WIELKOPOLSKI KURIER WNET
ŚLĄSKI KURIER WNET Fot. PressArtWoźniak
Tryptyk polski
Akt uznania i przyjęcia Jezusa Chrys tusa za Króla i Pana stanowił zwieńczenie bogactwa duchowego Polski i Polaków roku 2016. Co nam zostawi ten rok? – zastanawia się Paweł Bortkiewicz TChr.
Nr 30 Grudzień · 2O16
KURIER WNET
Szachownica światowych konfliktów
Między Chinami i USA toczy się walka o prymat w przyszłym świecie. Chiny reprezentują jedną z najstarszych kultur świata i zachowały ciągłość elit. Stany są kulturową zbieraniną. Chiny trzyma kultura i praca, Amerykę pieniądz i odpowiedni standard jej obywateli. Ryszard Surmacz
Nie wierzę w to, że moglibyśmy o tamtych czasach mówić tak, jakbyśmy potrafili o nich w ogóle zapomnieć. Nie potrafimy. W doktrynie i w opracowaniach naukowych to, z czym z pozycji przedstawiciela pokrzywdzonych występuję, nazywa się żądaniem, czy też prawem do prawdy. Mec. Maciej Bednarkiewicz o masakrze Wybrzeża w 1970 r.
Żądanie prawdy
K U R I EKR‒ U ‒ R ‒ I N‒ EA‒ R Ś W I Ę T A W
5 zł
w tym 8% VAT
n u m e r z e
Historia nie z tej ziemi
Redaktor naczelny
P
o raz czwarty składam Państwu życzenia świąteczne w „Kurierze Wnet”. W 2013 roku pisałem o zmaganiu się dobra ze złem, w 2014 mieliśmy nadzieję na podwójne zwycięstwo wyborcze, w 2015 kpiliśmy z krzyku „obrońców demokracji”, nie mogących pogodzić się z wynikiem wyborów. Pod koniec roku 2016 cieszymy się ze zwycięstwa Donalda Trumpa. To daje nadzieję na nowy początek. W 2017 roku Niemcy i Francuzi będą mieli szansę odrzucić ideologię nowego porządku świata. Jeśli to zrobią, wreszcie będzie można porozmawiać o przyszłości wspólnej Europy w perspektywie cywilizacji euroatlantyckiej. W Polsce, po roku Miłosierdzia, jesteśmy do takiej rozmowy przygotowani. 1050-lecie naszego chrztu, Światowe Dni Młodzieży, narodowa pokuta i łagiewnicki finał wzmocniły fundamenty i przygotowały Polskę do nowych wyzwań. Ze spokojem możemy przygotowywać się do świąt Bożego Narodzenia. Na czas świąt dobrze jest uciec od zgiełku świata, zagłębić się w modlitwę, życie rodzinne, myślenie o bliskich, podzielić się opłatkiem. I tych dobrych chwil Państwu życzę, ciesząc się, że „Kurier Wnet” potrafi wkomponować się w czas świątecznego odpoczynku. Podczas świąt bardzo przeżywamy brak tych, którzy odeszli. O nich szczególnie myślimy, a także o tych, którzy rozstanie najmocniej odczuwają. W tym świątecznym „Kurierze Wnet” zamieszczamy mowę oskarżycielską, wygłoszoną przez mecenasa Macieja Bednarkiewicza w czasie procesu Grudnia 1970. Ta mowa jest moim o Nim wspomnieniem, bo w czasie tych świąt mnie i moim bliskim będzie Go szczególnie brakowało. K Kurier Wnet jest wspierany przez Radio WNET Radio Wnet nadaje w Internecie, a poranków Wnet można słuchać na antenach rozgłośni partnerskich: Radio Warszawa 106,2 FM Radio Nadzieja 103,6 FM od poniedziałku do piątku w godz. 7:07-9:00 PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera Wnet: 1 egzemplarz za 70 zł 2 egzemplarze za 120 zł 3 egzemplarze za 170 zł
Imię i Nazwisko
Adres dostawy
Telefon kontaktowy
W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio WNet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Prenumeratę można także zamówić przez internet: www.kurierwnet.pl
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
Dom Bożego Narodzenia G. K. Chesterton
tłum. Magda Sobolewska
D
Z
I
E
N
N
A
Dziecię w plugawej stajence, Gdzie dla zwierząt pasza i schron; Ty i ja znaleźliśmy dom; Zręczne dłonie i głowy myślące, Mamy nadal, choć serca gorące Zgubiliśmy – tak dawno! – pod słońcem; Żadna mapa nie wskaże tych stron.
Tam Matka szła wypędzona Z gospody pod nieba skłon; W miejscu, gdzie była bezdomna, Dla wszystkich ludzi jest dom. Niedorzeczna stajenka za rogiem, Piaski lotne i belki ubogie, Mocniej oprą się burzy srogiej Niźli Rzymu kamienny złom.
Ten świat to bajka szalona, Zwykła rzecz to największy dziw; Nam wystarczy powietrze i ziemia, By się dziwił i walczył, kto żyw; Lecz spoczynek nasz dalszy niż smoki ogniste, A nasz pokój – w tym, czego nie sposób pomyśleć; Gdzie zajaśniał blask gwiazdy niebywałej, przeczystej I gdzie skrzydeł niezwykłych zryw.
W domu tęsknimy za domem, Cudzoziemcy wśród własnych trzód, Z obcym słońcem skłaniamy głowy, Gdy się kończy codzienny trud. Tutaj walka, co wzrok rozpłomienia, Traf i honor, i wzniosłe zdumienia, Lecz nasz dom pod kopułą sklepienia Gdzie się zdarzył Wigilii cud.
W progi domu powrócą ludzie, Kiedy zabrzmi wieczorny dzwon, Do miejsca starszego niż Eden, Wznioślejszego niż Rzymu tron. Za gwiazdą wędrowną, gdzie droga ma kres, Gdzie wszystko, co być nie może, a jest; Tam, gdzie sam Bóg był bezdomny, Dla wszystkich ludzi jest dom.
Jesteśmy w czołówce Europy
Wydarzenia religijne i polityczne w Polsce, sytuacja w Europie, wybory w USA – na zakończenie roku 2016 – oczami Arcybiskupa Diecezji Praskiej, Henryka Hosera. Rozmawia Krzysztof Skowroński. Co postawiłby Ksiądz Arcybiskup na pierwszym miejscu, podsumowując rok 2016? Z kościelnego punktu widzenia – niewątpliwie Rok Miłosierdzia, zakończony właśnie w sposób symboliczny zamknięciem Bram Miłosierdzia. I oczywiście związane z nim wydarzenie o randze światowej, jakim były Światowe Dni Młodzieży w Krakowie, a wcześniej w poszczególnych diecezjach. Niewątpliwie te wydarzenia zdominowały miniony rok. Przeżywaliśmy też rocznicę chrztu Polski jako czteroletni program Kościoła, tzw. program chrzcielny, a jego zakończenie w Gnieźnie i w Poznaniu przypomniało i na nowo uświadomiło nam naszą długą historię i tworzącą się przez tysiąc lat polską tożsamość społeczną i narodową. Ona jest niesłychanie dzisiaj ważna, dlatego że żyjemy w czasach rozmywania tożsamości, a właściwie wyrzekania się silnej i jednoznacznej tożsamości. A zatem jest to dla nas punkt odniesienia w naszym codziennym bytowaniu i również jeśli chodzi o projekcję przyszłości. Tak bym widział ten rok miniony. Oczywiście on miał swoje wydarzenia natury politycznej, także w skali międzynarodowej, ale żadne z nich nie jest zbytnio budujące. Niemniej kształtują one nasze życie materialne i społeczne. Czy tysiąc pięćdziesiąte urodziny Polski wzmocniły Polaków, Kościół w Polsce? Kościół w Polsce oczywiście, że wzmocniły, dlatego że my ciągle żyjemy tym historycznym dziedzictwem. To jest tysiąc lat, które nas, ludzi wierzących, wpisuje w całą historię zbawienia i jeżeli jest jakaś linia światła w naszej przeszłości, na pewno jest nią nasze przeżywanie chrześcijaństwa, które ukształtowało nie tylko polską
społeczność, ale i polską państwowość. Wspominamy miniony czas jako lata wielkich dokonań, bo Polska odgrywała wówczas ogromną rolę również w wymiarze międzynarodowym, europejskim. Wystarczy wspomnieć np.
Quas primas, w której wyjaśnił i motywy, i sens, i konieczność uznania królowania Jezusa Chrystusa nad całym światem. Bardzo teologicznym i emblematycznym tego obrazem jest dzieło Adama Styki, które znajduje się w kościele
Jeżeli jest jakaś linia światła w naszej przeszłości, na pewno jest nią nasze przeżywanie chrześcijaństwa, które ukształtowało nie tylko polską społeczność, ale i polską państwowość. wkład polskich delegatów na synody, a przede wszystkim na Sobór Trydencki i na wcześniejszy Sobór w Konstancji – Polska miała już swoje miejsce w tworzącej się i budującej Europie. Dlatego nigdy nie powinniśmy mieć kompleksów i uznawać się za ubogich krewnych Europy, do której musimy dorastać. To myśmy wyznaczali jej wzrost i w związku z tym jesteśmy współautorami kultury europejskiej. Czy można powiedzieć, że podsumowanie Roku Miłosierdzia w Polsce nastąpiło 19 listopada w Łagiewnikach, w czasie uroczystego Aktu Zawierzenia? Tak, to był akt, który w Polsce kończył Rok Miłosierdzia i świadomość Chrystusa Króla Wszechświata została wzmocniona przez tego, którego lubię nazywać drugim polskim papieżem, Piusa XI. Nie zapominajmy, że on otrzymał święcenia biskupie w warszawskiej katedrze i że był świadkiem Cudu nad Wisłą. Jako jedyny zresztą dyplomata, który pozostał w Warszawie w czasie, gdy Sowieci już pod nią podchodzili. Był to pontyfikat papieża niezwykle misyjnego. Pius XI w 1925 roku wydał encyklikę, drugą w jego pontyfikacie,
Księży Pallotynów przy Skaryszewskiej. Jest na nim ukazany Chrystus zarówno kosmiczny, jak i Chrystus historyczny, a jednocześnie Jego koroną jest korona cierniowa – a więc zupełnie inny wymiar królowania, niż nam się wydaje na co dzień, gdy obserwujemy różne układy i konfiguracje doczesnej władzy. Dlaczego uroczystość w Łagiewnikach nie została nazwana aktem intronizacji Chrystusa Króla Polski? Dlatego że Jezus Chrystus nie jest i nie może być królem elekcyjnym. On jest Królem nadrzędnym wobec wszelkiej władzy, jaka w ogóle istnieje. W teologii mówimy, że władza jako zjawisko, jako swego rodzaju relacja, pochodzi od Boga i Królestwo Boże jest uprzednie w stosunku do jakiejkolwiek władzy doczesnej. Nie można czynić z Jezusa króla elekcyjnego na wzór, nie wiem, Stanisława Poniatowskiego. W takim razie czym był ten łagiewnicki Akt Zawierzenia? Tym, czym został nazwany – uznaniem Jezusa Chrystusa jako Króla. Przecież takie uznanie nastąpiło 1050 lat temu w historii Polski.
Nie, to był chrzest Polski i to było wejście Polski do rodziny narodów chrześcijańskich. Natomiast uznanie Chrystusa jako Pana i Króla to są dwa wyrażenia, biblijne zresztą: jedno pochodzące z greki, drugie pochodzenia hebrajskiego, odnoszące się do Jego odwiecznego królowania, a nie tylko doczesnego i historycznego. Co ten akt powinien zmienić w świadomości Polaków? Powinien kształtować świadomość naszej zależności od Boga, bez której przestajemy być tak naprawdę ludźmi. I to jest bardzo ważne, żeby uświadomić sobie, że żyjąc tutaj, na Ziemi, należymy jednocześnie do królestwa, które nie jest z tego świata. Według wyrażenia samego Jezusa Chrystusa. Ale przyrzekamy wierność i służbę, i naśladowanie Go na tym świecie? Tak, na tym świecie. Ale żyjemy wartościami, dobrami, postawami i swego rodzaju ontologią, czyli bytowaniem w tym królestwie przyszłości, które nie jest z tego świata, ale już częściowo jest obecne. Ono się całkowicie ujawni kiedyś, w Eschatonie, w czasach ostatecznych; natomiast w tej chwili jesteśmy w jego fazie początkowej, w tym znaczeniu, że jest już częściowo obecne, ale jeszcze nie jest obecne w pełni. Czy spodziewał się Ksiądz Arcybiskup, że do Łagiewnik przyjedzie kilkadziesiąt tysięcy ludzi? Nie spodziewaliśmy się takiej masowej obecności. Zresztą podobnie było w momencie Wielkiej Pokuty w Częstochowie. Nikt się nie spodziewał tak licznej liczby wiernych w czasie tych dwóch aktów. To znaczy, że jest oddźwięk w świadomości narodu, skoro tyle ludzi przybywa i z entuzjazmem uczestniczy w tych wydarzeniach. Dokończenie na str. 2
4
Sprawiedliwy Ukrainiec Uważał szerzący się wśród Ukraińców nacjonalizm za zło uniwersalne, absolutne wypaczenie moralne i wielkie zagrożenie dla egzystencji narodu. Żaden kompromis z tą ideologią, podobnie jak z komunizmem, nie był dla niego możliwy. Włodzimierz Osadczy o poglądach grekokatolickiego biskupa, bł. Grzegorza Chomyszyna.
5
Święta Bożego Narodzenia w świecie Pasterka bardziej przypominała piknik na cele dobroczynne niż mszę. Bez przerwy wybuchały petardy, podjeżdżały motocykle lub rowery, ludzie wchodzili i wychodzili, rozmawiali. Władysław Grodecki o świętowaniu Bożego Narodzenia na innych kontynentach.
9
Wyzwania dla Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju Niskie koszty robocizny nie mogą być dłużej magnesem przyciągającym inwestorów. Fundusz konsumpcji, który znacznie wzrósł w 2016 r., powinien dalej rosnąć dzięki podwyżkom wynagrodzeń, stymulując koniunkturę. Odpowiedzialny rozwój zdaniem prof. Grażyny Ancyparowicz.
13
Podatki – dobra czy zła zmiana? Jeszcze nie wiemy, jaka to będzie zmiana. Ale zapowiedź wprowadzenia tak zwanego jednolitego podatku, przedstawiona przez ministra Henryka Kowalczyka, nie wróży niczego dobrego dla polskich przedsiębiorców. Jan Kowalski o poczynaniach podatkowych rządu.
15
ind. 298050
Krzysztof Skowroński
Ja się przemyciłem między nogami żołnierzy i zobaczyłem. Tam leżało coś, o czym trudno powiedzieć, że było człowiekiem. Z tego człowieka zdarto skórę w 100%. I on się jeszcze ruszał, ale wkrótce zmarł. Profesor Paweł Bożyk o rzezi wołyńskiej i akcji Wisła w rozmowie ze Stefanem Truszczyńskim.
kurier WNET
2
T· E · L· E · G · R·A· F Z okazji Wszystkich Świętych policja za pośrednictwem mediów
Mierzei Wiślanej.TW Krasiejowie pod Opolem polscy paleonto-
Trybunału Sprawiedliwości UE za niedostosowanie sieci drogowej
zwyczajowo postraszyła pielgrzymujących na rodzinne groby Pola-
lodzy odkryli szczątki największych z dotąd znanych latających
do standardowej w UE nośności 11,5 t na oś, przez co ciężarówki nie
ków domniemanym zagrożeniem panującym na drogach, choć czas
gadów, o rozpiętości skrzydeł do 1 m, którym nadali nazwę Ozimek
mogą dojechać do celu.TWedług raportu ONZ do Italii przybyło
ten tradycyjnie należy do najbezpieczniejszych w roku.TBlokując
volans.TKorzystający z więziennej przepustki Zygmunt Miernik
w br. więcej uchodźców niż w rekordowym dotąd, 2014 roku.T„The
fanpage organizatorów obchodów Święta Niepodległości, Facebook
pojawił się na chwilę na falach Radia Wnet.TNa wokandę sądu
Times” ujawnił, że śmiertelnie poraniony dwoma nożami Matthew
rzucił wyzwanie polskim patriotom.T„Jeden Donald to więcej niż
ponownie nie trafiła sprawa sędziego Wojciecha Łączewskiego, któ-
Puncher, który wykrył w ciele Litwinienki izotop polon 210, w opi-
wystarczająco” – zadeklarował pod adresem przyszłego prezydenta
ry w Internecie poszukiwał kontaktu z osobami mogącymi pomóc
nii patologów „popełnił samobójstwo, w którym nie da się wyklu-
USA przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk.TMultimi-
w dyskredytacji rząduT„Każdy z nas będzie cieniem najważniej-
czyć udziału osób trzecich”.TPrezydent Poznania poskarżył się na
lionerka Hillary Clinton nie sprostała multimilionerowi Donaldowi
szego cienia” – zwierzyła się ze swoich przemyśleń na temat prezesa
koncesjonowane przez miasto kluby go-go, które psują wizerunek
Trumpowi.T„Powinna rozpocząć karierę w filmach porno. Tylko
Schetyny i jego gabinetu cieni b. premier Ewa Kopacz.TUpadły
miasta.TPolskie MSZ wystosowało tzw. Raport Fotygi „w sprawie
piersi trzeba dostosować, i gotowe” – napisał były dziennikarz To-
magazyny „Uważam Rze”, „Sukces” i „Bloomberg BusinessWeek
unijnej komunikacji strategicznej w celu przeciwdziałania wrogiej
masz Lis o byłej polityk Magdalenie Ogórek, która podjęła współ-
Polska” – kolejne w dorobku przedstawiającego się jako „geniusz
propagandzie stron trzecich”, ograniczający wpływy, jakie Rosja
pracę z TVP.T„Gazeta Wyborcza” ogłosiła konkurs z nagrodami
mediów” Grzegorza Hajdarowicza.TTrybunał Konstytucyjny
usiłuje zdobyć w UE.TWiększość polskich dróg krajowych oka-
na najciekawsze doświadczenia płynące ze
zała się nie spełniać unijnych norm.TPo 77
zdrady małżeńskiej.T„W tej chwili już nie
latach w Katowicach-Załężu odrodziło się
W wieku 90 lat zmarł tyran Kuby Fidel Castro, obdarzony przez przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana Junckera mianem „bohatera” w kondolencjach skierowanych na ręce znanego z zamiłowania do osobistego torturowania więźniów Raula „Wiertarki” Castro.
mówimy o prawie, liczy się tylko goła siła fizyczna” – poinformował o swoich poglądach politycznych były prezes Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stępień.TPrzeciwnik zachodnich sankcji wymierzonych w reżim Jaruzelskiego, Lech Wałęsa, wezwał UE do nałożenia sankcji na polski rząd.TED po-
Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”.TW Białymstoku zaprezentowano zwycięski projekt unikalnie przejmującego pomnika Danuty „Inki” Siedzikówny.TZmarł Leonard Cohen.TUjawniono, że z wyjątkiem śp. Lecha Kaczyńskiego, wszystkie ciała ofiar katastrofy smoleńskiej dostarczono w zalu-
łączyła się z PD, tworząc PED, co z wielkim
towanych trumnach, bez możliwości prze-
zadowoleniem zostało odnotowane przez KOD, TVN i GW.TLiczba
w niekonstytucyjnym składzie zaczął orzekać o konstytucyjności
prowadzenia sekcji zwłok.TW remake’u hollywodzkiego prze-
obywateli deklarujących chęć emigracji zarobkowej z Polski spad-
ustaw.TPodczas swojej pożegnalnej podróży po Europie prezydent
boju Ocean’s Eleven w rolach męskich postanowiono obsadzić same
ła w ciągu roku z 21 do 12 procent.TDecyzją sejmowej większo-
Barack Hussein Obama spotkał się jedynie z przywódcami najbar-
kobiety.T„Tort był pyszny, ale pani Dorota powinna ubierać się
ści polscy emeryci odmłodnieli, a byli esbecy zubożeli.TMinister
dziej zadłużonych państw (RFN, Włochy, Hiszpania, Grecja) oraz
cieplej” – skomentował rzecznik prezydenta obyczajową prowo-
Waszczykowski zapowiedział pogrzeb projektu North Stream II
z premier opuszczającej Unię W. Brytanii.T5 z ogółem 19 krajów
kację, którą przy okazji obchodów swojego 25-lecia przeprowadził
oraz narodziny pomysłu deresortyzacji własnego resortu.TMin.
strefy euro przedstawiło Brukseli projekty budżetów odpowiadają-
„Super Express” wobec Andrzeja Dudy.TNa zbliżające się święta
Macierewicz obiecał do końca roku 3 tys. terytorialsów, a minister
ce wymogom Eurolandu.TLewicowa prawica wysunęła na stanowi-
Bożego Narodzenia Lego otworzyło przy Leicester Square w Lon-
Zalewska powrót do systemu szkolnego 8+4.TOdpowiedzialny za
ska prezydentów państw kandydaturę Franka-Waltera Steinmeiera
dynie największy na świecie sklep tej marki, a z supermarketów
media publiczne Piotr Gliński poskarżył się na TVP.TBankrutujący
w RFN oraz Françoisa Fillona we Francji.TNad Sekwaną stan wy-
w Dortmundzie zaczęto wycofywać „antyislamskie” ozdoby cho-
od lat LOT przewiózł najwięcej pasażerów w całej 87-letniej historii
jątkowy okazał się stanem permanentnym.TW ślad za TVP Info
inkowe.TNad Wisłą Jezus Chrystus został uznany na Króla i Pana.
(5 mln).TMieszkańcy Krynicy zażądali strefy wolnocłowej i wybu-
także publiczne Polskie Radio 24 zaczęło blokować emisję swoich
dowania „molo jak w Sopocie”, w zamian za zgodę na przekopanie
programów za granicą.TKomisja Europejska pozwała Polskę do
Maciej Drzazga
Dokończenie ze str. 1
O czym to świadczy? To świadczy o tym, że wymiar duszy człowieka jest żywy, że znajduje swój wyraz, że wiara staje się coraz bardziej personalna, w coraz większym stopniu jest skutkiem świadomego wyboru, a nie jakiegoś owczego pędu. A jednocześnie jest to skrajnie przeciwne obowiązującej ideologii, która zdobywa sobie uniwersytety i salony polityczne Europy. Oczywiście; ta współczesna świadomość mainstreamowa, jak to czasami nazywamy, głównego nurtu, jest wynikiem pewnej ewolucji historycznej. To kolejny etap eliminacji Boga z życia człowieka, później eliminacji Kościoła jako instytucji zbawczej, w końcu – eliminacji odniesień religijnych. Jest to postawa, która prowadzi do zatrzymania się, uwięzienia w błędnym kole ludzkich błędów i grzechów. Mamy tego ciągle dowody. Charakterystyczny dla tej postawy jest swoisty kosmopolityzm, czyli takie zrównanie wszystkich wartości, wszystkich religii, które sprowadza się do jednego mianownika bez względu na to, co proponują. To jest nurt coraz wyraźniej sytuujący się jako antagonistyczny w stosunku do chrześcijaństwa. Ksiądz Arcybiskup mówił o wzmacnianiu poczucia suwerenności, o dbałości o ojczyznę. Nie jest to całkiem zgodne z tym, po co wstąpiliśmy do Unii Europejskiej – by tworzyć coś ponadnarodowego, a nie odrębnego. Powiem o moim osobistym odczuciu. Uderza mnie, że buduje się Unię Europejską na wzór Związku Republik Radzieckich, gdzie odrębność poszczególnych narodów, które wchodziły
w skład sowieckiego imperium, była celowo likwidowana przez wymieszanie ludności. Przecież deportacje stalinowskie służyły właśnie temu, żeby zniszczyć cechy narodowe i budować tzw. człowieka radzieckiego, o którym wiele słyszeliśmy. Druga analogia, która mi się nasuwa w wyniku tego porównania, to mianowicie, że Unia Europejska jest właściwie takim związkiem polityczno-ekonomicznym na wzór RWPG, prawda? I dlatego wartości ekonomiczne stoją na pierwszym miejscu i mają dyktować również zachowania w skali globalnej. Można zadać pytanie, czy to jest towarzystwo dla nas? Czy powinniśmy być w takim towarzystwie? Ja się w tym towarzystwie dobrze nie czuję. Znam Europę Zachodnią doskonale, bo przecież funkcjonowałem tam przez długie lata i wiem, jak bardzo stała się ona dekadencka, jak bardzo działa na rzecz swojego końca, historycznego końca i swego upadku. Wszystko to prowadzi do samobójstwa Europy. Ono już jest zadekretowane jako samobójstwo demograficzne, ale nie tylko, to jest samobójstwo również kultury europejskiej. Bardzo często w polskiej dyskusji o tym, co dzieje się w Europie, można usłyszeć podobne wypowiedzi. Jednocześnie politycy, którzy odwołują się do tradycji chrześcijańskich, przyznają się do chrześcijańskich wartości, budują suwerenność – są całkowicie prounijni. Jest konieczność przekształcenia Unii Europejskiej z tego nieszczęśliwego w tej chwili stanu na taki, w którym byłaby związkiem suwerennych
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
E
N
N
A
Kto wyłączył światło? Nie można szukać kogoś z zewnątrz, kto to zrobił. Śmierć Europy będzie produktem europejskim. To jest wyłączenie światła na własne życzenie, prawda?
Co stanowi największe niebezpieczeństwo dla Polski? Niebezpieczna dla Polski jest globalna sytuacja międzynarodowa, w której oczywiście Stany Zjednoczone odgrywają wielką rolę. Z drugiej strony narasta imperializm rosyjski. To są kraje, które się gwałtownie zbroją. Takie gwałtowne zbrojenia do niczego dobrego nie prowadzą, tylko do konfrontacji, a dzisiaj siła zniszczenia jest tak wielka, że jest jedynym właściwie powodem, który odwleka wybuch ewentualnej trzeciej wojny światowej. Wojna w takiej skali, z użyciem takich środków, się po prostu nie opłaca, bo wówczas ci, którzy wchodzą w taki konflikt, okażą się wielkimi przegranymi i bankrutami tej wojny.
Jak Ksiądz Arcybiskup przyjął zwycięstwo Trumpa w wyborach? Przede wszystkim to zwycięstwo jest zaskakujące – dlatego, że wszystkie przepowiednie dzisiejszych wróżek, którymi są te, jak się je nazywa? Nie jadłodajnie, tylko... Sondaże. Nie. Sondażownie. Sondażownie mówiły o czymś zupełnie przeciwnym. To są właśnie takie wróżby z fusów, jak się okazuje. Pojawił się nowy nurt, zaczynający podkreślać konieczność zachowania tożsamości, która ukształtowała poszczególne obszary naszej cywilizacji, atlantyckiej w tym wypadku. Niewątpliwie Stany Zjednoczone są pochodną Europy. Były budowane przez Francuzów i Anglików, teraz dochodzą tam inne ludy, zwłaszcza latynoskie. Pojawienie się tego nurtu potwierdza się w innych krajach, o mniejszym znaczeniu, np. narastająca rola prawicy
Czy Ksiądz Arcybiskup ucieszył się? Przede wszystkim się zdziwiłem. Cieszę się, tak jak ze wszystkich ewentualnych dobrych zapowiedzi przyszłości, ale te zapowiedzi muszą być potwierdzone przez konkretne fakty i działania.
Gdyby Hillary Clinton wygrała wybory prezydenckie w USA, stanęłaby na czele sprzymierzonych sił. Jej ideologia życiowa reprezentuje cywilizację śmierci. Jak moglibyśmy walczyć pod sztandarami cywilizacji śmierci? Nie wszyscy sobie to uświadamiają, że ona jest przedstawicielką bardzo niebezpiecznego nurtu mentalności przeciwnej życiu. Jest zwolenniczką inwestowania już nie milionów, ale
Redaktor naczelny
Libero
Projekt i skład
Redakcja
Zespół
Dział reklamy
Krzysztof Skowroński
I
francuskiej. Ciekawe, jaki będzie teraz wynik wyborów prezydenckich w Austrii. Taką osobną drogą idą też Węgry. Trwa faza kolejnej mutacji i przemiany, która nie wiadomo, do czego prowadzi. Dopiero się okaże, jak będzie wyglądała prezydentura Donalda Trumpa. Niektóre zapowiedzi mogą niepokoić, ale inne są obiecujące. W każdym razie Trump wygrał w wyniku demokratycznych wyborów.
Magdalena Uchaniuk Maciej Drzazga Antoni Opaliński Łukasz Jankowski Paweł Rakowski
Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji Informacyjnej
Wojciech Sobolewski
Stała współpraca
Marta Obluska reklama@radiownet.pl
Korekta
Dystrybucja własna Dołącz!
Wojciech Piotr Kwiatek Magdalena Słoniowska
dystrybucja@mediawnet.pl
miliardów dolarów na walkę z życiem, z rodzącym się życiem. Pod tym względem postawa Trumpa jest dużo bardziej powściągliwa. Według niektórych komentatorów – i to są moje prywatne poglądy – Clinton była przedstawicielką lobby zbrojeniowego w Stanach Zjednoczonych i fakt, że Stany wzniecają wojny w różnych krajach, jest spowodowany prawdopodobnie również istnieniem tego lobbingu. Wróćmy do sprawy sztandarów we współczesnym świecie. Sztandar Polski to oczywiście biało-czerwona flaga, ale też 1050 lat tradycji. Czy mamy przyjaciół? To zależy, na jakiej płaszczyźnie. Oczywiście na płaszczyźnie religii, kultury, cywilizacji nie jesteśmy w tyle, tylko w czołówce. Natomiast jeśli chodzi o sprawy polityczne, ekonomiczne, zbrojeniowe, to oczywiście trzeba widzieć, jaki jest rozkład sił w świecie. A jakie są wady „dobrej zmiany”? Wady „dobrej zmiany”? Jest bardzo dużo dobrych projektów, gorzej jest z wykonaniem. Te projekty odnoszą się do bardzo wielu dziedzin życia i ich koordynacja jest niesłychanie trudna, i jak się okazuje, tej koordynacji trochę brakuje. Najbardziej brakuje dobrego przekazu medialnego, ludzie nie bardzo się orientują. Tym bardziej, że mają do czynienia z totalną negacją, która martwi się nawet każdym sukcesem Polski, jaki zawdzięczamy tym zmianom. Uważam – to znowu jest mój prywatny pogląd – że o ile poprzednie układy polityczne inwestowały w kapitał spekulacyjny, bankowy, to obecny układ inwestuje w kapitał ludzki, i to jest najważniejsza „dobra zmiana”. Człowiek, nim staje się konsumentem, jest najpierw producentem, i o to chodzi w programie 500+. To nie są utopione pieniądze, one się zwrócą poprzez podatki pośrednie i poprzez wzrost konsumpcji i produkcji.
Adres redakcji
ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca
Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie
prenumerata@kurierwnet.pl
Wróćmy do Światowych Dni Młodzieży. Czy wykorzystujemy ten fakt, że te wspaniałe Światowe Dni Młodzieży były w Polsce? Staramy się wykorzystać, ale nie można powiedzieć, że po trzech miesiącach już wykorzystaliśmy. To jest ogromny kapitał, którym dysponujemy, i myślę, że te zjawiska, które obserwujemy, to masowe uczestnictwo wiernych w wydarzeniach, o których mówiliśmy, są już pokłosiem tych Światowych Dni Młodzieży, które przede wszystkim udowodniły naszą zdolność organizacyjną, której sobie często odmawiamy. Właśnie od strony organizacji i przygotowania, jak również bezpieczeństwa przebiegu, okazuje się, że to były jedne z najlepszych Dni Młodzieży ze wszystkich. 2016 rok był Rokiem Miłosierdzia. Pod jakim hasłem będziemy przeżywać rok 2017? Mamy kilka takich projektów. Przede wszystkim to jest rok stulecia objawień fatimskich, których aktualność nie minęła. To jest pierwszy nurt. Innym nurtem jest ogłoszenie Roku Świętego Brata Alberta, więc jakby aplikacja Roku Miłosierdzia, dlatego że Albert dostrzegał właśnie tych najbardziej potrzebujących, zapomnianych, zmarginalizowanych, o których teraz mamy się bardziej troszczyć i dostrzegać jako swego rodzaju nie tylko zadanie, ale, być może, nawet i nasze bogactwo. Jesteśmy bardziej ludźmi, jeżeli nimi się zajmujemy. Czy Ksiądz Arcybiskup wybiera się do Fatimy na obchody stulecia objawień? Jeszcze nie mam konkretnego planu. Zobaczymy, jak będzie to zorganizowane w skali naszego kraju. Niewątpliwie moja diecezja będzie tam reprezentowana. Bardzo dziękuję za rozmowę. Dziękuję również.
K
Nr 30 · Grudzień 2016
ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania
Warszawa 3.12.2016 r. Nakład globalny
10 000 egz. Druk
ZPR MEDIA S.A.
ind. 298050
Jesteśmy w czołówce Europy
narodów, ceniących swoją specyfikę, swoją historię, swoją kulturę, swój język. Przecież Europa jest wielojęzyczna, to nie są Stany Zjednoczone, które w zasadzie mówią tylko jednym językiem. Europa musi zachować zupełnie inne kontury, które są absolutnie oryginalne i które dały jej właśnie tę ekspansję światową. Zresztą to właśnie chrześcijańskie spojrzenie misyjne na rzeczywistość spowodowało, że podróżnicy z Europy jeździli po całym świecie, jak to się mówi – odkrywali inne kontynenty. Więc Europa kiedyś była, jak to określali w Afryce, źródłem światła dla innych ludów i narodów, a dzisiaj ci sami mówią, że jest źródłem ciemności.
kurier WNET
3
wo l na · E uropa
25
listopada Françoisa Fillona poparło 2/3 spośród 4,6 mln wyborców: proporcja wystarczająca do zmiany konstytucji. W przyszłorocznych wyborach prezydenckich kandydat będzie reprezentował republikanów i centrystów. Ogromna większość Francuzów opowiedziała się za wartościami konserwatywnymi. Od wielu lat wyborca nie mógł rozeznać się w pejzażu politycznym Francji. Wydawało się niekiedy, jakby umiarkowana prawica rywalizowała w lewactwie z socjalistami i komunistami. Nadeszła moda gender, zaproponowano małżeństwa gejów i lesbijek, wszyscy politycy byli za, byle nie narazić się na opinię obskuranta. „Narody Węgier, Polski, Słowacji wybrały rządy konserwatywne!” – zagrzmiał we Francji chór potępienia. Polityków prawicy, którzy nie przyłączyli się do chóru, można policzyć na palcach jednej ręki trędowatego. UMP przemianowało się na Republikanów. Co zrobi Fillon, kiedy już władzę otrzyma – czas pokaże. Na razie jako pierwszy zerwał z samobójczą tradycją UMP niewychylania się na prawo i w republice laickiej nie kryje się (o zgrozo!) ze swoim katolicyzmem. W obozie socjalistycznym zamęt. François Hollande uzależnił kandydowanie w przyszłorocznych wyborach od wyników walki z bezrobociem. Nie dość, że ją przegrał, to jeszcze kompromituje się, akceptując fałszowanie statystyk. Bezrobocie postanowiono zmniejszyć, tworząc fikcyjne staże dla bezrobotnych – żeby zniknęli ze statystyk do czasu wyborów prezydenckich. Manewr zdemaskowali dziennikarze: „Canard enchaîné” opublikował tajne instrukcje Urzędu Zatrudnienia. Jednak oszustwo jest praktykowane nadal i prezydent wyraża dumę ze stale rosnącego zatrudnienia. Ze źródeł zbliżonych do Pałacu Elizejskiego donoszą, że wokół Françoisa Hollande’a utworzył się rodzaj kilkuosobowej sekty – ostatni wierni, ślepi na rzeczywistość i bredzący o przyszłej wygranej socjalistów. Wiadomo powszechnie, że każda władza demoralizuje, mniej znana jest reguła, że również ogłupia. Ludzie
A
ngst* panuje w Niemczech. W politycznych Niemczech. Po Węgrzech i Polsce pada kolejna forteca liberalnej dyktatury. Także nad USA zapada czarna noc… demokracji. W noc wyborczą byłem w Bonn, dawnej stolicy dawnej Republiki Federalnej. Pewien cieszący się opinią wybitnego ekonomista, członek zarządu wielkiego niemieckiego koncernu operującego globalnie, na dzień przed wyborami powiedział mniej więcej tak: Osobiście jestem przekonany o tym, że Hillary Clinton zostanie kolejnym prezydentem USA. Na to wskazują wyniki badań opinii publicznej. Jeśli natomiast zdarzy się rzecz niemożliwa i wygra je Donald Trump – a pamiętajmy o Brexicie – to musimy się przygotować na najgorsze: kursy akcji spadną o 10%. Na nic przekonanie analityka, na nic wyniki badań opinii publicznej. Stała się jednak „rzecz niemożliwa”. A kursy? Nie spadły. Mimo fatalnej oceny członek zarządu owego koncernu pozostał w swym gabinecie. Ale angst* nie zniknął. Doszedł do głosu w niemieckich mediach, początkowo zdziwionych, a potem, kiedy wiadomość ta do nich wreszcie dotarła, przerażonych wizją świata bez Hillary bardziej niż bez Elżbiety II. Lecz niech żywi nie tracą nadziei! – zdawały się krzyczeć nagłówki gazet między Odrą a Renem (lewicowych, bowiem i tutejsi konserwatyści są lewicowi) – już pojawiają się w USA pierwsze protesty przeciwko wygranej Trumpa. „On nie jest moim prezydentem!”, krzyczy transparent amerykańskiego KOD. W podobnym duchu, jak o „zwycięskich marszach KOD przeciwko populistom w Polsce”, funkcjonariusze dzienników i tygodników w Niemczech pocieszają zmartwionych czytelników, że – być może – ulica zmiecie Trumpa i „będzie tak, jak było”. O to, by w USA „było tak, jak było”, w Niemczech walczono różnymi sposobami. Między innymi siłą pieniądza. Nie, nie przewożono przez ocean reklamówek wypełnionych po
zachowują się inteligentnie, dopóki nie wedrą się na szczyt. Tam nagle dotyka ich niedotlenienie mózgu, przestają dostrzegać rzeczy najbardziej oczywiste i podejmują głupie decyzje, które by potępili, gdyby nie sprawowali władzy. Nastroje konserwatywne wzbierały we Francji od dawna. Trzeba być ślepym, aby tego nie dostrzec. Miliony ludzi manifestowały na ulicach przeciwko małżeństwom gejów i lesbijek i nauce gender w szkołach. Nakłady książek Zemmoura (Samobójstwo francuskie) i Houellebecqua (Uległość), przekraczają pół miliona, katastrofalnie spada popularność Hollande’a... Zapowiedzi przemian nie dostrzegli tylko niektórzy politycy. W tym środowisku panowała opinia: Fillon nie ma szans, jego obietnice wyborcze Francuzów z pewnością nie pociągną. Zwłaszcza obietnica zwolnienia 500 000 funkcjonariuszy państwowych, nie mówiąc o podwyżce VAT i wydłużeniu czasu pracy z 35 do 39 godzin tygodniowo. Tymczasem Francuzi woleli gorzką prawdę Fillona od demagogicznych obietnic socjalistów. Od innych kandydatów odróżnia Fillona optymistyczne spojrzenie na zadłużenie Francji. Jego zdaniem kraj ma niewykorzystane rezerwy. Na przykład Paryż zatrudnia ok. 70 000 urzędników, w większości bezproduktywnych. Sama ich absencja kosztuje 125 mln € rocznie, a utrzymanie 6 razy więcej. Socjaliście merowi Delanoë i jego następczyni socjalistce Hidalgo opłaca się utrzymywać tę armię, bo stanowi trzon ich elektoratu. A przecież to tylko wycinek gospodarki francuskiej. Likwidacja pół miliona funkcjonariuszy nie jest utopią. Kandydat Fillon dobrze pomyślał, nim stanął do wyborów.
…i niedokończona lustracja w Polsce Zanim posłowie powstali z ław, aby uczcić minutą ciszy pamięć Wielkiego Artysty, Jarosław Kaczyński wyszedł z sali. Konstancin zatrząsł się z oburzenia na tę laesae auctoritatis – zbrodnię obrazy autorytetu. Według Słownika języka polskiego PWN autorytet to „ogólnie uznana
brzegi wysokimi nominałami. Są inne, bardziej współczesne metody wsparcia. Należy do nich przede wszystkim przekaz na konto fundacji, prowadzonej przez osobę godną wsparcia. Na przykład na konto amerykańskiej fundacji Clintonów. Jest ona na wskroś nowoczesna, od dawna już – jak donosili złośliwcy – przyjmowała pieniądze od każdego, zgodnie z dewizą pecunia non olet. Nie, wcale nie był to donos ze strony faszystów*; to „New York Times” (czy miał wyjście?) podał osłupiałym liberałom wiadomość, że fundacja Clintonów przyjmowała pieniądze od państw naruszających prawa człowieka. Lista donatorów, którzy wsparli w USA ligę lewicowo-liberalną, jest długa. Wśród najbardziej postępowych znalazła się Arabia Saudyjska, która przekazała państwu Clintonom 25 milionów dolarów! Publikacja informacji w NYT wywołała popłoch w obozie walki z populizmem*. Czując pismo nosem, kandydat na pierwszego dama w USA po wyborach wygranych przez Hillary Clinton, Bill Clinton, miał poinformować po publikacji w „New York Timesie” personel swej fundacji (wszystko miało miejsce w toku ostatniej kampanii wyborczej!), że kiedy Hillary wygra, to jego fundacja… nie będzie przyjmowała donacji od zagranicznych osób fizycznych i korporacji. Kiedy wygra! Doniesienia niemieckich mediów o „pospolitym ruszeniu” w USA przeciwko faszyzmowi nie schodziły jednak z łamów niemieckich gazet, wypełniały programy telewizyjne i radiowe, były stałym tematem medialnych „tokszołów” i wszystko przebiegało zgodnie ze scenariuszem (i przebiegałoby dalej, może nawet wzrosłaby medialna presja na nielubianego prezydenta-elekta USA), ale nagle nad Sprewą wybuchła bomba. Nie, nie – tym razem nie była to sprawka zbrojnego ramienia islamskich osadników, lecz początkowo nie eksponowane doniesienia medialne w Niemczech, wywołane śledztwem, podjętym przez FBI, z dość pokaźnym wątkiem niemieckim, a dotyczącym „bezinteresownych” darów ze strony rządu w Berlinie na konto fundacji państwa Clintonów.
P
i
o
t
r
W
i
t
t
Prawybory we Francji… Miejsce dawnej elity intelektualnej, wygumkowanej z kart historii, zajął nowy panteon idoli, a zamiast prawdziwej historii Polski sfabrykowano historię zawajdaną. czyjaś powaga, wpływ, znaczenie”. Powagi, uznania, wpływu okrutnie brakowało naszym okupantom w 1945 roku. W utworzonym naprędce rządzie naród widział zbrodniarzy, którzy po wymordowaniu polskich oficerów w Katyniu czekali na prawym brzegu Wisły, aż Niemcy wymordują żołnierzy powstania warszawskiego. Naród nie zapomniał, że najechali Polskę w 1920 r. i dali się poznać jako półdzicy barbarzyńcy. Aby sobie zjednać przychylność Polaków, Bierut gotów był na wszystkie poświęcenia. Nosił nawet baldachim nad prymasem Hlondem i zaangażował do władz robotniczo-chłopskich prawdziwego Radziwiłła. Nie pomagało. Szczególnie dobrze zdawał sobie sprawę z sytuacji Jakub Berman – myśląca głowa triumwiratu rządzącego Polską. Miał do dyspozycji armię, milicję, KBW, Urzędy Bezpieczeństwa. Mógł zabić, kogo chciał. I zabijał. Ogółem 500 000. Niestety, nie można wystrzelać całego narodu. Potrzebny był Autorytet, który przekona do nowego ustroju i odbierze ochotę do walki.
Jerzy Andrzejewski spełniał wszelkie wymogi: młody katolik, ceniony już za sanacji. W ’39 r. otrzymał nagrodę Polskiej Akademii Literatury za powieść Ład serca. A przy tym pederasta, więc podatny na szantaż. Muzą młodego artysty stał się oficer polityczny Jakub Berman. Powieść Popiół i diament – artystyczne usprawiedliwienie ludobójstwa – powstała pod natchnieniem NKWD. Dzieło piętnowało walkę zbrojną i wszelką formę oporu przeciwko narzuconej opresji. Wytykało również cynizm polskiemu rządowi emigracyjnemu – szafowanie życiem Polaków. Poddany Polakom morał brzmiał: złożyć broń i podporządkować się. Powieść miała rozbroić wewnętrznie przeciwnika politycznego. Konsekracji dokonała propaganda: główna nagroda literacka, najlepsza książka roku, 100 000 nakładu, zachwyt krytyki, wielokrotne wznowienia. Wojska polsko-radzieckie przeczesywały tymczasem lasy, mamiąc amnestią tych, którzy się ujawnią. Autorytet stworzony przez Bermana pomógł
Zdaniem krytyków rządu kanclerz Angeli Merkel, działała ona co najmniej na szkodę niemieckiego podatnika, przekazując miliony euro na kontrowersyjną (tak, tak, tego właśnie słowa – „kontrowersyjna” dla określenia fundacji Clintonów użyła we wtorek, 29 listopada 2016 roku, niemiecka stacja telewizyjna n-tv). Dane na temat wysokości „datku” dla fundacji państwa Clintonów są dość sprzeczne. Oficjalna nazwa tego rodzinnego przedsiębiorstwa brzmi od 2013 roku Bill, Hillary & Chelsea Clinton Foundation. Może to mało znany szczegół, ale Hillary Clinton
prowadziła nawet kampanię wyborczą w biurach fundacji, łącząc z nią zgoła ściśle na najbliższe lata swą publiczną działalność! – Unease at Clinton Foundation Over Finances and Ambitions, NYT, Nicholas Confessore i Amy Chozick. Ile rząd Niemiec przekazał na wsparcie kampanii wyborczej Hillary Clinton, dokładnie nie wiadomo – niemieckie media określają go jako „idący w miliony”. Cytowana przeze mnie stacja telewizyjna n-tv, powołując się na informacje fundacji państwa Clintonów, mówi o kwocie od miliona do 4 milionów 700 tysięcy
J
a
n
B
o
g
a t k o
Fundacja i frustracja „ANGST”: po niemiecku strach, dziś słowo to ma znaczenie międzynarodowe i oznacza nieuzasadniony lęk. Ponieważ pojęcie to zadomowiło się w polszczyźnie, piszę je małą literą, jak „dach” czy „hebel”. „FASZYŚCI”: Stalin, a dziś zachodnioeuropejscy neostalinowcy, określają tym mianem demokratów. Przed II wojną światową Stalin uznawał np. Wielką Brytanię i Polskę za państwa faszystowskie. „POPULIZM”: określenie postponujące demokrację większościową, w odróżnieniu od „elit”.
pokonać opory wewnętrzne. Ci, co uwierzyli, ułatwili robotę – zastrzelono ich w murach więzień. Pozostałych trzeba było szukać po lasach. 10 lat później Autorytet znów stał się potrzebny. Nie można było dopuścić, aby polski Październik wymknął się spod kontroli i zamienił w powstanie. Próbę podjętą przez Węgrów utopiono we krwi. Z Polakami postępowano ostrożniej; zgodnie z zasadą Gramsciego „podbój władzy powinien prowadzić przez ideologię i kulturę”. Dzieło Andrzejewskiego i Bermana, powstałe z natchnienia NKWD, przetłumaczył na międzynarodowy język obrazu Andrzej Wajda. André Stil, Hervé Bazin, Louis Aragon, Fryderyk Joliot-Curie i inni laureaci Nagrody Stalinowskiej okrzyknęli film arcydziełem. We Francji mówiono odtąd o reżyserze „Grand Ważda”. Wiele lat później dziennikarz francuski Jean Montaldo odkrył w banku sowieckim we Francji (Banque du Nord) rachunki wymienionych cmokierów: wszyscy brali od Związku Radzieckiego stałą pensję. Ale wówczas Grand Ważda był już sławny. I, co najważniejsze, stał się międzynarodowym autorytetem od Polski i jej historii. Jednocześnie, dla wiarygodności, został wybrany do roli kontestatora reżymu. „Stanowczo należy unikać przesadnych pochwał pod adresem Wajdy – wskazywał okólnik Komitetu Centralnego po Ziemi obiecanej. Chwalić trzeba dzieło, nie zaś autora. Nie wolno kreować Wajdy na barda marksizmu, ale należy podkreślać obiektywną wychowawczo-ideową wartość (...) pierwiastek klasowy i – ewentualnie – artystyczny”. Wojna nie wszystko zamieniła w popiół. Spłonęły domy i wyginęli ludzie. Ale prawdziwy obraz przeszłości pozostał w muzeach, archiwach i bibliotekach. Usunięto go. Z całą gorliwością kolejne ministerstwa kultury, szkolnictwa, spraw wewnętrznych przeprowadziły czystkę w kulturze polskiej. Prawdę wycofano z bibliotek. Niewygodnych uczonych, pisarzy, artystów usunięto z obiegu publicznego. Nawet przedwojenni autorzy powieści kryminalnych – Nasielski, Marczyński zostali zakazani, gdyż zbyt wiernie opisywali rzeczywistość II Rzeczypospolitej. Miejsce
dawnej elity intelektualnej, wygumkowanej z kart historii, zajął nowy panteon idoli, a zamiast prawdziwej historii Polski sfabrykowano historię zawajdaną. Po Popiele i diamencie sam mistrz zaczął się uważać za rodzaj Jana Długosza kamery filmowej, podczas gdy był rodzajem Reni Riffenstahl nowego reżymu. Po słusznej historii AK przyszła słuszna historia wyzysku kapitalistycznego w Ziemi Obiecanej, słuszny obraz drugiej wojny w Lotnej itd., aż do słusznej historii stanu wojennego. Walerian Borowczyk, zapytany wówczas, dlaczego nie kręci filmów w Polsce, odparł: – W Polsce złożyłem scenariusz filmu o Wajdzie i nie został przyjęty. – Jaki tytuł? – Człowiek ze śniegu! U obcych cieszył się sławą, bo nikt, kto widział jeden z jego filmów, nie odczuwał potrzeby oglądania innych, a do wyrobienia sobie zdania wystarczała opinia powszechnie uznanych Autorytetów. Miliony wydane na propagandę nie poszły na marne. Świat poznał prawdę o przemianie ustrojowej dzięki Człowiekowi z żelaza. Nawet sam Bolek, jak twierdzi, dopiero z filmu dowiedział się o tym, co naprawdę robił w Gdańsku. Mało kto orientował się wówczas, że dzieło antykomunistyczne było sfinansowane z funduszów Komitetu Centralnego PZPR. Dopiero ubiegłoroczne wybory prezydenckie zachwiały Autorytetem. Udziałowiec GW Wajda namawiał do głosowania na Komorowskiego, ale lud wybrał Dudę. O ostatnim dziele Mistrza tygodnik „Marianne” napisał wnikliwie „W Człowieku z ludu Wajdzie udało się nadać fikcji szlachetny status prawdy dokumentalnej”. Sam Berman nie ująłby tego trafniej. Wieloletnia działalność propagandy wytatuowała w naszej świadomości fikcje trudne do wywabienia. Jeszcze niedawno nasz kolega redakcyjny zastrzegał się, że choć Ziemia obiecana Wajdy jest historycznie z gruntu fałszywa, jak wykazują autorzy świeżo wydanej książki o Łodzi pt. Fabrykanci, pod względem artystycznym film jest wielkim dziełem. Autorytety wciąż czekają na lustrację. Najtrudniejszą, gdyż mamy jej dokonać w nas samych. K
euro. Co najmniej jedna trzecia tej kwoty została przekazana przez Berlin w trzecim kwartale tego roku bezpośrednio na cele kampanii wyborczej byłej pierwszej damy jako kandydatki lewicowo-liberalnej Partii Demokratów. Ale okazuje się, że na liście darczyńców z Niemiec dla fundacji Clintonów obok Federalnego Ministerstwa Środowiska figuruje także państwowe przedsiębiorstwo GIZ (notabene w Niemczech kwitnie kapitalizm państwowy w większym stopniu, niż się to przeważnie wydaje; państwową firmą jest nadal Volkswagen). GIZ to Deutsche Gesellschaft für Internationale Zusammenarbeit (Niemieckie Towarzystwo na rzecz Współpracy Międzynarodowej). Ta państwowa firma w formie spółki z o.o. z siedzibą w Eschborn, inwestująca na przykład w ekologiczną budowę meczetów, wsparła swą amerykańską przyjaciółkę kwotą co najmniej miliona dolarów. To oczywiście piękny i szlachetny gest, tylko dlaczego muszą za to płacić niemieccy podatnicy wszystkich opcji politycznych? Była posłanka CDU (kiedyś chrześcijańska demokracja, dzisiaj proislamska partia lewicowo-liberalna), Vera Lengsfeld, podsumowała szczodrość operacji finansowych rządu Niemiec słowami: To oczywiste, że – jak na to wszystko wskazuje – niemieccy podatnicy musieli finansować kampanię wyborczą Hillary Clinton, nic o tym nie wiedząc. O ile nie znam jeszcze stanowiska GIZ, to mogę podać stanowisko resortu środowiska, cytowane przez „Die Welt”: Nie były to dary, a płatności. Podobno na rzecz realizacji… projektów klimatycznych w Kenii i w Etiopii. FBI zapewne to sprawdzi. Ministerstwo Ochrony Środowiska, w odróżnieniu od stacji telewizyjnej n-tv, dla której fundacja Clintonów to kontrowersyjna instytucja, stwierdza na łamach raczej dość rzadko czytanej gazety „ Junge Freiheit”, że poczyniło z Clinton Foundation pozytywne doświadczenia. Trudno pogodzić te zachwyty z w pewnym sensie samokrytyką fundacji państwa Clintonów, że niezbyt
przejrzyście prowadziła zbieranie datków. „Die Welt” podaje, że to właśnie akurat w trzecim kwartale tego roku, podczas apogeum walki wyborczej w USA, niemieckie ministerstwo przekazało do 5 milionów dolarów na konto fundacji. Zbieżność tego przekazu z najgorętszą fazą wyborów, kiedy to gra toczyła się o wszystko lub o nic, jest zadziwiająca. Na tym tle opowieść o afrykańskich lasach brzmi mało przekonująco, niczym remake Na jagody. „Die Welt” przypomina, że fundacja, założona w 2001 roku przez Billa Clintona, zebrała dotąd na realizację swych celów prawie 2 miliardy dolarów. Dla jednych to oczywiście peanuts, jak tu się mówi, czyli po naszemu pryszcz. Dla drugich jednak to kwota niewyobrażalna. I tu powstaje, w związku ze sponsorowaniem przez Niemcy fundacji, ponownie pytanie – zwraca uwagę berliński dziennik: na ile powinno się finansować pracę organizacji pozarządowych (NGO, non-government organization) z pieniędzy podatników? Czy minister środowiska w rządze Angeli Merkel ogląda filmy? W takim razie szkoda, że podejmując decyzję, nie obejrzał on filmu Clinton Cash, ekranizacji książki Petera Schweizera pod tym samym tytułem. Film Clinton Cash, pokazany w maju tego roku na festiwalu w Cannes, opowiada o dwojgu kryminalistach. Jego bohaterami są Bill i Hillary, pardon, Hillary i Bill Clintonowie. Opowiada on o tym, jak i dlaczego obce rządy i koncerny pomogły Billowi i Hillary Clinton od roku 2001 zbić od zera fortunę, dziś w wysokości 150 milionów dolarów. O tym, jak wykorzystano dobroczynną fundację państwa Clintonów, Clinton Foundation, do prania brudnych pieniędzy i przyjmowania łapówek, dla zapewniania korzyści osobom fizycznym i prawnym, szczodrze wspierającym „pozarządową organizację”. Jedną z form politycznej korupcji było zapraszanie obojga na płatne wykłady. Teraz Amerykanie mają nadzieję, że to się skończy. Nie wiem, czy państwo Clintowie postanowią wyemigrować do Kanady. Możliwe jednak, że ich pieniądze już tam są. K
kurier WNET
4
P o l skie · l osy
W kinach jest wyświetlany film Wojtka Smarzowskiego „Wołyń”. Pan pochodzi z Wołynia. Urodziłem się w pobliżu Lwowa, w Rawie Ruskiej. We Lwowie pracowała moja mama, była asystentką wuja, który nazywał Kopczacki i miał kancelarię prawną. W roku ’43 urodził się mój brat i matka go zostawiła u babci po stronie polskiej, a ja z nią znalazłem się na Wołyniu. Ci, którzy oglądali film „Wołyń” pamiętają ostatnią scenę…
w moim imieniu? I wyłuszczyłem, że chodzi o moją matkę, że ona bezpodstawnie została rozstrzelana. I oni opublikowali to moje duże oświadczenie w całości, pod tymi przeprosinami Kwaśniewskiego. To miało bardzo duże reperkusje. Zaproponowano mi w związku z tym nawet funkcję wiceprzewodniczącego Wołyniaków, ale odmówiłem. Nie chciałem wiązać awansu w Związku Wołyniaków z tragiczną śmiercią mojej matki. Jej prochy zostały pochowane na cmentarzu św. Katarzyny, proboszcz tej parafii, ks. Maj, znalazł piękne miejsce na mogiłę. Moja żona również tam jest pochowana.
W której na wozie leży wycieńczona dziewczyna z dzieckiem? Byłem wtedy mały i nie wiem, na ile dobrze pamiętam, ale w tej scenie jest dużo z tego, co opowiedziałem scenarzystom. W filmie główna bohaterka przedziera się przez las z dzieckiem, które ma już 4 lata. I widać, że horda tych, którzy polowali na Polaków, zbliża się do nich bardzo szybko...
Czy Aleksander Kwaśniewski zareagował jakoś na Pana oświadczenie? Nie. „Gazeta Wyborcza” specjalnie – bo mogła przecież opublikować dzień potem, gdzieś dalej – bardzo wyróżniła to moje oświadczenie. Miała w tym jakiś cel, ale Kwaśniewski nie zareagował. On znał mnie, ale zapewne nie wiedział, że taka sytuacja istniała. Kiedy go spotkałem, powtórzyłem mu zdecydowanie, że nie życzę sobie, żeby w moim imieniu ktoś przepraszał Ukraińców, bo mnie nikt dotychczas nie przeprosił.
Banderowcy. Nie wszyscy byli banderowcami, banderowcy byli elitą. Duża część tych, którzy polowali, to byli zwykli Ukraińcy, sąsiedzi. Z jednym rozmawiałem często po wojnie, kiedy przyjeżdżałem w czasie studiów na tamte tereny. I kiedy wydawało się, że ten pościg ją dorwie, bo przecież ona musiała się dostosować do tempa dziecka, pojawiła się na przecince grupa żołnierzy Werhmachtu, którzy zobaczyli, co się święci. Ona wbiegła między tych żołnierzy, a oni wyprowadzili ją z lasu.
Miał Pan więcej rodzeństwa? Nie, było nas tylko dwóch, ja i Michał. Jak mówiłem, brat został u babci, koło Rawy Ruskiej, w Siedliskach, które znalazły się potem w Polsce. Rawa Ruska została po stronie rosyjskiej. Tam przechodziła granica polsko-niemiec– ka. Brat nie może niczego pamiętać, bo był niemowlakiem. Ja natomiast pamiętam... Co stało się później? Pamiętam, że jakiś żołnierz wziął mnie na ręce i że dostałem kawałek czekolady. Nie wiem, dlaczego akurat taki epizod pozostał mi głowie. Pamiętam, jak ten Niemiec wziął mnie na ręce i dał mi kawałek czekolady. Kiedy to się działo? W czasie tych wszystkich wydarzeń, w 1943 roku. Ciepło było, lato. Pamiętam jeszcze, jak furmanką jechaliśmy, jechaliśmy, a potem spałem. Okazało się, że żeśmy się znaleźli po stronie polskiej. Minął jakiś czas i jak się uspokoiło – wiosną ’45 roku, bo to nie była ani zima, ani jesień – matka postanowiła pójść na Wołyń, bo tam chyba została rodzina. O razu nikt się nie odważył tam iść, ale następnego roku mama chciała zobaczyć, co tam się dzieje. I tam ją dorwali, i rozstrzelali. Dwaj, ojciec z synem, którzy według tego, co do mnie dotarło, otrzymali rozkaz wcześniej. Ten wyrok na niej już wisiał, kiedy była w Polsce. I jak się tam znów znalazła, to ją dor– wali. Ona tam była znaną osobą. Ta kancelaria była znana i przez to ona też. Franciszka Własinowicz-Bożek. Wyrok miał wykonać ojciec z synem, według oświadczenia tego syna z 2005 roku. Jego ojciec nie żył, był starszym człowiekiem już w latach czterdziestych. Jak Pan się o tym dowiedział? Zawiadomiono mnie. Ten syn poprosił księdza i policjanta, bo chciał podyktować zeznanie. Wiedział, że umiera, był stary i schorowany... To było w miejscowości Prusie. Matka mówiła im: mam w Polsce dwoje małych dzieci. Jedno ma niecałe dwa lata, a drugie sześć. Ich ojciec siedzi w więzieniu, w Workucie, i nie pomoże im. A oni na to, że jest im strasznie przykro, ale wyrok mają na piśmie i muszą go wykonać. I wykonali. Kim oni byli? Po prosu dwaj Ukraińcy. Działacze UPA. To żadna tajemnica, oni byli bojownikami UPA. Kim był Pański ojciec? Ojciec przywędrował ze Słowacji, był wojskowym. Na jego temat wiem stosunkowo mało, ale miał mundur. Jak
fot. Henryk Bajewicz (CC BY-SA 3.0)
Jaka była Pana mama? Mama była zagorzałą Polką. Lubiła głośno mówić o tym, że te tereny należą do Polaków. Robiła to w różnych miejscach, bo jeździła często służbowo, załatwiała różne sprawy jako pracownica kancelarii prawnej. Tak samo zachowywała się w życiu towarzyskim. Jak na tamte czasy była zbyt aktywna.
Co on na to? Nic nie mówił. Nie było nic do powiedzenia.
Krzyż z napisem w języku ukraińskim: „Tu są pochowani ci, którzy zginęli w kościele w 1944”
Historia nie z tej ziemi Z Pawłem Bożykiem, profesorem nauk ekonomicznych i politykiem, członkiem Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN, o rzezi wołyńskiej i akcji Wisła rozmawia Stefan Truszczyński. wrócił w ’39 roku, po 17 września, kazał matce wyprasować ten mundur. Na szczęście gdzieś schował pistolet, bo za jego posiadanie nawet w ’45 roku zos– tałby rozstrzelany. Oczywiście któryś z sąsiadów zakablował do NKWD. To był ’44 rok, Armia Czerwona szła na Berlin. Odbył się proces, stolik nakryty suknem, był prokurator, sędzia, nie było tylko obrońcy. I wyrok – 15 lat więzienia. I wysłano go do Workuty. Historia nie z tej ziemi, on tam przeżył, bo komendant zapytał więźniów, Niemców i Polaków, kto ma jaki zawód. Ojciec zgłosił, że jest stolarzem, bo raz w domu, rzekomo – to babcia opowiadała – zrobił stołek do siedzenia przed domem. I zostawili go w stolarni. W stolarni była temperatura około pięciu stopni, a w lesie minus pięćdziesiąt. Na pierwszy ogień poszli Niemcy, żaden z nich nie przeżył pracy przy wycinaniu drzew, a ojciec przeżył. Stalin umarł i wszystko runęło, ich rozpuścili. A do niego... bo ojciec był przystojniaczkiem; zalecała się do niego nauczycielka języka rosyjskiego w obozie. On już wiedział, że matka i ja z bratem zginęliśmy w czasie wojny. Ożenił się z tą nauczycielką i syna, który im się urodził, nazwał Paweł Bożyk. I ten Paweł Bożyk po latach ożenił się z dziewczyną, która była córką komendanta łagru. Córka generała. To paradoks, temat na jakieś sensacyjny czy kryminalny scenariusz. No i wyjechali na Ukrainę, bo ten generał był Ukraińcem. Generał już nie żył, a oni mieszkali w miejscowości Lebiedień, na północny wschód od Kijowa. Małe miasteczko, parę tysięcy mieszkańców. Ja ojca znalazłem przez Czerwony Krzyż, bo mi ktoś doniósł, że on żyje. Nie otrzymałem od niego odpowiedzi. Z Czerwonego Krzyża dostałem wiadomość, że owszem, taki żyje, mieszka w Uchcie, niedaleko Workuty. I adres podali. To ja potem napisałem tak, że mu chyba w pięty poszło: co z ciebie za ojciec, ja tu całe życie tyram samotnie z młodszym bratem, a ty sobie tam żyjesz! Bo się nie przyznał, skubaniec, że ma żonę i syna. I przyjechał potem do Polski bez zapowiedzi. Pamiętam, że wracałem wtedy z likwidacji szkód. W wakacje musiałem zarabiać, bo wprawdzie dostawałem stypendium i akademik, ale pieniędzy do kieszeni nic. Były lata sześćdziesiąte. Studiowałem na Wydziale Ekonomicznym
Uniwersytetu Warszawskiego. Skończyłem kurs ubezpieczeniowy PZU i jeździłem... Likwidowałem szkody w uprawach. Gradowe, powodziowe. Zarabiałem zupełnie przyzwoicie, to mi wystarczało na cały rok. Kiedyś, w końcu sierpnia, jadę tramwajem z dworca. Na Nowym Świecie wsiada mój kolega i mówi: „Jedź szybko do akademika, bo na twoim łóżku śpi od tygodnia jakiś Ruski”. „Jak to, Ruski?”. Nie mogłem przyspieszyć tramwaju, ale, już podminowany, jadę do tego akademika. Jak szedłem po Grochowskiej, drugi mówi: „Jesteś wreszcie, idź do akademika, bo twój ojciec ochrzania twoją sympatię”. To była dziewczyna niezwykle modna, w wąskich spodniach, jakby Anno Domini 2016, rozpuszczone włosy. Wchodzę do holu i co widzę? Stoi jakiś facet bez płaszcza, ale w kapeluszu, i ją ochrzania: „To nie przystoi, żeby dziewczyna chodziła w takich wąskich spodniach! W Związku Radzieckim dziewczyny w ogóle w spodniach nie chodzą. A te włosy? Nie można ich trochę obciąć? Albo związać?”. Ja się wkurzyłem i mówię: „Ty chyba jesteś moim ojcem?”. „A tak!” „Kto ci pozwolił w ten sposób mówić do mojej dziewczyny? To bezczelność!”. On się lekko zmieszał, mówi: „Widzę, że musimy pójść do Osiedlanki (taka knajpa w pobliżu), wypić po setce, żebyśmy mogli rozmawiać”. „Ja nie piję” – powiadam. No, ale poszedłem z nim do tej restauracji, rozmowa się nie kleiła. Pokłóciliśmy się na dobre i on pojechał do rodziny. Jak mówił po polsku? Kiepsko. Tyle lat mówił po rosyjsku, że straszliwie kaleczył polski. No nic, pojechał. Dwa lata później zaprosił mnie do Workuty. Wsiadłem w pociąg. Pamiętam z tej podróży jedną rzecz. W pociągu do Moskwy były tabliczki „nie wychylać się”, a z Moskwy do Workuty, kiedy pociąg się ani razu nie zatrzymywał – „nie wychylać się, zabije!”. Ojciec wyszedł po mnie z żoną i dzieckiem. To był dla mnie taki szok, że powiedziałem: „Jak to? Nie mogłeś mi powiedzieć w Polsce? Wyjeżdżam jutro”. W końcu wyjechałem pojutrze. A on mówi: „Nie wracaj do Warszawy, my ci załatwimy pobyt nad Morzem Czarnym”. Załatwili, ale Moskwie nie można było kupić biletu do Tuapse, tego kurortu, bo zaproszenie dotyczyło Workuty.
Poświęciłem na to dwa tygodnie. Byłem piekielnie uparty. Naczelnik miał się pojawić na dworcu pojutrze. Był, powiedział, że nic z tego. Dyrektor. Do jego biura wpuszczono mnie po tygodniu, powiedział, że nie jest w stanie nic zmienić, muszę wracać do Polski albo na Syberię. A po półtora tygodnia powiedziano mi, że będzie „samyj gławnyj naczalnik” – jakiś dyrektor departamentu bezpieki czy wiceminister. Wszedłem do gabinetu, on siedział za dużym biurkiem, posadził mnie i mówi: „wy kto?”. „Polski student”. „A w czom dieło?” „Chcę jechać nad Morze Czarne, a wy mnie nie puszczacie”. „Związek Radziecki nie puszcza studenta, obywatela Polski, nad Morze Czarne?” Zadzwonił, wszedł jakiś człowiek, a on mówi: „Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy? Natychmiast, przy mnie, przybić na tym pieczątkę!”. No i przybił pieczątkę, i pojechałem nad Morze Czarne. Takie miałem przygody. Moja rodzina odwiedziła mnie jeszcze ze dwa czy trzy razy. Ten chłopak też przyjeżdżał. Raz przyjechał z żoną, tą córką generała. Ale nie mogliśmy się dogadać, byliśmy ulepieni z innej gliny. Co robił ojciec, zanim został dzięki temu stołkowi stolarzem? Był wojskowym, oficerem, chyba podporucznikiem. Co mogą robić wojskowi? Nie miał żadnego zawodu. Jak matka żyła, to za niego wszystko robiła. Była energiczną kobietą. Jeździł Pan później na Wołyń? Z bratem i kuzynem pojechaliśmy dopiero w 2005 roku. Czy wtedy, to już ponad 10 lat temu, były możliwe rozmowy o tej masakrze Polaków? Nie były możliwe i nie było żadnych rozmów. Była tylko jedna sprawa, mianowicie Kwaśniewski opublikował wtedy przeprosiny wobec Ukraińców, za akcję Wisła. Jak on to zrobił? W „Gazecie Wyborczej” ukazał się na trzeciej stronie tekst: „Przepraszamy braci Ukraińców za akcję Wisła”. I podpisał: „prezydent Polski”? Tak jest. Mnie zawiadomiono, że będzie coś takiego, i ja wysłałem oświadczenie – jakim prawem? Kto upoważnił Aleksandra Kwaśniewskiego do przepraszania
Wróćmy do filmu. Poproszono mnie o ocenę pierwszej wersji scenariusza i zgłosiłem trochę uwag. Przede wszystkim do tła społecznego. To na filmie nie do końca zostało zmienione. Pokazano, że Ukraińcy i Polacy żyli przed tymi wydarzeniami jak brat z bratem, pobierali się, sąsiadowali – a to nie była prawda. Sytuacja wyglądała tak, że do Polaków przylgnęła nazwa „polskie pany”, bo nie mieszkali w chałupach. W filmie padają takie słowa. Tak, w wyniku tej dyskusji, bo myśmy prowadzili długą dyskusję, ale już nie było możliwości pokazania miejsca zamieszkania głównej bohaterki w takim klasycznym domu. Tam potem był jeden taki moment, kiedy Ukraińcy szabrują we dworze... Ale dwór? Dwór. Nie każdy Polak miał dwór, ale mieli małe dworki. Na czym to polegało? Że były jakieś dwie kolumny, ganek, to było pobielone, ogrodzone jakimś płotem. Po ogrodzie nie biegały krowy i świnie. Jeżeli były zabudowania gospodarskie, to poza tym ogrodzeniem. Polacy się wysoko nosili i inaczej się też ubierali. Schludnie. Były wydzielone enklawy – polskie, ukraińskie i żydowskie. Tak, ale to nawet nie o to chodzi. W porównaniu z posiadłością takiego Polaka, dom ukraiński to była po prostu chałupa. Ukraińcy czuli się ludźmi drugiej kategorii, co nie było bez wpływu na stosunki polsko-ukraińskie. Mieli mniej pieniędzy, byli gorzej traktowani. Jak Ukrainiec poszedł do Żyda do karczmy, to ten nie dał mu kredytu. Ta scena jest. Tak, ale chyba z Polakiem. Natomiast Polacy mieli większe możliwości. To była pierwsza sprawa, którą poruszyłem. Druga – że w pierwszej wersji filmu było za dużo krwi. Obecna wersja jest już porządnie ociosana z tego wszystkiego. Ta pierwsza ociekała krwią, było bardzo dużo drastycznych scen. Powiedziałem, że ja bym część tych scen wyeliminował i one wypadły. I była jeszcze trzecia sprawa: pierwotnie film miał się skończyć Majdanem w Kijowie. I wszyscy, którzy pracowaliśmy przy tym filmie, powiedzieliśmy, że z jakiej racji, niech to będzie dokument historyczny, co ma z tym wspólnego Majdan? Ocena Majdanu jest bardzo skomplikowana i to na szczęście wypadło. I chcieliśmy, żeby film się kończył długą sekwencją powrotu tej dziewczyny, która się uratowała. Trzeba było uratować też dziecko, symbolicznie, dla przyszłych pokoleń. To dziecko to jest syn Ukraińca. To dziecko to jest syn Ukraińca. I to znalazło swój finał w filmie. To jest bardzo ważny, polski film. Nie wiem, nie chcę się za bardzo rozpędzać i wymądrzać, ale nie wiem, czy nie jeden z najważniejszych? Proszę sobie wyobrazić, że ja jestem profesorem akademickim i prowadzę wykład w tym semestrze, na którym mam 100% Ukraińców. I to są ludzie z Ukrainy Zachodniej...
Na jakim kierunku studiów? Ekonomia międzynarodowa. Dobrze znają język polski. I kiedyś jeden z nich mnie zapytał, za kim ja jestem? Za Rosjanami, którzy zabrali Donbas, czy za Ukraińcami, którzy bronią Donbasu? Odpowiedziałem filozoficznie, co ucięło już dalsze pytania. Powiedziałem tak: „A wy bylibyście za kim? Mojego ojca aresztowali Rosjanie, NKWD, dostał 15 lat więzienia za to, że był przed wojną żołnierzem, i nigdy do Polski nie wrócił, a ja musiałem się sam wychowywać. A matka została rozstrzelana przez banderowców, Ukraińców, tylko dlatego, że była Polką. Moglibyście odpowiedzieć za mnie na to pytanie?”. Cisza była, śmiertelna cisza. Czy rozwinęła się potem dyskusja? W ogóle nie chcieli dyskutować. Tylko już mi nie zadają pytań na te tematy. A czy byli na tym filmie? Pytałem, czy widzieli „Wołyń”, zgłosiły się dwie osoby. Myślę, że powinniśmy wyprodukować milion kopii i wysyłać, rozdawać. Może wyrzucą, ale jednak może część obejrzy? Na Ukrainie podjęli uchwałę parlamentarną, która wyraźnie grozi konsekwencjami każdemu, kto będzie negatywnie się wypowiadał na temat ich bohaterów. Jakaś gazeta drukowała wywiad z kimś, kto się nazywa Szurwetycz czy Szurtycz, jakieś trudne nazwisko, a z tego wywiadu ziała absolutna nienawiść do Polaków. Zrównano sprawę tego strasznego pogromu z akcją Wisła. Powiedzieli „jak wy tak, to my tak”. Ich naukowcy, którzy do nas przyjeżdżają, oglądają, słuchają, a jak wracają tam, to już nie mówią tego samego, co mówili w Polsce. U siebie chyba się boją. Kiedy była akcja Wisła, miałem 8 lat i jedną scenę zapamiętałem na całe życie. Żołnierze KBW tam, gdzie mieszkała moja babcia, penetrowali las. Przynieśli ciało młodego żołnierza, a ja się przemyciłem (wszyscy byli przejęci tym, co się działo) między nogami tych żołnierzy i zobaczyłem. Jak odchylili prześcieradło, tam leżało coś, o czym trudno powiedzieć, że było człowiekiem. Z tego człowieka zdarto skórę w 100%. I on się jeszcze ruszał, ale wkrótce zmarł. Ukraińcy, zwłaszcza w miejscowościach – notabene Bożyki, Goraj – mieli pod ziemią całe kazamaty. Tam były sale konferencyjne. Wszystko wybite drewnem, były ścieżki ewakuacyjne, wszystko było. Ci żołnierze szli i w pewnym momencie... Ukraińcy mieli tam peryskopy i chwila nieuwagi spowodowała, że drzewko odchyliło się do góry, ten żołnierz akurat dał krok do przodu i wpadł. Czyli to był polski żołnierz, złapany przez upowców. Tak, i muszę powiedzieć, dlaczego oni tak długo przetrwali. Ponieważ np. w miejscowości, gdzie mieszkała moja babcia, 50% to byli Ukraińcy. Z tego co najmniej połowa sympatyków UPA. Pomagali swoim. Pomagali. Pamiętam, że po wojnie wrócił młody człowiek, który był w polskiej albo w ruskiej armii, przymusowo wzięty, bez nogi. On mnie pytał, jak to się stało, że myśmy tutaj zachowali życie? Bo na zachodniej Ukrainie i we wschodniej Polsce tamte bandy działały do ’47 roku. Gdyby nie było akcji Wisła, one by tam działały jeszcze co najmniej kilka lat. Tam w nocy jeździły furmanki ukraińskie, pukano do drzwi i – prosiak, sto kilo pszenicy, kartofle! Zabierano. Oni się musieli wyżywić. Dopiero w momencie, kiedy Ukraińców stamtąd wysiedlono, ustało to wszystko, bo tamci nie mieli możliwości dalej funkcjonować. Ale czy w trakcie tego wysiedlenia nie było morderstw? Nie było. Nie można porównywać Wołynia z akcją Wisła. To robią ludzie, którzy nie wiedzą, o czym piszą. Ja myślę, że oni wiedzą, ale po prostu kłamią. Tego nie można w żadnym wypadku porównywać, ponieważ Wołyń był zaplanowaną akcją eksterminacji, natomiast akcja Wisła zapobiegła temu, żeby nie dokarmiać banderowców, tych band. Akcja Wisła była działaniem profilaktycznym, a poza tym nikomu włos z głowy nie spadł, tylko ich wysiedlono na północ Polski, a potem i tak wrócili. Bardzo dziękuję za rozmowę.
K
kurier WNET
5
W·a· r·t· o ·ś· c · i
Sprawiedliwy Ukrainiec
Błogosławiony Grzegorz Chomyszyn, greckokatolicki biskup stanisławowski, o niebezpieczeństwie nacjonalizmu i metropolicie lwowskim abp. Andrzeju Szeptyckim
Pasterz Kościoła stanisławowskiego Urodził się w rodzinie chłopskiej na Podolu w 1867 r. Po przyjęciu święceń kapłańskich, jako duchowny unicki udał się pobierać dalszą formację duchowną w Wiedniu na Augustineum. W stolicy naddunajskiej monarchii opiekował się greckokatolickimi poddanymi cesarza Franciszka Józefa, należącymi do dawnej parafii wiedeńskiej św. Barbary. Po powrocie do Galicji młody ksiądz ze stopniem doktorskim został dostrzeżony przez metropolitę Andrzeja Szeptyckiego i objął stanowisko rektora lwowskiego seminarium greckokatolickiego. Jednak nie zatrzymał się zbyt długo we Lwowie, bo po dwóch latach, w 1904 r. został uznany za dobrego kandydata na diecezję stanisławowską. Trzeba zaznaczyć, iż było to najmłodsze biskupstwo unickie w Galicji, powstałe dopiero w 1885 r., a Chomyszyn stał się jego czwartym ordynariuszem. W sytuacji, kiedy społeczność Rusinów galicyjskich rozszarpywała wewnętrzna sprzeczka dotycząca kwestii tożsamościowych i przyszłości narodu, Kościół i sprawy wiary znalazły się na marginesie życia publicznego. Ścierające się ze sobą nurty – narodowo-liberalny i konserwatywno-rusofilski używały retoryki religijnej jedynie jako zewnętrznych dodatków do spraw narodowych. Nowy pasterz diecezji z niespotykaną determinacją wziął się za przywrócenie Kościołowi należytego miejsca w życiu społecznym ja-
Adwersarz metropolity Andreja
Niebezpieczeństwo „herezji nacjonalizmu” Władyka stanisławowski z zaniepokojeniem obserwował postęp relatywizmu etycznego wśród wiernych grekokatolików i szerzenie się radykalizmu o antychrześcijańskim podłożu. W 1933 r. napisał pracę pt. Problem ukraiński, w której poddał wnikliwej analizie kondycję współczesnego mu społeczeństwa ukraińskiego. Biskup Chomyszyn zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo wypaczonego nacjonalizmu jako antychrześcijańskiej ideologii zatruwającej atmosferę życia narodowego: Ów wadliwy, zatruty i szkodliwy nacjonalizm stał się u nas nową religią, podobnie jak materializm u bolszewików. „Ukraina nade wszystko” – to dogmat naszego nacjonalizmu. Sprawy wiary, Kościoła i religii nie mają w ogóle znaczenia albo ustąpiły na drugi plan, z łaski tolerowane jeszcze dla tradycji albo zwyczaju. Wszystko, co jest narodowe, uważa się za święte, cenne i konieczne, a sprawy wia-
Formowanie niezachwianego w swych przekonaniach katolickich duchowieństwa, w sytuacji szerzącego się filoprawosławia i sporadycznych aktów apostazji wśród kleru unickiego, stało się podstawą ataków na biskupa ze strony rozpolitykowanych działaczy narodowych. ko niekwestionowanemu autorytetowi mającemu tworzyć podstawy ładu moralnego. Kościół, zdaniem hierarchy, powinien porzucić dawną funkcję ostoi narodowej, odseparowującej Rusinów od Polaków, podkreślającej swą inność obrzędową wobec łacinników, a pod względem duchowości, życia wewnętrznego jak i obrzędów maksymalnie wyraźnie określić się jako katolicki. Temu też miało sprzyjać kultywowanie wszystkich zwyczajów i praktyk, które weszły do życia cerkiewnego z Kościoła łacińskiego. Chomyszyn zabiegał o to, by krzewić nabożeństwa eucharystyczne, słabo rozwinięte w tradycji wschodniej, pobożność maryjną, kult świętych katolickich, w tym rodzimych męczenników za wiarę, jakim był np. św. Jozafat Kuncewicz. W czasie pierwszej wojny światowej bp Chomyszyn pozostawał jedynym hierarchą unickim na ziemiach
ludów nie jest brany w rachubę. Jest lekceważony albo i wprost zaprzeczany. Skutki tej herezji są straszne. Narody jęczą w jarzmie, karzą same siebie, nienawidzą się nawzajem i wyniszczają się. Ta herezja nacjonalizmu opętała także nasz naród i stała się prawie bałwochwalstwem. „Naród ponad wszystko”, łaskę robimy Bogu, gdy postawimy imię Boże na drugim miejscu: „Naród i Bóg”. Postawiliśmy prawdę naszą ponad prawdę Bożą, czyli jak mówi Paweł Apostoł: „Zamieniliśmy prawdę na kłamstwo” (Rzym 1, 25). Liczy się dla nas sumienie narodowe. W imię tegoż sumienia proklamuje się zasada, że wszystkie środki, nawet nieetyczne, są dozwolone, gdy chodzi o dobro narodu i budowę państwa. Kościół ma służyć polityce, wiara i religia ma stanąć do jej usług. Kto myśli inaczej, kto się temu sprzeciwia, uchodzi za wroga narodu.
Galicji Wschodniej. Metropolita Szeptycki został internowany przez Rosjan w głąb Rosji, a sędziwy bp Czechowicz, ordynariusz przemyski, umarł w oblężonej twierdzy. Bp Chomyszyn, korzystając z niczym nieskrępowanej możliwości działania, poczynił szereg istotnych, prawie rewolucyjnych zmian w życiu diecezji. Przede wszystkim do Cerkwi został wprowadzony kalendarz gregoriański. Dotychczas Rusini na terenie monarchii Habsburgów liczyli czas wg nowego i starego kalendarza. W życiu świeckim stosowano używany w całym państwie kalendarz gregoriański, życie religijne natomiast kierowało się starym kalendarzem, juliańskim. W Stanisławowie od 1916 r. unitów przez jakiś czas obowiązywał inny kalendarz niż we Lwowie, wierni tego samego obrządku mieszkający nieopodal siebie obchodzili święta kościelne w odstępie prawie dwóch tygodni. Ważnym posunięciem bpa Chomyszyna w kierunku sanacji życia kościelnego było wprowadzenie obowiązku celibatu kleru. Wywołało to nie mniejszy rezonans niż reforma kalendarzowa. Dotychczas bowiem rodziny duchownych były ważną częścią społeczeństwa ukraińskiego, namiastką elit stanowych, z których wywodzili się liderzy narodowi. Formowanie niezachwianego w swych przekonaniach katolickich duchowieństwa, w sytuacji szerzącego się filoprawosławia i sporadycznych aktów apostazji wśród kleru unickiego, stało się podstawą ataków na biskupa ze strony rozpolitykowanych działaczy narodowych. Upatrywali oni w tym niebezpieczny zakus na stan posiadania Ukraińców, którym poprzez celibat duchowieństwa odbierano tradycyjny element struktury społecznej.
fot. z książki Dwa królestwa, KIK, Lublin 2016
T
uż po ukonstytuowaniu się odrodzonego państwa polskiego we Lwowie ukazał się album przedstawiający pas– terzy Kościoła w Polsce. Ksiądz biskup Chomyszyn idzie wytrwale i energicznie śladami swego patrona i papieża Grzegorza VII. Całe życie poświęca wzniosłej idei jak największego zespolenia obrządku greckokatolickiego z rzymskokatolickim. Tak jak papież Grzegorz VII walczył o celibat duchowieństwa, tak i Ksiądz Biskup krzewi na terytorium swojej diecezji bezżenność kleru, i to z bardzo dodatnim skutkiem. – Zaprowadzenie jednolitego kalendarza w Kościele obydwóch obrządków jest również programem tego wielkiego biskupa – który dzieli los wielkich ludzi: za życia zawiść i zazdrość małych ludzi – lecz historia już zapisała imię biskupa Chomyszyna złotymi zgłoskami. Prawdziwy – bo świadomy celu – biskup. Charakterystyka niezwykle trafna w stosunku biskupa Kościoła, który przeszedł trudną historię od czasów Unii Brzeskiej (1596) i odnajdywał swą tożsamość kulturowo-narodową na skrzyżowaniu wpływów polskich, rosyjskich i rodzącego się pragnienia samostanowienia Ukraińców.
Włodzimierz Osadczy
ry, Kościoła i religii uważane są jako zbyteczne, nieproduktywne, zacofane. Stąd owa obcość, nieuprzejmość, niepopularność, a nawet wrogi stosunek do wszelkiej akcji, do wszystkiego, co tchnie duchem religijnym [...] Duchowieństwo ma u nas o tyle tylko znaczenie, o ile składa materialne ofiary na cele narodowe, zapędza naród w sieci działaczy narodowych – przede wszystkim pod czas wyborów – i rzetelnie spełnia ich rozkazy. Obelżywe słowo „pop” – to powszechna nazwa kapłana. Biskup powinien być również tylko służalcem wszelkich narodowych komitetów i słuchać ich rozkazów, nawet w sprawach kościelnych. Prasa nacjonalistyczna albo też ulica – to trybunały, które mają u nas już tradycyjne prawo sądzenia biskupów. Biskup proroczo zwracał uwagę na niebezpieczne cechy etycznego nihilizmu, jak również nienawiści, tkwiące
Nacjonalizm ponad wszystko, nawet ponad Boga, ponad Kościół, ponad prawa Boże. Chrystus jako król wszystkich ludów nie jest brany w rachubę. Jest lekceważony albo i wprost zaprzeczany. Skutki tej herezji są straszne. Narody jęczą w jarzmie, karzą same siebie, nienawidzą się nawzajem i wyniszczają się. Ta herezja nacjonalizmu opętała także nasz naród i stała się prawie bałwochwalstwem. „Naród ponad wszystko”, łaskę robimy Bogu, gdy postawimy imię Boże na drugim miejscu: „Naród i Bóg”. w ideologii nacjonalizmu, które w nieodległej przyszłości doprowadziły do straszliwego ludobójstwa na Kresach. W związku z tym przestrzegał swych wiernych: Nacjonalizm począł u nas przybierać cechy ducha pogańskiego, albowiem wprowadza pogańską etykę nienawiści, nakazuje nienawidzić wszystkich, którzy są innej narodowości, a nawet wzbraniając nieść im pomoc i okazywać miłosierdzie w ich nieszczęściu. To właśnie jest przeciwne etyce chrześcijańskiej, Chrystus bowiem nakazał słowem i swoim przykładem miłować bliźnich swoich, i to nie tylko przyjaciół i swoich, ale również i wrogów osobistych i ludzi obcych narodowością. Dalej hierarcha przestrzegał: Ale nie tylko duchem pogańskim począł zionąć nasz ukraiński nacjonalizm. Co gorsza, na tle nacjonalizmu ukraińskiego zjawiły się oznaki pewnego rodzaju satanizmu. Biskup z przerażeniem przewidywał nieszczęścia i klęski, które sprowadzi zbrodnicza ideologia na miły jego sercu naród. Już współczesna mu sytuacja społeczno-polityczna nie rokowała dobrej przyszłości ludności ukraińskiej: Hurrapatrioci narodowi, szowiniści i krótkowzroczni politycy ukraińscy spowodowali również gorzki los narodu ukraińskiego. Ludzie ci, którzy postępowali raczej jak obłąkańcy aniżeli jak przywódcy, oni to właśnie opluwali wszelki poważny prąd. Oni to wprowadzali ten duchowy rozkład w narodzie, oni to podkopali wiarę i moralność, oni to oślepili i zatruli naród. Oni to i nadal wywołują gniew Boży i gotowi do tego doprowadzić, że z kipiącego
kotła Wschodu poleje się lawa ognista, która może nas całkowicie zniszczyć z oblicza ziemi. Dla uzdrowienia społeczeństwa ukraińskiego w Małopolsce Wschodniej bp Chomyszyn inicjował powstanie politycznych partii i ruchów odwołujących się do nauki Kościoła. Dzięki jego wysiłkom w 1925 r. została powołana Ukraińska Chrześcijańska Organizacja, a jej organ prasowy „Nowa Zorja” stał się trybuną inteligencji katolickiej. W 1930 r. ordynariusz stanisławowski zainspirował powstanie Ukraińskiej Katolickiej Partii Ludowej, wobec której chłodną postawę przyjął metropolita Andrzej Szeptycki. W kwestii społeczno-politycznej bowiem zaistniał spór światopoglądowy między bp. Chomyszynem a metropolitą Lwowa. Biskup uważał szerzący się wśród Ukraińców nacjonalizm za zło uniwersalne, absolutne wypaczenie moralne i wielkie zagrożenie dla egzystencji narodu. Żaden kompromis z tą ideologią, podobnie jak i z komunizmem, nie był dla niego możliwy. W swoich pamiętnikach Dwa Królestwa, które niedługo się ukażą drukiem, bł. Grzegorz używa dość dosadnej charakterystyki tej ideologii i jej niebezpiecznych skutków: Głównym naszym sprzeniewierzeniem się jest herezja nacjonalizmu. Ta herezja jest najcięższą i najbardziej niebezpieczną herezją naszego czasu. Opętała ona umysły i serca prawie wszystkich narodów ziemi. Ona spowodowała prawie całkowite duchowe zboczenie. Stawia ona nacjonalizm ponad wszystko, nawet ponad Boga, ponad Kościół, ponad prawa Boże. Chrystus jako król wszystkich
Stolicę stanisławowską bp Chomyszyn objął po abp. Szeptyckim, który został przeniesiony do Lwowa jako metropolita. Abp Szeptycki dostrzegł gorliwego duchownego po studiach wiedeńskich i mianował go najpierw na rektora seminarium greckokatolickiego we Lwowie, a potem poparł jako kandydata na biskupa stanisławowskiego. Sam Chomyszyn wspominał o swym zauroczeniu postacią metropolity, w którego wpatrywał się niczym „w obraz”. Metropolita Andrzej Szeptycki pielęgnował swą wizję przyszłości i rozwój Kościoła unickiego. Od czasu, kiedy w 1908 r. św. Pius X udzielił mu pełnomocnictw metropolity Kijowa i całej Rusi galicyjskiej, hierarcha nie porzucał myśli nawrócenia Rosji. Temu celowi gotów był poświęcić całe swe życie i użyć wszystkich środków, żeby go osiągnąć. Po wkroczeniu Rosjan do Lwowa metropolita napisał list do cara, w którym, nie kryjąc radości z faktu okupacji Galicji i składając hołd autokratorowi, gratulował dzieła „zjednoczenia całej Rusi”. Naiwnie oczekiwał zawierzenia Rosji Najświętszemu Sercu Jezusowemu i uznania duchowej zwierzchności Rzymu. Po kilkuletnim pobycie na zsyłce w Rosji, gdzie stał się świadkiem upadku imperium carów, a razem z nim i zachwiania tradycyjnego sojuszu tronu i ołtarza, metropolita Lwowa jeszcze bardziej się przekonał w swej dziejowej misji zjednoczenia Świętej Rusi ze Stolicą Piotrową. W Galicji, która jak Małopolska Wschodnia weszła w skład odrodzonego państwa polskiego, władyka Andrej zaczął forsować zmiany obrządkowe w duchu „orientalizacji” rytu unickiego, maksymalnie zbliżając go prawosławiem rosyjskim. Jako pasterz zaczął bardziej troszczyć się o perspek-
wpływem świata i wierzyć przy tym, że służy się Panu. Orzekł, że działalność Metropolity doprowadzi ostatecznie, jeżeli nie do ruiny naszego Kościoła, to w każdym razie wywoła chaos, zamieszanie i dezorientację. Metropolita Szeptycki, korzystając ze wszystkich nadarzających się koniunktur politycznych dla realizacji swych wizjonerskich projektów kościelno-narodowych, nie omieszkał także ułożyć współpracy z rosnącymi w siłę nacjonalistami. Amerykański badacz nacjonalizmu ukraińskiego John Armstrong twierdził, iż metropolita od lat był „energicznym zwolennikiem ukraińskich ruchów nacjonalistycznych”. Zaznaczał wprawdzie, że poprzez dialog chciał on odwieść radykałów od skrajności i zbliżyć do chrześcijaństwa. Wysiłki te przypominały jednak zamiary nawrócenia prawosławnej Rosji poprzez maksymalne zbliżenie się do niej obrzędowo i mentalnościowo. Jakie były wyniki tych podejść, doskonale wiemy. Podnosząc nacjonalistycznych watażków do rangi partnera w relacjach z Kościołem, metropolita relatywizował zło tkwiące w ideologii zawartej w ich dokumentach programowych. Nie potępił antychrześcijańskiego w swej istocie tzw. dekalogu nacjonalistycznego, nie przestrzegał wiernych przed szerzącym się niebezpieczeństwem demoralizacji narodu1. Biskup Chomyszyn nie mógł się pogodzić z bezczynnością metropolity w tak ważnych dla narodu sprawach. Postawę metropolity wobec szerzącego się radykalizmu ocenił druzgocąco w dziele Dwa Królestwa: Metropolita to wszystko zaniedbał i dlatego zamiast trzeźwej i rozważnej polityki [wśród Ukraińców – W.O.] rozpoczął się kurs akcji terrorystycznych podziemnych bojówek naszej młodzieży, organizowany na własną rękę przez różnych niepowołanych „wodzów”. Metropolita nie tylko nie spełnił swego obowiązku, ale zajął bierne stanowisko wobec bojówek terrorystycznych, a może raczej pośrednio sprzyjał im, w każdym razie aprobował milczeniem […] Rozumny i kochający swe dzieci ojciec nie tylko troszczy się o ich dobro, ale także, gdy jest potrzeba, napomina je i karci, a nawet karze. Przysłowie mówi »Kochaj dziecko jak duszę j potrząsaj jak gruszę«. Metropolita, który rościł sobie prawo do bycia ojcem narodu, nie spełnił tego obowiązku. Milcząc, patrzył biernie przez palce na wszystkie nasze uchybienia, a nawet pośrednio wspierał. Przez to urósł on na wielkiego patriotę, lecz wyrządził nam więcej krzywdy, niż jakiś otwarty wróg, ponieważ nie troszczył się o dobro narodu ukraińskiego, zależało mu na własnej wielkości, a nie na wielkości narodu ukraińskiego. Biskup Grzegorz Chomyszyn do końca pozostał wiernym Kościołowi katolickiemu. Był szykanowany przez nacjonalistów ukraińskich, aresztowany przez gestapo, osądzony przez so-
Biskup uważał szerzący się wśród Ukraińców nacjonalizm za zło uniwersalne, absolutne wypaczenie moralne i wielkie zagrożenie dla egzystencji narodu. Żaden kompromis z tą ideologią, podobnie jak i z komunizmem, nie był dla niego możliwy. tywy misji na Wschód niż sytuacją unii w Małopolsce. Sprzyjało to zwiększeniu dystansu między Kościołem a społeczeństwem ukraińskim, poddawanym coraz większym wpływom radykalnego nacjonalizmu i komunizmu. Biskup stanisławowski nie mógł zrozumieć poczynań metropolity i uważał je za niebezpieczne i szkodliwe dla Kościoła unickiego. W tej samej prowincji kościelnej realizowane były dwa schematy rozwoju unii, które nie sposób było pogodzić. Dla stanisławowskiego biskupa mrzonki nawrócenia Rosji kosztem poświęcenia dobra trzody galicyjskiej były czysto świeckimi kalkulacjami, podyktowanymi koniunkturą bieżącą. Odwołując się metafory „dwóch królestw” św. Augustyna, bp Chomyszyn oceniał działalność metropolity jako inspirowaną racjami królestwa ziemskiego. Pisał, że jest to dowód na to, że można być pod
wieckich najeźdźców i umarł śmiercią męczeńską w kazamatach MKWD w 1945 r. W czasie wizyty apostolskiej św. Jana Pawła II na Ukrainie w 2001 r. został wyniesiony na ołtarz jako błogosławiony męczennik za wiarę. Dzięki szczególnej opiece opatrzności ocalały z ognia wojny zapiski Błogosławionego, które w tym roku ukazały się drukiem w oryginale, w języku ukraińskim. Wykorzystane w tekście cytaty w znacznej mierze zostały zaczerpnięte z tego bezcennego dokumentu, ukazującego wielką i szlachetną postać sprawiedliwego Ukraińca, który przestrzegał przed zbrodniczą ideologią, zanim jeszcze doprowadziła ona do straszliwego ludobójstwa, do dnia dzisiejszego ciążącego na relacjach polsko-ukraińskich. K 1 A. Kubasik, Arcybiskupa Andrzeja Szeptyckiego wizja ukraińskiego narodu, państwa i Cerkwi, Lwów-Kraków 1999, s. 26–27.
kurier WNET
6
Żułów, miejsce narodzin Józefa Piłsud skiego
prezentacyjne gmachy i nową historię. Nową historię, albowiem Republika Litewska, będąca w sporze z II RP, musiała wytworzyć nową przeszłość, przekreślającą jakąkolwiek łączność z Polską. Tym samym, wedle historii litewskiej bohaterem był książę Witold, a wrogiem i zdrajcą Jagiełło, którego my znamy jako pogromcę Krzyżaków pod Grunwaldem i założyciela dynastii Jagiellonów, jednej z najpotężniejszych w Europie – objaśniał Profesor. Idziemy przez wąskie uliczki kowieńskiej zadbanej starówki. Litwini nie doznali zburzenia miasta, ponieważ byli wiernymi sługami Niemiec. Nim Wehrmacht zawitał w kowieńskie rogatki, Litwini zajęli się miejscowymi Żydami, których wycięto w pień. I jakoś dzisiaj nie mają za to pedagogiki wstydu i nacisków międzynarodowych, aby się kajać za mordy na Żydach, które szły nawet w dziesiątki tysięcy. Podchodzimy pod kamienicę, w której mieszkał Adam Mickiewicz – Litwin, Białorusin i Polak zarazem. Chociaż w jego czasach to wszystko było tym samym. Wieszcz mieszkał tutaj i wykładał język polski w miejscowym gimnazjum. Ale się nudził, więc jak się nadarzyła okazja, czmychnął do Wilna. Trasa bardzo dobrze znana i dzisiaj. Stojąc na zadbanym rynku, rozglądałem się w poszukiwaniu ludzi. Gdzie oni są? Czy udali się ścieżką mickiewiczowską, aby udawać, że Wilno jest litewskim miastem, czy może, kto żyw, zwiał na Zachód? Oba warianty prawdopodobne i rzetelnie realizowane. W Kownie krótko żył i działał inny znany wielce na świecie Litwin – Feliks
Jadę na Wileńszczyznę dzięki uprzejmości Fundacji Mosty, która zorganizowała wycieczkę dla otwockich gimnazjalistów. Gimnazjum swoje zobaczy, a przy okazji będzie pretekst do odwiedzenia Kowna, Trok, Pikieliszek i Żułowa.
Na Kowno! Na Troki! Paweł Rakowski
Fot. z archiwum autora (5)
K
ierownikiem wycieczki jest Jarosław Gabrielczyk, którego zdolności organizacyjne i pomysłowość gwarantują jakość programu i rozmaite atrakcje. Nie ma dróg nieprzejezdnych na ziemiach wschodnich, kiedy wycieczka organizowana jest przez Gabrielczyka. A to bardzo cenne, ponieważ dzięki determinacji organizatora można zwiedzić miejsca już dawno zapomniane przez historię i naród. Od strony merytorycznej opiekę sprawuje Piotr Sieczkowski, znany bardziej jako „Profesor”. Historyk nie tylko jest weteranem wszelkich rad pedagogicznych, ale też nie ma zakątka dawnej Rzeczypospolitej, która stanowiłaby dla niego tajemnicę. Pierwszym przystankiem jest Kowno. Prowadź, „wodzu, na Kowno!”, mówię do Profesora, czekając, aż młodzież wyładuje się z autokaru na parkingu. Można pękać ze śmiechu na sanacyjne prężenie muskułów, ale w gruncie rzeczy przeszłość tego grodu to nic więcej niż łzy. Polskie łzy. Miasto położone na styku Niemna i Willi w 1919 roku miało 45% ludności polskiej, która stopniała do 10% w 1939, a obecnie naszych jest tutaj zaledwie 0,3%. Co się stało z kowieńskimi Polakami? To samo, co dzięki bierności Warszawy niedługo może stać się z wileńskimi – zostali zlitwinizowani. Przecież to takie proste – dodać do imiona i nazwiska przyrostki aus, as, zabrać szkoły, kościoły i narzucić kłamliwą propagandę historyczną. Nie obyło się też bez zajść antypolskich w latach 30. XX wieku, brutalnego szowinizmu – i problem w mateczniku ortodoksji „wielkiej” Lit wy został rozwiązany. Stoimy pod fosą wielkiego i okazałego zamku. Został on wybudowany w latach 30. ub. wieku. – Pierwotnie powstała tutaj fortyfikacja mająca chronić okolicę od Krzyżaków, którzy zapuszczali się głęboko na Litwę, a tutaj jest Niemen, tam Willia, przez co jest to obszar o wielkim znaczeniu strategicznym – wyjaśniał młodzieży Profesor. Zamek został odbudowany, a raczej wybudowany w latach międzywojennych, z prostej przyczyny. Kowno zostało stolicą Litwy i choć było ono małym miasteczkiem, istniało zapotrzebowanie na nowe, re-
K·r·e·s·y
Ulica wileńska w Kownie
Dzierżyński. Wyciął więcej Moskali niż rusofobi są stanie sobie wyobrazić, a i tak nie zyskuje uznania w ich oczach. Ciekaw jestem, czemu? Może czas najwyższy postępować jak „starsi i mądrzejsi”, którzy wiedzą, że we wszystkich globalnych aferach muszą mieć swoich? Być może to jest istota, a idea pozostaje jedynie bajką dla ludu? Weszliśmy do wspaniałej bazyliki Piotra i Pawła. Budowę świątyni zaczęto niedługo po Grunwaldzie i zamysł, który jej towarzyszył, był jeden – pokazać na wpół pogańskim mieszkańcom majestat i wielkość nowej religii, dotychczas kojarzonej z zaborczością Krzyżaków. Dodatkowo piękno sklepień i kunszt rzeźbiarski dowodził potęgi i majestatu państwa – Rzeczypospolitej Obojga Narodów, która powstała w Lublinie. Choć na mapie serce rośnie z dumy, to korzyści dla Korony Polskiej z unii z Litwą są dyskusyjne. Jagiełło na tron polski został zaproszony przez panów polskich, żeby wspólnymi siłami wypchnąć żywioł niemiecki z Gdańska, Prus, a także ze Szczecina, Lubusza i Wrocławia. Niestety Jagiellonowie na polskim tronie nie interesowali się za bardzo ziemiami piastowskimi, natomiast bardzo ochoczo angażowali Koronę w nie jej wojny z Moskwą czy na stepach czarnomorskich. Jagiełło przyłączył państwo sięgające dzisiejszych przedmieść Moskwy i Morza Czarnego do uszczuplonego o kluczowe dla jego
Brata przyszłego wodza rewolucji sądzono razem z późniejszym dyktatorem Polski. Do tego należy dodać jeszcze dalekie pokrewieństwo Piłsudskich z Dzierżyńskimi i wyjdzie na to, że wojna z Sowietami w latach 1918–20 była wewnątrzlitewską rodzinną awanturą. egzystencji ziemie Królestwa Polskiego. Sam Jagiełło, jak pisał Koneczny, rozmyślał, czy nie wycofać się ze Żmudzi na rzecz Krzyżaków, i nie zostać po prostu najpotężniejszym kniaziem ruskim, przejmując całą prawosławną, wschodnią słowiańszczyznę. Z czasem domena Jagiellonów na Litwie mocno się skurczyła. Ostatni z rodu nie miał już nawet Smoleńska i Połocka. W Moskwie wiedziano, że prędzej czy później zjedzą Litwę, a Polska nie dość, że została wplątana w konflikt ze wszystkimi możnymi sąsiadami, to nie miała jeszcze możliwości obrony swych zachodnich i bałtyckich rubieży przed zachłannością pruską. Tym samym śmiertelny dla nas sojusz Berlina z Moskwą w pewnym momencie stał się koniecznością dziejową. Idea „jagiellońska” odżyła w ruchu międzynarodówki socjalistycznej, która była żywo zainteresowana „rozpruciem” Moskwy wedle szwów narodowościowych. W ten proces był zaangażowany towarzysz Wiktor, znany bardziej jako Józef Piłsudski, który pieczołowicie tę dyrektywę wykonywał
i co gorsza, zostawił po sobie szkodliwą spuściznę. Bo czy interesy „międzynarodówki” rzeczywiście są tożsame z katolicką, polską racją stanu? Nigdy. I to widzimy teraz, kiedy to idea „jagiellońska” w wersji powiązanego z CIA Jerzego Giedroycia, zatraciwszy swój pierwotny antyniemiecki charakter, kreuje całkowicie nieskuteczną i szkodliwą politykę wschodnią Warszawy. Dobrze być historykiem w Polsce. Można powtarzać wierutne bzdury, ponieważ naród, odcięty od myśli przedwojennej, przyjmuje durne frazesy. A jeszcze jak się ma nazwisko, to i książki można klepać. Ciemny lud to kupi.
W
ydostajemy się z wielkomiejskich korków w Kownie i kierujemy się na wschód. Profesor informuje: zbliżamy się do granicy polskiej. Młodzież ocknęła się z trudów wojaży. Czyżby nastąpiła nieplanowana zawrotka do domu? Nie, to tutaj była granica między II RP a Republiką Litewską. I do teraz się niejako utrzymuje, bo po jednej stronie we wsiach mówią po polsku, a po drugiej wyłącznie po litewsku. Ta granica była przez prawie cały okres międzywojenny zamknięta. Nie można było jej przekraczać, nie kursowała korespondencja, przecięte były łącza telefoniczne i telegraficzne. –Tę granicę de facto wyznaczył generał Lucjan Żeligowski – wyjaśnił Profesor. – A mógł się zatrzymać dalej – mruczę pod nosem. Albowiem na północnej Wileńszczyźnie naszych było, wedle pewnych szacunków, około 100 tys. Pas polskiej ludności żyjącej w zwartych skupiskach ciągnął się aż do Kowna. Ale takie były losy II Rzeczypospolitej, że zostawiła swoje wierne sługi na pastwę wrogów. Tak było w Mińsku i Kamieńcu Podolskim, w Opolu, Olsztynie i w Kownie. Nim nastał całkowity mrok, autokar wjechał do lasu, w którym były jeszcze widoczne nasze fortyfikacje. Strażnica Korpusu Ochrony Pogranicza w Trokach wita, a serce się raduje, bo jesteśmy wśród swoich. Jednak u siebie zawsze raźniej. Po wyjeździe z lasu w oczy uderza obraz piękna trockich czystych i przezroczystych jezior. Boże, jak tu pięknie i tylko żal, że jest deszczowa jesień. Wjeżdżamy do wioski Jowiliszki i zajeżdżamy do agroturystycznego pensjonatu „Zagroda”, który będzie naszą bazą w trakcie tej wędrówki. U wejścia do pokoi witają przyjezdnych obrazki święte – św. Faustyna, Matka Boska Ostrobramska oraz nasz papież. Klucze rozdaje właścicielka tego interesiku, pani Krystyna. – Pan z Ukrainy – zagaduje mnie, widząc moją koszulkę z napisem „Wołyń”. –T-shirt dostałem od producentów filmu za pisanie prawdy – odpowiedziałem. – A, słyszałam, że teraz film będzie. Tam straszne rzeczy się działy. Trzeba też, żeby powstał film o Ponarach. Przecież tam wymordowali prawie całą Wileńszczyznę – pani Krystyna wystosowała zamówienie na kolejny niezbędny film historyczny. Po dyslokacji wycieczki nastąpiła mniej oficjalna część, w której dorośli sobie posiedzieli, a młodzież poszła spać. A może było na odwrót? Piękny wiejski poranek. W oczy bije żywa i bujna zieleń oraz błękit pobliskiego jeziora. Nim Mazury wróciły
do kraju, to tutaj żeglowano i śmigano na kajakach. Wspominał to Sergiusz Piasecki w dość nieudolnym romansidle Adam i Ewa, w którym na amory zebrało się warszawiakowi z wilnianką latem 1939 roku. A gdzie najlepiej romansować, jak nie nad trockimi jeziorami? A Piasecki wielkim złodziejem, szpiegiem i literatem był. Po szybkiej jajecznicy wsiadamy do autokaru i podjeżdżamy kilka wiorst do centrum dawnej stolicy Witoldowej – Trok, miejscowości znanej ongiś z wypoczynkowego charakteru oraz ze społeczności karaimskiej, którą osadził tam Wielki Kniaź. Karaimi, a więc „czytający”, są dziedzicami myśli saduceuszy znanych z kart Ewangelii. Saduceusze nie wierzyli w zmartwychwstanie i w zbiór tradycji żydowskich, z któ-
filmu o bitwie na Jeziorze Czuckim. Przy wejściu na zamek okazało się, że jest on sowicie biletowany. Wydawać ciężko zarobione euro na oglądanie rekonstrukcji? Makietę za darmo mam za Wisłą, dzięki Okulickiemu, a więc odwracam się na pięcie i idę do informacji turystycznej przy elegancko zrobionej promenadzie przy ulicy Karaimskiej. Wzdłuż Galwy rozciągają się lokale gastronomiczne. Jest życie w osiedlu, ale pewnie tylko w sezonie. Mapki w informacji turystycznej są, elegancko, po polsku, a dziewczę miejscowe mówi w rodzimej dla nas mowie. Obok jest sklepik z cepelią, gdzie można zakupić m.in. gustowne i wielce funkcjonalne w naszym klimacie walonki. No, ale cena! Zaiste, wielki to sukces III RP, że po dwóch magistrach nie mogę szaleć po trockich straganach. A oni śnią o mocarnym Międzymorzu? Ciekaw jestem, co zrobią, jak banderom zniosą wizy, a ci uciekną za Odrę i Nysę zarabiać prawdziwe pieniądze? Bachornia popędziła na zakupy do rosyjskich supermarketów i wyszła obładowana chipsami, napojami gazowanymi i energetykami. Zgroza. Wsiadamy do autokaru, kierowca Czarek zapodaje Radio Znad Willi i jedziemy do Pikieliszek – daczy Józefa Piłsudskiego. Trasa niedługa, ale po drogach krajowych. Przejeżdżamy wioski i miasteczka, niekiedy o mizernej estetyce. Czasami pojawiają się domy, przed którymi wiszą na maszcie litewskie flagi. A jakby porozsyłać naszym tutaj polskie flagi? Jaki byłby stosunek barw narodowych?
Zamek Witolda
A
utokar dojechał do Pikieliszek. Stoi dworek, w którym Piłsudski wypoczywał. W przeciwieństwie do swoich następców i wyznawców, Marszałek wiedział, że należy balansować i zmieniać sojusze. Dlaczego, w takim razie, jego wielbiciele czczą go za błędną politykę, od której sam się zdystansował? Naprzeciwko dworku, całkowicie byle jakiego z architektonicznego punktu widzenia, obecnie używanego przez gminę, leżą ruiny dawnego kołchozu. Pod drzwiami dworku siedział kot. Na drzwiach wisiały obwieszczenia wyborcze. Przeczytać je mogłem,
Ulica karaimska w Trokach. Poniżej: Tablica pamiątkowa w Żułowie
rych wykluł się Talmud w Babilonie w VI wieku n.e. Poprzez nieznaną nam działalność misyjną idee karaimskie trafiły do ludów tureckich, z których pochodzą Karaimi w Trokach. Dziś ostała się ich garstka, ale wciąż na ulicy Karaimskiej widać drewniane domki z trzema oknami. Wedle ich tradycji jedno okno jest dla Boga, drugie dla rodziny, a trzecie dla sąsiadów. Autokar zajechał na parking i trzódka pomaszerowała na dostojny zamek. Przed przejściem przez fosę, już za jeziorem Galwe Profesor zaczął opowieść. – Pierwszy zamek zbudował książę Witold, ale został on zniszczony w trakcie kolejnego już spaceru wojsk rosyjskich po tych terenach. Za Polski były próby rekonstrukcji, ale, jak wiecie, nie minęło 20 lat i Polski znowu nie było. A to, co widzimy, zostało zbudowane na potrzeby radzieckiego
Polski. Do tego należy dodać jeszcze dalekie pokrewieństwo Piłsudskich z Dzierżyńskimi i wyjdzie na to, że wojna z Sowietami w latach 1918–20 była wewnątrzlitewską rodzinną awanturą. Ale to za skomplikowane na głowy z Kongresówki. Dojazd do Żułowa jest ciężki. W międzyczasie Jarosław zrobił desant z autokaru, aby zasięgnąć miejscowego rodzimego języka, jak trafić na miejsce. Wjechaliśmy na pusty plac, na którym stał dąb, a wzdłuż ścieżki – młode drzewka z marmurowymi stojakami z wypisanymi dedykacjami – pamięci ofiar Ponar, Wołynia, wileńskiej AK, wojny 1920. Moim zdaniem najbardziej wzruszająca była dla nauczycieli, którzy zostali na Wileńszczyźnie po 1945 roku. Wracaliśmy do Jowiliszek przez puszcze i lasy. Na tych terenach działało polskie podziemie. Miało dogodne warunki, a większość okolicznych to „nasi”. Dzięki temu na Wileńszczyźnie nie doszło do tak straszliwej rzezi żywiołu polskiego, jak na Polesiu i ziemiach południowo-wschodnich. Iluż chłopskich i szlacheckich synów poszło bić się o Polskę tutaj, na Wileńszczyźnie, kraju jak najbardziej etnicznie, cywilizacyjnie i kulturowo polskim! I trochę szkoda, że u progu niepodległości nie zrobiono plebiscytu na tych ziemiach. Jednak przeważyły względy praktyczne. Wileńszczyzna by zagłosowała za Polską, ale podobna zabawa w Małopolsce Wschodniej mogłaby narobić ambarasu.
ale nie widziałem sensu. Z Pikieliszek jedziemy do Żułowa – miejsca, w którym Piłsudski się urodził. Ongiś stał tam majątek Billewiczów (tych samych, co w Potopie!), a ojciec Józefa, pojmując Billewiczównę za żonę, otrzymał ten teren w posagu. Niestety, senior Piłsudski nie miał szczęścia i głowy do interesów. Cały majątek się spalił, fortuna przepadła i trzeba było przeprowadzić się do Wilna. Tam dwaj starsi synowie – Bronisław i Józef – nieopatrznie wplątali się z niejakim Uljanowem w zamach na cara. Uljanowa powieszono, a Polaków skazano na katorgę. Z tego incydentu narodziły się dwie historyczne postacie – Józef Piłsudski i niejaki Włodzimierz Uljanow, znany na świecie jako Lenin, albowiem to brata przyszłego wodza rewolucji sądzono razem z późniejszym dyktatorem
Kolacja, jaka na nas czekała, to istny poemat. Kibiny karaimskie – chrupkie pierożki z farszem wołowo-jagnięcym. Ambrozja i niebo w gębie. Rozglądam się po stołówce. Młodzież nie je kibinów, bo im nie smakują! Nie może smakować, jak się jest bezguściem hodowanym na fast foodach! Wiwat, durni rodzice! Wiwat, durna szkoła, niszczona z głupoty lub premedytacji! Niczym zachodni kapitalista w trakcie prywatyzacji, korzystam z ludzkiej głupoty i zbieram do koszyczka pozostawione kibiny. Będą na wieczór, a nie musiałem, jak nowoczesny Niemiec, inwestować w gesty przyjaźni czy sympatii. To się nazywa geszeft! Kolejny dzień i kolejny deszcz. Pani Krystyna pogania męża, żeby wsiadał w samochód i nawoływał miejscowych do głosowania. – Na kogo? – zapytałem. – Nu, na naszych! – odpowiedziała bez wahania. Pod autokarem wywiązała się dyskusja polityczna, ucięta, bo musimy kierować się na Augustów. Ale najpierw zajeżdżamy do Druskiennik, sławnego ongiś kurortu. Dzisiaj są tam nowoczesne kompleksy sanatoryjne, uzdrowiska i widać solidnie wydane euro z dotacji z Brukseli. Nawet sławetna kostka brukowa została położona na ścieżce wiodącej nad Niemen. Ceny basenów z gorącymi źródłami, hydromasażami, zjeżdżalniami nie są na naszą kieszeń, a więc skręcamy w Kowieńszczyznę do wsi Kopciowo, gdzie znajduje się grób Emilii Plater. Platerowie pochodzili z Inflant polskich i byli szlachtą niemiecką, która z czasem się skatolicyzowała i spolonizowała. Wielu takich było i należy o nich pamiętać. Ale w Kopciowie uderzyło mnie co innego. W tej nędznej wiosce być może jeszcze 100–150 lat temu mówiono po polsku. Tymczasem przed nasz autokar wypadła ze sławojki jakaś patologia i bredziła coś w delirium. Zrozumiałe było tylko jedno zdanie – Ja nie rozumiem po polsku. Chełpimy się, że szlachta ruska czy niemiecka przystąpiła do naszego narodowego szczepu, ale w ogóle nie interesujemy się tym, że właśnie lud od nas odstąpił. Zarówno na ziemiach północnych, jak i południowych polskość miała najzagorzalszego i najbrutalniejszego wroga właśnie w ludzie, który chciał się stać Litwinami czy Ukraińcami na trupie Polski, Polaków i naszego, ongiś wspólnego, dziedzictwa i historii. K
kurier WNET
7
Ś l adami · rodak ó w
Nikt tu się nie lęka, że ich „kiedyś przyłączą do Chin”, „Putin nie pozwoli, a jeśli nawet nie da rady, to nie będzie nam źle”, słyszę za którymś razem. Myślę, że dla nich „lepszy Chińczyk lada jaki, niż w nędzy przysmaki”. To chyba cała ich filozofia. rozłożysta jak syberyjska Amazonka. Nad nią leży Usole Syberyjskie, miejsce wielkiej udręki tysięcy więzionych Polaków, zatrudnianych w warzelniach soli. Tylko dwie minuty postoju. Zaledwie dotykam stopą peronu. Mało to, ale byłem wreszcie w owym legendarnym Usolu, z którego onegdaj wychodziło się w drogę „do Polski”, zabierając tysiące listów zesłańczych do krewnych w kraju. Irkuck wita nas zielonym dworcem kolejowym w stylu cerkiewno-rosyjskim, też projektowanym przez Polaka na zesłaniu. Ledwo dopadliśmy noclegu w hostelu „pod trzema siódemkami”, a już idziemy na miasto. Zaczynamy oczywiście od Centralnego Rynku, gdzie jest wszystko, gdzie Wschód, a zwłaszcza chiński Daleki Wschód, krzyżuje się z Zachodem, tym rosyjskim, ale i tym polskim, czego myśmy byli przykładem. Chińczyków zatrzęsienie. „Nie boicie się ich?” pytam w hotelu. „Przecież oni to teraz całe nasze bogactwo”, słyszę w odpowiedzi. „Przez to embargo padła tutaj turystyka, zostali nam tylko Chińczycy”, którzy rzeczywiście tysiącami odwiedzają rosyjski „Dalnyj Wostok”,
tj. inny Daleki Wschód. Nikt tu się nie lęka, że ich „kiedyś przyłączą do Chin”; „Putin nie pozwoli, a jeśli nawet nie da rady, to nie będzie nam źle”, słyszę za którymś razem. Myślę, że dla nich „lepszy Chińczyk lada jaki, niż w nędzy przysmaki”. To chyba cała ich filozofia. Nadszedł wreszcie dzień, kiedy wszyscy mogli zobaczyć upragniony Bajkał. Jedziemy więc całą grupą do osady Listwienniczej, tzn. Modrzewiowej, zwanej potocznie Listwianką. Jest tam Dom Jana Pawła II, własność biskupstwa w Irkucku. Grisza, nasz kierowca, który nas przywiózł
Bajkału w XIX wieku, i Jan Czerski, którego imieniem nazwanych jest szereg gór i głębin wokół Bajkału, jak np. Kamień Czerskiego, wulkan Czerskiego, Pik czy Wierch Czerskiego, głębia Czerskiego.
W
muzeum nie byle jaka atrakcja – symulator batyskafu, w którym, po hermetycznym zamknięciu, „opuszczamy się” na dno Bajkału. Obok głębokościomierz pokazuje zanurzenie. 1639 m pod powierzchnią wody, największa głębia świata, a tam chodzą sobie, jakby nigdy nic, białe kraby, objadające klat-
Demientiewiczem Czerskim i dopiero jako Białorusina uczciło go Muzeum Krajoznawcze na swoim frontonie, gdzie nie brakuje Niemców czy Francuzów, badaczy Syberii. Przed nami jeszcze Ogród Skalny, kolejka linowa na szczyt Czerskiego, skąd rozpościera się widok na cały Bajkał i potężne wyjście z niego Angary – najpiękniejszy na całym wybrzeżu. Ale zmęczenie odebrało grupie siły. Skręcam się wewnętrznie z powodu tego, czego moi „podopieczni” nie zobaczą, owładnięci mirażem statku, który miałby ich zabrać do Irkucka. Niestety nikt nie dopytał się wcześ-
w źródłach: „nad Bystrą”, ale i „pod Miszychą”. Przy samym ujściu rzeki do Bajkału stoi metalowy ostrosłup zespolony z rurek, który miejscowi mieszkańcy biorą za pomnik, poświęcony tejże bitwie z Polakami. Przedzieramy się przez dwutorową trakcję kolei transsyberyjskiej, po której co chwila pędzi gigantyczny skład co najmniej 64 wagonów, jak nie z Chin, to do Chin, istny „jedwabny szlak” dla Europejczyków. Odnajdujemy nasz porzucony samochód, który się nie przedarł przez bezdroża. Na pożegnanie z tym miejscem biorę garść ziemi i zawracamy nad rze-
Tym razem to już Krasnojarsk nad Jenisiejem. Pamiętałem z dawnych wypraw sprzed sześciu lat gigantyczny most, długi na 5 km. Zobaczyliśmy go w całej jego potędze, wyjeżdżając z miasta dzień później.
Jeśli zapomnę o Syberii, Ty, Panie, zapomnij o mnie Część II
Krzysztof Jabłonka
poprzedniego dnia z dworca do hotelu, był punktualnie o 9.00. Po drodze zwiedzamy zabytkowy skansen we wsi Talcy. Rozsypujemy się już po kilku metrach wspólnego spaceru. Każdy zwiedza, co lubi i na co trafi. Ja trafiam na wyjątkowo piękny koncert na sybirskiej lirze, ludowym instrumencie strunowym, popularnym na Syberii. Potem z fachowym przewodnikiem zwiedzam syberyjskie i buriackie domy i jurty, zwane jaranga. Widać zamierzony lub przypadkowy podział na prymityw miejscowej koriennej ludności, tj. Buriatów, Ewenków i innych, oraz bogactwo kupieckich domów Rosjan starowierców i Sybiraków. Kłam temu zadaje ustawiona niedawno, jako dar Mongolii (jeszcze jej przez to nie ma na mapach skansenu) wielka jurta Czyngis-chana, widoczna z daleka, w błękitno-złocistych barwach. Na jej szczycie powiewa flaga wielkiego wodza, co to podbił pół świata, w tym średniowieczną Ruś – czytaj: Rosję. Na tym prostym przykładzie widać, co by się działo na Syberii, gdyby nie było tu Europejczyków. W środku „złotej jurty” do kupienia wszelkie możliwe gadżety ze Wschodu, większość to tak zwana kitajszczyna, czyli chińska tandeta.
K
ończy się nasz czas, trzeba jechać dalej. Tym razem jedziemy przez cały kurort, do końca Listwianki, która jak wąż wije się wzdłuż skalistego brzegu Bajkału. Wreszcie przed nami jezioro, największa głębia i król jezior świata. Widać góry po przeciwnej stronie, ale brzegu już nie. Piaszczysty brzeg po naszej stronie zaczyna się dopiero tam, gdzie się kończy kurort i przybijają katamarany, jedyne pływające „żagle”, zdolne utrzymać się na wodzie przy ciągle zmiennym wietrze. W poszukiwaniu legendarnego omula, ryby występującej jedynie w Bajkale, przemierzamy całą promenadę. Gdy wszyscy padliśmy ze zmęczenia w „Osetyńskiej Knajpie”, za małą górką pojawiło się Muzeum Limnologiczne, jedno z nielicznych na świecie poświęcone wyłącznie jeziorom takim, jak Bajkał. W przedsionku popiersia czterech największych badaczy Bajkału, z czego aż trzech to Polacy: Benedykt Dybowski, odkrywca unikalności jeziora, Aleksander Czekanowski, twórca znaków określających poziom
kę z karmą dla nich. Podczas operacji „wynurzania” pojawia się nerpa, tutejsza słodkowodna foka o niezwykłym kształcie, nazywana przez miejscowych uszkanem, to jest zającem wodnym. Aby uchronić polskie nazwy z okolic Bajkału od ciągle podsycanej antypolskiej fobii, ostatnimi laty kreuje się Czerskiego na Białorusina, z racji miejsca jego urodzenia. Miej-
jcem Jana CzerO skiego był Dominik, które to imię nie jest rosyjskie, ale jego syn, Jan Czerski, został mianowany Iwanem Demientiewiczem Czerskim i dopiero jako Białorusina uczciło go Muzeum Krajoznawcze na swoim frontonie, gdzie nie brakuje Niemców czy Francuzów, badaczy Syberii. scowi rodacy Czerskiego radzą sobie w telewizyjnych sporach z tą swoistą agresją prostym porównaniem: „Czy koń urodzony w oborze byłby krową”?. „No to i Czerski nie może być Białorusinem wbrew swej woli”. Ostatecznie powstał swoisty dowcip-paradoks, że „Jan Czerski to w rzeczywistości Białorusin, ale nigdy o tym nie wiedział”. Zmieniono mu za to urzędowo tzw. otczestwo, czyli imię ojca. Ojcem Jana Czerskiego był Dominik, które to imię nie jest rosyjskie, ale jego syn, Jan Czerski, został mianowany Iwanem
niej, że ów „statek” to wodolot, a ten, jak samolot, nie zabiera nikogo, kto zawczasu nie wykupił biletu. Zostaliśmy na nabrzeżu i obeszliśmy się smakiem, choć spod muzeum pływał za darmo prom do Portu Bajkału i z powrotem, na wprost „Wrót Angary” ze skałą Szamańską pośrodku. Szkoda, pomyślałem, i zwykłą marszrutką powróciliśmy do Irkucka. Następny dzień to niedziela i wizyta w polskiej parafii Wierszyna, w której proboszczem od kilku lat jest ojciec Karol Lipiński, mój stary przyjaciel z młodości i ekumenicznych spotkań w Kodniu nad Bugiem i na Świętym Krzyżu. Spotkanie z ocalałymi tam Polakami, których polskość i gwara z Zagłębia Dąbrowskiego promieniują na całą okolicę, odnowienie przyjaźni z ojcem Karolem – to główne atrakcje pobytu. Grupa zwiedzała zbocze potężnej góry, a ja oglądałem miejsca, które zapamiętałem z wcześniejszych odwiedzin. Zarosły już pokrzywami i malinami.
kę Miszychę, 10 km bliżej Irkucka. Tu, u jej ujścia, wznosi się majestatycznie dębowy krzyż, ustawiony na szczycie ostrosłupa z kamieni. Na jego bokach od strony drogi widnieje napis w dwóch językach, mówiący o bitwie z 12 lipca 1866 r., w której padło 19 patriotów tu pochowanych, zakończony słowami: „Śpijcie, Ojczyzna o was nie zapomni”. To z powodu tych słów i tego napisu teraz tu byliśmy. Kwiaty, złożone miesiąc temu, zwiędły, znicze wypaliły się, zostały tylko szarfy od wieńców, mówiące, kto i kiedy je złożył w tym miejscu. Częścią ocalonej szarfy owijamy urnę z ziemią z Polski, aby coś zostało z tego miejsca. W chwili, gdyśmy nad grobem rozsypywali ziemię, zatrzymał się przy nas samochód i wysiedli z niego tutejsi Rosjanie. Dołączyli do nas i do naszej modlitwy,
G
ościna była tak wspaniała i serdeczna, że wszyscy zostali na noc. Nocą dojeżdża z Olchonu dwójka globtroterów. Następnego dnia rozdzielamy się. Cała grupa zmienia plany i jedzie na Olchon, legendarną wyspę na zachodnim Bajkale. Ja ze świeżo napotkanymi globtroterami wracam do Irkucka, kontynuując pielgrzymkę do mogił zesłańców. Pomaga mi w tym miejscowy Polak i ksiądz Wojciech ze Śludzianki nad Bajkałem, nieopodal Kułtuku, gdzie przed 150 laty wybuchło powstanie. W Irkucku spotykam prof. Eugeniusza Nebelskiego, znanego mi z sesji naukowej poświęconej powstaniu, jedynego badacza, który źródłowo bada przebieg powstania i dokumentuje listę jego uczestników. Razem odbywamy ostatni etap naszej pielgrzymki z ziemią ojczystą do mogił powstańców. Docieramy do rzeki Bystrej, nad brzegami której rozegrała się pierwsza bitwa, już w czwartym dniu powstania przekreślająca jego powodzenie. Odnajdujemy bród, przez który żołnierze carscy z karnej ekspedycji przedarli się na drugi brzeg. U ujścia tej rzeki, która rzeczywiście jest bystra, zwłaszcza w dolnym biegu, znajduje się wieś Miszycha, przez co bitwa powstańcza ma dwie nazwy
I tak symbolicznie rozstrzelano w tych ludziach nad dalekim Bajkałem Powstańczą Rzeczpospolitą Czworga Narodów z 1863 r., aby się nigdy już nie odrodziła. I ta swoista klątwa carska trwa nad nami i narodami Rzeczypospolitej do dziś. momencie, gdy ziemia z tych grobów pierwszy raz trafi do Polski, tworząc niewidzialny most między tymi, co tu leżą, a ich narodem. Wzruszyli się. Kto jak kto, ale Rosjanie dobrze rozumieją powagę, bezimienność grobu Nieznanego Żołnierza. Prawie każdy taki grób ma w rodzinie. Modlimy się w trzech językach, kończąc naszą pielgrzymkę: jako Polacy po polsku, później po rosyjsku ze względu na naszych przygodnych gości, którzy są gospodarzami na tej ziemi, wreszcie po ormiańsku, tj. w języku parafian, których proboszczem jest nasz ksiądz Wojciech.
fot. z archiwum rodziny sobolewskich
P
rzed spotkaniem z Polonią udało mi się dotrzeć do Muzeum Krajoznawczego, które w kształcie i formie przypomina świątynię egipską. Niestety już je zamykano, ale jedna z pilnujących tam pań sprezentowała mi na pocieszenie bogato ilustrowany katalog. Odwzajemniłem się tym, co miałem przy sobie – płytą kompaktową z muzyką Chopina. Czym bardziej mogę podziękować, niż muzyką największego z rodaków? Wymiana darów wzbudziła entuzjazm, że ktoś z Polski dał coś od serca zwykłej osobie pilnującej. Miejscowa Polonia czekała już na nas w tzw. Domu Narodów, gdzie na półkach leżały stosy książek i gadżetów ponad dwudziestu narodów Krasnojarska, mających tu swoją siedzibę. Kącik polski prezentował się bardzo ubogo. Przyszło mi na myśl, że przydałby się Chopin, którego dałem tak niedawno w prezencie, ale zaraz się pocieszyłem, że pewnie by się tu zmarnował. Kto by go tu słuchał, wystarczyłaby im tylko okładka. Następnego dnia objeżdżamy miasto z miejscowym, chętnym do pomocy Polakiem. Kościół „polski” przy ulicy Dekabrystów (przynajmniej kulturalna nazwa ulicy), jak zwykle w Rosji, jest to obecnie „sala organowa”. Katolicy bywają tu kątem, i to w wielkie święta. Czyż nie powinno być odwrotnie? Koncerty w wielkie święta, jak w całym cywilizowanym świecie, a msze święte codziennie. Ale miejscowi mówią mi, że ten kościół i tak miał szczęście, bo przetrwał w całości, z organami ustawionymi w miejscu tabernakulum. Gdy wspomnę ex-kościół w Jałcie, gdzie w prezbiterium z mozaikami był miejski szalet, to muszę przyznać miejscowym rację. Kiedyś miał szczęście, ale teraz ma je chyba za długo. Odwiedziny nowego kościoła w nowej dzielnicy pochłaniają tyle czasu, że jesteśmy na dworcu 10 minut do odejścia pociągu do Irkucka. Ale w Rosji, a zwłaszcza na Syberii wystarczy, że pojawi się jedna czy dwie osoby z grupy, żeby przytrzymać cały pociąg i nie odjedzie on, zanim wszystkim nie sprawdzą paszportów. Znów noc, tajga i nowe miasta. Jest stacja Zima, są oryginalne Jaja – to chyba po tatarsku? Wreszcie Angara,
Urna zapełniła się stopniowo ziemią z pola bitwy nad Bystrą, z mogiły nad Miszychą i z Kułtuku, tam, gdzie wybuchło powstanie. Przypieczętował ją kamień wyłowiony z Bajkału, dokładnie tam, gdzie powstańcy zanurzyli swój sztandar, a podnosząc go w górę, zaczęli powstanie. nie pytając o nic. Potem, gdy pustą już urnę napełnialiśmy ziemią z pobliskiej mogiły, wyjaśniliśmy naszym gościom, że biorą właśnie udział w historycznym
U
rna zapełniła się stopniowo ziemią z pola bitwy nad Bystrą, z mogiły nad Miszychą i z Kułtuku, tam, gdzie wybuchło powstanie. Przypieczętował ją kamień wyłowiony z Bajkału, dokładnie tam, gdzie powstańcy zanurzyli swój sztandar, a podnosząc go w górę, zaczęli powstanie. Wyhaftowany był na nim napis w dwóch językach: „Sybirski Legion Swobodnych Polaków”. Takimi bowiem pozostali na zawsze nad Bajkałem. Przed odlotem z Irkucka dodałem jeszcze do urny szczyptę ziemi z miejsca, gdzie rozstrzelano czterech najdzielniejszych. Do dziś nie ma tam śladu, że to jest nasze miejsce pamięci, „bo się miejscowe władze zdenerwują”. Mimo to na Znamieńskim Przedmieściu, „gdzie droga biegła za rogatki na Jakuck”, zachował się skwer w dobrym stanie. Teraz posadzono tam szpaler młodych drzew, jakby przewidując, że jest to „święte miejsce”, dla Polaków, tych, którzy przygotowują się, aby obchodzić tam w listopadzie ostatnią już, 150 rocznicę powstania „za swobodnuju Sibir”, mianowicie rocznicę publicznego rozstrzelania powstańców (16/28 listopada 1866 r.). Pięć lat później na tym samym miejscu rozstrzelano piątego Polaka, młodego rzeźbiarza z Warszawy, Józefa Eichmullera, który spoliczkował naczelnika irkuckiej policji za wyjątkowo wulgarną obrazę imienia Polski. Jest to jedyny przypadek w historii skazania na śmierć kogokolwiek za obronę dobrego imienia swego narodu. Ostatniego dnia poznałem jeszcze Grzegorza Krasowskiego, zajmującego się we władzach miasta Irkucka upamiętnieniami i polityką historyczną. Obiecał mi wznowić walkę o uczczenie miejsc śmierci i pochowania czterech dowódców i bohaterów Powstania Zabajkalskiego: Gustawa Szaramowicza z Żytomierza na Ukrainie, Narcyza Celińskiego, bohatera Wiosny Ludów, z Litwy, Jakuba Rejnerta z Białorusi i Władysława Kotkowskiego z Warszawy i Mazowsza. I tak symbolicznie rozstrzelano w tych ludziach nad dalekim Bajkałem Powstańczą Rzeczpospolitą Czworga Narodów z 1863 r., aby się nigdy już nie odrodziła. I ta swoista klątwa carska trwa nad nami i narodami Rzeczypospolitej do dziś. Już z mieszkania Griszy pojechałem prosto na lotnisko. Tego dnia była mgła i samolot z Moskwy się spóźnił. Dlatego miejscowe Archiwum Obwodowe zdążyło mnie zawiadomić, że zamówione tydzień temu dokumenty o Józefie Piłsudskim i jego pobycie w Irkucku już na mnie czekają i są do wglądu w każdej chwili. Było za późno. Popatrzyłem na nie już tylko z lotu ptaka, żegnając Irkuck, Bajkał, Polaków Wierszyny, Ormian Śludzianki i kawał własnej przygody, raz jeszcze z Syberią, moją drugą Ojczyzną. K
kurier WNET
8
Z a · miedz ą
Kichamy na sąsiadów Z Jiřím Padevětem, czeskim pisarzem i wydawcą, laureatem wielu nagród i wyróżnień, dyrektorem wydawnictwa „Academia” Czeskiej Akademii Nauk, rozmawia Grzegorz Kita. Panie Dyrektorze, rozmawiamy w dniu świątecznym w Czechach. 17 listopada 1939 roku odbył się protest praskich studentów przeciw zamknięciu przez Niemców uniwersytetów. Wielu jego uczestników zginęło, zostało rannych lub uwięzionych. W ten sam dzień 50 lat później rozpoczęły się demonstracje, które zapoczątkowały proces demontażu komunizmu w Czechosłowacji. Co ta data oznacza dla Czechów i dla Pana osobiście? 17 listopada dla mnie osobiście, ale myślę, że także dla całego narodu czeskiego, jest bardzo ważnym świętem. Tego dnia ludzie wychodzą na ulice, przeżywają tę rocznicę bardzo głęboko. Cieszę się z wolności i w tym właśnie dniu najbardziej sobie uświadamiam, jak jest ta nasza wolność jest krucha i nieprzewidywalna. Jednocześnie jedyna możliwa. Świętowanie pozostałych państwowych świąt, z wyjątkiem kościelnych obchodów święta Świętego Wacława (28 września – Dzień Czeskiej Państwowości; przyp. GK), reżyserują, niestety, politycy. Natomiast obchody 17 listopada reżyserują sami obywatele i organizacje pozarządowe. Dlatego jest to święto inicjatyw obywatelskich. Jestem bardzo zadowolony, że tego dnia przypominamy sobie rok 1939, kiedy to społeczeństwo czeskie wystąpiło przeciw terrorowi nazistowskiemu, i wydarzenia roku 1989, gdy rozpadł się komunistyczny reżim. W Polsce panuje pogląd, że w Republice Czeskiej skutecznie rozliczono się z komunizmem. Ja na ten temat mam zupełnie inny pogląd. Wiosną tego roku oglądałem program w czeskiej telewizji publicznej, w którym Josef Skala,
członek Centralnego Komitetu Komunistycznej Partii Czech i Moraw, usprawiedliwiał Klementa Gottwalda i STB za zbrodnie, których dopuścili się w ówczesnej Czechosłowacji. W Polsce nikt publicznie nie odważy się usprawiedliwiać zbrodniarzy stalinowskich. Jak według Pana wygląda u was rozliczenie z tymi czasami? W Republice Czeskiej panuje sytuacja całkowicie schizofreniczna. Z jednej strony jest prawo, które uznaje komunizm i podobne potworności za zakazane. Z drugiej strony mamy w parlamencie partię komunistyczną, która oficjalnie odwołuje się do przestępcy winnego masowych zbrodni, Klementa
wytrzeć, bez dokładnego ich umycia. To za mało. Dlatego ciągle musimy walczyć przeciwko temu złu! Ponadto uważam, że partia komunistyczna jest rezydenturą i koniem trojańskim tajnych służb Federacji Rosyjskiej w naszym kraju. Mówi Pan, że w Czechach nie ma żadnej prawicy, nie tak, jak w Polsce. Dlaczego tak się stało? Przecież kiedyś istniała w Czechosłowacji partia prawicowa? Obawiam się, że skuteczna polityka prawicowa była realizowana w Czechach, a szerzej, w Czechosłowacji, przed rokiem 1938. Po 1945 roku prawica została zlikwidowana, a po objęciu pełnej władzy przez komunistów
Nazizm jednoznacznie oceniamy źle, jednak komunizm nam przecieka między palcami jak brudna woda, ciągle myślimy, że wystarczy tylko je wytrzeć, bez dokładnego ich umycia. To za mało. Gottwalda. Terror, który rozpoczęli komuniści w latach 50. przeciw własnemu narodowi, przedstawiają jako pomyłki jednostek. Ich posłowie w parlamencie opowiadają rzeczy straszne. Np. jedna z ich posłanek, Marta Semelová, z trybuny sejmowej oświadczyła, że Milada Horáková (polityk działaczka przedwojennej partii narodowych socjalistów; przyp. GK) musiała zrobić coś złego, skoro wyrokiem sądu powieszono ją w 1951 roku na szubienicy. Jest to zachowanie obłudne i wymykające się wszelkiej ocenie. I niestety obawiam się, że większości ludzi to nie przeszkadza. Nazizm jednoznacznie oceniamy źle, jednak komunizm nam przecieka między palcami jak brudna woda, ciągle myślimy, że wystarczy tylko je
w 1948 roku, zakazano jej zupełnie. Komuniści starali się, i robili to skutecznie, pokazywać prawicę jako coś między niewolnictwem a faszyzmem, co jest przecież nonsensem. Obywatelska Partia Demokratyczna i inne mniejsze partie próbowały przywrócić wartości prawicowe do polityki. Niestety ich starania zostały częściowo utopione w skandalach oraz szukaniu lukratywnych funkcji dla znajomych i kolegów. Uważany za najbardziej wyrazistego przedstawiciela czeskiej prawicy Václav Klaus zachowywał się, według mnie, jak narodowy socjalista, a nie polityk prawicowy. O tym dobitnie świadczy straszenie wyborców w połowie lat 90. sudeckimi Niemcami. Niemniej jednak jestem przekonany, że prawica
W 2008 roku, gdy byłem dziennikarzem śledczym tygod– nika „Wprost”, mój ówczesny przełożony (a prywatnie bliski przyjaciel) został któregoś dnia, w centrum Warszawy, napadnięty i delikatnie pobity. Napastnik – posługujący się biegle sztukami walki – gdy już pobił mojego kolegę, powiedział wprost, jaka była przyczyna jego ataku: „bo Leszek się zajmuje nie tym, co trzeba”.
Księżobójcy Leszek Szymowski
O
d naszych źródeł w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego dowiedzieliśmy się później, że cały atak był formą ostrzeżenia. Kilka dni wcześniej opublikowaliśmy w tygodniku „Wprost” artykuł pod tytułem Karateka Kiszczaka. Opowiadał on o funkcjonariuszu Służby Bezpieczeństwa, który został zidentyfikowany jako morderca księdza Stefana Niedzielaka, a później mimo to piastował ważne stanowiska w strukturach policji w Warszawie. Wiedzieliśmy, że ten artykuł wywoła burzę, a jednak zdecydowaliśmy się go opublikować. Kilka tygodni wcześniej, gdy zacząłem badać ten temat, zdawałem sobie sprawę, że wchodzę na śliski grunt, czyli badam zagadnienia, które nie każdemu mogą się spodobać. Nieżyjący już zastępca redaktora naczelnego „Wprost”, Mirosław Cielemęcki, rozumiał wtedy powagę sprawy. Poprosił więc swojego kolegę – wówczas ważnego polityka sprawującego nadzór nad policją – o objęcie mnie ochroną. Dopiero kilka lat później dowiedziałem się, że latem 2008 roku bez mojej wiedzy zostałem objęty ochroną policyjną, która miała zapobiec kolejnemu atakowi fizycznemu – tym razem już przeciwko mnie, i jak się później dowiedziałem, atak miał być śmiertelny. Zabójca księdza Niedzielaka, którego koledzy zorganizowali poprzednio napad ostrzegawczy na mojego z kolei kolegę i przełożonego w tygodniku „Wprost”, tym razem rozważał zamordowanie mnie. Miał
niedaleko. Mieszkał wówczas kilkaset metrów ode mnie, w Piasecznie, na przedmieściach Warszawy. Raz czy drugi spotkaliśmy się w warzywniaku położonym w połowie drogi od naszych domów. W tamtym czasie jednak opisany zabójca zmagał się z poważną chorobą kręgosłupa, która uniemożliwiła mu popełnienie kolejnej zbrodni, jego zaś koledzy nie chcieli w tym przedsięwzięciu uczestniczyć. Czy dlatego przeżyłem? Nie wiem tego do dziś. Wiem jednak, że moją osobę otoczono pierścieniem tak szczelnym, że wiedziano o mnie wszystko. Mój telefon był wówczas na podsłuchu, w samochodzie umieszczono GPS, dzięki któremu śledzono każdy mój krok. Służbom udało się również zwerbować do współpracy moją ówczesną narzeczoną (gdy się o tym dowiedziałem, sprawiło mi to większy ból niż ryzyko, na które się naraziłem). O tym wszystkim dowiedziałem się wiele miesięcy później, gdy zagrożenie minęło, a ja – wskutek zdarzeń niezależnych ode mnie – przestałem być dziennikarzem tygodnika „Wprost”. W 2016 roku o tym wszystkim miałem okazję rozmawiać z Jackiem Rowińskim – policjantem i byłym esbekiem, człowiekiem, który w 1989 roku zamordował księdza Niedzielaka. Z rozmowy wywnioskowałem wówczas, że po pierwsze, zagrożenie było bardzo realne, a po drugie, „wyeliminowany”, czyli zamordowany, miał być również Andrzej Witkowski – wspaniały człowiek i znakomity prokurator, który był bliski wyjaśnienia
zagadki zabójstw księży katolickich z lat 80. Poszedłbym więc na tamten świat w znakomitym towarzystwie – pomyślałem sobie z ironią, chociaż w tamtym momencie nie było mi do śmiechu. Za nazbyt wnikliwe badanie sprawy morderstw księży katolickich z lat 80. zapłaciłem wysoką cenę. Zostałem w 2006 roku zwolniony z „Gazety Polskiej”, gdzie przez rok pracowałem, badając najważniejsze afery, w tym właśnie księżobójców. W 2007 roku, gdy przywiozłem Romanowi Giertychowi pełnomocnictwo od rodziny księdza Jerzego Popiełuszki, zostałem okrzyknięty oszołomem i wariatem. W następnym roku, jak wspomniałem wyżej, omal nie straciłem życia. Niniejszą książką kończę moje wieloletnie dziennikarskie śledztwo w sprawie morderstw księży katolickich z lat 80. Przedstawiam tutaj całą swoją wiedzę z tego zakresu, zgromadzoną w trakcie 11 lat pracy dziennikarza śledczego. Nie jest to wiedza napawająca optymizmem. Przedstawiam okoliczności głośnych zbrodni, sylwetki ich sprawców, nieznane wcześniej i nie opisane przez nikogo. Przedstawiam też to, co najbardziej bulwersuje: parasol ochronny rozpostarty nad mordercami księży katolickich przez władze III i IV RP, w myśl nieformalnych porozumień Okrągłego Stołu i Magdalenki. Wiele faktów, które ujawniam tutaj, nig– dy wcześniej nie zostało przez nikogo opisanych. Starałem się przedstawić je możliwie wiernie i dokładnie, nie pomijając niczego, co istotne. K
w Czechach ma przyszłość i ufam, że pojawi się osobowość, która pozwoli jej przywrócić twarz. Indywidualna odpowiedzialność i wolność to najważniejsze rzeczy dla demokracji. Obecnie trwa dyskusja na temat postawienia na nowo na rynku staromiejskim w Pradze Słupa Maryjnego, który był zburzony po powstaniu Czechosłowacji, podczas antykatolickich zamieszek w listopadzie 1918 roku. Dyskutuje się również o postawieniu na nowo na Malej Stranie pomnika bohatera Ce-
– niepotrzebnych śmierci tysięcy zwykłych ludzi. Bardzo mi przeszkadza coś, co w publicznej czeskiej debacie pojawia się szczególnie często – okazywanie własnej wypaczonej historii i przerzucanie swoich win na drugich. Problematyczny dla nas jest rok 1938, kiedyśmy się poddali bez walki. Według mnie lepiej było walczyć i przegrać, niż się poddać. W Polsce mamy problem z mediami. Dominują w nich osoby o poglądach liberalno-lewicowych oraz
Na własną szkodę kichamy na sąsiadów. A jestem przeświadczony, że gdybyśmy na nich zwracali większą uwagę, wyszlibyśmy na tym całkiem dobrze. sarstwa Austriackiego, Czecha z pochodzenia, Josefa Radetzky’ego. Jaki jest Pana pogląd na te sprawy? Maryjny Słup wywołuje emocje, gdyż mylnie się uważa, że został postawiony na cześć Habsburgów, a to jest nieprawda. Osobiście uważam, że symboli religijnych burzyć nie możemy. Wydawnictwo naukowe Czeskiej Akademii Nauk publikuje dużo ciekawych książek. Jak się Czesi zapatrują na swoją historię? Czy interesuje ich historia krajów sąsiednich? Czesi w większości bardzo interesują się wydarzeniami drugiej wojny światowej oraz działalnością czeskiego i morawskiego ruchu oporu. Jestem przeświadczony o tym, że wiedza o naszych bohaterach w ciągu ostatnich dziesięciu lat bardzo wzrosła. Niemniej jednak Czesi pamiętają tylko o tym, co pozytywne w naszej historii i co jest powodem do dumy. Zapominają niestety o wydarzeniach, które tak samo jak w innych narodach, powodem do dumy w żaden sposób nie są. W moich książkach pokazuję wydarzenia powszechnie znane, np. operację Anthropoid (zamach na Heydricha; przyp. GK). Poruszam także tematy, które znane są mniej lub wcale, jak np. tysiące zmarłych podczas pochodów i transportów śmierci pod koniec wojny w 1945 roku
krewni funkcjonariuszy dawnego reżimu. Jak to wygląda u Was? U nas największym problemem jest to, że wydawcą dwóch największych dzienników jest grupa związana z milionerem i ministrem finansów w jednej osobie. Jest to sytuacja chora i nie do uwierzenia, która zaprzecza wszelkim standardom. Niestety prowadzi do skrzywienia świadomości publicznej. Jak widzi Pan dzisiejszą czeską politykę? Kto u Was rządzi, prawica czy lewica? Obawiam się, że w Czeskiej Republice nie rządzi ani prawica, ani lewica, ale czystej maści populizm. Prezydent Zeman to też populista, który pokazuje się jako człowiek z ludu, ale jego kadencja to obrażanie różnych ludzi i społeczności, profesorów uniwersyteckich, a nawet inwalidów. Kiedy porówna się go z prezydentem Słowacji Andrejem Kiską, to przegrywa z nim w na całej linii. Czy jest szansa, aby nasze państwa, które mają wspólne interesy w Unii Europejskiej, miały jeszcze lepsze stosunki dwustronne? Uważam, że nasza wspólna historia, kultura, a także duża liczba prywatnych powiązań powinna zmuszać państwa Europy Środkowej do zacieśnienia
Rozdział 14 Nagroda za zbrodnię
27
lutego 1987 roku policja w miasteczku Carlsberg w zachodnich Niemczech otrzymała telefon z informacją o znalezieniu zwłok mężczyzny w podeszłym wieku. Na miejsce, do jego mieszkania, wysłano patrol policji i pogotowie ratunkowe. Lekarz zbadał starszego człowieka i stwierdził zgon. Z protokołu, który podpisał, wynikało, że śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych, zdefiniowanych przez lekarza jako zator płuc. Z tego też powodu, zgodnie z niemieckim prawem, odstąpiono od przeprowadzania sekcji zwłok. W akcie zgonu lekarz po-
W dzień, kiedy znaleziono jego zwłoki, ksiądz Franciszek pojechał do drukarni, którą prowadził w ramach ChSWN (drukowano tam materiały antykomunistyczne, które później przemycane były do Polski). Świadkowie zapamiętali, że wrócił stamtąd bardzo wzburzony. Powodów wzburzenia nie zdążył jednak nikomu wyjawić. Położył się i nigdy już się nie obudził. dał personalia zmarłego: Franciszek Blachnicki, jego zawód „ksiądz”, narodowość „polską” i datę urodzenia „24 marca 1921”. Czy lekarz, który podpisał ten dokument, poświadczył prawdę? 25 lat później historyk Andrzej Grajewski udzielił wywiadu portalowi
Leszek Szymowski, Księżobójcy, Editions Spotkania, Warszawa 2016
Fronda.pl, w którym ujawnił nieznany szczegół z dnia śmierci kapłana: Okoliczności jego śmierci były dwuznaczne. Wskazujące, że mógł to być nie tylko zator płuc, ale też i inne przyczyny. Niemiecki lekarz, który został wezwany do ks. Blachnickiego, stwierdził zgon z przyczyn naturalnych i nie było sekcji zwłok. Był przy śmierci pewien objaw, który przy tej chorobie nie powinien występować. Otóż z ust księdza wypływała piana. Tak mówili mi świadkowie, którzy to widzieli. Było jej dość dużo i wydzielała się również po śmierci. To nie jest objaw typowy dla zatoru płuc. (…) Ksiądz Franciszek Blachnicki urodził się 24 marca 1921 roku w Rybniku na Śląsku, w ubogiej, polskiej rodzinie robotniczej. W 1939 roku wziął udział w wojnie obronnej Polski, dostał się do niewoli, ale udało mu się zbiec. Przystąpił więc do konspiracji, został złapany i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Stamtąd przewieziono go do Zabrza, gdzie został skazany na karę śmierci. Jednak hitlerowskie władze wkrótce ułaskawiły go, a karę zamieniono mu na 10 lat ciężkich robót, które miał odbyć po zakończeniu wojny. Przez następne lata przebywał w hitlerowskich obozach. 17 kwietnia został uwolniony przez armię amerykańską. Wrócił do Polski i w Krakowie wstąpił do seminarium duchownego, a pięć lat później otrzymał święcenia kapłańskie. Od początku swojej posługi ksiądz Franciszek zaangażował się
współpracy. Poza tym przede wszystkim powinniśmy być zaporą przeciw rosyjskim wpływom w Europie. Wróćmy jeszcze się do niedawnych czasów. 10 kwietnia 2010 roku nastąpiła w Smoleńsku katastrofa lotnicza, podczas której zginęło 96 członków polskiej elity państwowej, z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. Do dzisiejszego dnia ta tragedia nie została wyjaśniona. Czy ten temat jest obecny w Czechach? Jak się na to zapatrujecie? Myśmy tę tragedię wspólnie z Polakami bardzo przeżywali wtedy, kiedy się stała. Teraz niestety nie mówi się o niej, gdyż Czesi mają taką cechę, że nie interesuje ich, co się dzieje w innych krajach, interesują ich przede wszystkim ich własne problemy. Ja osobiście wierzę, że wy, Polacy, znajdziecie klucz do tej tragedii, a winni jej będą odpowiednio ukarani, nawet gdyby byli obywatelami innego kraju! Dziś mija rok, od kiedy w Polsce rządzi prawicowa partia Prawo i Sprawiedliwość. Jak patrzą Czesi na polską politykę? Jak jest ona u was komentowana? Na to pytanie już odpowiedziałem przy okazji poprzedniego. Czechów, oprócz dziennikarzy czy politologów, to, co się wkoło dzieje, wcale nie obchodzi. W Polsce wychodzi dużo więcej przekładów z języka czeskiego i wyświetla się dużo więcej czeskich filmów niż odwrotnie. Na Słowacji czeskie książki zajmują dużą część wystaw księgarń. Natomiast w Czechach słowackiej książki nie zobaczycie. Na własną szkodę kichamy na sąsiadów. A jestem przeświadczony, że gdybyśmy na nich zwracali większą uwagę, wyszlibyśmy na tym całkiem dobrze. Dziękuję za rozmowę.
K
Wydawnictwo Czeskiej Akademii Nauk „Academia” pod kierownictwem Jiřiego Padevěta opublikowało m.in. „Przewodnik po Pradze w czasach Protektoratu”, „Krwawą wiosnę w 1945 roku na czeskich ziemiach”, „Anthropoid” (dokumentację zamachu na szefa Protektoratu Czech i Moraw, Reinharda Heydricha, w 1942 roku). Obecnie przygotowuje „Przewodnik po stalinowskiej Pradze”.
w antykomunistyczną działalność. Najpierw – w 1954 roku – zorganizował zamknięte rekolekcje pod nazwą Oaza Dzieci Bożych. Potem zaczął pracę w Tajnej Kurii Biskupiej, powołanej w momencie, gdy władze zaczęły organizować wysiedlenia biskupów śląskich (chodziło o spowodowanie chaosu i zamieszania w Kościele, aby osłabić jego możliwości oddziaływania na wiernych). W 1957 roku, na fali odwilży gomułkowskiej, zorganizował społeczną inicjatywę przeciwalkoholową: Krucjatę Wstrzemięźliwości. W przedsięwzięcie zaangażowało się ponad tysiąc kapłanów z całej Polski i ponad sto tysięcy wiernych. Inicjatywa stała się solą w oku władz. (…) W 1963 roku ksiądz Franciszek zaczął tworzyć dzieło swojego życia – ogólnopolski ruch oazowy, który później przekształcił się w Ruch Światło–Życie. Ruch polegał na odbywaniu 15-dniowych rekolekcji dla młodzieży, a także dla osób dorosłych i rodzin katolickich. Po raz kolejny komunistyczne władze odebrały to jako policzek wymierzony w ich rządy. Gdy w 1981 roku generał Jaruzelski wprowadził stan wojenny, nazwisko kapłana znalazło się na liście osób przeznaczonych do internowania. Kapłan był jednak wtedy w Rzymie i znajdował się poza zasięgiem Służby Bezpieczeństwa. Nie zdecydował się na powrót do kraju, gdzie czekałoby go niechybne aresztowanie. (…) Widać z tego, że całe życie duszpasterskie księdza Franciszka, aż do jego nagłej śmierci, naznaczone było walką z komunistycznym reżimem i prowadzeniem inicjatyw, które z jednej strony wzmacniały w katolikach wiarę, z drugiej wewnętrznie inspirowały ich do wytrwania w tych ciężkich czasach. Taka postawa i taka działalność musiały więc wywołać reakcję komunistycznych władz. Ksiądz Blachnicki znalazł się „na celowniku” reżimu. W dzień, kiedy znaleziono jego zwłoki, ksiądz Franciszek pojechał do drukarni, którą prowadził w ramach ChSWN (drukowano tam materiały antykomunistyczne, które później przemycane były do Polski). Świadkowie zapamiętali, że wrócił stamtąd bardzo wzburzony. Powodów wzburzenia nie zdążył jednak nikomu wyjawić. Położył się i nigdy już się nie obudził. K
kurier WNET
9
D ooko ł a · świata
W biblijnym raju Historia Iraku to jakby wielopiętrowa kamienica, której każde piętro wznosił inny budowniczy. Najważniejsi z nich to Sumerowie, Akadyjczycy, Babilończycy, Asyryjczycy, imperium Minntana, Seleucydzi, Persowie, i wreszcie muzułmanie. W trakcie swego dwuletniego kontraktu w tym kraju (1975–76) w czasie świąt Bożego Narodzenia udałem się w 9-osobowym gronie do miasta Al-Kut nad Tygrysem, gdzie 24 XII w niewielkim hoteliku postanowiliśmy spędzić noc. Tu też była kolacja. Kelner wiedział, jak ważny to dla nas, katolików, posiłek, bo, jak mówił, byli tu już Bolanda (Polacy). Po chwili stół zapełnił się najsmaczniejszymi potrawami: zupa (słodkawy sos z ryżem), hubusy (placki zastępujące chleb), dżydżadż (kurczak z ryżem i przyprawami), jarzyny (cebula, papryka, oliwki), owoce – pomarańcze, jabłka, daktyle. Zapalono świece i nagle zrobiło się smutno i cicho. Wszyscy umilkli, Arabowie też. Ktoś wyciągnął opłatki w tajemnicy przywiezione z Polski i zaczął je rozdawać nie tylko katolikom, Polakom, ale i muzułmańskim gościom. Łamanie się opłatkiem, spożywanie posiłku wigilijnego i wspólne śpiewanie kolęd sprawiło, że nastrój zadumy i tęsknoty za rodzinnym domem z minuty na minutę się potęgował. Nikt nie potrafił nic powiedzieć. Dla całej naszej grupy były to pierwsze święta Bożego Narodzenia poza Ojczyzną! Boże Narodzenie spędziłem pod gołym niebem w niezwykle bogatym wówczas Kuwejcie (średniej klasy hotel kosztował tyle, co miesięczne pobory w Polsce). Setki tysięcy zegarków, sprzęt radiowy, video czy tony złota w sklepach jubilerskich robiły ogromne wrażenie. Następnego dnia, jadąc cały czas wzdłuż brzegu Szatt al-Arab, dotarliśmy do Qurnah, a chwilę później nad rzeką zobaczyliśmy tajemnicze ogrodzenie z tabliczką wyjaśniającą po arabsku i angielsku: „W tym miejscu, gdzie Tygrys spotyka się z Eufratem, rosło święte drzewo naszego ojca Adama, symbolizujące ogrody rajskie na ziemi. Modlił się tutaj Abraham 2 tys. lat przed Chrystusem”. Stamtąd już niedaleko do Ur, do Kraju Patriarchów. „Gdy królestwo zostało spuszczone z niebios, królestwo było w Eridu, jak głosi starosumeryjska Księga królów. Według tego źródła Ur to trzecie najstarsze miasto świata. Upadło w 1955 r. p.n.e. Choć były to tereny pod administracją wojska, mogliśmy wejść na zikkurat (piramidę-świątynię) sprzed 4 tys. lat, a także oglądać ruiny domu Abrahama, czy niezwykłe odkrycia Leonarda Wolleya z lat 30. ub. wieku: groby królewskie i świadectwo biblijnego potopu.
W Mieście św. Tomasza Apostoła W Madrasie, mieście św. Tomasza, spędziłem Boże Narodzenie 1992 r. Byłem tam 18 lat wcześniej, więc nie wszystko było dla mnie obce. Zatrzymałem się w parafii św. Franciszka Ksawerego, niemal w centrum Madrasu. W dzień Wigilii mieszkania nie tylko katolików, ale i szałasy wyznawców hinduizmu przybrały odświętny wygląd. Domy udekorowano gwiazdkami betlejemskimi lub szopkami, a świątynia zapełniła się ludźmi lepiej ubranymi, choć przeważnie bez obuwia. Jedni przygotowywali szopkę, inni dekorowali kwiatami ściany i ołtarze, pozostali spowiadali się, palili znicze lub się modlili. Ciepły wieczór wigilijny i noc w mieście, gdzie w 68 r. n.e. zginął przeszyty żołnierską lancą towarzysz Chrystusa, św. Tomasz, w niczym nie przypominał tych cudownych wieczorów z nad Wisły. I ten brak śniegu, ciszy wigilijnego stołu i opłatka! W tej sytuacji po spożyciu skromnej kolacji u gościnnych Salezjanów, kawałkiem chleba z ryżowej mąki „połamałem” się z jedynym studentem, który tu
Święta
tę wigilię spędzę sam, słuchając kolęd z całego świata, spożywając swoje siedem dań! Gdy kładłem się spać, zadawałem sobie pytanie, co robili Polacy, gdzie byli mieszkańcy ambasady tego wieczoru i wreszcie – co wydarzy się jutro? 25 XII wstałem ok. 7.00 i udałem się na zakupy. Później był obiad i spacer po tzw. Złotym Trójkącie. Gdy wróciłem ok. 18.00, portier zakomunikował mi, że zaprasza mnie p. Ola. W chwilę później byłem już w mieszkaniu państwa Zaleskich, gdzie rozpoczęła się msza św. odprawiona przez o. Józefa Glinkę z Surabayi, a następnie było łamanie się opłatkiem, składanie życzeń i wieczerza. W gronie zaproszonych na kolację był I sekretarz Ambasady Republiki Słowackiej, p. Stefan, i jego żona Sylvia, którzy następnego dnia po wielu latach pożycia wzięli ślub w naszej obecności w Nuncjaturze Apostolskiej. Przy okazji został ochrzczony ich siedmioletni syn!
Bożego Narodzenia w świecie Władysław Grodecki
Święta Bożego Narodzenia, najpiękniejsze i najbardziej oczekiwane święta w roku, nigdzie nie mają tak uroczystego i niepowtarzalnego charakteru, jak w Polsce.
Bliżej nieba. Peru 2002
Fot. z archiwum autora (4)
J
uż sam fakt, że w Polsce, w odróżnieniu od innych krajów, obchodzi się święto św. Szczepana, sprawia, że jest więcej czasu na odpoczynek, wizyty u rodziny i przyjaciół oraz chwile refleksji u kresu starego roku. Dla tych Polaków, którzy nie mogą być nad Wisłą, jest to okres szczególnej tęsknoty za Ojczyzną, a często nieopisanego smutku. Z własnego wyboru przyszło mi kilkakrotnie przeżyć Święta Bożego Narodzenia poza granicami Polski. Po raz pierwszy w Iraku w 1975 roku.
dojechał! Tymczasem zbliżała się północ, obok kościoła pojawił się ołtarz polowy, zaczęły bić dzwony, a z wnętrza świątyni rozległy się donośne śpiewy chóru kościelnego. Wierni, wśród których nie brakowało starców i dzieci, przynieśli ze sobą chusteczki, a niektórzy ręczniki lub koce, i rozłożyli je na piasku przed ołtarzem. Rozpoczęła się pasterka, ale bardziej przypominała jakiś lokalny piknik na cele dobroczynne niż jedną z najważniejszych mszy św. w roku. Bez przerwy wybuchały petardy, podjeżdżały motocykle lub rowery, ludzie wchodzili i wychodzili z kościoła, głośno rozmawiali. Msza św. skończyła się ok. 2.00, ale śpiewy, modlitwy i rozmowy ustały dopiero koło 8.00, kiedy zasiadłem do stołu, by zjeść śniadanie i ruszyć do Mylapore, gdzie przez 6 lat prowadził pracę misyjną św. Tomasz. Zapewne jego ogromne sukcesy w dziele chrystianizacji sprawiły, że z polecenia króla został zamordowany na wielkiej górze, gdy klęczał, obejmując kamienny blok z wyrytym krzyżem. Jego ciało zostało tam złożone, a później przewieziono je do Syrii i wreszcie w 1258 r. do Ortony we Włoszech. W Mylapore nie mogłem zostać dłużej, bo na plebanii parafii św. Franciszka Ksawerego już na mnie czekał ks. proboszcz i dwóch wikarych, a także kucharz Shiastri, który przygotował kolację, trochę obfitszą niż zwykle. Był to ryż, groszek, mięso z drobiu, ryba, makaron, zupa sambal, pomarańcze, banany, woda, piwo i lody na deser.
Teksas 1993 Nim opowiem o moim Bożym Narodzeniu w USA, przypomnę, że 24 grudnia 1854 r. ok. 100 rodzin z polskiego Śląska, po dziewięciu tygodniach na morzu i trzech wozem lub na piechotę, dotarło na wzgórze, gdzie rósł niewysoki dąb. W jego cieniu ks. Leopold Moczygęba odprawił pasterkę i powiedział do przybyłych: tu zostaniemy! Wkrótce wybudowano kościół i powstała polska wioska Panna Maria! Takie były początki polskiego dobrowolnego osadnictwa w USA. W Teksasie planowałem spędzić Święta Bożego Narodzenia w 1993 r., a później lecieć z Florydy do Ameryki Płd. Przy okazji chciałem odwiedzić swego przyjaciela sprzed lat Marka Michela, zamieszkałego w Houston. Przed 40 laty jego wyczyny były szczytem marzeń wielu młodych Polaków. Ten szalony kierowca w 1973 r. wyprowadził z garażu ojca motocykl SHL i przez Bliski Wschód dotarł do Indii. Rok później dokonał wyczynu uznanego za największe osiągnięcie w dziedzinie motoryzacji w Polsce: w 115 dni na „poczciwym” WSK 125 objechał cały świat! Z Michelami dotarłem aż do Key West – najbardziej wysuniętego na południe punktu USA.
Z Chicago do Houston przybyłem w wigilijny poranek, a chwilę później do holu dworca „wtargnął” Marek z okrzykiem: „podróżnik z Polski Władysław Grodecki proszony jest do telewizji!”. Kilkudziesięciu sennych pasażerów wydawało się tym widowiskiem trochę przerażonych, ale po krótkiej „sesji filmowej” wyszliśmy na zewnątrz, gdzie był zaparkowany samochód. Gdy Urszula, urocza żona Marka, przygotowała posiłek wigilijny, Marek porwał mnie do Centrum Motoryzacji i w ciągu dwóch kwadransów zrobiłem prawo jazdy, dołączając do grona zmotoryzowanych Amerykanów. Gdy wróciliśmy do domu, posiłek wigilijny był już gotowy: uszka z barszczem, ryba, pierogi z kapustą, kasza ze śliwkami i gruszkami, i owoce południowe! Zgodnie z tradycją wyniesioną z domu Urszuli, były też gołąbki z ryżem. W jednym z nich znajdowały się trzy fasolki, w innym dwie, a w jeszcze innym jedna. Ten, co dostał gołąbka z trzema, otrzymał 30 dolarów, inni odpowiednio 20 i 10. W czteroosobowym gronie zasiedliśmy do stołu, przy którym było jeszcze jedno wolne miejsce dla ewentualnego gościa. Córka Michelów, Marta, tego dnia obchodziła swe piętnaste urodziny (z tego 5 lat na emigracji). Zaczęto więc od życzeń urodzinowych, później było gaszenie świec, zapalanie choinki, modlitwa wigilijna i opłatek przywieziony z Polski. Na obczyźnie ten wieczór jest chyba najsmutniejszy w całym roku. W trakcie składania życzeń Urszula, wspominając swój dom rodzinny, kolegów z ławy szkolnej i to wszystko, co zostawiła za „Wielkim Morzem”, rozpłakała się… Dopiero gdy zaczęliśmy śpiewać kolędy, zrobiło się trochę milej, a jeszcze milej, gdy udaliśmy się do miejscowego polskiego kościoła Matki Boskiej Częstochowskiej Ojców Chrystusowców, gdzie o północy rozpoczęła się pasterka dla ok. 300 osób! Kilka godzin później nasz autocamp mknął przez bezkresne szuwary delty Missisipi i pola naftowe ojczyzny bluesa i dixilandu – Luizjany – w stronę Nowego Orleanu! Spacerując po ulicach tego miasta, odwiedziliśmy słynną dzielnicę francuską. We wnętrzach ciemnych od dymu kafejek, przy dźwiękach muzyki jazzowej trochę zamroczeni mężczyźni dopijali whisky i obejmowali roznegliżowane tancerki! Na zewnątrz czarny mężczyzna pilnowany przez psa, zapewne niewidomy, wystukiwał na werblu jakąś melodię, a starsza kobieta nuciła Silent night. Kilka osób wyszło z sex shopu, udając się w stronę Missisipi. Czas jakby się zatrzymał w tym nierealnym świecie muzyki i śpiewu. Nowy rok spędziłem w Miami u p. Włodzimierza Grocholskiego, producenta filmu „O dwóch takich, co ukradli księżyc”.
Za wielkim murem Chiny 1997 W grudniu 1997 r. wraz z dwoma kolegami odwiedziłem chiński Kanton. W Ambasadzie RP w Pekinie obiecywano: w konsulacie RP możecie liczyć na gościnę. Tymczasem konsul Romuald Morawski zaproponował nocleg w pokojach gościnnych konsulatu RP po 60 USD od osoby. Nie skorzystaliśmy. W schronisku młodzieżowym zapłaciliśmy 10 razy mniej. Nie było więc wspólnego z konsulem posiłku wigilijnego. Musieliśmy sobie radzić sami. Z pobliskiego bazaru koledzy przynieśli dużą, usmażoną rybę, był chleb, jabłka, banany i zabrany z kraju opłatek. Choć w naszym pokoju zatrzymali się jeszcze dwaj studenci z Francji i mnich buddyjski, tylko ten ostatni skorzystał z naszego zaproszenia. Po spożyciu wigilii i odśpiewaniu wszystkich kolęd, jakie znaliśmy, usiadłem na łóżku buddysty, który, popijając herbatę, zawodził swe tybetańskie melodie. Jeszcze tego wieczoru udałem się do pobliskiego wieżowca „White Swam” (jednego z dwóch w 1992 r., obecnie są ich w Kantonie setki) na wielki, publiczny koncert. Był pięknie iluminowany, nad wszystkim dominował napis: „Merry Christmas”. Wewnątrz uwagę przykuwała ogromna szopka „bożonarodzeniowa” ze św. Mikołajem, ale bez Dzieciątka Jezus, Maryi i św. Józefa. Liczne sklepy i restauracje w pobliżu były przeważnie puste, a na podium obok okazałego wodospadu chór śpiewał kolędy z różnych krajów świata. Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok także w Chinach to znakomita okazja dla handlowców, by opróżnić swe magazyny. Tymczasem dzieci były zainteresowane nie tylko prezentami, ale również i egzotycznymi postaciami z długimi brodami, dziwnie ubranymi. Gdy pewna dziewczynka chciała sprawdzić, czy broda jednego z Mikołajów jest prawdziwa, ta niespodziewanie odpadła. Konsternacja była zupełna, ale po chwili ktoś zauważył moją brodę, więc fałszywemu św. Mikołajowi zdjęto nakrycie głowy i włożono na moją głowę! Minęła noc, 25 grudnia o godz. 9.30 w Shiaman Catholic Church przy udziale ok. 35 osób rozpoczęła się msza św. Po jej skończeniu każdy z wiernych otrzymał upominek – niewielki ręcznik z chińską inskrypcją. W gronie wiernych byli m. in. konsulowie Holandii i Polski z żonami. Później odwiedziliśmy słynny Cimping Market. Tu je się „wszystko, co chodzi, poza zegarem!” Byłem zaszokowany, gdy jeden z Chińczyków zjadał żywe skorpiony. Tymczasem pan konsul Romuald Morawski, zapraszając nas na spóźnioną
wieczerzę wigilijną, zapewnił, że nic z tych rarytasów kuchni chińskiej nie będziemy musieli jeść. Istotnie, małżonka konsula przygotowała iście królewską ucztę; była ryba z Chin, chleb i chrzan z Niemiec, z Polski bigos, ogórki, wódka, soki i oczywiście opłatek. Po ceremonii łamania się opłatkiem i złożeniu sobie życzeń świątecznych jeszcze raz przypomniałem sobie, jakie to smaczne potrawy spożywa się nad Wisłą, a później w telewizji kablowej oglądaliśmy migawki z obchodów Świąt Bożego Narodzenia w świecie, także z udziałem Jana Pawła II w Rzymie.
Na wyspie ognia Jawa, indonezja 1999 Cieszyłem się, że spędzę przynajmniej ten jeden szczególny wieczór wśród „swoich”, a jednak… Gdy do godz. 16.00 nikt nawet nie zapytał, jak się czuję, opuściłem Ambasadę RP (tu mieszkałem) i udałem się pieszo w stronę odległego o ok. 10 km kościoła katolickiego na Oto Iskandarimata. Tu proboszczem był dobrze mi już znany polski sercanin, Herbert Henslok. W szary, pochmurny dzień na ulicach Dżakarty był potworny ścisk i gwar. Między samochodami przeciskali się sprzedawcy gazet i tłumy żebraków. Na Oto Iskandarimata nie czuć było tego radosnego uniesienia z powodu wydarzenia z przed 2000 lat w Betlejem, małym miasteczku w Judei, które tak odmieniło świat! Gdy o 17.30 przybyłem na miejsce, rozpoczynała się pasterka (dwie następne o 20.00 i 24.00). Kościół i jego otoczenie były bardzo ładnie udekorowane; obok ołtarza głównego w sztucznej grocie była ogromna szopka, dookoła dużo kwiatów i pięknie ubrani celebransi, a na zewnątrz pod dwiema ogromnymi wiatami kilka telewizorów, by wierni mogli obserwować to, co się dzieje w świątyni. Uroczysta msza rozpoczęła się przy szopce, odśpiewaniem Cichej nocy. Później kolęd było już mniej i oczywiście nie takie cudowne, tak żywe i donośne, jak w Polsce. Wiedziałem dobrze, że jestem w stolicy największego muzułmańskiego kraju świata, ale jeszcze lepiej uświadomił mi to fakt, gdy w pewnej chwili śpiewaną chóralnie kolędę i głos kapłana całkowicie zagłuszył muezzin z pobliskiego minaretu, nawołujący do modlitwy! Byłem trochę tym sfrustrowany, tak samo jak i padającym ulewnym deszczem zamiast… śniegu! Wróciłem do ambasady ok. 21.00, ugotowałem pół kurczaka, ryż, zupę grzybową, przysmażyłem rybę, wyciągnąłem z szafki ciastka, banany, pomarańcze, rambutany, sok grapefruitowy… Pogodziłem się z tym, że
Peru odwiedziłem dwukrotnie. Po raz pierwszy w okresie nowego roku 1993, a po raz drugi dziesięć lat później. W drugim przypadku w Limie spędziłem Święta Bożego Narodzenia. Już w sobotę 21 XII przed Pałacem Prezydenckim była wielka impreza z udziałem wybitnych artystów peruwiańskich. Przed fasadą pałacu i w loggii Ratusza stały ogromne szopki. Także w okazałych świątyniach pojawiła się piękna dekoracja i bogate szopki bożonarodzeniowe. W czasie wielogodzinnych nabożeństw poświęcano duże figury Dzieciątka Jezus, które pozostawały w kościele, i te całowano, oraz małe, zabierane do domu. Kulminacja uroczystości bożonarodzeniowych miała miejsce 24 grudnia. To niekończące się pochody orkiestr dętych, występy uliczne różnych zespołów i artystów, szalony kiermasz przedświąteczny w rejonie poczty i ul. Union oraz uroczystości w katedrze św. Dominika i Franciszka. Wszędzie ogromne tłumy. Wydawało się, że wszyscy mieszkańcy Limy tego wieczoru wylegli na ulice. Jak niemal wszędzie na świecie, i tu zabrakło pięknych kolęd, które rozbrzmiewają w domach i kościołach Polski, życzeń, opłatka i oczywiście… śniegu! Wspomnę, że Peru jest drugą ojczyzną wielu Polaków. Tu w XIX w. przybywali ludzie wykształceni. Z grona naszych wielkich rodaków największą sławę zdobył Ernest Malinowski. Zapoczątkował w tym kraju działalność wielkich polskich inżynierów, którzy swą pracą przyczynili się do rozwoju gospodarczego i postępu nauk ścisłych w Peru w 2 połowie XIX w. Najwybitniejszy architekt Peru w XX w., Ryszard Jaxa Małachowski, w liście do Bolesława Mrówczyńskiego napisał o swych poprzednikach: „Dzięki tym ludziom słowo Polak stało się gwarancja ofiarności, uczciwości, dobrego wychowania i solidnej roboty”. Potomków wielu z nich udało mi się poznać: Malenę Auderską (kuzynkę pisarki Haliny), Manuela Kalinowskiego (potomka ornitologa Jana), hr. Stanisława Dunina-Borkowskiego – geologa, Krzysztofa Makowskiego – archeologa, hr. Stanisława Potockiego, Marię Rostworowską – historyczkę peruwiańską, Wacława Rzewuskiego, Jerzego Zakrzewskiego, właściciela hotelu „Polonia” w Limie, Stanisława Tymińskiego (w Iquitos i w Toronto) oraz Jarosława Wysoczańskiego, Grzegorza Brożynę i Marka Wilka – kolegów franciszkanów zamordowanych latem 1991 r. w Pariacoto – błogosławionych Zbyszka Strzałkowskiego i Michała Tomaszka. W święta kościelne Polacy zbierają się w parafii polskich księży w Nuestra Señora de la Evangelización. Po mszy miejscowa Polonia, pracownicy Ambasady RP i goście z Polski udają się do salki katechetycznej, gdzie łamią się opłatkiem, dzielą jajkiem, smakują typowe potrawy świąteczne: bigos, śledzie, makowce, serniki, piernik, i śpiewają kolędy. Na zakończenie tych wspomnień powtórzę jednak: zimowa, śnieżna aura i niezwykłe bogactwo bożonarodzeniowych zwyczajów – wysyłania życzeń, przystrajania choinki, oczekiwania na pierwszą gwiazdę, Wigilia z licznymi potrawami, z wolnym miejscem przy stole dla nieznanego gościa, śpiewaniem polskich, najpiękniejszych kolęd świata, także szopka, kolędowanie i wyłącznie polska tradycja – łamanie się opłatkiem – sprawiają, że każdy Polak w wigilijny wieczór marzy, by być wśród najbliższych, w rodzinnym kraju, w swym domu! K
kurier WNET
10
C zas · prawdy
Mowa oskarżycielska mecenasa Macieja Bednarkiewicza na procesie w sprawie masakry
W
1989 roku byłem posłem w tzw. Sejmie Kontraktowym i brałem udział w zgromadzeniu, które powołało na urząd prezydenta oskarżonego Wojciecha Jaruzelskiego. Dziś, po tylu latach, mam do siebie żal, że nie zrobiłem więcej, by do tego wyboru nie dopuścić. Mam przekonanie, że przez ten wybór uniemożliwiliśmy doprowadzenie do zgodnej z wolą narodu transformacji z jednego systemu do drugiego bez przelewu krwi. Zrobiliśmy błąd, bo nie wiedzieliśmy tego, co wiemy dzisiaj. Stale podczas tego procesu zastanawiam się, co o zmianie ustrojowej myślą rodziny tych, którzy tak licznie są wymienieni są w akcie oskarżenia jako ofiary ’70 roku. Jaki jest ich stosunek do obecnie obowiązującego systemu, skoro na prezydenta Rzeczypospolitej został powołany człowiek, który za tę tragedię odpowiada? Akt oskarżenia tego nie wyjaśnia. Zabrakło w nim też odpowiedzi na pytanie o system wartości, który legł u podstaw tragedii ’70 roku, i na jego ocenę. Polska jest jedynym krajem, w którym okres transformacji jeszcze nie został zakończony. I na sumienie, na wiedzę, na mądrość Wysokiego Sądu składa się świadomość, że to jest ostatni moment – już nigdy więcej w Polsce nie będzie można ocenić czasu do 1989 roku, która to data jest wymieniona w preambule Konstytucji Rzeczypospolitej. Nikt, nigdy, żadna władza, żadna struktura nie będzie miała takiej okazji. To jest odpowiedzialność nadzwyczajna. W końcu XX wieku na całym świecie dochodziło do radykalnych zmian systemów, do mniejszych, większych rewolucji, nie tylko we wschodniej Europie; proszę pamiętać o Afryce, o Ameryce Południowej. Rewolucja rządzi się swoimi prawami; o tej rewolucji za chwilę. Dramat zaistniał w momencie, gdy trzeba było odpowiedzieć na pytanie: co zrobić z poprzednim systemem, kiedy rozpoczyna się drugi w porządku bezkrwawym? W sytuacji tego niebywałego przełomu na świecie wypracowano trzy sposoby przechodzenia z jednego porządku prawno-politycznego do innego. Jeden, który polegał na rozliczeniu. Rozliczenie, oczywiście, musiała wziąć na siebie władza sądownicza, nawet jeśli to był trybunał w Bukareszcie. Druga była koncepcja przebaczenia, a trzecia – pojednania. U podstaw koncepcji pojednania, która w niektórych krajach przybierała formułę mediacji, leżała jedna, zasadnicza rzecz. Mianowicie świadomość błędów poprzedniego systemu. Mówię najdelikatniej, jak potrafię. Ale tak naprawdę trzeba powiedzieć – świadomość zbrodni. Bez tej świadomości przechodzenie z systemu do systemu będzie tylko pozornie rewolucyjne, dlatego że pozostawimy część społeczeństwa przeciwną temu, że system się zmienił, i drugą część społeczeństwa, która – tak jak wdowy grudniowe – nie zaakceptuje sukcesu rewolucyjnego. Chyba, że stanie się sprawiedliwość. Proszę, by Sąd miał na uwadze, że ta sprawiedliwość nie służy tylko rozliczeniu czasu, który był, ale budowaniu tego, co jest dziś. Mało tego, służy legitymizacji obecnej władzy. Na tej sali musi zapaść wyrok, który uczyni obecną władzę, działającą w oparciu o konstytucję z ’97 roku, legalną, w sensie: akceptowaną społecznie. Inaczej to wszystko w ’89 roku nie miało sensu. Ani ten nasz sejm w ’89, ani późniejsze. Dopóki nie odpowiemy na pytanie, co było przedtem. Co było i dlaczego było? Dostrzegam w składzie Wysokiego Sądu wszystkie pokolenia, które muszą wziąć odpowiedzialność za przyszłość. Widzę osoby, które mają w pamięci tamten czas, ale i takie, które go nie pamiętają. Ogromnie się cieszę, że w składzie Wysokiego Sądu są osoby, które będą wydawać wyrok bez emocji. Nam, którzy tamte czasy pamiętamy, ta emocja jest dodana, ale my się jej pozbyć nie możemy. I nie wierzę w to, że moglibyśmy o tamtych czasach mówić tak, jakbyśmy potrafili o nich w ogóle zapomnieć. Nie potrafimy. No, nie potrafimy. W doktrynie i w opracowaniach naukowych to, z czym z pozycji przedstawiciela pokrzywdzonych występuję, nazywa się żądaniem, czy też prawem do prawdy. To jest już zapisane, jednym z podstawowych praw człowieka jest prawo do prawdy. Sam jestem uczestnikiem wymiaru sprawiedliwości w tym znaczeniu, że biorę odpowiedzialność za to, jak wymiar sprawiedliwości zmierzy się z dramatem prawa do prawdy. Tytułem wstępu chcę prosić, żeby Sąd jako motto, ale i uzasadnienie, bo w takim kontekście zostało to napisane, przyjął to, co komisja powołana na zebraniu Biura Politycznego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej sformułowała jako ocenę wypadków grudniowych. Dotyczy ona zachowania robotników w Gdańsku, w Gdyni, w Szczecinie, a także określa „uprawnienia Biura Politycznego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, pierwszego sekretarza PZPR”, jest to również ocena prawna. I na tą szczególnie część chcę zwrócić uwagę. Sąd pozwoli, że odczytam ten fragment, to jest karta 1800, strona 34:
Odnośnie do wydarzeń grudniowych w ’70 roku zwyciężyła wyrażona przez byłego pierwszego sekretarza KC PZPR towarzysza Gomułkę ocena, że wystąpienia w Gdańsku mają charakter kontrrewolucyjny, i że skierowane są one przeciwko władzy ludowej, przeciwko socjalizmowi. Przyjmując za podstawę działania takie właśnie stanowisko, towarzysz Gomułka w dniu 15 grudnia o godzinie dziewiątej wydał znane polecenie użycia znacznych sił wojskowych i oddawania strzałów przy użyciu ostrej amunicji przez siły wydzielone do zaprowadzenia porządku. Dla decyzji podjętej przez towarzysza Gomułkę o użyciu przez siły wydzielone do zaprowadzania porządku ostrej amunicji słusznie przyjęła się nazwa „rozkazu”. Zarówno bowiem pod względem faktycznym, jak i formalnym decyzja ta w pełni takim warunkom odpowiada. Polecenie w omawianym przedmiocie posiadało bowiem moc decyzji partyjno-państwowej, o charakterze polityczno-prawnym, wydanej na najwyższym szczeblu partyjno-państwowym i przez to podlegającej bezwarunkowemu i natychmiastowemu wykonaniu. Proszę Sądu, ta karta 1800 to jest klucz do wszystkiego. Są tu użyte słowa, których my już nie rozumiemy. Wysoki Sąd nie jest w stanie wytłumaczyć dzisiaj studentowi, co to jest szczebel partyjno-państwowy, co to jest charakter polityczno-prawny i decyzja partyjno-państwowa. To się mieści w mentalności tamtych lat. Słuchając wyjaśnień oskarżonego Kociołka, rozumiem, że on dziś uważa tak samo – był rozkaz pierwszego sekretarza PZPR. Był rozkaz. Co my teraz, w naszym porządku prawnym, mamy z tym zrobić? Jeśli mamy uznać to za usprawiedliwienie, to cały nasz porządek prawny leży w gruzach. Ale jeśli mamy przyjąć, że to było bezprawne, musimy odpowiedzieć na pytanie, czym były te słowa? Czy wolno było takich słów użyć i czy one czynią działania oskarżonych zgodnymi z prawem? Tu, na tej sali, w innym składzie, oskarżony Jaruzelski i jego obrońcy domagali się by, sprawę przekazać do Trybunału Stanu. I wtedy z ust ówczesnego przewodniczącego padło takie zdanie w uzasadnieniu odmowy, że Sąd ma świadomość, że musi tu, w tym procesie dokonać oceny znaczenia decyzji politycznych przełożonych na porządek prawno-karny. Sąd na to pytanie musi odpowiedzieć. Nie wiem, może rzeczywiście Trybunał Stanu byłby lepszym miejscem do dyskusji na temat znaczenia decyzji politycznych, ale porządek prawny, który obowiązuje na tej sali, w moim przekonaniu zachowany być musi.
i grudzień 70., i stan wojenny 81. roku odbywały się pod rządami tej samej konstytucji. I ta konstytucja z ’52 roku została przez Trybunał Konstytucyjny w Polsce wtedy, kiedy oceniano stan wojenny, zinterpretowana. I w tym wyroku jest ocena działań podejmowanych w postaci decyzji prawnych, jak w tym wypadku, niezależnie od formalnego problemu, związanego ze stanem wojennym. Stwierdzono, że stan wojenny nie mógł wprowadzać zasad, które naruszały podstawowe normy konstytucyjne, chociażby takie, jak prawo do zrzeszania się, prawo do swobodnej wypowiedzi, prawo do protestu, które były zapisane w ’52 roku. W ’52 roku! Trybunał mówi: dopóki nie zostanie uchylony przepis konstytucyjny, nie może być wydana żadna ustawa, żadna norma naruszająca go. I nie muszę się powoływać na prawo międzynarodowe – to jest wykładnia wystarczająca, żeby ocenić rok ‘70. Bo jak się przeanalizuje wyrok Trybunału Konstytucyjnego, Sąd będzie miał pełną jasność, że żadne decyzje partyjno-państwowe ani żadne decyzje mające charakter polityczno-prawny konstytucji złamać nie mogą.
S
próbuję przed Wysokim Sądem wykazać, w których elementach konstytucja z ’52 roku została naruszona. Chyba, że Sąd uzna, że decyzja I sekretarza jest prawem ponad konstytucją, że ma rangę uchylającą wszystkie ustawy i jest rozkazem. Będę wykazywał Wysokiemu Sądowi, która decyzja i jakie rozporządzenia z naruszeniem czego były wydane. Bo chciałbym, żeby ten wyrok wpisał się w dorobek prawny, który został wypracowany w Europie w okresie przechodzenia z jednego porządku do drugiego. Po 20 latach jest czas, żeby ocenić tamtą rzeczywistość w kontekście obecnego porządku tak, byśmy mogli powiedzieć, że dzisiejszy porządek i władza są legalne i mają aprobatę społeczną i aprobatę sądu. Mam wrażenie, że w tamtych czasach, w ’70 roku, wszyscy decydenci podobnie jak ja wiedzieli, że łamią prawo. W aktach sprawy znajduje się taki materiał, z którego wynika, że 15 grudnia 1970 r. usiłowano przewodniczącego Rady Państwa Mariana Spychalskiego namówić na wydanie dekretu. Czytałem i nie wierzyłem, a 11 lat później tak się stało. Wypracowano tę koncepcję z naruszeniem konstytucji, ale już wtedy, w ’70 roku kombinowano, jak zbudować stan wojenny rękami Rady Państwa, a nie Sejmu. To
To był system oparty na kłamstwie. Nie ma wartości, które można wprowadzać w życie przy pomocy takich instrumentów. Nie wiem, czy Sąd wie, że w Afryce Południowej, kiedy był dramatyczny konflikt pomiędzy poprzednią, straszną władzą, a obecną, rozwiązano tzw. komisję pojednania, w ramach której obydwie strony spotykały się i tak długo rozmawiały, aż wypracowano jakiś konsensus. Ta komisja pojednania była wymiarem sprawiedliwości, próbą społecznego wyjaśnienia sytuacji. Myśmy nawet tej próby nie podjęli. Mam prośbę, by Sąd, ustalając fakty, które są w tej sprawie istotne, powiedział, bo Sąd musi to w końcu ustalić, że to pierwszy sekretarz PZPR Władysław Gomułka wydał rozkaz. Jeśli Sąd tego nie zrobi, to ocena działania któregokolwiek z oskarżonych nic nie da. Nie mogę się też zgodzić z tym, co Pan Prokurator powiedział, że oskarżony Wojciech Jaruzelski nie jest oskarżony. Bo jest. Nie w tym procesie, ale w innym jest oskarżony. Nie można udawać, że nie było oskarżonego Jaruzelskiego, nie można udawać, że nie istniała zorganizowana, nie poprzez sztab, o którym się wspomina w akcie oskarżenia, ale i w szerszym tego słowa znaczeniu, grupa ludzi, których zadaniem było zlikwidowanie protestu w Gdańsku, na Wybrzeżu. Proszę, żeby Sąd dokonał ustaleń ujawnionych w tym postępowaniu faktów prowokacji. Nie jestem w stanie Wysokiemu Sądowi w tej chwili powiedzieć, kto za tą prowokacją stoi, ale to, że ona była, dla mnie nie ulega żadnej wątpliwości. Do elementu tej prowokacji zaliczam ujawniony i ustalony fakt istnienia sześćdziesięcioosobowej grupy specjalnej, powołanej po to, żeby się zmieszać z tłumem. Byli to funkcjonariusze, których działanie polegało na intensyfikacji protestu. To jest potwierdzone w wielu publikacjach. Proszę, żeby Sąd ustalił, że przez mikrofon w słynnym samochodzie, który czternastego został przejęty przez protestujących, hasła nawołujące do eskalacji wygłaszał funkcjonariusz milicji, który potem to potwierdził, a który notabene był przeznaczony do ochrony oskarżonego Kociołka. Żeby Sąd ustalił, że miały miejsce wypadki, i są na to świadkowie, że funkcjonariusze milicji spalili kiosk Ruchu, że tłukli szyby. To słynna historia, dla dziennikarzy istotna, jak jeden z dziennikarzy zrobił serię zdjęć, z których wynikało, że jakiś tłum rabował sklep, a na zewnątrz stoczniowcy w kaskach usiłowali temu zapobiec. I redaktor naczelny polecił, żeby wyretuszować kaski z głów stoczniowców. I żeby Sąd ustalił, że miały miejsce fakty, których nie da się usprawiedliwić żadną decyzją polityczną, takie jak aresztowanie w Gdyni delegatów prowadzących rozmowy, formułujących warunki ugody. Że w Stoczni Gdańskiej sformułowano z udziałem dyrekcji postulaty i powiedziano: będziemy czekać, aż przyjdzie odpowiedź z Warszawy. Ale ta odpowiedź nie nadeszła. Że były elementy w działaniu władzy, których niczym się nie da uzasadnić. Elementy, które można tłumaczyć tylko tym, że zamiarem grupy ludzi, która wówczas decydowała o tym, co się dzieje w Gdańsku, było to, by polała się krew. To są elementy stanu faktycznego, które w moim przekonaniu powinny być ustalone nawet nie dlatego, żeby zrozumieć, dlaczego ludzie protestowali, ale żeby również znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego po stronie władzy nie było żadnej, ale to żadnej chęci uzgodnienia czy załagodzenia sytuacji. I proszę też o to, żeby Sąd ustalił, że 20 grudnia, po wszystkim, I sekretarz Edward Gierek zaakceptował wydanie 7 miliardów złotych na podwyższenie pensji i poprawę warunków bytu obywateli, a 15. w państwie nie było 4 miliardów, żeby spełnić prośby stoczniowców. Ktoś na to pytanie musi odpowiedzieć. Pięć dni! Pierwsze strony „Trybuny Ludu” 21 grudnia – Towarzysz Gierek: 7 miliardów, będą większe pensje, będzie lepiej. 15 grudnia – 4 miliardy czy 4,5 miliarda – niemożliwe, wykluczone, towarzysze radzieccy się nie zgodzą. To jest element tego kłamstwa rewolucji. I żeby Sąd ustalił, bo to da Sądowi możliwość zacytowania wyroku berlińskiego i strasburskiego dotyczącego NRD, że był taki moment, kiedy narysowano, o czym Pan Prokurator mówił, białą linię i powiedziano: kto ją przekroczy, kula w łeb! To jest żywcem Berlin, Mur: kto przekroczy tę strefę, będziemy strzelać! Proszę Sądu, to nie o prawie, nie o działaniu, to jest o prowokacji, to jest o zamiarze sprawców. Jak się na coś takiego godzi, to znaczy – nie chce się rozmawiać, chce się tylko krwi i tylko trupów. Kiedy Sąd będzie analizował stanowiska, dokumenty, wyjaśnienia, przyczyny, ustalenia po wszystkim, po dwudziestym – okaże się, że znalazły się wszelkie argumenty, żeby udowodnić, że całą odpowiedzialność ponosi poprzednia ekipa. Że trzeba było rozmawiać, że robotnicy czekali na odpowiedź, że jej nie dostali, że decyzja polityczna była wadliwa. Wszystko wtedy się znalazło.
ŻĄdanie Nie wierzę w to, że moglibyśmy o tamtych czasach mówić tak, jakbyśmy potrafili o nich w ogóle zapomnieć. Nie potrafimy. No, nie potrafimy. W doktrynie i w opracowaniach naukowych to, z czym z pozycji przedstawiciela pokrzywdzonych występuję, nazywa się żądaniem, czy też prawem do prawdy.
Gdybyśmy próbowali dziś odpowiedzieć na pytanie, jaka była świadomość oskarżonych wtedy, w ’70 roku, co było w ich umysłach i czy usprawiedliwienie wynikające z decyzji politycznych nie może być skuteczne w postępowaniu karnym, trzeba by, proszę Sądu, sięgnąć do tych standardów, o których powiedziałem na wstępie. Tak się składa, że ten proces rozpoczynał się w momencie, w którym były już wydane wyroki na wysokich funkcjonariuszy partyjnych i państwowych NRD za zbrodnie przy Murze Berlińskim. I to w Strasburgu. W trakcie formułowania aktu oskarżenia już było po wyroku w Strasburgu: minister obrony narodowej NRD był skazany chyba na 6 lat; był skazany minister spraw wewnętrznych. Skazano oficerów, którzy prowadzili te akcje. A to wszystko dlatego, że w porządku niemieckim uznano, że najpierw obowiązuje zasada rozliczenia.
W
Europie obowiązywało i obowiązuje kilka praw – między innymi, że jest system wartości, porządek naturalny, którego żadna norma, a już na pewno polityczna, nie może naruszyć. I to mieści się w uzasadnieniu wyroku norymberskiego. Tam to sformułowano. Obrona oskarżonych, z powoływaniem się na porządek polityczny, który istniał w czasie, kiedy oni działali, niczym się nie różni od obron w tamtym procesie. I wtedy Sąd powiedział: jest porządek ponad porządkiem formalno-prawnym. I on musi być uwzględniany, kiedy ocenia się działania ludzi w systemach totalitarnych. Myśmy podjęli taki sam trud. Odpowiedź na pytanie, czy jest w Polsce taki porządek i jak on się ma do porządku podejmowania decyzji w tamtym systemie, dało orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, który oceniał dekret o stanie wojennym. I serdecznie proszę, by Sąd bardzo dokładnie orzeczenie tego trybunału przeanalizował. Dlaczego? Dlatego że
nie przypadek. Ci ludzie pokończyli siedem klas, ale doskonale wiedzieli, w jakim porządku prawnym się poruszają. Przypomnę słynne wystąpienie spotkaniu Gomułki z 14., kiedy on mówi: no, dobrze, ale ja tu instrumentu prawnego nie widzę. On też sobie z tego zdawał sprawę. Co zjawiło się w miejsce świadomości bezprawności? Kompletnej bezprawności? Zjawiło się pojęcie „kontrrewolucja”. Tylko ono mogło usprawiedliwić ten mord, który tam się wydarzył. I ono usprawiedliwiło słynną rozmowę, kiedy jeden z generałów, żądający rozkazu na piśmie, usłyszał: rozkazu na piśmie trzeba w czasie pokoju, teraz jest wojna. Co to jest „kontrrewolucja”? To przeciwieństwo rewolucji. To znaczy: w ’70 roku w Polsce nie było żadnego systemu demokratycznego, żadnego porządku prawnego, nie było konstytucji, nie było ustaw, nie było kompetencji. Była rewolucja. Co jest istotą rewolucji? Otóż istotą rewolucji jest kłamstwo, leżące u jej podstaw. Powiem Wysokiemu Sądowi, co ja przez to słowo rozumiem. W ’69 roku były wybory do Sejmu. Czy Sąd pamięta, jaki był wynik wyborów do Sejmu w 69 roku? Otóż frekwencja wyniosła 92,8% wszystkich obywateli, a za listą PZPR-u głosowało 99,8% głosujących. W kpk mamy takie określenie, że rzeczy oczywistych nie trzeba udowadniać. I nie trzeba udowadniać, że to jest kłamstwo. Kłamstwo istnienia władzy ustawodawczej. Władza wykonawcza funkcjonuje w oparciu o kłamstwo, ponieważ musi wykonywać polecenia PZPR. To jest kłamstwo istnienia władzy wykonawczej. No i mamy też w aktach sprawy te dramatyczne wytyczne, jak się ma zachowywać wymiar sprawiedliwości w sprawie postępowań dotyczących grudnia ’70. Jak my, ludzie wymiaru sprawiedliwości, mamy przyjąć do wiadomości, że szły wytyczne, które mówiły: trzeba wszystkie postępowania dotyczące wypadków w Grudniu umarzać? To jest w aktach sprawy. Tu już nikt nie udaje. Nikt nie mówi: wiecie, towarzyszu, tak by było… Jest polecenie. Koniec.
kurier WNET
11
C zas · prawdy
na Wybrzeżu w 1970 roku, gdzie występował jako pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych Czy my możemy dzisiaj stwierdzić, czy całe zajścia były od początku do końca sprowokowane, czy też, że coś się wymknęło spod kontroli? Argumentu o wymykającym się spod kontroli bałaganie słucham od 15 lat w procesie odpowiedzialnych za dramat w kopalni Wujek. Mimo że tu jest udokumentowane: co 20 minut komunikat, co 20 minut były podawane informacje ze sztabu i nikt nie był niczym zaskoczony. Oskarżony Kociołek miał stały dostęp do tych informacji. Z tą świadomością wygłosił słynne przemówienie. Notabene nie wspominając w nim, że wojsko ma prawo i obowiązek strzelać. Niewątpliwie wyjątkową rolę w tej sprawie odegrało wojsko. Próba formułowania zarzutów pod adresem wojska w materiałach państwowych, bezpośrednio po wypadkach, jest, grzecznie mówiąc, mizerna. Dlaczego? Dlatego, że w ’70 roku nikt ani przez chwilę nie zastanowił się nad tym, jak funkcjonowało stanowienie prawa w państwie. Chyba, że mamy kontrrewolucję. Kontrrewolucja to znaczy, że rewolucyjne państwo zawiesza porządek prawny, zawiesza funkcjonowanie władzy i władza jest w rękach wojska. Działa się na rozkaz i koniec. Wojna. Jak jest wojna, to nie obowiązuje prawo. Jak jest wojna, to minister nie ma obowiązku ogłaszać zarządzeń i rozporządzeń. Jak jest wojna, to Rada Ministrów nie musi ogłaszać swoich aktów prawnych. Dlatego używano tego określenia. Jak jest rewolucja, to nie ma obowiązku podejmowania decyzji zgodnie z prawem. Po to padały te słowa. Proszę Sądu, norma art. 6 konstytucji z ’52 roku określa kompetencje Ministerstwa Obrony Narodowej. Wojsko nie ma w niej konstytucyjnego upoważnienia do używania broni w czasie pokoju na terenie państwa. Chyba, że w celu odparcia agresji czy ataku. Uzupełniam w tym momencie prośbę o ustalenia. Proszę ustalić, że rozgłaszano, że jest agresja ze strony Niemiec, że podawano żołnierzom informacje, że niemieckie grupy ekstremalne atakują w Gdańsku. Ministerstwo usiłowało, czy minister obrony usiłował z tego powodu wydawać rozporządzenia i zarządzenia z naruszeniem konstytucji w części, która określa, w jaki sposób zarządzenia i rozporządzenia są promulgowane. Nie ma prawa bez jego promulgacji. Nie ma obowiązku promulgowania prawa wtedy, kiedy ono jest rozkazem. Proszę bardzo, ale trzeba wprowadzić stan wojenny.
było 90 rannych, przygotowuje się zarządzenie o stanie wyjątkowym w Gdańsku i o godzinie milicyjnej, potem jest taka uwaga: niestety, nikt nie zna naszego prawodawstwa na ten temat. Obecnie zawiadamia się przez głośniki o możliwości użycia broni. Sąd musi wypowiedzieć się na temat legalności działań oskarżonych. Czy można przez megafon, który, jak Sąd widzi, był w rękach różnych ludzi, ogłosić: „będę używał broni i strzelał? Przepraszam, uprzedziłem”. W jakimkolwiek państwie, proszę Sądu, nawet w rewolucji tak się nie da, chyba że rzeczywiście przyjmujemy, że przed 14 grudnia w Polsce była rewolucja, całe prawo zostało zawieszone i każdy strzela do każdego w imię lepszych racji, które potrafi wykazać albo udowodnić. Ten problem tego samego dnia został podniesiony przez Spychalskiego, na karcie 4174, kiedy Spychalski mówi: ani ze mną, ani z Radą Państwa nikt nie konsultował uchwały Rady Ministrów. W jakim trybie i jakich okolicznościach podjęta ona została, nic nie wiem na ten temat. Telefonował do mnie towarzysz Jaruzelski, mówił o użyciu broni oraz twierdził, że konieczne jest rozwiązanie polityczne. Po tym właśnie odniosłem konieczność przedstawienia oficjalnej oceny politycznej sytuacji. Zwracano się do mnie o wydanie dekretu, powiedziałem, że nie widzę takiej możliwości. Wszyscy wiedzieli, że użycie broni, które nastąpiło w wyniku „rozkazu” I sekretarza, było bezprawne. I teraz chcę przejść do dokumentu, który wzbudza moje najwyższe wątpliwości. 8 grudnia, akta 8280, został wydany rozkaz Ministra Obrony Narodowej: Rozkazuję organizacji współdziałania organów resortu Obrony Narodowej z organami resortu Spraw Wewnętrznych kierować się, odpowiednio do zakresu działania, niżej wymienionymi ustaleniami. Chcę sformułować tezę tak: ten dokument nigdy nie był wydany. Nie ma dowodu istnienia tego dokumentu. Ten dokument i ten rozkaz zostały stworzone, w moim przekonaniu, w momencie, kiedy wszczęto śledztwo w po roku ’92. Ten dokument nie ma żadnej promulgacji ani trybu i sposobu ujawnienia, a jego oryginału nikt nie zna. W książce pani Barbary Seidler istnieje bardzo ciekawy wywiad z Jaruzelskim, który oczywiście przy trudnych pytaniach usiłuje się bronić, ale ani razu nie powołał się na fakt, że wydał taki rozkaz. Ten wywiad miał miejsce w roku ’90 czy ’91. W późniejszych żadnych aktach prawnych ten dokument nie był
jest usytuowany w ustawie o powszechnym obowiązku obrony PRL-u, tam znajdują się jego kompetencje i uprawnienia do tego, kiedy i w jakich sprawach może zabrać głos. Tam jest również i to, że ma obowiązek wykonywania uchwał Rady Ministrów. Powtórzę: każdy minister, zgodnie z konstytucją, wykonuje swoje uprawnienia poprzez zarządzenia lub rozporządzenia, które muszą być promulgowane i ta promulgacja odbywa się albo w Dzienniku Ustaw, albo w Dzienniku Urzędowym. Będę to podkreślał stale, dlatego że zarówno trybunał w Strasburgu, jak i nasz Sąd, Trybunał Konstytucyjny, jak i Sąd Apelacyjny, wskazują na jedną, priorytetową normę: nie wolno wymagać od obywateli, jeżeli się nie powiadomi ich o prawie. Nie może być tak, że obywatel nie jest powiadomiony o uprawnieniach organu, z którym jest w konflikcie. Z tego powodu wszystkie decyzje podejmowane w stanie wojennym zostały zakwestionowane – one nie zostały ujawnione. Zawsze to mówiłem, a Sąd Apelacyjny przyznaje mi rację.
P
roszę sobie wyobrazić, że ci stoczniowcy znają ustawę, mówiącą o tym, że w wypadku konfliktu czy działania takiego i takiego będzie użyta broń. Jest co innego. Ma Sąd w zeznaniach wielokrotnie mówione przez tych ludzi: myśmy nie wierzyli, że użyją, szliśmy na wojsko i mówiliśmy „idźcie z nami”, nie wierzyliśmy, że użyją. Bo nie było normy. Normy powszechnie obowiązującej, mówiącej „użyję broni”. Sąd rozstrzygnie, czy było tak świadomie i celowo, czy z niewiedzy, czy z niekompetencji. A może nie chciano. A może mieściło się to w ramach prowokacji, o której mówiłem. Pan Prokurator opisał scenę w Gdyni. Do niej, proszę Wysokiego Sądu, nie da się przywołać innego przymiotnika, jak „rozstrzelanie”. I jak teraz zrozumieć, że nie zostali osądzeni ci, co strzelali? Mimo, że w aktach prawnych, które mówiły o użyciu broni, zawsze podawano generalne założenia: musi być rejestracja użytej broni, musi być rejestracja, kto, kiedy, ile i dlaczego. Potem się okazało, że na Wybrzeżu wystrzelano 100 tysięcy ostrej amunicji. I nie przeprowadzono żadnego postępowania. Mamy kodeks wojskowy. Wiemy, jak się wykonuje rozkazy, wiemy, że nie można wykonywać rozkazów, wydanych z naruszeniem prawa. Dlatego nie było procesów – bo każdy prosty adwokat powoływałby się na to, że rozkaz był z naruszeniem prawa. Oficer mówi:
grudnia w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa, zobowiązuje się organy Milicji Obywatelskiej i służb bezpieczeństwa do bezzwłocznego podjęcia wszystkich prawem przewidzianych działań. Zgodnie z prawem zezwala się funkcjonariuszom Milicji Obywatelskiej i służb bezpieczeństwa na użycie broni w celu przywrócenia naruszonego porządku i bezpieczeństwa publicznego w następujących przypadkach. Proszę zwrócić uwagę, że ta norma dotyczy funkcjonariuszy, nie pododdziałów. Żeby nie było wątpliwości, proszę tę normę przeczytać w szyfrogramie generała Kiszczaka z ’81 roku, gdzie ta kompetencja została przekazana pododdziałom. W zarządzeniu dano prawo tylko funkcjonariuszowi. W obronie własnej, przeciwko napastnikowi, który nie usłucha wezwania i dla zapobieżenia lub odparcia zamachu na urządzenia i obiekty. Funkcjonariusz może – nie pododdziały, czyli nie ma salwy, nie ma broni użytej na rozkaz. Jest broń użyta w wyniku decyzji funkcjonariusza. Jak się tej różnicy nie rozumie, będzie się uważało, że funkcjonariusz strzela wtedy, kiedy go napadają, ale i wtedy, kiedy stoi z innymi i dają rozkaz „strzelać”. Tę różnicę trzeba rozumieć. Tego zarządzenia nie można było więc zastosować przed kopalnią Wujek. Wiedział o tym generał Kiszczak i dlatego wydał szyfrogram zezwalający na użycie broni przez pododdziały. Nie przez funkcjonariusza, nie przez konkretne osoby. Bo według prawa nie wolno wyprowadzić pododdziału, wyposażyć go w ostrą amunicję i wydać rozkaz: „strzelać!”. Nigdy nie było do tego prawa. To rozporządzenie, które Minister Spraw Wewnętrznych wydał 18 grudnia – pomijam, że już było po wszystkim, że ci ludzie byli rozstrzelani, pomijam tę egzekucję, która się odbyła – nie wyjaśnia, nie daje prawa do uznawania, że działanie było legalne. Ale tak się, proszę Sądu, składa, że w tym rozporządzeniu znajduje się argument przemawiający za tym, że uchwała Rady Ministrów z 17 grudnia nie była samodzielną podstawą do użycia broni przez pododdziały. Minister wydał to zarządzenie po podjęciu tej uchwały. Tak wygląda porządek aktów prawnych: Rada Ministrów wydała uchwałę o możliwości, a minister miał wydać rozporządzenie wykonawcze, wydał je w formie zarządzenia 18 grudnia i powiedział, jak je rozumieć, jak wykonywać. I nie wolno mówić, że uchwała Rady Ministrów dawała prawo do wyprowadzenia wojska i pododdziałów MSW, milicji i wydania rozkazu do strzelania. Bo takiej konstrukcji prawnej nie wytrzymuje nawet prawo ’70 roku.
prawdy rys. Wojciech Sobolewski
P
owiem Wysokiemu Sądowi więcej – w sprawie, w której oskarżony został pan Czesław Kiszczak za swoją działalność po wprowadzeniu stanu wojennego, Sąd Apelacyjny, sygn. 2AKA33/09, stwierdził, że minister Spraw Wewnętrznych, tak jak każdy minister, co wynika z konstytucji, ma obowiązek podejmowania decyzji, wydawania zarządzeń, rozporządzeń w trybie określonym polskim porządkiem prawnym, mianowicie musi wskazana podstawa, w oparciu o którą je wydaje, i musi być promulgacja. I stwierdził, że nie wolno od obywateli wymagać zachowań, jakich się w sposób przewidziany prawem nie promulguje w akcie prawnym tak, żeby każdy się o tym dowiedział. Generał Kiszczak wówczas wydał szyfrogram, w którym stwierdził: „wolno strzelać”. A równocześnie wydał rozporządzenie, w którym tej informacji nie zawarł. Sąd mu powiedział „tak nie wolno”. W ’70 roku żadne rozporządzenie, żadne zarządzenie nie było wydane w Dzienniku Ustaw ani w Monitorze Polskim. Żaden akt prawny, na który powołują się oskarżeni, mówiąc, że obowiązywał. Nie obowiązywał. A w normie konstytucyjnej nie wystarczy wydanie zarządzenia. Jeszcze ono musi dotrzeć do świadomości obywateli. Jeśli nie ma promulgacji, nie ma normy. Bo norma to jest prawo ustalone przez właściwy organ i podane do publicznej wiadomości dla jego stosowania. Do obowiązków Wysokiego Sądu będzie również należeć dokonanie wykładni artykułu 6 konstytucji z ’92 roku, który mówi, że Siły Zbrojne Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej stoją na straży suwerenności i niepodległości narodu polskiego, jego bezpieczeństwa i pokoju. Sąd musi odpowiedzieć na pytanie, czy konstytucja w tym artykule dawała w ogóle prawo do użycia wojska, i to z ostrą amunicją. To jest absolutnie podstawowy problem. Dla jasności, żaden akt prawny, prawidłowo promulgowany przed ’70 rokiem, na tego rodzaju działania nie pozwalał. Proszę, by Sąd zwrócił uwagę, że żadne z zarządzeń, żadne z rozporządzeń wydanych przez Ministra Obrony Narodowej nie ma legitymacji. W żadnym akcie prawnym nie ma kompetencji określającej prawo do wydawania zarządzeń pozwalających na użycie broni w czasie pokoju. To bardzo jasno za chwilę wyjdzie przy porównywaniu z kompetencjami Ministra Spraw Wewnętrznych. Tak jak powiedziałem, 14 grudnia na posiedzeniu kierownictwa partii w związku z wydarzeniami na Wybrzeżu, o godzinie 10, w obecności wszystkich, w tym ministra obrony, towarzysz Gomułka poinformował, że milicja i wojsko w Gdańsku dostały polecenie użycia broni w obronie własnej. Sytuacja jest poważna,
W aktach sprawy znajduje się dokumentacja dotycząca samobójstwa żołnierza, Stanisława Nadratowskiego. Popełnił samobójstwo dlatego, że nie był w stanie wykonywać tych rozkazów. To był jedyny żołnierz, jedyny!, któremu sprawa honoru była znana. I bardzo bym chciał, żeby na Wybrzeżu powstał pomnik tego człowieka.
przywołany. I ten dokument dla oskarżonego Jaruzelskiego stanowi rzekomo dowód jego, nie chcę powiedzieć, niewinności, bo mi to przez usta nie przejdzie, ale usprawiedliwienia – że on dokonał pewnych ograniczeń. Dlaczego mam takie wrażenie? Dlatego, że to, co przeczytałem Wysokiemu Sądowi o kierownictwu partyjno-rządowym, o zasadach funkcjonowania partii, o cechach politycznych rozkazu, a co zostało sformułowane 14. grudnia, jest przywołane w punkcie 2 tego rozkazu, w ust. 2 pkt. 1 – że wielkość i charakter pomocy udzielanej przez siły resortu Obrony Narodowej oraz czas i sposób wykonywania przez nie zadań, w tym również warunki użycia broni, ustala Minister Obrony Narodowej w porozumieniu z Ministrem Spraw Wewnętrznych, zgodnie z wytycznymi kierownictwa partyjno-rządowego. Czy Minister Obrony Narodowej, 8 grudnia, przed podwyżką, przed wszystkim, mógł powoływać się na wytyczne kierownictwa partyjno-rządowego? To jest papier napisany po wszystkim. Proszę mi pokazać dokument, oryginał, tryb i sposób promulgacji tego rozkazu. Proszę mi pokazać sposób jego rozpowszechnienia i powołania. Wiodącą rolę w zespołach, w ramach tego powołania, spełniają przedstawiciele resortu Spraw Wewnętrznych, a bezpośrednio siłami wojska polskiego kieruje dowództwo odpowiednich jednostek szczebla operacyjnego oraz dowództwo jednostki wojskowej. Minister Obrony Narodowej w ogóle został usunięty. Te dokumenty są w aktach, nikt nigdy na dokument z 8 grudnia się nie powoływał, bo go nie było. W aktach jest wyciąg z tego na karcie 8280. Proszę, żeby Sąd ze szczególną uwagą zapoznał się z kartą 1132, gdzie jest dokonana analiza kompetencji, uprawnień i zachowania ministra Obrony Narodowej. Stawia się wojsku zarzut działania bez podstawy prawnej. Faktem jest, że Minister Obrony Narodowej, w przeciwieństwie np. do ministra Spraw Wewnętrznych, nie miał ustawy o swoich uprawnieniach i kompetencjach. Minister Obrony Narodowej
„Nie wydam tego rozkazu, proszę na piśmie”. – „Wojna jest”. Ale przekładając to na język prawny, oznacza, że działanie i tych, co strzelali, i tych, co wydali rozkaz o przemieszczeniu jednostek, i tych, którzy byli dowódcami, i tych, którzy bezpośrednio prowadzili plutony i pododdziały – było działaniem bezprawnym. Bezprawnym. Żadną normą prawną nie jest w stanie wylegitymować się armia polska w roku ’70. Żadną. Na karcie 3332 jest rozporządzenie Rady Ministrów z 1991 roku. Proszę, by Sąd się z nim zapoznał. Pracujemy na tym samym stanie prawnym. Mamy jeszcze tę samą konstytucję. Proszę to przeczytać, proszę zobaczyć na wstępie, że jest to w Dzienniku Ustaw nr 26, pozycja 179, a dotyczy szczegółowych zasad i warunków użycia oddziałów i pododdziałów policji oraz sił zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w razie zagrożenia bezpieczeństwa. Proszę zobaczyć, jak powinno być, a potem, w oparciu o tą samą konstytucję, ocenić akty prawne wydawane w 69, ’70 roku. I proszę nie mówić, że na Wybrzeżu w ’70 roku wojsko polskie działało legalnie, w oparciu o istniejące i obowiązujące prawo. Ten sam dylemat miał Minister Spraw Wewnętrznych. Ale Minister Spraw Wewnętrznych miał ustawę z ’55 roku, która określała jego kompetencje i miał podstawę prawną do działania. W ustawie z ’55 roku Minister Spraw Wewnętrznych dostał delegację do wydania aktu prawnego zezwalającego na użycie pododdziałów i ostrej amunicji. Ale nie skorzystał z tej delegacji. Nie skorzystał w ’70, nie skorzystał w ’81 roku. I na pytania zadane przez Sąd po fakcie, po ’81 roku, oskarżony Kiszczak powiedział, że on owszem, miał świadomość tego, że taki akt prawny i taka możliwość istnieje, ale nie widział powodu, żeby wydać odnośne rozporządzenia. Minister Spraw Wewnętrznych 18 grudnia 1970 roku wydał zarządzenie numer 109, które nie pozwalało na użycie broni przez pododdziały. Jest ono źle tłumaczone, źle interpretowane, bo treść i koncepcja tej normy prawnej jest taka: w związku z uchwałą Rady Ministrów z 17
W
drugim czy trzecim tomie akt znajdzie Sąd sprawozdanie z przebiegu zajść, jakie miały miejsce na Wybrzeżu w ’70 roku. Nie będę tego czytał z szacunku dla poległych. Proszę, żeby Sąd zapoznał się z tymi sprawozdaniami. Znajdzie Sąd w dniu tego słynnego rozstrzelania w Gdyni, w godzinach rannych, między szóstą a ósmą, taką jednozdaniową uwagę: słychać poszczególne strzały. Tak państwo w swoich dokumentach oceniło wydarzenie rozstrzelania ludzi idących do pracy. Nie ukrywam, że zamierzałem zakończyć to przemówienie formalnym wnioskiem, by w stosunku do osób, których nie ma na tej sali, których wyrok nie może dosięgnąć, a które noszą oficerskie szlify – Sąd podjął kroki pozaprocesowe, zmierzające do tego, by im te szlify odebrać. Kiedyś była taka ustawa, która mówiła, że szlify oficerskie może odebrać ten, który je nadaje. Ale kiedy proces się rozpoczął, w 2001 roku, ten przepis uchylono. Chciałem się na niego powołać i prosić, żeby Sąd zwrócił się do Prezydenta Rzeczypospolitej o odebranie szlifów oficerskich tym osobom, które z różnych przyczyn tu, na ławie oskarżonych, nie siedzą, a są odpowiedzialne za to, co się stało w Grudniu. Niestety norma prawna mi na to nie pozwala. Wobec tego mam inną prośbę. W aktach sprawy znajduje się dokumentacja dotycząca pewnego dramatycznego wypadku z 19 grudnia 1970 roku – samobójstwa żołnierza, Stanisława Nadratowskiego. Popełnił samobójstwo dlatego – tak jest napisane w postanowieniu – że nie był w stanie wykonywać tych rozkazów. To był jedyny żołnierz, jedyny!, któremu sprawa honoru była znana. I bardzo bym chciał, żeby na Wybrzeżu powstał pomnik tego człowieka. I żeby z własnej woli pod ten pomnik poszli wszyscy oficerowie oskarżeni w tej sprawie i złożyli pod nim swoje szlify oficerskie. Inaczej nie skończymy tego czasu transformacji. K Maciej Bednarkiewicz (1940-2016), adwokat, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej (1989-1995), członek Trybunału Stanu (1991-1993 i 1997-2001), poseł na Sejm (1989-1991), obrońca w procesach politycznych w PRL. Za swoją działalność był w latach 80. aresztowany i przez kilka miesięcy więziony. Po 1989 r. występował m.in. w procesach przeciwko gen. gen. Jaruzelskiemu i Kiszczakowi, oraz sprawcom masakry na Wybrzeżu w 1970 r., a także zabójcom Grzegorza Przemyka.
kurier WNET
12
R e k l a m a
w ogóle będzie o nim wiedzieć. Obecnie w pracy sędziego nie liczy się całościowe spojrzenie na sprawę czy historię sporu, lecz ścisła zgodność z przepisami, procedurami i formalnymi działaniami stron. Sam przedmiot sporu jest traktowany najbardziej wąsko, jak się tylko da, tak aby metodą kolejnych ograniczeń doprowadzić sprawę do prostego równania matematycznego i konkretnego wyniku. Przypomina to działanie komputerów, a nie ludzi. Istotnie, w wielu postępowaniach sędziów można by zastąpić programami komputerowymi rodem z powieści Stanisława Lema. Efekt byłby ten sam: nieobliczalność wyroków i względna zgodność z dziesiątkami sprzecznych przepisów. Po drodze do wyniku gubiony jest sens i wyrok nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością czy zdrowym rozsądkiem. Pamiętam rozmowę klienta z adwokatem, zasłyszaną przypadkiem na korytarzu sądowym: „Panie mecenasie, a gdzie tu jest sprawiedliwość?” Ten prawie parsknął śmiechem i zupełnie szczerze odpowiedział: „Przecież sądy nie mają nic wspólnego ze sprawiedliwością. To po prostu urzędy, w których załatwia się sprawy”.
W poprzednich artykułach opisywałem funkcjonowanie polskiego sądownictwa z perspektywy zwykłego przedsiębiorcy prowadzącego spółkę internetową z o.o., której zdarzyło się urosnąć i przez to przyciągnąć kłopoty.
Graffiti na pojemniku na odzież, Warszawa-Gołąbki, autor nieznany, fot. W. sobolewski
P
isałem o wydawanych przez zwykłych urzędników nakazach zapłaty na astronomiczne kwoty z sufitu, o bałaganie z adresami doręczeń i nieweryfikowaniu tychże oraz o metodach ich fałszowania w celu przejmowania majątków lub firm. O tym, jak finguje się procesy karne, aby wygrywać sprawy gospodarcze, czyli o tym, jak groźna, bezwładna, bezmyślna i opresyjna jest polska Temida dla swoich obywateli. I jak dobre interesy robi się w tej mętnej wodzie. Wkrótce napiszę o „naukowym podejściu” do korupcji, czyli o tym, jak można udowodnić występowanie „układów” w sądach przy pomocy zwykłej statystyki i metod badawczych rodem z nauk przyrodniczych. Niestety będzie to dalszy ciąg historii przejęcia portalu eBilet.pl oraz dziwnych zdarzeń mających miejsce (głównie) w XX wydziale gospodarczym Sądu Okręgowego w Warszawie. Tymczasem jednak idą święta, trzeba więc pozytywne myśleć oraz poszukać Świętego Mikołaja. Pora na konstruktywne działania. Tym razem będzie więc o Internecie i roli, jaką może on odegrać w rozwiązywaniu problemów Temidy. Internet jest praktycznie wszędzie, jednak jego udział we wspieraniu demokracji dopiero się zaczyna. Sama demokracja jest konstrukcyjnie i technicznie weń wbudowana. Jednak potencjał Internetu jest wciąż niewykorzystany. Wszelkiego rodzaju wybory, referenda i petycje organizowane w Internecie mogą być o rzędy wielkości tańsze niż w realu, a tym samym można je organizować częściej lub wręcz w trybie ciągłym. Co roku powstają nowe projekty internetowe wykorzystujące te możliwości. Nawet założycielom eBilet, mimo uwikłania w dziesiątki procesów i braku środków, udało się uruchomić portal mający służyć do całkiem poważnej zabawy w „demokrację codzienną”. Oczywiście bez hejtu, trollowania i chaosu. Za to z narzędziami do sprawnego i bieżącego oceniania polityków i ich działań. Codziennie, na bieżąco, a nie raz na cztery lata Nazwaliśmy go DEMOK.pl, od słów „demokracja jest OK”. Zapraszamy więc wszystkich do udziału w ankietach, petycjach oraz redagowaniu nowych. Zapraszamy do zakładania kont anonimowych i publicznych. Do głosowania w imieniu swoim lub znajomych i krewnych (oczywiście za ich zgodą), czyli do bycia wirtualnym posłem. Uważamy, że każdy ma prawo do współdecydowania o kraju, w którym mieszka, a już szczególnie, gdy płaci podatki, czyli pracuje na jego utrzymanie. Portal ma wiele ciekawych funkcji i jest jeszcze w fazie testów. Poszukujemy współpracowników do jego redagowania. Szukamy też Świętego Mikołaja, który pomoże sfinansować dalszy jego rozwój oraz… budowę następnego portalu, tym razem do społecznego nadzoru na działaniem sądów. Robocza nazwa: PolskaTemida. pl. Celem tego projektu jest monitorowanie i upublicznianie wszystkiego, co dzieje się w sądach, i uczynienie z sędziów osób nieco bardziej znanych publicznie. Skąd ten pomysł? W dawnych czasach, gdy król lub przywódca plemienia rozstrzygał spór, starał się objąć całość sprawy tak, aby wyrok rozwiązywał problem, był sprawiedliwy i budził szacunek do władcy. Król wiedział bowiem, że w ten sposób buduje zaufanie i lojalność swoich poddanych. Być może wiedział też, że wszelka niegodziwość władzy, na dłuższą metę kończyła się dla niej źle – buntem, zamachem, rewolucją. A dzisiaj? Sędzia jest osobą kompletnie anonimową. Wydawane przez niego wyroki nie mają żadnego wpływu na jego pozycję społeczną i szacunek otoczenia. Nieuczciwy i haniebny wyrok nie zaszkodzi żadnemu sędziemu – najwyżej przeniesie się on do innego sądu. Podobnie dobry i dopracowany wyrok nie zyska mu szacunku, bo niewiele osób
P o l ska · T emida
B
ardzo trafnie. Celem maszyny administracyjnej nie jest sprawiedliwość czy rozsądek, lecz szybkie wydanie jakiegokolwiek wyroku, aby odfajkować sprawę, bo w kolejce czeka sto następnych. Sądy nie są rozliczane z poczucia przyzwoitości, które trudno policzyć i ująć w statystykach, lecz sprawnego zamykania spraw (koniecznie jeszcze w tym roku kalendarzowym). Gdzie zginęła przyzwoitość i poczucie zdrowego rozsądku w miejscu, gdzie pracują normalni ludzie? W masowości i anonimowości. Dawniej, w małych społecznościach, wyrok był ważnym i komentowanym wydarzeniem, a sędzia – bardzo odrębnym, ale jednak członkiem społeczności. Dziś takich społeczności nie ma. Osoba wydająca wyrok może pochodzić z drugiego końca kraju. Zanim dokończy sprawę, może awansować i znaleźć się w innym sądzie. Sędzia nie odpowiada własną twarzą i nazwiskiem za to, co robi. Jaką ma więc motywację (poza własną przyzwoitością) do robienia tego porządnie? Tym bardziej, gdy jego profesja ma (niestety) tak niski szacunek ogółu społeczeństwa? Jakim kręgosłupem moralnym może dysponować, aby oprzeć się zewnętrznym naciskom, gdy ktoś wpadnie na pomysł, aby przekonać go do sprzyjania jednej ze stron procesu? Przecież to takie wygodne zaufać przyjaciółce ze studiów, obecnie adwokatce jednej ze stron, i nie wgłębiać się w szczegóły nudnego procesu. To trzeba zmienić. Na rozprawach muszą być obserwatorzy. Wyroki powinny być oceniane przez ekspertów. Być może warto stworzyć kolegium (fundację?) oceniające publicznie jakość kontrowersyjnych wyroków zgłoszonych przez zainteresowanych – pokrzywdzonych. Tak, aby każdy byle jak wydany wyrok oznaczał dla sędziego ryzyko publicznej analizy jego pracy przez specjalistów, a na koniec wstyd i zasłużone napiętnowanie. Zawsze staramy się podawać przykłady. Mamy więc świeży. Z Sądu Apelacyjnego. Kiedyś w środowiskach prawniczych krążyło powiedzenie: „niezbadane są wyroki sądów rejonowych i okręgowych”. A dlaczego tylko tych, ktoś mógłby spytać? Bowiem jeszcze niedawno panowała powszechna wiara w to, że Sądy Apelacyjne są ostoją wspomnianej przyzwoitości. Ale to już chyba niestety przeszłość. Na wiosnę poszliśmy do S.A. w Warszawie wysłuchać wyroku w sprawie dotyczącej wynagrodzenia za zakaz konkurencji. Polskie prawo całkiem słusznie przewiduje, że jeśli firma wymaga od odchodzącego pracownika (w tym i prezesa) zakazu konkurencji, to z takim zakazem musi wiązać się wynagrodzenie.
Szukamy św. Mikołaja! Budujemy portal internetowy do społecznej kontroli nad pracą sądów Piotr Krupa-Lubański Tym większe, im większa była pensja i dłuższy zakaz konkurencji. Jednak to, co usłyszeliśmy z ust sędziego uzasadniającego wyrok, wprawiło nas w osłupienie. Zrozumieliśmy, że przewodniczący trzyosobowego składu sędziowskiego w ogóle nie zapoznał się ze sprawą. Reszta towarzystwa chyba podobnie. Okazało się, że złamałem zakaz konkurencji myślą, nie-uczynkiem i domniemaniem, ponieważ… mogłem go złamać. Okazało się, że jakaś obca mi spółka, z którą rzekomo miałem powiązania (jej KRS mówił zupełnie coś innego), wyprodukowała moimi rękami, a następnie sprzedawała konkurencyjne oprogramowanie biletowe. Żaden z trzech sędziów nie zauważył, że ta rzekomo powiązana ze mną spółka nigdy nie rozpoczęła w ogóle żadnej działalności, nigdy niczego nie kupiła ani nie sprzedała i w ogóle była bezczynna (tak wynika z jej sprawozdań finansowych dostępnych publicznie w KRS), a samo oprogramowanie, które miało pełnić rolę tego rzekomo konkurencyjnego narzędzia zbrodni, po pierwsze nigdy nie powstało, co potwierdziły zeznania wrogiego mi świadka i prawomocny wyrok w innej sprawie, po drugie nawet w planach nie miało być programem do biletów, lecz do zupełnie innych rzeczy. Logika Sądu Apelacyjnego (to, co się działo przez 5 lat wcześniej w Sądzie Okręgowym, to odrębna farsa) była mniej więcej taka: skoro założyciel portalu eBilet miał w domu pudełko po butach, to znaczy, że mógł w nim przechowywać bilety, a zatem na pewno je tam trzymał i w ten sposób złamał
zakaz konkurencji dotyczący… systemów informatycznych do sprzedaży biletów. A skoro jeszcze miał w domu dziurkacz biurowy, to znaczy, że mógł nim kasować bilety. A zatem na pewno to robił. Sprawa jasna. Winny!
T
aki bywa, niestety, poziom wyroków Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Gdyby nie fakt, że przez 5 lat miałem zakaz wykonywania swojej profesji i byłem bez środków do życia, byłoby to nawet śmieszne. Kiedy człowiek musi utrzymywać się z korepetycji (serdecznie zapraszam: www.IBedu.pl), to jest to już mniej zabawne. W innej sprawie, również o moje wynagrodzenie, jeszcze za rok 2009, która ciągnie się od tamtego czasu, pewien sędzia z XX wydziału już czwarty raz w tym roku zachorował na kilka dni przed rozprawą, dbając chyba w ten sposób, aby nie doszła ona nigdy do skutku. Kosztem swojego zdrowia. Te patologie można jednak powstrzymać. Wystarczy uczynić z sędziów, będących urzędnikami państwowymi, osoby publiczne bądź przynajmniej bardziej znane ze swoich osiągnięć zawodowych. Wyobraźmy sobie więc portal, w którym każdy sędzia ma profil przedstawiający historię pracy oraz listę spraw z ostatnich lat wraz z wyrokami. Po co? Na przykład po to, aby budować statystykę tzw. uchyłek, czyli przypadków uchylania wydanych przezeń wyroków i postanowień przez sądy wyższej instancji. To zawsze jest jakaś przesłanka do prostego, liczbowego określania jakości pracy sędziego. Jeśli postanowienia
naszego własnego projektu www.DEMOK.pl stworzyliśmy mechanizm rankingowy do oceniania polityków i osób publicznych, który jest w fazie testów. Taki sam planujemy umieścić w portalu PolskaTemida. Liczymy na Państwa udział i wsparcie.
są często anulowane i zmieniane przez wyższą instancję, to być może jakość jego pracy, staranność i kompetencje nie są zbyt dobrze oceniane. Być może warto, aby portal układał ranking sędziów według wartości tego wskaźnika. Taka lista powinna być oczywiście publiczna, aby wszyscy ją widzieli, włącznie z sędziami. To może być po prostu motywujące do lepszej pracy. Szczególnie, gdy lokalna społeczność będzie już miała jakikolwiek wpływ na to, kto zostaje sędzią w naszym mieście lub przynajmniej, kto jest prezesem lokalnego sądu. Bo w zasadzie klucz do sukcesu tkwi, być może, właśnie w demokratycznym wybieraniu prezesów sądów i samych sędziów? Wszyscy chcemy sędziów, których rozsądkowi i moralności można zaufać. Skoro władza sądownicza jest jedną z trzech władz, to dlaczego w jej wyborze nie ma elementu demokracji? Dlaczego stanowiska prezesów sądów i przewodniczących głównych wydziałów nie są przedmiotem lokalnych wyborów na szczeblu miejskim lub samorządowym? Dlaczego nie można odwołać szefa danego sądu, jeśli palestra w mieście ma o nim problematyczną opinię? Lokalnym, warszawskim przykładem jest słynny XX wydział gospodarczy. Trafiają do niego wszystkie sprawy gospodarcze z Warszawy i okolic powyżej kwoty 100 tys. zł. Władze wydziału są od lat niezmienne. W strukturze Sądu Okręgowego nie ma innego, „konkurencyjnego” wydziału, do którego mogłyby trafiać sprawy prawa handlowego na taką kwotę. A już sam tylko brak konkurencyjności jest zaprzeczeniem demokracji i tworzy konstrukcję podatną na nieprawidłowości typowe dla wszelkich monopoli. Wolny rynek, konkurencja i demokracja to nierozłączne mechanizmy. W Warszawie trudno znaleźć prawnika, który nie miałby jakiejś przygody związanej z sądem gospodarczym. Oczywiście opowiadają o nich wyłącznie off-record. Sam opisywałem mechanizm wydawania bez żadnego materiału dowodowego nakazu zapłaty na pół miliona złotych, którego anulacja i przyzwoite rozpatrzenie jest sabotowane do dzisiaj, czyli już 4 lata. Ale słyszałem też historie o nakazach na kilkanaście milionów, pochodzących z tego samego źródła. Po prostu wolnoamerykanka. Pełną listę przedziwnych przygód, jakie „zaliczyliśmy” w tym wydziale, opublikujemy w następnym artykule. Niestety lista ta wciąż rośnie. Czy prezes sądu mógłby sobie pozwolić na ignorowanie skarg na skandaliczne funkcjonowanie jednego z wydziałów swojego sądu, wiedząc, że mogą one trafić do prasy, a jego praca będzie rozliczona w demokratycznych, lokalnych wyborach, które bardzo łatwo zorganizować w Internecie? Co jeszcze powinno być w takim portalu? Oczywiście ocena kompetencji sędziów, dokonywana anonimowo przez prawników, znających ich pracę. I ewentualnie przez strony, choć te mogą działać emocjonalnie pod wpływem wyniku procesu. Może to przypominać oceny wykładowców na wyższych uczelniach dokonywane na koniec roku przez studentów. Studenci są klientami uczelni, podobnie jak zwykli obywatele są klientami sądów, utrzymywanych z ich podatków. Tego typu mechanizm został już stworzony w wielu miejscach w Internecie. Ocenianie innych grup zawodowych, na przykład lekarzy, ma formę dobrze działających portali. W ramach
K
olejną funkcją planowanego portalu jest moduł statystyczny służący do raportowania opóźnień w rozpoczynaniu rozpraw oraz, co ważniejsze: czasu trwania czynności sądowych w każdym wydziale każdego sądu w Polsce. Takie dane stosunkowo łatwo zbierać. Mogą je wprowadzać do systemu współpracujący prawnicy z całego kraju. Dzięki temu zakończyłaby się fikcja statystyk publikowanych od lat przez ministerstwo sprawiedliwości, z których wynika, że sprawa sądowa w województwie mazowieckim jest załatwiania w 3-4 miesiące, podczas gdy wszyscy wiemy, że jest to czas liczony w wielu latach. Wynik w miesiącach pochodzi chyba z uśrednienia normalnych spraw z dziesiątkami (setkami?) tysięcy automatycznych nakazów zapłaty za niezapłacone drobne rachunki. Cuda statystyczne. Portal mógłby stale publikować zawsze aktualny „rozkład jazdy”, informujący, że w danym wydziale danego sądu od momentu złożenia pozwu do ustanowienia dla niego sygnatury mija… x miesięcy, a pierwszy termin jest za rok; i tak po kolei ze wszystkimi czynnościami sądowymi. Pełna ich lista liczy kilkadziesiąt pozycji. Łatwo byłoby wtedy wykryć wszelkie naruszenia kolejki przez wybrane sprawy. Trudno byłoby załatwić po znajomości przyśpieszenie lub opóźnienie sprawy, co, jak wiemy z relacji medialnych, jest standardową usługą na telefon niektórych sądów. Najważniejsze jest jednak to, że „wisiałby w sieci” katalog ukazujący wielomiesięczne terminy poszczególnych czynności sądowych. Z tego katalogu wynikałaby wprost informacja, że w państwie o najwyższej liczbie sędziów w stosunku do liczby mieszkańców sądów tak naprawdę nie ma. One po prostu nie istnieją lub też działają w innym wymiarze, w innej rzeczywistości. Bo jak inaczej ocenić sytuację, w której ważna dla działalności gospodarczej sprawa może trwać 10 lat? W tym czasie można skończyć dwa fakultety, zbudować dwie firmy i wychować dzieci. W gospodarce, ale i w życiu prywatnym, taki czas to prawie nieskończoność. Kogo obchodzi wynik sprawy sprzed 10 lat? Wynik, który w polskich warunkach może oznaczać, że sprawa właśnie zatoczyła koło i po kasacji przez Sąd Najwyższy wraca do najniższej instancji, czyli cały cyrk zaczyna się od nowa. To taki polski wynalazek. Oscylator sądowy. Sprawa może toczyć się w kółko, w nieskończoność, z okresem obiegu rzędu 10 lat, czyli prawie takim, jakiego potrzebuje Jowisz do pełnego okrążenia Słońca. To taka metoda na znudzenie, wyczerpanie, wymarcie stron. Dobrze przygotowany i prowadzony portal internetowy może zmienić tę rzeczywistość. Nasz pierwszy portal (www. DEMOK.pl), ten od codziennej demokracji, takiej, jaką praktykowano kiedyś przy plemiennych ogniskach czy w greckich państwach-miastach, już ruszył. Wymaga jeszcze sporo pracy i nakładów, ale każdego miesiąca dodajemy nowe funkcje, ankiety i petycje. Giełda osób publicznych, na wzór tej z akcjami spółek, już działa. Na deskach kreślarskich są kolejne portale, czyli PolskaTemida.pl ze swoimi statystykami sądowymi oraz AdresDoreczen.pl z systemem pozwalającym na deklarowanie i weryfikowanie adresów doręczeń. Teraz szukamy Świętego Mikołaja, który pomoże w realizacji tych ambitnych planów. Zapraszamy do współpracy! K
Fundacja Demokracji Bezpośredniej (tel. 533 344 220), KRS: 0000 400 498, REGON: 145891104, nr konta: 65 1950 0001 2006 6846 2271 0002
kurier WNET
13
P unkt · widzenia Przyjęty w 1989 r. program przekształceń własnościowych uzależnił naszą gospodarkę od transnarodowych korporacji, choć nie w pełni znajduje to odzwierciedlenie w oficjalnych statystykach.
P
rzyczyny tej sytuacji były złożone, jednak najwięcej szkód powstało na skutek ustawy z 13 lipca 1990 r., która już w pierwszych dwu latach po jej uchwaleniu doprowadziła do likwidacji niemal 2/3 państwowych przedsiębiorstw, a zarazem ułatwiła wyprzedaż reszty według arbitralnej wyceny zagraniczny firm doradczych, bowiem przy stole negocjacyjnym po jednej stronie zasiadali właściciele olbrzymich koncernów. Po drugiej stronie – urzędnicy, dla których omawiane sumy były czystą abstrakcją1. Wprawdzie Milton Friedman w wy-
Otrzymaliśmy dość znaczną pomoc ze strony różnych instytucji globalnych i europejskich. W rezultacie nasze zobowiązania wobec nierezydentów, które na koniec 2004 r. wynosiły ok. 639 mld zł (68% naszego PKB), po jedenastu latach sięgnęły niemal 2015 mld zł (112% PKB) i dalej rosną. wiadzie dla „Res Publiki” (10/1990) przestrzegał: cudzoziemcy nie będą inwestować w Polsce po to, by pomóc Polsce, ale po to, by pomóc sobie, ale Polacy wierzyli, że własność prywatna, która wzbogaca właścicieli, w niewiele mniejszej mierze zapewnia również dobrobyt tym, którzy są tej własności pozbawieni2. Towarzyszyło temu naiwne przekonanie wywodzącego się z Solidarności ówczesnego establishmentu, że Zachód nam pomoże, tak jak czynił to w latach osiemdziesiątych i bardziej odległej przeszłości. Zniesienie barier administracyjnych charakterystycznych dla realnego socjalizmu, otwarcie granic (zarówno w aspekcie geograficznym, jak i ekonomicznym), stowarzyszenie z EWG i EFTA, a od 2004 r. członkostwo w Unii Europejskiej przyniosły Polsce podwojenie dochodu narodowego na mieszkańca. W ciągu minionego ćwierćwiecza korzystnie zmienił się wygląd naszych miast, stworzyliśmy sieć dróg i autostrad, chlubimy się coraz bardziej nowoczesną infrastrukturą techniczną i społeczną. Za te dokonania trzeba było jednak słono płacić zarówno w wymiarze społecznym, jak i finansowym. Doszło bowiem do silnego uzależnienia naszego kraju od zagranicznych ośrodków decyzyjnych, które oczekują od władz, że uznają honorowanie zobowiązań za swój najwyższy priorytet3. A zobowiązania te są niemałe i dotyczą różnych sfer naszego życia. Zobowiązanie (obligatio) to rodzaj stosunku cywilno-prawnego, a więc pojęcie szersze od pojęcia długu. Klasyczna definicja prawa rzymskiego brzmi: zobowiązanie jest węzłem prawnym, który zmusza nas do wykonania świadczenia pewnej rzeczy, według praw naszego państwa. Stosunek zobowiązaniowy wykracza poza wymiar ekonomiczny, bo pojawiają się także cele pozaekonomiczne. Najogólniej rzecz ujmując, zobowiązanie jest to wynikły z przeszłych zdarzeń obowiązek jednego podmiotu do przekazania w przyszłości innemu podmiotowi wartości w postaci dóbr, usług, pieniędzy lub innych korzyści ekonomicznych. W bilansie każdej organizacji zobowiązania rejestruje się jako pasywa, co dotyczy także zobowiązań państwa wobec zagranicy (nierezydentów). Akcesja do Unii Europejskiej podniosła wiarygodność naszego kraju
w oczach zagranicznych inwestorów, otrzymaliśmy także dość znaczną pomoc ze strony różnych instytucji globalnych i europejskich. W rezultacie nasze zobowiązania wobec nierezydentów, które na koniec 2004 r. wynosiły ok. 639 mld zł (68% naszego PKB), po jedenastu latach sięgnęły niemal 2015 mld zł (112% PKB) i dalej rosną. Kapitał zagraniczny opanował wiele kluczowych dziedzin naszej gospodarki, co początkowo traktowano jako miarę sukcesu i wyraz zaufania do polskiego rządu (¾ stanowiły zobowiązania z tytułu inwestycji). Jednak Polska nie uniknęła ani drenażu kapitału, ani napięć w bilansie płatniczym, charakterystycznych dla krajów zależnych od zasilania z zewnątrz. O skali tego zjawiska można zorientować się, sięgając do statystyki płatniczej NBP. Dochody inwestorów bezpośrednich tylko w 2015 r. przekroczyły 58,3 mld zł, z czego wypłacono akcjonariuszom 29 mld zł dywidendy. Stopa zwrotu z tych inwestycji (6,7% w skali roku) była niemal dwukrotnie wyższa od przeciętnej rentowności w sektorze przedsiębiorstw, m. in dlatego, że rodzimi inwestorzy nie korzystają w tak szerokim zakresie z preferencji podatkowych, jak zagraniczne spółki. Dochody inwestorów portfelowych wyniosły ok. 20 mld zł, w tym 9,8 mld zł stanowiły odsetki od instrumentów dłużnych (przede wszystkim obligacji skarbowych). Biorąc pod uwagę utrzymujący się od wielu miesięcy rekordowo niski poziom stóp procentowych na niemal wszystkich rynkach finansowych, widać, że dochody także tej grupy inwestorów w relacji do zaangażowanego kapitału były bardzo wysokie (3,4%)4. Po wyborach, które odbyły się w 2015 roku, doszło w Polsce do demokratycznego zniesienia ciągłości władzy, ukształtowanej w procesie przepoczwarzania się partyjnej nomenklatury w kapitalistycznego motyla5. Polska nie jest bynajmniej – wbrew twierdzeniu jednego z powszechnie szanowanych autorytetów o neoliberalnym światopoglądzie – brzydką panną bez posagu. Nasza współpraca z zagranicą i konkurencyjność naszej gospodarki nie muszą bazować na możliwie najniższych kosztach pracy, co zalecał jeden z wysoko cenionych (także pod względem uposażenia) ekspert. Mamy światu i sobie nawzajem wiele do zaoferowania, ale zawodzi rynek. Gdzie chodzi o rację stanu, gdzie trzeba naprawić krzywdy – państwo musi objąć patronat nad gospodarką. Nie chodzi tu bynajmniej o klasyczny interwencjonizm ani o etatyzm, lecz program pobudzania kapitału, wymuszania innowacyjności6. Nowa wizja rozwoju kraju, ujęta w przyjętym 16 lutego 2016 r. przez Radę Ministrów Planie na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, rozwinięta w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju przyjmuje na wstępie, że motorem koniecznych zmian muszą być przedsiębiorstwa, które powinny szukać innych niż kosztowo-cenowe źródeł konkurencyjności7. Należy więc pobudzić inwestycje do poziomu 25% PKB, uznanego za niezbędny, aby polska gospodarka zaczęła zmieniać swój charakter z mało innowacyjnej i peryferyjnej na dojrzałą, zdolną do zapewnienia godziwych warunków bytu wszystkim obywatelom. Jak to zrobić? Przede wszystkim, wykorzystując utrzymującą się od kilkunastu miesięcy tzw. „dobrą deflację”, podnieść dochody Polaków i zadbać o przyjazny klimat dla inwestycji. Jedną z najważniejszych i najodważniejszych decyzji rządu Beaty Szydło było podniesienie płac minimalnych i stawek godzinowych dla pracowników zatrudnionych na podstawie umów cywilno-prawnych. Jeśli chcemy mieć innowacyjną gospodarkę, niskie koszty robocizny nie mogą być dłużej magnesem przyciągającym inwestorów. Fundusz konsumpcji, który znacznie wzrósł w 2016 r., w znacznej mierze pod wpływem zwiększonego zapotrzebowania na pracowników, powinien dalej rosnąć dzięki podwyżkom wynagrodzeń, stymulując koniunkturę. Na popyt gospodarstw domowych wpłyną także wyższe niż w kończącym się roku transfery socjalne i świadczenia rodzinne, co może (ale nie musi) pobudzić inwestycje przedsiębiorstw. Pobudzenie inwestycji
Wyzwania
i połączenia wszystkich obciążeń w jedną daninę. Jerzy Żyżyński, jeden z najwybitniejszych polskich ekonomistów, w przekazanym mi ostatnio (jeszcze nie opublikowanym) eseju wyraził taką myśl: Naszym politykom odurzonym intelektualnymi oparami nierealistycznych, niedojrzałych koncepcji likwidacji PIT-u i CIT-u (to naprawdę są kompletne nonsensy) warto przypomnieć też, że oto nowojorscy milionerzy apelowali niedawno na rzecz wyższych podatków dla walki z biedą – i zaproponowali ustalenie nowych, wyższych progów podatkowych dla najlepiej zarabiających mieszkańców stanu – chodziło im o podatek stanowy, bo w USA płaci się podatek federalny i podatki lokalne – to tak gwoli informacji dla tych, którzy twierdzą, że w Polsce jest wysoki fiskalizm. Milionerzy mówią, że jako ci, którzy przyczynili się do gospodarczej żywotności kraju i na niej skorzystali, mają zarówno możliwość, jak i obowiązek dołożenia dodatkowej cegiełki dla społeczeństwa. „Stać nas na płacenie podatków w obecnej wysokości i możemy sobie pozwolić na płacenie nawet wyższych”. Myślę, że podobnie jak to dostrzegają prominentni członkowie amerykańskiej elity finansowej, także nam potrzeba większej świadomości istnienia czegoś takiego, jak dobro wspólne. Z pewnością jednak apel ten nie dotyczy polskiej klasy średniej, za którą uważa się osoby osiągające dochód roczny rzędu 85 tys. zł. Przeciw konsolidacji obciążeń fiskalnych przemawiają nie tylko obawy o kształt polskiej sceny politycznej, na którą mogą powrócić neoliberałowie powiązani towarzysko i biznesowo z zagranicznymi ośrodkami władzy, ale także następujące merytoryczne argumenty:
dla Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju Grażyna Ancyparowicz
Jeśli chcemy mieć innowacyjną gospodarkę, niskie koszty robocizny nie mogą być dłużej magnesem przyciągającym inwestorów. Fundusz konsumpcji, który znacznie wzrósł w 2016 r., w znacznej mierze pod wpływem zwiększonego zapotrzebowania na pracowników, powinien dalej rosnąć dzięki podwyżkom wynagrodzeń, stymulując koniunkturę. nie jest procesem tak szybkim jak podgrzanie obiadu w mikrofalówce – zażartował Mateusz Morawiecki w wywiadzie opublikowanym 14 listopada 2016 r. przez „Rzeczpospolitą”. I dodał, komentując ostatnie wydarzenia, które zdumiały Zachód: wskaźniki makroekonomiczne są ważne, ale podnoszenie jakości życia obywateli najważniejsze. Brytyjskie referendum w sprawie przynależności do UE oraz zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach w USA dobitnie pokazały, ze polityka gospodarcza musi obejmować jak najszersze grupy społeczne. Że rozwój musi się rozchodzić, jak kręgi na wodzie. Rząd PiS to rozumie i dlatego zdecydowaliśmy się przeprowadzić największy w naszej historii transfer socjalny. To jest element polityki społeczno-gospodarczej. Tylko w 2017 r. do Polaków trafi z budżetu dodatkowe 35-37 mld zł w ramach różnych programów prorodzinnych i społecznych, jak 500+, 75+, Mieszkanie+, a także z tytułu innych świadczeń rodzinnych. Wierzę, że ten największy od 1989 r. transfer społeczny pomoże nam nie tylko wyciągnąć rodziny z biedy, ale też zachęcić sporo ludzi i małych firm
do wyjścia z szarej strefy czy ze spirali zadłużenia. Komplementarny względem programu pobudzenia konsumpcji jest – przynajmniej w zapowiedziach – Program Budowy Kapitału. Jedno okienko dla każdego przedsiębiorcy, który szuka kapitału dla wielkich inwestycji, rozruszania start-up’u czy sfinansowania ekspansji zagranicznej – taki jest cel strategii Polskiego Funduszu Rozwoju (PFR), którą zaakceptowała rada nadzorcza. Strategia przewiduje, że PFR będzie grupą finansową obejmująca BGK, KUKE oraz spółki inwestycyjne, jak TFI i PFR Ventures – czyli bankowość, ubezpieczenia eksportowe oraz inwestycje. Wspierać ją będą podmioty afiliowane: Polska Agencja Handlu i Inwestycji, Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości oraz częściowo zintegrowana Agencja Rozwoju Przemysłu. Wspólnie stworzą szeroko rozumiany, zintegrowany pod parasolem PFR, system instytucji rozwojowych – deklaruje Paweł Borys, prezes PFR. Brzmi to bardzo obiecująco, ale na podstawie wypowiedzi niektórych polityków można domniemywać, że fundamentem Programu Budowy Kapitału mają być oszczędności emerytalne, na początek – aktywa otwartych funduszy emerytalnych (ok. 130 mld zł, w tym 106 ulokowanych w spółkach notowanych na GPW). Jeżeli ten program zostanie zrealizowany, to za 3 lata będziemy mieli 15–20 mld zł świeżych oszczędności wpływających na lokalny rynek kapitałowy, na rynek obligacji korporacyjnych i rynek akcji – oświadczył na panelu podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy prezes Polskiego Funduszu Rozwoju, Paweł Borys. Może przekaz medialny był mylący, ale jeśli to prawda, będziemy mieli powtórkę z historii Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. OFE tworzyły swój portfel inwestycyjny, przejmując w majestacie prawa publiczne zasoby w zamian za fałszywe obietnice wypłaty emerytur równoważnych świadczeniom z ZUS (lub wyższych). Sprawiedliwość i ważny interes publiczny wymaga, aby zwrócić posiadane przez nie aktywa prawowitemu właścicielowi – to jest Skarbowi Państwa, którego przedstawicielem jest Minister Finansów. Likwidacja OFE przyniesie budżetowi dwojakiego rodzaju korzyści: pozwoli całkowicie wstrzymać transfer środków budżetowych rekompensujący ubytek składki emerytalnej oraz zapewni dochody z dywidendy i zarządzania
portfelem akcyjnym, zasilające dochody budżetu (a pośrednio – FUS). Żyjemy w cywilizowanym kraju, gdzie Państwo ma prawny obowiązek zapewnić wypłaty świadczeń z ubezpieczenia społecznego i dotrzymywać warunków umowy. Jeśli intencją rządu jest ochrona prywatnych oszczędności, a nie ich zawłaszczenie, to cała równowartość zakumulowanych jednostek rozrachunkowych powinna być przeliczona na złote i zarejestrowana (jako roszczenie emerytalne) na IKZE byłych członków tych funduszy. Oprócz likwidacji OFE pojawił się postulat nadania PPE charakteru obligatoryjnego, co wydaje się przedwczesne. Wprowadzenie tej koncepcji w życie oznacza wzrost obciążeń kosztami robocizny sfery realnej na rzecz uczestników rynku finansowego. Obecnie nie ma dobrego klimatu dla forsowania takiego rozwiązania. W dalszej perspektywie długoterminowe programy emerytalne powinny być tworzone zarówno w sektorze przedsiębiorstw, jak i w jednostkach sfery budżetowej. W tym ostatnim przypadku środkami PPE powinna zarządzać instytucja, która zgodnie z metodyką rachunków narodowych będzie stanowiła podmiot sektora general government, żeby nie powiększać długu publicznego i strukturalnego deficytu tego sektora, narażając się na sankcje Komisji Europejskiej. Można mieć wątpliwości, czy Program Budowy Kapitału jest potrzebny tu i teraz. Statystyka bankowa dowodzi, że przedsiębiorstwa mają znaczne zakumulowane oszczędności, banki cierpią na nadpłynność kapitału, mamy do dyspozycji całkiem spore środki z nowej perspektywy unijnej. Pieniądze na inwestycje są, skąd zatem bierze się niska skłonność (żeby nie powiedzieć awersja) inwestorów? W wysokim stopniu z zaburzeń w komunikacji. Narasta obawa, że świadczenia rodzinne i inne programy interwencyjne będą finansowane kosztem wzrostu obciążeń fiskalnych przedsiębiorstw i gospodarstw domowych o przeciętnych i nieco wyższych dochodach. Obawy te powstały już wtedy, gdy sygnalizowano możliwość połączenia podatków dochodowych (PIT i CIT), ostatnio wzrosły wraz zapowiedzią włączenia do tego pakietu także składki na ubezpieczenia społeczne
Jeśli intencją rządu jest ochrona prywatnych oszczędności, a nie ich zawłaszczenie, to cała równowartość zakumulowanych jednostek rozrachunkowych powinna być przeliczona na złote i zarejestrowana ( jako roszczenie emerytalne) na IKZE byłych członków tych funduszy. • składka na ubezpieczenia społeczne jest ceną za ochronę ryzyka socjalnego, ma jakościowo inny charakter od (nieekwiwalentnego z definicji) podatku dochodowego; konieczne są zatem odrębne rozwiązania systemowe w przypadku każdej z tych danin; • jednolita danina uświadomi pobierającym przeciętne wynagrodzenia pracownikom zatrudnionym na podstawie stosunku pracy, że fiskus zabiera im (łącznie z częścią obciążającą pracodawcę) ponad 60% zarobków; • osobom korzystającym ze wspólnego rozliczania ze współmałżonkiem, z ulg na dzieci czy odpisów na cele mieszkaniowe będą odebrane te uprawnienia, przez co jeszcze dotkliwiej niż pozostałe grupy podatników odczują skutki konsolidacji obciążeń fiskalnych. Jedna z naczelnych zasad etycznych w medycynie brzmi primum non nocere (po pierwsze nie szkodzić). Ta zasada powinna obowiązywać także tych polityków, którzy zamierzają eksperymentować na żywym organizmie, jakim jest gospodarka i jej system fiskalny. K 1 Ryśnik T., Jak prywatyzowano III RP, www.tygodniksolidarnosc.com/pl/4142/drukuj-artykul.html, dostęp 20.05.2016. 2 Hayek F. A., Road to Serfdom, University of Chicago Press, Chicago 1986, s. 78. 3 Krugman P., Zakończcie ten kryzys!, Wydawnictwo HELLION, Gliwice 2013, s. 209 4 NBP, Bilans płatniczy Rzeczypospolitej Polskiej za IV kwartał 2015, Warszawa 2016; NBP, Sytuacja finansowa sektora przedsiębiorstw w IV kwartale 2015 r., Warszawa 2016. 5 Domański S. r., O spójności polityki monetarnej ze strategią rozwoju. Referat na Konferencję naukową: „Gospodarka Polski 1990-2016. Warunki działania Gospodarki opartej na innowacyjności”, Kraków 7-8 czerwca 2016 r., na prawach maszynopisu 6 K aczyński J., Plan Morawieckiego jest naszą szansą, wywiad Tomasza Sakiewicza z prezesem PiS, “Gazeta Polska Codziennie” 07 kwietnia 2016 r 7 Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Projekt, Warszawa 2016 r., s. 17
Grażyna Ancyparowicz (ur. 1948) – prof. dr hab. nauk ekonomicznych, członkini Rady Polityki Pieniężnej i Narodowej Rady Rozwoju.
kurier WNET
14
kongres · 5 9 0
Przestrzegam przed sztucznością
fot. PAP / Jacek Turczyk
Z Romanem Kluską, twórcą i byłym prezesem spółki Optimus SA i portalu onet.pl, filantropem, hodowcą owiec i producentem zdrowej żywności, głównym sponsorem budowy Sanktuarium Miłosierdzia w Łagiewnikach – podczas Kongresu Polska 590 w Rzeszowie rozmawia Łukasz Jankowski. Jak Pan przyjął słowa pani premier Szydło skierowane do uczestników Kongresu? Przede wszystkim musimy być świadomi, że jeżeli rząd potrzebuje znacznych środków na spełnienie naprawdę dużych i słusznych oczekiwań społeczeństwa – a nie ukrywam, to jest moja osobista opinia, ale też niemal powszechna w moim środowisku, że 500+ jest bardzo potrzebnym programem, wprowadza pewną równość cywilizacyjną, która wreszcie zawitała np. do małych wsi – to nikt inny nie da na to środków, tylko przedsiębiorcy. A przedsiębiorcy, żeby mogli dać na to środki, muszą mieć warunki, a warunki stwarza rząd. I my, przedsiębiorcy, niczego więcej nie chcemy, tylko tego, by nie mieć gorszych warunków niż nasza konkurencja z krajów zachodnich, bo działamy w tej samej Unii, mamy to samo wspólne prawo Unii Europejskiej, chcielibyśmy mieć podobne regulacje w Polsce, jak nasi konkurenci za granicą. Niczego więcej nie oczekujemy. Takich warunków nie mamy?
Oczywiście! Od 20 lat każdy kolejny rząd pogarsza warunki prowadzenia działalności gospodarczej w Polsce. Czasami jest jakaś jaskółka, kilka rozwiązań w miarę przyjaznych. Muszę tu wspomnieć np. o ostatniej reformie pana Jarosława Gowina czy wcześniejszej Leszka Millera, który wprowadził, można powiedzieć, dużo przejrzystości w polskiej gospodarce, dotyczącej działalności gospodarczej. Dlatego przejrzystości, że ta grupa przedsiębiorców odpowiada za zobowiązania całym majątkiem nie tylko przed fiskusem, ale przed wszystkimi partnerami. I ten, kto się decyduje na to, że całym swoim majątkiem ręczy, że zapłaci podatki, że spełni zobowiązania umowne, że jakość jego produktów będzie dobra, bo inaczej klient może ściągać z jego prywatnego majątku – dostał za to trochę niższe opodatkowanie liniowe – 19%. To wprowadziło dużo czystości i przejrzystości do gospodarki, bo inaczej się działa, jak się odpowiada tylko kapitałem zakładowym 50 tysięcy, a co innego, jak się ryzykuje wszystkim, czego się człowiek dorobił. Dla poprzedniego rządu PiS przygotowywał Pan pakiet ustaw. Tutaj, w Rzeszowie, premier Morawiecki ma ogłosić początek pakietu ustaw 100 zmian dla przedsiębiorców, Konstytucję dla Biznesu. Czy to, co proponuje i uchwala rząd, jest zgodne z Pana wizją polskiej przedsiębiorczości? Musimy sobie zdawać sprawę, że blokowanie polskiej przedsiębiorczości następowało przez 20 lat. I skutkiem jest nie tylko bardzo złe prawo
w Polsce dla polskich przedsiębiorców, ale mentalność, która została ukształtowana w taki sposób, że to jest standard, że tak musi być. Że przedsiębiorca musi mieć wszystko regulowane, tylu rzeczy mu nie wolno. Jaka w tym wolność? Jaka swoboda działalności, skoro ja mam wszystko uregulowane? Teraz działam w branży serowarskiej. Żeby w ogóle wejść do tej branży, musiałem spełnić tak wysokie wymogi, że moi konkurenci na Zachodzie w to nie wierzą i mówią dosłownie: „to nie-
Żeby wejść do branży, musiałem spełnić tak wysokie wymogi, że moi konkurenci na Zachodzie w to nie wierzą i mówią dosłownie: „to niemożliwe, żeby w jakimś kraju było tak złe prawo”. możliwe, żeby w jakimś kraju było tak złe prawo”. To jest cytat z Niemców, ale tak mówią i Niemcy, i Francuzi. Stworzyliśmy sobie do dzisiaj prawo bardzo niesprzyjające prowadzeniu działalności gospodarczej w Polsce. Nasza gospodarka tak funkcjonuje tylko dzięki pracowitości, przedsiębiorczości Polaków i niskim płacom. Przecież gdzieś trzeba sobie to
odbić, że rząd wprowadził różnymi regulacjami tak wysokie koszty funkcjonowania gospodarki. Ten bardzo wysoki, narzucony przez rząd koszt, musi gdzieś zostać powetowany, żeby produkt był konkurencyjny – czyli niską płacą. A dopóki będą obowiązywały dotychczasowe regulacje, nie ma szans na podniesienie płac. Rząd próbuje to zrobić w sposób sztuczny. Ja przestrzegam, jak większość funkcjonujących na rynku przedsiębiorców, przed sztucznością. Jest rynek i jest cena produktu na rynku, określona przez konkurencję. Jeżeli podniesiemy sztucznie płace, to nasze produkty przestaną być konkurencyjne. Tego się nie da tak zrobić. Trzeba też uwolnić przedsiębiorców od sytuacji, w której ja dzisiaj 30–50% swojego czasu i energii poświęcam na walkę z biurokracją. Gdybym był od tego wolny i postawił na jakość produktu i komfort pracy moich pracowników, wtedy osiągnęlibyśmy prawdziwy efekt. Może te 100 zmian odpowiada na problem zbiurokratyzowania polskiej gospodarki, barier dla przedsiębiorców? Jeżeli przez te 20 lat ustanowiono 100 tysięcy negatywnych rozwiązań, czy 100 będzie istotnie odczuwalnych? To jest pytanie retoryczne. Przejdźmy do planu Morawieckiego. Ten plan stawia na innowacyjność. Pan był innowatorem na początku lat 90. Czy rząd ma instrumenty, żeby innowacyjność wesprzeć, kreować? Niczego nie da się zrobić na siłę… Dziękuję za rozmowę.
K
Państwo pomoże najbardziej, kiedy nie będzie przeszkadzało Ryszard Florek, przedsiębiorca, właściciel firmy Fakro, produkującej okna dachowe i inne elementy zabudowy poddasza, w rozmowie z Łukaszem Jankowskim podczas Kongresu Polska 590.
Czyli ten projekt, który ma być jutro ogłoszony, tzw. Konstytucja dla Biznesu, to za mało, żeby wesprzeć polskie firmy, polską innowacyjność?
Oczywiście ten projekt jest bardzo potrzebny. To, co tutaj zapowiadał premier Morawiecki, jest niezbędne, żeby motywować polskich przedsiębiorców do rozwoju swoich firm i żeby im było łatwiej, ale to jest 20% tego, czego oczekują polscy przedsiębiorcy, co się musi w Polsce zmienić, żeby szybciej ruszyła polska gospodarka. Obecny rząd dużo mówi o tzw. startup-ach, o młodych przedsiębiorcach. A co może rząd zrobić dla takiej firmy jak Fakro, która już mocno stoi na nogach, ale chciałaby się rozwijać poza granice Polski? My się rozwijamy poza granicami kraju, tylko my akurat mamy specyficz-
ustosunkować. Tu widać, jakie podejście ma Komisja Europejska do Polski. Uważa ją za chłopca do bicia, a nie równoprawnego partnera. Wczoraj minął rok od zaprzysiężenia na urząd premiera Beaty Szydło. Jak Pan, jako przedsiębiorca, ocenia ten rok? Czy to był dobry rok dla polskiego biznesu? Jeśli chodzi o polski biznes, to się nic nie działo poza tym, że polscy przedsiębiorcy troszkę, można powiedzieć, byli dotknięci różnego typu nadgorliwościami urzędników, którzy mieli prikaz ściągnąć jak najwięcej podatków. Oczywiście, są duże wyłudzenia podatków, ale czasami te działania nie
Jest duży opór na średnim szczeblu urzędniczym, który żyje z tego, że prawo jest skomplikowane, i nie obchodzi go interes całego kraju. ną sytuację, ponieważ konkurujemy ze światowym monopolistą, który ma kapitał co najmniej 20 razy większy od naszego. Ma przewagę efektu skali, jak szacujemy, około 15%. Do tego jeszcze łamie prawo o nadużywaniu pozycji dominującej, a Komisja Europejska to toleruje. Dlatego moja firma potrzebuje wsparcia politycznego na arenie Komisji Europejskiej, które sprawi, żeby Komisja zechciała przyjrzeć się tej problematyce, bo na razie nie chce tego problemu widzieć. Złożyliśmy cztery lata temu skargę do Komisji, przez cztery lata nic się z nią nie działo, Komisja nie miała czasu na nią spojrzeć. Jak polski rząd wprowadził podatek od marketów, to w dwa miesiące się do tego ustosunkowała, a dla naszej sprawy cztery lata jest mało, żeby się
były trafione i ucierpiało przez to wiele dobrych, polskich firm. Powstały reformy czy ustawy odnośnie do obrotu ziemią, słuszne, ale zbyt restrykcyjne, które też uderzyły w polskich przedsiębiorców. Tak, że w tym roku nie zauważyliśmy żadnych pozytywnych działań, poza zapowiedziami. Rozumiemy, że dobre prawo trzeba przygotować i to wszystko wymaga czasu, jesteśmy cierpliwi. W tej chwili wicepremier zapowiedział, co chce zrobić, i to są rzeczy bardzo słuszne, bardzo potrzebne. Z wielką nadzieją czekamy na wejście w życie tych ustaw, jak choćby nawet tej Konstytucji dla Biznesu czy prawa przedsiębiorcy bądź KPA, gdzie stwarza się dużo różnych możliwości negocjacji itd. Te wszystkie zapowiadane przepisy dają troszkę większe
szanse polskiemu przedsiębiorcy na styku z urzędnikiem, ale to jeszcze za mało. Rząd się bardzo szczyci ściągalnością podatków. Skala wzrostu dochodów do budżetu w roku 2016 była większa o 8% niż w roku poprzednim, a budżet na rok 2017 zakłada kolejny wzrost dochodów o 9%. Czy ten nacisk fiskalny widzi pan w swojej firmie? Czy te działania rządu szkodzą realnie polskiej gospodarce? Powiedziałbym, że pewna nadgorliwość urzędników skarbowych, być może podyktowana naciskiem z góry, powoduje, że czasami uczciwe podmioty na tym cierpią. Oczywiście wiemy, że nadużycia spowodowane wyłudzaniem VAT-u były na dużą skalę i to należało uszczelnić. Takie działanie uważam za słuszne i trzeba to robić, ale rząd działa troszkę, jak to się mówi, jak słoń w składzie porcelany – nie patrzy, co nadepnie… Myślę, że przy okazji zniszczy wiele polskich, dobrych firm. Plan Morawieckiego ma być sztandarowy w wymiarze gospodarczym działań rządu. Pan wydał raport o tym, co zrobić, żeby Polacy zarabiali przynajmniej tyle, co na Zachodzie. Czy strategia Morawieckiego jest spójna z propozycjami tego raportu? Całkowicie spójna i z tego się bardzo cieszymy, że premier Morawiecki i rząd to dostrzegł i idzie w tym kierunku, bo to jest jedyny słuszny kierunek. Ale sam premier tego nie zrobi, a czujemy, że jest duży opór na średnim szczeblu urzędniczym, który żyje z tego, że prawo jest skomplikowane, i nie obchodzi go interes całego kraju. Na pewno będzie trudno wprowadzić te wszystkie reformy, których oczekujemy, ale trzymamy kciuki za premiera
fot. z archiwum ryszarda florka
Wielki kongres, dużo osób ze świata polityki, biznesu, wielu ekspertów. Radzą, jak stworzyć polski przemysł, jak sprawić, żeby Polska była krajem innowacyjnym. Czy pomoc państwa jest potrzebna przedsiębiorcom, żeby rozwijali innowacyjność? Państwo pomoże najbardziej wtedy, kiedy nie będzie przeszkadzało i stworzy równe warunki konkurowania, żeby polskie firmy miały podobne możliwości rozwijania się, jak zachodnie koncerny w Polsce. To jest jeden z najważniejszych warunków, aby Polska mogła się rozwijać. Tymczasem polscy przedsiębiorcy tego nie mają, ponieważ zachodnie koncerny dysponują olbrzymią przewagą kapitału, wielką przewagą korzyści skali – czyli przez to, że więcej produkują, więcej sprzedają, mają większy udział w rynku, a ich koszty są czasami o 20–30% mniejsze niż polskich firm, mimo niższych kosztów pracy w Polsce. Oczywiście w tych branżach, gdzie duże znaczenie mają koszty pracy, zachodni konkurenci mają u nas swoje montownie. Tak, że szybko niwelują tę ewentualną przewagę, którą moglibyśmy mieć z tytułu niższych kosztów pracy. Ponoszą takie same, niższe niż na Zachodzie koszty pracy, jak polskie firmy, a oprócz tego mają przewagę efektu skali, przewagę kapitału. A jeszcze, na dodatek, polskie państwo tworzy dla nich strefy ekonomiczne, dodatkowe ulgi, płaci im za stworzenie miejsc pracy w Polsce kosztem polskich firm. I mamy taki problem, że polskie firmy w swoim kraju są dyskryminowane.
Morawieckiego, jesteśmy cierpliwi i pełni nadziei. Gdyby miał Pan możliwość rozmawiać z premierem Morawieckim, z premier Szydło, co by im Pan doradził – co w pierwszej kolejności trzeba zmienić, żeby polska gospodarka ruszyła z kopyta do przodu? Myślę, że najważniejszym i najtrafniejszym pociągnięciem byłoby wprowadzenie zasady, którą wprowadzono w Estonii: przedsiębiorca płaci CIT wtedy, kiedy pobiera dywidendę z firmy – a dopóki inwestuje zyski w swoją firmę, nie płaci tego podatku. Jest
to pewne odsunięcie w czasie zapłaty podatku CIT. Estonia, która to wprowadziła kilkanaście lat temu, ma co roku dwukrotnie większe przyrosty PKB na osobę niż Polska, ma również dwa razy większe niż Polska wpływy do budżetu. Jest przykładem kraju, który tę zasadę wprowadził, gdzie ona działa i przynosi wymierne efekty. Po pierwsze, jest ona zgodne z prawem unijnym, po drugie, sprawdza się – więc uważam, że rząd powinien ją jak najszybciej wprowadzić. A wartość tego, w moim przekonaniu, jest nie mniejsza niż ta Konstytucja dla Biznesu. Dziękuję za rozmowę.
K
kurier WNET
15
P·r·z·e·d·s·i·ę·b·i·o·r·c·z·o·ś·ć
M
inister Kowalczyk, poza jednoznaczną zapowiedzią likwidacji 19% podatku liniowego dla przedsiębiorców, nie przedstawił konkretów. Jednak powiedział na tyle dużo, żeby zacząć się bać. Oddajmy mu zatem głos: Nie ma powodu, by prezes spółki zarabiający milion rocznie płacił 19%, a ktoś zarabiający wielokrotnie mniej – 60%. I powiem szczerze, przyklasnąłbym logice wypowiedzi, gdyby nie to, że ukończyłem szkołę podstawową i wiem, jak oblicza się procent. 19% od 1 miliona to równowartość 190 000 odprowadzonych w formie podatku do kasy państwa. 60% to oczywiście dezinformacja mająca nas wprowadzić w błąd. W tym wypadku Minister dolicza koszty pracy, które dodatkowo płacą pracodawcy; taka intelektualna kreatywność. W rzeczywistości osoba zarabiająca na rękę 6000 zł miesięcznie, czyli 72 000 rocznie, płaci około 17 000 podatku. 190 000 podatku zamiast 17 000 do kasy tego samego, naszego państwa, od jednego obywatela. Czy minister Kowalczyk w swojej edukacji nie opuścił przypadkiem lekcji o procentach? Z jego wyliczenia nie sposób odgadnąć. Po obniżeniu podatku CIT od firm z osobowością prawną (przynajmniej spółek z o.o.) z 19 na 15% miałem nadzieję, że i dla nas, przedsiębiorców fizycznych, odpowiadających za skutki swoich nieudanych decyzji całym majątkiem, nastąpi przynajmniej taka sama dobra zmiana. Za rok 2015 wpłaciłem do kasy państwa 120 tysięcy podatku dochodowego, odprowadziłem kolejne 120 tysięcy podatku VAT, dawałem zatrudnienie (=dochody) 20 osobom i odprowadziłem przez to 180 000 zł do ZUS. Nie chwalę się, to wstęp do tego, żeby się pożalić. W ciągu 30 lat swojej działalności zdążyłem trzy razy stracić wszystko, przy czym jeden raz z ogromnymi długami, które udało mi się odpracować w ciągu kolejnych 5 lat. Państwo polskie pomogło mi jeden raz, dzięki układowi z ZUS miałem o połowę obniżone odsetki od zaległych składek pracowniczych. Dzięki temu za niezapłacone składki w wysokości
50 000 oddałem łącznie tylko niecałe 110 000. I nie oczekuję teraz na większą pomoc państwa. Nie oczekuję na dofinansowania tak zwane unijne lub refinansowanie moich nakładów na zatrudnianie kolejnych osób. Chociaż, jak łatwo policzyć, 25 000 na stworzenie jednego stanowiska pracy, jak zakłada Urząd Pracy, pomnożone przez 20 osób, daje 500 000 złotych. Taka pomoc ze strony państwa rodzi tylko patologie, w tym korupcję polityczną. Dużo taniej i efektywniej dla państwa jest pozostawić wolny kapitał bezpośrednio w rękach przedsiębiorców. To nie są menele z ławeczki pod sklepem, którzy wydadzą, co zarobią, na kolejnego mamrota. I należy im odebrać, bo przepiją. Swoją drogą, gdyby wydali na drogie alkohole i kolejne luksusowe samochody, to dopiero dużo pieniędzy trafiłoby do kasy państwa!
To jest jedyny nasz sukces po roku 1989 – wyprzedziliśmy Niemców o 250, a Amerykanów o 500% w ilości urzędników na jednego mieszkańca. I jeszcze jedno. Podatek liniowy dla prowadzących działalność gospodarczą wprowadził eseldowski rząd Leszka Millera. Dzięki temu mali przedsiębiorcy odetchnęli z ulgą, a obszar patologii w gospodarce wyraźnie się zmniejszył. Zdecydowanie przeciwny temu podatkowi był wiceminister finansów w kolejnych rządach, od Olszewskiego (1992) poczynając, a na Marku Belce (1996) kończąc – profesor Witold Modzelewski. Po zakończeniu kariery politycznej zasłynął on przygotowaniem tak skomplikowanej ustawy o VAT, że tylko sam potrafił ją wyjaśnić i interpretować. Nie wspominam o nim bez powodu, miałem nadzieję, że dawno przepadł, a kysz! Tymczasem zaraz po wywiadzie ministra Kowalczyka właśnie jego osoba objawiła się w mediach jako główny doradca podatkowy tegoż ministra. Z zapewnieniem, że jest głęboką niesprawiedliwością społeczną
Jeszcze nie wiemy, jaka to będzie zmiana. Jednak zapowiedź wprowadzenia tak zwanego jednolitego podatku, przedstawiona w dniu 10 października przez ministra Henryka Kowalczyka, nie wróży niczego dobrego dla polskich przedsiębiorców i dla Polski, co wykażę poniżej.
Podatki – dobra czy zła zmiana? Jan Kowalski płacenie przez bogaczy takich samych podatków, jak ubodzy. Czy naprawdę rząd dobrej zmiany musi opierać się na takich doradcach? Wróćmy jednak do wypowiedzi ministra Kowalczyka. PAP: Podatek będzie łączył to, co płacimy obecnie na PIT, ZUS i NFZ. Kto będzie ściągał tę jednolitą daninę, ZUS czy skarbówka? Kowalczyk: Na razie nie ma decyzji, a już zaczynają się spory dotyczące tego, kto ma ściągać ten podatek, wynikające z obawy przed zwolnieniem. Pragnę uspokoić – pracy wystarczy dla każdego (!). Od roku 1991, kiedy urzędników w Polsce było 110 tysięcy (za komuny 140 tysięcy), ich liczba w naszym kwitnącym kraju przekroczyła 1 milion. W tym czasie, gdy armia urzędników rosła, bo brakowało w administracji rąk do pracy, 2,5 miliona Polaków na stałe wyjechało z Polski za chlebem. Kolejne 3 miliony, żeby przeżyć w naszym kwitnącym kraju, wyjeżdża sezonowo na roboty do Niemiec. I to jest jedyny nasz sukces po roku 1989 – wyprzedziliśmy Niemców o 250, a Amerykanów o 500% w ilości urzędników na jednego mieszkańca. Czy zatem ministra Kowalczyka nikt nie nauczył w szkole nie tylko procentów, ale też myślenia przyczynowo-skutkowego? To było
pytanie retoryczne; znaczy się, że nie nauczył – wyjaśnienie dla Ministra. Skoro PAP może pytać, zadajmy też my parę pytań. Zacznijmy od podstawowego: po co są nam, Polakom, potrzebne podatki? Odpowiedź jest prosta – potrzebujemy pieniędzy na wojsko, policję, sądy i pomoc biednym. Na to wszystko, dzięki czemu możemy czuć się bezpiecznie we własnym państwie. Państwie, czyli naszej ogólnonarodowej organizacji, po to właśnie przez nas utrzymywanej. Państwo jest zatem naszym wspólnym wysiłkiem, strukturą zapewniającą nam, obywatelom, bezpieczeństwo. Oddajemy część zarobionych przez siebie indywidualnie pieniędzy po to, żeby nie zostać napadniętym przez obce wojsko, przez innego obywatela na ulicy itd. Mam nadzieję, że do tej pory wszystko jest zrozumiałe. Zatem nie może być tak, że nie mamy wpływu na kształt naszego państwa. Na to, w jaki sposób funkcjonuje wojsko i ile potrzeba mu rzeczywiście pieniędzy. Na to, w jaki sposób zorganizowana jest policja i ile rzeczywiście potrzebuje policjantów, a ile personelu pomocniczego. Na to, jak działają sądy. Na to, jak najskuteczniej pomagać ubogim, kalekim, sierotom i wdowom. Musimy zatem, upraszczając, zadać sobie pytanie: jak ma wyglądać państwo – struktura zarządzająca
naszym narodem dla pomyślności nas wszystkich? W trochę innych niż dzisiejsze okolicznościach na takie właśnie pytanie odpowiedzieli Polacy, obywatele I Rzeczypospolitej, w sposób jednoznaczny. Władza państwowa nie może decydować o naszych sprawach bez naszej zgody i pod groźbą usunięcia nie może nastawać na wolność obywatela. I przede wszystkim to my, naród, decydujemy o wysokości podatków! Dzięki tak jednoznacznym odpowiedziom I Rzeczpospolita przez 200 lat była najbogatszym państwem świata. Gwarantowała wolność bogacenia się i wolność sumienia nie tylko swoim obywatelom, ale też tysiącom uchodźców ekonomicznych i politycznych z Niemiec, Francji, Czech i Węgier. Z jednego prostego powodu: państwo polskie było własnością swoich obywateli, to naród był jego właścicielem. To naród decydował, jak ma wyglądać struktura nim zarządzająca. Trzeba powiedzieć wprost – w ówczesnym zniewolonym przez tyranów świecie był to ewenement na skalę światową. Dlatego istnienie wolnej Polski wywoływało wściekłość u naszych sąsiadów. A jej bogactwo skłaniało do napaści grabieżczych.
Dużo taniej i efektywniej dla państwa jest pozostawić wolny kapitał bezpośrednio w rękach przedsiębiorców. To nie są menele z ławeczki pod sklepem, którzy wydadzą, co zarobią, na kolejnego mamrota. I należy im odebrać, bo przepiją. Wolność, jak wiadomo, nie jest dana na zawsze, a bogactwo rozleniwia. Ten moment skutecznie wykorzystali nasi sąsiedzi, w ostateczności rozbiorcy. Dla utrzymania w niewoli i żeby Polska nie powstała znowu jako bogate państwo wolnych obywateli, wprowadzili na polskich ziemiach swój sposób zarządzania państwem. W taki właśnie
sposób doświadczyliśmy opresyjnej, państwowej biurokracji i zatrucia polskich umysłów. Z których co bardziej światłe zaczęły głosić, że tylko przyjęcie niemieckiego, austriackiego lub rosyjskiego modelu państwa może nas uratować. A Rzeczpospolitą wolnych Polaków uznały za anachronizm. Niestety, pomimo odzyskania niepodległości w roku 1918, pomimo doświadczenia komunizmu, pomimo rzekomego odzyskania państwa w roku 1989, to zatrucie umysłów trwa w najlepsze. I jest na tyle silne, że przy publicznej dyskusji o podatkach nikt nawet nie zada tego tak podstawowego pytania – po co są nam potrzebne podatki? Ile potrzebujemy pieniędzy do sprawnego zarządzania państwem i w jaki sposób mają być te podatki zbierane? Co za tym idzie, nikt nie pyta, jak ma wyglądać organizacja państwa polskiego, żeby było zdolne do obrony zewnętrznej i służyło nam wszystkim? Ile potrzeba osób do sprawnego zarządzania państwem, tego, co nazywamy administracją? Jak liczna ma być armia państwowa i jak uzbrojona? Jak liczne mają być państwowa policja i sądy ogólne? Miałem nadzieję, że dobra zmiana dla mnie, małego przedsiębiorcy, płacącego 19% podatek liniowy, będzie oznaczała co najmniej obniżenie stawki tego podatku, jeśli nie do 10, to przynajmniej do 15%. Z możliwością jego obniżenia w kolejnych latach. Bowiem po zlikwidowaniu biurokracji i przywróceniu sprawnego zarządzania państwem czeka nas niechybnie rozwój gospodarczy. I będziemy musieli my, obywatele swojego państwa, zdecydować, czy wolimy bardziej rozwijać pomoc socjalną dla najuboższych, zwiększać siłę obronną naszej armii, czy też obniżyć rzeczywiście jednolity podatek po to, by nasze państwo rozwinęło się jeszcze bardziej. Nie zamierzam ukrywać, marzy mi się rzeczowa dyskusja na ten temat. Jednak jeśli pod hasłem walki z patologią i o sprawiedliwość społeczną obecne władze wykończą małych i średnich przedsiębiorców, zamiast zreformować państwo, dyskusja straci rację bytu. Bo po co nam wtedy, Polakom, niemieckie, rosyjskie albo austriackie gadanie? K
tekst sponsorowany
– Moim marzeniem i moją ambicją jest, żeby, kiedy będę już kończyć swoją pracę jako premier Rzeczpospolitej Polskiej, mówiono „Bawaria” – a tak, to takie niemieckie Podkarpacie – tak rozpoczęła przemówienie do zgromadzonych w rzeszowskim Centrum Wystawienniczo-Kongresowym gości i uczestników pierwszego Kongresu Polska 590 premier Beata Szydło.
Kongres Polska 590, czyli jak stworzyć polską Bawarię Łukasz Antoni Jankowski
P
rzytoczone słowa Pani Premier najlepiej oddają cel przyświecający zebranym w Rzeszowie politykom, przedsiębiorcom i ekspertom, aby Polska stała się krajem łączącym nowoczesną i szybko rozwijającą się gospodarkę z kultywowaniem tradycyjnych, płynących z chrześcijaństwa wartości. Pierwsza edycja kongresu Polska 590, którego nazwa pochodzi od pierwszych trzech cyfr kodu kreskowego produktów wyprodukowanych nad Wisłą. Dla szefowej rządu było to wystąpienie wyjątkowe, nie tylko ze względu na niecodzienne audytorium, ale również ze względu na pierwszą rocznicę swoich rządów, którą postanowiła spędzić razem z przedstawicielami polskich przedsiębiorców i pracodawców. Do nich właśnie się zwracała, kiedy podkreśliła, że po pierwszym roku rządów, upływającym pod znakiem polityki prorodzinnej, teraz nadszedł czas na rozwój, na uwolnienie przedsiębiorczości, która drzemie w Polakach. – Teraz w Polsce przyszedł czas, że elitą jest każdy obywatel, każdy, kto ma ambicję, energię i pomysł na rozwój – podkreśliła Beata Szydło, zwracając się do młodych przedsiębiorców. Właśnie nowoczesne technologie i młode, innowacyjne firmy były w centrum uwagi uczestników Kongresu Polska 590, na którym dużo czasu poświęcono na rodzaje pomocy i promocji małych firm, działających
w oparciu o najnowocześniejsze technologie, dających najlepszy zwrot zainwestowanych kapitałów. Przez cały pierwszy dzień kongresu to właśnie młodzi innowatorzy gospodarki byli w centrum uwagi, uczestnicząc w bitwie startup-ów. Do walki stanęło ponad dwadzieścia firm, prezentując swoje pomysły na nowoczesny biznes, oparty na własnych wynalazkach i innowacjach. Na zwycięzców czekały nagrody pieniężne
gdzie nagradzano czempionów polskiej gospodarki, od wielu lat działających na rynku i podbijających serca konsumentów poza granicami kraju. Oprócz wielkich wydarzeń, kongres żył szeregiem mniejszych paneli, ujętych w ramy tematyczne, gdzie spotykały się projekty polityków z oczekiwaniami przedsiębiorców, postulatami ekspertów oraz planami prezesów największych spółek skarbu państwa czy szefów najważniejszych instytucji
Szukałem czynnika wspólnego dla gospodarek od Seulu do Berlina i od Waszyngtonu do Kopenhagi, który buduje szczęśliwe społeczeństwa i silne gospodarki. I tylko jedna rzecz przychodzi mi do głowy: to współpraca pomiędzy państwem a przedsiębiorcą – podkreślił premier Morawiecki. oraz pamiątkowe zdjęcie z Prezydentem Rzeczypospolitej. Andrzej Duda był obecny przez niemal cały czas kongresu, na którym już po raz osiemnasty została wręczona Nagroda Gospodarcza Prezydenta RP. Gala rozdania Nagród Gospodarczych odbyła się na zakończenie pierwszego dnia obrad. Laury wręczano w sześciu kategoriach, rozpoczynając od najmłodszych innowacyjnych firm, aż do kategorii „międzynarodowy sukces”,
finansowych, jak prezesa NBP prof. Adama Glapińskiego czy prof. Małgorzaty Zalewskiej, prezes Giełdy Papierów Wartościowych. Paneliści debatowali w ramach ośmiu bloków tematycznych, które zebrane razem przedstawiały całościowe spektrum zagadnień niezbędnych przy prowadzeniu skutecznej polityki gospodarczej. I tak obok dyskusji o konkretnych rozwiązaniach ułatwiających działanie przedsiębiorcom, odbywała
się rozmowa o potrzebie patriotyzmu ekonomicznego w działalności gospodarczej. Uczestnicy kongresu mogli zapoznać się ze strategią rozwoju polskiej energetyki przedstawioną przez ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego oraz prezesów największych polskich spółek energetycznych. Dla spraw związanych z Polonią i jej gospodarczym oddziaływałem został zarezerwowany osobny blok tematyczny.
K
ulminacyjnym punktem obrad było wystąpienie wicepremiera Mateusza Morawieckiego, który drugiego dnia kongresu przedstawił zapisy Konstytucji dla Biznesu – pakietu ustaw mających ułatwić prowadzenie biznesu. W ponad półgodzinnym wystąpieniu wicepremier, minister rozwoju i finansów przedstawił nie tylko konkretne propozycje zmian, ale podstawę dla stabilnego wzrostu polskiej gospodarki: Szukałem czynnika wspólnego dla gospodarek od Seulu do Berlina i od Waszyngtonu do Kopenhagi, który buduje szczęśliwe społeczeństwa i silne gospodarki. I tylko jedna rzecz przychodzi mi do głowy: to współpraca pomiędzy państwem a przedsiębiorcą – podkreślił wicepremier Morawiecki. Obecni na sali plenarnej rzeszowskiego Centrum Wystawienniczo-Kongresowego przedsiębiorcy w większości dobrze przyjęli zapowiedzi przedsięwzięć zawarte w Konstytucji dla Biznesu, zwłaszcza ułatwień w kontaktach z urzędami, które mają działać na rzecz przedsiębiorców. Jak podkreślił prof. Robert Gwiazdowski, wicepremier Morawiecki umówił się z przedsiębiorcami na randkę, ale czy będzie ona udana, zależy od szybkiej realizacji postulatów zawartych w Konstytucji dla Biznesu – bez wątpienia najważniejszego wystąpienia, jakie mogliśmy usłyszeć na pierwszym Kongresie Polska 590. K
Innowacje i elektromobilność to jazda obowiązkowa dla Grupy LOTOS
G
rupa LOTOS jest aktywnym uczestnikiem świata innowacji i kontynuuje owocną współpracę z ośrodkami naukowo-badawczymi. Spółka chce, aby innowacje wdrażane we współpracy z nią kojarzyły się z jasnym modelem biznesowym dla wszystkich interesariuszy – naukowców, start-up’owców i kapitałodawców. Gdański koncern chce zwiększyć swoją aktywność w definiowaniu agendy badawczej, która lepiej wpisuje się w potrzeby biznesu. Równolegle dużo większy nacisk kładzie na wykorzystanie potencjału twórczego pracowników – chce dać im więcej szans na kreatywne rozwiazywanie problemów zarówno biznesowych, jak i technologicznych. Spółka będzie sukcesywnie pracować nad rozszerzeniem możliwości wykorzystania swoich głównych atutów, czyli infrastruktury i wiedzy, dla testowania wynalazków swoich partnerów.
Elektromobilność Nie jest tajemnicą, że elektromobilność jest tematem, w którym Grupa LOTOS już jest aktywna. Projekt ładowania aut elektrycznych na stacjach paliw jest czymś naturalnym. Od 2 lat spółka uczestniczy w projekcie eMobility prowadzonym przez Grupę ENERGA, a od kilku miesięcy rozwija własną nową formułę – LOTOS Energy Hub, czyli stację hub z różnego rodzaju paliwami alternatywnymi, paliwami przyszłości. To obszar, w który LOTOS będzie się
angażować, ponieważ ma ku temu zarówno kompetencje, jak i infrastrukturę. Co do innych sfer związanych z elektromobilnością, nie można ich wykluczyć. Spółka wróci do dyskusji po publikacji strategii biznesowej, która planowana jest na grudzień br. Będzie ona obejmowała horyzont czasowy do 2022 roku.
Dywersyfikacja LOTOS cały czas pamięta o swojej podstawowej działalności, czyli produkcji paliw motorowych – oleju napędowego, paliwa lotniczego oraz benzyn. Właśnie dlatego spółka działa w obszarze dywersyfikacji kierunków dostaw ropy naftowej. Wszystko po to, aby zwiększać bezpieczeństwo Polski w sektorze energii. Lotos nie zapomina jednak przy tym o ekonomii. Na świecie pojawiły się nowe możliwości. To jest surowiec pochodzący z Morza Północnego, Afryki, własne gatunki ropy naftowej Grupy LOTOS z Bałtyku oraz z Litwy, a także ropa iracka czy irańska. W tej chwili tych rodzajów ropy jest znacznie więcej niż kilka lat temu. Znakomitą większość gdańska rafineria Grupy LOTOS jest w stanie przerabiać. Wszystko dzięki innowacyjnej rozbudowie instalacji służących do przerobu ropy naftowej. Zwieńczeniem tego procesu jest Projekt EFRA (skrót od efektywna rafinacja; przyp. red.), który obecnie jest realizowany w Gdańsku. K
kurier WNET
16
K· o · n ·t· r· o ·w· e · r·s · j · e
Astrofizycy zaobserwowali blisko naszej Ziemi gwiazdę, która może stać się tak zwaną supernową, a wtedy w ciągu kilku sekund zostanie wyemitowana tak wielka ilość energii, że na pewno zniszczy wszelkie życie na Ziemi, a może nawet samą Ziemię zamieni w kosmiczny pył.
Pałac Kultury i Nauki musi zostać zburzony Włodzimierz Klonowski
A
ponieważ ta śmiercionośna energia wybuchu w postaci promieni gamma rozprzestrzeni się w przestrzeni kosmicznej z prędkością światła, więc dotrze do nas w tym samym momencie, kiedy byłaby szansa wybuch ten zaobserwować. O ile z pułapki średniego rozwoju Polska może, moim zdaniem, uciec, podnosząc szybko i systematycznie wynagrodzenia za pracę (mój artykuł Jak uciec z pułapki średniego rozwoju, „Kurier WNET” nr 28, październik 2016, s. 19), o tyle przed tą niszcząca energią uwolnioną przy wybuchu supernowej nie będzie żadnej ucieczki, nawet podróże na Marsa tu nie pomogą.
A co najważniejsze, ponieważ prędkość światła jest ograniczona, to patrząc w przestrzeń, patrzymy jakby „w głąb czasu”, a więc może owa gwiazda już wybuchła i owe śmiercionośne promienie już zmierzają w naszym kierunku? A my nic o tym nie wiemy, bo wiedzieć nie możemy.Skoro nie ma możliwości ucieczki, to właściwie po co robić cokolwiek? Taką argumentacją kończę zazwyczaj wszelkie dyskusje, kiedy ktoś mówi: „Tego się nie da zrobić, bo na to nie pozwoli…” – dawniej w tym miejscu padało słowo Moskwa, obecnie raczej Bruksela, a wkrótce, jeśli zgodzimy się na umowy takie, jak CETA i TTIP, może nie zgodzi się po prostu jakaś korporacja, na przykład Coca Cola.
Kiedy przedstawiałem swój punkt widzenia na możliwość szybkiego zwiększenia polskiego PKB (produkt krajowy brutto), nigdy dotychczas nie usłyszałem rzeczowych, logicznych kontrargumentów, a jedynie stwierdzenia „Tego nie da się zrobić…”. Wzrost PKB przedstawiany jest publicznie jako cel sam w sobie. Cel, który można osiągnąć, zwiększając głównie inwestycje. Tymczasem najważniejszym składnikiem PKB w Polsce są wynagrodzenia za pracę, a te mają rosnąć z opóźnieniem, niejako ciągnięte w górę właśnie przez wzrost PKB. Czyli motorem wzrostu wynagrodzeń stanowiących ok. dwóch trzecich PKB miałyby być inne składniki PKB, głównie inwestycje, stanowiące ok. jednej trzeciej PKB. Czy
zapaśnik wagi lekkiej miałby zdobyć medal, podrzucając zapaśnika wagi ciężkiej?
W
ekonomii politycznej socjalizmu celem był rozwój tak zwanych sił wytwórczych, których składnik stanowiły między innymi środki produkcji. I owe siły wytwórcze miały rozwijać się same z siebie, a „stosunki produkcji” – oświata, kultura, nauka – mogły co najwyżej nie przeszkadzać w tym samorozwoju „sił wytwórczych”. Na moim egzaminie doktorskim z ekonomii politycznej powiedziałem do egzaminującego mnie profesora: „Ja czegoś nie rozumiem. Jeśli byłem nauczany, że prawa ekonomii są obiektywne tak jak prawa fizyki, i jeśli według marksistowskiej ekonomii żelazny pług stworzył feudała, a młot parowy stworzył kapitalistę, to dlaczego komputer nie stworzył socjalistycznego społeczeństwa?”. Nasze role w tym momencie jakby się odwróciły, ja ostatecznie dostałem ocenę bardzo dobrą, natomiast profesor, próbując przez ponad kwadrans odpowiedzieć na moje wątpliwości, moim zdaniem egzamin absolutnie oblał. A właściwie egzamin oblała, jak wiemy wszyscy, owa ekonomia polityczna socjalizmu. Popatrzmy więc logicznie na zależności między PKB i wynagrodzeniami za pracę, nawet bez szczegółowego
Niespodziewany i pierwszy od 12 lat upadek banku w Polsce – tj. Spółdzielczego Banku Rzemiosła i Rolnictwa w Wołominie (SK Banku) – odkrył wiele luk prawnych.
Upadek SK Banku w Wołominie Roman Zalewski
Z
tego powodu mieszkańcy niedawno wybudowanych przez grupę Dolcan kilkuset mieszkań żyją w niepewności, czy kiedykolwiek zostaną ich właścicielami, mimo że zapłacili całość wartości lokali, ponieśli duże nakłady finansowe na wykończenie mieszkań oddanych w stanie deweloperskim, a następnie większość rodzin zamieszkała w nich wraz z dziećmi. Mieszkania zostały wybudowane w 2014 roku, osiedle zaś oddano do użytku w ciągu roku 2015. W tym czasie mieszkańcy, zgodnie z umową notarialną z deweloperem, potwierdzoną promesą ze strony banku, wpłacili 100% wartości nieruchomości. Do tego, by podpisać finalne akty przeniesienia własności tych lokali i stać się pełnoprawnymi właścicielami mieszkań, konieczna była zgoda SK Banku na bezobciążeniowe wyodrębnienie własności. Mieszkańcy dysponują oświadczeniami SK Banku, że po wpłaceniu pełnej kwoty bank wyda zgodę na wyodrębnienie samodzielnej księgi wieczystej wolnej od obciążeń (tzw. promesy). Wydawało się to formalnością, gdyż uzależnione było wyłącznie od wpłaty całości kwoty na zakup mieszkania na konto podane w umowie, prowadzone dla inwestycji właśnie w SK Banku. Pieniądze zostały przelane i zaksięgowane, co potwierdza zarówno bank, jak i deweloper. Ostatni krok to wykreślenie SK banku z hipoteki każdego z mieszkań. W ten sposób jeszcze przed upadkiem SK Banku akty własności lokali bez problemu otrzymywali mieszkańcy innych osiedli wybudowanych przez grupę Dolcan. Niestety zanim Dolcan zdążył wystąpić do SK Banku o zgodę na bezobciążeniowe wyodrębnienie lokali, Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) zawiesiła z dniem 21 listopada 2015 r. działalność SK Banku oraz postanowiła wystąpić do właściwego sądu z wnioskiem o ogłoszenie jego upadłości. W dniu 30 grudnia 2015 r. Sąd Rejonowy dla m. st. Warszawy wydał postanowienie o ogłoszeniu upadłości banku. Mieszkańcy początkowo nie podejmowali żadnych kroków, ufając w prawo i dobrą wolę syndyka banku i Rady Wierzycieli, oraz w poszanowanie prawa własności. Nikt nie może zaprzeczyć, że ponad 150 rodzin nabyło swoje mieszkania w pełni, wypełniając warunek wynikający z promes, to jest dokonali wpłaty w wysokości 100% wartości lokalu na rachunek bankowy wskazany w promesie. Większość nabywców sfinansowała zakup lokali kredytami hipotecznymi zaciągniętymi w bankach trzecich i te banki udzieliły kredytów nabywcom lokali również na podstawie promes
wydanych przez SK Bank. Początkowo ze strony syndyka płynęły uspokajające sygnały, a część mieszkańców otrzymała informację z Biura Syndyka, że Rada Wierzycieli zamierza w najbliższym czasie podjąć decyzję o poszanowaniu promes. Taka informacja została przekazana do banków kredytujących mieszkańcom zakup lokali i na tej podstawie banki przedłużyły im terminy dostarczenia wpisu hipotek tych banków. Jednakże w ubiegłym miesiącu syndyk stwierdził, że jednak nie będzie występował do Rady Wierzycieli o uszanowanie promes. Jak do tej pory, próby jakiekolwiek porozumienia, aby polubownie rozwiązać tę sytuację, nie przyniosły rezultatu. Syndyk pozostaje głuchy na argumenty rodzin, że podejmując decyzję o zakupie nieruchomości, otrzymały zapewnienie SK Banku o bezobciążeniowym
Mieszkańcy żyją na przysłowiowej bombie. Nikomu nie mieści się w głowie, że w 2016 roku mogą istnieć w Polsce instytucje, które nie gwarantują uznania prawa własności. wyodrębnieniu lokalu. Gdyby zatem nie doszło do wydania promes przez ten bank, żadna z rodzin nie zdecydowała by się na zakup nieruchomości obciążonej kredytem deweloperskim! Syndyk zapowiedział, że cały następny rok będzie wyceniał przedsiębiorstwo z zamiarem jego sprzedaży w całości, celem uzyskania jak najwyższej ceny. Zatem wygląda na to, że syndyk planuje wystawić do sprzedaży mieszkania, które już raz zostały sprzedane! Istnieje obawa, że syndyk będzie dążył do tego, aby bez względu na interes społeczny unieważnić promesy.
C
ałe rodziny zderzyły się z bezwzględną machiną instytucji finansowych, które wykorzystują luki w prawie upadłościowym, dążąc de facto do wywłaszczenia rodzin i podważenia tym samym jednego z fundamentalnych z punktu widzenia życia społeczno-gospodarczego zasad ochrony praw własności. Co najbardziej smutne w tej sprawie, syndyk doskonale wie, że mieszkańcy kupili te mieszkania, zapłacili 100% wartości, wydając oszczędności swojego życia lub zaciągając kredyt. Rodziny nie doczekały się do tej pory stanowiska Rady Wierzycieli w tej sprawie. W skład Rady, która powinna stać na straży praworządności,
wchodzą: Ministerstwo Finansów, Bankowy Fundusz Gwarancyjny i Narodowy Bank Polski.
M
inisterstwo Finansów, które powinno dbać o poszanowanie prawa, nabrało wody w usta i nie udziela żadnych informacji o planowanych działaniach mocno już zaniepokojonym mieszkańcom osiedli. Tymczasem mieszkańcy żyją na przysłowiowej bombie. Nikomu nie mieści się w głowie, że w 2016 roku mogą istnieć w Polsce instytucje, które nie gwarantują uznania prawa własności, a co za tym idzie, dopuszczają możliwość utraty przez rodziny oszczędności życia lub konieczności spłaty kredytu hipotecznego w innym banku bez prawa własności. To nie jest przypadek AmberGold, gdzie inwestorzy zostali oszukani, a ich pieniądze zostały przelane nie wiadomo gdzie. Tu potrzebna jest tylko i wyłącznie dobra wola syndyka i Rady Wierzycieli, aby wydać tylko dokument potrzebny rodzinom do podpisania aktu notarialnego – zgodę na formalną sprzedaż lokali, za które już zapłacili, które odebrali, wykończyli i w których od prawie dwóch lat już mieszkają. Mieszkańcy spełnili wszystkie warunki, aby otrzymać ten dokument i wszystko odbyło się zgodnie z regułami prawa, pieniądze zostały przelane, umowa została potwierdzona przez notariusza, dewelopera, bank, a mieszkania zostały przekazane protokolarnie do użytku. Przez cały ten czas oczekiwania na dalsze kroki syndyka mieszkańcy ponoszą zwiększone koszty obsługi kredytu, które zawierają w sobie comiesięczną opłatę za podwyższone ryzyko dla banku kredytującego. W międzyczasie rodziny musiały prosić już kilkakrotnie banki, które kredytują im kupno mieszkań, o podpisanie aneksu przedłużającego termin dostarczenia potwierdzenia przeniesienia własności, płacąc oczywiście opłaty za każdy kolejny aneks. Jak na ironię, ustawa o prawie upadłościowym chroni właścicieli lokat banku do wysokości 100 tys. euro, nie chroni natomiast w żaden sposób tych, którzy zakupili mieszkania na kredyt i nie posiadają w związku z tym oszczędności, tylko długi. Instytucje w Polsce posiadają instrumenty prawne, aby zapewnić takim rodzinom ochronę. Tymczasem zamiast wypełnić tę lukę i podjąć działania, na które im pozwala prawo, robią coś dokładnie odwrotnego! Z różnych źródeł mieszkańcy dowiedzieli się, że syndyk SK Banku podejmuje wszelkie działania w różnych instytucjach, aby zablokować mieszkańcom uzyskanie promes. Przykładowo NBP był gotów
wydawać bezobciążeniówki dla mieszkańców, ale syndyk wpłynął na wstrzymanie tych działań. Z tego, co dowiedzieli się mieszkańcy, stara się wpływać również na decyzje wydawane przez Ministerstwo Finansów.
rozpatrywania udziału wynagrodzeń w PKB. Nie można twierdzić, że PKB jest najpierw, a wynagrodzenia potem, że wzrost PKB musi poprzedzać wzrost wynagrodzeń. Mamy tu do czynienia z topologią okręgu – każdy wie, że jeśli na okręgu oznaczymy punkty A i B, to nie można powiedzieć, że punkt A po-
przedza punkt B – równie dobrze punkt B poprzedza punkt A. Państwo polskie może aktywnie wpływać na wzrost PKB poprzez wynagrodzenia za pracę – podwyższanie płacy minimalnej i minimalnej stawki godzinowej. I tak się dzieje. Chodzi jednak o to, aby były to działania systematyczne i zaplanowane, żeby była to podstawa realizowanego planu ekonomicznego, a nie skutki niejako uboczne.
„Program Klonowskiego”, czyli program szybkiego i systematycznego podnoszenia wynagrodzeń za pracę, może i powinien być motorem wzrostu ekonomicznego i spowodować wzrost PKB. „Supernowa” neoliberalna ekonomia rynkowa, wdrożona gwałtem w polskiej gospodarce po transformacji, była i jest zagrożeniem dla Polski większym niż wybuch supernowej gwiazdy. Że można dużo zrobić w ekonomii bez oglądania się na Brukselę, pokazali dobitnie w ostatnich latach Węgrzy, którzy przeprowadzają reformy ekonomiczne pomimo szantażu, że wobec Węgier zostaną wdrożone różne unijne dyscyplinujące procedury, że zawieszony będzie dostęp do funduszy unijnych. I pomimo spekulacyjnych ataków finansowych na forinta, węgierski PKB rośnie, a deficyt budżetowy, poziom bezrobocia i poziom inflacji maleją. Powtórzmy zatem – moim zdaniem nie dlatego płace są niskie, że niski jest PKB, ale odwrotnie – PKB jest stosunkowo niski, bo niskie są wynagrodzenia za pracę. I na tym właśnie, moim zdaniem, polega pułapka średniego rozwoju. Żeby Polska mogła uciec z pułapki średniego rozwoju, potrzebny jest przede wszystkim program szybkiego i systematycznego podnoszenia wynagrodzeń za pracę. A poza tym uważam, że Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina musi zostać zburzony. K
Niestety, próby spotkania z przedstawicielami Ministerstwa Finansów albo uzyskania informacji telefonicznej, czy MF zgadza się z opinią przedstawioną mu przez syndyka, kończą się za każdym razem niepowodzeniem. Przedstawiciele Ministerstwa Finansów nie chcą rozmawiać z mieszkańcami i mediami i nie udzielają mocno już zaniepokojonym obecną sytuacją mieszkańcom żadnej informacji o planowanych działaniach. Mamy w końcu w naszym kraju długo oczekiwany i bez wątpienia prospołeczny i prorodzinny rząd. Tymczasem wygląda na to, że syndyk, powołany na swój urząd przez polski sąd, w majestacie prawa próbuje
podejmować działania krzywdzące dla polskich rodzin, które uczciwie i zgodnie z prawem wypełniły wszystkie warunki wymagane przez prawo, aby otrzymać akty własności swoich mieszkań kupionych za kredyty bankowe i ciężko pracują, aby każdego miesiąca spłacić ratę kredytu mieszkaniowego i wysokich odsetek. Czy Ministerstwo Finansów potwierdzi z całą stanowczością, że syndyk, tak jak komornik, zobowiązany jest do przestrzegania prawa i zasad ładu społeczno-gospodarczego, a mieszkańcom i całemu społeczeństwu przywróci pewność, że majątek ich życia jest w Polsce objęty rzeczywistą ochroną prawną? K
Jeśli byłem nauczany, że prawa ekonomii są obiektywne tak jak prawa fizyki, i jeśli według marksistowskiej ekonomii żelazny pług stworzył feudała, a młot parowy stworzył kapitalistę, to dlaczego komputer nie stworzył socjalistycznego społeczeństwa?
R e k l a m a
Cedrob S.A. jest firmą z wieloletnią tradycją. Dziś, dzięki dużym nakładom finansowym na nowoczesną technologię oraz innowacyjne rozwiązania jest liderem w produkcji mięsa i przetworów drobiowych na rynku krajowym i zagranicznym.
www.cedrob.com.pl
kurier WNET
17
P ieni ą dz · i · w ł adza
Praktyka polityczna i historia III RP pokazuje, że dług jest podstawowym narzędziem zniewolenia i ekonomicznej dominacji. Fakt ten nie miał do tej pory potwierdzenia i opisu naukowego i był niestety tematem tabu, a nie poważnej refleksji.
D
opiero rozprawa prof. Richarda Wernera unaoczniła za pomocą dowodu empirycznego, jak ten system funkcjonuje od strony wewnętrznych, ukrytych mechanizmów; wyjaśniła, jak pracuje silnik systemu. Przyjrzyjmy się więc, czym jest, a czym nie jest pieniądz dłużny. Werner w swojej pracy przeanalizował trzy teorie bankowości opisujące mechanizm powstawania kredytu: teorię rezerwy cząstkowej, pośrednictwa finansowego oraz kreacji kredytu. W sposób doświadczalny sfalsyfikował dwie pierwsze i potwierdził prawdziwość trzeciej. Eksperyment Wernera został przeprowadzony za pomocą rzeczywistego oprogramowania księgowego używanego w banku Raiffeisen. Polegał na ręcznym wprowadzeniu do oprogramowania sprawozdawczo-audytorskiego kredytu w kwocie 200 tys. euro, jakby był pomyłkowo pominięty (przez oprogramowanie bieżące) w ostatnich dniach roku, i sprawdzeniu rachunkowych konsekwencji tego faktu. Ponieważ rejestrowana była tylko jedna transakcja, test gwarantował, że wynik nie będzie zakłócony przez inne operacje bankowe. Eksperyment wykazał, że żadne inne standardowe procedury ani operacje nie były potrzebne, aby zakończyć księgowanie kredytu i sfinalizować zapisy na kontach. Inaczej mówiąc, bank do udzielenia kredytu nie potrzebował pozyskania depozytu czy posiadania rezerw. Wymagania kapitałowe i odpowiednie rezerwy muszą być bowiem zapewnione jedynie w określonych okresach pomiaru i nie są warunkiem wstępnym udzielenia kredytu. Do tego potrzebny jest przede wszystkim podpis klienta na umowie, która warunkuje dalsze operacje rachunkowe: dopisanie kwoty kredytu do aktywów, a następnie stworzenie na taką samą kwotę depozytu kredytobiorcy w pasywach. W ten sposób zwiększa się bilans banku. Nie następuje redukcja żadnych kont, nie następuje transfer środków, co miałoby R e k l a m a
miejsce w przypadku, gdyby pieniądze rzeczywiście pochodziły z depozytu innego klienta. Depozyty wchodzą w bilans banków, są ich własnością. Deponenci są jedynie wierzycielami. Tak więc teorie pośrednictwa finansowego i rezerwy cząstkowej są błędne. Najważniejsze ustalenie Wernera polega na tym, że pojedyncze banki kreują pieniądz poprzez udzielanie kredytu. Nie są żadnym pośrednikiem pomiędzy deponentem a kredytobiorcą, jak twierdzą obydwie odrzucone i sfalsyfikowane teorie. W przypadku prawdziwego pośrednictwa pieniądze klientów stanowią odrębną masę majątkową poza bilansem zarządzającego (np. domy maklerskie, TFI). Fałszywa jest również teza występująca w teorii rezerwy cząstkowej (mnożnikowa teoria pieniądza), że pieniądz jest kreowany nie przez pojedynczy bank, ale przez cały system bankowy. Twierdzenie takie jest całkowicie nielogiczne, ponieważ jeśli pojedynczy bank nie kreuje pieniądza (jest jedynie pośrednikiem), to tym bardziej nie może tego robić cały system. Dodatkowe potwierdzenie niesłuszności teorii rezerwy cząstkowej stanowi fakt, że w związku z brakiem skuteczności stosowania stopy rezerwy cząstkowej w polityce monetarnej, niektóre banki centralne odstąpiły w ogóle od jej stosowania (Bank Anglii, Riksbank). Podobnie iluzoryczne jest stosowanie wymogów współczynnika wypłacalności jako hamulca akcji kredytowej. Bank bowiem (Werner podaje przykład Credit Suisse) może tworzyć pieniądze celem powiększenia własnego kapitału. Skoro bank tworzy pieniądz w postaci kredytu lub własnego kapitału, to oznacza, że jest on elementem gry rynkowej, czyli towarem. Nie jest więc neutralną infrastrukturą niezbędną do prawidłowego funkcjonowania rynku. Zakłóca to podstawową zasadę uczciwości wolnego rynku – równość stron
uczestniczących w wymianie gospodarczej. Rynek staje się w ten sposób iluzją, fałszywką, która odznacza się głęboką nierównowagą w stosunkach gospodarczych, premiując banki kosztem pozostałych uczestników gospodarki rynkowej, a właściwie pseudorynkowej. Bank tworzący swój własny kapitał jest wyjątkowo groźny dla systemu, ponieważ może skutecznie obchodzić rygory narzucone przez regulatora i tworzyć pieniądz kredytowy bez ograniczeń. To waro-
akcjach, walutach, towarach, surowcach czy z wykorzystaniem instrumentów pochodnych. Ta dysproporcja daje obraz skali patologii dotykającej globalną gospodarkę, która stała się kasynem zarządzanym przez nieliczną oligarchię finansową. W kasynie tym na z góry przegranej pozycji znajdują się państwa, narody, przedsiębiorcy i obywatele. W kasynie tym „produkuje” się bańki spekulacyjne, cykle koniunkturalne, inflację, deflacje, ban-
Jak bankierzy podbili Polskę i świat Piotr Jankowski
Cz. II w a postać pieniądza tworzy nową, nieznaną wcześniej, jego funkcję – spekulację, która jest obecnie dominująca w stosunku do opisanych dawno przez ekonomię trzech innych funkcji: transakcyjnej, wartościującej i tezauryzacyjnej. Dlatego właśnie we współczesnym świecie jedynie 0,2% ogółu wyemitowanego pieniądza służy obsłudze realnej gospodarki (transakcje handlowe: zakup towarów i usług, produkcja). Reszta jest narzędziem spekulacji na
kruc t w a i bezrobocie. Nieodłącznie towarzyszy im transfer zysków i realnych dóbr do właścicieli pieniądza i ubożenie większości populacji. Współczesne niewolnictwo polega na pracy przymusowo wynagradzanej imitacją pieniądza, co jest najbardziej wyrafinowanym narzędziem wyzysku i eksploatacji w dziejach ludzkości. W systemie tym niczego nieświadomy niewolnik opłaca swojego pana, bo jest zmuszony do posługiwania się oprocentowanym pieniądzem dłużnym. Pasożyt dla większości jest niewidzialny. Odczuwalne są za to skutki jego działalności, fałszywie definiowane przez ekonomię jako naturalne zjawiska występujące w gospodarce wolnorynkowej (np. cykl koniunkturalny, inflacja). Narzędziem i ofiarą pasożyta jest również państwo, które, aby spłacać ciągle powiększający się dług, dociska obywateli podatkami i daninami, lądującymi na końcu w kieszeniach bankierów. Należy więc zadać sobie pytanie o sens istnienia giełd papierów wartościowych, które z założenia powinny dawać wiarygodne wyceny aktywów, głównie akcji. Jednak nie jest to możliwe, kiedy pieniądz jest „produkowany” (przez prywatne banki) jak każdy inny towar, z tą różnicą, że praktycz-
w kraju, środka płatniczego. Niesie to wiele negatywnych konsekwencji ekonomicznych: 1. Utrwala patologiczną sytuację istnienia 40% luki nabywczej, która zmusza społeczeństwo do zadłużania się. Luka nabywcza to dysproporcja między wielkością PKB a popytem wynikającym głównie z dochodów generowanych w kraju. Dochody osiągane przez obywateli nie wystarczają na wykupienie owoców ich własnej pracy – 40% dóbr i usług powstających w Polsce. 2. Skazuje państwo, społeczeństwo i przedsiębiorców na dźwiganie garba odsetkowego (pieniądz jest długiem). 3. Podnosi znacząco ceny w różnych segmentach rynku (np. w budownictwie mieszkaniowym udział odsetek w cenie metra kw. dochodzi do 70%). 4. Wzmaga fiskalizm, ponieważ państwo musi spłacać odsetkowy dług, a jedynym źródłem środków na spłaty są podatki. 5. Powoduje drenaż krajowych zasobów i bezustanną ucieczkę realnego kapitału za granicę (transfer odsetek i dywidend banków, funduszy inwestycyjnych oraz zysków innych firm zagranicznych w Polsce). 6. Stwarza poważne zagrożenie kursowe, ponieważ zagraniczne długi są w znacznej części denominowane w walutach obcych, a na rynku wewnętrznym sprzedaje się kredyty indeksowane do walut i instrumenty pochodne dla przedsiębiorstw, np. opcje walutowe. Można więc bez żadnej przesady stwierdzić, że wszyscy jesteśmy „frankowiczami”. Zadłużenie jest „okrutnym podstępem wobec krajów rozwijających się: w wielu, jeśli nie w większości przypadków, sytuacja tych krajów byłaby lepsza, gdyby w ogóle nie brały pożyczek z zagranicy”*. Podstęp ten polegał m.in. na tym, że pieniądze, które stworzyły problem globalnych długów, nigdy nie weszły na rynki krajów rozwijających się. Podobny mechanizm występuje, gdy NBP emituje pieniądz bazowy. Następuje to w oparciu o rezerwy walutowe, za które równocześnie kupuje obligacje dolarowe czy eurowe (obligacje stanowią ponad 80% rezerwy). W ten sposób waluty wracają do miejsca pochodzenia. Innym przykładem są dotacje unijne. Za brukselskie euro również dokonuje się zakupu obligacji państw zachodnich. Więc i w tym przypadku waluta wraca do miejsca pochodzenia, a w oparciu o aktywa w postaci obligacji emituje się złotówkę. Analogiczna sytuacja ma miejsce, gdy rząd sprzedaje obligacje denominowane w walutach.
otrzymanych pożyczek. Doprowadziło to do takich „rozwiązań” tego problemu, jak zamiana długu na akcje, i przekazywanie majątku narodowego zagranicznym kredytodawcom*. Dodajmy, że ta zamiana, co widać na historycznym przykładzie Polski, nie była tylko logiczną konsekwencją wpadnięcia w spiralę długu, ale zaplanowanym z premedytacją działaniem. Możemy w tym miejscu zapytać: dlaczego o dłużnym neokolonializmie tak niewiele się mówi i pisze? Dlaczego tak mało ludzi ma jego świadomość? Dlaczego społeczne rozumienie kwestii pieniądza uległo pogorszeniu, a nauki ekonomiczne nie tylko nie zrobiły postępu, ale w ostatnim stuleciu uwsteczniły się? Pierwsze wyjaśnienie dotyczy obszaru metodologii w naukach ekonomicznych: Ekonomia klasyczna i neoklasyczna, które dziś dominują, wykorzystują metodę dedukcyjną: nieprzetestowane aksjomaty i nierealistyczne założenia są tu podstawą do formułowania teoretycznych światów, które są wykorzystywane do przedstawiania określonych „wyników”. (…) Metodologia dedukcyjna wyjątkowo nadaje się do manipulacji poprzez to, że bazuje na aksjomatach i założeniach, które można zmieniać w dowolnym momencie w celu uzyskania wstępnie określonych, pożądanych rezultatów i w celu uzasadnienia faworyzowanych politycznie zaleceń*. W ten sposób dochodzimy do drugiego, zdecydowanie donioślejszego wyjaśnienia, które dotyczy obszaru wielkich interesów i polityki. Werner sugeruje wyraźnie, że mamy tu do czynienia ze świadomym działaniem wielu ekonomistów. Szukając źródeł takiego stanu rzeczy, należy wskazać na międzynarodowe banki, banki centralne czy prywatnie finansowane think tanki. Nie przypadkiem temat kreacji pieniądza kredytowego stał się prawdziwym tabu. Zwłaszcza publikacje banków centralnych należy uznać za tendencyjne i zaciemniające obraz, a tzw. Nagroda Nobla w dziedzinie ekonomii (faktycznie nagroda Riksbanku im. Alfreda Nobla – bardzo sprytny zabieg PR) nie jest przyznawana zwolennikom bankowej teorii kreacji kredytu. Wręcz przeciwnie, wielu laureatów nagrody szwedzkiego banku centralnego było aktywnie zaangażowanych w ukrywanie prawdy o kreacji pieniądza. Mimo kategoryczności swych tez Werner nie odrzuca metody kreacji pieniądza ex nihilo. Nie potępia jej moralnie. Stwierdza jedynie, że kredyt powinien być tworzony przez rodzime banki celem wspomagania produkcji i realnej gospodarki, aby osiągnąć bezinflacyjny, nie obarczony cyklicznością, stabilny rozwój pozbawiony kryzysów. Dlatego banki centralne powinny prowadzić politykę regula-
Współczesne niewolnictwo polega na pracy przymusowo wynagradzanej imitacją pieniądza, co jest najbardziej wyrafinowanym narzędziem wyzysku i eksploatacji w dziejach ludzkości. W systemie tym niczego nieświadomy niewolnik opłaca swojego pana, bo jest zmuszony do posługiwania się oprocentowanym pieniądzem dłużnym. nie bez żadnych ograniczeń, bo bezkosztowo (metodą księgową). W ten sposób akcje stają się oderwanym od rzeczywistości przedmiotem hazardu i spekulacji. W tym świetle inaczej wyglądają przemiany, które dokonywały się w Polsce od 1989 r. Dowód Wernera pokazuje bezsens zewnętrznego zadłużania się krajów rozwijających się, którym wmówiono, że oszczędności są konieczne dla inwestycji i rozwoju gospodarczego. Oszczędności na początku transformacji było w Polsce, swoją drogą, sporo. Niestety zostały one wydrenowane przez plan Balcerowicza (poprzez rabunek dewiz i inflację), otwierając pole dla kapitału zagranicznego. Pojawił się więc argument o potrzebie finansowania rozwoju długiem zewnętrznym. Ta filozofia pokutuje niestety do dzisiaj, skazując kraj na archaiczne i przeciwskuteczne modele wzrostu (plan Morawieckiego). Nieporozumienie polega na tym, że kredyt i kapitał pochodzący z Zachodu jest pieniądzem fikcyjnym, wykreowanym w sektorze bankowym (również ten kreowany przez zachodnie banki w Polsce). Spełnia jednak swoją funkcję transakcyjną, ponieważ brak jest suwerennego, emitowanego
Efekt jest taki, że aby emitować (zresztą w bardzo ograniczonej ilości) własny pieniądz, należy zostać na bardzo niekorzystnych warunkach wierzycielem państw zachodnich. Różnica w oprocentowaniu polskich i zagranicznych papierów skarbowych powoduje, że rocznie tracimy z tego tytułu ok. 10 mld zł. Można powiedzieć, że waluty, poprzez instytucję rezerwy banku centralnego, spełniają funkcję swego rodzaju kagańca emisji suwerennego pieniądza. Dolary, które stworzyły problem długów Trzeciego Świata, nigdy nawet nie weszły na rynek tych kredytowanych krajów. Gdy te waluty są wymieniane przez kraje rozwijające się na krajowe waluty, skutkuje to jedynie wzrostem kredytu tworzonego przez krajowy system bankowy, denominowanego w walucie narodowej. Jest to jednak coś, co kraj rozwijający się może zorganizować bez konieczności pożyczania z zagranicy w ogóle. Tak więc rada, aby pożyczać z zagranicy, była udzielana głównie przeciwko interesom krajów rozwijających się: naraziła ona te kraje na ryzyko kursu walut zagranicznych, co często prowadziło do wzrostu długu i nadmiernego odpływu odsetek od wszelkich
cyjną ukierunkowaną na ograniczanie kredytu, który nie przyczynia się do wzrostu PKB (tzw. wytyczne kredytowe), oraz kontrolować ilość i jakość kredytu w gospodarce. Werner przewiduje również możliwość pożyczania pieniędzy przez rządy od banków centralnych (jak w koncepcji emisji suwerennego pieniądza). Taki sposób finansowania wydatków budżetowych umożliwi zwiększenie podaży pieniądza, wzrost PKB i wynikające z tego zwiększenie wpływów podatkowych. Nowy pieniądz da bowiem możliwość wykorzystania niespożytkowanych zasobów produkcyjnych, materiałowych, ludzkich oraz zaspokojenie wielu uśpionych potrzeb. Pozytywnym przykładem podanym przed autora są Niemcy, gdzie ukształtowała się korzystna struktura sektora bankowego: wiele rodzimych banków, które działają niezarobkowo. Są to głównie banki komunalne, będące własnością gmin. Takie rozwiązanie mogłoby również przysporzyć wiele korzyści polskiej gospodarce. Jednak, jak do tej pory nad Wisłą nie powstał ani jeden tego typu bank! K * R.A. Werner, Stracone stulecie w ekonomii: trzy teorie bankowości i niezbity dowód, Fundacja Jesteśmy Zmianą, Warszawa 2016.
kurier WNET
ET AK ADEMIA·WN
18
W
tym samym czasie Hašek, z właściwą sobie ironią, opisał w groteskowej konwencji skutki postępującego zidiocenia osoby uległej bożkowi nowoczesności, pod wpływem nachalnej gazetowej reklamy promującej zarówno tysięczne a tandetne produkty, rzekomo ułatwiające i umilające życie, jak i sposoby doskonalenia tego życia wedle rozmaitych recept, serwowanych przez rzesze renomowanych ekspertów od „szczęścia zwykłego obywatela”. Jak pokazała historia, były to opisy ledwie pieszczot wstępnych, jako że diagnozy owych autorów pochodzą z okresu przedtelewizyjnego i przedinternetowego, a więc z czasu, gdy instrumentarium masowego ogłupiania było jeszcze stosunkowo ubogie i nie dawało możliwości uprawiania totalnych medialnych „nalotów dywanowych” na ludzką psychikę w skali wówczas wręcz niewyobrażalnej. Lecz już wtedy powszechne duraczenie dzięki prasie, radiu i kinematografii przybrało postać zgoła endemiczną, a dziś, gdy wykluł się dominujący na naszej planecie wytwór masowej inżynierii społecznej – czyli gatunek „homo videns” – obraz tych fenomenów nasuwa oczywiste skojarzenia apokaliptycznej natury. Albowiem dzisiejsza rzeczywistość daleko przerosła dawne wizje autorów science fiction, a kraina Orwella to realia, z którymi wszyscy już się oswoili i których nie mają za coś niezwykłego. Pisarze od fantastyki przewidywali i wciąż przewidują rozmaite atrakcje, jakie nas czekają albo już są nam aplikowane. Od dawna wiadomo, że zatrucie środowiska naturalnego spowodowało powstawanie smogu przemysłowego, który niszczy ludzkie organizmy. Ostatnio ktoś wreszcie ośmielił się wszcząć alarm w związku ze smogiem elektromagnetycznym, czyli z niebezpiecznym dla zdrowia i życia, a nijak niewidocznym zanieczyszczeniem przestrzeni wokół nas przez promieniowanie, emitowane w niebywałym wręcz stężeniu przez wszelkiego rodzaju urządzenia i popularne sprzęty czy gadżety elektryczne i elektroniczne. Nadto jest ono stosowane w sposób niejawny
Nie ma miejsca na enklawy normalności – chyba że dla eremitów w jakichś dżunglach. Ale należy podejrzewać, że i oni są rejestrowani i monitorowani na odległość. jako narzędzie manipulacyjne o sile oddziaływania, którego efekty i skutki psychospołeczne przekraczają wszelkie wyobrażenie przeciętnego człowieka co do stopnia i zakresu degradacji umysłu, osobowości i woli. Owym alarmującym osobnikom już przypina się łatki kasandrycznych oszołomów albo wręcz szalonych paranoików, jako że gigantyczny pieniądz biznesowy i polityczno-propagandowy najmuje sobie tłumy sprzedajnych ekspertów, którzy za stosowną opłatą ostrzeżenia te wyśmiewają i uczenie wywodzą, że wszystko jest w najlepszym porządku. Będzie jeszcze sporo zamieszania, aczkolwiek oszukańcze praktyki da się jednak ujawniać dzięki temu, że owe szkodliwe efekty mają fizykalną naturę, w więc są obiektywnie wymierne zarówno jakościowo, jak i ilościowo. Żeby tego było mało, mamy jeszcze do czynienia ze zjawiskiem stokroć groźniejszym i nie dającym się jakkolwiek precyzyjnie mierzyć, które można by określić mianem wszechdominacji bełkotu – swoistego „smogu kulturowego”, czyniącego niewiarygodne spustoszenia w życiu jednostek i całych zbiorowości. Ma on jakby dwie składowe – treściowo-semantyczną oraz gramatyczno-estetyczną. Każda z nich z osobna jest źródłem trujących a niewidzialnych wyziewów, R e k l a m a
Przed kilkoma dziesiątkami lat Herman Hesse w dłuższym, ironicznym i jakże trafnym wywodzie próbował definiować zjawisko, któremu nadał nazwę „epoki felietonu”, a które z perspektywy czasu należałoby uznać za wstępną fazę dzisiejszej „epoki powszechnego bełkotu”.
Bełkot Roman Zawadzki
zanieczyszczających ludzką psychikę i duchowość, nie mówiąc już o porażającej mocy destrukcyjnej ich łącznej kombinacji. Krótko rzecz ujmując, jest to całkowita deprecjacja słowa jako nośnika treści, wartości i myśli, oraz barbaryzacja mowy i sprowadzenie jej do poziomu nic nie znaczącej pustej logorei. Słowa dziś nic już nie znaczą, bo całkowicie zrelatywizowano ich sens i tradycyjne znaczenia, stworzono cały system nowomowy – i tej pseudonaukowej, i tej potocznej – wprowadzono zunifikowaną skrótowość jej form, zaakceptowano jej prymitywizm i wulgaryzm, wreszcie zredukowano komunikację do przeszczekiwania się banałami, wyzwiskami i hasłową propagandą. Cała ta nicość da się przyrównać do jakiejś czarnej dziury, w której nie obowiązują ani prawa logiki czy retoryki, ani wymogi prawdy czy piękna. Tym się ona jednak różni od jej fizykalnego odpowiednika, że nie wchłania wszystkiego, lecz – anihilując każdy możliwy sens – wylewa z siebie same pomyje bez treści. Jest jednym z głównych generatorów owego smogu psychologicznego i kulturowego, w jakim żyjemy i do którego już przywykliśmy za sprawą oswajającej nas tresury – od wczesnoedukacyjnej poczynając, a na społecznie adaptacyjnej kończąc.
N
aturalnym nośnikiem tej trucizny są wszechobecne media. Przez dwadzieścia cztery godziny na dobę tysiące stacji radiowych i telewizyjnych na całej planecie nadaje zawiesistą breję słowną, zawierającą informację formatowaną na potrzeby społecznej inżynierii oraz bełkotliwe popisy rozmaitej maści najmitów – dziennikarzy, ekspertów, korespondentów, publicystów, komentatorów, polityków, nawet tępawych, acz kolorowych celebrytów od pseudoartyzmu. Wszystko to na tle albo stosownie dobieranej muzyczki, albo obrazków filmowych, skrojonych na użytek wywoływania pożądanych emocji odbiorców. Są więc seanse miłości, nienawiści, wiedzy wielkiej i małej, rozumienia biegu świata i praw nieubłaganego postępu dziejów, mód wszelakich na sztukę, piękno i szpetotę, na mądrość etapu, na prezydentów, premierów i ich kamaryle, na robienie i wydawanie pieniędzy, na myślenie, kopulację, wakacje i wychowywanie potomstwa, na normalność i dekretowaną patologię każdego rodzaju. Nawet Święta Rodzina i Trójca Święta ma swoje programy, swoich komentatorów i swoje medialne rytuały – najwyraźniej Jezus Chrystus też musi mieć swoje telewizyjne i radiowe okienka. Jemu to raczej nie szkodzi, ale wierni, którym dawkuje się medialne „pigułki wiary”, mogą od tego dostać religijnego kręćka. Są na świecie różne Kościoły – nie mówiąc już o sektach – które doskonale prosperują dzięki mediom i medialnej technologii oddziaływania. Tak tworzy się „rzeczywistość podstawioną”, do cna fałszywą, jej sztuczną historię; tak też kreuje się jej bohaterów, wrogów, znakomitości, także dokonuje dystrybucji szacunku i selekcji wykluczonych – niczym na obozowej
rampie. Bez przerwy pracuje więc gigantyczny przemysł medialny, który musi wypełniać ramówki, realizować zamówienia sponsorów, zajmować się „architekturą przekazu”. Nieustannie pracują stada węszycieli, zwanych uczenie researcherami, montażyści papki emisyjnej, spece od scenografii, koloru i dźwięku, od reklamy i technicznych sztuczek – lista płac jest tu bardzo długa. A widz czy słuchacz poddaje się potem bombardowaniu tym chłamem – i głupieje, zgodnie z planem. Dziś każdy może pleść androny na każdy temat – byle było medialnie i byle on sam zażywał sławy osobnika wyróżnionego przez obecność w przestrzeni publicznej. Jałowość takich produkcji widać i słychać, gdyż w produkowanym
bełkocie nie sposób ani się połapać, ani go w ogóle rozumieć – ani w tym sensu, ani treści, ani formy. Wystarczy spróbować dokonać rozbioru logicznego i gramatycznego wypowiadanych kwestii, by przekonać się, że to tylko słowa bez pokrycia, fatalnie dobrane w idiotyczną narrację, często wielce niezrozumiałe jako rzekomy żargon naukowy czy zawodowy, który też jest jedynie bełkotem, tyle że bardziej wyrafinowanym. I żadnej odpowiedzialności za cokolwiek! Cóż to za widok – te zachwycone sobą figury, te zmarszczone od wysiłku umysłowego czółka i oblicza, te zatroskane miny i błyszczące oczęta, modulowane głosy, wystudiowane pozy i usteczka pełne pustych frazesów – zwłaszcza u demiurgów od polityki oraz speców od zdrowia, szczęścia i pomyślności maluczkich. Aktorzy i reżyserzy tego kiepskiego teatru chyba naprawdę mają nas za kretynów!
W
iele jest mediów, a każde ma swoją specyfikę. Jest monstrualnie rozdęty przemysł filmowy i rozrywkowy – dla każdej grupy wiekowej i społecznej. Jest reklama, oszukańcza forma wyciągania pieniędzy z kieszeni wszystkich bez wyjątku. Jest tzw. mainstream medialny, lecz są również ściśle reglamentowane, kontrolowane i cichaczem sponsorowane tzw. nurty alternatywne, rzekomo niezależne, choć w zmyślny sposób zagospodarowujące umysły i aktywność tych mniej podatnych na powszechny chłam. Tam również emituje się ów smog kulturowy, tyle ze o innych „aromatach”. W szalonym świecie globalizacji wszystkiego, co możliwe i niemożliwe, nie ma bowiem miejsca na enklawy normalności – chyba
Potrzeba religii Lech Jęczmyk
W
starożytności panowało przekonanie, że zjawisko religii jest nieodłączne od człowieka, że w gruncie rzeczy jest czymś, co odróżnia człowieka od zwierzęcia. Również dwudziestowieczny Erich Fromm mówi, że „nie było takiej kultury w przeszłości i – jak się zdaje – nie może być takiej kultury w przyszłości, która by nie miała religii”. Ojciec profesor M.A. Krąpiec dodaje, że „nawet w społeczeństwach tzw. ateistycznych (gdzie wskutek ideologii przyjętej przez władzę celowo usuwa się religię wyznawaną przez społeczeństwa, to zarazem) przyjmuje się – w sposób zamierzony lub nawet niezamierzony – zewnętrzne formy kultu związane z religią”. Jak mówi lis z bajki Mały Książę Saint-Exupérego, „człowiek potrzebuje ceremonii”. Jak pisze ojciec Krąpiec „na skutek programowego ateizmu można, w pewnym stopniu, niektórych ludzi na pewien okres pozbawić niektórych religijnych przeżyć, ale – jak okazała także praktyka – nie można pozbawić samego religijnego nastawienia. Ono przybiera inne formy i przekształca się w zwyrodnienie: w liturgię laicką”. Najstarsi ludzie pamiętają jeszcze uroczystości komunistyczne – pochody, masówki, zjazdy partyjne. Jedną z ich cech były niekończące się brawa po co ważniejszych zdaniach pierwszego sekretarza. Nikt się nie odważał przestać klaskać pierwszy. W wydanych później tekstach zawsze zaznaczano w nawiasach: „Oklaski. Burzliwe oklaski. Oklaski przechodzące w owację”. Dziś takie cyrki można oglądać w amerykańskim Kongresie podczas wystąpienia izraelskiego premiera (czterdzieści owacji na stojąco) albo na zjazdach w Korei Północnej. W Polsce szczątkowe formy liturgii laickiej zachowały się w postaci cywilnych ślubów
i pogrzebów (ciekawostka – możliwe są cywilne śluby wojskowe). Tymczasem w świecie Zachodu dzieje się coś, czego nie przewidział ani Erich Fromm, ani ojciec Krąpiec – najpierw spacyfikowano ceremonie religijne (Polski to, na szczęście, jeszcze nie dotknęło), a potem zanikły ceremonie świeckie. Chyba, że za takie uznamy mecze piłkarskie i koncerty rockowe. Tylko tu jeszcze odbywają się masowe spędy, na których odreagowuje się tłumione emocje. Na co dzień ludzie mają po pracy siedzieć przed telewizorem. Polska jest bodaj jedynym krajem w naszej cywilizacji, w którym uroczystości religijne są wciąż żywe, mimo, że niektórzy księża starają się upodobnić je maksymalnie do spędów Wielkiej Orkiestry Owsiaka. Chyba szczytem było uczczenie 1050 rocznicy chrztu Polski wystawieniem musicalu Jesus Christ Superstar. Nie brak w naszym Kościele ludzi, którzy stawiają ducha czasu ponad Duchem Świętym, ale widać już wyraźnie nurt przeciwny, ruch ku tradycji, ku źródłom. W coraz większej liczbie kościołów wprowadza się do mszy elementy łaciny, przetrwały parafie, w których zachowano częściowo barierki i można przyjmować Komunię na kolanach. Czy da się wyobrazić świat zupełnie bez Boga, nawet bez Jego rozcieńczonych namiastek? Okazuje się, że nie, co możemy obserwować na przykładzie współczesnych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Zaczęło się od likwidowania tradycyjnej bożonarodzeniowej szopki przed Białym Domem, w budynkach sądów skuto tablice z dziesięciorgiem przykazań. Zdawałoby się, że chodzi o likwidację znaków chrześcijaństwa, żeby wyjść na zero. Ale nie, natura nie znosi próżni i wkrótce zaczęły pojawiać się symbole Adwersarza: gdzieś w Oregonie wzniesiono pomnik Lucyfera, piętnastego sierpnia 2016 r. w Święto
że dla eremitów w jakichś dżunglach. Ale należy podejrzewać, że i oni są rejestrowani i monitorowani na odległość choćby dla zasady. Człowiekowi wolnemu pozostaje więc tylko albo jawne błazeństwo, albo udawane szaleństwo. Liczy się dziś tempo i czas reakcji na blagę. Druk powoli się przeżywa, w jego miejsce wchodzi Internet, o niewiarygodnej sile manipulacyjnej. Panuje w nim wolnoamerykanka,
Niestety, wymierają już pokolenia, które en masse pamiętają jeszcze „czyste powietrze”, które potrafią jeszcze mówić językiem „białego człowieka. wszystkie chwyty dozwolone, hulaj dusza bez kontusza. Lecz sieć także jest obejmowana globalną inżynierią społeczną, o tyle groźną, że dowolna propagacja jakichkolwiek treści może być anonimowa, przy jednoczesnym tworzeniu pozorów pełnej różnorodności i wolności przekazu i komunikacji. Kto jednak zagląda czasem do tej krainy – równie tajemniczej, co fascynującej – ten z miejsca orientuje się, ile w niej zwykłego chamstwa, brutalności, seksu, mitów, fikcji, także niesamowitego bełkotu – słowem tego, co niegdyś Lem nazwał był fantomatyką, czyli celowo indukowanym fałszem. I – oczywiście – także bez cienia odpowiedzialności za cokolwiek. Niemniej dopóki potentaci sieciowi nie wezmą
Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, w Oklahoma City, w miejskim ośrodku kultury odbyła się uroczysta czarna msza, połączona z uroczystością pożarcia (consumption) Matki Bożej przez jakiegoś czy jakąś Jai Kali Maa. Kardynał Burke wydał rozpaczliwe wezwanie pomocy, ale nie słyszałem żadnego odzewu od naszych biskupów. Wygląda na to, że satanizm staje się oficjalną religią Stanów, bo ambasador amerykański w Moskwie John Beyrle oficjalnie zaprotestował (wrzesień 2016) przeciwko dyskryminacji Kościoła Szatana w Rosji. Polska wydaje się być od tego odległa ( jak zawsze, mamy opóźnienie cywilizacyjne), ale przecież w roku 2002 zlikwidowano znak czerwonego krzyża na karetkach pogotowia, zastępując go znakiem węża, i ani Akcja Katolicka, ani żaden z biskupów nawet nie jęknęli, jak amerykański kardynał. Religia zawsze towarzyszyła człowiekowi i będzie mu towarzyszyć zawsze, choćby, jak dzisiaj, w postaci kultu zła w procesjach nowoczesnych bachantek z symbolicznymi na razie, rytualnymi morderstwami (Polecam tragedię „Bachantki” Eurypidesa lub film „Kontrakt architekta”). Kult zła narasta w Stanach i Europie Zachodniej – wiele osób oglądało w telewizji uroczystość otwarcia tunelu pod Alpami, zakończoną uwielbieniem Szatana – i rodzi się pokusa uznania, że
Czegokolwiek dotkniemy, stwierdzamy, że wszystko podlega żelaznym prawom, na których zbudowany jest Wszechświat. To jest jednolity projekt. Jak pisze św. Jan „Na początku był Projekt” – bo i tak można przetłumaczyć Logos. to już Apokalipsa, ale nie zapominajmy o reszcie świata: Chinach, które są już na drugim miejscu (po Filipinach) pod względem liczby chrześcijan, Ameryce Południowej, chrześcijańskiej Rosji. Nauka jest w tej sprawie bezradna, musimy więc, chcąc nie chcąc, sięgnąć do słów
wszystkiego za pysk, jest tam jeszcze możliwość jakiejś aktywności sensownej i pożytecznej dla użytkowników – a nawet wspólnotowej. Maszyneria, produkująca smog kulturowy, pracuje pełną parą na okrągło. Ogłupia, ale i oswaja z głupotą, co więcej, prowadzi do swoiście narkotycznego uzależnienia. Bełkot jako dominująca forma komunikacji przenika nawet do życia prywatnego, do kontaktów w pracy, w rodzinie, w codzienności dnia i nocy. Mowa odzwierciedla myślenie – więc wnioski nasuwają się same. Prymityw lub pustka słowa, to prymityw umysłu, pustka rozumu i kompletny infantylizm poznawczy i duchowy. Niestety, wymierają już pokolenia, które en masse pamiętają jeszcze „czyste powietrze”, które potrafią jeszcze mówić językiem „białego człowieka”, nie mielą słów, lecz używają ich do wyrażania określonych jednoznacznie treści. Pozostają niedobitki, ale z trudem odnajdując się w tym świecie blagi totalnej, najczęściej usuwają się w cień. Najgorzej mają dzieci i młodzież – kto bowiem wychowuje się, edukuje i socjalizuje w smrodzie, nie będzie wiedział, że może jeszcze być coś innego, świeżego i ożywczego. Gdy zabraknie im znajomych aromatów tworzonego dla nich kulturowego „środowiska naturalnego”, mogą się wystraszyć albo popaść w „syndrom odstawienia” i ciężko się psychicznie pochorować. Ale warto chyba je jakoś immunizować – gdzie tylko się da i jak się da. No i samemu nie dać się ogłupiać na każdym kroku. Bo ten idiotyzm ma jeszcze jedną cechę, która go demaskuje – jest po prostu śmieszny! Kto to pojmie – ten da sobie z nim radę. K
Chrystusa, który mówił: „Nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przew– rotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec”. Dalej mówił do nich: „Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie” (Łk 21,8–14). Wszystko wskazuje na to, że to się już zaczęło, ale jeszcze musimy się przez jakiś czas pomęczyć, aż „Ewangelia o królestwie będzie głoszona po całej ziemi… I wtedy nadejdzie koniec” (Mt 24,14).
Czas i droga Zanotowałem sobie kiedyś takie spostrzeżenie: Na starość odcinki drogi się wydłużają, a odcinki czasu ulegają skróceniu. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po wielu miesiącach stwierdziłem, że moje dość banalne, jak mi się wydawało, spostrzeżenie ma swoje naukowe opracowanie. Otóż profesor Marian Mazur uważany jest za odkrywcę zależności między poczuciem czasu a pewnym parametrem psychocybernetycznym, nazwanym przezeń dynamizmem charakteru. Zależność ta jest następująca: im mniejszy jest współczynnik dynamizmu, tym krótszy wydaje się czas. Dynamizm charakteru, stwierdza profesor Mazur, jest parametrem, który wskutek działania drugiej zasady termodynamiki zmienia się nieuchronnie od wartości dodatnich przez zero do ujemnych. Czyli sprężyna się rozkręca. I jeszcze bardzo naukowo: „Jak widać, również w cybernetycznej teorii charakteru M. Mazura psychologiczna strzałka czasu jest wyznaczona przez strzałkę termodynamiczną i wykazuje ten sam kierunek”, pisze doc. dr Józef Kossecki. W polszczyźnie ludzi "słabo wykształconych z mniejszych miejscowości" będzie to tyle, co „im wolniej się ruszamy, tym czas wydaje się pomykać chyżej”. Czegokolwiek dotkniemy, stwierdzamy, że wszystko podlega żelaznym prawom, na których zbudowany jest Wszechświat. To jest jednolity projekt. Jak pisze św. Jan „Na początku był Projekt” – bo i tak można przetłumaczyć Logos. K
kurier WNET
19
k· u · l·t· u · r·a
Kroniki pana Piotra
P
10 grudnia · Jarmark „WNET” Warszawa · ul. Emilii Plater 29
Piotr Witt, KRONIKI PARYSKIE, Media WNET, Warszawa 2016. Edycja limitowana
J
W tych warunkach zaliczać Polskę do Europy Wschodniej zakrawa na nieporozumienie. Z pewnością twierdzenie, że Paryż został skolonizowany przez ludy swoich dawnych kolonii, jest przesadzone, niemniej można powiedzieć o Paryżu, że stał się miastem orientalnym w kostiumie europejskim, tak jak o Londynie, że został metropolią azjatycką. Ale Warszawę i Kraków powinno oprawić się w ramki i pokazywać dzieciom jako miasta europejskie, takie, jakie niegdyś istniały na kontynencie i których już nigdy nie zobaczycie. Wbrew wysiłkom pana Gaudena, który przed wycofaniem go z Instytutu Książki przekonywał zagranicę, iż główną atrakcję Krakowa stanowi położenie w pobliżu Auschwitz.
W
ielbicielom erudycji, kultury i poczucia humoru Piotra Witta polecamy Kroniki paryskie – wybór felietonów z lat 2014–2016. Były one wygłaszane na antenie Radia Wnet każdej (prawie) środy od ponad trzech lat. Obecnie wydajemy je drukiem. Jeżeli historia ma być nauczycielką życia – należy ją przypominać. Dzięki komputerowi dostęp do informacji stał się dziś łatwiejszy
niż kiedykolwiek. Pewne wydarzenia zniknęły z Internetu, np. afera długów greckich, Wikileaks, Offshore leaks, afery banków, franków i pieniędzy. Uznaliśmy, że warto przypomnieć te sprawy i jeszcze wiele innych, dla lepszego zrozumienia Francji, Polski i tego wszystkiego, co dzieje się dziś na coraz dziwniejszym świecie. Piotr Witt jest historykiem sztuki, eseistą, pisarzem, publicystą. Od początku lat 80. ubiegłego wieku mieszka w Paryżu. W Polsce prowadził dział sztuki dawnej w czasopiśmie „Sztuka” (1974–1981). Opublikował kilkadziesiąt esejów o sztuce od XVII do XX wieku. Był komentatorem politycznym Radia Wolna Europa od lat 80. do końca istnienia rozgłośni. Napisał Vierge de Czestochowa en tant qu’une idée politique (Matka Boska Częstochowska jako idea polityczna, 1989), Hôtel de Monaco – Ambassade de Pologne (2005), Przedpiekle sławy. Rzecz o Chopinie (2010, 2015 – z przedmową Rafała Blechacza). Na stałe współpracuje z „Kurierem Wnet”, w którym publikuje co miesiąc felietony na stronie „Wolna Europa”, i z Radiem Wnet, gdzie w każdą środę komentuje rzeczywistość w Porankach Wnet. K
Od początku swego istnienia rap poruszał wszelakie problemy społeczne i przejął po rocku rolę „muzyki buntu”. Pierwsze buntownicze teksty, w których raperzy wyrażali swą frustrację wobec otaczającego ich świata, były kierowane w stronę organu, z jakim na co dzień mieli do czynienia młodzi ludzie w blokowiskach, wśród których rap stał się najbardziej popularny – czyli policji. Reny z Hajduk
C
zęste nadużycia władzy przez funkcjonariuszy oraz niejednokrotnie powiązania raperów ze środowiskami przestępczymi znalazły swoje odbicie w ich tekstach. Z czasem jednak, w miarę wzrostu świadomości młodych ludzi, tematyka antysystemowych tekstów zaczęła się zmieniać. Oprócz policji zaczęto również atakować polityków. Rap to gatunek muzyczny powstały w afroamerykańskich środowiskach w USA, we wczesnych latach siedemdziesiątych XX wieku. Jest to niewątpliwie najbardziej rozpoznawalny z czterech głównych filarów kultury hip-hop, którą wraz z nim tworzą: DJ-ing, graffiti oraz B-boying (potocznie znany jako breakdance). W Polsce pojawił się na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Za pierwszego polskiego rapera uważa się zasiadającego obecnie w Sejmie Liroya (w 1992 r. jako P.M. Cool Lee nagrał płytę East On Da Mic), który dostał się tam z listy Kukiz’15. Jednak muzyka ta zyskała w naszym kraju na popularności przede wszystkim za sprawą poznańskiego składu Slums Attack, powstałego w roku 1993 z inicjatywy Ryszarda „Pei” Andrzejewskiego (1993, „Demo Staszica), oraz powstałego rok później w Katowicach składu Kaliber 44 (1994, Usłysz nasze demo), tworzonego przez Michała „Jokę” Martena, jego brata Marcina „Abradaba” Martena oraz Piotra „Magika” Łuszcza, późniejszego współtwórcę składu Paktofonika, zmarłego tragicznie 26 grudnia 2000 r. i do dziś uważanego za legendę polskiego rapu. Przełomowy był rok 1996, gdy Peja wydał tytułową płytę Slums Attack, a Kaliber 44 – Księgę Tajemniczą: Prolog. Równolegle w Warszawie funkcjonowała (od 1995 r.) grupa Mistic Molesta (później Molesta Ewenement), której debiutancki album Skandal ukazał się w 1997 r. Tematyka pierwszych tekstów Liroya i Kalibru 44 nie miała wiele wspólnego ze sprawami politycznymi. Dopiero u Peji i Molesty pojawiły się pierwsze wersy atakujące system. Podobnie jak za oceanem i na zachodzie Europy, skupiały się one głównie na atakowaniu i obrażaniu policji.
Morderca prezydenta Ewolucja polskiego rapu doprowadziła do powstania różnych kontrowersyjnych
tekstów, ponieważ był on uważany za „wolną muzykę”, w której można mówić, co się chce i o kim się chce. Jednym z przykładów owej kontrowersyjności był utwór białostockiego rapera Bartłomieja Huka, znanego w środowisku hip-hopowym jako Hukos, w którym została zaatakowana sama głowa państwa. Na wydanej w 2007 r. płycie zatytułowanej Ostrze moich oskarżeń znalazł się track pod tytułem „Panie Prezydencie…”. W utworze tym artysta stawia się
on zbiorem dzieł muzycznych wymierzonych przeciw polskiemu rządowi i negujących jego działania. Na płycie udzieliło się wielu raperów, którym działania ówczesnych polityków najwyraźniej się nie podobały, i choć duża część znajdujących się na niej tracków jest liryczną formą żądania legalizacji marihuany (składanka miała swoją premierę podczas Marszu Wyzwolenia Konopi), to znajdują się tam również utwory taktujące o innych problemach
w roli człowieka, który sfrustrowany otaczającą go rzeczywistością, postanawia zastrzelić prezydenta, co wyraża w infantylnych słowach Ej, pan prezydent, ja dzisiaj zabiję go, bo pan prezydent w tym kraju to całe zło (…). Utwór stał się popularny ze względu na osobę Ryszarda Nowaka – prezesa Komitetu Obrony przed Sektami, który powiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez rapera Hukosa. Według Nowaka utwór był skierowany bezpośrednio przeciw sprawującemu wówczas urząd prezydenta Lechowi Kaczyńskiemu i podżegał do zabicia go. Na szczęście Sąd Okręgowy w Opolu oddalił zażalenie. Później, w roku 2012, na płycie noszącej tytuł Knajpa Upadłych Morderców, raper opublikował kawałek „Fakty i mity”, w którym prezentuje swoje poglądy polityczne oraz nawiązuje do przeszłych incydentów z panem Nowakiem słowami: od niedawna Nowak i debil to synonimy. Dwie prokuratury słuchały mojej muzyki.
społecznych, których politycy starali się nie dostrzegać.
Propaganja W maju 2009 roku została wydana w Polsce płyta pod tytułem: Propaganja vol. 2: DISS NA RZĄD. „Diss” w muzyce rap oznacza utwór obrażający innego rapera i skierowany bezpośrednio do niego, tak więc nazwa owego projektu muzycznego sugerowała, iż jest
Historyk z ulicy Warto wspomnieć tu o innym polskim artyście reprezentującym nurt muzyki rap. Tadeusz Polkowski, występujący na scenie pod pseudonimem Tadek, to dobrze znany w swoim środowisku reprezentant ulicznego nurtu rapu. Tadek był współtwórcą jednego z najbardziej kontrowersyjnych składów w Polskim rapie. FIRMA, bo tak nazywa się współzałożona niegdyś przez niego grupa muzyczna, jest odpowiedzialna między innymi za stworzenie oraz rozpropagowanie w całej Polsce skrótu „JP”, i choć według raperów pierwotnie miał oznaczać on „Jestem Porządny”, to wersja, jaka przyjęła się na polskich ulicach oraz w świadomości wielu Polaków, nie była kojarzona bynajmniej z ich wyjaśnieniem ani papieżem-Polakiem, lecz raczej z prostą, wulgarną formą obrazy policji. Jednak na wydanym w roku 2012 solowym krążku pod tytułem Niewygodna prawda, który ukazał się nakładem Radia WNET, raper pokazuje swoje zupełnie inne oblicze. Na płycie znajduje się znacznie mniej wulgaryzmów, a proste wyzwiska, kierowane w stronę organów ścigania, zostały zastąpione wyrapowanymi, logicznymi argumentami skierowanymi w polski rząd, który
na tyłach hotelu Marriott · w godzinach 9-15
J
eden z moich doktorów jest Żydem algierskim, lekarz mojej żony jest Żydem tunezyjskim. Minister pracy nazywa się El Khomri i jest Marokanką, podobnie jak minister edukacji Najat Belkacem. Mer VII dzielnicy, Rachida Dati, jest również Marokanką. Woźnymi w muzeach są przeważnie Pakistańczycy i Murzyni, szoferami autobusów najczęściej Algierczycy.
PIotR WItt Historyk sztuki, eseista, pisarz, publicysta. od początku lat 80. ubiegłego wieku mieszka w Paryżu. W Polsce prowadził dział sztuki dawnej w czasopiśmie „Sztuka” (1974–1981). opublikował kilkadziesiąt esejów o sztuce XVII-XX w. Komentator polityczny Radia Wolna Europa od lat 80. do końca istnienia rozgłośni. Autor Vierge de Czestochowa en tant qu’une idée politique (Matka Boska Częstochowska jako idea polityczna, 1989), Hôtel de Monaco – Ambassade de Pologne (2005), Przedpiekle sławy. Rzecz o Chopinie (2010, 2015 – z przedmową Rafała Blechacza). Współpracownik Radia Wnet, gdzie komentuje bieżące wydarzenia. Autor comiesięcznych felietonów w „Kurierze Wnet”.
Z dwóch czołowych komentatorów politycznych radia francuskiego jeden jest Algierczykiem, drugi Marokańczykiem. Poza sezonem turystycznym w metrze widzi się niewielu Białych, w niektórych dzielnicach Paryża prawie wcale. Czołową gwiazdą radia jest Cyryl Hannouna, Żyd tunezyjski. Główny gwiazdor telewizji podaje się za Żyda rumuńskiego, ale, jak się wydaje, pochodzi z Łańcuta. Wypada również wyjaśnić, iż część Maghrebczyków wlewa nową krew w zwapniałe francuskie żyły, jak niegdyś święty Augustyn z Hippony, urodzony w dzisiejszej Algierii, w żyły młodego Kościoła. Przykładem jest Rachida Dati, mer VII dzielnicy, zasłużona między innymi walką z socjalo-komunistycznym pomnikiem, którym rodzina Halterów oszpeciła Pola Marsowe na wprost kaplicy św. Ludwika z École Militaire. W tych warunkach zaliczać Polskę do Europy Wschodniej zakrawa na nieporozumienie. Z pewnością twierdzenie, że Paryż został skolonizowany przez ludy swoich dawnych kolonii, jest przesadzone, niemniej można powiedzieć o Paryżu, że stał się miastem orientalnym w kostiumie europejskim, tak jak o Londynie, że został metropolią azjatycką. Ale Warszawę i Kraków powinno oprawić się w ramki i pokazywać dzieciom jako miasta europejskie, takie, jakie niegdyś istniały na kontynencie i których już nigdy nie zobaczycie. Wbrew wysiłkom pana Gaudena, który przed wycofaniem go z Instytutu Książki przekonywał zagranicę, iż główną atrakcję Krakowa stanowi położenie w pobliżu Auschwitz.
P i o t r W i t t · K r o n i K i Pa ry s K i e
eden z moich doktorów jest Żydem algierskim, lekarz mojej żony jest Żydem tunezyjskim. Minister pracy nazywa się El Khomri i jest Marokanką, podobnie jak minister edukacji Najat Belkacem. Mer VII dzielnicy, Rachida Dati, jest również Marokanką. Woźnymi w muzeach są przeważnie Pakistańczycy i Murzyni, szoferami autobusów najczęściej Algierczycy. Z dwóch czołowych komentatorów politycznych radia francuskiego jeden jest Algierczykiem, drugi Marokańczykiem. Poza sezonem turystycznym w metrze widzi się niewielu białych, w niektórych dzielnicach Paryża prawie wcale. Czołową gwiazdą radia jest Cyryl Hannouna, Żyd algierski. Główny gwiazdor telewizji podaje się za Żyda rumuńskiego, ale, jak się wydaje, pochodzi z Łańcuta. Wypada również wyjaśnić, iż część Maghrebczyków wlewa nową krew w zwapniałe francuskie żyły, jak niegdyś święty Augustyn z Hippony, urodzony w dzisiejszej Algierii, w żyły młodego Kościoła. Przykładem jest Rachida Dati, mer VII dzielnicy, zasłużona między innymi walką z socjalo-komunistycznym pomnikiem, którym rodzina Halterów oszpeciła Pola Marsowe na wprost kaplicy św. Ludwika z École Militaire.
remiera
KroniKi P i o t r
W i t t
Pa r y s K i e
EDYCJA LI M ITOWA N A
Książkę będzie można nabyć na Jarmarkach Wnet, spotkaniach autorskich i w siedzibie Radia Wnet, Warszawa, ul. Zielna 39
(jak sugeruje raper) działa na korzyść innych państw, a nie Polski. Cała płyta jest utrzymana w klimacie patriotycznym, znajdziemy na niej liczne kawałki przywracające pamięć o wielu wybitnych polskich patriotach i bohaterach podziemia niepodległościowego („Żołnierze Wyklęci”, „Kresy”, „Ballada Grudniowa”, „Rotmistrz Witold Pilecki”, „Elegia o chłopcu polskim”, „Inka”, „Generał Nil” oraz „Żołnierze Wyklęci cz. 2 Historia Roja”). Inne z kolei mają charakter polityczny i wyrażają negatywne opinie na temat panującego ustroju oraz mediów głównego nurtu („Niewygodna prawda”, „Powstanie”, „Myśl samodzielnie”, a także „Protest”). Ostatni z utworów jest formą lirycznego wsparcia dla protestu Związku Nauczycielstwa Polskiego przeciw ograniczaniu wiedzy na temat polskiej historii w polskich szkołach. W roku 2014 ukazała się kontynuacja albumu, zatytułowana Niewygodna Prawda II. Burza 2014, wydana nakładem Fonografiki. Można na niej znaleźć jeszcze więcej wyrapowanych lekcji polskiej historii. W roku bieżącym
propagowane było słynne wśród środowisk stadionowych hasło „Donald, matole, Twój rząd obalą kibole!”. Rapujący kibice poszli jednak o krok dalej. Po tym, jak zdanie środowiska kibicowskiego na temat planów rządu zostało opisane w mocnych słowach, ubranych w rymowaną formę, raperzy zaczęli skupiać się na poważniejszych kwestiach, dotyczących większości społeczeństwa. Przykładem mogą być dwa „numery” opublikowane na serwisie YouTube krótko po ostatniej zmianie władzy oraz po powstaniu sławetnego Komitetu Obrony Demokracji. „Nie wychodźcie na ulicę” to utwór wyrapowany w całości przez Bastiego. Ma on przestrzegać rodaków przed tytułowym „wychodzeniem na ulicę” w manifestacjach KOD-u. Według rapera KOD jest próbą ratowania stanowisk ludzi, którzy stracili swoje posady po przegranej Platformy Obywatelskiej, ponieważ boją się ujawnienia różnych nieprzyjemnych spraw z ich życia politycznego. Artysta wyraził swój pogląd między innymi
ukazał się ostatni do tej pory solowy album Tadka pod tytułem Ostatni rozkaz. Niestety nie posiada on żadnego patronatu medialnego i jest tak zwanym nielegałem.
słowami refrenu: Boją się teczek, które miały opaść na dno. Boją się ludzi z PiS-u, że znów coś ujawnią. Boją się faktów i konfrontacji z prawdą. Boją
„Zamiast pudła TVN-u, poczytaj lepiej książkę. Chęć zachowania pracy pozwala etykę łamać, nie widziałeś czegoś sam, więc łatwo cię okłamać. To syty niewolnik jest pierwszym wrogiem wolności, więc pracuj, młody mistrzu, zmierzaj do doskonałości”. Tadek Firma, Bilon, Hudy HZD „Myśl Samodzielnie”
Raperzy „w barwach” W tematy polityczne coraz częściej zaczynają wchodzić również raperzy powiązani ze środowiskami kibicowskimi. Doskonale znany z polskich stadionów bunt przeciwko władzy znów znalazł swoje odbicie w rapie. Polscy kibice zawsze byli silnie patriotyczni i nie stronili od tematów politycznych, lecz boom na rap, w którym polityka jest tematem numer jeden, wybuchł około roku 2011, kiedy po zadymie między kibicami Legii i Lecha na finale Pucharu Polski w Bydgoszczy ówczesny premier Donald Tusk zapowiedział „wojnę z kibolami”. Po tym wydarzeniu, dzięki artystom takim, jak Evtis, Beron, Basti, Wuem Enceha czy Riku, tematy polityczne żywo zainteresowały całą kibicowską Polskę. To w ich kawałkach
się, że wyjdzie każdy przekręt, każde kłamstwo. Drugi wymierzony w Komitet Obrony Demokracji utwór, ponownie autorstwa Bastiego, tym razem wspomaganego również przez Evtisa, nosi tytuł „zaKODowani”. Track o bardzo podobnej tematyce, lecz tym razem podzi ę kowania
artyści zaatakowali bezpośrednio osoby odpowiedzialne za powstanie tego ruchu oraz tych, którzy poszli na marsze, gdyż zostali zmanipulowani. Pod koniec wykonanego do utworu klipu, który został posklejany z różnych manifestacji oraz wypowiedzi członków KOD-u, widzimy kobietę w średnim wieku. Kobieta ta chwali się na antenie TVP Info, iż dołączyła do „wydarzenia na Facebooku” ponieważ było już tam 13 tysięcy innych osób. Zabieg pokazania tej osoby miał na celu podkreślenie poziomu wiedzy politycznej oraz prostych, żeby nie powiedzieć – prostackich sposobów reagowania tej części społeczeństwa, która popiera KOD.
To jeszcze nie koniec Polityka w rapie stała się bardzo żywym tematem w ciągu ostatnich kilku lat. Nie sposób wymienić wszystkich artystów angażujących się w ten nurt, oraz nagrywanych przez nich utworów. Jedne z nich dotyczą polityki wewnętrznej (jak te, które opisałem powyżej), ale istnieją również takie, które skupiają się na ogólnych problemach współczesnego świata, jak np. dwa „kawałki” grupy Hemp Gru, zatytułowane „Obudź się”, oraz „Kiedy zabraknie słońca”. Poza muzyką coraz częściej możemy również dostrzec prywatne wypowiedzi raperów na tematy polityczne, które sami publikują na swoich Facebookowych fan page’ach. W tym roku wiele osób z środowiska hip-hopowego wypowiadało się w ten sposób o kwestii przyjmowania uchodźców i choć część sprzeciwiała się osiedlaniu na naszych terenach obcokrajowców (Szad Akrobata, Hukos, Kali, Buczer czy Dziki Rap Gra), to znalazły się też głosy popierające ten pomysł (DonGURALesko, Ten Typ Mes, Vienio, Łona oraz Miuosh). To, że z upływem lat oraz wraz ze wzrostem świadomości społecznej raperzy zaczęli „wybijać się” ponad blokerskie tematy, nikogo już nie dziwi. Rap od dawna nie jest już traktowany jako niszowa muzyka dzieciaków z betonowych osiedli, lecz teraz zaczyna zyskiwać on wyraźnie nowy, polityczny wymiar. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jaka będzie dalsza ewolucja tego gatunku muzyki, lecz jedno jest pewne: im ciekawsze oraz ostrzejsze tematy będą podejmowane w polityce, tym ciekawsze, ostrzejsze i bardziej bezkompromisowe utwory powstawać będą w rapie. K
Pozdrowienia dla zawodników i kibiców Łódzkiego Klubu Sportowego składa Tomasz Golan
kurier WNET
20
ostatnia ¡ strona
Historia jednego zdjęcia...
Zdjęcie wykonano pod domem gen. Wojciecha Jaruzelskiego, w nocy z 12 na 13 grudnia 2013 roku. Pół roku później Jaruzelski stanął przed sądem Boşym. W następnym roku zmarł kolejny autor stanu wojennego w Polsce, Czesław Kiszczak. Teraz ze swoich czynów tłumaczy się przed Bogiem takşe Fidel Castro. Na naszych oczach kończy się epoka. Fot. Jerzy Dąbrowski/ALL IMAGE Będzie bez nazwisk. X: „Mamo – przecieş ciebie nigdy nie było‌� X: „Mam 800 zł – z czego kupić lekarstwa?� X: „Śmieją się z nas: wy głupki, i co z tego macie?� X: „Prowadzili mnie na posterunek i bili po nogach�. X: „Nie zajmujcie się sędziami – zajmijcie się głodnymi ludźmi!� Na sali osiemdziesięciu byłych represjonowanych. Dzięki PGNIG, „Bogdance� i Domowi Dziennikarza SDP w Kazimierzu mogli spotkać się, przez dwa dni mieć wikt i opierunek, powspominać i poşalić się. 13 grudnia 1981 roku było ich około 10 tysięcy internowanych i drugie tyle uwięzionych. Spuszczeni ze smyczy ZOMO-wcy z długimi białymi i krótkimi czarnymi pałami lali ludzi bez opamiętania. Była zima, a protestujących polewano wodą. Strzelano do ludzi. Co nakładano w głowy tym w większości ogłupionym, wiejskim chłopakom, wbitym w mundury? ŝe to bandyci podpuszczeni przez Zachód wylegli na ulice, by obalić ustrój? Mówiono milicjantom, şe albo obronią władzę, albo tłum ich rozdepcze. Pojono wódką, a nawet podawano narkotyki. Bicie, areszt, sąd, internowanie w ośrodkach rozsianych po całym kraju, więzienie. Połowa Solidarnych juş nie şyje. Wielu wyjechało z Polski na stałe. Oczywiście są i tacy, którym się powiodło – dziś bogaci albo przynajmniej dość zamoşni. Ale około pięciu tysięcy wymaga pilnej pomocy. Bo wielu z nich ma na miesiąc zaledwie po kilkaset złotych na şycie. Jeśli nie pomogą bliscy albo dawni koledzy, albo Kościół – to los tych ludzi jest dramatyczny. X: „Ich dzieci z dnia na dzień traciły kolegów – tylko przez fakt, şe rodziców aresztowano. Odwracano się nie tylko od dorosłych krewnych, ale i od dzieci działaczy związkowych. Mówiono: nie baw się z Lucynką, bo to córka kryminalistów – jeszcze i nas milicja zacznie się czepiać�. X: „Mamo, ty ciągle gdzieś biegałaś, protestowałaś i nigdy nie było cię w domu. Czekałam na ciebie i zasypiałam w ubraniu. Mamo – nawet
w niedzielę tak było. Byłam zawsze sama. Ciągle się bałam�. X: „A z czego ja mam się teraz cieszyć? Jesteśmy ludźmi przegranymi. Kiedy mieliśmy zarobić na emeryturę? Walczyliśmy o wolny kraj. Gdyby nam wtedy ktoś powiedział, şe ci, którzy nas przesłuchują i biją, będą dostawać po kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie – a my nawet nie tysiąc‌ Ale nikt nam tego nie powiedział. Podobnie jak o tym, şe zamkną nam stocznie i wyrzucą na bruk. I to juş po tym całym zwycięstwie�. X: „No dobrze – jestem dumny ze swojego şycia. Bóg, Honor, Ojczyzna – to wszystko waşne. Ale czy juş naprawdę nie ma prawdziwej sprawiedliwości? Czy to my mamy się teraz o nią dobijać, a nie nasi następcy powinni zadbać, by była?� X „Jak patrzę na brzuchaczy przepasanych biało-czerwono, maszerujących na Sejm czy na Urząd Rady Ministrów – pusty śmiech mnie ogarnia. Šopoczą ich nowiutkie, wielkie flagi. A nasze, chowane głęboko przez lata chorągiewki i transparenty, są juş wyblakłe i postrzępione�. X: „Zacząłem rozpowszechniać ulotki na dworcach. Pierwszy kontakt z ludową władzą miałem 19 lipca 1981 roku na Dworcu Głównym w Katowicach. Dopadło mnie dwóch milicjantów i potem prowadzili na miejscowy posterunek. Po drodze czułem mocne uderzenia po nerkach i plecach. Lali pięściami�. X: „W czasie świąt Boşego Narodzenia jakoś znalazł się opłatek i śpiewaliśmy kolędy. Oj, kolędy to ja bardzo lubię śpiewać. W pewnej chwili otwierają się drzwi i kaşą nam wyjść. Idąc korytarzem, czułem, jak kopał mnie po nogach idący za mną. Myślę – no, to będzie wesoło. No i było. Zaprowadzono mnie na dyşurkę. Kazano zdjąć spodnie i nastąpił masaş ludowy pałką. Widać było, şe całe towarzystwo jest pijane. Mówili do mnie: kolędy to na wolności moşesz sobie śpiewać, ty‌ Z mojej celi jeszcze jednego wyciągnęli. Był gdzieś tam w terenie przewodniczącym związku rolników. Jak sam później opowiadał, gdy mu przyłoşyli w tyłek, to zrobił kupę na dyşurce. I to go uratowało. Więcej juş go nie bili. Śmialiśmy się potem z tego�.
By wspomagać kolegów, robią loterie fantowe, doraźne zbiórki. Spisują listy najbardziej potrzebujących. Piszą takşe manifesty protestacyjne. W Kazimierzu uczestnicy Ogólnopolskiego Zjazdu Represjonowanych w Stanie Wojennym podpisali się (77 nazwisk) pod listem
Przywieźli ze sobą pamiątki. Te namalowane w celi, ryte w tajemnicy przed klawiszem. A takşe wiersze z tamtych lat: Świętość z nadzieją w oczach zniknie, I ponownie jesteśmy – w tej samej matni, Dlatego były do Pana pytania,
w nędzy Stefan Truszczyński zawierającym słowa: „Zdecydowanie potępiamy anarchizację prawa, którą wbrew Konstytucji próbuje wprowadzić obecny prezes Trybunału Konstytucyjnego. Konieczna jest odbudowa autorytetu środowiska prawniczego w drodze oddolnego utworzenia nowych stowarzyszeń. Kierownictwa obecnych struktur prawniczych nie dopuszczają do jakichkolwiek pozytywnych zmian, a zainteresowane są wyłącznie stagnacją obecnego stanu, aprobują bezprawne poczynania pana Rzeplińskiego. Nowe stowarzyszenia prawnicze, tworzone wśród prawników albo zgłaszających chęć współpracy nad naprawą prawa, winny m.in. doprowadzić do usunięcia pułapek prawnych. Winny oddolnie inicjować konkretne zmiany prawne korzystne dla społeczeństwa�. Ponişej następują podpisy i adresy kontaktowe: Zamość, Puławy, Skarşysko Kamienna, Tarnowskie Góry, Gorlice, Katowice, Olsztyn, Częstochowa, Chełm, Krasnystaw, Biłgoraj, Šódź, Lublin, Elbląg, Wołów, Kielce, Będzin, Świdnik, Świętochłowice, Sosnowiec, Kazimierz Dolny. Pojedyncze nazwiska, ale i po kilka osób z jednej miejscowości.
Stare jak powiewy wiatru na świecie, Co dalej w tym – Robotniczym Cyrku, Co dalej w tym Polskim Kabarecie? Pokaş to Wszystkim Mądrym, – Ten Symbol – który piecze jak kwas; Parę lat tylko minie, Zaginie Solidarność wśród nas. Rozpłynie się jak po oceanach woda. Ach, jak niemiło!!!??? „A tych dłoni szkoda�. A to, co zrobisz z tym Symbolem, To teş osobista Twoja sprawa, Czy głęboki – kosz na śmieci? Czy Lech i Warszawa!? Stan wojenny. Gdynia. Ul. Władysława IV. Lecą kamienie na ZOMO-wców. Ale juş się zebrali w kupę. Osłonili tarczami. I ruszyli na tłum. Ludzie w popłochu się rozbiegają. Nie wszyscy są wystarczająco szybcy. Białe pały idą w ruch. Kilkunastoosobowa grupa biegnie w kierunku kościoła księdza Jastaka. Ale brama na podwórzec zamknięta. Za chwilę ludzie zostaną dopadnięci. Nagle wrota się otwierają, kobiety i męşczyźni dostają się na dziedziniec wewnętrzny świątyni. ZOMO się zatrzymuje. Juş nie gonią. Setki, tysiące takich sytuacji. Wspomnienia pozostały w głowach
i sercach. Tamten strach, ale i şyczliwość róşnych odwaşnych ludzi. Kościół był zawsze przyjacielem, dawał schronienie. Bóg zapłać! Znamy wiele nazwisk kapłanów z tamtych lat. Wielu juş odeszło. Przypominani są w ksiąşkach, które teraz są publikowane. Równieş dzięki dziennikarzom naszego Stowarzyszenia. Powstaje kolejny tom o kapłanach Solidarności. Wiele jeszcze jest tu do odkrycia i przypomnienia. Dobrze, by było, gdyby udało się przypomnieć jak najwięcej dzielnych ludzi z tamtych lat. W kazimierzowskiej farze, pięknie teraz odnowionej, msza za represjonowanych. Odprawiają – miejscowy proboszcz i prałat przybyły z Lublina. Pochylają się sztandary – ocalałe, przechowywane skrycie przez wiele lat. Klękają męşczyźni z siwymi głowami. „Ojcze nasz‌� To kulminacja spotkania represjonowanych. Jutro się rozjadą. Ilu przyjedzie na następne spotkanie? Zdobędziemy się na pomoc tym, którzy jeszcze şyją? Gdyby kaşdy z beneficjentów tamtych waşnych czynów i postaw starych juş dziś ludzi – zdobył się na podzielenie dzisiejszym wysokim comiesięcznym zarobkiem‌ Przecieş jeśli dostaje się nawet zasłuşenie lub jakimś tam fartem dziesięć tysięcy miesięcznie – moşna by jeden tysiąc oddać na leki, ciepłe buty lub kaloryczną strawę temu, który tych podstawowych rzeczy nie ma, nie moşe sobie kupić. Nie ma za co.
DuĹźo fantastycznych, wypasionych aut stoi przed Sejmem, Senatem. Woşą prawie piÄ™ciuset dostojnikĂłw. Takie pięćset po tysiÄ…c zĹ‚otych od dostojnika to byĹ‚oby juĹź pół miliona. Dla tych wĹ‚aĹ›nie piÄ™ciu tysiÄ™cy potrzebujÄ…cych. Pilnie. PiÄ™kne sĹ‚owo „Solidarnośćâ€? lata ciÄ…gle w eterze. Jest na plakatach i znaczkach. Trzeba jednak tam dopisać: W NĘDZY! MoĹźe wtedy obudzi sumienia. Starzy ludzie sĹ‚yszÄ… obiecanki. JuĹź wiele razy tak byĹ‚o. Teraz wĹ‚adza teĹź siÄ™ zbytnio nie wysiliĹ‚a. Czterysta zĹ‚otych i jeszcze ma być tylko kilkadziesiÄ…t dodatkowo. ToĹź tyle na kolacjÄ™ niejeden z dawnych kombatantĂłw, dziĹ› waĹźnych i szczęśliwych, teraz wydaje. Ĺ yka, przeĹ‚yka, popija. I jakoĹ› wtedy to piÄ™kne sĹ‚owo s o l i d a r n o Ĺ› ć w ogĂłle mu siÄ™ nie przypomina. Syty gĹ‚odnego nie rozumie. Trzeba wiÄ™c przypominać. Na przykĹ‚ad komu ci zadowoleni teraz zawdziÄ™czajÄ… to, co majÄ…, czego doĹźyli, a czasem po prostu siÄ™ nachapali. Do Kazimierza przyjechaĹ‚o osiemdziesiÄ™ciu dwudziestoma samochodami. Raczej skromnymi. Ci, ktĂłrzy je majÄ…, zabrali kolegĂłw, bo oni pamiÄ™tajÄ…, pomagajÄ… sobie nawzajem. WiÄ™zy krwi, wspomnieĹ„ wspĂłlnego losu, wiÄ™zy pamiÄ™ci. PrzyjechaĹ‚a na to spotkanie tylko prywatna ĹšlÄ…ska Telewizja Miejska ze ĹšwiÄ™tochĹ‚owic. Powstanie film dokumentalny. To bÄ™dzie wyrzut sumienia. Ale czy kogoĹ› wzruszy? K
˴XJ˸UFD[OF +BSNBSLJ 8OFU
(SVEOJB #VEZOFL EBXOFK T[LPÂ?Z VM &NJMJJ 1MBUFS
;"13"4;".:
Nr 30
Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
Grudzień · 2O16 W
n u m e r z e
Język dialogowy i śląski syndrom dziecka niekochanego (ii) Jadwiga Chmielowska
Z
ima i śnieg nie odstraszyły protestujących pod Sądem Najwyższym w Warszawie. Miasteczko namiotowe trwa, bo władze III RP nie potrafią podjąć rozsądnej decyzji. Zygmunt Miernik wciąż przebywa za kratami. Rządzący boją się uznać go za więźnia politycznego. A przecież został skazany za rządów poprzedniej ekipy (PO) za protest przeciwko sędzi, która nie chciała skazać Kiszczaka. A może to nie indolencja, ale przekonanie, że PRL był państwem polskim i komuniści oraz aparat przemocy działali zgodnie z prawem? Dobrze, że choć po prawie 30 latach od przemian, od października 2017 r., zostaną obniżone emerytury ubeków i esbeków. A może to nie były przemiany, tylko zwykła „pierestrojka”? Minął rok od wyborów. Widać wiele zmian na lepsze, ale też zaniedbania. Naród oczekiwał radykalnych porządków w Polsce. Niestety, kolesiostwo dalej tryumfuje, osoby skompromitowane awansują, dezinformacja i dezintegracja odnoszą spektakularne sukcesy. Nikomu nie chce się sprawdzać informacji, weryfikować życiorysów. Wszystko kwitowane jest sloganami – „oni się nie lubią” lub „to walka ambicjonalna” albo „prawica tak ma, że się kłóci – polskie piekiełko!”. Tymczasem to nieprawda. Polacy potrafią ze sobą współpracować, wspaniale się organizować, działać niekonwencjonalnie. To system i jego wzorce wśród polityków postmagdalenkowych sprawiają, że obywatelom ręce opadają – ich wysiłek jest marnotrawiony. Nieważne, ile się człowiek napracuje – wychodzi jak zawsze, bo nadal liczą się nie czyny, lecz gadulstwo. Nadal zwykły obywatel jest przekonany, że od niego nic nie zależy. Im dalej od Warszawy, tym bardziej ludzie widzą, że nawet stanowisko sprzątaczki jest nomenklaturowe i zależy od lokalnego kacyka. Coraz mniej ludzi chce walczyć z wiatrakami. Łatwiej wziąć paszport z szuflady i wyruszyć w świat… Wojna hybrydowa trwa od 2008 r. Putin postanowił odbudować rosyjskie imperium. W Polsce mamy nasilenie walki informacyjnej. Nie tylko agentura rosyjska – a często są to młodzi ludzie uwikłani w GASPROM-u – ale i pożyteczni idioci przedstawiają Rosję jako zbawcę i gwaranta ocalenia wartości chrześcijańskich. Na wojnę informacyjną i prowokacje Kreml przeznacza olbrzymie środki. A to spłonie śląska flaga, bo prowokator pomylił jej barwy z ukraińskimi narodowymi, a to jakiś niedouczony pseudonarodowiec będzie przekonywał, że tylko Rosjanie nas obronią przed Ukraińcami. Nie brakuje też chętnych do występowania w rosyjskich mediach, co powinno być kwalifikowane jako zdrada. Rosja jest w stanie wojny. Napadła na ościenny kraj. Zagarnęła Krym – ziemię Tatarów, a nie Rosjan! Walki w Donbasie trwają. W os tatnich dniach listopada w rosyjskiej telewizji była awantura na wizji. Człowiek podający się za polskiego dziennikarza obrażał Rosjan i został pobity. Trwa sprawdzanie, czy to był faktycznie dziennikarz i kto go tam posłał. Ja podejrzewam zwykłą ustawkę. Ta prowokacja była Putinowi na rękę. Rosjanie zobaczyli i usłyszeli w wulgarnych słowach, co Polak myśli o życiu w Rosji. Pobicie go przez prowadzącego i przerwanie emisji miało jedynie uwiarygodnić prowokację. Wielu uczciwych ludzi dało się nabrać. Co czeka nas w nadchodzącym, 2017 roku, zależy od mądrości polityków i stopnia zdeterminowania wolnego świata. Czy Donald Trump będzie bardziej przypominał Ronalda Reagana, czy Lecha Wałęsę? Nadchodzi czas Bożego Narodzenia, życzmy sobie wielu Łask Bożych, by Jezus narodził się w naszych sercach – dał odwagę i siłę czynienia dobra. Na zło odpowiadajmy dobrem! Nie lękajmy się! A wtedy zwyciężymy. K
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
Od kilku dni w śląskich środowiskach kulturalnych wrze. Wszystko za sprawą ujawnienia informacji o tym, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zwróciło się do śląskiego samorządu wojewódzkiego z propozycją dofi3 nansowania zespołu „Śląsk” i współprowadzenia tej instytucji kultury.
Wojna, którą właśnie przegraliśmy (iv)
RAŚ rządzi „Śląskiem”
Polska jako poletko doświadczalne Nowego, Wspaniałego Świata, sposobem na urzeczywistnienie którego jest globalizacja. Jan Kowalski rozważa możliwości zachowania przez Polskę niepodległości i zapewnienia rozwoju polskiego narodu w sytuacji nowego rozdania kart w polityce światowej.
4
Jak w rodzinie. 65 lat Sceny Polskiej w Cieszynie Polski teatr na Zaolziu był bardzo potrzebny. Ludzie na objazdowych przedstawieniach Sceny Polskiej siedzieli w salkach po framugi okien. Żyło się wtedy jak w jednej, wielkiej rodzinie. Jan Picheta odtwarza dzieje Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego, działającej na Zaolziu od 65 lat.
6 Artyści Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk podczas występu z okazji 58 rocznicy zespołu.
T
o dobra wiadomość – można by powiedzieć. Tyle, że pismo z ministerstwa wysłano do Katowic 10 tygodni temu i (jak dotąd) ani marszałek województwa, Wojciech Saługa (PO), ani jego zastępca do spraw kultury – Henryk Mercik (RAŚ) – nie znaleźli czasu, żeby na nie odpowiedzieć. Bardzo zajęte osoby. Przypomnijmy najważniejsze fakty. Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk” jest regionalną instytucją kultury. To znaczy, że podlega Marszałkowi Województwa Śląskiego i przez niego jest finansowany. „Śląsk” jest jednocześnie jedną z najbardziej rozpoznawalnych w kraju i za granicą marek polskiej kultury. Przedstawiciele samorządu wojewódzkiego od wielu lat narzekali, że nie stać ich na samodzielne utrzymywanie tej instytucji. Kilkakrotnie w ciągu ostatnich lat, drogą nieoficjalną i oficjalną, kolejni marszałkowie i Sejmik Województwa Śląskiego zwracali się
fot. Przykuta, wikipedia
Piotr Spyra do rządu o przejęcie przez państwo współfinansowania i współodpowiedzialności za zespół. Ostatni raz miało to miejsce w grudniu ubiegłego roku, kiedy radni wojewódzcy przyjęli jednogłośnie apel w tej sprawie.
chce przyjąć jego propozycji, a boi się odpowiedzieć odmownie. Według mnie, kluczem do całej sytuacji jest stanowisko Ruchu Autonomii Śląska. Ludzie z tej organizacji nigdy nie ukrywali swojej niechęci wobec zespo-
Kluczem do całej sytuacji jest stanowisko Ruchu Autonomii Śląska. Ludzie z tej organizacji nigdy nie ukrywali swojej niechęci wobec zespołu „Śląsk”, którego linia programowa jednoznacznie nawiązuje do polskich korzeni regionu. Mogłoby się wydawać, że obecna propozycja z resortu wicepremiera Piotra Glińskiego powinna być zatem przyjęta z otwartymi ramionami przez marszałka Saługę i jego otoczenie. Ale nie łudźmy się – jak ktoś przez 10 tygodni nie jest w stanie sklecić kilku zdań do wicepremiera polskiego rządu, to znaczy, że nie
łu „Śląsk”, którego linia programowa jednoznacznie nawiązuje do polskich korzeni regionu. To się oczywiście nie może podobać doktrynerom, dla których śląskość jest antytezą polskości. Dodatkowo współfinansowanie zespołu wiązałoby się z jego współprowadzeniem przez państwo i samorząd wojewódzki, a RAŚ robi przecież wszystko,
Szanowni Państwo, przeczytanie tego artykułu na pewno zrodzi w Was szereg pytań odnoszących się do polityki gospodarczej PiS względem polskiego państwowego górnictwa, zwłaszcza po wspaniałych uroczystościach barbórkowych, które odbyły się z udziałem najwyższych władz państwowych.
nadeszła, że niskie ceny węgla na rynkach światowych będą się utrzymywać. Jako przykład podam fragmenty wywiadu, którego udzielił w dniu 24.10.2016 roku dla Radia Piekary Prezes PGG Tomasz Rogala. Powiedział m.in.: To, że ceny węgla rosną, nie ma charakteru stałego. W żaden sposób nie możemy przewidywać, że będą się one w tak wysokim stopniu i na tak wysokich poziomach utrzymywały w okresach przyszłych. Z kolei Przewodniczący Rady Nadzorczej PGG, prof. Jan Wojtyła, w wywiadzie dla WNP twierdzi: Niestety wciąż mamy do czynienia z dekoniunkturą. Trudno dziś udzielić odpowiedzi, czy ten wzrost cen węgla ma charakter stały, czy chwilowy. Jednocześnie przyznaje w tym samym wywiadzie: Dziś rzeczywiście elektrownie kupują polski węgiel w cenie prawie o sto złotych niższej od ceny w ARA. Gdyby zrównać te ceny, górnictwo złapałoby oddech, tyle że wtedy znacznie więcej
Barbórka 2016 Marek Adamczyk
A
naliza sytuacji makroekonomicznej na rynku węgla w świecie, w tym szczególnie węgla energetycznego, potwierdza moją wcześniejszą diagnozę co do wejścia tego rynku w okres długotrwałej koniunktury (Dokąd zmierza polskie górnictwo, „Śląski Kurier Wnet” nr 28, październik 2016). Napisałem tam m.in., że w związku z budową i planami budowy na świecie blisko 2500
elektrowni, dodatkowy popyt na węgiel energetyczny wzrośnie o około 1,775 mld ton, co w dużym stopniu wpłynie na znaczne wzrosty cen węgla również w Europie!!! Przełamanie ośmioletniego trendu spadkowego jest doskonałym sygnałem dla decydentów do zmiany oceny tego rynku z negatywnej na pozytywną. Niestety z uporem maniaka powtarzają oni, że hossa jeszcze nie
żeby odseparować śląską kulturę od kultury ogólnonarodowej. Ciekawe jest to, że śląska Platforma Obywatelska wcześniej oficjalnie domagała się, żeby „Śląskowi” nadać status narodowej instytucji kultury. W tym duchu, dokładnie rok temu, wypowiedział się w wywiadzie prasowym Wojciech Saługa: Chcemy, by Zespół Pieśni i Tańca Śląsk również potraktowano jak dobro narodowe. Jednak dzisiaj to RAŚ rządzi kulturą. Wszystko wskazuje na to, że w Urzędzie Marszałkowskim przyjęto strategię przeczekania, licząc, że ministerstwo ze swojej propozycji się wycofa. Oczywiście odpowiedź do premiera Glińskiego zostanie w końcu wysłana, ale w negocjacjach na temat współfinansowania i współprowadzenia zespołu „Śląsk” przedstawiciele marszałka mogą przecież przedstawiać warunki nie do zaakceptowania. I obym się mylił. K
Obecnie powinniśmy rozwijać moce wydobywcze, aby w następnych latach zarabiać krocie na sprzedaży węgla. Nie wolno nam likwidować tylu kopalń, wbrew obietnicom wyborczym Jarosława Kaczyńskiego, wbrew zdrowemu rozsądkowi. zapłacilibyśmy za energię. Zostawiam to bez komentarza… Te opinie powtarzają, niestety, ministrowie odpowiedzialni za górnictwo i energetykę. W artykule pt. Górnictwo: decyzja w sprawie Krupińskiego odroczona do połowy listopada, z dnia 24.10.2016 roku, autor pisze: Krzysztof Tchórzewski zwrócił uwagę, Dokończenie na str. 2
Wujek z Kanady i polityka Dwóch popularnych aktorów wezwało do „tygodni niepokoju obywatelskiego”. Prezydent, ich zdaniem, przynosi wstyd Republice Czeskiej i zmienia kierunek rozwoju z prozachodniego i demokratycznego na wschodni i bardziej autorytarny. Vladimír Petrilák o kłopotach z demokracją w Republice Czeskiej.
7
Największy biznes w Europie Naszą szansą na uzyskiwanie energii z węgla, który jest niezastąpionym surowcem energetycznym nie tylko dla nas, ale i dla reszty świata, są tzw. czyste technologie węglowe, a szczególnie podziemne zgazowanie węgla. Krzysztof Tytko o konkretnych perspektywach polskiego górnictwa.
8
Pęknięta struna Opowiadał o swojej matce, która go szukała po 13 grudnia w różnych ośrodkach internowania… Nocowała na dworcach lub u dobrych ludzi, a gdy w końcu go odnalazła w Zaborzu, dostała 10 minut widzenia. Tadeusz Loster o Jacku Okoniu i Mirosławie Kańtorze, twórcach wierszy i piosenek z okresu internowania w stanie wojennym.
10
ind. 298050
redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet
Żaden językoznawca, który ma i szanuje swoje nazwisko, nie powiela dyletanckich narracji o pochodzeniu i odrębności „języka śląskiego”, natomiast aktualna pozostaje kwestia przyszłości mowy śląskiej. Andrzej Jarczewski o gwarach śląskich i ich miejscu w polskiej kulturze.
kurier WNET
2
K U R I E R · ś l ą s ki z organami administracji rządowej i samorządowej oraz organizacjami ekologicznymi. Misją Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Katowicach jest sprawne, skuteczne, transparentne i etyczne wykonywanie zadań publicznych w za-
praworządności, profesjonalności, rzetelności czy bezstronności muszą spojrzeć uważniej, bo administracja rządowa działa tu jako arbiter we własnej sprawie, stając przed pokusą nadużyć. Tym bardziej, że do rozstrzygania sporów w postępowaniach przed sądami,
obszarze Brzęczkowic i Brzezinki występują udokumentowane stare, płytkie, niezaciśnięte zroby po eksploatacji dokonanej przed laty przez nieistniejące już kopalnie, stąd na powierzchni tworzą się ciągle nowe deformacje nieciągłe – bez wpływu
Piszę ten tekst w sobotę 19 listopada, po uroczystościach w podkrakowskich Łagiewnikach. Prosiliśmy tam, aby naszą Ojczyznę objęło Królestwo prawdy i życia, sprawiedliwości, miłości i pokoju. Przyrzekliśmy to Królestwo budować, choć przy najlepszej woli i ostrożności nie da się przy tym uniknąć również zranień. Z góry za nie przepraszam. Jednak bezboleśnie górnictwa naprawić się nie da.
Odpowiedzialność za szkody górnicze Piotr Oślizło Nadzieja jest z prawdy, z niej doświadczenie i wytrwałość – ale i sąd jest z prawdy. C.K. Norwid
kresie ochrony i poprawy stanu środowiska oraz zachowania dziedzictwa przyrodniczego województwa śląskiego. Misja ta jest realizowana w oparciu o zasadę zrównoważonego rozwoju. Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Katowicach jest profesjonalną, rzetelną, bezstronną jednostką, budującą wizerunek nowoczesnej, otwartej i przejrzystej administracji świadczącej obywatelom i instytucjom usługi z za-
podobno niezawisłymi dzięki pieczy Ministerstwa Sprawiedliwości, stosuje się przepisy ustawy Prawo geologiczne i górnicze oraz odpowiednio przepisy kodeksu cywilnego. Toteż nie mamy tu do czynienia z pokusami banalnymi. Najlepiej zilustrują to fakty, a przytaczam tylko dwa ustalenia wspomnianej decyzji, tj. pkt. (a) oraz (t) i pytam, czy nie nadużyto tu praworządności:
(a) W wyniku prowadzonej eksploatacji górniczej nie mogą wystąpić deformacje powierzchni terenu przekraczające I kategorię wpływów, przy równoczesnym założeniu konieczności zabezpieczenia starych zrobów z uwagi na zagrożenie powstawania deformacji nieciągłych. Rozpoznanie zagrożenia ze strony płytkich zrobów deformacjami powierzchni terenu wykonane będzie przed rozpoczęciem robót górniczych przewidzianych danym planem ruchu zakładu górniczego w części szczegółowej. Na podstawie wyników rozpoznania prowadzone będą działania zabezpieczające powierzchni i w górotworze. Już w pierwszym „uwarunkowaniu”, w dokumencie mającym niewątpliwie znaczenie prawne, doszło do poświadczenia nieprawdy. Na
eksploatacji projektowanej. Nie można wykluczyć, że dochodzi do nich w następstwie lokalnego zaburzenia utrwalonej przez lata równowagi naprężeń w nadkładzie, między innymi przez pogórnicze wstrząsy generowane w sąsiednich czynnych kopalniach. Ewentualna eksploatacja niżej zalegających pokładów węgla tę równowagę naprężeń zaburzy w znacznie większym stopniu i niewątpliwie spotęguje zarówno skalę, jak i intensywność tworzenia się takich deformacji. Uwagi, że rozpoznanie płytkich zrobów w celu zabezpieczenia przed możliwością powstawania deformacji nieciągłych będzie realizowane przed rozpoczęciem robót górniczych, nie można traktować jako zobowiązania przedsiębiorcy, bo jest ono niemożliwe do wykonania w pełni zarówno ze względów technicznych, jak i ekonomicznych. Prawdopodobieństwa powstawania deformacji nieciągłych nie można w ten sposób wykluczyć. Na terenach pogórniczych za szkody górnicze, w tym i powodowane deformacjami nieciągłymi, odpowiada na podstawie art. 146 ust. 4 Prawa geologicznego i górniczego Skarb Państwa reprezentowany przez właściwy organ nadzoru górniczego, na zasadach określonych niniejszym działem („Odpowiedzialność za szkody”). A na podstawie art. 150 odpowiada także w myśl przepisów niniejszego działu – jako podmiot i organ właściwy – odpowiednio za zapobieganie tym szkodom. Tymczasem OUG uznało się bezpodstawnie za organ właściwy jedynie w przedmiocie szkód generowanych przez czynne zakłady górnicze na obszarach i terenach górniczych
(produkcja w 2015 wyniosła 8,2 mln ton). Dla nas mogłaby to być dobra okazja do zdobycia bliskiego rynku. Rodzą się kolejne pytania: Kto odpowie za zniszczenie potencjału wydobywczego polskiego górnictwa? Kto
odpowie za utracone korzyści z tytułu niewykorzystania nowego okresu hossy? Kto zapewni nowe miejsca pracy w miejsce tych utraconych na powierzchni każdej likwidowanej kopalni i w sąsiadującym otoczeniu biznesowym? K
Zagrożeni właściciele na deklarację praworządności, profesjonalności, rzetelności czy bezstronności muszą spojrzeć uważniej, bo administracja rządowa działa tu jako arbiter we własnej sprawie, stając przed pokusą nadużyć. kresu ochrony środowiska na najwyższym poziomie merytorycznym, przy wykorzystaniu instrumentów ciągłego doskonalenia się i podnoszeniu poziomu zaangażowania zespołu.
S
koro Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska jest urzędem administracji rządowej, to „Regionalna” chyba też, tyle, że nie szczebla centralnego (na stronie internetowej tej instytucji nie znalazłem jej statutu). Zważywszy, że prawo własności górniczej przysługuje Skarbowi Państwa, że organem koncesyjnym jest Minister Środowiska, że polityki rządowe w zakresie eksploatacji kopalin realizują również inne urzędy administracji rządowej różnych szczebli, to zagrożeni właściciele na deklarację
Dokończenie ze str. 1
Barbórka 2016 Marek Adamczyk
że przyszłoroczne kontraktacje dla Polskiej Grupy Górniczej zawierane są po cenie wynoszącej ok. 195 zł/t.. Jeśli to prawda, to podpisywanie kontraktów długoterminowych na dostawy węgla dla elektrowni, bez możliwości automatycznego aneksowania umowy np. po przekroczeniu średnich cen na rynku w ARA o 20% od ustalonej ceny dostawy, jest działaniem na szkodę polskiego górnictwa.
T
eraz ważą się losy naszego górnictwa. Obecnie powinniśmy rozwijać moce wydobywcze, aby w następnych latach zarabiać krocie na sprzedaży węgla. Nie wolno nam likwidować tylu kopalń, wbrew obietnicom wyborczym Jarosława Kaczyńskiego, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Znowu będzie tak jak zawsze, tak jak było w latach 2004, 2008 i 2011/12, kiedy to w szczytach koniunktury nie
Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I
mieliśmy możliwości zwiększenia wolumenu sprzedaży z powodu błędnie (a może celowo) rozpoznanych nowych okresów wzrostu popytu na węgiel. Co musi się stać, aby decydenci zmienili zdanie na temat aktualnie występującego trendu? Nawet przedszkolak zauważy istotne zmiany na wykresie obok!!! Ten wzrost, po kilku latach spadku, przekroczył poziom 100% i wobec informacji o rodzącym się dodatkowo popycie ze strony nowo budowanych elektrowni w ilości 1,775 mld ton oznacza jedno: TO JEST POCZĄTEK NOWEJ, DŁUGOTRWAŁEJ KONIUNK– TURY!!! Na zakończenie przypomnę, że Niemcy do końca 2018 roku zamkną ostatnie kopalnie (produkcja w 2015 wyniosła 6,7 mln ton), a Czesi pożegnają się z górnictwem około 2023 roku
Węgiel –kontrakt terminowy – ceny ($).
Redaktor naczelny Kuriera Wnet
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
Krzysztof Skowroński
Śląski Kurier Wnet Redaktor naczelny
Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
ustanowionych w niewygasłych jeszcze decyzjach o koncesji na wydobycie węgla, odmawiając określania warunków niezbędnej profilaktyki zarówno dla miejscowych planów zagospodarowania terenu, jak i decyzji o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu
Z
I
E
N
N
A
ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice
Źródło: pl.tradingeconomics.com/commodity/coal
na obszarach pogórniczych. Nawiasem mówiąc, tu na terenie pogórniczym występuje złoże strategiczne „Brzezinka” i prędzej czy później dojdzie do kolejnej eksploatacji, a OUG uchyla się od określania warunków zabudowy uwzględniającej profilaktykę budowlaną, co w konsekwencji może uniemożliwić eksploatację złoża „Brzezinka” z uwagi na naruszenie art. 150 ustawy.
C
zyli z winy organów państwa na terenach pogórniczych dochodziło do zabudowy bez profilaktyki zabezpieczającej przed zdarzeniami, które zagrażają życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach, mające postać zawalenia się budowli, zalewu albo obsunięcia się ziemi, zagrożonych sankcjami określonymi w art. 163 k.k., a jednocześnie na terenach złóż strategicznych nie była
Nie znam przypadku, żeby inwestor, który, świadom zagrożeń, zdecydował się na wykonanie na własną rękę stosownych zabezpieczeń dla własnego bezpieczeństwa – uzyskał od kogokolwiek zwrot nakładów na profilaktykę. dokonywana profilaktyka budowlana w nowo budowanych obiektach, co może uniemożliwić eksploatację złoża również z powodu przekroczenia wartości dopuszczalnych efektu oddziaływań górniczych bądź z powodu uniemożliwienia racjonalnego wykorzystania złoża. Zważyć należy, że ewentualna przebudowa obiektów w celu zapewnienia im wymaganej odporności może się okazać niemożliwa – może się łączyć z niedopuszczalną uciążliwością dla użytkowników obiektu i może być nadmiernie kosztowna. Co więcej, nie znam przypadku, żeby inwestor, który, świadom zagrożeń, zdecydował się na wykonanie na własną rękę stosownych zabezpieczeń dla własnego bezpieczeństwa – uzyskał od kogokolwiek zwrot nakładów na profilaktykę. Również przedstawiciel podmiotu zamierzającego eksploatować złoże Brzezinka 3 oświadczył, że nie przewiduje możliwości zwrotu MPWiK nakładów na profilaktykę przed szkodami górniczymi sieci wodno-kanalizacyjnej wykonanej w ramach projektu dofinansowanego przez UE „Gospodarka wodno-ściekowa w Mysłowicach” na projektowanym obszarze górniczym, choć przez to MPWiK otrzymuje argument do wystąpienia z roszczeniem negatoryjnym. Treść art. 150 w związku z art. 146 ust 1 przesądza co do zasady, że na przedsiębiorcy ciąży obowiązek zapobiegania szkodom grożącym wskutek prowadzenia ruchu zakładu górniczego. Ale przed wydaniem koncesji na wydobycie obowiązek ten ciąży na Skarbie
Stali współpracownicy
Korekta Magdalena Słoniowska
Nr 30 · Grudzień 2016
dr Bożena Cząstka-Szymon, dr Herbert Kopiec, dr Mirosława Błaszczak-Wacławik, Andrzej Jarczewski, dr Krzysztof Tracki, Tadeusz Puchałka, Tadeusz Loster, Barbara Czernecka, Stanisław Orzeł, Wojciech Kempa, Stefania Mąsiorska, Ryszard Surmacz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Piotr Spyra, dr Rafał Brzeski, Maria Wandzik
Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama
Adres redakcji
Marta Obluska · reklama@radiownet.pl Wydawca
Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja
Państwa i reprezentujących go organach, a to na podstawie art. 146 ust. 2, a pośrednio również na organach gmin górniczych na podstawie przepisów (martwych?!) ustawy z dnia 27 marca 2003 roku o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym. Czyli nowa spółka zmierza również – nie inaczej niż funkcjonujący „układ” – do bezpodstawnego wzbogacenia się kosztem zagrożonych właścicieli, rażąco naruszając przepisy działu VIII „Odpowiedzialność za szkody” ustawy Prawo geologiczne i górnicze. Udzielenie koncesji na wydobycie podmiotowi, który nie zamierza respektować wymogów ustawowych, byłoby kolejnym rażącym bezprawiem, bowiem uchylanie się od odpowiedzialności określonej w rzeczonym dziale VIII przez podmioty zobowiązane jest zjawiskiem nagminnym. Stąd sprzeciw rad osiedli w Brzezince, Brzęczkowicach i Kosztowach oraz Rady Miasta w Mysłowicach jest uprawniony. Wystąpienie z takim roszczeniem negatoryjnym nie byłoby możliwe tylko wtedy, gdyby zagwarantowano prowadzenie ruchu zgodnie z ustawą. Wydanie koncesji na wydobycie węgla ze złoża Brzezinka 3 doprowadziłoby do ruchu zakładu górniczego niezgodnego z zasadami przyjętymi w ustawie z dnia 9 czerwca 2011 r., czyli działań niezgodnych z prawem. A w takim przypadku nie dochodzi do żadnej modyfikacji zasad ogólnych uregulowanych w kodeksie cywilnym i wiąże treść art. 222 § 2 k.c. oraz art. 323 ust. 1 ustawy z dnia 27 kwietnia 2001 r. – Prawo ochrony środowiska. (t) Ścieki przemysłowe, w tym wody dołowe oraz wody opadowe i roztopowe z terenu zakładu, należy w pierwszej kolejności, po podczyszczeniu w osadniku wód dołowych, zagospodarować w technikach górniczych lub obiegach wodnych o niższych wymaganiach jakościowych, zaś ich nadmiar odprowadzać do cieku Przyrwa, przy czym wody dołowe wysokozmineralizowane należy wykorzystywać w całości w podziemnych technikach górniczych (chłodzenia, zraszania, zmulania pyłów z elektrowni, produkcji i hydrotransportu podsadzki), zaś do środowiska odprowadzać wody o niższej mineralizacji po
dystrybucja@mediawnet.pl
sklarowaniu na powierzchni zgodnie z pozwoleniem wodno-prawnym na odprowadzanie wód.
Z
ważywszy, że dopuszczalne poziomy zanieczyszczeń wprowadzanych przez ścieki do wód lub do ziemi precyzuje rozporządzenie Ministra Środowiska z dnia 24 lipca 2006 r. w sprawie warunków, jakie należy spełnić przy wprowadzaniu ścieków do wód lub do ziemi, oraz w sprawie substancji szczególnie szkodliwych dla środowiska wodnego, to zawarcie w decyzji również innych, równie nieostrych jak w (t) „uwarunkowań”, może służyć obejściu i relatywizowaniu prawa w przypadku trudności z utrzymaniem rygorów. Może być interpretowane wręcz jako zwolnienie z obowiązku przestrzegania niewygodnych i kosztownych rygorów, komplikujących „zrównoważony rozwój”. W podobnym duchu i „bezstronnie” Regionalny Dyrektor świadczy obywatelom (stronom i uczestnikom postępowania) usługi z zakresu ochrony środowiska na najwyższym poziomie merytorycznym, przeznaczając na to kilkadziesiąt stron uzasadnienia decyzji… Niepodobna tu przytaczać kolejnych nadużyć. Ale kwestii nie wolno zaniechać, jeśli urzędy – wbrew deklarowanej woli politycznej – nie chcą wyrządzić górnictwu niedźwiedziej przysługi. Bo krzywda, bo kradzione nie tuczy. Nadzieja na królestwo sprawiedli wości, miłości i pokoju jest z prawdy... K
(Śląski Kurier Wnet nr 25) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania
Warszawa 3.12.2016 r. Nakład globalny 10 000 egz.
ind. 298050
Z
chwilą wejścia Polski do Unii Europejskiej wydano wyrok na polskie stocznie i kopalnie. Niszczono je przede wszystkim ekonomicznie, i to z perfidną przebiegłością, nie przebierając w środkach. Obecny rząd zamierza obie te gałęzie przemysłu reanimować, ale czy sprosta wyzwaniom? Niestety, nie można problemu w gazetowym wystąpieniu przeanalizować kompleksowo, dlatego skupię się tu na kwestii raczej nieobecnej w debacie o górnictwie, choć fundamentalnie ważnej, to znaczy na kwestii odpowiedzialności za szkody, które eksploatacja górnicza nieuchronnie generuje. Art. 144 Prawa geologicznego i górniczego został sformułowany następująco: Właściciel nie może sprzeciwić się zagrożeniom spowodowanym ruchem zakładu górniczego, który jest prowadzony zgodnie z ustawą. Może on jednak żądać naprawienia wyrządzonej tym ruchem szkody, na zasadach określonych ustawą. Regulacja ta pozbawia właściciela nieruchomości możliwości sprzeciwu i wystąpienia z roszczeniem o zaniechanie naruszeń, stosownie do regulacji art. 222 § 2 k.c., ale tylko, jeśli ruch jest prowadzony zgodnie z ustawą. Byłoby pięknie, gdyby faktycznie ruch kopalń był prowadzony zgodnie z ustawą, a wyrządzone nim szkody naprawiane. Przepisy ustawy, mające chronić właścicieli, są de facto nagminnie ignorowane przez kopalnie i okręgowe urzędy górnicze, a roszczenia o odszkodowanie obśmiewane są nawet w sądach cywilnych w oparciu o „opinie” nieuczciwych biegłych. Dlatego zagrożeni właściciele w coraz większej skali zaczynają się bronić, w tym próbując zablokować wydawanie kolejnych nieuczciwych decyzji o koncesji na wydobycie węgla. A nierzetelne i bezpodstawne decyzje administracyjne wcale nie muszą górnictwa uratować, bo żyjemy w Unii Europejskiej, która ma niezależne od polskich trybunały. I naciska na likwidację górnictwa. Żeby nie być gołosłownym, zilustruję to na przykładzie decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach dla przedsięwzięcia pn. Wydobywanie węgla kamiennego wraz z kopaliną towarzyszącą ze złoża „Brzezinka 3” dla firmy Brzezinka Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością Spółka komandytowo-akcyjna z Warszawy. Decyzję wydał Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Katowicach, pan mgr Bernard Błaszczyk. Na swojej stronie internetowej urząd ten deklaruje o sobie: Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Katowicach działa w sposób budzący zaufanie uczestników postępowań do władzy publicznej, stoi na straży praworządności, z urzędu lub na wniosek stron podejmuje wszelkie czynności niezbędne do dokładnego wyjaśnienia stanu faktycznego oraz do załatwienia sprawy. Przy wykonywaniu zadań ustawowych Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Katowicach współpracuje
kurier WNET
3
K U R I E R · ś l ą s ki
T
eza główna niniejszego cyklu artykułów o dialogowym języku Ślązaków mówi, że Polska swoim ustawodawstwem i praktyką polityczną w minionym ćwierćwieczu promowała wszelką różnorodność i poniżała uczucia większości. Było to naturalną konsekwencją struktury własnościowej mediów, odreagowaniem na 45 lat PRL-owskiego bezprawia i fałszywej „jedności narodu”, ale też zaczynem dalszych zmian, których już ustawodawcy nie przewidzieli. Po roku 1989 wiodący nurt propagandy sprowadzał się do pedagogiki wstydu i lekceważenia polskiego patriotyzmu. Takie rzeczy nigdy nie przechodzą bez wpływu na życie społeczne. Górny Śląsk wprawdzie był lekceważony przez centralną władzę tak samo, jak i pozostałe regiony, ale – w przeciwieństwie do innych – wykreował własną narrację, która mogła sprowadzić wielkie nieszczęścia, gdyby ukształtowała kolejne ustawy. W roku 2015 zmienił się jednak polityczny paradygmat, dawni wrogowie patriotyzmu manifestują dziś pod polską flagą w Narodowe Święto Niepodległości, więc porzućmy stare polemiki i patrzmy w przyszłość.
Przyszłość mowy śląskiej Ślązakowska narracja historyczna spotkała się już z poważnymi odpowiedziami uczonych, więc sprawa rzekomej „narodowości śląskiej” jest zamknięta. Również językowe kwestie historyczne zostały należycie opracowane i nie wymagają dopowiedzeń. Żaden językoznawca, który ma i szanuje swoje nazwisko, nie powiela dyletanckich narracji o pochodzeniu i odrębności „języka śląskiego”, natomiast aktualna pozostaje kwestia przyszłości mowy śląskiej, bo nad tym właśnie fenomenem wciąż gromadzą się chmury. Cofanie gwar śląskich do czasów, gdy operowano zupełnie innymi czasownikami niż dziś, nie stworzy z nich języka przyszłości. To byłby tylko skansen, w którym nie da się nazwać współczesnych czynności ani nawet przedmiotów. Zbiór polskich gwar górnośląskich stanowi żywy, zróżnicowany język naturalny, a osią aktualnego sporu R e k l a m a
jest próba stworzenia nowego języka sztucznego, którego Ślązacy mieliby się dopiero uczyć.
Język nowośląski Promotorzy nowego tworu o nazwie „język śląski” nie doczytali ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, która w artykule 19 wyraźnie stwierdza, co następuje: Za język regionalny w rozumieniu ustawy, zgodnie z Europejską Kartą Języków Regionalnych lub Mniejszościowych, uważa się język, który jest tradycyjnie używany na terytorium danego państwa przez jego obywateli, którzy stanowią grupę liczebnie mniejszą od reszty ludności tego państwa (…).
nie mogą używać śląszczyzny powszechnie w piśmie, bo nie ma obowiązującego słownika ortograficznego, nie ma śląskiej gramatyki ani skodyfikowanego słowotwórstwa. Mówić można tak, jak mówią inni. Ale jak tu pisać, skoro żadni „inni” wzorcowo nie piszą? I wiadomo już, że nigdy pisać nie będą? Gwary śląskie żyją, ewoluują, a zapisy w monumentalnym „Słowniku gwar śląskich”, wydawanym przez Instytut Śląski w Opolu, stają się coraz bardziej nieaktualne. Fonetyka i leksyka się zmienia, natomiast ortografia skostniała, gdyż badacze zajmują się na ogół „czystym” dialektem – językiem starców. Młody robotnik mówi o czym innym niż jego dziadek i mówi inaczej. Bez reformy, czyli radykalnego uproszczenia przefonetyzo-
uniwersalny, przed którym mowa śląska się nie uchroni. Cokolwiek zapisano ściśle fonetycznie wczoraj, dziś jest nieścisłe, a jutro stanie się niezrozumiałe. Jak dla nas „Psałterz floriański”. Kto będzie przez wieki pilnował śląskiej ortodoksji ortograficznej? A jeśli rzecz nie jest zamierzona na wieki, to po co ją podejmować? Dla kogo? Dla bieżących profitów? Ślązacy doskonale dają sobie radę z czytaniem w swojej lokalnej gwarze tekstów, zapisanych typowymi polskimi znakami i dwuznakami. Teraz zmusza się ich do poznawania nowych sposobów zapisu i do łamania języka, by dopasować indywidualną wymowę do jakiegoś nowego (czytaj: obcego!) fonetycznego wzorca. Praca syzyfowa, bo prawodawcą śląskiej typografii stał się
W poprzednim odcinku wskazałem ustawy, które premiują zjawiska otagowane nazwami: ‘mniejszość narodowa lub etniczna’, ‘język regionalny’, ‘język mniejszości’ itp. Dzięki oznaczeniu się preferowanym tagiem łatwiej wejść do sejmu, pozyskać finansowanie z budżetu samorządowego, krajowego i europejskiego, a także otrzymywać darowizny, obniżające podstawę opodatkowania PIT i CIT.
Język dialogowy
(II)
i śląski syndrom dziecka niekochanego Andrzej Jarczewski Tak więc językiem regionalnym może być tylko istniejący na danym terenie język naturalny, używany tradycyjnie. Nie może nim być nowotwór! Nawet najusilniej promowany. Walka z gwarą bywała nieskuteczna w czasach pruskiego naporu (ale skuteczna w państwie Hitlera) i z natury rzeczy zawsze wywoływała działania nie tylko przeciwstawne, ale wręcz nadreaktywne. Ślązacy mieszkają na swojej ziemi i po swojemu chcą mówić. Mają do tego pełne prawo, ale
wanej śląskiej ortografii, nie zaakceptuje współczesnych tekstów gwarowych, zapisywanych nietypowymi czcionkami Steuera. I nigdy nie nagnie własnej wymowy do zapisu naukowego.
Język fonetyczny Obserwujemy proces stałego odchodzenia wymowy od pisowni w językach o długiej tradycji pisanej, np. w angielskim czy francuskim. To jest proces
niespodziewanie Marek Szołtysek, autor poczytnych książek i felietonów gazetowych, pisanych gwarą. Mało prawdopodobne, by ktoś skutecznie wprowadził ortografię, wydumaną przy biurku. O takich sprawach zadecydują nie profesorowie, ale pisarze, a Szołtysek używa zwykłego alfabetu polskiego, choć wprowadza też pochylone „o”. Nieznane polszczyźnie i klawiaturze litery Steuera stanowią coś w rodzaju wirusa pierworodnego, który zniweczy wysiłek kodyfikatorów śląskiego pisanego. Podobny strzał w stopę wykonał niestety Ludwik Zamenhof, a esperantyści wolą zniknąć z językowego krajobrazu, niż podjąć się niezwykle już trudnej reformy kilku swoich czcionek.
Która gwara lepsza? Rozpatrywany jest też pomysł, by za kanoniczną uznać jakąś historyczną formę wybranej gwary lokalnej, zwłaszcza wielkomiejskiej. Tylko że to jest zawracanie kija mrowiskiem, bo należałoby wyjaśnić, dlaczego – spośród wielu – wybrano akurat tę właśnie gwarę i taki, a nie inny moment w historii tego języka? Ordnung muss sein? Siłowe porządkowanie różnorodności językowej w istocie oznacza uśmiercenie żywej mowy. Sprawdźmy to na przykładzie – całkowicie już nieobecnego w tekstach naturalnych – zniemczonego zapisywania liczebników złożonych. ‘Sześćsztyrdźeśći’ dla każdego młodego Ślązaka znaczy dokładnie: 6.40 – sześć złotych i czterdzieści groszy. Według propagatorów „Ślabikorza” jest to... 46! Dlaczego tak zrobiono? Kompletnie bez sensu! Nikt już tak dzisiaj nie pisze, a mówią tylko nieliczni starcy. Jak rachować, jak rozwiązywać zadania z matematyki, jak się nie pomylić w sklepie, banku, w prywatnych szybkich rozliczeniach? Ilu ludzi naprawdę nauczy się germańskiej liczebnikologii? Przecież to jest całkowicie obce słowiańskiemu duchowi gwary Ślązaków! Takich germanofilskich, doktrynerskich raf, na które stale wpadają kodyfikatorzy ślązczyzny, jest sporo i prędzej czy później zniechęci to mniej ortodoksyjnych miłośników gwary. Kto nie ukończy filologii górnośląskiej, będzie pisał po swojemu, jak dziś na forach internetowych, a nie ma żadnych przesłanek, by sądzić, że forowicze nagle nauczą się nowej, niezmiernie skomplikowanej ortografii śląskiej. Jedni będą nawiązywać do pisowni historycznej, inni – po prostu zapiszą to, co usłyszą.
Gorolizacja gwary Powszechnie akceptowaną normą jest różna wymowa wyrazów, zapisanych tak samo. Można więc wymawiać po śląsku zapisy zgodne z zasadami typografii polskiej. W czasach informatycznej wspólnoty językowej ma to niezerowe znaczenie (wyszukiwarki, tezaurusy, helpy, komunikatory, SMS-y itd.).
Gdy np. kontaktuje się dwóch Chińczyków, niekiedy porozumienie możliwe jest tylko na piśmie, gdyż w mówionym języku mieszkańców odległych od siebie krain bywa niewiele wspólnych cech fonetycznych czy leksykalnych (chodzi tu o zasób wyrazów), choć podobna jest składnia, uśredniana jakoś przez wieki pod wpływem pisma, które nigdy nie odzwierciedlało fonetycznych cech języka. Należy też uwzględnić inne ogólnoświatowe zjawisko. Otóż mowa Ślązaków, jak i każda izolowana niegdyś gwara lokalna, pod wpływem mediów ulega dziś autentycznej gorolizacji polskiej i angielskiej, czego za żadną cenę nie chcą dostrzegać autorzy czystych tekstów gwarowych. Piszą z podręcznika i ze słownika; nie z życia! Przecież tak bronione przez doktrynerów wpływy niemieckie też były trwającą wieki gorolizacją gwary, tyle że germańską. Jednocześnie zachodził proces silesianizacji niemczyzny, czego ślady znajdziemy np. w prozie Horsta Bienka, Janoscha i innych autorów, piszących na Śląsku po niemiecku lub w niemieckiej gwarze górno- czy dolnośląskiej (noblista Gerhart Hauptmann).
Gwara w kulturze Obecność gwary w literaturze osiąga artystyczne wyżyny tylko w sferze dialogowej, w sztukach teatralnych i w monologach. W dłuższej prozie silenie się na ludowość wychodzi już nienaturalnie, chyba że dotyczy tradycyjnych obyczajów. Źle brzmi stary język w nowym kontekście. Podobnie – język komputerowy zgrzyta w opisie starożytności. I już nie ma co liczyć na pojawienie się wielkiego słownika literackiej gwary śląskiej, który stałby się obowiązującym kodeksem. Byłby to zresztą wielki słownik małego języka, bo najbardziej optymistyczne rachunki nie pozwalają doliczyć się nawet trzech tysięcy żywych wyrazów śląskich. W praktyce tych słówek jest znacznie mniej, a w codziennym użyciu pozostaje zaledwie kilkaset. Dokumentuje to znakomity „Słownik gwar śląskich”, którego piętnaście tomów odgrywa nieocenioną rolę w badaniach historycznych nad językiem i z którego – mimo szczerych chęci – nie mogą korzystać twórcy współcześni. Kulturowej roli wielkiego słownika współczesnego nie spełnią też dostępne leksykony, dające gorolskie odpowiedniki wyrazom śląskim. Z czegoś takiego może korzystać czytelnik tylko po to, by dowiedzieć się, co dane słówko oznacza. W podobny sposób używamy słowników, służących do przekładów z języka martwego na żywy. Słowników tego kierunku wydrukowano mnóstwo, ale prawdziwą rzadkością są słowniki z języka żywego na martwy, np. z polskiego na grekę Homera. Prawie nikt – jeśli nie liczyć szlachetnych hobbystów – nie dokonuje już translacji tekstów z żadnego języka żywego na grekę, łacinę czy język wizygocki. Nie ma takiej potrzeby; słownik jest zbędny. Podobnie: słowniki śląsko-gorolskie istnieją, ale nie ma i nigdy nie będzie wielkiego (mały jest) słownika gorolsko-śląskiego, funkcjonującego tak, jak zwykłe słowniki dwujęzyczne, wznawiane co kilka lat lub stale aktualizowane w internecie. Choćby dlatego, że niejednemu wyrazowi gorolskiemu – polskiemu, niemieckiemu, czeskiemu itd. – odpowiadałoby kilka różnych wyrazów, używanych w lokalnych gwarach śląskich, a znów dla ogromnej większości słów gorolskich zabrakłoby własnego odpowiednika śląskiego. Wiele wyrazów zapiszemy po śląsku identycznie jak wyrazy gorolskie, ale z tego wcale nie wynika, że będą one wymawiane tak samo. Nie zawsze też będą znaczyć to samo w różnych kontekstach i w różnych powiatach.
Śląski w poezji Teraz patrzę na własną półkę z polskimi leksykonami i encyklopediami. Ponad dwieście tomów. Czy to wszystko ktoś naprawdę spróbuje wydać po śląsku? Choćby w internecie? A jak bez tego kultywować język na piśmie? Patrzę na długie półki z przekładami literatury obcej. Ktoś to przełoży na śląski? A jeśli nie, to jak ma funkcjonować język, który już w założeniu miałby być odcięty od kultury narodów świata? Zwłaszcza że półeczka z oryginalną twórczością śląską coś krótkawa, wypełnia się powoli i – najważniejsze – nie ugina się od arcydzieł. Odnotowuję prawie zupełny brak twórczości poetyckiej wysokiego lotu, pisanej po śląsku. Taka poezja nie powstaje! Nie deprecjonuję w ten sposób nielicznych bohaterskich prób poetyckich. Gdy czytam wiersze Karola
Gwoździa, zapisywane alfabetem Steuera, mogę tylko pomyśleć o szkodzie, jaką prawdziwej poezji, a w tych wierszach jest poezja, wyrządza doktrynerstwo ortograficzne. Szkoda polega na tym, że tak zapisywane wiersze po prostu zaginą. Owszem, można je śpiewać, słuchacze z radością to akceptują, ale czytelnicy tomików odrzucą te teksty od razu ze względu na trudności w lekturze. Z kolei wśród tych, którzy przedrą się przez Steuera, ilu jest odbiorców poezji? Jeśli nie jesteś noblistą lub papieżem, masz małe szanse, by w 38-milionowej Polsce sprzedał się jakiś twój tomik w nakładzie tysiąca, ba, trzystu egzemplarzy. Ile się sprzeda wierszy wśród Ślązaków? Małe języki nie tworzą już wielkiej poezji, a jeśli tworzą, to na zatracenie!
Śląski na Akademii Język nowośląski w kolejnej funkcji: studiowanie na wyższych uczelniach. Na jakich kierunkach wprowadzimy tę mowę, gdy coraz więcej uczelni polskich zmienia język wykładowy (również język magisteriów, doktoratów i habilitacji) na angielski? Tak jest chociażby na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach, co zresztą uważamy za wielki plus tej uczelni. Implantowanie języka regionalnego w takich miejscach byłoby niewyobrażalnym regresem cywilizacyjnym. Bo znów: kto przetłumaczy gigantyczną bibliotekę ekonomiczną i kto na bieżąco będzie przekładał na śląski nowe dzieła? Kto ze śląskiego na angielski? No bo jeśli z tego zrezygnujemy, to o nauce nie może być mowy. Najwyżej o historii nauki. O prehistorii. Następny problem. Mamy trzy, jedenaście, a – licząc inaczej – kilkadziesiąt różniących się nieco polskich gwar śląskich (były też niemieckie górnośląskie, ale dziś nikt po nich nie płacze, podobnie jak i po dawnych polskich gwarach dolnośląskich, całkowicie już zapomnianych). Wprawdzie można wyobrazić sobie jakąś „uśrednioną” gwarę górnośląską, ale cały trud nad tym uśrednianiem języka pójdzie na marne, gdyż nikt nie będzie go używać. W każdym śląskim domu będzie się mówiło nadal tą odmianą gwary, która tam obowiązuje od pokoleń, a język uśredniony będzie językiem obcym. Niby bliskim, ale „nie naszym”. Zabranie z domu gwary domowej będzie końcem gwary w tym domu! Wprowadzanie innej gwary byłoby szaleństwem. A kodyfikacja wszystkich odmian gwary – idiotyzmem. Przecież mamy już w Polsce jeden język uśredniony, wypracowany niezmierzonym wysiłkiem pokoleń twórców wielkiej literatury. Mówimy o tym języku krótko: polski. Drugi tu nie powstanie, choć co jakiś czas różne zacne osoby mówią, że zaczynają pracę nad stworzeniem uśrednionej śląszczyzny.
Język uśredniony Wniosek oczywisty: język uśredniony śląski nigdy nie będzie językiem mówionym. Czy w takim razie będzie pisanym? Też nie. Bo kto by go uczył? Kosztem którego przedmiotu lekcyjnego? I jakiego przymusu użyjemy, by śląskiego literackiego uczyły się dzieci? I – z kolei – jak by wyglądało to pisanie bez wieloletniej nauki? Nadzieja, że ktoś spoza wąskiego kręgu zainteresowanych zechce się tego uczyć, jest przejawem cokolwiek wybujałego optymizmu. Nie będą się uczyć nawet Ślązacy, mówiący pewnie własną silną gwarą lokalną. To będzie dobre tylko dla słabych, wyobcowanych i niepewnych. Strasznie mnie za to skrytykują, ale wobec ogromu pracy niepotrzebnej, a wykonywanej, muszę wyraźnie stwierdzić, że język górnośląski mówiony jest żywy, śpiewany – najżywszy, a pisany – martwy. I to martwy nie dlatego, że umarł, ale dlatego, że nigdy nie żył! Nie można go nawet wskrzesić! Trzeba go... urodzić! Albo i nie trzeba, bo po co? To jest ważne pytanie, a odpowiedź konieczna, bo może się okazać, że... po nic? Idea języka uśrednionego to zatrute ziarno, a próba nobilitacji jednej gwary kosztem wyniszczenia pozostałych to początek wojny domowej. Tego nikt nie zrobi! Bez armat. W sposób artystycznie usprawiedliwiony nie można po śląsku pisać, można tylko zapisywać teksty wypowiedziane, a choćby pomyślane jako mowa. Gwara śląska w swoich lokalnych odmianach jest wyłącznie mową, językiem dialogowym: nietworzącym i nieprzyswajającym literatury. Można wymusić na pisarzach twórczość w nakazanym języku, ale z nakazu arcydzieła nie powstają, a tylko arcydzieła – Nie miecz (Norwid) – kształtują język literacki. Tylko arcydzieła! Zwłaszcza poezja! K
kurier WNET
4
narodu w sytuacji nowego rozdania w polityce światowej. Jak wspominałem powyżej, wojna, której chcąc nie chcąc staliśmy się uczestnikiem, przebiega na kilku fron-
załatwia. I prowadzi jedynie do śmiesznych konkluzji, że nasza kurwa i nasz alfons i złodziej są dobrzy, bo są nasi. A oni to są po prostu kurwy, alfonsy i złodzieje. Sensu w tym nie ma żad-
Pisząc dwadzieścia lat temu Dziury w mózgu miałem jednak nadzieję, że z upływem czasu ubytki, jakie spowodował komunizm w naszych narodowych umysłach, będą malały.
Crna mačka, beli mačor. Przecież najmniejsze dziecko potrafi zrozumieć serbski tytuł i poprawnie go odczytać jako czarna kotka(kocica), ale na pewno nie kot – i biały kocur lub kot,
Projekt nowego świata, gdzie globalizacja jest jednym ze sposobów na jego realizację, nie jest zupełnie pozbawiony sensu logicznego. Oczywiście nie włączając w to emocji. Po co strzyc jedynie półtora miliarda konsumentów, skoro można co najmniej sześć?
fot. W. sobolewski
W
łączenie Chin, Indii i reszty Azji w światowy obieg gospodarczy ma sens. Wszystkim ludziom tam mieszkającym też będą potrzebne lodówki, pralki, telewizory, samochody i domy. W naszym wspaniałym świecie dostaną to wszystko na kredyt. Dzięki czemu będą mogli być klientami banków do końca życia. Jakże wspaniała wizja dla światowej finansjery i wielkich korporacji! Dla jej realizacji cóż znaczą chwilowe problemy szarych ludzi w naszym starym świecie? Wojna o Nowy, Wspaniały Świat rozgrywa się na wielu frontach. I jak to zawsze na wojnie o zasięgu światowym, możliwe są różne koalicje i przegrupowania sił. Różne siły mają również swoje mniej lub bardziej zakamuflowane interesy. Pomysł wojny narodził się w kręgu kulturowym naszej chrześcijańskiej cywilizacji i w sposób jednoznaczny dowodzi, że znajdujemy się w fazie upadku tejże cywilizacji. Pierwszymi ofiarami wojny są bowiem nasi bliźni, bracia w wierze. A jej założenia są prostym zaprzeczeniem podstawowych praw, podwalin naszej cywilizacji. Cywilizacji, która promieniując z ruin upadającego Rzymu, ogarnęła najpierw serca barbarzyńskich hord. Potem oświetliła swoim blaskiem całą Europę, przeniosła się przez Atlantyk do Ameryki, ogarniając oba kontynenty. Doprowadziła do rozkwitu południe Afryki. A nawet podbiła serca deportowanych z Anglii ze względu na trudny charakter i wcale nieskorych do miłości bliźniego Australijczyków. Wszędzie głosiła wolność człowieka stworzonego przez Boga. Jej konstytucją była Biblia, a zwłaszcza Nowy Testament. A zasadą naczelną wcielanie w życie społeczne Dekalogu i nauki Jezusa Chrystusa. I chociaż nigdy nie wyglądało to cukierkowo, wewnętrzne siły zła nigdy nie były na tyle silne, żeby zmienić podstawowe jej założenia. Nawet niemiecki faszyzm, który rozwinął się w samym sercu Europy, i zwycięski na jej krańcach bolszewizm nie dały rady. W 70 lat od zakończenia II wojny światowej, w 20 lat od upadku zbrodniczej ideologii komunizmu, bez wielkich fajerwerków i wystrzałów, przegraliśmy całe nasze dziedzictwo. Przegraliśmy naszą cywilizację. Pozwoliliśmy zwyciężyć cywilizacji śmierci, o której tak przeraźliwie jasno mówił Jan Paweł II. Pozwoliliśmy sobie wmówić, że kolejny rodzący się człowiek to zagrożenie dla zgromadzonego przez nas bogactwa. Tylko utrata wiary w Boga i Jego ingerencję w sprawy tego świata mogły nas doprowadzić do takiego myślenia. Pozwoliliśmy ekonomicznej zasadzie Pareto, mówiącej, że 20% zasobów generuje 80% dochodów, zwyciężyć w myśleniu społecznym. Doprowadziło to do konkluzji, że 80% ludzkości jest na dobrą sprawę niepotrzebne i jedynie zabiera tlen wartościowym 20%, a zasoby się kończą. Pozwoliliśmy wreszcie na to, żeby stanowione prawo, wbrew całej dotychczasowej praktyce, chroniło nie wdowy, sieroty i ludzi najuboższych, ale możnych tego świata. Mam nadzieję, że przegraliśmy jedynie chwilowo, że ostatnie klęski, tak uwidocznione przez już ogłoszony i jeszcze będący przed nami kryzys, pozwolą nam zrozumieć, dlaczego tak się stało. Jeżeli zbudujemy koalicję do odzyskania naszej cywilizacji – najpierw duchową, ideową, a potem powołamy koalicję społeczną i jej reprezentację polityczną, wygramy. I mam nadzieję, że prędzej czy później to nastąpi. W innym przypadku moje pisanie nie miałoby najmniejszego sensu. Większości z Was wydaje się pewnie, że te wszystkie fantasmagorie autora jego osobiście nie dotyczą. O, naiwni! Żyjemy tu razem na poletku doświadczalnym Nowego Wspaniałego Świata – w Polsce. Nizina Północnoeuropejska, na której, z wyłączeniem południowych pasm górskich, położona jest Polska, to idealny teren dla ekspansji i podboju ze Wschodu i Zachodu. Nawet góry, pozbawione niedostępnych przełęczy, których mogłyby bronić nieliczne garstki wojowników, można było po prostu obejść. A płytkie i wąskie Morze Bałtyckie – łatwo przepłynąć albo nawet przejść suchą nogą po lodzie. Nie przeniesiemy naszego państwa i naszego narodu gdzie indziej. Jesteśmy narażeni na wpływy z każdej strony i musimy to wreszcie zaakceptować. Tylko akceptując ten prosty fakt, możemy dokonać wysiłku, jak nie dać się podbić i wykorzystać którejkolwiek ze stron. Jak zachować niepodległość państwa i zapewnić rozwój polskiego
K U R I E R · ś l ą s ki
Wojna, którą właśnie przegraliśmy Część IV: O Nowy, Wspaniały Świat w Polsce Jan Kowalski tach. Ideologicznym, ekonomicznym i geopolitycznym. W wyniku ostatecznego zwycięstwa ideologii globalizacji wszystkie te fronty występują w Polsce. W postaci zintensyfikowanej dodatkowo naszym strategicznym dla tej części świata położeniem. W obecnej sytuacji globalnego świata fronty te wzajemnie się przenikają. Często do takiego stopnia, że trudno jest je rozdzielić. Na przykład ktoś demoralizuje nasze dziecko, to znaczy, pardon, przerabia
Eksperci ekonomiczni mogą sobie pozwolić na szczerość zgodną z ich poziomem wiedzy w przypadku zjawisk występujących poza granicami Polski. Po mentalnym przekroczeniu granicy naszego kraju w ich umysłach zapala się czerwona lampka. Tu wszystko muszą wytłumaczyć zgodnie z interesem pracodawców. je na idealnego mieszkańca Nowego Świata, czyli bezwolnego niewolnika własnych żądz, pozbawionego kręgosłupa moralnego. Naprawdę trudno jest od razu ocenić, czy robi to tylko dlatego, że sam jest pomiotem szatańskim, czy dodatkowo jest finansowany przez siły zewnętrzne, zainteresowane tym, aby naród polski stał się bezwolną masą kretynów. Próba dotarcia do rzeczywistych interesów i uwikłań jest z góry skazana na niepowodzenie, ponieważ musiałaby trwać dłużej niż każde życie ludzkie. Z drugiej strony, przyjęcie w wyniku odmiennych wizji Polski gotowego założenia typu „my dobrzy, bo My, i oni źli, bo Oni”, również niczego nie
nego. I wiem jedno: w ten sposób na pewno nie znajdziemy wyjścia z sytuacji podbitego terytorium, w jakim znajdujemy się obecnie. To są próby odgrzewania starych klęsk, konfederacji targowickiej i konfederacji barskiej. I prowadzą jedynie do kolejnych narodowych tragedii, do jakich niewątpliwie należy utrata własnego państwa. Na taki widok i na takie podziały nasi wrogowie zewnętrzni i wewnętrzni jedynie zacierają ręce. Ponieważ nie lubię tracić czasu na rzeczy, które nie mają sensu – wolę poleżeć na plaży albo na tapczanie – nie mam zamiaru zajmować się tu dowodzeniem racji którejkolwiek z głównych stron konfliktu w Polsce. Oczywiście sympatyzuję z jedną z nich, ale wynika to z normalnego jeszcze wychowania – kiedyś nie kopało się leżącego, co dziś, w Nowym Świecie, wcale nie jest już takie oczywiste. I współczuję też drugiej, teoretycznie zwycięskiej [tekst powstał w 2012 r. – przyp. red.], którą jako nową Partię Władzy opisałem już w roku 2004, a która coraz bardziej prymitywnym piarem próbuje ukryć coś, co widzi najmniejsze dziecko – że król jest nagi. I na nic się zdadzą tabuny usłużnych dworzan podziwiających nowe, jeszcze piękniejsze szaty. Nie utożsamiam się z żadną z tych sił, ponieważ żadna z nich nie interesuje się moim losem, losem zwykłego Polaka. A co więcej, nie proponują niczego, co miałoby mnie do nich przekonać. Mam się tylko nie wtrącać, a tymczasem kompletnej erozji uległy struktury i infrastruktura państwa, tak, że państwa poza systemem poboru podatków w zasadzie nie ma. I to Partia Władzy próbuje uzasadnić przyjmowaniem standardów europejskich. A Uczciwi Patrioci próbują mnie przekonać, że oni te wdrożenia europejskie wprowadziliby dużo uczciwiej. To tak, jakby za komuny wybierać pomiędzy uczciwym komunistą a takim, z którym można było cokolwiek załatwić. Otóż nie! Dla narodu i dla państwa polskiego jest to z gruntu fałszywa alternatywa. W następnych odcinkach tekstu przedstawię inny pomysł na państwo, pomysł, który już 500 lat temu, przyjęty przez obywatelski naród polski, czyli ówczesną szlachtę, zaowocował nie tylko największą wolnością indywidualną człowieka, ale i uczynił z Rzeczpospolitej najzamożniejsze państwo świata.
W końcu otworzył się dla nas świat. Zniknęła cenzura myśli i słów. Niestety, upadek komunizmu został przeprowadzony (!) w sposób kontrolowany, przy wykorzystaniu warstwy kulturalnej, pod władzą komuny i za jej przyzwoleniem udającej niezależność. Ludzie ci, naukowcy, literaci i wszelkiej maści artyści zawdzięczali swój byt i pozycję pieniądzom państwowym, czyli komunistycznym. Teraz zostali wykorzystani przez pozostających w dalszym ciągu dysponentami funduszy komunistów do uwiarygodnienia przemian. Nie było to specjalnie trudne, ponieważ każda z tych osób, żeby zaistnieć w komunie, musiała przejść specjalny trening mózgu. Z wykastrowanym umysłem trudno jest samodzielnie myśleć, nawet jeśli oficjalnie zmieni się system. Na szczęście jest „Gazeta Wyborcza”, telewizja Polsat i TVN, ekspozytury nowego systemu. Wystarczy obejrzeć, wysłuchać, przeczytać z samego rana – i już wiadomo, co myśleć przez pozostałą część dnia. Kogo popierać, a kogo potępiać. Na wszelki wypadek lepiej w ogóle nie próbować myśleć. Jeśli najważniejsze autorytety zadecydują, że białe jest czarne i na odwrót, to tak jest, aż do czasu, gdy tego nie unieważnią. Polska została ogłoszona Zieloną Wyspą, to nią jest. Zostanie ogłoszona czarną dziurą, to tak samo nią będzie. Niestety obroną przed taką postawą, jaką często spotyka się u krytyków systemu powszechnej szczęśliwości, nie jest myślenie, ale prosta negacja. Sprowadzająca się do słynnych już słów: nikt nam nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych oglądałem film Emira Kusturicy pod tytułem Czarny Kot, Biały Kot. Fajny film, naprawdę. Spokojny byłem do finałowej sceny, kiedy to dwa koty, zgodnie z tytułem biały i czarny, zaczęły się najzwyczajniej w świecie marcować. – To zboczona świnia – pomyślałem w pierwszym odruchu o reżyserze; żeby kot z kotem? Jednak po wyjściu z kina przestało mi się to zgadzać. Film nie był z gatunku poprawnych. Zacząłem sprawdzać. Polski tytuł był tłumaczeniem z języka angielskiego, w którym brzmiał: Black Cat, White Cat. Nie zadowoliło mnie to, w końcu Emir Kusturica w dużej części jest Słowianinem jak i ja. Dotarłem do oryginalnego, serbskiego tytułu, i odetchnąłem. Brzmiał:
jak kto woli. Nigdzie nie spotkałem się z poprawnym polskim tłumaczeniem. Na tym właśnie polega upadek samodzielnego myślenia. Ta, wydawałoby się zabawna, scenka dobitnie obrazuje, co stało się z nami w ciągu ostatnich dwudziestu lat. I w jakiej kondycji umysłowej znajduje się nasza elita intelektualno-kulturalna. Za komuny było prościej. Nic nie zmieniało się przez lata. Łatwiej było w tym wszystkim się poruszać. Teraz świat stał
Chwilowo III RP osiągnęła pełny sukces – udało się stworzyć organizację państwa zupełnie niezależną od własnych obywateli. To dlatego władze państwowe nie martwią się losem Polaków. Przedsiębiorcy niech plajtują, bezrobotni mogą przecież wyjechać, dzieci – po co komu dzieci? się dynamiczny, ze starych dowcipów o pedałach już się nie można śmiać, bo można źle skończyć. Trzeba być czujnym i na wszelki wypadek w ogóle nie myśleć. Przetłumaczyli Anglicy, jak umieli, niech oni się tłumaczą, my jesteśmy kryci. Tak z filmu, jak i tytułu można się pośmiać. To, o czym zaraz napiszę, wcale nie będzie do śmiechu. Przykładem o wiele poważniejszym jest przypadek komentowania wartości naszej waluty w odniesieniu do siły polskiej gospodarki. Otóż wszyscy eksperci gospodarczy zajmujący się, jakby nie było zawodowo, zagadnieniem, nie mają najmniejszego problemu z poprawnym zrozumieniem tematu, jeżeli tylko występuje poza granicami naszego państwa.
Współczują Japonii, której jen ciągle się umacnia, powodując podrożenie japońskich produktów, a tym samym spadek konkurencyjności japońskiej gospodarki w świecie. Potrafią nawet odnaleźć winnego w postaci Chin, grających ogromnymi rezerwami dolarów na to umocnienie, czyli wykończenie konkurenta. Potrafią bezbłędnie odczytać zagrożenie, jakie dla gospodarki Szwajcarii niesie spekulacyjne umocnienie franka, bo kto teraz kupi o 30% droższą czekoladę Milka. I w pełni akceptują działania obronne centralnego banku Szwajcarii. Akceptują również obronne działania Japonii. Po takim przygotowaniu przekroczmy granicę naszego państwa. I co się okazuje? Natychmiast działa syndrom białego i czarnego kota. Według wszelkich argumentacji tychże ekspertów, umocnienie polskiego złotego świadczy o sile polskiej gospodarki, zaufaniu do nas rynków światowych. O tym, że dzieje się dobrze, a nie źle. Cały świat obniżył bankowe stopy procentowe – to w relacji tychże ekspertów bardzo dobre, bo pobudza gospodarkę. Rada Polityki pieniężnej podniosła stopy – to bardzo dobrze, bo klienci banków nie stracą i nie stracą do nas zaufania światowe rynki finansowe. Skąd taka schizofrenia?, chciałoby się zapytać. Odpowiedź na to pytanie jest jednak na tyle prosta, że nie wymaga specjalistycznych badań psychiatrycznych. Eksperci ekonomiczni mogą sobie pozwolić na szczerość zgodną z ich poziomem wiedzy w przypadku zjawisk występujących poza granicami Polski. Po mentalnym przekroczeniu granicy naszego pięknego kraju w ich umysłach zapala się natychmiast czerwona lampka. Tu wszystkie zjawiska muszą wytłumaczyć zgodnie z interesem swoich pracodawców, a zatem wprost przeciwnie do interesu okradanych przez światowe korporacje pieniądza obywateli polskich. Wystarczy prześledzić, w jakich instytucjach zatrudnieni są ci eksperci, kto im płaci za wygłaszanie oczywistych bredni. Aby potem dojść do smutnej konstatacji – nie ma polskich niezależnych ekspertów gospodarczych. Nic dziwnego, skoro nie ma już prawie polskich instytucji finansowych, a najwyższe ekonomiczne autorytety dawno zostały kupione przez zagraniczne ośrodki. Każdy chce żyć, autorytety również, prawda? Sprzedanie zagranicznym ośrodkom prawie całej bankowości i całej sfery finansowej, jakie zafundowały nam kolejne rządy III RP, pozbawiło gospodarkę polską naturalnego wsparcia, potrzebnego do jej rozwoju. Podjęto próbę budowy nowego państwa nie w oparciu o rozwój narodowej przedsiębiorczości, ale poprzez ściągnięcie kapitału z zewnątrz. Dzięki temu system władzy po upadku komunizmu nie tylko nie został zredukowany, ale umocniony liczebnie i finansowo. Nie dałoby się jednak tak łatwo zagranicznego kapitału przyciągnąć, nie oferując mu dużo większych korzyści, niż miał gdzie indziej. Dlatego, gdy Europejski Bank Centralny ustalał główną stopę na poziomie 3,5% i natychmiast taką samą stopę ustalał Bank Czech, żeby uniknąć niebezpieczeństwa napływu kapitału spekulacyjnego, Polska oferowała oprocentowanie dwukrotnie wyższe. Chwilowo III RP osiągnęła pełny sukces – udało się stworzyć organizację państwa zupełnie niezależną od własnych obywateli. To dlatego władze państwowe nie martwią się losem Polaków. Przedsiębiorcy niech plajtują, bezrobotni mogą przecież wyjechać, dzieci – po co komu dzieci? Ale cena tego sukcesu jest ogromna. Wewnątrz jeszcze chyba tylko urzędnicy i beneficjenci systemu, jakieś 8% ogółu Polaków, identyfikują się z państwem. To jednak pół biedy, w końcu sam również nie identyfikuję się z tą wydmuszką państwa. Jednak ten sukces, sfinansowany w dużej mierze dzięki napływowi zagranicznego kapitału spekulacyjnego, uczynił z III RP zakładnika w rękach spekulantów. W zależności od tego, co im się w danej chwili opłaca, mogą spowodować drastyczne umocnienie bądź osłabienie złotego. Mogą powodować nagłe wzrosty i spadki. Poprzez zwykły szantaż mogą nie dopuścić do obniżenia stóp procentowych, co stało się faktem we wrześniu 2012 roku. Niestety ten sukces Polskę (rozumianą jako ojczyzna wszystkich Polaków) prowadzi prostą drogą do ruiny. Ten sukces doprowadził do ruiny moją małą firmę produkcyjną. A wszystko dzięki współpracy zachodniego spekulanta i polskiego eksperta finansowego, największego przeciwnika rządu Donalda Tuska. K
kurier WNET
5
K U R I E R · ś l ą s ki to określił prof. Andrzej Zybertowicz, „dopasowała się do postmodernistycznej aury kulturowej” (M. Piejko, niezależna. pl, 17.11.2016). Warto się przyglądać poczynaniom rosyjskich propagandzistów ze względu na obowiązującą w PRL wieczystą przyjaźń polsko-radziecką, także w obszarze wychowania. Dodajmy, że problematyka dezinformacji pasjonowała także Machiavellego, autora Księcia, który zauważył, iż „władca nie musi działać siłą tam, gdzie da się zwyciężyć podstępem i oszustwami”. Na wzmiankowanej kon-
Herbert Kopiec
Czy można się dziś w Polsce skompromitować?
ferencji podkreślano, że dezinformacja to jeden z kluczowych problemów w kwestiach bezpieczeństwa, a media mogą być jej narzędziem.
Odebrać ludziom wiarę w sensowne życie... Propaganda rosyjska działa w taki sposób – zauważa prof. Zybertowicz – żeby ci, do których ona dociera, doszli do przekonania, że wszyscy (zarówno na Wschodzie, jak i Zachodzie) manipulują/dezinformują. Robią to po to, żeby ludzie stracili jakikolwiek punkt odniesienia. Aby utracili przekonanie, że nasza cywilizacja zachodnia (choć nie jest idealna) jest jednak cywilizacją wolności, chroniącą prawa człowieka. Chcą, żeby ludzie tych podstawowych prawd nie potrafili sobie uzmysłowić, żeby byli pogubieni i żeby ci politycy, pedagodzy, którzy mówią, iż zagrożenia są realne, nie znajdowali posłuchu, by ich przekaz był wrzucony w magmę, w błoto informacyjne, w ocean dezinformacji (M. Piejko, op. cit.). Wygląda na to, że współczesny lewacko/postmodernistyczny salon pedagogiczny taki właśnie los usiłuje zafundować śląskiemu filozofowi prof. A.E. Szołtyskowi... To nie może być przypadek, że niewątpliwie oryginalna poznawczo i „mocna” filozoficznie teoria trójjedni człowieka A.E. Szołtyska, która mogłaby zdyscyplinować myślenie o wychowaniu, stawić opór różnym dyspozycyjnym „ekspertom” i, być może, poprawić lichą reputację pedagogów – jest przemilczana i zmarginalizowana. Nadal z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy pedagogika uniwersytecka koncentruje się na „uspołecznianiu i uobywatelnianiu”. Tym samym zazwyczaj ma status pedagogiki doktrynalnej i jako taka związana jest z indoktrynacją: w PRL – marksistowską i socjalistyczną, aktualnie – liberalistyczną i postmodernistyczną. Szołtysek przekonująco pokazał w swojej teorii, iż w człowieku należy
Miłosz Skrzypek
24
Refleksje niewyemancypowanego pedagoga
Mam takie poczucie, że jeszcze stosunkowo niedawno ludzie jakoś bardziej wystrzegali się publicznego wygadywania głupot i zachowań z tą ludzką przywarą nierozerwalnie związanych. Najzwyczajniej chyba bali się kompromitacji.
Rola Rzeczpospolitej w dziejach listopada br. roku Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej w Katowicach zorganizował debatę nt. „Rola Rzeczypospolitej w dziejach”. Debata odbyła się w historycznej sali Sejmu Śląskiego, mieszczącej się w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim. Honorowymi gośćmi katowickiego RODM byli: prof. Andrzej Nowak z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, prof. Alfredas Bumblauskas z Uniwersy tetu Wileńskiego, prof. Jazep Januszkiewicz z Białorusi, prof. Ihor Skoczylas – prorektor Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego, Sinaver Kadyrow – członek Medżlisu Tatarów Krymskich, dr hab. Zdzisław Janeczek z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, Andrus Tuckus – przewodniczący Litewskiego Sajudisu i Bogdan Kasprowicz, wiceprzewodniczący Związku Ormian w Polsce. Uczestników panelu dyskusyjnego i licznie zgromadzoną publiczność
Pana Profesora Zbigniewa Kwiecińskiego (lidera deklarowanego po 1989 roku odrodzenia się polskiej pedagogiki) dość osobliwych mądrości. Sam prof. Kwieciński – przypomnijmy – też nie ukrywa, że zawdzięcza swoją mądrość zachodnim filozofom (m.in. lewicowemu Richardowi Rorty’emu) oraz pisarzowi (George’owi Bernardowi Shaw). Shaw na tyle urzekł naszego profesora, że łaknących postępowej mądrości uczestników Zjazdu Pedagogicznego uraczył on następującym wyznaniem
przywitał wicewojewoda śląski Jan Chrząszcz, wyrażając jednocześnie nadzieję, że w historycznej narracji znajdzie się miejsce dla podkreślenia wartości kształtujących dziejową rolę Rzeczypospolitej. Dodał także m.in., że: „wiedza o historii umacnia społeczeństwa, a niewiedza może wręcz je zniszczyć. Historia to przecież prawda i pamięć. Historię trzeba poznawać, odkrywać i upowszechniać. Umacniać tą wiedzą poczucie wspólnoty i jej tożsamość”. Podczas debaty moderowanej przez redaktora Jacka Filusa podjęto wiele istotnych wątków odnoszących się do przeszłości państwowości polskiej, między innymi wątek genezy tolerancji wyznaniowej (związanej z wielonarodowym wymiarem elit Rzeczypospolitej), tradycji demokratycznych, nader pozytywnie wyróżniających Polskę na tle innych państw europejskich. Na szczególną uwagę zasługiwało wystąpienie prof. Andrzeja Nowaka, który w pełnym
cenić cnoty personalne i moralne oraz cnoty obywatelskie i polityczne. Jakoż cnoty obywatelskie i polityczne tworzą jedynie dopełnienie cnót personalnych i moralnych, gdyż pierwotnie należy skoncentrować się na kształtowaniu osobowości i człowieczeństwa w rodzinie, by wtórnie zająć się „uobywatelnieniem” człowieka w państwie. Trzeba przyznać, że możni pedagogiczni doktrynerzy nie do końca skazali autora trójjedni człowieka na zamilczenie. Podając jedynie inicjał nazwiska, „profesor S.”, wymierzyli mu „chłostę śmiechu” – nadając ksywkę czołowego przedstawiciela pedagogii nawiedzonej (M. Jaworska-Witkowska, Z. Kwieciński, Kraków 2011).
Głupota szkodzi człowieczeństwu Głupota niszczy nie tylko człowieka jako osobę ludzką, lecz także jako obywatela. Państwo polskie przestało być dla wielu obywateli istotnym dobrem. To poniekąd skutki oddzielenia wiary od rozumu i abdykacji z dążenia do prawdy. Wedle prof. Zybertowicza, Rosji współcześnie zależy nie tyle na dezinformacji, co na tym, żeby ludzie (a więc także studenci pedagogiki i nauczyciele) przestali wierzyć w jakiekolwiek informacje, a zwłaszcza w prawdę. Propaganda i wychowanie sowieckie (tzw. pedagogika socjalistyczna obowiązująca w PRL) charakteryzowały się tym, że kłamały i chciały, żeby ludzie uwierzyli w wymyślony lewacki obraz świata i wychowania tzw. nowego człowieka. Obecna propaganda rosyjska, dopasowując się do postmodernistycznej aury kulturowej, lansuje wieloznaczność i dopuszcza oddawanie czci chaosowi. Słowem, współczesna propaganda rosyjska wie, że w postmodernistycznym zgiełku (tzw. płynnej ponowoczesności) bardzo trudno jest narzucić jakiś konkretny obraz czegokolwiek, w tym wychowania, można natomiast narzucić niewiarę w to, że w ogóle prawda istnieje, że można odróżnić dobro od zła,
Po pierwsze, należy upowszechniać wiedzę o dorobku Rzeczypospolitej, aby narody ją tworzące odczuwały dumę z państwa, które tworzyły przez kilkaset lat. Po drugie, o wszystkich sprawach trudnych trzeba oficjalnie rozmawiać, aby nie było możliwości rozgrywania zaszłości historycznych przez naszych wrogów. Po trzecie, nasze narody powinny się wspierać na arenie międzynarodowej, aby tradycje wolności, demokracji, poszanowania odrębności kulturowej i religijnej, tak cenne dla Rzeczypospolitej, były we współczesnym świecie szanowane i kontynuowane.
że można dotrzeć do faktów, sensownie pomyśleć o wychowaniu, opierając się na prawdziwych autorytetach, tradycji, religii, itp. (M. Piejko, niezależna. pl, 7.11.2016). Oto czytelnik dowiaduje się, przykładowo, iż „wszystkie pojęcia składające się na naukę o dzieciach w relacjach pedagogicznych są dyskursywne, zatem niejednoznaczne” (Impuls, Kraków 2013). Albo o randze wolności osób w dyskursie przeczyta, iż za wspólną cechę w różnych koncepcjach dyskursu uznaje się wolność osób, które w dyskursie uczestniczą, i tu – cytuję: „właściwości podmiotu nie są (…) istotne, nie liczy się zatem fakt, że dany osobnik jest mniej inteligentny od pozostałych uczestników dyskursu albo że posiada relatywnie mniejszą wiedzę niż oni, jeżeli był wolny (…), to okazywał się równy, a zatem spełniony był podstawowy warunek dyskursu” (Materiały przedkonferencyjne, Wrocław 1996). Wzruszająca jest ta wyrozumiałość dla uczestnika dyskursu, który został zdefiniowany jako osobnik mniej inteligentny. Myślę sobie, że idąc tym tropem, gdybym się kiedyś znalazł oko w oko z takim tępym osobnikiem, to finał dyskursu mógłby być rozrywkowy: przybrać formę wspólnego odśpiewania znanego szlagieru Niech żyje wolność, wolność i swoboda oraz dziewczyna młoda…
pisarza: „Niewielu ludzi myśli częściej niż trzy razy w roku: swoją międzynarodową sławę zawdzięczam temu, że zdarza mi się to raz, a nawet dwa razy w tygodniu”. I tu koniecznie w ramach demaskacji dezinformacji należy poinformować o czymś, z czego prawdopodobnie ani pisarz, ani nasz admirator jego mądrości – nie zdawali sobie sprawy. Profesor Kwieciński zasadniczo podważa bowiem – jeśli będziemy się trzymać przyjętej miary mądrości – wiarygodność częstotliwości myślenia pisarza. W demaskowaniu mądrości Bernarda Shawa przychodzi nam z pomocą sam Włodzimierz Lenin, zaliczając (o zgrozo!) pisarza do grona „pożytecznych idiotów”. Lenin miał w ten sposób określić zachodnich publicystów, pisarzy i redaktorów przygotowujących entuzjastyczne materiały poświęcone bolszewickiej rewolucji, ukrywających zarazem jej absurdy, paradoksy i niepowodzenia. Sławny brytyjski pisarz George Bernard Shaw był obwożony po Moskwie samochodem z kierowcą. Otaczali go cały czas pracownicy tajnych służb specjalnych. Wrócił zachwycony Związkiem Sowieckim. Kiedy Malcolm Muggeridge (w 1932 r.) wyjechał do Związku Sowieckiego jako korespondent „Manchester Guardian” i chciał napisać prawdę o tym państwie, nikt mu nie uwierzył. Przecież takie autorytety wychwalały Kraj Rad… („Gość Niedzielny” lipiec 2012). W świetle powyższych uwag możemy pokusić się o ogólną ocenę: czy i na ile w salonowej polskiej, oficjalnej/ podręcznikowej pedagogice obecna jest strategia propagandystów rosyjskich? Oto w podręczniku akademickim Pedagogika (t. 2, PWN, Warszawa 2003, s. 13) znajdujemy stwierdzenia potwierdzające żywotność zarysowanej strategii: „Nie zamierzamy narzucać jedynie obowiązującej teorii wychowania, gdyż sposób postrzegania tego fenomenu, jak i odwoływania się do niego w praktyce powinien być przedmiotem osobistych wyborów każdego pedagoga
Co robić, jak się dezinformacji przeciwstawiać? Ano, prochu tu nie wymyślę – ale zauważoną dezinformację najlepiej natychmiast demaskować. I to na jak najszerszych płaszczyznach. Bez demaskacji dezinformacja będzie bowiem krążyć i hasać sobie, ile będzie tylko chciała. W związku z tym śpieszę więc poinformować, a w zasadzie dopowiedzieć to, co powinno się znaleźć w moim poprzednim felietonie (nr 29, listopad). Chodzi o zalecanie (uczestnikom IX Zjazdu Pedagogicznego w Białymstoku) przez
erudycji historiozoficznym eseju odniósł się do tradycji republikańskich, szacunku dla wolności, zaprzepaszczonych szans, ale też wielkich osiągnięć narodów wchodzących w skład Korony Królestwa Polskiego. W toku dyskusji, która nastąpiła po zakończeniu panelu, pojawiły się propozycje konstruktywnego wykorzystania tradycji historycznej dla kreatywnego promowania wizerunku Polski i określenia jej aktualnej roli, w szczególności w odniesieniu do państw Europy Środkowo-Wschodniej. Konkluzje ze spotkania były trzy. Po pierwsze, należy upowszechniać wiedzę o dorobku Rzeczypospolitej, aby narody ją tworzące nie tylko znały swoją przeszłość, ale i odczuwały dumę z państwa, które tworzyły przez kilkaset lat. Po drugie, o wszystkich sprawach trudnych trzeba oficjalnie rozmawiać, aby nie było możliwości rozgrywania zaszłości historycznych przez naszych wrogów. Po trzecie, nasze narody powinny się wspierać na arenie międzynarodowej, aby tradycje wolności, demokracji, poszanowania odrębności kulturowej i religijnej, tak cenne dla Rzeczypospolitej, były we współczesnym świecie szanowane i kontynuowane. K
– nauczyciela, wychowawcy, instruktora, duszpasterza czy opiekuna”. Oto pełna wolność i dowolność. Została owa dowolność – zauważmy – dana (?) nawet duszpasterzowi… Czy można sobie wyobrazić bardziej wierne propagowanie strategii odbierania ludziom/studentom nadziei, że świat nie jest irracjonalny i pozbawiony sensu? Przecież istnieją powszechne prawa ludzkie (prawo naturalne), będące zbiorem niezmiennych, stałych, ponadkulturowych norm, wywodzących się z samej natury bytu ludzkiego i rozpoznawalnych przez ludzki umysł w sposób naturalny. Inaczej mówiąc: prawo naturalne jest wyznaczone przez to, kim jest człowiek, nie zaś na podstawie tego, kim człowiek powinien być. Jeśli prawo naturalne jest rzeczywiste, musi się rzeczywiście objawić (i to na sposób ludzki, a więc rozumnie) każdemu człowiekowi. Prawo naturalne jest uniwersalne, ma zastosowanie do wszystkich ludzi we wszystkich miejscach, w każdej sytuacji i w każdym czasie. Istnienie prawa naturalnego nie jest następstwem decyzji władzy politycznej. Prawo naturalne jest niezależne od państwa i nie jest nadawane przez państwo, a zatem żadna władza polityczna nie jest w stanie go unieważnić. Natomiast prawo stanowione opiera się na pomyśle człowieka. Chodzi o pomysł kierowania do celu. Urzeczywistnianie się celu współczesnego kapitalizmu – przykładowo – wiąże się z potrzebą istnienia człowieka ciągle gotowego na zmiany, człowieka dającego się oderwać od tradycji i rodziny. Współczesny kapitalizm potrzebuje „elastycznego człowieka”, który sprosta wymogom zmieniającego się wciąż urynkowionego życia gospodarczego (T. Grabińska, M. Zabierowski, 2006), ale czy te wymagania nie stoją w kolizji z rzeczywistością człowieka, czyli z naturalnym ukonstytuowaniem człowieka jako osoby ludzkiej? Trzeba większej świadomości zadziwiającego stanu rzeczy, z jakim mamy do czynienia. Oto co roku na całym świecie wydaje się setki książek psychologicznych o potrzebie miłości i życzliwości w stosunkach rodzinnych, a także międzyludzkich. Obowiązującą w całym wolnym świecie – a nominalnie także w Rosji – ideologią jest doktryna Praw Człowieka, a oficjalną i nauczaną w szkołach postawą – humanizm. Ale to jest humanizm antychrześcijański/antykatolicki. Stąd ogromna większość twórców, ze scenarzystami hollywoodzkimi na czele, ma nam do przekazania fundamentalnie dezinformujące przesłanie, które głosi, że świat jest piekłem, zaś prawdę o nim znają jedynie narkomani, prostytutki, bandyci i nieodmiennie cyniczni funkcjonariusze służb specjalnych. Najłagodniejszą formą tej filozofii, tego obłędnego/oszukańczego humanizmu, była niezmiernie poczytna swego czasu książka Williama Whartona, w której prawdziwym mędrcem jest obłąkany chłopak (P. Skórzyński, „Nasza Polska”, Refleksy, 2008). Co się dzieje? Ano, wygląda na to, że na naszych oczach w następstwie światowej ekspansji dezinformacji i błazenady „naukowego” bełkotu – kompromitują się liczne autorytety, gaśnie światło rozumu. K
Debata odbyła się w historycznej sali przedwojennego Sejmu Śląskiego (powyżej). Poniżej: Jadwiga Chmielowska Koordynator RODM w Katowicach dziękuje prof. Andrzejowi Nowakowi i wszystkim uczestnikom międzynarodowej debaty
fot. Piotr Hlebowicz (2)
N
ie będę ukrywał, że to, co mam do powiedzenia na temat kompromitacji i wstydu, może nie być za bardzo wyważone. Mam bowiem pełną świadomość, że (jakby zapewne uczenie powiedział jakiś psycholog) mam ukształtowany standard wyobrażeniowy tych pojęć zdecydowanie katolicki, staroświecki, żeby nie powiedzieć moherowy. Wszelako inny (czyli postępowy) być nie może, bo przekazany mi został przez mamę – wychowaną w śląskiej rodzinie na początku ubiegłego wieku (rocznik 1904). Do dziś pobrzmiewa mi w uchu jej dyrektywa wychowawcza, kierowana do mnie w dzieciństwie w różnych sytuacjach (także moralnych wyborów) chłopięcego żywota. Zawarta była zazwyczaj w krótkim pytaniu: A nie byłoby cie to gańba, synku? Gdy dziś czytam i słyszę, jak znani ludzie, publiczne autorytety moralne, prominentne naukowe, artystyczne i inne mówią na każdym etapie swego życia i twórczości coś zupełnie innego, np. gdy profesor pedagogiki, który całą swoją karierę naukową ufundował na promocji lewackiej pedagogiki zachodniej w Polsce, nagle ostrzega, że „zmierzamy ku edukacyjnej katastrofie. Sowietyzację zastąpiła amerykanizacja” („Gazeta Prawna” 2013), to przychodzą mi do głowy różne myśli i skojarzenia, łącznie z pytaniem mojej mamy: czy nie jest im gańba? To prowokuje inne pytanie, które ma już charakter zdecydowanie retoryczny: czy w III RP można się skompromitować? Dalsze uwagi poświęcę więc uwyraźnieniu społecznej szkodliwości bezwstydnego obnoszenia się z głupotą, ze względu na jej dezinformujący charakter. Skoncentruję się na próbie odpowiedzi, jak zrozumieć fakt, że ci możni, często utytułowani, a paplający różne głupoty, mają się nieźle. Mało, można wręcz odnieść wrażenie, że czują się bezpieczni i pewni swego. Nadto pysznie – jak to dalej pokażę – dzielą się z maluczkimi dziwaczną mądrością, nabytą z reguły u lewackich filozofów, pisarzy zaliczanych niekiedy do tzw. „pożytecznych idiotów”, tak, jakby byli pod jakimś parasolem ochronnym. Tymczasem ich wyzbyte powagi fanaberie, w ramach których – przykładowo – głupota zyskuje polor mądrości, powinny ich wykluczyć z grona osób, które można w jakimkolwiek sensie traktować poważnie. Jakby ta głupota była komuś na rękę, bo przynosi profity. Ale któż mógłby być tu beneficjentem? Ogólnie rzecz biorąc, wiadomo, że idzie o lewackie siły postępu zaangażowane w przeprowadzenie tylko pozornie niewinnie brzmiącej tzw. zmiany społecznej (czyli postawienia świata na głowie), godzącej w gruncie rzeczy w szeroko pojęte bezpieczeństwo ludzi. Wątek bezpieczeństwa w perspektywie działań dezinformacyjnych podjęto na niedawnej konferencji MON Dezinformacja i jej przeciwdziałanie w międzynarodowym środowisku medialnym, gdzie słusznie przypominano, że problematyka dezinformacji była przedmiotem analizy od tysiącleci. Przywoływano pisma Sun-Tsu, które są skoncentrowane na refleksji, jak doprowadzić do pokonania przeciwnika bez użycia broni, samymi narzędziami dezinformacji. Ostatnio bryluje tu propaganda rosyjska, która, jak
kurier WNET
6
Fot. Archiwum Sceny Polskiej (6)
K U R I E R · ś l ą s ki
„Głaz graniczny” Emila Zegadłowicza w adaptacji i reżyserii Bogdana Kokotka (premiera 2009 r.)
Halina Pasekova i Marcin Kaleta w „Oborze” Helmuta Kajzara
Leżący na pograniczu rdzennie polskich ziem Śląsk Cieszyński wydał w ostatnich stuleciach wielu wspaniałych ludzi. Ścieranie się kilku narodowości – polskiej, niemieckiej, żydowskiej i czeskiej oraz wyznań (katolickiego, ewangelickiego, mojżeszowego itp.) rozbudzało intelektualną rywalizację. System oświatowy sprzyjał walce z analfabetyzmem.
Jak w rodzinie 65 lat Sceny Polskiej w Cieszynie
D
zięki rozbudzonej już w połowie XIX w. świadomości narodowej Polacy ze Śląska Cieszyńskiego tworzyli podstawy edukacji i życia kulturalnego, które rozkwitną w Niepodległej, a przede wszystkim na Zaolziu, zaanektowanym po napaści armii czechosłowackiej na Śląsk Cieszyński w styczniu 1919 r. Życie kulturalne na wsi cieszyńskiej było rozbudzone już na przełomie XIX i XX w.: – U Kosa była jedyna restauracja, w której odbywały się wszystkie spotkania nawiejskiej społeczności. Babcia wymyślała różne scenki, w których występowały dzieci. W ten sposób wytworzyła w swoich dzieciach miłość do sztuki. Każde z tuzina jej progenitury musiało brać udział w spektaklach! Brała też inne osoby – ciotki, wujków, gazdów i przedstawiali sceny z życia wzięte. Nie było przecież radia czy telewizji, więc społeczeństwo integrowało się w rodzinnym czy wiejskim teatrze! – wspomina Paweł Niedoba, emerytowany artysta Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego. Pawła Niedobę cytuję nie bez kozery. Jego ojciec Władysław Niedoba (znany jako Jura spod Grónia)
W
styczniu ubiegłego roku, w szczycie wielkiej fali migracyjnej, kiedy dziesiątki tysięcy tak zwanych uchodźców maszerowały przez Europę do Niemiec na zaproszenie kanclerz Angeli Merkel, w mediach pojawiła się informacja o zgwałceniu przez migranta 13-letniej Lisy F., mieszkającej w berlińskiej dzielnicy Marzahn. Dziewczyna zniknęła w drodze do szkoły i kiedy następnego dnia, po 30 godzinach, powróciła do domu, powiedziała rodzicom, że została porwana przez trzech nieznanych jej, mówiących łamanym niemieckim mężczyzn o „południowym”, podobnym do „arabskiego” wyglądzie. Rodzice natychmiast zawiadomili policję, a dziewczyna po-
Jan Picheta był bowiem założycielem i pierwszym dyrektorem artystycznym Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego. Władysław Niedoba urodził się 22 marca 1914 r. w Nawsiu k. Jabłonkowa. Pochodził z wielodzietnej rodziny Ewy z d. Sikora i Pawła Niedoby. Było ich tuzin rodzeństwa, ale dwoje zmarło w dzieciństwie i została dziesiątka, którą później los porozrzucał po świecie. Jak zaświadcza jego syn Paweł – przed wojną Jura spod Grónia prowadził gospodarstwo i był robotnikiem leśnym. Interesował się jednak śpiewem. Tenor miał niesamowity. Jeździł nawet do Ostrawy kształcić swój głos. Dzięki temu przyjęto go w 1937 r. do Morawsko-Śląskiego Teatru Narodowego w Ostrawie. Musiał zrobić wielkie wrażenie na kierownictwie sceny, bo zaraz powierzono mu pierwszą rolę solową: partię księcia w „Fauście”. Kupiono mu nawet pianino, żeby się dokształcał w domu. Po przejęciu Zaolzia przez Polskę w 1938 r. załatwiono mu stypendium w Mediolanie! – Kiedyś pojechał gdzieś w Polskę – bodaj do Tarnowa – do Jana Kie– pury, który lubił występować publicznie przed wielbicielami swego talentu.
Śpiewał na balkonie czy na samochodzie. Powiedział wybitnemu tenorowi, że chce zostać śpiewakiem. – Tak? Synku, jeśli chcesz śpiewać, zobacz, ile tu ludzi, wejdź na samochód i śpiewaj! Jurze spod Grónia nie trzeba było powtarzać. Kiepurę zamurowało. Po wokalizie oświadczył: – Oj, Władziu, będę miał w tobie wielkiego konkurenta! Los nie pozwolił jednak góralowi z Nawsia rywalizować z „Chłopakiem z Sosnowca”. Wybuchła wojna. Losy Władysława Niedoby mogłyby stanowić podstawę wielkiej epopei. Walka z niemieckim najeźdźcą w 21 Dywizji Piechoty Górskiej, niewola sowiecka w łagrze za Uralem, ucieczka, koczowanie w lasach, przeprawy przez graniczne rzeki, powrót do domu, Wehrmacht, ucieczka, areszt, obóz karny na wyspie Korfu, ponowna ucieczka przez Albanię i Grecję, powrót do domu, ukrywanie się pod kopytami koni w rodzinnej stajni wraz z bratem Adamem, który też uciekł z niemieckiej niewoli. A ile w międzyczasie cudownych ocaleń!? Czyż nie po to, żeby potem stworzyć niezwykły teatr – jedyną polską zawodową scenę dramatyczną poza granicami państwa?
zorganizowała w kilkunastu miastach burzliwe demonstracje, w tym przed urzędem kanclerskim w Berlinie. Tymczasem przesłuchiwana ponownie Lisa F. podała kilka zupełnie innych wersji wydarzeń. Najpierw, że nie została uprowadzona, tylko poszła z ochotą, potem, że nikt jej nie porywał, tylko spędziła noc u kolegi. Policja sprawdziła połączenia z jej komórki, ustaliła, u kogo była, i przesłuchała chłopaka. Okazało się, że żadnych figlików męsko-damskich nie było, tylko Lisa F. miała kłopoty w szkole i bała się opowiedzieć o nich rodzicom. Wydano więc komunikat o rezultatach dochodzenia. Tymczasem w Rosji media szalały. Relacjonowano demonstracje Rosjan mieszkających w Niemczech, powta-
Rosja kłamała, kłamie i będzie kłamać. Robi to jednak coraz umiejętniej, wykorzystując możliwości, jakie daje Internet. Zaskakujące jest to, że w doraźne kampanie dezinformacyjne angażują się politycy z najwyższego kręgu władzy.
Zachód zatacza się od ściany do ściany i tylko Kreml, a przede wszystkim osobiście Władimir Władimirowicz Putin, są zdolni bronić odwiecznych wartości i walczyć z terroryzmem, moralną degrengoladą i destabilizacją społeczną. wiedziała podczas przesłuchania, że była bita i gwałcona. Lisa F. ma podwójne obywatelstwo, rosyjskie i niemieckie, a więc kiedy wiadomość, poprzez media społecznościowe, dotarła do rosyjskiej prasy, ta zawrzała oburzeniem. Barwnie pisano, że migranci uczynili Lisę F. „seksualną niewolnicą”, a niemiecka policja nabrała wody w usta i zaciera ślady. Doniesienia prasowe powtórzyła państwowa telewizja i liczna rosyjska społeczność w Niemczech błyskawicznie
Jak powiada Paweł Niedoba, jego ojciec po wojnie jednak stwierdził, że dobrze się stało, iż nie pojechał śpiewać do La Scali, bo nie lubił śpiewać dla ludzi, których nie znał. Cieszył się tylko wtedy, gdy mógł występować wśród swoich ziomków spod Bukowca czy Stożka. – Tata nie lubił wyjeżdżać poza swój teren, poza Śląsk Cieszyński, gdzie znał prawie wszystkich. Był z nimi zżyty od małego. Gdy zakładał Scenę Polską Teatru Cieszyńskiego, widywałem go tylko w niedziele. Chodził bowiem od chałupy do chałupy po wsiach. Zbierał na abonamenty, żeby ludzie chodzili do teatru. Do dziś jeszcze owocuje jego praca, bo starsi ludzie nadal kupują abonament co roku. Widz jest stały w cieszyńskiej scenie – podkreśla Paweł Niedoba. Znawca teatru, prof. Mirosława Pindór, twierdzi, że sam pomysł powstania polskiego teatru w Czeskim Cieszynie zrodził się podczas Internatowego Kursu Pracy Reżysera prowadzonego w lipcu 1950 r. w Jabłonkowie m.in. przez Aleksandra Gąssowskiego (dyr. Teatru Polskiego Bielsko-Cieszyn), Władysława Woźnika (dyr. Teatru im. S. Wyspiańskiego w Katowicach) i Josefa Zajíca (dyr. Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie). – Pod koniec 1950 r. Zarząd Główny Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego [jedynej już niemal wtedy oficjalnie egzystującej organizacji polskiej w Czechosłowacji – przyp. mój] wniósł podanie do Okręgowego Komitetu Narodowego w Ostrawie, które rozpatrzono pozytywnie – twierdzi prof. UŚ w Cieszynie. – Czechosłowackiej administracji było bardzo na rękę, że Scena Polska nie powstała jako zespół samodzielny, którego nadzór ideologiczny byłby znacznie bardziej skomplikowany, ale jako integralna część instytucji państwowej, której nadzór taki dany był automatycznie z mocy prawa – odsłania kulisy decyzji dr Ladislav Slíva, bardzo życzliwy Polakom znawca polskiej literatury, dyrektor TC w latach 1973–1974 i 1990–1996. Jak zaświadcza prof. Mirosława Pindór,
rzano wstępne zeznania Lisy F., krytykowano niemiecką policję. „Zbiorowy gwałt” migrantów uznawano za dowód, że „władze niemieckie nie panują nad sytuacją.” Oliwy do ognia dolewali krewni dziewczyny, powtarzając do kamer i mikrofonów opowieść o rzekomym gwałcie. Dni jednak mijały i antyniemiecka histeria pewnie by wygasła, gdyby nie wmieszał się minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, który stwierdził, że „jasno widać, iż dziewczyna nie zniknęła na 30 godzin z własnej woli”
Kopanie dołków na najwyższym szczeblu Rafał Brzeski
i oskarżył władze niemieckie o „politycznie poprawne zamalowywanie rzeczywistości dla wewnętrznych korzyści politycznych”. Po tych stwierdzeniach temperatura rosyjskich komentarzy medialnych podniosła się tak wysoko, że niemiecki minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier wezwał 27 stycznia na dywanik ambasadora Rosji i poprosił, aby Moskwa przestała uprawiać polityczną propagandę. Dwa dni później, w rozmowie telefonicznej, Steinmeier i Ławrow ustalili, że lepiej wyciszyć sprawę. Rosyjskim specjalistom widać było żal przerwać tak świetnie rozwijającą się dezinformację, bowiem rosyjskie media opublikowały kolejne świadectwo matki Lisy F., wedle którego, kiedy córka wróciła do domu, miała „sińce pod oczami” i „krew w ustach”. Powtórzyły
też za tygodnikiem „Der Spiegel” informacje matki, że dziewczyna „czuje się bardzo źle” i była na leczeniu w klinice psychiatrycznej.
N
obilitowana autorytetem Ławrowa dezinformacja wpisała się znakomicie w trwającą od kilku lat moskiewską narrację, że zdemoralizowany, zgniły i próchniejący Zachód przypomina bezzębnego tygrysa, który padnie w pierwszym starciu z potężnym rosyjskim niedźwiedziem. Zgodnie z tą narracją, Zachód zatacza się od ściany do ściany i tylko Kreml, a przede wszystkim osobiście Władimir Władimirowicz Putin, są zdolni bronić odwiecznych wartości i walczyć z terroryzmem, moralną degrengoladą i destabilizacją społeczną. Kontynuacja tej narracji na
„Obora” Helmuta Kajzara – Janusz Kaczmarski i Karol Suszka
„dowodzony” przez Władysława Niedobę zespół aktorski rekrutował się w dużej mierze z uczestników wspomnianego kursu, wyróżniających się talentem i pracowitością miejscowych aktorów-amatorów, przedstawicieli różnych profesji. Niejednokrotnie porzucali oni swoje dotychczasowe, bardziej intratne finansowo zawody górników, nauczycieli, urzędników na rzecz niepewnej sytuacji aktorów nowo powstałej sceny. Od 1 do 15 sierpnia 1951 r. odbywało się wspólne szkolenie obu zespołów: profesjonalnego – Sceny Czeskiej i amatorskiego – Sceny Polskiej. Od 16 sierpnia zespół polski prowadził już samodzielne próby jednej z najnowszych sztuk w ówczesnym repertuarze polskim, tj. Aleksandra Maliszewskiego Wczoraj i przedwczoraj, której premierę dano 14 października 1951 r. i datę tę przyjmuje się za oficjalne rozpoczęcie działalności Sceny Polskiej. Rzecz reżyserował urodzony w Stonawie student Wydziału Filmowego i Telewizyjnego Wyższej Szkoły Artystycznej w Pradze Władysław Delong, scenografię przygotował Władysław Cejnar – Zaolziak, absolwent krakowskiej ASP, który pozostał wierny Scenie Polskiej jeszcze po przejściu na emeryturę w 1982 r. to artyści, którzy tworzyli pierwszy zespół aktorski: Piotr Augustyniak, Jan Bobek, Emilia Ruszówna-Bobek, Franek Chmiel, Stefania Dzidowa, Józef Gawlas, Marta Gogółka, Fryderyk Gogółka, Franciszka Kasprzakowa, Anna Kluzówna-Kaleta, Wanda Łysek, Janina Buzek-Matuszczakowa, Franek Michalik, Alojzy Mołdrzyk, Helena Trzosłówna-Rybicka, Witold Rybicki, Wanda Spinka, Eugeniusz Sumera, Maria Szymeczek, Rudolf Urbański. Pierwsze słowa, które padły ze sceny brzmiały: „No więc jak, panie Władziu?”, a wypowiedział je Jan Bobek. Spośród artystów, którzy znaleźli się w gronie pierwszego zespołu Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego, na uroczyste obchody jubileuszowe przybył tylko Piotr Augustyniak,
który z tą sceną związał niemal całe swoje artystyczne życie, nie tylko jako aktor, ale i znakomity śpiewak. Ze Sceną Polską Teatru Cieszyńskiego związał się oczywiście także syn Władysława Niedoby – Paweł. – Owszem, dostawałem propozycje, żeby zostać po studiach w Krakowie. Marek Mokrowiecki chciał mnie zabrać do Płocka, Alojzy Nowak do Bielska-Białej. Miałem jednak taką naturę, jak ojciec. Tu mam wszystko, co do życia potrzeba! Nie lubiłem tułaczki, akademików. Wolałem być i grać dla swoich ludzi, wybudować tutaj dom... Zwłaszcza, że w naszym teatrze była rodzinna atmosfera. To wszystko prości ludzie, których tata zbierał do teatru – jeden pracował w hucie, inny na roli. Na przykład Wanda Spinka, dziewuszka 17-letnia, normalna baba, nie dałbyś za nią pięć koron – ale zobaczył ją na amatorskiej scenie, od razu wziął do teatru. Jak ona chodzi po scenie, nic nie musi mówić! Widać, że osobowość. Niejedna artystka po studiach z Polski nie miała jej talentu. To właśnie Spinka zagrała Marię Stewart! Miała talent bycia na scenie! Osobowość, jak tata. On też wiele nie grał na scenie. Ale gdy wlazł na scenę, a był to kawał chłopa, huknął i zaśpiewał, już miał publikę za sobą. Owszem, szpetnie mu się uczyło tekstów, miał problemy, ale zawsze umiał wybrnąć z kłopotów z humorem – wspomina Scenę Polską Paweł Niedoba. Syn założyciela podkreśla także, iż polski teatr na Zaolziu był bardzo potrzebny. – Ludzie na objazdowych przedstawieniach Sceny Polskiej siedzieli w salkach po framugi okien. Graliśmy chyba w Mostach. Wchodzi na scenę z małym krzesłem starsza kobieta i mówi, że siedzi z tyłu, ale na tym krześle nic nie widzi. – Czy se mogym siednąć tukej na scenie? – Ale ja, babko, siednijcie se... Ludzie byli mili, gościnni, zawsze dawali jakieś kanapki, po kielichu, robili przyjęcia. Żyło się wtedy jak w jednej, wielkiej rodzinie. Teraz tego nie ma – wspomina z nostalgią lata 60.–70. Paweł Niedoba. K
najwyższym szczeblu rozpoczęła się 26 października, kiedy stacja telewizyjna Pierwyj Kanał podała szokującą wiadomość, iż austriacki sąd apelacyjny zwolnił przebywającego w więzieniu irackiego migranta Amira A., który na basenie w Theresienbad zgwałcił 10-letniego chłopca, bowiem, jak się tłumaczył, był w „pilnej seksualnej potrzebie”. Nie ukrywając oburzenia, rosyjska stacja informowała, że sąd uznał, iż migrant, nie znając niemieckiego, nie rozumiał protestów chłopca, a zatem nie moża go winić o gwałt. Podając ten przykład „szalejącej tolerancji”, Pierwyj Kanał powoływał się na wiadomość w „Daily Mail”. Tyle tylko, źe londyński dziennik podał, że austriacki sąd uchylił wyrok na Amira A. i sprawa będzie rozpatrywana
i dezinformacyjnych, wskazał na swoim „prawdometrze”, że Pierwyj Kanał łże i wyjaśnił różnice między tekstem „Daily Mail” a tekstem rosyjskiej stacji telewizyjnej. Manipulację zdemaskował również na rosyjskojęzycznym portalu niemiecki rządowy serwis informacyjny dla zagranicy, Deutsche Welle. Pierwyj Kanał usunął pospiesznie wiadomość o Amirze A. ze swoich stron internetowych. (adres i tytuł wiadomości pozostał jednak w Google cash’u) i afera prawdopodobnie by uwiędła, gdyby ofiarą kremlowskiej dezinformacji nie padł sam Władimir Władimirowicz. Jak podał „Moscow Times”, Putin podczas wystąpienia 31 października na konferencji poświęconej zagadnieniom etycznym odwo-
O
Rosyjskojęzyczny portal The Insider, specjalizujący się w obnażaniu działań propagandowych i dezinformacyjnych, wskazał na swoim „prawdometrze”, że Pierwyj Kanał łże i wyjaśnił różnice między tekstem „Daily Mail” a tekstem rosyjskiej stacji telewizyjnej. ponownie w przyszłym roku, ale pozostawił gwałciciela w więzieniu. O tym, że Amir A. będzie ponownie sądzony i że siedzi nadal w celi, Pierwyj Kanał już nie wspomniał. Dezinformacja była dobrze przygotowana, bowiem w razie zdemaskowania można było łatwo zasłonić się błędnym tłumaczeniem. Demaskacja przyszła błyskawicznie. Już następnego dnia rosyjskojęzyczny portal The Insider, specjalizujący się w obnażaniu działań propagandowych
łał się do zwolnienia Amira A. jako dowodu, że Rosja powinna kierować się własnym, a nie europejskim, systemem wartości. „Widzicie, jak to jest – mówił Putin – imigrant zgwałcił dziecko w jednym z europejskich krajów, a sąd uniewinnił go z dwóch powodów: po pierwsze nie znał języka kraju, w którym przebywał, po drugie nie wiedział, że chłopiec – bo to był chłopiec – sprzeciwia się”. Co potwierdziło prawdziwość przysłowia: kto pod kim dołki kopie… K
kurier WNET
7
K U R I E R · ś l ą s ki Ponad 30 działaczy tatarskich i protatarskich siedzi w rosyjskich więzieniach, kilkadziesiąt osób zostało porwanych przez „nieznanych sprawców”, ciała kilku z porwanych znaleziono w różnych miejscach Krymu.
Niegasnący spór o Trybunał Konstytucyjny, którego kolejną gorącą odsłonę będziemy mogli lada chwila obserwować, wzmógł dyskusję na temat sensowności samego istnienia Trybunału. Trudno w krótkim artykule omówić racje obu stron, a tym bardziej zaproponować rozwiązanie.
II Forum Krymskie Piotr Hlebowicz
W
– a faktycznie ziemia została przez nich nielegalnie sprywatyzowana. Forum Krymskie miało się zbierać regularnie co roku, jednakże brak finansów, naprężona sytuacja na Krymie, wreszcie aneksja i okupacja przez Rosję Krymu uniemożliwiły takie spotkania. Po aneksji Krymu większa część działaczy i członków Medżlisu została zmuszona do opuszczenia Krymu. Okupanci rosyjscy zdelegalizowali Medżlis i inne tatarskie organizacje, ponad 30 działaczy tatarskich i protatarskich siedzi w rosyjskich więzieniach, kilkadziesiąt osób zostało porwanych przez „nieznanych sprawców”, ciała kilku z porwanych znaleziono w różnych miejscach Krymu po pewnym czasie. Siedziba Medżlisu z konieczności przeniosła się do Kijowa. W prowadzeniu protatarskiej polityki
– tym razem we Lwowie. 10 listopada zaproszeni goście wzięli udział w konferencji rocznicowej 40-lecia powstania Ukraińskiej Grupy Helsińskiej. Następnego dnia odbyły się obrady uczestników Forum w auli Katolickiego Uniwersytetu Lwowskiego. W zastępstwie Mustafy Dżemilewa poprowadził je przewodniczący Medżlisu Tatarów Krymskich – Refat Czubarow. Głównym organizatorem dwudniowego spotkania był Mirosław Marynowicz, długoletni więzień sowieckich łagrów i wicerektor Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie. Na 40 rocznicę powstania Ukraińskiej Grupy Helsińskiej i konferencję II Forum Krymskiego przyjechali byli działacze antykomunistyczni i więźniowie polityczni – w większości nasi przyjaciele i znajomi. Uczestnikami
Uczestnicy konferencji II Forum Krymskiego potępili jednogłośnie akt napaści na Krym, jego bezprawnej aneksji do Rosji i okupacji. Wezwali do wycofania się FR z Krymu oraz obszarów Wschodniej Ukrainy (Donbas), które są pod rosyjską kontrolą. Delegacja Tatarów Krymskich przedstawiła fakty łamania praw człowieka na Krymie, w tym morderstw dokonywanych przez „nieznanych sprawców”, bezprawnego pozbawiania wolności, aresztowań, rewizji, nękania, zmuszania do przyjmowania rosyjskiego obywatelstwa (odmowa grozi pozbawieniem pracy, a nawet praw obywatelskich). Prawa człowieka są łamane nagminnie przez władze okupacyjne nie tylko w stosunku do ludności tatarskiej, ale także w stosun-
Fot. z Archiwum autora (3)
katowickiej siedzibie Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej odbyło się 15 listopada 20016 r. spotkanie z Piotrem Hlebowiczem. Wrócił on ze Lwowa, gdzie kilka dni wcześniej miało miejsce II Forum Krymskie. Uczestniczyli w nim również Tatarzy mieszkający na Śląsku. Piotr Hlebowicz został poproszony o relację z Forum. Inicjatywa utworzenia Forum Krymskiego powstała wiosną 2012 roku na Krymie. W maju 2012 roku Mustafa Dżemilew zaprosił do Symferopola, na kolejną rocznicę deportacji Tatarów Krymskich (18 maja 1944 roku), przedstawicieli dawnych działaczy antykomunistycznych byłego ZSRS
(w tym długoletnich więźniów politycznych), przy okazji organizując konferencję pod nazwą „Forum Krymskie I”. Powodem zwołania konferencji była stale pogarszająca się sytuacja Tatarów Krymskich na Półwyspie Krymskim, coraz gorsze traktowanie przedstawicieli Medżlisu przez administrację prezydenta Janukowycza, zwiększająca się aktywność rosyjskich organizacji nacjonalistycznych i paramilitarnych (tzw. krymskiego kozactwa i rosyjskiego jedinstwa). Wzrosła także liczba konfliktów między Tatarami a Rosjanami o działki ziemi budowlanej, które Rosjanie uważali za swoją własność
na forum wewnętrznym i zagranicznym pewnym stopniu pomaga fakt, że Mustafa Dżemilew i Refat Czubarow (przewodniczący Medżlisu i Światowego Kongresu Tatarów Krymskich) są deputowanymi do Rady Najwyższej Ukrainy. Sinawer Kadyrow, który nie jest członkiem Medżlisu, prowadzi jego sekcję edukacyjną. Dzięki inicjatywie Kadyrowa w roku akademickim 2016/2017 w Polsce studiuje 10 młodych Tatarów Krymskich. Ja i Jadwiga Chmielowska jesteśmy bezpośrednio zaangażowani w tę sprawę. Po ponad czteroletniej przerwie postanowiono zwołać II Forum Krymskie
Forum byli między innymi: z Estonii Lagle Parek, Viktor Nutso i Kalle Jurgenson, z Gruzji Tarieł Gwiniaszwili, z Armenii Paruir Hajrikjan i Vardan Harutjunjan, z Ukrainy Oles Szewczenko, Mirosław Marynowicz, Sinawer Kadyrow, Ajsze Sejtmuratowa i kilkunastu innych gości, z Litwy Andrius Tuczkus, Leonardas Vilkas, Saulius Peczeljunas, z Czech – Petruška Šustrová, z Rosji Siergiej Kowalow, Aleksander Smirnow, Aleksander Podrabinek, z Białorusi Walery Bujwał. Przyjechali także przedstawiciele Polski – m.in. Roman Zaleski oraz piszący te słowa Piotr Hlebowicz – oraz Niemiec, USA i Łotwy.
ku do mieszkających tam Ukraińców, a także niezadowolonych z panującej sytuacji Rosjan. Przyjęto dokument końcowy, który jest kontynuacją wniosków I Forum Krymskiego z 2012 roku. Podpisali go delegaci-uczestnicy II Forum Krymskiego. W dokumencie m.in. skrytykowano Zachód za brak stanowczej reakcji na aneksję i okupację Krymu oraz na uczestnictwo Rosji w wojnie na wschodzie Ukrainy, wyrażono międzynarodową solidarność z narodami Ukrainy i Tatarów Krymskich, wezwano do deokupacji Krymu i powrotu oderwanych ziem wschodnich do Ukrainy. K
W Czechach, podobnie jak w Polsce, rocznica odzyskania niepodległości w tym roku miała dwa oblicza: jedno oficjalne – w siedzibie królów czeskich i prezydenta, czyli na Zamku (po czesku: na Hradzie) – oraz drugie – kontestacyjne – na Rynku Staromiejskim w starej Pradze.
Wujek z Kanady i polityka Vladimír Petrilák
C
zęść opozycji, na złość prezydentowi, zorganizowała swoje obchody, na które przybyło ok. 20 000 ludzi. Należy dodać, iż politycy biorący udział w imprezie alternatywnej ostentacyjnie odrzucili zaproszenie na Hrad i nie wzięli udziału w uroczystym wręczaniu orderów zasłużonym obywatelom. To taka czeska tradycja, iż w dniu niepodległości prezydent wręcza najwyższe odznaczenia państwowe, wydarzenie ma uroczystą oprawę i jest bardzo prestiżowe. W tym roku 28 października, w 98 rocznicę odzyskania niepodległości (1918 r.), świętowano więc w Pradze podwójnie i można rzec, iż uwidocznił się ponownie głęboki podział społeczeństwa na tych, którzy sympatyzują z prezydentem Milošem Zemanem, i tzw. praski salon (w Czechach mówi się: kawiarnia), który ostro zwalcza prezydenta jako symbol buractwa i obciachu. Pretekstem do zorganizowania alternatywnego zgromadzenia upamiętniającego rocznicę 28 października była „odmowa udzielenia orderu wujkowi” obecnego ministra kultury Daniela Hermana. Owym stryjem jest Jiří Brady, człowiek, który jako dziecko przeszedł przez Terezín i niemiecki obóz koncentracyjny Auschwitz. Przeżył i po emigracji w 1949 r. zajął się dawaniem
świadectwa o okropnościach zagłady Żydów podczas drugiej wojny światowej. Przed 28 października w mediach pojawiła się wiadomość, iż ktoś z kancelarii prezydenckiej dzwonił do Brady’ego (do Kanady, gdzie obecnie mieszka i której jest obywatelem) z informacją, iż jest na liście odznaczonych. Później doszło do sytuacji, iż minister kultury Herman spotkał się w siedzibie swego ministerstwa z dalajlamą, który gościł w stolicy Czech na konferencji Forum 2000. To, iż czeski minister spotkał się w gmachu ministerstwa i w czasie pracy (czyli nie prywatnie, jak czynią to inni politycy zachodnioeuropejscy) z tybetańskim przywódcą duchowym, rozwścieczyło Chiny. W reakcji na ten zgrzyt czterech najwyższych przedstawicieli Czech – czyli prezydent, premier i dwaj przewodniczący izb parlamentu (wszyscy z Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej) wydali specjalne oświadczenie, w którym zapewniono Chińską Republikę Ludową, iż czeska polityka zagraniczna względem Chin nie zmienia się. Oświadczenie to, nazywane Listem Czterech, media w Pradze odebrały jako akt wiernopoddańczy i wręcz wasalski, sprzeczny z demokratycznymi wartościami formalnie obowiązującymi w Czechach. Minister Herman (były ksiądz katolicki) dolał oliwy
do ognia, oświadczając publicznie, iż podczas spotkania w ambasadzie słowackiej w Pradze prezydent Zeman odgrażał się, iż jeśli dojdzie do skutku jego spotkanie z dalajlamą, to może on zapomnieć o orderze dla swego wujka (Brady’ego). Minister twierdził, że słowa te usłyszało kilku świadków. Ciekawe jest to, iż żaden z rzekomych świadków (słowacki ambasador i dwaj ministrowie rządu czeskiego) nic takie-
przekazała świadkowi Holocaustu symboliczne klucze stolicy. Internet od razu wyłapał absurdalność tej sytuacji, zestawiając zdjęcie z tej uroczystości z inną fotografią, na której w roku bieżącym ta sama pani prezydent tej samej stolicy przekazywała ten sam klucz… prezydentowi Chińskiej Republiki Ludowej, który gościł w Czechach. Tak więc rzekomo z powodu spotkania ministra Hermana z nielubianym
Sprawa nieodznaczonego wujka nosi wszelkie znamiona dobrze zorganizowanej kampanii politycznej i medialnej, w której czeskiego prezydenta próbowano pokazać jako człowieka, który z powodu niskich pobudek jest w stanie nie docenić nawet ofiary Holocaustu. go nie usłyszał. Prezydent powiedział wprost: minister Herman kłamie. Sporem tym żyły wszystkie czeskie media. Brady przyjechał do Czech i stał się bożyszczem praskiej kawiarni. Skoro prezydent nie odznaczył go orderem państwowym, znalazło się wielu innych chętnych do odznaczania – miasta czy uniwersytety prześcigały się w zapraszaniu tego kanadyjskiego obywatela, by mu przekazać jakąś nagrodę. Warto w tym miejscu zauważyć, iż prezydentka Pragi, Adriana Krmáčová,
przez Chiny przywódcą duchowym Jiří Brady, wujek tego ministra, nie otrzymał czeskiego odznaczenia państwowego, ale ów wujek otrzymał ten sam klucz, jaki otrzymał prezydent Chin. Czeski film… Wyszło na jaw, iż Brady’ego do odznaczenia zgłosił… minister Herman. Czynił to już w poprzednich latach kilkakrotnie i za każdym razem bezskutecznie. Kilka dni po całej aferze prezydent Zeman, który w trakcie wydarzeń w sprawie nie zabierał głosu, stwierdził
Komu potrzebny Trybunał?
Z
Zbigniew Kopczyński
jednej strony sensowne wydaje się istnienie ciała dbającego o to, by prawodawca przestrzegał obowiązującej konstytucji, z drugiej zaś można powziąć wątpliwość, czy grupa tak czy inaczej (zwykle pośrednio) wybranych sędziów może uchylać decyzje wybranego bezpośrednio parlamentu, którego skład jest emanacją woli suwerena, czyli narodu. A dalej, jeśli uznamy zasadność istnienia ciała kontrolującego konstytucyjność ustaw – co wcale nie jest oczywiste – to czy powinno to być, jak obecnie, specjalnie powołane ciało, czy też należy pozostawić te kwestie sądom powszechnym. To temat na długą dyskusję, a ja chcę jedynie pokazać to, co o sądownictwie specjalnym, zwanym administracyjnym, pisał klasyk myśli politycznej, Alexis de Tocqueville, w swym dziele Dawny ustrój i rewolucja (L’Ancien régime et la Révolution). W książce tej de Tocqueville, nazwany przez francuskiego historyka Françoisa Fureta Monteskiuszem dziewiętnastego wieku, obala wiele powszechnym mitów na temat przedrewolucyjnego ustroju Francji. W przeciwieństwie do Monteskiusza i wielu innych ówczesnych (i nie tylko) myślicieli, de Tocqueville swoje wnioski oparł nie na intelektualnej spekulacji, a na rzetelnej i dogłębnej analizie dokumentów archiwalnych. Naprawdę dużo przeczytał, wertując przez wiele lat archiwa nie tylko centralne, lecz również prowincjonalne, docierając do pism różnych szczebli urzędników i zwykłych obywateli. Kwestia sądownictwa administracyjnego jest tylko małym fragmentem jego rozważań i ten fragment chcę przybliżyć. Autor zaczyna stwierdzeniem, że w przed rewolucją „nie było w Europie kraju, w którym sądy zwykłe byłyby mniej niż we Francji zależne od rządu;
w wywiadzie, iż Brady’emu nie dał orderu z tych samych powodów, z jakich jego poprzednicy, czyli prezydent Havel i Klaus: „Odznaczyłem osoby, które zasłużyły się naszemu państwu, które coś zrobiły dla Czech”. W tym roku wśród odznaczonych znalazł się np. weteran wojenny z zachodniego frontu, kardynał Duka i znany przedsiębiorca. List Czterech, sprawa Brady’ego – głównie te wydarzenia, ale nie tylko, skłoniły dwóch znanych i popularnych aktorów do ogłoszenia „tygodni niepokoju obywatelskiego”, celem wywołania fermentu w społeczeństwie, by w ostateczności obalono prezydenta, który ich zdaniem nie tylko przynosi wstyd Republice Czeskiej, ale zasadniczo zmienia kierunek rozwoju z prozachodniego i demokratycznego na wschodni i bardziej autorytarny. Apel ten miał przypominać aktorski protest z 1989 r., kiedy prascy aktorzy przyczynili się do obalenia reżimu komunistycznego, przystępując do strajku po brutalnej interwencji komunistycznej policji 17 listopada 1989 przeciwko manifestującym studentom. Tym razem wystąpienie dwóch aktorów – jak na razie – nie spowodowało niczego. Manifestacja na Rynku Staromiejskim też, pomimo dużej frekwencji (20 000 ludzi to na czeskie warunki naprawdę sporo), wybrzmiała dosyć dziwnie, gdyż odebrano ją jako początek kampanii prezydenckiej organizatora tego zgromadzenia, Michala Horáčka (tekściarza i byłego szulera), co uznano nawet w kręgach przeciwników prezydenta Zemana za niestosowne. Sprawa nieodznaczonego wujka nosi wszelkie znamiona dobrze zorganizowanej kampanii politycznej i medialnej, w której czeskiego prezydenta próbowano pokazać jako człowieka, który z powodu niskich pobudek jest w stanie nie docenić nawet
ale nie było też kraju, w którym częściej stosowano by sądownictwo wyjątkowe”. Tę pozorną sprzeczność de Tocqueville wyjaśnia bardzo prosto. Król nie miał prawie żadnego wpływu na sędziów, ponieważ nie mógł ich ani odwołać, ani przenieść, ani awansować. Dlatego wygodne było dla niego ustanowienie sądów specjalnych, złożonych z ludzi przez niego mianowanych i od niego zależnych. Podobnie jak w dzisiejszej Polsce: sędziowie są prawie tak samo niezależni od rządu i parlamentu, jak w przedrewolucyjnej Francji, natomiast sądy specjalne, czyli Trybunał Stanu i Trybunał Konstytucyjny, powoływane są przez parlament przy współdziałaniu prezydenta.
Z
czasem pod jurysdykcję sądów specjalnych przekazywano coraz więcej spraw podległych dotychczas sądom powszechnym. Praktycznie przy każdym królewskim rozporządzeniu wskazywano sądy administracyjne jako właściwe do rozpatrywania spraw wynikających z ich stosowania, z żelazną formułą: „Zabrania się rozpoznawania ich naszym sądom i trybunałom”. Powody takich działań wyjaśnia w znalezionym przez de Tocquevil le’a dokumencie prowincjonalny urzędnik: „Zwykły sędzia musi trzymać się sztywnych zasad, które mu nakazują potępić postępek sprzeczny z prawem; ale rada (będąca sądem specjalnym – ZK), mając pożytek na oku, zawsze może naruszyć przepisy”. Jeszcze jaśniej pisze naczelny inżynier w sprawie dozorcy pilnującego szarwarku (czyli obowiązkowych prac przy utrzymaniu dróg), który pobił chłopa i został przez niego pozwany do sądu: „Mówiąc szczerze, dozorca jak najbardziej zasłużył na naganę, ale to nie powód, by sprawa miała się Dokończenie na str. 8
ofiary Holocaustu. Wydaje się, iż tak naprawdę afera medialna nie zmieniła niczego w układzie sił, jedynie pogłębiła rów dzielący tzw. praską kawiarnię od zwolenników prezydenta. Wujek z Kanady, raczej nieświadomy niczego, dał się z kolei wykorzystać konkretnym siłom politycznym, które dążą do obalenia demokratycznie wybranego prezydenta. Wydarzenie to pokazuje, iż w Czechach już rozpoczęła się bardzo ostra i bezpardonowa walka polityczna. W następnym roku, w październiku, odbędą się wybory parlamentarne, a w roku 2018, w styczniu – wybory prezydenckie. Będzie ostro. Ale to już chyba norma, o czym przekonała nas np. ostatnia kampania wyborcza w USA. K
Projekt współfinansowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej (strony 6-8). Publikacje wyrażają jedynie poglądy autorów i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.
kurier WNET
8
Z
najwyższym prawdopodobieństwem umożliwi ono wysoko konkurencyjne, niezwykle efektywne i wydajne wykorzystanie naszych złóż węgla kamiennego, największych w Europie, z jednoczesną możliwością szybkiej akumulacji polskiego kapitału oraz odbudowy polskiej własności. Jest to nadrzędnym celem Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju wicepremiera Morawieckiego. Na całym świecie intensywnie wzrasta zainteresowanie CTW, do których zaliczane jest niskoemisyjne, o większej sprawności spalanie węgla (tzw. paliwa bezdymne), jak również naziemne, a w szczególności podziemne zgazowanie węgla, którego skuteczne wykorzystanie jest głównie uzależnione od specyficznych warunków geologicznych zalegania pokładów w danym kraju. Ministerstwo Energii wyraźnie dostrzega, że szansą Polski są ogromne zasoby energetyczne – węgla brunatnego i kamiennego, pomimo że inni na świecie nie potrafią tej szansy dostrzec, zwracając uwagę na konieczność rozwinięcia takich technologii, w których wykorzystanie węgla do produkcji energii nie musi oznaczać uciążliwości dla środowiska. Taką technologią w naszej ocenie jest podziemne zgazowanie węgla. Minister nauki i szkolnictwa Jarosław Gowin zapewnił, że „największe inwestycje, największa pomoc publiczna będzie szła w te obszary gospodarcze, w których polscy naukowcy mają dużo do powiedzenia”. Ministerstwo Rozwoju i NCBiR przeznaczyły na projekty innowacyjne8 mld zł. Wygląda na to, że w sektorze paliwowo-energetycznym nie ma obecnie innych, bardziej obiecujących projektów niż podziemne zgazowania węgla. Ani byłe Ministerstwo Gospodarki, ani obecne Ministerstwo Energii nie powiedziało jednak dotychczas jeszcze nic o potencjalnej efektywności przełomowych technologii i nie opracowało koncepcji dalszego rozwoju podziemnego zgazowania węgla na skalę przemysłową, która pokazywałyby ścieżkę dalszego jej rozwoju, mimo że prognozowana stopa zwrotu z inwestycji (ROI) w ten obszar działalności i przyszła sto-
K U R I E R · ś l ą s ki badawcze kilkuset milionów zł ze środków publicznych. Nadal też prawie w całości niewykorzystana jest, stworzona kosztem podatnika, cała infrastruktura badawcza CCTW.
traktujemy strumieniami tlenu lub pary wodnej. Dzięki temu z surowca uwalnia się głównie tlenek węgla (CO) i wodór (H2) jako palne gazy, które po wyssaniu na powierzchnię i przepuszczeniu ich
Polska opiera swoją energetykę na węglu. Naszą szansą na realizację nieuchronnej konieczności redukcji emisji gazów cieplarnianych poprzez tzw. dekarbonizację, a także na uzyskiwanie energii z węgla, który jest podstawowym, nie mającym substytutu surowcem energetycznym nie tylko dla nas, ale i dla reszty świata, są tzw. czyste technologie węglowe (CTW), a szczególnie podziemne zgazowanie węgla.
Największy biznes w Europie Krzysztof Tytko
Według Najwyższej Izby Kontroli, jako słabą stronę programu Opracowanie technologii zgazowania węgla dla wysoko efektywnej produkcji paliw i energii elektrycznej wskazano brak wiedzy wykonawców na temat możliwości przemysłowego wdrożenia wypracowanych wyników. Dotychczas żaden inny Projekt w Polsce i Europie nie ma lepszej perspektywy na generowanie tak wysokich zysków w bardzo długim okresie czasu (nawet setek lat) z równoczesną, strategiczną możliwością Polski do zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego kraju, a nawet całej UE. Należałoby więc w trybie pilnym powierzyć realizację tego projektu kompetentnym osobom, zdeterminowanym, by udowodnić na pilotażowej instalacji przemysłowej, że realizacja tego przedsięwzięcia, ze wszystkimi pozytywnymi efektami i zdiagnozowanymi zagrożeniami, jest możliwa.
Podziemne zgazowanie węgla z najwyższym prawdopodobieństwem umożliwi wysoko konkurencyjne, niezwykle efektywne i wydajne wykorzystanie naszych złóż węgla kamiennego, największych w Europie, z jednoczesną możliwością szybkiej akumulacji polskiego kapitału oraz odbudowy polskiej własności. pa zwrotu z kapitałów własnych (ROE) firm zajmujących się tą działalnością może być bardzo wysoka (nawet niebotyczna), o niespotykanym na skalę europejską potencjale wzrostu PKB. Tak niepomyślnie dzieje się, pomimo uwzględnienia tej technologii w Strategii Bezpieczeństwo Energetyczne i Środowisko oraz w Strategii Innowacyjności i Efektywności Gospodarki. W projekcie Polityki Energetycznej Polski do 2050 nie przedstawiono również nowych działań w obszarze zgazowania węgla, w porównaniu do zapisów w Polityce Energetycznej Polski do 2030 roku. Kontrola NIK, zakończona 27 X 2015 roku, dotycząca problemów związanych z pracami nad rozpoczęciem w Polsce produkcji gazu, paliw płynnych i produktów chemicznych z węgla, wykazała, że prowadzone w tym zakresie działania były i są mało dynamiczne i niekonsekwentne, pomimo uwzględnienia tych zagadnień w Strategii działalności górnictwa węgla kamiennego w Polsce w latach 2007–2015. Nowelizacja tej ustawy z grudnia ubiegłego roku na lata 2016– 2018 w art. 24 również mówi, że: 1. Minister właściwy do spraw energii wspiera działania wdrażające czyste technologie wykorzystywania węgla kamiennego. 2. „W celu realizacji zadania, o którym mowa w ust. 1, minister właściwy do spraw energii zleca opracowanie studium wykonalności projektu instalacji do produkcji paliw gazowych i płynnych z węgla kamiennego, którego w zakresie podziemnego zgazowania jeszcze nie ma. Obliguje to do znaczącego zwiększenia aktywności rządu, administracji państwowej, środowisk nauko-badawczych oraz spółek sektora paliwowo-energetycznego, która, jak dotąd, jest zadziwiająco niska, pomimo zainwestowania w Centrum Czystych Technologii Węglowych (ICHPW, GIG, AGH, PŚ) i w prace
mają na celu zdobycie (niepostrzeżenie) kontroli nad polskimi zasobami węgla poprzez uzyskanie koncesji po celowo zbankrutowanych kopalniach. Mamy na to wiele dowodów. Potwier-
Dlaczego więc, w obliczu bardzo niskiego ryzyka w stosunku do potężnych, potencjalnych korzyści, dotychczasowe działania na rzecz rozwoju technologii podziemnego zgazowania węgla nie są skutecznie koordynowane i konsekwentnie kontynuowane oraz dlaczego nie przyniosły dotychczas zakładanego rezultatu, umożliwiającego wykorzystanie tej najbardziej (w aspekcie suwerenności, akumulacji krajowego kapitału i odbudowy polskiej własności) obiecującej technologii w gospodarce?
N
a skalę globalną odejście od nieefektywnego wydobycia i szkodliwego spalania węgla w celu wytworzenia prądu, ciepła i chłodu jest nieuniknione. Tradycyjne technologie wydobycia węgla muszą oraz będą szybko i systematycznie zastępowane przełomowymi technologiami podziemnego zgazowania, które zrewolucjonizują nie tylko polską, ale również europejską energetykę. Ta technologia pozwoliłaby na budowę nowej, innowacyjnej energetyki, rozproszonej w kraju i UE, bo tylko pozyskany właśnie dzięki niej tani gaz spowodowałby komercyjność tego nowo rodzącego się przemysłu, który przy dzisiejszych rozwiązaniach musiałby być dotowany. Na uwagę zasługuje fakt, że nad jej końcowym dopracowaniem z racji wielkości zysków z nich wynikających w pośpiechu pracują wiodące gospodarki i instytuty świata, celem jej opatentowania. Naszym zdaniem nikt w Polsce, mimo że deklarują to od lat firmy prywatne Kopex, PCHD, Balamara, NWR, Niemcy w Orzeszu i inni – nie wybuduje już od podstaw (green field) nowej kopalni metodą tradycyjną. Zainteresowani ww. inwestorzy, przewidując wynikające z nowej technologii potężne korzyści w przyszłości, rozpoznają złoże tylko pod kątem jego zgazowania pod ziemią. Deklarują zamiar budowy kopalń głębinowych metodą tradycyjną, ale ich deklaracje
dzeniem tej tezy jest fakt, że pomimo prognozowanych niskich cen węgla i konieczności uiszczania wzrastających opłat za emisję CO2, chętnie przejmują kopalnie. Następnie, po dopracowaniu na skalę przemysłową technologii PZW, rozpoczną największy biznes w Polsce (prawdopodobnie również w Europie). Odbyłoby się to kosztem przyszłej akumulacji polskiego kapitału i odebrałoby nam już ostatni liczący się potencjał wzrostu. Jest to taktyczny proces, rozciągnięty w czasie, i ujawni się może dopiero za 3 do 5 lat, po ostatecznym przejęciu kontroli nad polskimi zasobami węgla. Jest trudno dostrzegalny dla suwerena, który poprzez brak czujności może stracić znacznie więcej niż wszystkie afery i wszystkie szkodliwe prywatyzacje razem wzięte w 27-letniej transformacji polskiej gospodarki. Z tego względu rząd i Ministerstwo Środowiska pod żadnym pozorem nie powinno przydzielić kapitałom zagranicznym koncesji na podziemne zgazowanie węgla, chyba że spółkom joint venture z większościowym kapitałem narodowym, celem szybkiego pozyskania i zastosowania najlepszych technik i technologii, by nie marnować czasu na uczenie się tej metodologii od nowa. Podziemne zgazowanie to sposób pozyskiwania energii z węgla dwa razy wydajniejszy od zwykłego spalania – przekonują naukowcy z Massachusetts Institute of Technology w najnowszym „Journal of Power Sources”. To oznacza zmniejszenie o 50% emisji dwutlenku węgla i zużycia wody dla wyprodukowanej energii oraz radykalne zmniejszenie kosztów, czyli generowanie olbrzymich profitów. W dużym skrócie jedna z najnowszych technologii wygląda następująco: Po wykonaniu 2 szybów (produkcyjny i iniekcyjny) połączonych wierceniem kierunkowym w pokładzie węgla, należy rozluźnić strefę przyodwiertową za pomocą szczelinowania hydraulicznego, ładunków wybuchowych lub kawitacji, aby umożliwić maksymalny przepływ czynników zgazowujących. Następnie węgiel
Dokończenie ze str. 7
Komu potrzebny Trybunał? Zbigniew Kopczyński toczyć zwykłym trybem; dla administracji dróg i mostów jest bowiem rzeczą najwyższej wagi, by zwykłe sądy nie rozpatrywały i nie otrzymywały skarg wnoszonych przez odrabiających szarwark na nadzorców tych robót; gdyby ten przykład znalazł naśladowców, roboty drogowe byłyby stale zakłócane przez procesy wynikające z ogólnej niechęci, jaką ci funkcjonariusze wzbudzają”. Powyższe cytaty dotyczą w mniej szym stopniu Trybunału Konstytucyj nego, który sam usiłuje wykraczać poza swoje konstytucyjne uprawnienia, nie czekając na inicjatywę prawodawcy, a w większym Trybunału Stanu; i tu nie sposób zauważyć podobieństwa sytuacji. Trybunał Stanu został powołany
przez ogniwa paliwowe są poddane reakcji elektrochemicznej z tlenem, dzięki czemu powstaje bardzo tania i ekologiczna energia. Generalnie metoda konwersji węgla do gazu syntezowego in situ jest odpowiednikiem procesów zgazowania prowadzonych w reaktorach powierzchniowych. Podczas procesu PZW węgiel reaguje w podwyższonej temperaturze z czynnikiem zgazowującym, którym najczęściej jest powietrze, tlen, para wodna lub ich mieszanina. Produktem końcowym procesu jest
D
latego nie możemy tej technologii (jak w przypadku GRAFENU) oddać obcym kapitałom. Powinniśmy na podstawie własnych doświadczeń wdrażać ją na skalę przemysłową szybko i konsekwentnie, by uczynić z niej naszą sztandarową usługę eksportową w przyszłości, mimo sceptycznych opinii kilku środowisk co do możliwości szybkiego jej wdrożenia, bo skuteczności jej zastosowania prawie nikt wtajemniczony nie kwestionuje. Pytanie, kiedy to nastąpi? To zależy tylko od głównych rozgrywających w tym temacie. Jestem za kontynuacją badań i budową instalacji pilotażowych, mających na celu głównie monitorowanie zagrożeń i poprawę parametrów procesu, z uwzględnieniem podsadzania pustek powstałych po wypaleniu złoża – mówi prof. Jan Palarski z Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Metoda podziemnego zgazowania węgla, a właściwie cały kompleks spraw, określany mianem czystych technologii węglowych, jest czymś, nad czym warto prowadzić badania naukowe i prace wdrożeniowe – uważa prof. Florian Kuźnik, kierownik Katedry Badań Strategicznych i Regionalnych na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach. Niezbędne i pilne jest więc: • opracowanie wielowariantowych koncepcji technologicznych podziemnego zgazowania węgla kamiennego i brunatnego oraz kierunków ekonomicznego wykorzystania pozyskiwanego w ten sposób gazu, w nawiązaniu do przeprowadzonych już badań, celem wykorzystania ich wyników stosowanych w różnych krajach (w USA, Rosji, Chinach, Australii, RPA, UK, Hiszpanii, Belgii); • wykonanie analizy niezagospodarowanych złóż i sporządzenie listy
Najsilniejszą stroną podziemnego zgazowania węgla jest bezodpadowa produkcja, pozwalająca pięcio-ośmiokrotnie zwiększyć stopień wykorzystania zasobów, szczególnie tych, które zalegają na głębokości poniżej 1200 m, gdzie wydobycie tradycyjne jest nieopłacalne, mimo że zasobów najwyższej jakości węgla właśnie tam zalega najwięcej. mieszanina gazów składająca się głównie z wodoru (H2), tlenku węgla (CO), dwutlenku węgla (CO2) oraz metanu (CH4). Technologia ta uwalnia potężne nowe zasoby węgla. Najsilniejszą stroną podziemnego zgazowania węgla jest bezodpadowa produkcja, pozwalająca pięcio-ośmiokrotnie zwiększyć stopień wykorzystania zasobów, szczególnie tych, które zalegają na głębokości poniżej 1200 m, gdzie wydobycie tradycyjne jest nieopłacalne, mimo że zasobów najwyższej jakości węgla właśnie tam zalega najwięcej. Sprawność generatorów wytwarzania energii z pozyskanego gazu jest prawie dwukrotnie większa od tradycyjnego spalania węgla, a emisja CO2 o 50% mniejsza. Koszt wydobycia energii z węgla w technologii PZW może być wielokrotnie mniejszy od tradycyjnego, bez konieczności zatrudniania górników na dole kopalni, bez alokacji wielomiliardowych inwestycji w drążenie wyrobisk, obudowę, urządzenia i maszyny oraz bez kosztownego zapewnienia bezpieczeństwa pracownikom.
zasobów, które mogłyby być tą technologią zagospodarowane w pierwszej kolejności w polskich zagłębiach węglowych (Górnośląskie, Dolnośląskie i Lubelskie Zagłębia Węglowe); • opracowanie podstawowego zestawu środków technicznych do realizacji technologii podziemnego zgazowania i wykonanie oceny możliwości ich pozyskania w kraju lub z importu; • niewydawanie pod żadnym pozorem koncesji na zgazowanie podziemne węgla podmiotom zagranicznym; • powołanie nowego podmiotu lub przekazanie wyżej wymienionych zadań jednej ze spółek-córek PGNiG, zajmującej się wydobyciem gazu, celem wprowadzenia w życie najbardziej innowacyjnego przedsięwzięcia w historii polskiego sektora paliwowo-energetycznego, który może stworzyć podstawy i warunki do nowoczesnej gospodarki opartej na energetyce wyspowej, kosztem likwidacji energetyki zawodowej i Polskich Sieci Energetycznych zużytych już moralnie i technicznie.
przez rządzących do sądzenia tychże rządzących i, pomimo wielu afer wśród polityków III RP, nie pamiętam, by kiedyś zrobił komuś większą przykrość. Jedyny efekt to skazanie na symboliczną karę jednego z winnych dużej afery z lat dziewięćdziesiątych, zwanej aferą alkoholową. Szumnie zapowiadany proces Emila Wąsacza podobno zmierza do zakończenia postępowania przygotowawczego i wkrótce ma trafić na wokandę Trybunału. Młodszym
mogę dostatecznie przestrzec, jak wielką szkodę przyniosłoby administracji pozostawienie jej przedsiębiorców jurysdykcji zwykłych sądów, których zasad nie da się w żaden sposób pogodzić z ich zasadami”. Heroiczny bój prezesa Rzeplińskiego przeciwko obecnie rządzącym, w interesie tych, którzy powołali go na to stanowisko, stanowi doskonałe dopełnienie faktów i cytatów zebranych przez de Tocqueville’a.
Heroiczny bój prezesa Rzeplińskiego przeciwko obecnie rządzącym, w interesie tych, którzy powołali go na to stanowisko, stanowi doskonałe dopełnienie faktów i cytatów zebranych przez de Tocqueville’a. czytelnikom przypomnę, że Emil Wąsacz był ministrem w latach 1997–2000, więc jego sprawa ciągnie się od co najmniej szesnastu lat. Przy tym tempie postępowania spokojnie dociągnie do przedawnienia. A co do Trybunału Konstytucyjnego, to zacytuję fragment pisma prowincjonalnego urzędnika do władzy centralnej w sprawie osądzania przedsiębiorstwa państwowego: „Nie
Wnioskiem, jaki można wyciągnąć z rozważań de Tocqueville’a, a nie sformułowanym bezpośrednio przez niego, jest pozostawienie wszelkich osądów sądom powszechnym jako niezawisłym, niezależnym od władzy administracyjnej i kierującym się literą prawa. Wniosek dla Polski zbyt prosty, bo nie uwzględniający odejścia znaczącej liczby sędziów od sędziowskiego etosu. To jednak zupełnie inny temat.
• zaprojektowanie i budowa instalacji pilotażowej na konkretnym złożu, by dopracować komercyjną i bezpieczną środowiskowo technologię i systematycznie, w okresie od 5 do 25 lat, zastępować nią technologię tradycyjnego wydobycia węgla w większości polskich kopalń, w powiązaniu z zastępowaniem energetyki zawodowej wielkich mocy energetyką rozproszoną o mocach wynikających z zapotrzebowania przyszłych prosumentów. Ten spektakularny, Wielki Projekt Sektora Paliwowo-Energetycznego powinien być finansowany ze środków, które trzeba zaoszczędzić poprzez niewyrażanie zgody przez zarządy spółek PGG, KHW i JSW na urlopy górnicze w ramach prowadzonej restrukturyzacji branży, dopóki spółki te będą zmuszone zatrudniać firmy zewnętrzne do wykonywania prac na dole kopalni, celem odtworzenia swojego frontu eksploatacyjnego. Korzyści z tego tytułu (a obecnie straty) w skali roku na podstawie prognoz ww. spółek i Spółki Restrukturyzacji Kopalń w skali tylko jednego roku mogą sięgać kwoty rzędu 500 milionów złotych. W perspektywie kilku lat przewidziano na te cele 7 mld zł. Zamiast tego kilka miliardów należy przeznaczyć na znacząco bardziej perspektywiczne przedsięwzięcie, jakim jest energetyka rozproszona (wyspowa), oparta na podziemnym zgazowaniu węgla. Pozwoli to Polsce na szybkie wydostanie się z pułapki średniego produktu, pułapki średniego dochodu, pułapki zależnego zadłużenia oraz z pułapki słabości instytucji państwowych. W przeciwnym razie uzależnienie od obcych kapitałów będzie się radykalnie pogłębiało, co jest sprzeczne z polską racją stanu i Strategią na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju wicepremiera Morawieckiego. Polscy politycy muszą dokonać wyboru i z tego wyboru będą przez społeczeństwo rozliczeni. Polska musi być niezależna energetycznie i powinna osiągnąć ten cel w jak najkrótszym czasie i jak najniższym kosztem, bazując wyłącznie na własnych, ogromnych źródłach energii, jakimi są gaz z węgla i odnawialna geotermia, nie wspominając o ogromnych bogactwach naturalnych na Podlasiu i w reszcie kraju. Sposób wdrażania polityki energetycznej (bilansu energetycznego i miksu energetycznego) będzie miał fundamentalny wpływ na inne sektory gospodarki i stanie się świadectwem intencji rządzących elit politycznych, deklarujących zawsze dbałość o dobro wspólne, co się dotychczas, podczas 27 lat zmiany ustrojowej, nie potwierdziło. Liczymy na zainteresowanie naszymi przemyśleniami i analizami, oczekując na wskazanie dogodnego dla Pana Ministra terminu spotkania, celem wspólnego wypracowania ścieżki rozwoju tej perspektywicznej, wieloaspektowej technologii, która ma szansę stworzyć najsilniejsze fundamenty pod naszą przyszłą, innowacyjną reindustrializację kraju, bez której likwidacja luki cywilizacyjnej, jaka dzieli nas od wiodących krajów UE, jest niemożliwa. K
W tekście dokonano niewielkich skrótów na potrzeby publikacji. Pierwotny tekst został jako list otwarty wysłany 3 października br. do Andrzeja Piotrowskiego, Podsekretarza Stanu w Ministerstwie Energii.
N
a koniec mały odnośnik do spraw bieżących: rodzimi obrońcy demokracji, zatroskani o niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego i skarżący się gdzie się da w demokratycznym świecie, widzą zamach na jego niezawisłość w sytuacji, gdy prezydent będzie mógł wybrać prezesem Trybunału nie tego sędziego, którego namaści ustępujący prezes, czyli, według nich, nie mającego poparcia większości sędziów. Otóż w kraju uchodzącym za wzorzec z Sèvres demokracji, a przy tym wiodącym w Unii Europejskiej, do którego kierują swe skargi i który szczerze niepokoi się upadkiem demokracji w Polsce, sposób wyłaniania prezesa tamtejszego Trybunału Konstytucyjnego określony jest w § 9 Ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Mówi on ni mniej, ni więcej tylko to, że prezesa i wiceprezesa Trybunału wybierają naprzemiennie wyższa i niższa izba parlamentu. To znaczy, że jeśli prezesa wybiera Bundestag, to wiceprezesa Bundesrat, a w następnej kadencji odwrotnie. Sędziowie Trybunału nie mają tam nic do powiedzenia, nie mogą nawet przedstawić swoich kandydatów. Bowiem prezes nie jest reprezentantem sędziów wobec innych władz, lecz jedynie organizatorem pracy Trybunału. K
kurier WNET
9
K U R I E R · ś l ą s ki
E
lity tego świata mają świadomość, że obecny model ekonomiczny wyczerpał swoje możliwości systemowe, nie wiedzą jednak, kiedy nastąpi jego krach. Rzecz w tym, że przyszły świat nie jest zinterpretowany ani opisany, ba, nie jest nawet dyskutowany. Przyszły świat jest więc logiczną konsekwencją, która musi nadejść: ktoś musi wygrać, ktoś musi przegrać. I tyle wiemy o przyszłości. Różnica pomiędzy USA a Chinami w tej rywalizacji polega na tym, że Stany Zjednoczone firmują upadający system ekonomiczny i z tej racji muszą go bronić, a Państwo Środka z tego samego systemu korzysta w sposób elastyczny, bez ortodoksji, wykorzystując jego słabości. Największą słabością zachodniego systemu jest rzucająca się w oczy tendencja do obniżania kosztów produkcji i pozornie wolny rynek. Chiny swoje koszty produkcji obniżyły więc do poziomu nieosiągalnego dla zachodniego świata, zysk zatrzymały u siebie i, korzystając z praw wolnego rynku, uzależniły niemal wszystkich od swoich tanich towarów. I to była prosta droga Chin do potęgi. Droga ta w Polsce, ze względu na jej położenie, była niewykonalna. Ale w wyścigu o prymat w przyszłym świecie decydujące znaczenia ma czynnik kulturowy. Chiny reprezentują jedną z najstarszych kultur świata i zachowały ciągłość elit. Stany są kulturową zbieraniną. Chiny trzyma kultura i praca, Amerykę pieniądz i odpowiedni standard jej obywateli. Przywiązanie do hymnu jest funkcją dobrobytu. Państwo Środka posiada więc dużo szersze pole manewru niż Stany. W interesie Amerykanów jest więc blokada możliwości rozwojowych Chin. W interesie Chin jest czekanie na rozwój sytuacji w USA i zbrojenie się. Sytuacja polityczna Stanów przypomina trochę sytuację polityczną Rosji, która również musi się bronić przed rozpadem. Tradycyjna polityka rosyjska nakazuje budowanie buforu wokół swoich granic, a więc podbijanie sąsiednich państw i narodów. Autonomizacja poszczególnych stanów w USA jest mniej prawdopodobna niż zamknięcie się Rosji na swoim etnicznym terytorium. W ogólnoświatowej grze chodzi więc o to, aby rozpadające się, mniejsze lub większe imperium mogło wciągnąć każdego na poziom swojego upadku. Kalkulacja jest prosta: pokonany nie ma możliwości zemsty, a w ostatecznym rozrachunku i tak zadecyduje własna siła motoryczna państwa. Pod tym względem Chiny dla Stanów są mniej niebezpieczne niż Rosja. Pierwsze pęknięcia już się zarysowały: to podział na lewaków i konserwatystów. Na terenie cywilizacji zachodniej mamy bowiem do czynienia z nową formą rewolucji październikowej. Nie chodzi tym razem o zegarki i racje żywnościowe, lecz o rozwiązłość moralną, która pomaga zdobywać przestrzeń i masy. Jeżeli mężczyzna będzie gejem, nie będzie mężczyzną i wszyscy unikniemy wojny. Wybór Trumpa mobilizuje konserwatystów. I dlatego USA znalazły się w wielkim niebezpieczeństwie. Gdyby Trumpowi coś się stało – rewolucja raczej jest pewna. I nie ma co ukrywać, że na takie rozwiązanie czekają wszyscy gracze polityczni. Ale mimo wszystko dla lewaków Trump żywy jest bardziej bezpieczny. Stany wprawdzie korzystają z obecności lewactwa i nieźle na tym zarabiają, ale ich ideologiczny ośrodek leży daleko poza granicami Ameryki. W rozgrywkach fakt ten dla Ameryki staje się dodatkowym obciążeniem. Natomiast gdy w konflikcie amerykańsko-chińskim USA będą musiały borykać się z wewnętrznymi problemami, to Chiny, mając luźny stosunek do demokracji, będą umacniać swoją państwowość. Czas pracuje więc na rzecz Chin.
Rosja – Niemcy Te dwa państwa kochają się miłością dozgonną. Gdy są od siebie odgrodzone innym państwem, obydwa, w porozumieniu, usiłują je zniszczyć. Gdy osiągną cel, skoczą sobie do gardeł. Obydwa mają ambicje imperialne: Rosja, bo wynika to z jej sakralnej natury, Niemcy, bo chcą cywilizować. Ścieżka trupów, jaką pozostawiły po sobie, nie liczy się zupełnie. Z historycznego, a może bardziej – z ludzkiego punktu widzenia odpowiedź na pytanie, dlaczego to robią, jest trudna. Więcej światła na ten problem rzuca geopolityka. Rosja, oparta o „koniec świata”, jest krajem nieprzystępnym i zimnym, do którego, oprócz Rosjan, chyba tylko Chińczycy mogą się
przystosować; nie została nigdy podbita i pokonana, a wysiłki w kierunku polepszenia bytu zawsze były tanie. Zwykle opierały się na metodzie łupieżczej. Dziś Rosja jest wielką stacją benzynową i gazową. Bez Ukrainy, a więc tradycyjnego spichlerza żywnościowego, jest zmuszona za żywność płacić, dlatego też Rosja nigdy dobrowolnie nie zrezygnuje z podbicia Ukrainy. Niemcy zajęły środek Europy, do której kulturowo nie bardzo pasują. Historia wykazuje, że interesy Niemiec są sprzeczne z interesami Europy. Dlatego też tak ważna jest dla nich gospodarka i eksport, za pomocą którego finansują swoją pozycję w Europie i swoją światową ekspansję. Gdyby Niemcy zajmowały miejsce Rosji, tamtejszy świat wyglądałby zupełnie inaczej. Zamienić się miejscami jednak nie mogą. I na tym zasadza się cały nit niemiecko-rosyjski. Ten mit ma duże znaczenie w rosyjskiej koncepcji związku UE i Rosji. Jego granice zostały określone: od Lizbony do Władywostoku. Gdyby kolejność miast przestawiono, koncepcja straciłaby swoją moc sprawczą. Problem dobrze przedstawił Michałkow w „Cyruliku syberyjskim”, który oczywiście odnosi się do zachodniej chciwości. Po prostu kapitalistom zachodnim (tak rozumiani są w Rosji), poczynając od Lizbony, widok zysków przysłania całą złożoność materii rosyjskiej, a Rosjanom ta sama perspektywa kojarzy się z europejskim dobrobytem. I to jest właśnie ten niuans polityki rosyjskiej, tak mało rozumiany na Zachodzie, który najpierw wciąga go w swoją spaloną przestrzeń, a potem zostawia jak na patelni. Ale podporządkowanie Europy tym razem potrzebne jest Rosji dla zupełnie innych celów. W kulturze rosyjskiej zakorzeniony jest strach przed Chińczykami. Dziś zagrożenie to jest zupełnie realne, ponieważ każde wyjście rosyjskiej armii poza swoje granice zagraża odcięciem Syberii przez Państwo Środka. Rosja po raz pierwszy w swoich dziejach została uziemiona na własnym terytorium (stąd min. taktyka zielonych ludzików na Ukrainie). Można powiedzieć, że znalazła się w podobnym położeniu, jak Polska w XIX w. – bez wyjścia. Koncepcja od Lizbony do Władywostoku ma więc wyrównać dysproporcję sił pomiędzy Rosja a Chinami. Zapłacić za to ma oczywiście Europa.
Najpoważniejszymi graczami na współ czesnej arenie międzynarodowej są Chi ny i USA. Pierwszy, ze względu na zasób gotówkowy we własnych bankach i ilość ludności; drugi dzięki najpotężniejszej armii w świecie. Chiny są państwem kontynentalnym, USA morskim. Między tymi dwoma mocarstwami toczy się walka o prymat w przyszłym świecie.
Szachownica światowych konfliktów Ryszard Surmacz
Rosja – USA Wybór Trumpa na prezydenta zelektryzował niemal cały świat. Hillary Clinton zapowiada jakąś formę dalszej walki. Arena polityczna w Ameryce może więc przypominać polską. Im dłużej będą trwały protesty lewaków w USA, tym bardziej, dla opanowania sytuacji, możliwy będzie proces byłej sekretarz stanu. Niezależnie od losów Clinton, nasilające się protesty będą zwiększać napięcie z Rosją. Stosunki z Rosją, z przyczyn formalnych, partnerskie nie będą. Tak więc Okręg Kaliningradzki może nagle okazać się peryferyjnym, a kluczowym – rosyjska baza w okolicach Cieśniny Beringa. Nacisk Ameryki na Rosję spowoduje jej zbliżenie z Chinami, nawet kosztem rosyjskich terytoriów, czy w formie koncesji na ropę i gaz dla Chin lub zgody na współdziałanie w rywalizacji o bogactwa Arktyki. Osobowości przywódców mocarstw należą do silnych i nie ma co liczyć na jakieś ulgi lub tchórzostwo którejś ze stron.
Indie i Turcja Indie są poniekąd izolowane przez Himalaje. Mają bardzo demokratyczny sposób kształcenia wyższego. I być może to właśnie tam narodzi się nowa wspólna koncepcja dla przyszłego świata. Politycznie m a j ą jednak problem
Rosja – Chiny Interesy Rosji i Chin są zbieżne w rejonie Azji. Tu obydwa państwa chwilowo walczą o status quo. Amerykanie są dla nich ciałem obcym i na tym gruncie będą współdziałać. Chiny, jako główny przeciwnik Amerykanów, chętnie współdziałałyby z Rosją przeciwko USA, w skali globalnej, bo tylko taka ich interesuje. Ale nie ma co ukrywać, że po teoretycznym pokonaniu Amerykanów prędzej czy później same wezmą się za łby, bo dziś w Azji wodzem może być tylko jeden. Natomiast zupełnie inaczej to współdziałanie wygląda na gruncie europejskim. Tu Chiny są oczywistym przeciwnikiem Rosji, bo poprzez projekt 16+1 (szesnaście państw Europy Środkowej + Chiny) neutralizują rosyjskie zaplecze. W tym względzie najwierniejszym europejskim sojusznikiem Rosji są oczywiście Niemcy, którzy potrzebują surowców dla zasilenia swojej gospodarki. To Niemcy mają podporządkować sobie UE i wystawić do dyspozycji rosyjskiej całą jej siłę militarną, oczywiście przeciw Chinom (chwilowo na przeszkodzie stoi NATO). Układ przewiduje: gospodarka całej UE i Rosji dla Niemiec, natomiast siła militarna związku UE i Rosji ma podlegać Kremlowi. Oczywiście w przypadku Rosji nie liczy się gospodarka, lecz siła fizyczna przeciw Chinom. Niemcy jednak są tu sojusznikiem obrotowym. Chiny, chcąc przeciwdziałać takiemu rozwojowi sprawy, muszą znaleźć zwornik, a więc takie państwo lub grupę państw, które są w stanie rozbić jedność porozumienia Rosji
uzupełniać. Ale w przypadku Ameryki, która „siedzi w chińskiej kieszeni”, problem staje się rozgrywką o być albo nie być.
USA firmują upadający system ekonomiczny i z tej racji muszą go bronić, a Państwo Środka z tego samego systemu korzysta w sposób elastyczny, bez ortodoksji, wykorzystując jego słabości. z Niemcami. I takim państwem, ze względu na położenie i historyczne zaszłości, jest Polska i Europa Środkowa. Opanowanie lub kupienie Polski rozbija zagrożenie związku Rosji z UE. Stąd właśnie propozycja 16+1. Polska, ze względu na swoją wielkość, w tej grupie ma być liderem. Gra więc gazem i ropą ze strony rosyjskiej ma dwa podłoża. Pierwsze związane jest z tradycyjnym imperializmem, drugie z próbą ratowania się przed upadkiem. Polska w tej grze stała się języczkiem u wagi.
Chiny – USA W interesie USA jest współdziałanie z Rosją przeciwko Chinom, i do tego Amerykanom potrzebny był słynny reset Obamy. Koncepcja związku Rosji z UE przeszkadzać Amerykanom nie musi, ale jest niemożliwa z powodu rywalizacji o przywództwo. Amerykanie doskonale wiedzą, że gdy Rosja podporządkuje sobie UE, będzie miała znakomity argument, aby porozumieć się z Chinami i wspólnie skierować siły przeciwko Stanom. Obydwa państwa muszą skupić uwagę na tym, co dzieje się w Europie Środkowej. I teraz to, co chcieli zrobić Chińczycy, zrobili już Amerykanie. Ostatni szczyt NATO
w Warszawie był gestem wyprzedzającym. Wzmocnienie wschodniej flanki NATO jest politycznym wyznaczeniem nowego Limes. Ten zaistniały fakt eliminuje ewentualną strategię tzw. zielonych ludzików. Zwornik został zdobyty przez Amerykanów. Chiny są mocarstwem samym w sobie. One nie muszą zabiegać o sojusze. Chińczycy bowiem są jak piasek – wszędzie. Chiny zbroją się, ale jak dotychczas są bardziej obserwatorem. Natomiast Stany Zjednoczone zmuszone są do gromadzenia sojuszników, tym bardziej, że sytuacja w kraju po nowych wyborach może być różna. Chiny nie muszą destabilizować życia społecznego w USA, mogą się zdać np. na Rosję i czekać. Największy jednak wróg Amerykanów czai się w ich pustych bankach. Wybór Trumpa prawdopodobnie ma na celu zmianę sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej USA. Według obserwatorów, jest osobą bardzo skuteczną i bez hamulców; jest bardziej biznesmenem niż politykiem. Co to znaczy, zobaczymy w przyszłości. Ambasador amerykański w wywiadzie dla „Bez retuszu” (13.11.16) mówił wiele, ale nie powiedział nic. Polacy mogą być chyba zadowoleni. Konflikt państwa morskiego z lądowym nastąpić nie musi. Mogą się one
z Pakistan e m , k t ó r y wciąż uważają za swoje terytorium, a który jest jedną z baz terroryzmu. Ten moment może zostać wykorzystany dla wplątania ich w ogólną wojnę na Wschodzie. Cywilizacja zrywa się z łańcucha. Turcja jest najbardziej na wschód wysuniętą flanką NATO. Ona pierwsza może przetestować jego lojalność. Stąd uspokaja napięcia z Rosją i Izraelem. Ze względu na Kurdów i pogranicze destabilizacji, swoje interesy musi definiować jasno i bardzo precyzyjnie. Interesy strategiczne Turcji i Rosji są diametralnie różne, możliwość dłuższego współdziałania jest wykluczona. Turcja ma wpływ na państwa tureckojęzyczne będące podbrzuszem Rosji. I to jest punkt porozumienia między nimi. Irak i cały świat arabski, ze względu na ropę i gaz są jedną wielka niewiadomą. Ale na tym tle Turcja, podobnie, jak Polska, zaczyna mieć szansę na poważne wzmocnienie swojej samodzielnej roli w regionie. Przeciwko temu będą współdziałać niemal wszyscy światowi gracze. Kto jednak słyszał rytmy narodowej muzyki tureckiej, ma świadomość siły moralnej tego narodu i państwa. Jego spójność wewnętrzną można porównać chyba do chińskiej.
ISIS ISIS nie jest oczywiście mocarstwem, ale problem z powstaniem tego państwa nie leży ani na Bliskim Wschodzie, ani w Afryce, lecz w Europie, a konkretniej w systemie ekonomiczno-kulturowym naszej upadającej cywilizacji. Pamiętam długą rozmowę z pewnym Arabem w Gdańsku czy Gdyni na początku lat dziewięćdziesiątych. Dla niego głównym problemem była telewizja satelitarna, która demoralizowała ich kulturę, a zwłaszcza ich kobiety. Po powrocie do Lublina trafiłem przypadkowo na
jakiś film afrykański, który ukazał model zaradnego człowieka, który budził powszechny szacunek i podziw. Był nim młodzian, taka męsko-damska dziwka, który prostytucją zarabiał na życie. Problem pojawił się, gdy zaczęły szwankować siły witalne. Tak bogata kulturowo Afryka została sprowadzona do jednego wymiaru. Gdy USA w latach 60. ubiegłego wieku miała wejść ma Kubę, ich forpocztą były domy publiczne. Gdy po 1990 r. w Polsce na ziemiach zachodnich padały zakłady włókiennicze, w których pracowały kobiety, natychmiast rodziły się agencje towarzyskie. Na początku XXI w. zwiedzałem Syrię i Jordanię. Już wówczas telewizja satelitarna zrobiła swoje. Symbolem zmian były oczy tamtejszych kobiet. Gdy szły z mężczyzną, były nieobecne, gdy szły samotnie, ich wzrok rzucał wyzwanie. Potwierdzały więc obawy mojego rozmówcy z początku lat dziewięćdziesiątych. Dopóki nie zmieni się system na Zachodzie, Al Kaida będzie się odradzać jak hydra – wszędzie. Oni są silni słabością Zachodu i odpowiedzią za ingerencję w ich wewnętrzne sprawy cywilizacyjne.
Polska – Europa Środkowa Polska jest zwornikiem. Leży w równej odległości od Ameryki i Chin. Obsadzenie wojskami amerykańskimi naszych ziem zachodnich raczej gwarantuje, że od Polski one nie odpadną. Ale sytuację wewnętrzną w Polsce można zamknąć w jednym zdaniu: Jaro, zaaresztuj choć jednego, spałuj tylko kilku, daj nam pretekst, a my ci pokażemy, że demokracja to My – Europa! Wybrany został Trump, ale nie ma już Jana Pawła II. Polska i cała Europa Środkowo-Wschodnia przez całe stulecia była okupowana przez cztery państwa totalitarne: Rosję/ZSRR, Niemcy/Prusy, Austrię i Turcję. W przypadku Polski układ zacementowany został już na kongresie wiedeńskim w 1815 r. Do tej pory niewiele się zmieniło. Święte Przymierze trwa nadal. Wejście na arenę Chin układ ten rozbija. Są one jedynym państwem, które przeszły podobny do naszego proces poniżenia, wyzysku, nie mają nawyków kolonialnych. Oczywiście, ze względu na potęgę gospodarczą Chin nie jesteśmy dla nich partnerem, ale mają one tę otwartość na rozmowy, której nie mają państwa postkolonialne. Warto to wykorzystać. Według znawców, konfucjański system wartości oparty na etyce ma wiele cech wspólnych z katolicyzmem. Ceną za obsadzenie wojskami NATO polskiej ziemi była akceptacja CETA. Oczywiście, w razie niespełnienia zobowiązań, mamy furtkę w postaci odmowy ratyfikacji przez polski Sejm. Udostępnienie chińskiego rynku dla polskich produktów rolnych uratuje polskie rolnictwo przed groźbą upadku wynikającego z dysproporcji sił Polski i NAFTA, a polskiemu rządowi pozwoli prowadzić politykę balansu – jedyną właściwą, będąc pomiędzy Niemcami a Rosją i Chinami a USA. Amerykanów musimy traktować tak, jak nakazuje nam własna geopolityka, inaczej będziemy całować klamki, jak za Kwaśniewskiego, który bezwarunkowo zgodził się na zaangażowanie w Iraku. Nie jesteśmy ani Amerykanami, ani Chińczykami, mamy swoje interesy i swoje polskie obowiązki.
Zakończenie Demokracja jest wartością, ale przestał ją definiować rozum, zaczęła chuć i poczucie bezkarności. Taką samą wartością są państwa i narody. Po wyborze Trumpa „wajcha” została ostatecznie przełożona – skutki, jeżeli nie teraz, to odezwą się przy najbliższej okazji. Jak pokazała szachownica konfliktów, Ameryka nie może sobie pozwolić na jakąkolwiek izolację. Izolacja byłaby oddaniem pola i porażką. Gdyby jednak Trump uznał, że rzeczywiście Wałęsa jest jego „ojcem chrzestnym”, to nam wszystkim pozostaje już tylko ISIS lub Al Kaida i akceptacja fascynacji elit zachodnich islamem. Ale to byłby prawdziwy koniec Europy i początek Azji. Natomiast, aby cokolwiek mogło się zmienić w Polsce, najpierw musi się zmienić w Europie i Ameryce. To zasada, którą znamy od 1795 r. Problem został więc przetestowany w Polsce na przestrzeni XIX w. i obecnie, podczas rządów PiS. Kto rządzi w Polsce i Europie Środkowej, ten rządzi w Eurorosji. Kto rządzi Europą, ten przygotowuje się do rządzenia światem. K
kurier WNET
10
K U R I E R · ś l ą s ki
Kiedy internowanemu w obozie w Zabrzu-Zaborzu bardowi Mirkowi Kańtorowi pękła struna w gitarze i uniemożliwiło to internowanym wspólny śpiew, który należał do ich codzienności, Jacek Okoń poprosił kapelana, ks. Rajmunda Bigonia z Mikulczyc, o „zorganizowanie” brakującej struny.
Pęknięta struna Tadeusz Loster
W
Tym, co w trudnych chwilach naszej Ojczyzny nie kroczyli w milczeniu
szybkim tempie trafiła ona na swoje miejsce w gitarze, a usłużny ks. Rajmund do tej struny dołożył jeszcze komplet innych, tak na wszelki wypadek. Sprawa pozyskania gitary przez Mirka Kańtora w obozie dla internowanych w Zabrzu-Zaborzu była jak na owe czasy dość zabawna. Mirek musiał napisać podanie o wydanie własnej gitary, która
W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku zakład karny w Zabrzu-Zaborzu przy ulicy Janika został zamieniony na obóz odosobnienia dla internowanych. Zostało w nim umieszczonych około 600 działaczy opozycyjnych z województwa śląskiego oraz częstochowskiego. Warunki w obozie były ciężkie, wyżywienie skromne, internowani przebywali w celach 18-, 22-
Pierwsza msza święta została odprawiona 3 stycznia 1982 roku. Obóz internowania w Zabrzu-Zaborzu zamknięto w grudniu 1982 roku, a internowani, którzy nie wyszli na wolność, trafili do zakładów karnych w Radomiu i Strzelcach Opolskich. Jacek Okoń został internowany 12 maja 1982 roku z powodu „niezaprzestania działalności związkowej” i osadzony w obozie w Zabrzu-Zaborzu. Miał wtedy 22 lata i był studentem, członkiem NZS na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jak pisze w swoich wspomnieniach, „w obozie tym przebywał niemal cały Zarząd (Solidarności) Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, z przewodniczącym Leszkiem Waliszewskim i byłym przewodniczącym Andrzejem Rozpłochowskim na czele”. Jeszcze przed internowaniem Jacek Okoń znany był jako utalentowany pisarz. Jak wspomina, w obozie dla internowanych napisał ponad czterdzieści wierszy; niektóre z nich posłużyły jako teksty do piosenek obozowych. „Pierwszym wierszem, który ośmieliłem się pokazać kolegom w celi, była
Modlitwa Wieczorna (Mistrz z Galilei) Pamiętaj o mnie, gdy księżyc nad miastem i na modlitwie zasypiam w pół słowa, weź mnie za rękę i z drutów kolczastych do obiecanej ziemi poprowadź.
Pamiętaj o mnie, gdy wieczór nadchodzi, a ja nie mogę go niczym ugościć, i chce mi zabrać, jak zgłodniały złodziej, kolejną porcję marzeń o wolności.
Daj mi swą pamięć na krzyżową drogę, usłysz me słowa z więziennej pościeli, pamiętaj o mnie, który jesteś Bogiem, wolny człowieku, Mistrzu z Galilei.
lub 24-osobowych. Na 18 osadzonych przypadało jedno gniazdko elektryczne, dwa wiadra i 5 miednic. W styczniu 1982 roku w obozie zapanowała epidemia wszawicy. Internowani wzajemnie mobilizowali się w przetrwaniu okresu odosobnienia. Spotykali się, by dyskutować, śpiewać pieśni patriotyczne oraz ułożone przez osadzonych. Domagali się zorganizowania w obozie niedzielnych mszy świętych i posługi kapłańskiej, co udało im się wywalczyć.
Modlitwa Wieczorna, znana także jako Mistrz z Galilei. Melodię do słów wiersza skomponował Mirek Kańtor, który wtenczas już posiadał na terenie obozu gitarę”. Mirosław Kańtor został internowany 22 maja 1981 roku i osadzony w obozie w Zabrzu-Zaborzu. Miał wtedy 21 lat, był studentem polonistyki na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, animatorem muzycznym w ruchu oazowym oraz uczestnikiem spotkań Duszpasterstwa Akademickiego.
Matko Przenajświętsza, Znasz dolę człowieczą, Daj, niech moje oczy Synem się nacieszą. Przebacz tym, co służą ślepej nienawiści. Niech się na tej ziemi Twe królestwo ziści. I wróć wszystkim matkom, Których synów wzięto, Upragniony pokój, otrzyj łzy, daj męstwo. Tak się modli matka, Ręką krat się trzyma. „Odejdź stąd, kobieto, Syna tutaj nie ma!” Nad obozem szarość, Strażnik wartę trzyma, A spod kraty matka Idzie szukać syna.
Nad obozem szarość, Strażnik wartę trzyma, A przed bramą matka Chce zobaczyć syna. Kilka godzin stoi, Modli się i płacze, Niech, mój dobry Boże, Zdrowym go zobaczę. Kiedy tamci przyszli W mroźną noc grudniową, Szepnął: Z Bogiem, Mamo, Nie wziął nic ze sobą. Szukam go od dawna, Znaleźć go nie mogę, Dać mu chcę medalik I święconą wodę. Niechaj zniesie godnie To internowanie, Daj mu pomoc, zdrowie I cierpliwość, Panie.
Ten rok 1916
wschodnim froncie. Armii gen. Brusiłowa udało się przerwać front austro-węgierski i zająć Bukowinę oraz część Galicji Wschodniej. W celu wsparcia swojego sojusznika Niemcy zostały zmuszone do przerwania działań ofensywnych na froncie zachodnim i przeszły do obrony na obydwu frontach. W pierwszym okresie wybuchu Wielkiej Wojny zarówno mocarstwa zachodnie, jak i wschodnie nie myślały o utworzeniu jakiegokolwiek państwa polskiego, a ich obietnice były tylko pustymi gestami wobec Polaków. Jeszcze przed wybuchem wojny rząd Austro-Węgier zezwolił na utworzenie na terenie Galicji paramilitarnych organizacji polskich, które wraz z wybuchem wojny rozpoczęły działania zbrojne
Z Aktu 5 listopada 1916 r.
z archiwum autora
Austriacy traktowali Legiony Polskie jako siłę pomocniczą swojej armii, a nie reprezentację walczącego narodu.
z Kaszub, który przyjechał do Jastrzębia za pracą i został górnikiem dołowym. Straszny nerwus i zabijaka, który znał jeden sposób na czerwoną gangrenę – amputować, nie dyskutować. Cóż ten silny facet opowiadał łamiącym się głosem o swojej matce, która go szukała po 13 grudnia w różnych ośrodkach internowania… Nocowała na dworcach lub u dobrych ludzi, a gdy w końcu go odnalazła w Zaborzu, dostała 10 minut widzenia”. Studenci Uniwersytetu Śląskiego Jacek Okoń i Mirosław Kańtor przebywali w obozie dla internowanych w Zabrzu-Zaborzu od maja do lipca 1982 roku. Wiersze, pieśni i piosenki, które wówczas stworzyli, spełniały rolę wspólnototwórczą, a przede wszystkim pomagały internowanym przetrwać. Miały one również niezaprzeczalne walory artystyczno-estetyczne. Wielokrotnie ręcznie przepisywane, powielane przez kalkę, trafiały do innych obozów internowania, gdzie wykonywane, cieszyły się uznaniem. Przetrwały stan wojenny i były drukowane w drugim obiegu przez całą dekadę lat osiemdziesiątych. Mirosław Kańtor ukończył polonistykę, a obecnie pracuje jako urzędnik stanu cywilnego w Katowicach. Jacek Okoń ukończył teologię i jest kustoszem w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu. K Na podstawie: Jacek Okoń, Mirosław Kańtor, Nad obozem szarość…, Ridero 2016.
pod dowództwem Józefa Piłsudskiego. W roku 1916 militarne siły polskie pod rozkazami armii austro-węgierskiej liczyły trzy brygady. Legiony wsławiły się w bitwach pod Łowczówkiem, we wschodnich Karpatach, w bitwie pod Konarami i Kozinkiem, biły się z Rosjanami na Bukowinie, a potem na Pokuciu, wsławiły się pod Rokitną i Rarańczą. Mimo to Austriacy traktowali Legiony Polskie jako siłę pomocniczą swojej armii, a nie reprezentację walczącego narodu. W lipcu 1916 roku brygady Legionów walczyły przeciwko armii Brusiłowa, ponosząc wielkie straty w walkach o Polską Górkę oraz pod Kostiuchnówką, a po krótkim odpoczynku w końcu lipca tegoż roku stoczyły krwawe walki w rejonie Rudki Miryńskiej nad Stochodem. Jeszcze w 1915 roku, 5 sierpnia, do Warszawy wkroczyły wojska niemieckie, a w końcu października front wschodni ustalił się. Ziemie polskie będące pod zaborem rosyjskim, opanowane przez wojska państw centralnych, zostały podzielone na część niemiecką ze stolicą w Warszawie oraz na część austro-węgierską ze stolicą w Lublinie. Nastąpiła liberalizacja w wielu dziedzinach życia narodowego, dopuszczono do istnienia samorządów miejskich, powołano instytucje opieki społecznej oraz utworzono polski uniwersytet i politechnikę. Jednak w dziedzinie gospodarki nastąpiło celowe rujnowanie kraju. Niemcy rabowali wszystkie surowce, co spowodowało zahamowanie przemysłu. Pracowały tylko te zakłady, które produkowały na potrzeby wojenne państw centralnych. Celowo spowodowane duże bezrobocie umożliwiało werbowanie polskiego robotnika do prac w Niemczech i Austro-Węgrzech. W 1916 roku sytuacja militarna i gospodarcza państw centralnych pogarszała się. Przedłużająca się wojna oraz duże straty militarne, a przede wszystkim brak rezerw ludzkich groziły katastrofą. Władze niemieckie i austriackie zdawały sobie sprawę, że
utworzenie marionetkowego państwa polskiego pod ich patronatem będzie pretekstem do powołania rekruta, który wzmocni ich siły. W tej sytuacji 5 listopada 1916 roku proklamowano utworzenie tzw. Królestwa Polskiego „z ziem wydartych panowaniu rosyjskiemu”. Ten skrawek nadziei na utworzenie szczątkowego państwa Polskiego został przyjęty z entuzjazmem przez społeczeństwo polskie. Tak o tym akcie w styczniu 1917 roku pisał „Kwartalnik Chyrowiecki”:
Fot. z książki Nad obozem szarość
Cokolwiek będzie, cokolwiek się stanie, Jedno wiem tylko: sprawiedliwość będzie. Jedno wiem tylko: Polska zmartwychwstanie!
Tadeusz Loster
R
nagrała ją Niezależna Oficyna wydawnicza NOWA, co przyczyniło się do dalszego jej upowszechnienia. Mirek Kańtor nie tylko pisał w obozie muzykę do wierszy Jacka Okonia. Zaczął pisać również własne teksy, do których komponował melodie. „Balladę o Matce napisałem zainspirowany historią jednego gościa
Mirosław Kańtor
Pamiętaj o mnie, Mistrzu z Galilei, gdy dzień kolejny przez kraty ucieka, a wokół w szarych mundurach anieli jak psy szalone warczą na człowieka.
ok 1916 był trzecim rokiem Wielkiej Wojny. Właśnie w tym roku po ustabilizowaniu się frontu wschodniego Niemcy postanowiły rozstrzygnąć losy wojny na froncie zachodnim. W lutym rozpoczęły wielką ofensywę mającą na celu przełamanie kluczowej francuskiej pozycji obronnej w rejonie twierdzy Verdun. Dużym militarnym wysiłkiem Francuzi utrzymali swoje stanowiska, a ofensywa niemiecka załamała się. W czerwcu 1916 roku wojska angielsko-francuskie przeszły do ofensywny. Mimo dużej militarnej i liczebnej przewagi nie zdołały przełamać niemieckich stanowisk obronnych nad Sommą. Walki pod Verdun i nad Sommą, toczone od lutego do listopada, pochłonęły z obu stron 1,6 miliona ofiar. Zaangażowanie się sił niemieckich w bitwie nad Sommą spowodowało nową ofensywę wojsk rosyjskich na
Mirosław Kańtor (1982 r.) i Jacek Okoń (1981 r.)
Ballada o matce
Jacek Okoń
leżała w depozycie więziennym od czasu, kiedy to na jego prośbę jego siostra przyniosła gitarę do kryminału. W pierwszym podaniu, uzasadniając chęć grania na swoim instrumencie, napisał, że jest mu potrzebna, aby lepiej przeżywać spotkania towarzysko-religijne. Ten argument nie przekonał komendanta obozu. Pisząc drugie podanie, Mirek wspomniał, że chciał przygotować akademię z okazji 22 lipca. To poskutkowało i gitara trafiła do rąk właściciela.
Pierwszą melodią, którą skomponował Mirek w obozie, była ta do „Modlitwy Wieczornej” Jacka Okonia. Jacek swój wiersz napisał już dwa tygodnie po osadzeniu. Skomponowana do wiersza melodia brzmiała jak protest-song; była zbyt indywidualna, aby ją można było śpiewać grupowo. Powstała więc druga, którą wkrótce śpiewali wszyscy. W swoich wspomnieniach Mirek Kańtor napisze: „Chodziłem do każdej sali w swoim baraku, aby ją (tj. pieśń Modlitwa Wieczorna) przećwiczyć i sprawdzić reakcje. Wszystkie były pozytywne. Potem następne baraki i w niedzielę – wspólnie na chwałę Bożą. Byłem tak szczęśliwy, bo czułem się potrzebny”. Tak powstała pieśń oraz jeden z najpiękniejszych obozowych wierszy. W swoich wspomnieniach Jacek Okoń napisze: „Weszła też na stałe do żelaznego repertuaru wieczornych apeli, kiedy to śpiewało się na zmianę: Zaborze to... i O Panie, który jesteś w niebie”. Była popularna wśród internowanych nie tylko z Regionu. Śpiewali ją internowani w Grodkowie, Uhercach, Rzeszowie-Załężu i w Nowym Łupkowie. W 1982 roku na płytę
Błagania narodu całego, tak często ze łzami w oczach i łkaniem w piersiach do Boga zanoszone: Ojczyznę, wolność racz nam wrócić, Panie! wysłuchane zostały i nie poszły na marne tak liczne i tak hojne ofiary, składane z krwi i mienia przez cały naród. Dzień Piątego Listopada 1916.r., który nastąpił po długiej i ciemnej nocy, stał się wielkim dniem, co przyniósł nam uroczystą zapowiedź spełnienia się marzeń tylu pokoleń: Zmartwychwstania Polski. Ojczyznę, wolność wrócił nam Pan, gdyż
Przejęci niezłomną ufnością w ostateczne zwycięstwo ich broni i życzeniem powodowani, by ziemie polskie przez waleczne ich wojsko ciężkimi ofiarami panowaniu rosyjskiemu wydarte, do szczęśliwej wywieść przyszłości, Jego Cesarska i Królewska Mość, Cesarz Austrii i Apostolski Król Węgier, oraz Jego Cesarska Mość, Cesarz Niemiecki, ułożyli się, by z ziem tych utworzyć państwo samodzielne z dziedziczną monarchią i konstytucyjnym ustrojem. Dokładniejsze oznaczenie granic zastrzega się. Nowe Królestwo znajdzie w łączności z obu sprzymierzonymi mocarstwami rękojmie, potrzebne do swobodnego sił swych rozwoju. We własnej armii nadal żyć będą pełne sławy tradycje wojsk polskich dawniejszych czasów i pamięć walecznych polskich towarzyszy broni we wielkiej obecnej wojnie…
uroczysta proklamacja z 5 XI głosi, iż z wyzwolonych spod jarzma Rosyi ziem polskich ma powstać polskie, samoistne Państwo z dziedziczną monarchią i konstytucyjną formą rządu… Wśród tych czynników najskuteczniejszym się okazał czyn rycerski, bezgraniczne męstwo, niezmierne ofiary naszych polskich Legionów. Ich krew, ich trudy wojenne, ich wierność niezachwiana dla narodowego sztandaru zaważyła z pewnością najsilniej na szali losów. Wobec ich nieustraszonej postawy
Zygmunt Krasiński
patriotycznej musiały zamilknąć wszelkie wątpliwości! Przez te nowe w życiu dziejowem narodu cnoty stały się Legiony kamieniem węgielnym wskrzeszonej do bytu państwowego Ojczyzny. Cześć im za to! A z serc wszystkich niech płynie ku Stwórcy jedna, zgodna modlitwa: Błogosław Wam Bóg – najlepsi w narodzie i najofiarniejsi – abyście z tą samą żelazną konsekwencyą, z jakąście wy-
Niezależnie od politycznych zamiarów wobec narodu polskiego twórców Aktu 5 Listopada, oznaczał on umiędzynarodowienie sprawy polskiej. trwali na posterunku, budowali odtąd w wolnej Ojczyźnie podwaliny potęgi jej i siłę jej ramienia. Rok 1916 był dla Polaków początkiem nadciągającej wolności. Pozostawił po sobie największą ilość patriotycznych świadectw upamiętniających (te okrągłe i nieokrągłe) rocznice zdarzeń i walk o niepodległość Ojczyzny. Niezależnie od politycznych zamiarów wobec narodu polskiego twórców Aktu 5 Listopada, oznaczał on umiędzynarodowienie sprawy polskiej. W połowie 1917 roku Niemcy zażądali złożenia przysięgi przez legionistów – byłych poddanych rosyjskich, na wierność Austrii i Niemcom. Zbuntowanych legionistów Niemcy internowali w Szczypiornie i Beniaminowie, a Piłsudskiego i jego współpracowników aresztowano. 12 kwietnia 1917 roku Niemcy utworzyli Polskie Siły Zbrojne, tzw. Polnische Wehrmacht. Utworzone w ten sposób Wojsko Polskie opanowane było w znacznym stopniu przez oficerów o postawie niepodległościowej. Ta militarna siła odegrała znaczącą rolę w listopadzie 1918 roku w utworzeniu państwa polskiego. K
kurier WNET
11
W
gronie komunistycznych prokuratorów i sędziów zasiedli przedstawiciele Armii Czerwonej i osoby narodowości żydowskiej. Pisarka Maria Dąbrowska w swoich Dziennikach zapisała pod datą 17 VI 1947 r.: „UB, sądownictwo są całkowicie w ręku Żydów. W ciągu tych przeszło dwu lat ani jeden Żyd nie miał procesu politycznego. Żydzi osądzają i na kaźń wydają Polaków”. Podobną konkluzję po latach wysnuł angielski historyk Norman Davies. Tak więc sądownictwem w latach 1944–1956 kierowali kolejno: gen. Aleksandr Tarnawski (1944–1945) – oficer Armii Czerwonej (wcześniej zastępca Przewodniczącego Trybunału Wojskowego Odeskiego Okręgu Wojskowego, członek Trybunału Wojskowego Frontu Południowego) i dwie osoby narodowości żydowskiej: płk. Henryk Holder (1946–1950) i płk. Oskar Szyja Karliner (1950–1956). Ten ostatni był m.in. autorem uzasadnienia wyroku w procesie gen. Stanisława Tatara. Z jego udziałem były ferowane niemal wszystkie wyroki śmierci na polskich oficerów. Wszyscy trzej hołdowali zasadzie: „Jeżeli ma się moc stanowienia prawa, nietrudno sprecyzować takie zapisy, że wszelka działalność, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi, będzie zgodna z literą prawa”. Mord sądowy staje się narzędziem, którym posługują się koryfeusze komunistycznego wymiaru sprawiedliwości, tacy jak Stefan Michnik, Maria Gurowska, Helena Wolińska, Mieczysław Widaj, Roman Kryże, Władysław Litmanowicz, Gustaw Auscaler, Józef Bik vel Bukar-Gawerski, Józef Feldman, Alicja Graff czy Leo Hochberg, syn wydawcy prasy żydowskiej i założyciela tygodnika „Frajtag”. Ich metody podbudował ideologicznie Leon Schaff, który dał wykładnię degradacji jednostki w procesie sądowym, opracował bowiem metodologię pozbawienia jej człowieczeństwa. Zabijany nie był już po takim zabiegu proceduralnym istotą ludzką! Według L. Schaffa „[Burżuazyjna] koncepcja procesu karnego jako środka ochrony praw jednostki [...] opierała się na fikcji, że wszyscy ludzie są sobie równi, wszechmocy jednostki, na fikcji odrębnego interesu jednostki oraz na służebnej roli państwa wobec wyolbrzymionego interesu jednostki. [...] Ginął więc istotny charakter procesu karnego jako klasowego środka rozprawiania się – przy użyciu środków legalnych – z elementami wywodzącymi się z reguły ze środowiska klasowo obcego”. Pierwszym zbiorem ustaw wymierzonych w społeczeństwo był Kodeks Karny Wojska Polskiego, ogłoszony dekretem PKWN 23 IX 1944 r. Członkowie niepodległościowych organizacji młodzieżowych, w tym także Samotworzących Sił Zbrojnych Henryka Lisa, byli sądzeni z różnych artykułów karnych Kodeksu. Aby zrozumieć Akt oskarżenia i wyroki więzienia, jakie otrzymali Lis i jego koledzy, ważne jest zapoznanie z zastosowanymi przepisami. Art. 86 paragraf 1. Kto usiłuje przemocą usunąć ustanowione organa władzy zwierzchniej Narodu albo zagarnąć ich władzę, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 5 lub karze śmierci. Paragraf 2. Kto usiłuje przemocą zmienić ustrój Państwa Polskiego, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 5 lub karze śmierci. Art. 87. Kto czyni przygotowania do popełnienia przestępstwa określonego w art. 85 lub 86, podlega karze więzienia. Art. 88 paragraf 1. Kto w celu popełnienia przestępstwa określonego w art. 85 lub 86 wchodzi w porozumienia z innymi osobami, podlega karze więzienia. Art. 102 paragraf 2. Kto publicznie nawołuje do czynów skierowanych przeciwko jedności sojuszniczej Państwa Polskiego z państwem z nim sprzymierzonym oraz kto sporządza, rozpowszechnia lub przechowuje przeznaczone do tych celów pisma, druki lub wizerunki, podlega karze więzienia. Drugim zbiorem przepisów prawnych, na podstawie których orzekano wyroki dla członków Samotworzących Sił Zbrojnych, był dekret z 13 VI 1946 r. O przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa, zwany Małym kodeksem karnym. Art. 23 paragraf 1. Kto rozpowszechnia lub w celu rozpowszechnienia sporządza, przechowuje lub przewozi pisma, druki lub wizerunki nawołujące do popełnienia zbrodni lub pochwalające zbrodnię lub których treść ma pozostawać tajemnicą wobec władzy państwowej albo które zawierają fałszywe wiadomości mogące
wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego bądź obniżyć powagę jego naczelnych organów, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od lat 3. Art. 24 paragraf 1. Kto przechowuje pisma, druki lub wizerunki wymienione w art. 23, podlega karze więzienia do lat 5. Art. 36. Kto bierze udział w związku, którego istnienie, ustrój albo cel ma pozostać tajemnicą wobec władzy państwowej, podlega karze więzienia. Jedynym właściwym komentarzem do wyżej wymienionych artykułów i paragrafów były słowa Szefa Zarządu Sądownictwa Wojskowego MON, płk. Wasilija Zajcewa: „Organy naszej służby realizują dyktaturę proletariatu. Omyłki w pracy są omyłkami politycznymi. Sądy są niezawisłe, ale podporządkowują się polityce partii. Nie ma jakiejś oddzielnej polityki sądowej, jest polityka partii”.
N
a rozprawę sądową oprócz oskarżonych wezwano 15 świadków: Zofię Filipiak z Chorzowa, Barbarę Lokwens z Chorzowa, Antoniego Montowskiego z Chorzowa, Pawła Holona z Łazisk, Józefa Powieczko z Turzy, Wilhelma Jana Rozenblata z Chorzowa, Jana Mazeluna z Chorzowa, Stefana Tedę z Chorzowa, Antoniego Klucza z Chorzowa, Zdzisława Białego z Częstochowy, Ryszarda Pietrzykowskie-
zdjęcia z archiwum autora
K U R I E R · ś l ą s ki
Salomon Morel
Latkiewicz, a Wojskowy Sąd Rejonowy w Stalinogrodzie (Katowicach) przy ulicy Armii Czerwonej 10, obradujący 8 IV 1953 r. pod przewodnictwem mjra Kazimierza Kluzy, uchylił postanowienia z 21 II 1953 r. Wojskowy oskarżyciel poparł wniesiony akt oskarżenia i wniósł o wymiar kary: dla twórcy „organizacji kontrrewolucyjnej” Lisa – 10 lat więzienia, dla Golasza 8 lat więzienia, dla Kaisera 7 lat i dla Becka 6 lat więzienia. W trakcie rozprawy Lis protestował m.in. przeciw absurdalnemu zarzutowi, iż członkowie SSZ na jednym z konspiracyjnych zebrań, na wniosek Leszka Nowowiejskiego, postanowili
Cecylia Golasz, matka Norberta, pisała w sprawie syna m.in. do B. Bieruta
w Stalinogrodzie. Byli członkowie młodzieżowych organizacji niepodległościowych po zasądzonym wyroku musieli odbyć karę pozbawienia wolności w więzieniach (w Jaworznie, Strzelcach, Wronkach), obozach pracy i ośrodkach pracy przymusowej. Jedyną szansą było dla nich postanowienie o amnestii, które otwierało drogę do wolności. Nie wiadomo, czy wiedzieli, iż gdy ich proces dobiegał końca, ujawniły się w gronie licealistek kontynuatorki zamierzeń SSZ. Barbara Galos, Natalia Piekarska i Zofia Klimonda zakupiły małą drukarkę, powielały i kolportowały ulotki, a na murach miasta pisały
Pułkownik Henryk Holder
W
łaśnie do Jaworzna trafili koledzy Lisa: Beck, Golasz i Kaiser, któremu wystawiono 19 VIII 1953 r. w tymże obozie następującą opinię: „Przebywając w poprzednim więzieniu, zachowywał się dostatecznie, karanym dyscyplinarnie za czas odbywania kary nie był. Odbywając wyrok w tutejszym więzieniu od dnia 23 V 1953 r., zachowuje się dobrze, przestrzega przepisów Regulaminu Więziennego, dba o porządek na sali, ze współwięźniami żyje w zgodzie. Polecenia i rozkazy wykonuje chętnie, jest więźniem spokojnym. Karanym dyscyplinarnie nie był. Zatrudniony na kopalni węgla, pracuje przy pracach
Grupa Henryka Lisa została poddana działaniom organów wymiaru sprawiedliwości w okresie największego nasilenia łamania praworządności, w latach 1948-54. Był to najmroczniejszy okres dziejów sądownictwa na ziemiach polskich, w którym można się dopatrywać błędów, wypaczeń i wynaturzeń.
Polityczna rzeczywistość na Śląsku: 1944–1956 Część V: Represje sądowe Zdzisław Janeczek
Ogłoszenie wyroku śmierci
Ulotka WiN
go z Częstochowy, Romana Grzesika z Chorzowa, Jerzego Popczyka z Gołonoga i Cecylię Krawczyk z Chorzowa. 2 I 1952 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w składzie: ppłk Julian Wilf, mjr Wiktor Adamski, mjr Stanisław Michalik, ppłk Stanisław Śliwa i chor. Józef Pawlik, „w sprawie Henryka Lisa i innych”, wyznaczył termin rozprawy na dzień 9 i 10 I 1952 r., o godzinie 8.30. Wyroki z 14 I 1952 r. były wysokie: Henryk Lis – 4 lata więzienia i 2 lata pozbawienia praw obywatelskich, Leszek Nowowiejski – 2 lata i 6 miesięcy więzienia i 1 rok pozbawienia praw obywatelskich, Eryk Kaiser – 2 lata więzienia i 1 rok pozbawienia praw obywatelskich, Jerzy Mańka 1 rok i 6 miesięcy więzienia i 1 rok pozbawienia praw obywatelskich, Roman Kroczek 1 rok więzienia. 21 II 1953 r. w Sądzie Najwyższym zapadła decyzja, by wyroki te utrzymać w mocy. Względem Jerzego Mańki zastosowano akt łaski i zarządzono wypuszczenie skazanego na wolność. Tymczasem ponownym rozpoznaniem sprawy zajął się podprokurator Jerzy
za zdradę organizacji „zabić nożem” Antoniego Montowskiego, ewentualnie podać mu w wódce truciznę. Równocześnie przyznał się do swojego pseudonimu, jakim się posługiwał – „de Gaulle”, ponadto wymienił pseudonim Eryka Kaisera – „Truman”. W tej sytuacji adwokat Otto Schmidt odnośnie do oskarżonego Henryka Lisa prosił o łagodny wymiar kary i zastosowanie ustawy o amnestii. Z kolei adwokat Józef Jarosz odnośnie do oskarżonego Norberta Golasza wnosił o uwolnienie od kary, względnie łagodny wymiar kary i jej zawieszenie. Odnośnie zaś do Eryka Kaisera i Józefa Becka o nadzwyczajne złagodzenie kary i darowanie tych kar na mocy ustawy o amnestii. Przewód sądowy zakończono 10 IV 1953 r. o godzinie 9.30. Sąd skazał Henryka Lisa, jako przywódcę i organizatora Samotworzących Sił Zbrojnych, na 8 lat więzienia. Koledzy otrzymali niższe wyroki – 6-letnie, które umorzono Kaiserowi i Beckowi, by wkrótce wręczyć im ponowne nakazy aresztowania. Norbert Golasz przebywał w więzieniu
hasła: „Precz ze Stalinogrodem”, „Komuna to zaraza” i „Śmierć komunie”. Zatrzymane 18 III 1953 r. przez funkcjonariuszy UB, zostały podobnie jak Lis i jego koledzy poddane brutalnemu śledztwu. 8 VI 1953 r. sąd uznał je winnymi i skazał za sporządzanie i kolportaż ulotek o szkodliwej treści „nawołujących do zbrodni”. Barbarze Galos wymierzono karę 4 lat więzienia, a jej koleżanki zostały zamknięte w zakładzie poprawczym.
O
d samego początku rodziny uwięzionych zabiegały o akt łaski. Uczestnicy procesu w sprawie Samotworzących Sił Zbrojnych przeżyli, gdyż nie wszyscy trafili pod jurysdykcję komendanta Salomona Morela, odpowiedzialnego za śmierć około 1500 więźniów. Dopiero w latach 90. minionego wieku zajęła się nim Główna Komisja Badania Zbrodni Przeciw Narodowi Polskiemu, wszczynając dochodzenie dotyczące jego działalności w obozie Zgoda–Świętochłowice, a także w Jaworznie, gdzie prowadził eksperymentalne Więzienie Progresywne dla Młodocianych Przestępców Politycznych. Zbrodniarz i ludobójca nigdy nie został ukarany, gdyż wyjechał do Izraela i odmówiono jego ekstradycji.
zakordowanych, wykazuje dobry stosunek do pracy, mimo że jest nowym pracownikiem. We współzawodnictwie pracy udziału nie bierze. Na pogadanki i prasówki chętnie uczęszcza, lecz nie wykazuje aktywności, nie zabiera głosu w dyskusji, ogranicza się tylko do odpowiedzi. W pracy społecznej i świetlicowej udziela się aktywnie, jest członkiem kółka plastycznego, bierze czynny udział na świetlicy. W stosunku do przełożonych i administracji więzienia odnosi się przychylnie. W stosunku do Polski Ludowej wrogości nie przejawia. Ww. w więzieniu przebywa po raz drugi za to samo przestępstwo, gdyż w grudniu 1952 r. został zwolniony z tutejszej jednostki na podstawie amnestii, jednak po ponownej rozprawie został z powrotem osadzony w więzieniu”. Henryk Lis z więzienia w Sosnowcu został przeniesiony do obozu przy kopalni węgla kamiennego w Wesołej II (Mysłowice), gdzie komendantem był osławiony Kazimierz Zemła, którego usunięto ze stanowiska za tolerowanie znęcania się nad skazańcami i bicie więźniów oraz za przywłaszczenia majątku Ośrodka Pracy Więźniów. Następnie Lis trafił do Jaworzna, gdzie został zmuszony do ciężkiej pracy na kopalni i poddano go „obróbce ideologicznej”. Musiał z kolegami
wysłuchiwać pogadanek sławiących dokonania „ludowej ojczyzny” oraz referatów krytykujących „amerykański imperializm” i „polskie reakcyjne podziemie”. Jeden z prezentowanych tekstów nosił tytuł: Zdrada narodowa Armii Krajowej, inny zaś opisywał Walkę AK wespół z hitlerowcami przeciwko postępowej Polsce i ZSRR. Nieustannie rozprawiano o faszystach z AK na żołdzie hitlerowców i powtarzano słowa: „śmierć faszystom!”. Często zniesławiano pamięć o marszałku Józefie Piłsudskim. Potomków legionistów, jako „dziedzicznie obciążonych”, poddawano specjalnym zabiegom resocjalizacyjnym. Odczytywano wyroki śmierci wydawane na polskich oficerów. Dawano Lisowi do przestudiowania, jako lekturę obowiązkową, dzieła Marksa, Engelsa i Lenina. Był też zmuszany do lektury komunistycznej prasy, pełnej frazesów i afirmacji dla socjalizmu, a nawet poddany próbie analizy wiersza Bierut nasz Ojciec.
D
o nowych obowiązków Henryka Lisa należało zaliczyć m.in. zajęcia z wykorzystaniem przygotowywanych prasówek; odmowa była karana karcerem. Zewsząd otaczały go „postępowe” hasła, wypisane na gazetkach i transparentach: Pracą i zmazywaniem winy zdobywamy zaufanie partii, Tylko Polska Ludowa uratuje nas spod jarzma faszyzmu itp. W toku była kampania propagandowa prowadzona przeciw „siłom faszystowskim” i „mowie nienawiści”. 29 I 1954 r. naczelnik pionu polityczno-wychowawczego w Jaworznie sporządził następującą notatkę służbową na temat Lisa: „W czasie odbywania kary w innych więzieniach zachowywał się dostatecznie. Był karany dyscyplinarnie za nieprzestrzeganie przepisów Regulaminu Więziennego, zatrudniony był w kopalni węgla, z pracy wywiązywał się dobrze. Ww. do tutejszego więzienia przybył w dniu 1 VI 1953 r., gdzie nadal został zatrudniony w kopalni węgla, na tym odcinku pracy zadania zlecone nie wykonuje należycie. W miesiącu październiku nie wykonał swej normy. Dopiero w miesiącu listopadzie i grudniu wykonał przewidzianą normę i podpisał akta zaliczenia na poczet obligatoryjnego zwolnienia. Często symuluje chorobę i pod tym pretekstem nie wychodzi do pracy. We współzawodnictwie pracy udziału nie bierze. Przepisów Regulaminu Więziennego w małym stopniu przestrzega, karany dyscyplinarnie był jeden raz, kara, którą otrzymał i pod wpływem rozmów z ww. częściowo zmienił swój stosunek i uwidoczniła się poprawa, gdyż systematycznie wychodzi do pracy, stara się przestrzegać przepisy Reg. Więz. i karany w tym okresie nie był. Rozkazy i polecenia przełożonych wykonuje chętnie. Na pogadanki uczęszcza, lecz głosu w dyskusji nie zabiera. Z nagród nie korzysta, gdyż nie wyróżnia się spośród innych więźniów. Do współwięźniów jest koleżeński. W stosunku do Polski Ludowej wrogich wystąpień nie stwierdzono”. Ponadto w notatce wspomniano o 6 latach kary, którą powinien odbyć więzień, zgodnie z wyrokiem z 13 IV 1953 r. Henryka Lisa, Józefa Becka, Norberta Golasza i Eryka Kaisera czekało wieloletnie wychowanie przez indoktrynację polityczną i ciężką pracę w kopalni. Porządek dnia, według instrukcji, był następujący: 5.20 – pobudka, 5.30 – toaleta poranna, słanie łóżek, 6.00 – apel poranny, 6.30 – śniadanie, 6.50 – wymarsz i rozpoczęcie pracy, 12.00 – przerwa obiadowa, 12.45 – praca, 16.15 – porządkowanie miejsc pracy, 16.30 – wymarsz do baraków, 17.00 – kolacja, 17.30 – apel wieczorny, 18.30 – zajęcia polityczno-kulturalne, 20.00 – zajęcia własne, 21.00 – capstrzyk, zakaz opuszczania baraków. Racje żywieniowe były głodowe. „Ważna i perfidnie przemyślana przez sowieckie władze była pozycja i rola kucharza obozowego, który wedle ich zamysłów miał ściągnąć na siebie całą nienawiść więźniów. Tak więc zastosowano wypróbowaną metodę: na tym ważnym obozowym stanowisku postawiono Żyda [...] aby przydzielał głodowe porcje »zdrajcom i faszystom«. {...] Nie dziw więc, że w swych skąpych racjach chłopcy znajdowali »upominki« od kucharza w postaci bydlęcych zębów, oczu, a czasem trafiały się powrzucane do zupy prezerwatywy”. Powszechnym zjawiskiem, jak pisze T. Wolsza, był brak naczyń i łyżek, co było dodatkową udręką stosowaną wobec represjonowanych. K
kurier WNET
12
K U R I E R · ś l ą s ki
Dzieciątko – ileż jest tkliwości w tym wyrażeniu! Już samo to słowo wzbudza serdeczne uśmiechy oraz opiekuńcze instynkty. A cóż dopiero, kiedy wspomina się prawdziwego królewicza?! Takim dla każdego rodzica jest własne dziecko. Ileż więc dla Pana Boga znaczy Jego Syn Jednorodzony?
Kolejna odsłona Międzyszkolnego Festiwalu Podróżniczego
Z Antarktydy na Czarny Ląd
Dzieciątko Barbara Maria Czernecka
matki, ale zaraz potem staje jej największym szczęściem. Takie są też dzieje ważnych spraw; taki jest naturalny bieg rzeczy. Od XVII wieku wzrastał w Europie kult Dzieciątka Jezus z Pragi. Przenikał on szybko do tradycji innych narodów. Dotarł do krainy nad Odrą i w pewnym stopniu zakorzenił
się w mentalności mieszkańców. Wpływy czeskie na Śląsku były bowiem najsilniejsze w okresie prosperity dynastii Habsburgów. Nawet późniejsze panowanie pruskich Hohenzollernów, wyznających protestantyzm, nie osłabiło katolickich tradycji. Dowodem czci oddawanej Praskiemu Dzieciątku jest ta oto ocalała figurka. Została ona wykonana z bardzo delikatnej, wręcz prześwitującej porcelany szkliwionej. Odwzorowano ją wiernie z oryginału oraz misternie ozdobiono. Patrząc na ten świątek, nie ma się wątpliwości, że jest to wizerunek Małego Króla. Jezusek w lewej ręce trzyma kulę ziemską z zatkniętym na niej krzyżykiem. Prawą błogosławi, gestem wskazującym na niebo. Ułożenie Jego palców wyraża symbol dwoistej natury Syna Bożego: boskiej i ludzkiej, a także tłumaczy tajemnicę Trójcy Świętej. Jego głowę zdobi królewska korona. Białą szatę ma okrytą niebieskim płaszczykiem. Te pokrywają misterne, złocone ozdobniki. Koronkowe wstawki kołnierza i mankietów przypominają modę z okresu baroku. Jest to wyobrażenie prawdziwego władcy, proroka i kapłana jednocześnie. W iście monarszej postawie wysłuchuje licznych próśb swoich wiernych i jeszcze więcej udziela im łask. Po dziecięcemu jest ufny i hojny. W widocznej obok figurce Dzieciątka Jezus cudowne jest to, że pomimo swojej wiekowości zachowała się bez najmniejszego uszczerbku. Niewątpliwie przetrwała wiele, zanim trafiła na antykwaryczną półkę. Została najzwyczajniej sprzedana. Kto chciał pozbyć się takiego klejnotu za kilka banknotów z wizerunkiem ziemskiego, choć polskiego króla?! Porcelanowe podobieństwo Dziedzica Niebios jest o wiele bardziej wartościowe od jakichkolwiek pieniędzy! Dziecię Jezus, Królu maleńki, oddajemy się z ufnością pod Twoje święte panowanie! K
Z
espół Szkół w Pilchowicach i Zespół Szkół im. I.J. Paderewskiego w Knurowie, wspólnie zrealizowały kolejny projekt! W tym roku III Międzyszkolny Festiwal Podróżniczy gościło 15 listopada Kino Scena w Knurowie. Usłyszeliśmy historie z odległej Afryki i ekscytujące opowieści o zdobywaniu Korony Ziemi, czyli najwyższych szczytów świata. Zaskoczyły nas wspa-
nam, jak przygotować się do skakania ze spadochronem. Zachwyciła nas możliwość poczucia się prawdziwymi spadochroniarzami, gdyż Aeroklub Gliwicki pozwolił nam na założenie profesjonalnych kombinezonów, jakich używa się podczas skoków. Podczas bloku wykładowego nasz gość specjalny – Tomasz Kobielski – opowiadał o tym, jak zdobywał Koronę Zie-
niałe prezentacje metodą Pecha Kucha, mogliśmy podziwiać przepiękne zdjęcia i filmy o różnorodnej treści i tematyce. Jedną z rozrywek, która nas zachwyciła, była technika skoków i podstawowe wyposażenie spadochroniarzy, z którymi zapoznał nas Aeroklub Gliwicki. Wydarzenie rozpoczęło się uroczystym powitaniem. Następnie obejrzeliśmy prezentację Jana Isielenisa, polskiego skoczka spadochronowego i instruktora tego sportu. Opowiadał
mi. Wykład był inspirujący i zabawny. Poruszające i inspirujące było słuchać człowieka, który dokonał takiego osiągnięcia. Pan Kobielski prezentował zdjęcia ze swoich podróży, dzielił się z nami swoją wiedzą o górach i swoimi niezwykłymi przeżyciami. Dzięki jego fascynującym opowieściom wręcz czuliśmy podmuchy wiatru zimnej Antarktydy. Uczestnicy bloku konkursowego natomiast prezentowali swoje podróże metodą Pecha Kucha. Taka prezentacja
Tadeusz Puchałka
O Panie, uczyń z nas narzędzia Twojego pokoju, abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść, wybaczenie, tam, gdzie panuje krzywda, jedność tam, gdzie panuje zwątpienie, nadzieje tam, gdzie panuje rozpacz.
Warstwy mroku Wernisaż Leszka Mądzika Maria Wandzik
T
fot. z archiwum autorKI
teatralnych, plastycznych, utrwalił w fotografii. Przytacza swoje wspomnienia: Okna mojego domu w Kielcach wychodziły na ulicę, przy której znajdował się szpital i kostnica. Regularnie wychodziły stamtąd pogrzeby na cmentarz. [...] Pamiętam śmierć dwojga dzieci. Zasypała je skarpa piachu. Jedno z nich jeszcze w ustach miało wisienkę. Główne motywy jego twórczości teatralnej to „sacrum, ciało, odchodzenie, przemijanie, transcendencja, biologia i erotyka”. Autorskie (scenariusz, reżyseria, scenografia), jedyne w swoim rodzaju spektakle pozbawione są zwykle słów, a dramaturgię przedstawienia buduje światło, dźwięk oraz ruchoma, półabstrakcyjna scenografia. Pokazują to w Nakle Śląskim nie tylko fragmenty dekoracji, w tym odrębna (umieszczona w zaciemnionym pomieszczeniu) wystawa „Z mroku”, czyli przestrzeń mroku powstała z fragmentów spektakli „Wilgoć”, „Tchnienie”, „Wędrowne”, ale także fotografie wszystkich spektakli Sceny Plastycznej KUL oraz filmy o Scenie Plastycznej KUL: „Z mroku”,
polega na przedstawieniu 20 slajdów, każdy po 20 sekund, a w ciągu tych 20 sekund należy interesująco przedstawić treść slajdu. Odwiedziliśmy w ten sposób urokliwą Malezję, słoneczną Hiszpanię, egzotyczną Kambodżę, a także nasz swojski Bałtyk. Niezwykle wyrównany poziom prezentacji oraz kolorowe, unikatowe zdjęcia sprawiły, że komisja stanęła przed nie lada wyzwaniem, kiedy musiała wyłonić zwycięzcę tej kategorii. Blok ten składał się również z konkursu na najlepszy film z podróży oraz zdjęcie, którego tematyka jest co roku inna. W tym roku było nią „Spotkanie” w różnych interpretacjach. Ogromna liczba zdjęć na wystawie nie ułatwiła dokonania wyboru zwycięzcy, ale jury podołało temu zadaniu. Po powrocie do bloku wykładowego mieliśmy przyjemność wysłuchać kolejnej relacji, tym razem pana Tadeusza Biedzkiego, podróżnika i autora takich książek, jak: Sen pod baobabem, Dziesięć bram świata, Zabawka Boga i W piekle eboli. Ta ostatnia pozycja stała się podstawą prezentacji pana Biedzkiego, który opowiadał nam o swoich przeżyciach w Afryce związanych z tą chorobą i pokazał szokujące fotografie jej ostatnich stadiów. Przedstawił nam również niezwykłe zdjęcia, oddające codzienność Czarnego Lądu i jego przepiękne strony. Prędko stało się dla nas jasne, dlaczego go tak pokochał. Należy też wspomnieć o niezwykle bogatym zestawie pysznych kanapek, kolorowych owoców – przekąskach, których kosztowaliśmy dzięki Zdrowemu Bistro & Cateringowi z Knurowa i które dodały smaku całemu przedsięwzięciu. Projekt zwieńczyło rozdanie wyłonionym zwycięzcom nagród ufundowanych przez Zespół Szkół w Pilchowichach, Gminę Pilchowice oraz Zespół Szkół im. I.J. Paderewskiego w Knurowie. Imprezę zakończyły pamiątkowe zdjęcia. Opuściliśmy salę kinową pełni emocji, żywo dyskutując o tym, co usłyszeliśmy i zobaczyliśmy, i głodni następnego festiwalu. K
Zaśpiewać Bogu i Polsce
Centrum Kultury Śląskiej w Nakle Śląskim prezentuje obecnie znakomity zbiór prac artysty Leszka Mądzika pt. „Warstwy mroku”. Prof. Leszek Mądzik jest założycielem i reżyserem Sceny Plastycznej KUL w Lublinie.
en jeden z najbardziej wszechstronnych polskich twórców, wybitny scenograf, malarz, reżyser i fotograf, jest znany w świecie z sugestywnego i niepowtarzalnego stylu. Był wielokrotnie nagradzany prestiżowymi nagrodami za zasługi dla kultury w Polsce i za jej granicami. Twórczość artysty ma swoje źródło w dziecięcych doznaniach, które przeniósł później do swoich dzieł
Marta Garcorz
fot. Karolina Markiewicz, Adam Zieja
N
ajpopularniejszy wizerunek Dzieciątka Bożego czci się w czeskiej Pradze. Jest to niewielka figurka chłopczyka w wieku wczesnodziecięcym. Stoi on majestatycznie na ołtarzu, odziany w bogate szatki. Posiada ich kilkadziesiąt do częstej zmiany, w zależności od koloru obowiązującego w kalendarzu liturgicznym. Dla przykładu: szatka zielona ze złotymi lamówkami jest dziełem samej cesarzowej Marii Teresy; inna zaś, uszyta z fragmentu sutanny, została podarowana w 1996 roku przez rodzinę potomków pierwszych fundatorów figurki. Najcenniejszą jej ozdobą jest korona ofiarowana w 2009 roku przez papieża Benedykta XVI. „Prażski Jezulatek” według legendy objawił się w Andaluzji bratu Józefowi. Karmelita ten potem uwiecznił go w woskowej figurce. Tę zaś, jako dar ślubny, otrzymała hiszpańska szlachcianka, Maria Manriques de Laray, kiedy wychodziła za mąż za najwyższego kanclerza Czech, Wratysława II z Pernštějna. Ich córka Polyxena w 1628 roku ofiarowała go Karmelitom Bosym, posługującym przy kościele Matki Bożej Zwycięskiej na Małej Stranie w Pradze. Już trzy lata później świątek ten został sprofanowany i uszkodzony przez protestantów w czasie wojny trzydziestoletniej. Naprawy podjął się ojciec Cyryl, który odnalazł go w gruzach zrujnowanego ołtarza. On też ułożył najsłynniejszą modlitwę do Dzieciątka Jezus. Kult Praskiego Dzieciątka wzmógł się zwłaszcza podczas najazdu Szwedów w latach 1639–1641, kiedy to dzięki gorliwym modlitwom zakonników miasto zostało ocalone. Bardzo często właśnie takie przypadki zbeszczeszczenia świętości czy inne zagrożenia dla wierzących stają się początkiem zupełnie nowych i jeszcze piękniejszych zdarzeń. Przecież nawet dziecko rodzi się w bólu
św. Franciszek, Modlitwa o pokój (fragm.)
C
„10 przykazań Leszka Mądzika”, „Dotyk przemijania”, „Lustra”. Jako twórca plakatów Mądzik konfrontuje to, co minione (malarstwo, gotyk, renesans, barok) ze współczesnym językiem i symboliką. Z kolei o swoich zdjęciach (powstają one w czasie podróży z teatrem) powiada, że są kolekcjonowaniem obrazów, które zawierają w sobie tajemnicę, jakiś komunikat o nas samych bądź naszej relacji z naturą. W fotografii Leszek Mądzik poszukuje także inspiracji do swoich
spektakli. W ramach wystawy „Warstwy mroku” są pokazane zdjęcia z cyklu „Z drogi” – ekspozycja mieści się nie tylko wewnątrz pałacu, ale częściowo w plenerze – na ogrodzeniu wzdłuż drogi, podobnie jak plakaty. Pałac Donnersmarcków w Nakle Śląskim umożliwił artyście kompleksowe przedstawienie swego dorobku twórczego od 1967 roku. Komnaty stały się pokojami pamięci. Wystawę można oglądać do końca grudnia bieżącego roku. K
zym, jak nie śpiewem i wspólnym muzykowaniem wymodlić cudowne marzenia o normalnym świecie, pozbawionym konfliktów, agresji, braku tolerancji? I dlatego, zanim stąd odejdę – proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością – taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym – abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się i nie zniechęcili – abyście nie podcinali sami tych korzeni, z których wyrastamy. Z tą prośbą zostawił nas św. Jan Paweł II podczas swej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. Minęło tyle lat, odkąd nasz papież wypowiedział te słowa, na tej ziemi wyrosło nowe pokolenie Polaków, a nie straciły one nic ze swej wartości. Nadal są aktualne. Powtórzyła je prezes chóru „Słowik”, pani Irena Czumplik, na zakończenia koncertu 13 listopada w parafii pw. św. Jana Nepomucena w Przyszowicach. Wydają się one być dziś szczególnie ważne, zostały więc zapisane na początku, bo stały się hasłem, pod którym koncert ten się odbył:
zaśpiewać Bogu, matce ziemskiej – Polsce i tej małej, nie mniej ukochanej – naszej wspólnej śląskiej ziemi. Chóry i orkiestry dęte były wizytówką naszej rodzimej śląskiej kultury, a spotkania w kościołach z chóralnym śpiewem i graniem nie są niczym innym, jak kultywowaniem naszych śląskich tradycji. Koncert, którego organizatorem był Gminny Ośrodek Kultury w Gierałtowicach oraz chór „Słowik”, przy współpracy parafii pw. św. Jana Nepomucena w Przyszowicach, był nie tylko wygraną i wyśpiewaną modlitwą. Tematyka utworów i pieśni dotyczyła także Narodowego Święta Niepodległości i była przypomnieniem słów wielu znanych utworów, w których zawsze na pierwszym miejscu stawiane były trzy najważniejsze sprawy: Bóg, Honor, Ojczyzna. Jeszcze niedawno wydawały się one niewzruszonym fundamentem naszych wartości. Wiernych w murach parafialnego kościoła przed koncertem powitał ks. proboszcz Adam Niedziela. Na koncercie obecny był wójt Gminy Gierałtowice, Joachim Bargiel, oraz dyrektor GOK Gierałtowice, Piotr Rychlewski. Orkiestrą KWK Makoszowy oraz chórem dyrygował Henryk Mandrysz, a akompaniowała (fortepian) pani Barbara Jałowiecka-Cempura. Gościnnie z przyszowickim „Słowikiem” wystąpiła Natalia Borowska (sopran), absolwentka Szkoły Muzycznej II Stopnia w Zabrzu. K
W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I
Nr 30
K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R
Grudzień · 2O16 W
n u m e r z e
Prezent do ukrycia w szafie Jolanta Hajdasz
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
Nie nasze, więc czyje?
Akt uznania i przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana stanowił zwieńczenie bogactwa duchowego Polski i Polaków roku 2016. Za tym prostym stwierdzeniem kryje się tryptyk bez wątpienia wielkich zdarzeń ostatnich miesięcy: obchody 1050 rocznicy Chrztu Polski, Wielka Pokuta w październiku i sam Akt przyjęcia Chrystusa za Króla i Pana. Te wydarzenia mają swoją interesującą treść, odsłaniają też kilka prawd o Kościele, stanowią wreszcie zadanie i wyzwanie na przyszłość.
Tryptyk polski
2
Pomnik tych, które nie mają grobu To miejsce ma skłonić do modlitewnej zadumy wszystkich, którzy zetknęli się z tragedią utraty dziecka przed jego narodzeniem: rodziców, rodzeństwa, bliskich, ale także osoby noszące w swoich sumieniach dramat aborcji. W uroczystość Wszystkich Świętych w Nowym Tomyślu poświęcono Pomnik Dziecka Nienarodzonego – pisze Aleksandra Tabaczyńska.
4
AKO w sprawie reformy szkolnictwa Fot. PressArtWoźniak
N
Zamknięcie Bramy Miłosierdzia w Archidiecezji Poznańskiej
P
rzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski ks. abp Stanisław Gądecki i odczytał jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana 19. listopada w Sanktuarium Bożego
Paweł Bortkiewicz TChr Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Zawarte w nim przyrzeczenia powtarzali wszyscy wierni, zgromadzeni w łagiewnickim sanktuarium, a następnego dnia słowa te zostały uroczyście powtórzone we wszystkich polskich
Fot. Inst ytut
Pami ęci Narodow
ej
ie mają swojej definicji nawet w wikipedii, ale tam, gdzie się ukazują, pełnią znaczącą rolę. Media regionalne. Pełno ich, a jakby niczego nie było – można powiedzieć parafrazując klasyka z Czarnolasu u progu 2017 r. Cechą naszego rynku mediów regionalnych jest monopol prasy. Jest to zjawisko groźne dla demokracji, u nas, w Polsce jest groźne podwójnie, ponieważ tym regionalnym monopolistą stał się koncern innego państwa. Prawie wszystkie największe regionalne dzienniki (np. takie jak np. Głos Wielkopolski) są dziś w rękach jednej, niemieckiej firmy. Przebieg przejmowania polskiej prasy przez koncerny niemieckie to oczywiście temat na inny artykuł, warto jednak uświadomić sobie, że podbój rynku prasy regionalnej był celem działania naszych zachodnich sąsiadów co najmniej od końca lat 90-tych, od chaotycznej i w niczym nie kontrolowanej prywatyzacji gazet. Był to swoisty prasowy rozbiór Polski, jak coraz częściej nazywają to zjawisko niektórzy medioznawcy. Przeciętny Kowalski chyba nawet się nie zorientował, co się stało. Przecież w stopkach redakcyjnych same polskie nazwiska i polskie, niezmienione nazwy przejętych gazet, często obecne na rynku nawet od czasów powojennych. Jak więc przekonać Kowalskiego, że media pilnie potrzebują …repoloniozacji? I to nie tylko regionalne, ale także te ogólnopolskie, mające miliony słuchaczy, czytelników, widzów? Tym bardziej więc mnie cieszy „dobra zmiana” w tej sprawie, która coraz odważniej mówi o pilnej potrzebie repolonizacji mediów, o próbach przywrócenia choćby jako takiej równowagi Polacy – reszta świata w tym jednym z najbardziej strategicznych sektorów gospodarki, jakim we współczesnym świecie są media. U progu Nowego Roku wypada tylko życzyć wytrwałości i odwagi w tej i we wszystkich pozostałych sprawach, o których regularnie piszemy w Kurierze, tej naszej gazecie z absolutnie polską duszą, bo prawie bez polskiego i jakiegokolwiek innego kapitału. Ale za rok, kto wie… K
Żołnierz Niezłomny Kościoła 12 grudnia 2016 r. o godz. 10.00 w budynku Aresztu Śledczego przy ul. Rakowieckiej w Warszawie nastąpi otwarcie ekspozycji poświęconej arcybiskupowi Antoniemu Baraniakowi, sekretarzowi prymasa Augusta Hlonda i Stefana Wyszyńskiego, więźniowi Aresztu Śledczego przy ul. Rakowieckiej w latach 1953-55. Uroczystą Mszę św. z tej okazji będzie sprawował JE abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. Wstęp wolny
świątyniach katolickich. Akt ten poprzedzony był specjalną, trwającą dziewięć dni nowenną.
Wiara W kolejnych dniach nowenny przed Aktem uznania i przyjęcia Chrystusa Króla przeżywaliśmy kolejne tematy do refleksji i modlitwy, a wśród nich: Jubileusz 1050-lecia Chrztu Polski, Dziękczynienie za miłosierdzie Jezusa Chrystusa Króla (dzień 2 i 3), Przeproszenie Jezusa Chrystusa Króla za nasze narodowe grzechy, Wyrzeczenie się złego ducha i wszystkich jego spraw (dzień 5 i 6),Przyrzeczenie budowania Królestwa Jezusa Chrystusa Króla w naszym Narodzie (dzień 8). Ta nowenna sumowała doświadczenia kilku ostatnich miesięcy. Łatwo było wpaść w pułapkę pewnego historycyzmu podejmując obchody 1050-lecia Chrztu Polski. Wiadomo powszechnie było, że są one pewnego rodzaju rekompensatą za rok millenijny 1966. Tamten rok, zamiast oczywistego dziękczynienia za dar chrztu, był faktycznie rokiem zmagania o uznanie tej prawdy historycznej, był rokiem dramatycznej konfrontacji. Mimo ewidentnego zwycięstwa Kościoła w starciu z władzą komunistycznego reżimu mógł pozostać niesmak. Wszak o dziękczynienie, a nie o walkę chodziło. Można zatem było spojrzeć na pryzmat wydarzeń w mocnym kontekście politycznym. Ten kontekst mógł się rozciągnąć na całość narracji o Chrzcie. Wielu dawnych i współczesnych historyków wskazywało, że decyzja księcia Polan Mieszka o przyjęciu chrztu wynikała przede wszystkim z jego rachub czysto politycznej natury. W tych publikacjach prezentowany był portret Mieszka I jako przenikliwego polityka, prawdziwego męża stanu, człowieka wnikliwej kalkulacji politycznej i strategicznej. Trudno odmówić po części racji tym opiniom, ale zarazem trudno uznać te motywy za decydujące. Trudno sprowadzić chrzest Mieszka i Chrzest Polski do prostej kalkulacji politycznej. Przykład króla litewskiego Mendoga może być
ilustracją tego, że kalkulacja polityczna nie zapewnia trwałości konsekwencji chrzcielnych. Niewątpliwie polskim hierarchom kościelnym i elicie polskich historyków zawdzięczamy spojrzenia na te wydarzenia w innej perspektywie. Pośród głosów hierarchów trzeba przywołać niezwykle wyrazisty głos abpa Marka Jędraszewskiego: „Decyzja Mieszka musiała wynikać najpierw z tego, że uświadomił sobie zupełnie inne niż w powszechnych dotąd mu znanych i zapewne przez niego podzielanych pogańskich wierzeniach znaczenie pojęcia ‘Bóg’, a następnie że istnieje całkowicie nowe, właściwe jedynie dla chrześcijań-
Wielka pokuta była niezwykle potrzebna. Tak, jak z Łagiewnik płynie orędzie i iskra miłosierdzia, tak z Jasnej Góry popłynęła odpowiedź na to miłosierdzie – pokuta, nawrócenie i pojednanie. stwa pojęcie ’odwieczne Słowo’, które sobą – jako Wcielone – objawiło pełną prawdę o Bogu. […]. Uświadomiwszy sobie istotę chrześcijańskiego przesłania na temat Boga, Mieszko musiał też pojąć – i to jest drugi etap jego duchowej drogi – próżność wiary w pogańskie bóstwa. One nie dawały przecież żadnej gwarancji na życie po śmierci. Nadzieję wieczności dawała jedynie chrześcijańska wiara, głosząca wszczepienie w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa poprzez chrzest”. Podobne refleksje prezentował profesor Andrzej Nowak w 1. tomie Dziejów Polski: „Mieszko z pewnością brał pod uwagę kwestie polityczne, kiedy decydował się na chrzest. Ale czy nie zastanawiał się też nad tym, co przyjęcie nowej wiary znaczyć może dla niego osobiście, jaki sens nadaje jego życiu, jaką mu daje nadzieję? […] Dokończenie na str. 7
Środowiska naukowe skupione wokół Akademickich Klubów Obywatelskich w pełni popierają założenia i sposób realizacji reformy szkolnictwa w Polsce, i równocześnie deklarują pełną gotowość wspierania konstruktywnych działań w tej sferze – czytamy w najnowszym oświadczeniu Akademickich Klubów Obywatelskich.
6
Chrystus naszym Królem Ten pomnik pamiętam z dzieciństwa. Został zdewastowany i sprofanowany na samym początku okupacji. Niemcy wiedzieli, że to jest najważniejszy przeciwnik. Chyba trzeba być ciemnym, za przeproszeniem, gdy ktoś tego nie rozumie – prof. Jan Duda, ojciec prezydenta Andrzeja Dudy o odbudowie Pomnika Wdzięczności w Poznaniu.
7
Ochrzcić humanistykę Wśród moich solidarnościowych przyjaciół z rozmaitych uczelni są zarówno humaniści jak i inżynierowie. O tych drugich nie wiem często nawet, jakiej są dziś opcji politycznej. Pracują w swoich laboratoriach, teraz przechodzą na emeryturę, wielu z nich spotykam od dawna na solidarnościowych rocznicowych mszach. A przyjaciele i znajomi z humanistyki? Hmmm. Zadziwiające, jak wielu z nich wybiera… dziwaczność – pisze Henryk Krzyżanowski.
2
ind. 298050
redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet
Jeśli nadreński dziennik „Rheinische Post” wychwala walkę z „kaczyzmem” prowadzoną przez Jacka Jaśkowiaka i nazywa go „ostatnia nadzieją skłóconej opozycji”, to widzę w tym bardziej pocałunek śmierci, niż wartościową rekomendację. Być może prezydenta Poznania ucieszył nawet artykuł zawierający peany na temat jego politycznej odwagi i „wyzwolenia duchowego”, ale idę o zakład, że cytatów z niemieckiej gazety nie wykorzysta w kampanii samorządowej – pisze Sławomir Kmiecik.
kurier WNET
2
W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a
Małgorzata Szewczyk
K
ilka lat temu rozmawiałam z siostrą dyrektor Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci i Młodzieży, prowadzonego przez siostry serafitki w Poznaniu. Wśród ich podopiecznych są też dzieci z zespołem Downa. Pamiętam, że podczas rozmowy siostra zaznaczyła, że te dzieci u nas, w Polsce jeszcze się rodzą, choć z roku na rok jest ich coraz mniej. Podkreśliła, że według różnych statystyk w krajach Europy Zachodniej i Stanach Zjednoczonych zabijanych jest ponad 90% dzieci z zespołem Downa, zdiagnozowanych w okresie prenatalnym. − To są najukochańsze dzieci, wspaniałe, radosne. Przygarnęłabym je tutaj wszystkie − mówiła z przekonaniem. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że to zakonnica, że nie wie, co to znaczy mieć własne chore dziecko, że to inna relacja, bo nie macierzyńska… Ale to właśnie ona i siostry posługujące wśród chorych dzieci pełnią nad nimi opiekę 24 h na dobę, zastępują im najbliższych, dbają o ich rehabilitację, bezbłędnie rozpoznają ich potrzeby. Przypomniałam sobie tę rozmowę, kiedy w internecie pojawiła się informacja o bulwersującej
decyzji Rady Stanu we Francji, podtrzymująca decyzję Najwyższej Rady Audiowizualnej (CSA) o ocenzurowaniu kampanii społecznej z uśmiechniętymi dziećmi z zespołem Downa. Cała sprawa miała miejsce w 2014 r., kiedy to z okazji Światowego Dnia Zespołu Downa został przygotowany klip, wyemitowany w kilku francuskich stacjach telewizyjnych. Występujące w nim dzieci zapewniały kobietę, która w trakcie ciąży dowiedziała się, że urodzi dziecko z zespołem Downa, że nie ma się czego obawiać. CSA wydała opinię, że kampania „prawdopodobnie narusza spokój sumienia kobiet, które legalnie dokonały innych osobistych wyborów”. Problem w tym, że te „inne osobiste wybory” to nic innego jak po prostu aborcja. Zgodnie z taką interpretacją chore dziecko nie ma prawa do życia, i nie ma nic złego w przeprowadzeniu na nim zabiegu, „ofiarą” jest tutaj matka, która dokonała aborcji, a której sumienia lepiej nie budzić. Przewrotność takiego myślenia jest doprawdy perfekcyjna. Jeśli kobieta podjęła taką decyzję, zgodnie z francuskim prawem, to dlaczego widok
Opowieść poznańskiego taksówkarza Jan Martini
P
oprzednio pracowałem na ciężarówce. Miałem nudną pracę – codziennie jeździłem na trasie Reiffeisen Bank – lotnisko Ławica. Woziłem ładunek 300 – 400 kg. Czasem 200 kg, a czasem tonę. Przeważnie euro, dolary i funty”. To wszystko z jednego banku w jednym mieście. Możemy sobie tylko wyobrazić jak to wygląda w skali kraju i ilu kierowców ma nudną pracę. Korzystanie z owoców własnej pracy to przywilej krajów suwerennych. Ponoć w erze globalizacji nie ma państw w pełni suwerennych, ale gołym okiem
ny, dlatego przyjęliśmy jako rzecz normalną, że musimy płacić swoją „kryszę”. Dawniej płaciliśmy opiekunom trzymającym nad nami „parasol atomowy”. Dziś refundujemy koszta tym, którzy „implementują” u nas „wartości europejskie”. Rozumiemy, że nauka demokracji i wolnego rynku kosztuje, a my jako „brzydka stara panna bez posagu” powinniśmy skorzystać z okazji, by milczeć i płacić. Skutecznie wytworzono w nas mentalność niewolniczą. Wierzymy, że nie zasługujemy na pełną suwerenność, bo jesteśmy zbyt kłopotliwi i nieobliczalni, że rzetelne śledztwo smoleńskie grozi wojną, a w ogóle lepiej gdy zaopiekują się nami mądrzejsi...Słowem – zachowujemy się tak, jakby wciąż obowiązywała doktryna Breżniewa o ograniczonej suwerenności. Jest dla nas oczywiste, że inne kraje – nawet nie będące mocarstwami – mogą mieć pełną suwerenność. Dlatego nie zdziwiło nas normalne holenderskie śledztwo w sprawie zestrzelenia Boeinga 777 nad Ukrainą. Choć szanse na ukaranie zbrodniarzy i uzyskanie odszkodowania są znikome, to jednak winni zostaną nazwani i wskazani (obecnie trwa ustalanie bezpośrednich sprawców
27
Zbigniewa Dolatę z Gniezna. W Pile oraz w okręgu kalisko-leszczyńskim lokalne wybory władz PiS przeprowadzono 20 listopada. Odpowiednio wybrano Krzysztofa Czarneckiego i Jana Dziedziczaka. Kadencja okręgowych szefów Prawa i Sprawiedliwości trwa dwa lata. K
Ochrzcić humanistykę
P
W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I
spotykam od dawna na solidarnościowych rocznicowych mszach. A przyjaciele i znajomi z humanistyki? Hmmm. Zadziwiające, jak wielu z nich wybiera… dziwaczność.
Jest smutnym faktem, że ogromna większość współczesnej humanistyki jest głęboko antychrześcijańska. A przez to, jak pisał Chesterton, humaniści skłonni są dziś uwierzyć „prawie we wszystko”. Nawet w to, że aborcja na życzenie jest prawem człowieka. Albo, że PiS zlikwiduje wolne wybory.
Poważni i, zdawałoby się, racjonalni profesorowie gotowi są pójść pod komendę naciągacza z kitką o niepięknym statusie rodzinnym i materialnym. Albo manifestują na ulicy pod wulgarnymi transparentami skrajnych feministek. Albo towarzyszą naszemu eks-prezydentowi w jego żałosnych wygibach na forum publicznym. A przecież słyszą, co ich (były? obecny?) idol wygaduje. Dlaczego więc zatykają uszy i plotą coś o „legendzie”? Skąd bierze się ten irracjonalizm? Cóż, jest smutnym faktem, że ogromna większość współczesnej humanistyki jest głęboko antychrześcijańska. A przez to, jak pisał Chesterton, humaniści skłonni są dziś uwierzyć „prawie we wszystko”. Nawet w to, że aborcja na życzenie jest prawem człowieka. Albo, że PiS zlikwiduje wolne wybory. A z drugiej strony to przecież oczywiste, że przyśpieszenie technologiczne wymaga refleksji humanistycznej. No tak, ale musi to być namysł racjonalny. Tu pytanie: jak ową rozumność zagwarantować? Myślę, że dobrym wyjściem byłaby chrystianizacja – trzeba ponownie ochrzcić humanistykę. Katolicyzm jest przecież religią do bólu racjonalną. Czy jednak Kościół ma narzędzia, by podołać temu zadaniu? Katolicy, do dzieła! K
Redaktor naczelny Kuriera Wnet
K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R
Krzysztof Skowroński
wielkopolski Kurier Wnet Redaktor naczelny
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl
Zespół WKW
Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Dariusz Kucharski
komunistów (skorzystali oni najwięcej na transformacji), a jego cel był daleki od «Wolnej Polski», którym to określeniem chętnie posługiwali się wtedy publicyści. Rosyjski ambasador powiedział wówczas, że „mają w Polsce licznych przyjaciół, a wśród nich są zaufani przyjaciele”, czyli w sposób mało subtelny stwierdził fakt istnienia agentury i zasugerował, że niezależność Polski ma ograniczenia. Przekonaliśmy się o tym podczas dwukrotnych prób dekomunizacji (w 1992 i 2007 roku), storpedowanych za pomocą Trybunału Konstytucyjnego. Obecnie jesteśmy świadkami kolejnej próby „wybicia się na niepodległość”. Już wiemy, że po 50 latach zniewolenia nie da się odzyskać suwerenności „z piątku na niedzielę”, bo to proces żmudny, a jego wynik niepewny. Nie mająca precedensu w krajach demokratycznych reakcja na wynik wyborów 2015 roku ujawniła, jak wielkie siły są żywotnie zainteresowane tym, „by było tak, jak było” i żeby żaden z kierowców nie musiał zmieniać nudnej pracy na bardziej interesującą. K
Prezent do ukrycia w szafie
Henryk Krzyżanowski
ostęp technologiczny, który nie idzie w parze z refleksją humanistyczną, to większe zagrożenie niż szansa” – dyskusja na taki temat odbyła się w listopadzie na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu na konferencji dotyczącej rozwoju humanistyki i nauk społecznych. Do Torunia się nie wybrałem, więc nie wiem, do jakich wniosków doszli dyskutanci. Jednak tę, na pozór oczywistą tezę, można odwrócić – dzisiaj bardzo często zagrożeniem jest właśnie refleksja humanistyczna oderwana od świata twardej nauki i techniki. Ostatnie dwa stulecia potwierdzają to aż nazbyt dobitnie. W końcu Marks czy Lenin nie byli inżynierami, lecz humanistami. A postulat, by dziecko wybierało sobie płeć, gdy już samo zdecyduje, kim chce być, nie pochodzi od biologa czy genetyka, a od zwariowanych propagatorów gender, mocno dziś usadowionych na wydziałach humanistycznych szacownych uczelni. Podzielę się refleksją autobiograficzną. Wśród moich solidarnościowych przyjaciół z rozmaitych uczelni są zarówno humaniści jak i inżynierowie i naukowcy zajmujący się naukami ścisłymi. O tych drugich nie wiem często nawet, jakiej są dziś opcji politycznej. Pracują w swoich laboratoriach, teraz przechodzą na emeryturę, wielu z nich
– nazwisk załogi wyrzutni Buk, z której zestrzelono samolot). Ale tak może się zachować tylko kraj w pełni suwerenny. My zaś musimy wciąż o tę suwerenność walczyć. Po okresie totalnej anihilacji państwa, z każdym kolejnym „polskim miesiącem” (od Października po Sierpień), odzyskiwaliśmy cząstkę wolności. Nowa jakość pojawiła się w 1989 roku. Najstarsi z nas pamiętają jak pewna aktorka – blondynka oznajmiła, że «4 czerwca skończył się w Polsce komunizm». Dziś wiemy, że «projekt III RP» był starannie przygotowany przez
Mamy długą tradycję pracy dla obcych – od roku 1717 do 1993 stacjonowały u nas obce wojska z małą przerwą w latach międzywojennych.
Bez zmian w poznańskim PiS listopada poseł Tadeusz Dziuba po raz kolejny został wybrany na stanowisko szefa poznańskiego oddziału Prawa i Sprawiedliwości. Jego zastępcą został poseł Bartłomiej Wróblewski. Kandydatów zgłosił prezes PiS Jarosław Kaczyński. Poparło ich stu trzydziestu uczestniczących w wyborach członków partii. Trzydziestu wstrzymało się lub było przeciw. Poznański okręg PiS obejmuje miasto i powiat poznański. Struktury tej partii pokrywają się z okręgami wyborczymi. Wybory władz PiS odbyły się także w Koninie. Tam lokalnym szefem PiS został ponownie poseł Witold Czarnecki. Na jego zastępcę wybrano posła
widać, że stopień wykorzystania efektów własnej pracy jest różny w różnych krajach. Czyli, że kraje różnią się stopniem suwerenności. Jako duży, pracowity naród, Polacy wytwarzają sporo bogactwa. Nic dziwnego, że istnieje grono amatorów pragnących się podłączyć do tego bogactwa (legalnie lub nie). Mamy długą tradycję pracy dla obcych – od roku 1717 do 1993 stacjonowały u nas obce wojska z małą przerwą w latach międzywojennych. Od zarania dziejów koszta okupacji wraz z bieżącą „eksploatacją” ponosił naród okupowa-
Sławomir Kmiecik
P
rezenty to na ogół rzecz miła, ale nie jest obojętne, kto je daje i z jaką intencją. Tak samo pochwały: zwykle sprawiają radość, ale ma znaczenie, kto je formułuje i w jakim celu. Dla przykładu, jeśli od wielbiciela krwistych steków dostajemy w podarunku zbiór sprawdzonych przepisów na dania wegetariańskie, to mamy prawo być zakłopotani. Albo gdy znany kłamca pochwali nas publicznie za to, że żyjemy w prawdzie, możemy poczuć się głupio i nieswojo. Dlatego z osłupieniem przyjąłem entuzjastyczne reakcje moich znajomych poznaniaków, nieprzejednanych wrogów „dobrej zmiany”, którzy wręcz zachłystywali się wymową artykułu niemieckiej gazety „Rheinische Post” na temat obecnego prezydenta Poznania. W tym oblanym lukrem tekście pada takie oto zdanie: „ Jacek Jaśkowiak twardo walczy przeciwko nacjonalistycznym ciągotom swoich rodaków. Podczas demonstracji maszeruje z samego przodu”. A żeby czytelnik znad Renu w pełni zrozumiał przekaz, ta osobliwa laurka z Düsseldorfu zawiera jeszcze precyzujące stwierdzenie, że prezydent Poznania to odważny wojownik przeciwko „nacjonalistycznym namiętnościom”, które od roku targają Polakami.
Projekt i skład
Wojciech Sobolewski Dział reklamy
Przepraszam bardzo, ale kiedy niemiecka gazeta, nawet najbardziej zdystansowana wobec nazistowskiej przeszłości swojego narodu, zarzuca nacjonalizm oraz skłonności faszystowskie i totalitarne nam Polakom, ofiarom hitlerowskiej agresji, to brzmi to mało wiarygodnie, by nie powiedzieć – irytująco. Tym
Jeśli więc nadreński dzienniki wychwala walkę z „kaczyzmem” prowadzoną przez Jacka Jaśkowiaka i nazywa go „ostatnia nadzieją skłóconej opozycji”, to widzę w tym bardziej pocałunek śmierci, niż wartościową rekomendację. bardziej, że „Rheinische Post” ma na koncie jeszcze gorsze kompromitacje. W sierpniu 2013 roku, informując o wizycie dwunastu byłych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych w miejscowościach Kleve i Xanten (Nadrenia Północna-Westfalia) dziennik ten oznajmił, że z Polski na zaproszenie stowarzyszenia Maximilian-Kolbe-Werk przyjechali ludzie, którzy przeżyli „polskie obozy koncentracyjne i polskie getta”.
Adres redakcji
ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl
Marta Obluska reklama@radiownet.pl
Wydawca
Dystrybucja własna Dołącz!
Informacje o prenumeracie
dystrybucja@mediawnet.pl
Takie skandaliczne, kłamliwe określenia, fałszujące historię i zmieniające ofiary w katów, są w niemieckich mediach na porządku dziennym, a publikacje „Rheinische Post, przywiązanego do idei liberalizmu i demokracji, tylko to potwierdzają. Jeśli więc nadreński dzienniki wychwala walkę z „kaczyzmem” prowadzoną przez Jacka Jaśko-
Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507
wiaka i nazywa go „ostatnia nadzieją skłóconej opozycji”, to widzę w tym bardziej pocałunek śmierci, niż wartościową rekomendację. Być może prezydenta Poznania ucieszył nawet artykuł zawierający peany na temat jego politycznej odwagi i „wyzwolenia duchowego”, ale idę o zakład, że cytatów z niemieckiej gazety nie wykorzysta jednak w kampanii samorządowej. Takie prezenty chowa się raczej głęboko w szafie. K
Nr 30 · Grudzień 2016
(Wielkopolski Kurier Wnet nr 22)
Data i miejsce wydania
Warszawa 3.12.2016 r.
Nakład globalny 10 000 egz.
ind. 298050
Sumienia nie budzić
szczęśliwych, choć chorych dzieci miałby budzić u nich dyskomfort? Warto odnotować, że środowiska pro choice, postulujące możliwość legalnej aborcji, zaprzeczają istnieniu syndromu postaborcyjnego, więc dlaczego miałby on „naruszać spokój sumienia tych kobiet”? Nad Sekwaną już chyba zapomniano, że Francuz, prof. Jérôme Lejeune, genetyk, który odkrył przyczynę zespołu Downa (trisomia 21), był zadeklarowanym obrońcą praw osób z tym zespołem cech wrodzonych, w tym ich prawa do życia, a jego odkrycia z dziedziny genetyki miały zasadnicze znaczenie dla określenia statusu prawnego człowieka w rozwoju prenatalnym. Decyzja CSA, podtrzymana przez Radę Stanu, nie zmieni faktu, że na cenzurze i kłamstwie nie można budować zdrowego i silnego społeczeństwa, a eliminacja najsłabszych i najbardziej bezbronnych to nic innego jak po prostu nowy rodzaj eugeniki. K
kurier WNET
W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a
3
To jest zadra, która tkwi w nas wszystkich, że ta sprawa stanęła i nie chce się wyjaśniać. Źle mi się z tym żyje, nawet pod tymi rządami, które szalenie popieram. O tej sprawie nie wolno nam zapomnieć. Odnoszę wrażenie, że na sprawę księdza Jerzego jest jakiś rodzaj zapisu, że tego się wyjaśniać nie chce, jak to się mówi – nie ma klimatu politycznego. To jest tak, jak z tymi wszystkimi wielkimi tajemnicami, z Katyniem, Smoleńskiem … Dla mnie sprawa Księdza Jerzego jest takim gigantycznym wyrzutem sumienia – mówi Maria Dłużewska, reżyserka filmu „Ksiądz”, w którym prezentowane są pochodzące z archiwów SB unikatowe materiały filmowe ze śledztwa w sprawie morderstwa Księdza Jerzego Popiełuszki w rozmowie z Jolantą Hajdasz. Poznańska projekcja filmu już 15 grudnia w kinie Rialto.
W stronę prawdy
w filmie "Ksiądz"można zobaczyć fragmenty oryginalnego zapisu wizji lokalnej z udziałem esbeków sądzonych za zbrodnie, fragmenty oględzin zwłok i ich sekcji, oraz zeznania tych, którzy zostali obarczeni odpowiedzialnością za śmierć kapłana „Solidarności”. Kiedy i w jakich okolicznościach dowiedziała się Pani o istnieniu taśm z zapisem filmowym wizji lokalnej, sekcji zwłok i przesłuchań morderców ks. Jerzego Popiełuszki? Mniej więcej rok temu zadzwonił do mnie kolega z IPN-u, dr Grzegorz Majchrzak, historyk, który już wcześniej konsultował moje filmy i powiedział, że znalazł coś niezwykłego i żebym szybko przyszła do Instytutu. Poszłam na to spotkanie, a on pokazał mi właśnie te materiały. Były wstrząsające. Co jest w tych materiałach? Oryginały taśm to ponad 20 godzin filmowych nagrań dotyczących oficjalnego śledztwa po zamordowaniu ks. Jerzego Popiełuszki. Jest tam m.in. wizja lokalna z udziałem esbeków sądzonych za zbrodnie, zarejestrowane są oględziny zwłok i ich sekcja, oraz zeznania tych, którzy zostali obarczeni odpowiedzialnością za śmierć kapłana „Solidarności”. Jak była Pani reakcja na nie? Od razu wiedziałam, że ten film musi powstać. Wydało mi się to niezwykle ważne nie tylko jako Polce, jako osobie, która znała Księdza Jerzego, ale również jako reżyserowi, bo te materiały były niezwykle filmowe, mówiąc cynicznie. Nigdy wcześniej nie widziałam kręconych na potrzeby dokumentacji SB wizji lokalnych czy konfrontowania zeznań oskarżonych. Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Nigdy też nie widziałam sekcji zwłok. Ja wtedy montowałam zupełnie inny film i przyznam się, że początkowo próbowałam robić te filmy jednocześnie. Ale się nie dało. Dlaczego? Tamten film był o dobrych ludziach, dobrych sprawach. A tu na pierwszym planie było zło. Montażysta Paweł Suchta powiedział: nie. Odłóżmy wszystko, to jest najważniejsza rzecz, musimy to teraz zrobić. I w zasadzie on zdecydował, że odłożyliśmy na bardzo długo wszystkie inne plany, inne realizacje i projekty. Rzuciłam więc wszystko, ale bardzo szybko okazało się, że zabrakło mi odwagi, żeby te materiały w całości obejrzeć. Te najbardziej drastyczne sceny np. z wyłowienia ciała Księdza Jerzego czy sekcji zwłok, oglądałam siedząc tyłem do monitora i jak się zebrałam na odwagę to spoglądałam. Miałam ciągle wątpliwości, czy to dobrze, że robię ten film, taki okrutny. To jest jednak zetknięcie ze złem absolutnym, a jednocześnie takim zwykłym, banalnym. Pomyślałam jednak, że jeśli to jest dla mnie takie ważne i poznawczo, i duchowo, to dla innych też to będzie ważne. I że nie powinniśmy przed tym uciekać, że powinniśmy temu złu spojrzeć w twarz. Wymagało to wielkiej odwagi od was, twórców tego filmu. Widziałam go marcu w tym roku w TVP 1 i przyznaję, że od obejrzanych w nim scen trudno się uwolnić przez wiele kolejnych tygodni. Robiąc ten film byłam w sytuacji widza. Nie byłam przygotowana na to, co zobaczę. To męczeństwo Księdza Jerzego, polegające nie tylko na zadawaniu Mu bólu, torturowaniu, tylko zetknięciu się ze złem wcielonym w ludziach, to było najgorsze ze wszystkiego. Przypomina mi się tutaj nasz bohater Witold Pilecki, który był w Auschwitz, a potem, torturowany przez naszych UB-eków powiedział, że Oświęcim to była dziecinna igraszka w porównaniu z tym, co przeszedł po wojnie. Teraz, po zrobieniu tego filmu myślę, że najgorsze dla Księdza Jerzego było to, że to Polacy, ludzie z sąsiedztwa, Mu to zrobili. W przypadku Księdza Jerzego to chyba musiało być w Jego męczeństwie najgorsze. Bo
Ksiądz Jerzy miał szaloną łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi, z każdym człowiekiem. A tu przyszli tacy sami ludzie, jak Ci których spotykał na co dzień i zaczęli go torturować.
nie zachęcam do oglądania. I wychodzę. Po filmie jest dyskusja. I zawsze na koniec pada pytanie: Kto zamordował Księdza Jerzego? A my ciągle nie znamy odpowiedzi.
Głównym narratorem w filmie jest przyjaciel Księdza Jerzego ks. Stanisław Małkowski. Jak udało się Pani namówić go do udziału w filmie? Ksiądz Stanisław Małkowski jest moim sąsiadem i osobą, którą niezwykle, szanuję, podziwiam, cenię i bardzo lubię. A z tych materiałów SB – ckich dowiedziałam się, że na liście SB- eckiej osób do zabicia to on był pierwszy, właśnie on, ksiądz Stanisław Małkowski, a „dopiero drugi” był ksiądz Popiełuszko i to Piotrowski przekonał swoich szefów, żeby najpierw zabić Księdza Popiełuszkę, „bo jak zabijemy najpierw Małkowskiego, to Popiełuszko narobi szumu na tych swoich mszach, to nie ma sensu, bo będzie później nam trudniej go dostać. To najpierw Popiełuszkę sprzątnijmy.” No i tak zrobili.
Czy poznamy kiedyś prawdę o tej zbrodni? To jest zadra, która tkwi w nas wszystkich, że ta sprawa stanęła i nie chce się wyjaśniać. Źle mi się z tym żyje, nawet pod tymi rządami, które szalenie popieram. O tej sprawie nie wolno nam zapomnieć. Oczywiście wiem, że nie da się zrobić wszystkiego na raz. Wiem, jak ciężko pracują moi koledzy, przyjaciele, znajomi, którzy znaleźli się teraz w ministerstwach, w ważnych dla Polski miejscach, ale odnoszę wrażenie, że na sprawę księdza Jerzego jest jakiś rodzaj zapisu, że tego się wyjaśniać nie chce, jak to się mówi – nie ma klimatu politycznego. To jest tak, jak z tymi wszystkimi wielkimi tajemnicami, z Katyniem, Smoleńskiem … Sprawa Księdza Jerzego jest takim gigantycznym wyrzutem sumienia. Dla nas wszystkich, dla wszystkich Polaków. Jestem pewna, że każdego to bardzo boli. Wierzę, że ten rząd, choćby nie było klimatu politycznego, nie zostawi tej zbrodni, bo musimy wyjaśnić ją do końca.
Ksiądz Małkowski to niezwykły świadek męczeństwa i świętości Księdza Jerzego. Dla niego oglądanie tych materiałów SB-ckich było z pewnością ogromnym przeżyciem. Ja codziennie widuję księdza Stasia, jak idzie do kościoła, wsiada do autobusu. I zawsze serce mi się ściska, gdy widzę tę jego drobną sylwetkę. Myślę, że my dziś powinniśmy bardziej wsłuchiwać się w słowa księdza Stanisława, skoro Boża Opatrzność nam go zostawiła. W każdym razie dla mnie to jest przykład prawdziwego Kapłana. Cieszę się, że udało się pokazać księdza Stasia, takim, jaki on jest, jak rano swoją uliczką biegnie do kiosku, do zaprzyjaźnionego pana Marcina, gdzie się zawsze spotykamy. A ksiądz kupuje za swoje pieniądze gazety dla więźniów i im je potem rozsyła. Z tej strasznej historii, jaką opowiada Pani film, wyłania się więc mimo wszystko piękna i szlachetna postać księdza, który żyje obok nas i walczy o prawdę o tamtej zbrodni. Tak, ksiądz Stanisław walczy o to, by śledztwo zostało wznowione. Cały czas uparcie apeluje, żeby prokurator Andrzej Witkowski był przywrócony do śledztwa, od którego w przeszłości już dwukrotnie odsuwano go. Ja także, gdzie mogę apeluję o to. Nie tylko dlatego, że prosił mnie o to ksiądz Staś, ale także dlatego, że jestem po lekturach książek Wojtka Sumlińskiego, który był zresztą konsultantem filmu. Ten prokurator powinien być przywrócony do śledztwa, ponieważ on już wcześniej zebrał grupę współpracowników, prokuratorów, biegłych, ma zgromadzone mnóstwo materiału. Redaktor Wojciech Sumliński jest dziś najlepiej zorientowany w całej tej sprawie, chociaż myślę, że ze względu na swoją wiedzę już nigdy nie będzie żył w spokoju. Czy Pani znała Księdza Jerzego? Tak. Mam bardzo osobisty stosunek do tej historii. W latach stanu wojennego prowadziłam Teatr w podziemiach kościoła p.w. Józefa Robotnika w Ursusie. Wokół tego teatru zebrało się bardzo silne środowisko opozycyjne i ksiądz Jerzy czasem do nas przyjeżdżał, więc się znaliśmy. Ja jestem aktorką, uczestniczyłam więc w wielu przedstawieniach, robiliśmy z kolegami, np. teatr domowy, czasem występowaliśmy w kościołach. Z jednym z tych spektakli pojechaliśmy na Śląsk razem z księdzem Jerzym. Takie wyjazdy to był prawdziwy maraton. Było tak, że w Katowicach ksiądz Jerzy celebrował Mszę, kończył my wchodziliśmy i graliśmy swój spektakl, ksiądz Jerzy w tym czasie jechał do kolejnego miasta, kolejnego kościoła, gdzie odprawiał Mszę, my znów za nim i tak
Kto pracował z Panią przy filmie? Najważniejszy był montażysta Paweł Suchta, z którym współpracuję od bardzo dawna i z którym realizowałam wszystkie swoje filmy smoleńskie. Przez te sześć lat się nie rozstajemy. Podjęcie pracy nad tym filmem to była właściwie jego decyzja, ja się wciąż wahałam, chciałam to odłożyć na później. Operatorem był Bartłomiej Maj, a to były bardzo trudne zdjęcia, bo musiały artystycznie połączyć, związać te ubeckie materiały z postacią księdza Małkowskiego, pamiętając, że to nie jest postać pierwszoplanowa, bo postacią pierwszoplanową jest ksiądz Jerzy. Ale Księdza prawie wcale w tym filmie nie ma.
Mówili „musicie tu wstawić księdza Jerzego”, ja na to – oczywiście! I zaczynało się przymierzanie. Nic nie pasowało! Ale może po prostu to ksiądz Jerzy tak chciał? I powstał film o Księdzu Jerzym bez Księdza Jerzego. Widocznie tak miało być. się spotkaliśmy po trzeciej Mszy św. i trzecim spektaklu, chyba w Tychach. Ksiądz Jerzy był strasznie zmęczony, ledwo się na nogach trzymał. Pamiętam, że podszedł do mnie i powiedział „Pani Majko, proszę ze mną wracać do Warszawy, ja jestem z kierowcą, a pani sobie odpocznie, pośpi, samochodem będzie wygodniej niż tym pociągiem osobowym. A ja się wymawiałam, że nie, że on jest taki zmęczony, że lepiej, by jechał sam, ale on nie dawał za wygraną, wracał do tego jeszcze kilka razy. Rozumiałam to jako kurtuazję, choć przecież dobrze wiedziałam, co się dzieje wokół Księdza. Ale odmówiłam. Tydzień po tym spotkaniu jego samochód został obrzucony kamieniami, a po dwóch tygodniach Ksiądz Jerzy został zamordowany. I wtedy pomyślałam sobie,że głupota jest grzechem. Moja głupota. Całe życie nie mogłam sobie dać z tym rady, bo ksiądz Jerzy najwidoczniej spodziewał się jakiegoś ataku i chciał, żeby ktoś jeszcze z nim był w samochodzie. I gdybym była przytomną osobą, to pojechałabym z Księdzem i wzięłabym
jeszcze dobrze zbudowanego kolegę, żeby Ksiądz miał obstawę lub chociaż świadków. A ja niczego z niczym nie skojarzyłam i po prostu odmówiłam. To był dla mnie zawsze wyrzut sumienia. Ten film był więc rodzajem ekspiacji. Chyba musiałam zrobić ten film. I jeszcze jedno. Z tych materiałów SB – ckich, czyli z mojego filmu dowiedziałam się, że kiedy jechaliśmy na Śląsk i ksiądz, i ten nasz teatr, to SB-cy właśnie wtedy planowali wyrzucić go z pociągu. Po prostu. Mówili że byłoby to możliwe, choćby wtedy, gdyby chciał skorzystać z toalety. Ale ksiądz Jerzy nie pojechał wtedy pociągiem, tylko samochodem. Czy praca nad filmem „Ksiądz” różniła się od wcześniejszej? Przez ostatnie lata zajmowała się Pani głównie tematyką związaną z katastrofą smoleńską, przy nich także potrzebna była ogromna odwaga i odporność psychiczna. Bardzo lubię robić filmy, choć na ogół jest to zajęcie męczące. Przez ostatnie sześć lat zajmowała m się Smoleńskiem,
a to nigdy nie były łatwe tematy, bardzo psychicznie obciążające, zawsze bez pieniędzy, bez szans na emisję, więc jestem przyzwyczajona do stresu. W przypadku pracy nad filmem o Księdzu Popiełuszce już po dwóch tygodniach montażu przestałam spać. Nigdy wcześniej nie miałam kłopotów ze snem, nie wiedziałam w ogóle, co to jest bezsenność. Film skończyłam ponad pół roku temu i wciąż mam kłopoty ze snem. To niespanie podcięło mnie zupełnie, ale pomału wracam do równowagi. Myślę, że obcowanie z tymi potworami w ludzkiej skórze, przez ponad dwa miesiące, bo tyle trwał montaż, dzień w dzień, po minimum osiem godzin, no, to nawet dla mnie okazało się za trudne. Tego filmu nikomu nie polecam. I mówi to autorka filmu, reżyser, który powinien zachęcać do obejrzenia swojego dzieła? Jestem bardzo zadowolona z tego, jak film jest odbierany, jakie są na niego reakcje. Nie mogłabym się spodziewać lepszych. Pokazywałam ten film na festiwalu w Gdyni „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci”, wszystkie miejsca w kinie, nawet te stojące, były zajęte. Ja tego filmu nigdy nie oglądam, nie jestem w stanie. Zawsze witam widzów, mówię „dzień dobry” i powtarzam, że nikogo
Początkowo byłam pewna, że wykorzystamy nie tylko materiały zarejestrowane po śmierci Księdza Jerzego. Poszłam więc do IPN, złożyłam wniosek dziennikarski i poprosiłam o materiały filmowe z księdzem Jerzym, bo było dla nas oczywiste, że ksiądz Jerzy w tym filmie będzie. No i wykorzystaliśmy tylko mały kawałeczek z pogrzebu. Mieliśmy tyle materiałów archiwalnych, fantastycznych, homilii, nabożeństw i gdzie nie wstawiliśmy tych fragmentów, jak byśmy nie przymierzali, nie pasowało. Często jest tak, że w pewnym momencie film zaczyna żyć własnym życiem i sam odrzuca to, co zakłóca narrację, zabija ducha opowieści, nie pasuje... Widocznie tak miało być. Przyznam jednak, że to było niezwykłe doświadczenie. Przychodzili do mnie koledzy reżyserzy i mówili „musicie tu wstawić księdza Jerzego”, ja na to – oczywiście! I zaczynało się przymierzanie. Nie, tu na pewno nie, nie, po tej sekwencji też nie. Nie tam, bo tam także nie pasuje. Nic nie pasowało! Ale może po prostu to ksiądz Jerzy tak chciał? I powstał film o Księdzu Jerzym bez Księdza Jerzego. Widocznie tak miało być. Jest chyba tylko jeden Jego portret na koniec. I ta przejmująca muzyka – Requiem Mozarta. Czułam, że ilustracją w tym filmie może być tylko Requiem. Na koniec jest jeszcze piosenka, którą górale specjalnie skomponowali dla Księdza Jerzego. Koniec. K
Miejscówki na projekcję filmu Marii Dłużewskiej „Ksiądz” dostępne są w księgarni „Sursum Corda”, Rynek Łazarski 1, tel. 61 8650 820.
kurier WNET
4
W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a
Popłoch na POkładzie czyli o przykrych następstwach nieumiarkowania w jedzeniu i piciu… Zbigniew Czerwiński
radny Sejmiku województwa wielkopolskiego
25
listopada marszałek województwa wielkopolskiego Marek Woźniak zorganizował konferencję prasową, w której próbował przekonać dziennikarzy, że wniosek wojewody wielkopolskiego Zbigniewa Hoffmanna skierowany do prezydenta miasta Poznania Jacka Jaśkowiaka o odwołanie darowizny nieruchomości z roku 2009 dla Ośrodka Epidemiologii Nowotworów SA przy ulicy Kazimierza Wielkiego w Poznaniu to nie troska o przestrzeganie prawa, a próba niszczenia placówki medycznej. Pan Marszałek skarcił pana wojewodę, że nieładnie postępuje, bo nikt nie lubi niszczenia placówek medycznych. Przypomnijmy, jak to rzeczywiście było. W roku 2009 województwo wielkopolskie uzyskało od skarbu państwa udziały w nieruchomości przy ulicy Kazimierza Wielkiego 24/26. Następnie nieruchomość ta została przekazana przez województwo wielkopolskie samodzielnemu publicznemu zakładowi opieki zdrowotnej OPEN.W roku 2013 koalicja PO-PSL podjęła decyzję o przekształceniu przychodni w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, a w roku 2014 w spółkę akcyjną. Wszystkie akcje spółki były własnością województwa wielkopolskiego. A więc Open SA, był spółką należącą w całości do samorządu województwa, a więc wszystko było w porządku.
W roku 2015 rozpoczęto operację prywatyzacji metodą „zjeść ciastko i mieć ciastko”. Polegało to na kilkukrotnym podnoszeniu kapitału i kierowaniu akcji najpierw do Fundacji kontrolowanej przez Prezesa Spółki Dariusza Godlewskiego, do pracowników i firm oraz osób prywatnych. W wyniku tego działania na początku roku 2016 – województwo wielkopolskie straciło pozycję dominującą, a większość akcji znalazła się w rękach prywatnych. A to oznacza, że Open SA przestał być spółką publiczną i stał się spółką prywatną, w której województwo wielkopolskie posiada swoje akcje. Kilkoro akcjonariuszy prywatnych uzyskało kontrolę nad zainwestowanymi pieniędzmi i mogło je przeznaczyć na dowolnie wybrany cel. Taka operacja przejęcia kontroli nad spółką przez podniesienie kapitału jest najkorzystniejsza, gdyż płacąc złotówkę po podwyższeniu kapitału uzyskujemy kontrolę nad dodatkowymi 99 groszami. Czyli w poniedziałek kontrolowaliśmy swoją złotówkę, a po przejęciu spółki kontrolujemy prawie 2 złote. W związku z tym w poniedziałek zjedliśmy ciastko a w piątek mamy swoje ciastko i drugie jako premię. To się nazywa realizacja hasła „by żyło się lepiej”. A na lekcjach katechizmu było coś o nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu… Niestety, ta zręczna operacja
została zakłócona przez pojawienie się pod koniec roku 2015 nowego wojewody wielkopolskiego Zbigniewa Hoffmanna. Spór radnych PiS z władzami województwa wywodzącymi się z PO-PSL o prywatyzacją OPEN bez informowania Sejmiku, wybuchł w lutym 2016 i doprowadził do podjęcia czynności kontrolnych przez wojewodę. W trakcie tych czynności stwierdzono, że darowizna nieruchomości była celowa i miała służyć publicznej służbie zdrowia, w związku z tym wojewoda wielkopolski uznał, że nieruchomość użytkowana niezgodnie z przeznaczeniem winna być zwrócona Skarbowi Państwa. A to oznacza spore kłopoty dla Spółki, której wartość radykalnie maleje. Wojewoda dokonując darowizny działał przez prezydenta miasta Poznania, w związku z tym domagając się odwołania darowizny działa również przez prezydenta Poznania. Pan prezydent zadał pewnie przy pomocy miejskich prawników parę pytań Zarządowi Województwa i nożyce się odezwały… Myślę, że możemy oczekiwać intersujących opinii prawnych, z których się dowiemy, że podmiot leczniczy z przewagą kapitału prywatnego jest podmiotem publicznym, jeżeli chodzi o władanie nieruchomością, ale nie musi się stosować do ustawy kominowej, ani do ustawy o zamówieniach publicznych, bo w tej sytuacji jest prywatny itd. Konferencja Marszałka w której drobiazgowo odnosi się do wielu szczegółowych kwestii, rzuca garściami paragrafy nie odnoszące się do zasadniczej kwestii czyli własności gruntu – świadczy o tym że w przeszklonym gmachu władz województwa, mimo jesieni temperatura wzrosła. K
W
zeszłym tygodniu jechałem tramwajem jak zwykle wypełnionym po brzegi ludźmi. W pewnym momencie motorniczy został zmuszony przez pędzący z boku samochód do gwałtownego zahamowania. Kilka osób wylądowało na ziemi, reszta została powgniatana w ściany i na okna pojazdu. Poza kilkoma przekleństwami miotanymi pod adresem niewinnego, prowadzącego pojazd nic się nie zmieniło. Nikt nie zadzwonił do komunikacji miejskiej, nie zwrócił uwagi, że powinno się podstawiać więcej pojazdów lub zwiększyć częstotliwość ich kursowania. Niestety jesteśmy narodem, który zbyt łatwo godzi się na trudne warunki i pozwala sobie wmówić, że nie ma siły, aby coś zmienić. Mówi się o nas Polakach, że mamy skłonność do narzekania. Często wielu z nas w gronie rodziny, przyjaciół wyraża niezadowolenie wynikające z: nieciekawych, słabo opłacanych ofert pracy, kiepskiej służby zdrowia, małych możliwości rozwoju, konieczności uwiązania się kredytem na budowę domu, zakup mieszkania itp. Prawdą jest to, iż wyżej wymienione stany są w wielu przypadkach faktyczne. W takiej sytuacji stereotyp Polaka wiecznie narzekającego można śmiało wysłać do lamusa. Martwi mnie jednak to, że poza stwierdzeniem pewnego stanu rzeczywistości nie potrafimy zjednoczyć się i zawalczyć o polepszenie własnych warunków bytowych, że godzimy się na niesprawiedliwość, nie wymagamy od osób które zostały do tego wyznaczone, aby te niedogodności usunęły. Dlaczego osoby zarabiające „najniższą krajową” lub pracujące na umowach śmieciowych nie organizują marszy, które zakorkowałyby ulice stolicy? Dlaczego
Naród zniewolony Michał Bąkowski wielu z nas, kiedy biletomat „zje” ciężko zarobione 10 złotych, machnie na to ręką zamiast dochodzić zwrotu tych pieniędzy? Usługodawca o to za nas nie zadba, natomiast dopilnuje ściągnięcia od nas kary za przejazd bez biletu. Ktoś
Dlaczego osoby zarabiające „najniższą krajową” nie organizują marszy, które zakorkowałyby ulice stolicy? Dlaczego wielu z nas, kiedy biletomat „zje” ciężko zarobione 10 złotych, machnie na to ręką zamiast dochodzić zwrotu tych pieniędzy? może powiedzieć, że 5 lub 10 złotych to kwota nie warta poświęcenia czasu i nerwów. Zgadzam się. Jednak właśnie takie zachowanie prowadzi do tego, że żyje się nam coraz gorzej ponieważ nie walczymy o swoje. Pozwoliliśmy sobie wmówić, że tak naprawdę tylko syn lekarza może zostać lekarzem, córka prawnika może zostać prawnikiem, że służba zdrowia jest jaka jest, ale i tak lepiej mieć taką niż żadną. Moja babcia przepracowała ponad 40 lat i otrzymała za to niską
emeryturę, a na operację, która znacznie ułatwiła jej funkcjonowanie czekała 2 lata mimo, że przez cały czas pracy regularnie odprowadzano jej składki na NFZ. Prawda jest taka, że płacimy podwójnie: na NFZ i na te wizyty, które musimy odbyć prywatnie bo z niektórymi dolegliwościami czekać się nie da. Bardzo ucieszyłem się na wprowadzenie programu 500 +. Wsparcie rodzin jest bardzo ważne. W końcu ich siła przekłada się na wzrost potencjału narodu i państwa. Wątpię żeby którykolwiek rząd zdecydował się na wykonanie tak niepopularnego posunięcia i odebrał 500+. Jednak obawiam się, że obecny rząd, ten lub inny, te pieniądze będzie chciał odebrać w postaci wzrostu podatków, akcyzy itp. Dlaczego się tego boję? Bo jeśli faktycznie wtedy wielu rodziców przyjmie postawę bierną wobec problemów i zamiast zjednoczyć się i aktywnie protestować zaczną zaciągać kredyty na utrzymanie i wykształcenie dzieci to nasz naród stanie się szybko wspólnotą niewolników. Oczywiście to tylko przykład, temat na czasie. Takich sytuacji może być wiele. W naszym kraju jest wiele do naprawienia. Szczególnie musimy popracować nad tym, żeby przyszłe pokolenia wymagały od klasy politycznej i miały świadomość swojej siły i dumy. K
– Drodzy Rodzice dzieci utraconych! Od dziś macie miejsce, gdzie możecie uczcić pamięć swych dzieci. Pamiętajcie, że wasze dziecko nie jest dzieckiem straconym. Ono istnieje w społeczności świętych! – Te słowa wypowiedziała inicjatorka budowy Pomnika Dziecka Nienarodzonego w Nowym Tomyślu, Małgorzata Uramowska. Został on poświęcony w uroczystość Wszystkich Świętych. Wybicie: To miejsce, w zamyśle pomysłodawczyni ma skłonić do modlitewnej zadumy wszystkich, którzy zetknęli się z tragedią utraty dziecka przed jego narodzeniem: rodziców, rodzeństwa, bliskich, ale także osoby noszące w swoich sumieniach dramat aborcji.
Pomnik tych, które nie mają grobu
nienarodzonych, aby przypominał nam o wartości ludzkiego życia od poczęcia do naturalnej śmierci. W czasie uroczystości Małgorzata Uramowska, prezes Akcji Katolickiej opowiedziała historię ze swojego życia, która zapoczątkowała plany stworzenia miejsca pamięci dzieci utraconych. - Ponad 30 lat temu, w nowotomyskim szpitalu, tym samym, w którym pracował i leczył niestrudzony obrońca życia- sługa Boży dr Kazimierz Hołoga, leżałam oczekując narodzin naszego dziecka. Przebywałam na oddziale ginekologicznym, ponieważ ciąża była zagrożona. Pewnego dnia otworzyły się drzwi sali i po chwili na łóżku obok znalazła się zapłakana, zrozpaczona kobieta. Śmierć jej siódmego już dziecka stała się faktem. Znów poroniła. Nie wiedziałam co powiedzieć bolejącej matce. Ja, mimo zagrożenia, miałam przecież wciąż nadzieję. Stałam się nie tylko świadkiem dramatu nieznanej
mi kobiety, ale w pewien sposób w nim uczestniczyłam. Głęboko przeżyłam łzy i ból matki, której nie dane było cieszyć się macierzyństwem. Nasze dziecko urodziłam szczęśliwie, jednak obraz rozpaczy tamtej kobiety noszę w sercu do dziś. Powiadają, że to, co od Boga pochodzi, rodzi się w wielkim trudzie. Taka też była droga do powstania tego dzieła. Kłopoty mnożyły się od niezrozumienia idei po brak środków na realizację. Jednak pomnik powstawał pokornie, krok po kroku, bez rozgłosu i reklamy. Małgorzata Uramowska, aby zrealizować swój plan zaangażowała oprócz proboszczów obu nowotomyskich parafii cały szereg ludzi dobrej woli. Ks. Dawid Kawała, ówczesny wikariusz, a dziś ojciec duchowny Arcybiskupiego Seminarium Duchownego, narysował projekt rzeźby znajdującej się na pomniku. Jan Klimko, prezes Akcji Katolickiej przy parafii NMP NP wraz z działaczami „po sąsiedzku” wsparli dzieło nie tylko zbiórką funduszy, ale odważnym orędownictwem w tej sprawie. Oba nowotomyskie parafialne oddziały Akcji połączył piękny cel, który zrealizowały jako votum wynagradzające w Roku Miłosierdzia. Mimo, że zebrane datki nie wystarczyły jeszcze
na pokrycie wszystkich wydatków, działacze AK zobowiązali się kwestować aż do skutku. Nie sposób pominąć samych wykonawców kamieniarzy Doroty i Witolda Woźniaków oraz całym sercem zaangażowanej i koordynującej wszelkie działania Danuty Wierzbickiej. To miejsce, w zamyśle pomysłodawczyni ma skłonić do modlitewnej zadumy wszystkich, którzy zetknęli się z tragedią utraty dziecka przed jego narodzeniem: rodziców, rodzeństwa, bliskich, ale także osoby noszące w swoich sumieniach dramat aborcji. Sługa Boży Kazimierz Hołoga walczył o każde dziecko poczęte. Znane są przekazy, że nie tylko oczekujące potomstwa matki mogły liczyć na pomoc finansową, ale doktor proponował, że w razie kłopotów, sam zaopiekuje się nowonarodzonym. W tym szczególnym roku dla nowotomyślan, roku rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego dr Hołogi, bardzo znamiennym jest, że udało się zrealizować dzieło upamiętnienia dzieci nienarodzonych. Symboliczny grób, modlitwa przy nim, nie tylko pomoże rodzicom przeżyć okres żałoby, ale pozwoli podtrzymać pamięć o utraconej dziecinie wśród najbliższych. K
się u nas do wartości chrześcijańskich. Dzieci uczą się piosenek religijnych, a także tradycyjnych pieśni kościelnych. Biorą udział w procesji Bożego Ciała. Przygotowują okolicznościowe przedstawienia, szczególnie związane z obchodami świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. W listopadzie pamiętają
w swej modlitwie o zmarłych i nawiedzają cmentarze. Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety stara się o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego pierwszej kierowniczki Ochronki przy parafii Bożego Ciała w Poznaniu, siostry M. Włodzimiry Wojtczak 1909 – 1943. Zgromadzenie uzyskało już aprobatę Konferencji
Episkopatu Polski na rozpoczęcie tego procesu. Obecnie czeka na Nihil obstat Stolicy Apostolskiej i nadal szuka kolejnych świadków życia siostry M. Włodzimiry, pamiątek po niej, listów oraz zdjęć. K
Aleksandra Tabaczyńska
S
ymboliczny kamień nagrobny, o wysokości blisko 190 cm, umocowano na marmurowej podstawie, na której umieszczono płytę z czarnego marmuru z napisem „Pomnik Dziecka Nienarodzonego”. Z kolei na kamieniu wyryto cytat z Księgi Jeremiasza,,Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię”. W centralnej jej części znajduje się wykuta w jasnym marmurze rzeźba dłoni matki i ojca, trzymających w objęciach nienarodzone maleństwo. Pomnik został poświęcony 1. listopada, podczas procesji modlitewnej na nowotomyskim cmentarzu. Ksiądz kanonik Andrzej Grabański, proboszcz parafii Najświętszej Marii Panny Nieustającej Pomocy i zarazem gospodarz miejsca modlił się tymi słowami: – Pragniemy wynagradzać tę straszliwą krzywdę wyrządzoną Tobie na Twoich dzieciach. (…) Boże, Dawco życia pobłogosław ten pomnik ku czci dzieci
„Nie potrzeba nikomu tłumaczyć, jak wielkim dobrodziejstwem w naszych czasach jest ochronka chroniąca dzieci od zepsucia ulicy i dająca im przez kilka godzin dziennie ciepłe schronienie i możliwie także nieco pożywienia”. (Tygodnik Kościelny, nr 45, 1936 r.)
80 lat ochronki
O
pieka nad dziećmi to najszczytniejszy i najchwalebniejszy czyn miłosierdzia. W latach 1911-1947, gdy proboszczem parafii Bożego Ciała w Poznaniu był ks. prałat Leon Rankowski, dzięki jego staraniom utworzono ochronkę parafialną, której patronat powierzono świątobliwej Królowej Jadwidze. Do pracy wśród dzieci zaangażowano siostry elżbietanki działające na terenie parafii. Ówczesna przełożona prowincji, Matka Stanisława Dankowska, funkcję pierwszej kierowniczki powierzyła młodziutkiej siostrze M. Włodzimirze Wojtczak, osobie odpowiedzialnej i sumiennej, a przy tym
bardzo kochającej dzieci. Uroczyste otwarcie Ochronki odbyło się 3 listopada 1936 roku. Niestety, wybuch II wojny światowej przerwał wszelkie poczynania oświatowe. Wiele z sióstr powróciło do swoich domów rodzinnych, aby przetrwać trudną sytuację w kraju, wiele wywieziono do obozów pracy. Po wojnie siostry starły się uruchomić na nowo placówki przedszkolne. Pierwsze przedszkola wznowiły swą działalność już w kwietniu 1945 roku. Także ochronka przy parafii Bożego Ciała bardzo szybko na nowo podjęła opiekę nad dziećmi. Szybko jednak się okazało, że w nowym ustroju społeczno-politycznym nie ma miejsca dla placówek katolickich.
Większość szkół i przedszkoli prowadzonych przez zgromadzenia zakonne zamknięto. W Prowincji Poznańskiej Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety pozostała tylko jedna ochronka – ta przy parafii Bożego Ciała. W latach 80-tych ochronka w Poznaniu była najprężniej działającą placówką. Pracowały w niej trzy wychowawczynie opiekujące się 90. wychowankami. Wiele sióstr właśnie tu rozpoczynało swą pracę z dziećmi. Do dziś jest ona dla wielu z nas miejscem, do którego chętnie wracamy myślą, wspominamy ciepłą i rodzinną atmosferę, wspólne prace w przygotowywaniu różnych dekoracji i upominków. Ochronka ta łączy ze sobą najstarsze tradycje naszego Zgromadzenia. Tak jak 80 lat temu, tak i dziś służy tym najmniejszym – dzieciom. Obok programu edukacyjnego dużą uwagę przywiązuje
Więcej o jej życiu na: elzbietankipoznan.pl/wlodzimira
kurier WNET
W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a
5
W 63 rocznicę uwięzienia przez komunistyczne władze prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego oraz ówczesnego sufragana gnieźnieńskiego bpa Antoniego Baraniaka, 25 września 2016 roku w poznańskim kinie Rialto odbyła się premiera nowego filmu Jolanty Hajdasz pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła”. Dokument jest kontynuacją pierwszego filmu dziennikarki z 2012 roku „Zapomniane męczeństwo”, ukazującego historię uwięzienia i prześladowania biskupa Baraniaka.
Niezłomny ks. Jarosław Wąsowicz SDB
Jolanta Hajdasz, Żołnierz Niezłomny Kościoła. Dowody prześladowania arcybiskupa Antoniego Baraniaka, kontynuacja filmu „Zapomniane męczeństwo”, Hajdasz Production Poznań 2016, czas 67”, format 16:9, DVD + książka, s. 44.
S
potkał się on z bardzo dobrym przyjęciem widzów i uzyskał dobre recenzje oraz kilka nagród. Nowa produkcja Jolanty Hajdasz jest niejako uzupełnieniem pierwszego dokumentu. Autorka w ostatnich latach dotarła do nowych dokumentów i świadków wydarzeń, postanowiła także historię męczeństwa bohaterskiego pasterza wzmocnić nieco obszerniejszymi wypowiedziami osób, które znały arcybiskupa Baraniaka. Dla uporządkowania informacji wstępnych, trzeba wspomnieć, iż zdjęcia do filmy wykonał Rafał Jerzyk, dźwiękiem zajął się Grzegorz Prałat i Bartosz Żytkowiak, montażem Marek Domagała i muzyką Ewa Domagała. W filmie wykorzystano utwór Antoniny Krzysztoń „Jest Cisza”. Dokument został przygotowany przez Hajdasz Production Poznań przy współpracy 3iStudio. Do filmu została dołączona książka (44 strony), która koncentruje się głównie na wybranych wypowiedziach z filmu, krótkiej historii uwięzienia abp Antoniego Baraniaka, prezentacji wybranych dokumentów (m.in. o zakończeniu śledztwa przez IPN w sprawie prześladowania metropolity poznańskiego). Warto też podkreślić, iż całe przedsięwzięcie zostało zrealizowane z własnych środków reżyser Jolanty Hajdasz. Zasadnicza narracja dokumentu rozpoczyna się w Oświęcimiu, gdzie młody Baraniak trafił jako wychowanek salezjańskiej szkoły w 1917 roku. Pobyt w tej placówce zaważył o wyborze przez niego drogi realizacji życiowego powołania do kapłaństwo w gronie duchowych synów św. Jana Bosko. Dalej przywołane są kolejne etapy formacji zakonnej młodego kleryka, najpierw
w domach salezjańskich w Polsce, później we Włoszech. Po święceniach i ukończeniu studiów na Uniwersytecie Gregoriańskim ks. Antoni Baraniak rozpoczął wieloletnią pracę w charakterze sekretarza prymasa Polski kard. Augusta Hlonda, któremu towarzyszył także na wygnaniu w czasie II wojny światowej i pozostał zaufanym współpracownikiem, aż do śmierci prymasa 22 października 1948 roku. W prezentowanym filmie podkreślono ostatnią misję, jaką Baraniakowi zlecił kard Hlond, mianowicie powiadomienie kanałami dyplomatycznymi Stolicy Apo-
Torturami i biciem przez chciano na nim wymusić zeznania przeciwko internowanemu w tym samym czasie kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu, aby można było przygotować pokazowy proces polskiego prymasa. stolskiej o woli umierającego prymasa, aby jego następcą został mianowany przez papieża młody biskup lubelski Stefan Wyszyński. Pius XII przychylił się do tej prośby, a nowy prymas Polski pozostawił ks. Baraniaka na stanowisku kierownika swojego sekretariatu. Wystarał się także dla niego o nominację na biskupa pomocniczego archidiecezji gnieźnieńskiej i konsekrował go 8 lipca 1951 roku. Po przyjęciu sakry biskup Baraniak nadal pracował w Sekretariacie Prymasa Polski w Warszawie. Jednocześnie wizytował parafie
w Archidiecezji Gnieźnieńskiej, oraz w Diecezji Warmińskiej i Gorzowskiej. Przewodniczył wielu uroczystościom kościelnym, udzielał wiernym sakramentu bierzmowania. Jego aktywność na tym polu została przerwana aresztowaniem w nocy z 25 na 26 września 1953 roku. Rozpoczął się wówczas dla młodego biskupa czas świadectwa wierności Kościołowi. W więzieniu śledczym na Mokotowie przebywał przez 27 miesięcy. Był wielokrotnie przesłuchiwany, czasami przez wiele godzin dziennie. Torturami i biciem przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa chciało na nim wymusić zeznania przeciwko internowanemu w tym samym czasie kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu, aby można było przygotować pokazowy proces polskiego prymasa. Biskup Antoni Baraniak był przetrzymywany w wilgotnych, zagrzybionych celach, z których nie odprowadzano fekaliów, a dodatkowo ze ścian i sufitu nieustannie kapała woda. Poniżany spędził w nich wiele dni bez odzienia. W słynnym z komunistycznych zbrodni więzieniu na ul. Rakowieckiej w Warszawie przetrzymywano go razem ze zbrodniarzami hitlerowskimi. Był fizycznie tak mocno dręczony, że nawet na emigrację przedzierały się wiadomości o jego stanie wyczerpania, a nawet i śmierci. Wycieńczenie organizmu bpa Antoniego Baraniaka spowodowało, że komuniści zwolnili go z więzienia w dniu 21 grudnia 1955 r. i osadzili w areszcie domowym w Zakładzie Salezjańskim w Marszałkach k. Ostrzeszowa, gdzie był cały czas pilnowany i izolowany. Współbracia salezjanie starali się zapewnić biskupowi Baraniakowi jak
Fot. Inst ytut
Pami ęci Narodow
ej
Żołnierz Niezłomny Kościoła
nowy film dokumentalny i książka Jolanty Hajdasz o prześladowaniu abpa Antoniego Baraniaka nowe fakty, nowi świadkowie, nowe wnioski --------------------------------POMÓŻ PRZYWRÓCIĆ PAMIĘĆ O BOHATERSKIM KAPŁANIE --------------------------------zorganizuj pokaz filmu w swojej parafii kup książkę kontakt tel. 607 270507
najlepsze warunki do odzyskania sił po więziennej katordze. Pomimo licznych ograniczeń i zakazów uruchomili wielu lekarzy i ludzi dobrej woli, aby uratować bohaterskiego biskupa. Mimo okazywanej przez współbraci troski zdrowie biskupa Baraniaka nie poprawiało się. Wobec takiego stanu rzeczy w marcu 1956 r. Episkopat Polski wymusił na władzach możliwość kuracji dla wyniszczonego zdrowotnie hierarchy, którą podjął w Krynicy. Dopiero po wydarzeniach października 1956 r. biskup Antoni Baraniak doczekał się tu ostatecznego uwolnienia. Lata spędzone w więzieniu i na odosobnieniu nadwyrężyły zdrowie biskupa. Do końca życia zmagał się z wieloma dolegliwościami spotęgowanymi więziennymi przeżyciami i torturami. Nigdy się jednak nie skarżył, ani nie wracał we wspomnieniach do lat swojego męczeństwa, ani nie skarżył się na swoich oprawców. Pan Bóg dał mu przetrwać ciężkie doświadczenie próby wiary. Po odzyskaniu wolności biskup Baraniak zaangażował się ponownie w prace Sekretariatu Prymasa Polski. W dniu 30 maja 1957 roku został przez Piusa XII mianowany Arcybiskupem Metropolitą Poznańskim. Przez dwadzieścia lat zarządzał stolicą arcybiskupią. Zmarł po długotrwałej i ciężkiej chorobie 13 sierpnia 1977 roku w szpitalu im. H. Święcickiego w Poznaniu. Historia męczeństwa i posługi arcybiskupa Antoniego Baraniaka, jest w filmie ukazana jak już wspominaliśmy, głownie przez świadectwo świadków przywołanych powyżej wydarzeń oraz historyków. Bardzo obficie wypowiada się w nim abp Marek Jędraszewski, który nie tylko został przez metropolitę wyświęcony na kapłana, później wysłany na studia do Rzymu, ale po latach stał się także jego wytrawnym biografem. Zwłaszcza jeśli chodzi właśnie o okres więzienia i późniejszych represji wobec Baraniaka. Opublikował dwa potężne tomy publikacji „Teczka na Baraniaka”, oparte na dokumentacji z archiwum Instytutu Pamięci Narodowej (Por. M. Jędraszewski, Teczki na Baraniaka, t.1: Świadek, Poznań 2009; Tenże, Teczki na Baraniaka, t. 2: Kalendarium, Poznań 2009). Ponadto w filmie możemy zapoznać się z relacjami kard. Zenona Grocholewskiego, kard. Stanisława Dziwisza, kard. Miloslava Vlka z Pragi, kapłanów archidiecezji poznańskiej, sióstr opiekujących się chorym arcybiskupem, osób świeckich, które doświadczały jego pasterskiej opieki. Zaprezentowano również archiwalne wypowiedzi papieża Jana Pawła II. W historycznej narracji pojawiają się dokumentalne fragmenty procesu biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka. Autorka prowadzi nas po różnych etapach życia metropolity poznańskiego i ważne dla niego miejsca. Trafiamy tak m.in. do celi więzienia na Rakowieckiej, w której był więziony. Oprowadza nas po niej Jacek Pawłowicz, dyrektor powstającego właśnie w tym
miejscu kaźni polskich patriotów Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Niezwykle ważnym w dokumencie Jolanty Hajdasz wydaje się zarysowanie szerokiego kontekstu wydarzeń z lat 1953-1956. Nawiązują do niego zwłaszcza wypowiedzi prof. Jana Żaryna, który pokazuje, jak w krajach Europy Środkowo – Wschodniej, które wpadły po 1945 roku w ręce komunistów, eliminowani byli poszczególni przywódcy Kościoła. Wskazując na aresztowanie i tortury bpa Baraniaka, zauważa: „Gdyby nie jego nieugięta postawa, zapewne udałoby się szybko doprowadzić do procesu kompromitującego Prymasa i Kościół, a jeśli świadczyłby przeciwko niemu jego najbliższy współpracownik, tym łatwiej byłoby zorganizować taki proces publicznie, co miałoby wielkie propagandowe oddziaływanie. Taki scenariusz zrealizowano w innych krajach bloku wschodniego”. Wskazuje również, iż podczas przesłuchań komuniści próbowali wydobyć od Baraniaka potwierdzenie kontaktów prymasa Hlonda z przywódcami podziemia niepodległościowego. Ten wątek pojawia się
W kontekście zaprezentowanego w obu filmach Jolanty Hajdasz materiału, trudno chociażby zrozumieć zakończenie bez żadnej konstatacji śledztwa przez IPN w sprawie prześladowania abp Antoniego Baraniaka. zresztą także w procesie bpa Czesława Kaczmarka. Dodać należy, że w celu ukazania sytuacji Kościoła w bloku państw komunistycznych część sekwencji prezentowanego filmu dokumentalnego kręcona była na Węgrzech i w Czechach. Warto odnotować również wypowiedź innego historyka dra hab. Konrada Białeckiego, który zauważył, że inwigilacja arcybiskupa Antoniego Baraniaka przez komunistyczne służby nie ustała wraz z jego śmiercią, a wydłużono ją o okres uroczystości pogrzebowych. Film Jolanty Hajdasz uznać należy za udane przedsięwzięcie, które bardzo przekonywująco ukazuje okoliczności męczeństwa bohaterskiego metropolity poznańskiego i rolę jaką odegrała niezłomna postawa abpa Baraniaka w powojennych dziejach polskiego Kościoła. W kontekście zaprezentowanego w obu filmach Jolanty Hajdasz materiału, trudno chociażby zrozumieć zakończenie bez żadnej konstatacji śledztwa przez IPN w sprawie prześladowania abp Antoniego Baraniaka. Film warto obejrzeć. Okazuje się, że już krótko po premierze został nagrodzony. W październiku „Żołnierz Niezłomny Kościoła” zdobył Grand Prix V Ogólnopolskiego Festiwalu Filmu Niezależnego „OKNO” w Warszawie.
Z powinności historyka, chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na dwie moim zdaniem nieścisłości, które wystąpiły w historycznej narracji dotyczącej salezjańskiego okresu życia Antoniego Baraniaka. Pierwsza dotyczy zaprezentowanego w filmie zdjęcia bohatera, jako salezjańskiego kleryka. Wydaje się, że na tej fotografii nie widzimy Baraniaka, a zupełnie innego salezjanina. Druga uwaga dotyczy wypowiedzi abpa Marka Jędraszewskiego, który datuje zapoznanie się kard. Hlonda z Baraniakiem, na rzymski okres, kiedy jako neoprezbiter kończył studia na papieskim uniwersytecie. Wydaje się, że prymas Polski już wcześniej upatrzył sobie Baraniaka, kiedy ten ostatni rok praktyki duszpastersko-wychowawczej, zwanej u salezjanów asystencją, spędził w Warszawie w latach 1926-1927 w Zakładzie Salezjańskim im. ks. Siemca na Powiślu. Według wytrawnego badacza życia kardynała Augusta Hlonda, ks. Stanisława Kosińskiego, to właśnie wówczas zacieśniły się tu kontakty młodego salezjanina z prymasem Augustem Hlondem, który przebywając w stolicy często odwiedzał swoich byłych współbraci. Kleryk Antoni Baraniak imponował Hlondowi inteligencją, znajomością języków obcych (łaciny, niemieckiego i włoskiego), pracowitością, skromnością. Już wtedy Prymas Polski zlecał Baraniakowi dyskretne zadania, zwłaszcza w kontaktach z nuncjaturą apostolską oraz z urzędami kościelnymi i państwowymi. W czasie praktyki asystenckiej w Warszawie kleryk Antoni współpracował także jako tłumacz z Polską Agencją Prasową. Warto na koniec wspomnieć o stronie internetowej http://www.antonibaraniak.pl/, która powstała staraniem autorki w związku z premierą pierwszego filmu o arcybiskupie Antonim Baraniaku. Można na niej zdobyć podstawowe informacje biograficzne o tym wielkim pasterzu Kościoła, zapoznać się ze świadectwami ludzi, którzy mieli okazję się z nim zetknąć. Szczególnie cenne, potwierdzające wprost męczeńską drogę metropolity poznańskiego, są wspomnienia lekarzy, którzy towarzysząc mu w ostatnich chwilach życia, mogli naocznie widzieć blizny po torturach z okresu uwięzienia przez komunistów. W związku z premierą filmu reżyser i autorka scenariusza Jolanta Hajdasz zainicjowała także dwie akcje, które warto wesprzeć swoim podpisem. Pierwsza dotyczy „Listu otwartego do JE abpa Stanisława Gądeckiego” z prośbą o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Antoniego Baraniaka, druga „Listu otwartego do Andrzeja Dudy Prezydenta RP” z prośbą o pośmiertne przyznanie odznaczenia państwowego metropolicie poznańskiemu, ze względu na jego męstwo i niezłomność w obronie Prymasa Stefana Wyszyńskiego oraz zasługi dla Kościoła i państwa polskiego. Zbieranie podpisów potrwa jeszcze jakiś czas, więc warto w te inicjatywy się włączyć. K
kurier WNET
6
W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a
Polscy lotnicy, którzy walczyli o swoją Ojczyznę od pierwszych minut II wojny światowej, nie zaprzestali walk po kampanii polskiej w 1939 roku. Chyba każdy z nas słyszał o walecznych dywizjonach myśliwskich 302 i 303 i o bohaterach z dywizjonów bombowych 300 i 301. Był jednak jeszcze jeden szczególny dywizjon- 307. Dywizjon myśliwski Lwowski.
Lwowskie Puchacze na wielkopolskiej ziemi Krzysztof Żabierek
D
ywizjon ten powstał 24 sierpnia 1940 roku w Blackpool w Wielkiej Brytanii. Jego angielska nazwa – 307 Polish Night Fighter Squadron – wyjaśnia tę szczególną rolę, jaką przyszło mu pełnić w czasie II wojny światowej. Był on jedynym polskim dywizjonem myśliwskim który walczył nocą. Odznaką dywizjonu była sowa puchacz z zielonymi oczami, siędząca na kadłubie samolotu, u góry w lewym rogu znajdował się półksiężyc, a u dołu pod kadłubem numer 307. Autorem projektu był poległy pod Dieppe por. pil. Antoni Waltoś. Załogi nosiły do swojego stroju lotniczego szaliki jedwabne koloru turkusowego. 10 września 1940 roku personel rozpoczął szkolenia na lotnisku Kirton-in-Lindsay koło Lincoln i ta właśnie data została uznana za święto dywizjonu. W nocy z 11 na 12 kwietnia 1941 roku, dywizjon odniósł pierwsze pewne zwycięstwo. Ostatniego pewnego zwycięstwa w II wojnie światowej dywizjon dokonał 7 marca 1945 w rejonie Bonn (Niemcy). Jerzy Damsz, pilot latający w tym dywizjonie, oceniając skład personelu uznał, że byli to ludzie mogący łatwo,,zadekować się’’ na czas wojny w innych, mniej niebezpiecznych służbach, przeważnie absolwenci wyższych uczelni albo studenci, traktujący latanie trochę jako swój obowiązek, a trochę jako wspaniały sport. Jednym z takich
młodych Polaków był porucznik radionawigator Stefan Tabaczyński (19151943). Pochodził on z Wielkopolski, z małej wioski na terenie obecnej gminy Wierzbinek leżącej na terenie powiatu konińskiego.W czasie kampanii polskiej w 1939 roku brał udział w walkach w szeregach 41 eskadry rozpoznawczej, wchodzącej w skład Armii,,Modlin’’. Następnie przez Rumunię, Jugosławię, Grecję dostał się do
Francji, po której upadku udało mu sie przedostać do Wieliej Brytanii. Służył tam w 300 dywizjonie bombowym, aby następnie przejść do 307 dywizjonu myśliwskiego,,Lwowskich Puchaczy’’. Poległ on podczas nocnego lotu z 27 na 28 maja 1943 roku nad Niemcami.
307 Dywizjon Myśliwski swoje tradycje oparł na trzecim pod względem liczby ludności mieście II Rzeczpospolitej- Lwowie. O wielkim przywiązaniu do tego polskiego miasta świadczy motto, jakie towarzyszyło dywizjonowi w czasie walk,,Semper Fidelis – zawsze wierny”. Jest to także motto, które towarzyszyło miastu Lwów podkreślając jego wierność Rzeczypospolitej w trudnych dla niej latach, czego przykładem może być obrona Lwowa w 1918 roku przed armią ukraińską czy bohaterska obrona w1939 roku przed wrześniowymi agresorami. W hymnie 307 dywizjonu w ostatniej zwrotce padają słowa wielkiej prośby, którą my dziś możemy spełnić. (...) To nie jest ważne czy wrócimy, Krzyż dadzą, czy postawią gdzieś, Byle do kraju i rodziny Dotarła o zwycięstwie wieść. Dlatego dbajmy najlepiej jak potrafimy o pamięć o wszystkich polskich żołnierzach, którzy przelewali krew za nas i za Polskę, by zawsze była żywa, stanowiąc wzór dla młodego pokolenia. W czwartym tomie periodyku Polonia Maior Orientalis pod red. prof. UAM dr. hab. Piotra Gołdyna ukażać ma się biogram dotyczący porucznika Stefana Tabaczyńskiego. Miejmy nadzieję, że jest to pierwszy krok na drodze przywracania pamięci zapomnianemu bohaterowi 307 dywizjonu Lwowskich Puchaczy. K
Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, Warszawie, Krakowie, Katowicach, Łodzi, Gdańsku, Lublinie i Toruniu w sprawie reformy szkolnictwa Jednym z niekwestionowanych faktów ostatnich lat jest dramatyczne obniżenie poziomu edukacji w Polsce. Widać to zwłaszcza z perspektywy uczelni wyższych, gdzie mamy do czynienia z maturzystami, niejednokrotnie prezentującymi poziom niegdyś cechujący absolwentów szkół podstawowych. Podkreślmy, że są to roczniki już w pełni ukształtowane przez zreformowany w 1999 r. system oświaty, który wprowadził gimnazja. To system, który w aspekcie nauczania charakteryzują – między innymi – nasilona fragmentaryczność, wczesne sprofilowanie, wszechobecność testów, zaś w aspekcie wychowania – ustawiczna rotacja środowisk wychowawczych oraz bezradność nauczyciela, pozbawionego skutecznych środków oddziaływania. Jest oczywiste, że dalsze trwanie tego stanu rzeczy jest groźne dla przyszłości naszej Ojczyzny. Porównanie efektywności obecnego systemu oświaty z systemem obowiązującym przed rokiem 1999 wyraźnie sugeruje potrzebę powrotu do poprzedniej struktury systemu.. W pierwszej kolejności winna nastąpić likwidacja gimnazjów i przywrócenie tradycyjnych liceów dla młodzieży o zainteresowaniach teoretycznych oraz zróżnicowanych szkół dla młodych ludzi o zainteresowaniach bardziej praktycznych. Fundamentalnie ważnym elementem tej zmiany jest opracowanie dla szkół nowych programów nauczania i wychowania dzieci i młodzieży.
W imieniu członków AKO: Prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak – Przewodniczący AKO Poznań Prof. dr hab. inż. Artur Świergiel – Przewodniczący AKO Warszawa Prof. dr hab. Ryszard Kantor – Przewodniczący AKO Kraków Prof. dr hab. Michał Seweryński – Przewodniczący AKO Łódź Prof. dr hab. med. Piotr Czauderna – Przewodniczący AKO Gdańsk Prof. dr hab. inż. Bolesław Pochopień – Przewodniczący AKO Katowice Prof. dr hab. Waldemar Paruch – Przewodniczący AKO Lublin Prof. dr hab. Janusz Piszczek – Przewodniczący AKO Toruń Poznań, 28.11.2016 r. Więcej na www.ako.poznan.pl
Na granicy Śląska i Wielkopolski jest taki mały, zamierający przysiółek. Rodzinna tradycja głosi, że jeszcze za „pierwszej Polski” stała tam karczma, w której okoliczni chłopi, wracając ze śląskiej strony, wesoło świętowali udane interesy. Stąd poszła nazwa karczmy, a później przysiółka: Wesoła.
Krzyż rodzinnej pamięci Stanisław Florian
D
ziś jest to część gminy Kobyla Góra, położonej między wielkopolskim Ostrzeszowem a śląskim Sycowem. Od czasów najstarszego rodu, który się z Wesołej wywodzi, Binków, do dziś na rów, oddzielający pole istniejącego tam gospodarstwa od lasu ciągnącego się w stronę sąsiedniej wsi Marcinki, mówi się „granica”. Jest to ślad po granicy I Rzeczypospolitej najpierw z księstwami śląskimi, później ze Śląskiem należącym do Korony Królestwa Czech, a po trzech wojnach śląskich w połowie XVIII w., do Prus. Wśród rodzinnych legend tego rodu zachowała się i ta, że pod paleniskiem nieistniejącej już karczmy „Wesoła” diabeł zakopał „czerwone talary”, których w późniejszych wiekach bezskutecznie szukali kolejni mieszkańcy przysiółka… Ze wspomnień babci Anny z domu Binek (rocznik 1908) znana jest anegdota, że jabłka i gruszki z drzew za stodołą spadały już na „niemiecka stronę”, do lasu, który dziadkowie nazywali „śląski las”, a który należał do właściciela stanowego wolnego państwa Syców, grafa Birona von Kurland. Babcia Anna opisywała też, że gdy chodziła w Kobylej Górze do niemieckiej szkoły, obowiązywała nauka tylko po niemiecku. Jednak córka kierownika szkoły często po kryjomu uczyła dzieci polskich pieśni. Wówczas „jedna z uczennic stała przy oknie i obserwowała, czy nie nadchodzi ktoś, kto może o tym donieść władzom niemieckim”. Gdy wybuchła I wojna światowa, dwaj bracia babci Anny, Jan i Józef Binkowie, musieli „służyć w wojsku pruskim. Starszy, Jan, na froncie wschodnim jako sanitariusz, a młodszy, Józef, na froncie zachodnim”, gdzie „jako »pisarczyk« w sztabie miał dostęp
do materiałów biurowych (przepustki itp.). Listy, które pisali do domu i były czytane, przepełnione były tęsknotą za wolną ojczyzną”. W tym czasie bieda zaglądała w okna strzechą krytej chaty na Wesołej. Władze pruskie zakazały hodowania na własne potrzeby, dla wyżywienia rodziny, trzody chlewnej. Wieprzowina była przeznaczona dla wojska. Jednak pradziadek Andrzej zrobił w drewnianej stodole małą zagrodę, obłożoną snopkami i sianem dla wytłumienia odgłosów, i tam prababcia Julianna w ukryciu hodowała jedną świnkę. W czasie, gdy wychodziła je karmić, najstarszy z dzieci, Antek, „stawał na straży” na piaskowej jeszcze wówczas drodze z Marcinek do Kobylej Góry i udawał, że się tam bawi w rzucanie kamieniami w stodołę. Łomot kamieni po drewnianych deskach miał zagłuszać kwik karmionej świnki, a dłuższa przerwa – ostrzegać, że do gospodarstwa zbliża się ktoś obcy, kto by mógł donieść władzom o „tajnej hodowli”. Było to tym bardziej uzasadnione, że „od czasu do czasu zdarzały się kontrole” policjantów z udziałem sołtysa. Pewnego razu, gdy prababcia Julianna akurat gotowała śrutę dla tej ukrywanej świnki, nadeszli kontrolerzy: policjant z innego rewiru i sołtys Kobylej Góry. Policjant zaczął dociekać, dla kogo ta śrutka. Prababcia Julianna, niewiele się zastanawiając, wysypała ją na miskę, polała mlekiem i jakimś syropem, i zawołała dzieci „na obiad”. Starsze – Anna i Antek – od razu się zorientowały, że trzeba te „frykasy” zjeść, ale najmłodszy, Kaziu, mocno się krzywił. Prababcia wzięła go na kolana, zaczęła karmić, a że starsze udawały „zjadanie ze smakiem” – najmłodszy również się z tym „przysmakiem” uporał. Jakiś czas
później sołtys Kobylej góry spotkał prababcię Juliannę i… pochwalił, że tak wywiodła w pole policjanta. Pod koniec wojny najstarsi Jan i Józef samowolnie „wyreklamowali się” z pruskiego wojska: najpierw Jan, który był ranny, skorzystał z przepustki i nie wrócił do znienawidzonego munduru niemieckiego, a następnie Józef sam sobie wypisał „przepustkę” na druku, który wykradł ze sztabu, i też wrócił do Wielkopolski. Gdy po przyjeździe Paderewskiego do Poznania niemieccy szowiniści doprowadzili do wybuchu powstania wielkopolskiego – obaj bracia przyłączyli się do oddziałów powstańczych pod Pleszewem. Z dala od domu, aby nie narażać rodziny, bo w nieodległych Mąkoszycach miał siedzibę niemiecki Grenzschutz, który kontrolował Marcinki, a jego zwiady wypuszczały się w stronę Kobylej Góry. Ponieważ gospodarstwo Binków stało najbliżej umownej granicy, często zaglądały do niego to patrole Grenzschutzu, ciągle poszukujące dezerterów Jana i Józefa, to patrolki naszych powstańców. Kiedy pod dom podchodzili Niemcy, a w środku akurat odpoczywali powstańcy – na okrzyk „Kameraden, kommt raus!” Polacy wyskakiwali przez okno i przez pobliskie pole czmychali w kobylogórskie lasy. Pewnego razu sytuacja się odwróciła: w środku był akurat patrol Grenzschutzu, a dom otoczyli powstańcy. Na ich wezwanie „No, wychodźcie, przyjaciele, bo wrzucimy do środka granat!” Niemcy zaczęli uciekać przez drzwi na podwórze i w stronę lasu do Marcinek. Jednak najmłodszy, który nie mógł się zdecydować i nie znał okolicy, wyskoczył na drogę i tam został postrzelony przez któregoś powstańca. Upadł po drugiej stronie drogi pod gruszą i tam
Rozwiązania wymagają problemy centralizacji oświaty, hiperlegalizmu, praw rodziców do wpływu na nauczanie i wychowanie dzieci oraz zniesienie takich blokad edukacyjnych, jak nacechowane mitręgą biurokratyczną systemy oceniania, niedoskonałe ścieżki awansu zawodowego nauczycieli, czy nieefektywne finansowanie szkół… Przykłady można mnożyć. Z wielką troską i rozwagą trzeba też prowadzić do podniesienia merytorycznych i etycznych kwalifikacji nauczycieli i zadbać o wysoki status nauczyciela w społeczeństwie – także poprzez systematyczne, wyraźne podnoszenie uposażeń. Z tego względu działania podjęte przez obecny rząd, zasługują na uznanie i wsparcie, nie zaś na totalną krytykę, uprawianą bez uwzględnienia wyników badań funkcjonowania systemu edukacyjnego w Polsce. Wymagają krytycznej oceny ze strony środowisk nauczycielskich, ale totalna negacja jest odrzuceniem dyskusji w warstwie merytorycznej i symptomem stronniczości politycznej. Środowiska naukowe skupione wokół Akademickich Klubów Obywatelskich w pełni popierają założenia i sposób realizacji reformy szkolnictwa w Polsce, i równocześnie deklarują pełną gotowość wspierania konstruktywnych działań w tej sferze.
konał, jednak powstańcy bali się go odszukać, aby mu udzielić pomocy, bo ci grenszuce, którzy uciekli, mogli już sprowadzać z Marcinek odsiecz. Dla rodziny Binków była to straszna noc: słysząc jęki rannego, Marynia, najstarsza z rodzeństwa, chciała udzielić pomocy, ale ojciec, Andrzej, w obawie, że któraś z walczących stron ją postrzeli, nie wypuścił jej z domu. Nad ranem usłyszeli ostanie słowa rannego „Mutter, ich sterbe (Matko, umieram)” i zaległa cisza… „Na drugi dzień przyjechał pastor ewangelicki i go zabrał do Sycowa”. Po powstaniu zdarzały się incydenty o bardziej prozaicznym, a nawet komicznym wydźwięku. Wiele z nich dotyczyło szmuglu przez granicę, która była tuż za gospodarstwem. Często w Śląskim Lesie można było usłyszeć gęganie gęsi, które z Polski były przemycane na niemiecką stronę i tam wymieniane na materiały do szycia odzieży. W tej nielegalnej „wymianie przygranicznej” brała też udział najstarsza z rodzeństwa, Marynia. Pewnego razu przemycała jajka w specjalnie do tego celu uszytej spódnicy. Gdy trafił na nią strażnik graniczny, udawała, że szuka kur, które się spłoszyły i uciekły do lasu. Strażnik ją chwycił, przytrzymał mocniej, a wtedy zaczęły się tłuc jaja w spódnicy… W okresie międzywojennym do rodziny Binków wżenił się m.in. Roman Zawierucha, pochodzący spod Zgierza. Od 1927 r. właścicielem gospodarstwa na Wesołej był jego ojciec, Franciszek Zawierucha, weteran wojny rosyjsko-japońskiej. W 1922 r. bracia Jan i Józef Binkowie po powrocie z wojny polsko-bolszewickiej (brali udział m.in. w pierwszej fazie bitwy warszawskiej, tzw. nad
Wkrą, wraz z oddziałami „błękitnej Armii” gen. Hallera, w której służyło wielu Górnoślązaków wydobytych z francuskich obozów jenieckich) ufundowali przy drodze z Kobylej Góry do Marcinek, na skraju lasu przed gospodarstwem, drewniany krzyż jako podziękowanie za szczęśliwy powrót z wojen i powstania wielkopolskiego. Fundatorką figurki Chrystusa była ich kuzynka, Rozalia Smolna, która wkrótce wstąpiła do franciszkańskiego zakonu Służebniczek Krzyża. Podczas niemieckiej okupacji faszystowskiej krzyż ten, podobnie jak inne w tym rejonie, został obalony na rozkaz władz hitlerowskich. Niektórzy żyjący świadkowie do dziś próbują wskazywać wśród miejscowej ludności osoby, które ten rozkaz fizycznie wykonały. Jest to jednak – w odpowiednio mniejszej skali – taka sama postawa, jak wmawianie ludziom, że w Jedwabnem Polacy wymordowali swoich żydowskich sąsiadów bez przymusu i winy okupacyjnych władz i organów przymusu państwa niemieckiego. W 1945 r. rodzina Franciszka Zawieruchy postawiła w tym samym miejscu następny krzyż dziękczynny, za przetrwanie faszystowskiej okupacji niemieckiej. Drewno ofiarował sąsiad Binków z przysiółka Lipnik, pan Franciszek Dembny, a nową figurkę Chrystusa wspólnie ufundowały sąsiadujące na Wesołej rodziny Zawieruchów i Gudrów (pochodzących z Marcinek). Od tej pory opiekę nad krzyżem przez cały okres PRL sprawowali Zawieruchowie, Gudrowie i pochodząca z przysiółka Pustki rodzina Wincentego Noculaka. W 1948 r., po powrocie z robót przymusowych w III Rzeszy, a następnie z pobytu w obozie dipisów, wrócił na Wesołą ze swoją rodziną Roman Zawierucha, który po przeprowadzce ojca i reszty Zawieruchów za Syców osiadł na gospodarstwie i wraz Gudrami, a później rodziną Jerzego Drogiego – opiekował się krzyżem. W 1990 r. ze względów bezpieczeństwa postawiono nowy krzyż w miejsce starego. Organizacją prac zajęła się mieszkająca na Wesołej od końca lat 80. XX Maria z d. Zawieruszanka, jej rodzice Anna (z d. Binek) i Roman oraz jej drugi mąż, Stefan Słowiński. Drewno na trzeci krzyż ofiarował Czesław Noculak z Pustek, a na drewniane
ogrodzenie wokół krzyża – Czesław Dembny z Lipnika. We wrześniu 1990 r. krzyż poświęcił ksiądz kanonik, proboszcz parafii św. Jadwigi Śląskiej w Kobylej Górze, Jan Matysiak. W październiku 2011 r. postawiono nowy – czwarty krzyż na Wesołej. Organizacją zajęły się córki Romana i Anny Zawieruchów: wspomniana już Maria, Danuta Włodarczyk, Teresa Broda (z mężem Janem) oraz Mirosław Zawierucha, który postarał się o tabliczkę informacyjną na krzyż. Fundament pod niego wykonali sąsiedzi z Lipnika: Wiesław Dembny i Jan Lis, a krzyż z drewna zakupionego w Nadleśnictwie Syców wykonał Zbigniew Noculak. Przy stawianiu krzyża pomagali nieodpłatnie mieszkańcy Marcinek, w tym m.in. Jan Hazupski. Dnia 1 maja 2012 r. o godzinie osiemnastej przy krzyżu odprawiono nabożeństwo majowe, w którym wzięli udział członkowie rodziny Binków przybyli z Poznania, Kościana i Szczecina, mieszkańcy przysiółków Lipnik, Wesoła i Pustki oraz wsi Marcinki, a także członkowie Zespołu Pieśni Biesiadnej „Kobylagórzanie”. Jak opisał to lokalne wydarzenie W. Juszczak w „Głosie Ostrzeszowskim”, historię krzyża „podczas uroczystości przedstawił zebranym Adam Adler, syn pani Marii (…)”, historyk, wnuk powstańca śląskiego. „Z kolei p. Maria poprowadziła pierwsze przy nowo postawionym krzyżu nabożeństwo majowe. Całe to wydarzenie uświetnił śpiewem i grą zespół Kobylagórzanie. Pod krzyżem modlono się także za tych, którzy już zmarli, a którym zawdzięczamy to dzieło. Bogu na chwałę i ku pamięci potomnych krzyż poświęcił wikary z parafii w Kobylej Górze, ks. Piotr Marciniszyn”. W ten sposób od 1922 r. trwa sztafeta pokoleń i pamięci o ludziach, którzy z dziada pradziada wrośli w to śląsko-wielkopolskie pogranicze. Sztafeta, która w wolnej Polsce włącza coraz szersze kręgi ludzi pochodzących nie tylko z okolic Kobylej Góry, ale i Górnego Śląska, okolic Kazimierza Wielkiego, Ziemi Łódzkiej i Ziem Odzyskanych. Wielką rodzinę Polaków. Opracowanie powstało na podstawie wspomnień rodziny Binków i Zawieruchów. K
kurier WNET
7
W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a Dokończenie ze str. 1
Tryptyk polski Paweł Bortkiewicz TChr
T
W niedzielę 20 listopada 2016 r. Prezes Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu prof. Stanisław Mikołajczak oraz jego członkowie – Barbara Pulikowa i Lidia Banowska odczytali Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusa przy ul. Kościelnej w Poznaniu, na terenie którego przechowywana jest figura Chrystusa Króla z odbudowywanego Pomnika. Uroczystość ta stanowiła zwieńczenie Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia oraz jubileuszu 1050. rocznicy Chrztu Polski. Tydzień później Janina i Jan Dudowie udzielili obszernego wywiadu „Naszemu Dziennikowi”, w którym m.in. wyjaśniali dlaczego angażują się w odbudowę i powrót Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa zwanego też Pomnikiem Chrystusa Króla lub Pomnikiem Wdzięczności w Poznaniu.
Chrystus naszym Królem
J
ubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana odczytano we wszystkich polskich kościołach 20. listopada. Dzień wcześniej został on ogłoszony w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. W uroczystościach tych uczestniczył prezydent Andrzej Duda, przedstawiciele rządu, parlamentu oraz Polski Episkopat. W Poznaniu odczytanie Aktu miało niezwykły charakter w kościele w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusa przy ul. Kościelnej w Poznaniu, na terenie którego przechowywana jest figura Chrystusa Króla z odbudowywanego Pomnika. Na środku nawy głównej stała makieta Pomnika Wdzięczności, a w wigilię Uroczystości przy Figurze Pana Jezusa odbyła warta honorowa, zainicjowana przez członków „Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Tydzień później Janina i Jan Dudowie udzielili obszernego wywiadu „Naszemu Dziennikowi”, w którym m.in. wyjaśniają dlaczego angażują się w odbudowę i powrót Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa zwanego też Pomnikiem Chrystusa Króla lub Pomnikiem Wdzięczności w Poznaniu. Dla nas to była oczywistość, że taki Akt oddania się Chrystusowi Królowi powinien być w Polsce przyjęty. Przecież były Śluby Jasnogórskie, oddaliśmy się w opiekę Maryi. Dlaczego więc mamy nie uznać Chrystusa za Króla? Przecież codziennie w modlitwie mówimy: Przyjdź królestwo Twoje –podkreślił w rozmowie z „Naszym Dziennikiem prof. Jan Duda. Ten rok jest cały wyjątkowy, bo oprócz rocznicy chrztu Polski był to rok poświęcony miłosierdziu, więc połączenie wejścia w chrześcijaństwo i praktykowania nauki Chrystusa, realizacji najważniejszego przykazania – miłości Boga i człowieka–powiedziała prof. Janina Milewska-Duda. Ojciec prezydenta dodał, że bez wypełnienia tego przykazania, bez wzajemnej miłości między ludźmi, nie będziemy w stanie stworzyć silnej wspólnoty. Powinniśmy na co dzień ufać Panu Bogu, bo to jest w interesie naszego Narodu – mówił. Rodzice prezydenta zaznaczyli też, że ogromne znaczenie ma fakt, że
przyjęcie Chrystusa za Króla i Pana miało charakter publiczny i odbyło się w obecności Episkopatu i prezydenta wybranego przez naród. Obowiązkiem prezydenta jest dbać o dobro Narodu, a to dobro uzewnętrznia się także w wymiarze religijnym–zaznaczył prof. Duda. Rodzice Andrzeja Dudy zaangażowali się w odbudowę i powrót Pomnika Chrystusa Króla w Poznaniu. Monument, z powodu protestu prezydenta miasta z PO, wciąż nie może wrócić na miejsce, które zajmował przed II wojną światową. Ten pomnik pamiętam z dzieciństwa, mieliśmy w domu rocznik „Przewodnika Katolickiego” z 1939 roku, przeglądaliśmy regularnie to piękne pismo. Dlatego z przyjemnością włączyliśmy się w przekazanie pomnika przez artystę Kościołowi. Spór wokół tej sprawy jest dla mnie niezrozumiały. Przecież to było wotum za zjednoczenie ziem polskich i Narodu po zaborach. Ludzie chyba nie zdają sobie sprawy, co to znaczy być rozdzielonym przez 123 lata granicami obcych państw. To, że społeczeństwo się zjednoczyło, to jest cud. Pomnik został zdewastowany i sprofanowany na samym początku okupacji. Niemcy wiedzieli, że to jest najważniejszy przeciwnik –opowiadał ojciec prezydenta Andrzeja Dudy, a jego mama dodała: wróg zawsze niszczy filary Narodu.
P
rof. Duda ostro podkreślił: Chyba trzeba być ciemnym, za przeproszeniem, gdy ktoś tego nie rozumie. Bezczelność tych kręgów – wrogich jakimkolwiek symbolom religijnym – jest po prostu niewiarygodna. Rodzice prezydenta odnieśli się też do chorej europejskie poprawności politycznej, rugowania religii z przestrzeni publicznej i coraz bardziej widocznej chrystofobii. Jeśli ktoś mi tłumaczy, że nie ma różnicy między kobietą a mężczyzną poza różnicami kulturowymi, to jest ewidentnie wciskanie ciemnoty. Oczywiście cel jest jasny: depopulacja Europejczyków. Malthus obliczał, jaką moc musiałaby mieć gilotyna, by ściąć iluś ludzi, i uznał, że to jest niemożliwe, no to teraz wymyślili inny sposób. Pan Lukas (ideolog nowej lewicy) wymyślił,
że wystarczy obrzydzić kobiecie mężczyznę, a mężczyźnie kobietę i jeszcze cały czas mówić, jakie to są problemy z dziećmi, że rodzina to przemoc, patologia. Bzdury, kompletne bzdury. To są ewidentne przemyślane sposoby niszczenia rodziny i depopulacji –wyjaśniał prof. Duda. Musimy zatrzymać ten trend rugowania Chrystusa
z przestrzeni publicznej. To jest nasz obowiązek jako narodu. Bez zasad zginiemy. (…) Lewackie i libertyńskie wstecznictwo niesie tylko rozkład, szczególnie moralny. Musimy być czujni – apelują na koniec wywiadu rodzice prezydenta RP. K Źródło: Nasz Dziennik, 26-27 listopada 2016
Rodzice Andrzeja Dudy, Szczyglice, maj 2015 r.
Spór wokół tej sprawy jest dla mnie niezrozumiały. Przecież to było wotum za zjednoczenie ziem polskich i Narodu po zaborach. Ludzie chyba nie zdają sobie sprawy, co to znaczy być rozdzielonym przez 123 lata granicami obcych państw. To, że społeczeństwo się zjednoczyło, to jest cud. Pomnik został zdewastowany i sprofanowany na samym początku okupacji. Niemcy wiedzieli, że to jest najważniejszy przeciwnik. Chyba trzeba być ciemnym, za przeproszeniem, gdy ktoś tego nie rozumie – mówi ojciec prezydenta Andrzeja Dudy.
o nie tylko wybór politycznej drogi, nie tylko wybór kultury, nie tylko nawet historycznej tożsamości, ale wybór wiary – na oczekiwaną wieczność”. Wybór wiary na oczekiwaną wieczność jest wyborem Chrystusa. Jest wyborem Jego królewskiego panowania nad światem i Jego miłosierdzia, które sprawia, że to panowanie staje się dla nas dostępne. Refleksja nad dziedzictwem chrześcijańskim kazała nam odczytać na mapie Polski znaczące dla jej tożsamości miasta, osoby i dzieje, tworzące christianitas. Uczynił to pan prezydent Andrzej Duda na Zgromadzeniu Narodowym w Poznaniu. Już w czasie jego niezwykle ważnego i cennego przemówienia można było zaobserwować zróżnicowane reakcje polityków, bądź co bądź, wybranych przedstawicieli narodu. Niektórzy z nich wyraźnie okazywali swój dystans w stosunku do analiz Pana Prezydenta, kreślących polski świat wartości. Ich zdystansowanie, okazane stosunkowo kulturalnie, w sensie przyjmowanego kodu kulturowego, bywało jednak także prezentowane w minionym roku w sposób zdecydowanie zakodowany agresją i chamstwem. Problem w tym, że te zachowania pozwalały i pozwalają nie tylko zastanowić się nad kwestią etykiety, ale nakazują zastanowić się nad problemem zła moralnego. Zło moralne czynione przez ludzi wierzących musi być odniesione do Boga. A taka relacja zła czynionego przez chrześcijanina w odniesieniu do Boga oznacza grzech.
Pokuta Konsekwencją refleksji nad dziedzictwem chrześcijańskim otrzymanym wraz z decyzją religijną Mieszka I było dziękczynienie za postacie i zdarzenia tworzące świętą historię Polski, ale stało się nią także pragnienia przebłagania za grzechy. Inicjatywa pokuty narodowej, wielkiej pokuty zrodziła się oddolnie. Pomysł powstał w łonie Fundacji Solo Dios Basta, która powstała w czerwcu 2015 z inicjatywy Macieja Bodasińskiego i Lecha Dokowicza, świeckich ewangelizatorów, rekolekcjonistów i filmowców. Sama idea była na wskroś ewangeliczna – nawiązująca do pierwszego zdania z publicznej działalności Jezusa – „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Jeden z komentatorów tego wydarzenia, salezjanin ks. Dominik Chmielewski, mówił: „Taka [nasza, polska – PB] religijność jest bardzo podobna do religijności Żydów przed przyjściem Jezusa. Dlatego nie wydaje ona owoców. [….] Odmiennie od nas Jezus widzi to, co ukryte w naszych sercach pod płaszczykiem zewnętrznej religijności. Mówi do polskich świętych, takich jak św. Faustyna czy Rozalia Celakówna, że Polacy popełniają bardzo ciężkie grzechy, których konsekwencje spadną na cały naród i zniszczą nas, jeśli się nie nawrócimy. Szczególnie ciężkie grzechy naszego narodu, o których mówi Jezus, to grzechy nieczystości, aborcji, nienawiści, zawiści”. Wielka pokuta stanowiła niezwykłe oczyszczenie społeczne. Wokół niej narosło jednak sporo nieporozumień. Największy medialny znawca Kościoła katolickiego, czyli „GW” pisała, że wielka pokuta dzieli Episkopat. Niektóre media, także katolickie, wskazywały na to, że wydarzenia na Jasnej Górze mają charakter
narodowego egzorcyzmu. Sporo niejasności stwarzały używane w debatach pojęcia typu „uzdrowienie międzypokoleniowe”. Wyjaśnienie tych kwestii wymagałoby osobnego opracowania, ale najkrócej ujmując – konkluzje są proste. Wielka pokuta nie dzieliła, ale jej celem i sensem było pojednanie człowieka z Bogiem, a poprzez to pojednanie – umożliwienie pojednania narodowego. Nie był to egzorcyzm, ani od strony formalnej, ani od strony treściowej. Nikt przecież nie stawia
Nasza, polska religijność jest bardzo podobna do religijności Żydów przed przyjściem Jezusa. Dlatego nie wydaje ona owoców. Odmiennie od nas Jezus widzi to, co ukryte w naszych sercach pod płaszczykiem zewnętrznej religijności. nas, naszego narodu w pozycji opętanego. Wreszcie, zamiast niejasnego „uzdrawiania międzypokoleniowego” warto spojrzeć na tamto październikowe wydarzenie jako walkę z grzechem społecznym, grzechem, który ma zakorzenienie w każdym konkretnym człowieku, ale może swoją specyfiką dotykać niszcząco rzeczywistości społecznej. Wielka pokuta była niezwykle potrzebna. Może była najbardziej czytelnym wyrazem tego, co jest powinnością odpowiedzi człowieka na dar Bożego miłosierdzia. Tak, jak z Łagiewnik płynie orędzie i iskra miłosierdzia, tak z Jasnej Góry popłynęła odpowiedź na to miłosierdzie – pokuta, nawrócenie i pojednanie.
Wolność Z taką świadomością, z takim doświadczeniem mogliśmy w listopadzie stanąć w Łagiewnikach, by uznać i przyjąć Chrystusa jako Króla i Pana. Jak podkreślano, nie był to akt elekcji. Tego, który jest Królem nie ma sensu wybierać. Nie był to akt intronizacji, ale akt uznania rzeczywistości w jej prawdzie i powadze. Był to także akt przyjęcia. To słowo podkreśla mocno wolę, decyzję działania, czynnego przyjęcia Chrystusa w życie osobiste, społeczne, narodowe, polityczne. Jak pisano w komentarzu do tego Aktu: „Celem tego aktu nie jest zapewnienie doczesnej władzy czy dostatku, ale poddanie osobistego, rodzinnego i narodowego życia Chrystusowi i życie według praw Bożych. Akt ten powinien wpłynąć na rzeczywistość doczesną, ale nie może stanowić nadużycia Najświętszego Imienia Jezusa do osiągania celów doczesnych. Jest wyrazem posłuszeństwa Bogu, czyli odpowiedzią człowieczej miłości na Miłość Bożą, jest też aktem sprawiedliwości, czyli oddaniem Bogu tego, co Jemu należne”. Uznanie i przyjęcie – to słowa określające strukturę wolności. W odniesieniu do Chrystusa jest to wolność podporządkowana miłości. Przyjmuję, bo kocham. Odpowiadam darem z siebie, bo sam zostałem obdarowany. Akt uznania i przyjęcia jest z jednej strony aktem dogłębnie osobistym, ale ma też swoje konsekwencje społeczne. O nich warto będzie jeszcze dopowiedzieć. K
Jedyny Władco państw, narodów i całego stworzenia, Królu królów i Panie panujących! Zawierzamy Ci Państwo Polskie i rządzących Polską. Spraw, aby wszystkie podmioty władzy sprawowały rządy sprawiedliwie i stanowiły prawa zgodne z Prawami Twoimi. Chryste Królu, z ufnością zawierzamy Twemu Miłosierdziu wszystko, co Polskę stanowi, a zwłaszcza tych członków Narodu, którzy nie podążają Twymi drogami. Obdarz ich swą łaską, oświeć mocą Ducha Świętego i wszystkich nas doprowadź do wiecznej jedności z Ojcem. W imię miłości bratniej zawierzamy Tobie wszystkie narody świata, a zwłaszcza te, które stały się sprawcami naszego polskiego krzyża. Spraw, by rozpoznały w Tobie swego prawowitego Pana i Króla i wykorzystały czas dany im przez Ojca na dobrowolne poddanie się Twojemu panowaniu.
kurier WNET
8
W·i·e·l·k·o·p·o·l·s·k·a
Poeta dwu języków i dwu ojczyzn
M
ieszkający od 11 lat w Poznaniu profesor Nguyen Chi Thuat jest rzadkim przykładem poety dwujęzycznego –swe oryginalne wiersze pisze po polsku i wietnamsku. Na co dzień wykłada literaturę i język wietnamski na UAM, tłumaczy na wietnamski polską literaturę i chętnie spotyka się z czytelnikami; otrzymał wiele nagród na konkursach literackich. Wydał już dwa tomiki poetyckie po polsku – Z Nurtem Warty i Znad Rzeki Czerwonej nad Wisłę i Wartę. Lista jego przekładów imponuje rozległością i różnorodnością.
fot. Aldona Dzielicka
Henryk Krzyżanowski
Powieści, reportaże Kapuścińskiego, opowiadania, wiersze, ba, nawet Koziołek Matołek. Opus magnum Profesora to tłumaczenie Lalki, właśnie wydane w Wietnamie, gdzie, jak mówi, polska literatura cieszy się dużą popularnością. To, co zadziwia i ujmuje w Profesorze, to jego głębokie wejście w naszą kulturę i zauroczenie polskością. To prawdziwie ożywcze w czasach, gdy rozmaici celebryci kultury od Polski skwapliwie się odżegnują. Jego wiersz „Pół-Polak” tak się zaczyna:
Pożyteczny półpasożyt Agata Żabierek
D
awniej spożywano ją w celu zapobiegania padaczce oraz zawrotom głowy, a lepki miąższ z jej owoców służył jako maść na wrzody i ropne rany. Dziś wykorzystana jest w leczeniu krwawień z nosa i płuc, w nadmiernych krwawieniach miesiączkowych oraz zmianach miażdżycowych. Jest składnikiem gotowych mieszanek ziołowych dostępnych bez recepty. Ten pożyteczny półpasożyt to jemioła pospolita zwana też białą. Zobaczyć ją bardzo łatwo, rośnie głównie na topolach i brzozach. Ma zimozielone skórzaste liście, a jej owocem jest lepka jagoda koloru biało-żółtego. W ziołolecznictwie wykorzystuje się ulistnione wierzchołki, owoce i kwiaty rosnące na pędach nie grubszych niż 5 mm. Zbiera się ją od wiosny do jesieni i suszy. Po wysuszeniu nabiera żółtozielonego koloru. Mimo gorzkiego smaku dawniej sporządzano z niej napary. Obecnie stosuje się zazwyczaj wyciągi lub proszek z rośliny.
Pożytek z pasożyta Jemioła pospolita jest półpasożytem, dzięki temu wchłania składniki mineralne zawarte w żywicielu, uwalnia je i działa na różnego rodzaju schorzenia w zależności od tego na jakim drzewie rośnie. Przykładowo nalewka z jemioły z jabłoni, połączona z przywrotnikiem R e k l a m a
może być stosowana przez kobiety w celu zapobiegania mięśniakom, rakowi piersi i podbrzusza, jemioła z dębu natomiast zalecana jest mężczyznom w przypadku chorób gruczołu krokowego, a z jodły w dolegliwościach żołądkowych i jelitowych niezależnie od płci. Podczas badań na zwierzętach wykazano działanie jemioły obniżające ciśnienie tętnicze. Sto-
sowana jest zatem przy podwyższonym ciśnieniu krwi, ale także w jego zmianach wywołanych bodźcami psychicznymi. Jemioła jest pomocna również w dolegliwościach sercowych na tle nerwowym oraz łagodzi takie przykre objawy przekwitania jak kołatanie serca. Wiskotoksyny i lektyny zawarte w jemiole powodują działanie pobudzające odporność organizmu i działanie
Klamka wreszcie zapadła polskie obywatelstwo to zaszczyt lecz czy można być Polakiem jedynie z urzędu? a kończy tak: Polsko miłuję Ciebie już się nie odkocham ale pozwól mi być tylko w połowie Polakiem chociaż pół Wietnamczyka muszę pozostawić dla tych nad wszystko drogich: Matki, Żony, Córki. Przez wiele lat pracowałem w tym samym instytucie co Profesor, nie wiedząc o jego poetyckim kunszcie. On uczył wietnamskiego, ja angielskiego, mijaliśmy się, wymieniając ukłony. Aż trafiłem przypadkiem na żartobliwy wiersz o języku polskim: JĘZYK POLSKI Wymowa karkołomna, gramatyka – tor tortur wyjątkowych przypadków tropikalna dżungla. Raz: proszę pani innym razem: proszę panią Ta wyszła za mąż ta się skryła za męża Jak okiełznać ten mętlik zachowując zmysły? Dziękuję Ci, mamo, że zrobiłaś ze mnie takiego odważniaka W nierównej walce z polskim wciąż mam jakąś szansę. Zachwyciłem się – szczególnie tym „torem tortur”. I odpowiedziałem Profesorowi tak:
cytostatyczne. Dzięki temu możliwa jest skuteczniejsza i szybsza naprawa uszkodzonych zdrowych komórek, a komórki nowotworowe wzrastają w wolniejszym tempie, co z kolei zmniejsza prawdopodobieństwo przerzutów. Obecnie stosowana jest pomocniczo w leczeniu chorób nowotworowych.
Nie tylko lek Dawniej dostrzeżono jeszcze jedną zaletę miąższu tej rośliny, który ma właściwości lekko klejące, co stawało się pułapką na różnego rodzaju owady i działało jak współczesne lepy na muchy, a warto przy tym zauważyć, że jest to środek naturalny, a więc szczególnie cenny. Oprócz znanej większości tradycji wywieszania jemioły w okresie Świąt Bożego Narodzenia robi się z niej także pachnące kadzidełka wprowadzające w pogodny nastrój oraz antystresowe potpourri czyli kompozycję złożoną (oprócz jemioły) z suszonych kwiatów oraz innych roślin charakteryzujących się atrakcyjnym zapachem. Często eksponuje się je w szklanym lub porcelanowym półmisku w celu dekoracji pomieszczeń. Pomimo, iż wierzenie to sięga kilku tysięcy lat, do dziś na wsiach można spotkać się z poglądem, że jemioła podana niepłodnym zwierzętom zapewnia im liczne i zdrowe potomstwo. Uwaga! Owoce jemioły są trujące. Należy ją stosować tylko pod kontrolą lekarza. K
Laudacja dla Imć Nguyen Chi Thuata na sposób Xiędza Józefa Baki przez moherowego sarmatę uczyniona w dowód afektu i nayszczerszey admiracji Wpierw się gdzieś tułał Nguyen Chi Thuat; ujrzał tor tortur, myśli „dla sportu przejść się odważę”. Wnet myli straże i polskiej mowy łamiąc okowy, czyn niesłychany, zna już ODMIANY!!! ... Czas dzieło począć – wpada mu w oko pewna Lechitka, wcale niebrzydka, mężczyzn pokusa na kartach Prusa. Na kompie palce suną ku „Lalce”. Aż wszedł (to efekt) w geniuszu strefę – już o dziewoi czyta Hanoi! ... Miły Nguyenie, Polaków plemię, starsi i młodzi, ślą Ci swój podziw. Mkną do Poznania słowa uznania, ale bez kasy, bo trudne czasy. Zamiast zaliczek cmok, cmok w policzek i z prośbą rada: PISZ MISTRZU NADAL! Na koniec dobra wiadomość: Mistrz pisze nadal. Będą kolejne tomiki. K
Msza Święta za Ojczyznę w Wilkowie
W
małej parafii Wilkowo koło Świebodzina ksiądz proboszcz Mariusz Iliaszewicz organizuje cyklicznie uroczyste Msze Św. w intencji Ojczyzny. Nie byłoby w tym niczego niezwykłego, gdyby nie to, że na te uroczystości zapraszani są i przybywają najwyżsi dostojnicy państwowi. Ostatnio, w listopadzie przybyli: Minister Obrony
Narodowej Antoni Macierewicz, sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki Morskiej i Śródlądowej Jerzy Materna, wojewoda lubuski Władysław Dajczak, biskup diecezji zielonogórsko-gorzowskiej Tadeusz Lityński, wojewódzcy komendanci Straży Pożarnej oraz Policji, komendant Straży Granicznej, czterech posłów z województwa lubuskiego, dowódca 11 Lubuskiej Brygady Kawalerii Pancernej gen. dyw. Jarosław Mika. Mszę Św. uświetniły poczty sztandarowe, wojskowa kompania reprezentacyjna, wojskowa orkiestra dęta oraz schola młodzieżowa. Przyjechały też
osoby z różnych zakątków kraju, nawet tak odległych jak Łomża czy Katowice. Z Nowego Tomyśla byli przedstawiciele Klubu Gazety Polskiej. Po Mszy Św. odbyło się spotkanie w obszernym namiocie wojskowym, gdzie do zebranych przemówił minister A. Macierewicz. Powitał parafian i gości, a szczególnie uprzejmie towarzyszących „wiernie” jego wyjazdom, czujnie podążających jego tropami pracowników stacji TVN. Minister opowiedział o korzeniach ludzi tworzących obecny rząd. Wszechstronnie, ale zwięźle naświetlił sytuację geopolityczną Polski. Zapewnił, że już wkrótce, bo za dwa miesiące rozpocznie się rozlokowanie
ciężkiej brygady pancernej wojsk amerykańskich na terenie zachodniej części naszego kraju. Podkreślił ważność tworzenia wojsk obrony terytorialnej kraju jako najskuteczniejszej i najtańszej formy przeciwstawienia się nowoczesnym sposobom agresji. Potem żołnierze sprawnie przygotowali stołówkę stawiając stoły i w takich warunkach polowych wszyscy zostali poczęstowani wojskową grochówką oraz pieczenią z dzika dostarczonego przez myśliwych. (aś, kł) K Fotorelację z uroczystości można obejrzeć na stronie www.facebook.com/efoto24/
Grudniowo
Danuta Moroz-Namysłowska Słowo Stwórcy przyobleczone w Stworzenie niebawem znów się stanie A tu od miesięcy handel, reklama i tandeta... Ach, te grudnie polskie takie niespokojne i tamta pierwsza „Solidarność” tak nagle przerwana wolność śmiertelnie skrępowana z takim trudem odzyskiwana do dzisiaj I ta uparta nadzieja na Stół Wigilijny na którym nie dania ważne a Syn Ojca
na sianku przy modlitwie i Opłatku.... I na to, że nasza doczesność z mocą wejdzie w wieczność a krucha śmiertelność w nieśmiertelność... I ta p e w n o ś ć, że Chrystus, który przez tysiąclecia się modli dla nas znów się narodzi w Betlejem
P o z na ń sk i K lu b Gazet y Polskiej im. generała pilota Andrzeja Błasika GRUDZIEŃ 2016
30.11.2016 · godz. 10.00 Konferencja naukowa: „Wokół Wielkiego Jubileuszu 1050- lecia Chrztu Polski.” W debacie udział wezmą: ks. prof. dr hab. Marek Jędraszewski, prof. dr hab. Andrzej Nowak, prof. dr hab. Tomasz Jasiński, prof. dr hab. Jarosław Jarzewicz. Sala PAN ul. Wieniawskiego 17/19, wstęp wolny. 1.12.2016 · godz. 17.30 wykład p.t. „Międzynarodowe aspekty zbrodni wołyńskiej ze szczególnym uwzględnieniem roli cerkwi i kościoła w tej zbrodni.” ks. prof. Dominik Kubicki. Gościem specjalnym wieczoru będzie świadek wydarzeń w Hucie Pieniackiej w lutym 1944 r. pan Franciszek Bąkowski. Sala w dolnym kościele kks Pallotynów ul. Przybyszewskiego 38. 2.12.2016 · godz. 18.00 Spotkanie autorskie z red. Piotrem Semką pt. „Wokół Semki”. Restauracja „Oberża pod dzwonkiem” ul. Garbary 54, wstęp wolny. 3.12.2016 · godz. 17.00 Zaproszenie od poznańskich radnych oraz posłów z ramienia PiS na spotkanie poświęcone konsultacjom nad budżetem Poznania w 2017 roku. Miejsce spotkania: sala sesyjna nr 2 im. Wojciecha Szczęsnego Kaczmarka w UM na Placu Kolegiackim. 8.12.2016 · Godz. 17.30 Spotkanie klubowe. Prelekcja Celina Martini nt. „Świeci polscy w początkach państwowości
polskiej.” Sala w dolnym kościele kks Pallotynów ul. Przybyszewskiego. 10.12.2016 Miesięcznica Tragedii Smoleńskiej Godz. 17.00 – msza św. Za Ojczyznę i ofiary Tragedii Smoleńskiej. Kościół pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry. Godz. 18.00 – ciąg dalszy uroczystości miesięcznicy pod Pomnikiem Ofiar Katynia i Sybiru w parku przy al. Niepodległości. 15.12.2016 · godz. 17.30 Klubowe spotkanie wigilijne. Salka w dolnym kościele kks Pallotynów przy ul. Przybyszewskiego 27.12.2016 Udział w uroczystościach 98. Rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Szczegółowy program obchodów podany zostanie w oddzielnym komunikacie, na stronie internetowej PKGP oraz na Facebooku – Poznański Klub Gazety Polskiej. 08.01.2017 · godz. 16.00 Klubowe kolędowanie Szósty raz spotykamy się na klubowym śpiewaniu kolęd, aby cieszyć się z Narodzenia Pana. Podczas spotkania wystąpi Obornicka Orkiestra Dęta ze specjalnym programem kolędowo-pastorałkowym. Miejsce spotkania: Aula Katolickiego Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Głogowskiej. Serdecznie zapraszamy. Zaproście swoich bliskich, rodziny, przyjaciół. Jak zwykle czeka słodki poczęstunek.