WIELKOPOLSKI KURIER WNET Nie ma ich definicji w Wikipedii. Według dziennikarskich gwiazd płacą zbyt małe honoraria, by w nich pracować, ich zasięg nie jest atrakcyjny dla największych reklamodawców, ale na swoim terenie mogą i powinny pełnić ważną i znaczącą rolę. Jolanta Hajdasz o mediach regionalnych.
ŚLĄSKI KURIER WNET
KURIER WNET
Media – raj utracony
Regionalne – czyli jakie? Pomóżmy wrócić rodakom z Kazachstanu
Łącznie z pozycjami satelitarnymi mamy grubo ponad 100 kanałów, z czego przynajmniej połowa sprzyja poglądom liberalno-lewicowym! Na tym tle media prawicowe mają zaledwie dwa kanały – TV Trwam i Republikę, które do tego nie współpracują ze sobą... Andrzej Fijołek
W 1936 r. władze ZSRS zarządziły pierwszą masową deportacę ludności przynależnej do jednego narodu. Współtwórca albumu Wołanie ze stepów, Piotr Hlebowicz, o Polakach z Kazachstanu. s. 6
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
Nr 31 Styczeń · 2O17
5 zł
w tym 8% VAT
W
n u m e r z e
Sprawy międzynarodowe AD 2017 Krzysztof Skowroński
W
olność słowa była w Polsce zagrożona w czasach rządów PO i PSL. Z mediów publicznych wykluczono prawie wszystkich dziennikarzy niezależnych, a media prywatne zawłaszczył nurt opanowany przez partię rządzącą. Funkcja kontrolna mediów została zmarginalizowana. Przedstawicieli licznych środowisk dziennikarskich krytycznie nastawionych do władzy pozbawiano możliwości wykonywania zawodu. Dyskusję w Polsce podtrzymywały kręgi skupione wokół ojca Tadeusza Rydzyka, Tomasza Sakiewicza, Pawła Lisickiego, Michała i Jacka Karnowskich, Media Wnet, a przede wszystkim – media społecznościowe. Dziennikarze, którzy niedawno mówili przed Sejmem, że bronią wolności słowa, ani jednym wolnym słowem nie zająknęli się, gdy była ona naprawdę zagrożona. W czasach PO nie istniała w mediach cenzura; istniał zapis na osoby, które tam nie mogły występować. Nagminnie zdarzały się niegodne zawodu dziennikarza ataki na każdego, kto nie zgadzał się z władzą. Asymetria w mediach nie dawała atakowanym żadnych szans na skuteczną obronę. Dopiero po zmianie władzy i zmianach w mediach publicznych przywrócono w Polsce wolność słowa. Manifestujący pod Sejmem nie walczą więc o nią, ale przeciw niej, czego wiecujący dziennikarze są całkowicie świadomi. To samo dotyczy zdarzeń w sejmie. Poseł Platformy Obywatelskiej z tabliczką „wolne media” przez osiem lat czynnie zaprzeczał temu, co na niej napisał. W tym proteście nie chodzi o wolność, a o przejęcie władzy i przywrócenie monopolu. Wydarzenia z przełomu roku były niezwykle groźne. Na szczęście podróż pana Petru i ujawnienie faktu, że pan Kijowski nie jest bezinteresownym trybunem ludowym, doprowadziły do kompromitacji opozycji. Na początku 2017 roku wydaje się, że ta bitwa została przez partię rządzącą wygrana. Niestety tego zwycięstwa nie doczekał wielki polski patriota, generał Janusz Brochwicz-Lewiński. Pan Generał zakończył swoje ziemskie pielgrzymowanie 5 stycznia 2017 roku, w wieku 96 lat. Cześć Jego Pamięci! K PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 70 zł 2 egzemplarze za 120 zł 3 egzemplarze za 170 zł
Imię i Nazwisko
Adres dostawy
Telefon kontaktowy
W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio WNet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Prenumeratę można także zamówić przez internet: www.kurierwnet.pl
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
Z Bogiem
5
Nie zginie Polska
przeciw Bogu albo
Rok 2017, stulecie objawień fatimskich. Jak Ksiądz się do tego stulecia przygotowuje? Marzy nam się w parafii, żeby pojechać do Fatimy i tam pobyć przynajmniej dzień, dwa – i pomodlić się razem z Maryją i aniołem, który nauczył dzieci pięknej modlitwy adoracji Trójcy Świętej; ta modlitwa mocno mi zapadła w serce. Natomiast fakt, że się spełniła pierwsza i druga tajemnica, mobilizuje nas, żeby tym poważniej podejść do trzeciej tajemnicy i jej treści, która ciągle się spełnia w dziejącej się rzeczywistości. Część tej tajemnicy jest jeszcze przed nami i myślę, że potrzeba ogromnej modlitwy, do której zachęcał nas Jan Paweł II, gdy wypowiedział te bardzo mocne słowa na pielgrzymce w Fuldzie. Jakie to były słowa? Zapytano go wówczas, czy rzeczywiście należy się przejmować szczególną treścią trzeciej tajemnicy fatimskiej; czy Kościół w jakiś sposób może, np. poprzez modlitwę, zapobiec wypełnieniu się tej tajemnicy? Oczywiście parafrazuję to pytanie i odpowiedź też będzie lekką parafrazą. Jan Paweł II odpowiedział, że niestety nie da się powstrzymać tego, co jest przygotowane dla całej ludzkości i Kościoła. Jedyne, co możemy zrobić, to poprzez modlitwę redukować negatywne skutki, których z pewnością będziemy doświadczać. I o tę modlitwę i tam, i w wielu innych miejscach bardzo często nas prosił. Czego dotyczyły spełnione już dwie tajemnice fatimskie? Pierwsza tajemnica dotyczyła dzieci fatimskich. Druga dotyczyła drugiej wojny światowej. Zapowiadała, że jeżeli ludzkość się nie nawróci, nie powróci do Boga poprzez modlitwę, różaniec, to wybuchnie kolejna wojna. Była mowa konkretnie o drugiej wojnie światowej, która, według Matki Bożej, miała być o wiele bardziej niszczycielska w skutkach niż pierwsza. Jak wiemy, do tej wojny doszło. Znaki, które Matka Boża przepowiedziała jako zapowiadające początek tej wojny, też miały miejsce – latem 1939 roku. Rzeczywiście była to ogromnie niszczycielska wojna, a jednocześnie w jakiś sposób oczyszczająca ludzkość, gdy chodzi o więź z Bogiem. A trzecia tajemnica? Dotyczy naszych czasów, czyli tego wszystkiego, co jest związane
Krzysztof Skowroński i Łukasz Jankowski rozmawiają z ks. Romanem Piwowarczykiem, wiceprezesem Zarządu Głównego Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, autorem referatu Globalizacja i Nowy Porządek Świata.
z Kościołem, z papieżem, no i dalszymi losami Kościoła. Zresztą ona w jakiś sposób wpisuje się we wcześniejsze objawienia, choćby papieża Leona XIII, który widział ciemne czasy dla Kościoła, ogromne osłabienie wiary wśród wiernych, wśród kapłanów, masowe odejścia od Kościoła. Taki okres wielkiego przesiewu, kiedy wielu ludzi, którzy może mają w świadomości, że są katolikami, okaże się zbyt słabych, żeby utrzymać ten skarb, tę perłę żywej wiary. Czyli żyjemy w czasie, kiedy realizuje się trzecia przepowiednia fatimska? Tak. Jakie są cechy tego czasu i co się w nim wydarzy? Gdy chodzi o czasy ostateczne, czyli te, które nas mają przygotować na bezpośrednie spotkanie z Chrystusem, który ma przyjść na końcu czasów, trudno teraz rozstrzygnąć, na ile już się do tego momentu zbliżamy. Niewątpliwie ten znak, jakim jest osłabienie wiary czy masowe odejścia od Kościoła, wręcz zanik praktyk religijnych, jest dostrzegalny zwłaszcza w Europie Zachodniej, gdzie np. we Francji praktykuje tylko około 2% ludności. Wiele kościołów jest pozamykanych, wiele struktur diecezjalnych już po prostu nie istnieje. To samo dotyczy seminariów duchownych. Podobnie jest w Holandii, w Niemczech czy Anglii. Tu widzimy wyraźnie, że w wielu miejscach Kościół się bardzo, bardzo zachwiał, czy wręcz zanurzył się, zatapia się w relatywizmie i braku wiary. I to jest ogromnie niepokojące. Z drugiej strony mamy powszechność w mediach światowych relatywizmu czy przeżywania życia bez Boga. Wersja ewolucjonizmu ateistycznego bardzo mocno jest wtłaczana w ludzkie umysły, zwłaszcza młodzieży czy dzieci. Następuje osłabienie więzi rodzinnych. Wiele jest aspektów, które na różne sposoby wyrywają fundamentalne wartości z naszej szeroko pojętej kultury chrześcijańskiej.
Ale Kościół na przestrzeni swoich 2000 lat historii nie pierwszy raz ma problemy. Może to jest kolejny próg, przez który my, jako społeczność Kościoła, musimy przejść? Tych prób było rzeczywiście wiele, choćby wspomnieć seculum obscurum czy pierwsze trzy wieki aż do edyktu mediolańskiego, kiedy – mówiąc kolokwialnie – sito było bardzo gęste i bardzo wielu nie wytrzymało tej próby. Ale faktem jest także, że wtedy oddawano życie z pełnym pokojem i całkowitym zawierzeniem, że tego skarbu wiary, który jest wewnątrz, nikt nam nie jest w stanie wyrwać. Obecnie niewiele osób docenia, czy nawet dostrzega, że wiara, nasza więź z Bogiem, jest największym skarbem. Wspaniale oddaje taką postawę piękne zdanie świętej Teresy od Dzieciątka Jezus: „ja i Chrystus to większość”. Dzisiaj jest odbierane jako bardzo szokujące stwierdzenie, że nie potrzeba nam szukać wiele, wystarczy znaleźć tę jedną perłę i ona może przeważyć wszystko. Kościół, szczególnie po Soborze Watykańskim II, stara się wyciągać rękę do tych, którzy utracili łączność z Rzymem. W przyszłym roku upływa pół tysiąca lat od reformacji. Czy jest szansa na to, żeby nawiązać dialog z tymi, którzy od Kościoła odeszli najdalej, czyli z Kościołami protestanckimi? Szansa zawsze jest i na pewno trzeba jej szukać. Każdy kij ma dwa końce i każde działanie można oceniać jakby z dwóch biegunów. To samo dotyczy relacji katolików z protestantami. Przez kilka lat, będąc na Zachodzie, stykałem się wielokrotnie z wyznawcami religii protestanckiej – Kalwina czy Lutra – i niejeden raz bardzo poruszały mnie świadectwa pełne tęsknoty za Jezusem Eucharystycznym. Wierni mówili, że spotykają Go na modlitwie, ale nie mogą Go przyjąć w takiej formie, w jakiej my Go przyjmujemy. I to pragnienie było uderzające, czasami
większe niż niejednego katolika, który ma bezpośredni dostęp do Komunii, a jednak z niego nie korzysta do końca. Czy Kościół katolicki może prowadzić dialog ze wspólnotami, które nie uznają nawet Trójcy Świętej, w których oddalenie dogmatyczne od nas jest skrajnie wielkie? Ja myślę, że... nie można tak zgrzeszyć, żeby odejść od Boga za daleko. Pan Bóg i Jego miłosierdzie jest bezgraniczne. Pan Jezus powiedział, że wielu nas wyprzedzi, gdzieś tam ze Wschodu czy z Zachodu, i zasiądzie z Abrahamem i innymi świętymi w królestwie Bożym. To nas powinno z jednej strony napawać optymizmem, a z drugiej przywoływać do pokory, bo tym ostatecznym zbawiającym, sędzią jednak jest Pan Jezus, Pan Bóg, który nie zapomina o żadnym stworzeniu. Jeżeli tylko człowiek ma szansę czy chęć otwarcia się na Niego, to myślę, że nawet te najbardziej powichrowane dusze mogą być wyprostowane. Zresztą takich przypadków mamy bardzo wiele. Teraz mi się nasuwa przykład ojca Verlinde z Francji, który sam był zaskoczony, że w tak krótkim czasie Pan Bóg w nim wszystko uzdrowił, wyprostował. Istnieje niebezpieczeństwo, że jeżeli będziemy szukać bliskiego kontaktu z Kościołami protestanckimi, to pójdziemy ich drogą. Trzeba to powiedzieć: Kościoły reformowane są kościołami pustymi. Tak. To zagrożenie nie da się na pewno całkowicie wyeliminować. Ja bym nie był aż tak pesymistyczny, chociaż faktem jest, że zły duch szuka różnych sposobów, żeby wprowadzać między nas kolejne podziały czy kolejny zamęt. Mam jednak dewizę, że lepiej i bardziej owocnie jest uchwycić się Pana Jezusa, iść w Jego stronę, niż gonić za wrogami i dokonywać wielkich, głębokich analiz. Właśnie o złym duchu trochę była mowa w czasie objawień w Fatimie. Matka Boża powiedziała, co należy zrobić, żeby tego złego ducha odsunąć od dziejów świata. Chodziło między innymi o zawierzenie Rosji Maryi i Jej królowaniu. W tym dialogu Kościół nie poszedł tak daleko, jak oczekiwała Matka Boża. Mnie ogromnie uderzyła ta wizja piekła, której dzieci miały możliwość doświadczyć czy przeżyć, czy zobaczyć, Dokończenie na str. 6
Minister Macierewicz i dyplomaci podkreślali, że dzisiaj Ukraina walczy o wartości bliskie polskiej tradycji i historii. Jestem pewien, że minister Macierewicz zna polską tradycję, ale czy zna również ukraińską? Refleksje Pawła Rakowskiego przy okazji pochówku żołnierzy Września w Mościskach na dzisiejszej Ukrainie.
7
Jeden wielki wstyd Agencje międzynarodowe typu ONZ, Unia Europejska zupełnie nie zdały egzaminu. Jeśli naprawdę Stanom Zjednoczonym chodziło o prawa człowieka, to dlaczego nie interweniowały w Korei Północnej? Ks. Waldemar Cisło, dyrektor polskiej sekcji Pomocy Kościołowi w Potrzebie, o Bliskim Wschodzie i całym Zachodzie.
8
Straszydło obrzydzone Pisaliśmy w „Kurierze Wnet” nr 20/ 2016 o projekcie budowy w Kazimierzu nad Wisłą domu uciech cielesnych typu SPA. Interweniowaliśmy wspólnie z mieszkańcami. Minister Kultury uchylił decyzję o budowie. Stefan Truszczyński zawiadamia, że społeczne protesty i pomoc mediów mogą przynieść dobry skutek.
16
SERIAL WNET str. 8 - 9 SERIAL WNET str. 8 - 9
18-19
Doktor Lecz leczy, lecz czyLecz wyleczy? Doktor leczy, lecz czy wyleczy?
ind. 298050
Redaktor naczelny
Prezydent Putin powiedział, że zrobiłby wszystko, żeby odbudować dobre kontakty z Polską. Ja odpowiedziałem publicznie, że nie musi robić wszystkiego, wystarczy kilka istotnych gestów, np. w kwestii katastrofy smoleńskiej. Min. Witold Waszczykowski o polskiej podmiotowej polityce zagranicznej.
KURIER WNET
2
R E K L A M A
T· E · L· E · G · R·A· F
K U R I E R ‒
‒
‒
‒
‒
Redaktor naczelny
Libero
Projekt i skład
Sekretarz redakcji i korekta
Zespół
Dział reklamy
Krzysztof Skowroński Magdalena Słoniowska Redakcja
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
Magdalena Uchaniuk, Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Łukasz Jankowski, Paweł Rakowski
Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca
Wojciech Piotr Kwiatek Ryszard Surmacz
Wojciech Sobolewski Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna Dołącz!
dystrybucja@mediawnet.pl
Adres redakcji
ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca
Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie
prenumerata@kurierwnet.pl
Nr 31 · STYCZEŃ 2017
12.12.2016 11:08
ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania
Warszawa 7.01.2017 r. Nakład globalny
10 000 egz. Druk
ZPR MEDIA SA
ind. 298050
600636-PKO BANKER 2016 Kurier Wnet 340x488 v3.indd 1
KURIER WNET
3
WOLNA·EUROPA
J
eżeli jednak spróbujemy w obliczu astronomicznych kwot zachować zimną krew i zrezygnujemy z wielkiej niewiadomej, to wypadnie odnieść wartość zakupu do wskazań rynku. Stosunkowo najwyższe ceny osiągają współcześnie dzieła sztuki nowoczesnej. Do najdroższych na świecie należą rzeźby produkowane przez Jeffa Koonsa, księgowego z zawodu. Jego fabryka rękami 50 robotników wytwarza produkty finansowe kolosalnej wartości. Rzeźba Królik z dętego aluminium była ostatnio proponowana za 50 mln euro. Niską stosunkowo wycenę, jak na notowania autora i powagę dzieła, dom aukcyjny Christie’s usprawiedliwiał tym, że w estymacji nie brano pod uwagę klientów bliskowschodnich. W efekty tak zwanej „Financial art” wkład reklamy jest bowiem niewspółmiernie poważniejszy od wkładu talentu i umiejętności autora. Czaszki innego modnego rzeźbiarza, Hirscha, nie dostanie się dzisiaj za mniej jak 100 mln euro. Nie mówiąc o klasykach: 11 maja 2016 roku obraz Picassa Kobiety algierskie sprzedano w Nowym Jorku (Christie’s) za 160 mln euro. Tyle, że zbiory Czartoryskich nie mają ani Jeffa Koonsa, ani Hirscha, nie mówiąc o Picassie. Stoimy na gruncie Leonarda da Vinci, Rembrandta oraz 86 tysięcy innych staroci i ćwierci miliona książek i dokumentów, które także wszelako cieszą się renomą i przedstawiają wartość rynkową. Dama z łasiczką Leonarda da Vinci stała się w ostatnich latach najbardziej znanym na świecie obrazem włoskiego renesansu, najczęściej reprodukowanym obok Mony Lizy. W ubiegłym roku dziennik „Le Parisien” spróbował dowiedzieć się o wartość Giocondy. Gabinet ekspertyz „Expertissim” wycenił obraz na 2 miliardy euro. To prawda, że numer 1 Luwru dzięki swym perypetiom i reklamie stał się z czasem najgłośniejszą relikwią świecką świata i budzi ciekawość turystówze wszystkich kontynentów. Niemniej, krakowski Leonardo posiada nad nim wielką przewagę estetyczną i dokumentalną.
C
zy przedświąteczny dramat w Berlinie zmieni proislamską postawę Niemców? Mało to prawdopodobne, i to z wielu przyczyn. Twierdzenie: „islam jest częścią Niemiec” przypisuje się powszechnie (krótko urzędującemu – 02.07.2010– 17.02.2012) prezydentowi Niemiec, Christianowi Wulffowi. Lecz słowa te padły już wcześniej. W 2006 r. minister spraw wewnętrznych Wolfgang Schäuble, otwierając zwołaną z jego inicjatywy Konferencję Islamską w Niemczech, powiedział: „islam jest częścią Niemiec i Europy” (w Niemczech kolejność Europa i Niemcy jest niedopuszczalna, Niemcy stoją zawsze na 1. miejscu). Dzisiaj nikt nie będzie się spierał o to, kto jest autorem owego zdania (obaj politycy wywodzą się notabene z szeregów… chrześcijańskiej demokracji). A już na pewno nie po 19 grudnia 2016 r. (aczkolwiek i wcześniej pogląd ten nie był Niemcom obcy). Poniedziałek, 19 grudnia 2016, jarmark bożonarodzeniowy w Berlinie. Breitscheidplatz, nieopodal posępnej Gedächtniskirche i Bahnhof Zoo. Rynek przepełniony gośćmi z całego świata. Wesoła muzyka, mile drażniący nozdrza zapach grzanego wina. Radosny nastrój. Dwie minuty po ósmej wieczorem idylla ustępuje koszmarowi. Pierwsze informacje: polski TIR wjechał na rynek, taranując stragany. Pijany kierowca? Niesprawny samochód? Informacja idzie w świat. Zabici i ranni. Po pewnym czasie media informują, że Polaka znaleziono zastrzelonego na miejscu pasażera. Kierowca zbiegł, ale podjęto pościg. TIR to chluba spedycji „Żurawski”. Zaledwie 70 tysięcy kilometrów przebiegu. Nowoczesny pojazd marki Scania. Wypełniony tonami stali. Śmierć za kierownicą, jak ustalono, to Anis Amri, Tunezyjczyk urodzony 22 grudnia 1992 roku w Farhat Hached w Oueslatii w prowincji Kairouan. W skradzionej Polakowi ciężarówce zostawił – mniejsza o to, czy rozmyślnie, czy przez przypadek – swą wizytówkę: dokument uchodźcy. W Tunezji nie ma wojny, ale o tym w Niemczech chyba nikt nie wie. A jak wie, to i tak poprawność polityczna nie pozwoli mu twierdzić nic innego. Amriemu w Tunezji grozi, jako złodziejowi,
Dama z łasiczką jest doskonale zachowana, podczas gdy sieć głębokich spękań Mony Lizy, widocznych gołym okiem nawet na pocztówce, poważnie utrudnia lekturę obrazu. Pewien uczony sensat z Ameryki dopatrzył się w tych spękaniach nawet liter tajemnego alfabetu. Większość turystów patrzy na sprawę zgoła inaczej. Przyjechali, aby się znaleźć w Paryżu, w słynnym muzeum i obok słynnego obrazu, i cała reszta jest im doskonale obojętna. W czasach, kiedy Luwr, już słynny, nie był jeszcze dokładnie pilnowany, Gustaw Courbet zastąpił obraz Franza Halsa kopią namalowaną przez siebie. Przez długi czas nikt nie zauważył różnicy. Ale dla kustoszów malarstwa w Luwrze zmarszczki Mony Lizy stanowią przedmiot stałej zgryzoty, zaś powody zniszczeń są ukrywane równie starannie, jak plany rakiety kosmicznej. Naród polski nabył prawa własności także do dzieł zaginionych lub skradzionych z muzeum Czartoryskich. Portret młodzieńca Rafaela Santi, zaginiony w czasie wojny, Georges Wildenstein widział w latach pięćdziesiątych w prywatnym sejfie. Do kogo należał sejf, tego największy antykwariusz świata nie wyznał nawet na łożu śmierci. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że sejf i obraz należały do niego samego. W każdym razie policjanci z Centralnego Urzędu ds. Zwalczania Wielkich Przestępstw Finansowych podczas rewizji w Instytucie Wildensteina przy ulicy de la Boëtie w Paryżu odkryli w 2010 roku Stodołę w Normandii Berty Morissot oraz czterdzieści innych obrazów, które zniknęły ze spadku po kolekcjonerze Jean Yves Rouarcie. Inne dzieła zidentyfikowano rozrzucone po kryjówkach we wszystkich częściach świata. Państwo polskie, kupując kolekcję Czartoryskich za znikomy ułamek jej wartości, zrobiło najlepszy interes w dziejach polskiego muzealnictwa. W zastrzeżeniach wysuniętych przez panią Omilanowską (profesor naturalnie), streszczonych w zdaniu „po co kupować, skoro można nie oddać”, nie wiadomo, co bardziej przeraża: ignorancja czy cynizm. Nieboszczyk Hilary Minc nie ująłby tego lepiej. „Po co
„prześladowanie”. Osadnik ma łatwe zadanie. W 2011 roku szlakiem przez Morze Śródziemne płynie tak zwaną „łodzią z uchodźcami” do wyspy Lampedusa. Każdy zna tę wyspę z telewizji: pełna umęczonych przybyszy i dzielnych wolontariuszy. Amri podaje, że jest nieletni. Jak wielu osadników do 35 roku życia („południowcy dojrzewają wcześniej”). Nieletni korzystają ze specjalnych przywilejów państwa opiekuńczego. Niemcy, a raczej Niemki, poznały tę młodzież dogłębniej w ubiegłym roku na sylwestra w Kolonii. Czy Amri bawił się tamtej nocy pod kolońską katedrą, tego nie wiemy, ale wykluczyć nie można – był wszak zameldowany w jednym z licznych schronisk dla uchodźców w Nadrenii Północnej – Westfalii. Do Niemiec przybył w lipcu 2015 r., tym razem uciekając przed prześladowaniami we Włoszech, skąd miano go deportować po odsiadce czteroletniego wyroku za podpalenie. Najczęściej przebywał w Berlinie, mieście kolorowym i przyjaznym dla islamskich osadników. Dalsze jego losy znamy. Berlin, 28 listopada 1941. Adolf Hitler, znany z tolerancji, przyjmuje wyjątkowego gościa. Jest nim Al-Husseini, uchodźca z Iraku, prawa ręka Raszyda Alego al-Gailianiego. Właśnie udało mu się w kobiecym przebraniu opuścić Irak po obaleniu antybrytyjskiego puczu, który przy szerokim poparciu społeczeństwa na krótko wyniósł na fotel premiera Raszyda Alego al-Gailaniego. Uchodźcę przyjęto w Niemczech niczym bohatera narodowego. „Dziś do nas należy islam, jutro cały świat”, chciałoby się rzec. Nie ma w tym źdźbła przesady. Lewica starała się wprząc islam w swą antychrześcijańską misję „zbawienia świata”. Pisze tym Ossendowski w swej genialnej książce Lenin. Przyczyna jest prosta: islam to nie religia, lecz system władzy. Władzy totalitarnej. I aspiruje do niej. Ze Zgorzelca (niemieckiego) jadę na południe wygodną drogą do malowniczej miejscowości Oybin, tuż nad granicą z Czechami. Niewysokie góry (Żytawskie), lasy, wspaniałe powietrze, ciekawe formacje skalne. Na jednej ze skał, górujących nad miasteczkiem, ruiny dawnego klasztoru i cesarskiego zamczyska. Od lata 1944
P
i
o
t
r
W
i
t
t
Czartoryscy – czyśmy nie przepłacili? Sto milionów euro to bardzo wielka suma. Tyle podatnik polski zapłacił za Muzeum Czartoryskich. Z okazji transakcji – największej w dziełach polskiego muzealnictwa – media chętnie używają określenia „bezcenne dzieła sztuki”, spopularyzowanego niegdyś przez „Express Wieczorny”.
Słuchacze i czytelnicy pytają mnie, dlaczego moja książka o Chopinie
pozostała tajemnicą melomanów szeptaną z ust do ust i dlaczego tak trudno znaleźć ją w księgarniach. Przedpiekle sławy, mimo zepchnięcia do półoficjalnego obiegu, uzyskało pochlebne opinie kompetentnych uczonych. A sprawa nie była oczywista. Przedstawiłem w książce dowody na to, że powtarzane od lat legendy o paryskim debiucie Chopina są fałszywe. Wykombinowane ze względów merkantylnych, nie mają nic wspólnego z prawdą historyczną. Tymczasem Narodowy Instytut Fryderyka Chopina w swoich publikacjach lansuje tezę, jakoby to Rotszyldowie w Paryżu wydźwignęli Chopina z nędzy i postawili na nogi. Ministerstwo Kultury,
roku do lutego 1945 Al-Husseini – który nauczał swych wiernych nowoczesnego nazizmu w berlińskim meczecie w dzielnicy Wilmersdorf, wielkiej budowli z lat 20., wzorowanej na Taj Mahal – z uwagi na zagrożenie stolicy Rzeszy, jako osobisty gość Adolfa Hitlera rezydował w Oybin, w eleganckiej willi przy Kammstrasse. Biuro miał w wilii „Charlotte” przy Töpferstrasse. Stamtąd osobisty gość wodza rewolucji narodowo-socjalistycznej kontaktował się z bośniackimi i albańskimi przywódcami muzułmanów. Jego celem była organizacja i wyszkolenie bośniacko-islamskich
jednostek Wehrmachtu i Waffen-SS. Największą z nich była 13 Górska Dywizja Waffen-SS Handżar w sile ponad 20 tysięcy żołnierzy. Szkolono ją we Francji. Nie udało się mu zorganizować 23 Górskiej Dywizji Waffen-SS Kama, która liczyła niecałe 4 tysiące żołnierzy i w związku z tym została rozwiązana; siły te rozdzielono między inne jednostki. Do dalszych należał Muzułmański Pułk Samoobrony Sandżak, tzw. Arabski Korpus Walki o Wolność, Brygada Arabska, Legion Wolna Arabia i Wschodnioturecki Związek Zbrojny SS. Al-Husseini uzyskał nominację na generała-porucznika SS. Przede
płacić, skoro można ukraść”, powiedziałaby myśląca głowa trójgłowej hydry rządzącej Polską z nadania sowieckiego. Nie przypominam sobie, aby b. pani minister czy jej towarzysze wysuwali kiedykolwiek zastrzeżenia wobec handlu polskim majątkiem narodowym, który takiemu np. panu Kulczykowi pozwolił wynieść się z Polski do szwajcarskiego kantonu Grison z czterema miliardami euro, zanim nie wyniósł się z tego świata w trumnie, która, jak wiadomo, nie ma kieszeni.
I jeszcze o kulturze
J
a
n
B
o
g
a t k o
Niemcy, po 19 grudnia Berlin, 28 listopada 1941. Adolf Hitler, znany z tolerancji, przyjmuje wyjątkowego gościa. Jest nim Al-Husseini, uchodźca z Iraku. Przyjęto go w Niemczech niczym bohatera narodowego. „Dziś do nas należy islam, jutro cały świat”, chciałoby się rzec. Nie ma w tym źdźbła przesady (lewica starała się wprząc islam w swą antychrześcijańską misję „zbawienia świata”. Pisze tym Ossendowski w swej genialnej książce Lenin). Przyczyna jest prosta: islam to nie religia, lecz system władzy. Władzy totalitarnej. I aspiruje do niej.
wbrew negatywnej opinii Instytutu, na własną odpowiedzialność wydało Przedpiekle, które obala ten mit. Instytut nie stanął w obronie rozwianej przeze mnie legendy, nie ukazał się żaden tekst polemiczny. Wybrano metodę przemilczania i działań zakulisowych. P. profesor Eigeldeinger z Genewy na prośbę pani profesor Ireny Poniatowskiej z NiFC wspomniał, że „teza przedstawiona przez dziennikarza Piotra Witta nie wytrzymuje badania krytycznego”. NiFC, mierząc w dziennikarza, nie przewidział chyba, że dotknie rykoszetem najpoważniejszych uczonych. Słuszność moich obrazoburczych tez potwierdzili bowiem w międzyczasie historycy uniwersyteccy. Profesor Tadeusz Cegielski (UW), wielki mason, uznał ją za „dobrze udokumentowaną pracę źródłową”, profesor Andrzej Olszewski, znawca romantyzmu, który bynajmniej nie jest masonem, lecz wykładowcą Uniwersytetu Stefana Wyszyńskiego – również, profesor Jerzy Miziołek, dyrektor Muzeum UW, ekspert od Chopina, opowiedział się za moją tezą na forum międzynarodowym, po angielsku, profesor Wiesław Malinowski – romanista i dziekan z Poznania – po polsku, dr Krzysztof Bilica, autor Wielkiej Encyklopedii Muzyki, napisał entuzjastycznie w „Ruchu Muzycznym” i życzył sobie, aby „warsztat historyka, jaki zaprezentowałem, umieścić w zestawie lektur obowiązkowych i historyków, i muzykologów” – itd. Trzeba było niezbitych argumentów, aby uczeni dobitnie określili swoje stanowisko. Skoro wydaniu książki nie udało się przeszkodzić, zakazano jej rozpowszechniania. NiFC zabronił sprzedaży Przedpiekla w podległej mu księgarni i gdzie mógł, szkodził mojej opinii. Uczestnikom kolokwium szopenowskiego oznajmiono, że Witt nie ma racji, chociaż zebrani w podziemiach Instytutu nie wiedzieli, o którego Witta ani o jaką rację chodzi. Przypadkiem byłem na miejscu, przewodniczący zebrania profesor Skowron prosił, abym zaniechał wyjaśnień, obiecując mi zorganizowanie osobnej prelekcji.
Czekam do dziś. Próbowałem przeciwko legendzie Rotszyldów uzyskać poparcie publicystki, pani Szwarcman; nie udało się. Profesor Szwarc z UW także nie okazał zainteresowania. Nie powiodło się w Warszawie, spróbowałem przeszwarcować trochę wiedzy o Chopinie na prowincję. Na początek wybrałem Ciechanów. Ale oni byli szybsi. Zabronili wszelkiej informacji. Nie pozwolono mi powiesić plakatu nawet na kwadrans przed rozpoczęciem. Przyszła tylko jedna, bardzo starsza pani, chciałem jej wszystko opowiedzieć; nie dosłyszała. Kilku publicystów postulowało wydanie Przedpiekla w obcych językach. Naiwni. Były sprawy pilniejsze. Pieniądze Instytutu Książki szły na reklamę Polski za granicą. Inwestowano w przekłady Jana Tomasza Grossa, Michnika, Anny Bikont o Jedwabnem. Mojej książce zabrakło punktów. Sukces odniosła za to powieść kryminalna Zygmunta Miłoszewskiego. Młody autor, przyswojony kulturze francuskiej, był szczególnie chwalony przez wielki dziennik „Le Monde” za to, że pokazuje katolickie i klerykalne wymysły, cytuję: „z których wyrosły pogromy w Polsce, łącznie z ostatnim, dokonanym już po Holokauście”. Propagowano Kraków, miasto atrakcyjne, ponieważ leży w pobliżu Auschwitz. Po odwołaniu pana Gaudena z dyrekcji Książki, Instytut Chopina zdążył wydać dzieło ratujące okrężną drogą obaloną legendę. Kosztowny album in folio pod tytułem Chopin i Baronowa Nathanielowa de Rothschild, w trzech językach, z kolorowym faksymile i kolorowymi portretami baronowej, głosi zasługi dynastii bankierskiej dla kompozytora. W tekście pełnym przekręceń i nieścisłości autor Eigeldinger przypisuje sobie moje odkrycie, za aprobatą Szklenera – dyrektora Instytutu. Usłużni recenzenci nazywają Eigeldingera największym na świecie odkrywcą Chopina. Z pewnością mają rację, jeżeli do kapitału odkryć doda się to, co zostało ukradzione. K
wszystkim kształcił imamów odpowiedzialnych za ideologiczną postawę żołnierzy. Taką niewątpliwie wyróżniał się naczelny imam wschodniotureckiej dywizji SS, Nureddin Namangani. Z końcem lat 50. rząd Bawarii mianował go przewodniczącym komisji budowy meczetu w Monachium. Miał on w swym życiorysie polski wątek: brał udział w zwalczaniu powstania warszawskiego. Pytanie, czy poniósł za to jakąś karę, jest nie na miejscu. Równie nie na miejscu jest pytać o dalsze losy generała SS Mohammeda Amina al-Husseiniego. Kapłan religii pokoju, wielki mufti Jerozolimy, otoczony szacunkiem wiernych dożył sędziwego wieku. Umarł w Bejrucie 4 lipca 1974 roku, z dala od ulubionego Berlina i uroczego Oybin. A zatem spór o to, kto pierwszy w Niemczech: kanclerz Adolf Hitler, minister Wolfgang Schäuble czy prezydent Christian Wulff ma prawo mienić się autorem sentencji „islam jest częścią Niemiec”, byłby czysto akademicki. Zaskoczenie budzi jedynie otwartość wobec islamu, manifestująca się – przynajmniej do 19 grudnia ubiegłego roku – w tak zwanej „kulturze powitania”. Mało to prawdopodobne, by nastawienie niemieckich partii politycznych – i rządzących, i opozycyjnych (poza AfD) – do osadników islamskich zmieniło się znacząco, mimo zapowiedzi „ostrzejszych kontroli”, „zacieśnienia współpracy międzynarodowej”, „przyśpieszania postępowania azylowego”, „wydalania niepożądanych cudzoziemców” i wzmocnienia personalnego policji, pełniącej raczej rolę chłopca do bicia niż stróża porządku publicznego. A zatem islamscy osadnicy nadal będą przyjeżdżać do Niemiec. Kiedy przyjechałem tu w latach 70., sprzedawca warzyw na straganie obok domu, w którym zamieszkałem w kolońskiej dzielnicy Südstadt, zgrywał Włocha. Był Turkiem. Muzułmanki nie nosiły chust i nie zasłaniały twarzy, o burkach nie wspominając. Islamizacja nadeszła wraz falami islamskiego osadnictwa. Przebiegała bardzo powoli, niezauważenie. Kiedy rozgłośnia, w jakiej pracowałem, przeniosła się z Kolonii do Bonn, zamieszkałem w byłej dzielnicy dyplomatycznej. O rzut kamieniem
znajdowała się – niegdyś elegancka – dzielnica Bad Godesberg z górującymi nad nią ruinami zamku. Dziś to dzielnica arabska. Niedaleko znajduje się słynna islamska akademia Króla Fahda, dar Arabii Saudyjskiej. To stąd piewcy religii pokoju wezwali otwarcie do świętej wojny. Niegdyś konserwatywny, a dziś, jak niemal wszystkie media w Niemczech, lewicowy dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” wyraża zdziwienie, że owa Akademia – wbrew nadziejom – nie stała się „latarnią morską tolerancji”. Tymczasem nieprawda! Ona jest matecznikiem tolerancji, ale islamskiej! A ta zakłada wyłączność tolerancji wobec islamu (też z pewnymi wyjątkami!). Podobno akademię mają zamknąć w tym roku. Może tak, a może nie. Może przyśpieszy to zamach z 19 grudnia ubiegłego roku w Berlinie. A może nie przyśpieszy. Przecież islam to religia pokoju! Jak będą wyglądać Niemcy za 20– 30 lat? Demografia jest nieubłagana. Coraz mniej szuka się opiekunek do dzieci, a coraz więcej pielęgniarek dla starców. Wystarczy poczytać ogłoszenia w polskiej prasie! W Niemczech nie podaje się statystyki narodzin z podziałem na wyznania. Byłoby to niepoprawne politycznie. Ale Mohammed jest dzisiaj bardziej popularnym imieniem, nadawanym nowo narodzonym, niż Achim. Jeżeli Akademia Króla Fahda zamknie podwoje, to nie na długo. A może okaże się niepotrzebna z innych przyczyn? Chociażby takich, jak opisane w Uległości Michela Houellebecqa? Z zewnątrz na uczelni nic się nie zmieniło – tylko przy wejściu, obok tablicy z napisem „Uniwersytet Nowej Sorbony Paris III”, zawisły gwiazda i półksiężyc ze złoconej blachy, wewnątrz gmachu administracji zmiany były jednak wyraźnie widoczne. W holu na honorowym miejscu umieszczono fotografię pielgrzymów wędrujących wokół Al-Kaby, a w każdym pokoju wisiały plakaty z wykaligrafowanymi wersetami z Koranu; wszystkie sekretarki były nowe, żadnej nie znałem i wszystkie miały zasłonięte twarze (Michel Houellebecq, Uległość, wyd. II, str. 181, tłum. B. Geppert). Czy 19 grudnia 2016 roku udaremni realizację tego scenariusza? K
KURIER WNET
4
T· E · L· E · G · R·A· F W styczniu minęła 5 rocznica popełnienia samobójstwa przez Muhammada Buaziziego – skonfliktowanego z urzędem skarbowym sprzedawcy warzyw z Tunisu, którego śmierć zapoczątkowała arabską wiosnę, a w końcu powstanie państwa islamskiego i hidżrę („zasiedlanie ojczyzny”) w Europie. T Świętowanie sylwestra stało się okazją do masowej przemocy seksualnej wobec kobiet na ulicach Kolonii oraz innych niemieckich i skandynawskich miast. T W Polsce zniesiono przymus szkolny dla 6-latków i przedszkolny dla 5-latków. T Hejnał Mariacki ponownie zaczął być w całości transmitowany przez Polskie Radio. T Na szczycie klimatycznym w Paryżu premier Beata Szydło wywalczyła korzystne zapisy dotyczące sposobu wyliczania kwot emisji CO . T Jan Góra OP udał się na wieczny odpoczynek. T Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich oficjalnie potwierdziło, że Tomasz Lis stał się hieną. T Na listę gatunków na wymarciu trafiła Geospizinae – zięba z Galapagos, która natchnęła Darwina do sformułowania teorii ewolucji. T Na podstawie odnalezionych w lutym w willi gen. Czesława Kiszczaka dokumentów okazało się, że Bolek jest Bolkiem. T Kraje Grupy Wyszehradzkiej zaproponowały pomoc w ochronie granic Bułgarii i Macedonii, a kanclerz Angela Merkel w imieniu UE zaoferowała 3 mld euro Turcji. T Ujawniono, że w wyniku antysemickich ataków, za które w 95% odpowiadają osoby arabskiego pochodzenia, do Izraela z Francji wyemigrowało w 2015 roku 8 tysięcy Żydów, a drugie tyle salwowało się ucieczką do USA. T Patriarcha Cyryl udał się na Kubę celem odbycia spotkania z papieżem Franciszkiem. T Program Rodzina 500+ przestał być jedynie wyborczą obietnicą. T Naukowcy zawodowo zajmujący się zjawiskiem globalnego ocieplenia przyznali, że woda z topniejących lodowców nie tylko spływa do oceanów, ale przede wszystkim w wielkiej ilości jest absorbowana przez lądy. T Okazało się, że głównym sprawcą lawinowo rosnącej liczby osób uczulonych na tzw. cząsteczki stałe w powietrzu są klocki hamulcowe oraz opony samochodów pokonujących masowo montowane na polskich drogach – zwłaszcza w okolicach szkół i przedszkoli – progi, potocznie zwane leżącymi policjantami. T W marcu , z typowym od lat opóźnieniem, weszła w życie ustawa budżetowa. T Ujawniono, że sprawujący nadzór nad służbami specjalnymi premier Tusk miał nie tylko swoich ulubionych dziennikarzy od wywiadów i pytań, ale także do podsłuchów i inwigilacji. T Aby oprotestować nową ustawę o Trybunale Konstytucyjnym oraz odwołać obchody 30-lecia swojej działalności – z uwagi na brak żądanej na ten cel kwoty 700 tysięcy złotych – po trzymiesięcznych feriach obradowali trybunalscy sędziowie. T Nowy przywódca PO Grzegorz Schetyna wypowiedział polskiemu rządowi Der totale Krieg. T Komisja Wenecka potępiła Polskę. T Za Polskę wielu z nas przelałoby w każdej chwili krew, a wielu Polaków oddałoby w razie potrzeby życie, by chronić Węgry. W przeszłości nieraz tak bywało – wyjaśnił dziennikowi „Bild” powód zapowiedzianego weta wobec planowanych przez Komisję Europejską antypolskich sankcji premier Viktor Orbán. T Rosyjskie wojska wkroczyły do Syrii zaraz po tym, jak Moskwie udało się wyjść z międzynarodowej izolacji spowodowanej aneksją Krymu. T Biuro Ekspertyz Medycznych USA zakomunikowało, że były doradca prezydenta Putina Michaił Lesin zmarł na skutek silnych uderzeń tępym narzędziem w głowę, a nie z powodu zawału serca, jak wcześniej informowała rodzina. T W Brukseli dżihadyści zamordowali lub zranili ponad 300 osób, na szereg dni paraliżując strachem miasto będące siedzibą najważniejszych instytucji UE i NATO. T Przywódca polskich muzułmanów mufti Miśkiewicz wezwał do przywrócenia kary śmierci dla terrorystów i wszystkich tych, którzy podżegają do dżihadu, w tym dla duchownych. T Sejm uchwalił ustawę zakazującą odbierania dzieci rodzinom z powodu ubóstwa. T Minister sprawiedliwości ponownie stał się prokuratorem generalnym. T Z nie do końca wyjaśnionych przyczyn w prezydenckiej limuzynie pękła podczas jazdy opona. T Ulmowie doczekali się swojego (symbolicznego) domu w Markowej, a cała Polska – pierwszego muzeum poświęconego tym, którzy nie zawahali się zaryzykować życiem własnym i własnych rodzin, aby nieść pomoc prześladowanym przez Niemców Żydom. T Zmarł Zdenek Smetana, graficzny ojciec Żwirka i Muchomorka, bohaterów Bajek z mchu i paproci. T W dniach uroczystych obchodów 1050 rocznicy chrztu Polski Parlament Europejski potępił rząd, nie potępiając jednak Mieszka I. T Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy zdecydowało, że praktykujący katolicy są w nieco większym stopniu antysemitami niż reszta populacji (…), a tylko niewielka część nowoczesnych wyznawców islamu jest antysemicka. T Po Brytyjczykach, rozpisania referendum w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej zaczęła domagać się także większość Francuzów i Włochów. T Dawni samozwańczy specjaliści od Ros– pudy stanęli w obronie Puszczy Białowieskiej i kornika. T MON uruchomiło program obrony terytorialnej kraju. T Na wojskowych Powązkach spoczął ppłk Szendzielarz-Łupaszka. T Spowolniono obrót polską ziemią. T Jarosław Kaczyński zapowiedział przyspieszenie. T Znany z krytyki partyjniactwa i wodzowskich metod prezes Kukiz’15, Kukiz, usunął z własnego ugrupowania posłów zaraz po pierwszym złamaniu przez nich w głosowaniu partyjnej dyscypliny. T Kierowana przez ekonomistę Ryszarda Petru Nowoczesna okazała się mieć problem z finansowym rozliczeniem wyborczej kampanii. T Pod Martwą Wisłą w Gdańsku uruchomiono pierwszy podwodny tunel drogowy w Polsce. T W maju delegacja złożona z uchylającego się od płacenia alimentów Mateusza Kijowskiego (KOD), kłamcy lustracyjnego Macieja
Kozłowskiego (MSZ) oraz propagatora kultury gejowskiej Radomira Szumełdy (PO) poinformowała Brukselę o aktualnym stanie praworządności w Polsce. T Komisja Europejska zaproponowała przymusową opłatę w wysokości 250 tys. euro za każdego nie przyjętego przez kraj członkowski UE imigranta. T W symbolicznym dniu 13 maja – rocznicy zamachu na św. Jana Pawła II, ruszyła budowa tarczy antyrakietowej w Redzikowie. T Bydgoski Nitro-Chem umocnił się na pozycji lidera w produkcji trotylu w Europie. T Reserved otworzyło sklep nr 1000 w Polsce i nr 1713 na świecie. T Dzięki złamaniu obowiązujących procedur bezpieczeństwa i własnoręcznemu wyniesieniu przez kierowcę miejskiego autobusu we Wrocławiu bomby z kierowanego przez siebie pojazdu, wybuch niebezpiecznego ładunku zranił tylko jedną osobę. T W czerwcu Zjednoczone Królestwo wyraziło w referendum votum separatum wobec projektu Republiki Federalnej Unii Europejskiej. T Nazajutrz po największych w dziejach naszego kraju manewrach sił zbrojnych NATO Anakonda, PO zażądała dymisji ministra obrony Antoniego Macierewicza. T Ruszył terminal LNG im. Lecha Kaczyńskiego w Świnoujściu. T Sfinalizowano prace nad podatkiem od supermarketów oraz abonamentem radiowo-telewizyjnym tak, że nie weszły w życie. T Do pięciu nowych członków Kolegium IPN wybranych przez Sejm z rekomendacji PiS dołączyli dwaj kandydaci Senatu zarekomendowani przez PiS. T Zmarł Andrzej Kondratiuk, niebanalny reżyser niebanalnych filmów. T W 40 rocznicę Czerwca ’76 Radom wzbogacił się o aleję im. Zbigniewa Romaszewskiego. T Soros ruszył na pomoc Agorze. T Euro 2016 okazało się zarówno szczęśliwsze (wyjście z grupy eliminacyjnej), jak i zdecydowanie tańsze dla Polaków. T Radio Wnet ruszyło w pielgrzymkę do Częstochowy. T Następca św. Piotra przybył w lipcu do Polski, aby wziąć udział w wielodniowych rekolekcjach dla młodzieży ze 187 krajów świata. T Po 89 latach odwołany został z pełnionej wachty Franciszek Macharski, książę Kościoła. T Na szczycie NATO w Warszawie 18 prezydentów, 21 premierów, 39 ministrów obrony i 41 ministrów spraw zagranicznych zdecydowało o wojskowym wsparciu Polski, państw bałtyckich, Rumunii i Bułgarii. T Blisko sto osób we Francji oraz kilkanaście w Niemczech, w tym matka trójki
2016
dzieci ze Świebodzina, zginęło w zamachach terrorystycznych zorganizowanych przez muzułmańskich imigrantów lub ich potomków. T 64-milionowa Francja przedłużyła, a 75-milionowa Turcja wprowadziła stan wyjątkowy na obszarze całego kraju. T 11 lipca stał się Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa na Wołyniu. T Oddaniem do użytku odcinka Rzeszów–Jarosław autostrada A4 została oficjalnie uznana za zakończoną, pomimo niedobudowanego 100 km pasa awaryjnego od Wrocławia do Zgorzelca. T Dr Jarosław Szarek stał się prezesem IPN, prof. Jan Draus szefem kolegium IPN, Małgorzata Wassermann przewodniczącą komisji śledczej ds. Amber Gold, a Krzysztof Czabański prezesem Rady Mediów Narodowych, która odwołała, a następnie powołała Jacka Kurskiego na prezesa TVP. T Najlepsi sportowcy świata spotkali się w sierpniu na igrzyskach w Rio, skąd Polacy przywieźli 3, a Polki 8 medali, co przyniosło naszemu krajowi 33 pozycję w klasyfikacji generalnej. T Nieusuwalną Gronkiewicz-Waltz dopadły nieruchomości. T Pierwszy miesiąc z dziesięciu zasądzonych spędził w więzieniu Zygmunt Miernik, skazany za rzucenie tortem w sędzię, która w 2014 r. zdecydowała o zawieszeniu procesu generała Kiszczaka. T Bezrobocie w Polsce osiągnęło poziom najniższy od ćwierćwiecza. T Na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku spoczęli w pokoju bohaterowie antykomunistycznego podziemia: Danuta Siedzikówna ps. Inka oraz Feliks Selmanowicz ps. Zagończyk. T Generał Andrzej Błasik doczekał się pomnika w poznańskich Krzesinach. T Europejska Agencja Kosmiczna poinformowała, że pole magnetyczne Ziemi słabnie o ok. 0,5% rocznie, czyli 10 razy szybciej niż zakładano. T Złoty pociąg z okolic Książa okazał się nie być nawet z tombaku. T We wrześniu w aptekach pojawiły się darmowe leki dla seniorów. T Jackiewicz stracił skarb, Szałamacha finanse, a Morawiecki stał się superministrem. T Większość w Parlamencie Europejskim skrytykowała parlamentarną większość w Polsce. T Będziemy pracować z Polską nad wzmocnieniem NATO. Chcemy silnej Polski, silnej Europy Wschodniej jako twierdzy bezpieczeństwa i wolności – zadeklarował na spotkaniu z Kongresem Polonii Amerykańskiej Donald Trump. T Złote Lwy i Nagroda publiczności na festiwalu w Gdyni przypadły w udziale filmowi „Ostatnia rodzina”. T Na ekrany kin zawitały „Smoleńsk” i „Wołyń”. T Krajowa Szkoła Administracji Publicznej przybrała imię Lecha Kaczyńskiego. T Do 2018 roku przedłużono obowiązywanie podwyższonej przed pięciu laty tylko tymczasowo stawki VAT. T W trosce o dobre imię Polski za granicą Rada Naukowa ds. Historycznych MSZ została zastąpiona Radą Dyplomacji Historycznej MSZ. T W Pałacu PKiN odbył się Kongres Sędziów Polskich, na którym ogłoszono trzy uchwały przyjęte przez utajnioną liczbę zgromadzonych. T W październiku autor nieprawdziwych oświadczeń majątkowych,
właściciel jak najprawdziwszych zegarków i zwolennik budowy najdroższych autostrad w Europie Sławomir Nowak stał się prezesem Ukrawtodoru oraz obywatelem Ukrainy. T Zmarł Andrzej Wajda oraz Rama IX, od 1946 roku król Tajlandii. T Francuskim producentom śmigłowców Caracal podano czarną polewkę z dodatkowym wyjaśnieniem, że zbyt późno nauczyli się używać widelca. T LOT oderwał się od ziemi i zaczął przynosić dochody. T Wyszydzająca od lat parlamentarny zespół ds. katastrofy smoleńskiej Antoniego Macierewicza Platforma Obywatelska powołała do życia własny zespół. T W wyborach prezydenckich w listopadzie multimilionerka Hilary Clinton została zmuszona uznać wyższość multimilionera Donalda Trumpa. T Rząd premier Beaty Szydło obchodził roczek. T W Krasiejowie pod Opolem polscy paleontolodzy odkryli szczątki największych poznanych dotąd gadów, którym nadali nazwę Ozimek volans. T Po 77 latach w Katowicach–Załężu odrodziło się Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”. T Decyzją sejmowej większości polscy emeryci odmłodnieli, a byli SB-ecy zubożeli. T W wieku 90 lat zmarł tyran Kuby Fidel Castro, nazwany przez przewodniczącego Komisji Europejskiej Junckera „bohaterem” w kondolencjach skierowanych na ręce znanego z zamiłowania do osobistego torturowania więźniów Raula „Wiertarki” Castro. T 5 z ogółem 19 krajów strefy euro przedstawiło w Brukseli do akceptacji projekty budżetów spełniające wymogi eurolandu. T Lewo-prawa prawica na stanowisko prezydenta RFN wysunęła kandydaturę Franka-Waltera Steinmeiera, a na prezydenta Francji Françoisa Fillona. T „The Times” ujawnił, że śmiertelnie poraniony 2 nożami kuchennymi Matthew Puncher, który wykrył w ciele Aleksandra Litwinienki izotop polon 210, w opinii patologów „popełnił samobójstwo, w którym nie da się wykluczyć udziału osób trzecich". T Ziemskie szczątki śp. Marii i Lecha Kaczyńskich zostały przebadane i ponownie złożone w krypcie na Wawelu. T Nad Wisłą Jezus Chrystus został uznany na Króla i Pana. T Pamiętam obchody świąt Bożego Narodzenia od drugiej płowy lat 40. XX wieku. Nawet w czasach stalinowskich były one szanowane, nie podejmowano prób ich zakłócenia politycznymi akcjami – skomentował w grudniu próbę zerwania obrad Sejmu, a następnie okupację głównej sali posiedzeń przez totalną opozycję spod znaku PO i N abp Henryk Hoser. T Przy okazji wyszło na jaw, że najwyższym przedstawicielom PO stwarza problemy nie tylko traktowanie z należytym szacunkiem własności państwowej, co utrwalono na „taśmach prawdy”, ale także zawartość torebek i dokumenty należące do innych posłów, co zarejestrowały kamery sejmowego monitoringu. T Najważniejsze, aby nasz rodak okazał się ofiarą, a nie współudziałowcem zamachu – tak sformułował kondolencje w telewizji TVN Donald Tusk po śmierci 37-letniego Łukasza Urbana w zamachu terrorystycznym w Berlinie, w którym zginęło 11 osób, a 50 zostało rannych. T 780 przestępstw dziennie to jedynie przypadki, w których udało się złapać sprawców – wyjaśniła niemiecka policja w komentarzu do informacji o 142 500 przestępstw, które w pierwszym półroczu 2016 roku popełnili goszczeni przez naszego zachodniego sąsiada imigranci. T „Złoci oficerowie” II RP: płk. Matuszewski i mjr Floyar-Raychman z honorami wrócili do Polski. T W życie weszły ustawy: o obniżeniu wieku emerytalnego, o obowiązku ujawniania majątku posiadanego przez sędziów i likwidująca przywileje emerytalne pracowników aparatu represji PRL. T Nowa przewodnicząca Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska zapowiedziała koniec ery jego rozpolitykowania. T Po trzyletniej batalii pro publico bono olsztyńskiej kancelarii mecenasa Lecha Obary, Sąd Apelacyjny w Krakowie nakazał niemieckiej telewizji publicznej ZDF opublikowanie przeprosin za używanie sformułowania „polskie obozy zagłady.” T PKO SA wróciła do macierzy. T Po raz pierwszy od lat w Polsce zaczęło przybywać Polaków małych. T Licząc rok do roku, prywatne zadłużenie Polaków wzrosło o 6%, a bankowe oszczędności o 10%. T Przeszło milion osób prowadzących działalność gospodarczą w ramach samozatrudnienia zostało obarczonych przez Państwową Inspekcję Pracy obowiązkiem prowadzenia ewidencji godzin pracy. T Na Węgrzech obniżono podatek od przedsiębiorstw CIT do najniższego w Europie poziomu 9%. T Powołując się na 5 tysięcy utonięć na szlakach przemytniczych Morza Śródziemnego w 2016 roku, ONZ wezwała UE do otwarcia lądowych granic dla imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu. T Z rąk prześladowców, głównie wyznawców islamu, zginęło w ub.r. ponad 90 tysięcy chrześcijan. T Radio Maryja obchodziło srebrny jubileusz. T Przyjazd pociągu ze Skierniewic zainaugurował działalność nowej Łodzi Fabrycznej. T Rząd w Tokio poinformował, że koszty usuwania skutków katastrofy produkującej energię z atomu – przez wielu uważaną za tanią i czystą – siłowni jądrowej w Fuku– shimie sięgnęły 188 mld USD, a dalszych 90 mld USD trzeba będzie wyasygnować na prace rekultywacyjne. T W drodze do rosyjskiej bazy Latakii w Syrii spadł do Morza Czarnego samolot z 64 członkami Chóru Aleksandrowa na pokładzie. T „Za ingerowanie w proces demokratyczny” (wybory) w USA prezydent Obama zapowiedział nałożenie sankcji na FSB, GRU i uznał 35 rosyjskich dyplomatów za persona non grata, w reakcji na co prezydent Putin amerykańskich dyplomatów z Moskwy zaprosił do siebie na obiad. T Zmarli Longin Komołowski i Bohdan Smoleń. T Za cenę niższą niż wartość rynkowa Damy z gronostajem Leonarda da Vinci MKiDN wykupiło Damę z gronostajem oraz 86 tys. obiektów muzealnych i ok. 250 tys. bibliotecznych od Fundacji Książąt Czartorys kich. T Po 37-letniej przerwie Saharę nawiedziły opady śniegu.
Maciej Drzazga
KURIER WNET
5
T WAR ZE·POLIT YKI Mam przed sobą exposé, które wygłosił Pan 29 stycznia 2016 roku. Na początku powiedział Pan, że następuje erozja starego porządku światowego. Ta erozja trwa, stary porządek się rozpada. Czy wyłania się z tego coś nowego? Mamy próby budowy nowego, niestety niedemokratycznego porządku. Główną siłą domagającą się nowej architektury bezpieczeństwa jest Rosja, która nie dąży do tego, żeby stworzyć nowy, lepszy porządek, ale żeby wrócić do porządku XIX-wiecznego, gdzie kilka mocarstw europejskich, które wtedy rządziły światem, praktyczne dzieliło się strefami wpływów, dominacji i decydowało o losach świata. To by Rosji najbardziej odpowiadało. Te zakusy rosyjskie niestety spotykają się w niektórych państwach, również Europy Zachodniej, z oddźwiękiem pozytywnym.
Czy Francuzi już przeboleli Caracale, czy nadal to jest najważniejsza sprawa w stosunkach polsko-francuskich? Problem polityki francuskiej w tej chwili nie polega na Caracalach, tylko na tym, że prezydent Hollande nie zdecydował się wiosną przyszłego roku ponownie kandydować na urząd prezydenta, co spowodowało, że cała dyplomacja francuska w tej chwili jakby traciła impet. Wydaje się, że świat i Europa czeka na nową ekipę francuską. Wybory w Niemczech zdają się bardziej przewidywalne. Kanclerz Merkel ma podstawy myśleć, że po raz kolejny je wygra. Jakie naprawdę są stosunki polsko-niemieckie? Są na bardzo dobrym poziomie. Proszę zauważyć, ile razy spotkali się na-
Żaden polityk niemiecki publicznie czy nawet niepublicznie nie zaatakował Polski, nie skrytykował Polski – żaden! Ale też niczego nie prostuje. Czyli niemiecka opinia publiczna jest poinformowana, że w Polsce dzieją się rzeczy nadzwyczajne i negatywne. Także naszym zadaniem jest prostowanie. Bywamy często w Niemczech. Ostatnio byłem w Hamburgu. Spotkałem się w Fundacji Koerbera z dużą grupą niemieckich analityków, dziennikarzy i wyjaśniałem sytuację w Polsce. Spotkanie miało dobry charakter. Czy jest coś niepokojącego, jeśli chodzi o nową administrację amerykańską? Pana odpowiednik z wielkiego koncernu przechodzi do dyplomacji. Podobno bardzo
poprawy relacji między Polską a Rosją leżą w Moskwie. Może to nie najważniejsza rzecz, ale muszę zapytać o wiceministra Roberta Greya. Czy to prawda, że współpracował z wywiadem amerykańskim? Proszę zapytać dziennikarza „Gazety Wyborczej”, który zmyślił tę informację. To absolutnie nieprawdziwe. Nie mogę odpowiadać za wymysł tego czy innego dziennikarza. Jak Pan ocenia pracę Donalda Tuska na stanowisku Przewodniczącego Rady Europejskiej? Cieszymy się z każdego awansu Polaka na wysokie stanowisko w instytucjach międzynarodowych. Cieszyliśmy się przed laty, że Jerzy Buzek zajmował
tzw. szpicy, czyli wspieranie nas poprzez oddziały sojusznicze w razie incydentów czy rozpętania się jakiegoś konfliktu, jest niewystarczające. Jeszcze przed naszym dojściem do władzy zaczął działać w tym kierunku prezydent Andrzej Duda, który wcześniej objął swój urząd. W ubiegłym roku postawiliśmy sprawę jasno naszym sojusznikom. Satysfakcjonuje nas obecność sojusznicza. Przed rokiem jeszcze grymaszono, że to nie mogą być stałe bazy itd. Ale jest obecność i już zaczynają się pojawiać żołnierze NATO i żołnierze amerykańscy. Od przyszłego roku ta obecność będzie wielotysięczna. Tak więc podniesienie poziomu bezpieczeństwa Polski na flance wschodniej w ramach sojuszu północnoatlantyckiego poprzez obecność wojskową jest największym sukcesem, jak
Unia Europejska sprawia wrażenie coraz bardziej podzielonej, coraz wyraźniej widać interesy poszczególnych państw, a nie UE jako całości. Czy to wrażenie jest mylne? Interesy poszczególnych państw zaczęły być widoczne już w czasie kryzysu finansowego 2008–2009. Do 2008 roku dość powszechnie, między innymi do nas, kierowano apel, byśmy, wchodząc do Unii Europejskiej, zapomnieli o interesach narodowych, bo liczy się interes wspólnotowy, europejski. Okazało się, od roku 2009, że Unia nie jest klubem altruistów. Jest tak zbudowana, aby nie uciekając się do wojny, jednak rywalizować, realizować interesy narodowe, używając w tym celu tego całego, nazwijmy to, oprzyrządowania europejskiego. To idzie w różnych kierunkach – dotyczy Rosji, strefy euro, koncepcji wzrostu. Polsce zależy na tym, żeby Unia Europejska istniała, a przez liderów europejskich wciąż jesteśmy stawiani do kąta jako państwo niedemokratyczne. Jak Pan sobie radzi z tą sprzecznością? To jest obraz przerysowany. Choćby na ostatniej debacie – był osamotniony Timmermans, kilkunastu posłów z Platformy Obywatelskiej i pusta sala; i kilku posłów z EKR, którzy odpowiadali Timmeransowi. Natomiast to prawda, że jesteśmy w centrum zainteresowania Unii Europejskiej. Nie tylko Polska, ale cały region, który jest mocno zjednoczony. My jesteśmy w tej chwili obszarem stabilności Unii Europejskiej, pewnej jedności myślenia na temat utrzymania Unii Europejskiej. I dzielimy się koncepcjami, jak ją rozwijać. Z Warszawy i z Budapesztu płynęły sygnały o konieczności reformy i głębokich zmian w UE, ale nie zostało powiedziane, co należy zrobić. Mówiliśmy o tym, kiedy Wielka Brytania zdecydowała, że za kilka lat opuści Unię Europejską. To nie był kaprys społeczeństwa brytyjskiego. Tak zdecydowała druga gospodarka Unii i piąta gospodarka świata, mocarstwo nuklearne, stały członek Rady Bezpieczeństwa. Więc jeśli Unia z jednej strony mówi o rozszerzeniu, o tym, jak włączyć Ukrainę czy Turcję, a jednocześnie traci tak ważnego członka, to znaczy, że błąd tkwi w mechanizmach działania Unii Europejskiej. Brexit jest jak trzęsienie ziemi w Unii Europejskiej. Po nim Unia będzie zupełnie inna. To powinno być odebrane jako poważny sygnał alarmowy. Brexit to są trzy procesy, które powinny zachodzić jednocześnie: wychodzenie Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, tworzenie nowych relacji między Wielką Brytanią a UE, a jednocześnie refleksja i proces naprawy Unii. Naprawy mechanizmów decyzyjnych, relacji między instytucjami europejskimi a państwami członkowskimi. My mówimy jednoznacznie, że to trzeba naprawić i podnieść prerogatywy państw członkowskich. Czy mamy jakąś komórkę w pols kim rządzie, która myśli o wariancie – co się stanie, jeśli z jakiegoś powodu przestanie funkcjonować UE i wszystkie traktaty? To się nie stanie z dnia na dzień. Nawet gdyby zaistniał klimat do rozwiązania Unii Europejskiej, to takie procesy trwają lata. Dochodzi do tego inercja polityczna, urzędnicza. Ale przypomnę, że kilka lat temu, kiedy pracowałem w Instytucie Sobieskiego, w ośrodku analitycznym urządziliśmy konkurs – jak będzie wyglądała Europa po Unii Europejskiej? Czyli jest myślenie tego typu. Ale na razie tego nie przewiduję.
Aktywni i asertywni Z Witoldem Waszczykowskim, ministrem spraw zagranicznych, rozmawia Krzysztof Skowroński. si prezydenci, zarówno w Polsce, jak i w Niemczech. Ile razy kanclerz Merkel wizytowała Polskę. Jedna z pierwszych wizyt pani premier Szydło również miała miejsce w Niemczech. Nie zliczę, ile razy ja spotkałem się z Frankiem-Walterem Steinmeierem. Odbudowaliśmy
Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, jak wyglądają stosunki polsko-niemieckie, to ja powiem – proszę podać jakikolwiek przykład, który by rzutował cieniem na te relacje. Trójkąt Weimarski, a wymiana gospodarcza między Polską a Niemcami jest na poziomie 100 miliardów euro, to więcej niż między Niemcami a Rosją. Więc jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, jak wyglądają stosunki polsko-niemiec kie, to ja powiem – proszę podać jakikolwiek przykład, który by rzutował cieniem na te relacje. Ale spotyka się Pan z ministrem spraw zagranicznych Niemiec i pokazuje mu Pan niemiecką gazetę, w której jest napisane, że Pan jest przedstawicielem rządu, który chce wprowadzić w Polsce dyktaturę. Nie domaga się Pan, żeby powiedział dziennikarzom niemieckim, że tak nie jest? Wprawdzie nie ma bezpośredniego wpływu na media, ale ministerstwo wydałoby komunikat. Proszę zauważyć, że taka zmasowana akcja medialna miała miejsce w pierwszej połowie tego roku. Od wielu miesięcy takich komentarzy nie ma. To jest wynikiem również tego, że korespondenci niemieccy i obserwatorzy polityki polskiej w Niemczech dostrzegają, że polityka polska jest racjonalna, że nie dążymy do wyjścia z Unii Europejskiej, prowadzimy politykę budowania sojuszy. Czy politycy niemieccy nie wierzą swoim najważniejszym gazetom? Nie powinni się z Panem spotykać!
dobrze zna Rosję i Rosjanie go dobrze znają. Mam więcej nadziei niż wątpliwości. Oczywiście kampania wyborcza kieruje się własnymi prawami. Prezydent elekt Trump jako kandydat przyjął taką retorykę, która była skuteczna. Zwyciężył w wyborach prezydenckich. Ale po 8 listopada jego wystąpienia są już bardziej stonowane, wraca cała ekipa republikańska, główny, tradycyjny nurt republikański, który przez lata kontestował politykę resetu wobec Rosji. Nominacje są też ciekawe. To są ludzie, nawet jeśli niezwiązani np. bezpośrednio z klasyczną dyplomacją, to jednak związani z problemami międzynarodowymi. Kandydat na sekretarza stanu jest szefem koncernu Exxon, który jest wart tyle, co małe państwo. To oznacza, że ten człowiek zarządza olbrzymimi zasobami, ma rozległe kontakty międzynarodowe. Będziemy więcej mogli powiedzieć o tym, jaki jest jego kierunek myślenia, kiedy poznamy jego przesłuchania w Senacie. Wróćmy na chwilę do Pana exposé. Mówił Pan w nim o konieczności utrzymania kanałów komunikacyjnych z Rosją. Czy są one utrzymane, a jeśli tak, to na jakim poziomie? Podjęliśmy próby. Na początku tego roku wysłałem swojego zastępcę do Moskwy na rozmowy, po kilku miesiącach pojechał na kolejne spotkanie w Moskwie. Niestety odpowiedzi ze strony rosyjskiej nie mamy. Rosjanie nie traktują nas jak partnera, nie dostrzegają Polski, a jeśli już, to w kontekście negatywnym. Bardzo mnie ucieszyła wypowiedź prezydenta Putina, kiedy nasz nowy ambasador, profesor Marciniak, wręczał listy uwierzytelniające. Prezydent Putin powiedział, że zrobiłby wszystko, żeby odbudować dobre kontakty z Polską. Ja odpowiedziałem publicznie, że nie musi robić wszystkiego, wystarczy kilka istotnych gestów, np. w kwestii katastrofy smoleńskiej bądź zniesienia choć części sankcji, jakie zostały nałożone na Polskę. Może to też być np. zwrot zagrabionego podczas II wojny światowej i po niej mienia kulturalnego. Tysiące artefaktów są w posiadaniu rosyjskim. Gestów, które Rosja może zrobić, jest bardzo wiele, odpowiadamy od roku – jesteśmy otwarci, klucze do
stanowisko szefa Parlamentu Europejskiego, cieszyliśmy się też z awansu pana Tuska. Pamiętamy gratulacje, jakie publicznie złożył mu Jarosław Kaczyński w Sejmie. Ale po latach funkcjonowania na takich urzędach oczekujemy konkretów. Nie jest prawdą, że obejmując takie urzędy, człowiek staje się kosmopolitą i ma realizować jakiś wyimaginowany interes wspólnotowy. Oczywiście ma tworzyć klimat pojednania. Ale widzimy, jak działają kierowani do instytucji europejskich politycy. Po pierwsze – starają się wciągnąć do nich jak najwięcej swoich pobratymców. Wokół polityków z innych krajów widać całe zastępy ich rodaków. Po drugie – starają się do swojego kraju ciągnąć informacje z tych instytucji – ministerstwa spraw zagranicznych, urzędy kanclerskie czy prezydenckie są informowane o tym, co się dzieje. Wreszcie, po trzecie – promują interesy swojego kraju. Podam jeden przykład. Tajemnicą poliszynela jest, że urzędnicy niemieccy pracujący w Unii Europejskiej promują koncepcję Nord Stream 1 i Nord Stream 2. Robią wszystko, aby Unia Europejska podejmowała decyzje przyjazne dla rozwoju tych inicjatyw. I oczywiście publicznie opowiadają, że są to koncepcje biznesowe. My po dwóch latach mamy problem z bilansem funkcjonowania premiera Tuska w Radzie Europejskiej. Nie da się dostrzec jakichkolwiek sukcesów na żadnej z trzech płaszczyzn. Nie zalał Europy polskimi urzędnikami, nie zalał nas informacjami z Unii Europejskiej, rzadko odwiedzał Polskę, no i nie promował polskiego interesu, wręcz odwrotnie, podjął ostrą krytykę polskiego rządu i polskiej polityki zagranicznej. Czy tak ma funkcjonować Polak w instytucjach europejskich? Za największy sukces gabinetu „dobrej zmiany” uważa się odtworzenie Czworokąta Wyszehradzkiego. Czy przewiduje Pan dalszą jakościową zmianę? Czy spotkania będą odbywać się częściej, powstaną nowe projekty? Ja uważam, że największe sukcesy odnieśliśmy w dziedzinie bezpieczeństwa Polski. To było od początku naszym priorytetem. Uznaliśmy, że decyzje podjęte dwa lata temu na szczycie NATO w Walii nie satysfakcjonują nas, że wobec konfliktu rosyjsko-ukraińskiego za naszą wschodnią granicą dolatywanie
do tej pory, tego rządu. Drugim sukcesem jest integracja regionu. Nie tylko przez Grupę Wyszehradzką, ale również poprzez tzw. dziewiątkę bukareszteńską – państw regionu od Bałtyku po Morze Czarne. To jest inicjatywa wspólna prezydentów Polski i Rumunii. Mamy też np. trójkąt flanki wschodniej, Polska–Rumunia–Turcja; współpracę Grupy Wyszehradzkiej z państwami bałtyckimi, z państwami nordyckimi. Jest jeszcze koncepcja prezydenta trójkąta ABC, czyli integracji państw położonych między trzema morzami: Adriatykiem, Bałtykiem i Morzem Czarnym. Wszystko zmierza nie do tego, żeby nasz region był jakąś ligą państw przeciwko komuś, ale do stworzenia wspólnoty państw naszej części Europy w ramach Unii, w ramach NATO, aby te dwie instytucje wykazywały się większą wrażliwością dla naszych problemów i naszych interesów.
Prezydent Putin powiedział, że zrobiłby wszystko, żeby odbudować dobre kontakty z Polską. Ja odpowiedziałem publicznie, że nie musi robić wszystkiego, wystarczy kilka istotnych gestów. Czy to są czyny, idee, czy słowa? Idee są realizowane, przecież te spotkania się odbywają. Wypracowujemy spójną politykę, np. podjęliśmy wspólne inicjatywy wobec decyzji emigracyjnych Unii Europejskiej. Stworzyliśmy koncepcję elastycznej solidarności – jak reagować na kryzys uchodźców itd. Mamy jednolity pogląd, jak NATO powinno rozmawiać z Rosją. Więc tych inicjatyw jest sporo. A wspólna autostrada, wspólny rurociąg, wspólna elektrownia? Też są. Przecież zapadły decyzje o budowie dróg nie tylko wschód-zachód, ale również tych, które będą spinały
północ z południem. W części polskiej to już realizujemy. W swoim exposé mówił Pan, że Pana poprzednik, minister Sikorski, likwidował polskie placówki za granicą, szczególnie w Afryce. Pan obiecał ich odtworzenie. Czy coś w tej sprawie się udało zrobić? Tak, w tym roku odtworzyliśmy naszą obecność w Bagdadzie i placówkę w Senegalu. Mamy ambitne plany otworzyć w przyszłym roku trzy placówki dyplomatyczne: w Panamie, w Tanzanii i na Filipinach. Będziemy też odtwarzać sieć naszych konsulatów, np. w Belfaście i w Stanach Zjednoczonych, w Huston. Planujemy również rozszerzać naszą obecność w postaci instytutów polskich, np. w przyszłym roku otworzymy instytut w Tbilisi. Umacniamy też, jak powiedziałem, naszą sieć konsularną. Nawet, jeśli nie otworzymy nowych konsulatów poza tymi w Belfaście i Huston, to będziemy wzmacniać obecność konsulów szczególnie w tych państwach, gdzie jest bardzo duża emigracja polska, np. w Wielkiej Brytanii. Chcemy też od przyszłego roku uruchomić instytucję tzw. call center na Wyspy Brytyjskie. Przez 24 godziny na dobę Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii i Irlandii będą mogli dzwonić na telefon alarmowy i przedstawiać swoje sprawy. Czy w czasie wyprawy rządu pols kiego do Londynu była mowa o statusie Polaków po Brexicie? Rozmowy z Brytyjczykami o statusie Polaków podjęliśmy już rok temu, kiedy jeszcze funkcjonował rząd Davida Camerona, jako że obawialiśmy się, że może dojść do takiej sytuacji. Zaraz po referendum, bo Brexitu jeszcze nie ma, podjęliśmy takie rozmowy z panią Theresą May i innymi ministrami. Wczesną jesienią tego roku, po zabójstwie Polaka na Wyspach, również natychmiast zareagowaliśmy z ministrem Błaszczakiem. Pojechałem do Londynu, spotkałem się ze swoimi partnerami i ustaliliśmy m.in. wielką akcję w Wielkiej Brytanii, informującą o sytuacji Polaków. Ta akcja się już zaczęła i pokazuje, że Polacy w Wielkiej Brytanii nie są nacją, która tylko korzysta z przywilejów, ale również ma wielki udział w rozwoju gospodarczym Wielkiej Brytanii. Mamy sygnały, że obecnie incydenty wobec Polaków są już minimalne albo nawet ustały. Czy Brexit może coś zmienić w ich sytuacji życiowej? Brexit nie powinien zmienić sytuacji życiowej Polaków na Wyspach. Ona może się zmienić tylko wtedy, jeśli zmieni się status Brytyjczyków mieszkających na terenie Unii Europejskiej. Na terenie Unii mieszka ponad 3 miliony Brytyjczyków. To są emeryci, pracownicy korporacji międzynarodowych, to są urzędnicy w Brukseli i w NATO, itd. Los Brytyjczyków na kontynencie europejskim powinien być nie gorszy ani nie lepszy od losu kontynentalnych Europejczyków, i to nie tylko Polaków, ale wszystkich Europejczyków na terenach Wysp Brytyjskich. A co będzie największą stratą dla Unii Europejskiej z powodu wyjścia Brytyjczyków? Tracimy wielkiego partnera, dużą gospodarkę. My – Europa. Europa. Wiele będzie zależało od tego, czy Wielka Brytania pozostanie np. członkiem wspólnego rynku. Za dostęp do wspólnego rynku, bez taryf, będzie musiała płacić składkę. Ta składka będzie mniejsza od składki członkowskiej. Tak więc po wyjściu Wielkiej Brytanii budżet UE ulegnie zmniejszeniu, a to może się przekładać na dotacje dla państw członkowskich. Czy proces wychodzenia zakończy się przed rokiem 2020? Formalnie powinien trwać około dwóch lat, czyli powinien się zakończyć około 2019 roku, ale może się przesunąć w czasie, tym bardziej, że dzisiaj na Wyspach toczy się spór legislacyjny i polityczny, kto ma prawo ostatecznie zadecydować, czy rząd uzyskał mandat z chwilą, kiedy odbyło się referendum. To rola Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał jeszcze nie wydał ostatecznej decyzji. Pierwsza decyzja, Dokończenie na str. 6
KURIER WNET
6
P · U · E · N ·T·Y
Dokończenie ze str. 1
Z Bogiem albo przeciw Bogu Rozmowa z ks. Romanem Piwowarczykiem wyobrazić sobie. Ta droga przybliżania nas do Boga – poprzez pokazanie ogromnych, niszczycielskich skutków grzechu, jaki pojawia się w naszej duszy, też może być swoistą metodą nawracania na drogę Bożą. Bo faktem jest, że dzisiejsze społeczeństwa zapomniały o grzechu czy możliwości spowiedzi. Już nawet nie uświadamiają sobie, że robiąc coś złego, człowiek rani Boga, zrywa, a co najmniej drastycznie osłabia swoją więź z Bogiem. I na ten temat na pewno też warto mówić. Natomiast mam też przekonanie, że ciągle nam brakuje tej ogromnie cennej i pozytywnej wersji budowania więzi z Bogiem, opartej na ogromnym dorobku naszej tradycji katolickiej, która pokazuje, na czym polega moja więź z Bogiem i w jaki sposób ją mogę nawiązywać i umacniać. Choćby np. kwestia wielkiej prawdy – świętych obcowanie, obecność świętych w moim życiu czy obecność wielkich męczenników, apostołów. Ta sprawa jest dzisiaj mocno zaniedbana, wiele osób nie ma świadomości, kto jest ich patronem od chrztu czy bierzmowania, takim ich ambasadorem w niebie, który powinien ich tam ciągnąć i na różne sposoby wspierać. Powiedział Ksiądz Doktor o złych siłach, złych duchach, które krążą po świecie. W przyszłym roku przypada 300 lat od symbolicznej daty zawiązania się masonerii. Czy powinniśmy się jej bać? Czy masoneria realnie oddziałuje na świat, czy też takie przekonanie opiera się tylko na micie? Na pewno mitem nie jest, bo potwierdzają to informacje, które na różne sposoby można uzyskać, także od osób, które były bardzo głęboko zanurzone w masonerii i w pewnym momencie udało im się stamtąd wyrwać. Jest to organizacja, która
pierwotnie może i miała jakieś dobre intencje, lecz z czasem, niestety, coraz bardziej się od Kościoła i ducha Bożego oddaliła i związała się z siłami zła. Kieruje się także przekonaniem, że tu, na Ziemi, można, zupełnie odcinając się od Boga, zbudować sobie raj dzięki potędze pieniądza, strukturom ziemskim, różnego rodzaju własnym planom. Czy to jest organizacja wroga Kościołowi katolickiemu? Wiele oficjalnych dokumentów naszego Kościoła to potwierdziło w bardzo konkretnych, zdecydowanych słowach, w których jasno zostało powiedziane, że nie można być i tu, i tu: albo jest się w Kościele katolickim, albo jest się po stronie struktur masońskich. Mówi się o tym, że źródła procesu globalizacji tkwią w myśli masońskiej. Gdy chodzi o tworzenie struktur o zasięgu globalnym, od razu powstaje pytanie: skąd pochodzą na to środki? Wiadomo, że im człowiek bogatszy, tym większe ma możliwości działania i realizacji różnych planów. Trzeba jasno powiedzieć, że kilka najbogatszych rodów, które są właścicielami bogactw świata, wywiera ogromny wpływ na tworzenie struktur, które z jednej strony mają te rody zabezpieczyć, a z drugiej – zapewnić powstawanie nowych więzi, które jeszcze bardziej utwierdzałyby ich siłę, ich władzę, a naszą wolę i codzienność naginały do ich żądań i oczekiwań. Jeżeli masoneria nie jest mitem, jakie są jej cele? Struktura globalistyczna, która często obecnie jest określana angielskim wyrażeniem New World Order – Nowy Porządek Świata. Wielu prezydentów czy wielkich polityków jasno o tym mówi. Ostatnio prezydent Obama w Kanadzie miał śmiałość powiedzieć przed kamerami, że w wymiarze ekonomicznym
Nowy Porządek Świata według niego już został zrealizowany. Tu już nie ma żadnej wątpliwości, wszystko jest poukładane według ich zamysłów. Podobnie wypowiedział się kilka lat temu w Grenoble były prezydent Francji Sarkozy: że nie ma takiej siły na świecie, która by mogła rywalizować w dziedzinie polityki i finansów z Nowym Porządkiem Świata. W rozmaitych źródłach – np. w Internecie – łatwo znaleźć powiązanie między Nowym Porządkiem Świata a kultem szatana. Czy Ksiądz uważa, że tak jest, że to powiązanie w ogóle jest możliwe?
Lepiej i bardziej owocnie jest uchwycić się Pana Jezusa, niż gonić za wrogami i dokonywać wielkich, głębokich analiz. W tym kontekście można przytoczyć zdanie Pana Jezusa: „kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie”. A według naszej myśli klasycznej: tertium non datur – trzeciej możliwości nie ma. Albo jest się z Bogiem, albo przeciwko Niemu. Wielu próbuje tworzyć trzecią możliwość. Będąc we Francji, studiując na Sorbonie, wielokrotnie się z tym spotykałem, chociaż niektórzy profesorowie utwierdzali mnie w przekonaniu, że trzeciej możliwości nie ma. Po prostu nie ma. Jako tę trzecią możliwość próbuje się proponować swoistą neutralność czy agnostycyzm. Jest wiele prób dowiedzenia, że ateizm jest opcją normalną, naukowo potwierdzoną i wcale nie trzeba wierzyć w Boga, a zwłaszcza w Jezusa, żeby osiągnąć najbardziej szczytne cele. To, według mnie, jest jednak złudzeniem, a nie prawdą. Człowiek nie może żyć w pustce, musi coś wyznawać. Leon XIII jako jedyny papież mówił, że masoneria
Dokończenie ze str. 5
Aktywni i asertywni
Z Witoldem Waszczykowskim, ministrem spraw zagranicznych, rozmawia Krzysztof Skowroński. rozpatrywana w tej chwili przez wyższą instancję, zakwestionowała mandat rządu i postanowiła, aby mandat ten potwierdził parlament Wielkiej Brytanii. A w parlamencie sytuacja wygląda zupełnie inaczej niż w społeczeństwie brytyjskim, bo w parlamencie większość mają ci, którzy chcieliby pozostać w Unii Europejskiej. Będziemy obserwować, co się dzieje na Wyspach. Czy na politycznych salonach europejskich jest świadomość degradacji Unii Europejskiej pod względem znaczenia w gospodarce i polityce światowej? Salony są w dalszym ciągu zadowolone, syte, uważają, że nic się nie stało, że to był kaprys brytyjski bądź że populistyczne ruchy tu i ówdzie psują klimat. Na tym polega problem – że salony się oderwały od głosujących. Pamiętam zadziwiającą wypowiedź Junckera jeszcze sprzed referendum brytyjskiego, w której wręcz apelował do polityków – oderwijcie się od swoich wyborców, miejcie odwagę iść naprzód z wizją europejską, promować tzw. ever closer union, czyli coraz ściślejszą integrację polityczną. Tymczasem od Polski po Portugalię społeczeństwa powszechnie uważają, że elity brukselskie, instytucje europejskie, zamiast strzec czterech wolności traktatowych: swobodnego przepływu ludzi, kapitału, usług i towarów – zaczynają dominować, zarządzać państwami członkowskimi. Nie po to były powoływane – one miały strzec wspólnego systemu legislacyjnego. Czy 50 tysięcy urzędników w szklanych domach jest obciążeniem dla wspólnej Europy? W gruncie rzeczy to nie jest duża biurokracja. Obciąża budżet w niewielkim stopniu, chociaż liczbach bezwzględnych – jak się podliczy pensje tych 50 tysięcy urzędników, pensje eurodeputowanych – to oczywiście razi. W czasie kampanii referendalnej w Wielkiej Brytanii David Cameron mówił, że on zarabia o wiele, wiele mniej niż wielu urzędników w Brukseli.
Co, Pana zdaniem, wydarzy się w 2017 roku, co będzie najważniejsze? To będzie bardzo trudny rok. Wiele znaczących wydarzeń rozgrywa się poza Unią, poza Europą. Po pierwsze – nowa administracja amerykańska wejdzie w politykę światową dopiero na wiosnę przyszłego roku, bo prezydent przejmuje władzę 20 stycznia, potem są przesłuchania, nominacje czołowych polityków i urzędników. Brak aktywności amerykańskiej tworzy pewną próżnię międzynarodową, szczególnie poza Europą, co może być wykorzystywane.
W gazetach mówi się o wielkim kryzysie finansowym i gospodarczym. Czy na spotkaniach polityków też jest o nim mowa? Mówi się o tym. Strefa euro rozwija się na poziomie 1 procenta, co oznacza, że mamy całe rzesze ludzi, szczególnie w Europie Zachodniej – i to są
przykładów co najmniej kilkanaście – gdzie widać było, że jedna i druga osoba modlą się do tego samego Boga, a jednak nie mogą być razem, bo ich poglądy ich totalnie podzieliły. Jest setna rocznica i Fatimy, i rewolucji bolszewickiej. Także setna rocznica momentu, w którym święty Maksymilian Kolbe wybrał swoją drogę życiową w reakcji na widzianą w Rzymie manifestację satanistyczną. Rzeczywiście zbiega się czasowo kilka wydarzeń. To na pewno pobudza do tego, by nie przyjmować bezkrytycznie różnych treści, ale szukać ich głębszych korzeni. To dotyczy nawet żywności: nie jest dzisiaj tak, że możemy łyżką nabrać czegoś i wierzyć w 100%, że to jest dobre. Musimy to analizować i sprawdzać. W roku 2016 miały w Polsce miejsce cztery wielkie zdarzenia dotyczące Kościoła w Polsce i Kościoła uniwersalnego. Szczególną wagę dla Polski miał dialog między ludem wierzącym a Panem Bogiem podczas spotkania przebłagalnego na Jasnej Gó-
A w jaki sposób rozmaite nurty antykościelne przenikają do samego Kościoła? Wydaje mi się, że w takiej łagodnej formie – poprzez media. Jeżeli ktoś jest mało krytyczny, to może tak bezboleśnie nasiąkać.
Prezydent Obama powiedział przed kamerami, że w wymiarze ekonomicznym Nowy Porządek Świata według niego już został zrealizowany.
Obok placu Świętego Piotra jest Wzgórze Janikulum. Pokazywano mi: tu jest siedziba takiej a takiej loży, tu dom takiej a takiej loży. Mówię o tym, że nie każdy w Kościele myśli i mówi tak jak Ksiądz Doktor. Są tacy, którzy chcą popchnąć Kościół w innym kierunku. Takich pęknięć, w sensie, że jesteśmy w tym samym Kościele, a patrzymy w przeciwnych kierunkach, dzisiaj, niestety, możemy odnaleźć wiele. Z pobytu we Francji mógłbym przytoczyć takich
rze i spotkania w Łagiewnikach. Jak Ksiądz ocenia ten dialog? Dobrze. Co do narodowej pokuty w Częstochowie, ona była, tak to odczułem, takim typowym, oddolnym porywem. Natomiast Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana w Łagiewnikach to było dla mnie coś naprawdę wyjątkowego. Przecież przez kilka lat ruchy, które chciały ten temat rozszerzyć czy nagłośnić, nie zawsze były łatwo akceptowane czy popierane. Tymczasem doszło w końcu do tego wielkiego wydarzenia,
w którym brały udział setki tysięcy osób. Jeśli dodamy do tego wszystkich, którzy włączali się przez media, to była to liczba naprawdę duża. Mam nadzieję, że Pan Bóg to doceni. Przecież wystarczyło dziesięciu w Starym Testamencie, żeby zbawić miasto, a tutaj było setki tysięcy – więc ta siła modlitwy i siła proklamacji Jezusa jako Króla na pewno przyniesie Polsce dobre owoce. Czy zdaniem Księdza Doktora te trzy daty złowieszcze dla Kościoła, czyli 500 lat reformacji, 300 lat masonerii i 100 lat rewolucji bolszewickiej coś łączy? Jeśli chodzi o rewolucję bolszewicką i rocznicę związaną z masonerią, to na pewno łączą je działania w obszarze tej wielkiej strategii Iluminatów czy grup globalistycznych, mówiąc ogólnie. Takich ich osiągnięć moglibyśmy podać więcej, choćby rewolucję francuską, II wojnę światową, czy później okres komunizmu. Ich wspólnym mianownikiem było po prostu zwieranie szeregów, powiększanie wpływów czy umacnianie struktur. Co łączy objawienia fatimskie z rewolucją bolszewicką? Można powiedzieć, że te wydarzenia są całkowicie przeciwstawne. Ale ich zbieg jest bardzo znamienny. Akcja powoduje reakcję, więc może tak jest, że z jednej strony szatan działa z większą mocą, a z drugiej Matka Boża czy archanioł Michał objawiają nam swoją moc, swoją chęć niesienia nam pomocy, żebyśmy w tej walce wytrwali. Kto zwycięży? Pan Jezus już zwyciężył na krzyżu. Na tym zwycięstwie możemy bazować i być dobrej myśli. Życzymy wytrwania w walce, a w nowym roku udanej pielgrzymki. Bardzo serdecznie życzę wszystkim słuchaczom radia Wnet i czytelnikom „Kuriera Wnet” przede wszystkim optymizmu i łask, które Bóg nam ciągle dostarcza na różne sposoby – żeby nas uskrzydlały i pomagały przyciągać jak najwięcej ludzi do tego królestwa, w którym panuje miłość, zaufanie, dobroć i pokój. K
El Dorado leży w Polsce Nie wierzycie? To posłuchajcie… Jan Kowalski
tzw. oburzeni – którzy żyją za tysiąc euro. To jest kwota, która nie pozwala ludziom dwudziesto-, nawet trzydziestokilkuletnim usamodzielnić się, otrzymać pożyczkę mieszkaniową itd. Więc mamy jeden problem: jak pobudzić wzrost w strefie euro i w całej Europie? Czy przez oszczędności i dyscyplinowanie budżetów, czy, jak chcą niektóre państwa, szczególnie z południa Europy – przez rozluźnienie budżetu. Drugą kwestią jest podniesienie dobrobytu tym warstwom, które wpadły w pułapkę tysiąca euro. Jak zapewnić
Zapadły decyzje o budowie dróg nie tylko wschód-zachód, ale również tych, które będą spinały północ z południem. W części polskiej to już realizujemy. Na przykład w tej chwili widać na Bliskim Wschodzie zwiększenie aktywności reżimu syryjskiego wspieranego przez Rosję. Po drugie, wpływają na nas inne nieuregulowane konflikty poza Europą: Libia, Syria itd. No i sama Europa. Czeka nas wiele zmian politycznych. Wybory we Francji, może wybory we Włoszech, jesienią wybory w Niemczech. Na krawędzi Unii Europejskiej trwa ciągle nieuregulowany konflikt rosyjsko-ukraiński. Wreszcie, musimy się zająć Brexitem – rozmowy zaczną się od marca, najpóźniej latem przyszłego roku. Czyli problemów jest mnóstwo, niezliczona liczba kwestii, które Europa w 2017 roku będzie musiała podjąć.
to jest narzędzie szatana na Ziemi, jego działająca armia. Czy kryzys ekonomiczny, który trwa od kilku lat, jest również związany z jawnym działaniem masonerii? Czy istnieją powiązania między ekonomią, działalnością złych sił a masonerią? Myślę, że nie musimy koniecznie wchodzić na ścieżki masońskie, żeby zauważyć, że to, co dotyczy ruchu globalistycznego, charakteryzuje się ogromną niesprawiedliwością i że brak jest przejrzystości w działaniach organizacji, które mają zasięg globalny, takich choćby, jak NWO czy Bank Światowy. Ten brak przejrzystości dotyczy np. zasad obieralności szefów tych organizacji, nie mówiąc już o podawaniu do publicznej wiadomości ich strategii działania. O tym wszystkim musimy się dowiadywać pokątnie, z pośrednich źródeł. Jeżeli taka struktura miałaby zyskać ogólnoświatową aprobatę, powinna być bardzo klarowna pod każdym względem, także w kwestii finansów. Nie wiadomo, skąd te organizacje biorą pieniądze – bo przecież nie ma mennicy o charakterze międzynarodowym. Gdzie są korzenie tej struktury? Na jakich zasadach ci, którzy są włączani do tych globalnych struktur, w nich się pojawiają, kogo reprezentują, na ile np. są naszymi przedstawicielami? To są bardzo konkretne pytania, na które, jak na razie, trudno znaleźć odpowiedź.
wzrost zamożności młodzieży, która zastała sytuację pewnej stagnacji w rozwoju gospodarczym? To też jest problem dyskutowany w Unii Europejskiej. Donald Trump w czasie kampanii wyborczej mówił jednoznacznie, że będzie chciał, żeby amerykańskie przedsiębiorstwa wracały do Stanów Zjednoczonych, że na linii Chiny–Stany Zjednoczone rozegra się przyszłość świata. Czy według Pana to jest linia największego konfliktu? Oby nie, bo to są mocarstwa gospodarcze, które dominują w świecie i nie wyobrażam sobie konfliktu między nimi. Mamy tutaj pewną symbiozę gospodarczą. Rynek chiński jest olbrzymi, wiele wchłania, ale jeszcze więcej eksportuje, między innymi na rynek amerykański. Z drugiej strony, rynek amerykański jest mocno zapożyczony w gospodarce chińskiej. Więc destabilizacja relacji chińsko-amerykańskich miałaby kolosalny, negatywny wpływ na sytuację światową. K
T
o Hiszpanie po odkryciu Nowego Świata zaczęli szukać tej cudownej krainy, której wódz kąpie się w złocie. Nie znaleźli, ale ich król Karol V Habsburg, niemiłosiernie zadłużony w bankach na prowadzenie swoich rozlicznych i kosztownych wojen, znalazł chwilowe rozwiązanie problemów – zapisał El Dorado wierzycielom, czyli bankierom Wekslerom. Nie znaleźli i oni złota, a po całej historii pozostała jedynie legenda. Tak się przynajmniej wydawało jeszcze dwadzieścia lat temu. Bo oto w roku 1999 inny dom bankierów, o wdzięcznej nazwie UniCredito, odkrył, że daleko na północy leży kraina, której nawet najmniejszy nominał monety jest złoty. Tą krainą pełną złotych okazała się Polska. Elity rządzące wtedy Polską uważały w największej śmiałości, że Polska jest co najwyżej starą i brzydką panną na wydaniu. Jednak Włosi, podobnie jak Hiszpanie – Goci, tyle że wschodni, wiedzieli swoje. I pełni animuszu ruszyli na podbój Nowego Rynku. Wystarczył im 1 miliard dolarów amerykańskich, żeby objąć 52% udziałów największego polskiego banku, Pekao. I od tej pory mityczne do niedawna El Dorado staje się rzeczywistością. Kupując 52% udziałów, Włosi zyskali 78 milionów akcji banku Pekao, po 55 złotych za 1 akcję. I zaczęły się złote cuda w dziedzinie księgowości. Na przykład takie, jak przejęcie najpierw paru oddziałów lokalnych, a potem, w roku 2004, prawie całego banku BPH. Emisja 95 milionów akcji dla dotychczasowych akcjonariuszy BPH oznaczała, co prawda, podwyższenie kapitału akcyjnego Banku Pekao, ale Włosi zachowali swoje 52% udziałów. Zatem ilość akcji w ich posiadaniu wzrosła z 78 do 128 milionów. Po kolejnych emisjach akcji dla kluczowych pracowników Banku, w lipcu roku 2016 UniCredito dysponował portfelem 136 milionów akcji i zaczął je wyprzedawać. 10% w lipcu, dotąd
nie wiemy, komu (!), po 126 zł za 1 akcję, a ostatnio 32,8% po 123 zł za akcję. Nabywców ostatniej transakcji oczywiście znamy, ponieważ towarzyszy temu medialny szoł pod nazwą repolonizacji, udomowienia, odzyskiwania Polski itp. O tym za chwilę; na razie podliczmy wyprawę Włochów na Daleką Północ. Na samej transakcji kupno-sprzedaż Włosi zarobili już 2 miliardy 200 milionów dolarów. I jeśli nie sprzedadzą ostatniego 10% pakietu akcji poniżej 120 zł za 1 szt., ich zysk z tego tytułu
1 sztukę i Włosi zaproponowaliby cały pakiet po 45 zł, a 1 USD kosztował wtedy 3 zł – tylko bym przyklasnął. A teraz chyba muszę się cieszyć, jak patriocie przystało. Jednak jeśli to, co kolejne rządy po roku 1989 wyprzedały w obce ręce, będziemy teraz odkupywać po cenie czterokrotnie wyższej, to może nie zabraknie patriotów, ale pieniędzy na pewno. Coś dodać? Może o ogromnym potencjale wewnętrznym, który wreszcie powinniśmy sami wykorzystywać. Może powinniśmy podziękować nie
Jeśli to, co kolejne rządy po 1989 r. wyprzedały w obce ręce, będziemy teraz odkupywać po cenie czterokrotnie wyższej, to może nie zabraknie patriotów, ale pieniędzy na pewno. osiągnie 3 miliardy dolarów, czyli wg obecnego kursu ponad 12 miliardów złotych. Dodając do tego coroczne zyski (opierałem się na oficjalnych danych Pekao), sumujące się na przestrzeni 16 lat do kwoty 15 miliardów złotych polskich, otrzymamy zysk w wysokości 27 miliardów złotych. Stara i brzydka panna na wydaniu okazała się klasycznym i, co najważniejsze, rzeczywistym El Dorado! Podsumowując zatem wyprawę, możemy potwierdzić – była bardzo opłacalna dla Włochów. Dla Polaków, no cóż… Gdybyśmy odkupywali swój bank nie za czterokrotnie wyższą cenę, a na przykład w kryzysowym roku 2009, gdy kurs akcji Pekao pikował w okolice 50 zł za
tylko Włochom, ale i innym najeźdźcom, za uświadomienie nas, jak wielki majątek leży w naszym najbliższym otoczeniu. Czy tylko potrafimy go zagospodarować? To już zależy nie tyle od aktywnego udziału państwa w gospodarce – przypomnę, że w Stanach Zjednoczonych w ogóle nie ma państwowych banków, nie ma nawet banku centralnego, a tylko porozumienie 5 prywatnych banków, które nazywa się Rezerwą Federalną. To zależy od regulacji prawnych, i to jak najprostszych. A jedyną polityką gospodarczą państwa polskiego powinna być aktywna promocja polskich firm za granicą w oparciu o placówki dyplomatyczne. K
KURIER WNET
7
R E P O RTA Ż·Z· K R E S ÓW
Wedle banderowskiej ideologii, a więc dominującej na tym obszarze dzięki głupocie bądź haniebnej zdradzie naszych interesów, nie ma miejsca na polską historię i kulturę w krainach południowo-wschodnich. Przynajmniej tak to wygląda z perspektywy historycznych ekspozycji, na które natrafiałem przez lata we Lwowie, Zbarażu, Wiśniowcu, Kamieńcu Podolskim czy w innych miejscach. Może akurat miałem pecha albo nie patrzyłem dostatecznie uważnie? Może umysł spłatał figla i nie pojął wszelkich zawiłości? Jeśli nie było nigdy Polski we Lwowie, Krzemieńcu, Mościskach, czy nawet w Przemyślu lub Chełmie, to o jakich cmentarzach, zamkach, kamienicach, czy przede wszystkich zbrodniczych mordach dokonanych przez OUN-UPA Lachy mówią? To musi być jedynie „ruska agentura”, brużdżąca koncepcjom Wielkiej Ukrainy i nie znająca lub nie rozumiejąca prawdziwej historii. Rzeczywiście trzeba zupełnie nie rozumieć logiki dziejów, żeby nie dostrzegać tego, że Ukraina silniejsza niż Polska jest dla nas śmiertelnym zagrożeniem. Zabrałem się na uroczystości razem z działaczami Fundacji, rekonstruktorami oraz dziennikarzami. Przyjechaliśmy do Mościsk przed 9 rano. Przed urzędem miejskim dumnie łopotała banderowska flaga. Zaparkowaliśmy przed kościołem pw. Narodzin Jana Chrzciciela i udaliśmy się na
Mościska, około ośmiotysięczne miasteczko na trasie Przemyśl-Lwów. Ponad połowa mieszkańców to Polacy. Zaledwie 65 km od „Wiernego Miasta”. Tak daleko, lecz jak blisko. Tam 25 listopada odbył się kolejny pochówek żołnierzy Września, którzy zginęli w boju z Niemcami. Tym razem żegnaliśmy 27 żołnierzy, w tym dwóch oficerów, z 49 Huculskiego Pułku Piechoty z Kołomyi w woj. stanisławowskim.
ze Lwowa i kapłan z nieodległej Żółkwi. Ksiądz na kazaniu zrobił mały wykład z historii. I dobrze, bo słuchała młodzież i starsi. – Ci młodzi ludzie mieli swoje plany i ambicje życiowe. Chcieli żyć. Ale Ojczyzna ich wezwała z ziemi kieleckiej i kutnowskiej i przyszli tutaj, żeby bronić Polski – mówił ksiądz, niejako przypominając, że w II RP brano do wojska każdego, służba była obowiązkowa. Tych z zachodniej Polski wysyłano na wschód i odwrotnie. I dlatego na sławetnym Westerplatte bili się chłopaki z wileńskich baonów. Ongiś słyszałem, że któryś z długo żyjących obrońców tej placówki wrócił na swoją ojcowiznę pod Grodno.
Nie zginie Polska, póki sztafeta trwa
W
Paweł Rakowski
FOT. Z ARCHIWUM AUTORA (4)
U
roczystości zostały zorganizowane przez Fundację Wolność i Demokracja. Było to już drugie takie wydarzenie. Tym razem pośród zaproszonych gości znaleźli się przedstawiciele władz wszelakich, z ministrem Antonim Macierewiczem i prezesem IPN Jarosławem Szarkiem na czele. Byli też przedstawiciele władz kijowskich – wojskowych i lokalnych. Miejscowa młodzież wraz ze studentami z Warszawy, Krakowa, Wrocławia i Lwowa przeszukiwała wytrwale okolicę. Wiadomo było, że przez pobliski Jaworów i Gródek Jagielloński przedzierał się do Lwowa w drugiej połowie Września Front Południowy pod dowództwem gen. Kazimierza Sosnkowskiego – jednego z niewielu rozsądnych ludzi z obozu piłsudczykowskiego, który oczywiście został odstawiony na boczny tor przez Becka i Rydza. To polska swoista tradycja, z żelazną konsekwencją kontynuowana do dziś, że ludzi rozsądnych się marginalizuje, a do głównego nurtu z powodzeniem pchają się miernoty. Ciała poległych żołnierzy były rozrzucone po różnych wsiach, lasach i polanach, chowane naprędce – czasem przez kolegów, czasem przez miejscowych lub nieprzyjaciół. Był czas najwyższy pochować ich po chrześcijańsku, z żołnierskimi honorami. Słyszy się o akcjach porządkowania nekropolii żydowskich, niemieckich, niekiedy i sowieckich, a być może nawet i rusińskich. Natomiast do polskich cmentarzy po drugiej stronie linii Namiera/Curzona tylko miejscowi i przyjezdni Lechici angażują środki finansowe i siłę mięśni, aby wypełnić obowiązki kultury i cywilizacji. Co ciekawe, nadwiślańska młodzież ochoczo rekonstruuje i oczyszcza cmentarze wszelkiej maści. Odbywa się to zazwyczaj bez pomocy miejscowych władz i miejscowych ochotników. Dlaczego tak się dzieje? Albowiem wedle banderowskiej ideologii, a więc dominującej na tym obszarze dzięki głupocie bądź haniebnej zdradzie naszych interesów, nie ma miejsca na polską historię i kulturę w krainach południowo-wschodnich. Naszego narodu i państwa tu nigdy nie było, a jak się już musieliśmy gdzieś pojawić, to jedynie w formie zakutego w żelazo adwersarza kozactwa.
posiłek. Bezskutecznie. Za wcześnie na barowe specjały, tak więc musiały wystarczyć gorące napoje. Pomimo chłodu i widma deszczu życie w Mościskach toczyło się dość intensywnie. Do kawiarni, w której siedzieliśmy, tłumnie przychodzili miejscowi tylko na szybką kawę i przejrzenie prasy. No tak, Galicja w końcu, tylko bez sernika. W lokalu widniały zdjęcia chluby i dumy całego regionu – Lwowa. Poszedłem pod kościół, pod którym kłębiły się tłumy mundurowych i miejscowych. Wokół kręcili się też silnie wyperfumowani notable i damy w szykownych toaletach. Żołnierze WP chronili się przed chłodem w autobusie. Niestety nie wszyscy założyli mundury galowe. Chodzić w tym paskudnym moro po mieście to gwałt na estetyce. Wieniawa w grobie się przewraca. Mundury galowe to powinien być jedyny łącznik z naszą militarną przeszłością. Są naprawdę klasą samą w sobie. Działacze Fundacji postawili przed świątynnymi wrotami plansze informacyjne po ukraińsku. Tylko po co? Przecież o historii walk w tych stronach i o 49 Pułku Huculskim czytali, z wielką atencją zresztą, jedynie miejscowi, a więc Polacy. Pod jedną z tych tablic rozpocząłem rozmowę z panem Stanisławem, który dumnie pokazał Kartę Polaka i wyznał, że gdyby nie skromna renta zza miedzy, to by tutaj z głodu umarł. – Zresztą mojego syna obuchem taki jeden po pijaku zasiekł. Zabrał mu polski dowód i paszport – opowiadał. – Chyba jeszcze nas tutaj nie mordują – powiedziałem przyciszonym głosem; komunikat, który na tej ziemi wcale nie jest pogrzebany gdzieś w czeluściach serca i umysłu. – No jeszcze nie. JESZCZE NIE – podkreślił wiekowy mój rozmówca, niejako rad, że na tamtą stronę zapewne uda się w sposób naturalny, a nie dzięki sąsiedzkiej pomocy. Po chwili pod kolejną planszą dostrzegłem koleżankę z mediów publicznych, nagrywającą wypowiedź mieszkańca Mościsk. – Dla nas to wielka uroczystość. Zawsze pamiętaliśmy o tych żołnierzach. Na Święto Zmarłych chodzimy na groby i wspominamy tych wszystkich, którzy tutaj spoczywają – mówił pan Władysław. Jak wiadomo, najciekawsze zawsze jest off the record. – Myśli pan, że Ukraińcy zainteresują się tymi planszami tutaj? – pytam, jak media publiczne przeszły wykonywać swe obowiązki gdzie indziej.– Nie. Tutaj ta wojna się nie skończyła – odpowiedział pewnym głosem. – Ukraińcy liczyli, że Niemcy zbudują im Wielką Ukrainę, a więc ich oczekiwania polityczne były skrajnie odmienne od naszych. Oni dalej w ciąż liczą na coś zewnątrz. Nie to, żeby samemu coś zrobić i się starać, tylko żeby ktoś im coś dał. Oczywiście bezwarunkowo i bez oczekiwania czegokolwiek od nich. Poza tym ta wojna dalej dzieli ludzi. Kto był w Armii Sowieckiej, kto w UPA, a kto w AK czy w Wojsku Polskim. To jest w dalszym ciągu tutaj żywe. Pamiętam, jak wybuchła Ukraina, od razu się to zaczęło. Pojawiły się napisy „riezat’ Lachy”. We Lwowie widziałem taki duży napis, że
Moskali będziemy riezat’, a Polaków utopimy w morzu krwi. Tutaj nieraz dochodzi do wyzwisk. My ich „bandery”, a oni nas „Mazury”. Mówię panu, że jak Putin powiedział, że tutaj są banderowcy, to nie kłamał. To prawda. – A co na to Polska? – pytam. – Oni jeżdżą do Rzeczypospolitej, ale naiwny jest ten, kto myśli, że oni się zmienią. Nie, oni się nie zmienią. Proszę zobaczyć tutaj, w Mościskach. Kiedyś nikt nie wysyłał dzieci do polskiej szkoły. Nawet z rodzin mieszanych. A dzisiaj? Cała elita ukraińska pcha swoje dzieci do polskich szkół. Bo wiedzą, że po tej szkole będą darmowe studia, stypendia, akademiki. I, że tam, w Rzeczypospolitej, będą mieli życie, bo tu nikt już nie wraca. Nie ma do czego. Ale nie przeszkadza im to w poglądach ani im ich nie zmienia. – W Warszawie są tacy, którzy twierdzą, że Ukraińcy nic nie wiedzą o zbrodniach UPA – zagaiłem naiwnie. Pan Władysław uśmiechnął się z politowaniem. – Panie, oni wszystko doskonale wiedzą! Przecież tutaj obok była wieś polska i przyszli, wszystkich spalili w kościele! 200 Polaków! Oni wszystko to wiedzą, ale w Rzeczypospolitej nigdy się do tego nie przyznają. Nigdy! – stwierdził kategorycznie.
P
o chwili usłyszałem dwóch mężczyzn rozmawiających ze sobą po polsku pod bramą kościoła. Oczywiście mówili, tak jak każdy tutaj, w słynnej i dla wielu wymarłej gwarze lwowskiej. Może nie z samego Łyczakowa, ale prawie. Nad Wisłą wciskali mi do głowy, że już tego nie ma, że nie ma Polaków w Wilnie, Grodnie i we Lwo-
wie, że już tam się nie mówi, nie je, nie myśli tak jak dawniej. Ale to nieprawda. Choć dla wielu nad Wisłą ta prawda jest mocno niewygodna, bo przeszkadza im w szerzeniu trucizny Giedroycia. Jaki to świat byłby piękny, gdyby nie awantury o polskie szkoły i nazwiska na Wileńszczyźnie! Po co przypominać „ukraińskim partnerom” o tym, że nie ma Domu Polskiego we Lwowie, że polskie kościoły są zamieniane w cerkwie unickie, czy też, że UPA to zbrodniarze, ponieważ wciąż są ludzie, którzy to wiedzą, albowiem cudem przeżyli? Niestety w warszawskich mediach coraz częściej słychać określenie „sowieccy Polacy” odnoszące się do tych, którzy „nie rozumieją” tego, że byłoby lepiej dla wszystkich, gdyby w końcu
odstąpili od tradycji i wiary przodków. Ale Polak potrafi i przezwycięży kolejną już zdradę i hańbę narodową. Być może odnowa myśli i ducha nadejdzie właśnie z tego kierunku? Po chwili rozmyślań zagaduję nieznajomych: – Co panowie myślą o tej uroczystości? – To jest bardzo ważne dla nas i dla połowy Mościsk. – Dlaczego dla połowy? – wtrąciłem. No bo tutaj połowa Polaków i połowa Ukraińców. – A co myślą o tym Ukraińcy? – drążę. Mężczyźni spojrzeli na siebie. – Nie wiemy. Naprawdę nie wiemy, nie rozmawiamy z nimi o takich rzeczach, naprawdę. Po chwili jeden z nich dodaje – Ukrainiec może mówić, ale właściwie nigdy nie wiadomo, jaką prawdę ma w sercu – wieńczy wypowiedz poetycko. A ukraiński BOR-owiec, odpalający papierosa aż za 25 „rubli” za paczkę, zerka na nas złowrogo. No cóż, chyba Polacy w Mościskach to „ruscy agenci”, ironizuję pokpiwam w myślach z nadwiślańskiego dyskursu polityczno-medialnego. Nim doszedłem do drzwi kościoła, dostrzegłem bardzo wiekową panią oglądającą wystawę ze wzruszeniem. – Panie, ja to pamiętam. Ja to wszystko pamiętam. Pamiętam ich i pamiętam, jak się później w lasach ukrywaliśmy. – Ale chyba już jest dobrze – nie chciałem wzmacniać emocji. – Nie, nie jest dobrze. Kilka lat temu na płocie mi namalowali „Śmierć Polakom!”. Mam nadzieję, że nie będę tego znowu przeżywać – stwierdza staruszka, prawie zapłakana. Napisy na polskich domach; nieodzownie kojarzą się z filmem Wołyń. Wpierw znaczono, a później mor-
Nad Wisłą wciskali mi do głowy, że już tego nie ma, że nie ma Polaków w Wilnie, Grodnie i we Lwowie, że już tam się nie mówi, nie je, nie myśli tak jak dawniej. Ale to nieprawda. dowano. Stary miejscowy zwyczaj. Po co zmieniać bardzo skuteczną metodę, sprawdzoną w przeszłości? W kościele msza zaczęła się po przybyciu ministra Macierewicza z orszakiem. Odprawiali ją miejscowi księża, chociaż był też delegat arcybiskupa
ojsko w II RP było elementem spajającym i „cywilizującym”. To podoficer niekiedy uczył żołnierza języka polskiego, wygód współczesnego świata i patriotyzmu. Józef Mackiewicz w pewnym reportażu opisywał, jak chłopski syn z Polesia wrócił po służbie wojskowej z Grudziądza na swoją wieś. Wojsko to była konfrontacja z całkowicie innym światem. To tam wcześniej indyferentny narodowo młodzieniec stał się Polakiem z żarliwością służącym krajowi. Oczywiście ten potencjał, jak wynikał z tekstu reportera, nie mógł być nigdzie wykorzystany związku z zastojem gospodarczym i skostnieniem społecznym – jak chłop ruski, to do gnoju, wedle realiów sanacyjnej Polski. Po mszy karawana przejechała przez miasteczko, a wraz z nią przeszli żołnierze, harcerze, delegaci, dziennikarze, a przede wszystkim miejscowi Polacy. Dzieciom z polskich, miejscowych szkół nauczyciele rozdali biało-czerwone chorągiewki. Ktoś tam miał naszywkę z Robertem Lewandowskim na plecaku. Takie małe święto na ulicach. Nie lubię tłumów, marszy politycznych, demonstracji i wieców. Ale w tym rzeczywistym marszu niepodległości vel polskości pomaszerowałbym do samego Lwowa. Miejscowi bacznie oglądali kondukt. Raz, że było to wielkie wydarzenie, dwa, że tradycja miejscowa tak nakazuje w stosunku do pogrzebu, trzy – był to niebywały pokaz polskości. A to może wzbudzać podejrzenia. Szliśmy w kondukcie ulicą Galicyjską, mi-
jedno – Polaka, Rusina czy Żyda. To był banderyzm, a o nim nie wspom– niano. W podobnym tonie wypowiadali się Ukraińcy. Pewien mundurowy delegat zaczął – „Towarisze!”. A po chwili poprawił się na „Pany”. Freudowski błąd. Towarzysze dali im przemysłowy Wschód, a co mają do zaoferowania „Pany”? Bierze się, ile można, od naiwniaków; wszak już to towarzysz Lenin prawił, że „kapitaliści sami sprzedadzą sznur, na którym ich powiesimy”. I niestety, póki co, stosunki polsko-ukraińskie właśnie wedle tej dialektyki przebiegają – brać, ile frajerzy dają, i zawsze żądać więcej, a samemu nie ustępować ani o krok. Szczególnie jeśli chodzi o historię. I co gorsza, jest to polityka w ich wykonaniu całkowicie skuteczna! Tak jak polska szlachta wyhodowała na własnej piersi hajdamakę i rezuna, a II RP banderę, tak postludowa III RP dożywia bestię, która z czasem znowu zaatakuje. Zaprawdę historia lubi się powtarzać. Tylko czemu naszym kosztem? W trakcie uroczystości rozległy się hymny państwowe. Nasz Mazurek Dąbrowskiego, ze sławetnym „dał nam przykład Bonaparte”. Tylko jaki nam dał przykład? Rabunku polskich ziem? Mógł wykroić Polskę z zaboru pruskiego i austriackiego, a tego nie zrobił! Dodatkowo dostał łupnia od Moskali, którzy zakończyli jego rewolucyjne hasanie po Europie. Rota tu też nie pasowała. „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród” – śpiewać pod Lwowem to kpina. To mogą robić jedynie miejscowi Polacy, a przecież wiadomo, minister ze świtą też musi śpiewać. Kamery z Wiertniczej się kręcą. Chyba Bogurodzica byłaby najstosowniejsza. Pieśń rycerstwa polskiego nie zaszkodziła, a wręcz pomogła pod Grunwaldem, Kircholmem lub Wiedniem, a żegnaliśmy właśnie rycerzy. Pewnie nie ze szlachty, ale uszlachetnionych tym, że w chwili próby nie szukali drogi na Węgry i do Rumunii (jak władze i generalicja), lecz przedzierali się do Lwowa. Polskiego Lwowa. I pomimo tego, że klęska państwa była już faktem, że bandyci ukraińscy atakowali Polaków i pojedynczych żołnierzy, których bestialsko mordowali, i że Sowiet uderzył od wschodu, to oni wypełniali rozkaz. Bronić polskiego Lwowa. Ponieważ in-
Póki co, stosunki polsko-ukraińskie właśnie wedle tej dialektyki przebiegają – brać, ile frajerzy dają, i zawsze żądać więcej, a samemu nie ustępować ani o krok. Szczególnie jeśli chodzi o historię. nęliśmy pomnik Chmielnickiego (czy oni nie mają bohaterów, którzy nie mieliby polskiej krwi na rękach?). Przed wzniesieniem pytam miejscowych – Chłopaki, daleko ten cmentarz, bo za chwilę do Lwowa dojdziemy? – Nie, nie, tu zaraz, za górką. Na cmentarzu dalszy ciąg uroczystości religijnych, po których nastąpiła salwa karabinowa i zaczęły się przemowy wielkich i ponoć możnych. Ciekawie zaczął mówić prezes Szarek: – Cmentarz może być pomnikiem patriotyzmu. Chowani dzisiaj żołnierze wychowywali się na książce Kornela Makuszyńskiego Uśmiech Lwowa o obronie Lwowa w 1918 roku – zaczął historyk ciekawy wątek, ale go nie skończył. – Przed kim Orlęta Lwowa, Przemyśla, Stryja itd. bronili swoich miast w wojnie 1918–19 roku? Ja znam odpowiedź, ale czy wszyscy ją znają? Minister Macierewicz i inni dyplomaci podkreślali, że dzisiaj Ukraina walczy o wartości bliskie polskiej tradycji i historii. Tego, że minister Macierewicz zna polską tradycję, jestem pewien, ale czy zna również ukraińską? Może jej nie dostrzega, tak jak flagi banderowskiej, którą mijaliśmy, kiedy pan minister był zaaferowany rozmową z przedstawicielem kijowskiego MON, gen. Szawczukiem? Politycy wymieniali dwa mordercze totalitaryzmy – hitleryzm i komunizm. Ale na tej ziemi był jeszcze trzeci, chyba najstraszniejszy wróg cywilizowanego człowieka – wszystko
nego nie było, nie ma i nie będzie. I był to sukces II RP: Polak z Kongresówki czy Wielkopolski doskonale wiedział, że Małopolska Wschodnia jest taką samą częścią naszego kraju, jak jego rodzima kraina. Dziś ta wiedza niejako wyparowała. Mam nadzieję, że chwilowo. Po uroczystościach udaliśmy się na posiłek. Byli żołnierze, działacze, dyplomaci, miejscowi nauczyciele, dziennikarze. Nu, jak Polak z Polakiem. Świta ministra Macierewicza udała się do Lwowa. Plotki krążyły, że na obiad do arcybiskupa. Przed posiłkiem skromne przemowy. Zaiste, Balcerek z Alternatywy 4 miał rację – ile to taki dyplomata musi się nagadać, zanim będzie mógł „zapić i zakąsić”. Podano rosół, kaszankę i pieczeń. Wszystko zimne. Honor ratowały przystawki i zakąski. Zamówienie posiłku na ponad 100 osób na ziemiach południowo-wschodnich to jest wyczyn. Chyba nasza służba dyplomatyczna w tym aspekcie nie sprostała wyzwaniu. A mawiają, że dyplomacja rozwiedce pokrewna. Ale, jak powiedział we Wrześniu Paderewski: nie zginie Polska! – myślę sobie, patrząc na wolontariuszy i działaczy, którzy zaangażowali się w chwalebną aktywność oddania czci Obrońcom i umożliwienia im katolickiego pochówku. To znaczy, że sztafeta trwa; byle nie doszło do ponownego wytracenia jej przez rzekome „elity”, jak we Wrześniu 1939 roku. K
KURIER WNET
8
Ilu chrześcijan zamieszkiwało Irak i Syrię10–15 lat temu? W Iraku żyło w 2003 roku półtora miliona chrześcijan. Dzisiaj mamy ich około 250 tysięcy, przy czym większość z nich to są przesiedleńcy wewnętrzni, czyli ludzie, którzy zostali wypędzeni z doliny Niniwy, z Mosulu. Zasiedlają obozy dla uchodźców wokół Erbilu i w samym Erbilu. To porażające, że tak szybko spada liczba chrześcijan, że musieli uciekać z miejscowości, gdzie od wieków mieszkali. Bo przypomnijmy, że niektóre świątynie w Iraku, w Mosulu są z I wieku. Według tradycji chrześcijaństwo dotarło tam tuż po zesłaniu Ducha Świętego. Ci, którzy byli jego świadkami w Jerozolimie, przynieśli Dobrą Nowinę do wspólnot żydowskich. Kiedyś Kościół chaldejski miał dwieście diecezji, według tradycji wysyłał misjonarzy aż do Indii. Dzisiaj stoimy przed groźbą wymazania Kościoła z tamtych rejonów. Według statystyk w Syrii mieliśmy 20–22 miliony osób, z czego 5% to byli chrześcijanie różnych obrządków wschodnich – i tych pozostających w łączności z Rzymem, i prawosławnych. A w tej chwili? Myślę, że w czasie wojny nikt rozsądny nie będzie podawał statystyk. Szacuje się, że około półtora miliona osób jest w dolinie Bekaa na pograniczu Syrii i Libanu. Część z nich uciekła do Europy. Trudno jest po prostu dzisiaj dokonywać szacunków. Od patriarchów i biskupów czy sióstr zakonnych tam pracujących mamy jednak wiadomości, że tam, gdzie zostali księża – a zostali właściwie wszyscy biskupi, sporo księży i sióstr, nawet w takich miejscach, jak Aleppo i Homs – wierni też pozostali. Czyli Kościół istnieje tam już od czasów Chrystusowych i przetrwał wszystkie imperia, tyranie i rewolucje. Tak. A teraz, kiedy tyle mówi się o prawach człowieka, o poszanowaniu godności, o wolności – na skutek interwencji, która zniszczyła dotychczasową swoistą stabilizację (bo nikt nie mówi, że za Saddama w Iraku sytuacja była idealna), doprowadziliśmy do tego, że co chwilę słyszymy o zamachach bombowych, o wysadzaniu się ludzi. Nie tego oczekiwaliśmy.
Jeśli naprawdę Stanom Zjednoczonym chodziło o prawa człowieka, to dlaczego nie interweniowały w Korei Północnej? Czy tamtejszy reżim jest lepszy niż syryjski czy iracki? Jaki jest stosunek stron konfliktu w Syrii do chrześcijan? Czy jakoś się różni? Co Ksiądz Profesor może powiedzieć na ten temat? Chrześcijanie stają się często zakładnikami. Na przykład, bojąc się bombardowania ze strony rosyjskiej, trzymano na dachach domów chrześcijan w metalowych klatkach jako żywe tarcze. Wszystko jednak zależy od miejsca. Trzeba przyznać, że na Bliskim Wschodzie islam nie był radykalny. Na przykład w Afryce Północnej chrześcijanie z trudnościami, ale mieli poukładane współżycie z muzułmanami czy z innymi mniejszościami religijnymi. Natomiast wojna doprowadziła do tego, że radykalizmy, wspierane z jednej strony przez Iran, z drugiej przez Arabię Saudyjską, pogorszyły sytuację. Jaki był stosunek do chrześcijan reżimu, który rządził Syrią przez ostatnie 50 lat? Jak to sobie można łatwo wyobrazić, chrześcijanie jako 5% mniejszość nie mieszali się do polityki, nie mieli nawet szans wpływu na nią, chociażby ze względu na swoją liczebność. Szanowali legalnie, demokratycznie wybrany rząd. Tak samo można mówić o reżimie
w każdym europejskim kraju. Jak widzimy, chociażby w Polsce można powiedzieć, że jest reżim, bo akurat kilku posłów ma fantazję siedzieć w Sejmie czy gdzie indziej. Więc ostrożniej z tymi reżimami. Zresztą ci, którzy mieli być tak zwaną „pozytywną opozycją”, sami zrobili wiele złego. Przecież Syria przed wybuchem tej dziwnej wojny miała 9% wzrost gospodarczy, sytuacja się powoli układała, a interesy ekonomiczne doprowadziły do mordowania dzieci, kobiet, ogromnej katastrofy ekonomicznej, humanitarnej; miliony osób zostało wypędzonych i przesiedlonych wewnątrz kraju. Damaszek musiał przyjąć setki tysięcy, jeśli nie miliony uciekinierów z rejonów, gdzie toczyły się walki. To, cośmy uczynili z Irakiem, z Syrią – to jeden wielki wstyd dla cywilizowanego świata. Agencje międzyna-
w miarę bezpieczni, ale czy tak będzie zawsze, czy tylko są kartą przetargową, żeby pokazać na zewnątrz, jacy my, Kurdowie, jesteśmy dobrzy – tego nie wiemy, czas pokaże. Do tej pory nie możemy narzekać.
To jest jakiś chory system, jeśli pozwala na gwałcenie nieletnich czy sprzedawanie kobiet w niewolę. O tym nie można mówić, że to jest religia.
Czy to po prostu lenistwo duchowe, czy raczej wrogość wobec chrześcijaństwa? To się wykluło przy rewolucji francuskiej, kiedy w imię wolności, w imię szczęścia tu i teraz, podjęto wielki projekt intelektualny, który nazywamy Oświeceniem. Miał uwolnić człowieka od wszelkich ograniczeń, zerwał z religią, w miejsce cnót – wiary, nadziei, miłości – wprowadził wolność, równość, braterstwo. Dodajmy uczciwie – to była wolność, równość i braterstwo, ale dla swoich, dla burżuazji. Nie kto inny jak Wolter żalił się, że nie ma kto w polu pracować, bo całe chłopstwo się uczy. Nie bądźmy naiwni, to był tego typu egalitaryzm. Mamy Czarną księgę rewolucji francuskiej. morderstwa chrześcijan, katolików. To prawdziwe oblicze rewolucji, bardzo wstydliwe, o którym się właściwie nie mówi, nie uczy w szkołach.
przesiedleni chcą wrócić, pozostać w swoich krajach. W Iraku zamyka się obozy dla uchodźców, oni przenoszą się do mieszkań, a my dofinansowujemy np. ich wynajem, dajemy też troszkę pieniędzy na żywność, bo ci ludzie nie mają od kilku lat pracy. Dzięki temu oni mają świadomość, że nie są sami, ktoś się nimi interesuje. To jest chyba najbardziej rozsądna pomoc. Od 2014 roku przeznaczyliśmy na nią ponad 10 milionów, zebranych tylko od osób prywatnych i w kościołach w Polsce. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tego. Pewni konserwatywni krytycy współczesnej Unii Europejskiej mówią, że napływ muzułmanów, którzy pogardzają europejską demokracją i są przywiązani do swojej religii, wymusi odrodzenie chrześ-
Z ks. prof. Waldemarem Cisłą, dyrektorem polskiej sekcji Pomocy Kościołowi w Potrzebie, o sytuacji chrześcijan na Bliskim Wschodzie i postawie świata zachodniego rozmawia Antoni Opaliński.
Jeden wielki wstyd dla cywilizowanego świata rodowe typu ONZ, Unia Europejska zupełnie nie zdały egzaminu. Pamiętam wypowiedź pewnego Syryjczyka, który siedział w prowizorycznym schronie zrobionym z framugi okna czy drzwi: „Gdzie jest Unia? Gdzie są organizacje międzynarodowe? Kiedy na nas spadają bomby, nic nie robicie!”. To jest świadectwo tego, czym jesteśmy jako współczesna Europa, współczesny świat. Wielkim bezładem. O jakich interesach ekonomicznych Ksiądz mówi? Jeśli naprawdę Stanom Zjednoczonym chodziło o prawa człowieka, to dlaczego nie interweniowały w Korei Północnej? Czy tamtejszy reżim jest lepszy niż syryjski czy iracki? Czy tam nie ma obozów? Czy ludzie nie umierają z głodu? Czy pamiętamy jakąś wypowiedź o wolności i demokracji albo jakąś interwencję w celu poprawy losu Koreańczyków? Tu chodzi o ropę i o gaz. Powiedzmy sobie prawdę. Czy to znaczy, że gdybyśmy pragnęli, żeby przetrwały wspólnoty chrześcijańskie, które tam są od czasów apostolskich, to wcale nie jest oczywiste, że powinniśmy podążać za tym, co mówi większość zachodnich mediów – że należałoby życzyć zwycięstwa tak zwanej umiarkowanej opozycji nad rządem Assada? Ale tam nie ma umiarkowanej opozycji! Ludzie stamtąd mówią, że mamy kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset różnych grupek, które walczą czasami nawzajem ze sobą, nikt nie panuje nad tym, kto od kogo bierze broń i za czyje pieniądze walczy. O jakiej umiarkowanej opozycji mówimy? Wróćmy do kwestii Iraku. Jeżeli tak zwane państwo islamskie zostanie stamtąd przynajmniej przepędzone i powstanie rząd, nazwijmy to „umiarkowany” – czy jest szansa, że wspólnoty chrześcijańskie zaczną wracać? Jaki jest w tej chwili stan tej diaspory? Nadzieja jest, spór zostanie, bo trzeba jeszcze zrozumieć, że Kurdowie mają jedyną szansę od wielu lat, żeby autonomia Kurdystanu przekształciła się w ich niezależne państwo. Trudno się dziwić – mamy słaby rząd w Bagdadzie i Kurdystan, który wykorzystuje swoje pięć minut. Chrześcijanie są
Skoro islam wahabicki na Bliskim Wschodzie nie był szczególnie radykalny, to skąd wziął się potwór państwa islamskiego? Tony Blair dał nam odpowiedź. Przepraszał przecież za interwencję, która przyczyniła się do wyhodowania państwa islamskiego. To samo było w Afganistanie. Tam Amerykanie hodowali przeciwko Rosji terrorystów. Przykładem jest Osama Bin Laden, zastrzelony przez Amerykanów, który od nich dostawał sprzęt, broń i pieniądze, a potem sytuacja się odwróciła i wróg się zmienił. Wyhodowano sobie wielu takich wrogów. Chrześcijanie na Bliskim Wschodzie, mała grupa, żyli sobie w miarę spokojnie. Były pogromy, ale do tego byli przyzwyczajeni, dało się przeżyć. Natomiast teraz krzyżowcy przyjechali niszczyć kraj – wojska koalicyjne są nazywane krzyżowcami – więc w ramach odwetu niszczy się wyznawców Chrystusa. Ta mała grupa stała się celem agresji tych, którzy nie mogli walczyć jak równy z równym ze Stanami czy z innymi wojskami koalicji, więc walczyli z chrześcijanami, których mieli u siebie. Pomoc Kościołowi w Potrzebie, której polskim oddziałem Ksiądz kieruje, to jest organizacja Kościoła powszechnego, ogólnoświatowa. Jak chrześcijanie na Zachodzie patrzą na bezczynność swoich rządów wobec tego, co się dzieje? Robimy, co możemy. Tamtejsi chrześcijanie czują się zapomniani. Oni proszą, żeby być ich głosem, mówić, co z nimi robią. Senat Stanów Zjednoczonych uznał za ludobójstwo to, co się działo w Iraku. Prosiliśmy Unię Europejską o jednoznaczne stanowisko chociażby wobec Wiosny Arabskiej czy w sprawie mordowania Koptów w Egipcie – spotkało się to właściwie z milczeniem. Unia Europejska zupełnie nie zdała egzaminu. Czasami mówimy o chrystianofobii w niektórych krajach europejskich. Ale we Francji rok temu było 96 ataków na miejsca kultu i zamordowano księdza przy ołtarzu, w Belgii kobieta nie może wyjść bez nakrycia głowy, z krzyżykiem na szyi, bo będzie zerwany, a ona będzie molestowana albo zgwałcona; w Szwecji policjanci się zwalniają z pracy, bo się boją wejść do niektórych dzielnic – co na to powiedzieć?
Papież święty Jan Paweł II organizował w Castel Gandolfo rozmowy poświęcone temu dziedzictwu oświeceniowemu czy post-oświeceniowemu, tej próbie budowania świata bez Boga. Widzimy, z jaką agresją spotyka się Polska, ponieważ jest uważana za kraj katolicki. Mamy jeszcze sporo osób w kościołach, ludzie praktykują i dlatego podejmuje się różne kroki, żeby nas upokorzyć, dyskryminować, ośmieszać. Jak Ksiądz patrzy na kwestię uchodźców w Europie? Czy powinno się ich przyjmować jak najwięcej, czy raczej powinniśmy starać się pomagać tam, na miejscu? Oczywiście przyjmować! Papież i my wszyscy mówimy, że jeśli ktoś się u nas pojawi pod drzwiami nagi, głodny, potrzebujący, to go przyjmijmy. To jest punkt pierwszy. Drugi punkt: emigracja czy chronienie się przed wojną jest prawem każdego człowieka. Z Syrii uciekło około 3 milionów ludzi. Zostali w Libanie, prawie połowa w Iraku. Z Iraku uciekają do Stanów Zjednoczonych, do Nowej Zelandii. Myśmy pomylili uchodźców z emigrantami ekonomicznymi. Ja jeżdżę średnio 3–4 razy w roku do Syrii czy Iraku; takich czarnych Irakijczyków, jakich się pokazuje w telewizji, chociażby w Niemczech, nie widziałem. To jest jedna sprawa. Druga sprawa: to, co zrobiła pani Merkel, jest nieodpowiedzialne. Nie uzgadniając z nikim, za cenę zaspokojenia potrzeb niemieckiego rynku pracy, otworzyła drzwi, zapraszając nieodpowiedzialnie ludzi, którzy w Afryce nie mają żadnych zabezpieczeń, więc podejmują olbrzymi wysiłek, żeby dostać się do tego raju, jakim im się wydaje Europa, bo uważają, że tu dostaną wszystko za darmo. Potem są rozczarowania, frustracje, bo w Europie nikt nikomu samochodów i domów nie daje za darmo, tylko trzeba na nie zapracować. A więc przyjąć tych, którzy uciekają przed wojną z Iranu i Syrii – tu nie ma dyskusji. Diecezja opolska od początku zadeklarowała 90 czy 70 mieszkań na przyjęcie uchodźczych rodzin. Do tej pory zgłosiła się jedna. Jesteśmy otwarci, gotowi – bo czasami próbowano Kościołowi przylepić łatkę. Jednak w miarę upływu czasu widać, że najbardziej efektywna jest pomoc udzielana na miejscu. Bo
religii. My im z zewnątrz nie pomożemy. W Europie nikt nie zabija nikogo z tego powodu, że jest ateistą, że wyznaje inną religię, tylko szanujemy drugiego człowieka, bo jest stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Życzyłbym sobie, żebyśmy z takim nastawieniem spotykali się z tamtej strony. W VIII czy XI wieku nasze religie prowadziły dialog, a dzisiaj mamy uwstecznienie, przejście do najbardziej radykalnego islamu – w Arabii Saudyjskiej są ciągle wykonywane wyroki śmierci, prawo szariatu staje się coraz bardziej ostre. Coś tu jest nie tak. Oczekiwalibyśmy, żeby wydanie bliskowschodnie islamu, gdzie z trudnościami, ale żyliśmy ze sobą jako chrześcijanie i muzułmanie, zaczęło dominować. Żeby autorytety islamu potępiały te wszystkie zamachy czy terroryzm, żeby wreszcie skończono z tymi bzdurami o mordowaniu niewiernych i nagrodzie za to. To jest jakiś chory system, jeśli pozwala na gwałcenie nieletnich czy sprzedawanie kobiet w niewolę. O tym nie można mówić, że to jest religia. W odniesieniu do Unii Europejskiej mówił Ksiądz o złowrogim dziedzictwie rewolucji francuskiej. Dla mnie niejasna jest sprawa postawy Amerykanów. Przecież Ameryka jest krajem, gdzie religia wciąż odgrywa dużą rolę. Nie jestem politykiem i nie chcę się w to mieszać, ale jak poczytamy wypowiedzi pani Clinton na temat Kościoła katolickiego i to, co planowały kręgi do niej zbliżone – jak obniżyć autorytet Kościoła katolickiego, sprawy aborcyjne i wiele innych rzeczy – to chyba opatrznościowe było, że nie wygrała wyborów.
FOT. POMOC KOŚCIOŁOWI W POTRZEBIE
Świat przygląda się temu, co się dzieje z chrześcijanami na Bliskim Wschodzie. Ksiądz był tam niedawno… Byłem z grupą dziennikarzy w Erbilu, w Damaszku. Nawiedzaliśmy popalone kościoły, puste miasta, spalone, poniszczone domy; miejsca, które były kiedyś tradycyjnie zamieszkiwane przez chrześcijan.
W·A· R·T· O ·Ś· C · I
cijaństwa w Europie Zachodniej. Europejczycy zostaną postawieni wobec alternatywy – albo powrót do własnych wartości, albo przyjęcie cudzych. Czy Ksiądz podziela taki pogląd? To są bardzo trafne spostrzeżenia. Życie nie znosi pustki. Profesor Samir Khalil – chyba najlepszy znawca islamu w tej chwili na świecie, jezuita wykładający w Rzymie, urodzony w Egipcie i znający świetnie arabski – mówi, że Europa była kiedyś postrzegana przez muzułmanów jako raj. Dzisiaj oni patrzą na nas z pogardą, bo co widzą? Mieszane małżeństwa, rozbicie, brak dzieci, konsumpcja, zanik radości życia. Papież powiedział w przemówieniu w Parlamencie Europejskim, że Euro-
My, Europejczycy, uznaliśmy, że skoro mamy dar pokoju przez 70 lat, to nie będzie nam on nigdy zabrany. Dzisiaj musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, co zrobić, żeby uratować ten pokój. pa jest jak stara kobieta, która już nie potrafi rodzić i czeka na swoją śmierć. Tak islam widzi Europę i oni w dobrej wierze przenoszą tę religię, którą uznają za najbardziej wartościową. Są księża, którzy mówią o dialogu, o tym, że islam jest religią pokoju. Proszę z tymi ideami pokoju pojechać do obozu dla uchodźców w Erbilu i powiedzieć to matce, której dziecko zostało zgwałcone na jej oczach, a synowi poderżnięto gardło. Albo ludziom, którym obiecano, że pozostaną w Mosulu, nagle zebrano ich w piątek w meczetach, przeszukano, kobietom zdarto biżuterię, mężczyznom odebrano pieniądze i wypuszczono ich, jak stali. Dla muzułmanów to też jest problem, przecież mamy odwieczną wojnę sunnitów i szyitów, wyrzynają się nawzajem, wyznawcy niby tej samej
Ale wciąż jednak opinia chrześcijańska, jakkolwiek wygląda chrześcijaństwo w ich wydaniu, jest tam dosyć silna, znacząca. Tam krzyże na ścianach wciąż wiszą. Krzyże na ścianach… Musimy pamiętać o wielkiej roli masonerii w Stanach Zjednoczonych. To jest religia synkretyczna, nie zachwycajmy się tym, bo forma niekoniecznie pokrywa się z treścią. Jak popatrzymy na Sąd Najwyższy w Stanach Zjednoczonych, wyroki dotyczące życia i inne sprawy, to nie jest wcale różowo. Ja się nie zachwycam, ja szukam przyczyn obojętności świata Zachodu wobec tego, co się dzieje na Bliskim Wschodzie. Uważam, że to jest koniec Europy, jaką znaliśmy. My, Europejczycy, uznaliśmy, że skoro mamy dar pokoju przez 70 lat, to nie będzie nam on nigdy zabrany. Dzisiaj musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, co zrobić, żeby uratować ten pokój. Przypomnijmy, jakie były owoce budowania świata bez Boga. Po jednej stronie Hitler z jego systemem i milionami ofiar, i komorami gazowymi, czego jest symbolem, a po drugiej Stalin, burzący kościoły, wysyłający na Syberię, na roboty i kazamaty. Budowanie świata bez Boga nie wyszło człowiekowi, ale mało się z tego uczymy. Rozmowa z kapłanem nie powinna się zakończyć pesymistycznie. Wiemy, że przetrwa Kościół, bo Zbawiciel nam to obiecał; nie wiemy, czy przetrwa Kościół w Europie, bo tego nikt nie obiecywał. Czy Ksiądz wierzy, że nastąpi jakaś forma odrodzenia? Musimy – nie mamy innego wyjścia – wrócić do pierwotnego chrześcijaństwa, bo mamy zapisane w Apokalipsie: „bądź zimny albo gorący, bo letniego wypluwam”; w oryginale jest powiedziane jeszcze mocniej. Oczywiście, będziemy grzeszyć, będziemy upadać, bo jesteśmy słabymi ludźmi. Ale będziemy ludźmi Chrystusa i ludźmi krzyża. Od nas zależy, czy będziemy świadomymi uczniami Chrystusa, czy będziemy się bawili w chrześcijaństwo. Albo dajmy sobie spokój, albo bądźmy wyznawcami Chrystusa na poważnie –– innej drogi nie ma. A myślę, że mamy aż zbyt wielu ludzi – ale oni są zazwyczaj cisi – tych prawdziwych wyznawców Chrystusa, którzy mogą być zaczynem tego świata i nieść dobro. Na koniec przekażę słowa arcybiskupa Wardy skierowane do wszystkich, którzy wspierają Kościół w Potrzebie: to, że dzisiaj możemy mówić o chrześcijanach w Iraku, jest między innymi Państwa zasługą. I tak, jak proszą, będąc w Wielkim Piątku – pomóżmy im dojść do poranka Niedzieli Zmartwychwstania. Niech to będzie nasze zadanie. Będziemy się starać. Bóg zapłać. K
KURIER WNET
9
K· U · L·T· U · R·A Utwór Przymierze napisał Pan na otwarcie Świątyni Opatrzności; to doniosły moment dla historii Polski. Co Pan czuje, patrząc na całość pracy nad tym dziełem? Pomału liżę rany. Nagrałem muzykę w kwietniu i w maju, czyli prawie pół roku temu. Szczęśliwie balsamem był film Masaryk – czesko-angielsko-holenderska produkcja historyczna o Janie Masaryku, ministrze spraw zagranicznych Czechosłowacji, który negocjo-
Inspiracją były Godzinki, była nasza tradycyjna Bogurodzica, Bogurodzica Wojciecha Kilara, także piękny śpiew kantora z Jerozolimy, który dwa lata temu w Lublinie zaśpiewał kadisz podczas wręczenia doktoratu honoris causa Kiko Argüello. Są to bardzo długie opowieści i trudno powiedzieć jednoznacznie, co było konkretną inspiracją każdego utworu. Na przykład Ave Maria powstało bardzo dawno temu. Napisałem je do
wykonał Finał, do którego tekst napisała Maryna Miklaszewska.
rzymskich, naszych i tego projektu przedwojennego.
Muzyka tego utworu działa na wyobraźnię. Być może za sprawą długich nut i wschodniego brzmienia przywołuje obrazy szerokich przestrzeni i czasu, historii. Czy taki był zamysł, czy to tylko złudzenie? Takie było zamierzenie. Patetyczność tej muzyki została spowodowana lekturą całej historii budowy Świątyni
Proszę opowiedzieć o filmie Masaryk, do którego niedawno zakończył Pan pisać muzykę. Wspaniały film. Życzyłbym sobie, żebyśmy my robili takie filmy. Wielkie gwiazdy światowego kina, przepych scenograficzny, znakomite zdjęcia. Trochę przypomina mi Wielkiego Gatsby’ego sprzed lat, czyli historia mi-
czyli Włochów, Anglików, Francuzów – Masaryk przeczuwał, że na końcu czai się zbrodnia. Ten film jest ostrzeżeniem przed powtórzeniem się tej historii w przypadku Ukrainy i Rosji. Teraz też świat patrzy na zaborcze pomysły Rosjan – i milczy. Masaryk nawiązuje do tej sytuacji. To historia pokazana z punktu widzenia pacjenta domu wariatów, czyli Masaryka, który siedzi w Nowym Jorku i opowiada, dlaczego zwariował, a zwa-
dzień w Ameryce, w Los Angeles. Te wszystkie wypracowane mechanizmy, procesy, perfekcyjność, dokładność i terminowość są absolutnym standardem, ale to jest kino, nie telenowela. Zakłada się tam pewną tolerancję artystyczną dla reżysera, kompozytora, operatora i to jest to, co odróżnia kino od telenoweli. W Czechach to się nie łączy. Świat telenowel czeskich nie ma nic wspólnego ze światem kina. U nas właściwie
Chciałem przypomnieć wspaniały projekt pana Budzyńskiego, który jako pierwszy wygrał konkurs. To było wielkie wzgórze, w środku którego znajdowała się świątynia, a na szczycie wzgórza – ogromny kryształ. Wtedy na tę budowę było przewidziane 10 hektarów. riował dlatego, że wszyscy go oszukali, Zaolzie zostało anektowane, a Hitler zajął Czechosłowację… Żałuję, że my nie przedstawiamy przedwojennej historii w tak interesujący sposób i z takim rozmachem… Ten film jest robiony siłami czesko-słowackimi. Nie wierzę, że my byśmy tego nie potrafili, tylko, że jeszcze do tego nie doszło…
Ogromne przeżycie, prezent i przyjemność
Apeluje Pan do twórców filmowych o wielkie produkcje o historii Polski? To, że coś jest drogie, nie gwarantuje jakości filmu. Wydaje mi się, że jest kilku młodych twórców, reżyserów, którzy potrafiliby stworzyć film tej klasy…
Z twórcą oratorium Przymierze, napisanym na otwarcie Świątyni Opatrzności w Warszawie, Michałem Lorencem, rozmawia Luiza Komorowska.
chwili pogłos wynosi ok. 10 sekund. To pogłos bardzo długi, ale inżynierowie pracują nad tym, by wynosił 2 sekundy i wtedy to miejsce będzie idealne na koncerty. Jak to się stało, że to Pan stworzył muzykę na ten doniosły moment w historii Polski? Dlaczego ja? Prawdopodobnie była łapanka. Powiedziano mi, że Wojciech Kilar wskazał na mnie, ponieważ sam nie był już w stanie podjąć się tej pracy. Jeżeli to jest prawda, to tylko świadczy o wielkiej dobroci i naiwności pana WK, który sądził, że w jakikolwiek sposób mogę stworzyć coś dorównującego jego wspaniałym kompozycjom. Ale podobno w życiu chrześcijanina nic nie dzieje się przypadkiem… Przypadkiem… Pani zaczyna mnie tutaj dręczyć filozofią: teraz jest Adwent, w Adwencie nic nie jest przypadkowe, ale podobno nigdy nic nie jest przypadkowe… Wężem uciekam od tego pytania. To zostawmy filozofię. Była łapanka i zaczął Pan pracę. Czym Pan się inspirował, pisząc tę muzykę? Utwór składa się z pięciu części. Pierwsza to Bogurodzica. Wielka pomoc pana Roberta Pożarskiego, który śpiewał 600-letni Hymn Łysogórski o Bogurodzicy, jeden z najstarszych polskich zabytków literackich. Wielka pomoc ojców z Łysej Góry w szukaniu tekstu.
Jak Pan się czuje, tworząc muzykę symfoniczną? Najlepiej czuję się w muzyce filmowej, której rolą jest często hałasowanie w filmie – przyspieszenie akcji, spowolnienie akcji, pomaganie narracji – krótko mówiąc, w tym czuję się dość pewnie. Natomiast z orkiestrą symfoniczną miałem jakieś doświadczenia, ale to nie była muzyka symfoniczna. To były pewne kolory, środki klasyczne, użyte w sposób niekiedy przypadkowy i nieświadomy, polegający na tym, że do dosyć prostych zamierzeń używałem bardzo poważnych struktur muzycznych. To sprawiło, że w ogóle podjąłem się tego zadania. Jednak nie miałem pewności, czy dam sobie z tym radę. Na szczęście otrzymałem wielką pomoc ze strony Krzysztofa Janczaka, młodego instrumentatora, który ma absolutną biegłość w orkiestracji. Od początku było wiadomo, że warunki akustyczne jeszcze przez kilka lat będą takie, a nie inne, byłem więc zobowiązany napisać utwór, który w tych warunkach zabrzmi przekonująco i bez zniekształceń. Taka przestrzeń wymaga długich nut, braku gwałtownej dynamiki. Myślę, że to się udało.
Opatrzności, której pierwsze fundamenty są w Ogrodzie Botanicznym. Ta historia zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Czy według Pana otwarcie Świątyni Opatrzności dostatecznie mocno wybrzmiało w świadomości i sercach Polaków? Katedra Gaudiego jest budowana 130 lat. Nasza świątynia też nie jest skończona. Prace nad jej ostatecznym kształtem będą trwały bardzo długo, kilkadziesiąt lat. Otwarcie to był akt symboliczny, nie nastąpiło jeszcze poświęcenie. Wydaje mi się, że starano się nadać temu dużą rangę. Za każdym razem, kiedy próbowano budować Świątynię Opatrzności Bożej, regularnie następował w naszej historii jakiś kataklizm. Po uchwaleniu Konstytucji 3 maja postanowiono postawić świątynię jako wotum dziękczynne za tę konstytucję, za ocalenie niepodległości… I ta niepodległość legła w gruzach na 123 lata. Zaraz po I wojnie światowej przystąpiono do budowy, wtedy świątynia miała powstać na Polach Mokotowskich – II wojna światowa przerwała ten proces. Potem komu-
łości w tle z historią Czechosłowacji. Historia utracjusza i birbanta, jakim był Jan Masaryk, syn Tomasza Masaryka, budowniczego państwa Czechosłowackiego. Bardzo ciekawy wątek. W życiorysie Tomasza Masaryka odnaleziono, że po rozmowach z Hitlerem – który wtedy, w 1937 roku był normalnym politykiem, traktowanym z szacunkiem przez wszystkie strony,
Zatem nie miał Pan zupełnej swobody twórczej, ponieważ nałożone zostały pewne ograniczenia, do których trzeba było się zastosować. Czy mimo to jest Pan zadowolony z efektu? Tak, jestem bardzo zadowolony. W Przymierzu słychać też wschodnie inspiracje… W drugiej części, zatytułowanej Świątynia, użyłem instrumentu ney. To perski flet, który ma 4500 lat historii, jeden z najstarszych na świecie. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że 2000 lat temu niektórzy twórcy kultury judeochrześcijańskiej słyszeli ten instrument. Temat drugiej części jest związany z rozumieniem Trzeciej Świątyni, tzn. pojęcia tego, że pierwszą była świątynia Salomona, drugą Heroda, a trzecia świątynia to ta, która jest w nas. Ten utwór miał o tym opowiedzieć, ale czasem muszę to tłumaczyć. Potem była Lamentacja, Ave Maria, którą zaśpiewała Kasia Laskowska – pięknie zaśpiewała – i Adam Strug, wspaniale jak zwykle,
nizm wykluczył realizację tego zamysłu. Chociaż odbudowano kilka kościołów, to ten symbol nie był dla komuny do przełknięcia z wielu względów. Chciałem przypomnieć wspaniały projekt pana Budzyńskiego, który jako pierwszy wygrał konkurs. To było wielkie wzgórze, w środku którego znajdowała się świątynia, a na szczycie wzgórza – ogromny kryształ. W tej chwili trudno sobie wyobrazić realizację tego projektu na tak skromnym kawałku ziemi. Wtedy na tę budowę było przewidziane 10 hektarów. Okoliczności, które sprawiły, że ten teren tak się skurczył, zdeterminowały obecny projekt, który nawiązuje do czasów
Jak się Panu pisało muzykę do filmu Masaryk? Miałem zaszczyt nagrywać z Henrykiem Miśkiewiczem, z Henrykiem Majewskim, z wybitnymi artystami polskimi, ze znakomitą grupą perkusyjną. Nagrania miałem w Czeskiej Filharmonii Narodowej i siedziałem na krześle jeszcze ciepłym po Hansie Zimmerze, który zaraz miał tam wrócić. Czy dostrzega Pan wielkie talenty w Polsce, jeśli chodzi o komponowanie muzyki do filmu? Krzysztof Janczak, z którym współpracowałem przy Przymierzu, rokuje znakomicie. Napisał teraz własną muzykę do dużej produkcji młodych ludzi z Torunia, która premierę w kinie będzie miała w lutym–marcu. Wydaje mi się, że przed nim jest wielka przyszłość… K
Powstaniec styczniowy – artysta malarz bez rąk Piotr Edward Gołębski
Ludomir Benedyktowicz
Temat drugiej części jest związany z rozumieniem Trzeciej Świątyni, tzn. pojęcia tego, że pierwszą była świątynia Salomona, drugą Heroda, a trzecia świątynia to ta, która jest w nas. Ten utwór miał o tym opowiedzieć, ale czasem muszę to tłumaczyć.
Na przykład kto? No, Smarzowski już nie jest aż tak młodym reżyserem, Żuławski… Jest kilku znakomitych fachowców. Tutaj nie o reżyserię chodzi ani o operatorów, bo też mamy świetnych… Czeskie moce producenckie są bardzo blisko kina amerykańskiego, które często powstaje w Pradze. Większość ekipy, z którą pracowałem przy Masaryku, to byli Czesi pracujący na co
L
udomir Ludwik Dominik Benedyktowicz urodził się 5 sierpnia 1844 r. we wsi Świniary powiatu siedleckiego, w szlacheckiej rodzinie Piotra i Marii z d. Ruszczewskiej. Po ukończeniu szkół w Warszawie rozpoczął naukę w 1861 r. w Zakładzie Leśnictwa w Feliksowie koło Broku, pod kierunkiem profesora Wojciecha Jastrzębowskiego. Już 24 stycznia 1863 r. studenci Zakładu Leśnictwa znaleźli się w oddziale gen. Cichorskiego „Zameczka”, a następnie przeszli do wydzielonego oddziału Wilkoszewskiego „Wiriona”. Benedyktowicz ze względu na wspaniały wzrok i delikatną rękę uzdolnionego rysownika został wcielony do oddziału Celnych Strzelców. Brał udział w walkach pod Ostrowią Mazowiecką, Czyżewem i Mężeninem. W potyczce z Kozakami we wsi Kaczków pod Feliksowem pocisk rozerwał mu lewą rękę. Do leżącego na pobojowisku, krwawiącego powstańca podszedł jakiś Kozak i odciął mu szablą prawą dłoń, mówiąc: „Wot, buntowszczyk, nie udzierżysz ty uże gwintowki!”. Wykrwawionego rannego umieszczono w wikarówce w Ostrowi Mazowieckiej. Tam przybyły z Warszawy chirurg zoperował mu ręce. Po operacji powiedział: „contra spem spero”, czyli „mam nadzieję wbrew nadziei”. Przyjaciele ziemianie zorganizowali Ludomirowi fikcyjny pogrzeb, aby uniknął zdekonspirowania i wywózki w Sybir. Władze carskie zemściły się za syna na ojcu. W wyniku represji ojciec umarł, a matce skonfiskowano majątek. Po wyzdrowieniu Ludomir Benedyktowicz rozpoczął studia malarskie
– co było jego marzeniem – w pracowni Wojciecha Gersona, założyciela Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie. W czasie studiów zaprzyjaźnił się z Adamem Chmielowskim – późniejszym bratem Albertem – który pomagał mu przy malowaniu, wymieniając pędzle w wymyślnym metalowym urządzeniu z otworami, przymocowanym do przedramienia. Zawarł również przyjaźń z Maksymilianem Gierymskim – malarzem, a także uzdolnionym pianistą, który mając 16 lat także przyłączył się do powstania i nabawił się choroby płuc.
FOT. WWW.ARTYZM.COM
Ave Maria powstało bardzo dawno temu. Napisałem je do filmu Krzysztofa Langa Prowokator. Ale dopiero tutaj – inaczej zinstrumentalizowane, zaśpiewane, zagrane, na nowo opracowane – zabrzmiało.
filmu Krzysztofa Langa Prowokator. Ale dopiero tutaj – inaczej zinstrumentalizowane, zaśpiewane, zagrane, na nowo opracowane – zabrzmiało. Napisałem to, nie będąc związany z niczym, bez żadnego zamówienia, dla kaprysu chyba. Ten utwór jest puszczany w różnych mediach społecznościowych dość anonimowo i pomyślałem, że to wielki dla mnie zaszczyt, że Londyńska Orkiestra Symfoniczna, że Abbey Road… że mogę to po tylu latach nagrać zupełnie inaczej. Sprawiłem sobie prezent i przyjemność.
FOT. WWW.FORUM.VGD.RU
wał z Hitlerem warunki niezaanektowania Zaolzia. Wielki fresk historyczny, piękny, zrobiony z wielkim przepychem. Właśnie skończyliśmy pracę nad nim i to jest mi w tej chwili bliskie. Nagrania do Świątyni skończyłem już dawno. Przed ich rozpoczęciem bałem się, że tego nie przejdę. To było tak duże przeżycie, jeśli chodzi o natężenie emocji, że bardzo się cieszę, że ten rok się kończy. Jeśli chodzi o akustykę w świątyni – to nie jest jej postać ostateczna. W tej
te samy ekipy pracują w obu przypadkach i nie widzą różnicy między telenowelą a kinem kostiumowym, wymagającym zupełnie innego traktowania aktorów, czasu i przestrzeni. W Polsce ukazują się filmy, które miały 8–10 dni zdjęciowych, a budżety ich były całkiem spore. To jest coś niebywałego.
Pejzaż, 1886
D
zięki stypendium z Zachęty Benedyktowicz w 1868 r. wyjechał do Monachium, aby kontynuować studia malarskie u prof. Kaulbacha. Poznał tam Józefa Chełmońskiego, Aleksandra Gierymskiego, Józefa Brandta, Stanisława Witkiewicza. Do Monachium przybył też jego serdeczny przyjaciel ze studiów warszawskich, Adam Chmielowski. Wspólnie cierpieli upokarzającą biedę pobytu na obczyźnie. Po powrocie do Polski Benedyktowicz zamieszkał w rodzinnych stronach, ale tam rozpoznali go carscy szpicle. Uciekł natychmiast do Warszawy, gdzie jednak został również rozpoznany i aresztowany jako agitator
buntujący chłopów przeciw caratowi. Osadzony w X pawilonie Cytadeli, w czterdziestej piątej, samotnej celi, był nieustannie przesłuchiwany. Po ośmiu miesiącach odzyskał wolność z nakazem opuszczenia zaboru rosyjskiego. Zamieszkał w Krakowie i na nowo podjął studia malarskie, w szkole Jana Matejki. Matejko w tym czasie odmówił wyjazdu do Czech, skąd otrzymał propozycję objęcia stanowiska dyrektora Akademii Sztuki w Pradze, i rozpoczął malowanie Bitwy pod Grunwaldem. Ludomir Benedyktowicz poślubił Marię Skalską. Żona pomagała mu w pracy, wymieniając pędzle w obejmie na prawym przedramieniu. W Krakowie mieszkali z czwórką dzieci przez czterdzieści lat, a w 1913 r. przenieśli się do Lwowa. Z biegiem lat obrazy Benedyktowicza cieszyły się coraz większym uznaniem krytyków sztuki i znajdowały wielu nabywców. Ze względów zarobkowych artysta wykonywał wiele rysunków tuszem i piórkiem, które były tańsze od prac olejnych i łatwiej się sprzedawały. Udzielał lekcji rysunku i malarstwa, aby utrzymać rodzinę, a posada sekretarza Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych dawała mu dodatkowe zabezpieczenie. Rozwijał zainteresowania literackie. Działał w kole literacko-artystycznym, pisał utwory poetyckie, pieśni oraz prozę. Do najbardziej znanych obrazów Ludomira Benedyktowicza należą: Pikieta powstańców, Zbieranie fiołków oraz znajdujące się we Lwowie: Nad mogiłą powstańca i Podjazd. Jego rysunki piórkiem, tuszem, ołówkiem, pastele i akwarele można oglądać w gabinecie rycin Muzeum Narodowego w Warszawie oraz w Muzeum Narodowym w krakowskich Sukiennicach. Benedyktowicz wydał kilka tomików poezji, które publikował w rocznice powstania styczniowego. W pięćdziesiątą rocznicę powstania, w 1913 r., opublikował Na odlocie, a w 1923 r., dla uczczenia sześćdziesiątej rocznicy, W górę serca i czoło. K
KURIER WNET
10
H
itlerowska machina propagandowa po raz pierwszy wykorzystała skutecznie łączenie mass mediów z tzw. popędami wewnętrznymi człowieka. Umiejętne wykorzystanie retoryki, wiedzy o psychologii, słabości i instynktów słuchacza, uporczywe powtarzanie treści i odwoływanie się do prostych emocji i popędów spowodowało, że powstała największa machina manipulacji w owym czasie. Środki były oczywiście znacznie prostsze niż dziś, ale synergia mediów (wtedy filmu, radia i prasy) oraz przede wszystkim precyzyjnie sterowane prowokacje, uporczywie powielane kłamstwa, organizowanie parad i marszów, starannie przygotowywane wiece powodowały, że emocje tłumu kipiały i były coraz lepiej kontrolowane przez bardzo wąską grupę specjalistów-socjotechników pod wodzą samego Josepha Goebbelsa. Analogia do współczesnych działań KOD-u czy innych, świeżo wymyślonych stowarzyszeń jest zupełnie nieprzypadkowa. Podobnie jak dziewięćdziesiąt lat temu, mamy do czynienia z rutynowymi działaniami operacyjnymi, sterowanymi przez specjalistów, działaniami, które dawno zostały opisane w książkach i przeanalizowane przez wielu psychologów czy socjologów. Już w latach
Łącznie z pozycjami satelitarnymi mamy więc już grubo ponad sto kanałów, z czego przynajmniej połowa sprzyja poglądom liberalno-lewicowym! Na tym tle media prawicowe mają zaledwie DWA kanały – TV Trwam i Republikę, które do tego nie współpracują ze sobą... trzydziestych ubiegłego wieku niemiecki emigrant Serge Tchakhotine opisywał psychologiczny model hitlerowskiej propagandy; behawiorysta John Watson podnosił znaczenie działań odruchowych i udowadniał, jak wielki mają one wpływ na nasze życie; psycholog Sigmund Freud pisał o nieświadomych motywach postępowania ludzi, a Gustave Le Bon opisał w swojej książce, jak tłum sterowany popędami i sugestiami potrafi opanować życie polityczne. Wiedza ta, złożona razem, daje jej posiadaczom ogromne możliwości perswazji, które wykorzystują dziś nie tylko systemy polityczne. Tym samym prawom podlega przecież reklama margaryny, jakoby lepszej od masła, czy uzasadnianie wzrostu cen paliwa rzekomym efektem ciep–larnianym. Każda, nawet największa bzdura, uzbrojona w aparat manipulacji, znajdzie swojego odbiorcę. A odpowiednio dawkowana, w dodatku, kiedy stoją za tym pieniądze i specjaliści, jest w stanie porwać tłumy, wywołać rewolucję, a nawet przewrócić działające państwo. Po co więc są media? Czy to tylko kolejne narzędzie nacisku i robienia masom bałaganu w mózgach? Oczywiście, że nie! Podobnie jak nóż może służyć człowiekowi do krojenia chleba lub do zabijania ludzi, w zależności od tego, w czyich rękach się znajdzie, tak i media mogą być instrumentem edukacji lub manipulacji, w zależności od intencji osoby nimi dowodzącej. Mogą dostarczać rozrywki, wiedzy, wychowywać młodzież, dawać nadzieję, ale też i siać zgorszenie, demoralizować społeczeństwo czy schlebiać najniższym instynktom, podburzając tłum dla osiągnięcia korzyści wąskiej grupy ludzi. Amerykanin Philo Farnsworth, wynalazca telewizji w formie, jaką znamy w dzisiejszych czasach, pochodził z prowincji. Pracując nad swoim wynalazkiem, marzył, aby wiedza i edukacja docierały kiedyś do każdego domu, aby każdy człowiek, bez względu na pochodzenie i miejsce zamieszkania, miał dostęp do tych samych treści. Po latach pracy osiągnął wreszcie sukces i stało się dokładnie tak, jak chciał. Nie przewidział jednak, że ową „treścią” będą marnej jakości wodewile, mydlane opery o tysiącach odcinków i nierzetelne wiadomości, manipulowane przez ponadnarodowe syndykaty... Kiedy więc w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych w USA upowszechniły się telewizory i gromadziły przed ekranem całe rodziny w każdym amerykańskim domu, on sam z zażenowaniem i smutkiem wyłączał odbiornik. Nie tak wyobrażał sobie zastosowanie swojego wynalazku. Jaka jest więc dziś rola mass mediów? Odpowiedź na to pytanie jest tylko pozornie prosta. Możemy przyjąć z dużą dozą
RZĄD·DUSZ prawdopodobieństwa, że statystyczny Jan Nowak wyobraża sobie „Panów Dziennikarzy” jako pewną elitarną grupę społeczną, powołaną do przekazywania prawdziwych informacji ogółowi społeczeństwa w sposób najbardziej rzetelny, jasny i komunikatywny. Jako tych, którzy wyjaśniają, o co chodzi w świecie i jak mamy rozumieć wydarzenia. Otóż nic bardziej mylnego! Być może ten model obowiązywał sto kilkadziesiąt lat temu, na przykład w Zjednoczonym Królestwie, kiedy to Sherlock Holmes, siedząc w bujanym fotelu i paląc swoją ulubioną fajkę, czytał codziennie poranną prasę, aby dowiedzieć się, co się wydarzyło w Londynie czy na świecie. To było i minęło. Dzisiaj fach dziennikarza, niestety, nierzadko przypomina pracę prostytutki (proszę tu kolegów prawdziwych dziennikarzy o wybaczenie mi tego niesmacznego porównania), gdyż karmiony przez określoną frakcję polityczną dziennikarzyna nagle zapomina o kontekście podawanych informacji i podświadomie lub świadomie manipuluje odbiorcą treści (czyli widzem, słuchaczem lub czytelnikiem), przekazując mu tylko wybraną część prawdy, dodając za to silny ładunek emocjonalny, nazywany kolokwialnie przekazem „między wierszami”. Przytoczę tu prosty przykład z życia, który opowiadam często swoim studentom, kiedy rozmawiamy na zajęciach na temat mediów i niewerbalnych środków przekazu. Otóż pewnego roku pewna znana stacja telewizyjna, której nazwę pominę, aby uniknąć kryptoreklamy, zrobiła w środę popielcową materiał do swojego serwisu informacyjnego. Zaprosili do wywiadu księdza, w sutannie i koloratce, który opowiadał o tym, że Wielki Post to czas wyrzeczeń i odnowy duchowej, że odmawianie sobie dóbr tego świata ma na nas zbawienny wpływ, że nas rozwija i tak dalej... W warstwie tekstowej wszystko było w jak najlepszym porządku i zgodnie z nauką Kościoła. Kiedy jednak oglądało się całość materiału, przekaz był zgoła inny. Realizatorzy programu wybrali do wywiadu księdza z poważną nadwagą, z pod– wójnym podbródkiem, z astmatyczną zadyszką, do tego ustawili go na nieuporządkowanym, mało atrakcyjnym tle, zbliżonym wyglądem do zaplecza sklepu czy wręcz śmietnika. I choć obraz był nieostry, to sugerował taką właśnie scenerię. Oświetlili księdza z dołu, postarzając go, uwypuklając nadwagę i wzmacniając czerwony kolor jego twarzy. Zaaranżowali obrazkowy dramat. I teraz proszę mi powiedzieć, jak statystyczny widz, ów przysłowiowy Jan Nowak, zwłaszcza niewierzący, mógł przyjąć za dobrą monetę przekaz o pokucie i ascezie? Oto widzi przed sobą zapasionego człowieka w koloratce, dyszącego z nadwagi, który mówi o znaczeniu postu... Jest w tym dla widza kompletnie niewiarygodny – i o to właśnie autorom chodziło. Groteska i kompromitacja. Ktoś inny powiedziałby, że to medialne kłamstwo i perfidna manipulacja. Oczywiście, ale to, niestety, naprawdę tylko czubek góry lodowej, jedna z najprostszych i najbanalniejszych metod, które stosują dziś media sterowane.
B
ardziej zaawansowane techniki polegają chociażby na odpowiednim spreparowaniu treści, która jest całkowitym kłamstwem, ale wypowiedzianym np. w trybie przypuszczającym albo w postaci tzw. „wróżby”, która najczęściej dotyczy zagrożenia jakąś potencjalną katastrofą. Są to sformułowania typu: „teraz Komisja Europejska prawdopodobnie będzie zmuszona nałożyć na nas sankcje”. Oczywiście za treść wróżby jest obwiniany zawsze jakiś przeciwnik polityczny, co stanowi integralną część strategii „wróżbiarskiej”. Dalej następuje odbijanie tej samej wiadomości przez inne, powiązane stacje, dając efekt salonu luster. W sali jest niby jeden człowiek, ale wydaje nam się, że to całe tłumy. W głowie wspomnianego wcześniej Nowaka zostaje więc zasiana informacja, że te sankcje nastąpią za chwilę i zaczyna on o nich myśleć, jakby w zasadzie już nastąpiły. Nie to jest jednak istotne. Chodzi przede wszystkim o wywołanie w odbiorcy odpowiednich emocji: strachu, złości, poczucia bycia
Fenomen szydzenia z „Kaczora” przez tak wiele lat, czy fikcyjne opowieści o rzekomym toruńskim Maybachu nie mogłyby się urodzić i trwać, gdyby nie synergia mediów, sukcesywne i konsekwentne zagospodarowywanie przez nie kolejnych grup społecznych.
oszukiwanym, bezsilności, czy wręcz nienawiści. Po odpowiedniej ilości powtórzeń spreparowanej „wróżby” taki Nowak bez dodatkowej zachęty wyjdzie na ulicę wykrzyczeć te emocje, a jeśli jeszcze zostanie zachęcony obietnicą, że to poprawi jego sytuację – zrobi to na pewno. To nic, że to wszystko nieprawda. On w to już nie uwierzy, bo wszyscy wkoło coraz mocniej się nakręcają, powtarzając te same fałszywe wiadomości. Tak właśnie budowano faszystowskie Niemcy...
A
by lepiej zrozumieć, dlaczego tak się dzieje i jak środowiska lewicowe traktują media masowe, wystarczy zapoznać się z definicjami stworzonymi przez ich „ojców duchowych”. Marksiści definiowali media jako środek oddziaływania na społeczeństwo, który jest w posiadaniu burżuazji. Uważali, że media działają tylko w jej (burżuazji) interesie, promując fałszywą świadomość robotników oraz że media te są niedostępne dla opozycji politycznej, czyli klasy robotniczej. Obarczyli je więc winą za to, że rewolucja październikowa nie objęła swoim zasięgiem całej Europy. Ich uwadze zupełnie umknął fakt innej sytuacji socjalnej i edukacyjnej na Zachodzie w porównaniu do carskiej Rosji. Kiedy więc wreszcie dostali media w swoje czerwone ręce, zastosowali dokładnie taki mechanizm, w jaki wierzyli, tyle że w przeciwnym kierunku. Po prostu konsekwentnie
M ED R A J
U T
Andrze
Dziś nie trzeba już płacić dziennikarzynom, aby prostytuowali się w imię jakiejś fikcyjnej idei. Oni to robią już bez pieniędzy, głęboko i szczerze wierząc, że „Kaczor to groźny dyktator i zbój” a „PiS zabiera nam wolność”. Wpadli we własny salon luster! „budowali fałszywą świadomość w społeczeństwie, nie dopuszczając opozycji politycznej do mediów”. Dołożyli do tego wypracowany przez towarzysza Jeżowa mechanizm terroru i inwigilacji oraz swój bolszewicki, kompletny brak hamulców, zasad moralnych i jakiejkolwiek klasy. I tak oto zarządzali przez całe lata całymi narodami, a w niektórych miejscach na ziemi robią tak do dziś. Sowiecka gazeta „Prawda” była przecież prawdą tylko z nazwy, choć o prawdę nigdy się nawet nie otarła. Wspomniane wcześniej goebbelsowskie środki perswazji okazały się być więc zaledwie wstępem do sowieckiej machiny dezinformacji. No dobrze – spytasz, drogi Czytelniku – ale jakie to ma znaczenie dla nas, Polaków? Jakie znaczenie ma marksistowska filozofia w wolnym kraju należącym do zachodniej kultury, jakim jest Polska? Otóż ma. Machina sowiec– kiej propagandy wykształciła przecież kadry i struktury. Robiła to przez lata. Okrągły Stół czy mur berliński to symbole dla reżyserów populistycznych filmów. Prawdziwa historia ma jednak zawsze swoje drugie oblicze. Poza pierwszoplanowym królem i muszkieterami jest jakiś kardynał Richelieu, który pociąga za sznurki za kulisami politycznego teatru. Jak więc wygląda polski teatr o nazwie „środki komunikacji”? Opisanie tego, co działo się w polskich mediach przez ostatnie dwadzieścia pięć lat, to temat nie na artykuł, a na opasłą książkę sensacyjną, której wydanie groziłoby prawdopodobnie jej autorowi w krótkim czasie jakimś nieszczęśliwym wypadkiem. Dość powiedzieć, że po tylu latach bilans na rynku stacji telewizyjnych wygląda następująco: Na pierwszym planie mamy trzech dużych, ogólnopolskich nadawców: TVP, TVN i Polsat. Pierwszy z nich to dobro przechodnie. Służy zawsze aktualnej władzy, więc można powiedzieć, że nie liczy się w ogólnej ocenie, do jakiego obozu należy. Dziś tu, jutro tam. Jako telewizja rządowa służy zawsze temu, kto ją karmi. TVN i Polsat to koncerny, które wyrosły na masie upadłościowej PRL-u, przejmując za pomocą sprawnych działań rynkowych i politycznych kolejne spółki. Mniejsi (ale rosnący) to dziś ZPR (czyli Empik, kasyna, wydawnictwo Murator, Eska, Fokus i wiele innych), Agora, czyli holding „Gazety Wyborczej”, TV Puls, Zoom, za którym stoi Kino Polska i cichy pomocnik Onet, a także Wirtualna Polska i... Telewizja Trwam, utrzymywana z datków wiernych... Małych „telewizyjek” jak Republika, Tele5 czy TV Polonia można nie liczyć, bo statystycznie (patrząc na oglądalność) nie biorą znaczącego udziału w dużej bitwie. Gra o widza toczy się przede wszystkim na multipleksie naziemnym i w satelitarnych stacjach skorelowanych z „dużymi” nadawcami.
Jaki jest więc bilans tej gry? Spróbujmy to jakoś podsumować: TVP ma na szachownicy 17 pionków-kanałów i, na dziś, brak własnej platformy cyfrowej czy naziemnej (czytaj: skazana jest na płacenie i współpracę z tymi, którzy ją mają). TVN ma 25 kanałów i własną platformę satelitarną, Polsat – 38 kanałów i własne platformy: satelitarną oraz naziemną. Dalej ZPR – 7 kanałów i rośnie, TV Puls – 2 kanały, Agora – startuje w telewizji, ale ma radia i gazety, Wirtualna Polska też startuje, ale ma wiodący portal internetowy, Zoom – startuje. Małych celowo pomijam. Łącznie z pozycjami satelitarnymi mamy więc już grubo ponad sto kanałów, z czego przynajmniej połowa sprzyja poglądom liberalno-lewicowym! Na tym tle media prawicowe mają zaledwie DWA kanały – TV Trwam i Republikę, które do tego nie współpracują ze sobą... Porażająca dysproporcja, prawda? Patrząc z tej perspektywy i w świetle wstępu do tego artykułu – czy można się dziwić, że KOD ciągle działa, że znajduje paliwo, pieniądze i że galopująca kakofonia bzdur i kłamstw atakuje uszy i oczy widza dzień po dniu? Nieszczęście ma jednak większy rozmiar.
Jest taki stary dowcip: H żą się w piekle w sąsied wiają o swoich rządach momencie Hitler mów szę ci powiedzieć, że sp miałbym do dyspozyc do dziś nie wiedzielib
KURIER WNET
DIA
protestować przeciwko „wtrącaniu się rządu w ich waginy”. I szczerze wierzyły, że demonstrują w szczytnym celu. Odebrało im rozum? Otóż nie. Rozmawiałem z nimi. One nawet nie przeczytały, o co chodzi, nie widziały w ogóle takiej potrzeby – po prostu bazowały na przekazach medialnych i górę wzięły emocje sączone do głowy przez kanał telewizyjny, który podaje rzekomo tylko informacje. A dalej sprawa nakręciła się sama. Grupa na „fejsie”, paru opłaconych krzykaczy, dobrze przygotowane hasło zapadające w podświadomość, wywołanie poczucia, że znów ktoś chce coś obywatelom zabrać czy nakazać, poruszające wizje więzień i... spirala dalej nakręciła się sama. Wszystko dlatego, że za manipulatorami stoi dziś wiele lat badań i doświadczeń psychologicznych, socjologicznych i sztab wykwalifikowanych specjalistów gotowych współpracować z każdym, kto zapłaci. Herr Goebbels nie miał takich narzędzi, jak oni... Przesadzam? Ależ skąd... Przecież fenomen szydzenia z „Kaczora” przez tak wiele lat, czy fikcyjne opowieści o rzekomym toruńskim Maybachu nie mogłyby się urodzić i trwać, gdyby nie synergia mediów, sukcesywne i konsekwentne zagospodarowywanie przez nie kolejnych grup społecznych, finezyjne granie na emocjach i regularne powtarzanie tych samych, kłamliwych treści. Łącząca autorów tych pomówień świadomość „wyższego celu”, jakim jest ich wspólny wróg prawicowy i paniczny
R A C O N Y
ej Fijołek
Hitler z Jaruzelskim smadnich kotłach i rozmah na ziemi. W pewnym wi: Wiesz, Wojtek, mupaprałeś sprawę. Jak ja cji telewizję, to Niemcy by, że przegrali wojnę.
11
RZĄD·DUSZ
Zaskakuje mnie, jak wielką świadomość zasad gry mają nowo powstające media, nawet te najmniejsze, internetowe czy kablowe, ale wywodzące się z obozu lewackiego, a z jak wielką naiwnością czy wręcz niewiedzą spotykam się często po prawej stronie sceny. lęk przed prawdą, doprowadziły do wypracowania wręcz swoistego „nowego stylu życia” w mediach, powodującego, że dziś nie trzeba już płacić dziennikarzynom, aby prostytuowali się w imię jakiejś fikcyjnej idei. Oni to robią już bez pieniędzy, głęboko i szczerze wierząc, że „Kaczor to groźny dyktator i zbój” a „PiS zabiera nam wolność”. Wpadli we własny salon luster! Zapytani o szczegóły tego zabierania wolności, powtarzają jedynie nieskładnie jakieś medialne bzdury, nie rozumiejąc nawet ich treści, choć w sumie to nie ma tam co rozumieć, bo – mówiąc kolokwialnie – nie trzyma się to kupy. Ale za to jak doniośle brzmi! Dalej jest już łatwo: grupa tzw. trend setterów ustawia poglądy mas, firmy wizerunkowe modyfikują treści i narzucają stylistykę komunikacji masowej. Odpowiednio dobrane słowa-klucze, typu „ciemnogród” i „średniowiecze” poprzez zjawisko sugestii budują w głowach odbiorców odpowiedni filtr do przesiewania wiadomości. I jest dokładnie jak w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku w hitlerowskich Niemczech. Podburzony tłum idzie walczyć z fikcyjnym wrogiem, nie wiedząc do końca, do czego się zapisał. Czyż marsze i okrzyki KOD-u nie przypominają zgromadzeń brunatnych koszul i marszów NSDAP sprzed dziewięćdziesięciu lat? Czy ówczesny przeciętny Niemiec wiedział, w co jest wmanewrowany, o czym krzyczy i jakie są prawdziwe intencje Führera?
RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI
Specjaliści i struktury, kształcone konsekwentnie przez lata w komunistycznym systemie sowieckozależnym, rozpracowały pewne automatyczne zachowania społeczeństwa. Zjawisko potrzeby identyfikacji i przynależności do grupy, będące częścią naszej ludzkiej natury, powoduje, że fachowcy od socjologii zręcznie nim manipulują, dywersyfikując te grupy i skrzętnie pilnując, aby bilans demograficzny zgadzał się na ich korzyść. Przez lata tworzono kolejne kanały telewizyjne przeznaczone dla kolejnych grup społecznych i uzależniające je emocjonalnie. To normalna praktyka biznesowa. Dziś w lewicowych mediach każdy obywatel ma swój dedykowany produkt, czyli kanał dla siebie: kobiety pracujące i niepracujące, mężczyźni, rolnicy, dzieci, młodzież, miłośnicy historii, podróży, kuchni... ba, nawet swego czasu zbudowali kanał Religia TV, próbując „na miękko” zdobyć widza dla nich najtrudniejszego, czyli katolików. Dzisiejsza technologia socjologiczna używana jest tak samo, jak lata temu, ale z większą finezją i wyczuciem oraz wobec ludzi o lepszym wykształceniu. Sam znam osoby po uniwersytetach, które poszły z małymi dziećmi
N
awet sam Goebbels, będąc osobą wykształconą, początkowo nie chciał mieć z tym nic wspólnego, widział bowiem doskonale, do czego zmierza Hitler, ale ponieważ „pecunia non olet”, ugiął się w końcu i zaczął pracować dla swojego mecenasa i wodza. Czy dziś demonstrujący szeregowi KOD-erzy wiedzą, o co naprawdę walczą i kto płaci za profesjonalne formowanie ich poglądów? Jestem przekonany, że wielu z nich byłoby szczerze obrażonych stwierdzeniem, że są zmanipulowani. Uważają, że wyrażają swe własne zdanie, które od zawsze mieli. I to jest właśnie wielki tryumf nowoczesnej machiny manipulacji. Cały ten wywód nie jest, wbrew pozorom, lamentem, ale konstatacją, próbą podsumowania, gdzie jesteśmy i co możemy jeszcze zrobić, aby zachować biologiczną równowagę. Jest też próbą naszkicowania powodów tej niezrozumiałej sytuacji. Bo demokracja, o ile jest zagrożona, to w szczególności przez brak równowagi w dzisiejszych środkach komunikacji. I właśnie dzięki tej nierównowadze przegrana i skompromitowana mniejszość, zamiast podkulić ogon i siedzieć w kącie, bo nie ma już nic do powiedzenia, poza tym, że ***… i kamieni
kupa, wyciąga armaty w postaci swoich kanałów telewizyjnych i trąbi na cały świat, jaka jest pokrzywdzona, insynuując, że ją prześladują… Kładą się na ulicy, udając rannych, zamykają w nieczynnym sejmie, pokazują się, gdzie tylko można, aby narobić wrzasku. I do tego PCK nie przynosi im darmowych posiłków na manifestacje, a przecież nawet bezdomni je dostają. Czy to nie jest jawna dyskryminacja?
J
est jeszcze jeden aspekt tej nierównej walki. Pracując od ponad 25 lat w mediach, dostaję wiele propozycji zawodowych od ludzi i firm z różnych stron. Zaskakuje mnie jednak, jak wielką świadomość zasad gry mają nowo powstające media, nawet te najmniejsze, internetowe czy kablowe, ale wywodzące się z obozu lewackiego, a z jak wielką naiwnością czy wręcz niewiedzą spotykam się często po prawej stronie sceny. Niezręcznie jest mi krytykować, więc posłużę się przykładem. W amerykańskiej stacji CBS, aby czytać wieczorne wiadomości, trzeba mieć minimum pięćdziesiąt lat, nienaganny głos, idealną dykcję, intonację i prezencję. I nie dlatego, że swoje w życiu trzeba odsłużyć. Po prostu badania psychologiczne mówią, że młodsi prezenterzy nie są wiarygodni dla widza. Tymczasem włączam u nas ogólnopolską telewizję prawicową, a tu dwudziestopięciolatek komentuje mi wydarzenia polityczne. Do tego ma wadę wymowy i głos gimnazjalisty.... Co robię w tej sytuacji? Otóż nawet nie słucham, co ma do powiedzenia ten młodzian. Po prostu zmieniam kanał. Ja – to mały problem, bo mam swoje zdanie i ustalone poglądy, ale jestem przekonany, że razem ze mną robią tak setki tysięcy Polaków. Nie dlatego, że w tej telewizji mówią nieprawdę, ale dlatego, że nie da się jej słuchać w tej formie. To jest bardzo prosty mechanizm. Z tego samego powodu przecież ludzie kupują gorsze towary, za to lepiej i ładniej opakowane. Lekceważenie formy przekazu prowadzi do jego odrzucenia. I można się z tym nie zgadzać, ale tak było, jest i będzie. Praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb – jak pamiętamy z kabaretu Dudek. A wszystko bierze się stąd, że liberalna lewica to system naczyń połączonych, uwik– łany w zależności finansowe o zasięgach ponadpaństwowych. Stoją dziś za nimi koneksje i niewyobrażalne pieniądze, o które opłaceni bojownicy gotowi są walczyć bez przebierania w środkach. Do tego mają odpowiednie struktury i fachowców, którzy od dawna pracują w tej branży. A prawica? Cóż... dobre intencje, grupa świetnych dziennikarzy, ale całkowity brak uzbrojenia. Nie można przecież porównywać koncernu medialnego ITI do małej TV Republika, osłabionej dodatkowo przejęciem ich czołowych dziennikarzy przez media publiczne. Dlaczego tak się dzieje? Czy po prawej stronie mocy nie ma firm, ludzi, pieniędzy, aby stworzyć prawdziwą przeciwwagę? Czy w ogóle można nadrobić te 25 lat spóźnienia? Tego nie wiem, wiem jednak, że dziś radio „Gazety Wyborczej” o nazwie Tok FM jest dostępne w całej Polsce w każdym samochodzie, a jego prawicowy odpowiednik, „Radio Wnet”, nie istnieje nawet w świadomości wielu swoich potencjalnych słuchaczy. Dlaczego? Bo za Tok FM stoi kasa bogatych mecenasów i regulacje prawne byłego obozu, a Wnet zbiera jedynie datki od sympatyków. Na medialnych konferencjach, które odbywają się w Polsce, bywają wszystkie stacje, nawet te małe, nowo powstałe, nawet podrzędne kablówki. Wszyscy wręczają sobie nawzajem nagrody, klepią się po plecach, piją razem szampana, biorą udział w panelach dyskusyjnych – ale nie ma tam nigdy mediów prawicowych... Dlaczego? Tego też nie wiem, ale na pewno nie jest to dla nich korzystne. I jeszcze jedno: pracując przy wielu różnych projektach, sporo podróżuję po kraju. Za każdym razem, gdy kupuję na dworcu kolejowym kanapkę i sok w sieci budek z prasą i przekąskami, sprzedawca proponuje mi zakup „Newsweeka”. I nie ma znaczenia, że właśnie kupiłem u niego np. „Gazetę Polską”. Do jego obowiązków pracowniczych należy zaproponowanie mi „Newsweeka”... Jakie proste rozwiązanie, prawda?
Dziś radio „Gazety Wyborczej” o nazwie Tok FM jest dostępne w całej Polsce w każdym samochodzie, a jego prawicowy odpowiednik, „Radio Wnet”, nie istnieje nawet w świadomości wielu swoich potencjalnych słuchaczy.
Mędrzec powiedział kiedyś, że kropla drąży skałę... Bazując na tej tezie, odpowiedzialne elity budują swoje zaplecze w odpowiedzialny sposób – długofalową strategią. Metody są dziś znane i dostępne dla każdego, wystarczy z nich skorzystać. Ludzie są podatni na wychowanie, na sugestię, na docenienie, na argumenty, które chcą usłyszeć. Robert Baden-Powell, kiedy zajął się trudną młodzieżą, zbudował z tego wielki ruch skautowski i harcerski w całej Europie. Podobne działania podjął św. Jan Bosko i też odniósł wychowawcze sukcesy. O ironio, z tych samych reguł skorzystali również twórcy Komsomołu! Z tych samych narzędzi – w znaczeniu środków komunikacji oczywiście. Znaleźli płaszczyznę porozumienia z młodzieżą i dzięki niej oraz podstawowym technikom pedagogicznym i zaangażowaniu emocjonalnemu prowadzili indoktrynację polityczną. Można powiedzieć – manipulowali od przedszkola. Media czynią dokładnie tak samo. Manipulują. Tworzą kanały dla kolejnych grup społecznych, aby później, mając wiernego odbiorcę, przekazywać mu korzystne dla siebie treści. Po pewnym czasie widz przedstawi je jako swoje. Tak to działa. Dlaczego prawica nie ma kanałów dla dzieci, dla młodzieży, dla gospodyń, dla ludzi aktywnych zawodowo, dla menedżerów? Wiara w to, że prawda sama się obroni, jest jak wiara, że morderca ma sumienie i sam zlituje się nad ofiarą, a tak przecież się nie dzieje. Jeśli nie ma odpowiednich regulacji prawnych i stosownych
Dlaczego prawica nie ma kanałów dla dzieci, dla młodzieży, dla gospodyń, dla ludzi aktywnych zawodowo, dla menedżerów? Wiara w to, że prawda sama się obroni, jest jak wiara, że morderca ma sumienie i sam zlituje się nad ofiarą. narzędzi do obrony, to ofiara będzie skazana na zagładę. Stąd właśnie tytuł tego artykułu: Raj utracony, czyli zmarnowana szansa, zlekceważone narzędzia, zasady i zasoby... Oczywiście są też bardzo cenne inicjatywy oddolne. I całe szczęście, bo jest to dowód, że naród jeszcze ma swój rozum. Niezależne media powoli, ale konsekwentnie integrują się. Powstała Strefa Wolnego Słowa, Kluby „Gazety Polskiej”, ale działają niestety bez tych ogromnych środków, jakimi dysponują holdingi lewicowo-liberalne. Nie dostają przecież subwencji od pana Sorosa – multimiliardera, który ma pół globu w kieszeni i „kręci” poprzez swoich służących całymi państwami...
M
imo to można powiedzieć, że ludzie niezależnie myślący dokonali cudu, bo chyba nikt nie przypuszczał, że ubiegły rok przyniesie tak wielką zmianę w polskiej polityce... No właśnie... nikt nie przypuszczał, bo opłacone media do ostatniej chwili pokazywały, jak to Bronisław pobił w sondażach Andrzeja, a cały sęk był w tym, że nie tylko nie pobił, ale nawet nie doskoczył na odpowiednią wysokość, żeby tego pobicia móc spróbować... Dokonała się zmiana, zapaliło się światełko w tunelu, jednak przeciwnicy już dawno podnieśli się po upadku, pozbierali zęby z podłogi, zorganizowali pieniądze i rozpoczęła się bezceremonialna walka, którą mamy okazję oglądać od wielu miesięcy na ekranach telewizorów. „Try-bu-nał! De-mo-kra-cja! Precz z ka-czy-zmem! Kon-sty-tu-cja!” i tak dalej... Jakie więc mamy szanse na doprowadzenie do równowagi w mediach i w głowach obywateli? Czy można odpracować straty? Czy istnieje możliwość zapewnienia rozwoju młodzieży, społeczeństwa, Polaków, dając im w mediach niezatruty pokarm duchowy? Pewnie tak, ale kto za to zapłaci i skąd weźmie pieniądze? To już zupełnie inna sprawa. Cała nadzieja w rozsądku i prawości nowej władzy, zmianach w edukacji, w sposobie dostępu do mediów – a to długi proces, chociażby z powodów legislacyjnych. Ile jest pracy do zrobienia, pokazują chociażby ostatnie działania Facebooka. To jawny przykład, że nawet w teoretycznie wolnym Internecie są „równi i równiejsi”. Brakuje też stratega, doświadczonego fachowca, który rzetelnie poprowadzi w Polsce globalną zmianę w sposobie komunikacji, bazującą na odpowiednich regulacjach prawnych. I to wszystko właśnie stawia, póki co, tytułowy „raj” poza zasięgiem dzisiejszej racji stanu. Obym jednak był złym prorokiem i pomylił się całkowicie, czego bardzo nam wszystkim i sobie samemu życzę. K
KURIER WNET
12
U·K·R·A·I·N·A
G
dy kilka dni temu przebywałem na froncie pod Donieckiem i opowiedziałem tę historię ukraińskim żołnierzom, zaproponowali, by profesorowie zrobili konferencję u nich w okopach. Jeśli na wschodzie Ukrainy nie ma wojny, to dlaczego giną ludzie?
Wioska w pobliżu poddonieckiej Marjinki. Obiecałem, że nie będę podawać jej nazwy. Wokół gigantyczne hałdy, ośnieżone przypominają afrykańskie Kilimandżaro. Dowód aktywności kopalni. Wiele z nich, bez względu na stronę frontu, wydobywa węgiel, który poprzez system spółek trafia na Ukrainę. A zyski z niego – do kieszeni oligarchów, Rosjan i separatystów. Niewielka wioska, może 100 domów. Nawet nie ma swojego opisu w Wikipedii. Zresztą nazwa nie jest też wyjątkowa – nawet w okolicach Doniecka jest druga taka miejscowość. Ale tamta jest w rękach tzw. separatystów. Wiele domów zniszczonych całkiem, inne ze śladami ostrzału artyleryjskiego. Kilka jakimś cudem pozostało nietkniętych. Miejscowość przez dwa lata wielokrotnie popadała pod artyleryjski ostrzał. W wiosce zostało tylko kilku mieszkańców. Ale gdy tam dojeżdżamy, ciężko ich wypatrzeć. Dopiero gdy idziemy pieszo przez miejscowość, na świeżym śniegu widać wokół niektórych zabudowań ludzkie ślady. Większość jednak to ślady wojskowych, którzy zajęli część opuszczonych budynków. Na jednym z podwórek nasi przewodnicy pokazują nam terenówkę, która w 2015 roku została przekazana ukraińskim batalionom ochotniczym przez polskich wolontariuszy. Dziesiątki śladów po kulach świadczą o jej „bojowym” życiorysie. Ale podobno jeszcze nie tak dawno nadawała się do jazdy. Polską tablicę rejestracyjną przykrywają czarno-białe numery świadczące o tym, że to samochód we władaniu ukraińskiej armii. Na linii frontu nie widać ukraińskich pojazdów pancernych „kuguar” czy też hummerów przekazanych przez Amerykanów. Żołnierze dziwią się moim pytaniom o to, gdzie są te pojazdy: „Jak to gdzie? Na pozycjach Gwardii Narodowej! 30 kilometrów od frontu, na naszych tyłach. Nie widziałeś ich po drodze? My tu jeździmy tym, co dostaliśmy od waszych wolontariuszy!”. Później pod sztabem poznaję inną terenówkę, którą żołnierze Ajdaru wozili mnie po froncie w grudniu 2014 roku. Wtedy miałem wrażenie, że samochód w każdej chwili zakończy swój wyeksploatowany żywot: „Działa! Dopóki go nie rozwali artyleria separów, będzie jeździć!” – z przekonaniem stwierdza Petr, który walczy od ponad dwóch lat. W oddali słychać wybuchy. To tzw. separatyści ostrzeliwują Marjinkę. Tam ostrzał trwa prawie codziennie. Ajdarowcy wsłuchują się w eksplozje: „To haubice, ponad 122 mm”. Takie ostrzały są codziennością. Nikt się nie dziwi, że
Wielokrotnie mijam pojazdy misji OBWE. Zawsze z dala od frontu. Ale może tak się po prostu składa… używane są pociski zakazane przez tzw. porozumienia mińskie. Gdy w nocy niebo rozpala się od kolejnego ostrzału, Ukraińcy z dumą mówią: „To nasi odpowiadają!” I też trudno uwierzyć, że odpowiedź jest przy wykorzystaniu „dozwolonej” amunicji. Ukraińcy uważają, że obserwacje OBWE to fikcja: „Wiesz, gdzie oni są? Na stacjach benzynowych kawę piją”. Wielokrotnie mijam pojazdy misji OBWE. Zawsze z dala od frontu. Ale może tak się R E K L A M A
FOT. PAWEŁ BOBOŁOWICZ
Gdzieś pod Donieckiem
W Lublinie miała być zorganizowana polsko-ukraińska konferencja. Organizatorzy nie chcieli jednak się zgodzić, by w referacie ukraińskich naukowców była mowa „o wojnie” na wschodzie Ukrainy. Według organizatorów tam wojny nie ma.
Wojna, której nie ma Paweł Bobołowicz
po prostu składa… Na pierwszej linii ukraińskich pozycji słyszę to samo, co przed dwoma laty w Stanicy Ługańskiej: „Nigdy tu nie byli, nigdy nie jeżdżą po zmroku i nigdy nie pojawiają się tam, gdzie jest niebezpiecznie”. I chociaż to zdanie może nie w pełni odpowiada rzeczywistości, to pewne jest, że ukraińscy żołnierze, ale też cywile w strefie frontu, żadnym organizacjom międzynarodowym nie wierzą: „Wiesz, ilu tam jest Rosjan? Oni będą obiektywni?”.
„Roshen” na froncie Ukraińskie okopy przebiegają 1,5 kilometra, a czasem kilkaset metrów od pozycji separatystów. Pomiędzy nimi pola minowe i „sekrety” – pozycje, które mają ustrzec przed niespodziewanym atakiem. Jedni i drudzy polują na jeńców. Jedziemy drogą, na której kilka miesięcy temu zostali zaatakowani i wykradzeni ukraińscy żołnierze. Po stronie separatystów ciągnie się rząd gęstych krzaków. Od kilku lat nikt tu nie uprawia ziemi, na polach ponad śniegiem górują wysokie badyle. Po takiej opowieści trudno nie patrzeć przez okno samochodu z lekkim niepokojem. Żołnierze to zauważają: „Nie ma obaw, teraz już kontrolujemy ten teren, wcześniej stacjonowali tu niedoświadczeni chłopcy ze straży granicznej. Nas nie zaskoczą”. Na tym terenie obowiązuje od szesnastej „godzina komendancka”. Wtedy zapada zmrok i nikt już nie może się poruszać: „Wiesz, po zmroku najpierw lepiej strzelić, a dopiero potem zapytać, kto jedzie”. W nocy siedzimy w jednej z opuszczonych chat. O dziwo, działa prąd. Chłopaki rozpalają w malutkim piecu. Kiedyś dom był ogrzewany centralnie, teraz musi wystarczyć ten piecyk. Na dworze mróz, w środku kilka stopni na plusie. Siedzimy do późna. Wspomnienia o chłopakach, którzy zginęli, powodują, że przy milczącym toaście
wszyscy ulewają krople wódki na ziemie. Zaraz po tym żarty z tych, którzy żyją, i stałe rozżalenie na rzeczywistość. Ktoś otwiera wojskowy pakiet żywnościowy. Typowa zawartość: suchary, konserwy, rodzynki, herbata, kawa, cukier i czekolada – w czerwonym opako-
wojsk desantowych (stąd pseudonim od VDV – „Воздушно-десантные войска”), który pod Słowiańskiem służył jako ochotnik, rozmawiał z psem jak z człowiekiem, a ten zdawał się go rozumieć. Nie odstępował swojego nowego opiekuna na krok. Wedewe
Koty są cenione za łowienie myszy, psy za wierność. Dzielą z wojskowymi podziemne nory i zbite z desek prycze. Niektórzy twierdzą, że zwierzęta potrafią ostrzec ich przed ostrzałem. waniu z napisem „Roshen”. To fabryka należąca do prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki. Któryś z żołnierzy zabiera mi opakowanie z ręki: „Nie jedz, otrujesz się”; inny z żalem dodaje: „Mógłby sobie chociaż podarować reklamę na froncie”. Zapada milczenie, w którym jeszcze wyraźniej słychać eksplozje za oknem. O poranku nocne wybuchy i lęki zdają się prawie snem. Śnieg jeszcze bardziej przykrył ślady wojny. Kolega-operator patrzy na zrujnowany przez ostrzał dach: „Przez ten śnieg to wygląda, jakby się po prostu zawalił; jak pokazać, żeby ludzie zrozumieli, że to wojna?”. Wokół cisza i spokój. W takich wioskach już nie budzi się poranne życie. Nasza obecność nie podoba się tylko psom. Szczekają na nas i patrzą nieufnie. W przeciwieństwie do kotów, które wykorzystują okazję, by się połasić. Zwierzęta są też w okopach. Koty są cenione za łowienie myszy, psy za wierność. Dzielą z wojskowymi podziemne nory i zbite z desek prycze. Niektórzy twierdzą, że zwierzęta potrafią ostrzec ich przed ostrzałem. To opowieść, która regularnie powtarza się na froncie. Wspominam „Wedewe” – żołnierza spod Słowiańska, który zaopiekował się owczarkiem niemieckim. Pies na terenie posterunku pojawił się po kolejnym ostrzale artyleryjskim. Były żołnierz
mówił, że zabierze go po wojnie do domu. Po kilku dniach ze Słowiańska, bocznymi drogami, przyszło na ukra-
próbował złapać równowagę, stanął na kolejną minę. Wybuch. Nasz rozmówca mówi, że tym razem on stracił przytomność i dostał kilkoma odłamkami. Drugi kolega stracił dwie nogi. Wszyscy przeżyli. Wyciągnął ich następny patrol. Dziś chłopcy mają protezy i już sami pomagają żołnierzom jako wolontariusze. Zaśnieżoną drogą jedzie na rowerze kilkunastoletni chłopak. Nie chce rozmawiać, odjeżdża, później będzie się jeszcze parę razy pojawiać gdzieś w pobliżu. Obecność dziennikarzy na pewno jest jakimś urozmaiceniem, ale lepiej za dużo nie opowiadać. Na co dzień widać tylko stacjonujących tu ukraińskich żołnierzy. Gdzieś w od-
Regularnie dostają świadczenia socjalne. I chociaż pensje i emerytury są skromne, to jednak są. Kim czują się ci ludzie? Kilka kilometrów od Doniecka? Separatyści, Rosjanie czy Ukraicy? iński posterunek małżeństwo. Gdzieś usłyszeli, że do żołnierzy trafił pies. To był ich pies, który faktycznie uciekł po ostrzelaniu okolic ich domu. Gdy Wedewe go oddawał, płakał jak dziecko. O śmierci Wedewe dowiedziałem się kilka dni temu…
Dzieci wyjechały do Rosji Gdy opuszczamy naszą bazę, żołnierze nas uprzedzają: „Nie chodźcie nigdzie po polach. Miny!”. Nasi przewodnicy podczas podróży wspominali, jak rok temu wyszli na zwiady. Pierwszy z ich trójki wszedł na minę. Eksplozja… ciało najpierw leci w górę, potem pada na ziemię, ale chłopak przeżył i leży przytomny. Nie widzą tylko jego nogi. Próbują go odciągnąć, przez krótkofalówkę wzywają pomoc. Drugi ze zwiadowców zachwiał się na nogach i gdy
dali przemyka się młody mężczyzna z wiadrem. Ubranie wskazuje, że to nie żołnierz. To rzadki widok. Wśród tych, którzy pozostali w poddonieckich miej-
W miejscowości działa szkoła. Rozmawiamy z 14-latkiem, który każdą swoją wypowiedź zaczyna po rosyjsku, ale zaraz się poprawia i przechodzi na ukraiński: „Do ostrzału się przyzwyczaiłem. Teraz nie chcę nigdzie wyjeżdżać. Może kiedyś, jak będę dorosły”. Mąż pani Natalii leży w domu chory: „Co ja mogę powiedzieć? Ciężko żyć”. Po chwili dorzuca: „Powiem wam prawdę, dzieci do Rosji wyjechały”. Pani Kateryna nie zamierza wyjeżdżać: „Gdzie my jesteśmy potrzebni? Jeśli tu jest mój dom, moja mama pochowana? Tu mieszkają rodzice męża. Jak ja ich zostawię, jak to już starcy po 80 lat? Nie będę nigdzie wyjeżdżać”. Ci, którzy zostali, nie widzą możliwości wyjazdu. Kolejna rozmówczyni mówi, że regularnie dostają świadczenia socjalne. I chociaż pensje i emerytury są skromne, to jednak są. Kim czują się ci ludzie? Kilka kilometrów od Doniecka? Separatyści, Rosjanie czy Ukraińcy? Ukraińscy wojskowi mówią nam nieoficjalnie, ze 50 procent popiera tzw. Doniecką Republikę Ludową, a przede wszystkim Rosję. Gdy na te tereny wchodził batalion Ajdar, rosyjskie media publikowały materiały o ich rzekomych zbrodniach, nazywając ich faszystami, nazistami. Z zarzutami o maruderstwo współgrał również raport Amnesty International. Do „antyajdarowskiej” propagandy dołączyły też niektóre środowiska w Polsce. Komendant Ajdaru, podpułkownik Maksym Marczenko, jednoznacznie stwierdza, ze dzisiaj Ajdar to po prostu profesjonalna część sił zbrojnych Ukrainy: „Osoby, których nie chcieliśmy, zostały z batalionu usunięte, ale jak zajmowaliśmy tutaj pozycje, to ludzie strasznie się nas bali. Teraz się to zmieniło, ale i tak wiemy, że ci, którzy mają bliskich po drugiej stronie, do nas się nie przekonają”. Na froncie jesteśmy akurat w Dniu Sił Zbrojnych Ukrainy. Komendant objeżdża pozycje na pierwszej linii, wręcza nagrody, medale. Batalion otrzymał też swój sztandar. Pozycje objeżdża też charakterystyczny czerwony bus wolontariuszki Aliny Terehowej. Od początku wojny dociera na najdalsze odcinki frontu. Przywozi chłopakom ubrania, jedzenie. Mitem okazują się kijowskie twierdzenia o tym, że żołnierze mają wszystko, co niezbędne. Przynajmniej tutaj pod Donieckiem. Bus Aliny też jest z Polski. Tym razem nie wytrzymał kolejnej wyprawy na front. Wczoraj Alina zadzwoniła do mnie: „Wracam do Kijowa pociągiem, bus zepsuty, ale udało się chłopakom wszystko dowieźć”. Gdy my wyjeżdżaliśmy z linii frontu, słońce przebijało się przez chmury. Silny, ciepły wiatr rozwiewał śnieg. Na frontowej drodze mijamy szczątki zniszczonego czołgu. Nasz przewodnik, który musi pozostać anonimowy i nie pozwalał się nawet fotografować, mówi: „To czołg separów, tkwi tu od 2014 roku. Wtedy mogliśmy bez problemów wygrać z separami. Ale kazali się nam wycofać, a później Ruscy rzucili dywizję pskowską. I tak im daliśmy łupnia. Ale kolejne rozkazy o wycofywaniu się i te mińskie rozmowy. To zdrada. Od-
Na wszelki wypadek dzwonię do znajomych na froncie: „Wszyscy cali. U nas jak zwykle, coś tam zawsze wybucha. Przyjeżdżaj znowu, czekamy”. scowościach przeważają kobiety, dzieci i osoby starsze. Gdzie są mężczyźni w sile wieku? Wielu ponoć walczy w szeregach tzw. separatystów. Z cywilami udaje się nam rozmawiać dopiero w jakiejś większej miejscowości. Działa sklep, a większość jego klientów stanowią żołnierze. 22-letnia sprzedawczyni mówi, że 3 miesiące temu wyszła za mąż za ukraińskiego żołnierza. Czeka, aż on skończy służbę, i chce wyjechać gdzieś dalej od frontu.
powiedzą jeszcze za to”. Gdy docieram do Kijowa, w oficjalnym komunikacie dowództwo informuje, że poprzedniej doby na froncie zginęło kolejnych 3 ukraińskich żołnierzy, a kolejnych dwóch zostało rannych. Kilkanaście kilometrów od miejsc, w których byliśmy. Na wszelki wypadek dzwonię do znajomych na froncie: „Wszyscy cali. U nas jak zwykle, coś tam zawsze wybucha. Przyjeżdżaj znowu, czekamy”. K
KURIER WNET
13
MOIM·ZDANIEM
Woda – eliksir życia Aleksander Bobrownicki
T
o zdumiewające, ale zwykła woda nadal odkrywa przed nami swoje niezwykłe tajemnice. To co dotychczas wiemy o wodzie, jest wierzchołkiem góry lodowej. Poznanie właściwości wody angażuje uczonych całego świata od niemal 200 lat. Badania najszerzej prowadzone są w USA, Rosji, Francji i Japonii, a zapotrzebowanie na nie wciąż rośnie. Ich wyniki zadziwiają, lecz równocześnie dają poczucie niedosytu, bo mimo coraz to nowych odkryć, końca problemu nie widać. – To niesamowite – pisze Władimir Wołkow, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego, światowy autorytet w badaniach nad komórkami macierzystymi i pamięcią wody. – Sama cząsteczka wody ma strukturę prostą, podczas gdy jej forma ciekła jest jedną z najbardziej skomplikowanych i tajemniczych substancji. Po wielu latach badań pojęliśmy nareszcie, że o wodzie nie wiemy prawie nic. Jak wiemy, „prawie” to nie znaczy „nic”. Na przykład już w roku 1988 Jacques Benveniste, francuski immunolog, twierdził, że woda jest nośnikiem informacji i udowodnił, że ma „pamięć”. Odkrycie to w licznych eksperymentach potwierdził badacz rosyjski Witold Bakhir. Przykłady takich odkryć można by mnożyć.
P
olemika Pana Profesora jest napisana perfekcyjnie. Od pierwszego zdania, w którym dużymi literami ogłasza, że „szczepienia są największą zdobyczą współczesnej medycyny”, aż do ostatniego akapitu, gdzie prezentuje pole do przemyśleń dla etyków i prawników. Być może ktoś uzna, że czepiam się słówek. Żyjemy jednak w tak różnorodnym świecie, w istnej wieży Babel, że jest ważne ustalenie, jak rozumiemy np. określenie „współczesna medycyna”. I cóż to za ranking „zdobyczy współczesnej medycyny”? Jacy kandydaci do tytułu? Czy inne autorytety nie zaproponowałyby innych zdobyczy? Choćby ze względu na kryteria, według których miałyby być wyszukiwane i oceniane. Nie zdziwiłabym się, gdyby zgłoszono kandydatury np. in vitro (Nobel 2010 r) czy pigułki antykoncepcyjne (wpływ na obyczaje i zdrowie, sytuację demograficzną i polityczną). I podobnie jak krytykowane jest in vitro czy antykoncepcja, jest również krytykowana praktyka szczepienia wszystkich przeciw wszystkiemu. Przesadziłam. Nie wszystkiemu. Ogłoszono już kalendarz szczepień nazywanych „obowiązkowymi” na 2017 r. Zawiera szczepienia na kilkanaście rodzajów chorób, włącznie z pneumokokami, ospą wietrzną, HiB, rotawirusami oraz HPV. Na polski rynek były wprowadzane już od 2003 r. I wraz ze wzrostem ilości szczepień i „wyszczepialności” wzrasta liczba hospitalizowanych niemowląt: 199 tys. (2003 r.) do 319 tys. (2013 r.). Tego dramatycznego wzrostu nie uzasadniają różnice w liczbie urodzeń. Kalendarz dalej zaleca szczepienia na gruźlicę i WZWB w pierwszej dobie. Dobrze, że dopuszcza przełożenie ich na później. Przed 1996 r. szczepiono między 3 a 5 dobą, po obserwacji stanu zdrowia noworodka. W krajach UE, w których najwięcej niemowląt przeżywa 1. rok życia, szczepi się nie wcześniej niż po ukończeniu przez dziecko ośmiu tygodni. Przejdźmy do uściśleń. Nie, nie napisałam, że „trzeba ufać ekspertom”, jak twierdzi Pan Profesor. Napisałam, że „nie sposób znać się na wszystkim” oraz że „w tym, na czym się nie znam – ufam ekspertom”. Ufam do chwili ujawnienia się niekompetencji „eksperta”. Pan Profesor porównuje nazwę stowarzyszenia STOP NOP do nazwy ustawy „o przemocy w rodzinie”, która to ustawa „promuje poglądy niezgodne z tradycyjnym pojęciem płci i rodziny” oraz do „ustawy o leczeniu”, w której chodzi o sztuczne zapłodnienie, a nie o leczenie niepłodności. Fakt, nie zawsze propozycje autorytetów są obiektywnie dobre. Zdanie „im więcej miały szczepień, tym częściej chorowały!” było wnioskiem w opracowaniu danych Instytutu Kocha. Nie było wcale, jak twierdzi Pan Profesor, przykładem sytuacji epidemiologicznej w stanie Missisipi. Choć nieżyjący już dr Mayer Eisenstein jest godną uwagi postacią. Wraz z zespołem opiekował się 35 tys. pacjentów. Szczepienia stosowali
Co „statystyczny polak” wie na temat wody? Znakomita większość rodaków uważa, że wie wszystko. No, bo woda to woda. Generalnie to ciecz. Symbol H2O znaczy, że jedna cząsteczka wody to 2 atomy wodoru i 1 atom tlenu. Ci bardziej wtajemniczeni wiedzą, że woda stanowi 2/3 organizmu człowieka, w proporcji: 90% mózg, 85% krew, 83% płuca, 79% nerki, 73% serce i 72% mięśnie. Woda oczyszcza, daje energię (dlatego utrata energii jest wyraźnym objawem odwodnienia). Woda uczestniczy we wszystkich procesach pobierania substancji odżywczych i wydalania produktów przemiany materii. I tylko w dobrze nawodnionym organizmie możemy mówić o synergii i pełnym zdrowiu. Warto sobie uzmysłowić, że zdrowie i choroba rozpoczyna się zawsze na poziomie komórki, a nie całego organu. Gdy następuje odwodnienie, najpierw zmniejsza się objętość wody w komórkach, a potem w płynach międzykomórkowych. Aby zatrzymać wodę w organizmie, niezbędna jest szczypta soli himalajskiej. Można bowiem pić bardzo dużo wody i być permanentnie odwodnionym. Do trwałego nawodnienia organizmu niezbędne są również witaminy A i E oraz kwasy tłuszczowe (NNKT) omega3.
Według doktora Batmanghelidja [zm. w 2004 r. irański lekarz i pisarz mieszkający w USA, który twierdził, że wiele chorób można leczyć samą wodą; przyp. red.] cukrzyca, stwardnienie rozsiane, choroby oczu i uszu, kamice, wrzody żołądka i dwunastnicy, depresja, syndrom przewlekłego zmęczenia, astma, RZS, nadciśnienie tętnicze, rozwój symptomów podwyższonej kwasowości, suchość skóry i włosów oraz wiele innych poważnych dolegliwości jest następstwem chronicznego odwodnienia. Warto wiedzieć, że 1% odwodnienie mózgu powoduje w nim nieodwracalne zmiany. Tyle, że nasz organizm jest mądry i kosztem całej reszty będzie chronić przed odwodnieniem tak zwaną złotą piątkę, czyli: mózg (zawsze stawiany na pierwszym miejscu), serce, płuca, nerki i wątrobę. Gdy więc nie dostarczymy organizmowi odpowiedniej ilości wody – z miejsca przestawia się on na racjonowanie tych zapasów, które znajdują się w jego obrębie. Za wszelką cenę chcąc zaspokoić „złotą piątkę”, bez skrupułów ograbia całą resztę. Wyciąga wodę z powierzchni stawowych, z kręgosłupa (z krążków międzykręgowych i znajdujących się między nimi jąder miażdżystych – zwanych potocznie „dyskami”). Upośledza błony międzykomórkowe, a nawet skórę. Na dłuższą metę skutki takiej autoagresji mogą być fatalne.
w bardzo ograniczonym zakresie. Tzn. dzieci nie były szczepione wcale albo dostawały tylko niektóre szczepionki. I zgadnijcie Państwo, ile mieli przypadków autyzmu wśród 4 tysięcy zupełnie nieszczepionych dzieci? Ani jednego! Ich doświadczenia, praktyka nie mają nic wspólnego z dr Wakefieldem. Film Vaxxed. From Cover-Up to Catastrophe (Wyszczepieni. Od tuszowania faktów do katastrofy) z polskimi napisami jest już dostępny i każdy może zweryfikować informację podrzuconą mediom o „oszustwie” dr Wakefielda.
pobranych z płodów, które zginęły w wyniku dwóch aborcji w1962 i 1964 roku. I powołując się na Instrukcję Dignitas Personae watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary, twierdzi, że katolicy mogą korzystać z takich szczepionek, gdy innych nie ma. To dopiero nowina! Zajrzyjmy więc do Dignitas Personae. Cytat z pkt. 35: Naturalnie w ramach tych ogólnych założeń istnieje zróżnicowana odpowiedzialność, i ważne racje mogłyby po części usprawiedliwić moralnie wykorzystanie rzeczonego „materiału biologicznego”. Tak więc na przykład
Dla przykładu: rabunek wody z żołądka i jelit wywołuje chroniczne zaparcia. Pamiętając starą, znaną bodajże od Hipokratesa zasadę, iż „śmierć czai się w jelitach”, nie możemy bagatelizować tej sprawy. Łatwiej nam będzie zrozumieć, jak ważną sprawą jest konsekwentne, tj. codzienne picie „zwykłej wody”. A z drugiej strony, jak mało potrzeba, aby się uchronić przed wielu chorobami. • Woda jest podstawą zdrowia i życia. • Brak wody osłabia, a z czasem eliminuje część funkcji biologicznych organizmu. • Woda jest podstawowym źródłem energii życiowej. • Woda generuje energię elektryczną i magnetyczną wewnątrz każdej żywej komórki. • Woda jest podstawowym materiałem wiążącym struktury architektoniczne komórki. • Woda chroni DNA przed uszkodzeniami i zwiększa mechanizmy odnowy. Równolegle zmniejsza ilość anomalii wewnątrz DNA • Woda zwiększa efektywność mechanizmów immunologicznych rdzenia kręgowego (tam właśnie owe mechanizmy powstają). • Woda to rozpuszczalnik wszystkich rodzajów pożywienia. • Dzięki wodzie w procesie trawienia cząstki żywności uzyskują zdolność przekazywania energii. • Woda zwiększa zdolność organizmu do przyswajania życiowo ważnych substancji zawartych w pożywieniu. • Woda zapewnia transport wszystkich substancji w granicach organizmu.
• Woda
te choroby. Zdaniem ekspertów już 4 tygodnie po można szczepić. Nie podali, po co, a ja nie chcę snuć domysłów.
w mikrobiomie, stanowiącym istotną część naszego układu odpornościowego, wywołane szczepieniami na pneumokoki, sprawiają zasiedlenie organizmu szczepionego delikwenta dużo bardziej niebezpiecznymi patogenami. Np. gronkowcem złocistym. W tym samym czasie co artykuł Pana Profesora w „Kurierze Wnet”, portal „Medycyna Praktyczna” opublikował artykuł pt. Szczepienie dzieci przeciwko pneumokokom nie wpłynęło istotnie na epidemiologię i przebieg choroby pneumokokowej u dorosłych.
C
oraz więcej ludzi żyje świadomie i zdrowo. Czyta skład kosmetyków, a także gotowych dań. Czy nie tym bardziej należałoby sprawdzać zawartość fiolki, która ma zostać wstrzyknięta dziecku? Oprócz obecności związków rtęci, glinu czy formaldehydu ostatnio znaleziono również glifosat, składnik środka chwastobójczego o nazwie Roundap.
zwiększa zdolność erytrocytów do gromadzenia tlenu w płucach. • Przenikająca do komórek woda zaopatruje je w tlen i odbiera przetworzone gazy. • Woda wyprowadza toksyczne pozostałości z różnych części ciała, dostarczając je do wątroby i nerek w celu ostatecznego ich usunięcia z organizmu. • Woda jest podstawowym elementem maziówki okołopanewkowej i elastyny. Bowiem zarówno krzem organiczny, jak i budowany z krzemu kolagen nie mogą funkcjonować w środowisku odwodnionym. • Woda tworzy „poduszkę amortyzacyjną” w dyskach kręgosłupa. • Woda jest najdelikatniejszym środkiem rozwalniającym. • Woda wspomaga serce, zmniejszając niebezpieczeństwo wylewów i zawałów.
Jeśli masz powyżej 10 punktów – jesteś odwodniony!
Czy zdrowie mamy ze strzykawki? O szczepieniach, metodach wpływu i poszukiwaniu prawdy Ewa Nitecka
C
zagrożenie życia dziecka może upoważnić rodziców do zastosowania szczepionki wyprodukowanej przy użyciu linii komórkowych niegodziwego pochodzenia, niemniej jednak pozostaje obowiązek wszystkich, by wyrazić swój sprzeciw i zażądać od osób odpowiedzialnych za systemy opieki zdrowotnej, by dostępne były inne rodzaje szczepionek. Powtórzę: „zagrożenie życia dziecka”. Jednak szczepione są dzieci zdrowe! Nawet mówi się o kwalifikacji do
Niedawno 2 mln 300 tys. nieświadomych niczego kobiet zamierzano wysterylizować w Kenii. Kryjące się za akcją szczepień oszustwo ujawnił Kościół katolicki. Pod przykrywką walki z tężcem zainicjowano zamaskowaną kampanię kontroli urodzeń. Szczepionki przeciwko tężcowi podawano Kenijkom nie informując ich o tym, że powodują bezpłodność. Szczepienia sfinansowały WHO i UNICEF. To nie są pomówienia. To są fakty. In-
Przed 1996 r. szczepiono między 3 a 5 dobą, po obserwacji stanu zdrowia noworodka. W krajach UE, w których najwięcej niemowląt przeżywa 1. rok życia, szczepi się nie wcześniej niż po ukończeniu przez dziecko ośmiu tygodni. szczepienia. Wprawdzie jest dokument WHO z 1988 r., z Budapesztu, w którym podano, że ani gorączka do 38,5 stopni, ani terapia antybiotykowa, ani padaczka i kilka innych zdrowotnych problemów nie dyskwalifikują dziecka do szczepienia. No proszę, nie chcą nikogo wykluczać! Przyznam, że nie proponowano MMR moim dzieciom, bo nie było jeszcze tej szczepionki. Przechorowałam świnkę w dzieciństwie. Moje dzieci również przechodziły choroby wieku dziecięcego. Nie dam więc sobie wmówić, że bez MMR nie może być zdrowych matek i zdrowych dzieci! Nowy kalendarz szczepień przewiduje szczepienia MMR również dla tych, którzy... przeszli
formował o nich „Gość Niedzielny” (Nr 1/2015) w artykule Szczepionka bezpłodności. Pan Profesor był łaskaw zaprosić mnie do szpitala, gdzie cierpią dzieci z powodu zakażeń pneumokokowych. Udałam się do jednego z warszawskich szpitali dla dzieci. I nie tylko, że nie było ani jednego dziecka z takim zakażeniem, to jeszcze dowiedziałam się, że niebezpieczne dla życia pneumokokowe zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych zdarza się niezmiernie rzadko. Z raportów Państwowego Zakładu Higieny: 1-2 przypadki na 100 tys. Badacze niezależni od firm farmaceutycznych alarmują, że zmiany
tem ochładzania (pot) i ogrzewania organizmu. • Woda zapobiega niedrożności w arteriach serca i mózgu. • Woda zapewnia energię elektryczną wszelkim funkcjom mózgu. • Woda jest niezbędna do wytwarzania neurotransmiterów. • Woda jest niezbędna do wytwarzania wszystkich hormonów, z melatoniną włącznie. • Woda jest najlepszym napojem tonizującym i nie daje efektów ubocznych. • Nadrzędny udział wody w tworzeniu elektrolitu znacząco wspomaga leczenie jaskry. • Woda jest filarem systemu immunologicznego. • Woda w sposób naturalny rozrzedza krew i nie pozwala jej krzepnąć w procesie cyrkulacji. K
TEST NA ODWODNIENIE ORGANIZMU • Coraz częściej odczuwane • Pojawianie się lub nasilanie zmęczenie objawów alergii • Podniesione ciśnienie tętnicze • Zgaga w trakcie jedzenia i na czczo • Wypijanie mniej niż 1 litra wody • Szybkie ustawanie krwawienia dziennie po skaleczeniach • Suchy, drażniący kaszel • Poranna suchość w ustach • Nudności i gorycz w ustach po • Trudności ze snem. Koszmary nocne • Zesztywnienie stawów tłustych posiłkach • Zwiększająca się suchość włosów i chrzęst w stawach • Rzadkie oddawanie moczu • Intensywny zapach potu • Ostry zapach moczu • Pogłębianie się zmarszczek • Nadwzroczność • Popijanie w trakcie posiłków
Spotkało mnie szczególne wyróżnienie. Artykuł Kontrowersyjne szczepienia („Kurier Wnet” nr 13/2015), w którym przedstawiłam drogę rodzica od naiwności do realizmu wobec programów masowych szczepień, został zauważony i omówiony przez Pana Profesora Andrzeja Radzikowskiego („Kurier Wnet” nr 19/2015).
zy znacie Państwo prace Daniela Golemana i jego Inteligencję emocjonalną? A może sami zaobserwowaliście swój sposób reagowania i postrzegania rzeczywistości, gdy doświadczacie silnych emocji? Możliwość choroby, powikłań, śmierci dziecka wprawia rodzica w stan przerażenia. Chyba, że ma wypracowane zdrowe sposoby radzenia sobie z emocjami. Relacja ojca: Moja córka zachorowała na ospę wietrzną. Jest na to szczepionka i pomyślałem, że może źle zrobiliśmy, nie szczepiąc jej, bo przecież jej zaszczepiona koleżanka nie zachorowała. W związku z tym, że trzeba było się córką zająć, a mieliśmy już wtedy drugą małą dziewczynkę, wziąłem tydzień wolnego. Karmiłem, malowałem wypryski, spędzałem z córką czas. Wyzdrowiała po tygodniu. Nie ma ani jednej blizny. Nie ma śladu, że chorowała. Pomyślałem: choroba to nie jest dobra rzecz, ale ten tydzień warto było przeżyć. Dodam, że szczepionka na ospę wietrzną, która ostatnio jest nam prezentowana jako niezwykle niebezpieczna choroba, wpisana do kalendarza szczepień, jest robiona przy użyciu linii komórkowych WI-38 i MRC-5 powstałych z komórek zabitych podczas aborcji ludzkich płodów, używając terminologii naukowo opisującej nieludzkie postępowanie. Dla Pana Profesora, lekarza i rodzica, a także praktykującego chrześcijanina, a więc przekonanego o konieczności ochrony życia od poczęcia, prawdziwy problem stanowi fakt, że niektóre szczepionki, w tym bardzo ważna i potrzebna MMR, pochodzą z hodowli komórek
• Woda jest najsprawniejszym elemen-
Ryzykowne są szczepienia nie tylko na pneumokoki. Również HPV. Ta ostatnia długo nie znajdowała uznania w oczach urzędników Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji jako sposób zapobiegania rakowi szyjki macicy. A tu proszę, już jest w kalendarzu szczepień, pomimo negatywnej opinii prof. Rudolfa Klimka, pomimo dochodzenia zainicjowanego przez rząd duński w sprawie powikłań po tej szczepionce i jeszcze kilku innych „pomimo”. „Rynek Zdrowia” informował rok temu, że wykształceni i zamożni są najbardziej niechętni szczepieniom. Z podsumowania ankiety Stowarzyszenia STOP NOP wynika, że nie szczepią ci, których dziecko doznało poważnego „niepożądanego odczynu poszczepiennego”. Wg badań UNICEF w Europie najwięcej rodziców nie szczepi ze względów religijnych. Sposobem na skłanianie do szczepień jest również teoria odporności stadnej, tzw. herd immunity. Czy dobrze opisuje rzeczywistość? Policzmy: szczepione są dzieci i młodzież do 19 roku życia. Jaki procent populacji stanowią ci, którzy mają poszczepienną odporność? Rocznie rodzi się ok. 350 tysięcy dzieci. Mnożąc to przez 25 (19 plus 6 lat odporności poszczepiennej) otrzymujemy 8 mln 500 tys. W 2013 roku Polska liczyła 38,53 mln ludności. Wychodzi, że aż 22,71% populacji jest zaszczepione i ma poszczepienną odporność, która trwa kilka lat w odróżnieniu od naturalnej, najczęściej dozgonnej.
W
zeszłym roku miała miejsce epidemia świnki wśród zaszczepionych na tę chorobę studentów Harvardu. Podobne zdarzenia miały miejsce w Norwegii i jeszcze w paru innych miejscach na świecie. Nie będę tu wyliczać zachorowań na krztusiec, polio etc. wśród zaszczepionych. Wakcynolodzy przyznają, że odporność sztucznie wytworzona poprzez szczepienie wystarcza na kilka lat. Przyznają również, że nie ma szczepionek stuprocentowo skutecznych ani stuprocentowo bezpiecznych. Pomijają, że zaszczepieni sieją patogenami przez kilka tygodni po szczepieniu. Mamy więc ospa-, odra-, polio- etc. party wszędzie wokół. Pomaga nam radzić sobie z lękiem – między innymi – wiedza. Jak dbać o siebie, żeby być zdrową, zdrowym. A w razie zachorowania, jak wspomagać organizm w radzeniu sobie z zakażeniem? Jakie jest prawdopodobieństwo zachorowania? Przecież wcale nie jest pewne, że będziemy mieć kontakt z patogenem, na który jest szczepionka! Szczepiąc się – możliwość zmieniamy w pewność. Do niedawna wcześniaków nie szczepiono. Skutki tej praktyki przedstawia Stephen D. DeMeood z Duke University School of Medicine in Durham, North Carolina, którego zespół zgromadził dane z kilku klinik, obserwacji 13 926 dzieci, które podczas porodu ważyły mniej niż kilogram. Badacze porównywali okresy czasowe 3 dni przed szczepieniem i 3 dni po szczepieniu. Stan zdrowia dzieci po zaszczepieniu dramatycznie pogorszył się. Pięcioro zmarło. Wyniki ich badań zostały opublikowane na łamach „JAMA Pediatrics” (1.06.2015). Jedni uważają, że noworodek, wcześniak czy donoszony, potrzebuje inkubatora i szczepień, a inni, że miłości i bliskości matki i ojca. Z obszernego kompendium Bezlitosna immunizacja Aleksandra Kotoka, lekarza (o zgrozo!) homeopaty i historyka medycyny: Pamiętam czasy, w których żywiąc ślepą wiarę w słowa nauczycieli, byłem natchniony ufnością w zbawienną siłę szczepień, znając je jedynie ze słyszenia. Jednak moje własne obserwacje doprowadziły mnie do przeciwnego poglądu. (...) Po tym, jak zbyt często byłem świadkiem tego, że dzieci całkowicie zdrowych rodziców zaczynały chorować, a potem dosłownie więdnąć po szczepieniu lub stawały się w najwyższym stopniu chorowite. Po takich oczywistych faktach musiałem ze zwolennika przeistoczyć się w gorliwego przeciwnika szczepień. Teraz, po dokonaniu szczepień krowią limfą u 3555 osób, mając wystarczająco wiele podstaw, by dojść do samodzielnych wniosków co do (…) obowiązkowych szczepień, zmuszony jestem zgodzić się z opinią profesora Josefa Hermana, że „szczepienia należą do największych pomyłek i oszustw nauki medycznej”. Dr Zygmunt Werner. Czy zdrowie mamy ze strzykawki? K
KURIER WNET
14
OPOWIADANIE·WNET
K
ażdy przeżywany w czasie biegu kryzys rozpalał go do nieprzytomności. Lothe czuł się źle, kiedy nie przychodził, brakowało mu go, jak brakuje sił, żeby przezwyciężyć zmęczenie i ten rozsadzający ból w boku, uczucie puchnięcia całego ciała, aby zapomnieć, że ślina ma smak coraz bardziej słodki. Za to kiedy przychodził, gdzieś na trzecim kilometrze, kiedy świadomość, że ma się jeszcze przebiec dwa razy tyle, ugniatała piersi, kiedy czuje się zwątpienie, czy się dobiegnie – i kiedy zawsze się jednak dobiega, odczuwał radość. Dziś było inaczej. Przebiegli prawie dwa okrążenia, na trybunach przycichło, a Lothe biegł mechanicznie, zupełnie nie rejestrując tego, co pobudzony do wysiłku organizm mówi mu każdą reakcją. Obojętne mu było, czy kryzys przyjdzie we właściwym czasie, czy w ogóle przyjdzie, czy dopiero na ostatnich kilkuset metrach zrozumie, że tym razem przegrał. Na to wszystko nie czekał tym razem, bo cały zapas oczekiwania zużył przed przyjściem na stadion. Bo u siebie w domu, czekał na przyjście Marty, która miała mu przynieść wiadomość… Biegli chyba czwarte okrążenie. Daleko przed sobą widział wchodzącą właśnie w zakręt dużą grupę biegaczy. Ilu ich jest? Ośmiu? Nie, dziewięciu. Sami najlepsi. Zawsze biegł w takiej grupie. Ale teraz… W pewnej odległości za nimi trzymali się dwaj jego klubowi koledzy. Biegli równo, dając sobie częste krótkie zmiany. Dobrze im się chyba biegło, bo Lothe widział nawet z tej odległości, jak coś do siebie mówili, uśmiechali się. Ale to dopiero początek – pomyślał. – Niech uważają. Jakieś 15 metrów za nimi biegł młody Niemiec, który niespokojnie oglądał się co chwila. Za bardzo się denerwuje – pomyślał. – Czuje, że jest dziś słaby i ogląda się, czy dystans pomiędzy nim a następnymi dwoma nie zmniejsza się. Ci dwaj, co biegli za Niemcem, a tuż przed nim, właściwie się nie liczyli. Jakiś klub wystawił ich jako rezerwowych w ostatniej chwili, bo Staroń i Wróblewski, kontuzjowani w czasie ostrego obozu kondycyjnego przed zawodami, nie mogli wystartować. Lothe biegł tuż za nimi, słyszał ich oddechy, grudki ziemi wyrywane z bieżni przez kolce ich pantofli biły go po udach. Obejrzał się. W pewnej odległości za nim biegło jeszcze trzech zawodników. Jednego z nich znał, miał okazję stoczyć z nim kiedyś zaciętą walkę na finiszu. Przegrał wtedy, bo biegł po nieprzespanej nocy, jednej z tych, kiedy po raz kolejny uświadomił sobie, z jak fantastyczną dziewczyną się ożenił. Więc jeszcze kilka dni przed zawodami Marcin nie przypuszczał nawet, że tego właśnie dnia będzie tak czekał na żonę, że to spóźnienie Marty Lothe będzie miało wymowę jednoznaczną. Łudził się jeszcze, że to schorzenie da się wyleczyć, że przecież młoda, zdrowa kobieta powinna móc zajść w ciążę, móc mieć dzieci. Tymczasem Marta w ciążę nie zachodziła. Byli 3 lata po ślubie, musiała skończyć swoją filologię romańską. Więc czekali. Z początku istniejący stan rzeczy nie niepokoił. Było im tak dobrze! Dopiero za którymś razem zdecydowali się na wizytę u lekarza. Marta chciała mieć dziecko przed ukończeniem 25 lat. Tylko dzieci młodych matek są ładne i zdrowe – mówiła, a on uśmiechał się, patrząc, jak wymawia słowa „młodych matek”. Zresztą i on chciał, aby dziecko było już, zaraz. Nie mógł doczekać się, kiedy z nieporadnych jeszcze ust wydobędzie się pokracznie, może nawet niezbyt czytelnie sformułowany wyraz „tata”. I to jego dziecko powie tak do niego – myślał i bardzo chciał, żeby to nastąpiło jak najszybciej. Więc poszli do lekarza, ale ten nie stwierdził nic nieprawidłowego. Lothe ucieszył się, że już niedługo usłyszy swoje „tata”. Ale sytuacja nie zmieniała się. Co gorsza, Marta zaczęła uskarżać się na jakieś bóle, stała się nerwowa, często bywała rozdrażniona i o byle głupstwo wybuchały sprzeczki. Po dalszych trzech miesiącach Lothe znów zaprowadził żonę do lekarza. Wybrał znanego specjalistę – chciał być zupełnie pewien. Ten specjalista nie był już takim optymistą, tylko zarządził szereg szczegółowych badań, a kiedy przejrzał ich wyniki, poprosił Marcina o chwilę rozmowy w cztery oczy. Wtedy Lothe dowiedział się, że stan jego żony wcale nie jest zadowalający, że to jakieś pozostałości przebytych
w dzieciństwie chorób i że on nie jest pewny, czy Marta w ogóle będzie mogła mieć dzieci. Chrzęst kroków za plecami wyraźnie się przybliżył. Lothe obejrzał się. Za sobą ujrzał już tylko jednego zawodnika, nieznanego mu zupełnie młodego chłopaka w pasiastych spodenkach. Biegł równym, spokojnym krokiem, ręce pracowały rytmicznie, tylko nieco zbyt długa grzywka spadała mu nieustannie na oczy, więc odrzucał ją do tyłu niespokojnymi ruchami głowy. Marcin znów rozejrzał się. Prowadząca dziewiątka miała nad nim już dobre 300 metrów przewagi, tylko teraz rozciągnęła się. Biegli jeden za drugim czujni, skupieni. Ten, z którym Lothe kiedyś przegrał na finiszu po nieprzespanej nocy, biegł jako dziesiąty, stale wydłużając krok i zbliżając się powoli do wyprzedzającej go o jakieś 50 metrów dziewiątki. Tuż za nim trzymał się młody Niemiec, który – wydawało się – „spuchł” już na pierwszych kilometrach. Teraz biegł spokojnie jakieś 60 metrów za prowadzącą grupą. Dwaj koledzy Marcina biegli tuż za Niemcem tym samym równym krokiem, dając sobie takie same krótkie i częste zmiany. Tylko teraz nie odzywali się już ani słowem. Kiedy po rozmowie z lekarzem Marcin opuścił gabinet, Marty w poczekalni nie było. Zastał ją w domu, krzątającą się bez celu po kuchni. – Nie musisz nic mówić – powiedziała spokojnie. – Lekarz nie powiedział nic konkretnego. To znaczy nie powiedział też „nie”. – Oni zawsze kłamią. Do końca będą oszukiwać, łudzić nadzieją. Ale ja wiem, że to nie ma sensu. – Bzdura! – warknął. – W tym sęk, że nikt wie. – To nie ma sensu – powtórzyła z uporem. Marcin nie oponował. Poczuł, że jest zmęczony. Zresztą to rzeczywiście nie miało sensu. Od tej pory zaczęło się to wzajemne oszukiwanie. Żadne z nich nie mówiło już na ten temat, bojąc się, aby się nie zdradzić z tłukącą się w każdym z nich nadzieją, aby znów nie rozpoczynać. Więc kłamali i grali, udając, że nic się nie stało. Ale i ona, i on mieli świadomość, że to nie potrwa długo. I któregoś dnia Marta powiedziała do męża: – Jak chcesz, możesz wystąpić o rozwód. Marcin nigdy nie mógł sobie przypomnieć, jak to się stało, że wtedy uderzył swoją żonę. Gwiżdżą. Czemu gwiżdżą?! Zawsze muszę być pierwszy? Obejrzał się. Na czele prowadzącej szóstki biegł znany Szwajcar, jeden z głównych faworytów. Przez moment Lothe dostrzegł na jego twarzy coś w rodzaju uśmiechu triumfu. Rozumiał to – facet brał odwet za ubiegłoroczną porażkę w Bernie, gdzie przy własnej publiczności dał się Marcinowi zakasować w dziecinny sposób. Tylko że dziś Marcinowi nie zależało ani na biegu, ani na wyprowadzeniu Szwajcara z przeświadczenia, że jest lepszy. Więc za chwilę będą mnie dublować – powiedział do siebie. Nigdy w jego karierze nikt nie oderwał się od niego dalej niż na osiemdziesiąt, sto metrów. Zresztą ta przewaga zaraz topniała w oczach, a publiczność zrywała się z miejsc, widząc, jak Lothe wydłuża krok, jak metr po metrze zbliża się do uciekającego, jak go wyprzedza – obojętnie: na wirażu czy na prostej. Dziś uświadomienie sobie, że za chwilę czołówka znów będzie przed nim, ale do tej odległości trzeba będzie dodać jeszcze jedno okrążenie bieżni, nie wywołało u niego żadnej reakcji. Może nawet Marcin zwolnił nieco, chciał dać się wyprzedzić, by szybciej zostać tylko ze swymi myślami. Więc wyprzedzali go kolejno Szwajcar, Fin, trzech zawodników z krajowej czołówki, potem chyba dwóch Czechów, potem jeszcze ktoś… Po tym, jak Marta nie wytrzymała i wspomniała o rozwodzie, w Marcinie coś pękło. To, że żona mu nie wierzy, że stara się go zrozumieć w jakiś opaczny sposób, że sama traktuje się jak maszynkę do rodzenia dzieci, odebrała mu normalne dni. Przywoływał wciąż na pamięć chwile, kiedy w zupełnej ciemności ich maleńkiej sypialni wysączali z siebie resztki sił, nie mogąc uczynić najsłabszego nawet gestu obronnego, jak spalali się w dawaniu sobie szczęścia aż do zawrotów głowy, aż do momentu, kiedy ich poszarpane oddechy stawały się niebezpiecznie
Strzał startera tym razem go zaskoczył. Zresztą dziś Lothe nie spieszył się. Ustawił się z tyłu grupy zawodników, którzy mieli rozegrać między sobą ten bieg. Dziesięć kilometrów, kawał drogi – pomyślał. Pierwszy raz w życiu tak pomyślał. Zawsze zmaganie się ze sobą i bieżnią, która z każdym krokiem robi się twardsza pod nogami, wciągało go. Wojciech Piotr Kwiatek spazmatyczne, urywane… Wtedy któreś z nich krzyczało „dość!”, w małym wnętrzu zapadała cisza, a oni natychmiast zasypiali. Budzili się po godzinie, po dwóch i zaczynali od początku. To ciągłe przywoływanie, rozpamiętywanie tamtych chwil powoli zaczęło wywoływać w nim wstręt. Dochodził do tego, że przypomniawszy sobie cokolwiek z tego okresu, tłukł się pięściami po głowie, chcąc te myśli przepędzić. Każda pieszczota zdawała mu się teraz wyrywaniem sobie nawzajem kawałka życia, pozbawianiem się tej cząstki bogactwa, jaką jest siła zdolna wszystko odeprzeć. Przeklinał czułe gesty i słowa, bo wydawało mu się, że to prowadziło do wyjałowienia jej organizmu, że odebrał jej już wszystko. Ich miłość prowadziła do samounicestwienia, więc znienawidził miłość. Pretensję do siebie miał zresztą tylko na początku. Gdy rozumiał, że to nie jej wina, że organizm ma tak słaby, że chcąc mu dać jak najwięcej, dała mu wszystko, czuł, jak rodzi się w nim nienawiść do Marty. Do Marty pustej, zaprzeczenia kobiecości, bo to, co w kobiecie jest najwspanialsze, w niej było dziś tylko mechanizmem, bez duszy. Już pięć kilometrów. Tylko jeszcze te pięć. Po co w ogóle pobiegł? Prowadząca dziewiątka była już z pięćdziesiąt metrów przed nim. A właściwie to już jedenastka, tak, bo jego klubowi koledzy również go zdublowali… Z upływem czasu Marcin przestał czuć także nienawiść do Marty. W ogóle jakby przestał cokolwiek czuć. Nawet do lekarzy Marta chodziła coraz rzadziej. Żadne z nich im nie wierzyło, więc po co? On trawił dni na zastanawianiu się, czy możliwe było uniknięcie tego wszystkiego jeszcze wtedy, gdy ledwie poznał Martę. Miał 25 lat, ona dwa lata mniej. Na wieczorku w jakimś klubie studenckim dziewczyna śpiewała przy gitarze sentymentalną balladę o kominku, który nie zgaśnie, jak długo on i ona będą grzać przy nim dłonie. Marcin zasłuchał się, ballada pełna była poezji, ciepła. I jeszcze głos tej dziewczyny… – Coś się tak zadumał? – spytał z lekką kpiną jego przyjaciel, widząc, jak Marcin przymyka oczy i poddaje się nastrojowi. – Wyglądasz jak zakochany sztubak… – Wiesz – powiedział wtedy Lothe – czuję, że w autorce słów tej ballady mógłbym się zakochać. – To chodź, spróbuj – tamten klepnął go po ramieniu. Przeszli do sąsiedniej sali. Tu, w głębokim fotelu pod oknem, siedziała Marta. Podeszli, a kumpel Marcina zawołał wprost: – Przyprowadziłem faceta, który wyznał po wysłuchaniu twojej kominkowej ballady, że mógłby się w tobie zakochać! Marcin Lothe – Marta Zychowicz. No, powodzenia! Marcin czuł się głupio, ale dziewczyna była urocza, do tego zupełnie naturalna, więc szybko pozbył się zakłopotania i gdy opuszczali klub późną nocą, było im już ze sobą dobrze, choć właściwie nie powiedzieli o sobie ani słowa. Czy już wtedy ona mnie tak pociągała? – pytał sam siebie, ale nie znajdował odpowiedzi. Gdy zdał sobie sprawę, że zaczyna tracić przy niej samokontrolę, zaczął się ze sobą strasznie zmagać. Wiedział, że kocha ją i nie chciał zepsuć wszystkiego niepotrzebnym słowem. Jednak nie wytrzymał i w którymś momencie powiedział po prostu: – Będziesz moją żoną, słyszysz? Będziesz moją żoną! Latem następnego roku wyjechali na pierwsze wspólne wakacje. Włóczyli się po bezludnych w tamtych okolicach plażach Helu, wariowali jak dzieci, obsypując się nagrzanym piaskiem, odpoczywali. A pewnej chłodnej nocy w prostej izbie kaszubskiej chaty Marta powiedziała w ciemność: – Zimno mi. Po tej nocy Marcin zupełnie stracił
głowę. Potrafił godzinami siedzieć na piasku obok niej, pieszcząc delikatnie jej stopy i nie odzywając się jednym choćby słowem. Ale i przed nią otworzył się nieznany świat. To pierwsze prawdziwe zbliżenie, niesamowita czułość, delikatność Marcina – wszystko to wyzwoliło w Marcie pragnienia dotąd nieznane. Nie przypuszczała, aby jeden człowiek mógł znaczyć dla drugiego tak wiele. Po wakacjach musiała wziąć się ostro do swej rozgrzebanej magisterskiej pracy, a Marcin nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej miał tak ogromny zapał do tego, co robi. W obojgu żyły jeszcze helskie wspomnienia i czując, że ten wciąż w nich obecny żywioł może ich oboje zniszczyć, koncentrowali się niemal fanatycznie na codziennych obowiązkach. Marcin obok biegania, osiągania coraz lepszych wyników, zobaczył także inny cel. Kiedyś na międzynarodowym mityngu we Wrocławiu poniósł nieoczekiwaną porażkę. Gorycz była tym większa, że startował właściwie bez groźnych konkurentów. W pociągu do Warszawy czuł wstyd, a co dziwne – bał się spotkania z Martą. – Chciałbyś zawsze wygrywać? – usłyszał na powitanie. – Przecież wiesz, że jesteś lepszy od nich wszystkich… Marcin… Jeszcze nie raz to udowodnisz. Stał w przedpokoju zupełnie porażony. Przed oczami pojawiła się scena ze studenckiego klubu, gdzie pierwszy raz ją zobaczył. Podszedł, wziął Martę pod łokcie i dosłownie zaniósł do pokoju, posadził w dużym fotelu – leniwcu. Nie znajdował żadnych słów. A ona powiedziała: – Czy ty wierzysz, że odtąd wszystko będzie nasze? Dom, kłopoty, sprawy duże i drobiazgi… Nasze dzieci… Czy ty to, Marcin, rozumiesz? – Tak – odezwał się w końcu. – Chcę, żebyśmy zaraz mieli dziecko. Już jest ostatni. Właśnie przed chwilą młody chłopak w pasiastych spodenkach długim, szybkim krokiem przebiegł obok. Nikt już nie gwizdał. Nikt chyba zresztą nie zwracał na niego uwagi. Teraz najważniejszy był finisz. Daleko jeszcze do niego – pomyślał – chyba ze trzy kilometry. Ale dla nich to już niedługo. Prowadził Fin, Szwajcar biegł na trzeciej pozycji. Przedzielał ich Gortal, ten, który już dwa razy uległ Marcinowi w walce o najwyższy krajowy tytuł. Ale teraz miał szansę na dobre miejsce. Może nawet na zwycięstwo. Prowadząca grupa znów była o 200 metrów przed Marcinem. Tak – pomyślał – jeżeli Gortal dobrze rozegra bieg do końca, ma szansę wygrać. Dwa miesiące przed tym ważnymi zawodami znów pojawiła się nadzieja. Warszawski specjalista, który od tamtego czasu leczył Martę, przypuszczał, że wszystko zakończy się pomyślnie. Jego zdaniem zdrowy, odporny organizm Marty zwalczył przejściową dolegliwość i, jak mówił, nie było raczej przeszkód, by Marcin usłyszał w końcu to wymarzone „tata”. Czekali więc od początku. Po miesiącu lekarz uznał, że Marta jest zupełnie zdrowa. I właśnie dziś… Od tygodnia Marcin starał się myśleć tylko o biegu. Ale gdy ten dzień wreszcie nadszedł – zaczął się fatalnie; Marta od rana miała jakieś bóle, więc Lothe natychmiast zadzwonił do lekarza. – Żona może przyjść do mnie o 12 – usłyszał. – Panie doktorze, czy to długo potrwa? – spytał. O 14.30 miał stanąć na starcie. – Godzinę, nie sądzę, żeby dłużej – usłyszał w odpowiedzi. Marta chciała, żeby z nią poszedł, ale on wyczuwał, że powinien raczej poczekać w domu. – Tylko nie bałamuć, Maleńka – powiedział jej na odchodnym. – Najpóźniej za kwadrans czternasta muszę zgłosić się na stadion.
Poszła, a on nie wstawał od stolika z czarnym, wielkim aparatem telefonicznym. Ścienny zegar szybko jakoś odmierzał minuty i Marcin nie obejrzał się, gdy była 13.00. Zaraz powinna przyjść – pomyślał. Raz czy drugi podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Ale w głębokiej perspektywie wciąż było nie widać Marty. Pięć po pół do drugiej wybiegł z domu. Zatrzymał się jeszcze na moment i ostatni raz popatrzył ku wylotowi ulicy. Potem pędem pobiegł do postoju taksówek. Nie przyszła, nie chciała mnie denerwować – myślał w drodze na stadion. – Idiotka… Wydaje jej się, że tak będzie lepiej. Tylko gdzie ona poszła? Znów ożyła w nim dawna nienawiść. Jak przez ostatnie dwa miesiące przeklinał siebie za poprzednie myśli, tak teraz szydził z tego, co myślał ostatnio. – Gdzieś ty się, człowieku, podziewał?! – Sokola, jego trener, jak bomba wpadł za nim do szatni. – Zostaw mnie – powiedział z tłumioną pasją Lothe i wypchnąwszy go za drzwi, przekręcił klucz w zamku. Na 5 minut przed wyznaczoną godziną zupełnie spokojny wyszedł z szatni i skierował się na boisko. Ustawił się z tyłu dużej grupy biegaczy. Jak ja teraz pobiegnę? Przecież to absurd – pomyślał. Nagle zobaczył, że tamci już wystartowali, że widocznie przegapił strzał startera. Więc mechanicznie pochylił się do przodu i pobiegł. To było między siódmym i ósmym kilometrem. Ktoś natrętnie krzyczał jego imię. Przez chwilę myślał, że to złudzenie. Wreszcie podniósł głowę i spojrzał przytomniej. – Marcin, ogłuchłeś?!! To był Ficowski, jego stary przyjaciel. Co on tu, u diabła, robi?! Ficowski coś krzyczał, biegnąc po murawie tuż za Marcinem. Lothe nie rozumiał jego słów. – Marcin, posłuchaj mnie! Przyszła tu Marta. Jest w ciąży, słyszysz? Ona jest w ciąży. Jeszcze masz czas, możesz to wszystko nadrobić! Marcin!!! Lothe zwolnił. Co on mówił? Dziecko? Co za bzdura! I skąd w ogóle ten Ficowski? Zaraz, ale jeżeli on przybiegł specjalnie, by mu to powiedzieć… Nagle zaczął pędzić. Rozejrzał się przelotnie i stwierdził, że jest bardzo późno. A jednak… W kilka sekund był przed chłopakiem w pasiastych spodenkach. Do następnych miał ze 40 metrów. Znów przyspieszył, jego uszu dobiegł szum na trybunach. Prędzej. Do tamtych jeszcze ze 20 metrów. Ale i do mety niedaleko. Dwa kilometry, może dwa i pół. Prowadząca grupa też przyspieszyła. Obawiali się widać morderczych pościgów Marcina. To dobrze! I nagle zrozumiał, że coś tu się nie zgadza. Bo jeżeli im właśnie o to chodzi? Jeżeli wiedzą, że tylko T O może mnie zdopingować? Jasne, że wiedzą! Więc liczą się tylko moje wyniki, miejsca na mecie? A dziecko? Marta? Pusta Marta, Marta-maszyna? A on? Oszukali go, oszukują. Ostatnie 400 metrów biegł oszukany. I tak samo, jak nagle przyspieszył, teraz zwolnił, stadion przycichł, ci tam na trybunach po prostu nie wierzyli, by Lothe był dziś zdolny do jakiegoś wyczynu. – Marcin, co ty robisz?! Ty myślisz, że ja cię oszukuję! Ja, twój od tylu lat kumpel! Że mnie zależy na… Jesteś idiota! Jeżeli przegrasz teraz… Ona naprawdę tu jest. I to wszystko prawda. No, dawaj, dawaj, ty… spóźniony tatusiu… Ficowski darł się z całej siły. Lothe słuchał mało uważnie, ale podcięty ostatnim słowem rzucił się naprzód. 30 metrów, dzielące go od najbliżej biegnących, przebiegł w morderczym tempie. Poczuł potworne kołatanie serca. Wydłużył krok, biegł teraz miękko, elastycznie. Znów kogoś wyprzedził. Ucieszył się, ale ta radość trwała krótko. Przecież do tamtych jeszcze ze 100 metrów, a potem całe jedno okrążenie… Coś nieokreślonego ściskało mu gardło, parło na piersi. Jeszcze 50 metrów. Stadion szalał. Więc ta szarpanina nie miała sensu… Teraz będzie zupełnie inaczej. I ten bieg… Czy kiedyś jeszcze tak pobiegnę? Zresztą… Mogę nawet przegrać… Przez moment ujrzał scenę z Helu, zobaczył Martę uniesioną, szczęśliwą… 10, 15 metrów. Tamci oglądają się. Szwajcar na dziesiątym miejscu. Potem dwaj koledzy klubowi Marcina. Prowadzi chyba Fin. Nie można dokładnie zobaczyć, bo tam, na przedzie, tasują się teraz co chwila. Tylko ich zmęczyć, odebrać im równowagę! Wyprzedził Szwajcara. Nie dawał
się, przyciskał mocno, ale i tak go wyprzedził. Przed nim Niemiec. Nie, już za nim. Więc jeszcze sześciu. Fin przyspieszył. Jeszcze 1600 metrów! – krzyczy ktoś z boiska i Marcin również przyspiesza. Znów kogoś mija, chyba Czechów. I jeszcze jednego. Fin ze 20 metrów w przodzie. On jeden wydał na razie Marcinowi walkę. Na trybunach ryk. To Szwajcar z dziesiątej pozycji przesuwa się do przodu. Więc zaczęło się… Czy ona tam naprawdę siedzi? Fin o 10 metrów przed nim. Ależ skąd, o 5 najwyżej. Jeszcze przyspiesza. Jest. Lothe dopada go, przez chwilę biegną razem. Marcin słyszy ciężki oddech Fina. Zaczyna go wyprzedzać. Już. Już jest pierwszy. Teraz wszystko zaczyna się od początku. Nagle poczuł, że coś się z nim dzieje. Brak powietrza… Całe ciało boli… Co to jest? I te nogi… jakby biegł po kamieniach… Fin ze 20 metrów za nim. Wciąż nie zmniejsza tempa. Więc zwiększa je Marcin. Ale źle się czuje. Wypluwa przed siebie słodką, mdłą ślinę. I nagle – JEST! JEST!!! Ten kryzys… To właśnie… Tylko czy wytrzymam? Nieważne, najważniejsze, że przyszedł, że wszystko jest w porządku. Jakieś 100 metrów przed sobą Lothe widzi chłopaka w pasiastych spodenkach. Wyraźnie osłabł. Nie szkodzi… I tak jest dobry… Ale jeszcze nie tym razem. Oni nie wiedzą, po jaką nagrodę biegnie Marcin. Jak to będzie, gdy dobiegnę? Powie po prostu: „Będziemy mieli dziecko” czy też nic nie powie, pójdzie ze mną do szatni, do domu… Ten w pasiastych spodenkach tylko o krok, szarpie się jeszcze, więc Marcin wyprzedza go na wirażu. Już nie jest ostatni. Patrzy na przeciwległy wiraż. Szwajcar i Fin nie oddają prowadzenia. Mają 50 metrów przewagi nad pozostałą ósemką, porwaną teraz na drobne ogniwka i rozciągniętą na długości ze 30 metrów. Marcin zbliża się do tych rezerwowych, co zamiast Staronia i Wróblewskiego stanęli dziś na starcie. Dzieli go od nich może 40 metrów, od prowadzących chyba ze 200. A może więcej? Nie, nie więcej… Gdzieś z boku rozlega się dzwonek. Ale nie dla niego przecież. On ma jeszcze przed sobą prawie 800 metrów. Może nie zdążyć do czołowej dziesiątki. Ale tych dwóch za chwilę wyprzedzi… Więc znów jest trzynasty, jak na początku. Do następnych ze 30 metrów. Próbuje zwiększyć jeszcze tempo, ale czuje, że nie da rady. Pozostałość po tym cholernym kryzysie. Myślał, że to minęło. Zerwał się całym wysiłkiem wytrenowanych mięśni. Zmniejszyć tę przewagę jeszcze choć o parę metrów. Do taśmy z 600 metrów, może osłabną, może mi się uda… 20 metrów. 10… Boże, jak mnie wszystko boli… Teraz już o niczym nie myśli. Przed nim Niemiec. Żeby chociaż być dziesiątym… Patrzy do przodu. Jego koledzy z klubu na czele. Opóźniają ten finisz, zwalniają tempo. Jeszcze 150 metrów. Słyszy krótki, urywany oddech Niemca. Już jest dziesiąty. Tylko czy ona tam czeka? 100, może nieco więcej niż 100 metrów do prowadzących. A do taśmy 400. Nagle tuż koło siebie Marcin dostrzega jednego z tych, co przed chwilą byli na czele. Czyżby tak osłabł? – Marcin, po tym biegu możesz wyciągnąć kopyta, ale warto! – krzyczy tamten. Warto? Nonsens. A dziecko? A te nadzieje?! Tamten przyspiesza, podciąga Marcina, zostaje za nim, dociska mocno, więc Marcin odruchowo przyspiesza, a w pamięci notuje, że chyba jest już dziewiąty. Teraz wszystko idzie szybko – i za chwilę jest ósmy. Wchodzą w przedostatni wiraż. Dystans między Marcinem a prowadzącymi nie wynosi więcej niż 70 metrów. Słabną – myśli Lothe i uśmiecha się do siebie. Nikt nie będzie nigdy miał dziecka, które trzeba tak szybko gonić. 200 metrów do taśmy. Marcin nie wie, czy rzeczywiście jeszcze przyspiesza, czy też jego nogi są tak lekkie. Jeszcze dwóch wyprzedził. Nie jest tak źle… Ale co to? Czy to przed nim to już taśma? Już? Tak niedaleko? To niemożliwe. Gdzie jeszcze jeden wiraż? Tamci prawie dobiegają. A on ma jeszcze taki kawał. Przed nim dwóch. Naciskają mocno. Jeden potyka się i przewraca. Uważaj, Marcin – mówi do siebie i omija go krótkim łukiem. Czy któryś z tamtych już dobiegł? Tak, dobiegli. Więc pierwszy już nie będzie. Czy ona tam czeka? Pierwszy nie będzie. Drugi też nie. Ale będzie czwarty. Jest czwarty. K
Rondo vivace
KURIER WNET
15
P O L S K A·T E M I D A mogłaby dobrze pełnić swoją rolę. To też abstrakcja. Spróbujmy podejść do tematu korupcji naukowo, statystycznie i zweryfikować plotki. Margines czy powszechna praktyka? Jak to ustalić? Spróbujmy przeprowadzić pewien eksperyment myślowy (tak to się chyba nazywało w szkole), z którego, być może, płyną praktyczne wnioski. Załóżmy, że w jakimś mieście istnieje grupa prawników mająca dostęp do sędziów i funkcjonująca jako pośrednicy, do których należy się zwrócić z łapówką (o ile nas na nią stać moralnie i finansowo), aby załat– wić sobie w miarę korzystny wyrok lub przynajmniej odwlekanie w nieskończoność sprawy, gdy tej nie da się wygrać. Według ostatniego raportu Transparency International, praktycznie w każdym polskim powiecie istnieje taka grupa. To nie jest abstrakcja. Jak znaleźć takich prawników? Zdrowy rozsądek podpowiada, że nie mogą oni być zbyt liczni, ponieważ, po pierwsze, nie jest to potrzebne do sprawnego funkcjonowania mechanizmu kupowania wyroków, a po drugie, z pewnością niebezpieczne dla uczestników tego dochodowego biznesu. Wraz z liczbą osób zaangażowanych w taki układ rosłoby ryzyko jego ujawnienia. To oczywiste. Zatem jeśli w ogóle istnieje, to musi to być mniejszość. A jeśli mniejszość, to może udałoby się ją pokonać matematycznie, przy pomocy zwykłej demokracji? Zatem jakieś głosowanie? Ok, kto może mieć najlepszą wiedzę na temat nieprawidłowości w sądach, stronniczości czy ewentualnej korupcji? Na pewno nie uczestnicy procesów, bo ci mogą mieć skłonność do przypisywania korupcji niekorzystnym dla siebie wyrokom. Może po prostu prawnicy, którzy są obecni w sądach na co dzień? Mogą mieć całkiem rzetelną wiedzę na ten temat. Poza tym, jak ustaliliśmy, większość z nich nie ma żadnych dojść i nie jest w stanie kupić wyroku dla swojego klienta, a tym samym jest zdana wyłącznie na staranność i jakość swojej pracy. Dla nich bezstronność sądów jest jedyną szansą, aby od czasu do czasu coś wygrać i mieć z tej pracy jakąkolwiek satysfakcję. Tym samym ta niewielka grupka ich kolegów po fachu,
Nietrudno sobie wyobrazić erozję moralną prowadzącą do poglądu, że skoro wielcy toczą spory o astronomiczne pieniądze, to komuś, kto rozstrzyga o ich losach, należy się procent od tej „wielkości”. założyć własną firmę czy samodzielnie dokonywać operacji gospodarczych, które obecnie przychodzi jej rozsądzać. W takich warunkach nietrudno sobie wyobrazić erozję moralną prowadzącą do poglądu, że skoro wielcy toczą spory o astronomiczne pieniądze, to komuś, kto rozstrzyga o ich losach, należy się procent od tej „wielkości”, procent od świata, w którego walki i konflikty sędzia musi się angażować i którymi musi się brudzić. W końcu naraża się na ich gniew i różnego rodzaju naciski. A przecież też ma swoje ambicje. Za pensję urzędnika nie wybuduje nigdy domu ani nie pośle dzieci na zagraniczne uniwersytety. Kim więc musieliby być sędziowie i jak zorganizowane sądy, aby uniknąć takich pokus? Być może, gdyby była to kasta całkowicie odizolowana od społeczeństwa, żyjąca niczym mnisi w buddyjskim klasztorze, w zupełnie innym wymiarze, niedostępna dla żadnych „ziemskich” wpływów, to R E K L A M A
która, być może, kupuje przychylność sądów, pozostaje w silnej opozycji do nich i działa ewidentnie na niekorzyść uczciwej większości. Ta mała grupa, działająca po złej strony mocy, jest oczywiście trudna do namierzenia i niczego nigdy jej nie udowodnimy. Skupić należy się raczej na tym, aby nie miała kogo przekupywać. Wyobraźmy więc sobie, że w naszej Nibylandii (Polandii, Pislandii – bez znaczenia) sędziowie i prokuratorzy są wybierani w demokratycznych, internetowych wyborach na krótkie, roczne kadencje, a jedynymi wyborcami uprawnionymi do głosowania są prawnicy praktykujący w danym mieście, czyli lokalna palestra, doskonale zorientowana w sytuacji. W dobrze pojętym interesie demokratycznej większości jest eliminacja wszystkich sędziów i prokuratorów, którym zdarzy się być stronniczym, bo to warunek normalnej pracy. I dzięki takim wyborom można
Jak określić rozmiary korupcji w sądach? Jaki mechanizm mógłby ją powstrzymać? Jak ją rozpoznać w konkretnych sprawach? Co o korupcji mówią sami prawnicy?
GRAFFITI NA POJEMNIKU NA ODZIEŻ, WARSZAWA-GOŁĄBKI, AUTOR NIEZNANY, FOT. W. SOBOLEWSKI
D
awno temu nasza ulubiona prawniczka mówiła otwarcie, że „nie liczy się sprawa, lecz adwokat”, czyli pewnie autorytet, jaki ma wśród sędziów. Coś w tym może być, dobry adwokat wykonuje często całą robotę za sędziego. Jeśli naprawdę dobrze opracuje temat i sprzeda go w przekonujący sposób, to sędzia nie ma zbyt wiele do roboty. W uzasadnieniu wyroku może po prostu skopiować pracę adwokata. Uzasadnienie jest ważne, ponieważ później może być oceniane przez innego sędziego w sądzie wyższej instancji. Jeśli sędzia ufa adwokatowi, a ten ma wyrobioną markę, to uzasadnienie wyroku powstaje w oparciu o argumentację pracowicie przygotowaną przez mecenasa. Jak jeszcze może liczyć się adwokat? Może po prostu mieć układy „biznesowe” z sędziami. Klient może być zupełnie nieświadomy możliwości i kontaktów swojego adwokata. Powszechną i normalną praktyką jest przecież zawieranie umów „na success fee”, gdzie część ewentualnej wygranej stanowi dodatkowe wynagrodzenie dla kancelarii. Jest to zdrowe i naturalne, bo daje klientowi poczucie wspólnoty interesów między nim a prawnikiem. Wynagradzanie prawnika „za godziny” zawsze budzi obawy o przeciąganie sprawy i czyni niezręcznymi relacje między obiema stronami. Wynagrodzenie przewidujące podział wygranej sprawia, że klient i prawnik stają się wspólnikami, co jest bardzo komfortowe dla pierwszego, może mniej dla drugiego. Jednocześnie udział w wygranej, szczególnie, gdy przedmiot sporu jest liczony w setkach tysięcy czy milionach złotych, stanowi swego rodzaju budżet, którego część, bez żadnej wiedzy klienta, może trafić do sędziego lub kogoś, kto nadzoruje pracę sędziów. Jest to immanentny problem sądownictwa, aktualny od czasów starożytnych, opisywany nawet w Biblii. Bezstronność jest abstrakcją. Gdy w grę wchodzą duże pieniądze i związane z nimi „grupy wpływów”, o bezstronność jest bardzo trudno. Sędzia to często bardzo szeregowy obywatel, zarabiający zwykłą urzędniczą pensję, czyli osoba, która sama nie miała możliwości lub odwagi, by
Korupcja w polskich sądach
– margines czy powszechna praktyka? Piotr Krupa-Lubański by to osiągnąć. Oczywiście sam system wyborczy musiałby gwarantować jego uczestnikom daleko posuniętą anonimowość, bardzo ważną w tak feudalnym i opartym na autorytetach środowisku, jakim jest palestra. To jednak można obecnie bez trudu osiągnąć. Wystarczyłoby umożliwić wszystkim prawnikom, podczas jakiejś konferencji branżowej, wylosowanie z jakiejś urny karteczek z anonimowymi zestawami „login – hasło”, dającymi dostęp do platformy internetowej służącej głosowaniu i ankietom. Projekt takiego systemu opisałem w poprzednim numerze „Kuriera”. Nasza fundacja szuka na to środków. Jaki byłby skutek głosowania? Sędziowie podejrzewani przez palestrę o udział w układach lub zwyczajnie niekompetentni byliby sprawnie eliminowani z zawodu, co leży w interesie większości tejże palestry oraz dobra ogółu społeczeństwa. Jak w praktyce rozpoznać sytuację, w której doszło do nacisku na sędziego? Wiele lat temu byłem świadkiem ciekawej sytuacji w Sądzie Okręgowym w Krakowie. Procesowaliśmy się ze znaną i szanowaną instytucją, która utrudniała nam zrealizowanie zawartej z nią umowy, po to tylko, aby móc
naliczać sfingowane odsetki za zwłokę. Sprawa była dość prosta. Przez cały proces sędzia była w dobrym humorze. Aż do ogłoszenia wyroku – przyszła wyraźnie niezadowolona, rzuciła: „w ogóle mogłoby Państwa tu nie być” lub coś w tym stylu i oznajmiła o odrzuceniu naszego pozwu. Wyglądało to bardzo dziwnie i przede wszystkim niespójnie z tym, co działo się przez cały proces. Miesiąc później dostaliśmy uzasadnienie wyroku, które było słabe, byle jak napisane i niemerytoryczne. Nasza wspaniała prawniczka bez trudu napisała apelację i wygrała sprawę w drugiej instancji. Jak Państwo myślicie, co się wydarzyło? Prawdopodobne pod koniec procesu ktoś ze wspomnianej instytucji, która w Krakowie ma spore poważanie, wywarł nacisk na sędzię, aby wyrok był taki, a nie inny i chyba wbrew jej ocenie sytuacji. Najprostsze wyjaśnienia są najczęściej tymi prawdziwymi. Jeśli mamy rację, to skutkiem była nie tylko manifestacja niezadowolenia sędzi, ale przede wszystkim byle jak napisane uzasadnienie, co często ułatwia wygranie sprawy w drugiej instancji. Prawdopodobnie łatwo jest wywrzeć presję na sędziego, aby wydał ustny wyrok zgodny z życzeniem przełożonego, ale dużo trudniej dopilnować, aby napisał do niego dobre uzasadnienie. To może być niewykonalne, gdy wyrok pozostaje w sprzeczności z faktami i dowodami. Warto więc obserwować sędziego podczas ogłaszania wyroku i chodzić na takie wydarzenia gremialnie. Niech będzie mu głupio i wstyd, jeśli zamierza zrobić coś wbrew sobie. Jeśli sędzia sprawia wrażenie, że nie jest przekonany do tego, co ogłasza, a ustne uzasadnienie jest słabe, zdawkowe lub wcale go nie ma, to coś może być na rzeczy. Jeśli miesiąc później pojawia się bezwartościowe lub przeczące oczywistym faktom pisemne uzasadnienie, to jest całkiem prawdopodobne, że ktoś wywarł nacisk na sędziego i naruszył „bezstronność sądu”. Tego typu historie ćwiczyliśmy później wielokrotnie w sprawach związanych z portalem eBilet, często przy okazji odrzucania wniosków o zabezpieczenia. Szczególnie jeden przykład był drastyczny. Pozwaliśmy „inwestorów”, którzy przejęli portal eBilet, o odszkodowania za nasze udziały w spółce. Sprawa wiele miesięcy leżała odłogiem w XX wydziale gospodarczym.
Dosłownie w ostatniej chwili przed terminem zmieniono sędziego. Dlaczego? Pewnie po to, aby ten nie zdążył zapoznać się z tematem i termin przepadł. I prawie tak było. Termin był opóźniony 3 godziny i trwał tylko 15 minut, na stojąco. Jednak młoda i ambitnie podchodząca do pracy sędzia zdołała przeczytać akta i zauważyła nasz wniosek o to, aby ukrócić ukrywanie się „inwestorów” za spółkami-wydmuszkami i pociągnąć ich do odpowiedzialności przez dołączenie do pozwu. Chodzi oczywiście o tych dwóch panów po sześćdziesiątce, którzy dokonali przywłaszczenia naszego majątku i po dzień dzisiejszy go przetrzymują, a których nazwiska łatwo znaleźć w wyszukiwarce KRS dla spółki eBilet pod numerem KRS 217316. Tym samym sędzia uznała, że przedstawiona przez nas argumentacja jest słuszna. W tej sytuacji było naturalne, że natychmiast złożyliśmy wniosek o udzielenie zabezpieczenia naszych roszczeń – dysponowaliśmy przecież prawomocnymi wyrokami unieważniającymi wyłudzone kilka lat wcześniej tytuły wykonawcze oraz znoszącymi cały szwindel komornika z licytacją naszych udziałów bez nadzoru sądu i za ułamek ich wartości. Wniosek o zabezpieczenie był tym bardziej uzasadniony, że pół roku wcześniej, zamiast zwrócić nam nasze udziały po przegranym procesie, „inwestorzy” przenieśli portal eBilet.pl do następnej spółki, czyli dosłownie i oficjalnie dokonali ucieczki z przejętym majątkiem. Naprawdę trudno jest o bardziej czytelne i oczywiste dowody na to, że brak zabezpieczenia spowoduje, że wyrok w sprawie za kilka lat będzie bezprzedmiotowy, bo majątku już nie będzie. I to dowody dostarczane jeden po drugim przez samych sprawców. Czegóż chcieć więcej? Tym większe było nasze zdziwienie, gdy wbrew wcześniejszej linii postępowania sędzia odmówiła nam zabezpieczenia. Poprosiliśmy o uzasadnienie. Przyszło coś, co miało, co prawda, tytuł „uzasadnienie”, jednak w krótkiej treści, poza paroma ogólnikami, nie było żadnego uzasadnienia – żadnego odniesienia się do całej merytorycznej argumentacji. Jest oczywiste, że o ile wcześniej nikt nie zdążył przeszkodzić sędzi w dołączeniu „inwestorów” do procesu, to tym razem dopilnowano, aby nie wydawała zbyt odważnych postanowień. Rok poszedł w plecy na procedurę zażaleniową w Sądzie Apelacyjnym, po to tylko, aby ten orzekł, że sędzia powinna napisać uzasadnienie. No to coś napisała – kompletnie niemerytorycznego, tak pro forma. Jaki był skutek? Panowie inwestorzy wykorzystali podarowany w ten sposób rok na wyprowadzenie nowej spółki (tej, do której uciekli z portalem) do raju podatkowego na Cyprze. Był to już chyba trzeci czy czwarty tego typu prezent Sądu Okręgowego w Warszawie, stworzony według podobnego schematu. Przypomnijmy: w latach 2010–2012 przez 18 miesięcy (zamiast tygodnia?) trwało „wznawianie” sprawy, w której za na-
Wyobraźmy sobie, że poszliśmy do kasyna i gramy w ruletkę. Jednak za każdym razem, gdy rzucamy kulą do wnętrza obracającej się maszyny, ta po zatrzymaniu się karuzeli zawsze ląduje na czerwonym polu. Za pierwszym razem, za drugim, za dziesiątym, za dwudzies–tym. Czy to możliwe? Tak, ale bardzo, bardzo mało prawdopodobne (jak 0,5 do potęgi 20). Bardziej prawdopodobne jest to, że pod czerwonymi polami po prostu ukryto magnesy. Jeśli mamy więc do czynienia z kilkunastoma procesami sądowymi i w każdym z nich dochodzi do różnego rodzaju dziwnych zdarzeń, przypadków, niemerytorycznych postanowień, pomylonych adresów, pustych kopert fingujących doręczenia, pękniętych płytek CD z protokołami oraz wyroków i uzasadnień, które wprawiają w osłupienie doświadczonych prawników, to co jest bardziej prawdopodobne: seria kilkudziesięciu „przypadków” czy po prostu sterowanie przez kogoś tymi zdarzeniami? Przez kogoś czuwającego nad tym, aby każdy „przypadek” przynosił korzyść jednej stronie konfliktu, zawsze tej samej. Co można pomyśleć, gdy dodatkowo obserwuje się przyśpieszanie jednych procesów i ordynarne przeciąganie innych, tak, aby je nawzajem ze sobą skoordynować? Tak, aby „przypadki” mające miejsce w jednym procesie, pomagały merytorycznie w innych procesach. Z czym to się może kojarzyć? Chyba tylko z „przemysłowym”, zorganizowanym, systematycznym i wreszcie: wieloletnim działaniem na zlecenie jednej ze stron. To nie są żarty, proszę sobie wyobrazić, że w samym tylko roku 2016 w dwóch sprawach związanych z odszkodowaniami za portal eBilet sędziowie XX wydziału gospodarczego SO w Warszawie pięciokrotnie przynosili zwolnienia lekarskie na chwilę przed rozprawami. Nie odbyła się ani jedna! Tak, jakby przynosili zwolnienia lekarskie z WF w szkole. Wspomnieliśmy o pustych kopertach i fałszywych adresach – adresy fałszowano 7 razy, po raz pierwszy w roku 2010, po raz ostatni w grudniu 2016. Skoro Okręgowa Rada Adwokacka nie ma nic przeciwko temu, wszczynając i zamrażając na całe lata postępowania dyscyplinarne (aby przewinienie uległo przedawnieniu), to kto by się tym przejmował? Pełnomocnik naszych „inwestorów”, autor przynajmniej 5 sfingowanych adresów, ma takie postępowanie przynajmniej od dwóch–trzech lat. Nadal może swobodnie działać jako adwokat. Raport Transparency International z roku 2009 o polskim sądownictwie mówił prawdę i nic nie stracił na aktualności. Według jego autorów związki branżowe nie spełniają swojej roli strażnika etyki adwokackiej i należałoby w Polsce powołać odrębny pion sądowy dla tej grupy zawodowej. Tylko kto by ich sądził? Inni podobni prawnicy? Podobnie ciepło raport TI wyraża się o administracji sądowej średniego szczebla. Wspomniane puste koperty to
Prawdopodobnie łatwo jest wywrzeć presję na sędziego, aby wydał ustny wyrok zgodny z życzeniem przełożonego, ale dużo trudniej dopilnować, aby napisał do niego dobre uzasadnienie. szymi plecami wyłudzono wyrok zaoczny na 1,7 mln zł. Zabezpieczenia, przez zawieszenie rygoru, oczywiście nam w tym czasie odmawiano. Efekt – przejęcie i nielegalna licytacja naszych udziałów w spółce, dorobku całego zawodowego życia. Gdy proces się zaczął i rygor wykonalności wyroku już zawieszono, nasi prześladowcy załatwili sobie następny taki sfingowany wyrok. Był to nakaz zapłaty, opisany szeroko w październikowym numerze „Kuriera”. Wyrok na pół miliona złotych bez jakichkolwiek podstaw merytorycznych i wydany znowu za naszymi plecami. Było to w roku 2012 – do dnia dzisiejszego XX wydział SO przeciąga i sabotuje wyprostowanie tej sytuacji, co pozwala zleceniodawcom tego procederu nękać nas już „roszczeniem” na kwotę rzędu 800 tys. zł. I tak w kółko. Przywołując te przykłady, dochodzimy do propozycji następnego eksperymentu, tym razem statystycznego, dotyczącego sterowania przebiegiem procesów sądowych.
właśnie o nich. W roku 2012 dostaliśmy taką kopertę, potwierdzając na poczcie odbiór przesyłki sądowej w konkretnej sprawie. W środku był mały druczek zatytułowany „doręczenie”. Coś nas tknęło i postanowiliśmy wyjaśnić tę sprawę na miejscu, w sądzie. Okazało się, że pracownik XX wydziału zapomniał (?) włożyć do koperty kolejny, ogromny pozew (kilkadziesiąt stron) sfingowanego pozwu przeciwko nam – tym razem na 168 tys. zł. Tym razem „przypadek” udało się złapać na gorącym uczynku i zmusić sąd do uczciwego przeprowadzenia procesu z naszym udziałem. Pozew, jako bezpodstawny, oddalono. Kolejnym takim pracownikiem był wspominany już referendarz sądowy z tego wydziału (czyli zwykły urzędnik, nie będący sędzią), który wydał nakaz zapłaty na pół miliona złotych, mimo braku jakichkolwiek podstaw merytorycznych, zamiast, jak przyzwoity człowiek, skierować sprawę do postępowania zwykłego. Sam na to wpadł, czy ktoś mu zlecił takie działanie? K
Szukamy poważnego wsparcia w budowie portalu do społecznego nadzoru nad polskim sądownictwem. To sprawa ponad polityką i podziałami. Stale aktualna od 25 lat. Fundacja Demokracji Bezpośredniej (tel. 533 344 220), KRS: 0000 400 498, REGON: 145891104, nr konta: 65 1950 0001 2006 6846 2271 0002
KURIER WNET
· 5N 9 0E T A KKAODNE GMRI EA S· W
16
Czy państwa narodowe muszą zginąć? Lech Jęczmyk
Z
bigniew Brzeziński długo wydawał się heroldem amerykańskiego imperializmu, tymczasem po latach widać, że celem tych ludzi, którym służył, było od zawsze stworzenie jednego państwa światowego dla międzynarodowych banków i korporacji, a Stany Zjednoczone miały być tylko narzędziem do realizacji tego celu. Państwo narodowe jako jednostka organizacji życia społecznego przestało być siłą twórczą – pisał Brzeziński w roku 1971 – międzynarodowe banki i korporacje lepiej planują przyszłość, wyprzedzając koncepcje polityczne państw narodowych (Between Two Ages). To była bardzo trafna obserwacja wtedy, w roku 1971. Od tamtego czasu banki i korporacje rozrosły się, wyprzedzając wiele tradycyjnych państw. George Monbiot pisze, że Stany Zjednoczone wykorzystują swoją przewagę, żeby wymuszać kupowanie ich produktów (np. mleka modyfikowanego genetycznie). Otóż Stany Zjednoczone nie produkują mleka, działają tylko w interesach swoich korporacji, są narzędziem do osłabiania i w końcu likwidacji innych państw, by same zginąć na końcu. Już teraz wykonują polecenia Światowej Organizacji Handlu (WTO). Na przykład w roku 1999 Stany chciały wymusić na Unii Europejskiej kupowanie ich wołowiny z sześcioma hormonami. Europa odmówiła i WTO pozwoliła Stanom nałożyć doroczną karę w wysokości 117 milionów euro. USA zabraniają Unii znakowania żywności modyfikowanej genetycznie, a WTO narzuca legislację, która pozwala koncernom zaskarżać do sądów państwa i żądać od nich odszkodowań. Nowym narzędziem, pozbawiającym państwa suwerenności, jest
rzekomo kanadyjska organizacja CETA. W ślad za europejską biurokracją Sejm Polski przyjął w roku 2016 traktat zrównujący wobec prawa państwa i międzynarodowe koncerny. Przy czym koncerny mogą włazić do państw, a państwa do koncernów nie. Przeciwko głosowali posłowie Kukiz’15, PSL, bo to uderza dotkliwie w ich wyborców, i ośmioro posłów i posłanek PiS-u. Obserwacja Brzezińskiego była trafna w roku 1971, tyle że po jakiś dziesięciu latach od tej prognozy zaczął się lawinowy, bezprecedensowy rozwój Chin i oto państwo narodowe wyprzedziło tempem rozwoju wszystkie koncerny. Na czym polegał błąd Brzezińskiego? Na tym, że brał on pod uwagę państwa demokratyczne lub usiłujące stosować ten modny po drugiej wojnie światowej, ale w większości przypadków niefunkcjonalny ustrój. Na liście stu największych organizmów gospodarczych świata koncerny zajmują więcej niż połowę miejsca. Dobitnym przykładem zacierania różnicy między państwem a firmą jest fakt, że Niemcy są zarejestrowane jako spółka z ograniczoną odpowiedzialnością (GmBh), a Rosja od roku 1991 jest konsorcjum przemysłowym, na czele którego stoi Miedwiediew. Coś mi się widzi, że niedługo postoi. Jeżeli państwa i potężne organizacje finansowo-gospodarcze mają ze sobą konkurować na równych prawach, to należy porównywać ich organizację, drogi decyzyjne, mechanizmy kontrolne i stosować to, co daje lepsze wyniki. Jedno jest pewne: ani w Chinach, ani w wielkich koncernach nie ma demokracji. Demokracja wprawdzie nie dopuszcza do decyzji najgorszych
(w zasadzie, bo Hitler przecież doszedł do władzy drogą demokratyczną), ale eliminuje też decyzje najlepsze, bo tych nie osiąga się przez głosowanie ludzi o średniej inteligencji. Wniosek jest jeden – jeżeli państwa narodowe mają przetrwać, to muszą się wzorować na organizacjach finansowych – albo na Chinach i innych państwach Azji Południowo-Wschodniej. Viktor Orbán powiedział już wyraźnie, że demokracja liberalna przestała być atrakcyjnym
Demokracja wprawdzie nie dopuszcza do decyzji najgorszych (w zasadzie, bo Hitler przecież doszedł do władzy drogą demokratyczną), ale eliminuje też decyzje najlepsze, bo tych nie osiąga się przez głosowanie ludzi o średniej inteligencji. wzorem. Kuwejt jest jedyną demokracją w swoim regionie. Emirowi pensję wyznacza parlament. Kobiety mają prawo głosu, czynne i bierne. Dzisiaj Kuwejt pozostaje w tyle za bardziej dynamicznymi, autokratycznymi sąsiadami. Powszechnie uważa się, że to demokracja spowalnia rozwój Kuwejtu – pisał „The New York Times” w maju 2008 r. Skoro państwa mają się wzorować na bankach i korporacjach, to pewnie będą też przejmować ich język. Przewidywał to dawno temu (w roku 1935)
niezawodny Chesterton: Już niebawem całe nazewnictwo, jakiego używa nasz wielki naród, zostanie przerobione według wzorców biznesu. Nasz oficjalny przedstawiciel w Paryżu nie będzie odtąd tytułowany „ Jego Ekscelencją Ambasadorem Brytyjskim”, lecz „Licencjonowanym naciągaczem” i będzie obwoził po Francji próbki towarów, pusząc się jak paw, ilekroć ktoś powie o nim „przedstawiciel handlowy”. (Źródło i mielizny, 1935, tłum. Jaga Rydzewska) Kto jest ciekaw, jak daleka jest nasza rzeczywistość od tej żartobliwej wówczas prognozy, powinien prześledzić działalność kolejnych ambasadorów Francji w Polsce. Pod koniec osiemnastego wieku rozwichrzona demokratyczna Polska padała łatwym łupem sąsiednich monarchii o wyższym stopniu organizacji. Konstytucja 3 maja, wprowadzająca monarchię absolutną, czyli rządy autorytarne, była spóźnioną próbą ograniczenia demokracji, dochodzącej w porywach do stanu warcholstwa. Miłośnicy tej rozpasanej demokracji, ludzie, którzy chcieli, żeby było tak, jak było, zaczęli się skarżyć do carów i królów państw sąsiednich, błagając, żeby bronili ICH wolności. Wreszcie zawiązali Konfederację Obrony Demokracji pod nazwą TARGOWICA. Przykładem katastrofalnych skutków utrzymywania demokracji i wolnego rynku w niesprzyjających warunkach jest Komuna Paryska z roku 1871. W oblężonym przez Prusaków mieście ceny chleba, zgodnie z prawami popytu i podaży, osiągnęły niebotyczne ceny i lud rozgrabił piekarnie, zapewne rozdeptując przy okazji pokaźne ilości mąki i pieczywa. W mieście wybuchła rewolucja, którą władza krwawo stłumiła. A przecież w warunkach oblężenia i każdego w ogóle zagrożenia należy natychmiast wprowadzić stan wojenny, kartki na żywność i rządy policyjne. Jedynym problemem jest rozpoznanie, kiedy trzeba przełożyć wajchę. Kontynuacja demokracji i wolnego rynku w warunkach zagrożenia jest równie zgubna, jak podtrzymywanie ustroju policyjnego po ustaniu zagrożenia. W chwili tej często śmiertelnej decyzji ujawnia się, czy naród miał mądrego, czy głupiego króla. K
Straszydło skutecznie obrzydzone Stefan Truszczyński
P
isaliśmy w „Kurierze Wnet” nr20 z 2016 r. o szykującej się niemal zagładzie Kazimierza nad Wisłą. W jakiś tam sposób światowi inwestorzy, przedsiębiorczy niezwykle, chcieli wepchać tam – w teren ponoć chroniony i drogi historycznie Polakom, „straszydło” – dom uciech cielesnych typu SPA. Jedyna uliczka dojazdowa do tego miejsca, czyli w rejon dawnych kamieniołomów, to wrażliwa droga miejska, przy której, w dodatku, od wieków usytuowane są historyczne spichlerze – domy charakterystyczne dla zabytkowego miasteczka. Cenione i, jak dotąd, chronione. Mieszkańcy naprawdę się zbuntowali, zorganizowali i gromko powiedzieli NIE! Interweniowaliśmy wspólnie. I stało się! Na razie mądrze i słusznie. Oto decyzja ministra kultury:
W decyzji ministra w punkcie 6 i 7 czytamy również:
Okazuje się więc, że społeczne protesty i pomoc mediów mogą przynieść dobry skutek. Co prawda, na pewno walka nie została zakończona. Batalia może mieć ciąg dalszy. Podobno inwestorzy już napisali, że będą się odwoływać. Służymy mieszkańcom Kazimierza pomocą. K
R E K L A M A
Dlaczego V Rzeczpospolita? Jan Kowalski
J
uż na początku, zanim oddani zwolennicy IV Rzeczypospolitej zawyją z wściekłości, jedno wyjaśnienie – zawsze byłem zdecydowanym przeciwnikiem III RP. Nawet zanim ona oficjalnie powstała. Kłamstwo Okrągłego Stołu było szyte bardzo grubymi nićmi. Opisałem je w pracy pt. Dziury z Mózgu (do znalezienia w Internecie). To był głos wołającego na pustyni, niestety. III RP opisywałem potem wielokrotnie w krótszych i dłuższych tekstach jako organizację przestępczą. Stworzoną przez komunistyczne tajne służby dla ochrony interesów dotychczasowych zarządców Polski Ludowej. Sito generała Kiszczaka dokładnie przecedziło zasoby opozycji, do współpracy wybierając swoich agentów i ludzi gotowych się sprzedać za palmy w gabinetach. Platforma Obywatelska, którą jako nową Partię Władzy opisałem w roku 2002, była projektem wojskowych tajnych służb dla utrzymania władzy w sytuacji wypalenia się projektu pod nazwą SLD. Nieco siermiężne i wyrastające wprost z partii komunistycznej SLD było zbyt dużym balastem dla grupy sprawującej rzeczywistą władzę po roku 1989. W sytuacji wkraczania na salony europejskie Platforma Obywatelska była dużo bardziej nośną jednostką. Trzeba przyznać, że projekt PO okazał się bardzo udany. Wiele osób i środowisk dało się nabrać na jej światowość. A choć dla nielemingów może się to wydawać dziwne, wiele osób i środowisk nadal utożsamia swój osobisty sukces i możliwość podróżowania po świecie z rządami PO. Część tylko waha się, czy nie poprzeć Nowoczesnej. Nie udałaby się taka sztuka, gdyby nie rozmach projektu III RP. Transfer z PRL do tak zwanej Wolnej Polski dotyczył nie tylko szeroko pojętego obozu władzy, ale również jego zaplecza społecznego – biznesowego, medialnego, artystycznego, kulturalnego i intelektualnego. A przede wszystkim prawnego, które – według słów profesora Strzembosza – miało samo się oczyścić.
Oczywiście, gdyby w roku najpóźniej 1990 przeprowadzono w Polsce dekomunizację i powszechną lustrację, byłoby nam teraz dużo łatwiej. Tylko kto miałby wtedy tego dokonać, skoro dopiero po śmierci ( jeszcze) generała Kiszczaka w roku 2015 prokuratorzy IPN odważyli się wejść do jego domu? To właśnie szerokie zaplecze społeczne, przede wszystkim medialne, zapewnia teraz wciąż wysokie poparcie społeczne dla PO, pomimo ujawnienia jej głębokiej demoralizacji w roku 2012. Nie ma się czemu dziwić – jeśli ktoś ogląda na okrągło TVN24 i czyta „Gazetę Wyborczą” lub „Newsweek”, dostaje
Jako wolny człowiek – dziecko boże, Polak, obywatel, ojciec dzieciom, przedsiębiorca – mam swój osobisty interes w zwycięstwie IV RP, w zwycięstwie dobrej zmiany. kompletnie spreparowane fakty medialne, czyli zwykłe kłamstwo. Goebbels, chociaż zbrodniarz, miał jednak rację. To dlatego ogłupieni przez media zwykli, porządni ludzie popierają tę nową bolszewię, choć wydaje im się, że wybierają nowoczesność i postęp. Dlatego, ze względu na powyższe, zdecydowanie opowiadam się za IV Rzeczpospolitą. Za dobrą zmianą, a przeciwko neobolszewii, która teraz dwoi się i troi, żeby obalić legalnie wybrany rząd. Obalić, bo odcięcie jej od nieformalnego finansowania w ramach systemu Okrągłego Stołu oznacza rzeczywisty upadek III RP, a co za tym idzie, upadek grupy dotychczas rozgrywającej polską politykę. Cztery lata świadomych rządów Prawa i Sprawiedliwości, a na takie wbrew szaleństwu lat 2005–2007 mam nadzieję, pozwoli skończyć z tą nieformalną kliką. Z prozaicznego powodu – braku pieniędzy.
Bo neobolszewicy może i są ideowi, ale nie za darmo. Jako wolny człowiek – dziecko boże, Polak, obywatel, ojciec dzieciom, przedsiębiorca – mam swój osobisty interes w zwycięstwie IV RP, w zwycięstwie dobrej zmiany. Dlaczego zatem nie wystarcza mi do szczęścia IV Rzeczpospolita i żądam piątej? Przyczyna jest prosta i podstawowa. Polska nie jest własnością jakiejkolwiek, najbardziej nawet słusznej partii (czyli części [łac.]). Każde zwycięstwo takiej czy innej, wyjątkowo, jak teraz, pięćdziesięcioprocentowe w składzie Sejmu, jest tylko nieznaczną przewagą jednej opcji i jednego programu. I wiadomo, że zawsze tak będzie, wystarczy prześledzić wyniki wyborów w najstarszych nawet demokracjach. Ważne jest co innego: to, czy są spełnione podstawowe warunki dla rozwoju i pomyślności narodu polskiego. To, czy sposób zarządzania naszym wspólnym dobrem, ojczyzną nas wszystkich, jest z korzyścią dla państwa i dla narodu, tak jeśli chodzi o pozycję Polski na świecie, jak i sytuację materialną każdego obywatela. Żadna partia nie wygrywa władzy na zawsze. Nie możemy pozwolić na to, żeby jakiekolwiek bolszewickie popłuczyny, ufryzowane w zgodzie z najnowszymi trendami mody i pod jakimkolwiek nośnym sztandarem, zdobyły kiedykolwiek władzę nad Polską. Piszę nad Polską, bo takie te rządy III RP były. Jak już powiedział ktoś mądrzejszy, każda władza demoralizuje, dlatego w jak najszybszym czasie musimy doprowadzić do tego, by zdobycie władzy politycznej w wyniku wolnych wyborów oznaczało nie władzę NAD Polską, a tylko i wyłącznie władzę W Polsce. Polsce silnej i wolnej, siłą i wolnością swoich obywateli, którą to siłę i wolność muszą starający się o rządy w Polsce prawnie zagwarantować, zanim pozwolimy im naszą Ojczyzną zarządzać. A zatem, do roboty! K PS. Jestem niezmiernie wdzięczny Redaktorom „Kuriera Wnet” za zaproszenie mnie do współpracy i pełen podziwu dla Ich odwagi i wewnętrznej wolności.
Cedrob S.A. jest firmą z wieloletnią tradycją. Dziś, dzięki dużym nakładom finansowym na nowoczesną technologię oraz innowacyjne rozwiązania jest liderem w produkcji mięsa i przetworów drobiowych na rynku krajowym i zagranicznym.
www.cedrob.com.pl
KURIER WNET
17
JAR M ARK·WNET
Na jarmarku w dzień targowy…
PA RT N E R Ś W I ĄT E C Z N Y C H J A R M A R K ÓW W N E T
Z gośćmi Jarmarku Wnet – Stanisławem Strakaczem, Piotrem Jeglińskim i Piotrem Wittem rozmawiają Krzysztof Skowroński i Antoni Opaliński. Pana stryj, Sylwin Strakacz, był sekretarzem Ignacego Jana Paderewskiego. Tak. Stryj był później przedstawicielem rządu polskiego w USA.
Mówi Pan o pani Anieli Strakaczównie, która zostawiła bardzo ciekawe wspomnienia z czasów wojennych i powojennych? Tak. To moja stryjeczna siostra.
Czy ma Pan jakieś rodzinne wspomnienia o Paderewskim? Jaki był? Kontakty były wielorakie. Moja mama była pianistką, stryj był przez wiele lat sekretarzem Paderewskiego, a ojciec przedstawicielem rządu polskiego z czasu, kiedy Paderewski obejmował stanowisko premiera. Był pełnomocnikiem rządu na cały Wschód, zbierał Polaków powracających do kraju.
Czy w Państwa archiwach istnieją jeszcze jakieś nieujawnione pamiątki po Paderewskim? Mam jakieś drobne rzeczy, czysto rodzinne. Dotyczące spotkań rodzinnych – tylko tyle. Stryj zmarł w 1976 roku, w Stanach Zjednoczonych. Ciotka Aniela, jego żona, zmarła wcześniej, a córka – w zeszłym roku, też w Stanach Zjednoczonych, w Kalifornii.
Czy pamięta Pan stryja? Jak wyglądał? Jaki był? Oczywiście, że pamiętam. Ja jestem jeszcze przedwojenny. Skończyłem przed wojną szkołę powszechną Górskiego. Jestem na emeryturze od ładnych paru lat. Stryj mieszkał w Warszawie na Skorupki. Utrzymywaliśmy kontakty. Stryj miał córkę, z którą przyjaźniła się moja siostra. Mam w domu szereg pamiątek po stryju z jego działalności w Rzeczpospolitej.
A czym Pan się zajmował? Pracowałem 40 lat w Instytucie Kolejnictwa. Zajmowałem się sterowaniem i telekomunikacją w PKP. Skończyłem, poszedłem na emeryturę. To zupełnie inny rozdział. Ten rozdział też jest ciekawy. Dlaczego w Polsce likwiduje się koleje? Na temat, dlaczego kolej jest likwidowana, można by rozprawiać bardzo długo. A mówiąc krótko – taka
jest teraz moda. Takie próby były podejmowane w Anglii, ale Anglicy się opamiętali. Pani Thatcher chciała zlikwidować koleje? Tak, ale Anglicy na to nie pozwolili, natomiast myśmy pozwolili i dzisiaj PKP właściwie nie ma, w sensie jednolitego organizmu. Czy ma Pan jakieś wspomnienia związane z Paderewskim? Osobiście Padrewskiego nie znałem. Odwiedziłem jego willę w Riond-Bosson w Szwajcarii, kiedy jeszcze istniała, bo teraz tej willi już nie ma, tamtędy przebiega autostrada. To była piękna posiadłość. Miałem wtedy możliwość obejrzeć mnóstwo pamiątek. Wszystko to zostało właściwie przekazane do Polski i teraz tu jest największa część pamiątek po Paderewskim. Przekazała je właśnie moja stryjeczna siostra. O ile wiem, znajdują się w Muzeum Chopina. Te wszystkie fakty i powiązania musiał Pan wpisać do swojego tzw. kwestionariusza osobowego?
R E K L A M A
Pierwsza niespodzianka – nie dostałem się na politechnikę z racji nazwiska. Pierwszy egzamin, który był z tzw. nauki o Polsce współczesnej, oblałem. Egzaminujący stwierdził: „Aaa, Strakacz… Właściciel browaru ze Skierniewic nie ma prawa w ogóle na uczelnię się dostać”. To nie chodziło o Paderewskiego, tylko o przedwojennych kapitalistów? Drugi mój stryj miał browar w Skierniewicach i był kapitalistą. Oczywiście
Człowiek usiłuje działać, przeciwdziałać sytuacji, czy po prostu uciekać. A strach tylko paraliżuje. Mnie się wydaje, że większość ludzi w sytuacji ekstremalnej nie kieruje się strachem, tylko działa.
skojarzono nazwisko, bo jest jedno. Nasza rodzina nie ma wtórników.
Można słuchać w Internecie. To prawda, można przez Internet.
Czy coś zostało z tego browaru? Tylko budynki w Skierniewicach.
Może powie Pan coś na temat sytuacji politycznej w Polsce. Co Pan sądzi o działaniach opozycji? Opozycja walczy na wszelkie możliwe sposoby, tylko że walczy nieładnie. To staje się dokuczliwe. Podsycanie demonstracji to jest po prostu nieodpowiedzialność, bo to prowadzi do podburzenia grupy młodych ludzi, którzy zachowują się ekstremalnie. A potem są ataki na posłów.
Czy w okresie PRL miał Pan możliwość utrzymywania kontaktów z rodziną na emigracji? Jak to wyglądało? Kontakt był bardzo utrudniony. Moją siostrę wywieziono z powstania do Niemiec i została za granicą, ja przy wywożeniu uciekłem z transportu w Ożarowie. Z powodu siostry nie mogłem swobodnie wyjeżdżać za granicę, tym niemniej, z tej racji, że pracowałem w Instytucie Kolejnictwa, miałem możliwość międzynarodowych kontaktów. Byłem wysyłany za granicę, bo znałem języki. Bardzo prosta sprawa. Byłem jednym z niewielu, którzy jeździli, nie będąc partyjnym, nie będąc zaangażowany politycznie. Jeździłem na konferencje międzynarodowe związane z PKP. Taka ciekawostka. To jeszcze jedna ciekawostka. W czasie powstania był Pan w Warszawie? Byłem w Warszawie. Przeszedłem gehennę Woli. Mieszkaliśmy na Chłodnej, w okolicach Kercelaka. Ile Pan miał lat? Dziesięć. Spod ostrzału uciekliśmy w kierunku Okopowej, tam przeżyliśmy drugi raz atak Niemców i wreszcie wydostaliśmy się, bokiem zupełnie, z Warszawy. Jeszcze później zostaliśmy złapani i przeznaczono nas do wywiezienia do Niemiec. I z tego transportu uciekłem. Takie były moje powstańcze koleje losu. Jako dziesięciolatek – sam czy z rodzicami? Tylko z matką. Ojciec był w innej części Polski. Był związany z Ostrowcem, z hutą ostrowiecką, jako plenipotent jej właścicieli. Pracował w niej jeszcze w czasach przedwojennych i okupację też spędził w Ostrowcu. I przeżył okupację? Tak, przeżył okupację. Czy zapamiętał Pan rzeź Woli? Oczywiście, że zapamiętałem, tylko że to są takie wspomnienia, których człowiek wolałby nie odtwarzać. Ale jak się nie odtworzy, to przepadną. One są zarejestrowane, zostały utrwalone na zdjęciach, zwłaszcza ci Szaulisi, którzy zachowywali się wtedy przecież potwornie. To była masakra, to trudno inaczej nazwać. To była dzicz, która parła do przodu i zabijała wszystkich. Właściwie to, że żyję, to jest cud, bo wszystkich mężczyzn, dzieci, chłopaków, mordowali tak po prostu, z biegu.
PRĄD JAK PRĄD, ALE Z POMOCĄ FACHOWCÓW. Podpisz umowę z PGE, a oprócz gwarantowanej ceny prądu otrzymasz pomoc elektryka, hydraulika, informatyka i wielu innych. Wejdź na zapewniamyenergie.pl lub zadzwoń pod 422 222 222 PGE. Zapewniamy energię i fachowców.
A potrafi Pan sobie przypomnieć ten strach? Kwestia strachu to jest rzecz względna. W takich trudnych okolicznościach strach ginie. Po prostu znika. Człowiek usiłuje działać, przeciwdziałać sytuacji, czy po prostu uciekać. A strach tylko paraliżuje. Mnie się wydaje, że większość ludzi w sytuacji ekstremalnej nie kieruje się strachem, tylko działa. Uciekał Pan razem z mamą? Tak, razem z mamą. Przechodziliśmy przez różne tereny, przez zakład niewidomych w Laskach, tam spędziliśmy jakiś czas, później dostałem się do Skierniewic, do browaru, do stryja. No i tam dotrwałem do końca okupacji. Jesteśmy dumni, że jest Pan słuchaczem Poranków Wnet. To jest przyjemna stacja, tylko nadaje trochę za krótko. Moglibyście trochę wydłużyć swoje działanie, no i zasięg jest mały. Ja na lato uciekam na pół roku z Warszawy na działkę, a tam, niestety już słyszalności nie mam.
Czy przed wojną Pana rodzina była politycznie podzielona? Nie. Tak jak ja to zapamiętałem, jak pracował stryj w Rzeczpospolitej, a ojciec jako przedstawiciel rządu – to był kierunki działania czysto patriotyczne, takie klasyczne, polskie. Naszej rozmowie przysłuchują się Piotr Witt i Piotr Jegliński. Rozmawiamy o krewnych. Stryj pana Strakacza był sekretarzem Paderewskiego. A stryj Piotra Jeglińskiego? Nie stryj, ale brat mojej babki był szefem gabinetu marszałka Piłsudskiego. Wcześniej oficer I Pułku Ułanów Beliny-Prażmowskiego. Był trzy dni oficjalnym dyżurnym prezydenta Rzeczpospolitej, Narutowicza, kiedy przebywał on w Belwederze. To on wydał szwadronowi I Pułku rozkaz eskortowania landa z ciałem prezydenta do Belwederu. A potem, w latach 1930–35, był szefem gabinetu marszałka Piłsudskiego. Organizował cały pogrzeb marszałka. I był ostatnim wojewodą nowogródzkim, do 17 września ’39 roku. Tutaj, na jarmarku,
24 sierpnia do sztabu generalnego w Warszawie przyszła depesza podająca, że uderzą i Niemcy, i Sowieci. Sowieci mieli uderzyć 8 września… znajdziecie Państwo jego wspomnienia. Adam Ludwik Korwin-Sokołowski, Wspomnienia szefa gabinetu. To jest bardzo ciekawa książka, zawiera wiele nieznanych dokumentów i zdjęć, które zdobyliśmy od rodziny z Anglii. Rozmawiamy o stryjach. Jest koło mnie pan Piotr Witt. Kim był Pański stryj? Mój stryj miał na imię Stanley i był inżynierem elektrykiem w Saint Luis, gdzie opatentował dwa wynalazki, do dziś wykorzystywane. Nie wiem, na czym one polegają, ale coś elektrycznego. A ojciec? Ojciec mój był oficerem wywiadu N, czyli Niemcy, pełnił dyżur w sztabie generalnym 24 sierpnia 1939 roku i odebrał zakodowaną depeszę. Jak wiemy, pakt Ribbentrop-Mołotow był podpisany w nocy z 23 na 24 sierpnia, a 24 sierpnia do sztabu generalnego w Warszawie przyszła depesza podająca syntezę tajnych klauzul tego paktu, to znaczy, że uderzą i Niemcy, i Sowieci. Sowieci mieli uderzyć ósmego września… Ale depesza nie została wykorzystana. W każdym razie ojciec był tym oficerem dyżurnym w sztabie. Rozszyfrował depeszę i wręczył ją komendantowi... Ojciec umarł w Anglii w ’53 roku. Miał do wyboru – albo strzał w potylicę w Polsce, albo życie w Anglii. Wybrał to drugie. Po jego śmierci nie znaleziono w jego mieszkaniu nawet karteczki. Jak mi powiedział pewien profesor historii, zajmujący się tymi sprawami – przeszli przedtem czyściciele. Tak było. Na jarmarku w dzień targowy takie toczą się rozmowy… Także dlatego warto przychodzić na Jarmark Wnet. K
KURIER WNET
18
KOMIKS·WNET
UzdrowiskOtwock Przemowa autora
UzdrowiskOtwock to serial WNET rymorysowany na żywo czarnobiałym humorem, którego zadaniem jest leczyć sumnienia. Mickiewiczowska pisownia słowa „sumnienie” ma przypomnieć to, co wieszcz ostro widział: – w czasach post-rewolucyjnej Europy „wszystkomownego” dna moralnego zepsucie myśli się zaczęło. Najjęzyczliwszy wolterowski Panglos nie znał różnicy między złem a dobrem i tym obiektywizmem się szczycił. W serialu WNET bohaterowie sumnienia mają, skoro próbują się leczyć i choć kuracja nie zawsze się udaje, to ważne są usiłowania. W skrajnych przypadkach ustalenie, kto jest pacjentem, a kto doktorem, decyduje o uzdrowieniu. Postacie serialu to znaczenia słów wybrane losowo. Ten typ kreacji bohaterów ma służyć uzdrawianiu, a nie wyśmiewaniu osób ze świata polityki, kultury lub mediów, co często komedie kolorowe czynią.
Autor słów (bo rysownicy nic z tym wspólnego nie mają) apeluje, by Czytelnik nie szukał podobieństw ukrytych w wierszu, bo wszystko to fikcja i czysta czarnobiała poezja. A zatem widoczna na białym tle w przeciwieństwie do białego wiersza podpieranego kolorem pisemek. W kolejnych odcinkach oglądać można sceny luźno powiązane osobami bohaterów i ich refleksjami natury poematycznej. Dialogi są epizodyczne i nie tworzą żadnej akcji, bo jej tu nie ma. Wątków miłosnych i kryminalnych z nagłymi zapadniami, by widz tupał nogami, w serialu nie znajdziemy. Za to każdy odcinek może być inny, zaskakującą nas wszystkich rzeczywistością. Dla wydawcy taki serial to ideał. Co miesiąc można dosypać aktualności lub wycinać nudę, której w komediowej materii jest aż nadto. Lecz gdyby ten serial miał tylko rozweselać, to niech Czytelnik nic nie czyta, a raczej to ogląda. O! Właśnie przyjechali do uzdrowiska i czekają na taxi, by się z bagażami roztasować po pensjonatach. P.M.v.W. M.S.
Pan Albo z panią Albowiem dotknęli panią Niepowiem. Zbyt długo nie mówili, Albowiem w pewnej chwili Niepowiem powiedziała: – Nie będę rozmawiała z kimś takim, co nie mówi. To rytm dialogu gubi. – Więc albo albo – rzekł pan Albo.
Pan Więc z panią Ale przedstawić pragnął żale. Usłyszał swe nazwisko, Więc chciał wyjaśnić wszystko: – Skąd u nas taka moda, że mowa jest jak woda, że nic o polityce, gdyż dzielą się dzielnice. Albowiem powiedziała, że Niewiem to wiedziała, lecz właśnie zapomniała.
Pan Lecz, co był doktorem, chciał zająć się tym sporem: – Niepowiem wie, lecz nie mówi, Niewiem nie wie, czego nie lubi. Pan Czego, by nie wyjść na niegrzecznego, udaje grzecznego.
Więc, Albo i Ale nie kłócą się wcale, lecz dyskutują z Niepowiem wytrwale. Niepowiem milczenie ceni nad życie. Niewiem nic nie wie należycie. Nic razem z Nikim sumują wyniki. Gdyż i Więc kandydują do Fiki Miki. Pan Gdyż i Więc z panią Ale wiedzą wszystko doskonale. Lecz Lecz ich wyleczy, bo jest człowieczy.
KURIER WNET
KOMIKS·WNET
19
Niepowiem mówi tylko nie, nie, na kartce ma nazwę willi „Milczenie”. Z automobilu szofer krzyczy, że za tę trudność złotówkę doliczy.
Pan Więc z panią Ale, co koni nie lubi wcale, Czekają na drugi automobil, co stanął w pół drogi. Na stronie serialu się nie zmieścił: – w błocie utonął – pan Czego obwieścił.
Pan Albo ławkę zawalił pakami, Albowiem, dziećmi i walizami. Siedzą zupełnie czerwoni od złości przed willą „Pokój”, by złość rozgościć. Bo synek ukłuł siostrę Wiem kolką, ona go lała parasolką. Pan Albo nagrodzi jedno lub drugie, bo karać nie można po podróży długiej. Wystarczy czasem oddychanie I duszy zbolałej przewietrzanie, Pan Albo z walizką chce być sosen blisko. Albowiem gdy siądzie na balkonie, to tonie cała w drzew koronie. Niepowiem nie powie, że werandowanie to coś niezdrowego, gdy zje się śniadanie. W sąsiedztwie z lornetką siedzą panie, bo plagą sezonu jest obgadywanie.
O! Tam na tarasie beneficjenci, na neutralność chorzy pacjenci. Głównie z urzędów, koncernów, banków. Na bezwstyd się leczą okrągłych kantów. Osobno masaże biorą dziennikarze. Szczególnie pyskaty jeden rudy drut z prądem stosuje od obłudy, żele na kłamstwa, syrop na wrzody języka, aby nie lać wody. Najciężej chorzy są na kręgosłup z przeciągów, zmian neutralosłup* (*nazwa choroby: sztywność w miękkości zależna od okoliczności).
Z powodu wklęsłej euromody nie mogą się schylać. Dla wygody również nic dźwigać nie mają zamiaru, poprawnie obojętni z umiaru. W milczeniu i bólu werandują, by ugiąć kręgosłup, hamaki stosują.
Dla nich najgorsza jest maszyna, która ociepla w Otwocku klimat. To anty-seku-lary-zator. Wystarczy, że wejdzie do niego amator, a już porzuca demokrację i wolność słowa, i orację. Wulgarność wypluwa, pogardza sławą, władzy nie pragnie, nie żyje zabawą, obojętnieje na ciała żądze, tylko uczciwie zarabia pieniądze. Wychodzi z maszyny na kolanach i całkiem przytomny wielbi Pana.
Lecz doktor stosuje maszynę wybiórczo, gdyż lewe ręce niektórym się kurczą. Pan Gdyż w maszynie siedział za długo i zaczął tracić rękę drugą. Zapewne obiema dawniej zagarniał, w sekulatorze dlatego zmarniał. Tu cięższe przypadki, a są dość liczne, łagodzić trzeba paramedycznie.
c.d.n.
CDN.
KURIER WNET
20
O S TAT N I A· S T R O N A
Historia jednego zdjęcia... 5 stycznia o godzinie 4.30 rano zakończył po 96 latach swoją ziemską pielg rzymkę generał brygady WP, żołnierz Batalionu AK „Parasol”, Janusz Broch wicz-Lewiński ps. Gryf. Cześć Jego Pamięci! W listopadzie 2015 r. Prezydent RP Andrzej Duda odznaczył generała Janusza Brochwicza-Lewińskiego Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.
FOT. PAP/PAWEŁ SUPERNAK
„Tych »antyustrojowych« działań, za które wtedy nas wsadzali, a dziś honorują, było wiele: organizacja strajków i manifestacji, wydawanie wolnej prasy, emitowanie programów radiowych, malowanie haseł na murach i autobusach, poczta balonowa itd.
Żółwia praca, abonament i moralny terror Andrzej Jarczewski
J
eśli jednak mam teraz opowiedzieć tylko o czymś jednym, o czymś, co mnie samego ukształtowało – wymieniłbym nie te wielkie akcje, ale czysto teoretyczne opracowanie pt. Analiza społecznych kosztów oporu społecznego. Jeden z punktów poświęciłem tam odważnej tezie autorstwa Tadeusza Drzazgowskiego, człowieka wielkiej skromności, dziś zupełnie zapomnianego, a wówczas – mózgu śląskiej konspiry. Tadeusz stanowczo sprzeciwiał się lansowanej w podziemiu idei »żółwiej pracy«. Pozorowana praca jest pozorowanym strajkiem – mówił. – Dla zaborcy i dla okupanta należało pracować jak najgorzej. Dla komunisty też. Ale komunizm już się kończy! Będziemy pracować dla siebie. I kto nas wtedy nauczy dobrej pracy? Przecież to będzie wymagało pokoleń! Tak w stanie wojennym mówił Tadeusz Drzazgowski, robotnik, a ja to wszystko zapisywałem. Po opublikowaniu Analizy społecznych kosztów w maju 1982 r. – nikt odpowiedzialny na Śląsku do żółwiej pracy więcej nie wzywał. Czy teza Drzazgowskiego była odważna? Tak! Wydawało się nam, że walka z komuną nie wymaga odwagi, że jest zwykłym obowiązkiem. Natomiast intelektualnej odwagi wymagało przeciwstawienie się demoralizującej łatwiźnie głoszonych niekiedy w konspirze haseł. Dla mnie, początkującego wówczas naukowca na Politechnice Śląskiej, była to teza odkrywcza i inspirująca”. Cytowany wyżej tekst pochodzi mojej książki pt. Europoliteja, wydanej w roku 2007. Wtedy to szef ówczesnej opozycji, Donald Tusk, wzywał do niepłacenia abonamentu RTV, a ludzie go chętnie posłuchali. Dziś – po 10 latach – potwierdzam
wagę problemu. Nie tylko komuniści zmuszali społeczeństwo w stanie wojennym do różnych rzeczy złych i głupich. Również sami wypowiadaliśmy niekiedy tezy, mające poniekąd charakter szantażu moralnego. Przeciwstawienie się temu szantażowi w sprawie „żółwiej pracy” było aktem odwagi, ale również mądrości i odpowiedzialności za kraj. Przecież wyłączną winę za opłakany stan polskiej gospodarki ponosiła komuna. Dodawać do tego naszą współodpowiedzialność? Bez sensu! No i kwestia przyszłości: kto nas nauczy dobrej roboty po komunie? Kotarbiński? Tadeusz Drzazgowski, robotnik, sam chyba żadnego artykułu nie napisał. To ja byłem jego piórem. W pierwszych dniach stanu wojennego nie widziałem niczego złego w propagowaniu „żółwiej pracy”. Po prostu nie myślałem o przyszłości, uznając wszelkie formy walki z komuną za naturalne i uprawnione. Tymczasem Drzazgowski odwrócił takie myślenie. Hasło „żółwiej pracy” było wprawdzie reakcją na powszechnie odczuwane zło, ale realizacja tego hasła wywoła przecież jakieś skutki! Te skutki powinniśmy przewidywać i działać celowo, a nie – jak dzieci – reaktywnie. Nawet nie próbowałem z tym dyskutować. Przekonał mnie w pięć sekund. Ta postawa charakteryzowała całą działalność Drzazgowskiego w roli przywódcy konspiry w Gliwicach i – przejściowo – na Śląsku. Na przykład organizując pierwszą i drugą manifestację gliwicką, wszystko przygotował nie z myślą o zgromadzeniu tłumu na ulicach, ale o tym, jak te akcje zakończymy, jak bezpiecznie wyprowadzimy ludzi z nieuniknionego młyna po osiągnięciu celu, a było nim tylko zademonstrowanie sprzeciwu wobec stanu wojennego i wyrażenie ważnych wówczas żądań.
Mało kto wie, że właśnie z tego względu (tzn. „nie reagować na prowokacje!”) Drzazgowski sprzeciwił się naturalnemu – po dwóch wielkich sukcesach – organizowaniu trzeciej manifestacji w reakcji na ustawę o delegalizacji „Solidarności”. Przyczyna prosta: komuna nie będzie nam wyznaczać ani czasu, ani miejsca, ani sposobu konfrontacji. Dużo wcześniej przewidywał to posunięcie Jaruzelskiego i – zamiast kolejnej ulicznej awantury, do której zapewne trenowano już oddział specjalny ZOMO – przygotował i znakomicie przeprowadził malowanie 150 autobusów w zajezdni na granicy Gliwic i Zabrza (noc z 8 na 9 października 1982). Tam nie spodziewano się tego rodzaju akcji, nikt nie został aresztowany, a uczestnicy do dziś czują dumę, że brali udział w niezwykle widowiskowym przedsięwzięciu, które na długie godziny sparaliżowało komunikację w głównych miastach górnośląskiej aglomeracji. Tego rodzaju operacji było wiele. Opisuję je w książkach (zwł. w powieści pt. Selma, opowiadającej o młodzieżowej konspirze stanu wojennego). Działamy odważnie – zdawał się mówić Drzazgowski, ps. Spokojny – ale nie na wiwat! Zawsze w jakimś celu, a tym celem jest nie tylko obalenie komuny, ale i przygotowanie się na czas „po komunie”. Uczyć się, studiować porządnie, pracować, jak należy, nie ryzykować bez potrzeby i nie poddawać się moralnemu szantażowi!
D
laczego to przypominam? Otóż nie uczestniczę w partyjnej walce między PiS a PO. W obydwu partiach są ludzie wspaniali bardzo i... nie bardzo. Znam wielu z nich osobiście; miałem na to kilkadziesiąt lat. Obserwowałem wiele wewnętrznych przemian: i w prawo, i w lewo. To jest
naturalne, nieuniknione i często usprawiedliwione. Nie ma jednak usprawiedliwienia dla działań przeciw Polsce! Takich prób nie podejmował PiS, gdy pozostawał w opozycji. Niestety ci, którzy chcą obalić PiS, nie cofają się przed działaniami, które mają charakter prowokacji, a nawet oczywistej zdrady państwa. Ponadto – co wydaje mi się równie ważne – przeciwnicy PiS nie wypracowali obrazu polskiego społeczeństwa w epoce „po PiS-ie”. Przecież nie ma takiej możliwości, by PiS rządził wiecznie. Przegra kiedyś na pewno. Ale kim wtedy będą rządzić następcy? Jakim społeczeństwem? Jak ludzie zareagują na ich rządy, wybrane demokratycznie? A jak zareagują na zamach stanu lub na obcą interwencję? Przypomnę w tym kontekście wyjątkowo głupią akcję „obywatelskiego nieposłuszeństwa”, jaką ogłosił Donald Tusk w krótkim okresie rządów PiS w latach 2005-2007. Otóż – jak pamiętamy i nieprędko zapomnimy – Tusk wezwał m.in. do niepłacenia abonamentu RTV. Drobny, ale charakterystyczny przykład psucia społeczeństwa. Odwoływanie się do niższych potencjałów, które przecież w nas tkwią. „Nie płacić państwu, bo rządzą nasi konkurenci!”. Chwilę później Tusk doszedł do władzy, nakłonić ludzi do płacenia abonamentu nie zdołał, a kryzys w finansowaniu państwowych mediów ciągnie się do dziś. Dla symetrii wspomnę też o pewnej akcji w obronie PiS-owskiej polityki rolnej czy leśnej. Odmówiłem udziału i podpisu, mimo lekkiego, ale wyraźnie wyczuwalnego moralnego szantażu. A odmówiłem tylko dlatego, że jako mieszczuch nie znam się na tych sprawach, nie wiem, kto ma rację, i nie mam zamiaru uczyć się agronomii czy też ekologii. Nie przyłączyłem się również do głosów oburzenia ze strony opozycji totalnej. A to znów dlatego, że totalizm wymaga myślenia stadnego, bez rozważania poszczególnych zjawisk. „Jesteś z nami, czy przeciwko nam? W każdej sprawie!”. Otóż nie jestem ani z wami, ani przeciwko wam w żadnej sprawie. Po prostu wypowiadam się tylko wtedy, gdy wiem, o co chodzi, i gdy znam stanowisko drugiej strony. I zawsze pamiętam o wskazówce mojego szefa z konspiry – Tadeusza Drzazgowskiego: Nie ucz ludzi złego teraz, bo ich później nie oduczysz! K
Cześć, Wojtku! Dopiero teraz wpadłem na to, że jesteś potencjalną skarbnicą pomysłów:) Chodzi o to, co my, szarzy obywatele, możemy zrobić, żeby zaprotestować przeciw temu, co wyprawia obecna władza. Na razie wziąłem udział w koncercie kolędowym pod Sejmem, w roli chóru – ale czuję niedosyt. Chciałbym zrobić coś „z jajem", choćby i na własną rękę albo w jakimś małym, doborowym gronie, żeby odciąć się od „oderwanych od koryta". Pozdrawiam! Tomasz
Życzę przebudzenia! Drogi Tomaszu! Pomarańczowa Alternatywa... Ile wspomnień... Raz w komisariacie na ul. Widok podpalali mi włosy. Jeden pan z SB podpalał, inni (tajniacy i mundurowi, w tym panie – w sumie jakieś dziesięć osób) tylko się przyglądali. Jeśli się odwinę – będzie atak na przedstawiciela władzy. Więc tylko robiłem uniki (a włosy i tak nie chciały się palić). Ten SB-ek wpadł w furię, kiedy znalazł w moim plecaku damską perukę (nawet nie zdążyłem jej założyć). Nawrzucał mi, że jestem faszystą. A na pobliskim Pasażu Śródmiejskim właśnie trwał pamiętny happening „Wielkie Żarcie”. To była totalna kompromitacja milicji i SB: za wszelkie próby jedzenia lub częstowania jedzeniem patrole zatrzymywały nawet Bogu ducha winnych przechodniów, którzy posilali się zapiekanką czy inną kajzerką (i nie wiedzieli, że podnoszą rękę na władzę ludową). Nie pamiętam – na tym czy na innym happeningu – pojawił się Mateusz Kijowski (znaliśmy się z kościoła). Matys stanął na Pasażu Śródmiejskim i zaczął grać na saksofonie. Grał krótko, bo zaraz zjawili się milicjanci i kazali mu spier...ać. I Matys posłusznie się oddalił. W ogóle – jak sam przyznaje – opierał się komunie „głównie w sferze intelektualnej” (czy jakoś tak). O demokrację nie zdążył powalczyć. Ale teraz walczy energicznie. Bo teraz to coś gorszego: kaczyzm. Więc Matys zos– tawia saksofon w domu i kroczy w pierwszym szeregu. I żaden policjant nie każe mu spier...ać. Ale – wiem, wiem – tylko do czasu... Na pewno już wkrótce puszczą go na komisariacie między dwa szeregi pałujących (tzw. „ścieżka zdrowia”). Albo wręczą „Dokument podróży w jedną stronę” (do wyboru: Norwegia, Kanada lub RPA). Albo chociaż zatrzymają motocykl jako narzędzie przestępstwa (jeśli przyjechał nim na marsz). Jak w stanie wojennym. Ale już pan od Matysa wyjaśnił nam, że to było „kulturalne wydarzenie”...
À propos PA. Do „Majora” zadzwoniła pani z GW. Bardzo chciała od niego usłyszeć, że KOD to taka współczesna Pomarańczowa Alternatywa. Nie usłyszała. Na Pomarańczowej Alternatywie to ten „Major” jednak się nie zna. A ja? Ja to pewnie znowu jestem faszystą. À propos SB-ków: czy wiesz, że oni przez 25 lat „naszej kiełkującej demokracji” dostawali po 8 tys. zł emerytury? Dzisiaj to wciąż niemała grupa: podobno 30 tysięcy ludzi. Zgranych, zdesperowanych, bezwzględnych. Pewnie jakieś 3 tysiące z nich mieszka w Warszawie. Jak myślisz, Tomaszu: gdzie ich można spotkać w tych dniach? Czy perspektywa emerytury w wysokości 2 tys. zł („Kto przeżyje za takie pieniądze?”) nie każe im stawić się pod Sejmem? Czy nie wezmą udziału w kombinacji operacyjnej „Żeby było, proszę państwa, tak jak było”? A słyszałeś, co o nich powiedział Matys? – Musimy zająć się tymi, którzy bronili nas i chronili, a dziś chce się ich pozbawić emerytur. Na koniec zapytam Cię, Tomaszu: dokąd Ty właściwie chcesz mnie zaprowadzić? Jesteś nieprzeciętnie inteligentny, nigdy w to nie wątpiłem. Ale może brak Ci pokory i uważasz, że nie można Cię oszukać? Ja inteligencją nie dorastam Ci do pięt, ale mam coś, czego Ty nie masz: doś– wiadczenie bolesnego przebudzenia. Bo ja też broniłem Polski przed faszyzmem, tropiłem ksenofobię i antysemityzm. Czytałem codziennie GW i wiedziałem, „jak jest”. Ale pewnego pięknego dnia obudziłem się. Nikt mnie nie przekonywał, nie nawracał. Pociągnął mnie – zniewalający urok prawdy. Bo tylko prawda jest ciekawa! Z tym cię zostawiam. Wojtek Wojciech „Sobol” Sobolewski – twórca Warszawskiej Pomarańczowej Alternatywy.
Nr 31
Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
Styczeń · 2O17 W
n u m e r z e
Ginie naród, który siebie nie kocha
redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet
Ż
yczyliśmy sobie wszelkiej pomyślności w Nowym Roku. Każdy ma nadzieję, że kolejny będzie lepszy od poprzednich. Czy pozwoli zrealizować plany? Przyniesie pokój, czy zawieruchy i kataklizmy? Grudzień zakończył się na Śląsku protestami w kopalniach. Dobra zmiana nie dotarła do górnictwa. Wszystko toczy się dawnym torem. Zaniechano inwestycji podziemnej gazyfikacji węgla. Choć wielomiesięczne próby przeprowadzane przez GIG w 2015 r. przebiegły pomyślnie, o sprawie jakoś zapomniano. Eksperci GIG dziwią się, dlaczego nic się nie dzieje. Tymczasem chodzi plotka, że czeka się na prywatyzację złóż – sprzedaż kopalń, a wtedy prywatny zagraniczny kapitał będzie korzystał do woli. Po raz kolejny Polak zostanie wystrychnięty na dudka. Posłowie PO i Nowoczesnej święta i Sylwestra spędzili, „czuwając” na sali sejmowej. Czy smakował im karp na biwaku? Nie wiedzieli, że ich szef zaszaleje na Maderze. Zastanawiam się, ile osób będzie liczył ich klub poselski. Czy zachowają godność, czy podkulą ogonki i dalej będą chcieli czerpać profity z pańskiej ręki? Czy o interes kraju im chodzi, czy o własny? Naród wciąż liczy na to, że „dobra zmiana” wymiecie wszelkie nieprawości i odsunie od władzy złoczyńców. Dlatego protesty opozycji są rachityczne i śmieszne. Może rok 2017 da opamiętanie wszystkim, którzy z premedytacją sieją zło. Dziennikarzom kłamiącym, aby przypodobać się swoim szefom, którzy nie baczą na to, że stają się narzędziem dezinformacji, i manipulują czytelnikami. Czy nie widzą, że sprawy wymknęły się już spod kontroli, że wrogowie Polski wykorzystali ich i obrzucają Polaków błotem, zarzucając nam faszyzm?! Jak długo honorowani będą „złotouści” za swoje opowieści, a nie czyny? Zawsze jest bowiem czas, by odmówić czynienia zła. Dezinformacja będzie zbierać swoje żniwo tak długo, jak długo nie będzie nam się chciało sprawdzać informacji, nie będziemy się ostrzegać nawzajem przed ludźmi złymi. Kiedyś na infamię skazywano człowieka niegodziwego, teraz taki króluje na salonach, bo większość nie dzieli się informacjami o swoich negatywnych doświadczeniach. Niektórzy nie chcą słuchać, myślą, że chodzi o konflikt personalny, zawiść itp. Inni nie mówią, żeby przez pomyłkę kogoś nie skrzywdzić. Bywa, że podejrzane instytucje posługują się osobami porządnymi – na przykład przyzwoity człowiek w dobrej wierze „daje twarz” jako prezes niewiarygodnej fundacji. I odwrotnie: podejrzane osoby wykorzystują porządne instytucje, np. niesolidny autor publikuje w szacownym wydawnictwie. Kanalie dla uwiarygodnienia zrobią wszystko, nie tylko pięknie mówią, ale i na początku czynią pożyteczne rzeczy, by zaraz po zdobyciu zaufania siać spustoszenie. Ciągle istnieje podział MY i ONI. Podczas wojny sprawa była jasna: Niemiec czy bolszewik to wróg – Polak to nasz. W PRL komunista – wróg, wierzący w Boga – nasz. Nawet ateiści chodzili do kościoła, aby zamanifestować swój sprzeciw wobec władz. Teraz linia podziału jest rozmyta. Wykopano w społeczeństwie głęboki rów. Na Śląsku ten podział jest uporządkowany. Kryterium stanowi polska racja stanu i czyste intencje. W każdej partii istnieje linia podziału na MY i ONI. W PiS zaczęła wygrywać opcja propolska, a w PO wygrała proschlesierska. Jeszcze niedawno było odwrotnie. Śląsk zawierzył nowemu rządowi, który obiecywał działać w interesie państwa. Niestety, wieści z wielu dziedzin przemysłu nie są dobre. Czekamy na zmiany, które przyniesie rok 2017. K
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
12.01.2015 roku przed KWK „Pokój” prezes Jarosław Kaczyński w obecności Beaty Szydło oraz Krzysztofa Tchórzewskiego i Grzegorza Tobiszowskiego powiedział m.in.:
D
o Polski jest sprowadzany węgiel z zewnątrz, a w szczególności z Rosji, po cenach zaniżonych, dumpingowych, i moglibyśmy wystąpić do Unii Europejskiej o wprowadzenie odpowiednich ceł…” „Chciałem Was zapewnić, że jeśli tylko uda się zwyciężyć w wyborach, jeśli uda się dojść do władzy Prawu i Sprawiedliwości, to te praktyki się skończą…” „Będą audyty wszystkich kopalni, zewnętrzne audyty. Zostaną wyeliminowane te zjawiska. Polskie górnictwo będzie miało szansę, będziecie podstawą polskiej energetyki. Będziecie mieli pracę, a środki, które przecież także ta władza chce przeznaczyć tylko na to, by likwidować kopalnie, będą przeznaczone, ale na inwestycje, na rozwój, dla przyszłości”. „Bo jeśli na to przedsięwzięcie, które jest przedmiotem sporu, ma być przeszło 2,5 mld zł, to zapytajmy, czy nie można by było wydać tych pieniędzy na inwestycje?” „Chciałbym powiedzieć Wam na końcu to, co powiedziałem 13 grudnia w Warszawie: Nie lękajcie się, walczcie, bo zwyciężycie”. Z kolei wiceprezes PiS Beata Szydło powiedziała m.in.: „Nie dajmy się podzielić. Nie dajmy sobie wmówić, że można zamknąć jedną, drugą, trzecią kopalnię, a na pozostałych będzie dobrze. Dzisiaj chcą zamknąć cztery kopalnie, a może za
Obiecanki-cacanki PiS dla górników Marek Adamczyk miesiąc, dwa usłyszymy, że te kolejne dziewięć, które mają się znaleźć w nowej spółce, też trzeba będzie zamknąć… Nie dajmy się podzielić, bądźmy razem, tak jak zawsze górnicy byli razem ze sobą”.
– ceny węgla wzrosły o blisko 100% od wieloletniego minimum wynoszącego w portach ARA 43,14 $/tonę w dniu 11.02.2016 roku do ponad 86 $/tonę obecnie.
Ta polityka stawia w bardzo złym świetle prezesa Jarosława Kaczyńskiego i premier Beatę Szydło, a przede wszystkim PiS, wobec wyborców ze Śląska. „Prawo i Sprawiedliwość będzie wszystkie zakłady pracy, które ten rząd, ten zły rząd pozamyka, będziemy je otwierać. Będziemy odbudowywać polski przemysł, polską gospodarkę. Polska gospodarka, polskie państwo potrzebuje polskiego węgla. Nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej. Bądźmy razem, a zwyciężymy”. Minęły dwa lata od tych obietnic wyborczych. Sprawdźmy, co teraz mamy? Na świecie pojawiła się mocna koniunktura na węgiel w związku z budową i przygotowaniem do budowy blisko 2,5 tysiąca nowych elektrowni
Tymczasem u nas: • Nie zrewidowano prognoz gospodarczych, w oparciu o które tworzono program naprawy górnictwa. • Na likwidację kopalń przeznaczono 7,95 mld złotych, tj. przeszło trzykrotnie więcej, niż zamierzała wydać na ten cel rządząca poprzednio koalicja PO-PSL, a przecież całość środków przeznaczonych na likwidację miała pójść na inwestycje i rozwój!!! • Nie wprowadzono ceł na rosyjski węgiel, choć takie padały zapewnienia… • Nie przeprowadzono pełnego audytu zewnętrznego na kopalniach
i w ministerstwach sprawujących nadzór nad górnictwem w ciągu poprzednich 8 lat. • Nie policzono, jakie będą faktyczne skutki działań Ministerstwa Energii w zakresie likwidacji mocy wydobywczych polskiego górnictwa i wysłania blisko 10 tysięcy górników na urlopy górnicze.
S
koro zniknie 10 tysięcy miejsc pracy na kopalniach, to znaczy, że ubędzie ok. 40 tysięcy miejsc pracy poza nimi, czyli łącznie blisko 50 tysięcy osób straci pracę. Jakie skutki finansowe w rachunku ciągnionym przyniosą dla Skarbu Państwa te decyzje? Nie podjęto działań osłonowych dla otoczenia gospodarczego wokół likwidowanych kopalń. Znowu będzie jak dawniej (w 2004, w 2008, w 2011/12). Po raz kolejny nie wykorzystamy nadchodzącej koniunktury na zarobienie wielkich pieniędzy na pokrycie strat i zabezpieczenie się na okres przyszłej dekoniunktury. Ta polityka stawia w bardzo złym świetle prezesa Jarosława Kaczyńskiego i premier Beatę Szydło, a przede wszystkim Prawo i Sprawiedliwość, wobec wyborców ze Śląska. Obietnic wyborczych należy dotrzymać!!!, tym bardziej, że są ku temu korzystne warunki na rynkach światowych. Mam nadzieję, że jest jeszcze czas, by uratować KWK „Makoszowy” i KWK „Krupiński” przed likwidacją. K
Podczas trzydniowej oficjalnej wizyty Prezydenta RP Andrzeja Dudy w Królestwie Szwecji 1 grudnia, w trakcie spotkania z premierem Szwecji, doszło do znaczącej wymiany zdań głowy państwa polskiego i szefa szwedzkiego rządu.
Rżnięcie Konstytucji Trybunałem Rzeplińskiego
P
remier Stefan Löfven powiedział, że szwedzki rząd uważnie przygląda się dialogowi Polski z UE w sprawie procedury kontroli praworządności. Na co Prezydent RP oświadczył, że „wszystkie organy w państwie, w każdym państwie praworządnym i demokratycznym, powinny działać na podstawie i w granicach prawa, tak stanowi polska konstytucja w jej artykule siódmym, zgodnie z zasadą praworządności”. I nawiązując do zawartej w wypowiedzi premiera Szwecji sugestii dotyczącej Trybunału Konstytucyjnego, dodał: „Na podstawie i w granicach prawa powinien działać również w każdym państwie praworządnym i demokratycznym Trybunał Konstytucyjny”. Czy tak się w Polsce działo pod prezesurą sędziego Rzeplińskiego? Spróbujmy to ocenić na konkretnym przykładzie. Od 24 listopada znany jest wyrok Trybunału, który powołując się jedynie na pierwszą część art. 2 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, uznał art. 21a ustawy o czasie pracy kierowców w zakresie, w jakim przyznaje on kierowcom prawo do zwrotu kosztów noclegu w wysokości określonej w rachunku lub w formie ryczałtu za noclegi – za niezgodny z art. 2 Konstytucji stanowiącym, iż RP jest demokratycznym państwem prawnym. Jak brzmi cały tekst art. 2 Konstytucji? „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Czym skutkuje „rzeplinizacja” Konstytucji RP, polegająca na odrąbaniu jednej części konstytucyjnej normy, aby orzekać jedynie na podstawie
Stanisław Orzeł drugiej? Ma oznaczać, że przywołanych w sentencji przepisów nie można stosować do kierowców wykonujących przewozy w transporcie międzynarodowym. Może to spowodować, że skierowane do pracodawcy roszczenie pracownika-kierowcy w transporcie międzynarodowym o zapłatę ryczałtów za nocleg zostanie przez sąd uznane za niezasługujące na ochronę prawną, jeśli zostało oparte na przepisach powołanych w tej sentencji. Ponieważ Trybunał nie odroczył wejścia tego wyroku w życie, ma on zastosowanie do wszystkich spraw o zwrot należności za ryczałt. Wydany na wniosek Rady Związku Pracodawców „Transport i Logistyka Polska”, czyli organizacji lobbystycznej prze-
nie posiadać albo posiadać w formie trudnej do spieniężenia w celu wykonania nowego wyroku.
W czym rzecz? Uchwałą siedmiu Sędziów Sądu Najwyższego z dnia 12 czerwca 2014 r. (sygn. akt IIPZP 1/14) postanowiono, że „zapewnienie pracownikowi-kierowcy samochodu ciężarowego odpowiedniego miejsca do spania w kabinie tego pojazdu podczas wykonywania przewozów w transporcie międzynarodowym nie stanowi zapewnienia przez pracodawcę bezpłatnego noclegu w rozumieniu § 9 ust. 4 rozporządzenia Ministra Pracy i Polityki Społecznej z dnia 19 grudnia 2002 r. w sprawie
Wyrok Trybunału Rzeplińskiego ów podstawowy warunek dotychczasowej, cywilizowanej linii orzecznictwa zakwestionował i faktycznie obalił. Problem w tym, że dokonał tego, rżnąc zapisy Konstytucji na drobne kawałki. woźników – nie tylko zamyka drogę do takich roszczeń w postępowaniach już trwających lub wnoszonych do sądów, ale otwiera na podstawie art. 399 kodeksu postępowania cywilnego możliwość wznowienia postępowań, które już zostały zakończone prawomocnymi wyrokami. Może to doprowadzić do sytuacji, gdy teraz to pracodawcy zaczną wyrokami sądowymi egzekwować od pracowników zasądzone wcześniej dziesiątki tysięcy należności. Należności, których ci pracownicy mają prawo już
wysokości oraz warunków ustalania należności przysługujących pracownikowi zatrudnionemu w państwowej lub samorządowej jednostce sfery budżetowej z tytułu podróży służbowej poza granicami kraju (DzU nr 236, poz. 1991 ze zm.), co powoduje, że pracownikowi przysługuje zwrot kosztów noclegu na warunkach i w wysokości określonych w § 9 ust. 1–3 tego rozporządzenia albo na korzystniejszych warunkach i wysokości, określonych w umowie o pracę, układzie zbiorowym pracy lub innych przepisach prawa pracy”.
Według dominującej do tej pory linii orzecznictwa sądów (wyroki Sądu Najwyższego z dnia 19 marca 2008 r., I PK 230/07, OSNP 2009 nr 13–14, poz. 176; z dnia 1 kwietnia 2011 r., II PK 234/10, OSNP 2012 nr 9–10, poz. 119 oraz z dnia 10 września 2013 r., I PK 71/13, LEX nr 1427710), zapewnienie kierowcy przez pracodawcę warunków do spędzania nocy w kabinie samochodu nie oznacza zapewnienia pracownikowi bezpłatnego noclegu w rozumieniu § 9 ust. 4 rozporządzenia z 2002 r. W ocenie Sądu Najwyższego „trudno sobie wyobrazić, aby w XXI wieku pracodawca mógł korzystne skutki prawne wywodzić z faktu zapewnienia pracownikowi centrum życiowego w kabinie samochodu”. Przy ocenie stanu uznawanego za równoznaczny z zapewnieniem przez pracodawcę pracownikowi bezpłatnego noclegu nie można bowiem pomijać rosnących wymagań i oczekiwań wynikających z postępu cywilizacyjnego, jak również tego, że „przebywanie kierowcy przez noc w samochodzie wzmacnia stopień zabezpieczenia tego samochodu i jego ładunku przed możliwymi zagrożeniami” (dodatkowa, nieopłacona przez pracodawcę czynność pracownika). Według ministra właściwego do spraw pracy, „nocleg pracownika w hotelu jest optymalnym rodzajem wypoczynku dobowego pozwalającym na właściwą regenerację sił fizycznych i psychicznych przed kolejnym dniem pracy. Prawo nakłada na pracodawcę obowiązek wypłaty pracownikowi ryczałtu na pokrycie kosztów noclegu w razie nieprzedłożenia rachunku hotelowego za nocleg. (…) Dokończenie na str. 2
2
Język dialogowy (iii) Jaki pożytek, poza satysfakcją polityków, będzie miał młody Ślązak z poznania uśrednionej wersji swej mowy? Do jakiej skarbnicy kultury zyska w ten sposób dostęp? Czy naprawdę ktoś poważny zakłada, że będzie to język używany powszechnie w piśmie? Andrzej Jarczewski o miejscu gwar śląskich na mapie języka polskiego.
3
Testament Matejki Każdy z nas „widzi” postacie i wydarzenia historyczne oczami Jana Matejki. Do końca życia był patriotą. Na łożu śmierci w ostatnich słowach poprosił najbliższych, by modlili się za Polskę. Anna Słota o twórczości i postawie życiowej największego malarza historycznego i narodowego Rzeczpospolitej w rocznicę jego śmierci.
4
Spór o Śląsk Cieszyński Czesi brali brutalny odwet na polskich działaczach i bojownikach. Wielu z nich zdecydowało się uchodzić na drugą stronę granicy. Miejscowa ludność została poddana intensywnej czechizacji, której to starała się wszelkimi dostępnymi metodami przeciwstawić. Wojciech Kempa o dziejach Zaolzia w międzywojniu.
7
Polityczna rzeczywistość na Śląsku 1944–1956 (vi) Powrót do normalnego życia nie był łatwy. Przez długi czas Lis był pod obserwacją, często napotykał na różne przeszkody, musiał m.in. zrezygnować z zamiarów dalszego kształcenia się i awansów w pracy. Zdzisław Janeczek o represjach stosowanych przez władzę komunistyczną wobec młodych patriotów.
11
O dwóch takich, co razem siedzieli Nie byłoby wygranych bitew bez szarych żołnierzy, o których zapominamy lub w ogóle nie wiemy. Umierają w samotności, często pozbawieni podstawowych warunków do życia, choć, kiedy nadszedł czas – zdali egzamin. Tadeusz Puchałka o Henryku Strykowskim i Henryku Krupie, zapomnianych bohaterach Solidarności.
12
ind. 298050
Jadwiga Chmielowska
Państwo litewskie ze swoją tępą antypolskością zrobiło rzecz dotąd niemożliwą – zrusyfikowało Polaków! 123 lata rosyjskiej działalności na terenach podbitej Rzeczypospolitej nie dało tego efektu, a Litwinom udało się! Wystąpienie Jadwigi Chmielowskiej na międzynarodowej debacie „Rola Rzeczpospolitej w dziejach”.
KURIER WNET
2
KURIER·ŚL ĄSKI
Rżnięcie Konstytucji Trybunałem Rzeplińskiego
Dokończenie ze str. 1
Stanisław Orzeł
Kastracja Konstytucji Zgodnie z przywołanym w tym wyroku art. 2 Konstytucji, „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Oder wanie od pierwszej części artykułu jego dopełnienia – kastruje ten przepis Konstytucji i pozbawia go intencji, czyli ducha prawa, jaki w nim zawarł najwyższy prawodawca – Naród. A Naród ten w art. 30 Konstytucji ustanowił, że „przyrodzona
i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”. Nie można więc zmuszać pracownika – choćby i wyrokiem Trybunału Rzeplińskiego – do pracy i odpoczynku w niegodnych warunkach. Zgodnie bowiem z art. 31 ust. 3 „Ograniczenia w zakresie korzystania z konstytucyjnych wolności i praw mogą być ustanawiane tylko w ustawie i tylko wtedy, gdy są konieczne w demokratycznym państwie dla jego bezpieczeństwa lub porządku publicznego bądź dla ochrony środowiska, zdrowia i moralności publicznej albo wolności i praw innych osób. Ograniczenia te nie mogą naruszać istoty wolności i praw”. W przypadku wyroku Trybunału z 24 listopada żad-
stwierdzenia ich naruszenia. Obowiązkiem pracodawcy wynikającym z przepisów księgowych, ale również z praw pracowniczych, a zatem ostrożności w zakresie prowadzenia działalności gospodarczej zgodnie z prawem pracy – jest zachowanie minimum przez taki okres czasu dokumentacji płacowej umożliwiającej pracownikowi dochodzenie swoich roszczeń lub pracodawcy – stwierdzenie braku podstaw do takich roszczeń ze strony pracownika. Wynika to wprost z art. 94 ust. 9a i 9b Kodeksu pracy, który stanowi, że „pracodawca jest obowiązany w szczególności: (…) 9a) prowadzić dokumentację w sprawach związanych ze stosunkiem pracy oraz akta osobowe pracowników, 9b) przechowywać dokumentację w sprawach związanych ze stosunkiem pracy oraz akta osobowe pracowników
Zapis jego drugiej części, że Rzeczpospolita jest państwem „urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”, został tym wyrokiem potraktowany co najmniej jako drugorzędny, jeśli nie wprost – pozbawiony znaczenia. na z tych okoliczności nie zachodziła. Natomiast wśród wolności i praw ekonomicznych, socjalnych i kulturalnych wyszczególnionych w rozdziale II Konstytucji, określającym wolności, prawa i obowiązki człowieka i obywatela – art. 66 ust. 1 wprowadził konstytucyjną zasadę, że „Każdy ma prawo do bezpiecznych i higienicznych warunków pracy. Sposób realizacji tego prawa oraz obowiązki pracodawcy określa ustawa”. Ustawą tą jest Kodeks pracy. Na tej konstytucyjnej podstawie prawem pracownika jest m.in. dochodzenie roszczeń dotyczących wynagrodzeń do trzech lat od chwili
w warunkach niegrożących uszkodzeniem lub zniszczeniem”. Natomiast art. 85 §5 kp stanowi, że „pracodawca, na żądanie pracownika, jest obowiązany udostępnić do wglądu dokumenty, na których podstawie zostało obliczone jego wynagrodzenie”. Potwierdza to wyrok Sądu Najwyższego II PK 81/07 z dnia 20 listopada 2007 r., w którym orzeczono jednoznacznie, że „w sytuacji, gdy pracodawca naruszy obowiązek prawidłowego prowadzenia dokumentacji w zakresie wynagrodzenia za pracę w stopniu uniemożliwiającym lub poważnie utrudniającym pracownikowi kontrolę prawidłowości dokonanej
Wystąpienie podczas debaty „Rola Rzeczpospolitej w dziejach”, w Sali Sejmu Śląskiego 24 listopada 2016 r.
Ginie naród, który siebie nie kocha Jadwiga Chmielowska
P
ozwoliłam sobie jako koordynator Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej zaprosić właśnie taki skład gości, czyli reprezentantów wszystkich narodów współpracujących w ramach terytorium, które obejmowała I Rzeczpospolita. Jak powiedział pan profesor Bumblauskas – było to budowanie demokracji, czyli byliśmy jedynym na świecie krajem demokratycznym – w demokracji szlacheckiej wybierano króla, można było sejmikować, była ochrona osoby i własności, i tylko sąd mógł zadecydować o pozbawieniu kogoś majątku, ewentualnie wsadzeniu do więzienia. Nie mógł tego zrobić król. A wszędzie na świecie panował wtedy absolutyzm, czyli król mógł wszystko. Następnym krokiem była konstytucja (1493), czyli wszystkie pakty z królem, które były takimi malutkimi stopieńkami do tej pełnej, prawdziwej konstytucji (1791), stworzonej dla trzech narodów. Potem były powstania. To nasze państwo, duże państwo trzech narodów: Rusinów, Litwinów i Polaków, stanowiło zagrożenie dla ustroju ościennych państw, gdzie panował autokratyzm, a obywatele byli prześladowani za wiarę i poglądy. Do tego naszego państwa już za króla Kazimierza Wielkiego uciekali prześladowani Żydzi, później Niemcy, bo to nasze państwo było bardzo bogate. Uciekano za chlebem do Polski, a nie tak jak teraz
Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I
– odwrotnie. I dlatego w powstaniach walczyli wspólnie nasi pradziadowie, nasi bracia – przedstawiciele różnych narodów, a o Rzeczypospolitej mówiło się już nie Obojga Narodów, tylko Trojga Narodów. Do Orła i Pogoni dołączył Archanioł Michał – znak Rusi. I teraz właśnie muszę powiedzieć to: brak znajomości historii jest niebezpieczny, bo historia jest potrzebna,
Jak chcemy złapać złoczyńcę, szukamy wśród tych, co mają w tym przestępstwie interes. A w interesie Rosji jest destabilizacja państw i panowanie nad światem. żeby świadomie podejmować decyzje i rozumieć otaczający nas świat tu i teraz. To brak wiedzy, głupota polityków, głupota kadry profesorskiej, głupota ministrów, głupota nauczycieli, głupota naszych sąsiadów, kolegów z pracy – doprowadza do tego, że wszystkie narody Rzeczypospolitej: Litwini, Ukraińcy, Polacy, Białorusini, a także Tatarzy, żyją ciągle nie w takich państwach, nie w takich warunkach, w jakich byśmy chcieli, o jakich byśmy marzyli. A ta głupota, brak wiedzy są wykorzystywane przez naszych wrogów.
Zaczynając od Kijowa, przez Mińsk, Wilno, Warszawę i Symferopol – zagraża nam jeden i ten sam wróg – imperializm rosyjski. Słusznie zauważył Sinawer Kadyrow z Krymu, że Rosja jest naprawdę genialnym manipulatorem, który wie, jak kogo skłócać, i zilustrował to przykładem, jak na Krym usiłowano wpuścić różne odłamy fundamentalistów muzułmańskich i wmówić, że to są Tatarzy. Rosja daje bardzo duże pieniądze na wspieranie fundamentalizmu od czasu, kiedy padł Afganistan, ten rosyjski Afganistan. Moskwa finansuje rozróbę muzułmańską w całym świecie. Już w latach 60. wspierała palestyński terroryzm. To w interesie Kremla jest destabilizacja wolnych krajów zachodnich i zalanie jej uchodźcami, wśród których roi się od terrorystów. Zawsze, jak chcemy złapać złoczyńcę, wiedzieć, kto ukradł, kto zamordował, szukamy wśród tych, co mają w tym przestępstwie interes. A w interesie Rosji jest destabilizacja państw i panowanie nad światem. Dlaczego zrobiłam tę konferencję i to w takim właśnie składzie? Ponieważ dla każdego człowieka istotne jest wyzbycie się kompleksów, bycie dumnym ze swojej przeszłości, swoich przodków, z narodu i państwa, z którego pochodzi. I w tym przypadku wszystkie narody Rzeczypospolitej powinny opierać się na swojej historycznej przeszłości, czyli
Redaktor naczelny Kuriera Wnet
K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R
Krzysztof Skowroński
ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelny
Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice
zapłaty, pokwitowanie przez pracownika tej zapłaty nie zwalnia pracodawcy z obowiązku wykazania, że wynagrodzenie lub inne świadczenie zostało wypłacone w należytej wysokości”. Jak przyjął Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 14 maja 1999 r., I PKN 62/99 (OSNAPiUS 2000 nr 15, poz. 579), „pracodawca, który wbrew obowiązkowi przewidzianemu w art. 94 pkt. 9a kp nie prowadzi list obecności, list płac ani innej dokumentacji ewidencyjnej czasu pracy pracownika i wypłacanego mu wynagrodzenia, musi liczyć się z tym, że będzie na nim spoczywał ciężar udowodnienia (…) wypłaconego wynagrodzenia”. Ponieważ wielu pracodawców poz wanych w ostatnich latach przez kierowców obsługujących trasy międzynarodowe nie dostarczało do sądów odpowiedniej dokumentacji czasu ich pracy oraz potwierdzającej, „że wynagrodzenie lub inne świadczenie zostało wypłacone w należytej wysokości” – sądy uwzględniały jako dowody w sprawach nawet prywatne notatki kierowców zachowane z podróży służbowych. Na podstawie ich krytycznej analizy dochodziło często do wydawania wyroków nakazujących nierzetelnym pracodawcom znacznych, kilkudziesięciotysięcznych należności z tytułu podróży służbowych, w tym z tytułu ryczałtów za noclegi, gdy kierowcy musieli spać w kabinach pojazdów. Dlatego lobby pracodawców-przewoźników jeszcze przed końcem kadencji Rzeplińskiego zadbało o taki wyrok.
Podcięta gałąź Jednak oprócz cofnięcia cywilizacyjnego w pracy polskich kierowców na trasach międzynarodowych oraz
Litwini powinni opierać się na tym, jakie osiągnięcia miała Rzeczpospolita, a dzisiejsza Ukraina, czyli Ruś, powinna być dumna jeszcze z Księstwa Kijowskiego, z tego, że córki kniaziów ruskich były wydawane za mąż za Piastów i to one łączyły krew książąt bizantyjskich z cesarstwem rzymskim. Ważne, żeby była i rosła duma z tego, że jestem Ukraińcem, jestem Rusinem, czyli jestem Białorusinem, jestem Litwinem, jestem Polakiem. Bo naród, który nie kocha siebie, swojego państwa, bardzo szybko jest podbijany przez takie agresywnie narody, jak Rosja, popada w niewolę i nawet przestaje istnieć.
M
usimy sobie zdać sprawę z tego, że sytuacja Polaków na Litwie jest fatalna. Tam straszy się Litwinów Polakami, a Polaków na Litwie Litwinami. Doszło do tego, że państwo litewskie ze swoją tępą antypolskością zrobiło rzecz dotąd niemożliwą – zrusyfikowało Polaków! 123 lata rosyjskiej działalności na terenach podbitej Rzeczypospolitej nie dało tego efektu, a Litwinom udało się! Przeraża mnie to. W latach 1990–91 Polacy-obywatele Polski powszechnie pomagali Litwie. Byli nawet gotowi w oddziałach ochotniczych przelewać krew w obronie niepodległości swoich braci Litwinów. A teraz? Na Ukrainie w tej chwili Rosja inwestuje olbrzymie pieniądze w to, aby przez gloryfikowanie morderców biorących udział w Rzezi Wołyńskiej robić z nich bohaterów Ukrainy i w ten sposób odstraszać Polaków. Moskwa uruchomiła całą swoją agenturę w Polsce i dała pieniądze na swoją propagandę. W Polsce Ukrainiec, który uczestniczył w Majdanie, był wzorem bohaterstwa. Myśmy pytali wtedy: kiedy u nas będzie Majdan? Bo nam, Polakom, nie podobało się wiele rzeczy w kraju po 1989 r. To wtedy, kiedy Polacy byli bardzo proukraińscy (tak jak w 1990 r.
potencjalnych krzywd i utraty zaufania wśród tej grupy obywateli do państwa prawa, dokonana wyrokiem Trybunału Rzeplińskiego kastracja art. 2 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej skutkuje czymś jeszcze. Otóż zapis jego
Odrąbując część art. 2 w wyroku z 24 listopada Trybunał Rzeplińskiego pozbawił się tej kompetencji i udowodnił, że nie kontynuuje swojej wcześniejszej działalności orzeczniczej. Przerżnął w ten sposób Konstytucję, czyli gałąź, na której sam siedział. drugiej części, że Rzeczpospolita jest państwem „urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”, został tym wyrokiem potraktowany co najmniej jako drugorzędny, jeśli nie wprost – pozbawiony znaczenia. Tymczasem, jak wynika choćby z analizy prof. Kazimierza Strzyczkowskiego Zasada państwa sprawiedliwości społecznej jako zasada publicznego prawa gospodarczego (w: „Ruch prawniczy, ekonomiczny i socjologiczny” rok LXIX, zeszyt 4/2007) – nie jest to pusty slogan. Ów zapis Konstytucji stanowi nadrzędną aksjologicznie zasadę w zakresie publicznego prawa gospodarczego, tj. norm prawnych regulujących procesy wpływania państwa na gospodarkę za pośrednictwem upoważnionych organów państwa, samorządów, innych podmiotów publiczno-prawnych, a nawet podmiotów prawa prywatnego. Zasada ta jest wartością konstytucyjną objętą umową społeczną, jako celem działania państwa. „Z mocy tej zasady wynika, że państwo ma obowiązek tworzenia sprawiedliwego porządku społecznego, w szczególności do wyrównywania różnic społecznych, gdyż państwo sprawiedliwości
wych ingerujących w gospodarkę chronioną za pośrednictwem konstytucji”. Również działań Trybunału Konstytucyjnego. Konstytucyjna zasada urzeczywistniania sprawiedliwości społecznej przez Rzeczpospolitą Polską ma aspekt pozytywny i negatywny. W tym drugim oznacza „zakaz podejmowania przez organy władzy publicznej działań, w tym aktów ustawodawczych, niezgodnych z zasadą państwa sprawiedliwości społecznej. Gwarancją realizacji tego zakazu jest kompetencja Trybunału Konstytucyjnego do stwierdzenia niezgodności przepisów ustawowych z zasadą państwa sprawiedliwości społecznej. W swojej działalności orzeczniczej Trybunał Konstytucyjny wielokrotnie powoływał zasadę sprawiedliwości społecznej jako podstawę kontroli prawa pod względem zgodności z Konstytucją”. Odrąbując część art. 2 w wyroku z 24 listopada, Trybunał Rzeplińskiego pozbawił się tej kompetencji i udowodnił, że nie kontynuuje swojej wcześniejszej działalności orzeczniczej. Przerżnął w ten sposób Konstytucję, czyli gałąź, na której sam siedział. K
każdy Polak zakochany był w Litwie, bo ogłosiła niepodległość), Rosjanie poczuli się zagrożeni zjednoczeniem Ukrainy z Zachodem. Zaraz zaczęła działać inspirowana z Moskwy agentura i pożyteczni idioci: teraz Ukrainiec ma być przedstawiany jako niebezpieczny rezun i głoszone są takie koszmarki, że z Ukraińcami to nie wiadomo, bo Ukraińcy są tacy-siacy, a Rosja będzie nas bronić przed nimi i chronić wartości chrześcijańskie na całym świecie. Wielu daje się, niestety, na to nabrać. I jeszcze jedna uwaga w kwestii Ukraińców: byłam w Kijowie w 2008 roku i ostrzegałam, wówczas jeszcze prezydenta Juszczenkę, że Rosjanie doprowadzą do autonomii półwyspu, ale w granicach Rosji, i powstanie wielki problem. Wtedy usłyszałam bardzo
To jest wszystko powiązane i dlatego marzy mi się, żeby takie konferencje, takie spotkania, jak ta nasza debata, oświetlały nasze umysły i powodowały, że znajomość naszej historii będzie wzmagać naszą dumę narodową i sprawi, że potrafimy o najgorszych rzeczach, które miały miejsce w historii, otwarcie rozmawiać, żeby nasz wspólny wróg nie korzystał z naszej niewiedzy i głupoty. Dziękuję szczególnie młodym ludziom za przybycie. Po przerwie do naszej debaty, czyli Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej w Katowicach, dołączy prof. Andrzej Nowak z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Państwo litewskie ze swoją tępą antypolskością zrobiło rzecz dotąd niemożliwą – zrusyfikowało Polaków! 123 lata rosyjskiej działalności na terenach podbitej Rzeczypospolitej nie dało tego efektu, a Lit winom udało się! głupią argumentację: że Rosjanie to są chrześcijanie, Słowianie, a Tatarzy nie są Słowianami, i w dodatku są muzułmanami. A przecież Tatarzy mieli krótko, parę miesięcy, też swoje państwo – na przełomie 1917 i 1918 roku. Kto był premierem? Tatar Rzeczypospolitej, Maciej Sulkiewicz, czyli ktoś, kto pochodził z naszego państwa, z naszej kultury – ukraińskiej, litewskiej, białoruskiej i polskiej. Warto pamiętać, że Tatarzy zwrócili się do Ligi Narodów o polski protektorat.
Stali współpracownicy
Korekta Magdalena Słoniowska
Nr 31 · STYCZEŃ 2017
dr Bożena Cząstka-Szymon, dr Herbert Kopiec, dr Mirosława Błaszczak-Wacławik, Andrzej Jarczewski, dr Krzysztof Tracki, Tadeusz Puchałka, Tadeusz Loster, Barbara Czernecka, Stanisław Orzeł, Wojciech Kempa, Stefania Mąsiorska, Ryszard Surmacz, dr hab. Zdzisław Janeczek, Piotr Spyra, dr Rafał Brzeski, Maria Wandzik
Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama
Adres redakcji
Marta Obluska · reklama@radiownet.pl Wydawca
Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja
społecznej (…) ma obowiązek prowadzenia aktywnej polityki gospodarczej i społecznej”. W tym sensie zasada ta jest „wystarczająco szczegółowa, żeby stanowić podstawę do oceny konstytucyjności działań organów państwo-
dystrybucja@mediawnet.pl
Tekst wystąpienia po przetłumaczeniu został opublikowany na Litwie i Ukrainie. Debatę nt. „Rola Rzeczypospolitej w dziejach” zorganizował Regionalny Ośrodek Debaty Międzynarodowej w Katowicach. Odbyła się ona 24 listopada 2016 r. pod patronatem Wojewody Śląskiego, w historycznej Sali Sejmu Śląskiego, mieszczącej się w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim. Honorowymi gośćmi katowickiego RODM byli: prof. Andrzej Nowak z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, prof. Alfredas Bumblauskas z Uniwersytetu Wileńskiego, prof. Jazep Januszkiewicz z Białorusi, prof. Ihor Skoczylas – prorektor Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego, Sinaver Kadyrow – członek Medżlisu Tatarów Krymskich, dr hab. Zdzisław Janeczek z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, a także Andrus Tuckus – przewodniczący Litewskiego Sajudisu i Bogdan Kasprowicz – wiceprzewodniczący Związku Ormian w Polsce. Uczestnicy debaty zaproponowali, by Katowice stały się ośrodkiem spotkań i debat między narodami. K
(Śląski Kurier Wnet nr 26) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania
Warszawa 7.01.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.
ind. 298050
P
racodawca jest zwolniony z obowiązku wypłacenia ryczałtu za nocleg wyłącznie w razie zapewnienia pracownikowi bezpłatnego noclegu, (…) co nie ogranicza się tylko do „jakości miejsca do spania znajdującego się w samochodzie”, ale do zapewnienia odpowiedniego standardu nocnego wypoczynku dorosłemu pracownikowi. W tym przypadku „chodzi nie tylko o bezpieczeństwo samego kierowcy (choć i to jest istotne z punktu widzenia nienarażania pracownika na ryzyko wypadku przy pracy), ale również o bezpieczeństwo innych uczestników ruchu drogowego”. Dlatego zapewnienie odbywającemu długotrwałe podróże zagraniczne kierowcy transportu międzynarodowego miejsca do spania w kabinie samochodu nie może być uznane za „zapewnienie przez pracodawcę bezpłatnego noclegu” w rozumieniu przepisów o zwrocie kosztów podróży służbowych. Wyrok Trybunału Rzeplińskiego ów podstawowy warunek dotychczasowej, cywilizowanej linii orzecznictwa zakwestionował i faktycznie obalił. Problem w tym, że dokonał tego, rżnąc zapisy Konstytucji na drobne kawałki.
KURIER WNET
3
KURIER·ŚL ĄSKI
D
la dziecka język to część ciała, dla językoznawcy – przedmiot jego nauki, dla informatyka – zbiór symboli i reguł programowania, dla ustawodawcy – tworzywo prawa pisanego. Z kolei dla ludzi, którzy mówią danym językiem, jest to przedmiot ich dumy i znamię tożsamości. Spór polega na tym, że sejm polski nie zgadza się na wprowadzenie terminu ’język śląski’ do ustaw, natomiast propaganda śląskiego separatyzmu głosi, że w ten sposób polska większość odmawia Ślązakom uznania ich tożsamości. Typowe quid pro quo. W poprzednich odcinkach wskazywałem, że sporu by nie było, gdyby nie ustawowe przywileje, jakimi się cieszy zjawisko o nazwie ’język regionalny’ w przeciwieństwie do identycznego zjawiska, nazwanego ’gwarą’. Nieporozumienia związane ze statusem śląskiej mowy są rezultatem polityki III RP, pogłębiającej różnice etniczne i poniżającej polską tożsamość. W tym polską tożsamość większości Ślązaków. W minionym ćwierćwieczu największe szanse na różne profity dawało włączenie się w nurt antypolski, więc śląski separatyzm wszedł w te koleiny. Gdyby jednak polityka rządowa wspierała jednolitość (art. 3 Konstytucji RP), nurt separatystyczny nigdy by się nie ujawnił, bo nie wynika on z autentycznej potrzeby społecznej. Jest sztucznym wykwitem polonofobicznej koniunktury, tworem garstki intelektualistów, poszukujących wehikułu dla swych politycznych karier i gotowych w tym celu pociągnąć za sobą tłumy niezadowolonych. A powodów do niezadowolenia polskie rządy dostarczały w nadmiarze przez cały okres PRL i parę następnych dekad. Piszę o tym nie po to, by polemizować ze ślązakowcami, ale żeby podkreślić potrzebę prowadzenia odpowiedzialnej, długofalowej polityki wzmacniającej Polskę. Piszę o potrzebie eliminowania tych błędów, które prowadzą do osłabiających nasz kraj niesnasek.
Kto to pisze ‘Język śląski’ to pole zaminowane. Wszedłem tam i natychmiast parę petard odpalono. Zarzuty nie dotyczyły jednak treści poprzednich artykułów, R E K L A M A
ale mojej osoby. By ewentualna dalsza krytyka miała charakter bardziej merytoryczny, wyjaśniam, że prawo do głosu w sprawach językowych daje mi ukończenie studiów językoznawczych na Uniwersytecie Śląskim, a także 50 lat życia na Górnym Śląsku. Byłoby lepiej, gdybyśmy rozmawiali nie o ludziach, ale o problemach. Jeśli jednak pytają – odpowiadam. Otóż napisałem o Śląsku kilka książek specjalistycznych i beletrystycznych, a najważniejszą z nich (pod rozpatrywanym względem) jest Szychtownica, czyli szlachetnego trudu górniczego niewiarygodnie szczere opisanie. Jest to dziełko profesjograficzne, pisane literacką polszczyzną, ale z dialogami w języku dołowym, czyli w tej odmianie śląszczy-
w monologach, dialogach i w śpiewie, natomiast język pisany śląski jest martwy i to nie dlatego, że umarł, ale dlatego, że nigdy nie żył. Śląski pragmatyzm kazałby – przed wydaniem pierwszych na ten cel złotówek – oszacować i opublikować wszystkie koszty, związane z tworzeniem, rozwojem i późniejszym pielęgnowaniem uśrednionego, nowośląskiego języka literackiego. Dziś wiemy tylko, że – jeśli to ma być przedsięwzięcie poważne – koszty będą gigantyczne. Dobrze byłoby wskazać gwarancje wieloletniego finansowania i jakoś uwiarygodnić tezę, że będą to pieniądze dobrze wydane. Bo bez pieniędzy otrzymamy lingwistyczne… reborn baby. Mówienie o kosztach jest w tym kontekście szczególnie zasadne, bo
swego państwa polskie gwary dolnośląskie, choć zajęło im to dwa wieki. Hitler działał bardziej skutecznie, ale na szczęście brakło mu czasu.
Wzorzec hebrajski Jedyny udany tego rodzaju eksperyment, zadekretowany z niewielkimi tylko represjami wobec opornych, zrealizowano w Izraelu. Wprowadzono tam do mowy hebrajski język pisany, który dla wielu obywateli był językiem obcym. Ale główna funkcja tego języka – integrowanie narodu we wrogim otoczeniu – była warta każdej ceny. Nie zaczynano jednak od słownika, ale od arcydzieł, które przez parę tysięcy lat czekały sobie na stosowną chwilę,
Wyraz ’język’ ma różne znaczenia w różnych sferach nauki i polityki. Gdy używamy tego terminu w jednej dziedzinie, a podkładamy znaczenie z innej – dochodzi do typowego dla epoki post-prawdy pomieszania paradygmatów, niemożności porozumienia i wielu dalszych nieszczęść. Dzieje się tak w dyskursie o „języku śląskim”.
Język dialogowy
(III)
i śląski syndrom dziecka niekochanego Andrzej Jarczewski zny, którą posługują się górnicy na dole kopalni węgla. Wydanie trzecie (zaktualizowane i rozszerzone) Szychtownicy utrzymuje się – jak widzę – w internetowej ofercie Muzeum Śląskiego i tam odsyłam zainteresowanych.
Reborn baby W poprzednim odcinku pokazałem, że zadekretowanie jednego, sztucznego języka nowośląskiego wymagałoby likwidacji kilkudziesięciu prawdziwych gwar lokalnych. Artykuł zamknąłem tezą, że śląskie gwary w swych licznych lokalnych odmianach są żywe
cała tajemnica trwania języków, również gwar śląskich, sprowadza się do ogromnej ceny zastąpienia jednej mowy przez inną. W krótkiej, liczonej pojedynczymi pokoleniami perspektywie jest to możliwe tylko na drodze eksterminacji, co niestety wielokrotnie w historii świata odnotowano. Ale już w perspektywie kilku pokoleń wyrugowanie jakiegoś języka z przestrzeni społecznej jest możliwe np. poprzez wciąganie młodzieży w orbitę atrakcyjniejszej kultury, wywożenie na Sybir, ścisłą cenzurę językową i ograniczenia w wielu innych dziedzinach. Prusacy zdołali w ten sposób wyrugować ze
starannie konserwowane, czytane i komentowane przez uczonych w tym piśmie. A równocześnie – stale powstawały nowe wybitne utwory po hebrajsku. Literacki (choć dziś zgorolizowany wpływami całego świata) język heb rajski wprowadzono do obiegu mówionego w jednym kraju; nadano mu priorytet, a pozostałe języki żydowskie zostaną być może wyrugowane za kilka pokoleń całkowicie. Nie wykluczam, że i lokalne gwary górnośląskie kiedyś zanikną, a po nowośląsku będą pisane arcydzieła epickie. Na razie ich nie ma i wśród doktrynerów nie widać autora, który by rokował nadzieje. Czas, gdy języki mówione stawały się tworzywem dzieł pisanych, minął już dawno, a nasze gwary raczej nie ustanowią wyjątku. Hebrajski wyciągnięto z lodówki; śląski miałby być z probówki? Takie in vitro też raz się udało: esperanto. Ale warto przeanalizować wszystkie społeczne funkcje tego pięknego języka, by nie łudzić się zbytnio. Esperanto służy dziś tylko komunikacji między hobbystami i... samoobsłudze. Arcydzieła już w tym języku nie powstaną. Nowej literatury nie przekłada się na esperanto; nie ma esperanckich filmów o tematyce innej niż esperancka, nikt nie pisze w tym języku doktoratów z inżynierii chemicznej… Esperanto: język jednej funkcji. Pytam o funkcje nowośląskiego! Samoobsługa?
Jak uczyć nowośląskiego? Małe języki nie tworzą arcydzieł, bo jeśli nawet pojawi się mistrz, to któż zrozumie wielkość jego dokonań? On sam pierwszy wybierze język, w którym dotrze do lektorium, zdolnego ocenić miarę jego talentu. Gerhart Hauptmann napisał „Tkaczy” po dolnośląsku, ale szybko zorientował się, że spod jego pióra wyszło arcydzieło, więc sam przełożył ten dramat na niemiecki i zdobył nagrodę Nobla. Twórca istnieje dla czytelnika tylko wraz z ogromną infrastrukturą upowszechniania kultury, z krytykami, mediami, nagrodami. Jak to zbudować? Jakim kosztem! Długi proces tworzenia języka literackiego należałoby obejrzeć również z punktu widzenia przyszłego odbiorcy dzieł pisanych po nowośląsku. Dziś jest to młody człowiek, który – oprócz wszystkich innych obowiązków szkolnych – dostanie nowe zadanie: uczenie się „poprawionej” śląszczyzny. Czyż nie lepiej tę ograniczoną kroplę szkolnego czasu poświęcić na naukę języka naprawdę obcego, którego poznanie pozwoli korzystać z kultury i ewentualnie miejsc pracy w innej cywilizacji? Jaki pożytek, poza satysfakcją polityków, będzie miał młody Ślązak z poznania uśrednionej wersji swej mowy? Do jakiej skarbnicy kultury zyska w ten sposób dostęp? Czy naprawdę ktoś poważny zakłada, że będzie to język używany powszechnie w piśmie? Czy w epoce, gdy ze szkolnych programów usuwa się
wiele pożytecznych przedmiotów, by wykroić czas na lekcje czegoś jeszcze potrzebniejszego, otóż czy dziś mamy prawo do przeładowanych programów szkolnych dorzucać przedmiot nikomu młodemu niepotrzebny?
Język tworzą arcydzieła Jest śląskie piśmiennictwo, ale nie ma – przy całym szacunku dla Autorów – arcydzieł. A nie ma, bo Autorzy śląscy sami rezygnują z arcydzielności na rzecz szlachetnej służby. To, co publikują po śląsku, w pierwszej kolejności ma obsłużyć problematykę śląską. Martwym językiem wyrażają martwe prawdy. Piszą dobrze o Śląsku mitycznym, wyśnionym, utraconym, choć wiedzą, że pisanie „dobre” w sensie wartości lokalnych jest pisaniem „złym” w sensie artystycznym, uniwersalnym. Arcydzieło wymaga prawdy, a prawda o człowieku, również o Ślązaku, zawsze jest złożona i z dobra, i ze zła. Z tak strasznego zła, że aż nie możesz o nim pisać, jeśli swoich bohaterów... kochasz? Język owocuje arcydziełami; w nich rośnie i dojrzewa. Ale nie na kamieniu! Autorzy, zdolni do stworzenia na przykład wielkiej powieści śląskiej, już na pierwszej stronie muszą podjąć decyzję: piszę po polsku, niemiecku, zaborzańsku, lubliniecku, cieszyńsku, czy po nowośląsku! W żadnej gwarze nie da się napisać poematu, który wyrazi to samo, co utwór od razu pisany w gwarze sąsiedniej wioski. Poeta na początku pracy nigdy nie zna zakończenia. Wiodą go słowa, frazy, metafory i rymy – rozstajne drogi wiersza. Łatwiej przełożyć z jakiegoś obcego na każde „nasze”, niż prowadzić myśl identycznie w różnych językach. Lawina bieg od tego zmienia, / Po jakich toczy się kamieniach – pisał Miłosz w „Traktacie moralnym”. To się dobrze sprawdza w poezji – wisience na torcie kultury narodu, do której poeta odsyła każdym słowem i w której dziełach wiersz znajduje konieczne dopowiedzenie (banał z „wisienką” jest tu przykładem takiego właśnie odesłania).
Funkcje nowośląskiego Przeszłość każdego języka jest zawsze ważna dla językoznawców. Dla użytkowników języka – nigdy. Liczy się tylko aktualna funkcja. Gwara doskonale służy porozumiewaniu się. Przede wszystkim – w sferze emocjonalnej. W funkcji bardziej fatycznej, impresywnej i ekspresywnej niż informacyjnej czy symbolicznej. Kto godo po śląsku – jest „nasz”. Ale kto pisze to, czego nikt nie powiedział – nie jest ani nasz, ani nie nasz. Żaden Ślązak nie zaakceptuje dziś umowy notarialnej czy instrukcji obsługi moplika, zapisanej po śląsku. Tego się nie da zrobić! Umowa notarialna może być pisana wyłącznie językiem ustaw, bo w przeciwnym wypadku pojawią się różne interpretacje, spory i procesy. A ustawy piszą się tylko językiem konstytucji! Czyżby więc doktrynerzy chcieli stworzyć swoją odrębną konstytucję? Ile wieków praktyki językowej i doskonalenia prawa trzeba, by język uniósł odpowiedzialność konstytucyjną! Nowoczesne państwo jest syntezą wielu skomplikowanych systemów. To nie jest układanka, w której można dowolnie podmieniać wybrane klocki. Bo po zmianie nic nie będzie do siebie pasować! Dwa razy utną i jeszcze to będzie za krótkie! Nigdy wojewoda ani marszałek śląski nie wyda zarządzenia po śląsku. Ten dokument dla każdego Ślązaka byłby i tak napisany w języku niekonkretnym, wymagającym dopiero przetłumaczenia na konkretne „nasze”. To może być co najwyżej jakiś okolicznościowy akt uroczysty, nad którego ostatecznym kształtem miesiącami będą biedzić się znawcy języka (takie coroczne orędzie już od dawna powinno być publikowane, a skoro nie jest, to znaczy, że i tu zaszył się duży problem). Bywają, owszem, różne zaproszenia czy akcydensy, pisane gwarą i składane silesianą. Ale nie ma tekstu śląskiego, z którym mógłbym iść do sądu i cokolwiek na jego podstawie wyprocesować.
Nowośląski w sądzie Niektórzy fantaści mamią swoich sympatyków wizją śląskiego jako języka urzędowego. Że – obok polskich – pojawią się formularze po śląsku, że nawet w sądach będzie obowiązywał uśredniony język nowośląski. Tu – jako bywalec sądowy i ekspert od zagadnień językowych, rozpatrywanych przez polskie sądy – muszę zaprotestować stanowczo.
Kto widział biblioteki aktów prawnych i ich wykładni, wie, że tego nie da się spisać po śląsku już nigdy! Jakiż sąd będzie rozpatrywał rozbieżności między różnymi gwarami? Wygrałem w kilku procesach o słowa, choć niekiedy dopiero po rocznej odsiadce, i wiem, jakie konsekwencje wywołuje niekompetencja językowa sędziów, adwokatów i prokuratorów. A kto ich nauczy gwarowych kompetencji? Z każdym zdaniem, z każdym wyrazem pobiegną do eksperta? Kto napisze nowośląski kodeks karny? Anegdoty z prawa karnego po śląsku? Proszę bardzo. Wyroki? Nigdy! Z powodu słów można dziś w Polsce stracić pracę, można być ukaranym ograniczeniem wolności, a nawet zamk nięciem w szpitalu wariatów. Tak! Piszącemu te słowa zdarzyło się to nie tylko w stanie wojennym (więzienie za słowa), ale też w roku 2011 (bezrobocie i psychuszka) i w roku 2012 (ograniczenie wolności i roboty przymusowe), i w roku 2013 (grzywna). A wszystkie te słowa, bez żadnych obscenów, wypowiadane były w języku powszechnie zrozumiałym, z taką samą literacką kompetencją, jak cały niniejszy artykuł. Wyobrażam sobie, co by mogło się stać, gdyby tępawi sędziowie (a skąd tu wziąć nietępawych?) mieli osądzać słowa zapisane w języku, tworzonym przez jakichś doktrynerów. Uff!
Nowośląski na ulicy i w kuchni Wprowadzanie „języka śląskiego” skończy się zapewne prowokacyjnymi dwujęzycznymi tablicami z nazwami miast, wsi i może ulic. Jątrzycieli zadowoli „znaczenie terenu”, choć z góry wiadomo, że te przejawy politycznego doktrynerstwa będą zamalowywane, a prowokatorzy i sprawcy łatwych do przewidzenia konfliktów oskarżą sprejowców o nietolerancję, kibolstwo, polski nacjonalizm i wszelkie inne grzechy paranormalnego świata. Gdzieniegdzie musiałyby to być tablice w aż trzech ortografiach, bo są już w dwóch! Paru polityków się na tym wypromuje, a przejeżdżający przez te tereny Polacy i Niemcy, korzystający z mapy lub GPS-u, będą się gubić i stresować. Różnice między terytorialnie oddalonymi górnośląskimi gwarami lokalnymi dziś już nie są mniejsze niż między gwarami śląskimi a sąsiednimi nieśląskimi: wielkopolskimi i morawskimi. Nikomu się nie uda drukowanie gwarowej mutacji wielkiego dziennika, choć hermetyczne czasopisma „dla swoich” ukazują się bez przeszkód. Śląska książka kucharska, o telefonicznej nie wspominając, może być zrozumiała tylko po gorolsku. Tradycyjne śląskie przepisy kuchenne są już dostępne w wydaniu albumowym, a nawet na gryfnie.com i w innych miejscach. Całym sercem to popieram, bo tu gwara może się wręcz unieśmiertelnić i przypomnieć, że kiedyś do kuchni trafiały tylko produkty, które miały nazwy śląskie. Nie można jednak publikować wszystkich współczesnych przepisów kulinarnych, bo to byłoby wręcz groźne dla konsumentów. Przetestujmy, jak będą wyglądać chociażby napisy na opakowaniach wysoko przetworzonych produktów spożywczych? Czy wystarczy translacja, czy też i zmiana jakości? Jak by to było reklamowane? Jak byłyby leczone kulinarne błędy? Jak porozumieć się z lekarzem w Ełku po zatruciu czymś nieświeżym, co miało śląską nazwę lub nietypowo zapisane składniki? Prześledzenie całego ciągu technologicznego żywności doda wiele podobnych pytań. To nigdy nie kończy się na książce kucharskiej!
Język radości Ze względu na koszty – żadna gwara nie skolonizuje już tych dziedzin, w których jej nigdy nie było, np. sfery urzędowej czy naukowej. Ten proces się zakończył, a światowe tendencje zwrócone są w przeciwnym kierunku i tak już będzie stale, przynajmniej do czasu, gdy znów jakiś szaleniec nie powiedzie swych ziomków z czołgami na cudze tereny. Bez rakiet, czołgów, stealthów, dronów czy quadrokopterów (jak to będzie po nowośląsku?) i bez ogromnych pieniędzy rzecz jest niewykonalna. Dialogowe gwary śląskie tworzą język radości! Panują tam, gdzie wesoło. W tej funkcji się wyspecjalizowały. Śląski na smutno bywa nie do zniesienia, choć znamy miejsca, w których słychać tylko taki. Śląski jest też – niestety – językiem starości. Studenci nie mówią po śląsku o przedmiocie swojej nauki. Nawet śląskoznawcy. K
KURIER WNET
4
KURIER·ŚL ĄSKI
Kształtowanie się myśli patriotycznej w Europie
M. Bacciarelli, Bolesław Chrobry
każdą postać artysta wyposażył w indywidualne rysy, gesty i mimikę. Malował ludzi w sposób szlachetny, np. na obrazie „Stefan Batory pod Pskowem” przedstawił Rosjan jako walecznych, mężnych i roztropnych, na równi ze zwycięzcami (co zyskało mu szacunek za granicą). Ten obraz otworzył nowy etap jego twórczości; położył kres dzieleniu postaci na dobre i złe. Po podróży do Turcji obrazy Matejki wzbogaciły się o wyszukane, bogate stroje, dodatki i intensywniejszą kolorystykę.
Powodzenie na drodze artystycznej nie szło w parze z osobistym. Stopniowo zaczęli umierać jego przyjaciele, także ukochany brat Franciszek. Artysta czuł pustkę, samotność i zwątpienie w odzyskanie niepodległości przez Polskę. Zaczął też podupadać na zdrowiu, ale nawet to nie było w stanie zwolnić tempa jego pracy; wręcz przeciwnie, skłaniało do działania, bo – jak powiedział do uczniów na inauguracji roku 1882/83: – Sztuka jest obecnie dla nas pewnego rodzaju orężem w ręku; oddzielać sztuki od miłości do ojczyzny nie wolno.
Często można się spotkać z krytyką twórczości Matejki. Do dziś zarzuca mu się brak umiejętności w kreśleniu perspektywy – niesłusznie, ponieważ był to celowy zabieg, podpatrzony chociażby w ołtarzu mariackim Wita Stwosza. Nagromadzenie, „posklejanie” postaci, namalowanych na monumentalnych rozmiarów obrazach sprawia, że dzieła wchłaniają widza, który staje się uczestnikiem oglądanego wydarzenia. Najlepiej jest to zauważalne w „Bitwie pod Grunwaldem”, gdzie niemal odczuwa się zgiełk bitewny, jakby się było w jego centrum. Skrócenie perspektywy dodatkowo potęgowały malowane z bardzo dużą dokładnością porozrzucane na obrazach przedmioty. Matejko był podziwiany, szczególnie za granicą, za niezwykły rozmach przedstawianych scen, teatralny gest, niesamowity patos, bogactwo drogocennych tkanin i żywe kolory (podpatrzone u mistrzów weneckich). Jak bardzo wyróżniały się te dynamiczne dzieła polskiego Mistrza na tle obrazów przedstawicieli akademizmu! Pomimo tego, że możni zamawiali u niego portrety, cenił sobie ludzi prostych, zwykłych rzemieślników, których czynił bohaterami swych obra-
J. Matejko, Jadwiga
M. Bacciarelli, Jadwiga
Udręka i ekstaza
J. Matejko, Autorportret
z Biblii była dla Polaków symboliczna), nasycone patosem i teatralnymi gestami: sztuka miała być piękna i miła dla oka. Warto wspomnieć Jana Norblina, francuskiego malarza, który związał się z Polską. Stworzył on wiele szkiców z powstania kościuszkowskiego, ilustracji i obrazów o polskiej tematyce historycznej. Jednak nie była to jeszcze sztuka w pełni ukształtowana. Na początku XIX w. powstało zapotrzebowanie na sztukę narodową. Piotr Michałowski malował portrety bohaterów, ułanów, hetmanów, sceny
opowieści brata Franciszka, historyka na UJ, patriotycznych rysunków brata Zygmunta, który potem zginął podczas powstania w 1848 r. Inspirowało go to bardzo przyszłego artystę i pobudzało jego wyobraźnię. Marzeniem młodzieńca było uporządkowanie pod względem historycznym budowli, strojów epokowych, i pokazanie tego na obrazach. Efektem był ukończony w 1860 album „Ubiory polskie” (ręcznie ilustrowany i kolorowany akwarelami), który, przygotowany w oparciu o źródła historyczne, ma ogromną wartość historyczno-naukową. Powstały dwa egzemplarze albumu: jeden ofiarowany Bibliotece Jagiellońskiej, drugi – Zakładowi Narodowemu im. Ossolińskich. Jan uczył się sztuk pięknych pod okiem Wojciecha Stattlera, który jako pierwszy wprowadził rysunek modela z natury, i Władysława Łuszczkiewicza, malarza historycznego, który zabierał studentów na wycieczki po zabytkach. Po skończeniu nauki w Krakowie Matejko studiował w Monachium i Wiedniu, gdzie cały czas szkicował, zwiedzał muzea i szukał pamiątek polskich wśród tamtejszych zbiorów. W 1863 r. wybuchło powstanie styczniowe, ale malarz nie mógł wziąć
Odpowiedzialność za zdradę przed historią „Kazanie Skargi” było próbą rozliczenia powstania styczniowego, ale Matejko chciał w nim opowiedzieć, że klęska była skutkiem błędów popełnionych wieki temu. Jeszcze dobitniej pokazał to w „Rejtanie – upadku Polski”, gdzie namalował targowiczan – zdrajców narodu. Obraz wywołał oburzenie ich potomków – sławne rody obraziły się na artystę i zaczęły go atakować. Myślano nawet, by obraz kupić i zniszczyć. Artysta jednak uważał, że zdradę należy piętnować ku przestrodze dla przyszłych pokoleń i w odpowiedzi na ataki namalował ironiczny obraz „Wyrok na Matejkę”. Za oba zyskał złote medale na wystawach w kolejnych latach w Paryżu i międzynarodową sławę, a „Rejtana” kupił cesarz austriacki – Franciszek Józef.
Szacunek dla przeciwników Uznanie i ugruntowana pozycja międzynarodowa sprawiły, że Mistrz mógł skupić się na bardziej chwalebnych tematach, jak chociażby 300 rocznica unii lubelskiej. Ponieważ jednak malarz po
Ale nie tylko w malarstwie chciał się wypowiadać. Czuł obowiązek wobec narodu, który go wielbił, by interweniować także w sprawach kulturalnych. Aktywnie uczestniczył w wydarzeniach historycznych, np. w otwarciu grobu Kazimierza Wielkiego na Wawelu, czym był bardzo wzruszony (namalował odkrycie grobowca, a zaglądającej do niego postaci nadał własne rysy). Stworzył polichromię kościoła Mariackiego na rynku krakowskim. Z zaangażowaniem walczył o ważne krakowskie zabytki, często ofiarując pieniądze na ich odnowę, którą też bezinteresownie wspierał swoją wiedzą (sztuka konserwacji zabytków w oparciu o badania nad historią dopiero się tworzyła). Jemu zawdzięczamy batalię o ołtarz ufundowany przez Zygmunta III w katedrze wawelskiej, który chciano zniszczyć i zastąpić nowym (rozsyłał pisma, prowadził rozmowy, zorganizował kwestę wśród mieszkańców Krakowa, sam będąc ofiarnym darczyńcą na ten cel). Matejko uważał, że należy chronić pomniki i zabytki ważne dla Polski. Nie zawsze mu się to udawało, ale porażki przyjmował z pokorą. Kiedy pracował, a Dzwon Zygmunt obwieszczał ważne wydarzenie, odkładał pędzle i wychodził na ulicę posłuchać jego dźwięku...
J. Matejko, Bolesław Chrobry
Początkowo w sztuce polskiej dominowały wpływy włoskiego i francuskiego akademizmu, ale kiedy państwo stało się mecenasem sztuki, fundowało dla zdolnych artystów stypendia i nagrody, zaczęto wymagać, by sztuka podobała się i kształtowała gust społeczeństwa. Miało się to wzajemnie dopełniać: akademizm obrał sobie za cel głównie malarstwo historyczne (tematyka zaczerpnięta z mitologii lub
Lata młodzieńcze Urodzony w Krakowie, Matejko od najmłodszych lat obcował z jego zabytkami, świadczącymi o minionych wiekach potęgi i chwały. Był wychowywany w duchu miłości ojczyzny, wśród książek o tematyce historycznej, dyskusji o dawnych dziejach, fascynujących
M. Bacciarelli, Stefan Batory
w nim udziału – nad czym bardzo ubolewał – ze względu na liche zdrowie i słaby wzrok, więc starał się pomagać pieniężnie i nosząc broń do obozów. Klęskę bardzo przeżył i stworzył cykl obrazów historycznych ukazujących jej przyczyny oraz najważniejsze wydarzenia w dziejach Polski, by przypomnieć jej dawną potęgę.
J. Matejko, Stefan Batory
klęsce powstania styczniowego nie potrafił się w pełni cieszyć, postacie są tam dostojne, lecz niezbyt radosne. Obraz tchnie nastrojem powagi i skupienia. Prawda historyczna budziła zachwyt, szczególnie w scenach zbiorowych, gdzie Album J. Matejki, Ubiory w Polsce 1200-1795
FOT. WIKIPEDIA
Ruch klasycznoromantyczny
batalistyczne oraz konie, ukazując je w bitwie, popisach jeździeckich, podczas pracy na roli. Drugim zdolnym polskim artystą był Artur Grottger, autor ekspresyjnych i emocjonalnych rysunków o tematyce m.in. powstania styczniowego. Jednak dopiero Jan Matejko miał w pełni zasłużyć na miano polskiego malarza narodowego.
FOT. WIKIPEDIA
renność, przez który przetoczyły się powstania, z czego ostatnie – styczniowe (1863) – pogrzebało nadzieje na odzyskanie niepodległości.
FOT. WWW.BACCIARELLI.COM
Matejko mówił do uczniów: – Sztuka jest obecnie dla nas pewnego rodzaju orężem w ręku; oddzielać sztuki od miłości do ojczyzny nie wolno.
FOT. WIKIPEDIA
FOT. WIKIPEDIA
Anna Słota
FOT. WIKIPEDIA
Testament Matejki
FOT. WIKIPEDIA
FOT. WWW.BACCIARELLI.COM
Aby zrozumieć postawę i fenomen Matejki, należy cofnąć się do końca XVII w., kiedy w architekturze dały się zauważyć nawiązania do starożytności i renesansu. Jednak dopiero po odkryciu Pompei (1711 r.) i Herculanum (1748 r.) rozpoczęło się powszechne zainteresowanie historią i przeszłością. Ruszyły pierwsze badania, a wraz z nimi pojawiły się nowe dziedziny naukowe: historia sztuki, historiozofia oraz archeologia. Rzym stał się modnym celem podróży nie tylko dla artystów, ale przede wszystkim dla naukowców. Z kolei po wyprawie Napoleona wzrosło zainteresowanie Egiptem. Bardzo dużą popularnością cieszyły się naukowe opracowania historyczne, a szczególnie dwa dzieła Joachima Winckelmanna: Myśli o naśladowaniu dzieł Grecji i Historia sztuki starożytnej, które jeszcze bardziej podsyciły zainteresowanie kulturą starożytną. Wkrótce kolejne epoki stały się przedmiotem badań naukowców oraz artystów. Na bazie wielu zbiorów – sięgających często czasów renesansowych – powstały zalążki muzealnictwa. Prywatni zamożni kolekcjonerzy zaczęli organizować wystawy i udostępniać swe zbiory dla szerszej publiczności, w tym mieszczan, by także mogli obcować z pięknem i sztuką. W Polsce w okresie zaborów miało to bardzo duże znaczenie, ponieważ wiązało się z duchem patriotycznym i gromadzeniem skarbów narodowych mających przypominać i pobudzać wyobrażenia o dawnej świetności państwa. Tak więc sztuka polska zaczynała podporządkowywać się idei patriotyzmu, wiedzy o historii i pochodzeniu, nadziei i budzeniu ducha walki oraz przede wszystkim – miłości i tęsknocie do utraconej Ojczyzny. Ówczesna sytuacja polityczna kształtowała postawy w całej Europie. Ten trend zapoczątkowały krwawe wydarzenia związane z rewolucją we Francji, które odbiły się szerokim echem w dziełach literatury i sztuki, a gniew i bunt związane dążeniami narodowowyzwoleńczymi ostatecznie doprowadziły do Wiosny Ludów w 1848 roku. W XIX w. Europa się przeobrażała, rozkwitał na dużą skalę przemysł i handel. Umacniało się poczucie odrębności historycznej i narodowej, a jego potwierdzenia poszukiwano w charakterystycznych elementach kulturowych, wyrażanych za pomocą sztuk plastycznych, muzyki i literatury. Interesowano się regionalizmami, sztuką wiejską, historią, tradycją i krajobrazem. W całej sztuce europejskiej tego okresu dominowały hasła i motywy patriotyczne, o mocnym natężeniu dramatyzmu. Szczególnie widoczne było to w Polsce – kraju, który utracił suwe-
Do dziś zarzuca mu się brak umiejętności w kreśleniu perspektywy – niesłusznie, ponieważ był to celowy zabieg, podpatrzony chociażby w ołtarzu mariackim Wita Stwosza.
Patrząc na poczet królów i książąt polskich Marcella Bacciarellego, nie czujemy tego, że są to polscy królowie, bo każdy z nas „widzi” postacie i wydarzenia historyczne oczami Jana Matejki.
zów na równi z rycerzami (to oni zabijają Wielkiego Mistrza krzyżackiego, wieszają Dzwon Zygmunt jako postacie pierwszoplanowe) lub wmieszanych w tłum z możnymi (co nie zawsze się możnym podobało). Wy, możni! Wy hołdujecie tylko jeszcze możniejszym! gonicie za odznaczeniami i orderami! – gdy trzeba urządzać polowania lub okazale kogo przyjąć, sypiecie setki tysięcy, a w obowiązkach względem narodu straciliście serce!... Wy hańbą społeczeństwa polskiego! Nie ufał im nigdy i w ich postawie upatrywał przyczynę złego stanu państwa na tle minionych wydarzeń historycznych. Matejko już za życia był malarzem uznanym w Europie, co bardzo sobie chwalił, tłumacząc, że dzięki temu może rozsławiać Polskę i jej historię także w innych krajach. Nawet Rosjanie chylili czoła przed jego talentem, szczególnie Ilja Riepin, który osobiście pragnął go poznać i wybrał się w podróż do Krakowa. Nie zdążył przybyć na czas, gdyż Jan Matejko zmarł 1 listopada 1893 roku, pozostawiwszy nieukończony obraz „Śluby Jana Kazimierza”. Do końca życia był patriotą. Otoczony najbliższymi, na łożu śmierci w ostatnich słowach poprosił, by modlili się za Polskę. K
KURIER WNET
5
KURIER·ŚL ĄSKI
T
rwa więc w świecie odwieczna rywalizacja. W gruncie rzeczy walczą ze sobą dwie historie: ewangelicznego zbawienia i ateistycznego (lewackiego) postępu. Kwestia, jak doprowadzić do pokonania przeciwnika samymi narzędziami dezinformacji, była przedmiotem refleksji już od tysiącleci. Do opłakanych „sukcesów” zarówno komunistów, jak i współczesnych postmodernistycznych liberałów, przyczyniła się znana bolszewicka dyrektywa: Staraj się wprowadzać zamęt, mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy (W. Volkoff, Dezinformacja – oręż wojny, 1991). I to się już prawie udało. Wielu Polaków nie ma celu, nie zna kierunku, nie wie, dokąd prowadzi droga, którą kroczy. Mało – odebrano zdezorientowanym chęć walki i świadomość przegranej. No, może poza grupą aktywistów KOD-u... Dziś dla formacji lewackich/postmodernistycznych uczonych, jak zauważył współczesny myśliciel Paul Johnson, prawda jest tym, co lewica zawsze tłumi w imię własnej, wyższej prawdy. Tą wyższą prawdą są rzekomo niepewność, dwuznaczność, ambiwalencja. Zauważmy, że w tym samym kierunku i duchu idą diagnozy odnoszące się do przyczyn współczesnego kryzysu cywilizacyjnego (w tym edukacyjnego), sformułowane przez papieża Benedykta XVI: Jeśli zachodnia wysoka kultura będzie nadal bawiła się w piaskownicy postmodernistycznego irracjonalizmu – w której jest „twoja prawda” i „moja prawda”, ale nie ma niczego, co byłoby „prawdą” – Zachód będzie niezdolny do obrony. (...) nie będzie potrafił podać powodów, dlaczego właściwie chce bronić tolerancji, praw człowieka i praworządności. Świat zachodni pozbawiony przekonań, które go ukształtowały, nie może wnieść pożytecznego wkładu w autentyczny dialog cywilizacji, bo każdy taki dialog musi opierać się na podzielanym wspólnie rozumieniu, że istota ludzka może, chociaż w sposób niedoskonały, dojść do poznania prawdy („Gość Niedzielny” 2006). Owego ducha niewiary, niepewności i subiektywizmu odnajdujemy w podręczniku akademickim Pedagogika (red. Z. Kwieciński, B. Śliwerski, t. 2, PWN 2003, s. 13): Nie zamierzamy narzucać jedynie obowiązującej teorii wychowania, gdyż sposób postrzegania tego fenomenu, jak i odwoływania się do niego w praktyce powinien być przedmiotem osobistych wyborów każdego pedagoga – nauczyciela, wychowawcy, instruktora, duszpasterza czy opiekuna. Oto pełna wolność i dowolność. Została owa dowolność dana (?) nawet duszpasterzowi. To uwalnianie się od pułapek narzuconych sposobów postrzegania i pojmowania świata (a więc nie tylko wychowania) zarówno tych, które mają – jak pisze prof. Z. Melosik – charakter fundamentalistyczny, jak i tych, które tworzy popkultura, sprawia, iż młody człowiek może sam tworzyć świat, w którym żyje. Może sam wybierać swoją tożsamość (Pedagogika, op. cit. s. 91). Znać tu pazur
tuza światowego lewactwa, Z. Baumana, określanego niekiedy mianem nauczyciela świata: Wszelka tożsamość, również europejska, nie jest dana raz na zawsze – jest czymś plastycznym (…) Ogromną europejską zdobyczą jest wypracowanie metod współżycia z nieasymilującą się imigrancką odmiennością. Uczymy się żyć z różnorodnością (2005). Ta nauka nakazuje każdą pewność postrzegać jako przesąd, który rzekomo pachnie przymusem.
REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA
Herbert Kopiec
moich osiągnięć (i zasług), gdyby nie moja Rodzina – przede wszystkim moja Mama, dzięki której mam w sobie dar wartości, niepowtarzalny habitus i kod moralny, kulturowy, który pozwalał mi dążyć do celów szlachetnych i prospołecznych. Nie omieszkał podkreślić, że było to nie tylko jego święto, ale przede wszystkim polskiej pedagogiki doby transformacji ustrojowej, w którą zaangażowani byli uczeni z większości ośrodków akademickich w kraju. Niestety, nie powiedział, jakich mieli rodziców
Po formalnym upadku komunistycznej tyranii pewności byli komuniści zadbali, aby zatryumfowało ignoranckie, liberalne przekonanie, że żaden pogląd nie jest prawdziwy, a drogowskazem nie są prawdy absolutne.
Zamęt i dezinformacja w służbie „postępu pedagogicznego”
Breżniewizacja salonu pedagogicznego Okazuje się, że na tak zarysowanym „teoretycznym” gruncie dość ściśle określona grupa profesorów czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie od dwóch, trzech dekad. Ta stabilność oraz swego rodzaju oligarchiczność obliguje i zachęca mnie do zgłoszenia swojego poważnego zaniepokojenia sytuacją na salonach akademickiej pedagogiki. Nie trzeba specjalnej spostrzegawczości, aby zauważyć, iż mamy do czynienia z zarządzaniem zachwytem, a nawet samozachwytem. Salon pedagogiczny (mieniący się grupą modernizującą polską pedagogikę) mentalnie przypomina bardziej towarzystwo wzajemnej adoracji niż elitę polskiej pedagogiki. Od początku transformacji ustrojowej w gruncie rzeczy widzimy te same twarze i choć najstarsi ojcowie założyciele pedagogiki III RP, najważniejsi w końcówce PRL-u (B. Suchodolski, W. Okoń, Cz. Kupisiewicz) albo już nie żyją, albo dożywają swoich dni jako emeryci (H. Muszyński, J. Rutkowiak), to ci z drugiego szeregu ciągle dominują w polskiej pedagogice: Kwieciński, Śliwerski, Lewowicki, Dudzikowa (by wymienić tylko najbardziej znanych). Wszyscy są członkami Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. W minionych dwóch dekadach pojawiło się w pedagogice wielu nowych ludzi, ale doszliśmy do sytuacji, którą nazywam „breżniewizacją” salonu pedagogicznego. Wszak to właśnie za rządów towarzysza Breżniewa system sowiecki najdobitniej pokazał swoją prawdziwą twarz oligarchii – sprawowanych nieformalnie rządów wybrańców. Nie ma tu zazwyczaj miejsca na autentyczny krytycyzm, nonkonformizm. Jest za to beczenie w stadzie. Taka chora, wyzbyta etosu naukowego społeczność może się przekształcić – jak
pisał Podgórecki – w brudną wspólnotę. Trwanie tego oligarchicznego układu oznacza zarazem, że nie ma miejsca dla zdrowych sił w pedagogice. Są zablokowane, bo mamy profesorów pedagogiki zatrudnionych na kilku etatach, piszących recenzje urągające elementarnym zasadom przyzwoitości, strzelających obcasami i gadających o honorze! No cóż, tego rodzaju bajdurzenie (w każdej dziedzinie życia) mało już kogo zawstydza. Zamknięty nieformalnie krąg profesorów (Kwieciński, Śliwerski Witkowski,
Jak zauważył współczesny myśliciel Paul Johnson, prawda jest tym, co lewica zawsze tłumi w imię własnej, wyższej prawdy. Lewowicki, Dudzikowa, Pilch, Melosik, Nalaskowski, Szymański, Szkudlarek i jeszcze paru innych) zagospodarował w Polsce przestrzeń publicznej debaty o wychowaniu i stworzył podręczniki akademickie o wychowaniu na to samo ponowoczesne kopyto (w myśl konwencji, że każdy może mieć dowolne poglądy na wychowanie, pod warunkiem, że będą to poglądy głównego lewackiego/postmodernistycznego nurtu). W ten sposób uruchamia się mechanizm pedagogiki propagandowej, koncentrujący się na mozolnym kreowaniu wybranych osób do pełnienia roli autorytetów naukowych, zwanych także pedagogicznymi olbrzymami. Mechanizm tej propagandowej harówki nie jest specjalnie skomplikowany. Polega na tym, że oto my ogłosimy, że jesteś wyjątkowo znakomity, a ty w drodze rewanżu będziesz paplał, gdzie się tylko da, że my jesteśmy jeszcze bardziej znakomici. I tak np. Kwieciński okrzyknie,
że Witkowski wyprowadza pedagogikę z jej opłotków na głębię całej współczesnej humanistyki i z głębi współczesnej kultury (Cztery i pół, s. 334, op. cit.), a Witkowski da taką skromną ripostę: Zbigniew Kwieciński pozostaje, z racji swej pozycji akademickiej, najważniejszą postacią dla kształtowania aury wewnętrznej przemiany duchowej środowiska polskiej pedagogiki, opartej na niezależności i promującej krytycyzm myślenia o inspiracjach demokratycznej i lewicowej, niemającej nic wspólnego z doktrynerstwem oraz ograniczeniami i ślepotą oficjalnego marksizmu (H.A. Giroux, L. Witkowski, Edukacja i sfera publiczna, Impuls 2010, s. 26). Jest jeszcze coś, co pozwala kojarzyć sowieckiego dygnitarza – tow. Breżniewa (1906–1982) z tą profesurą współczesnej polskiej pedagogiki, która kroczy na czele nieubłaganej krucjaty postępu. Otóż ów przywódca, oprócz umiłowania klasy robotniczej, znany był z umiłowania do kolekcjonowania nagród i orderów, więc niektóre nadał sobie sam (samych Orderów Lenina miał osiem i żartowano, że z wyróżnień radzieckich nie posiada jedynie tytułu Matki-Bohatera i Miasta-Bohatera). Według lisa z Małego Księcia – człowiek potrzebuje ceremonii, więc towarzysza Leonida, jako że nie były mu obojętne różne uroczyste fety, śmiało możemy zaliczyć także do ludzkich bolszewików (ironiczna kategoria śp. redaktora Jacka Kwiecińskiego).
Towarzysz też człowiek i potrzebuje ceremonii Antykonserwatywny prof. Bogusław Śliwerski bez fałszywej skromności poinformował na swoim blogu 7 XII 2016 r. świat o królewskiej ceremonii nadania mu tytułu doktora honorowego i wyznał wprost: Nie byłoby tylu
współpracujący z nim uczeni i dzięki czemu potrafili zrobić tyle dobrego dla rewolucyjnych przemian polskiej pedagogiki. Trudno natomiast pojąć, jakie licho pokusiło profesora, aby ten pomyślny stan polskiej pedagogiki jeszcze trzy lata wcześniej radykalnie zakwestionować, bo wtedy ostrzegał: Zmierzamy ku edukacyjnej katastrofie. Sowietyzację zastąpiła amerykanizacja („Gazeta Prawna” 2013). I słusznie, bo w świetle dostępnych w Polsce opracowań (np. T. Sowell, Amerykańskie szkolnictwo od wewnątrz, 1999) amerykańskie szkolnictwo jest poważnie chore. Należy się więc przyglądać „naukowym olbrzymom” (w tym tekście padło akurat głównie na prof. B. Śliwerskiego) i czynić to z niewielką nadzieją na zrozumienie irracjonalności ich zachowań.
Bez pretensji do oryginalności spostrzeżenia odnotujmy, że ludzie mają różne świętości. Są pośród nich trwale obecne lewackie standardy intelektualne. Dla jasności wywodu odnotujmy, że nadawane splendory są zazwyczaj oficjalnym dowodem uznania zasług w adaptowaniu i promocji w Polsce pedagogiki zachodniej, amerykańskiej (Edukacja alternatywna, red. dr B. Śliwerski, Impuls 1992). Stałym elementem tych wysiłków edukacyjnych jest osobliwa czołobitność wobec zachodniego ruchu alternatywnego, emancypacyjnego, mającego stanowić przeciwwagę dla oficjalnych instytucji życia społecznego w Polsce. Każą – przykładowo – traktować nieufnie wszystko, co kojarzy się z dawnymi
nacjonalistycznymi tożsamościami i żyć, jakby Boga nie było. W zarysowanym kontekście wyzbywania się suwerenności i narodowej tożsamości, z medalami i nagrodami w tle, przypomnę raczej mało znany incydent ilustrujący bezkompromisową postawę wybitnej polskiej pisarki Zofii Kossak-Szczuckiej (1889–1968). W roku 1966 Rada Państwa przyznała jej nagrodę, której nie przyjęła, motywując tak swą odmowę: Uświadomiłam sobie (...), że rozdźwięk między lekceważeniem przez władze państwowe uczuć religijnych
Breżniew, oprócz umiłowania klasy robotniczej, znany był z umiłowania do kolekcjonowania nagród i orderów, więc niektóre nadał sobie sam (samych Orderów Lenina miał osiem i żartowano, że z wyróżnień radzieckich nie posiada jedynie tytułu Matki-Bohatera i Miasta Bohatera). ludności a równoczesnym przyznaniem przez te władze nagrody literackiej pisarce katolickiej jest tak wielki, że zdaje się być omyłką, nieporozumieniem. (...) Nie mogę przyjąć nagrody od władz państwowych, wprawdzie własnych, prawowitych, lecz odnoszących się wrogo do spraw dla mnie świętych. (Kalendarium duszpasterskie, t. II, s. 201–202).
A salon pedagogiczny wciąż czuje miętę do lewicy Bez pretensji do oryginalności spostrzeżenia odnotujmy, że ludzie mają różne świętości. Są pośród nich trwale obecne lewackie standardy intelektualne. Oto z blogu prof. Śliwerskiego (12 V 2015) ambitny pedagog dowie się, że czeka na niego nagroda naukowa, jeśli tylko jego wysiłki uznane zostaną za wybitne. Polska Akademia Nauk wyróżni go wówczas… nagrodą imienia Władysława Spasowskiego (1877–1941), czołowego polskiego filozofa marksistowskiego okresu dwudziestolecia międzywojennego. Ten komunistyczny pedagog i działacz oświatowy po wybuchu II wojny światowej bezskutecznie starał się wraz z synem o wyjazd do ZSRR. Jego imię nosiło parę szkół w Polsce. Przemianowano je w różnych latach, ostatnio (2006) nawet w Czerwonym Zagłębiu/Sosnowcu. Natomiast w oligarchicznym kręgu polskiego salonu pedagogicznego przedwojenny komunista ma wciąż swoich wielbicieli. To nie przypadek, że w skład komisji nagrody w dziedzinie pedagogiki im. Władysława Spasowskiego wchodzą: Zbigniew Kwieciński – przewodniczący, Władysław Markiewicz, Czesław Kupisiewicz i Bogusław Śliwerski… Szczęść Boże w Nowym Roku! I jeszcze jedno: od wszelkiego zamętu zachowaj nas, Panie... K
Czytając codzienne biuletyny informacyjne, można odnieść wrażenie, że Unia Europejska zatacza się od ściany do ściany. Oto w tym samym tygodniu z jednej strony przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker gromi, że ci, co chcą przeprowadzić „dekonstrukcję” Unii, są w „totalnym błędzie” i jeśli zdecydują się opuścić UE, to poza jej granicami „przestaną istnieć”.
Narodowe widmo nad Europą Rafał Brzeski
Z
drugiej natomiast strony holenderski parlament odrzuca opracowaną w Brukseli propozycję utworzenia unijnej europrokuratury, która miałaby prawo ścigać przestępstwa, głównie skarbowe, na terenie całej UE. Koncepcję takiej nad-prokuratury od prawie czterech lat forsuje komisarz sprawiedliwości Vera Jourova. Pani komisarz poniosła pierwszą porażkę, kiedy Wielka Brytania, Irlandia i Dania orzekły, że ich europrokuratura nie interesuje, bo mają własne. Kraje te zagwarantowały sobie w negocjacjach przed przystąpieniem do UE prawo do wyłączania się z ustaleń, które im nie odpowiadają, więc Jourova nie mogła nic zrobić. Decyzja holenderskiego parlamentu zirytowała ją jednak do tego stopnia, że zagroziła krajom środkowo-wschodniej Europy (w tym Polsce) obcięciem europejskich funduszy, jeśli
nie zaakceptują potulnie jedynie słusznych rozwiązań opracowanych przez jej biuro w Brukseli. Rozziew poglądów między unijnym establishmentem, który chce „więcej Unii w Unii”, a politykami poszczególnych krajów, którzy czują na plecach rosnące ciśnienie narodowych nastrojów społecznych, potwierdza opublikowane na początku grudnia opracowanie organizacji VoteWatch Europe. Krótka ocena think tanku, który od 2009 roku analizuje, jak głosują eurodeputowani, jest mieszniną utyskiwań, czarnowidztwa i desperackich zaleceń, ale nie można jej odmówić trafności. Trudno tylko powiedzieć, czy jest to jedynie analiza wydarzeń ostatnich tygodni, czy też zakamuflowane wezwanie do usunięcia aktualnego kierownictwa, które swą arogancją kopie z uporem grób Unii Europejskiej.
O
becny kryzys UE jest, według VoteWatch Europe, rezultatem serii błędów popełnionych przez partie głównego nurtu. Zlekceważyły one bowiem „wirówkę”, która już „odepchnęła” od Brukseli Wielką Brytanię, Grecję, Polskę i Węgry i coraz silniej odpycha Francję i Holandię. Jeśli ten „nacjonalistyczny trend” nie zostanie powstrzymany, to Unia „będzie się staczać spiralą” ku podziałom, które doprowadzą do jej rozpadu. Wszystko dlatego, że rządy straciły motywację i są zupełnie nieprzygotowane do propagowania w społeczeństwach zalet UE. Niektóre rządy „dochodzą nawet do wniosku, że dalsze promowanie Unii Europejskiej przestało być politycznie korzystne”. Żerują na tym populiści, co widać na przykładzie referendum we Włoszech. Ich wpływ jest znacznie silniejszy, niż się wydaje, konstatuje VoteWatch Europe i jako
przykład podaje Francję, gdzie Marine Le Pen i jej Front Narodowy już mają na koncie potężny sukces, ponieważ liczącym się najbardziej kandydatem na prezydenta jest Francois Fillon, który wystartował z konserwatywnym programem i opowiada się nie tyle za europejską unią z jej władzami w Brukseli, co za wspólnotą międzyrządową, czyli czymś na wzór „Europy ojczyzn” generała de Gaulle’a. Fillon, chcąc nie chcąc, musiał się dopasować do Marine Le Pen i widać wyraźnie, że również w innych krajach narodowcy spychają tradycyjne partie ku nacjonalistycznej platformie, bowiem politycy głównego nurtu obawiają się coraz bardziej, że nie zostaną wybrani. Jeśli, o zgrozo!, nic się nie zmieni, to „poszczególne kraje przestaną sobie ufać, zamkną swoje granice, ustanowią cła i wrócą do narodowych walut” – ostrzegają autorzy oceny. Można jednak nie dopuścić do spełnienia się tej czarnej wizji, ale tylko pod warunkiem zmobilizowania wszystkich, którym Unia Europejska przynosi korzyści – radzi VoteWatch Europe. Jej eksperci zalecają
utworzenie paneuropejskiego frontu totalnej opozycji wobec nacjonalistów. Od studentów uczestniczących w programie „Erasmus” po wielki biznes. Jedni mają „słuszne koncepcje, drudzy energię, a inni fundusze”. Trzeba działać szybko, bowiem to, co przed kilku laty było nie do pomyślenia, obecnie staje się rzeczywistością i wkrótce „nie zostanie nic, z czego można będzie skorzystać”. Innymi słowy, jeśli chcecie, żeby było tak, jak było, i chcecie dalej doić unijnych podatników, to trzeba zawinąć rękawy i brać się do politycznej roboty.
P
onieważ klasyczne partie stały się formacjami przestarzałymi w dobie „przyspieszającej ekspansji technologii informacyjnych i komunikowania się”, VoteWatch Europe sugeruje zbudować proponowany front totalnej opozycji na bazie organizacji pozarządowych i grup obywatelskich wspieranych przez prywatny biznes, czyli swoistą kopię modelu Sorosa i sponsorowanych przez niego organizacji pozarządowych.
W opinii VoteWatch Europe doświadczenie ostatnich lat wskazuje na olbrzymią dynamikę grup obywatelskich tworzących się w celu rozwiązania konkretnego problemu. Członkowie takich grup mają energię i motywację, ich formacje nie są zbiurokratyzowane, a więc adaptują się szybciej do zmieniających się potrzeb społecznych. Problem tylko w tym, że takie grupy obywatelskie powstają najszybciej i mobilizują się najłatwiej, kiedy chodzi im o sprzeciwienie się inicjatywom podejmowanym przez Unię Europejską. „Kiedy ostatni raz widziano entuzjastyczny tłum wykrzykujący swe poparcie dla projektu europejskiego?” – pytają smutnie analitycy think tanku. Było to dawno, gdyż unijny establishment zgnuśniał i „zwalanie winy na ignorację głosujących” jest „dziecinne i bezużyteczne”. To, czego Unia Europejska pilnie potrzebuje, to „oświeconego kierownictwa”, które będzie potrafiło zjednoczyć ludzi opowiadających się za tak zwanym projektem europejskim. Inaczej cała wznoszona latami budowla runie niczym wieża Babel. K
KURIER WNET
6
KURIER·ŚL ĄSKI
W 2016 roku, w 80 rocznicę deportacji naszych rodaków z terytorium sowieckiej Ukrainy na stepy północnego Kazachstanu, powstał historyczny album pod tytułem Wołanie ze stepów, który jest publikacją o Polakach mieszkających w Kazachstanie.
Pomóżmy wrócić rodakom z Kazachstanu Piotr Hlebowicz
FOT. Z ARCHIWUM AUTORA (8)
Bł. ks. Władysław Bukowiński
Polska rodzina przy wykopanej ziemiance na stepach Kazachstanu – zaraz po deportacji
D
wrześniu 2016 roku wydawnictwo Edtions Spotkania wydało drugie wydanie wspomnień ks. Władysława Bukowińskiego, rozszerzone o bogaty aneks zawierający dokumenty, w tym fotograficzne, dotyczące życia i pracy Błogosławionego, pt. Wspomnienia z Kazachstanu – przyp. red.]. Tworząc na początku 1988 roku wraz z Jadzią Chmielowską (w konspiracji) Autonomiczny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej zakładałem, iż oprócz kontaktów ze środowiskami niepodległościowymi i antysowieckimi, zajmiemy się również Polakami na Wschodzie. Tak też się stało. Jeżdżąc po ówczesnym Związku Sowieckim i nawiązując współpracę z działaczami an-
uzyskaliśmy dostęp do komisji sejmowych zajmujących się Polakami na Wschodzie. Rozpoczął się efekt domina. W 1994 roku pierwsi Polacy z Kazachstanu pojawili się w Polsce na zaproszenie samorządów. Niestety – w naszym kraju mieli status cudzoziemców (rutynowa procedura – tymczasowa karta pobytu, stała karta pobytu i dopiero po paru latach – polskie obywatelstwo). Dopiero w 2000 roku powstała pierwsza ustawa repatriacyjna. Co prawda, była legislacyjnym gniotem (raczej ustawą na pokaz) – jednak przyjeżdżający do Polski rodacy po przekroczeniu granicy stawali się z automatu obywatelami polskimi. To już był krok naprzód.
Polska rodzina
Trasa deportacji Polaków do Kazachstanu w 1936 roku
zainteresowanych repatriacją. W czasie tego wyjazdu dokonaliśmy wyboru trzech rodzin chętnych do zamieszkania w gminie Niepołomice. Cały rok trwały przygotowania i formalności związane z ich przyjazdem. Przyjęto ich chlebem i solą. Od tej pory datuje się moja współpraca z Aleksandrą Ślusarek, która przewodniczy stworzonemu przez nas Związkowi Repatriantów RP (zarejestrowany w 2006 roku). Nasze stowarzyszenie pomogło w repatriacji wielu rodzinom z Kazachstanu, zdobywa pieniądze na pomoc repatriowanym i na stypendia dla ich dzieci, brało także udział w akcjach na rzecz wprowadzenia w życie tzw. Karty Polaka (rok
w Krakowie-Mistrzejowicach, księdzu Kazimierzu Jancarzu, pt. Ksiądz Kazimierz (2014). W planach mamy jeszcze parę pozycji historycznych – chcielibyśmy zrobić m. in publikacje o Tatarach Krymskich i Tatarach Rzeczypospolitej oraz album o Solidarności Walczącej. Największym naszym wrogiem jest... brak finansów. Dzięki inicjatywie Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej w Katowicach gościłem niedawno, zaproszony, w biurze RODM na kameralnym spotkaniu autorskim. Natomiast 19 grudnia 2016 r. wraz z Natalią Rykowską jesteśmy zaproszeni na spotkanie ze środowiskami Rudy Śląskiej (w tej sprawie RODM Katowice był pośrednikiem), gdzie przedstawimy zarys historyczny deportacji Polaków w 1936 roku i ich dalszych losów w Kazachstanie. Biblioteczka katowickiego Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej wzbogaciła się o jeszcze
FOT. P. HLEBOWICZ
o tego czasu Sowieci deportowali ludzi, kierując się względami klasowymi. W 1936 r. najwyższe władze ZSRS podpisały rozporządzenie, którego skutkiem była pierwsza masowa deportacja ludności przynależnej do jednego narodu. Największa ilość deportowanych pochodziła z obwodu żytomierskiego Ukrainy sowieckiej. W latach 1925– 1935 istniała tam stworzona przez sowietów tzw. Polska Autonomia im. Juliana Marchlewskiego. Kreml chciał wychować polskich komunistów, którzy byliby forpocztą sowieckiej ofensywy na Polskę. Polacy okazali się słabymi uczniami, więc w 1935 roku autonomię zlikwidowano, a niesfornych Polaków – wypędzono i represjonowano. Drugim powodem ukazania się naszego albumu było niezwykle ważne dla katolików – zwłaszcza w Kazachstanie – wydarzenie religijne. 11 września 2016 r. w Karagandzie odbyła się uroczysta beatyfikacja błogosławionego księdza Władysława Bukowińskiego, duszpasterza katolików polskich i niemieckich na Syberii, a przede wszystkim – w Kazachstanie. Ksiądz Bukowiński wiele lat przesiedział w sowieckich więzieniach i łagrach za to tylko, że był duchownym i Polakiem. Nie złamały go represje, był człowiekiem wielkiej wiary i do końca życia służył ludziom. Zmarł w roku 1974, został pochowany w Karagandzie. To właśnie dzięki księdzu Bukowińskiemu dowiedziałem się o Polakach w Kazachstanie, zesłanych jeszcze w 1936 r. Hasła: Polacy, deportacja, Kazachstan – kojarzyły mi się wyłącznie z wywózkami lat 1940–1941, które objęły ludność wschodnich terenów II RP zajętych po 17 września 1939 roku. A tu nagle taka historyczna niespodzianka... Pamiętam, była to połowa lat 80., gdy pewnego razu w kolportażu podziemnym dojrzałem niedużą książeczkę, wydaną przez wydawnictwo konspiracyjne. Przeczytałem – i zdumiałem się, że dotychczas o tych sprawach nic wiedziałem, choć historią interesowałem się od dziecka. Był to skrócony przedruk wspomnień ks. Władysława Bukowińskiego z Kazachstanu. Pierwsze wydanie powstało w Paryżu z inicjatywy Piotra Jeglińskiego (Edition Spotkania) [We
Szkołę Pedagogiczną w Rzeszowie oraz Uniwersytet im. Jana Pawła II w Lublinie), jest autorką naukowych publikacji z dziedziny pedagogiki, pracuje jako nauczycielka w szkole w Czechowicach-Dziedzicach. Praca nad albumem zajęła nam ponad rok – dużo czasu pochłonęło zebranie materiałów tekstowych i ikonograficznych, wyselekcjonowanie tych najlepszych i połączenie wszystkiego w spójną całość. Graficzny układ i łamanie tekstu wykonał Piotr Warisch, uzdolniony artysta i grafik (absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie). Z Piotrkiem łączy nas ponad 30-letnia przyjaźń i współpraca. Od 1984 roku robiliśmy razem „bibułę” podziemną, plakaty, ulotki. Piotrek z dostarczonych materiałów robił makiety gazet, ozdabiając je swoimi rysunkami i grafikami. Wykonywał także projekty plakatów, winiety i symbolikę konspiracyjną. Naszą drugą artystką podziemną była Fryderyka Łazarów. Na jubileusz 25-lecia pow
Wesele Henryka Domalewskiego, przyrodniego brata Fiodora (po lewej – babcia Karolina Tomborowska)
tykomunistycznymi, w poszczególnych republikach sowieckich poszukiwaliśmy także polskich śladów. Na Białorusi i Litwie z Polakami zetknąłem się już w 1987–88 roku, natomiast do Kazachstanu pierwszy raz trafiłem latem 1990 roku. W ten sposób rozpoczęła się moja przygoda związana z kontaktami i współpracą z tamtejszymi polskimi środowiskami. Na przełomie lat 1991–92 wraz z Maćkiem Ruszczyńskim rozpoczęliśmy w Kazachstanie kampanię na rzecz repatriacji, opracowaliśmy specjalną ankietę sondażową, wskazując rozmiar tego problemu. Doświadczyliśmy wielkiego oporu ze strony ambasady i konsulatu RP w Moskwie (ekipa Cioska-Żurawskiego). Dzięki postawie i pomocy ówczesnej posłanki na Sejm RP, Jadwigi Rudnickiej z Gliwic,
W
róćmy jednak do początków – w 1994 roku do Społecznego Komitetu Pomocy Polakom w Azji Średniej (stowarzyszenie założyliśmy w 1993 roku) trafiła radna miasta Niepołomice – Aleksandra Ślusarek. Poszukiwała osób lub organizacji mających kontakt ze środowiskami polskimi w Kazachstanie. Burmistrz Niepołomic – Stanisław Kracik – zaproponował przyjęcie do gminy trzech polskich rodzin z Kazachstanu, a Aleksandrę Ślusarek upoważnił do znalezienia kandydatów na przesiedlenie. Tak więc jesienią 1994 roku razem z Aleksandrą udałem się do Północnego Kazachstanu. Jako że aktywnie współpracowałem ze stowarzyszeniem Polskim w Kokszetau i często tam bywałem, znałem działaczy polonijnych oraz ludzi
2007). Byliśmy również współautorami projektu nowej ustawy repatriacyjnej, która przeleżała w sejmowej „zamrażarce” przez ponad 5 lat. Nowe władze RP pod przewodnictwem pani premier Beaty Szydło od początku swej działalności zainteresowały się losem tego projektu. Nasz Związek został zaproszony do gremium konsultacyjnego nad projektem przyszłej ustawy repatriacyjnej. W pierwszym kwartale 2017 r. ustawa ma zostać przyjęta przez Sejm i Senat.
W
ydany w lipcu 2016 album Wołanie ze stepów jest dziełem trójki autorów: oprócz mnie pracowały nad publikacją Aleksandra Ślusarek oraz dr Natalia Rykowska, repatriantka z Kazachstanu. Natalia do Polski przyjechała na studia (ukończyła Wyższą
Nauka języka polskiego w Polskim Stowarzyszeniu w Kokczetawie, 1992 r.
stania naszych konspiracyjnych struktur w Krakowie (Porozumienie Prasowe „Solidarność Zwycięży” i krakowski oddział Solidarności Walczącej) w 2007 roku wydaliśmy niewielki album, poświęcony pracy podziemnej w latach 1982–1989. Nie przypuszczaliśmy wtedy, że w niedalekiej przyszłości stworzymy wspólnie jeszcze parę albumów historycznych. I tak – oprócz ostatniej publikacji o Polakach w Kazachstanie Wołanie ze stepów (2016) – wyszły także: album ukazujący tragiczne wydarzenia stycznia 1991 roku na Litwie i nasz w nich udział – Wilno–Warszawa. Wspólna droga do wolności (2010), publikacja poświęcona gruzińskim oficerom kontraktowym w armii polskiej II RP – Gruzja nieznana. Wspólne losy Gruzinów i Polaków (2011) oraz album o kapelanie małopolskiej Solidarności
jedną publikację. Album Wołanie ze Stepów może obejrzeć każdy odwiedzający jego biuro w Katowicach przy ul. Warszawskiej 37. K Strona 8 Śląskiego Kuriera WNET jest współfinansowana przez RKW
Kościół w Jasnej Polanie
KURIER WNET
7
W
arto wiedzieć, że po kolejnej przegranej wojnie z Prusami, stoczonej w r. 1866, której stawką była hegemonia w Związku Niemieckim, Habsburgowie wycofali się z polityki germanizacyjnej i gdy w pozostałej części Śląska szalał kulturkampf, na Śląsku Cieszyńskim, podobnie jak w sąsiedniej Galicji, polskie życie kulturalne i organizacyjne, a także polska oświata mogły rozwijać się w sposób nieskrępowany. Zresztą także napływ osadników niemieckich na te tereny był zdecydowanie mniej intensywny niż w innych częściach Śląska. Stosunki narodowościowe bardziej więc przypominały tu zachodnią Galicję aniżeli Górny Śląsk. Nie należy zapominać, że tutejsza polskość różniła się nieco od tej z centralnych regionów Polski. Setki lat izolacji zrobiły bowiem swoje. Różnice te nie były jednak na tyle istotne, jak chcieli tego ślązakowcy, którzy pod wodzą Józefa Kożdonia, podkreślając odmienność Ślązaków od Polaków, starali się wskazywać, iż Ślązacy tak naprawdę nie są Polakami. Hasła te nie trafiały jednak na podatny grunt i w efekcie w momencie przełomu cieszyńscy Ślązacy gremialnie opowiedzieli się za Polską. Kiedy wybuchła I wojna światowa i w Galicji zaczęto formować legiony, ruch ten objął i Śląsk Cieszyński. W od-
wydarzenia, które tamtej nocy rozegrały się w Cieszynie: Co takiego wydarzyło się w noc z 31 października na 1 listopada 1918 r. w Cieszynie? Wtedy to polscy spiskowcy – oficerowie i szeregowcy armii cesarskiej dokonali buntu przeciw państwu austro-węgierskiemu. Tuż po 21.00 opanowali oni koszary, magazyny z bronią oraz wszystkie kluczowe obiekty w mieście, przejmując nad nim kontrolę. Austriackie władze wojskowe były bezsilne – skapitulowały. Zamach się powiódł. Odtąd władza na Śląsku Cieszyńskim należała do Polaków, w imieniu których rządy sprawowała Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego. Dzięki odwadze, jaką wykazali się cieszyńscy Polacy, Cieszyn był trzecim miastem na
Członkowie Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego w 1918 r.
Stosowny rozkaz otrzymała ona w nocy 22/23 września 1938 r. i jeszcze tego samego dnia przystąpiła do działania (do pierwszych starć w Czeskim Cieszynie doszło już poprzedniej nocy). Osiem drużyn, z których każda składała się z pięciu patroli (liczących od 3 do 5 ludzi), zaopatrzonych w przerzuconą przez granicę broń, dokonało w sumie 25 ataków na obiekty użyteczności publicznej oraz posterunki policji, tracąc przy tym trzech zabitych i czternastu rannych. Trzydziestu bojówkarzy pochwyciła czeska policja. Wśród zabitych był podharcmistrz Witold Reger, komendant cieszyńskiego hufca ZHP, oraz drużynowy ZHP Jan Kotas.
Śląsk Cieszyński, czyli ta część śląskiej ziemi, która po przegranej przez Austrię I wojnie śląskiej, stoczonej w latach 1740–1742, pozostała w granicach Austrii, był w okresie poprzedzającym odzyskanie przez Polskę niepodległości prawdziwym bastionem polskości.
Spór o Śląsk Cieszyński Wojciech Kempa
ziemiach polskich (zaraz po Tarnowie i Krakowie), które wyzwoliło się spod obcego panowania. W ten sposób ziemie Księstwa Cieszyńskiego stały się jednym z zalążków tworzącej się Niepodległej Polski. [...] To, iż w Cieszynie pomyślnie i bezkrwawo (!) przejęto władzę z rąk auProklamacja RNKC z 30 X 1918 r. w sprawie przynależności Księstwa Cieszyńskiego do Polski
powiedzi na wezwanie Józefa Piłsudskiego komendant śląskiego oddziału Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, dyrektor szkoły Macierzy w Cieszynie, Hieronim Przepiliński, oraz nauczyciel Jan Łysek rzucili hasło utworzenia Legionu Cieszyńskiego. 21 września 1914 r. Legion Śląski, liczący 600 ochotników i utworzony na bazie drużyn polowych śląskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, żegnany przez wielotysięczne tłumy mieszkańców opuścił Cieszyn i odmaszerował do Mszany Dolnej, gdzie formowano II Brygadę Legionów Polskich. Legion stał się jej częścią i od tej pory dzielił jej los. A kiedy 7 października 1918 r. Rada Regencyjna Królestwa Polskiego wydała deklarację niepodległości Polski, pięć dni później w Domu Narodowym w Cieszynie zebrali się przedstawiciele polskich organizacji politycznych, kulturalnych i społecznych z terenu Śląska Cieszyńskiego i powołali Śląski Komitet Międzypartyjny. W przyjętej deklaracji napisano: Jako Polacy zamieszkujący kraj polski, uznajemy bezwarunkowo przynależność naszą i kraju naszego do całej zjednoczonej i niepodległej Polski z dostępem do morza. Następnego dnia, tj. 13 października 1918 r., na zgromadzeniu w Orłowej, dziś należącej do Czech, w którym udział wzięło 20 tys. osób, uchwalono kolejną deklarację: Dążąc sami do narodowej jedności z resztą ziem polskich i do państwowej niepodległości, uznajemy dążenie każdego narodu walczącego o własną państwowość; w szczególności z bratnim narodem czeskim chcemy żyć w zgodzie sąsiedzkiej i dobrym porozumieniu. Stwierdzamy zarazem, że naszej ziemi śląskiej przez polską ludność zamieszkałej nikomu nie odstępujemy i bronić jej będziemy wszelkimi siłami, by po kilkuwiekowym rozłączeniu wróciła do swej prawdziwej Macierzy, wolnej, zjednoczonej, niepodległej Polski. Planowany komitet polski ukonstytuował się 19 października pod celowo nawiązującą do czasów piastowskich nazwą „Rada Narodowa Księstwa Cieszyńskiego”. W nocy z 31 października na 1 listopada, a więc na jedenaście dni przed tym, nim doszło do analogicznej akcji w Warszawie, na Śląsku Cieszyńskim Polacy rozbroili garnizon wojsk austriackich. Wojciech Grajewski w artykule Przebudzenie Śląska Cieszyńskiego w taki sposób opisał
FOT. WWW.CIESZYN.PL
KURIER·ŚL ĄSKI
striackich, zawdzięczamy przede wszystkim oficerom – polskim patriotom, którzy podjęli ryzyko przewrotu. Byli to nieomal sami cieszyniacy (tutaj urodzeni lub od lat zamieszkali), przed wojną – miejscowi nauczyciele. [...] Należy docenić także to, iż zdołali [oni] uprzedzić i udaremnić zamachy, jakie równocześnie szykowali oficerowie czescy i niemieccy. Pierwsi zaplanowali dokonanie przewrotu i przejęcie władzy w Cieszynie o północy 31 października, drudzy następnego dnia o godzinie 9.00 rano. Dzięki sprawnej akcji Polaków nie tylko nie doszło do walki pomiędzy żołnierzami różnych narodowości, ale przeciwnie – do współpracy podczas likwidowania struktur państwa austro-węgierskiego. Dzięki temu dowództwo cieszyńskiego garnizonu, na czele z płk. Johannem Gerndtem, widząc, iż ich sytuacja jest beznadziejna, oddało władzę, zyskując w zamian możliwość błyskawicznego opuszczenia Cieszyna i powrotu w rodzinne strony (grupa ok. 800 żołnierzy wyjechała jeszcze 1 listopada). Ale pretensje do Śląska Cieszyńskiego zgłaszała też Czechosłowacja, pomimo iż Czesi stanowili tu relatywnie niewielki odsetek ludności. Wykorzystując zaangażowanie Państwa Polskiego na innych kierunkach, przede wszystkim związane z agresją bolszewickiej Rosji, która dopiero co zajęła Wileńszczyznę i Grodzieńszczyznę, a także w związku z wojną polsko-ukraińską o Lwów oraz powstaniem wielkopolskim, 23 stycznia 1919 r., na rozkaz premiera Karla Kramářa i prezydenta Tomáša Masaryka, wojska czeskie w liczbie 16 tys. żołnierzy, z pociągiem pancernym i artylerią, pod dowództwem płk. Josefa Šnejdarka, wkroczyły na Śląsk Cieszyński. Ustępujące Czechom oddziały polskie zmuszone zostały do wycofania się na linię Wisły. W dniach 28–31 stycznia pod Skoczowem doszło do bitwy, której efektem było zatrzymanie czeskiej ofensywy. Pod naciskiem przedstawicieli Ententy doszło do zawieszenia broni; wytyczono linię demarkacyjną, która następnie stała się granicą państwową. Biegła ona grzbietem pasma Stożka i Czantorii, a następnie wzdłuż Olzy. Polsce ostatecznie przypadł obszar o pow. 1002 km² ze 139,6 tys. mieszkańców (94 tys. Polaków, 2 tys. Czechów oraz 43 tys. Niemców). Niemal
połowa terytorium administrowanego uprzednio przez Radę Narodową Śląska Cieszyńskiego, z 179 tys. mieszkańców (123 tys. Polaków, 32 tys. Czechów, 22 tys. Niemców), znalazła się w granicach Czechosłowacji. Czesi brali brutalny odwet na polskich działaczach i bojownikach. Wielu z nich zdecydowało się uchodzić na drugą stronę granicy. Miejscowa ludność została poddana intensywnej czechizacji, której to starała się wszelkimi dostępnymi metodami przeciwstawić. Pomimo wrogiej postawy władz czechosłowackich, trwały na Zaolziu, jak zaczęto odtąd nazywać przypadłą Czechosłowacji część Śląska Cieszyńskiego, polskie szkolnictwo, polska prasa, a także społeczne, kulturalne i polityczne organizacje polskie. Istniały też zespoły ludowe pielęgnujące polskie zwyczaje i polską kulturę.
Teren podzielono na sześć obwodów: • frysztacki – d-ca Adolf Kubaczka, • bogumiński – d-ca Jan Wojtek, • jabłonkowski – d-ca Jan Krzyż, • rydecki – d-ca Gustaw Żwak, • ostrawski – d-ca – Józef Szybka, • hulczyński – d-ca Józef Niemiec. Zachował się spis członków organizacji, sporządzony na potrzeby ekspozytury Oddziału II Sztabu Głównego WP, zawierający także adresy zamieszkania, informacje o zatrudnieniu i przynależności do innych organizacji. Jak wynika z tego dokumentu, w tym czasie organizacja Wilcze Zęby liczyła 185 członków. Większość z tych osób w niedalekiej przyszłości stać się miała fundamentem, na którym zbudowano zaolziańskie struktury ZWZ/AK. Z prawej: ulotka Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego nawołująca do udziału w wiecu 27 X 1918 r.
Dziennik Cieszyński z 27 X 1918 r. zachęcający do przybycia na wiec do Cieszyna
W sumie sytuacja była tu pod wieloma względami podobna do tej, jaka istniała w niemieckiej części Śląska. Polska młodzież zamieszkująca Zaolzie również prowadziła działalność harcerską, krzewiąc miłość do kraju ojczystego, patriotyzm oraz tradycję ZHP. Ostatnim komendantem Harcerstwa Polskiego w CSR był druh Karol Raszka, któremu podlegały hufce: orłowski, karwiński, ostrawski, bogumiński oraz czesko-cieszyński. Godnym podkreślenia jest, że na Jubileuszowym Zlocie Światowego Skautingu, który odbył się w dniach 10–24 lipca 1935 r. w Spale, Harcerstwo Polskie w Czechosłowacji reprezentowało 498 osób.
N
ie wszystkim jednak taka działalność wystarczała. W połowie 1935 r. powstała tu organizacja Wilcze Zęby. Skład osobowy jej sztabu po reorganizacji, jaka nastąpiła w sierpniu 1936 r., przedstawiał się następująco: • Komendant – Józef Kominek, • Zastępca komendanta – Alojzy Krzyż, • Szef sztabu – Edward Potysz, • Zastępca szefa sztabu – Gustaw Żwak, • Szef działu propagandy – Jerzy Polaczek, • Zastępca szefa działu propagandy – Alojzy Strokosz, • Szef działu informacji – Franciszek Janiurek, • Zastępca szefa działu informacji – Józef Niemiec, • Szef działu kurierskiego – Józef Szybka.
Na wyraźne żądanie rezydentów polskiego wywiadu, w listopadzie 1936 r. Józef Kominek rozwiązał Wilcze Zęby. Organizacja ta nie przystąpiła do działalności bojowej, do której się szykowała. Natomiast Kominek (podobnie jak kilka dalszych osób związanych dotąd z Wilczymi Zębami) podjął współpracę z polskim wywiadem jako kadra dla przyszłych, ewentualnych działań dywersyjnych. W r. 1937 rozpoczęła działalność na tym terenie wspomniana organizacja K-7, która miała za zadanie stworzyć zalążek organizacji dywersyjnej mającej działać na terenie Zaolzia na wypadek, gdyby doszło do eskalacji konfliktu polsko-czechosłowackiego. W lutym 1938 r. organizacja K-7 zos tała zreorganizowana i podzielona na dwa odcinki: odcinek A – społeczno-polityczny (kierował nim Edward Potysz) i odcinek B – bojowo-dywersyjny (kierował nim Józef Kominek). Całością dowodził Rudolf Kobiela. W tym czasie organizacja miała charakter kadrowy i liczyła raptem kilkunastu ludzi. Dopiero wiosną 1938 r. przystąpiono do jej rozbudowy. Pod koniec maja 1938 r. odcinek B liczył już 42 ludzi, a dwa miesiące później (28 lipca 1938 r.) – 150. Później jednak nastąpiło nieznaczne uszczuplenie szeregów, spowodowane ogłoszeniem powszechnej mobilizacji i powołaniem części członków Organizacji Bojowej (utworzonej w miejsce odcinka B organizacji K-7) do czechosłowackiego wojska. W rezultacie w momencie, gdy doszło do zbrojnego wystąpienia, Organizacja Bojowa miała do dyspozycji 131 ludzi.
C
zeska okupacja Zaolzia stanowiła istotną przeszkodę w relacjach polsko-czechosłowackich przez cały okres międzywojenny. Zdając sobie sprawę z tego, iż uregulowanie tej kwestii stanowi warunek sine qua non normalizacji wzajemnych stosunków, co w warunkach rosnącego zagrożenia ze strony Niemiec stało się dla Czechosłowacji sprawą życia lub śmierci, w dniu 22 września 1938 r. prezydent Benesz przesłał na ręce prezydenta Mościckiego pismo, w którym pisał między innymi: W chwili, kiedy losy Europy są zagrożone i kiedy dwa nasze narody są żywotnie zainteresowane w zbudowaniu trwałych podstaw pod szczerą współpracę między obydwoma krajami, zwracam się do Jego Ekscelencji z propozycją ułożenia przyjaznych stosunków i nowej współpracy między Polską a Czechosłowacją. Przedkładam przeto w imieniu Państwa Czechosłowackiego W. Ekscelencji propozycję szczerego i przyjaznego wyrównania naszych odmiennych punktów widzenia na sprawy dotyczące problemu polskiej ludności w Czechosłowacji. Pragnąłbym ułożyć tę sprawę na płaszczyźnie zasady rektyfikacji granic. Zgodność w sprawie naszych wzajemnych stosunków będzie oczywiście logiczną i bezpośrednią konsekwencją tego porozumienia. Jeżeli osiągniemy porozumienie, a jestem pewien, że to będzie możliwe – uważałbym to za początek nowej ery w stosunkach między naszymi dwoma krajami. [...] Znając delikatność naszych wzajemnych stosunków i zdając sobie sprawę, jak trudno było w czasach normalnych naprawić je przy pomocy zwykłych środków dyplomatycznych i politycznych, usiłuję wykorzystać obecny kryzys dla usunięcia przeszkód trwających w ciągu dziesiątek lat ubiegłych i dla natychmiastowego wytworzenia nowej atmosfery. Czynię to w pełni szczerości. Jestem przekonany, że przyszłość naszych obydwu narodów i ich przyszła wzajemna współpraca musi być ostatecznie zapewniona. 27 września 1938 r. prezydent Mościcki przesłał odpowiedź: Podzielam całkowicie opinię Waszej Ekscelencji, że stosunki między naszymi krajami mogą tylko w tym wypadku ulec poprawie, jeśli zostaną natychmiast podjęte skuteczne i poważne decyzje. Również ja jestem zdania, że w chwili obecnej wysuwa się zdecydowanie na pierwszy plan decyzja w sprawie kwestii
terytorialnych, które w ciągu niemal 20 lat uniemożliwiały polepszenie atmosfery między naszymi krajami. Przedkładając Rządowi mojemu sugestie Waszej Ekscelencji, jestem przeświadczony, iż będzie rzeczą możliwą opracować w krótkim terminie projekt umowy, która by mogła odpowiadać wymogom poważnej sytuacji w chwili obecnej.
30
września 1938 r. czeski minister spraw zagranicznych Krofta napisał w piśmie przekazanym na ręce polskiego ambasadora w Pradze Kazimierza Papée: Zapoznałem się z treścią noty z 27 września, w której Wasza Ekscelencja proponuje w imieniu swego Rządu zawarcie natychmiastowej umowy, normującej sporne kwestie między naszymi dwoma państwami, a w szczególności sprawę terytorium zamieszkałego przez ludność narodowości polskiej. Rząd Czechosłowacki jest wdzięczny Rządowi Rzeczypospolitej Polskiej za wyrażenie swego poglądu na sposób postępowania, który – zdaniem Rządu Czechosłowackiego – zmierza do pożądanego porozumienia. Pragnąc, by umowa ta była trwałą i nie pozostawiającą żadnej z obu stron uczucia goryczy, Rząd Czechosłowacki pozwala sobie zaproponować następującą procedurę, zaznaczając przy tym, iż dla powodów, które będą wymienione, chciałby uniknąć tego, by społeczeństwo czechosłowackie odniosło wrażenie, iż wykorzystuje się trudności, w jakich obecnie znajduje się Czechosłowacja, właśnie w chwili, kiedy rozstrzyga się kwestia terytorium zamieszkałego przez ludność niemiecką. Rząd Czechosłowacki chciałby podkreślić, że chodzi tu o akt dobrej woli, wynikający z jego własnej inicjatywy i własnej decyzji. Uważa to za rzecz nader ważną dla stosunków między obydwoma narodami i obydwoma Państwami w przyszłości, stosunków – które pragnąłby – aby były jak najbardziej przyjazne. Przede wszystkim Rząd Czechosłowacki pozwala sobie zauważyć, że w rokowaniach dotyczących ludności niemieckiej w Republice zmuszeni byliśmy odrzucić zarówno plebiscyt, jak i cesje terytorialne przed ostatecznym ustaleniem granic. Z powyższych powodów Rząd Czechosłowacki nie może odstąpić od tej zasady również w wypadku Polski, tym
Plakat mobilizacyjny z 7 XI 1918 r.
bardziej, że mogłoby to stać się precedensem przy rozwiązaniu kwestii niemieckiej Sudetów, co nie leżałoby w zamiarach Rządu Rzeczypospolitej Polskiej. Władze czechosłowackie zaproponowały powołanie komisji, która zajęłaby się wytyczeniem granicy, zapewniając, że rektyfikacja granic, a następnie przekazanie terenów, o którym zadecyduje ustalone postępowanie, będzie zrealizowane we wszelkich okolicznościach, niezależnie od tego, jak ułoży się sytuacja międzynarodowa. Podział terenów odbywałby się na podstawie zasady, zgodnie z którą wspomniane okręgi byłyby terytorialnie podzielone wg stosunku ilościowego ludności polskiej do czeskiej. Komisja miałaby rozpocząć prace najpóźniej 5 października, a przejęcie wspomnianego terenu mogłoby nastąpić najwcześniej 31 października, a najpóźniej 1 grudnia – w zależności od terminu, w którym kompetentna komisja zakończy pracę. W tym czasie trwała już konferencja w Monachium. W tej sytuacji władze polskie uznały, że zaproponowane terminy są nie do przyjęcia. Jeszcze tego samego dnia wystąpiły wobec władz Czechosłowacji z ultimatum, w którym zażądały odstąpienia Polsce powiatów cieszyńskiego i frysztackiego do 10 października. Pismo z żądaniem wręczył ministrowi Kamilowi Krofcie ambasador RP w Pradze Kazimierz Papée. 1 października Czesi przyjęli polskie warunki, a następnego dnia oddziały Wojska Polskiego, dowodzone przez gen. Bortnowskiego, przeszły most na Olzie w Cieszynie i rozpoczęły obsadzanie tego kawałka śląskiej ziemi. Witane one były owacyjnie przez miejscową ludność polską. K
KURIER WNET
8
I
dbający o to, aby w warunkach kryzysu, przy zakładanym wybuchu niezadowolenia społecznego, skierować to niezadowolenie we właściwe kanały. Nie ma się czemu dziwić. Wszystkie zmiany ekip w Polsce komunistycznej odbywały się według tego samego scenariusza, ze sprowokowaniem dramatycznych sytuacji włącznie. Ostatnia zmiana, w roku ’89., została przeprowadzona pod dowództwem Czesława Kiszczaka. Szef tajnych służb wojskowych i cywilnych został nazwany przez dopuszczoną do władzy opozycję głównym architektem porozumień Okrągłego Stołu. I nie widzę powodu, żeby w to zapewnienie nie wierzyć. Dwadzieścia pięć lat później dzieci Kiszczaka w dalszym ciągu czuwają nad naszym bezpieczeństwem. Chociaż według słów Goebbelsa kłamstwo powtórzone wielokrotnie staje się prawdą, nie sposób już dziś bronić kłamstwa okrągłostołowego. Kłamstwo to głosi, że nie było innego scenariusza – jak nie Okrągły Stół, to wojna. Co w przełożeniu na język logiki brzmi jeszcze mniej przekonująco. Jeśli Czesław Kiszczak nie wziąłby nas w ramiona, żeby ukochać, to by nas wyrżnął. Nic dziwnego zatem, że daliśmy się ukochać. Jak widać, bohater tego społecznego dramatu nie mógł być człowiekiem letnim. Wystarczy również prześledzić wydarzenia, jakie w krajach Obozu nastąpiły w ciągu następnych miesięcy. Wszędzie komuniści oddali władzę. W większości państw według tego samego schematu, to znaczy nagle przestali być komunistami. Jeśli nie chcieli oddać władzy, jak Honecker w NRD, przekonał ich do tego zły stan zdrowia. A jeśli już komp– letnie nie chcieli, jak Ceausescu, któremu w głowie się pomieszało, że panuje w Rumunii, to siły demokratyczne pod wodzą sowieckich agentów rozwiązały problem zaledwie w ciągu trzech dni. Najpierw wywołały rewolucję społeczną, potem wydały wyrok w imieniu demokracji i wykonały go tak szybko (nie oszczędzając żony, Jeleny), że realizator kamery nie nadążył z nagrywaniem. W taki oto, spontanicznie wyreżyserowany sposób, przebiegło pokojowe obalenie komunizmu w państwach dotychczasowego Obozu, oddanych w Jałcie pod rosyjskie panowanie. Jedyny wyjątek stanowiła Czechosłowacja, która skutecznie i ustawowo odsunęła komunistów od władzy. Za komuny o piętnastomilionowej Czechosłowacji funkcjonował taki dowcip: Ilu mieszkańców liczy Czechosłowacja? Odpowiedź: trzydzieści milionów. Trzydzieści, dlaczego? Bo piętnaście milionów mieszkańców jest za komuną i piętnaście jest przeciw. Ta konsekwencja w opowiedzeniu się przeciwko komunie kosztowała Czechy rozdział ze Słowacją, w której byli komuniści zachowali wpływy porównywalne z innymi państwami byłego Obozu. W taki oto sposób zwartym szeregiem weszliśmy w demokrację. Lecz chociaż zaprowadzający nowy ład i broniący go teraz dysponują wielkimi zasobami sił i środków, zmiana, jaka się dokonała, ma charakter fundamentalny. Obecna władza straciła uzasadnienie ideologiczne, stając się zwyczajną kliką z łatwym do nazwania i pokazania interesem ekonomicznym. Niebezpieczeństwo zaniku cementującej idei stanowi największe zagrożenie dla systemu. Dlatego w ostatnich latach pojawiły się próby nowej legitymizacji partii władzy. Europejskość, postępowość obyczajowa i wszystko, co nowe z Zachodu, kontra ksenofobia, zacofanie, tradycyjna religijność. Oczywiście europejskie i postępowe jest tylko to, co służy staro-nowej elicie władzy, natomiast zacofanie i tradycyjna religijność jest z definicji przypisana przeciwnikom systemu. Rodzi to zabawne wręcz sytuacje. Według tego schematu libertyńską w sferze obyczajowej formację, jaką jest Prawo i Sprawiedliwość, zalicza się do obozu ultrareligijnego. Rozpoczęło się rozpisywanie próbnych scenariuszy na wypadek upadku gospodarczego Europy i, automatycznie, naszej katastrofy. Po paru latach uśpienia został obudzony – wydawałoby się, do cna zużyty – Leszek Balcerowicz, poprzez powieszenie w centrum Warszawy zegara wybijającego coraz krótszy czas do katastrofy finansowej państwa. Nowym prorokiem lewicy został ogłoszony Janusz „świński ryj” Palikot. Jeszcze niedawno pobożny, chrześcijański biznesmen, biorący udział w rekolekcjach dla przedsiębiorców chrześcijańskich [przypominamy, że tekst powstał w roku 2012 – Redakcja]. Jednak najbardziej jak na razie udanie wylansowanym prorokiem na nowe czasy jest nie kto inny, jak
KURIER·ŚL ĄSKI profesor Krzysztof Rybiński – niezależny ekspert ekonomiczny z poprzedniego rozdziału. Jest to człowiek niezwykle aktywny w sferze medialnej. Udziela mnóstwa wywiadów i pisze po kilka tekstów tygodniowo. Zawsze przedstawia się jako wróg numer 1 rządu Donalda Tuska. Według jego osobistych zapewnień, jest na czarnej liście Tuska, a jego żonę wręcz straszono, że jak mąż się nie uspokoi, to ona sama musi się liczyć z utratą dobrze płatnego stanowiska w państwowej instytucji. Jednak nasz bohater dzielnie znosi te rozliczne szykany. Jest rektorem wyższej uczelni, bryluje na salonach i portalach niezależnych. W tym samym czasie, co na czarną listę Tuska, trafił również na obrady Forum Ekonomicznego organizowanego w Krynicy przez bezpartyjnych
ale tylko dla banków krajowych. Podczas obiadu w jednej z droższych restauracji w Warszawie uzgodniliśmy, że banki londyńskie za naszym pośrednictwem kupią bony pieniężne NBP, co technicznie polegało na zawarciu odpowiednich transakcji swapowych (umowa pomiędzy dwoma podmiotami na wymianę przyszłych przepływów pieniężnych – przyp. red.). Efektem tych transakcji był duży skup walut przez NBP, w ciągu dwóch dni bank centralny kupił miliard dolarów. Zakładaliśmy wtedy, że NBP ustąpi i przestanie przeciwdziałać umacnianiu złotego, ponieważ każdego kupionego dolara lokował w USA na 5 proc., a za wyemitowane bony pieniężne płacił 23,5 proc., tracąc na różnicy w odsetkach ponad 18 proc. To w krótkim czasie doprowadziłoby do straty finansowej.
potrzebny do wyprodukowania, dajmy na to, kartonowego pudła wynosi 100%. Dla uproszczenia stanowi to 25% ceny produktu. Kolejne 25% stanowi wykorzystanie parku maszynowego, kolejne 25% to koszt pracy, a ostatnie 25% to zysk producenta. Zatem 1+1+1+1= 4 złote. Gdyby złoty uległ gwałtownemu osłabieniu do poziomu 8 złotych za 1 dolara, dwukrotnie wzrósłby jedynie wsad dewizowy, z wielkości 1 zł do 2 zł, co daje 2+1+1+1=5 złotych. Jeśli zatem na rynku krajowym konkurowały ze sobą pudełka krajowe za 4 złote i importowane, za 1 dolara=4 złote, to po hipotetycznym osłabieniu złotego o połowę cena krajowego pudełka wzrosłaby do poziomu 5 zł za 1 sztukę, a importowanego do 8 zł za 1 sztukę. Jeżeli chcielibyśmy w każdym
Bo do kogo mam pisać, do tych mądrali, który z uśmieszkiem przylepionym do ust sprzedali nas tak, jak się sprzedaje własną matkę? Ale nie tylko Rybińskiemu. Możecie do tego wszystkiego jeszcze się podniecać niejakim Rafałem Ziemkiewiczem. Jego intelektualnie obrzydliwym paszkwilem na Polskę i Polaków pt. Polactwo. Gdzie dowodzi jednego – że niczego nie rozumie z otaczającej go rzeczywistości. Przypadek Rafała Ziemkiewicza i jego błyskotliwej kariery jest dla mnie wystarczającym dowodem na to, że niejaka inteligencja, mająca co gorsza aspiracje do patriotyzmu i przewodzenia narodowi, nadaje się co najwyżej wyprowadzać kury szczać, jakby to ujął marszałek Piłsudski. Zajmijmy się zatem na chwi-
To, że nie jesteśmy Zieloną Wyspą, jest tajemnicą już tylko dla najsłabiej poinformowanych. Przede wszystkim zdają sobie z tego sprawę kreatorzy przekształcenia Polski Ludowej w III RP. Wytrwale czuwający nad tym, aby życie polityczne, społeczne i kulturalne kraju przebiegało pod ich kontrolą.
Wojna, którą właśnie przegraliśmy Część V: Wysyp fałszywych proroków Jan Kowalski fachowców z Platformy Obywatelskiej. 50 tysięcy polskich nowych złotych, skasowane za półgodzinne wystąpienie, pozwala naszemu prorokowi dalej bezwzględnie walczyć z rządem. Czy wciąż wszystko się Wam zgadza? No właśnie, przecież to prawie jak Żyrynowski w Rosji – bezwzględny wróg Putina za pieniądze KGB. Setki wywiadów, artykułów, filmików i wpisów na autorskim blogu, słusznych, mądrych i przepełnionych
W ostatnich latach pojawiły się próby nowej legitymizacji partii władzy. Europejskość, postępowość obyczajowa i wszystko, co nowe z Zachodu, kontra ksenofobia, zacofanie, tradycyjna religijność. troską o naszą ojczyznę Polskę, nie są w stanie przykryć tego najważniejszego. Wywiadu, którego nasz bohater udzielił w dniu 13 lutego 2010 roku „Dziennikowi Gazecie Prawnej”, pod znamiennym tytułem: Łobuzy spekulacyjne szykują się do ataku: Także złoty był wielokrotnie poddawany presji spekulacyjnej, zwłaszcza w latach 90. Kiedy pod koniec tamtej dekady pracowałem jako główny ekonomista w jednym z banków, to w porozumieniu z bankami londyńskimi wykorzystaliśmy niespójną w tym czasie politykę NBP. Polegała ona na emitowaniu wysoko oprocentowanych bonów pieniężnych na długie okresy i jednoczesnych interwencjach walutowych w celu utrzymania kursu złotego. Rentowność rocznych bonów skarbowych była na poziomie 21 proc., banki londyńskie emitowały struktury dla swoich klientów z taką rentownością i hedgowały się w bonach skarbowych. NBP emitował bony z rentownością 23,5 proc.,
Okazało się, że mieliśmy rację. NBP nie wytrzymał presji i pozwolił, by złoty się umocnił. Ci, którzy założyli taki obrót sprawy, zarobili dużo pieniędzy. Nie dość, że dostali odsetki w wysokości 23,5 proc., to jeszcze zarobili na umocnieniu złotego. Do momentu przeczytania tego wywiadu nie wiedziałem, kto doprowadził moją firmę produkcyjną do ruiny. I nie wiedziałem, kto doprowadził do ruiny i ogromnych strat całą polską gospodarkę. Spekulacyjne umocnienie złotego, jakie nastąpiło w wyniku działań byłego prezesa Narodowego Banku Polskiego (! – tu muszę postawić wykrzyknik) i „banków londyńskich” spowodowało ogromne zyski dla tego ostatniego i niewątpliwie ustawienie się do końca życia Rybińskiego. „Banki londyńskie” dobrze płacą swoim specjalistom. Dla Polski pozostały jedynie straty wymierne, rzędu kilkudziesięciu miliardów dolarów w wyniku upadku produkcji, i te mniej wymierne, czyli utrata potencjalnej szansy rozwoju gospodarki. Z kolei te straty przełożyły się na zmniejszenie zatrudnienia w firmach, co zaowocowało jedynym możliwym wzrostem – wzrostem biedy i bezrobocia. Przed działaniami Rybiński–„banki londyńskie” złoty stale tracił na wartości w wyniku wysokiej inflacji. W roku 1999, gdy uruchamiałem swoją firmę produkcyjną, za 1 dolara trzeba było zapłacić 4 złote. W rok później nastąpiło gwałtowne osłabienie złotego do prawie 4,70 za 1 dolara, za czym już niewątpliwie stali spekulanci. A potem zaczęło się zasypywanie Polski dolarami. Aż do sierpnia 2008 roku, gdy 1 dolar był wart już tylko 2 złote. A tuzy polskiej ekonomii, jak Andrzej Sadowski z Centrum Adama Smitha, twierdzili, że to bardzo dobrze dla polskiej gospodarki, a jeszcze lepiej, jeżeli kurs wymiany będzie wynosił 1 do 1, bo wtedy będziemy tacy bogaci, jak Amerykanie. W tym miejscu muszę wytłumaczyć podstawową zależność pomiędzy wartością złotego w stosunku do dolara (również euro) a konkurencyjnością polskiej gospodarki w stosunku do rynków światowych. Zwykle bowiem co bardziej oczytani inteligenci mówią, że to nie jest takie proste, że tani złoty sprzyja eksportowi, skoro do produkcji musimy sprowadzać surowce za dolary. Co oznacza, że niewiele rozumieją z tego, co mówią. Załóżmy, że 1 dolar (amerykański)=4 złote. I wsad dewizowy
momencie dochodzić sprawiedliwości społecznej i zakładać, że pracownik musi kupić tyle samo pudełek za swoje wynagrodzenie, co wcześniej, to koszt pracy wzrósłby z 1 do 1,25 złotego. Przy wszelkich dodatkowych rekompensatach ostateczna cena jednego pudła nie przekroczyłaby 6 złotych. W sytuacji, jaka się zdarzyła w rzeczywistości, czyli podrożenia złotego o połowę, do poziomu 2 zł=1 USD, importowane pudła stały się o połowę tańsze od naszych. Na tym polega konkurencyjność gospodarki w sytuacji braku barier celnych pomiędzy państwami. Jeżeli nie przestraszymy się rzeczywistości i dalej poprowadzimy nasz logiczny wywód, to dojdziemy również do tego: Krzysztof Rybiński, Andrzej Sadowski i tłum innych niezależnych ekspertów doprowadzili do zadłużenia się we frankach 700 tysięcy Polaków. W końcu wszyscy ci eksperci, jedni bardziej świadomie, inni z głupoty, przekonali ciężko pracujących Polaków, że wzrost wartości złotego nie jest efektem światowej spekulacji, ale „wynika ze zdrowych fundamentów polskiej rozwijającej się gospodarki”. Każdy z nas albo ma kredyt mieszkaniowy we frankach, albo ma kogoś w rodzinie lub znajomego, kto takim kredytem na całe życie został obarczony. Nie śmiejmy się z nich, bo są ofiarami zbrodni dokonanej z premedytacją. I raczej należy im pomóc. Powróćmy na chwilę do mojej firmy. Miałem jeden produkt, który w roku 2000 oferowałem za 4,20 polskich złotych, czyli równowartość 1 dolara. W roku 2008 dalej oferowałem ten produkt za 4,20, ale jego wartość liczona w dolarach wynosiła już 2. Tylko głupi chciałby ode mnie kupować, zamiast ściągnąć z Chin za… 1 dolara. Ze mnie również możecie się pośmiać, podobnie jak z frankowych kredyciarzy. Podobnie jak z firm, po których na początku roku 2008 przejechali się eleganccy menadżerowie z czarnymi teczkami, sprzedając im opcje walutowe. I doprowadzając firmę z pobliskiego miasteczka, z ponad stuletnią tradycją produkcyjną i pełnym portfelem zamówień, na skraj bankructwa. Przyklaskiwać za to możecie Krzysztofowi Rybińskiemu, który zamiast do więzienia, trafił w roli zbawcy ojczyzny na czołówki polskich gazet i patriotycznych portali internetowych. Tak, do was piszę, tępi papierowi patrioci!
lę przypadkiem Rafała Ziemkiewicza (rocznik 1964). Jego największy i jedyny czyn bohaterski sprzed 1989 roku, do którego przyznał się publicznie w tekście napisanym na 30-lecie KPN, to spóźnienie się na demonstrację organizowaną przez Konfederację Polski Niepodległej. Przez kolejne lata do upadku komunizmu nie tylko, że się nie spóźniał, to nie robił nic poza pisaniem błyskotliwych opowiadań fantastycznych. Zdą-
Kariera Rafała Ziemkiewicza nabrała rozpędu, a patronat medialny nad Polactwem objęły ekspozytury nowego systemu, grupujące dzieci i wnuki pierwszych komunistów, przywiezionych na stalinowskich czołgach. żył dopiero do Unii Polityki Realnej Janusza Korwin-Mikkego po roku 1990. Ja, Jan Kowalski (rocznik 1964), nie zdążyłem, co prawda, być w Solidarności, bo miałem dopiero 16 lat i mnie nie zapisali, ale w roku 1983, mając lat 19, zdążyłem trafić do niepodległościowej konspiracji, a już rok wcześniej udawało mi się zdążać na antykomunistyczne demonstracje i nawet uciekać przed zomowcami. Przez następne, długie lata 80. miałem pełne pole do popisu, na co dowodem są dokumenty pozostawione w archiwach przez Służbę Bezpieczeństwa. A zatem nawet rocznik 1964 miał czas, żeby zdążyć. A Rafał Ziemkiewicz? Jak już zdąża na początku lat 90., najpierw popiera w całej rozciągłości Balcerowicza, a potem publikuje swoje najważniejsze dzieło, Polactwo. Jaka jest główna i fałszywa teza tego paszkwilu? Ano taka, że Polacy, niszczeni w czasie
II wojny światowej przez dwa totalitarne państwa, dławieni następnie w ciągu 45 lat przez przywieziony na ruskich czołgach komunizm, oszukani wreszcie przez opozycyjne elity i Kiszczaka przy Okrągłym Stole i w Magdalence, mają to, na co sami sobie zasłużyli. Powiem wprost: nawet najbardziej systemowy socjolog nowej władzy czegoś takiego by nie wymyślił. Nic dziwnego zatem, że kariera Rafała Ziemkiewicza nabrała rozpędu, a patronat medialny nad Polactwem objęły ekspozytury nowego systemu. grupujące dzieci i wnuki pierwszych komunistów przywiezionych na stalinowskich czołgach. Jakże musiał ich, nienawidzących polskiej tradycji, ucieszyć ten odkurzony fragment z Żeromskiego o chłopach dobijających powstańców styczniowych, by zedrzeć z nich buty! Czas się przyznać, dlaczego tak nie lubię Ziemkiewicza. Jestem polskim chłopem; częściowo, ale wystarczająco, by poczuć się obrażony. W końcu ponad 40% wszystkich zesłańców po upadku powstania styczniowego stanowili chłopi. A działo się to w sytuacji, gdy należało raczej podszywać się pod szlacheckie urodzenie. Szlachcic był zsyłany w głąb Rosji, a chłop do karnych batalionów. Dlatego intuicyjnie należy przyjąć, że rzeczywisty odsetek chłopów był o co najmniej 10% wyższy. Liczby zaprzeczają zatem absurdalnej tezie. Chyba żeby przyjąć, że chytry w swoim prymitywizmie chłop, gnany na Sybir, jeszcze rozglądał się za lepszym obuwiem. Nawet Czechow z jego słynnym dialogiem rosyjskich arystokratów: „a wie książę, że we Francji nawet chłopi mówią po francusku”, lepszej historyjki by nie wymyślił. Zorientował się nawet Ziemkiewicz, że wypisał jakieś niestworzone brednie, bo w ostatnim czasie jak szalony pisze, że chodziło mu o coś zupełnie innego i jako twórca nie został poprawnie zrozumiany, że nawet Żeromski rozumiał i szanował tego chłopa, który zdzierał z powstańca styczniowego buty. Literatura wygrała z historiografią kolejny raz, narzucając własną narrację wydarzeń. Wspomnijmy zatem, że Stefan Żeromski urodził się w roku 1864, drugim i ostatnim roku powstania styczniowego, a opowiadanie Rozdziobią nas kruki, wrony napisał 32 (!) lata później. Tu należy dodać, że wartość historyczna opowiadania Żeromskiego jest porównywalna z wymową dzieła Bolesława Prusa pod tytułem Antek. Już jako małe i chorowite wiejskie dziecko byłem straszony przez starsze rodzeństwo perspektywą trzech zdrowasiek w piecu chlebowym, zanim nie odkryłem u sąsiada pieca z zapieckiem, gdzie razem z żoną wygrzewał się zimową porą. A wracając do butów: buty w tych czasach były bardzo drogie. Były to czasy przed wynalezieniem produkcji masowej i buty służyły dorosłemu człowiekowi nieraz do końca życia, co najmniej 40 lat, oczywiście przy wymianie zelówek. Przekładając to na współczesny język pieniędzy, takie buty musiały mieć wartość 10 000 obecnych polskich złotych (250 PLN x 40 lat). Nawet ubogi szlachcic i towarzysz zabitego nie pogardziłby taką zdobyczą. Niemalże ubóstwienie Ziemkiewicza w kręgach inteligencji patriotycznej dowodzi głębokiego upadku w myśleniu o narodzie i państwie, które postrzegają jako organizację życia Polaków bez cenzusu wykształcenia i miejsca zamieszkania. I egzaltacji własną postawą, której do wytłumaczenia się z własnej życiowej klęski potrzebne jest znalezienie winnego. Polactwo w pełni zaspokaja ten brak jako chamskie robactwo, które niczego nie rozumie i nie postępuje tak, jak światła inteligencja sobie wyobraża, że powinno postępować. Stąd sukces Ziemkiewicza. I zarazem jakie zaprzeczenie nauki Chrystusa i przykładu pierwszych chrześcijan, którzy wbrew inteligencji faryzeuszów i obyciu libertynów zmienili oblicze ówczesnego świata. Nie pogardzając, nie wyśmiewając, ale wspierając ubogich materialnie, intelektualnie i duchowo. Jak wykazałem powyżej, kreatorzy życia społecznego w Polsce mają bardzo łatwe zadanie do wykonania, żeby rzeczywista elita władzy nie ucierpiała w wyniku zbliżającego się kryzysu. Jakby powiedział klasyk: wiele należy zmienić, żeby nic nie zostało zmienione. Ale to ich zadanie. My zastanówmy się, czy możemy coś zmienić. Dla nas samych, dla naszych dzieci, dla Polski, w której żyjemy i z której nie zamierzamy nigdzie emigrować. Zanim pozwolimy, żeby naszymi finansami zaopiekował się Krzysztof Rybiński, a rząd narodowych dusz wziął w swoje ręce Rafał Ziemkiewicz. K
KURIER WNET
9
KURIER·ŚL ĄSKI
W okresie 27-letniej transformacji skutecznie wywłaszczono Polaków z kluczowego majątku i celowo doprowadzono spółki górnicze na skraj bankructwa. Kolejnym etapem ubożenia Polski stało się ogromne zadłużenie, zależne od obcych kapitałów.
Odpowiedzialność czy lekceważenie obietnic i zobowiązań? Rząd dobrej zmiany w górnictwie Krzysztof Tytko
T
o zadłużenie, wraz z wadliwym ustawodawstwem UE, hamuje nasz rozwój, w tym górnictwa węgla kamiennego. Na skutek tak „reformowanej” gospodarki jesteśmy dzisiaj jednym z najbiedniejszych i najbardziej zadłużonych krajów Europy, zarówno pod względem PKB brutto, jak i per capita. Dysponujemy jeszcze dwoma potencjałami wzrostu, ostatnimi, ale o najistotniejszym znaczeniu. Są nimi nasze zasoby naturalne (z wyłączeniem zasobów KGHM, Tauronu, kopalni Silesia itp., które już przekazano pod kontrolę obcym kapitałom). Możemy czerpać w przyszłości potężne zyski z ich wydobycia i wszechstronnego przetwórstwa w nowych technologiach, jeżeli NBP będzie wspierał nasz rozwój poprzez suwerenną politykę monetarną, wzorem banków centralnych wiodących gospodarek świata. Przegraliśmy już wiele bitew, które dokonały ogromnego spustoszenia w polskich kapitałach i polskiej własności, ale nie przegraliśmy jeszcze wojny, póki mamy pod kontrolą nasze ogromne zasoby bogactw naturalnych. Jednak utrata kontroli nad polskim węglem jest coraz bardziej prawdopodobna. Wskazuje na to kondycja finansowa spółek górniczych, ich ogromne zadłużenie, prowadzenie od kilku lat działalności ze stratą, finansowaną głównie przez wierzycieli, którzy swoje kredyty i obligacje mają skutecznie zabezpieczone na majątku spółek. Prawdopodobieństwo to wzmaga hojne udzielanie przez agendy rządowe podmiotom prywatnym, głównie zagranicznym, koncesji na poszukiwanie i dokumentowanie złóż, obligujące do przyznania im koncesji na późniejsze wydobycie. I tak się stanie, jeśli świadoma część społeczeństwa wspólnie z mediami nie wywrze skutecznej presji na rząd, aby odstąpił od scenariusza realizowanego z żelazną konsekwencją przez koalicję PO-PSL, a będącego w rażącej sprzeczności z polską racją stanu. Obecny rząd inicjuje bowiem wiele reform, ale niestety nie dotyczą one sektora paliwowo-energetycznego. Ten scenariusz doprowadzi do całkowitego, nieodwołalnego, prawnego skolonizowania polskiej gospodarki,
na zawsze utrwalając przepaść cywilizacyjną, jaka dzieli nas od wiodących krajów UE, dla których wciąż nie jesteśmy pełnoprawnym partnerem. Znane są wypowiedzi premier Szydło, wicepremiera Morawieckiego i ministra energii Tchórzewskiego, świadczące o tym, że są świadomi i zagrożeń, i perspektyw wiążących się z polskim górnictwem węglowym. Dlatego zastanawiające i niepokojące jest, że Ministerstwo Energii i Ministerstwo Rozwoju nie robią nic w celu unowocześnienia górnictwa. Nie ma najmniejszych sygnałów pozytywnego scenariusza, społeczeństwo nie jest informowane o możliwościach nowoczesnych technologii, przy zastosowaniu których prognozowana stopa zwrotu z inwestycji (ROI) i przyszła stopa zwrotu z kapitałów własnych (ROE) może być niewyobrażalnie wysoka. Prawdopodobnie w okresie świąt Bożego Narodzenia zostanie podjęta decyzja o połączeniu Polskiej Grupy Górniczej sp. z o.o. (PGG) z Katowickim Holdingiem Węglowym SA (KHW). 6 lat temu w tym samym czasie podpisano akt sprzedaży kopalni Silesia. Jest to sprawdzona taktyka stosowana od lat przez Skarb Państwa, aby najbardziej kontrowersyjne decyzje podejmować w okresie, kiedy społeczeństwo zajęte jest sprawami rodzinnymi, a nie państwowymi. Ratowanie każdego z tych podmiotów z osobna byłoby o wiele łatwiejsze. Łączenia dokonuje się po to, aby prawdopodobnie za jednym zamachem oddać kontrolę nad zasobami węgla PGG i KHW obcym kapitałom. Jeśli powstanie spółka PGG-KHW skonsolidowana poziomo, z około 10– 12 mld zadłużeniem i bardzo niskimi kapitałami własnymi na poziomie 1,2 mld (ok. 10%), czyli spółka o bardzo niekorzystnej strukturze kapitałowej pasywów, to wyrażone wyżej obawy się potwierdzą. Spółka stanie przed groźbą upadłości, a wtedy do akcji wejdą „komandosi”, czyli liderzy kluczowych związków zawodowych, i podejmą heroiczną walkę o „ratowanie miejsc pracy”, by po kilku widowiskowych potyczkach, z wielkim bólem, po raz kolejny wyrazić zgodę na prywatyzację branży na rzecz wierzycieli, którzy przejmą
Historia zamknięta w kadrze Tadeusz Puchałka
Zbyt wielu ludzi umiera z obojętnym sercem, i to okropny sposób na odejście z tego świata. Życie ofiaruje nam zdumiewające możliwości, ale musimy mieć oczy szeroko otwarte, by je dostrzec.
Z
całą pewnością ze swoich możliwości skorzystał autor niezwykłych zdjęć – Jan Nieradzik, wystawę fotografii którego mogliśmy podziwiać w sali Arteria Centrum Kultury i Promocji Ornontowice od 16 do 25 listopada. Ekspozycja w CKiP Arteria dzieli się na dwie części. Pierwsza, stała, jest poświęcona ludziom zasłużonym dla rozwoju miejscowości. Pod tym względem wielkie zasługi nie tylko dla Ornontowic, ale dla całego naszego regionu położyła rodzina Hegenscheidtów. O niej właśnie mówi część stała wystawy. Druga część obejmuje dorobek lokalnego dokumentalisty – Jana Nieradzika. To dzięki jego pasji do fotografowania dosłownie wszystkiego, co wydawało mu się ważne, możemy dziś prześledzić na kliszach i pożółkłych zdjęciach historię Ornontowic. W wielu ujęciach widzimy nieistniejące już dziś obiekty, takie, jak chociażby Kopiec Powstańczy. Dzięki rodzinie pana Nieradzika, która udostępniła materiały będące w jej posiadaniu, a także kolekcjonerowi Kamilowi Grzywokowi, udało się stworzyć fotobazę, w której mieszkańcy Ornontowic mogą zamieszczać także swoje
Beth Hoffman, Lato w Savannah, fragm.
fotografie z opisami. Dzięki temu można wspólnie odtwarzać jakże bogatą lokalną historię. Ciekawostką niech będzie to, że już w dniu otwarcia wystawy przy 20 nieopisanych obrazach znalazły się wpisy osób, które rozpoznały na nich swoich bliskich. Jan Nieradzik, z zawodu ślusarz, być może nie przewidział, że stanie się autorem cennych dokumentów. Za swoje pierwsze zarobione pieniądze zakupił pierwszy w życiu aparat, który znajduje się na sali wystawowej – i to w pełni sprawny – a zdjęcia nim
spółki poprzez instrument przewłaszczenia na zabezpieczenie. W obecnej sytuacji największym sukcesem Polski i naszego sektora paliwowo-energetycznego, wpisującym się w cele Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, byłoby stworzenie warunków do zapewnienia Polsce i dużej części UE bezpieczeństwa energetycznego poprzez eksploatację naszych zasobów węgla, przy wykorzystaniu głównie naszych kapitałów, aby nie utracić suwerenności gospodarczej kraju i stać się na setki lat strategicznym partnerem dla reszty Europy. Realizacja takiego projektu jest jeszcze możliwa pod następującymi warunkami:
do wydawania ostatecznych koncesji na podziemne zgazowanie węgla podmiotom zagranicznym. 4. Przeprowadzenia rzetelnej analizy SWOT (szanse, słabości, możliwości, zagrożenia) dla projektu dotyczącego podziemnego zgazowania węgla w połączeniu z energetyką rozproszoną, nowym przemysłem maszyn i urządzeń oraz rozbudową regionalnych i lokalnych sieci gazowych. 5. Powołania Rządowego Centrum Analiz Strategicznych, które opracowałoby i przedstawiło społeczeństwu między innymi bilans i miks energetyczny dla Polski na najbliższe 30 lat, z jasno zdefiniowanymi celami odbudowy polskiego kapitału i polskiej własności w poszczególnych gałęziach przemysłu.
Do akcji wejdą „komandosi”, czyli liderzy kluczowych związków zawodowych, i podejmą heroiczną walkę o „ratowanie miejsc pracy”, by po kilku widowiskowych potyczkach, z wielkim bólem, po raz kolejny wyrazić zgodę na prywatyzację branży. 1. Odrzucenia przez rządzących klientelizmu jako układu nieformalnych zależności ekonomiczno-politycznych, które na szkodę polskiej racji stanu skutecznie uprawiały poprzednie rządy, ze szczególną intensywnością w ostatnich 8 latach. 2. Jednoznacznej deklaracji naczelnych władz PiS-Zjednoczona Prawica i rządu, że w świetle szans i zagrożeń dotyczących polskich bogactw naturalnych, obecny rząd nie dopuści do dalszej prywatyzacji kopalń i spółek energetycznych oraz nie przekaże kontroli nad polskimi zasobami węgla i innymi cennymi zasobami obcym kapitałom, bo po prawnym ich przekazaniu nie będzie już prawdopodobnie możliwe ich odzyskanie. 3. Wstrzymania wydawania koncesji na pozyskiwanie tylko metanu (kopaliny towarzyszącej węglowi) z likwidowanych kopalń, przekazywanych do SRK podmiotom z kapitałem obcym. Nowelizacja ustawy górniczej, podpisana ostatnio przez prezydenta Andrzeja Dudę, jest bowiem przetarciem szlaków kolejnej nowelizacji ustawy węglowodorowej, prowadzącej
wykonane zatrzymały czas, co można podziwiać na wystawie. Warto wspomnieć, iż dokumentowanie wydarzeń, mających miejsce na terenie Ornontowic, a także portretowanie ludzi nie było jedyną pasją Jana Nieradzika. Obdarzony prawdziwie złotymi rękami, w wolnych chwilach zajmował się także naprawą zegarów. Przedsięwzięcie nie mogłoby dojść do skutku, gdyby nie zaangażowanie wielu osób, jak choćby komisarza wystawy Kamila Grzywoka, członków Towarzystwa Miłośników Ornontowic – Andrzeja Kotyczki, Aleksandry Malczyk; eksponaty udostępnili zaś Izabela Szostok i Karol Nieradzik. Łukasz Goczal – pracownik Centrum w Ornontowicach – na czas wystawy wcielił się w rolę przewodnika. W organizacji wystawy współpracowało i dużej pomocy udzieliło Narodowe Centrum Kultury. K
6. Opracowania wielowariantowych koncepcji technologicznych podziemnego zgazowania węgla kamiennego i brunatnego oraz kierunków ekonomicznego wykorzystania pozyskiwanego w ten sposób gazu w petrochemii i chemii. 7. Opracowania studium wykonalności podziemnego zgazowania węgla w skali przemysłowej. 8. Wykonania analizy całego zbioru niezagospodarowanych złóż i sporządzenie listy zasobów, które mogłyby być eksploatowane głównie tą technologią. 9. Opracowania podstawowego zestawu środków technicznych potrzebnych do realizacji technologii podziemnego zgazowania węgla. 10. Powołania nowego podmiotu lub przekazania wyżej wymienionych zadań dotyczących podziemnego zgazowania węgla jednej ze spółek górniczych lub spółek córek PGNiG. 11. Zlecenia wykonania projektu instalacji podziemnego zgazowania węgla na skalę przemysłową wraz z projektami instalacji do produkcji energii elektrycznej, paliw płynnych i produktów chemicznych oraz projektami budowy
nowych lokalnych gazowych sieci przesyłowych do potencjalnych klientów. 12. Wyznaczenia lokalizacji inwestycji. 13. Systematycznego, w okresie od 5 do 25 lat, zastępowania tą technologią technologii tradycyjnego wydobycia węgla. Z kolei nowe podejście do biznesu związanego z wydobyciem węgla technologią tradycyjną powinno obejmować: 1. Opracowanie definicji kopalni trwale nierentownej. 2. Wstrzymanie wydawania podmiotom zagranicznym koncesji na wydobycie węgla i jego podziemne zgazowanie. 3. Analizę podpisanych umów kredytowych, leasingowych i obligacyjnych, która pozwoli na rozpoznanie ryzyka i daty ewentualnego przeniesienia własności majątku spółek wraz z prawami koncesyjnymi. 4. Prawidłowe dokapitalizowanie PGG i KHW, umożliwiające spłatę najważniejszych wierzycieli. 5. Po dokapitalizowaniu PGG i KHW – ich konsolidację ze spółkami energetycznymi i innymi podmiotami, w celu zapewnienia tym spółkom dostaw i uniezależnienia ich od wahań cen nośników energii. 6. Skorzystanie przez Skarb Państwa z prawa poboru przy planowanej na I kwartał 2017 roku nowej emisji akcji przez JSW na kwotę 600 mln zł. Zapewni to utrzymanie kontroli nad tą spółką na obecnym poziomie 56% akcji. 7. Wdrożenie nowoczesnych metod zarządzania i egzekwowanie odpowiedzialności od instytucji i osób sprawujących funkcje właścicielskie, nadzorcze i zarządcze. 8. Opracowanie metod eliminacji postojów w procesach wydobywczych. 9. Przeszkolenie kadry kierowniczej – od poziomu kierowników oddziałów ścian wydobywczych, robót przygotowawczych oraz oddziałów zbrojeniowo-likwidacyjnych – w zarządzaniu, rachunkowości i finansach, tak aby świadomie i fachowo gospodarowali powierzonym im majątkiem, wartym setki mln zł. Konieczne jest bowiem wprowadzenie wewnętrznego rozrachunku ekonomicznego już na tym na poziomie zarządzania.
Bogusław Szyguła w pilchowickiej OSP
Barbórkowe wspominki i 60 minut prawdy o węglu Tadeusz Puchałka
5
grudnia do Pilchowic na zaproszenie Stowarzyszenia Pilchowiczanie Pilchowiczanom przybył kustosz Izby Tradycji Górniczych KWK Knurów, Bogusław Szyguła. Gościa oraz publiczność powitała prezes stowarzyszenia Anna Surdel. Prelekcja z udziałem kustosza knurowskiej izby tradycji miała na celu przypomnienie górniczych tradycji i górniczych patronów. Spotkanie składało się z dwóch części. Pierwsza była poświęcona tradycjom i historii, a w drugiej zostały przedstawione bieżące problemy związane z górnictwem. Pan Bogusław na prostych przykładach tłumaczył i starał się obalać nieprawdziwe teorie, którymi karmi się społeczeństwo od jakiegoś czasu. Wiele miejsca w prelekcji poświęcił zagrożeniom związanym z przechodzeniem z węgla na paliwo niekonwencjonalne (elektrownie atomowe). Spotkanie w Pilchowicach z udziałem Bogusława Szyguły było także poświęcone jego kolejnej publikacji, teraz poszerzonej i poprawionej: Knurów miasto na węglu wyrosłe. Trzy spacery po mieście, w której na tytułowej stronie wita nas drzeworyt Pawła Stellera przedstawiający szyby „Piotr i Paweł” knurowskiej kopalni. Książka ukazała się z inicjatywy SITG
Izby Tradycji Knurów i dzięki wsparciu Urzędu Miasta. Autor tego ciekawego przewodnika po historii Knurowa podkreślał, że nie można uważać go za jedynego autora. Wiele osób przyczyniło się do tego, by powstała ta niewielka, a jakże bogata w fakty historyczne książeczka. Warto przytoczyć mądry komentarz autora publikacji do sentencji z pierwszej strony Historia jest nauczycielką życia: Bliższe poznanie historii swej miejscowości, jej skarbów i pamiątek wzbogaca naszą osobowość, sprawia, że możemy być dumni z dokonań naszych ojców i pragniemy przynajmniej im dorównać. Autor podkreśla wagę przypominania historii rodzinnych miejscowości, często już nieistniejących szczególnych miejsc, obiektów i ludzi, którzy zasługują na pamięć. Sugeruje też spisywanie ludowych podań. Człowiek, który nie wie, skąd pochodzi, nie wie, dokąd pójść – przekonywał. Na koniec podziękował za chęć poznawania naszego kulturowego dziedzictwa, drogowskazu dla naszego pozytywnego działania dla dobra wspólnego. Tą publikacją chcemy przybliżyć ciekawą historię naszego miasta, byśmy poznali i zapamiętali, z jakiego pnia wyrastamy – powiedział na zakończenie spotkania.
10. Wprowadzenie systemu motywacyjnego premiującego produktywność. 11. Wykonanie pilotażowej instalacji do produkcji paliwa bezdymnego. 12. Przekazanie jednej kopalni pod zarząd wyłonionego w drodze konkursu Komitetu Obywatelskiego, co pozwoli sprawdzić, czy o sukcesie biznesowym decyduje forma własności, czy jakość zarządzania firmą. 13. Rozważenie przeprowadzenia prywatyzacji menedżersko-pracowniczej, współfinansowanej ze środków przeznaczonych obecnie na urlopy górnicze i OFE. Zaproponowane wyżej inicjatywy strategiczne składają się na całkowicie nowatorski Wielki Projekt dla Sektora Paliwowo-Energetycznego, Chemicznego i Petrochemicznego. Projekt należy sfinansować ze środków przeznaczonych na urlopy górnicze w ramach obecnie prowadzonej restrukturyzacji branży. Zarządy spółek PGG, KHW i JSW bezwzględnie nie powinny wyrażać na te urlopy zgody. Marnotrawstwo z tego tytułu – na podstawie prognoz ww. spółek i Spółki Restrukturyzacji Kopalń (SRK) – w skali tylko jednego roku może sięgać 500 milionów złotych. Na te cele przeznaczono dla SRK około 8 mld zł w perspektywie kilku lat. Wdrożenie zaproponowanego Wielkiego Projektu pozwoliłoby na szybkie wydostanie się Polski z pułapki średniego produktu, średniego dochodu, zależnego zadłużenia oraz zakończyłoby słabość instytucji państwowych. W przeciwnym razie projekt ten zrealizują, z korzyścią dla innych państw, firmy reprezentujące obce kapitały, a nasze uzależnienie od nich będzie postępowało, prowadząc do dalszej pauperyzacji społeczeństwa. Nie taka jest przecież polska racja stanu i cel Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju! Polskie władze i politycy dokonują dzisiaj wyboru scenariuszy zarządzania Polską. Dobrze byłoby, gdyby pamiętali, że za swoje decyzje, a wśród nich tę, w czyich rękach znajdą się zasoby polskiego węgla, są odpowiedzialni przed społeczeństwem, które im zaufało podczas wyborów. Oceni ich także historia i Bóg, na którego się powoływali, składając przysięgę podczas przyjmowania swoich funkcji państwowych. K
W prelekcji pan Bogusław posłużył się bogatym materiałem multimedialnym, a spotkanie odbyło się w miłym, już przedświątecznym nastroju. Warto na koniec przypomnieć publikacje, których autorem jest kustosz knurowskiej Izby Tradycji: 75 lat OSP w Knurowie 1984, Rzeźby Henryka Burzca widziane przez okulary Kazimiery Drewniok, Kościółki drewniane Dekanatu Knurowskiego 1999, 470 lat kościoła św. Katarzyny – 70 lat kościoła MB Szkaplerznej w Gierałtowicach 2004, Piękna Madonna z Knurowa – Matka Pięknej Miłości – od zapatrzenia i fascynacji do kul-
Bliższe poznanie historii swej miejscowości, jej skarbów i pamiątek wzbogaca naszą osobowość, sprawia, że możemy być dumni z dokonań naszych ojców i pragniemy przynajmniej im dorównać. tu i zawierzenia; Polski Górnik został świętym. Gwarek Karol Wojtyła 2014 (współautor). Grudniowe wieczory i czas Adwentu są dobrą okazją do spotkań i koncertów, także tych z kolędami w tle, i spotkań autorskich, w których mowa jest o historii i tradycjach naszej małej ojczyzny, a także konieczności powrotu do utraconych, czasem tak ważnych dla nas wartości... K
KURIER WNET
10
YZ
EZ
BI O
RÓ WA
UT OR
A
Ocenzurowane przez Komendę Wojewódzką MO w Rzeszowie życzenia bożonarodzeniowe. Znaczek opłaty pocztowej został usunięty przez cenzora w poszukiwaniu ukrytej pod nim tajnej informacji
Około 20 grudnia 1981 roku wycofywane stemple „Do pakietów” zastąpiono dwuobrączkowymi stemplami z napisem „Urząd Cenzury”, które miały w środku umieszczony numer cenzora. Stemple tego typu przydzielono placówkom cenzury w trzech rzutach. Około 20 grudnia zostały wprowadzone w większych i mniejszych miejscowościach stemple od numeru 001–200, na początku stycznia 1982 roku od numeru 201–800, a w lutym – od numeru 801. Teoretycznie przydzielono urzędom 999 stempli, jednak nie wszystkie były używane. Najwyższy znany numer stempla to 986. Korespondencja w obrocie krajowym cenzurowana była w miejscu nadania przesyłki lub w miejscu odbioru. Obok stempli cenzorów o treści „Do pakietów”, czy „Urząd Cenzury”, odbijane były stemple o treści „Ocenzurowano”. Na listach nieocenzurowanych przybijano stempelki „Wolne od cenzury” lub „Nie ocenzurowano”.
LIST
W
życiu prywatnym czytanie cudzych listów uważane jest za brak kultury. W świetle prawa otwarcie i przeczytanie korespondencji przeznaczonej dla kogoś innego jest przestępstwem. Zgodnie z art.267 Kodeksu Karnego, kto bez uprawnienia uzyskuje dostęp do informacji dla niego nie przeznaczonej, podlega grzywnie, a nawet karze pozbawienia wolności do lat 2. O takim „kulturalnym wydarzeniu”, które miało miejsce w latach 80. ub. wieku, podczas stanu wojennego, a które dotknęło każdego mieszkańca Polski, nie wspomniał w swoim wystąpieniu płk. rez. Adam Mazguła. Jednak warto po 35 latach przypomnieć tę dobrze zorganizowaną i przygotowaną przez władzę PRL represję, która, zalegalizowana, zezwoliła na czytanie cudzych listów. W dniu 13 grudnia 1981 roku ówczesna Rada Państwa PRL dekretem z dnia 12 grudnia 1981 roku wprowadziła na całym obszarze Polski stan wojenny. Na podstawie artykułu 18 tego dekretu, rozporządzeniem Rady Ministrów wprowadzono cenzurę przesyłek pocztowych krajowych i zagranicznych. Minister Spraw Wewnętrznych specjalnym zarządzeniem powołał organa cenzury, których siedziby mieściły się w Wojewódzkich Komendach Milicji Obywatelskiej. Już w pierwszych dniach stanu wojennego opuszczające pocztę przesyłki, nadane nawet przed 13 grudnia 1981 roku, zostały ocenzurowane. Ich sprawdzania dokonywano przez rozcięcie boku koperty, którą następnie zamykano zszywką, taśmą samoprzylepną lub podgumowanym papierem. Przesyłki, które przeszły przez cenzurę w pierwszych dniach stanu wojennego, posiadały na stronie adresowej odbity dwuobrączkowy stempel „Do pakietów” z oznaczeniem rodzaju komendy Milicji Obywatelskiej, wyszczególnioną miejscowością oraz podłużną pieczątkę o treści „Ocenzurowano”. Stemple „Do pakietów (…)” były przystawiane na korespondencji pocztowej w pierwszych 7 do 10 dni po wprowadzeniu stanu wojennego. Znane jest ponad 80 stempli tego typu, używanych w pięćdziesięciu miejscowościach.
KURIER·ŚL ĄSKI
Cenzura przesyłek pocztowych w stanie wojennym Tadeusz Loster
Ocenzurowane przesyłki stanu wojennego stanowią niepodważalne dokumenty świadczące o represji ówczesnej władzy przeciwko całemu społeczeństwu. Stemple „Nie ocenzurowano” znane są wyłącznie z korespondencji zagranicznej. Przesyłki przychodzące z krajów tzw. demokracji ludowej nie były cenzurowane. Korespondencja z krajów kapitalistycznych sprawdzana była wybiórczo. Ciekawostkami w okresie stanu wojennego było podwójne cenzurowanie przesyłek pocztowych. Dotyczyło to korespondencji wysyłanej do osób internowanych. Przesyłki te oprócz cenzury milicyjnej mają odbity stempel o treści: „Cenzurowano”, przystawiany przez cenzora Ośrodka Odosobnienia Internowanych. Cenzurowanie korespondencji krajowej i zagranicznej trwało do 31 grudnia 1982 roku. Z dniem
Ocenzurowany list wysłany z Niemiec do Polski
Ocenzurowany list krajowy
1 stycznia 1983 roku zaniechano tego procederu. Czytanie cudzej korespondencji jest tak stare, jak zwyczaj korespondowania. Stosowały je władze państwowe i rządzący, celem poznania zamiarów przeciwników, przyjaciół i podwładnych. Czynności tego typu prowadzone były potajemnie. Pierwsze adnotacje stwierdzające otwarcie listu pochodzą z 1745 roku z terenów Anglii, z okresu nieudanej
Warto zaznaczyć, że podczas okupacji niemieckiej na terenie Generalnej Guberni zwykła prywatna korespondencja nie była cenzurowana. rebelii. Jawną cenzurę przesyłek wprowadziły władze Wielkiej Rewolucji Francuskiej w 1789 roku, powołując komitet kontroli przesyłek pocztowych. W Polsce za początek cenzurowania przesyłek można przyjąć okres powstania kościuszkowskiego w 1794 roku, kiedy to wprowadzono cenzurę wojskową. Cenzurowane listy zamykane były lakową pieczęcią o treści: „Bezpieczeństwo”. Pierwsza i druga wojna światowa to okres, kiedy korespondencja wojskowa z obozów jenieckich, internowanych, koncentracyjnych, obozów pracy i gett była cenzurowana. Kores pondencję prywatną w okresie wojny cenzurowano w przypadku, gdy przesyłka wysyłana była za granicę. Stan wojenny wprowadzony w Pols ce w 1981 roku stworzył olbrzymi aparat wewnątrzkrajowej cenzury milicyjnej, niespotykany od okresu drugiej wojny światowej. Zachowane do dnia dzisiejszego ocenzurowane przesyłki stanu wojennego stanowią niepodważalne dokumenty świadczące o represji ówczesnej władzy przeciwko całemu społeczeństwu. Warto zaznaczyć, że podczas okupacji niemieckiej na terenie Generalnej Guberni zwykła prywatna korespondencja nie była cenzurowana. K
ROCZNICĘ KRWAWEGO ZAMACHU STANU W POLSCE (tłum. z franc.) uczczono we Francji już 13 XII 1985 roku poprzez propagowanie naklejek w formacie A5, dołączonych do artykułu. Ulotki straszyły podobizną dyktatora, wyłaniającą się z czarnego tła czy z przekreślonego znaku Solidarności. Ich wydawcą była francuska Partia Republikańska.
13 grudnia...
zabroniono nam chodzić na roraty. Na spotkaniach parafialnej scholi, także podczas prób do jasełek mówiliśmy tylko o strajkach, represjach i wiadomościach nadawanych przez Radio Wolna Europa. Każdy go słuchał i denerwował się celowymi zakłóceniami najważniejszych programów. Wszyscy martwiliśmy się, czy nasi ojcowie, pracujący w kopalniach i innych wielkich kombinatach, szczęśliwie powrócą do domu. Napięcie z tego powodu było równie mroźne, jak sroga zima tego roku. Dzieci, nie lubiące nudy, najbardziej dziwiły się zwłaszcza strajkom: – Jak w ogóle można nic nie robić? – To wydawało nam się najbardziej niezrozumiałe.
Barbara Maria Czernecka programów jakieś dziwne migawki w telewizorze. Szybko zapadł zmrok. Przerażenia rodziców i ich szeptanych komentarzy my, dzieci, w ogóle nie rozumiałyśmy, a i oni zapewne nie chcieli nas straszyć tym, co właśnie działo się w Polsce. Mieliśmy zasiąść do odrabiania lekcji, czego zazwyczaj nie chciało się nam robić wcześniej. Nagle rodzice oświadczyli nam, że jutro nie pójdziemy do szkoły! – Hura! – zawołaliśmy uradowani i od razu rzuciliśmy w kąt tornistry ze wszystkimi przyborami. Dziecięca ciekawość jednak kazała nam użyć owego nieodłącznego słowa: – Dlaczego? – W Polsce ogłoszono stan wojenny. – usłyszeliśmy krótką, ale pełną grozy odpowiedź. Co to oznaczało, dowiadywaliśmy się przez kolejne dni, tygodnie, miesiące i lata. Na szczęście nie
Wszyscy, z najwyższym poczuciem godności, stanęliśmy na baczność. Jeden z kolegów na głowie Białego Orła zwykłą kredą dorysował koronę. Byliśmy wtedy tacy dumni i pełni nadziei na lepszą przyszłość! Niestety, ta nie wszystkim się spełniła.
FOT. Z ARCHIWUM AUTORKI
U
lotki stosunkowo niedawno zostały odnalezione w śląskim antykwariacie. Przypomniały mi owe minione dni dzieciństwa: szare i ponure, pełne nieznanego lęku i obaw o przyszłość; a jednak niezapomniane. Nie chcę teraz zgłębiać się w politykę, a tylko nakreślić kilka osobistych wspomnień z tamtego czasu. Chodziłam wtedy do szkoły podstawowej i tak naprawdę bardziej interesowały mnie błahe sprawy, aniżeli to, co relacjonował ówczesny „Dziennik telewizyjny”. Jednak wydarzenia z 13 grudnia 1981 roku utrwaliłam na zawsze w swojej świadomości. To był dzień, którego się nie zapomina. Pamiętam na pozór spokojną niedzielę w rodzinnym gronie. Poranna Msza Święta, obiad i zamiast stałych
narażały, aby gdzieś kupić cokolwiek. Krewni z innego województwa musieli załatwić sobie jakiś świstek ze swojego urzędu gminy, aby przyjechać na pogrzeb kogoś z rodziny. Dla przeżycia hodowano kury, gęsi i zielone kaczki. Przynajmniej natura była nam przyjazna. Dobre były jeszcze chyba tylko powtarzane polityczne anegdoty, które pomagały przetrwać ten trudny czas. Prawdziwą jasnością w tych ponurych dniach była dla nas druga pielgrzymka do Polski papieża Jana Pawła II, której trasa obejmowała także Śląsk. Dorośli z naszej okolicy poszli pieszo lub pojechali na rowerach na Górę Świętej Anny, aby uczestniczyć w nieszporach z Ojcem Świętym. Dzieci pozostałe w domu gromadnie
Oczywiście rozbudzaliśmy w sobie bojowość podczas zabaw w wojnę. Też mieliśmy swoje czołgi zbite z desek, drewniane pistolety, a granatami były zużyte baterie. Tworzyliśmy bandy, włóczące się po okolicznych zagajnikach w poszukiwaniu nieokreślonego wroga. Tyle mieliśmy z tego emocji! Pewną atrakcją była zmiana warty w kolejce po karpie, na które czekano po kilka dni i nocy. Pomarańcze jako prezent pod choinką okazywały się prawdziwym luksusem. Smaku banana prawie nie znaliśmy. Czekoladopodobne słodycze smakowały, jak nic innego. Nigdzie nie można było pojechać bez specjalnego pozwolenia. Wybranie się bez niego do pobliskiego miasteczka było omalże wyczynem partyzanckim. Nasze matki jednak dzielnie się
śledziły transmisję w telewizorze. Ta była jednak różnie zakłócana, zwłaszcza częstym wyłączaniem prądu, co wszystkich naprawdę denerwowało i pobudzało do wyklinania komunistycznych elektryków. A myśmy tak bardzo chcieli Go oglądać! – Przecież – uświadomiliśmy sobie nagle – mieszkamy w prostej linii na trasie Jego przelotu! – Jak z procy wyskoczyliśmy na dwór, aby patrzeć w niebo i nasłuchiwać warkotu samolotów. Weszliśmy nawet na dach, aby być bliżej Niego. Papież tymczasem zgotował nam prawdziwą niespodziankę. Jego helikopter, podążając do Katowic, leciał nisko, dokładnie nad naszymi domami! Tak! On naprawdę nam błogosławił! Radość tego wydarzenia przysłoniła nam wszystkie smutki. Szarość
codzienności nareszcie przybrała przyjemniejsze kolory. Rok później przeraziła nas męczeńska śmierć Księdza Jerzego Popiełuszki. Nastąpiło to niedługo po naszej rodzinnej tragedii straty ojca, który z pracy już do domu żywy nie powrócił. Tak skończyły się nasze lata dziecięce. Potem, czując się coraz bardziej dojrzali, staraliśmy się postępować zgodnie z Bożymi Przykazaniami, bo tylko te okazywały się stabilne wobec zmiennej rzeczywistości. Autorytetem stale był nam papież Jan Paweł II. Szkoła średnia zaczęła się jeszcze w minionej epoce. W jej trakcie następowały największe przełomy. Najbardziej dłużyła nam się rządowa batalia o kształt godła Rzeczpospolitej (od tamtej pory do dzisiaj pozostał nam
zwyczaj doszukiwania się komunistycznych gwiazdek, sprytnie wkomponowanych w skrzydła Orła). Kiedy to było już ostatecznie ustalone, cała nasza klasa jednogłośnie postanowiła ukoronować Polskie Godło. Wszyscy, z najwyższym poczuciem godności, stanęliśmy na baczność. Jeden z kolegów na głowie Białego Orła zwykłą kredą dorysował koronę. Byliśmy wtedy tacy dumni i pełni nadziei na lepszą przyszłość! Niestety, ta nie wszystkim się spełniła. Post Scriptum: Nigdy już nie pozostawiam żadnych szkolnych czy zawodowych prac do wykonania na niedzielę, zawsze staram się wykonać je wcześniej. Dzień Pański poświęcam tylko Panu Bogu i najbliższym. Bo nigdy nie wiadomo, co wydarzy się jutro. K
KURIER WNET
11
KURIER·ŚL ĄSKI
T
Zagładzie fizycznej przeciwników ideologicznych towarzyszyła polityka zagłady moralnej, błoto obmowy, pomówień i kłamstw. Mieli oni na zawsze zostać bandytami i przestępcami politycznymi. Powrót do normalnego życia nie był łatwy, nawet rodzina przyjęła Henryka Lisa z pewną rezerwą i ostrożnością, gdyż po aresztowaniu UB szerzyło szeptaną propagandę, iż przewodził szajce, która w celach rabunkowych napadała na księży, grabiła plebanie i kościoły. Celem takich zabiegów było pokazanie społeczeństwu, iż organa represji działają dla dobra ogółu. Miało to wymiar propagandowy, bowiem pozwalało przedstawić Samotworzące Siły Zbrojne jako zwykłą bandę rabunkową. Nigdy też w dokumentach nie padło ani jedno słowo o prawdziwym celu, jaki sobie zakładali członkowie Samotworzących Sił Zbrojnych, a była nim walka o wolną, niepodległą Ojczyznę! W ten sposób konsekwentnie prowadzono politykę zniesławiania. Zagładzie fizycznej przeciwników ideologicznych towarzyszyła polityka zagłady moralnej, błoto obmowy, pomówień i kłamstw. Mieli oni na zawsze zostać bandytami i przestępcami politycznymi. Na określone wyrokami terminy pozbawiono ich praw obywatelskich. Przez długi czas Lis był pod obserwacją, często napotykał na różne przeszkody, musiał m.in. zrezygnować z zamiarów dalszego kształcenia się i awansów w pracy. Do końca był szykanowany jako „klasowy wróg ludu”. Swoje teczki mieli także pozostali członkowie organizacji, a nawet ich dzieci. Zawartość teczek była weryfikowana i uzupełniana w 1968 i 1973 r. Dane na temat aktywistów ruchów niepodległościowych i antykomunistycznych tamtych lat były prowadzone do 1989 r. Dwóch członków Samotworzących Sił Zbrojnych, Norbert Golasz i Eryk Kaiser, po zwolnieniu z więzienia wraz z rodzinami wyjechało na stałe do NRF. Zbierano dane także i w tej materii. Natomiast Leszek Nowowiejski pozostał w kraju i pracował jako górnik na kopalni „Wesoła”. Dopiero 23 II 1991 r. Sejm I kadencji uchwalił ustawę, mocą której wyroki wydane przez m.in. sądy wojskowe w okresie stalinowskim zostały unieważnione. 12 II 1993 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie unieważnił wyroki skazujące z lat 1949–1956 i orzekł, że działalność tych ludzi była walką o niepodległy byt Państwa Polskiego. Kolejnym krokiem była uchwała sejmu z 2001 r. uznająca zasługi organizacji i grup niepodległościowych, które po
iż chcieli walczyć z komunizmem za pomocą materiałów propagandowych i gromadzonych informacji o działaczach PZPR i funkcjonariuszach UB. Były to raczej zamiary, które nie doszły do skutku, a poniesiona kara była niewspółmierna do winy. Jednak działalność grupy Henryka Lisa miała także wymiar moralny. Samotworzące Siły Zbrojne pozostały świadectwem tamtych czasów, a drukowana ulotka, rozwieszane plakaty – wyrazem próby przeciwstawienia się systemowi, znakiem, że jest jeszcze ktoś kto walczy z komunizmem, gdy większość się poddała, a inni dogorywali w więzieniach PRL-u lub sowieckich łagrach. Oni dali świadectwo swojego patrio-
ZDJĘCIA Z ARCHIWUM AUTORA
ajemnica dotyczyła warunków panujących w zakładach karnych i nazwisk naczelników, oddziałowych, a także strażników. Aby uzyskać zwolnienie z więzienia, skazany musiał ponadto otrzymać pozytywną opinię z obozu pracy przymusowej. Najważniejsze dla organów bezpieczeństwa było jednak psychiczne złamanie oskarżonego, by zrezygnował ze swoich przekonań. Tak było w przypadku Leszka Nowowiejskiego, który winę za popełnione czyny złożył na karb braku „świadomości klasowej” i obiecał po odsiedzeniu wyroku „wziąć się w rzeczywistości do pracy dla dobra Ojczyzny Ludowej”. Podobną metamorfozę przeszedł Norbert Golasz, który oświadczył, iż „z oskarżonym Lisem Henrykiem postanowił założyć na terenie Chorzowa organizację [...] Chciał się po prostu w coś zabawić. Nie miał wtedy zamiaru szkodzić państwu, gdyż nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi”. Procedurę wypisywania z zakładu karnego kończyła wizyta w lokalu depozytowym, gdzie więźniowie odbierali ubrania, dokumenty i inne rzeczy osobiste. Na dwa tygodnie przed upływem terminu zwolnienia Lisa i pozostałych członków organizacji naczelnik więzienia powiadomił miejskie komendy MO, na terenie których zwolnieni zamierzali się osiedlić, oraz Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego, które prowadziły sprawę Samotworzących Sił Zbrojnych. Każdemu ze zwolnionych założono osobistą teczkę, w której przechowywano następujące akta: zawiadomienia o zwolnieniu z więzienia zawierające dane personalne więźnia, materiały nadesłane z jednostki, która prowadziła sprawę przed skazaniem, i arkusz ewidencyjny zwolnionego więźnia.
Harcmistrz Józef Skrzek
Olga i Andrzej Małkowscy, legendarni twórcy polskiego skautingu
Henryk Lis na spacerze z siostrzenicami
Po bolesnych doświadczeniach Henryk Lis znalazł się w gronie tych, których objęła amnestia. Przed zwolnieniem 13 IV 1955 r. zaciągnięto go na dyżurkę, gdzie został zmuszony do podpisania oświadczenia, że zachowa tajemnicę więzienną. Oznajmiono mu, że jeśli „piśnie słówko”, to wróci do celi, z której już nigdy nie wyjdzie.
Polityczna rzeczywistość na Śląsku: 1944–1956 Część VI: Represje Zdzisław Janeczek
zakończeniu drugiej wojny światowej podjęły nierówną walkę o suwerenność Rzeczypospolitej. Jej dopełnienie stanowiła inicjatywa ustawodawcza prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, która zaowocowała pracami sejmowymi nad stosownym projektem i uchwałą z 3 II 2011 r. o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” jako święta państwowego, przypadającego każdego roku na 1 marca. Tego dnia 1951 r. strzałem w tył głowy zostali zamordowani w piwnicy mokotowskiego więzienia UB członkowie IV ZG Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość: ppłk Łukasz Ciepliński, mjr Adam Lazarowicz, mjr Mieczysław Kawalec, kpt. Józef Batory, kpt. Franciszek Błażej, por. Karol
Niestety do czasu ustanowienia Narodowego Dnia Pamięci większość uczestników tamtych wydarzeń już nie żyła lub ich nazwiska uległy zapomnieniu. Czasami jedyne ślady zachowały się w archiwach służb specjalnych. Chmiel i por. Józef Rzepka. Niestety do czasu ustanowienia Narodowego Dnia Pamięci większość uczestników tamtych wydarzeń już nie żyła lub ich nazwiska uległy zapomnieniu. Czasami jedyne ślady zachowały się w archiwach służb specjalnych, w których na półkach tkwią kilometry teczek z dokumentami, cmentarzysko ze śladami dramatów układanych przez ludzi, przy których William Szekspir byłby małym pętakiem. Na teczkach przeważnie dwie literki, a/a – ad acta, do akt, między sprawy zakończone, którymi dłużej zajmować się nie warto. Losy ludzi przykryte grubym archiwalnym kurzem. Może zajrzeć do środka teczek? Przy niektórych bohaterach dramatów lakoniczna adnotacja „wyeliminowany”, „zabity”, „unieszkodliwiony”, „zginął”, „zlikwidowany” – to o tych, którym się nie powiodło, którzy – jak mawiają o nich w Firmie – przestali palić. Ci, którym się powiodło – przeżyli. Nastały „normalne czasy”, to jest takie, „w których bandytyzm można nazwać bandytyzmem, a nie
Reasumując: członkowie Samotworzących Sił Zbrojnych, ze względu na młody wiek, byli nieprzygotowani do działalności konspiracyjnej, brakowało ludzi, struktur, umiejętności prowadzenia obserwacji. Niejasna była rola wykluczonego ze śledztwa zaprzysiężonego Wilhelma Jana Rozenblata, który należał do ścisłego zarządu organizacji, obiecywał Henrykowi Lisowi dostawę broni, a akt oskarżenia pomijał jego osobę. Podobnie rzecz ma się z Antonim Montowskim, usuniętym z organizacji za nieprzestrzeganie zasad konspiracji, który występował na rozprawie w charakterze świadka. Za to na liście oskarżonych znalazł się Roman Kroczek, który odmówił akcesu do Samotworzących Sił Zbrojnych. Za jeden rok aktywności Henryk Lis i jego koledzy zapłacili wysoką cenę przerwanej nauki, utraconej młodości, zdrowia, przyjaciół, często dotykała ich izolacja w rodzinie. Kata-
Tablica upamiętniająca żołnierzy AK Okręgu Śląskiego pomordowanych w więzieniu przy Mikołowskiej 10 przez niemieckich i stalinowskich zbrodniarzy. Poniżej: okolicznościowy medal, dedykowany „Pamięci Polaków, ofiar stalinowskich represji”
utrwalaniem władzy, złodziejstwo – złodziejstwem, a nie pracą dla Polski”.
Zakończenie Henryk Lis i jego koledzy to kolejne „kamienie na szaniec”. Ich życie, podobnie jak całego pokolenia Krzysztofa Kieślowskiego, było naznaczone czasami i miejscem, w którym się urodzili. Dla tej formacji pokoleniowej, jak wyraził to wybitny reżyser, komunizm
„jest tym samym, czym AIDS. Nie możesz się z niego wyleczyć. To dotyczy wszystkich, którzy się z komunizmem zetknęli, obojętnie, po której stronie byli. Nie ma znaczenia, czy byli komunistami, czy antykomunistami, czy też nie angażowali się po żadnej ze stron. Kilkadziesiąt czy kilkanaście lat – to sposób myślenia, sposób życia, sposób postępowania, hierarchia wartości. To zostaje w środku. Z tym będę żył. I z tym umrę. Nie z powodu tego, ale z tym”.
Samotworzące Siły Zbrojne pozostały świadectwem tamtych czasów, a drukowana ulotka, rozwieszane plakaty – wyrazem próby przeciwstawienia się systemowi, znakiem, że jest jeszcze ktoś, kto walczy z komunizmem, gdy większość się poddała, a inni dogorywali w więzieniach. strofa, jaką zapowiadało aresztowanie wszystkich członków sprzysiężenia, była równocześnie próbą siły ich charakterów. Musieli oni przestąpić pewien próg i przekroczyć niewidzialną granicę oddzielającą to, kim byli, od tego, kim musieli się stać. Organizacja Lisa w rzeczywistości nie zdążyła okrzepnąć i podjąć działalności na szeroką skalę. Tak więc akt oskarżenia został napisany, aby sąd mógł skazać młodych ludzi, prawdopodobnie w dużej mierze niewinnych. Funkcjonariusze UB biciem wymuszali zeznania, a potem podpisy na dokumentach, w których oskarżeni przyznawali się do niepopełnionych czynów. Zniszczone ulotki wskazują,
Nie wolno harcerstwem dyrygować ani narzucać kierowników. To nie jest wojsko! […] Ja jednak wierzę w naszą młodzież. Jak młody las wyrastają nowe, dorodne pokolenia. Ci, którzy nadchodzą, należą już do XXI wieku. Oni Polskę uporządkują! tyzmu i przykład następnym pokoleniom. Nie była to banda rabunkowa, ale organizacja o wyraźnym obliczu politycznym, wpisująca się w tradycję walk niepodległościowych. Nieprzypadkowo organizatorzy SSZ sięgali do tradycji zdelegalizowanego przez komunistów polskiego harcerstwa, na intencje polityczne wyraźnie też wskazywały ich pseudonimy: „de Gaulle” i „Truman”, odwołujące się do nazwisk ówczesnych mężów stanu Francji i USA, przywódców „wolnego świata”. Symboliczny wymiar miała także przysięga, którą kończyły słowa: „Tak mi dopomóż Bóg”. Ich postawa może nie była skrajnie heroiczna, ale chcieli tego samego, o czym marzyły miliony Polaków, a co wyraził w słowach jeden z żołnierzy niezłomnych, kpt Zdzisław Broński „Uskok”: „Jeśli walczymy i ponosimy ofiary, to dlatego, że chcemy właśnie żyć, ale żyć jako ludzie wolni, w wolnej Ojczyźnie”. Dlatego „milszą im była niebezpieczna wolność aniżeli bezpieczna niewola”.
Post scriptum Po Henryku Lisie i jego kolegach przyszli następni, którzy nie chcieli zapomnieć o powinności służby „Bogu i Ojczyźnie”. Wzorem wciąż było przedwojenne harcerstwo, które na Górnym Śląsku uosabiała m.in. postać harcmistrza Józefa Skrzeka (1911–1941) ps. Gromek, straconego przez Niemców w publicznej egzekucji 3 XII 1941 r. w Bytkowie, oraz bohaterowie zakazanej przez stalinowski reżim książki Kazimierza Gołby Wieża Spadochronowa. Harcerze śląscy we wrześniu 1939. W 1961 r. na jakiś czas we Wrocławiu zamieszkała „Królowa Polskiego Harcerstwa” Olga Drahonowska-Małkowska (1888–1979), jedna z twórczyń skautingu. Od 1964 r. przebywała w górach, gdzie kupiła domek na Małym Żywczańskim w Zakopanem. Gdy zmarła, w dniu pogrzebu zabroniono w okolicznych szkołach zwalniać uczniów. Tylko jedna z zakopiańskich nauczycielek nie ulękła się gróźb i wraz ze swoimi podopiecznymi utworzyła przed bramą kościoła honorowy szpaler. Milczała prasa, radio i telewizja, a komunistyczne władze w Nowym Targu, Krakowie i w Warszawie nie zezwoliły na pochowanie Druhny na Cmentarzu Zasłużonych w Zakopanem. Nie podobały się jej poglądy i prawdy, które głosiła. Niedługo przed śmiercią ośmieliła się napisać: Harcerstwo? Świat się tak zmienił. Trzeba zmieniać formy, nie zasady i metody. Nie wolno harcerstwem dyrygować ani narzucać kierowników. To nie jest wojsko! […] Ja jednak wierzę w naszą młodzież. Jak młody las wyrastają nowe, dorodne pokolenia. Ci, którzy nadchodzą, należą już do XXI wieku. Oni Polskę uporządkują! […] Stworzą harcerskie zmartwychwstanie. Przykład dali ci, którzy odważyli się podpisać wspólny nekrolog „Druhny Oli”, m.in. „Czarna Jedynka”, czyli 1 Warszawska Drużyna Harcerska im. Romualda Traugutta. Harcerze też szukali kontaktu z weteranami AK, a w GOP-ie, „w miastach węgla i stali”, z żyjącymi jeszcze uczestnikami powstań śląskich. Odtąd szare mundury znowu pojawiają się wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego w życiu narodu. K
KURIER WNET
12
KURIER·ŚL ĄSKI
spotkał się z bardzo dobrą i życzliwą opieką lekarzy i personelu szpitala. Przez cały czas miał blisko siebie „anioła stróża”, którym byli na zmianę funkcjonariusz MO lub bezpieki. Wyrwanie pana Henryka ze szponów śmierci było dla lekarzy zabrskiego szpitala nie lada wyzwaniem, ale udało się. Dziś jednak, po latach, pan Henryk – ofiara „opieki” komunistycznych stróżów prawa – leży przykuty do łóżka, częściowo sparaliżowany, i z trudem wypowiada pojedyncze słowa. Obok niego czuwa niestrudzona opiekunka, żona, sama poważnie chora po przebytym niedawno wylewie krwi
Pamięci Piotra Szymona Józef Wolny
z powodu zbyt dużej ilości tekstu skadrował pionowe zdjęcie Piotra do zamakietowanego na siłę kwadratu, obcinając umęczone nogi kobiety. Piotr dwa dni później zrezygnował z pracy fotoreportera. Nie był w stanie zgodzić się na takie traktowanie fotografii. Kadr i logika przestrzeni zdjęcia była dla Piotra świętością. Dziś, po latach, wiem, że warto mieć swoje świętości i bronić ich istnienia. Pierwszym wydarzeniem, które razem fotografowaliśmy, były misteria w Kalwarii Zebrzydowskiej. Pojechaliśmy tam w połowie lat dziewięćdziesiątych. To, co tam zobaczyliśmy, przerosło nasze oczekiwania. Znaliśmy atmosferę tego wydarzenia ze zdjęć Adama Bujaka. Nie doznaliśmy zawodu. Siła wiary mroziła powietrze i nie było miejsca na obojętność czy lekceważenie. Nie ukrywam, że ze zdjęć, które tam wykonałem, jestem do dziś zadowolony. Byłem wtedy sprawnym fotoreporterem i udało się mi się zarejestrować wszystkie upadki Chrystusa,
cały przebieg zdarzeń w planach ogólnych i detalach. Przywiozłem do redakcji pełnokrwisty materiał prasowy. Niestety spotkało mnie rozczarowanie. Jeden z redaktorów podpisał moją delegację, ale zaznaczył, że taki materiał ich nie interesuje, bo jest to ilustracja religijności ludowej. Nie ukrywam, że był to dla mnie spory zawód i nigdy więcej do Kalwarii Zebrzydowskiej nie pojechałem. Co gorsza, wydawało mi się, że zrobiłem najlepsze zdjęcia, jakie tam można było wykonać, i mogę sobie ten temat odpuścić.
P
FOT. JÓZEF WOLNY
P
amiętam Piotra Szymona jako fotografia i kumpla pełnego pozytywnej energii. Jak mawiał Jurek Lewczyński, zamieniliśmy z Piotrem życie na fotografię. Pracowałem z nim w latach dziewięćdziesiątych w redakcji tygodnika „Gość Niedzielny”. Pamiętam takie zdarzenie. Piotr miał sfotografować kobietę z zakupami i wywiązał się z tego zadania znakomicie. Starsza kobieta szła w perspektywie ulicy z ogromnymi siatkami, powłócząc obolałymi, spuchniętymi nogami. Grafik
o latach zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Piotr konsekwentnie był tam obecny co roku i po wielu latach zrobił wspaniały zestaw zdjęć, którym zakończył studia fotograficzne w ITF w Opawie. Dziś wiem, że był już wtedy bardzo dojrzałym, mądrym człowiekiem. Szukał tam rozwiązania wielkiej tajemnicy w twarzach i gestach prostych ludzi. Treścią bowiem tych wydarzeń, jeśli odrzucimy przaśną konwencję przedstawienia, są dwa słowa, które osobiście dotyczą każdego z nas bez wyjątku. Śmierć i Zmartwychwstanie. Śmierć codzienna, bliska i zmysłowa, jak życie codzienne. Mnie osobiście dotknęła boleśnie już kilka razy. Inaczej jest z słowem Zmartwychwstanie… tu nie mamy doświadczenia, sami musimy zdecydować. Sprawa jest poważna, bo to dla wielu źródło radości i optymizmu życia. Zmartwychwstania nie opisuje żaden Ewangelista. Jest to wydarzenie absolutnie transcendentne. Poza
W
ielu znajduje się w podobnym stanie zdrowia, jak pan Henryk Strykowski z Gierałtowic. Są wśród nich tacy, którym osiłki z ZOMO odbiły nerki, wielu porusza się o kulach. Naszym obowiązkiem jest pamiętać i wspierać działania zmierzające do zachowania w pamięci tego, co wydarzyło się 13 grudnia, a także wszystkich faktów, które miały miejsce po tej strasznej dacie. Wiedza o czasie stanu wojennego ma służyć pamięci, w żadnym razie szerzeniu nienawiści. Warto pamiętać słowa wypowiedziane przez Jana Pawła II podczas homilii wygłoszonej w Gdańsku 12 czerwca 1987 roku: Pamiętajmy, że „Solidarność” to brzemię niesione razem, we wspólnocie. Nie było wtedy miejsca dla prywaty, bo tylko wspólny cel i wspólna walka inteligencji polskiej i robotników mogły doprowadzić do obalenia reżimu. Dziś, kiedy wspominamy tamten czas, wydaje się, że wiele spraw wymknęło nam się wtedy spod kontroli. Umowy gdańskie – głosił w homilii podczas mszy świętej w Gdańsku Jan Paweł II – pozostaną w dziejach Polski wyrazem tej właśnie narastającej świadomości ludzi pracy odnośnie do całego ładu społeczno-moralnego na polskiej ziemi. Sięgają one swą genezą do tragicznego grudnia 1970 r. i pozostaną wciąż zadaniem do spełnienia. K
granicą poznania. Tajemnica, z którą się wszyscy musimy zmierzyć. Moja młodsza córka Katarzyna w liceum plastycznym robiła portrety ludziom różnych profesji, w różnych miejscach, z białym krzesłem, symbolem domu. Telefonowaliśmy też do Piotra; nie odbierał telefonu. Kilka dni później otrzymaliśmy informację, że Piotr odszedł z naszego świata w czasie wieczornej kąpieli na ukraińskim wtedy Krymie, w morzu dosłownie czarnym i wzburzonym. Na kalwaryjskich dróżkach jest figura św. Weroniki, którą Piotr lubił i wielokrotnie fotografował. W dzień po jego pogrzebie pojechaliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej i zrobiliśmy zdjęcie
z białym krzesłem pod betonową figurą świętej Weroniki, której nie ma na kartach Ewangelii. Wyobraźmy sobie jednak tę legendarną sytuację. Chrystus niosący krzyż spotyka nikomu nieznaną, prostą kobietę, Weronikę. Oprawcy potrzebują chwili wytchnienia dla siebie, każą kobiecie wytrzeć krew z twarzy Chrystusa. Kobieta godzi się na rozkaz oprawców, akceptuje to, co się dzieje, nie złorzeczy, jest posłuszna. Przełamuje dystans. Wykonuje gest. Dotyka, jest blisko. Pojawia się delikatność, wręcz intymność, na wzór współczucia matki do syna. Dla skazańca to ulga, ukojenie. I co się wtedy dzieje! Powstaje odbicie, wizerunek portret, dobry obraz. Pojawia się to, co mamy najcenniejszego od urodzenia. Pamięć. Punkt zaczepienia dla pamięci Weroniki i innych ludzi. Obraz, fotografia. Warto fotografować. Piotr miał rację, to odpowiedzialne zajęcie. Żyjemy przecież w czasach, gdy wspomnienia są fotograficzne. K
Stefania Mąsiorska
W
tym roku przypada 80 rocznica założenia firmy Foto Trocha, którą w Mysłowicach znają wszyscy. Z okazji tego jubileuszu w Muzeum Miasta Mysłowice powstała ekspozycja „Mysłowice, jakich nie znamy”. Jej autorką jest Weronika Trocha-Krutak, wnuczka znanych i cenionych fotografów – Jadwigi i Pawła Trochów, która odziedziczyła po nich nie tylko zawód, ale też talent i pasję. Weronika zaprezentowała na wystawie kilkadziesiąt zdjęć autorstwa dziadka, Pawła Trochy, które powstały w latach 40.–60. XX w. Dla mysłowiczan są one wielką niespodzianką, ponieważ przez wiele lat przechowywane w archiwum firmy, nigdy wcześniej nie były publikowane. Paweł Trocha, niewątpliwie artysta, dokładnie udokumentował przestrzeń miasta, w którym żył i pracował. Wystawa, długo i z pietyzmem przygotowywana przez wnuczkę (która musiała pokonać rozliczne techniczne trudności), jest sentymentalną podróżą w czasie, pełnym wspomnień spacerem po Mysłowicach sprzed lat. Jest również fotoreportażem historycznym, który ukazuje zmieniający się krajobraz Mysłowic: stare kamienice, podwórza i ulice, których już dzisiaj nie ma. Częścią wystawy są panoramy miasta ukazane z różnych perspektyw. Paweł Trocha uważnie, klatka po klatce, przyglądał się Mysłowicom. Niestety, klisze z panoramami włożył do szuflady. Po wielu latach
pracę dziadka dokończyła wnuczka. Dopasowała do siebie klisze niczym puzzle, by stworzyły całość i mogły ujrzeć światło dzienne. Firma Foto Trocha związana jest z Mysłowicami od 1936 r. Wtedy Jadwiga i Paweł Trochowie otworzyli zakład fotograficzny przy ul. Bytomskiej i nazwali go Foto D’ora, a po kilku latach nadali mu obecną nazwę. Wpisał się on wyraziście w historię miasta i wielu mysłowickich rodzin. Pani Jadwiga zajmowała się fotografią studyjną – wykonała tysiące zdjęć ślubnych, komunijnych, pamiątkowych z chrztów i innych rodzinnych uroczystości. Pan Paweł był fotoreporterem i w obiektywie aparatu uwieczniał najchętniej
ludzi żyjących w miastach i na wsi, ale też architekturę i przyrodę. Za swoje dokonania fotograficzne otrzymał wiele nagród i medali na konkursach krajowych i międzynarodowych. Był członkiem Związku Polskich Artystów i Fotografików oraz Międzynarodowego Związku Artystów i Fotografików. W 2002 r. firma Foto Trocha weszła w kolejny etap swojej historii: przeniesiono ją z ul. Bytomskiej na Wojska Polskiego, a Weronika podtrzymuje rodzinną tradycję, prowadząc zakład (bo nie chce używać modnych nazw: studio czy atelier) i fotografując kolejne pokolenia mieszkańców naszego miasta. Zdjęcia będzie można oglądać do 31 stycznia 2017 r. K
W Tarnogórskim Centrum Kultury odbyła się prelekcja poświęcona życiu Elżbiety Zawackiej „Zo”. Dr Katarzyna Minczykowska-Targowska przybliżyła nam historię jedynej kobiety wśród cichociemnych, uczestniczki powstania warszawskiego oraz kurierki Komendy Głównej Armii Krajowej do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie.
Gen. Elżbieta Zawacka – „Zo” Wątek tarnogórski Maria Wandzik
P
o prelekcji odbył się pokaz filmu dokumentalnego Elżbieta Zawacka. Miałam szczęśliwe życie w reż. Marka Widarskiego oraz promocja książki Cichociemna. Generał Elżbieta Zawacka „Zo” dr Katarzyny Minczykowskiej-Targowskiej. Zarówno w filmie, jak i w książce pojawia się kilka wątków tarnogórskich. Generał Elżbieta Zawacka urodziła w 1909 roku w Toruniu, który w czasach jej dzieciństwa był pod zaborem pruskim. W domu rodzinnym porozumiewano się w języku niemieckim, co później przydało się Elżbiecie Zawackiej w działaniach konspiracyjnych. Szkołę podstawową i gimnazjum kończyła już w wolnej Polsce. Odbyła studia matematyczne na Uniwersytecie Poznańskim i w 1930 r. uzyskała absolutorium. Rok później, na pierwszym obozie Przysposobienia Wojskowego Kobiet ukończyła wstępny kurs instruktorski. W latach 1936–1939 pracowała jako nauczycielka w gimnazjum żeńskim w Tarnowskich Górach. Uczyła tam córki działaczy polonijnych w Niemczech, m.in. w tzw. Liceum Raciborzanek, mieszczącym się w dzisiejszym I Liceum Ogólnokształcącym im. Stefanii Sempołow-
skiej. Zawarte w Tarnowskich Górach znajomości i kontakty przydały się Elżbiecie Zawackiej w przyszłości, podczas działalności konspiracyjnej. W 1937 roku uzyskała najwyższy stopień instruktorski PWK, a rok później mianowano ją komendantką Rejonu Śląskiego PWK, kierującą pracą 19
śląskich powiatów. Po wybuchu wojny została żołnierzem podziemia, przyjęła pseudonim „Zelma” i wróciła na Śląsk, gdzie pełniła funkcję szefa łączności w Komendzie Podokręgu SZP-ZWZ. Pod koniec 1940 roku przybyła do Warszawy. Tam przyjęła pseudonim „Zo” (po swojej bratowej Zofii). Działała jako kurierka Komendy Głównej Armii Krajowej. Była organizatorką szlaków zachodnich, przekraczała granice, posługując się fałszywymi dokumentami. Ponad sto razy przenosiła pocztę,
Powróciła do Polski, skacząc na spadochronie jako cichociemna. Zag rożenie aresztowaniem spowodowało, że poddała się kwarantannie, wstępując do zakonu elżbietanek w Szymanach. W lipcu 1944 r. uciekła z klasztoru, aby wziąć udział w powstaniu warszawskim. meldunki, pieniądze. Za skrytkę na pocztę służyły jej szczotka do włosów czy klucz do drzwi. W lutym 1943 roku wyruszyła jako emisariuszka Komendanta Głównego AK przez Niemcy, Francję, Andorę, Hiszpanię i Gibraltar do Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie. Do Londynu pojechała z prywatną misją, bo pragnęła uregulowania spraw kobiet-żołnierzy w Polsce. Powróciła stamtąd kilka miesięcy później, skacząc na spadochronie jako cichociemna. Zagrożenie aresztowaniem spowodowało, że poddała się kwarantannie, wstępując do zakonu elżbietanek w Szymanach. W lipcu 1944 r. uciekła z klasztoru, aby wziąć udział w powstaniu warszawskim. Działała w Wojskowej Służbie Kobiet (WSK), a po kapitulacji przedostała się do Krakowa, skąd koordynowała działalność kurierską na trasach prowadzących do Szwajcarii. W październiku tego samego roku została mianowana kapitanem, a następnie majorem Wojska Polskiego.
MATERIAŁY ORGANIZATORÓW WYSTAWY
zaproponowano mu załatwienie zwolnienia z internowania w zamian za opuszczenie kraju wraz z rodziną. Pan Henryk nie wyraził zgody. Z tego powodu represje wobec niego nasiliły się. Widzenia z rodziną należały do rzadkości, zaostrzyły się przesłuchania, często stosowano też na Strykowskim tak zwane „ścieżki zdrowia”, i to one w głównej mierze były powodem pogarszania się stanu jego zdrowia. Po kilku tygodniach w stanie zagrażającym życiu został przewieziony do szpitala w Zabrzu-Biskupicach, gdzie
FOT. Z ARCHIWUM AUTORA
W
szyscy pamiętamy wielkie nazwiska, osoby, którym zawdzięczamy obalenie żelaznej, komunistycznej kurtyny: są wśród nich bohaterowie, ale są i tacy, którzy zawiedli. O wielu ludziach z biało-czerwoną opaską na ramieniu, stojących w pierwszych szeregach, nie wspomnimy nigdy. Tymczasem nie byłoby wygranych bitew bez szarych żołnierzy, o których, niestety, szybko zapominamy lub w ogóle nie wiemy. Umierają w samotności, zapomniani, często pozbawieni podstawowych warunków do życia, choć, kiedy nadszedł czas – zdali egzamin. Henryka Strykowskiego, mieszkańca Gierałtowic, zabrano z domu 13 grudnia o godzinie pierwszej w nocy. Powodem zatrzymania miało być udokumentowanie jego tożsamości jako pracownika zakładu PRUK Koksorem w Knurowie. Nie zwracano uwagi na jego stan zdrowia, a był silnie przeziębiony, gorączkował. Kazano mu natychmiast się zbierać i nie dano możliwości pożegnania z rodziną. Na ulicy stała już milicyjna suka. Wrzucono do niej Henryka Strykowskiego niczym worek kartofli, założono kajdanki. Tam dopiero pan Henryk zobaczył, że obok siedzą skuci koledzy związkowi, zrozumiał, co się stało, i z początku pomyślał, że to koniec marzeń o wolnej Polsce. Już po chwili jednak przypomniał sobie słowa hymnu, że jeszcze Polska nie zginęła. Zofia Strykowska, żona pana Henryka, na próżno codziennie stała na progu komisariatu MO, chcąc dowiedzieć się czegoś o losie męża. Zbywano ją obelżywymi słowami i wyrzucano z gmachu komisariatu milicji bez udzielenia jakichkolwiek informacji. Krótko przed świętami Bożego Narodzenia do pani Zofii dotarła ze źródeł konspiracyjnych wiadomość, że mąż przebywa w więzieniu w Zabrzu-Zaborzu. Niedługo potem pozwolono jej na widzenie z mężem. Dowiedziała się od niego, że w czasie jednego z przesłuchań
„Foto Trocha” z Mysłowic ma już 80 lat
FOT. JAROSŁAW TELENGA
Tadeusz Puchałka
FOT. KATARZYNA WOLNY
O dwóch takich, co razem siedzieli
do mózgu. Pani Zofia dziękuje Bogu, że mąż przeżył piekło internowania, i rodzinie – za opiekę i staranie. Oboje, wierni Polsce, o nic nie proszą, niczego nie żądają. Czy zatem to nie my powinniśmy zadbać o to, by ci, którzy zrywali dla nas żelazną kurtynę komunistycznych rządów, mieli dziś prawo do godnej egzystencji, by stać ich było na leki, opał na zimę, na godne, zwyczajne ludzkie życie? Odchodzą w zapomnieniu, a wraz z nimi odchodzą historie ich życia. Dzięki staraniom imiennika, przyjaciela z celi w zabrskim więzieniu – pana Henryka Krupy – bynajmniej nie władz lokalnych czy państwowych – nasz gierałtowicki działacz solidarnościowy otrzymał wysokie odznaczenie i obietnicę statusu osoby represjonowanej z powodów politycznych.
P
o wojnie 1946 r. ukończyła drugi fakultet (pedagogika społeczna) i rozpoczęła pracę nad doktoratem. Podjęła pracę nauczycielki w Łodzi, Toruniu i Olsztynie. Aresztowana przez UB w 1951 r., została skazana na 10 lat ciężkiego więzienia w Fordonie, Grudziądzu i Bojanowie. Powróciła do szkolnictwa w 1965 r., ciągle obserwowana przez UB/SB. Po habilitacji przyjęła propozycję pracy na Uniwersytecie Gdańskim, a stamtąd przeniosła się do rodzinnego Torunia, gdzie została zatrudniona na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Później organizowała Zakład Andragogiki na Wydziale Nauk Humanistycznych UMK w Toruniu, gdzie pracowała do 1978 r. Była współzałożycielką Światowego Związku Żołnierzy AK oraz inicjatorką powstania Fundacji „Archiwum Pomorskie AK”. Elżbieta Zawacka zmarła 10 stycznia 2009 r. w Toruniu, w wieku prawie 100 lat. Została pochowana na cmentarzu św. Jerzego w Toruniu, z honorami wojskowymi należnymi generałowi Wojska Polskiego, którym została mianowana przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego w 2006 roku. W historii Wojska Polskiego była jedną z dwóch kobiet awansowanych na stopień generała brygady. Elżbieta Zawacka „Zo” nie jest kojarzona z Tarnowskimi Górami, mimo to wśród starszych tarnogórzan zachowały się wspomnienia o jej uczennicach. Fundacja Przyjaciół Edukacji i Kultury „Tarnowicyt” postara się odtworzyć wątek tarnogórski z życia tej niezwykłej kobiety. K
Nr 31
W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I
K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R
Styczeń · 2O17 W
n u m e r z e
Legendarni przywódcy Jolanta Hajdasz
T
o nie jest jakaś wielka rocznica, ale mam do niej wyjątkowo emo cjonalny stosunek, więc proszę wybaczyć tę prywatę. W styczniu Wiel kopolski Kurier Wnet, ta nasza „gaze ta niecodzienna”, kończy dwa lata. Za nami 23 numery zadrukowanych stron, dziesiątki artykułów, setki słów. Łączy je jedno – szukanie prawdy o otacza jącym nas świcie. Demaskowanie ma nipulacji, odkrywanie mechanizmów rządzących tym, co obok nas, opisy wanie jawnych i tajnych rozgrywek na szczytach władzy i opozycji... Taki mały kij w naszym wielkopolskim mrowisku. Pierwsze moje zaskoczenie to Autorzy. Nawet w najśmielszych snach nie przy puszczałam, że będzie ich aż tylu, że tak chętnie będą pisać, mimo tego, iż prak tycznie w tej gazecie nic nie zarabiają. Piszą z autentycznej potrzeby serca, po prostu kochają dziennikarstwo, inaczej tego oddania i gotowości do pracy nie da się wytłumaczyć. Są niebanalni i nietuzinkowi. Drugie, jeszcze większe zaskoczenie to Wy, drodzy Czytelnicy. Bez Was tej gazety na pewno by nie było, no bo jak miałaby istnieć, bez kapitału, bez poparcia jakiejkolwiek instytucji, z niemiecką konkurencją na karku… Tak, tak, wiem, że po Kurier Wnet sięgają tylko ci, którzy nauczyli się czytać ze zrozumieniem, których nie odrzuca tekst nie ilustrowany ko lorowym zdjęciem i którzy są w stanie przebrnąć przez lekturę dłuższą niż kil kanaście linijek… Ale wbrew pozorom, jest Was, Czytelników z prawdziwego zdarzenia, przywiązanych i szukających słowa pisanego w świecie „obrazków” i „filmików”, naprawdę wielu. I dlatego najserdeczniej chcę Wam podziękować. Za wszystkie telefony i maile z recen zjami, nawet tymi krytycznymi („kiedy wreszcie zmienicie ten format? Tego nie da się czytać”), za wszystkie rozmowy i pomysły „(zmieniajcie co chcecie, tylko format musi być ten sam. Jest super”). Za to, że chcecie razem z nami two rzyć od nowa polskie media, wolne od wpływów innych państw, zagranicznych właścicieli czy wielkiego biznesu. Oby nam się udało, w interesie nas wszystkich i naszej miłościwie nam ciągle jeszcze panującej demokracji. K
G
A
Z
E
T
A
N
I
A
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
Abp Baraniak okazał się wielkim Polakiem o ogromnej sile woli oraz szczególnym patriotą – powiedział abp Gądecki, podczas Mszy św. poprzedzającej otwarcie ekspozycji poświęconej śp. abp. Antoniemu Baraniakowi w warszawskim areszcie przy ul. Rakowieckiej. Pod przekazanym mu tego dnia listem z prośbą o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Antoniego Baraniaka podpisało się 1280 osób. Pod listem do prezydenta Andrzeja Dudy z prośbą o pośmiertne odznaczenie abpa Baraniaka za zasługi dla państwa i Kościoła podpisało się już blisko półtora tysiąca osób.
Otwarcie i poświęcenie celi abpa Baraniaka w areszcie na Rakowieckiej Jolanta Hajdasz
3
Spersonalizowane działanie Nikogo nie trzeba przekony wać o dramatycznej sytua cji Syryjczyków znanej z prze kazów medialnych. Potrzebne środki finansowe wcale nie są małe. Akcja „Rodzina Rodzinie” zainicjowana przez Caritas Pol ska została pomyślana tak, że darczyńca może objąć rodzi nę wsparciem całościowym lub częściowym, w zależności od możliwości finansowych – pisze Małgorzata Szewczyk.
2
Kapłan z Powstania Wielkopolskiego
12
grudnia 2016 r. w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL powstającym na terenie likwidowanego obecnie Aresztu Śledczego przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie abp Stanisław Gądecki poświęcił symboliczną celę abpa Antoniego Baraniaka więzionego i torturowanego w tym więzieniu w latach 1953-1956, w okresie stalinowskiego terroru. Uroczystość
w dawnej ubeckiej katowni była powiązana z przekazaniem pamiątek do muzeum po abp. Antonim Baraniaku, m.in. ornatów, naczyń liturgicznych oraz ukrytego w szafie ołtarza, przy którym odprawiał Msze święte będąc internowanym w Marszałkach koło Ostrzeszowa, gdy władze komunistyczne w ramach represji zakazały mu publicznego odprawiania Mszy św. Właśnie przy tym ołtarzu w kaplicy Aresztu Śledczego przy Rakowieckiej
Z Łodzi do Krakowa
bp Marek Jędraszewski, aktual nie metropolita łódzki, a w la tach biskup pomocniczy archi diecezji poznańskiej zostanie nowym metropolitą krakowskim 8 grudnia Nuncjatura Apostol ska w Polsce wydała podpisany przez nuncjusza ks. abp Salvatore Pennac chio komunikat, w którym stwierdza, że Ojciec Święty Franciszek „przyjął rezygnację księdza kardynała Stani sława Dziwisza z posługi arcybiskupa metropolity krakowskiego” oraz „mia nował arcybiskupem metropolitą kra kowskim księdza arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, dotychczasowego metropolitę łódzkiego”. Tym samym kardynał Stanisław Dziwisz przechodzi na emeryturę. Komentując ten wybór podkreślił, że wybór arcybiskupa Jędraszewskiego to „ważny moment dla Archidiece zji Krakowskiej i Kościoła w Polsce”. Ingres nowego metropolity będzie miał miejsce 28 stycznia 2017, do
E
tego czasu kard. Dziwisz będzie na dal pełnił funkcje administracyjne w Kurii. Wolę Ojca Świętego przyjąłem w duchu posłuszeństwa, a zarazem z ogromną wdzięcznością, zdając sobie sprawę z tego, co Kraków znaczył i znaczy w dziejach Kościoła katolickiego w Polsce i w dziejach całej naszej Ojczyzny, jak bliski był sercu św. Jana Pawła II Wielkiego – napisał abp Marek Jędraszewski w oświadczeniu opublikowanym na stronie archidie cezji łódzkiej. Podziękował również swoim dotychczasowym współpra cownikom i poprosił o modlitwę w swojej intencji oraz o modlitwę w intencji duchownego – jego nazwi sko na razie pozostaje nieznane – któ ry z woli papieża Franciszka obejmie po nim funkcję. Jak ujawnił nowy me tropolita krakowski w skierowanym do wiernych liście, papież Franciszek przekazał mu swoją wolę osobiście 28 listopada, gdy abp Jędraszewski przebywał w Rzymie, biorąc udział
w IV Światowym Kongresie poświę conym duszpasterstwu studentów, organizowanym przez Papieską Radę ds. Duszpasterstwa Migrantów i Po dróżujących. Decyzją papieża na ogłoszenie nominacji wyznaczono dzień Niepokalanego Poczęcia Naj świętszej Maryi Panny czyli właśnie 8 grudnia. Dla środowisk niechętnych Koś ciołowi ta nominacja była zaskaku jąca. Wystarczyło przejrzeć tytuły w internecie, żeby przekonać się, że jest ona nie po ich myśli. Nowego arcybiskupa krakowskiego w ostat nich miesiącach regularnie atakuje „Gazeta Wyborcza” pisząc, że słynie on z „kontrowersyjnych wypowie dzi“, choć w zasadzie może mu za rzucić tylko to, że hierarcha w trakcie swojej dotychczasowej posługi jest wierny nauczaniu Kościoła. „Wybor cza“ na swoim portalu gazeta.pl pisze o wielu wypowiedziach arcybiskupa Jędraszewskiego jako o „kontrower syjnych”. Ilustracją tej tezy są jednak przykłady jego wypowiedzi, które dla katolików są oczywistością i wynikają wprost z zasad Wiary. Przykładowo arcybiskup Marek Jędraszewski jed noznacznie sprzeciwiał się ideologii gender oraz wprost mówił o homo seksualnych praktykach jako o ciężkim grzechu. Otwarcie bronił zwolnio nego z pracy lekarza prof. Bogdana Chazana, po tym, gdy odmówił on wykonania aborcji chorego dziecka, publicznie wyrażał wątpliwości co do oficjalnej wersji wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku oraz przekazy wał ciepłe słowa o prezydencie RP Dokończenie na str. 2
sprawowana była Msza św., przewodniczył jej abp Stanisław Gądecki. Eucharystię koncelebrował także nowo mianowany metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski, autor książki „Teczki na Baraniaka”.
Żołnierz Niezłomny Kościoła W swojej homilii abp Stanisław Gądecki przybliżył zebranym biografię abp. Antoniego Baraniaka, nazywanego już powszechnie Żołnierzem Niezłomnym Kościoła. Wspominał czas, kiedy to duchowny przez 27 miesięcy przebywał w więzieniu na Rakowieckiej. Jak tłumaczył przewodniczący KEP, ówczesne władze zamierzały wykorzystać jego osobę do publicznego skompromitowania prymasa Augusta Hlonda i kard. Stefana Wyszyńskiego, uciekając się do tortur i poniżania. Technika ta powiodła się w krajach ościennych, jednak dzięki nieugiętej postawie duchownego w Polsce odniosła fiasko. Abp Gądecki wspomniał, że abp Baraniak nie pozwolił się zmusić do zeznań obciążających prymasa Polski – Nie dał się złamać i nie podpisał żadnego dokumentu. W Polsce wzbudził tym podziw. Jako więzień Mokotowa i męczennik stalinowskich czasów okazał się wielkim Polakiem o ogromnej sile woli oraz szczególnym patriotą – wspominał dodając, że wychodząc z więzienia ważył on jedynie 40 kg i mimo długich lat leczenia nigdy nie wrócił do pełnego zdrowia. Jak podkreślił przewodniczący KEP, sam abp Baraniak nie wspominał o czasie spędzonym w areszcie, chociaż właśnie wtedy kształtowały się przyszłe losy Kościoła w Polsce. – Gdyby obciążył prymasa i gdyby ksiądz prymas został skazany, to cały Kościół katolicki w Polsce zostałby totalnie zinstrumentalizowany – zauważył.
Prośby o beatyfikację Obecny podczas Eucharystii abp Marek Jędraszewski w rozmowie z KAI przyznał, że cieszy się z postawy ludzi zbierających podpisy za beatyfikacją duchownego. – Głos ludzi w dziejach Kościoła jest na pewno głosem znaczącym – podkreślił, dodając, że krzyż abp. Baraniaka, choć był krzyżem cierpienia, teraz jest krzyżem chwały i ostatecznego zwycięstwa. – Taka jest właśnie historia Kościoła – zaznaczył. W historii Kościoła nieraz głos ludu był znaczącym
głosem – mówił abp Jędraszewski dziennikarzom, odnosząc się do sprawy rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego abp. Baraniaka. Jacek Pawłowicz, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Represjonowanych w PRL, oprowadził abp. Gądeckiego i wszystkich obecnych na uroczystości po rakowieckim więzieniu, gdzie przetrzymywano abp. Baraniaka, Żołnierzy Wyklętych oraz wielu innych polskich bohaterów. Duchowny poświęcił celę więzienną, w której prawdopodobnie przetrzymywano arcybiskupa. Uczestnicy tego historycznego wydarzenia przeszli tymi samymi korytarzami, którymi na przesłuchania i tortury prowadzony był abp Baraniak. Najbardziej wstrząsające miejsce to karcer w podziemiach osławionego pawilonu X. Tam w ciemności, w wodzie, fekaliach i w zimnie przetrzymywany był także abp Baraniak. W pomieszczeniu, w którym przebywał, z przedsionka słychać było egzekucje więźniów, a ich ciała często osuwały się przez wejście, w którym trzymano abp Baraniaka… – To święte miejsce tego więzienia – podkreślił Jacek Pawłowicz, po czym abp Gądecki rozpoczął modlitwę „Ojcze nasz”. Bardzo cieszę się z tego, że dzisiaj – dzięki otwarciu „celi arcybiskupa Baraniaka” w tutejszym areszcie przy Rakowieckiej – heroiczna postać Kościoła Poznańskiego i salezjanów zostaje przybliżona nowym pokoleniom Polaków. Z tej racji wyrażam wdzięczność całej Archidiecezji Poznańskiej, Centralnemu Zarządowi Służby Więziennej w Warszawie, Okręgowemu Inspektoratowi Służby Więziennej w Poznaniu (który przyczynił się do gromadzenia eksponatów wyposażenia celi), Prezesowi IPN-u (dr Jarosławowi Szarkowi), księdzu arcybiskupowi Markowi Jędraszewskiemu, który – dzięki badaniu akt IPN-u – opracował obszernie okres aresztu arcybiskupa Baraniaka oraz pani Jolancie Hajdasz, która udokumentowała w filmie „Zapomniane męczeństwo” oraz „Żołnierz niezłomny Kościoła” – powiedział abp Gądecki. Pytany przez dziennikarzy, kiedy rozpocznie się proces beatyfikacyjny abpa Baraniaka, powiedział, że najpierw potrzebne jest zgromadzenie wszystkich materiałów, takich jak zeznania świadków, aby przygotować się do diecezjalnego etapu procesu. Zbiórka podpisów w tej sprawie trwa nadal. Szczegóły na www.antonibaraniak.pl i pod adresem mailowym j.hajdasz@post.pl. K
Powstaniec, kapelan powstań ców wielkopolskich. Jego losy pokazują losy pokoleń, wple cionych w ciągłą walkę nie tyl ko o niepodległość Ojczyzny, ale także toczącą się między mądrością polityczną, a małoś cią, między interesem społecz nym, a prywatą, między polską racją stanu, a racjami obcych rządów. Trzeba było nie lada wyobraźni i talentu, by prowa dzić wiernych w tym labiryncie trudnych decyzji. O ks. Bolesławie Filipowskim pi sze Aleksandra Tabaczyńska.
4
Wychować młodzież na „Piątkę” Jestem przekonany, że „Piąt ka” także i dzisiaj może być dla młodych ludzi wzorem wiary i patriotycznego zaangażowa nia. Najważniejsze w tym roku będą ogólnopolskie centralne obchody 75. rocznicy śmier ci błogosławionych męczenni ków, które zostały przewidzia ne na 10 czerwca 2017 roku i odbędą się przy kościele sale zjanów na Winogradach w Poz naniu – zapowiada ks. Jaros ław Wąsowicz SDB.
6
Królestwo prawdy i życia Spoglądając w miniony rok 2016 dostrzegałem w nim i wciąż dostrzegam swoisty Tryptyk Polski, opary na wy darzeniach Rocznicy Chrztu, Wielkiej Pokucie i Akcie uzna nia i przyjęcia Jezusa za Króla i Pana. Akt uznania i przyjęcia próbowano wykpić i zdepre cjonować. Pytano z kpiącym uśmiechem - po co przywraca nie monarchii w ustroju demo kratycznym? Czy znowu usiłuje się stworzyć w demokratycznej Polsce państwo wyznaniowe? – pisze ks. prof. dr hab. Paweł Bortkiewicz.
7
ind. 298050
redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet
Kiedy słyszę o pięknych życio rysach opozycyjnych, czy le gendarnych przywódcach, to zapala mi się czerwona lamp ka. A mam taki odruch, bo z wieloma działaczami Soli darności wysokiego szczeb la porobiło się coś dziwnego w 1989 roku – zaczęli zacho wywać się tak, jakby ktoś ich podmienił – pisze Jan Martini.
KURIER WNET
2
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
Spersonalizowane działanie
Powrót do sierpnia 1939 roku?
Małgorzata Szewczyk drożejącej w zawrotnym tempie energii, zakup żywności, opału, leków… Nikogo nie trzeba przekonywać o dramatycznej sytuacji Syryjczyków, znanej z przekazów medialnych. Potrzebne środki finanso we wcale nie są małe. Średnio jest to ok. 500 zł na miesiąc, a rodzina objęta jest pomocą na okres sześciu miesięcy. Akcja zainicjowana przez Caritas Polska została pomyślana tak, że darczyńca może objąć rodzinę wsparciem cało ściowym lub częściowym, w zależności od możliwości finansowych. Od mo mentu jej ogłoszenia w październiku ub.r. w pomoc ponad 1,1 tys. syryjskim rodzinom zaangażowało się ponad 3,7 tys. podmiotów, m.in. rodzin, szkół, pa rafii, organizacji i wspólnot kościelnych oraz osób indywidualnych. Zważywszy na dotychczasowy krótki czas jej trwania, to naprawdę wiele. Po pierwsze, liczba ta zadaje kłam obrazowi Polaka-ksenofoba, katolika jedynie z kościelnych kartotek, obojętnego na los uchodźców. Trudno
też zarzucić nam pazerność. Polski rząd tylko w 2016 r. przeznaczył na pomoc Syrii 119 mln zł. W całej tej trudnej sytuacji nie chodzi jednak o nasz wizerunek, by śmy się lepiej poczuli. Program „Rodzi na rodzinie” to konkretna odpowiedź na apel Franciszka o pomoc uchodź com i spersonalizowana pomoc. Mó wiąc wprost: wiem, komu pomagam, znam nie tylko sytuację danej rodzi ny, ale też imiona jej członków, dzię ki zdjęciom wiem, jak wyglądają, co jest im najbardziej potrzebne. Nie są to dla mnie ludzie anonimowi, „jacyś” uchodźcy, ofiary wojny, ale osoby, któ re dostrzegłam, wobec których słowo „bliźni” nabiera właściwego znaczenia. Stają się mi w pewien sposób bliscy, bo czuję się za nich odpowiedzialna. Ta konkretna pomoc jest bezcenna, gdyż jak mówią sami obdarowani – przywra ca im ona godność i dodaje otuchy, że nie są sami. K
Dokończenie ze str. 1
Z Łodzi do Krakowa Andrzeju Dudzie. W homilii, którą wy głosił w Toruniu 3 grudnia 2016 roku z okazji 25-lecia Radia Maryja powie dział (cytując o. Tadeusza Rydzyka) ”Co to jest polityka? Troska o dobro wspólne! Ojczyznę! To jest nasze życie. Nie możemy stać obok i udawać, że to nas nie dotyczy. Ewangelia musi przenikać wszystkie sfery życia”. Abp Marek Jędraszewski dziękował także jedno znacznie za wszystkie wielkie dzieła, które zapoczątkował Ojciec Dyrek tor. Dziękujemy Tobie, Ojcze Tadeuszu, oraz wszystkim Twoim Współpracownikom za miłość do Matki Najświętszej,
dzięki której w tysiącach polskich dłoni codziennie z wielką czcią przesuwane są paciorki różańca. Za miłość do Kościoła, która sprawia, że w tylu domach rozbrzmiewa „katolicki głos”. Za miłość do Ojczyzny, która uczy nas żarliwego patriotyzmu. Zaskoczenia nominacją abpa Jędraszewskiego nie kryły też środowiska katolickie. Portal niedziela. pl wyraził to wprost: Niespodziewana była ta nominacja. Na dziennikarskiej, ale i kościelnej giełdzie typowań nowego metropolity krakowskiego nazwisko Biskupa Łódzkiego nie pojawiło się ani razu. 8 grudnia zostaliśmy zaskoczeni,
ale to dobrze, bo pokazuje, że kościelny system wyboru biskupów nareszcie jest szczelny. Nie ma anonimowych informatorów i wiarygodnych przecieków. Jest tak jak powinno być. Abp Marek Jędraszewski był wyświęcony na kapłana przez abpa metropolitę poznańskiego Antonie go Baraniaka. W 2009 r. opublikował monumentalne, dwutomowe dzieło pt. „Teczki na Baraniaka” oparte na pochodzących z archiwów IPN do kumentach dawnego Urzędu Bezpie czeństwa i zawsze zabiegał o przywró cenie pamięci o jego zasługach. K
O
statnie wypowiedzi oraz po czynania Ministra Obrony Narodowej skłoniły mnie do tego, aby napisać w tym świątecznym czasie artykuł o tematy ce sił zbrojnych. Minister Macierewicz podczas jednej konferencji zaznaczył, że przeszkolenie żołnierzy Wojsk Obro ny Terytorialnej powinno uczynić ich zdolnymi stawić czoła m.in. jednostkom specnazu. Uważam, że podejście Mini stra do WOT oraz jego wiara w Sojusz Północnoatlantycki mogą okazać się dla nas zgubne. W Polsce mało jest mediów, które faktycznie starają się zachować obiekty wizm. Przykładem jest proces powsta wania Wojsk Obrony Terytorialnej. W zależności od sympatii politycznych temat ten był przedstawiany jako klę ska lub wielki sukces. Wypowiedź Mi nistra uważam za bardzo niewłaściwą. Jeśli chodzi o stricte techniczną kwestię. Żeby porównać potencjał żołnierza OT z tzw. „specjalsem” wystarczy udać się do Muzeum Powstania Warszawskiego. W jednej jego części została umieszczo na wystawa poświęcona współczesnym polskim siłom specjalnym. W owej eks pozycji znajduje się wysoka przezroczy sta tuba, w której znajduje się ok. 10 tys. łusek po nabojach. Na zewnątrz nale piona jest tabliczka znamionowa z pod pisem: „Łuski po nabojach wystrzelo nych przez operatora GROM-u w ciągu dwóch tygodni ćwiczeń”. Ile natomiast sztuk amunicji wystrzeli kandydat do służby wojskowej, który dziś zgłosi się na 3 miesięczne ćwiczenia? Około 50 sztuk. Biorąc więc pod uwagę, że tre ning żołnierza OT będzie odbywał się średnio kilkanaście weekendów w roku, mam uzasadnione obawy co do tego, że wyszkolenie naszych „terytorialsów” bę dzie kilka poziomów niższe niż żołnierza wojsk specjalnych jakiegokolwiek kraju. Przedstawiciele formacji specjalnego
O głośnym czytaniu
W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I
rywający. Ale proszę bardzo – chcecie, czytajcie sobie. A ostatnio, w rocznicę wprowa dzenia stanu wojennego grupa pra cowników i studentów poznańskiej polonistyki odczytała w holu Colle gium Maius esej J. J. Lipskiego Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy; Uwagi
Redaktor naczelny Kuriera Wnet
K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R
Krzysztof Skowroński
WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny
G
A
Z
E
T
A
N
I
E
C
O
D
Z
I
E
N
N
A
Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl
Zespół WKW
Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Dariusz Kucharski
RO DOW EJ
o megalomanii narodowej i ksenofobii Polaków. Wydany w 1981 roku tekst jest dziś anachroniczny i razi płytkim dydaktyzmem. Właściwie wszystkie obawy i czarne wizje autora zosta ły oddalone przez bieg wydarzeń. Wręcz humorystyczne jest biczowa nie Polaków za antysemityzm w roku 2016, gdy niektóre gminy żydowskie nie wiedzą, co zrobić z przydzielony mi im budynkami, gdy w Warszawie działa już nowoczesne muzeum Ży dów POLIN, oraz gdy na konsekracji kościoła u ojca Tadeusza Rydzyka po jawił się jeden zagraniczny dyplomata – sekretarz ambasady Izraela. Jaki jest cel czytaczy zbiorowych? Przecież nie namysł nad treścią – myśli się indywidualnie, czytając po cichu. Jeśli lektorzy eseju Lipskiego uważa ją go za nadal istotny, powinni raczej zrobić debatę – co jest jeszcze aktu alne, a co nie. No, ale przecież rzecz nie w debacie, a w demonstracji. Czy tający na głos demonstrują w ten spo sób własną szlachetność, którą prze ciwstawiają niegodziwości kaczystów i wszelkich innych wsteczników. No, cóż.. jest to w sumie śmieszne i przy pomina zachowanie faryzeusza puszą cego się własną cnotliwością. Nie za sługuje na nic innego niż pobłażliwe wzruszenie ramion. Czy zatem nigdy nie powin no się czytać na głos? Wprost przeciwnie, jak najbardziej należy – w PRL-u była świetna seria wy dawnicza o sympatycznym tytule: „Poczytaj mi mamo”. K
PA MI ĘCI NA
Jaki jest cel czytaczy zbiorowych? Przecież nie namysł nad treścią – myśli się indywidualnie, czytając po cichu. Jeśli lektorzy eseju Lipskiego uważają go za nadal istotny, powinni raczej zrobić debatę – co jest jeszcze aktualne, a co nie. No, ale przecież rzecz nie w debacie, a w demonstracji.
rzy OT ze „specjalsami”. Tego się nie da uniknąć. Jednak powinniśmy skupić się przede wszystkim na rozwijaniu syste mu szybkiego reagowania w przypadku pojawienia się sił dywersyjnych przeciw nika. Zasadnym pozostaje pytanie czy faktycznie opłaca się bardzo dobrze wy posażać jednostki OT. Czy nie wystarczy jedynie mundur i zwykły karabin? Po co specjalistyczne, drogie bronie różnego
UT FOT. INST YT
J
Dziś słyszę, że zwolennicy opozy cji tu i ówdzie urządzają happeningi polegające na odczytywaniu na głos obecnej konstytucji – współczuję, bo, delikatnie mówiąc, nie jest to tekst po
Żołnierze amerykańscy będą stacjonować w okolicach przesmyku suwalskiego. Przerzucenie większych sił NATO nie będzie możliwe na tyle szybko, aby ustrzec naszą stolicę przed zajęciem przez Rosjan, którzy będą w stanie pojawić się na przedmieściach Warszawy w kilkanaście godzin.
zastosowania w rękach „weekendowej” jednostki wojskowej, której zadania po winny znacznie odbiegać od tych, które mają wojska konwencjonalnych. Wypo sażenie OT w kosztowną broń oraz po stawienie na jej czele kilku „specjalsów” nie uczyni z niej superwojska. Kolejną kwestią, w której mam od mienne zdanie niż to prezentowane oficjalnie przez Ministra Macierewi cza jest rola Sojuszu Północnoatlanty ckiego w systemie obronnym naszego kraju. Moim zdaniem powinien być on dodatkiem, natomiast odnoszę wraże nie, że NATO w planach szefa resortu Obrony Narodowej zajmuje bardzo wysoką pozycję. W niedawno udzielo nym wywiadzie amerykański ekspert ds. obronności, Edward Luttwak podkreślił, że Ameryka Trumpa będzie wymagała od natowskich sojuszników dużego za angażowania w system obronny Sojuszu. Jego zdaniem każdy kraj będzie musiał przede wszystkim na swoje barki wziąć obronę swojego terytorium. Słusznie zauważył, że wysłanie około 200 żoł nierzy włoskich na Litwę jest bardziej pustym gestem niż realnym wsparciem. U nas kwestia wygląda podobnie. Żoł nierze amerykańscy będą stacjonować w niewielkiej liczbie w najbardziej ne wralgicznym miejscu naszego terytorium, czyli w okolicach przesmyku suwalskiego. Przerzucenie większych sił NATO nie bę dzie możliwe na tyle szybko, aby ustrzec naszą stolicę przed zajęciem przez Ro sjan, którzy będą w stanie pojawić się na przedmieściach Warszawy w kilkanaście godzin. Nasze najlepsze czołgi i samolo ty, które powinny bronić dojścia stolicy znajdują się kilkaset kilometrów od niej. Sytuacja wygląda jak we wrześniu 1939 roku. Liczymy na sojuszników, hart ducha polskiego żołnierza. Czy postanowienia Szczytu NATO są niczym ulotki zrzucane na niemieckie miasta podczas II wojny światowej? K
Żołnierz Niezłomny Kościoła
Henryk Krzyżanowski
ednym z dziwactw ustroju PRL było upodobanie do czytania na głos dorosłym. Co jakiś czas urządzano partyjne zgromadzenia zwane plenami (to z łaciny, choć zabawne, że po rosyj sku plen = niewola). A na nich aktualni tzw. przywódcy mozolnie odczytywali długaśne referaty na tematy bieżą ce i ogólne. Niekiedy transmitowano je przez radio a teksty zamieszczano potem w gazetach. Szeregowi partyj ni też mieli swoje spędy, na których produkowali się lektorzy z aparatu wojewódzkiego (lektor = ten, co czy ta na głos). Jaki był cel tej dziwacznej praktyki? Z pewnością nie chodziło o informowanie kogokolwiek o czym kolwiek – nie, cel był inny. Należało ciągle przypominać, że ty, obywatelu jesteś od słuchania – a mówić (a do kładniej czytać na głos) możemy tylko my, władza. Czasy się zmieniły, tamci czytacze są albo emerytami albo przeszli do bi znesu. Pojawiło się nowe hobby – też dziwaczne. Zbiorowe odczytywanie tekstów w miejscach publicznych. Ponad dwa lata temu wycofanie się magistratu Poznania z finansowania bluźnierczego Golgota Picnic skłoni ło zwolenników spektaklu (w ciemno, ogromna większość nie znała przecież tekstu) do kolektywnej lektury na Pla cu Wolności. Protestowałem wtedy ze stosownym transparentem, w gruncie rzeczy niepotrzebnie, bo takie zbioro we odczytywanie w żaden sposób nie propagowało antyreligijnego tekstu.
przeznaczenia ćwiczą praktycznie co dziennie po kilka godzin. Co będzie mógł przećwiczyć ze swoimi żołnie rzami dowódca OT podczas weeken du? Nie oczekujmy zbyt wiele od tej formacji. Ona ma być przede wszyst kim wsparciem dla lokalnej ludności i ewentualnie mogą wspierać działania innych rodzajów wojska. Nie wykluczam oczywiście, że dojdzie do starć żołnie
nowy film dokumentalny i książka Jolanty Hajdasz o prześladowaniu abpa Antoniego Baraniaka nowe fakty, nowi świadkowie, nowe wnioski --------------------------------POMÓŻ PRZYWRÓCIĆ PAMIĘĆ O BOHATERSKIM KAPŁANIE --------------------------------zorganizuj pokaz filmu w swojej parafii kup książkę kontakt tel. 607 270507
Projekt i skład
Wojciech Sobolewski Dział reklamy
Adres redakcji
ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl
Marta Obluska reklama@radiownet.pl
Wydawca
Dystrybucja własna Dołącz!
Informacje o prenumeracie
dystrybucja@mediawnet.pl
Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507
Nr 31 · STYCZEŃ 2017
(Wielkopolski Kurier Wnet nr 23)
Data i miejsce wydania
Warszawa 7.01.2016 r.
Nakład globalny 10 000 egz.
ind. 298050
I
vette jest wdową, z powodu powikłań związanych z cukrzycą straciła wzrok. Fares samotnie wychowuje troje dzie ci. Rodzina Ibrahima składa się z 15 członków, mieszkają w dwóch wynaję tych pokojach, w bardzo złych warun kach. Edma żyje z dwiema córkami, bo mąż ją porzucił. Hassan jest elektrykiem w przedsiębiorstwie sortowania śmieci, które jest zagrożone zamknięciem. Na utrzymaniu ma żonę i pięcioro dzieci w wieku od 12 lat do 3 miesięcy. To kon kretni ludzie, których dotychczasowe, względnie ustabilizowane życie rodzin ne i zawodowe rozpadło się na tysiące kawałków z powodu przedłużającej się wojny w Syrii. To mieszkańcy Aleppo, uchodźcy syryjscy w Libanie czy dotknięci nędzą z powodu zapaści spowodowanej kryzysem uchodźczym Libańczycy. Moż na o nich przeczytać na stronie „Rodzina rodzinie”. Każda z tych historii kończy się w taki sam sposób: potrzebują wspar cia finansowego na opłatę mieszkania,
Michał Bąkowski
KURIER WNET
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
S
koro Najznakomitszy Związkowiec był człowiekiem Kiszczaka, to może inni byli także... Sam generał chełpił się (po pijaku?), że do Solidarności „wpompował” 3 dywizje swoich ludzi... A legendarny KOR? Czy istnieje w ogóle taka możliwość, żeby wśród tych zacnych ludzi nie było żadnego „stukacza”? Byłoby to karygodne zaniedbanie/przeoczenie ze strony odpowiedzialnego resortu. Sama „technika” (podsłuchy, perlustracje) nie wystarcza do kontroli operacyjnej środowiska – potrzebne są wewnątrz „osobowe źródła informacji”. Niektórzy z legendarnych członków KOR-u (Michnik, Celiński) bardzo aktywnie włączają się w obronę „praw nabytych” resortowych funkcjonariuszy. Czy mają jakieś zobowiązania?
Kiedy słyszę o pięknych życiorysach opozycyjnych, czy legendarnych przywódcach, to zapala mi się czerwona lampka. A mam taki odruch, bo z wieloma działaczami Solidarności wysokiego szczebla porobiło się coś dziwnego w 1989 roku – zaczęli zachowywać się tak, jakby ktoś ich podmienił. Często mówi się, że „zdradzili sprawę Solidarności” lub „dali się kupić”. Pewnie były i takie przypadki, ale nie można wykluczyć przypuszczenia, że dziwna wolta niektórych liderów związkowych miała inne podłoże – po prostu robili dokładnie to, co mieli robić.
Miedzy Piniorem i Rulewskim Można zrozumieć legendarnego przywódcę Rulewskiego, któremu komuniści wybili zęby, że kierując się wielkodusznością i chrześcijańskim wybaczeniem, sprzeciwia się ograniczeniom przywilejów emerytalnych esbekom. Trudniej znaleźć logikę w wolcie legendarnych przywódców Celińskiego i medialnego ostatnio Piniora, którzy wprost z Solidarności trafili do komunistów i wylądowali w SLD. Obaj zresztą bawili się świetnie na gali z okazji 90 rocznicy urodzin gen. Jaruzelskiego. Legendarny przywódca Celiński często dzieli się swymi przemyśleniami w telewizorach. Słyszałem, jak wygłaszał niegdyś opinię, że jakość demokracji najlepiej poznać po jakości opozycji. Otóż zdaniem legendarnego przywódcy demokracja w Polsce była zła, bo „mamy straszliwą opozycję” (w owym czasie opozycją był PiS). Ponieważ dzisiaj mamy opozycję europejską, postępową, to chyba i demokracja lepsza? Medialnego ostatnio legendarnego przywódcę Piniora najstarsi wrocławianie pamiętają z płomiennej mowy wygłoszonej na pogrzebie Edwarda Majka w 1986 roku. Majko – prominentny członek Zarządu Regionu dolnośląskiej Solidarności (prawa ręka legendarnego Frasyniuka) nie zdążył zostać legendarnym przywódcą, bo zginął w tragicznym wypadku. Samochód, którym podróżował razem z z-cą komendanta wojewódzkiego SB we Wrocławiu – płk. Anatolem Pierścionkiem – zderzył się był czołowo z autobusem. Obaj polegli na służbie panowie byli po dużej wódce, przy której prowadzili jakieś rozmowy „jak Polak z Polakiem” 4 lata przed okrągłym stołem! Innym wrocławskim legendarnym przywódcą „o pięknym życiorysie opozycyjnym” jest Grzegorz Schetyna. Ten polityk, ze względu na wybitne zasługi w „podziemiu”, zrobił błyskotliwą karierę – przed trzydziestką był już dyrektorem Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu, wicewojewodą, właścicielem radia „Eska” i wojskowego klubu sportowego. Schetyna jako marszałek Sejmu pełnił jakiś czas rolę głowy państwa. Wprawdzie „grzebanie w życiorysach” uchodzi za coś niestosownego (chyba, że dotyczy Piotrowicza), ale niezwykła kariera tego polityka zainspirowała Grzegorza Brauna do kwerendy w dostępnych internetowo stronach IPN (żadne tam „zbiory zastrzeżone”!). Braun odkrył, że Schetyna miał „parasol ochronny” wewnątrz SB – z ‚’centrali” do wrocławskich esbeków przyszło polecenie „tego nie ruszamy”. Wniosek o „wyższym zaszeregowaniu” figuranta nasuwa się sam. W tym czasie Schetyna, niszczony przez Tuska i „stronnictwo pruskie”, był na marginesie, ale Braun proroczo przewidywał, że jeszcze o polityku usłyszymy. I wykrakał. Zdaniem Brauna Schetyna został wygenerowany przez poważną firmę związaną z Północna Grupą Wojsk Radzieckich i zbyt dużo „zostało zainwestowane” w polityka, by mógł on być przesunięty „do biznesu”. Oczywiście legendarni przywódcy powstawali nie tylko na Śląsku.
Przepraszał za Solidarność Ryszard Czajkowski, który obsługiwał nagłośnienie podczas obrad Komisji Krajowej Solidarności, opisał ostatnie zebranie 12 XII 1981:”Wałęsa był apatyczny i się nie odzywał. Po skończeniu obrad, około północy zadzwonił telefon. Do przewodniczącego. Rozmowa była dziwna – Wałęsa słuchał i potakiwał. Po skończeniu wyszedł. Za chwilę przyleciał roztrzęsiony telefonista z centrali. Powiedział, że podsłuchał rozmowę, i że dzwonił Jaruzelski informując Wałęsę o wprowadzeniu stanu wojennego. Nikt nie chciał wierzyć
Legendarni przywódcy Jan Martini
(„Lechu by nam powiedział”), ale za chwilę wpadli zomowcy i wszystkich zgarnęli”. I tu zdarza się rzecz dziwna – internują złapanych członków władz
Wśród świadomych obywateli dosyć powszechny jest pogląd, że w latach 80. służby specjalne PRL dokonały wyboru i obróbki grupy ludzi, z którymi następnie zawarto „historyczny kompromis” i którym „przekazano władzę”. Solidarność i nawet gościa, który zwijał mikrofony, ale legendarni przywódcy uciekają, aby kontynuować walkę. Wydawało by się, że zgarnięcie wszystkich 104 członków Komisji Krajowej zgromadzonych w jednym miejscu, powinno być dziecinnie proste. Ciekawe, czy dowódca kierujący akcją został ukarany za nieudolność i zaniedbanie. Uciekinierzy – Bujak, Frasyniuk, Borusewicz, Hall zeszli do podziemia czyniąc swoje życiorysy jeszcze piękniejszymi. Trzej z nich jako nieliczni przedstawiciele władz Solidarności brali udział w obradach okrągłego stołu. Polityk Zbigniew Bujak wsławił się tym, że na aukcji, w której Kiszczak wystawił przepocony mundur (działania stanu wojennego wymagały wysiłku), sprzedał swoją legitymację Solidarności. Wkrótce „przepraszał za Solidarność” i został jednym z 3 właścicieli spółki Agora. Obecnie prowadzi spokojne życie multimilionera konsumując owoce swojej walki o demokrację.
Historyczny kompromis Natychmiast po wprowadzeniu stanu wojennego podjęto akcje „Jodła”, Klon”,”Renesans”, w ramach których przeprowadzono setki rozmów „profilaktyczno -ostrzegawczych”, czy „sondażowo-rozpoznaniowych”, z aktywistami zdelegalizowanej Solidarności. Nie chodziło tylko o pozyskanie
tajnych współpracowników do bieżącej inwigilacji. Szukano ludzi nadających się do „recyklingu”, mogących przydać się w przyszłych planach komunistów. Wśród świadomych obywateli dosyć powszechnie akceptowany jest pogląd, że w ciągu długich lat osiemdziesiątych służby specjalne PRL dokonały wyboru i obróbki grupy ludzi, z którymi następnie zawarto „historyczny kompromis” i którym „przekazano władzę”. Wiele wskazuje jednak, że ekipę kierowniczą III RP przygotowano już wcześniej, gdyż była ona praktycznie „gotowa” jeszcze
swoje legendarne życiorysy autorytety moralne i intelektualne – m.in. Władysław Bartoszewski, Aleksander Małachowski, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Stefan Niesiołowski, Bronisław Komorowski, Andrzej Celiński, Andrzej Czuma, J. Jedlicki, J. Holzer, a także konfidenci „z górnej półki” literat A. Szczypiorski (TW „Mirek”), późniejszy prezes radiokomitetu A. Drawicz (TW „Kowalski”), dziennikarze „Wyborczej” H. Karkosza (TW „Monika”) i L. Maleszka (TW „Ketman”). Komuniści wielokrotnie powtarzali, że ze „zdrową, robotniczą częścią Solidarności” dawno by się porozumieli, ale problemem są „ekstremiści” – Kuroń i Michnik. Okazało się jednak, że właśnie tych ekstremistów upodobał sobie Kiszczak zapraszając ich do rozmów „jak Polak z Polakiem” przy okrągłym stole (a wkrótce Polak Polakowi bezkrawo „oddał władzę”). Komorowski i Borusewicz byli przeciwni ugodzie z komunistami i nie brali udziału w obradach legendarnego okrągłego stołu. Ciekawe, że właśnie ci dwaj zostali głównymi beneficjan-
Komuniści wielokrotnie powtarzali, że problemem są „ekstremiści” – Kuroń i Michnik. Okazało się jednak, że właśnie tych ekstremistów upodobał sobie Kiszczak zapraszając ich do rozmów „jak Polak z Polakiem”. przed 13 grudnia 1981r. Wielotysięczną rzeszę internowanych „zapuszkowano” w ok. 50 zakładach karnych. Istniał jednak jeden „internat” zupełnie inny od pozostałych. Tutaj internowani zamiast tłuc się wiele godzin w „lodówkach” – więziennych budach, zostali dowiezieni helikopterami, a cotygodniową mszę odprawiał im dojeżdżający z Koszalina biskup. Historyk pisał: „Przywieziono również owoce południowe – pomarańcze, banany, cytryny, ananasy i wiele innych wiktuałów (np. holenderski tytoń do fajki dla B. Geremka), o których żołnierze jak i milicjanci czy pracownicy cywilni ośrodka mogli jedynie pomarzyć”.
Jak Polak z Polakiem W wojskowym ośrodku wypoczynkowym na terenie poligonu drawskiego, nad jeziorem Trzebuń, przetrzymywano przyszłą elitę III RP. Tutaj budowały
na których nie było daty ani wezwania do strajku, tylko informacja o zwolnieniu z pracy Anny Walentynowicz. W wielkiej tajemnicy przed WZZ (Wolne Związki Zawodowe) Borusewicz podjął decyzję o strajku. Przekazał ją 3 osobom ze stoczni i poszedł spać. Kiedy wyspał się, zadzwonił do Warszawy i dowiedział się, że w stoczni jest potężny strajk. Już po 1986 roku czytamy w pisemku związkowym „ B. Borusewicz jest niekwestionowanym przywódcą Zarządu Regionu Gdańsk”. Opozycjonisty nie dowieziono motorówką do stoczni – strajk wybuchł bez przywódcy. Borusewicz jest człowiekiem skromnym, unikającym rozgłosu. Wiemy o nim bardzo niewiele, choć to długoletni marszałek Senatu. Właściwie pozostał w dalszym ciągu „tajemniczym konspiratorem” (określenie A. Gwiazdy). NIE był członkiem związku zawodowego Solidarność, bo nigdy nie pracował etatowo. Pieniądze na życie przysyłała mu podobno matka z Ameryki. Mając czas zajmował się konspiracją „pełnoetatowo”. W czasach „przedsolidarnościowych” tylko on miał swoje dojście do drukarni, mógł zorganizować samochód itp. W przeciwieństwie do „Bolka”-„legendarny Borsuk” jest niczym żona Cezara – nie ma na niego kwitów w IPN-nie.
Borsuk Musimy sobie jednak zdawać sprawę, że zachowane tam akta dotyczą przeważnie drobnych szpiclów najniższego szczebla. Poza tym SB, choć
Komorowski i Borusewicz byli przeciwni ugodzie z komunistami i nie brali udziału w obradach okrągłego stołu. Ciekawe, że właśnie ci dwaj zostali głównymi beneficjantami układu i zrobili największe kariery polityczne w III RP! tami układu i zrobili największe kariery polityczne w III RP! Wśród legendarnych przywódców Borusewicz jest ekstremalnie legendarnym. Czasem wędrowny bard o nim opowie, czasem matka zaśpiewa przy kołysce. Bo On jest Tym, Który Zorganizował Strajk Sierpniowy, od którego wszystko się zaczęło... Z wywiadu A. Walentynowicz dla dziennika Bałtyckiego 25. 08. 1997: „Bogdan Borusewicz osobiście z p. Kapczyńskim wydrukował ulotki,
Przynajmniej jeden balon został przekłuty – Wałęsa w Polsce przestał być legendą stając się postacią żałosno-groteskową. Ale jego wystąpienia zagraniczne są i będą ciągle potężną bronią wymierzoną w Polskę.
3
najliczniejsza i najbardziej widoczna, nie była jedyną (ani najważniejszą) tajną służbą wymierzoną w Polaków. Gdy w „wolnej Polsce” Borusewicz jako przewodniczący klubu parlamentarnego Solidarności powiedział że „Solidarność nigdy nie oczyści się z tego, że doprowadziła kraj do ruiny”, Anna Walentynowicz nie wytrzymała i sformuowała kilka pytań do posła: Kogo pan oskarża o spowodowanie nędzy w kraju, czy nie widzi pan tu swego udziału? Dlaczego pan – opozycjonista spotykał się z majorem Stasi? Skąd pochodzą pieniądze (5 tys. miesięcznie), które oferował mi pan w 1986 za zaniechanie krytyki Wałęsy? W 1983 r. usiłowałam wmurować tablicę upamiętniającą śmierć górników z Wujka. Tablicę zabrano, mnie uwięziono. Potem bezskutecznie domagałam się zwrotu mojej własności przez sąd, prokuraturę, UOP i Ministerstwo Sprawiedliwości. Pan tę tablicę wmurował w 1990 r. Na jakiej podstawie bezpieka wydała ją panu? W stanie wojennym przekazał pan do Lęborka powielacz, w którym był nadajnik. Ludzi aresztowano. Jak pan wytłumaczy ten fakt? Dlaczego fałszywie oskarżał pan ludzi o agenturalność powołując się na znajomości w komendzie?W 1981 roku wysłał mnie pan do Radomia. Komu pan podał mój adres, gdzie współpracownik SB przygotował zamach na mnie? Pytania pozostały bez odpowiedzi (powtórnie zadał je publicznie w 2015 roku Piotr Walentynowicz). Jako szef podziemnej Solidarności w Polsce i jej agend za granicą Borusewicz dysponował funduszami stale napływającymi do Polski z różnych źródeł. Nie były to sumy małe – w grę wchodziły miliony dolarów. Borusewicz konsekwentnie ignoruje wielokrotne wezwania do rozliczenia się z tych pieniędzy. Temat „podziemnych” finansów do bezpiecznych nie należy. Dziennikarz, który się tym interesował, popełnił samobójstwo... Ale wciąż żyją świadkowie dziwnych działań Borusewicza. Swoim autorytetem podziemnych władz Solidarności Bogdan Borusewicz i Aleksander Hall autoryzowali wersję SB o samobójczej śmierci zamordowanego członka zarządu Regionu Jana Samsonowicza. „Borsuk” zabezpieczył „żeby nie zginęła” taśmę, na której legendarny Bolek przyznał się w chwili słabości do współpracy z SB. Taśmy do dziś nie udało się odnaleźć. Podobnie jak 70 powielaczy z Norwegii, które schował w „bezpieczne miejsce” Borusewicz. Formalnie kierując gdańskim podziemiem zlikwidował kompletnie prasę w regionie Gdańskim. Było to ewenementem na skalę Polską. We wszystkich innych regionach podziemna prasa w stanie wojennym była wydawana mniej, lub bardziej regularnie. Niestety jego działalność nie stanowi tylko historii – jest on do dziś czynnym politykiem. Tuż przed tragedią smoleńską przewodniczący rosyjskiej Dumy – Siergiej Mironow w wywiadzie prasowym wyznał, że znakomicie mu się współpracuje z polskim Senatem – lepiej nawet niż z wieloma partnerami Wspólnoty Niepodległych Państw. Świetna współpraca z tym akurat partnerem może niepokoić... Przynajmniej jeden balon został przekłuty – Wałęsa w Polsce przestał być legendą stając się postacią żałosno – groteskową. Ale niezależnie od werdyktu grafologów, jego wystąpienia zagraniczne są i będą ciągle potężną bronią wymierzoną w Polskę. Jest wiele powodów, dla których historycy unikają tematu „legendarnych przywódców opozycji”.` Pamiętają oni gehennę Sławomira Cenckiewicza, wiedzą ile ciosów musiał „wziąć na klatę” za „ruszenie” tematu Wałęsy. W bogatej agenturalnej historii noblisty pozostał papierowy ślad jedynie z epizodu, gdy był on drobnym kapusiem donoszącym za drobne pieniądze. Znaczna część naszej historii umyka historykom, gdyż nie badają oni spraw nie mających dokumentacji. Agent wpływu nie musi się regularnie spotykać z oficerem prowadzącym i nie kwituje honorariów – wynagradzany jest w innej formie (np. posada w ONZ, cykl wykładów na zagranicznych uniwersytetach). Dlatego nie spodziewajmy się zbyt wiele po zbiorze zastrzeżonym, którego ujawnienie napotyka tak wielkie trudności. Nasi liczni historycy nie kwapią się do „grzebania w życiorysach” licznych naszych legendarnych opozycjonistów. Może znają ukraińskie przysłowie „nie pchaj ruku pod łopuchu, bo hiwno najdesz”? K
KURIER WNET
4
B
yć może też bez hekatomby zaborów, wywózek na Sybir, powstań narodowych, dwóch wojen światowych i komunizmu nasze polskie umiłowanie wolności kształtowałoby się inaczej. Nie daliśmy się zniemczyć, nie daliśmy się zrusyfikować i przez 1050 lat utrzymaliśmy wiarę katolicką. Na czele milionów Polaków modlących się za Ojczyznę stali zawsze polscy kapłani. Wielu z nich straciło życie, a tym co przeżyli przyszło latami trwać z rodakami i gorąco wierzyć w Polskę wielkich szans, celów, ambicji, Polskę na miarę tysiącletnich dziejów.Ks. Bolesław Filipowski, był jednym z nich. Powstaniec, kapelan powstańców wielkopolskich, duszpasterz na wygnaniu na Podhalu, długoletni proboszcz trzech parafii, społecznik, Radca Duchowny Ad Honores. Postawny, zdecydowany, lubiący sport i dowcip kapłan stał się również nieugiętym obrońcą mowy ojczystej. Nie doczekał wolnej Polski, zmarł w 1969 roku. Jego losy pokazują losy pokoleń, wplecionych w ciągłą walkę nie tylko o niepodległość Ojczyzny, ale także toczącą się między mądrością polityczną, a małością, między interesem społecznym, a prywatą, między polską racją stanu, a racjami obcych rządów. Trzeba było nie lada wyobraźni i talentu, by prowadzić wiernych w tym labiryncie trudnych decyzji. Nie sposób nawet sobie wyobrazić, jaki opór materii należało wtedy pokonywać i jak często sukces był bliski porażce.
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A O Polskę marzeń walczyły całe pokolenia rodaków. Ofiarę krwi, którą ponieśliśmy jako naród mężnie przetrwaliśmy u boku Kościoła katolickiego i przy nieprzemijającym wsparciu kapłanów. Być może kiedyś historycy udowodnią, że poświęcenie życia milionów rodaków stało się ceną, jaką przyszło nam zapłacić za zachowanie religii, ojczystej mowy i tradycji.
Nie tylko oręż Ksiądz Bolesław Filipowski urodził się 29 lipca 1884 roku w Rudnikach koło Opalenicy jako szóste z dwanaściorga dzieci Nikodema i Salomei z Niezielińskich. Uczęszczał do renomowanego Gimnazjum im. św. Marii Magdaleny w Poznaniu, które przeszło do historii jako kuźnia ducha katolickiego i patriotycznego. Maturę zdał w 1910 roku w Międzyrzeczu. Zaraz potem podjął studia teologiczne w Arcybiskupim Seminarium Duchownym w Poznaniu i Gnieźnie. Święcenia kapłańskie przyjął 19 grudnia 1914 roku z rąk abpa Edwarda Likowskiego, ówczesnego Prymasa Polski. 1 stycznia 1915 roku dekretem biskupim został skierowany do pracy w parafii w Oborzyskach Starych. Ze względu na obłożnie chorego proboszcza pełnił obowiązki zarówno kapłańskie jak i administracyjne. Po śmierci proboszcza, mimo przeniesienia ks. Filipowskiego do parafii w Oborniakach, przez całe lata wierni zabiegali w Kurii o powrót, ukochanego kapłana, do Oborzysk. 1 maja 1916 roku rozpoczął pracę w parafii NMP Wniebowziętej w Obornikach Wielkopolskich. Tu również włożył całe serce kapłańskie, szczególnie w działalność apostolską wśród młodzieży. Duszpasterstwo młodych prowadził oddzielnie dla młodzieży męskiej i żeńskiej przygotowując ją do wstąpienia w szeregi Akcji Katolickiej. Oficjalnie stowarzyszenie to powołał papież Pius XI w 1928 roku. Ks. Bolesław ponad dziesięć lat wcześniej, już wdrażał idee przyszłej organizacji. Katechizował dwujęzyczną ludność w Obornikach oraz Bogdanowie. Opiekował się też chorymi w miejscowym zakładzie, gdzie prace duszpasterską utrudniały mu ówczesne protestanckie władze pruskie. 1 lipca 1917 roku na mocy kolejnego dekretu, wydanego przez kardynała Edmunda Dalbora, Prymasa Polski, został powołany do pracy w Zbąszyniu. Obowiązki wikariusza objął w parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej. Bezzwłocznie wraz z ks. Kazimierzem Michalskim również wikariuszem, pracującym od sierpnia 1917 roku, aktywnie włączył się w działania społeczne i niepodległościowe na rzecz rodaków. Potajemnie nauczał polskie dzieci języka ojczystego i historii w oparciu o kantyki, które – jak sam wspomina- „tysiącami wśród dzieci rozprowadzał”. Korzystał też dużo z miejscowej bogato wyposażonej biblioteki parafialnej.
Powstanie 27 grudnia 1918 roku wybuchło Powstanie Wielkopolskie. Podczas pierwszej nieudanej próby opanowania Zbąszynia przez powstańców, 5 stycznia 1919 roku, do kościoła wtargnęli żołnierze Grenzschutzu. Uniemożliwili ks. Bolesławowi odprawienie sumy. Choć opuścił kościół i starał się uspokoić wiernych, Niemcy zamierzali go aresztować i uwięzić tak jak uczynili
Kapłan z Powstania Wielkopolskiego
Sylwetka księdza Bolesława Filipowskiego Aleksandra Tabaczyńska to z proboszczem zbąszyńskim ks. Albertem Beyerem i drugim wikariuszem ks. Kazimierzem Michalskim. Ks. Bolesław, aby uniknąć grożących mu represji – jak sam opisuje – w biały dzień w „przebraniu niewiasty” przeszedł na drugą stronę Obry, mijając posterunki niemieckie. Nie został rozpoznany. Udał się przez Leśne Domki i Stefanowo do Chrośnicy. Przyłączył się do oddziałów powstańczych i od 7 stycznia 1919 roku został ich kapelanem. Do 13 lutego walczył u boku powstańców. Realizował wszelkie działania duszpasterskie przynależne kapelanowi. Odprawiał nabożeństwa i to nie tylko dla powstańców, ale i mieszkańców Chrośnicy, (na odprawianie w miejscowej szkole uzyskał specjalne pozwolenie Kurii w Poznaniu), Łomnicy, Stefanowa, Zakrzewka i Perzyn, odbierał przysięgę od ochotników wstępujących do oddziałów powstańczych. Stał się duchowym wsparciem dla walczących. Bezspornie był mężnym i odważnym kapelanem, gdyż regularnie docierał ze swą posługą na pierwszą linię frontu. Tuż przed drugim atakiem na Zbąszyń 10 stycznia 1919 roku w Łomnicy, gdzie zebrały się oddziały powstańcze, ks. Bolesław celebrował mszę św. na podwórzu folwarcznym. Tam wygłosił płomienne kazanie, w którym zagrzewał do walki w obronie Ojczyzny, udzielił też ogólnego rozgrzeszenia i pobłogosławił ruszających do ataku. Po tej, już kolejnej, nieudanej próbie zdobycia miasta, był duchową podporą dla wielu rozgoryczonych porażką żołnierzy. Niepowodzenie pod Zbąszyniem odbiło się bardzo na dyscyplinie oddziałów. Dowództwo Główne alarmowane było meldunkami ze Zbąszynia, że oddziały żądają wycofania ich z tego odcinka „ponieważ grozi im zagłada”. Dotyczyło to zwłaszcza batalionu śremskiego i kompani jarocińskiej, gdyż oddziały te źle czuły się na obcym terenie. Począwszy od 12 stycznia 1919 roku pozycje powstańcze na odcinku zbąszyńskim znalazły się pod silnym ogniem artylerii, której stanowiska znajdowały się między innymi w Zbąszyniu. Wiele wiosek zostało zniszczonych, a ludność musiała chronić się dalej od linii frontu. Dopiero w połowie stycznia sytuacja na odcinku ustabilizowała się. Niemców spotkało szereg niepowodzeń. Dnia 16 stycznia
wybity został patrol niemiecki liczący 20 oficerów i szeregowych. Nie udały się też próby opanowania Łomnicy ( 17 stycznia ), ważnego punktu powstańców, który zagrażał Zbąszyniowi, równocześnie chronił Nowy Tomyśl od bezpośredniego ataku niemieckiego. Sam ks. Bolesław tak wspomina te wydarzenia: „Niezapomniany dzień kiedy Niemcy w sile 800 żołnierzy wpadli do Łomnicy, aby ją zająć. Całe zaplecze zamieszkałe było przez niemieckich kolonistów aż do Opalenicy. W Łomnicy było zaledwie 80 naszych żołnierzy, ale
uchodził za bardzo wyrozumiałego dla Polaków, czego nie akceptowali mieszkańcy niemieckiego pochodzenia, a co nowym wikariuszom dawało duże możliwości działania. Pomimo to ks. Bolesław tak pisze o swojej posłudze w parafii: „Niełatwa tu była praca. Proboszcz z pochodzenia Niemiec, usiłował przede wszystkim młodzież zniemczyć przez przygotowanie do sakramentów świętych. Oddając naukę w ręce nauczyciela Niemca, uzupełniał nabożeństwa w języku niemieckim. Temu trzeba się było przeciwstawić, aby bronić polskości”
„Niezapomniany dzień kiedy Niemcy w sile 800 żołnierzy wpadli do Łomnicy, aby ją zająć. W Łomnicy było zaledwie 80 naszych żołnierzy, ale Opatrzność Boża miała nas w swojej opiece. Po nabożeństwie udało się wroga zdziesiątkować. Opatrzność Boża miała nas w swojej opiece. Po odprawieniu nabożeństwa w Łomnicy, udało się dwie kompanie zatrzymać, które chciały odmaszerować w przeciwnym kierunku do Chrośnicy. Po nabożeństwie udało się wroga zdziesiątkować. (…) 13 lutego 1920 roku po odprawieniu nabożeństwa pod gołym niebem wojsko polskie z generałem Józefem Dowbor – Muśnickim na czele wzięło Zbąszyń w posiadanie i nastąpił pokój w tej okolicy.”
W wolnej Polsce Po zakończeniu walk zbrojnych i zawieszeniu broni (16 lutego 1919 roku) w okresie trwającego prawie rok rozejmu ks. Filipowski nadal prowadził działania duszpasterskie poza Zbąszyniem. Działał w okolicznych wioskach u boku żołnierzy zabezpieczających ten obszar do czasu wdrożenia postanowień konferencji pokojowej w Paryżu. Jednak działalność ks. Bolesława w tym czasie i w takiej formule nie była akceptowana przez jego przełożonych: zbąszyńskiego proboszcza Alberta Beyera i Poznańskiej Kurii Arcybiskupiej. Według przekazów historycznych, a pomimo krytycznego stosunku ks. Bolesława do zbąszyńskiego proboszcza, zachował się on w pamięci mieszkańców dobrze. Proboszcz Albert Beyer
Konflikt między niemieckim proboszczem i polskim wikariuszem położył się cieniem na dalszej drodze kapłańskiej tego ostatniego. Ks. Bolesław Filipowski mimo pięknej karty powstańczej nie otrzymał własnego probostwa ani w żaden inny sposób nie awansował przez kolejne dziewięć lat. Ks. Albert Beyer z kolei po zwycięskim powstaniu nie został ani odwołany ani przeniesiony i włodarzował zbąszyńskiej parafii do śmierci w 1925 roku, a jego pomnik stoi przy głównej alei cmentarza aż do dziś. Po powstaniu ks. Bolesław Filipowski został kapelanem wojskowym w wielkopolskim 159 Pułku Piechoty wchodzącym w skład VII Brygady Rezerwowej Piechoty. Z oddziałami tymi wyruszył w maju 1920 roku na wojnę polsko bolszewicką i wziął udział w walkach na froncie litewsko – białoruskim. Z powodu ciężkiej choroby został zwolniony z wojska, ale nie wrócił już do Zbąszynia bo skierowany został jako wikariusz najpierw, na krótko do parafii w Śremie, a we wrześniu 1920 roku do Głuszyny koło Poznania, gdzie pracował przez 9 lat. Od 1929 roku aż do wybuchu drugiej wojny światowej był proboszczem w Szamocinie. Tutaj został jednym ze współzałożycieli Banku Ludowego. Głośno zrobiło się też o ks.
Filipowskim w związku z procesem jaki wytoczyły mu sanacyjne władze, szeroko opisywanym przez narodowy Kurier Poznański. Po śmierci Józefa Piłsudskiego, w niektórych szkołach polecono dzieciom na znak żałoby zakładać na rękawy czarne opaski. Ksiądz Bolesław na widok tak uczernionej klasy miał się wyrazić „zdejmijcie te szmaty” co uznano za obrazę władzy. Trudno dziś stwierdzić, czy przekonania polityczne ks. Filipowskiego bliższe były ideom Piłsudskiego czy Dmowskiego. Jedno jest pewne, że gdyby obaj ci mężowie stanu funkcjonowali w III RP staliby po jednej stronie barykady. Po dziesięcioletniej pracy w parafii szamocińskiej, dwanaście dni po wybuchu II wojny światowej, został aresztowany i osadzonych najpierw w więzieniu w Pile, a później w obozie przejściowym w Jeziorkach. W Szamocinie mieszkało przed wojną ponad 600 osób narodowości niemieckiej z czego prawie 200 katolików. Dzięki interwencji jednego z nich – dr weterynarii Fryderyka Hoppe – proboszcza zwolniono 6 grudnia. Zabroniono mu jednak sprawowania posługi kapłańskiej i 8 grudnia wraz z pierwszą grupą swoich parafian wysiedlony został do Generalnej Guberni. Przebywał najpierw we Włoszczowej, a potem w Brzegach koło Nowego Targu, filii kościoła w Białce, gdzie duszpasterzował do końca wojny. Po trzech latach pracy kapłańskiej otrzymał w darze od tamtejszych górali ziemię pod Kościół, cmentarz oraz pastwisko dla krowy. Po wojnie ks. Bolesław wrócił do swojej diecezji, najpierw na krótko na probostwo w Szamocinie, gdzie 1 września 1946 roku otrzymał dekret kardynała Walentego Dymka, na mocy którego objął probostwo w Wielichowie w parafii pw. św. Marii Magdaleny.
Po wojnie Ksiądz Bolesław dzielnie stawiał czoło niedostatkom i prowadził udanie inwestycje parafialne przez wszystkie lata swojego włodarzowania. Praca z młodzieżą w Katolickim Stowarzyszeniu Młodych spowodowała zainteresowanie i inwigilację ks. Bolesława Filipowskiego przez Urzęd Bezpieczeństwa Publicznego w Kościanie. Ksiądz Bolesław miał zakazywać uczestnictwa młodzieży w pochodach pierwszomajowych.
W uznaniu za ponad półwieczną pracę kapłańską 15 sierpnia 1966 roku został mianowany Radcą Duchownym Ad Honores. Wcześniej za swoją działalność niepodległościową odznaczony był medalem pamiątkowym za Wojnę 1918 – 21, odznaką Wojsk Wielkopolskich i Krzyżem Wołynia z mieczami. W wyniku ciężkiej choroby serca 1 lipca 1969 roku przeszedł na emeryturę. Umarł 25 listopada tego samego roku. Pochowany został na cmentarzu parafialnym w Wielichowie przy figurze Serca Pana Jezusa. Ksiądz radca Bolesław Filipowski nie zrobił kariery w hierarchii kościelnej. Tytuł radcy otrzymał na trzy lata przed śmiercią, a więc na końcu swojej pracy duszpasterskiej. Jednak koleje życia pokazały jak owocne było to kapłaństwo. Wspaniała karta niezłomnego obrońcy mowy polskiej, bohaterskiego kapelana powstania i frontu bolszewickiego, duszpasterza na wygnaniu na Podhalu, a po zakończeniu działań wojennych, solidnego robotnika winnicy pańskiej. Ks. Bolesław miał dużą rodzinę, którą kochał i wspierał posługą kapłańską zgodnie z jej potrzebami i oczekiwaniami. Nie tylko chętnie uczestniczył w tak radosnych wydarzeniach jak śluby, chrzciny czy prymicje, ale także prowadził uroczystości pogrzebowe, wspierając najbliższych swoją obecnością i modlitwą. W biedzie wspierał materialnie rodzeństwo i ich rodziny, chętnie spędzał z nimi czas na probostwie w Szamocinie w czasie jednej z dwóch w jego życiu dekad prawdziwej wolności. Lud Boży musiał go kochać, dowodem na to może być, niemały przecież, dar górali dla Kościoła. Inicjatywa ta urodziła się jeszcze w czasie wojny. Pokazuje to jaką ks. Bolesław musiał mieć wiarę, jaką charyzmę, że potrafił odwrócić uwagę wiernych od doczesnej trwogi i zachęcić do realizacji zupełnie abstrakcyjnych w warunkach okupacyjnych projektów. 20 grudnia 1964 roku, podczas mszy św. z okazji złotego jubileuszu święceń kapłańskich ks. Bolesława, w homilii ks. Stanisław Kaczmarek, głosił: „(…)Przez pięćdziesiąt lat swego życia kapłańskiego, wiernie pełnił posłannictwo prawdy Bożej. Rozsiewał wokół siebie miłość Chrystusa, miłość Boga, Ojczyzny i bliźnich. Był mężem modlitwy i dobrym duszpasterzem. Mężnie znosił cierpienia i pił z kielicha goryczy, którego Opatrzność Boża mu nie poskąpiła. Był dobrym synem, ukochanej Ojczyzny – naszej Polski.” Słowa tej homilii są świadectwem, nierzadkich losów polskiego duchowieństwa tamtych lat. Ksiądz Bolesław postrzegany jako odważny i bezkompromisowy w sprawach wiary, bez wątpienia należy do grona rodaków, których historia warta jest opowiedzenia. Wytworny i pełen godności kapłańskiej obrazował swoją osobą dostojeństwo Kościoła, tak ważne zwłaszcza po 1945 roku. Był częścią pokolenia, które nie wahało się przeciwstawić zaborcom, okupantom i do końca swoich dni trwało nieustraszenie przy krzyżu. To pokolenie sprawiło, że duch, tradycja i wartości, które zostały nam przekazane 1050 lat temu podczas Chrztu Polski przetrwały i stają się dziś fundamentem polskiej racji stanu.
Będziemy pamiętać „Na współczesnych spoczywa święty obowiązek wygrzebać z grobu niepamięci to wszystko co niegdyś było życiem, wielkością i chlubą narodu Polskiego” – te słowa wybrzmiały w Zbąszyniu, 29 grudnia 2013 roku podczas ceremonii uczczenia 95. rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Wypowiedział je Zenon Matuszewski, regionalista i badacz historii ziemi zbąszyńskiej i regionu Kozła. Uroczystości rozpoczęła msza św. podczas której przybliżono sylwetki: ks. Bolesława Filipowskiego oraz ks. Kazimierza Michalskiego. - Bohaterski zryw narodowo – niepodległościowy Wielkopolan był świadectwem ich wielkiego patriotyzmu i efektem pielęgnowania w rodzinach przez wiele dziesiątek lat polskości i poczucia dumy narodowej – podkreślił regionalista. Bezpośrednio po mszy św. odsłonięto i poświęcono tablicę z nazwiskami zbąszyńskich kapelanów Powstania Wielkopolskiego, której pomysłodawcą i inspiratorem był również Zenon Matuszewski. Tablicę, umieszczoną na murze, przy głównym wejściu do kościoła. Ceremonię zakończyło odśpiewanie przez obecnych Roty. K
KURIER WNET
5
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
Nie mają swojej definicji w wikipedii, ale miejsce w systemie medialnym każdego państwa z całą pewnością tak. Według dziennikarskich gwiazd płacą zbyt małe honoraria, by w nich pracować, ich zasięg nie jest atrakcyjny dla największych reklamodawców, ale na swoim terenie powinny mogą i powinny pełnić ważną i znaczącą rolę. Media regionalne.
Regionalne – czyli jakie? Jolanta Hajdasz
DOLNOŚLĄSKIE
P
ełno ich, a jakby niczego nie było – można powiedzieć parafrazując klasyka z Czarnolasu u progu 2017 r. Podczas Zjazdu Programowego największej w Polsce organizacji dziennikarskiej – Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w kwietniu 2015 r. w Kazimierzu Dolnym dyskusja o sytuacji mediów regionalnych była wyjątkowo burzliwa. Dziennikarze zarówno pracujący w tych mediach, jak i ci zwolnieni z pracy w nich ( a jest ich już naprawdę sporo) mówili o coraz większym ujednoliceniu treści w gazetach jednego koncernu. Codzienna praktyka to np. identyczny wywiad do wszystkich gazet w kraju, komentarze tych samych autorów, centralne newsroomy i brak autonomii lokalnych redakcji, zarówno w doborze publikowanych treści, jak i prowadzenia własnej strategii redakcyjnej, personalnej i finansowej. Redakcje te są całkowicie uzależnione od funduszy „z centrali”, co prowadzi do absolutnej ich marginalizacji. W połączeniu z ciągle jeszcze bardzo słabymi mediami elektronicznymi – zarówno publicznym (narodowym?) radiem, jak i telewizją daje to smutny efekt – zanik lokalnej debaty publicznej dotykającej rzeczywistych i najważniejszych spraw politycznych, gospodarczych, czy społecznych w regionach i kumulację w nich zjawisk patologicznych, takich jak korupcja, nepotyzm, uprzywilejowanie jednej strony sceny politycznej itd. Czy zdołamy to kiedyś zmienić?
Liderzy czytelnictwa dzienników regionalnych
Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Polska Gazeta Wrocławska (Polska Press Grupa, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora)
KUJAWSKO-POMORSKIE Gazeta Pomorska (Polska Press Grupa, Niemcy) Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora)
LUBELSKIE Gazeta Wyborcza (Agora) Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Super Express (Grupa ZPR Media)
kwiecień – – wrzesień 2015
LUBUSKIE
systematycznie malejąca liczba tytułów, zmniejszająca się liczba ich odbiorców oraz ich coraz bardziej marginalne znaczenie w publicznym życiu polskich regionów, czy województw. Najbardziej rzucającą się dziś w oczy cechą rynku mediów regionalnych jest monopolizacja prasy. Jest to zjawisko szczególnie groźne z punktu widzenia zasad państwa demokratycznego i wolności słowa, opisywane jako naganne we wszystkich podręcznikach i ekonomii i teorii komunikowania masowego. U nas, w Polsce jest groźne podwójnie, ponieważ tym regionalnym monopolistą stał się koncern obcego państwa. Prawie wszystkie największe regionalne dzienniki są dziś w rękach jednej, niemieckiej firmy o nazwie Polska Press Grupa.
Gazeta Lubuska (Polska Press Grupa, Niemcy) Fakt (Ringier Axel Springer Polska) Gazeta Wyborcza (Agora)
ŁÓDZKIE Express Ilustrowany (Polska Press Grupa, Niemcy) Polska Dziennik Łódzki (Polska Press Grupa, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora)
MAŁOPOLSKIE Dziennik Polski (Polska Press Grupa, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora) Polska Gazeta Krakowska (Polska Press Grupa, Niemcy)
MAZOWIECKIE Gazeta Wyborcza (Agora) Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Przegląd Sportowy (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy)
OPOLSKIE Nowa Trybuna Opolska (Polska Press Grupa, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora) Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy)
PODKARPACKIE Nowiny (Polska Press Grupa, Niemcy) Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Super Nowości
O kim i dla kogo?
Skąd ten monopol
Media regionalne w potocznym rozumieniu to środki masowego komunikowania ukazujące się lokalnie, „w regionach”, czyli poza centralnym ośrodkiem danego kraju, najczęściej jego stolicą. W Polsce zwyczajowo nazywamy tak wszystkie media ukazujące się poza Warszawą, których zasięg odbioru jest mniejszy niż ogólnopolski. Ale uwaga – „media regionalne” to nie to samo, co „media lokalne”. Lokalne to te o najmniejszym zasięgu i co za tym idzie najmniejszej sile oddziaływania, np. gazety, czy portale gminne, powiatowe, czy osiedlowe. My mówimy tu o mediach regionalnych, czyli takich, dla których obszarem działania jest region, w naszym przypadku – najczęściej po prostu województwo. Jeszcze nie kraj, ale już nie jedno miasto, czy jedna ulica. Regiony są różne, mają swoją specyfikę, tradycję, kulturę, inną sytuację gospodarczą i mimo bycia częścią tego samego kraju różnią się poziomem rozwoju, a co za tym idzie także życia swoich mieszkańców. Potrzebują więc odmiennych treści w informacjach i komentarzach, bo inne będą oczekiwania ich odbiorców. To banał – wystarczy sobie uświadomić różnice między Warszawą, a resztą kraju, między Śląskiem, a Wielkopolską, Pomorzem, czy Podkarpaciem. Funkcjonujące w nich media regionalne powinny być też różnorodne, a więc przede wszystkim powinny więc mieć różnych właścicieli, by faktycznie mogły prezentować różne poglądy. Tymczasem nasza rzeczywistość u progu roku 2017, czyli ponad 25 lat od czasu wprowadzenia transformacji ustrojowej ukazuje smutny, a pod niektórymi względami wręcz katastrofalny obraz mediów regionalnych. Świadczy o tym
Polska Press Grupa powstała w marcu 2015 r. po fuzji koncernu Polskapresse i Mediów Regionalnych. Zmiana ta zakończyła etap konsolidacji obu wydawnictw, będący efektem zakupu Mediów Regionalnych przez Polskapresse. Skandalicznego zakupu, powiedzmy to wprost, bo oddawał ostatnie gazety regionalne w ręce niemieckiego potentata. Obecnie, jak informuje wikipedia i poświęcony mediom portal wirtualnemedia.pl Polska Press Grupę tworzy 17 oddziałów. W ramach nowej identyfikacji wizualnej Grupa ujednoliciła ich nazewnictwo oraz logotypy. Nazwy 16 jednostek składają się ze słowa Oddział i nazwy miasta jak np. Oddział w Bydgoszczy, Oddział w Gdańsku czy Oddział w Krakowie. Wyjątkiem jest Oddział Śląsk w Sosnowcu. Jako wyodrębniony w strukturze pozostaje Oddział Poligrafia w Warszawie oraz Centrum Usług Wspólnych w Łodzi, jednostka finansowo-księgowa. Polska Press Grupa jest dziś wydawcą 18 dzienników regionalnych, ponad 100 tygodników lokalnych oraz kilkudziesięciu serwisów internetowych i ogłoszeniowych, jak również jest właścicielem ośmiu drukarni. Ale opisana wyżej transakcja to tylko formalność, ta zasadnicza, która ostatecznie przesądziła o monopolizacji rynku prasy regionalnej miała miejsce w listopadzie 2013 roku. To wówczas Grupa Polskapresse sfinalizowała zakup Mediów Regionalnych od brytyjskiego funduszu Mecom. Stało się to możliwe dzięki trudnej do zrozumienia i akceptacji zgodzie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. O transakcji poinformowano w lapidarnym komunikacie
przesłanym do pracowników spółki. - Zakup Mediów Regionalnych jest dla Polskapresse najważniejszym wydarzeniem w historii firmy. Jesteśmy dumni, że będzie mogli razem pracować i wspólnie tworzyć przyszłość jednej z największych grup medialnych w Polsce – można było w nim przeczytać. W wyniku transakcji powstała grupa medialna wydająca wówczas 20 dzienników regionalnych, liczne tygodniki płatne i bezpłatne oraz bezpłatny dziennik “Nasze Miasto”, posiadająca ponad 60 serwisów internetowych oraz kontrolująca 11 drukarni. Kuriozalnie brzmiała przy tym informacja, że „zgodnie z decyzją UOKiK, Polskapresse finalnie ma kontrolować tylko 19 dzienników regionalnych, bo musi w ciągu roku sprzedać ukazujący się w województwie lubelskim “Dziennik Wschodni”. Wynika to z faktu, że spółka w tym regionie wydaje też konkurencyjną gazetę … “Polska Kurier Lubelski”. Komunikat był taki, jakby faktycznie UOKiK swoją decyzją przeciwdziałał monopolizacji rynku, przynajmniej w województwie lubelskim.
PODLASKIE Gazeta Współczesna(Polska Press Grupa, Niemcy) Kurier Poranny (Polska Press Grupa, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora)
POMORSKIE Polska Dziennik Bałtycki (Polska Press Grupa, Niemcy) Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora)
ŚLĄSKIE Polska Dziennik Zachodni (Polska Press Grupa, Niemcy) Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora)
ŚWIĘTOKRZYSKIE Echo Dnia (Polska Press Grupa, Niemcy) Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora)
WARMIŃSKO-MAZURSKIE Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora) Super Express (Grupa ZPR Media)
WIELKOPOLSKIE Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora) Polska Głos Wielkopolski (Polska Press Grupa, Niemcy)
ZACHODNIOPOMORSKIE Głos-Dziennik Pomorza (Polska Press Grupa, Niemcy) Fakt (Ringier Axel Springer Polska, Niemcy) Gazeta Wyborcza (Agora)
nazwiska i polskie nazwy, niezmienione nazwy przejętych gazet, często obecne na rynku od lat PRL-u, a nawet końca II wojny światowej. Ani śladu niemieckich właścicieli. Jak informuje Związek Kontroli Dystrybucji Prasy, Polska Press Grupa pod względem ilości sprzed aw a ny c h w Polsce gazet zajmuje obecnie trzecie miejsce, przykładowo w 2014 r. sprzedała ponad 110 milionów egzemplarzy swoich gazet. Więcej od niej w naszym kraju sprzedają tylko dwa inne niemieckie wydawnictwa prasowe – Ringier Axel Springer Polska (wydawca m.in. dziennika Fakt i tygodnika Newsweek) – ponad 120 milionów sprzedanych egzemplarzy i wydawnictwo Bauer, które w Polsce sprzedaje najwięcej czasopism i gazet – blisko 250 milionów egzemplarzy. Geneza i przebieg przejmowania polskiej prasy przez koncerny niemieckie to oczywiście temat na inny artykuł, warto jednak uświadomić sobie, że monopolizacja rynku prasy regionalnej była widocznym celem działania niemieckiego koncernu co najmniej od końca lat 90-tych, po chaotycznej i w niczym nie kontrolowanej prywatyzacji prasy lokalnej. Już w roku 1998 utrwalił się swoisty prasowy rozbiór Polski – jak nazwał efekty tego procesu poznański medioznawca z UAM, Jan Załubski w swojej książce „Media bez tajemnic”. Rozbioru tego dokonali dwaj zagraniczni wydawcy – norweski koncern Orkla – Media
Prasowy rozbiór Polski Przeciętny Kowalski nawet się nie zorientował, co się stało – w końcu po tych dwudziestu paru latach jak najszerszego otwierania się na inne kraje, kultury i co za tym idzie języki, nazwa Polska Press Grupa nie brzmi bardziej obco niż inne i może za nią stać zarówno biznesman z Madagaskaru, Koluszek, jak i Unii Europejskiej. Dociekliwy Kowalski może co najwyżej wyszukać w internecie, że Polska Press Grupa jest częścią Verlagsgruppe Passau, niemieckiej grupy medialnej obecnej poza Niemcami tylko w Polsce (informacja ta podana jest na stronie internetowej wydawnictwa polskapress.pl). W stopkach redakcyjnych za to same polskie
Przeciętny Kowalski nie zorientował się, co się stało – w końcu po tych dwudziestu paru latach otwarcia się na inne kraje, kultury i co za tym idzie języki, nazwa Polska Press Grupa nie brzmi bardziej obco niż inne i może za nią stać zarówno biznesman z Madagaskaru, Koluszek, jak i Unii Europejskiej. i niemiecki Passauer Neue Presse. Każda z tych firm przejmowała kolejne lokalne pisma i drukarnie bez rozgłosu, w efekcie czego wiemy jedynie, że w pojedynku Orkla – Passauer wygrali Niemcy. Czy naprawdę tak trudno było to przewidzieć? W Anglii i Francji ekspansję innego potentata prasowego – Bertelsmanna powstrzymały Izby Wydawców Prasy, u nas nie było to możliwe, przecież ich członkami są także zagraniczni edytorzy…Mieliby działać przeciwko sobie? Dziś tylko w dwóch województwach (mazowieckim i lubelskim) liderami czytelnictwa nie są gazety wydawane przez niemieckich wydawców. K
Oprac. własne JH na podstawie badania PBC na zlecenie Polskich Badań Czytelnictwa Sp. z o.o. zrealizowanego przez Instytut Millward Brown, pub likacja wirtualnemedia.pl 23.11.15 r. Badanie odbyło się za pomocą techniki CAPI (Computer Assisted Personal Interviewing – wywiady bezpośrednie przy użyciu komputera ) w okresie od kwietnia 2014 do września 2014 roku oraz od kwietnia 2015 do września 2015 roku. Ogólnopolska próba była dobierana z operatu PESEL i realizowana do wyczerpania. W badaniu nie uwzględniono wydawanego przez lokalną spółkę w Lubelskiem „Dzienni ka Wschodniego” i wydawanej przez lokalną spółkę Edytor w Warmińsko -mazurskim „Gazety Olsztyńskiej / Dziennika Elbląskiego”.
KURIER WNET
6
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
W
przeszłości pedagogika salezjańska odnosiła wiele sukcesów, które potwierdzają postawy wychowanków. Wielu z nich zostało wyniesionych na ołtarze. W tym gronie szczególne miejsce dla nas Polaków zajmują błogosławieni męczennicy II wojny światowej, młodzieńcy z oratorium salezjańskiego w Poznaniu: Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik, Jarogniew Wojciechowski. W sierpniu 2017 roku przypadnie 75. rocznica ich męczeńskiej śmierci. Staje się ona okazją do promocji świadectwa ich życia wśród młodzieży w kraju i zagranicą.
Działalność w Narodowej Organizacji Bojowej Bezpośrednio po wybuchu II wojny światowej i zajęciu Poznania przez Niemców, część młodzieży z poznańskiego oratorium zaangażowała się w działalność konspiracyjną. Wśród nich znaleźli się także Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik, Jarogniew Wojciechowski. Związali się z Narodową Organizacją Bojową (NOB), która zaczęła się tworzyć pod koniec 1939 roku konspirację harcerską związaną z nurtem narodowym. Tym zadaniem w Poznaniu na terenie Obwodu Śródmieście zajął
Niezależnie od swojej działalności konspiracyjnej „Piątka” spotykała się także w środowisku oratoryjnym. Przez pierwsze dwa miesiące po wkroczeniu Niemców w kościele przy ul. Wronieckiej funkcjonował jeszcze chór, prowadzony przez Stefana Stuligrosza, w którym śpiewali Edward Kaźmierski i Franciszek Kęsy. Niestety, wkrótce kościół został zarekwirowany na magazyn wojskowy. Salezjańska młodzież spotykała się wówczas w domach prywatnych i w domu Braci Serca Jezusowego na Ostrowie Tumskim. Spotkania te miały na ogół charakter towarzyski, ale bywały także i spotkania modlitewne (różaniec), muzyczne (chór Stefana Stuligrosza) oraz wieczornice patriotyczne.
Domu Żołnierza. Tu rozpoczęto przesłuchiwania i tortury. Najbardziej znęcano się nad Czesławem Jóźwiakiem, gdyż podejrzewano go o przewodzenie w grupie. O swoim pierwszym przesłuchaniu, dwa dni po aresztowaniu, Edward Klinik napisał: Poniedziałek – pierwsze śledztwo – jeden z najstraszniejszych dni w moim życiu, którego nigdy nie zapomnę. Podczas tortur chłopcy nie przyznali się do działalności w Narodowej Organizacji Bojowej. Wkrótce zostali przewiezieni do osławionego Fortu VII w Poznaniu, który w latach 1939–1944 został zaadoptowany przez hitlerowców na obóz przejściowy i więzienie policyjne. Tak rozpoczęła się ich droga męczeństwa.
Całą grupę po rewizji osadzono w celi numer 58. W trudnych warunkach czekali tu na przesłuchanie. Z więziennych grypsów dowiadujemy się o tym, że siły dodawała im wówczas wspólna modlitwa, śpiewanie pieśni religijnych i patriotycznych. Z tego etapu ich męczeńskiej drogi w archiwaliach zachował się także mały zeszycik zapisany modlitwami i krótkimi przemyśleniami. Czesław Jóźwiak przekonywał swoich oratoryjnych przyjaciół, że „te cierpienia tak samo są owocne dla przyszłości naszej Ojczyzny, jak walka żołnierza na froncie”. Z Fortu VII przetransportowano chłopców do więzienia na ul. Młyńską w Poznaniu, następnie 16 listopada
Bänsch, ze wzruszeniem wspominał po latach, w jak bardzo poważnym i religijnym nastroju przygotowywali się na śmierć salezjańscy wychowankowie. W dniu egzekucji wszyscy wyspowiadali się i w celach śmierci uczestniczyli w ostatniej w swoim życiu komunii. Umocnieni sakramentami świętymi napisali pożegnalne listy do swoich bliskich. Oto krótkie ich fragmenty: Czesław Jóźwiak: „Przed chwilą wyspowiadałem się i zaraz przyjmę Komunię świętą do swojego serca. Ksiądz będzie mi błogosławił przy egzekucji. Poza tym mamy tę wielką radość, że możemy się wszyscy widzieć”. Edward Kazimierski: „O,
Święty Jan Bosko, którego wspomnienie liturgiczne obchodzimy ostatniego dnia stycznia, swój program pedagogiczny oparty na rozumie, miłości i wierze, zamknął w jednym zdaniu, „wychowywać młodzież na dobrych chrześcijan”. To zadanie jest po czasy nam współczesne wyzwaniem dla całej rodziny salezjańskiej.
Wychować młodzież na „Piątkę” ks. Jarosław Wąsowicz SDB
Oratorium na Wronieckiej Wspomniana piątka bohaterów w okresie międzywojennym należała do dość licznego grona młodzieży zaangażowanej w salezjańską działalność oratoryjną przy ul. Wronieckiej w Poznaniu. Duchowi synowie księdza Bosko od 1926 roku prowadzili tam działalność wychowawczą przy niewielkim klasztorze z gotyckim kościołem podominikańskim św. Katarzyny. Swoją pracę rozpoczęli od porządkowania powierzonych im obiektów do stanu używalności. W dniu 24 czerwca 1927 roku przy klasztorze erygowana został wspólnota zakonna pw. NMP Wspomożenia Wiernych, zaś odremontowany kościół został poświęcony przez prymasa Polski kard. Augusta Hlonda, salezjanina. Prymas w kolejnych latach był częstym gościem na Wronieckiej. Kolejnym etapem było zorganizowanie oratorium, które w tamtych czasach, obok szkół różnego typu i internatów, stanowiło podstawową przestrzeń realizacji charyzmatu salezjańskiego w Polsce. Salezjanie zasadniczo nie pracowali wówczas w parafiach starając się koncentrować na wychowaniu młodzieży. Oratorium na Wronieckiej było jednym z wzorcowych tego typu placówek w skali kraju. Ambitny personel salezjański, starał się na różne sposoby ściągać do niego młodzież, zwłaszcza męską. Program proponowanych przez wychowawców zajęć był bardzo bogaty. Funkcjonowały tu liczne kółka zainteresowań, towarzystwa i grupy formacyjne, tętniło życie muzyczne i sportowe. W oratorium wystawiano sztuki teatralne (m.in. tradycyjne salezjańskie Jasełka i Pasję), organizowano koncerty chóru i zakładowej orkiestry dętej. Warto wspomnieć, że w ich animacji brał udział m.in. młody wówczas Stefan Stuligrosz. Bardzo aktywnie spędzano także czas wakacji. Wychowankowie mogli korzystać z obozów i wycieczek organizowanych przez salezjanów, także z zajęć i gier organizowanych na miejscu przy klasztorze. Placówka salezjańska w okresie międzywojennym zyskała sobie renomę wśród poznańskiej młodzieży. To właśnie w oratorium na ul. Wronieckiej wśród gwaru, śpiewów, zabaw i modlitwy odnajdziemy także postaci przyszłych męczenników.
się phm. Lech Masłowski „Jerzy”. On też zaprzysiągł do organizacji Czesława Jóźwiaka, który przyjął pseudonim „Piotr”, „Orwid”. Czesław z ramienia NOB-u organizował Harcerstwo Polskie. Po złożeniu przysięgi został mianowany kierownikiem sekcji organizacyjnej, której zadaniem było rozpoznanie wywiadowcze obiektów Wehrmachtu w dzielnicy Śródmieście. Jóźwiak zajmował się także kolportażem gazetki „Polska Narodowa”. Pod koniec 1939 roku włączył do działalności konspiracyjnej swoich przyjaciół z oratorium salezjańskiego. W NOB-ie przyjęli oni następujące pseudonimy: Franciszek Kęsy „Sęp”, Jarogniew Wojciechowski „Ryszard”, Edward Kaźmierski „Orkan”, Edward Klinik „Żak”. Historyk z Instytutu Pamięci Narodowej Rafał Sierchuła wiąże salezjańskich wychowanków z kilkoma wydarzeniami związanymi z konspiracyjną działalnością narodowców. I tak, „Poznańska Piątka” w dniu 2 stycznia 1940 roku, uczestniczyła prawdopodobnie w uroczystej zbiórce zorganizowanej przez Lecha Masłowskiego w pierwszą rocznicę śmierci Romana Dmowskiego. W lutym 1940 roku grupa „Jerzego” przeprowadziła akcję prowokacyjną przeciwko pięciu osiedleńcom tzw. Niemcom Bałtyckim, polegającą na wrzuceniu do ich mieszkań ulotek antynazistowskich z jednoczesnym powiadomieniem Gestapo. We wrześniu 1940 roku Czesław Jóźwiak nawiązał też bliżej nieznane kontakty z podziemną organizacją wojskową WOW-WOZZ (Wielkopolska Organizacja Wojskowa – Wojskowa Organizacja Ziem Zachodnich). W dniu 1 września 1940 roku wprowadzono regulamin organizacyjny NOB, na podstawie którego stała się ona jednolitą organizacją o charakterze wojskowym, politycznym i społecznym. Jej program był oparty na idei narodowej wywodzącej się z Ruchu Wszechpolskiego. Za główny cel NOB stawiał sobie wielokierunkową walkę o wyzwolenie Polski. Miał się odtąd koncentrować na samoobronie społeczeństwa. Zdecydowanie potępiała partyjniactwo, komunizm, socjalizm i sanację. Niestety jesienią 1940 roku w wyniku denuncjacji przez agenta Gestapo przeprowadziło aresztowania dużej części kadry dowódczej i szeregowych członków NOB, które w rezultacie doprowadziły do rozbicia organizacji.
Droga męczeństwa Działalność konspiracyjna salezjańskich oratorianów także została przerwana ich aresztowaniem. W dniu 21 września 1940 roku jako pierwszego zatrzymano Edwarda Klinika, pozostałych chłopców aresztowano dwa dni później. Początkowo przetrzymywano ich w poznańskiej siedzibie gestapo tzw.
Według dokumentów wykorzystanych w procesie beatyfikacyjnym, zaraz po przywiezieniu tu chłopców dokonano ich rewizji, podczas której w kieszeniach odnaleziono różańce. Niemieccy strażnicy wyrzucili je do kosza na śmieci, skąd korzystając z chwili nieuwagi oratorianie szybko je wyciągnęli i zdołali skutecznie schować. Różańce te towarzyszyły im na kolejnych etapach męczeńskiej drogi.
1940 roku do Wronek. Tutaj zaraz po przyjeździe ogolono im głowy, zamieniono cywilne ubrania na więzienne i osadzono w więziennych celach. Postawiono im zarzut zdrady stanu III Rzeszy. Stali się odtąd więźniami politycznymi. W kwietniu 1941 roku całą „Piątkę” przetransportowano do więzień w Berlinie, gdzie grupę rozdzielono. Czterech z nich trafiło do więzienia dla Polaków w Berlinie Neukölln. Skazani zajmowali się tu lepieniem torebek, kręceniem sznurka, sortowaniem cebuli. Natomiast Jarogniew Wojciechowski został umieszczony w Berlinie Spandau. Podczas pobytu w więzieniach w stolicy III Rzeszy salezjańscy oratorianie prowadzili zorganizowane praktyki religijne. Pogłębiali życie duchowe codziennymi modlitwami, śpiewem, lekturą jednego z największych dzieł ascezy chrześcijańskiej autorstwa Tomasza a’ Kempis „O naśladowaniu Chrystusa”. Można przypuszczać – jak pisze wychowawca oratorianów ks. Leon Musielak – że niejedną myśl z Naśladowania sobie wypisali i nią się karmili. W berlińskich więzieniach „Poznańska Piątka” spędziła niemal rok czasu. W maju 1942 roku kolejnym etapem ich męczeńskiej drogi stało się Zwickau w Saksonii. Trafili do więzienia o zaostrzonym rygorze. Więźniowie zgromadzeni byli tu w kilkudziesięcioosobowych celach. Zmuszano ich do ciężkiej pracy w mieście (np. zaprzęgano do wozów).
Drezdeński szafot
Według dokumentów wykorzystanych w procesie beatyfikacyjnym, zaraz po przywiezieniu tu chłopców dokonano ich rewizji, podczas której w kieszeniach odnaleziono różańce. Niemieccy strażnicy wyrzucili je do kosza na śmieci, skąd korzystając z chwili nieuwagi oratorianie szybko je wyciągnęli i zdołali skutecznie schować. Różańce te towarzyszyły im na kolejnych etapach męczeńskiej drogi.
Ostateczny wyrok w sprawie salezjańskich oratorianów zapadł 31 lipca 1942 roku. Wyższy Sąd Krajowy w Poznaniu na sesji wyjazdowej w Zwickau skazał oskarżonych „z powodu przygotowań do zdrady stanu” na karę śmierci. Uznał ich za winnych działalności w Stronnictwie Narodowym, które zmierza do obalenia III Rzeszy i powołania niepodległego Państwa Polskiego. Wyrok odczytano oskarżonym 3 sierpnia 1942 roku. W dniu 18 sierpnia wychowankowie salezjańskiego oratorium zostali przewiezieni z Zwickau do Drezna. Tu byli więzieni w gmachu Sądu Krajowego przy Münchner Platz. Wykonanie wyroku śmierci wyznaczono na 24 sierpnia w godzinach wieczornych. Kapelan więzienia oblat o. Franciszek
dziękujcie Najłaskawszemu Zbawcy, że nie wziął nas nieprzygotowanych z tego świata, lecz po pokucie, zaopatrzonych Ciałem Jezusa w Dzień Maryi Wspomożenia Wiernych. O, dziękujcie Bogu za Jego niepojęte miłosierdzie. Dał mi spokój. Pogodzony z Jego Przenajświętszą Wolą schodzę za chwilę z tego świata.” Franciszek Kęsy: „Och, jaka to radość dla mnie, że już odchodzę z tego świata i to jak powinien umierać każdy. Byłem właśnie przed chwilą u spowiedzi świętej, za chwilę zostanę posilony Najświętszym Sakramentem. Bóg Dobry bierze mnie do siebie”. Edward Klinik: „Moi kochani, dziwna jest wola Jezusa, że zabiera mnie już w tak młodym wieku do siebie, lecz jakże szczęśliwa będzie dla mnie to chwila, w której będę miał opuścić tę ziemię. Jakże mogę się nie cieszyć, że odchodzę do Pana i mojej Matuchny Najświętszej zaopatrzony Ciałem Jezusa”. Jarogniew Wojciechowski: „Kochana, najmilsza Liduś (...)Pomyśl jakie to prawdziwe szczęście! Odchodzę zjednoczony z Jezusem przez Komunię świętą. W tej ostatniej mojej Komunii św. myślę o Tobie i ofiaruję ją za Ciebie i za siebie z tą nadzieją, że cała nasza rodzina bez wyjątku będzie szczęśliwa tam u Góry”. O godz. 19.45 zamknięto ich wszystkich razem w celi śmierci, skąd po kolei wyprowadzano na zgilotynowanie. Godzinę później skazańcy zaintonowali religijną pieśń, co wywołała furię strażników. O towarzyszenie przy egzekucji poprosili księdza kapelana. Na życzenie chłopców trzymał wysoko w górze oblacki krzyż, chcieli aby to był ostatnia rzecz jaką w życiu widzieli. Na egzekucję szli w milczeniu. Wszyscy zostali pochowani w zbiorowych grobach na nowym cmentarzu katolickim w Dreźnie na Bremerstrasse 20.
Projekt „Młodzież na Piątkę” Po zakończeniu wojny w środowisku przyjaciół i wychowawców „Poznańskiej Piątki” pielęgnowano pamięć o ich bohaterskiej postawie. Największą rolę w tym względzie odegrał ks. Leon Musielak SDB, który był przed wojną jednym z wychowawców „Piątki” w salezjańskim oratorium. Chłopcy zostali włączeni do grupy 108 kandydatów na ołtarze w procesie beatyfikacyjnym
KURIER WNET
7
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
męczenników II wojny światowej. Błogosławionymi Kościoła zostali ogłoszeni 13 czerwca 1999 roku przez Jana Pawła II podczas jego Podróży Apostolskiej do Polski. Wydaje się, że z całej grupy męczenników wyniesionych wówczas na ołtarze, właśnie salezjańscy wychowankowie obok ks. Stefana Frelichowskiego, patrona polskich harcerzy, są dzisiaj najbardziej rozpoznawanymi postaciami. Powstały o nich film dokumentalny, słuchowiska radiowe, komiksy, płyta zespołu New Day, ich historia wpleciona została w Misterium Męki Pańskiej wystawiane na poznańskiej cytadeli i bardzo wiele publikacji, od naukowych począwszy po publicystyczne. Ich historię, dzięki książce „Wierni do końca. Studia i materiały źródłowe o „Poznańskiej Piątce” męczenników II wojny światowej”, wydanej przez Instytut Pamięci Narodowej w Poznaniu w języku angielskim i przekazanej w darze w 2014 roku uczestnikom 27. Kapituły Generalnej salezjanów w Rzymie, poznała młodzież wychowywana przez
duchowych synów św. Jana Bosko na całym świecie. Jestem przekonany, że „Piątka” także i dzisiaj może być dla młodych ludzi wzorem wiary i patriotycznego zaangażowania. Stąd pomysł na projekt „Młodzież na Piątkę”, który będzie realizowany przez salezjanów przez cały rok 2017. W ramach tej inicjatywy zorganizowanych zostanie wiele przedsięwzięć skierowanych głównie do młodych ludzi, a więc koncerty, festiwale, spotkania formacyjne, zawody sportowe, obozy wakacyjne, konkursy o charakterze ogólnopolskim, spotkania międzynarodowe. Głównym punktem projektu będą ogólnopolskie centralne obchody 75. rocznicy śmierci błogosławionych męczenników, które zostały przewidziane na 10 czerwca 2017 roku i odbędą się przy kościele salezjanów na Winogradach w Poznaniu. W ramach projektu przewidziane są także liczne wydawnictwa promujące styl życia i aktywności, który prezentowali nasi bohaterzy. Chcemy wydobyć zwłaszcza postawę aktywnego angażowania się błogosławionych
kt uznania i przyjęcia – jak zaznaczałem – jest z jednej strony aktem dogłębnie osobistym, ale ma też swoje konsekwencje społeczne. Te konsekwencje były od początku przeczuwane, czego wyrazem była arogancka postawa wielu osób i środowisk wobec tego wydarzenia. Próbowano je wykpić i zdeprecjonować. Pytano z kpiącym uśmiechem – po co przywracanie monarchii w ustroju demokratycznym? Czy znowu usiłuje się stworzyć w demokratycznej Polsce państwo wyznaniowe? Jeszcze dobrze nie przebrzmiały śmiechy związane z tymi pytaniami, a czołowi znawcy demokracji, jej obrońcy i piewcy dali powód do realnej wesołości. Wydarzenia w Sejmie w grudniu minionego roku stawiają bardzo poważne – mimo całej błazeńskie toczki – pytania o kondycję naszej demokracji.
A
Spoglądając w miniony rok 2016 dostrzegałem w nim i wciąż dostrzegam swoisty Tryptyk Polski, opary na wydarzeniach Rocznicy Chrztu, Wielkiej Pokucie i Akcie uznania i przyjęcia Jezusa za Króla i Pana.
Królestwo Chrystusa
Najbardziej chyba prosta ilustracją tego mechanizmu są argumenty zwolenników aborcji. Bardzo często sprowadzają się one do głoszonej z uporem tezy „mój brzuch jest moją własnością”. W październiku ubiegłego roku, w czasie czarnego protestu przybierały one również inne postaci „świecka wagina to święta sprawa” czy „aborcja jest w obronie życia”. Nie analizując tych haseł od strony estetycznej, warto może kilka słów poświęcić ich prawdziwości. „Mój brzuch jest moją własnością” sugeruje w sposób wymowny, że dla głoszących takie hasło problem dziecka poczętego jest problemem części organizmu kobiety. Status dziecka zdaje się przypominać status jakiegoś polipa, narośli tkanki w organizmie matki. Jako taki, może zostać potraktowany w sposób wolny i dowolny przez kobietę. Nie trzeba żadnej finezji intelektualnej, by dostrzec galaktyczny wręcz idiotyzm tego hasła. Jest ono zakłamaniem elementarnej prawdy biologicznej o statusie nowego życia ludzkiego, nowego człowieka, który nie jest częścią tylko organizmu kobiety, ale jest efektem połączenia się materiału rozrodczego kobiety i mężczyzny. Jeśli próbować pochylić się nad hasłem „świecka wagina to święta sprawa”, który to namysł nie jest – przyznaję to – sprawą prostą, to być może chodzi
Może więc potrzebujemy w systemie demokratycznym królestwa Chrystusa? Może potrzebujemy wartości Jego królestwa w naszym życiu? Chcąc odpowiedzieć na te pytania, trzeba najpierw spojrzeć na charakter i kształt tego królestwa. W słowach prefacji na liturgiczną uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata czytamy następujące słowa: „Ty namaściłeś olejem wesela Jednorodzonego Syna Twojego, * naszego Pana Jezusa Chrystusa, * na wiekuistego Kapłana i Króla Wszechświata, * aby dopełnił tajemnicy odkupienia rodzaju ludzkiego * ofiarując siebie samego na ołtarzu krzyża, * jako niepokalaną ofiarę pojednania: * i aby poddawszy swej władzy wszystkie stworzenia, * przekazał nieskończonemu majestatowi Twojemu * wieczne i powszechne Królestwo: * królestwo prawdy i życia, królestwo świętości i łaski, * królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju”. Jest w tych słowach bardzo wyraźne określenie charakteru tego królestwa, w którym władza zostaje zdobyta przez ofiarę z samego siebie, ofiarę absolutnie radykalną. Ale są też w tych słowach cechy, przymioty owego królestwa. Sednem ludzkiego istnienia jest
oratorianów w inicjatywy społeczne, sportowe, artystyczne, ich postawę patriotyczną i religijną. W ramach projektu chcemy również promować postaci innych wychowanków salezjańskich, którzy zapisali się w historii Polski zaangażowaniem niepodległościowym w okresie II wojny światowej i po jej zakończeniu. Dość w tym miejscu wspomnieć, że do grona młodzieży, która na pewnym etapie swojego życia wzrastała w duchowej szkole ks. Bosko, należy także Danuta Siedzikówna „Inka”, sanitariuszka 5. Wileńskiej Brygady Armii Krajowej, która stałą się w ostatnich latach jedną z ikon „Żołnierzy Wyklętych”. Mamy nadzieję, że nasz projekt przyniesie wymierne owoce i uda się z nim dotrzeć do młodzieży, która zechce naśladować tych pięknych naszych bohaterów i stać się „Młodzieżą na Piątkę!”. K
Jestem przekonany, że „Piątka” także i dzisiaj może być dla młodych ludzi wzorem wiary i patriotycznego zaangażowania. Najważniejsze w tym roku będą ogólnopolskie centralne obchody 75. rocznicy śmierci błogosławionych męczenników, które zostały przewidziane na 10 czerwca 2017 roku i odbędą się przy kościele salezjanów na Winogradach w Poznaniu.
Salezjańskie Stowarzyszenie Wychowania Młodzieży ul. św. Jana Bosko 1, 64-920 PIŁA NIP 764-23-20-595 Regon 572029785 Rachunek bankowy: 18 12 40 1705 1111 0000 1904 1559 BANK PEKAO S.A. II O. Pila Z dopiskiem „Młodzież na Piątkę”
Jeśli ktoś chciałby wesprzeć finansowo projektu „Młodzież na Piątkę”, przekazujemy (w ramce obok) dane o rachunku SSWM.
Królestwo prawdy i życia Paweł Bortkiewicz TChr tajemnica wolności. Jest ona wielkim darem, ale być też, jak pisał w swoim czasie ks. prof. Józef Tischner, „nieszczęsnym darem”. Nieszczęście zaczyna się wtedy, gdy wolność staje się absolutyzowana, staje się wartością samą w sobie, a w konsekwencji dokonuje się zanik prawdy, jej zakłamanie.
Wolność – prawda – życie
tutaj o sugestię, iż problem aborcji to problem tylko i wyłącznie seksualności. Otóż nie trzeba znowu wyżyn a nawet pagórków intelektu, by dostrzec, że bohaterem głównym całego dramatu,nie jest seks, ale życie. Życie nowego człowieka. „Aborcja jest w obronie życia” to hasła, które próbują wskazać bezkresny koszmar dramatu konfliktu życia matki i dziecka poczętego. Ile jest takich konfliktów realnie? W 2015 roku w Polsce legalnie zabito 1040 dzieci, z czego 996 z powodu podejrzenia choroby lub niepełnosprawności. Oznacza to, że aborcji z tzw względów medycznych było 44. Każdy z tych przypadków pozostaje dramatem, ale zakłamaniem jest prezentowanie każdego z nich jako aktu agresji ze strony dziecka, wobec którego matka ma „prawo” do obrony własnej.
Dziecko jako płód nigdy nie jest świadomym i dobrowolnym agresorem! Zakłamanie prawdy prowadzi do absolutyzacji wolności, a ta staje się tak dalece nieszczęsnym darem, że zagraża ludzkiemu istnieniu. Czyż zatem nie potrzebujemy Chrystusowego królestwa prawdy i życia?
Demokracja i wartość prawdy Sprawa dotyczy nie tylko tej jednej, szczególnej sfery. Spójrzmy raz jeszcze na scenę polskiego Sejmu. W tej samej sali, w której ujawniła się przeszukiwarka „nitras”, pogodynka Halicki czy wokalistka Mucha, w tej samej sali, wypowiedziane zostały jakiś czas temu bardzo znaczące słowa: „Szanując właściwą życiu
wspólnoty politycznej autonomię, trzeba pamiętać jednocześnie o tym, że nie może być ona rozumiana jako niezależność od zasad etycznych. Także państwa pluralistyczne nie mogą rezygnować z norm etycznych w życiu publicznym. «Po upadku w wielu krajach ideologii, jak napisałem w Encyklice Veritatis splendor, które wiązały politykę z totalitarną wizją świata – przede wszystkim marksizmu – pojawia się dzisiaj nie mniej poważna groźba zanegowania podstawowych praw osoby ludzkiej i ponownego wchłonięcia przez politykę nawet potrzeb religijnych, zakorzenionych w sercu każdej ludzkiej istoty: jest to groźba sprzymierzenia się demokracji z relatywizmem etycznym, który pozbawia życie społeczności cywilnej trwałego moralnego punktu odniesienia, odbierając mu, w sposób radykalny, zdolność rozpoznawania prawdy. Jeśli bowiem „nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm“» (n. 101)”. Słowa św. Jana Pawła II wypowiedziane 11 czerwca 1999 r. przypominają nam niezbicie, że nie ma demokracji oderwanej od wartości, zwłaszcza od wartości prawdy. Spoglądałem, jak zapewne my wszyscy, z zaciekawieniem na grono ekspertów, którzy stojąc wokół fotela marszałkowskiego w Sejmie i rozpierając się w samym fotelu wyli jak w amoku hasło „demokracja, demokracja”. Nie chciałbym być zbyt surowy, ale mam bardzo poważne wątpliwości co do zdolności uniesienia ciężaru
gatunkowego tego słowa przez posłów opozycji wobec Polski. Posłowie opozycji z dużą pewnością siebie mówią, że demokracja polega na swobodnym wypowiadaniu opinii. Otóż to nie jest istotą demokracji, więcej – to nie ma żadnego sensu. Spróbujmy wyobrazić sobie system demokracji, w którym lansuje się poglądy z zakresu tzw. kłamstwa oświęcimskiego. Niemożliwe? A dlaczego zatem w imię demokracji próbuje się gloryfikować zbrodniarzy ubeckich? Dlaczego usiłuje się kreować związki dewiacyjne jako związki małżeńskie? Nie można budować demokracji na kłamstwie. Nie można budować życia społecznego na kłamstwie. A zatem czyż nie potrzebujemy wartości Chrystusowego królestwa prawdy i życia?
Neutralność i świeckość Jan Paweł II mówił bardzo jednoznacznie w Sejmie o państwie, które nie może hołdować bogom relatywizmu i permisywizmu. Co to oznacza? Przede wszystkim wskazuje na konieczność budowania państwa w oparciu o pewną aksjologię. W tym miejscu pojawia się rola religii, która może i powinna stanowić konkretna inspirację aksjologiczną. Ale taka koncepcja radykalnie sprzeciwia się „nowoczesnej” wizji państwa świeckiego. Oczywiście, co ma na myśli lider „.Nowoczesnej” tego nie wie nikt, łącznie z nim samym, ale nie można ignorować złowrogich haseł państwa świeckiego rozumianego jako państwo, w którym dokonała się dezynfekcja życia publicznego z religii. W Lubaczowie św. Jan Paweł II klarownie rozróżnił: „postulat neutralności światopoglądowej jest słuszny głównie w tym zakresie, że państwo powinno chronić wolność sumienia i wyznania wszystkich swoich obywateli, niezależnie od tego, jaką religię lub światopogląd oni wyznają. Ale postulat, ażeby do życia społecznego i państwowego w żaden sposób nie dopuszczać wymiaru świętości, jest postulatem ateizowania państwa i życia społecznego i niewiele ma wspólnego ze światopoglądową neutralnością”. Czyż nie potrzebujemy wartości Chrystusowego królestwa prawdy i życia? K
KURIER WNET
8
W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A
W
Obchody 98. rocznicy Powstania Wielkopolskiego
tym roku po raz pierwszy oficjalne obchody 98. rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego odbyły się także przed Figurą Chrystusa z odbudowywanego Pomnika Wdzięczności, który był wotum wdzięczności narodu polskiego za odzyskanie niepodległości w 1918 r. i zwycięskie Powstanie Wielkopolskie.
Historia w styczniu Żabierek Krzysztof
Z
azwyczaj styczeń kojarzy nam się jedynie z wybuchem Powstania Styczniowego (1863 roku), tymczasem ważnych historycznych dat jest w tym pierwszym miesiącu każdego roku sporo. Warto o nich pamiętać. Już 1. stycznia przynosi nam wspomnienie chwalebnych zwycięckich walk Powstanców Wielkopolskich w 1919 roku, w wyniku których wyzwolili oni Ostrzeszów, Krotoszyn, Żnin, Mogilno i Nakło. Powstanie to, choć zwycięskie, spotyka się często z zapomnieniem wynikającym zapewne w dużej mierze z ogromu tragedii II wojny światowej, która na wiele lat przesłoniła wszystkie inne wydarzenia z naszej historii, ale trzeba zawsze wychodzić za ten horyzont i widzieć szerzej. Choć w obecnych czasach wiele się mówi o posiadaniu przez zagraniczne koncerny polskich wydawnictw prasowych tak regionalnych, jak i ogólnopolskich, warto uświadomić sobie, że historia polskich gazet rozpoczyna się ….w styczniu, bo dokładnie 3. stycznia 1661 roku ukazał się w Krakowie pierwsza polska gazeta ,,Merkuriusz Polski Ordynaryjny”, której tytuł powinni znać choćby wszyscy dziennikarze w Polsce. W tym miejscu można
życzyć sobie i całemu społeczeństwu ażeby polskie gazety uległy repolonizacji i to jak najszybciej, najlepiej jeszcze w 2017 r.
S
tyczeń to również miesiąc, w którym odszedł z tego świata (7 stycznia) zapomniany wynalazca lampy naftowej i pierwszy człowiek na świecie, który na skale przemysłową zaczął czerpać korzyści z ropy naftowej, nasz rodak, Ignacy Łukasiewicz (1822-1882). Był on wielkim polskim społecznikiem i twórcą pierwszej na świecie kopalnii ropy naftowej w Bóbrce koło Krosna. W dniu tym wspominamy również poddanego okrutnemu śledztwu, a następnie zamordowanemu (wersja Urzędu Bezpieczeństwa mówiła o samobójczej śmierci poprzez skok z czwartego piętra) porucznika Jana Rodowicza ps. „Anoda’’. Był on żołnierzem biorącym udział w słynnej Akcji pod Arsenałem w 1943 roku i w Powstaniu Warszawskim w 1944 roku walcząc w batalionie,,Żośka’’. Został aresztowany w Wigliię Bożego Narodzenia w 1948 roku przez funkcjonariuszy MBP. Dziesięć dni pózniej (17 stycznia) przypada kolejna rocznica rozpoczęcia
Kwiaty przy Pomniku złożyła m.in. Marlena Maląg, wicewojewoda Wielkopolski, posłowie PiS Bartłomiej Wróblewski i Szymon Szynkowski vel Sęk, prof. Stanisław Mikołajczak – prezes Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. L. Kaczyńskiego w Poznaniu i prezes Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności, Jarosław
w roku 1920 przejmowania przez oddziały polskie, pod dowództwem generała Józefa Hallera, obszarów Wielkopolski i Pomorza przyznanych Polsce na mocy decyzji konferencji w Wersalu. Dzień poźniej (tj. 18 stycznia) minie 71 rocznica śmierci naszego wielkiego kompozytora Feliksa Nowowiejskiego, tworcy Roty, która dodawała sił umęczonym Polakom w czasie zaborów i w czasie wojennej okupacji. Jedną z tragiczniejszych kart styczniowej historii Polski były wybory do Sejmu, jakie na mocy postanowień jałtańskich odbyły się w Polsce 19 stycznia 1947 roku. W wyniku sfałszowanych głosów wygrana przypadła blokowi partii powiązanych z PPR. Sfałszowane wybory dały mozliwość na pełna akceptację polityki,,marionetek Stalina ‘’ w Polsce. W styczniu zmarł również autor znanego każdemu Polakowi słynnego wiersza, zaczynającego się od słów:,,Kto Ty jesteś? Polak mały”. Władysław Bełza, bo o nim mowa, zmarł 29 stycznia 1913 roku we Lwowie, gdzie został pochowany. Choć twórca ten prawie już został zapomniany, wiersz będący wyznaniem miłości każdego Polaka do Ojczyzny wciąż jest żywy, przekazywany z pokolenia na pokolenie ku chwale Polski. Choć mroźny styczeń liczy 31 dni, ukryte w nim są wielkie i znaczące wydarzenia z historii Polski. Dlatego warto przypominać sobie tą historię, będąc dumnym z tego, że jest się Polakiem. K
Lange- przewodniczący NSZZ „Solidarność” Regionu Wielkopolska, Bogumiła Kania Łącka –prezes Poznańskiego Oddziału Akcji Katolickiej, przedstawiciele Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” i Stowarzyszenia „Rodziny Katyńskie”, a także delegacja poznańskiego IPN, Kuratorium Oświaty, Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej, Związku
Roślinne pogodynki Agata Żabierek
O
ile zauważamy, że nadchodzą opady deszczu, bo widzimy nisko i nerwowo latające ptaki, to praktyka obserwacji roślin w celu przewidzenia pogody chyba już całkiem zaginęła. Wyrocznią w sprawach „jaka będzie pogoda?” stały się internetowe i telewizyjne prognozy, szczegółowo omawiane przez fachowców, jednak często okazują się one zawodne. Nadal warto więc nauczyć się obserwować naturę, bo nawet w XXI może się to przydać, choćby po to, by nie zaskoczył nas deszcz. Jedną z najbardziej znanych reakcji roślin na zmianę pogody jest zamykanie i otwieranie się kwiatów. Gdy rano płatki popularnego nagietka, malwy, stokrotki, wilca lub mniszka lekarskiego są zwinięte możemy spodziewać się deszczu. Niektóre jednak rośliny odmiennie reagują w tym przypadku. Rozchodniki w nocy rozchylające swe liście zapowiadają deszcz. Pogodny dzień natomiast zwiastują zamknięte na noc kwiatostany. O zmianach pogody informują nie tylko kwiaty. Paproć orlica pospolita nawet na dwa dni przed deszczem wywija swoje liście ku górze, a jeśli będzie słonecznie, ku dołowi. Liście takich drzew jak kasztanowiec lub czeremcha zwieszają się na kilka godzin przed opadami deszczu. O nadchodzących opadach
„Idźcie i głoście...” Knebel Z misjonarzami na peryferie świata
6 stycznia 2017 Dzień modlitwy i pomocy misjom
Wyślij
SMS o treści MISJE na nr 72032 (koszt SMS 2,46 z VAT)
Komisja Episkopatu Polski ds. Misji Bank PEKAO S.A. I o/Warszawa 06 1240 1037 1111 0000 0691 6772
km@misje.pl
www.misje.pl
Cenzura w PRL-u
K
siążka Błażeja Torańskiego „Knebel. Cenzura w PRL-u.” zawiera wywiady z 21 rozmówcami: dziennikarzami, reżyserami, grafikami, kompozytorami, artystami i literatami, odsłaniającymi kulisy swoich kontaktów z cenzurą. Ujawniają mechanizmy, dzięki którym władza potrafiła skutecznie zmusić twórców do trudnych ustępstw, a wielu nawet do współpracy. Największym zwycięstwem cenzury PRL-u było wmówienie zainteresowanym, że właściwie nie istnieje – choć przenikała wszystkie aspekty życia. Profesor Romek ujawnia, że cenzorzy znali prawdę o Katyniu „od zawsze”. Zostali wyedukowani do oceny treści pod kątem poszukiwania aluzji. „Gdyby nie było cenzorów, – zapewnia Grzegorz Królikiewicz – nie doszedłbym do żadnych rezultatów! Oni, durnie, nawet nie wiedzieli, jak krzepią mnie swoją obecnością”. Poeta, Ernest Bryll, zmieniał tekst w śpiewogrze „Po górach, po chmurach” żeby udobruchać Gomułkę, rzucającego kałamarzami w urzędników. Powodem był donos sugerujący, że monolog diabła jest aluzją do jego osoby. Cenzura potrafiła wychwycić kolizję seksuologii z polityką. Zbigniewowi Lwu-Starowiczowi zdjęto artykuł pod tytułem „Miłość francuska” z uwagi na wizytę w Polsce prezydenta Francji Charlesa de Gaulle’a.
Patriotycznego „Wierni Polsce” i stowarzyszenia „Warsztaty Idei”. W uroczystości uczestniczył także delegat metropolity poznańskiego ks. prałat Jan Stanisławski. W tym roku uroczystości w Poznaniu odbyły się bez udziału wojska. Zadecydował o tym marszałek województwa wielkopolskiego Marek Woźniak
Krakowski cenzor wspomina, jak udało mu się wywieźć na Zachód i opublikować tajne zapisy oraz instrukcje dla cenzorów. Dyrektor opolskiej delegatury Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk opowiada o próbach pogodzenia wiary w Boga i pracy dla komunistycznego systemu. W książce znalazły się również ocenzurowane zdjęcia PAP. K Błażej Torański, „Knebel. Cenzura w PRL-u”, wyd. ZONA ZERO, ISBN 978-83-946131-0-5. Patronat medialny: Program 1 Polskiego Radia S.A, Program 2 Telewizji Polskiej S.A., PAP S.A. Projekt dofinansowany ze środków Minis terstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
informuje także intensywnie wydzielana woń akacji i porzeczek. Rośliny te przyciągają swym zapachem owady z dużych odległości wyłącznie przed deszczem. W trakcie suchych dni owady nie są widziane w ich pobliżu. Będąc na spacerze w lesie iglastym równie łatwo można przewidzieć po-
O zmianach pogody informują nie tylko kwiaty. Paproć orlica pospolita nawet na dwa dni przed deszczem wywija swoje liście ku górze, a jeśli będzie słonecznie, ku dołowi. godę przy pomocy obserwacji jodeł i świerków. W upalny dzień drzewa te unoszą swe gałęzie w górę, a przed opadami opuszczają je w dół. Prognozę pogody na różne pory roku potrafi przewidzieć wiosną brzoza. Wczesne nadejście wiosny można wywnioskować po żółknących jesienią liściach brzozy od wierzchołka. Od dołu jej liście żółkną, gdy zima zapowiada się długa. Lato będzie ciepłe, jeśli brzoza wypuści liście szybciej niż olcha.
(PO), gdyż „obecność asysty wojskowej musiałaby się wiązać z odczytaniem podczas apelu pamięci nazwisk ofiar katastrofy smoleńskiej“. Główne uroczystości rocznicowe zorganizowane przez wielkopolskiego wojewodę Zbigniewa Hoffmanna odbyły się więc w Lesznie.Wojsko wzięło w nich udział. K
Odwrotna sytuacja zwiastuje chłodną i deszczową pogodę. Gdy natomiast jesienią zakwitną zimowity zima nadejdzie za około miesiąc. Surową i mroźną zimę przewidują również rośliny wytwarzając w danym roku dużą ilość nasion, szyszek i owoców co daje znaczne prawdopodobieństwo ich przetrwania w czasie mrozu. Na łąkach pojawia się także większa niż zwykle ilość mleczy, chabrów i maków. Istnieje także pojęcie „płaczu roślin”, które może być mylone z tak zwaną gutacją. Płaczą tylko rośliny uszkodzone, które wydzielają płyny organiczne lub zbyt późno przycięte winogrona. Podczas gutacji natomiast ciecz, którą wydziela roślina przed deszczem jest mieszanką soli mineralnych i wody. To naturalna reakcja na zwiększoną wilgotność powietrza oraz ciśnienie poprzez którą roślina pozbywa się nadmiaru zgromadzonej wody w tkankach. W ten sposób o zmianie pogody informują poziomki i fuksje. Dwa dni przed deszczem wilgotnieją liście takich drzew jak klony oraz wierzby. Te przykłady to tylko namiastka sygnałów, jakie ofiarują nam rośliny w przepowidaniu pogody. Dawniej ludowa wiedza na temat obserwacji przyrody była wykorzystywana na co dzień w pracach gospodarczych, co mogło na przykład uchronić plony przed skutkami przedwczesnego przymrozka, lub przed zwyczajnym przemoczeniem. Warto to sobie przypomnieć. K