej, niespełna 18-letniej dziewczyny, sanitariuszki AK, na której wykonano mord sądowy pod sfingowanymi zarzutami są gwarantem, że pamięć o Żołnierzach Niezłomnych, staje się w Polsce powszechna, ugruntowana, trwała i nieodwracalna. K

Jakie znaczenie dla Kościoła w Pol­ sce miała postawa bpa Antoniego Baraniaka w śledztwie, który nigdy do niczego się nie przyznał i niczym nie obciążył Prymasa? Ogromne, a w pierwszych trzech miesiącach po aresztowaniu Prymasa wręcz kluczowe. Gdyby nie jego nieugięta postawa, zapewne udałoby się szybko doprowadzić do procesu kompromitującego Prymasa i Kościół, a jeśli świadczyłby przeciwko niemu jego najbliższy współpracownik, tym łatwiej byłoby zorganizować taki proces publicznie, co miałoby wielkie propagandowe oddziaływanie. Taki scenariusz zrealizowano w innych krajach bloku wschodniego.

chorób, których nabawił się w więzieniu bp Baraniak i dla każdego normalnego człowieka jest ona przerażająca, tam chyba żaden organ nie był zdrowy, wątroba, nerki, żołądek, przewody pokarmowe, płuca, wszystko co można w człowieku znaleźć, zostało w warunkach więziennych zniszczone, to był wrak człowieka, w sensie ciała, natomiast okazał się być heroicznym człowiekiem w sensie ducha. Nie mam cienia wątpliwości, że niezłomna postawa w więzieniu biskupa Antoniego Baraniaka ochroniła Prymasa i Kościół w Polsce, jego odpowiedzi nie były przydatne oprawcom, bo gdyby były, proces Prymasa Wyszyńskiego by się odbył i cała logika komunistycznej walki z Kościołem byłaby zastosowana.

Przede wszystkim w Czechosłowa­ cji, na Węgrzech i w Chorwacji. Tak. W Czechosłowacji służby bezpieczeństwa spowodowały całkowitą izolację prymasa Josefa Berana,, którego osadzono w areszcie domowym i więziono tak przez 15 lat. Bez sądu, bez wyroku, bez niczyjej pomocy. Bez prawa do korespondencji oraz jakichkolwiek kontaktów ze światem. Dla Czechów w pozostawał osobą anonimową, w prasie czeskiej nie ukazywały się na jego temat żadne informacje.

Ale przecież Prymas próbował pro­ wadzić dialog z komunistami, idąc w wielu sprawach na ustępstwa, przez blisko 3 lata wykazywał na­ prawdę dobrą wolę. Tak, ale ze strony komunistów była to tylko gra na zwłokę i myślę, że Prymas zdawał sobie z tego sprawę. 9 lutego 1953 r. Rada Państwa uchwaliła Dekret o Obsadzaniu Stanowisk Kościelnych, uzależniający obsadę stanowisk biskupów od aprobaty rządu i podporządkowujący nominacje na niższe stanowiska kościelne Wojewódzkim Radom Narodowym. Było to jawne pogwałcenie porozumienia zawartego jeszcze 1950 roku między państwem, a Kościołem i było tylko kwestią czasu, kiedy nastąpi kolejny atak, tym razem już na Prymasa. Po tym dekrecie Kardynał Wyszyń­ ski uznał, że pora powiedzieć zde­ cydowanie „nie” – to było to słyn­ ne „Non possumus!”. Ale wtedy on jeszcze raz wykazał dobrą wolę – słowa te, choć zatwierdzone na Konferencji Plenarnej Episkopatu Polski, padły w liście adresowanym tylko do I-go sekretarza KC PZPR Bolesława Bieruta, on jeszcze miał szanse na taką reakcję, by podtrzymać dialog z Kościołem. Ale tej reakcji nie było. A raczej – były nią nasilające się w prasie komunistycznej ataki na Prymasa, takie które dziś określamy słowami „poniżej pasa”, lub „nagonka”.

Pamięć nieodwracalna

Gdyby nie nieugięta postawa biskupa Baraniaka zapewne udałoby się szybko doprowadzić do procesu kompromitujące­ go Prymasa i Kościół. Taki scenariusz zrealizowano w innych krajach bloku wschodniego – mówi prof. Jan Żaryn

Sejmu. Z dokumentów, które znam, wynika, że Bierut tę zgodę na aresztowanie Prymasa otrzymał jeszcze wcześniej, bo w maju 1953 r. Komuniści chcieli, by Prymas i Episkopat, jak wszystkie ówczesne instytucje od organizacji partyjnych po wszystkie związki i stowarzyszenia twórcze, potępił biskupa Kaczmarka, ale Prymas nigdy by tego nie zrobił. Pretekst do aresztowania więc znaleziono. Dlaczego jednak razem z Prymasem aresztowano także dyrektora jego sekretariatu, ówczesnego biskupa Antoniego Baraniaka? To bardzo ważne pytanie, bo odpowiedź na nie ujawnia także kierunek planowanych przez władze komunistyczne i urząd bezpieczeństwa działań w stosunku do Prymasa. Biskup Baraniak był najważniejszym wówczas współpracownikiem Prymasa, był sekretarzem zarówno kardynała

Wyszyńskiego, jak i jego poprzednika, Prymasa Augusta Hlonda. On wiedział wszystko lub prawie wszystko o ich pracy i działalności publicznej, znał wszystkie kontaktujące się z nimi osoby. Oceniam, że bp Baraniak miał pełnić w tych ubeckich scenariuszach podwójną rolę – z jednej strony miał być głównym świadkiem oskarżenia przeciwko Prymasowi, zmaltretowany, pobity, złamany w śledztwie miał świadczyć o zdradzie państwa polskiego przez Prymasa, a może nawet obu Prymasów, a z drugiej – miał być przewodnikiem dla ubeków po zarekwirowanej w czasie aresztowania kardynała Wyszyńskiego dokumentacji, za którą zresztą odpowiadał. Korespondencja Prymasa z Watykanem prowadzona była w języku włoskim, a głównym tłumaczem tych listów był bp Baraniak. On byłby dla nich idealnym interpretatorem tej dokumentacji, która wpadła im w ręce, gdy zajęli

pałac Prymasowski przy ulicy Miodowej w Warszawie. Prymas Wyszyński nawet o tym nie wiedział, w nocy 25 września wyprowadzono go z pałacu jako pierwszego. On nawet zlecił bisku­ powi Baraniakowi prowadzenie se­ kretariatu i dał mu wszelkie pełno­ mocnictwa finansowe. Losy i wzajemne relacje tych dwóch tak blisko ze sobą związanych osób były dramatyczne. Prymas był przekonany, że bp Baraniak kieruje jego sekretariatem w jego imieniu, że wszystko jest pod jego kontrolą. Nie miał pojęcia, że przebywa w najcięższym więzieniu politycznym PRL, torturowany i maltretowany na wiele sposobów. Z kolei biskupowi Baraniakowi w śledztwie mówiono, że Prymas już wszystko powiedział na ten temat, a on ma tylko potwierdzić jego słowa, dopowiedzieć szczegóły.

Na Węgrzech Prymasa Mindszen­ ty’ego skazano na dożywocie po pokazowym procesie, w którym zeznawał jako świadek oskarżenia jego sekretarz. Zrobiono z niego „szpiega Watykanu”. Prymasa Mindszenty’ego poddano okrutnemu śledztwu, niszczono go m.in. środkami odurzającymi, torturowano rozżarzonym metalem i ostatecznie skazano na dożywocie w 1949 r. a ponieważ nie mogli mu zarzucić współpracy z Niemcami, bo on był represjonowany przez Niemców, to atak na Węgrzech poszedł w innym kierunku, Kościół był tam uznany za wroga klasowego mas ludowych i beneficjenta kapitalizmu, a dopiero jedyny sprawiedliwy system – komunizm był w stanie mu odebrać niesłusznie posiadane przez niego dobra materialne. Prymasa uwolniono dopiero w październiku 1956 roku, podczas węgierskiego powstania narodowego w Budapeszcie, ale po wkroczeniu wojsk radzieckich zmuszony był schronić się w ambasadzie amerykańskiej. Spędził tam 15 lat. W Chorwacji również udało się zrealizować ten scenariusz, gdzie po pokazowym procesie skazano Prymasa Alojzego Stepinaca na 16 lat więzienia, za zdradę stanu, współpracę z wrogiem i zbrodnie wojenne, co było absurdalnym zarzutem. Prymas Alojzy Stepinac jest już be­ atyfikowany, a dla Chorwatów jest męczennikiem, podobnie jak Be­ ran i Mindszenty w swoich krajach. Człowiekiem świętym jak prymas Wyszyński u nas. Czy obok nich można wymieniać jako męczenni­ ka także biskupa Baraniaka? Uważam, że tak. Biskup Baraniak bez wątpienia dał dowody ogromnego męstwa i niezłomności charakteru. Czytałem dokument z archiwów UB, w którym biskup Choromański, ówczesny sekretarz EP wylicza listę

Skazano by Prymasa, tak jak zro­ biono to w innych krajach blogu wschodniego? Na pewno tak. Za sprawą przeżyć więziennych, po 1956 r. to jest człowiek, który doskonale zrozumiał system komunistyczny i istotę niezmienności PRL-u; to jest jeden z tych naszych hierarchów, który na pewno nigdy by się nie poddał żadnej presji propagandowej czy SBckiej, która by spowodowała zmianę jego poglądów. Ta jego niezłomność mogła być nawet męcząca dla kapłanów archidiecezji poznańskiej, ale w jego przypadku jest ona wyjątkowo widoczna. Czy ktoś poniósł odpowiedzial­ ność za takie potraktowanie Pry­ masa i bpa Baraniaka? Niestety nie. W tej sprawie nic nam się nie udało. Było już na to za późno. Pion śledczy IPN podjął badanie sprawy aresztowania Prymasa i bpa Baraniaka, ale te postępowania umorzono. Miałem możliwość czytania uzasadnienia umorzenia tego śledztwa w sprawie Prymasa. To jest Pan w uprzywilejowanej sytuacji, bo nadal nie zostało ono opublikowane i nie jest znane opi­ nii publicznej. Jest to bardzo ciekawy dokument, obszerny, liczący około 100 stron. Jego autor, prokurator Dariusz Gabriel – obecnie szef pionu śledczego – bardzo dobrze, skrupulatnie wymienia nazwiska wszystkich osób, które powinny stanąć przed sądem od Bieruta, Bermana i Cyrankiewicza aż po szeregowych funkcjonariuszy, którzy nadzorowali „obiekt 123”, bo tak nazwano miejsce w którym przetrzymywano Prymasa, czyli „podopiecznego”, bo tak go nazywano w dokumentach SB; wszystkie te osoby powinny odpowiadać i stanąć przed sądem, ale wszystko dzieje się już za późno, nie żyje już żadna ze wskazanych w tych dokumentach osób. W przypadku abpa Baraniaka tak nie było, w chwili gdy prowadzono śledztwo żyło jeszcze 5 z blisko 30 funkcjonariuszy UB zajmujących się jego sprawą w więzieniu, a to postę­ powanie i tak umorzono. I dlatego akurat ta decyzja była kontestowana. Ale nie powinna ona umniejszać zasług Arcybiskupa Baraniaka. K Wywiad ukazał się w Przewodniku Katolickim nr 38/2013


kurier WNET

4

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a Wyjątkowy szacunek, jaki przyznawany jest żołnierzom wyklętym, wynika ze świadomości tragizmu ich sytuacji i skali zbrodni, którą na nich popełniono. […] Powoli bohaterowie tamtej epoki przebijają się do naszej świadomości. […] Wielu ludzi, którzy zasługują na najgłębszy szacunek, dopiero wydobywamy z mgły niepamięci. Jeśli piszę o ich dramatycznych dylematach, to po to aby przypomnieć banalną prawdę, że nic nie zastąpi w dziejach narodów odwagi i determinacji w utrzymaniu samostanowienia. A lęk, tchórzostwo i małoduszność zawsze znajdą dziesiątki masek odwołujących się do realizmu i rzekomego ratowania substancji narodu. Dlatego warto uczyć się od ludzi, którzy paraliżującemu poczuciu lęku nie ulegli. – podsumował Piotr Semka w niedawno wydanej książce pt. My reakcja. Historia emocji antykomunistów 1944-1956 postawę żołnierzy podziemia antykomunistycznego z lat 1944-1963 wobec komunistycznej opresji. Wielkopolska nie jest białą plamą na mapie polskiego podziemia niepodległościowego, ale jej dzieje nadal są praktycznie nieznane.

Podziemie niepodległościowe w Wielkopolsce 1945-1956 Agnieszka Łuczak

S

tosunek społeczeństwa polskiego do utworzonego w lipcu 1944 r. Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego był w dużej mierze negatywny, zwłaszcza że przeważająca część Polaków odnosiła się z nieufnością do ZSRS. Powodowało to silny opór społeczny przeciwko wprowadzanemu systemowi politycznemu. W pierwszych latach filarami oporu były konspiracyjne organizacje polityczne i zbrojne oraz legalnie działające partie polityczne (w istocie wpływy miała tylko jedna – Polskie Stronnictwo Ludowe). Przełamanie oporu Polaków i opanowanie państwa stanowiło zatem najpilniejsze i podstawowe zadanie komunistów. Andrzej Paczkowski nazwał pierwszy okres przejmowania władzy przez Polską Partię Robotniczą, przypadający na lata 1944–1947/1948, okresem podboju państwa.

Walczyć czy się poddać Żołnierze polskiego państwa podziemnego znaleźli się w nowej sytuacji politycznej i stanęli wobec dylematu, czy kontynuować walkę o suwerenność państwa. Od jesieni 1944 r. rozpoczął się proces rozsypki między organizacjami podziemia, który można określić jako „dekompozycję konspiracji”. Przyczyną tego zjawiska przede wszystkim niepowodzenie akcji „Burza”, represje sowieckich i polskich organów bezpieczeństwa oraz pobór do wojska, który powodował częste zrywanie kontaktów organizacyjnych. Ponieważ nie wypracowano wcześniej koncepcji kontynuacji działań niepodległościowych wobec PKWN i ZSRS, nie udało się tym samym efektywnie wykorzystać potencjału Polskiego Państwa Podziemnego. Zapanowanie nad spontanicznie kontynuowaną działalnością konspiracyjną napotykało na coraz większe trudności. W wyniku tego w polskim podziemiu niepodległościowym wyłoniły się dwa główne nurty: poakowski oraz narodowy. Działalność podziemna przybierała najczęściej formę struktur terytorialnych (organizacji i grup niepodległościowych) zajmujących się przede wszystkim propagandą i wywiadem oraz formę oddziałów zbrojnych prowadzących walkę z bronią w ręku (często o charakterze partyzantki leśnej). Natomiast od jesieni 1945 r. nastąpiła wyraźna decentralizacja polskiego podziemia niepodległościowego. Widoczny jest wzrost znaczenia antykomunistycznych struktur regionalnych, kierowanych przez samodzielnych dowódców. Szybko postępująca decentralizacja spowodowała, że od końca roku 1947 zabrakło autentycznego centralnego ośrodka kierowniczego konspiracji w kraju a istniejące lub powstające organizacje i grupy zostały niemal całkowicie zatomizowane.

Podziemie poakowskie W dniu 19 stycznia 1945 r. Komendant Główny Armii Krajowej gen. Leopold Okulicki wydał rozkaz rozwiązujący AK. Wydany tego samego dnia kolejny tajny rozkaz gen. Okulickiego

nakazywał zachowanie sztabów i broni. W efekcie życie konspiracyjne istniało nadal. Decyzja o rozwiązaniu nie dotarła do wielu żołnierzy AK albo została przez nich potraktowana jako gest polityczny. Powołana w obliczu zagrożenia okupacją sowiecką przez dowódcę AK organizacja „Niepodległość” („NIE”) w odróżnieniu od AK miała charakter polityczno-wojskowy. Jej zadaniem miało być kontynuowanie walki o niepodległą Polskę po zajęciu terytorium przez Armię Czerwoną. Wiosną 1945 roku w kraju z jednej strony samorzutnie tworzyły się na skalę masową oddziały partyzantki antykomunistycznej, a z drugiej – wojska NKWD prowadziły operacje o charakterze pacyfikacyjnym, co powodowało ucieczki młodych ludzi do lasu. 7 maja 1945 r. rozkazem p.o. Naczelnego

Warto zacytować jej fragment: „W tym swoim tragicznym położeniu musicie jednak jasno zdawać sobie sprawę, że nie jest dziś czas na walkę zbrojną, że rząd Rzeczypospolitej wyraźnie nakazał rozwiązanie A. K., że walki zbrojnej przeciw obecnej okupacji nie zarządził i nie zalecił, oceniając ją jako szkodliwą, a do regulowania innych spraw wojskowych ustanowił Delegata Sił Zbrojnych na kraj. Nie dawajcie więc wiary ani prowokatorom niemieckim ani prowokatorom z NKWD, którzy – ostrzegamy – usiłują wcisnąć się w Wasze szeregi, choćby pokazywali Wam drukowane rozkazy rządu i Naczelnego Wodza. Nie wierzcie też działającym samowolnie Polakom lekkomyślnym choć patriotycznie nastawionym, jeśli namawiają Was na partyzantkę, powołując się na takie rozkazy Władz Polskich.”

płka Rzepeckiego do przyspieszenia likwidacji DSZ na Kraj. Decyzję tę wzmocniły wzmagające się nasilone aresztowania i penetracja szeregów Delegatury przez aparat bezpieczeństwa. Formalnie Delegatura została rozwiązana 6 sierpnia 1945 r. Żołnierze podziemia niepodległościowego w Wielkopolsce, mimo że Armia Czerwona zajęła ten obszar dopiero w lutym 1945 r., mieli podobne dylematy co żołnierze w całym kraju. W Wielkopolsce zaczęły powstawać zarówno antykomunistyczne organizacje jak i oddziały zbrojne. W latach 1945-1956 na terenie Wielkopolski działało 60 oddziałów zbrojnych oraz 121 organizacji antykomunistycznych (z tego 106 stanowiły organizacje młodzieżowe, a 15 organizacji tworzyły osoby pełnoletnie).

„Warta” była organizacją silnie rozbudowaną w terenie. Rzewuski tworząc jej struktury bazował na sieci organizacyjnej byłej AK. WSGO „Warta” składała się z dowództwa grupy, siedmiu komend rejonowych, komend obwodowych, placówek i plutonów. Liczebność organizacji szacuje się na 5-6 tysięcy żołnierzy. Po mianowaniu ppłka Andrzeja Rzewuskiego delegatem Okręgu Poznańskiego Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj (co nastąpiło w czerwcu 1945 r.) pełnił on równolegle zarówno funkcję Delegata Okręgu, jak i zwierzchnika WSGO „Warta”. Między czerwcem a połową października 1945 r. obowiązek dowodzenia „Wartą” Rzewuski przekazał mjr Nowickiemu (imię nieznane) ps. „Czerwiński”, gdyż sam był całkowicie zaabsorbowany sprawami Delegatury.

Apel ten nie odniósł w zasadzie skutku: tworzono nowe oddziały partyzanckie, rozbijano więzienia, uwalniano żołnierzy Polski podziemnej z więziennych transportów. W kolejnej odezwie z 24 lipca 1945 r. płk Rzepecki ponownie wezwał żołnierzy oddziałów partyzanckich, aby wyszli „z lasu”, przystąpili do odbudowy Polski oraz podjęli cywilną walkę polityczną o „wolność obywatela i niezawisłość narodu”. Była to niejako zapowiedź utworzenia nowej konspiracji o charakterze politycznym, która miesiąc później przyjęła nazwę Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość”. Utrzymywanie się podziemia zbrojnego było sprzeczne z zamierzeniami poakowskiego dowództwa. Płk Rzepecki dążył do jego likwidacji, uważając, iż zachowanie konspiracji wojskowej po samorozwiązaniu się Rady Jedności Narodowej i po wejściu Stanisława Mikołajczyka do Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej jest niemożliwe i szkodliwe. Był świadom, że oddziałom grozi nieuchronna demoralizacja. Zamierzał zmienić tylko formę walki ze zbrojnej na polityczną. Zapowiedź amnestii ogłoszona w przemówieniu Władysława Gomułki z okazji rocznicy powstania PKWN (22 lipca 1945) zdopingowała

„Warta”

Trudno dziś precyzyjnie ustalić, jakie były zależności między funkcjonującą wcześniej organizacją WSGO „Warta” a Okręgiem Poznańskim DSZ na Kraj. Organizacja prowadziła również rozmowy mające na celu podporządkowanie sobie innych antykomunistycznych struktur między innymi Frontu Oporu AK, której dowódcą był Leon Rosada ps. „Pitt” (liczącą piętnaście

Żołnierze podziemia niepodległościowego w Wielkopolsce, mimo że Armia Czerwona zajęła ten obszar dopiero w lutym 1945 r., mieli podobne dylematy co żołnierze w całym kraju. W Wielkopolsce zaczęły powstawać zarówno antykomunistyczne organizacje jak i oddziały zbrojne. Wodza gen. Władysława Andersa po konsultacjach z prezydentem i rządem Rzeczpospolitej Polski w Londynie powołano Delegaturę Sił Zbrojnych na Kraj. Zgodnie z propozycją płk. Jana Rzepeckiego, który został Delegatem Sił Zbrojnych na Kraj, struktura ta miała za zadanie gromadzenie informacji o sytuacji w kraju i przekazywanie ich do Londynu, ochronę społeczeństwa i propagandę wobec Wojska Polskiego. Czysto wojskowa struktura Delegatury była oparta na funkcjonujących już komórkach AK w Likwidacji i nielicznych zorganizowanych komórkach NIE, które zdołano utworzyć w terenie. Sztab Delegatury, w którym decydującą rolę odgrywała kadra Komendy Głównej AK, kierował działaniami na trzech obszarach organizacyjnych: Centralnym, Zachodnim i Południowym. Obszary dzieliły się na okręgi. DSZ na Kraj skupiła się na samoobronie czynnej, propagandzie i informacji oraz wywiadzie wojskowym. Jednym z głównych zadań Delegata było dokończenie likwidacji AK oraz ograniczenie działalności zbrojnej jej żołnierzy. 27 maja 1945 r. Delegat Rządu RP, Stefan Korboński i Delegat Sił Zbrojnych na Kraj, płk Jan Rzepecki wydali odezwę wzywającą żołnierzy oddziałów leśnych do powrotu do pracy cywilnej przy odbudowie kraju.

Największą organizacją antykomunistyczną była Wielkopolska Samodzielna Grupa Ochotnicza „Warta”. Idea powstania tej organizacji narodziła się w pierwszych miesiącach 1945 r. jako oddolna inicjatywa regionalna dowódcy Poznańskiego Okręgu Armii Krajowej. Głównym celem „Warty” było ujęcie w ramy organizacyjne byłych żołnierzy AK (a także wszystkich niechętnych komunistycznej władzy) oraz pomoc i ochrona przed prześladowaniami ze strony UB i NKWD. Twórcą i zarazem dowódcą WSGO „Warta” był ostatni komendant okręgu poznańskiego AK, ppłk Andrzej Rzewuski (ps. „Przemysław”, „Hańcza”, „Wojmir”). Formalnie WSGO „Warta” została powołana rozkazem z dnia 10 maja 1945. Intencją Rzewuskiego było stworzenie organizacji, która trzymałaby w dyscyplinie uzbrojonych ludzi, zabraniając jakichkolwiek działań zbrojnych o charakterze zaczepnym. Podjęto więc akcję organizacyjnego podporządkowania oddziałów leśnych oraz zwalczania bandytyzmu. Istotne znaczenie odgrywała także działalność propagandowa oparta głównie na prasie („Strażnica Sumienia”) i ulotkach redagowanych przez sztab.

do września 1945 r. przesyłane do komendanta Obszaru Zachodniego DSZ w kraju płka Jana Szczurka– Cergowskiego ps. „Sławbor”. Według Romana sprawozdania były przekazywane w następujący sposób: „[...] miesięczne lub dwutygodniowe raporty wywiadowcze, podpisywaliśmy je obaj z Rzewuskim i przekazywałem do Bydgoszczy na ręce Leskiego Kazimierza – szefa sztabu obszaru zachodniego Przez cały czas pracy konspiracyjnej w delegaturze poznańskiej przesłałem Leskiemu około 10-12 raportów wywiadowczych. Wiedziałem, że materiały te poprzez delegaturę główną w Warszawie były wysyłane do Londynu.”

Akcja Ż W sprawozdaniach zostały umieszczone materiały wywiadowcze zebrane przez siatkę komendanta Okręgu Delegatury ppłk. Andrzeja Rzewuskiego oraz własnej siatki wywiadowczej „Janiszewskiego”. Jednym z istotnych zadań Delegatury Sił Zbrojnych była Akcja „Ż”, którą prowadzono w całym kraju. Koncentrowała się ona na krzewieniu antykomunistycznej propagandy wśród żołnierzy wojska Żymierskiego, orientowaniu się w panujących w nim nastrojach oraz na działalności wywiadowczej dotyczącej rozmieszczenia poszczególnych jednostek wojskowych na terenie kraju. Akcję „Ż” koordynowały Wydziały IV, a w poznańskim Okręgu akcją kierował kpt. Adam Radliński ps. „Makowicz”, który był bliskim współpracownikiem ppłk. Rzewuskiego. W poznańskim Okręgu DSZ akcja przeprowadzana była w dużej mierze przez struktury WSGO „Warta”. Silnie rozbudowana w terenie organizacja mogła skutecznie pozyskiwać informacje zarówno o nastrojach panujących w wojsku, jak i rozmieszczeniu poszczególnych jednostek wojskowych na terenie Wielkopolski. Świadczy o tym zachowane obszerne sprawozdanie z lipca 1945 r. Warto przytoczyć wybrane fragmenty: „Na terenie woj.[ewództwa] Poznańskiego znajdują się oddziały II Armii formowane jesienią [19]44 roku oraz zimą [19]45 roku. Obsada oficerska oddziałów przedstawia się ogólnie w sposób następujący: dowódcy pułków, Dy-

W latach 1945-1956 na terenie Wielkopolski działało 60 oddziałów zbrojnych oraz 121 organizacji antykomunistycznych (z tego 106 stanowiły organizacje młodzieżowe, a 15 organizacji tworzyły osoby pełnoletnie). osób i działającą w Poznaniu od kwietnia do sierpnia 1945 r.). Jednym z zadań poznańskiej Delegatury Okręgu było prowadzenie wywiadu politycznego, gospodarczego, społecznego oraz wojskowego na terenie województwa poznańskiego. Prace wywiadowcze koordynował szef Wydziału II kpt. Władysław Roman ps. „Janiszewski”. Sprawozdania Delegatury były od połowy czerwca

-[wizjo]nów, baonów oraz większości bateryj i kompanij – są oficerami rosyjskimi w polskich mundurach. Żydzi ulokowani są jako oficerowie Polit.[yczno] Wych.[owawczy] oraz na stanowiskach administracyjnych. Oficerowie Polacy tkwią gdzieniegdzie w sztabach pułkowych, w komórkach Polit.[yczno] Wych. [owawczych] Są niekiedy dowódcami kompanii i bat.[alionów] oraz z reguły Dokończenie na stronie obok


kurier WNET

5

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a Władze samorządowe gminy Sompolno (powiat koniński) uczczą uroczystymi obchodami zwycięskie starcie z Niemcami pod Sompolnem z 12 września 1939 roku. Brał w nim udział mieszkający obecnie w Poznaniu, najwyższy rangą wśród żyjących jeszcze przedstawicieli Żołnierzy Niezłomnych – generał brygady Jan Podhorski, uczestnik Powstania Warszawskiego, żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych i Armii Krajowej. Spotka się m.in. z młodzieżą, by podzielić się swoimi wojennymi i powojennymi wspomnieniami.

Zaproszenie do Sompolna Krzysztof Żabierek

O

d pamiętnego wydarzenia z 1939 roku mija 77 rocznica. Kolejny raz 1 września Polacy z różnych stron naszej Ojczyzny staną w milczeniu, aby złożyć hołd tym, którzy w tamtym pamiętnym roku gotowi byli oddać wszystko, aby Ojczyzna, o którą modlili się w czasie zaborów ich pradziadkowie i dziadkowie, mogła dalej rozwijać się i być dumą dla ówczesnych i następnych pokoleń. W tym roku gmina Sompolno postanowiła powrócić do zapomnianego wydarzenia z historii miasta, jakim jest zwycięskie starcie polskich oddziałów Obrony Narodowej z oddziałem niemieckim, próbującym zdobyć miasto w 12. dniu walk obronnych 1939 roku.

Przed wojną W okresie międzywojennym miasto Sompolno było przykładem syntezy trzech kultur: polskiej, niemieckiej, żydowskiej. Przez większość dwudziestolecia międzywojennego społeczności tych trzech kultur żyły obok siebie w zgodzie i jedności. Problemy pojawiły się w momencie, gdy lokalną ludność niemiecką zaczęli agitować przedstawiciele ugrupowań sprzyjających

rządzącym od 1933 roku niemieckim nazistom. W okresie zbliżającej się konfrontacji między II Rzeczpospolitą, a państwem niemieckim całe społeczeństwo włączyło się w wiele inicjatyw, mających podnieś obronność kraju. Przejawy takich akcji widoczne były również w społeczności lokalnej gminy Sompolno. W momencie ustalania zadań dla poszczególnych jednostek armijnych stało się jasne, że na nieodległym od Sompolna kanale Warta- Gopło, wybudowane zostaną schrony bojowe, wchodzące w skład

ostatecznej linii obrony Armii Poznań. Wiadome stało się również, że mieszkańcy miasta będą świadkami działań wojennych.

W podobnym tonie wypowiadał się na temat partyzantki leśnej szef sztabu Okręgu Poznańskiego DSZ na kraj ppłk S. Gośliński: „Staraniem Okręgu było rozładowanie lasów przez rozwiązanie oddziałów leśnych, zatrudnienie i zalegalizowanie ich członków, w celu uchronienia tego młodego i ideowego elementu przed zdemoralizowaniem i zatratą w akcjach pacyfikacyjnych, prowadzonych energicznie przez U.B. Cel ten nie został jednak nigdy w pełni osiągnięty.” Natomiast próby podporządkowania oddziału por. Franciszka Olszówki ps. „Otto” przez komendanta obwodu kępińskiego WSGO Warta należy zaliczyć do nieudanych, zwłaszcza wobec zamordowania przez „Otta” jego komendanta kpt. Tadeusza Tyrakowskiego, co nastąpiło 14 listopada 1945 r. Wbrew woli współpracujących z Olszówką oficerów WSGO „Warta”, działalność oddziału dążyła do bezwzględnego traktowania gorliwych przedstawicieli „władzy ludowej” oraz sprzyjającej komunistom ludności. We wrześniu i październiku 1945 r. doszło do eskalacji przemocy w działalności oddziału „Otta”. Jako przykład należy tu wymienić, przypisywaną temu oddziałowi przez aparat bezpieczeństwa, zbiorową egzekucję osób pochodzenia niemieckiego przez oddział „Otta” przeprowadzoną w połowie października w lasach komorzyńskich niedaleko Szymonkowa. Wśród ofiar było siedem kobiet i dwóch jedenastoletnich chłopców. Działalność WSGO „Warta” była finansowana ze środków otrzymywanych z Obszaru Zachodniego DSZ dla poznańskiego Okręgu DSZ. Przed utworzeniem Delegatury Okręgu fundusze pozyskiwano czasami poprzez akcje ekspropriacyjne. Uprawnienia sądownicze (wydawanie wyroków) posiadał wyłącznie Wojskowy Sąd Specjalny, który istniał na szczeblu Delegatury Okręgu. Przez cały czas istnienia sąd ten nie wydał żadnego wyroku.

rozkaz o rozwiązaniu WSGO „Warta”. Jednak Rzewuski był zdecydowanie przeciwny przejściu podległych mu struktur wojskowych do Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. Na tym tle doszło do rozłamu w Komendzie Okręgu. Obaj zastępcy Rzewuskiego – pełniący funkcję szefa sztabu Delegata Okręgu ppłk Sylwester Gośliński ps. „Marian”, „Wolski”, „Mściwój”,,„Zrąb” oraz zastępujący „Hańczę” jako dowódca WSGO „Warta” mjr/ppłk Nowicki „Czerwiński” – zamierzali włączyć struktury „Warty” do powstającego Okręgu Poznań Zrzeszenia WiN. To właśnie Gośliński został mianowany tymczasowym prezesem Okręgu Poznań WiN z rozkazem przejmowania lokalnych ogniw „Warty”. W oparciu

Tamten wrzesień Gdy 1 września wojska niemieckie bez wypowiedzenia wojny przekroczyły polską granicę, żołnierz polski dzielnie bronił Ojczyźnianej ziemii. Ze względu na fakt, że główne siły Wehrmachtu ominęły tereny Wielkopolski, kierując swoje pancerne uderzenia na

sąsiadujące z Armią,, Poznań’’, Armię,, Pomorze’’ i,, Łódź’’ wojska pod dowództwem generała Tadeusza Kutrzeby zmuszone były opuszczać wielkopolską ziemię bez prowadzenia zasaniczej obrony jej terytorium. W wyniku ustawicznego marszu na wschód w drugim tygodniu walk jednostki Armii Poznań znalazły się na terenach obecnej gminy Sompolno. Właśnie wówczas, 12 września 1939 roku, zamykające pochód Armii,, Poznań’’ oddziały Obrony Narodowej stanęły do obrony Sompolna, tworząc piękną kartę historii miasta wraz z lokalnymi mieszkańcami, którzy przyszli z pomocą w walce polskim oddziałom wojskowym. W działaniach w Sompolnie wzięły udział oddziały Obrony Narodowej:,, Opalenica’’,,, Poznań I’’,,, Szamotuły’’, oddział PW,, Szamotuły’’. Przy wsparciu lokalnego Strzelca i mieszkańców miasta udało się odeprzeć uderzenie niemieckiej jednostki wojskowej jak również usunąć zagrożenie dywersji lokalnych mieszkańców pochodzenia niemieckiego. W wyniku przegranej batalii pod Sompolnem Niemcy stracili 15 żołnierzy w tym jednego oficera. W ramach zemsty, a także, aby rozbudzić lęk wśród lokalnych mieszkańców, hitlerowscy najeźdźcy dokonali zbrodni wojennej, mordując cztery osoby cywilne, a w późniejszym okresie kolejne dwie, w tym miejscowego komendanta Strzelca- Franciszka Lewińskiego. Niemieckiemu okupantowi nie było dość tych zbrodni wobec cywilnej ludności Sompolna. Aby ukazać panowanie w mieście dokonali oni rozbiórki wieży ratuszowej, z której w czasie obrony miasta prowadzony był ostrzał w stronę nacierającego wroga.

Pamięć wiecznie żywa Społeczność miasteczka nigdy nie zapomniała o swoich obrońcach z 1939 roku. W roku 1989 odbyła się uroczysta Msza Święta z okazji 50-lecia bitwy pod Sompolnem, przy udziale wszystkich przedstawicielstw lokalnych jednostek Straży Pożarnej, przedstawicieli lokalnego oddziału Związku Bojowników o Wolność i Demokrację jak również mieszkańców miasta i gminy Sompolno. W czasie sprawowania przez

p. Tadeusza Słodkiewicza funkcji burmistrza miasta, udało się odbudować zniszczoną wieżę ratuszową. Obecnie władze samorządowe, na czele których stoi p. Roman Bednarek postanowiły upamiętnić tamte wydarzenia organizacją uroczystych obchodów walk o Sompolno 12 września 1939 rou. Generał brygady Jan Podhorski będzie ich głównym uczestnikiem. Władze gminy Sompolno na tegoroczne uroczystości zaprosiły tego wielkiego Polaka i patriotę aby, m.in. w trakcie spotkań z młodzieżą, mógł podzielić się swoimi wojennymi wspomnieniami, mogącymi bez problemu stać się scenariuszem na niesamowity film. Uroczystości

w Sompolnie, choć mają charakter lokalny, ukazują wielki szacunek, jaki dla tych zapomnianych bohaterów z września 1939 roku ma społeczność gminy Sompolno. Bitwa pod Sompolnem nie miała szans zmienić oblicza zmagań w czasie wojny obronnej ani w wymiarze ogólnym ani nawet na odcinku zmagań Armii,, Poznań’’, stała się jednak widocznym przez cały okres okupacji znakiem oporu i chęci walki, jakie wykazało społeczeństwo Wielkopolski ( bo przecież walczące oddziały ON tworzone były z mieszkańców tego województwa) w czasie walki z niemieckim okupantem. K

Program obchodów 77 rocznicy bitwy pod Sompolnem 12 września 2016

U

roczystości w Sompolnie mają rozpocząć się Mszą Świętą za Ojczyznę i bohaterskich obrońców miasta w rocznicę bitwy 12 września. Po Mszy Świętej uczestnicy udadzą się na rynek, gdzie nastapi odsłonięcie tablicy na ratuszu miejskim i gdzie zostanie odczytany uroczysty apel poległych. W ceremonii odsłonięcia tablicy weźmie udział oddział wojskowej asysty honorowej z Powidza. Swój udział potwierdzili także członkowie Związku Strzeleckiego Rzeczypospolitej z Bydgoszczy, jak również grupa rekonstrukcyjna z Drugiego Liceum im. K.K. Baczyńskiego z Konina, która nawiązuje do tradycji wojska II Rzeczypospolitej, a dokładnie 68 Pułku Piechoty. Zakończeniem uroczystości będzie premiera publikacji p. Żabierków dotycząca bitwy pod Sompolnem, która odbędzie się w Bibliotece Miejskiej w Sompolnie. Na drugi dzień obchodów bitwy pod Sompolnem zaplanowane jest spotkanie generała Jana Podhorskiego z uczniami Zespołu Szkół Ponagimnazjalnych im. H. Sienkiewicza w Sompolnie.

Dokończenie z poprzedniej strony

oficerami młodszymi. Stosunek liczbowy oficerów Rosjan do oficerów Polaków jest przeciętnie w pułkach jak 3:1. Według ostatnio otrzymanych informacyj wszystkie funkcje na których istnieje bezpośrednia styczność oficera z żołnierzem mają być obsadzone przez oficerów Polaków ze względu na gorszący stosunek żołnierza do oficera Rosjanina.” Struktury terenowe WSGO „Warta” rozpoznały jednostki wojskowe w dwudziestu jeden miejscowościach Wielkopolski.

Gdzie w Wielkopolsce Organizacji WSGO „Warta” została podporządkowana również organizacja młodzieżowa w Krotoszynie nosząca nazwę „Kompania Rycerska Armii Krajowej”. Inicjatorem powstania organizacji był kpt. Tadeusz Tyrakowski ps. „Wojciech”, „Kordzik” komendant obwodu WSGO „Warta” w Krotoszynie, a dowódcą został Alojzy Matyniak ps. „Mak”. Organizacja prowadziła głównie działalność propagandową (liczyła osiemnaście osób, istniała od marca do grudnia 1945 r.). Ponadto organizacja ppłk. Rzewuskiego formalnie podporządkowała sobie nie mniej niż siedem oddziałów zbrojnych: por. Jana Kempińskiego ps. „Błysk”, ppor. Zygmunta Borostowskiego ps. „Bora”, por. Feliksa Antoniewicza ps. „Rak”, ppor. Czesława Mocka ps. „Spirytus”, Jana Skiby ps. „Strzała”, por. Ludwika Sinieckiego ps. „Szary” oraz NN ps. „Tarzan”. Prawdopodobnie również oddział dowodzony przez Gedymina Rogińskiego ps. „Dzielny”, podlegał dowództwu WSGO „Warta”. Podporządkowywanie oddziałów partyzanckich nie zawsze kończyło się sukcesem. Przeprowadzanie akcji zbrojnych kontynuował wbrew wyraźnym rozkazom przełożonych kpt. Jan Kempiński ps. „Błysk”. Ppłk A. Rzewuski swój stosunek do działalności zbrojnej oddziałów zaprezentował w „Replice” napisanej w więzieniu: „Wydane w różnym czasie rozkazy ustalały dokładnie uprawnienia komendantów i dowódców poszczególnych szczebli. Między innymi zakazywały one nie tylko akcję partyzancką, lecz i same tworzenie oddziałów partyzanckich. Wykluczały wszelki terror, ekspropriacje i samosąd. […]”.

Rozwiązanie „Warty” Zgodnie z rozkazem szefa Sztabu Naczelnego Wodza, gen. Stanisława Kopańskiego (z 17 września 1945 r.), nawołującym do rozwiązania wszystkich organizacji wojskowych w kraju, 15 listopada 1945 r. ppłk Rzewuski wydał

ppor. Zygmunt Borostowski ps. „Bora”

o kadry WSGO „Warta” Gośliński zdołał zorganizować Komendę Okręgu WiN i komórki terenowe zrzeszające w połowie listopada 1945 r. około osiemdziesiąt osób. Według relacji Goślińskiego: „Akcja <WIN> rozwijała się b. dobrze i zapowiadała duże rezultaty, kiedy niespodziewanie, 13. XI. 1945 nastąpiło w Łodzi aresztowanie płk. Rzepeckiego i całego aktywu centralnego wraz z komendantami obszarów. Przypadkiem ocalały wówczas komendant Obszaru Zachód, płk „Sławbor-Mestwin” [płk Jan Szczurek-Cergowski], objąć miał kierownictwo <WIN>, został jednak 26. XI. 1945 w Poznaniu aresztowany wraz z częścią swego sztabu. […] Wobec takiego postawienia

sprawy, nadto wobec aresztowania dotąd ok. 300 osób w Okręgu, utraty aparatu propagandowego /wraz z drukarnią/, niemożności nawiązania łączności z jakimkolwiek nowym kierownictwem / które rzekomo powstało i zostało również aresztowane/, wreszcie ścigania inf. [ormatora] [S. Goślińskiego] listami gończymi, uśpił on prace w Okręgu z dniem 2. I. 1946 i opuścił Kraj.” Rozwiązanie WSGO „Warta” zbiegło się w czasie z rozpracowaniem jej struktur przez WUBP w Poznaniu, gdyż 26 listopada 1945 r. aresztowano Rzewuskiego i jego bliskich współpracowników. Ze wspomnień Bolesława Skawińskiego (szefa Rejonu Wągrowiec WSGO „Warta”) wynika, że została przez niego uratowana część dokumentacji i funduszy organizacji, które na polecenie kpt. Adama Radlińskiego ps. „Makowicz” wywiózł do Trójmiasta i przekazał kpt. Leonowi Piaseckiemu ps. „Szczęsny”. W świetle dostępnych źródeł można przypuszczać, że istniały powiązania między organizacją WSGO „Warta” a Związkiem byłych Partyzantów „Warta”, który powstał w listopadzie 1945 r. Dowódcą tej organizacji został mjr Rudolf Jan Majewski ps. „Feliks”, „Leśniak”, „Roman”, „Solski”. Podczas okupacji był dowódcą 25 pp AK (odtwarzanego przez Inspektorat Piotrkowski). Sztab Komendy Okręgu Związku byłych Partyzantów Warta krypt. „War” mieścił się w Międzyrzeczu (a zatem na Ziemi Lubuskiej). Twórcy Związku planowali włączenie do tej organizacji byłych członków WSGO „Warta” i w tym celu prowadzili rozmowy z jej dowódcą, ppłk. Rzewuskim. W strukturze Związku istniały dwa obwody zrzeszające 34 członków. Celem związku była propaganda antykomunistyczna, samoobrona i pomoc byłym żołnierzom AK i WSGO „Warta”. Prawdopodobnie Majewski planował szersze rozwinięcie struktur, m. in. zainspirował powstanie Konspiracyjnego Związku Młodzieży Wielkopolski. Majewski zaprzysiągł członków tej organizacji i koordynował jej działalność. Usiłował ponadto nawiązać współpracę z kierownictwem PSL w Warszawie. Związek został rozwiązany decyzją dowódcy w maju 1946 r. a członkowie zwolnieni z przysięgi. K Ciąg dalszy w następnym numerze Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Nowe wydanie, nowe fakty, nowe dokumenty i fotografie. Warto przeczytać! Konspiracja antykomunistyczna i podziemie zbrojne w Wielkopols­ ce w latach 1945–1956, red. Agnieszka Łuczak i Aleksandra Pietro­ wicz, Wydanie II, poprawione i uzupełnione, Poznań 2016, 536 s. (Studia i Materiały Poznańskiego IPN, tom XXXIII)

P

ierwsze wydanie książki pt. Konspiracja antykomunistyczna i podziemie zbrojne w Wielkopolsce w latach 1945–1956 ukazało się dziewięć lat temu, w 2007 roku. Nakład książki został szybko wyczerpany, a wzrastające zainteresowanie tematyką żołnierzy wyklętych i liczne prośby osób zainteresowanych posiadaniem tego wydawnictwa skłoniły autorów do pracy nad wydaniem drugim, poprawionym i uzupełnionym. W publikacji został zaprezentowany aktualny stan badań nad polskim powojennym podziemiem niepodległościowym w Wielkopolsce w latach 1945–1956. W drugim wydaniu znalazło się więcej artykułów monograficznych opisujących działalność oddziałów partyzanckich operujących w tym regionie, m.in. kpt. Jana Kempińskiego „Błyska”, ppor. Edmunda Marona „Mura”, grupy Zygmunta Wawrzyniaka „Sępa” czy likwidację oddziału Franciszka Olszówki „Otta” przez komunistyczny aparat bezpieczeństwa. Książka została także uzupełniona o tekst poświęcony przypadkom odnajdywania miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego w wybranych miejscach Wielkopolski, który jest wynikiem żmudnych badań prowadzonych w IPN w ramach projektu pod nadzorem prof. Krzysztofa Szwagrzyka. Kolejną część publikacji stanowią liczne dokumenty i fotografie, które w wielu przypadkach zostały odnalezione w archiwum IPN i są publikowane po raz pierwszy. Większość prezentowanych materiałów źródłowych to wydawana przez podziemne organizacje prasa konspiracyjna, ulotki o treści antykomunistycznej, rozkazy, instrukcje, a także sprawozdania z działalności i meldunki wywiadowcze. Zamieszczone w publikacji dokumenty i fotografie obrazują ponadto represje wobec żołnierzy podziemia.


kurier WNET

6

S

okół wędrowny (Falco peregrinus) mimo nazwy nie jest ptakiem migrującym. Dorosłe ptaki są opiekuńcze – przez cały rok przebywają w pobliżu gniazda lęgowego. Jedynie młodzież ptasia podejmuje wędrówki – jak to i człowiecza młodzież – ciekawa świata. Sokół z niebywałą szybkością (300-350 km/ godz.) i zręcznością łapie zdobycz w locie na otwartej przestrzeni, siejąc panikę wśród ptactwa. Jest wytrwały i troskliwy. W PRL, szczególnie w latach 50-60 był zagrożony, dopiero w latach 80-tych został objęty reintrodukcją. Czy nie widzimy tu zbieżności z losami zdelegalizowanego w PRL Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”?

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a Polska za kordonami zaborów. Dumny orzeł biały spętany. Wszelkie symboliczne odniesienia do polskiego godła są prześladowane. Ale nie zabito w polskich sercach pragnień wysokiego lotu – mimo krwawo tłumionych zrywów narodowo-wyzwoleńczych. Mimo gwałtownej, brutalnej rusyfikacji i germanizacji. W sercach patriotów, gorących jak lawa, rodzą się coraz to nowe idee i zamysły, a przede wszystkim potrzeba ocalenia zdrowia duchowego i cielesnego Polaków. Skoro prześladowany jest biały orzeł – to może sokół? Ptak równie szybki, piękny i dzielny?

narodowym wychowaniem młodzieży, oddziaływaniem na jej polską duszę się zajmiemy […].

Patriotyzm i Sokół Sokole środowisko było różnorodne. Inteligencja wnosiła do gniazd wkład intelektualny – jako prelegenci, inspiratorzy uroczystości narodowo-historycznych oraz symboli: mundur, sztandar, oznaki, pieśni. Rzemieślnicy, kupcy oraz sympatycy „ruchu ludowego”, również aktywnie zasilali szeregi towarzystwa i aktywnie propagowali jego idee we własnych kręgach. Sokoli

Pod słowem Ojczyzna rozumiemy nie tylko tę świętą ziemię ojców naszych, której bronić winniśmy do ostatniego tchu, ale w ogóle całokształt naszego życia narodowego, naszego stanu posiadania dóbr duchowych, nasze dzieje, tradycje, naszą literaturę, sztukę, wiedzę i nasze ideały; skojarzone z ideałami narodów i świata cywilizowanego.

Już w drugiej połowie XIX w. powstały stowarzyszenia, które rozwijały zdrowie i sprawność młodzieży polskiej, pogłębiały poczucie odrębności narodowej, rozwijały patriotyzm i przygotowywały do walki o niepodległość Polski. W warunkach zaborów Prekursorem rozwoju wychowania fizycznego i sportu stało się Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. Ruch sokoli w Polsce początkowo związany był ze środowiskiem lwowskim. Tam powstało w 1867 r. pierwsze Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, które przekształciło się w jedną z najpopularniejszych i najliczniejszych organizacji społecznych, działających na ziemiach polskich. Zapoczątkowało ono ruch sokoli, który ogarnął nie tylko cały kraj, ale i skupiska Polaków

Już w pierwszym roku działalności gniazdo poznańskie uchwaliło obowiązek udziału w pogrzebach weteranów powstań narodowych. Na spotkaniach sokolich pielęgnowano pieśni, tańce i muzykę narodową, recytację wierszy patriotycznych; propagowano znajomość dziejów ojczystych przez odczyty i lekturę książek. za granicą. Rozwój fizyczny i duchowy społeczeństwa polskiego traktowano w nim jako środek do osiągnięcia wyższych celów narodowych. Wychowanie w tym duchu młodego pokolenia Polaków, zdolnego w przyszłości do walki o wolność narodu, uznali Sokoli za najwyższą wartość społeczną i swoje posłannictwo. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” we Lwowie, zostało nazwane później „Sokołem Macierzą”. Przez okres 17 lat działało ono jako jedyne na ziemiach polskich. Jako pierwsze poza Lwowem, zawiązały się w 1884 r. gniazda – filie w Tarnowie i Stanisławowie. Następny rok wzbogacił sokolstwo o cztery ważne nowe placówki: w Krakowie, Prze-

Do lotu! Zlot członków Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", z okazji 50-lecia istnienia Towarzystwa w Wielkopolsce w 1934 r. Na zdjęciu - przemarsz drużyny żeñskiej Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" ulicami Poznania"

Zarys dziejów Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” Część I

Danuta Moroz Namysłowska zgodzie i jedności”. Obok gimnastyki uprawiano w Towarzystwie cały szereg dyscyplin sportowych. Zaliczyć do nich należy wioślarstwo, jazdę konną, kolarstwo, szermierkę, turystykę, strzelectwo, zapasy, atletykę, lekką atletykę, pływanie i łyżwiarstwo.

Nie tylko sport TG „Sokół” odgrywało ogromną rolę w kształceniu instruktorów wychowania fizycznego. Na corocznych kursach doskonalili swoją wiedzę i umiejętności zarówno instruktorzy i naczelnicy „Sokoła”, jak i nauczyciele gimnastyki w szkołach. Zloty sokolskie były pierwszymi na ziemiach polskich w okresie zaborów igrzyskami sportowymi dla szerszej publiczności. Były one nie tylko przeglądem sił fizycznych „Sokołów”, ich poziomu i osiąg-

konnej i wioślarstwie. Kierownikiem zawodów był Zygmunt Wyrobek. W czasie zlotu dokonano odsłonięcia Pomnika Grunwaldzkiego, który ufundował Ignacy Paderewski. Po raz pierwszy publicznie zaprezentowano w „Sokole” ćwiczenia z bronią – pokazano pozorowaną walkę na bagnety z szarżującą kawalerią. Na zakończenie zlotu odbył się pochód, w którym brało udział ponad osiem tysięcy umundurowanych „sokołów” i „sokolic”, zaś według Cz. Michalskiego ogólna liczba defilujących miała sięgać 90 tysięcy. Niewątpliwą zasługą TG „Sokół” było roztoczenie opieki nad rodzącym się ruchem skautowym. W Krakowie bardzo aktywnie pracował Zygmunt Wyrobek. Dzięki jego staraniom powstały w 1911 r. pierwsze oddziały harcerskie. Ruch ten rozwijał się bardzo szybko.

Sokół w Wielkopolsce Pierwsze koło – „gniazdo” sokole powstało w Wielkopolsce w 1884 roku w Inowrocławiu. Prezesem został dr Józef Krzymiński – późniejszy poseł. Obok ćwiczeń, miało ono charakter towarzysko-rozrywkowy. Celem braci sokolej było znalezienie równowagi między ćwiczeniami gimnastycznymi a rozwojem oświatowym i ogólnokulturalnym członków. 2 czerwca 1886 roku zostało założone gniazdo w Poznaniu, które propagowało: „umoralnienie ducha, wykształcenie i wzmocnienie ciała przez ćwiczenie gimnastyczne, pomnąc na to, że jeżeli ciało zdrowe, to i dusza w nim zdrowa”. Korzystano z podręcznika do ćwiczeń Trzaski-Durskiego. Na ćwiczenia wynajęto salę w Hotelu Saskim przy ul. Wrocławskiej. Utwo-

Zlot członków Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" w Poznaniu w 1936 r. – widok z trybuny głównej

myślu, Kołomyi i Tarnopolu. Warto odnotować, że przewodnictwo czteroosobowego komitetu założycielskiego w Krakowie objął znany komediopisarz i prozaik Michał Bałucki, który ułożył statut oraz wystąpił o jego zatwierdzenie. Krakowski „Sokół” powstawał jako towarzystwo niezależne od Lwowa, co podkreślano nawet różnicą w mundurze, wprowadzając jako jego element czapkę krakowską z pawim piórem. W sprawozdaniu z pierwszego roku działalności krakowskiego „Sokoła” napisano, że „Myślą dobra publicznego przejęci, przekonani silnie o wysokim narodowym i społecznym znaczeniu instytucji, ufamy, że członkowie wytrwają pod sztandarem Sokoła w bratniej

nięć w dziedzinie upowszechniania kultury fizycznej, ale miały przede wszystkim patriotyczny charakter. Największy zlot odbył się w Krakowie 14-17 lipca 1910 r. w 500 rocznicę zwycięstwa wojsk polsko-litewskich nad Krzyżakami w bitwie pod Grunwaldem. Był najważniejszą imprezą sokolstwa w Galicji. Uczestniczyło w nim 7097 Sokołów, w tym 781 osób z ziem zaboru pruskiego i rosyjskiego, z Rosji, Francji i Ameryki. Ze wszystkich zaborów przybyło 711 sokolic z oddziałów żeńskich. W zlocie uczestniczył również 70-osobowy oddział konny. Obok zawodów lekkoatletycznych odbyły się zawody pływackie, w strzelectwie, zapasach, szermierce, kolarstwie, jeździe

Manifestacją sprawności organizacyjnej i patriotyzmu był zlot z okazji setnej rocznicy śmierci księcia Józefa Poniatowskiego, który odbył się 1819 października 1913 r. w Krakowie. W ćwiczeniach polowych pod Kobierzynem wzięły udział Drużyny Sokole, Drużyny Bartoszowe, Drużyny Podhalańskie i skauci. Jako oddział wywiadowczy wystąpili cykliści „Sokoła”. Po skończonych ćwiczeniach odbył się uroczysty pochód na Wawel z udziałem krakowskiego „Strzelca” i Polskich Drużyn Strzeleckich. Wybuch I wojny światowej spowodował, że część członków drużyn sokolich wstąpiła do legionów i wzięła udział w walkach o niepodległość Polski.

hasłom gimnastyki i ruchu towarzyszyła szeroko rozumiana akcja narodowo-wychowawcza. Była to wręcz konieczność w obliczu intensywnej germanizacji szkolnictwa powszechnego i zawodowego w zaborze pruskim. Jakkolwiek wielkopolskie koła „Sokoła” brały wzór głównie ze Lwowa i instrukcje z lwowskiego „Przewodnika Gimnastycznego”, starały się one podkreślić regionalną specyfikę. 2 lipca 1893 roku na zjeździe w Poznaniu, w obecności gości z Krakowa i Lwowa uchwalono powstanie Związku Sokołów Wielkopolskich oraz wybrano zarząd na czele z Józefem Krzymińskim. W lutym 1895 roku prezesurę przejął Bernard Chrzanowski – działacz społeczny i polityczny. Na zlocie 3 lipca 1904 roku w Poznaniu Bernard Chrzanowski tak m.in. mówił o celach „Sokoła”: […] A więc najpierw: dążenie

fot. narodowe archiwum cyfrowe (3)

Początki

uczestniczyli w pochodach, jubileuszach, wieczornicach, pogrzebach zasłużonych, popularnych działaczy. Już w pierwszym roku działalności gniazdo poznańskie uchwaliło obowiązek udziału w pogrzebach weteranów powstań narodowych. Na spotkaniach sokolich pielęgnowano pieśni, tańce i muzykę narodową, recytację wierszy patriotycznych; propagowano znajomość dziejów ojczystych przez odczyty i lekturę książek. Zaborcy czujnie śledzili działalność „Sokoła” – stały nadzór i represje były na porządku dziennym. Skoro policja pruska „z urzędu” traktowała gniazda „Sokoła” jako organizację polityczną, w marcu 1905 roku postanowiono otwarcie się określić i na wniosek prezesa Chrzanowskiego ogłoszono Związek jako organizację polityczną. W uchwale stwierdzono: „Głównym naszym celem jest uprawianie ćwiczeń cielesnych, ponieważ jednak władze policyjne […] systematyczne zajmowanie się gimnastyką wprost uniemożliwiają, przeto zmuszeni jesteśmy cel nasz rozszerzyć na budzenie tak wśród członków naszych towarzystw, jak wśród ludu narodowej oświaty […]. Było to wyklarowanie sytuacji, jak się okazało owocne. Już w 1913 roku Związek obejmował 291 gniazd i 11 838 członków – w tym 5 117 ćwiczących. Do „Sokoła” należało wówczas 841 kobiet. Gniazdom zalecano organizowanie systematycznych kursów nauki czytania i pisania po polsku, historii i literatury ojczystej, krajoznawstwa oraz pieśni narodowych. Każdy członek Związku był ofiarnym i czynnym patriotą, gotowym do najwyższych ofiar dla Ojczyzny. Warto tu odnotować jak pojęcie Ojczyzny zdefiniowano na ła-

Zawody gimnastyczne członków "Sokoła" ze Śląska i Wielkopolski w 1936 r.

rzono także „kółko prywatne wielocypedystów”. Poznańczycy – sokoli brali aktywny udział w publicznych imprezach licznych stowarzyszeń oraz w uroczystościach patriotycznych i religijnych. Po gnieździe poznańskim w 1887 roku powstały kolejne – w Szamotułach i w Gnieźnie, a następnie w Pleszewie i Ostrowie, Śremie i Kruszwicy. Były to najczęściej inicjatywy środowisk rzemieślniczych lub inteligenckich. W regionie intensywnej działalności organizacyjnej, pobudzanej przez codzienną konkurencję z mieszczaństwem niemieckim, powstające gniazda sokole przyciągały najwartościowsze jednostki – aktywne i twórcze. Atrakcyjnym

do zdrowia fizycznego przez cielesne ćwiczenia wszelkiego rodzaju i popieranie wszelkich dążeń do tego zdrowia […] A po wtóre: ponieważ tu chodzi o młodzież w życie dopiero wstępującą trzeba nam tę młodzież […] przyuczać do pracy w towarzystwach, uczyć ją poddawania się pod rozkazy władzy przez nią wybranej; trzeba nam być zatem dla niej szkołą karności. Młodzież karna w towarzystwach, będzie też i w życiu społecznym zwartymi szła szeregami […] A na koniec: ponieważ tu chodzi o polską młodzież […] o to, aby swój ojczysty język, pieśń, obyczaje, książkę, przeszłość i teraźniejszość, cały swój naród i wszystkie jego ziemie znała i miłowała […] teraz […] przynajmniej

mach poznańskiego tygodnika „Praca” w 1900 roku:„[…] Pod słowem Ojczyzna rozumiemy nie tylko tę świętą ziemię ojców naszych, której bronić winniśmy do ostatniego tchu, ale w ogóle całokształt naszego życia narodowego, naszego stanu posiadania dóbr duchowych, nasze dzieje, tradycje, naszą literaturę, sztukę, wiedzę i nasze ideały; skojarzone z ideałami narodów i świata cywilizowanego […]”. Czy ta globalna definicja nie jest warta przypominania i dzisiaj, kiedy tzw. „świat cywilizowany” wypiera z młodych umysłów całokształt polskiego życia narodowego i rozmywa w nieczytelnej globalizacji to podstawowe pojęcie? K


kurier WNET

7

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Głowa nie wytrzymała presji Małgorzata Szewczyk

N

awet ci, którzy na co dzień nie śledzą wydarzeń sportowych, podczas Igrzysk Olimpijskich chętniej siadali przed telewizorem czy słuchali wiadomości o sukcesach (uściślając: częściej o porażkach) naszych reprezentantów występujących w Rio. Największe emocje wywoływały mecze drużyn szczypiornistów i siatkarzy oraz zawodników, z występami których łączyliśmy największe nadzieje medalowe. Niestety wielu z nich zawiodło, rozczarowało, nie zaliczając nawet kwalifikacji

Trwają już zapewne analizy występów naszych zawodników w szatniach i klubach sportowych, na ławkach trenerskich i przy stołach prezesów i związkowców. Tradycyjne szukanie winnych porażek zakończy się zapewne zrzuceniem winy na braki w finansowaniu poszczególnych dyscyplin czy na samych sportowców, tym bardziej że 11 medali przywiezionych z Rio to niewiele jak na blisko 250-osobową ekipę Polaków. Zwycięzcom należy pogratulować, ale w tej nader niewielkiej

11 medali przywiezionych z Rio to niewiele jak na blisko 250-osobową ekipę Polaków. (Paweł Fajdek), nie wchodząc do finału (Adam Kszczot) czy zajmując odległe miejsce (Kamila Lićwinko)… Często sami nie potrafili wytłumaczyć, co się tak naprawdę stało, bo wyniki uzyskiwane w tym roku (sic!) były obiecujące, dyspozycja niby na najwyższym poziomie, samopoczucie dobre, a start... kiepski. Tylko oni sami wiedzą najlepiej, jak dużym poświęceniem i poniesionymi wyrzeczeniami, ogromnym nakładem sił i czasu oraz samozaparciem okupili miejsce w reprezentacji Polski, a tym samym występ na igrzyskach.

O

. Ludwik Wiśniewski zauważył we wstępie swojego tekstu, że „Naród został tragicznie podzielony. Między Polakami wyrosły mury tak wysokie, że czasem wydaje się, iż nie ma już jednego narodu, ale dwa, i to wrogie, pragnące się nawzajem zniszczyć”. Wskazując na to, że wszyscy ponosimy odpowiedzialność za ten stan rzeczy, zauważa: „dla mnie osobiście najsmutniejsze jest jednak to, że do podziału Polaków ręce przyłożyliśmy także my, duchowni”. Istotnie, fakt podziału naszego społeczeństwa i narodu jest oczywisty. Jest dla wielu bolesny, czego wyrazem jest powtarzający się od samego początku kadencji apel Pana Prezydenta o budowanie wspólnoty narodowej.

beczce miodu jest łyżka dziegciu. Trafną diagnozę, którą – jak myślę – można rozciągnąć na wielu naszych faworytów – postawiła Anita Włodarczyk. Rekordzistka świata i zdobywczyni złotego medalu w Rio, komentując fatalny występ wspomnianego już przeze mnie Pawła Fajdka, reprezentanta Polski w rzucie młotem, powiedziała wprost: „Zaważyła głowa, głowa i tylko głowa. Paweł przegrał psychiką, bo jest to niemożliwe, żeby drugi raz na igrzyskach odpaść w eliminacjach. Był to zawodnik przygotowany na dalekie

rzucanie. Trochę się dziwię, bo takiej klasy zawodnik, żeby sobie nie poradził ze swoją głową?”. Psychika to słowo klucz, również w sporcie. Oczywiście nie należy generalizować, ale wystarczyło posłuchać wypowiedzi niektórych polskich zawodników, którzy zdobyli medale, a wniosek nasuwał się sam: brak wiary w siebie, poczucie niższości, a nawet niespełnienia.

T

o z jednej strony dobrze świadczy o ich ambicjach, ale z drugiej… Może najbardziej naszej kadrze brakuje psychologów sportowych, specjalistów, którzy zajęliby się głowami naszych sportowców, bo naprawdę żal było słuchać brązowego medalisty w konkursie rzutu młotem Wojciecha Nowickiego, który mówił do dziennikarzy jak zawodnik z końca listy kwalifikacyjnej, a nie stojący na podium igrzysk: „Szkoda tego konkursu, bo byłem naprawdę dobrze przygotowany. Początek zawodów zrobił jednak swoje. Było bardzo nerwowo, bo sędziowie dwie pierwsze próby uznali za spalone. Głowa nie wytrzymała presji. Miałem koszmarne myśli. (…) Może kiedy opadną emocje i zawiśnie ten medal na mojej szyi, to będę się cieszył. Na razie jestem bardzo zawiedziony (…)”. Panie Wojciechu, było naprawdę dobrze! K

K

ilka dni po katastrofie smoleńskiej nasz naród podzielił się na dwie grupy: tych którzy twierdzą, że 10 kwietnia 2010 roku na lotnisku Siewiernyj doszło do zamachu i tych, którzy uważają, że mieliśmy wtedy do czynienia z błędem pilotów lub presją na nich wywieraną. Ci pierwsi jednoznacznie wskazali, że za przeprowadzeniem zamachu stoją Rosjanie. Czy faktycznie oni są winowajcami? Może wcale. A może nie tylko oni. Świeżo po katastrofie prawicowe media zarzuciły swoich odbiorców poszlakami, informacjami, zdjęciami i fil-

Nieoczywisty winowajca katastrofy smoleńskiej Michał Bąkowski jakieś obce służby maczały palce w katastrofie smoleńskiej? W wypadku powołania polskiej lub międzynarodowej komisji okazałoby się, że śledczy badają sfingowane dowody obciążające Moskwę. Kreml musiał więc uprzedzić takie

Może warto się zastanowić, czy Rosja mogłaby się dogadać się z Zachodem w sprawie usunięcia prezydenta Kaczyńskiego. Przecież władzom Kremla zależy na Europie rozdartej konfliktami zewnętrznymi, a Lech Kaczyński do takich sytuacji chcąc nie chcąc doprowadzał. mami które nie pozostawiły wątpliwości co do winnych zamachu. Warto się jednak zastanowić: czy Moskwa zdecydowałaby się przeprowadzić taką akcję na swoim terenie? Przecież władze Kremla doskonale zdają sobie sprawę z tego, że w takim przypadku będą pierwszymi podejrzanymi w sprawie domniemanego zamachu. Proszę zauważyć, jak postąpił rząd moskiewski zaraz po katastrofie. Natychmiast podjął działania do uzyskania przewodnictwa w śledztwie. Być może Rosjanie podejrzewali lub zdobyli dowody, że

działanie i narzucić własną wersję zdarzeń. Może właśnie zamachu dokonały służby innego państwa lub państw? Są kraje którym zależy na konflikcie Polski z Rosją, są „organizacje ponadnarodowe” które dążą do destabilizacji sytuacji w Europie lub wprost do wojny.

P

roszę zauważyć, że jesteśmy od pewnego czasu negatywnie nastawiani w stosunku do Federacji Rosyjskiej. Ważne jest to, aby nie dać się podpuścić, sprowokować do wyniszczającej wojny w imię solidarności

Inspiracją do tego tekstu jest artkuł o. Ludwika Wiśniewskiego, publicysty „Tygodnika Powszechnego” zamieszczony w numerze poprzedzającym wizytę papieża Franciszka w naszym kraju. Artykuł „Do jakiej Polski przyjedzie Papież?” napisany był bardzo zdecydowanie i nie pozostawiał wątpliwości co do poglądów Autora i jego swoistego oglądu polskich spraw. Nie chcę zostawić tego tekstu bez polemiki.

Do jakiej Polski przybył papież? Paweł Bortkiewicz TChr

np. z UE czy NATO. Istnieje także możliwość, że jest kilka państw zamieszanych w tę sprawę. Polityka prowadzona przez ówczesnego prezydenta Polski śp. Lecha Kaczyńskiego była bardzo niekorzystna dla Rosji, Niemiec i innych państw przyzwyczajonych do służalczej postawy Polski. Może warto się zastanowić, czy Rosja mogłaby się dogadać się z Zachodem w sprawie usunięcia prezydenta Kaczyńskiego. Przecież władzom Kremla zależy na Europie rozdartej konfliktami zewnętrznymi, a Lech Kaczyński do takich sytuacji chcąc nie chcąc doprowadzał. Jedno jest pewne: śp. prezydent Lech Kaczyński przedstawił program, który zagrażał wielkim mocarstwom. Pokazał Czechom, Ukraińcom, Węgrom i innym narodom Europy Środkowowschodniej, że istnieje możliwość prowadzenia własnej polityki, bez bojaźliwego spoglądania w stronę Stanów Zjednoczonych, Rosji czy Niemiec. Dlatego nie tylko Rosja mogła być zainteresowana wyeliminowaniem polskiego prezydenta. Można się domyślać, że jest kilka rządów, które znają prawdę o katastrofie smoleńskiej. Bardzo możliwe, że te fakty będą skrzętnie i długo skrywane, podobnie jak te dotyczące katastrofy samolotu, którym podczas II wojny światowej podróżował generał Sikorski. K

lustracji ogłoszony przez rząd Prawa i Sprawiedliwości wywołał tak alergiczną reakcję wśród bardzo wielu bohaterów „Taśm Magdalenki”? Dlaczego wcześniejsze próby lustracji kończyły się cichymi zamachami stanu w naszym państwie? Dlaczego dzisiaj poważnie zastanawiamy się nad hipotezą wybuchu wieżowca w Gdańsku, który to „wypadek” miał jeden tylko cel – wejście w zaistniałej sytuacji do mieszkania ppłk. Hodysza i zabranie posiadanych przez niego kopii akt Wałęsy? „Tygodnik Powszechny” nie stawia tych pytań. Tym bardziej nie podejmuje w swoim tekście akcentującym etos solidarnościowy i jego uczciwość (certyfikowaną przez abpa Gocłowskiego) – osoby kapelana „Solidarności” – bł. ks. Jerzego Popiełuszki.

Diagnoza podziałów

Klucz interpretacyjny

Żeby jednak ją zbudować potrzebna jest rzetelna diagnoza podziałów. O. Wiśniewski upatruje genezy owych podziałów w schyłku lat 80. „Już w czasie trwania Okrągłego Stołu wiele osób wołało, że oto nastąpił podział „łupów” między „czerwonych” i dopuszczonych do „koryta” opozycjonistów. W miarę upływu czasu ten głos się wzmagał i coraz więcej ludzi wyrażało pogląd, że Okrągły Stół jest źródłem wszelkiego zła. Ten niesprawiedliwy i destrukcyjny sąd nie spotkał się, niestety, z należytą ripostą” Wskazuje zarazem na polaryzację stanowiska Kościoła – jego biskupów, od prosolidarnościowego abpa Gocłowskiego po krytycznego bpa Meringa. Jednak nie analizując zupełnie faktu „Okrągłego Stołu” Autor przywołuje od razu współczesne symptomy podziału, niezgody i nienawiści narodowej. Pierwszym z nich jest „Mit o ruinie”. Podsumowując lata rządów PO-PSL, Dominikanin zwraca uwagę na ambiwalencję oceny owego okresu – sukcesy gospodarcze i porażki w zakresie „etosu życia społecznego i obywatelskiego” („klientyzm, kumoterstwo, korupcję, a nade wszystko brak praworządności” – wymienione z pewny dystansem za Cz. Bieleckim). Na tle tej ambiwalencji pada pytanie i opinie: „Tylko czy można przekreślać wszystko, czego wówczas dokonano? Niestety, tak się dzisiaj robi. Mamy do czynienia z niezrozumiałym i całkowitym odrzuceniem dorobku tamtych lat, co ilustruje powtarzane w okresie ostatnich wyborów wyrażenie: „Polska w ruinie”, i co potwierdza bardzo ważny polityk, głoszący, że „Polska nie wydobyła się nigdy z komunizmu – dzięki tajnym porozumieniom z liberałami”. Nie tylko przekreśla się dorobek poprzednich rządów – przekreśla się także zasłużonych dla Polski ludzi, a czynią to, o dziwo, poważne i szanowane osoby”.

A przecież jego śmierć być może stanowi jedyny autentyczny klucz interpretacyjny do zrozumienia Okrągłego Stołu. Być może ta śmierć była prostą demonstracją siły i granic uległości: możemy zabić i możemy przyzwolić na bardzo ograniczone śledztwo jako wyraz naszej dobrej woli. I to może być nowy model „suwerenności ograniczonej”, w której ci z was, którzy aktywnie go podejmą, będą mogli mieć swój udział … To oczywiście spekulacje, ale jak pokazuje od lat Wojciech Sumliński, nie są one zupełnie pozbawione racji bytu. Układ z roku 1989 pokazuje coraz dobitniej dramat dwóch sił. Z jednej strony jest to wołanie, dążenie, działanie, zryw autentycznego sprzeciwu wobec alienacji, pogardy, zniewolenia. To jest ta Solidarność, o której mówił św. Jan Paweł II, którą nam przekazywał i o którą się upominał. Z drugiej strony jest to czas działań wyspecjalizowanych służ specjalnych, które zgodnie z najlepszymi, to jest najbardziej efektywnymi sposobami propagandy i socjotechniki komunistycznej potrafiły nadać status „człowieka honoru”, „legendarnego przywódcy”, „autorytetu moralnego”, a zarazem status przedstawiciela „ciemnogrodu”, „wroga postępu i demokracji”, „wroga tolerancji” poszczególnym ludziom. Dokładnie tak, jak czyniono to we wcześniejszej epoce, gdy „postępowe siły rewolucyjne” musiały zmagać się z „zaplutymi karłami reakcji”. To dlatego Polska znalazła się w ruinie. A potem była w tej ruinie konserwowana, właśnie przez układ sił komunistyczno-liberalnych. Do niedawna. Czy to oznacza, że – tak jak chce tego Ludwik Wiśniewski – Polska w spadku po dobie plaformersko-ludowej jest, poza tą spuścizną historyczną, państwem dobrobytu i sukcesu? Trzeba będzie i to, i następne kwestie Ojca Ludwika wziąć pod krytyczną uwagę. K

Pozwolę sobie w tym miejscu się zatrzymać. Sprawa genezy współczesnych podziałów jest bezwzględnie i bezdyskusyjnie priorytetowa. W opinii o. Wiśniewskiego sprowadza się ona do polaryzacji stanowisk dwóch biskupów – głoszącego opinie o uczciwości strony solidarnościowej abpa T. Gocłowskiego i zdystansowanego wobec tej opinii głosu bpa W. Meringa.

Kanciasty Okrągły Stół Skoro sprawa jest tak bardzo znacząca – kwestia wyjaśnienia, mówiąc najprościej i najzwięźlej – kto z kim konstruował układ Okrągłego Stołu: rządzący komuniści z opozycją antykomunistyczną czy rządzący komuniści z prowadzonymi przez siebie agentami, współpracownikami, i – dodanymi dla niepoznaki – kilkoma autentycznymi opozycjonistami, ta właśnie kwestia jest decydująca. Ale tej kwestii nie rozstrzygnie autorytet żadnego z hierarchów Kościoła, nie rozstrzygnie go autorytet żadnego duchownego. Tutaj głos decydujący i miarodajny przypada historykom. Nie trzeba przywoływać, że od wielu już stosunkowo lat trwa próba wyjaśnienia wydarzeń Magdalenki, Okrągłego Stołu i wyjaśnienia faktycznych ról poszczególnych aktorów tej gry. W te próby wpisuje się choćby udostępniony niedawno, po ćwierćwiekowym „areszcie” na półce film dokumentalny pod tytułem

Dlaczego dzisiaj poważnie zastanawiamy się nad hipotezą wybuchu wieżowca w Gdańsku, który to „wypadek” miał jeden tylko cel – wejście w zaistniałej sytuacji do mieszkania ppłk. Hodysza i zabranie posiadanych przez niego kopii akt Wałęsy? „Tygodnik Powszechny” nie stawia tych pytań. „Taśmy z Magdalenki”. Reżyserem dokumentu jest Cezary Gmyz, a autorem scenariusza prof. Antoni Dudek. W materiale filmowym wykorzystano nagrania z rozmów władz państwowych PRL z przedstawicielami NSZZ „Solidarność”, odbywające się w wilii przy ul. Zawrat oraz w ośrodku konferencyjnym MSW w Magdalence. Film – wedle oceny „Wyborczej” nudny i rozczarowujący, dla innych jest niezwykle intersujący. Pokazuje konsumpcyjno-libacyjny kontekst zawierania umów mających decydujące znaczenie dla politycznego kształtu państwa. Ukazuje też zróżnicowaną aktywność głównych postaci naszej współczesności – dużą aktywność Czesława Kiszczaka, liczne wypowiedzi Bronisława Geremka, wycofanie się z aktywności Lecha Kaczyńskiego, wprowadzenie do obrad niezwykle konstruktywnych Adama Michnika i Jacka Kuronia. Jest też na tym filmie pokazany Lech Wałęsa.

Być może zabrzmi to nieco złośliwie, ale jako widz miałem wrażenie, że główna aktywność „legendarnego” przywódcy „Solidarności” ograniczała się do toastów z ekipą władzy.

Demontaż pomnika Właśnie postać Lecha Wałęsy – całkowicie pominiętego milczeniem w tekście Ludwika Wiśniewskiego zasługuje przecież na zauważenie. Bo w tej postaci, jak w soczewce, polaryzują się opinie społeczne wyrastające ze stopniowo poznawanej wiedzy. „Od bohatera do zera” – taka jest synteza biografii człowieka, który dla mojego pokolenia i dla mnie osobiście był faktycznym bohaterem, człowiekiem, który stawił czoło systemowi komunistycznemu. Prace Sławomira Cenckiewicza, Piotra Gontarczyka, Pawła Zyzaka i innych historyków niejako podążyły tropem głosów ludzi z najbliższego otoczenia

Wałęsy, którzy dyskredytowali jego osiągnięcia. O ile można zastanawiać się nad opiniami, naznaczonymi emocjami i kruchością pamięci, to trudno polemizować z dowodami. „Wałęsa. Człowiek z teczki” to tytuł jednej z książek Cenckiewicza, napisanej na podstawie rzetelnych, wnikliwych badań historycznych, kwerendy dostępnych materiałów, poszukiwań archiwalnych. Zarazem jest to książka napisana bez zbędnego aparatu naukowego. Książka, która oddaje całą dramatyczną prawdę człowieka, uwikłanego we współpracę ze służbą bezpieczeństwa, człowieka, wykreowanego na bohatera, przywódcę, człowieka, który mocą swojego autorytetu robotnika, który miał odwagę przeciwstawić się systemowi, był w oczach wielu bohaterem. Demontaż pomnika Wałęsy ma znaczenie ogromne. Oznacza bowiem demontaż legendy czy mitu całego układu, który zrodzony z autentycznej, niekwestionowanej woli solidarności i wolności, obrony praw człowieka, walki o godność, został poddany manipulacji i wykorzystany do częściowego demontażu systemu i zastąpienia go innym. Gdyby demontaż tego pomnika był bez znaczenia, dlaczego od wielu lat, zwłaszcza za czasów prezydentury Wałęsy, dokonywano tylu prób niszczenia materiałów źródłowych, archiwalnych, fałszowania teczek? Dlaczego program


kurier WNET

8

W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a

Polska wrześniowa Danuta Moroz-Namysłowska Jak utkać Polskę wrześniową ze sprzecznych kawałków historii, z samotnych walk i wielkich bitew z łez, dumy, nadziei, godności i zwątpień z tablic, kamieni, obelisków i miłosnych listów...? Więc może z poezji ? Jeszcze w kwietniu 1939 roku Broniewski ogłosił proroczą wizję w wezwaniu: „Bagnet na broń!”, która ziściła się w jakże straszliwy sposób 1 września. Przeczuwający zagrożenie poeta, przywołując heroiczną postawę Pierra Cambrona:”Gwardia umiera, ale się nie poddaje”, wskazywał na potrzebę aktywnego oporu. Z kolei Gałczyński oczami poetyckiej wyobraźni widział, jak „prosto do nieba czwórkami szli żołnierze z Westerplatte”. W tym samym niemal czasie Słonimski wołał: „Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy! Niech trwa!”. I niemal jednocześnie Staff, widząc ruiny zbombardowanej stolicy, krzepił się nadzieją: „Będziemy znowu mieszkać w swoim domu / będziemy stąpać po swych własnych schodach”... Niestety, 17 września nadzieje, zdaniem wielu historyków realne, na pokonanie niemieckiego okupanta upadły, bowiem sowiecki cios w plecy uświadomił Polakom tragizm i wręcz beznadziejność ich położenia.

Ukoronowaniem zdrady był ludobójczy, starannie przygotowany mord, dokonany na jeńcach - oficerach i elicie polskiej. Feliks Konarski napisał wówczas: „Tej nocy zgładzono Wolność w katyńskim lesie, zdradzieckim strzałem w czaszkę pokwitowano Wrzesień”. W wierszu „Guziki” Zbigniew Herbert przypominał, że :” wciąż dymi mgłą katyński las” i że „tylko guziki nieugięte przetrwały śmierć” i jako świadkowie tej upiornej zbrodni „wychodzą z głębin na powierzchnię”. Polacy mają świadomość, że ci, co strzelali polskim elitom w tył głowy bali się patrzeć swoim ofiarom w oczy. Dziś także wielu „kwituje” Powstanie Warszawskie jako „obłęd” czy „błąd” w rzekomej trosce o ludność cywilną. Rzeź Woli dowodzi, że była ona skazana na bezwarunkową zagładę. Dziś także wielu nie chce patrzeć w oczy Rodzinom Żołnierzy Niezłomnych czy Rodzinom poległych w tzw. katastrofie nad Smoleńskiem. W oczy mojej Ojczyzny wielu boi się patrzeć Oczy przyjazne i ufne budzą agresję bo dlaczego niby nie ma w nich strachu? Dlaczego są spokojne i pewne swego miejsca pod Bożą kamerą - Sumieniem ? „Europa” z nas się śmieje, rzekomo... A dokąd idzie „Europa”? Nie wiadomo....

Finał ogólnopolskiego konkursu plastycznego dla dzieci i młodzieży

„Bądźcie wierni łasce chrztu świętego” Małgorzata Pietrzak

14

września w Muzeum Archidiecezjalnym w Poznaniu odbędzie się uroczysta gala wręczenia dyplomów zwycięzcom konkursu plastycznego p.t. Jubileusz chrztu Polski 966- 2016 „Bądźcie wierni łasce chrztu świętego” zorganizowanego przez Zespół Szkół Specjalnych nr 102 w Poznaniu, Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli w Poznaniuoraz Stowarzyszenie na Rzecz Osób z Autyzmem ProFUTURO. Konkurs spotkał się z ogromnym zainteresowaniem uczniów z całej Polski, nadesłano ponad 900 prac. Jury, które zebrało się w czerwcu, aby dokonać ich oceny doceniało wysoki poziom artystyczny nadesłanych dzieł, a także podkreślało pomysłowość uczniów w ujęciu niełatwego tematu. Poprzez twórczość plastyczną chcieliśmy przypomnieć dzieciom i młodzieży o ważnej rocznicy Chrztu Polski i jego znaczenia dla naszego kraju. I to się udało

– mówią organizatorzy. Zwycięzców konkursu wraz z opiekunami zaproszono na dwa dni do gościnnego Poznania. W tym czasie będą mogli odebrać dyplomy i zasłużone gratulacje podczas gali, wziąć udział w warsztatach „Stół Mieszka i Dobrawy”, poznać historię naszego miasta podczas zajęć edukacyjnych w Bramie Poznania ICHOT i Rezerwacie Archeologicznym oraz odkryć cały Trakt Królewsko –Cesarski. Niezmiernie ważnym punktem pobytu zaproszonych gości będzie wernisaż otwierający wystawę nagrodzonych prac, którą będzie można oglądać w Muzeum Archidiecezjalnym w Poznaniu od 14.09.2016r. do 12.10.2016r. Obejrzyjcie te prace koniecznie, są naprawdę piękne! Konkurs został objęty honorowym patronatem: J.E. Arcybiskupa Poznańskiego, Marszałka Województwa Wielkopolskiego, Wielkopolskiego Kuratora Oświaty, Dyrektora Muzeum Archidiecezjalnego oraz Instytut Pamięci Narodowej w Poznaniu. K

Zastosowania łopianu większego

Czepia się rzep psiego ogona Agata Żabierek

Ł

opian większy to dla niektórych uporczywy chwast, który trudno wytępić, dla innych stał się natomiast inspiracją do stworzenia zapięć na rzepy. Znany jest, m.in. pod takimi nazwami jak łopień, łopuch, głowacz, dziad lub chyba najpopularniejszą- rzep. Występuje pospolicie w niżu Polski, a poznać go można właśnie po czepliwych „kulkach”, lgnących do odzieży.

Zastosowanie lecznicze Od niepamiętnych czasów łopian znany jest ze swoich oczyszczających i odtruwających właściwości. Zawarty w nim śluzowaty błonnik potrafi wchłonąć złogi metaboliczne oraz związki metali w jelitach, wiążąc je i usuwając z organizmu drogą jelitową. Ponadto spożywanie łopianu przywraca równowagę flory bakteryjnej po kuracji antybiotykiem, jednocześnie hamując rozwój szkodliwych bakterii oraz grzybów, może więc być z powodzeniem stosowany przy grzybicach, często wywołanych właśnie antybiotykami. Roślina zawiera także ogromnie pożyteczny składnik- arktiopikrynę, która uważana jest za przeciwdziałającą nowotworom. Utłuczone liście można przykładać w miejsca dotnięte bólem reumatycznym, sok ze świerzych liści natomiast radzi sobie nawet z głębokimi ranami kłótymi, dezynfekuje i zasklepia. Z kolei właściwości obniżające poziom cukru w organiźmie przyczyniły się do stosowania zioła w problemach z cukrzycą.

Czy to tylko gusła? Jak głosi jedna ze starych legend, kiedy ścięto głowę Janowi Chrzcicielowi wrzucono ją w liście łopianu, po czym głowa jego zrosła się z ciałem. Prawdopodobnie stąd powstał zwyczaj ozdabiania domostw liśćmi łopianu w wigilię świętego Jana, które następnie moczono w wodzie lub też w wódce i przykładano do bolącej głowy. Również leczenie tajemniczej choroby, jaką jest epilepsja wiązało

Kulinaria W Polsce łopian rzadko gości na stołach, a tymczasem potrawy z rośliny są popularne, np. w Japonii, gdzie

Niewygodny film Małgorzata Szewczyk

K

lasyk powiedziałby, że „niektórzy już tak mają”… To taki syndrom a priori. Pojawia się jakiś temat − więc trzeba szybko go podjąć, zwłaszcza jeśli dochodzi do przełożenia jakiegoś niewygodnego wydarzenia na język sztuki. Jeśli jeszcze temat chcą podjąć twórcy niewpisujący się w tzw. główny nurt, to sprawa nabiera swoistego obrotu. Większość mówi a priori, że to coś na pewno będzie nieciekawe, bezideowe, fałszywe, więc zapewne tak będzie. Tezy same się wówczas piszą, jak w przypadku filmu „Smoleńsk” Antoniego Krauze. Atmosfera powstała wokół nowej produkcji wielokrotnie nagrodzonego dramatu historycznego „Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł” niemal od samego początku była − mówiąc delikatnie − nieprzychylna. Próbowano go zdeprecjonować, ośmieszyć. Wokół produkcji rozpętała się burza od momentu deklaracji twórcy o nakręceniu filmu o największej tragedii narodowej po II wojnie światowej.

Tezy a priori „Smoleńsk” wpisał się w ów nurt syndromu a priori. Co rusz można było przeczytać opinie, usłyszeć wypowiadane z całą powagą poglądy, że na pewno powstanie film tendencyjny, kręcony „na kolanach”, że Krauze postawi tezę o zamachu i wokół niej zbuduje fabułę lub że… „żadne nowe fakty niczego nie zmienią” (K. Kolenda-Zalewska). O kłopotach finansowych, nieprzychylności ze strony twórców świata kina − aktorów i filmowców, pisano wiele i chętnie. Najszerzej i najgłośniej wypowiadali się ci, którzy nie czytali scenariusza, nie próbowali rozmawiać z reżyserem, nie podjęli wysiłku, by zapytać o motywację powstania filmu jego twórców, a nawet nie widzieli zwiastuna produkcji. Prawdą jest, że „Smoleńsk” to film, który musiał pokonać niejedną przeszkodę.

spożywa się jej korzenie ugotowane w osolonej wodzie. W Wielkiej Brytanii natomiast sprzedawany jest łopianowomniszkowy napój orzeźwiający. Warto spożywać tę roślinę choćby ze względu na zawartość soli mineralnych jak magnez i potas, które często suplementuje się sztucznie. Części jadalne to korzeń, młode liście i pędy. Korzenie po wykopaniu można przetrzymywać w lodówce do trzech tygodni. Wszechstronność rośliny jest zaskakująca. Liście łopianu przyrządza się jak szpinak, a młode obrane łodygi i pędy jak szparagi. Korzeń, łodygi i ogonki liściowe można jeść na surowo lub kisić jak ogórki.

Kosmetyka Łopian jest składnikiem wielu kosmetyków, począwszy od szamponów, po różnego rodzaju wcierki, na ampułkach kończąc. Wzmacniają one włosy, a nawet są skuteczne w powstrzymaniu łysienia. Również problemy dermatologiczne jak trądzik, zapalenie mieszków włosowych, czyraki ustępują, gdy regularnie tratuje się je sokiem z korzenia rośliny.

Mądrość zwierząt się z dniem św. Jana. Ponoć tego dnia w południe (o tej godzinie rośliny osiągają największe stężenie dobroczynnych składników) należało wydobyć spod korzeni łopianu „węgiel”, który wyglądem przypominał węgiel z drzewa sosnowego, zetrzeć go na proch, zmieszać z wodą święconą, a następnie podać do ust chorej kobiecie podczas ataku. Mężczyznom natomiast pomagał „węgiel” spod bylicy.

Już 9 września premiera filmu Andrzeja Krauzego „Smoleńsk”. Produkcja, o której − co ciekawe − napisano już niemal wszystko, zanim jeszcze ktokolwiek zdążył ją obejrzeć. Jedno jest pewne – warto wybrać się do kina na ten film.

Nie od dziś wiadomo, że zwierzęta wiedzą co dla nich najlepsze i potrafią same skomponować sobie wartościową dietę. Chcąc stworzyć ekonomiczną paszę dla domowych, uzależnionych od właścicieli królików, warto uwzględnić preferencje tych zwierząt, łącząc różne pożyteczne chwasty jak na przykład liście łopianu, pokrzywy, słonecznika, chrzanu, piołunu, łubinu itd. Ciekawostką zaczerpniętą z mądrości ludowej jest zjawisko, że zranione psy zazwyczaj poszukują krzaków łopianu, by wytarzać się w nich, po czym wracają do właściciela z futrem oblepionym czepliwymi częściami rośliny – rzepami. K

Choć pierwszy klaps na planie zdjęciowym padł już w 2013 r. w Warszawie, to tak naprawdę zdjęcia rozpoczęły się w lutym 2015 r. Oprócz stolicy, film kręcono też w Dęblinie, Białej Podlaskiej, Mińsku Mazowieckim i Chicago w USA. Wśród aktorów zobaczymy m.in. Lecha Łotockiego (w roli Lecha Kaczyńskiego), Ewę Dałkowską (odtwórczyni roli Marii Kaczyńskiej) Halinę Łabonarską, Katarzynę Łaniewską (w roli Anny Walentynowicz) i Jerzego Zelnika. Odtwórczynią roli Ewy Błasik, wdowy po dowódcy Sił Powietrznych RP gen. Andrzeju Błasiku, jest Aldona Struzik. Muzykę do filmu napisał Michał Lorenc, autor ścieżki dźwiękowej m.in. do „Czarnego czwartku”, a zdjęcia zrobił Michał Pakulski. Falę krytyki wywołała też informacja o przełożeniu premiery, którą początkowo zapowiadano na 15 kwietnia. Zmiana terminu była związana z niesfinalizowanymi pracami nad efektami specjalnymi. Dzięki determinacji Krauze oraz autorów scenariusza Tomasza Łysiaka, Macieja Pawlickiego, Marcina Wolskiego i reżysera, oraz wielu ludzi dobrej woli, którzy wsparli „Smoleńsk” podczas publicznych zbiórek, film będzie pokazany w kinach za kilka dni, 9 września.

Co się tak naprawdę stało? Decyzję o nakręceniu „Smoleńska” reżyser podjął po premierze „Czarnego czwartku”, zapowiadając jednocześnie, że „nie jest to dla niego zwykły film” i że tą produkcją chce zamknąć swój dorobek reżyserski. Tym, co mu przyświecało, jest pragnienie „poszukiwania prawdy, co stało się z prezydentem Rzeczypospolitej Lechem Kaczyńskim i polską elitą państwową udającą się na rocznicę obchodów mordu dokonanego przez Sowietów na oficerach polskich w Katyniu w roku 1940. To także opowieść o tym, co dzieje się z nami,

którzy żyjemy dalej. Jaki jest nasz stosunek do tradycji narodowej, co rozumiemy przez fakt bycia Polakiem i jaką Polskę chcemy zanieść przyszłym pokoleniom” − jak czytamy w opisie filmu. Jest 10 kwietnia 2010 r. Rządowy samolot Tupolew 154 z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim i towarzyszącymi mu 95 osobami − członkami oficjalnej delegacji zmierzającej do Katynia − ulega katastrofie w Smoleńsku. Wszyscy pasażerowie giną na miejscu. Tragedia trafia na czołówki informacji w Polsce i na świecie, wywołując ogromne poruszenie. Główna bohaterka filmu, dziennikarka Nina (Beata Fido), pracująca dla dużej, komercyjnej stacji telewizyjnej, próbuje dowiedzieć się, jakie były powody katastrofy. „Tropy prowadzą między innymi do dramatycznej wyprawy Lecha Kaczyńskiego do ogarniętej wojną Gruzji, której celem było powstrzymanie inwazji wojsk rosyjskich na Tbilisi w sierpniu 2008 roku. Z każdą kolejną godziną dziennikarskiego śledztwa Nina przekonuje się, że prawda jest o wiele bardziej złożona, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać” − zauważa dystrybutor filmu w opisie produkcji. „Smoleńsk” to film, który na pewno wywoła rezonans w społeczeństwie, niezależnie od poglądów i opinii na temat przyczyn katastrofy. Będzie to opowieść o czasach całkiem nam nieodległych, o wydarzeniach, które śledziliśmy w mediach i które − w wielu z nas pozostawiły niezatarty ślad. Piszę ten tekst na kilkanaście dni przed premierą. Rzecz jasna, trudno przewidzieć frekwencję w salach kinowych. Jeśli produkcja zdobędzie przychylność widzów, którzy będą chcieli ją obejrzeć na dużym ekranie, to będzie to sygnał, że taki obraz był potrzebny polskiej kinematografii. Że są jeszcze twórcy kultury, którzy nie ciekają od podstawowych powinności mówienia o tym, co ważne dla narodu. Że Polacy nie ulegli syndromowi a priori, że Smoleńsk nie jest sprawą zamkniętą. Że gdzieś głęboko w narodzie drzemie Mickiewiczowska lawa i chęć poznania prawdy… K


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.