Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 33 | Marzec 2017

Page 1

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

ŚLĄSKI KURIER WNET

Prawem wilka. Żołnierze Niezłomni w Wielkopolsce

Po latach walki, zamiast honorów i zaszczytów, czekało ich najczęściej ubeckie śledztwo, więzienie, sfingowane procesy i bardzo często wyrok śmierci. I jeszcze coś – zapomnienie. Jolanta Hajdasz o bohaterach, o których pamięć dziś przywracamy.

KURIER WNET MARZEC 2017 · KURIER WNET

Grabież organów ludzkich w Chinach

Zmowa baronów górniczych

Chirurdzy transplantacyjni w Chinach są zalewani ludzkimi organami. Niektóre szpitale mogą zdobyć je w zaledwie parę godzin, inne mają dwa, trzy lub cztery organy zapasowe. Matthew Robertson przytacza dane z raportu organizacji Lekarze Przeciw Grabieży Organów.

To jest skandal i draństwo. Ja nie wiem, jak może ktoś spokojnie spać, będąc świadomym tego, że w wyniku jego decyzji marnujemy złoże, marnujemy miliardy złotych! Mieczysław Kościuk, przewodniczący NSZZ „Solidarność” w KWK „Krupiński”, rozmawia z Krzysztofem Skowrońskim o sytuacji w górnictwie.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 33 Marzec · 2O17

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Ostrożnie: GMO!

Krzysztof Skowroński

„W

kopalni Krupiński jak w soczewce skupia się istota sytuacji całego górnictwa. »Krupiński« to wielki potencjał energetyczny. Ma ogromne pokłady niewydobytego węgla. Jeśli kopalnia z takimi możliwościami padnie, to pociągnie za sobą inne kopalnie. Bezpieczeństwo energetyczne kraju będzie zagrożone. Już w 2014 roku Jastrzębska Spółka Węglowa miała upaść. Nie stało się tak dzięki strajkowi i postawie górników. Rezygnując z niektórych wypłat, dali gwarancje bankom, że płynność spółki zostanie zachowana. A teraz »Krupiński« ma być zlikwidowany. To element opisanej przez Konecznego walki cywilizacji. Niemcy – wszystko na to wskazuje – chcą przejąć polskie górnicze aktywa. Oni nigdy nie zrzekli się swoich roszczeń do Śląska. Poprzez prasę, uniwersytety i różne stowarzyszenia wpływy niemieckie na śląsku są bardzo duże. Trwa praca nad zmianą świadomości. To co się dzieje z »Krupińskim«, jest częścią tego procesu. Jeśli pozwolimy na zamknięcie tej kopalni, to trzeba stwierdzić, że jes­teśmy na drodze do utraty niepodległości”. Te słowa zostały zanotowane w siedzibie Solidarności KWK „Krupiński” tuż po Poranku Wnet. Nie ma odpowiedzi na pytanie, dlaczego kopalnia o takich zasobach jest przeznaczona do likwidacji. Gdy słuchałem opowieści przewodniczącego zakładowej Solidarności, do głowy cisnęło mi się słowo ‘zdrada’. Teraz bym ten sąd złagodził, dał szanse decydentom, by naprawili błąd. Bo błąd jest ewidentny, a przyczyny, dla których go popełniono, pozostają w sferze domysłów. Zostawienie 40 mld złotych pod ziemią, w sytuacji, kiedy mówimy o reindustrializacji kraju i innowacyjnej gospodarce, jest absurdem, tym bardziej, że według ekspertów w niedalekiej przyszłości rewolucja technologiczna ma umożliwić gazyfikację podziemną węgla, a to oznacza produkcję czystej energii. Sytuacja w kopalni „Krupiński” nie tylko jest obrazem stanu całego polskiego górnictwa; również podaje w wątpliwość kompetencje odpowiedzialnych ministrów. Będąc w „Krupińskim”, mieliśmy takie samo wrażenie, jak podczas pobytu w Szczecinie, gdy oglądaliśmy pozostałości stoczni. Odpowiedzialność za ten upadek, jak i tysiące innych, ponoszą nie tylko politycy i lokalne koterie, ale też dziennikarze. Winą tych ostatnich była medialna cisza, w jakiej to wszystko się działo. Media Wnet są po to, by w miarę swoich możliwości ten stan rzeczy zmienić. I w tym przypadku kopalnia „Krupiński” jest soczewką. Patrzymy, które media podejmą pałeczkę, by wraz z nami mówić o tym, jak jest. W tym numerze „Kuriera” dużo miejsca poświęciliśmy temu, co dzieje się na Śląsku. Znajomość sytuacji „Krupińskiego” zawdzięczamy Jadwidze Chmielowskiej i grupie ekspertów związanych ze „Śląskim Kurierem Wnet”. Oni konsekwentnie alarmowali, że w polskim górnictwie źle się dzieje. To pokazuje, jak ważną społecznie funkcję mogą pełnić niezależne media regionalne. Z perspektywy Warszawy zawsze jesteśmy skazani na opowieść co najmniej z drugiej ręki. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jeden telefon z Watykanu do Warszawy z prośbą o wstrzymanie likwidacji przyniósł oczekiwany efekt. Odstąpiono od zamknięcia kopalni, nagle „odnalazły się złoża węgla”, a KWK „Bolesław Śmiały” stała się jedną z najlepszych śląskich kopalni, jeżeli chodzi o wyniki finansowe i bezpieczeństwo pracy. Dodatkowo zabezpieczono jej dalszą przyszłość poprzez pozyskanie nowej koncesji „Za rowem bełckim”. Te wydarzenia potwierdzają, że wszystko jest możliwe, jeśli wykaże się dużą determinację w dążeniu do celu i jeśli ma się w ręce mocne argumenty.

Był cud. Potrzebny cud! Cud papieski uratował KWK „Bolesław Śmiały”. Teraz cudu potrzebuje KWK „Krupiński”

N

a początku trochę historii, bo sytuacja, która ma miejsce teraz w KWK „Krupiński”, jest bardzo podobna do tej, która w 2003 roku dotknęła KWK „Bolesław Śmiały”. Dramatem dla kopalni była decyzja o jej likwidacji podjęta przez zarząd Kompanii Węglowej (uchwała nr 267/2003 z dnia 25 lipca 2003 roku) i zaakceptowana przez właściciela, czyli Ministra Gospodarki i Pracy. Za decyzją stały rzekomo prawdziwe argumenty. Wykazano bowiem w analizach ekonomicznych, że KWK „Bolesław Śmiały” jest kopalnią trwale nierentowną, bez złóż i bez perspektyw. Nie podano również w Warszawie informacji, że likwidacja kopalni spowodowałaby zagrożenie dla pracy elektrowni w Łaziskach, albowiem była ona zasilana w wodę przeznaczoną do urządzeń chłodniczych z ujęć zlokalizowanych na dole kopalni i było to jej jedyne źródło zaopatrzenia w wodę przemysłową!!! Wszystko wskazuje na to, że ówczesny wiceminister gospodarki i pracy Jacek Piechota z SLD podjął decyzję o likwidacji w oparciu o niepełne i nieprawdziwe dane o tej kopalni. Załoga kopalni, świadoma manipulacji faktami, wystąpiła w jej obronie. Szczególną

4

Jak jednocześnie ingerować i nie ingerować w naukę Pan Profesor, fizyk teoretyczny, decyduje: teoria ewolucji jest naukowa, a kreacjonizm – nie. Mamy nadzieję, że ta decyzja szybko dotrze do wszystkich biologów i przestaną się spierać. Jan Pawlikowski i Ryszard Kopiecki komentują laudację prof. Iwona Białynickiego-Biruli w Pałacu Prezydenckim.

6

Marek Adamczyk determinację wykazały pracujące w niej kobiety. Przytoczę kilka faktów z 2003 roku: 17.09.2003 r. – grupa ok. 40 pracownic kopalni demonstrowała w Krakowie przed kamienicą, w której mieszkał wicepremier i minister pracy i polityki społecznej, w obronie kopalni i miejsc pracy; 17.09.2003 r. – blokada DK81 przez pracowników w rejonie osiedla Leśnego w Łaziskach Górnych; 17.09.2003 r. – delegacja pracownic kopalni w składzie: Barbara Kisielewicz, Janina Brychcy, Anna Cebula i Katarzyna Scheer spotkała się z prezydentową Jolantą Kwaśniewską w obecności Jacka Piechoty, wiceministra gospodarki i pracy; 29.09.2003 r. – wizyta delegacji kobiet u prymasa Józefa Glempa, 8.10.2003 r. – wizyta delegacji w Watykanie – w czasie audiencji u Jana Pawła II reprezentanci załogi Anna Cebula, Barbara Kisielewicz, Andrzej Janasik i Witold Rogóż (w strojach śląskich – kobiety i górniczych – mężczyźni ) przedstawili sytuację kopalni i prosili o wstawiennictwo w sprawie uratowania kopalni przed likwidacją, 15.10.2003 r. – wizyta pracownic kopalni u arcybiskupa Damiana Zimonia, metropolity katowickiego. Dokończenie na str. 2

Bądźcie trzeźwi! Mateusz Talbot, alkoholik z Irlandii, który przezwyciężył nałóg, może zostać patronem uwalniania się z wszelkich uzależnień. U progu Wielkiego Postu Luiza Komorowska rozmawia z propagatorem czci tego mało znanego w Polsce kandydata na ołtarze, Grzegorzem Jakielskim.

9

Emocje antykomunistów i emocje czytelnika Piotr Semka włączył do swej książki te rozdziały, które dopiszą czytelnicy. Wzmocnił ładunek emocjonalny swojej opowieści, który i tak aż rozsadza karty jego książki. Ale to dobrze. Bo trzeba, żebyśmy nie tylko wiedzieli, ale i przeżywali. Magdalena Słoniowska o książce Piotra Semki My, reakcja.

14

Księżna, która doradzała Świętemu

Tajemnice kijowskiego archiwum KGB Paweł Bobołowicz rozmawia z Andrijem Kohutem – dyrektorem archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy – s. 13

Żaden problem nie wydaje mi się trudny, kiedy uświadamiam sobie, że spotkałam Świętego i doradzałam Świętemu. Rozmowa Krzysztofa Skowrońskiego z Ingrid Detter, Księżną de Frankopan – specjalistką od prawa międzynarodowego i prawa wojny, doradczynią Jana Pawła II.

19

ind. 298050

Redaktor naczelny

Inżynieria transgeniczna może stwarzać, nie mając takiego zamiaru, złośliwe szczepy wirusów, które są zdolne zdmuchnąć zasoby żywności i nas, ludzi, przy pomocy cyngla genetycznego. Prof. Jan Narkiewicz-Jodko relacjonuje wyniki najnowszych badań naukowych nad modyfikowaną genetycznie żywnością.


KURIER WNET · MARZEC 2017

2

T· E · L· E · G · R·A· F TW wyniku wypadku samochodowego premier Beata Szydło wraz ze współpasażerami trafiła do szpitala.TZ tej oka-

wznosić liczące 2,5 metra wysokości kuloodporne ogrodzenie

zagranicznym podmiotom i organizacjom, które w latach 1939–

ze szkła.TPokazem ataku na konwój broniony przez bojowe

1989 niosły pomoc Polakom, będą wręczane ordery Pro auxilio

zji liderzy totalnej opozycji wyszli z nowatorską propozycją,

wozy piechoty CV90, w ślad za którym nastąpiła pancerna od-

Polonis dato.TPremierzy Grupy Wyszehradzkiej zaprotestowali

aby odtąd pojazd włączający się do ruchu nie ponosił winy

siecz czołgów Leopard 2A6 wspieranych ogniem haubic Paladin

w Warszawie przeciwko praktyce sprzedaży w Europie Środkowej

za kolizję.T„Martwi mnie narastająca ksenofobia, galopują-

i Panterhowitzer 2000, zakończyły się manewry wojsk NATO

towarów jakościowo gorszych niż oferowane pod tą samą nazwą

cy antysemityzm, homofobia i próba zdeptania godności ko-

Bison-17 na poligonie w Drawsku Pomorskim.TPo tym, jak

w Europie Zachodniej, przy całkowitej bezczynności w tej spra-

biety.” „Czuję się jak żydowskie dziecko w tramwaju podczas

zdymisjonowany przez Radę Mediów Narodowych Jacek Kur-

wie Komisji Europejskiej.TFrans Timmermans wezwał „wszystkie

okupacji.” „Nigdy jeszcze nie było tak źle, a pamiętam prze-

ski stał się ponownie prezesem TVP, a wyłoniona przez Radę

państwa UE, z wyjątkiem Niemiec”, aby wsparły Komisję Euro-

cież wojnę, strach i głód.” – zakomunikował swoim czytelni-

na prezesa Polskiego Radia Barbara Stanisławczyk-Żyła naza-

pejską w sporze z polskim rządem.TFrank-Walter Steinmeier

kom w jednym jedynym numerze tygodnik redaktora, który

jutrz po wyborze podała się do dymisji, wyjaśniło się, dlacze-

został nowym prezydentem RFN.TPrezydent Trump uchylił

kiedyś chciał być prezydentem.TDzięki programowi „Ucho

go nie rozpisano konkursu na prezesa PAP.TZakotłowało się

dekret nakazujący otwieranie w szkołach toalet dla transsek-

Prezesa” satyryk Robert Górski stał się najpoważniejszym przy-

na szczytach IPN.TKleptomania, zwana chorobą bogatych

sualistów.TW rankingu TomTom najbardziej zakorkowanym

wódcą opozycji.T„Prezydent” UE Donald Tusk przestrzegł

i znudzonych życiem, dopadła polskich sędziów.TZ powo-

miastem w Polsce (i Europie) okazała się Łódź, a następnie: Lub-

unijnych przywódców przed USA, a „pre-

lin, Kraków, Warszawa, Wrocław i Poznań.

mier” UE Jean-Claude Juncker wezwał do

TPół roku po zakończeniu 5-letniego re-

„Dlaczego nie informowałem? A o czym tu było informować? Trochę oleju w głowie wystarczyło, by człowiek spojrzał i stwierdził, że to gruby przekręt”. – wyjaśnił były prezes NBP Marek Belka postawę przyjętą wobec piramidy finansowej Amber Gold.

zwiększania wydatków na obronę do 2% PKB.TPrzy okazji pobytu w Monachium senator John McCain powiedział prezydentowi Andrzejowi Dudzie, że „Polska jest jednym z krajów, który zostanie poddany „pewnej presji” [ze strony Rosji].TKomisja Europejska obniżyła, a Bank Mor-

stwa Marcina Melona trafiła do księgarń z okazji Dnia Mowy Śląskiej.TW Hoolywood zatriumfowały filmy Moonlight, La La Land oraz węgierski Sing, Sing, Sing.

du długotrwałych mrozów temat globalnego ocieplenia oddał

TWicepremier Morawiecki został zaproszony na spotkanie G20 do Baden Baden.TSzafirowy jubileusz obchodziła kró-

pola tematowi smogu.TPoinformowano, że w ubiegłym roku

Grammy po raz czwarty powędrowało do rąk Krzysztofa Pen-

z krajowych fabryk wyjechały szafy, stoły i łóżka za rekordo-

dereckiego.TKlątwa Wyspiańskiego w Teatrze Powszechnym

lowa Elżbieta II – obok Franciszka Józefa najdłużej sprawu-

wych 43 mld złotych, a sprzedaż nowo oddawanych do użytku

okazała się opętaniem.TPo 102 latach pożegnała się z nami

jąca władzę koronowana głowa nowożytnej Europy.TMinę-

mieszkań wzrosła o 12,5%.TZa cenę ok. 1 mld euro z funduszu

Danuta Szaflarska.TKsiądz arcybiskup Hoser został nomino-

ły dwa lata od zawarcia porozumień mińskich, mających na

CVC Capital Partners do Mid Europa Partners przeskoczyła sieć

wany specjalnym wysłannikiem Stolicy Apostolskiej do Medju-

celu położenie kresu konfliktowi, który pochłonął dotąd życie

Żabka.TPomiędzy Dohą a stolicą Nowej Zelandii uruchomiono

gorje.TW Budapeszcie otwarto Muzeum Biblii, w którym m.in

2197 ukraińskich żołnierzy i nieznaną bliżej liczbę żołnierzy

najdłuższe bezpośrednie połączenie lotnicze świata: 14 535 km

można obejrzeć replikę łodzi, z której nauczał Jezus Chrystus,

rosyjskich.TBundesbank zaczął sprowadzać zza granicy do

w 16 godzin – czyli w czasie, jaki pociągi Intercity potrzebują

oraz rekonstrukcję arki Noego.T60 tysięcy osób z 240 miast

kraju niemieckie rezerwy złota.TZa 7 mln euro Michaił Gor-

do pokonania trasy z Przemyśla do Szczecina.TSejm dał zie-

wzięło udział w Biegu Pamięci Żołnierzy Wyklętych.TNa

baczow wystawił na sprzedaż swoją daczę zlokalizowaną nad

lone światło na przekopanie Mierzei Wiślanej.TZ inicjatywy

południe od linii Karpat pojawiły się pierwsze bociany. T

bawarskim jeziorem Tegernsee.TWokół wieży Eiffla zaczęto

senatora Jana Żaryna osobom narodowości innej niż polska oraz

Maciej Drzazga

Marek Adamczyk

I

STAŁ SIĘ CUD!!! – jeden telefon z Watykanu do Warszawy z prośbą o wstrzymanie likwidacji przyniósł oczekiwany efekt. Odstąpiono od zamknięcia kopalni, nagle „odnalazły się złoża węgla”, a KWK „Bolesław Śmiały” stała się jedną z najlepszych śląskich kopalni, jeżeli chodzi o wyniki finansowe i bezpieczeństwo pracy. Dodatkowo zabezpieczono jej dalszą przyszłość poprzez pozyskanie nowej koncesji „Za rowem bełckim”. Te wydarzenia potwierdzają, że wszystko jest możliwe, jeśli wykaże się dużą determinację w dążeniu do celu i jeśli ma się w ręce mocne argumenty. Chylę czoła przed tymi wspaniałymi kobietami z „Bolesława Śmiałego”. Wróćmy jednak do KWK „Krupiński”, bo o niej jest ten artykuł. Kopalnia została oddana do użytku w 1983 roku i zgodnie z zasadami sztuki górniczej rozpoczęto w niej wydobycie węgla od najpłytszych, najbliższych powierzchni pokładów, w kierunku tych najgłębszych, leżących na poziomie 1000 metrów pod ziemią. Cechą charakterystyczną dla tego okresu wydobycia było to, że urobek zawierał bardzo dużo skały płonnej (nawet do 60%). W skali roku oznaczało to, że przy wydobyciu np. 4 mln ton urobku węgla handlowego uzyskiwano poniżej 2 mln ton, głównie węgla energetycznego. W latach 1983–2012 zostało wydrążonych około 437,5 km wyrobisk korytarzowych. Wyeksploatowano 123 parcele ścianowe w 15 pokładach. Wydobyto około 50,987 mln ton węgla, przede wszystkim gazowo-koksowego typu 34.1 i 34.2. Czyniono tak przez ponad 30 lat, „zjadano tort, na którym jest wspaniała wisienka”,

a kiedy wreszcie dotarto w jej pobliże, okazało się, że tą wisienkę mają zjeść Niemcy!!! Szanowni Czytelnicy! Tą przesmaczną „wisienką na torcie”, przesączoną złotym likierem, jest 50 milionów ton węgla koksującego typu 35.2, zlokalizowanego w pokładzie 405/1 leżącym w pierwotnym obszarze koncesyjnym o miąższości od 4,5 do 11 metrów, z przerostami skały płonnej w ilości ok. 10%, o parametrach: kaloryczność – 32,8 MJ/kg, zawartość siarki – 0,4 %, zapopielenie – 6%. Wartość handlowa tej ilości węgla wg dzisiejszych cen to ok. 30 mld złotych (50

się w oczekiwania rynku – rezygnujemy z wydobycia węgla energetycznego, którego jest obecnie zbyt wiele na naszym rynku, zastępując go pożądanym węglem koksującym, osiągając jednocześnie 4 razy większe przychody przy tej samej wielkości wydobycia urobku (4 mln ton urobku – 3,6 mln ton węgla, 0,4 mln ton skały płonnej) – produkujemy przy tych samych kosztach dwa razy więcej węgla, uzyskując za niego dwukrotnie wyższą cenę. Jakie to proste!!! Nasz plan zakłada, że zgodnie z dewizą JSW, będziemy wydobywać to, co najlepsze.

Czy nie widać analogii między tym, co było w przypadku KWK „Bolesław Śmiały", a tym, co dzieje się obecnie z KWK „Krupiński"? Jest, i to bardzo duża. mln ton × 150 $/tonę = 7,5 miliardów dolarów × 4,07 zł/$ = 30,0 miliardów złotych). Wartość łącznych nakładów inwestycyjnych i łącznych operacyjnych kosztów gotówkowych węgla, czyli wydatków poniesionych na wydobycie takiej ilości węgla do 2030 roku, nie powinna przekroczyć 10 miliardów złotych. Potencjalny zysk to około 20 miliardów złotych!

Z

akładając jednakże bardzo konserwatywnie, że średnioroczna cena węgla koksującego w latach 2019–2030 wyniesie 100$/tonę, to potencjalny zysk z wydobycia wyniesie 10 miliardów złotych – TO JEST GRA WARTA ŚWIECZKI! Zmieniając dotychczasowy model biznesowy kopalni, wkomponowujemy

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Po przyjęciu nowego modelu biznesowego i wdrożeniu jego I etapu KWK „Krupiński” stanie się kopalnią TRWALE RENTOWNĄ, przynoszącą duże zyski akcjonariuszom JSW. Z kolei po wdrożeniu kolejnych części II i III tego modelu (o tym napiszę w następnym artykule) – stanie się przysłowiową kurą znoszącą złote jaja. Wracając do chwili obecnej, należy zadać następujące pytania: Czy minister Krzysztof Tchórzewski i wiceminister Grzegorz Tobiszowski w momencie podejmowania decyzji o przeniesieniu kopalni do SRK wiedzieli o takich możliwościach prowadzenia biznesu? Czy dane o rzeczywistej sytuacji złożowej tej kopalni były im rzetelnie przedstawione? Myślę, że nie. Świadczy

Libero

Projekt i skład

Sekretarz redakcji i korekta

Zespół

Dział reklamy

Krzysztof Skowroński

Redakcja

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

o tym m.in. wystąpienie min. Grzegorza Tobiszowskiego w Sejmie w dniu 21.07.2016 roku, kiedy to powiedział: Kopalnia „Krupiński” ma koncesję (na wydobycie węgla, PAP) do 2021 roku, a więc i tak do tego czasu musimy mierzyć, jak dalej ta kopalnia ma funkcjonować. W tym roku zmierzony wynik to minus 200 mln złotych na koniec roku, a więc jest to duże wyzwanie. Dlatego jesteśmy w dialogu ze stroną społeczną, aby rozstrzygnąć, co dalej będziemy z tą kopalnią czynić w kontekście całego procesu restrukturyzacyjnego JSW. W tym czasie na oficjalnej stronie JSW w prospekcie emisyjnym spółki z 2013 roku możemy przeczytać: „Obecna koncesja na wydobycie węgla obowiązuje do końca 2030 roku”!!!. Czy nie widać analogii między tym, co było w przypadku KWK „Bolesław Śmiały”, a tym, co się dzieje obecnie z KWK „Krupiński”? Jest, i to bardzo duża. W jednym i drugim przypadku strona zarządzająca twierdziła, że te kopalnie są bez zasobów węgla, że są trwale nierentowne, bez perspektyw. Z kolei strona społeczna twierdziła w przypadku kopalni „Bolesław Śmiały” i twierdzi w przypadku kopalni „Krupiński”, że jest inaczej. Najwyższy czas na pełną weryfikację faktów. Gra toczy się o miliardy złotych. O koncesje na wydobycie węgla starają się na sąsiednich obszarach górniczych: australijska firma Prairie Mining Limited na terenie po byłej kopalni „Dębieńsko” oraz – obok kopalni „Krupiński” – niemiecka firma HMS Bergbau AG, poprzez spółkę zależną Silesian Coal, na terenie Orzesza, co świadczy o dobrych perspektywach tego biznesu. Niech ten artykuł stanie się przyczynkiem do ponownego i poważnego przeanalizowania sytuacji kopalni „Krupiński” z uwzględnieniem nowych danych. Niech stanie się jeszcze raz CUD PAPIESKI!!!. Niech zwycięży zdrowy rozsądek. Módlmy się o to. K

Redaktor naczelny

Magdalena Słoniowska

Z

część przygód komisorza Hanusika autor-

gan podwyższył prognozę wzrostu gospodarczego dla Polski.

Był cud. Potrzebny cud!

A

ponownie pojawiła się woda.TCzwarta

TWołyń otrzymał 14 z 14 możliwych nominacji do nagród Polskiej Akademii Filmowej.TNagroda

Dokończenie ze str. 1

G

montu na Rondzie Kaponiera w Poznaniu

Magdalena Uchaniuk, Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Łukasz Jankowski, Paweł Rakowski

Lech R. Rustecki Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Jan Kowalski, Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz

Wojciech Sobolewski Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Przekaż 1% podatku na projekt

DZIENNIKARZ WNET Jak to zrobić?

Podczas wypełniania PIT-u w sekcji Wniosek o przekazanie 1% podatku na rzecz OPP należy wypełnić poszczególne pola następującymi danymi:

KRS – 0000309499 Cel szczegółowy :

DZIENNIKARZ WNET

Z ostatniej chwili Krzysztof Tytko (niezależny ekspert ds. górnictwa) i Roman Borecki (członek spółdzielni „KWK Wspólnota”), wraz z senatorem Tadeuszem Kopciem mieli się spotkać 2 marca o 11.00 z ministrem energii Krzysztofem Tchórzewskim w sprawie KWK „Krupiński” i branży górniczej. 1 marca o 16.00 senator Kopeć poinformował Krzysztofa Tytkę, że jest on dla komitetu politycznego Ministerstwa Energii persona non grata, ponieważ sprawia kłopoty rządowi. W lutym 2016 roku Krzysztof Tytko został powołany przez Ministerstwo Energii do przeprowadzenia audytu w JSW. Następnego dnia, na spotkaniu inauguracyjnym 16 audytorów, przewodniczący zespołu poseł PiS Grzegorz Matusiak poinformował Krzysztofa Tytkę, że został on wykluczony spośród audytorów przez ówczesną przewodniczącą Rady Nadzorczej JSW. Audyt do dnia dzisiejszego nie został ogłoszony do wiadomości opinii publicznej. Krzysztof Tytko ukończył studia magisterskie na AGH, specjalność projektowanie i budowa kopalń, studia podyplomowe na Uniwersytecie Śląskim oraz podyplomowe studia menedżerskie MBA w SGH. Od lat 70. pracował w górnictwie. W latach 1989-1993 zajmował kolejno stanowiska kierownika robót górniczych, naczelnego inżyniera i dyrektora naczelnego w KWK „Czeczott”. Pełnił funkcje kierownicze w kilku kopalniach oraz w innych firmach polskich i zagranicznych, w tym dyrektora generalnego w Shandong Tagao Mining Equpment Manufacturing Co. Ltd oraz Kopex SA – Taishan Jianneng Machinery Group Ltd. (red.)

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Nr 33 · MARZEC 2017

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 4.03.2017 r. Nakład globalny

8 840 egz. Druk

ZPR MEDIA SA

ind. 298050

przeciwstawienia się Amerykanom i nie-


MARZEC 2017 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

M

yślę, że nie należy wyolbrzymiać znaczenia wydarzeń w Teatrze Powszechnym, choć, o ile mi wiadomo, po raz pierwszy w Polsce doszło do podobnych ekscesów. Ich sens staje się zrozumiały w świetle wydarzeń wcześniejszych. W historii zmian, które zaszły w Polsce, a może i w reszcie bloku komunistycznego, akcja Prymasa Tysiąclecia była momentem przełomowym. Znacznie przerosła wszelkie późniejsze inicjatywy stricte polityczne. Dziś nawet przeciwnicy uznają Polskiego Papieża za pogromcę komunizmu. Ale czy ksiądz Wojtyła po wyniesieniu na stolicę Piotrową nie powiedział „Bez prymasa Polaka nie byłoby Polaka – papieża?”. Walkę prymasa Wyszyńskiego z władzami komunistycznymi przedstawiłem w skrócie w mojej pierwszej większej pracy na ziemi francuskiej (Vierge de Częstochowa en tant qu‘une idee politique. Faculte de Droit Internationale, Universite de Lille 1989). W walce Prymasa o wolność sumienia i swobodę praktykowania religii decydującą rolę odegrała upersonifikowana świętość w osobie Matki Boskiej Częstochowskiej. Nie mam na myśli zjawisk nadprzyrodzonych, chociaż ich nie wykluczam. Cuda zdarzają się rzadko, Kościół jest wobec nich nieufny. Trzeba długiego czasu i pracy kompetentnych komisji, aby zostały uznane. Myślę o sprawach łatwych do uchwycenia na drodze doświadczalnej i zdroworozsądkowej. Dla wierzących Polaków Matka Częstochowska jest uosobieniem czystości, sprawiedliwości i dobroci. Świętości, krótko mówiąc. To Ona wskazuje słuszną drogę. Hans Frank, gauleiter Krakowa w czasie okupacji niemieckiej, zapisał w swoim dzienniku: „Polacy, kiedy już wszystkie światła dla nich zagasną, mają jeszcze na Jasnej Górze Matkę Boską Częstochowską”. Z siły Jej kultu zdawał sobie doskonale sprawę nie tylko hitlerowski namiestnik. Potrafili go wykorzystać również reżyserzy przewrotu politycznego w Polsce. Ich manewr, skuteczny przez lata, zakończył się jednak całkowitą klęską. Przyniósł manipulatorom

J

uż wiadomo, że zostanie wybrany na nadzwyczajnym zjeździe partii 19 marca 2017 roku na funkcję przewodniczącego SPD (to taka osobliwość w niemieckiej socjaldemokracji, przed wyborami znamy wyniki). Ale czy lewica wraz z SPD wygra jesienne wybory parlamentarne, to już całkiem inne pytanie. Populista z Würselen jest bardzo ambitny. Może to właśnie przerost ambicji poskutkował u Schulza alkoholiz–mem, z którego zwycięsko wyszedł. Ale brak wykształcenia w połączeniu z nieposkromioną ambicją kończy się zazwyczaj źle, niekoniecznie dla danej osoby, lecz dla tych, którzy oddadzą swój los w jej ręce. Historia pełna jest takich przykładów, ale czy wyborcy je znają, to już zupełnie inna historia. Czy mu ufają? Czyli są gotowi oddać władzę w jednym z najważniejszych państw świata? Co Schulz zaoferuje wyborcom, dowiemy się oficjalnie może w czerwcu, na kolejnym zjeździe partii SPD. Ale to i owo wiemy już dzisiaj. Zabawne, że Schulz prezentuje się tutaj jako lider partii opozycyjnej, mimo że SPD od wielu lat współrządzi w Niemczech (2005–2009 i od roku 2013 po przerwie w latach 2009-2013, kiedy to Angela Merkel była szefową rządu koalicyjnego z FDP). Zatem, kiedy zostanę kanclerzem, mówi Martin Schulz, to: „Zmienię uchwalony przez Gerharda Schrödera Projekt 2010”. Nie będzie to, zmiana, ale korekta, poprawia się Schulz ustami sekretarz generalnej SPD, Katariny Barley. Projekt aktualnego gastarbeitera w Gazpromie jest za mało lewicowy na dzisiejsze czasy: Schulz chce przedłużyć okres pobierania zasiłku dla bezrobotnych. I ograniczyć przedłużanie okresowych umów o pracę. Za to zbiera brawa od komunistów i Zielonych, potencjalnych koalicjantów po ewentualnym rozwodzie SPD z lewicową tymczasem chadecją. Na forum związkowym w Bielefeldzie (niemieckie związki zawodowe są przybudówką socjaldemokratów) Schulz powiedział, że emerytura, uzyskana po dziesięcioleciach pracy, musi być wyższa od pomocy socjalnej. Nie powiedział, dlaczego tak nie jest, mimo, że SPD od lat współrządzi w Berlinie. No, ale ładnie to brzmi, podobnie jak

nieobliczalne szkody i nieodwracalną kompromitację. Naród, oszukany wizerunkiem Częstochowskiej, poszedł w pierwszym odruchu tam, dokąd fałszywy trybun robotniczy miał wskazane go zaprowadzić. Ale kiedy naród ujrzał kroczące w ślad za świętym wizerunkiem w roli głównych katolików znajome postaci: dziecię ubecji, oskarżyciela biskupów, partyjnego syna rabina, naczelnego milicjanta i generała-jurgieltnika – ogarnęły go wątpliwości. A kiedy poznał jeszcze, że święty wizerunek był przypięty do marynarki agenta służb specjalnych, że był politycznym oszustwem, że aferzyści bez czci i wiary posłużyli się cynicznie największą świętością narodową dla utrzymania się przy władzy, wówczas naród z nieopisanym oburzeniem zareagował na świętokradztwo. Profanacja w skali masowej została zdemaskowana. Po tej kompromitacji sytuacja odwróciła się. Matka Częstochowska nieodwołalnie wymknęła się z rąk oszustów. Przegrani musieli teraz osłabić albo zniszczyć siłę, której nie udało im się przywłaszczyć. Należało sprofanować świętość. Reżyserzy akcji politycznej przebranej za happening najchętniej dokonaliby aktów profanacji, bluźnierstwa i świętokradztwa w kościele, ale ryzyko było zbyt wielkie i mogłoby skończyć się dla nich tragicznie. Musieli zadowolić się teatrem. Czy w Teatrze Powszechnym profanuje się tylko świętości religijne – Krzyż i osobę świętego Jana Pawła II? Teoria Miejsca, wypracowana przed laty w warszawskiej Galerii Foxal przez Mariusza Tchorka, przywłaszczona następnie przez Tadeusza Kantora, głosi, że dziełem sztuki jest wszystko, co jako dzieło sztuki pokazuje się w miejscu przeznaczonym zwyczajowo do przedstawiania dzieł sztuki. Pierwszy szkic teorii postprawdy. Zatem jest sztuką teatralną to, co pokazuje się w teatrze. W czasach komunistycznych widz polski wiązał ze sztuką w ogóle i z teatrem w szczególności specjalne oczekiwania. Idąc do teatru, ludzie ubierali się odświętnie i śledzili akcję z nabożeństwem. Mieli w pamięci dzieła sceniczne

i mglista zapowiedź minimalnej emerytury (oczywiście bez podawania konkretnych liczb). Poparli by to i Zieloni, i komuniści, jeśli tylko weszliby w skład koalicji pod egidą socjaldemokratów z Martinem Schulzem na czele. Wreszcie: „ślub dla wszystkich”! Tego nie wymyślił Martin Schulz, to było hasło wyborcze SPD z 2013 roku, kiedy to socjaldemokraci po raz pierwszy wypowiedzieli się za prawem homoseksualistów do zawierania związków małżeńskich. Nie zapewniło ono jednak towarzyszom zwycięstwa. Publiczna stacja TV, ZDF, informuje o nowym podejściu do starego tematu. Idąc za ciosem, SPD domagać się będzie pełnego prawa do adopcji dla homoseksualistów. Jak podaje n-tv, Schulz chce uczynić z tego sztandarowy temat walki wyborczej z chadec– ją. Zieloni i komuniści zacierają ręce (AfD też). Kolejny temat wyborczy Martina Schulza zakrawa na kpinę: lider lewicy troszczy się o… bezpieczeństwo wewnętrzne. Za dużo osadników? Skądże, nie o to chodzi. Schulz obwinia rząd Angeli Merkel za złą sytuację w Niemczech na polu bezpieczeństwa. A jednak. Do tej pory nikt tego oficjalnie w wielkiej koalicji nie powiedział. A przyczyna? Neoliberalne, szczupłe państwo, zdaniem Schulza. To ta polityka – mówi kandydat na kanclerza 2017 – „wykrwawiła policję i organy bezpieczeństwa, utrudniając walkę z przestępczością”. Czego chce Schulz? Zwiększenia obecności policji na ulicach. Nie mówi do końca, w jakim celu. Pegida na celowniku? To ładnie, że Schulz nie zapomniał o oświacie. Polityk SPD chce pomagać chatom, a nie pałacom: uzyskaną w ubiegłym roku nadwyżkę budżetową w wysokości 23 miliardów 700 milionów euro zamierza zainwestować w oświatę – wszystko za darmo, od żłobka po całodzienne szkoły – a nie w szklane pałace banków! Minister finansów w rządzie Merkel, Wolfgang Schäuble, zapowiedział wykorzystanie owej nadwyżki na redukcję podatków. Zdaniem Janosika z Würselen to tylko gest w kierunku bogaczy, nic więcej. Wreszcie: wolność mediów. O, tak – wolne media to dla Martina Schulza lewicowa prasa, radio i telewizja.

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Profanacja i świętość Sceny podobne do tych, jakie dziś rozgrywają się w Teatrze Powszechnym, miały już miejsce w przeszłości. Towarzyszyły zwykle rozkładowi jakiegoś światopoglądu. Na przykład w Paryżu w 1715 r. pojawili się osobnicy w stanie pośrednim między histerią a opętaniem, wstrząsani konwulsjami i wydający rozdzierające wrzaski. Był to przedostatni akt odysei jansenizmu. Najbardziej surowa odmiana protestantyzmu schodziła ze sceny w konwulsjach. Po bulli papieskiej potępiającej jansenizm Ludwik XIV nakazał zburzyć siedzibę sekty i zaorać miejsce po niej, jak się czyni z domami królobójców. Ostatni wyznawcy miotali się bezsilnie. wielkich romantyków polskich, które bardziej niż rozrywką były misterium i manifestem patriotycznym. Dlaczego teatr w Polsce był otoczony kultem? Bo tam spotykało się wielkie talenty, niezwykłe kreacje, znakomite dzieła, podczas gdy gdzie indziej panowały miernota i nuda. Nie mamy mięsa – mówiliśmy sobie – ale teatr mamy wyjątkowy. Mieliśmy rację. Moje pierwsze rozczarowanie po przyjeździe do Paryża dotyczyło teatru francuskiego. Po Świderskim

w Romulusie Wielkim Dürrenmatta, po Łomnickim w Trzech Siostrach i Wiśniowym Sadzie, Irenie Kwiatkowskiej, Fijewskim, Eichlerównie i szeregach aktorów mniej znanych, a równie znakomitych, to, co zobaczyłem w Paryżu, wydało mi się mierne i nijakie. W teatrze Polak nabierał poczucia, że mimo otaczającego niedostatku i bzdury żyje w Europie. Ci, którzy dzisiaj dopuszczają się podwójnego świętokradztwa – religijnego i teatralnego, nie mieliby czego profanować i kompromitować, gdyby

Reszta to faszyzm. Wścieka się, kiedy prezydent USA Donald Trump krytykuje lewicowe media w USA, kiedy Pegida nie zostawia suchej nitki na niemieckich „organach”. Dzisiaj konserwatywna niegdyś „Frankfurter

Allgemeine Zeitung” nie różni się w zasadzie od zawsze komunistycznej „Neues Deutschland”. Schulz broni mediów głównego nurtu, określanych przez AfD mianem „Lügenpresse“ (łżemedia); te media dla niego „filar

J

a

n

B

o

g

a t k o

Schulz, Schulz ponad wszystko? „Merkel musi odejść”. Takie żądanie padło Niemczech w odpowiedzi na „kulturę powitania” Angeli Merkel. Ale czy jej miejsce musi zająć akurat Martin Schulz? Wybory do Bundestagu w Niemczech odbędą się w niedzielę 24 września 2017 roku. I będą nas trzymały w napięciu, aczkolwiek nie takim, jak się jeszcze nie tak dawno temu wydawało. Wskazanie na Martina Schulza, byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, jako na kandydata na kanclerza z ramienia niemieckiej SPD, wywołało początkowo radość i trwogę – oczywiście zależy, w którym z obozów politycznych. Absolwent (bez matury) szkół katolickich – „moją Biblią był «Kicker» (gazeta piłkarska), moim Bogiem Wolfgang Overath (znany piłkarz)“ – lewicowy polityk będzie niebawem szefem SPD.

nie świetne kreacje wielkich artystów, którzy swoim talentem uświęcili ten przybytek sztuki. Bluźnią przeciwko religii, ale i przeciwko teatrowi i sztuce. Z ich akcji wyziera również motyw merkantylny. Teatr Powszechny otrzymał z kieszeni polskiego podatnika w ub. roku 8,2 mln zł dotacji. Rząd jednak nie pozwala, aby dotacje dla widowisk były przelewane przez dyrekcje teatrów do kasy „Gazety Wyborczej”, w postaci całostronicowych ogłoszeń płatnych po 80- i 100 000 zł. Protest jest skierowany również przeciwko temu zakazowi. Protestują, jak potrafią, ordynarnie, wulgarnie i bezmyślnie. W innym kraju wkroczyłaby do teatru policja i na mocy odpowiednich ustaw zabroniła obrażania uczuć religijnych, moralności publicznej i podburzania do zamętu. Nie wyobrażam sobie, aby akcja obrażająca uczucia wyznawców judaizmu przetrwała w Izraelu dłużej jak pięć minut. Powściągliwość rządu polskiego tłumaczy się, jak sądzę, obawą przed Brukselą. Trwa szantaż wolnością słowa. Każda reakcja na prowokację dałaby powód do oskarżenia władz o dyktaturę. Niestety, prowokacja powiodła się do pewnego stopnia. Czytałem reakcje na pokazy w Teatrze Powszechnym natchnione słusznym oburzeniem i pełne racji, ale utrzymane w tym samym tonie obscenów i odynarnych inwektyw. Na Boga! Nie pozwólmy się sprowokować. Zachowajmy godność! Nie dajmy się wciagnąć w rynsztok, bo stamtąd wyjście jest już tylko do kanału. Tymczasem w laickiej Francji coraz wyraźniej zarysowują się tendencje kampanii prezydenckiej. Kandydat umiarkowanej prawicy wytrzymał ciosy obuchem i nie wycofał swej kandydatury, mimo nalegań niektórych deputowanych z własnej formacji politycznej. François Fillon stanął wobec zarzutu fikcyjnego zatrudniania członków własnej rodziny w swoim biurze deputowanego. Okazało się, że proceder jest najzupełniej legalny, że w tej samej sytuacji znajduje się stu innych deputowanych różnych partii, że socjalista, Przewodniczący Zgromadzenia Narodowego, od lat zatrudnia w taki

sposób własną żonę. Claude Bartolon płaci pani Bartolon z pieniędzy publicznych 9000 € miesięcznie. Więcej niż (przed 2013!) otrzymywała pani Fillon. Spośród wielu kandydatów lewicy na czołowego przeciwnika Fillona wysunął się Emanuel Macron. Pojawił się na scenie politycznej Francji, jak zielone ludziki na Ukrainie. Bez pagonów, bez przynależności do określonej armii, nie wiadomo, kto go popiera, kogo reprezentuje i skąd bierze fundusze na opłacenie kosztownych mityngów. Jego ruch, nazwany „En marche” – „W drodze” – nie wiadomo dokąd prowadzi. Wszystkie media głównego nurtu, nękające skądinąd Fillona, poparły zielonego ludzika, zanim jeszcze wyłożył swój program. Ale François Fillon przesadza mówiąc, że Macron nie ma biografii. Do rządu Emanuela Vallsa przeszedł w 2014 roku ze stanowiska dyrektora w Banku Rothschilda. Zajął miejsce ministra gospodarki Arnauda Montebourga, który podał się do dymisji razem z innymi ministrami, w proteście przeciwko polityce społecznej i gospodarczej François Hollanda. Krótkotrwałe ministerstwo Macrona zapisało się sprzedażą kilku kluczowych państwowych przedsiębiorstw francuskich. Alstom (m.in. tabor kolejowy) sprzedał Macron amerykańskiemu General Motors, podobnie jak Alstom-Energie (silniki elektryczne m.in do superszybkich lokomotyw – technologia francuska). Transakcję gorąco poparł Patrick Ron, dyrektor naczelny Alstomu, który opuścił zresztą stanowisko z odprawą w wysokości 4 mln €. Za ministerium Macrona Amerykanie kupili również Alcatel (telekomunikacja) i Lafarge’a (największy na świecie producent cementu). Lotnisko w Tuluzie sprzedano Chińczykom. Mimo usiłowań, nie udało się utrzymać anonimowości. Wścibscy komentatorzy zidentykowali już mocodawców Macrona – wielkich finansistów, bankierów i baronów przemysłu. Znawca ikonografii przeprowadził przy okazji dokładną analizę spotu wyborczego. Macron zwraca się w nim do zwykłych Francuzów. Jak się okazało, postaci defilujące na ekranie są to Austriacy, Niemcy i Amerykanie – sekwencje wybrane z banku obrazów w Internecie. K

demokracji”. Na tym filarze, to jasne, może się bezpiecznie oprzeć. Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w Niemczech? Cas–ting na kanclerza wprawdzie jeszcze się tak naprawdę nie rozpoczął, ale kandydaci zbierają punkty. I zaliczają ciosy. O ile populistyczne bla-bla-bla Schulzowi opłaciło się na początku (a do tego człowiek niezużyty w Niemczech, nie znany w zasadzie nikomu, równy facet, z przeszłością), to teraz zaczęły pojawiać się pierwsze rysy na kandydacie, który przycwałował z Brukseli na białym koniu – wszystko dobrze, ale czy on wie, o czym mówi? Nie do końca – uważa „Der Spiegel” (lewicowy magazyn informacyjny). I tak Schulz opowiada, dlaczego sytuacja na rynku pracy jest zła i jak chce on ten stan zmienić: „normalny stosunek pracy jest pod coraz większą presją” – mówi, narzekając na wzrost liczby umów śmieciowych. Ale statys– tyka wskazuje na coś innego. Wprawdzie wzrosła wielkość pracy w leasingu, ale wszelkie pozostałe formy umów: na czas określony, poniżej 450 euro miesięcznie, pseudo-samodzielność – zmniejszyły się. Hit w Niemczech: normalna umowa o pracę. Uff, jak gorąco! Kiedy Schulz twierdzi, że „dyplom szkoły zawodowej czy staranny wybór zawodu nie oznaczają automatycznie bezpieczeństwa”, to eksperci kręcą głowami z niedowierzaniem. Fakty mówią co innego: bezrobocie wśród osób z zawodowym wykształceniem wynosi 4,6 procent ( jest najniższe od zjednoczenia!). Jeszcze niższe jest wśród absolwentów wyższych uczelni (2,4 procent). 20 lat temu było dwukrotnie wyższe! Od 2006 roku z roku na rok spada liczba ludzi obawiających się socjalnego upadku. Skąd bierze pan informacje, panie Schulz? Na łamach równie tymczasem lewicowej gazety, „Neue Osnabrücker Zeitung“, Gerda Hasselfeldt (CSU) zarzuciła kandydatowi na fotel kanclerza z ramienia SPD, Martinowi Schulzowi, że bawi się zapałkami. Cytat: „Schulz wmawia ludziom, jakoby społeczeństwo było podzielone, tylko po to, by jego strategia wyborcza odniosła sukces“. Postępuje on – mówi Gerda Hasselfeldt – jak znachor, wmawiający

człowiekowi chorobę tylko po to, by sprzedać mu drogą kurację”. Mocne słowa o „przeciwniku populizmu”, za jakiego pragnie uchodzić kandydat socjaldemokracji. Opowieść o Martinie Schulzu przypomina mi stary wic z brodą, opowiadany przez mego Ojca: „Do Klubu Myśliwskiego w Warszawie zaproszono pewnego kupca bławatnego. Po kilku miesiącach spotyka go konkurent i nie kryjąc zazdrości, pyta: – A skąd masz na te drogie stroje, na ten powóz?! – To proste – odpowiada kupiec bławatny: – gram w karty w Klubie Myśliwskim. – I zawsze wygrywasz? – Od chwili, kiedy mi powiedziano, że nie muszę pokazywać kart, tak!” I proszę: kiedy Schulz pokazał karty, jego gwiazda pomyślności zaczęła blednąć. W niedzielę 26 lutego po raz pierwszy od obwołania Martina Schulza kandydatem SPD na fotel kanclerza populista z Würselen zaczyna tracić w sondażach. W niedzielnym sondażu (kto by wygrał, gdyby w niedzielę odbywały się wybory) instytutu badania opinii publicznej EMNID dla bulwarówki „Bild am Sonntag” SPD traci jeden punkt, stając na jednym poziomie z chadecją (bez zmian). To dla Martina Schulza cios po wzlocie ku gwiazdom. Cios tym większy, że oprócz spadku notowań dla SPD, większość uczestników ankiety instytutu EMNID nie uważa, by Martin Schulz zastąpił jesienią Angelę Merkel na Urzędzie Kanclerskim. I – co gorsza – większość Niemców nie ufa jego zapowiedziom. Nie wierzy mu zgoła, że okaże szczególną troskę „ludziom ciężko pracującym” (aż 57 procent). Także aktualna arytmetyka sondażowa nie przepowiada Schulzowi, że stanie na czele koalicyjnego rządu SPD/Die Linke/Zieloni. Jak będzie zatem wyglądał w Niemczech poniedziałek 25 września 2017 roku? O ile nie wydarzy się sensacja, poznamy (oczywiście po podpisaniu umowy koalicyjnej z chadecją) nazwisko szefa niemieckiej dyplomacji. Będzie nim, być może, Martin Schulz, wicekanclerz, populista z Würselen. Wątpię, by okazał talent dyplomatyczny w rozmowach w Warszawie czy w Waszyngtonie. A może nawet i w Paryżu. Przyszło nam żyć w ciekawych czasach. K


KURIER WNET · MARZEC 2017

4

ŻY WNOŚĆ · M ODYFI KOWANA·GEN ET YC ZN I E

Dopuszczenie uwolnienia upraw transgenicznych do środowiska w Polsce należy traktować jako uśmiercenie rolnictwa ekologicznego. Uderzy to głównie w małe i średnie gospodarstwa rodzinne specjalizujące się w uprawach ekologicznych, integrowanych i konwencjonalnych.

W

roślinach transgenicznych powstają nowe, dotychczas nieznane rodzaje protein, które wywołują nieprzewidywalne efekty środowiskowe i zdrowotne. W genomy transgenicznych roślin owadobójczych wbudowany jest gen lub kilka genów Bt, produkujących przez cały okres wegetacji wewnątrz roślin toksyczne białko zwane toksyną Bt, która nie tylko niszczy szkodniki, lecz także jako biocyd szkodzi zdrowiu ludzi i zwierząt oraz niszczy owady pożyteczne, w tym pszczoły i inne zapylacze. Przy tym, im bliżej zbioru plonu roślin transgenicznych, tym koncentracja w nich toksyn jest większa. Wraz ze spożywaniem roślin transgenicznych zjadamy wbudowane w nie toksyny, których szkodliwość dla organizmów stałocieplnych może się objawiać w różny sposób. Badania laboratoryjne dowiodły, że soja transgeniczna z genem Bt powoduje u skarmianych nią zwierząt zmiany patomorfologiczne w wątrobie i trzustce. W wątrobie powstają mikropory i mikrowłókienka, trzustka nie wydziela dostatecznej ilości enzymów trawiennych. Kukurydza transgeniczna NK 603 wywołuje zmiany hematologiczne we krwi organizmów stałocieplnych, zwiększenie stężenia hemoglobiny (makrocytoza). Endotoksyny Bt występujące w roślinach transgenicznych wykazują mutagenne działanie na mikroflorę jelita grubego, zakłócenie równowagi mikrobiologicznej i rozwój patologicznej bakterii – Escherichia coli. Najnowsze badania Uniwersytetu Caen (Francja) wykazały kancerogenny wpływ transgenicznej kukurydzy Roundup Ready u doświadczalnych zwierząt. Badania prowadzone przez Stowarzyszenie Bezpieczeństwa Genetycznego w Rosji wykazały, że po dwóch latach karmienia soją transgeniczną chomiki utraciły zdolności reprodukcyjne. Potwierdził to profesor Rossmann w USA i wielu innych autorów, w doświadczeniach z innymi gatunkami zwierząt. Badania kliniczne stwierdziły, że kukurydza transgeniczna Star Link wywołuje alergię u ludzi. Wyraźne objawy alergii stwierdzono także u osób, które w dłuższym okresie kontaktowały się z transgeniczną kukurydzą w czasie kwitnienia oraz z transgeniczną bawełną w czasie zbiorów i obróbki technicznej, objawiające się zaczerwienieniem i swędzeniem skóry oraz spojówek i zaburzeniem w oddychaniu. Na toksyczne działanie endototksyn Bt zawartych w roślinach transgenicznych narażeni są szczególnie ludzie chorzy z obojętnym lub zasadowym odczynem w przewodzie pokarmowym oraz dzieci.

Inżynieria transgeniczna może stwarzać, nie mając takiego zamiaru, złośliwe szczepy wirusów, które są zdolne zdmuchnąć zasoby żywności i nas, ludzi, przy pomocy cyngla genetycznego.

Najnowsze badania wykazały, że fragmenty transgenicznego DNA znajdujące się w paszach transgenicznych przeżywają trawienie i przenikają do genomów i krwi, a także płodu organizmów stałocieplnych. Naukowcy alarmują, że wiąże się z tym niebezpieczeństwo dla zdrowia ludzi i zwierząt. W genotypach organizmów żywych występują uśpione zjadliwe formy wirusów i bakterii. Wprowadzone do nich transgeny, szczególnie wirus CMK jako promotor przy produkcji GMO, mogą powodować reaktywację, nieprzewidywalne rekombinacje i mutacje utajonych form mikroorganizmów i rozwój nowych generacji chorobotwórczych mikroorganizmów groźniejszych od wirusów SARS, H5N1 i AH1N1.

B

adania prowadzone w Austrii wykazały, że w uprawach rolniczych oprócz szkodników występuje ponad 100 gatunków owadów pożytecznych (motyle, błonkówki, chrząszcze i inne), które także w znacznej mierze są niszczone przez endotoksyny Bt występujące w roślinach transgenicznych. Zgodnie z wynikami badań referowanymi na Światowym Kongresie Entomologii, pyłek z roślin transgenicznych z genem Bt wykazuje toksyczny wpływ w stosunku do owadów pożytecznych, do których należą między innymi pasożytnicze błonkówki. Już w pierwszym pokoleniu następuje zmniejszenie rozpiętości ich skrzydeł, skrócenie około 40% długości życia, ograniczenie o około 40% płodności. Badania prowadzone przez profesora Kaatza na Uniwersytecie w Halle wykazały także toksyczne oddziaływanie endotoksyn występujących w pyłku roślin transgenicznych w stosunku do rodzin pszczelich. W kombinacji, w której podkarmiano pszczoły cukrem z dodatkiem endotoksyn Bt, śmiertelność pszczół w czasie zimowania była znacznie wyższa niż w kombinacji kontrolnej. Według informacji Jima Stone’a, masowy upadek kolonii pszczół w USA jest wyraźnie powiązany z GMO. Toksyczne białko Bt występujące w pyłku kwitnących roślin transgenicznych zakłóca normalny rozwój rodzin pszczelich, a przy większym skażeniu może prowadzić do ich upadku. Dave Schmit w Kanadzie utracił 600 rodzin pszczelich, gdy w sąsiedztwie na dużych obszarach wprowadzono uprawy kukurydzy GMO zaprawionej insektycydami. Badania Ramireza i jego współpracowników wykazały, że toksyny Bt występujące w pyłku roślin transgenicznych w już dawce 5000 ppb (5 tysięcy części na miliard) zakłócają nawigację pszczół robotnic, podobnie jak insektycydy z grupy neonikotynoidów. Pszczoły mają trudności z odnalezieniem pożytków i z powrotem do uli. Don Huber, wybitny przyrodnik, sądzi, że masowym zabójcą pszczół w Ameryce jest herbicyd glifosat – stosowany w większości upraw transgenicznych Roundup Ready. Glifosat jako systemiczny środek chwastobójczy przenika do kwiatów, nektaru i pyłku. Z produktami pszczelimi przenoszony jest do uli, gdzie wyniszcza szczepy bakterii kwasu mlekowego Lactobacillus bifidobacterium oraz enzymu cytochrom p 450, odpowiedzialnych za normalny przebieg procesów życiowych pszczół i utrzymanie odpowiednich warunków higienicznych w rodzinach pszczelich. Brak bakterii kwasu mlekowego i enzymu cytochrom p 450 łamie także barierę odpornościową pszczół i doprowadza do masowego atakowania przez różnego rodzaju pasożyty oraz masowego ich zamierania. Niszczony przez glifosat cytochrom p 450 chroni pszczoły przed szkodliwym działaniem neonikotynoidów. Wysokie dawki glifosatu stosowane w uprawach transgenicznych Roundup Ready, odpornych na wspomniany herbicyd, blokują normalne funkcjonowanie systemu hormonalno-enzymatycznego oraz zakłócają przemiany metaboliczne. Prowadzi to u ludzi do szeregu schorzeń, takich jak nadciśnienie, otyłość, cukrzyca, autyzm i innych. Glifosat powoduje utlenianie żelaza w hemoglobinie, blokuje przez to transport tlenu przez krew. Glifosat, nieodłącznie stosowany w uprawach transgenicznych, wskutek niszczenia enzymu cytochrom p 450 blokuje funkcjonowanie „hormonu szczęścia” – serotoniny, chroniącego przed depresją i niepokojem wewnętrznym. Najnowsze badania amerykańskie i chińskie wykazały, że łamanie barier immunologicznych przez GMO umożliwia przeskakiwanie złośliwych

Badania niezależnych ekspertów, nieuwikłanych w różne układy z firmami biotechnologicznymi wykazały, że żywność i pasze modyfikowane genetycznie są szkodliwe dla zdrowia organizmów stałocieplnych i bioróżnorodności.

Ostrożnie:

GMO! Jan Narkiewicz-Jodko

szczepów wirusów ze świata roślinnego do świata zwierzęcego, a szczególnie do pszczół. Stwierdzono, że wirus pierścieniowej mozaiki z transgenicznego tytoniu z pyłkiem może przenieść się na pszczoły, porażając czerw, formy dorosłe, a nawet jajeczka i matkę. Jest to ogromne zagrożenie. Raport podsumowujący wyniki badań kończy się stwierdzeniem „To czarny scenariusz genetycznych modyfikacji. Inżynieria transgeniczna może stwarzać, nie mając takiego zamiaru, złośliwe szczepy wirusów, które są zdolne zdmuchnąć zasoby żywności i nas, ludzi, przy pomocy cyngla genetycznego”. Składniki GMO z roślin transgenicznych znajdujące się w miodzie osłabiają system immunologiczny, są niestrawne dla pszczół i zwiększają ich podatność na warrozę, nosemę i inne choroby. Twierdzenie zwolenników GMO, że współistnienie upraw GMO z konwencjonalnymi jest możliwe, okazało się złudzeniem. Kilka lat temu Komisja Europejska zleciła Centralnemu Ośrodkowi Badawczemu (Join Research Center) przeprowadzenie badań nad możliwością współistnienia upraw GMO z uprawami tradycyjnymi. Po dwóch latach badań przekazano Komisji informację, że takie współistnienie byłoby bardzo trudne lub niemożliwe. Pyłek z różnych gatunków roślin transgenicznych utrzymuje się w powietrzu nawet do kilku godzin, a przy odpowiedniej prędkości wiatru przenosi się na dziesiątki kilometrów, zapylając różne gatunki upraw konwencjonalnych, ekologicznych, integrowanych i chwastów. Zalecane przez zwolenników GMO tworzenie 50–200 metrowych pasów izolacyjnych nie zabezpiecza przed zapyleniem upraw ekologicznych i innych przed GMO. W związku z tym ewentualne dopuszczenie uwolnienia upraw transgenicznych do środowiska w Polsce należy traktować jako uśmiercenie rolnictwa ekologicznego. Uderzy to głównie w małe i średnie gospodarstwa rodzinne specjalizujące się w uprawach ekologicznych, integrowanych i konwencjonalnych.

T

wierdzenie zwolenników transgenezy, że wprowadzenie GMO zlikwiduje głód na świecie, okazało się złudzeniem. Wiele doświadczeń polowych w ostatnich latach wykazało obniżenie plonów upraw transgenicznych soi, rzepaku i buraków cukrowych od 5 do 20% w stosunku do tradycyjnych odmian tych roślin. Naukowcy wyjaśniają, ż przyczyną gorszego plonowania upraw GMO jest brak ustabilizowania genetycznego. Mechanizm obronny genów biorcy powoduje osłabienie lub inaktywację genów dawcy, prowadzący do obniżenia plonów. Naukowcy z uniwersytetu w Nowej Zelandii, stosując zasadę przezorności, przeprowadzili wieloletnią, porównawczą, ekologiczną i ekonomiczną ocenę technologii uprawy pszenicy, rzepaku i kukurydzy genetycznie modyfikowanych w Stanach Zjednoczonych i w wybranych krajach Europy Zachodniej – bez GMO. Znacznie wyższą ocenę uzyskały tradycyjne, nowoczesne technologie stosowane w Europie Zachodniej wolnej od GMO (wyższe i lepsze plony, mniejsze zużycie pestycydów, bogatsza bioróżnorodność, mniejszy ubytek pszczół). Zgodnie z informacją Eurobarometru (2008), około 75% społeczeństwa w krajach Unii Europejskiej nie akceptuje żywności GMO i jest to tendencja wzrostowa. Natomiast Eurobarometr z roku 2010 donosi, że przytłaczająca większość obywateli krajów członkowskich Unii jest zdania, że żywność modyfikowana genetycznie jest nienaturalna, niebezpieczna dla zdrowia i zagraża przyszłym pokoleniom. Wniosek z tego wypływa jasny: strzec dobrego wizerunku naszej zdrowej, niemodyfikowanej żywności, która cieszy się dużym popytem u odbiorców zagranicznych, oraz wprowadzić bezwzględny zakaz umieszczania w katalogach, sprowadzania, posiadania i wysiewu nasion modyfikowanych genetycznie oraz wydzielenia stref do uprawy GMO. W sierpniu 2016 roku prezydent Putin wydał dekret całkowicie zakazujący importu i uprawy roślin zmodyfikowanych genetycznie. Obecność wydzielonych stref upraw GMO w Polsce może spowodować w przyszłości blokadę eksportu naszej żywności (owoce, warzywa, produkty rolnicze) do naszego wschodniego sąsiada. George Wald, lekarz i przyrodnik, laureat medycznej Nagrody Nobla ostrzegał, że podążanie drogą inżynierii

Eurobarometr z roku 2010 donosi, że przytłaczająca większość obywateli krajów członkowskich Unii jest zdania, że żywność modyfikowana genetycznie jest nienaturalna, niebezpieczna dla zdrowia i zagraża przyszłym pokoleniom.

genetycznej bez całkowitej wiedzy o jej skutkach jest nie tylko niemądre, ale wręcz niebezpieczne. W ten sposób mogą powstać dotychczas nieznane choroby organizmów stałocieplnych i roślin, nowe źródła raka i nieznane wcześniej epidemie. Podobne zdanie ma większość obywateli Unii Europejskiej. Rośliny GMO nie powinny być stosowane w produkcji żywności – co starałem się udowodnić w niniejszym artykule. Reasumując należy stwierdzić, że pośpiech w uwalnianiu do środowiska roślin GMO bez wyników rzetelnych badań jest dużym zagrożeniem dla bezpieczeństwa biologicznego, bioróżnorodności i ekonomiki rolniczej. Na obecnym etapie małej wiedzy o GMO należy zastosować zasadę przezorności, zalecaną we wnioskach protokołu kartageńskiego i Szczytu Ziemi w Rio de Janeiro, których sygnatariuszem jest także Polska. Pochopne wprowadzanie do praktyki niektórych odkryć, nie poprzedzone rzetelnymi badaniami, może prowadzić do nieszczęść. Można tu przytoczyć przykłady leku talidomid, DDT, eternitu, tytoniu i wiele innych. Uczmy się na cudzych błędach. Po upływie określonego czasu należy sprawdzić skutki masowego uwalniania do środowiska GMO w Stanach Zjednoczonych i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Wprowadzenia GMO do produkcji rolniczej można dokonać bardzo szybko. Natomiast w razie potwierdzenia jego szkodliwego wpływu, wycofać się go nie da. Jest to proces nieodwracalny. GMO należy do najważniejszych wyzwań początku XXI wieku. Wybitny genetyk amerykański Fukuyama w książce pt. „Koniec człowieka” ostrzega, że łamanie ustalonej przez Stwórcę międzygatunkowej bariery immunologicznej i puszczenie na żywioł poczynań inżynierii genetycznej zagraża istnieniu człowieka. Także produkcja żywności metodami biotechnologicznymi jest niebezpieczna dla zdrowia organizmów stałocieplnych i bioróżnorodności. Jestem jednak przekonany, że nasz rząd na czele z Panią Premier i ministrami odpowiedzialnymi za przyszłość GMO w naszym kraju doprowadzą do pomyślnego rozwiązania tego problemu. Podstawą zaufania do naszych najwyższych władz jest pomyślna realizacja wszystkich zapowiedzianych przed wyborami konstruktywnych zmian służących dobru naszych obywateli i państwa. K Prof. dr hab. Jan Narkiewicz Jodko w latach 1964–2000 był kierownikiem Zakładu ochrony Roślin i Warzyw Instytutu Ogrodnictwa w Skierniewicach; został dwukrotnie nagrodzony nagrodą Ministra Rolnictwa oraz nagrodą Ministra NSWiT.

Wprowadzenia GMO do produkcji rolniczej można dokonać bardzo szybko. Natomiast w razie potwierdzenia jego szkodliwego wpływu, wycofać się nie da. Jest to proces nieodwracalny.


ET A K AP ·DOE ·ML ·I SA ·· KW· AN

J

eśli założymy, że w aktualnym obozie władzy w Polsce mają miejsce spory i podziały, musimy wywnioskować, że w większych, ludniejszych, różnorodniejszych etnicznie i religijnie USA jest tych spięć więcej. Są bardziej skomplikowane i częstsze. Jeden z ministrów polskiego rządu stwierdził, pod silnym jeszcze wrażaniem wizyty w Monachium, gdzie gościł wiceprezydent Mike Pence, rzecz następującą: „ Jasne, że czyny są najważniejsze i najważniejsze są decyzje personalne, kształtujące zwłaszcza sferę bezpieczeństwa. Gdy usłyszałem o nominacji pana generała Mattisa [na szefa Departamentu Obrony – P.Z.], przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości co do rzeczywistego kierunku administracji prezydenta Trumpa”.

Jeśli założymy, że w aktualnym obozie władzy w Polsce mają miejsce spory i podziały, musimy wywnios­ kować, że w większych, ludniejszych, różnorodniejszych etnicznie i religijnie USA jest tych spięć więcej. Być może, ów polityk słyszał także o innych „decyzjach personalnych” niż ta dotycząca generała Mattisa. Jeśli nawet nie, to pozwolę sobie skorzystać z dorobku najbardziej walecznego społeczeństwa antyku: Contra facta non valent argumenta (Wobec faktów argumenty muszą ustąpić). W obszarze „kierunków” polityki zagranicznej USA wyklarowały się dwa główne nurty. Jeden reprezentuje sojusz Trump–Bannon–Tillerson, czyli prezydent–jego główny strateg–sekretarz stanu; drugi – tandem Mike Pence–Nikki Haley, ambasador przy ONZ, oraz luźniej z nimi związany James Mattis. Mattis nie jest klasycznym politykiem, ale wojskowym. Można by więc rzec, że reprezentuje on nurt osobny. W każdym razie obydwa nurty główne reprezentują zasadniczo sprzeczne podejście względem Unii Europejskiej, NATO oraz Rosji. Skracając, Trump i jego ideolog Bannon dążą do ożywienia „bilateralnych relacji” z państwami UE i NATO. Nowomowa ta skrywa wizję antyunijnego „kursu”, podpartego współpracą z grupami eurosceptycznymi i krajami, w których eurosceptycy już rządzą, być może w niedalekiej przyszłości obejmą władzę lub uzyskają na nią wymierny wpływ. Przede wszystkim chodzi o kraje „starej Unii”, czyli Niemcy, Francję i Holandię. Jest to kurs nastawiony na dezintegrację unijnego molocha.

W takim układzie znormalizują się również i ożywią bilateralne relacje z Rosją, jak wiemy, bardzo pokojowo nastawioną do politycznej, gospodarczej i militarnej integracji krajów położonych na zachód od jej europejskich rubieży… Mike Pence i Nikki Haley reprezentują klasyczny nurt polityki zagranicznej Partii Republikańskiej (GOP). Bynajmniej nie zachowawczy. Pence sam siebie zaliczał do ideologów ruchu Tea Party, Haley natomiast była gubernatorem konserwatywnej Ka-

W ruchu konserwatywnym, na bazie sprzeciwu wobec kandydatury Donalda Trumpa, wieloletniego demokraty, wykształcił się ruch Never Trump. Stopniowo w monolitycznym sprzeciwie wobec tej kandydatury powstawał wyłom. Powiększał się pod wpływem niesłabnących sondaży Trumpa, jak i kurczącego się peletonu pretendentów do nominacji GOP. Jednym z pierwszych autorów wyłomu w republikańskiej ortodoksji był – wówczas anonimowy – prawico-

łagodniał z czasem w oczach mediów i środowisk prawicowych. Na użytek tego łagodzenia zwano go przykładowo „konserwatyzmem wielkości narodowej” (od hasła wyborczego Trumpa: Make America Great Again). Czyli? Ano sprzeciwem wobec konceptu „liberal international order” („liberalnego porządku świata”), którym kierują się teoretycy – liberalni, umiarkowani, ale także konserwatywni. Krytyczny wobec Trumpa Jonah Goldberg ogłosił nawet koniec ruchu

Wszystkie odcienie szarości Paweł Zyzak

roliny Południowej. Swój stosunek do wzmiankowanego Kremla określali oni jednoznacznie – jednoznacznie sprzeciwiając się zaczepnej i zaborczej polityce tamtejszych bojarów. Zgodnie z duchem reaganizmu, który odżył z dużą mocą m. in. na kanwie „ruchu herbacianego”, demokrację uznają za wyższą formę ustrojową od totalitaryzmu, dyktatury, kleptokracji. W samym ruchu konserwatywnym jest podobnie niejednoznacznie.

Lech Jęczmyk est choroba oczu, polegająca na tym, że człowiek widzi tylko wycinek otaczającego świata, jakby patrzył przez lunetę. Schorzenie to występuje nagminnie u naszych historyków i dziennikarzy. Są na przykład autorzy, zastanawiający się, czy w roku 1939 nie należało zaw– rzeć układu z Niemcami hitlerowskimi. Jakoś nie zauważyłem, żeby ktoś z nich powołał się na kraje sąsiednie, które taką właśnie decyzję podjęły. Nie tylko republiki nadbałtyckie, ale Słowacja, Węgry, Rumunia. Czy ten krok im się opłacił, w jakiej sytuacji znalazły się po wojnie? Lepszej czy gorszej niż Polska, która walczyła z całym światem? Podobnie jest ze sprawą „pogromu kieleckiego”, omawianego w izolacji od świata. „Pogromy” takie miały miejsce w tym samym czasie w Czechosłowacji, na Węgrzech, w Rumunii, a na zakończenie serii – w Iraku i Egipcie. Celem było zachęcenie Żydów do wyjazdu do tworzonego Izraela. Żydowskie ofiary nazywano hebrajskim słowem oznaczającym nawóz. Związek Sowiecki wspierał te akcje, gdyż uważał, że Izrael będzie co najmniej państwem demokracji ludowej na Bliskim Wschodzie. Wysyłał do Izraela doświadczonych oficerów, w tym przeszło dwudziestu bohaterów Związku Sowieckiego. Były również oddziały wojskowe używające języka rosyjskiego i polskiego. Widzenie tunelowe działa też w polskiej polityce. Jeżeli chcemy coś zmienić – a musimy – to nie udawajmy,

Świadomie sięgam po termin odnoszący się do spektrum szerszego aniżeli tylko aktyw GOP. Politycy z konieczności przywiązani są do barw partyjnych i partyjnej dyscypliny. Mimo, że kongresmeni republikańscy dzielą się na fiskalnych i społecznych konserwatystów, na libertarian i liberałów, są mniej lub bardziej związani z różnorakimi lobbies oraz lokalnymi elektoratami, w kwestii Donalda Trumpa i wprowadzanego przezeń na salony nacjonalistyczno-populistycznego – Alt-Right

5

Odnoszę nieodparte wrażenie, że w opisie amerykańskiej rzeczywistości zagnieździła się u nas tendencja do jej całkowitego upraszczania. Upraszcza się i upraszcza, mimo że czasy mamy tak ciekawe, że nie trzeba w ogóle oglądać filmów fabularnych, np. thrillerów politycznych. Świat tamtejszej polityki przybiera w pryzmacie rodzimego medium postać rachunku binarnego. Naprzeciw siebie stoją: obozy republikanów i demokratów, konserwatystów i liberałów, media i Trump, Trump i Clinton, USA i Rosja. Nic po środku, nic na skraju. Żadnych odcieni.

Widzenie tunelowe

J

MARZEC 2017 · KURIER WNET

że żyjemy na jakiejś osobnej planecie. Wielu z tych niezbędnych zmian inne państwa już dokonały i można korzystać z katalogu gotowych rozwiązań, powołując się przy tym na precedensy. Swego czasu Korea Południowa ogłosiła zbiórkę złota wśród obywateli ( jak w Polsce przed drugą wojną światową) i wykupiła się z niewoli długu. Islandia, Ekwador i znajdujące się w podobnej do nas sytuacji Węgry uwolniły się ze szponów Międzynarodowego Fundu-

Zarysowuje się antypolski sojusz niemiecko-ukraiński, na który nie mamy żadnej odpowiedzi, ponieważ polska doktryna polityki zagranicznej polega na tym, żeby wrogów mieć blisko, a przyjaciół daleko i za wodą. szu Walutowego. Węgry zaangażowały się w projekt Szlaku Jedwabnego i wzięły 3,5 miliarda dolarów z 5 miliardów przeznaczonych przez Chiny na kraje Europy Wschodniej. Może czas też przemyśleć bilans naszego uczestnictwa w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Ktoś z posłów Kukiza’15 mógłby zapytać, ile nas to uczestnictwo kosztowało od 1945 roku i co nam

Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie napisał, że istnieją tzw. Ever Trumpers, czyli grupa wiernych zwolenników Trumpa, od zarania kampanii wyborczej. Oni dziś otrzymują najważniejsze stanowiska w państwie. Movement – są solidarnie powściągliwi. Jak na razie. Mianem ruchu konserwatywnego określamy przede wszystkim konserwatywnych intelektualistów.

z tego przyszło? To samo dotyczy paru innych organizacji międzynarodowych, które zostały powołane w innych czasach i są półżywymi anachronizmami. Ośrodek świata przeniósł się do Azji (Szanghajska Organizacja Współpracy) i tam trzeba szukać swojego miejsca. Jeżeli Trumpa nie zastrzelą i rzeczywiście będzie normalizował stosunki z Rosją, Polska przestanie być potrzebna Stanom Zjednoczonym jako bariera na drodze współpracy niemiecko-azjatyckiej. Widmo pows– tania ogromnego organizmu współpracy gospodarczej i finansowej Chin, Rosji i Europy oznacza automatyczną degradację USA z pozycji globalnego hegemona. Amerykanie mogą marzyć o skłóceniu Rosji i Chin, ale oba te mocarstwa mają lepszą niż Stany dyplomację i myśl geostrategiczną. Polska jest w tej grze pionkiem (tym bardziej, że nie ma żadnej swojej koncepcji), ale w planach Trumpa, jeżeli rzeczywiście nastąpi odprężenie na linii Moskwa – Waszyngton, Polska w ogóle przestanie się liczyć. Amerykański lotniskowiec odpływa na Morze Południowochińskie, żeby stamtąd dyktować Chinom, co im wolno na tym morzu robić, a Polska zostanie z Niemcami, którzy planowo zdobywają krok po kroku swoje dawne ziemie, i Ukrainą, która coraz głośniej domaga się od nas trzynastu czy nawet szesnastu powiatów. Zarysowuje się antypolski sojusz niemiecko-ukraiński, na który nie mamy żadnej odpowiedzi, ponieważ polska doktryna polityki zagranicznej polega na tym, żeby wrogów mieć blisko, a przyjaciół daleko i za wodą. W tej sytuacji nadzieją na dalsze istnienie Polski (oprócz opieki Matki Boskiej) byłoby skorzystanie z chińskiej oferty udziału w budowie nowego Szlaku Jedwabnego. K

wy publicysta „Publius Decius Mes”, dziś doradca Rady Bezpieczeństwa Państwowego, Michael Anton. „Trumpizm”, czyli zespół mniej lub bardziej spójnych poglądów Trumpa,

Never Trump, rzucając hasło-odtrutkę: Never Trump Nevermore. Środowisko konserwatywne podzieliło się na co najmniej trzy grupy. Wielu „nigdy-trumpistów” pozostało przy swoim światopoglądzie. Niektórzy wręcz zaostrzyli kurs. Pete Wehner, napisał w „The New York Times”, tuż po inauguracji kadencji Trumpa, że prezydentem jest człowiek z „antywolnościowymi skłonnościami, niestabilną osobowością i nie umiejący się

Wolne miasto Gdańsk Lech Jęczmyk

P

odobno w powojennych traktatach miasto Gdańsk zostało przyznane Polsce na lat 50. Nie mogę stwierdzić, czy to prawda, ani czy ktoś w Polsce to wie. To by znaczyło, że od 22 lat status Gdańska jest otwarty (co powinno sprawić przyjemność miłośnikom społeczeństwa otwartego). Wiem natomiast, że działa rząd Wolnego Miasta na wyg– naniu, który zabiega o przyjęcie do Organizacji Narodów Zjednoczonych. Czy jakieś urzędniki z Ministerstwa Spraw Zagranicznych o tym wiedzą i przygotowały jakąś kontrakcję? Na razie prezydent Gdańska Adamowicz ogłosił, nie oglądając się na władze w Warszawie, że Gdańsk będzie przyjmował uchodźców, kierując się bezpośrednio zaleceniami Berlina. 10 listopada z „prywatną” wizytą przybył do Gdańska Prusak, prezydent Niemiec Joachim Gauck. Prezydent Adamowicz stawia słupy graniczne otaczające swego czasu Wolne Miasto Gdańsk. Tak dla edukacji historycznej. Za pieniądze Unii Europejskiej (czyt. niemieckie) zbudowano Muzeum Kaszub, w którym nie wspomina się o jakiejś Polsce, tylko o Kaszubach i Europie. Swego czasu podający się za Kaszuba niejaki Donald Tusk namawiał Kaszubów do ogłoszenia autonomii z własnym wojskiem. Nie wygrał wyborów w żadnym z trzech powiatów o przewadze ludności kaszubskiej. Hasło „Nie ma Polski bez Kaszub ani Kaszub bez Polski” nadal działa.

Tenże Donald T. wydał w roku 1997 (ze środków Republiki Federalnej Niemiec) album Był sobie Gdańsk, obejmujący fotografie z lat 18551944. W albumie nie wspomina się, że w Gdańsku byli też jacyś Polacy: czysto „pruska idylla”, jak napisał profesor Wolniewicz. Co było po roku 1944, nie wiadomo. Każdy potrafi robić politykę historyczną na terenie własnego kraju, ale robienie jej na terenie kraju sąsiedniego, formalnie jeszcze suwe-

Donald T. wydał w roku 1997 (ze środków Republiki Federalnej Niemiec) album Był sobie Gdańsk, obejmujący fotografie z lat 1855–1944. W albumie nie wspomina się, że w Gdańsku byli też jacyś Polacy: czysto „pruska idylla”. rennego, wymaga wysiłku umysłowego i pieniędzy. Na Pomorzu ustawiane są głazy-pomniki, upamiętniające niemiecką historię tych ziem (Kartuzy, Słupsk, Koszalin, Kołobrzeg), natomiast stojący przed ratuszem w Koszalinie pomnik-napis „Byliśmy, jesteśmy, będziemy” został usunięty do parku – pewnie

kontrolować”. Urośli znacząco w liczbie „protrumpiści”. Powiększyła się także trzecia grupa, pośrednia, konserwatystów chwalących Trumpa za decyzje „konserwatywne”, ale piętnująca go za odchodzenie od ortodoksji, w kwestii np. wolnego handlu i zamykania granic dla imigrantów. Są to m.in. tak zwani „safes place conservatives”, że zapożyczę od wspomnianego Goldberga, czyli konserwatyści koncentrujący się na tym, co łączy wszystkie odłamy, czyli np. wrogości do liberalnych mediów. Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie napisał, że istnieją tzw. Ever Trumpers, czyli grupa wiernych zwolenników Trumpa, od zarania kampanii wyborczej. Oni dziś otrzymują najważniejsze stanowiska w państwie i cieszą się szcze-

„Trumpizm”, czyli zespół mniej lub bardziej spójnych poglądów Trumpa, łagodniał z czasem w oczach mediów i środowisk prawicowych. Na użytek tego łagodzenia zwano go przykładowo „konserwatyzmem wielkości narodowej”. gólnymi względami. To m.in. Sean Hannity, Dennis Prager czy Laura Ingraham. Warto obserwować to, co się dzieje. Warto nie przesądzać i nie upraszczać. Partia Republikańska i jej konserwatywne zaplecze są podzielone jak nigdy dotąd. Bez wątpienia partia przechodzi zmiany, ewoluuje, buduje nową tożsamość. Trudno na tym etapie orzec, czy „trumpizm” zmieni GOP, czy GOP wypluje Trumpa i Bannona. Nie da się powiedzieć, czy establishment partyjny spacyfikuje prokremlowskie afektacje obydwu. Trump ma w rękach stery władzy wykonawczej i olbrzymie kompetencje w obszarze polityki zagranicznej. Z drugiej strony, jeszcze w pierwszej połowie lat 60. mało kto się spodziewał, że Partia Demokratyczna odejdzie od programowego antykomunizmu, czyli że dojdzie do upadku tzw. „liberal anticommunism consensus”. Co najmniej od czasów Billa Clintona formacja ta skłania się ku lewej burcie, dotykając niemalże tafli wody. Ostatnie wybory na szefa Democratic National Comittee niemalże osadziły na tronie „posłańca” rewolucyjnej wręcz zmiany, czyli Keitha Ellisona, pierwszego muzułmanina wybranego do Kongresu. Został ostatecznie wiceszefem partii. Zwyciężył „umiarkowany” Tom Peres, Sekretarz Pracy w administracji Baracka Obamy… K

w nadziei, że tam zarośnie krzakami. Niemcy i ich kolaboranci pracują. Czy ktoś pilnuje naszej historii, żeby nie zarosła krzakami? Pewien mieszkaniec Koszalina, dokąd przesiedlano w ramach akcji „Wisła” Ukraińców z terenów objętych antypolskim powstaniem, zabłąkał się w uliczki bez nazw i spytał o drogę przechodnia, jak się okazało, Ukraińca. „Nazwy będą – usłyszał w odpowiedzi – niemieckie i nasze”. K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl


KURIER WNET · MARZEC 2017

6

WOJNA·INFORM ACYJNA

W połowie grudnia prezydent Andrzej Duda odznaczył Krzyżami Komandorskimi dwóch wybitnych naukowców-fizyków, profesorów Andrzeja Trautmana i Rogera Penrose’a. To jeden z wielu sygnałów, że sprawujący władzę doceniają rolę nauki i wysiłki ludzi nauki. Odznaczono osoby, których dokonania budzą podziw i szacunek przedstawicieli nauk ścisłych na całym świecie. Równoczesne odznaczenie Polaka i Brytyjczyka jest także sygnałem, że doceniana jest rola współpracy międzynarodowej.

Jak jednocześnie ingerować i nie ingerować w naukę

W

Kilka uwag do przemówienia prof. Iwona Białynickiego-Biruli w Pałacu Prezydenckim Jan Pawlikowski, Ryszard Kopiecki

N

iestety, ta piękna uroczystość nie obyła się bez, delikatnie mówiąc, mało taktownego wystąpienia osoby, która zebranym miała przybliżyć sylwetki i osiągnięcia odznaczanych naukowców. Wygłaszający laudację profesor Iwo Białynicki-Birula takimi oto słowami, skierowanymi do Prezydenta oraz wicepremiera Jarosława Gowina, zakończył swoje wystąpienie: „Nieskrępowana współpraca międzynarodowa i brak ideologicznie motywowanej ingerencji w naukę są podstawą działania nas, którzy zajmujemy się nauką. Przypomnę, że w faszystowskich Niemczech fizyka została podzielona na tę poprawną, niemiecką fizykę, i fałszywą, żydowską. W rezultacie fizycy o korzeniach żydowskich zostali zmuszeni do emigracji. I co się stało? Ci uczeni wylądowali w Stanach Zjednoczonych i pomogli skonstruować bombę, która zostałaby użyta przeciwko tym właśnie Niemcom, gdyby wojna nie skończyła się w maju 1945 roku, a trwała jeszcze dłużej. Oczywiście w Polsce nie jest tak źle, ale jednak z niepokojem obserwuję ingerencję – która jest motywowana politycznie i ideologicznie – w naukę. Bardzo się

I

stnieje pojęcie ‘suwerenność terytorialna’ – jest to władza sprawowana przez państwo na zajmowanym przez nie terytorium. Pojęcie to istnieje od dawna i przekroczenie państwowych granic to casus belli, uzasadniona i w pełni usprawiedliwiona podstawa do rozpoczęcia działań wojennych. Tak jest od stuleci, od kiedy wojowano w poziomie, czyli na ziemiach stanowiących terytorium jednego lub drugiego walczącego państwa. Później państwa z dostępem do morza dołączyły do ziem wody przybrzeżne, rozciągając na nie swą władzę, i wprowadzono nowe pojęcie – ‘suwerenność wód terytorialnych’. W pierwszej wojnie światowej użyto w walkach sterowców i samolotów. Wojna przeniosła się w nowy wymiar i od tego czasu mówimy o przestrzeni powietrznej nad ziemiami i wodami danego państwa oraz o jego suwerenności nad tą przestrzenią. Lata międzywojenne przyniosły szybki rozwój radia, pierwszego medium transgranicznego docierającego do całych społeczeństw. Państwa dysponujące silnymi nadajnikami mogły przenosić tworzone przez siebie treści na terytorium innego państwa i nadając programy o charakterze propagandowym, oddziaływać na świadomość jego społeczeństwa. W imię tworzenia atmosfery wzajemnego zaufania w stosunkach międzynarodowych Polska proponowała kilkakrotnie w Lidze Narodów opracowanie konwencji o zakazie propagandy na falach eteru. Sugestie te uznawano jednak w Genewie za utopijne i odrzucano. Wprawdzie powstał termin ‘suwerenność informacyjna państwa’, ale okazało się, że trudno ją zapewnić w eterze, gdzie władza państwa była iluzoryczna, chociaż usiłowano ją wymusić zagłuszarkami. Potem przyszła telewizja satelitarna i suwerenność informacyjna państwa zaczęła topnieć jak śnieg na wiosnę, a wraz z nią informacyjne bezpieczeństwo państwa, które przestało mieć kontrolę nad tym, co obywatele

cieszę, że Pan Minister Nauki, Premier Jarosław Gowin słyszy to, bo wydaje mi się, że sprawa ta wymaga pewnej reakcji. Mamy bowiem próby zastąpienia teorii ewolucji kreacjonizmem, mamy próby zastąpienia nauk medycznych ideologicznie motywowanymi regulacjami, mamy próby zastąpienia praw aerodynamiki argumentami opartymi na parówkach i puszkach po coca-coli. To wszystko wskazuje na to, że wymagana jest zdecydowana reakcja na tego typu wtargnięcia ignorantów na teren, który jest domeną nauki”. Prezydent, który właśnie odznaczył wybitnych fizyków pochodzących z dwóch nacji oraz Minister Nauki, który do Prezydenta złożył odpowiedni wniosek o nadanie odznaczeń, usłyszeli rodzaj pouczenia, czym jest nauka, oraz ostrzeżenia. Profesorowi może i wolno pouczać doktorów, ale zdecydowanie lepszym miejscem do tego jest uczelnia, a już taka uroczystość z pewnością nie jest odpowiednią chwilą, by to czynić. Natomiast porównanie do faszystowskich Niemiec (historyk raczej użyłby określenia narodowo-socjalistycznych!), pomimo późniejszego zastrzeżenia autora, że „oczywiście w Polsce nie jest

oglądają i czego słuchają. Pojawił się natomiast nowy termin – ‘medialna hegemonia’, kiedy jedno państwo różnymi sposobami kontroluje media innego państwa, a co za tym idzie, ma w dużym stopniu kontrolę na wiedzą i świadomością jego mieszkańców. Postęp techniczny szedł dalej i pojawił się nowy wymiar – cyberprzestrzeń, a wraz z nią infosfera. Jako ‘cyberprzestrzeń’ należy rozumieć globalny system powiązanych ze sobą komputerów, jak również całą sieciową

wśród biologów, dyskusję o pochodzeniu gatunków i decyduje: teoria ewolucji jest naukowa, a kreacjonizm – nie. Mamy nadzieję, że ta decyzja szybko dotrze do wszystkich biologów (i różnych specjalistów od roślin i zwierząt) i przestaną się spierać. I spodziewamy się, że poproszą Pana Profesora o przykład gatunku, który zmienił się w inny, gdyż sami takowego od ponad stu lat znaleźć nie mogą. A bez niego teoria ewolucji pozostaje hipotezą, w którą można wierzyć lub nie.

tak źle” (w domyśle: aż tak to może nie, ale…), było dużym nietaktem nie tylko wobec Prezydenta i Ministra, ale przede wszystkim wobec odznaczanych naukowców. Cóż bowiem warte są odznaczenia z rąk przedstawicieli władzy, która wprawdzie nie ingeruje w naukę tak, jak narodowi socjaliści w hitlerowskich Niemczech, ale autor laudacji już obserwuje ingerencję, która jest motywowana politycznie i ideologicznie. Czy nie przewidział, że odznaczeni profesorowie mogli pomyśleć, że również w ich przypadku mogła mieć miejsce taka ingerencja, dzięki której zostali odznaczeni? I nie tylko profesorowie, ale wszyscy słuchający, a później i czytający wygłoszoną laudację.

śród fizyków wiele wybitnych postaci kreacjonizmu nie odrzucało i nic nie wskazuje na to, by utrudniało im to pracę twórczą. Można tu wymienić choćby Maxa Plancka, jednego z twórców mechaniki kwantowej, który zadeklarował się jako chrześcijanin. Natomiast wszystkim, którzy kreacjonizmowi przeciwstawiają Darwina i jego teorię ewolucji, dedykuję następujący fragment listu Darwina do Johna Fordyce’a z 1879 r.: „Sam nigdy nie byłem ateistą, tzn. nie zaprzeczałem istnieniu Boga. Ogólnie uważam, że najbardziej trafnym określeniem moich poglądów jest agnostycyzm”. Druga dziedzina, zdaniem autora narażona na zastąpienie ideologicznie motywowanymi regulacjami, to medy-

T

rzecia dziedzina, w której, zdaniem Profesora Iwo Białynickiego-Biruli, nastąpiło wtargnięcie ignorantów, to aerodynamika. Jego zdaniem, prawa aerodynamiki próbują oni zastąpić argumentami opartymi na parówkach i puszkach coca-coli. Niestety, Profesor nie podaje referencji, gdzie takie teksty „naukowe” zostały opublikowane. Można się domyślać, że chodzi o pewne artykuły prasowe, w których czytelnikom próbowano wyjaśnić dobrze znane mechanikom prawo, dotyczące rozkładu naprężeń w konstrukcjach cienkościennych

Pan Profesor, fizyk teoretyczny, decyduje: teoria ewolucji jest naukowa, a kreacjonizm – nie. Mamy nadzieję, że ta decyzja szybko dotrze do wszystkich biologów (i różnych specjalistów od roślin i zwierząt) i przestaną się spierać.

ymczasem pozostawmy delikatne sprawy savoir-vivre’u. Profesor Iwo Białynicki-Birula w końcowej części swojego przemówienia wymienił trzy dziedziny nauki, w które, jak to określił, wtargnęli ignoranci. Pierwsza to teoria ewolucji, którą „ignoranci” próbują zastąpić kreacjonizmem. Tu Pan Profesor, fizyk teoretyczny, włącza się w trwającą od ponad stu lat w świecie naukowym, głównie

cyna. To zdanie bardzo ogólne, trudno odgadnąć, co autor miał na myśli. Nasi przyjaciele lekarze powiedzieli, że, jak dotąd, nikt im nie każe zastępować polopiryny jakąś „pigułką szczęścia”, czerwoną czy zieloną. Użyte słowo „regulacja” pozwala domyślać się, że chodzi o jakąś regulację prawną. Może autor miał na myśli tę część prawa, która dotyczy ochrony życia? Mamy przepisy chroniące życie ludzkie. Każdy kraj je ma. Jaki mają związek z medycyną? Ona odpowiada na pytanie, kiedy zaczyna się życie ludzkie. Specjaliści od manipulacji

muzea, galerie sztuki, a w sferze wojskowej – ośrodki dowodzenia i łączności, systemy i służby rozpoznania, wywiadu, kontrwywiadu itp. Również w przypadku infosfery można mówić o hegemonii informacyjnej, kiedy jedno państwo kontroluje nie tylko media, ale również zawartość bibliotek, sferę sztuki, a nawet wiedzę historyczną w innym państwie. O ile cyberprzestrzeń jest raczej hardware’em i obejmuje informacyjną infrastrukturę i technologię, o tyle info-

swoją strefę wpływu, zdestabilizować kraje i osłabić ich sojusze”. Rozszerzanie własnej strefy wpływów, destabilizacja państwa i osłabianie sojuszy to działania typowe dla wojny z przeciwnikiem zewnętrznym, ale w infosferze można również walczyć z przeciwnikiem wewnętrznym i przeprowadzić informacyjny zamach stanu. Zamach stanu to konfrontacja elit. Tej, która rządzi, z tą, która chce rządzić. Curzio Malaparte w swej analizie przewrotów od Napoleona do Hitlera

T

próbują to niewygodne pytanie zastąpić pytaniem: kiedy zaczyna się człowiek? Można się domyślać, że Pan Profesor chciał nam zasugerować, że regulacje prawne dotyczące ochrony życia ludzkiego nie leżą w zakresie kompetencji władzy ustawodawczej, lecz są częścią nauk medycznych. Gdyby tak było, to należy tu przypomnieć, że był taki kraj w Europie, gdzie przez pewien czas wielu lekarzy podzielało taki pogląd, a od władzy dostali przyzwolenie na podejmowanie decyzji, kto „nadaje się” do życia, a kogo należy tego życia pozbawić. Do przykładu tego kraju jako przykładu negatywnego odwoływał się sam Pan Profesor: to Niemcy rządzone przez narodowych socjalistów.

o kształcie walca: naprężenia poprzeczne są dwukrotnie większe od naprężeń podłużnych, co powoduje, że pękanie takich zbiorników (butli, rur) na skutek wysokiego ciśnienia zawsze następuje wzdłuż (tworzącej walca), a nie w poprzek. Nie każdy widział rozerwaną butlę gazową lub rurę ciśnieniową. Foliowa osłona parówki jest naczyniem cienkościennym, podgrzana parówka pęcznieje i pęka wzdłuż, jak nakazuje prawo mechaniki. Każdy może takie doświadczenie wykonać. Przykłady takiego zilustrowania tego zjawiska można

P

ół wieku później strateg i historyk, Edward Luttwak, w swym Praktycznym poradniku, jak przeprowadzić pucz, wyróżnił cztery fazy zamachu stanu: planowanie, wykonanie, stabilizowanie sytuacji i legitymizacja. Z wyjątkiem pierwszej, w pozostałych fazach o powodzeniu decyduje kontrola nad mediami. Według Luttwaka, przejęcie kontroli nad programem rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych ma „krytyczne znaczenie” dla sukcesu puczu.

Zamach stanu to konfrontacja elit. Tej, która rządzi, z tą, która chce rządzić. Energetyczny przewrót jest otwarty i jawny. Na ulicach pojawiają się czołgi i komandosi, a w powietrzu latają helikoptery. Pucz informacyjny jest podstępny. Wojskowy hardware jest w nim zas– tąpiony przez wypaczone narracje, manipulacje, fałszywki, „wrzutki”, trollowanie itp. narzędzia z dezinformacyjnego arsenału. W obu przypadkach skutek jest jednak ten sam.

Pucz informacyjny Rafał Brzeski infrastrukturę, bazy danych oraz całość hardware’u i software’u, składających się na to, co określa się popularnie mianem ‘Sieć’. W niektórych definicjach do cyberprzestrzeni zalicza się też systemy telekomunikacyjne, sieci zamknięte i dedykowane, na przykład: sieci sterowania przesyłem energii elektrycznej, gazo- i ropociągami, sieci obsługujące transakcje finansowe, ruch kolejowy i drogowy, pocztę, policję, wojsko, łączność itp. W sumie cyberprzestrzeń to całość powiązań sieciowych zarówno w rozumieniu cywilnym, jak wojskowym. ‘Infosfera’ jest pojęciem szerszym niż ‘cyberprzestrzeń’, bowiem oprócz niej obejmuje systemy informacyjne, które nie wchodzą w skład Sieci. Przykładowo, w sferze cywilnej są to media drukowane i elektroniczne, biblioteki,

sferę można określić jako ‘informacyjne środowisko’ lub jako ‘wyróżniającą się domenę opartą na informacji’.

P

onieważ infosfera jest domeną, a więc można mówić o suwerenności oraz bezpieczeństwie tej domeny, a państwo nią władające powinno bronić tej suwerenności i troszczyć się o swoje bezpieczeństwo w infosferze. Wiele państw czyni to energicznie i dlatego mówi się teraz otwarcie o pierwszej wojnie światowej w cyberprzestrzeni i szerzej – o wojnie informacyjnej w infosferze. Brytyjski minister obrony sir Michael Fallon niedawno otwarcie zarzucił Rosji, że „używając cyberoręża zakłóca działanie krytycznej infrastruktury i demokratycznej maszynerii” w innych państwach, aby w ten sposób „rozszerzyć

pisał w latach 30. ubiegłego wieku, że przeprowadzenie zamachu stanu we współczesnym państwie to problem techniczny, niezależny od sytuacji społecznej lub gospodarczej danego kraju. „To nie masy robią rewolucje, ale grupki ludzi przygotowanych na każdą ewentualność, świetnie wyszkolonych w wywrotowej taktyce, którzy wiedzą, co zrobić, aby silnie i szybko uderzyć w żywotne sploty służb technicznych Państwa”. Malaparte twierdził, że o sukcesie przewrotu decydują „grupy szturmowe” utworzone konspiracyjnie przez puczystów z „wyspecjalizowanych fachowców: mechaników, elektryków, operatorów telegrafu i radia, działających pod komendą inżynierów, którzy znają się na technicznym funkcjonowaniu Państwa”.

Skuteczny przewrót musi być, zdaniem Luttwaka, doskonale przygotowany, bowiem jest to działanie skoncentrowane w czasie. W przeciwieństwie do działań wojennych na froncie, podczas zamachu stanu nie ma czasu na naprawę błędów, zmianę taktyki, trzymanie sił w rezerwie. Przewrót to jedno szybkie, decydujące uderzenie z udziałem całego posiadanego potencjału. To wszystko albo nic, co potwierdziło zeszłoroczne doświadczenie nieudanej próby puczu w Turcji. Istotnym elementem przygotowań do puczu są dyskretne konsultacje z krajami sąsiednimi i regionalnymi organizacjami ponadnarodowymi. Można w ich trakcie uzyskać dorozumiane przyzwolenie, sympatyczne wsparcie lokalnych mediów, a nawet wsparcie finansowe i logistyczne.

znaleźć w wielu podręcznikach mechaniki; przykład z kiełbaskami oraz puszkami po coca-coli można znaleźć np. w podręcznikach amerykańskich. Wiązanie tego z aerodynamiką może być tylko przejawem braku zrozumienia albo złej woli autora, który zamiast podjąć dyskusję merytoryczną na gruncie mechaniki konstrukcji cienkościennych, próbuje ośmieszać drugą stronę. Proponujemy, by Pan Profesor w ten sam sposób spróbował „ośmieszyć” dokonania naukowe trzech fizyków – laureatów nagrody Nobla w 2016 r., którzy przy pomocy bajgla, bułeczki oraz precelka ilustrowali swoje wyniki publiczności, zgromadzonej w Sztokholmie z okazji przyznania nagród. Mamy nadzieję, że Profesorowi wystarczy odwagi, by być konsekwentnym w tropieniu i „ośmieszaniu” wszystkich „ignorantów”. Z pewnym żalem stwierdzamy, że Pan Profesor nie wskazał nam, czy od wielu lat uprawiana na jego rodzimej uczelni, Uniwersytecie Warszawskim, nauka gender jest naukowa i czy wtargnęli tam ignoranci. Koszty badań nad gender ponosi UW, czyli podatnik polski, i dobrze byłoby, gdyby Pan Profesor wyjaśnił, czy słusznie. Również nie doszły do nas głosy sprzeciwu ze strony władz tejże uczelni, w szczególności osób dziś bardzo zatroskanych o stan nauki polskiej, przeciwko umieszczeniu przed kilkoma laty na liście zawodów zawodu wróżki. Domyślamy się, że skoro jest zawód, to ktoś tego zawodu uczy, a jak uczy, to i jest „nauka”. W wygłoszonej „laudacji” profesor Iwo Białynicki-Birula oczekuje od premiera Gowina „zdecydowanej reakcji”. Swoje żądanie kieruje do przedstawiciela władzy wykonawczej i polityka. Chwilę wcześniej żąda jednak, by nauka była wolna od ingerencji natury ideologiczno-politycznej. Czy to nie są przypadkiem sprzeczne oczekiwania? Czy przedstawiciel nauk ścisłych może nie dostrzegać ich sprzeczności? A jeśli już, to jaka ma być ta „zdecydowana reakcja”? Czy taka, że minister nauki zakaże uprawiania czegoś, co prof. Iwo Białynicki-Birula uzna, że nie jest nauką? Mimo wszystko mamy nadzieję, że nie o taką reakcję chodziło Profesorowi. K

Luttwak, pisząc Poradnik w połowie lat 60. ubiegłego wieku, odnosił swoje rozważania do przewrotu energetycznego – dwuwymiarowego, z udziałem wojska, czołgów, lotnictwa, itp. Oceniał, że najwygodniejszym momentem na dokonanie przewrotu jest nieobecność lidera ekipy rządzącej lub sprzyjający moment przypadkowego, spontanicznego protestu społecznego. Taka demonstracja niezadowolenia z ekipy rządzącej świadczy, że w oczach obywateli traci ona lub już straciła legitymację do sprawowania władzy, co jest zarazem sygnałem dla planujących przewrót, że można go przeprowadzić z dużym prawdopodobieństwem akceptacji zmiany rządzącej elity przez obywateli. W przypadku informacyjnego zamachu stanu sytuacja jest podobna, przy czym kontrola nad mediami i siecią Internetu nabiera jeszcze większego znaczenia, gdyż jest to przestrzeń, w której rozgrywać się będzie walka o wrażenia, emocje, świadomość i – co najważniejsze – reakcje i decyzje obu elit walczących o władzę, a ponadto kierownictwa sił zbrojnych, biurokratów z administracyjnych struktur państwa oraz obywateli, których zachowanie może przechylić szalę, pod warunkiem, że zostaną odpowiednio zmobilizowani właśnie za pośrednictwem mediów lub Sieci i serwisów społecznościowych. W odróżnieniu od przewrotu energetycznego, w puczu informacyjnym panowanie nad mediami, a choćby nad ich częścią, jest potrzebne już w fazie przygotowawczej, kiedy przy pomocy bardziej lub mniej prawdziwych narracji, seansów nienawiści prezentowanych jako happeningi itp. zabiegów pseudoartystycznych tworzy się klimat przywolenia dla reakcji drastycznych, tolerancję dla przemocy i stępia czujność przeciwnika, tworząc potężny szum informacyjny. W sytuacji braku nieskrępowanej kontroli nad mediami i infrastrukturą Dokończenie na str. obok


MARZEC 2017 · KURIER WNET

V

J

ak autorowi tej wiadomości wyszło, że blisko jedna trzecia, skoro z prostego rachunku wynika, że ponad 40%, tego nie wiem. Prawdopodobnie chciał złagodzić pierwotną informację. Sprawić, żeby wyglądało lepiej niż w rzeczywistości. Próżny trud, ponieważ w rzeczywistości jest dużo gorzej. Według informacji mojego znajomego pracującego w instytucji, przez którą płyną fundusze unijne, zaledwie ok. 8% trafia do przedsiębiorców, chyba że za przedsiębiorców uznamy wszystkich wyłudzaczy teoretycznie unijnych pieniędzy. Darmozjadów podczepionych pod układ władzy lub specjalistycznych firm zachodnich, które przyszły do nas, czując łatwy łup. Tylko propagandowo wszystko wygląda świetnie. I zazwyczaj myślimy, że łatwe i duże pieniądze unijne leżą akurat na tej ulicy, którą nie chodzimy. Nie martwmy się, chodzący tamtą ulicą myślą, że pieniądze leżą na naszej. Wspominałem już aferę Rywina i zażarty bój o kasę w łonie układu władzy, jakiego byliśmy świadkami w latach 2000–2004. Uruchomienie funduszy unijnych dla Polski to był ostatni czas dla byłych komunistów. Polska, ograbiona w wyniku Planu Balcerowicza przez Zachód i rozgrabiona zarazem prywatnie przez nich samych, nie była w stanie dłużej utrzymać systemu Okrągłego Stołu. Systemu gwarantującego im bezkarność i dalsze dostatnie życie. W tamtych przedunijnych latach mieliśmy do czynienia wręcz z szalonym przeszukiwaniem rynku przez grupy gospodarcze powiązane z tajnymi służbami w celu znalezienia pieniędzy. Afera z aresztowaniem Romana Kluski w celu wyłudzenia od niego pieniędzy była najsłynniejszą, ale tylko jedną z wielu. Do tych wymuszeń dochodziło z jednego, prostego powodu. Nie było możliwe w sposób zgodny z prawem zorganizowanie machiny dodatkowego finansowania systemu, grup i osób ten system chroniących. Dlatego odprowadzanie składki do Brukseli, do czego zobowiązaliśmy się, wstępując do Unii, a potem otrzymywanie pieniędzy z powrotem, już wypranych, jest dla tego systemu rozwiązaniem idealnym i ze wszech miar legalnym. Nawet gdybyśmy więcej wpłacali, niż otrzymywali z powrotem, i tak będzie to z korzyścią dla układu Okrągłego Stołu. Ważne jedynie, żeby tych środków przepływało jak najwięcej. 40% od 10 000 to więcej niż 40% od 1000. Nie łudźmy się jednak, pozostałe 60% w większości jest przeznaczane, podobnie jak było to w przypadku Hiszpanii, na podrażanie kosztów prowadzenia biznesu i życia. Służy temu, żeby kraj nie mógł się rozwinąć gospodarczo w sposób zagrażający interesom ekonomicznym Niemiec. Szalony rozwój infrastruktury, w tym autostrad, pozwala na sprawniejszą logistykę. W przypadku podbijania obcego terenu rzecz nie do przecenienia. Szalony wzrost biurokracji, ludzi w dużej mierze zależnych od zewnętrznego finansowania przy załamaniu własnych, lokalnych gospodarek, powoduje, że

7

R·Z· E · C ·Z· P · O ·S · P · O · L· I ·T·A

Polska otrzyma z Unii Europejskiej 11 mld euro na zwiększenie zatrudnienia i szkolenia, z czego 4,5 mld euro pochłoną koszty administracyjne – informował „Dziennik Gazeta Prawna” [w 2012 roku; przyp. red.]. – Dziennikarze gazety dotarli do ekspertyzy dotyczącej szkoleń, przeprowadzonej na zlecenie Ministerstwa Rozwoju Regionalnego. Wynika z niej, że blisko jedna trzecia dotacji UE dla bezrobotnych, starszych pracowników chcących podnosić kwalifikacje czy tych, którzy zamierzają założyć firmy, nie trafia do adresatów, ale przeznaczona zostaje na zarządzanie projektami.

Wojna, którą właśnie przegraliśmy

Część VI: Brukselska pralnia pieniędzy jako sposób na przetrwanie III RP Jan Kowalski kadry wykwalifikowane do nowego urządzenia Europy już czekają. Wojny mają to do siebie, że się je wygrywa lub przegrywa. Tę, którą opisałem w książce, już jako państwo i naród przegraliśmy, chociaż wielu jeszcze tego nie dostrzega. Ale to nie znaczy, że mamy od raz kłaść się do trumny. I ku uciesze Niemieckiej Europy i Nowej Rosji umierać.

Wojny mają to do siebie, że się je wygrywa lub przegrywa. Tę, którą opisałem w książce, już jako państwo i naród przegraliśmy, chociaż wielu jeszcze tego nie dostrzega. Ale to nie znaczy, że mamy od razu kłaść się do trumny. Ponieważ żadna wojna nie ma gładkiego przebiegu, tylko czekać, aż otworzy się wiele frontów, które zwiążą liczne siły przeciwnika. I właśnie w tym tkwi nasza szansa, szansa Polski

na rozwój własnej niepodległej gospodarki, a w wyniku tego – silnego państwa. Polacy już kiedyś toczyli taką wojnę. Jak to zostało ładnie powiedziane: najdłuższą wojnę nowoczesnej Europy. I pomimo niesprzyjających warunków, bez opieki własnego państwa – wygrali ją, chociaż wydawało się, że nie mają szans. To była cywilna, gospodarcza wojna w zaborze pruskim. Wojna z żywiołem niemieckim popieranym finansowo przez państwo-zaborcę w celu germanizacji Wielkopolski. Polacy nie tylko nie utracili swojego posiadania w jej wyniku, ale wzmocnili się gospodarczo do tego stopnia, że później sami mogli sfinansować zwycięskie powstanie przeciwko Niemcom. Jedyne zwycięskie powstanie w dziejach Polski – powstanie wielkopolskie. Wertując nawet pobieżnie dzieje Wielkopolski pod pruskim panowaniem, nie sposób nie zauważyć, że Polacy mieli bardzo silnego, naturalnego sprzymierzeńca w łonie Rzeszy. Tym sprzymierzeńcem byli sami Niemcy, nie tylko bawarscy katolicy, ale także wszyscy nie zgadzający się na bezwzględną dominację Prus. Na ich sposób organizowania państwa.

Bo również dziś, pisząc o hegemonii Niemiec i próbie podporządkowania Europy, nie sposób nie zauważyć, że spór trwa w łonie samego państwa niemieckiego. I chociaż dominujący ośrodek władzy znajduje się w rękach pogrobowców państwa pruskiego, to wcale nie znaczy, że wszyscy Niemcy są z tego powodu szczęśliwi. Jako jeszcze niepodległe państwo w żaden sposób nie powinniśmy podbijać pruskiego bębenka (…). Powinniśmy natomiast, najgłośniej jak umiemy, demaskować wszelkie próby odbudowy tak zwanej potęgi Niemiec. Próby, które nie tylko dla milionów Europejczyków, ale także dla milionów zwykłych Niemców zwykły kończyć się nieszczęściem. Wróćmy do Wielkopolski. To musi być dla nas, Polaków, przykład, jak wygrać w sytuacji, gdy wojna już została przegrana. Istnieje jedno słowo-klucz dla zrozumienia wielkopolskiego fenomenu. Tym słowem jest PRZEDSIĘBIORCZOŚĆ. Przedsiębiorczość jako sposób na obronę wiary katolickiej, polskości i polskiego stanu posiadania, wreszcie odzyskania swojego kraju w dogodnym do tego momencie geopolitycznym. W tę polską wojnę

obronną włączyły się struktury Kościoła katolickiego, bo była to zarazem obrona przed wrogą chrześcijaństwu cywilizacją pogańską Prus. A rozkwit polskich kas zapomogowo-pożyczkowych finansował rozwój polskiej drobnej przedsiębiorczości. Ich aktywność pokryła siecią cały obszar zaboru. Dlatego zgodnie z dzisiejszym nazewnictwem powinniśmy mówić o sukcesie sieciowości.

Gdy odkryjemy, że to nie przewagi militarne, nie agresja zewnętrzna, nie pruski reżim lub rosyjski zamordyzm, ale rozwój indywidualnej przedsiębiorczości Polaków spowodował dwa stulecia wielkości Polski, odnajdziemy klucz do rozwiązania naszych dzisiejszych problemów. Przedsiębiorczość to również słowo-klucz do zrozumienia fenomenu

wielkości I Rzeczypospolitej, czyli naszej ukochanej Rzeczypospolitej Szlacheckiej. Chociaż w odróżnieniu od Wielkopolski trudniej to nam zrozumieć. Na nieszczęście dla nas samych, niestety. Gdy jednak odkryjemy, że to nie przewagi militarne, nie agresja zewnętrzna, nie pruski reżim lub rosyjski zamordyzm, ale rozwój indywidualnej przedsiębiorczości Polaków spowodował dwa stulecia wielkości Polski, odnajdziemy klucz do rozwiązania naszych dzisiejszych problemów. Bo poznańscy Polacy wcale nie wymyślili prochu, a jedynie zastosowali sprawdzone przed wiekami rozwiązanie. Niestety, tak przesiąkliśmy uproszczonym Sienkiewiczem w myśleniu o naszych przeszłych dziejach, że nawet pijaństwo, obżarstwo i pieniactwo gotowi jesteśmy uznać za przejaw patriotyzmu. Byłem na paru patriotycznych imprezach, wiem, o czym mówię. I w sarmatyzmie, tej absurdalnie głupiej ideologii, która dowodziła, że Panowie Szlachta nie mogą genetycznie pochodzić od tych samych przodków, co ich poddani, ale od jakichś wydumanych Sarmatów, upatrujemy powód do dumy. Gdy tymczasem może to być najwyżej powód do wstydu. Ale zostawmy rubaszne czerepy i przejdźmy do spraw nas interesujących. U podstaw wielkości I Rzeczypospolitej leżało zwycięstwo Ruchu Egzekucyjnego Praw i Dóbr. Ruchu ówczesnego społeczeństwa polskiego, czyli drobnej i średniej szlachty, w obronie swoich praw obywatelskich i przeciw bezprawnemu rozkradaniu majątku państwowego. W owych czasach po powołaniu na jakieś państwowe stanowisko dostawało się od króla określone dobra ziemskie. I te dobra po zakończeniu sprawowania funkcji powinny być do skarbu monarchy zwrócone. Praktyka była niestety inna, co spowodowało bunt obywatelski. Jak zatem widzimy, ówczesna szlachta, obywatele państwa polskiego poczuli się jego prawowitymi właścicielami. A król miał jedynie własnością tą zarządzać. I tu należy dodać to, co nas od początku najbardziej frapuje – ci szlachcice XVI-wieczni byli ówczesnymi przedsiębiorcami, a ich gospodarstwa były ówczesnymi przedsiębiorstwami. Co szczególnie istotne, pierwszym liderem tego ruchu był Jan Łaski – biskup! Weźmy zatem przykład z Wielkopolan XIX i Polaków początku XVI wieku. Wbrew temu, co sądzi większość obecnych polityków niezależnie od reprezentowanych aktualnie partii politycznych, to nie oni są właścicielami państwa polskiego. Chociaż większość z nas boi się nawet tak pomyśleć. Ale komunizmu już nie ma. Mamy się bać jakiejś jednej lub drugiej małej kliki, nie mającej nawet własnej ideologii? Skazujących nas na nędzę, a nasze dzieci na trwałą emigrację, bo nawet polskie dzieci opłaca się rodzić Polakom w Anglii, a nie we własnej ojczyźnie? Dosyć tego – Polska jest nasza! Potrzebujemy jedynie egzekucji praw i dóbr. Musimy odzyskać własne państwo! K

Nowe stopnie wojskowe dla oficerów o sowieckiej proweniencji.

sieciową, można przy mniej lub bardziej świadomej współpracy sympatyzujących ludzi lub instytucji podjąć próbę zakłócenia możliwości rozpowszechniania informacji przez nadawców przeciwnika. Sabotaż taki jest stosunkowo łatwo zmaskować jako przejściowe kłopoty techniczne. Zastosowany w decydującym momencie albo uniemożliwia obywatelom odbiór informacji generowanych przez rząd, albo przeszkadza w odbiorze do tego stopnia, że przełączają się na kanały informacyjne sprzyjające puczystom. Niedobór własnych kanałów informacyjnych można nadrabiać manipulacją, wykorzystując jako rezonatory lub amplifikatory sprzyjające media zagraniczne, w których łatwiej jest budować narrację opartą na tezie, że w kraju rządzi dyktator, przeciwko któremu jednoczy się masowo cała postępowa i tolerancyjna opinia publiczna. Faza stabilizowania puczu rozpoczyna się z chwilą odcięcia najważniejszych osób w hierarchii państwa od możliwości komunikowania się, czyli odbierania i przekazywania informacji. Luttwak określa ten moment jako

stan, kiedy stara ekipa „już została pozbawiona kontroli nad krytycznymi fragmentami mechanizmu państwowego”, natomiast nowa ekipa jeszcze nie uzyskała pełnej kontroli. Element czasu sprawia, że kontrola nad mediami elektronicznymi jest wówczas puczystom niezbędna. Muszą bowiem „zamrozić” sytuację i przekonać kluczowe siły w strukturze państwa, że jest już za późno bronić starego reżymu, natomiast akceptacja istniejącego stanu rzeczy może się opłacić. Luttwak uważa, że wojskowi i biurokraci doskonale wiedzą, iż są potrzebni każdej władzy, zarówno tej przed, jak i po puczu, i dlatego zachowają spokój. Warunkiem jest danie im przekonującego sygnału, iż przewrót nie zagraża ich pozycji w hierarchii państwa, bowiem puczyści nie planują żadnych rewolucyjnych reform. Kampania informacyjna adresowana do obywateli winna wedle Luttwaka składać się z dwóch głównych elementów: • zniechęcenia do oporu drogą podkreślania siły puczystów, • rozpraszania obaw, które mogłyby skłaniać do oporu.

W

obu tych przypadkach możliwości manipulacyjnego oddziaływania kontrolowanych mediów elektronicznych oraz stajni trolli, scenarzystów dezinformacji oraz dywersantów informacyjnych są ogromne, a skuteczne narzucenie wypaczonej, a nawet fałszywej rzeczywistości – bardzo prawdopodobne. Z perspektywy politycznej najtrudniejszą fazą puczu jest jego legitymizacja, bowiem przewrót jest z definicji nielegalny. Jednym ze sposobów jest pozostawienie na „dekoracyjnych” stanowiskach przedstawicieli poprzedniej ekipy, żeby zachować pozory ciągłości władzy. Dobrze jest sprowadzić jakiegoś polityka, który reprezentuje kraj w organizacji międzynarodowej, i przedstawić go obywatelom jako męża stanu o neutralnych poglądach. Inny trick to ogłoszenie wyborów lub referendum, które, właściwie podsterowane, będą legitymacją po fakcie. Można też przyznać otwarcie, że przewrót jest, owszem, nielegalny, ale został przeprowadzony z konieczności, gdyż poprzednia ekipa świadomie łamała prawo i chciała rządzić permanentnie,

gdy tymczasem puczyści zamierzają rządzić tylko tymczasowo, do wyborów. Wszystkie te zabiegi mają na celu stępienie lub zniwelowanie woli społecznego oporu i osłabienie opozycji, a także danie państwom ościennym i organizacjom międzynarodowym dogodnego usprawiedliwienie dla uznania nowych władz, formalnie przecież nielegalnych. Deklaracja taka jest bardzo przydatna, gdyż „dyplomatyczne uznanie jest jednym z elementów ogólnego procesu umacniania autorytetu nowego rządu”. Tak więc wszystkie fazy energetycznego zamachu stanu wyróżnione przez Luttwaka znajdują swe odpowiedniki w puczu informacyjnym. Istotną różnicą jest to, że energetyczny przewrót jest otwarty i jawny. Na ulicach pojawiają się czołgi i komandosi, a w powietrzu latają helikoptery. Pucz informacyjny jest podstępny. Wojskowy hardware jest w nim zastąpiony przez wypaczone narracje, manipulacje, fałszywki, „wrzutki”, trollowanie, itp. narzędzia z dezinformacyjnego arsenału. W obu przypadkach skutek jest jednak ten sam. Jeśli przewrót się powiedzie, to jedna elita traci władzę, a druga ją przejmuje. K

Awans dla generała

W

Zbigniew Kopczyński

szczęta procedura pośmiertnego pozbawienia stopni generalskich komunistycznych generałów budzi duże i uzasadnione kontrowersje. Uzasadnione nie z powodu wątpliwych podstaw tych degradacji, bo te są oczywiste. Sprzeciw wzbudza chęć karania zmarłych, co nie jest przyjęte w chrześcijańskim kręgu kulturowym. Zmarłych można pośmiertnie jedynie awansować i odznaczać. I właśnie taki awans chcę zaproponować. Na jaki jednak stopień awansować generała armii Wojciecha Jaruzelskiego? Wyżej jest tylko marszałek, a na przyznanie mu tego stopnia nie zdobyli się nawet komuniści. By awansować generała – wówczas broni – Jaruzelskiego, stworzono nowy stopień wojskowy, „generał armii”. Stworzono tym samym precedens, który proponuję wykorzystać. Awansujmy więc oficerów o sowieckiej proweniencji, tych zmarłych i tych żyjących, na nowe stopnie wojskowe: „generał ludowy”, „pułkownik ludowy” itd. Była Polska Rzeczpospolita Ludowa, było Ludowe Wojsko Polskie, to niech ich oficerowie również noszą tytuł „ludowy”. Zresztą przy „generale ludowym” nie będę się upierał. Można użyć innych określeń i nazwać ich

prosto i jednoznacznie „generał sowiecki” lub tak, jak lubili zwracać się do siebie: „towarzysz generał”. „Towarzysz generał”, „towarzysz pułkownik” brzmi całkiem znajomo i przywodzi dawnych wspomnień czar. Istotniejsze jest jednak, by za pomocą wybranego określenia jednoznacznie odróżnić tych, którzy byli częścią zbrojnego ramienia imperium zła, od oficerów Rzeczypospolitej. Generałom ludowym przyługiwałyby odpowiednie do rangi przywileje, w tym gwarantowana emerytura w wysokości dwóch tysięcy złotych, a niższym szarżom odpowiednio mniejsza. Mieliby również prawo do noszenia mundurów, takich jak oficerowie Wojska Polskiego, przy czym generałowie ludowi mieliby przy wężyku generalskim nie srebrne gwiazdki, a jedną, dużą gwiazdę czerwoną. Niższe szarże dodawałyby takąż gwiazdę do polskich oznak. I oczywiście na czapce orzeł bez korony. To ostatnie powinno szczególnie ucieszyć pułkownika (ludowego) Mazgułę i jego kolegów. Uwolni ich to bowiem od przykrego dla nich obowiązku noszenia polskiego orła – godła, które z takim zaangażowaniem zwalczali. K


KURIER WNET · MARZEC 2017

8

R ACHUBA·CZ ASU

Proszę Księdza Profesora, skąd właściwie wiemy, jaki mamy dzisiaj rok? Wszystkie rachuby czasu są w pewnym sensie umowne. Tylko niektóre daty można dokładnie określić, np. datę hidżry – ucieczki Mahometa z Mekki do Medyny. Nasz kalendarz, roczny, oczywiście zgadza się z porami roku i z ruchem planet, natomiast liczenie lat jest umowne. W starożytności, o dziwo, nie było jednego systemu rachuby czasu nawet w jednym państwie. W cesarstwie rzymskim najbardziej popularne było liczenie lat według panowania władców, w drugiej kolejności – według panowania konsulów. Konsulowie obejmowali urząd 1 czerwca i 1 stycznia, czyli co roku urzędowało dwóch konsulów. Jeżeli mówiło się, że za tych i za tych konsulów coś się wydarzyło, to łatwo było określić, plus, minus, kiedy to było. Ale – no właśnie – który my mamy teraz rok? W VI wieku, dokładnie w 525 roku, mnich Dionizy Exiguus, czyli Mniejszy, który pracował akurat wtedy w Rzymie, wprowadził rachubę lat od Wcielenia, czy od narodzenia Jezusa. Ale Dionizy Mniejszy nie był historykiem. Nie interesował się historią, historiografią – był teologiem, pracował w Rzymie w archiwum papieskim i znał, co było rzadkością w VI wieku, język grecki, bo łaciński – to oczywiste, w Rzymie posługiwano się jeszcze wtedy łaciną, zwłaszcza w środowisku kościelnym. Prowadził też obliczenia daty Wielkanocy. W kalendarzu, którym się posługujemy, czyli słonecznym, rzymskim, daty wielkanocne są zmienne. Natomiast są one stałe w ka-

Beda był największym erudytą swoich czasów. On, który nigdy nie wyruszył poza klasztor Jarrow, czyli północną Anglię, napisał cenny, dokładny przewodnik po Ziemi Świętej. lendarzu księżycowym, którego używano w Starym Testamencie i który jest nadal używany w tradycji żydowskiej. W kalendarzu księżycowym Pascha zawsze przypada piętnastego Nissan, przy czym miesiące w kalendarzu księżycowym zaczynają się od nowiu. Piętnasty Nissan to jest zawsze połowa miesiąca w kalendarzu rzymskim, czyli tym słonecznym. Trzeba było te daty Wielkanocy obliczać na pewien okres. Za Dionizego do obliczeń używano tzw. cykli dziewiętnastoletnich; co 19 lat niektóre obliczenia się powtarzały. On obliczył 5 takich cykli, co dawało w sumie okres 95 lat. Lata liczono wówczas od początku panowania Dioklecjana. Dioklecjan zasłynął jako jeden z największych prześladowców chrześcijan. Dionizy stwierdził – dlaczego mam upamiętniać w rachubie wielkanocnej imię prześladowcy? I wprowadził rachubę od narodzenia Jezusa. Ale nie podał, jak ten rok obliczył. Musimy analizować jego pisma, żeby rozwiązać tę zagadkę. Z tej analizy wynika, że nie były to obliczenia historyczne, dokładne. Jemu oczywiście chodziło o datę przybliżoną, zgodną z tymi cyklami, których on używał do wyznaczania Wielkanocy. Tak, żeby rok narodzenia Jezusa zgadzał się z początkiem cyklu, bo to mu ułatwiało liczenie lat. Dlatego twierdzenie, że

Dionizy Mniejszy pomylił się o ileś lat, jest pewnym nadużyciem, ponieważ jego obliczenia oczywiście nie są dokładne, ale świadomie, żeby pasowały do jego założeń. Jeszcze jedno: Dionizy swojej rachuby lat poza tą tablicą wielkanocną nigdy nie używał i śmiem nawet twierdzić, że on się nie spodziewał, że ta rachuba lat się przyjmie. W historiografii jako pierwszy zamieścił ją żyjący 200 lat później Beda Czcigodny. Beda był bardzo popularnym historykiem, jednym z nauczycieli średniowiecza. Napisał

W kancelariach papieskich dopiero w XII–XIII wieku. Jednak nie był to jedyny sposób obliczania czasu. Ogólnie można powiedzieć, że w średniowieczu stała się rachubą powszechną, używaną w całym świecie chrześcijańskim, a także poza światem chrześcijańskim. Nawet, jeżeli Żydzi mają swoją rachubę lat od tzw. początku świata, to jednocześnie używają tej, nazwijmy, europejskiej. Muzułmanie, Japończycy, Chińczycy też mają swoją rachubę, a używają naszej. Dlatego te wielkie obawy przed rokiem 2000 nie miały

hipotez, tu nic pewnego nie możemy powiedzieć. Ale jest jeszcze jedna rzecz trudna do ustalenia – spis ludności. W Ewangelii Mateusza jest wspomniane, że Oktawian August ogłosił spis ludności w całym Oikumene, w świecie. Oikumene to cały basen Morza Śródziemnego, który należał wówczas do Cesarstwa Rzymskiego. Wtedy zarządcą Syrii, a Palestyna podlegała pod zarządcę Syrii, był Kwiryniusz. Spis Kwiryniusza, jedyny znany w historii, miał miejsce w szóstym roku po Chrystusie.

W poszukiwaniu świętego czasu

O chrześcijańskim kalendarzu z ks. prof. Józefem Naumowiczem, patrologiem i bizantynologiem z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, autorem m.in. Genezy chrześcijańskiej rachuby lat, Narodzin Bożego Narodzenia i Historii świątecznej choinki, rozmawia Antoni Opaliński. podręczniki szkolne z wielu dziedzin i dlatego od czasów Bedy ta rachuba lat coraz częściej była stosowana, szczególnie w historiografii, wchodziła do dzieł historycznych, z czasem do pism urzędowych. Pisma zaczęto datować od narodzenia Chrystusa, ale to następowało bardzo powoli. W kancelariach papieskich ta rachuba upowszechniła się dopiero w późnym średniowieczu – najczęściej pisano, w którym roku pontyfikatu papieża coś się wydarzyło. Ale, chciałoby się powiedzieć, gdzie Rzym, a gdzie anglosaska Anglia, która była krajem na uboczu chrześcijaństwa? Jak to w ogóle dotarło do Bedy? Beda był największym erudytą swoich czasów. On, który nigdy nie wyruszył poza klasztor Jarrow, czyli północną Anglię, napisał cenny, dokładny przewodnik po Ziemi Świętej. Ale to już inna historia. Stworzył też kontynuację tablicy wielkanocnej Dionizego, która

Dionizy swojej rachuby lat poza tą tablicą wielkanocną nigdy jej nie używał i śmiem nawet twierdzić, że on się nie spodziewał, że ta rachuba lat się przyjmie. była znana w Rzymie i w zachodnim chrześcijaństwie. Kiedy skończył się okres tych 95 lat, trzeba było dokonać dalszych obliczeń. Ktoś napisał dalszy ciąg, ale Beda na początku VIII wieku obliczył daty Wielkanocy na 532 lata, czyli na tzw. wielki cykl wielkanocny. On znał doskonale rachubę Dionizego, ale tylko i wyłącznie z rachuby wielkanocnej. Z żadnych innych źródeł, bo ich nie było. To od kiedy zachodnie chrześcijaństwo liczy czas od narodzenia Chrystusa? W świecie chrześcijańskim ta rachuba stała się popularna już w IX–X wieku.

NOWA PRENUMERATA

Od marca 2017 r. zapraszamy do skorzystania z nowej oferty prenumeraty! Prenumerata roczna obejmuje 12 kolejnych numerów „Kuriera Wnet” i jest dostępna w opcjach: przy zamówieniu jednego egzemplarza – 55 zł przy zamówieniu jednego egzemplarza

z dodatkiem – płytą „Ryszard Makowski w Radiu Wnet” – 70 zł

przy zamówieniu dwóch egzemplarzy – 100 zł zamów na www.kurierwnet.pl lub poprzez formularz

wiele sensu... Tyle, że ten rok 2000 trochę przyczynił się do większej popularyzacji naszej rachuby lat. Pytanie, czy można obliczyć rok narodzenia Jezusa? Otóż to, to chciałem to pytanie zadać. Czy my naprawdę wiemy, kiedy się urodził Zbawiciel? Mamy kilka danych w Ewangelii, które nie jest łatwo ze sobą zharmonizować. Najważniejszą daną, według mnie, która najczęściej była brana pod uwagę przez pisarzy wczesnochrześcijańskich, są słowa z Ewangelii świętego Łukasza, że Jezus podjął swoją działalność publiczną, czyli przyjął chrzest i rozpoczął nauczanie, w 15 roku panowania Tyberiusza i miał wtedy około 30 lat. Ale jest z tym pewien problem. Oktawian August umiera w 14 roku po Chrystusie, w sierpniu, i wtedy obejmuje władzę Tyberiusz. Jednak Tyberiusz już przez dwa ostatnie lata panowania Oktawiana był współwładcą. Najczęściej rok urodzenia Jezusa wyznaczano, wychodząc od 14 roku po Chrystusie, z czego wynikałoby, że w roku 29 Jezus miał około 30 lat. Niekiedy przyjmowano za datę wyjściową rok 12 i wówczas Jezus miałby około 30 lat w 27 roku. Generalnie przyjmuje się, według Ewangelii Łukasza, że w 29 roku Jezus miał około 30 lat. Pisarze wczesnochrześcijańscy przyjmowali, że miał równo 30 lat. Zgodnie z tym narodzenie Jezusa przypadło na drugi rok albo pierwszy przed wyznaczonym według rachuby lat Dionizego. Drugi element, bardzo ważny: z Ewangelii Mateusza wynika, że Jezus narodził się, kiedy jeszcze żył Herod. Magowie przybywają do Heroda, Herod postanawia dokonać rzezi nowo narodzonych w Betlejem i Ewangelia mówi nawet, że Święta Rodzina ucieka do Egiptu, ale wkrótce dowiaduje się, że Herod umarł, więc Józef z Maryją i Dzieciątkiem wracają. Czyli można powiedzieć, że Jezus urodził się na krótko przed śmiercią Heroda. Dzięki jednej wskazówce u Józefa Flawiusza o tym, że w momencie śmierci Heroda było zaćmienie słońca, tę śmierć datuje się na Paschę, czyli kwiecień, czwartego roku przed Chrystusem. To by sytuowało narodzenie Jezusa przed czwartym rokiem – na piąty, może nawet szós–ty... To nawet mogło być w czwartym. I te dane jest dosyć trudno uzgodnić z danymi Łukasza, bo już tutaj powstaje różnica dwóch, trzech lat. Natomiast w czasach wczesnochrześcijańskich nie było dokładnie wiadomo, kiedy Herod umarł i najczęściej brano pod uwagę wskazówkę Łukasza o tych trzydziestu latach Chrystusa. Czy wzmianka o gwieździe betlejemskiej jest pomocna? Tylko i wyłącznie współczesnym badaczom, astronomom. Pierwszy zaczął pisać o tym Newton, mianowicie, że w szóstym czy siódmym roku przed Chrystusem zaobserwowano bardzo rzadkie zjawisko na niebie – koniunkcję Jowisza i Saturna. Kiedy łączą się te dwie największe planety, powstaje ogromne światło. Być może magowie odczytali ten znak i zrozumieli, że spełniają się słowa o narodzeniu. Ale to są nasze dywagacje. Tak naprawdę nie wiemy, jaki znak na niebie zobaczyli magowie. Czy to był znak naturalny, czy nienaturalny, to jest kwestia

Oktawian August w swoim De vita sua – „O swoim życiu” – wspomina o trzech spisach powszechnych w całym państwie. Te spisy mogły trwać po kilka lat. Nie było takich środków komunikacji, żeby tak szybko je przeprowadzić, jak dzisiaj. Nie chodziło tylko o spisanie mieszkańców, ale też stanu majątkowego, który stanowił podstawę do opodatkowania. Odkryte papirusy z terenu Egiptu potwierdzają, że trzeba było przybyć na to miejsce, gdzie posiadało się jakikolwiek majątek podlegający opodatkowaniu. I dlatego Józef i Maryja udali się do Betlejem. Pochodzili z rodu Dawida, więc przybyli do rodowego miasta Dawida. Nie wiemy, co tam posiadali. Skoro nocowali w stajence, to niez– byt wiele. Tak. Ale mogło być i tak, że nie zdążyli dotrzeć na miejsce i gdzieś tam, na obrzeżach, zaszli do gospody. Gospoda nie miała, jak dzisiaj, wielu pokoi. To R E K L A M A

była zazwyczaj jedna izba do przespania się i zagroda, gdzie można było postawić juczne zwierzęta czy osła. Może nie zdążyli dojechać, a może nie mieli własnego domu, tylko kawałek pola. Natomiast poród nie mógł się odbyć na sali, gdzie spali inni ludzie, bo to zaciągało nieczystość rytualną. Nawet ojciec nie był nigdy przy porodzie, bo kontakt z krwią czyniłby go nieczystym rytualnie. Więc oni szukali ustronnego, intymnego miejsca na poród. Być może nie brakowało ludziom dobrego serca, ale, ze względów obiektywnych, brakowało miejsca. Bo poród nie mógł odbyć się w tej sali, gdzie nocowali inni. W każdym razie z punktu widzenia historycznego wszystko się zgadza. Natomiast kiedy ten spis się odbył? O jaki spis tu chodzi? Brakuje źródeł, narzędzi historycznych, żeby go dokładnie datować. Te wszystkie elementy trzeba brać pod uwagę, obliczając datę narodzenia Jezusa. A sama data dwudziestego piątego grudnia, kiedy obchodzimy święto? Kiedy ją tak dokładnie wyznaczono? Dotąd mówiliśmy o roku narodzenia, a teraz o dniu narodzenia. Ta data zos– tała przyjęta dopiero w IV wieku, kiedy zaczęto co roku obchodzić narodzenie Jezusa. Rzym wybrał i przyjął tę

W starożytności, o dziwo, nie było jednego systemu liczenia lat nawet w jednym państwie. W cesarstwie rzymskim najbardziej popularne było liczenie lat według panowania władców. datę, która nie była wcześniej znana z żadnych źródeł. Co więcej, wcześniej, jeżeli podawano datę dzienną narodzenia Jezusa, to była data Paschy. Jezus urodził się w dniu Paschy i umarł w przeddzień Paschy. Pamiętajmy, że

tak jak w tradycji żydowskiej Pascha to wspomnienie wyjścia z Egiptu, ale też wspomnienie wszystkich dobrodziejstw, jakich naród wybrany doświadczył od Boga, tak samo chrześcijanie wspominali Wielkanoc. Nie było jeszcze osobnego święta Bożego Narodzenia, wspominało się Wcielenie: Jezus przyjmuje ciało, w nim cierpi, kontemplowano mękę i całość ekonomii zbawienia, chociaż koncentrowano się głównie na etapie kulminacyjnym, jakim jest śmierć i zmartwychwstanie. Stąd na Wielkanoc wspominano także tajemnicę Wcielenia i narodzenie harmonizowano z datą Paschy. W roku narodzenia Jezusa mógł to być koniec marca, może kwiecień – stąd najczęściej te dwa miesiące były brane pod uwagę. Wiosna jest już zajęta przez święta wielkanocne – najpierw post, później Wielkanoc, okres po Wielkanocy do zesłania Ducha Świętego – to jest bardzo ważny okres. Więc trzeba było znaleźć inny termin i Rzym przyjął jako datę, oczywiście umowną, 25 grudnia. To było w IV wieku. Wcześniej, na początku III wieku, Hipolit rzymski w komentarzu do Księgi Daniela wymienił datę 25 grudnia. Najnowsze badanie wskazuje, że ta data nie jest pierwotna, że została dopisana w średniowiecznych rękopisach. W najstarszym odkrytym rękopisie figuruje data 2 kwietnia, czyli paschalna, wielkanocna, która została zastąpiona przez 25 grudnia, kiedy już to święto było znane. Tak więc 25 grudnia nie był świętem do początków IV wieku. Przyjmuje się, że chrzest Polski miał miejsce w okresie wielkanocnym, prawdopodobnie w roku 966. Na pewno wiemy, że już tego samego roku w Polsce obchodzono Wigilię zimą. Z pewnością. Boże Narodzenie przyjęło się bardzo szybko. Już w IV wieku była znana Wigilia, święta. Na przełomie IV i V wieku już Boże Narodzenie było świętem powszechnym w całym chrześcijaństwie i uważano, że istniało od początku chrześcijaństwa. Więc nie ma żadnych wątpliwości, że w X wieku w środowisku chrześcijańskim obchodzono je także w Polsce. Dziękuję za rozmowę.

K


MARZEC 2017 · KURIER WNET

U·PROGU·WIELKIEGO·POSTU Kto to jest Mateusz Talbot? Mateusz Talbot jest to irlandzki asceta, alkoholik, apostoł trzeźwości, robotnik żyjący na przełomie XIX i XX wieku, obecnie Sługa Boży w trakcie procesu beatyfikacyjnego, czekający na uznanie przez Kościół jego cudu, który pomoże mu stać się Błogosławionym, no a w przyszłości, daj Boże, jeżeli kolejny cud się pojawi, to Świętym. A jaką korzyść będą mieli z tego ludzie? Będzie to pierwszy, można powiedzieć oficjalny „z zawodu alkoholik”. Jest wielu świętych, którzy przed nawróceniem nadużywali alkoholu, ale nigdy nie był to ich, jakby to powiedzieć, grzech główny. Dlatego myślę, że Mateusz Talbot będzie bardzo dobrym odniesieniem dla wszystkich, którzy walczą z nałogami, nie tylko z alkoholem. On może pomóc znaleźć motywację do tego, by rzucić alkohol czy inne uzależnienia. I można to zrobić radykalnie, tak jak Mateusz Talbot. On pewnego dnia został obrażony przez kolegów, którzy nie chcieli mu postawić alkoholu, ponieważ nie pracował i nie miał pieniędzy. Został przez nich wyzwany od świń i po prostu tego dnia radykalnie – ta łaska Boża spłynęła na niego jednego dnia – po prostu porzucił alkohol i rozpoczął drogę do trzeźwości. Niełatwą, ale skuteczną i dzięki pomocy Boga ponad 40 lat w tej abstynencji wytrzymał. A w jaki sposób? Jakie miał metody? Metody miał, można powiedzieć, bardzo radykalne. Pierwsze, co zrobił, to zwrócił się się do matki, która przez wiele lat modliła się o jego trzeźwość i o to, żeby udał się do spowiedzi. Powiedział matce, że chce złożyć deklarację abstynencką. Za radą matki wyspowiadał się i złożył deklarację najpierw na trzy miesiące, później na rok, w końcu na całe życie. Jego sposobem na wytrwanie było przebywanie jak najwięcej w kościołach. Starał się wybierać jak najdalsze kościoły, by czas, który tracił wcześniej ze znajomymi z pubach, spędzać w kościele na Eucharystii, na adoracji. Mateusz Talbot jest na wielu wizerunkach przedstawiany na klęczkach. W pozycji, powiedziałbym, bardzo sztywnej, naprawdę jak pokutnik. On miał zwyczaj udawać się do kościoła z samego rana, kiedy kościół był jeszcze zamknięty, i przed tym kościołem klęczał wyprostowany, czekając na otwarcie. Zawsze było to w godzinach porannych. W dodatku rozcinał sobie nogawki spodni, żeby gołymi kolanami dotykać ziemi. Umartwiał się tak bez względu na pogodę – czy mróz, czy śnieg, czy deszcz, zawsze klęczał przed kościołem, czekając na jego otwarcie. W niedzielę uczestniczył w wielu mszach. Zaczął nawiązywać kontakty z zakonem franciszkańskim, z różnymi organizacjami charytatywnymi. Żył bardzo radykalnie: wiele pościł, czytał książki duchowe, mimo że był prostym, niewykształconym człowiekiem; skończył podobno tylko trzy klasy. Starał się czytać wszystkie książki religijne, jakie wpadły mu w ręce. Gdy brakowało mu wiedzy, prosił księży w trakcie spowiedzi o wyjaśnienia. Umartwiał się, śpiąc na twardym łóżku, nie miał poduszki, tylko drewniany kawałek belki. Przykrywał się jakimś starym płaszczem. Jego życie było, można powiedzieć, ascetyczne, ale nie dawał tego po sobie tego poznać – był osobą podobno bardzo radosną, duszą towarzystwa i zawsze można było do niego się zwrócić, zawsze był uśmiechnięty, nie epatował tym swoim surowym trybem życia. Rzeczywiście brzmi to bardzo surowo, rygorystycznie i radykalnie. Czy to znak, że aby zerwać z nałogiem, jest tylko jedyne wyjście – bardzo radykalne? Nie, chyba każdy ma swoją własną drogę, Pan Bóg prowadzi na różne sposoby. Chociaż na pewno najważniejsza jest przemiana, żeby wewnętrznie coś w sobie zmienić i żeby oprzeć się na Panu Bogu, bez względu na to, jak będzie ta droga prowadziła, żeby tak jak Mateusz Talbot, poświęcać czas Panu Bogu i żeby to właśnie On był tą pomocą. Bez pomocy Pana Boga, bez Jego łaski, zazwyczaj trudy są nieudane i człowiek po prostu po pewnym czasie poddaje się, wraca do nałogu. A jeżeli opieramy się na Eucharystii, na częstej spowiedzi, na modlitwie, adoracji – wtedy jest siła do walki. Ale w tej chwili są różne grupy wsparcia, są psychologowie, są terapie. Tak, są grupy, różne terapie, ośrodki. Nie ma jednej drogi, takiej zagwarantowanej,

A jak Pan to robi, jeśli mogę o tym wspomnieć, z łóżka szpitalnego? Jest Pan bardzo chory. Daj Boże, dzięki Mateuszowi Talbotowi niedługo to łóżko opuszczę, będę mógł wrócić do domu, a działalność z łóżka szpitalnego jest też sprawą Pana Boga. Jeszcze w innym szpitalu poznałem siostrę Barbarę, która jest pielęgniarką, ale też zakonnicą, i przyszła mnie odwiedzić, bo okazało się, że mieliśmy gdzieś tam wspólną znajomą. W trakcie tego spotkania wspomniałem, że staram się szerzyć kult Mateusza Talbota. Siostra bardzo chętnie zaangażowała się w to i zaczęła mi w tym pomagać. Działanie ze szpitalnego łóżka nie jest łatwe, ale przynosi dużo owoców i muszę powiedzieć, że chyba więcej materiałów udało się wyeksportować w trakcie mojej choroby, niż w trakcie mojego zwykłego życia przed chorobą. Tak, że siostra pomaga, kontaktuje się z parafiami, stara się też znaleźć osoby, które wesprą naszą akcję. Całość jest finansowana z moich prywatnych środków. Niestety obecnie, ze względu na chorobę, nie pracuję i każdy datek ma znaczenie, żeby te materiały tworzyć. To kosztuje, bo zawsze zamawiam wszystko w profesjonalnych drukarniach, firmach. Więc staram się jakoś to z łóżka, przez telefon, koordynować, kontaktuję się z drukarniami, a siostra dalej to rozprowadza, za co jej wielkie, serdeczne Bóg zapłać.

pewnej; jest to jedna z wielu dróg, na pewno dla osób wierzących. Najlepszym przykładem tego jest właśnie Mateusz Talbot i komuś może właśnie on pomóc, chociaż są na przykład osoby niewierzące, które w inny sposób porzuciły nałóg, które nie interesowały się przy tym ani Panem Bogiem, ani wiarą, ani Mateuszem Talbotem. Na pewno można iść różnymi drogami, ale jego wzór warto naśladować. Mateusz Talbot jest w Polsce mało znany. A na świecie? Zdecydowanie jest postacią bardzo mało znaną w Polsce. Na świecie jest niewiele lepiej, bo on za życia nigdy nie epatował swoją świętością, żył bardzo skromnie. O jego śmierci można powiedzieć, że był to znak, łaska Pana Boga. Mateusz Talbot wiele lat nosił łańcuchy pokutne wokół brzucha, kostek i nadgarstka. Idąc do kościoła 7 czerwca 1925 roku, zmarł w drodze do kościoła, i to właśnie dzięki tym łańcuchom pielęgniarki, które go w szpitalu, w kostnicy rozbierały, zainteresowały się, kto to jest, dlaczego coś takiego ma. Gdyby nie te łańcuchy, to myślę, że nikt by się nim nie zainteresował – po prostu jeden z wielu nieznanych. Informacji na temat Mateusza Talbota jest mało w porównaniu z innymi świętymi. Nawet czasem na medalikach czy obrazkach jest przedstawiany z podpisem „Święty Mateusz Talbot”

On pewnego dnia został obrażony przez kolegów, którzy nie chcieli mu postawić alkoholu, ponieważ nie pracował i nie miał pieniędzy. Został przez nich wyzwany od świń i po prostu tego dnia radykalnie porzucił alkohol i rozpoczął drogę do trzeźwości. i z aureolą. Nie wiem, czy to jest kwestia kultury zachodniej, która podchodzi do tego bardziej pobłażliwie, czy to po prostu pomyłki, ale nie spotkałem się jeszcze z czymś takim, żeby jakiś Sługa Boży był gdziekolwiek przedstawiany jako święty z aureolą. Więc może to znak Pana Boga, że on zostanie uznany oficjalnie świętym. No właśnie, skąd to się bierze, że w niektórych krajach ta postać jest przedstawiana jako święta? Czy zdarzyły się już jakieś cuda za jego pośrednictwem? Tak, cudów było wiele. W jego starej biografii, która niestety nie jest już dostępna, odnotowano kilkanaście cudów. Tę biografię wydano rok po jego śmierci, rozeszła się stu tysiącach egzemplarzy; jak na lata dwudzieste zeszłego wieku, to bardzo duży nakład. Między innymi jeden z przyjaciół Mateusza, robotnik, cierpiał na wrzody. Czekała go operacja, lecz bał się jej i prosił Mateusza o wsparcie. Mateusz stwierdził, że najlepiej będzie, jak ten kolega pójdzie do tego samego lekarza, do którego chodził on sam, czyli do Pana Jezusa. Ów kolega zaczął nawiedzać kościoły, modlić się, Mateusz też się za niego modlił. I po pewnym czasie okazało się, że ta operacja nie jest już potrzebna. Tak, że już za jego życia ludzie, którzy zwracali się z problemami do Mateusza, odczuwali to, że jego wsparcie jest duże i naprawdę skuteczne. Wiele jest odnotowanych cudów. A po śmierci? Cuda nawrócenia, porzucenia alkoholizmu, przemiany życia. Niestety w Kościele katolickim jest tak, że cud musi być cudem uzdrowienia fizycznego, nie psychicznego. Gdyby liczyć te cuda psychiczne – nawrócenia, porzucenia alkoholu – wicepostulator procesu powiedział kiedyś, że już dawno byłby świętym. Natomiast czekamy teraz na stwierdzenie cudu fizycznego za jego wstawiennictwem – w Stanach Zjednoczonych miało miejsce pewne wydarzenie, które teraz jest badane. Jeżeli lekarze i wszystkie komisje i kongregacje uznają, że to przypadek niewytłumaczalny, wtedy Mateusz Talbot już ma otwartą drogę do tego, żeby zostać błogosławionym. Naszemu papieżowi Janowi Pawłowi II bardzo zależało na tym, by

9

Bądźcie trzeźwi! Mateusz Talbot, alkoholik z Irlandii Luiza Komorowska rozmawia z propagatorem czci Mateusza Talbota – Grzegorzem Jakielskim.

26 lutego rozpoczął się jubileuszowy, 50. Tydzień Modlitw o Trzeźwość Narodu. Potrwa on do 4 marca. W tym czasie katolicy będą modlić się za polskie rodziny, nauczycieli, wychowawców, katechetów i sprawujących władzę, aby odważnie dawali świadectwo trzeźwości i stali na straży życia zgodnego z Prawem Bożym. Patronami tych dni są m.in. bł. Bronisław Markiewicz, św. Maksymilian Kolbe, św. Stanisław Papczyński, bł. Karolina Kózkówna. Istnieje jednak jeszcze mało znany Sługa Boży Mateusz Talbot, patron alkoholików i wzór wyzwalania się z nałogów. Mateusz Talbot to alkoholik z Irlandii. Mateusz Talbot został błogosławionym. W trakcie swojego pobytu w Dublinie bardzo modlił się o to, nawet planował powrócić do Dublina, żeby tam odbyła się ta beatyfikacja, ale nie chciał przyspieszać procedur. No i uznał, że wola Boga jest taka, żeby czekać na ten cud. A dlaczego Pan, człowiek, który nigdy nie miał do czynienia z alkoholem, postanowił szerzyć ten kult? Można powiedzieć, że to taki dziwny przypadek, jak mówi znajomy ksiądz Zbigniew Kaniecki, proboszcz z parafii Płock-Trzepowo, gdzie znajduje się jedyny w Polsce pomnik i relikwie trumny Sługi Bożego. Nazwał to powołaniem. Wszystko wyszło z potrzeby serca,

Wszystko wyszło z potrzeby serca, z takiego prywatnego, małego dramatu. Poznałem kiedyś pewną osobę, dziewczynę, zakochałem się, planowaliśmy ślub, niestety okazało się, że wychowywała się w domu, gdzie był alkohol. No i, krótko mówiąc, do ślubu nie doszło.

z takiego prywatnego, małego dramatu. Poznałem kiedyś pewną osobę, dziewczynę, zakochałem się, planowaliśmy ślub, niestety okazało się, że ta osoba wychowywała się w domu, gdzie był alkohol. No i, krótko mówiąc, do ślubu nie

Tak jakoś to powoli zaczęło się rozkręcać. Duch Święty to prowadzi, bo wszystko jest zupełnie spontaniczne, przypadkowe. Staram się szerzyć ten kult, żeby komuś to pomogło, żeby ktoś kiedyś nie musiał cierpieć tak, jak na-

W dzisiejszych czasach liczy się radykalizm, tak jak jest powiedziane w Piśmie Świętym: „Albo będziesz gorącym, albo zimnym”. Uważam, że przyda się chociaż odrobina takiego radykalizmu… Naśladowanie chociaż jednej cechy, zapożyczenie jej od Mateusza. doszło. Był to dla mnie moment przełomowy, trafiłem wtedy w Niepokalanowie na taką broszurkę „Słowo wśród nas”, gdzie znajdował się artykuł o Mateuszu Talbocie i adres do parafii w Płocku. Wybrałem się do Płoc­ka z dziwnej, niewytłumaczalnej potrzeby serca. I tak zaczęło się to powoli klarować. Kiedy pojechałem pierwszy raz, zaczęła mnie nachodzić myśl, żeby jeszcze tam wrócić, mimo że jeszcze nie wiedziałem, dlaczego. Więc po pewnym czasie wróciłem, zabrałem rodzinę, żeby im pokazać to miejsce, i właśnie tam poznałem księdza proboszcza, który od wielu lat szerzy kult Mateusza Talbota. Otrzymałem od niego obrazek z modlitwą o beatyfikację, ale że jestem przekorny i zadziorny, i że troszkę działam w branży reklamowo-marketingowej, stwierdziłem, że ja zrobię lepsze obrazki. Zamówiłem więc komplet obrazków dla księdza, zawiozłem, i to już była moja trzecia wizyta.

cierpiałem się z tego powodu ja. Chociaż alkohol nigdy mnie nie interesował, nikt z rodziny nigdy nie miał z nim problemów. Tak, że Pan Bóg sam wybiera swoje narzędzia; widocznie chciał, żebym troszkę pomógł w szerzeniu informacji o Mateuszu, więc działam. W jaki sposób Pan działa? Prowadzę stronę internetową mateusztalbot.pl, profil na Facebooku Sługa Boży Mateusz Talbot, profil w języku angielskim, profil na Twitterze, kontaktuję się z organizacjami, z duszpasterzami. Całość jest moją inicjatywą, bez jakiejkolwiek pomocy, bez wsparcia żadnych instytucji kościelnych czy świeckich. Z własnych środków wydaję obrazki, medaliki, staram się produkować ulotki, zamawiać i rozsyłać jak najwięcej materiałów, rozszerzać ten kult, zainteresowywać media, na przykład Media Wnet, tym tematem.

Czy myśli Pan, że naszemu społeczeństwu jest potrzebny taki patron? Myślę, że tak. Księża biskupi apelują o to, żeby jak najmniej było reklam związanych z alkoholem, gdyż – kiedyś padły takie słowa – albo społeczeństwo polskie będzie trzeźwe, albo nie będzie go wcale. Na pewno Mateusz Talbot jest potrzebny jako wzór dla wielu setek tysięcy osób. Wystarczy spojrzeć na statystyki wypadków drogowych po alkoholu, na wszystkie informacje dotyczące przestępstw, wykroczeń po alkoholu; zobaczyć, ile młodych już w gimnazjum nadużywa alkoholu. Więc na pewno taki wzór jest potrzebny i w Polsce, i na świecie. Myślę, że Mateusz Talbot jest idealną postacią, żeby brać z niego przykład. Czy wstawiennictwo Mateusza Talbota dotyczy tylko alkoholu? Czy również innych spraw? Może dotyczyć także innych nałogów, innych słabości, nie musi to być związane z alkoholem. Każdy święty ma swoją taką, w cudzysłowie, „profesję”, ale to nie oznacza, że w innych sprawach nie można się do niego zwracać. A czy nie uważa Pan, że zwłaszcza młodzi mogą się trochę przerazić taką surowością życia, takim radykalizmem? Że mogą nie być w stanie przyjąć takiej wizji życia za swoją? Nikt nie zmusza młodych, żeby od razu wszystko porzucili, stali się ascetami i żyli w taki pokutniczy sposób. Ale mogą czerpać te wzorce, jakoś starać się je naśladować, chociaż nigdzie nie jest powiedziane, że całkowicie. Chociaż w dzisiejszych czasach liczy się radykalizm, tak jak jest powiedziane w Piśmie Świętym: „Albo będziesz gorącym, albo zimnym”. Uważam, że przyda się chociaż odrobina takiego radykalizmu… Naśladowanie chociaż jednej cechy, zapożyczenie jej od Mateusza. Myślę, że może to bardzo pomóc młodzieży. Wierzy Pan, że się uda? Wierzę, mocno wierzę. Za osiem lat, w 2025 roku będzie setna rocznica śmierci Mateusza Talbota. Liczę na to, że może w Płocku powstanie jakieś sanktuarium, uda się wybudować kościół pod jego wezwaniem i że będziemy już wtedy cieszyli się z tego, że Mateusz Talbot jest błogosławionym, daj Boże i świętym. A skąd Mateusz Talbot wziął się w Płocku? Ksiądz Zbigniew Kaniecki jest duszpasterzem trzeźwości diecezji płockiej i od wielu lat zajmuje się osobami z problemami alkoholowymi. I stąd kilka lat temu powstała idea postawienia pomnika Słudze Bożemu Mateuszowi Talbotowi, chociaż też nie było to proste, bo wiele osób buntowało się: „Jak to? Stawiacie pomnik alkoholikowi?”. Jednak ksiądz, dzięki uporowi, wierze – przeforsował to. Powstał przed kościołem piękny pomnik. Dlatego polecam odwiedzić parafię Świętego Aleksego w Płocku-Trzepowie. Tam też ksiądz otrzymał z Dublina relikwie trumny i ziemię z grobu, gdzie Mateusz Talbot leżał od śmierci do 1952 roku do czasu ekshumacji. K


KURIER WNET · MARZEC 2017

10

W YWIAD·WNET

Jesteśmy w kopalni „Krupiński”. Proszę nam opowiedzieć, co to za kopalnia. To jest kopalnia, która została oddana do użytku w 1983 roku. W tym czasie, tak się składa, ja podjąłem w niej pracę, przechodząc do „Krupińskiego” z kopalń jastrzębskich. Z uwagi na to, że pracowałem tutaj 25 lat na dole, na ścianie, znam tę kopalnię jak własną kieszeń. Obecnie „związkuję” – już dość długo; w „Solidarności” oczywiście. Zostałem wytypowany przez ministra, w drodze różnych negocjacji, długich rozmów itd., do prac zespołu, który miał opracować koncepcję funkcjonowania kopalni „Krupiński” w nowych warunkach, w programie restrukturyzacji Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Kopalnia została wybudowana jako kopalnia węgla koksowego i nigdy, proszę sobie wyobrazić, nigdy tego węgla nie wydobywała! Zakład przeróbczy jest jednym z najnowocześniejszych – w jastrzębskiej spółce, ale nie tylko, bo i w Polsce – zakładów, jakie mogą przerabiać węgiel i koksowy, i energetyczny. Tego nie mają inne zakłady, poza jedną jeszcze kopalnią, „Zofiówką”. I decyzjami kolejnych zarządów nie można było uzyskać zgody na eksploatację węgla koksowego. Tymczasem koncesję na wydobycie węgla koksującego kopalnia „Krupiński" posiada do 2030 roku. Wydano ją w roku 2013. Działania zmierzające do likwidacji „Krupińskiego” były podejmowane wcześniej, od momentu wejścia na giełdę Jastrzębskiej Spółki Węglowej w roku 2011, i wtedy już mówiono o zamiarach przeznaczenia kopalni do likwidacji, aczkolwiek czyniono to jeszcze w sposób bardzo nieśmiały i zakulisowy. Wtedy jednak JSW wystąpiła o koncesję dla kopani, o bardzo dużą koncesję, bo do 2030 roku. Jednak ta koncesja została odnowiona nie po to, żeby wydobywać węgiel koksowy, który zalega na południu naszego obszaru górniczego, tylko w kierunku północnym. Powstaje więc pytanie, dla kogo starano się o tę koncesję na północy, gdzie znajduje się złoże węgla energetycznego? Wydano na to 800 milionów złotych. Te 800 milionów to kwoty, o których spółka i zarząd, i minister, niestety, mówią, że to są koszty kopalni „Krupiński”. Tyle wyniosły koszty inwestycyjne i straty – że takie, po prostu, są straty kopalni „Krupiński”. To jest bzdurą, to nie są straty, bo to były koszty inwestycyjne na rozpoczęcie działalności w części północnej pola.

itd., obecny zarząd Jastrzębskiej Spółki Węglowej nie zamierzał i nie zamierza przekazywać tej kopalni do spółki restrukturyzacji kopalń, a także nie brał i nie bierze pod uwagę jej sprzedaży firmie Silesian Coal ani żadnemu innemu podmiotowi zagranicznemu. Ostateczna decyzja będzie zależała od wyników analiz ekonomicznych oraz kierunków restrukturyzacji”, itd., itp.”. I co się okazuje? Podjęto decyzję z dnia na dzień. Przychodzi 8 sierpnia... Przepraszam, jeszcze 11 lipca organizacje związkowe jastrzębskiej spółki wystosowały pismo do pani premier mówiące o tym, że reprezentatywnym organizacjom związkowym jastrzębskiej spółki nie udostępniono programu restrukturyzacji grupy kapitałowej JSW na lata 2016–2025 oraz planu techniczno-ekonomicznego. Nie udostępniono, wbrew zapowiedzi, że tak miało być, po to tylko, aby w następnym miesiącu minister Tchórzewski podjął arbitralną decyzję o przekazaniu kopalni „Krupiński” do Spółki Restrukturyzacji Kopalń z dniem 8 sierpnia. Uchwała została podjęta 8 sierpnia w godzinach późnowieczornych, przez zarząd w niepełnym składzie, bo obawiano się, że nie wszyscy członkowie zarządu zagłosują za nią, bo była tak drastyczna. Podjęto to głosami 3:2. Jest fakt, jest uchwała. Rano o godzinie 6, po nocy, przyjeżdża cały zarząd na kopalnię „Krupiński” i mówi, że wstrzymuje roboty, kopalnia idzie do likwidacji. Szok dla załogi totalny! Nikt tak nie zrobił, nawet komuniści z najgorszych czasów nie zrobili tego, co ci nieudacznicy ze spółki. Ludzie, którzy nie mają wiedzy górniczej, nie znają podstawowych realiów górnictwa, decydują się na coś takiego! Nie wolno takich rzeczy robić, bo to jest marnowanie złoża! I dlatego szybko postawiono zarzuty prokuratorskie. Zrobili to ludzie z Wodzisławia, to była grupa z Ruchu Narodowego. I to poskutkowało, bo dosłownie na drugi dzień zarząd powstrzymał się od ogłoszonych działań. Inaczej odpowiadaliby za to indywidualnie, każdy z nich. Przestraszyli się. Natomiast minister przybił gwóźdź do trumny 29 sierpnia, w postaci spisania z bankami-wierzycielami umowy restrukturyzacyjnej, w której przekazał swoje formalne stanowisko czy decyzję, że kopalnia jest przewidziana do przekazania SRK. W tym czasie my jako organizacje związkowe czynimy starania, wiedząc, że mamy te złoża...

I to pole północne kryje węgiel energetyczny. Pole północne to jest głównie węgiel energetyczny, w najgorszych warunkach, z dużymi przerostami kamienia. Jeżeli kopalnia „Krupiński”, dla zobrazowania, wydobywała brutto 4 miliony ton węgla rocznie, to z tego 2 miliony, czyli połowa, był to węgiel energetyczny, słabej jakości, a reszta to był kamień. Ale przygotowano ten rejon i musieliśmy go eksploatować. I co się dzieje od momentu odnowienia koncesji? Prowadzimy ściany, eksploatujemy ten węgiel z różnym efektem, lepszym i gorszym. Były lata 2010, 2012 i 2013, kiedy wychodziliśmy na plus, ale tylko dlatego, że tu jest bardzo mało załogi w porównaniu do wyniku produkcji. Tu pracowało średnio 2400 osób, które wydobywały średnio te 4 miliony ton węgla brutto. Dla porównania: kopalnie jastrzębskie mają inne złoża – węgla koksowego, w których nie ma kamienia w takiej ilości, relacja kamienia do złóż jest zupełnie inna, ale mają 3,5 tysiąca ludzi. Oni fedrują mniej, dużo mniej węgla niż my, tylko że fedrują węgiel lepszej jakości. Ale ten węgiel koksujący najlepszej jakości jest też u nas. Jest o nim mowa już w starej koncesji. W 1975 roku, kiedy badano złoże, robiono odwierty, znaleziono go i gdy kopalnia rozpoczęła produkcję w 1983 roku, ten węgiel był wykazany w dokumentacji. Nie pozwolono nam go z różnych przyczyn wydobywać. Uważano wtedy, tak przynajmniej oficjalnie twierdził zarząd Jastrzębskiej Spółki Węglowej, obecny i poprzedni także, że nie było takiej potrzeby, gdyż jastrzębska spółka produkowała węgiel koksowy, więc przynajmniej jedna kopalnia powinna produkować węgiel energetyczny na potrzeby np. Elektrowni Rybnik, która jest 12 kilometrów od Żor. I tak robiono. Teraz, po tych przekształceniach, przy spadkach cen węgla na rynkach światowych, który miał miejsce do jesieni ubiegłego roku, nasz wynik musiał się pogorszyć, bo ceny mają na niego decydujący wpływ. Średnio uzyskiwaliśmy 42 dolary za tonę węgla; przy dzisiejszych cenach byłoby to o kilkaset procent więcej. I tylko w czwartym kwartale ubiegłego roku kopalnia potrafiła wykazać lekki zysk wyłącznie na skutek wzrostu średnich cen węgla, który kopalnia wydobyła. Tak jak mówiłem, nie mieliśmy i nie mamy przyzwolenia na wydobycie węgla koksującego. Spróbuję przedstawić to chronologicznie. W maju 2016 roku minister energii musiał odpowiedzieć na interpelację posła PO Krzysztofa Gadowskiego i oto, jaką odpowiedź skierował do marszałka Sejmu (wtedy nikt jeszcze nie wiedział o pomyśle likwidacji kopalni „Krupiński”): „W odpowiedzi na interpelację pana posła Gadowskiego z dnia, informuję, że,

Ale nie opowiedzieliśmy o złożach. Jakie to są złoża? Czy te złoża są bogate? Wszystko powiem. Złoża węgla koksowego zaczynają się w odległości 600 metrów na południe, licząc od miejsca, gdzie siedzimy. Zgodnie z posiadaną przez nas koncesją, żeby dojść do tych złóż, trzeba wydrążyć dwa przekopy (przekopy to są chodniki o szerszych gabarytach), dwa chodniki o długości średnio po 650 metrów. To by trwało około 8–10, góra 12 miesięcy przy jakichś tam zawirowaniach geologicznych. Z doświadczenia wiem, wiem to także od naszych geologów, którzy się tym na co dzień zajmują, że tyle czasu potrzeba – około 8–10 miesięcy, żeby dojść do pierwszych pokładów węgla koksowego. Proszę sobie wyobrazić ten pokład, który jest w grze. To jest pokład węgla koksowego, który nazywa się 405/1. On ma miąższość, czyli grubość, od 4,5 do 11 metrów. Taki gruby pokład. Co to oznacza? To oznacza, że można ten pokład wybierać – warstwowo, w 2–3 warstwach, drążąc ściany np. o wysokości 3 metrów. Przy naszej technologii urabiania ścian – wszystkie ściany mają szerokość 250 metrów – daje to możliwość uzyskania z jednej ściany dziennego wydobycia w ilości 5 tysięcy ton. Z jednej ściany, czystego węgla koksowego. Przeliczmy to na złotówki. Albo na dolary. Ktoś przeliczył, ile jest warte to złoże w jednym pokładzie. Mówimy o pokładzie 405. Przy dzisiejszych cenach, czyli przyjmując średnie dzisiejsze ceny węgla koksowego, mowa jest o około 40 miliardach złotych. Netto. Taki zysk przyniosłaby sprzedaż tego węgla: 40 miliardów z jednej kopalni. Mówimy tylko o jednym złożu. Tych złóż jest kilka, kilkanaście, bo po drodze jeszcze mamy węgiel w pokładach 360/1, /2, /3, /4, i później od 400 do 405 też jest. Tych pokładów jest w sumie 19. Gdybyśmy wydobywali netto (czyli czystego węgla) 2 lub 3 miliony ton rocznie, starczyłoby go na wiele pokoleń. To teraz proszę wytłumaczyć, o co chodzi? Dlaczego minister energii zmienił zdanie między wystąpieniem sejmowym a tym dniem 8 sierpnia, kiedy podpisał pierwsze rozporządzenie? Co się stało? Kto na niego wpłynął i w ogóle o co toczy się gra? Jak nie wiemy, o co chodzi, zwyczaj mówi, że chodzi o pieniądze. Ale powiedzmy wprost. Jacy są gracze? Już mówię. Chodzi o to, że pan minister przyznał kiedyś, na spotkaniu Wojewódzkiej Rady Dialogu Społecznego w Katowicach, że on, będąc podsekretarzem stanu do spraw górnictwa, tak jak dziś jest wiceminister Tobiszowski, już wtedy, w 2007 roku podjął decyzję o likwidacji kopalni „Krupiński”. W 2007 roku, czyli przed momentem wejścia JSW na dużą giełdę.

Ale jak można podjąć decyzję o likwidacji kopalni, jeśli, jak Pan mówi, ma ona takie bogate, udokumentowane złoża węgla koksującego? On nie wiedział. Tłumaczył, że nie wiedział. Ale teraz wie. Teraz wie i nie chce się do tego przyznać, że wie. On dostał od nas pakiet, całą koncepcję funkcjonowania kopalni „Krupiński”, zarząd ją też ma. Myśmy tę koncepcję opracowali razem z dyrekcją kopalni „Krupiński”, przedstawiając funkcjonowanie kopalni, przestawienie produkcji z węgla energetycznego na koksowy. Koncepcja jest opracowana do roku 2030, do końca koncesji. To jeden wariant: minister energii nie wie. Wiceminister Tobiszowski, który jest stąd, też nie wie? Wiedzą. Ci panowie wiedzą doskonale. Teraz mają tę wiedzę. To dlaczego robią to, co robią? Należy postawić pytanie, dla kogo to robią – może tak? Dla kogo to robią? Dla kogo była koncesja, skoro kopalnia miała być zamknięta? To są koszty. Samo uzyskanie koncesji to są poważne kwoty. Dla kogo przygotowywano modernizację zakładu przeróbczego, którą teraz przerwano, ale to robiono? Dla kogo modernizowano zakład przeróbczy, który też pochłonął niemało pieniędzy? Dla kogo przygotowywano cały rejon wydobywczy, co kosztowało spółkę 800 milionów złotych? Ja Panu powiem, dla kogo. Tak się akurat zdarzyło, że niejaki pan Jerzy Markowski, znana postać w górnictwie, autorytet komunistyczny, jeśli chodzi o górnictwo, ale wiedzę górniczą też na pewno posiada, będąc dyrektorem niedaleko – kopalni „Knurów” bodajże kiedyś był dyrektorem – zna te złoża, zna kopalnie „Budryk”, „Knurów-Szczygłowice”, ten rejon – jak mało kto. Prezesi jastrzębskiej spółki musieliby się od niego uczyć. Wiedzieli o tym złożu Niemcy. I od tego zaczął się problem. Proszę sobie wyobrazić, że działania pana Jerzego Markowskiego szły tak szybko i w takim kierunku, że przedstawił jakiś swój biznes– program, koncepcję utworzenia kopalni pod firmą Silesian Coal, z którą graniczymy tutaj, za lasem. Paręset metrów stąd jest las i za zwałami, w obszarze leśnym miał fedrować, otworzyć kopalnię, która nie posiada szybu, nie posiada żadnych szybów wentylacyjnych, chodników, niczego. I mówi, że jest w stanie za dwa lata rozpocząć produkcję przy udziale załogi, bodajże kilkuset osób. Bo w 2015 roku, w czasie strajków w jastrzębskiej spółce, wyszły pewne niejasności, których był winien poprzedni zarząd. Ten zarząd jastrzębskiej spółki podpisał dwie umowy ramowe dotyczące współpracy z firmą Silesian Coal. Odpowiedzialność za to ponosi głównie prezes zarządu, który został odwołany po strajkach, Zagórowski. Ta współpraca miała polegać na udostępnieniu infrastruktury, czyli infrastruktury dołowej i powierzchni kopalni „Krupiński”, spółce Silesian Coal. Infrastruktura powierzchni to jest zakład przeróbczy, stacja wentylatorów, a dołowa – to drogi transportu do urobku, żeby mogli eksploatować węgiel spod lasu, czyli ze swojego obszaru górniczego. My w ubiegłym roku chcieliśmy pomóc mieszkańcom Orzesza, którzy nie chcieli się zgodzić na powstanie nowej kopalni, bo skoro likwiduje się „Krupińskiego”, to dlaczego za miedzą miałoby się opłacać robić nową kopalnię? Myśmy się zaangażowali w to jako organizacje związkowe kopalni „Krupiński”, bo tam mieszkają także nasi pracownicy. I podczas sesji nadzwyczajnej rady miasta przegłosowano, że nie będzie zgody na koncesję dla pana Jerzego Markowskiego na to, żeby powstała tam kopalnia. Ten pan ma jednak tak szerokie znajomości, że prawdopodobnie mu się uda, bo w tej chwili, jeżeli gmina nie wyraża zgody, to zgodnie z procedurą minister ochrony środowiska może wyrazić taką zgodę, tyle że musi uwzględnić czynnik społeczny. Nie rozumiem. Markowski jest dawnym komunistą, za rządów SLD był pełnomocnikiem rządu ds. restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego, nawet wiceministrem gospodarki. I teraz pracuje dla firmy niemieckiej. W jaki sposób przekonał decydentów, żeby zamknąć kopalnię „Krupiński”? Te umowy ramowe nie były podpisane ot, tak sobie. Tam była mowa, nazywając to elegancko, o partycypowaniu w kosztach. Polegało to na tym, że firma Silesian Coal miała niejako uczestniczyć w kosztach remontu stacji wentylatorów... Jeżeli ktoś wie, że jest złoże warte 40 miliardów... To wyda 120 milionów euro na te koszty. Bo o takich kwotach mówimy. Tym bardziej, że bank mu da pożyczkę na to, żeby mógł wydać te 120 milionów. Bank niemiecki mu da, na pewno, bo to jest ich interes. Tak uczyniono i to są fakty. Umowy ramowe są faktami, to potwierdza były przewodniczący

ZMOWA B GÓRNIC

Krzysztof Skowroński rozmawia z Mieczysławem K w Kopalni Węgla Kamiennego „Krupiński”. Kopalnia, podjętej na Nadzwyczajnym Walnym Zebraniu została przeznaczona do li

To jest skandal i draństwo. Ja nie wiem, ja domym tego, że w wyniku jego decyzji m tych. Marnujemy złoże, które jest bogac przez obecny obóz rządzący szczytnych h kać kopalń, które mają złoża – to uczynio rady nadzorczej, pan Myrczek, który krótko pełnił obowiązki prezesa zarządu w czasie tej zawieruchy postrajkowej. On potwierdził, że te umowy ramowe są. Te właśnie umowy ramowe zostały dostarczone ministrowi. A jakby Pan nazwał działania ministra energii? Powiedziałbym, że... minister nie przyłożył się do właściwego przeglądu sytuacji w Jastrzębskiej Spółce Węglowej. To przecież minister Tchórzewski podjął decyzję o przeprowadzeniu w niej audytu. Ja mam wypowiedzi ministra odnoszące się do audytu. Audyt został utajniony przez tego pana, który był jego przewodniczącym. Posła tej ziemi, jastrzębskiej. Dlatego jestem tak zdenerwowany na tych ludzi, bo to są dwaj posłowie stąd, obaj z PiS-u. Może Pan podać nazwiska? To jest pan Janik, poseł Rybnika, a drugi to poseł z Jastrzębia, pan Grzesiu Matusiak. To są posłowie tej ziemi. I proszę sobie wyobrazić – ci posłowie byli członkami grupy roboczej, którą powołał minister do opracowania naszej koncepcji, tej nowej koncepcji funkcjonowania kopalni „Krupiński”. Są tam przedstawiciele organizacji związkowych, między innymi było nas trzech, była pani poseł Izabela Kloc z Mikołowa, był pan senator profesor Krystian Probierz, autorytet z dziedziny górnictwa, był pan poseł Sitarski, bodajże z Ruchu Kukiza, i był

wójt gminy Suszec, oczywiście; był starosta powiatu pszczyńskiego – szerokie spektrum, duże gremium. Naszym zadaniem w listopadzie było ocenić raport Jastrzębskiej Spółki Węglowej i nową koncepcję funkcjonowania kopalni „Krupiński”. Zgrać to wszystko i uzasadnić, a potem przedstawić ministrowi, żeby podjął decyzję. Ten zespół zakończył pracę 24 listopada i w wyniku głosowania 9:7 przyjął stanowisko, że koncepcja dalszej pracy kopalni „Krupiński” jest w pełni ekonomicznie uzasadniona. Nowa koncepcja. I co dalej? Minister zachował się, jakby był głuchy. Zlekceważył naszą decyzję. Wcześniej powiedział Pan, że minister podjął decyzję, bo nie miał pełnej wiedzy. A teraz Pan mówi, że był zorientowany we wszystkim i podjął decyzję. Dostał wszystkie dane. To nie znaczy, że zaakceptował, prawda? Nie zaakceptował, ale widział. Widział, ale, jak powiedziałem, podjął decyzję w sposób autorytarny. Jakby Pan nazwał taką postawę? Tego nie można nazwać nawet nonszalancją – to jest arogancja najgorszego sortu w stosunku do tych osób, które nad tym pracowały.


MARZEC 2017 · KURIER WNET

W YWIAD·WNET sposób, żeby minister mógł mieć czyste sumienie, że zarząd przyjął jego decyzję, a nie przyjął decyzji strony społecznej. A zarząd utajnił ten audyt, o którym Pan mówił. I do dziś nie został on odtajniony. Kto przeprowadził audyt? Audyt był zrobiony na zlecenie ministra. Pan poseł Grzegorz Matusiak był jego przewodniczącym, więc audyt też w jakimś stopniu mógł być sterowany. Bo można zapytać, co zrobił pan poseł Matusiak jako przewodniczący audytu – z jego wynikami? On miał obowiązek przekazać go ministrowi albo zawiadomić prokuraturę o przekrętach, które z tego wynikają. Proszę, tutaj mam wypowiedzi ministra na temat audytu: „Wyniki przeprowadzonego audytu wiosną omówił w poniedziałek w Jastrzębiu minister energii Krzysztof Tchórzewski”.

ARONÓW CZYCH

Kościukiem, przewodniczącym NSZZ „Solidarność” , na skutek zgodnej ze stanowiskiem rządu uchwały u Akcjonariuszy Jastrzębskiej Spółki Węglowej, ikwidacji jako nierentowna.

ak może ktoś spokojnie spać, będąc świamarnujemy złoże, marnujemy miliardy złoctwem narodowym. Pomimo głoszonych haseł, że nie będziemy likwidować, zamyono. Właśnie to chce zrobić minister. A z punktu widzenia Polski? To jest draństwo. To jest skandal i draństwo. Ja nie wiem, jak może ktoś spokojnie spać, będąc świadomym tego, że w wyniku jego decyzji marnujemy złoże, marnujemy miliardy złotych. Marnujemy złoże, które jest bogactwem narodowym. Pomimo głoszonych przez obecny obóz rządzący szczytnych haseł, że nie będziemy likwidować, zamykać kopalń, które mają złoża – to uczyniono. Właśnie to chce zrobić minister. Bo minister mówi, że to są takie złe złoża, tu się nie opłaca, tyle musimy dopłacać do kopalni „Krupiński”, że ją likwidujemy. No i koniec. Minister nie ma podstaw tak sądzić. Tak mówi. Nie. Nie ma podstaw. Wojewódzka Rada Dialogu Społecznego oceniła ten raport, jego wynik końcowy; tak samo ocenił to zespół, w którego skład wchodziły autorytety z dziedziny górnictwa. To był pan profesor Krystian Probierz, to byli geolodzy. Krystian Probierz jest senatorem z Prawa i Sprawiedliwości. Tak, jest także senatorem z Prawa i Sprawiedliwości. W takim razie na czym to polega? W grupie roboczej jest dwóch facetów,

polityków Prawa i Sprawiedliwości, i co tam się dzieje? Już mówię. Dwaj panowie posłowie: pan Matusiak i pan Janik nie mieli o niczym pojęcia, bo nie byli obecni podczas prac grupy. Oni po prostu przyszli, podpisali listę i poszli, bo mieli obowiązki sejmowe. Ale mieli tyle odwagi i czelności, że podpisali się pod raportem jastrzębskiej spółki – że on jest zasadny i jedynie słuszny, ich zdaniem – bo mieli z tego korzyści; i nie musieli na nie długo czekać. Pan prezes Tomasz Gawlik, w dowód wdzięczności, postanowił ich obdarować. Obdarował ich w ten sposób – proszę to sobie sprawdzić, bo to jest fakt – że były asystent z Rybnika w biurze poselskim pana posła Janika został prezesem spółki-córki JSW Szkolenie i Górnictwo. Prezesem spółki-córki. A kim jest Tomasz Gawlik? A Gawlik to jest prezes zarządu Jastrzębskiej Spółki Węglowej. W zamian za lojalność ci posłowie zostali sowicie wynagrodzeni. Proszę popytać o członków rodzin tych posłów, gdzie są zatrudnieni. I to za, tak naprawdę, małe pieniądze – bo w porównaniu z 40 miliardami są one małe, prawda? Ci posłowie dostali je tylko za to, że mieli, zgodzili się mieć takie samo zdanie jak zarząd, który opracowując koncepcję, zrobił to w ten

Kiedy to było? Minister powiedział to 21 lipca 2016 roku. Audyt był robiony na wiosnę 2016 roku, a więc od lata czekamy na ujawnienie jego wyników, jako że minister się zdeklarował, że zostaną one natychmiast przekazane stronie społecznej. Pomimo licznych próśb o odtajnienie audytu, z którymi zwracał się szef zarządu regionu, przewodniczący komisji sekcji krajowej górnictwa – minister nie zrobił tego do dnia dzisiejszego. Dlaczego? „Kierujący zespołem audytowym poseł PiS Grzegorz Matusiak, podsumowując ustalenia audytorów, zwrócił uwagę na, jak mówił, drenaż jastrzębskiej spółki przez 8 lat i nietrafione inwestycje”. Minister – bo tylko on mógł odnieść się do wyników audytu, skoro pozostały one utajnione – mówił o nietrafionych inwestycjach. Ja wiem, o jakich. Pierwszą nietrafioną i największą inwestycją w jastrzębskiej spółce jest tzw. pole Bzie-Dębina, gdzie wybudowano nowy szyb, oddalony kilka kilometrów od rodzimej kopalni „Zofiówka”. Te właśnie koszty inwestycyjne wyniosły półtora miliarda złotych. I proszę sobie wyobrazić, że efekt finansowy, czyli dotarcie do złoża węgla koksowego w tym rejonie, jest możliwe dopiero za około 5–6 lat. Czyli spółka znowu wydała półtora miliarda złotych. Wcześniej porównywalne koszty ponieśliśmy, jak kupiliśmy „Knurów-Szydłowice”, w najgorszym dla nas okresie. Półtora miliarda JSW wydała na „Knurów-Szydłowice”, będąc w zapaści finansowej. To było w 2015 roku. Przypomnijmy – najpierw płacąc dywidendę, odprowadzając do Skarbu Państwa też miliardy złotych. W sumie spółka oddała do Skarbu Państwa ponad 5 miliardów złotych z tytułu wejścia na giełdę. Wiemy, że prezes Zagórowski to też zrobił celowo, będąc świadomy – i obóz wtedy rządzący także wiedział – jakie to przyniesie skutki za parę lat. Nie trzeba było długo czekać. W 2015 roku po strajkach groziła nam zapaść finansowa i Jastrzębska Spółka Węglowa stała się firmą niewypłacalną. Groziło nam ogłoszenie bankructwa. Mogły to uczynić banki, bo to nie były banki polskie – ING był bankiem-wierzycielem wiodącym. Dobrze wiemy, że banki czyniły takie starania, żeby spółkę jastrzębską zlikwidować poprzez ogłoszenie upadłości. Organizacje związkowe nie dopuściły do tego, mając świadomość, że do czegoś takiego obóz rządzący PO i PSL chce doprowadzić. To już jest historia, która jednak ma znaczenie dla zrozumienia tego, co się tu dzieje obecnie. Myśmy, Panie Redaktorze, zapobiegli temu prostą decyzją. Zwróciliśmy się do załogi, aby zgodziła się ponieść ciężar niedopuszczenia do upadłości JSW. I załoga zobowiązała się na okres 3 lat do ratowania płynności finansowej spółki, tak że my mogliśmy stać się gwarantami. My jako organizacje związkowe. Nie zarząd, tylko my daliśmy gwarancje bankom-wierzycielom. Zarząd był wtedy niewiarygodny. I dopiero podjęta przez nas decyzja, że my, pracownicy wszystkich kopalń Jastrzębskiej Spółki Węglowej, przez okres trzech lat, aby ratować płynność finansową spółki, oddamy 2 miliardy ze swoich wynagrodzeń, uratowała spółkę przed bankructwem. Uczyniliśmy to 16 września 2015 roku. Teraz macie za to nagrodę, bo górnicy będą mogli odpoczywać. A teraz, w nagrodę za to, kopalnia „Krupiński” idzie do likwidacji. Przyjmijmy, że ten wariant, przewidziany teraz dla kopalni „Krupiński”, będzie realizowany. Jaką przyszłość ten wariant rokuje? Jeżeli ta nowa koncepcja funkcjonowania kopalni „Krupiński”, oparta na węglu koksowym, weszłaby w życie, to są koszty około 300 milionów złotych. Pan mówi o koncepcji pozytywnej. Ja pytam o tę koncepcję, która na razie została oficjalnie przyjęta. Jeżeli byśmy mieli koncentrować się na

wydobyciu dotychczasowym, czyli w ramach tej koncesji, którą mamy teraz, czyli na węglu energetycznym, nasza żywotność skończyłaby się w 2021 roku, bo musielibyśmy wygaszać produkcję. Taki byłby normalny cykl wygaszania produkcji, likwidacji wyrobisk. Ale kopalnia „Krupiński” jest przeznaczona do likwidacji. I załóżmy, że konsekwentnie będzie likwidowana. Co się będzie działo? W planach na 2017 rok wydrążono, przygotowano wyrobiska do eksploatacji, bo nie było jeszcze decyzji o zamknięciu kopalni, a więc poczyniono pewne plany i przygotowania. Zazbrojono ścianę 17, z której wydobycie miało ruszyć z końcem stycznia/początkiem lutego. Nie ruszyło, a więc zostały poniesione koszty. Ściana jest przygotowana do eksploatacji. A więc jest ściana, uzbrojona, można wydobywać, ale się nie wydobywa. Dlaczego? Bo podjęto decyzję o wstrzymaniu produkcji, zatrzymaniu przodków i ścian. Żeby zlikwidować kopalnię. Czyli, mówiąc po ludzku, ta kopalnia ma umrzeć.
Ta kopalnia ma być zakorkowana, zlikwidowana, czyli marnujemy złoże. Kto potem przejmie to złoże za 40 miliardów? W takiej sytuacji żadna firma nie będzie w stanie wejść na tę kopalnię. Złoże zostanie utracone. Jeżeli kopalnia będzie zakorkowana, zostaną zalane wszystkie wyrobiska... To kopalnia ma być zalana? Ona samoczynnie się zaleje, bo wody gruntowe spływają non stop. Wszystko ulegnie zniszczeniu, cała obudowa. Ona ulegnie zasoleniu, bo woda jest słona... Czyli, mówiąc po ludzku, ta kopalnia jest teraz na OIOM-ie? To dobre określenie. Czyli, jeżeli natychmiast czegoś się nie zrobi, kopalnia rzeczywiście stanie... Jak się odetnie tlen, to OIOM jest już niepotrzebny. Tak samo, jeżeli zakorkujemy kopalnię i zostawimy ją, a nie będzie decyzji, żeby przekazać ją jakiejś firmie czy podtrzymać ją w jakiś inny sposób, to „Krupiński” podzieli los kopalni „Morcinek”, którą notabene zlikwidował pan Jerzy Markowski. Pamiętam to, bo już wtedy pracowałem... Ale może zdarzyć się taki scenariusz, że w tym momencie, kiedy kopalnia jeszcze będzie mogła ożyć, ktoś przyjdzie, znajdzie się jakiś nowy lekarz na OIOM-ie i powie – „ja zajmę się tym przypadkiem!” Wszystko zależy od tego, w jaki sposób zarząd podejdzie do infrastruktury powierzchni kopalni. Pamiętajmy, że mamy jeszcze takie złoto, jak zakład przeróbczy. Nie mają tego kopalnie w Polskiej Grupie Górniczej, nie mają tego inne kopalnie, ma tylko „Zofiówka” i kopalnia „Krupiński”. Taki zakład przeróbczy może niezależnie produkować węgiel koksowy i węgiel energetyczny, bo ma dwie nitki do obsługi. To są najnowocześniejsze dwa zakłady przeróbcze w kraju, porównywalne tylko do „Bogdanki”, chociaż nie wiem, czy „Bogdanka” może przerabiać węgiel koksowy. Na ten zakład wydano potężne miliony, a teraz ma on być zlikwidowany, bo proszę sobie wyobrazić, że w ubiegłym tygodniu zarząd podjął kolejną decyzję. Oszukał władze gmin, starostwo powiatowe, oszukał ludzi, samorządy, na których terenach leży kopalnia. Wcześniej oznajmił, że nie mają się czego obawiać, bo w tym miejscu powstanie zakład logistyki i zakład odmetanowania po likwidacji kopalni „Krupiński”. A teraz podjął decyzję, że nie powstanie. Z prostego powodu. Zakład odmetanowania może być wtedy, kiedy będzie eksploatacja. Jeżeli nie ma eksploatacji, nie ma metanu. Czy w spółce o tym nie wiedzą? Tam są przecież inżynierowie. Dopiero nasz inżynier wentylacji musiał to powiedzieć, bo oczekiwali od niego stanowiska – pokaż, ile będzie metanu; a on powiedział: „będzie zero metanu, panowie”. A więc spółka podjęła decyzję w zeszłym tygodniu, że nie będzie żadnego zakładu logistyki ani zakładu odmetanowania. To znaczy, że gminy nie będą uzyskiwały najmniejszej korzyści finansowej z tytułu dzierżawy, eksploatacji itd. Nic z tego.

11

A Pan nie będzie miał kopalni? A ja będę miał kopalnię. Będę, bo ja mocno w to wierzę, bo ja jestem człowiekiem wierzącym, i to pokazałem ministrowi. Dlatego napisałem: „ Jezu, Ty się tym zajmij!”. Skoro władze nie mogą się tym zająć, niech się zajmie Bóg. Po to robiłem msze za kopalnię „Krupiński”, żeby tym ludziom troszeczkę do głów nabić – co robicie? Co robicie z kopalnią „Krupiński”? Ta kopalnia ma złoża w ilości 100 milionów ton węgla koksowego najwyższej jakości. To są miliardy złotych i tacy pajace, jak ci posłowie, podpisali się pod programem likwidacji kopalni „Krupiński”, pozwolili na to?! Ja to mówię załodze. Załoga jest podzielona. Od dwóch–trzech lat straszy się ludzi likwidacją. Prezes zrobił alokację załogi, część przeszła do robót przygotowawczych do innych kopalń. Tutaj pozostało jeszcze 1600–1700 osób. Tyle tu jeszcze jest, bo muszą wszystko dokończyć. Ale ci ludzie jeszcze wierzą; będzie Pan miał okazję, może się Pan ich zapytać. Wiedzą, że ja jestem zdeterminowany, że poświęcę wszystko… Ja, Panie Redaktorze, pracuję w Związku społecznie, ja jestem od roku na emeryturze. Zostałem tylko dlatego, żeby nikt nie powiedział: „O! Za Solidarności i za PiS-u zlikwidowali kopalnie”. Ale tak się dzieje. Decydują o tym ludzie, których Pan obdarzył zaufaniem. To Pan jest za to odpowiedzialny. To są najczystszej wody karierowicze. Mało mamy wokół karierowiczów? Mało jest nieuczciwych posłów? A przecież można robić karierę, nie zamykając „Krupińskiego”. Z reguły ci ludzie, którzy postępują w taki perfidny sposób, bardzo daleko zachodzą, prawda? Baronowie górniczy. Kto to są baronowie górniczy? Zna Pan takie forum – WNP? Niech pan spojrzy na WNP-górnictwo, tam nie ma dnia bez jakiejś wypowiedzi autorytetów górniczych w postaci Jerzego Markowskiego, Janusza Steinhoffa – to są wszystko ludzie bardzo znani w górnictwie, którzy się „zasłużyli”. Steinhoff jest superekspertem? Tak, Steinhoff jest ekspertem w zamykaniu. Nikt nie zamknął tyle kopalni, co Steinhoff. O co w tym wszystkim chodzi? O to, żeby dziś mógł się dostać do węgla koksowego kapitał niemiecki, bo o tym tu mówimy. Pierścień wokół Jastrzębskiej Spółki Węglowej, która ma węgiel koksowy, nie bez powodu jest tak zaciskany. Co się dzieje z likwidowaną kopalnią „Czerwionka”? Ona posiada złoża węgla koksowego, i czego się dziś dowiadujemy? Kto jest właścicielem tego złoża? Firma australijska. Teraz – kto próbuje odzyskać węgiel koksowy, kto ma chęć na ten węgiel koksowy, jak nie Silesian Coal, córka firmy niemieckiej? Kopalnia „Borynia” kończy złoża, kopalnia „Zofiówka” ma trudności ze złożem, mają trudności z uzyskaniem koncesji, bo zarządowi jastrzębskiej spółki pali się grunt pod nogami. Nie ma żadnej współpracy samorządów gmin na szczeblu lokalnym, na terenach, na których stoją kopalnie. Żory zablokowały skutecznie „Boryni” dojście do pokładów węgla koksowego. To skutek działania poprzedników – mówię o poprzednikach w zarządzie, którym kierował Zagórowski – którzy w ten sam sposób postąpili z samorządem Żor, jak chcą teraz postąpić z samorządem gminy Suszec i powiatu pszczyńskiego, na którym stoją kopalnie. Czyli w interesie kapitału niemieckiego? Jak najbardziej. Czy chcą przejąć kopalnie? Panie Redaktorze, Niemcy wygaszają energię atomową, przynajmniej niektóre elektrownie. Budują natomiast kopalnie. A gdzie mają ten węgiel najbliżej? Ale dlaczego my mamy im to ułatwiać? My tego nie ułatwiamy. Ułatwia to, jak ja to nazywam, taka swoista baroneria górnicza, która nie została wytępiona.

Zmieńmy trochę temat. Kiedy pan wstąpił do „Solidarności”? W 1980 roku, będąc pracownikiem kopalni „Zofiówka”.

A nie umocniła się przypadkiem za Prawa i Sprawiedliwości? Nie, nie wydaje mi się. Być może w pewnych dziedzinach, ale jeśli chodzi o górnictwo, to jestem raczej przekonany, że w dalszym ciągu mamy do czynienia z wpływami od lat tych samych ludzi. I nikt, nawet na Śląsku, żadne gazety lokalne nie mają odwagi podjąć tego tematu.

To proszę sobie przypomnieć te czasy z ’80 roku. Jest Pan przed kopalnią, na wiecu, i ma Pan w ciągu 3 minut powiedzieć górnikom, co się dzieje. W pierwszym rzędzie stoi pan poseł Grzegorz Janik i Grzegorz Matusiak, i się z Pana śmieją. A Pan musi przekonać górników, że to Pan ma rację. Panie Redaktorze, oni wiedzą, co ja o nich myślę, bo ja im wysłałem swoje stanowisko. Ja im powiedziałem: „Panowie, dołożę wszelkich starań, wy już nigdy nie będziecie posłami PiS-u”.

Za wyjątkiem jednej, która nazywa się „Kurier Wnet”. I tu ma Pan rację. I jeszcze jest taki mały brukowiec, regionalny, „Rybnickie Nowiny”. Ale to „Kurier Wnet” obudził media w Warszawie i spowodował, że do KWK „Krupiński” przyjechało Radio Wnet, że sprawą likwidacji kopalni zainteresowała się telewizja. Dziękuję „Kurierowi Wnet” za odwagę i zaangażowanie w sprawy gospodarcze, zwłaszcza górnictwa. K


KURIER WNET · MARZEC 2017

12

WALK A·O·WĘGI EL

1

grudnia 2016 roku Nadzwyczajne Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy Jastrzębskiej Spółki Węglowej SA podjęło uchwałę o przekazaniu KWK „Krupiński” do SRK najpóźniej do dnia 31 marca 2017 roku, jako trwale nierentownej. Paradoks polega na tym, że kopalnia ta, w ocenie strony społecznej i niezależnych ekspertów, jest najbardziej perspektywiczną kopalnią należącą obecnie do Grupy Kapitałowej tej spółki. O tym, kto ma rację, można by było przekonać się tylko wtedy, gdyby stronie społecznej wraz z ekspertami niezależnymi ministerstwo energii pozwoliło przeprowadzić dwutygodniowy audyt, który potwierdziłby wcześniejsze szacunki dokonane na podstawie wiarygodnych informacji pozyskanych z raportów JSW SA. Taki wniosek do ministerstwa został złożony. Niestety – w eterze grobowa cisza. Audyt ten miałby przedstawić dla kopalni „Krupiński” Nowy Model Biz– nesowy, który, naszym zdaniem, generowałby setki milionów złotych zysku rocznie już w pierwszym pełnym roku od uruchomienia dwóch ścian wydobywczych w pokładzie 405, który mógłby stać się czarną i błękitną żyłą złota już od 2020 roku. Czarną żyłą złota dlatego, że w Nowym Modelu Biznesowym kopalnia będzie wydobywała nadal około czterech milionów ton węgla rocznie, tak jak to miało miejsce przez ostatnie kilka lat, ale nie będzie już przynosiła 100 mln złotych strat rocznie, jak do tej pory, ponieważ jej całym urobkiem będzie węgiel bez kamienia, wydobywany z pokładu 405 o miąższości od 4,5 do 11 metrów. Dotychczas węgiel wydobywany był tylko z pokładów cienkich, z licznymi przerostami kamienia, co spowodowało, że na 4 mln ton rocznie ciągnionego urobku wydobywano tylko około 1,8 mln ton gorszego węgla, zamiast znacznie lepszego, będącego w „zasięgu ręki” węgla koksującego, i aż około 2,2 mln ton rocznie bezużytecznego kamienia, co znacząco podnosiło koszty jednostkowe wydobycia. Gdyby eksploatowano pokłady bez przerostów kamienia, zdecydowanie obniżyłoby to

koszty jednostkowe wydobycia – znacznie poniżej parytetu importowego. Przestawiając wydobycie z cienkich pokładów grupy 300 taniego węgla z dużymi przerostami kamienia – na wydobycie tylko czystego, drogiego węgla z grubego pokładu grupy 400, przy tym samym tonażu urobku, kopalnia „Krupiński” mogłaby prawie potroić przychody, przy jednoczesnym utrzymaniu lub nawet obniżeniu kosztów produkcji. Byłoby to możliwe dzięki wyeliminowaniu wydobycia ponad dwóch milionów ton kamienia na rok, co ma miejsce obecnie, i zastąpieniu go dodatkowym wydobyciem węgla, dzięki skoncentrowaniu docelowo wydoby-

Krzysztof Tytko cia w jednym, a nie w kilku pokładach i w dwóch, a nie w trzech lub nawet czterech rejonach wentylacyjnych. Taka zmiana strategii operacyjnej znacząco uprościłaby układ przestrzenny na dole kopalni, prowadząc do pełnej koncentracji wydobycia, co znacząco obniżyłoby koszty operacyjne z podstawowej działalności tej kopalni. Taki model, szczególnie po zastosowaniu odmetanowania węgla z pokładu 405 przed jego eksploatacją, znacząco podniósłby również bezpieczeństwo pracy górników dzięki radykalnemu obniżenie niebezpieczeństwa wybuchu metanu podczas urabiania węgla w tym pokładzie. Cena sprzedaży węgla typu 35 z tego pokładu, ze względu na jego najwyższą jakość, byłaby, średnio licząc, około dwukrotnie wyższa od ceny uzyskiwanej za wydobywany dotąd węgiel

15:00

Popołudnie Wnet

18:00

Smaki Niesmaki Acroasis Los Kowalski Republica Latina

19:00 20:00 21:00

7:07 - 9:00

Poranek Wnet

9:00

Milo Kurtis

12:00

Południe Wnet

13:00

Koloseum

16:00

Popołudnie Wnet

17:00

Czyn Legionowy Literacki Wolny Eter Z miłości do kina Wolność przekazu

19:00

ŚRODA

20:05

7:07 - 9:00

Poranek Wnet

10:00

Rodzinnie Radioaktywni

15:00 12:00 16:00 17:00 18:00 19:00

CZWARTEK

21:00

Południe Wnet Popołudnie Wnet Człowiek i może Swój czy Obcy Vocanda Crossroads

7:07 - 9:00

Poranek Wnet

10:00

Fronda Wnet Stefan Truszczyński i jego drużyna / Wiktor Świetlik

11:00

17:00 16:00

Południe Wnet Popołudnie Wnet

18:00

Klub Chrześcijańskie Granie

19:00

Sofa Surfing Radio Solidarność Sprawni Wnet

20:00 21:00

PIĄTEK

Sport Wnet

16:00

18:00

7:07 - 9:00 12:00 16:00 17:00 18:00

SOBOTA

Południe Wnet

10:00 13:00 15:00 18:00

Poranek Wnet Południe Wnet Cichociemni i Niezłomni Aleksander Wierzejski Live Beatlemania Program Wschodni Półka Ostatni Dzwonek Wejść Głębiej

15:00 18:00

RA MÓWKA RADIA WNET

Muzyczne Konfrontacje

12:00

NIEDZIELA

WTOREK PONIEDZIAŁEK

Poranek Wnet

10:00

chemicznych – byłaby dodatkowym potężnym źródłem przychodów dla sektora paliwowo-energetycznego i chemicznego. Ta metoda wytwarzania energii zdecydowanie podwyższyłaby sprawność energetyki, jedocześnie znacząco obniżając emisję CO2 w stosunku do metody dotychczas stosowanej – spalania węgla celem wytworzenia pary napędzającej turbiny zainstalowane w obecnej energetyce zawodowej, w której Skarb Państwa ma już tylko około 50% akcji. Wydobyty w ten sposób i w dodatkowym procesie uszlachetniony do parametrów sieciowych syngaz, wprowadzany również do nowej sieci

To nieprawda, że Polska nie może bogacić się na węglu!

R E K L A M A

7:07 - 9:00

energetyczny typu 32 i 33 oraz węgiel koksowy typu 34, pochodzący z pokładów leżących głównie w północnej części obszaru górniczego. Z biznesowego punktu widzenia – zamiast prowadzić roboty udostępniające w kierunku południowym, aby przygotować się do wydobycia najlepszego pokładu 405, prowadzono eksploatację w najgorszych pokładach, zlokalizowanych na północy. Tym sposobem wyrobiskami udostępniającymi i infrastrukturą technologiczną zbliżono się już na odległość około 300 m do granicy obszaru górniczego nadanego niemieckiej spółce „Silesian Coal”, reprezentowanej przez byłego ministra górnictwa Jerzego Markowskiego.

Daleko Bliżej Bliżej Nieba

Z

tego i wyłącznie z tego powodu KWK „Krupiński” w ostatniej dekadzie wygenerowała prawie 900 mln złotych strat, zamiast kilku miliardów zysku. Przygotowywano bowiem – kosztem Jastrzębskiej Spółki Węglowej SA – infrastrukturę kopalni do szybkiego udostępnienia pokładów należących do firmy „Silesian Coal”, po wydzierżawieniu jej przyszłemu niemieckiemu użytkownikowi, który usilnie stara się o uzyskanie na to zgody. Akcjonariusze i Skarb Państwa z tego tytułu utracili już kilka miliardów złotych, a utracą znacznie więcej po uznaniu tej perspektywicznej kopalni za trwale nierentowną. KWK „Krupiński” mogłaby być również błękitną żyłą złota, bo na jej obecnym obszarze górniczym, w którego granicach pod ziemią zalega ponad 700 milionw ton węgla i około trzech miliardow m3 kopaliny towarzyszącej, jaką jest metan, w świetle nowych technologii węglowych powstają nowe możliwości zyskownej eksploatacji złóż tej kopalni. Następnym atutem nowego podejścia byłaby możliwość wydobycia metanu ze wszystkich dostępnych w kopalni „Krupiński” pokładów węgla innowacyjnymi technologiami, podobnymi do tych, które stosuje ostatnio spółka PGNiG w Gilowicach koło Brzeszcz dla odmetanowania z głębokości 1200 m pokładu węgla o grubości około 20 metrów. Infrastruktura techniczna takiego odmetanowania, składająca się z dwóch małośrednicowych odwiertów (szybów) pionowych połączonych otworem kierunkowym, po przeprowadzeniu szczelinowania hydraulicznego, odpompowaniu wody i wydobyciu zamkniętego w węglu metanu mogłaby w przyszłości posłużyć do procesowania podziemnego zgazowania węgla na skalę przemysłową, bez konieczności dodatkowych nakładów

rurociągów, zastąpiłby węgiel spalany w blokach i kotłach węglowych zainstalowanych energetyce zawodowej. Energia elektryczna i ciepło byłyby generowane w turbinach i silnikach gazowo-parowych, tworząc fundamenty pod niszową, nie zagospodarowaną jeszcze energetykę rozproszoną. Tak więc do branży górniczej i energetycznej milowymi krokami, nieodwołalnie nadchodzą dwie przełomowe technologie, które zrewolucjonizują cały sektor paliwowo-energetyczny. Tradycyjne, głębinowe wydobycie węgla w ciągu 2–3 dekad zostanie zastąpione przez innowacyjną technologię podziemnego zgazowania węgla. Przestarzała energetyka zawodowa, oparta na spalaniu węgla, zostanie zastąpiona przez innowacyjną, znacznie efektywniejszą ekonomicznie i środowiskowo energetykę rozproszoną, tak zwaną energetykę obywatelską lub prosumencką, co ograniczy straty na przesyłaniu energii na znaczne odległości, powiększając jednocześnie bezpieczeństwo energetyczne na wypadek wojny lub aktów terrorystycznych. Zdaniem niezależnych ekspertów, w świetle tego, co zostało przedstawione powyżej, Ministerstwo Energii pod żadnym pozorem nie powinno odkupywać od EDF zużytych aktywów energetycznych w postaci Elektrowni „Rybnik” i kilku kluczowych elektrociepłowni w kraju, celem repolonizacji, ani wprowadzać rynku mocy dla schodzącej z użycia technologii. Miliardy przeznaczone na wykup tych przedsiębiorstw w niedalekiej przyszłości będą tylko olbrzymim kosztem emisji CO2, modernizacji bloków energetycznych opalanych węglem oraz ich bardzo kosztownej likwidacji. Te środki należy bezwzględnie zainwestować w energetykę rozproszoną, która zamiast potężnych strat związanych z rzeczonym wykupem, wygeneruje jeszcze potężniejsze zyski.

Metodą tradycyjną można wydobyć tylko ok. 10–15% węgla, czyli maksymalnie 5–7 mld ton, a technologią podziemnego zgazowania – aż 80% jego całkowitych zasobów, czyli ok. 400 mld ton. inwestycyjnych. Australijczycy, Chińczycy, Anglicy i Amerykanie intensywnie pracują nad ostatecznym dopracowaniem podobnej metody. Firma „Carbon Energy” z Australii publicznie chwali się, że prowadzi podziemną gazyfikację węgla już na skalę komercyjną. Byłoby wskazane, aby Ministerstwo Energii w trybie pilnym, zanim nie będzie za późno, zapoznało się z osiągnięciami wiodących krajów w tym zakresie, i przekonało się, że nowa technologia jest możliwa również w polskim sektorze paliwowo-energetycznym. Nie wolno nam zmarnować szansy na generowanie potężnych zysków pod sztandarami polskiej własności. Tanio pozyskana energia z tak otrzymanego gazu (tzw. syngazu), użyta do wytwarzania energii elektrycznej i ubocznej produkcji ciepła, do produkcji paliw płynnych i surowców

Koncesje na wytwarzanie energii z gazu otrzymanego z podziemnego zgazowania węgla oraz pozwolenia na budowę energetyki rozproszonej z tak pozyskanego, najtańszego syngazu powinny otrzymywać wyłącznie spółki ze stuprocentowym udziałem Skarbu Państwa oraz spółki prawa handlowego tylko z kapitałem polskim, jak również spółki pracownicze lub spółdzielnie zrzeszające pracowników i emerytów sektora paliwowo-energetycznego. Według opinii niezależnych ekspertów, najlepszym rozwiązaniem byłoby zainwestowanie w te innowacyjne branże, mające w bardzo długim okresie czasu olbrzymi potencjał do generowania ponadprzeciętnych oraz pewnych, prognozowanych na podstawie wiarygodnych wyliczeń zysków – pieniędzy Polaków zgromadzonych w Otwartych Funduszach Emerytalnych.

Z

amiast bogacić spekulantów giełdowych, stworzono by system bezpiecznego lokowania polskiego kapitału (ciężko wypracowanego przez całe życie zawodowe uczestników OFE) w obszary o największej stopie zwrotu i olbrzymim potencjale wzrostu, zapewniając jednocześnie bezpieczeństwo energetyczne kraju poprzez powszechne uwłaszczenie Polaków. Założone w ubiegłym roku spółdzielnie „KWK Wspólnota” i „Gwarectwo Makoszowy” chciałyby wspólnie, za przysłowiową złotówkę, po zaproszeniu do uczestnictwa wszystkich pracowników tych kopalń jako swych potencjalnych członków, przejąć majątek KWK „Krupiński”, pod warunkiem dopuszczenia niezależnych ekspertów do skróconej wyczerpującej, wszechstronnej analizy przedsiębiorstwa (due dilligence), pozwalającej na opracowanie biznesplanu z interesującą rentownością, aby pozyskać inwestorów z kapitałem wyłącznie polskim. Taką propozycję publicznie złożył 16 stycznia 2017 roku wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski na ostatnim posiedzeniu Wojewódzkiej Rady Dialogu Społecznego, w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach. Była to odpowiedź na twierdzenie strony społecznej, że KWK „Krupiński” jest kopalnią trwale rentowną, w przeciwieństwie do twierdzeń ministerstwa energii, rady nadzorczej, zarządu, obligatariuszy i licznych interesariuszy, którzy nie widzą tej kopalni w strukturach Grupy Kapitałowej JSW SA. Przejęcie KWK „Krupiński” przez konsorcjum tych dwóch spółdzielni dałoby lokalnemu samorządowi znacznie większe korzyści niż przejęcie infrastruktury technicznej i technologicznej przez kapitał niemiecki, reprezentowany przez byłego ministra górnictwa Jerzego Markowskiego w „Silesian Coal” – spółce córce HMS Bergbau AG, z siedzibą w Berlinie, a notowanej na giełdzie w Frankfurcie. Nasza wspólna oferta pozwoliłaby na: • zwiększenie zatrudnienia w KWK „Krupiński” w stosunku do stanu obecnego, w okresie do roku 2030, w którym wygasa koncesja na wydobycie węgla i metanu;

bezpodstawny stanie się zarzut postępowania rządu wbrew obietnicom przedwyborczym, kiedy to PiS deklarował, że nie tylko nie pozwoli na zamykanie kopalń ani na likwidację miejsc pracy, lecz wręcz będzie otwierać kopalnie już pozamykane. Tym sposobem wpisano by się skutecznie w realizację Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, której głównym celem jest akumulacja polskiego kapitału z innowacyjnych przedsięwzięć i odbudowa polskiej własności, głównie poprzez uwłaszczenie społeczeństwa na majątku Skarbu Państwa, którego prawowitym właścicielem są Polacy, a nie minister, który tylko na mocy ustawy o Skarbie Państwa sprawuje w imieniu narodu funkcje właścicielskie.

N

owoczesne technologie, dla tych, którzy będą mieć pod kontrolą polskie zasoby węgla, wygenerują biliony złotych zysku od momentu zastosowania ich na skalę przemysłową do czasu zupełnego wyczerpania węgla. Jego zasoby w Polsce, licząc od powierzchni do głębokości 1200–1300 m, czyli do granicy opłacalności ekonomicznej tradycyjnej eksploatacji, wynoszą ponad 50 mld ton, a poniżej tej granicy, do głębokości 5000–6000 m, jest go około 10 razy więcej. Energia z tych zasobów może być wydobyta na powierzchnię tylko poprzez podziemne zgazowanie węgla. Metodą tradycyjną można wydobyć tylko około 10–15% węgla, czyli maksymalnie 5–7 mld ton, a technologią podziemnego zgazowania – aż 80% jego całkowitych zasobów, czyli około 400 mld ton z zalegających 500. Jak dotąd wszystkie rządy, bez logicznego uzasadnienia i na potężny koszt podatnika, likwidują miejsca pracy w górnictwie. Oczyszczają tym sposobem pole dla nowych technologii, w których zbędne będzie zatrudnienie pracowników dołowych. Z ponad 400 000 miejsc pracy w 1990 roku zlikwidowano już ich około 350 000. Do likwidacji pozostało już tylko 15%, tj. około 65 000. W ciągu kilku lat problem polskich górników zostanie „ostatecznie rozwiązany” – bez

Polska może być ponownie wielka, pomimo tylu niepowetowanych strat doznanych w okresie transformacji. Ale Polski może nie być wcale, jeżeli utracimy kontrolę nad naszymi zasobami węgla. • stworzenie nowych, najbardziej innowacyjnych miejsc pracy przy wdrażaniu czystych technologii w górnictwie, energetyce oraz przemyśle chemicznymi w produkcji paliwa bezdymnego; • uniknięcie rozbiórki istniejącej dopiero od 1984, będącej w dobrym stanie technicznym infrastruktury technologicznej na powierzchni tej kopalni. Na realizację tej infrastruktury, bezużytecznej dla innego rodzaju działalności poza wydobyciem węgla, poniósł znaczne nakłady budżet państwa w latach poprzednich i wielomilionowe wydatki JSW SA jeszcze w ubiegłym roku; • uniknięcie wielkiego marnotrawstwa w postaci utraty kilkuset milionów złotych przychodów możliwych do uzyskania w 2017 roku, w związku z poniesionymi już kosztami zazbrojenia ścian i wykonania innych kosztownych robót górniczych na dole kopalni w ostatnim okresie, w tym po decyzji przekazania tej kopalni do SRK; • znaczne zwiększenie dochodów samorządu lokalnego w związku z podwojeniem – na skutek zwiększonego wydobycia węgla – wpływów z opłaty eksploatacyjnej; • zwiększenie wpływów z podatków od nieruchomości i środków transportu w związku z poszerzeniem działalności na terenie kopalni; • zwiększenie wpływów z innych podatków; • zmniejszenie negatywnych skutków oddziaływania na środowisko naturalne z tytułu zastosowania czystych technologii węglowych; • podniesienie kwalifikacji i umiejętności społeczności lokalnej w wyniku wdrożenia najbardziej innowacyjnych technologii, wymagających nowej wiedzy i kultury obsługi. Przyjęcie oferty konsorcjum spółdzielni „KWK Wspólnota” i spółdzielni „Gwarectwo Makoszowy” spowoduje, że Skarb Państwa zaoszczędzi znaczną część z przewidzianej w budżecie państwa kwoty 400 milionów złotych, przeznaczonej na likwidację KWK „Krupiński”. Ponadto

stworzenia nowych miejsc pracy w innych, perspektywicznych firmach, co powinno być celem nadrzędnym państwa, które ma nie tylko likwidować miejsca pracy, ale przede wszystkim je tworzyć. Sprawnie i prawnie, poprzez skrajną niegospodarność i celowe zadłużenie branży, rządy pozbawiają Polaków kontroli nad własnym węglem, a przez to – ostatniego potencjału poprawy standardu życia. Dzisiaj po uszy tkwimy w pułapce zadłużenia zależnego od obcych kapitałów, na skutek wywłaszczenia nas za bezcen z kluczowego majątku przez kapitał zagraniczny.
Zamiast odczuwać dumę z 27 lat wolności, zdecydowana większość polskiego społeczeństwa czuje się oszukana nie tylko przez elity władzy, ale również przez stronę społeczną, reprezentowaną przez związki zawodowe, a głównie – przez NSZZ „Solidarność”, bez przyzwolenia której nie byłoby możliwe wywłaszczenie narodu z państwowego majątku na taką skalę. Społeczne korzyści, utracone w wyniku wszystkich afer, jakie miały miejsce w całym okresie transformacji, są tylko namiastką tego, co możemy utracić, oddając obcym kontrolę nad polskimi zasobami węgla oraz kontrolę nad spółkami wdrażającymi energetyką rozproszoną. Nie ma w Polsce innego, porównywalnego projektu generowania powszechnego bogactwa. Nie ma bowiem konkurencyjnej gospodarki bez zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego, które może sobie zagwarantować tylko ten, kto ma dostęp do innowacyjnych technologii i do najtańszego, niezastąpionego niczym innym nośnika energii, jakim jest węgiel. Polska może być ponownie wielka, pomimo tylu niepowetowanych strat kapitałowych i własnościowych, jakich doznaliśmy w okresie transformacji. Ale Polski może nie być wcale, jeżeli pozwolimy na utratę kontroli nad naszymi zasobami węgla. K


MARZEC 2017 · KURIER WNET

13

U·K·R·A·I·N·A

W Polsce archiwa komunistycznych służb przejął Instytut Pamięci Narodowej, praktycznie są oddzielone od bieżącego działania służb specjalnych. Na Ukrainie jednak tak nie jest. Wzorowaliśmy się na rozwiązaniu polskim. Na razie de iure mamy do czynienia z archiwum SBU, ale de facto przecież to archiwum historycznych dokumentów sowieckich służb bezpieczeństwa. To jest pewna niedoskonałość. Na podstawie obecnych przepisów archiwa służb komunistycznych powinny być przekazane do Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej, który mógłby prowadzić nad nimi badania naukowe. To się dzieje, ale nie tak szybko, jak powinno. Dopiero pod koniec ubiegłego roku Gabinet Ministrów wydał rozporządzenie o utworzeniu archiwum. Na razie jeszcze funkcjonuje ono bardziej jako idea; teraz musimy stworzyć instytucję prawną z odpowiednią infrastrukturą, pracownikami, wyposażeniem itd. Pozostaje wciąż otwartą sprawą, czy, a raczej kiedy, uda się znaleźć odpowiednie pomieszczenia. Potrzebujemy co najmniej 15 tys. m2. Pomieszczenie musi posiadać odpowiednie zabezpieczenia umożliwiające przetrzymywanie dokumentów i dopiero można tam będzie przekazywać akta z SBU. W Kijowie mamy 250 tysięcy spraw, to jest około 7 km akt. Dodatkowo w każdym obwodzie (województwie) są regionalne archiwa – to jeszcze dodatkowych 600 tys. tomów akt. Nie obejmuje to obwodu donieckiego, ługańskiego i Krymu, gdzie na razie straciliśmy dostęp do materiałów.

Wspomniał Pan, że KGB zniszczyło materiały dotyczące tajnych współpracowników. To jeden z najważniejszych elementów zasobów archiwalnych służb komunistycznych działających w Polsce. Ukraińscy politycy zatem nie muszą się bać zagrożenia, że są tam informacje, które ich skompromitują? Stan zniszczenia dokumentów zależy od okresu ich powstania. Dokumenty dotyczące agentury są, ale właściwie tylko do II wojny światowej i z czasów samej wojny. Późniejsze zostały zniszczone. W archiwach periodycznie przeprowadzane były czystki. Pierwsza miała miejsce zaraz po śmierci Stalina, po to, by chronić „dobre imię” czekistów. Ostatnia nastąpiła na początku lat 90. na podstawie rozkazu 00150, zgodnie z którym większość akt agentów została zniszczona.

nie mówiło, tej wiedzy nawet nie przekazywano w domach i teraz ludzie na podstawie jakiś strzępów informacji chcą się dowiedzieć, co się stało. Strach przed mówieniem, co działo się w czasach sowieckich, wciąż jest bardzo silny. Im ktoś jest starszy, tym większy pozostał strach. Otwarcie archiwum jest zatem elementem przełamania strachu przed totalitaryzmem. Jeśli chcemy żyć w wolnym kraju, to dostęp do tych dokumentów jest bardzo ważny. W tych archiwach są dokumenty, które dotyczą Polaków. Polacy szczególnie często byli ofiarami sowieckiego aparatu represji… Wśród wielu światowych badaczy, historyków wciąż pokutuje pogląd, że władza komunistyczna była skoncentrowana na zagadnieniach społecznych, nierówności klas. Jednak z dokumen-

Do ogólnego protokołu o rozstrzelaniu dołączone są informacje, kim byli ci ludzie, i tam wskazywano narodowość. Praktycznie w każdym z tych protokołów można znaleźć Polaków. Jak dokładnie można określić skalę tych represji? To sprawa bardzo ciężka. Bo jeśli była operacja zaplanowana przez NKWD i oni wskazywali liczby, to taką liczbę egzekucji prawdopodobnie realizowano. Ale to nie obejmuje innych operacji, w których też represjonowano Polaków. Teraz pracujemy z Czechami i Niemcami i widzimy, że nie zawsze liczba podawana przez NKWD odpowiada liczbie osób w protokołach z egzekucji. Mordowano więcej? Różnie. Każda sprawa praktycznie wymaga sprawdzenia. Przyszłe archiwum

ukraińskiego podziemia. Są też sprawy kryminalne osób sądzonych za przynależność do podziemia, także Polaków za udział w polskim podziemiu zbrojnym. Te sprawy wymagają specjalnej ostrożności. W każdej zazwyczaj jest kilka protokołów przesłuchań, które często sobie wzajemnie przeczą. Widać, jak najpierw zmuszano kogoś do przyznania się do jednego czynu, później do innego, w zależności od potrzeby. Dlatego, dopiero mając dostęp do wszystkich dokumentów, można zrozumieć, o co chodzi. Zdarza się, że istnieją kopie dokumentów ze spraw kryminalnych, ale w samych sprawach dokumentów nie ma. Kopie zaś pochodzą z lat 60. czy nawet 70. To mogą być fałszywki służące do różnego rodzaju prowokacji. NKWD i KGB nie tylko przecież kogoś śledziło, obserwowało, ale również realizowało wiele operacji

Tajemnice kijowskiego archiwum KGB Paweł Bobołowicz rozmawia z Andrijem Kohutem – dyrektorem archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy.

Rzeczywiście ukraińscy politycy raczej nie muszą się obawiać archiwum. Na początku lat 90. tak mogło być, szczególnie w latach 1991–92, kiedy niszczono dokumenty. Dzisiaj i tak większość z tych polityków nie jest już aktywna. W ukraińskiej polityce głównie funkcjonują ci, którzy mogli co najwyżej być w Komsomole. Próba wykorzystania tych dokumentów do lustracji nie może przynieść jakiegoś wielkiego rezultatu.

Ludzie przyznawali się do wszystkiego, często i tak mając świadomość, że będą rozstrzelani i chcąc skrócić męki. Odtajnienie archiwów, pokazanie tych metod musi zablokować możliwość powtórzenia się tego dramatu Zatem czego można się dowiedzieć z tych dokumentów? Dostęp do tych dokumentów ma przede wszystkim znaczenie prewencyjne, by nie dopuścić do powrotu tego, co się działo za Sowietów. Bardzo ważne jest, żeby pokazać, jak działała maszyna totalitaryzmu, jak odbywały się czystki, jak torturowano ludzi, zmuszano ich do zeznań. Jak w sowieckim systemie człowiek niewiele znaczył. Kiedy partia mówiła: „jesteś winny”, to często człowiek też stwierdzał „jestem winny, tylko powiedzcie, w czym, a jeśli mam być winny czegoś innego, to też się przyznam”. Takich przypadków jest wiele. Ludzie przyznawali się do wszystkiego, często i tak mając świadomość, że będą rozstrzelani i chcąc skrócić męki. Odtajnienie archiwów, pokazanie tych metod musi zablokować możliwość powtórzenia się tego dramatu. Ludzie mają też prawo poznać losy swoich bliskich. Poznać to, o czym wcześniej bano się mówić. Zwracają się do nas ludzie, którzy dowiedzieli się, że ktoś z ich bliskich był represjonowany – przypadkowo, bo o tym się

tów wyłania się inny obraz komunistycznych rządów: obok walki z tzw. burżuazją komuniści wykorzystywali w swoich represjach kwestię narodowości. Niektóre narodowości wprost starali się zniszczyć. Realizowane były operacje antypolska, antyniemiecka, niszczono Żydów, Tatarów i wszystkich, których w danym momencie władza uznawała za swoich wrogów. Jedyną nacją, w którą wprost nie były wymierzone represje za przynależność narodową, są Rosjanie. Przeciwko Polakom był cały szereg operacji. To dotyczyło całego terenu Ukrainy. Żeby dokonać zniszczenia Polaków, ustalano nawet konkretne liczby, ilu ich należy poddać represjom, uwięzić, wywieźć czy zlikwidować. Są zachowane podpisane rozkazy. W latach 30. na terenie nie tylko Ukrainy, ale całych Sowietów przeprowadzono potężną operację antypolską, ofiarą której padło 150 tysięcy Polaków. Wyłącznie za to, że było się Polakiem, podlegało się represjom, skazywano na śmierć. Nawet jeśli taka osoba była absolutnie lojalna wobec władz sowieckich, posługiwała się językiem rosyjskim, mogła nawet nie być wyznania rzymskokatolickiego. Decydowała narodowość. Przed 1939 rokiem NKWD zbierało informacje o Polakach, którzy w jakikolwiek sposób byli związani z aparatem państwa polskiego, pracowali w jego strukturach. W 1939 roku były gotowe listy tych, którzy mają być poddani kolejnym prześladowaniom. Po 1939 roku represjami objęto ludność polską na terytorium zachodniej Ukrainy. Z początku tych, którzy byli związani ze strukturami państwa, później tzw. osadników. Prześladowania w oparciu o kryterium narodowe w działaniach komunistycznych służb zajmowały nie mniej miejsca niż tzw. walka z klasami wyzyskującymi. Nieczęsto mówi się o tym obliczu Związku Sowieckiego. W protokołach tzw. trójek z lat 30. wyraźnie widać, że na listach masowo pojawia się narodowość polska... Na podstawie wyroków „trójek”, praktycznie pozasądowych rozpraw, dokonywano masowych egzekucji. W tych protokołach są całe listy osób przeznaczonych do egzekucji. Czasami na podstawie jednego telegramu można było wyselekcjonować grupę oskarżonych! Telegram wskazywał tylko potrzebną do osądzenia i likwidacji liczbę ludzi.

obywatela PRL, który jadąc pociągiem przez sowiecką Ukrainę, krytykował komunistyczną władzę. Albo incydentów wykrycia ulotek pochodzących z Polski. W każdym jest też informacja, ilu obcokrajowców danego dnia przebywało na terenie republiki. Służby co dzień – dwa informowały partię, co dzieje się na terenie całej republiki. Zbiór jest takim résumé i widzimy, co interesowało partię i co KGB uznawało za najważniejsze do przekazania jej władzom. To też może być dla nas materiał wyjściowy do dalszych, głębszych poszukiwań. Tam bowiem wspominane są konkretne osoby, nazwy, numery spraw, operacji. I akurat w tych sprawozdaniach działalność Solidarności, polskich ruchów demokratycznych jest silnie zobrazowana. Na sowieckiej Ukrainie dobrze orientowano się, co działo się w Polsce, nie tylko na poziomie oficjalnym, ale też społecznym, związkowym, działalności opozycyjnej. Te sprawozdania pokazują też, co o tym sądzono na Ukrainie. W Rosji archiwa KGB najczęściej są niedostępne, na Ukrainie można z nich swobodnie korzystać. Ale nie wszyscy o tym wiedzą, a archiwum wciąż ma wiele tajemnic do odkrycia. Ciężko to wyjaśnić, ale wiele osób na Ukrainie nie do końca wierzy, że można korzystać z tego archiwum. Sądzą, że ono musi być tajne. Jednak w ciągu ostatniego roku dwukrotnie nam przybyło badaczy spoza Ukrainy i było już ich 80: Niemcy, Czesi, Litwini, Łotysze, Amerykanie, Australijczycy, Nowozelandczycy i Polacy. Z Australii było dwóch badaczy, z Polski trochę więcej... ale gdzie Australia, a gdzie Polska!

OŁEKSANDR KATERUSZA

Jest Pan dyrektorem archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, ale właściwie szefuje Pan archiwum KGB… Zasoby archiwum SBU, mówiąc w uproszczeniu, to w gruncie rzeczy jest archiwum KGB. To, co się z niego zachowało. Trzeba pamiętać, że wiele dokumentów zostało zniszczonych: przede wszystkim te, które dotyczyły agentury z lat 70. i 80. Nie ma wielu dokumentów związanych z dysydentami i opozycją lat 80., tego, co mogło być niekorzystne dla pracowników KGB, w jakiś sposób obciążać ich w momencie rozpadu Związku Sowieckiego. Jednak pozostały w zasobach dokumenty kryminalne, sprawy współpracowników KGB, NKWD, także te związane z pracą agenturalną przed i w czasie II wojny światowej. Wiele dokumentów dotyczących szczegółowych operacji, na przykład wobec polskiego konsulatu. Archiwum obejmuje okres od 1917 do 1991 roku – do momentu rozpadu Związku Sowieckiego i odzyskania niezależności przez Ukrainę. Największa liczba dokumentów dotyczy czasów od lat 20., kiedy nastąpiła pełna sowiecka okupacja Ukrainy. Ten zbiór zawiera również dokumenty, które dotyczą całego Związku Sowieckiego: rozkazy, instrukcje, wyjaśnienia. To, co z Moskwy wychodziło do oddziałów w poszczególnych republikach sowieckich. Ukraińskie części Czeka, NKWD, KGB nie były przecież oddzielnymi strukturami – jak np. SB w Polsce. To była jedna ze struktur ogólnosowieckiej służby. Z Moskwy wychodziły dokumenty dotyczące ścigania różnych osób za działalność kontrrewolucyjną czy antykomunistyczną na terenie całych Sowietów. KGB wysyłało także do oddziałów sprawy, które uznawało za wzorcowe przykłady do naśladowania. Dzięki temu znalazły się u nas w archiwum. Takim przykładem jest „Operacja Harbińska”. W latach trzydziestych zabito kilka tysięcy osób w oparciu o zarzuty szpiegowania dla Chin i Japonii. Ciekawe, że jeden z badaczy rosyjskich próbował poznać losy swojego dziadka, który w wyniku tej operacji został rozstrzelany. W Rosji nie mógł otrzymać żadnych dokumentów. Okazało się, że są one też u nas i oczywiście nie są tajne. Opublikowaliśmy je i udostępniliśmy w Internecie. Sergiej Prodowski podał sprawę do sądu w Rosji, żeby w Rosji mu udostępnili dokumenty, pokazywał wydrukowane akta od nas, ale rosyjski sąd i tak uznał, że ta sprawa ma być utajniona. To oczywiście jest jakiś absurd. U nas jest jawna. To odbiło się echem wśród rosyjskich badaczy. Oczywiście u nas nie ma wszystkiego w tej sprawie, nie ma m.in. protokołów przesłuchań, ale jednak są dosyć obszerne akta. W naszym archiwum nie mamy też dokumentów sowieckiego wywiadu, one są w zasobach naszej Służby Wywiadu Zewnętrznego.

Instytutu musi zdigitalizować te protokoły i stworzyć bazę danych, która umożliwi weryfikację liczb wskazywanych przez NKWD. Po II wojnie światowej również realizowano czystki narodowościowe. Najbardziej znana jest operacja wobec Tatarów Krymskich, ale również była akcja wyniszczenia Polaków. Ci, którzy mieli szczęście, zostali wysłani na teren komunistycznej Polski w ramach tzw. akcji wymiany ludności. Wielu członków polskiego podziemia było objętych powojennymi sprawami kryminalnymi. Ciężko jest jeszcze mówić o dokładnych badaniach, ale wiele tych spraw kończy się zamknięciem sprawy bez wyroku. To może oznaczać, że część osób np. zwerbowano, może wcielono do wojska, a może uwięziono. Ich losy są nieznane: może je zamordowano, zesłano, a może zmuszono do służenia komunistycznej władzy. To jest też olbrzymie pole dla badaczy. Jednak są to tylko przypuszczenia na podstawie oglądu samych spraw kryminalnych Archiwum zawiera też dokumenty OUN i UPA. Jedną z największych części tego zbioru dokumentów jest to, co odnosi się do walki Sowietów przeciwko ludności, która mogła mieć nastawienie antysowieckie, w tym dokumenty dotyczące działalności NKWD przeciwko ukraińskim ugrupowaniom nacjonalistycznym czy po prostu tym, które walczyły z Sowietami. Jest kilka spraw, w których są oryginalne dokumenty UPA i OUN przechwycone przez NKWD i KGB. Stworzono z nich nawet antologię. To specjalnie wybrane dokumenty, które miały służyć jako wzór do prowadzenia spraw przeciwko ukraińskiemu podziemiu. Jest ponad 100 tomów tych dokumentów, które dokładnie odzwierciedlają działalność OUN i UPA podczas i po II wojnie światowej. Są tam m.in. sprawozdania UPA z różnego rodzaju antypolskich akcji, z walk UPA przeciwko polskiemu podziemiu, przeciwko AK. Są też dokumenty dotyczące polskich akcji przeciwko Ukraińcom. Jest odzwierciedlony cały proces, jak te wydarzenia relacjonowało, pokazywało ukraińskie podziemie samo dla siebie. Są jego sprawozdania. Ciekawe, że tę antologię przygotowali enkawudziści. Starali się zrozumieć, poznać mechanizmy działania

specjalnych. Takie dokumenty mogły na przykład służyć temu, by na kimś wymusić zeznania. Na podstawie fałszywki pokazywano, że ktoś się do czegoś przyznał i w ten sposób wyciągano zeznania od innej osoby. Fałszywek może być wiele i mogą być pułapką dla badacza. Specyfika archiwów KGB polega na tym, że jest tam prawda, półprawda i oczywiste kłamstwa, specjalnie produkowane przez służby w celu dezinformacji

Strach przed mówieniem, co działo się w czasach sowieckich, wciąż jest bardzo silny. Im ktoś jest starszy, tym większy pozostał strach. Otwarcie archiwum jest zatem elementem przełamania strachu przed totalitaryzmem. i walki przeciwko Polakom, Ukraińcom, Żydom. W grudniu udostępnił nam Pan dokumenty dotyczące też późniejszego okresu, czyli lat 80., związane z wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego. Takich dokumentów może być więcej? Trzeba zrozumieć, że to archiwum nie powstało po to, abyśmy akurat my z niego korzystali. Ono było dla pracowników KGB i jego logika była odpowiednia do specyfiki i struktury tej służby. Każdy wydział miał swój zbiór, który dotyczył jego pracy. Możliwe, że dokumenty, które dotyczą Polski, zachowały się w zbiorze wywiadu zew– nętrznego I Zarządu. Dysponuje nimi wywiad ukraiński i ciężko powiedzieć, co tam jest. My natomiast mamy zbiór Sekretariatu KGB. To zbiór raportów KGB adresowanych do szefostwa partii komunistycznej. Od lat 50. była ustalona forma takich powiadomień. Te raporty czasami zaskakują szczegółowością, np. opisem pijanego

Brzmi to jak zachęta dla polskich badaczy. Czy osoby prywatne też mogą korzystać z zasobów z archiwum? Nie ma znaczenia, kto się do nas zwróci. Wszyscy mają takie same prawa. Jedyny wyjątek jest związany z wojną z Rosją. Jeśli do nas napisze FSB czy rosyjska prokuratura, nawet na taki list nie odpowiemy. Jeśli to są instytucje rosyjskie, ale niepowiązane z państwem, taką sprawę rozpatrujemy indywidualnie. Mieliśmy swój udział w publikacji przez rosyjski Memoriał 40 tys. nazwisk funkcjonariuszy NKWD. Połowa kierowanych do nas wniosków pochodzi od rodzin, które szukają informacji o swoich bliskich, o ich losie. Ludzie chcą odnaleźć fotografie swoich przodków, których los w wyniku represji był im nieznany. Szefuje Pan archiwum od roku, do tej pracy przyszedł Pan spoza środowiska służb specjalnych. Sam Pani nie może dobrze pamiętać czasów komunistycznych. Jaki obraz dla Pana wyłonił się z archiwum KGB? Największe, najstraszniejsze wrażenie robi skala sowieckiego systemu. Od początku okupacji Ukrainy bazował on na organach bezpieczeństwa, szerząc strach, terror, dokonując masowych zabójstw. Niszczono wszystko, co mogło reprezentować jakikolwiek inny pogląd, myśl. System ten chwilami był mniej krwawy tylko dlatego, że nie było już kogo zabijać. Jak się czyta zachodnich historyków, to można mieć wrażenie, że jedni przywódcy komunistyczni byli mniej krwawi niż inni. Nic podobnego. Stalin może bardziej „efektywnie” wykorzystał możliwości systemu, ale nie stworzył nic nowego. Korzystał z tego, co zostało stworzone wcześniej, a później funkcjonowało po jego śmierci. Dlaczego po Stalinie nie było już takich masowych represji? Nie dlatego, że nie były możliwe, ale dlatego, że kogo chciano zniszczyć albo zastraszyć, już zniszczono albo zastraszono. Pozostały zaledwie jednostki gotowe przeciwstawiać się systemowi. W każdej chwili aparat represji mógł być na nowo uruchomiony. Czy tamte służby wciąż mogą być niebezpieczne? Niestety tak. To, co robi FSB, co robi Rosja, to spadek po KGB. Te same wzorce i metody. Dlatego tak ważne jest, żeby nawet w pracy historyków zwracać więcej na to uwagi. KGB w różny sposób starało się też poróżnić Polaków i Ukraińców. I jak wskazuje na to stan obecnych spraw, Rosja dalej stara się aktywnie wykorzystywać prowokacje i w Polsce, i na Ukrainie. K Andrij Kohut ma 37 lat. Od stycznia 2016 roku jest dyrektorem archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy.


KURIER WNET · MARZEC 2017

14

POKOLENIE·W YKLĘTYCH

Emocje antykomunistów i emocje czytelnika Magdalena Słoniowska

T

o będzie recenzja bardzo osobista. Nie jestem historykiem, socjologiem, autorytetem w sprawach literatury. Jestem po prostu córką ludzi należących do pokolenia przedstawionego w książce, o której będę pisać. Czuję się cząstką, a przynajmniej spadkobierczynią świata, który w tej książce został scharakteryzowany. Chodzi o dzieło Piotra Semki My, reakcja. Historia emocji antykomunistów 1944–1956. Ośmielę się nazwać My, reakcja dziełem monumentalnym. Chyba tego typu publikacja jeszcze dotąd nie powstała. Tak szerokiej panoramy losów, przeżyć, aspektów życia – politycznego, społecznego, religijnego, obyczajowego tego świata spychanego przez komunistów w nicość – nie przedstawił dotąd nikt. Autor zmierzył się z ogromnym wyzwaniem, jakim jest opisanie tego, co nazwał światem antykomunistów, z całą jego złożonością, dramatami i wielkością. Odczuwam ogromną wdzięczność do pana Semki za trud, jaki podjął, także za to, że nie tylko zawarł w książce tyle faktów, tak ogromną wiedzę, ale że z taką precyzją wyraził uczucia całej tej rzeszy naszych przodków, a także nas, ich potomków, spadkobierców tamtego pokolenia – wszystkich tych, którzy czują, że „jesteśmy z nich” i chcielibyśmy być ich godni. W dodatku jego opowieść jest niezmiernie ciekawa, nie sposób się od niej oderwać. Podziw budzi rozmach przedsięwzięcia. Autor kreśli pokrótce sytuację w czasie wojny we wszystkich częściach Polski, gdzie gehenna Polaków różniła się w zależności od najeźdźcy – niemieckiego lub sowieckiego, a i przedwojenni Polacy innych niż polska narodowości również niejednakowo odnosili się do rdzennych Polaków oraz do zmieniających się okupantów. I gdzie w różny sposób rozwijał się w związku z tym ruch oporu, któremu Piotr Semka poświęca wiele miejsca w swojej pracy – zarówno temu z czasów wojny, jak i z lat walki z władzą komunistyczną. Dalej prezentuje nadzieje Polaków związane z wyczekiwaną niepodległością, dezorientację, rozczarowanie i poczucie klęski i strach, związane z przejęciem Polski przez Sowietów i ich protegowanych, proces umacniania władzy przez komunistów, z ukazaniem wszelkich służących temu metod – i reakcję wszystkich środowisk polskich na ten fakt. Przedstawia dylematy i walki polityczne, dramatyczne próby zaakceptowania przez polskich polityków, Kościół i ludność tego, co nieuchronne, przy jednoczesnym usiłowaniu zachowania niezależności i wpływu na własną ojczyznę. I coraz sprawniej i bezwzględniej miażdżącą niepokornych machinę komunistycznego terroru. Nie R E K L A M A

Pamiętać należy to, co było w tej walce dobre i szlachetne, a wyjątkowy szacunek, jaki przyznawany jest żołnierzom wyklętym, wynika ze świadomości tragizmu ich sytuacji i skali zbrodni, którą na nich popełniono. W tych latach kto inny bywał katem, a kto inny ofiarą. I jednych, i drugich różniło bardzo wiele. Powoli bohaterowie tamtej epoki przebijają się do naszej świadomości. Mają w niej zagwarantowane miejsce powstańcy warszawscy, uczestnicy powojennej walki zbrojnej, generał Władysław Anders i prymas Stefan Wyszyński. Wielu ludzi, którzy zasługują na najgłębszy szacunek, dopiero wydobywamy z mgły niepamięci. Jeśli piszę o ich dramatycznych dylematach, to po to, aby przypomnieć banalną prawdę, że nic nie zastąpi w dziejach narodu odwagi i determinacji w utrzymaniu samostanowienia. A lęk, tchórzostwo i małoduszność zawsze znajdą dziesiątki masek odwołujących się do realizmu i rzekomego ratowania substancji narodu. Dlatego warto uczyć się od ludzi, którzy paraliżującemu poczuciu lęku nie ulegli. O nich jest ta książka.

Piotr Semka, My, reakcja. Historia emocji antykomunistów 1944–1956, Zysk i S-ka, Poznań 2015, wydanie I, s. 888 ucieka od omówienia roli Żydów w tym aparacie niszczenia narodu polskiego. Czytamy o wszelkich próbach oporu, sposobach na zachowanie niezależności, godności, własnych przekonań, wiary, wreszcie – na przetrwanie, doczekanie lepszych czasów, niepogodzenie się ostateczne z kłamstwem,

pojawił się również wśród publicystów prawicowych. Ale emocje to nie tylko silne uczucia powodujące nieobiektywny stosunek do przeżywanych sytuacji. Emocje są także prawdziwą, słuszną reakcją na wydarzenia, trwałym wyrazem postawy, wyznawanych wartości i dążeń.

Często ci, którzy byli bohaterami w czasie okupacji, w przygnębiający sposób zawodzili po wojnie. I ci, którzy w czasie wojny byli za młodzi, by walczyć, podejmowali trud konspiracji w samym zenicie stalinowskiego terroru. Ci, którzy przeszli przez łagry czy więzienia stalinowskie, szukali jedynie spokoju czy stabilizacji. Inaczej czytamy relację kogoś, kto mimo wyrywania paznokci nie zdradził, a inaczej kogoś, kto zrobił na tragedii innych karierę. Byli i tacy, którzy skupili się na „tranzycie wartości”. Rezygnowali z bezpośredniej walki, ale swój wysiłek wkładali w wychowanie dzieci na dobrych Polaków, znających bez zakłamań narodową historię. To ci, którzy wzięli sobie do serca zdanie z rozkazu o rozwiązaniu AK 19 stycznia 1945 roku: „Starajcie się być przewodnikami narodu i realizatorami niepodległego państwa polskiego. W tym działaniu każdy musi być dla siebie dowódcą”.

niesprawiedliwością, krzywdą, przemocą. A także o tym, jak Wyklęci nie zawsze okazywali się Niezłomnymi, i w jaki sposób komuniści umieli do tego doprowadzić. Autor opisuje fakty, przytacza wspomnienia, dokumenty, powieści, powołuje się na filmy – ale zawsze, zgodnie z tytułem książki – narracja jest prowadzona w kluczu odczuć, przeżyć, stosunku emocjonalnego bohaterów do wydarzeń, w których uczestniczyli, nieodłącznego od wartości, jakie ukierunkowały ich życie: Bóg, Honor, Ojczyzna. Perspektywa jest tak rozległa, że nie sposób wyliczyć wszystkich jej elementów, nie powtarzając spisu rozdziałów – nie wiem, czy Autor pominął jakikolwiek fragment życia społecznego ówczesnej Polski. Może za mało uwagi poświęcił życiu rodzinnemu i obyczajowemu, ale i do tych sfer nawiązuje przy okazji omawiania pozostałych aspektów „świata reakcji”. Piotr Semka nie tylko omówił tę rzeczywistość – on namalował obraz, który porównałabym do dzieł Matejki lub popularnych swego czasu panoram – obszerny, barwny, drobiazgowy, gdzie każdy szczegół ma znaczenie estetyczne, edukacyjne i uczuciowe. Na tę uczuciowość, wyeksponowaną już w tytule: „Historia emocji” – należy zwrócić szczególną uwagę. Emocjonalny stosunek do przeżywanych wydarzeń wydaje się być dziś uznawany przez wielu autorów za niewłaściwy, niemiarodajny, wstydliwy; wartością jest dziś często racjonalność równoznaczna z beznamiętnością. Taki trend

Odpowiedzią człowieka wolnego na przemoc, kłamstwo jest gniew, opór, walka, nadzieja na odparcie tej przemocy, dążenie do zwycięstwa prawdy. Patriotyzm jest też zespołem emocji: przywiązaniem do ziemi i środowiska, którym zawdzięczam swoją tożsamość, pragnieniem ich ochrony, obrony i rozwoju; miłością do bliskich, do których należy nie tylko moja rodzina czy miejscowość, ale cała ojczyzna; dążeniem do zapewnienia im bezpieczeństwa, nawet kosztem własnym; wdzięcznością wobec wspólnoty, w której żyję, i odpowiedzialnością za jej dobrobyt; szacunkiem dla kultury, która mnie ukształtowała. Można by wyliczać dłużej – w każdym razie to wszystko jest w pewnym sensie emocjami: silnymi uczuciami, które kształtują człowieka i kierują jego postępowaniem. Bez nich jest się wykorzenionym i pozbawionym ważnej części osobowości. Piotr Semka przyjmuje podwójną perspektywę, która jest mi bardzo bliska: wiedzę historyczną, ale i właśnie emocje ludzi, którzy tamten czas przeżywali. Rozumie i szanuje ich postawy i wybory. Zachowuje maksymalny obiektywizm. Do dzieła nie dołączono wprawdzie wykazu źródeł, ale zdumiewa ich liczba, zamieszczonych w postaci cytatów i przypisów. Autor przytacza świadectwa różnych osób, bez względu na ich proweniencję czy późniejsze ich losy i wybory (Stefan Korboński, Janusz Rolicki, Agnieszka Osiecka, Władysław Bartoszewski, Zdobycie władzy Miłosza, filmy Wajdy, serial Dom i wiele innych). Ważne jest przede wszystkim oddanie prawdy,

nakreślenie jak najwierniejszego i najbardziej wyrazistego obrazu. Odpowiednia do zamierzeń Autora była prawdopodobnie moja reakcja jako czytelniczki: również emocjonalna. Czytałam, oglądałam, słuchałam na temat wojny i czasów powojennych bardzo dużo. Mam na ten temat znaczną wiedzę, chociaż z pewnością nieuporządkowaną. Moje zainteresowanie tym tematem wiąże się z moim dziedzictwem. Moi rodzice mogliby być wymienieni w tej książce z racji wydarzeń, w jakich brali udział, z racji postaw, jakie wobec nich zajęli, i z racji tego, w jaki sposób wychowali mnie i moje rodzeństwo. Dzięki historii rodziny Autora i jego wtrętom o charakterze osobistym poczułam, że mój ojciec i matka są także bohaterami tej narracji, że cała książka jest nie o jakichś „onych”, tylko o „nas”. Że ta historia patriotyzmu polskiego, którą podarował mi Piotr Semka, to moja historia. Jest moja z kilku względów: po pierwsze dlatego, że Autor wyraził w tej książce mój punkt widzenia, moje emocje. Jest w niej wiele fragmentów, które

starającym się spełnić swoje w nim zadanie. Czuję się jego częścią; wartości, za które tamci ludzie – w tym moi rodzice – oddawali życie, zdrowie, rezygnowali z karier, są moimi wartościami. Moja ta historia jest także dlatego, że jestem dumna z mojego ojca i matki, z tego, że byli wierni i dzięki temu ja mogłam i chciałam te same wartości przekazywać swoim dzieciom: miłość i szacunek do historii i patriotyzm dnia dzisiejszego. Zgodnie z nimi wychowywaliśmy z mężem naszych synów i córki. Myślę, że te same odczucia miało lub będzie miało wielu czytelników dzieła Piotra Semki. Tak jak Piotr Semka poświęcił rozdział książki swoim dziadkom, tak ja poświęcę część tych refleksji życiu moich rodziców. Bo właśnie przykładając to, o czym czytałam w My, reakcja do historii mojej rodziny, tak mocno przeżywałam lekturę. Widziałam losy moich rodziców, naszej rodziny, także dalszej, wpisane w tę panoramę, w ten wzór utkany z tylu polskich istnień. Piotr Semka pisze na końcu wstępu: Będę się odnosił do losów mojej rodziny i opowiadał, jak ich przykład i tra-

Chcę opowiedzieć, skąd brały się emocje i jaki był stan wiedzy naszych przodków o sytuacji politycznej w poszczególnych momentach historii. Jakie były ich ograniczenia. Próbować zrozumieć, dlaczego w taki, a nie inny sposób rozwiązywali swoje dylematy. Budzi mój sprzeciw także inna maniera: opisywanie Polski po 1945 roku jako kraju ludzi zdemoralizowanych wojną, w którym każdy był ofiarą i katem jednocześnie. Nie zamykam oczu na zło, które zasiała wojna, ale odrzucam wizję Polaków jako wizję społeczności zacofanej, nietolerancyjnej, w której dominowały złe instynkty. Narodu wymagającego przyspieszonej reedukacji, nawet jeśli edukatorami byli brutalni komuniści. Usprawiedliwienie epoki PRL-u jako niezbędnej modernizacji budzi mój szczególny sprzeciw. Chcę przypomnieć zapomnianych bohaterów, których odwagę uwieczniły jedynie ubeckie raporty. Ogromną wolę oporu wobec narzucanej ideologii, niebywały wysiłek w odbudowywaniu choćby kościołów czy organizowaniu życia Polaków na ziemiach zachodnich. Bez cichej akcji domowego oporu niemożliwe byłoby udane przekazanie kolejnym pokoleniom pamięci patriotycznej, historycznej, a czasami nawyków zwykłej kultury życia codziennego. Z takich drobnych cegiełek godności i kultury osobistej budowany był mur, który ochronił Polaków przed skomunizowaniem.

oddają dokładnie to, co czuję, z którymi się identyfikuję. Jednocześnie nie ma żadnego, z którym się nie zgadzam. Po drugie, jest to moja historia, bo My, reakcja jest także o mnie, chociaż urodziłam się w roku 1956, na którym opowieść się kończy. To mój świat, który, dzięki Bogu, trwa, czego dowodzi chociażby powstanie tej książki. Świat, którego jestem drobnym trybikiem,

dycja ukształtowały także mnie. Jestem ich dłużnikiem. Tak jak Autor książki, czuję się dłużniczką tamtych walczących z bronią w ręku i wszystkich innych bohaterów, dla których bezcenne były wartości, które dzięki nim i dla mnie są najważniejsze: wiara, godność, Polska. Jestem dłużniczką moich rodziców, a to jest może jedyna okazja, kiedy mogę złożyć im hołd, póki żyje jeszcze mój

ojciec, dziś 90-letni; chcę to zrobić nie tylko dlatego, że to moi rodzice – ale także, bo są oni jednymi z milionów cichych bohaterów, których dłużnikami jesteśmy wszyscy. Mój ojciec należał do AK, potem do WiN. Ujawnił się na rozkaz dowództwa i był prześladowany po wojnie, wzywany na przesłuchania, nękany aż do lat sześćdziesiątych. Nie wolno mu było mówić nawet żonie o spotkaniach, jakie wyznaczali mu ubecy. Podczas ostatniego zaprowadzili go do piwnicy na Koszykowej, stwarzając atmosferę egzekucji, tak że był przekonany, że za chwilę dostanie strzał w tył głowy. Dopiero tam powiedzieli mu, że już więcej nie będą go wzywać i może iść do domu. Ale jeszcze w latach sześćdziesiątych podczas wyborów przychodził do nas dzielnicowy i legitymował ojca. Tata nigdy nie zapisał się do partii. Był inżynierem i mimo ogromnej wiedzy, nie tylko zawodowej, nie osiągnął żadnego znaczącego stanowiska. Kiedyś zapytałam go, dlaczego tak ofiarnie pracuje, skoro nie cierpi tej władzy. Odpowiedział, że dla Polski. Że władza może się zmienić, a Polska musi trwać. Moja matka urodziła się w Wilnie, w czasie wojny mieszkała w Wołożynie na dzisiejszej Białorusi. Widziała, jak ludność białoruska i żydowska budowała bramy powitalne dla Rosjan. Dziadek, kombatant wojny ’20 roku, jako zwykły rzemieślnik uniknął wywózki na Wschód. Jednak po powtórnym nadejściu Sowietów pierwszym transportem wywiózł rodzinę do Polski. Mama, która marzyła o polonistyce, wybrała chemię, bo to była dziedzina, w której oprócz tablicy Mendelejewa nie było rosyjskiej propagandy. Nigdy nie zapisała się do ZMP ani innej organizacji politycznej. Bardzo dbała o nasze wychowanie w wierze. Dzięki opowiadaniu o historii swoich najbliższych Piotr Semka włączył do swej książki te rozdziały, które dopiszą czytelnicy – tak jak ja. Wzmocnił ładunek emocjonalny swojej opowieści, który i tak aż rozsadza karty jego książki. Ale to dobrze. Bo trzeba, żebyśmy nie tylko wiedzieli, ale i przeżywali. Bardzo często zastanawiam się, czytając o tych wspaniałych ludziach, czy w ogóle jest możliwe choćby próbować się z nimi porównywać. Tak, oni ginęli albo byli upokarzani i tłamszeni. Ale w ogromnej większości zachowali godność i pozostaną niedoścignionym wzorem – jako pokolenie – dla nas, żyjących po nich. O ile bylibyśmy mniejsi, nie mając takich przodków. Książka jest napisana piękną polszczyzną, starannie zredagowana, złożona i oprawiona. Jedyna jej wada to waga – można było użyć lżejszego papieru. Ale trudności z utrzymaniem książki w ręku to jedyny powód, dla którego można powiedzieć, że My, reakcja ciężko się czyta. Cytaty zaczerpnięto z omawianej książki. K


MARZEC 2017 · KURIER WNET

15

I·M·P·O·N·D·E·R·A·B·I·L·I·A

I

można by tak dalej, ale jest jeden wspólny mianownik, który świeci jak latarnia morska. To krótka perspektywa i adekwatny do niej sposób myślenia. Paradoksy życia codziennego, choć każdy ma inne, nie są tylko polską specjalnością. Gdy zapytamy Anglika, jaki naród lubi najbardziej, po chwili zastanowienia odpowie, że… Anglików. A gdy podstawimy mu talerz barszczu, to w pierwszej kolejności zobaczy w nim bezmiar barbarzyństwa i dobrze, gdy nie zapyta, z jakiego Papuasa został utoczony. Niemiec po napełnieniu brzucha i w przypływie szczerości będzie przekonywał Polaka, że lepiej być Niemcem, bo to i wyższa kultura, i pełny garnek, ale, gdy już Polak zgodzi się nim zostać, nigdy go za Niemca nie uzna i każe mu na siebie pracować. Jeżeli na tym tle nie zaznaczymy swojej obecności, to własną nogą zasypiemy biało-czerwoną plamę na mapie. A teraz konkrety. Aby odpowiedzieć na tytułowe pytanie, musimy się cofnąć do okresu zaborów, bo na ich tle antagonizmy jawią się same. Tu można wyróżnić kilka płaszczyzn:

Płaszczyzna szlachecka

Kilka obrazowych sentencji: t  Mamy w sobie wystarczające pokłady to zwłaszcza wyższych, dobrze opłacaanarchii, aby walczyć o demokrację. nych szczebli państwowych. t  Tak przywiązaliśmy się do wolnego ryn- t  Dzisiejsza kreatywność nie ma wymiaru ku, że nawet sędzia potrafi zwędzić towar państwowego ani kulturowego, lecz gminw sklepie i zasłonić się immunitetem. ny, zawodowy i partyjniacki. t  Pogoń za sensacją tak już zamazała nam t  Każda ludzka działalność kulturalna pole obiektywnego widzenia, że nie za- lub techniczna jest elementem wspólnego uważamy, gdy obrażają nam matkę. gmachu, ale i ona podlega weryfikacji dobra i zła. t  Pogoń za pracą jest totalna, ale gdy ktoś ją znajdzie, natychmiast staje się zakład- t  Dobro i zło walczą ze sobą, ale to członikiem strachu przed jej utratą – dotyczy wiek decyduje, która strona zwycięży.

Dlaczego Polak Polaka nie rozumie?

Rycerskim obyczajem to właśnie na szlachcie spoczywał obowiązek obrony ojczyzny. Najliczniejsza była kresowa. W okresie stabilizacji bywało różnie, ale choć zamieniła miecz na pług, to na ogół poczuwała się do obowiązku. Katarzyna II wiedziała, że pokonanie Polski ściśle wiąże się z eliminacją polskiej szlachty. Przechodziła ona sześć lub siedem weryfikacji. Konfiskaty majątków jako kara za wystąpienia zbrojne, pożyczki i zsyłki na Sybir były elementami tego samego procesu. Deklasację dziś można porównać z bezdomnością, a ta wiązała się ściśle z procesem deklasacji całej polskiej kultury. I nie ma się co łudzić: gdyby powstań nie było, znalazłby się inny pretekst. Nikt dotychczas nie policzył pełnych strat w tym zakresie. Pod zaborem pruskim szlachta, tak samo jak dziś polskie społeczeństwo, została wzięta na lep tanich pożyczek i z czasem straciła swoje znaczenie. Jej rolę przejęli chłopi i mieszczanie, tworząc ruch spółdzielczy pod hasłem „swój do swojego po swoje”. Ten ruch jest powodem do polskiej dumy. Jego minusem było mimowolne wejście w zachodni system rywalizacji rynkowej i niemieckiego szkolnictwa. I właśnie one spowodowały, że dwie części Polski straciły ze sobą łączność kulturową. W zaborze austriackim Austriacy byli mniejszością, dopuścili więc Polaków do urzędów i wyższych uczelni. Szlachta zachowała swoje przywileje, ale nie miała swobody rozwoju. Dzięki antypruskiej, a potem antyrosyjskiej polityce schronienie znajdywali tu powstańcy z Królestwa i Wielkopolski; mogły też rozwijać się organizacje paramilitarne, a więc namiastka przyszłej polskiej armii. I to było bardzo cenne.

Nie ma patriotyzmu bez gotowości do ofiar. Kto chce ocalić nasz naród, nie nadstawiając karku, ten będzie widział powolne jego gnicie. Roman Dmowski

Sejm II RP formalnie zlikwidował tytuły szlacheckie, ale tradycja i honor pozostały. Polska międzywojenna zjednoczyła trzy początkowo nie pasujące do siebie światy i stworzyła jedno wspólne państwo, ale podziałów pozaborowych przezwyciężyć nie zdołała. PRL była przedłużeniem zaboru rosyjskiego. Najpierw zamieniła elity na proletariackie, potem wspólnie głęboko zakopali II RP, a ze szlachty zrobili kastę pijaków, nierobów i krwiopijców. Przedstawiciele starych elit wyginęli na II wojnie, a ci, którzy zdołali się uratować, zostali zneutralizowani i wyśmiani. Katarzyna II i Stalin tryumfowali. I to było pierwsze powojenne uderzenie bolszewizmu. Pozostał gorzki żal i beznadzieja. W 1989 r. przyszła tzw. III RP. Ta, zamiast leczyć rany i odbudowywać wszystko, co polskie, by mogło pójść po swoje, zaczęła wyprzedaż polskiego majątku, jakby się bała, że może on z powrotem wpaść w ręce „kułaka”. Przedstawiciele polskiej myśli, obrońcy polskiego interesu i polskiej kultury po raz drugi poczuli oddech bolszewii.

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Ryszard Surmacz

Dziś proletariuszy już nie ma, nie ma też polskiej szlachty, ale bolszewia nadal ma się nieźle i nie popuszcza. Nadal jak głowy hydry odradza się i ujawnia w najmniej oczekiwanych okolicznościach, poprzez zaniechanie, niechlujstwo i odwołania do stereotypów wpojonych nam w PRL i tzw. III RP. Nadal dzieło polskiej szlachty i polskiej kultury jest rozumiane na wzór radziecki.

Nie inaczej jest z byłą Galicją. Gdy w austriackich wyborach prezydenckich z 2016 r. szansę wygrania miał prawicowy Norbert Hofer, najwięcej głosów za przyjęciem Austrii do Grupy Wyszehradzkiej rozlegało się z Małopolski. Mało kto zdawał sobie sprawę, że Austria jest – i zawsze w takim układzie będzie – koniem trojańskim.

Płaszczyzna podziałów pozaborowych

Kultura, a więc to wszystko, co człowiek własnymi rękami i umysłem stworzył na własną obronę i własny użytek, należy do tej wartości ludzkiej, która w pierwszej kolejności podlega agresji, podporządkowaniu i dewastacji. Dlatego właśnie tak została potraktowana polska szlachta i później inteligencja. Wówczas poprzez poszczególne osoby lub grupy społeczne szedł atak na cała polską kulturę: pod zaborami, w czasie okupacji i w PRL. Obecnie, w dobie telewizji i komputeryzacji, nie atakuje się już jednostek, lecz całe narody. Destrukcja przeprowadzana jest, o zgrozo, ich własnymi rękami, za pomocą głupoty. Kultura, język i solidarność decydują o sile państwa i narodu. To kultura jest tą substancją, która racjonalnie wypełnia przestrzeń pomiędzy pracą a snem, sensem istnienia a odpoczynkiem; to właśnie ona jest duszą narodu, bez jej władzy panuje chaos. Polska literatura z okresu zaborów była ukierunkowana na walkę o wolność, a więc tę wartość, której Polakom brakowało. Literatura dwudziestolecia międzywojennego dostała potężny impuls, ale nie zdołała nabrać rozmachu. Istniała zbyt krótko. Z literatury PRL pozostało może kilka nazwisk. Ukierunkowana była nie na to, co Polakom i Polsce najbardziej potrzebne, lecz na to, co systemowe i obce. To ona wysunęła kulturowy dywan Polakom spod nóg. Jeszcze gorzej jest z literaturą tzw. III RP. Tu dominuje kompletnie wirtualna i często antypolska rzeczywistość. I ten sposób przedstawiania świata jest nagradzany. Cała sfera kultury i sztuki została owładnięta przez lewactwo. Chodzimy do kina, teatru, czytamy gazety, oglądamy telewizję, słuchamy radia i ustawicznie tracimy kontakt z rzeczywistością, bo przemawia do nas albo świat, którego nie ma, albo ten spreparowany i nie przynoszący nam żadnych korzyści. Potrzeby mamy ludzkie,

W zaborze rosyjskim car był konstytucją i prawem. Królestwo Polskie, ustanowione na Kongresie Wiedeńskim, musiało zaakceptować dwa warunki: każdy car jest królem Polski i Polacy tego zmienić nie mogą. I te dwa warunki wystarczyły, by panować nad Kongresówką. W zaborze pruskim byłoby podobnie, gdyby nie Napoleon. Nawet po jego klęsce konstytucję w Niemczech musiano zatwierdzić. Mimo to różnica była niewielka, bo Niemcy, mocą uchwalonego przez siebie prawa, robili to samo, co Rosjanie z woli cara.

Żadne zdrowe społeczeństwo nie będzie bez zdobycia się na opór czynny znosić gospodarki bandytów podtrzymywanych przez władzę i władz podtrzymywanych przez bandytów. I jeśli takim społeczeństwem jesteśmy – podobnych gospodarzy powinniśmy się pozbyć. Józef Piłsudski

Zdawało się, że odzyskana w 1918 r. wolność przyczyni się do zrozumienia tych różnic. W 1956 r., gdy zapanowały uwarunkowania rosyjskie, poznaniacy zrobili dokładnie to samo, co wcześniej Polacy pod zaborem rosyjskim. I nic. Żadnej refleksji. Podział pozaborowy, jak Lenin, nadal jest żywy i czeka na swoje polityczne wykorzystanie – przez obcych.

Płaszczyzna kultury

a tkwimy w oparach absurdu i dewiacji. I tu przykład: swojego czasu napisałem dwie sztuki teatralne i wysłałem je na konkurs. Po jakimś czasie przypadkowo poznałem jednego z członków jury. I od niego usłyszałem: obydwie sztuki

Potęgi Państwa i jego przyszłości nie zabezpieczy żaden, choćby największy, Geniusz – uczynić to może cały, świadomy swych praw i obowiązków naród. Wincenty Witos

napisałeś poprawnie, ale jak chcesz coś osiągnąć, musisz o dewiacjach. Poszedłem na jedną z takich sztuk i musiałem współczuć aktorom, którzy wkładali całe serce i wszystkie swoje umiejętności – w nie mające sensu przedstawienie.

Płaszczyzna szkolnictwa Komisja Edukacji Narodowej była wzorcem dla Rosjan i Niemców. Niemcy skorzystali z niej i nazwali ją własną szkołą litewską, a Rosjanie zaprosili jej twórców po to, by ją zlikwidować. Polacy, zamiast ukrywać jej istotę i rozwijać podczas zaborów, odkryli karty i pozbawili się potencjalnego środka oporu. Sukces odniosła polska naiwność. Szkolnictwo w państwie jest najważniejszym ramieniem struktury obronnej. Ono przekazuje, przygotowuje i formuje niedojrzałego i dojrzałego obywatela. „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Ta sentencja Jana Zamoyskiego jest wciąż aktualna. Szkolnictwo I RP, jeszcze przed rozbiorami, było niezwykle rozdrobnione i wielowątkowe. Swoje apogeum przeżywało w okresie reformacji. Wielowątkowość i wielorakość są niewątpliwym bogactwem, ale muszą mieć swoje granice. Pamiętam słowa prof. Daniela Beauvois, że on tamtej Polski nie rozumie. A czy absolwenci zachodnich uniwersytetów, powracający do zniewolonej Polski, rozumieli ją nadal? Nie bardzo, bo narodziły się takie terminy jak „okres dziecięctwa” w stosunku do Zachodu, „polska anomalia” itd. Ci Polacy nie zdawali sobie sprawy, że

Polska, będąc pomiędzy dwiema cywilizacjami i, nieco później, odmiennymi religiami, chcąc przetrwać, musiała zbudować odpowiednią koncepcję kulturową. I zrobiła to. Dlatego też, choć należymy do kultury zachodniej, to właśnie my najwyżej rozwinęliśmy cywilizację łacińską i dziś mamy swoją specyfikę, bez kontynuacji której nie będziemy się ani rozumieć, ani rozwijać, ani sprawnie funkcjonować. Ta nasza „prawie cywilizacja” nie pasuje do dwóch sąsiadujących z nami totalitarnych państw i dlatego będziemy atakowani dotąd, dopóki nie staniemy się albo niewielkim i bezwolnym skansenem, albo godnym przeciwnikiem. Szkolnictwo II RP miało skromniejszy wymiar. Do jego zadań należało zjednoczenie trzech różnych szkół myślenia, odmiennie formowanych przez pięć pokoleń. Międzywojenna świadomość była podobna do tej, którą mamy dzisiaj, zdała egzamin i przygotowała całe społeczeństwo do największego wysiłku intelektualnego i fizycznego,

Narzucanie społeczeństwu ustroju sprzecznego z najis– totniejszymi cechami jego charakteru zabija w nim wszelką zdolność do twórczej pracy, czyni z niego apatyczną, bezwolną masę, bez żadnych cech indywidualnych, bez żadnej wartości. Wojciech Korfanty

jakim była II wojna. Nie rozumiem, dlaczego dziś nie można wykorzystać reformy Jędrzejewicza? Powojenna polska szkoła ze względów praktycznych przez jakiś czas korzystała z kadry nauczycielskiej II RP. Potem było coraz gorzej. Gdy peerelowska władza zaczynała opanowywać „polską reakcję”, pozostawali jeszcze rodzice i ci starzy nauczyciele, których z jakichś powodów nie zdołano zwolnić lub zneutralizować. I to właśnie oni ratowali polską świadomość i łagodzili skutki zaplanowanej indoktrynacji ustrojowej. Gdy wymarli, Katarzyna II i Stalin, ale też Fryderyk II wraz z Bismarckiem pośmiertnie odnieśli

wielkie zwycięstwo, bo dziś już tamtych Polaków nie ma. Trzecia RP przyniosła kompletny blamaż polskiego szkolnict– wa. Młodzi Polacy nie znają własnych podstaw kulturowych, a swoje życiowe wyobrażenia opierają na własnych przeżyciach. Dziś Polak z Polakiem nie ma wspólnej płaszczyzny kulturowej i nie może się dogadać. Klęskę poniosło też tzw. państwo prawa, które, oderwane od swojego kulturowego pnia, okazało się skłonne do patologii. Punktem jego odniesienia okazał się pieniądz.

Płaszczyzna sposobów rozumowania I tu odniosę się do instytucji, do której mam wielki sentyment i którą szanuję, a która powinna zajmować wiodące miejsce w nowo budowanym państwie postpeerelowskim. Mowa o Instytucie Pamięci Narodowej. Od samego początku nazwa kłóciła się z okresem badawczym, który zakreślono na lata 1939–1990. Pamięć narodowa nie może obejmować pamięci jednego człowieka, jak sam termin wskazuje, lecz powinna dotyczyć całości dziejów narodu. Nazwa prawdopodobnie padła ofiarą peerelowskiego opisu rzeczywistości, który zamykał się w tym okresie. Drugą RP głęboko zakopano, a wiedzę o okresie zaborów ograniczono do minimum. Na tej zasadzie Instytut działał przez 15 lat i budował swoją bazę merytoryczną oraz wydał wiele ważnych pozycji i opracowań historycznych. Ustawa o IPN z 1998 r. została zakwestionowana w niespełna 10 lat po jej publikacji, a w 2016 r. znowelizowana. W znowelizowanej ustawie o IPN okres badawczy rozszerzono do upadku państwowości polskiej. I jest to bardzo dobra myśl, ponieważ w tej perspektywie wydarzenia z okresu II wojny, powstanie warszawskie i całe podziemie poakowskie widać w zupełnie innej perspektywie – pełnej i prawdziwej. Poszerzenie okresu badawczego wymaga oczywiście nowego wysiłku i chęci poznawczych oraz zmiany opcji oglądu. Historia w ostatnich dwustu latach dawała Polakom zbyt mało czasu na opracowanie syntezy własnych dziejów – dodajmy, syntezy, która formatuje świadomość i porządkuje poczucie tożsamości. Teraz nadarza się okazja nadrobienia tych strat. Ostatecznie Instytut nie jest od tworzenia stanowisk pracy, lecz miejscem, w którym ma powstawać najpierw analiza, a potem synteza polskiej historii lub przynajmniej jej znaczącej części. Nowy okres badawczy wymaga odpowiedniej kadry kierowniczej, szerszych kwalifikacji i dużo większej odpowiedzialności. Zaniechanie wykonania lub zbagatelizowanie stosownych do nowej ustawy zmian będzie niczym innym, jak zmarnowaniem nadarzającej się okazji lub zwykłym niechlujstwem. IPN jest

Pamiętajcie, że przed Wami nie ma wyboru. Możecie być gospodarzami Polski albo niewolnikiem drugich. Wincenty Witos

jedną z najważniejszych instytucji w Polsce, powstałych po 1989 r. i, jak na razie, synonimem odradzającej się wolności. Przy okazji trzeba też wspomnieć o klasycznym niedbalstwie i braku wyobraźni. Przykładem jest rosyjski program antywirusowy o nazwie Kasperski, na którym IPN pracuje od samego początku. Nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się, że tak politycznie ustawione państwo jak Rosja nie zrezygnuje z korzyści, jakie jej daje Kasperski. Niektóre placówki w ramach oszczędności poszły jeszcze dalej i swoje telefony podłączyły pod sieć Internetu, wystawiając się na totalny podsłuch. Takie drobne sprawy składają się na większą całość. Ale właśnie w tym jesteśmy naprawdę dobrzy… To oczywiście jest przykład jeden z wielu. Ponadto, jeżeli „dobra zmiana” ma naprawdę nastąpić, to nieodzowny jest logiczny podział na tych, którzy chcą tych zmian, i tych, którzy ich nie chcą. Punktem odniesienia dla ludzi dobrej woli musi być dobro państwa i jego podstawowej komórki – rodziny. Ale ten punkt odniesienia nie może być abstrakcyjny lub wydumany. Musi dotyczyć realnej rzeczywistości, czyli PRL i tzw. III RP należy porównywać z okresem niepodległości międzywojennej i II RP. Bo tam są nasze racje i porzucone kierunki działania. K


KURIER WNET · MARZEC 2017

16

K· U · L·T· U · R·A Jeszcze o Krzysztofie Kąkolewskim

Sprostowanie Joanna Kąkolewska

Z

ostaliśmy zaskoczeni faktem, że opublikowany w „Kurierze Wnet” (wrzesień 2016) esej Jerzego Biernackiego pt. Przede wszystkim pisarz, napisany z okazji pierwszej rocznicy śmierci Krzysztofa Kąkolewskiego, oburzył żonę pisarza Joannę Kąkolewską. Przysłała nam ona Sprostowanie, które tu zamieszczamy. Warto przypomnieć, że esej redaktora Biernackiego poświęcony był głównie przypomnieniu twórczości Kąkolewskiego i zawierał wysoką ocenę dorobku tego pisarza. Ale ostatnia część eseju dotyczyła epizodu w życiu literackim Warszawy: dyskusji w Domu Literatury (tzw. Biesiady Literackiej) po ukazaniu się książki Za lustrem lustracji, napisanej przez Krzysztofa Kąkolewskiego w 2008 roku, a opublikowanej dopiero po siedmiu latach, i to dzięki pośrednictwu Jerzego Biernackiego (zresztą na prośbę Pani Joanny Kąkolewskiej – jest o tym w nadesłanym nam Sprostowaniu). Okazuje się, że właśnie ta końcowa część artykułu i dyskusja publiczna na temat książki Za lustrem lustracji, a także przyczyny, dla których książka ta powstała – najbardziej wzburzyły Panią Kąkolewską i tej sprawie najwięcej poświęciła uwagi, obrazowo zresztą relacjonując ową Biesiadę Literacką – co nie dotyczy bezpośrednio kwestionowanego eseju. A zarzuty wobec tej publikacji sformułowała ostro, twierdząc, że opublikowaliśmy artykuł „z informacjami nieprawdziwymi, niepełnymi i przekłamanymi” o niej i jej Mężu „oraz ocenami autorytarnymi, ale bez uzasadnienia, o działalności, życiu i tym, co sam o sobie napisał w Za lustrem lustracji, co godzi w jego dobre imię i czym zdeprecjonowano wiarygodność dorobku”. Czy jednak – zarówno w eseju Jerzego Biernackiego, jak i w Sprostowaniu Pani Joanny Kąkolewskiej, które przytaczamy niżej (bez skrótów i zmian redakcyjnych – zgodnie z życzeniem Autorki) – można znaleźć uzasadnienie dla takich oskarżeń? Naszym zdaniem nie, ale ocenę pozostawiamy Czytelnikom. redakcja

T

ytuł Przede wszystkim pisarz sugeruje podłość osoby, a to wzbudza niewiarę w jakość dzieł – ktoś zły nie może wytworzyć nic wartościowego ani wiarygodnego. Wzmacnia to cytat z Sołżenicyna, stawiającego ponad zawartość treści jej formę. W dodatku jest to odwrotnością wytworzonej przez Męża zasady, której skrupulatnie przestrzegał – forma ma być niewidoczna, by niczym nie przesłaniać treści. Itd. Część dotycząca książek zawiera plagiat, bo w teorii Estetyka faktu (1964, filozofia), Mąż, dla odróżnienia od piszących czyste relacje, reporterów uprawiających rzecz głębszą, szerszą (USA, literatura faktu) nazwał reportażystami. Przekłamano zawartość Co u pana słychać? w sposób zniechęcający „obyczaje”, a to rozmowy z nieukaranymi zbrodniarzami hitlerowskimi w RFN (73), USA (79). Ukryto, że Umarły cmentarz to praca naukowa i zdezinformowano w kwestiach merytorycznych. Cała część pierwsza jest napisana tak, że nawet mnie, dla której jedyną możliwością obcowania z Mężem są jego książki, nie zachęciła do sięgnięcia po nie. Część druga uderza zręcznością posługiwania się insynuacjami, manipulacjami, fałszywymi informacjami i deprecjonującymi przeinaczeniami. Przypisując wygłoszenie oszczerstwa o Kąkolewskim panu Władysławi Holewińskiemu, utrwalono je drukiem.

R E K L A M A

By zniszczyć dobre imię i wiarygodność Krzysztofa Kąkolewskiego, wielokrotnie posłużono się mną, przypisując mi same nieprawdy, które też godzą w moje dobre imię i dobra materialne. Np. by podważyć wiarygodność opisów, jak Kąkolewski unikał wszelkich kontaktów z UB, p. Jerzy Biernacki przypisuje mi rzecz zaprzeczającą i tym zabiegiem uwypukla brak wiarygodności mego Męża. Wzmacnia to konstatacją o praworządności UB, bo „nie oszukiwało siebie”. Więc to ks. Jerzy Popiełuszko zdobywał materiały wybuchowe i gromadził je, by podczas rewizji funkcjonariusze „Instytutu Prawdy” mogli znajdować dowody jego wrogiej działalności…

B

y wykazać, iż Kąkolewski w swoim sprostowaniu dla IPN Za lustrem lustracji źle ocenia UB, podając, iż wiele rzeczy sfałszowano w jego aktach i nie jest wiarygodny, p. Biernacki twierdzi, że UB sfałszowało tylko dokumenty 11 hierarchów Kościoła katolickiego, bo „wyjątki potwierdzają regułę”, tj. „esbecy pisali prawdę”. By to wykazać i podważyć wiarygodność Męża i połączyć go z raportującym dla UB, zostaje przekłamany życiorys Marka Hłaski, którego w 1971 r. w USA nie było. By zrobić komunistę i tchórza z Kąkolewskiego, tak relacjonuje się rozdział „O Tyrmandzie”, jakby nie doszło do spotkania z „antykomunistą”.

Zdeprecjonowaniu mnie i Męża służy fałsz o definicji precyzującej, czym nie jest dokument, bo w rzeczywistości sformułował to Trybunał Praw Człowieka w orzeczeniach skazujących RP za wywyższanie UB nad obywatela. Zamienienie spotkania w klubie katolickim w udzielenie wywiadu w zachodniej telewizji, gdzie zaproszono tylko wysoko zarachowane w PRL-u osoby, służy zdeprecjonowaniu pisarza, to jest wzmocnione pejoratywną oceną postępowania Kąkolewskiego, której wymowę wzmacnia się wyjaśnieniem p. Tadeusza Majcherka, właściciela wydawnictwa von Borowiecky, jakoby umieszczenie nazwisk w Za lustrem lustracji było przyczyną niepublikowania przez niego tej książki, podczas gdy ja w O Autorze napisałam, iż przyczyną nieukazania się w 2007 roku była: ohyda! Negatywny obraz wzmacnia się kłamstwem o książce Za lustrem lustracji, pisząc: „ostatnia”, a data ukończenia pracy jest podana: 2008 rok. P. Biernacki też dezinformuje o jakowychś „oporach” wobec tej publikacji, podczas gdy 7 lat wytworzonej fałszywej sytuacji, że nie odpiera oszczerstw i nie ma honoru, było zabijające! Dla wzmocnienia słuszności swej krytycznej oceny postępowania cytowany jest W. Holewiński w kontekście piszącego od 1949 r. Kąkolewskiego: „A żołnierze wyklęci!”, z pominięciem wygłoszonego mego komentarza: „Walczyli ze zdradą Zachodu, a ginęli, bo ich kolegami stawali się funkcjonariusze UB wprowadzający oddziały w zasadzki”. By odebrać dobre imię, a tym samym wiarygodność pisarza i uzasadnić zniesławienie, dezinformuje się, jakoby pisanie Za lustrem lustracji było trudnym wydobywaniem skrywanych przeżyć z zakamarków duszy – a jest jasno napisane – „Nie myślałem ginąć za wrogów!” i była to zwycięska walka z wrogami. By wykazać podłość osoby i zniszczyć wiarygodność dorobku, używa się fałszywych informacji ze sfery prywatnej, sposób zaczerpnięty z ZSRR, przez diagnozowanie w tekście choroby psychicznej. Dla negatywnego obrazu pisarza przekłamuje się zawartość Za lustrem lustracji i określeniem na kradzież z włamaniem ukrywa się, że to koledzy przygotowywali materiał, by władze miały podstawę do oskarżenia Kąkolewskiego o sabotaż karany śmiercią oraz że on sam oficjalnie poszedł do MBP. Ten zabieg służy też utrwalaniu zniesławienia.

N

Cedrob S.A. to największy w Polsce producent mięsa. Lider w produkcji drobiowej oraz wiodący producent trzody chlewnej. www.cedrob.com.pl

ieprawdą jest, jakoby z powodu pomówień spotykały Męża nieprzyjemności. Jedyny, który dołączył jawnie do oszczerców, p. Antoni Zambrowski, jako nieodrodny syn 3 osoby po Bierucie, Romana Zambrowskiego, napisał: nic złego, iż Kąkolewski pisał raporty z podróży zagranicznych. Mój mąż kazał się z nim połączyć telefonicznie i oświadczył, że do zaakceptowania właściwie napisanych wyjaśnień swego kłamstwa to p. Antoni Zambrowski przestaje istnieć. Dla uwiarygodnienia fałszywych informacji p. Biernacki sugeruje zażyłe stosunki z nami, pisząc: „zatelefonowałem i zapytałem, co z tą książką?”. Kim jest, ujawnił w pierwszym zetknięciu, gdy jako zamawiający dla miesięcznika „Polska” usunął z tekstu Męża (1998) informacje przedstawiające patriotyzm Szwoleżerów, uwypuklany przez Mariana Brandysa i że za to był sekowany. Po tym, jak p. Biernacki okazał się, kim jest, był ostentacyjnie przez nas trzymany na dystans. Mąż tylko, po potwierdzeniu z redakcji, udzielał wywiadów (3 razy), ja spisywałam pytania i odpowiedzi i na odpisie ten pan składał parafę. Jednak ja, po 7 latach nieznalezienia wydawcy, wykorzystałam posiadany do autoryzacji wywiadów numer telefonu i zatelefonowałam do tego Pana. Opowiedziałam o książce, że szukam wydawcy i otrzymałam od niego telefon do wydawnictwa „Nowy Świat”. Pan Biernacki pisze, że został poproszony o wygłoszenie „czegoś” o Mężu przez to wydawnictwo. Plakat Biesiady Literackiej informował: „O Kąkolewskim i jego Za lustrem lustracji rozmawiać będą: Jerzy Biernacki i Władysław Holewiński”. Pracownik wydawnictwa, p. Bogusław Witkowski, zatelefonował do mnie i powiedział: „dowiedziałem się psim swędem, że o pani mężu będzie coś w SDP (dziennikarze) na Foksal – tu termin. Próby porozumienia się z Prezesem nie powiodły mi się, a że

p. J. Biernacki podawał się za przyjaciela Prezesa, więc zwróciłam się do niego z prośbą o ustalenie ukrywanego organizatora – w Internecie informacji nie było. Odpowiedział: „wiem z pewnością, że coś będzie u dziennikarzy na Foksal” – tu termin. Zatelefonowałam do sekretarki SDP z pytaniem o organizatora. Ona ustaliła, iż to „coś” jest w tym terminie – ale w innym miejscu – bo w SPP (literaci) na Krakowskim Przedmieściu – tak wygląda stan faktyczny. P. J. Biernackiemu ewidentnie zależało, abym nie przeszkadzała prelegentom w zabawie pośmiertnej o Mężu. Byłam i widziałam przygotowania, około 15 minut, typu rozdawanie kwestii, ty – ja i gestami zmieniali kolejność.

W

ystąpienie prelegentów polegało na poddawaniu sobie insynuacji, aż dwie osoby krzycząc, że to protest wobec pomówień, opuściły salę. Po chwili zerwał się Wiesław Budzyński i z II rzędu do sali wykrzyczał, że Prelegenci wykorzystują śmierć Pisarza do niszczenia jego pamięci. Pan Holewiński niczego nie cytował, jak dezinformuje współprelegent, p.Biernacki. Raz wziął książkę i z wprawnym, karcianym ruchem skonstatował: „tu są same nieścisłości”. Wtedy ja z I rzędu zakrzyknęłam: „Jakie? Które?” – obu prelegentów to skonsternowało. Inne ich kłamstwa też kontrowałam, aż publiczność zażądała, bym to ja znalazła się na podium, bo mówię konkrety o pisarzu i jego książce, a insynuacji nie chcą słuchać. Pan Holewiński zakrzyknął: „ja się stąd nie ruszę!”. Na to publiczność: „To ten drugi pan!” – też mi miejsca nie oddał. Pan Biernacki w tekście określa „nie chciałem rejterować”, ale nie było jeszcze dialogu: p. Holewiński: „wówczas (komunizm) nie było w ogóle porządnych pisarzy”. Na to Biernacki z dużymi pauzami odparował: „A, nie. Był. Jeden. Nawet znałem osobiście. Przymierał głodem. Pokazywał mi suchą kromkę chleba w szufladzie biurka. Ale! Nie pisał! Był to Jerzy Narbutt”. Wówczas zerwałam się z I rzędu, odwróciłam się twarzą do publiczności i wygłosiłam: Mąż od 1949 roku pisał w prasie interwencje w obronie ludzi błagających o ratunek. Teksty demaskatorskie przygotowujące przemiany 1956 roku. Wówczas, jedyny raz, przyłączył się do nieznanych mu sił. Zawsze był niezależny. Wybierał z „historii, które napisało życie” „zawęźlenia losu”(KK). Po 1989 roku, będąc historykiem, pisał analizy historii najnowszej Polski. Wskazywał przyczyny zła w RP, aż całkiem odebrano mu głos. Owszem, w 1951 r. sam poszedł do MBP, gdy odkryli, z niechcącym w tym uczestniczyć Januszewskim, przygotowany przez „kolegów” materiał oskarżenia Kąkolewskiego, że jest sabotażystą – to był wyrok śmierci! Został wybrany na oskarżonego, bo po przyjęciu go w 1949 roku do „Pokolenia” przez Helenę Jaworską, w UB twierdzono, iż jest jej protegowanym. Józef Światło mówi, iż wobec niej montowali parę akcji. W jednej zabili szwagra Heleny Jaworskiej, bo: „była nam NIEZBĘDNA JAKO UWIĘZIONA, by przejść do krwawej fazy: zabicia Gomułki, komunistów o odchyleniu prawicowo-nacjonalistycznym i resztek AK-owców”. Mąż wykorzystał to, że wśród zgromadzonych przez rok 800 listów były skargi na UB i z tym poszedł do MBP, choć myślał, że go stamtąd nie wypuszczą. Zaskoczonym funkcjonariuszom opisał zmowę w „Sztandarze Młodych” i podpisał się imieniem i nazwiskiem wraz z funkcją. Tak odsłonił przed szeregowymi UB-ekami wysoko montowaną akcję, poprzez siostrę Józefa Światły. Książka Za lustrem lustracji jest reportażem historycznym o latach 1945–81 z wątkami autobiograficznymi i sprostowaniem dla IPN. Wielokroć zagrożona usunięciem z sali za prostowanie kłamstw prelegentów, skłoniłam się przejętej publiczności i wyszłam. Za mną 3 osoby. P. J. Biernacki został. Wielokroć podaje się oszczerstwa zniesławiające Męża, choć ze słówkiem „nie”, to wybieg, wyśmiany w żydowskim żarcie, aby rozpowszechniać zniesławienie. Jednocześnie wszystkie fakty są sfałszowane tak, by zniszczyć dobre imię i wiarygodność Krzysztofa Kąkolewskiego. Redakcja nawet nie pofatygowała się, by sprawdzić, czy rzeczywiście podważałam dobre imię i wiarygodność Męża, a tym samym niszczyłam swe dobra materialne. K


MARZEC 2017 · KURIER WNET

17

E·K·O·N·O·M·I·A Pieniądz jest towarem powszechnie wykorzystywanym jako środek płatniczy, który rozwiązuje problemy związane z barterem, czyli bezpośrednią wymianą użytecznych towarów i usług. Jeśli A ma komputer na sprzedaż, a B – samochód, to w jaki sposób dokonają wymiany, skoro A potrzebuje telewizora? Pieniądz umożliwia wymianę pośrednią – sprzedaż produktu nie za towar, którego potrzebujemy, lecz za inny, który następnie wymienimy na ten właściwy.

Krótka historia złotego pieniądza

N

a przestrzeni dziejów człowiek korzystał z różnych środków wymiany: zboża w starożytnej Babilonii, miedzi w starożytnym Egipcie, tytoniu w kolonialnej Wirginii, cukru w Indiach Zachodnich, soli w Abisynii, bydła w starożytnej Grecji, gwoździ w Szkocji, paciorków, herbaty, a nawet narzędzi i naczyń. Wszystkie te towary były łatwo zbywalne, ponieważ było na nie większe zapotrzebowanie niż na inne produkty. Niektóre z nich dały się dzielić na mniejsze jednostki bez utraty wartości, inne miały większą trwałość, a jeszcze inne dały się transportować na duże odległości. Każda z tych cech zwiększa zbywalność towaru. Pierwsza moneta (stop złota i srebra, czyli spectrum) pojawiła się w VII wieku przed Chr. Z czasem złoto i srebro osiągnęło największą zbywalność, stając się powszechnym środkiem wymiany, czyli pieniądzem. Monety były na początku bite przez prywatne mennice na zlecenie władcy. Przy większych transakcjach posługiwano się sztabkami. Jednoczesne posługiwanie się monetami od różnych emitentów nie sprawiało większego problemu, ponieważ były wykonane z czystego złota lub srebra i trzeba było jedynie porównać ich wagę, która była najczęściej wskazana na samej monecie. Wolny rynek eliminował

Lech Rustecki w obrocie pojawiają się „kwity magazynowe”, pełniąc funkcję substytutów pieniądza. Zaufanie do banków rośnie i powstają kolejne produkty bankowe: rachunki bieżące, będące roszczeniami zapisanymi w księdze handlowej prowadzonej przez bank. Klient wypisuje polecenie, nazwane czekiem, zgodnie z którym bank przekazuje część gotówki z jego rachunku innej osobie lub firmie.

N

a początku całość zdeponowanego złota pozostawała w skarbcu jako rezerwa na poczet wystawionego za nie kwitu. Banki wprowadziły jednak zasadę „częściowej rezerwy”, która umożliwiła im zarabianie na pożyczaniu złota, wystawiając kwity, które nie mają pokrycia w złocie. Gdyby wszyscy klienci zgłosili się do banku równocześnie, przedstawiając swoje kwity i żądając zwrotu złota, bank stałby się niewypłacalny. Taka sytuacja jest mało prawdopodobna, tak że głównym negatywnym skutkiem wprowadzenia zasady „częściowej rezerwy” jest inflacja jako konsekwencja zwiększenia podaży pieniądza przez wystawienie kwitów nie mających pokrycia w złocie. Kolejnym elementem, który miał usprawnić działanie systemu pieniężnego, było pojawienie się banków centralnych. „Kwity magazynowe” przekształciły się w banknoty, stając się oficjalnym

waluty, a pieniądz papierowy jest w pełni wymienialny na złoto. Obecnie żaden kraj nie korzysta ze standardu złota, ale państwa posiadają złoto monetarne jako jeden z wielu elementów określających wartość walut. Handel tym złotem odbywa się między innymi między bankami centralnymi oraz z organizacjami międzynarodowymi, np. Międzynarodowym Funduszem Walutowym (MFW). MFW publikuje światowy ranking rezerw złota zgromadzonego przez banki centralne. Wszystkie kraje posiadają łącznie około 32 tysięcy ton złota. Pierwsze miejsce w tym rankingu zajmują Stany Zjednoczone (8133,5 tony), dalej są Niemcy (3377,9) i Międzynarodowy Fundusz Walutowy (2814). Polska zajmuje 36 pozycję (102,9 tony), a więcej złota ma m.in. Rumunia (103,7), Kazachstan (254,7), Wielka Brytania (310,3), Europejski Bank Centralny (504,8), Ros–ja (1615,2), Chiny (1842,6) i Francja (2435,8). Listę, na setnej pozycji, zamyka Mongolia, która posiada jedną tonę złota. Klasyczny standard złota obowiązywał od roku 1815 i załamał się tuż przed I wojną światową w wyniku ogromnej inflacji spowodowanej przez rządy przygotowujące się do wojny, które zwiększały podaż pieniądza papierowego nie mającego pokrycia w złocie. Rządy te

Lobby Mount Washington Hotel w Bretton Woods. W tym hotelu w 1944 roku odbyła się międzynarodowa konferencja, na której powołano do życia Międzynarodowy Fundusz Walutowy i ustanowiono system monetarny nazywany systemem z Bretton Woods. FOT. NATIONAL REGISTER OD HISTORIC PLACES (DP)

nieuczciwe mennice i dopiero, gdy pojawił się monopol na bicie monet, konkurencja przestała działać i brakowało mechanizmu, który mógłby powstrzymać „psucie monety”, polegające bądź na stopniowym obniżaniu zawartości szlachetnego kruszcu w monecie bądź na zmniejszaniu jej ciężaru.

W

wyniku psucia monety zwiększała się liczba monet wyprodukowanych z tej samej ilości kruszcu, co nieuchronnie prowadziło do wzrostu cen, czyli inflacji. Dodatkowo na rynku istniały dwa rodzaje pieniądza o tej samej randze prawnej, ale jeden z nich był postrzegany jako lepszy (ten o wyższej zawartości kruszcu) i podlegał gromadzeniu, czyli tezauryzacji, a ten „gorszy” pozostawał w obiegu. Ta zasada, znana powszechnie jako „gorszy pieniądz wypiera lepszy”, została odkryta przez Mikołaja Kopernika i Thomasa Greshama, a przez ekonomistów nazywana jest prawem Kopernika-Greshama. Wraz z rosnącym wykorzystaniem monet w handlu zaczynają powstawać „magazyny pieniędzy”, czyli przyszłe banki. Bezpośrednie posługiwanie się złotem, szczególnie przy znacznych transakcjach, jest nieporęczne i niewygodne. Na rynku pojawia się oferta „składowania złota”. Właściciel przekazuje złoto do magazynu i otrzymuje „kwit magazynowy”, który upoważnia go do żądania w dowolnym momencie, by wydano mu towar. Składowi złota należy się odpowiednia opłata za usługę magazynowania. Dzięki temu

środkiem płatniczym w danym kraju lub obszarze. Banki prywatne mogły jedynie wydawać potwierdzenia depozytów. Złoto z banków prywatnych trafiło do skarbca banku centralnego, a ludzie w zamian dostali banknoty banku centralnego i przestali korzystać ze złotych monet, chociaż monety były nadal gromadzone jako ochrona posiadanego majątku przed jego utratą oraz przed zmniejszeniem siły nabywczej posiadanych pieniędzy w związku z inflacją. W grudniu 2016 r. złoto wchodzące w skład aktywów rezerwowych Narodowego Banku Polskiego zostało wycenione na ponad 16 miliardów złotych. Ta wartość, przyjmując kursy złota i walut z grudnia, odpowiada nieco ponad 100 tonom złota lub 8 tysiącom 400-uncjowych sztabek standardu good delivery, które są podstawową jednostką rozliczeniową w międzynarodowym i międzybankowym obrocie złotem. To złoto jest nazywane monetarnym i stanowi część rezerwy kruszcowej Polski. W tym samym czasie łączna wartość monet i banknotów w obiegu pozabankowym oraz pieniędzy na rachunkach płatnych na żądanie wyniosła osiemset piętnaście miliardów trzysta dziesięć milionów sto tysięcy złotych. Gdyby wymienić te pieniądze na złoto po aktualnym kursie, otrzymalibyśmy 5250 ton tego metalu, czyli blisko 422 tysiące 400-uncjowych sztabek złota. Tyle kruszcu powinno znajdować się w bankowych skarbcach w systemie pieniężnym opartym na klasycznym standardzie złota, w którym masa żółtego metalu definiuje wartość jednostki

ogłosiły bankructwo tuż po przystąpieniu do wojny. Wyjątkiem były Stany Zjednoczone, które przystąpiły do wojny później i nie zdążyły zwiększyć podaży dolarów do poziomu zagrażającego ich wymienialności na złoto. I wojna światowa doprowadziła do załamania się międzynarodowego handlu i inwestycji, a na całym świecie zapanował chaos pieniężny.

P

o zakończeniu I wojny światowej politycy i ekonomiści próbowali przywrócić standard złota. W latach 1926–1931 obowiązywał sys– tem waluty dewizowo-złotowej. Stany Zjednoczone pozostały przy klasycznym standardzie złota, zapewniając wymienialność dolarów na złoto. Zresztą również Polska bardzo długo starała się utrzymać parytet złota, a zmiany, które złagodziły przepisy dotyczące pokrycia, zostały wprowadzone w marcu 1939 roku, chociaż już wcześniej nie przestrzegano ich zbyt dokładnie. Natomiast Wielka Brytania i inne kraje europejskie nie wypłacały złotych monet za swoje waluty. Walutę można było wymienić jedynie na duże sztaby złota, które nadawały się tylko do obsługi transakcji międzynarodowych. W tym systemie brakowało mechanizmów ograniczających inflację i kraje europejskie korzys– tały z tego, zwiększając podaż pieniądza niemającego pokrycia w złocie. W końcu musiał nastąpić krach. W 1931 roku w całej Europie zaczęły upadać powodujące inflację banki. Francja podjęła próbę wymiany brytyjskich funtów na złoto, a to

spowodowało, że Wielka Brytania całkowicie odeszła od standardu złota i dała przykład innym krajom Europy. Wkrótce od standardu złota odeszły również Stany Zjednoczone, a obywatelom amerykańskim nie wolno było nawet posiadać złota ani w kraju, ani za granicą. Pozostał jednak pewien związek dolara ze złotem – wymieniać mogły go jedynie obce rządy i banki centralne. Taka praktyka nie była również obca innym krajom – reglamentację dewizową wprowadziły m.in. Niemcy i Polska. Znowu nastał chaos płynnych kursów walutowych. Załamał się międzynarodowy handel i inwestycje. Cordell Hull, ówczesny amerykański sekretarz stanu, późniejszy laureat Pokojowej Nagrody Nobla, uważał, że konflikty pieniężne i gospodarcze były ważną przyczyną wybuchu II wojny światowej. Odbudowa trwałego międzynarodowego sys–temu pieniężnego, umożliwiającego odrodzenie światowego handlu, stała się dla władz Stanów Zjednoczonych ważnym celem, związanym z zakończeniem II wojny światowej.

Nowy międzynarodowy system walutowy został wprowadzony na międzynarodowej konferencji w Bretton Woods, w stanie New Hampshire w lipcu 1944 roku, w której wzięła udział również polska delegacja Jedyną „kluczową walutą” stał się dolar, który nadal mógł być wymieniany przez rządy i banki centralne na złoto po kursie, który miał się nigdy nie zmienić. System z Bretton Woods zaczął się gwałtownie rozpadać po 24 latach od ratyfikacji. Przez ten czas Stany Zjednoczone, które dysponowały ogromnymi zasobami złota, miały sporą przestrzeń do ekspansji pieniądza i z niej korzystały. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych Stany Zjednoczone odnotowywały coraz większą inflację, a kraje europejskie gromadziły coraz więcej dolarów i zaczęły je wymieniać na złoto. Ten proces uszczuplił amerykańskie zasoby złota do tego stopnia, że rząd amerykański musiał wywierać na rządy europejskie silne polityczne naciski, żeby ten proces powstrzymać. To wszystko doprowadziło do rozpadu systemu z Bretton Woods w latach

1968–1971. 15 sierpnia 1971 roku prezydent Nixon ogłosił odejście od złota, gdy europejskie banki centralne zagroziły, że wymienią znaczną część swoich ogromnych zasobów dolarowych na złoto. W ten sposób historia pieniądza wymienialnego na złoto dobiegła końca. Został zerwany nawet ten niewielki związek ze złotem, utrzymywany po roku 1933. Nastała era pieniądza fiducjarnego (łac. fides – wiara), który nie ma pokrycia w złocie, a jego wartość opiera się na zaufaniu do emitenta. Natomiast system rezerw cząstkowych obowiązuje także współcześnie i zagrożenie bankructwem banku jest realne. Ostatni przykład to upadek Banku Spółdzielczego w Nadarzynie. Gdy w kwietniu ubiegłego roku klienci dowiedzieli się, że bank jest oskarżany o udzielanie podejrzanych kredytów o dużej wartości, nastąpił tzw. run na bank – wiele osób w krótkim czasie zażądało wypłaty swoich pieniędzy. W ciągu trzech miesięcy bank zbankrutował. Na szczęście bezpieczeństwo depozytów do równowartości 100 tys. euro gwarantuje Bankowy Fundusz Gwarancyjny. K

W centrum Warszawy, przy rondzie Dmowskiego, na budynku Cepelii znajduje się licznik długu publicznego. 10 stycznia 2017 r. na liczniku pojawiła się trzynasta cyfra, co oznacza, że wielkość jawnego długu publicznego przekroczyła bilion złotych. Polski dług publiczny znajdziemy również na internetowej stronie, która prowadzi światowy licznik długu publicznego.

Na progu bezpieczeństwa Lech Rustecki

D

ług naszego kraju to 0,35% sumy zadłużenia wszystkich 49 państw uwzględnionych w globalnym liczniku, która w przeliczeniu na złote wynosi ponad 280,5 biliona PLN. Strona nationaldebtclocks.org korzysta przede wszystkim z danych publikowanych przez banki centralne i instytucje rządowe. Z tych źródeł uzyskuje 90% informacji. Pozostałe liczby pochodzą z Banku Światowego, Eurostatu oraz danych publikowanych w corocznej publikacji Centralnej Agencji Wywiadowczej Stanów Zjednoczonych, zawierającej podstawowe informacje o wszystkich krajach świata. Na tej stronie szacowany dług Polski potrzebuje jeszcze 8 miliardów, żeby przekroczyć bilion złotych, tak że jest to kwota zbliżona do liczby publikowanej przez Forum Obywatelskiego Rozwoju na warszawskiej Cepelii. Autorzy globalnego licznika dodatkowo próbują pobudzić naszą wyobraźnię, informując, że polski dług publiczny zamieniony na banknoty jednodolarowe wystarczyłby do oplecenia kuli ziemskiej 945 razy, a gdyby ułożyć te banknoty jeden na drugim, powstałaby stos wysoki na 26,498 kilometrów. Dług publiczny jest ściśle związany z deficytem budżetowym, który stanowi różnicę pomiędzy wydatkami a dochodami rządu w konkretnym roku. Ta różnica musi być pokryta z określonych źródeł, a niektóre z nich zwiększają dług publiczny. W celu pokrycia deficytu państwa sprzedają skarbowe papiery wartościowe (np. obligacje), a także zaciągają kredyty i pożyczki. Budżet jest planem. Rząd planuje dochody i wydatki budżetu, a w ciągu roku musi tak nimi zarządzać, żeby nie przekroczyć określonej kwoty deficytu budżetowego, która w tym roku wynosi 59 miliardów 345 milionów 500 tysięcy złotych. Określenie bezpiecznego poziomu zadłużenia nie jest sprawą łatwą. W tym celu najczęściej wykorzystuje się wskaźnik wyrażający zadłużenie państwa jako procent Produktu Krajowego Brutto (PKB). Jednak i tutaj nie ma jednolitych standardów. Można podać przykład Rumunii i Łotwy, państw, które w 2010 roku były zagrożone bankructwem i musiały korzystać z pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Ich dług publiczny wynosił wtedy odpowiednio 29,9% PKB i 47,4% PKB (deficyt – 6,9% i 8,5%). W tym samym roku Wielka Brytania z długiem sięgającym 76,6% PKB nie miała problemu z pożyczeniem pieniędzy na sfinansowanie swojego deficytu w wysokości 9,7% PKB. Wielka Brytania posiada większą wiarygodność

kredytową, ponieważ jest jednym z najbardziej rozwiniętych państw świata, które od kilkuset lat regularnie spłaca swoje długi. Pożyczkodawcy uznają, że w przypadku Wielkiej Brytanii jest mniejsze ryzyko niewypłacalności. Dzięki temu brytyjskie obligacje skarbowe mają niższe oprocentowanie i tym samym obsługa długu publicznego jest tańsza niż w krajach o niższej wiarygodności kredytowej. Polska Konstytucja zabrania zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 60% wartości rocznego PKB. Od lat jesteśmy bardzo blisko tego progu bezpieczeństwa. W budżecie na 2017 rok rząd zakłada wzrost długu publicznego do 1,075 biliona złotych, co oznacza zadłużenie w wysokości 55% PKB, co będzie również niebezpiecznie blisko unijnego progu 60% PKB, który jest liczony trochę innym wzorem niż ten określony w polskiej konstytucji. Polska znajduje się na 48 miejscu pod względem poziomu długu publicznego wyrażonego jako procent PKB. Dzięki temu wskaźnikowi, publikowanemu przez World Economic Forum w ramach Globalnego Indeksu Konkurencyjności, można oceniać, na ile dany kraj jest zdolny do spłacenia długu bez jego zwiększania. W tym zestawieniu wykorzystano przede wszystkim dane Międzynarodowego Funduszu Walutowego. W przypadku Polski uwzględniono wartość długu publicznego za rok 2015, opublikowaną przez tę organizację w kwietniu 2016 roku.

W

pierwszej trzydziestce najbardziej zadłużonych państw znalazło się 13 z 19 krajów strefy euro. W pierwszej dziesiątce jest ich aż pięć (Grecja – 173,8% PKB, Włochy – 132,5%, Portugalia – 128,8%, Irlandia – 122,8% i Cypr – 112%). Listę „Top 10” zamykają Stany Zjednoczone, których zadłużenie przekroczyło wartość rocznego PKB tego kraju. Stany Zjednoczone są często uznawane za najbardziej zadłużony kraj na świecie. Przodują w rankingu państw posiadających największe zadłużenie zewnętrzne (zagraniczne). Wspomniane wcześniej wydawnictwo CIA oszacowało, że na koniec marca 2016 roku zadłużenie zewnętrzne USA wyniosło blisko 18 bilionów dolarów amerykańskich, czyli 72 biliony złotych. Przeglądając publikację amerykańskiego wywiadu zagranicznego, trudno oprzeć się wrażeniu, że zaprezentowany ranking państw został opracowany przez komórkę propagandową, bo na drugim miejscu znalazło się „państwo” o nazwie

„Unia Europejska” (13 bilionów USD długu zagranicznego), a poszczególne kraje Unii również znajdują się na kolejnych pozycjach listy (3. Wielka Brytania, 4. Francja, 5. Niemcy, 6. Holandia, 7. Luksemburg). Ósmy największy dług za granicą posiada Japonia, która jest właśnie najbardziej zadłużonym krajem na świecie.

C

ałkowite zadłużenie Japonii blisko dwuipółkrotnie przekroczyło roczne PKB tego kraju i według Globalnego Indeksu Konkurencyjności wynosi 243,2% PKB. Japonia jest przypadkiem szczególnym, ponieważ właścicielem jej długu są w znacznej większości japońskie instytucje finansowe i sami Japończycy. Taka struktura zadłużenia powoduje, że kraj nie jest bardzo uzależniony od zagranicznych inwestorów i jest mniej narażony na zawirowania gospodarcze. Niestety Polska jest podatna na te negatywne czynniki, ponieważ większość naszego długu publicznego stanowi dług zewnętrzny. Forum Obywatelskiego Rozwoju, które prowadzi licznik długu publicznego Polski, podkreśla, że wysoki i rosnący dług publiczny jest niebezpieczny dla gospodarki. Oznacza on wyższe oprocentowanie, które płacimy z naszych podatków. Wyższy dług zwiększa ryzyko kryzysu finansów publicznych, który powstaje, gdy „inwestorzy, bojąc się o wypłacalność danego kraju, stają się coraz mniej chętni, by dalej pożyczać mu pieniądze i wymagają coraz wyższego oprocentowania”. W końcu rosnący dług publiczny zmniejsza inwestycje przedsiębiorstw i wzrost gospodarczy, bo oszczędności, które są w gospodarce, są wydawane na pokrycie dziury budżetowej. Na szczęście o bankructwie państwa mówi się tylko potocznie i oznacza to, że dany kraj nie jest w stanie terminowo spłacać swojego zadłużenia. Państwa mogą być wprawdzie zagrożone utratą płynności finansowej lub przejściową niewypłacalnością, ale posiadają różnego rodzaju instrumenty, które umożliwiają unikanie tego ryzyka. Jednym z popularniejszych jest tzw. „rolowanie” długu, czyli zaciąganie nowego długu w celu spłacenia tego, który staje się właśnie wymagalny. Jednak nie zawsze się to udaje, a dziennikarze „Forbes’a” doliczyli się 80 państw, które w ciągu ostatnich dwustu lat utraciły płynność finansową. Wiele osób pamięta jeszcze zamknięte drzwi banków i nieczynne bankomaty w Argentynie w 2001 roku. Niewypłacalność Argentyny doprowadziła do zamieszek i ustąpienia prezydenta Fernando de la Rúi. Nouriel Roubini, amerykański ekonomista, który przewidział załamanie na amerykańskim rynku nieruchomości i recesję, jaka po nim nastąpiła w 2008 roku, utrzymuje, że jeśli wartość całkowitego zadłużenia zewnętrznego w relacji do PKB przekracza 50%, ryzyko niewypłacalności wzrasta blisko pięciokrotnie. Jedno jest pewne: im mniejszy dług i deficyt, tym lepiej. K


KURIER WNET · MARZEC 2017

18

KOMIKS·WNET

UzdrowiskOtwock ODCINEK TRZECI P.M.v.W. M.S. Pan Sitwa chce obcym sprzedawać kopalnie, chociaż rentowne smoko-normalnie. Klimat ocieplą mu nie patrioci, pretekst jest dziwny… nie lubią się pocić. Dlatego w piecu palą gazem, wspierając obcy surowiec zarazem. A euro-zakaz inwestycji ze smokiem ma pomóc w tej banicji. Próbują zasmoczyć mgłą autochtonów, dymem wykurzyć Ślązaków z domów. Posłać na urlaub albo galery – oto diagnosis węglo-afery. Pan Sitwa się leczyć nie planuje. On ceny surowca prorokuje. Dla niego giełda mieszka w raju, a co tam bieda w starym kraju.

Zaś-Jaś, co nie mógł wyrosnąć na Jana, z antyreligii leczył się w ranach. W nawrotach humoru kpił z Kościoła, do sławy laickiej sam się powołał. Pełna podziwu była Antifa, jaki to twardziel na manifach. Szkolenie przechodził, jak kłaść się na tory lub pod samochód dla przekory. Śmiały w paradzie, w równości płynny Zaś-Jaś miał talent w tym, że jest inny. W sztuce podobność – wiadomo, nuda; skandalik to zawsze rozgłosu ułuda. A reżysera etat w teatrze kultury Słowian ślady zatrze. Współczesne lobby ma nowe modły. Albowiem: dziś idzie o bezflagowość, o Europejską narodowość, o indoeuropejską płytę z Afryki ciepłym stalagmitem. I jak tu leczyć te miliony? Otwock ma obszar ograniczony. Jak niepatriotyzm w Europie leczyć, gdy rusza na nią zalew człowieczy? Pan Lecz uważać sam musi na zdrowie, gdy luda chorego jest takie mrowie. Wszyscy do tego udają zdrowych, do polemiki z doktorem gotowych. Poprawność dziejowa do tego ich wzywa. Otwartość społeczna jest zaraźliwa.

Sam Logik Popper ppopplątał znaczenia. W Marksa chrześcijańskich uzasadnieniach przeoczył istotę potępienia. W porywie logi-cznego-ol-śnienia: właściwy wybór dotyczy sumienia, a nie bogacenia lub biednienia. Uczciwi bogaci też będą zbawieni, a grzeszni biedacy potępieni.

Doktor przepisał mu na napastliwość w pastylkach dozować powoli miłość. Syn-syrop na serce zatwardziałe, płyn na sumienie zwyrodniałe. Doktor Lecz leczy, lecz czy wyleczy? Tak łatwo młodość miłość niweczy, lecz czy na młodość czterdziestolatka pomoże matka lub dobry tatka? A może nauczyciel w szkole powinien był mówić mu: Aniole! O nie! Nie wolno! Jest wzbronionem, Musi być świecko! Nawet z koniem. Tylko nagrodą można leczyć, by z konia Jana wyczłowieczyć.

Również w modelach historycyzmów Heglizm z Faszyzmem przyłożył do Teizmu. Wystarczy podstawić: Klasa-Rasa-Bóg i już wiadomo, kto wolności wróg. A z tego wynika, że tylko coś warte jest Popperowe Społeczeństwo Otwarte. Doktor ma oczy czerwone od pracy, Logiko-leki serwuje na tacy. Bo jak tu leczyć wolności niewolników, jak reanimować pacyfizmu bojowników?

cdn.

CDN.


MARZEC 2017 · KURIER WNET

19

Z·A·S·Ł·U·Ż·E·N·I

Jak Pani czuje się w Polsce? Ogromnie lubię i cenię Polskę, przez lata nawiązałam niezwykle silne więzi z Polską i szanuję waszych dzielnych ludzi, którzy walczyli w drugiej wojnie światowej przy niewdzięcznej postawie świata. Myślę, że jeśli chodzi o bezpieczeństwo, trzeba troszczyć się przede wszystkim o własne sprawy. Unia Europejska staje się ostatnio zagrożeniem dla tego bezpieczeństwa, bo myślą o powołaniu własnej armii, która zmniejszy rolę NATO i zagrozi bezpieczeństwu w Europie. Nie chodzi tylko o to, że Unia jest rządzona przez niewybieranych i nierozliczanych biurokratów, ale też o to, że wielu z nich jest uderzająco niekompetentnych. Gdyby przynajmniej wybitni eksperci, nobliści... ale tam zdarzają się ludzie, którzy pokończyli edukację w wieku 14 lat. I oni chcą nami kierować, mówić, co mamy robić. To dlatego była Pani za tym, żeby Wielka Brytania opuściła UE? Było wiele przyczyn. To jest obecnie bardzo autorytarny klub, przypominający – w tym kraju zabrzmi to szczególnie dobitnie – system komunistyczny. Unia dąży do redystrybucji dóbr nie przez zachęcanie ludzi do dzielenia się, lecz poprzez zabieranie jednym i oddawanie drugim. Nieporozumienie polega też na przekonaniu o jakimś szczególnym bogactwie Unii. Mówi się: ruszajcie do Brukseli, oni sfinansują wasze projekty. Tymczasem Bruksela nie ma złamanego pensa. Oni mają nasze pieniądze, środki z naszych wkładów. To, co nazywają „wkładem własnym”, to są plasterki z podatku VAT w krajach członkowskich. Kiedy mówiłam o potrzebie większej transparentności, mówiono mi, że to nie jest dyplomatyczne. Czy dlatego napisała Pani książkę o „samobójstwie” Europy? Samobójstwo Europy jest dramatyczną książką. Pisałam ją na miesiąc przed brytyjskim referendum, w ogromnym pośpiechu. Znam się na organizacjach międzynarodowych – mam dwa doktoraty z prawa międzynarodowego. Mam też wiedzę z samego środka – próbowałam doradzać Komisji Europejskiej, ale nie bardzo chcieli słuchać... Brytyjczykom bardzo przeszkadzały ingerencje w wewnętrzne sprawy. Biurokraci z Unii powinni pamiętać, że ich także obowiązuje artykuł II paragraf 7 Karty Narodów Zjednoczonych – nie powinni się mieszać w kwestie zastrzeżone dla naszych rządów. Obserwuje Pani przez wiele lat to, co się dzieje w Europie. Czy istnieje jakaś nadzieja na ocalenie fundamentów naszego kontynentu?

Działacze pierwszego NZS odznaczeni Grażyna Hennel

FOT. GRAŻYNA HENNEL

20

lutego 2017 z inicjatywy studentów, obecnych członków Niezależnego Zrzeszenia Studentów, Prezydent RP Andrzej Duda i Prezes IPN Jarosław Szarek odznaczyli działaczy NZS, którzy w 1980 r. tworzyli tę organizację. W Pałacu Prezydenckim odbyło się międzypokoleniowe spotkanie środowiska związanego z niezależnym ruchem studenckim, w związku z 36. rocznicą rejestracji NZS, którą stowarzyszenie obchodziło 17 lutego br. Prezydent RP Andrzej Duda nadał odznaczenia państwowe działaczom pierwszego Niezależnego Zrzeszenia Studentów. W pierwszej części uroczystości Prezes IPN Jarosław Szarek wraz z p. Zofią Romaszewską, doradcą prezydenta, wręczyli Krzyże Wolności i Solidarności ponad 30 osobom. W drugiej części odznaczenia państwowe wręczał Prezydent Andrzej Duda. Wielu działaczy pierwszego NZS zostało odznaczonych dwukrotnie. 68 osób otrzymało Krzyże Wolności i Solidarności za zasługi w działalności na rzecz niepodległości i suwerenności Polski oraz respektowania praw człowieka w PRL, Krzyże Komandorskie, Kawalerskie i Oficerskie Orderu Odrodzenia Polski oraz Złote i Srebrne Krzyże Zasługi za działalność na rzecz przemian demokratycznych w Polsce w ramach NZS i osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej. M.in. pośmiertnie odznaczony został Teodor Klincewicz, legendarna postać opozycji przedsierpniowej, organizator NZS i działacz podziemia w stanie wojennym. Zwracając się do odznaczonych, prezes IPN Jarosław Szarek mówił:

– Dziękując Państwu za aktywność i walkę o wolność, chcę przypomnieć datę 7 maja 1977 r. – śmierć Stanisława Pyjasa. Tydzień później powstaje Studencki Komitet Solidarności. Po raz pierwszy w przestrzeni publicznej, autentycznie, pojawiła się wtedy solidarność. I pierwszy postulat SKS-u, który powstał również w innych miastach – powstanie niezależnej organizacji studenckiej. Tak się zaczęło. Później jeszcze długo trwała walka, bo komuniści już wiedzieli, kim jest młodzież, jakie są Państwa ideały, do czego dążyliście. Fakt, że spotykamy się dziś, potwierdza Wasze zasługi. Prezydent wyraził swoje uznanie dla odznaczonych, mówiąc m.in.: – Patrzę na Państwa ze wzruszeniem, bo akurat NZS i ruch studencki są mojemu

Guzy podkreślił, że walcząc z komunistami, studenci byli skoncentrowani na odzyskaniu wolności i nie myśleli o tym, jak urządzić później Polskę i według jakich zasad ma ona funkcjonować. Dodał, że dziś sam sobie trochę to wyrzuca. sercu bardzo bliskie. Dziękuję za to, żeście się nie bali aż tak bardzo, żeby nic nie robić. Dziękuję, że ryzykowaliście, bo ryzyko było, i to wielkie. Można było zostać wyrzuconym z uczelni z wilczym biletem. Można było nie móc zdobyć wykształcenia, można było w ten sposób złamać sobie życie, można było zostać aresztowanym, pobitym, a nawet, jak wiemy, zamordowanym. Ale pragnienie wolności było większe i za to także my – z tego pokolenia, które pamięta,

ale nie walczyło, bo było jeszcze za młode – jesteśmy bardzo wdzięczni. (…) W jakimś sensie mogę powiedzieć, że pamiętam, jak to się wszystko zaczęło (…) kiedy wyszedłem z moją mamą przed akademik, był piękny, słoneczny, majowy dzień (…) Do mojej mamy podeszli jej studenci i powiedzieli, że Staszek Pyjas został zamordowany, że milicja zabiła studenta, i że w związku z tym nie będzie juwenaliów. Pamiętam to jak dziś. Pamiętam, jak mama

mi tłumaczyła całą tę sytuację, bo ja tego nie rozumiałem, miałem wtedy 5 lat. A przecież to był właśnie początek NZS – mówił Prezydent. Jarosław Guzy, członek Komitetu Założycielskiego NZS Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Radomiu, apelował podczas uroczystości wręczania odznaczeń, by odzyskać dziedzictwo „Solidarności”, które „po 1989 roku zostało zagubione”. Guzy podkreślił, że walcząc z komunistami, studenci byli skoncentrowani na odzyskaniu wolności i nie myśleli o tym, jak urządzić później Polskę i według jakich zasad ma ona funkcjonować. Dodał, że dziś sam sobie trochę to wyrzuca. – Dziedzictwo „Solidarności” gdzieś zostało zagubione. Odzyskajmy te wartości. Sprawmy, żeby zaczęły naprawdę

Unia Europejska jest kierowana przez niewybieranych, niekompetentnych i nieodpowiadających przed nikim biurokratów. Polska musi się temu sprzeciwiać – mówi księżna Ingrid de Frankopan, profesor prawa i doradczyni Jana Pawła II.

Księżna, która doradzała Świętemu Krzysztof Skowroński rozmawia z prof. dr Ingrid Detter, Księżną de Frankopan – prawniczką wykładającą na licznych uczelniach, m.in. Oxfordzie, specjalistką od prawa międzynarodowego i prawa wojny. Profesor Ingrid Detter była przez wiele lat doradczynią Jana Pawła II. Odpowiedź będzie bardzo prosta – musimy powstać i bronić naszej tradycji, historii, religii. Swoboda przemieszania się ludzi nie oznacza, że mamy zaprosić do naszych krajów całą Azję i Afrykę. Powinniśmy przyjmować tych, którzy naprawdę tego potrzebują, a nie wszystkich emigrantów ekonomicznych, którzy napłynęli do Europy z inicjatywy Multi–Merkel, ale też przez celowe działania Unii Europejskiej. To Unia sama otworzyła drzwi do Europy bez sprawdzania, kto jest kim. To Unia stanowi dziś prawdziwe zagrożenie dla pokoju i bezpieczeństwa w Europie. Brytyjczycy już dawno otworzyli drzwi dla emigrantów... To jest nieco odmienna sytuacja. Zjednoczone Królestwo było głową szerokiej wspólnoty. Z krajami tej wspólnoty mieli o wiele więcej wspólnego – język, tradycję prawną… Jakiś czas temu miałam w Polsce wystąpienia związane z rocznicą tysiąclecia chrześcijaństwa. Zapytano mnie o relację migracji i chrześcijaństwa. Mówiłam

o Dobrym Samarytaninie. On przybył na swoim białym koniu i nie pytał biedaka, na kogo głosuje, czy jest ateistą, czy

Tam zdarzają się ludzie, którzy pokończyli edukację w wieku 14 lat. I oni chcą nami kierować, mówić, co mamy robić. chrześcijaninem. Nie zwracał uwagi na kolor skóry. Po prostu mu pomógł. Zabrał go do najdroższego hotelu i wezwał na pomoc lekarza. I on może zrobić to samo jeszcze niejeden raz. Ale za jakiś czas uświadomi sobie, że nie może tego znów robić, bo ma jeszcze żonę i dzieci. To jest właśnie sytuacja Zjednoczonego Królestwa i w ogóle całej Europy. Oczywiście, że musimy pomóc niektórym. Ale nie możemy pomóc wszystkim. Jest granica, po przekroczeniu której sami się wykończymy. Ten wysiłek, przez niektórych nazywany miłosierdziem, może doprowadzić do samozagłady.

A co Pani myśli na temat Donalda Trumpa? To jest świeży powiew w relacjach międzynarodowych. Przez pierwsze kilka tygodni podjął więcej działań niż wielu poprzedników przez cały okres rządów. Jak Pani wspomina współpracę ze świętym Janem Pawłem II? Żadna sprawa, którą się zajmowałam i żaden problem nie wydaje mi się trudny, kiedy uświadamiam sobie, że spot-

Musimy powstać i bronić naszej tradycji, historii, religii. Swoboda przemieszania się ludzi nie oznacza, że mamy zaprosić do naszych krajów całą Azję i Afrykę. kałam Świętego i doradzałam Świętemu. Spotykałam Go wielokrotnie przez 23 lata. Był tak charyzmatyczną osobą.

To On doprowadził do upadku komunizmu, On wskazywał na właściwy sens Europy – wspólnoty niepodległych narodów połączonych wielkim chrześcijańskim dziedzictwem, które powinny iść razem, ale bez podporządkowania tyranii Unii Europejskiej. Jakie było wasze pierwsze spotkanie? To był chyba znaczący rok, kiedy Gorbaczow rozpoczął „pierestrojkę”, połowa lat osiemdziesiątych. Otrzymałam list z Nuncjatury Apostolskiej w Londynie, w którym napisano: Papież zaprasza panią do Rzymu, aby została pani jego doradczynią. Jaka była potem częstotliwość tych spotkań? Oczywiście kiedy otrzymałam ten list, udałam się do Rzymu. Zostałam poproszona o doradzanie w sprawach prawa wojny. Były pewne wątpliwości dotyczące poprawek do konwencji genewskiej i konsekwencji ich ratyfikacji.

rządzić naszym życiem publicznym, funkcjonowaniem naszego państwa. Wyraził satysfakcję, że obecne władze próbują odzyskać to dziedzictwo „Solidarności” i włączyć je we współczesne rządzenie państwem. Aktualny przewodniczący NZS Michał Moskal podkreślił, że korzenie NZS-u leżą w niepohamowanej, bezwarunkowej miłości do ojczyzny. W rozmowach kuluarowych bohaterowie uroczystości podkreślali fakt, że ówczesna działalność opozycyjna nie była przez nich traktowana jako akt heroizmu, ale naturalne zachowanie przyzwoitego człowieka i patrioty. Podkreślali, że wyróżniona odznaczeniami została zaledwie część zaangażowanych w opozycję bardzo aktywnych członków Pierwszego NZS-u. W działalność opozycyjną zaangażowane były tysiące studentów. Wskazywali na wspólnotę wartości, która pozwala im obecnie spotkać się i pomimo różnic (koalicja–opozycja) konstruktywnie, bez zacietrzewiania się i napięcia emocjonalnego rozmawiać, dyskutować, a nawet spierać się na temat obecnego kształtu Polski i wolności obywatelskich. Wszyscy zgadzali się z tym, że przed naszą Ojczyzną jest jeszcze długa droga przemian, która wymaga rzetelnej pracy i konstruktywnego współdziałania wszystkich podmiotów życia politycznego i społecznego. Dla gości i osób towarzyszących odznaczonym, klimat i kultura uroczystości była praktycznym dowodem, że Polacy pomimo różnic mogą rozmawiać i współpracować dla dobra wspólnego, ponad podziałami, ze względu na wspólny horyzont aksjologiczny, wyznawane wartości. K

Zresztą spotkałam Papieża wcześniej w bardzo szczególnych okolicznościach, kiedy przybył do Londynu. Mój najstarszy syn – mamy pięcioro dzieci – występował w chórze w katedrze westminsterskiej i śpiewał na wszystkich papieskich mszach, włącznie z mszą na stadionie Wembley. Rodziny chórzystów, około 30–40 osób, zostały zaproszone na spotkanie z papieżem. Kiedy Ojciec Święty przyszedł, nie wiadomo dlaczego podszedł najpierw do mnie, potem przeszedł przez salę i przywitał się z moim mężem, potem znów przeszedł przez salę i przywitał się z moją najstarszą córką i resztą moich dzieci. To było niezwykłe – kilka razy przeszedł przez całą salę i przywitał się z członkami jednej rodziny, nawet o tym nie wiedząc. Więc kiedy później przyjechałam do Rzymu, czułam się, jakbym już go znała. I wtedy powiedział coś, co zmieniło moje życie: „chciałbym, żebyś napisała o prawie wojny”. Wielu moich kolegów mówiło, że to żaden temat na rozprawę naukową. A tymczasem moja książka o tym miała już trzecie wydanie i została opublikowana przez Cambridge University Press. Okazało się, że prawa wojny nie uczy nikt poza mną, nawet wojskowych się tego nie uczy. Także dyplomaci nie mają pojęcia o prawie wojny. Dlatego założyłam specjalną akademię w Burgundii, gdzie obecnie mieszkam. Czy może Pani jeszcze powiedzieć coś o swojej rodzinie? Jest kilka legend dotyczących nazwiska Frankopan. Jedna z nich mówi, że rodzina rozdawała chleb podczas klęski głodu – stąd „pan”, od łacińskiego „panis”. Jeszcze ważniejsze jest motto: „Deo fidelis” – wierny Bogu. Z iloma domami panującymi jest spokrewniona Pani rodzina? Czułabym się niezręcznie, opowiadając o koligacjach. W naszej rodzinie nie chcemy pławić się w „Vanitas vanitatum”. Raczej zgodnie z rodzinnym mottem „Deo fidelis” wolałabym się skupić na tym, co dziś możemy zrobić tu, gdzie jesteśmy. Chciałabym jeszcze powiedzieć, że papież wielokrotnie mi powtarzał, iż najbardziej katolickim krajem na świecie jest Polska. Mówił to nie jako Polak, lecz jako głowa Kościoła. Myślę, że historia Polski przypomina życie Chrystusa. To, że zmieniały się wasze granice, jest jak ruch na krzyżu. Dziś nastał czas, kiedy Polska musi podjąć przewodnią rolę i powiedzieć „dość!” Unii Europejskiej – mamy swoje wartości, swoje tradycje i będziemy się ich trzymać. A stosunki między państwami, tak jak relacje w rodzinie, muszą opierać się na wzajemnym szacunku. K


KURIER WNET · MARZEC 2017

20

O S TAT N I A· S T R O N A

Historia jednego zdjęcia...

FOT. TOMASZ SZUSTEK

10 lat temu Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, śp. Lech Kaczyński, gościł z oficjalną wizytą w Republice Irlandii. Jak dotąd była to jedyna wizyta polskiego prezydenta na Wyspie, mimo że jest tam ponad dwustutysięczna Polonia. Zdjęcie zostało zrobione podczas konferencji prasowej z udziałem dziennikarzy mediów polonijnych, w irlandzkim Pałacu Prezydenckim – Áras an Uachtaráin. (wyt)

Jesteśmy rodziną w misji Ad gentes. Misje te są skierowane do ludzi, którzy albo nigdy nie słyszeli o Chrystusie, albo odeszli od chrześcijaństwa. Celem misji jest implantatio Ecclesiae – wszczepianie Kościoła tam, gdzie go nie ma. Na misję Ad gentes udaje się zwykle 4–5 rodzin z księdzem; na miejscu tworzą miniparafię – zalążek Kościoła. Rodziny te żyją normalnie – rodzice szukają pracy, żeby mogli się tam utrzymać, dzieci idą do szkoły. W 2012 r. nasza rodzina została posłana przez Benedykta XVI do Francji. Papież rozesłał wówczas setkę rodzin w różne części świata. My wylosowaliśmy Tulon.

Pomódl się za mnie choć raz, a to wystarczy... Ojciec Święty i ojciec rodziny na misji

Bartłomiej Jełowicki

Zostawiają domy, pracę, znajomych. Tam, dokąd się udają, nie czeka na nich kariera ani lepsze zrobki. Nie mają żadnych zabezpieczeń. Wyjeżdżają całymi rodzinami... Rodziny w misji.

Kościół otwarty, misyjny, dający życie

Papież Franciszek do rodzin na misji w Tulonie

T

ulon... To nie jest łatwe wyruszyć na misję. Potrzeba odwagi, potrzeba, żeby Pan cię powołał. To nie jest kwestia entuzjazmu: Mówimy sobie: – No, idziemy na misję!. Nie, nie, zatrzymaj się! Pan musi cię powołać, żebyś pojechał na misję. I to już nie jest łatwe. To nie jest łatwe opuścić swoją ziemię, swój dom, to „ruszaj stąd”, które Bóg powiedział do naszego ojca Abrahama: – Ruszaj... To nie jest łatwe. Istnieje także mała misja każdego dnia: w miejscu pracy, w dzielnicy, w szkole, z dziećmi, z młodymi, dobre słowo... Istnieje ta mała misja tu, gdzie pracuję, tu, gdzie żyję. A dużą misją to jest – odkrywanie nowych horyzontów... Kościół wzrastał razem z misjami! Po zesłaniu Ducha Świętego Kościół, który był zamknięty, stał się Kościołem wychodzącym, to znaczy tym, który wychodzi, który idzie na misję. I potem prześladowania, pierwsze prześladowania w Jerozolimie, wszyscy uciekli, oni odeszli i tak powstała misja na całym świecie... I niektórzy nigdy nie wrócili do Jerozolimy…

Rozmawiałem z pewnym kardynałem brazylijskim, który zajmował się ludnością z Amazonii brazylijskiej i on mi powiedział tak: – Gdy idę do jakiejś małej wioski, pierwsza rzecz, jaką robię, to idę na cmentarz. I znajduję tam dużo, dużo grobów sióstr, księży, misjonarzy... Wielu z nich umarło młodo, ponieważ zarazili się chorobami, na które nie byli przygotowani, nie mieli przeciwciał... I oddali tam swoje życie. Dawać swoje życie to w pewnym sensie rzeczywistość misji. I on mi jeszcze mówił: – Gdybym był papieżem, kanonizowałbym ich wszystkich, ponieważ oddali życie dla Ewangelii. – I to jest piękne. I misja to trochę właśnie to: pozostać, także z prawdopodobieństwem, że już nie wrócisz. To trochę ciężkie. To trudne, ale piękne. I potrzeba powołania. Ja nie mogę sam sobie dać misji. Rozumiesz? No właśnie. Pomagajcie nadal waszemu proboszczowi w taki sposób, gdzie wszyscy robią wszystko, i ruszajmy naprzód, ze świadectwem. I dziękuję. Dziękuję. K

N

a początku roku wracaliśmy z kościoła (w Tulonie) i spotkaliśmy na ulicy kolegę naszego syna, Antka, z mamą. Sabri chciał przyjść do naszego domu. Powiedzieliśmy, że nie teraz, bo – jak w każdą niedzielę – nasza rodzina będzie się modlić. Na to mama chłopca odparła, że jej to w ogóle nie przeszkadza i że on też może się z nami pomodlić. I w taki oto sposób odprawiliśmy naszą poranną modlitwę, jutrznię, razem z młodym muzułmaninem: śpiewaliśmy psalmy, Sabri grał na bębenku. Na koniec wylosowaliśmy czytanie z Ewangelii: mówiło o miłości do nieprzyjaciół. Sabri był bardzo zadowolony, my zresztą też. Jesteśmy głęboko przekonani, że jest rzeczą bardzo ważną rozmawiać na temat wiary z muzułmanami. Bo to nie jest tak, że wokół nas są sami terroryści. Ale mogą się łatwo takimi stać, jeżeli będziemy sobie obcy. Jeżeli nasi sąsiedzi nie będą wiedzieli, w co my wierzymy, a my nie będziemy wiedzieli, w co wierzą oni. Jeżeli nie będziemy się znali, to będziemy się siebie bać i łatwo możemy stać się wrogami. Druga historia, też piękna, wydarzyła się naszym córkom w tym roku. Zosia i Marysia miały w szkole nauczyciela od historii, geografii i edukacji laickiej. Ten pan na każdej lekcji atakował Kościół i wyś­miewał się z Boga. Przez cztery lata opowiadał na lekcjach różne dziwne rzeczy. Ponieważ wiedział, że nasze dziewczyny są wierzące – każdy atak kierował przeciwko nim. Nasze córki wiele razy płakały przez niego.

Rodzina w komplecie: Bartek, Kasia, Marysia, Zosia, Antek, Hania, Hela i Józio

Wyobraźcie sobie, że miesiąc temu ten człowiek był u nas w domu, aby prosić nasze córki o przebaczenie! Jakieś pół roku wcześniej Zosia zauważyła, że coś się z nim dzieje, coś się zmienia. Żartowaliśmy sobie wtedy: – Zobaczysz, jeszcze się nawróci! Kiedy Zosia pisała ostatni egzamin na koniec szkoły, została w sali jako ostatnia. Gdy wychodziła z sali, żegnając profesora, ten niespodziewanie zapytał: – Zosiu, czy ty jesteś wierząca? – Tak. – Czy modlisz się z rodzicami? – Tak. – Czy będziesz teraz w wakacje w Polsce w jakimś kościele?

– Tak. – To pomódl się za mnie chociaż raz, a to wystarczy. Zosia zapewniła go tylko o modlitwie i szybko wyszła, bo była tak zaskoczona tą prośbą. Umieraliśmy z ciekawości, zastanawiając się: co takiego się wydarzyło? Dlatego, jak tylko się zaczął rok szkolny, Zosia poszła porozmawiać z nauczycielem. Okazało się, że cztery lata temu zmarł jego ojciec. Pod wpływem tego wydarzenia nauczyciel odrzucił Boga i zaczął z Nim walczyć. Mniej więcej rok temu umierała jego mama, która była osobą wierzącą. Jej postawa ufności sprawiła, że zaczął szukać Boga.

Dowiedział się, że jesteśmy misjonarzami i powiedział Zosi, że chciałby poznać nas, jej rodziców. Napisaliśmy więc szybko list, w którym zaprosiliśmy go do naszego domu. To było niesamowite spotkanie. Rozmawialiśmy cztery godziny. Nauczyciel powiedział, że bał się do nas przyjść, bał się spojrzeć naszym dziewczynkom w oczy, bo miał świadomość tego wszystkiego, co im zrobił. Mówił, że spojrzenie naszej Marysi sprzed czterech lat nie dawało mu spokoju, dlatego chciał prosić nasze córki o przebaczenie. Był bardzo poruszony, gdy mu powiedzieliśmy, że przez te wszystkie lata modliliśmy się za niego jako za naszego nieprzyjaciela. Mówił nam też, że na studiach uniwersyteckich nauczyciele są formowani do walki z Kościołem. Nie z muzułmanami, nie z judaizmem, ale z chrześcijaństwem, a zwłaszcza z Kościołem katolickim. Mówił: – Ja powtarzałem – jak głupi – to, czego mnie nauczyli. Dopiero teraz zacząłem czytać i poznawać historię; wierzyłem w Republikę i uważałem, że dla dobra Republiki trzeba zwalczać chrześcijaństwo. To było piękne spotkanie. Zosia mówiła: – Ale przecież ja nic nie zrobiłam! A on na to: – Wy macie nic nie robić! Wy macie tu być! Bo wy przeszkadzacie samą swoją obecnością. Potem było jeszcze lepiej, wyszło trochę jak ze świętym Pawłem. Zaprosiliśmy go na katechezy, ale okazało się, że inni z naszej misji boją się go. Sergio i Matilde, którzy mają dzieci w tej samej szkole, bali się go zaprosić do siebie do domu, gdzie akurat odbywały się katechezy. Mówili: – To niemożliwe, żeby taki człowiek się nawrócił. To musi być jakaś prowokacja. Dopiero po rozmowie zmienili zdanie. To było dla nas bardzo ważne doś­wiadczenie, które pokazało nam sens misji, sens powołania chrześcijańskiego. K




Nr 33

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Marzec · 2O17 W

n u m e r z e

Maciej Ruszczyński 1940–2017 Jadwiga Chmielowska

P

ani Jadwigo, wojna już trwa od wielu lat, nie zauważyła Pani tego? – powiedział górnik z kopalni „Krupiński”. Ma rację, wojna ekonomiczna trwa od początku lat 90. Towarzyszy jej eliminowanie ludzi niewygodnych. Seryjny samobójca sprawnie działał. Wodę z mózgu robi ludziom i wznieca konflikty narodowościowe nie tylko rosyjska propaganda medialna, ale i szerząca się dezinformac– ja. Rozpuszczanie plotek, zmienianie sobie życiorysów, tworzenie wszelakich mitów odnosi częściowe sukcesy, bo nikt niczego nie sprawdza. Niektórzy wychodzą z założenia, że to, co mówi taki miły i sympatyczny człowiek, musi być prawdą. Na szczęście są tacy, którzy sprawdzają. I dlatego np. wyszła na jaw afera z próbą zniszczenia najlepszej polskiej kopalni w Jastrzębskiej Spółce Węglowej – KWK „Krupiński”. Ale co z tego, że eksperci, a nawet parlamentarzyści PiS, którzy dotarli do dokumentów, alarmują, gdy minister odpowiedzialny za górnictwo wierzy Zarządowi Jastrzębskiej Spółki Węglowej? W końcu jest odpowiedzialny za wybór jej władz. Minister ten już się przekonał, że prawda jest nieważna. Inicjatora nazwania ronda w Rudzie Śląskiej imieniem Lecha i Marii Kaczyńskich nie tylko wyrzucił z partii, ale i pozwał do sądu za nagłośnienie sprawy. Przegrał – wtedy jeszcze poseł – w dwóch instancjach. Sąd zachował się przyzwoicie. Nie wiem, jakich argumentów używa Minister, że różne sprawki, opisywane szeroko w prasie, uchodzą mu na sucho. Można jedynie przypuszczać, że udaje mu się je ukryć przed Kaczyńskim. A może istnieje jakaś niepisana umowa, że „naszego” należy bronić za wszelką cenę, niezależnie od tego, co ma na sumieniu? Trzeba głośno zapytać, czy taki w ogóle jest „nasz”? Na pewno „nasi” są zwykli, porządni ludzie z honorem, uczciwie pracujący w dziedzinach, na których się znają. Ostatnio dowiedziałam się, że nie mam wyższego wykształcenia. Startowałam w pewnym konkursie. Jestem absolwentką Wydziału Automatyki i Informatyki Politechniki Śląskiej z tytułem mgra inż., a także studiów podyplomowych Uniwersytetu Śląskiego, Akademii Polonijnej, Wyższych Kursów Akademii Obrony Narodowej i mam dyplom Ministerstwa Skarbu Państwa dla kandydatów do Rad Nadzorczych. Czyżby chodziło o dyskredytację osób wywodzących się z niepodległościówki antykomunistycznej, odrzucających umowy w Magdalence i Okrągły Stół? Bo to tacy prości ludzie bez wykształcenia, nieudacznicy… Wciąż pokutuje w niektórych kręgach hasło „patriota to idiota”. W Raciborzu postulowano, aby rondo nosiło nazwę RODŁA. Szczegóły opisał Piotr Spyra w swoim artykule. Tymczasem okazało się, że na lutowej sesji Rady Miejskiej w Raciborzu 22 lutego 2017 r. wniosek został wycofany. Kazimierz Głowacki, Przewodniczący koła Związku Polaków w Niemczech w Mannheim i jeden z inicjatorów tworzenia Klubów „Rodła” w Polsce, wysłał do wszystkich raciborskich radnych pismo, dyskredytujące Janusza Gałuszkę, wnioskodawcę nadania rondu nazwy Rodła. W piśmie poinformował o rezygnacji Janusza Gałuszki z funkcji szefa „Rodła” w Raciborzu i wezwał radnych do wycofania wniosku właśnie dlatego, że składał go pan Gałuszka. Ciekawostka, którą należy sprawdzić! Istnieje podejrzenie, że inni szatani są tam czynni. Będziemy nie tylko bronić „Krupińskiego”. Sprawdzimy po kolei różne pogłoski dotyczące np. zmian w służbie zdrowia. Być może wiele z nich to tylko próba ośmieszenia „dobrej zmiany”. Szatani różnej maści są wciąż czynni. Ale zło zawsze można dobrem zwyciężyć! Wystarczy, by dobrzy ludzie byli aktywni. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

W Raciborzu w lutym odbyły się konsultacje społeczne w sprawie projektu uchwały Rady Miejskiej, w którym proponuje się nadanie imienia „Rodła” jednemu z rond w tym mieś­cie. W tej sprawie głos zabrali też działacze miejscowego koła Ruchu Autonomii Śląska, którzy się temu sprzeciwiają, bo Rodło kojarzy im się z... polskim nacjonalizmem. Myślałem, że RAŚ niczym mnie nie zaskoczy, jednak myliłem się.

Działaczom RAŚ przeszkadza symbol polskości Śląska Janina Kłopocka w czasach studenckich

2

Doniesienia znad granicy w śląskiej prasie 1863 roku (i) W całej Austrii pisano, iż czyny wojenne Polaków przypominają czasy bohaterskiego Leonidasa, króla Sparty, a męstwo ich jest równe odwadze obrońców Termopil. Widziano w Polakach nowoczesnych Greków lub Rzymian. Zdzisław Janeczek o tym, jak Śląsk przeżywał powstanie styczniowe.

6-7

RAŚ nadal maszeruje

Dom Narodowy „Strzecha” w Raciborzu

S

ymbol Rodła stworzyła Janina Kłopocka, młoda polska artystka mieszkająca w Berlinie. W 1932 roku stał się on oficjalnym godłem Związku Polaków w Niemczech. Znak ten symbolizował stylizowany bieg Wisły z zaznaczonym stołecznym królewskim miastem Krakowem jako kolebką polskiej kultury i symbolem trwania oraz ciągłości Państwa Polskiego (Edmund Osmańczyk, Niezłomny proboszcz z Zakrzewa, rzecz o Księdzu Patronie Bolesławie Domańskim, Warszawa 1989). Samo słowo jest neologizmem i zbitką dwóch wyrazów: ‘Rodzina’ i ‘Godło’. Dzisiaj Rodło (jako nazwa i znak graficzny) jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich symboli patriotycznych. Używają go liczne organizacje i kluby sportowe w Niemczech i w Polsce. Widnieje również w herbach kilku samorządów (m.in. Zakrzewa i Złotowa). Racibórz był przed wojną jednym z głównych ośrodków życia polskiej mniejszości w Niemczech. Siedzibą tutejszego oddziału ZPwN był (istniejący do dzisiaj) Dom Narodowy „Strzecha”. Tę piękną tradycję podtrzymuje działający tu Klub „Rodło”, który powstał

7

Piotr Spyra przeszło rok temu z inicjatywy pochodzących z Raciborszczyzny działaczy Związku Polaków w Niemczech. To właśnie członkowie tego klubu wystąpili do władz miasta z inicjatywą nadania imienia Rodła dla ronda przy ul. Opawskiej w Raciborzu. Wydawać by się mogło, że upamiętnienie symbolu Związku Polaków w Niemczech, bardzo popularnego również na przedwojennej Opolszczyźnie, zostanie przyjęte z aprobatą i nikt nie odważy się tego zakwestionować. Tak się jednak nie stało. Raciborskie Koło RAŚ uważa bowiem Rodło za symbol, który może budzić negatywne skojarzenia: Uważamy, że znak Rodła może wywoływać negatywne odczucia, skojarzenia i emocje nie tylko wśród wielu mieszkańców Raciborza, ale również wśród mieszkańców pozostałej części powiatu raciborskiego, w szczególności autochtonów, a to za sprawą jego powiązania z nieprzyjaznym wielu autochtonom nacjonalizmem polskim okresu międzywojennego oraz powojennego. (...) nasz niepokój budzi to, iż może być także odbierany przez wielu Ślązaków jako symbol nachalnej agitacji polskich nacjonalistów, od lat 30. XX wieku po

okres powojenny, wobec autochtonicznej ludności śląskiej, która niekoniecznie identyfikowała się z polskością, czym wzbudzała niechęć czy wręcz pogardę polskich działaczy narodowych (...). Trzeba mieć w sobie dużo złej woli i nienawiści do polskich tradycji Górnego Śląska, żeby w tak krótkim tekście zawrzeć tyle kłamstw. Fałszerzom historii z raciborskiego RAŚ wypada przypomnieć, że Związek Polaków w Niemczech, który występował pod znakiem Rodła, tworzyła w Raciborzu „autochtoniczna ludność śląska”, która przeciwstawiała się „nachalnej agitacji niemieckich nacjonalistów” i „nieprzyjaznemu wielu autochtonom nacjonalizmowi niemieckiemu”. Rodło było dla większości Górnoślązaków symbolem oporu wobec brutalnej polityki III Rzeszy, tłumiącej wszelkie przejawy śląskiej odrębności (zresztą nie tylko polskiej proweniencji). Jeżeli u kogoś ten symbol „wywoływał negatywne odczucia, skojarzenia i emocje”, to tylko u tych mieszkańców Raciborszczyzny, którzy (po 1933 roku) paradowali w mundurach SA, wybijali szyby w sklepach swoich polskich i żydowskich sąsiadów, a dzieci zapisywali

do Hitlerjugend. Cytowane stanowisko RAŚ odbieram jako legitymizowanie tej właśnie części lokalnej tradycji, która, niestety, również była obecna na Górnym Śląsku. W roku 1939, po wybuchu wojny, kilkuset Polaków spod znaku Rodła znalazło się w sporządzonej przez Gestapo „Sonderfahndungsbuch Polen” („Specjalna Lista Polaków Ściganych Listem Gończym”). Większość z nich Niemcy zamordowali (w tym również wielu przedstawicieli „autochtonicznej ludności śląskiej”). Około czterech tysięcy działaczy ZPwN znalazło się w obozach koncentracyjnych, czego większość z nich nie przeżyła. Antypolski rewizjonizm historii Górnego Śląska jest od wielu lat obecny w propagandzie Ruchu Autonomii Śląska i jego sojuszników. Stanowisko raciborskiego RAŚ nie jest więc czymś wyjątkowym. Wyjątkowy jest brak szacunku, wręcz pogarda wobec setek tysięcy Górnoślązaków, dla których Rodło było symbolem tożsamości, trwania i oporu. To jak splunięcie w twarz tym wszystkim Rodlakom, którzy za przywiązanie do tego właśnie symbolu zostali zamordowani. K

„Na stos rzucili swój życia los – na stos!” – poszli śladami swoich rodziców z I Kadrowej. Walczyli o niepodległą Polskę do końca. Uratowali nasz, Polaków, honor. Udowadniali, że Polska Bieruta – PRL – nie jest Polską, a sowiecką strefą okupacyjną. Współcześni im Polacy i kolejne pokolenia nie będą obciążane winą za zbrodnie zaprzańców noszących polskie mundury.

Ratowali honor Polaków Jadwiga Chmielowska

T Henryk Antoni Flame, ps. Bartek, nazywany „Królem Podbeskidzia”. IPN ustalił, że ubecy strzałem w potylicę zamordowali 69 żołnierzy oddziału NSZ dowodzonego przez „Bartka”, a kolejne 30-40 osób zginęło w zaminowanym drewnianym baraku.

o oni, żołnierze niezłomni, strzelali do tych, który po wojnie zakładali obozy koncentracyjne dla przeciwników zniewolenia Polski. Jest to szczególnie ważne dla mieszkańców Śląska. Tu zarówno ZWZ, jaki AK były najliczniejsze. Tu też Armia Krajowa ponosiła największe straty, zarówno od Niemców, jak i od Rosjan, a później od zdrajców z orzełkiem na czapce. Tragedia Górnośląska była częścią Tragedii Polskiej, trwającej od 1944 roku, czyli od wkroczenia Armii

Czerwonej na terytorium Polski. Nie wolność nam przyniesiono na sowieckich bagnetach, a niewolę. Jeden okupant zastąpił drugiego. Zaraz po wkroczeniu Armii Czerwonej przez Górny Śląsk przetoczyła się fala gwałtów, mordów i rabunków. Już w lutym powstały pierwsze obozy, wykorzystujące infrastrukturę niemieckich obozów koncentracyjnych, nie wyłączając Oświęcimia. Były to zarówno obozy NKWD, jak i MBP. Do więzienia w Gliwicach trafił Karol Emeryk Błaszczyk, szef siatki

Ślązacy, którzy mają obywatelstwo niemieckie, nie wstydzili się przyjechać do Katowic na Marsz Autonomii i powiewać niemieckimi flagami. Może by tak RAŚ zaczął walczyć również o obywatelstwo śląskie dla dużej grupy Ślązaków na terenie Niemiec? Marcin Nowok komentuje kolejne ekscesy RAŚ.

LIDO. Była to polska siatka wywiadowcza działająca na terenie Niemiec. Zdobywała tajemnice zakładów zbrojeniowych. Posiadała nawet swoich ludzi w Ministerstwie Uzbrojenia. Obok siatki „Stragan”, działającej głównie na terenie Bawarii i Austrii i składającej się głównie z Zaolzian, dostarczała najcenniejsze dane dla wywiadu AK i aliantów. Na szczęście Błaszczykowi udało się uciec, nie chciał czekać na ludową sprawiedliwość. Dożył późnej starości w Kanadzie. Dokończenie na str. 10

To byl takový čistý a krásny človek Odnosimy wrażenie, że Bóg połowę zrobił za niego, bo trudno sobie wyobrazić, by ktoś mógł na fotografii tak zarejestrować siłę modlitwy i moc wiary, jakby słuchał podpowiedzi samego Pana Boga. Tadeusz Puchałka wspomina zmarłego w 2005 r. fotografika przy okazji wystawy jego prac w Katowicach.

9

Męczeństwo polskich harcerzy z Chorzowa Śląscy harcerze utworzyli Polską Organizację Partyzancką z ośrodkiem w Chorzowie. W marcu 1940 roku skupiała ok. 600 osób. Niestety do jej szeregów wniknęli agenci gestapo; jeden – do ścisłego kierownictwa POP. Wojciech Kempa dodaje kolejny rys do panoramy śląskiego ruchu oporu czasów wojny.

8-9

Polskie korzenie dzielnic Chorzowa Kiedy ogląda się ekspozycję Muzeum Śląskiego w Katowicach, można odnieść wrażenie, że historia Górnego Śląska zaczęła się po pruskim podboju w latach 1741–1763. Owej narracji, narzucanej przez środowiska skupione wokół RAŚ, przeczą podstawowe fakty – dowodzi Stanisław Florian.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Nie da się Go scharakteryzować w paru słowach. Najważniejszą Jego cechą był głęboki patriotyzm i dążenie do udokumentowania zbrodni na Polakach, które dokonała Rosja Sowiecka od przewrotu bolszewickiego do jej upadku. Piotr Hlebowicz o zmarłym w styczniu przyjacielu i współpracowniku z Solidarności Walczącej.


KURIER WNET · MARZEC 2017

2

KURIER·ŚL ĄSKI

M

aciek Ruszczyński do Krakowa przyjechał chyba w 1985 roku. Pamiętam, uczestniczył w słynnej głodówce protestacyjnej w Bieżanowie u księdza Adolfa Chojnackiego. Tam Go pierwszy raz zobaczyłem, jednak wtedy jeszcze nie poznaliśmy się osobiście. Dopiero po głodówce ktoś polecił mi Maćka, spotkaliśmy się gdzieś na mieście. Mieszkał u znajomych w Bieżanowie Nowym, zacząłem Go wciągać w prace naszej grupy krakowsko-nowohucko-bocheńskiej. Mieliśmy na naszym terenie parę struktur konspiracyjnych – Porozumienie Prasowe „Solidarność Zwycięży”, Ogólnopolski Komitet Oporu Rolników, oddział krakowski „Solidarności Walczącej”. Od razu rzucił się w wir wydarzeń – kolportował naszą prasę podziemną, dał nam wiele cennych kontaktów. Gdy na początku 1988 roku wraz z Jadzią Chmielowską uruchomiliśmy Autonomiczny Wydział Wschodni „Solidarności Walczącej”, zaproponowałem Maćkowi współpracę. Natychmiast się zgodził – stwierdził, że to właśnie jest jego żywioł. Zbieraliśmy informacje z ZSRS, ja zacząłem wyjeżdżać za sowiecką granicę, by nawiązywać kontakty i współpracę z opozycjonistami niepodległościowymi. W 1989 roku zorganizowaliśmy Biuro Wydziału Wschodniego SW w Krakowie przy ulicy Kazimierza Wielkiego 103. Do wynajętych pomieszczeń wstawiliśmy trochę sprzętu, Maciek zadeklarował swoją pomoc w prowadzeniu naszej siedziby. Praktycznie tam zamieszkał, został dyrektorem placówki. Przyjmował naszych gości – antykomunistów z ZSRS, którzy przyjeżdżali do Polski, uczył drukować na offsecie

Maciej Ruszczyński

1940–2017 Piotr Hlebowicz

Szkolenie Tatarów Krymskich w druku, Bakczysaraj, zima 1992

(kóry stał w biurze), odbierał transporty literatury zakazanej w Związku Sowieckim, którą przysyłali nam przez Berlin Zachodni (pośredniczył Kaziu Michalczyk) Nina Karsow z Londynu i Józef Lebenbaum ze Szwecji. Były to tony książek w języku rosyjskim, ukraińskim, litewskim, angielskim. Przerzucaliśmy je masowo do ZSRS dla naszych przyjaciół w Ukrainie, na Kaukazie, republikach Bałtyckich, Białorusi, Mołdawii, Kazachstanie. Maciek jeszcze w 1990 zarzekał się, że jego noga nigdy nie postanie na ziemi sowieckiej. Jednak w styczniu 1991 roku, gdy byłem w oblężonym przez wojska sowieckie Wilnie,

Kondolencje od Przyjaciół ze Wschodu Gruzińskie Stowarzyszenie upamiętniania ofiar represji politycznych w okresie sowieckim „Memoriali” wyraża głęboki smutek z powodu śmierci Macieja Ruszczyńskiego, wspaniałego bojownika o wolność i niepodległość nie tylko Polski, ale także wszystkich narodów znajdujących się pod jarzmem komunistycznego reżimu. Gruzini walczący o niepodległość Ojczyzny nie zapomną, jak Maciej Ruszczyński przyjeżdżał do nas i pomagał w dziedzinie poligrafii. Członkowie „Memoriali” wyrażają współczucie rodzinie i bliskim, przyjaciołom i współpracownikom Macieja Ruszczyńskiego w ich wielkim smutku. Wieczna pamięć godnemu synowi Polski!

poznałem w 1990 roku w Polsce, gdzie reprezentowałem kazachską opozycję polityczną. Dobry, spokojny człowiek. Niezłomny, wytrwały bojownik o polską Solidarność. Dał mi bezcenną lekcję walki politycznej w warunkach kazachskiej konspiracji. Niech Ci ziemia puchem będzie, Maćku. Michaił Kubekow, Wielka Brytania – Kazachstan

Ukraińscy działacze praw człowieka wyrażają głębokie współczucie krewnym, przyjaciołom Macieja i współpracownikom Solidarności Walczącej wobec wielkiej straty dla nas wszystkich – odejścia do świata wieczności Macieja Ruszczyńskiego. To odważny bojownik o wolność i niepodległość swojego narodu, który ofiarnie walczył za wolność naszą i waszą. Wieczna pamięć!

Przewodniczący „Memoriali” – Guram Soselia, członkowie zarządu, byli więźniowie polityczni: Tariel Gviniashvili, Wahtang Dzabiradze, Avtandil Imnadze, Dawid Berdzenishvili, Vazha Zhgenti

Przewodniczący Ukraińskiego Związku Helsińskiego Oleś Szewczenko

Nie ma już Macieja Ruszczyńskiego. Czas zabiera naszych starych przyjaciół. A wraz z nimi odchodzi era wypełniona głębokim poczuciem oporu. Macieja

Smutna wiadomość dotarła do nas z Polski. Odszedł nasz serdeczny

Polska firma opracowała innowacyjny lek przeciwnowotworowy Jadwiga Chmielowska

P

rzyzwyczailiśmy się, że nowe leki stosowane w leczeniu raka docierają do nas z zagranicy. Podobnie jak wiele innych innowacyjnych rozwiązań i produktów… Na tym między innymi polega pułapka średniego rozwoju,

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

w której tkwimy od jakiegoś czasu: know how pochodzi najczęściej z zewnątrz, a my tylko mechanicznie odtwarzamy. Jednak widać światełko w tunelu. Jakby w odpowiedzi na założenia „Planu na rzecz odpowiedzialnego

wybrał się po raz pierwszy do Wilna, by pomóc w koordynacji transportów z pomocą dla Parlamentu Litewskiego. I... połknął bakcyla, jak to się mówi. Za wydarzenia w styczniu 1991 Maciek, Jadzia Chmielowska, Piotr Pacholski, Tadziu Markiewicz i ja – zostaliśmy odznaczeni przez prezydenta Litwy, Valdasa Adamkusa, medalami Orderu za Zasługi wobec Litwy (lipiec 2009 r). Potem była pierwsza konferencja Centrum Koordynacyjnego Warszawa ’90 w Maardu koło Tallina (koniec stycznia 1991) i następne wyjazdy. Zaczęliśmy wyjeżdżać razem w najdalsze zakątki Związku Sowieckiego, nawiązywać kontakty i współpracę

z antysowiecką opozycją, szukaliśmy Polaków na Syberii, w Kazachstanie, na Kaukazie. Braliśmy udział w kolejnych konferencjach Centrum Koordynacyjnego w Moskwie, Mińsku, Tbilisi, Bursztynie, Stanisławowie; Tatarzy Krymscy zapraszali nas na posiedzenia swojego parlamentu narodowego (Kurułtaje). Na początku 1992 roku znaleźliśmy się wśród Polonii w Kokczetawie (Kazachstan Północny). Rozpoczęliśmy wielką dyskusję o repatriacji i wtedy zaświtała w naszych głowach pewna idea – dlaczego by nie pokazać tego problemu w Polsce? Opracowaliśmy wspólnie ankietę sondażową, którą nasi rodacy wysyłali

przyjaciel Maciej Ruszczyński, kawaler Medalu Orderu „Za zasługi dla Litwy”, działacz zasłużony dla wolności nie tylko Polski, lecz dla wielu krajów i narodów Europy Środkowej i Wschodniej. Pamiętamy Maćka budującego barykady przeciwpancerne w Wilnie, przy litewskim parlamencie, w dramatycznym styczniu 1991 r.; pamiętamy Go wybierającego się do innych zniewolonych przez Moskwę krajów, pamiętamy pochylonego nad offsetem w biurze Autonomicznego Wydziału Wschodniego SW w Krakowie przy ulicy Kazimierza Wielkiego. Korzystaliśmy z Jego wiedzy opozycyjnej, wojskowej i poligraficznej, a dzisiaj z bólem uświadamiamy sobie, że nigdy już nie spotkamy Go w żadnym z krajów dawnej Rzeczypospolitej ani nigdy na tym świecie. Żegnaj, Maćku. Dziękujemy Ci za Twoje wsparcie w trudnych chwilach, przyjaźń i solidarność. Cześć Twojej pamięci!

Przywracał nam Polskę. Poznałem Go na samym początku lat 90. ub. wieku w Kokczetawie. Właśnie tacy ludzie jak Maciej Ruszczyński pomogli mi w odrodzeniu polskości, wiedzy o Polsce, patriotyzmu. Bez tego wszystkiego w tamtych latach po prostu nie mog­ łem być normalnym działaczem polonijnym, przewodniczącym Polaków miasta Kokczetaw. Bo po prostu sam nic nie wiedziałem o Polsce! To później, kiedy zacząłem na dłużej przyjeżdżać tu, dowiedziałem się więcej o niej. Ale to Pan Maciej pierwszy powiedział: Polska to jest ziemia waszych dziadów-pradziadów. Znajdzie się miejsce w niej także dla was! Jestem do tej pory wdzięczny Mu za to i zaw­ sze będę o Nim pamiętać!

Litewscy współpracownicy, działacze Ligi Wolności Litwy oraz innych litewskich organizacji niepodległościowych: Antanas Terleckas, Andrius Tučkus, Genovaitė Šakalienė, Tadas Vyšniauskas, Andrius Tučkus, Saulius Pečeliūnas, Leonardas Vilkas, Adas Jakubauskas

rozwoju” ogłoszonego przez ministra Morawieckiego, polska firma farmaceutyczna Celon Pharma SA, pracuje nad nowym lekiem biologicznym. Działanie leku polega na blokowaniu receptora dla swoistego czynnika wzrostu (FGFR), który daje komórkom nowotworowym sygnał do szybszego mnożenia się. Preparat może znaleźć zastosowanie przede wszystkim w leczeniu raka płuca i pęcherza moczowego, ale także innych nowotworów. Według danych Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego, wartość rynku leków biologicznych na świecie

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Anatol Diaczyński, literat, repatriant z Kazachstanu, mieszka w Stalowej Woli (pierwszy przewodniczący Polskiego Stowarzyszenia miejskiego „Polonia Północna” w Kokczetawie, Kazachstan Północny)

W imieniu Gruzińskiego Zgromadzenia Obywatelskiego Komitetu Helsińskiego wyrażam głęboki żal i kondolencje po śmierci naszego dobrego przyjaciela, Macieja Ruszczyńskiego.

systematycznie rośnie: w 2012 roku było to 160 mld USD (14% więcej niż w 2011). Największy udział w tym rynku mają Stany Zjednoczone (48,5%), Unia Europejska (21,9%) i Japonia (9,2%). W UE liderem są Niemcy. Jak widać, jest się o co bić – wejście Polski na rynek tych leków może przynieść wymierne korzyści. Jak zdiagnozował minister Morawiecki, w polskiej gospodarce wciąż brakuje krajowego kapitału i polscy przedsiębiorcy są zmuszeni konkurować niskimi kosztami pracy, a nie jakością i innowacyjnością. Celon Pharma SA, firma farmaceutyczna z Łomianek, może stanowić przykład

do ambasady w Moskwie i Sejmu oraz Senatu RP. Były to swoiste deklaracje przyjazdu do Polski na stałe, wraz z rodzinami. Chcieliśmy udowodnić, że tysiące Polaków z Kazachstanu (i nie tylko) marzy o osiedleniu się w ojczyźnie. Wraz z Maćkiem jeździliśmy po całym Północnym Kazachstanie, spotykając się z rodakami. Reakcja wszędzie była taka sama: chcemy stąd wyjechać do Polski. Niemcy wyjeżdżają, inne narodowości także, niedługo pozostaniemy tu sami. Będąc w Moskwie, mieliśmy nieprzyjemną rozmowę z ówczesnym konsulem generalnym RP, p. Żurawskim, i jego urzędnikami. W czasie spotkania, gdy zostaliśmy za naszą działalność na rzecz repatriacji zaatakowani i postraszeni, obróciliśmy się na pięcie i wyszli z konsulatu. Maciek na koniec w sposób niedyplomatyczny odezwał się do naszych dyplomatów. Zamurowało ich... W Gruzji, Kazachstanie, na Krymie i w Litwie uczyliśmy młodych opozycjonistów różnych technik druku – na wypadek, gdyby trzeba było znowu zejść do podziemia. Jednak w końcu 1992 roku Związek Sowiecki się rozpadł, powstały państwa narodowe. Pomagaliśmy Polskim stowarzyszeniom, klasom języka polskiego, grupom parafialnym, Maciek dużo czasu poświęcał na poszukiwanie historycznych dowodów zbrodni sowieckich na ludności Polskiej (zwłaszcza w Syberii Zachodniej). Był też w Czeczenii, gdzie spotkał się między innymi z Szamilem Basajewem, nagłaśniał sprawę walki narodu czeczeńskiego przeciwko agresji rosyjskiej. Jeszcze przez całe lata 90. jeździł intensywnie po Syberii, Ukrainie... A potem zaczął chorować, serce odmawiało posłuszeństwa. Siłą rzeczy musiał skończyć z wyjazdami – a więc z tym, co najbardziej lubił, co stało się kwintesencją Jego życia. Jednak aktywność Maćka nie zagasła – brał udział w wielu konferencjach, imprezach patriotycznych, odwiedzał szkoły, gdzie spotykał się z młodzieżą i mówił o historii, poświęceniu, patriotyzmie, naszych wyjazdach na Wschód, o deportowanych Polakach na Syberii i w Kazachstanie. Szczególnie chętnie spotykał się z naszymi Poznaliśmy się z Maćkiem w Tbilisi, to było na początku lat 90. kiedy wraz z Piotrem Hlebowiczem przyjeżdżali do Gruzji. W tamtym czasie rozpoczęliśmy prace nad utworzeniem Polskiego Klubu w Tbilisi – organizacji polonijnej w nowej historii Gruzji. Maciej i Piotr bardzo nam w tym pomagali. Stosunki pomiędzy Polską i Gruzją zaczęły się właśnie odradzać i to my byliśmy pionierami tego procesu. Gruzja nie była jeszcze krajem w pełni niepodległym, to były ciężkie i bardzo niebezpieczne czasy, pełne niespodzianek i różnych zagrożeń. Na pierwszej kolacji, gdy gościliśmy Maćka i Piotra w naszym domu, Maciej podarował mi srebrny ryngraf Matki Boskiej Częstochowskiej, który był dla mnie i mojego ojca – inicjatora powstania Klubu Polskiego w Tbilisi – niezwykle ważnym i symbolicznym prezentem. Maciek Ruszczyński odegrał ogromną rolę w odrodzeniu mojej polskiej tożsamości i w jej formowaniu. Nie mieliśmy z Maćkiem intensywnych kontaktów, bardziej współpracowałem z Piotrem Hlebowiczem, z którym aktywne kontakty zachowałem po dzień dzisiejszy, jednak te kilkanaście

Korekta Magdalena Słoniowska

Nr 33 · MARZEC 2017

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama

Adres redakcji

Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Marta Obłuska · reklama@radiownet.pl Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja

serdecznych spotkań z Maciejem pozostaną wspom­nieniem na zawsze. Niech Pols­ka ziemia będzie mu lekka, a Jego dusza wzleci do nieba. On na zawsze zostanie cząstką naszego serca. Amen. Aleksander Rusiecki, Tbilisi

W imieniu Domu Polskiego w Tomsku na Syberii składam szczere kondolencje z powodu śmierci Pana Macieja Ruszczyńskiego. Pamiętamy Go wszyscy – gdy przyjeżdżał do nas do Tomska i jak spotykał nas w Koszalinie. Niech mu ziemia lekką będzie. Nina Moisiejenko, przewodnicząca Stowarzyszenia Dom Polski w Tomsku

Szanowny Panie Piotrze, dziękuję Panu za list, niestety tak smutny. Bardzo, bardzo smutna wiadomość, wielka strata dla Polski, dla rodziny, przyjaciół, dla polsko-litewskiej współpracy. Pan Maciej Ruszczyński był bardzo dobrym człowiekiem i na zawsze zostanie w naszej pamięci i sercach. Pozdrawiam Pana Piotra serdecznie.

odwrotny. Wytwarza leki stosowane w leczeniu nowotworów, chorób neurologicznych, cukrzycy i innych schorzeń metabolicznych. Jednak oprócz produkcji leków prowadzi też zaawansowane badania naukowe. Jej dział badawczo-rozwojowy zatrudnia ponad 40 naukowców, specjalistów w zakresie biologii molekularnej, farmacji lub chemii. Na badania nad nowym lekiem onkologicznym firma dostała grant w wysokości ponad 39 mln zł z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Wartość całego projektu pod nazwą CELONKO wynosi ponad 54 mln zł. Projekt jest realizowany we współpracy

Stali współpracownicy

Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster,

przyjaciółmi z Gruzji, Ukrainy, Litwy, Białorusi.... W ostatnich latach większość czasu spędzał w szpitalach, przechodził parokrotnie zawał serca. Strofowałem Go często za palenie papierosów – On żartobliwie odpowiadał – e tam, na coś człowiek musi przecież umrzeć. Na moją prośbę Maciek zaczął opracowywać notatki z naszej pracy na Wschodzie, w planie mieliśmy przygotowanie albumu o działalności Autonomicznego Wydziału Wschodniego „Solidarności Walczącej”, Centrum Koordynacyjnego Warszawa ’90. Ostatni raz dzwoniłem do Niego zaraz po Nowym Roku 2017. Mówił do słuchawki z trudem, ledwie wypowiadał każde słowo. Powiedział mi – Piotrek, chyba mi już niedługo zostało. Czuję to, zróbcie ten album, ty wiesz, co robiliśmy, ja zrobiłem kilka notatek. Po paru dniach dowiedziałem się, że Maciek jest w śpiączce farmakologicznej. Prosiłem Iwonę Kondratowicz, by zawiadomiła mnie, gdy Go wybudzą. Dzień przed śmiercią Iwona napisała – Maciek przytomny, ale prawie nie mówi, tylko reaguje. Następnego dnia – 28 stycznia – zabukowałem bilet na Polski Bus do Wrocławia, po czym dowiedziałem się, że Maciek zmarł w czasie snu zaraz po południu. 4 lutego 2017 bliscy, przyjaciele i znajomi żegnali Maćka Ruszczyńskiego na cmentarzu Kiełczkowskim we Wrocławiu. Kornel Morawiecki w swoim wystąpieniu powiedział między innymi, iż pozostała idea Maćka, którą będziemy kontynuować. Jaki był Maciek... nie da się Go scharakteryzować w paru słowach. Najważniejszą Jego cechą był głęboki patriotyzm i dążenie do udokumentowania zbrodni na Polakach, które dokonała Rosja Sowiecka od przewrotu bolszewickiego do jej upadku. Był uparty i mało dyplomatyczny – mówił wprost, co czuł i myślał. Wielu osobom ten sposób dialogu nie odpowiadał. Ale to już ich sprawa. Trudno jest żegnać przyjaciela, zwłaszcza, gdy znało się człowieka ponad 30 lat. To tak, jakby cząstka siebie samego gdzieś odchodziła na zawsze. Wieczne odpoczywanie Tobie, Maćku! K

dystrybucja@mediawnet.pl

Egidijus Meilunas, były ambasador Litwy w Polsce, ambasador pełnomocny RL w Japonii

z Instytutem Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie, Wojskowym Instytutem Medycznym w Warszawie, Centrum Onkologii Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie oraz Gdańskim Uniwersytetem Medycznym. Najważniejszym celem projektu CELONKO jest rozpoczęcie prób klinicznych I fazy, czyli testów leku z udziałem pacjentów. Na tym etapie polska myśl innowacyjna zderzy się z aparatem administracyjnym. Miejmy nadzieję, że uzyskanie wszystkich wymaganych zgód będzie trwało tylko tyle, ile to konieczne. Bo inaczej trudno będzie się ścigać ze światową czołówką wynalazczości. K

(Śląski Kurier Wnet nr 28) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 4.03.2017 r. Nakład globalny 8 840 egz.

ind. 298050

Przemierzaliśmy razem bezkresne stepy Kazachstanu, stąpaliśmy po kaukaskich górach, setki godzin spędzonych w pociągach wykorzystywaliśmy do nawiązywania nowych znajomości z przedstawicielami różnych narodów Imperium Zła. I nagle Go zabrakło. 28 stycznia 2017 roku zasnął we wrocławskim szpitalu na zawsze. Kolejny zawał serca przerwał życie naszego przyjaciela.

Strona 4 Śląskiego Kuriera WNET jest współfinansowana przez RKW


MARZEC 2017 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

A

dresatem moich refleksji jest szeroko rozumiana klasa polityków polskich: ci, którzy rządzą teraz, i ci, którzy zamierzają rządzić w przyszłości. A ci, co już rządzili po roku 1989, niech posypią głowy popiołem. Ich błędy doprowadziły do wielkiego nieszczęścia. Zapatrzeni w Amerykę – kompletnie zlekceważyli kulturę polską, która w III RP nie może się pochwalić osiągnięciami większymi niż w okresie PRL, nie mówiąc już o 20-leciu międzywojennym, którego dorobek w kulturze ma się do obecnego tak, jak Tatry do Gór... Kocich.

Fedrowanie w starych zrobach Po upadku komuny polscy twórcy zostali postawieni w kącie albo w kolejce po granty. Utrzymała się jednak stara hierarchia w tej dziedzinie z nową klasą celebrytów na czele. To oni, korzystając z pozycji wypracowanych w PRL, przez całe ćwierćwiecze odcinali kupony od swojej popularności i do dziś nie chcą zejść ze szkła, wymyślając stale jakieś preteksty polityczne, bo pod względem artystycznym skończyli się już dawno i tylko blokują młodzieży szanse na rozwój. Górnik by to nazwał fedrowaniem w starych zrobach. Mniej uprzywilejowani uczestnicy różnych obiegów kultury z trudem utrzymywali się na rynku i albo jakoś zdobywali pieniądze na marną wegetację, albo tracili wszelką nadzieję. Zjawisko to objęło cały kraj, ale wywołało skutki inne w Krakowie, a inne na Śląsku. Tu nie interesowano się ogólnym upadkiem twórczości artystycznej, ale stwierdzono fakt oczywisty: śląscy twórcy, śląska publiczność i śląscy pracownicy kultury zostali zlekceważeni przez mityczną „Warszawę”. Na tak rozpoznane zjawisko ukształtowały się dwa typy odpowiedzi i – oczywiście – mnóstwo pośrednich. Pierwszy sposób polegał na kontynuowaniu działalności polskiej na Górnym Śląsku i bezskutecznym molestowaniu różnych władz w sprawach finansowych.

Narracja polonofobiczna Metoda prób i błędów wykreowała odpowiedź przeciwstawną. Skoro działalność propolska skazuje nas na nędzę, R E K L A M A

to może spróbujemy działać pod has­ łami antypolskimi! I to zaczęło bardzo szybko profitować. Sztandarowy przyk­ład tej drugiej opcji – to mercedes w garażu pewnego polskojęzycznego pisarza-celebryty, jednoznacznie odbierany jako nagroda nie za twórczość powieściową, ale za hasło „Pie...ol się Polsko” i za różne inne publiczne akty agresji antypolskiej. Podobnych, choć

w ustawach (była już o tym mowa w pierwszym odcinku tego cyklu), ale można też spojrzeć chłodno i z punktu widzenia profesjografii objąć refleksją wąskie, ale ważne pod rozpatrywanym względem zawody, związane z historią i konserwacją zabytków sztuki (metodę profesjograficzną przedstawiłem w książce pt. „Szychtownica”, dostępnej w Muzeum Śląskim).

powojennej wywózki całych fabryk do ZSRR i ekstensywnej gospodarki pierwszych dekad PRL była raczej dekapitalizacja tego, co z przemysłu wojennego pozostało po Niemcach. Oczywiście – PRL również dość mocno inwestował w śląski przemysł, ale odbywało się to w takiej skali, na jaką było stać biedny, wymordowany przez Niemców, powstający z ruin kraj z wymuszoną przez

Przedmiotem zamykanego dziś cyklu artykułów były gwary śląskie w różnych funkcjach obecnych i przyszłych. Nazwałem te gwary „językiem dialogowym”, bo sprawdzają się doskonale w rozmowie, ale nigdy nie będą językiem pisanym z pełnią funkcji literackich i naukowych. Czas tworzenia języków literackich już na świecie minął. Możliwe jest tylko nadanie kulturze śląskiej funkcji politycznych. A te mogą być propolskie lub antypolskie.

Język dialogowy

(V)

i śląski syndrom dziecka niekochanego Andrzej Jarczewski nie tak spektakularnych przykładów jest więcej. Antypolska agresja (na razie słowna) jest opłacalna i opłacana! Samochodami. W polonofobicznej dekonstrukcji historii dominuje teraz narracja, w której brzydkie oblicze najpierw komunizmu (łącznie z sowieckimi łagrami w poniemieckich lagrach), następnie kapitalizmu (z bezrobociem i wyjazdami na saksy) utożsamiono z polskością; ślady prawdziwego i mitycznego piękna przypisano śląskości, a zbrodnie niemieckiego nazizmu się przemilcza. Zrażając wielką, ale nieważną liczbę śląskich Polaków, propagatorzy śląs­kiego naszyzmu zyskują niewielką, ale ważną liczbę zwolenników, niekiedy fanatycznych, co w tym wypadku zaz­nacza się wyraźnie. Można to zjawisko analizować pod kątem korzyści finansowych i politycznych, spisanych

Kto inwestował na Śląsku W różnych dziedzinach w czasach dawnych, nowszych i najnowszych bardzo nierównomiernie rozłożyły się na Górnym Śląsku dokonania ludzi, których dziś – przy świadomości znacznych uproszczeń – gotowi jesteśmy zaliczyć do narodowości polskiej, niemieckiej, żydowskiej i czeskiej. Najważniejsza, bo sporna, jest oczywiście ocena osiągnięć polskich i niemieckich (w tym Żydów, asymilujących się na Śląsku prawie wyłącznie do niemieckości). Gdy oceniamy dorobek materialny, zwłaszcza wkład w uprzemysłowienie krainy niegdyś rolniczej – udział kapitału niemieckiego jest nie tyle przeważający, co niemal wyłączny. To się zaczęło powoli zmieniać dopiero w epoce gierkowskiej (np. FSM), ale skutkiem

ustrój nieefektywną gospodarką, nastawioną głównie na wypełnianie militarnych wymagań sowieckich. Dziś ta socjalistyczna gospodarka przeminęła, ale pozostały dzieła dawnej sztuki i architektury. Tu również prawie całe autorstwo i finansowanie musimy przypisać Niemcom. Owszem, była katowicka moderna i wiele innych, przesadnie w PRL eksponowanych dokonań polskich, zwłaszcza średniowiecznych, ale tego już się nie popularyzuje. Zupełnie inaczej jest w muzyce i filmie. Na Górnym Śląsku twórczość krajanów Bacha i Mozarta jest znikoma w porównaniu z dziełami Polaków, a w literaturze dorobek obydwu nacji jest rozłożony dość równomiernie, choć Polacy (ani Czesi) wciąż nie mają na tym terenie poety na miarę Eichendorffa. W żadnej dziedzinie artystycznej nie ma jednak istotnego twórcy, który by nie był Polakiem, Niemcem ew. Żydem, lecz Ślązakiem. Nawet Kazimierz Kutz (dawniej: Kuc) wszystkie swoje dzieła tworzył jako Polak, choć teraz już tak się nie definiuje.

Dola historyka sztuki Nie otwieram tu licytacji na nazwis­ ka twórców polskich i niemieckich, związanych ze Śląskiem. Jak w sporcie: każdy zawodnik cieszy się na starcie bezwarunkowym dopingiem swojej grupy kibiców bez względu na dokonania i z tym się nie dyskutuje. Nie porównuję więc dzieł ni biografii twórczych. W każdej z ważnych dla kultury i nauki dziedzin: na terenie dzisiejszego województwa śląskiego trwałe dokonania przedstawicieli innych narodowości niż (szeroko) niemiecka i polska są w istocie pomijalne, choć nie bez znaczenia dla własnych nacji. Jak to wygląda od strony wspom­ nianych wyżej profesji? Otóż jeśli ważna część dorobku naukowego historyka sztuki zrodziła się z badania dokonań pruskich (ew. austriackich na południu województwa) – wcale nie wynika to z programowego antypolonizmu. To charakter pracy wpływa na proniemiecką świadomość niektórych historyków sztuki na Śląsku. A jeśli ta czy ów werbalnie odżegnuje się nawet od germanofilstwa, to przecież jawnie demonstruje postawę polonofobiczną (nazwisk w tym kontekście nie wymieniam, bo możliwa jest tu duża zmienność; również organizacje aktywizują się lub zanikają, ale główną nić antypolskiej narracji stale ktoś rozwija, a cały ten proces zamierzony jest nie na lata, lecz na pokolenia). Gdy pojawi się polskie arcydzieło architektury, cenione w skali światowej, np. Spodek, polonofob zauważy, że ten obiekt jest dziś przestarzały i źle utrzymany. Nie powie, że jest wybitnym dokumentem twórczości Polaków na Górnym Śląsku. Tymczasem coraz więcej zabytków architektury niemieckiej odzyskuje dawną świetność. Ta materia również kształtuje świadomość śląskich kulturoznawców. Jeżeli bowiem PRL-owscy komuniści w poniemieckich pałacach i rezydencjach lokowali siedziby PGR-ów, jeżeli komuniści – walcząc z Kościołem – celowo niszczyli obrazy, rzeźby i obiekty sakralne, winę ponoszą Polacy, bo to ich rękoma dokonywało się zniszczenie, choć gdyby przeanalizować skład etniczny odpowiedzialnych za dewastację, zapewne okazałoby się, że byli wśród nich

ludzie o różnym pochodzeniu. Natomiast gdy polskie ręce restaurują stare obiekty (niekiedy za niemieckie pieniądze), zauważa się nie czynność, lecz efekt: oto ujawniamy kolejny dowód kulturowej wyższości Niemców nad Polakami, bo polski dorobek materialny w sferze sztuki zachował się na Śląsku w nader skromnym wymiarze. Bieda nie pozostawia śladów w sztuce wysokiej! Pieniądz kształtuje najpierw zamawiane dzieła sztuki, a później świadomość tych, którzy tę sztukę tworzą, badają, konserwują, opisują i eksponują. A najskuteczniej świadomość określa ten, kto płaci. Podobnie – w krajach kolonialnych dominowała architektura kolonizatorów, chyba że narody podbite zdążyły wcześniej wybudować jakieś piramidy. Kolonizatorzy sobie budowali pałace, aborygenom – familoki.

Reakcja polonofobiczna Gdy stało się jasne, że narracja antypolska jest bardziej opłacalna od propolskiej, poszły za tym dwa główne typy reakcji. Pierwszy: należy zintensyfikować twórczość Polaków, by na ziemiach, które całe wieki pozostawały pod administracją niemiecką, tworzyć polską obecność w kulturze. To jednak oznacza śmierć głodową. Drugi typ reakcji jest prostszy, zwłaszcza że wiąże się z istotnymi profitami prestiżowymi i materialnymi. Jeżeli politycy polscy lekceważą potrzeby twórców sztuki na Śląsku (choć w istocie – prymitywy u władzy długo lekceważyły twórczość wszystkich Polaków), to pokazujmy hojność mecenasów niemieckich i dokumentujmy wielkość i wspaniałość dzieł niemieckich na Śląsku! Niestety – druga skrajność na każdym kroku wymaga poniżania wszelkich przejawów polskości. Skoro ślady twórczości Polaków na Śląsku zachowały się słabo, historyk sztuki powie z miedzianym czołem, że Polak to w ogóle jakiś głupek czy małpa, która na zegarku się nie zna, ale zepsuć go potrafi. I tu się kłania teoria możności. Przyrównanie innego niż polski narodu do małpy, nawet jeżeli jest to tylko pow­ tórzenie wrednej wypowiedzi jakiegoś polonofobicznego niedouka i bufona, skończyłoby się natychmiastowym poz­ wem, karą pieniężną, a w paru krajach więzieniem lub stryczkiem. Polaków można znieważać bezkarnie! Wprawdzie nie ma ustawy zachęcającej do lżenia Polaków, ale jest praktyka. To się sprawdza doświadczalnie. Poprzez kary i nagrody tresowana małpa dowiaduje się, jakie postępowanie przynosi jej korzyść, a jakie szkodę. Tak właśnie kształtowana jest świadomość kilkorga znawców niemieckiej sztuki na Śląsku. Ich polonofobię rodzi nie tylko obiektywny stan zabytków, ale też konferencje, wys­ tawy, nagrody, mercedesy, publikacje, stypendia, a także wytężona promocja w niemieckich gazetach lub czasopismach (również polskojęzycznych). I bierna postawa władz polskich. Tak się realizuje strategia zohydzania Polaków w oczach własnych i cudzych. W uproszczeniu: gdy jeden z braci zrobi coś dobrego, a drugi złego – w realizującej tę strategię gazecie dobroczyńca będzie miał nazwisko, a złoczyńca – narodowość. Oczywiś­ cie... polską. Z czegoś to wynika, do czegoś to prowadzi! Ktoś za to płaci!

Nowy Kulturkampf Nie wiem, co jest celem śląskiego his­ toryka sztuki. Gdyby zajmował się tym, na czym się zna, czyli sztuką, nie interesowałbym się jego dokonaniami, niezależnie od głoszonych przezeń poglądów. Nie mam kompetencji, by dyskutować o malarstwie, rzeźbie, architekturze ani o zakładaniu ogrodów. Gdy jednak historycy sztuki wchodzą na teren, gdzie to oni są niekompetent­ ni, gdy stymulują pracę nad nowotworzeniem języka śląskiego – muszą liczyć się z krytyką. Profesjonalny inżynier, patrząc na budowlę, zastanawia się nad jej konstrukcją i nad użytymi materiałami, kupiec nad ceną, fotograf nad kadrem, poeta – nad metaforą. Podobnie: poznając mowę różnych ludzi – językoznawca będzie badał fonetykę, gramatykę czy słowotwórst­wo i nawet do głowy nie przyjdzie mu myśl o „ulepszaniu” języka naturalnego. Nowotworzenie nie jest powołaniem językoznawcy i rzetelni językoznawcy nie przykładają ręki do tej hucpy. Przeciwną postawę przyjęło paru historyków sztuki. Nie badają języka, lecz każą go „poprawić”, zmienić i dostosować do fałszywie artykułowanych potrzeb politycznych. Dla takiego sztukmistrza język może być tworem sztucznym,

a podmiana wyrazów, głosek, liter czy znaczeń nie stanowi problemu. Ot, pasuje nam coś zdekonstruować, zglajchszaltować, więc tu dodamy, tam obetniemy, ówdzie zmienimy kształt, dźwięk czy zapis i już mamy dzieło sztuki poprawionej: język nowośląski. Wprawdzie nikt nie potrzebuje sztucznego języka do celów komunikacyjnych, naukowych, artystycznych, uczuciowych ani żadnych innych, za to jak już „zrobimy se język”, nada mu się funkcje polityczne i łatwiej będzie przepchać ustawę o sztucznym narodzie, o jakiejś kolejnej mutacji Goralenvolku, albo też w inny sposób użyje się tej broni przeciw Polsce, a przy okazji przeciwko Kościołowi, bo takie są trwałe reguły Kulturkampfu. Na pytanie, dlaczego polscy renegaci robią takie rzeczy, odpowiem krótko: bo mogą! Gdy wszystko wolno – w człowieku budzą się potwory. Każdy czyn możliwy do wykonania, każdy wyobrażalny i nawet niewyobrażalny czyn, wymierzony przeciwko osobie i państwu – każdy taki czyn zostanie wykonany, jeżeli nie ma kary, a jest nagroda. Ten czyn sam się wykona! Starsza pani już złożyła wizytę.

Przed czym przestrzegam? Co takiego może się stać? To właśnie jest sprawą wyobraźni. Poprzedzająca II wojnę prowokacja gliwicka też nie miała prawa się zdarzyć, gdyby podchodzić do całego problemu racjonalnie. Bo – przede wszystkim – wybuch tej wojny wydawał się irracjonalny. Komu się wydawał? Głupcom! Politykom bez wyobraźni. Nieodpowiedzialnym. Przywoływana w kontekście Krymu metoda „gotowania żaby” polega na powolnym podnoszeniu temperatury i stałym zapewnianiu świata i samej żaby, że nic złego się nie dzieje. Gdy woda zaczyna wrzeć, żaba tego również nie zauważa. Bo już nie żyje. Stara niemiecka taktyka: ludzi prowadzonych w Birkenau do komory gazowej do ostatniej chwili zapewniać, że idą się tylko... wykąpać! Na zadekretowaniu języka nowośląskiego nic się nie zakończy. Problemy dopiero się zaczną. Bo nie o narodowość śląską chodzi, ale o profity, jakie ustawodawstwo daje politykom mniejszościowym dzisiaj. I o dalsze osłabianie Polski, jak już pojawią się nowe legalne narzędzia. Na szczęście odpowiedzialni Ślązacy zachowują umiar. Wiedzą, jak w rodzinach pomieszane bywają racje, zasady i kwasy DNA. Rozumieją, że nie trzeba odgrzewać starych waśni, bo odnowią się stare wojny. Że znów pojawić się może ktoś z kompleksem napoleońskim: taki Francuz jak Napoleon, taki Niemiec jak Hitler i taki Rosjanin jak Stalin. Führerzy i carowie rodzą się w różnych miejscach świata co dnia, ale do nieszczęścia wiodą ludy tylko wtedy, gdy świat pomaga im organizować ich fanatyków i usypiać nasze żaby.

Nie spać! Cóż tedy czynić, by nie dać się ugotować? By kolejne próby szkodzenia Polsce nie były podejmowane? Po pierwsze – nie spać! Nie mówić, że deszcz, gdy plują nam w twarz małpami i wersalskimi bękartami! Po drugie – szanować i budować tożsamość regionalną Ślązaków jako Polaków (rzecz jasna nie dotyczy to mniejszości niemieckiej i innych grup etnicznych). Po trzecie – inwestować polskie pieniądze w polską twórczość naukową, techniczną czy artystyczną i nie wydawać polskich pieniędzy na działania antypolskie. Po czwarte – tak budować prawo, instytucje i obyczaje, by czynów przeciw Polsce nie było można zbyt łatwo wykonać. Wy, którzy pospolitą rzeczą władacie, nie piszcie ustaw, które nagradzają zdradę! I nie oddawajcie walkowerem pola kultury tym, którzy nie czują się Polakami. Nawet jeżeli naprawdę są Polakami z krwi, kości i najlepszych patriotycznych polskich tradycji. Czyż szlachetnych rodów nigdy nie brudzili renegaci, jurgieltnicy, prowokatorzy i zdrajcy? Do katastrofy narodowej nie prowadzi każda polna droga. I nie wystarczą zagrożenia zewnętrzne. Musi być długi ciąg lekkomyślnych ustaw, permisywna polityka, słabe charaktery i zaburzone tożsamości. I jeszcze muszą zadziałać mikroby rozkładu od wewnątrz... W XVIII wieku nie zabrakło żadnego czynnika. Jaki będzie wiek XXI? K


KURIER WNET · MARZEC 2017

4

KURIER·ŚL ĄSKI

1

stycznia 1974 r. rozpoczęło swą działalność Muzeum-Pracownia Literacka Arkadego Fiedlera. Wnuki wybitnego pisarza i podróżnika Radosław i Marek z żonami Anną i Bereniką zorganizowali w ramach obchodów 40-lecia Muzeum festiwal podróżników pt. „Orinoko nad Wartą”. Kilka lat wcześniej miałem tam wystawę „Zostawili ślad – dzieje Polaków na świecie”. Tym razem poproszono mnie, bym opowiedział o swej szczególnej przygodzie w czasie moich wędrówek po świecie. Zaproponowałem „Dzień z życia podróżnika” (7.06.2014 r.). Ile było tych dni w ciągu blisko pięćdziesięciu lat wędrówek po świecie? Każda moja wielka wyprawa to szczególne doświadczenie, to czas straszliwej samotności! Taką wielką, często tragiczną wyprawą życiową jest emigracja z ojczyzny. Nieprzypadkowo do największych niegdyś kar należała banicja – wydalenie z Ojczyzny. Co czwarty Polak to emigrant. Ponad 10 mln naszych rodaków mieszka obecnie daleko od Wisły. W czasie swych wędrówek po świecie odwiedziłem niemal wszystkie największe skupiska polonijne na świecie. Wiem, co ci ludzie myślą, co czują. Szczególnie zapadła mi w pamięć najbardziej odległa od Polski Nowa Zelandia.

W 75 rocznicę agresji sowieckiej na Polskę Czy to zwykły przypadek, że jadąc na wykład pociągiem TLK z Krakowa do Poznania, gdy w pamięci jak na taśmie filmowej przesuwały mi się różne sceny, wydarzenia z wypraw, epizody, ludzie, na stacji w Katowicach wsiadł do mojego przedziału mężczyzna około osiemdziesięcioletni. Pięknie się przedstawił: jestem Bronisław Węgrzyn, po prostu Bronek, Polak, taksówkarz, mieszkający od wojny w Nowej Zelandii, w Petone koło Wellingtonu. Byłem trochę zaskoczony, ale jeszcze bardziej zaskoczony był Bronek, gdy zapytałem go o Stanisława Manterysa, Jerzego Wilskiego, Mikołaja Polaczuka, Izę Choroś, Krystynę Iwanek, Jana Wypycha, Jacka Śliwińskiego… Dwadzieścia lat temu odwiedziłem Nową Zelandię, przez półtora miesiąca mieszkałem właśnie w Petone i poznałem tych Kresowiaków, wygnańców, tułaczy! Na Antypodach (w Australii i Nowej Zelandii) po raz pierwszy zauważyłem, że ci Polacy są inni niż nad Wisłą. Inny niż pozostali pasażerowie w przedziale był Bronek. Dlaczego? Tam chyba najlepiej zrozumiałem, czym jest życie na emigracji. Dość często wracam wspomnieniami do tamtych dni i tamtych szczególnych ludzi. Polacy niemal zawsze opuszczali swe rodzinne strony ze względów politycznych lub ekonomicznych. Tylko nieliczni emigrowali do odległych krajów, by mieć trochę „świętego spokoju”. Niewola, powstania, wojny i niewyobrażalna bieda sprawiła, że na przełomie XIX i XX w. wyludniały się wioski i miasta. Za chlebem wyjeżdżali młodzi mężczyźni i całe rodziny. Z wyniszczonego kraju wyjeżdżały kolejne tysiące młodych i przedsiębiorczych ludzi i po I wojnie światowej. Ale najgorsze miało dopiero nastąpić, gdy kraj powoli dźwigał się z ruin. Oto nasi odwieczni wrogowie, Rosja i Niemcy, po raz kolejny 23 sierpnia 1939 r w Moskwie podpisali wyrok śmierci na nasz naród. 1 września z zachodu, a 17 września ze wschodu ich wojska przekroczyły granicę naszego kraju. Tak zaczęła się II wojna światowa, w wyniku której zginęło ok. 6 mln obywateli Polski, a setki tysięcy zostało deportowanych na Sybir i za Koło Polarne, zaś po jej zakończeniu Polska została oddana przez mocarstwa zachodnie, USA i Wlk. Brytanię, w łapy zbrodniczego systemu komunistycznego. Przez pół wieku w sposób niesłychanie okrutny i bezwzględny niszczono naszą kulturę, a najświatlejsza część społeczeństwa była mordowana lub dyskryminowana. Obecność Bronka sprawiła, że tematem rozmowy były obchody 75

To ciekawe, że w czasie swych wędrówek po świecie spotykałem rodaków, którzy osiągnęli wiele sukcesów zawodowych, ludzi zamożnych i sławnych w nowym kraju osiedlenia, ale nie spotkałem szczęśliwego Polaka. Najgorzej pod tym względem było w Nowej Zelandii.

Życie w dwóch światach Władysław Grodecki Choćbyś, bracie, płacił złotem, nie przekupisz swą tęsknotę, swe wspomnienia, swe marzenia Stanisław Grochowiak

rocznicy wybuchu II wojny światowej i 70 rocznicy przybycia do Nowej Zelandii polskich dzieci, sierot, uchodźców z „nieludzkiej ziemi”. To jeden z najbardziej bolesnych epizodów w naszej historii, bo na wieczne zatracenie, długą tułaczkę i spędzenie reszty życia na „końcu świata” zostały skazane niewinne polskie sieroty.

Tułacze dzieci Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie!

Adam Mickiewicz

Jeszcze pod koniec XX w. USA, Kanada, RPA, Australia i Nowa Zelandia uchodziły za jedyne miejsca na naszej planecie, gdzie można było żyć spokojnie i dostatnio. Dziś chyba nigdzie? Gdy przejeżdża się przez Nową Zelandię, nie widać upraw rolniczych i zakładów przemysłowych, a jedynie łąki i pastwis­ ka. Poraża piękno lasów, jezior, gór i dolin. Krajobraz jest tam tak zróżnicowany i niepowtarzalny, jak żaden inny na świecie. Są tu gorące źródła, gejzery, kolorowe jeziora, lodowce, ośnieżone szczyty, fiordy i piękne plaże. Częste deszcze i silne wiatry sprawiają, że ten kraj wydaje się sterylnie czysty. Jednak Nowa Zelandia to także jedno z najbardziej niespokojnych miejsc na kuli ziemskiej. Tutaj trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów czy osunięcia gleby nie należą do rzadkości. W czasie „wieczystej przyjaźni” między Rosją a Niemcami (1939– 1941) wywieziono w głąb ZSRR około 1,7 mln Polaków. Z tego ok. 400 tys. stanowiły dzieci. „Amnestia” „wolnych przesiedleńców” (Polaków) po agresji niemieckiej w czerwcu 1941 r. otwarła drzwi do opuszczenia „nieludzkiej ziemi”. Wraz z armią Andersa wyjechało do Iranu zaledwie ok. 37 tys. matek i dzieci! Jednak niepewna przyszłość tego kraju była przyczyną wysiłków rządu polskiego w różnych krajach o ich przyjęcie. Rządy USA i Wlk. Brytanii odmówiły, a pierwszymi krajami, które przygarnęły polskie dzieci, były Indie i Iran! Ich śladem podążyły władze krajów Afryki Wschodniej, Meksyku i Nowej Zelandii. Gdy w czerwcu 1943 r. statek transportujący dzieci do Meksyku zatrzymał się w Wellingtonie dla uzupełnienia paliwa, na molo zjawiła się hr. Maria Wodzicka reprezentująca PCK. Widok wycieńczonych „tułaczych dzieci” zrobił na niej tak wstrząsające wrażenie, że ich losem zainteresowała swą przyjaciółkę, żonę premiera Petera Frazera, a za jego pośrednictwem rząd nowozelandzki. Jeden z parlamentarzystów miał ponoć powiedzieć: „nie tylko powinniśmy przyjąć polskie dzieci, ale uczynić wszystko, by nigdy do Polski nie chciały powrócić…”. 1 listopada1944 r. do tego pięknego i gościnnego kraju z żołnierzami nowozelandzkimi i amerykańskimi wracającymi z wojny na pokładzie statku USA „Gen. Randoll” przywieziono 734 polskich sierot i 105 osób personelu.

Stamtąd zawieziono je do niewielkiej miejscowości na północy – Pahiatua, gdzie powstał obóz. Polski personel robił wszystko, by dzieci nie asymilowały się w nowym środowisku i po wojnie wróciły do Polski. Wychowywane w duchu miłości do utraconej Ojczyzny, najchętniej uczyły się języka polskiego, historii i geografii. Niestety, gdy wojna się skończyła, nie było już gdzie wracać (wschodnie rejony Polski na mocy układów jałtańskich zostały włączone do Rosji!) i wszystkie dzieci, które osiągnęły pełnoletność w chwili rozwiązania obozu, podjęły dramatyczną decyzję pozostania w Nowej Zelandii! Tam ukończyli szkoły, założyli swe rodziny i pracowali dla nowej ojczyzny.

W gościnie u rodaków Gdy w 1992 r. przygotowywałem prog­ ram wyprawy dookoła świata, wizyta na Antypodach wydała się realna, jako że otrzymałem zaproszenie od sekretarza Stowarzyszenia Polaków w Nowej Zelandii, p. Jacka Śliwińskiego. Startowała szóstka – piątka studentów z KUL i ja. Do Indii dotarliśmy w komplecie, do Australii dotarłem z jednym studentem, a do Nowej Zelandii do Auckland sam. Było to 23 kwietnia 1993 r. Mikrobusem za 9 dolarów z lotniska przybyłem do miasta. Gdy powiedziałem kierowcy, że zamierzam udać się do Wellingtonu, przedzwonił na stację kolejową i dowiedział się, że pociąg odjeżdża o godz. 20.00, za 50 minut. Był tak miły, że podwiózł mnie na dworzec. Noc z 23/24.04 spędziłem w pociągu obok bardzo ładnej, młodziutkiej Nowozelandki. Dochodziła

Wszystko znacznie skromniejsze niż to, co widziałem u Polaków w Australii. Nawet brat w Polsce mieszka w lepszych warunkach, zapewnił. Jednak Śliwińscy przyjęli mnie bardzo serdecznie, przydzielono mi pokój. Zapowiadało się nieźle… Dzień później rano, w największe święto państwowe Australii i Nowej Zelandii – Anzac Day (25.04) wraz z mieszkającymi tu Polakami uczestniczyłem w mszy świętej w anglikańskim kościele. Tubylczy kapłan, witając wszystkich gości, szczególnie miło zwrócił się do kombatantów w szarych mundurach (Stowarzyszenie Polskich Kombatantów) i licznej grupy „Dzieci Pahiatua”. Później dużo mówił o tym, co działo się w kwietniu 1915 r. nad brzegiem Morza Egejskiego, wspominając dzielną postawę chłopców, których pot i krew wchłonęła ziemia turecka. Bitwa o Gallipoli (25.04.1915– 9.01.1916 r.) była operacją mającą na celu zdobycie Stambułu i wyeliminowanie Turcji z wojny. Opanowanie Hellespontu to idea Winstona Churchilla, a w bitwie dał się poznać jako utalentowany wódz Kemal Pasza – Atatürk. Anglicy o Gallipoli chcieliby zapomnieć, ale nie Nowozelandczycy. Po mszy św. uformował się pochód, który przeszedł pod budynek Starego Parlamentu (największy drewniany budynek na Pacyfiku). Uroczystości bardzo skromne, jak u nas w Podgórzu czy Wieliczce! Po południu zaproszono mnie na przyjęcie dla kombatantów w Domu Polskim. Posypały się zaproszenia od różnych osób, w tym od ówczesnego charge d’affaires, p. Amanowicza, do złożenia wizyty w ambasadzie RP. Niestety te miłe chwile zakłóciła tragiczna

Do dziś „Dzieci Pahiatua” pięknie mówią po polsku, znają historię ojczystą, kochają swą i przodków Ojczyznę, ale niestety nie potrafili tej umiejętności wszczepić swoim synom i córkom. godzina 7.00, gdy przybyłem do Wellingtonu. Tam pojawił się zasadniczy problem: nie znam adresu, ba, nawet nazwiska sekretarza Stowarzyszenia Polaków w Nowej Zelandii. Pismo, zaproszenie adresowane do mnie, kiedyś wziął Bogdan, student, i nie oddał… Trzymając je wielokrotnie w ręku, zachowałem w pamięci prawie bezbłędnie nazwisko: Śliwiński, Śliwczyński, Śliwowski… Przy automacie znalazłem uszkodzoną książkę telefoniczną, a na ostatniej stronie ostatnie nazwisko – Jacek Śliwiński! Uznałem, że to właściwa osoba… Wyciągnąłem znalezioną na lotnisku w Melbourne kartę telefoniczną nowozelandzkiego studenta, gdzie był jeden impuls. Ale to wystarczyło, by odebrał p. Jacek i kwadrans później był już na dworcu kolejowym! Jacek, prawnik i tancerz po Warszawskiej Szkole Baletowej, prowadził tu zespół dziecięcy. Jego żona Anna była lektorką francuskiego w szkole prywatnej. Jacek pokazał mi swój dom, garaż, ogródek.

wiadomość: w Lublinie zmarła matka Jacka. „Sielanka” na dobre się jeszcze nie zaczęła, a już trzeba było szukać nowego schronienia! Jacek wyleciał do Polski, a podpisane przez niego zaproszenie Stowarzyszenia Polaków w Nowej Zelandii okazało się świstkiem papieru bez pokrycia. Gdy zbudziłem się 27 kwietnia, cztery dni po przylocie do Nowej Zelandii, miałem całkowitą pustkę w głowie. Wiedziałem, że Jacek jest już w Los Angeles i nie mogę u niego dłużej się zatrzymać. Na szczęście przyjął mnie były żołnierz spod Monte Cassino, Józef Kaczoń. Pokój, który mi przydzielił, wyglądał tak pięknie, tak starannie było zasłane łóżko, że miałem ochotę położyć się obok, na podłodze, by go nie burzyć! Przestałem żałować, że nie zostałem u pp. Chorosiów czy Śliwińskich. O 22.00 przybył Jurek, młodszy kolega p. Józefa, kuzyn chyba najbardziej znanego Polaka w Nowej Zelandii – Mikołaja Polaczuka.

W dalekim Wellingtonie „pomocną dłoń”, ze szczerego serca i całkowicie bezinteresownie, podali mi Jozef Kaczoń, Krystyna Iwanek, Mikołaj Polaczuk i Jurek Polaczuk. Jeśli trochę poznałem ten kraj i jego stolicę, to była zasługa głównie Jurka Polaczuka.

W Pahiatua W trakcie pobytu w Nowej Zelandii byłem gościem „Dzieci Pahiatua”; odwiedziłem też Pahiatua – miejsce dawnego obozu polskich sierot. Wcześniej z Prezesem SPK Janem Wypychem obejrzałem wystawę „Living in two worlds” i spotkałem się z dyrektorem i kustoszem Muzeum w Petone, Dawidem Mealingiem. Towarzyszyła nam Stefania Sondej, jego współpracowniczka. Wspólnie opowiadali mi o Polakach w tym kraju. Z okazji Międzynarodowego Roku Emigranta David Mealing zaproponował imigrantom z Grecji, by dos­ tarczyli mu materiały dotyczące ich drogi z Europy do NZ. Powstała ciekawa wystawa. Pół roku później, gdy ją zamykano, pan David zwrócił się z prośbą do Stowarzyszenia Polaków w NZ o pomoc w urządzeniu podobnej, poświęconej imigrantom z Polski! Prosił o pamiątki, zdjęcia i dokumenty. Miała to być wystawa Nowozelandczyka adresowana do nowozelandzkiego odbiorcy. Mealing obserwował Polaków; doskonale czuł ich i rozumiał. Był świadom, że przybyli tu ze względów ekonomicznych lub politycznych. Nigdy nie czynili tego dobrowolnie i dlatego tęsknota za odległą Ojczyzną powodowała wewnętrzne rozdarcie i wątpliwości, gdzie jest ich prawdziwy dom. Stąd jakże wymowny tytuł wystawy „Living in two worlds”, co znaczy „Życie w dwóch światach”. Ciekawe, jak ten sympatyczny Nowozelandczyk widział Polaków? Przy wejściu w środku był krzyż. Z jednej jego strony Żyd, a z drugiej św. Maksymilian M. Kolbe. Pan David podzielił imigrantów „znad Wisły” na cztery grupy. Każdą z nich reprezentowała jedna osoba: „Dzieci Pahiatua” – Stanisław Menterys, byłych żołnierzy i rodziców „Dzieci Pahiatua” – Ludwik Kowalczyk, jeńców oflagu – Jerzy Wilski i ostatnią falę emigracyjną – Cecylia Ciechanowska. Ekspozycja składała się z czterech działów: „Kim jesteśmy?”, „Gdzie przybyliśmy?”, „Dlaczego wyjechaliśmy?” i „Jak widzimy naszą przyszłość?”. Wszystkie wzbogacone listami, mapami, wykresami, licznymi pamiątkami, zdjęciami i dokumentami. Do Pahiatua udałem się w towarzystwie jednego z byłych mieszkańców obozu, Stanisława Menterysa, oraz p. Józefa. Znajdowało się tam pastwisko, rzeka i lasek, gdzie dzieci się bawiły, zaś między dwiema butwiejącymi wierzbami były jeszcze fundamenty dawnej kapliczki, trochę samotnych drzew: macrocarpe (przypominające cedr), tatare, mataj i kauri (drzewo żywiczne). Ocalał też jeden barak z dawnego obozu!

Przez środek p ast w iska przebiegał pas startowy dla samolotów rolniczych. Właśnie wylądował samolot, pobrał trochę paliwa i wzniósł się do góry, rozpylając nawozy, a my zrobiliśmy kilka zdjęć i udaliśmy się pod Pomnik Dzieci Pahiatua. Jakiś kikut, bezkształtny głaz, zupełne nieporozumienie! Spod pomnika pobraliśmy ziemię na Kopiec Piłsudskiego i ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymując się jeszcze na chwilę w pobliskiej wiosce. Jeden z jej starszych mieszkańców wspominał pobyt polskich sierot: „To prawda, że dzieci czasem psociły, niszczyły rolnikom uprawy, ale specjalnie nikomu ich obecność nie przeszkadzała. Były miłe, lubiane, a ich życie, jak sądzę, toczyło się sympatycznie i beztrosko obok wioski”.

Polacy w Wellingtonie Siedząc nad brzegiem Pacyfiku, w miejs­ cu, gdzie dobili do brzegu pierwsi biali imigranci z Europy, zastanawiałem się, jacy są tutaj Polacy? Większość to „Dzieci Pahiatua” – przeważnie synowie i córki oficerów kresowych. Ludzie zdolni, ale słabo wykształceni. Zabrakło rodziców, którzy zadbaliby o odpowiednią edukację. W szkołach, w obozie polskich sierot dbano o to, by dzieci uczyły się historii Polski, geografii i języka pols­ kiego. Czyniono wysiłki, by te dzieci nie asymilowały się, by po wojnie wróciły do Polski. Do dziś „Dzieci Pahiatua” pięknie mówią po polsku, znają historię ojczystą, kochają swą i przodków Ojczyznę, ale niestety nie potrafili tej umiejętności wszczepić swoim synom i córkom. Iza Choroś powiedziała mi kiedyś: „Co za szczęście mieć dzieci mówiące po polsku”, a jednak nie nauczyła polskiego swojej córki! O tym zaniedbaniu świadczy też inny fakt. Oto pan Mikołaj, gdy wrócił ze Szkoły Polskiej w Altone, przekazał mi wiadomość, że za dwa dni odbędą się tam uroczystości Dnia Matki i zaproponował, bym tego dnia spotkał się z dziećmi i opowiedział im o Polsce. Jednak odstąpiono od tej propozycji, bo jedna z pań miała powiedzieć; „Lepiej nie zapraszać tego pana, bo co sobie pomyśli – nasze dzieci zupełnie nie znają języka polskiego”. Niezrozumiała była też nieobecność Prezesa SPK i innych działaczy na mszy świętej i spotkaniu 18 maja 1993 r. w intencji marszałka Piłsudskiego, w trakcie której ksiądz Ignacy Smaga poświęcił ziemię z Pahiatua (przywiozłem ją do Polski). W trakcie mojego pobytu nie było wywiadu w radio etnicznym czy wzmianki o moim pobycie i wyprawie. Kilkakrotnie słyszałem w NZ, że miejscowa Polonia jest najbardziej ofiarna na świecie, ale trudno mi to potwierdzić. Może na stosunek do rodaków przybywających znad Wisły wpłynęła roszczeniowa postawa tzw. emigracji postsolidarnościowej? (Mikołaj Polaczuk opowiadał, że gościł u siebie w stanie wojennym 15 osób z Polski, dawał jeść, woził do miasta, załatwiał różne sprawy, a gdy przyszły rachunki za telefon, to trzeba było płacić setki dolarów – dzwonili do różnych krajów świata! Nikt z nich nie pozostał w NZ). Gdy odwiedzałem Polaków zamieszkałych w Upper Hutt, niemal zawsze odczuwałem, że są to ludzie szalenie oszczędni. Ich mieszkania przeważnie nie miały centralnego ogrzewania i z reguły tylko jeden pokój był ogrzewany gazem. Polacy skromnie jedli, rzadko się odwiedzali, wychowani w środowisku anglosaskim zatracili staropolską gościnność. „Dobry gość to taki, który rzadko przychodzi i szybko wychodzi!” Polacy w NZ to ludzie samotni, cierpiący na chorobę sierocą. Może to ogromne oddalenie od Ojczyzny, może doświadczenia z czasów dzieciństwa, może przebywanie wśród ludzi o innej kulturze i mentalności sprawiło, że najlepszym towarzystwem dla nich są oni sami… Bezskutecznie zabiegałem o spotkanie z Polonią w Auckland. W tej sytuacji bez żalu opuszczałem te „wyspy ciszy, spokoju i okropnej samotności”! K


MARZEC 2017 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

T

rudno się więc dziwić, że mamy do czynienia z zalewem agresywnego prostactwa, chamstwa, i to nie przypadkowego, ale przemyślanego, zaplanowanego i kontrolowanego. Wszak dzikie stosunki międzyludzkie przyczyniają się do produkcji dzikich ludzi. Mamy więc showmanów z „misją” oswajania Polaków z chamstwem i prostactwem. Wielu chce wszak zaistnieć, a zatem oglądamy w telewizji często wypasionych, samozachwyconych krzątaczy, którzy, wyzbyci wstydu, zajmują się aranżacją przeznaczonych dla gawiedzi niewybrednych żartów. Tak oto na szczerym chamstwie oparły swą dzisiejszą karierę do niedawna jeszcze nieznane nikomu indywidua w rodzaju Kuby Wojewódzkiego, który pojawił się w Idolu jako jeden z czwórki „gniewnych”, czyli sędziów. Wkrótce impertynenckie chamstwo stało się jego znakiem firmowym. Dziś ma z chamstwa zbudowany wysoki cokół i chamstwo otworzyło mu drogę na „salony”. To nie przypadek, że w tym telecyrku klaun ma nie tylko bawić, ale nauczać i oswajać właśnie. Bo przecież społeczeństwo różnych „fobów”, uwięzionych w gorsecie katolickich (podkreśl. moje, H.K.) konwenansów, trzeba edukować. Karcić za grzech nietoleran-

Świry jak ulał nadają się na bojowników frontu walki ideologicznej lewicy. Nie tylko zresztą tej formacji. Dlaczego? Ano, jak trzeba to zaprotestują, wesprą swoją popularnością i osobliwym wdziękiem. cji, nagradzać za rozluźnione języki i obyczaje („Nasza Polska” 2004). W rankingu 100 dam stolicy znalazła się ongiś Kazimiera Szczuka, krytyk literacki i prezenterka telewizyjna, wsławiona brutalnymi kpinami z kalekiej dziewczyny. Jak sądzą bossowie niektórych stacji – maniery i dobre wychowanie znudziły się odbiorcy tej czysto komercjalnej kultury. Na dobrą sprawę można zrozumieć, że swój do swego ciągnie. Zdziwienie musi budzić jednak fakt, iż do programu Kuby Wojewódzkiego przyjmuje zaproszenie wielu z tzw. elit, np. słynny reżyser Krzysztof Zanussi, czy znany aktor Jan Nowicki.

Konkursowe „Świry” Przed dziesięcioma laty natknąłem się na informację, że już po raz szósty odbył się konkurs studencki „Świry 2006”, organizowany przez Górnośląską Wyższą Szkołę Handlową im. Wojciecha Korfantego w Katowicach. Dowiedziałem się, że w plebiscycie wyróżnia się znane osoby z życia publicznego. Świr – wyjaśniano – to osoba publiczna, charakteryzująca się dużym poczuciem humoru oraz pomysłowością, szanowana i podziwiana, nierzadko z podwójną osobowością. Gdy przeczytałem o tej „podwójnej osobowości”, to w głowie zapaliło mi się czerwone światełko. Była tam też z pozoru niewinna wzmianka, że charakteryzowany osobnik, nadający się na Świra, potrafi opowiedzieć zaskakujące historie na życzenie lub spontanicznie. Ogólnie rzecz biorąc, w kręgu zainteresowań organizatorów konkursu znajdują się osoby, które zazwyczaj opowiadają historie przepełnione intuicją, iż chrześcijaństwo, a zwłaszcza Kościół katolicki, nie ma już żadnego potencjału. Rzekomo wyczerpał już swoje możliwości oddziaływania na

społeczeństwo, które weszło w okres postsekularny. Dla nas »dostać Świra« to zostać nagrodzonym w tym konkursie – zwięźle powiedziała Danuta Krzemień z GWSH (Największe „Świry” roku, Onet.film 2003). Gdy czytam, jakimi przymiotami i kompetencjami powinien się wyróżniać kandydat na Świra, to zauważam, iż pani Danuta, reprezentująca organizatora konkursu, nie powiedziała wszystkiego. Zwłaszcza tego, jakim to siłom światopoglądowym zdeklarowany Świr może być przydatny i szczególnie sercu miły. Znamienne, że nie pisnęła słowem, iż Świry jak ulał nadają się na bojowników frontu walki ideologicznej lewicy. Nie tylko zresztą tej formacji. Dlaczego? Ano, jak trzeba to zaprotestują, wesprą swoją popularnością i osobliwym wdziękiem, chętnie pomogą w tresurze społeczeństwa (a jakże by inaczej!) obywatelskiego.

Dość przypomnieć, że tak zdystansowany, krotochwilny Kutz lubi niekiedy o sobie mówić, że jest chrześcijaninem pogańskim. Ma też swojego anioła stróża, tyle że ze skłonnościami do libertynizmu. W swoje 78. urodziny K. Kutz wyjaśniał czytelnikom „Gazety Wyborczej”, dlaczego nie chodzi do

wyboru. Aby rozwiać jakiekolwiek wątpliwości, dodatkowo zapewnił: Ja jestem w porządku w tej postawie – ja stosuję chrześcijańskie reguły gry. W czasach postpolityki wykorzystywana więc bywa popularność różnych dziwaków, a nawet skandalistów, do kształtowania opinii społeczeństwa

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

nadal największym stąpającym po tej ziemi Ślonzokiem jest i basta! Twierdzi, że musi pisać dla Ślązaków felietony, bo są dupowaci (ulubione słówko K. Kutza), czyli mają okaleczoną psychikę, są stłamszeni skazą niemocy. Kutzowi nie można odmówić rozez­nania w światowych trendach mających na celu zbudowanie ładu społecznego bez Boga i intuicji religijnych. Twardo trwa przy swoim, mimo że więksi od niego – choćby niemiecki filozof J. Habermas – przyjęli zaproszenie kardynała Ratzingera – zachęcającego do pracy nad przeniesieniem religijnych intuicji i refleksji mających za podstawę Objawienie we współczesny świat, trwale (póki co) przecież zeświecczony. Okazuje się, że syndrom zaproszenia Ratzingera dotyka wielu ponowoczesnych myślicieli, może dlatego, że nasz język jest zapośred-

Przeciętny człowiek na ogół kształtuje swój sposób widzenia świata zgodnie z doświadczeniem, które mu – tu i teraz – organizują elity. Współczesne dominujące lewicowe elity intelektualne Europy odrzucają wprawdzie dyktaturę w jej skrajnej, policyjnej formie, ale akceptują, a nawet propagują dyktaturę myśli i obyczaju. Bywa więc, że opinia jakiegoś komedianta, który potrafi mówić na każdy temat, liczy się bardziej od głosu prawdziwych badaczy i specjalistów.

Oswajanie „Świra”

Tak oto, kto chciał, mógł głosować w anonsowanym konkursie na najbardziej świrnięty film, kabaret, serial, zespół i medialną wpadkę. Głosy oddawano też na znane osoby w kategoriach: aktor, osobowość kabaretowa, artysta, osobowość TV oraz Świr nad Świry. Choć nie ma dokładnej definicji, organizatorzy zapewniają, że to wyróżnienie pozytywne: ludzi oryginalnych, medialnych. Statuetkę za całokształt dostał już Jerzy Owsiak, a tytułem Świr nad Świry wyróżniono po raz kolejny Kubę Wojewódzkiego. Laureat jest dumny, bo uważa, że Świr to ubogi krewny Oskara, a wyróżnieni to osoby rozszerzające potoczne pojęcie normalności (E. Jaworska, „Rzeczpospolita”, 2005).

Komu potrzebne są „Świry”? Przypominam o tym wszystkim nie tylko sprowokowany zatroskaniem o Ślązaków i ich sprawy, które odnaleźć można w ostatnich wypowiedziach, lękach, postulatach i deklaracjach naszego oficjalnego „zawodowego” Ślązaka Kazimierza Kutza („Gazeta Wyborcza” 11–12 lutego 2017). Wynika z nich, że K. Kutz jawi się tu nieomal jako wzorcowe ucieleśnienie lewicowych postępowych cnót, które organizatorzy konkursu mieli na myśli i postanowili upowszechnić dla dobra ludu pracującego miast i wsi. Najbardziej boli go i martwi skaza niemocy Ślązaków i marzy mu się, aby swoich rodaków od niej uwolnić. Owa lewicowość Kutza, sprzęgnięta z przemożną gotowością do „posługiwania” Ślązakom jako swoim braciom mniej rozgarniętym, przybiera różne konfiguracje. Ostatnio postanowił namawiać Ślązaków do buntu. I to jest kolejny powód, aby się Kutzowi bliżej przyjrzeć. Łatwo w tym, co K. Kutz-celebryta mówi, rozpoznać człowieka nowoczesnej tzw. postpolityki. Sztuką postpolityki – przypomnijmy – jest retoryczne manipulowanie obrazem rzeczywistości i emocjami, przekonanie, że w liberalnej demokracji własne zadowolenie jest jedyną rzeczą, dla której opłaca się żyć. Kutz zapewnia swoich czytelników, że pod tym względem życie upływa mu nad wyraz udanie i satysfakcjonująco. Zawdzięcza to głównie pięknym snom. Pojawiają się mu w nich urocze, nieznane kobiety, zwykle uśmiechnięte Mulatki w bikini. Tak oto na przyk­ ładzie własnego życia Kutz pokazuje swoim braciom na Śląsku, że im także może być byczo. Byle tylko nie zapomnieli o zafundowaniu sobie atrakcyjnych snów, no i o pielęgnowaniu cnoty ironii. Krótko mówiąc: dobrze jest pożartować i mieć w nosie zarzuty braku powagi. To się opłaca, bo dzięki temu potrafimy zdystansować się od naszych głębokich przekonań i dyskutować z racjami innych.

kościoła. Przy okazji mówił: Nie wierzę w diabła, ale każdy ma go w sobie. Skołowany czytelnik tej wypowiedzi ma jednak szansę poczuć się lepiej, gdyż w tym samym wywiadzie senator Kutz mu wyzna: Ja jestem facetem, który nosi w sobie diabła nieodpowiedzialności wobec samego siebie. Wróćmy do tego, co nam K. Kutz postanowił powiedzieć w lutym tego roku, zwłaszcza że znowu nawiązał do swojego ulubionego wątku diabelskiego: Dziś (po przypomnieniu, że parę lat temu w związku z katastrofą smoleńską udało mu się rozpoznać diabła, który przybrał oblicze Jarosława Kaczyńskiego) – twierdzi nasz śląski badacz Złego – polski diabeł wszedł w fazę szaleństwa i jest to diabeł ludowy. Strasznie się boi ludu, więc się do niego łasi. Dobrze wie, że jeśli mu się skutecznie podliże, to zdobędzie nad nim pełną władzę. Ale to zwykły rzezimieszek – zapewnia – który musi mieć swoją rzeźnię, folwark i folwarczną służbę. Kazimierz Kutz mówił też o sobie: Ja jestem wychowany jako katolik. Ale jestem agnostykiem. Jak to się mówi, nie dostąpiłem łaski. Natomiast Wojciech Kilar mówił o Kutzu, że „udaje ateistę”. Poza wszelką wątpliwość K. Kutz żarliwie deklaruje swą miłość do demokracji i praw człowieka. Wzywa wszystkich do wolności i tolerancji: Mamy prawo żyć w lepszym społeczeństwie – tolerancyjnym i stwarzającym równe szanse wszystkim – Polakom, Ślązakom, homoseksualistom – nawoływał gromko. W telewizyjnej wypowiedzi wyjaśniał, dlaczego Ślązacy wybrali go senatorem: Kiedy kroczyłem na czele pedałów, pokaza-

To nie przypadek, że w tym telecyrku klaun ma nie tylko bawić, ale nauczać i oswajać właśnie. Bo społeczeństwo różnych „fobów”, uwięzionych w gorsecie katolickich konwenansów, trzeba edukować.

łem, że można być wolnym (H. Kopiec, 2007). W istocie rzeczy dał znak, że wie, gdzie stoją słoiki z konfiturami. I miał na uwadze raczej nie Ślązaków, lecz przede wszystkim organizacje zdominowane przez dobrze zorganizowany na poziomie międzynarodowym – ruch LGTB. Przypomnijmy, że jest to ruch uznany z definicji za postępowy i dyskryminowany. Mimo to upewniał swych wyborców Ślązaków (znanych wciąż raczej z przywiązania do tradycyjnych wartości), że dokonali trafnego

i oswajania go ze zmianą systemu wartości. Nie dziwi więc, że częstym narzędziem postpolitycznej manipulacji słowami i wyobraźnią u K. Kutza jest słowo ‘diabeł’ i przypisywana mu przewrotność. Diabła dostrzega on dziś w polskim Kościele. Takim zachowaniem Kutz i jemu podobni wpisują się w zjawisko dość kuriozalne: oto niewierzący ma pełne prawo mieć własne pojęcie religii, której nie wyznaje lub nią nawet gardzi – natomiast u wierzących to prawo się tłamsi lub narzuca pojęcia strony niereligijnej („Rzeczpospolita” 2013). Dzięki temu zabiegowi K. Kutz – jako człowiek postępowy – skutecznie odcina się od tradycyjnej formacji człowieka starego świata, człowieka konfliktów o prawdę, przywiązań do tożsamości, do rodziny, do ojczyzny, do miejsca, do polityki. Wygląda na to, że starannie wykreowany przez media na symbolicznego Ślązaka K. Kutz popłynął z nadchodzącą po 1989 roku falą ideologii nowego człowieka epoki globalizacji. Sęk w tym, że ta nowa ideologia zawiera w sobie sporo podobieństw do ideologii komunistycznej, która też mu się rzekomo nie podoba. Mamy bowiem do czynienia z odejściem od przynależności do państwa narodowego (Ja chcę – woła Kutz – by zdechły te wstrętne nacjonalizmy, które rozwalają dziś Europę! Także nacjonalizm Polski, który odradza się pod rządami PiS!) na rzecz geograficznej mobilności, zamieszkiwania w toku całego życia w różnych miastach, regionach, a nawet na różnych kontynentach w świecie na stałe zeświecczonym. Dość przypomnieć, że sam Kutz mieszka sobie w Warszawie i mimo to

niczony w chrześcijaństwie tak mocno, iż bez tego zapośredniczenia przestajemy się rozumieć, a „końca człowieka” nie chcemy („Arcana”, 2009). Coś jest na rzeczy, bo jak inaczej zrozumieć, dlaczego ci, którzy uśmiercili Boga, wciąż przywołują a to diabła, a to anioła? Wybitny niemiecki filozof, prof. R .Spaemann, na pytanie dziennikarzy (w 2006 r.): Jak taki inteligentny człowiek jak pan może wierzyć w Boga?!, odparł: Mnie raczej dziwi, gdy ktoś inteligentny nie wierzy w Boga. I powołał się na swego sławnego kolegę, Gomeza Davilę, według którego katastrofa grozi wówczas, kiedy ludzie poczynają uznawać diabła za fikcję, oznacza to bowiem rozkwit leseferyzmu. Tymczasem w Europie już prawie wszystko wolno, zgodnie z zawołaniem laureata Konkursu „Świra” – Jurka Owsiaka: róbta, co chceta. Jesteśmy już bardzo blisko ściany. Ściany płaczu. Zdystansowany do rzeczywistości zwolennik poszerzania normalności, felietonista Kutz, dziwi się listem, jaki otrzymał od niewątpliwie zasłużonego moherowca, oburzonego na jego sformułowanie: mój anioł stróż ma skłonności do libertynizmu. K. Kutz pisze, że przecież powiedział (to) żartobliwie. Otóż to – poszło o śmieszne żarty, które dla moherowca – reprezentanta społeczeństwa nietolerancyjnego, czyli represyjnego, są obraźliwe. A czy nie lepiej – zdaje się sugerować senator Kutz – gdy nic nikogo nie obowiązuje w życiu publicznym? Wszystko stało się przecież dzięki zwycięstwu demokracji możliwe i względne zarazem. Jakoż usiłuje od czasu do czasu swój brak odpowiedzialności jednak jakoś tłumaczyć. Zasłania się choćby... starością. Na pytanie dziennikarki: Mówi Pan często, kokieteryjnie trochę, że na starość stał się Pan odważny. Że mówi Pan, co myśli. Starość to dla Pana bezkarność?, odpowiada: W znacznym stopniu tak. Ale ja zawsze byłem odważny (...). Starcza bezkarność jest podobna do bezkarności przedszkolaka – nie traktuje się jej poważnie. Dlatego można sobie nawet publicznie pozwalać. Postpolityka – ze swoim radosnym samopobłażaniem, brakiem odpowiedzialności za słowo, relatywizmem moralnym, tolerancją dla dewiacji i nienormalności – staje się coraz częściej wojną na śmierć i życie wytoczoną cywilizacji, tradycyjnej kulturze Zachodu, opartej na grecko–rzymsko–chrześcijańskim fundamencie. Na gruncie takiego myślenia wystarczy nazwać zło dobrem, a następnie niech to potwierdzi większością głosów parlament, a wtenczas zło na pewno zniknie. Potrzebna jest więc obrona rozumu. Rozum, rozum moralny – napisał kardynał J. Ratzinger – jest ponad tym, czego chce większość (H. Kopiec, op. cit).

Czy Kazimierz Kutz nadaje się na edukatora Ślązaków? I na koniec posłuchajmy tego, co K. Kutz powiedział (luty 2017) bezpośrednio o sobie: Ślązacy są dla Polaków tym, kim byli dla Niemców: obywatelami drugiej kategorii. Na pytanie dziennikarza: O jakiej Polsce rozmawiał pan przed laty w kawiarni „Czytelnika” z Konwickim, Dygatem i Holoubkiem? – odpowiada: O takiej jak dziś – o kraju absurdu, śmieszności władzy, poniewierania obywateli. Kibicowaliśmy przeciwko temu fatalnemu państwu. Konwa był z Litwy, Dygat był Francuzem, Gucio z pochodzenia był Czechem, a ja jestem Ślązakiem, czyli Niemcem, więc byliśmy zaciekawieni naszą odmiennością. No tu poszedł nasz reprezentacyjny Ślonzok już na całego, a może jeszcze dalej? Chyba że ktoś zna tego rodzaju inne wyznania Kutza na temat swoich korzeni? Bo ja słyszę je – w sformułowaniu tak jednoznacznym i kategorycznym – po raz pierwszy. Jeśli więc jest tak, że Kazimierz Kutz, funkcjonujący i wykreowany od lat w powszechnej świadomości jako symbol Ślązaka, jest Niemcem – to trzeba z tym coś zrobić. Słowem: do jasnego pierona, kaj my to som! To tak dali nie może przeca być! Nie dlatego, że momy coś przeciwko

W czasach postpolityki wykorzystywana bywa popularność różnych dziwaków, a nawet skandalistów, do kształtowania opinii społeczeństwa i oswajania go ze zmianą systemu wartości. Niemcom, ale kto to widzioł, żeby ktoś, kto ma poczucie, że jest Ślonzokiem czyli Niemcem, równocześnie był Ślonzoków (ale nie Niemców) edukatorem i wizytówką? Hola, hola! – jestem pewny, że nie jest jeszcze z polskimi Ślonzokami aż tak źle, żeby musieli się temu bezradnie przyglądać. Panie Kazimierzu! Pora przestać „posługiwać” Ślonzokom, zakończyć uzurpatorską misję duchowego przewodnika., wycofać się, zrezygnować, zdjąć z siebie nachalny szyld zawodowego Ślonzoka. Na mój gust Kutz (dlaczego utalentowany twórca filmowy dołączył do grona swobodnie bredzących bojowników o prawa wszystkich do wszystkiego?) ze swoim naiwnym przeświadczeniem przydatności dla Śląska jako felietonista, który co tydzień pisze „dla tych swoich Ślązaków”, stał się postacią raczej tragikomiczną. I jeszcze jedno. Aby sobie żodyn mądrala nie pomyśloł, że my tu na Ślonsku ze wszystkim, co jest postępowe i modne, jesteśmy na bakier i w ogonie, już dzisiok niniejszym łogłoszom konkurs na następujący PROJEKT: Co zrobić, żeby propagandowo przyklejonego do Śląska K. Kutza jak najszybciej odkleić i pozwolić mu być tym, kim jest. Projekt powinien zawierać konkretne pomysły i rozwiązania opiekuńczo-wychowawcze, aby mu się z tymi Niemcami (jako obywatelowi drugiej kategorii) jako tako wiodło i długo jeszcze w zdrowiu (po swojemu, niechby nawet świrowato) żyło na tym świecie. I żeby o polskich Ślonzoków przestoł się starać i doł im już świynty pokój. Amen. P.S. Mam poczucie, że już choćby w świetle przytoczonych pokrętnych wypowiedzi Kazimierzowi Kutzowi należy się laur „Świra”. A za to, iż tak się nie stało (i nigdy już nie stanie, bo konkurs umarł śmiercią naturalną) ktoś – jak to się godo – powinien beknąć. Wszak porządek tu u nas na Śląsku musi być! K


KURIER WNET · MARZEC 2017

6

polecenie ogolenia wąsów pod rygorem nałożenia kontrybucji. Jeńców głodzono, kopano i policzkowano, rannych dobijano, topiono w studniach lub palono żywcem, wrzucając do płonących budynków. Pod Pułtuskiem we wsi Udzinie w tamtejszej leśniczówce, w której schroniło się dwóch powstańców, jak donosiła „Breslauer Zeitung”, [...] żołnierze dom otoczyli, a zapaliwszy go ze wszystkich stron,

donosiła Moskalom na panią, iż ma srebra schowane pod podłogą. Również „Gwiazdka Cieszyńska” podawała bardzo drastyczne opisy zachowania się carskich żołnierzy: Nad poległymi pastwiło się wojsko rosyjskie w najokropniejszy sposób, dobijało rannych, wyłupiało oczy, a martwej już jakiejś kobiecie oberżnęli piersi i rozpruli brzuch. Okrutne traktowanie kobiet było dość częstą praktyką.

chcąc pozbyć się niewygodnego gościa, przyprowadził do domu żołnierza. Rosjanin oddał do schowanego za piecem strzał z karabinu, a następnie wykonał kilka pchnięć bagnetem. Po odejściu carskiego wojska z Przeszowa kolonista odkrył, że powstaniec, mimo odniesionych ran, wciąż żył. Wówczas, jak pisała „Gwiazdka Cieszyńska”, wyciągnął go zza pieca i nożem poderżnął mu gardło.

do niewoli Turkach, Czeczeńcach i innych wrogach nie dostrzegano ludzi. Ludobójcze masakry całych grup etnicznych uznawano za epokowe osiągnięcie gruntujące potęgę wielkiej Rosji. Taktyka spalonej ziemi oraz zwyczaj obcinania przez kozaków głów jeńcom i dobijania setek rannych nie bulwersował ani dowódcy, który „przyjacielsko” w tym czasie pykał fajkę, ani poety, który surowym i dzikim Kaukazom przeciw-

gdyż kozacy wymordowali prawie wszystkich rannych. Według redakcji „Gwiazdki Cieszyńskiej”, gen. Fiodor Berg celowo pozwolił mieszkańcom stolicy uczestniczyć w pogrzebie poleg­ łych pod Budą Zaborowską, [...] aby zadrżeli na widok obnażonych najokrutniej okaleczonych i dobijanych. Klęska oddziału gen. Edmunda Taczanowskiego, poniesiona 8 V 1863 roku w bitwie pod Ignacewem, w któ-

Upiory wojny na dobre zadomowiły się na obszarze dorzecza Wisły i Niemna oraz pogranicza Śląska, a „Gwiazdka Cieszyńska” twierdziła, iż prześladowały one rosyjskie sumienia „obciążone zbrodniami i mordami”. „O okrucieństwach moskiewskich” i „dzikiej, niepohamowanej zemście nad pokonanym wrogiem” mówił nawet Bismarck, a szeroko pisała prasa śląska.

Doniesienia znad granicy

FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

J

eszcze przed wybuchem insurekcji „Breslauer Zeitung” ze współczuciem donosiła o losach polskich rekrutów, których zmobilizowano podczas tzw. branki nocą z 14 na 15 I 1863 roku na podstawie imiennych list, a nie losowania. Akcja ta, zamiast zapobiec wybuchowi, przyśpieszyła termin powstania. Zdaniem „Breslauer Zeitung”, transport poborowych w tych warunkach był niemożliwy, [...] więc męczą się ci biedni ludzie [...] żywieni jak najnędzniej [...] nie dostają ci nieszczęśliwi ani bielizny, ani odzienia [...] położenie ich jest okropne; przyszłość wieszczyła im same nieszczęścia. Podobne oceny tego wydarzenia wyrażała redakcja „Gwiazdki Cieszyńskiej”, według której wszystkich „więcej oświeconych od chłopa” chciano wcielić do wojska i wysłać daleko w głąb Rosji. W odpowiedzi na okrucieństwo Rosjan zaczęły się gromadzić małe oddziały, które nocą z 22 na 23 stycznia uderzyły na garnizony i powstanie po kilku dniach rozszerzyło się [...] na przestrzeni od Sandomierza do Puszczy Białowieskiej, od Wisły do Niemna. Okrucieństwo wojny stało się niechcianym doświadczeniem pokolenia 1863 roku, które doznało licznych upokorzeń, doświadczyło nienawiści do wroga, chęci zemsty za poległych przyjaciół, wysiedleń, wypędzeń, egzekucji, gwałtów, podpaleń, rabunków i mordów, bezmyślnego niszczenia dworów i znajdujących się w nich zasobów materialnych, dóbr kultury, m.in. bogatych księgozbiorów, pamiątek rodzinnych i narodowych, które symbolizował roztrzaskany o bruk fortepian Fryderyka Chopina. Jedną z metod wroga były krwawe pacyfikacje wsi i małych miasteczek. Bito w cyrkułach, wymyślano na ulicy, kozacy i policjanci tłukli [...] batami za lada powodem. [...] Komisarz Konstanty Rydzewski zasmagał na śmierć ciężarną. Kobiety w czerni, noszące żałobę narodową na ulicy, obdzierano z sukien i batożono. Policmajster warszawski Łowszyn kazał na posterunku bić rózgami młode Polki zatrzymane za śpiewanie w kościele pieśni Boże, coś Polskę. Wieszanym powstańcom często przed egzekucją wymierzano od kilkudziesięciu do kilkuset nahajek. W Radomiu generał lejtnant Walery Aleksandrowicz (Bellegarde) Belgard kazał powiesić czterech rzemieślników za nieokazanie mu należnego szacunku. Na rozkaz Ksawerego Osipowicza Czengerego, dowódcy szudeńskiego pułku piechoty i naczelnika wojennego powiatów kieleckiego, opatowskiego i sandomierskiego, wziętego do niewoli francuskiego oficera Logiera zatłuczono nahajkami. W Krasnymstawie inny rosyjski satrapa wydał tamtejszym obywatelom

KURIER·ŚL ĄSKI

Rok 1863 w śląskiej prasie Część I Zdzisław Janeczek

nikogo zeń nie wypuścili. Wszyscy stali się pastwą płomieni prócz jednego powstańca (bo drugi, skoczywszy z dachu, ucieczką się ratował), leśniczy, jego żona, troje dzieci i trzy sługi. To, co było w stajni, zabrali ze sobą jako zdobycz zwycięzcy nowocześni bohaterowie. Przy takich potwornych zdarzeniach miały miejsce i takie, które redakcja „Breslauer Zeitung” kwalifikowała jako „wpół naiwne” lub „na wpół tragiczne”, na przykład, gdy służąca

Kobiety w czerni, noszące żałobę narodową na ulicy, obdzierano z sukien i batożono. Policmajster warszawski Łowszyn kazał na posterunku bić rózgami młode Polki zatrzymane za śpiewanie w kościele pieśni Boże, coś Polskę.

31 stycznia br. w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu odbyło się spotkanie w ramach „Akademii po szychcie 2017” – O górnośląskim przemyśle w Roku Reformacji na Śląsku. Dynamiczny rozwój górnośląskiego przemysłu górniczo-hutniczego i jego wybitni twórcy.

W jednym z dworów kozacy, zaskoczywszy gospodarzy przy wieczerzy, wymordowali wszystkich mężczyzn, a córkę dziedzica zgwałcili, obcięli jej piersi i kańczugami po śniegu pognali nagą do lasu, gdzie ich ofiara, opadłszy z sił, zamarzła. W relacji B. Rozwadowskiego o wyprawie majora Jana Żalplachty-Zapałowicza autor odnotował, iż córce leśniczego zamieszkującej dobra dworskie Moskale obcięli piersi z zemsty, że tam nasi ranni przytułek, a zdrowi pożywienie dostali, a folwark spalili. Niedaleko śląskiej granicy dobili rannego Polaka, a rozdziawszy go z odzienia, „obdarli go potem i ze skóry, tylko z twarzy nie zdarli”. Według innej relacji prasowej w giebułtowickim dworze zabito leśniczego z domownikami, a głowy ofiar rzucono psom na pożarcie; gdy te ze wstrętem uciekały, podzieliły los właścicieli. Równie dramatyczny przebieg miał opis śmierci rannego powstańca, ukrytego przez niemieckiego kolonistę, który

Władysław Skoczylas: Pieta – symbol cierpienia.

Nie lepszy los zgotowano podkomendnym Apolinarego Kurowskiego z obozu w Ojcowie. Część wziętych do niewoli Rosjanie rozstrzelali lub strącili z okolicznych skał, m.in. Krzyżowej, w przepaść, 27 utopili w studni zamku w Pieskowej Skale. Podczas jednej z wielu pacyfikacji polskich dworów zabili 70-letnią staruszkę, Teresę z Młynarskich Gaszyńską, matkę poety i prozaika Konstantego Gaszyńskiego, weterana powstania listopadowego i działacza Wielkiej Emigracji, zaprzyjaźnionego z Zygmuntem Krasińskim. Obrazy te odbiegały od wizerunku Rosjanina-Europejczyka nakreślonego wcześniej przez Aleksandra Puszkina, w Putieszestwiju w Arzrum opisującego działania Iwana Paskiewicza na Kaukazie podczas kampanii 1829 roku. Herosi-dżentelmeni (wykreowani na imperialny użytek przez Aleksandra Puszkina i Michaiła Lermontowa) po kąpieli i śniadaniu, konwersując po francusku, ruszali na łowy „dzikich bestii”. W zabijanych, okaleczanych, branych

stawiał z punktu wyższości kolonialnej ucywilizowanych Rosjan, których „sławiły nawet kobiety z haremu”. Praktyki te, w 1863 roku przeniesione z Azji do Polski, nie stały się jednak powodem do chluby dla „zbawców Rosji”. Nie tylko na Śląsku Cieszyńskim, ale w całej Austrii na łamach takich pism, jak „Wiener Zeitung”, „Morgenpost”, „Die Presse”, „Der Botschafter”, „Die Gegenwart” i „Südtiroler Volksblatt” pisano, iż czyny wojenne Polaków przypominają czasy bohaterskiego Leonidasa, króla Sparty, a męstwo ich jest równe odwadze obrońców Termopil. Widziano w Polakach nowoczesnych Greków lub Rzymian. Pod Budą Zaborowską 14 IV 1863 roku starło się 240 powstańców formowanego oddziału Dzieci Warszawy z 670 żołnierzami gen. Krüdenera. Poległo wówczas razem z dowódcą, majorem Walerym Remiszewskim, 30 Polaków. Bilans strat powiększył się jednak do 72 zabitych i 9 kontuzjowanych,

W całej Austrii pisano, iż czyny wojenne Polaków przypominają czasy bohaterskiego Leonidasa, króla Sparty, a męstwo ich jest równe odwadze obrońców Termopil. Widziano w Polakach nowoczesnych Greków lub Rzymian. rej poległo ponad 200 powstańców, stała się kolejną okazją popełnienia okrucieństw. Rosjanie nie poprzestali na dobijaniu rannych, ale obwijali im nogi słomą, przywiązywali do drzew i zapalali albo w płonący ogień wrzucali, aby żywcem się spalili. Była to jedna z metod, jaką na Litwie stosował znany z okrucieństwa generał gubernator Toll. Na jego polecenie jeńców obwiązywano słomą, smarowano smołą i podpalano, aby życie kończyli

Spotkanie poświęcone Guidowi Henckel von Donnersmarckowi

D

oktor Arkadiusz Kuzio-Podrucki wygłosił referat zatytułowany Guido Henckel von Donnersmarck i huta „Donnersmarck” oraz kopalnia „Guido”, natomiast Barbara Klajmon koreferat: Architektoniczne fundacje hrabiego Guida Henckel von Donnersmarcka. Guido hrabia Henckel, 1. książę von Donnersmarck, tytularny pan Tarnowskich Gór i (13.), 14. wolny pan stanowy Bytomia urodził się 10 sierpnia 1830 roku we Wrocławiu jako najmłodszy syn hrabiego Karola Łazarza. Do 1848 roku, w którym w Europie wybuchła Wiosna Ludów, zdobywał potrzebne doświadczenie i wiedzę m.in. pracując w zakładach przemysłowych oraz przebywając w Paryżu. Majątek przejął od ojca we wspomnianym rewolucyjnym okresie. Guido nie tylko uporał się z uporządkowaniem starych długów, ale nawet zaciągnął pożyczki na nowe inwestycje. Dokupując do odziedziczonych dóbr kolejne, stworzył potężny kompleks przemysłowy, w skład którego wchodziły m. in.: kopalnie węgla – „Guido” w Zabrzu, „Deutschland” w Świętochłowicach, „Śląsk” w Chropaczowie, „Donnersmarck” w Chwałowicach, kopalnia rud w Karyntii; huty żelaza – „Donnersmarck” w Zabrzu, „Bethlen-Falva” w Świętochłowicach, „Kraft” w Dąbiu koło Szczecina; huta

Zenon Szmidtke cynku „Guidotto” w Chwałowicach; pierwsza na Śląsku spółka akcyjna „Śląskie Kopalnie i Cynkownie” z siedzibą w Lipinach. Ponadto był udziałowcem kopalń cynku we Francji i na Sardynii. Zyski posłużyły mu m. in. do budowy lub rozbudowy swych rezydencji – starego piastowskiego zamku oraz „Małego Wersalu” w Świerklańcu, pałacu w Reptach, rezydencji w Berlinie, domu w Rotach-Egern w bawarskich Alpach, pałacu w Paryżu, przy Polach Elizejskich. Guido Henckel von Donnersmarck pomagał swym robotnikom, zwłaszcza w kształceniu, a także w rehabilitacji inwalidów wojennych i ofiar wypadków. Mimo swego wyznania protestanckiego, współfinansował budowę katolickich kościołów w Reptach, Mikulczycach, Wieszowej, Kamieniu, Starych Tarnowicach, Świerklańcu, Zaborzu. Dołożył się również do rozbudowy ewangelickiej świątyni w Tarnowskich Górach. W 1911 roku w Królestwie Prus był drugim pod względem bogactwa człowiekiem. Wyprzedzała go tylko Bertha Krupp von Bohlen und Halbach. Guido przyjaźnił się z Alfredem Kruppem. Jako wyznaczony przez kanclerza Ottona von Bismarcka negocjator odniósł spektakularny sukces w działalności politycznej, doprowadzając do podwyższenia z 1 do 5 mln franków w złocie wysokości kontrybucji

nałożonej na pokonaną w 1871 roku Francję. Zasiadał w Śląskim Sejmie Prowincjonalnym oraz Radzie Państwa. Dnia 18 stycznia 1901 roku cesarz Wilhelm II Hohenzollern nadał mu dziedziczną godność pruskiego księcia (niem. Fürst) von Donnersmarck. Guido ożenił się dwukrotnie – z Pauliną Teresą Lachmann, bardziej znaną jako markiza Blanka de Païva, paryską luksusową damą do towarzystwa, a następnie z rosyjską arystokratką Katarzyną Slepcow. Druga żona dała mu dwóch synów – Guidotta i Krafta. Hrabia von Donnersmarck zmarł 19 grudnia 1916 roku w Berlinie, a pochowano go w mauzoleum w Świerklańcu. W swej barwnej opowieści o życiu Guida, oprócz wspomnianych podstawowych informacji dr Arkadiusz Kuzio-Podrucki naświetlił wiele kwestii ważnych i ciekawych, a mało znanych. I tak, na przykład, hrabia Guido dysponował regale górniczym w księstwie bytomskim, odziedziczonym po Piastach. Zrzekł się go, w zamian uzyskując prawo pierwokupu. Taka sytuacja prawna umożliwiła mu stworzenie potężnego kompleksu przemysłowego. Według pierwszej na ziemiach polskich ustawowej definicji: „Regale górnicze jest to zwierzchnie prawo panującego, które zastrzega pewne minerały, znajdujące się w naturalnych złożach, wyłącznie jego rozporządzalności”.

W 1885 roku, rok po śmierci pierwszej żony, urodził się Guidowi pierwszy, nieślubny syn – Odo Deodatus Tauern. Oficjalnie jego matką była pięćdziesięcioletnia Rosalie Parent; faktycznie inna kobieta, jak wynika z badań genealogicznych przeprowadzonych współcześnie przez członków rodziny Tauern. Barbara Klajmon zaś w bogato ilustrowanym koreferacie przedstawiła architektoniczne fundacje Guida na tle ewolucji stylów architektonicznych w XIX wieku. Nawet gdy uświadomimy sobie, że współfinansowanie przez hrabiego budowy katolickich kościołów wynikało z prawa górniczego i obowiązków patronackich, śmiało można je uznać za przykład owocnego współdziałania protestantów i katolików. Podczas dyskusji prof. dr hab. inż. Wilhelm Gorecki m. in. zaprezentował książkę swojego autorstwa zatytułowaną Rozwój przemysłu na Górnym Śląsku w XVIII i XIX wieku na przykładzie Huty Florian. Wykazał w niej, że do 1850 roku przemysł górnośląski był ważniejszy od przemysłu Zagłębia Ruhry. Omówił w niej również życiorysy, działalność i osiągnięcia 20 osób (w tym – obszernie – Guida Henckel von Donnersmarcka), które przyczyniły się do tego rozwoju. Przedstawił także dwa swoje artykuły opublikowane z okazji 100-lecia śmierci księcia Guida Henckel von Donersmarcka. K


MARZEC 2017 · KURIER WNET

7

widownią: w bitwie pod Łomżą dobijali Moskale niewinnych, strzelali do broczących krwią […]. W Tomaszowie, który spalili 5 lutego, postąpili zupełnie jak rozbójnicy, rabując, zabijając starców, kobiety i dzieci, i kto im się nawinął, nie oszczędzając nawet spokojnych urzędników rosyjskich; i tak sekretarza Pietrasińskiego, przywiązanego do konia, włóczyli po mieście. W Kownie rozstrzelali 29 V 1863 roku ziemianina Wincentego Białozora. Terror stosowany na całym obszarze dawnej Rzeczpospolitej miał różne odcienie i natężenie. Z perspektywy Petersburga były to jednak środki zbyt łagodne, o czym świadczył m.in. epitet „niezdarny Sasza”, jakim wielkiego księcia Konstantego obdarzył bratanek Aleksander, przyszły car Rosji. Na prowincji naczelnicy wojenni organizowali specjalne bale, na które miejscowe kobiety były doprowadzane przez kozaków. W Łomży naczelnik Miesojediew do „zabawy” kazał wybrać żony i córki więźniów, którzy musieli biernie się temu przyglądać, pogodzeni z własną hańbą i upokorzeniem. W Tykocinie naczelnik Dmitrij sprowadził na bal pod groźbą kontrybucji i kar cielesnych okoliczną szlachtę z żonami i córkami. „Zaproszeni” byli zmuszani

FOT. ZE ZBIORÓW AUTORA

Dionizy Czachowski (1810-1863), powstańczy pułkownik, naczelnik wojenny województwa sandomierskiego

Kamień upamiętniający zwycięską potyczkę Czachowskiego pod Jeziórkiem

do Kijowa. Organizowano prawdziwe obławy „na ludzką zwierzynę”. Bezwzględnie tropiono każdego sprawcę najmniejszego uchybienia względem zaborcy. Księdzu Kazimierzowi Noseyce z parafii Żyżmory w Kowieńskiem wymierzono 100-rublową grzywnę i przesunięto na wikariat za to, że w akcie zgonu odnotował jego przyczynę: „stało się to od kozackich nahajek”. W ten sposób wymierzał kary m.in. gen. Toll, który krawcowi podejrzanemu o szycie mundurów dla powstańców kazał wyliczyć 200 pletni, wskutek czego ten umarł. Podając wiele przykładów barbarzyństwa, redakcja śląskiej gazety dokonała podsumowania: Oto mały obrazek ze zdarzeń, których ciągle Polska była

do tańca, podczas którego naigrywano się z Polaków. Katowanym w swojej obecności ofiarom Dmitrij wkręcał do ręki korkociąg, aby sprawdzić, czy żyją. Z kolei naczelnik wojenny powiatu poniewieskiego zasłynął z wizyty we dworze, gdzie gospodarzowi zabrał z biurka 60 000 rubli, które najzwyczajniej schował do kieszeni. W jego ślady szedł Warrow, który, gdy zabrakło mu pieniędzy na karty i stroje dla żony, napadał okoliczne dwory. W porównaniu z tymi gwałtownikami podpułkownik Butkowski stosował łagodniejsze rest­rykcje. Swoje czynności urzędowe w polskim dworze rozpoczynał od piwnic i gdy znalazł w nich odpowiedni zapas wódki i wina, pił na umór nieraz przez dwa tygodnie.

z sił, generał oddał go na pastwę kozaków, którzy nieszczęsnego zamęczyli na śmierć. Tak więc wojna prowadzona bez reguł prowadziła do demoralizacji i znieprawienia uczestników. Był to czas „dzikich bachanalii moskiewskich”. Kowala z Grochowej, który próbował przeciwstawić się rabunkowi, żołnierze wrzucili w ogień płonącej kuźni. Następnie nadziali na bagnety jego 6-letnie dziecko i również spalili. Ekonoma wracającego z pola „zastrzelili i obdarli”. Do dzieci, które schroniły się na drzewach, strzelali oficerowie, a spadających dobijali żołnierze. Kozacy jeńcom wziętym pod Dembnikami kazali się rozebrać do naga, a następnie przywiązanych do końskich ogonów dotąd włóczyli, dopóki dawali znaki

Apolinary Kurowski (1818-1878)

Tropem dowódców podążali żołnierze, którzy – jak pisała „Breslauer Zeitung” w doniesieniu z Katowic – zadowalali się skromniejszymi łupami, wymuszając haracze na ludności, lub „na patrolu” okradając kasy i urzędników kolei żelaznej. Wielu mieszkańców Królestwa Polskiego, a nawet carskich urzędników, m.in. z Miechowa, szukało schronienia w austriackim Krakowie, gdyż [...] władze wojskowe [...] nie chciały ręczyć za ich bezpieczeństwo. Metody caratu, jak pisze Stefan Kieniewicz, [...] były sprawą powszechnie znaną i »liberalny« wielki książę Konstanty bez żenady omawiał je w korespondencji ze swym carskim bratem. Natomiast prasa reżimowa w Kongresówce, mając za złe takim periodykom, jak „Schlesische Zeitung” i „Breslauer Zeitung”, iż publikowały doniesienia o aktualnych okrucieństwach rosyjskich wojsk na ziemiach Rzeczpospolitej, zwracała uwagę na pruskie zbrodnie popełnione w przeszłości na Polakach. „Dziennik Powszechny” pisał: Jeżeli już iść ząb za ząb, przypomnijmy gazetom pruskim wypadki 1848 roku. Jak postępowano sobie z wziętymi do niewoli polskimi jeńcami? Goleniem głowy i smarowaniem czarną farbą jednego ucha znaczono ich jak baranów. A ów sławny 8 pomorsko-brandenburski pułk, jak sobie postępował? Ileż jeszcze żyje ofiar,

Dionizy Czachowski, naczelnik wojenny ziemi sandomierskiej, wobec wroga stosował prawo odwetu; przez swoich zwany „diabłem”, u Rosjan zyskał przydomek „Strasznego Starca” lub „niekoronowanego króla Polski”.

którym żelaznymi ladsztokami odbito ciało od kości! Czymże nazwać spalenie Książa z garstką broniących się w nim powstańców albo strzelanie do bezbronnych ludzi? „Gwiazdka Cieszyńska” na taką polemikę odpowiedziała śląskim porzekadłem ludowym „przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli”. Wydarzenia tamtych lat odcisnęły niezatarte piętno w sercach i umysłach m.in. brata Alberta (Adama Chmielowskiego), Maksymiliana Gierymskiego, Michała Elwira Andriollego, Bolesława Prusa (rannego pod wsią Białka, więzionego w Siedlcach i w Lublinie), Elizy Orzeszkowej, Marii Konopnickiej (opłakiwała śmierć brata i wyrok śmierci na szwagra), Artura Grottgera i Henryka Sienkiewicza. Aż trzech braci stryjecznych Sienkiewicza uczestniczyło w powstaniu styczniowym, walczył także starszy brat, 19-letni Kazimierz, a w bitwie pod Janówką poległ 27-letni Zdzisław Dmochowski, brat cioteczny i równocześnie ojciec chrzestny Henryka. Autor Quo vadis z szacunkiem wspominał artystę malarza Ludomira Benedyktowicza, weterana 1863 roku, który walcząc pod sztandarem Władysława Cichorskiego „Zameczka” w jednej z bitew odniósł ciężką ranę. Rosjanie najczęściej rannych dobijali i grabili ich mienie, odzierając poległych z odzieży, bielizny i butów (w skrajnych przypadkach z pośpiechu odcinano obute kończyny); rzeczy te próbowali sprzedawać na lokalnych bazarach. Benedyktowiczowi kozak

dowódców powstania. Wobec wroga stosował prawo odwetu; przez swoich zwany „diabłem”, u Rosjan zyskał przydomek „Strasznego Starca” lub „niekoronowanego króla Polski”. Z podwładnymi obchodził się szorstko, z szpiegami i jeńcami okrutnie. Pierwszych wieszał bez litości, drugim odpłacał sowicie za znęcanie się nad jeńcami, za dobijanie rannych, za rabunki i grabieże. Ludność cywilną miasteczek i wsi starał się chronić przed represjami ze strony wroga. Jak wspominał inżynier kolei petersburskiej i komisarz Rządu Narodowego, Stanisław Jarmund, który wręczył Czachowskiemu (rozkazem dziennym nr 2 z 20 IV 1863) nominację na pułkownika i na naczelnika wojskowego województwa sandomierskiego, dowódca ten „z zasady nie przyjmował bitwy we wsiach i miasteczkach”. Wy-

Kozacy jeńcom wziętym pod Dembnikami kazali się rozebrać do naga, a następnie przywiązanych do końskich ogonów dotąd włóczyli, dopóki dawali znaki życia. Tym, którzy przed śmiercią wołali „ Jezus, Maria ratuj!”, obcinali ręce, mówiąc: „wot tiebia Jezus, Maria ratuj!”.

FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

życia. Tym, którzy przed śmiercią wołali „Jezus, Maria ratuj!”, obcinali ręce, mówiąc: „wot tiebia Jezus, Maria ratuj!”. Na Ukrainie powstańców wyłapywano i na miejscu zabijano albo prowadzono do więzień, gdzie czekało ich to samo. Po odejściu insurgentów z Koszowej, kozacy wywlekali z domów kobiety i dzieci i zabijali. Księdzu Młodeckiemu i ziemianinowi Deko założyli sznury na szyje i pognali

FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

w okrutnych mękach. Rozgłaszał, iż tak postąpi z każdym schwytanym Polakiem. Wyrazem jego sadystycznych upodobań było opisane przez „Gwiazdkę Cieszyńską” przesłuchanie 70-letniego starca podejrzanego o kontakty z powstańcami. Generał Toll polecił wsadzić ofiarę do beczki i zalać po szyję błotem. Następnie rozpoczął „inkwizycję”, za każdym zapytaniem mierząc do niej z pistoletu. Gdy starzec opadł

FOT. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

KURIER·ŚL ĄSKI

Mauzoleum Czachowskiego w Radomiu

darował życie, odrąbując szablą prawą dłoń. Po bitwie amputowano mu kontuzjowaną lewą rękę i ogłoszono śmierć, usypując mogiłę powstańczą. Benedyktowicz przeżył powstanie i doczekał wolnej Polski, mimo kalectwa malował, mocując pędzle do kikuta prawej ręki. Mniej szczęścia miał kuzyn Fryderyka Chopina, Dionizy Czachowski, naczelnik wojenny ziemi sandomierskiej, jeden z najdzielniejszych

chodził bowiem z założenia, jak pisał Jarmund: nawet w razie naszego zwycięstwa my pójdziemy dalej, a Moskwa, mszcząc się, spali miasteczko i mieszkańców wymorduje. Tak stało się m.in. w Grabowcu, z którego, by uniknąć bitwy w rejonie zasiedlonym, wycofał się w lasy iłżeckie. Nie uchroniło to jednak ludności Grabowca przed brutalną pacyfikacją poprzedzoną ostrzałem artyleryjskim. Wówczas do głównodowodzącego w Radomiu gen. Aleksandra Kleonakowicza Uszakowa Czachowski napisał list, w którym uskarżał się na gwałty Rosjan i ostrzegał, iż [...] każdego jeńca, bez względu na stopień, każe wieszać, według zasady: oko za oko, ząb za ząb. Jak pisała „Gwiazdka Cieszyńska”, zapowiadał „straszną zemstę Polaków”. Po bitwie pod Stefankowem, gdzie wyciął w pień ścigający go oddział ekspedycyjny, nielicznych jeńców (felczera i czterech żołnierzy) wraz z kapitanem Nikiforowem kazał powiesić. Dionizego Czachowskiego, otoczonego pod Jaworem Soleckim 6 XI 1863 roku, zarąbali szablami rosyjscy dragoni. Jednak pamięć o tym nieustraszonym i nieznającym chwili spoczynku dowódcy, ścigającym wytrwale nieprzyjaciół ojczyzny, utrwaliły słowa pieśni: „Hej, Czachowski, tobie cześć!”. K

W nowym roku – nowe otwarcie. Ukazał się styczniowy, 31 numer „Śląskiego Kuriera WNET”. Został również wydany kolejny, styczniowy numer „ Jaskółki Śląskiej”, miesięcznika górnośląskich regionalistów. Co łączy te oba pisma? Tylko to, że zajmują się sprawami Śląska, bo politycznie są na przeciwległych biegunach.

RAŚ nadal maszeruje Marcin Nowok

M

iesięcznikowi WNET trudno konkurować z „Jaskółką”, która ma bogatych sponsorów i nakład 25000 egzemplarzy, rozdawany bezpłatnie. Za miesięcznik WNET trzeba zapłacić 5 zł; wychodzi w nakładzie 10000 egzemplarzy i jest zbyt młodym pismem, aby było znane i docierało wszędzie tam, gdzie życzyliby sobie autorzy drukowanych w nim materiałów. Co można przeczytać w styczniowym numerze „Ślónskiej Szwalbki”? Właśnie w nim ukazał się niepokojący artykuł, reklamowany na pierwszej stronie gazety pod hasłem: „Sprawa śląska w Brukseli. EFA stanowczo sprzeciwia się dalszemu dyskryminowaniu Ślązaków i nazywaniu ich »częścią narodu polskiego«”. Autorem promowanego artykułu jest Jacek Tomaszewski, który w swoim artykule pt. „Prawa mniejszości i autonomia to w Europie normalność” pisze: „Europosłowie i działacze European Free Alliance po raz kolejny interweniują w śląskiej sprawie w Parlamencie Europejskim. Tym razem u ambasadora Polski w Brukseli”. Pan Jacek nie pisze, jacy posłowie europejscy, z jakich państw i ilu ich było. Również nie podaje, ilu członków

European Free Alliance i z jakich państw interweniowało w śląskiej sprawie u ambasadora Polski w Brukseli. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że European Free Alliance (Wolny Sojusz Europejski) jest to organizacja skupiająca ugrupowania polityczne „narodów bez państw”. Jej członkiem jest RAŚ, czyli jako przedstawiciele tak szumnej europejskiej organizacji EFA do Brukseli mogli pojechać reprezentanci RAŚ. Obok artykułu opublikowano zdjęcie, na którym 5 osób trzyma żółto-niebieski transparent, na którym w języku angielskim widnieje napis: „WE DEMAND MINORITY RIGHTS FOR SILESIANS IN POLAND”, a pod zdjęciem podpis „Stanowczo sprzeciwiamy się dalszemu dyskryminowaniu Ślązaków i nazywaniu ich częścią narodu polskiego, mówią zgodnie przedstawiciele European Free Alliance”. Jakim prawem grupka osób, która znalazła się w Brukseli, zabiera głos w sprawie wszystkich Ślązaków? Dlaczego nie zaznaczają w swojej manifestacji, że mówią tylko w imieniu 7 tysięcy członków organizacji RAŚ, czy nawet tych „ponad 140 tysięcy obywateli”, którzy (jak pisze w omawianym artykule pan Jacek Tomaszewski) podpisali się pod „obywatelskim wnioskiem uznania Ślązaków za mniejszość etniczną”? Na

terenie Górnego Śląska, czyli na obszarach województwa śląskiego oraz opolskiego, zamieszkuje ponad 5,5 miliona osób, tak więc te ponad 140 tys. stanowi około 2,5% ludności tego terenu. Zważywszy na to, że obecne granice województw nie są historycznymi granicami Górnego Śląska, niech to będzie nawet dwa razy tyle, czyli 5%, ale to nadal nie jest liczba ludności, która powinna narzucać swoją wolę przygniatającej większości Ślązaków. Jest jeszcze jeden znak zapytania: kto jest Ślązakiem – czy tylko ten, co godo, czy i ten, co już godać niy poradzi, ale z dziada pradziada jest mieszkańcem tej ziemi? Chciałbym się też zapytać autora artykułu, czy ci wyrzuceni z Kresów Rzeczpospolitej, dla których Śląska ziemia stała się małą ojczyzną, to co za jedni – tylko gorole? Na tej śląskiej ziemi urodzili się już ich wnukowie, a nawet prawnukowie. Czy to trzecie, nawet czwarte pokolenie dla RAŚ-owców to nadal gorole, czy już Ślązacy? A ci, którzy porzucili swoje ojczyste strony i osiedlili się na stałe na Śląsku, mają przyjąć obywatelstwo śląskie i czuć się dyskryminowani, czując się częścią narodu polskiego? Z kogo RAŚ chce tworzyć „autonomię” Śląska – tylko z hanysów? A tamtym godomy raus? I w jakich granicach ma być ten Śląsk?

D

rodzy przyjaciele Ślązacy! Ci ludzie, którzy przybyli na Śląsk ze wschodnich terenów dawnej Rzeczpospolitej i przeszli piekło czystek etnicznych, dokonywanych przez nacjonalistów ukraińskich, których nie łagodzili niemieccy okupanci tamtych terenów – z doświadczenia wiedzą, co to jest nacjonalizm czy szowinizm i do czego może doprowadzić. Urodziłem się na Śląsku i mieszkam tu tak długo, że pamiętam czasy, kiedy we wczesnej PRL-owskiej rzeczywistości Ślązak – ten z dziada pradziada – był traktowany jak obywatel drugiej kategorii, a przez goroli często

Wydawało mi się, że grudniowa „Jaskółka Śląska” będzie świątecznym – bożonarodzeniowym numerem. Nic z tych rzeczy. Na okładce miesięcznika – „twarzy gazety” – nadal trwa Marsz Autonomii. Nie ma nawet życzeń świątecznych składanych zwyczajowo czytelnikom przez zespół redakcyjny gazety. Wspomnieniem świąt Bożego Narodzenia jest informacja, że w Śląskim Muzeum w Bytomiu trwa wystawa szopek – betlyjek. O świętach przypomniał sobie również piszący do „Jaskółki” pan Jan Kołodziej, który pozdrowił osobiście czytelników. Zastanawiam się, czy to nie polityka tego

Może by tak RAŚ, będąc członkiem European Free Alliance, zaczął walczyć również o obywatelstwo śląskie dla dużej grupy Ślązaków na terenie Niemiec? wyzywany od Szwabów czy Niemców. Ale pamiętam też dużo mieszanych małżeństw, które przetrwały i nadal trwają. Tych napływowych i autochtonów od samego początku łączyła jedna rzecz – wiara katolicka. Od zakończenia wojny ci ze Wschodu i Ślązacy spotykali się w kościele i wspólnie modlili. Nieistnienie różnic religijnych jednoczyło ich i przekonywało do siebie.

miesięcznika, by unikać tematów, które łączą? W grudniowym numerze został przypomniany życiorys pruskiego księcia Guida Henckel von Donnersmarcka, z uwagi na przypadającą setną rocznicę jego śmierci. I słusznie, że wspomina się człowieka, który tak dużo zrobił dla Śląska. Ale wiem, że na łamach „Śląskiej Jaskółki” nie ukażą się wspomnienia o ks. Konstantym

Damrocie – Ślązaku, znanym kapłanie, społeczniku i szermierzu polskości. Warto, aby niektórzy „Ślązacy” przeczytali jego wspaniały wiersz „Moja Ojczyzna”. Od lat nie słyszałem obraźliwych (moim zdaniem), a kierowanych przeciwko Ślązakom słów: Szwab, Niemiec. Te określenia można było usłyszeć podczas i po Marszu Autonomii w Katowicach 16 lipca 2016 roku, kiedy to nad głowami maszerujących pojawiły się niemieckie flagi. Dziwne, że słowa „Szwab, Niemiec” nie obraziły demonstrujących, a obraża ich tylko określenie Ślązak – Polak, tak jakby to równało się: bandyta, pijak, złodziej … Ci, co pojechali demonstrować do Brukseli, tam na miejscu nie sprzeciwiali się dalszemu dyskryminowaniu Ślązaków i nazywaniu ich częścią narodu niemieckiego. A może Ślązak – Niemiec nie jest obraźliwym skojarzeniem? Ci Ślązacy, którzy mają obywatelstwo niemieckie, nie wstydzili się przyjechać do Katowic na Marsz Autonomii i powiewać niemieckimi flagami. Może by tak RAŚ, będąc członkiem European Free Alliance, zaczął walczyć również o obywatelstwo śląskie dla dużej grupy Ślązaków na terenie Niemiec? Na koniec chciałbym poinformować pana Jacka Tomaszewskiego – autora artykułu w „Jaskółce Śląskiej”, że znam niemało Ślązaków, i to takich z dziada pradziada, dla których określenie Ślązak – Polak jest zaszczytne, a nie uwłaczające. K


KURIER WNET · MARZEC 2017

8

P

OP, funkcjonując w ramach Związku Walki Zbrojnej, tworzyła w nim wydzielony pion. Utworzony w Chorzowie Obwód POP obejmował Chorzów, część dawnego powiatu świętochłowickiego (Łagiewniki, Chropaczów, Lipiny, Świętochłowice, Godula, Orzegów, Nowy Bytom, Bielszowice) oraz przylegające do Chorzowa i powiatu świętochłowickiego części powiatu katowickiego (Siemianowice, Wełnowiec, Bytków, Michałkowice, Wirek – Nowa Wieś, Halemba). Obwód Chorzów POP podlegał Komendantowi Okręgu Śląskiego. Na jego czele stał Komendant Obwodu. Skład Komendy Obwodu przedstawiał się następująco: Komendant Obwodu – Roman Karwat ps. Przerwa, I zastępca Komendanta Obwodu – Alfons Kołodziejczyk ps. Topór, II zastępca Komendanta Obwodu – Walerian Nardelli ps. Gruzin, III zastępca Komendanta Obwodu – Walter Dudek. Przy Komendzie Obwodu istniały sekcje: propagandowa, dywersyjna, wywiadowcza, kontrwywiadowcza i społeczna, w „pionie oddolnym” – 14–16 oddziałów, a każdy oddział składał się z pięciu pięcioosobowych sekcji. Sekcje przy Komendzie Obwodu też były pięcioosobowe, z wyjątkiem sekcji wojskowej, która liczyła 27 osób. Łączność z Komendą Okręgu „w górę, jak i z oddziałami w dół i między Komendą Obwodu” utrzymywano przy pomocy kurierów. Sekcja propagandowa rozwijała akcję uświadamiania politycznego społeczeństwa i werbowania członków. Wydano dwa numery pisma „Zryw” i kopie zdjęć gen. Sikorskiego. Sekcja zaopatrywała członków w nielegalne papiery osobiste i meldunkowe oraz rozpowszechniała wydawnictwa konspiracyjne. Sekcja dywersyjna dokonywała mniejszych aktów sabotażu, zrywała i niszczyła niemieckie napisy, afisze, komunikaty oraz pisma i ogłoszenia urzędowe, a także dostarczała i przewoziła materiały wybuchowe. Sekcja wywiadowcza zbierała informacje o Niemcach zarówno przychylnych dla Polaków, jak i wrogo usposobionych, zbierając także adresy członków SA, Gestapo, Policji, konfidentów itp. oraz sporządzała plany obiektów przemysłowych i sprawdzała wiadomości o zamierzonych aresztowaniach. Sekcja społeczna zbierała fundusze na cele organizacji, wspierała materialnie rodziny polskie, szczególnie rodziny aresztowanych i tych, których żywiciele nie powrócili do domu z działań wojennych. Sekcja kontrwywiadowcza była w stadium organizacji. Łącznikiem między Komendą Obwodu a Komendą Okręgu był Marian Michalak. Funkcje kurierów pełnili: Józef Jarczyk, Bolesław Skubała, Jadwiga Czempasówna i Henryk Dronia. Funkcje oddziałowych pełnili: Jerzy Nowak, Stanisław Marcinek, Bernard Białucha, Mieczysław Kotlarski, Koral Rayske, Zbigniew Blok, Alojzy Pniok, Alojzy Garcorz, Jan Chmiel, Stanisław Dubiel, Stefan Binkowski, Paweł Zalewski, Wincenty Koza, Roman Kozubski, Rafał Grychtoł. Roman Karwat ps. Przerwa, komendant obwodu chorzowskiego POP, był równocześnie zastępcą komendanta obwodu chorzowskiego ZWZ („Sił Zbrojnych Polski”). W zasadzie potwierdza to tezę, iż POP po scaleniu z ZWZ zachowała autonomię, przy czym dowódcy POP różnego szczebla zajmowali miejsca w sztabach ZWZ. Jak wynika z adresów „oddziałowych” oraz innych wymienionych w „memoriale” osób, gros członków Obwodu Chorzowskiego to harcerze z Chorzowa, pozostali – z dzisiejszych Świętochłowic. W marcu 1940 roku Chorzowski Obwód POP skupiał ok. 600 osób. Niestety do szeregów POP wniknęli agenci gestapo; jeden z nich należał do ścisłego kierownictwa organizacji. Pierwszym potężnym ciosem było aresztowanie Eryka Zyski. Maria Zyska, składając 29 czerwca 1967 roku zeznania przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach, mówiła: Syn, Eryk Zyska, ur. 21 lutego 1915 r. w Chorzowie, należał do harcerstwa w latach szkolnych. Ostatnio był drużynowym przy Szkole Dokształcającej w Chorzowie przy ul. Powstańców. Przed wojną pracował w magistracie. Do naszego mieszkania przychodził często Froelich, który po zawiązaniu się organizacji harcerskich roznosił gazetki, jak również Ausweisy. Wszystkie

KURIER·ŚL ĄSKI te osoby, które czytały gazetkę, w późniejszym czasie zostały przez gestapo aresztowane. […] Syn Eryk został aresztowany 24 marca 1940 r. w następujących okolicznościach. Wieczorem do mieszkania wszedł osobnik mówiący po polsku i oświadczył, że jest kolegą z Krakowa mego syna Eryka. Drzwi temu osobnikowi otwierał młodszy syn Józef. Ja i Eryk, słysząc to, a przede wszystkim to, że osobnik ten zaraz włożył nogę między drzwi, zaniepokoiliśmy się tym, i syn postanowił oknem wyjść na zewnątrz, gdyż mieszkaliśmy na parterze. Okazało się jednak, że został z zewnątrz oświetlony i wezwany do zatrzymania się. […] Następnie weszło do mieszkania 7 gestapowców; przeprowadzili dokładną rewizję. W mieszkaniu niczego nie znaleziono. Wówczas jeden z gestapowców kazał mi, abym go poprowadziła na strych. Na strychu dostarczonymi młotkami i siekierami zaczął wybijać mur. Po wybiciu znacznego otworu wyjął worek, w którym znajdowała się broń. Jak mi jest wiadomo, broń tę ukrył syn Eryk z Froehlichem, a więc stąd wniosek, że o tym musiał donieść do gestapo Froehlich. Od chwili zabrania syna Eryka nie miałam żadnej wiadomości, dopiero

przetransportowano nas do Ersatz-Polizei-Gefaengnis w Sosnowcu. Wincenty Skowronek, drużynowy I Drużyny Harcerskiej im. Bolesława Chrobrego w Chorzowie zeznania przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach składał w dniu 2 czerwca 1967 roku: Z mojej drużyny wówczas aresztowani zostali Alojzy Garcorz, Józef Szary, Paweł Musioł, Ryszard Przeździnk, Jan Czech, Paweł Rolnik, Paweł Gacki i Paweł Malota. […] Moja żona Helena opowiadała mi, że po aresztowaniach kwietniowych 1940 roku udała się do gestapo przy ul. Rostka, uzyskując tam informację, że brat Jerzy przebywa w więzieniu w Bytomiu, a Paweł Musioł przebywa w szpitalu. Do szpitala udała się matka Musioła i dowiedziała się, że syn jej leży w kostnicy. Wydano jej zwłoki. Został pochowany na cmentarzu. Po odebraniu zwłok rodzice stwierdzili, że ich syn miał rozbitą czaszkę, z ubytkiem kości wielkości dłoni. Gestapo powiedziało rodzicom, że syn Paweł wyskoczył z okna. Zajrzyjmy jednak do protokołu przesłuchania złożonego 25 stycznia 1972 roku w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach przez Stanisława Bocheńskiego,

W warunkach niemieckiej okupacji śląscy harcerze utworzyli Polską Organizację Partyzancką (POP), z ośrodkiem w Chorzowie. POP powstała na bazie sformowanej jeszcze przed wybuchem wojny sieci dywersji pozafrontowej. Jej inicjatorem był Józef Korol, który został komendantem Okręgu Śląskiego SZP-ZWZ.

Męczeństwo polskich harcerzy z Chorzowa Wojciech Kempa w czerwcu 1940 r. jego żona Hilda otrzymała zawiadomienie, że zmarł w Katowicach 20 lub 21 czerwca 1940 r. Od tego czasu ślad po synu zaginął. W 1945 r. przyszedł do mego mieszkania młody mężczyzna i powiedział mi, że syn Eryk został wywieziony do Wrocławia i tam ścięty pod gilotyną. Roman Kozubski w trakcie przesłuchania w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach 24 stycznia 1972 roku powiedział, że przed wojną należał do 1. Drużyny Harcerskiej im. Bolesława Chrobrego w Chorzowie. Brał udział w kampanii wrześniowej w szeregach WP, dostał się do niewoli, z której uciekł, po czym

W marcu 1940 roku Chorzowski Obwód POP skupiał ok. 600 osób. Niestety do szeregów POP wniknęli agenci gestapo; jeden z nich należał do ścisłego kierownictwa organizacji. wrócił do Chorzowa pod koniec października 1939 roku. Należał do POP. W jego „trójce” byli Deja i Garcorz. Deja pracował w Ubezpieczalni i on to dostarczał Kozubskiemu papier do powielania gazetek „Świt” i „Zryw”. Papier ten Kozubski przekazywał Erwinowi Olszówce. Kozubski został aresztowany 15 kwietnia 1940 roku. Ryszard Przeździnk, który również należał do 1. Drużyny Harcerskiej, (funkcjonującej przy Szkole Powszechnej nr 13), zeznając przed OKBZH w Katowicach 17 maja 1967 roku, tak opisał to, co działo się 15 kwietnia 1940 roku i w dniach następnych: W dniu 15 kwietnia 1940 r. zostałem aresztowany z Hubertem Przywarą,

Edmundem Piaseckim, Robertem Palengą i Alojzym Garcorzem. Nad ranem przyszło dwóch policjantów i jeden gestapowiec. Po przeprowadzeniu rewizji zostałem zabrany do piwnicy w Komisariacie Policji przy ul. Bytomskiej, przez parę godzin doprowadzano kolejnych aresztowanych. Z policji dwoma samochodami ciężarowymi wywieziono nas w tym samym dniu do gestapo przy ul. Rostka i osadzono w bunkrze. Było nas około 30 osób w wieku od 17 do 22 lat. Przez parę godzin do tego bunkra doprowadzano pojedynczo i grupowo dalszych aresztowanych. W tym bunkrze mogło nas być około 70 osób. Bunkier był przedzielony drewnianą barierką. Gestapowcy ustawili się po obu stronach bunkra i kazali nam przeskakiwać przez barierkę tam i z powrotem i w tym czasie bili nas różnymi narzędziami – kijami, patykami, bykowcami. W pewnej chwili barierka się załamała, lecz to nie przeszkodziło w biciu nas i w dalszym ciągu przepędzali nas przez tę barierkę do tego stopnia, że niektórzy pod wpływem bicia tracili przytomność. Bicie to trwało ponad godzinę. Pod wieczór wywieziono mnie do więzienia policyjnego na podwórzu magistratu. W areszcie tym był policjant w wieku około 35 lat, piegaty, nazwiska jego nie znam, który miał psa wilczura. Policjant ten wzywał do swojego pokoju pojedynczo i bił smyczą, a pies przytrzymywał nas w kącie, aby nie można było uciekać. […] W dniu 14 czerwca 1940 r. w grupie około 10 ludzi zostałem przewieziony do obozu przejściowego w Sosnowcu. Najpierw ustawiono nas pod ścianą obozu w odległości około 5 metrów jeden od drugiego, pojedynczo nas wzywano do przedsionka obozu i tam gestapowiec Braun i trzej policjanci, z których jeden miał gęsto zwijaną sprężynę stalową, drugi miał kabel elektryczny, a trzeci miał twarde narzędzie – wszyscy czterej zaczęli mnie bić po głowie i po całym ciele, aż do utraty przytomności. Nie pamiętam, w jaki sposób znalazłem się leżący na betonie w szeregu wszystkich w naszej grupie. Na betonie leżeliśmy do drugiego dnia do godzin południowych, a w międzyczasie polewano nas wodą. Także Henryk Dronia, harcerz 13. drużyny, znalazł się pośród tych, którzy zostali aresztowani 15 kwietnia 1940 r. Składając 24 października 1967 roku zeznania przed OKBZH w Katowicach, tak o tym mówił:

Osadzono mnie w gmachu gestapo przy ul. dra Kostka. Tam zwoziło ges­ tapo wszystkich aresztowanych i ustawiano na korytarzach, umieszczano w piwnicach, w salach licytacyjnych, przy czym bito nawet za małe poruszenie. Następnie wywoływano więźniów grupami, ładowano ich na samochody ciężarowe i wywożono do różnych więzień: Bytomia, Zabrza, Katowic. Naszą ostatnią grupę wzięto do sali licytacyjnej, która była przedzielona barierką o wysokości około 1,30 m. Kazano nam ją przeskakiwać. Razem więźniów było nas około 50. Wśród nas był człowiek o nieznanym mi nazwisku, który miał drewnianą protezę nogi. Ten człowiek również razem z nami musiał przeskakiwać przez barierę. Na komendę,,los” przeskakiwaliśmy barierę, a kto pozostawał z tyłu, tego bito kijami, bykowcami i pałkami gumowymi. […]

Do naszego mieszkania przychodził często Froelich, który po zawiązaniu się organizacji harcerskich roznosił gazetki, jak również Ausweisy. Wszystkie te osoby, które czytały gazetkę, w późniejszym czasie zostały przez ges­ tapo aresztowane. Wieczorem moją grupę odtransportowano do więzienia przy magistracie, wśród nas było kilkunastu zmasakrowanych i pokrwawionych […] Na drugi dzień samochodem ciężarowym naszą grupę przywieziono do więzienia sądowego. […] Po tygodniu przewieziono mnie do więzienia policyjnego w Świętochłowicach. Ze Świętochłowic

który także był członkiem 1. Drużyny Harcerskiej w Chorzowie i również został aresztowany 15 kwietnia 1940 roku. Podał on w wątpliwość wersję, jakoby Paweł Musioł miał wyskoczyć z okna, zwłaszcza że – na co zwrócił uwagę – okna były zakratowane: Paweł Musioł przed aresztowaniem zbiegł i był poszukiwany. Z tego powodu przywieziony został do aresztu przy magistracie, jak już było ciemno, i z tego powodu był na korytarzu bity; do piwnic słychać było jęczenie i krzyki: „Polnische Schwein”. Rano, jak nas z piwnic wypuszczano do transportu do więzienia sądowego, przechodząc w korytarzu, widziałem i rozpoznałem zwłoki Pawła Musioła. Oddajmy głos Erwinowi Olszówce, który zeznania przed OKBZH w Katowicach składał 19 czerwca 1967 roku: Aresztowany zostałem 15 kwietnia 1940 r. w Chorzowie, przez gestapo chorzowskie. Zarzucano mi przynależność do organizacji. Po aresztowaniu przewieziono mnie do więzienia w Bytomiu. Łącznie aresztowanych zostało ze mną około 75–80 osób. Aresztowani zostali częściowo przewiezieni do więzienia w Bytomiu, Świętochłowicach i w Chorzowie. Z Bytomia byłem doprowadzany do gestapo w Chorzowie. Mnie przesłuchiwał gestapowiec Muehler – o charakterystycznym, złamanym nosie. […] On sam mnie aresztował i przesłuchiwał około sześciu razy. W czasie każdego przesłuchania stosowano wobec mnie wyrafinowane tortury – typowe stosowane przez gestapo, jak kopanie po całym ciele, bicie bykowcem, łokciami – w czasie którego wybił mi dwa górne siekacze, byłem skrwawiony i po biciu traciłem przytomność. Jan Malota z 1. Drużyny im. Bolesława Chrobrego, składając zeznania w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach w dniu 8 maja 1967 roku, mówił: W dniu 14 lub 15 kwietnia 1940 przez gestapo w Chorzowie zostali aresztowani następujący harcerze z mojej drużyny: Alojzy Malajka, Jerzy Skow­ ronek, Ryszard Przewdzik, Edmund Piasecki, Roman Kozubski, Emanuel Malota, bracia Bocheńscy, Jerzy Olek, Józef Szary. Wymienieni harcerze zostali wywiezieni do różnych obozów koncentracyjnych. Zostali aresztowani także Wiktor i Antoni Mierzejewscy, synowie profesora gimnazjum. Wiktor Mierzejewski, drukarz, pracował w tajnym

wydawnictwie „Zryw” i „Świt”. Nadto aresztowany został Antoni Kubica, ur. ok. 1916 roku. Zginął w Oświęcimiu w 1940 roku. […] Ja również zostałem aresztowany w pierwszej grupie harcerzy, tj. 14 lub 15 kwietnia 1940 roku. Zabrano mnie na posterunek policji, który wówczas mieścił się naprzeciw Straży Pożarnej w Chorzowie II. Następnie przewieziono mnie do gestapo przy ul. Rostka, w grupie ok. 40 ludzi, w której znajdowali się harcerze, powstańcy, członkowie Związku Młodej Polski i inni. Na gestapo spisano tylko nasze personalia i cała grupa została wywieziona do więzienia w Bytomiu. Wszystkich osadzono pojedynczo w celach, jedynie Kozubski był w grupowej celi, tak mi się wydaje. Na drugi, trzeci dzień rozpoczęły się przesłuchania. Byliśmy przesłuchiwani przez gestapo. Przesłuchiwali nas także ludzie w cywilnych ubraniach. Przesłuchujący zaczął od tego, za co zostałem aresztowany. Na moją negatywną odpowiedź zaczął mi wymieniać różnych Polaków, pytając, czy ich znam i co oni robili; czy chcieliby budować nową Polskę. Kiedy na te pytania nie dawałem odpowiedzi, wezwał dwóch gestapowców, którzy mnie zaczęli bić bykowcami. Przesłuchiwano mnie cztery razy, za każdym razem w podobny sposób. W połowie maja wywieziono mnie samochodem z Przybylskim i Żydkiem, pochodzącym z Chorzowa, do obozu zbiorczego w Sosnowcu, który mieścił się w pomieszczeniach fabryki Schöna. Przy wejściu do obozu ustawił się szpaler gestapowców, składający się z ok. 10 osób po każdej stronie, i bito nas bykowcami. Wprowadzono nas do dużej sali, która była przedzielona siatką z drutu kolczastego i wszystkich trzech umieszczono nas w środkowej przegrodzie (tzw. kwarantanna). Przez 24 godziny leżeliśmy twarzą do betonowej posadzki, a potem przeprowadzono nas do innego pomieszczenia, do przedziału nr 1, gdzie przebywali sami polityczni. W przedziale tym znajdowało się około 180 aresztowanych (sami mężczyźni w wieku od 16 do 65 lat). W obozie tym przebywałem około 3 tygodnie. W tym czasie chorzowskie gestapo przyjeżdżało i przesłuchiwało innych więźniów. Mnie już więcej nie przesłuchiwano. Gestapo w czasie przesłuchań biło przesłuchiwanych bykowcami do tego stopnia, że jeżeli ktoś nie mógł się podnieść z ziemi albo iść o własnych siłach, wołano dwóch lub trzech więźniów, którzy doprowadzali go do jego pryczy i obmywali z krwi lub moczyli koszulę, aby zmniejszyć ból.

Wśród nas był człowiek, który miał drewnianą protezę nogi. Ten człowiek razem z nami musiał przeskakiwać przez barierę. Na komendę,,los” przeskakiwaliśmy barierę, a kto pozostawał z tyłu, tego bito kijami, bykowcami i pałkami gumowymi. Dnia 25 czerwca 1940 roku wywieziono nas, około 150 więźniów, trzema ciężarowymi samochodami do obozu w Oświęcimiu. Z Oświęcimia zostałem zwolniony 18 października 1941 roku razem z bratem Emanuelem. Jerzy Olek, członek Rady 1. Drużyny Harcerzy im. Bolesława Chrobrego, był przesłuchiwany w Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach 22 września 1971 roku. Zeznając przed OKBZH w Katowicach, tak opowiedział o swoim aresztowaniu: Rano 15 kwietnia 1940 roku aresztowano mnie i osadzono w areszcie ges­tapo przy ul. Rostka. Po ustaleniu personaliów i zmasakrowaniu nas przez gestapowców, przetransportowani zostaliśmy jeszcze tego samego dnia do więzienia w Bytomiu. Dnia 18 maja 1940 roku przetransportowany zostałem w grupie (pełna ciężarówka) do Ersatz-Polizei-Gefaengnis w Sosnowcu. Dnia 25 czerwca 1940 roku w grupie przetransportowano nas do obozu w Oświęcimiu. Dokończenie na str. obok


MARZEC 2017 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI Chciałbym czasem znaleźć się w takim miejscu, gdzie Bóg czeka tylko, aby komuś otworzyć migawkę. Ansel Adams

iotr Szymon urodził się w 1957 roku w Zabrzu. Wrośnięty w śląską ziemię, miał też blis– kie powiązania z Czechami. Wiele zawdzięcza uczelni w Opawie, gdzie ukończył Instytut Twórczej Fotografii Uniwersytetu Śląskiego. Był nie tylko cenionym artystą, ale także pedagogiem. Wykształcił wielu fotografików w katowickiej Akademii Sztuk Pięknych i w Prywatnej Szkole Policealnej w Bielsku Białej, a także na kursach fotograficznych w Chorzowie. Wielu sympatyków sztuki fotografowania przygotował do drogi, jaką sam przebył jako młody człowiek, sposobiąc swoich słuchaczy do studiów w Instytucie Fotografii Twórczej w Opawie. Czy jest możliwe, aby z zimnej kliszy aparatu wydobyć ludzkie emocje? Z pewnością nie jest to proste zadanie, bo chwile ludzkich uniesień stosunkowo łatwiej jest opisać w poezji czy przekazać na obraz przy pomocy pędzla. Śledząc zawodową, a także prywatną drogę życia Piotra Szymona, odnosimy wrażenie, że zaliczał się z całą pewnością do grona tych szczęśliwców, którzy potrafią tej trudnej sztuce spros– tać, a podziwiając jego dorobek, odnosimy wrażenie, że Bóg połowę zrobił za niego, bo trudno sobie wyobrazić, by ktoś mógł na fotografii tak zarejestrować siłę modlitwy i moc wiary, jakby słuchał podpowiedzi samego Pana Boga. Dostrzegł to również inny mistrz fotografii – Andrzej Koniakowski: Przypominając sylwetkę Piotra Szymona, muszę być pełen pokory dla Jego fotografii. Piotr potrafił fotograficznie pokazać wiarę jako istotę tego, co dla wielu z nas jest najistotniejsze w życiu. Jindřich Štreit (profesor z Opawy) o jego zdjęciach powiedział tak: Piotr Szymon obserwuje religijne życie ludzi, ich wiarę i przywiązanie do niej. Nie gloryfikuje misteriów, ale każe nam je uważnie śledzić. Autor celowo unika pokazywania teatralności oraz rezygnuje z łatwego i powierzchownego spojrzenia, o które byłoby najprościej. Droga do Boga charakteryzowana jest przez pokazanie krzyża i mistyczne ujęcie pątników, wyłaniających się z porannych mgieł. Misterium możemy też przeżywać, obserwując zachowania pielgrzymów. Tutaj nowe łączy się z tradycją, gorliwość z wiarą. Zdjęcia Piotra Szymona trafnie oddają atmosferę pielgrzymiej drogi. Charakteryzuje je też szacunek i pokora, którą ma w sobie sam autor. To z pewnością dzięki takiemu spojrzeniu Jego prace związane z pielgrzymkami kalwaryjskimi przyniosły mu sławę i popularność wybitnego dokumentalisty. Jak czytamy w źródłach, nie samo misterium było dla niego w tym czasie najważniejsze, a ludzie, ich zachowania, ludzkie twarze i czasami bardzo osobiste emocje z tym faktem związane. Zdjęcia te stały się niezwykle cennym dokumentem, tak cennym,

Jednym z aresztowanych w tych dramatycznych dniach był Jerzy Nowak. Jego brat, Józef Nowak, zeznania przed OKBZH w Katowicach złożył 28 stycznia 1972 roku: Moi bracia Jerzy (ur. w 1913 r.) i Feliks (ur. w 1924 r.) należeli do drużyny harcerskiej im. B. Chrobrego w Chorzowie. Jerzy w okresie okupacji należał do POP i Polskich Sił Zbrojnych. Jak mi wiadomo, należał do tej grupy, która brała udział w wysadzeniu mostu przed doliną górnika (tj. za kop. „Wyzwolenie”). Dnia 15 kwietnia 1940 roku został aresztowany z domu przy ul. Wodnej i osadzony w gestapo, skąd wywieziono go do Ersatz-Polizei-Gefaengnis w Sosnowcu (hale „Schoena”), a następnie do Dachau, gdzie przebywał do wyzwolenia. […] Najmłodszy brat Feliks, aresztowany w drugiej połowie 1941 roku, znikł bez śladu. Jerzy Skowron był drużynowym XXI Drużyny Harcerskiej w Chorzowie. Przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach zeznawał 17 maja 1967 roku: W dniu 15 kwietnia 1940 r. zostałem aresztowany wraz z Eugeniuszem Wróblem, Karolem Oswaldem, obecnie nieżyjącym, i Bogdanem Donotkiem. Do mieszkania przyszło trzech gestapowców i po przeprowadzonej rewizji, która dała wynik negatywny, zabrali mnie do siedziby gestapo, która mieściła się wówczas przy ul. Rostka w Chorzowie. Po spisaniu personaliów, w tym samym dniu przewieziono mnie z grupą około 30 mężczyzn do więzienia w Bytomiu. Z więzienia w Bytomiu

Zbyt krótko są wśród nas. Często odchodzą nagle, u szczytu zawodowych sukcesów. Na biurku niedokończone notatki, przygotowane do obróbki klisze i ciemny obiektyw aparatu, który pozostanie taki już na zawsze.

To byl takový čistý a krásný člověk Piotr Szymon (1957–2005) i jego Japoneczka* Tadeusz Puchałka

FOT. JÓZEF WOLNY

P

Czasami wydaje się, że Pan Bóg odczuwa brak dobrych ludzi, więc ich nam zabiera.

Z wystawy w Muzeum Śląskim w Katowicach pt. „Piotr Szymon, fotografia”

dowożono nas do gestapo w Chorzowie, w którym byłem 6 razy przesłuchiwany przez gestapowców Brauna, Müllera, który miał złamany nos, i Schulza. W śledztwie rozpytywano mnie na temat przynależności do harcerstwa i do tajnej przynależności – „Polskie Siły Zbrojne”. W czasie śledztwa wobec mnie stosowano „słupek”, polegający na tym, że zakutego w kajdany rękami do tyłu wieszano mnie na „słupku” i trzymano mnie w ten sposób do utraty przytomności. […] Aresztowanie członków drużyny Nr XXI nastąpiło na skutek informacji [przekazanych] przez harcerza Jerzego Fröhlicha, który był konfidentem gestapo; jak wiadomo, Fröhlich żyje w NRF. W pierwszych dniach czerwca przewieziony zostałem w grupie około 30 osób do obozu przejściowego w Sosnowcu, mieszczącego się w byłej Fabryce Schöna. Przy wprowadzaniu nas do obozu ustawił się szpaler gestapowców z bykowcami. Każdy z nas pojedynczo przechodził wśród szpaleru, a gestapowcy bili nas bykowcami, gdzie popadło. Po przeleceniu szpaleru, każdego z naszej grupy położono na kozioł, dwóch gestapowców trzymało nas za ręce, a inny wymierzał 25 ciosów bykowcem. […] W tym czasie aresztowana była rodzina Bryłków. Bryłka był z zawodu drukarzem i członkiem tajnej organizacji, w której drukował „Zryw” i „Świt”. Z Bryłką była aresztowana jego żona i trzy córki w wieku od 12 do 18 lat. Jungert Fritz składał zeznania przed Okręgową Komisją Badania

Zbrodni Hitlerowskich w Katowicach 13 listopada 1970 roku. We wrześniu 1939 r. uchodziłem na wschód, w okolice Opatowa. Wróciłem do Chorzowa po upływie około 2 tygodni. Na ucieczce spotkałem Jana Drzymałę z Chorzowa. Był on harcerzem i z zawo-

du nauczycielem. Zacząłem po powrocie pracować w drukarni Edmund Bryłka w Chorzowie. W październiku – bliższej daty obecnie nie mogę określić – przyszedł do mnie do drukarni Drzymała. Powiedział do mnie, że zawiązała się tajna organizacja i że mnie potrzebują do pewnych celów. Organizacja ta nie miała jeszcze nazwy. Dopiero później otrzymała nazwę POP, tj. Polska Organizacja Partyzancka. Najpierw była między nami rozmowa na temat wydawania gazetki. Po paru dniach od tej rozmowy, czy zgadzam się na drukowanie gazetki, przyszedł do mnie Drzymała z gotowym tekstem, który na powielaczu wydrukowałem pod tytułem „Świt” w nakładzie około 100 sztuk. Równocześnie drukowałem

że zostały przekazane w darze Ojcu Świętemu. Piotr Szymon tak opisał owo wydarzenie: Najbardziej cenię sobie to, że mój zestaw fotografii dotyczący Kalwarii Zebrzydowskiej znalazł się w zbiorach watykańskich jako dar Uniwersytetu Śląskiego w Opawie dla Papieża Jana Pawła II, wręczony w 1999 roku. „To byl takový čistý a krásný člověk” – tak pisała o Szymonie Marketa Luskačová, artystka nominowana do Magnum. Wystarczyło jedno spojrzenie, by przekonać się, że obok z aparatem w ręku stoi życzliwy, dobry człowiek. Przypadek zrządził, że spacerując wąskimi uliczkami jednego z chorwackich miasteczek, natknął się na plac targowy, gdzie przyjrzał się zoranej

zmarszczkami twarzy starszej kobiety, która na swoim straganie sprzedawała ziemniaki, i uznał, że pierwszoplanowym tematem jego twórczości będzie człowiek i jak najwierniejsze uwiecznienie ludzkich emocji. Niezwykła osobowość Piotra Szymona i ten szczególny dar – umiejętność zjednywania sobie zaufania obcych – pozwalały mu na robienie unikalnych dokumentów, jak choćby fotografowanie nieskorych do pozowania Romów przy ich codziennych zajęciach, a także bardzo zamkniętego, wydawać by się mogło, środowiska Tatarów. Pozowali mu też poczciwi złomiarze, którzy raczej unikają bliskich spotkań z aparatem fotograficznym, a także ludzie w intymnych często chwilach, np. modlitwy.

na powielaczu „Zryw”. Tych gazetek wyszło po około 10 nakładów. Ja drukowałem tylko około 3 nakłady, a potem wydawanie ich przejął Mierzejewski, syn profesora, a z zawodu drukarz. Łącznikiem między mną a POP-em był Marian Michalak – żyjący. Następnie Drzymała omawiał ze mną, czy nie podjąłbym się wydrukowania przepustek, podrobienia pieczątki „Polizei Presidium Kattowitz”. Pracy tej podjąłem się. Następnie przygotowałem klisze do nadruku na blankietach polskich 100-złotówek. Napis brzmiał „Devisenstelle des Gouvernement Krakau”. Stuzłotówki z tym nadrukiem posiadały pewną wartość obiegową na Śląsku. Kiedy ten nadruk udał się, POP przez łącznika Michalaka zawiadomił mnie, że mam wyjechać do Krakowa w celu założenia tajnej drukarni. Przy tej okazji przewiozłem około 400 000 złotych w znaczkach o treści „Polacy, nieście pomoc Rodakom”. Do Krakowa wyjechałem z końcem lutego lub początkiem marca 1940 r. W Krakowie na osiedlu oficerskim zameldowałem się na hasło. Prawie do połowy kwietnia siedziałem bezczynnie u rodziny Kamińskich, bodajże przy ulicy Katowickiej. W tym czasie przybył do mnie łącznik z konfidentem – oczywiście łącznik nie wiedział, że to są konfidenci. Jeden z konfidentów nazywał się Czech, pochodzący z Sosnowca, i donieśli mi, że w Sosnowcu znajduje się drukarnia. Łączników było dwóch i dwóch było konfidentów. Do Krakowa przyjechali samochodem i razem z nimi zabrałem

się samochodem i przyjechałem do Sosnowca. W Sosnowcu weszliśmy do domu, który mieścił się naprzeciw budynku policji. Po wejściu do mieszkania do razu kazano mi podnieść ręce do góry i zostałem aresztowany. Przetransportowano mnie do więzienia w Chorzowie (przy sądzie). Osadzono mnie w pojedynczej celi i po przesłuchaniu osadzono mnie w obozie Schoena. Emanuel Malota, który, podobnie jak wielu uprzednio cytowanych, należał do 1. Drużyny Harcerskiej im. Bolesława Chrobrego, funkcjonującej przy Szkole Powszechnej nr 13 w Chorzowie, zeznając 27 maja 1967 roku przed OKBZH w Katowicach, stwierdził, iż z początkiem lutego 1940 roku podjął pracę w Berlinie. Nie został więc aresztowany w dniu 15 kwietnia 1940 roku, jednakże 24 kwietnia został aresztowany w miejscu pracy. Z kolei Wiktor Garcorz, który zeznawał w OKBZH 24 listopada 1967 roku, powiedział, że jego brat, Alojzy Garcorz, został rozstrzelany w obozie w Oświęcimiu 18 sierpnia, nie był jednak w stanie wskazać roku – czy był to rok 1942, czy 1943. Antoni Spyrka, który należał do 2. Męskiej Drużyny Harcerskiej im.

Dla Piotra Szymona każdy temat związany z człowiekiem i jego zmaganiem z przeciwnościami losu był jednakowo ważny. Rejestrował na taśmie swojej Japoneczki domy dziecka w Rumunii. W „Opowieściach pospiesznych” można podziwiać jego prace robione w przedziale pociągu na trasie do Myśliny. Wiele miejsca podczas swoich wędrówek poświęcał nekropoliom, a więc dzięki jego dokumentom mamy możliwość przyjrzeć się bliżej katolickim, prawosławnym, żydowskim, karaimskim, muzułmańskim cmentarzom. Z wielu cykli tematycznych Szymona można wyróżnić „Ludzi Bukowiny”, „Krym”, „Skalne miasta na Krymie”, „Pejzaże myślińskie”, „Inny Śląsk”, „Wszystkie dzieci są nasze”. Dbając o innych, nie dbał o siebie. O naszym śląskim dokumentaliś– cie pisze w swoim artykule dr Bożena Cząstka-Szymon (wdowa po zmarłym tragicznie Piotrze Szymonie): zostało tysiące zdjęć, tyleż prawie samo tematów pewnie, których nie zdążył zrealizować. Pozostał także bogaty księgozbiór, praca licencjacka poświęcona Józefowi Dańdzie oraz magisterska poświęcona Stanisławowi Markowskiemu. Pozostały także, pisze dalej autorka, podziękowania z Watykanu, zdjęcia z księgi „Dziesięciolecie Polski Niepodległej” (1989–1999). Brak tylko albumu. Dzięki wystawom twórczości Piotra Szymona jego talent i niespotykanie ciepły stosunek do człowieka nie zostaną zapomniane. Wystawa w Katowicach została udostępniona zwiedzającym od 21.01. i potrwa do 25.06.2017 r. Jej organizatorem jest Muzeum Śląskie w Katowicach, a kuratorami Ada Grzelewska i Danuta Kowalik-Dura. Należy także podkreślić, że bez poświęcenia i zaangażowania dr Bożeny Cząstki-Szymon z pewnością nie mielibyśmy okazji do podziwiania dorobku tego nietuzinkowego, wykraczającego daleko poza przeciętność człowieka, jakim był Piotr Szymon. W dniu otwarcia ekspozycji, 20 stycznia, w salach Muzeum Śląskiego zjawiło się wielu wybitnych ludzi nauki, kultury i polityki. Prawie pół roku potrwa wystawa dorobku tego tragicznie zmarłego polskiego wybitnego dokumentalisty, warto więc skorzystać z tej oferty i zwiedzić katowic– kie muzeum. Zainteresowanie wystawą w dniu jej otwarcia przerosło najśmielsze oczekiwania organizatorów. Najwspanialszym, najpiękniejszym prezentem dla Piotra Szymona, który z pewnością spoglądał z góry na to, co działo się w Katowicach, było pojawienie się nieprzebranych tłumów młodzieży akademickiej, uczniów szkół średnich, a także wielu pasjonatów sztuki fotografowania. Podziwiając dorobek Szymona w salach Muzeum Śląskiego, warto zwrócić uwagę i zatrzymać się dłużej przy tablicach z zamieszczonymi cytatami i wypowiedziami wielu wybitnych ludzi nauki i kultury. K *Japoneczka – aparat fotograficzny Yashica, z którym Piotr Szymon się nie rozstawał. Nazywał go swoją Japoneczką.

Zawiszy Czarnego, zdołał uniknąć aresztowania, jednakże nie na długo. W protokole jego zeznań złożonych 27 stycznia 1972 roku przed OKBZH czytamy: Przed aresztowaniami 15 kwietnia 1940 roku zostałem ostrzeżony, że jestem na liście. Z Zygmuntem Węglarczykiem postanowiłem uciekać do wojska do Francji. Po stronie czeskiej na Stożku zostaliśmy zatrzymani przez straż graniczną i wydani Niemcom. Przeszliśmy więzienie w Cieszynie i transportem cieszyńskim zbiorowym, bodaj 28 kwietnia, osadzeni w obozie w Dachau, a następnie w maju przerzucono nas do Gusen. W Gusen spotkałem harcerzy: Józefa Grzbielę (brat Janka), Wacława Włodarskiego, Huberta Skolika i Józefa Dubiela. Wśród aresztowanych w „masówce” z 15 kwietnia 1940 roku znaleźli się też komendant Obwodu Chorzów ZWZ Ryszard Skowronek oraz jego zastępca Roman Karwat, który równocześnie stał na czele Chorzowskiego Obwodu POP. Po tejże „masówce” zlikwidowano odrębność organizacyjną POP, wcielając ocalałe struktury do ZWZ („Sił Zbrojnych Polski”, jak nazywano wówczas na Śląsku ZWZ). K

Wojciech Kempa Autor jest historykiem, absolwentem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, autorem licznych publikacji, w tym 3-tomowego opracowania „Okręg Śląski Armii Krajowej”.


KURIER WNET · MARZEC 2017

10

Ś

ląska kraina jest ojczyzną wielu postaci zasłużonych dla Królestwa Bożego. Ich kult stale się rozrasta, a lista imion wydłuża. Reprezentowane przez nich wartości bezustannie zadziwiają nas swoją aktualnością. Wydają się oni stabilnymi punkcikami, podpierającymi cały nasz chrześcijański świat. Najpiękniej, własnymi przykładami, wskazują nam prawdę o Wiekuistym Bogu. Ukazują piękno duchowego nieba. Na swoją oficjalną beatyfikację czeka, przez swoich czcicieli nazywana już błogosławioną, świętobliwa księżniczka Ofka, czyli Eufemia Domicylla z rodu Piastów Raciborskich. Żyła ona w pierwszej połowie XIV wieku. Mając czternaście lat przywdziała habit mniszki dominikańskiej. Zasłynęła przede wszystkim z pielęgnowania w sobie cnót chrześcijańskich, takich jak: pobożność, czystość, hojność, skromność. Jej kult promieniuje z Raciborza – miasta, w którym żyła, umarła i została pochowana. Ze Śląska pochodził krakowski mansjonarz (wikariusz, czyli kapłan niższej rangi, bez specjalnych obowiązków) Świętosław Milczący. Miejscem jego urodzenia były prawdopodobnie miasto Sławków w powiecie będzińskim lub wieś Suszec koło Pszczyny. Żył w XV wieku. Zasłynął gorliwą pracą duszpasterską, troską o biednych i chorych oraz postanowieniem milczenia. Był organizatorem pierwszej wypożyczalni ksiąg religijnych. Jego relikwie spoczywają w krakowskim Kościele Mariackim, a kultem otaczają go parafianie rodzimego Sławkowa. Patronuje dobrej spowiedzi. W drugiej połowie XVI wieku żyła Matka Katarzyna z Kłobucka, niegdyś miejscowości małopolskiej, lecz współcześnie przynależnej do województwa śląskiego. Wiadomo o niej, że owdowiała w młodym wieku, po czym postanowiła zostać mniszką. Jest współzałożycielką klasztoru Augustianek w Krakowie. Tam służyła Bogu i ludziom. Zmarła 26 stycznia 1620 roku w opinii świętości. Sługa Boży Ksiądz Robert Spiske działał w XIX wieku we Wrocławiu. Uczył dzieci w szkole oraz prowadził tzw. misje ludowe. Jest założycielem zakonu Jadwiżanek. Służebnica Boża Anna Kaworek urodziła się w Biedrzychowicach w 1872 roku. Przez jakiś czas mieszkała w Ujeździe Śląskim, gdzie uczęszczała do szkoły podstawowej. Nawiedziła w pielgrzymce Górę Świętej Anny i właśnie tam zrozumiała swoje życiowe powołanie. Mając 21 lat udała się do Miejsca Piastowego, gdzie razem z błogosławionym Bronisławem Markiewiczem założyła żeńskie Zgromadzenie Sióstr Świętego Michała Archanioła. Zmarła rankiem 30 grudnia 1936 roku. Jest pochowana w krypcie Domu Macierzystego Sióstr Michalitek w Miejscu Piastowym. We wsi Dąbrowa (dzisiejsza Dąbrowa Górnicza) 17 sierpnia 1857 roku urodził się, a kilka dni później w Będzinie został ochrzczony Sługa Boży Jan Cieplak, późniejszy arcybiskup

KURIER·ŚL ĄSKI Sługą Bożym w Kościele rzymskokatolic­ kim nazywa się osobę zmarłą w opinii świętości, której oficjalny proces beatyfikacyjny już został rozpoczęty. Poniżej przedstawiamy garstkę wspomnień o takich ludziach, aby zachęcały Czytelników do wnikliwszych poszukiwań świadectw z ich ziems­kiego życia.

Śląscy Słudzy Boży, czyli kandydaci na ołtarze Barbara Maria Czernecka

nominat wileński, sufragan mohylewski. W latach dwudziestych był on aresztowany, sądzony i skazany (najpierw na karę śmierci, potem zmienioną na 10 lat więzienia) przez władze radzieckie za, cyt.: „podżeganie do buntu poprzez zabobony”. W 1925 roku został odznaczony Wielką Wstęgą Orderu Odrodzenia Polski. Jest pochowany w katedrze wileńskiej. Służebnica Boża Magdalena Maria Epstein, tercjarka i dominikanka z Krakowa, podczas I wojny światowej w okolicach Będzina udzielała pomocy medycznej rannym żołnierzom. Uczestniczyła także w powstaniach śląskich, za co została odznaczona honorowym dyplomem przez Wojciecha Korfantego. Zasłynęła przede wszystkim jako pionierka szkolnictwa pielęgniarskiego w Polsce.

Służebnica Boża Maria Dulcissima Hoffmann była dwudziestowieczną mistyczką ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej. Posiadała dar jasnowidzenia. Doświadczyła także stygmatów. Urodziła się w Świętochłowicach-Zgodzie. Przebywała w Szopienicach, Wrocławiu, Nysie i Brzeziu nad Odrą. Jej kult emanuje z Raciborza. Sługa Boży Ludwik Wrodarczyk z Radzionkowa był przedwojennym księdzem oblatem. Jako kapłan pracował na ziemi lubelskiej i wołyńskiej. Zajmował się ziołolecznictwem. Zaginął po napadzie oddziału UPA w nocy z 6 na 7 grudnia 1943 roku. Z różnych relacji wiadomo tylko, że został okrutnie zamordowany przez ukraińskie kobiety. Za ratowanie Żydów podczas okupacji hitlerowskiej został pośmiertnie uhonorowany tytułem

„Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” przez Instytut Jad Vashem. Zostały wszczęte procesy beatyfikacyjne kilkunastu dalszych śląskich męczenników czasu II wojny światowej, zaliczanych do Sług Bożych. Wymienia się wśród nich: Pawła Barańskiego ze Zgromadzenia Ducha Świętego; salezjanów: Ignacego Dobiasza, Karola Goldę, Franciszka Harazima, Franciszka Miśkę, Jana Świerca; werbistów: Piotra Gołąba, Romana Kozubka, Teodora Sąsałę; franciszkanina Eugeniusza Józefa Huchrackiego; misjonarzy oblatów Maryi Józefa Huwera i Alfonsa Mańkę; jezuitę Franciszka Kałużę; misjonarzy ze Zgromadzenia św. Wincentego à Paulo: Norberta Kompallę, Jana Wagnera i Józefa Słupinę oraz Pawła Kontnego, chrystusowca. Sługa Boży ksiądz Jan Macha, urodzony w Chorzowie Starym, działał w młodzieżowym ruchu oporu, za co został uwięziony przez gestapo we wrześniu 1941 roku. Po torturach został stracony pod gilotyną 3 grudnia 1942 roku w Policyjnym Więzieniu Zastępczym w Mysłowicach. Służebnica Boża Agnieszka Falkus urodziła się 21 stycznia 1901 roku w Starej Kuźni koło Halemby. Wstąpiła do Zakonu Salwatorianek (Zgromadzenie Sióstr Boskiego Zbawiciela) w Mikołowie i przyjęła imię Stanisława. Została zamordowana 27 stycznia 1945 roku przez żołnierzy Armii Czerwonej. Razem z nią śmiercią męczeńską zginęła Służebnica Boża Gertruda Lud­ wig, czyli siostra Leopolda, pochodząca z Chorzowa. Obydwie są kandydatkami na ołtarze. Sługa Boży Anzelm Gądek, prowincjał Zakonu Braci Bosych NMP z Góry Karmel w Polsce, w 1947 roku był przełożonym klasztoru we Wrocławiu. Wybitnie zasłużoną dla Kościoła katolickiego postacią jest Sługa Boży arcybiskup August Hlond, który przez 22 lata piastował godność Prymasa Polski. Pochodził z Brzęczkowic, dzisiejszej dzielnicy Mysłowic. Wstąpił do salezjanów. Był diecezjalnym biskupem katowickim, arcybiskupem metropolitą gnieźnieńskim, poznańskim i warszawskim oraz kardynałem prezbiterem. Jego biografia jest przebogata i warta wnikliwszego poznania. Zmarł 22 października 1948 roku w Warszawie w opinii świętości. Od 1992 roku toczy się Jego proces beatyfikacyjny. Sługa Boży Wilhelm Pluta z Koch­ łowic jako kapłan swoją pracą duszpas­ terską obejmował parafie: św. Antoniego w Chorzowie, Leszczyny, Koszęcin, Lubliniec, Katowice Załęże. Został mianowany przez papieża Pawła VI biskupem gorzowskim. Uczestniczył w obradach Soboru Watykańskiego II. Był pionierem polskiego duszpasterstwa rodzin. Jest także autorem kilkunastu książek. Zginął w wypadku samochodowym 22 stycznia 1986 r. pod Krosnem Odrzańskim. Mówiąc o śląskich dostojnikach kościelnych musimy wspomnieć Prymasa Tysiąclecia. Sługa Boży Stefan Kardynał Wyszyński przebywał w Prudniku jako więzień władz komunistycznych. Pełniąc swoje obowiązki

duszpasterskie, nawiedził jeszcze Bardo, Kamień Śląski, Leśniów, Rychwałd, Sanktuarium Świętej Anny koło Przyrowa, Wambierzyce, Wrocław. Ksiądz Sługa Boży Franciszek Blachnicki znany jest głównie jako twórca młodzieżowego Ruchu Światło-Życie. Urodzony w Rybniku, kształcił się w Orzeszu i Tarnowskich Górach. Młodzieńcze trudności w wierze usiłował przezwyciężyć uczestnictwem w nabożeństwach liturgicznych. Podczas II wojny światowej działał w konspiracji, za co trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Czekając na wyrok śmierci, doznał prawdziwego nawrócenia. Przeżył wojnę i wstąpił do Śląskiego Wyższego Seminarium Duchownego z siedzibą w Krakowie. Niezliczone są jego inicjatywy na rzecz Kościoła za czasów systemu komunistycznego. Stan wojenny zatrzymał go w Rzymie. Poszukiwany listem gończym, został zmuszony do zamieszkania w polskim ośrodku Marianum w niemieckim Carlsbergu. Tam zmarł nagle 27 lutego 1987 roku, prawdopodobnie otruty przez inwigilujących go, acz zaprzyjaźnionych z nim tajnych agentów komunistycznej Polski. Wspominając tego Sługę Bożego, powinniśmy pozdrowić się hasłem popularnym wśród jego wychowanków: „Dobrze, że jesteś!”. Sługa Boży Aleksander Zienkiewicz pochodził z Wileńszczyzny. Życiowe drogi zawiodły go do Wrocławia. Był przede wszystkim duszpasterzem akademickim. Jak dobry wujek, jak go nazywano, wbrew ideom komunistycznym pokazywał młodzieży piękno życia zgodnego z Ewangelią. Zmarł w opinii świętości 21 listopada 1995 roku. Grono śląskich kandydatów na ołtarze jest coraz liczniejsze. Warto jeszcze wymienić szczególnie zasługujących na naszą pamięć. W poprzednim artykule była już wspomniana wrocławska para książęca: Henryk Pobożny i jego małżonka Anna. Wymienia się też często biskupa Nankiera herbu Oksza. Jest grono męczenników z czasów wojen husyckich, czyli dominikanów z Ząbkowic Śląskich: superior Mikołaj Carpentatius, kaznodzieja Jan Buda i diakon Andrzej Cantoris. Cenimy dzieła barokowego mistyka i poety zwanego Angelusem Silesiusem, czyli Jana Schefflera. Czczona jest pamięć kardynała Fryderyka Hessen-Darmstadta. Podziwiamy kunszt warsztatu malarskiego Michała Willmanna. Chylimy czoło przed dziełem franciszkanina, ojca Leopolda Moczygemby, urodzonego w Płużnicy Wielkiej, który w trakcie pełnienia misji w Teksasie założył miejscowość Panna Maria, w której osadził Polaków. W interesującym nas kontekście pojawia się też nazwisko działacza i publicysty Józefa Lompy. Przywódcą narodowym Górnego Śląska nazywa się Wojciecha (Adalberta) Korfantego. Otaczany szacunkiem jest ksiądz Andrzej Faulhaber, słynący z przydomka „męczennik konfesjonału”. Apostołem Górnego Śląska, propagującym trzeźwość, powszechnie nazywa się księdza Alojzego Ficka. Licznie jest nawiedzany grób świętobliwego

księdza Teodora Christopha, niezwykłego kapłana ubogich, czczonego zwłaszcza w Miasteczku Śląskim. Trwa pamięć o księdzu Janie Schneiderze, założycielu Zgromadzenia Sióstr Marii Niepokalanej. Z podziwem wspomina się księdza Władysława Robota, proboszcza z Gierałtowic i zarazem działacza społecznego. Pojawia się myśl uznania za błogosławionych męczenników górników zabitych w Kopalni „Wujek”… I nie są to jeszcze wszyscy, którzy pozostali żywi w pamięci miejscowej ludności lub zostali zapisani w lokalnych historiach albo też przetrwali we wzmiankach starych legend. Wielu mamy powszechnie znanych, oficjalnych śląskich Świętych, Błogosławionych i Sług Bożych. Ale i pośród nas żyje wielu ludzi pobożnych, bogobojnych – i zapewne wielu takich narodzi się w przyszłości. Niewątpliwie niezliczona jest też rzesza osób zapomnianych, których zasługi zapisane są jednak w Księdze Życia Wiecznego. Zapewne niektórzy z tych zacnych ludzi zostali pominięci przez zapomnienie albo zaniedbanie. Chwalebne dla nich, pożyteczne dla Czytelników, a przede wszystkim pomocne dla autorki powyższego zestawienia byłoby poznanie ich imion. Na usprawiedliwienie zaniechania w oddawaniu im czci możemy mieć tylko świadomość własnych braków wobec doskonałości, którą im udało się już osiągnąć. A przecież świętymi mogą być wszyscy ludzie: pokorni, miłosierni, skromni, cisi, sprawiedliwi, pokojowi, dobrzy; którzy pielęgnują podstawowe wartości i stosują się do rad ewangelicznych: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. W indywidualnej pamięci na dłużej pozostają mądrzy rodzice, rozmodleni dziadkowie, odpowiedzialni przełożeni: księża, nauczyciele, pracodawcy; ale także uczciwi przedsiębiorcy, sumienni robotnicy, wdzięczni podopieczni czy znani nam osobiście nawróceni grzesznicy. Na tle całego globu właśnie ta nasza ziemia śląska, jak każda inna, gdzie żyją prawdziwi chrześcijanie, nadal przesiąknięta jest mocną wiarą, piękną kulturą i swoistą tożsamością; jest odpowiednia dla zrodzenia i wychowania nowych wybitnych postaci, których postępowanie zawsze potem okazuje się być ponadczasowe. Naszym, ludzi żyjących współcześnie najważniejszym zadaniem jest przekazanie potomnym tego, co odziedziczyliśmy po świetnych przodkach. Nie możemy pozwolić na to, aby nowe tendencje, światopoglądy czy filozofie zniszczyły to, co zawsze było dobre i promieniowało niezwykłością, pomimo zmieniających się epok. Pamięć narodową pielęgnujmy więc także, czcząc świętobliwe osoby, naśladując ich piękne cnoty, modląc się za ich wstawiennictwem. Bądźmy godni zacnych i tradycyjnych imion, które na ich cześć nadali nam mądrzy rodzice. Niech nam w tym wszystkim dopomagają nasi rodzimi święci patronowie. K

pokolenia, które odrzuciło kłamstwo III RP. Teraz coraz więcej kanalii chce korzystać z ich moralnego zwycięstwa, ogrzać się w ciepełku żaru patriotyzmu rozpalonego po latach. Ile lat trzeba było czekać na przebicie się ich istnienia do świadomości ogółu Polaków? Pierwszy rozsławiał imię żołnierzy WiN, NSZ i innych formacji niepodległościowego podziemia Adam Borowski z Solidarności Walczącej – wydał album na początku lat 90. Później członkowie Solidarności Walczącej z Warszawy wrócili do wydawania bezdebitowego pisma „Alternatywa”. Paweł Kołkiewicz, Tomasz Szostek, Adam Cymborski, Jacek Guzowski z kolegami rozdawali gazety, ulotki, organizowali wykłady, spotkania, maratony filmowe poświęcone Żołnierzom Wyklętym. Od 2011 roku rozdawali dziesiątki tysięcy ulotek. Od kilku zaledwie lat dzięki prof. Szwagrzykowi poznajemy mogiły bohaterów rozsiane po całej Polsce. Jak dotąd, nikt ze zbrodniarzy nie został skazany na więzienie, ich młodsi koledzy z UB i SB służący PRL nadal cieszą się wysokimi emeryturami. Starzy i schorowani żołnierze AK nie otrzymali gratyfikacji finansowych. Kilka lat temu łączniczka AK była eksmitowana, bo zalegała z czynszem. Odchodzi to patriotyczne pokolenie, została tylko garstka 90-latków. Wiek emerytalny osiągnęło też już kolejne pokolenie walczących

o niepodległość. Z roku na rok jest ich coraz mniej. I znowu nic nie wskazuje na to, aby mogli żyć i umrzeć w godnych warunkach. III RP przejęła spuściznę prawną PRL z całym bagażem. Esbekom należą się emerytury, bo działali zgodnie z prawem, choć działali w interesie obcego mocarstwa, a bohaterowie, którzy walczyli o jej wolność, działali poza prawem PRL i do dziś odczuwają tego konsekwencje. Miał rację autor określenia, że trzecie pokolenie AK walczy z trzecim pokoleniem UB. Szacunek należy się młodzieży, dla której bohaterami są akowcy, żołnie-

Dokończenie ze str. 1

Żołnierze wyklęci Jadwiga Chmielowska

N

a wiele lat więzienia został skazany po wojnie dowódca Okręgu Śląskiego AK gen. Zygmunt Janke ps. Walter. Kolejne amnestie ogłaszane przez komunistów prowadziły do dekonspiracji i kolejnych aresztowań. Nic więc dziwnego, że członkowie oddziałów leśnych, mając wybór: dać się zamordować w celi więziennej czy zginąć w boju, wybierali to drugie. Wielu czekało na III wojnę światową, nie mogąc pogodzić się z tym, że Polska została zdradzona przez sojuszników. W połowie 1945 r. w okolicach Milówki, Kamesznicy i Węgierskiej Górki w powiecie żywieckim uformował się kilkudziesięcioosobowy oddział, dowodzony przez Antoniego Bieguna ps. Sztubak z Milówki, rekrutujący się z byłych żołnierzy AK zagrożonych aresztowaniem. Dołączyli do nich dezerterzy z wojska i milicji. Wspierała ich młodzież, która zakładała w szkołach tajne organizacje. Do „lasu” uciekali też zdekonspirowani akowcy z Górnego Śląska i młodzież po kolejnych wpadkach organizacji konspiracyjnych. Po pewnym

czasie „Sztubak” nawiązał współpracę z Henrykiem Flame – „Bartkiem”. Oddział „Bartka” działał w Beskidzie Śląskim i na Śląsku Cieszyńskim. W skład zgrupowania „Bartka” wchodziły następujące odziały: Antoniego Bieguna „Sztubaka” (ok. 60–80 osób), Zdzisława Krausa „Andrusa” (ok.

Wiek emerytalny osiągnęło już kolejne pokolenie walczących o niepodległość. Z roku na rok jest ich coraz mniej. I znowu nic nie wskazuje na to, aby mogli żyć i umrzeć w godnych warunkach. 20–30 osób), Józefa Kołodzieja „Wichury” (ok. 20–30 osób), Gustawa Matusznego „Orzeł Biały” (ok. 20 osób), Romualda Czarneckiego „Pikolo” (ok. 20 osób), Leopolda Sieklińskiego „Poldka” (ok. 20 osób), Edwarda Michalika „Kanara” (15–20 osób), Ludwika Byrskiego

„Żbika” (ok. 15–30 osób), Stanisława Włocha „Lisa” (ok. 15 osób), Józefa Rauera „Bajana” (ok. 15 osób). Za brawurową dwugodzinną defiladę trzeciomajową, przeprowadzoną w 1946 r. w centrum Wisły, żołnierze „Bartka” – Henryka Flamego zapłacili życiem. Zostali przez prowokatora zwabieni w pułapkę – obiecywano im przerzut na Zachód. Kierownik sekcji w Wydziale II Departamentu III MBP – Henryk Wendrowski kryptonim Lawina – podjął się zwabienia partyzantów w pułapkę. Do zgrupowania „Bartka” wprowadzono też Mariana Kuczyńskiego, kolejnego agenta, o ps. Korzeń. Był to referent Wydziału II Departamentu III MBP. „Lawina” podał się za wysłannika szefostwa NSZ, który zorganizuje przerzut partyzantów na Zachód. Ciężarówkami przewieziono ich na Opolszczyznę i tam ślad po ok. 200 osobach zaginął. Decyzję o eksterminacji podjął osobiście wiceminister Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Roman Romkowski. IPN ustalił, że ubecy strzałem w potylicę zamordowali 69 żołnierzy oddziału NSZ dowodzonego przez „Bartka”, a kolejne 30–40 osób zginęło w zaminowanym drewnianym baraku znajdującym się na terenie poniemieckiego lotniska w Starym Grodkowie na Opolszczyźnie. Funkcjonariusze UB zaminowali też starą oborę w miejscowości Barut i tam zabili co najmniej

Defilada NSZ, Wisła, 3 V 1946 r.

kilkudziesięciu żołnierzy. Tak wymordowano prawie cały oddział. Henryka Flamego, po jego ujawnieniu się w grudniu 1947 r., zastrzelił milicjant.

W

arto wymienić nazwis– ka odpowiedzialnych za zbrodnię w Starym Grodkowie i Barucie: Roman Romkowski wiceminister, Józef Czapla – Dyrektor Departamentu III, Władysław Śliwa – naczelnik Wydziału II Departamentu III, Czesław Krupowies ps. Kosowski, referent w Departamencie III. Z WUBP w Katowicach wiedzę o akcji mogli mieć: Marian Kuczyński (zmarły w 1988 r.), Józef Kratko (ur. w 1914 r.) oraz Marek Fink (ur. w 1911 r.), którzy według IPN wyemigrowali do Izraela. Dane te podał Marek Kozubal na łamach „Rzeczpospolitej”. Żołnierze wyklęci przez sowieckich namiestników Polski, a dla nas bohaterowie – żołnierze niezłomni, wreszcie są wzorem dla młodego

Jakże inna była II RP, w której awansowano do stopni oficerskich wszystkich powstańców styczniowych, ufundowano im emerytury specjalne i salutowali im generałowie. rze niezłomni i członkowie organizacji niepodległościowych odrzucających zdradę Magdalenki i Okrągłego Stołu. Jakże inna była II RP, w której awansowano do stopni oficerskich wszystkich powstańców styczniowych, ufundowano im emerytury specjalne i salutowali im generałowie! K


MARZEC 2017 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Strona 4 Śląskiego Kuriera WNET jest współfinansowana przez RKW

WASZYNGTON: Chirurdzy transplantacyjni w Chinach są dosłownie zalewani ludzkimi organami. Niektórzy narzekają na pracę na 24-godzinnych zmianach, podczas których wykonują operację za operacją. Inni na wszelki wypadek upewniają się, że mają zapas świeżo pobranych narządów. Niektóre szpitale mogą zdobyć je w zaledwie parę godzin, a inne twierdzą, że mają dwa, trzy lub cztery organy zapasowe na wypadek odrzucenia pierwszego przeszczepu.

Grabież organów ludzkich w Chinach

T

o wszystko od ponad dziesięciu lat ma miejsce w Chinach, w kraju, w którym nie ma systemu dobrowolnego dawstwa narządów i gdzie straconych więźniów liczy się tylko w tysiącach. Ta praktyka jest właśnie oficjalnie podawanym przez Chiny źródłem organów do przeszczepów. W rozmowach telefonicznych lekarze chińscy mówią, że prawdziwe źródło organów jest tajemnicą państwową. Jednocześnie praktykujący Falun Gong znikają bez śladu w dużej liczbie, a wielu z nich twierdzi, że badano im krew podczas pobytu w areszcie. Bezprecedensowy raport, opracowany przez niewielki zespół niestrudzonych badaczy i opublikowany 22 czerwca ub.r., dokumentuje ze zdumiewającymi szczegółami cały system obejmujący setki chińskich szpitali i ośrodków transplantacyjnych, które w Chinach funkcjonują bez rozgłosu od roku 2000. Według raportu, ośrodki te łącznie miały zdolność przeprowadzenia od 1,5 do 2,5 miliona transplantacji w ciągu ostatnich 16 lat. Autorzy podejrzewają, że faktyczna liczba waha się od 60 000 do 100 000 transplantacji rocznie, poczynając od roku 2000. Ostateczny wniosek ze zaktualizowanego raportu, a tak naprawdę z całej naszej dotychczasowej pracy, jest taki, że Chiny są zaangażowane w proceder zabijania niewinnych ludzi na masową skalę – powiedział David Matas, współautor raportu, w dniu publicznej prezentacji tego dokumentu w National Press Club w Waszyngtonie, tj. 22 czerwca. Studium zatytułowane „Krwawe żniwo/rzeź: aktualizacja” opiera się na poprzedniej pracy autorów na ten sam temat. Praca ta, wydana wkrótce po uchwaleniu przez amerykańską Izbę Reprezentantów aktu prawnego będącego oficjalnym potępieniem grabieży organów w Chinach, stawia bulwersujące pytanie: Czy w Chinach ma miejsce medyczne ludobójstwo na masową skalę?

Wielki zysk Szpital Ogólny Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, którego głównym zadaniem jest zapewnienie opieki zdrowotnej wyższym urzędnikom partii komunistycznej i wojska, jest jednym z najbardziej nowoczesnych i najlepiej wyposażonych szpitali w Chinach. Liczba transplantacji organów w nim wykonywanych jest tajemnicą wojskową – ale we wczesnych latach 2000 większość zysków oddziału klinicznego tego szpitala (Szpitala nr 309) pochodziła głównie z transplantacji. W ostatnich latach centrum transplantacji było najbardziej rentowną jednostką opieki zdrowotnej, przynoszącą w roku 2006 dochód brutto w wysokości 30 mln juanów, który wzrósł do 230 mln w roku 2010. Jest to wzrost niemalże ośmiokrotny w ciągu zaledwie 5 lat – stwierdza strona internetowa szpitala. To skok z 4,5 mln dolarów do 34 mln dolarów. Szpital Ogólny Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej nie był jedyną instytucją opieki zdrowotnej, która odkryła ten lukratywny biznes. Szpital Daping w Chongqing przy Trzecim Wojskowym Uniwersytecie Medycznym także był w stanie zwiększyć swoje dochody z 36 mln juanów w końcu lat 90., kiedy to dopiero zaczynał przeprowadzać operacje przeszczepów, do prawie 1 mld w 2009 roku, co stanowi 25-krotny wzrost. Nawet Huang Jiefu, chiński rzecznik do spraw transplantacji organów, oświadczył w 2005 roku w swojej wypowiedzi dla prestiżowego magazynu biznesowego „Caijing”: Pojawił się trend traktowania przez szpitale transplantacji organów jako sposobu na zarabianie pieniędzy. W jaki sposób dokonano tak znaczących osiągnięć w tak krótkim czasie w całych Chinach, w kraju, gdzie nie ma systemu dobrowolnego dawstwa organów, gdzie liczba więźniów skazanych na śmierć spada i gdzie czas oczekiwania na organ do przeszczepu mierzy się w tygodniach, dniach

Matthew Robertson lub nawet godzinach? To jest właśnie przedmiotem tego 680-stronicowego (łącznie z cytatami) raportu. W raporcie stwierdzono na podstawie analizy zeznań demaskatorów oraz chińskich dokumentów medycznych, że część dawców mogła nawet nie być martwa w czasie pobierania od nich organów. To jest wyjątkowo trudny temat do zbadania – powiedział po zapoznaniu się z tym studium Li Huige, profesor z centrum medycznego Uniwersytetu Jana Gutenberga w Moguncji w Niemczech i członek komitetu doradczego organizacji Doctors Against Forced Organ Harvesting (Lekarze przeciwko Grabieży Organów – przyp. tł.). Raport zawiera zestawienie materiałów dowodowych ze wszystkich znanych centrów transplantacji w Chinach, w liczbie ponad 700. Zawarte są w nim szczegółowe dane dotyczące liczby łóżek, stopnia ich obłożenia, personelu chirurgicznego, programów szkoleniowych, nowej infrastruktury, czasu oczekiwania na organ przez bior­cę, podawanych przez szpitale liczb transplantacji, stosowania leków przeciwko odrzucaniu przeszczepów i wiele innych. Autorzy na podstawie tych danych oszacowali całkowitą liczbę dokonanych transplantacji. Osiągnęła ona ponad milion. To jest gigantyczny system. Każdy szpital ma bardzo dużo lekarzy, pielęgniarek i chirurgów. To samo w sobie nie jest problemem. Chiny to wielki kraj – powiedział dr Li w wywiadzie telefonicznym. – Ale skąd pochodzą te organy?

Ciała w niewoli Organy do przeszczepów nie mogą być pobrane z martwych ciał i po prostu przechowywane aż do momentu, gdy są potrzebne. Muszą być pobrane tuż przed śmiercią lub niedługo po śmierci, a następnie szybko wszczepione bior­ cy. Te często rygorystyczne wymagania czasowe i logistyka związana z tym procesem sprawiają, że dopasowanie organów w większości państw jest złożoną dziedziną. Stąd długie listy oczekujących na dawcę i całe zespoły ludzi zajmujących się jedynie namawianiem członków rodzin ofiar wypadków, by te zgodziły się na pobranie narządów. Jednak wiele wskazuje na to, że w Chinach dawcy są więźniami oczekującymi na biorców.

Szpital Changzheng w Szanghaju, jeden z większych centrów medycznych Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, poinformował o przeprowadzeniu 120 „przeszczepów wątroby w nagłych przypadkach” według stanu na kwiecień 2006 roku. Ten termin odnosi się do sytuacji, kiedy pacjent w stanie zagrażającym jego życiu zostaje przyjęty do szpitala bądź oddziału transplantologicznego i jednocześnie dopasowanie organu następuje w przeciągu zaledwie godzin lub dni. Jest to bardzo rzadki przypadek w innych krajach. Jednakże szpital Changzheng opublikował pracę w „Journal of Clinical Surgery” – chińskim czasopiśmie medycznym – w której przedstawia swoje sukcesy w dziedzinie „nagłych transplantacji”. Najkrótszy czas oczekiwania na przeszczep, liczony od momentu przyjęcia pacjenta do szpitala, wyniósł cztery godziny – stwierdzono w tym artykule. Pomiędzy 22 a 30 kwietnia 2005 roku szpital przeprowadził 16 transplantacji wątroby i 15 transplantacji nerek. Pierwszy Szpital przy Uniwersytecie Zhejiang opublikował podobne studium, dokumentujące, że pomiędzy początkiem roku 2000 a końcem roku 2004 46 pacjentów otrzymało „przeszczep wątroby w trybie nagłym”. Oznacza to, że we wszystkich tych przypadkach dawcy zostali dopasowani do biorców w ciągu zaledwie 72 godzin. Nawet oficjalny rejestr przeszczepów wątroby w Chinach, w zestawie slajdów prezentujących roczne sprawozdanie w tym zakresie za 2006 rok, porównuje liczbę „wybiórczo zsynchronizowanych” operacji przeszczepów z liczbą „transplantacji w nagłych przypadkach”. Liczba normalnych transplantacji w ciągu roku wyniosła 3181, a 1150 transplantacji, czyli ponad jedną czwartą, przeprowadzono w sytuacjach wymagających nagłego dopasowania organu. Te zjawiska są wyjątkowo trudne lub wręcz niemożliwe do wytłumaczenia na podstawie jedynie oficjalnych wypowiedzi i mogą one stanowić dowody prima facie (oparte na domniemaniu faktycznym), skłaniające do wniosku, że istnieje przetrzymywana w niewoli populacja dawców oczekująca w gotowości na pobranie od nich organów. W raporcie stwierdzono na podstawie analizy zeznań demaskatorów oraz chińskich dokumentów medycznych,

że część dawców mogła nawet nie być martwa w czasie pobierania od nich organów. Do zeznań tych należą: zeznanie byłego oficera policji paramilitarnej, który powiedział, że był świadkiem grabieży organu przeprowadzonej na żywym człowieku bez znieczulenia oraz podobne zeznanie byłego pracownika służby zdrowia w Jinan.

Przeznaczeni do likwidacji Autorzy nowego raportu, opierając się na wcześniejszych dowodach i nowych ustaleniach, argumentują, że główną grupą w Chinach, która może być właśnie w taki sposób traktowana, są więźniowie sumienia, wśród których przeważają praktykujący Falun Gong. Falun Gong jest tradycyjną dyscypliną pochodzącą ze szkoły Buddy, która stała się bardzo popularna w Chinach w latach 90. Polega ona na uprawianiu pięciu ćwiczeń medytacyjnych i życiu w zgodzie z zasadami prawdy, życzliwości i cierpliwości. Państwo milcząco popierało Falun Gong do momentu, gdy w roku 1999 oficjalny sondaż wykazał, że liczba praktykujących sięgnęła 70 mln osób – czyli więcej niż liczba członków partii komunistycznej. W lipcu 1999 roku ówczesny przywódca reżimu Jiang Zemin rozpętał ogólnokrajową kampanię, mającą na celu wyeliminowanie tej praktyki. Początkowo napotkał na opór na wysokich szczeblach, jednak szybko przekształcił tę kampanię przeciwko Falun Gong w metodę konsolidacji władzy wewnątrz partii, awansując swoich pop­leczników i odsuwając na bok opornych. Wydaje się, że grabież organów jako sposób na likwidację praktykujących Falun Gong została zapoczątkowana w następnym roku. Dowody na to, że ten proceder ma miejsce, są dostępne od dziesięciu lat, jednak po raz pierwszy szacowana liczba zgonów jest tak przerażająca, sama liczba dowodów tak przytłaczająca, a główna rola państwa w uprawomocnianiu tego procederu tak oczywista. W ostatnich latach badacze zajmujący się śledzeniem nadużyć w transplantacji organów w Chinach odnieśli wrażenie, że skala grabieży organów uległa znacznemu zmniejszeniu albo że przynajmniej praktykujący Falun Gong i inni więźniowie sumienia nie są już dłużej

ofiarami tego procederu. Jednak autorzy omawianego raportu odkryli, że tak nie jest. „Zbudowali wielkiego molocha” – powiedział Gutmann. „Mamy tu do czynienia z gigantycznym kołem zamachowym, którego nie są w stanie zatrzymać. Nie wydaje mi się, żeby stała za tym chęć zysku. Uważam, że jest tu ideologia, masowy mord oraz chęć zatuszowania tej straszliwej zbrodni, gdzie jedynym sposobem, by ją ukryć, jest nieustanne zabijanie ludzi, którzy o niej wiedzą”.

Centra grabieży Przykładowo Szpitalowi Ogólnemu przy Dowództwie Wojskowym w Nanjing poświęcono dwie strony. W raporcie poddana jest analizie błyskotliwa kariera Li Leishi, który jest twórcą centrum badawczego nerek w tym szpitalu; istnieje nawet specjalny dokument wydany przez partię komunistyczną, który wprowadza obowiązek studiowania „modelu” stworzonego przez Li Leishi. Li był wyróżniony przez reżim za zbudowanie jednego z najszybciej rozwijających się centrów transplantacji nerek w kraju. W wywiadzie z 2008 roku 82-letni wówczas Li powiedział, że w przeszłości zazwyczaj przeprowadzał 120 transplantacji nerek rocznie, ale teraz wykonuje jedynie 70. Stwierdzono, że inny chirurg naczelny przeprowadzał „setki transplantacji nerek rocznie” w roku 2001. Raport podaje, że przy 11 naczelnych chirurgach i sześciu zastępcach, zajmujących się przeszczepami nerek, całkowita liczba transplantacji w tym szpitalu mogła wynieść nawet około 1000 rocznie. Zdumiewające liczby transplantacji, jak te powyżej, przewijają się przez cały raport. W szpitalu ogólnym w Fuzhou, także przy dowództwie wojskowym w Nanjing, dr Tan Jianming osobiście kierował 4200 transplantacjami nerek – według stanu na rok 2014, jak to jest opisane w jego biografii na stronie internetowej Chińskiego Stowarzyszenia Lekarzy Medycyny. Szpital Xinqiao przy Trzecim Wojskowym Uniwersytetem Medycznym w południowowschodnim Chongquing podaje, że przeprowadzono w nim 2590 przeszczepów nerek do roku 2002, łącznie z przypadkiem wykonania 24 operacji w jednym dniu.

Kolejny krok Europy piętnujący grabież organów w Chinach

27

lipca Parlament Europejski przyjął nową deklarację, która potępia grabież organów od więźniów sumienia w Chinach i wzywa elitę polityczną naszego kontynentu, by przedsięwzięła odpowiednie kroki mające na celu zatrzymanie tego procederu. Deklaracja nr 0048 w sprawie „zakończenia grabieży organów od więźniów sumienia w Chinach” jest przede wszystkim skierowana do Rady Europy, by wcieliła w życie rezolucję z 2013 r., która także poruszała ten temat. Deklaracja odnosi się do „trwałych i wiarygodnych dowodów na systematyczną i zezwalaną przez państwo grabież organów od niegodzących się na to więźniów sumienia w Chińskiej Republice Ludowej, a jej ofiarami są przede wszystkim praktykujący Falun Gong – spokojną praktykę duchową. Zabijani są także Ujgurowie, Tybetańczycy i chrześcijanie”. Do 27 lipca deklarację podpisało 413 europosłów. W deklaracji możemy przeczytać: „Biorąc pod uwagę wielkość tej zbrodni, oczywiste jest, że należy bez zwłoki zorganizować niezależne badania grabieży organów mającej miejsce w Chińskiej Republice Ludowej”.

Deklaracja 0048 Parlamentu Europejskiego Rezolucja z 2013 r. wzywała Unię Europejską i państwa członkowskie, by poruszyły sprawę pobierania organów w Chinach, publicznie potępiły nadużycia dotyczące transplantacji w Chinach, rozpoczęły niezależne dochodzenie dotyczące grabieży organów, ścigały osoby zamieszane w ten proceder oraz uczulały na tę kwestię swoich obywateli podróżujących do Chin. Dwa lata po uchwaleniu tej rezolucji Unia Europejska nie wykonała żadnego z tych punktów. Tomas Zdechovsky, europoseł z Czech, był autorem nowej deklaracji. W wywiadzie opisał, na jakie przeciwności natrafia każda próba wprowadzenia tej kwestii do głównego nurtu dyskursu pomiędzy Europą a Chinami. Moi koledzy byli wielce zaskoczeni, kiedy usłyszeli tę informację – powiedział Zdechovsky. – Nigdy wcześniej o tym nie słyszeli. Jednakże wielu z nich zareagowało negatywnie – stwierdził. – Powiedzieli mi, że utrzymujemy stosunki gospodarcze z Chinami i prosili, bym nie rozpoczynał rozmów na ten temat na poziomie europejskim, gdyż obecnie potrzebujemy silnego związku z Chinami. Zdechovsky odpowiedział rozmówcom: – Ta deklaracja nie jest

przeciwko Chinom, to jest wspieranie podstawowych praw człowieka. Powiedziałem, że żyjemy w demokratycznej UE i nie możemy o tym nie mówić. Deklaracja wymagała podpisów przynajmniej połowy europosłów, aby została przyjęta. Tę liczbę osiągnięto parę tygodni przed upływem terminu, czyli 27 lipca. Nie jest to prawo wiążące i nie wymusza na Unii żadnych działań. Jednakże wyraża opinię Parlamentu Europejskiego w tej sprawie. Ekstremalna i nikczemna natura tej zbrodni – uprzemysłowiona, nastawiona na zysk i kierowana przez państwo z udziałem lekarzy procedura zabijania więźniów sumienia dla ich organów – jest tym, co przyciągnęło uwagę wielu europejskich polityków, którzy w innych przypadkach nie wykazują zainteresowania UE jako bytem politycznym. Gerard Batten, współzałożyciel UK Independence Party [niezależnej, antyunijnej partii w Wielkiej Brytanii – przyp. tłumacza], w swojej karierze europosła podpisał tylko raz inną deklarację – dotyczyła systemu ostrzegania w sprawie porwań dzieci. – Wszyscy myślimy podobnie: nie dowierzamy, że to [grabież organów – przyp. tłumacza] naprawdę ma miejsce – powiedział Batten w wywiadzie telefonicznym. – To byłoby nie do

uwierzenia, gdyby nie ogromna ilość dowodów w tej sprawie, zebranych przez wiele lat. Po tym jak Batten zaprosił mówcę, by przedstawił ten temat innym członkom jego partii, byli oni całkowicie „zszokowani, że zbrodnia tego rodzaju i o takiej skali ma miejsce”. – Rozumiem, z jakich powodów rządy państw oraz Parlament Europejski nie chcą poruszać tego tematu – powiedział Batten. – W świecie realpolitik muszą utrzymywać stosunki z Chinami i muszą rozmawiać o handlu, dyplomacji i sprawach wojskowych. – Rozumiem więc, dlaczego tak trudno jest im uwierzyć w to, co się dzieje w Chinach. Jest to podobne do sytuacji w nazistowskich Niemczech podczas Holokaustu. – Ten problem musi się znaleźć w gazetach, telewizji i w radiu. Kiedy większość ludzi będzie o nim wiedzieć, pomoże to rządom zająć stanowisko – mam nadzieję, że wszystkie kraje świata zmuszą Chiny do zakończenia procederu – dodał Batten. Zdechovsky powiedział, że on i jego koledzy spróbują zmusić Unię Europejską do działań. Sprawdzą także, co Parlament Europejski jest w stanie zrobić, by posunąć sprawę naprzód. MR

Tłumaczenie: Mikołaj Jaroszewicz. Teksty oryginalne obu artykułów ukazał się w anglojęzycznej wersji „Epoch Times” (www.theepochtimes.com) 26.07.2016 r. Polski przekład w „Śląskim Kurierze Wnet” publikujemy dzięki współpracy ze Stowarzyszeniem RKW.

Państwowa machina do zabijania Oficjalne stanowisko reżimu chińskiego wobec źródeł narządów do przeszczepów zmieniało się z czasem. Kiedy w roku 2001 pojawił się pierwszy uciekinier z Chin twierdzący, że reżim wykorzystywał więźniów skazanych na śmierć jako źródło organów, oficjalny rzecznik zaprzeczył temu, mówiąc, że Chiny polegają w tym względzie głównie na dobrowolnych dawcach. W roku 2005 wysocy urzędnicy dawali do zrozumienia, że jednak więźniowie skazani na karę śmierci byli wykorzystywani jako dawcy. Gdy w 2006 roku zarzut grabieży organów od praktykujących Falun Gong został podany do publicznej wiadomości, chińscy wysocy urzędnicy stanowczo twierdzili, że głównym źródłem narządów do przeszczepów byli więźniowie oczekujący na egzekucję, którzy zgodzili się na oddanie swoich organów po śmierci. Jednak przerażająca konkluzja, która powoli wyłaniała się z badań opublikowanych w raporcie obejmującym ponad 2000 przypisów, jest taka, że cały ten przemysł został stworzony prawie w jeden dzień, jak tylko stało się dostępne obfite źródło narządów. Wskazuje na to olbrzymie zaangażowanie w ten przemysł państwa zarówno na szczeblu centralnym, jak i na lokalnych. Poczynając od lat 90., chińska służba zdrowia została w dużym stopniu sprywatyzowana i państwo pokrywało jedynie wydatki na infrastrukturę, natomiast szpitale musiały się same finansować. Centrum transplantologiczne przy Chińskim Uniwersytecie Medycznym w Shenyang stwierdziło na swojej stronie internetowej: Za możliwość wykonania tak wielkiej liczby transplantacji organów każdego roku i za udzielone nam poparcie powinniśmy być wdzięczni rządowi. W szczególności Najwyższy Sąd Ludowy, Najwyższa Prokuratura Ludowa, system Bezpieczeństwa Publicznego, system sądownictwa, Ministerstwo Zdrowia, Ministerstwo Spraw Obywatelskich wspólnie ustanowiły prawa stymulujące rządowe poparcie i ochronę systemu zaopatrzenia w narządy. To jest coś jedynego w swoim rodzaju na świecie. Autorzy raportu odmówili podania liczby zgonów. Jest możliwe, że w pewnych przypadkach wiele organów pochodziło od jednej ofiary, ale aż do 2013 roku Chiny miały jedynie doraźny i ograniczony do lokalnego obszaru system dopasowywania narządów. Chińscy chirurdzy podnosili fakt wysokiego stopnia trwonienia organów przez chiński przemysł transplantologiczny, jeżeli od jednego dawcy pobiera się tylko jeden organ. Zatem jeśli przeprowadzano 60 000 – 100 000 operacji przeszczepów rocznie, to liczba osób zabitych w celu grabieży organów w Chinach może sięgać nawet 1,5 miliona. Jak podał raport o stanie medycyny chińskiej (ang. China Medicine Report – przyp. tł.) w podsumowaniu sytuacji przemysłu transplantologicznego opublikowanym w końcu 2004 roku: Chiny nie mają obecnie interaktywnego systemu rejestracji organów, czasami tylko jedna nerka jest pobierana od jednego dawcy, a wiele innych organów jest zwyczajnie marnowane. Niedawno Izba Reprezentantów Stanów Zjednoczonych uchwaliła rezolucję, w której wyrażono zaniepokojenie chińskimi praktykami transplantologicznymi. Członkowie Izby określali je jako „makabryczne” i „odrażające”. Powstały w 2015 roku film dokumentalny, zatytułowany Trudne do uwierzenia (ang. Hard to Believe – przyp. tłum.), nadawany obecnie przez PBS (publiczna sieć telewizyjna w USA – przyp. tł.), bada, jak kwestia grabieży organów w Chinach została odebrana przez środowisko dziennikarskie i medyczne. Waga tego, co miało miejsce w Chinach przez ostatnie 15 lat, dopiero teraz zaczyna docierać do ogółu (Z autorem niniejszego artykułu został przeprowadzony wywiad na potrzeby rzeczonego filmu). K Tłumaczenie: Mikołaj Jaroszewicz


KURIER WNET · MARZEC 2017

12

O

wej narracji historycznej (strywializowane, niemieckie Geschichtschreibung), narzucanej przez proniemieckie środowiska oberschlesierów skupionych wokół Ruchu Autonomii Śląska i tzw. „nowych” historyków śląskich, przeczą podstawowe fakty. Przykładem mogą być przedprzemysłowe korzenie dzielnic dzisiejszego Chorzowa. Obecna dzielnica Chorzowa – Chorzów Batory – do kwietnia 1939 r. była samodzielną gminą Wielkie Hajduki. Powstała z połączenia w 1903 r. Hajduk Górnych i Dolnych w pruską gminę Bismarckhütte, która od 1922 r., po powstaniach ludu śląskiego i utworzeniu autonomicznego województwa w granicach II Rzeczypospolitej, odrzuciła sztuczną, zgermanizowaną nazwę i wróciła do pierwotnej, nawiązującej do historii tzw. działów dóbr rycerskich: Górno- i Dolnołagiewnickiego, znanych od XIV w. Tereny późniejszych Hajduk były bowiem od średniowiecza własnością panów na Łagiewnikach pod Bytomiem, którymi około 1313 r. byli – znani tylko z imienia – Andrzej i Mikołaj. Leżący na zachodzie dział górnołagiewnicki obejmował – według urbarza bytomskiego z 1534 r. – osadę z folwarkiem i stawem młyńskim, zwaną Świętochłówkami albo Małymi Świętochłowicami (Świętochłowice Minus), która należała w tym czasie do Krystyny Jeliczki (A. Barciak, Najstarsze dzieje Świętochłowic, „Rocznik Świętochłowicki”, t. 1, Świętochłowice 1999, s. 40). Świętochłowice Maius, czyli Wielkie, należały wówczas do Jadwigi Świętochłowskiej (Swatokleffnej), prawdopodobnie wdowy po Szczęsnym Świętochłowskim, którego w latach 1523 i 1525 wymienia się jako świadka lokalnych czynności prawnych (Świętochłowice: zarys rozwoju miasta, pod red. Andrzeja Szefera, Wydawnictwo Śląsk, Katowice 1970, s. 38). Wiadomo, że w tymże 1534 r. dział dolnołagiewenicki, wschodni, obejmował teren po opustoszałej, porosłej chaszczami i lasem wsi Mierzwiec (dziś teren tzw. Niedźwiedzińca z centrum logistycznym Prologis – nowym osiedlem mieszkalnym i ogródkami działkowymi). Do około 1557 r. właściciele Świętochłowic i osady młyńskiej Świętochłówki, spadkobiercy Jadwigi Świętochłowskiej, przyznawali się do polskiego herbu Wieniawa. Nie można jednak pominąć możliwości, że herb ów pochodził na tym terenie od morawskiego rodu Pernštejnov, którego znany przedstawiciel, Jan IV, od 1528 r. do 1545 r. był regentem księstwa cieszyńskiego za małoletniości jednego z ostatnich Piastów cieszyńskich, Wacława Adama III. Jest to o tyle możliwe, że od czasów wojen husyckich obszar Górnego Śląska pozostawał w strefie zainteresowań panów czeskich, czego przykładem jest układ z 1473 r. Piastów oleśnickich, na mocy którego właścicielem ziemi bytomskiej – w tym i Chorzowa – został syn husyckiego króla Czech, Jerzego z Podiebradu, książę Ziębic i Koźla, hrabia Kłodzka, Henryk I Starszy.

G

dy w 1475 r. wojska narodowego króla Węgier i Czech Macieja Korwina zajęły ziemię bytomską, 30 stycznia 1475 r. książę Henryk za 50 florenów, aktem wystawionym w Bytomiu zapisał prawa do Chorzowa działającemu na dworze Konrada Białego Oleśnickiego Stanisławowi Rudzkiemu (z pobliskiej Rudy lub Rud Raciborskich), którego przodkowie byli wójtami w Gliwicach i Bytomiu. Ten 25 maja 1481 r. odsprzedał swoje prawa własności do Chorzowa związanemu z Maciejem Korwinem czeskiemu magnatowi, Janowi z Żerotina, który już w 1477 r. za 800 florenów otrzymał od króla zamek w Świerklańcu i Bytom z przyległościami. Dnia 22 września 1498 r. za 8000 florenów węgierskich i 700 kop groszy praskich ziemię bytomską z Chorzowem, wójtostwem i prawem bicia monety od Jana z Żerotina wykupił książę opolski Jan II zwany Dobrym. Układ wszedł w życie 13 grudnia tego roku i Chorzów wrócił w ręce Piastów. Właścicielami Łagiewnik po 1557 r. byli Bieńkowscy i Siemieńscy, a później Łagiewniki Górne podzielono. Według Władysławy Ślęzak, na gruntach sąsiadujących ze Świętochłówkami „Hajduki zostały założone w 1560 roku i miały dwóch właścicieli. Właściciel Łagiewnik Górnych był posiadaczem Górnych Hajduk, a właściciel Łagiewnik Dolnych miał być posiadaczem Dolnych Hajduk” (W. Ślęzak, Łagiewniki, w: Z dziejów dzielnic Bytomia, pod. Red. J. Drabiny, Bytom 1991, s. 171 i 172) i dlatego „od początku stanowiły odrębne gminy”

KURIER·ŚL ĄSKI Kiedy ogląda się ekspozycję Muzeum Śląskiego w Katowicach, można odnieść wrażenie, że historia Górnego Śląska zaczęła się po pruskim podboju w latach 1741–1763 i w wyniku kolonialnej industrializacji pod dyktatem pruskich magnatów węgla i stali oraz pruskiej biurokracji, uskuteczniającej w interesie państwa pruskiego pruską drogę do kapitalizmu.

Polskie osady młyńskie

Przedprzemysłowe korzenie dzielnic Chorzowa Stanisław Florian (L. Musioł, Chorzów-Batory. Gmina i parafia. Monografia historyczna, maszynopis 1954, s. 20–21). Hajduki Górne powstały jako osada zagrodnicza wokół młyna istniejącego wcześniej pod Świętochłówkami. „Świętochłowice Dolne były własnością Kamieńskich herbu Leliwa, wywodzących się z Kamienia koło Bytomia. W różnych dokumentach widnieje obok ich nazwisk określenie „z Świętochłowic” (…). Na przykład pod umową zawartą w 1598 r. między braćmi, kuźnikami boguckimi, a Adamem Bechnerem, dotyczącą zastawu kuźni Boguckiej, wymienione są nazwiska „urodzonych panów Joachyma Kamenskeho z Swatochlowicz, a w Kameni Zygmunta Kamenskeho z Swatochlowicz” (Świętochłowice: zarys rozwoju miasta, op. cit., s. 40). Sytuacja własnościowa była jednak zmienna, bo w 1603 r. Wacław Kamieński herbu Leliwa z Kamienia pod Bytomiem był właścicielem Łagiewnik Górnych... Pod datą 5 stycznia 1627 r., a więc już podczas wojny trzydziestoletniej, Jan Jerzy Mikusch, który był panem na Łagiewnikach Średnich od 1620 r., donosił w dokumencie, zawierającym po raz pierwszy nazwę miejscowości Hajduki, o kwaterowaniu w jego majątku wojska brandenburskiego wracającego z ekspedycji na Węgry (L. Musioł, Chorzów-Batory…, s. 26; B. Widuch, G. Szędzielorz, J. Kędzierzawski, r. Kurek, Huta Batory, Chorzów 1993, s. 10). Na mapie Hindenberga z 1636 r. przedstawiono m. in. rejon Hajduk jako obszar w dół od Świętochłowic nad brzegami Roździanki (Rawy). Na prawym, południowym brzegu ciągnął się las Cisówka (Cisowkawald), a na wschód od niego – znaczne połacie pól. Na lewym, północnym brzegu oznaczono literą M – młyn, a dalej pola i las w stronę Chorzowa, należącego do polskiego zakonu Bożogrobców. Jeszcze jednak w drugiej połowie XVII w. nazwy „Świętochłówki” i „Hajduki” były używane zamiennie, o czym świadczy fakt, że hajducki gospodarz Szymon Dudzik pod rokiem 1664 był jeszcze określany jako pochodzący „de małe Swientochlowki”, a już pięć lat później, w 1669 r. – jako „ex villa Hayduki” (L. Musioł, Chorzów-Batory…, s. 24). W 1677 r. dzierżawcą dominialnego młyna Górnego w Hajdukach był Grzegorz Gruszka, a później – od 1678 do 1689 r. – Marcin

Rejon Chorzowa i Hajduk na mapie Wre­ dego z 1749 r. utajnionej przez Prusaków na 150 lat. Hajduki podzielone na Górne i Dolne

Kostruch. W 1692 r. młyn ten dzierżawił Jan Szumbara (Szembara?). Na początku XVIII w. jego właścicielem był szlachcic, Jan Foglar, pan na Górnych Hajdukach w latach 1697–1705, ale w młynie mieszkał wówczas Jan Pierożek z żoną Agnieszką (L. Musioł, Chorzów-Batory…, s. 67–68). Od połowy XVII w. istniał też tzw. młyn Dolny, którego młynarzem był w 1668 r. Stanisław Chrobok (Robak). Jego potomkiem był prawdopodobnie Józef Chrobok, który pojawia się w dokumentach w 1766 r., a ginie tragicznie w starszym wieku podczas pożaru młyna w 1812 r. Zatem w połowie XVIII w. na terenie Górnych Hajduk istniały z całą pewnością dwa młyny. Syn Józefa, Stanisław Chrobok, w 1817 r. sprzedał spalony młyn za 566 talarów zięciowi, Janowi Klimzie. Kiedy w 1853 r. Klimza zmarł, zadłużony

w nowo utworzonym cesarstwie niemieckim rozszalała się tzw. grynderska spekulacja, napędzana kontrybucjami ściąganymi z pobitej Francji. Na fali tych spekulacji Gwidon Henckel von Donnersmarck ze świerklanieckiej, protestanckiej linii tego rodu założył wraz Eliaszem Sachsem i Salomonem Hammerem Boschem „Katowicką Spółkę Akcyjną dla Hutnictwa Żelaza” (Kattowitzer Aktiongesellschaft für Eisenhüttenbetrieb) w celu wybudowania huty pod Świętochłowicami. Działając na jej zlecenie, W. Kollmann poznał Marcina Kosia.

Hajducki ratusz na pocztówce z lat trzydziestych XX w. Przed nim widoczny skwerek, na którym stała zagroda Kosia.

teren młyński wystawiono na przymusową licytację, a jego właścicielem został Augustyn Klimza, który wkrótce odsprzedał go Michałowi Frenzlowi ze Zbrosławic. Od niego w 1855 r. odkupił go królewskohucki Urząd Górniczy i nakazał rozbiórkę ruin młyna. Na tym terenie rozpoczął budowę kolonii dla górników kopalni „Król”. W ten sposób na ruinach osady młyńskiej powstała kolejna dzielnica dzisiejszego Chorzowa – Klimzowiec.

W

arto odnotować, że w połowie XVII w. na terenie sąsiadującego z Hajdukami Dolnymi przysiółka Obroki powstał trzeci młyn, który należał do niejakiego Luczki. Na mapie Johanna Wolfganga Wielanda z 1752 r. między Załężem a Hajdukami widać osadę młyńską Luczka (Łączka). W tym czasie w Obrokach istniał folwark dworu w Załężu (L. Szaraniec, Osady i osiedla Katowic, Katowice 1983, s. 126). Według A. Barciaka (cytowane już Najstarsze dzieje Świętochłowic) stawy przy młynach nad Roździanką, później nazwaną Rawą, powstawały z konieczności zapewnienia odpowiedniego przepływu wody, bo rzeczka była zbyt mała dla potrzeb ich pracy. Dalsze losy młyna Górnego w Hajdukach wkraczają już w czasy industrializacji: w 1782 r. jego właścicielem został Tomasz Włodarski, ojciec Adriana Włodarskiego, który urodził się w tym młynie 2 marca 1807 r., a w 1861 r. został biskupem sufraganem wrocławskim i sprawował liturgię w języku polskim. Na mapie z lat 20. XIX w. staw przy młynie określono jako Czosnek Teich, Staw Czosnek albo staw należący do Czosnka. W połowie XIX w. od Włodarskich młyn odkupił Józef Kowacz, od którego poszła nazwa – młyn i staw Kowacz. Po 1866 r. Kowacz kupił od Edwarda Wilhelma Schlabitza tereny dworskie Hajduk. Jak pisał L. Musioł, „Hajduki przedstawiały się jako piękne, spokojne sioło położone malowniczo nad rzeczką Rawą, która wtenczas miała wodę czystą i pełną ryb i raków. Koryto jej było wtenczas szerokie, a dla przechodniów zamiast mostków były ułożone kłody drzewa. Po prawej stronie drogi, wiodącej do Król.[ewskiej – S.F.] Huty, wznosił się dom i gospodarstwo Kowacza (to dawniejszy dworek i folwark). Nad stawem młyńskim wznosił się młyn otoczony smukłymi olszami i brzozami. Do posiadłości Kowacza (dziś Gold­ stein) należał obszerny park z pięknymi i wysokimi drzewami”. Jednak w 1870 r. młyn już nie pracował. Hajduki ciągnęły się po obu stronach istniejących od 1846 r. torów kolejowych z Wrocławia do Katowic. W stronę Katowic po prawej stronie las sięgał aż pod same tory, tylko w rejonie, który do dziś jest znany jako „Biadacz”, znajdowało się kilka zagród. Natomiast po lewej stronie torów, przy polnej drodze wiodącej z Katowic do Świętochłowic, w miejscu, gdzie obecnie znajdują się niewielkie planty naprzeciw wybudowanego w 1913 r. dworca kolejowego Chorzów-Batory (pomiędzy nim a dawnym ratuszem Wielkich Hajduk, obok do dziś działającego Urzędu Pocztowego Chorzów 6), „stała zagroda

gospodarska Marcina Kosia. Mieszkał tam ze swoją żoną Albiną i licznym potomstwem. Posiadał dość dużo ziemi ornej i uważał się za tzw. statecznego [zamożnego – S.F.] gospodarza. Do niego należało również około 10 hektarów ziemi ornej położonej po prawej stronie toru kolejowego” (A. Loch, G. Szędzielorz 100–lat Huty Batory 1872–1972, wydano nakładem Huty Batory, Chorzów Batory 1972, s. 16). Właśnie tymi gruntami zainteresował się przybyły na Śląsk w 1865 r. z Hagen w Westfalii mistrz hutniczy, a od 1871 r. jeden z dyrektorów w Hucie Baildon, Wilhelm Kollmann. Po zwycięstwie jednoczonych przez Bismarcka krwią i żelazem Niemiec nad cesarstwem francuskim Napoleona II,

W

tym czasie włościanie górnohajduccy często przesiadywali w karczmie Na Wydmuchowisku (do niedawna dom pod numerem 2 przy ul. Racławickiej) należącej do karczmarza Moritza Heilborna. Jest prawdopodobne, że właśnie tam, w oparach mocnych trunków, Kollmann przekonał Kosia do sprzedaży ziemi pod budowę huty. Opierając się na miejscowym przekazie ustnym – za co są krytykowani przez autora Historii Wielkich Hajduk, Jacka Kurka – Alojzy Loch i Gerard Szędzielorz pisali, że rozmowy w tej sprawie odbywały się w karczmie u Heilborna, bo przeciwna sprzedaży ziemi była żona Kosia, Albina. Według nich „obawa Kollmanna przed Albiną Kosiową musiała być duża, skoro Kollmann natychmiast powozem zawiózł Kosia do notariusza w Bytomiu. Tam 27 marca 1873 r.

spisano po „polskiemu” – bo kulawą polszczyzną – i po niemiecku umowę sprzedaży ziemi, na której w Górnych Hajdukach powstała huta. Zachowała się kopia umowy, z której można przytoczyć początkowy fragment: „Przede mną, Antonem Goedem, Notarem w Rejonie Sądu Nadziemiańskiego we Wrocławiu, pojawili się dzisiaj osobiście (…) Notarowi znani: a) Dobrze urodzony Pan – Wilhelm Kollmann, fabrykant z Katowic, b) Wolny gospodarz – Marcin Koś z Górnych Hajduk oraz świadkowie: c) gościnny – Moritz Heilborn z Górnych Hajduk d) golacz – Jan Zientek z Górnych Hajduk”… Jeszcze w tym roku ruszyła w Hajdukach Górnych budowa Huty Bismarck (później Batory). Jej budowa zakończyła przedindustrialne dzieje tej dzielnicy Chorzowa. Kolonialna industrializacja szła wówczas w parze z administracyjną germanizacją: w 1890 r., mimo pisma Wydziału Powiatowego w Bytomiu, skierowanego do zarządu Gminy Dolne Hajduki i do właściciela obszaru dworskiego, zalecającego przyłączenie

Huta Bismarck, pocztówka z pocz. XX w.

ich do Górnych Hajduk – Józef Kowacz (Kowatz), jego właściciel, próbował się temu przeciwstawiać (J. Kurek, Historia Wielkich Hajduk, Chorzów Batory – Wielkie Hajduki 2001, s. 77). Wbrew oczekiwaniom mieszkańców Hajduk, którzy już wtedy proponowali dla połączonych gmin nazwę Wielkie Hajduki, przeważył jednak interes zarządu Huty i germanizacyjne zapędy władz pruskich: od nazwy huty władze pruskie narzuciły nazwę połączonym gminom Górnych i Dolnych Hajduk. Istniejącym do dziś reliktem stawu młyńskiego Kowacz jest staw przemysłowy położony na tyłach stadionu KS „Ruch” Chorzów i jego boiska treningowego, w kierunku budynków przy ul. Armii Krajowej. K

Grafiki ze zbiorów Anny i Teodora Segietów

Wizje alegoryczne Rudolfa Riedla

O

becnie w Tarnogórskim Muzeum trwa wystawa grafik ze zbiorów Anny i Teodora Segietów. Mają oni bogatą kolekcję grafik, rzeźb i obrazów nawiązujących do sztuki ludycznej. Wystawę można oglądać do 5 marca. Życiorys Rudolfa Riedla skłania ku refleksji nad tym, ile z naszej osobowości zawdzięczamy wychowaniu, bliskim relacjom z opiekunami, środowisku, w którym dorastamy i żyjemy, ludziom, których spotykamy, a ile predyspozycjom, które w sobie odkrywamy. Jakie piętno odciska na nas historia i zmieniające się warunki życia. Co dzieje się, gdy przylegają do nas etykietki i kiedy oceniani jesteśmy przez pryzmat stereotypów. I jak ważne jest, jak to interpretujemy i co robimy. Problem z tożsamością pojawiał się w życiu Rudolfa Riedla wiele razy. Wątpliwości – zarówno otoczenia, jak i jego samego – dotyczyły narodowości, języka, religii, światopoglądu, przynależności partyjnej, wykształcenia, a także postawy artystycznej. Rudolf Helmut Riedel urodził się w 1941 roku w Katowicach. Od 1989 roku mieszka w Niemczech. Wychowywał się w polskich domach dziecka

Maria Wandzik

Śląska pieta, 1998

prowadzonych przez siostry zakonne, w których oficjalnie obowiązywała pedagogika socjalistyczna. Jego niemiecko brzmiące imiona i nazwisko utrudniały mu kontakty z rówieśnikami, szczególnie że był to okres tuż po II wojnie światowej. Zanim sam określił siebie samego, określenia przyszły z zewnątrz i często były brutalne. Piętno bycia innym, obcym pozostało mu niestety na całe życie. Wcześnie odkrył w sobie zamiłowanie do malowania i rysowania. Uzdolnienia te pomogła mu rozwinąć

siostra szarytka Janina Meissner, absolwentka studiów plastycznych we Lwowie. To dzięki niej zdawał do liceum plastycznego. Na egzaminie wstępnym dano mu jednak do zrozumienia, że jako urodzony na Śląsku powinien pracować w górnictwie lub hutnictwie. I tak się stało. Jego przygoda z grafiką rozpoczęła się w ognisku plastycznym przy Liceum Plastycznym w Katowicach, gdzie pod wpływem Stefana Suberlaka zaczął tworzyć linoryty. W pierwszych pracach ukazywał swoje otoczenie z familokami, hałdami, starzykami, górnikami oraz motywy religijne. Prezentując przy tym niezależność myślenia, ironiczny sposób interpretacji współczesności – doprowadzał do konfliktów. W1989 roku wyjechał do Niemiec, osiadł w Bad Orb, gdzie mieszka do dziś. Powrócił do twórczej pracy w 2005 roku, prezentując już inny styl. Wykonane techniką mieszaną grafiki przesycone symboliką, alegorią, wykorzystują motywy religijne i historyczne. W niemal wszystkich jego pracach obecny jest Śląsk. Jego prace znajdują się w wielu muzeach i kolekcjach. Grafiki prezentowane w tarnogórskim muzeum to zaledwie niewielka część prac tego artysty. K




MARZEC 2017 · KURIER WNET

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

Nr 33

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Marzec · 2O17 W

n u m e r z e

Polska samorządna i niesolidarna Polskie państwo obrosło gąszczem wcale niebagatelnych przywilejów. O niektórych dowiadujemy się przypadkiem – np. o wielotysięcznych wypłatach za niewykorzystany urlop dla odchodzących na emeryturę sędziów TK. To smutne, bowiem nie ma to nic wspólnego z etosem Solidarności, który powinien pozostać kamieniem węgielnym Polski wolnej od komunizmu – zauważa Henryk Krzyżanowski.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

S

zczególnie serdecznie witam w naszej modlitewnej wspólnocie panią Stanisławę Grabowską – Wądołowską, mieszkankę Piły. Kobietę niezłomną, represjonowaną z całą rodziną przez komunistów. Siostrę Tadeusza Grabowskiego, który został zesłany na Sybir, zaraz na początku pierwszej okupacji sowieckiej w 1940 roku. Nieludzką ziemię opuścił wraz z armią gen. Władysława Andersa. Nie dane mu było jednak bić się o wolną Polskę. Wycieńczony zesłaniem zmarł 16 września

1943 roku w Teheranie. Siostrę porucznika Stanisława Franciszka Grabowskiego ps. „Wiarus“, który zapisał piękną kartę w historii antykomunistycznego podziemia w Polsce. Najpierw służył w oddziale Pogotowia Akcji Specjalnej, którym dowodził „Stalowy”, a następnie dołączył do 3. Brygady Wileńskiej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego pod dowództwem kpt. Romualda Rajsa ps. „Bury”., tak bardzo dziś opluwanego polskiego bohatera. Dowódcę jednego z oddziałów Żołnierzy Niezłomnych walczącego do

1952 roku. „Wiarus”, był jednym z najdłużej walczących żołnierzy antykomunistycznego podziemia niepodległościowego w powojennej Polsce. Do likwidacji patrolu Wiarusa doszło 22 marca 1952 w miejscowości Babino, w powiecie Wysokie Mazowieckie. Wraz z dwoma innymi partyzantami zginął z bronią w ręku w czasie przedzierania się z obławy. Pani Stanisława to także siostra Józefa Grabowski ps. „Vis”, który walczył w oddziale swojego brata „Wiarusa”. Pani Stanisława, także zalicza się do niezłomnych

Żołnierz Niezłomny Kościoła

1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

Telefon

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl

A

2

Chcę przywrócić pamięć o losach sześciu mieszkających w Poznaniu i jego najbliższej okolicy „Żołnierzach Wyklętych”. Sześciu bohaterów, zarówno okresu wojny, jak i czasów powojennych, którzy żyją tuż obok nas, w tym samym mieście, chodzą po tych samych ulicach, a których prawdziwych, dramatycznych losów prawie nie znamy – pisze Jolanta Hajdasz.

3

Skąd ich ród?

bohaterów antykomunistycznego podziemia, wielokrotnie aresztowana, przesłuchiwana i torturowana przez UB, więziona w Białymstoku i Fordonie. Pani Stanisławo! To dla nas zaszczyt modlić się dzisiaj razem z Panią, w intencji wszystkich Żołnierzy Wyklętych. Polecamy w tej Mszy św. także pani braci: Tadeusza, Franciszka i Józefa. Wszystkich Pan bliskich zmarłych! Wstyd nam, że dopiero w roku ubiegłym udało nam się Panią odnaleźć wśród mieszkańców naszego miasta, opisać Pani historię w naszej publikacji. Nie mieliśmy łatwego zadania, bo Wasze pokolenie ludzi, którzy dla ojczyzny poświęcili wszystko, nawet własne życie, cechowało się i cechuje po dziś niezwykłą skromnością. To pokolenie walczyło i cierpiało dla Polski nie dla orderów, które zresztą dopiero dzisiaj się im przyznaje, nie dla zaszczytów i chwały, ale z potrzeby serca, z miłości do Boga i Ojczyzny, bo tak się należało zachować. Cześć i chwała bohaterom!

Wasza walka się nie skończyła

A

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET:

N

Kazanie Ks. Jarosława Wąsowicza SDB podczas Mszy św. w intencji Ojczyzny w ramach Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych; Piła kościół pw. Świętej Rodziny, 25 lutego 2017 r.

RO DOW EJ

E

N

Nie można dwóm panom służyć

PA MI ĘCI NA

Z

E

Prawem wilka

UT FOT. INST YT

A

I

Po raz piąty już spotykamy się w naszej wspólnocie wiary i miłości do Boga i Ojczyzny, aby przywołać przed ołtarzem Pana Jezusa niezłomnych żołnierzy naszej niepodległości. Witam wszystkich mieszkańców naszego regionu i innych części Wielkopolski przybyłych na pilskie obchody. Niektórzy przybyli z bardzo daleka: z Krakowa, Poznania, Konina.

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

Z

film dokumentalny i książka Jolanty Hajdasz o prześladowaniu abpa Antoniego Baraniaka w czasach komunizmu TRWA ZBIÓRKA PODPISÓW --------------------------------pod listem otwartym do Prezydenta Andrzeja Dudy o pośmiertne odznaczenie abpa A. Baraniaka za zasługi dla państwa i Kościoła i pod listem otwartym do abpa Stanisława Gądeckiego o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa A. Baraniaka – w ciągu 5 miesięcy zebraliśmy po blisko 2500 podpisów pod tymi listami. kontakt z organizatorami zbiórki: tel.607 270 507 lub j.hajdasz@post.pl

Fabularny film „Wolność jest w nas”, w reżyserii Rafała Wieczyńskiego, opowiadający historię błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki, kapelana „Solidarności” zamordowanego przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, rozpoczyna się przejmującą sceną. Mały Jerzy Popiełuszko wybrał się z ojcem na grzyby. W lesie są świadkami potyczki partyzantów z oddziałami komunistycznymi, wśród których widać mundury ubowców i czerwonoarmistów. Wracając do domu między ojcem i synem nawiązuje się dialog. Chłopiec pyta: Czy ci co uciekali, to byli bandyci? Ojciec odpowiada: Nie! Chłopiec pyta dalej: Żołnierze? A ojciec mu odpowiada: Ani bandyci, ani żołnierze, raczej rycerze! Zdziwiony chłopak pyta dalej: Oni wygrają? Na co tata mu odpowiada: Nie. Syn nie daje za wygraną i pyta dalej: Przegrają? I pada odpowiedź: Też nie. Żołnierze Wyklęci to byli rycerze. Oni ginęli, ale nie umierali. Nigdy nie przegrali, chociaż tak się wydawało komunistycznym siepaczom, płatnym pachołkom Moskwy, którzy przez kolejne dziesięciolecia próbowali wymazać ich z kart historii. Powracają dzisiaj do nas wszystkich z przesłaniem, że walka się nie skończyła, że trzeba czuwać nad naszą wolnością, trzeba pilnować Dokończenie na str. 4

„Skład orzekający zabezpieczony” – taką adnotację można spotkać w esbeckich papierach przygotowywanych w PRL procesów. Wtedy również sędziowie byli „niezawiśli”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że i dziś w niektórych procesach ktoś zabezpiecza skład orzekający – pisze Jan Martini.

5

Ludzie Cogito To był znakomity pomysł dwojga młodych ludzi – patriotów, ideowców, zapaleńców…i lekarzy. Anna i Łukasz Łuczewscy, neonatolog i onkolog, 10 kwietnia 2010 r. przeżyli wstrząs. „Cóż my możemy zrobić dla naszej ukochanej Ojczyzny?” Znaleźli dobrego malarza, malarza artystę, malarza z wybornym pędzlem i wrażliwą duszą – Jerzego Oleksiaka i tak powstała galeria Ludzi Cogito – pisze Mirosława Mołotkin-Dopierała.

6

Eliminowanie podziałów, czy tworzenie schizmy? Otrzymałem w lutym drogą mailową list od pewnego adwokata krakowskiego, w którym pisze: ośmielam się zwrócić księdzu profesorowi uwagę na niestosowność zachowań – sformułowań pod adresem opozycji i osób protestujących pod sejmem w ich imieniu. Formułowanie publicznie tezy, iż najlepiej aby te osoby kontynuowały swą kabareciarską działalność za murami więziennymi jest całkowicie sprzeczne z wartościami chrześcijańskim, które to obaj chcemy chyba respektować – pisze Paweł Bortkiewicz TChr.

7

ind. 298050

P

o co tyle tej martyrologii, to już przesada, gdzie nie spojrzę, wszędzie Wyklęci – usłyszałam w sklepiku z gazetami opinię jednego z kupujących. Pan zapłacił za swoją kawę z bułką (standardowy dziś coraz częściej towar z w kioskach ) i wyszedł zanim zdążyłam powiedzieć mu , że się całkowicie myli. Przesyt naturalnie może popsuć nawet najbardziej zacne i szlachetne intencje . Ale nie w tej sprawie . Mamy naprawdę ostatnią szansę na to, by oddać honor i upamiętnić nie tylko tych Bohaterów, których już nie ma wśród nas, ale tych, którzy jeszcze są z nami. Docenić, oddać cześć , nagrodzić, wesprzeć. I zapisać ich historię opowiadaną przez nich samych. Oni żyją wśród nas, czekają w tych samych kolejkach do lekarza i też mają żenująco niskie emerytury. Nie oddamy im najpiękniejszych lat młodości spędzonych w okrutnych warunkach więziennego piekła, bo tak trzeba nazywać to, co w tych więzieniach przechodzili, ale musimy, tak jak się to teraz dzieje, choć próbować nadrobić stracony czas. Ważny staje się nawet drobiazg. Rok temu w Sejmie podczas poświęconej im konferencji zorientowałam się, że część z nich przyjechała na nią na własny koszt, pociągiem, w lutym. A mają często więcej niż 80 lat. Oni byli szczęśliwi, że mogli po raz pierwszy w życiu spotkać się w jednym, oficjalnym miejscu, nikt z nich o nic nie miał pretensji, ale przecież na ten transport dla nich na pewno było nas stać. Nie dajmy się zwieść pozorom, że wszystko już zrobione. Nawet ci, którzy stoją obok nich na różnych patriotycznych uroczystościach , czy , ci, którzy piszą o ich zamordowanych przyjaciołach naukowe artykuły, często nie wiedzą tak naprawdę, jak wielkimi Bohaterami są i co przeszli, tylko dlatego, że powiedzieli komunistycznej Polsce NIE! A oni nie mówią, co to tak naprawdę znaczyło odsiedzieć wyrok trzech lat w podziemnych norach (bo trudno to nazywać celą) w Rawiczu, być zamkniętą w pojedynczej celi 18 letnią dziewczyną, do której każdy funkcjonariusz mógł wejść kiedy chciał, czy przetrzymywanym w fekaliach skazanym na śmierć partyzantem. A to przykładowe biografie ostatnich żyjących naszych, wielkopolskich Wyklętych. Opowiedzą o nich w telewizyjnym cyklu TVP 3 Poznań pt. „Prawem wilka”. Tradycyjnie już miasto Poznań dysponujące funduszami na wsparcie produkcji filmowej odmówiło mi dofinansowania. Ale unikatowy materiał został zarejestrowany. I przekaże pamięć o nich kolejnym pokoleniom. Cześć i chwała Bohaterom. O nich nie wolno nam mówić inaczej. K

G

FOT. JOLANTA HA JDASZ

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · MARZEC 2017

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Maciej Mazurek

W

Poznaniu mamy kolejną odsłonę wojny kulturowej czyli ataku lewackich środowisk, które posługują się kulturą w celu zniszczenia tradycyjnego modelu życia i zdobycia dzięki temu władzy. Bo jak świat światem w polityce o władzę, wpływy i pieniądze chodzi. Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak podpisał nominację na dyrektora Galerii Miejskiej Arsenał. Został nim Marek Wasilewski, artysta, którego najbardziej oryginalnym dziełem jest performance z gołym facetem, wchodzącym do kościoła w Łodzi, podczas Mszy świętej. Prezydent powołał Wasilewskiego mimo, że konkurs na to stanowisko wygrał dotychczasowy dyrektor Piotr Bernatowicz. Prezydent ma do tego prawo i może powołać na stanowisko dyrektora, nawet artystę o takiej „głębi” jak Wasilewski. Gdyby komisja konkursowa wskazała Wasilewskiego na to stanowisko, sprawa byłaby oczywista z punktu widzenia praw zwyczajowych, mimo, że nowy dyrektor tych praw zwyczajowych nienawidzi, bo krępują swobodę

wypowiedzi. Inaczej by nie wprowadził do kościoła faceta na golasa w celu wzbudzenia „dyskusji” o jakości wiary w Polsce. Ale komisja go nie wskazała. Jego nominacja poza konkursem jest prowokacją wobec demokratycznych procedur. Prezydent zlekceważył werdykt komisji, co znaczy, że cały konkurs zamienił w farsę. Dlaczego? Bo to właśnie on, prezydent Jaśkowiak powołał komisję konkursową. Ale widocznie komisja wskazała nie tego kandydata, co należy. Po co więc była ta komisja! Prezydent co najwyżej powinien czuwać nad przebiegiem obrad i mieć prawo weta, gdy procedury nie są przestrzegane, a nie narzucać siłą swoją wolę. Zaangażowano do pracy w komisji ludzi, ekspertów, ich czas po czym podważono kompetencje, przychylając się do rekomendacji szefowej komisji konkursowej, która jest jednocześnie dyrektorem od kultury w Urzędzie Miejskim. Jakim prawem szefowa komisji udzieliła sobie prawa do oddzielnej rekomendacji nie wiadomo? To też jakiś nowy zwyczaj. Można zauważyć, że prezydent Jaśkowiak podważył zasadność istnienia bytu, który

sam stworzył. Jest twórcą nowej jakości zarządzania, które wynika z logiki paradoksalnej. Ale znając ideologiczne, lewackie skłonności prezydenta i środowiska, które reprezentuje, można było się spodziewać takiej decyzji. Jest ona skandalicznym, prowokacyjnym podważeniem zasadności demokratycznych procedur. Zlekceważono ponad sześćset podpisów przedstawicieli polskiego świata sztuk wizualnych, którzy prosili prezydenta o nominacje dla zwycięzcy konkursu. Kilka lat temu podobną sytuację mieliśmy przy wyborze dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie. Komisja konkursowa rekomendowała ministrowi Zdrojewskiemu z PO prof. Włodarczyka, a on podpisał nominację lewackiemu ideologowi prof. Piotrowskiemu. Nic dodać, nic ująć. Te sytuacje pokazują czarno na białym, jaki stosunek do demokratycznych procedur mają środowiska deklarujące się jako arcydemokratyczne i walczące o wolność. A zaciekłość w walce o instytucje kultury zdaje się wskazywać, że są one bardzo ważnymi, być może

Polska samorządna i niesolidarna Henryk Krzyżanowski

P

rzez ponad ćwierćwiecze od zmiany ustroju nie ustają zabiegi wielu moich rodaków o poszerzenie strefy wolności i dobrobytu – niestety tylko dla siebie, bez oglądania się na innych. W dodatku ma się to dokonywać z pieniędzy publicznych. Wolność na etacie na cudzy koszt – to oksymoron, prawda? Mechanizm jest taki: wpierw organizujemy się we własnym gronie, a potem już jako niezależni i samorządni załatwiamy sobie finansowanie z budżetu. Najlepiej gwarantowane ustawą. A skoro jesteśmy samorządni, wara komukolwiek od naszych spraw. Takiej niezależności od opinii

rodaków chcą teatralni skandaliści: Nie będzie nas przecież mieszczański kołtun oceniał – on ma tylko płacić. Taką niezależność mają filmowcy, którzy już ponad 10 lat temu załatwili sobie ustawą haracz od każdego kinowego biletu. Takiej niezależności chcą korporacje prawnicze, całkiem już otwarcie zwalczające rządową próbę reformy sądów. Na początku marca zebrali się w Katowicach sędziowie, by radzić o wspólnej walce z opresją PiS. Czy szlachetni juryści zorganizowali przy tej okazji panel o tym, jak pomóc ofiarom czyścicieli kamienic mocno obstawionych prawnikami? Pytanie retoryczne.

A ostatnio, przy dyskusji o reformowaniu nauki, część profesury wysunęła postulat, by odchodzący na emeryturę akademicy przechodzili w stan spoczynku, zachowując przy tym część uposażenia. Mam wielu przyjaciół wśród profesorów, bardzo szanuję ich pracę i działalność dla dobra wspólnego, ale czy szacunek ten musi mieć wymiar finansowy? Dodajmy, całkiem pokaźny? Chyba nie ma takiej potrzeby, choć zwolennik takiego rozwiązania, profesor i poseł PiS, straszył kiedyś, że przechodzący na emeryturę akademicy są „spychani w otchłań ubóstwa”. Czy powie to innym emerytom?

Tylko dwie kadencje Michał Bąkowski

C

o prawda temat dwukadencyjności w samorządach trochę ostatnio przycichł ze względu na inne ważne wydarzenia krajowe i międzynarodowe, jednak uważam, że nadal potrzebna jest debata nad tym zagadnieniem. Moim zdaniem jest to jedna z ważniejszych zmian, jakie w obecnej kadencji może wprowadzić rząd. Pytanie tylko, czy dwukadencyjność w samorządach to broń w walce politycznej czy szczera intencja naprawy państwa? Wprowadzenie dwukadencyjności w samorządach może przynieść, a właściwie powinno wymusić pozytywną zmianę uprawiania polityki w naszym kraju. Obecnie w wielu miejscowościach funkcje wójtów, burmistrzów, prezydentów sprawują osoby z tzw. „mandatem dożywotnim”. Są to często osoby z rodowodem z czasów PRL-u co oznacza, że postępują często wedle komunistycznych reguł, szerzy się nepotyzm, korupcja i nieróbstwo. W urzędach zatrudniani

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

często są więc znajomi, rodzina owych „dożywotnich” decydentów. Niekoniecznie są to osoby, które powinny funkcje samorządowe sprawować, a to ze względu na brak odpowiedniego wykształcenia oraz zapału do polepszania bytu w „małej Ojczyźnie”, a właśnie to powinno charakteryzować dobrego samorządowca. Wprowadzenie natomiast dwukadencyjności powinno spowodować, że do urzędu zaczną trafiać ludzie z ideą i pasją do pracy, prawdziwi społecznicy, którzy będą mieli z tyłu głowy, że trzeba solidnie pracować bo przecież za dwie kadencje szef, który ich zatrudniał na pewno odejdzie. Z drugiej strony nie będzie mógł przecież nowo wybrany włodarz danego terytorium wyrzucić dobrych pracowników i zatrudnić swoich „miernych, ale wiernych” wiedząc, że ma tylko maksymalnie dwie kadencje na stworzenie dobrego zespołu do pracy oraz, że zwolnienie dobrych pracowników przysporzy mu lokalnych przeciwników i zniechęci potencjalnych wyborców.

A ten krótki czas, dobrze przepracowany może być odskocznią do dalszej kariery w polityce. Zmiana ta powinna wprowadzić również większą świadomość oraz odpowiedzialność za terytorium, które re-

Wprowadzenie dwukadencyjności powinno spowodować, że do urzędu zaczną trafiać ludzie z ideą i pasją do pracy, prawdziwi społecznicy. prezentują np. posłów czy senatorów. Większość parlamentarzystów wywodzi się przecież z samorządów. Poseł, który wcześniej był burmistrzem, radnym powiatowym lepiej zrozumie, a co za tym idzie dokładniej będzie argumentował na arenie krajowej postulaty swoich wyborców, skuteczniej będzie zabiegał o ich

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Dariusz Kucharski

Dla jasności dodam, że tak samo przeciwny jestem wyróżnianiu w ten sposób sędziów i prokuratorów. Oni wszyscy powinni mieć godziwe wynagrodzenie, to oczywiste. Jednak dla tworzenia im specjalnych reguł emerytalnych nie znajduję innego uzasadnienia niż to, że stanowią oni „zupełnie nadzwyczajną kastę ludzi”. Ale jak wiemy, ta szczera deklaracja pewnej sędziny nie znalazła uznania u szerszej publiczności. Polskie państwo obrosło gąszczem wcale niebagatelnych przywilejów. O niektórych dowiadujemy się przypadkiem – np. o wielotysięcznych wypłatach za niewykorzystany urlop dla odchodzących na emeryturę sędziów TK. To smutne, bowiem nie ma to nic wspólnego z etosem Solidarności, który powinien pozostać kamieniem węgielnym Polski wolnej od komunizmu. Solidarność to „jedni drugich brzemiona noście” uczył nas św. Jan Paweł II. Z pewnością nie miał jednak na myśli limitu karty kredytowej dla sędziego Sądu Najwyższego. K

Stanowisko Komitetu „Wielkopolska Prawica” ws. rocznicy tzw. „wyzwolenia” miasta Poznania

D

nia 10 września 1939 r. Rozpoczęła się niemiecka okupacja Poznania. Wielkopolska została włączona do III Rzeszy jako tzw. Kraj Warty, co oznaczało początek jej brutalnej germanizacji. Symbolem terroru panującego na tych terenach jest do dziś Fort VII, pierwszy na terenie Polski niemiecki obóz koncentracyjny, w którym śmierć poniosło ok. 20 tysięcy Wielkopolan. To w nim po raz pierwszy w Europie Niemcy użyli gazu do masowego mordowania ludności cywilnej. Wyzwolenie stolicy Wielkopolski spod niemieckiej okupacji rozpoczęło się pod koniec stycznia 1945 r. sowieckim atakiem na umocnione miasto forteczne Poznań. Do jego centrum wojska sowieckie dotarły 5 lutego, natomiast 16 lutego stanęły naprzeciw Cytadeli, ostatniego, umocnionego punktu niemieckiego oporu. Generalny szturm na te fortyfikacje w nocy z 22 na 23 lutego doprowadził do zakończenia walk. Dnia 23 lutego o godz. 6:00 niemiecka załoga Cytadeli skapitulowała. W trakcie walk o Poznań zniszczeniu uległo ponad 50% miasta (w tym 80-90% Starego Miasta). Na potrzeby walk o Cytadelę Armia Czerwona ogłosiła powszechną przymusową mobilizację Poznaniaków, egzekwowaną przez przybyłą wraz z nią Milicję Obywatelską – to jedyny taki przypadek w Polsce. Po latach upokorzeń pod hitlerowskim butem wielu mieszkańców miasta zgłosiło się dobrowolnie, pozostali zostali zmuszeni – z piwnic budynków siłą wyciągano wycieńczonych fizycznie i psychicznie cywili, zmuszając ich by w kilkuosobowych grupach, pod silnym ostrzałem, zasypywali fosę Cytadeli ciężkimi belkami i gruzem. Młodzi Poznaniacy, zarówno ochotnicy, jak też zmobilizowani przymusowo zostali także natychmiastowo skierowani do czynnych walk o Cytadelę, mimo braku elementarnego wyszkolenia bojowego, bez żadnego doświadczenia frontowego, często mając po raz pierwszy broń w ręku. Pomimo tego wykazywali się wielką odwagą i walecznością. Wielu z nich zginęło. Natychmiast po wkroczeniu Armii Czerwonej do Poznania rozpoczęły się grabieże i gwałty kobiet, dokonywane nawet na oczach ich mężów i ojców (udokumentowano też liczne przypadki brutalnych gwałtów na kobietach wyciąganych pod pretekstem rzekomej pomocy przy opatrywaniu rannych). Jeszcze w trakcie walk o „wyzwolenie” Poznania, na przełomie stycznia i lutego 1945 r., przy ul. Jarochowskiego 18 powstała siedziba Urzędu Bezpieczeństwa. Początkowo trafiały tam osoby podejrzewane (nierzadko bezpodstawnie) o współpracę z okupantem, jednak wkrótce cele zapełniły się więźniami politycznymi z ugrupowań niepodległościowych. Gdy zima minęła, woń rozkładających się, zakopanych płytko na dziedzińcu siedziby tego urzędu ciał ofiar zmusiła tzw. „wyzwolicieli” do przeniesienia ich części na teren dzisiejszego parku Kasprowicza. Przy ul. Słonecznej założono Specłagier NKWD nr 2, który mieścił kilkanaście tysięcy więźniów – wkrótce znaleźli się w nim wyżsi oficerowie Armii Krajowej, żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych oraz działacze Stronnictwa Narodowego. Do dziś na terenie samego tylko miasta Poznania rozpoznano 7 miejsc, w których torturowani i mordowani byli polscy patrioci. Jesienią 1945 roku z województwa poznańskiego donoszono o nieprzychylnym, a często wręcz wrogim zachowaniu Sowietów wobec ludności, rabunkach mienia, licznych gwałtach i wszczynanych przez nich awanturach. Do ZSRR po 23 lutego 1945r. wywieziono z samego tylko Poznania: urządzenia Zakładów Naprawczych Traktorów w Poznaniu, kilka tysięcy ton konstrukcji stalowych, setki ton ołowiu, wiele ton miedzi elektrolitycznej i metali kolorowych. Efektem ostatecznego zwycięstwa Armii Czerwonej w walkach o Poznań było zainstalowanie w stolicy Wielkopolski władzy podporządkowanej Kremlowi i realizującej interesy sowieckie. Uważamy, że powyższy opis, będący ledwie wyrywkiem tragicznej historii Poznania i jego mieszkańców, zarówno w trakcie walk z niemieckim okupantem, jak również po 23 lutego 1945 r. w pełni uzasadnia tezę, iż celebrowanie tej daty jako święta tzw. wyzwolenia miasta nie przystoi żadnemu wielkopolskiemu patriocie, albowiem upamiętnia ona jedynie zamianę okupanta. Nasze dzisiejsze wystąpienie ma na celu odkłamanie historii poprzez przytoczenie faktów celowo pomijanych przez dziesięciolecia komunistycznej indoktrynacji w czasach PRL. Komitet Wielkopolska Prawica w składzie: · Prawo i Sprawiedliwość w Poznaniu · Pobudka – Klucz Poznań „Piastowy” · Poznański Klub Gazety Polskiej · P olska Razem Zjednoczona Prawica im. gen. pil. A. Błasika – Koło Poznań · Narodowcy RP · Republikanie RP · Stowarzyszenie Wielkopolscy Patrioci

realizację. A w przypadku wprowadzenia takiej zmiany będzie musiał zabiegać skuteczniej niż dotychczas. Dlatego, że nie będzie mógł wrócić spokojnie w przypadku nieudanej kampanii wyborczej do parlamentu, na stanowisko z którego się wybił wcześniej do Warszawy, jeśli je piastował dwie kadencje. Pytanie pozostaje tylko jedno: czy PiS wprowadzając tę zmianę zamierza faktycznie uzdrowić chory skamieniały system czy zamierza wykorzystać tę zmianę jako element wycięcia samorządowej władzy spod znaku PO-PSL, bo to one królują w całej Polsce. W przypadku PSL dwukadencyjność jest zabójcza. Opozycja broniąca dotychczasowego braku ograniczeń kadencji, jest bardzo niewiarygodna ze względu na wyniki ostatnich wyborów samorządowych z których de facto do dziś nie ma oficjalnych wyników! Jeśli PiS-em kierują dobre intencje i wystawiani przez nich kandydaci zostaną poddani ostrej weryfikacji, jeśli partia rządząca dokona rozrachunku ze swoimi zabetonowanymi strukturami lokalnymi i nie wykorzysta faktu ogólnopolskich dobrych wyników sondażowych w celu obsadzenia samorządów miernotami i kukiełkami to jak najbardziej się pod taką zmianą podpisuję. Żeby w końcu w tym kraju polityka była uprawiana tak jak powinno to być czyli od dołu, jak na Węgrzech, którzy temu świetny przykład dali. K

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Marta Obluska reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Nr 33 · MARZEC 2017

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 25)

Data i miejsce wydania

Warszawa 4.03.2017 r.

Nakład globalny 8 840 egz.

ind. 298050

Lewactwo w galerii

ostatnimi bastionami w Polsce kosmopolitycznej lewackiej międzynarodówki, która jest nowym wcieleniem komunistycznej sieci partii i działaczy żyjących z siania zamętu i żywiących się konfliktem. Prowokacje obyczajowe, ataki na wszystkie religie są częścią strategii sensu stricte politycznej i tak należy je traktować, odsyłając między bajki bajdurzenie o wolności artystycznej itd. To po prostu neobolszewia i dla każdego kto zna pierwszy etap Rewolucji Bolszewickiej to oczywista oczywistość jak mawia klasyk. Co jeszcze ta decyzja ujawnia oprócz lekceważenia demokracji? Że kultura jest polityką. Zatem artyści nie są świętymi krowami i ocenić ich „dzieła” należy według kryteriów politycznych. Prawo zatem nie może ich chronić bezwarunkowo, tak jak obywateli uprawiających swoje ogródki. Jeśli artysta wchodzi do sfery publicznej z dziełem naładowanym przemocą symboliczną, powinien się liczyć z reakcją adekwatną do formy i treści tego, co prezentuje. Nic nie jest niewinne, wszystko podejrzane – jak nauczał u końca życia guru lewackich środowisk Michel Foucault. Skoro wszystko jest już polityką, koniec złudzeń, co do działań udających sztukę. Prezydent Jaśkowiak podważając zasadność werdyktu komisji konkursowej upolitycznił Galerię Miejską Arsenał w stopniu dotąd niespotykanym nigdzie w polskich publicznych galeriach, po to by można było uprawiać politykę czyli lewacką propagandę. K


MARZEC 2017 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A I

Gen. Jan Podhorski, ps. „Zygzak”, członek Narodowych Sił Zbrojnych

G

enerał brygady Jan Podhorski „Zygzak” to jeden z ostatnich żyjących Żołnierzy Wyklętych. Awans ze stopnia pułkownika na generała brygady był dla niego wielką niespodzianką, otrzymał go 30 grudnia 2015 r. Jan Podhorski mieszka w Poznaniu, w tym roku skończy 96 lat. Jestem już w tym wieku, że na zaszczyty patrzę z dystansem, bo one już niczego w moim życiu nie zmieniają, to trochę koledzy mnie zmuszają, bym je odbierał, bo mi już na tym tak nie zależy – mówi Generał – chciałbym tylko przekazać młodzieży te wartości, którym ja i moi przyjaciele poświęciliśmy życie, dlatego młodym nigdy nie odmawiam, jeśli proszę mnie na spotkanie, czy rozmowę. Jan Podhorski w kwietniu 1942 roku przyłączył się do organizacji wojskowej obozu narodowego „Związek Jaszczurczy”, który wszedł w skład Narodowych Sił Zbrojnych. Część NSZ w 1944 roku została scalona z AK. W jej szeregach brał udział w powstaniu warszawskim. Po przyjeździe do Poznania początkowo rozpoczął studia medyczne, ale szybko przeniósł się na leśnictwo. Współorganizował też działalność konspiracyjną Młodzieży Wszechpolskiej, w której zajmował się sprawami wojskowymi. Po rozbiciu grupy przez Urząd Bezpieczeństwa i po 6 miesięcznym pobycie w areszcie, został skazany na 7 lat pozbawienia wolności, a po uwzględnieniu amnestii ostatecznie spędził w więzieniu we Wronkach 3 lata. W 1959 roku ukończył Wydział Leśny Wyższej Szkoły Rolniczej w Poznaniu, pracował w spółdzielczości, m.in. jako specjalista kosztów i cen i jeszcze do niedawna pracował jako rzecznik patentowy. Ja z PRLem sobie dałem radę, choć mnie tak przeganiali – mówi w reportażu gen. Jan Podhorski, od ponad 60 lat szczęśliwy mąż, później ojciec, dziadek i pradziadek. Przez tyle lat naszym oprawcom żyło się lepiej niż nam, trzeba więc teraz zrobić wszystko, by to nie oni pisali naszą historię – dodaje generał.

W styczniu 1945 r. nie ujawnił się w Urzędzie Bezpieczeństwa. Do 20 sierpnia 1945 r. działał w tzw. II konspiracji, należał do Oddziału Partyzanckiego Ludwika Sinieckiego (ps. Szary) w Obwodzie Ostrów Wielkopolskiej Samodzielnej Grupy Ochotniczej „Warta“, największej organizacji antykomunistycznej w Wielkopolsce. Po wojnie jego akowska przeszłość stała się powodem szykan i przeszkodą w rozpoczęciu studiów, które udało mu się podjąć z opóźnieniem w Wyższej Szkole Inżynierskiej a następnie w latach 1967-1969 na Politechnice Poznańskiej. Odebrano mu również prawo latania na samolotach. W latach powojennych, do 2006 r., uprawiał sporty szybowcowe w Aeroklubie Ostrowskim, a następnie Poznańskim. Do jego największych osiągnięć należą: ustanowiony w 1955 r. rekord Polski w prędkości przelotu na trasie Poznań-Warszawa na odległość 300 km, w 1955 r. rekord Polski w przelocie docelowym na odległość 552 km, w 1959 r. rekord Polski i świata w kategorii szybowców jednomiejscowych w przelocie docelowo-powrotnym o długości 533,6 na trasie Kobylnica-Olsztyn – Kobylnica. Za swoje osiągnięcia został wyróżniony Diamentową Odznaką Szybowcową FAI. Karierę zakończył w 2006 r. w wieku 80 lat. Jako inżynier dostał nakaz pracy w Wojewódzkim Zarządzie Dróg Publicznych w Poznaniu. Był autorem projektów licznych mostów i wiaduktów. W 1963 r. podjął pracę w zakładzie usług inwestycyjnych Invest Projekt w Poznaniu, gdzie brał udział w projektowaniu dzielnic mieszkaniowych Winogrady i Piątkowo. Był współautorem hoteli (Polonez, Poznań) i ośrodków sportowych w Kaliszu, Poznaniu i innych miastach.

Wyklęci, niezłomni, żołnierze podziemia – to najpopularniejsze określenia członków antykomunistycznego, niepodległościowego ruchu partyzanckiego skierowanego przeciwko sowietyzacji Polski przez podporządkowanie jej ZSRR oraz ruchu oporu toczącego walkę ze służbami bezpieczeństwa ZSRR i podporządkowanymi im służbami w Polsce.

Prawem wilka Żołnierze niezłomni w Wielkopolsce

II

Jolanta Hajdasz Ponieważ żyli prawem wilka Historia o nich głucho milczy Zbigniew Herbert

V

Krystyna Kędzierska -Jasińska

łączniczka w WSGO „Warta” i córka i biograf ppor. Władysława Kędzierskiego, członka sztabu Obwodu Krotoszyn ZWZ AK i dowódcy Kedywu, szefa wywiadu Obwodu Krotoszyn WSGO „Warta”.

M

ieszkająca dziś w Bydgoszczy pani Krystyna (ur. 1927) jest świadkiem i jednym z ostatnich żyjących żołnierzy walczących w szeregach WSGO „Warta”, największej w Wielkopolsce antykomunistycznej organizacji konspiracyjnej działającej w okresie od wiosny do jesieni 1945 r. Została założona 10 maja 1945 przez byłych członków Okręgu Zachodniego Armii Krajowej. Była jedną z 23 organizacji działających na terenie Ziemi Kaliskiej. Rozwiązana przez mjr Andrzeja Hańczę-Rzewuskiego po ogłoszeniu przez TRJN amnestii 2 sierpnia 1945 r. Wielkopolska Samodzielna Grupa Ochotnicza „Warta“ miała zapełnić pustkę po rozwiązanej AK. Głównym jej celem miało być przejęcie byłych członków AK oraz udzielanie im pomocy i chronienie przed prześladowaniami ze strony NKWD i UB. Organizacja opierała się na siatce AK z okresu okupacji i głównie byłych członkach AK. Jej działalność koncentrowała się na rozbudowie własnych struktur organizacyjnych, werbowaniu nowych członków, prowadzenia łączności, wywiadzie i kontrwywiadzie (np. akcja Z, czyli rozpoznanie Ludowego Wojska Polskiego), zwalczaniu bandytyzmu, oraz działalności propagandowej (pisma „Strażnica Sumienia“, „Baszta“, „Hasło Wielkopolski“). Organizacja liczyła ok. 7 tys. ludzi. Po wejściu Armii Czerwonej do Wielkopolski Władysław Kędzierski, ojciec pani Krystyny, przedwojenny kawaler Orderu Virtuti Militari za udział w wojnie z bolszewikami w 1920 r. był mianowany pierwszym powiatowym i miejskim komendantem MO w Krotoszynie, w WSGO „Warta” był od lipca 1945 r., organizował konspiracyjne komórki na komisariatach milicji w Koźminie, Rozdrażewie i Krotoszynie, aresztowany we wrześniu 1945 r. zbiegł z aresztu, wtedy niejako w odwecie aresztowano jego córkę, panią Krystynę. To więzienie to było piekło – mówi dziś Krystyna Kędzierska. Jej ojciec ujawnił się w Warszawie w kwietniu 1947 r., ale mimo to we wrześniu1947 r. w Krotoszynie został aresztowany i skazany na 5 lat więzienia. Córka przechowuje pamiątki po nim i pielęgnuje pamięć o WSGO „Warta” do dnia dzisiejszego.

I

VI

ch liczbę szacuje się na 120-180 tysięcy osób. Ich losy są tragiczne, po latach walki z okupantem niemieckim w latach II wojny światowej, zamiast honorów i zaszczytów czekało ich najczęściej ubeckie śledztwo, więzienie, tortury, sfingowane, pokazowe procesy i bardzo często wyrok śmierci. I jeszcze coś – zapomnienie. I brak możliwości rzetelnego przedstawienia swoich racji, swoich dylematów i uzasadnienia swoich decyzji. Brak możliwości opowiedzenia swojej osobistej historii i historii swoich zamordowanych przyjaciół.

Zbigniew Tuszewski

przedwojenny działacz harcerski, członek grup szkolnych ONR w Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

W

czasie okupacji działał w Armii Krajowej w Warszawie, od lutego 1945 r. w Poznaniu, w kwietniu 1945 r. nawiązał z nim kontakt Leszek Prorok i włączył go do Armii Polskiej. Został w niej szefem aprowizacji, a prowadzony przez niego sklep był skrzynką kontaktową Obszaru Zachód AP. Był ostatnim łącznikiem Stanisława Kasznicy, współpracował także z Edwardem Kemnitzem. Aresztowany 30. lipca 1945 r., skazany przez WSR w Poznaniu na 6 lat więzienia, karę zmniejszono mu na mocy amnestii w więzieniu m.in. we Wronkach odsiedział 12 miesięcy. Mimo to kończył poznańską Akademię Rolniczą, poradził sobie w życiu i nadal działa i pracuje społecznie.

Wielkopolska i Poznań nie są białą plamą na mapie podziemia antykomunistycznego, ale w świadomości społecznej konspiracja w Wielkopolsce to ciągle jeszcze dość zapomniany temat. „Inka”, „Łupaszko”, „Zapora”, czy „Ogień” to coraz bardziej znane pseudonimy, ale jednocześnie, niejako niechcący, wypierają one pamięć o naszych lokalnych bohaterach, o tych, którzy dzięki często przedziwnym i nieprzewidzianym zrządzeniom losu żyją jeszcze wśród nas. Cykl reportaży dokumentalnych „Prawem wilka” realizowany przeze mnie dla Poznańskiego Oddziału IPN i TVP 3 Poznań stara się przywrócić pamięć o losach sześciu mieszkających w Poznaniu i jego najbliższej okolicy „Żołnierzach Wyklętych”. Sześciu bohaterów, zarówno okresu wojny, jak i czasów powojennych, którzy żyją tuż obok nas, w tym samym mieście, chodzą po tych samych ulicach, a których prawdziwych, dramatycznych losów prawie nie znamy. Ich losy, ich opowieści są fascynujące. Oto bohaterowie kolejnych odcinków cyklu.

III IV

Mjr Ludwik Misiek , ps. Robert

ur. 12 sierpnia 1926 r. w Pleszewie, polski żołnierz i pilot szybowcowy, major WP, wiceprezes Zarządu Okręgu „Wielkopolska” ŚZŻAK, inżynier.

P

odczas II Wojny Światowej kapral AK, dowódca drużyny plutonu Kedywu. W latach 1946-2006 pilot szybowcowy; trzykrotny rekordzista Polski, rekordzista świata, laureat Diamentowej Odznaki Szybowcowej FAI. Po wybuchu wojny wysiedleni z Wielkopolski i w maju 1940 r. wraz z rodziną przekazany przez NKWD stronie niemieckiej w ramach tzw. wymiany ludności cywilnej. Po powrocie do Pleszewa działał konspiracyjnie w placówce wywiadowczej „Aluminium“, utworzonej przez jego ojca w gminie Przygodzice. Brał udział w organizowanych akcjach charytatywnych na rzecz rodzin aresztowanych konspiratorów. W placówce „Aluminium“ był archiwistą, łącznikiem i kurierem dla wyższych szczebli komendy Armii Krajowej. 9 października 1942 r. został zaprzysiężony do Armii Krajowej otrzymując ps. Robert. W latach 1943-44 działał w ostrowskim Kedywie. Brał udział w obronie miasta Ostrowa od strony południowej przed wycofującymi się oddziałami Wehrmachtu.

Zenon Wechmann, ps. „Czarny Wilk”

W

ięzień polityczny okresu stalinowskiego, lata II wojny światowej spędził w Poznaniu, pracował m.in. w Zakładach Centra, brał udział w walkach o Poznań zimą 1945 r., odbył służbę wojskową w Podoficerskiej Szkole Łączności w Zegrzu i w MON w Warszawie (1948-1952), działał także w powojennej V Drużynie Harcerskiej i w II konspiracji w Poznaniu (195052) w tajnej organizacji harcerskiej, którą założyli wraz z kolegami po delegalizacji ZHP w 1948 r. Aresztowany w Poznaniu w 1952 r., skazany na 7 lat więzienia, do 1955 r. odsiadywał wyrok m.in. w Rawiczu, Potulicach i w obozie pracy w Piechcinie. Do dziś działa w Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego w Poznaniu. Pięknie mówi, a choć porusza się z trudem, to bierze udział we wszystkich patriotycznych uroczystościach w Poznaniu.

Płk Jan Górski, ps. „Rzędzian”

U

rodził w 1922 r. i jak sam mówi jest poznaniakiem z wyboru. Po ukończeniu podchorążówki, w czasie II wojny światowej, był łącznikiem Komendy Obwodu Opatów. Schwytany przez bojówkę Armii Ludowej miał zostać rozstrzelany na mocy wyroku śmierci z 8 maja 1943 r. Mimo dokonanej egzekucji cudem udało się mu przeżyć własną śmierć i przedostać do swoich. Podczas akcji „Burza” służył w V kompanii 2 Pułku Piechoty Legionów. Okres walki partyzanckiej zwieńczył w roli dowódcy plutonu. Po wojnie został uwięziony przez Urząd Bezpieczeństwa w 1945 i 1946 r., za przynależność do WIN-u. W tym czasie był kilkakrotnie aresztowany i zwalniany z aresztu. W 1946 r., podczas studiów na Akademii Handlowej w Poznaniu, z jego inicjatywy powstał Akademicki Legion Pracy. Zrzeszeni tam studenci odgruzowywali Poznań zniszczony w czasie działań wojennych. Jan Górski ponownie został aresztowany w kwietniu 1949 roku z oskarżenia za współpracę z Armią Krajową. Otrzymał, już po raz drugi, najwyższy wymiar kary – karę śmierci, zmienioną później na dożywotnie więzienie. Po nadzwyczajnej rewizji i ponownym procesie został zwolniony w 1957 r., ale w więzieniu spędził w sumie 9 lat. Po wyjściu z więzienia ukończył studia medyczne rozpoczęte w 1949 r. i został specjalistą II stopnia w zakresie chorób płucnych, odznaczonym za walkę z gruźlicą. Mieszkał i pracował w różnych częściach kraju, ostatecznie jednak wrócił do Poznania i tu mieszka. Miejsca realizacji filmu ”Prawem wilka” to przede wszystkim Poznań – mieszkania prywatne i miejsca publicznych spotkań naszych Bohaterów z młodzieżą. To Piła i jej organizowany już od 5 lat Marsz Pamięci Żołnierzy Wyklętych. To Rawicz i jego karcery, miejsca,, gdzie odsiadywali swoje wyroki więźniowie polityczni, to cmentarz, gdzie są pochowani ich koledzy …. Przykre tylko, iż miasto Poznań nie zechciało dofinansować filmów o jednych z największych swoich bohaterach. Tzw. miejski fundusz filmowy już w ubiegłym roku odrzucił projekt bez wyjaśnienia. Ale udało się go zrealizować mimo wszystko. Najwyższy czas pokazać Poznaniakom ich własnych bohaterów, w Poznaniu i w Wielkopolsce po wojnie działało przecież aż 60 oddziałów partyzanckich i ponad 100 organizacji antykomunistycznych. Aż dziw, że do tej pory nie ma o nich filmów. K

„Prawem wilka. Żołnierze Wyklęci w Wielkopolsce” Cykl reportaży dokumentalnych IPN Oddział Poznań i TVP 3 Poznań w reż. Jolanty Hajdasz, emisja w TVP 3 Poznań w poniedziałki o 17.40, powtórka w piątki o 19.35.


KURIER WNET · MARZEC 2017

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Nie można dwóm panom służyć chrześcijańskich wartości w życiu narodowym, społecznym i politycznym. Tak jak uczyli nas tego wielcy prorocy XX wieku, których w swoim miłosierdziu dał nam Pan Bóg – Sługa Boży kard. August Hlond prymas Polski, Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński prymas Polski, święty Jan Paweł II. W różnych dyskusjach często dzisiaj pada pytanie: Dlaczego ci młodzi ludzie poświęcali swoje życie rozpoczynając kolejne lata walki po wyniszczającej nasz naród II wojnie światowej? Dlaczego walczyli pomimo tego, że zdradzili nas zachodni alianci i oddali w sowieckie szpony, z których wyrwaliśmy się dopiero wówczas, kiedy rosyjscy żołnierze opuścili nasze terytorium w 17 września 1993, w symboliczną rocznicę agresji radzieckiej na Polskę w 1939 roku? Odpowiedź wydaje się jedna. Niezłomni Rycerze, Żołnierze Wyklęci chcieli przenieść w kolejne pokolenia nadzieję, że jeszcze Polska nie zginęła. Wbrew wszystkim okolicznościom i wszystkim wrogom ojczyzny. Chcieli bronić chrześcijańskich wartości, które od wieków pozwalały nam dumnie podnosić się z kolan, nawet wtedy kiedy wrogowie wymazywali nas z map świata. Wierzyli, że taki czas przyjdzie, że znowu powstaniemy z kolan. I przyszedł, a oni z dumą wracają dzisiaj do nas, abyśmy kontynuowali ich walkę o wielką katolicką Polskę.

Nie można dwóm panom służyć Wzrusza nas historia naszych bohaterów, a przesłanie które po sobie pozostawili zachęca do codziennej mobilizacji, aby być wiernym przykazaniom Pana Jezusa i troszczyć się o dom, rodzinę, naszą ukochaną Ojczyznę. Nie jest to łatwe. Wielu jest wciąż przeciwników takich postaw, myślenia w duchu ewangelicznym, mówienia „tak-tak”, „nie-nie”, budowania na wartościach, których bramy piekielne nie przemogą. Warto zapamiętać słowa z dzisiejszej ewangelii spisanej przez św. Mateusza. One są drogowskazem, jak wyglądać winno życie chrześcijanina, który wie kto jest jego

Panem i komu ma służyć. Słyszeliśmy, że Jezus powiedział do swoich uczniów: „Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”. Nasi Żołnierze Niezłomni wiedzieli o tym doskonale. Dlatego podjęli walką z bezbożnym komunizmem, z bożkiem tego świata. Z ideologią, która zwiodła i zwodzi nadal w różnych lewicowych odmianach wielu ludzi. Często zapomina się o tej ewangelicznej prawdzie: nie można dwóm panom służyć. Nie można mówić, że się kocha Polskę i jednocześnie szukać poparcia dla swoich politycznych działań na salonach europejskich, które już nas nie raz zdradziły, nie można mówić, że się troszczy o Polskę w tym samym czasie domagając się sankcji dla własnej ojczyzny; nie można mówić, ze się służy ojczyźnie i wyprzedawać jej majątek, zakłady pracy, banki i media; nie można w jednej chwili hołubić Wojciecha Jaruzelskiego, Czesława Kiszczaka, Zygmunta Baumana, Stefana Michnika i oddawać hołd Żołnierzom Niezłomnym, z którymi ci zdrajcy walczyli z bronią w ręku. Nie można świętować Narodowego Dnia Żołnierzy Wyklętych i jednocześnie składać kwiaty na grobach i pomnikach sowieckich okupantów, którzy przywłaszczali Polskę od 1945 roku, i z którymi walczyli wspominani dziś bohaterowie, czy świętować rocznicę jakiegoś enigmatycznego „wyzwolenia” naszych ziem. Jakiego wyzwolenia? Nie można przywalać na komunistyczne nazewnictwo ulic naszych miast – bo ich zmiana będzie kosztowała. Nie można służyć Bogu i mamonie. Ci, którzy służą temu samemu Panu, pomimo różnic, potrafią ze sobą rozmawiać; potrafią wybaczać sobie wzajemne zranienia. Bo jeden jest Pan, jedna jest też Polska!

W każdym czasie Jemu ufaj narodzie Żołnierze Wyklęci byli w swojej znakomitej większości ludźmi głębokiej wiary. Pamiętali w oddziałach o modlitwie, życiu sakramentalnym, religijnej

Wilczy ślad Małgorzata Szewczyk

P

ięćdziesiąt cztery lata temu kanclerz zachodnich Niemiec Konrad Adenauer i prezydent Francji Charles de Gaulle podpisali Traktat Elizejski między RFN a Francją uważany, za symbol niemiecko-francuskiego pojednania, w Londynie The Beatles nagrywali swój debiutancki album „Please, please me”, papież Jan XXIII opublikował encyklikę „Pacem in terris”, a po jego śmierci następcą św.

Piaskami w dawnym woj. lubelskim 21 października 1963 roku. Ta niemal zbiorowa amnezja była zamierzonym zabiegiem ówczesnych władz, a zarazem ich oprawców i katów. Dziś, po latach „ślad ich wilczy”– biogramy Żołnierzy Wyklętych są nam, Polakom przywracane, choć nadal miejsce pochówków wielu z naszych bohaterów narodowych jest nieznane. Kilkanaście dni temu odbył się V Bieg Pamięci Żoł-

Pamięć o postawie i ofierze życia żołnierzy wyklętych przywracają nie tylko ci, którzy gromadzą pamiątki, szukają ich szczątków, ale i młode pokolenia, wśród których szczególnie dziś widoczny jest głód autorytetów i pragnienie powrotu na ich szlak, podjęcia „ich tropu”. Piotra został Paweł VI, świat obiegły słowa poparcia USA dla demokratycznych Niemiec, wygłoszone przez prezydenta USA Johna Kennedy’ego: „Ich bin ein Berliner”, podczas jego wizyty w Berlinie Zachodnim, kosmos podbiła pierwsza kobieta... W ten subiektywny przegląd wydarzeń wpisały się i sprawy w Polsce: tropienie po lasach„faszystów i pospolitych bandytów”, jak określała ich propaganda PRL, więzienie, pokazowe procesy, a potem mordowanie w katowniach Urzędu Bezpieczeństwa tych, którzy „żyli prawem wilka” – jak pisał Zbigniew Herbert, pozostali wierni złożonej żołnierskiej przysiędze i bezkompromisowi wobec współpracy z władzą komunistyczną. Nazwiska i stopnie wojskowe członków organizacji i grup konspiracyjnych przez całe dekady pozostawały bezimienne, zakazane, wyrugowano je z historycznej pamięci narodu, zepchnięto w mrok niebytu. Ostatni z nich – Józef Franczak „Lalek” zginął w walce, zastrzelony podczas obławy w Majdanie Kozic Górnych pod

nierzy Wyklętych „Tropem Wilczym”, 1 marca – w dzień im poświęcony – zorganizowano uroczyste obchody państwowe, wyemitowano reportaże i wywiady z ich bliskimi, którzy przez całe lata nosili fałszywe miano rodzin zdrajców ojczyzny. Mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, ppłk Łukasz Ciepliński „Pług”, Danuta Siedzikówna „Inka”, kpt. Hieronim Dekutowski „Zapora” i wielu innych – niejednemu pokoleniu Polaków – w tym i mojemu – nie było dane poznawanie ich biogramów w szkole czy z mediów. Pamięć o ich postawie i ofierze życia przywracają nie tylko ci, którzy gromadzą pamiątki, szukają ich szczątków, ale i młode pokolenia, wśród których szczególnie dziś widoczny jest głód autorytetów i pragnienie powrotu na ich szlak, podjęcia „ich tropu”. Wbrew temu, co nam wmawiano przez lata, historie Żołnierzy Wyklętych to część naszej pamięci i tożsamości narodowej. „Ich gniew, ich rozpacz i ślad ich wilczy” silniejszy jest niż śmierć. K

symboliki używali na swoich mundurach. Byli świadkami nadziei, która nie pozwalała im zakończyć walki, nawet jeśli z politycznego punktu widzenia wydawała się ona beznadziejna. Uwierzyli słowom Pana Jezusa, z dzisiejszej ewangelii: „Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane”. I zostało im dodane, chociaż wszystko starano się im zabrać. Dlatego na nasze ulice, do programów szkolnych i karty historycznych opracowań powraca dziś w glorii zwycięstwa, a nie przegranej Podziemna Armia Niezłomnych Rycerzy. Powraca przy dźwiękach dzisiejszych słów psalmisty: „W Bogu zbawienie moje i chwała, Bóg opoką mocy mojej i moją ucieczką. W każdym czasie Jemu ufaj, narodzie, przed Nim wylejcie wasze serca”. K Ześlij nam świętą łaskę pojednania Te nasze zamyślenia tradycyjnie zakończymy partyzanckim pacierzem. Tym razem modlitwą, która odmawiana była w Brygadzie Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych. Królowo Korony Polskiej z twarzą pociętą szablami, Do Ciebie wznosimy czoła schylone bólu ciężarem. Nie ma w nas szlochu rozpaczy. Zaciśniętymi wargami Modlimy się głucho, śmiertelnie – o łaskę wiary. Latami idziemy nocą, żołnierze tragicznej sprawy. Krzyże, krzyże za nami – żałobne żołnierskie ślady. Odsuń nam w chwili ostatniej kielich bolesny, krwawy, Gorycz samotnej śmierci – truciznę zdrady. Polsko zraniona, dobra Matko Nasza, Na Twoim czole męczeńska krew Ty co nie przebaczasz nigdy Judaszom, Przebacz nam, ślepym, przebacz ciężki grzech. Ześlij nam świętą łaskę pojednania I pobłogosław zza drutów, zza krat, Abym, skłócony, pod niebem wygnania Do swego brata mógł powiedzieć brat. Amen.

Z

Żegnamy przyjaciela Aleksandra Tabaczyńska

P

rawdziwie smutna wiadomość obiegła powiat nowotomyski, w czwartek 23 lutego. Tego dnia zmarł wybitny badacz i znawca opalenickiej historii, publicysta, autor, nauczyciel języka polskiego i historii, a przede wszystkim społecznik – Zygmunt Duda. Miał blisko osiemdziesiąt lat i do końca twórczo pracował. Warto dodać, że ta ciężka i jakże owocna praca była jego życiową pasją. Śp. Zygmunt Duda był autorem blisko 30 opracowań i współautorem dalszych 22 o tematyce historycznej. W 1983 roku był współzałożycielem miesięcznika „Echa Opalenickie” – pierwszego tytułu prasowego w Polsce na poziomie gminy. Na jego łamach, do końca roku 2014 zamieścił

pt. „Zygmunt Duda na łamach „Ech Opalenickich””, wydanej w 2008 roku. Wcześniej w 2006 roku, ukazała się publikacja Małgorzaty Rzeźnik ”Opalenicka działalność wydawnicza 1975 – 2005” podsumowująca dorobek publicystyczny i naukowo – badawczy między innymi Zygmunta Dudy, w postaci studiów nad regionem. Dzięki tej aktywności, gmina Opalenica może się poszczycić najobszerniejszą i najrzetelniejszą bibliografią w kraju.

B

ył też świetnym dydaktykiem i wychowawcą. Swoją postawą właściwie cały czas czegoś uczył. Osoby skupione wokół niego nawet nie miały świadomości, że tyle zyskują na jakiejś rozmowie czy współpracy. Ta na-

Zygmunt Duda był też nie tylko wiernym, ale bardzo uważnym czytelnikiem Kuriera Wnet. Po wydaniu każdego numeru, dzwonił i dzielił i się wrażeniami. Śmiał się, że ze względu na format pisma najlepiej czyta się je na stojąco. blisko 900 tekstów. Były one zaczynem do powstania monografii: „Dzieje Opalenicy” (1993), 3. tomowego „Opalenickiego słownika biograficznego”, nadania miejscowym szkołom i ulicom w mieście patronów związanych z ziemią opalenicką oraz obchodów rocznic historycznych, w tym 600-lecie Opalenicy i 600-lecie parafii pw. św. Mateusza. Zgromadzona wiedza i warsztat badawczy pozwoliły na określenie Zygmunta Dudy jako człowieka – instytucji lokalnej historii. Przez pierwsze dziesięć lat pełnił funkcję redaktora naczelnego miesięcznika. Jego dorobek autorski i redakcyjny w dwudziestopięcioleciu 1983 – 2008 został zaprezentowany przez Małgorzatę Kasperczak w pracy

FOT. M. BACHORZ

Dokończenie ze str. 1

uka była czasem mimochodem, czasem w żartach, a czasem wprost jakąś sugestią czy radą. Nigdy nie stawiał sprawy, mówiąc kolokwialnie – na ostrzu noża. Do swoich opinii i sugestii, po prostu potrafił przekonać. Współpracowników, z kolei uczulał, że każda strona wydawanego pisma, w momencie wydruku, staje się dokumentem historycznym. Dlatego trzeba pracę dziennikarską czy publicystyczną traktować bardzo poważnie i rzetelnie, bo za każdy tekst i każde zdjęcie wydrukowane na papierze bierze się odpowiedzialność. Odpowiedzialność wobec tych, którzy kiedyś będą zbierać informacje o opisywanym regionie, wspólnocie czy parafii. Miał na myśli, historyków, regionalistów, etnografów…

ygmunt Duda inicjował wydarzenia kulturalne o randze wojewódzkiej i ogólnopolskiej, konferencje naukowe, plenery plastyczne, warsztaty fotograficzne, wystawy, koncerty Polaków zza granicy, praktyki zawodowe studentów Instytutu Kulturoznawstwa w Poznaniu. W 1994 r. założył koło miejskie Towarzystwa Pamięci Powstania Wielkopolskiego 1918-1919, przez 17 lat pełnił funkcję prezesa; przez 12 lat wchodził w skład Zarządu Głównego TPPW i redakcji rocznika „Wielkopolski Powstaniec”. Za działalność zawodową i społeczną został uhonorowany wyróżnieniami i odznaczeniami, m.in.: przez Wojewodę Poznańskiego medalem Ad perpetuam rei memoriam (1997), przez Metropolitę Poznańskiego medalem Opitime Merito Archidioocesis Posnaniensis (2004), Zasłużony dla Powiatu Nowotomyskiego (2004), nagrodą honorową, Dobosza Powstania Wielkopolskiego (2009), odznaką honorową Wierni Tradycji (2010), medalem Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego Labor Omnia Vinci (2007), medalem Opiekun Miejsc Pamięci Narodowych (2012). 19 czerwca 2015 roku, podczas sesji wyjazdowej do Opalenicy – na wniosek Kapituły Honorowego Hipolita działającej w strukturze Towarzystwa im. Hipolita Cegielskiego – Prezydent Towarzystwa, dr Marian Król przekazał Zygmuntowi Dudzie Dyplom Godności Lidera Pracy Organicznej oraz Statuetkę Honorowego Hipolita. Publikacje i podejmowana tematyka ukazuje śp. Zygmunta Dudę – cytując Kornela Makuszyńskiego – jako autora „ze słońcem w herbie”. Niósł pamięć pokoleń, pokoleniom mu współczesnym z twórczą oryginalnością i optymistyczną postawą wobec życia. Nigdy nie podlizywał się czytelnikowi, nie schlebiał też wydawcy, w stu procentach realizował misję rzetelnego dziennikarstwa. Zygmunt Duda był też nie tylko wiernym, ale bardzo uważnym czytelnikiem Kuriera Wnet. Po wydaniu każdego numeru, dzwonił i dzielił i się wrażeniami. Jak twierdził dzięki Wnet znacznie poszerzył swoją wiedzę o historii Śląska. Śmiał się, że ze względu na format pisma najlepiej czyta się je na stojąco. K

Laureaci I etapu VI edycji Ogólnopolskiego Konkursu

„Żołnierze Wyklęci – Bohaterowie Niezłomni” Wyniki I etapu regionalnego – Poznań Szkoły gimnazjalne Prace literackie – gimnazjum I miejsce Jagoda Kućko – Gimnazjum im. Polskich Noblistów w: Zespół Szkół Ogólnokształcących w Krzyżu Wielkopolskim. Praca samodzielna „ Zdradzeni. Historia Żołnierzy niekomunistycznych w latach 1941-1948. Losy mojego dziadka.” II miejsce Wiktoria Ratajczak – Gimnazjum im. Polskich Noblistów w: Zespół Szkół Ogólnokształcących w Krzyżu Wielkopolskim. Praca samodzielna „ Historia kpt. Henryka Flame.” III miejsce Joanna Wieczorek – Gimnazjum im. Polskich Noblistów w: Zespół Szkół Ogólnokształcących w Krzyżu Wielkopolskim. Praca samodzielna „ Rotmistrz Witold Pilecki. Żołnierz Wyklęty-Bohater Niezłomny” Prace multimedialne – gimnazjum I miejsce Konrad Osuch – Hufiec Pracy w Piotrkowie Trybunalskim. Praca samodzielna „Autorytety wyklęte. Zachowali się jak trzeba”. II miejsce Emil Gursz – Gimnazjum im. Powstańców Wlkp. w Budzyniu. Praca samodzielna „Wyklęci nie na zawsze III miejsce Mikołaj Szułczyński – I Gimnazjum Akademickie w Nowym Tomyślu. Praca samodzielna „Henryk Ludwik Czarnecki” Prace plastyczne – gimnazjum I miejsce Pola Rudnicka – Gimnazjum nr 3 im. Podróżników i Odkrywców Polskich w Oleśnicy. Praca samodzielna „To oni Polskę w sercu nosili”

II miejsce Julia Rycyk – Gimnazjum Dwujęzyczne im. Dąbrówki w Poznaniu. Praca samodzielna „Za wolność…”. III miejsce Joanna Mazur – Publiczne Gimnazjum Sióstr Urszulanek we Wrocławiu. Praca samodzielna „Żołnierze Wyklęci-Bohaterowie Niezłomni”. I wyróżnienie Ewa Dobrzycka – Powiatowe Gimnazjum Dwujęzyczne im. Bolesława Chrobrego w Kłodzku. Praca samodzielna „Żołnierze Wyklęci na zawsze w naszej pamięci”. II wyróżnienie Krzysztof Krajewski – Zespół Szkół JEDYNKA w Międzychodzie Szkoły ponadgimnazjalne Prace literackie I miejsce Klaudia Adamczak – Zespół Szkół Zawodowych i Licealnych im. dra Kazimierza Połogi w Nowym Tomyślu. Praca pod opieką mgr Piotra Kościańskiego „ Jan Poplewski. Założyciel młodzieżowej organizacji niepodległościowej Bi-Pi”. II miejsce Justyna Talarczyk – I Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Krzywoustego w Nakle nad Notecią. Praca samodzielna „Wacław Polewczyński ps. „Połomski” 1898-1948 Żołnierz Niezłomny”. III miejsce Oliwier Iwanowski – Zespół Szkół Budowlanych w Legnicy. Praca samodzielna „Kurier” I Wyróżnienie Michał Fredrych – VIII L.O. im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Praca samodzielna „Więzienny Szczur. -Wspomnienia kombatanta II wyróżnienie Joanna Wolińska – II L.O. im. Władysława Reymonta w Ostrowie

Wlkp. Praca samodzielna „Daremne żale? Próżny trud?” Szkoły ponadgimnazjalne Prace multimedialne I miejsce Przemysław Kania – II L.O. im. Janusza Korczaka w Bolesławcu. Praca samodzielna „Żołnierze Wyklęci – Paweł Krzyżański” II miejsce Kamil Ulanowski – Zespół Szkół Akademickich im. Obrońców Wisły 1920 r. we Włocławku. Praca samodzielna „Żołnierze Wyklęci” III miejsce Marcelina Maćkowiak – XXI L.O. im. gen.Władysława Andersa w Poznaniu.praca samodzielna „Komendant Wyklęty Stanisław Józef Kasznica” Prace plastyczne – ponadgimnazjalne I miejsce Zuzanna Bartków – Zespół Szkół

Nr 4 w Lesznie. Praca samodzielna „Żołnierze Wyklęci” II miejsce Gabriela Gągało – Zasadnicza Szkoła Zawodowa w Odolanowie. Praca samodzielna „ W naszej pamięci Żołnierze Wyklęci” III miejsce Agata Ogórek – II L.O. im. Jana Pawła II w Dzierżoniowie. Praca samodzielna. I wyróżnienie – Elżbieta Rzeszutko – Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego w Wyrzysku. Praca samodzielna „Żołnierze Wyklęci – Bohaterowie Niezłomni” II wyróżnienie Oliwia Olbińska – I L.O. im. Bolesława Chrobrego w Kłodzku. Praca samodzielna „Żołnierz Wyklęty w chaosie niezrozumienia”. III wyróżnienie Marcin Adamski – Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 2 – Liceum Plastyczne w Kaliszu.


MARZEC 2017 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

5

Rdzeniem i filarem komunistycznego państwa był aparat represji, którego struktury (m. in. milicja, tajne służby, sądownictwo) przeszły w szyku zwartym, suchą stopą do III RP. Naiwnością było mniemanie, że kadry „socjalistycznego wymiaru sprawiedliwości“ dobrze będą służyć budowaniu „państwa prawa“. Znakomicie odnalazły się one natomiast w „państwie teoretycznym“, które wyłoniło się po „upadku komuny“.

Skąd ich ród Jan Martini

N

ie będzie przesadą twierdzenie, że wieloraka działalność fachowców wywodzących się z komunistycznego aparatu represji była (i jest) źródłem wielu patologii naszego państwa. Ponieważ sam proces transformacji przebiegał pod całkowitą kontrolą komunisrtycznych służb, nie było możliwości pozbycia się „sprawdzonych“ funkcjonariuszy ze struktur odradzającego się państwa. Ale po kolei.

Zmiana nazwy Warto przypomnieć słowa gen. Kiszczaka do przestraszonych towarzyszy z KC PZPR: „Spokojnie towarzysze, scenariusz okrągłego stołu napisała partia, a jego realizacja przebiega niezmiennie na warunkach przez nas dyktowanych“. W krajach, gdzie nie było „okrągłego stołu“ udało się powołać zupełnie nowe służby (tzw. „opcja zerowa“), u nas zadowolono się zmianą nazwy. Służba Bezpieczeństwa przekształciła się w UOP, a następnie w ABW, WSW w WSI... „Zasłużony“ przy „zabezpieczaniu“ kwitów na Wałęsę min. Milczanowski przekonywał, że funkcjonariusze SB to cenni „bezpartyjni

wyrozumiała – podtrzymano odmowę tylko w kilku przypadkach. W skład trzyosobowej komisji wchodziły osoby, które wówczas uważaliśmy za „solidarnościowców“ – prof. Widacki, red. Kozłowski (z Tygodnika Powszechnego) i Jerzy Zimowski – mąż dziennikarki Polityki Janiny Paradowskiej. Efektem było powstanie służby niemal w całości złożonej z byłych esbeków, ludzi głęboko zdemoralizowanych i przywiązanych do korzeni ideologicznych minionego okresu. Sędziowie, prokuratorzy i służby wojskowe nie podlegali ŻADNEJ weryfikacji. Stworzono klimat dla sojuszy aferzystów z sędziami, tajnych służb z gangsterami, mafiozów z politykami. Wiele wskazuje na to, że animatorami polskiej „pierestrojki“ były służby wojskowe – formacje wyższego rzędu niż SB. Warto pamiętać, że „twórcy polskiej demokracji“ – generałowie Kiszczak i Jaruzelski wywodzą się z „wojskówki“. Kiszczaka później „rzucono“ na odcinek cywilny, czyli, że przeszedł on dokładnie taką samą drogę jak Władimir Putin (mało kto wie, że macierzystą służbą tego męża stanu było GRU, skąd przeszedł do KGB). Mrówcza praca nad przekształceniem „demo-

W czasach „komuny właściwej“ miałem pecha uczestniczyć w kolizji drogowej z sędzią. Choć wina sędziego była ewidentna, zażenowany milicjant uznał, że „winę ponoszą obaj kierowcy, bo nie zachowali należytej ostrożności“. Jednak mandat zapłaciłem tylko ja – sędziego chronił immunitet. fachowcy“ gotowi służyć każdemu kto zapłaci. SB u schyłku komuny liczyła ok. 25 tys. funkcjonariuszy. Przezorny gen. Kiszczak zmienił legitymacje (przekształcając w milicjantów, którzy nie podlegali weryfikacji) pięciu tysiącom z nich. Osiem tysięcy nie było zainteresowanych dalszą służbą – nie przystąpili do weryfikacji i przeszli do „biznesu“ zakładając hurtownie, firmy ochroniarskie, detektywistyczne itp. Siedem tysięcy zostało zweryfikowanych negatywnie, bo mieli sporo „za uszami“, ale 6 tys. z nich się odwołało do Centralnej Komisji Weryfikacyjnej, która okazała się nadzwyczaj

kracji socjalistycznej“ w demokrację, jaką znamy z III RP, zajęła animatorom kilka lat, a ważnym momentem kontrolowanych przemian było utworzenie Trybunału Konstytucyjnego (1985r.). Wydarzenie to przedstawiano jako krok w kierunku demokratyzacji. Dziś wiemy, że TK miał ważniejsze zadania.

Kontrolny pakiet akcji Już po „wielkich przemianach” gen. Jaruzelski informował swojego kolegę z NRD Egona Krenza: „Wprawdzie oddaliśmy przedsiębiorstwo, ale zachowaliśmy kontrolny pakiet akcji”.

Najważniejszym elementem kontrolnym był właśnie Trybunał Konstytucyjny. Wszelkie próby dekomunizacji, lustracji, czy pozbawienia wpływu na państwo dawnych funkcjonariuszy, były zawsze torpedowane w majestacie prawa przez facetów w śmiesznych czapkach. W 1992 roku Trybunał pod dyrekcją prof. Zolla dopatrzył się „niezgodności z konstytucją uchwały zobowiązującej do ujawnienia wyższych urzędników państwowych będących współpracownikami UB i SB”. Premier Jan Olszewski tak skomentował ten wyrok: „TK jest strukturą, która powstała w okresie związanym ze stanem wojennym. Znaczna część także składu personalnego tego ciała wywodzi się z tamtego okresu. Trybunał był powołany do strzeżenia prawidłowości aktów prawnych z konstytucją. Natomiast przyznanie sobie kompetencji kontrolowania wszelkich uchwał sejmu, bo w tej chwili Trybunał jakby przyjął założenie, że jest kontrolerem działalności sejmu jako takiego – to jest w moim przekonaniu poza konstytucyjna uzurpacja”. Dokładnie ten sam problem przerabialiśmy po 25 latach! Okazja do kolejnego podejścia nadarzyła się dopiero w 2007 roku, w czasie

pierwszych rządów PiS. Tym razem sędzia magister Stępień (wraz z kolegami profesorami) zablokował lustrację jako godzącą w „prawa człowieka” i służącą rzekomo „zaspokajaniu żądzy zemsty“. W 2010 roku kolejny sędzia łaskawy dla swoich współtowarzyszy z PZPR – prof. Rzepliński – praktycznie uniemożliwił publikację aneksu do raportu z likwidacji WSI. Aneks (trzy razy większy od samego raportu) zawiera ok.10 tysięcy nazwisk ludzi, którzy zrobili znakomity interes na transformacji i są żywotnie zainteresowani „żeby było tak jak było“. Aby zrozumieć skąd się biorą rzesze utytułowanych prawników (profesorów, doktorów czy zwykłych magistrów) tak wyrozumiałych dla komunistów, trzeba się cofnąć do czasów po kataklizmie wojennym. Z punktu widzenia komunistów, zrujnowany kraj najbardziej potrzebował sędziów – nieliczni sędziowie, którzy uniknęli zamordowania przez obu okupantów nie nadawali się do nowych zadań. Zachodziła pilna potrzeba osądzenia kilkuset tysięcy „wrogów ludu“. W tym celu utworzono „szkoły prawnicze“ kształcące „sędziów“ w 6 miesięcy (matura nie

była wymagana). W 1948 r. Powołano Centralną Szkołę Prawniczą im. Teodora Duracza, w której „studia“ trwały 2 lata. To w tej uczelni zdobył swoje kwalifikacje Stefan Michnik. Nowi „sędziowie“ dobrze wykonali zadanie. Orzeczono 20 tysięcy wyroków kary śmierci. Twórcą „Duraczowki“ był prof. Igor Andrejew – autor kodeksu karnego PRL, przewodniczący Komisji Etyki PAN, wychowawca licznych prawników, którzy następnie jako profesorowie opanowali wydziały prawa na uniwersytetach. Bez przesady można powiedzieć, że stalinowski profesor Andrejew był „guru“ polskich prawników przez 50 lat. Jego karieia skończyła się dość nagle już w III RP, gdy wyszlo na jaw, że był zamieszany w zbrodnię sądową na gen. Fieldorfie – odrzucając apelację podtrzymał wyrok śmierci. Nie udało się skazać żadnego ze stalinowskich zbrodniarzy sądowych. Co więcej – wielu z nich orzekało „w imieniu Rzeczpospolitej“ nawet w III RP! Wprawdzie zbrodnie komunistyczne nie uległy przedawnieniu, ale sprawców nie można było skazać, bo ich wyroki wydawane były „zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem“. Holokaust też przeprowa-

„Skład orzekający zabezpieczony“ – taką adnotację można spotkać w esbeckich papierach przygotowywanych w PRL procesów. Wtedy również sędziowie byli „niezawiśli“. Trudno oprzeć sie wrażeniu, że i dziś w niektórych procesach ktoś zabezpiecza skład orzekający. dzono zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem!

Sądownictwo oczyści się samo Nie powiodły się próby osądzenia Heleny Wolińskiej i Stefana Michnika. Cywilizowane państwa zachodnie, w których schronili się zbrodniarze, odmówiły ekstradycji argumentując, że z uwagi na powszechny antysemityzm w naszym kraju nie ma gwarancji na uczciwy proces... Zresztą sędziów – zbrodniarzy wciąż chroni immunitet (!) Prof. Strzembosz, który przejdzie

Wielkopolska już od pierwszych minut II wojny światowej stanęła do walki z hitlerowskim najeźdźcą. Tysiące mężczyzn walczyło z niemieckim agresorem nie tylko na wielkopolskim teatrze działań lecz wchodząc w skład innych jednostek taktycznych prowadziło walkę na całej linii niemieckiego natarcia. Wśród tych wielkopolskich obrońcow Ojczyzny był Leon Michalski ze Strzałkowa. Służył w 307 dywizjonie myśliwskim Lwowskich Puchaczy.

Bohater ze Strzałkowa

U

rodził się on 10 kwietnia 1925 r.. Po skończonej szkole powszechnej dalszą wiedzę zdobywał w Korpusie Kadetów nr 3 w Rawiczu, który zakończył maturą. 1 czerwca 1935 roku rozpoczął swoją przygodę z wojskiem. Początkowo przebywał w Ostrowi Mazowieckiej, gdzie szkolił sie w Szkole Podchorążych Piechoty. Zakończył ją w stopniu podporucznika po czym został przeniesiony do Rzeszowa do służby w 17 pułku piechoty. W roku 1939 rozpoczął kurs obserwatorów w Centrum Wyszkolenia Lotnictwa nr 1 w Dęblinie. Pod koniec sierpnia w związku z ryzykiem wojny kurs został przerwany a sam Michalski skierowany do Krakowa. Wraz z wycofującą się armią polska podążał na wschód kraju, gdzie w dniu 22 września został wzięty do niewoli sowieckiej, z której udało mu sie zbieć i przedostać na Węgry. Droga do Francji do której dotarł 6 listopada prowadziła przez Jugosławię i Włochy. We Francji był świadkiem klęski wojsk francuskich i ewakuacji wojsk

Krzysztof Żabierek

sprzymierzonych do Wielkiej Brytanii, stanowiącej od tego momentu wyspę ostatniej nadziei. Sam trafił tam 3 sierpnia 1940 roku. W roku 1941 został przeniesiony po odbyciu licznych kursów do brytyjskiej eskadry myśliwców nocnych (późniejszy 533 squadron). W drugiej połowie 1942 roku rozpoczął się dla Michalskiego okres służby w 307 dywizjonie myśliwskim nocnym. 307 dywizjon myśliwski Lwowskich Puchaczy powstał 24 sierpnia 1940 roku w Blackpool. Odznaką dywizjonu była kompozycja sowy puchacza z zielonymi oczami, siedząca na kadłubie samolotu, u góry w lewym rogu półksiężyc i u dołu pod kadłubem numer 307. W okresie kiedy do 307 dywizjonu trafił Michalski (w grudniu)| rozpoczęto zmianę samolotów z używanych dotychczas Beaufighter MK-IV na jedne z najlepszych samolotów II wojny światowej De Haviland,,Mosquito’’ MK-II. Leon Michalski swój najważniejszy bojowy lot odbył 19 stycznia 1944 roku kiedy to uczestniczył w ataku na bazę Luftwaffe w Stavanger. W locie nad cel zestrzelił wraz z porucznikiem pilotem

Ktoś musi spać więc my czuwamy I przyczajeni pośród chmur Na obcym niebie załatwiamy Prastary nasz rasowy spór

do historii jako autor słynnej frazy o sądownictwie, które „oczyści się samo“, dociskany przez red. Stankiewicz wyznał „a kto miał oczyszczać sądownictwo – dyrektor departamentu kadr, który był oficerem bezpieczeństwa“? Sądownictwo nie tylko się nie oczyścilo, ale złogi komunizmu się wręcz zreplikowały. Często bywa, że szewc rodzi szewca, Stuhr Stuhra, a prawnik prawnika. Dzięki temu zjawisku mamy wielopokoleniowe klany prawnicze potomków absolwentów „Duraczówki“. Mało jest spraw równie bulwersujących, jak przestępcy w zawodach zaufania społecznego. Grozę budzi wiadomość o ratowniku medycznym mającym układ z zakładem pogrzebowym, katechecie – pedofilu, przekupnym prokuratorze, czy sędzi – złodzieju. Ale tylko sędziowie mają gwarancję bezkarności, bo chroni ich immunitet i w tym sensie są oni nadzwyczajną kastą ludzi. W czasach „komuny właściwej“ miałem pecha uczestniczyć w kolizji drogowej z sędzią. Choć wina sędziego była ewidentna, zażenowany milicjant uznał, że „winę ponoszą obaj kierowcy, bo nie zachowali należytej ostrożności“. Jednak mandat za-

Ryszardem Zwolińskim Junkersa Ju W. 34. Nad samym celem udało się prawdopodobnie zniszczyć jedną z latających łodzi Bv138. O wielkim poświęceniu dla sprawy Ojczyzny świadczyć może fakt, że Leon Michalski przesłużył w dywizjonie dwie pełne tury bez wykorzystania należnej mu przerwy. 3 kwietnia 1944 roku Michalski rozpoczął studia na Wyższej Szkole Lotniczej w Weston-super-Mare. Po jej ukończeniu 28 listopada 1944 roku dostał przydział jako oficer sztabowy do Wydziału Studiów, a następnie Wydziału Planowania i Wydziału Demobilizacyjnego Dowództwa Sił Powietrznych, gdzie pozostał aż do demobilizacji. Po zakończonej wojnie nie zamierzał wracać do kraju opanowanego przez komunistów. Wyjechał do Argentyny którą opusćił w 1955 roku przenosząc się na Kostarykę. Miłość do Ojczyzny zdecydowała o podjęciu decyzji powrotu. Jednak nie dane było mu umrzeć na polskiej ziemi, którą tak bardzo kochał walcząc o nią w czasie wojny na błękitnym niebie Europy. Zmarł na atak serca 22 czerwca 1979

płaciłem tylko ja – sędziego chronił immunitet. „Skład orzekający zabezpieczony“ – taką adnotację można spotkać w esbeckich papierach przygotowywanych w PRL procesów. Wtedy również sędziowie byli „niezawiśli“. Trudno oprzeć sie wrażeniu, że i dziś w niektórych procesach ktoś zabezpiecza skład orzekający. W stanie wojennych zwolniono z pracy rzeszę sędziów – członków Solidarności. Dlatego można zaryzykować twierdzenie, że w III RP sądownictwo stało się bardziej skomunizowane niż w latach 70 – tych – ‚‘‘złotym wieku“ PRL-u. K

roku na Kostarcyce. Jego ciało zostało sprowadzone do Polski i pochowane na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Polski dywizjon 307 w którym kapitan Leon Michalski odbył dwie tury lotów w swoim hymnie miał zapisane słowa: Ktoś musi spać więc my czuwamy I przyczajeni pośród chmur Na obcym niebie załatwiamy Prastary nasz rasowy spór Pamietajmy więc o naszym wielkim bohaterze, który walcząc w jedy-

nym polskim dywizjonie myśliwskim nocnym, prowadził ciężką i wymagającą walkę nie tylko z wrogiem ale również z własnym zmęczeniem, z nadzieją że do ukochanego kraju powróci na skrzydłach historii wspomnienie o jego roli w walce o odzyskanie utraconej Ojczyzny. K


KURIER WNET · MARZEC 2017

6

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Proszę zamknąć oczy. Powojenne lata stalinowskie. Trudne dzieje Kościoła katolickiego w Polsce. W tymże samym 1948 roku umierający kardynał August Hlond powierzył ważką misję przekazania papieżowi nazwiska następcy na stanowisko prymasa Kościoła polskiego skromnemu i nieznanemu księdzu Antoniemu Baraniakowi. Nowy prymas arcybiskup Stefan Wyszyński doceniając byłego sekretarza kardynała A. Hlonda mianował drobną postać księdza A. Baraniaka na swojego sekretarza.

Ludzie Cogito Najbliższy wernisaż obrazów Ludzie Cogito – 4 marca 2017 r. w Bibliotece Raczyńskich na Placu Wolności w Poznaniu. Mirosława Mołotkin-Dopierała Naród jest wspólnotą żywych i umarłych. Ta głęboka prawda niesie za sobą wiele znaczeń istotnych dla każdego człowieka. Mówi nam ona, że niezależnie od swojej aktualnej sytuacji życiowej nigdy nie powinniśmy godzić się z myślą o samotności. Zawsze bowiem możemy znaleźć otuchę we wspomnieniach o osobach bliskich zmarłych (…) W pamięci o tych, którzy poprzedzili nas w ziemskiej wędrówce, zawiera się również przykład ich postępowania, wartości, którymi się kierowali i postaw, jakie przyjmowali wobec wyzwań swego czasu. List Prezydenta Lecha Kaczyńskiego z 22 lutego 2007 r. na uroczystą inaugurację Roku Wielkich Polaków w Bazylice na Skałce w Krakowie.

Abp Baraniak We wrześniu 1953 r. aresztowano kard. Stefana Wyszyńskiego i, wówczas już, biskupa Antoniego Baraniaka. Biskup Antoni Baraniak w katowni na warszawskim Mokotowie spędził 27 miesięcy. Zanurzanie w lodowatej wodzie, w fekaliach, zrywanie paznokci. Blizny na plecach, wrzody żołądka, odbite nerki…145 przesłuchań, na 50 z nich dowożono go ze szpitala więziennego. Nie ugiął się. Powtarzał swoją mantrę „Baraniak nie możesz się ześwinić”. Proszę otworzyć oczy. Niewielki olej na płótnie i desce. Z ciemnego tła okrutnej celi wyłania się jasna hostia w monstrancji i rozjaśniona twarz zniszczonego człowieka. Twarz poorana bruzdami cierpienia, naznaczona historią Polski. Twarz rozświetlona blaskiem Chrystusa w monstrancji. Ekscelencjo! To Pan Twój i Bóg Twój dawał Ci niezmierzoną silę i odwagę.

Łupaszka Proszę zamknąć oczy. Czerwiec 1948 roku był pogodny. Po ostrej zimie, w której ważył się los Brygady Łupaszki

ostatecznie rozpracowano i rozbito Okręg Wileński Armii Krajowej. Zygmunt Szendzielarz został aresztowany i osadzony w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Głód, cuchnąca cela, siennik na brudnym cemencie. Podtapianie, zrywanie paznokci, dotkliwe pobicia. Przesłuchania w dzień i noc. W zamian za przyznanie się obietnice możliwości swobodnego opuszczenia Polski. Łupaszka nie zaprzeczał uczestnictwa w walkach z tzw. władzą ludową, ale nigdy nie dał się złamać i poprosić o łaskę. W listopadzie 1950 r. sędzia Mieczysław Widaj skazał go na wielokrotną karę śmierci. 8 lutego 1951 r. wyrok wykonano. Wiosną 2013 r. długoletnie poszukiwania ciała bohatera skończyły się sukcesem. Odnaleziono doczesne szczątki Łupaszki na terenie Kwatery na Łączce, na warszawskich Powązkach. Proszę otworzyć oczy. Warszawski kościół pod wezwaniem św. Karola Boremeusza. Przy ołtarzu biskup polowy Wojska Polskiego Józef Guzdek. Przed ołtarzem mahoniowa, prosta trumna przykryta biało-czerwonym sztandarem. Obok trumny portret na płótnie i desce. Przenikliwe, dobroduszne oczy.

Konsekwentny, zdecydowany wzrok. Ale twarz jest z kamienia jak kamienny charakter i kamienna szlachetność. Portret pod tytułem: Grób niezłomnego żołnierza.

Smoleńsk Proszę zamknąć oczy. Katyński las. Strzeliste, dorodne, wysokie sosny, szumiące leśne kołysanki. Czasem siwe brzozy i rozłożyste świerki. Pod stopami mech i paprocie. I ptaki, niezliczone ptaki zdumione tyloma gośćmi w ich lesie.

A gości przyjechało wielu… Przyjeżdżali, lecz nie wyjeżdżali. Zostawali tu na zawsze. Smoleńskie lotnisko. Lotnisko? Kawałek ugoru z pasem do lądowania i startów samolotów i trawą po pas, prowizorycznymi światełkami na kołkach i barakiem jakoby wieżą kontroli lotów. Tutaj też zdziwione ptaki. Tutaj też czekały na gości. Goście do lotniska nie dotarli. Rozsypali się w smoleńskim błocie. Zostali tu w pamięci ptaków.

Proszę otworzyć oczy. Olej na płótnie i desce. Szarość dramatu podkreśla czerwień… Szachownica biało-czerwona polskiego samolotu pokrzywiona i zachlapana smoleńskim błotem i krwawe rany od kul w potylicach bohaterów Katynia. Ironia losu? Tragedia narodowa? Szatańskie siły? Ci z Katynia salutują Tym ze Smoleńska. A ptaki milczą w hołdzie dla Jednych i Drugich.

Wernisaż Proszę nie zamykać oczu. 13 grudnia 2016 r., rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Gościnna Samotnia oo. karmelitów bosych na Wzgórzu św. Wojciecha w Poznaniu. Cóż można zrobić tego dnia? Można się zatrzymać, zastanowić… To był znakomity pomysł dwojga młodych ludzi – patriotów, ideowców, zapaleńców…i lekarzy. Anna i Łukasz Łuczewscy, neonatolog i onkolog. 10 kwietnia 2010 r. przeżyli wstrząs. „Cóż my możemy zrobić dla naszej ukochanej Ojczyzny?” Znaleźli dobrego malarza, malarza artystę, malarza z wybornym pędzlem i wrażliwą duszą – Jerzego

Oleksiaka. „Poznaliśmy się krótko po Katastrofie Smoleńskiej. Poprosiłem wówczas Jerzego, by namalował portret Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nasze pierwsze rozmowy o portrecie przerodziły się w rozmowy o Polsce. Okazało się, ze pomimo różnicy wieku, sposób myślenia i postrzeganie historii naszej Ojczyzny, są dla nas wspólne. Ponadto efekt pracy Jurka przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Gdy spojrzałem Panu Prezydentowi w oczy wiedziałem, że to nie może być koniec. Że wspólnie z Jerzym zaczynamy tworzyć kolejne obrazy” – to słowa pomysłodawcy, inicjatora, fundatora obrazów Łukasza Łuczewskiego. Wraz z Anną – żoną zaklinają się, że to nie koniec serii Ludzie cogito. „I tak powstał ten cykl” trzynastu „obrazów, który mam zaszczyt Państwu zaprezentować. Mamy nadzieję, że i to nie koniec. Chcemy, by tych obrazów powstało jeszcze wiele. Zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie opowiedzieć całej historii Polski. Wierzymy jednak, że w czasach, gdy informacja i nasze życie nabrały zawrotnego tempa, warto się na chwilę zatrzymać, pomyśleć, poczuć. Traktujemy te obrazy jak własne dzieci. Mamy nadzieję, że dla Państwa również nie będą one obojętne” – dodaje Łukasz.

W Samotni u oo. karmelitów bosych ze wzruszeniem mogliśmy oglądać obrazy: • Irena Sendlerowa i Dzieci z getta; • Arcybiskup Antoni Baraniak; [Ksiądz Arcybiskup Antoni Baraniak] • Prezydent RP Lech Kaczyński; [Prezydent Lech Kaczyński] • Świadectwo Rtm Witolda Pileckiego; • Jan Paweł II – Hołd Polaków; • Ksiądz Jerzy Popiełuszko – Chrzest Polski; • Major Zygmunt Szendzielarz ps. Łupaszka – Grób Niezłomnego Żołnierza; • Zbigniew Herbert – Obudź się; • Anna Walentynowicz i Danuta Siedzikówna ps. Inka – Skarb Wolności; [Droga do Wolności} • Jan Olszewski – Wyprowadzenie Wojsk Radzieckich; [Wyprowadzenie armii czerwonej z Polski] • Stanisław Pyjas; [Śmierć Pyjasa – nieznani sprawcy] • Katyń-Smoleńsk 10.4.2010; • Generał Stanisław Maczek – Samotność.[Samotność generała Stanisława Maczka] Czekamy na następne obrazy… i następne. Ku chwale Ojczyzny. K


MARZEC 2017 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A List otwarty klubów AKO do Arcybiskupa Metropolity Krakowskiego Marka Jędraszewskiego Kraków, 22 lutego 2017 Czcigodny nasz Arcypasterzu!

Z

ubolewaniem przyjęliśmy w gronie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego apel o „ukrócenie niegodnych praktyk”, prowadzących rzekomo do „politycznego wykorzystywania Wawelu” – apel, który ukazał się w jednym z dzienników o zasięgu ogólnopolskim. Wątłym umocowaniem zarzutu wobec rządzącego ugrupowania są comiesięczne przyjazdy Prezesa Jarosława Kaczyńskiego na grób śp. śp. Brata i jego Małżonki, wytrwale kontynuowane już od siedmiu bez mała lat. Te prywatne i nieoficjalne wizyty, niepowiązane z jakimikolwiek wystąpieniami publicznymi, skupiły uwagę mediów i przeniknęły do sfery publicznej dopiero wówczas, gdy środowiska „opozycji totalnej” (zgodnie z ich definicją własną) uczyniły dyskretne wizyty Jarosława Kaczyńskiego okazją do politycznego

N

ie był to pierwszy, ani dziesiąty list w tej kwestii. Niemniej, powaga jego autora zmusiła mnie do refleksji nad owym problemem eliminowania podziałów. Mecenas dodawał, że sam w swoim życiu stara się nie dzielić, ale łączyć. Ponieważ nie znam go bliżej, czułem pewną bezradność w odpowiedzi na pytanie – jak go naśladować? Z pomocą przyszedł mi załącznik – Pan Mecenas dołączył bowiem to, co określił „listem” do Księdza Arcybiskupa Metropolity Krakowskiego. To właśnie z niego mogłem zapoznać się z poglądami i metodami działania na rzecz eliminowania podziałów społecznych. Ponieważ kwestia eliminacji tych podziałów i budowania wspólnoty jest tematem, który niejednemu z nas spędza sen z powiek, pomyślałem, że pewnie warto będzie skorzystać. A nawet podzielić się z bliskimi. Upublicznieniu tej refleksji sprzyja fakt, że list do Arcybiskupa Krakowskiego nie jest imiennie adresowany, nie zawiera żadnych elementów epistolarnych – jest po prostu manifestem zatytułowanym „Co chciałbym powiedzieć swojemu nowemu biskupowi”. Mecenas, który łączy wyraża w całym tym manifeście swoją ogromną pewność siebie i to w stosunku do każdej kwestii, którą porusza. Dalekie jest mu Augustyńskie „wątpię, więc jestem”. Spróbuję więc to wyjaśnić.

Po pierwsze Jest zatem pewien przyczyn odchodzenia młodzieży od Kościoła w Polsce – „obok wszystkich innych przyczyn jest ono skutkiem upolitycznienia duchowieństwa. Polski kościół hierarchiczny w dużej mierze odpowiada za pogłębiająca się w społeczeństwie przepaść między wyznawcami ‘religii smoleńskiej” i tymi, którzy pozostają odporni na spiskową interpretację naszej wspólnej tragedii”. I dalej przytacza Pan Mecenas słowa ks. Tischnera przeciwstawiające wiarę nie niewierze, ale „wierze w wiarę”. Otóż po pierwsze, nie wiem skąd czerpie Mecenas te informacje o odchodzeniu wiernych, a szczególnie młodzieży od Kościoła jako zjawisku współcześnie symptomatycznym. Nie jestem tutaj specjalistą, ale wiem, że

protestu, mającego z reguły moralnie odrażającą treść, a nierzadko charakter gorszących zajść. Trzeba więc nazwać przewrotnością nie tylko sam wymieniony zarzut, ale i deklarowanie się po stronie Polaków uznających Wawel za narodową świętość. Wielu z nas, zrzeszonych w AKO pracowników uczelni, uczestniczy w nabożeństwach w Katedrze Wawelskiej, pozwalających na modlitewne przeżywanie radosnych i bolesnych spraw Polaków. Każdy może zaświadczyć, że odbywają się one w godnej atmosferze. Nie są nam znane żadne przypadki ograniczania dostępu do wspólnotowego przeżycia o charakterze religijnym i patriotycznym czy to w Bazylice Archikatedralnej, czy w którejkolwiek ze świątyń w Polsce. Szczególnie boleśnie odbieramy protesty przeciwko pochówkowi śp.śp. Lecha i Marii Kaczyńskich w podziemiach Katedry

Wawelskiej połączone z umniejszaniem ich zasług dla Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Znakomicie wyraził to Prof. Andrzej Nowak w swym liście otwartym na łamach portalu wPolityce.pl pisząc między innymi: “… protestującym nie podoba się zarówno osoba odwiedzającego, jak i fakt, że na Wawelu pochowany jest jego brat. To budzi ich złość, sprzeciw. Polityczny sprzeciw.

W

awel nie należy do żadnej partii politycznej – to prawda. Ale, pozwolę sobie to przypomnieć sygnatariuszom listu, Wawel nie należy także do krakowian. Nie mamy żadnego specjalnego prawa do tego miejsca. To jest, powinno być, miejsce święte dla wszystkich Polaków. Królewskim uczynili to miejsce przybysze z rozmaitych stron: Bolesław Chrobry z Wielkopolski – pierwszy z władców, który tu rezydował.

Władysław Łokietek z Kujaw, który zapoczątkował w tej katedrze stałą tradycję koronacji i królewskich pochówków. Za nim Jadwiga z Węgier, Władysław Jagiełło z Litwy, Jan III Sobieski z województwa ruskiego, aż po pochowanych tutaj również bohaterów narodowych: Tadeusza Kościuszkę z ziemi białoruskiej, księcia Józefa Poniatowskiego – z Wiednia, Adama Mickiewicza z Zaosia, Józefa Piłsudskiego z Zułowa. To jest nasze wielkie bogactwo – polskiej różnorodności. [..] Wszystkie te postaci łączy natomiast jedno: miłość do Polski. Czy ktoś z sygnatariuszy listu ośmieli się odmówić tego uczucia i wynikających z niego zasług prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu?” Czcigodny nasz Arcypasterzu! List „obrońców Wawelu” wskazuje, że środowiska „opozycji totalnej”, które wsławiły się brutalizacją debaty politycznej i anarchizacją

życia publicznego, a także przekraczaniem granic między polityką a sferą prywatną Polaków, nie cofają się nawet przed ingerowaniem w relacje między Pasterzami a wiernymi naszego Kościoła. Pragniemy wobec tego zapewnić o naszej głębokiej solidarności z Jego Ekscelencją i nieustającej pamięci modlitewnej. Prof. zw. dr hab. Ryszard Kantor, Przewodniczący AKO Kraków Prof. zw. dr hab. n. med. Piotr Czauderna, Przewodniczący AKO Gdańsk Prof. zw. dr hab. inż. Bolesław Pochopień, Przewodniczący AKO Katowice Prof. dr hab. Waldemar Paruch, Przewodniczący AKO Lublin Senator RP, Prof. zw. dr hab. Michał Seweryński, Przewodniczący AKO Łódź Prof. zw. dr hab. Stanisław Mikołajczak, Przewodniczący AKO Poznań Dr hab. Jacek Piszczek, prof. nadzw., Przewodniczący AKO Toruń Prof. zw. dr hab. inż. Artur H. Świergiel, Przewodniczący AKO Warszawa

Otrzymałem w lutym drogą mailową list od pewnego adwokata krakowskiego, w którym pisze: ośmielam się zwrócić księdzu profesorowi uwagę na niestosowność zachowań – sformułowań pod adresem opozycji i osób protestujących pod sejmem w ich imieniu. Formułowanie publicznie tezy, iż najlepiej aby te osoby kontynuowały swą kabareciarską działalność za murami więziennymi jest całkowicie sprzeczne z wartościami chrześcijańskim, które to obaj chcemy chyba respektować. Nadto sprzyja ona pogłębianiu istniejących w społeczeństwie podziałów a wszystkim nam powinno zależeć na ich eliminowaniu. zdania socjologów religii w tym zakresie są bardziej złożone – mówi się np. o zmianach stylów religijności, o zmianie poziomu dojrzałego wyboru wiary i in. Nie znam analiz upatrujących jako jedną z głównych przyczyn „upolitycznienia duchowieństwa w Polsce”. To

Konstytucyjnego. Zakładając moją sporą ignorancję w tym temacie oraz moje przeświadczenie, że sprawa batalii o TK będzie przedmiotem niejednej rozprawy naukowej, pozwolę sobie zauważyć na zasadzie starożytnej mądrości naszej cywilizacji, poszukującej odpowiedzi

orzecznictwa, nawet po przegranych wyborach parlamentarnych”. Jak wiemy doskonale, nowelizacja ustawy o TK miała miejsce po wygranych wyborach prezydenckich przez Andrzeja Dudę i była próbą realnego zamachu na system władzy w Polsce.

przypomnienie papieskich słów o tym, że „nierozerwalny związek prawdy z wolnością — która wyraża istotną więź między mądrością a wolą Bożą — ma niezwykle doniosłe znaczenie dla życia ludzi na płaszczyźnie społeczno-ekonomicznej i społeczno-politycznej”.

Eliminowanie podziałów, czy tworzenie schizmy?

Mecenas, który „łączy” w manifeście do abp. Jędraszewskiego Paweł Bortkiewicz TChr upolitycznienie miało miejsce w XX wieku w czasach ks. Skorupki, kapelanów Żołnierzy Wyklętych, kard. Wyszyńskiego, bł. ks. Jerzego Popiełuszki, ks. Niedzielaka i wielu innych. Taka była i jest powinność Kościoła katolickiego w Polsce i Jego duszpasterzy. Jak bowiem pisał kiedyś kard. Hlond – Kościół jest „na straży sumienia narodu” . I tak pozostanie. Ze zdziwieniem przyjąłem radykalnie asymetryczny opis współczesnej „wiary w wiarę”. Mecenas pisze o „religii smoleńskiej”, ale nie pisze o „religii pancernej brzozy”. A przecież ten drugi pogląd, w samym swoim sercu zawiera irracjonalny element i faktycznie jest bliższy wierze, tylko, że wierze sekciarskiej. sekcie. „Religia smoleńska” jedynie szuka zrozumienia.

Po drugie Pan Mecenas jest absolutnie pewien naruszania ładu prawnego przez obecne władze naszego państwa. Pisze w swoim memoriale – manifeście: „nie mogę – jako adwokat – abstrahować od notorycznego i ostentacyjnego wręcz łamania Konstytucji przez aktualnie rządzących”. Niestety, nie podaje przykładów takiego „notorycznego i ostentacyjnego wręcz łamania Konstytucji przez aktualnie rządzących”. Mogę jedynie domniemywać, że sugeruje w tym miejscu osławione i szeroko nagłaśniane działania obecnych władz wobec Trybunału

na pytania „dlaczego?” - dlaczego powstał ten spór? Być może Pan Mecenas pamięta, jak w pewnym momencie współczesnej historii ówczesna koalicja rządząca PO-PSL zmobilizowała swoje siły w procedowaniu ustaw, które dokonując zmian w Trybunale miały zapewnić wpływy koalicji na przyszły kształt jednej trzeciej składu TK. Nowelizacja ustawy o Trybunale miała zapewnić rządzącej koalicji PO-PSL wpływ na wybór pięciu sędziów TK, których kadencja wygasała w listopadzie i grudniu 2015 r., po ukonstytuo-

Po trzecie Pisze Pan Mecenas z ogromną pewnością siebie o diagnozie współczesnej sytuacji w Polsce nadużywając przy tym słów św. Jana Pawła II. Diagnozuje współczesną polską sytuację z pomocą papieskiego tekstu o idei sprawiedliwości, która ulega niekiedy wypaczeniu. Papieski tekst opisywał jednak system marksistowski wołający o równość i sprawiedliwość, a stanowiący zaprzeczenie radykalne tych idei. Z kolei papieskie słowa o nietolerancji oraz marginalizacji i prze-

Sama nazwa „komitet obrony demokracji” jest wyrazem tego cynizmu – oto „obrońcy” demokracji dążą za pomocą wszelkich środków, zwłaszcza siłowych do obalenia demokratycznie wybranej władzy. waniu się nowego parlamentu. Część z nas pamięta, jak prace nad nowelizacją ruszyły w 2013 r. ale nie były prowadzone w pośpiechu. A sytuacja zmieniła się po pierwszej turze wyborów prezydenckich, którą wygrał Andrzej Duda. Już wtedy jeden z konstytucjonalistów mówił i przestrzegał: „Okazało się, że w wyborach parlamentarnych dotychczasowa większość może stracić swoją pozycję w Sejmie i chce sobie zagwarantować wpływ na przyszły kształt składu sędziowskiego TK, a tym samym pośrednio na kierunek

śladowaniu osób i mniejszości odnosi Mecenas do sytuacji w Sejmie, to znaczy próby puczu z grudnia 2016 oraz do „powtarzających się coraz częściej rasistowskich ataków na naszych ulicach”. O ile pamiętam, próbę rasistowskiego ataku usiłował wywołać w czasie Marszu Niepodległości pomalowany na czarno dziennikarz GW, ale mu się nie udało. Aplikowanie tych papieskich tekstów do sytuacji w Polsce to manipulacja i nadużycie. O wiele bardziej stosowne w moim przekonaniu, jest po prostu

zabezpieczające najwyższe dobro całego człowieka. Wszelkie przemiany ekonomiczne mają służyć kształtowaniu świata bardziej ludzkiego i sprawiedliwego. Chciałbym życzyć polskim politykom i wszystkim osobom zaangażowanym w życiu publicznym, by nie szczędzili sił w budowaniu takiego państwa, które otacza szczególną troską rodzinę, życie ludzkie, wychowanie młodego pokolenia, respektuje prawo do pracy, widzi istotne sprawy całego narodu i jest wrażliwe na potrzeby konkretnego człowieka, szczególnie ubogiego i słabego”. Czy wypada pytać, który z rządów w ostatnich latach podjął wysiłki w tym zakresie, i który osiąga w tym zakresie sukcesy?

Na koniec Jestem przekonany, że właśnie w tych słowach odnajdujemy spór wyrażony w jesieni ubiegłego roku, w postaci tzw. czarnych protestów. To modelowe działania polityczne, w których w imię krytyki prawdy obiektywnej (człowieczeństwo nienarodzonego) dochodziło do aktów przemocy, obelg i prymitywnych haseł („świecka macica to święta sprawa”). To w imię tego samego zachwiania prawdy obiektywnej na rzecz kultu tolerancji wszystkiego i wszystkich, dokonuje się próby obalenia obecnej władzy. Sama nazwa „komitet obrony demokracji” jest wyrazem tego cynizmu – oto „obrońcy” demokracji dążą za pomocą wszelkich środków, zwłaszcza siłowych do obalenia prawdziwie demokratycznie wybranej władzy. A może jeszcze prościej wrócić do krakowskiej maksymy: „plus ratio quam vis”?

Po czwarte Pan Mecenas, jak zaznacza w swoim manifeście, wie, co powiedziałby św. Jan Paweł II w bieżącym roku, wobec aktualnych wydarzeń w Polsce. Ja natomiast nie mam tej proroczej wiedzy, ale wiem, co powiedział był do polskich parlamentarzystów w 1997 r. A powiedział wówczas m.in. w formie życzeń: „Dzieląc radość z pozytywnych przemian dokonujących się w Polsce na naszych oczach, winniśmy sobie również uświadomić, że w wolnym społeczeństwie muszą istnieć wartości

Wreszcie, w centralnej, tytułowej kwestii swojego manifestu („Co chciałbym powiedzieć swojemu nowemu biskupowi”) pisze w odniesieniu do ks. abpa Marka Jędraszewskiego: „oczekiwałem człowieka, który będzie łączył – a nie dzielił”, „proszę o powstrzymanie się przed dzieleniem ludzi na tych co stoją po właściwej stronie i tych, co po niewłaściwej stronie”. Odnosi Mecenas te słowa do Arcybiskupa Metropolity Krakowskiego, który rozpoczął w tych tygodniach posługę w swojej i jego archidiecezji. Cóż, jeśli feruje Pan Mecenas osąd przed rozpoczęciem sprawy, przed podjęciem prac przez Arcybiskupa, to powstrzymam się od komentarza. Patrząc na aktualne wydarzenia być może warto dołączyć do obrońców obywatela „zderzonego z państwem PiS”, albo zastanowić się głęboko nad etosem własnego zawodu. Rozumiem zatem, że żeby eliminować podziały należy odejść od zaangażowania Kościoła w sprawy publiczne, stać się wyznawcą religii pancernej brzozy, żałować, że zamach na władzę z udziałem minionej układanki TK się nie udał, ubolewać nad nietolerancją wobec mniejszości (niezależnie od tego, czy jest czy jej nie ma), jak mantrą posługiwać się słowem „miłosierdzie” i oceniać z góry tych, którzy nie są przez nas wyśnieni. Ciekawy pomysł… Taki, który eliminując podziały prowadzi do trwałej schizmy… K Tekst został także opublikowany na portalu w polityce.pl


KURIER WNET · MARZEC 2017

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

WIELKI POST 2017

KOŚCIOŁY STACYJNE MIASTA POZNANIA 15:00

rozpoczęcie, modlitwa Koronką do Miłosierdzia Bożego, Adoracja Najświętszego Sakramentu i okazja do spowiedzi

Data 1.03.2017 2.03.2017 3.03.2017 4.03.2017 6.03.2017 7.03.2017 8.03.2017 9.03.2017 10.03.2017 11.03.2017 13.03.2017 14.03.2017 15.03.2017 16.03.2017 17.03.2017 18.03.2017 20.03.2017 21.03.2017 22.03.2017 23.03.2017 24.03.2017 25.03.2017 27.03.2017 28.03.2017 29.03.2017 30.03.2017 31.03.2017 1.04.2017 3.04.2017 4.04.2017 5.04.2017 6.04.2017 7.04.2017 8.04.2017 9.04.2017

17:00

nabożeństwo Drogi Krzyżowej

17:50

przedstawienie historii kościoła stacyjnego i nawiązanie do stacji w Rzymie

18:00 /18:30

MISTERIUM MĘKI PAŃSKIEJ JUBILEUSZ 100 LAT OBJAWIEŃ NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY W FATIMIE

EUCHARYSTIA

Kościół Środa Popielcowa Czwartek po Popielcu Piątek po Popielcu Sobota po Popielcu Poniedziałek Wtorek Środa Czwartek Piątek Sobota Poniedziałek Wtorek Środa Czwartek Piątek Sobota Poniedziałek Wtorek Środa Czwartek Piątek Sobota Poniedziałek Wtorek Środa Czwartek Piątek Sobota Poniedziałek Wtorek Środa Czwartek Piątek Sobota Niedziela Palmowa

sobota,

Bazylika Archikatedralna pw. św. Apostołów Piotra i Pawła, ul. Ostrów Tumski 17 Bazylika-Kolegiata Poznańska pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy i św. Marii Magdaleny i św. Stanisława Biskupa, ul. Klasztorna 11 Kościół pw. Najświętszego Zbawiciela, ul. Fredry 11 Kościół Akademicki Ojców Dominikanów, ul. Kościuszki 97/99 Kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, os. Bohaterów II Wojny Światowej 88 Kościół pw. Nawrócenia Świętego Pawła, os. Piastowskie 79 Kościół pw. Imienia Maryi, ul. Santocka 15 Kościół pw. św. Jana Kantego, ul. Grunwaldzka 86 Kościół pw. NSJ i świętego Floriana, ul. Kościelna 3 Kościół pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika, os. Bolesława Śmiałego 122 Kościół pw. św. Jadwigi Śląskiej, ul. Cyniowa 15 Kościół pw. św. Wojciecha, Wzgórze Świętego Wojciecha 1 Kościół pw. św. Stanisława Kostki, ul. Rejtana 8 Kościół pw. św. Rocha, ul. Św. Rocha 10 Kościół pw. Miłosierdzia Bożego, os. Jana III Sobieskiego 116 Kościół pw. Świętego Krzyża, ul. Częstochowska 16 Kościół pw. św. Jana Jerozolimskiego za murami, ul. Świętojańska 1 Kościół pw. św. Karola Boromeusza, os. Pod Lipami 100 Kościół pw. św. Ojca Pio z Pietrelciny, ul. Wańkowicza 2a Kościół pw. św. Franciszka Serafickiego, ul. Garbary 22 Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Wspomożenia Wiernych, ul. Wroniecka 9 Kościół pw. Bożego Ciała, ul. Strzelecka 40 Kościół pw. św. Antoniego Padewskiego (Ojcowie Franciszkanie Konwentualni), ul. Franciszkańska 2 Sanktuarium św. Józefa (Ojcowie Karmelici), ul. Działowa 25 Kościół pw. św. Marcina, ul. Św. Marcin 13 Kościół pw. św. Świętej Trójcy, ul. 28 czerwca 1956 nr 328 Kościół pw. Objawienia Pańskiego, ul. Miastkowska 128-132 Kościół pw. Zmartwychwstania Pańskiego, ul. Dąbrówki 4 Kościół pw. Matki Boskiej Bolesnej, ul. Głogowska 97 Kościół pw. św. Anny, ul. Limanowskiego 13 Kościół pw. św. Michała Archanioła, ul. Stolarska 7 Kościół pw. Wniebowstąpienia Pańskiego, os. Wichrowe Wzgórze 130 Kościół pw. Najświętszej Krwi Pana Jezusa, ul. Żydowska 34 Kościół pw. św. Jana Bosko, ul. Warzywna 17 Bazylika Archikatedralna pw. św. Apostołów Piotra i Pawła, ul. Ostrów Tumski 17

8 kwietnia 2017 r.

godz. 20.00

POZNAŃ

CYTADELA Misterium poprzedzi Msza św. o godz.18.00 w kościele p.w. św. Jana Bosko na Winogradach

WSTĘP WOLNY!

MISTERIU

M

na DVD

DWUPŁY TO WYDAN WE SPECJALNIE E

WWW.MISTERIUM.EU

NAWRACAJCIE SIĘ, IDŹCIE I GŁOŚCIE

Zioła podnoszące odporność Agata Żabierek

O

gromna część lekarzy uważa, że ziołolecznictwo jest pozbawione uzdrawiających właściwości. Fakty jednak mówią same za siebie. Aż trzy czwarte farmaceutyków opiera swoje składy na wyciągach z roślin, a co czwarty lek wydawany na receptę zawiera co najmniej jeden składnik roślinny. Jeszcze do niedawna białaczka dziecięca miała wskaźnik umieralności dochodzący do 80%, dziś dzięki wykorzystaniu winkrystyny zawartej w barwinku różowym 80% dzieci cierpiących na tę chorobę powraca do zdrowia. Jednym z najlepiej zbadanych i najczęściej używanych ziół na świecie podnoszących odporność jest jeżówka purpurowa. Badania wskazują, że roślina ta pobudza do aktywności krwinki białe oraz zwiększa ich umiejętność otaczania i niszczenia niebezpiecznych dla organizmu patogenów bakteryjnych i wirusowych, które przedostają sie do krwi. Jest pomocna w procesie oczyszczania z toksyn oraz odpadów metabolicznych. Może być stosowana w zapaleniach migdałków i oskrzeli, drożdżycy, infekcjach górnych dróg oddechowych czy nawet kokluszu. Już w starożytności znano szerokie zastosowanie czosnku. Ma on zdolność likwidowania wirusów, bakterii oraz grzybów. Jego skuteczność w zwalczaniu infekcji gronkowcowych, paciorkowcowych spowodowanych następującymi szczepami drobnoustrojów: E.coli, Salmonela, Candida albicans, pałeczki Klebsiella została potwierdzona naukowo. Okazało się, że czosnek lepiej od penicyliny zwalcza stany zapalne gardła. Zawdzięcza to zawartej w nim substancji o nazwie allicyna, której zaledwie jeden miligram odpowiada działaniu piętnastu jednostek penicyliny. Czosnek jest skuteczny w prewencji przeziębień i grypy. Nie powinny jednak stosować go osoby tzw. „gorące” o porywczym temperamencie lub z „gorącymi” chorobami jak przykład niektóre odmiany artretyzmu. Kolejną rośliną wartą uwagi jest gorzknik kanadyjski. W ziołolecznictwie wykorzystuje się korzeń rośliny w zwalczaniu

różnorakich infekcji bakteryjnych, wirusowych, a także grzybiczych i pasożytniczych. Jego działaniu ulegają takie groźne drobnoustroje jak: gronkowce, paciorkowce, przecinkowce cholery, prątki gruźlicy, lamblie, bakterie E.coli, pełzaki czerwonki. Przez wzgląd na tak silne działanie antybiotyczne należy wystrzegać się długotrwałego stosowania zioła, ponieważ przy dłuższym stosowaniu może przyczyniać się do zakłócenia równowagi flory bakteryjnej jelit. Gorzknik nie powinien być również stosowany u lu-

jest twardziak japoński, czyli grzyb shitake. Do celów medycznych wykorzystuje się zebrane grzybnie, z których następnie przygotowuje się koncentrat. Twardziak japoński zwiększa aktywność komórek T, ułatwia przebieg procesu fagocytozy oraz produkcję interferonu w organizmie. Przyczynia się do wzrostu odporności na infekcje wirusowe, bakteryjne, a także grzybicze i pasożytnicze. Grzyb często stosuje się zapobiegawczo u ludzi skłonnych do zachorowań na choroby zakaźne bakteryjne i wirusowe. Zamiast kolejny raz zażywać antybiotyk w trakcie nawet zwykłego przeziębienia wywołanego wirusem (choć antybiotyk zwalcza bakterie, a nie wirusy) może warto pomyśleć o wsparciu swoich naturalnych procesów obronnych, w które organizm ludzki został zaopatrzony i który przez zły styl życia i nieodpowiednią dietę stale jest osłabiany. K

Rozkosze postępu Danuta Moroz-Namysłowska

B

rytyjskie Towarzystwo Medyczne wydało w ubiegłym roku / a ogłosiło dopiero teraz/ przewodnik skutecznej komunikacji. W obawie przed urażeniem osób transpłciowych zaleca się w nim nie używać pojęć „przyszła matka” oraz „kobieta w ciąży” i zastąpienie ich pojęciem „ludzie w ciąży”. W szkole wprowadza się zastępowanie pojęć „chłopiec” i „dziewczynka” numerkami. Jakiś koszmar.

O, przyszła Matko! O, kobieto w ciąży! Ty za nowoczesnością nigdy już nie nadążysz Twój widok obraża lobby postępowe Serce dziecka pod Twoim sercem drażni czasy nowe Twoja czułość jest podstępem troska Twoja przemocą Twoje marzenia ranią a plany druzgocą

międzyludzką komunikację globalny porządek wyuczone relacje i nowy początek Jesteś „ludziem” w ciąży i urodzisz numerek który dostanie przewodnik Twoich wad i usterek Więc „zbudujesz relacje” według zasad nowych z numerkami pokoleń transgenderowych.

Program spotkań Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej im. gen. pil. Andrzeja Błasika w marcu 2017 r. 01. marca godz 12.00 Złożenie kwiatów pod tablicą płk. Stanisława Kasznicy, ostatniego dowódcy NSZ przy ul. Grottgera 2 godz 16.00 Msza Św. kościół przy ul. Fredry 11. 17.30 Po mszy św. przemarsz tradycyjnie ul. Fredry, Gwarna, Św. Marcin, Wieniawskiego, Fredry, al. Niepodległości. 18.00 Główne uroczystości pod pomnikiem Polskiego Państwa Podziemnego, al. Niepodległości.

02. marca

dzi z nerwicą lękową itp. gdyż stymuluje czynność centralnego układu nerwowego. W przeciwieństwie do czosnku jest lekiem „chłodnym”, nieodpowiednim dla ludzi którzy mają zimne stopy i dłonie, nie tolerują zimna. Nie można go stosować również w czasie ciąży.

K

olejny korzeń o działaniu antywirusowe, antybakteryjnym oraz łagodzącym stany zapalne to korzeń lukrecji. Pobudza on organizm do wytwarzania interferonu, związku o działaniu silnie wirusobójczym. Uśmierzająco wpływa również na stany zapalne, które towarzyszą często chorobom zakaźnym. Ekstrakt z korzenia lukrecji jest zdolny do zahamowania aktywności gronkowca złocistego odpornego na działanie penicyliny i streptomycyny. Mniej znanym w Polsce stymulatorem układu odpornościowego

Z okazji obchodzonego 1 marca Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, Centrum Edukacyjne IPN „Przystanek Historia” w Bibliotece Raczyńskich Plac Wolności o godz. 18.00 sala nr 1 zaprasza na spotkanie dyskusyjne wokół książki „Konspiracja antykomunistyczna i podziemie zbrojne w Wielkopolsce w latach 1945 – 1956” (wydanie II, Poznań 2016) pod red. Agnieszki Łuczak i Aleksandry Pietrowicz. W dyskusji udział wezmą redaktorki publikacji oraz Tomasz Cieślak i dr Przemysław Zwiernik, autorzy artykułów zamieszczonych w książce. „Publikacja prezentuje aktualny stan badań na polskim powojennym podziemiem niepodległościowym w Wielkopolsce w latach 1945 – 1956. Zamieszczone artykuły ukazują dzieje antykomunistycznej konspiracji oraz niektórych oddziałów zbrojnych działających w regionie od 1945 roku. Publikacje uzupełniają liczne, nieznane dotąd dokumenty i fotografie odnalezione w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej oraz przechowywane w zbiorach prywatnych”.

09. marca Spotkanie klubowe Wykład dr. Rafała Sierchuły nt." Wielkopolscy Żołnierze Wyklęci" godz. 17.30 sala przy dolnym kościele kks Pallotynów ul. Przybyszewskiego 38


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.