Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 37 | Lipiec 2017

Page 1

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Dyskusje, które się toczą, przebiegają na różnych poziomach. Uwzględniają też różne punkty widzenia – polityczne lub religijne. Mimo tego ze zdziwieniem przyjąłem głos dwóch współczesnych apologetek chrześcijaństwa – p. Agnieszki Holland i p. Magdaleny Środy, przyznaje Paweł Bortkiewicz.

ŚLĄSKI KURIER WNET

Lamentacje Dam nad uchodźcami

KURIER WNET LIPIEC 2017 · KURIER WNET

Od chrześcijańskiego Bejrutu do serca Hezbollahu

Postać Witolda Pileckiego wyłania się z pękniętego kamienia tak samo, jak prawda o nim, która została ujawniona po upływie czterdziestu lat od jego męczeńskiej śmierci, w chwili upadku komunistycznego reżimu. Zdzisław Janeczek o odsłoniętym w Warszawie pomniku rtm. Pileckiego projektu J. Kicińskiego.

Pomnik Niezłomnego Żołnierza

Obecność Partii Boga w Libanie jest niezauważalna. Gdzie oni są? Hezbollahu nie widać, ale on jest, i to na tyle potężny i sprawny, że czasami nie wiadomo, co jest państwem libańskim, a co Hezbollahem. Spacer Pawła Rakowskiego po terenie tajnej wojny światowej.

K ‒ U ‒ R ‒ KI ‒‒ EU‒ ‒RR ‒ I ‒ E ‒ R

Nr 37 Lipiec · 2O17

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Ramadan

Krzysztof Skowroński

ARedaktor Z naczelny E

W

T

swojej historii Radio WNET przejechało dziesiątki tysięcy kilometrów, nadając setki godzin audycji z kilkuset miejsc w Polsce i w Europie. Na żywo nadawaliśmy dla naszych słuchaczy na całym świecie „Poranki WNET” z placu Świętego Piotra, z ulic Rzymu, z placu św. Łucji w Wenecji, z Sarajewa, Budapesztu, z dachu Pałacu Biskupów w Pradze, z Berlina, Kijowa, Wilna, Lwowa, Stanisławowa, Krzemieńca, Bukaresztu, Bratysławy, Zagrzebia – i oczywiście wielokrotnie przejechaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz. Naszą tradycją stały się już wakacyjne podróże Radia WNET. Pierwsza, która trwała całe lato, miała miejsce w roku 2012. Jej początek został uwieczniony na zdjęciu, które mogą Państwo zobaczyć na ostatniej stronie tego numeru „Kuriera WNET”. Ubiegłego lata dziennikarze Radia WNET przemierzyli pieszo szlak z Jastarni na Jasną Górę, codziennie nadając 113-minutową audycję. Naszą tegoroczną trasę pod hasłem „W 80 dni dookoła Polski” rozpoczniemy w czerwcu. Dwie ekipy naszych dziennikarzy będą przemierzać nasz kraj we wszystkich kierunkach, tak aby odwiedzić jak najwięcej miejscowości i ich mieszkańców. Jako pierwsze nadamy „Poranki WNET” z Poznania (28 i 29.06) oraz Katowic (30). W lipcu będziemy w Głubczycach (3), Przemyślu (4), Świnoujściu (5), Warszawie (6), Szczecinie (7), Gorzowie Wielkopolskim (10), Zielonej Górze (11), Lubinie (12), Zgorzelcu (13), Bogatyni (14), Nowogrodźcu (17), Zamościu (18), Brzegu (19), Chełmie (20), Opolu (21), Włodawie (24), Suszcu (25), Terespolu (26), Cieszynie (27), Białowieży (28) i Supraślu (31). W 73 rocznicę wybuchu powstania warszawskiego nadamy „Poranek WNET” z Warszawy. Natomiast trasę „W 80 dni dookoła Polski” będziemy kontynuować w sierpniu, realizując nasze poranne audycje z Augustowa (2), Sejn (3), Suwałk (4), Żywca (7), Wadowic (8), Nowego Targu (9), Nowego Sącza (10), Zakopanego (11), Bartoszyc (14), Gietrzwałdu (15), Olsztyna (16), Przekopu (17), Malborka (18), Gdyni (21), Tarnowa (22), Słupska (23), Rzeszowa (24), Gryfic (25), Sanoka (28), Szczecina (29), Przemyśla (30) i po raz kolejny z Lubina (31), gdzie trzy lata po podpisaniu porozumień sierpniowych z 1980 roku, w trakcie stanu wojennego, w wyniku działań milicji i ZOMO od kul zginęły 3 osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych. We wrześniu dwie ekipy naszego radia będą się przemieszczać wzdłuż Wisły. Jedna rozpocznie podróż od jej ujścia i dlatego miesiąc przywitamy w Gdańsku (1). Druga wystartuje od źródeł naszej królowej rzek i pierwszy „Poranek Wnet” nada z Wisły (4). Kolejnych audycji wysłuchają Pańs­ two z Mikoszewa (5), Harmęż (6), Chełmna (7), Tyńca (8), Torunia (11), Nowego Korczyna, (12), Czerwińska (13) i Puław (14). 15 września, w 80 dniu tegorocznego objazdu po Polsce, obie ekipy spotkają się w Warszawie. Zapraszamy do włączenia radia na stronie WNET.fm, gdzie „Poranków WNET” codziennie można słuchać na żywo od 7:07 do 9:00, a następnie najciekawsze rozmowy oraz całą audycję odsłuchać w artykułach multimedialnych publikowanych przez naszą redakcję. K

GA

A NZ

I E E T CA O

N D

IZ

EI

CE

O N

D N

Z A

I

E

N

N

A

3

Rotmistrz czy człowiek ze śniegu? „Wielki artysta” produkował, zdaniem Słonimskiego, zamiast „chaty rozśpiewanej”, „rozśpiewaną chałę”. Był przeciętny, a jego imię rozdęto przy pomocy usilnej reklamy i nakazanych zachwytów, pod kątem potrzeb politycznych nie tylko krajowych. Piotr Witt o Wajdzie i innych „autorytetach”.

Cuda ŚDM

Kraków, 1 sierpnia 2016 r. Spotkanie powołaniowe Drogi Neokatechumenalnej. Na podium: Kiko Argüello, jeden z inicjatorów Drogi.

O schodzeniu z sykomory, oświadczynach w cieniu hangaru, wielkiej ulewie, misjach ad gentes i chrześcijanach dla lwów opowiada Marek Karolak, świecki katechista Drogi Neokatechumenalnej, który przygotowywał Światowe Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. Wysłuchał Wojciech Sobolewski. Byłeś koordynatorem przygotowań do Światowych Dni Młodzieży w Krakowie. W lipcu 2016 mówiłeś o tym na łamach Kuriera WNET. Minął rok. ŚDM to już – dla wielu – prehistoria... Może, ale nie dla mnie. Obrazy ŚDM są ciągle żywe. Zacznę od takiej rze­ czy zabawnej: rok temu mówiłem, że ŚDM to będzie taka rozmowa Jezusa z Zacheuszem, który wdrapał się na sykomorę w Jerychu. 31 lipca podczas mszy kończącej ŚDM (w podkrakow­ skich Brzegach) papież Franciszek już w pierwszym zdaniu powiedział: „Dro­ dzy młodzi, przybyliście do Krakowa by spotkać Jezusa. A Ewangelia mówi nam dziś właśnie o takim spotkaniu między Jezusem a pewnym człowiekiem, Zache­ uszem, w Jerychu”. Więc najpierw my tu sobie rozmawiamy, a potem w Kra­ kowie Franciszek używa tego samego wątku z życia Jezusa, żeby pokazać, że Bóg przechodzi i odnajduje nas. W Sydney też były sykomory... Tak, ale na miejscu spotkania powoła­ niowego z Kiko.

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 70 zł 2 egzemplarze za 120 zł 3 egzemplarze za 170 zł

Imię i Nazwisko

Adres dostawy

Telefon kontaktowy

W terminie 7 dni od wysłania formularza zamówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio WNet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Prenumeratę można także zamówić przez internet: www.kurierwnet.pl

Nie wszyscy to wiedzą: nazajutrz po mszy z papieżem kończącej ŚDM neokatechumenat organizuje swoje spotkanie powołaniowe... Tak, i kiedy większość organizatorów odpoczywa po skończonej pracy – my mamy pełne ręce roboty.

Skąd to wiadomo? Spotkania mają swój określony prze­ bieg; na koniec każdego z nich Kiko Argüello (inicjator Drogi Neokatechu­ menalnej) zaprasza wszystkich, któ­ rzy słyszą w sobie ten głos powołania: chłopaków do kapłaństwa, dziewczyny

Kościół nie jest smartfonowy ani „website'owy”. Oczywiście Bóg może się objawić w taki sposób, że ktoś na Twitterze znajdzie swoją dziewczynę czy chłopaka, ale – Kościół jest pewnym wydarzeniem, Bóg się objawia w historii każdego człowieka, przychodzi osobiście, jak Jezus do Zacheusza. Co robiliście? 1 sierpnia do Brzegów przybyły tysiące młodych z całego świata; dzień wcześ­ niej byli w tym samym miejscu na mszy z papieżem Franciszkiem. Wielu z nich było gotowych oddawać życie dla ewan­ gelizacji na całym świecie.

do zakonów. Wszyscy siedzą na ziemi – a ci wstają i idą na podium. A jak ktoś ma rodzinę? W ostatnich latach robi się też od­ dzielne wołanie rodzin – dla każdego w ewangelizacji jest miejsce.

Na Ukrainie trwa bitwa o ziemię. I nie chodzi o walki na wschodzie tego kraju, lecz o możliwość kupna i sprzedaży ziemi rolnej. W obrocie mogą się znaleźć miliony hektarów. 72% ukraińskich ziem to ziemia rolna. Zniesienie moratorium na jej sprzedaż mogłoby przynieść od 10 do 50 mld USD w ciągu 2–3 lat.

Walka o ukraińską ziemię Paweł Bobołowicz Ale jednocześnie pojawiają się podstawowe pytania: do kogo trafi ta ziemia i kto na tym zarobi? Na urucho­ mienie rynku sprzedaży ziemi naciska Międzynarodowy Fundusz Walutowy, w kolejce ustawiają się ukraińscy oli­ garchowie i najwięksi światowi gracze. Jednak wielu ukraińskich polityków ostrzega: ziemia to ostatni zasób, któ­ ry Ukraina posiada. I nie jest on od­ nawialny.

Swój człowiek w resorcie rolnictwa 23 maja br. do dymisji podał się mi­ nister polityki rolnej Ukrainy Taras Kutowyj. Podziękował za współpracę i zaufanie prezydentowi Poroszence i premierowi Hrojsmanowi. Dymisja musi być jeszcze zaopiniowana przez komisje Rady Najwyższej i zaakcepto­ wana przez samą Radę. Minister nie

I ktoś wstał? Prawie 3 tysiące chłopaków, 4 tysiące dziewczyn do zakonów. I 2 tysiące ro­ dzin – gotowych, aby jechać na misje. Tam, gdzie jest taka potrzeba, czyli do dowolnego miejsca na świecie. To są owoce ŚDM: młodzi gotowi oddawać swoje życie. To jest sedno ŚDM: Bóg szuka człowieka, żeby pokazać mu, gdzie jest jego powołanie. Czyli: jak – konkretnie – Jego wola ma się w moim życiu wypełnić. Biskupi i kardynałowie obecni na tych spotkaniach zawsze są zadziwieni tą rzeką powołań sunącą na podium. Oczywiś­cie – wszystkie te po­ wołania są potem weryfikowane. Jadąc na ŚDM w Madrycie, spotkaliśmy w Strasburgu siostrę sakramentkę, bardzo zadowoloną z życia. Ta jej radość robiła ogromne wrażenie na wszystkich pielgrzymach, także na dziewczynach szukających swojego powołania: oto kobieta żyjąca w zamk­nięciu – a taka radosna! Jej droga do zakonu zaczęła się w 1991 r. w Polsce; nazajutrz Dokończenie na str. 4

wygłaszał żadnych ostrych deklaracji, nie obciążał nikogo winą. Jednak ukra­ ińscy komentatorzy nie mają wątpliwo­ ści, że decyzja ta nie jest spowodowana nowym planami na życie ministra, lecz świadczy o ścieraniu się wielkich grup lobbystów, dla których sektor rolnictwa ma pierwszorzędne znaczenie. Wśród jej przyczyn pojawia się kwestia nie naj­ lepszych relacji ministra z premierem Hrojsmanem, który w resorcie rolni­ ctwa ma swojego człowieka, Maksyma Martyniuka. Martyniuk współpracował z obec­ nym premierem, gdy ten jeszcze był prezydentem Winnicy. Wtedy Mar­ tyniuk był specjalistą od architektury i budownictwa – zresztą w 2014 roku objął szefostwo Państwowej Inspekcji Architektury i Budownictwa, ale już po roku szefował Państwowej Służbie ds. Geodezji, Kartografii i Katastru. 22 lipca 2016 roku został natomiast zastępcą ministra rolnictwa. Nieofi­ cjalnie mówi się, że Martyniuk, będąc wiceministrem rolnictwa, ma silniej­ szą pozycję niż sam minister i w do­ datku utrzymuje bezpośrednie relacje z premierem. Dokończenie na str. 7

3

Polityka zagraniczna Trumpa „New York Times” opublikował rewelację, iż CIA jest przekonana, że Rosjanie pomagali Trumpowi w kampanii wcześniej, aniżeli dotychczas sądzono. Co jeszcze się wydarzyło, o czym nie usłyszeliśmy? – zastanawia się Paweł Zyzak nad niespodziankami, jakich nie szczędzi światu prezydent USA.

6

Konfederacja Wolnych Polaków To będzie Polska Wolnych Polaków, w której każdy będzie mógł robić co chce, oczywiście w granicach rozsądku i obowiązującego prawa. I będzie mógł liczyć na wsparcie ze strony państwa, zamiast uważać na kłody rzucane pod nogi, jak to jest obecnie. Jan Kowalski o przyszłej V Rzeczpospolitej.

8

Kradzione nie tuczy Pozbawienie własności gruntów i budynków wszystkich mieszkańców milionowego miasta ( jako jedynego w kraju!) było całkowicie bezprawne. W Polsce nadal obowiązuje „akt prawny” stanowiący jeden z filarów totalitarnego państwa komunistycznego, którym jest dekret Bieruta z 1945 r., przypomina Maria Czyżowicz-Malinowska.

12

ind. 298050

G

Co to znaczy ‘islamizacja’? Ilu muzułmanów musi mieszkać w państwie, by uznać je za obszar islamizacji? Dla 47% muzułmanów w Niemczech religia i jej nakazy są ważniejsze od prawa państwa, w jakim żyją. Islamizacja nie pełza, a już przebiega – stwierdza Jan Bogatko.


KURIER WNET · LIPIEC 2017

2

T· E · L· E · G · R·A· F P

E

L

Jerzy Stępień, dlaczego broni Lecha Wałęsy przed sądem

Do miłośników sportu i urzędników sportowych dobrej woli na całym świecie,

TW Boże Ciało miliony katolików przemaszerowało ulicami miast w największej ulicznej demonstracji w Polsce.TW okolicach tzw. dżungli w Calais życie stracił polski kierowca.T

Do sportowców dobrej woli na całym świecie,

Mieszkańcy Paryża, Londynu i Manchesteru stali się celami

lokaustu. W tym także naród polski” – poinformował Po-

kolejnych ataków dżihadystów.TWe Francji w wyborach

laków w publicznej TVP reprezentujący państwowy urząd

zatriumfowali neosocjaliści, a w W. Brytanii konserwatyści.

Rzecznik Praw Obywatelskich.TZapowiedziano powrót

TW sztafecie rotacyjnego przewodnictwa w Grupie Wyszehradzkiej Polska przekazała pałeczkę Węgrom.TPo tym, jak

przysposobienia obronnego do szkół.TIPN udostępnił 48

minister Waszczykowski wypowiedział słowa: „Na biurku

nia obiecały poznaniakom centrum miasta wolne od reklam.

pana prezydenta jest wiele nominacji, wielu kandydatów, których można by wysłać. Oczekuję wyjaśnień, o co chodzi,

TWładze Katowic obiecały mieszkańcom zbudowanie tężni solankowych.TPrzy okazji debaty o powodach śmierci

jakie zarzuty, jakie problemy stawia się tym kandydatom,

Igora Stachowiaka okazało się, że tylko od listopada 2007

ewentualnie centrali MSZ”, a minister Szczerski w imieniu

do października 2009 przewiezienie na posterunek policji

Do obywateli, rządów i parlamentów krajów demokratycznych na całym świecie

W

ielkie imprezy sportowe jednoczą narody i zbliżają państwa, stwarzają młodzieży całego świata jednakowe możliwości, by uczciwie walczyć na arenach sportowych. Walczyć i zwyciężyć, bez względu na rasę lub przekonania religijne, na wielkość, potęgę gospodarczą lub militarną reprezentowanego przez atletę kraju. Jednakże czasami zdarza się, że nieuczciwi politycy usiłują wykorzystać sport do celów propagandowych lub ukrycia swoich zbrodni. Po raz pierwszy tak się stało w nazistowskich Niemczech, gdy zbrodnicze władze wykorzystały do celów propagandowych igrzyska olimpijskie 1936 r. Później nastąpiła wojna, obozy koncentracyjne i Holocaust... Po raz drugi spróbowała to uczynić sowiecka Rosja, gdy zaangażowana w krwawą wojnę w Afganistanie wykorzystała igrzyska olimpijskie 1980 r. Wówczas kraje demokratyczne odmówiły delegowania swoich sztandarów do Moskwy, a honorowi atleci nie brali udziału w igrzyskach zorganizowanych w imperium zła. Ale rany nieszczęsnego Afganistanu krwawią do dziś... W 2018 r. najlepsi piłkarze świata oraz najwierniejsi ich kibice zamierzają udać się do Rosji, na mistrzostwa świata w piłce nożnej. Miliardy widzów na całej planecie będą oglądać transmisje z Rosji, miliony dzieci na wszystkich kontynentach będą powtarzać imiona swoich ulubionych piłkarzy i opowiadać jeden drugiemu o tym, co w tym czasie będzie działo na stadionach Rosji... Czy w gwarze powszechnego święta jeszcze zdołamy pamiętać o tych, którzy zginęli w Gruzji w 2008 r. w wyniku rosyjskich nalotów? O tych, którzy giną codziennie na wschodniej Ukrainie? Czy wybaczymy zniszczenie polskiego samolotu rządowego w Smoleńsku, zestrzelenie malezyjskiego samolotu pasażerskiego? Czy zapomnimy o morderstwach politycznych wykonanych na rozkaz Kremla w Wielkiej Brytanii i Katarze? Nie! Dlatego wzywamy wszystkich, dla których ludzkie życie i wolność są wartościami najwyższymi, do bojkotu mistrzostw świata w piłce nożnej, które w 2018 r. odbędą się w Rosji. Szczerze wierzymy, że znajdzie się niejeden kraj demokratyczny, który potrafi w ciągu roku zorganizować taką imprezę u siebie... Pomóżmy Rosji opamiętać się.

w sprawie 760 tys. złotych długu.T„Musimy pamiętać, że wiele narodów współuczestniczyło w realizowaniu Ho-

tysięcy teczek ze zbioru zastrzeżonego.TWładze Pozna-

Przyjmujemy tych 7000 uchodźców. Wśród nich jest jeden zamachowiec, który wysadza się w powietrze i ginie 10 Polaków. Ale przecież uratowaliśmy życie 6999 osób, które uciekały przed wojną! – wyjaśniła problem imigrancki widzom TVN 24 redaktor Pamuła z „Gazety Wyborczej”. prezydenta zaripostował: „To wypowiedź budząca zgorsze-

przypłaciło życiem 5 osób.TSDP zaprotestowało przeciw-

nie w środowisku dobrej zmiany i ona nigdy nie powinna

ko podszywaniu się policji pod dziennikarzy.TZmarli Zbi-

była paść. Sugeruję panu ministrowi Waszczykowskiemu

gniew „Zbig” Brzeziński oraz Helmut Kohl.TAby innym

podjęcie teraz gorliwych działań na rzecz odbudowy dobrej

żyło się bezpieczniej, Polska weszła w skład Rady Bezpie-

relacji z głową polskiego państwa” – na temat karier absol-

czeństwa ONZ.TKomisja Europejska, w imię ludów spoza

wentów sowieckiej MGIMO, jak w MSZ, tak na placówkach,

Europy, zaatakowała europejskie Czechy, Polskę i Węgry.

nie wypowiedział się nikt.TTVP dogadała się z Opolem.

TNa odsiecz krajom okrążanym rosyjsko-niemiecką rurą, do Szczecina wpłynął amerykański LNG.TDonald Trump postanowił odwiedzić w Warszawie Trójmorze.TOkazało się, że ks. Sowa też chodził do Sowy.TNa ekrany kin weszły: Mumia, Ostra noc, Strażnicy galaktyki i Mamy2Mamy.TMinęło 135 lat od wyplecenia pierwszego kosza plażowego.T

TRuszyła wPolsce.pl.TWedług GUS produkcja przemysłowa wzrosła o 9 proc., a sprzedaż detaliczna o 8 proc. r/r.

TŻubr wrócił do PKO.TRadio Wnet okazało się ledwo 8-latkiem.T„Roszczenia finansowe nie dotyczą Fundacji Instytut Lecha Wałęsy, lecz Fundacji Lecha Wałęsy. To były

Uczestnicy Zjazdu Solidarności Walczącej Warszawa, 21 czerwca 2017 roku

odrębne podmioty, choć miały te same władze” – wyjaśnił

O Europie, islamie i bolszewikach Magda Sobolewska

T

ak pisał wielki przyjaciel Polski, G.K. Chesterton, w 1920 roku, w posłowiu do książki Kazimierza Prószyńskiego „Poland” wydanej w Wielkiej Brytanii. Wyrażał w ten sposób przekonanie, że opór wobec bolszewizmu jest sprawą całej Europy. Podobnie jak był nim opór wobec islamu w XVII w. „Cywilizacja europejska wciąż istnieje, ale przestanie istnieć, jeśli nie będziemy trzymać się razem” – alarmował. Aktualne? I tak, i nie. Coś takiego jak „cywilizacja europejska” jeszcze istnieje, ale nie jest to już ta cywilizacja, o której pisał Chesterton. Nie ma cywilizacji „ochrzczonego i cywilizowanego człowieka”. Dlaczego? Diagnoza Chestertona ukazuje to bardzo dobitnie: Europa nie dość, że nie wytrwała w jedności, to jeszcze poddała DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW MINISTRA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO

się wobec swoich dwóch największych wrogów. Najpierw – zdradzona Polska i inne państwa Europy Środkowej i Wschodniej zostały oddane we władanie „bolszewickiej przemocy”. Ale równocześnie państwa Europy Zachodniej otworzyły swoje podwoje dla tej samej przemocy w aksamitnym wydaniu. Intelektualiści, elity polityczne, środowiska akademickie aż dotąd poddają się kolejnym wcieleniom myśli marksistowskiej, traktując ją jak Ewangelię o losie człowieka. Ostatnie wcielenie tej Ewangelii to ideologia gender oparta na założeniu, że człowiek jest kowalem nie tylko swojego losu, ale i płci. A zatem pierwszy wróg dotarł do serca Europy niejako tylnymi drzwiami. I właśnie ten drugi wróg został wpuszczony do Europy przez drzwi frontowe i przy dźwięku fanfar, wśród baloników i transparentów z napisami „Witajcie!”. A Europa nie przestaje się dziwić jego wrogości. Przecież zdominowane przez marksistowską myśl elity dawno już porzuciły nawet pozór chrześcijańskiej powierzchowności. Zwracają się więc ku napływającym szeroką falą do Europy muzułmanom, mówią im – bierzcie przykład z nas, porzućcie swoją religię, przyobleczcie się w neutralne szaty laïcité. Czemu

trzymacie się swoich prymitywnych zwyczajów – my odrzuciliśmy swoje i patrzcie, jak dobrze na tym wyszliśmy! Dlaczego nazywacie nas krzyżowcami? Przecież my wyrzucamy krzyże, skąd tylko się da! Przenikliwy Anglik wiedział jednak, że nie może być mowy o żadnej adaptacji, inkulturacji czy przystosowaniu muzułmanów do obcego środowiska, w jakim się znajdują: „Muzułmanie nie czują fascynacji wobec odmiennych ludzkich krajobrazów; nie są zauroczeni krajami, które podbili. Nie porastają tamtejszym mchem, nie oplątuje się wokół nich tamtejszy bluszcz ani winorośl”. To, że miał rację, widzą doskonale mieszkańcy Monachium, gdzie przy rozstawionych na ulicach stołach muzułmanie czekają na zmierzch, by spożyć pierwszy dozwolony tego dnia posiłek – przecież świętują ramadan. Oktoberfest ich nie interesuje. A jeśli świętują Nowy Rok to robią to właśnie tak, jak „najdziksza żołnierska tłuszcza”.

A

teraz następuje nowy akt tej smutnej komedii: Unia Europejska chce siłą narzucić nam otwarcie się na wrogów – i tych wpuszczanych tylnymi, i frontowymi drzwiami. Dlatego funduje nam dyrektywy, które nakazują wprowadzanie ideologii gender do wszystkich zakamarków państwa, karanie rodziców za wychowywanie dzieci niezgodnie z obowiązującą religią państwową, czyli wojującym ateizmem pod płaszczykiem laïcité. I dlatego zamierzają obłożyć nas sankcjami na nieprzyjmowanie przymusowo przesiedlanych „uchodźców”. I dlatego słowa pani premier Beaty Szydło

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Magdalena Uchaniuk, Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Łukasz Jankowski, Paweł Rakowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

o tym, że „trzeba czynić wszystko, aby uchronić bezpieczeństwo i życie swoich obywateli” – pobrzmiewające echem Chestertonowskich ostrzeżeń – wywołują taką wściekłość. I dlatego właśnie słowa Chestertona są dziś tak paląco aktualne. Przyjrzyjmy się jeszcze raz przytoczonemu na początku cytatowi. „Jeśli islam… jeśli bolszewizm… docierają do pewnego punktu, stają się sprawą każdego ochrzczonego i cywilizowanego człowieka. A dla nas tym punktem jest Polska”. Chesterton pisał dalej: „Nie wierzę, by naród polski, który przetrwał niewolę u trzech potężnych imperiów, mógł zostać ostatecznie pogrążony przez jedną tymczasową anarchię. Lecz wiem, że gdyby na pewien czas został pogrążony, oznaczałoby to wielką wyrwę w naszej własnej tamie, chroniącej przed powodzią. A ponieważ nie mam ochoty znaleźć się pod falami, nawet przez chwilę, napisałem te kilka słów dla wspólnej sprawy całego chrześcijaństwa i dla wolności Orła Białego”. Dziś powódź dociera do serca Europy. Tamy zostały przerwane, a raczej dobrowolnie rozmontowane ze śpiewem na ustach przez Europejczyków, którym wmówiono, że dawne zagrożenia są szansą, a dawni wrogowie, gdy tylko znajdą się w Europie, zmienią się w sytych i spokojnych mieszczan. Woda przybiera. Pozostaje nadzieja, że nie zdołała jeszcze zatopić „każdego ochrzczonego i cywilizowanego człowieka”. I że „iskra, która wyjdzie z Polski”, znowu zapali świat. K Wszystkie cytaty z esejów Chestertona „Polska i Anglia” oraz „Imperium Otomańskie” przytoczono za: Obrona człowieka, Fronda 2008, tłum. J. Rydzewska

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

fragment

Ballada o Białym Koniu Gilbert Keith Chesterton

N

a początku wielkiego epickiego poematu o starciu króla Alfreda Wielkiego z pogańskimi wikingami, Duńczykami pod wodzą Guthruma w r. 878 pod Ethandune, Dziewica Maryja objawia się chrześcijańskiemu władcy, a on pyta Ją o losy nadchodzącej bitwy. Zamiast zapewnienia o zwycięstwie, słyszy następujące słowa: Ludzie Wschodu czytają w gwiazdach, zgadują zwycięstwa i czas, Lecz ludzie znaczeni krzyżem Chrystusa Idą raźno przez ciemny las. Ludzie Wschodu badają zwoje, Gdzie pewna sława i los, Lecz ludzie, którzy piją krew Boga, Ze śpiewem idą na stos. Mędrcy widzą nikczemne sprawy, Które mieści niebieski skłon; Wśród lamp smutnych, przy strunach łzawych Słyszą szum ciężkich skrzydeł pawich, Gdzie anielscy królowie nieprawi Wciąż gotują dla Boga zgon. Mędrcy widzą wszystkie złe sprawy Pod osłoną spaczonych drzew, Gdzie zepsuci z rozkoszy giną, Gdzie ich nuży zielone wino I morza szkarłatny zew. Lecz ty i cały Chrystusa ród, W niewiedzy i z czołem wzniesionym, Macie wojen ledwo wygranych huk I dusze ledwo zbawione. Nie powiem ci, co słyszeć byś chciał, Otuchy nie dodam ci wcale Prócz tej, że gęstszy na niebie mrok I wyżej podnoszą się fale. Trzykroć czarniejsza otoczy cię noc Pod kopułą żelaznej zawiei. Czy bez przyczyny radość masz I wiarę bez nadziei? tłum. Magda Sobolewska

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

Na marginesie Chestertona

nnnnnnnnnnn

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

Jan Sobieski wiedział, za sprawą tego mistycznego daru, który nazywa się zdrowym rozsądkiem, że kiedy islam dotarł do pewnego punktu, stał się sprawą każdego ochrzczonego i cywilizowanego człowieka. To samo dotyczy przemocy bolszewickiej. Jeśli bolszewizm dociera do pewnego punktu, staje się sprawą każdego ochrzczonego i cywilizowanego człowieka. A dla nas tym punktem jest Polska.

Maciej Drzazga

nnnnnnnnnnn

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Nr 37 · LIPIEC 2017

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania Warsza-

wa 24.06.2017 r.

Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

A


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

P

owiedzmy – czterdzieści procent wyborców. Gdyż pozostałe sześćdziesiąt procent uprawnionych, lecz zniechęconych, wstrzymało się od głosowania. Zerwanie z przeszłością jest w ogóle przedsięwzięciem trudnym, jak o tym świadczy doświadczenie Polski po dwóch latach sprawowania władzy przez rząd dobrej zmiany. Wystarczy przyjrzeć się kłopotom i nieporozumieniom, jakie nastręcza hierarchia wartości i autorytetów moralnych. Rząd dobrej zmiany odziedziczył bowiem po poprzednikach nie tylko armię urzędników często mu nieprzychylnych, nie tylko kolosalne afery korupcyjne i piramidalny dług publiczny. Odziedziczył także hierarchię wartości wypracowaną przez lata wielkim nakładem kosztów i starań, wcieloną w znanych artystów. Urzędników można wymienić lub zmusić do posłuszeństwa, afery ujawnić i ukarać winnych, najtrudniej wyzwolić się spod władzy dawnych autorytetów. Są przyklejone mocniej do naszej pamięci niż guma do żucia do zelówki, są przykute do ciała, jak kula żelazna, którą katorżnik wszędzie wlecze za sobą. Potrzeba było dopiero dokumentów z szafy ministra spraw wewnętrznych, żeby najbardziej nieufni uwierzyli w Bolka. Prawdę o „Człowieku z żelaza” poznali głównie w kinie. Wielkości artystyczne były potrzebne rządowi PRL-u jak wojsko i policja – do utrzymania ładu. Inwestowano chętniej w artystów niż w uczonych. Chybione dzieło sztuki zawsze można usprawiedliwić, twierdząc, że innym się podoba. „To, co w jednym śmiech pusty budzi, drugiemu łzy z oczu wyciska” – powiada Diderot. Tworzono autorytety, nie przebierając, z materiału, który się znalazł pod ręką. I tak na czołowego katolika został wypasowany Jerzy Zawieyski. Kiepski dramaturg, bluźnierca, z religią miał tyle wspólnego, że organizował orgie pederastyczne z klerykami. Na czołowego chrześcijanina awansował Tadeusz Mazowiecki, prześladowca biskupów. Po tragedii gdańskiej ’70 roku, kiedy władza się chwiała redaktorzy naczelni telewizji

J

ak na przykład ówczesny szef resortu spraw wewnętrznych, Wolfgang Schäuble? On poszedł nawet dalej, mówiąc (2006): „islam to element tradycji niemieckiej i europejskiej”. Niemcy zawsze stawiają Niemcy na pierwszym miejscu. Europę, świat – na dalszych. To też tradycja. A Angela Merkel? Na konferencji prasowej (13.01.2015) z premierem Turcji Ahmetem Davutoğlu stwierdziła: „ze swej strony chciałabym powiedzieć, że nasz były prezydent federalny, Christian Wulff, powiedział: islam jest elementem niemieckiej tradycji. I tak też jest w istocie, podzielam ten pogląd”. W Niemczech mieszka około 5% muzułmanów. Liczbę tę należy traktować niezwykle ostrożnie, bo dokładnych statystyk się nie prowadzi – z uwagi na poprawność polityczną. Wiadomo jednak, że z każdym dniem jest ich coraz więcej – w wyniku procesu łączenia rodzin, a także wysokiej rozrodczości – wystarczy przyjrzeć się kobietom w co najmniej chustkach na głowach, pchających wózki po ulicach niemieckich miast. Islam zatem rozwija się. A inne wyznania? Jeszcze niemal pół wieku temu chrześcijanie – katolicy i protestanci – stanowili 94% społeczeństwa. W 2015 roku, na skutek postępującej ateizacji, zaledwie 56%. Lecz dane te mogą być też mylące – wielu Niemców woli wyjechać na wakacje niż płacić obowiązujący tu podatek kościelny (w wysokości 10% podatku od wynagrodzeń); a zatem sytuacja może być lepsza, niż wynika ze statystyki. Grupa ateistów wzrosła w tym okresie dziesięciokrotnie. A muzułmanów? Niewiele – zaledwie trzykrotnie. Choć wielu znawców problematyki uważa, że te dane są zaniżone. „I ta niewielka grupka, to owa islamizacja, która jakoby nam zagraża?” – pytają orędownicy multikulti, głównie na lewicy (aczkolwiek nie brak ich wśród chrześcijan obu wyznań, określających się jako „postępowi”). Kiedy natomiast wyjdziemy na ulice niemieckich miast, to – wbrew statystyce – odnosimy inne wrażenie. 5 procent? Ale chyba nie w Bonn-Bad Godesberg, niegdyś eleganckim przedmieściu byłej federalnej stolicy, czy w kolońskiej dzielnicy nad Renem, Mülheim. O stołecznym Berlinie (Neukölln) nie wspomnę. Tylko nazwy ulic

zdjęci paniką wołali – sprowadźcie autorytety! I autorytety tłumaczyły przez lufcik, że wcale nie jest tak źle, jak się komu wydaje, a będzie jeszcze lepiej. Ale ludzie, zamiast patrzeć w lufcik, patrzyli już na ulicę i wkrótce narobiło się bigosu. Autorytety, nawet martwe, nadal panują w naszych myślach. Można je wyrwać tylko razem z wnętrznościami. To nic, jeśli historycy wykazali fałsz podręczników i nikczemność legend. Ilustracją stanu rzeczy w Polsce jest warszawska ulica obok Biblioteki Narodowej. Ta arteria o zagadkowej nazwie ma tylko numery parzyste. Po jednej stronie nosi imię Stefana Batorego, po drugiej Juliana Bruna. Pogromca Moskwy vis-a-vis z agentem Kominternu, zwolennikiem przyłączenia Polski do Kraju Rad w myśl hasła traktowania ZSRR jako „jedynej ojczyzny robotników i chłopów całego świata”. Uważamy bowiem autorytety za część dziedzictwa narodowego; oburzamy się, kiedy ktoś ośmieli się je podważyć. Po mojej Kronice, gdzie wyraziłem się krytycznie o reżyserze Wajdzie, pani Violetta Sobczak z Łomży zarzuciła mi w liście, że krzywdzę pamięć wielkiego artysty. Mniejszą krzywdę wyrządziłem ja pamięci Wajdy, niż on wyrządził pamięci Wyspiańskiego, Żeromskiego, Reymonta, a także pamięci bohaterów Armii Krajowej i Żołnierzy Wyklętych. Mówię o Wajdzie, ponieważ to on, na zlecenie władzy i za jej pieniądze, ukształtował obraz historii Polski, od którego tak trudno się uwolnić. W filmie „Popiół i diament” napiętnował cynizm przywódców powstania warszawskiego i ślepotę patriotów, którzy podnieśli broń przeciwko komunistycznemu zniewoleniu kraju. Od tej pory został głównym autorytetem w sprawach sztuki, a jak się później okazało, także polityki. Autorytety są niezbędne każdej władzy dyktatorskiej, która opiera się na twardej sile i ślepym posłuszeństwie i odrzuca argumenty zdrowego rozsądku. W momentach zachwiania władzy wkraczają autorytety i wyjaśniają narodowi, co należy myśleć i jak się zachować. Warto przypomnieć chronologię filmów Wajdy. „Popiół i diament” – głos

są tam po niemiecku. Sklepy mają napisy niemal wyłącznie arabskie lub tureckie. Po zmroku rzadko się kto tam zapuszcza. W dzielnicach tych panuje statystycznie wyższa przestępczość niż w tych częściach miast, w których mieszka znaczne mniej mahometan. Czysty przypadek, uważa lewica. Islamizacja? „Nie, skądże”, oponują przedstawiciele środowisk poprawnych politycznie. Tych samych, które terror islamski uważają za wymysł islamofobów. Kiedy „rycerz proroka” wjechał tirem na bożonarodzeniowy jarmark w Berlinie, także i w prasie w Polsce można było znaleźć tytuł „Polska ciężarówka wjechała w tłum”. Islam i terroryzm? „Nic ich ze sobą nie łączy” – śpiesznie składali oświadczenia tej treści niemieccy politycy. To samo słyszeli ludzie po zamachach w Manchesterze i w Londynie. „Mają nas za durniów?” – pytali komentatorzy doniesień w gazetach i na portalach internetowych. Bariera strachu przed wypowiadaniem tego, co się myśli, przed publicznym ostracyzmem, wyraźnie spada. Jeżeli Angst (strach) nadal jest jednym z najważniejszych pojęć w Niemczech, to dzisiaj już z nieco innego powodu niż nie całkiem tak dawno temu. A więc jednak islamizacja? Tak, czytam na łamach lewicowej (bo wszystkie są lewicowe) gazety „Die Welt”, dla której Polska jest największym zagrożeniem dla „Europy” (chodzi o Unię Europejską po ostrym skręcie w kierunku liberalizmu, rzecz jasna). Co to znaczy ‘islamizacja’? Ilu muzułmanów musi mieszkać w państwie, by uznać je za obszar islamizacji? 10%, jak utrzymuje jedna z prognoz dla Europy sprzed wędrówki osadników z Afryki Północnej i z Azji Mniejszej na rok 2050? Islamizacja będzie miała miejsce wówczas, gdy muzułmanie stanowić będą większość w państwie? A może wystarczy, gdy staną się większością na jego pewnym obszarze, jak było w Libanie? A ilu jest ich naprawdę? Zmarły niedawno publicysta średniego pokolenia (swego czasu redaktor „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, zanim skręciła ostro na lewo) Udo Ulfkotte opublikował informację z kategorii poufnych, pochodzącą z resortowego źródła, według którego specjalnymi pociągami do Niemiec zwożono tysiącami uchodźców w najlepszym

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Rotmistrz czy człowiek ze śniegu? W niedzielę 18 czerwca oddaliśmy pełnię władzy nad Francją prezydentowi, o którym niewiele wiadomo. Liczyliśmy na zmianę katastrofalnej polityki dotychczasowej. Czas pokaże, czy wyborcy nie zawiedli się w swoich nadziejach. w dyskusji o żołnierzach wyklętych – powstał jako usprawiedliwienie działalności Urzędu Bezpieczeństwa po jego likwidacji. „Ziemia obiecana” – po buntach robotniczych na Wybrzeżu. Dostarczyła obrazowego świadectwa, że sytuacja robotnika w Polsce Ludowej jest godna pozazdroszczenia w porównaniu z wyzyskiem kapitalistycznym. I tak dalej, aż do ostatnich czasów.

wypadku gospodarczych (nie mających zgodnie z niemiecką konstytucją prawa do azylu), i to w liczbie pięcio-, a nawet sześciokrotnie wyższej, niż podawano do publicznej wiadomości Niemcom zafascynowanym Wilkommenskultur (kulturą powitania). Lecz tak było wczoraj. Teraz politycy wyhamowali i nie narzucają się z „uchodźcami” zmęczonym tematem Niemcom. Niespodziewana krytyka

J

a

n

B

o

Kiedy kariera konfidencka Bolesława Wałęsy stała się znana i naukowo udowodniona, autorytet artysty miał przeciwważyć wymowę dokumentów. Autorytet Wajdy w czasach PRL-u był uznany przez naród nieomal jednomyślnie. Tylko nieliczni nie ugięli się pod presją opinii narzuconej przez propagandę. Andrzej Żuławski napisał o Autorytecie rzeczy straszliwe.

ze strony społeczeństwa wywołała w szeregach politycznego establishmentu szok kulturowy. Nadchodzą wybory do Bundestagu, a po sukcesach wyborczych w landach kontestującej Wilkommenskultur partii AfD nie wolno straszyć potencjalnych wyborców obietnicą multikulti. Symptomatyczna jest w tym kontekście porażka znanego dobrze Polakom Martina Schulza z SPD

g

a t k o

Ramadan, wielkie niemieckie święto Niemieckie? Tak! To przecież prezydent Nie­ miec (2010-2012) Christian Wulff wypowiedział słynne zdanie: „islam jest elementem niemieckiej tradycji”. Wulff czy nie Wulff jest autorem tych słów, jest bez znaczenia. Ciekawe, nikt się o to nie spiera. Może politycy, nadal obecni na berlińskiej scenie, którzy mieliby prawo do „palmy pierwszeństwa” w sporze o autorstwo, wolą teraz pozostać w cieniu?

Walerian Borowczyk proponował jego biografię filmową pod tytułem „Człowiek ze śniegu”. Reżyserów zmuszonych do pracy za granicą można podejrzewać o zawiść zawodową, czego nie da się powiedzieć o pisarzach. Antoni Słonimski pisał o Wajdzie otwarcie, co myślał, i mierzył jego talent sprawiedliwą miarą. Po obejrzeniu „Wesela” napisał między innymi: W krwawym filmie Andrzeja Wajdy dwa są grzechy główne; dwa popełniono tutaj przestępstwa. Prawdę historyczną zlekceważono, poezję zmasakrowano. (...) To, co Wyspiański musnął piórem, Wajda przywalił łopatą i kosą. Podobnie po wejściu na ekrany „Popiołów”: Niechęć do kart romantycznych naszej historii wyraził Wajda już w „Popiołach” Żeromskiego. Już tam pokazał, że napoleonidzi, którzy nieśli do Polski hasła wolności i sztandary rewolucji francuskiej, to były żałosne łachudry, kondotierzy spraw przegranych, niepochowane trupy ziemi jałowej. I jeszcze o tym filmie, jakby natchnionym przez rozprawkę Juliana Bruna pt. „Stefana Żeromskiego tragedia pomyłek”: Niestety, „Popioły” padły ofiarą osobliwego demaskatorstwa Wajdy. Imiona bohaterów tej powieści przybierali sobie legioniści Piłsudskiego. Legionistów Dąbrowskiego przekazał nam Wajda jako bandę kondotierów i awanturników. Obraz kapitalizmu również nie wzbudził zachwytów Słonimskiego. Nazwał ten film „Ziemią obiecaną, ale nie dotrzymaną”. Odstępstwo od Reymonta – pisał– łatwiej można wybaczyć (niż odstępstwo od Wyspiańskiego PW); trudniej zgodzić się na odstępstwo od dobrego smaku, na wszelkie typowe wajdalizmy, sceny obleśne i maniakalne upodobanie do okrucieństwa. Wajdzie nie wystarcza jednoaktówka. Akty płciowe muszą się powtarzać, koła maszyny wciągają i miażdżą ciało ludzkie nie tylko raz jeden, ta masakra musi być powtórzona po raz drugi. I kiedy Słonimskiemu zarzucano niesprawiedliwość wobec Wajdy, tłumaczył, że w książce złagodził ton w stosunku do tygodnika i spytał: Ale czy Wajda złagodzi pijacką wrzawę, którą tekst zagłuszył, błędy i nonsensy filmowej wersji Wesela?

I na koniec cios łaski: Wajda w pretensjonalnym wywiadzie zatytułowanym Misja powiada: „Reżyser musi mieć duszę poety i wolę kaprala”. I dalej Słonimski: Jeden był chyba tylko kapral, z którego wolą się liczono. Nazywał sią Bonaparte. Wajda kapralem nie jest, co najmniej rotmistrzem, bo konie lubi. Szkoda tylko, że koń tego świetnego kawalerzysty potknął się na Żeromskim i że stratował Wyspiańskiego. Inwestycja w reżysera przyniosła Partii nieocenione korzyści. Przekonanie o jego geniuszu zapadło w umysły na stałe. Autorzy, skądinąd światli, zarzucając autorytetowi fałszowanie historii, zastrzegają się jednocześnie: „no tak, ale to wielki artysta”. Nie zrezygnują z Wajdy ani z jego wykładu historii Polski, gdyż, jak pisał Zbigniew Herbert o zmarłym carze: „Trup przyrósł do złotego tronu, a z tronem wyrzucić go szkoda”. Kiedy w Sejmie RP czczono pamięć Wielkiego Artysty, Jarosław Kaczyński opuścił salę, ryzykując skandal. Ale tylko on jeden. „Wielki artysta” produkował, zdaniem Słonimskiego, zamiast „chaty rozśpiewanej” „rozśpiewaną chałę”. Nie, to był artysta przeciętny, którego imię rozdęto przy pomocy usilnej reklamy i nakazanych zachwytów, pod kątem potrzeb politycznych nie tylko krajowych. Polak, jeżeli nawet nie uczy się historii swojego kraju w szkole, to jednak później sięgnie po jakąś książkę, opracowanie historyczne i czegoś o własnej historii się dowie, zwłaszcza o tych problemach gorących, palących, dyskutowanych. Ale cudzoziemiec zajęty własnymi problemami, któremu miejscowe autorytety wmówiły, że Polak przedstawia historię Polski prawdziwie, będzie się upierał, że ta historia wygląda tak, jak ją wyczytał z filmów Wajdy. Wyjaśniono mu nie raz, że wielki artysta był co najwyżej tolerowany, prześladowany niemal w Polsce za swój rewizjonizm. Kiedy powiedziałem znajomemu Francuzowi zgodnie z prawdą, że filmy Wajdy o Wałęsie, z wyjątkiem ostatniego, były finansowane przez Komitet Centralny PZPR, popatrzył na mnie z niedowierzaniem. K

(„Wybierajcie oryginał”) i reprezentowanej przez niego linii lewackiego populizmu. W Schulza nie wierzyłem nigdy, wyhamowując obawy Polaków, ale jego kampania przyczyniła się do powrotu do serc Niemców Angeli Merkel, sprawczyni całego zamieszania. Niemcy „oryginału” nie chcą, wolą zadowolić się kopią (Schulz utrzymywał, zresztą wyjątkowo zgodnie z prawdą, że Merkel uprawia politykę lewicową, a on to zrobi lepiej). Z islamem w Niemczech jest tak jak z temperaturą: termometr pokazuje wprawdzie w cieniu 17 stopni powyżej zera, ale w słońcu jest znacznie cieplej, stąd też mówimy o temperaturze odczuwalnej. A ta jest wysoka. Byłem na pewnym kongresie wielkiej, globalnie operującej firmy niemieckiej, której pracownicy islamscy – na fali politycznej poprawności – zażądali od dyrekcji urządzenia miejsc modlitw w tym przedsiębiorstwie. Nic z tego (na razie) nie wyszło, ale postawiono pierwszy krok. Krok na drodze do islamizacji. Islamizacja to proces, dokładnie taki sam, jak u Gramsciego marsz przez instytucje, który zapewnił władzę w Europie głośnej lewackiej mniejszości, manipulującej opinię publiczną używaniem haseł, będących w istocie ich zaprzeczeniem, jak chociażby „demokracja”. Islamizacja, jakiej jesteśmy świadkami w Niemczech, to właśnie proces powolnego i nieagresywnego rozmiękczania norm i wartości stanowiących do niedawna własność większości społeczeństwa. Boże Narodzenie nie osiąga w Niemczech takiego zainteresowania, jak ramadan. Po pierwsze, trwa krócej. Gdyby nie handel, żyjący ze Świętego Mikołaja, dawno by go publicznie skreślono, jak i może samo święto (wycinacie puszczę!). Prawo koraniczne już obowiązuje w Niemczech, choć rząd się zarzeka, że skądże znowu. Najlepiej widać to w wielkich aglomeracjach, gdzie trwa w okresie ramadanu walka o dusze: mniej aktywnych muzułmanów koledzy szkolni zmuszają do przyjęcia ultraislamskich postaw. Zaszło to tak daleko, że (socjalistyczna) burmistrz wspomnianej przez mnie dzielnicy Neukölln w Berlinie, dr Franziska Giffey (pytanie za dwa grosze: na kogo głosują i dlaczego niemieccy muzułmanie?),

z dwudziestoma (!) meczetami negocjowała dwunastopunktowy plan, przewidujący między innymi nieagresję wobec nieposzczących uczniów. Na 20 meczetów tylko trzech imamów podpisało wynegocjowany dokument! Berlińska gazeta „Die Welt” stawia pytanie, czy nie należy mówić o islamizacji, kiedy w Berlinie młody żyd musi opuścić „Szkołę bez rasizmu” (sic!) bo jest szykanowany przez muzułmańskich kolegów z klasy, co pozostaje bez konsekwencji? W niemieckich szkołach antysemityzm, głównie islamskiego pochodzenia, jest powszechnym zjawiskiem. Stacja TV Arte odmówiła emisji filmu dokumentalnego o antysemityzmie w Europie. Z uwagi na poprawność polityczną? Czy publiczna dyskusja na temat dopuszczalności wieprzowiny w publicznych stołówkach nie ma nic wspólnego z islamizacją? Czy to przypadek? Czy również przypadkiem jest (posiłkowe, przyznać muszę) stosowanie prawa koranicznego w procesie karnym w Niemczech? Islamizacja nie pełza, a już przebiega. Hans-Christan Ströbele z Zielonych (to ta postępowa partia walczyła z początkiem lat 80. o legalizację pedofilii w Niemczech) chce wprowadzić w Republice Federalnej „ustawowe święto” dla niemieckich muzułmanów kosztem „jednego z licznych świąt chrześcijańskich”. Zgadza się z nim premier rządu landowego w Dolnej Saksonii, Stephen Weil z SPD. Rainer Haubrich z „Die Welt” zwraca uwagę, że jakże często chrześcijanie lub ateiści apelują o „większy wzgląd” na muzułmanów (czego nawet oni sami nie żądają), świadomi raczej faktu, że o czymś podobnym chrześcijanie w państwach islamskich nawet nie mogą sobie pomarzyć, żyjąc w ustawicznym zagrożeniu. Nadpoprawni politycznie politycy żądają zaniechania umieszczenia krzyża na kopule odbudowywanego Zamku Berlińskiego, ale moim zdaniem to nie tyle przykład islamizacji, co chrystofobii u Zielonych i komunistów, chowających się pod nazwą Die Linke. Z ankiet wynika, że dla 47 procent muzułmanów w Niemczech religia i jej nakazy są ważniejsze od prawa państwa, w jakim żyją. Tego zdania są głównie młodzi wyznawcy islamu. Ta tendencja rośnie. Ramadan trwał do 24 czerwca. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

4

W·I·A·R·A

Lotnisko na podkrakowskim Pobiedniku, lipiec 2016 r. Miasteczko namiotowe pielgrzymów ze wspólnot neokatechumenalnych

po mszy z Janem Pawłem II w Częs­ tochowie odbyło się w Warszawie spotkanie powołaniowe. I ona wtedy wstała do zakonu. W Kościele widać często lęk przed utra­ tą młodego człowieka, kiedy się go za bardzo obciąży. To jest pułapka demo­ na: brakuje powołań, zamyka się koś­ cioły i klasztory, starsze pokolenie wy­ miera, ale „nie wymagajmy od młodych niczego więcej, ważne, że oni jeszcze są i to powinno wystarczyć”. Młodzi potrzebują radykalnej dro­ gi, a Droga jest radykalna, tu słyszą: nie warto tracić życia na kanapie z pi­ lotem albo konsolą w ręku, Bóg stawia ci poprzeczkę wysoko i z Nim możesz ją przeskoczyć. Najpierw niewiele, pół centymetra, centymetr, ale potem pół metra, metr – co przecież nie jest moż­ liwe o własnych siłach, bo ten młody w ogóle nie umie skakać. Albo zosta­ wiamy go na tej kanapie, bo przecież „przychodzi w niedzielę do kościoła”. A ci, którzy wstają na ewangeliza­ cję? Nikt im nie obiecuje łatwego życia, nie mówi: „Będzie fajnie”. Wręcz prze­ ciwnie: będą trudności, może prześla­ dowania... Może taka rodzina będzie posłana w miejsce, gdzie łatwo o nar­ kotyki albo gdzie rządzi wojujący islam. Może to się skończyć śmiercią. Jezus nie obiecuje łatwego życia: matka przeciw córce, ojciec przeciw synowi, będą was wtrącać do więzień i zabijać z mojego powodu. Albo Facebook, zdrowy tryb życia i tatuaże (bo to jest teraz modne), albo „Chodź za Mną, oddaj Mi swoje życie”. Apostołowie najpierw poucieka­ li, ale potem, gdy dostali Ducha Świę­ tego – oddawali życie. Byli na tym spotkaniu powołaniowym młodzi z Bliskiego Wschodu? Tak – z tych wszystkich miejsc, skąd teraz ciągną do Europy emigranci. I co nas zaskoczyło: nikt nie skorzystał z okazji, by zostać w Europie; wszyscy wrócili do swoich krajów. Przy oka­ zji – nasi bracia chrześcijanie z Iraku, Syrii, Egiptu, Libanu, Indii, Filipin, z Ameryki Południowej, z Afryki mogli przyjechać tylko dzięki ks. kardynałowi Kazimierzowi Nyczowi, od którego do­ staliśmy gigantyczne wsparcie; na naszą prośbę wystawiał dokumenty dla piel­ grzymów z dowolnego zakątka świata, a my słaliśmy to do konsulatów. Zwykły tryb ŚDM nie wystarczał? Nie, bo nie uwzględniał faktu, że nasze spotkania mają miejsce nazajutrz po mszy z Papieżem. Taki drobny błąd ja­ kiegoś urzędnika. I stąd kłopoty tysięcy pielgrzymów. Czasem było zabawnie: 40 młodych chłopaków z Wybrzeża Koś­ ci Słoniowej (wszyscy z seminarium w Abidżanie) dostało polskie wizy, ale na lotnisku w Paryżu 17 z nich uznano za potencjalnych terrorystów. Dosta­ jemy rozpaczliwego SMS-a z lotniska: „CO ROBIĆ?”. Dzwonimy do ks. kard. Kazimierza Nycza, dzwonimy do p. Be­ aty Kempy. Po 10 minutach mamy wia­ domość od p. Kempy: ks. kardynał już wszystko załatwił, chłopaki z Abidżanu przylecą do Krakowa. Dzięki pomocy Kurii warszawskiej mogli poczuć troskę Kościoła o nich. A tu na miejscu, w Polsce: zwyciężyła tradycyjna gościnność czy wygoda? Było różnie: część mediów podkręcała atmosferę strachu, taki negatywny PR: ktoś przyjedzie, wysadzi się w powie­ trze, po co nam ta awantura. I nieste­ ty wielu temu ulegało; rozmawiałem z człowiekiem mieszkającym w pobliżu miejsca spotkania pod Krakowem, któ­ ry nie pozwolił swoim dzieciom wziąć udziału w ŚDM. Wysłał je na kolonie, ale sam został na miejscu; gdy zobaczył piękno tego spotkania – rozpłakał się; nawet w ostatniej chwili zdecydował się ugościć pielgrzymów. Podobna hi­ storia była w 1997 r. w Paryżu: cały Paryż wyjechał... Po co? Żeby uniknąć tego całego zamieszania. Wszyscy się bali, że wielki Paryż będzie sparaliżowany, poza tym dla laickiej Francji przybycie głowy Kościoła nie

Dokończenie ze str. 1

Cuda ŚDM

jest istotnym wydarzeniem. Ale potem, gdy zobaczyli, że to jest niesamowite wydarzenie – to ten Paryż wrócił do domu i w niedzielę rano na mszy z Ja­ nem Pawłem były tłumy Francuzów. Tłumy, których nikt się nie spodziewał. Jakie były owoce tego „krakowskiego zamieszania”? Dla każdego inne, to są często bardzo osobiste historie, nie ujęte w staty­ stykach. Pewna dziewczyna z Zam­ bii przyjechała do Polski jako rasistka: nienawidziła białych, którzy najechali i zniszczyli jej kraj. Nawet białych księ­ ży. Tu w Polsce spotkała ludzi, którzy dali jej wszystko: karmili ją, wozili, tra­

Papież Franciszek i Kiko Argüello, inicjator Drogi Neokatechumenalnej

cili dla niej swój czas, oddali jej swój pokój, łóżko... Biali ludzie! Ostatnie­ go dnia, przed odlotem popłakała się w Kościele, dawała publicznie świade­ ctwo o tym, jak Bóg tu, w Polsce, leczył jej serce. I prosiła swoich gospodarzy (i w ogóle – białych) o przebaczenie. Są inne owoce. Co chwila słyszy­ my o kolejnym ślubie młodych, którzy poznali się na ŚDM lub tam zdecy­ dowali na sakramentalne małżeństwo (dla wielu młodych ten krok jest coraz trudniejszy). Pan Bóg w czasie ŚDM dotykał głęboko ich serc. Ilu było wolontariuszy z Drogi Neokatechumenalnej? Trzy tysiące. Wcześniej wszyscy przeszli szkolenia prowadzone przez służby (był nawet wykład o cyberprzestępczości). Poświęcali swój czas, pieniądze, umie­ jętności, ale – opłacało się. Jakiś przykład? Pewna wolontariuszka z Gdańska, która pomagała nam pod Krakowem non­ -stop, 24 godziny na dobę, w końcu – zasłabła. Ściąganie karetki z Krakowa było bardzo trudne, na szczęście znalazł się na miejscu chłopak z samochodem, który wracał do miasta i zawiózł ją do szpitala. Potem wpadł ją odwiedzić. Po­ tem wpadł drugi raz... Latem biorą ślub. Albo taka historia: dwoje wolonta­ riuszy – on z Poznania, ona z Warszawy – usiadło w cieniu hangaru na papie­ rosa i chwilę odpoczynku. On myśli: „No, jakby mi się oświadczyła, to bym się z nią ożenił.” I oddaje jej papierosa. Ona się zaciąga i mówi: „Słuchaj, może byś się ze mną ożenił?”. W grudniu był ich ślub. Takich historii Pan Bóg robił wiele, znamy tylko niektóre. Zorganizowaliśmy własny kam­ pus dla pielgrzymów pod Krakowem, na Pobiedniku (lotnisko aeroklubu). W nocy przeszła tam potężna burza, lał deszcz, wiele namiotów po prostu zmiotło z powierzchni ziemi, została tylko wypalona trawa. Kolejnej nocy szła druga fala. Na miejscu było oczy­ wiście mnóstwo naszych wolontariuszy chętnych do walki z żywiołem. Byli go­ towi do wyzwań: mieli latarki, saperki, koce – wszystko przygotowane do akcji. Część z nich skierowaliśmy do namio­ tu-kaplicy, żeby adorowali Najświętszy Sakrament. Byli trochę zbuntowani, ale w pokorze i posłuszeństwie poszli się modlić. I burza przeszła bokiem. Była też grupa ze Słowacji: przyszli na

piechotę kilkanaście kilometrów, dwa razy zmokli. Gdy znaleźli się na polu bitwy, jakim był Pobiednik, nie miał się nimi kto zająć. Stanęli sobie z boku i zaczęli modlić się na różańcu, a ich przewodnik mówi: spokojnie, jesteśmy tu na pielgrzymce: jak siedem razy nie zmokniesz – nie było pielgrzymki.

jest niebezpiecznie”. Zrezygnowała np. cała grupa ze Szwajcarii. A co by się działo, gdyby Franciszek zapowiedział: – Następne ŚDM odbędą się... w Iraku. Zdziwilibyśmy się wszyscy: wojujący islam, pozabijają wszystkich! Ale to właśnie Bóg nam proponuje: idziesz za Mną?

Inne napięcia? Na miejscu spotkania zbudowaliśmy podium, położyliśmy wykładzinę, ale nocą powiał wiatr i ją wywiał, musie­ liśmy kłaść nową. W nocy z 31 lipca na 1 sierpnia lało jak z cebra; wolonta­ riusze ubabrani w błocie po szyję roz­ kładali w bezsilności ręce; przyjechał dyrektor organizacyjny Brzegów: „Ko­ chani, to nie ma szans! To spotkanie nie może się udać!”. Poza tym deszcz wypłukał wielki dół na drodze (jedy­ nej), którą na spotkanie powołaniowe mieli docierać biskupi i kardynałowie. W niedzielę wieczorem powstał tam po prostu basen. Żeby go zasypać, po­ trzebny jest spychacz, wywrotka, żwir...

Ale wielu innych przyjechało... Potwierdziła się reguła, że na ŚDMach stanowimy 10-procentowy udział: w Rio, w Sydney, w Madrycie. Chociaż, jeśli ktoś w noc czuwania przemierzał teren spotkania, to mógł pomyśleć, że znacznie więcej: ci wszyscy tańczący w wielkich kręgach w rytm hiszpań­ skich rytmów granych na gitarach, w kolorowych, „odjechanych” koszul­ kach i z transparentami – to właśnie młodzież z Dogi Neokatechumenalnej. Jeśli jesteśmy przy liczbach: na ŚDM było 300 tysięcy młodych Pola­ ków. Wobec tych kilku milionów, po­ wiedzmy sześciu, które były zaproszone – to niewiele, co dwudziesty. Kiedyś działał prosty fakt, że Jan Paweł II był z Polski. Ale dzisiaj jest Franciszek i on ma też swój styl, swoją metodę docierania do człowieka i pro­ ste przesłanie: wstań z kanapy, zerwij z tym sposobem życia, przestań prze­ żuwać życie jak gumę, ze smartfonem

A spotkanie nazajutrz... Tak. Prognozy dla Krakowa i okolic były jednomyślne i beznadziejne: meteo z kra­ kowskiego lotniska w Balicach: deszcz... Deszcz... Deszcz... Od rana do wieczora. To samo mówiła prognoza z Warszawy

Tańczący w wielkich kręgach, w rytm hiszpańskich rytmów granych na gitarach, w kolorowych, „odjechanych” koszulkach i z transparentami – to właśnie młodzi z Dogi Neokatechumenalnej. Poniżej: obecni na spotkaniu biskupi modlą się o wytrwałość w powołaniu dla dziewczyn, które zgłosiły chęć wstąpienia do zakonów.

i wszystkie inne. Ale nazajutrz o 7.00 ra­ no deszcz ustał. Widzieliśmy, że to nie my organizujemy tę imprezę. Za tym stoi sam Bóg, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Przed spotkaniem (które zaczynało się po południu) wsypaliśmy w ten basen żwir. Jedenaście ciężarówek. Pan Bóg o wszystko się zatroszczył, o spy­ chacz też. Na końcu – udało się! Jedni mówili: – To Matka Boża! W końcu to Jej impreza! (Droga powstała z inspiracji Maryi). Inni wołali: – To Carmen tak się o nas zatroszczyła! (Carmen Hernández, współinicjatorka Drogi Neokatechume­ nalnej, zmarła kilka dni przed rozpoczę­ ciem ŚDM w Krakowie). Problemem było także to, że nie wiedzieliśmy, ilu młodych z Drogi przy­ jedzie do Krakowa. Na spotkaniach organizatorów ŚDM często nas o to pytano, a my mówiliśmy, że nie wiemy: 50 tysięcy, może 100 tysięcy... Wszyscy łapali się za głowę – to jest 500-1000 pełnych autokarów. Liczby przerażały. Na końcu okazało się, że przyjechało 200 tysięcy młodych. Do końca to nie było pewne, bo mówiło się, że „w Polsce

w dłoni albo z konsolą. I młodych to pociąga: widzą troskę papieża o ich ży­ cie. A to życie? Jakie jest? Z telefonem, tabletem, nastawione na konsumpcję. Wielu ludzi w Kościele też w grun­ cie rzeczy to wciąga, chcą dotrzeć do młodych, wykorzystując te same tech­ niki. Ale Kościół nie jest smartfonowy, ani „website'owy”. Oczywiście Bóg mo­ że się objawić w taki sposób, że ktoś na Twitterze znajdzie swoją dziewczynę czy chłopaka, ale – Kościół jest pewnym wydarzeniem, Bóg się objawia w historii każdego człowieka, przychodzi osobi­ ście, jak Jezus do Zacheusza. Młodym podoba się prosty prze­ kaz Franciszka, który wywraca pewne rzeczy, mówi młodym: zróbcie raban! Albo to, że Franciszek chodzi w swo­ ich ulubionych butach, zamiast nosić czerwone pantofle. A powinien? Papież zerwał z długą tradycją noszenia czerwonych pantofli, która symbolizuje krew męczenników. I nie wsiada do po­ rządnego, kuloodpornego samochodu,

tylko jeździ swoim zwykłym autem. Mo­ że jacyś ludzie odpowiedzialni w Watyka­ nie rwą z tego powodu włosy... Ale mło­ dzi też to widzą i im się to podoba. Prosi też młodych o modlitwę, a tym samym pokazuje im, że są pot­rzebni. U nas na Drodze młodych też prosi się o modlitwę w intencji misji Ad gentes – każdy chętny otrzymuje w tej intencji różaniec... Co to jest misja Ad gentes? Kilka rodzin – z dziećmi i z księdzem – przeprowadza się w takie miejsce, gdzie nie ma – już albo jeszcze – Kościoła. Te rodziny wcześniej nie znają się, jedna jest np. z Hondurasu, druga z Hiszpanii i trzecia z Polski. Na miejscu posyłają dzieci do szkoły, sami szukają pracy i żyją wśród ludzi dając świadec­two o Jezusie Chrystusie. Oczywiście nie jadą tam sami z siebie, lecz posyła ich papież, Kościół. I ci młodzi modlą się za misję? Oni są odpowiedzialni za tę misję, są jej częścią. Modlą się, a tamci na misji wiedzą, że ktoś się za nich modli. Ta­ cy, powiedzmy, Hiszpanie czy ludzie z Kostaryki, którzy nigdy nie widzie­ li śniegu, jadą na Syberię, gdzie jest -40° C. I żeby się ogrzać trzeba wejść do lodówki, bo tam jest cieplej (+8° C) (śmiech). Wielkim skarbem wspólnot Dro­ gi jest dobry kontakt z młodymi: oni odnajdują się we wspólnocie, gdzie są ludzie w wieku ich rodziców czy dziadków. Następne ŚDM... ...Odbędzie się w Panamie i to jest ukłon w stronę wielu biednych z Ame­ ryki Łacińskiej, którzy dostają szansę, by uczestniczyć w ŚDM. Mieliśmy wyjątkowe szczęście, że byliśmy gospodarzami ŚDM. Może do­ piero po latach odkryjemy, jaka to była łaska dla Polski, dla nas wszystkich. I zo­ baczymy jej owoce. Mam nadzieję, że nie będzie tak, jak z figowcem, do którego przychodzi głodny Jezus i nie znajdu­ je figi; przeklina drzewo, a ono usycha. I młodzi odchodzą z Kościoła. Jesteś po­ wołany do tego, żeby żyć w Kościele i je­ żeli umiesz to wykorzystać – schodzisz z sykomory, jak celnik Zacheusz, nawra­ casz się i naprawiasz krzywdy: rozdajesz majątek biednym, oddajesz to, co nakrad­ łeś. Albo mówisz: dzisiaj, Panie Boże, nie mogę, mam ważne spotkanie, może innym razem... I tak było z goszczeniem pielgrzymów na ŚDM – wielu mówiło: po co mi to zamieszanie, może za dużo mi zjedzą, zadepczą trawnik, zniszczą wykładzinę. Tak myśli wielu „wierzących i praktykujących”, a nawet kilku przyjaciół Księdza Proboszcza. Chcemy mieć życie poukładane i bez wstrząsów.

Kiko Argüello i Marek Krolak. Na transparencie w tle – Carmen Hernández, współinicjatorka Neokatechumenatu, która zmarła tydzień przed ŚDM.

ŚDM pokazał, że Franciszek jest dla wielu młodych autorytetem, cho­ ciaż naturą młodych jest bycie w kont­ rze do wszelkich autorytetów: mówisz „idź w lewo” – młody człowiek pójdzie w prawo, mówisz „nie pij” – będzie pił. Mówisz „pal” – nie będzie palił. Ale potem taki człowiek dojrzewa i wy­ daje owoce.

Skąd młodzi wezmą pieniądze na ŚDM w Panamie? Sam przelot z Polski to ogromny wydatek. Sposobów jest wiele: pracują dorywczo, opiekują się dziećmi, pieką cias­ta, urzą­ dzają kiermasze, dają koncerty po koś­ ciołach – imają się przeróżnych zajęć. A jak nadal nie starcza pieniędzy, to pokornie proszą o wsparcie wspólnotę, rodziców, chrzestnych albo przyjaciół. ...których poznaje się w przysłowiowej biedzie. Oprócz kosztów pielgrzymki musieliście też pokryć koszty organizacji spotkania powołaniowego. Zbiórka na ten cel zaczęła się 1,5 roku przed ŚDM. Zbierano raz w tygodniu, po Eucharystii – każdy dawał symbo­ liczną złotówkę. Jeśli wspólnota ma np. 42 osoby, to co tydzień zbierała 42 złote. Zebrało się ponad 2 mln – przy­ słowiowy wdowi grosz. To, co pozostało ze świątyni jerozolimskiej, tzw. Ściana Płaczu, też była zbudowana za wdowi grosz. I tylko to z wielkiej świątyni ocalało. A tych pieniędzy starczyło? Nie. Ale nie trzeba być bogatym, żeby dawać. Wielu wolontariuszy na dwa tygodnie ŚDM brało urlopy, często bez­ płatne; zostawiało nawet małe dzieci, chcieli być dyspozycyjni. Ktoś zaofe­ rował bezpłatnie karetkę (tylko prosił o zwrot pieniędzy za benzynę). Na naszym kampusie – gigantycz­ nym polu namiotowym na terenie lotni­ ska – potrzebowaliśmy różnych ludzi, nie tylko wykształconych, jak lekarze, także zwykłych robotników i takich wynajęli­ śmy. Jeden z nich na koniec nie chciał od nas pieniędzy (chociaż się umówił). Kie­ dy zapytałem go o powód, odparł krótko: – Bo spotkałem Boga. I to mi wystarczy. Ta krótka rozmowa z człowiekiem, który ani nie kocha Neokatechumenatu, ani nie chodzi do kościoła – wycisnęła mi łzy z oczu. Czym on się zajmował? Podawał na kampusie jedzenie, sprzą­ tał ubikacje, donosił papier toaletowy. Potem ktoś go spotkał na katechezach, które poprzedzają wejście do wspólnoty. Inna historia: zgłosił się chłopak, który powiedział, że ma zmiany nowo­ tworowe w mózgu i nie wie, czy doży­ je do ŚDM. Przyjechał i pracował ja­ ko wolontariusz. To ten sam, co palił z dziewczyną pod hangarem – uprze­ dził ją lojalnie, że jest chory, poszli do lekarza sprawdzić, ile czasu zostało im na życie razem. Okazało się, że po no­ wotworze nie było śladu. Pan Bóg często wywraca życie do góry nogami... I to życie dopiero wtedy nabiera sma­ ku. Nie zapomnę takiej sceny w czasie ŚDM w Sydney: stoimy na dużym pla­ cu w centrum miasta, robimy uliczną ewangelizację, z gitarami, głośnymi śpiewami, z tańcem. A tu podchodzą do nas miejscowi i jeden z nich mówi: – Chrześcijanie?! Wy jesteście mię­ sem dla lwów! Chrześcijanie dla lwów! To nie był rok 108 po Chrystusie, ale rok 2008... Za chwilę z biurowca przy placu wychodzi młoda dziewczy­ na i jedzie na tę samą melodię: – Po co nam tu robicie zamieszanie? I co to za bałagan? – Jeden chłopak z naszej pielgrzymki stanął przed nią i zaczy­ nają rozmowę. On po angielsku raczej dukał, ale próbuje rozmawiać: – Pan Bóg cię kocha! – Skąd jesteście? – Z Polski. – Przylecieliście z Polski? – Tak! Zapłaciłem za bilet! Dużo pieniędzy! – Chcesz powiedzieć, że przyle­ ciałeś z Polski, żeby mi to powiedzieć? – Tak, przylecieliśmy właśnie po to, żeby ci powiedzieć: Bóg cię kocha! Dziewczyna rozpłakała się. Potem przytuliła tego chłopaka i została z na­ mi na placu. Z każdym z nas Bóg robi historię inną, niepowtarzalną: ten złamał no­ gę, tamten ma nowotwór, inny spadł z konia, a jeszcze inny łowił ryby i nic nie złowił. Przychodzi do niego Jezus i mówi... No właśnie: co mówi dzisiaj do ciebie? K


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

5

JUBI LEUSZ·SOLI DARNOŚCI·WALC Z ĄCE J „Niosę Ciebie, Polsko, jak żagiew, jak płomienie i gdzie Cię doniosę – nie wiem”. Szanowny Panie Marszałku Seniorze, Szanowni Państwo Ministrowie, Szanowni Państwo Prezesi, Szanowni Państwo Posłowie, Senatorowie, wszyscy zebrani dostojni goście, ale przede wszystkim, drodzy, wspaniali bohaterowie tamtych dni, tamtych lat!

35-lecie powstania Solidarności Walczącej

A

prawda przecież jest taka, że wielu tego nie czuło. Ja wtedy byłem dzieckiem, ale pamiętam tamten czas, wielu tego nie czuło, wielu uważało, że to jest niemożliwe, żeby PRL zniknął, że to jest niemożliwe, żeby komuna upad­ ła, że to jest niemożliwe już w ogó­ le, że nastąpi rozpad ZSRR. Przecież wielu ludzi w latach osiemdziesią­ tych, w połowie lat osiemdziesiątych, zwłaszcza w osiemdziesiątym drugim powiedziałoby, że to są jakieś kpiny i śmiech na sali, że to jest po prostu niemożliwe.

Ani guzika albo o rzekomych uchodźcach Mariusz Cysewski

Józef Beck wygłaszający przemówienie w Sejmie 5 maja 1939.

W

Polsce nigdy nie było żad­ nego problemu z przyj­ mowaniem imigrantów. Dowodem na to jest podejście do Wiet­ namczyków, a w moim mieście – do Ukraińców czy nawet Chińczyków (któ­ rych obecność bardzo mnie zaskakuje). Nikt też (a przynajmniej ja) nie oczekuje, że ci prawdziwi imigranci bę­ dą się „integrować”; niech kwitnie tysiąc kwiatów – różnorodność jest piękna i wystarczy, że zachowują się normalnie, według własnych i naszych standardów. Standardów powszechnych. Inaczej jest z nachodźcami muzuł­ mańskimi. Raz, że ludzie ci bynajmniej nie przyjeżdżają do Polski, a (na ogół) do Niemiec i zatrzymanie ich w Polsce wymagałoby stosowania wobec nich przymusu, zamknięcia, skoncentro­ wania w obozach. N’est-ce pas? R E K L A M A

Gdybyśmy byli tak głupi i ich przy­ jęli, to za 10, 20 lat nikt już nie będzie pamiętał, od czego się to zaczęło... A konkretnie zaczęło się od szantażu Niemiec. Tak, że: dzięki, ale nie. Ma­ my swoje życie i chcemy je zachować. Zachowamy też twarz. A najlepsze tra­ dycje koncentrowania ludzi w obozach mają Niemcy. Jednak cały spór o nachodźców konstruowany jest sztucznie – wokół kwestii może i ważnych, ale i tak wtór­ nych. Tu nie idzie o przyjęcie paru tysię­ cy nachodźców, jak przedtem Hitlerowi nie chodziło o „korytarz” ani Gdańsk. Jak przedtem, tak i teraz chodzi o na­ rzucenie dyktatu führera, o złamanie kręgosłupa opornym. Gdy raz zgodzi­ my się poddać woli führera, to potem poddawać się jej będziemy za każdym razem.

Będziemy Cię, Polsko, nieśli jak żagiel, jak płomienie, nie wiemy, dokąd Cię doniesiemy, ale chcemy Cię donieść do wolności, do niepodległości, do prawdziwej suwerenności, bo nas nie interesują żadne połowiczne rozwiązania trochę lepszego PRL-u.

Otóż niemożliwe okazało się możli­ we właśnie dzięki postawie takich ludzi jak Wy. I jak wręczałem te odznaczenia Państwu przed momentem, to mówiłem: Dziękuję Wam za to, że mogę Wam dzi­ siaj wręczyć to odznaczenie w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej, dzięki Wam mogę je wręczyć. To paradoks, że wol­ na Polska może wręczyć te odznaczenia Wam, dzięki Waszej walce, bo gdyby tej walki nie było, to tej wolnej Polski, która mogłaby Was odznaczyć, nie byłoby. Ta­ kiej Polski, która wybija się na całkowitą wolność, na całkowitą suwerenność, na całkowitą niezależność od złogów PRL-u.

J

ak to ujął Wierzyński, z okna ska­ cze się tylko raz. A gdy pęknie Pol­ ska, to i pękną mniejsze państwa naszego regionu, którym dziś, chcąc nie chcąc (raczej nie chcąc), przewo­ dzimy. Gdy wpuścimy nachodźców, to za 5, 10 lat będziemy musieli np. zlikwidować wolność słowa, zakazać chrześcijaństwa, potem zakładania ro­ dzin... Katalog jest długi i jak mówią prawnicy, „otwarty” – a jego zawartość w przyszłości zależeć będzie tylko od aktualnego obłędu führera, tak jak od obłędu zależy i dziś. Ustąpienie choćby tylko raz woli führera – czy to tamtego, czy obecne­ go – to wejście na równię pochyłą, na której końcu jest likwidacja niepodle­ głości Polski i likwidacja Europy takiej, jaką znamy. W takim sensie wypowiadał się minister Józef Beck w styczniu 1939 r.: „Jeśli Niemcy podtrzymywać będą na­ cisk w sprawach dla nich tak drugo­ rzędnych, jak Gdańsk i autostrada, to nie można mieć złudzeń, że grozi nam konflikt w wielkim stylu, a te obiekty są tylko pretekstem; wobec tego chwiejne stanowisko z naszej strony prowadzi­ łoby nas w sposób nieunikniony na równię pochyłą, kończącą się utratą niezależności i rolą wasala Niemiec” (J. Beck, Ostatni raport). Tak jak poprzednio, najbardziej też zaszkodzi to samym Niemcom – ale te­ go oni nie zrozumieją, bo taka właśnie, między innymi, jest definicja ich obłędu. Tak że najsensowniej powtórzyć: nie oddamy ani guzika! K

prowadzona przeciwko Solidarności Walczącej, przeciwko ludziom Soli­ darności Walczącej, została zamknięta w lutym 1990 roku. I to między innymi mamy na myśli, kiedy mówimy, że w osiemdziesiątym dziewiątym roku Polska była teoretycz­ nie wolna i teoretycznie upadł komu­ nizm. Naprawdę komunizm upadł znacznie później, a niektórzy twier­ dzą, że tak do końca to nie upadł do dzisiaj. A ja twierdzę, że się pozbywa­ my do dzisiaj powoli złogów PRL-u.

I

Przemówienie Prezydenta RP Andrzeja Dudy podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim

FOT. LECH RUSTECKI

T

e słowa zapisane kiedyś przez nieznanego dzisiaj poetę podziemia wypowie­ dział w Sejmie pan Marsza­ łek Senior Kornel Morawiecki. „Niosę Ciebie, Polsko, jak ogień, jak płomienie, i gdzie Cię doniosę – nie wiem”. One chyba rzeczywiście najpełniej o Pań­ stwa walce o wolną Polskę mówią. Stoję tutaj dzisiaj przed Państwem jako Prezydent Rzeczypospolitej, ale z wielkim wzruszeniem, bo to dla mnie kolejny raz, kiedy mam możliwość spotkania się, kiedy mam możliwość odznaczenia w imieniu Rzeczypospo­ litej, właściwie tylko przekazania Pań­ stwu w imieniu Rzeczypospolitej od­ znaczeń i wyrazów wielkiego szacunku i podziękowania. Podziękowania od Polski, od mojego pokolenia, podzięko­ wania od wszystkich młodszych, czyli kolejnego pokolenia, pokolenia mojej córki za wolność, którą dzisiaj mamy, a którą państwo swoją niezłomnością wywalczyliście. I przed rokiem osiemdziesiątym, bo wielu z Państwa już wtedy prowadziło działalność opozycyjną, i w roku osiem­ dziesiątym, kiedy rodziła się Solidar­ ność, i kiedy do niej przystępowaliście z nadzieją na wolną Polskę – nie tylko na poprawę warunków pracowniczych, nie tylko na to, że jakoś tam się ułoży, ale na wolną Polskę, niepodległą Polskę, co znalazło swój wyraz później po stanie wojennym, kiedy był już wprowadzony w osiemdziesiątym drugim roku, kiedy właśnie – dziś Pan Marszałek Senior Kornel Morawiecki – powiedział: „No nie tędy droga, moim zdaniem, Pano­ wie” – i zainicjował powstanie Solidar­ ności Walczącej obok tej Solidarności narodzonej w osiemdziesiątym roku. Solidarności Walczącej, która mó­ wiła: Będziemy stawali zdecydowanie na ulicach, mimo wszystkich represji będziemy stawali przeciwko komunie, przeciwko tej władzy. Będziemy pro­ wadzili ostrą, aktywną działalność, bę­ dziemy Cię, Polsko, nieśli jak żagiel, jak płomienie, nie wiemy, dokąd Cię doniesiemy, ale chcemy Cię donieść do wolności, do niepodległości, do praw­ dziwej suwerenności, bo nas nie inte­ resują żadne połowiczne rozwiązania trochę lepszego PRL-u.

Dlaczego? Dlatego, że Wyście nie chcieli żadnego, absolutnie żadnego kom­ promisu, nie godziliście się na kompro­ mis, dlatego nie byliście wśród tych, któ­ rzy popierali wtedy działania związane z Okrągłym Stołem. Bo uważaliście, że jest to pójście na kompromis z komuni­ stycznym reżimem, z ludźmi tego reżi­ mu i że jest to rozwiązanie połowiczne. I prawda jest taka, że to było roz­ wiązanie połowiczne, czego dowiodły i połowicznie wolne wybory w osiem­ dziesiątym dziewiątym roku, a prze­ de wszystkim to, że operacja SB pod kryptonimem „Ośmiornica”, która była

to nie chodzi o ludzi, bo ja nie ludzi mam na myśli w tym momencie, że­ by była pełna jasność, bo za chwilę ktoś zinterpretuje moje słowa, że ja to mówię przeciwko wszystkim Polakom. Nie! Ja mówię o pewnej mentalności, która została wtedy, w tamtym ustroju zbudowana, którą codziennie ludziom wciskano. W ten sposób tworzono czło­ wieka sowieckiego, postsowietyzm. To zostało nazwane po osiemdziesiątym dziewiątym roku i bardzo trudno jest wiele elementów tej właśnie mental­ ności usunąć ze społeczeństwa, często nawet sobie ich nie uświadamiamy, ale one na szczęście znikają z upływem lat, znikają, kiedy mówi się prawdę, znikają, kiedy mówi się prawdę nawet naprawdę bolesną, kiedy odkrywa się karty nawet najbardziej bolesne. Dziękuję, że jest tutaj Pan Prezes Instytutu Pamięci Narodowej. Kiedy mówi się prawdę o naszych dziejach, nawet tę najsmutniejszą, a wiele jest niestety smutnych prawd, Państwo wiecie to lepiej niż ja. Jak wiele tak­ że zawodów osobistych było związa­ nych z prawdą o tamtych latach, kie­ dy prowadziliście swoją działalność niepodległościową, bo to była dzia­ łalność rzeczywiście niepodległościo­ wa w pełnym tego słowa znaczeniu: z narażeniem wolności, z narażeniem życia, bo ryzykowaliście życiem, takie to były czasy. Cieszę się ogromnie, że mogę Wam dzisiaj za to, bohaterom mojego dzie­ ciństwa, bohaterom wolnej Polski z ca­ łego serca podziękować. Chcę Państwu powiedzieć, że jestem ogromnie wzru­ szony i jest to dla mnie wielki zaszczyt. Dziękuję! K

Pokazać drzwi agresorowi

M

y, uczestnicy Zjazdu Solidarności Walczącej, byli dysydenci obozu socjalistycznego, potwierdzając nieprzemijającą rolę historyczną Solidarności Walczącej powstałej 35 lat temu, wyrażając naszą wierność idei wolności i solidarności, która zburzyła obcy cywilizo-

wanej społeczności komunistyczny totalitaryzm, wyrażając postanowienie dalszej walki o prawo naszych narodów do wolnego rozwoju, oświadczamy o naszym poparciu dla działań Ukrainy mających na celu wyzwolenie terytoriów na Krymie i Donbasie, okupowanych przez kremlowskich najemników. Zaznaczamy, że Federacja Rosyjska, która dokonała zbrojnej agresji przeciwko Ukrainie, pod przykryciem porozumień mińskich dąży do zamrożenia stanu okupacji zagarniętych terenów, wysuwając absurdalne żądanie przeprowadzenia wyborów na terytoriach pozostających poza kontrolą Ukrainy. Tymczasem wojska okupacyjne codziennie ostrzeliwują ukraińskie miejscowości, linie wodociągowe i komunikacyjne z ciężkiej broni zakazanej na mocy porozumień, pozbawiając tysiące ludzi wody, ogrzewania i prądu. Codziennie giną broniący się ukraińscy żołnierze oraz ludność cywilna. Liczba zabitych i rannych już dawno przekroczyła dziesięć tysięcy. Wzywamy kierownictwa krajów europejskich do poparcia inicjatywy Stanów Zjednoczonych Ameryki w sprawie zaostrzenia sankcji wobec Federacji Rosyjskiej, aż do czasu rezygnacji przez nią z okupacji Krymu oraz wycofania rosyjskiego wojska i broni z terytorium niepodległej Ukrainy. Ponadto wzywamy do udostępnienia Ukrainie uzbrojenia do celów obrony, w szczególności broni przeciwczołgowej. Agresor musi zostać ukarany. Za naszą i waszą wolność! Warszawa, 21 czerwca 2017 roku


KURIER WNET · LIPIEC 2017

6

Był Pan na Kongresie Morskim w Szczecinie. Czy udało się podpisać jakiś kontrakt? Tak. Podpisano wczoraj umowę na bu­ dowę elektrowni w Indonezji. Pewna polska firma planuje budowę elektro­ wni poniżej 100 MW. W Polsce ta tech­ nologia już nie jest wykorzystywana, ale w Indonezji na obszarach wiejskich, na małych wyspach potrzebujemy 2x5 MGW, 2x10MGW, 2x25MGW. To bę­ dzie realizowane w ramach spółki joint venture. Wzrost gospodarczy w Indo­ nezji, który wynosi obecnie 5,3%, gene­ ruje wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną na poziomie 7%. Obecnie istniejące elektrownie w Indonezji mają wydajność około 80-90 tysięcy MGW. Jak wspomniałem, populacja In­ donezji to 250 milionów. Nasze PKB sięga to ponad 1 bilion USD, wzrost go­ spodarczy 5,3%, rosną inwestycje. Ry­ nek jest ogromny. Mamy bogate zasoby naturalne. Tak więc z Polską możemy nawiązać bardzo dobrą współpracę, dobre stosunki handlowe. Do tej pory nie mieliśmy wielkiego kontaktu. Teraz chcielibyśmy to zmie­ nić. Naszym ambasadorem w Polsce jest

A

merykańskie administracje przechodzą po wyborach łagodne „fazy przejściowe”, z kampanijnymi animozja­ mi wygrywa interes państwa, zaś wy­ borcy z łatwością uznają zwycięstwo niechcianego kandydata, a jego samego za „swojego prezydenta”. W uproszcze­ niu – tak było dotąd. Od ostatniej elek­ cji, jesienią ubiegłego roku, jest inaczej. Już sama kampania wyborcza była zupełną anomalią na tle poprzednich. Zwycięski później kandydat zdomi­ nował przekaz medialny swym nie­ konwencjonalnym zachowaniem oraz krzykliwymi, ale chwytliwymi dla spo­ łeczeństwa hasłami. Mniejsza o sposób bycia, Ameryka to bezdenny rezerwuar najdziwniejszych osobowości. Niejaki Greg Gianforte, milioner i kandydat GOP na kongresmena w Montanie, po­ bił w maju dziennikarza brytyjskie­ go „Guardiana”, krzycząc: „Wynoś się stąd!”, a donieśli na niego dziennika­ rze... prawicowej Fox News. Tydzień później wygrał wybory. Na jego szczęś­ cie demokratyczny kontrkandydat oka­ zał się być nudystą… To poglądy Trumpa burzyły kla­ syczne schematy. Na temat polityki za­ granicznej, która naówczas w kwestii Rosji, jej zaborczej polityki prowadzo­ nej w Europie Wschodniej oraz zaan­ gażowania w konflikt syryjski zjedno­ czyła obydwa obozy polityczne, Trump wyrażał poglądy wręcz rewolucyjne. Poglądy, których nie podzielał żaden, dokładnie żaden z jego republikańskich i demokratycznych kontrkandydatów, a nawet żaden z tzw. third party candidates. Znaleźli się natomiast amatorzy zaostrzenia polityki imigracyjnej czy ostrego, antychińskiego kursu. Powiecie Państwo, że „kampania rządzi się swoimi prawami”. Owszem, z obietnicami wyborczymi bywało róż­ nie. Otóż bywali prezydenccy kandyda­ ci, którzy w czasie kampanii wyborczej obiecywali utrzymanie pokoju, a po zwycięstwie niemal od razu wprowa­ dzili USA do światowej wojny. Mowa o prezydentach Woodrowie Wilsonie i Franklinie Roosevelcie. Tym razem jednak to, co działo się w czasie kam­ panii, całkowicie zdominowało dys­ kurs polityczny w USA po wyborach. Społeczeństwo, zwłaszcza miejskie, jest spolaryzowane jak nigdy w ciągu kilku ostatnich dekad.

Peter Gontha, który odgrywa bardzo ważną rolę w zbliżaniu naszych krajów. Czy Indonezja jest zainteresowana polskim mlekiem i polskimi jabłkami? Tak. Także wołowiną, ponieważ jakość polskiej wołowiny jest wysoka. Pewien problem stanowi odległość. Ale jakość waszej wołowiny jest bardzo dobra, a cena bardzo niska w porównaniu do

To było bardzo, bardzo dawno. Róż­ nica jest… niewyobrażalna. Nie mo­ głem rozpoznać Warszawy. Zrobiliście ogromny postęp. Nasz ambasador Peter Gontha po­ wiedział mi, że on także widzi różnicę, odkąd przyjechał do Warszawy 3 lata temu. Obecnie polska gospodarka od­ czuwa spowolnienie, ale jesteście bo­ gatym krajem. Z porównywalnym ob­ szarem do Niemiec, dwa razy mniejszą

Możemy połączyć siły z pożytkiem dla obydwu krajów

Indonezja. Kilka dużych ataków terro­ rystycznych w ciągu dwóch miesięcy. W Europie co drugi artykuł prasowy mówi o kryzysie europejskim. Czy w Indonezji odczuwa się kryzys? Nie. Nie borykamy się z kryzysem eko­ nomicznym. Wręcz przeciwnie, nasza gospodarka przeżywa boom. Obec­ nie bardzo dobrze nią zarządzamy. Jak wspomniałem, mamy bardzo bogate zasoby naturalne. Wspólnie z nowym

Krzysztof Skowroński rozmawia z Ministrem ds. Morskich Indonezji Luhutem Binsarem Pandjaitanem, sygnatariuszem podpisanego 9 czerwca podczas Międzynarodowego Kongresu Morskiego memorandum o współpracy morskiej między Polską a Indonezją. Indonezji. Zastanawiamy się, w jaki sposób możemy importować wołowi­ nę z Polski. Czy Polska może być ważnym partnerem europejskim Indonezji, ważniejszym niż np. Niemcy? Moja osobista opinia, a także moich przy­ jaciół, jest taka, że mentalność narodu polskiego bardzo ułatwia współpracę. Czasami ma się bardzo wysoką techno­ logię, ale dogadać się z ludźmi jest cięż­ ko. Ale nasz ambasador także informuje nas, że Polacy to ludzie bardzo skromni, bardzo wydajni w pracy, a jednocześnie nieskomplikowani. Wasza technologia jest bardzo wysoka. Tak więc myślę, że możemy dużo razem osiągnąć. Jest Pan w Polsce po raz pierwszy? Pierwszy raz po 35 latach. Byłem tutaj z ówczesnym prezydentem Indonezji.

Jak relacjonowała mi ostatnio w Los Angeles znajoma – w jej szkole w Santa Monica zatrudniono specjalnych tera­ peutów, których gabinety odwiedzały tuziny młodych ludzi, wpierw zdruzgo­ tanych klęską Berniego Sandersa, a po­ tem zwycięstwem Donalda Trumpa. Powszechne jest, zwłaszcza w elekto­ racie demokratów, zdanie, że Trump nie jest moim prezydentem, lecz Putina oraz że przegrał 3 mln głosów, a prezy­ denturę zwyczajnie ukradł. Nastroje te podsycają jeszcze media, czego m.in. efektem był ostatni zamach dokonany przez wyborcę Sandersa, który ostrzelał republikańskich polityków. Do niego najwidoczniej terapeuta nie dotarł… Wracając do meritum: co się ostało z autorskiej wizji polityki zagranicznej Donalda Trumpa? Wolt milionera było tak dużo, że równie dobrze rządy mógł objąć któryś z jego konkurentów z GOP. Optymiści mają nadzieję, że „strategia Trumpa” dopiero się rodzi, pesymiści, że pogrąża się w chaosie.

W

poniedziałek 19 czerw­ ca Rosja zawiesiła „gorą­ cą linię” między Moskwą a Waszyngtonem. Otóż w niedzielę 18 czerwca Amerykanie zestrzelili nad te­ rytorium Syrii rządowy myśliwiec. To kolejny poważny incydent – nie licząc aktów zestrzelenia dwóch syryjskich dronów – po tym, jak w kwietniu ame­ rykańskie niszczyciele wystrzeliły 59 pocisków samosterujących Tomahawk, które w niepełnej liczbie spadły na syryj­ ską bazę lotniczą Shayrat. Był to pokaz siły, spowodowany atakiem gazowym na syryjską ludność, podobno dokonanym przez reżim Baszara al-Asada. Ostrzał, który skutkował śmier­ cią ok. 100 osób, niósł za sobą kluczo­ wą woltę Trumpa. Ta zaś pociągnęła za sobą następne. Trump przez rok w czasie kampanii akcentował swój sprzeciw wobec interwencji w Syrii, mimo iż wojna domowa rozpoczęła się właśnie od ataków chemicznych przypisywanych Asadowi. W czasie październikowej debaty z Hillary Clin­ ton Trump mówił nawet o sojuszu Wa­ szyngtonu z Damaszkiem, czyli także z Rosją, przeciwko ISIS. Stanowisko to mocno kontrastowało ze zdaniem Mike’a Pence’a. Znowuż, Trump nie był nigdy, z zasady, przeciwnikiem takich interwencji. Jeszcze w 2011 r. popierał

populacją. Co jeszcze? Jakość edukacji jest na wysokim poziomie. Macie pra­ wie wszystko. Więc możemy połączyć siły z pożytkiem dla obydwu krajów. Indonezja jest największym muzułmańskim krajem na świecie. Czy Pan też jest muzułmaninem? Nie, jestem chrześcijaninem, pro­ testantem. Ambasador Peter Gontha jest katolikiem. Dla nas, kraju o 250 milionowej populacji, gdzie 230 mi­ lionów jest muzułmanami albo uważa się za muzułmanów, równość religii jest bardzo ważna. Równe traktowa­ nie i edukacja mają wielkie znaczenie dla minimalizowania radykalizmów. Czy Indonezja ma problemy z terroryzmem? Jeśli porównać z Londynem, to mo­ że więcej problemów ma Londyn niż

prezydentem skupiliśmy się na bardzo przemyślanym zarządzaniu zasobami i widzimy owoce tego programu. A geopolityczne trzęsienie ziemi? Jest nowy prezydent Stanów Zjednoczonych, jest Brexit, czyli Europa się zmniejsza. Czy to ma znaczenie? Brexit to jedno, Trump drugie, ale Pol­ ska jest wciąż stabilnym krajem, więc zostawmy to i skupmy się na dwu­ stronnych rozmowach zamiast tema­ tów wielostronnych. Myślę, że Polska jest dla nas właściwym partnerem do współpracy. Istnieje jednak spór amerykańsko-chiński, a Indonezja w tym sporze musi zajmować jakieś miejsce. Jak najbardziej, ponieważ Morze Połud­niowochińskie jest granicą In­ donezji. Utrzymuję bardzo dobre

Obserwując amerykańską scenę polityczną z odległości, wielu z nas odnosi wrażenie, że jest ona spójna. Amerykańskie imperium, ponieważ jest imperium, musi działać „tip-top”.

Polityka zagraniczna Trumpa Paweł Zyzak

interwencję Obamy w Libii. Później oczywiście zdanie zmienił. Inną kontrowersją związaną z Trumpem była jego antyislamska po­ noć retoryka. Retoryka dość mglista, by nie rzec wybiórcza. Podczas jego majowej wizyty w Arabii Saudyjskiej mówiło się więc w USA o „resecie z muzułmanami”. Ale Trump nigdy nie czynił Arabii przedmiotem swych ata­ ków. W państwie tym bowiem rozwijał bardzo udane interesy, które w grud­ niu 2016 r. oficjalnie począł zamykać. Zresztą tak zwany Muslim travel ban nie dotknął większości państw Półwyspu Arabskiego, a tylko te, w których toczyła i toczy się wojna. Stąd Saudowie nie mieli raczej powodów do obaw. Koncentro­ wali się więc na tym, by olśnić Trumpa. Znaleźli na to wyborny sposób: Trump, jadąc z lotniska Rijadzie, mógł oglądać gigantyczne, rozpostarte na wieżowcach hologramy ze swą podobizną. Wizytę Trumpa zwieńczył olbrzymi kontrakt zbrojeniowy z Saudami, opiewający na ok. $110 miliardów. „Ociepleniu” relacji z Arabią Sau­ dyjską towarzyszyło ich ochładzanie z Iranem. Arabia i Iran toczą swą nie­ ustanną proxy war w Syrii i Iraku, a także w Jemenie, jak i walczą o wpływy m.in. w Libanie, Pakistanie i Azji Centralnej. Iran zaś znajduje się w tradycyjnym so­ juszu z Rosją. Sojusz Teheranu z Mos­ kwą próbowała podważyć administracja

relacje zarówno z moim odpowied­ nikiem w Pekinie, jak i z moim odpo­ wiednikiem w Waszyngtonie, więc nie ma problemu. Powiedziałem chińskim i amerykańskim odpowiednikom, że nie chcemy być świadkiem demon­ stracji siły na Morzu Południowochiń­ skim. Życzylibyśmy sobie pokojowych rozwiązań, ponieważ Morze Południo­ wochińskie jest miejscem wymiany i transportu towarów o wartości 5,1 bilionów USD.

FOT. JERZY PAWLETA

Jakie interesy wiążą Indonezję i Polskę? Istnieje wiele wspólnych tematów bi­ znesowych między naszymi państwa­ mi. Po pierwsze przemysł rybny. Polska potrzebuje surowca, my mamy dużo tuńczyka. To może być temat na wspól­ ne przedsięwzięcie biznesowe. Po drugie – macie bardzo dobry przemysł strategiczny: stocznie, radary, lekkie czołgi. Indonezja posiada włas­ ną branżę, ale potrzebujemy również polskiej technologii, którą uważamy za odpowiednią dla nas. Po trzecie – my mamy olej palmo­ wy. Firmy z Polski i Indonezji mogą współpracować także w tym sektorze. Po czwarte edukacja. Myślę, że pod względem edukacji jesteście lepsi niż Indonezja. Populacja Indonezji to 250 milionów, a Polska 35-38 milio­ nów. Myślę, że Polska, dzieląc się swoją technologią, jakością edukacji, może wpływać na poprawę jakości eduka­ cji w Indonezji. Wiele rzeczy możemy robić razem.

Z E ·Ś W I ATA

Obamy, ocieplając relację wpierw z Ro­ sją, potem z Teheranem. I mimo obydwu „resetów” – bezskutecznie.

C

o na to Trump? Nieprzyjazny stosunek Trumpa do Iranu bierze się m.in. z jego proizraelskich po­ glądów, jak i biznesowo-przyjacielskich relacji. Przyjacielem rodziny Kushnerów, w którą weszła przez małżeństwo Ivanka Trump, jest Benjamin Netanjahu. Jest to zasadnicza przeszkoda w unormo­ waniu relacji z sojuszem rosyjsko-szy­ ickiej czwórki: Rosji–Iranu–Iraku–Sy­ rii. Sojuszu oprotestowanego w gronie państw sunnickich. Właśnie protehe­ rańskie sympatie reżimu w Katarze były przyczyną kryzysu, który spowodował ostatnią blokadę i oskarżenia ze strony Trumpa, że Doha to „wiodący sponsor terroryzmu”. Dodajmy, że w szeregu sponsorów sunnickiego ISIS poczesne miejsce, tuż obok Kataru, zajmuje Ara­ bia Saudyjska. To, na ile wiążące są enuncjacje Trumpa, pokazuje interes, jaki Wa­ szyngton ubił z Katarem 14 czerwca, czyli już po ogłoszeniu blokady. Ów główny „sponsor terroryzmu” zakupił od Ame­ rykanów, a Amerykanie sprzedali, ze­ staw myśliwców, wartych $12 miliardów. Z uczestnictwa w blokadzie okrakiem począł się wycofywać Departament Sta­ nu, zaniepokojony faktem, że państwa blokujące nie podają pretekstu blokady…

Był Pan w Szczecinie. Czy zostanie podpisany jakiś kontrakt na statki? Tak, rozmawialiśmy z jedną z firm, ponieważ, jak wspominałem, pol­ ski przemysł stoczniowy jest bardziej zaawansowany od indonezyjskiego. W przyszłym miesiącu powołamy gru­ pę roboczą, której pierwsze spotkanie odbędzie się w sierpniu w Dżakarcie. Będzie ono poświęcone następującym obszarom: edukacji, przemysłowi ryb­ nemu, radarom, kształceniu oraz tury­ styce. Ta grupa robocza przyjrzy się tym potencjalnym obszarom współpracy i w ramach niej będziemy finalizować poszczególne projekty. A czy uda się uruchomić bezpośrednie loty z Polski do Indonezji? Rozważamy to. Nasz ambasador za­ proponował bezpośrednie połączenia między Warszawą a Dżakartą, może

Opuszczając Bliski Wschód, prze­ nieśmy się do Brukseli, gdzie Trump w maju miał sposobność uczestniczyć w szczycie NATO. W czasie kampanii wyborczej nazywał sojusz „przestarza­ łym”, podważając jego zasadność, powie­ lając toczka w toczkę retorykę zaszcze­ pianą przez Kreml Zachodniej Europie. Chciał nie chciał, Sojusz Północnoatlan­ tycki zrodził się z potrzeby zatrzymania ekspansji ZSRS, przejawiającej się m.in. w finansowaniu przez Moskwę irredenty komunistycznej w krajach na zachód od Łaby i na północ od Bałtyku. Aktualna Moskwa czyni to znowu, tyle że dzisiej­ sza irredenta ma posmak narodowego populizmu, opartego na nastrojach an­ tyimigracyjnych (m.in. antypolskich, jak na Wyspach Brytyjskich). Znowu, w kwietniu 2017 r., już po wykonaniu głównej wolty, Trump ogłosił, że NA­ TO „nie jest już przestarzałe”, a nawet nazwał sojusz „bastionem światowego pokoju i bezpieczeństwa”. Trump równie gwałtownie począł ocieplać swoje relacje z Chinami, które oskarżał o „dokonywanie gwałtu na na­ szym kraju” poprzez manipulacje jua­ nem. Ba, jeszcze początkiem kwietnia nazwał Chiny „światowym liderem” manipulacji walutą. Ale już półtora ty­ godnia później oznajmił w rozmowie z „The Wall Street Journal”, że Chiny „nie są manipulatorem walutą”. Podob­ nie ewoluował, od gniewu do niemal­ że sympatii, jego stosunek do reżimu północnokoreańskiego. Wpierw Trump nazywał Kim Dzong Una „maniakiem”, by pod koniec kwietnia, w programie Face the Nation, wyrażać doń sympatię, a nawet współczucie: „Przejął władzę w bardzo młodym wieku. Wielu ludzi, jestem tego pewien, chciało mu ją ode­ brać, czy to jego wujek, czy ktoś inny. I on ją utrzymał. Więc to oczywiście dość twarda sztuka”. Swego wujka, przypomnijmy, Un – wedle oficjalnych przekazów – pole­ cił rozstrzelać bądź wrzucić do klatki z wygłodzonymi psami. „Nigdy nie poświęcę swoich zasad – powiedział w maju Sekretarz Stanu Rex Tillerson w programie Meet the Press. – Jestem oddany prezydentowi w realizacji jego celów. Chcę, by od­ nosił sukcesy”. W niniejszym artykule pytamy: ja­ kie to są cele? Trump zrezygnował nawet z autorskiej polityki wyjścia z NAFT-y.

Bali czy innymi obszarami turystycz­ nymi, we współpracy Garuda Indone­ sia i Polskich Linii Lotniczych. Do­ chód na mieszkańca w Polsce zwiększa się, zatem potrzeba wam nowych ce­ lów turystycznych. A Bali jest najlep­ sze. Tak określiło je jedno z polskich czasopism. Jakie miejsce w Indonezji jest Pana zdaniem najładniejsze, które Pan najbardziej lubi? Właśnie Bali, Tanah Lot, Labuan Ba­ jo… przepraszam, jest ich tak wiele, nie mogę wszystkich wymienić… Raja Ampat. Warto odwiedzić Tana Toraja czy Jezioro Toba w moim mie­ ście rodzinnym. To jest największe jezioro na ziemi na wysokości 900 m. n.p.m. Kuchnia indonezyjska oferuje też wiele przysmaków. Można próbować kuchni Padang, chińskiej, malajskiej czy zachodniej. W Indonezji jest bar­ dzo wiele dobrych restauracji. Czy tylko trzy dni spędzi Pan w Polsce? Czy prócz Warszawy i Szczecina zobaczy Pan Kraków albo Jasną Górę w Częstochowie? Niestety, tylko trzy dni. Ale chciałbym odwiedzić piękne miejsca w Polsce. Wczoraj moja żona pojechała do Kra­ kowa i Oświęcimia z naszą najmłodszą córką. Córka jest historykiem, więc była pod bardzo dużym wrażeniem tej wizyty, a także infrastruktury. Ma­ cie szybką kolej, 300 km pokonuje się w zaledwie 2 godziny. Jeśli mogę podsumować naszą rozmowę: myślę, że stosunki między Polską a Indonezją są bardzo dobre, a w dziedzinie gospodarki możemy zrobić jeszcze więcej, jeśli chodzi o współpracę technologiczną, edu­ kację, przetwórstwo ryb, turysty­ kę i wiele innych spraw. Chciałbym w przyszłym miesiącu widzieć począt­ ki wdrażania w życie mojej wizyty. Poczynając od planowanego lipcowe­ go spotkania, mamy nadzieję efekty naszej współpracy osiągnąć bardzo szybko. K

Na przestrzeni tygodnia zmienił narra­ cję o 180°, porzucając „katastrofalną” retorykę na rzecz retoryki umacnia­ nia sojuszu Kanady, USA i Meksyku, by „wszystkie trzy kraje były silniejsze i miały się lepiej”.

N

iewątpliwie na kwietniową, gwałtowną, jak widzieliśmy, zmianę geopolitycznej optyki Trumpa miały wpływ wydarzenia na scenie krajowej, a ściślej „rosyjskie śledz­ two”. Ostrzał lotniska na przedmieściach Damaszku poprzedziło kilka kluczo­ wych dla Trumpa dymisji. Dokładnie dzień wcześniej, 6 kwietnia, od „śledz­ twa rosyjskiego” w Kongresie na pewien czas odsunął się Devin Nunes, szef House Intelligence Committee i zadeklarowa­ ny stronnik Trumpa. 5 kwietnia doszło do bardziej nawet doniosłej zmiany. Ze składu National Security Council został usunięty przez generała Herberta Mac­ Mastera Steve Bannon, zwolennik soju­ szu bilateralnego z Rosją, do niedawna stronnik ówczesnego szefa NSC, gen. Michaela Flynna. Ponadto 6 kwietnia „New York Times” opublikował rewe­ lację, iż CIA jest przekonana, że Rosja­ nie pomagali Trumpowi w kampanii wcześniej, aniżeli dotychczas sądzono. Co jeszcze się wydarzyło, o czym nie usłyszeliśmy? Trump, godząc się na przygoto­ wywaną od tygodni operację militar­ ną Pentagonu, uciekł, krótko mówiąc, swoim politycznym przeciwnikom, którzy oskarżali go o uległość wzglę­ dem Kremla, do przodu. Na jakiś czas podporządkował się doktrynie firmo­ wanej przez kręgi wojskowe zbliżone do jądra Partii Republikańskiej. Pamiętajmy: Trump nie uro­ nił jeszcze nawet słowa krytyki pod adresem Kremla czy personalnie Puti­ na. O tym ostatnim wciąż wypowiada się z dużą estymą. A o przykłady jego prokremlowskich sympatii wcale nie­ trudno. Najczytelniejszym było majowe spotkanie w Oval Office z Siergiejami Ławrowem i Kislakiem, ambasado­ rem Moskwy w Waszyngtonie. Trump oznajmił na nim Rosjanom: „Właśnie wyrzuciłem z pracy szefa FBI. Zwario­ wał. Prawdziwy wariat”… Szefowi kontrwywiadu nie dane by­ ło zatem dokończyć „rosyjskiego śledz­ twa”, a Rosjanom nie trzeba było mówić, kto to i za co został wyrzucony… K


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

7

U·K·R·A·I·N·A

T

ymczasem ministrowi za­ brano nadzór nad strate­ gicznie ważnymi przedsię­ biorstwami państwowymi: UKRSPYRT – największym produ­ centem wysokojakościowego spirytusu i UKRLIS – prowadzącym gospodarkę leśną. Oba przedsiębiorstwa to olbrzy­ mie pieniądze i często pojawiające się oskarżenia o korupcję. Na korupcję w UKSPYRT nawet oficjalnie żalą się producenci ukraińskich alkoholi. Nie ulega wątpliwości, że ten, kto kontro­ luje te obszary, posiada też olbrzymie wpływy. Taras Kutowyj je stracił. Jednak według źródeł w sekreta­ riacie prezydenta Ukrainy, do których dotarł zazwyczaj dobrze poinformowa­ ny portal „Ukraińska Prawda”, przyczy­ ną dymisji miała być kwestia planowa­ nej, a właściwie wciąż niezakończonej reformy rolnej. Koncepcja ministra mogła się przestać podobać obecnym władzom. Nie do końca zabezpieczała interesy grup, związanych z władzą. Reforma rozpala ukraińską opinię publiczną i stała się elementem ostrej rywalizacji politycznej. Najważniej­ szym jej składnikiem jest zniesienie moratorium na sprzedaż ziemi rolnej na Ukrainie. Miałoby ono zakończyć reformowanie ukraińskiego rolnictwa, które rozpoczęło się wraz z likwida­ cją kołchozów w latach 90. ubiegłego wieku. Około 7 mln Ukraińców otrzy­ mało wtedy „paj” – udział w ziemiach należących do kołchozów. Dla wie­ lu oznaczał on jedynie formę świad­ czenia w postaci płodów rolnych od osób, które faktycznie gospodarowały na „udziałowej” ziemi. Udziałowcowi przypadało świadczenie, np. ustalona ilość worków zboża, ziemniaków, bu­ raków itp. Wiele osób nawet nie wie­ działo, gdzie faktycznie jest ich pole, a nawet gdy wiedziało, i tak, z wielu przyczyn, nie mogło, nie chciało podjąć się na nim indywidualnej gospodarki. Z czasem właściciele „udziałów” uzyskali certyfikat potwierdzający pra­ wo własności do konkretnej działki. To zaczęło normować kwestię dzierżawy ziemi, ale stało się też elementem „sza­ rej strefy” w rolnictwie, nielegalnego przejmowania ziemi i pozaprawnego nią obrotu. Podstawą bowiem syste­ mu tak rozumianej własności ziemi na Ukrainie był zakaz kupna i sprze­ daży ziemi o przeznaczeniu rolnym. Od 2001 roku do dzisiaj na Ukrainie funkcjonuje moratorium na sprzedaż ziemi. W ubiegłym roku zostało prze­ łożone do 1.01.2018 roku. Władze pomajdanowe uwolnienie obrotu ziemią uznały za jedno ze swo­ ich głównych zadań. Kwestia ta też jest wskazywana jako wymóg międzynaro­ dowych instytucji, a szczególnie MFW, który przyjęcia odpowiednich regulacji w tej sprawie oczekiwał do końca maja br. Jednak Rada Najwyższa nie przyję­ ła ostatecznej wersji ustawy, powstała kolejna komisja rządowa w tej sprawie, a minister rolnictwa podał się do dy­ misji. I chociaż formalnie oznacza to, że kwestia zniesienia memorandum powróci najwcześniej w czasie jesien­ nej sesji Rady Najwyższej, to jednak temat ziemi stał się jednym z najważ­ niejszych w debacie publicznej. Trudno też określić, jak na przyszłość tej refor­ my wpłynie dymisja Tarasa Kutowego.

Sprzedać wszystko i wszystkim Rząd Hrojsmana uważa, że dokończe­ nie reformy rolnej jest jednym z prio­ rytetów Ukrainy na lata 2017–2020. I chociaż nie udało mu się skasować moratorium, zapewne będzie dążył, by sprzedaż ziemi była możliwa, choć pod pewnymi warunkami. W pierw­ szym okresie ziemię mogłyby kupować i sprzedawać tylko osoby indywidualne, a jedna osoba nie mogłaby mieć wię­ cej niż 200 hektarów. W łonie koalicji powstają jednak dalej idące pomysły. Deputowany Bloku Petra Poroszenki Oleksij Muszak nie ma wątpliwości, że zniesienie moratorium na sprzedaż ziemi powinno nastąpić jak najszyb­ ciej: „Czarny rynek handlu ziemią już istnieje. Ziemię się sprzedaje i kupuje. Moratorium zabrania kupować ją ofi­ cjalnie, ale nieoficjalnie, dzięki różnym niedoskonałościom prawa, ziemią się handluje. Czyli zniesienie moratorium to legalizacja tego, co i tak jest”. Muszak uważa, że celem reformy powinno być też uzyskanie maksymal­ nej ceny za ziemię. Będzie to korzystne dla obecnych jej właścicieli. Maksymal­ na cena będzie możliwa, gdy rynek ot­ worzy się zarówno dla osób fizycznych, jak i prawnych. Osoby prawne dyspo­ nują większymi zasobami finansowymi, przez co będą w stanie wyłożyć więcej

pieniędzy na kupno ziemi. Oleksij Mu­ szak idzie dalej niż dotychczasowe pro­ pozycje rządowe, według których rynek handlu ziemią powinien być otwarty tylko dla osób fizycznych. Dla Muszaka jest to ograniczenie, które nada prawo kupna wąskiej grupie ludzi, w dodatku bez możliwości uzyskania dobrej ceny za ziemię. Ograniczenia wg niego powinny dotyczyć koncentracji ziemi w jednych

Obecną sytuację Sawczuk nazywa „chaosem, w którym korzystają nielicz­ ni, a rolnik jest pozbawiony jakichkol­ wiek gwarancji co do posiadania czy wykorzystania własnej ziemi”. Nowa ustawa mogłaby także chronić przed wykupem ziemi przez wielkich właś­ cicieli, także zagranicznych. Dzisiaj ci najwięksi wykorzystują szarą strefę obrotu ziemią. Cierpi prosty właściciel, który nie może kupić odpowiedniego

osoby związane Blokiem Petra Poro­ szenki i zaangażowane w przygotowa­ nie ustawodawstwa związanego z ryn­ kiem ziemi rolnej na Ukrainie. Deputowany Batkiwszczyny Wa­ dym Iwczenko, który wiceszefuje ko­ misji ds. rolnictwa Rady Najwyższej, zwraca uwagę na brak szans małych farmerów w starciu z wielkimi firmami czy latyfundystami i nierówny dostęp do systemu bankowego. Ukraiński rolnik

otrzymali potwierdzenie własności zie­ mi, a następne kroki nie mogły być zrealizowane, bo przestała być premie­ rem. Batkiwszcyzna chce doprowadzić do referendum w kwestii możliwości handlu ziemią rolną. W ukraińskich miejscowościach stanęły namioty, gdzie aktywiści Batkiwszczyny zbie­ rają podpisy w tej sprawie. Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że stosunek do kwestii sprzedaży ziemi

Dokończenie ze str. 1

Walka o ukraińską ziemię Paweł Bobołowicz

właściciele ziemi za kilka lat staną się jedynie dzierżawcami – i za dzierżawę będą musieli płacić nowym, potężnym właścicielom. Hubeni uważa, że nie zo­ stał sformowany przejrzysty kataster. Ewidencja gruntów zawiera wiele błę­ dów. Inni eksperci twierdzą, że według katastru, ziemi rolniczej na Ukrainie jest więcej niż faktycznie. Także zda­ niem Hubeniego obecna sytuacja jest nie do utrzymania. Podobnie twierdzi Witalij Skocyk, szef pozaparlamentarnej Partii Agrar­ nej: „Sytuacja jest prosta. Musimy za­ kończyć reformę rolną. Im szybciej, tym lepiej. Jest ryzyko, że niewielka grupa ludzi, która dziś jest przy wła­ dzy, zrobi wszystko tak, żeby na pierw­ szym etapie skupić całą ziemię, a póź­ niej sprzedawać ją tym ludziom, którzy realnie pracują na ziemi. Dlatego mó­ wimy: »nie« dzikiemu rynkowi ziemi dzisiaj i »tak« maksymalnie szybkiemu zakończeniu reformy ziemskiej”. Partia Agrarna 7 czerwca br. przy­ prowadziła pod Radę Najwyższą tysią­ ce swoich zwolenników i deklaruje, że pod swoim projektem reformy rolnej zebrała 3 miliony podpisów. Według Partii Agrarnej reforma ma być kilku­ etapowa i rozłożona na 7–8 lat. Skocyk postuluje najpierw m.in. rzetelną ewi­ dencję gruntów i przekazanie państwo­ wej ziemi do samorządów. Samorządy powinny też skupować ziemię od osób, które nie będą same gospodarować. Zamiast wysprzedaży ziemi, należy stymulować wieloletnie dzierżawy od państwa i samorządów. Z czasem far­ merzy mogliby wykupywać ziemię, mając zabezpieczenie kredytowe. Skocyk twierdzi, że 96% osób pra­ cujących na roli nie ma środków na wykup ziemi. Zagrożeniem dla refor­ my są zarówno ukraińscy oligarchowie, jak i instytucje zagraniczne, które dziś byłyby w stanie ziemię wykupić. Pań­ stwo zatem musi najpierw wzmocnić, rozwinąć gospodarstwa farmerskie.

Francuskie wino spod Odessy

rękach. Na poziomie kraju w jednych rękach nie może się znaleźć więcej niż 1% ziemi o przeznaczeniu rolnym. Mu­ szak walczy o zniesienie moratorium nie tylko w drodze zmian w ustawo­ dawstwie. Wraz z grupą 54 deputowa­ nych skierował w tej sprawie wniosek do Sądu Konstytucyjnego Ukrainy. Na sprzedaż ziemi osobom praw­ nym oficjalnie nie ma zgody w rządo­ wym projekcie. Ten projekt preferuje model farmerski, rodzinny. Oficjalnie ministerstwo widzi niebezpieczeństwo, że dopuszczenie do obrotu ziemią osób prawnych pozwoli na skupowanie zie­ mi przez zagranicznych inwestorów. Nieoficjalnie pojawiają się opinie, że są wpływowe środowiska w minister­ stwie, które nie mają nic przeciwko te­ mu, a wiceministrowi Martyniukowi bliski jest projekt Oleksija Muszaka – całkowicie i jak najszybciej uwalniający rynek ziemi rolnej na Ukrainie. Może to też tłumaczy dymisję ministra Ta­ rasa Kutowego. Zwolennicy sprzedaży ziemi wska­ zują, że tak uzyskane środki finansowe ożywią gospodarkę w innych sekto­ rach. Sprzedaż kilku hektarów ziemi umożliwi zakup kilkupokojowego mieszkania w mieście rejonowym (po­ wiatowym). Może to mieć znaczenie dla osób, które nie korzystają z należnej im ziemi i nie zamierzają prowadzić działalności rolnej. Dr Ołeh Sawczuk, ekonomista, który gospodaruje na ziemi, twierdzi, że reforma rolna powinna być w peł­ ni zrealizowana 20 lat temu. To wtedy zabrakło ustawodawstwa o hipotece, specjalnym banku ziemi. Dziś, według niego, reformie sprzeciwiają się laty­ fundyści, którzy dzierżawią ziemię od indywidualnych osób za „paj”, który oznacza np. „worek zboża” i w żaden sposób nie odpowiada wartości rynko­ wej ziemi. Takie osoby mają wieloletnie umowy dzierżawy i nie chcą zmian. Po reformie rolnik mógłby sprze­ dać swoją ziemię albo ją dzierżawić po cenach rynkowych. Obecnie umowy dzierżawy w dodatku przewidują, że rolnik, aby odzyskać ziemię, musiałby spłacić aktualnemu dzierżawcy koszty związane np. z poprawą stanu grun­ tów (np. nawożenia). Takie konstruk­ cje zniechęcają do rezygnacji z umów dzierżawy ziemi i według ekonomisty przedłużają patologię funkcjonowania rynku ziemi.

sprzętu ani dokupić dodatkowej ziemi i jest pozbawiony wolnych środków ob­ rotowych. Sam Sawczuk ma sad, który jest inwestycją długoterminową, i dzi­ siaj boi się podpisywania umów na dzierżawę kolejnych hektarów ziemi, bo nie wie, co z nimi będzie za kilka lat.

Latyfundyści Największym przeciwnikiem wolnego rynku ziemi jest Batkiwszczyna i jej szefowa Julia Tymoszenko. Była pre­ mier uważa, że zniesienie moratorium na sprzedaż ziemi jest korzystne dla 12–15 ukraińskich rodzin, które już dzisiaj posiadają gospodarstwa rolne o szokujących areałach: od 500 tysięcy do 1 mln ha. Wśród latyfundystów wy­ mienia również rodzinę prezydenta Po­

jest skazany na ukraiński system ban­ kowy i kredyty oprocentowane na 27% w skali roku. Firmy, które korzystają z kredytów zachodnich, mogą pozy­ skać kredyty oprocentowane na 5–7%. Według polityka na zniesieniu moratorium na sprzedaż ziemi mogą też skorzystać instytucje kredytujące. Zarobią na kredytach i szybko wzboga­ cą się na przejmowanej za niespłacone kredyty ziemi. Rolnik będzie praco­ wać tylko na spłatę kredytu i znów nie będzie miał środków obrotowych na niezbędne urządzenia, rozwój. Iwczenko nie wierzy w zapisy za­ braniające skupiania większych are­ ałów w jednych rękach. Przecież już dzisiaj się to dzieje, a nowe prawodaw­ stwo to tylko ułatwi. Obecnie mali far­ merzy wytwarzają ok 40% produkcji

Reforma rozpala ukraińską opinię publiczną i stała się elementem ostrej rywalizacji politycznej. Najważniejszym jej składnikiem jest zniesienie moratorium na sprzedaż ziemi rolnej na Ukrainie. roszenki. Nieoficjalnie eksperci zwią­ zani z opozycyjnymi ugrupowaniami potwierdzają, że rodzina Poroszenki może dysponować tak potężnymi ob­ szarami ziemi rolnej. Ale na pewno nie należy ona do ścisłej czołówki najwięk­ szych posiadaczy ziemskich. Latyfundystów nie brakuje w śro­ dowisku prezydenckim. Jednym z nich jest Oleksij Wadaturskij, właściciel i prezes firmy Nibylon. Do niego ma należeć najwięcej areałów czarnoziemu w obwodzie mikołajowskim i chersoń­ skim. Jego syn Andrij jest wicepre­ zesem firmy Nibylon i deputowanym Rady Najwyższej, trafił do niej z listy… Bloku Petra Poroszenki. Innym laty­ fundystą jest wieloletni deputowany Rady Najwyższej Andrij Werewskij, założyciel i dyrektor generalny Kernel Holding SA. Na stronie tej firmy moż­ na przeczytać, że jest to firma „wiodą­ ca, dywersyfikowana, agroprzemysło­ wa w regionie czarnomorskim”. Firma chwali się, że m.in. eksportuje rocznie około 7 mln ton produkcji rolniczej, posiada sieć elewatorów i głębokowod­ ne terminale eksportowe. Werewskij mieszka teraz w Wielkiej Brytanii, ale w Radzie Najwyższej nietrudno jest się dowiedzieć, którzy deputowa­ ni lobbują na jego rzecz. Znów są to

rolnej na rynek wewnętrzny. Nie ist­ nieje sformowany rynek ziemi, bo far­ merzy są zbyt biedni, by dokupować ziemię. Najpierw należy stworzyć me­ chanizmy, które by im w tym pomogły. Deputowany twierdzi, że już teraz lu­ dzie oddali swoją ziemię w dzierżawę nawet na okres 499 lat! Wielkie firmy wyspecjalizowały się we wszelkiego rodzaju kruczkach prawnych i wiedzą, jak wprowadzić takie zapisy. Nie ma też wątpliwości: setki tysięcy hektarów na Ukrainie już posiadają amerykańskie i rosyjskie firmy. Julia Tymoszenko uważa, że re­ forma rolna musi być rozłożona na lata. Jedyną instytucją uprawnioną do skupowania ziemi powinna być wy­ specjalizowana agencja państwowa, która później ziemię może sprzeda­ wać na aukcjach. Trudno jednak nie zauważyć, że przy wciąż systemowej korupcji na Ukrainie mało wiarygod­ nie brzmi zapowiedź, że ma powstać kolejna instytucja państwowa, która będzie działać uczciwie. W dodatku przeciwnicy zarzucają byłej premier, że nie wykorzystała swojego premiero­ stwa, by uporządkować sprawy rynku ziemi rolnej. Oczywiście Tymoszenko do takich zarzutów jest przygotowana i twierdzi, że to dzięki jej rządom ludzie

często nie ma nic wspólnego z koncep­ cjami politycznymi, lecz z lobbingiem, i nie tylko ukraińskich grup intere­ sów. Wskazują na powiązania niektó­ rych deputowanych z amerykańskimi koncernami. Iwan Miroszniczenko, deputowany Rady Najwyższej z frak­ cji Samopomocy (której szefuje mer Lwowa Andrij Sadowyj) przez lata był dyrektorem ukraińskiego przedstawi­ cielstwa amerykańskiej firmy – po­ tentata w szeroko rozumianej bran­ ży rolniczoprzemysłowej Cargill Inc. W tej firmie jako ekonomista, według ukraińskich mediów, pracował rów­ nież Oleksander Żuk – mąż Hanny Hopko, również deputowanej Rady Najwyższej z ramienia Samopomocy – szefowej komisji spraw zagranicznych ukraińskiego parlamentu. Powszechnie wiadomo, że amerykańscy potentaci Cargil Inc. czy Monsanto Company są na ukraińskim rynku i chcą swoją obecność powiększyć. Już w 2014 roku uwolnienie rynku ziemi miał obiecać Amerykanom ówczesny premier Ar­ senij Jaceniuk. Rynkiem ukraińskiej ziemi w czasach Janukowycza intere­ sowały się firmy z Bliskiego Wschodu i Chin.

Wspierać farmerów Profesor Jurij Hubeni – ukraiński eks­ pert ds. polityki rolnej – od 20 lat pro­ wadzi studia nad rozwojem ukraińskich wspólnot terytorialnych. Uważa on, że kwestia uwolnienia sprzedaży ziemi rolnej Ukrainy jest „nie na czasie i nie w tych warunkach, które są na Ukrainie, a przyszłość dyktuje konieczność szuka­ nia innego sposobu wykorzystania dóbr naturalnych niż prywatyzacja”. Z jego badań wynika, że około 22% obecnych posiadaczy udziałów (wspomnianego „paju”) chce je sprzedać. Ludzie po pro­ stu nie wiedzą, co robić z ziemią, nie widzą w niej źródła dochodu, przyszło­ ści zawodowej. Nie ma też chętnych na kupowanie ziemi. Profesor porównuje sytuację do ukraińskiej prywatyzacji z 1996 roku, która, realizowana na podobnych za­ sadach jak w Polsce, doprowadziła do powstania ukraińskiego oligarchatu. Rozdane ludziom świadectwa udziału w prywatyzacji po dwóch latach zo­ stały skupione przez nieliczną grupę osób lepiej zorientowanych, posiada­ jących wielkie środki. Tak samo obecni

Nie ulega wątpliwości, że obecna sy­ tuacja na rynku ukraińskiej ziemi jest patologiczna. Wystarczy wpisać po ukraińsku „sprzedaż ziemi” w in­ ternecie i wyskakuje tysiące ogłoszeń o jej sprzedaży. A przecież obowiązuje moratorium. Oczywiście na Ukrainie już dawno powstały mechanizmy, które to omijają – wieloletnie dzierżawy, sce­ dowanie praw. Taka „szara sfera” jest jednak niebezpieczna dla tych, którzy nie do końca rozumieją funkcjonowa­ nie wschodnich mechanizmów. Przekonał się o tym Christophe Lacarin – Francuz, który na południu Ukrainy założył winnicę i stworzył od podstaw nową markę wina. Jednak ran­ kiem 25 listopada ub.r. na teren jego winnicy wjechał buldożer i przeorał w kilku miejscach uprawy, niszcząc krzewy, które rosły tam od kilku lat. Francuz twierdzi, że ziemie wydzier­ żawił na 15 lat. Inaczej to przedstawia­ ją właściciele ziemi, czy też udziałów w dzierżawionej działce. Lacarin nie­ wątpliwie stał się ofiarą mętnego sy­ stemu „pajów”, niezrozumiałych i nie­ precyzyjnych udziałów. Teraz próbuje dochodzić swoich praw przed ukraiń­ skimi sądami, ale oczywiście sprawa nie jest prosta i jednoznaczna. Francuz nie ukrywa, że wcześniej wspierał go Saakaszwili, który jednak już nie szefuje odeskiej administracji. Bez odpowiedniego wsparcia trudno uwierzyć, że na Ukrainie może udać się realizacja jakichkolwiek inwesty­ cji. Także tych w sektorze rolniczym. Co ciekawe, pomimo skomplikowanej sytuacji pojawiają się w nim także in­ westorzy z Polski. Niektóre ich opowie­ ści przypominają historię Christophe Lacarina. Takich problemów nie mają naj­ więksi gracze. Ci z dojściem na naj­ wyższe szczeble władzy, czy wprost ją formułujący. Co ciekawe, w zakresie podejścia do uwolnienia sprzedaży ziemi ich interes jest zbieżny z tymi najmniejszymi, którzy jak najszybciej swojej ziemi chcą się pozbyć i z ziemią nie wiążą swojego losu. Dla nich moż­ liwość jej sprzedaży jest szansą na do­ datkowy dochód. Największym dałaby gigantyczne możliwości. Ale czy jest to dobre z punktu wi­ dzenia strategicznych interesów Ukra­ iny, dla której rolnictwo pozostaje tak ważnym elementem dochodu? Czy fak­ tycznie Ukraina zarabiałaby na byciu spichlerzem nie tylko Europy? Czy je­ dynie stałaby się polem zarobków dla innych? Ze swoimi czarnymi ziemiami, stanowiącymi 40% światowych zaso­ bów tego typu gleb. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

8

V R·Z· E · C ·Z· P · O ·S · P · O · L· I ·T·A

O

czywiście wszystkie punk­ ty wymienione przeze mnie przed miesiącem stanowią podstawę naszego paktu z wyborca­ mi. Wy nas popieracie = wybieracie, a my wprowadzamy w czyn nowe pań­ stwo. Wiem, najpierw musimy zwycię­ żyć. A żeby zwyciężyć, musimy dotrzeć z naszym programem, poprzez ludzi ten program przedstawiających i repre­ zentujących, do wszystkich Polaków, którzy nas poprą, a następnie wspólnie z nami zwyciężą, odzyskując Polskę. Teraz chwila refleksji. Zmarnowa­ liśmy prawie 30 lat, a czasu pozostało coraz mniej. Niemcy uzyskały ogrom­ ną przewagę w Europie. Rosja kończy przegrupowanie swoich sił i nawet jeśli nie podniesie się do statusu mocar­ stwa, zawsze może być zapleczem su­ rowcowym i militarnym dla Niemiec (Przynajmniej w części europejskiej, bo Azja równie dobrze może przypaść Chinom). W obliczu dwóch tak ogrom­ nych potęg Polska stworzyła, jak do tej pory, jedynie iluzję państwa. Ilu­ zję, która ostatecznie rozwiała się 10 kwietnia 2010 roku razem ze smoleńską mgłą. Zatem, skoro nie mamy nic do stracenia, a wiele do zyskania, bierzmy się do roboty! Naród polski, miłujący wolność jak żaden inny, zasługuje na państwo strukturalnie oparte na wol­ ności, wolności, jaką otrzymaliśmy od Pana Boga. Piszę o tym z jednego względu. Jako miarę patriotyzmu przedsta­ wia się bardzo często postawę Józefa

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

M

iesiąc temu omówiłem Społeczną Naukę Koś­ cioła – filozofię naszego programu społecznego – i jej przełożenie na sposób urządzenia państwa. Teraz skoncentrujmy się na dynamicznym procesie przejścia od Republiki Okrągłego Stołu do V Rzecz­ pospolitej. Omówimy nasz program działania, czyli wszystkie postulaty, któ­ re natychmiast po naszym zwycięstwie wyborczym wprowadzimy w życie. 1. Abolicja podatkowa (w tym ZUS) dla wszystkich przedsiębiorców zrujno­ wanych poprzez świadomą, rabunkową politykę pieniężną dotychczasowego państwa. Oprócz umorzenia należności skarbowych przeprowadzenie rozmów z bankami, wierzycielami małych firm w celu całkowitego, częściowego umo­ rzenia lub odroczenia ich zobowiązań. 2. Zniesienie obowiązku podat­ kowego i ubezpieczenia społecznego dla nowo zakładanych firm do czasu uzys­kania przez nie określonego puła­ pu dochodów (50 000 zł) lub na okres dwóch lat. 3. Obniżenie podatku dochodowe­ go dla małych firm do poziomu 10% dochodów netto. Jest to poziom dla nich optymalny, przy którym nie opłaca się unikać płacenia podatku poprzez stosowanie różnych sztuczek. Dzięki temu zamiast marnować czas, właś­ ciciele zajmą się rozwojem firm. A to z kolei pozwoli rozładować struktural­ ne obecnie bezrobocie. 4. Odzyskanie handlu przez zrów­ nanie praw wielkich sieci z małymi kupcami. Nie może być tak, że zachod­ nie sieci handlowe generują ogromne zyski i transferują je do swoich firm­ -matek, nie płacąc w Polsce prawie żadnych podatków, korzystając z kil­ kuletnich zwolnień i sprzedając się na­ wzajem cyklicznie pod koniec okresu zwolnienia podatkowego. 5. Po skandalicznej wyprzedaży sektora bankowego w zagraniczne ręce (prawie 90%), na co nie pozwa­ la prawo wszystkich cywilizowanych państw świata (w Kanadzie kapitał zagraniczny w bankach nie może prze­ kroczyć 8%), po pierwsze opodatku­ jemy wielkie banki, ale nie lokaty (!). Po drugie podejmiemy wszelkie dzia­ łania prawne zmierzające do odbudo­ wy polskiej własności w tym sektorze, który jest krwiobiegiem gospodarki każdego państwa. Przede wszystkim poprzez niedopuszczenie do sprzedaży ostatnich polskich banków, wzmoc­ nienie sektora banków spółdzielczych i wszelkie uprawnienia bankowe dla SKOK-ów. 6. Nie tylko przedsiębiorcy zostali ograbieni i doprowadzeni nad prze­ paść przez nieodpowiedzialną polity­ kę finansową III RP. Ta sama sytuacja dotknęła kredytobiorców indywidual­ nych, zwłaszcza zadłużonych we fran­ kach szwajcarskich na własne domy lub mieszkania. Ich liczbę szacuje się na 700 tysięcy. Państwo polskie, podobnie jak stało się to na Węgrzech, musi wziąć na siebie odpowiedzialność za taki stan rzeczy i zapobiec bankructwu tych lu­ dzi. Zwłaszcza tych, którzy brali kredy­ ty, przeliczając 1 frank = 2 zł. Obecnie 1 frank = 3,7 zł (stan na 13.06.2017).

żydowskiej, która skazała Jezusa Na­ zarejczyka na śmierć. Ale jak wiemy również z Pisma Świętego, był ukrytym zwolennikiem Jezusa i człowiekiem, który odstąpił mu swój grób. Nie wierzę, że w obozie III RP ma­ jącym nadal wiele władzy rzeczywistej, nie ma ludzi światłych, którzy obser­ wują bankructwo systemu Okrągłego Stołu. Miał im zapewnić bogactwo, bez­ pieczeństwo i długie, szczęśliwe ży­ cie dla nich samych i ich potomków. Spowodował ruinę państwa polskiego, z którego będą uciekały także ich dzie­ ci. Dlatego najwyższy czas oprzytom­ nieć. Nikt im już niczego nie odbierze, dlatego powinni poprzeć budowę V Rzeczpospolitej, państwa, którego nie będzie się trzeba wstydzić. W innym wypadku skończą jak murzyńscy ka­ cykowie, z których będzie się natrząsał nie tylko Zachód, ale i Wschód.

J

Wojna, którą właśnie przegraliśmy Część XI: Konfederacja Wolnych Polaków Jan Kowalski

Jako miarę patriotyzmu przedstawia się bardzo często postawę Józefa Piłsudskiego, twierdząc, że dla Polski gotów był paktować nawet z diabłem. Na tym właśnie polega najpierw intelektualna, a potem życiowa pułapka wielu patriotów. Ręka w rękę z diabłem na pewno nie wywalczymy wolnej Polski, bo tak wywalczona Polska będzie piekłem. Piszę to do wszystkich, którzy uważają, że mogą być dobrymi Polakami, głosząc szczytne hasła, a nie mają Boga w sercu i nie przestrzegają Jego przykazań. Piłsudskiego, twierdząc, że dla Polski gotów był paktować nawet z diabłem. Na tym właśnie polega najpierw inte­ lektualna, a potem życiowa pułapka wielu patriotów. Ręka w rękę z diabłem na pewno nie wywalczymy wolnej Pol­ ski, bo tak wywalczona Polska będzie piekłem. Piszę to do wszystkich, którzy uważają, że mogą być dobrymi Po­ lakami, głosząc szczytne hasła, a nie mają Boga w sercu i nie przestrzega­ ją Jego przykazań. Nawołują innych do poświęceń, a siebie przedstawiają do zaszczytów i stanowisk, najlepiej unijnych. Rzeczpospolita była wielka, gdy była gwarantem wolności dla lu­ dzi i ludów ją zamieszkujących. Jeśli chcemy odzyskać Polskę, to dla zwy­ kłych ludzi, ledwie wiążących koniec z końcem lub chwilowo emigrujących za chlebem. Dla tych, którzy chcą żyć własnym życiem, a nawet słuchają disco polo. Jeżeli zwykłym Polakom zapro­ ponujemy lepsze życie w Polsce, a nie za granicą – zwyciężymy. Prawdziwa wiara w Boga zmienia nasze widzenie rzeczywistości. Poszerza je z życia jedynie doczesnego na wiecz­ ność. Tak pojmując rzeczywistość, słu­ żąc Bogu i bliźnim, niestraszne już nam są chwilowe niepowodzenia, cierpienia czy brak natychmiastowej realizacji na­ szych pragnień. I brak wyniesienia na cokoły jeszcze przed śmiercią. Służąc Bogu i bliźnim, żyjącym obok nas Po­ lakom – zwyciężymy. I spotkamy się w Wolnej Ojczyźnie, jeśli nie tej do­ czesnej, to w Niebieskiej. Chrześcijaństwo jest największym społecznym osiągnięciem człowieka jako jednostki i jako zbiorowości. Jest dane przez Boga, który objawił się nam w postaci Jezusa Chrystusa z pierw­ szą i najważniejszą społeczną zasadą – przykazaniem miłości bliźniego. Skoro zatem dążymy do budowy państwa, społeczeństwa i narodu według zasad wiary chrześcijańskiej, nie odtrącajmy i nie potępiajmy wszystkich tych, któ­ rzy chcą nam pomóc pomimo braku

deklaratywnej wiary. I módlmy się za tych, którzy nam przeszkadzają, bo – mamy nadzieję chwilowo – służą złu przeciwko Bogu i człowiekowi. To brak wiary w życie wieczne i perspektywa zawężona jedynie do tu i teraz pozwoliły elicie opozycyjnej na podpisanie paktu Okrągłego Sto­ łu. A potem do „ustawiania” tu i teraz siebie i swoich dzieci. Wbrew intere­ som zwykłych ludzi. A ile było przy tym pięknych słówek! Nawiązania do patriotyzmu, do obowiązku i do ko­ nieczności wyrzeczeń! Oszust może wszystko powiedzieć i wszystko obiecać, bo wie, że nicze­ go nie dotrzyma. Zwykli Polacy zbyt często byli oszukiwani przy pomocy pięknych słówek. I nie dziwmy się, że nie chcą słuchać kolejnych proroków, którzy obiecują jedno: że ich urządzą, jak tylko zostaną wybrani. Wystarczają­ cą ilość razy zostaliśmy urządzeni, czyli załatwieni na cacy. Dlatego dosyć już pięknych słówek, które kolejne kliki po­ lityczne mają czelność nazywać progra­ mem. A które służą jedynie oszukaniu wyborców, żeby dorwać się do żłobu.

P

o przedstawieniu głównych za­ łożeń naszego programu czas wymienić naszych naturalnych zwolenników, nawet jeszcze nieświa­ domych. 1. Przedsiębiorcy mali, średni i du­ zi, którzy rozwinęli własne firmy pra­ cą i pomysłem, a zaczynali również jako mali. Niszczeni od co najmniej 1993 roku przez III RP w ramach walki z niezależnym od Systemu kapitałem. Oczywiście do grupy przedsiębiorców nie wliczam tzw. elity polskiego bizne­ su, czyli uwłaszczonych na majątku narodowym byłych komunistów. Nie są oni solą ziemi, ale słupami systemu Okrągłego Stołu. 2. Drobni rolnicy, najbardziej obok drobnych przedsiębiorców niszczona grupa społeczna w Polsce. Niszczona podobnie, w systemowy sposób, z wy­ znaczonym celem likwidacji półtora

miliona gospodarstw, bez wskazania innego miejsca uzyskiwania docho­ dów czy wręcz przeżycia. Po zniszcze­ niu drobnej produkcji rolnej w interesie rolnictwa obcych państw i rozmaitych polskich Stokłosów, ceny produktów rolno-spożywczych oczywiście wzrosną. 3. Pracownicy, w 75% zatrud­ nieni w małych i średnich przedsię­ biorstwach. Upadek przedsiębiorstw oznacza automatyczne bezrobocie dla zatrudnionych w nich osób. Dawny antagonizm z czasów komunizmu: my-robotnicy i jeden wielki przed­ siębiorca – państwo, powinien być jak najszybciej zapomniany. Obecnie zdecydowana większość pracowników i przedsiębiorców jedzie na tym samym wózku i czas to wreszcie zrozumieć. Oczywiście funkcjonariusze Systemu robią wszystko, żeby taki antagonizm podsycać. 4. Nauczyciele szkolni i akademic­ cy. Zapaść państwa polskiego generuje nie tylko nędzę i bezrobocie, ale rów­ nież stały odpływ polskiej młodzieży za granicę. Drastyczny spadek liczby stu­ dentów i uczniów spowoduje w szyb­ kim tempie zamykanie szkół, nie tylko podstawowych, ale i wyższych, a zatem wzrost bezrobocia i obniżki płac dla nauczycieli. 5. Przedstawiciele wolnych zawo­ dów – lekarze, prawnicy. Nie będzie kogo leczyć i komu doradzać, gdy pra­ wie wszyscy wyjadą, a ci, co zostaną, nie będą mieli pieniędzy. 6. Studenci. Nie mają wiele do stra­ cenia. Zawsze mogą wyjechać, ale czy nie jest to kusząca perspektywa – usta­ wić się tu i teraz, w Polsce, gdzie ma się więcej znajomych i więcej możliwości robienia ciekawych rzeczy? Nie szkoda tych melanży? Z górą kasy wszędzie za granicą można czuć się jak goście, a nie zmywaki. 7. Emeryci. Liczymy na nich. Na­ reszcie mają czas, żeby po oderwaniu się od zajęć i trosk zawodowych zrobić coś bezinteresownego dla pomyślno­ ści wnuków.

8. Emigranci. Skala obecnej emigra­ cji, jeśli miałaby mieć charakter stały, jest przerażająca. Przy takim odpły­ wie młodej krwi trwała zapaść państwa jest nieunikniona. Jest ona wynikiem umowy rządzących od ’89 z Zachodem: transfer kapitału za transfer taniej siły roboczej. Nie wiedziałbym nic o takiej umo­ wie, gdyby nie wypowiedź otwartym tekstem reprezentanta Biznes Center Club w Polskim Radiu. Nie dziwi za­ tem skuteczne odstraszenie po roku ’89. Polonii, która przebywała za granicą w dużej mierze ze względów nie mate­ rialnych, ale politycznych. Sztandaro­ wym przykładem takiego zachowania było „wyślizganie” Barbary Piaseckiej­ -Johnson z zakupu Stoczni Gdańskiej. A trzeba pamiętać, że jej wkład w finan­ sowanie Solidarności był bardzo duży. Dzieci i wnuki komunistów przywie­ zionych na sowieckich czołgach, któ­ rzy przepędzili z Polski elitę II Rzecz­ pospolitej, nie mogły pozwolić na jej powrót. To oni mieli rządzić III RP i rządzą, z jakim skutkiem – widzimy. Poza Czechami, drugim pań­ stwem, któremu udało się nie popaść w postkomunizm, jest Estonia. Suk­ ces ten zawdzięcza głównie reemigran­ tom, którzy zaproszeni przez władze państwa, czynnie włączyli się w jego odbudowę. Emigranci! natychmiast zaprosimy was do odbudowy państwa polskiego! 9. Rodzice zatroskani przyszłością dzieci. Obecny system skazuje mło­ de pokolenie na trwałe bezrobocie i ucieczkę z Polski. Nawet za komuny nie zamierzało emigrować tyle osób, co obecnie. Jeśli rodzice nie chcą za parę lat gadać z wnukami na skypie w ob­ cych językach, muszą pomóc w budo­ wie naszej V Rzeczpospolitej. 10. Na koniec najtrudniejsza grupa – przedstawiciele obozu III RP. Pismo Święte potrafi wszystko wyjaśnić, dla­ tego posłużę się nim. Józef z Aryma­ tei był zamożnym człowiekiem, człon­ kiem Sanhedrynu – najwyższej władzy

eśli kogoś nie wymieniłem, to przez nieuwagę. Niech się nie obraża, tylko czym prędzej do nas dołą­ cza. Konfederacja Wolnych Polaków jest otwarta na wszystkich, którzy nie chcą, żeby Polska była zawłaszczona przez jakąkolwiek sitwę. Na tych, któ­ rzy nie chcą być cynicznie wykorzy­ stywani i okradani z życiowych szans przez klikę politycznych hochsztaple­ rów. Polska musi być nasza i będzie. To będzie Polska Wolnych Polaków, w której każdy będzie mógł robić co chce, oczywiście w granicach rozsądku i obowiązującego prawa. I będzie mógł liczyć na wsparcie ze strony państwa, zamiast uważać na kłody rzucane pod nogi, jak to jest obecnie. Tylko taka Polska, zorganizowana w nowoczesny sposób, z wykorzystaniem naturalnych cech narodowych, oparta o sprawdzo­ ny fundament chrześcijaństwa, może na stałe zaistnieć jako wielkie państwo w Europie. Budowa naszej Polski, V Rzecz­ pospolitej, nie będzie przeciw komu­ kolwiek. Nie będzie zagrożeniem dla żadnego Polaka chcącego normalnie i zgodnie z naszym systemem war­ tości żyć we wspólnej ojczyźnie. Nie będzie też zagrożeniem dla żadnego obcego państwa lub obywatela inne­ go państwa. V Rzeczpospolita będzie miłującym pokój i handel państwem wolnych obywateli. Nie unikniemy oczywiście niena­ wiści ze strony wrogów wolności i Bo­ ga. Będziemy się modlić za ich nawró­ cenie i popierać wszelkie wolnościowe ruchy wewnątrz innych państw. Jako samotna wyspa wolności nie ostanie­ my się na morzu wzburzonym od chęci zniewolenia swoich obywateli innych państw. Mam nadzieję, że staniemy się przykładem dla naszych sąsiadów. Za­ miast podporządkowywania się wład­ com czyniącym z nich niewolników chorych żądz, w pierwszym rzędzie dążących do zniszczenia nas – wolnych Polaków, zmienią swoje rządy na po­ dobne do naszych. Bo w końcu, jakaż to miara sukcesu człowieka, gnać do przodu z frontem i nie oglądać się w tył, bo z tyłu biegnie formalnie nasz współ­ obywatel z odbezpieczonym naganem i również nie ogląda się za siebie? I jakiż to nasz indywidualny sukces, marznąć na froncie wschodnim lub zachodnim, z dala od rodziny, dla realizacji chorych pomysłów wariatów? Albo – tak jak to jest współcześnie – być we własnym państwie dumnym niewolnikiem? Konfederacje w dawnej Polsce były zawiązywane dla ratowania ojczyzny, w sytuacji, gdy inne formy debaty pub­ licznej nie mogły już pomóc. Nie były występkiem przeciwko państwu utoż­ samianemu w dużej mierze z królem. Przeciwnie, czekano, żeby król poparł postulaty konfederacji. Nasza Konfe­ deracja Wolnych Polaków również nie będzie występkiem przeciwko państwu. Wręcz przeciwnie, będzie szansą na odbudowę Polski jako sprawnego i sil­ nego państwa. Nie ma tu miejsca, w tekście pub­ licystycznym, na przedstawienie struk­ tury Konfederacji. Jednak jej naczelną zasadą działania zewnętrznego i współ­ działania wewnętrznego będzie to, co już w przeszłości zapewniło Polakom sukces. Tak w przypadku ruchu szla­ checkiego, jak i w cywilnej wojnie w za­ borze pruskim, a nawet tej chwilowej, jak było w przypadku Pierwszej Soli­ darności. Tą naczelną zasadą będzie sieciowość i terytorialność naszego społecznego ruchu. Współdziałanie wszystkich grup społecznych, które wy­ mieniłem powyżej, w imię wspólnego dobra. Dobra, które będzie oznaczać korzyść dla każdej z tych grup z osobna i dla wszystkich jako całości. Synergii, dzięki której Rzeczpospolita rozkwit­ nie jako państwo wolnych i zamożnych obywateli. K


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

9

P R E R O G AT Y W Y· P R E Z Y D E N TA Prezydent Andrzej Duda ułaskawił Mariusza Kamińskiego i kilka innych, razem z nim oskarżonych, mniej znanych osób. Sąd Najwyższy niedawno podjął uchwałę, w której stwierdził niedopuszczalność ułaskawienia przez prezydenta osoby, w stosunku do której nie doszło do prawomocnego skazania. Z treścią i uzasadnieniem uchwały, jak i z nagraniem z jej ogłoszenia i ustnej prezentacji motywów, można zapoznać się na stronie internetowej Sądu Najwyższego.

Spór o prezydenckie ułaskawienie Jakub Słoniowski

Co się wydarzyło? Przypomnijmy, jaki był przebieg pro­ cesu. Oskarżeni zostali w pierwszej instancji skazani przez sąd rejonowy na m.in. kary więzienia. Wyrok ten zaskarżyli apelacjami. Po tym prezy­ dent Andrzej Duda zastosował wobec nich z prawo łaski przez „przebaczenie i puszczenie w niepamięć oraz umorze­ nie postępowania”. W związku z tym sąd drugiej instancji wyrokiem uchylił wyrok sądu pierwszej instancji i umo­ rzył postępowanie w sprawie, uznając, że ułaskawienie jest okolicznością wy­ łączającą ściganie. Od wyroku sądu okręgowego oskarżyciele posiłkowi zło­ żyli kasacje do Sądu Najwyższego. Ten przedstawił składowi siedmiu sędziów SN – do rozstrzygnięcia – zagadnienie prawne budzące poważne wątpliwo­ ści co do wykładni prawa. SN 31 maja 2017 r. wydał uchwałę w tej sprawie (sygnatura akt II KK 313/16). Uchwała zawiera dwa punkty. W pierwszym SN stwierdza, że pra­ wo łaski, jako uprawnienie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, określone w zdaniu pierwszym art. 139 konsty­ tucji, może być realizowane wyłącznie wobec osób, których winę stwierdzono prawomocnym wyrokiem sądu. Tylko takie (tj. ograniczone) ujęcie zakresu prawa łaski, zdaniem SN, nie naru­ sza przepisów konstytucji. W drugim punkcie SN orzekł, że zastosowanie prawa łaski przed uprawomocnieniem się wyroku skazującego nie wywiera skutków procesowych.

Co powiedział Sąd Najwyższy? Punkt pierwszy uchwały jest wynikiem wykładni przepisów dokonanej przez SN, przede wszystkim przepisów kon­ stytucyjnych, gdyż to na ich podstawie działa prezydent, dokonując ułaskawie­ nia. SN uważa, iż konstytucyjne pra­ wo łaski, przysługujące prezydentowi, ograniczone jest (według samej konsty­ tucji) w ten sposób, że prezydent może je stosować tylko po prawomocnym skazaniu danej osoby, czyli że w za­ kres prawa łaski nie wchodzi tzw. ab­ olicja indywidualna. W przeciwnym razie, zdaniem SN, naruszone zosta­ łyby takie zasady konstytucyjne, jak trójpodział władzy (art. 10), działanie organów władzy na podstawie i w gra­ nicach prawa (art. 7), domniemanie niewinności (art. 42 ust. 3), prawo do sądu (art. 45 ust. 1), sprawowanie wy­ miaru sprawiedliwości wyłącznie przez sądy, w tym Sąd Najwyższy (art. 175 ust. 1 i art. 177). Sąd Najwyższy był świadomy, że doktryna prawnicza na ten temat nie była zgodna. Stwierdził jednak, że dotychczas nikt, a zwłaszcza żaden ze zwolenników dopuszczalności abolicji indywidualnej, nie dokonał pogłębionej wykładni konstytucji w tym zakresie. Większość głosów na ten temat ograni­ czała się do porównania unormowania prawa łaski w konstytucjach obowią­ zujących w Polsce po 1918 r. Taką pogłębioną analizę wykonał Sąd Najwyższy i jej rezultat przedstawił w uzasadnieniu uchwały, dochodząc do wniosku m.in., że wykładnia histo­ ryczna nie daje powodu do przyjęcia, że w ramach konstytucyjnego prawa łaski prezydent może dokonać aktu abolicji indywidualnej. Podobnie wy­ kładnia oparta na językowej i logicz­ nej analizie art. 139 konstytucji oraz na zestawieniu tego przepisu i pojęć w nim używanych z innym przepisami konstytucji (np. używającymi pojęcia „prawomocne skazanie”). Do tego sa­ mego prowadzi, według SN, także od­ niesienie możliwych wyników takiej

wykładni do zasad konstytucyjnych, w taki sposób, aby zapewnić zgodność z nimi (w szczególności z zasadą trój­ podziału władzy, prawem do sądu i do­ mniemaniem niewinności). Przekładając to na proces, którego bezpośrednio dotyczy uchwała, pre­ zydent, według SN, powinien był po­ czekać z aktem łaski, aż uprawomocni się wyrok skazujący, czyli do czasu, aż zostanie wydany wyrok skazujący, od którego nie będzie już przysługiwać środek zaskarżenia (a więc nie zostaną złożone apelacje lub gdy uprawomocni się wyrok skazujący w drugiej instancji – możliwe są jeszcze inne warianty). Punkt drugi uchwały jest konse­ kwencją punktu pierwszego. Skoro prezydent, według SN, nie mógł do­ konać aktu łaski, jako że postępowanie jeszcze nie zakończyło się prawomoc­ nym skazaniem, to ogłoszenie aktu ła­ ski wobec jeszcze nie skazanego pra­ womocnie oskarżonego nie wywołuje skutków prawnych dla tego postępowa­ nia. Upraszczając, można to porównać do sytuacji, w której o ułaskawieniu postanowiłby organ nieuprawniony do tego (np. premier) albo osoba nie­ uprawniona (np. minister z kancelarii prezydenta). Z tego musi płynąć wniosek, który zapewne zostanie wyciągnięty przez skład SN orzekający w przedmiocie kasacji. Należy się spodziewać, że przyj­ mie on, iż nie było podstaw do uchy­ lania wyroku sądu pierwszej instan­ cji i umarzania postępowania. Sprawa wróci więc do momentu, w którym została umorzona, czyli do momen­ tu zaskarżenia wyroku sądu pierwszej instancji i rozpoznana przez sąd dru­ giej instancji. Kontrowersje polityczne i prawne To, że uchwała SN budzi kontro­ wersje polityczne, nikogo nie powinno dziwić. Skazanie dotyczyło polityków z pierwszych stron gazet. Gdyby „utrzy­ mało się”, byłby to jeden z nielicznych przypadków, a może jedyny w historii III RP, kiedy naprawdę ważny polityk lub urzędnik został skazany na karę więzienia, i to bez zawieszenia. Nie można też zapominać o at­ mosferze towarzyszącej sprawie – o ostrym sporze politycznym, toczą­ cym się od wielu lat, przynajmniej od czasu pierwszych rządów PiS (w latach 2006-7), kiedy miały miejsce wydarze­ nia, w związku z którymi doszło do skazania Mariusza Kamińskiego (i po­ zostałych osób) – oraz o co najmniej szorstkiej relacji między rządem i pre­ zydentem a środowiskami prawniczy­ mi, głównie sędziowskimi, kwestionu­ jącymi planowane przez rząd zmiany ustroju wymiaru sprawiedliwości. Uchwała spotkała się z bardzo emocjonalną reakcją zarówno ze strony jej krytyków, jak i zwolenników. Głosy za uchwałą sprowadziły się głównie do takich stwierdzeń: • SN rozstrzygnął i sprawa zała­ twiona, • oczywiste, że SN mógł i powinien tak sprawę załatwić, • inne poglądy na abolicję indywi­ dualną są oczywiście sprzeczne z kon­ stytucją, • skoro SN się wypowiedział, nie ma miejsca na dyskusję i krytykę, trzeba się słuchać i koniec, • a nawet, że prezydent oczywiście złamał konstytucję, za co powinien od­ powiedzieć przed Trybunałem Stanu. Z kolei przeciwnicy uchwały głosili: • SN oczywiście złamał konstytucję, • uchwała psuje prawo, • SN, łamiąc konstytucję, wkroczył w osobiste prerogatywy prezydenta, • oczywiste jest, że SN nie miał pra­ wa na ten temat się wypowiadać, bo

materia ta nie należy do niego, ale jeśli już, to do Trybunału Konstytucyjnego, • oczywiste, że prezydent miał pra­ wo dokonać abolicji indywidualnej, • uchwała SN nie ma mocy prawnej, jest nieważna, łamie prawo itp. Wypowiedzi z obu stron były bardzo kategoryczne i – jak już napisałem – bardzo emocjonalne. Brakowało w nich oparcia na dokładnej analizie motywów uchwały, zwłaszcza od strony prawnej i konstytucyjnej. Oczywiście jej zwolen­ nicy nie musieli tej analizy dokonywać, bo wynik był po ich myśli. Przede wszystkim dziwi brak refleksji u krytyków uchwały. Ustne motywy zaprezentowane przy jej ogła­ szaniu były bardzo obszerne i przed­ stawiały istotę argumentacji SN. Już wtedy można się było do nich odnieść merytorycznie. Teraz, gdy znane jest pisemne uzasadnienie, tym bardziej jest to możliwe. Można to podsumować, że (przy­ najmniej na razie) nie doszło pogłębio­ nej, merytorycznej krytyki uchwały. Uwaga ta dotyczy także wypowiedzi osób, mających do tego kompetencje (tytuły profesorskie lub doświadczenie i uznanie w zawodach prawniczych). Chciałbym zastanowić się, czy taka kry­ tyka jest w ogóle możliwa i jak mogła­ by wyglądać.

Czy wolno krytykować Sąd Najwyższy? Dla każdego prawnika oczywiste jest, że z sądami, włącznie z Sądem Najwyż­ szym, można dyskutować, a nawet kry­ tykować ich rozstrzygnięcia. Dowodem na to jest to, że typową pracą prawni­ ków (i to nie tylko akademickich) jest pisanie glos do orzeczeń sądowych. Nie są to tylko glosy aprobujące. Zdarza się też, że sami sędziowie mają zdanie od­ mienne od większości w orzekającym składzie i zgłaszają zdania odrębne. Nieraz sam Sąd Najwyższy werbal­ nie nieco podważa swój autorytet, gdyż uzasadniając rozstrzygnięcia, używa sformułowań typu: „Sąd Najwyższy w niniejszym składzie jest zdania, że…”. Oznacza to, że jest świadomy, że gdyby orzekał inny skład, wyrok mógłby być odmienny. Tak teoretycznie mogło się zdarzyć w sprawie ułaskawienia Mariu­ sza Kamińskiego. Warto też pamiętać o tym, co wie każdy prawnik-praktyk, czy to pełno­ mocnik procesowy, czy sędzia. Otóż analizując orzecznictwo sądowe, w tym – Sądu Najwyższego, natrafia się na orzeczenia wprost sprzeczne ze sobą. Nieraz stanowisk w bardzo ważnych kwestiach jest nawet więcej niż dwa. Podobnie jest w naukowym piśmien­ nictwie prawniczym. Przysłowiowe pośród prawników stało się mówie­ nie o szkole warszawskiej i o szkole krakowskiej. Jakie z tego płyną wnioski dla zwy­ kłego obserwatora? Na pewno takie, że nikt nie może kompetentnie twierdzić, że skoro Sąd Najwyższy orzekł teraz tak, to nie może orzec już inaczej oraz że nikt też nie może uczciwie twierdzić, że wszelka krytyka uchwały SN w spra­ wie ułaskawienia jest niedopuszczalna. W każdym razie różnoraka kryty­ ka zapadłych rozstrzygnięć sądowych jest jak najbardziej dozwolona, czy to ściśle prawnicza, akademicka, czy też publicystyczna. Życzmy sobie tylko, aby ta krytyka była na poziomie.

Ocena uzasadnienia uchwały Nie będę dokonywał szczegółowej ana­ lizy uchwały ani próbował z nią pole­ mizować. Zresztą, choćby ze względu

na jej objętość (ponad 40 stron), musia­ łoby to przekroczyć ramy niniejszego artykułu. Chciałbym jednak przynaj­ mniej odnieść się do jakości argumen­ tacji użytej przez SN. Otóż wbrew temu, co mówią krytycy uchwały, jest ona uzasadnio­ na bardzo przekonująco. SN podszedł do sprawy bardzo kompetentnie. Uza­ sadnił uchwałę kompleksowo, odwołu­ jąc się do różnych rodzajów wykładni, odpowiedział na większość lub nawet na wszystkie istotne argumenty za dopuszczalnością abolicji indywidu­ alnej. Opierał się przy tym na poglą­ dach utrwalonych w dotychczasowym orzecznictwie TK i SN oraz doktrynie prawniczej. Przyjęte przez SN rozumienie i uznanie wagi zasad i wartości kon­ stytucyjnych, takich jak trójpodział władzy, prawo do sądu czy domnie­ manie niewinności, doprowadziły go do uznania, że dopuszczenie aktu łaski przed uprawomocnieniem się wyroku skazującego naruszałoby te zasady. Można się z tym osobiście nie zga­ dzać. Pytanie, czy ten brak zgody op­ arty jest na uprawnionej i dobrze uza­ sadnionej interpretacji konstytucji, czy na tym, jak, zdaniem danego krytyka, powinny wyglądać relacje między wła­ dzą wykonawczą, ustawodawczą i są­ downiczą oraz jaka powinna być po­ zycja prezydenta (np. że powinien być w pewnych sprawach ponad rządem, parlamentem i ponad sądami). A może brak zgody wynika po prostu z sympatii do polityki obozu rządzącego? Aby dyskusja była w ogóle możli­ wa, odróżniajmy merytoryczny brak naszej zgody na dane rozstrzygnięcie (tu omawianą uchwałę SN), a więc że naszym zdaniem konstytucję należy rozumieć tak a tak, od naszych po­ glądów na to, co konstytucja powinna zawierać (np. że prezydent powinien mieć prawo stosować abolicję indy­ widualną). Warto na marginesie zauważyć, że meritum uzasadnienia uchwały nie mogło przebić się do opinii publicznej nie tylko ze względu na trudną materię (prawnokonstytucyjną), ale też dlatego, że relacje medialne z ogłoszenia uza­ sadnienia były co najmniej zdawkowe i upraszczające, a także nacechowane przekazem politycznym.

Czy możliwa jest dyskusja z uchwałą? Trzeba przyznać, że krytycy uchwały mają trudne zadanie. Nie można kom­ petentnie powiedzieć, że jest ona oczy­ wiście niezgodna z konstytucją i że SN oczywiście złamał prawo. Tak samo na podstawie lektury uchwały nie moż­ na powiedzieć, że ma ona charakter polityczny. Nawet jeśli orzekający sędzio­ wie, wydając taką, a nie inną uchwałę, w istocie chcieli zabrać głos w obecnie toczącym się sporze o wizję wymia­ ru sprawiedliwości albo wręcz poka­ zać władzy politycznej, gdzie jest jej miejsce, to i tak uchwała może być merytorycznie właściwa (tj. zgodna z konstytucją), a przynajmniej na tyle uzasadniona, że nie można jej potępiać w czambuł. Oczywiście, jak już napisałem, można z uchwałą dyskutować. Trzeba jednak mieć argumenty, a nie tylko grzmieć, że SN psuje prawo itd. Uchwała dotyczy kwestii kontro­ wersyjnej politycznie (tj. skazania po­ lityka z pierwszych stron gazet i wy­ dawana jest w czasie ostrego sporu, w którym zainteresowanym i ponie­ kąd uczestnikiem jest sam SN), a tak­ że kontrowersyjnej od strony prawnej. W doktrynie prawniczej sprawa nie była rozstrzygnięta. Wielu prawni­ ków, wcale niebędących stronnikami rządu, wyrażało się z aprobatą o do­ puszczalności abolicji indywidual­ nej. Tyle, że ten spór miał dotychczas charakter czysto akademicki, gdyż w historii Polski od odzyskania nie­ podległości do abolicji indywidualnej nie doszło. Uzasadnienie uchwały bardzo mocno wpisuje się w to, jak konstytu­ cja była interpretowana od jej począt­ ków, jak ją rozumiał TK i większość doktryny prawniczej, jak prawa kon­ stytucyjnego uczy się na wydziałach prawa itd. Zgodnie z tymi interpre­ tacjami bardzo dużą wagę przyzna­ je się zasadzie trójpodziału władzy, niezawisłości sądów, prawie do sądu, domniemaniu niewinności. Zasady te są oczywiście zniuansowane i wiele ich aspektów można rozumieć róż­ nie, ale dotychczasowa tendencja była taka, żeby dawać im prymat, nawet kosztem innych istotnych zasad czy wartości.

Żeby podjąć rzeczową polemikę z Sądem Najwyższym, potrzebne jest więc bardzo gruntownie przeanalizo­ wanie zasad, które SN uznał, że mają większą wagę niż prezydenckie prawo łaski, nie dopuszczając abolicji indy­ widualnej. Może znalazłyby się wtedy mocne argumenty przeciwko takiemu rozstrzygnięciu i interpretacji konsty­ tucji, na której jest oparta. Pierwszą kwestią wymagającą analizy jest zasada trójpodziału władz. Jest ona i może być rozumiana różnie, raz bardziej jako zgodna współpra­ ca, innym razem jako z natury tych władz wynikający konflikt, który za­ sady ustrojowe i zawarte w nich bez­ pieczniki (checks and balances) mają łagodzić, z zachowaniem kierunku, jakim jest dobro wspólne i prawo­ rządność. Drugą kwestią jest pozycja ustro­ jowa prezydenta. Ona też może poddać się pewnej rewizji. Prezydent według polskiej konstytucji ma przecież bar­ dzo silną pozycję, co jest nietypowe w parlamentarno-gabinetowym mo­ delu ustrojowym, jaki przyjęła kon­ stytucja z 1997 r. Jego legitymacja jest bardzo mocna, gdyż pochodzi z bezpo­ średnich, demokratycznych wyborów. Ma przy tym pewne swoiste uprawnie­ nia, będące refleksem dawnej władzy monarchy. To on powołuje sędziów (moż­ na przecież powiedzieć, że to godzi w ich niezawisłość), ma prawo weta, uczestniczy w polityce obronnej i za­ granicznej, no i ma właśnie prawo łaski, które może – jak przypomniał SN – stosować czysto uznaniowo i bez uzasadnienia, niwecząc rezultat prze­ prowadzonego zgodnie z zachowa­ niem wszelkich standardów proce­ su karnego (wspomnijmy tutaj, jakie kontrowersje budziła praktyka uła­ skawień, zwłaszcza pierwszych dwóch prezydentów w III RP – choćby liczba aktów łaski mogła co najmniej zasta­ nawiać; kolejni prezydenci dokonywali już ich zdecydowanie mniej). Zauważmy też, że osobie prezyden­ ta – ktokolwiek nim był – towarzyszył i nadal towarzyszy pewien splendor i szacunek dla urzędu, nieporównywal­ ny z innymi, czasem nawet istotniej­ szymi w bieżącej polityce (np. prezesa rady ministrów). Wolno stąd próbować wyprowa­ dzić wniosek, nadal zgodny z trójpo­ działem władzy, że prezydent stoi nieja­ ko obok czy nawet ponad pozostałymi władzami – rządem, parlamentem i są­ dami. W związku z tym pewne jego działania – jak prawo łaski – mogą być rozumiane nieco inaczej niż w uchwa­ le SN. Można także dyskutować z po­ szczególnymi rozumowaniami przed­ stawionymi przez SN w uchwale. Na takim gruncie widziałbym prawdziwą polemikę z uchwałą.

Trudne zadanie Na przykładzie sporu o ułaskawienie widać, jak trudnym zadaniem jest re­ formowanie wymiaru sprawiedliwo­ ści wbrew opiniom środowisk prawni­ czych. Rząd ma przeciw sobie najtęższe prawnicze głowy, niezależnie od tego,

przepisów nie jest pomysłem nowym i niczym nie popartym. Według tej koncepcji kontrola zgodności ustaw z konstytucją może odbywać się nie tylko poprzez wnioski i pytania prawne kierowane do TK, ale też w jednostkowych postępowaniach sądowych, w których orzekający sąd mógłby stwierdzić, że dany przepis jest niezgodny z konstytucją i odmó­ wić jego zastosowania przy orzekaniu. Skutkiem nie byłoby usunięcie przepisu z systemu prawnego (jak to czyni TK), ale brak jego działania w danej sprawie. Utrwalenie takiej praktyki w odniesie­ niu do konkretnego przepisu, popar­ te autorytetem Sądu Najwyższego czy Naczelnego Sądu Administracyjnego, skutkowałoby faktycznym pozbawie­ niem go mocy prawnej, bez udziału TK. Pogląd ten miał poważnych zwo­ lenników od początku obowiązywania konstytucji i już w przeszłości znajdo­ wał realizację również w orzecznictwie, co prawda niedominującym, SN i NSA. Spór o model kontroli konstytucyj­ ności nie został zasadniczo rozstrzyg­ nięty, ale dotąd nie miał tak istotnej wagi, jak obecnie – można powiedzieć, że się tylko tlił, a teraz wygląda na to, że może zapłonąć.

Czy prezydent powinien stanąć przed Trybunałem Stanu Załóżmy, że prezydent nie miał racji i nie mógł dokonać abolicji indywi­ dualnej. Czy to oznacza, że należy go postawić przed Trybunałem Stanu? Są­ dzę, że tutaj z kolei przesadzają zwolen­ nicy uchwały i przeciwnicy polityczni prezydenta. Pogląd dopuszczający abolicję in­ dywidualną był dość popularny w dok­ trynie prawniczej. Stawianie prezydenta z tego powodu przed TS byłoby wy­ razem złej woli i bardzo wątpliwe od strony prawnej. Na tej samej zasadzie można by żądać postawienia przed TS wszystkich posłów i senatorów, którzy głosowali za ustawą, którą później TK uznał za niezgodną z konstytucją, albo karać dyscyplinarnie sędziów, których wyrok nie ostał się w wyższej instan­ cji. Albo odbierać tytuły profesorskie tym, którzy z aprobatą pisali o abolicji indywidualnej.

Konkluzja Praktyce politycznej nieustannie to­ warzyszą spory ideowe, personalne i prawne. Spory te czasem są formal­ nie rozstrzygane na drodze prawnej, np. sąd skazuje bądź nie jakiegoś polityka za zarzucane mu czyny, albo TK uznaje bądź nie dane przepisy za niezgodne z konstytucją. Przykładem może być kwestia aborcji „na życzenie”, która zo­ stała rozstrzygnięta przez TK w 1997 r. Od tamtej pory – pomimo prób z obu stron i nadal gorących dyskusji – po pierwsze zasadniczo utrzymuje się sta­ tus quo (żadna z przesłanek prawnej dopuszczalności aborcji nie została ani usunięta, ani nie została dodana żad­ na nowa), po drugie – niezależnie od sporów ideowych – bez zmiany kon­ stytucji lub zupełnego przełamania linii orzeczniczej TK aborcja „na życzenie”

Skazanie dotyczyło polityków z pierwszych stron gazet. Gdyby „utrzymało się”, byłby to jeden z nielicznych przypadków, a może jedyny w historii III RP, kiedy naprawdę ważny polityk lub urzędnik został skazany na karę więzienia, i to bez zawieszenia. co myślimy o ich poglądach politycz­ nych czy tonie wypowiedzi. Pokazuje to dyskusja, jaka toczy się w prasie prawniczej i na konferen­ cjach organizowanych przez środo­ wiska prawnicze. Media nagłaśniają pewne kontrowersyjne wypowiedzi, jak te, że prawdziwym suwerenem nie jest naród, ale wartości zapisane w pra­ wie, albo buczenie w czasie wystąpie­ nia przedstawicieli władzy politycznej. Tymczasem warto wsłuchać się w pa­ dające tam głosy. Najlepsi w Polsce prawnicy myślą bowiem nad tym, jak sądy i środowiska prawnicze powinny reagować na dzia­ łania parlamentu, rządu i prezydenta. Jest to namysł bardzo poważny i głę­ boki. A prezentowane pomysły wcale nie są absurdalne i wyciągnięte z ka­ pelusza. Na przykład rozwijana obec­ nie i czasem obśmiewana przez media sprzyjające rządowi koncepcja tzw. roz­ proszonej kontroli konstytucyjności

nie może być wprowadzona. Polem tych sporów są konstytucyj­ ne organy, w których zasadniczy może być aspekt personalny (jak w niedaw­ nym sporze o obsadę TK) albo aspekt kompetencyjny (jak w sporze o abolicję indywidualną). Poza bezpośrednią zmianą kon­ stytucji rozstrzygnięcia można rów­ nież dokonać poprzez zmianę prakty­ ki rozumienia zasadniczych instytucji prawnych, np. trójpodziału władzy lub pozycji ustrojowej prezydenta, także przez sądy i doktrynę prawniczą. Aby do takiej zmiany mogło dojść, niezbęd­ ny jest głęboki namysł odnoszący się nie tylko do taktyki czy strategii poli­ tycznej, ale też – tak jak to robią gremia prawnicze – ściśle prawny, dotyczący istoty zrębowych zagadnień konstytu­ cyjnych i filozofii prawa (np. wykładni prawa). Przebieg sporu chyba pokazuje, czy ten namysł ma miejsce. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

25

maja w Libanie to rocznica wycofania się wojsk izraelskich z południa tego kraju, okupowanego od 1978 roku. Wraz z wycofaniem się (zdaniem niektórych, bezładną rejteradą) izraelskich „wojaków” upadła chrześcijańska Armia Południowego Libanu, ostatnia niemuzułmańska formacja zbrojna w tym kraju. Tego roku na 25 maja przypada wigilia ramadanu i choć w Libanie przebywałem na chrześcijańskim przedmieściu wschodniego Bejrutu – Junyje, to dziennikarski obowiązek nakazywał mi jedno – podróż do serca Hezbollahu! A więc do bejruckiej dzielnicy Dahiya, zwanej też Shia, a pisanej Chiya. Po kilku dniach spędzonych w kraju cedru, a nie cydru, jak można mylnie uważać, zorientowałem się, że obecność szyickiej Partii Boga w Libanie jest niezauważalna. Gdzie oni są? – zastanawiałem się w Tyrze, 20 km od granicy z Izraelem, a więc na froncie tajnej wojny, która rozgrywa się na całym świecie. Partia Boga i Mossad. Dwie najlepsze globalne firmy zwarte w bezkompromisowej walce. Buenos Aires, Bangkok, Baku, Berlin, Warszawa. Ale chwilowo w południowym Libanie jest spokojnie, chociaż zdaniem ekspertów wojna jest nieunikniona – w tym roku lub za dwa, góra trzy lata. Abuna Gajowy, nasz rodak mieszkający w Libanie 30 lat, w rozmowie na bazarze w Saidzie – biblijnym Sydonie – powiedział mi, że Hezbollahu nie widać, ale on jest, i to na tyle potężny i sprawny, że czasami nie wiadomo, co jest państwem libańskim, a co Hezbollahem. Przestrzegł mnie też przed nadmierną ciekawością: – Możesz jechać do Dahiyi, ale żadnych zdjęć i nie wypytuj o nic nikogo. Ja już kilku dziennikarzy stamtąd wyciągałem. Jednemu zabrali aparat i telefon, później oczywiście mu oddali. Ale nie wiadomo, ile tam było pluskiew i innego oprogramowania szpiegującego. Oni mają technologię nawet lepszą niż Izrael. Głowy nie utną, ale mogą być duże problemy. Tam zobaczysz, co to jest obserwacja. Ludzie dyskretnie, lub też nie, będą na ciebie patrzyli. Ktoś może zacząć cię wypytywać. I pamiętaj, nie wchodź w uliczki, gdzie są posterunki. Podobnie o Dahiyi i Hezbollahu mówiła Iwona, Polka mieszkająca 20 lat w Libanie, mająca męża maronitę. Z jej perspektywy – ekskluzywnych maronickich przedmieść – Dahiya nie stanowi żadnego wartego uwagi obiektu – bieda, smród, chaos i terroryści. Nasuwało mi się jedno skojarzenie – z zachodnioeuropejskimi przedmieściami, strefami „no-go”, których chwalebnie nie znamy nad Wisłą. Iwona była nieprzychylnie nastawiona do Hezbollahu, jak większość maronitów. Entuzjazm wobec triumfu sprzed 11 lat wyparował. Wspominała, że w trakcie wojny 2006 roku Izrael zniszczył jedynie mosty i lotnisko w Bejrucie. Cały arsenał poszedł na Dahiyę, aby ją zrównać z ziemią. W czwartkowy poranek 25 maja, po nędznym hotelowym śniadaniu złożonym z omletu, twarożku labanyje, kilku oliwek i żałosnych plasterków pomidora i ogórka, wraz z pomyjami, które dyletant z kuchni nazywał kawą, postanowiłem udać się do Dahiyi. Bulos, portier, nie zdziwił się moją decyzją: – Dla mnie jako chrześcijanina pójście do Dahiyi jest bezpieczne. O wiele bardziej niż wyjazd do Trypolisu; tam jest Daesh, wiesz

Hezbollahu nie widać, ale on jest, i to na tyle potężny i sprawny, że czasami nie wiadomo, co jest państwem libańskim, a co Hezbollahem. o tym? Moja matka jeździ do centrum handlowego do Dahiyi bez problemów. Tyle, że tam ludzie będą się na ciebie gapić. Ale jeśli ci to nie przeszkadza, to jedź. O, i żadnych zdjęć! Nie wchodź też w boczne alejki. Mój brat jest żołnierzem libańskim i służy w Dahiyi. Mówi, że nie ma problemu. Przecież Nasrallah powiedział, że Hezbollah jest libański, i oni podporządkowali się rządowi – informował mnie mój imiennik. Po chwili przyjechał taryfiarz Eli, brat księdza Nadera, który promuje w Libanie kult św. Jana Pawła II. Na tyle skutecznie, że nie wiem, czy w Libanie wiedzą o tym, że jest już inny papież – może wiedzą i dlatego o nim milczą? Taksówki w Libanie to nie wielkopaństwo. To konieczność. Publicznego transportu (tak jak służby zdrowia, szkół, spółek skarbu państwa – oprócz kasyna) tam nie ma. Są busiki, z reguły wożące syryjskich robotników (tu uchodźcy muszą pracować, a i tak po wojnie zostaną „wykopani” do siebie), jednak wloką się niemiłosiernie. Po drugie nie ma żadnych przystanków – trzeba powiedzieć, kiedy się chce wyjść, o ile się wie. Jedziemy z Elim do Bejrutu. Podskórnie czuję, że nie zgodzi się na kurs do Dahiyi,

R E P O RTA Ż·W N E T

Od chrześcijańskiego Bejrutu Paweł Rakowski

FOT. PAWEŁ RAKOWSKI (2)

10

a więc jedziemy pod Muzeum Narodowe (chrześcijański Bejrut), nie utykając wcale w korkach. Przed dojazdem do celu pytam Elego, czy nie skręciłby do Dahiyi. Przerażony, krzyczy po francusku, że nie, i dodaje łamanym angielskim, że tam jest duży problem. Rozemocjonowany stwierdza, żebym tam nie szedł, że tam może być wielkie „boom” i że trzeba mieć paszport. Płacę Elemu za kurs topniejącymi w zatrważającym tempie dolarami i siadam na chwilę w kafejce na wprost muzeum. Może to ostatnia placówka, gdzie można kupić zimne piwo – zastanawiam się, pałaszując lahmajoun – tzw. pizzę ormiańską – i popijając ją zimną colą. Jest przed 10 rano, a słoneczko podkręca niemiłosiernie swoje grzejniki. Przed muzeum skwerek, trawnik i chodnik. Cieszy to po surowej Junyje. Wchodzę do muzeum po darmową mapę miasta i zatrzymuję się przy suwenirach, których znalezienie w tym kraju to niełatwa sprawa. Ale wszystko drogie! – myślę sobie, przeglądając jakieś plastiki, chorągiewki i inne badziewie. – Skąd jesteś? – pyta ekspedientka, urodziwa, loczkowana blondynka po czterdziestce, z wielkim krzyżem w obfitym miejscu. – Polska! Wspaniały kraj! – stwierdza. – Byłam dwa razy w Polsce! Piękni ludzie. Zielonoocy, wysocy, postawni. Bardzo mi się Polska podoba. – A mnie Liban – odpowiedziałem zgodnie z prawdą – tylko są problemy z lotami. – No tak, ile płaciłeś za bilet? – 300 USD. Jej reakcja, że to tanio, przypomniała mi, że funkcjonujemy w innych obszarach płatniczych i w innej rzeczywistości ekonomicznej. Zapytałem, jak dojść do Dahiyi, która powinna się zacząć zaraz za muzeum. Kobieta nie rozumiała, o co pytam. Kiedy powiedziałem magiczne w tym kraju słowo „Hezbollah”, speszona pokierowała mnie w przeciwną stronę, w kierunku Morza Śródziemnego – idź tam, my, chrześcijanie, chodzimy tam – zaznaczyła. Zbyt wcześnie na przygody, więc posłuchałem miłej nieznajomej i poszedłem wzdłuż tzw. zielonej linii do centrum miasta. Dlaczego zielonej? Bo pas ziemi, dzielący chrześcijański i muzułmański Bejrut, porósł bujną roślinnością, kiedy to od 1975 do 1990 roku stanowił żelazną kurtynę libańskiej wojny domowej. Któż tu nie wojował? Oficjalnie zaczęło się po zamachu na Kemala Jumbulatta, lidera druzyjskiego, kiedy to maronici, mający dość Palestyńczyków, wzięli się z nimi za łby. Palestyńczyków zaczęły popierać sunnickie frakcje panarabskie i komunizujące. Maronici przywołali na pomoc Hafeza Al-Asada, który nie uznawał odrębności Libanu od Syrii. Nastąpiła

zmiana sojuszy. Lider pewnej frakcji maronickiej, tzw. Falangi, Baszir Gemayel, skumał się z Żydami, którzy od początku Izraela są zainteresowani podziałem Bliskiego Wschodu na małe, wiecznie zantagonizowane kantony, i przywołał – niczym Hieronim Radziejowski – nowe mocarstwo na libański grunt. Czołgi Ariela Szarona wjechały do Bejrutu w 1982 roku, przegnały Jasira Arafata i załatwiły Baszirowi prezydenturę, która trwała trzy tygodnie, ponieważ „nieznani sprawcy” wysadzili libańskiego prezydenta w powietrze. I powstał ambaras. W Libanie Izrael wojował z Palestyńczykami i armią syryjską (która została w kraju do 2005 roku). Druzowie zaczęli boksować się z maronitami w Szouf. Następca Baszira, jego brat Amin, wycofał się z sojuszu z Żydami. W szyickich enklawach w Dolinie Bekaa i tzw. Jabal Amal na południu kraju pojawili się

Liban, zwłaszcza chrześcijańskie enklawy, stały się kasynami, burdelami i wszelakimi innym zakazanymi u nich przybytkami. Może stąd ta drożyzna? irańscy krzewiciele rewolucji ajatollaha Chomeiniego. Libańska wojna domowa w drugiej połowie lat 80. zamieniła się w absurdalną jatkę wszystkich ze wszystkimi – szyicki Amal wojował z Hezbollahem, Druzowie – klan Jumbulatt z klanem Arslan, maronici z prawosławnymi, nacjonaliści z komunistami, sunnici z szyitami, chrześcijanie z Druzami... innym razem z szyitami w sojuszu z Druzami. Bałagan i chaos absolutny, w którym już nikt nie wiedział, co, po co i o co wojuje. Grunt, że w podzielonym Bejrucie raz w tygodniu pojawiała się furgonetka z dolarami jako żołdem dla wojaków. Koniec wojny nastąpił w 1990 roku dzięki mediacjom Saudów, którzy szczodrze opłacili pokój. Mieli w tym swój interes. Liban, zwłaszcza chrześcijańskie enklawy, stały się dla obywateli Zatoki Perskiej kasynami, burdelami i wszelakimi innymi zakazanymi u nich przybytkami. Może stąd ta drożyzna? Znalazłem się w końcu na chodniku i nie musiałem maszerować ulicą wzdłuż pomyj i śmieci. Niskie, niekiedy bardzo zadbane domki stały czasem obok ruder, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Właściciele niektórych posesji zostali zabici lub uciekli i teraz trwają

sprawy spadkowe. Mijam cmentarz żydowski i już nie wiem, po której stronie miasta byłem. Raz był kościół, innym razem meczet. Ale przestrzeń zadbana, ze śródziemnomorskim sznytem w nowobogackim wydaniu. Docieram do wielkiego meczetu. Nosi on imię Rafika Haririego, bowiem obok niego ten libański premier został wysadzony w powietrze w 2005 roku. Hariri zasłużył się wielce dla kraju. Odbudował go, czyniąc przy okazji z siebie i swoich synów multimilarderów, ale to Bliski Wschód i jest to zrozumiałe. Dziś premierem jest syn Rafika, Saad. Ważne, żeby wojny nie było, a gruzy zamieniły się znowu w domy i kawiarnie. Co ciekawe, odbudowę Bejrutu wzorowano na odbudowie Warszawy. Libańscy architekci przyjechali do naszej stolicy i radzili się, jak przywrócić miasto do życia. Oczywiście Bejrut powstał na nowo przy pomocy nie Sowietów, lecz Saudów. I to widać. Tylko czy ktoś tutaj mieszka? Miałem wrażenie, że centrum finansowe, administracyjne i gospodarcze tego kraju jest wyludnione, jakby po godzinach pracy ludzie wracali do swoich dzielnic, które Allah im przypisał. Przechadzam się po reprezentacyjnych uliczkach. Taki Berlin Zachodni. Kelnerki przy kawiarniach uśmiechają się i zapraszają do środka. Kraj pięknych ludzi, naprawdę. Ale bez natręctwa i targowania. Nie masz kasy? To przyjdź, jak będziesz miał! Takie to oczywiste. Pod skromnym budynkiem parlamentu stoi wojsko, jest kościół i miejscowa wycieczka szkolna. Dziatwa na widok bladej twarzy krzyczy „Welcome to Lebanon!”, wedle instrukcji zakonnika. Pośród bachorów są też dziewczynki w czadorach. Lepiej, żeby nasi nadwiślańscy pieniacze od islamu tego nie widzieli, bo jeszcze głowy mogłyby ich rozboleć. Człowiek jest tylko człowiekiem, a jest miejsce i czas pokoju i wojny. Armia stoi pod parlamentem nie tylko, żeby strzec majestatu państwa przed zbirami salafickimi wałęsającym się bezkarnie po Bliskim Wschodzie, ale przed własnymi obywatelami. Libańczycy, niezależnie od konfesji czy poglądów zgodnie ogłosili, że powywieszają cały parlament, jeśli ten w końcu nie uzgodni ordynacji wyborczej do i tak opóźnionych wyborów parlamentarnych. Samego prezydenta – Michela Aouna – wybrano z trzyletnią zwłoką! Wstyd, hańba, kompromitacja; co na to trybunały i komisje światowe? Co więcej, libańscy parlamentarzyści rozważali przyznanie sobie dożywotnich pensji za służbę narodowi! Syn wspomnianego Baszira, Nadim, od 2009 roku zasiadający w parlamencie, publicznie stwierdził, że w młodości

nienawidził skorumpowanych polityków, ale sam stał się jednym z nich, jak dorósł. Tylko z czego ci politycy kradną? Największym posiadaczem ziemskim w Libanie jest Kościół maronicki. Kraj nie ma ropy i gazu (tzn. ma w Morzu Śródziemnym, traf chciał, że przy granicy z Izraelem, i złoża są jeszcze niewydobywalne), aparat państwowy jest niewielki, ponieważ praktycznie państwa nie ma. Surowców eksportowych poza wyśmienitą żywnością oraz ludnością brak. Są jedynie banki, a w nich pokaźne, jedne z największych na świecie zapasy złota. Zmęczyło mnie słońce i marsze. Krajobraz monotonny. Banki, banki, banki, kawiarnia, luksusowe sklepy, samochody. Zajrzałem na chwilę do kawiarni, gdzie na pięcie zawróciłem, widząc cennik. Cola 4 dolce? Kawa 3? Chociaż tam, gdzie mieszkałem, dużo taniej nie było. Usadowiłem się w pobliżu jakichś apartamentowców, które dawały cień. Przeglądam mapę i wiem, że jestem między morzem a „zieloną linią”, ale to za mało. Pytam przechodniów. Jeden nie mówi po angielsku, inny trzyma mapę i małpim wzrokiem patrzy na nią do góry nogami, a kolejny tradycyjnie mówi, żebym szedł prosto i w pewnym miejscu skręcił w prawo. Co robić? Busików w tej elitarnej dzielnicy nie ma. Zostają taksówki. Po sekundzie zajeżdża z klaksonem pierwszy taryfiarz. – Dahiya, Shia – mówię. Zdziwiony mówi „la” – nie – i odjeżdża. To samo drugi, trzeci i czwarty. Piąty, jak usłyszał tę nazwę, miał jakby obłęd w oczach. Szóstego biorę fortelem – do Muzeum Narodowego proszę! Wsiadam i w zawijasach miejskich, których nie sposób spamiętać, dostaję się pod muzeum. Taksiarz za dopłatą 5 dolarów wjedzie do Dahiyi, ale tylko pod galerię handlową. Miast 15 dolarów, to koszt 20. Witamy w Bejrucie! Do tego kraju bez budżetu się nie przyjeżdża. Taryfiarz, maronita, nie był zdziwiony, że inni nie chcą jeździć do Dahiyi. – Dzisiaj jest święto – tłumaczy. Izrael w każdej chwili może zacząć bombardować. Przywiózł mnie pod centrum handlowe, które niczym nie różniło się od tych w naszych miastach. No, może nie było działu spożywczego i elektronicznego, za to więcej jubilerów, złotników, dywanów i potężne wesołe miasteczko dla dzieci. A dzieci szyici mają tyle, ile Allah da, a więc z reguły bardzo dużo. Przespacerowałem się po galerii i zorientowałem się, że ludzie się na mnie patrzą. U jubilera udawałem zainteresowanego krzyżykami maronickimi. Trzeba sobie tworzyć legendę. Jakby co – przyjechałem do Dahiyi, bo mi w hotelu powiedzieli, że tu jest taniej i można zrobić zakupy. Zresztą chrześcijanie z szyitami żyją teraz bardzo zgodnie. Co oczywiście nie jest trwałe, jak wszystko w tym regionie. Chociaż historycznie patrząc, to mniejszości religijne trzymały się „razem” w sunnickim oceanie. Dlatego obecnie szyicki Hezbollah walczy na śmierć i życie z salafickim ISIS i Al-Nusrą. W tej wojnie nie ma niewoli; po klęsce Partii Boga i Iranu, na Bliskim Wschodzie nie będzie żadnych chrześcijan, szyitów, Druzów... Z centrum handlowego skierowałem się na wschód główną wielkomiejską arterią. Odrapane bloki, na każdym balkonie suszy się garderoba, kalesony i pieluchy. Dużo pieluch. Tam, gdzie życie, są pieluchy, inaczej mogiła. Mężczyźni leniwie siedzieli przy swoich kramikach z asortymentem wszelakim. Kobiety – o dziwo – nie wszystkie opatulone zgodnie ze zwyczajem i tradycją, chociaż o krótkich

Odrapane bloki, na każdym balkonie suszy się garderoba, kalesony i pieluchy. Dużo pieluch. Tam, gdzie życie, są pieluchy, inaczej mogiła. spódnicach mowy być nie może. Pierwsze kilka metrów sławetnej Dahiyi wygląda ubogo, ale normalnie. Ludzie się gapią, ale to chyba naturalny odruch. To nie wielkomiejski i bogaty chrześcijański Bejrut. Zachodzę do cukierni i biorę pieroga oblepionego polewą cukrową, baklawę i kokosowe ciasteczko. Obsługa miła i cena znośna. U sąsiada kupiłem kawę i zasiadłem do przekąski. Ten Hezbollah nie taki straszny, myślę sobie, zerkając na okolicę. Nad moją głową spogląda brodaty grubas w czapeczce z daszkiem – Imad Mughniyeh, dowódca i twórca militarnej frakcji Partii Boga. Chociaż co my, świat zewnętrzny, o nich wiemy? Nic lub brednie. Nie wiadomo, kiedy Hezbollah powstał, chociaż jego narodziny należy łączyć z przybyciem około 1000 irańskich Strażników Rewolucji do Doliny Bekaa w 1982 roku. Szyici mieli już wówczas swoją strukturę – Amal, ale Teheran zabiegał o stworzenie organizacji sobie lojalnej i zgodnej z ideą rewolucji islamskiej ajatollaha Chomeiniego. Z czasem działacze Amalu zaczęli przechodzić do Hezbollahu jako bardziej bezkompromisowego, który wciela słowa w czyn. Tym różni się Hezbollah od


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

R E P O RTA Ż·W N E T reszty świata arabskiego – mało mówi, ale robi bardzo dużo i z reguły bardzo skutecznie. Świat dowiedział się o nowym graczu na bliskowschodniej szachownicy w 1983 roku – zamachowcy-samobójcy z nieznanej z imienia organizacji wjechali ciężarówkami nafaszerowanymi ładunkami wybuchowymi w amerykańskie i francuskie koszary, ambasady, a także w izraelską kwaterę główną w okupowanym Tyrze. Tysiące ofiar śmiertelnych, a świat zapoznał się z koncepcją, że w imię Allaha człowiek jest w stanie oddać życie, aby zabijać wrogów. Hezbollah oficjalnie nie przyznaje się do tych zamachów, wskazując, że powstał w 1985 roku, chociaż wszelkie ślady jawne (m.in. renty dla rodzin zamachowców) i niejawne wskazują, że to była ich robota, a dokładnie Imada Mougniyeha, do 11 września 2001 roku najbardziej poszukiwanego terrorysty na świecie. Mougniyeh w Argentynie wysadził izraelską ambasadę i centrum żydowskie, w Arabii Saudyjskiej skutecznie raził żołnierzy amery-

Facet trzyma w klatkach gołębie, papugi, ale też kota i psa. Dziwne. Pies w muzułmańskiej części miasta? Przecież muzułmanie psów nie lubią i znęcają się nad nimi. kańskich, był jednym z ojców zwycięskiej wojny z Izraelem w 2006 roku. Został zabity przez „nieznanych” sprawców w Damaszku w 2008 roku, co mogło być przygotowaniem do koszmaru, na który ten biedny kraj został skazany. W latach 80. Hezbollah przeżywał swoją „naiwną młodość”, jak to określają eksperci bliskowschodni. Parał się porwaniami cudzoziemców, wojował z konkurencyjnym Amalem, Palestyńczykami, Druzami, maronitami. Na okupowanym przez Izrael południu sukcesywnie przeprowadzał rajdy na posterunki wojskowe i zamachy samobójcze na konwoje. W 1992 roku Izraelczycy metodą targeting killing zlikwidowali przywódcę Hezbollahu Abbasa Musawiego. Sukces okazał się klęską. Na miejsce Musawiego powołany został Hassan Nasrallah, zdaniem wielu komentatorów najwybitniejszy przywódca arabski od czasów Nasera, porównywany też z Mohammedem Alim czy nawet Saladynem. Nasrallah stwierdził, że Hezbollah nie jest od tego, aby szerzyć islamską rewolucję – to obecnie w Libanie jest niemożliwe. Hezbollah ma teraz jeden cel – wyzwolenie południowego Libanu, niezależnie od konfesji ludzi tam żyjących (głównie szyitów, ale też maronitów i Druzów). Hezbollah miast ideologii Chomeiniego zaczął promować libański patriotyzm, a więc twór abstrakcyjny dla większości mieszkańców kraju. Nie będziemy walczyć z Amalem, maronitami czy Druzami, grzmiał lider Partii Boga, naszym wrogiem – wszystkich muzułmanów i Arabów – jest Izrael i wspierająca go Ameryka, chociaż tę zwalczamy jedynie za jej politykę, a nie za sam fakt, że istnieje. Zwycięstwo albo śmierć. Taktyka wojskowa Partii Boga ( jest też skrzydło polityczne, biznesowe i charytatywne) od objęcia sterów przez Nasrallaha uległa zmianie. Zredukowano szkodliwe wizerunkowo zamachy samobójcze. Awangardą frakcji militarnej stali się doskonale wyszkoleni i wyposażeni żołnierze z klanów szyickich. Zdrada jednego oznacza hańbę dla całego klanu – najlepszy kontrwywiad. Żołnierze Partii Boga muszą być żonaci: żonaty w kulturze arabskiej uchodzi za osobę poważną, odpowiedzialną. Rzecznik Hezbollahu Naim Qassim w jednym z nielicznych wywiadów powiedział: – Wzrastaliśmy w latach 70. i 80., obserwując Palestyńczyków, którzy stracili swój kraj. Chcieli żyć po zachodniemu, pili alkohol, zażywali narkotyki, nie żyli moralnie, gwałcili kobiety. Kiedy Izrael ich zaatakował, nie byli żadnym przeciwnikiem. To nas nauczyło, że tylko droga islamska jest skuteczna nie tylko do życia, ale też do obrony swojego kraju. W maju 2000 r. Izrael wycofał się z Libanu. Taktyka Partii Boga, niezniszczalna na własnym terenie, okazała się skuteczna. Domniemane szlaki narkotykowe, kradzież żyznych gleb i wody oraz testowanie najnowocześniejszej technologii wojskowej stały się nieopłacalne dla Żydów w związku z tym, że co kilka dni musieli pokazywać zdjęcia kolejnych zabitych. Nasrallah w chwili triumfu już szykował się na przyszłość. Kazał bojówkom Hezbollahu otoczyć maronickie wsie i miasteczka, żeby nie doszło do pogromów – duża część maronitów wspierała Izrael i służyła w kolaboranckiej Armii Południowego Libanu. Nie! – grzmiał lider Partii Boga – kto jest winny, tego skaże sąd niepodległego Libanu. My zrobiliśmy swoje. Ale walka nie ustała – dodał w przemówieniu dla telewizji Hezbollahu Al Manar. – Musimy wyzwolić Farmy Shebaa, nigdy też nie zapomnimy krzywdy siedmiu szyickich wsi zniszczonych w Palestynie. A nasza walka nie skończy się, aż Palestyna i Jerozolima wrócą do świata islamu.

Sekretarz generalny Partii Boga jest człowiekiem wyjątkowym. Potwierdzają to nawet jego najwięksi oponenci. Przemówień Nasrallaha się słucha. Odrzucając treść religijną, która stanowi około ¼ zawartości, przesłanie polityczne i analiza rzeczywistości czyni z Nasrallaha wybitnego myśliciela. „Proces pokojowy” ocenił następująco: – Co Palestyńczycy osiągnęli przez 25 lat negocjacji z syjonistami? Nic. W tym czasie Islamski Ruch Oporu wyzwolił południowy Liban w 2000, wygrał wojnę w 2006 r. i jesteśmy gotowi na kolejną, którą wygramy. Z cukierni mknę dalej na wschód. Niebo się chmurzy. Anomalia pogodowa w krainie, w której od maja do października nie znają deszczu (w Bejrucie i wzdłuż pasa nadmorskiego; w Libanie są góry, na których cały rok leży śnieg). Mijam tabuny otyłych bab opatulonych rodem z irackiego Nadżafu. Ale być może synowie tych kobiet walczą teraz w Syrii. Bohaterowie. Po kilkupasmowej drodze mkną pojazdy, dużo skuterów. Jak dotąd jest spokój i żaden to obszar „no-go”. Miejscowa kawalerka – shebab – nie zaczepia, nie wypytuje, mimo umięśnionych sylwetek niektórych. Hezbollah w swoich szkołach dba o kondycję fizyczną (i stawia na technologię; o polityce historycznej jeszcze nie wiedzą) od żłobka do nagrobka. Klan, mafia, sekta. Wyjścia z Hezbollahu nie ma. W nim są wszyscy i nikt, albowiem rodziny poległych bojowników z reguły dowiadują się, że ich syn/mąż/ojciec był w oddziałach bojowych, dopiero wraz z listem kondolencyjnym z partii i czekiem z odszkodowaniem. Chociaż od wojny w Syrii nawet i czeki potrafią nie przychodzić. Tak dużo szahidów, a taka niska cena perskiej ropy. Ale to Hezbollah powstrzymał marsz salafitów na Liban. Musiał zareagować. Salafici niszczyli szyickie święte miejsca w Syrii, a Jabatt Al-Nusra atakowała szlaki tranzytowe irańskiej broni do Partii Boga. Czyim więc sojusznikiem są salafici? Mijam pierwsze wejście w uliczkę zabarykadowaną posterunkiem wojskowym. Kto od czego chroni? Hezbollah od świata czy świat od Hezbollahu? Na jakim żołdzie są przyglądający mi się żołnierze armii libańskiej? Oficjalnym czy nieoficjalnym? Więcej pytań niż odpowiedzi. Zerkam w oddzieloną przestrzeń, w której po oczach bije bieda i zbyt duże zasłony pilnie strzegące domowej intymności. Rozglądam się po okolicy – może jedna lub dwie żółte chorągiewki. Żadnych portretów, zdjęć, bilbordów. Nic. Idę dalej i trafiam na szereg serwisów samochodowych. Normalna sprawa. Tych ludzi nie stać, tak jak maronitów, na dwa lub więcej aut – jedno do boksowania

się za dnia, a drugie, ekskluzywne, do szpanu w nocy. Skojarzyłem sobie, gdzie w Warszawie za okupacji magazynowano broń – ano w takich przybytkach. W końcu to i to jest metal, a w Dahiyi może on być potrzebny bardzo rychło, kiedy salafici lub Izraelczycy zrobią rajd. Już kilku z ISIS wysadziło się w tej dzielnicy. Maszeruję dalej Dahiyą i widzę rozwalone budynki, niekiedy bez ścian, ze śladami po kulach. Z której wojny? Nie wiadomo – tyle ich było. W sklepie zoologicznym uśmiechnięty facet pijący herbatę z miętą trzyma w klatkach gołębie, papugi, ale też kota i psa. Dziwne. Pies w muzułmańskiej części miasta? Przecież muzułmanie psów nie lubią i znęcają się nad nimi. Nierówno rozlany asfalt prowadzi mnie przez okolicę, w której w nocy nie chciałbym się znaleźć. Kolejny posterunek, a pewną panią w czerwonej bluzce i dżinsach zobaczyłem już trzeci raz. Czyli jednak jest porządek, pomimo zewnętrznego chaosu. Cały czas czuję czyjś wzrok na swym spieczonym u Charbela

Nie ma nazw ani konturów i układu ulic. Nie ma takiej potrzeby. Tu każdy jest swój. Każdy wie o każdym wszystko. Każdy jest jakimś abu i każdy ma jakiegoś abu. karku. Może lepiej tak, niż w rzekomym „cywilizowanym” świecie, gdzie bliźni wadzi i nikt go nie jest ciekawy. Zatrzymałem się na rozstaju dróg. Za mną była najprawdopodobniej uliczka Amalu – zielone flagi tej partii oraz portrety Musy As-Sadra, zaginionego imama, który w 1978 roku wsiadł do samolotu w Rzymie, ale nie wysiadł w libijskiej stolicy, Trypolisie. Nie wiadomo, co się z nim stało. Dla szyitów zniknął. Po upadku Kadafiego specjalna komisja udała się na poszukiwania, czy w jakichś czeluściach i lochach nie znajduje się blisko 90-letni As-Sadr lub jakiś ślad po nim. Nic nie znaleziono. To już nie pierwszy ich znikający imam. Nazwisko As-Sadr powinno być znane nad Wisłą, albowiem krewniak Musy, Muqtada, był hersztem szyickiej insurekcji w Iraku w trakcie amerykańskiej okupacji. Jego bojownicy w dla siebie słusznej wojnie strzelali do niepotrzebnie się znajdującego w Iraku Wojska Polskiego.

Otwieram mapę, na której widzę Dahiyę. Ta dzielnica nie jest opisana na żadnej mapie. Nie ma nazw ulic (zresztą jak prawie wszędzie w Libanie) ani konturów i układu ulic. Nie ma takiej potrzeby. Tu każdy jest swój. Każdy wie o każdym wszystko. Każdy jest jakimś abu i każdy ma jakiegoś abu. Stoję z tą mapą, a po chwili zagaduje mnie wesoły facet z dobrym angielskim akcentem – Potrzebujesz pomocy? – pyta. – Czy to jest droga na lotnisko? – pytam, dumny ze swego sprytu, jako że droga z lotniska do Junyje prowadzi przez Dahiyę. Facet sprawnie wyjaśnia, gdzie i jak mam iść oraz jaki busik dla uchodźców złapać. Z boku zauważyłem, tradycyjnie bardzo zadbany, kościół maronicki – Tu są same pogrzeby. Tu maronici już nie mieszkają, przenieśli się do lepszych dzielnic – stwierdza nieznajomy z uśmiechem, nie wiadomo, czy szczerym. Wyznawcy Alego, a szczególnie ich dalsze, ismailickie odnogi, to urodzeni kłamcy, ale nie można na to się boczyć. – Dlaczego do lepszych dzielnic? – spytałem, sądząc, że może czegoś ciekawego się dowiem. – A chciałbyś tutaj mieszkać? – odparł ironicznie. – To biedna okolica i może być zawsze wielkie „boom”, to się przenieśli. – A dlaczego ty się nie przeniesiesz? – Ja jestem szyitą i to jest moje miejsce. Korzystając z niewielkiego ruchu drogowego, przeszedłem na drugą stronę jezdni. Oczywiście nie było żadnych pasów ani świateł. Po przejściu skrzyżowania znalazłem się w lepszej, bogatszej części Dahiyi. Szklane wieżowce, atrakcyjne witryny sklepowe, jednym słowem – nowoczesność. Czasami zdjęcie szejka Fadl Allaha, jednego z przywódców Hezbollahu, który dystansował się od ruchu. Moją uwagę przykuł ekskluzywny golibroda. Wszak panowie z Hezbollahu to nie włochaci jak małpy wieśniacy w białych toyotach spod znaku ISIS czy Al-Kaidy! Szyici mają wyglądać schludnie, elegancko i godnie, takie ongiś wydano dyrektywy partyjne. Idąc w głąb tego obszaru bogactwa, poczułem zmęczenie. Równać się to z Bejrutem Wschodnim nie może i nie po to tutaj przyjechałem. Pierwotnie wyobrażałem sobie Dahiyę jako skrzyżowanie Strefy Gazy z jakimś obozem dla uchodźców. A ja tu nawet nie widziałem zdjęcia Nasrallaha! Co jest? Usiadłem w nowoczesnej kawiarence, która oferowała wyszukane desery. Wow! Jest wi– fi, i to całkiem sprawne. Zamówiłem sok wyciskany z melona i przeglądam pierwszy raz od kilku dni internet. Jednak szybko wyłączyłem. Nawet ta bogata część Dahiyi jest ciekawsza niż mediokracja internetów. Sprawy pilne i ważne

do serca Hezbollahu, Dahiyi

11

wydają się błahe i durne na prawdziwym odcinku tej wojny światowej. Po chwili dosiada się do mnie menedżer tego przybytku – Mohammed. Dobry angielski, broda schludnie przycięta trymerem, koszula długa. Oczywiście bez krawata – ten, jako że ma krzyż, jest uznawany za symbol chrześcijański i zakazany wśród szyitów. Prosta rozmowa z uśmiechem na ustach. Już tyle razy to przeżywałem, ale zawsze miło rozmawiać z kimś, kto ma coś ciekawego do powiedzenia. Chwalę Liban – szczerze, choć są ułomności (brak internetu czy chodników – bo ludzie nie chodzą, tylko jedzą). Mohammed pochodzi z południa, sławetnego Jabal Amal, który w Izraelu budzi przerażenie. Z moich bliskowschodnich pobytów i obserwacji wynika, że Żydzi lekceważą te wszystkie Al-Kaidy, Hamasy, Al-Nusry. Strach ich ogarnia na dźwięk słowa ‘Iran’ i właśnie ‘Hezbollah’. Nieroztropnie przyznaję się, że kiedyś chciałbym pojechać do Jezzine, Nabatyje,

Nie spotkałem się na Bliskim Wschodzie z kimś, kto nie byłby dumny ze swojej „małej ojczyzny”. A w Polsce? Ilu przyjezdnych do „wielkiego miasta” zapomina, skąd jest? Majnoun. Mohammed promienieje, słysząc komplementy o swoich rodzinnych stronach. Mimo że los (obowiązek partyjny?) popchnął tego trzydziestokilkuletniego faceta do stolicy, dla niego rodzinna wieś to El Dorado. Zresztą nie spotkałem się jeszcze z kimkolwiek na Bliskim Wschodzie, kto nie byłby dumny ze swojej „małej ojczyzny”. A w Polsce? Ilu jest przyjezdnych do „wielkiego miasta”, co po godzinie zapominają, skąd są? Obrzydliwe! Siła tkwi w regionalności, co wykazała Partia Boga w trakcie wojny 2006 roku, kiedy to najnowocześniejsza armia świata była bezradna wobec lokalnych oddziałów doskonale znających swój teren. Na co wam czołgi, wozy pancerne, skoro my je zniszczymy w wąwozach? Czemu przychodzicie do naszych wsi, skoro i tak ich nie zdobędziecie, choć przygraniczny Bint Jibel był trzy razy szturmowany, a na gruzach miasteczka komandosi walczyli niekiedy na noże? Mohammed taktycznie poszedł po gratisowe ciastko dla mnie, a ja się zastanawiałem, czy nie wygłupiłem się za bardzo z tym wymienianiem miejscowości w Jabal Amal. To może budzić podejrzenia – tak jakby Murzyn w Warszawie chciał wiedzieć, jak jest w Radomiu czy Grudziądzu. A w tym świecie „szpiegostwo” to nie żarty. Dostałem pierożki z twarożkiem o migdałowym posmaku. Merci, mówię, bo szukran tu mówią tylko Syryjczycy. Podarunek spełnił swoją powinność – trzeba mówić o sobie, jednak nie chwalę się tym, że jestem dziennikarzem. Częstuję Mohammeda papierosem, odmawia. Dobry muzułmanin nie pali, a papierosy są jedyną naprawdę tanią rzeczą w tym kraju – 2 dolary za paczkę. Pytam mojego rozmówcę, gdzie powinna być parada, skoro dzisiaj jest święto? Mówi, że u niego na południu; w Dahiyi nic nie ma. Dlaczego? Bo trzeba pracować, odpowiada pragmatycznie, co tylko pokazuje, jak Hezbollah traktuje historię – pamiętać, ale nią nie żyć, albowiem walka trwa i jej koniec jest daleki. Po odpoczynku udałem się na skrzyżowanie przy kościele, na granicę pomiędzy nędzą i bogactwem Dahiyi. Oczywiście tylko na głównej ulicy. Po drodze widziałem dwóch panów w mundurach (które kojarzyłem ze zdjęć) jadących na skuterach. Uśmiechnięci, pewni siebie. Tak, bo człowiek kompetentny nie nadrabia braków groźną miną czy bufonadą. W telefonie żadnych zdjęć. Chociaż ten zakaz wydaje mi się jedynie skutecznym kontrwywiadem obywatelskim, o którym u nas mówi tylko Rafał Brzeski. I tak satelity, a być może Google to wszystko dokładnie namierzyły i wymierzyły. Ale robienie zdjęć jest czytelnym sygnałem do reakcji, tak żeby komuś z miejscowych nie zarzucono braku czujności. A po co szukać wrażeń? Wsiadam do busika wypełnionego syryjskimi uchodźcami. Mężczyźni brudni, styrani, o pustych, bezmyślnych twarzach. Może, żeby przeżyć, muszą wysyłać swoje żony i córki na żebry lub do sprzedawania swoich ciał w chrześcijańskich enklawach. Nie taka ta Dahiya straszna, myślę sobie, kiedy przez brudną szybę dostrzegłem jakąś katolicką szkołę po przejechaniu serpentyn autostradowych. To, że tu nie ma ISIS, jest zasługą w dużej mierze Hezbollahu. A więc na tym „odcinku” to szyici są dobrzy, chociaż „cywilizowany” świat, miast zwalczać sponsorów i organizatorów salafickiego barbarzyństwa, wskazuje na Iran i ich sojuszników jako światowe zagrożenie. Albo jest to głupota, albo celowe działanie, myślę sobie, stojąc w korku obok banku rodem z Arabii Saudyjskiej. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

12

Nie znam przypadku, by po 1945 r. w kamienicy, która nie została zniszczona, tzw. szary obywatel dostawał przydział lokalu. Z reguły dostawał przydział w ruinach (piwnica, suterena), gdy wykazał, że był w nich zameldowany przed 1 września 1945 r. Dekret z dnia 26 października 1945 r. o własności i użytkowaniu grun­ tów na obszarze m. st. Warszawy nie był nigdy legalnie wydanym aktem praw­ nym. Krajowa Rada Narodowa została powołana jako nieformalny, czysto par­ tyjny twór organizacyjny w nocy z 31 grudnia 1943 r. na 1 stycznia 1944 r., podczas zebrania kilku „działaczy” PPR. Ten twór nie pochodził z nawet z wyborów wewnątrzpartyjnych, nie mówiąc o powszechnych, a KRN nie miała żadnych uprawnień władzy pub­ licznej, w tym do wydawania aktów prawa powszechnie obowiązującego ani legitymacji do sprawowania władzy wykonawczej. Nawet nazwa była nadużyciem, bo KRN nie reprezentowała ani kraju, ani narodu, nie była organem konstytu­ cyjnym (poza granicami Polski dzia­ łał oficjalny Rząd RP), była przybu­ dówką PPR. Grupa osób prywatnych,

a właściwie zdrajców, nazwana „de­ legacją KRN”, udała się do Moskwy, gdzie wspólnie z grupą innych zdraj­ ców (członków Prezydium Zarządu Głównego Związku Patriotów Polskich w ZSRR, założonego przy pomocy NKWD) „powołała” Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Powołanie PKWN zostało ogłoszo­ ne w pierwszej „ustawie” wydanej przez

wyborów powszechnych, powołanie legalnego Sejmu i utworzenie rządu. Dnia 26 października 1945 r. ówczes­ na „Rada Ministrów”, powołana przez KRN, na podstawie ww. „ustawy” KRN z 3 stycznia 1945 r. wydała, a Prezy­ dium KRN zatwierdziło dekret o włas­ ności i użytkowaniu gruntów na ob­ szarze m. st. Warszawy, który podpisał Bolesław Bierut.

nieznaczącymi słownymi deklaracjami nie podjęła żadnych działań zmierzają­ cych do uchylenia dekretu, tyle że obec­ nie jego przepisy stosuje wybiórczo: z jednej strony przyznaje zwrot nieru­ chomości osobom nieuprawnionym, a z drugiej strony – w dalszym ciągu stosuje przepisy dekretu, odmawiając zwrotu zagrabionych nieruchomości uprawnionym spadkobiercom byłych

Z zasady konstytucyjnej praworząd­ ności wynikają dla każdego organu pań­ stwowego obowiązki, określone w syste­ mie prawnym państwa. Organy te mają obowiązek działać zgodnie z literalnym brzmieniem przepisu prawnego i nie­ dopuszczalna jest interpretacja normy prawnej według swobodnego uznania. Przejmowane grunty, zgodnie z art. 1 dekretu z dnia 26.10.1945 r.,

Niewyobrażalna jest sytuacja, ażeby obecnie w Niemczech obowiązywały ustawy norymberskie wydane przez III Rzeszę, np. O ochronie czci i krwi niemieckiej itp. zbrodnicze wytwory, które stanowiły fundament prawnej działalności totalitarnego państwa faszystowskiego. A w Polsce nadal obowiązuje „akt prawny”, stanowiący jeden z filarów totalitarnego państwa komunistycznego, którym jest dekret z 26 października 1945 r., pozbawiający własności gruntów (i budynków) wszystkich mieszkańców Warszawy, podpisany przez Bieruta.

Kradzione nie tuczy Maria Czyżowicz-Malinowska

KRN w Lublinie dnia 21 lipca 1944 r. (ogłoszonej: DzU RP nr 1, poz. 1). We­ dług „ustawy” KRN powołała PKWN jako tymczasową władzę wykonawczą. KRN sama sobie nadała uprawnienie do „powołania” PKWN, mimo że nie miała prawa do powoływania żadnych władz, stanowienia prawa i wydawania Dzien­ nika Ustaw. Takie prawo, według art. 44 Konstytucji marcowej (której założenia przyjęła jakoby KRN), przysługiwało jedynie Prezydentowi Rzeczpospolitej. PKWN również był organem nie­ konstytucyjnym, bez legitymacji do sprawowania władzy. Cała geneza „po­ wołania władzy ludowej” stanowiła ciąg bezprawnych działań, sprzecznych z przepisami Konstytucji marcowej, kwietniowej i obecnie obowiązującej. Cała działalność niby legislacyj­ na KRN i PKWN była tworem bez­ prawnym, wzorowanym na zasadach zbrodniczego systemu komunistycz­ nego ZSRR. 1) 15 sierpnia 1944 r. odbyło się pierwsze powiedzenie KRN, na którym, w powołaniu na Konstytucję marcową, „uchwalono ustawę” o tymczasowym trybie wydawania dekretów z mocą ustawy (DzU nr 1 poz. 3). 2) 11 września 1944 r. KRN, także w powołaniu na Konstytucję marco­ wą, uchwaliła „ustawę o działalności rad narodowych” (DzU nr 5, poz. 22). 3) Także 11 września 1944 r. KRN, w powołaniu na Konstytucję marcową, wydała kolejną „ustawę” o kompeten­ cji Przewodniczącego KRN (DzU nr 5, poz. 23), w której przyznała Przewod­ niczącemu KRN uprawnienia Marszał­ ka Sejmu RP oraz prawo zastępowania Prezydenta Rzeczpospolitej (art. 1 i 2). O bezprawnym postępowaniu, a także ignorancji tamtych ekip świad­ czy m. in. to, że wymienione wyżej trzy podstawowe „akty prawne” jako le­ gitymację dla legalności ich wydania i mocy obowiązującej zawartych w nich przepisów przywoływały przepisy Kon­ stytucji z dnia 17 marca 1921 r., pod­ czas gdy ta konstytucja nie przewidy­ wała takiej formy wydawania ustaw. Konstytucja marcowa stanowiła m. in. (w art. 3), iż rozporządzenia władzy, z których wynikają prawa lub obowiąz­ ki obywateli, mają moc obowiązującą tylko wtedy, gdy zostały wydane z upo­ ważnienia ustawy wydanej za zgodą Sejmu w sposób regulaminowo usta­ lony. KRN nie była Sejmem, więc prze­ lanie przez nią „uprawnień” PKWN do wydawania dekretów (tą niby „ustawą” z 03.01.1945.) na Rząd Tymczasowy było sprzeczne z Konstytucja marco­ wą, a zatem bezskuteczne. Wszystkie trzy niby-ustawy są tylko prywatnymi, nielegalnymi aktami kliki partyjnych działaczy. Po konsultacjach w Moskwie (w dniach 17–21 czerwca 1945 r.) 28 czerwca 1945 r. powstał samozwańczy Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej. Dnia 8 maja 1945 r. podpisano akt kapitulacji Niemiec, ale od 25 stycznia 1945 r. nie toczyły się walki na ziemiach polskich w granicach z 1939 r., było zatem dość czasu na przeprowadzenie

Pierwsze wybory do Sejmu usta­ wodawczego odbyły się 19 stycznia 1947 r., 6 lutego 1947 r. został utwo­ rzony został Rząd z premierem Józe­ fem Cyrankiewiczem, 19 lutego 1947 r. Sejm przyjął Ustawę Konstytucyjną. Wprawdzie w świetle obecnych ba­ dań historyków stwierdzone zostało, iż wyniki wyborów do Sejmu w 1947 r. zostały sfałszowane, to jednakże do­ piero od 6 lutego 1947 r. można mó­ wić o względnej legalności stanowie­ nia prawa. Niezależnie od bezprawności uzurpatorów z sowieckiego nadania w stanowieniu prawa, przepisy dekretu z 26 października 1945 r. były sprzeczne z postanowieniami Konstytucji mar­ cowej (na którą powoływała się KRN we wrześniu 1944 r. jako na podsta­ wę dla działalności ustawodawczej), w szczególności z art. 99 tej konstytucji o ochronie prawa własności. Przepis ten stanowił, iż zniesienie lub ogra­ niczenie własności dopuszczalne jest tylko w wypadkach przewidzianych ustawą, ze względów wyższej użytecz­ ności, za odszkodowaniem, a ustawy określą przysługujące Państwu prawo wykupu ziemi. Pozbawienie własności gruntów (i budynków) wszystkich mieszkańców milionowego miasta (jako jedynego na terenie kraju!) nie miało żadnego związku ze względami wyższej uży­ teczności publicznej i było całkowicie bezprawne. Przepisy dekretu naruszyły także zasadę równości obywateli wobec prawa, jako że restrykcyjność dekretu obejmowała wyłącznie właścicieli nie­ ruchomości w Warszawie. Obecne obowiązywanie omawia­ nego dekretu w systemie prawnym na­ szego państwa stawia znak równości pomiędzy obecną władzą ustawodaw­ czą i wykonawczą a dawną władzą to­ talitarną, która w sposób udokumen­ towany obciążona jest zbrodniami przeciwko własnemu narodowi. Od chwili transformacji ustrojowej w Pol­ sce zarówno władza wykonawcza, jak i ustawodawcza werbalnie deklarują „rządy prawa” i budowę „państwa pra­ wa”. Jednocześnie trwa dostosowywanie systemu prawa polskiego do systemu prawnego Unii Europejskiej, które naj­ wyraźniej nie dotyczy dekretu z dnia 26 października 1945 r., skoro jego przepi­ sy do chwili obecnej są przywoływane w decyzjach administracyjnych jako podstawa prawna tych aktów. Niewyobrażalna jest sytuacja, aże­ by obecnie w Niemczech obowiązywały ustawy norymberskie wydane przez III Rzeszę, np. O ochronie czci i krwi niemieckiej itp. zbrodnicze wytwory, które stanowiły fundament prawnej działalności totalitarnego państwa fa­ szystowskiego. A w Polsce nadal obo­ wiązuje „akt prawny” stanowiący jeden z filarów totalitarnego państwa komu­ nistycznego, którym jest omawiany de­ kret z 26 października 1945 r. Władza wykonawcza, formal­ nie dystansująca się od wszelkiego bezprawia lat 1945–1989, poza nic

właścicieli, mimo że dekret jest sprzecz­ ny z art. 21 ust. 1 i 2 oraz art. 64 ust. 1, 2 i 3 obowiązującej Konstytucji RP z dnia 2 kwietnia 1997 r. Z opisu stanu „tworzenia prawa” przez KRN wynika, że dekret z dnia 26 października 1945 r. o własności i użyt­ kowaniu gruntów na obszarze m. st. Warszawy nigdy nie posiadł atrybutu aktu prawnego legalnie uchwalonego, legalnie podpisanego, legalnie opubliko­ wanego i legalnie wdrożonego. W dacie publikacji był sprzeczny z obowiązują­ cą wówczas Konstytucją z 23 kwietnia 1935 r. oraz z Konstytucją marcową, a wydany został przez uzurpatorów, nie posiadających konstytucyjnej legityma­ cji do stanowienia prawa. W 2017 r. minie 20 lat obowiązy­ wania Konstytucji RP, która stanowi m.in., że: organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach pra­ wa (art. 7); Rzeczpospolita Polska prze­ strzega wiążącego ją prawa międzyna­ rodowego (art. 9); każdy ma prawo do wynagrodzenia szkody, jaka została mu wyrządzona przez niezgodne z prawem działanie organu władzy publicznej (art. 77 ust. 1); źródłami powszechnie obowiązującego prawa Rzeczpospolitej Polskiej są: Konstytucja, ustawy, ratyfi­ kowane umowy międzynarodowe oraz rozporządzenia (art. 87 ust. 1). Jeszcze przed wejściem w życie obecnie obowiązującej konstytucji, w orzeczeniu z dnia 9 stycznia 1996 r. sygn. akt K-18/95 Trybunał Konstytu­ cyjny sformułował następującą wykład­ nię odnośnie do stanowienia prawa:

Odnośnie do umów dotyczących odkupienia przez osoby trzecie roszczeń od faktycznych spadkobierców po prawowitych byłych właścicielach nieruchomości warszawskich – ewentualne odszkodowanie nie powinno być wyższe niż kwota, za jaką wykupiono roszczenie. „Wszelkie naruszenie kompetencji czy uchybienia proceduralne w stanowie­ niu ustaw w stosunku do nadrzędnych norm rangi konstytucyjnej, regulują­ cych tryb ustawodawczy, muszą być oceniane tak samo jak niezgodność treści stanowionych przepisów z nor­ mami rangi konstytucyjnej”.

ZOFIA RÓŻYCKA, „PARIS” (FRAGM.)

P

oseł Krzysztof Łapiński po­ wiedział w programie „Kawa na ławę”, że reprywatyzacja to były bolszewickie praktyki, bo tysiące ludzi straciło swoje mieszkania, w których mieszkało po kilkadziesiąt lat, i trafili na bruk. To nie do końca tak, szanowny Pa­ nie Pośle. Najpierw bezprawnie pozba­ wiono prawa własności tych, którzy byli prawowitymi właścicielami kamienic. Odpowiedzialność polityczną za obec­ ną sytuację związaną z reprywatyzacją nieruchomości położonych w grani­ cach miasta Warszawy z dnia 1 wrześ­ nia 1939 r., która jest skutkiem wcześ­ niejszego przejmowania przez władze publiczne nieruchomości warszawskich z naruszeniem prawa, ponoszą wszyst­ kie ekipy polityczne, w tym obecna, która już raz była przy władzy, nie wy­ łączając władzy sądowniczej. Od 1944 r. do chwili obecnej, to jest do 2017 r., bez względu na rodzaj opcji politycznej administracja pub­ liczna, w tym także po części wymiar sprawiedliwości (sądy administracyj­ ne), w odniesieniu do zagadnienia re­ prywatyzacji zachowują się jak paser, wyznający zasadę „raz ukradzionego nie oddamy”. A obecne twierdzenie elit politycznych, że powołanie komi­ sji do spraw reprywatyzacji ma na ce­ lu naprawienie krzywd, jest czczą ga­ daniną. Naprawdę działanie to ma na celu doprowadzenie do wtórnego po­ działu łupów z tego, co już raz zostało ukradzione. Pośrednim potwierdzeniem, że o to właśnie chodzi, jest wypowiedź rzecznika Ministerstwa Sprawiedliwo­ ści, Pana Sebastiana Kalety, cytuję za portalem wpolityce.pl: Komisja weryfikacyjna do spraw reprywatyzacji będzie analizowała decyzje, które były wydawane wiele lat wstecz, a na mocy których oddawano nieruchomości warszawskie. (…) Proces reprywatyzacyjny również dotyczył osób, które były prawowitymi spadkobiercami nieruchomości. (…) Proces reprywatyzacji polegał na tym, że najpierw uchylano decyzję z dekretu Bieruta, następnie osoba, która twierdziła, że ma prawo do nieruchomości, udawała się do urzędu warszawskiego i wnosiła o oddanie tej nieruchomości. (…) Jeśli komisja skutecznie odwróci skutki bezprawnych reprywatyzacji, jeśli takie zostaną udowodnione, to majątek państwowy zyska gigantyczne środki. Faktycznym naprawienie krzywd byłoby uchylenie dekretu Bieruta i zwrot mienia w naturze spadkobier­ com byłych właścicieli, a tam, gdzie nie jest to możliwe – wypłacenie od­ szkodowania. Wyjaśnienie, dlaczego, poniżej. Może opinia nieco przydługa, ale kompletna.

D E K R E T· B I E R U TA

musiały być przeznaczone na nastę­ pujące cele: 1) odbudowy stolicy, 2) dalszej rozbudowy miasta, 3) dysponowania terenami do właściwego ich wykorzystania. Przepis ten w sposób enumera­ tywny określał cele dekretowe, to jest: odbudowę i rozbudowę stolicy, oraz zakres przedmiotowy regulacji, który obejmował „wszelkie grunty” na ob­ szarze miasta Warszawy (w granicach z dnia 1 września 1939 r.), które ma­ ją służyć do właściwego ich wykorzy­ stania na cele odbudowy i rozbudowy miasta. Literalne brzmienie art. 1 de­ kretu jednoznacznie wskazuje, że za­ warta w nim dyspozycja normy praw­ nej dotyczy przejęcia wyłącznie tych gruntów, które mogą służyć odbudo­ wie i rozbudowie stolicy. Jest to dyspo­ zycja wyczerpująca i enumeratywna, która podlega wykładni ścisłej, a nie rozszerzającej. Dekret nie zawierał żadnej dyspo­ zycji co do innego niż określony w art. 1 celu wykorzystania przejmowanych nieruchomości. Nie wskazywał (nie wymieniał) żadnego celu publiczne­ go, dla którego miałyby zostać prze­ jęte grunty zabudowane, a więc takie, które nie mogły być wykorzystane pod odbudowę bądź rozbudowę miasta bez wyburzenia (czyli zniszczenia) posado­ wionych na nich wcześniej budynków. Każdy akt nacjonalizacyjny mu­ si wskazywać publiczny cel przejęcia. Dekret nie określa celu przejęcia nie­ ruchomości zabudowanych. Określe­ nie „wszelkie grunty, które mają słu­ żyć na cele odbudowy i rozbudowy” odnosi się wyłącznie do tych gruntów, jakie można przeznaczyć na odbudo­ wę i rozbudowę miasta. Określenie „wszelkie grunty” nie jest wcale rów­ noznaczne i tożsame z określeniem „wszystkie grunty” na terenie miasta Warszawy. Przejęcie w wyniku inter­ pretacji rozszerzającej takich nieru­ chomości, których na cele dekretowe (odbudowa i rozbudowa) nie można było przeznaczyć z powodów oczywi­ stych, np. działek z kamienicami, nie mieściło się w dyspozycji przepisu art. 1 dekretu. Przejmowanie budynków nie wymagających rozbiórki (z niewielki­ mi uszkodzeniami) było bezprawnym, sprzecznym z brzmieniem przepisu art. 1 dekretu rozszerzeniem jego zakresu przedmiotowego. Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 6 marca 1998 r., sygn. III CKN 393/97 orzekł, iż utrwalone jest już w orzeczni­ ctwie stanowisko, zgodnie z którym nie podlegają wykładni rozszerzającej prze­ pisy pozbawiające prawa własności. Sąd Najwyższy w orzeczeniu tym przywo­ łuje także stanowisko Sądu Najwyż­ szego zawarte w wyroku z dnia 8 maja 1992 r., sygn.: III ARN 23/92, w któ­ rym wskazuje, że brak jest podstawy prawnej, aby przepisy nacjonalizacyj­ ne wyjaśniać w kierunku ograniczenia prawa własności w drodze wykładni rozszerzającej, i to wbrew brzmieniu tych przepisów. Art. 5 dekretu stanowił,

że budynki znajdujące się na gruntach przechodzących na własność gminy m. st. Warszawy pozostają własnością do­ tychczasowych właścicieli. Wyjątek sta­ nowiły budynki do tego stopnia znisz­ czone, iż nie nadawały się do odbudowy i w związku z tym winny być usunięte z gruntu (art. 6 ust. 2 dekretu). Sąd Najwyższy w wyroku z 29.10.1999 r., sygn. I CKN 108/99 (LEX nr 142595), dał precyzyjną wy­ kładnię, jakie budynki nie mogły przejść na własność gminy, a jakie na­ leżało uznać za zniszczone. Sąd Naj­ wyższy orzekł.: „Budynki niezniszczo­ ne, a więc w stanie nienaruszonym lub jedynie uszkodzone w mniejszym lub większym stopniu, nie mogły przejść na własność gminy, z uwagi na brzmienie art. 5 dekretu. Podejmując na podsta­ wie tych przepisów próbę określenia, jakie budynki pozostają własnością dotychczasowych właścicieli gruntu, należy stwierdzić, że własnością do­ tychczasowych właścicieli pozostają budynki, które według orzeczenia wła­ dzy budowlanej nadają się do naprawy”. Niezależnie od naruszenia norm rangi konstytucyjnej, wykonanie przepisów dekretu następowało także z narusze­ niem prawa. Biorąc pod uwagę opisane wyżej naruszenia prawa przez władze pub­ liczne, powołana przez Sejm Komisja do spraw reprywatyzacji powinna zająć się w pierwszej kolejności tym, co zo­ stało zagarnięte przez władze publicz­ ne wskutek bezprawnej, rozszerzającej interpretacji przepisów tzw. dekretu Bieruta, czyli tym, co do tej pory nie zostało zwrócone prawowitym właści­ cielom lub ich spadkobiercom. Dopiero później powinna przyjrzeć się nieru­ chomościom „zreprywatyzowanym”, co w szczególności dotyczy budynków, które nie zostały zniszczone w czasie działań wojennych lat 1939–1945. Należałoby równolegle badać spra­ wy, w których wydano decyzje odma­ wiające zwrotu nieruchomości faktycz­ nym spadkobiercom byłych właścicieli, a tam, gdzie zwrot w naturze nie jest możliwy, wypłacić odszkodowania za przejęty grunt i budynki według ich aktualnej wartości. Krzywdy biednym lokatorom kamienic należy zaś naprawiać bez

Pozbawienie własności gruntów (i budynków) wszystkich mieszkańców milionowego miasta ( jako jedynego na terenie kraju!) nie miało żadnego związku ze względami wyższej użyteczności publicznej i było całkowicie bezprawne. szczególnych sentymentów, ale z wy­ czuciem, ponieważ w zagarniętych prawowitym właścicielom nierucho­ mościach przydziały lokali mieszkal­ nych z reguły dostawali funkcjonariu­ sze byłego Urzędu Bezpieczeństwa, Milicji Obywatelskiej, resortów MSW, członkowie etatowi PPR, PZPR, ZSL – i część obecnie „pokrzywdzonych reprywatyzacją” (czyli wyrzuconych z lokali) to ich potomkowie. Nie znam przypadku, by po 1945 r. w kamieni­ cy, która nie została zniszczona, tzw. szary obywatel dostawał przydział lokalu. Z reguły dostawał przydział w ruinach (piwnica, suterena), gdy wykazał, że był w nich zameldowany przed 1 września 1945 r. Odnośnie do umów dotyczących odkupienia przez osoby trzecie rosz­ czeń od faktycznych spadkobierców po prawowitych byłych właścicielach nieruchomości warszawskich – ewen­ tualne odszkodowanie nie powinno być wyższe niż kwota, za jaką wyku­ piono roszczenie. A członków mafii reprywatyzacyjnej, przejmujących nie­ ruchomości bez podstawy prawnej, na­ leży pozbawić korzyści z zagarniętego mienia, orzekając jego zwrot lub zwrot równowartości, za jaką nieruchomość została sprzedana po jej przejęciu. Do­ datkowo nałożyć karę grzywny oraz zapewnić dłuższy pobyt w zakładzie karnym. Kradzione nie tuczy. K


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

I·M·P·O·N·D·E·R·A·B·I·L·I·A

W

ięcej, ten świat sie­ dzi w nas jak rak i kształtuje nasz spo­ sób myślenia. Polskie szkolnictwo, media, partie polityczne, a także polska narracja cały naród za­ mknęły w getcie lat 1945–2017. Świat polskiej myśli i polskiej niepodległości został wyrzucony z naszej świadomości, a my nic nie robimy, aby to zmienić. Niepodległe państwo i punkt odniesie­ nia, jakim była II RP, pozostają w innej rzeczywistości. Zdumiewające jest to, że choć wszyscy wiedzą, iż każda szer­ sza perspektywa oglądu przechyla szalę zwycięstwa na stronę prawdy, mało kto potrafi to wykorzystać. Mała perspekty­ wa niszczy dużą perspektywę i nikomu to nie przeszkadza. To małość.

Mały i duży plan Do mniejszego planu należy wybór zawodu, zawarcie małżeństwa lub za­ łożenie własnej firmy. W życiu różnie bywa, ale raczej nie wybieramy zawo­ du, którego nie lubimy. Przy zakła­ daniu rodziny musimy wiedzieć, że w miłości, oprócz łóżka, jest jeszcze życie. Bez poczucia odpowiedzialno­ ści i wzajemnego zaufania miłość nie wytrzyma próby czasu. Podobnie jest z firmą. Nie zakładamy jej po to, aby wykańczać ludzi niewolniczą pracą lub szybko splajtować, lecz odwrotnie, aby czerpać z niej satysfakcję i zyskać po­ wszechny szacunek (jeżeli jest inaczej, to patologia). Na mniejszym planie mo­ żemy narzucać pewne reguły własne, ale nie możemy zapominać, że podlega on prawu naczyń połączonych. Jeżeli chcemy utrzymać państwo, a więc przedsięwzięcie dużego rozmia­ ru, to reguły naczyń połączonych są już nieco inne. Nie możemy zamknąć się we własnym pokoju, zapominając o brudnej wycieraczce przed drzwiami. Jeżeli oczekujemy od państwa porządku prawnego, bezpieczeństwa i dobrego wykształcenia, to znaczy, że sami sie­ bie zmuszamy do zbiorowego wysił­ ku. Skutek naszych zabiegów będzie dokładnie taki, jak my sami. Im mniej spójna będzie nasza świadomość, tym większy spowodujemy bałagan prawny, naukowy, moralny; im mniejsza zna­ jomość własnych dziejów, tym słabszy będzie nasz polityczny system immu­ nologiczny i tym droższe – nasze pań­ stwo. Wiedza i zrozumienie jednoczy i bogaci, niewiedza dzieli i wystawia ra­ chunki. Państwo jest depozytariuszem naszego powodzenia lub naszej klęski. Konstrukcją małego i dużego pla­ nu jest doświadczenie. Na małym pla­ nie bardziej liczy się doświadczenie współżycia, na większym doświadcze­ nie bycia. Jeżeli odrzucimy własną tra­ dycję i doświadczenie dziejowe, które wynikały z walki człowieka z ziemią, którą ma czynić sobie poddaną, oraz z chciwymi ludźmi, to pozostanie nam tylko doświadczenie narzucone przez obce reżimy. Dzisiejszy Polak myśli ka­ tegoriami bezczasowymi i nie intere­ suje się polskim 1000-leciem, lecz bar­ dziej kupiecką bieżączką. Nasze wybory oscylują więc pomiędzy światem mo­ herowym a skrajnym liberalizmem, po­ między szowinizmem a patriotyzmem, nieznanym a głupim. Takie podejście do życia promuje egoizm, zaciera róż­ nice pomiędzy dobrem a złem, swoim i obcym. Nie inaczej jest z obyczajem. Oby­ czaj nie jest rejestrem babcinych za­ chowań, lecz zapisem historii dobrej woli człowieka do człowieka – w obli­ czu przeciwności losu. Dobre obyczaje formułował paradygmat zgody, i tych trzeba przestrzegać. Natomiast oby­ czaje złe powstawały w obliczu ostrej rywalizacji, walki lub złej woli. Dobry obyczaj był więc elemen­ tarzem przyzwoitości, któremu każdy podlegał w sposób bezwzględny. Zły obyczaj namnaża swoje kolonie tam, gdzie dobry jest słabszy lub nadmier­ nie wyręczany przez obce prawo, które można oszukiwać lub „interpretować”. Na podstawie zachowań niektórych prawników można zauważyć następu­ jącą prawidłowość: im mniej przyzwo­ itości (obyczaju) w prawie, tym więk­ sza dezorganizacja państwa. Natomiast przykładem doniosłości roli obyczaju może być chociażby ludowa tradycja śląska, gdzie w warstwie propagando­ wej poddano się zachodniej cywilizacji, ale w warstwie moralnej już nie. O ich życiu codziennym mniej decyduje pra­ wo, więcej własna kultura. I teraz, wracając do meritum: jeżeli na małym i dużym planie chcemy za­ bezpieczyć się przed grabieżą własnego majątku, przed zgodą na systemowe ogłupianie siebie i dzieci, przed ode­ braniem nam wolności, musimy zdać sobie sprawę, na czym stoimy. To nie

Gdybym napisał, że po 1989 r. na obszarze pomiędzy Bugiem i Odrą a Bałtykiem i Karpatami dzieją się rzeczy, którym trudno nadać przydomek „polskie”, byłoby to przesadą. Ale, gdy zestawimy PRL i PRL-bis z II RP, to określenie „tak zwana”, w stosunku do Polski nasuwa się samoistnie. Od 70 lat żyjemy więc w świecie, który niewiele czerpie z przeszłości i niewiele daje przyszłości – żyjemy więc w świecie pozaczasowym i czasie bez horyzontu. Jesteśmy żywicielami obcej konsumpcji.

Jedność działania albo śmierć Część I

Ryszard Surmacz politycy, których wybieramy, decydują o losie państwa, to nie naukowcy de­ cydują o naszym wykształceniu, to nie wojsko decyduje o naszym bezpieczeń­ stwie. Oni powinni być wykonawcami naszej woli. I to daje nam demokracja. Ale demokracja wymaga stosownego wykształcenia i myślącej polskimi ka­ tegoriami inteligencji.

Warunki niezmienne 1. Polska należy do cywilizacji za­ chodniej, ale dzięki swojemu niegdyś granicznemu położeniu wypracowała własną jej odmianę. Uznała poszano­ wanie godności ludzkiej i wykluczy­ ła kolonializm. Ten paradygmat zna­ lazł się w polskim kodzie kulturowym i zmienić już go nie możemy. W taki sposób, mówiąc ogólnie, znaleźliśmy się pomiędzy cywilizacją wschodnią a zachodnią. Niemożliwy jest też ża­ den „przełom” czy nawet jakaś forma „dogadania się”. Każde lenistwo, brak wiedzy lub każda „pomroczność” są karane politycznie – a więc na wszel­ kie możliwe sposoby – łącznie. Formy pośrednie, w chwilach trudnych, wy­ pracowały nam: polska myśl i polska kultura. Dlatego największym naszym sojusznikiem jest dobre wykształcenie i właściwa świadomość. 2. Geopolitycznie ujmując, Pol­ ska leży pomiędzy Niemcami a Ro­ sją. Przez ostatnie ponad 200 lat wal­ czyliśmy nie o kształt państwa, lecz o przetrwanie i wolność. W taki spo­ sób została ukształtowana nasza no­ wożytna kultura. Dziś, po przyjeździe wojsk amerykańskich, znaleźliśmy się pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami, które stają się coraz po­ ważniejszym światowym hegemo­ nem. Pomiędzy Chinami a USA nie ma miejsca na mały świat. I tego też zmienić nie możemy. 3. „Solidarność” jest dla nas war­ tością. Natomiast punktem odniesienia dla wszelkich reform i sposobu myśle­ nia Polaków nie może być zmodyfiko­ wany PRL ani okres Solidarności, lecz niepodległa II RP. Ten czynnik również jest niezmienny, bo lepszej perspekty­ wy nie mamy. Trzy powyższe punkty, niezależ­ nie od szans, to fundament, z którego powinno wyrastać nowe polskie pań­ stwo. Ale oprócz warunków niezmien­ nych są jeszcze warunki przetrwania lub trwania.

do Polski, ale okazuje się, że latem br. na Bałtyk mają wpłynąć dwa rosyj­ skie okręty atomowe: największy okręt podwodny świata – Dmitryj Donskoj i największy krążownik rakietowy. Trudno pozbyć się skojarzeń z nie­ mieckim Schleswigiem-Hol­steinem z 1939 r. Czy ktoś odważy się je zanie­ pokoić lub zniszczyć? Mogą tam stać bezkarnie i blokować funkcjonowanie gospodarek państw bałtyckich – łącz­ nie z pobieraniem cła. I co? Krótka perspektywa nakazuje pisanie listów poddańczych i powolną rusyfikację; dłuższa – zachowanie paradygmatu kulturowego. Gdyby Marine Le Pen wygrała francuskie wybory, rosyjski statek atomowy stałby się oficjalnym dodatkowym rosyjskim terytorium. Mógłby zostać sztabem generalnym na teren całej Europy. W takiej sytuacji UE przestałaby mieć jakikolwiek sens, a jedynym państwem, które w sposób pokojowy mogłoby tę sytuację zmie­ nić, stałyby się Chiny. Co w takiej sytuacji nakazuje pol­ ska racja stanu? Fakt ten musi zaakcep­ tować, ale nie może pozwolić na to, aby stare diabły podbijanych przez wieki

2. Polska kultura liczy 1000 lat. W okresie piastowskim była wielople­ mienna, ale jednolita etnicznie-narodo­ wo. Polska jagiellońska była państwem wielonarodowym. Dzisiejsza nasza kultura jest więc syntezą obyczajów plemiennych i zlepkiem kulturowym sąsiadujących ze sobą lub mieszkają­ cych na wspólnym terytorium Rzeczy­ pospolitej poszczególnych narodów. W tej postaci jest „nieskodyfikowaną” całością, która wymaga powołania od­ powiednich instytutów i wyjątkowo odpowiedzialnej kadry naukowej, pub­ licystycznej i talentów pisarskich, dla jej rzetelnego opracowania. Na obszarze pomiędzy Bugiem a Odrą historia nałożyła na nas nie­ zwykłe zadanie. Skoro więc mamy tak wielką kulturę, musimy mieć też wiel­ kie zadania. Na tym obszarze musimy wskrzesić i zmieścić dzieło polskiego Wilna, Lwowa, Krzemieńca, ale też Krakowa, Wrocławia, Poznania i zespo­ lić w nim trzy wielkie etosy: kresowy, wielkopolski i śląski. Obecne położenie piastowskie nie oznacza poddania się dominacji niemieckiej, lecz odwrotnie – zobowiązuje do tysiącletniej syntezy

naród, musimy wyjaśnić Polakom, czym jest polska kultura. Bez akcep­ tacji polskości niczego nie zbudujemy.

Przedmiot ataku i obrony Zarówno nasze „warunki niezmienne” od ponad 300 lat, jak i „warunki na­ szego przetrwania” od 70 lat są przed­ miotem nieustannego ataku. W okresie zaborów propagandowej manipulacji zostało poddane pięć pokoleń Polaków. Karani byliśmy za katolicyzm i naro­ dowość. Chciano z nas zrobić Rosjan, Niemców lub Austriaków. Na Kresach temu atakowi opierała się szlachta; w Wielkopolsce szlachecką inicjatywę przejęli chłopi i mieszczanie. Dziś na ziemiach zachodnich mieszkają Polacy z Kresów, Polacy z Wielkopolski, Polacy z Pomorza i Polacy ze Śląska, tworząc wspólnie konglomerat polskich kultur. Odwróceni do siebie plecami, stoją, jak w teatrze kukiełek lub jak pomnik spetryfikowanego PRL-u. Z punktu widzenia politycznego, historyczne­ go, socjologicznego, interesu państwa i narodu, ba, każdego innego – jest to sytuacja kuriozalna. Brak dialogu po­ między nimi, w dobie multikulti, jest niczym innym, jak czystej wody głu­ potą – tym gorszą, że mającą korzenie w czasach zaborów. Atakowani jesteśmy z zewnątrz, ale to najcięższe uderzenie – na sie­ bie i własną kulturę, a więc dziedzinę, dzięki której przetrwaliśmy zabory, II wojnę i PRL, przychodzi ze strony we­ wnętrznej – w imię krótkiej perspekty­ wy. Hitler przeciera oczy ze zdumienia, bo oto dostrzegł nowe życie dla siebie. Synowie tych Polaków, którzy pod je­ go nosem zbudowali Polskie Państwo Podziemne, dziś, jak wściekłe psy, rzu­ cają się na siebie. Na całe gardło re­ chocze też Stalin, bo czuje jak wygasa mu żar pod siedzeniem, a narasta ten, z który pozwalał mu mordować ludzi tysiącami. Dziś Polska po raz trzeci, po uda­ nym okresie jagiellońskim i nieuda­ nym planie Piłsudskiego, dostała od historii szansę na wyjście z perma­ nentnej podległości. To Bóg i historia nakazują nam jedność myśli i dzia­ łania albo śmierć. Przedmiotem ata­

Warunki naszego trwania W tym miejscu, chcąc zachować pe­ wien parytet, ograniczmy się również do trzech pozycji: 1. Granice współczesnego pań­ stwa są optymalne, a społeczeństwo jednorodne. Ziem zachodnich, ze względu na obecność Amerykanów, nie powinniśmy stracić, ale Gdańsk wymaga specjalnych zabiegów wy­ przedzających. Polskie władanie na ziemiach zachodnich jest gwarancją stabilności całego polskiego teryto­ rium. Stabilność Polski organizuje całą Europę Środkowo-Wschodnią i bu­ duje w niej odpowiedni ład. Grupa Wyszehradzka będzie tym silniejsza, im silniejsza będzie Polska. Słabość wewnętrzna Polski zmusza kraje re­ gionu do artykułowania odmiennych interesów własnych i szukania popar­ cia w innych strukturach. I to są warunki niezmiennego trwania przy zmieniających się ukła­ dach geopolitycznych. Katastrofa smo­ leńska w 2010 r. osłabiła sojusz Węgier i Polski. W 2017 r. Amerykanie weszli

Obecne położenie piastowskie nie oznacza poddania się dominacji niemieckiej, lecz odwrotnie – zobowiązuje do tysiącletniej syntezy czterech wielkich epok: piastowskiej, jagiellońskiej, okresu zaborów i II RP. krajów Europy Środkowo-Wschodniej ożyły i zrujnowały wszystko. Okręty rosyjskie są odpowiedzią na amerykań­ ską obecność w Polsce. Rosyjski plan wzmacnia zachodnią flankę rosyjską i unieruchamia działania Amerykanów – także na Białorusi. To unieruchomie­ nie pola walki nie oznacza naszej bier­ ności na polu kultury. Rola militarna Polski zostaje zminimalizowana, ale kulturowa wzrasta, wymaga odpowie­ dzi renesansowych umysłów i szerokiej perspektywy.

czterech wielkich epok: piastowskiej, jagiellońskiej, okresu zaborów i II RP. Polskie elity po II wojnie światowej zo­ stały wymordowane lub zneutralizowa­ ne, a kultura zniszczona. Odbudować należy w równym stopniu tradycyjną kulturę, jak i całą warstwę inteligencką. I to jest warunek polskiego trwania i rozwoju. 3. Kultura organizuje rodzinę, na­ ród i państwo. Bez znajomości naszych dziejów staniemy się ludem bezimien­ nym i bezdomnym. Chcąc zjednoczyć

ku jest nasza kultura i państwo. Na tym świecie mamy tylko jedno życie i jedną szansę. Kultura to arsenał na­ szych możliwości a państwo to narzę­ dzie kumulacji siły. Państwo i kulturę tworzą ludzie. Chcąc je zabić, trzeba zneutralizować wartości i struktury, które trzymają poszczególne narody. Dawniej – dla zysku niszczono nas za pomocą obcego prawa (myśli) i ob­ cej siły wykonawczej. Dziś obydwie zamaskowane zostały w środkach masowego przekazu i szkolnictwie.

13

Środkiem wspomagającym ma być pozorny dobrobyt oparty na lichwie i przekupnych wykonawcach. Gdy cel propagandowy zostanie osiągnięty – wszyscy słabsi, również Polacy, zosta­ ną sprowadzeni do potencjału taniej siły roboczej, bo tak nakazuje stary, nieadekwatny do współczesnych cza­ sów system ekonomiczny. Wszystko jednak będzie zależeć od dojrzało­ ści, przygotowania i wyboru – właś­ nie ludzi.

Siła właściwych kadr Na początku było słowo, ale wcześniej była myśl. Na tym ziemskim padole wszystko zaczyna się od ludzi, od ich stopnia świadomości, przygotowania i wewnętrznej gotowości do akceptacji potrzebnych zmian. Ograniczmy się do samej Polski. Gdyby nie permanentny opór polskiej szlachty, a potem inteli­ gencji w okresie zaborów, nie powsta­ łaby polska myśl niepodległościowa, która po wielu doświadczeniach (z róż­ nym skutkiem) doprowadziła do odzy­ skania niepodległości w 1918 r. Gdyby zabrakło czynu i pracy intelektualnej, dziś prawdopodobnie mówilibyśmy po rosyjsku i niemiecku. Powstaje pytanie czy potrzebne są podziały? Czy warto dzielić się według kultur narodowych lub bronić swojej aksjologii, skoro dobrobyt wdziera się do naszych mieszkań drzwiami i ok­ nami? Kultury narodowe powstały w cza­ sach, gdy na świecie ludzi było o wiele mniej niż dzisiaj. A skoro tak się stało, to podział ten jest naturalny – tak samo jak naturalna jest wielość gatunków życia na ziemi. Z wielbłąda nie można zrobić szczura czy z żyrafy tygrysa, tak samo zresztą jak z kultury niemieckiej nie można zrobić polskiej czy z amery­ kańskiej – chińskiej. Podział psychofi­ zyczny zachowany jest również w obrę­ bie tego samego gatunku. Przykładem niech tu będą rasy psów czy kotów. Taki jest świat. W okresie, kiedy multikulti okaza­ ła się kompletnym niewypałem, warto zastanowić się nad celowością i sen­ sem unifikacji kulturowej, która głów­ nie wypływa z pobudek egoistyczno­ -ekonomicznych. Destabilizacja więc cywilizacji muzułmańskiej pociągnęła za sobą destabilizację chrześcijańską. Z kulturowego punktu widzenia każdy zamach na czyjąś własność kulturową jest zbrodnią. Ale już ta sama czyn­ ność z politycznego i ekonomicznego punktu widzenia jest poprawnym po­ litycznie eksportem demokracji i do­ brobytu. Nie inaczej jest z dobrobytem. Po­ zorna sytość i lekkość życia nie ozna­ cza jeszcze sukcesu. Sukces oparty na ciągłych pożyczkach czy lichwie gene­ ruje niepewność i niestabilność – tak samo małej, jak i dużej perspektywy. Gdyby w Polsce pożyczkodawcy nagle zaczęli domagać się zwrotu długów, to w krótkim czasie mogłoby się okazać, że nasz poziom zamożności nie odbiega wiele od ukraińskiego. Ilu nagle stra­ ciłoby swoje nieruchomości, ilu życie, ilu dorobek życia, a ilu pracę i środki do życia? Owo ‘życie’ jest tu słowem­ -kluczem. Czy w dobie światowego kry­ zysu można wykluczyć taką ewentual­ ność? A najbardziej będą krzyczeć ci, którzy głosili rynkową tezę: „jak naj­ mniej państwa”. Na krawędzi epok, w której jeden świat powala drugi i sam zaczyna się wa­ lić, w którym specjalizacja zawodowa zaczęła niwelować szersze horyzon­ ty – skąd wziąć ludzi z renesanso­ wym sposobem widzenia i myślenia? Brak takiego widzenia oznacza wojnę. A w Polsce, gdzie kundlizm, służalstwo i partyjny sposób widzenia był przez lata sowicie opłacany, skąd wziąć ludzi odważnych, z szerokimi spojrzeniem? Czyż odwaga „kanarków” natychmiast nie zostanie zabita przez głupotę lub tchórzostwo wróbli? Na niepodległą II RP pracowało pięć pokoleń przez 123 lata. Społecz­ ność Polski międzywojennej w czasie II wojny, nawiązując do myśli z okresu powstania styczniowego, zbudowała fenomen Polskiego Państwa Podziem­ nego. Dzięki temu sama sobie wystawi­ ła wspaniały pomnik. Dziś, choć czas biegnie szybciej niż dawniej, dysku­ sja na temat przyszłych losów Polski i punktu odniesienia dla niej nie może wyjść poza ramy: Solidarność czy II RP? To bardzo zły prognostyk. Świat skończył się tylko dla tych, którzy uwie­ rzyli w koniec ideologii, koniec Boga czy historii. Pozostali żyją i swój świat muszą ułożyć sobie od nowa. Próż­ nia jednak powstała. Kto ją wypełni: rozmyci Europejczycy czy Azja? Musi przyjść czas otrzeźwienia. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

14

LEKTU RY·W N ET

Bohater niezłomny Magdalena Stopa „ Julian Kulski. Prezydent okupowanej walczącej Warszawy” Wydawnictwo Editions Spotkania

O

ddajemy w Państwa ręce książkę Magdaleny Stopy pt. „ Julian Kulski. Prezydent okupowanej walczącej Warszawy”, pierwszą biografię osoby niezwykłej, wielce zasłużonej, ale nieznanej wcześniej szerszej publiczności i – o ironio – niesłusznie zapomnianej także w ostatnich dekadach, kiedy po 1989 roku przywraca się pamięci zbiorowej ważne dla Polski postaci XX w. Jest to biografia człowieka skupiającego w sobie najlepsze cechy patrioty całkowicie oddanego swojemu krajowi, a w szczególności swojemu miastu i jego mieszkańcom, przed wojną wytyczającego i realizującego dalekosiężne plany rozwoju stolicy Polski, a podczas wojennej zawieruchy starającego się – na ile to było możliwe – ochronić miasto i jego mieszkańców przed represjami i uciążliwościami narzucanymi przez okupanta. Julian Spitosław Kulski był

bohaterem czasu okupacji niemieckiej w latach ostatniej wojny. Po aresztowaniu przez gestapo bohaterskiego prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, swojego przyjaciela jeszcze z czasów Legionów, znalazł się w bardzo trudnym położeniu. Jako urzędujący zastępca Starzyńskiego otrzymał od władz okupacyjnych rozkaz objęcia kierownictwa nad Zarządem Miejskim Warszawy, a więc całą cywilną administracją i infrastrukturą miasta. Odrzucenie propozycji mogło się dla niego skończyć tym, co spotkało Starzyńskiego. Przyjęcie jej oznaczało odium wśród społeczeństwa Warszawy, nieświadomego tajnej współpracy Kulskiego z władzami Polskiego Państwa Podziemnego. Na stanowisku zredukowanym przez hitlerowców do rangi komisarycznego burmistrza byłej stolicy podbitego państwa trwał Kulski nieprzerwanie od 28 października 1939

roku do pierwszych dni powstania warszawskiego w sierpniu 1944. Ryzykował życiem swoim i swoich bliskich przez długich pięć lat okupacji, będąc stale narażonym na niebezpieczeństwo ze strony władz niemieckich. (…) Podczas okupacji kierowana przez niego administracja miasta dawała schronienie tysiącom ludzi zatrudnionym faktycznie lub fikcyjnie, mogącym się legitymować dokumentami honorowanymi przez władze okupacyjne, chroniącymi przed wywózką do obozu koncentracyjnego czy na roboty przymusowe do Rzeszy. Wśród nich byli dowódcy i żołnierze Armii Krajowej, członkowie podziemnych struktur cywilnych, ludzie kultury. Wśród tych, którym w ten sposób pomagano, były setki Żydów, zakonspirowanych na tzw. aryjskich papierach, mogących się ukrywać poza gettem.

Nadszedł czas, kiedy błogie dzieciństwo zostało bezpowrotnie przecięte jednym mocnym ruchem. Czy wybuch wojny był dla Pana rodziny zaskoczeniem? W roku 1939 mówiono już o nadcho­ dzącej wojnie. Wraz z rodzicami i sio­ strą wyjechaliśmy w sierpniu na waka­ cje do Kazimierza Dolnego. Po trzech dniach urlopu po Ojca przyjechał sa­ mochód z Warszawy. Ojciec zostawił nas na miejscu i wzywany przez obo­ wiązki ruszył do stolicy. [1 września wybuchła wojna.] Pamiętam doskonale ten dzień, kiedy w moim życiu pojawił się wy­ jątkowy znak, myślę, że zesłany przez

Piotr Jegliński, Wydawca

Z Julianem Eugeniuszem Kulskim, synem Prezydenta Warszawy rozmawia Justyna Krajewska (fragmenty) Pana Ojciec był najbliższym przyjacielem i współpracownikiem Stefana Starzyńskiego. Ich wspólną sprawą, a zarazem najtrwalszym, jak pokazała historia, spoiwem była Warszawa. Ojciec był najbliższą osobą dla Stefana Starzyńskiego, znali się bardzo długo. W pamięci mam czasy, kiedy na Boże Narodzenie Stefan Starzyński zapraszał naszą rodzinę na iluminację choinki

w ratuszu. Były to magiczne chwile, pa­ nowała wielka jedność, przeplatana hi­ storią dwóch przyjaciół, którzy marzyli i planowali wspólnie. Jako urzędnik wy­ sokiego stopnia Ojciec miał także zapew­ nioną lożę prezydencką w operze, często bywaliśmy na przedstawieniach, podzi­ wiając najwspanialszych stołecznych ar­ tystów. Życie rodzinne wówczas niero­ zerwalnie wiązało się ze stanowiskiem Ojca. Dla niego jednak bez wątpienia

nie było ono jedynie pracą, lecz również drogą samorealizacji. Ojciec i Stefan Sta­ rzyński doskonale się uzupełniali, mieli wspólną miłość do miasta, ale zupełnie inne zdolności. Starzyński był wielkim mówcą, teraz określiłbym go jako „front­ mana”. Ojciec był natomiast pracowitym człowiekiem, do tego bardzo skromnym. Matka często mówiła, że całe laury spły­ wają na Starzyńskiego, ale dla Ojca po­ klask nigdy nie był najważniejszy. (…)

R E K L A M A

Pana Ojciec bez względu na sytuację okupowanej stolicy trwał na stanowisku, nie łamiąc w ten sposób słowa danego przyjacielowi. Po aresztowaniu Stefana Starzyńskiego jego obietnica nabrała jeszcze większej mocy. Doskonale pamiętam ciągłe areszto­ wania Ojca, mogę śmiało powiedzieć, że był on w tamtym czasie naprawdę męczennikiem. Siedział na Pawiaku, w alei Szucha, był przesłuchiwany, pod­ słuchiwany, obserwowano każdy jego ruch. Proszę spróbować wyobrazić so­ bie taką odpowiedzialność za całe mia­ sto, jego mieszkańców; a jednocześnie musiał dotrzymać słowa danego Sta­ rzyńskiemu. Ojciec złożył Stefanowi Starzyń­ skiemu obietnicę, że bez względu na wszystko będzie trwał na stanowisku i nie zostawi Warszawy. Swojej obiet­ nicy dotrzymał, kiedy aresztowany został Starzyński. Miał wówczas dwie okazje do ucieczki. Pierwszą w 1939 roku, kiedy marszałek Edward Rydz­ -Śmigły wysłał samolot do Warszawy na kilka dni przed kapitulacją. Samolot

ten miał zabrać wysokich urzędników i ich rodziny. Stefan Starzyński odmó­ wił wówczas wylotu, lecz powiedział Ojcu, że on powinien wyjechać. Ojciec odpowiedział wtedy: „Ty zostajesz, więc i ja zostaję pełnić swoje obowiązki”. Warto dodać, że Stefan Starzyński w tym czasie stał się właściwie głową państwa. Rząd Polski wyjechał za gra­ nicę, wyżsi oficerowie także. W tym czasie Stefan Starzyński z Ojcem za­ czął formować podziemne państwo; postanowili zostać i zrobić wszystko, co mogą, dla Polski i stolicy. Żaden z nich nie mógłby wyjechać z Warszawy. Byli ludźmi ideałów, wyjazd byłby jedno­ znaczny z utratą tego, w co przez całe życie wierzyli. (…) Zasługi Pana Ojca dla Warszawy często są pomijane. Wymiar wdzięczności względem jego dokonań nie jest w żaden sposób współmierny do jego oddania i osiągnięć. Ma Pan poczucie niesprawiedliwości w tej kwestii? Od lat walczę z tym, że Ojca nazywa się burmistrzem, był to bowiem nie­ miecki tytuł. Wraz z Towarzystwem Przyjaciół Warszawy staramy się teraz o wystawienie tablicy ze zdjęciem Ojca na ratuszu; jak się okazuje, nie jest to proste. Zatrważające jest to, że tak czę­ sto zapomina się o roli Ojca w budowie stolicy, miasta najbliższego jego sercu. Moim wielkim marzeniem związanym z zachowaniem pamięci o Ojcu jest także wystawienie mu pomnika. Mam poczucie, że jestem mu to winien i dzi­ wi mnie, że nie mają takiego poczucia władze miasta. Symbolem wdzięczności miasta bez wątpienia stałby się pomnik Juliana Spitosława Kulskiego. Istnieją już konkretne plany? Przymierzamy się do postawienia po­ mnika przed odbudowanym Pałacem Jabłonowskich, do sierpnia 1944 roku siedzibą Zarządu Miasta Warszawy, a obecnie centralą jednego z wielkich banków, lub nad Wisłą. Zachowało się zdjęcie z jesieni 1938 roku, przedsta­ wiające prezydenta Stefana Starzyńskie­ go i mojego Ojca wizytujących budowę bulwarów nad Wisłą. Odwzorowujący to zdjęcie pomnik Prezydentów Oku­ powanej Walczącej Warszawy – Stefa­ na Starzyńskiego i Juliana Kulskiego – byłby godnym podziękowaniem za ich zasługi, bo dotychczasowy pomnik Stefana Starzyńskiego usytuowany przy placu Bankowym jest okropny. Wierzę, że jeszcze za mojego życia uda się po­ konać bariery natury administracyjnej, zdobyć fundusze i znaleźć odpowiednią lokalizację. W takim razie życzę, w imieniu własnym i wszystkich warszawiaków, by Pańskie marzenie się spełniło. K

nnnnnnnnnn

Modlitwa Aleksander Bobrownicki Panie nasz, Pozwól mi służyć Tobie i być Ci wiernym w chwilach słabości, zwątpienia i w godzinie próby. Spraw, by mą duszę przepełniała wiara, nadzieja i niezłomne pragnienie czynienia dobra. Spraw, bym z gorliwością uczniów Twoich uczył się na co dzień wielbić Cię i z radością wychwalał Twe imię. Bym dzięki Tobie mógł się spełniać na co dzień czystością sumienia, mógł śpiewać pieśń Twej wiecznej chwały: Gloria! Gloria! Gloria in excelsis Deo! Pozwól, bym za sprawą Ducha Świętego na co dzień wiarę swą w czyn przeobrażał. Bym umiał swą tęsknotę czynienia dobra umacniać codzienną pasją miłości do ludzi. Tą miłością, którą Ty przecież tak cudownie uosabiasz. Panie, nie opuszczaj nas. Nie dopuść, by dni nasze pełne radości i słońca nazbyt często zakłócał cień smutku. Pozwól, by za sprawą pokuty i żalu za grzechy nasze złe uczynki raz na zawsze odeszły w niepamięć. By je rozmyła fala morska, ta, co ratuje rozbitków i ocala ich dusze, nim pochłonie je mrok głębin i przepastność nocy. Panie, Ty nieustannie uczysz nas odsiewać ziarna od plew. Pokazujesz nam drogę życia i uczysz odnajdywać jej sens. Uczysz nas życia w pokorze i nieuchronności umierania. Panie, jesteś naszą opoką, przestrogą i busolą na bezdrożach życia. Uczysz nas dostrzegać więcej, niż widzi nasze oko i słyszeć więcej niż dźwięk naszej mowy. Wybacz nam nasze ułomności. Spraw, byśmy w ślad niebiańskich dzwonów nieustannie podążali za Twoim głosem. Amen.

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

www.cedrob.com.pl

Czy Stefan Starzyński i władze Warszawy przewidywały, co czeka stolicę, zanim nadszedł 1 września 1939 roku? Ojciec był komendantem Obrony Przeciwlotniczej w Warszawie, na sta­ nowisko to mianował go jego najbliż­ szy przyjaciel, Stefan Starzyński. Tata jeszcze na krótko przed wybuchem wojny pojechał do Niemiec, aby wy­ brać i zakupić autobusy, które miały służyć mieszkańcom stolicy. To, co tam zobaczył, sprawiło, że zaraz po powro­ cie złożył meldunek o zbrojnych przy­ gotowaniach sił niemieckich. Dzięki jego szybkiej reakcji, zanim jeszcze wybuchła wojna, zdążono przygoto­ wać komórki w każdej dzielnicy, które miały przeciwdziałać skutkom nalo­ tów bombowych.

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

Cedrob S.A. to największy w Polsce producent mięsa. Lider w produkcji drobiowej oraz wiodący producent trzody chlewnej.

Boga. Poszedłem na grzyby do pobli­ skiego lasu, w pewnym momencie usły­ szałem okropny huk, drzewa zaczęły się krzywić ku ziemi. Było to spowodowa­ ne przez bombowce niemieckie, które lecąc wzdłuż Wisły, nacierały na War­ szawę. Kiedy przeleciały już wszystkie, nastała śmiertelna cisza. Spojrzałem w niebo i zobaczyłem fruwającego nad

moją głową białego orła, który wcale niewystraszony, dumnie szybował po błękitnym niebie. Scena ta zapisała się w mojej pa­ mięci na zawsze, zostanie w moim ser­ cu do końca życia, bardziej wyraźnego symbolu nie mógłbym oczekiwać. Kilka dni później Ojciec przysłał po nas sa­ mochód. Kiedy wróciliśmy do miasta, nie mogliśmy uwierzyć w to, co tam zastaliśmy. Wszędzie zgliszcza, zbom­ bardowane kamienice, ruiny. Na uli­ cach leżały zwłoki ludzi, martwe konie. Mama wpadła w rozpacz, pamiętam, że nie mogła zapanować nad płaczem. Pojechaliśmy na Żoliborz, nasz dom był bez szyb, wypadły w wyniku wybuchu bomby w okolicy. Nic nie wyglądało już tak jak wcześniej, wró­ ciliśmy do miejsca, które wydawało się obce. (…)

nnnnnnnnnnn


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

15

K· U · L·T· U · R·A Jak wygląda dziś Wiedeń jako miasto kultury? Czy jest nadal jedną ze stolic świata? Jak najbardziej. Szczególnie jeżeli cho­ dzi o kulturę wysoką i o muzykę kla­ syczną. Oni stanowczo w to inwestują – i ze względu na tradycję, i ze względu na potencjał, jaki tutaj od zawsze był.

Wielkiej zmiany nie widać. Dużo się natomiast o tym mówi. Czy w świecie muzycznym też są uchodźcy? Jak najbardziej, zresztą świat muzycz­ ny stara się pomagać. Muzycy, którzy uciekają przed wojną, są przyjmowani do orkiestr, organizowane są koncer­ ty charytatywne. Muzyka jest dobrym środkiem rozwiązywania napięć, po­ nieważ nie jest polityczna.

Dzisiaj muzyka klasyczna to właściwie jaka? Trudne pytanie... Właściwie muzyka klasyczna to jest wciąż muzyka XVI­ II i XIX wieku, może początku XX... Szczególnie w Wiedniu, gdzie repertu­ ar obraca się wokół utworów, które zo­ stały napisane ponad 100 lat temu i są powtarzane na światowym poziomie. Poniekąd jest to taka sztuka muzealna. Oczywiście na świecie jest sporo współ­ czesnych kompozytorów, którzy bardzo prężnie działają, ale pod tym względem Wiedeń jeszcze nie jest pionierem. Tutaj raczej przyjeżdża się, żeby poznać trady­ cję przekazaną w pewnym sensie „z ust do ust”, tradycję muzykowania, frazo­ wania, kultury dźwięku. A jeżeli chodzi o nowości, to można zaczerpnąć wiedzy w różnych innych miejscach na świecie.

FOT. Z ARCHIWUM M. GARDOLIŃSKIEJ

Czyli raczej jest to miasto konserwatywne niż miasto awangardy? Jak najbardziej, zresztą myślę, że wie­ deńczycy zdają sobie z tego sprawę i są z tego dumni. Jest taka anegdota – jej bohater zmienia się w zależności od te­ go, kto opowiada. Według jednej z wersji był to Gustaw Mahler, który powiedział, że jeśli nadejdzie koniec świata, to należy przyjechać do Wiednia i będzie się miało jeszcze dwadzieścia lat spokojnego ży­ cia. Ponieważ tutaj wszystko się dzieje z opóźnieniem. Cokolwiek się zdarzy na świecie, w Wiedniu jeszcze chwilę po­ trwa, zanim wiadomość o tym przyjdzie, zanim wiedeńczycy się zastanowią, czy im się to podoba i zdecydują się – być może – przyjąć tę zmianę.

Naprawdę muzyka nie jest polityczna? Nie bywała czasem? Bywała, ale ja uważam, że nie powinna być. I najczęściej najpierw była kompo­ nowana, a potem zagrabiana np. przez różne reżimy w XX wieku.

Wiedeń – miasto klasyki, któremu się nie spieszy

O końcu świata porozmawiamy za chwilę, pozostańmy jeszcze przy sztuce. Czym Pani się zajmuje? Jestem dyrygentem symfonicznym, w tej chwili dyryguję Orkiestrą Uni­ wersytetu Technicznego w Wiedniu i gościnnie w kilku orkiestrach wie­ deńskich. Skończyłam licencjat z dyry­ gentury symfonicznej na Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie i magisterkę w Wiedniu. W tej chwili jestem freelancerem muzycznym.

mechanizm przypominania sobie, że jednak chodzi o muzykę, a wtedy cały stres się opłaca.

używania jej jako barwnego instru­ mentu. Z tych samych względów lubię repertuar francuski.

Czy dla kobiety to jest trudne być dyrygentem, czy też w tym fachu nie ma żadnych różnic między kobietami a mężczyznami? Na początku wszystkim jest trudno, ale wciąż w wielu miejscach kobietom

A gdzie najlepiej ten zawód wykonywać? Czy kraje dzielą się na lepsze i gorsze pod tym względem? W tej chwili niestety tak. Na pewno najlepsze są kraje obszaru niemieckoję­ zycznego, czyli Niemcy, Austria. To jest

Czy w muzyce można powiedzieć jeszcze coś nowego? Zwłaszcza w obszarze interpretacji klasyków wiedeńskich – przecież to było tyle razy grane, tylu geniuszy się tym zajmowało... W pewnym sensie można. Tak jak we wszystkich innych obszarach, również w wykonawstwie muzycznym są tren­ dy. Był trend przez większą część XX wieku, żeby te utwory „rozdmuchiwać” pod względem ilości wykonawców, ro­ bić z nich wielkie i ciężkie utwory. W tej chwili trend jest taki, żeby czytać, jak to było wykonywane wtedy, kiedy te utwo­ ry zostały napisane, stosować tak zwane wykonawstwo historycznie świadome. Potem przyszły instrumenty bądź oryginalne, bądź tworzone obecnie, ale według XIX-wiecznych wytycznych. Czyli gramy na instrumentach, które mają zupełnie inne możliwości bar­ wowe. Mozart nagrany pięćdziesiąt lat temu brzmi zupełnie inaczej niż wyko­ nany w tej chwili. Można się wczytywać w traktaty, dalej są odkrywane zagubione utwory, zagubione listy. To wciąż można robić. Z drugiej strony, zawsze trzeba sobie zadać pytanie, czy to o to chodzi, żeby

Z Martą Gardolińską, polską dyrygentką pracującą w stolicy Austrii, rozmawia Antoni Opaliński.

Jeśli nadejdzie koniec świata, to należy przyjechać do Wiednia i będzie się miało jeszcze dwadzieścia lat spokojnego życia. Ponieważ tutaj wszystko się dzieje z opóźnieniem. jeszcze bardziej niż mężczyznom. To się w tej chwili bardzo zmienia, tutaj muszę wymienić amerykańską dyry­ gent Marine Alsop, która stworzyła cały program „Taki Fellowship”, wyłącznie dla kobiet-dyrygentek. W poprzedniej edycji brała udział polska dyrygentka Marzena Diakun, na najbliższe dwa sezony ja miałam przyjemność zostać przyjęta do tego programu. To jest dla nas szansa na wyrównanie możliwości. Nie ma pisanej zasady, że się w wie­ lu miejscach nie przyjmuje kobiet, ale jakoś tak wychodzi, że istnieje duża dysproporcja. Jakie szczególne predyspozycje trzeba mieć – poza oczywiście talentem muzycznym, absolutnym słuchem – żeby zostać dyrygentem? Mam wrażenie, że trzeba lubić ludzi, szczególnie w obecnych czasach. Dzi­ siaj profil każdego dyrygenta, w ogóle każdego, kto zarządza większą ilością ludzi, trochę się zmienił. Zarządzanie na zasadzie tyranii czy dyktatury nie ma racji bytu. Dużo się mówi o moty­ wowaniu, tworzeniu właściwej atmosfe­ ry w zespole. Trzeba lubić ludzi, mieć dużo szacunku do nich, do ich umiejęt­ ności. Trzeba naprawdę bardzo kochać muzykę, mieć do tego ogromną pasję. Jest to zawód trudny ze względu na wszystkie kwestie, które nie mają nic wspólnego z muzyką, np. sprawy organizacyjne, kwestie psychologicz­ ne pracy z grupą, w której każdy ma swoje ego, rozwiązywanie konfliktów, organizację czasu. Jest dużo aspektów, które czasem powodują, że muzyka odpływa na drugi plan. Trzeba mieć

związane z funduszami, ze świadomoś­ cią społeczeństwa, świadomością rzą­ dów, jak ważna jest muzyka klasyczna dla rozwoju społeczeństwa. Wykształ­ cenie muzyczne dzieci też jest sprawą, która tu jest rozumiana, a w większości miejsc na świecie niestety stopniowo odpływa ze świadomości. Tutaj jest wiele prężnie działają­ cych instytucji, które zwyczajnie dają możliwość pracy. W Niemczech w każ­ dej mniejszej miejscowości jest jakiś teatr muzyczny, operetka, opera, filhar­ monia. Poza tym jest cała sfera muzy­ kowania amatorskiego, które w Polsce na nieszczęście zanikło. Mówię o or­ kiestrach symfonicznych, o chórach, w których ludzie, mający zupełnie inne zawody, na całkiem przyzwoitym po­ ziomie i zaangażowaniem wykonują muzykę. Sami się organizują, płacą dy­ rygentom za próby i po prostu muzy­ kują, w ten sposób spędzają swój wolny czas. Dla zawodowego muzyka tworzy to szansę, żeby się spełnić i nawet osiąg­ nąć całkiem niezłe wyniki artystyczne. Jaki jest Pani ulubiony repertuar? Bardzo lubię klasykę wiedeńską – Mo­ zarta, Haydna, Beethovena, wszystko tej tradycji, czego tutaj się uczyłam. To jest niezwykłe bogactwo, jeżeli chodzi o możliwości interpretacyjne, o po­ głębianie wiedzy o to, co zostało na ten temat napisane. Poza tym bardzo ciągnie mnie do naszej polskiej muzyki, staram się ją wplatać w moje progra­ my, szczególnie kiedy jestem za grani­ cą. Również repertuar rosyjski – uwa­ żam, że jest bardzo bogaty, szczególnie pod względem traktowania orkiestry,

Jak najbardziej. Jeżeli chodzi o dyrygen­ tów nieżyjących, moim największym idolem są Carlos Kleiber i Claudio Ab­ bado. Kleiber ze względu na technikę dyrygencką, która jest absolutnie nie­ dościgniona, niezwykłą muzykalność i odwagę interpretacyjną, a Claudio Ab­ bado, jeżeli chodzi o pracę z orkiestrą. On był pionierem promowania ideału muzyki kameralnej, w której orkiestra ma ze sobą współpracować, a dyrygent jej tylko w tym pomaga. Nie mówił: teraz idziecie za mną, tylko tworzył atmosferę wspólnego muzykowania. Z żyjących dyrygentów na pewno Marine Alsop, z podobnych względów: jest nie tylko świetną dyrygentką, ale też organizatorką życia muzycznego. Stworzyła wiele programów, w któ­ rych muzyka jest używana np. jako środek pomocy społecznej. Jest dla mnie wzorem do naśladowania, jak można używać sztuki, żeby zmieniać świat na lepsze. Czy kwestie muzyki są obecne w polskiej debacie wokół reformy edukacji? Mam wrażeniem, że nie są obecne. Takie przynajmniej sygnały dostałam z polskiego środowiska muzycznego. Wiem, że została rozpoczęta akcja „Grajmy w szkole”. Chodzi o to, żeby już w szkołach podstawowych wprowa­

Zawsze trzeba sobie zadać pytanie, czy to o to chodzi, żeby było coś nowego. Może to tylko kwestia tego, żeby zagrać koncert dla kogoś, kto jeszcze tego nie słyszał. było coś nowego. Może to tylko kwestia tego, żeby zagrać koncert dla kogoś, kto jeszcze tego nie słyszał. Ważną rzeczą, zapominaną w do­ bie internetu i YoTube – jest wartość wykonania na żywo. Innym doświad­ czeniem jest koncert przeżyty w sali koncertowej, gdzie widzi się wykonaw­ ców, gdzie jest spore ryzyko błędu, co też dodaje emocji, a czym innym oglą­ danie na YouTube tego samego nagra­ nia, które jest wyczyszczone i widzimy je przez ekran komputera. Czy ma Pani jakieś wzory zawodowe, dyrygentów, którzy są dla Pani autorytetami?

dzić chóry, zespoły muzyki popularnej i klasycznej. Żeby uczyć nie tylko gry na instrumencie, ale wspólnego muzy­ kowania jako formy spędzania czasu. Wiem, że były zbierane podpisy pod petycją do pani minister w tej sprawie. Czy Pani śledzi spory, które w tej chwili rozgrywają się w Polsce? Szczerze mówiąc, te spory zaczęły mnie ostatnio na tyle frustrować, że posta­ nowiłam się od nich troszeczkę zdy­ stansować. Mam nadzieję, że wszystko powoli się rozwiąże. Muszę powiedzieć, że prywatnie jestem związana z We­ nezuelczykiem, sprawy wenezuelskie są na tyle dramatyczne w tej chwili, że

wiadomości z tamtej strony świta tro­ chę bardziej nas zajmują. Czy te obrazy z Wenezueli, które oglądamy na ekranach, to rzeczywiście jest tamtejsza rzeczywistość? Jest od dłuższego czasu dużo gorzej, niż ludzie się o tym dowiadują w Eu­ ropie. Porównuję to do sytuacji Polski z czasów komunizmu, gdzie były ta­

To porozmawiajmy o muzyce polskiej. Jaką muzykę określiłaby Pani przede wszystkim jako polską? Poza Chopinem... Poza Chopinem muzyka polska jest nie­ zwykle bogata i na nieszczęście wciąż jeszcze za mało promowana, chociaż to się zmienia. Koledzy, z którymi roz­ mawiam, starają się świadomie włączać do repertuaru i odkrywać utwory, które nie były jeszcze grywane. To jest przede wszystkim Szymanowski, który już prze­ bił się do świadomości międzynarodowej. Grażyna Bacewicz, którą niedługo będę wykonywać w Wiedniu – pisała fanta­ styczne utwory na instrumenty smycz­ kowe. Jest Mieczysław Karłowicz... Są XIX-wieczni kompozytorzy – Noskow­ ski, Dobrzyński. Habel, którego ja sama odkryłam bardzo niedawno, przygoto­ wując się do przyszłorocznego festiwalu „Jeszcze Polska Muzyka”, na którym będę miała przyjemność dyrygować. To są wszystko świetne utwory. Je­ dyne, co można im zarzucić, to że nie przystają do międzynarodowego czasu muzycznego, ponieważ ze względu na zabory u nas się wszystko działo w XIX wieku trochę później. Jeżeli słuchamy kogoś z połowy XIX wieku z Polski, mamy wrażenie, że pasuje to do począt­ ku XIX wieku np. w Austrii. Ale to nie odbiera tym utworom wartości i uwa­ żam, że zagranie np. symfonii Habla, zamiast symfonii Haydna bardzo by odświeżyło repertuar i spodobałoby się publiczności. Nie wymieniła Pani kompozytorów po Szymanowskim – Lutosławskiego, Panufnika, Pendereckiego. Czy to już nie jest Pani świat muzyczny? Też jest, ale oni akurat są znani. Luto­ sławskiego wszyscy znają, tylko źle wy­ mawiają, podobnie jest z Pendereckim. Panufnik, także dlatego, że wyemigro­ wał, jest niezwykle prężnie promowany w Anglii. Cała polska szkoła kompo­

W Niemczech w każdej mniejszej miejscowości jest jakiś teatr muzyczny, operetka, opera, filharmonia. Poza tym jest cała sfera muzykowania amatorskiego, które w Polsce na nieszczęście zanikło. kie same braki w zaopatrzeniu, kolej­ ki. Przy czym w Polsce na ulicach było bezpiecznie, o ile było się „politycznie poprawnym”. Tam dochodzi absolutne bezprawie, na bazie potwornego – na skalę światową – przemytu narkotyków. Wielkim problemem jest uwikłanie w wojny o ropę, bo przecież Wenezuela ma wciąż największe złoża na świecie, a także wielkie złoża złota. W związ­ ku z tym polityczne gry wokół tego kraju są zupełnie nieprzeniknione. To wszystko odbywa się w otoczce latyno­ amerykańskiego chaosu. Ciężko sobie wyobrazić, co tam się jeszcze będzie działo. Jakie są bezpośrednie przyczyny aktualnych wydarzeń w Wenezueli? W tej chwili panuje tam reżim socjali­ styczny. Obecne protesty są związane z tym, że prezydent Maduro chciał przy pomocy Trybunału Konstytucyjnego zablokować prace parlamentu. Ludzie protestują, a ich protesty są w bardzo krwawy sposób tłumione, m.in. z uży­ ciem snajperów. To wszystko dzieje się w atmosferze takiej, że ludzi są po prostu głodni. Nie ma jedzenia, nie ma lekarstw, blokowana jest wszelka pomoc charytatywna, np. Czerwony Krzyż nie ma wstępu do kraju. Europa też ma swoje problemy. Czy z perspektywy „klasycznego” Wiednia widać uchodźców? W samym Wiedniu, gdybym nie czy­ tała gazet, to bym tego nie zauważyła. Może widać na ulicy trochę więcej osób ze Wschodu. Ale to jest miasto tury­ styczne, a ja żyję głównie w centrum.

zytorska po II wojnie światowej ma się całkiem dobrze i jest często wykonywa­ na. A to, co naprawdę jest zapomnia­ ne, także dlatego, że brak poprawnych wydań, to jest cała, niezwykle bogata muzyka XIX-wieczna. Czy istnieją w muzyce cechy narodowe, czy to tylko szkolny mit? Czy w muzyce widać charakter narodowy? Ja uważam, że tak. Zresztą w większości muzyk, tak samo w polskiej, jak w au­ striackiej, czeskiej czy rosyjskiej. I uwa­ żam, że to dobrze. Jeżeli chodzi o sprawy techniczne, o to, z czego nasi kompozy­ torzy bardzo czerpią od dawnych czasów do dzisiaj, to na pewno folklor góralski – bardzo charakterystyczne skale, rytmi­ ka; to się przebija i można łatwo nazwać. Ale jest jeszcze coś, co trudniej nazwać – to jest melodyka. Wszyscy nasi kom­ pozytorzy mają niezwykły talent do pi­ sania pięknych melodii, które Polakowi jest łatwo zrozumieć, jest oczywiste, jak to zaśpiewać, frazować, a dla obcokra­ jowca nie jest to takie proste. Czy mogłaby Pani polecić naszym słuchaczom jakieś swoje, mniej znane miejsce w Wiedniu? Mało znane miejsce... Jest jedna kawiar­ nia, Cafe Jelinek, w szóstej dzielnicy; tam zazwyczaj nie przychodzą turyści. Jest to jedna z typowych, starych kawiarni wiedeńskich. Ściany są z jednej strony pokryte dymem papierosowym, z drugiej strony dymem ze stojącej pośrodku „ko­ zy”. To bardzo przyjemne miejsce, żeby zaznać trochę prawdziwego Wiednia. Bardzo dziękuję za rozmowę.

K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

16

HISTORIA·W·ŚWIADECT WIE

Zawsze był we mnie szalony optymizm Z dr Stefanią Szantyr-Powolną, honorową prezes Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK, rozmawia Antoni Opaliński.

Gdzie Pani się urodziła? Urodziłam się w moim najukochań­ szym mieście, Wilnie, i dotąd uważam, że to jest najcudowniejsze miasto na świecie. Dlaczego najcudowniejsze? Może dlatego, że jest związane z mo­ im dzieciństwem sielskim-anielskim... I nie tylko – potem od 1939 roku już z konspiracją. Bo ja zostałam zaangażo­ wana i zaprzysiężona już w jesieni 1939 roku. Więc to był cały okres konspira­ cji, mego dorastania w duchu działa­ nia w podziemiu. Potem aresztowanie w roku 1944 i pożegnanie mego miasta już z okien odjeżdżającego pociągu. Wróciła Pani jeszcze kiedykolwiek do Wilna? Czy wróciłam? Nie bardzo, byłam 11 lat na Syberii. Potem wróciłam do Pol­ ski, skończyłam studia. Później miałam okazję pojechać do Wilna – właściwie już w bliższych latach. Miasto powi­ tałam z dużym wzruszeniem i ze łzą w oku. Co Pani pamięta z wileńskiego dzieciństwa? Jakie to było miasto? Tak jak powiedziałam, moje dzieciń­ stwo było sielskie-anielskie. Wychowa­ na byłam w rodzinie, która mnie darzy­ ła wielką miłością – byłam jedynaczką. Właściwie nie pamiętam – może byłam za mała – żadnych przykrych momen­

Inne wartości się pojawiły. Wydawa­ ło mi się, że jestem bardziej dorosła. Każde zadanie mi powierzane, każda funkcja – na początku to było tylko roznoszenie jakichś gazet wydawanych przez podziemie – wydawało mi się, że to jest coś tak bardzo wielkiego, że od tego zależy, żeby ta Polska wróciła. Oczywiście byłam taką małą śrubką w mechanizmie konspiracyjnym, ale zawsze miałam wrażenie, że od speł­ nienia mojego zadania zależy, żeby wróciła Polska. Jak to się stało, że Pani się znalazła na zesłaniu? Oczywiście w konspiracji było nas bar­ dzo wielu. Ja miałam taką grupę dziew­ cząt. Skończyłam kursy łącznościowe, więc byłam łączniczką, miałam kontak­ ty, tajne – bo znaliśmy się tylko po kilka osób. Jedna z mojej grupy została przez kogoś wskazana – nie wiem, w jakich okolicznościach. W każdym razie ona mnie „wsypała” i zostałam aresztowana. Zostałam zabrana do gmachu NKGB, miałam bardzo trudne śledz­ two, byłam bardzo bita, miałam zła­ many nos. Trzydzieści kilka godzin bez picia, bez jedzenia, bez snu, tylko cały czas badania, badania, badania... I tak, jak zostałam aresztowana, już oczywi­ ście nie wróciłam do domu. Trzyma­ li mnie w piwnicy. W tym budynku NKGB był schron na dole i w piwnicy były cele.

To dziwne, ale muszę powiedzieć: zapamiętałam smród wjeżdżającej armii. Coś niesamowitego. Żołnierze w kapciach, karabiny przewiązane sznurkami, na schodach ludzie krzyczący i wiwatujący po rosyjsku. tów, które by zalegały mi w pamięci. Dla mnie to zawsze była cudowna rodzina, cudowne czasy, szkoła... A jakie jest Pani pierwsze wspomnienie z czasów wojennych? Z czasów wojennych pamiętam, po 17 września, wejście Armii Sowie­ ckiej do Wilna. Rozpacz ludzi na uli­ cach. Pamiętam, jak moja mamusia bardzo szlochała, bo miała w pamięci poprzednią wojnę. To dziwne, ale mu­ szę powiedzieć: zapamiętałam smród wjeżdżającej armii. Coś niesamowi­ tego. Żołnierze w kapciach, karabiny przewiązane sznurkami, na schodach ludzie krzyczący i wiwatujący po ro­ syjsku. Koszmar. Toteż przerażenie nasze – młodzie­ ży i dzieci – było ogromne. Nie wie­ dzieliśmy, co robić: Polski nie ma, jak mamy się zachować? Spotkał mnie star­ szy kolega z harcerstwa. Powiedział: my wiemy, co robić. I zaangażował mnie do konspiracyjnego harcerstwa. Bar­ dzo szybko, już w jesieni zostałam za­ przysiężona. Otrzymałam pseudonim „Hanka” i tak już zostało do końca. Czy mogę zapytać, ile Pani wtedy miała lat? W 1939? Jestem z 1924 roku, więc mia­ łam 15 lat. Byłam takim dzieciuchem, biegałam z warkoczykami. Ale po za­ przysiężeniu wydawało się, że nagle wydoroślałam. Inna odpowiedzialność.

Cela, w której się znalazłam, to by­ ła cela po ubikacji; jeszcze na ścianach były widoczne ślady używania, a na posadzce wyrwane miejsce po sedesie. Nas siedziało w tej celi ponad dwadzieś­ cia. Leżałyśmy tak na zakładkę, bo to było dwa i pół metra na dwa i pół metra albo mniej. Byłyśmy bardzo stłoczone, rozebrane. Ja zresztą po tym pierwszym, trzy­ dziestokilkugodzinnym śledztwie trafi­ łam na początku do innej celi, w której jakaś litościwa ręka podała mi kawałek chleba. Ten chleb dziwnie chrzęścił, ale nie wiedziałam, o co chodzi. Oka­ zało się, że cela była tak zawszona, że te wszy wchodziły do chleba. Potem szybko przerzucono mnie do tej celi po ubikacji, w której siedziałam już cały czas do sądu. Byłam sądzona – dostałam para­ graf 58/2/11. Najwyższa kara więzienia z tego paragrafu to było wtedy dziesięć lat. Za „powstanie grupowe z bronią w ręku”. Wyrok przy tym paragrafie to była kara śmierci albo wyrzucenie z kraju. Bo oni uważali nas za obywateli sowieckich. Na sądzie dostałam te dzie­ sięć lat wyroku. Za rok z tego samego paragrafu już dawali dwadzieścia pięć lat, ale wtedy już nie wchodziła w grę kara śmierci. Po wyroku zostałam przerzuco­ na do głównego więzienia w Wilnie, na Łukiszkach. Tam była sala, w któ­ rej było nas chyba osiemdziesiąt osób.

Tam też spotkałam swoje koleżanki z konspiracji. W tej dużej celi był organizowany transport do Związku Radzieckiego. To były pierwsze dni maja 1945 roku; nie pamiętam, czy to był pierwszy, czy trzeci. Ale na pewno maj, bo jeszcze w kwietniu byłam na Łukiszkach. Do więzienia przylegał kościół świętego Jakuba. Pamiętam, jak w Wielkanoc przeżywałyśmy rezurekcyjne dzwony. Transport obejmował ponad ty­ siąc osób, głównie mężczyzn, i tylko około dwadzieścia kobiet. Więzienie jest dość daleko od stacji kolejowej. Na początku szli mężczyźni, na końcu my – wygłodzone, wymęczone bada­ niami, bo śledztwa były intensywne, męczące i zawsze w nocy; a za nami niebezpieczne psy. I tak doszliśmy do dworca. Tam stały podstawione dla nas zwierzęce wagony. Najpierw musiałyśmy klęczeć przed wagonami, a potem na dane hasło nas do nich pakowano. Nie wiem, w jaki sposób, ale rodzi­ ny dowiedziały się o tych transportach, bo wkrótce za torami zgromadził się tłum naszych rodziców, braci. Ja by­ łam jedynaczką, więc tylko rodzice. Nawet nie mogłyśmy ich rozpoznać. R E K L A M A

Starałyśmy się do tych bydlęcych okie­ nek w wagonach podsadzać jedna dru­ gą, żeby zobaczyć nasze rodziny, ale było za daleko. Tak nadszedł dzień, kiedy trans­ port ruszył. Jechaliśmy parę tygodni. Któregoś dnia pociąg się zatrzymał i usłyszałyśmy wiwaty, krzyki, strza­ ły. Nie wiedziałyśmy, co się dzieje, za­

Najpierw zabrano nas do ogólne­ go obozu. Tam przyjeżdżali naczelnicy obozów i jak niewolników dobierali sobie siłę roboczą. Nas wziął pod swoją opiekę naczelnik z sowchozu, który się nazywał Sediu. W tym sowchozie byli zatrudnieni prawie sami kryminaliści, którzy mieli do stu lat wyroku, wiele morderstw i przestępstw na sumieniu.

Oczywiście byłam taką małą śrubką w mechanizmie konspiracyjnym, ale zawsze miałam wrażenie, że od spełnienia mojego zadania zależy, żeby wróciła Polska. pytałyśmy konwojenta, powiedział, że skończyła się wojna. Pojawił się błysk nadziei, że w związku z tym powinnyśmy wrócić do Wilna, do Ojczyzny. Przecież nas traktują jak jeńców wojennych. Myśmy nie zdradziły swojej Ojczyzny. Byłyśmy pod okupacją i chciałyśmy powrotu naszej Polski. Niestety pociąg mknął dalej i po kilku tygodniach dojecha­ łyśmy do Uchty.

Jak przyjechaliśmy, naczelnik po­ wiedział na odprawie, żebyśmy nie używały żadnych naczyń, kubków, bo wszyscy są zarażeni chorobami wene­ rycznymi. Chociaż oni bardzo chętnie chcieli nam wypożyczać swoje kubecz­ ki czy łyżki. Śmierć była zawsze bardzo bli­ sko. Może opowiem jeden z przypad­ ków. Naczelnik uczył nas, jak się zna­ leźć w lesie. Myśmy przecież nie mieli

pojęcia o żadnym liesopowale, czyli cię­ ciu lasu. Uczył nas, że najpierw trzeba obrąbać drzewo z jednej strony, a po­ tem piłować z drugiej. Latem to jesz­ cze było możliwe, ale nie kiedy spadł śnieg, a spadał wcześnie, śniegu było po pas. To była bardzo ciężka praca, bo trzeba było odkopać śnieg wokół drzewa prawie do ziemi, a dopiero po­ tem ciąć drzewo. Bo inaczej dostawało się karcer, gdyby pień był za wysoko ucięty. Praca była niebezpieczna, pole do roboty ograniczone, bo trzeba było dużo śniegu usuwać. I nieraz zdarzały się przypadki, że takie drzewo padało na nas, miałyśmy uszkodzone kręgo­ słupy. A nieraz drzewo wykręcało się na pniu i miażdżyło nam stopy. Raz zdarzyła się taka sprawa. Na moment przy cięciu drzewa wypro­ stowałyśmy się z koleżanką. Stałam, a obok mnie w odległości pół metra Rosjanka, młoda, bardzo piękna dziew­ czyna, bandytka niesamowita, mająca wiele lat wyroku, ponoć pochodziła z arystokracji. Więc stała obok mnie i obie „prostowałyśmy kości”. Nagle podbiegła druga Rosjanka z siekie­ rą i rąbnęła ją w głowę. Początko­ wo nie zdawałam sobie sprawy, że to Dokończenie na stronie obok


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

17

HISTORIA·W·MONECIE rzeczywiście miało miejsce. Ta głowa się rozleciała i upadła. To mogłam być również ja, bo tej drugiej Rosjance było wszystko jedno. To nie chodziło o żadne porachunki, tylko o to, żeby zabrano ją do „zwykłego” więzienia, gdzie miałaby chleb, kąt i nie musiałaby tak ciężko pracować. Takie momenty pojawiały się bardzo często. Podobna historia zdarzyła się też w baraku, w którym mieszkałyśmy. Było nas tam ponad 150. Któregoś dnia pewna Cyganka razem z Ukrainką zaciągnęły jedną panią – w naszych oczach starszą, bo miała 30 lat – za umywalnik i tam ją zwyczajnie zarąbały. Też w tym samym celu – żeby zabrano je z tych robót do więzienia, gdzie nie będzie tyle ciężkiej pracy. Innym razem w czasie pracy usiadłyśmy na moment na pniu drzewa, żeby zjeść kawałek chleba. Byłyśmy młode, któraś coś opowiadała, śmiałyśmy się… Podbiegł konwojent, żebyśmy natychmiast zamilczały i przestały się śmiać.

szpitala. To był ogromny teren z odgrodzoną zoną szpitalną. Obok znajdowała się zona łagierników. To byli przede wszystkim mężczyźni, był tylko jeden barak żeński. Po pewnym czasie, jak mój stan się poprawił, zostałam zatrudniona w laboratorium – dzięki głównemu lekarzowi, który Polaków darzył wielką sympatią. Zresztą siostrą oddziałową była tam Polka. Żeby przejść do tej zony szpitalnej, trzeba było wyjść z zony żeńskiej i przejść dosłownie kilka metrów obok baraku męskiego. Proszę sobie wyobrazić, że pewnego dnia, kiedy szłam do pracy, mężczyźni mieszkający w baraku, który mijałam, grali w karty. Grali w karty o tego, kto pierwszy przejdzie koło ich okien. I właśnie to byłam ja. Dowiedzieliśmy się przez przypadek. Obok laboratorium był gabinet dentystyczny. Do dentysty z różnymi sprawami przychodzili również bandyci. Jeden z tych bandziorów powiedział: „Szkoda takiej młodej i ładnej dziewczyny, że

Jakaś litościwa ręka podała mi kawałek chleba. Ten chleb dziwnie chrzęścił, ale nie wiedziałam, o co chodzi. Okazało się, że cela była tak zawszona, że te wszy wchodziły do chleba. Na to jedna z koleżanek: „A co? Będziesz strzelał?”. On mówi: „A będę”. Ona na to: „No to strzelaj”. I rzeczywiście otworzył ogień, jedną zabił od razu, kilka ranił. Tak jak powiedziałam, śmierć czyhała na każdym kroku. Muszę opowiedzieć o jednej historii, która była potem opowiadana we wszystkich obozach. Na skutek kontuzji, której nabawiłam się w lesie, zostałam przewieziona do centralnego

R

ok 2017 to zapoczątkowanie trzech serii. 29 maja ukazała się moneta inaugurująca serię „Polskie Termopile”, nawiązującej do bitwy pod Termopilami (480 r. przed Chr.), która utrwaliła się w historii jako symbol poświęcenia życia na polu bitwy. Prof. Jan Żaryn pisze w folderze emisyjnym NBP, że w tej serii zostaną przedstawione bitewne zmagania, „w których polski żołnierz był gotów oddać zdrowie i życie nawet wtedy, gdy przeważające siły przeciwnika od początku nie dawały szans na wygraną”. Pierwsza moneta z tej serii, „Bitwa pod Zadwórzem”, dotyczy bitwy, która odbyła się 17 sierpnia 1920 roku na przedpolach Lwowa przy stacji w Zadwórzu pomiędzy oddziałem 330 polskich obrońców Lwowa a siłami bolszewickiej Pierwszej Konnej Armii Siemiona Budionnego. Zginął prawie cały oddział, którym dowodził kpt. Bolesław Zajączkowski, a on sam wraz z ostatnimi obrońcami popełnił samobójstwo, żeby nie wpaść w ręce bolszewików, którzy mimo wygranej nie zdecydowali się na zajęcie Lwowa, a następnie spóźnili się ze wsparciem wojska Tuchaczewskiego. – Tym samym heroiczna walka polskich obrońców wpłynęła na losy całej wojny polsko-bolszewickiej – dodaje prof. Żaryn. Pod koniec lutego ukazały się dwie monety z serii „Wyklęci przez komunistów żołnierze niezłomni”: inaugurująca serię moneta „Żołnierze Niezłomni” oraz „Danuta Siedzikówna ‚Inka’”. Prof. Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego przypomniał, że „o wolną Polskę, mimo zakończenia II wojny światowej, walczyło około 200 tys. żołnierzy, z czego około 20 tys. poległo w walce, a kolejne tysiące trafiły do więzień UB i NKWD, gdzie były bestialskie katownie”. W nowej serii zostanie upamiętnionych 22 żołnierzy, którzy z odwagą, męstwem i poświęceniem przeciwstawili się sowieckiemu terrorowi. W tym roku ukaże się jeszcze moneta „Witold Pilecki ‘Witold’” (28 września), „Feliks Selmanowicz ‘Zagończyk’” (22 listopada) oraz „Henryk Glapiński ‘Klinga’ (5 grudnia). Kolejna seria to „Wielcy polscy ekonomiści”, w ramach której pierwszą monetą jest „Mikołaj Kopernik”,. Kopernik jest znany przede wszystkim jako wybitny astronom. Mało kto pamięta o jego naukowym dorobku

została przegrana w karty”. Dentysta natychmiast powiedział o tym lekarzowi głównemu i sprawa rozeszła się w obozie i w szpitalu. Lekarz główny zakazał mi opuszczać laboratorium, miałam tam nocować i nie wychodzić. Wezwano naczelnika obozu. Jednak naczelnik powiedział, że wobec tego typu zakładów tych bandziorów on jest bezsilny. Bo oni wcześniej czy później muszą wykonać ten wyrok. Mogli

w dziedzinie ekonomii, a tymczasem to właśnie on w 1517 r. napisał traktat o wypieraniu pieniądza lepszego przez pieniądz gorszy. Większość monet kolekcjonerskich będzie wykonana ze srebra próby 925 (92,5% czystego srebra). W ofercie znajdzie się również pięć

mnie zarąbać, zgwałcić, zrobić, co chcą. Powtórzył, że jest bezsilny. W szpitalu wszyscy to przeżywali, bo, tak jak mówiłam, darzyli Polaków sympatią.

ponoć szykowano dokumenty. Wezwano mnie do kancelarii, przeczytano setki paragrafów i dano do podpisania dokument, że odtąd jako obywatel ra-

Pewna Cyganka z Ukrainką zaciągnęły jedną panią za umywalnik i tam ją zwyczajnie zarąbały, żeby zabrano je z tych robót do więzienia, gdzie nie będzie tyle ciężkiej pracy. Ja byłam w tym czasie zaprzyjaźniona z pracującą na oddziale wewnętrznym siostrą medyczną. To była Estonka, nazywała się Made Tikerpour. Śliczna dziewczyna, wszyscy pacjenci byli w niej zakochani. Jak się dowiedziała, jaki wyrok nade mną wisi, bardzo płakała. W tym czasie na oddziale leżał jeden z przywódców tych bandziorów, który też się w niej kochał. Zapytał, dlaczego ona tak płacze. Na drugi dzień ten człowiek znikł z łóżka szpitalnego. Nie było go dwa – trzy dni. Po powrocie podszedł do Made i powiedział: „Słuchaj, ja dla ciebie odegrałem w karty twoją przyjaciółkę”. Ta historia lotem błyskawicy rozeszła się nie tylko w naszym obozie, ale i w innych. Nawet kolega z innego obozu opisał to w swojej książce. To był cud boski, ja wierzę, że to moja mama wymodliła. Bo ona nie uwierzyła, że nie żyję, chociaż miała wiadomość z Czerwonego Krzyża, że zmarłam w obozie. Po tym wydarzeniu bardzo szybko zostałam przeniesiona na Workutę do obozu „srogiego reżimu”. Tam już nie mieliśmy nazwisk, tylko numery na ubraniach, na czapkach, na plecach. Po ilu latach została Pani zwolniona? Kiedy zbliżał się koniec wyroku, przewieziono mnie do innego obozu i tam

dziecki będę już na tej Workucie przebywać. Powiedziałam, że nie podpiszę tego. „Jak nie podpiszesz, to dostaniesz nowy wyrok i wrócisz do obozu”. Odpowiedziałam, że wrócę, ale nie podpiszę. I rzeczywiście cofnęli mnie do obozu. Przeżyłam to ogromnie, bo bałam się, że mogę dostać drugie dziesięć lat. Teraz, jak mam jakieś kłopoty życiowe, to mi się śni, że dochodzę do furtki i zawracają mnie z powrotem. Po jakimś tygodniu wezwano mnie ponownie. Tym razem dano do podpisu tylko dokument, że w tym momencie znajduję się na Workucie. Z takim papierkiem wyszłam. Byłam na wolności, ale właściwie przywiązana do tej Workuty. Zostałam zwolniona po dziesięciu latach, ale jeszcze prawie cały następny rok czekałam na powrót do Polski. Jak wyszłam z obozu, to już tam było około stu Polaków, kobiet i mężczyzn. Niektórzy się połączyli w małżeństwa. Tymczasem Niemcy wystarali się, że kobiety Niemki wracały do Niemiec. Pomyślałam, że to niemożliwe. Polski też powinna dotyczyć jakaś umowa. Poszłam do gmachu NKGB i powiedziałam, że jest mi wiadome, iż na podstawie umowy polsko-sowieckiej Polacy mogą już wracać do Polski. Urzędnik

Monety „Zygmunt I Stary” i „Zygmunt August” zostaną wybite z 62,2 g srebra (próba 999) lub 62,2 g złota (próba 999,9). Pierwsza moneta z serii „Skarby Stanisława Augusta” wejdzie do obiegu 12 lipca, a druga 7 grudnia tego roku. Obie wersje monety „200 rocznica

próby 925. Cena emisyjna złotej monety została ustalona na 1700 zł, a monetę srebrną można kupić za 120 zł. Wśród monet prezentujących tematy indywidualne w tym roku do obiegu weszła już moneta „150 rocznica powstania Towarzystwa Gimnastycznego ‘Sokół’” (27 stycznia) oraz,

był mocno zdziwiony, powiedział, że oni nic o tym nie wiedzą, ale żebym za tydzień przyszła. Za tydzień, wyposażona w zmianę bielizny, w kanapki – każdy zawsze spodziewał się najgorszego – poszłam do tego urzędu. Dowiedziałam się, że rzeczywiście jest taka umowa. Tylko muszę otrzymać z Polski zaproszenie z potwierdzeniem, że rodzina mnie weźmie na swoje utrzymanie. Szczęśliwie kolega, który zresztą ożenił się na Workucie z jedną z koleżanek, miał już kontakt ze swoją rodziną. Napisał do swojej mamy, że taka Stenia Szantyr jest tutaj i czeka na jakiś

Nie wyobrażałam sobie, że mogę tak po prostu odpoczywać po obozie. We mnie była taka chęć życia, pokazania sobie samej, że jeszcze stać mnie na wiele, że mogę coś w życiu osiągnąć. kontakt, żeby dała ogłoszenie w gazecie, może ktoś z rodziny się zainteresuje. Jego mama mieszkała w Gdańsku. A moja mamusia też mieszkała u kuzynów w regionie gdańskim. Ponieważ, na całe szczęście, lubiła czytać gazety, więc przeczytała w gazecie apel do kogoś z rodziny Szantyrów. W ten sposób trafiła na mój ślad. Wyrabianie odpowiednich dokumentów trwało około roku i w następnym, 1955 roku wróciłam do Polski. Znalazła się Pani na zesłaniu jako bardzo młoda dziewczyna i przeżyła tam cały początek dorosłości. Jak Pani udało się po tym wszystkim pogodzić ze światem? Nigdy nie wyobrażałam sobie, że gdzieś tam rozpocznę życie rodzinne. Wiedziałam, że muszę wrócić do kraju. Kiedy w szpitalu byłam świadkiem, jak

rocznica śmierci Tadeusza Kościuszki” (12 października), „Pięć wieków reformacji w Polsce” (23 października) i „100-lecie powstania Komitetu Narodowego Polskiego” (15 listopada). Wśród tegorocznego planu emisji wartości kolekcjonerskich i monet okolicznościowych Narodowego Ban-

Narodowy Bank Polski, emitując monety i banknoty, upamiętnia ważne wydarzenia i postacie z historii Polski. W tym roku NBP planuje wyemitować 24 monety i jeden banknot okolicznościowy, które przedstawiają tematy indywidualne albo są kontynuacją lub inauguracją serii.

Wydarzenia, postaci i rocznice historyczne w klaserze Sebastian Leszcz

monet, które zostaną wyemitowane w dwóch wersjach: złotej i srebrnej. Będą to dwie monety z serii „Skarby Stanisława Augusta” oraz „200 rocznica śmierci Tadeusza Kościuszki”, „200-lecie istnienia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich” i „Stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości – Roman Dmowski”, które stanowią tematy indywidualne.

śmierci Tadeusza Kościuszki” ukażą się 12 października. Jedna będzie wykonana ze 31,1 g srebra próby 925, a druga z 15,5 g złota próby 900 (nakład do 1 500 sztuk). Natomiast 2 czerwca ukazała się moneta „200-lecie istnienia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich”, która w wersji złotej została wyprodukowana z 8 g kruszcu próby 900, a wersja srebrna to 14,14 g metalu

opisana powyżej, moneta „200-lecie istnienia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich”. W kolejności w sprzedaży pojawią się jeszcze monety: „35-lecie Solidarności Walczącej” (13 czerwca), Rzeź Woli i Ochoty (27 lipca), „70-lecie Kultury Paryskiej” (10 sierpnia), „35 rocznica zrywu antykomunistycznego w Lubinie” (28 sierpnia), „100-lecie objawień fatimskich” (15 września), „200

umierali Polacy, m.in. potomek Ruszczyca zmarł przy mnie na gruźlicę, dałam sobie słowo honoru, że zostanę lekarzem. Więc jak wróciłam, starałam się jeszcze powtórzyć ostatni rok maturalny, zresztą w szkole popołudniowej. Bo ja miałam maturę w 1944 roku na kompletach zrobioną. Dostałam się na studia, zaczęłam studiować. Nie wyobrażałam sobie, że mogę tak po prostu odpoczywać po obozie. We mnie była taka chęć życia, pokazania sobie samej, że jeszcze stać mnie na wiele, że mogę coś w życiu osiągnąć. Zresztą chciałam zostać lekarzem. Zrobiłam specjalizację, zrobi-

ku Polskiego znalazły się dwie monety, które są kontynuacją serii „Odkryj Polskę”, zainaugurowanej w 2014 roku monetą „25 lat wolności”, wyemitowaną w nakładzie 1,5 mln egzemplarzy. W tym roku 22 maja do obiegu trafiła moneta „Kaplica Trójcy Świętej na Zamku Lubelskim”, a 15 listopada wyemitowana zostanie moneta „Centralny Okręg Przemysłowy”

łam doktorat… Oprócz tego cały czas działam w Stowarzyszeniu Żołnierzy Łagierników. I jest w Pani cały czas uśmiech. Zawsze był we mnie szalony optymizm. Chyba jakoś to wyniosłam z domu. Z Wilna? Z Wilna, mego kochanego. I zawsze czułam opiekę Matki Boskiej Ostrobramskiej. W wielu wystąpieniach mówiłam, że dzięki niej wróciliśmy. Bardzo dziękuję Pani za rozmowę. Rozmowę przeprowadzono 8 czerwca 2017 podczas XXXII Międzynarodowego Zjazdu Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej w Kuklówce. K Autor wywiadu dziękuje za pomoc prezesowi Arturowi Kondratowi.

– obie w nakładzie 1,2 mln egzemplarzy. Wcześniej na monetach tej serii upamiętniono: Zamek Królewski w Warszawie, Kanał Bydgoski, Ratusz w Poznaniu, zespół fabryk włókienniczych budowanych na terenie Łodzi od 1824 r. (Księży Młyn) oraz Zamek Książąt Pomorskich w Szczecinie. Monety tej serii bite są z tego samego stopu (rdzeń z brązalu, pierścień z miedzioniklu) i w rozmiarze obiegowych pięciozłotówek. Oznacza to, że posiadają standard obiegowy i można nimi wszędzie płacić – przyjmie je każdy wpłatomat i parkometr. Seria „Odkryj Polskę” zastąpiła wydawane od 1995 roku okolicznościowe monety dwuzłotowe, które nie posiadały standardu obiegowego i rzadko mogły trafić w ręce osób, które nie kolekcjonują monet. Monety z nowej serii, ze względu na duży nakład i występowanie w powszechnym obiegu, mogą dla wielu osób być początkiem numizmatycznej przygody. Kolekcjonerzy będą mogli również nabyć nowe monety z serii, które zostały zainaugurowane w latach poprzednich: „Historia monety polskiej” (moneta „100 dukatów Zygmunta III” i „Talar Władysława IV”), „Skarby Stanisława Augusta” (monety „Zygmunt I Stary” i „Zygmunt August”) oraz „Stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości” (moneta „Roman Dmowski”). Wśród tegorocznej oferty znajdzie się także banknot kolekcjonerski z okazji 300-lecia koronacji obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. 21 sierpnia Narodowy Bank Polski wyemituje maksymalnie 55 tys. banknotów o wartości nominalnej 20 zł, które będą w sprzedaży przez dwa lata. Sprzedaż wartości kolekcjonerskich emitowanych przez Narodowy Bank Polski jest prowadzona w oddziałach okręgowych NBP oraz przez sklep internetowy NBP. Plan emisji może ulec zmianie, a z jego aktualną wersją można zapoznać się na stronie www.nbp.pl/monety. Wprawdzie wszystkie banknoty kolekcjonerskie i monety okolicznościowe emitowane przez NBP są prawnym środkiem płatniczym w Polsce, a ich siłę nabywczą określa nominał, należy pamiętać, że numizmaty osiągają na rynku kolekcjonerskim wartość znacznie wyższą od nominału. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

18

Poza tym leczył wiele osób. Kiedy wyszedł już z wojska w 1927 roku, między innymi był lekarzem w gimnazjum im. Zygmunta Augusta. To było największe państwowe gim­ nazjum w Wilnie. Był bardzo zajęty – prowadził praktykę domową, praco­ wał też w Kasie Chorych. Był lekarzem z zamiłowania, a poza tym miał swoje idee. Pisał książki; pierwsza, wydana przez niego w 1926 roku, nosiła ty­ tuł „Dlaczego nie należy palić tyto­ niu”. Walczył niesłychanie z tytoniem i wszędzie interweniował. Miał taką sytuację, która była po­ wszechnie znana jako dobry kawał. Ojciec szedł po placu Katedralnym w Wilnie i zobaczył jakiegoś mężczy­ znę palącego cygaro. Podszedł do niego i mówi: – Niech pan daruje, że pana zaczepiam, ale chciałem się dowie­ dzieć, co to za cygaro. – Proszę pana, importuję te cygara z Hawany. – A ile to cygaro kosztuje? – 2 czy 4 złote. – Ile pan takich cygar wypala? – Zależy od dnia, dziennie nawet do dziesięciu. – A ile lat pan to pali? – Już dwadzieś­ cia parę. Ojciec zaczyna szybko liczyć i mówi: Proszę pana, gdyby pan nie palił, a zbierał pieniądze, to ta piękna trzypiętrowa kamienica z ornamenta­ mi, która tu stoi, mogłaby być pańską własnością. A on na to: – Ja właśnie jestem właścicielem tej kamienicy. To zdarzenie stało się powszech­ nie znane. Trochę kpiono z ojca, że tak walczy z paleniem tytoniu. Nawet w naszym mieszkaniu w przedpokoju widniał duży napis: „Przepraszamy, u nas nie pali się tytoniu”. Pracował w szkole, gdzie uczyli się bardzo znani potem pisarze i poeci. Tak, skończyło ją wielu wybitnych lu­ dzi. To była najlepsza szkoła wileńska, na bardzo wysokim poziomie. Ja uczy­ łem się tam tylko przez niecały pierwszy rok. Egzamin był bardzo trudny, daleko idąca selekcja itd. Wilno miało pod tym względem bardzo wysoki poziom, tak­ że Uniwersytet Wileński. To był bardzo poważny ośrodek kultury polskiej, bo oczywiście olbrzymia większość, 80% ludności, to byli Polacy, także bardzo duża grupa Żydów. Litwinów mówią­ cych po litewsku było natomiast tylko 2%. Przy czym oczywiście my wszyscy pochodziliśmy jednak ze środowisk li­ tewskich, tylko że proces polonizacji następował już w XVI, XVII wieku. Czytałem, że Pana przodek walczył pod Grunwaldem. Istotnie, mój kuzyn, profesor Gieysztor, historyk, będąc w Mińsku Litewskim znalazł bardzo ciekawe dokumenty do­ tyczące udziału w bitwie grunwaldzkiej ludności, która tam mieszkała. Jest tam wymieniony z nazwiska mój przodek, który się wyróżnił w walce. Czy występuje jako Kieżun? Nie, występuje jako Kieżunas Witoldas. Czyli imię Witold przetrwało przez pokolenia. Tak, przetrwało pokolenia, a z nazwi­ ska potem zostało usunięte „as”. Pana ojciec urodził się w Gruzji. Jak rodzina się tam znalazła? Mój dziadek był uczestnikiem powsta­ nia styczniowego, miał wówczas 19 lat

i został skazany na wywózkę na Syberię. Przez krótki czas pracował tam w kopal­ ni, a potem przez 20 lat mieszkał w Tom­ sku, bo nie wolno mu było się stamtąd ruszyć. Po dwudziestu latach został uła­ skawiony przez cara, odzyskał wolność, ale nie pozwolono mu zamieszkać na te­ renie ani Polski, ani Litwy. Wskazano mu miejsce zamieszkania na Kaukazie. Tam pracował tak jak w Tomsku – w urzędzie pocztowym; był nawet kierownikiem te­ go urzędu. I na Kaukazie umarł. W Gruzji urodził się mój ojciec, jego brat i dwie siostry – czwórka Po­ laków. Zresztą tam było liczne osiedle polskie, właśnie takich dawniejszych skazańców. Była taka zasada, że po zwolnieniu Syberii dawny zesłaniec mógł się osiedlić. Jeśli chodzi o Po­ laków, to jako miejsce osiedlenia wy­ znaczano im właśnie Kaukaz, z dale­ ka od Polski, bo chodziło o to, żeby się wynaradawiali. Ale tam było silne środowisko polskie, które utrzymywało stosunki towarzyskie. Potem ojciec studiował w Dorpa­ cie. To był uniwersytet, nawiasem mó­ wiąc, niemiecki, gdzie był najwyższy poziom studiów medycznych. Pański ojciec wcześnie zmarł i zostaliście sami. Tak, ojciec był bardzo wysoki, ale niestety miał wadę serca. Codziennie musiał pół godziny–godzinę leżeć bez ruchu. Później przeżył straszną tra­ gedię: mój straszy brat dostał zapale­ nia ślepej kiszki, miał bardzo boles­ ny atak, a ojciec był gdzieś u chorego poza Wilnem. Przyjechał wieczorem o siódmej, stwierdził, że to jest zapa­ lenie ślepej kiszki, od razu zawiózł go do szpitala, ale okazało się, że nie ma chirurga. A ponieważ ojciec był przez wiele lat lekarzem, wprawdzie nie spe­ cjalistą chirurgiem, ale robił operacje żołnierzom w czasie wojny 1920 roku – wszystkie zabiegi wtedy robił – więc zdecydował się go zoperować. Okazało się jednak, że jest za późno. Nastąpiła perforacja i mój brat w nocy umarł. To była straszna tragedia dla ojca. Tym bardziej, że powołano komisję le­ karską, która stwierdziła, że ojciec nie był chirurgiem, tylko lekarzem chorób wewnętrznych. Oczywiście okazało się, że operacja była fachowo zrobiona, bo ojciec miał wprawę. Jednak to był początek jego dość silnego załama­ nia psychicznego. Wada serca doło­ żyła swoje, tak że ojciec później miał trudności nawet z poruszaniem się, i bardzo szybko, mając 38 lat, umarł. Cały ciężar wychowania spadł na matkę. Było troje dzieci. Moja pierwsza sio­ stra też tragicznie zmarła, mając parę lat. Bawiła się, uderzyła się pod stołem i dostała zapalenia mózgu. Wydarzenia potoczyły się podobnie jak z bratem. Ojciec przyjechał za późno i siostra wkrótce też umarła. Tak więc matka straciła dwoje dzieci i męża. W tej sy­ tuacji zdecydowała się przenieść do Warszawy i tak zrobiła. Nie mówiliśmy jeszcze o miłym i ważnym dla Pana okresie dzieciństwa na Wileńszczyźnie – pośród krewnych, kiedy bywał Pan w różnych majątkach… Mój ojciec pochodził z tak zwanej szlachty zagrodowej. To byli posiada­ cze niedużych kawałków ziemi, miesz­ kali w jednej wsi, wszyscy nosili to samo nazwisko, ale byli szlachcicami – w związku z tym kobiety pracowały w rękawiczkach (śmiech). Wydarzyła się wielka sensacja: wraca Sybirak, powstaniec stycznio­ wy, żeby zamieszkać w Polsce. Oczy­ wiście zapraszają go wszyscy właści­ ciele polskich majątków. Zajechał do Karłowszczyca, który był majątkiem Habdank-Wojewódzkich, bardzo du­ żym majątkiem, parę tysięcy hektarów, z bogatą tradycją. Byli bardzo dumni z przydomku Habdank. Jak powstał ten przydomek? Przydomek powstał za czasów księcia Bolesława Krzywoustego, który jed­ nego z tych, których dziś nazywamy Wojewódzkimi, wysłał z misją do ce­ sarza niemieckiego. Cesarz chciał mu zaimponować bogactwem i mówi: po­ każę ci, jakie mam wspaniałe dobra. Zaprowadził go do skarbca, tam kazał otworzyć jakąś skrzynię pełną złotych monet i pierścionków. A ten zdjął swój złoty sygnet i rzucił go do skrzyni ze słowami: wobec tego ja powiększę ten majątek. Na to cesarz odpowiedział: Ich habe dank – dziękuję. „Habdank”. Poseł wrócił i zdał relację Krzy­ woustemu. A książę powiedział: w ta­ kim razie ja nadaję ci tytuł szlachecki

Dzieciństwo sielskie, anielskie? Wspomnienia profesora Witolda Kieżuna o dzieciństwie na Wileńszczyźnie oraz o stosunkach narodowościowych na wschodzie przedwojennej Polski. O przeszłość pytał Stefan Truszczyński.

Z ARCHIWUM RODZINNEGO, CC BY-SA 4.0

We wcześniejszych rozmowach wspominaliśmy różne okresy Pana życia – Afrykę, Pana pracę na wielu stanowiskach, mówiliśmy o strasznym czasie gułagów, ale należałoby zacząć od początku. Gdzie się Pan urodził, w jakiej rodzinie? Moja rodzina od wieków mieszkała na Wileńszczyźnie. Urodziłem się w Wil­ nie. Mieszkaliśmy na jego przedmieś­ ciu, Zwierzyńcu. Mój ojciec był leka­ rzem, a w momencie moich urodzin – lekarzem wojskowym, oficerem. Co­ dziennie przyjeżdżał konno żołnierz z drugim koniem, ojciec wsiadał na konia i jechał do szpitala. Był bardzo znanym człowiekiem, także dlatego, że był bardzo wysoki – miał 2 metry wzrostu. W ówczesnych czasach to był fenomen. Ja mam metr dziewięćdziesiąt, niestety (śmiech) nie doszedłem do wzrostu ojca. Ojciec był też filistrem Korporacji Polonia, bo skończył studia w Dorpa­ cie, gdzie powstała ta korporacja, i brał udział w corocznej defiladzie 3 maja razem z całym korpusem. Zawsze niósł sztandar, ponieważ był najwyższy i sil­ ny. Imponował wszystkim, bo przecho­ dząc przed wojewodą i dowództwem wojskowym, z generałem, trzymał ten ciężki sztandar jedną ręką. Wszyscy go oklaskiwali. W Wilnie był człowiekiem bardzo popularnym.

K·O·R·Z·E·N·I·E

Młody Witold Kieżun

Habdank. Tak zostali Habdankami i bardzo pilnowali tego przydomka. Zawsze przedstawiali się: Habdank­ -Wojewódzki, to była ich duma… Jak układały się stosunki Polaków, którzy stanowili większość na Wileńszczyźnie, z Litwinami?

do polskiej szkoły, mówiły dobrze po polsku, ale między sobą i w domu mó­ wiły po litewsku. Granica z Litwą była zamknięta i ist­ niała wrogość ze strony litewskiej, ale w Wilnie tego nie odczuwaliśmy. W Wil­ nie mieszkała mała grupa Litwinów, któ­ ra nie przejawiała aktywności politycz­

Były możliwości, żeby Polska sięgała dalej na wschód i zrealizowano koncepcję Wielkiej Litwy z częścią białoruską, polską i litewską w unii z Polską Centralną. To był dobry pomysł Piłsudskiego. Litwinów była bardzo mała grupa. To było tylko 2% ludności, że tak po­ wiem – nieinteligenckiej. Dozorca do­ mu, w którym mieszkaliśmy, był Litwi­ nem i był szewc Litwin. Ja się bawiłem z córkami tego dozorcy. One chodziły

nej. Natomiast Litwa Kowieńska była nieprzyjazna, zamknięta. Wielu Polaków na Wileńszczyźnie miało krewnych na terenie Litwy i w odwiedziny jeździło się przez Łotwę, bo granica z Litwą była za­ mknięta chyba aż do ’39 roku…

Apel uczestników Zjazdu Solidarności Walczącej

M

y, uczestnicy Zjazdu Solidarności Walczącej w 35 rocznicę jej powstania, w związku z nielegalną aneksją Krymu i nieprzerwanymi represjami wobec autochtonicznego narodu półwyspu, zdecydowanie przeciwstawiamy się zamiarom Federacji Rosyjskiej przymuszenia społeczności międzynarodowej do pogodzenia się z nielegalną aneksją i zbrodniczą okupacją Krymu. Potępiamy politykę prześladowania Narodu Krymskotatarskiego na Krymie. Wzywamy rządy państw całego świata i organizacje międzynarodowe do wywierania jak największego nacisku na Federację Rosyjską, w celu deokupacji Krymu i przywrócenia Moskwy do ram prawa międzynarodowego. Ponadto wzywany Międzynarodową Federację Piłki Nożnej do odwołania przeprowadzenia mistrzostw świata w piłce nożnej w 2018 r. w Rosji – państwie, które depcze wartości, na których jest oparta współczesna cywilizacja i które są promowane przez piłkę nożną. Uważamy, że organizacja mistrzostw w kraju-agresorze zaszkodzi reputacji i prestiżowi tej dyscypliny sportowej, jednocześnie utwierdzając zbrodnicze władze rosyjskie w przekonaniu co do słuszności swego kursu. Wzywamy także przyjazne Państwo Ukraińskie do jak najszybszego rozstrzygnięcia kwestii ustawodawczego uregulowania statusu narodu krymskotatarskiego oraz jego autonomii narodowo-terytorialnej na Krymie. Warszawa, 21 czerwca 2017 roku

To było bardziej na północ. Z kolei bardziej na południe leżała część litewsko-białoruska. Tak, całe sąsiednie województwo no­ wogródzkie. Ludność wiejska to była ludność mówiąca po białorusku, pra­ wosławna. Język białoruski jest ję­ zykiem pośrednim między polskim i rosyjskim, że tak powiem. Co cieka­ we – stare babcie miały książeczki do nabożeństwa katolickie, bo dopiero prawosławna władza rosyjska wprowa­ dziła tam prawosławie. Tak, że tam ist­ niały tradycje katolickie, ale oczywiście to było zupełnie odrębne środowisko. W czasie naszej polskiej niepodle­ głości powstało gimnazjum w Nieświe­ żu, które stwarzało rozmaite ułatwienia w nauce dla młodzieży białoruskiej. Była więc nawet duża liczba urzęd­ ników Białorusinów, którzy mówili dobrze po polsku. Z drugiej strony dawała się tam odczuć silna agitacja radziecka. Nie można było spokojnie słuchać stacji radiowej w Mińsku, bo ciągle nadawała apele do Białorusinów: przyjdzie czas, że polskich panów my tutaj zastąpimy, przyjdziemy, damy wam wolność – ta propaganda była bardzo silna. Poza tym do 1927–28 roku na polskie dwory stale napadały bandy ze Związku Radzieckie­ go. Wszyscy byli w stanie ciągłej goto­ wości: ludzie uzbrojeni, zamykało się na noc piwnice. Taka była sytuacja na pograniczu radzieckim na Białorusi… A czy w tym pasie Litwy, który dzięki buntowi Żeligowskiego został przy Polsce, też odczuwało się takie napięcia? To była kapitalna koncepcja Piłsud­ skiego: Litwa składająca się z trzech części – Litwy Kowieńskiej z językiem litewskim na północy, Litwy Środkowej z Wilnem i Litwy Wschodniej – Mińsk, Mińsk Litewski z Białorusią; państwa litewsko-białoruskiego w unii z Polską. Niestety to się nie udało. Była szan­ sa, żeby zachować Białoruś z Mińskiem Litewskim – po wojnie 1920 roku w cza­ sie konferencji pokojowej w Rydze projekt radziecki przewidywał Polskę właśnie z Mińskiem Litewskim. Ale wtenczas przewodniczącym naszej komisji był reprezentant, już teraz nie pamiętam nazwiska, ale Narodowej De­ mokracji, która głosiła hasło „Polska dla Polaków”: Polska ma być tam, gdzie jest większość Polaków. I z tego tylko powo­ du myśmy po prostu się nie zgodzili na znacznie lepsze propozycje radzieckie. Na wschodzie, na Białorusi i dalej, na Ukrainie, została masa Polaków. A później była ta olbrzymia stali­ nowska akcja w latach trzydziestych. Sto kilkadziesiąt tysięcy Polaków zostało pomordowanych. Wszystkich, którzy mieli polskie nazwiska, nawet członków partii komunistycznej – wszystkich wy­ mordowano. A były możliwości, żeby Polska sięgała dalej na wschód i została zrealizowana koncepcja Wielkiej Litwy z częścią białoruską, polską i litewską w unii z Polską Centralną. To był dobry pomysł Piłsudskiego. Jak Pan wspomina poglądy, sposób myślenia, rozmowy ludzi, którzy pojawiali się wtedy w Waszym domu albo spotykanych w majątkach osób zaprzyjaźnionych czy krewnych? Polacy reprezentowali tam bardzo wy­ soki poziom patriotyzmu. W naszym mieszkaniu np. wisiał portret Piłsud­ skiego i obok duży, biały orzeł polski. Demonstracja polskości była bardzo wyraźna. Poza tym Piłsudski przyjeż­ dżał z reguły do Wilna na swoje imie­ niny w marcu. Zawsze odbywała się wielka uroczystość. Później mój dziadek zbankrutował – te majątki bankrutowały – i sprzedał swój majątek Pikieliszki Komitetowi Ziemi Wileńskiej. Komitet kupił ma­ jątek mojego dziadka i ofiarował go Piłsudskiemu. W tej chwili tam jest muzeum Piłsudskiego – rząd litewski zgodził się na to. Jest tam ładny, stary dwór. Były w nim też bardzo ładne, sta­ re meble. Ale Piłsudski powiedział, że on takich nie lubi, on chce proste meble i te stare zabrał mój ojciec. Tak, że my­ śmy mieli bardzo piękne meble, które potem przewieźliśmy do Warszawy, ale wszystko zginęło, nasz dom wyle­ ciał w powietrze, cały został zniszczo­ ny w czasie powstania warszawskiego. Jak Pan wspomina stosunek pańskich krewnych, tych osób, z którymi Pan się stykał, do Litwinów? W ogóle do spraw litewskich. Muszę powiedzieć, że wrogość ze strony Litwinów była tak ostra, że siłą rzeczy wzbudzała podobną odpowiedź. Ale z drugiej strony – kiedyś były zupełnie inne stosunki. To jest wielka szkoda, ale

to wiąże się między innymi z konfliktem jednak stanowym. Mam na myśli to, że cała szlachta litewska się spolonizowała, i to wcześnie. W związku z tym zostało tylko chłopstwo, bardzo prymitywne. Niektórym Litwinom udawało się zostać księżmi, i to właśnie trzech księży litewskich w połowie XIX wieku w Wil­ nie założyło pismo w języku litewskim, przypominające, że my jesteśmy – więk­ szość ludności – litewskiego pochodze­ nia. I to był początek konfliktu polsko­ -litewskiego, również stanowego, bo to było środowisko biedoty. Dość nawet liczna grupa już spo­ lonizowanych Litwinów przypomniała sobie o swoim pochodzeniu. W dużym stopniu był to konflikt między tymi Litwinami, którzy wiele wieków temu spolonizowali się i byli polską szlach­ tą, i Litwinami mówiącymi w dalszym ciągu po litewsku. Zresztą trzeba sobie przypomnieć „Potop” Sienkiewicza. Jest na początku taka scena, że Oleńka siedzi ze swymi towarzyszkami wieczorem i przycho­ dzi Litwin, żeby napalić w piecu. Tak, że ten mówiący po litewsku robotnik do palenia w piecu to Litwin. Był więc również konflikt tego typu. Co ciekawe, język litewski jest naj­ starszym językiem europejskim. Poza tym w pewnym okresie Litwa, Wielkie Księstwo Litewskie było potężniejsze niż Polska. No tak, tylko że miało jednego żołnierza na ileś tysięcy kilometrów kwadratowych… To prawda, ale to moim zdaniem wielka szkoda, że teraz to wszystko tak wygląda. Rozmawiałem kiedyś z rzeźbiarzem litewskim, który tłumaczył mi, że jeśli panna wychodzi za mąż, to wnosi swój posag mężowi, czyli tak jakby Jadwiga powinna oddać wszystko Jagielle. Praktycznie tak to było. Tak wspominają to Litwini. A jeszcze była duża grupa Żydów... Żydzi w Wilnie mieszkali w większości w tzw. dzielnicy niemieckiej, bo tam główna ulica nazywała się Niemiecka. To byli Żydzi wyrzuceni z Rosji, mó­ wili po rosyjsku. Ich olbrzymia więk­ szość ulokowała się na terenie Wileń­ szczyzny. A jaki był ich stosunek do Rosjan i do Polaków? W Wilnie była duża grupa Żydów, chyba z 15% ludności. Oni byli zupełnie obcy kulturowo, obcy religijnie, a jednocześ­ nie językowo. Pamiętam, że jak byłem dzieckiem, jeździło się do tej dzielnicy na zakupy, bo tam było mnóstwo skle­ pów z odzieżą, takich, siakich… I prawdopodobnie taniej. Tak, wszystko było taniej. Miałem pięć lat, jak przyszedłem z matką do sklepu i usłyszałem, jak rozmawiała tam po rosyjsku. Pamiętam, jaki byłem zasko­ czony, a mama wyjaśniła mi: to jest Żyd rosyjski, Rosjanie go wyrzucili. Młodsze pokolenie już zapomnia­ ło, ale muszę powiedzieć, że właśnie w tym środowisku żydowskim były grupy prokomunistyczne. Był taki in­ cydent, kiedy Piłsudski wjeżdżał po zwycięstwie 1920 roku do Wilna, że rzucono jakiś granat z wysokiego pię­ tra, który szczęśliwie nikomu nie zrobił krzywdy. Okazało się, że to była jakaś komunistyczna grupa żydowska. Ale generalnie Żydzi popierali chyba Piłsudskiego? Bardzo. Piłsudski miał, moim zdaniem, bardzo prawidłowe relacje z Żydami. W Pierwszej Brygadzie Piłsudskiego była pewna grupa Żydów, mieliśmy nawet generała Żyda. Marszałek był nastawiony bardzo wyraźnie na zwal­ czanie antysemickich postaw. Przejdźmy do momentu, kiedy przeprowadził się Pan z matką do Warszawy na Żoliborz. Kiedy się przeprowadziliśmy, był rok 1931. Chodziłem potem do gimnazjum Poniatowskiego. Oczywiście wszyscy koledzy nazywali mnie „Litwin”, bo przecież ja zaciągałem, a oni mnie przedrzeźniali. Zagroziłem, że jak kto mnie nazwie Litwinem, to dostanie. Bardzo szybko stałem się najwyższy w klasie, więc miałem autorytet. Mama pracowała, była lekarzem szkolnym w gimnazjum im Aleksan­ dry Piłsudskiej i lekarzem dentystą, prowadziła gabinet dentystyczny. W Warszawie zdałem maturę i tam, na Żoliborzu, zastał mnie wy­ buch wojny. Ale to już zupełnie inny etap mojego życia. K


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

19

KO B I E TA· D Z I E L N A 5 maja br., po życiu oddanym bezgranicznie Bogu, Ojczyźnie i ludziom, odeszła od nas na wieczną wartę śp. Zofia Pogonowska (1929–2017) ps. „Elka”. Msza św. pogrzebowa – z asystą kompanii honorowej Wojska Polskiego – została odprawiona w jej rodzinnym i ukochanym Zagnańsku k/Kielc 13 maja o godz. 12.00. Jej umęczone ostatnio chorobą ciało złożyliśmy w grobie jej matki Pelagii Marcinkowskiej, którą straciła, mając 3 lata.

„Dopóki się żyje, trzeba dużo pracować i pomagać innym” Wspomnienie o Zofii Pogonowskiej „Elce” (1929–2017) ks. Jerzy Banak, Iwona Niemyjska

Wielka Polka Przyjaciele, dla których była „naszą Zosieńką”, w nekrologu napisali o niej: „działaczka solidarnościowa, niezłom­ nie walczyła o Polskę polską i kato­ licką, wiceprzewodnicząca Kongresu Polonii Szwedzkiej, niestrudzona or­ ganizatorka pomocy represjonowanym przez układ magdalenkowy, obrończy­ ni Krzyża Smoleńskiego, nasz Drogo­ wskaz i Światło”. Więcej jeszcze o Zmarłej mówi zwięzły biogram zamieszczony w pa­ ryskim Ilustrowanym Leksykonie Polonii Świata Agaty i Zbigniewa Judyckich: Pogonowska Jadwiga Zofia z d. Marcinkowska, inżynier leśnik, działaczka polonijna; urodzona 1 stycznia 1929 r. w Zagnańsku (woj. Kieleckie), córka Kazimierza i Pelagii z domu Okieńczyc. W czasie II wojny światowej żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych (ps. Elka) 1943–1945. Wykształcenie: Wydział Leśny Wyższej Szkoły Rolniczej w Poznaniu 1949–1953. Pracownik Zarządu Lasów Państwowych w Przemyślu, Poznaniu, Międzyzdrojach i Szczecinie 1954–1960; nauczycielka w Państwowym Technikum Rolniczym w Trzciance 1961–1964, a następnie w Zespole Szkół Rolniczych w Szczecinie-Dąbiu 1965–1971; pracownik Szpitala Psychiatrycznego w Sztokholmie 1972–1995. Autorka ponad 30 artykułów w czasopismach polskich i polonijnych w Szwecji i w Niemczech. Prezes Stowarzyszenia

Polskich Kombatantów w Sztokholmie 1995–1998; wiceprezes Kongresu Polaków w Szwecji 1988–1990. Członek: Zarządu Rady Uchodźstwa Polskiego w Szwecji 1984–1985 i 1990–1997, Polskiego Związku b. Więźniów Politycznych 1986–, Związku Żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych w Kielcach 1992–, Towarzystwa Jana Pawła II 1995–. Odznaczenia: Order Zasługi RP (V), Srebrny Krzyż Zasługi, Złoty Medal Skarbu Narodowego. Zainteresowania: literatura, przyroda, pomoc najbardziej pokrzywdzonym. Ta encyklopedyczna notatka oczy­ wiście nie wyczerpuje przebogatej, pa­ triotycznej, kombatanckiej, społecznej i charytatywnej działalności śp. Zofii Pogonowskiej, młodocianej więźniarki ubeckiej katowni w Kielcach. Mottem jej życia były powtarzane często przez nią słowa: Dopóki się żyje, trzeba dużo pracować i pomagać innym. Adagio to wypowiadała zawsze z naciskiem i wiel­ ką siłą przekonania, jako coś oczywi­ stego, wręcz jako imperatyw moralny.

Niezwykła wrażliwość na ludzką biedę Niezwykła wrażliwość na ludzką biedę sprawiała, że śp. Zofia była człowiekiem czynu, akcji, działania – daleka od próż­ nego dyskutowania, deliberacji, pole­ mik, pustosłowia. Dla niej zawsze liczył się konkretny człowiek. Trzeba działać, pomagać, trzeba dać: na to, na tamto;

trzeba wesprzeć. Otoczenie, w którym się znalazła nawet przypadkowo, od razu szczegółowo informowała, gdzie dzieją się dobre inicjatywy, które trze­ ba konkretnie wesprzeć, gdzie jest sie­ rociniec, któremu trzeba pośpieszyć z pomocą (np. w Rudniku nad Sanem), a gdzie wioska dla niepełnosprawnych (np. w Kałkowie). Potrafiła inicjować zbiórki ad hoc – nawet przy stole świą­ tecznym. Zawsze coś chciała robić, być użyteczną, organizować, czynić dobro.

entuzjazmem i wiernością imponde­ rabiliom. Wszystko, co jej pozostało po nader skromnym zaspokojeniu po­ trzeb osobistych (opłaty, wyżywienie, przejazdy), przeznaczała stołówkom dla bezdomnych, hospicjom, niepeł­ nosprawnym. Miała też Boży wzrok i widziała to, czego inni nie dostrzegają. Była bez wątpienia jedną z tych dzielnych niewiast, których pochwa­ łę głosi poemat w Księdze Przysłów (Prz 31,10). Nie zabrakło Zosi na żad­

Wszystko, co jej pozostało po nader skromnym zaspokojeniu potrzeb osobistych (opłaty, wyżywienie, przejazdy), przeznaczała stołówkom dla bezdomnych, hospicjom, niepełnosprawnym. Miała też Boży wzrok i widziała to, czego inni nie dostrzegają. Z zapałem dystrybuowała literatu­ rę patriotyczną i zachęcała do czytania książek historycznych. Pod rozmaitymi protestami w obronie praw i wolności, jakie byliśmy zmuszeni zbierać w latach 2007–2015, potrafiła osobiście uzyskać nawet więcej niż tysiąc podpisów, za­ chęcając do nich przed kościołami, na ryneczku w Ząbkach czy na przystan­ ku autobusowym. Zarażała i mobilizo­ wała otoczenie swoim patriotycznym

R E K L A M A

la d e i n n dla e i z d o C ienniiee! CodzCiebie! dla b e e i i C n n ie

Codz ! e i b e Ci

Poczta Polska jest partnerem Urodzinowego Jarmarku Wnet Polskajest jestPartnerem partneremwakacyjnej Urodzinowego Jarmarku Wnet Poczta Polska trasy Radia Wnet

nym marszu, proteście, zgromadzeniu w obronie praw i wolności. Jej filigrano­ wa postać kontrastowała z dużą biało­ -czerwoną flagą, którą zawsze nosiła z pietyzmem, dumą i miłością.

Dzieciństwo i młodość Bogatą osobowość naszej Zosieńki ukształtował w niej dom rodzinny i tradycje patriotyczne rodzin: Mar­ cinkowskich (ze strony ojca) i Okień­ czyców (ze strony matki), sięgające naszych powstań narodowych. Pani Zofia – w zachowanych notatkach – tak opisywała swoje dzieciństwo i wczesną młodość: Dzieci wojny nie miały normalnego dzieciństwa, wszystkie (mówię o Zagnańsku i okolicach) chciały walczyć o Polskę, a nawet za nią zginąć. W okolicy działały dwie partyzantki – Armia Krajowa i Narodowe Siły Zbrojne. Starsi koledzy poszli walczyć z bronią w ręku. My, trzynasto–czternastoletnie też chciałyśmy się na coś przydać. Grupa NSZ zorganizowała mały oddział NSZ – brałyśmy udział w szkoleniu na temat udzielania pierwszej pomocy. Wyszywałyśmy orzełki na czerwonych podkładkach dla oddziału żołnierzy NSZ, rozprowadzałyśmy różne gazetki, znaczki i czekałyśmy, by dorosnąć i naprawdę walczyć o Polskę… Piszę o tym tak dużo, bo właśnie te najwcześniejsze lata zaważyły na całym moim życiu. Mój ojciec był w Legionach – bardzo się tym interesowałam, do szkoły podstawowej chodziłam w małych, wiejskich szkółkach – nauczycielami byli różni ludzie, większość stanowili wspaniali polscy patrioci. Żołnierze NSZ to też wielcy patrioci, bohaterowie. W czasie wojny każda polska rodzina kogoś straciła. Z mojej rodziny stryj Mieczysław Marcinkowski został zamordowany w Stutthofie w 1941 r., ojciec wywieziony został do Niemiec w 1944 r. Czterech ciotecznych braci ojca – ułanów też Niemcy zamordowali. Na nasze zbiórki chodziła z nami też Hania Zientarówna, której matka była Żydówką; nigdy nie było to powodem jakichkolwiek zatargów lub sprzeczek. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek ktoś wspomniał o jakiejś nienawiści do Żydów. W 1945 r. z naszej chałupy znowu Niemcy nas wyrzucili, ojciec był w Niemczech, mama zabrała jakiś tłumoczek i nas (miałam jeszcze dwie młodsze siostry) i do powrotu ojca gnieździłyśmy się u dziadków w Suchedniowie. Te właśnie wspomniane wyżej przeżycia, okoliczności i doświadczenia wcześnie ukształtowały w Zofii osobo­ wość mocną, dojrzałą i zdecydowaną. Od zarania swej młodości żyła nie tylko dla siebie. Słowa „Bóg, Honor i Ojczy­ zna” stały się jasnym i konsekwentnym programem jej pięknego życia, którego lejtmotywem było ograniczanie swo­ ich potrzeb na rzecz potrzebujących bliźnich.

Trzeba pomagać Lista stowarzyszeń, fundacji, osób i dzieł charytatywnych, które przez pół wieku wspomagała i dla których konkretną pomoc materialną organi­ zowała nasza Zosieńka, jest imponu­ jąca. Często brała dodatkowe prace, żeby zarobionym groszem umacniać różne dobre dzieła i potrzebujące oso­ by. Pochylała się z radością niemal nad każdym wózeczkiem pchanym przez matki, radując się każdym nowym Po­ lakiem i Polką – małym życiem – i win­ szując szczęśliwym matkom. Szczególne dary swojego serca nasza Zosieńka kierowała ku cierpiącym dzieciom. Swoją znaczącą cegiełkę ma śp. Zofia w szpitalu dziecięcym na kie­ leckim Czarnowie. Wtedy to nawet sam komunistyczny minister zdrowia Ry­ szard Żochowski – tej, która utraciła polskie obywatelstwo dziękował za jej „wieloletnią działalność charytatywną na rzecz polskiej służby zdrowia”. Barbara Jachimczak w swojej zna­ komitej książce „Losy żołnierzy NSZ na Kielecczyźnie” (Lublin 2016) przyta­ cza słowa podziękowania Stowarzysze­ nia Rodzin Katolickich Archidiecezji Przemyskiej, w którym m.in. czytamy: Pragniemy bardzo podziękować Pani Zofii Pogonowskiej za stale okazywaną nam pomoc finansową, która pozwala na urozmaicanie zajęć dla dzieci, organizację obozu oraz zakup niezbędnych artykułów szkolnych. Szczególnym sentymentem i wsparciem śp. Zofia otaczała dwa nie­ zwykłe miejsca: Dom Ojca Pio w Ra­ dawie i Sanktuarium Bolesnej Królo­ wej Polski Matki Ziemi Świętokrzyskiej w Kałkowie-Godowie. Wspaniali twór­ cy tych dzieł, ks. Czesław Wala i śp. o. Albin Sroka mogliby wiele na ten temat powiedzieć. Refrenem życia śp. Zofii były sło­ wa „trzeba dawać, trzeba pomagać”. Sięgała nimi do sedna ewangelii, do samego Chrystusa, który też po wie­ lekroć powtarzał to „trzeba” – „trzeba, aby Syn Człowieczy cierpiał (…) aby został wydany… (Łk 9,22; 9,44). „Trzeba dawać” powtarzała, nawo­ ływała, przypominała, zachęcała przy każdej sposobności z naciskiem. I sama dawała przykład, spiesząc z groszem ofiarnym. Szukała każdej sposobności, by czynić dobro oraz je pomnażać. Gdy zaczął się ukazywać „Kurier Wnet”, ku­ powała po paręnaście egzemplarzy, by je rozdawać nawet przypadkowo spot­ kanym osobom i zachęcać do lektury tego pisma. Piszący te słowa sami stali się tym właśnie sposobem wiernymi czytelnikami tej gazety.

W ubowskiej katowni Już jako młoda dziewczyna, niemal jeszcze dziecko – jak wielu jej rówieś­ ników w tamtym czasie – musiała cier­ pieć dla Polski i dla sprawy. W swo­ ich wstrząsających wspomnieniach zatytułowanych Nocne majaki, przy­ toczonych we wspomnianej książce Barbary Jachimczak, 17-letnia Zosia zapisała: W Suchedniowie w kwietniu 1946 r. na przedstawieniu jakiegoś objazdowego teatrzyku wpadli wojskowi, wyciągnęli z sali sporo ludzi, zabrali także mnie i ciężarówką zawieźli do budynku Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach. Te przeżycia były tak przerażające, strach tak się tak wsączył w moją duszę, że po latach nie umiem określić dokładnie okresu mojego tam pobytu. Brali mnie na różne przesłuchania, na szczęście dzienne, musiałam wypełniać jakieś listy nazwisk, podawałam wszystko zmyślone… Jedyne, co pamiętam, to koszmarne noce. Nie musiał mieć człowiek wielkiej wyobraźni, by wiedzieć, co się w tamte noce działo. W ubowskim więzieniu w Kielcach, jak zresztą w wielu innych miastach Polski, siedzieli żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych i Armii Krajowej. Każdej

nocy wyrywano kilku z nich ze snu, prowadzono na przesłuchania, czyli na nieludzkie tortury. Czy może być coś bardziej makabrycznego od krzyku bestialsko męczonych mężczyzn? Czy uda mi się kiedyś o tym zapomnieć?... Cisza nocna przerywana była jednak tak udręczonymi wrzaskami ludzkimi, że najchętniej wsadziłoby się głowę pod jakiś betonowy wał, gdyby taki był pod ręką. Słyszałam łomot serca, cała byłam zlana zimnym potem. Zegar wybijał niezmiennie godziny i kwadranse. Wtedy zdawało mi się, że był to zegar więzienny. Niedawno jednak ktoś powiedział, że to było słychać bicie zegara z pobliskiej katedry. Wypuścili mnie do domu stłamszoną i rozbitą psychicznie. Zagrozili, że gdy pisnę słówko na temat mego tam pobytu, przyjdę na dalszy ciąg. A poza tym miałam polecenie, by słuchać, co mówią ludzie i za miesiąc przyjść do nich na rozmowę. Wróciłam do szkoły, do której trzeba było jechać pociągiem, tylko niby jedną stację z Suchedniowa do Skarżyska, ale nie było wtedy pociągów osobowych ani normalnych rozkładów jazdy. Trzeba było jeździć, czym się dało, czasem na parowozie, czasem na buforach. Na tego rodzaju okazje czekało się niekiedy długie godziny. Bałam się nocy, bałam się w dzień. Unikałam ludzi, nie rozmawiałam nawet z koleżankami. Kiedy czekałam na peronach, miałam zawsze w ręku książkę, choć często nie wiedziałam, co czytam. Mówiłam sobie, że jeśli chcą wiedzieć, co ludzie mówią, to niech sami słuchają, a ja od wszystkich będę z daleka. Po miesiącu pojechałam do Kielc, jak kazali, i powiedziałam, że nic nie wiem, z nikim nie rozmawiałam. Nie dostałam żadnego nowego nakazu. Byłam dla nich zbyt marnym łupem… Do dziś nie mogę oglądać niektórych filmów ani czytać książek z opisami prześladowań, tortur, znęcania się nad ludźmi czy zwierzętami. Natychmiast drętwieję, czuję się jak sparaliżowana. Nie umiem też wybaczać, oczywiście tym, którzy przez prawie pół wieku znęcali się fizycznie czy psychicznie nad niewinnymi, bezbronnymi ludźmi tylko dlatego, że mieli inne poglądy polityczne. Bałam się przez wiele lat. Miałam uraz na tle tego strachu. Taka była – i jeszcze większa, bo nawet z samego życia – cena wolno­ ści, jaką płaciło setki tysięcy Polaków w tamtych tragicznych latach siłowego wprowadzania bezbożnej i nieludzkiej ideologii komunistycznej. Dlatego nie wolno nam tych niezłomnych naszych bohaterów zapomnieć, trzeba o nich mówić, przypominać i stawiać dziś za wzór dekadenckim postawom wielu współczesnych, którzy frymarczą wol­ nością, nie znając jej ceny.

„To ciocia zasłużyła aż na taki pogrzeb”? Koncelebrowana msza św. pogrzebowa w historycznej zagnańskiej świątyni, posadowionej wspaniale na wysokim wzniesieniu, obecność delegacji kom­ batanckich, młodzieży NSZ-owskiej, kompania honorowa Wojska Polskie­ go, poczet sztandarowy, posterunek przy trumnie, odznaczenia niesione procesyjnie przez żołnierzy na podusz­ kach (Srebrny Krzyż Zasługi, Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi RP, Złoty Medal Skarbu Narodowego i in.), sal­ wa honorowa na cmentarzu oddana przez Kompanię Honorową Wojska Polskiego z Garnizonu Kielce. Asystą dowodził mjr Arkadiusz Radziński. Dowódcę Garnizonu reprezentował ppłk Grzegorz Wtykło. Oprawę mu­ zyczną uroczystości zapewniła or­ kiestra Garnizonu Radom. Dostojny i podniosły charakter celebry i orszaku pogrzebowego w jednym z młodszych uczestników uroczystości wzbudził zdumienie: To ciocia zasłużyła aż na taki pogrzeb? Tak, zasłużyła, i jeszcze po stokroć więcej. Dla Polski nie tylko ofiarnie żyła, ale i cierpiała, i boleśnie przeżywała prawie pół życia na przy­ musowej emigracji. Po powrocie z wygnańczej tułaczki przez siedem lat upokarzana, odsyłana od drzwi do drzwi, zabiegała o przy­ wrócenie polskiego obywatelstwa, które otrzymała dopiero od prezydenta An­ drzeja Dudy. Zofia Pogonowska „Elka” należała bez wątpienia do wspaniałego grona lu­ dzi sumienia, o których modlił się dla swojej umiłowanej Ojczyzny Święty Jan Paweł II Wielki. W prawdzie świętych obcowania wierzymy, że ta wielka córa Polski oręduje dziś za swoją ukochaną Ojczyzną i Narodem przed Majesta­ tem Najwyższego. Wszyscy, którzy ja znaliśmy, dziękujemy Bogu za łaskę jej obecności w naszym życiu. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

20

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

3 lipca 2012 roku ekipa Radia WNET w składzie: Krzysztof Skowroński, Magdalena Uchaniuk, Konrad Abramowicz i Lech Rustecki ruszyła w letnią trasę pt. „Wracamy do źródeł, czyli raport z Polski”. Do 21 lipca zostały nadane „Poranki WNET” z Łomży, Czerwonego Boru, Białegostoku, Podedwórza, Tarnogrodu, Sandomierza, Pińczowa, Szydłowca, Lubrzy, Szamotuł, Tuczna, Stawna i Sopotu. Następnie pałeczkę prowadzącego audycje wyjazdowe przejął Piotr Gociek i odwiedził Istebną, Żywiec, Czeski Cieszyn, Opole i Nysę. Tamtego lata Radio WNET odwiedziło jeszcze Kurów, Supraśl i Ostrołękę, a letnia podróż zakończyła się 31 sierpnia w Gdańsku. Fot. Lech Rustecki

Las rzeczy. Starzy Polacy tak tytułowali swoje zapiski na różne tematy – przeczytane aforyzmy, myśli własne i cudze, z którymi żal się było rozstać, obserwacje i zdziwienia. Może – dla odmiany – zainteresują Państwa takie krótkie kawałki, w moich notatkach zatytułowane Myśli luzem.

Z

amiast głowić się nad odpowie­ dzią, staraj się zrozumieć pyta­ nie”. To z bogactwa chińskich mądrości. Od dawna staram się zrozu­ mieć to zdanie i doszedłem do wniosku, że ono nie jest do zrozumienia, tylko do praktycznego stosowania. My, biali ludzie (albo blade upiory, albo długo­ nosi) toniemy w teoriach. Chińczycy najpierw uczą, jak coś zrobić, a potem teoria jest już niepotrzebna. Chwilami dość mamy tej całej po­ lityki. Dla odmiany kawałek starożyt­ nej poezji: Kiedy przychodzi na świat dziecko, Rodzina pragnie, żeby było inteligentne. Ja, który na skutek swojej inteligencji Miałem zrujnowane życie, Mam nadzieję, że dziecko okaże się Nieukiem i głupcem, Dzięki czemu uwieńczy spokojne I dostatnie życie Stanowiskiem ministra. Su Shih, poeta i polityk , (1036–1101)

W

swoich starych notatkach zna­ lazłem taki zapisek: „Szukałem porządku i znalazłem chaos. Zrezygno­ wałem z dalszych poszukiwań i cieszyłem oczy oglądaniem chaosu. Po paru dzie­ sięcioleciach dostrzegłem pod warstwą chaosu głębszy, prawdziwy porządek”. A potem natknąłem się na takie zdanie z Lalki Prusa: Zanurzał się w pozorny chaos rzeczy i wypadków, i na jego dnie znajdował porządek i prawo. To dziwne uczucie – wymyślić coś, a potem stwierdzić, że ktoś już to powiedział. To tak, jakby himalaista wspinał się na szczyt, przekonany, że to pierwsze wejście, a na górze znalazł ślady obozowiska. Początkowo czło­ wiek złości się na tego Prusa, a potem cieszy się, że znalazł się w dobrym to­ warzystwie.

Silva rerum Lech Jęczmyk A swoją drogą, dla chrześcijanina takie „odkrycie” powinno być oczywi­ stością: przecież Bóg, tworząc świat, zbudował go według swojego Logo­ su, czyli planu, porządku. Im uważ­ niej oglądamy świat, tym więcej tego porządku dostrzegamy. Nie potrzebuję waszych rad, sam potrafię popełniać błędy. Pitigrili

N

iesamowity ojciec Pio. Do człowie­ ka, którego spowiadał powiedział: Mogę Ci pomóc w niesieniu krzyża, ale nie mogę go od Ciebie zabrać. To naj­ krótsze i najpełniejsze określenie roli spowiednika. Kiedyś, podczas ceremonii zaślu­ bin pan młody zacukał się i zamilkł na dłuższą chwilę. Powiesz to „tak”, czy to ja mam się z nią ożenić? – spytał ojciec Pio. A papież Jan XXIII prześladował go za życia i po śmierci. Dopiero na łożu śmierci jęczał: „Oszukano mnie, oszukano mnie!”. To jest przypowieść o potrzebie dobierania sobie właści­ wych współpracowników. Nie ma nieślubnych dzieci, są tylko nieślubni rodzice – zawyroko­ wał amerykański sędzia Jankwich. To dowód, że nawet wśród tych facetów w czarnych szlafrokach trafiają się lu­ dzie inteligentni.

Energia twórcza nie podlega prawu zachowania energii. To nasz genialny Norwid pokazuje, jak dzięki energii twórczej z niczego może powstać coś. Tak ex nihilo Bóg powołał do istnienia świat. Nieszczęsny Einstein pokazuje coś wręcz przeciwnego: jak z czegoś (materia) można zrobić wielki rozbłysk energii, czyli nic. Tworzenie i niszcze­ nie, zbieranie i rozpraszanie.

O

to felieton z izraelskiej gazety „Haaretz” ze stycznia 2008 r. Od Boga Wszechmogącego do dzieci Abrahama Kochane dzieciaki, rozmyśliłem się w sprawie Ziemi Obiecanej. Byłem chyba pijany, kiedy wam powiedziałem, że możecie sobie wziąć Palestynę. Co mi też przyszło do głowy! Ta okolica jest zbyt zatłoczona, a wy nigdy nie potrafiliście żyć w zgodzie z sąsiadami. Musimy na nowo przemyśleć nasze przymierze. W związku z tym odwołuję moją obietnicę daną Izraelowi i zastępuję ją czymś jeszcze lepszym. Niniejszym daję wam Księżyc. Tak, całą jego powierzchnię, od końca do końca. Ile ludów wybranych ma do swojej wyłącznej dyspozycji całe ciało niebieskie? Możecie budować swoje osiedla, ile dusza zapragnie, i będziecie bezpieczni poza zasięgiem rakiet i samobójczych zamachowców przeciwnika. Kto może wątpić, że takie inteligentne i pracowite istoty jak wy wkrótce zmienią to miejsce w kwitnący ogród? Starajcie się przeprowadzić do końca roku. Na waszym miejscu zabrałbym trochę wody. Zabierzcie swoje uzi i bomby kasetonowe. Zabierzcie Mossad. Zabierzcie Torę. Zabierzcie Charltona Hestona [Amerykański aktor. Grał Mojżesza w filmie „Dziesięcioro Przykazań”]. Całuję, Tato K

R E K L A M A




Nr 37

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Lipiec · 2O17 W

n u m e r z e

Czy polski śmigłowiec wzleci w przestworza? Jadwiga Chmielowska

H

istoria nabiera tempa. Na konflikcie USA z Niemcami, które nadają ton polityce UE, Polska i małe kraje mogą tylko wygrać. Prorosyjska polityka Angeli Merkel prowadzi w konsekwencji do wojny z Rosją. Imperializm rosyjski nie zmienił się. Putinowi, tak jak Leninowi, marzy się Europa od Atlantyku do Pacyfiku. W 1920 roku na przeszkodzie stanęła Polska, teraz Ukraina. Uratować Europę mogą jedynie USA, dając jej wsparcie. Mit globalnego ocieplenia upadł, lecz pakiet klimatyczny nadal uderza nie tylko w naszą gospodarkę, ale i w bezpieczeństwo energetyczne. Na jego zapisach znów najbardziej cierpi Śląsk. Współpracę Niemiec i Rosji w destabilizacji Polski najlepiej widać na Śląsku. Jeden z przywódców Związku Ludności Narodowości Śląskiej próbował mi tłumaczyć, że autonomia jest w interesie Polski, bo jak Rosja i Niemcy ją rozgrabią, to zostanie skrawek wolnego terytorium. Fałszowana jest historia Śląska, promuje się niemieckość. Polityka tworzenia sztucznego narodu nie jest nowa. Już na początku XX wieku miała stanowić zaporę dla polskiego żywiołu. Teraz na zachodzie Europy realizuje się pomysł rozmycia narodów przez napływ imigrantów i rozbicie państw na autonomie i państewka, aby nie mogły się bronić i stanowiły łatwy łup. Postawa Polski, Czech, Węgier i Austrii może zniweczyć te plany. Europejskie elity polityczne nie zdały egzaminu. Poszczególne narody zdają sobie teraz z tego sprawę. Polskie elity – już na szczęście opozycyjne – poznaliśmy na biesiadach u Sowy. Teraz Tusk dał popis zdrady interesów państwa. Jacek Saryusz-Wolski tak wspomina posiedzenie w Brukseli: Byłem na sali plenarnej, kiedy Donald Tusk poparł procedurę Komisji Europejskiej prowadzącą do sankcji przeciw Polsce. Powiedziałem sobie w myślach: „Co za szmata”. Wiele postaci opozycji solidarnościowej lansowanych na przywódców okazało się żałosne. Najlepszy popis dał ostatnio Władysław Frasyniuk. Plakietka z napisem „Ебать ПиС” ustawiła go nie tam, gdzie stało ZOMO, ale OMON! No cóż, Władku, nie sądzę, byś się spodobał Putinowi, prędzej pomyślał – wot i durak! Swoją drogą, trzeba pochwalić Frasyniuka. Dał niezamierzony dowód, komu służy KOD i cała ta hałastra. Znowu protektor niemiecki spotkał się z rosyjskim. Historia się lubi powtarzać, ale w groteskowej formie. Jakich mamy współczesnych targowiczan, każdy widzi. Niestety nie każdy zaprzaniec jest tak durny. Cały czas idzie rosyjska propaganda i dezinformacja robiona w bardzo fachowy sposób. Miliardy dolarów przeznaczają na obcojęzyczne media, na agentów wpływu. Wbrew pozorom, Rosjanom jest trudniej prowadzić propagandę w krajach postkomunistycznych niż w wolnym świecie. Tam i lewicowe, i prawicowe partie otrzymują pękate sakiewki. Nawet w USA udowodniono próby rosyjskiej ingerencji w wybory. Kilka krajów odeszło od elektronicznego liczenia głosów z obawy przed fałszerstwem. Najgorsze jest to, że wyborcy nie wiedzą, na kogo głosują. Wybierani są ludzie, których lansuje marketing polityczny. Stąd taki szok wśród łże-elit po wyborze Trumpa. Amerykanie wybrali człowieka, wydaje się, autentycznego, a nie kolejną marionetkę establishmentu. Różne GIODO i sądy czuwają nad tym, by nie ujawniać informacji mogących wpłynąć negatywnie na wizerunek kolejnego Dyzmy, kreowanego na wielkiego patriotę i fachowca. Piłsudski już 100 lat temu apelował – Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Decyzję prezydenta USA o wyjściu tego kraju z porozumienia klimatycznego z Paryża można już uznać za jedno z najważniejszych wydarzeń polityczno-gospodarczych dekady!

Czy Trump wygra ze zwolennikami teorii globalnego ocieplenia? Szczyt G7 – 6:1. Kto ma rację: sześciu szefów rządów z Grupy G7 czy samotny jak palec prezydent Donald Trump? Marek Adamczyk

Mroczna strategia kalifatu Dla imamów Daesh nie ma miejsca na „szarą strefę” między dżihadystami a „krzyżowcami”, czego nie potrafią albo nie chcą zrozumieć europejscy głosiciele politycznej poprawności i tolerancji. Rafał Brzeski prezentuje plan ISIS, którego każdy wariant prowadzi do wygranej.

3

P

omimo panującego (wśród rządzących w najbogatszych krajach świata) konsensusu co do znacznego wpływu emisji antropogenicznego CO2 na wzrost temperatur na Ziemi, Donald Trump, kierując się zdrowym rozsądkiem i bazując na dostępnej wiedzy, zdecydował o odstąpieniu Stanów Zjednoczonych od dotychczasowych układów klimatycznych. Jego postawę można porównać, tym razem w sferze naukowej, do tej, którą prezentował kilkaset lat temu jeden z najwybitniejszych Polaków – astronom i kanonik jednocześnie – Mikołaj Kopernik, autor dzieła De revolutionibus orbium coelestium („O obrotach sfer niebieskich”). To właśnie on miał odwagę przeciwstawić się panującemu wśród tysięcy naukowców consensusowi co do poglądu, że Słońce krąży wokół Ziemi i twierdził, że jest odwrotnie, że to Ziemia i inne planety krążą wokół Słońca. Kto miał rację? Ano ten, co zaprzeczał tezom uznawanym przez wszystkich pozostałych wielkich uczonych! Rację miał wtedy Mikołaj Kopernik i rację ma teraz Donald Trump! Mikołaj Kopernik po wydaniu dzieła, około 1543 roku, spotkał się z powszechnym ostracyzmem, a jego prace zaczęto postrzegać jako zagrożenie dla panującego światopoglądu religijnego. Spowodowało to umieszczenie dzieła na indeksie (Index librorum prohibitorum), z którego zdjęto je dopiero w 1758 roku, czyli ponad 200 lat później. Donald Trump po podjęciu tej ważnej dla Ameryki, ale też, wbrew pozorom, dla całego świata decyzji spotkał się z jeszcze większym ostracyzmem. Oto niektóre jego przykłady: „Katastrofą dla ludzkości i dla

planety” nazwał kanclerz Papieskiej Akademii Nauk, biskup Marcelo Sánchez Sorondo, decyzję prezydenta USA Donalda Trumpa o wyjściu z porozumienia klimatycznego z Paryża. W wywiadzie radiowym ocenił, że Trump ulega lobby naftowemu. „To jest wbrew temu, co powiedział papież, co w encyklice Laudato si opiera się na zgodzie naukowców, a zatem jest wbrew nauce” – oświadczył argentyński hierarcha w piątek. „Prezydent Donald Trump w upokarzający sposób wycofał się z globalnych działań na rzecz pokonania jednego z największych zagrożeń dla ludzkości” – czytamy w komentarzu redakcyjnym agencji Bloomberg. Ziemia jest zagrożona podnoszeniem się poziomu wód, anomaliami pogodowymi oraz szybkimi wzrostami temperatury. W tej sytuacji, zamiast pracować nad wspólnym światowym planem na rzecz zmniejszenia tych zagrożeń, Trump zdaje się ten plan podważać. Paryskie porozumienie klimatyczne z 2015 roku ustanowiło globalny cel redukcji emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Podjęte działania miały zapobiec podniesieniu się globalnej temperatury o 2 stopnie Celsjusza. Prawie wszystkie kraje świata zgodziły się stworzyć system, dzięki któremu będzie można mierzyć ich postępy w tym zakresie oraz wzmacniać podjęte wysiłki. USA, wycofując się z porozumienia, nie tylko podważają swoją pozycję dyplomatyczną, ale gorzej – przyznają innym państwom prawo do nieprzestrzegania przyjętych w ramach porozumienia zobowiązań. Wyjaśniając swoją decyzję o wycofaniu się z porozumienia, Trump tłumaczył, że realizacja uzgodnień z Paryża kosztowałaby amerykańską gospodarkę utratę milionów miejsc

pracy i miliardów dolarów PKB w ciągu najbliższej dekady. Polskę realizacja europejskich dyrektyw klimatycznych do 2030 roku może kosztować od 700 mld do jednego biliona złotych, czyli grubo ponad 200 mld dolarów. Co na to powiedzą polskie elity polityczne i naukowe? Czy warto poprzeć działania prezydenta Donalda Trumpa, aby uratować polską gospodarkę przed tak wielkimi kosztami? Jeszcze raz zapytam: kto ma rację? Sześciu szefów rządów z Grupy G7 czy samotny jak palec Donald Trump? Kto miał rację? Mikołaj Kopernik, jedyny astronom, który twierdził, że Ziemia krąży wokół Słońca, czy wszyscy naukowcy, którzy twierdzili, że jest odwrotnie, że to Słońce krąży wokół Ziemi? Ja twierdzę, w oparciu o prawa nauk ścisłych, a konkretnie o prawa fizyki, że to prezydent Stanów Zjednoczonych ma rację. Przedstawię to w następnym artykule. Elity rządzące w świecie dały się omotać idei, która nosi znamiona religii klimatycznej. Zrobiły to w oparciu o nieprawdziwe dane przekazywane przez niektórych naukowców związanych z organizacjami ekologicznymi i ONZ-towskim Intergovernmental Panel on Climate Change (Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu, w skrócie IPCC). Raporty IPCC są wykorzystywane przy formowaniu narodowych i międzynarodowych programów klimatycznych i polityki finansowania badań zmian klimatycznych, z pominięciem niewygodnych dla klimatystów informacji. Dla przykładu – w raporcie IPCC z 2001 roku znajduje się na odległej, 774 stronie następujące zdanie: „W odniesieniu do badania i modelowania klimatu trzeba jednak uznać, że mamy

tu do czynienia ze sprzężonym, nielinearnym systemem i z tego względu niemożliwe są długoterminowe prognozy przyszłej sytuacji klimatycznej”. Dziwi fakt, że to ważne zdanie nie znalazło się potem w skróconej wersji raportu dla polityków ani w 2001, ani w 2007 roku. Jestem pewien, że niewielu decydentów przeczytało skróconą wersję raportu przygotowaną dla polityków, tę, w której nie było tego ważnego zdania. Jeszcze mniej zainteresowanych zapoznało się z całym obszernym raportem, w oparciu o który formułowano opinię o globalnym ociepleniu spowodowanym przez ludzi. Pominięto niewygodne dla teorii fakty. To zastanawiające. To była manipulacja danymi po to, by osiągnąć określony wynik przy podejmowaniu decyzji o ograniczaniu emisji CO2 przez ludzkość. Można więc założyć, że politycy podjęli decyzję w dobrej wierze, ale w oparciu o nieprawdziwe dane, co sprawia, że wszystkie uchwalone w tej materii akty prawne są po prostu NIEWAŻNE! Poprawność polityczna obezwładnia polityków i naukowców. Mówią: „choć wiem, że teoria globalnego ocieplenia nie ma nic wspólnego z nauką, nie będę ryzykować swoją karierą, finansami”. Znacznie lepiej jest pochylić pokornie głowę, godzić się na okradanie nas wszystkich poprzez okładanie bezmyślnymi podatkami klimatycznymi naszych krajów i udawać, że nie ma problemu. Prezydent Donald Trump jako jedyny do tej pory przywódca dużego kraju powiedział: dość tego, dobro kraju jest najważniejsze i nie zgadzam się na dyktat klimatystów! Ta decyzja świadczy o jego wielkości i mądrości. Mam nadzieję, że do USA dołączy wkrótce Polska. K

Ostatnie zamachy w Europie Zachodniej, a zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, świadczą dobitnie, że mamy do czynienia z próbą podboju naszego kontynentu, w którym terroryzm jest tylko narzędziem atakujących. Jest to zresztą nowa forma terroryzmu, odmienna od terrorystycznych działań lat 1970. i późniejszych.

Mroczna strategia kalifatu Rafał Brzeski

W

2

ówczas zhierarchizowane organizacje terrorystyczne miały jasno zdefiniowane cele. Zgodnie ze swoją nazwą, Irlandzka Armia Republikańska atakowała przede wszystkim cele wojskowe lub paramilitarne, a obiektem ataków grup skrajnie lewicowych – Frakcji Czerwonej Armii w Niemczech oraz Czerwonych Brygad we Włoszech – byli politycy, przedsiębiorcy, bankierzy, słowem: ludzie kapitału i establishmentu. W przypadku terroryzmu islamskiego jest inaczej. Brak jest łatwych do infiltracji i rozbicia zhierarchizowanych organizacji. Zamiast nich

funkcjonują niepowiązane ze sobą terrorystyczne komórki i tak zwane „samotne wilki”. Samozwańcze Państwo Islamskie, zwane Daesh albo ISIS, dopiero jakiś czas po zamachu komunikuje, że został przeprowadzony przez ludzi z nim powiązanych albo przez bojowników, którzy złożyli przysięgę na wierność Daesh. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście zamachowcy mieli jakieś organizacyjne kontakty z Amn al-Chardżi – służbą specjalną Państwa Islamskiego, która organizuje i prowadzi działalność szpiegowską i terrorystyczną w krajach europejskich. Wiele wskazuje na to, że nicią wiążącą terrorystów z ISIS jest tylko

ideologia, wspólna myśl przejawiająca się w radykalnym islamie, w którym nie ma miłosierdzia, a jest walka z „krzyżowcami”, czyli ludźmi Krzyża, do których zaliczani są wszyscy rdzenni Europejczycy bez względu na religię, płeć i wiek. Wbrew różnym zapewnieniom głosicieli tolerancji, islam jest raczej religią miecza niż pacyfizmu, co zresztą widać na rozpowszechnianych przez ISIS filmach z krwawych i perwersyjnie wręcz okrutnych egzekucji. Wymyślnego okrucieństwa katów Daesh doświadczają przede wszystkim obywatele Państwa Islamskiego, którym, jak w Sowietach, brutalnie narzucany jest

wybór między obozem prawdy, czyli jedynie słuszną interpretacją Koranu, a obozem kłamstwa, do którego zaliczani są „krzyżowcy” oraz ci, którzy się z nimi bratają. Oficjalny magazyn propagandowy Państwa Islamskiego „Dabiq” wyjaśnił krótko, że „świat jest dzisiaj podzielony na dwa obozy” – obóz kufr, czyli niewiernych, oraz obóz wyznawców nauki imamów uważających Daesh za „kalifat”, czyli państwo rządzone przez następcę Mahometa. Sunnici uważają, że kalif musi pochodzić z arystokracji w Mekkce, natomiast szyici dodają, że musi być z Ahl-al Bayt, czyli z rodu Proroka. Dokończenie na str. 3

„Apolityczny” Jerzy Owsiak Nie ma wysokiego urzędnika, który mógłby się wyłamać z obowiązkowego entuzjazmu. W tym cyrku – pisze Łukasz Warzecha – biorą udział i prezydent, i premier. Szantaż moralny odnosi skutek. Niewyemancypowany pedagog Herbert Kopiec wyśmiewa kolejne absurdy poprawności politycznej.

5

Republika Południowej Afryki Murzyn przychodził raz w tygodniu i wykonywał najcięższe prace. Miał cztery żony: jedną w Johannesburgu i przeważnie spał u niej, zatrzymując się w tym mieście, drugą na wsi, i z tą się kochał, oraz dwie w Zimbabwe, które uprawiały farmę. Ostatnia część relacji Władysława Grodeckiego z podróży po Afryce.

9

Kto, gdzie i po co? 19 lipca 1989 r. Zgromadzenie Narodowe przewagą jednego głosu wybrało na prezydenta PRL gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Na wieść o tym wyborze na atak serca zmarł w Londynie Prezydent RP na Uchodźstwie Kazimierz Sabbat. Paweł Czyż omawia losy ustawy lustracyjnej w Polsce.

10

Historia zatoczyła koło Właśnie wyszedłem z więzienia. Ściślej, z aresztu śledczego w Katowicach. Rodzi się pytanie: jak to możliwe, że w czasach dobrej zmiany zbrodniarze komunistyczni i najwięksi aferzyści pozostają bezkarni, a działacz opozycji niepodległościowej zostaje pozbawiony wolności? – pyta Adam Słomka.

11

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Kolejny statek powietrzny projektowany w Instytucie Lotnictwa w Warszawie został spisany na straty i pewno już nigdy nie zostanie skomercjalizowany, a szkoda, bo było już na niego kilku klientów z zagranicy. Dzieje polskiego projektu śmigłowca opisuje Roman Nowakowski.


KURIER WNET · LIPIEC 2017

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Czy polski śmigłowiec wzleci w przestworza? Roman Nowakowski

Śmigłowiec ILX-27 w powietrzu – loty na poligonie w Zielonce

seryjną śmigłowców w przygotowanych do tego celu swoich halach produkcyjnych. Zakłady WZL-1 w Łodzi są wyspecjalizowane w remontach śmigłowców produkcji rosyjskiej, które od kilkudziesięciu lat eksploatuje nasze wojsko. Śmigłowce takie jak Mi-2, Mi-8, Mi-17, Mi-24 kończą swój żywot, stąd w momencie uruchamiania programu śmigłowca ILX-27 powstała szansa dla zakładów WZL-1 na pro-

ze swoich dobrych znajomych, byłego podsekretarza stanu w Ministerstwie Gospodarki.

P

o ośmiu miesiącach realizacji projektu okazało się, że dokumentacja techniczna struktury nowego śmigłowca nie będzie wykonana w terminie, a kolejny termin zakończenia tego etapu jest nieznany. Wówczas, a było to w maju 2009 roku, odszedł mianowany przez W.

Śmigłowiec ILX-27 po raz pierwszy został zaprezentowany na Międzynarodowej Wystawie Lotniczej ILA’2012 w Berlinie, gdzie spotkał się z ogromnym zainteresowaniem. Rozpoczęto rozmowy o sprzedaży śmigłowców do Turcji, Macedonii, Izraela, Indii. Wiśniowskiego szef programu i dyr. Z. Wołejsza podjął się przeorganizowania zespołu. Na nowo, jako Przewodniczący Komitetu Sterującego, zaczął kierować całym programem budowy śmigłowca ILX-27 razem z kierownikiem projektu, prof. dr. hab. inż. Kazimierzem Szumańskim. Wówczas także na stanowisko głównego konstruktora śmigłowca został powołany młody, ambitny i bardzo zdolny inżynier Paweł Guła. Program śmigłowca tak naprawdę ruszył wówczas od początku i nareszcie zaczął być realizowany

T

A

N

I

E

C

O

D

W

ówczas także, przed wystawą MSPO, powstały dwa bardzo interesujące artykuły na temat śmigłowca ILX-27. Pierwszy – M. Ługowskiego w czasopiśmie „Armia” nr 9/2013, pt. „ILX-27

Kolejny statek powietrzny projektowany w Instytucie Lotnictwa w Warszawie został spisany na straty i pewno już nigdy nie zostanie skomercjalizowany, a szkoda, bo było już na niego kilku klientów z zagranicy. zostało zakończone i w październiku 2012 roku odbył się pierwszy oblot śmigłowca ILX-27 na poligonie w Zielonce. Specjaliści z ITWL, odpowiedzialni za system sterowania śmigłowca, także doskonale wykonali swoje zadanie.

– Nowa konstrukcja śmigłowca i nowa koncepcja użycia”, a drugi M. Szopy, w czasopiśmie „Technika wojskowa” nr 10/2013, zatytułowany „Bezzałogowy śmigłowiec ILX-27”. M. Ługowski zakończył swój artykuł w „Armii”

Z

Dzisiaj, kiedy trwają dyskusje na temat zakupu śmigłowców dla Sił Zbrojnych RP, kiedy mowa jest o wydaniu na ten cel kolejnych miliardów złotych, warto wspomnieć o polskim śmigłowcu, który mógł być sztandarowym wyrobem polskiego przemysłu lotniczego.

FOT. L'PRINT

zgodnie z przyjętymi założeniami. Na nowo stworzono projekt techniczny śmigłowca, a produkcja jego głównych podzespołów została podjęta przez małe polskie zakłady lotnicze na południu Polski, m.in. Zakłady Lotnicze

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

Adres redakcji śląskiej E

w Berlinie, gdzie spotkał się z ogromnym zainteresowaniem. Rozpoczęto rozmowy o sprzedaży śmigłowców do Turcji, Macedonii, Izraela, Indii. Prace nad doskonaleniem śmigłowca prowadzono intensywnie przez kolejny, 2013 rok, i we wrześniu 2013 r. śmigłowiec ILX-27 został pokazany na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego (MSPO) w Kielcach, gdzie konsorcjum w składzie ILOT, ITWL oraz WZL-1 otrzymało wyróżnienie Ministra Obrony Narodowej wraz z nagrodą – symboliczną szablą.

FOT. WIKIMEDIA COMMONS

Wołejsza, który był jednocześnie dyrektorem Centrum Nowych Technologii w Instytucie Lotnictwa. Po uruchomieniu programu dyrektor Instytutu odsunął go od zarządzania programem i szefem programu mianował jednego

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Z

„3Xtrim” i Zakład Szybowcowy „Jeżów”. Współpraca z nimi układała się doskonale. W tym samym czasie wytypowany przez WZL-1 zespół, mający w przyszłości produkować w Łodzi struktury kompozytowe, został przeszkolony w Centrum Nowych Technologii Instytutu Lotnictwa (CNT ILot) i rozpoczął produkcję prototypów najważniejszych i najbardziej odpowiedzialnych podzespołów śmigłowca, tj. kompozytowych łopat wirnika głównego (kompozyt węglowy). Obietnica złożona w roku 2008 przez dyr. Z. Wołejszę dyrektorowi WZL-1 Janowi Piętowskiemu została dotrzymana. Po dwóch latach intensywnej, ciężkiej pracy pracowników CNT ILot, ITWL oraz WZL-1 zadanie budowy pierwszego demonstratora lotnego

Zmarnowane szanse dla polskiego przemysłu lotniczego oraz zmarnowane ogromne środki finansowe (od lewej: I-22 „Iryda”, I-23 „Manager”, wiatrakowiec I-28, IS-2)

Redaktor naczelny

A

Śmigłowiec na stanowisku badań naziemnych (od lewej: Witold Wiśniowski – dyr. ILot, Paweł Guła – główny konstruktor śmigłowca, Zbigniew Wołejsza – autor i szef programu)

FOT. JACEK WASZCZUK, AIRPLANE-PICTURES.NET

dukcję i sprzedaż nowego, całkowicie polskiego wyrobu. Pojawiła się również obawa, czy zakład poradzi sobie z produkcją struktur kompozytowych, z którymi do tej pory nie miał żadnego doświadczenia (struktury śmigłowców rosyjskich wykonywane były z blach aluminiowych, a nie z kompozytów). Mimo wątpliwości, zakład dołączył do konsorcjum i jak się później okazało, doskonale poradził sobie z wytwarzaniem tych struktur. Na początku szefem projektu został jego autor, dr hab. inż. Zbigniew

ŚLĄSKI KURIER WNET

G

projektu jest bardzo interesująca i… może nie warto o nim zapomnieć. 2 kwietnia 2014 r. odbył się konkurs na stanowisko dyrektora Instytutu Lotnictwa. Wziął w nim udział również szef programu śmigłowca ILX-27 jako główny konkurent kierującego Instytutem od 4 kadencji 67-letniego wówczas W. Wiśniowskiego. Po zatwierdzeniu wyników konkursu przez byłego Ministra Gospodarki nowy-stary dyrektor w pierwszej swojej decyzji zwolnił z pracy w Instytucie Lotnictwa szefa programu śmigłowca ILX-27, pełniącego jednocześnie funkcję dyrektora Centrum Nowych Technologii ILot, Z. Wołejszę (zajął on 2 miejsce w ww. konkursie, o którym niektórzy twierdzą, że nie był transparentny). Od tamtego czasu minęło już 3 lata i… cisza. Czasami śmigłowiec ILX-27 bywa pokazywany na jakiejś wystawie (ostatnio we wrześniu 2016 r. na MSPO w Kielcach), lecz na pytanie dotyczące produkcji nikt nie jest w stanie udzielić konkretnej odpowiedzi. Konsorcjum zawiesiło swoją działalność i niechętnie wypowiada się na temat „byłego sukcesu”. Przypomnijmy, że tak naprawdę konstrukcja ta jako demonstrator latający powstała w ciągu zaledwie 2 lat (1 rok z planowanych 3 lat w wyniku nieudacznych decyzji W. Wiśniowskiego został zmarnowany). Kolejny statek powietrzny projektowany w Instytucie Lotnictwa w Warszawie został spisany na straty i pewno już nigdy nie zostanie skomercjalizowany, a szkoda, bo było już na niego kilku klientów z zagranicy. Patrząc na ponad 20-letnią działalność Witolda Wiśniowskiego, który trwa już 5 kadencję na stanowisku dyrektora Instytutu Lotnictwa, nietrudno zauważyć, że nie doprowadził on do wdrożenia żadnej konstrukcji lotniczej spośród tych, nad którymi Instytut Lotnictwa prowadził „szumne” prace badawczo-rozwojowe. Takie samoloty i śmigłowce, jak: I-22 „Iryda”, samolot ultralekki I-25 „As”, I-23 „Manager”, śmigłowiec IS-2, wiatrakowiec I-28 oraz nasz bohater – śmigłowiec ILX27 nigdy nie zostały wdrożone do produkcji seryjnej lub, jak w przypadku „Irydy”, po serii informacyjnej nie są produkowane przez przemysł lotniczy w Polsce. Podobnych przykładów za rządów W. Wiśniowskiego w Instytucie Lotnictwa można byłoby znaleźć w ILot dużo więcej. Zmarnowano ogromny wysiłek i wielkie ambicje młodych, wspaniałych polskich inżynierów oraz dziesiątki milionów złotych tak ciężko wypracowanych przez polskich podatników! W zasadzie należy zadać w tym miejscu również pytanie – dlaczego sytuacją w Instytucie Lotnictwa nie zainteresowała się jeszcze prokuratura – za działalność na szkodę Instytutu oraz naszej narodowej gospodarki? Dlaczego człowiek 70-letni nadal pełni funkcję dyrektora Instytutu Lotnictwa?

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Śmigłowiec zachowywał się w powietrzu bardzo dobrze. Po tym sukcesie śmigłowiec ILX27 po raz pierwszy został zaprezentowany na wspomnianej już Międzynarodowej Wystawie Lotniczej ILA’2012

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

słowami: Śledzenie historii projektu aż do jego zakończenia również będzie ciekawe. Nie zapomnimy o nim. To w końcu projekt, z którego w najbliższej przyszłości możemy być naprawdę dumni. Miał rację – historia tego

Korekta Magdalena Słoniowska

Nr 37 · LIPIEC 2017

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama

Adres redakcji

Marta Obłuska · reklama@radiownet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja

dystrybucja@mediawnet.pl

Czy dyrektor tak ważnej placówki nie powinien odejść na emeryturę? Niektórzy twierdzą, że dyr. W. Wiśniowski zbudował silną współpracę Instytutu Lotnictwa z General Electric. Tymczasem prawdziwym „ojcem” sukcesu współpracy z GE jest dr inż. Wojciech Potkański, pełniący przez wiele lat funkcję zastępcy dyrektora Instytutu Lotnictwa. Jest to człowiek o wyjątkowym intelekcie oraz ogromnym doświadczeniu menadżerskim, połączonym z ponadprzeciętną wiedzą techniczną z zakresu lotnictwa. I to jemu należy się ogromny szacunek i uznanie za ten sukces. K

(Śląski Kurier Wnet nr 32) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 24.06.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Dzisiaj, kiedy trwają dyskusje na temat zakupu śmigłowców dla naszych Sił Zbrojnych RP (SZRP), kiedy mowa jest o wydaniu na ten cel kolejnych miliardów złotych wypracowanych przez polskich podatników, warto wspomnieć o polskim śmigłowcu, który mógł być sztandarowym wyrobem polskiego przemysłu lotniczego, a którego historia rozwoju potoczyła się jak wiele innych dzieł polskiej myśli technicznej w naszej Ojczyźnie.

WWW.DLAPILOTA.PL

W

dniach 26–27 maja na terenie Wojskowych Zakładów Lotniczych Nr 2 SA odbyła się XI Międzynarodowa Wystawa Air Fair Bydgoszcz 2017. Głównym celem Air Fair 2017 była konsolidacja środowiska lotniczego, zarówno wojskowego, jak i cywilnego. Ta kolejna już wystawa lotnicza przywodzi na myśl wspomnienie o rozwijanej w ostatnich latach konstrukcji dużego, bo o maksymalnej masie startowej 1100 kg, całkowicie polskiego śmigłowca bezzałogowego o oznaczeniu ILX-27 (nazwa IL, bo był projektowany w Instytucie Lotnictwa w Warszawie, X – nie wiemy dlaczego, a nr 27, bo dotyczy kolejnego numeru statku powietrznego rozwijanego w ww. instytucie badawczym) i jeszcze dokładnie 5 lat temu pokazywanego na Międzynarodowym Salonie Lotniczym w Berlinie ILA’2012. Wówczas to nawet pani kanclerz Republiki Federalnej Niemiec A. Merkel oglądała go z zachwytem, podczas prezentacji śmigłowca przez wicepremiera Pawlaka. Dzisiaj, kiedy trwają dyskusje na temat zakupu śmigłowców dla Sił Zbrojnych RP (SZRP), kiedy mowa jest o wydaniu na ten cel kolejnych miliardów złotych wypracowanych przez polskich podatników, warto wspomnieć o polskim śmigłowcu, który mógł być sztandarowym wyrobem polskiego przemysłu lotniczego, a którego historia rozwoju potoczyła się podobnie do wielu innych dzieł polskiej myśli technicznej w naszej Ojczyźnie, wcale nie dlatego, że były złe, lecz dlatego, że o ich losach zdecydowali nieodpowiedni ludzie zajmujący stanowiska decydentów, których to ludzi można śmiało nazywać szkodnikami polskiego przemysłu (w tym przypadku lotniczego). Projekt śmigłowca ILX-27 rozpoczął się pod koniec roku 2008. Celem było stworzenie nowego śmigłowca bezzałogowego, w którym można było wykorzystać niektóre podzespoły z poprzedniego programu rozwijanego w Instytucie Lotnictwa, tj. dwuosobowego śmigłowca IS-2. Ten śmigłowiec zakończył żywot podobnie jak inne konstrukcje rozwijane w Instytucie Lotnictwa, tzn. nie został wdrożony do produkcji, pieniądze zmarnowano i dzisiaj nikt o tym już nie pamięta i nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności za niegospodarność. A szkoda. Z tego właśnie śmigłowca IS-2 twórcy programu postanowili wykorzystać w nowym śmigłowcu ILX-27 takie podzespoły, jak głowica wirnika głównego, przekładnia główna i przekładnia śmigła ogonowego. Po co projektować je od nowa, skoro gotowe prototypy leżały w lamusie Instytutu Lotnictwa zakurzone, zapomniane przez wszystkich i groziła im wywózka na złom? A przecież wydano na nie kiedyś pokaźne kwoty pieniędzy, tak ciężko wypracowanych przez polskich podatników. Projekt nowego śmigłowca wziął udział w konkursie, wtedy jeszcze KBN-owskim, i uzyskał 100% dofinansowanie w kwocie 18 mln zł – o ok. 5 mln zł mniej niż planowano na początku. Ażeby rozpocząć program budowy śmigłowca przy zmniejszonych kosztach, należało ograniczyć zakres badań. Zrezygnowano więc z badań zmęczeniowych struktury nowej konstrukcji. Były to śmiesznie małe pieniądze jak na tak poważny projekt. Proszę porównać, jakie planowano wydać pieniądze na zakup śmigłowców dla naszej armii – ok. 10 miliardów zł, tj. ok. 10 000 milionów zł! (10 mld. brzmi mało, ale już 10 000 mln zł brzmi dużo poważniej), z kosztem budowy od zera demonstratora latającego ILX-27, wynoszącym tylko 18 mln zł. Do realizacji programu zorganizowano konsorcjum w składzie: Instytut Lotnictwa jako lider projektu (odpowiedzialny za cały program), Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych (ITWL) oraz Wojskowe Zakłady Lotnicze (WZL-1) jako przyszły producent śmigłowców ILX-27. Podział zadań był zdefiniowany jednoznacznie, tzn. Instytut Lotnictwa był odpowiedzialny za zaprojektowanie struktury śmigłowca oraz za kierowanie całym programem, ITWL miał opracować system sterowania lotem śmigłowca, WZL-1 z Łodzi miał zaś wyprodukować pierwsze prototypy, a później uruchomić produkcję


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI Taką informację można było usłyszeć i przeczytać po 22 maja 2017 r. Nowym właścicielem walcowni został Węglokoks, a właściwie spółka ZEM2 z jego Grupy Kapitałowej. Pojawiła się realna nadzieja, że pracownicy porzuceni przez Sławomira Pietrzaka – jak to jeszcze w 2015 r. określił „Forbes”: twórcę HW Pietrzak Holding, „dużego gracza na rynku stali” – otrzymają należne od lutego 2016 r. wypłaty i odsetki.

„Walcownia Blach Batory wznowi produkcję” Stanisław Orzeł

P

rzypomnijmy, o czym „Śląski Kurier WNET” pisał w ciągu ubiegłego roku, że S. Pietrzak na wieść o wygranej PiS w wyborach w listopadzie 2015 r. ogłosił upadłość i zaczął wyprzedawać swoje aktywa. Można było odnieść wrażenie, że najpierw za pośrednictwem sądu jego prawnicy utrudniali szybkie przeprowadzenie upadłości, później opóźniali przetarg, następnie zwycięzca przetargu za 26 mln zł, firma MORIS z Chorzowa, przez prawników powiązana z Pietrzakiem, nie weszła w obowiązki właściciela i zrezygnowała z wygranej. W ostatnim artykule na łamach „Śląskiego Kuriera WNET” zwracałem uwagę, że może w tym wszystkim chodzić o wrogą likwidację ważnej ze względów strategicznych walcowni i jej doświadczonej załogi.

Węglokoks z „wolnej ręki” Do ponownie ogłoszonego przetargu nie przystąpili żadni inwestorzy, mimo obniżenia ceny najpierw do 23,7 mln zł, a później do 15 mln. Jedynie Grupa Kapitałowa Węglokoks podtrzymywała zainteresowanie kupnem walcowni. Warto pamiętać, że Węglokoks już wiosną 2016 roku oferował syndykowi Pietrzaka zakup Walcowni „Batory” z wolnej ręki, ten jednak podjął próbę sprzedaży zakładu w przetargu. Ta decyzja przeciągnęła problemy walcowni od maja 2016 r. do maja 2017 r. W kwietniu 2017 r. wchodząca w skład Węglokoksu spółka ZEM2 ponowiła ofertę kupna z wolnej ręki i złożyła pismo w tej sprawie do syndyka masy upadłości HW Pietrzak Holding oraz w sądzie. Jak wówczas mówił rzecznik Węglokoksu Paweł Cyz: – Jest to jedyna możliwość najszybszego wznowienia produkcji na walcowni. Zwrócił uwagę, że dalszy brak produkcji to postępująca degradacja majątku walcowni. Warto też wspomnieć,

P

rzywódca samozwańczego Państwa Islamskiego, Abu Bakr al-Baghdadi, który obwołał się kalifem latem 2014 roku, podpisuje wszystkie swoje komunikaty pełnym nazwiskiem, dodając al-Qurashi al-Hassani, co oznacza, że mieni się potomkiem wnuka Proroka z osiadłego w Mekkce rodu Qurashi. Pełne nazwisko Abu Bakra al-Baghdadiego skracane jest, najczęściej z wygody, przez zachodnie media, ale dla muzułmanów świadczy, że Daesh jest prawdziwym kalifatem, a zatem winni przestrzegać koranicznego nakazu posłuszeństwa. Magazyn „Dabiq” nie pozostawia w tej mierze jakichkolwiek wątpliwości: „żaden muzułmanin nie może wymawiać się, że chce być niezależny, kiedy kalifat prowadzi wojnę w jego imieniu”, w innym miejscu zaś głosi:

że postępuje rozpad jej załogi: nawet najwierniejsi pracownicy po ponad półtora roku bez płacy przechodzą do nowych pracodawców. Czynniki te powodują, że – nawet w ocenie tak wytrwałego oferenta jak Węglokoks – sytuacja zakładu z każdym tygodniem ulega pogorszeniu. Tym razem, mimo, że podobną do Węglokoksu ofertę zgłosiło jeszcze trzech innych zainteresowanych, w większości deklarując przywrócenie produkcji, jednak – jak po roku przyznał Zbigniew Głodny, syndyk masy upadłościowej HW Pietrzak – oferta ZEM2 „zapewniała najkorzystniejsze warunki, bo nowy właściciel zamierzał przywrócić produkcję i utrzymać zatrudnienie w zakładzie”.

O Walcowni „Batory” na Europejskim Kongresie Gospodarczym W tym miejscu warto przytoczyć wywiad, którego 22 maja 2017 r. podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach udzielił Krzysztof Mikuła, wiceprezes Węglokoksu ds. grupy kapitałowej. Pytany o projekt Śląskich Hut Stali przez Piotra Myszora z portalu wnp.pl powiedział m.in., że „konsolidacja śląskich zakładów przetwórstwa hutniczego jest cały czas jednym z priorytetów Węglokoksu. Nigdy nie spadła z piedestału, cały czas się mocno tym zajmujemy, ale przyznaję, że dostaliśmy lekcję pokory. Otóż te aktywa, które mamy, wymagały i wymagają dużo większego naszego zaangażowania i energii, także pieniędzy i czasu, niż pierwotnie planowaliśmy. Stąd Śląskie Huty Stali to opis pewnych działań, ten projekt jest cały czas realizowany, może trochę mniej głośny medialnie, ponieważ jes­ teśmy głównie skoncentrowani na restrukturyzacji, na porządkowaniu tych aktywów, które już Węglokoks posiada.

Dzierżawa zamiast umowy sprzedaży Umowa sprzedaży WBG „Batory” miała być podpisana do końca maja. Niestety, mimo że od chwili wyboru przez syndyka oferty ZEM2 minęły już trzy tygodnie – do podpisania umowy kupna nie doszło, ponieważ zgodnie z Ustawą o ochronie konkurencji i konsumentów strony zwróciły się do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów o zgodę jego prezesa na zawarcie umowy. Podobno to jedyna

Brak produkcji to postępująca degradacja majątku walcowni. Warto też wspomnieć, że postępuje rozpad jej załogi: nawet najwierniejsi pracownicy po ponad półtora roku bez płacy przechodzą do nowych pracodawców. tu huta ogranicza sprzedaż tego segmentu. W zeszłym roku otwarto rurownię, nowy segment działalności huty. Wejście na ten rynek, osiągnięcie dobrych parametrów sprzedaży to wyzwanie, z którym musimy się tam zmierzyć. P. Myszor: – Zadanie numer trzy, czyli Walcownia Blach Grubych, to temat, który już dość długo z różnym szczęściem się pojawia… K. Mikuła: – Od początku postępowania upadłościowego deklarowaliśmy,

formalność opóźniająca jej podpisanie. Wprawdzie 6 czerwca pełnomocnicy spółki ZEM2 podpisali z syndykiem masy upadłościowej HW Pietrzak Holding warunkową umowę przedwstępną na zakup walcowni, ale do czasu wydania przez prezesa UOKiK wymaganej zgody zakład będzie tylko w dzierżawie tej spółki. Według rzecznika Węglokoksu nie zakłóci to pracy załogi liczącej w tej chwili już tylko 255 osób. – Chcemy tam jak najszybciej wznowić

produkcję, ale to nie będzie łatwe. Zakład nie produkuje już ponad półtora roku… – mówi P. Cyz. Tymczasem warto pamiętać, że każdy tydzień opóźnienia to narastające zagrożenie na rynku, który przez takie przewlekłe procedury jest łatwym łupem dla nastawionych na eksport hut z rosyjskiej Ukrainy, Rosji czy Chin. Jednocześnie opóźnia to m.in. rządową koncepcję nie tylko modernizacji marynarki wojennej, ale całej armii w sytuacji narastającego zagrożenia agresją ze wschodu. Według radnej Chorzowa Bernadety Biskup zakup walcowni przez Węglokoks został sfinalizowany w wyniku starań ministrów Krzysztofa Tchórzewskiego i Grzegorza Tobiszowskiego.

„Działaniem umożliwiającym rozwój walcowni było osobiste zaangażowanie się ministrów Krzysztofa Tchórzewskiego i Grzegorza Tobiszowskiego w negocjacje zakupu wsadów do blach z ArcelorMittal. Walcownia Blach Grubych w ten sposób została uratowana przed przejęciem przez spółki złomowe, na co ministrowie nie wyrazili zgody, dając jednocześnie szansę na kontynuację działalności przedsiębiorstwa w nowym kształcie. W decyzjach zapadających na szczeblu ministerialnym zaważył również czynnik ludzki, bowiem gdyby nie doszło do zakupu, pracownicy nie otrzymaliby zaległych pensji i nie byłoby nowych miejsc pracy”. „Docelowo walcownia ma zatrudniać 300 pracowników, a co za tym idzie, działanie to przyczyni się także do powstania nowych miejsc pracy i zminimalizowania lokalnego bezrobocia. (…) Odbudowanie walcowni jako przedsiębiorstwa rentownego i sprawnie działającego to priorytet dla Ministerstwa Energii, który realizowany ma być między innymi poprzez wdrożenie walcowni w Śląskie Huty Stali” – można przeczytać na stronie internetowej radnej B. Biskup. Jeden z pracowników walcowni skomentował ten wpis radnej następująco: „W poniedziałek przyjadą oficjele, wielu cwaniaków, podobno jakiś wicepremier, telewizje itp. Ci ludzie nic nie zrobili w naszej sprawie. Teraz się pojawią w blasku kamer, będą mówić, jak bardzo zależy im na losie walcowni, pracowników. Najmądrzejszym rozwiązaniem ze strony załogi będzie, jak się tam nikt z nas nie pojawi. Mnie tam na pewno nie będzie. Oczywiście cieszy mnie, to, że w końcu skończy się

Mroczna strategia kalifatu Rafał Brzeski

zagrożeniem, bowiem jej istnienie, nie mówiąc już o prosperowaniu, zadaje kłam ideologicznym fundamentom kalifatu. Stąd tak energicznie nawołują do wypowiadania posłuszeństwa niewiernym, do powszechnego stosowania prawa szariatu zamiast lokalnego prawa „krzyżowców” oraz do tworzenia społeczności i obszarów „tylko dla muzułmanów”. Wewnątrz tych spo-

łeczności działają werbownicy służb specjalnych Daesh, którzy namawiają do bezpośredniego wsparcia kalifatu na jawnym froncie w Iraku i Syrii albo na tajnym w konspiracyjnych siatkach terrorystycznych. Analiza życiorysów islamskich terrorystów, którzy w ostatnich miesiącach dokonali ataków w różnych miastach europejskich, wskazuje, że większość z nich żyła w „szarej strefie”, ale uznała, że nie jest to dla nich właściwe miejsce. Wielu z nich miało konflikt z prawem, dopuściło się drobnych przestępstw, odsiedziało krótkie wyroki i dopiero w radykalnym islamie i zbrojnym

międzynarodowym dżihadzie odnalazło swoje spełnienie. Żyjącym nadal w „szarej strefie” niezdecydowanym propagandowe materiały Daesh proponują nawrócenie i odkupienie win poprzez akty terroru z użyciem pojazdów i przedmiotów codziennego użytku. Mogą robić to indywidualnie lub w niewielkich grupach krewnych lub znajomych. Deklarację wierności kalifatowi można wysłać e-mailem, esemesem, złożyć na specjalnych zaszyfrowanych stronach internetowych, itp. kilka minut przed akcją, kiedy nie ma już niebezpieczeństwa przejęcia ich przez „krzyżowców”.

K

ierownictwo Daesh liczy, że zdalne sterowanie działaniami drobnych grup terrorys­ tycznych i „samotnych wilków” doprowadzi do desperacji policje i służby specjalne „krzyżowców”, które z czasem wyczerpią swe możliwości ludzkie, organizacyjne, logistyczne i finansowe. W konsekwencji brak bezpieczeństwa w europejskich miastach sprawi, że ich niewierni mieszkańcy zmuszą polityków do bardziej drastycznych kroków. Rozwiązania takie uderzą rykoszetem w chętnych do asymilacji i w konsek­ wencji ograniczą „szarą strefę”. Ponadto będzie je można przedstawiać jako przejawy rasizmu i islamofobii,

wykorzystując w propagandzie przekupioną agenturę wpływu i pożytecznych idiotów zaczadzonych tolerancją. A to z kolei przysporzy werbownikom Daesh nowych kadydatów na dżihadystów. Koło się zamknie, a „szara strefa” asymilacji się skurczy. Planiści tej samonakręcającej się spirali stopniowego likwidowania „szarej strefy” szczególnie istotną rolę wyznaczają dżihadystom już urodzonym albo przynajmniej długo mieszkającym w krajach „krzyżowców”. Ich przykład ma dowodzić, że współżycie wiernych z niewiernymi jest niemożliwe. W maju 2016 roku Abu Muhammad al-Adnani, uważany – zanim zginął w nalocie na Aleppo – za następcę kalifa Abu Bakra al-Baghdadiego, głosił, że jeden atak terrorystyczny „samotnego wilka” w Stanach Zjednoczonych lub Europie „wart jest dla nas więcej niż największa nasza akcja w Iraku lub w Syrii”. Powolna likwidacja „szarej strefy” ma według strategów Daesh doprowadzić do cichej okupacji Europy i jej podziału na wiernych i niewiernych, bez żadnego buforu. Wówczas niewierni postawieni zostaną przed wyborem – przyjęcie jedynie słusznego islamu lub likwidacja. Bez względu na to, co wybiorą, kalifat zwycięży. Do osiągnięcia tego celu droga jeszcze daleka, ale Daesh ma już wiele

ten koszmar. Mamy swój honor i swoją godność, której nikt nam nie odbierze” – napisał Malory.

„Duży gracz na rynku stali” Przypomnijmy sobie, za rankingiem 100 najbogatszych Polaków wg „Forbes” 2015, kto doprowadził walcownię i jej pracowników do takiego stanu: „Sławomir Pietrzak na stal postawił u progu transformacji i pozostał jej wierny do dzisiaj. Przygodę z biznesem zaczynał w latach 80., od założonego wraz z kolegą przedsiębiorstwa zajmującego się m.in. składaniem telewizorów i produkcją lastryka. Wcześniej pracował w Fabryce Maszyn Żniwnych w Płocku.

Każdy tydzień opóźnienia to narastające zagrożenie na rynku, który przez takie przewlekłe procedury jest łatwym łupem dla nastawionych na eksport hut z rosyjskiej Ukrainy, Rosji czy Chin.

Dokończenie ze str. 1

Dla imamów Daesh nie ma miejsca na „szarą strefę” między dżihadystami a „krzyżowcami”, czego nie potrafią albo nie chcą zrozumieć europejscy głosiciele politycznej poprawności i tolerancji. „postawa neutralności skazuje muzułmanina na zgubę”. Dla imamów Daesh nie ma miejsca na „szarą strefę” między dżihadystami a „krzyżowcami”, czego nie potrafią albo nie chcą zrozumieć europejscy głosiciele politycznej poprawności i tolerancji. Muzułmanie, którzy nie angażują się w wojnę po stronie kalifatu, to „hipokryci”, których należy „wyplenić mieczem”, a jeśli ktoś w jakikolwiek sposób chce sobie ułożyć życie w sąsiedztwie „krzyżowców” to jego nagrodą będzie piekło. Tak przynajmniej głosi „Dabiq”. Dla radykalnych imamów „szara strefa” asymilacji między dżihadystami a „krzyżowcami” jest największym

Największym naszym aktywem, najbardziej pełnym wyzwań jest Huta „Pokój”. Kilkunastoletnie problemy właścicielskie, które wcześniej huta przeżywała, odcisnęły piętno na jej kondycji finansowej. W ciągu kilkunastu lat – podkreślam to – w sposób legalny wyprowadzono 320 milionów złotych na opcje, na agresywną politykę dywidendową i to powoduje, że huta ma dzisiaj problemy z płynnością. I ma zaciągnięte zobowiązania finansowe, około 100 mln złotych, którymi spłaca swoje historyczne zobowiązania, a one dzisiaj obciążają bieżący wynik huty. To jest wyzwanie, żeby tak zrestrukturyzować ten zakład, tak to ułożyć od strony produkcji i sprzedaży, żeby huta osiągała dodatni wynik finansowy. To jest możliwe, my w ten zakład wierzymy, natomiast to wymaga dużego zaangażowania”. P. Myszor: – Huta „Łabędy” jest w dużo lepszej sytuacji, chociaż też na początku nowej drogi… K. Mikuła: – To, co było kod-biznesem huty, czyli obudowy, to jest jednak rynek schodzący, może nie do końca, ale

że jesteśmy zainteresowani tym zakładem. Nigdy nie wycofaliśmy się z projektu nabycia Walcowni Blach Grubych „Batory” i dowiedliśmy tego zaangażowaniem finansowym na różnych etapach procesu upadłości zakładu. Dzisiaj sytuacja jest taka, że złożyliśmy syndykowi ofertę nabycia tego zakładu z wolnej ręki i tego chciałbym się trzymać, mniej mówić o tym, co było po drodze. Dzisiaj kluczowe jest zakupienie tego aktywa i jak najszybsze wznowienie produkcji blach. P. Myszor: – Z tego, co pan mówił, macie nowe plany, jeżeli chodzi o walcownię. Macie nowe miejsca produkcji, czy też obszary, w których by się miała koncentrować… K. Mikuła: – Miks produktowy, który chcemy tam uruchomić, trochę odbiega od tego, co do tej pory robiono w „Batorym”. Ponieważ jest to przedmiotem różnych analiz, nie za bardzo chciałbym o tym mówić. W ciągu paru miesięcy wszystko to na pewno ujrzy światło dzienne. Podczas sesji „Hutnictwo stali: przetwórstwo, rynek, dystrybucja” K. Mikuła powiedział, że ochrona rynku, traktowana jako doraźne łatanie pojedynczych dziur, w dłuższej pers­ pektywie się nie sprawdza. Powinniśmy chronić rynek, grając jakością, certyfikatami…

atrybutów funkcjonującego państwa. Ma terytorium, hymn, flagę, siły zbrojne, policję, służby specjalne i wywiadowcze, skarb zasilany dochodami ze sprzedaży ropy naftowej, system podatkowy, wymiar sprawiedliwości o­par­ ty na szariacie, program szkolny itp. Stopniowe kurczenie się terytorium Państwa Islamskiego pod naporem wstrząsanej wewnętrznymi sporami

Wiosną 1990 roku biznesmen postanowił zbudować firmę pod własnym nazwiskiem. I tak powstał HW Pietrzak Holding. Najpierw był handel stalą, potem przyszła pora na uruchomienie własnej produkcji. Wraz ze wzrostem gospodarki przedsiębiorstwo prężnie się rozwijało, a dziś jest jednym z liderów na rynku. Grupa zatrudnia ponad 1300 osób. Należy do niej huta „Ferrum” z Katowic, notowana na warszawskiej giełdzie. HW Pietrzak Holding kontroluje około połowy jej akcji. W 2012 roku Pietrzak kupił od ArcelorMittal Poland, skupiającego największe huty w kraju, Walcownię Blach Grubych w Chorzowie. W prowadzeniu biznesu pomaga mu syn Hubert (rocznik 1987), absolwent ekonomii na Suffolk University w Bostonie. Pietrzak, twórca działającej na rynku stali firmy HW Pietrzak Holding, przebojem wdarł się do tegorocznego rankingu najbogatszych Polaków. W 2012 i 2013 roku przychody HW Pietrzak Holding ze sprzedaży przekroczyły 700 mln złotych. Zysk z działalności operacyjnej wyniósł odpowiednio 31,3 i 34,5 mln zł, a wartość aktywów firmy przekroczyła miliard złotych. Sławomir Pietrzak nie wyklucza, że w 2016 roku wprowadzi swój holding na warszawską giełdę. Aktualna sytuacja w gospodarce sprzyja branży stalowej, napędzając koniunkturę. W Polsce produkcja stali rośnie najszybciej na świecie. Wartość majątku: 565 mln PLN, 45 pozycja w rankingu Forbes 100 Najbogatszych Polaków 2015”. (Za: http://ktojestkim.forbes.pl/slawomir-pietrzak-na-liscie-100-najbogatszych-polakow,sylwetka,190761,1,1.html dostęp: 2017. 06. 10). K

świata, wracają teraz do krajów swych paszportów, by dzielić się doświadczeniami, szerzyć dżihad w muzułmańskiej diasporze i dawać przykład, jak skutecznie likwidować „krzyżowców”.

S

łowa i czyny powracających weteranów wspiera propaganda Daesh rozpowszechniana z wykorzystaniem różnych form globalnej sieci internetu. W założeniu ma ona inspirować ludzi z „szarej strefy” do samodzielnego działania. Ma ich radykalizować i przekształcać w żołnierzy kalifatu działających pod czarną flagą z własnej inicjatywy, bez organizacyjnego powiązania z Państwem Islamskim. Służą temu zwłaszcza powtarzane i liczne wezwania do popełniania aktów terroru. Bardziej ambitni znajdą w interne-

Przegrane bitwy ISIS na Bliskim Wschodzie nie mają wpływu na strategię rozbudowy kalifatu, który nawet jeśli nie będzie miał terytorium, to będzie funkcjonował w świadomości wyznawców islamu. koalicji ma tylko bardzo mierny wpływ na długofalową strategię kalifatu. Nawet jeśli kalif Abu Bakr al-Baghdadi al-Qurashi al-Hassani zginie, to jeszcze długo w muzułmańskiej umysłowości pozostaną jego myśl, jego nauki i ambitny plan podboju świata „krzyżowców”. Przegrane bitwy Państwa Islamskiego na Bliskim Wschodzie nie mają większego wpływu na strategię rozbudowy kalifatu, który nawet jeśli nie będzie miał terytorium, to będzie funkcjonował w świadomości wyznawców islamu. Porażki sprawiają, że zaprawieni już w walce ochotnicy, którzy przyjechali wspierać Daesh z różnych stron

cie receptury na przygotowanie materiałów wybuchowych domowej roboty oraz plany i schematy połączeń zapalników do „pasów szahida” dla terrorystów samobójców. Mniej ambitni lub technicznie utalentowani mogą zawsze siąść za kierownicę samochodu i wjechać z możliwie z największą prędkością w tłum „krzyżowców” albo wyjąć z kuchennej szuflady największy nóż i z okrzykiem „Allahu Akbar!” sztyletować na ulicy, w kawiarni, na stacji metra – gdzie popadnie. Trzeba tylko dbać o właściwy stosunek strat. Jak najmniejsze po stronie wiernych, jak największe po stronie niewiernych. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

4

KURIER·ŚL ĄSKI

N

ie wiadomo, o jak licznej grupie mówimy. W grę może wchodzić nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Był to przy tym element głęboko patriotyczny. Największe skupiska uchodźców górnośląskich powstały w Krakowie i okolicy. Do tego doszli ludzie wysiedleni w ramach akcji „Saybusch Aktion”, wśród których było wielu zaprzysiężonych żołnierzy ZWZ, a także ludzie, którzy uciekali przed aresztowaniami po kolejnych wsypach dziesiątkujących szeregi konspiracji na terenie Okręgu Śląskiego ZWZ/AK. W efekcie w zachodniej części Okręgu Krakowskiego przebywało wielu polskich patriotów przybyłych na ten teren z ternu Górnego Śląska, Zagłębia i Podbeskidzia. Ludzi tych zaczęto łączyć w struktury konspiracyjne, które stały się podstawą do sformowania Legionu Śląskiego Armii Krajowej, który garnizonowo podlegał Komendzie Okręgu Kraków, a operacyjnie Komendzie Okręgu Śląsk i na wypadek powstania miał być przerzucony na teren Okręgu Śląskiego. Oddajmy w tym miejscu głos Zygmuntowi Walterowi-Jankemu (W Armii Krajowej na Śląsku): W połowie października 1939 r. mjr Marian Kilian („Marcin”) zaczął organizować czwórki konspiracyjne wśród uchodźców śląskich. Szukał on głównie powstańców śląskich oraz członków związków oficerów i podoficerów rezerwy. Wkrótce znalazł sobie pomocników. Pierwszym był Władysław Linca, inspektor szkolny, oficer rezerwy. Cieszył się on dużym autorytetem wśród nauczycielstwa śląskiego.

W zachodniej części Okręgu Krakowskiego przebywało wielu polskich patriotów przybyłych na ten teren z ternu Górnego Śląska, Zagłębia i Podbeskidzia. Ludzi tych zaczęto łączyć w struktury konspiracyjne. Później mjr „Marcin” pozyskał majora rezerwy w stanie spoczynku, Jana Stanka, byłego komendanta grupy pows­tańczej. Wiosną 1940 r. pod wpływem dr. Franciszka Mazurkiewicza, notariusza i prezesa Związku Rezerwistów na Śląsku, dla utworzonej organizacji przyjęto nazwę „Konfederacja: Wolność i Odrodzenie”. Komendantem wojskowym organizacji został mjr „Marcin”. W swoim życiorysie, napisanym 11 maja 1952 roku, na który natrafiłem w jego teczce z dokumentami zgromadzonymi na jego temat przez UB, obecnie znajdującymi się w archiwum oddziału krakowskiego Instytutu Pamięci Narodowej, Marian Kilian napisał: Urodziłem się 9 września 1894 r. w Krakowie, z ojca Marcina, pracownika krawieckiego, urodzonego we wsi Borzęcin pow. Tarnów, w rodzinie chłopskiej, bezrolnej – matka Maria z d. Botulińska, urodzona w m. Zabłotów pow. Kołomyją w rodzinie chłopskiej małorolnej.

Szkołę podstawową ukończyłem w Zakopanem, średnią Wydziałową oraz dwuletnią Handlową w r. 1914 w Krakowie. W roku 1922 Szkołę Podchorążych Piechoty w Warszawie oraz w okresie 1921–23 Akad. Handlową. W r. 1914 jako poborowy zostałem zmobilizowany do b. armii austriackiej, pełniąc służbę na froncie do r. 1918 w stopniu jednor. sierżanta. Po upadku Austrii i uzyskaniu Niepodległości w r. 1918 zostałem ponownie zmobilizowany do Wojska Polskiego, awansując w r. 1919 do stopnia oficerskiego i pozostając jako oficer zawodowy, pełniąc kolejno służbę w 5, 20 i 75 p.p., ostatnio w stopniu kapitana. […] Z czynnej służby zostałem z dniem 15.5.1934 r. zwolniony i przeniesiony przedwcześnie na emeryturę. Od r. 1934 do 1939 mieszkałem w Katowicach u. Wojewódzka 17, zarabiając dodatkowo jako pracownik administr. i instruktor wych. fiz. Zw. Rezerw. W roku 1939 zostałem po raz trzeci zmobilizowany do kwatery 23 D.P. Po skończeniu kampanii wrześniowej i uwolnieniu się z obozu jeńców osiadłem w Krakowie, pracując jako sprzedawca w kiosku tytoniowym, następnie jako kierownik sklepu art. ludowych i gospod. Symptomatyczne jest to, iż w życiorysie tym nie ma słowa o jego służbie w Armii Krajowej. Tymczasem zajrzyjmy ponownie do książki Zygmunta Waltera-Jankego: Wkrótce dr Mazurkiewicz nawiązał kontakt z Komendą Okręgu Związku Walki Zbrojnej na Śląsku i podporządkował jej utworzoną organizację. Dowódcą terenowym w Krakowskiem był w tym czasie Władysław Linca, a na Śląsku Michał Mazurkiewicz, brat dr. Franciszka Mazurkiewicza. Masowe aresztowania wśród członków dowództw Związku Walki Zbrojnej na Śląsku w 1940 r. dotknęły także Michała Mazurkiewicza, a brat jego zmuszony był się ukrywać. Jesienią 1941 r. gestapo aresztowało go i wywiozło do obozu w Oświęcimiu. Kontakty z Komendą Okręgu Związku Walki Zbrojnej na Śląsku mieli tylko bracia Mazurkiewiczowie. Po ich aresztowaniu zostały one zerwane. Mjr „Marcin”, szukając nowych kontaktów, trafił na grupę cieszyńską, zorganizowaną przez Erwina Szewczyka („Teść”), która połączyła się z jego organizacją. Mjr. „Marcinowi” udało się wkrótce dotrzeć do Komendy Okręgu Śląskiego Armii Krajowej i uzyskać rozmowę z jego ówczesnym komendantem, ppłk. dypl. „Maciejem” – Pawłem Zagórowskim. Dzięki temu mjr „Marcin” uzyskał także kontakt z Okręgiem Krakowskim Armii Krajowej i spotkał się z jego komendantem. W wyniku porozumienia komendantów Okręgu Śląskiego i Krakowskiego organizacji nadano nazwę Legionu Śląskiego i ustalono jego zadania. Operacyjnie wszedł on w skład Okręgu Śląskiego, garnizonowo podlegał Komendzie Okręgu Krakowskiego. Zadania w ramach planu „W” i „Burza” otrzymał od Komendy Okręgu Śląskiego. W sprawach walki bieżącej podlegał Komendzie Okręgu Krakowskiego. Sytuacja szczególna, wymagająca taktu i dobrej woli. Mjr „Marcin” wykazał je w pełni i nie było zadrażnień między Okręgami Krakowskim i Śląskim.

Po klęsce wrześniowej wielu Górnoślązaków, byłych powstańców śląskich oraz osoby znane z aktywności społecznej i politycznej w okresie międzywojennym, w obawie przed terrorem niemieckim szukało schronienia w Polsce Centralnej. Po zakończeniu działań wojennych część z nich wróciła, ale sporo, obawiając się powrotu na Śląsk, pozostało na terenie Generalnego Gubernatorstwa.

Legion Śląski Armii Krajowej Wojciech Kempa

Uzgadniając zasięgi terenowe, komendant Okręgu Krakowskiego wyraził życzenie, aby Legion Śląski przekazał Okręgowi Krakowskiemu niewielkie grupy w rejonie Miechowa i Krzeszowic. Okręg Śląski nie zgłosił sprzeciwu i mjr „Marcin” wykonał zadanie. Od tej chwili mjr „Marcin” miał stałą łączność z komendantami obu Okręgów aż do czasu rozwiązania Armii Krajowej. Stosownie do otrzymanych zadań mjr „Marcin” przeprowadził reorganizację Legionu Śląskiego. Wykorzystując otrzymane instrukcje, zorganizował w Legionie Śląskim szkolenie specjalistów – minerów, łącznościowców, służby sanitarnej, broni przeciwpancernej – oraz powszechne zaznajamianie z bronią niemiecką. Legion Śląski uruchomił w 1944 r. kurs szkoły podchorążych piechoty. Kierownikiem kursu był por. służby stałej Roman Zarzyński, a po jego odejściu kpt. służby stałej Ludwik Sypuła („Szyszka”). Dodajmy, iż w ramach Legionu Śląskiego najwyraźniej formowano też oddział wojsk pancernych, o czym zdają się świadczyć zeznania Jana Chrustowskiego, który – przesłuchiwany przez UB w dniu 24 września 1952 roku – powiedział: Pułkownik Kilian Marian był według mojej orientacji dowódcą Legionu Śląskiego. Ja byłem pod jego kuratelą

dowódcą przewidywanego oddziału pancernego na terenie Krakowa. A jakie to zadania przewidziano dla Legionu Śląskiego Armii Krajowej? Zajrzyjmy ponownie do pracy Zygmunta Waltera-Jankego: W ramach planu „W” – od ogłoszenia stanu czujności – Legion przechodzi całkowicie do dyspozycji komendanta Okręgu Śląskiego. W zależności od sytuacji albo weźmie udział w walce na miejscu i po jej pomyślnym zakończeniu przejdzie na Śląsk, albo – jeśli to będzie możliwe – w chwili wybuchu walk ruszy natychmiast na Śląsk, wymijając miejscowe ogniska walki. Aby wykonać to przesunięcie szybko, zawczasu opracuje plan opanowania i wykorzystania środków motorowych. Ruch ten wykona siłami co najmniej jednego uzbrojonego batalionu. Z chwilą ogłoszenia stanu czujności komendant Okręgu Śląskiego przyśle rozkaz, na rzecz jakiego ogniska walki użyty będzie Legion Śląski, i oficera z grupą dobrze znających teren przewodników. […] Ze względu na dużą liczbę oficerów i podoficerów Legion Śląski miał charakter formacji kadrowej. Z tego też powodu komendant Okręgu Śląskiego zamierzał wykorzystać batalion Legionu Śląskiego na rzecz ogniska walki Oświęcim, gdzie można było liczyć na udział w walce dużej liczby więźniów, uwolnionych po

rozbiciu obozu. Kadra dowódcza byłaby tam wtedy potrzebna i pożyteczna. Obóz leżał blisko Krakowa, czas miał duże znaczenie, walka o Oświęcim byłaby trudna. Ten wzgląd również przemawiał za skierowaniem tam Legionu Śląskiego. Gdyby Legion okazał się niepotrzebny w Oświęcimiu, miał być użyty do walki o Bielsko, gdzie przewidywano duże trudności ze względu na niemiecki charakter miasta. Jak wynika z relacji Teresy Stanek, która służyła w WSK Legionu Śląskiego, na bazie Legionu Śląskiego zamierzano sformować 17 Dywizję Piechoty Armii Krajowej, której dowódcą miał zostać jej ojciec – pochodzący z Siemianowic Śląskich płk Jan Emil Stanek, były zastępca dowódcy 1 Dywizji Górnośląskiej (w III powstaniu śląskim). Niestety, nie znalazłem żadnego potwierdzenia tego. Co więcej, w szeregu opracowań można znaleźć informację, iż 17 Dywizja Piechoty miała być odtwarzana przez Okręg Wielkopolski. Aczkolwiek wydaje się prawdopodobne, iż na bazie Legionu Śląskiego, uzupełnionego uwolnionymi więźniami KL Auschwitz, zamierzano sformować dywizję piechoty. Dodam tylko, że według Zygmunta Waltera-Jankego mjr Stanek był zastępcą komendanta Legionu Śląskiego, który miał pozostać na miejscu w Krakowie z grupą nie wchodzącą w skład batalionu wysyłanego na Śląsk w pierwszej kolejności. Niestety, został on aresztowany przez gestapo w Krakowie (w mieszkaniu przy ul. Siennej) w wieczór sylwestrowy – 31 grudnia 1943 roku. Sztab Legionu Śląskiego po aresztowaniu mjr. Jana Emila Stanka przedstawiał się następująco: • Dowódca – mjr Marian Kilian ps. Marcin, • zastępca – kpt. Władysław Linca ps. Zawiślak, • szef sztabu – por. Erwin Szewczyk ps. Teść, • adiutant – por. Ludwik Myszkowski ps. Marek, • kwatermistrz – por. Jan Suchodolski ps. Suchu. • Teren, na którym działał Legion Śląski, podzielono na trzy rejony: • Rejon „C” – Kraków-miasto, komendant – por. Jan Sabella ps. Sojka, • rejon „P” – południowa część pow. krakowskiego, komendant – por. Roman Zarzycki ps. Kmita, a następnie kpt. Ludwik Sypuła ps. Szyszka, • rejon „W” – wschodnia część pow. krakowskiego oraz Bochnia, komendant – mjr Alojzy Małusecki ps. Włodek. Jak wynika z raportu komendanta Legionu Śląskiego z dnia 1 listopada 1944 roku, stany osobowe podległych mu oddziałów przedstawiały się następująco: • Batalion I „Sojka”: oficerów – 35, podchorążych – 16, podoficerów – 63, szeregowych – 59, cywilów – 28, kobiet – 3; razem – 204; • Batalion II „Szyszka”: oficerów – 7, podchorążych – 5, podoficerów – 38, szeregowych – 272, cywilów – 2, kobiet – 1; razem – 325; • Batalion III „Władek”: oficerów – 10, podchorążych – 6, podoficerów – 11, szeregowych – 111, cywilów – 1, kobiet – 17; razem – 156. W Legionie Śląskim, z uwagi na

stojące przed nim zadania, istniała wyspecjalizowana grupa motorowa, która podlegała jej kwatermistrzowi por. Janowi Suchodolskiemu ps. Suchy. Niezależnie od tego w rejonie masywu Babiej Góry i Pasma Policy operowała kompania partyzancka Legionu Śląskiego, którą dowodził kpt. Wenancjusz Zych ps. Dziadek, Szary. Spójrzmy, jak przedstawiał się jej stan osobowy pod koniec 1944 roku: • Pluton „Dzik” – Grzechynia – 72 ludzi (d-ca – „Karol”), • pluton „Babacia” – Zawoja – 112 ludzi (d-ca – „Azor”), • pluton „Jaksa” – Maków, Skawina – 30 ludzi (d-ca – „Leszek”), • grupa leśna – 35 ludzi. W roku 1943 została zorganizowana Wojskowa Służba Kobiet Legionu Śląskiego AK. Powstała ona na bazie

Na bazie Legionu Śląskiego, uzupełnionego uwolnionymi więźniami KL Auschwitz, zamierzano sformować dywizję piechoty. ogniw Szarych Szeregów Chorągwi Śląskiej, które zorganizowano w Krakowie. Harcerki zostały przeszkolone na kursie przysposobienia wojskowego i podzielone na trzy specjalności: sanitarną, gospodarczą i łączności. Jak zaznacza Zygmunt Walter-Janke, ten ostatni dział wykorzystywany był do zadań bieżących. Między innymi na dziewczętach Wojskowej Służby Kobiet opierała się łączność z oddziałem partyzanckim. Stany osobowe w ramach poszczególnych specjalności Wojskowej Służby Kobiet Legionu Śląskiego AK przedstawiały się następująco: • Służba sanitarna – 24, • służba gospodarcza – 18, • służba łączności – 14. • Razem – 56 kobiet. Oddajmy ponownie głos Zygmuntowi Walterowi-Jankemu: Według relacji „Kingi” (Jadwigi Wiktor), komendantki Wojskowej Służby Kobiet Legionu Śląskiego, dla dowódcy Legionu, służbą sanitarną kierowała „Jolanta” – Janina Chojnacka-Brzezińska, dysponowała ona 24 sanitariuszkami, wyszkolonymi i podzielonymi na patrole, które zaopatrzone były w odpowiednie zestawy leków i opatrunki, zapakowane w torbach patrolowych. Leki dostarczała Lila Kuśmierzewska-Kabatowa. Pomagały jej Janina Kotecka i Róża Majerska. Służbę sanitarną szkolili lekarze: dr Józef Garbien i dr Władysław Kubisty. Dodatkowym źródłem leków i narzędzi sanitarnych był ich zakup z niemieckich koszar. Dostarczały je Polki zatrudnione tam przy sprzątaniu magazynów. Opatrunki indywidualne, wykonane przez dziewczęta, sterylizowane były w Szpitalu św. Łazarza w Krakowie. Ze służbą sanitarną Okręgu Śląskiego i Śląską Chorągwią Harcerek utrzymywana była łączność przez Adę Bem-Rzegocińską i Adelę Korczyńską, przebywającą stale na Śląsku. Miała ona kontakty z pierwszym szefem sanitarnym Okręgu, dr. Bolesławem Wiechułą, śląskim harcerzem. K

Polska specjalność – działania wojsk specjalnych

O

pinii publicznej znane są niektóre fakty związane z działaniami GROM w Iraku w 2003 roku i słynna operacja zdobycia przez Polaków terminala do przeładunku ropy naftowej (tzw. KAAOT), znajdującego się w porcie w Umm Kasr, którego opanowanie miało strategiczne znaczenia dla początków prowadzenia operacji w Zatoce Perskiej. Wnioski wyciągnięte również z operacji wojskowej z Iraku w 2003 roku wskazywały na brak instytucji koordynującej działania sił specjalnych wewnątrz NATO. Rok 2006 i szczyt NATO w Rydze okazał się kolejnym krokiem milowym, nie bez znaczącego udziału Polski. W ramach tzw. inicjatywy czterech państw (USA, Polski, Norwegii oraz Holandii) podjęto decyzję o utworzeniu Centrum Koordynacji Sił Specjalnych NATO (ang. NATO Special Operations Forces Coordination Center – NSCC), które w 2010 roku zostało zmienione w Dowództwo Operacji Specjalnych NATO (ang. NATO Special Operations Headquarters – NSHQ).

Jan Kowalczyk

W ten sposób w 2006 roku powstała struktura, która odpowiadała za koordynowanie i doradzanie w sprawach związanych z siłami specjalnymi wszystkich państw członkowskich Paktu. W świetle rozpoczęcia w tym czasie procesu integracji jednostek wojsk specjalnych w Polsce, ukonstytuowanie się NSCC stwarzało duże możliwości rozwoju również dla polskich SOF (Special Operations Forces) na przyszłość. Szybko okazało się, że decyzje podjęte na arenie międzynarodowej znalazły swoje odzwierciedlenie wewnątrz kraju. Rok 2007 przyniósł dwie niezwykle istotne zmiany dla wojsk specjalnych. Nowa Strategia Bezpieczeństwa Narodowego stworzyła podstawy dla ukonstytuowania się Dowództwa Wojsk Specjalnych, a ustawa z dnia 24 maja 2007 roku powołała Wojska Specjalne jako czwarty rodzaj Sił Zbrojnych. W kontekście całości procesu rozwijania wojsk specjalnych i ich zdolności wydarzenia z 2007 roku wydają się być

kluczowe. Przede wszystkim istniejące wówczas jednostki trafiły do jednolitej, zintegrowanej struktury. Dowództwo Wojsk Specjalnych (dalej DWS) działało w układzie force provider – force user (oznacza to, że DWS było

ramowego (ang. Framework Nation) w dziedzinie operacji specjalnych. Od momentu powstania DWS w 2007 roku Polska zainicjowała lub partycypowała w szeregu przedsięwzięć o charakterze międzynarodowym.

Całość Sił Zbrojnych RP do tej pory boryka się z negatywnymi skutkami reformy z początku 2014 roku. Obecnie powoli odbudowuje się w wojsku normalność. odpowiedzialne za szkolenie swoich jednos­tek i dowodziło nimi w trakcie operacji), co stanowi immanentną cechę dla tego rodzaju wojsk. Utworzenie DWS stało się momentem początkowym dla realizacji narodowych ambicji w dziedzinie operacji specjalnych, stwarzało możliwość rozwijania zdolności w kierunku ugruntowania współpracy ze strategicznym partnerem, jakim były i są Stany Zjednoczone, oraz osiągnięcia tych zdolności poprzez uzyskanie statusu państwa

Podpisanie porozumienia o współpracy z Dowództwem Operacji Specjalnych Stanów Zjednoczonych (ang. USSOCOM – United States Special Operations Command) w 2009 roku było w pewnym sensie potwierdzeniem dotychczasowej współpracy i otwarciem nowego jej rozdziału. Siły specjalne USA stały się kluczowym i głównym partnerem dla nowo powstałego rodzaju Sił Zbrojnych. Wojska specjalne partycypowały w szeregu ćwiczeń międzynarodowych, w tym w ćwiczeniach

pod kryptonimem Jackal Stone w latach 2010, 2011 oraz 2012, których głównym organizatorem było Amerykańskie Dowództwo Operacji Specjalnych w Europie (Special Operations Command Europe – SOCEUR). Stanowiły one doskonałą okazję do daleko idącej synchronizacji procedur, taktyki, łączności, nie tylko z partnerami z USA, ale również z innymi uczestnikami ćwiczeń.

I

ntensywność ćwiczeń, w ramach których udział polskiego SOF nie ograniczał się do wystawiania elementów ćwiczących „w polu”, ale również elementów dowódczych, wzrastała wraz z upływem czasu. Kolejne ćwiczenia stanowiły ważne etapy na drodze osiągania przez Polskę zdolności do prowadzenia i dowodzenia operacjami specjalnymi w wymiarze narodowym i międzynarodowym. W roku 2014 Polacy uzyskali certyfikację NATO. Z dniem 1 stycznia 2015 roku Polska objęła roczny dyżur w ramach Sił Odpowiedzi NATO, potwierdzając tym samym najwyższy światowy

poziom, który udało się zbudować. Należy zaznaczyć, że końcowy etap przygotowań do objęcia dyżuru w ramach SON 15 miał miejsce w momencie, kiedy na początku stycznia 2014 r. w życie weszła słynna reforma Sytemu Kierowania i Dowodzenia Siłami Zbrojnymi, a która w zasadzie pozbawiła wojska specjalne wielu atutów, latami ciężko budowanych (przykładowo utracono funkcję force provider – force user). Dodatkowym negatywnym aspektem reformy było podważenie wiarygodności strony polskiej, zwłaszcza wobec Stanów Zjednoczonych. Mimo to udało się pokonać ogromne wewnętrzne problemy związane ze zmianą podległości jednostek wojsk specjalnych, zmianami w strukturze organizacyjnej, zmianami etatowymi. Warto dodać, że nie tylko wojska specjalne, ale całość Sił Zbrojnych RP do tej pory boryka się z negatywnymi skutkami reformy z początku 2014 roku. Obecnie powoli odbudowuje się w wojsku normalność. K


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

B

ardzo proszę nie upolityczniać Przystanku Woodstock – zaapelował ostatnio do ministra Błaszczaka szef Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (WOŚP) i organizator Przystanku Woodstock – Jerzy Owsiak. Zapewnił przy okazji, że Przystanek jest dla wszystkich! Apel Owsiaka wskazuje, że także jemu nie po drodze z polityką i politykami. Ale czy odcięcie się od polityki jest w ogóle możliwe i wskazane? I czy sam Owsiak jest rzeczywiście apolityczny? Oczywiście – jak to postaram się uwyraźnić – nie! Przyjrzyjmy się dziś Owsiakowi, przywołując uchwycone fakty, a także to, co on sam o sobie na różnych etapach swojej lewackiej aktywności mówi i deklaruje. Być może w następstwie tych uwag znajdzie się jakiś czytelnik, który zrewiduje swoje dotychczasowe oceny o tym politycznie namaszczonym charytatywnym guru?...

Owsiak jako projekt polityczny W miarę uczciwy i uważny obserwator życia społecznego w Polsce przyzna, iż władza inwestuje w Owsiaka. Może on liczyć na taką pomoc państwa (choć ostatnio już mniej), o jakiej innympodmiotom zajmującym się działalnością charytatywną wolno tylko pomarzyć. Bez zaangażowania instytucji publicznych WOŚP byłaby jedną z wielu akcji charytatywnych. To dzięki temu niebywałemu wsparciu poczynania Owsiaka (polskiej Matki Teresy) wynoszone są do rangi święta narodowego. Lewoskrętna władza Owsiakowi i jego akolitom wyznaczyła bowiem zadanie, aby wyrwać z chrześcijaństwa serce i uzdatnić je do włączenia w jakąś ogólnoświatową religię. Od 25 lat Jerzy Owsiak jest – jak się to dziś modnie mówi – PROJEKTEM POLITYCZNYM. Nieliczni prawicowi publicyści (m.in. Ł. Warzecha) starają się pokazać, że Owsiak i WOŚP to nie szlachetny, ponadpolityczny projekt, ale sprytne, stricte polityczne przedsięwzięcie, zmierzające do przeprowadzenia tzw. zmiany społecznej, czyli najogólniej rzecz ujmując, postawienia świata tradycyjnych wartości na głowie. I tak oto ocieplany wizerunkowo i wyorderowany za swoją działalność Owsiak aż nadto czytelnie (ale jak przystało na relatywistę – czasem nie) afiszuje swą wrogość do religii katolickiej, „kaczystowskiego reżimu” i ojca Rydzyka. Nie muszę dodawać, że tu leży kość niezgody, która tak mocno nas, Polaków, podzieliła. Czy możliwe są działania rehabilitacyjne? Myślę, że oprócz woli porozumienia niezbędna jest większa świadomość w kręgach wielbicieli Jurka Owsiaka, iż jest poza dyskusją, że w działalności (WOŚP) mamy do czynienia z bałamutnym wymieszaniem dobra (działalność charytatywna/ dobro dziecka) ze złem (czyli zgorszeniem kontrolowanym): propagowaniem relatywizmu i ideologii hasłowo ujętej jako róbta co chceta oraz działaniami zmierzających do rozmiękczania zasad i banalizacji zła. Gdy idzie o działalność charytatywną, która mocno (niezasłużenie) uwiarygodnia Owsiaka, to zauważmy, że w licytacjach WOŚP biorą udział wszystkie liczące się firmy, wydając w ten sposób pieniądze swoich klientów bez specjalnego pytania ich o pozwolenie. Nie ma wysokiego urzędnika, który mógłby się wyłamać z obowiązkowego entuzjazmu. W tym cyrku – pisze Łukasz Warzecha – biorą udział i prezydent, i premier. Szantaż moralny odnosi skutek. Kto w entuzjazmie nie bierze udziału, zostaje napiętnowany. Jak podała Polska Agencja Prasowa: W niedzielę rano (9 stycznia 2011) w większych polskich miastach – m.in. w Warszawie, Krakowie, Bydgoszczy, Gdańsku, Lublinie, Łodzi, Olsztynie, Opolu, Katowicach i Szczecinie pojawią się tzw. niebieskie patrole. Policjanci-wolontariusze, stojący koło radiowozów oznaczonych czerwonymi serduszkami, kwestować będą na rzecz dzieci. Na warszawskiej starówce w takim patrolu spotkać będzie można komendanta głównego policji Andrzeja Matejuka, a wraz z nim m.in. policyjnych antyterrorystów (PAP, 7 stycznia 2011 r.) Owsiak doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że swoje sukcesy zawdzięcza mediom i sam przyznaje, iż ma pełną świadomość, iż bez telewizji byłby jak dziad pod kościołem. Przyjrzyjmy się, jak medioznawca i socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, prof. Wiesław Godzic, usiłuje wyjaśnić popularność

i sympatię, z jaką spotyka się WOŚP: Bo my chcemy być dobrzy, tylko ktoś powinien nam to zorganizować. A tu mamy „instytucję” zasadniczo pozbawioną ideologii (chociaż „róbta co chceta” jest kłopotliwe), dobrze zorganizowaną, rzetelną, która za nas dystrybuuje datki („Gazeta Wyborcza” 8–9 stycznia 2011). Trzeba przyznać, że profesor nie zdecydował się przemilczeć swoich słusznych wątpliwości co do osławionego braku ideologiczności i polityczności Owsiaka. I chwała mu za to.

Refleksja końcowa Próbowałem uwyraźnić, że działalność Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i jej twórcy Jerzego Owsiaka jest dobrą ilustracją aksjologicznego i poznawczego zamętu we współczesnej kulturze, którego istotą są miękkie techniki

klub „Gaja”, promujące poprawność polityczną Amnesty International i Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”, czy wreszcie młodzi działacze Antyklerykalnej Partii Postępu „Racja” – którzy z powodzeniem rozdawali antychrześcijańskie ulotki oraz egzemplarze pisma „Fakty i Mity”.

Trębacze Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak to obłudnicy czynią w synagogach i po ulicach, aby byli czczeni od ludzi. Zaprawdę powiadam wam: Wzięli zapłatę swoją (Mt 6,2). W zarysowanym kontekście – hasłowo tu ujętym: bo chcemy być dobrzy

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

Apolityczny Owsiak – jak przystało na relatywistę – lubi zmieniać zdanie. Na pytanie dziennikarza: Na Woodstock przyjeżdża prawie pół miliona młodych ludzi. Słucha cię jeszcze więcej. Czego chcesz ich nauczyć? Owsiak odpowiada między innymi: Mówię do nich: Nie bójcie się zanurzać w politykę. Zakładajcie własne partie, jeśli wam się nie podobają te, co są. Mówię im: Idźcie na wybory, wybierajcie. Nie wskazuję, kogo mają wybierać. Mówię im o odpowiedzialności („Rzeczpospolita” 17–18 października 2009). Owsiak mówi też do uczestników Przystanku Woodstock ustami wykładowców działającej tu Akademii Sztuk Przepięknych. Akademia – czytamy na oficjalnej stronie Przystanku Woodstock – to miejsce ważnych spotkań i rozmów. To miejsce, w którym Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki i Leszek Balcerowicz opowiadali o losach Polski, miejsce, w którym Tomasz Lis, Monika Olejnik i Tomasz Se-

Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak to obłudnicy czynią w synagogach i po ulicach, aby byli czczeni od ludzi. Zaprawdę powiadam wam: Wzięli zapłatę swoją (Mt 6,2).

„Apolityczny” Jerzy Owsiak

– warto przypomnieć, że zadowolenie z własnej dobroci, wystawianie jej na widok publiczny, aby się wywyższyć, Jezus nazywa trąbieniem przed sobą, które jest wyrazem egoizmu i pychy. W tradycji chrześcijańskiej istnieje bowiem wymiar, w którym człowiek bezinteresownie dzieli się z potrzebującymi. Jezus mówi o „trębaczach”, że otrzymali już swoją nagrodę. Jakoż nie podzielają tego krytycznego stanowiska w kwestii „trębaczy” entuzjastycznie usposobieni wobec Owsiaka dyżurni celebryci, m.in Zbigniew Hołdys i Jan Nowicki. A o tym – co robi i co zawdzięczamy wyniesionemu na celebrycki parnas Owsiakowi – rockman Hołdys plótł następująco: Za tym idzie wzniosłość moralna. Choćby na jeden, trzy dni… Widać, że natura ludzka nie zmienia się od wieków. Zawsze będzie potrzebowała nadziei, identyfikacji z innymi, poczucia dążenia ku czemuś wzniosłemu. Może dlatego da się jakoś zrozumieć, że Hołdysa przebił emocjonalnością zachwytu i wzruszenia Jan Nowicki, który jako zaproszony gość/celebryta Przystanku dzielił się z telewidzami (TVN 24, sierpień 2011) swoimi spostrzeżeniami: Tu króluje serce i rozum. Ja to się nawet boję, że ten mały kurdupel wyleci w powietrze z tej zwykłej dobroci, którą zaraził świat, że ta jego dobroć i te pomysły spowodują jakąś eksplozję... No cóż: mamy wolność słowa i wygląda na to, że uwierzył w to propagandowe zadęcie dobroduszny aktor Jan Nowicki – każdy ma prawo do wygłaszania swoich (?) poglądów. Także na temat dobroci. A swoją drogą, kto by się nad tym zastanawiał, że poglądy Nowickiego (a nawet on sam, chcący być po dobrej stronie mocy) mogą demolować sensowne dobro! Mogą demoralizować. Zwłaszcza, że może to wynikać z psychologicznego prawa irradiacji uczuć. W literaturze dawno już drobiazgowo

przeprowadzania zmian społecznych, czyli zamazywanie różnicy między dobrem i złem oraz brak jednoznacznych kryteriów rozróżniania prawdy od fałszu. Dowiodłem – taką mam nadzieję, że Owsiak nie jest osobą „pozaideologiczną”, stojącą w jakiś sposób poza sporem politycznym. Przeciwnie – jest funkcjonariuszem przeprowadzanej tzw. zmiany społecznej o bardzo wyrazistych poglądach, które uzewnętrzniają się od czasu do czasu w postaci – przykładowo – zapowiedzi „dawania z baśki” tym, którzy ośmielają się badać życiorys Wałęsy. Sam Owsiak nie badał, bo książki o Wałęsie nie czytał: Nie pochylałem się nad nią. A czy „był”, czy nie „był”, pokaże czas. Dla mnie to nie ma większego znaczenia. (…) Kiedyś powiedziałem: „Odczepcie się od Wałęsy”, bo rujnujemy coś, co zna cały świat. Bo świat nie wnika, czy w grudniu 1970 r. o 16.40 szedł na komendę, czy nie szedł. Światu to wisi kalafiorem („Tygodnik Powszechny” 9 stycznia 2011). Owsiak dostaje reklamę, poparcie polityczne i medialne dla swoich wysiłków oraz policyjną opiekę. Co roku zakłada maskę bezinteresownej pomocy charytatywnej, a od lat jest pieszczochem lewicowo-liberalnego establishmentu. Robi z młodzieżą to, czego ta władza chce – w atmosferze luzu pozbawia wzorców, odsuwa od wiary. Agitacja radykalnych środowisk lewicowych to nieodłączny element krajobrazu Przystanku Woodstock. Środowiska te od samego początku zaznaczały swoją obecność na organizowanych przez Owsiaka festiwalach. W reklamówkach i wywiadach dotyczących festiwalu Woodstock mówi się tylko o muzyce, a pomija się fakt, że przekazuje ona określone destrukcyjne treści językowe i światopoglądowe, w tym ewidentnie satanistyczne, co można udowodnić, analizując zarówno symbolikę, jak i semantykę propagowanej „sztuki”. Na pierwszej edycji Przy-

Nie ma wysokiego urzędnika, który mógłby się wyłamać z obowiązkowego entuzjazmu. W tym cyrku – pisze Łukasz Warzecha – biorą udział i prezydent, i premier. Szantaż moralny odnosi skutek. opisano doświadczenia pokazujące, że nie ma nic bardziej wzruszającego, czystego i dobrego niż ratowanie życia malutkich dzieci. Jeśli swoimi niewielkimi nawet datkami ratujemy małe dzieci, to odczuwamy przyjemne ukłucie w sercu, a stosunkowo niewielkim kosztem i wysiłkiem czujemy się lepsi. Na dodatek przynależymy do ogromnej społeczności innych, lepszych, czujemy zatem siłę naszej dobroci i jest rzeczą zupełnie naturalną, że owo poczucie dobroci i siły z wdzięcznością – za ich coroczne dostarczanie – przenosimy na organizatora akcji, swoistego guru, ogrzewającego Polskę zimą, a jednocześnie pokazującego, jak skostniałe są inne struktury, które dotychczas gdzieś w cieniu i ciszy zajmowały się tradycyjną dobroczynnością. Powiedzmy wprost: akcja Jurka Owsiaka może skruszyć serce nawet u najbardziej zatwardziałych psychopatów (W. Gadowski, „wSieci” 2013).

stanku (1995 r.) gromkie brawa wśród części uczestników zebrał lewacki zes­ pół Hurt, śpiewając bluźnierczo m.in. Zdejmij ten krzyż, wyrzuć go za drzwi. Czuję agresję w powietrzu – powiedział któregoś razu ze sceny o atmosferze festiwalu Woodstock (2008 r.) lider niemieckiej grupy Kreator. Grupa ta propaguje teksty bluźniercze, igrające z najbardziej nikczemnymi tematami, nie wyłączając satanizmu, wraz z profanacją Bożego Imienia. Nie jest więc prawdą, że treści sataniczne – i to w sposób oficjalny, poprzez zaproszonych gości – nie docierają na Woodstock. Od kilku lat na Przystanku pojawiają się grupy zorganizowane, nastawione na lewicową agitację oraz werbowanie członków i wolontariuszy. Już w 2003 r. – pisał Grzegorz Wierzchołowski – w Żarach na okalających scenę polach namiotowych rozlokowało się kilkanaście powiązanych z lewicą organizacji, m.in. radykalnie ekologiczny

Na oficjalne zaproszenie Owsiaka na Przystanek przyjeżdża też od dłuższego czasu niezwykle aktywne Towarzystwo Rozwoju Rodziny (TRR), promujące edukację seksualną, feminizm i swobodny dostęp do aborcji. Towarzystwo, którego wiceprezesem była Izabela Jaruga-Nowacka, rozdawało na Przystanku (2006 rok) fantazyjne ulotki w kształcie prezerwatyw, zachęcając młodzież do odwiedzania poradni ginekologicznych i seksuologicznych. Na ogół Owsiak stara się unikać otwartej krytyki Kościoła. Przeciwnie, usiłuje prezentować się jako ktoś, kto mimo ataków Kościoła łagodzi nastroje u antyklerykalnie nastawionej młodzieży. Jednocześnie puszcza do niej oko, że gada tak, bo tak musi. A wśród uczestników imprezy kursuje co roku plotka, że następny festiwal nie odbędzie się z powodu sprzeciwu Kościoła. Ale nie tylko z tego powodu Owsiak jest pieszczochem mediów. Propaguje on bardzo specyficzną apolityczność: Wybierzcie luz, odjazd, olewajcie politykę! Nie przeszkodziło mu to oświadczyć, że jest „patriotą” i „konserwatystą”, tylko ludzie tego nie rozumieją („Rzeczpospolita” 17– 18 października 2009).

kielski rozprawiali na temat dziennikarzy i dziennikarstwa, to przestrzeń, w której Dorota Masłowska, Janusz Głowacki i Jerzy Bralczyk opowiadali o języku i jego roli w dzisiejszym świecie. W Akademii Sztuk Przepięknych prowadzono już dyskusje na temat religii, wolności czy poświęcenia. To spotkania, które umożliwiają zadawania pytań przez woodstockowiczów – także Ciebie! To dzięki Owsiakowi, który (wedle swoich preferencji) zaprasza na Przystanek autorytety, mógł przemówić Najszanowniejszy z Szanowanych Polskich Aktorów od lat Bezczynnych Zawodowo – Marek Kondrat. Zażywający zabiegów z zakresu higieny osobistej w kąpielach błotnych młodzi Polacy usłyszeli, że Polska nie jest najważniejsza – najważniejsze jest nasze życie. Bo ono jest jedno. Jeżeli będziemy zadowoleni z życia, to Polska też na tym zyska (Niepoprawni.pl, 22 lipca 2011). Nikt nie będzie stawiał mnie pod pręgierzem takich wyborów: „albo pan jest patriotą, albo pan nie jest patriotą” (…). Szantaż duchowy jest ciężkim szantażem (…). A u nas jest – utyskiwał poirytowany znawca win – jakieś palenie zniczy… Namawiam was do egoizmu (swoistego), wtedy ojczyzna będzie z was szczęśliwa.

Czas na samorządy Zbigniew Kopczyński

C

oraz bliżej wybory samorządowe. Jest więc czas najwyższy, aby jeszcze przed kampanią przedyskutować i zmienić zasady ordynacji wyborczej oraz funkcjonowania samorządów terytorialnych. Czas najwyższy, by później nie przyjmować nieprzemyślanych rozwiązań pod presją czasu i przedwyborczych sondaży. O sondażach piszę, bo niedobrą tradycją w Polsce jest tworzenie prawa pod chwilową sytuację autorów. Najlepszym tego przykładem jest obowiązująca konstytucja. Tworzeniu jej przewodniczył jeszcze jako poseł Aleksander Kwaśniewski i doprowadził do ograniczenia roli prezydenta, by zablokować dyktatorskie ciągoty Lecha Wałęsy. Później, już jako prezydent, tenże Kwaśniewski skarżył się na ograniczenia, jakie nakłada na niego konstytucja. By tego uniknąć, rządzący muszą pamiętać, że prędzej czy później też będą w opozycji; opozycja zaś, jeśli poważnie myśli o przejęciu władzy, musi zastanowić się, jakie rozwiązania pozwolą na sprawne zarządzanie gminą, powiatem czy województwem. Wiem, że w dzisiejszej atmosferze histerycznych reakcji totalnej opozycji na wszelkie posunięcia i wypowiedzi rządzących jest to skrajnie trudne, ale trzeba się starać. Jeśli oczywiście mamy na celu dobro kraju, a nie tylko swojego ugrupowania. Dotychczas jedyną publicznie dyskutowaną propozycją było ograniczenie ilości kadencji prezydentów, burmistrzów i wójtów do dwóch. Kwestia istotna, lecz według mnie nie najważniejsza. Istotniejszą kwestią jest wiarygodność wyników wyborów, czyli zabezpieczenie ich przed fałszowaniem. Wydaje mi się, że konieczny będzie

powrót do oparcia się na papierowych protokołach jako trudniejszych do zhakowania, a wersje elektroniczne traktować można jedynie jako pomocnicze. Bardzo ważne jest również dopuszczenie mężów zaufania lub/i członków komisji reprezentujących komitety wyborcze do komisji wyższych szczebli, z PKW włącznie. Uważam, że członkowie komisji obwodowych są w zdecydowanej większości ludźmi uczciwymi, a cuda wyborcze mają źródła wyżej. A teraz: jak wybierać radnych? I tu PiS musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy celem zmian jest wygranie wyborów, czy uobywatelnienie samorządów. Cel pierwszy można osiągnąć prosto, poprzez ograniczenie możliwości zgłaszania kandydatów tylko do komitetów wyborczych partii politycznych. Sukces gwarantowany, tak jak gwarantowana klęska w przypadku zmiany preferencji wyborców w skali kraju. Osiągnięcie drugiego celu jest trudniejsze, a propozycji rozwiązań tyle, co ich autorów. Ja chcę przedstawić sposób podpatrzony w wyborach lokalnych w niemieckim Palatynacie, a więc jak najbardziej europejski: Każdy komitet zgłasza maksymalnie tylu kandydatów, ile jest mandatów do zdobycia, a wszystkie listy umieszczone są na jednej karcie do głosowania. Przybiera ona często postać sporej płachty, lecz i tak jest rozwiązaniem zdecydowanie lepszym, bo bardziej transparentnym od niesławnej broszury, preferowanej z uporem przez Państwową Komisję Wyborczą. Wyborca z kolei dyponuje taką ilością głosów, ile jest mandatów do obsadzenia i może oddać je na kandydatów z różnych list lub zagłosować na jedną listę – wtedy wszyscy kandydaci z tej listy otrzymują po jednym

W tym „apolitycznym” nauczaniu Marka Kondrata pojawił się wątek: jak być patriotą w trudnym kraju, w dusznej Polsce. Czy wyjeżdżać i stamtąd obserwować i tęsknić? Wykładowca Akademii Sztuk Przepięknych wyjaśnił, że patriotyzm to jest rzecz intymna, tak jak seks, jak jedzenie. I wyznał otwarcie: Jestem za wolnością wyborów – słuchajcie. Jeżeli ojczyzna zmusza nas do wyjazdu, trzeba wyjeżdżać. Jeśli nie ma dla nas oferty – dlaczego nie? Świat jest gromadą ludzi. W następstwie jesteśmy gromadą Europejczyków, potem jesteśmy Polakami. Takie jest moje przeświadczenie. Temu politycznie poprawnemu przeświadczeniu, że najpierw jesteśmy Europejczykami, a potem dopiero Polakami, towarzyszy zapewnienie Marka Kondrata: Fajny jest nasz kraj (...), lubię Polskę, lubię jej powietrze, jej kulturę. A więc – czyż można mieć pretensje, wypominać naszemu koneserowi drogich win, że jest trochę na bakier z Polską, z Ojczyzną? Oczywiście, że nie – powie niejeden patriota inaczej. I jeszcze jedno. Wydaje się, że krzewienie przez Owsiaka postawy apolityczności, co należy podkreślić – jest najskuteczniejszą metodą uśmiercania demokracji. Nie jest przypadkiem, że wskaźniki uczestnictwa społeczeństwa polskiego w życiu publicznym są kilkakrotnie niższe niż w krajach starej Unii Europejskiej i USA. Niektóre programy, hasła i postawy, adresowane wyraźnie do młodzieży, na pierwszy rzut oka nie stanowią żadnego zagrożenia i wielu może w nich dostrzec elementy pozytywne. Jednak dopiero ich realizacja i efekty pozwalają ocenić rozmiar zniszczeń moralnych, które przynoszą. Ideologia Woodstocku jest mieszaniną wierzeń, przekonań i zasad. Wrzucone zaś do jednego worka i uznane za równe sobie, tworzą nową religię. Ma ona pasować do wszystkiego, bo i do niej wszystko można dopasować. Dla Chrystusa, owszem, też byłoby tam miejsce, ale za Kriszną, tuż koło Buddy. W miejsce aureoli miałby pacyfę. Idealny produkt tej ideologii każdego ranka kłaniałby się słońcu, wylewał nieco piwa dla matki ziemi, powtarzał mantry ku czci Kriszny i klął jak Owsiak (F. Kucharczyk, Zamieszanie w worku, „Gość Niedzielny”, 2006). Negatywny aspekt tych programów umyka osobom dorosłym z kompleksem kolonialnym, więc tym bardziej nie dostrzegają ich dzieci i młodzież. To są Europejczycy – stwierdził goszczący na Przystanku Woodstock w 2010 r. Jerzy Buzek – dobrze, że tacy są (TVN24, 30 lipca 2010). Naprawdę to dobrze – Panie Premierze? K

głosie. Mandaty otrzymują ci, którzy zbiorą najwięcej głosów. Proste i jednoznacznie. Taki system daje silny mandat wyborczy radnym i likwiduje zjawisko wciągania słabych kandydatów przez silną listę. Uwalnia również wyborcę od trudnych decyzji, gdy musi wybierać wśród kilku równie dobrych kandydatów lub gdy preferowany kandydat znajduje się na liście mogącej nie przekroczyć progu wyborczego. Oprócz metody wyboru należy zastanowić się nad sposobem funkcjonowania organów gminy i ich wzajemnymi relacjami. Obecne skupienie całej władzy wykonawczej w rękach prezydenta oceniam pozytywnie. Pozwala to na skuteczne zarządzanie gminą i jednoznacznie określa odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Zmiany wymaga jednak słaba pozycja rady wobec prezydenta. Mała ilość radnych oraz ich częsty brak wiedzy o różnych aspektach zarządzania gminą powodują, że rada nie jest dla niego równym partnerem. O ile zwiększenie liczby radnych jest pomysłem kontrowersyjnym, o tyle zasadny wydaje się powrót do instytucji członka komisji spoza rady. Dokooptowanie do komisji osób kompetentnych w jej dziedzinie wzmocni merytorycznie komisję i tym samym radę, a większa ilość osób z prawem głosu, choćby tylko w komisjach, utrudni prezydentowi uzależnienie ich od siebie. Powyższe uwagi są jedynie zasygnalizowaniem problemów, jakie muszą przedyskutować i roztrzygnąć zarówno rządzący, jak i opozycja. Niestety, totalna opozycja angażuje się jedynie w totalną, histeryczną krytykę i unika dyskusji merytorycznej. Rządzący zdani są więc na siebie i opozycję nietotalną. Tym bardziej muszą pamiętać, że kiedyś sami będą w opozycji i wtedy będą musieli żyć i działać w ramach tworzonego teraz prawa. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

6

Wstęp Rotmistrz Witold Pilecki (1901–1948), bo o nim tu mowa, był oficerem kawalerii Wojska Polskiego, współzałożycielem Tajnej Armii Polskiej, żołnierzem Armii Krajowej, ochotnikiem do KL Auschwitz i organizatorem obozowego ruchu oporu. Ponadto – autorem raportów o Holokauście, tzw. Raportów Pileckiego, uczestnikiem powstania warszawskiego (Reduta Witolda), jeńcem obozów w Lamsdorf i Murnau, wreszcie żołnierzem II Korpusu we Włoszech, dowodzonego przez gen. Władysława Andersa. Oskarżony i skazany przez władze komunistyczne Polski Ludowej na karę śmierci, został stracony w mokotowskim więzieniu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie 25 V 1948 r. i pochowany w bezimiennej mogile na powązkowskiej Łączce. Oskarżenie anulowano dopiero w 1990 roku. Pośmiertnie, z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w 2006 r. otrzymał Order Orła Białego, a w 2013 r. został awansowany do stopnia pułkownika. Rotmistrz W. Pilecki jest przez historiografię brytyjską zaliczany w poczet największych bohaterów II wojny światowej. Cechowała go odwaga i hart ducha niedostępny zwykłym ludziom. Rotmistrzowi Pileckiemu należne są więc słowa wieszcza Adama Mickiewicza zawarte w wierszu Do Matki Polki, „o synu wyzwanym do boju bez chwały”: Wyzwanie przyśle mu szpieg nieznajomy, Walkę z nim stoczy sąd krzywoprzysiężny, A placem boju będzie dół kryjomy, A wyrok o nim wyda wróg potężny. Zwyciężonemu za pomnik grobowy Zostaną suche drewna szubienicy, Za całą sławę krótki płacz kobiecy I długie nocne rodaków rozmowy. Nazwisko bohatera zaczęto nadawać szkołom, pojawiły się też inicjatywy upamiętnienia tej postaci w formie pom­ników i tablic. Niestety do dziś bohater nie ma swojej mogiły; zadbali o to jego prześladowcy. Z powierzchni ziemi starto także jego dom rodzinny – stary dwór w Sukurczach – zacierając najmniejsze po nim ślady. Jednak takich jak on, którzy na zawsze mieli zniknąć z życia i dziejów kraju, przywołuje poeta Jarosław Rymkiewicz. Grzebie we wnętrznościach historii, wydobywa z grobów niepamięci na powierzchnię i daje im nowe życie. Tam jeszcze – słyszysz – mówią nasi bracia mili Polaku powiedz Polsce żeśmy tutaj zgnili Że tutaj na reducie gdzieście nas chowali Czekamy na tę chwilę gdy się lont zapali Patrz jak te czarne liście biją o mogiłę Jak się kruszą jak gniją nasze kości miłe Jak się kruszą pękają nasze orły szare Te czaszki które Bóg miał przyjąć na ofiarę Jeśli jesteś Polakiem nie mów ani słowa Patrz toczy się wśród liści twoja głowa Patrz wśród tych czarnych liści twoje serce gnije A kto by wieniec wić chciał to niech z czaszek wije Z tych skrzydeł które nasze orły pogubiły Z krzyży co choć złamane strzegą nam mogiły Aż przyjdzie dzień Te groby znowu się otworzą Wejdziemy na ten cmentarz pod ojczystą zorzą I Ordon weźmie w dłonie szablę połamaną A z tych grobów to wtedy czyi zmarli wstaną.

KURIER·ŚL ĄSKI W czasach, w których pisze się o „Niewoli bez kajdan” i „Rozbiorach bez zmiany granic”2, a „próby wygaszania Polski we wszystkich dziedzinach nie pozostały niezauważone”3, przypomnienie sylwetki tego żołnierza ma wyjątkowe znaczenie dla jego rodaków. Jest on postacią, która dokonała czynów na miarę greckiego króla Sparty – Leonidasa. 1

Pomnik Niezłomnego Żołnierza Zdzisław Janeczek z ułomnościami ciała, uwiecznił te cechy. Na podobną ocenę zasługuje pomnik rotmistrza Pileckiego, który stanął na Żoliborzu. Myśl o jego powstaniu zainicjo-

przewodniczący Marek Mikos, Biuro Architektury i Planowania Przestrzennego, sędzia referent Jacek Kucaba, Związek Polskich Artystów Plastyków, Krzysztof Bugla, Urząd Dzielnicy Żoli-

Konkurs, jak upamiętnić Rycerza Najjaśniejszej Rzeczpospolitej Do utrwalenia i rozpropagowania wartości wyznawanych przez pokolenie Żołnierzy Niezłomnych przyczynił się także Jacek Kiciński junior, autor pomnika Wawrzyńca Hajdy w Piekarach i zwycięzca konkursu na pomnik rotmistrza Witolda Pileckiego w Warszawie. Artysta nie tylko z powodzeniem kontynuuje tematykę sakralną, tak ważną w twórczości jego ojca Mirosława Kicińskiego. Rzeźbę postaci Wawrzyńca Hajdy dłuta Jacka Kicińskiego należy zaliczyć do prac, które przyciągają uwagę publiczności i stają się ikonami narodowych krajobrazów kulturowych. Emocjonalność autora zmierzającego do nakreślenia „portretu duszy” śląskiego Wernyhory znalazła ujście w dziele, naznaczonym delikatną ekspresją uczuć i ciekawą fakturą powierzchni. Kiciński, zafascynowany mocą duchową, bogactwem wewnętrznego życia Hajdy i jego zmaganiami

„udane wpisanie się w kontekst miejsca za pomocą czystej, geometrycznej formy i klarownej kompozycji upamiętnienia”. Jak oceniło jury: „Jednolita bryła, przełamana ekspresyjnym elementem rzeźbiarskim, posiada z jednej strony wymiar monumentalny, z drugiej zaś jest naturalnym nośnikiem przekazu informacyjnego, który dzięki starannemu opracowaniu wzmacnia siłę wyrazu całej kompozycji”. I tym razem artysta z dużym wyczuciem sportretował postać niezwykłą, podobnie jak to miało miejsce w przypadku Wawrzyńca Hajdy. Równocześnie pokazał widzowi, że Polaków stać na wielkie czyny!

zbiorowym, dokonującym się w określonym czasie. Unicestwienie zniewalającej powłoki nie następuje w jednej chwili, najpierw pojawiają się pęknięcia i rysy. Jest to dzieło ukazanych w sposób symboliczny na jednej ze ścian tysięcy anonimowych żołnierzy polskiego Państwa Podziemnego, ofiar dwóch systemów totalitarnych nękających ich Ojczyznę. Tak więc postać Witolda Pileckiego wyłania się z pękniętego kamienia tak samo jak prawda o nim, która została ujawniona po upływie czterdziestu lat od jego męczeńskiej śmierci, w chwili upadku komunistycznego reżimu. Poza przedstawieniem figuralnym Witolda Pileckiego pojawiają się horyzontalnie ułożone postaci na ścianie z tekstem, na pozór abstrakcyjne formy. Są one bezpośrednim nawiązaniem do obrazów z obozów zagłady, symbolem upodlenia i wyniszczenia. Natomiast wertykalne postaci ustawione rytmicznie, acz nieregularnie, to anonimowe ofiary reżimów, które podobnie jak bohater rotmistrz Witold Pilecki trwają w walce o świat wartości; egzystując w bólu i cierpieniu, podążają ku prawdzie. Ta prawda przedziera się przez szczelinę w bloku, wyłania się z mroków zakłamania i zbrodni komunistycznych decydentów. Uosobieniem tej prawdy jest sam rotmistrz Witold Pilecki, nie wyidealizowany, stalowy rycerz, lecz wciąż żywy, jak prawda o nim samym. Wybrane fragmenty mogą nam kojarzyć się nawet z Guernicą Pabla Picassa. Warto także zwrócić uwagę na aspekt architektoniczny. Nieskomplikowana bryła pomnika rozpoznawalna jest w miejscu przeznaczenia, na pasie zielonym w Alei Wojska Polskiego, w otoczeniu zabudowań równie geometrycznych. Stwarza wrażenie, jakby istniała tam od zawsze. Idealnie wpisuje się w otoczenie. Należy również wspomnieć, iż koncepcja artystyczna i techniczna realizacja projektu zostały dostosowane do warunków zawartych w Regulaminie konkursu. Jacek Kiciński jako autor projektu w jego opracowaniu od strony architektonicznej i technicznej korzystał z wiedzy i umiejętności architekta Rafała Stachowicza. Po wspólnych ustaleniach przyjął on, iż „sześcian” zostanie wykonany z granitowych płyt mocowanych za pomocą wieszaków systemowych do wcześniej wymurowanych ścian nośnych. Rzeźba postaci Witolda Pileckiego zostanie zaś odlana z brązu metodą traconego wosku. Alternatywnym rozwiązaniem mogło być wykonanie bryły pomnika z betonu architektonicznego jako monolitycznego odlewu. Zagospodarowanie terenu otaczającego pomnik zaprojektowane zostało jako plac o wymiarach 13 x 15 m. Posadzka placu została wyłożona płytami z grafitowego granitu o wymiarze 1 x 1 m. Elementami małej architektury placu miały być granitowe/betonowe siedziska. Oświetlenie placu i pomnika uzyskano za pomocą punktów oświet-

Pilecki wychodzi z czeluści do żywych, patrzy, czy coś dobrego się w Polsce dzieje, czy szkoły jego imienia funkcjonują jak trzeba”.

Słowo o autorze dzieła Jacek Kiciński urodził się 14 II 1966 r. w Częstochowie. Jego ojcem był artysta rzeźbiarz Mirosław Kiciński (1943– 2002). Jest absolwentem PLSP w Katowicach (1981–86) i PWSSP w Gdańsku (1987–92). Dyplom uzys­kał na wydziale rzeźby w pracowni prof. Edwarda Sitka w 1993 r. Zajmuje się rzeźbą sakralną, monumentalną, portretową oraz kameralną, realizując swoje prace w brązie, drewnie, sztucznych tworzywach, piaskowcu, granicie oraz innych opracowanych przez siebie technologiach. Prowadzi firmę „MORFES” s.c. Rzeźba i Architektura Wnętrz, która realizuje często duże inwestycje od projektu do montażu w miejscu docelowym. Jego prace znajdują się w zbiorach prywatnych w kraju i za granicą. Od 1999 r. do 2016 r. pracował jako pedagog w Zespole Sztuk Plastycznych w Katowicach, prowadząc pracownie rzeźby w metalu. Nie można pominąć faktu, iż dorastał w pracowni ojca Mirosława Kicińskiego, z którym wykonał kilka znaczących prac. Wystawy indywidualne: Gdańska Galeria Rzeźby „ZAR” ’93 r.; Galeria „Triada”, Sopot ’93 r.; Galeria „Po Schodach”, Muzeum Miejskie w Siemianowicach Śl. ’94 r.; Miejska Galeria Sztuki „Extrawagance”, Sosnowiec ’94 r.; Galeria „A”, Starogardzkie Centrum Kultury, Starogard Gdański ’94 r.; udział w innych wystawach i plenerach: „Malarstwo i Rzeźba”– zamek Golub-Dobrzyń ’93 r. (wystawa poplenerowa); „Dyp­ lom 92–93”, Warszawa ’94 r.; „Salon Zimowy” Galeria „ZAR”, Warszawa ’94 r. (srebrny medal); „Młoda Rzeźba Gdańska” – Galeria „ZAR”, Gdańsk ’94 r. (II nagroda); „Danziger Avangarde II”, ratusz w Norderstedt, Hamburg ’94 r.; Galeria „Sophie Edition“ – wystawa po plenerze „Holz Sympozium”, Berlin ’95 r.; udział w międzynarodowym eksperymentalnym projekcie „Kalejdoskop”, Berlin ’95 r.; Galeria ”EL”, „MY i...”, Elbląg ’95 r.; “50-lecie PLSP Katowice”, Śląskie Centrum Kultury, Katowice ’97 r.; „Ogrody Sztuki”, Czeladź ’98 r.; Konkurs na rzeźbę miejską, Czeladź ’98 r. (II nagroda); stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, 2000 r.; Wystawa Prac Pedagogów Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Pięknych w Katowicach, 2000 r.; Galeria „Po Schodach”, Muzeum Miejskie w Siemianowicach Śl., wystawa z okazji 75-lecia nadania praw miejskich; „Lengerch’2002” – udział w międzynarodowym plenerze „Trinecke dny umeni”, Trinec, 2003 r.– udział w międzynarodowym rzeźbiarsko-kamieniarskim plenerze „Triennale Rzeźby Sakralnej”, Kraków 2005 r.; Wystawa Prac Pedagogów Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Pięknych w Katowicach, 2006 r.; „Śląskie Prezentacje” – Wilno

Powyżej: Witold Pilecki w KL Auschwitz .Poniżej: więzień MBP – 1947 r.

Realizacja projektu artystycznego

Rotmistrz W. Pilecki z żoną Marią

wało cztery lata temu Stowarzyszenie Młodzi dla Polski. W marcu 2014 r. Rada Warszawy poparła inicjatywę Stowarzyszenia, które w tej sprawie reprezentował Mateusz Parys. Jednogłośnie przyjęto uchwałę zobowiązującą stołeczny ratusz do wykonania pomnika. O jego autorstwie miał rozstrzygnąć ogólnopolski konkurs. Monument miano sfinansować ze środków budżetu miasta. Koszt całkowity przedsięwzięcia obliczono na blisko 1,5 mln złotych. W dniach 3–4 XII 2014 r. zwołano sąd konkursowy w składzie:

borz, Ewa Janus, Związek Polskich Artystów Plastyków, Dorota Optułowicz, Mc Quaid Akademia Sztuk Pięknych – Warszawa/Rodzina, Mateusz Parys, Stowarzyszenie Młodzi dla Polski, Andrzej Pilecki, Rodzina, Adam Siwek, Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, Wojciech Wagner, Biuro Architektury i Planowania Przestrzennego, i Mariola Wawrzusiak, Akademia Sztuk Pięknych – Kraków. Projekt Jacka Kicińskiego, wyróżniony spośród ponad 40 nadesłanych prac, otrzymał pierwszą nagrodę za:

Pomnik Witolda Pileckiego ukazuje go jako jednego z żołnierzy wyklętych, broniących nawet za cenę życia takich wartości, jak wolność, honor i godność człowieka. Nieprzypadkowo historycy zaliczyli go w poczet sześciu najwybitniejszych twórców europejskiego ruchu oporu. Monument ma formę pękniętego, kamiennego bloku, z którego wyłania się pełna dynamiki i heroizmu postać rotmistrza Witolda Pileckiego. Sześcienny blok jest symbolem zniewolenia, Pilecki niczym antyczny heros rozrywa powłokę kamiennego bloku i wychodzi zwycięsko z tych prometejskich zmagań. Jednak w przeciwieństwie do tytana Prometeusza, nasz bohater nie był w swojej walce osamotniony. Ostateczne zwycięstwo, wyrażone pękającą sześcienną bryłą, jest dziełem

lenia kierunkowego zlokalizowanych na obrysie placu oraz opraw montowanych w posadzce po obrysie pomnika. Podczas prac nad pomnikiem pracownię artysty odwiedziła córka rotmistrza, Zofia Pilecka-Optułowicz, która dorobiła do dzieła J. Kicińskiego własną legendę i interpretację. Wyrazem oswojenia z dziełem sztuki była jej wypowiedź: „Dziś nawet jestem zadowolona z tego, że jest on taki nietypowy. Tłumaczę go sobie następująco: Witold

2006 r.; „Triennale Rzeźby Sakralnej”, Kraków 2008 r.; Zbiorowa wystawa rzeźby środowiska śląskiego galeria „Elektrownia”, 2008 r.; Wystawa Prac Pedagogów Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Pięknych w Katowicach, 2011 r.; wystawa z okazji 15-lecia Liceum Plastycznego w Zabrzu, Dom Muzyki i Tańca, 2012 r. Dzieła rzeźbiarskie: Ma na swoim koncie wiele realizacji świeckich i sakralnych, między innymi: rzeźby


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI Andrzej Pilecki wśród harcerzy

w Hotelu Bałtyk w Gdyni; plenerowa rzeźba pt. „Ławeczka” w Siemianowickim Parku Miejskim; rzeźby na placu zabaw w Czeladzi; „Ostatnia Wieczerza”(10 x 3 m), realizacja w kościele pw. Miłosierdzia Bożego w Szczecinie (wraz z ojcem Mirosławem Kicińskim); figura Matki Bożej Boguckiej (wys.8 m), Katowice-Bogucice; obelisk poświęcony pamięci św. Stanisławowi Kubiście, Katowice-Kostuchna; pomnik płk pilota Stanisława Skarżyńskiego Warta nad Wartą; obelisk poświęcony pamięci śmierci dr. T. Mielęckiego w Katowicach; monumentalna Droga Krzyżowa na kalwarii Bazyliki NMP w Chełmie (piaskowiec, brąz), początek realizacji 2005 r.; monumentalna rzeźba w parku na placu zabaw w Czeladzi – „Żyrafa” (ponad 5 m); monumentalna rzeźba Chrystusa Zmartwychwstałego do kościoła pw. Miłosierdzia Bożego w Szczecinie, 2006 r., wraz z nastawą ołtarzową – 2007; rzeźba orła jako zwieńczenie Pomnika Czynu Niepodległościowego w Siemianowicach Śląskich 2007; płaskorzeźba portretowa upamiętniająca I rocznicę tragicznej śmierci Barbary Blidy. Siemianowice Śl. 2008 r.; kamienne tablice upamiętniające siemianowickich policjantów zamor-

św. Szczepana; konserwacja zabytkowego nagrobka na cmentarzu ewangelickim w Katowicach. Ponadto dla Katowic wyrzeźbił w kamieniu monument pt. Tragedia Górnośląska 1945. Jacek razem z ojcem Mirosławem Kicińskim przez kilka dekad współpracowali z Towarzystwem Przyjaciół Siemianowic Śląskich. Jako jego członkowie wykonali dla miasta kilka znaczących zamówień, m.in. Laur Bytkowski, a na Starym Cmentarzu przeprowadzili restaurację zniszczonego nagrobka rodziców poety ks. Aleksandra Skowrońskiego. Uwagę miłośników historii zwróciła także kunsztowna figurka Siemiona, założyciela osady, dzieło rąk M. Kicińskiego. Z kolei kunszt rzeźbiarski Jacka w kategorii portretu objawił się w dwóch znakomitych dziełach umiejscowionych na placu Grunwaldzkim w Galerii Artystycznej w Katowicach: rzeźbie przedstawiającej siemianowickiego muzyka bluesmana Jana Skrzeka (Kyksa 2015) i malarza prymitywisty Teofia Ociepki (2016). Jednak ukoronowaniem wszystkich artystycznych przedsięwzięć jest Pomnik Rotmistrza Witolda Pileckiego w Warszawie na Żoliborzu w Al. Wojska Polskiego i Armii Krajowej,

na Ursynowie, na skwerku przy ul. Witolda Pileckiego, jednak było to zbyt daleko od centrum Warszawy. „Dlatego błagałam o tę Aleję Wojska Polskiego i tak na szczęście się stało” – konkludowała Z. Pilecka-Optułowicz.

potocznego nazywania rotmistrza „ochotnikiem do Auschwitz”. Dlatego, iż obóz koncentracyjny to nie obóz kondycyjny, którego można być uczestnikiem i wycofać się z niego w dowol-

Na okoliczność odsłonięcia monumentu w kilku miastach Polski zorganizowano marsze upamiętniające rotmistrza Witolda Pileckiego, m.in. pod hasłem: „Melduję Tobie Polsko – Rotmistrz Witold Pilecki”. W Nowogardzie został patronem jednej z ulic, a w Warszawie na Kępie Potockiej odbył się bieg jego imienia. O tym ostatnim z dumą wyznała Zofia Pilecka-Optułowicz: „Uczestniczyłam w nim, nawet strzelałam z pistoletu na jego otwarcie. Staram się być wszędzie tam, gdzie mój ojciec jest upamiętniany. Powiem [...], że jestem teraz bardzo zaangażowana w wojsko. 23 września będę we Wrocławiu w trzech wyższych szkołach – lądowej, morskiej i sił powietrznych. Rektorzy tych uczelni zapraszają mnie na uroczystości przysięgi podchorążych. Potem będę w Bydgoszczy, też w wojsku. Poza tym jest coraz więcej nym momencie. „Podjęcie się zadania bez gwarancji przeżycia warunków tam panujących to nie tylko odwaga” – to bohaterstwo – ocenił prezes Żukowski. W lochach MBP 14 V 1947 r. rotmistrz Pilecki zredagował wierszowaną petycję, w której dał wyraz prawdzie, iż ma już tylko jedno zmartwienie – by nikogo nie wciągać w pułapkę, którą zastawiono na niego i wzorem dyktatora Romualda Traugutta postanowił wziąć całą winę na siebie. Dlatego więc piszę niniejszą petycję, By sumą kar wszystkich – mnie tylko karano, A choćby mi przyszło postradać życie – To wolę – niż żyć wciąż, a w sercu mieć ranę.

dowanych przez Sowietów w Miednoje i innych obozach na Wschodzie, Siemianowice Śl. 2008 (mowę laudacyjną wygłosił Zdzisław Janeczek); pomnik Mirosława Breguły, Chorzów 2010; płaskorzeźba portretowa upamiętniająca o. Ludwika Mzyka, Chorzów 2012 r.; nagrobny pomnik poległych żołnierzy, Siemianowice Śl., 2010 r.; pomnik Wawrzyńca Hajdy (śląskiego Wernyhory, piekarzanina, społecznika), Piekary Śląskie, 2012 r. (mowę laudacyjną wygłosił Zdzisław Janeczek, ponadto opracował okolicznościowy folder); pomnik upamiętniający 750 lat lokacji Bobrownik, Bobrowniki, 2013 r. Realizacje rzeźbiarsko konserwatorskie: konserwacja zabytkowego nagrobka rodziny Skowrońskich w Siemianowicach Śl.; kopia figury św. Jana w Katowicach ul. Św. Jana; rekonstrukcja i kopia figury Chrystusa na krzyżu (1,8.m), Katowice-Załęże; konserwacja i rekonstrukcja rzeźb i płaskorzeźb na elewacji teatru im. St. Wyspiańskiego w Katowicach; konserwacja zabytkowego krzyża wotywnego z wioski Bedersdorf, Katowice, os. 1000-lecia; rekonstrukcja brakujących elementów (detal rzeźbiarsko-architektoniczny) kościoła pw. NMP w Katowicach; konserwacja zabytkowego krzyża wotywnego pochodzącego z okolic ronda im. gen. J. Ziętka Katowice-Bogucice, parafia pw.

u zbiegu z ulicą Bitwy pod Rokitną. Jego montaż ukończono 28 II 2017 r., a odsłonięcie zaplanowano na 13 V br., tj. w 116. rocznicę urodzin bohatera. Lokalizacja monumentu nawiązuje do (kamienicy nr 40, gdzie było mieszkanie jego szwagierki Eleonory Ostrowskiej) miejsca, w którym rotmistrz Witold Pilecki w 1940 r. dołączył do łapanki, żeby znaleźć się wśród osób wywiezionych do obozu KL Auschwitz. O taką właśnie lokalizację pomnika przez dwa lata toczyła boje rodzina bohatera. Była to propozycja córki, Zofii Pileckiej-Optułowicz. Wcześniej

Postać Pileckiego wyłania się z pękniętego kamienia tak samo jak prawda o nim, która została ujawniona po upływie czterdziestu lat od jego męczeńskiej śmierci, w chwili upadku komunistycznego reżimu chciano monument postawić w miejscu pomnika Czterech Śpiących (Żołnierzy Armii Radzieckiej). Następnie debatowano nad lokalizacją na Krakowskim Przedmieściu. Ostatnia propozycja optowała za tym, by stanął on

szkół noszących imię Witolda Pileckiego, obecnie przymierza się do przyjęcia jego imienia już 38 szkoła, z województwa zachodniopomorskiego. Więc nie tylko same ulice, place, pomniki czy drużyny harcerskie są imienia mojego ojca. Śmieję się, że ten Witold Pilecki rozpycha się po całej Polsce”. Uroczystość 13 V 2017 r. pod pomnikiem zorganizował Urząd Miasta stołecznego Warszawy. Wzięli w niej udział m.in: prezydent stolicy, burmistrz dzielnicy Żoliborz, rodzina rotmistrza Witolda Pileckiego oraz prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Odsłonięcie poprzedziły okolicznościowe przemówienia. Jako jedna z pierwszych głos zabrała prezydent stolicy, mówiąc, iż „Zdarzają się w historii społeczeństw postacie-symbole. Postacie skupiające w sobie najszlachetniejsze pierwiastki narodowych i ludzkich wartości. Postacie-wzorce, które stawiać można kolejnym pokoleniom za niedościgły przykład zachowań”. Ich przedstawicielem jest Pilecki. Grono weteranów reprezentował Prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, Leszek Żukowski. Przypominając życiorys Witolda Pileckiego, przyznał on, że jako więzień byłego obozu koncentracyjnego Flossenburg nie może zaakceptować

1. Wygaszanie Polski 1989-2015. Kraków 2015, s. 6. 2. Tamże. 3. Tamże, s. 7.

Po lewej: plakat na koncepcję pomnika, J. Kiciński i Z. Janeczek, jako konsultant historyczny. Po prawej: artysta przy pracy

Uroczyste odsłonięcie

Pod pomnikiem 13 V 2017 r. prezydent stolicy, burmistrz dzielnicy Żoliborz, rodzina rotmistrza Pileckiego oraz prezes Światowego Związku Żołnierzy AK

Przypomniał też, że przez długi czas Witold Pilecki był wyklętym bohaterem, a jego pamięć zaczęto przywracać, podobnie jak innych Żołnierzy Niezłomnych, dopiero kilka lat temu.

Pod pomnikiem po okolicznościowych mowach i przecięciu wstęgi złożono wieńce i wiązanki kwiatów, m.in. w imieniu Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Osobiście uczynili to: wicepremier Mateusz Morawiecki, prezydent miasta stołecznego Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, członkowie rodziny rotmistrza Witolda Pileckiego – córka Zofia Pilecka-Optułowicz, syn Andrzej Pilecki, wnuczki i prawnukowie, wicemarszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska, z-ca szefa Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk, a w imieniu senatu prof. Jan Żaryn, pełniący m.in. funkcje prezesa Stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza (od 2011 r.) i przewodniczącego Komisji Historycznej Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów, zasiadający równocześnie w Radzie Historycznej Związku Żołnierzy NSZ, inicjator serii wydawniczej „W służbie Niepodległej”. K

Wicepremier i minister rozwoju i finansów Mateusz Morawiecki, wspominając niezłomną postawę Witolda Pileckiego, powiedział, że „zabijano go dwa razy”. Tak jak wielu jego towarzyszy broni, m. in. ppłk. Łukasza Cieplińskiego, który odważył się w styczniu 1947 r. stanąć na czele IV Zarządu ZG WiN. Pileckiego „zabito w maju 1948 r., ale zabijano też pamięć o nim przez kolejnych wiele lat, a o jego towarzyszach zabijano pamięć do całkiem niedawna” – zaznaczył wicepremier Morawiecki. Z kolei reprezentujący Stowarzyszenie Młodzi dla Polski Grzegorz Kowalczyk zwrócił uwagę, że granitowa bryła oraz wykonana z brązu postać rotmistrza Pileckiego symbolizują walkę o wolną Polskę, która dla Polaków nie skończyła się w 1945 r. Ponadto zaznaczył, że młodzi ludzie pragną brać przykład z niezłomnej postawy Witolda Pileckiego. „Chcemy przypominać o jego wielkim heroizmie i poświęceniu dla ojczyzny” – mówił Grzegorz Kowalczyk. Podobna była wypowiedź historyka i prezesa Fundacji „Łączka”, Tadeusza Marka Płużańskiego, syna prof. Tadeusza Płużańskiego, naukowca, więźnia stalinowskiego, członka TAP. Wyraził on nadzieję, że w Polsce będą powstawały kolejne pomniki upamiętniające rotmistrza Pileckiego. „Na pierwszy jego pomnik czekaliśmy wiele lat” – podkreślił T.M. Płużański. Od góry: Delegacja wojskowa – złożenie wieńców; prof. J. Żaryn składa wieniec w imieniu Senatu RP; Andrzej Pilecki wśród weteranów; syn Rotmistrza dziękuje artyś­cie i architektowi R. Stachiewiczowi


KURIER WNET · LIPIEC 2017

8

Rozczarowująca współczesność W latach dziewięćdziesiątych na terenie Polski zaczęły powstawać samowolnie stawiane upamiętnienia poległych bojowników UPA. Po stronie ukraińskiej przy każdej zmianie rządów na prozachodnie pojawiały się pomniki, ulice osób kojarzących się w Polsce z czystkami etnicznymi i ludobójstwem. Dziś, trzy lata po zwycięstwie Majdanu i przejęciu rządów przez zdecydowanie proeuropejskie formacje polityczne, widać zmiany w przestrzeni publicznej. Znikają relikty komunizmu, pomniki Lenina, zmieniane są nazwy miast i ulic. Jednak dla wielu przyjaciół Ukrainy w Polsce pojawia się poważny problem osłabiający ich kapitał polityczny. Z jednej strony coraz więcej upamiętnień działaczy OUN-B, dowódców UPA, z drugiej – różnego rodzaju prowokacje czynione przez nieustalonych sprawców: niszczenie grobów polskich ofiar UPA, a nawet atak na polski konsulat. Po polskiej stronie pod hasłami walki z banderyzmem zaczęto niszczyć na cmentarzach upamiętnienia i groby członków UPA. Ze strony ukraińskiej tamtejszy odpowiednik naszego IPN pod kierownictwem Wolodymyra Wiatrowycza ramach retorsji wstrzymał ekshumacje polskich ofiar na Wołyniu. Nie będziemy wnikać, kto stoi za tą spiralą działań gromadzących coraz silniejsze negatywne emocje po obu stronach granicy. Wiemy, że nawet najlepszy biznes może się nie udać, kiedy pojawia się brak zaufania i negatywne emocje. Straci na tym interes naszych państw. Strona, której może zależeć na psuciu relacji polsko ukraińskich, może odczuwać satysfakcję.

Polsko ukraińskie splątanie Przed II wojną światową na terenach II RP mieszkało ok 4,5 mln Ukraińców, z których wielu żywiło nadzieję na powstanie niezależnego państwa ukraińskiego. Te aspiracje stały w sprzeczności z polskim dążeniem do zachowania integralności z takim trudem wywalczonego swojego państwa. Wśród polskich formacji politycznych byli zwolennicy porozumienia z Ukraińcami, jak też zwolennicy „twardego” kursu i integracji poprzez asymilację. Jednak do końca międzywojnia mimo prób nie znaleziono rozwiązania satysfakcjonującego dla obu społeczności.

Pamięć polskich ofiar, pamięć krzywd Ważnym komponentem naszej polskiej zbiorowej pamięci historycznej jest doświadczenie II wojny światowej i ogrom zbrodni, do jakich doszło na terenach II RP latach 1939–1947. Polacy doświadczyli zbrodni i rabunków ze strony Niemców, Sowietów, jak i różnych innych formacji polityczno-militarnych. Zajmijmy się tu jednak traumą mieszkańców kresów południowo wschodnich, bo ta jest niestety często instrumentalnie używana we współczesnych rozgrywkach politycznych. Wołyń i Małopolska Wschodnia już w 1939 r doświadczyły zbrodni i napadów na polskich żołnierzy i cywilów ze strony ukraińskich formacji sprzyjających Sowietom, głównie związanych z Komunistyczną Partią Zachodniej Ukrainy. Komuniści przed wojną w województwach wschodnich II RP byli o wiele liczniejsi od ukraińskich nacjonalistów. Ten wątek jest słabo znany polskiej opinii publicznej i wymaga jeszcze wielu badań, z uwagi na przypisywanie wielu zbrodni komunistycznych ukraińskim nacjonalistom. W czasach PRL-u, jakkolwiek można było pisać o zbrodniach ukraińskich szowinistów, to o komunistycznych już milczano, bądź przypisywano je a to Niemcom, a to nacjonalistom ukraińskim. Innymi grupami atakującymi Polaków były formacje kolaborujących z Niemcami nacjonalistów, głównie członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów związanych z Andrijem Melnikem. Dużym problemem były zwykłe grupy przestępcze korzystające z chaosu wojennego, grabiące i mordujące polską ludność cywilną. Ciekawe, że frakcja związana ze Stepanem Banderą powstrzymywała się w tym czasie przed zaangażowaniem w walkę z Polakami z uwagi na zinterpretowanie paktu Ribbentrop– Mołotow, oddającego Ukrainę Sowietom, jako zdradę ukraińskich interesów przez III Rzeszę.

KURIER·ŚL ĄSKI Co zniknęło z polskiej świadomości historycznej? W szerokim spektrum ukraińskich organizacji politycznych jednak to nie zdeklarowani wrogowie Polski stanowili większość, a Ukraińskie Zjednoczenie Narodowo-Demokratyczne szukające kompromisu z władzami RP. To z nimi

„Razem z Polakami, Francuzami, narodami ZSRR za wolną Europę bez Hitlera i Stalina”. Czyni go to podobnym do wielu polskich działaczy narodowo radykalnych, którzy pod wpływem wydarzeń wojennych potrafili dokonać przewartościowań swoich postaw i poglądów. Mitrynga miał rację w tym wewnątrzorganizacyjnym sporze, bo-

przypadki chrzczenia noży przez księży grekokatolickich? Tu już możemy przypuszczać, że doszło do celowego wykrzywienia rzeczywistości przez szykującą się do ostatecznej rozprawy z grekokatolikami władzę sowiecką. Na Wołyniu bowiem była Cerkiew prawosławna, nie Kościół grekokatolicki. I jeśli ktoś mógł chrzcić te noże, to popi prawosławni…

kontynuowana wojna z pomnikami zabitych członków formacji UPA. Mogą też zacząć pojawiać się kolejne kontrowersyjne upamiętnienia... Takie działania, polane patriotycznym patosem, mogą zyskać uznanie w społeczeństwach obu krajów. Wiedzę o zapomnianych ukraińskich działaczach politycznych i wojskowych walczących o niepodległość

Po rozpadzie ZSRS Polska i Ukraina uzyskały suwerenność. Wydawałoby się, że nadszedł czas, by uruchamiać niewykorzystane synergie współpracy, wyzyskując ogromny potencjał naszych państw tkwiący w położeniu geograficznym i demografii. Niestety, wszystkie ważne projekty infrastrukturalne ciągną się latami, a stosunki wzajemne huśtane są emocjami.

Co zrobić z polską i ukraińską pamięcią historyczną? Mariusz Patey

współpracował legendarny pułkownik wojsk URL broniący Zamościa przed bolszewicką konarmią Budionnego, Marko Bezruczko. Przypomnijmy, że przywódcy tej organizacji 24 sierpnia 1939 r wystosowali odezwę do narodu ukraińskiego „Naprężenie w obecnych stosunkach międzynarodowych osiągnęło swój szczyt i grozi wybuchem zbrojnego konfliktu. (...) Społeczeństwo ukraińskie powinno zachować spokój i równowagę ducha, nawet w najcięższych chwilach (...) W obecnej chwili nie widzimy żadnej postronnej potęgi, która by zmierzała do rozwiązania ukraińskiej sprawy. Z tych względów propaganda, która nakazuje nam czekać na pomoc z zewnątrz, nie jest zgodna z ukraińską narodową racją stanu. (...) Piętnujemy rozmaite próby wciągania naszego społeczeństwa w jakąkolwiek akcję dywersyjną jako działalność obcych agentur i przestrzegamy przed nimi ukraińskie społeczeństwo, a zwłaszcza naszą młodzież. (...) Nie spuszczając z oka narodowo politycznych dążeń ukraińskiego narodu do stania się całkowicie równym i pełnoprawnym członkiem w kole europejskich narodów i nie rezygnując z politycznej walki o pełnię praw ukraińskiego narodu w Polsce, Komitet Narodowy stwierdza, że w tę historyczną dla ukraińskiego i polskiego narodu chwilę wchodzimy, niestety, z niewyrównanym politycznym rachunkiem (...). Komitet Narodowy wierzy, że historyczna konieczność doprowadzi w obopólnym interesie obydwa narody do wyrównania politycznych różnic między nimi”. Oświadczenie zostało wygłoszone przez przewodniczącego UNDO Wasyla Mudrego 2 września 1939 r. Natomiast inny działacz UNDO i poseł na Sejm RP z Wołynia, Stefan Skrypnik, mówił z trybuny sejmowej: „Czuję się szczęśliwy, mając możliwość stwierdzić, że społeczeństwo ukraińskie Wołynia należycie odczuło wielką odpowiedzialność, jaka na nim zaciążyła wobec państwa, własnego narodu i przyszłych pokoleń. Na pierwsze wezwanie Rzeczpospolitej ludność ukraińska Wołynia najdokładniej wykonała wszystko, czego państwo zażądało. Już dzisiaj moi bracia zraszają własną krwią ziemię polską, świadomie dając dowód gotowości złożenia na ołtarzu obrony wspólnych skarbów ofiary najdroższej – ofiary życia, własnej krwi”. Czy w Polsce znane są osoby, które stały za sformułowaniem tych tekstów? Czy wiemy, co się z nimi stało podczas okupacji sowieckiej? Przypomnijmy choćby Dmytro Lewickiego. Aresztowany 28 września 1939 r przez NKWD, zmarł w 1942 w Uzbekistanie. Inną postacią wartą przypomnienia, a przynajmniej uwagi historyków, był Iwan Mitrynga – nacjonalista ukraiński, członek Provydu OUN-B, wykładowca w szkole wojskowej im. Jewgenija Konowalca w Krakowie, funkcjonującej za przyzwoleniem władz Generalnej Guberni. W 1940 r. ten ukraiński aktywista wszedł w konflikt z Stepanem Banderą na tle stosunku do III Rzeszy. Choć we wcześniejszych publikacjach używał radykalnego języka ówczesnych nacjonalistów i chciał bezkompromisowej walki z ukraińskimi zdrajcami narodu, to już w warunkach wojennych sformułował hasło

wiem Hitler drugi raz oszukał swoich ukraińskich sojuszników i po zdobyciu Lwowa, miast go uczynić stolicą nowo powstałego państwa ukraińskiego, kazał aresztować powołany przez banderowców rząd. Wraz z grupą działaczy nacjonalistycznych w 1941 r wystąpił z OUN-B i przeszedł do organizacji uznającej emigracyjny rząd URL i tworzącej oddziały zbrojne, tzw. pierwszą UPA pod komendą Tarasa „Bulby” Borowca. Kto w Polsce zna postacie W. Turczmanowycza i W. Rybaka, członków kierownictwa partii sprzeciwiającej się ludobójczym metodom walki o niepodległość? Nie mają nawet notek biograficznych w Wikipedii. Jedyną postacią z tego środowiska, która przeżywszy wojnę miała możliwość zaprezentować Polakom swój punkt widzenia, był Borys Lewyckij, piszący w „Kulturze Paryskiej” pod pseudonimem Ron Sikora. Postaci Tarasa „Bulby” Borowca oraz jego żony Anny także wymagają opracowań historyków. W wielu wspomnieniach bowiem powtarzają się opinie o atakach „bulbowców” na polskie wsie. Do oskarżycieli przyłącza ostatnio się sam prezes ukraińskiego IPN Wolodymyr Wiatrowycz. Taras „Bulba” Borovec jednak w dramatycznych listach pisanych do członków Provydu OUN-B potępiał mordy na ludności cywilnej i wzywał do opamiętania. Jego żona, działaczka polityczna, została porwana przez bojówki OUN-B i po aresztowaniu męża przez gestapo zamordowana. Taki sam los spotkał członków jego sztabu, współpracowników redagujących petlurowskie wydawnictwa. Znany jest fakt próby nawiązania kontaktu grup związanych z Iwanem Mitryngą z polskim podziemiem. Do Warszawy przybył Borys Lywyckij. Niestety nie doszło wtedy do żadnych konkretnych uzgodnień. Polacy i Ukraińcy mieli bowiem odmienny punkt widzenia na temat przyszłego porządku powojennego. Po co o tym piszę? Mówiąc bowiem o Ukraińcach, łatwo generalizujemy, utożsamiając wszystkich bojowników o niepodległość Ukrainy ze zbrodniarzami mordującymi polskie kobiety i dzieci w imię utworzenia jednorodnego etnicznie państwa. Według badacza problematyki polsko ukraińskiej Wiktora Poliszczuka, niespełna 2% ludności na ziemiach Ukrainy Zachodniej popierało czystki etniczne organizowane przez OUN-B i UPA. Patrząc na politykę historyczną współczesnej Ukrainy, może dziwić, że niepodległościowi działacze ukraińscy spoza OUN są tak mało widoczni. A przecież oni formowali program jakże współczesny. Ukrainę bowiem widzieli jako demokratyczne państwo prawa, a nie dyktaturę czerwoną czy czerwono-czarną. Skazani przez historiozofię komunistyczną na zapomnienie, z trudem wychodzą z cienia. Warte jest też przepracowanie oceny postaw księży grekokatolickich, włącznie z Andrzejem Szeptyckim. Czy arcybiskup sprzyjał OUN? Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że nie. Przecież bojówka tej organizacji przed wojną w 1934 r. zabiła jego przyjaciela, działacza UNDO i dyrektora liceum ukraińskiego, Iwana Babija. Znamy przykłady księży grekokatolickich ratujących Polaków w Małopolsce Wschodniej. Czy na Wołyniu zdarzały się

Naturalnie, wielu księży grekokatolickich było zwolennikami niepodległości Ukrainy i funkcjonowało w różnych ukraińskich organizacjach politycznych i wojskowych, również tych, które podjęły współpracę z Niemcami (melnikowcy), czy w UPA. Analizując udział księży grekokatolickich w działaniach przeciw Polakom, należy podchodzić do poszczególnych przypadków indywidualnie i wystrzegać się łatwych uogólnień, prowadzących do oskarżeń całej organizacji kościelnej. Jak wiemy z historii, Kościół unicki powstał w celu zbliżenia Polaków i Rusinów, nie ich dzielenia.

Czego możemy się jeszcze obawiać? Wobec pojawiających się możliwości realizacji ważnych dla obu państw strategicznych projektów gospodarczych po obu stronach granicy mogą się nasilić działania rozbudzające negatywne emocje. Na Ukrainie może dojść do zwiększenia częstotliwości upamiętnień osób oskarżanych w Polsce o dokonywanie bądź inspirowanie zbrodni na polskiej ludności cywilnej. W Polsce może być

swojego kraju, ale nie przyjmujących zgoła niechrześcijańskiej zasady „cel uświęca środki”, należy w Polsce upowszechniać.

Co zatem należy zrobić? Truizmem jest stwierdzenie, że tylko prawda, nawet trudna, uniemożliwi manipulacje i wykluczy zewnętrznych arbitrów o nieczystych intencjach. Przeciwdziałanie coraz lepiej przygotowanym akcjom zmierzającym do pogorszenia stosunków polsko-ukraińskich leży w jak najlepiej pojętym wspólnym interesie. Przede wszystkim w Polsce należy dziś uporządkować prawnie sprawę grobów zabitych członków UPA. Nawet najwięksi zbrodniarze w naszym kręgu cywilizacji łacińskiej mają prawo do pochówku. Nikt przecież nie niszczy np. cmentarza w Nadolicach na Śląsku, gdzie spoczęli żołnierze niemieckiej brygady SS Dirlewangera. Jednostki, przypomnijmy, odpowiedzialnej za rzeź ludności na warszawskiej Woli podczas powstania warszawskiego. Mamy okazałe upamiętnienia na głównych alejach naszych cmentarzy

zbrodniarzy komunistycznych i kolaborantów sowieckich. W polskiej ziemi są pochowani żołnierze zbrodniczych formacji NKWD. Polscy patrioci nie powinni dać się wciągać do akcji niszczenia czyichkolwiek grobów. Apel także do przyjaciół Ukraińców, by zwracali uwagę, z jakim odbiorem poza ich krajem mogą spotkać się niektóre poczynania ich polityków. Wiemy, że postępuje szybka dekomunizacja przestrzeni publicznej, ale może lepiej upamiętniać przy tej okazji tych, co walcząc za niepodległą i wolną Ukrainę, nie mieli jednak na sumieniu krwi kobiet i dzieci? Którzy nie kompromitują idei niepodległej Ukrainy, a zamiast kontrowersji wzbudzą współczucie i sympatię? Jak widać, Ukraina ma wielu bohaterów, którzy czekają na swój czas. Możemy się domyślać, że nieprzypadkowo historiozofia sowiecka pomijała tych ukraińskich działaczy niepodległościowych, którym nie można było zarzucić czynów niegodnych, zbrodni na cywilach. Banderowcy z UPA mieli kompromitować samą ideę niepodległej Ukrainy. Zbudowano zatem stereotyp walczącego o niepodległość nazistowskiego kolaboranta, banderowca-faszysty, fanatycznego ludobójcy w imię nacji. Inni działacze, inne organizacje prócz OUN wyparowały z pamięci zbiorowej. A przecież każda ulica nazwana imieniem zamordowanego uczestnika Majdanu, żołnierza poległego na wschodzie w Donbasie, wolontariusza – jest przyjmowana przez społeczność międzynarodową jako akt sprawiedliwy i godny szacunku. My nie chcemy nikomu narzucać bohaterów, ale wiemy, że niektórzy nawet najbardziej zaangażowani bojownicy o wolność mogą mieć na sumieniu czyny, którymi nie należy się chwalić w cywilizowanym świecie. W Polsce dobrze wiemy, jakie emocje może wzbudzać interpretacja historyczna. Do dziś w mediach i na portalach społecznościowych toczą się spory znane sprzed 1oo lat między zwolennikami marszałka Józefa Piłsudskiego a jego wielkiego oponenta Romana Dmowskiego. Wierzymy, że ocena postaci historycznych wraz z upływem czasu będzie coraz mniej emocjonalna, a coraz bardziej racjonalna. A historia, na którą wpływu przecież dziś nie mamy, nie stanie się barierą nie do pokonania w naszych wzajemnych stosunkach. K

Kijów: Putin nie rezygnuje z polityki skrytobójstw Mariusz Cysewski

K

ijowem wstrząsnęła 1 czerwca b.r. informacja o zamachu na czeczeńskie małżeństwo Adama Osmajewa i Aminy Okujewej. Podający się za dziennikarza morderca zwabił swe ofiary w ustronne miejsce i zaczął strzelać, ciężko raniąc Adama.

i upokorzyła imperium zła. Niepowodzenia drugiej wojny (od 1999), zbrodniczo konsekwentna rosyjska polityka ludobójstwa i powszechne zbrodnie wojenne nie złamały ducha oporu obrońców. Wielu udało się na emigrację – również do Polski. Wielu

8 czerwca 2017 u Arsena Awakowa, ministra spraw wewnętrznych Ukrainy (z prawej). Z lewej Serhij Kniaziew, minister policji. W środku Amina Okujewa i Adam Osmajew FOT. FAC

Tragedii zapobiegła czujność i hart ducha Aminy. Bohaterska Czeczenka też miała broń, o czym zamachowiec nie wiedział. Strzelała też celniej. Unieszkodliwiła i rozbroiła napastnika, po czym, jako lekarka z zawodu, opatrzyła rannego męża i wezwała pogotowie. Uratowała życie męża i swoje. Niedoszły morderca też przeżył i został aresztowany. Szczęśliwie zakończona historia zamachu na państwa Osmajewów to nie tylko dowód kolejny barbarzyństwa polityki moskiewskiej Ordy, często sięgającej po skrytobójstwo, ale i przypomnienie o tragicznym losie Iczkerii. W starciu Dawida z Goliatem, jakim była tzw. pierwsza wojna czeczeńska (1994–1996), ta mikroskopijna górska republika pokonała

też kontynuowało dobrze znaną Polakom z własnej historii walkę z Rosją o naszą i waszą wolność w innych krajach. Tak miało być i na Ukrainie. W wojnie z Rosją o niepodległość

Konferencja prasowa gen. Isy Munajewa, dowódcy batalionu ochotników Iczkerii im. Dżochara Dudajewa. Z lewej Amina Okujewa, rzeczniczka prasowa batalionu.

szybko powstał ochotniczy batalion im. Dżochara Dudajewa, pierwszego prezydenta Iczkerii. Jego dowódcą

został Isa Munajew, generał brygady, legendarny komendant Groznego w drugiej wojnie czeczeńskiej; był w Polsce w 2007 r. Generał Munajew poległ śmiercią żołnierską w walkach pod Debalcewe w 2015 r. Każda dusza popróbuje śmierci. Otrzymacie w pełni swą zapłatę dopiero w Dniu Zmartwychwstania. Kto zatem odsunięty będzie od Ognia i wejdzie do Nieba, osiągnie naprawdę swój cel. Życie zaś na tym świecie jest zaledwie iluzoryczną przyjemnością – te słowa Koranu (Rozdział 3, Al-Imran, Sura 186, tłum. z oryginału arabskiego za www.allislam.org). Amina Okujewa podkreśla na swojej stronie internetowej. Państwo Osmajewowie zasłużyli się i Iczkerii, i Ukrainie. W 2012 r., za Janukowycza, Rosja pod zmyślonymi zarzutami doprowadziła do aresztowania na Ukrainie Adama; jego ekstradycję do Rosji zablokował trybunał w Strasburgu, uznając, że może nie przeżyć tam więzienia. Osmajewowie wzięli udział w rewolucji w Kijowie w 2014 r. (Amina jako lekarka 8. sotni Samoobrony Majdanu), a następnie w szeregach ochotników czeczeńskich na froncie w wojnie z Rosją o niepodległość. 5 czerwca pani Amina obchodziła urodziny; w tym roku świętowane przez chyba całą Ukrainę z dumą i wzruszeniem. Jej męża wypisano też ze szpitala i 8 czerwca oboje zostali przyjęci przez Arsena Awakowa, ministra spraw wewnętrznych Ukrainy. Minister Awakow wręczył Aminie Okujewej nagrodę. Był nią… nowy pistolet! K


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI Gdy zdobędziemy złoto Afryki Południowej i surowce energetyczne Bliskiego Wschodu, świat będzie nasz. (Leonid Breżniew)

W Johannesburgu Nad rzeką w dużym ośrodku polonijnym Vanderbijl Park odbyła się uroczystość topienia „Marzanny”. Program zabawy nie był zbyt bogaty. Tuż po zachodzie słońca podpalono słomianą kukłę i wrzucono do rzeki. Później były tańce, alkohol oraz obfite i smaczne jedzenie – polski bigos, żurek z kiełbasą i ciasto. Następnego dnia rano duchowy przewodnik Polonii RPA i pisarz, ks. dr infułat Jan Jaworski zaprosił nas na mszę świętą. Po okolicznościowym przemówieniu ambasador Zofii Kuratowskiej wystąpili przedstawiciele różnych organizacji i stowarzyszeń polonijnych, wśród nich Jerzy Sadowski, który wspomniał o moim pobycie i znaczeniu mojej wyprawy. Miałem i ja swoje pięć minut. Mówiąc o istocie wyprawy, podziękowałem Jerzemu i ks. Janowi, wręczając okolicznościowy medal wyprawy. Gdy już zbierałem się na obiad i gościnę do szefowej Rady Polonii Afryka, p. Wierzbickiej, ta zrobiła brzydki unik. W tej sytuacji Jurek zawiózł mnie do Joli de Virion, wdowy po Edwardzie, wybitnej postaci życia polonijnego. Oni zawsze przyjmowali Polaków. Edward de Virion urodził się 21 I 1924 r. w Rudawie nad Świsłoczą (zm. 23 IV 1993 r. w RPA). Był polskim i brytyjskim wojskowym, uczestnikiem powstania warszawskiego, podchorążym II Korpusu Wojska Polskiego we Włoszech. Od 1962 r. zamieszkał w RPA, gdzie przez kilka dziesięcioleci był Prezesem Rady Polonii RPA. Pani Jola opowiadała mi, jak Jerzy wpłynął na rząd południowoafrykański, by ten przyjął emigrantów z Polski okresu stanu wojennego, których wiele tysięcy przebywało w obozie uchodźców w Wiedniu. „Sprowadzę ci 7 tysięcy Orłów” – zapewniał swą uroczą małżonkę. Ironią losu właśnie te „Orły” były przyczyną jego wielu kłopotów, a może przedwczesnej śmierci. Wszyscy, którzy go znali, wypowiadali się bardzo pochlebnie o jego gościnności i bezinteresownej pomocy. Edward umarł kilka lat przed moim przyjazdem do RPA, a jednak drzwi jego domu były za sprawą jego żony i dla mnie otwarte. Dzięki niej poznałem jej przyjaciół i Johannesburg. Położony na wysokości 1800 m. n.p.m. powstał w 1886 r. jako osiedle poszukiwaczy złota. Potocznie był na-

Murzyn przychodził raz w tygodniu i wykonywał najcięższe prace. Miał cztery żony: jedną w Johannesburgu i przeważnie spał u niej, zatrzymując się w tym mieście, drugą na wsi, i z tą się kochał, oraz dwie w Zimbabwe, które uprawiały farmę. zywany Egoli, czyli miejsce złota. Z tego bowiem rejonu pochodziło 40% złota wydobywanego na świecie. Johannesburg nazywano też Jo-burg lub Jewburg czyli miasto Żydów. Zamieszkały kiedyś w żelaznych budach, dziś w drapaczach chmur przez ok. 4 mln osób, należy najbardziej niebezpiecznych miast Afryki. Swobodnie można się po nim poruszać jedynie własnym środkiem transportu. Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od wielopiętrowego centrum handlowo-hotelowego Santon, z imponującym systemem wind, oświetlenia, fontann i wiszących ogrodów. Wszystko to oszałamiało, ale największą przyjemność sprawiła mi wizyta w niewielkim butiku z pamiątkami z Afryki Wschodniej, u p. Ady Winczy – polskiej pisarki pochodzącej z Wilna. Wraz z mężem tworzyli parę myśliwych i pionierów safari. Pani Ada poznała jak nikt inny świat zwierząt i ludzi Afryki Wschodniej i poświęciła im kilka książek, m.in „Wspaniali Masajowie” Z Tanganiki przywiozła tu swój świat – sawannę, zwierzęta i książki. Te ostatnie w cudowny sposób udało się wywieźć z Afryki Wschodniej jako „używane”, gdy rząd Tanzanii zabronił wywożenia niemal wszystkiego. Cenne książki (czasem tzw. białe kruki) mogła sprzedawać w RPA za duże pieniądze.

Z panią Adą Winczą spotkałem się jeszcze kilka dni później, kiedy zostałem zaproszony na spotkanie rodzinne do domu przyjaciół p. Joli – Konarskich. Pani domu okazała się rodzoną siostrą mojego kolegi, przewodnika krakowskiego. W przyjęciu uczestniczyła prawie stuletnia babcia i dwóch synów, studentów miejscowego uniwersytetu. Mili, spokojni, bardzo zatroskani o swą przyszłość, skarżyli się na dyskryminację białych studentów. Za największą atrakcję turystyczną Johannesburga uważane jest Gold Reef City – miejsce, gdzie przed laty rozpoczęto wydobycie złota. Podwiózł mnie tam ok. 50-letni student ASP Mirek. Najpierw pokazał

firmę i powiodło mu się. W ekskluzywnej dzielnicy Johannesburga Deinfarm kupił działkę i wybudował piętrowy dom. Pani Jola chciała, bym go zobaczył i poznał pp. Czechów, więc wybraliśmy się tam pewnego wieczoru. Cała dzielnica otoczona jest ok. trzymetrowym, grubym murem. Jest monitorowana, pilnie strzeżona przez policję. Wjeżdża się lub wchodzi po okazaniu identyfikatora. Domy, prawdziwe cytadele, z ogródkami, klombami, czasem schowane wśród drzew jak w tropikalnej dżungli, otoczone są dodatkowym murem. Dom pp. Czechów, luźno stojący przy ulicy, wyróżniał się ciemnobrązowym kolorem, jak i rozwiązaniem architektonicznym: pokoje róż-

Niestety nie wszystkie, nawet te najważniejsze, udało mi się zobaczyć. Jadwiga nie miała czasu, bo codziennie była „czwórka do brydża”! Ale początek był obiecujący, bo przecież jednak dostałem kolację. Następnego dnia wstała wcześnie rano i ruszyliśmy w kierunku Good Hope Cape (Przylądka Dobrej Nadziei) – gwoździa programu turystycznego na południu Afryki. Trasa była bardzo interesująca: start w pobliżu „Głowy Lwa”, później przejazd obok Góry Stołowej, Dwunastu Apostołów i dalej drogą wykutą w skale. Półwysep leżący w nizinnym otoczeniu stanowią skaliste wzgórza, a klify w okolicy Cape Point mają ponad

Polacy wszędzie na świecie uważani są za naród zdolny, otwarty i bardzo gościnny. Tacy okazali się Jurek i jego żona Mirka Sadowscy z RPA. Zaprosili mnie do Pretorii, zorganizowali pobyt w stolicy i w innych miastach oraz ułatwili nawiązanie licznych kontaktów z miejscową Polonią. Przygarnęli też od roku szukającą bezskutecznie swego miejsca na ziemi studentkę Anetę! Jednak reszta Polonii w RPA, ta pochodząca z emigracji postsolidarnościowej, nie zasługuje niestety na tę dobrą opinię.

RPA Władysław Grodecki

mi swój położony na wzgórzach „kubistyczny” dom: liczne pokoje różnej wielkości, kilka tarasów widokowych, rzeźby i obrazy – prawdziwa galeria sztuki. Tak mieszkają studenci w tym kraju? Po domu kręciły się dwie dziewczyny, przygotowały śniadanie. Chwilę później wsiedliśmy do samochodu i niespodziewanie wywiązała się gorąca dyskusja, która przerodziła się w kłótnię. O pinia Mirka na temat niewolnictwa, kolonializmu, ataki na Polskę, kościół w naszym kraju i… Jana Pawła II bardzo mnie zdenerwowały. Co gorsza, wydarzyło się to 13 maja, w rocznicę strzałów na placu Świętego Piotra. W pewnym momencie powiedziałem: dość tego, wysiadam! Jednak student dowiózł mnie do kopalni i umówiliśmy się na powrót. Kupiłem bilet i już sam wszedłem do muzeum. Gold Reef City to pozostałość po nieczynnej kopalni złota. Dziś jest to park różnych odrestaurowanych budynków, częściowo zamienionych na hotele i restauracje. W niektórych są ekspozycje odnoszące się bezpośrednio do złota (np. pokaz wytapiania złota), w innych można było zobaczyć, jak żyli właściciele kopalń, gdzie indziej banki, maszyny. Między tymi budynkami były lokale rozrywkowe, występy śpiewaków, w jednej z bocznych uliczek tańczyły dziewczęta. Wszystko sztuczne, cukierkowe, wszędzie komercja. Zupełnie nieciekawa jest sama kopalnia. Gdzie jej do naszej Wieliczki? Każdy otrzymał hełm i latarkę. Do podziemi wjechaliśmy we cztery osoby, a później były korytarze, wyrobiska, drobne urządzenia, niezbyt ciekawe maszyny. Pani Jola przeczuwała, że nie była to zbyt miła wycieczka i gdy wróciłem, zaproponowała, by cały następny dzień spędzić u niej w domu i trochę odpocząć przed wyjazdem do Kapsztadu. Jej domek był parterowy, kilkupokojowy, skromny, wszędzie pamiątki po Edwardzie. Jak w większości domów w tym mieście, nie było centralnego ogrzewania. Johannesburg leży na 26°08” szerokości geograficznej płd. i nawet w zimie w dzień temperatura sięga 20– 25°C, ale w nocy spada do kilku stopni powyżej zera, więc rano w mieszkaniu jest dość zimno. By się nieco rozgrzać, po śniadaniu wyplewiłem grządki przydomowej działki, gdzie uprawiano pomidory, ogórki, cebulę, pietruszkę i inne jarzyny. Zwykle robił to zatrudniony przez p. Jolę Murzyn. Przychodził raz w tygodniu i wykonywał najcięższe prace. Miał mały pokoik w komórce, z łóżkiem, ale on wolał spać na materacu lub słomie. Ów Murzyn miał cztery żony: jedną w Johannesburgu i przeważnie spał u niej, zatrzymując się w tym mieście, drugą na wsi, i z tą się kochał, oraz dwie w Zimbabwe, które uprawiały farmę. Pani Jola zatrudniała też Murzynkę do sprzątania. Do najbogatszych Polaków w Johannesburgu należał p. Czech, z emigracji postsolidarnościowej. Założył

nej wielkości i na różnych poziomach, skomplikowane rozwiązania komunikacyjne i 4 albo 5 wejść do domu. Ani to praktyczne, ani bezpieczne. A właściciela niestety nie mieliśmy okazji poznać, przyjęła nas jego żona Bożena. Pokazywała namalowane przez siebie obrazy, opowiadała o sobie, o swym mężu, o podróży swej mamy do Polski (bułgarskimi liniami lotniczymi, by było taniej). By było taniej, p. Bożena poczęstowała nas wafelkiem i herbatą.

W najpiękniejszym mieście Afryki Poznana po mszy św. Wiesia Uchrońska zawiozła mnie na dworzec autobusowy. W autobusie podawano gratis herbatę lub kawę, soki i ciasteczka – jak w samolocie. Ok. 150 km przed Kapsztadem autobus się zatrzymał. Zaproszono nas do restauracji, gdzie podano skromny posiłek, a później jeszcze długo kluczyliśmy, nim dotarliśmy pod pomnik ofiar II wojny światowej obok siedziby Greyhounda. Mimo wcześniejszej informacji o moim przyjeździe, na dworcu nikt nie czekał. Po kilkunastu minutach bezskutecznych telefonów urzędniczka wysłała faks do Jadwigi Dubli (poznałem ją już wcześniej w Pretorii) i ta w końcu się zjawiła. Nie słuchałem jej tłumaczenia, bo byłem pewny, że kłamie, że pewnie przerwałem jej grę w karty lub inną zabawę. Nie myliłem się. Gdy przyjechaliśmy do jej willi położonej między Górą Stołową a Atlantykiem, przeprosiła mnie, że jest bardzo zajęta, bo jest „czwartą do brydża” i będę musiał „sam się bawić”. Umyłem ręce, rozłożyłem materac (choć było łóżko)

Kapsztad, położony między pasmem gór a płytką zatoką, ma wyjątkowy urok. Uchodzi za drugie najpiękniejsze miasto świata po Rio de Janeiro. Stare, wąskie ulice, kilkuwiekowe budownictwo – i szerokie arterie z nowoczesną architekturą. Klimat jak nad Morzem Śródziemnym. i czekając na kolację, wyszedłem na taras, gdzie oglądałem cudowny zachód słońca nad Atlantykiem. Kapsztad, położony między pasmem gór a płytką zatoką, ma wyjątkowy urok. Uchodzi za drugie najpiękniejsze miasto świata po Rio de Janeiro. Stare, wąskie ulice, kilkuwiekowe budownictwo – i szerokie arterie z nowoczesną architekturą. Klimat jak nad Morzem Śródziemnym. Ludziom żyje się przyjemnie, turyści chwalą Kapsztad za gościnność, dobre restauracje, wygodne hotele i dużo atrakcji turystycznych.

200 m. Część półwyspu z linią brzegową stanowi urozmaicony rezerwat przyrody z dużą ilością endemitów. Jest to także obszar o jednej z najwyższych na świecie aktywności atmosferycznej. Do obelisku na cyplu dotarłem pieszo. W drodze powrotnej podjechaliśmy do pomnika – obelisku z krzyżem poświęconego Vasco da Gamie i okazałego pomnika Bartłomieja Diaza z drugiej strony drogi. Obydwaj ci wielcy podróżnicy otrzymali od króla Portugalii zadanie dopłynięcia do Indii. W 1488 r. Diaz, płynąc wzdłuż płd.-zach. wybrzeża Afryki, dostał się w obszar sztormów, które zepchnęły go na Atlantyk. Ludzie przerażeni, że mogą „wypaść poza krawędź świata”, skierowali się na północ. Gdy burza ucichła, dotarli do przylądka, który Diaz nazwał Przylądkiem Burz, przemianowanym później przez króla Jana II na Przylądek Dobrej Nadziei. Zbuntowana załoga odmówiła posłuszeństwa i trzeba było wracać do kraju. Do Indii, opływając Afrykę, dotarł w 1497 r. Vasco da Gama, a dwa lata później, płynąc do Brazylii, w pobliżu Przylądka Dobrej Nadziei rozbił się statek Diaza i ten utonął. Była śliczna, słoneczna pogoda, pozwalająca delektować się cudownymi widokami na otaczające nas góry i ocean – gdyby nie ten przeklęty brydż. Wróciliśmy więc do Kapsztadu; Jadwiga obiecaną Jurkowi przysługę już spełniła. Chciała się mnie jak najszybciej pozbyć, więc przedzwoniła do Danuty Cieśli, prezeski Rady Polonii Cape Province, by ta oprowadziła mnie po mieście. Obie panie wykazały się przy tym niemałym poczuciem humoru – zwiedzać dość słabo oświetlone miasto w nocy. Nic nie było widać, więc Danuta załatwiła kilka swoich spraw i przywiozła mnie do swojego mieszkania. W pewnej chwili przypomniała sobie, że od rana nic nie jadłem. Oczywiście nic nie było przygotowane, więc wyciągnęła coś, co zostało z obiadu, i odgrzała. Mąż Danuty też był zajęty, nie miał czasu, by zapytać o moje samopoczucie. Zresztą i z Danutą nie było o czym rozmawiać. Miało być spotkanie z miejscową Polonią, ale Danuta o tym nie pomyślała, nawet nie powiedziała księdzu, że przyjechał ktoś z Polski. Po niedzielnej mszy św. podszedłem więc do księdza i poprosiłem by coś uczynił, by mi poradził, pomógł, gdzieś mnie zabrał. Młody ksiądz, salezjanin Zbigniew Zomerfeld, wysłuchał cierpliwie i mocno się zirytował. „Zaprosiliście tego człowieka, to coś z nim trzeba teraz zrobić albo go utopić!” W końcu udało się zmobilizować kilkanaście osób na spotkanie, a sam ksiądz zobowiązał się we wtorek pokazać mi okolice i ośrodki misyjne w pobliżu Kapsztadu. W poniedziałek więc sam organizowałem sobie czas. Jadwiga podwiozła mnie pod stację kolejki linowej, ale nie skorzystałem z niej. Wchodziłem pieszo, mocno się natrudziłem, nim dotarłem na punkt widokowy. Nieustannie filmowałem

i robiłem zdjęcia. Byłem zachwycony niezwykłymi widokami. Wróciłem o umówionej porze na spotkanie z Jadwigą, ale jej nie było! Po kwadransie odwiózł mnie do jej domu młody człowiek z Security. Panowała tam bardzo nerwowa atmosfera, Jadwiga i inni byli zaniepokojeni, co się ze mną dzieje. Zamiast zawieźć mnie na planowane spotkanie z miejscową Polonią, p. Piotr wybierał się, by mnie szukać w buszu Góry Stołowej.

Opowiadania misjonarza O spotkaniu z Polakami starałem się jak najszybciej zapomnieć, natomiast miłą niespodziankę sprawił mi ks. Zbigniew, który wraz ze swym kolegą zabrał mnie na wycieczkę do Strand i Gordon Bay. Odwiedziliśmy jedną ze szkół prowadzonych przez salezjanów. Cel, jaki sobie stawia to zgromadzenie, to edukacja i wychowanie w duchu religii katolickiej. Organizują żłobki, centra młodzieżowe, szkoły, klasy rzemiosła. Opiekują się sierotami, dziećmi ze schronisk i bezpośrednio z ulicy. Pierwsze Misje Salezjańskie w RPA powstały w 1990 r. Ks. Zbigniew pracował jednak nie tylko z dziećmi kolorowymi, ale również i z Polakami. Jego doświadczenia ze spotkań z rodakami nie były najlepsze. Potwierdzał to, co o ostatniej emigracji mówił Jurek Sadowski, Jola de Virion, czego doświadczył Edward, mąż Joli, czego sam doświadczyłem. Polacy to wspaniali ludzie, zdolni, błyskotliwi, pracowici, uczciwi, odważni, szarmanccy wobec kobiet. Ileż to razy miałem okazję o tym się przekonać, także i w Afryce – ale nie w RPA. Ostatnia emigracja, tzw. postsolidarnościowa, to zupełnie inni ludzie. Dzięki dobremu wykształceniu łatwo w systemie apartheidu dorobili się domów, dobrych samochodów i innych dóbr. Znaleźli się tutaj, bo RPA oferowało najlepsze warunki startu i perspektywy na przyszłość. Najczęściej niewiele wspólnego mieli z Solidarnością, Kościołem i Polską. Skorzystali z okazji, by uciec za granicę, by lepiej żyć, bawić się, by o Polsce zapomnieć. Niełatwo było o tym mówić polskim misjonarzom, niełatwo mi pisać. Jak to zrozumieć, że najbogatsza Polonia świata, rzekomo ci prześladowani za poglądy, ci patrioci nie postarali się o Dom Polski, by się spotykać tak jak niemal wszędzie, gdzie są Polacy; nie wybudowali kościoła? Jak wytłumaczyć tę rzekomą ofiarność, kiedy na pomoc dla ofiar katastrofalnej powodzi w 1997 r. w ciągu roku zebrano ok. 1 tysiąca dolarów? Co ma powiedzieć ksiądz, gdy jest pełny kościół ludzi, a na tacy dwadzieścia dolarów? Co ma pomyśleć o tych niekończących się kiedyś rozjazdach, zabawach, mocno za-

Ostatnia emigracja, tzw. postsolidarnościowa, najczęściej niewiele wspólnego miała z Solidarnością, Kościołem i Polską. Ci ludzie skorzystali z okazji, by uciec za granicę, by lepiej żyć, bawić się, by o Polsce zapomnieć. krapianych przyjęciach, zaczynających się w piątki po południu, a kończących w poniedziałek rano? Z kim innym się kładło do łóżka, a z kim innym budziło. A co tu mówić o nierzadkich „przekrętach handlowych” naszych rodaków! Ale to eldorado już się kończyło. Można było tylko wspominać 10-krotnie większe zarobki niż czarnych, czarną służbę i inne przywileje.

Oudtshoorn Jadwiga odwiozła mnie na dworzec autobusowy do George, gdzie mieszkał p. Gabriel Lisowski, były prezes Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Stamtąd jest ok. 50 km. do Oudtshoorn. Od kwietnia 1943 r. do połowy 1947 r. był tu obóz polskich dzieci – uchodźców z nieludzkiej ziemi. Nazywano go Domem Dzieci Polskich. O obóz pytałem wszystkich poznanych Polaków w Kapsztadzie, ale nikt nie potrafił mi nic powiedzieć. Wydawało mi się, że niektórzy w ogóle o nim nie słyszeli, nawet p. Lisowski nie potrafił dokładnie określić, gdzie i co po nim pozostało. Szybko również prysła nadzieja, że z p. Gabrielem udam się do Oudtshoorn. Pan Lisowski był chory, ale byli inni Polacy. Tymczasem z dworca autobusowego odebrała mnie p. Delacroix, Belgijka

opiekująca się chwilowo p. Gabrielem, i ta sama pani następnego dnia towarzyszyła mi w wyprawie. Były tam kiedyś baraki mieszkalne, administracyjne, szkoły i świetlice. Dziś po obozie nie pozostało śladu. W Oudtshoorn umarła pamięć o polskich dzieciach. Nikt nie potrafił mi powiedzieć, gdzie był obóz, a w miejscowym muzeum (skąd pobrałem ziemię 21. 05.1998 r.) jest bogato wyposażona synagoga przypominająca o obecności Żydów w tym mieście i zaledwie trochę pięknych haftów, wykonanych przez utalentowane dzieci polskie, a w miejscowej katedrze wizerunek MB Częstochowskiej. Warto przypomnieć, że mimo trudności w osiedlaniu ten kraj przyjął największą liczbę polskich emigrantów. Pierwszy transport dzieci, który wypłynął z Persji na początku lutego 1943 r., został zaatakowany przez łodzie podwodne w okolicach Madagaskaru i wszyscy zginęli. Tę wielką tragedię dzieci – sierot i półsierot wyrwanych z objęć śmierci w Rosji – trzymano w tajemnicy przez wiele lat. Zorganizowano drugi transport ok. 500 osób. Mimo, że Polacy nie dotrzymali umowy (miało być 50%, a było 60% chłopców, zamiast dzieci od 5 do 12 lat ponad połowa miała powyżej 12 lat, zamiast 100% pełnych sierot było 15%, półsierot 40%, a wiele dzieci miało oboje rodziców!), wydano zgodę na wyjazd do Oudtshoorn.

Zagrożenia Rybołówstwo, kłusownictwo, uprawa małych działek, zbieractwo, praca w instytucjach państwowych (szkoły, urzędy, wojsko, policja), a także kradzież,

Negatywne są tu wpływy kultury zachodniej, chęć szybkiego dorobienia się, polityka antyrodzinna, proaborcyjna, wmawianie Afrykanom wbrew ich kulturze i światopoglądowi, że prawdziwe szczęście to mieć dużo rzeczy. rozbój i przemyt – to źródła utrzymania mieszkańców Afryki. Niewiele tu wielkich zakładów przemysłowych, dużych zakładów przetwórczych, wielkich gospodarstw rolnych. Słabo jest rozwinięte rzemiosło i handel. Marnotrawstwo własności społecznej i państwowej oraz korupcja to podstawowe grzechy elit rządzących. Z chwilą uzyskania niepodległości (większość krajów tego kontynentu uzyskała ją ok. 1960 roku) przy ogromnym udziale sowieckich ideologów wprowadzano socjalistyczny model państwa; jednopartyjny, policyjny. Miał to być tzw. „socjalizm afrykański” – wszyscy ludzie są równi, więc wszyscy powinni mieć tyle samo i tak samo zarabiać. Następowała nacjonalizacja przemysłu, banków, wielkich farm. Ludziom zabierano domy, sklepy, ziemię. Wkrótce zniszczono i tak słabą gospodarkę wielu krajów! Kilkuwiekowa eksploatacja kolonialna i podziały dokonane przez Anglików i Francuzów, nie uwzględniające aspektów gospodarczych i etnicznych, przyczyniły się powszechnego zubożenia i głodu. Ale głód afrykański ma tu inny wymiar niż w Europie i zaczyna się wówczas, gdy spożywa się posiłek rzadziej niż raz na trzy dni… Jeszcze poważniejszym problemem jest brak wody, której Afrykanie nie potrafią gromadzić. Choroby to głównie malaria, gruźlica i AIDS. Przy niskim poziomie wiedzy medycznej, braku odpowiedniej higieny i niedożywieniu, śmierć zbiera tu obfite żniwo, ale jednocześnie rodzi się bardzo dużo dzieci. Zagrożona jest rodzina afrykańska. Negatywne są tu wpływy kultury zachodniej, chęć szybkiego dorobienia się, polityka antyrodzinna, proaborcyjna, wmawianie Afrykanom wbrew ich kulturze i światopoglądowi, że prawdziwe szczęście to mieć dużo rzeczy. Że dzieci to ciężar, który ogranicza przyjemne używanie świata i radowanie się życiem. Nachalna propaganda planowania rodzin (rozdawanie prezerwatyw, kliniki proaborcyjne, planowe rozbijanie instytucji rodziny, propagowanie egoizmu, hedonizmu itd.) sprawia, że degradacja wartości rodzinnych i prorodzinnych postępuje w zastraszającym tempie! Ludzie nie lubią odmienności, boją się jej. Muzyka, taniec zbliża ludzi, warto ocalić Afrykę z jej śpiewem, tańcami, muzyką! K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

10

M

onteskiusz w swoim dziele „O duchu praw” inspirował się założeniem Locke’a, że posiadanie władzy skłania do jej nadużywania i łamania praw obywatelskich: Nie ma również wolności, jeśli władza sądowa nie jest oddzielona od władzy prawodawczej i wykonawczej. Gdyby była połączona z władzą prawodawczą, władza nad życiem i wolnością obywateli byłaby dowolną, sędzia bowiem byłby prawodawcą. Gdyby była połączona z władzą wykonawczą, sędzia mógłby mieć siłę ciemiężyciela”. Czy obecnie sądownictwo próbuje usankcjonować swoją rolę „ciemiężyciela”? Czy może w sposób zawoalowany tą rolę pełni nadal od czasów Okrągłego Stołu? Czy w końcu umowa zawarta przez lewicową mniejszość z NSZZ „Solidarność” z komunistami była wówczas i przez blisko trzy dekady gwarantowana przez wymiar sprawiedliwości przeniesiony z „dobrodziejstwem inwentarza” z czasów PRL ze wszystkimi tego skutkami? W wywiadzie dla PAP prof. Adam Strzembosz były I Prezes SN, sławny z projektu „samooczyszczenia wymiaru sprawiedliwości”, tak opisuje czasy przełomu: (...) zastał (nas – przyp. aut.) 1988 rok i pewnego dnia zostałem zaproszony na spotkanie – jeszcze nie wiadomo dokąd i po co. Okazało się, że była to grupa osób, która zaczęła przygotowania strony opozycyjnej do rozmów Okrągłego Stołu. Był tam już prof. Andrzej Stelmachowski, Andrzej Wielowieyski i Adam Michnik. Mieli nas informować o tym, co się dzieje i co się planuje. Była tam też grupa prawników – Janina Zakrzewska, Jan Olszewski, Jerzy Ciemniewski i inni. Z pewnym zdziwieniem dowiedziałem się, że grupa prawników opozycyjnych wybrała mnie na przewodniczącego podstolika ds. reformy prawa i sądów ze strony solidarnościowo-opozycyjnej. Przed wyborami 4 czerwca 1989 r. zapowiedziano, że Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie przekształci się w komitet wyborczy. Adam Strzembosz wówczas był przeciwnikiem takiego rozwiązania. Jak wspomina: (...) Przy Lechu Wałęsie była tylko pewna część opozycji. Były takie organizacje opozycyjne, które pozostały poza, np. KPN, Solidarność Walcząca, inne grupy – co oceniałem jako poważny błąd polityczny. Wiedziałem, że na pewno po wyborach będzie trudna sytuacja i ci, którzy nie wejdą do Sejmu, nie będą za nią współodpowiadać i ktoś powie, że to my załatwiamy zmiany ustrojowe dla siebie. Zatem Adam Strzembosz – jeden z ważniejszych krytyków obecnych zmian w wymiarze sprawiedliwości, firmowanych przez rząd Beaty Szydło – miał od lat doskonałą świadomość, że wybory z 4 czerwca 1989 roku nie mogły być wówczas zwycięstwem całej

KURIER·ŚL ĄSKI opozycji czasów PRL, a jedynie grupy namaszczonej przy tajnych ustaleniach, za które odpowiedzialność ponoszą jedynie autorzy koncepcji Okrągłego Stołu. W zasadzie za przeniesienie wymiaru sprawiedliwości PRL wprost do III RP – z wszystkimi jego wadami w postaci mentalności, sposobu myślenia o swojej roli – odpowiadają ci, którzy stworzyli legendę o wielkim znaczeniu uchwały lustracyjnej, a pominęli milczeniem fakt odrzucenia lustracji i dekomunizacji w formie ustawy, którą zgłosiła Konfederacja Polski Niepodległej jako jeden z pierwszych projektów wniesionych do laski marszałkow-

19 lipca 1989 r. Zgromadzenie Narodowe przewagą jednego głosu wybrało na prezydenta PRL gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Na wieść o tym wyborze na atak serca zmarł w Londynie Prezydent RP na Uchodźstwie Kazimierz Sabbat. Poważną, publiczną debatę na temat lustracji rozpoczęto, gdy w Sejmie PRL X kadencji (tzw. kontraktowym) 6 czerwca 1990 roku Roman Bartoszcze (PSL) oskarżył Obywatelski Klub

Kto, gdzie i po co? Paweł Czyż

skiej Sejmu RP I kadencji, wybranego w sposób wolny, bez formalnej komunistycznej koncesji ilości mandatów do obsadzenia, dzięki nieskrępowanej woli Polaków. Nie było 35% mandatów w wyborach do Izby Niższej, a jednak nadal wiele środowisk buduje legendę 4 czerwca 1989, a nie 27 października 1991 roku! Gdyby nie koalicja niechętnych ustawie regulującej już w 1992 roku kwestie lustracji i dekomunizacji – to wymiar sprawiedliwości w Polsce AD 2017 nie byłby tak oderwany od społe-

Gdyby nie koalicja niechętnych ustawie regulującej już w 1992 roku kwestie lustracji i dekomunizacji – to wymiar sprawiedliwości w Polsce AD 2017 nie byłby tak oderwany od społeczeństwa. czeństwa. Nie organizowałby też swoich kongresów, protestów ani nie „deliberował” nad ułaskawieniem ministra Mariusza Kamińskiego. Do aresztu za zakłócenie miesięcznicy smoleńskiej mógłby trafić Władysław Frasyniuk, a nie Adam Słomka, który powiedział na sali sądowej, że „sędzia zachowuje się dziś tak, jak sędziowie w PRL-u”. Zatem dziś wymiar sprawiedliwości, kwestionując nawet tzw. prawo łaski stosowane przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę, staje się wprost emanacją

Post-truth jako prawda... pocztowa Andrzej Jarczewski

J

Pierwsza stracona szansa

Pod obrady Sejmu skierowano zaś 31 stycznia 1992 r. projekt ustawy o restytucji niepodległości autorstwa KPN, który w art. 5 § 5 i § 6 przewidywał uregulowanie odrębną ustawą weryfikacji sędziów, prokuratorów, adwokatów, a także osób pracujących, współpracujących lub nadzorujących cywilne i wojskowe organy bezpieczeństwa i porządku publicznego. Ustawa, ingerująca radykalnie w system prawny, została jednak odrzucona. Koalicję odrzucającą ten projekt ustawy opisuje p.o. szefa MON w rządzie Jana Olszewskiego prof. Romuald Szeremietiew: Za odrzuceniem projektu ustawy w pierwszym czytaniu, czyli bez

John Locke w „Dwóch traktatach o rządzie” przyjął, że społeczeństwo jest suwerenem i tworem pierwotnym w stosunku do państwa oraz władzy państwowej.

Nieznacznie aktualizując góralskie stopniowanie trzech prawd ks. Józefa Tischnera, można by dziś powiedzieć: „prawda, cała prawda... postprawda”. Dla równowagi przypomnę też „Trzecie kłamstwo” Bułata Okudżawy, które „gdy już przejdzie przez twój próg, / Głębiej rani cię niż na wojnie wróg”.

eżeli termin post-truth (postprawda) został uznany za „słowo roku 2016” przez Oxford Dictionaries, to znaczy, że chodzi o coś ważnego, o coś, co nazywa jakąś szczególnie w danym roku istotną rzecz lub wartość. Również, gdy jest to wartość ujemna, wręcz groźna. Tak jak w tym wypadku. Sam termin ‘postprawda’ sprawia wrażenie językowego potworka. Ukuty został na wzór ‘postmodernizmu’, ale termin ‘postmodernizm’ jest zbudowany poprawnie, bo nazywa pewną epokę, która nastąpiła po (post) epoce modernizmu w kulturze współczesnej. Podobnie: ‘postromantyzmem’, np. w muzyce, nazywamy późniejsze nawiązania do romantyzmu. Odnotujmy jednak, że przed „epoką postprawdy” – „epoki prawdy” nigdy nie było! Możemy tylko mieć nadzieję, że

„ciemiężyciela” w klasycznej wersji opisanej przez Monteskiusza!

dopiero po epoce postprawdy nastąpi epoka prawdy. Ta nadzieja jednak nie spełni się sama. Coś w tej sprawie zależy od nas. W terminie ‘postprawda’ owego ‘post-‘ nie należy więc interpretować w kategoriach czasowych. To jest raczej pewnego rodzaju negacja, jak najbardziej poprawnie realizująca nazywany przez siebie program: „prawdy nie oferuję”! Można też – żartobliwie – nawiązać do innego znaczenia wyrazu ‘post’ w angielszczyźnie i powiedzieć, że ‘postprawda’ – to taka prawda pocztowa, a raczej mailowa i facebookowa. Ot, ktoś coś napisał, kto inny to udostępnił, następny coś dodał, kolejny odjął i tak dalej, i dalej, aż w końcu upowszechnia się fake news, czyli informacja, która z faktami ma już związek iluzoryczny, a z prawdą – żadnego.

Parlamentarny, iż sugerowane w prasie palenie akt Służby Bezpieczeństwa służy ukryciu współpracy posłów tego klubu z SB. W pełni wolne wybory do Sejmu I kadencji, przeprowadzone 27 października 1991 r., spowodowały znaczne rozproszenie sceny politycznej. Najwięcej mandatów (62) zdobyła Unia Demokratyczna (UD), desygnowanemu na premiera Bronisławowi Geremkowi nie powiodła się jednak misja stworzenia rządu. Sukcesem zakończyło się za to powołanie rządu Jana Olszewskiego, w skład którego weszli politycy Porozumienia Centrum (PC), ZChN i Porozumienia Ludowego (PL). 23 grudnia 1991 r., dzięki głosom PSL, NSZZ „Solidarność” („S”) i mniejszych partii prawicowych, Sejm uchwalił wotum zaufania dla rządu. Gabinet nie miał jednak stabilnej większości, czego wyrazem było przegrane głosowanie w sprawie powołania Prezesa NBP. Przyjęty przez Radę Ministrów model rozliczeń z przeszłością uwidocznił się w exposé premiera z 21 grudnia 1991 r. Jan Olszewski stwierdził, iż rządowi bliski jest „postulat rozliczania za przeszłe winy”, co nie oznacza jednak „odpowiedzialności zbiorowej”, lecz „odpowiedzialność za konkretne decyzje ludzi, którzy dla kariery popełnili czyny sprzeczne z interesem narodowym”. Ludzie tacy mogliby zostać ukarani także poprzez usunięcie ich ze stanowisk zaufania publicznego. Dla wybaczenia konieczna była zaś wiedza, „jakie i komu winy wybaczamy”.

przekazania projektu do komisji, głosowały kluby Unii Demokratycznej, Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, Polskiego Stronnictwa Ludowego, Liberalno-Demokratyczny, Solidarności Pracy, Chrześcijańskiej Demokracja, Unii Polityki Realnej, Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. Wśród posłów odrzucających projekt ustawy byli nie tylko Kaczyński i Ujazdowski, także Antoni Macierewicz (ZChN) i Jan Olszewski (PC). Za dalszym procedowaniem, przekazaniem projektu do komisji głosowały kluby KPN, PSL „Solidarność”, Klub

Algolemy

zmienia cywilizację! Facebook staje się swoistym algorytmicznym golemem – algolemem.

Wielkie zasługi w dziele krzewienia postprawdy należy oddać Facebookowi. Na tej platformie – jeśli nie liczyć cenzury – wszystko się dzieje bez udziału człowieka. Mark Zuckerberg napisał pierwotny kod źródłowy, a następnie nadzorował rozbudowę systemu o różne funkcje. Z rozpatrywanego punktu widzenia najbardziej interesująca jest funkcja profilowania otrzymywanych treści. I wcale nie chodzi tu o złą wolę czy jakieś ukryte ingerencje. Po prostu Facebook tak działa, że pewne zjawiska dzieją się „same”. Zbudowano coś w rodzaju sieciowego golema, czy też ucznia czarnoksiężnika. Tu przypomnę, że według tradycji żydowskiej golem jest ulepioną z gliny postacią, której twórca tajemnym sposobem potrafi nadać lub odebrać człowieczeństwo. Golem nie ma wolnej woli, powinien więc wykonywać tylko to, co mu każą. Ale to zwykle wymyka się spod kontroli, zwłaszcza że nawet twórca golema nie wie, do jakich skutków w nieprzewidzianych okolicznościach mogą prowadzić działania, zaprogramowane dla okoliczności przewidywanych. Facebook jest w gruncie rzeczy dość prostym algorytmem sieciowym i dopóki korzysta zeń tysiąc osób, a nawet milion – dobre i złe cechy systemu nie wpływają zbytnio na cywilizację. Ale przecież na fejsie mamy już ponad miliard użytkowników! A ta liczba wraz z użytkownikami Twittera i innych komunikatorów obejmuje praktycznie wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób aktywnie zmieniają warunki życia na Ziemi. Ta wielka liczba, wbrew deklaracjom Zuckerberga,

Tysiące małych „jaruzelków” i „kiszczaczków” gwarantowały władzy sądowniczej faktyczną nietykalność, nadimmunitet rządu lepszego niż „nieomylność papieska”! Parlamentarny NSZZ „Solidarność”, Partii „X”. Mądry Polak po szkodzie, jest takie powiedzenie. W przypadku ustawy o restytucji niepodległości nasz Polak chyba nawet do dziś nie wie, że kiedy miał okazję rozliczyć komunę, to tego nie zrobił.

Stracona szansa 2.0 Po wygranych przez koalicję Akcji Wyborczej Solidarność w 1997 roku wyborach grupa posłów z AWS i KPN

Co zrobić z postprawdą Niezależnie od powszechnej krytyki, jaką wywołuje ideologia postprawdy, nie da się zaprzeczyć, że zjawisko nazwane tym terminem jakoś jednak istnieje, każe na siebie zwrócić uwagę i żąda opisu. Piszą więc o postprawdzie liczni autorzy, a na całym świecie odbywają się konferencje naukowe poświęcone temu fenomenowi.

Odnotujmy jednak, że przed „epoką postprawdy” – „epoki prawdy” nigdy nie było! Możemy tylko mieć nadzieję, że dopiero po epoce postprawdy nastąpi epoka prawdy. W czerwcu miałem przyjemność brać udział w dwudniowej konferencji „Postprawda w dyskursie publicznym”, zorganizowanej przez Akademię Ignatianum w Krakowie. Referaty wygłosiło aż 64 filozofów i przedstawicieli innych dyscyplin. Już to świadczy o wadze

wniosła ponownie konfederacki projekt ustawy zawierający elementy dekomunizacji i lustracji oparty na projekcie z 1991 roku. Przedstawicielem wnioskodawców nowej ustawy był wówczas Adam Słomka. Kandydujący później do europarlamentu z list Platformy Obywatelskiej ówczesny przewodniczący AWS Marian Krzaklewski wymógł na posłach Akcji wycofanie swoich podpisów; w efekcie projekt został utrącony. Jednak w czasie debaty dekomunizacyjnej w Sejmie RP III kadencji z 21.10.1999 r. były premier Jan Olszewski oceniał: (...) ustawa dekomunizacyjna jest ciągle Polsce potrzebna. Może nie taka. Nawet na pewno nie taka i nie w tej formie, w jakiej nam tutaj się ją dzisiaj proponuje. Ona powinna ulec daleko idącym przekształceniom, ale jest potrzebna. Myślę w szczególności, że jeżeli popatrzymy na to, co się w tej chwili dzieje z procesami sprawców najcięższych zbrodni okresu PRL, zbrodni, w których przelana została krew polskich robotników w kopalni „Wujek”, w Lubinie, na Wybrzeżu w 1970 r., to wydaje się, że ta parodia wymiaru sprawiedliwości obrażająca zdrowy rozsądek i elementarne poczucie moralności publicznej, która się odbywa w naszych sądach, powinna też znaleźć jakieś rozwiązanie właśnie przy okazji uchwalania tej ustawy. Powinniśmy być może pójść tym tropem, jaki wskazywał odrzucony projekt KPN, który nie został przedstawiony Wysokiej Izbie, projekt odwołujący się do pomysłu utworzenia trybunału narodowego w tych sprawach. Sądzę, że do tej koncepcji trzeba i warto będzie wrócić”. Minęło kolejne 17 lat. Dwukrotne utrącenie projektów ustaw zmierzających do faktycznej dekomunizacji i lustracji ma swoje konsekwencje. Lansuje się zatem wszelkiej maści teorie spiskowe o obaleniu rządu Olszewskiego w sytuacji, gdy był on mniejszościowy, tj. skazany na porażkę, i pogląd, że dopiero Prawo i Sprawiedliwość w sposób realny zamierza przeprowadzić rozliczenie z czasami PRL. Tymczasem Polska mogła wyglądać inaczej, gdyby tylko rządzący nie kierowaliby się non stop na dwubiegunowy konflikt. „My” kontra „oni” lub „oni” kontra „my” i zajmowanie się jakimiś zadawnionymi pretensjami ma swoje poważne konsekwencje dla Polski. Oto media sprzyjające „dobrej zmianie”, od TVP przez radio publiczne do wPolityce.pl, wolą zapraszać do siebie lub na swoje łamy Leszka Millera, Kazimierza Kika czy Magdalenę Ogórek, tworzyć wrażenie realnego konfliktu między Prawem i Sprawiedliwością a resztą, którą ostatnio reprezentuje zmęczona twarz Władysława Frasyniuka, niż upomnieć się o uwolnienie z więzienia Adama Słomki.

To lider Konfederatów Adam Słomka i jego projekty, np. „ław przysięgłych”, które istniały w II RP, powinny znajdować się w sferze zainteresowania „naszych” mediów. Ktoś usiłuje cenzurować dorobek KPN, osobiste poświęcenie tysięcy działaczy tego środowiska z lat 1979–2017 tylko dlatego, że trzeba by było rozliczyć się publicznie z własnych błędów dotyczących zatrzymania lustracji i dekomunizacji – co gwarantował Okrągły Stół. Tymczasem nie ma faktycznie sporu między PiS a PO. Bo czy na PRL może mieć inne od naszego spojrzenie poseł PO Antoni Mężydło? 2 marca 1984 w ramach tzw. porwań toruńskich został uprowadzony, torturowany i więziony przez funkcjonariuszy OAS (grupy specjalnej SB) w okolicach Okonina, a następnie pozostawiony na wysypisku śmieci w Brodnicy... Czy zatem mediom sprzyjającym „dobrej zmianie” ma być bliżej do Millera i Kika, którzy atakują „wroga” PO, czy do Mężydły z PO, który zdrowiem zapłacił za to, aby media mogły pełnić swoją rolę? Sądownictwo, a szerzej cały wymiar sprawiedliwości, zapewniał bezkarność Kiszczakowi i Jaruzelskiemu. Tysiące małych „jaruzelków” i „kiszczaczków” gwarantowały władzy sądowniczej faktyczną nietykalność, nadimmunitet rzędu lepszego niż „nieomylność papieska”! W ciągu prawie trzech dekad od 1989 roku tysiące „miłośników Jaruzelskiego” w wymiarze sprawiedliwości awansowało. Kolejne pokolenie „utrwalaczy władzy ludowej”, protegowane w ramach tej zamkniętej „nadzwyczajnej kasty”, dosyć jawnie mści się na Adamie Słomce za jego próby rozliczenia ich ojców, dziadków, matek i babć. Ich protoplaści porobili do tego w III RP

tematu. Nie mogłem uczestniczyć we wszystkich panelach, więc nie opisuję całego wydarzenia, zresztą referaty będą wkrótce opublikowane (zapewne również w internecie). Odniosłem jednak ogólne wrażenie, że mamy do czynienia z modą sezonową. Żaden mówca nie dał się uwieść postprawdzie. Po prostu musimy postprawdę przełamać, przeczekać i robić to, co do nas należy. Po pierwsze – trwać przy prawdzie.

– Powiedzieć (komuś Drugiemu) o tym, co istnieje, że istnieje, a o tym, co nie istnieje, że nie istnieje, jest prawdą. W cytowanym zdaniu podmiotem jest bezokolicznik ‘powiedzieć’, a z tej i z wielu innych wzmianek o prawdzie u Arystotelesa wynika bardzo wiele. Niestety – dalszy wielowiekowy bieg refleksji o prawdzie korzystał głównie z rzeczownikowej koncepcji Platona, który gdzie indziej ulokował swoje rozumienie prawdy: – Prawdziwy sąd powstaje, gdy wprost naprzeciw siebie i prosto padają na siebie te tłoki i odbicia, które do siebie należą. Wtedy sąd prawdziwy. Kiedy padają skośnie albo na poprzek – sąd fałszywy. Takie podejście do prawdy, doprecyzowane później przez św. Tomasza, zostało w XX wieku zakwestionowane. Zaczęły powstawać różne tzw. nieklasyczne teorie prawdy, które doprowadziły do kryzysu w tej materii i zakwestionowania samego pojęcia prawdy (Richard Rorty) jako kategorii nieprzystającej do paradygmatu postmodernistycznego, aż w końcu wykrystalizowało się pojęcie ‘postprawdy’. Ale postprawda nie jest poprawną odpowiedzią na kryzys prawdy! Posiłkując się teorią T. Kuhna (Struktura rewolucji naukowych) dowodzę, że postplatoński paradygmat rzeczownikowy należy zastąpić Arystotelesowym podejściem czasownikowym. Czytelników zainteresowanych tą problematyką zapraszam do lektury Prawdy po epoce post-truth. Dziś, gdy to piszę, tydzień po ukazaniu się książki, widzę, że ta pozycja dostępna jest już w wielu księgarniach internetowych, więc tyle na ten temat, a sam zabieram się do czasownikowego opracowania kolejnego zagadnienia. K

Prawda po postprawdzie Mój referat pt. Czasownikowa teoria prawdy po epoce post-truth dotyczył właśnie tego zagadnienia: postprawda przeminie, a życie potoczy się dalej. Zaprezentowałem też swoją najnowszą książkę (Jarczewski A., Prawda po epoce post-truth, Wydawnictwo Naukowe „Śląsk”, Katowice 2017), uważam bowiem, że na książki należy odpowiadać książkami, na wiersze wierszem, na encyklikę encykliką, a na broń demograficzną – o czym pisałem na tych łamach przed miesiącem – bronią demograficzną. I tę zasadę staram się realizować całym życiem. Na razie z wyjątkiem... encykliki :-). Książka o prawdzie – pisana z pozycji logika i językoznawcy – przedstawia i uzasadnia algorytm atrybucji prawdy, co może brzmi trochę dziwnie, ale jest algorytmiczną odpowiedzią na algorytmy internetowe. Nie operuję tam abstrakcjami, ale pokazuję, jak – używając czasowników – można opisywać najbardziej nawet skomplikowane zjawiska współczesności. Zaczynam oczywiście od Arystotelesa i jego słynnej czasownikowej definicji prawdy:

Czy mediom sprzyjającym „dobrej zmianie” ma być bliżej do Millera i Kika, którzy atakują „wroga” PO, czy do Mężydły z PO, który zdrowiem zapłacił za to, aby media mogły pełnić swoją rolę? zawrotne kariery i zdobyli wielotysięczne świadczenia. Adam Słomka znów siedzi. KPN 19 lipca 1989 roku przed gmachem parlamentu przy Wiejskiej protestował przeciwko wyborowi Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta PRL, a w Londynie umierał Prezydent RP Kazimierz Sabbat. Gdzie byli inni, no gdzie i dlaczego?... Czemu i po co o tym milczeć? K Autor jest dziennikarzem „Niezależnej Gazety Obywatelskiej w Bielsku-Białej”.


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

C

zymże więc są owe „wartości”, które wręcz majestatycznie brzmią w medialnych przekazach?! Słowo ‘wartość’, tłumaczone ze starożytnych języków – po grecku: áksios, a z łaciny: valor – znaczy tyle samo, co cenny, godny. Sama zaś aksjologia, czyli nauka (myśl) o wartościach zajmuje się badaniem ich kryteriów, natury, rodzajów i sposobów poznawania. Powszechna i tradycyjna definicja w dziedzinie filozofii wyróżnia podstawową kategorię aksjologiczną, oznaczającą wszystko to, co jest cenne i godne pożądania, stanowi cele ludzkich dążeń; zaznacza je jako podstawę ocen, norm i wzorów kulturowych. Oczywiś­ cie w encyklopedii wyszczególnione są też inne wartości, między innymi: dodatkowe, ekonomiczne, estetyczne, moralne, poznania, użytkowe i wymienne. Internetowa skarbnica wiadomości o tym słowie informuje, że są to: przedmioty i przekonania, determinujące względnie podobne przeżycia psychiczne i działania jednostek. W rozumieniu kulturowym wartości to powszechnie pożądane w społeczeństwie przedmioty o symbolicznym charakterze oraz powszechnie akceptowane sądy egzystencjalno-normatywne (orientacje wartościujące). Wymienione też zostały typy wartości: autoteliczne, instrumentalne, uznawane, odczuwane, zinternalizowane, allocentryczne i egocentryczne oraz deklarowane. Pod tymi jeszcze znajduje się kilkanaście innych rodzajów wartości. Każdy z nich opatrzony jest specjalnym linkiem, którego zgłębienie mogłoby tylko bardziej zagmatwać podstawowe pojęcie. Wróćmy więc do początku. Dawniej to, co upragnione, najczęściej określano terminami: ‘dobro’, ‘dobroć’; porównywano do najcenniejszych przedmiotów. A posiadaniem skarbów szczycili się zawsze zwłaszcza rządzący. Cesarze, królowie i książęta nie bez głębszej przyczyny stroili się w regalia o ogromnej wartości, które symbolizowały ich monarszą godność. Korona oznaczała szczególne uświęcenie w sensie mistycznym, ale także i rozsądek. Berło – siłę sprawiedliwości władcy, czyli praworządność. Królewskie jabłko zaś

– potęgę, obejmującą cały świat. Tron, również kojarzony z panowaniem, już w czasach Salomona oznaczał podporę chwały i łaskę. Szata z czerwonej i fioletowej purpurowy wskazywała na najznamienitszą osobistość. Dostojnicy kościelni, ślubując wierność swojej diecezji czy zakonowi, otrzymują pierścień, którego symbolika związana jest z zaufaniem, poświęceniem i zawartym przymierzem. Specjalnie dobierane były również barwy zdobiących je klejnotów. Najcenniejsze naturalne minerały jako materialne symbole prawd duchowych często porównywano do najszlachetniejszych postaw i zalet. Najwyższy żydowski kapłan, kiedy wchodził do miejsca Świętego Świętych, na sercu nosił pektorał złożony z dwunastu kamieni, nie tylko reprezentujących imiona pokoleń Izraela, ale również służący do radzenia się Bożej wyroczni (Wj 28,15–30). Biblijna Księga Przysłów wartość samej mądrości przedkłada ponad srebro i złoto oraz wszelkie inne klejnoty (Prz 3,13–20). „Nietopliwa” platyna może służyć za wzór pokory. Miedź kojarzona jest z życzliwością. Stal stała się synonimem twardości. Nawet surowe żelazo do dzisiaj nasuwa charakterystyczne skojarzenia.

Na wartości często powołują się politycy, odwołujący się do mniej lub bardziej określonych europejskich standardów. Zwykle wykorzystują oni to słowo w okolicznościach, które, wydaje się, ich samych przerastają. Ważniejsza dla nich też jest „poprawność”, nie zawsze z prawdziwymi wartościami mająca jakiekolwiek powiązania.

Wartości Barbara Maria Czernecka

W

e wszystkich cywilizacjach i kulturach unikatowym kruszcom przypisywano znaczenia. Najbardziej fascynowały barwne kamienie, zwane szlachetnymi. Najcenniejszy ze wszystkich diament, jako niezniszczalny, odwiecznie stanowił naturalny przykład trwałości. Miał także symbolizować nieprzekupność. Nazywany był po grecku adamas, co znaczy „niepokonany”. Włosi mówili o nim: amante de Dio – „ukochany przez Boga”. Święty Efrem bardzo trafnie do niego porównywał prawdę, której nie ma sposobu zmienić i pomniejszyć. Z prawdy z kolei wynikają wszystkie inne wartości. Diament dawał się oszlifować na brylant tylko innym diamentem. Ciemnozielone szmaragdy kojarzono z wiarą i nieśmiertelnością. Czerwone rubiny symbolizowały nie tylko

miłość, ale przede wszystkim Boską potęgę. Szafiry uznawano za kamienie święte. Perły do dzisiaj kojarzone są z pięknem, niewinnością, ale i cierpieniem. Nazwa agatu w języku greckim znaczy tyle samo, co dobro. Malachit miał przypominać o pielęgnowaniu w sobie cnoty cierpliwości, aby w taki sposób wzmacniać wytrzymałość i wewnętrzny spokój. Sile fizycznej przydano kamień zwany krwawnikiem. Ametyst już przez starożytnych pogan był kojarzony z trzeźwością. Nasze zaś rodzime bursztyny Rzymianom przywoływały na myśl jasność umysłu.

W

kulturze Dalekiego Wschodu nefryt określano jako kamień przyjaźni. Jaspis, uznawany za kamień zwycięstwa, przeznaczany był dla wodzów. W czasach zaś potęgi Rzeczpospolitej hetmani szczycili się buławami wysadzanymi turkusami, kojarzonymi z odwagą, mocą i siłą. Korale zaś, noszone zarówno przez szlachtę, jak i wieśniaczki, jeszcze niedawno miały zapewniać poczucie bezpieczeństwa. Onyksy, dzięki głębi czarnego połysku, stawały się elementami biżuterii żałobnej. W historii świata najważniejsze kultury skupiały się przede wszystkim wokoło kultu Boga, uznawanego za Istotę Najwyższą. Każde państwo wobec własnych obywateli oraz innych krajów eksponuje ze swojej bogatej historii największe wartości, także duchowe, które ukształtowały zamieszkałe w nim ludy. Zwłaszcza patriotyzm był i jest postawą godną prezentowania. Nieoficjalna polska dewiza wojskowa: „Bóg, Honor, Ojczyzna” także zawiera w sobie takie spójne elementy, które wskazują na to, co jest najważniejsze dla całego narodu. Anglicy dotąd szczycą się zawołaniem: „Boże, chroń królową!” Pod herbem Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej na srebrnej wstędze złotymi literami wypisano dewizę: „Bóg i moje prawo”. Odnowione przez Karola Wielkiego Cesarstwo Rzymskie w nazwie własnej miało wyraz „Święte”. Krzyż Rycerzy Chrystusa wisiał na łańcuchu tarczy Królestwa Portugalii. Francja niegdyś szczyciła się Orderem Świętego Ducha. Odwiecznym znakiem Węgier, obok

Właśnie wyszedłem z więzienia. Ściślej, z aresztu śledczego w Katowicach. Rodzi się pytanie: jak to możliwe, że w czasach dobrej zmiany zbrodniarze komunistyczni i najwięksi aferzyści pozostają bezkarni, a działacz opozycji niepodległościowej zostaje pozbawiony wolności?

Dlaczego w czerwcu 2017 r. zostałem więźniem politycznym? Historia zatoczyła koło Adam Słomka

S

prawa jest prosta. Wymiar sprawiedliwości III RPRL pozostaje fikcją. Jest żywym reliktem kadr PRL-u i umowy Okrągłego Stołu z Magdalenki. W ostatnie święta wielkanocne byłem uwięziony w areszcie śledczym w Mysłowicach za noszenie czapki legionowej oficera Związku Strzeleckiego na procesie o rzekome znieważenie pomnika ruskich okupantów. Sędzia Michał Fijałkowski ukarał mnie karą porządkową aresztu za naruszenie powagi sądu! Trzeba przyznać, że to oryginalny pretekst. Kara taka jest w naszych sądach wymierzana w ułamku sekundy, arbitralnie przez sędziego (zainteresowanego) i natychmiast wykonywalna! Natomiast w początku czerwca zostałem ponownie umieszczony w areszcie, tym razem katowickim, na podstawie kary porządkowej wymierzonej za… następującą spokojną wypowiedz podczas tego samego procesu o pomnik ruskich okupantów: sędzia zachowuje się dziś tak, jak sędziowie w PRL-u. W systemie totalitarnym zdarzali się przecież uczciwi sędziowie (bardzo rzadko, ale jednak) i zupełnie nie rozumiem nerwowej reakcji M. Fijałkowskiego. Oczywiście prawdziwe powody represji ze strony wybranej kasty są oczywiste. Środowisku niezłomnych weteranów opozycji udało się zorganizować miasteczko protestu: „Zamknąć sędziego zbrodniarza Michnika – uniewinnić Miernika za protest tortowy” pod Sądem Najwyższym oraz upublicznić nazwiska setek prokuratorów i sędziów zbrodniarzy komunistycznych, naszych oprawców ze stanu wojennego, którzy

nadal kierują głównymi instytucjami wymiaru nie-sprawiedliwości. To wielki sukces Centrum Ścigania Zbrodniarzy Komunistycznych i Faszystowskich, które założyliśmy wspólnie z Marszałkiem Seniorem Kornelem Morawieckim z Solidarności Walczącej (Koło Poselskie Wolni i Solidarni) oraz posłem PiS Andrzejem Melakiem z Komitetu Katyńskiego i KPN. Więzienie przywrócono obecnie jako standardową represję w ramach kar porządkowych, co stało się charakterystycznym precedensem w rękach kasty niezdekomunizowanych sędziów III RP, podobnym do ich własnych praktyk stosowanych w końcowym PRL-u czy obecnie na Białorusi. W tym celu nadużywa się ustawy o ustroju sądów powszechnych i ochronie powagi sądu. Przepis ten został wprost zaimplementowany z czasów PRL i mimo, że jest niezgodny ze standardami Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (nikt nie może być przecież sędzią we własnej sprawie. Polecam wyroki ETPC, np. Kyprianou kontra Cypr, aplikacja 73797/01 z 15.12.2005) – kara pozbawienia wolności w trybie kary porządkowej jest po prostu na terenie Unii Europejskiej nielegalna – jest jednak u nas i w Bułgarii stosowany nadal. Zamykanie w więzieniu kogokolwiek za słowne opinie samo w sobie jest kuriozalne. Normalnie, jeżeli sędzia (dowolny funkcjonariusz) czuje się obrażony, ma pełne prawo dochodzić swoich praw w procesie cywilnym – tak od lat uważa Sąd Najwyższy i Trybunał w Strasburgu. Nie wolno mu nadużywać swojego stanowiska do

natychmiastowego wymierzania sprawiedliwości poprzez pozbawianie kogokolwiek wolności swoją arbitralną decyzją.

P

arę słów o aresztach: ten w Mys­ łowicach robił wrażenie żywego skansenu komunistycznej kadry kierowniczej, zwracającej się do wszystkich zwrotami typu: „wiecie, rozumiecie...” Ponadto byłem tam osadzony z więźniami kryminalnymi, co jest jaskrawym złamaniem dyspozycji Kodeksu karnego wykonawczego, który stanowi, iż więźniowie ukarani karą porządkową nie mogą przebywać w towarzystwie osób skazanych za przestępstwa. Areszt w Katowicach robi lepsze wrażenie, gdyż udało mi się po twardej walce wyegzekwować prawo do izolacji od kryminalistów oraz, co nie jest bez znaczenia, jedzenie było znośniejsze. Niestety limitowano tu rozmowy telefoniczne do 5 minut, a czasami wręcz uniemożliwiano korzystanie z aparatu. Separacja ukaranych czy również więźniów politycznych jest tym ważniejsza, iż w 2010 roku bandyci z Gangu „Krakowiaka”, osadzeni w tym samym co ja areszcie śledczym, oskarżyli mnie, iż namawiałem ich do zabicia („wysłania do piachu” – cytat z aktu oskarżenia) prezesa sądu rejonowego w Katowicach, Krzysztofa Hejosza. Prezes przyznał, pytany przeze jako świadek, iż spotykał się nieformalnie z oficerami MSW i przyjął celem „wykorzystania w procesie przeciwko Słomce” nagrania z nielegalnej inwigilacji wieców KPN. Po kilku latach procesu przeniesionego do Małopolski okazało się,

iż wszyscy świadkowie oskarżenia to „skruszeni” współpracownicy CBŚ i innych służb specjalnych, karani za składanie fałszywych zeznań. Zostałem uniewinniony, ale wcześniej byłem osadzono przez 2 tygodnie w areszcie śledczym w Wadowicach. Natomiast kierownictwo CBŚ oraz świadkowie oskarżenia, czyli gangsterzy (np. skazani za dokonanie 110 porwań dla okupu), pozostali bezkarni, a ściślej, mafiozi w czasie odbywania kary jakoś tak „przypadkiem” otrzymali sądowe przepustki ze względu na zły stan zdrowia i gremialnie wyjechali do Anglii, gdzie słuch po nich zaginął. Jeden z tych „dżentelmenów” pod zmienionym nazwiskiem prowadzi całkiem poważny biznes w Polsce… Natomiast prezes sędzia Hejosz awansował do Sądu Okręgowego w Katowicach, a nawet zaradny i sławny ostatnimi czasy Prezes Sądu Apelacyjnego w Krakowie zaproponował mu stanowisko pracy u siebie. Jednak niewdzięczny i małostkowy Prezydent RP Andrzej Duda nie zaakceptował jego kandydatury na sędziego Sądu Apelacyjnego, czym spowolnił tę błyskotliwą karierę… Jedynym skazanym w tej nietuzinkowej aferze sporej grupy sędziów, prokuratorów, oficerów służby więziennej, CBŚ i gangsterów „Krakowiaka” okazał się być miesiąc temu redaktor Józef Wieczorek – działacz opozycji usunięty przez komunistów z pracy na Uniwersytecie Jagiellońskim (i do dziś nie przywrócony do pracy!), obecnie dziennikarz niezależny, który ujawnił całą tę intrygę w postaci relacji z jawnego w 99% procesu sądowego. Za ujawnienie tej prawdy (przepraszam:

tajemnicy) nadzwyczajnej kasty został w akcie zemsty skazany. Jeżeli nie przypilnujemy i nie nagłośnimy jego sprawy w II instancji, to pewnie zamienią mu karę grzywny na areszt i będzie mógł poznać ponownie uroki jakiejś celi.

W

areszcie w Katowicach byłem obecnie osadzony w celi numer 114 – najmniejszej celi tego obiektu, o powierzchni tak małej, że nie mieści się tam poza składanym, mocowanym do ściany łóżkiem nawet krzesło! Nic dziwnego, bo to były karcer: Gestapo, NKWD i UB. Siedzieliśmy tam na zmianę ze śp. Sławkiem Skrzypkiem (zginął w Smoleńsku/Katyniu), karani przez trepa sadystę pod zarzutem umieszczania zdjęcia generała Jaruzelskiego wyciętego z prasy gadzinowej PRL w miejscu „prowokacyjnym” czyli… na muszli klozetowej. Były to przejawy prywatnej wojny internowanej braci górniczej, a my jako najmłodsi dostaliśmy za nich karę karceru. Tak historia zatoczyła koło. Trafiłem w znajome mury po 35 latach. Ale zmiana jednak zaszła: zamiast gołych desek pojawił się materac. Mam nadzieję, że środowiska patriotyczne dopilnują zamiany tego aresztu w muzeum ofiar terroru komunistycznego, wzorem obiektu z ulicy Rakowieckiej w stolicy. Katowicki areszt jest jeszcze bardziej złowrogi: tutaj zamordowano bodaj największą grupę Niezłomnych-Wyklętych. Tutaj też przez całą II wojnę światową intensywnie mordowała AK-owców gilotyna gestapo. Każdorazowo, jak piszę z aresztów listy do sądów, dodaję na kopercie

biało-czerwonych pasów Arpadów, był srebrny, bizantyjski krzyż patriarchalny. Podobny, lecz złoty na błękitnej tarczy, został umieszczony w godle litewskiej Pogoni. W protestanckim Królestwie Pruskim surowa dyscyplina nakazywała, zwłaszcza żołnierzom, iść do boju: „Z Bogiem za króla i ojczyznę!” Imperialna Rosja także powtarzała: „Boże chroń cara!”. Księstwo Monako do dzisiaj istnieje „Z Bożą pomocą”. Chyba wśród wszystkich narodów aktualne są symbole lub hasło w kilku barwach i słowach wyrażające ich najważniejszą obywatelską wartość. Amerykanie swoją dewizę „Bogu ufamy” umieścili nawet na dolarach. W Dominikanie i Ekwadorze nawołują: „Bóg, ojczyzna, wolność”. Podobnie brzmi hasło Hondurasu: „Bóg, jedność i wolność”. Na Filipinach najważniejsi są: „Bóg, ludzie, natura i państwo”. Bojowe zawołanie wyznawców islamu głosi: „Bóg jest wielki!”. Warto zauważyć, że w przytoczonych przykładach to właśnie Pan Bóg pojawia się na pierwszym miejscu. Dla wyznawców Jezusa Chrystusa, obok życia nadprzyrodzonego w łasce sakramentów świętych i innych charyzmatów, bardzo istotne są zasady etyczne. Do podstawowych zaś sprawności, czyli cnót teologalnych, zalicza się wiarę, nadzieję i miłość. To są właśnie prawdziwie boskie dary! Zawarciu Unii Europejskiej, obok filozofii greckiej i prawa rzymskiego, przyświecały najszlachetniejsze chrześcijańskie wartości. Często są one przywoływane przez zagorzałych eurokratów podczas politycznych sporów. I zwykle na przywołaniu pojęcia się kończy. W preambule jeszcze obowiązującej Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej istnieje odniesienie do „uniwersalnych wartości”. Oczywiście poprzedza to ważniejsze od nich wspomnienie samego Boga jako źródła prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna. W Konstytucji 3 maja zaraz po preambule, w pierwszym rozdziale wymieniona jest zaś, jako religia panująca, wiara święta rzymska ze wszystkimi jej prawami! Zastrzeżona jest też wolność dla innych obrządków, wyznań i religii. Dokończenie na str. 12

dopisek „z miejsca uświeconego krwią tysięcy patriotów zamordowanych przez sędziów PRL, NKWD i UB”. Uważam, iż powinniśmy w ramach Ruchu Sanacji i Kontroli Sądów dążyć do uspołecznienia wymiaru sprawiedliwości, tak jak zrobiła to II RP, i propagować w społeczeństwie i rządzie ideę powrotu do instytucji ŁAWY PRZYSIEGŁYCH, losowo wybranych obywateli, którzy podejmują decyzję o winie. Sędziowie zajmą się wtedy tylko prowadzenie rozpraw. Koncepcja obsadzania stanowisk przez „swoich” sędziów działa przecież tylko przez kadencję własnej władzy, a to pudrowanie trupa. Ważne, by społeczeństwo poczuło realnie dobrą zmianę i uznało instytucje państwa za swoje, a nie wrogie. Dziś prawie każdy unika sądów jak ognia. Wszystkim aktywnym społecznikom serdecznie dziękuję za wyrazy solidarności: za kartki wysyłane do aresztu (to ważne) i za udział w solidarnościowych wiecach pod aresztem i sądami. Przyzwoitym dziennikarzom za nagłaśnianie tego skandalu i patologii. Dotychczas żaden z moich oprawców nie poniósł jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje czyny. Ani ten, który zabił moją Mamę, Krystynę Słomkę (płk SB Z. Zygadło), ani sędziowie i prokuratorzy chroniący towarzysza pułkownika przed odpowiedzialnością karną, ani ten, kto internował nas – siedemnastolatków, ani ten kto relegował mnie z wilczym biletem z liceum w 1982 roku, ani ten, kto nakazał wyrzucenie z pracy, ani ten, kto zasądził zaoczną eksmisję całej mojej rodziny z mieszkania, ani ten, kto uwięził kierownictwo KPN na 2 lata na Rakowieckiej (sędzia Andrzej Kryże), ani ci, którzy pobili mnie w szpitalu gruźliczym aresztu na Rakowieckiej do nieprzytomności (funkcjonariusze ZOMO przebrani przez SB w mundury Służby Więziennej PRL), ani ten, kto nakazał konfiskatę samochodu za przewożenie „nielegalnych” książek Miłosza i Piłsudskiego… Żaden komunistyczny siepacz nie został pociągnięty do jakiejkolwiek odpowiedzialności – ani karnej, ani nawet dyscyplinarnej. Bezkarność tamtych zbrodni rodzi kolejne patologie w III RP, rozzuchwala nadzwyczajną kastę i ich złodziejsko-komunistyczne zaplecze. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Zenon Szmidtke

oraz szyb „Jerzy”, stanowiący element katowickiego centrum handlowego Silesia City Center. Właścicielem 50% udziałów (kuksów) w innej kopalni, „Eminencja”, były śląskie instytucje kościelne (szpital świętego Ducha w Bytomiu i katolicka parafia w Królewskiej Hucie). Kopalnię „Eminencja” nazwano tak na cześć kardynała wrocławskiego Georga Koppa. Również od jego imienia pochodzi nazwa szybu tejże kopalni – „Jerzy” (niem. „Georg”).

FOT. NAC

W

dniu 30 maja br. w Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu odbyło się kolejne spotkanie w ramach „Akademii po szychcie 2017”: O górnośląskim przemyśle w Roku Reformacji na Śląsku. Dynamiczny rozwój górnośląskiego przemysłu górniczo-hutniczego i jego wybitni twórcy. Marcin Smierz, doktorant w Instytucie Historii Uniwersytetu Śląskiego, wygłosił referat zatytułowany: Rudzkie Gwarectwo Węglowe, poważnie inwestujące mimo trudności, i jego organizator hrabia Nicolaus von Ballestrem. Rudzkie Gwarectwo Węglowe (1931–1945), koncern należący do hrabiego Ballestrema, stanowił konglomerat wzajemnie uzupełniających się zakładów: trzech kopalń węgla kamiennego, koksowni i elektrowni, zakładów pomocniczych – cegielni, tartaku, stolarni oraz gospodarstwa rolnego zaopatrującego również okolicznych mieszkańców. W skład RGW wchodziła najstarsza na obszarze obecnej Rudy Śląskiej oraz druga na Górnym Śląsku kopalnia węgla kamiennego „Wawel” (pierwotnie „Brandenburg”). Jedną z nielicznych pozostałości po zakładach RGW są: zachowany budynek wraz z maszyną wyciągową szybu „Mikołaj” w Rudzie, będący jednym z obiektów Szlaku Zabytków Techniki,

W latach światowego kryzysu gospodarczego zarząd RGW realizował politykę oszczędnościową, polegającą m. in. na redukcji zatrudnienia. Zgodnie z zaleceniem komisarza demobilizacyjnego, zwolnienia w pierwszej kolejności dotyczyły robotników przyjezdnych. Liczono na ich powrót w rodzinne strony do pracy w rolnictwie. Redukcja zatrudnienia dotknęła również kawalerów i pracowników

Tradycja – atrakcja, pamięć i wzruszenia Marta Garcorz

XIV

Wojewódzkie Dni Kultury Kresowej w Kędzierzynie-Koźlu odbyły się w Hali Śródmieście 4 czerwca 2017 roku. Ogromna scena została zapełniona przez różne grupy artystyczne, które na najrozmaitsze sposoby pokazywały, jak kultywują swoje tradycje.

Pani Prezydent Miasta Sabina Nowosielska otrzymała od grupy „Kamraty ze śląskiej chaty” podarunki w postaci bochenków chleba i ręcznie robionego serca, co miało być symbolem przyjaźni pomiędzy Pilchowicami a Kędzierzynem-Koźle. Jednak nie wystąpiliby oni, gdyby nie Tadeusz Puchałka. Współpracuje on z pilchowicką

nabywających uprawnienia rentowe. Dążono do niezwalniania jedynych żywicieli rodzin.

W

drugiej połowie lat trzydziestych XX wieku w zakładach RGW wprowadzono szereg poważnych inwestycji, m. in. w szybie „Jerzy” w miejsce dotychczasowego przedziału klatkowego zamontowano skip – wówczas nowoczesne urządzenie wydobywcze. W kopalni „Eminencja” zrealizowano koncepcję wyjątkowego w skali Śląska transportu osobowego. Wagony kopalniane (węglarki) o ładowności 640 kg wyposażono w drewniane siedziska i daszki. W jednym tak zmodernizowanym wagonie mieściło się czterech robotników. Hrabia Mikołaj Ballestrem zginął w lutym 1945 r. w Dreźnie, w wyniku amerykańskich nalotów dywanowych na to miasto. Podczas dyskusji po referacie dr inż. Witold Zyk podzielił się swoimi wspomnieniami. Zapamiętał, że Mikołaj Ballestrem był człowiekiem bardzo religijnym, a w RGW panowała duża życzliwość, ale jednocześnie duży dystans między pracownikami różnego szczebla. Po II wojnie światowej w Rudzkim Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego ten dystans bardzo się zmniejszył.

młodzieżą od dłuższego czasu i jest dobrym duchem tamtejszej szkoły. Grupa „Kamraty ze śląskiej chaty” ma ogromne wsparcie w nim, a także w dyrektorze Zespołu Szkół w Pilchowicach – Łukaszu Kwiotku oraz Pani Marioli Serafin, która czuwa i prowadzi tę grupę od czasów jej powstania. To wydarzenie było wspaniałym świadectwem, że tradycja nie umiera, ale jest kultywowana przez młodsze pokolenie. Starsi i młodzi potrafili znaleźć tam rozrywkę i podziwiać przepiękne występy chóru „Echo Kresów”, którego śpiew przyprawiał o dreszcze, a także

XIV Wojewódzkie Dni Kultury Kresowej w Kędzierzynie-Koźlu przeszły do historii jako kolejne spotkanie dwóch bratnich kultur.

Pilchowicki akcent kulturalny w Kędzierzynie Koźlu Tadeusz Puchałka

W

założeniach koncert miał być imprezą plenerową, jednak ostrożność organizatorów, a także kobieca intuicja pani Teresy Gibas sprawiły, że w ślad za niepokojącymi doniesieniami prognostyków pogody zdecydowano się

na przeniesienie imprezy pod dach hali widowiskowo-sportowej mieszczącej się obok Parku Pojednania. Ostrożność i rozsądek, jak się miało wkrótce okazać, nie były przesadzone. Nawałnica, która przeszła nad miastem w godzinach popołudniowych, z pewnością przerwałaby piękną imprezę na długo przed jej planowanym zakończeniem. Patronem uroczystości tradycyjnie był Witold Listowski, organizatorami – Stowarzyszenie Kresowian Kędzierzyna Koźla, którego pan Witold jest prezesem, a także Miasto i Gmina Kędzierzyn Koźle, które na uroczystości reprezentowali: Prezydent Kędzierzyna Koźla Sabina Nowosielska i przedstawiciele Urzędu i Rady Miasta. Obecny był też duchowny cerkwi prawosławnej z Kędzierzyna. Koncert prowadził niezastąpiony w tej roli aktor sceny krakowskiej Wojciech Habela. Już na początku publiczność miała okazję podziwiać uroczyste powitanie (chlebem i solą, połączone z przekazaniem serca wykonanego przez mistrzynię rękodzielnictwa z gminy Pilchowice, Leokadię Piechutę), władz

miasta oraz mieszkańców, a także przyjaciół z Ukrainy przez młodzież ZS Pilchowice – Martę Garcorz i Bartosza Zalewskiego – członków zespołu regionalnego działającego na terenie szkoły w Pilchowicach. Młodzi ludzie, zwracając się do pani prezydent oraz mieszkańców i gości, nawiązali do tradycji związanych z darowaniem serca władzom miasta jako znaku miłości i dozgonnej przyjaźni. Bochny chleba zostały przekazane przez panią prezydent na ręce prezesa Stowarzyszenia Kresowian i przedstawiciela strony ukraińskiej. Publiczność miała okazję podziwiać przepiękne występy zespołów wokalno-instrumentalnych, grup tanecznych i chóru „Echo Kresów” z Kędzierzyna Koźla pod dyrekcją A. Wołkowskiego i Narodowego Chóru Ukrainy „Żurawka” pod dyrekcją Stiepana Dzurowskija z Ostrowa. Zupełnie zmienił nastrój występ młodzieżowego kabaretu „Kamraty ze śląskiej chaty” Zespołu Szkół Pilchowice pod kierownictwem mgr Marioli Serafin. Tym razem młodzi aktorzy przedstawili życie młodego Ślązaka, żyjącego jak niegdyś, zgodnie z tradycjami swoich staroszków, a jednocześnie łączącego te historyczne, niepisane prawa wychowawcze z dniem dzisiejszym. Członkowie zespołu zaprezentowali bogaty program skeczów, w których starali się pokazać w zabawny sposób dzisiejsze życie. Krótkie programy kabaretowe przeplatane były tańcami i piosenkami w języku polskim, angielskim i niemieckim. Miało to pokazać oblicze współczesnego młodego Ślązaka, który godo po śląsku, mówi po polsku i zna języki obce, a przy tym jest urodzonym kabareciarzem i tworzy własne teksty, recytuje, tańczy i śpiewa... Wszystko to składa się na naszą śląską kulturę. Przeca babske combry, szkubki, czy górnicze karczmy są tego

dobitnym dowodem i to między innymi tam rodziły się najpiękniejsze biesiadne szlagiery... Zespół „Komes” z Kędzierzyna Koźla przedstawił ciekawy program z choreografią D. Stanis do muzyki J. Herby. Wszyscy z nieskrywaną niecierpliwością oczekują podczas corocznych koncertów w Kędzierzynie ukochanej przez wszystkich grupy wokalno-tanecznej „Perła z Doliny” pod dyrekcją księdza profesora K. Panasowca. W tegorocznym koncercie młodzi wykonawcy wystąpili w repertuarze pieśni i tańców z mocnym akcentem patriotycznym. Jak powiedziała choreograf Halina Regecka, była to najmłodsza część zespołu. W podobnym programie pieśni wystąpiły „Sokoły” z Kędzierzyna Koźla pod dyrekcją W. Kwinty. Zabawnie i nostalgicznie

Młodzi aktorzy przedstawili życie młodego Ślązaka, żyjącego jak niegdyś, zgodnie z tradycjami swoich staroszków, a jednocześnie łączącego te historyczne, niepisane prawa wychowawcze z dniem dzisiejszym. zrobiło się podczas występu znanego wszystkim duetu „Tyligentne Batiary” z Bytomia, czyli A. Żurawskiego i A.

Po II wojnie światowej dr inż. Zyk współpracował z inż. Józefem Miąsikiem, który w okresie międzywojennym piastował stanowisko dyrektorskie w RGW. Józef Miąsik był absolwentem Akademii Górniczej w Krakowie. Do RGW został skierowany w ramach ówczesnej polityki polonizacji przedsiębiorstw górniczych. Bardzo szybko awansował. Jako dyrektor zarabiał 2000

zł miesięcznie, w owym czasie więcej niż generałowie. Obecny na spotkaniu wiceprezydent Zabrza Jan Pawluch podkreślił, że obecną pozycję i rozwój miasto zawdzięcza temu, iż w przeszłości było silnym ośrodkiem górniczym. Dlatego jego władze interesują się historią górnictwa i darzą dużym szacunkiem górników, których praca stała się źródłem obecnej pomyślności Zabrza. K

zespołu „Perła – zespół z Doliny”, prezentującego urzekające tańce. Lista uczestników Dni Kultury Kresowej była o wiele dłuższa. Każdy występ pokazywał w piękny sposób zatrzymanie przeszłości w ubiorach, języku i tradycji przekazywanych od pokoleń. Widownia była zachwycona kolorowymi, niezwykłymi strojami każdej z grup. Prócz występów znalazło się tam również miejsce dla smakoszy, którzy mogli skosztować tradycyjnej śląskiej kuchni, a miłośnicy muzyki mieli możliwość kupić nagrania kresowych utworów. K

Polacy wybierają Czechy Tadeusz Puchałka

N

ic nie dzieje się bez przyczyny. To, że Polacy opuszczają kraj i poszukują lepszych warunków życia u naszych zachodnich sąsiadów, zarówno tych bliższych, jak dalszych, wiemy od dawna. Ostatnio jednak rośnie także liczba rodaków podążających w tym celu do naszych południowych sąsiadów. Sytuacja ta nie napawa optymizmem. Trochę przykro też, że oznacza to, że ciągle odstajemy od Czechów. Bez wyraźnych powodów Polacy ojczyzny raczej nie opuszczają, a jeżeli tak się dzieje, chyba należałoby się zastanowić, dlaczego w Czechach się da, a u nas, jak zwykle, pod górkę... Był czas, kiedy Polacy chętnie zatrudniali się w czeskich kopalniach, gdzie warunki pracy bywały z różnych powodów często trudniejsze niż w kraju, kusiły jednak o wiele wyższe zarobki. Polacy, o czym dowiadujemy się z serwisu informacyjnego innpoland. pl, mile widziani są w Czechach także w przemyśle maszynowym, samochodowym. Wielu naszych rodaków można spotkać na przykład w fabryce „Škoda”, zaś w firmie DENSO, która produkuje części do układów klimatyzacji, jedna piąta załogi liczącej 2000 pracowników to Polacy. O wiele sprawniej niż w Polsce działa w Czechach opieka medyczna, bo czas oczekiwania na przyjęcie do lekarza specjalisty jest tam o wiele krótszy, a bywa, że pacjent z Polski, spełniający wymogi tamtejszej służby zdrowia, czyli posiadający podstawowe dane o swojej chorobie i leczeniu, zostaje poddany zabiegom natychmiast. W Polsce na operację zaćmy czeka się średnio trzy lata, w Czechach zaś zaledwie kilka dni. Jak podaje „Gazeta Wrocławska”, z regionu na operację zaćmy do Czech wyjechało ponad 1000 osób. Podobnie rzecz się ma z opieką prorodzinną. Coraz więcej Polaków zapisuje także dzieci do czeskich przedszkoli. Polacy kupują tam mieszkania, bo tańsze, a zapytani, dlaczego tak łatwo opuszczają Polskę, odpowiadają, że

Czesi mają lepsze podejście do życia (pewnie chodzi o to, że potrafią myśleć po gospodarsku). Poza tym naszych rodaków męczą ciągłe awantury polityczne, z których na dobrą sprawę nic nie wynika. Wydaje się, że nam ciągle brak dbałości o swoje gospodarstwo. Sprzątamy chętnie u sąsiadów, zapominając o swoim obejściu. „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Prawda to prosta jak budowa cepa, tylko jakoś dziś u nas zapomniana. Aby rozpocząć tworzeFOT. ZE ZBIORÓW PRYWATNYCH AUTORA

O Rudzkim Gwarectwie Węglowym

nie czegoś nowego, warto wspomnieć na początku dyskusji o tym, jak to drzewiej bywało – rządzący z opozycją radzić powinni, nie szable przeciwko sobie dobywać... Należałoby na początku zmienić w naszej polityce język nienawiści na język zgody, bo tylko tą drogą zdołamy opracować mądry plan naszego gospodarczego rozwoju. Tylko czy potrafimy podać sobie ręce i radzić po gospodarsku, czy nadal będziemy sobie nawzajem udowadniać własne racje i za wszelką cenę przeszkadzać? Czas płynie, a Polaków w kraju ubywa, czyli ubywa fachowej siły roboczej i potencjału naukowego. Piękne hasła w wystąpieniach utalentowanych mówców nie wstrzymają masowych wyjazdów Polaków w poszukiwaniu lepszego życia. W ślad za pięknymi słowami powinny iść czyny, a tego z pewnością nam brak. Podziwiamy naszych sąsiadów Czechów i troszkę im zazdrościmy. Może doczekamy się, że u nas w końcu nadejdzie czas, kiedy młodzi zostaną u siebie – przekonani, że warto. K

Dokończenie ze str. 11

Jaworskiego. W repertuarze zespołu nie brakuje znanych biesiadnych śląskich piosenek z mocnym gwarowym akcentem i chwała za to naszym kresowym kamratom. Na zakończenie koncertu wys­tąpił zespół „Komorno” pod dyrekcją R. Sudóla, w pięknych ubiorach (m. in. kontuszach).

P

rzez cały czas trwania imprezy towarzyszyła publiczności Grupa Rekonstrukcji Historycznej „Karpaty” w składzie: Beata Zenderowska, Tomasz Kołton i Robert Garcarzyk, która na swoim stanowisku prezentowała wyposażenie żołnierzy 2 Korpusu Armii gen. Andersa. Podczas krótkiego wystąpienia opowiadali o sobie i o frontowych więziach Ślązaków i Kresowiaków (stąd też ich obecność na tej imprezie). Wspominali także dramatyczne losy Ślązaków, którzy wychodzili na wojnę w mundurach Wehrmachtu, a wracali umundurowaniu wojska polskiego, które prezentowali na sobie członkowie grupy rekonstrukcyjnej. Podstawowe danie śląskie, czyli żur, serwowały członkinie KGW „Żernica” wraz z przybyłą na tę patriotyczną (z integracyjnym akcentem) imprezę prezes Ge-

nowefą Suchecką. Panie w śląskich strojach reprezentowały swoją miejscowość, a przy tym gminę Pilchowice oraz powiat gliwicki, natomiast wyroby rękodzieła prezentowała mieszkanka Pilchowic, członkini Stowarzyszenia Pilchowiczanie Pilchowiczanom Ewa Morgała wraz z mężem. Obok można było posmakować kuchni kresowej, więc było coś dla duszy i dla podniebienia. Na pożegnanie można było się zaopatrzyć w pamiątkę w postaci ozdoby wykonanej rękami ludowej artystki z Pilchowic. Pyrsk ludkowie rostomiyli – potkomy se na bezrok... K

Wartości Barbara Maria Czernecka

W

edług tradycyjnych przekonań i doświadczeń to, co pierwsze, bywa najlepsze, dlatego warto przy debacie nad kształtem nowej konstytucji oprzeć się właśnie na tych, użytych już i sprawdzonych najwyższych wartościach. I niech wreszcie głowa Orła Białego zostanie na powrót zwieńczona koroną z najszlachetniejszych klejnotów, a nad nimi zajaśnieje złoty Krzyż Chrystusa. Wydaje się jednak, jakby jakaś nie wszystkim wiadoma siła mąciła celowo w uzyskaniu ogólnego porozumienia. Kto jest przyczyną podziałów, wiadomo tylko prawdziwie wierzącym. Mniej uświadomionym można podpowiedzieć, że jego imię jest równoznaczne z przeciwieństwami, oszczerstwami i przeszkadzaniem. Zło jest, tylko i aż, zaprzeczeniem wszystkich dobrych wartości. Ale to Pan Bóg, już na początku świata, kształtując ludzi na swój obraz i podobieństwo, zaplanował dla nas wartości najwyższe. Stworzył człowieka jako dobrego. Dopiero w konsekwencji grzechu pierworodnego wszyscy staliśmy się skłonni do zła. Świadomi tej słabości, nie zapominajmy o naszej zdolności do czynienia dobra. Ta łaska została nam przywrócona przez sakrament chrztu świętego. Najważniejszą zaś z wartości chrześcijańskich, wyróżniającą nas spośród wyznawców innych religii, jest miłość nieprzyjaciół, czyli postawa życzliwości wobec wrogów. Oprócz rozumu, ciała i duszy nieśmiertelnej człowiek został także obdarowany wolną wolą. I to właśnie wolność dla wielu jest najbardziej cenna spośród wszystkich wartości. Jest też podstawowym prawem w ustroju demokratycznym. Czy jednak zagorzali orędownicy tejże są świadomi tego, że osiąga się ją tylko i wyłącznie przez czynienie dobra? Wolność prawdziwa jest też otwarciem się na prawdę i miłość. To zaś powiązane jest z moralnością opartą na prawie naturalnym i objawionym, streszczonym w Dziesięciu Bożych Przykazaniach.

Przed grzechem chronić nas ma jeszcze wstyd, chociaż ta cnota w naszych czasach wydaje się być coraz mniej doceniana. Wartości są też szeregowane według indywidualnych potrzeb. W standardowej hierarchii za najwyższe uważa się wartości religijne. Tuż pod nimi widnieją moralne, duchowe i witalne. Jeszcze niżej – hedonistyczne, czyli zmysłowe. Na samym zaś dole dopiero pojawiają się materialne, także ekonomiczne. W życiu codziennym wartość wyższą od niższej pomaga nam odróżniać sumienie, które jest głosem Boga w człowieku. Przy tym warto docenić ciszę, współcześnie rzadko doświadczaną, acz niezbędną do usłyszenia własnego serca. Właściwie zaś ukształtowane sumienie podpowiada nam, aby dobre postępowanie stawiać ponad przyjemnościami i innymi korzyściami. Dodajmy, że zaangażowanie na rzecz dobra społecznego określa się pojęciem solidarności.

P

ięknym przykładem wyboru wartości są postawy ewangelicznych sióstr Marii i Marty. Goszcząc Chrystusa w swoim domu, starały się jak najbardziej Mu przypodobać. Marta przygotowywała dla Jezusa posiłek. Maria usiadła u Jego stóp i przysłuchiwała się Jego nauce. I to Marię wobec Marty osobiście wyróżnił Zbawiciel. (Łk 10,38–42). Z tego wynika, że nasze zabieganie o sprawy doczesne musi ustąpić staraniom o zbawienie duszy. A to, co człowiek w swoim życiu stawia na pierwszym miejscu, świadczy o jego godności. I z tego też tworzy się historia, kultura, nauka i sztuka. Pamiętajmy również, że Jezus w mocnych słowach przestrzegał swoich uczniów, aby świętości, które porównał do drogocennych pereł, nie narażali na zbezczeszczenie, powierzając je osobom niegodnym (Mt 7,6). A nieco wcześniej powiedział im: Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje (Mt 6,19–22). I to są najwartościowsze, trwałe dobra. K




Nr 37

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Lipiec · 2O17 W

n u m e r z e

Widmo półksiężyca nad Europą Jolanta Hajdasz

K

ilka dni temu, późny wieczór i sms, którego już pierwsze zdanie stawia mnie na równe nogi: „Pani Jolu! Mam wezwanie do stawienia się na przesłuchanie w IPN na najbliższy piątek”. Wiadomość przysłała dr Małgorzata Kulesza-Kiczka. To ta lekarka, która widziała blizny na plecach abpa Antoniego Baraniaka, sekretarza prymasów Hlonda i Wyszyńskiego, więzionego i torturowanego na Rakowieckiej w Warszawie przez ponad 2 lata. Blizny, które, jak sam powiedział badającym go kilka tygodni przed śmiercią lekarkom, były „pamiątką po pobycie w więzieniu”. A więc jednak może jest szansa na wznowienie śledztwa w sprawie jego prześladowania fizycznego i psychicznego? – to moja pierwsza refleksja i najważniejsze pytanie, na które do tej pory odpowiadałam sobie negatywnie. Chodzi o śledztwo, które Okręgowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie, czyli pion śledczy IPN, umorzyła w 2011 r. m.in. z braku dowodów. Tymczasem od 6 lat rejestruję te dowody, czyli relacje świadków, w filmach dokumentalnych, ale póki co żaden z nich nie był wystarczającym powodem do wznowienia tego śledztwa, choć żyło jeszcze pięciu oprawców abpa Baraniaka, którzy powinni za swoje czyny odpowiedzieć przed niezawisłym sądem. Czyżby coś się zmieniło? Oby wreszcie tak. Państwo polskie skrzywdziło bowiem abpa Baraniaka co najmniej dwukrotnie: pierwszy raz w latach pięćdziesiątych, gdy został aresztowany, więziony i katowany, choć nawet nie postawiono mu zarzutów, a drugi raz właśnie wtedy, gdy w 2011 r. uzasadniano umorzenie śledztwa przeciwko torturującym go ubekom brakiem dowodów na prześladowanie fizyczne i psychiczne. Ta decyzja w świetle tego, co wiemy dziś o mokotowskiej kaźni, jest skandalem. Ale czy uda się coś w tej sprawie zrobić teraz, po tylu latach, gdy świadków tamtych dramatów praktycznie nie ma wśród żyjących, bo ostatnie dziesięciolecie zabiera tych, którzy jeszcze pamiętają tamten czas? Póki co, sprawiedliwości dla abpa Baraniaka szukamy w inny sposób – pisząc listy do kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, z prośbą o pośmiertne odznaczenie dla Niezłomnego Biskupa i do abpa Stanisława Gądeckiego, z prośbą o wszczęcie jego procesu beatyfikacyjnego. Każdego, kto jeszcze tego podpisu nie złożył, zachęcam do odwiedzenia stronywww.antonibaraniak.pl – tam można się dowiedzieć wszystkich szczegółów. Obaj adresaci tych listów otwartych otrzymali już po blisko 7 tysięcy podpisów. Może zdążą na nie zareagować w tym roku, gdy mija 40 rocznica śmierci arcybiskupa Antoniego Baraniaka, zapomnianego bohatera polskiego Kościoła i Państwa. K

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

Praktycznie ze wszystkimi lokalnymi samorządami w Wielkopolsce współpracuje mi się bardzo dobrze. Ze wszystkimi poza Prezydentem miasta Poznania. I nie będę ukry- 2 wał, że jestem niezwykle krytyczny wobec zarządzania naszym miastem przez obecnego prezydenta Jacka Jaśkowiaka – mówi wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann Nie wierzę wybitnym w rozmowie z Jolantą Hajdasz. antykomunistom

Z perspektywy Wojewody

P

Nie wierzę także tym, którzy „wnieśli olbrzymi wkład w upadek komunizmu” i nie zapłaczę po Brzezińskim. Jako zwolennik spiskowej teorii dziejów, kierując się biblijną zasadą „po owocach ich poznacie”, pozwalam sobie zgłosić zdanie odrębne – pisze Jan Martini.

2

5 lat odbudowy Pomnika Wdzięczności Sprowadzono do Poznania figurę Chrystusa, ale wobec irracjonalnego uporu Prezydenta Miasta stracono szansę na odbudowanie Pomnika na 100 rocznicę odzyskania wolności – podsumowuje ważny, ale trudny dla Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu rok 2016 prof. Stanisław Mikołajczak.

4 Od prawie półtora roku sprawuje Pan funkcję wojewody, czyli jest Pan przedstawicielem rządu pani premier Beaty Szydło w Wielkopolsce. Czas na małe podsumowanie. Jakie są Pana sukcesy i porażki? Wojewoda jest przedstawicielem Rady Ministrów w województwie, dlatego nieistotne są moje ewentualne personalne, sukcesy. Zadaniem wojewody jest realizacja polityki rządu w terenie. I o tym chciałbym rozmawiać. Trzeba więc rozpocząć od rzeczy dobrze znanej, czyli przypomnieć program Rodzina 500 plus. W Wielkopolsce, jak w całym kraju, to sukces, prawda? Myślę, że spoglądając z perspektywy polityki społecznej po 1989 roku, to bezsprzeczny sukces. Jak wiadomo, wojewodowie na terenie swoich województw odpowiadali za wdrażanie i realizację programu. W Wielkopolsce, tak jak w całym kraju, udało się wprowadzić program, który naprawdę wpłynął na poziom życia Polaków. Chcę o tym nieustannie przypominać, szczególnie w kontekście bardzo

egzotycznych opinii na ten temat tzw. totalnej opozycji. Myślę, że beneficjenci programu i ich zadowolenie z prawdziwej pomocy ze strony państwa to najlepsza wizytówka. Jak on wygląda w Wielkopolsce? W tej chwili dysponuję danymi, które dotyczą ubiegłego roku. W roku 2016

niektórych artykułów szkolnych, finansowania dodatkowych zajęć edukacyjnych czy wyjazdu na wakacje. Warto to ciągle przypominać. Nasi poprzednicy, którzy nieustannie krytykują działania rządu, mieli na takie zmiany aż 8 lat. Niestety Polakom nie było dane odczuć korzyści ze strony tych, którzy dziś głównie krzyczą. Mil-

Jest możliwa współpraca rządu z samorządami z różnych opcji politycznych. Ale pod jednym warunkiem, że po obu stronach, i wojewody, i samorządów, jest dobra wola współpracy. A w Wielkopolsce ta wola była i jest. wypłacono w naszym regionie kwotę 1 miliarda 760, 5 miliona zł, a wsparcie otrzymało aż 272 tysięcy rodzin. Oznacza to, że tym programem objęto blisko 57% rodzin w Wielkopolsce. To jest rzecz niezwykle istotna, dlatego, że w wielu rodzinach po raz pierwszy pojawiła się realna możliwość zakupu

cząca większość naszego narodu ocenia te zmiany pozytywnie, co z pewnością w przyszłości przełoży się na szereg czynników ekonomicznych i demograficznych. Jednak dziś musimy na takie analizy jeszcze poczekać. Chciałbym również powiedzieć kilka ciepłych słów pod adresem

samorządów, bo na terenie województwa wielkopolskiego samorządy bardzo dobrze i skutecznie poradziły sobie z organizacją wypłat tego świadczenia. To ciekawe, bo w Wielkopolsce wiele samorządów reprezentuje Pana przeciwników politycznych, czyli właśnie tę wspomnianą totalną opozycję. Wybory samorządowe w 2014 zdecydowanie wygrała przecież koalicja PO i PSL. To słuszna uwaga, bo pokazuje, że jest możliwa współpraca rządu z samorządami z różnych opcji politycznych. Ale pod jednym warunkiem, że po obu stronach, i wojewody, i samorządów, jest dobra wola współpracy. A w Wielkopolsce ta wola była i jest. I mamy szereg przedsięwzięć mówiących o tym, że ta współpraca nie tylko jest możliwa, ale też jest bardzo dobra. Jeżdżę po Wielkopolsce, spotykam się z samorządowcami z różnych opcji politycznych i mogę szczerze powiedzieć, że jest tylko jeden samorząd, z którym ta współpraca jest bardzo trudna. Dokończenie na str. 3

Stanowisko Komitetu „Wielkopolska Prawica” w sprawie rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956 r. oznański Czerwiec 1956 roku to wydarzenie o ogromnej doniosłości. W sposób trwały zmieniło ono historię naszego kraju. Ludzie, którzy wtedy wyszli na ulice Poznania, żądając „chleba i wolności”, prawdziwie i bezinteresownie poświęcili się dla innych, dla Polski. W owych czasach był to akt niezwykłej odwagi, ale i desperacji. Bohaterowie Poznańskiego Czerwca postawili na szali wszystko, co mieli, przede wszystkim swe życie. To jest miarą ich patriotyzmu. Ponieśli za to bardzo wysoką cenę, niejednokrotnie ofiarę własnego życia. Tamtego zrywu i demonstracji nie można nawet porównywać do współczesnych, nierzadko żałosnych happeningów.

A

Do uczestników tamtych wydarzeń strzelano, więziono ich i katowano. Ci, którzy uniknęli prześladowań, żyli w nieustannym zagrożeniu. Socjalistyczna i rzekomo ludowa władza brutalnie i bezwzględnie pozbawiała ich wszystkiego; dostawali wilcze bilety, nie mogli znaleźć pracy, podjąć nauki, całymi latami byli inwigilowani, prześladowani, marginalizowani. Dla nas powinno to być zachętą do refleksji, z jakiej perspektywy winniśmy postrzegać, jak bardzo doceniać i szanować obecną suwerenność Polski, do której ostatecznego wywalczenia także Oni przyczynili się w ogromnej mierze. To również dzięki Ich heroizmowi obecnie cieszymy się WOLNOŚCIĄ.

Jesteśmy częścią dumnego Narodu, który nie wstydzi się swojej tradycji i wiary. Opowiadamy się za państwem, które zdecydowanie działa na rzecz bezpieczeństwa i sprawiedliwości oraz nie zapomina o swoich bohaterach. Komitet Wielkopolska Prawica, zapowiadając swe uczestnictwo w tegorocznych obchodach 61 rocznicy Poznańskiego Czerwca 1956 r., z całą mocą podkreśla, że dzisiaj, pomimo tak wielu różnic światopoglądowych między Polakami, uroczystości te winny jednoczyć wszystkich mieszkańców naszego kraju, w szczególności Wielkopolan. Uważamy za w najwyższym stopniu niewłaściwe nadawanie udziałowi w tych na wskroś historycznych

obchodach jednoznacznego charakteru politycznego, ponieważ nie chcielibyśmy, aby kiedykolwiek powtórzyła się haniebna historia znieważenia zarówno hymnu państwowego, jak zaproszonych gości, w tym Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej i wiceprezesa Rady Ministrów, jak to miało miejsce rok temu. Idea, która przyświecała Bohaterom Poznańskiego Czerwca 1956 r., dotyczyła przecież wszystkich Polaków bez wyjątku. Swą heroiczną walką dowiedli oni także, iż to w jedności siła. Wyrażając Im za to swą głęboką wdzięczność, inspirujmy się dziś Ich przykładem. Dlatego, chcąc w tym szczególnym dniu uczcić odważny zryw Wielkopolan, pragniemy zacytować słowa

Grodziska Akademia Republikańska Ważne jest budowanie ruchów społecznych, dla których dobro Polski jest wspólnym mianownikiem, zwłaszcza w miastach tzw. Polski powiatowej. W Grodzisku Wielkopolskim zadania tego podjął się kardiolog, dr Jerzy Wierzchowiecki, tworząc Akademię Republikańską – pisze Aleksandra Tabaczyńska.

6

Dokąd zmierzasz, Europo? Odpowiedź na to dał śp. Filip Adwent – polski europoseł I kadencji. Ten francuski lekarz w 1996 r. przybył na stałe do Polski, aby na Polaków wychować trójkę swych dzieci. 26.06 minęła 12 rocznica „zwypadkowania” go w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach – pisze Antoni Ścieszka.

7 wielkiego Polaka, Świętego Jana Pawła II: „Ufam, iż zwycięży duch zgody, braterskiej współpracy oraz autentycznej troski o dobro Rzeczpospolitej”.

Gigantyczny światopoglądowy konflikt w Poznaniu

Komitet Wielkopolska Prawica w składzie: • Narodowcy RP

Przytłaczająca większość włodarzy miast z administracją rządową współpracuje, stara się o jej wsparcie, dotacje, korzysta z programów. W przypadku prezydenta Poznania sprawa jest po prostu nienormalna – stwierdza w rozmowie z Jolantą Hajdasz wojewoda wielkopolski Andrzej Hoffmann.

• Pobudka – Klucz Poznań „Piastowy” • Polska Razem Zjednoczona Prawica

– Koło Poznań • Poznański

Klub Gazety Polskiej im. gen. pil. Andrzeja Błasika

• Prawo i Sprawiedliwość w Poznaniu • Republikanie

RP

• Stowarzyszenie Wielkopolscy Patrioci • Wolni

i Solidarni Więcej na ten temat str. 2

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

„Incydent”, „trzeba zachować spokój” – te słowa po pierwszym zamachu w Europie można było jeszcze przyjąć i zaakceptować. Dziś, kiedy o atakach terrorystycznych słyszymy co kilka dni, wywołują one głęboki sprzeciw i brzmią jak stek bzdur – komentuje Małgorzata Szewczyk.


KURIER WNET · LIPIEC 2017

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Puszcza jako Nie wierzę wybitnym wspólne zadanie antykomunistom Henryk Krzyżanowski

Spór o Puszczę Białowieską rzekomi jej obrońcy próbują przedstawić jako walkę nauki z inżynierską ignorancją oraz konflikt między wyższą racją moralną a nikczemną chciwością. Po jednej stronie mają być ekolodzy, czyli dobrzy i mądrzy ludzie, którzy najchętniej zostawiliby przyrodę swojemu biegowi.

A

po drugiej prof. Jan Szyszko i jego źli leśnicy – złośliwe gnomy, których zasadą postępowania jest „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Groteskowość tego obrazu staje się szczególnie wyraźna, gdy zobaczyć, jak chętnie owi szlachetni ekolodzy sięgają po demagogię czy wręcz fałsz. Oto przykłady zaczerpnięte z wypowiedzi „zielonych” ekspertów z profesorskimi tytułami. Zamieszcza je internetowy portal „OKO”, którym kieruje red. Piotr Pacewicz, znany skądinąd pogromca polskiego Ciemnogrodu. – Puszcza Białowieska jest prawdziwym skarbem, jest bowiem lasem, „który nie został posadzony przez człowieka”. Cóż, dotyczy to bardzo niewielkich jej części, których nikt nie ma zamiaru niszczyć. Zaś świerkowe lasy, o które toczy się spór, to zwyczajne leśne nasadzenia – jak dziś widzimy, bardzo niefortunne, ale to inna kwestia. – Dzięki biologicznemu bogactwu Puszczy mamy zachowanego żubra. Wolne żarty, już w szkole podstawowej uczono mnie, że żubr, wytępiony w czasie I wojny światowej, został ponownie wprowadzony do Puszczy w okresie międzywojennym. Zresztą teraz ten żubr sprawia kłopoty, bo Puszcza zrobiła się dla niego za mała. – W interesie ekonomicznym lokalnej ludności jest poszerzenie Parku. Nieprawda, samorządy ostro się temu sprzeciwiają; przecież nie po to, by zrobić na złość red. Pacewiczowi. – Z parku Yellowstone nie usuwa się martwych drzew. Być może, ale Yellowstone jest

kilkadziesiąt razy większy od naszej Puszczy. Zresztą, gdy dokładniej przyjrzeć się Yellowstone, widać, że już dawno porzucono tam podejście „przyroda sama sobie poradzi”. Teraz każde działanie zmieniające ekosystem jest przez Amerykanów starannie analizowane i w razie potrzeby bezwzględnie ingeruje się w środowisko; na przykład ograniczając liczebność niektórych drapieżników. – Wreszcie prawdziwa perełka – dr hab. mówi, że leśnicy chcą: „zamienić puszczę na wysokie pensje i służbowe samochody”. Czy mamy rozumieć, że dla lasu byłoby lepiej, gdyby leśnicy dorabiali do głodowych pensji zbieraniem

grzybów, jeżdżąc po leśnych ścieżkach rowerami? A czy dr hab. pracuje na swojej uczelni społecznie? Można się zastanowić, co każe poważnym naukowcom mijać się z prawdą – nie mają w tym przecież interesu materialnego. Najpewniej jest to więc efekt fobii antypisowskiej, na którą od lat cierpi znaczna część budżetowej inteligencji. Fobia ta, jak każda inna, psuje myślenie – a przecież właśnie teraz Puszcza potrzebuje twórczego podejścia do biblijnego nakazu. Nasze panowanie nad przyrodą jest nieodwracalnym faktem – chodzi o to, byśmy potrafili jak najlepiej wywiązać się z powierzonego przez Stwórcę zadania. K

Widmo półksiężyca wisi nad Europą Małgorzata Szewczyk

Jan Martini

Nie wierzę także tym, którzy „wnieśli olbrzymi wkład w upadek komunizmu” i nie zapłaczę po Brzezińskim. W związku ze śmiercią prof. Brzezińskiego media „prorządowe”, a także te zaprzyjaźnione z Andrzejem Wajdą, mówią jednym głosem, wychwalając zasługi politologa dla Polski i świata. Jako zwolennik spiskowej teorii dziejów, kierując się biblijną zasadą „po owocach ich poznacie”, pozwalam sobie zgłosić zdanie odrębne.

U

ważam, że Brzeziński jako doradca prezydenta Cartera walnie przyczynił się do wzrostu potęgi ZSRR i osłabienia Zachodu. Jego teoria „konwergencji” – czyli stopniowego zacierania różnic i przenikania systemu „komunistycznego” z „kapitalistycznym” – była zgodna z dążeniami komunistów postulujących „pokojowe współistnienie” i budowę „wzajemnego zaufania”. Brytyjski sowietolog Christopher Story – doradca Margaret Thatcher – pisał, że w dziełach Lenina jest wyraźnie powiedziane, że na pewnym etapie rewolucyjnej walki o panowanie nad światem konieczne będzie przyjęcie języka i upodobnienie się do „kapitalistów”. Zdaniem sowietologa, obecnie jesteśmy świadkami tego etapu. Profesor Brzeziński, świadomie lub nie, ułatwił Sowietom realizację ich scenariusza i transformację znaną jako „upadek komunizmu”. Po śmierci profesora. Brzezińskiego rzekomo „pisowskie” Polskie Radio 24 poprosiło o komentarz red. Andrzeja Jonasa. Redaktor – co łatwo było przewidzieć – wystawił hagiograficzna laurkę, podkreślając wiedzę i wielką uczciwość zmarłego. Któż może być lepszym ekspertem od uczciwości, jak nie twórca i redaktor naczelny powołanego w 1988 roku pisma prenumerowanego przez ambasady i zagranicznych korespondentów „The Warsaw Voice”? Andrzej Jonas (rocznik 1940 – dziecko holokaustu) jest jednym z tych dziennikarzy, polityków, autorytetów naukowych i moralnych, których życiorysy zaczynają się w latach 90. (wcześniej te osobistości zajmowały się widocznie czymś niewartym uwagi). Redaktor przypomniał działania profesora Brzezińskiego na rzecz przyjęcia Polski do NATO, przy okazji pozwalając sobie na uwagę, że kiedyś Polska była wiarygodnym partnerem dla sojuszu, ale „teraz straciła zaufanie”. Szokująca w 1992 roku idea przystąpienia do NATO powstała w kręgu premiera Olszewskiego i jego najbliższych

współpracowników – Antoniego Macierewicza i Jana Parysa. Pomysł wywołał żywiołowe sprzeciwy na Wschodzie, na Zachodzie i w Polsce. Prezydent Wałęsa zgłosił nawet konkurencyjną koncepcję „NATO-bis”. Jednak, gdy komuniści wrócili do władzy w wyniku demokratycznych wyborów, „ktoś przestawił wajchę” (mówiąc Tuskiem) i do zachodnich struktur wprowadzali nas towarzysze Kwaśniewski i Miller. Ten fakt przyjęliśmy z miłym zaskoczeniem. Wspomniany brytyjski sowietolog twierdził, że rozszerzenie NATO i UE na wschód stworzyło Sowietom znakomite możliwości penetracji i jest zagrożeniem bezpieczeństwa Zachodu. Że było tak istotnie, świadczy poniższa relacja Antoniego Macierewicza: Ludzie z wojskowych służb informacyjnych masowo na przełomie lat 90. i dwutysięcznych produkowali sfałszowane poświadczenia dostępu do informacji tajnych, także na najwyższym poziomie tajności, czyli ściśle tajnych, co oznaczało, że człowiek, który dostawał takie poświadczenie, bez żadnych dodatkowych sprawdzeń uzyskiwał dostęp do informacji ściśle tajnych NATO oraz Unii Europejskiej. W ten sposób wprowadzano do systemu bezpieczeństwa natowskiego i europejskiego agenturę sowiecką. Taka operacja była przeprowadzana nie jednostkowo, nie w 3, 4 czy dziesięciu przypadkach, tylko była robiona masowo. To są setki poświadczeń, w których dopuszczano masowo ludzi do informacji ściśle tajnych, po to, żeby tworzyć kadrę, którą następnie rozprowadzano po strukturze natowskiej. To jest właśnie to, czego państwa wolnego świata się tak bardzo obawiały w związku z procesem integracji takich krajów jak Polska, które nie zawsze sobie dawały radę z dziedzictwem komunistycznym. Zidentyfikowaliśmy 530 takich przypadków i występowaliśmy w każdym przypadku do prokuratury. Większość z nich, niestety, była przedawniona, ale w 65 przypadkach jeszcze można było nadać bieg. Prokurator

jednak umorzył to, motywując „znikomą szkodliwością czynu”. Przyznał, że certyfikaty były sfałszowane, ale „nikt nie ucierpiał”. Nie podam nazwiska prokuratora wojskowego, który to robił, ale Państwo go znacie, bo zajmuje się teraz śledztwem smoleńskim... Od 2010 roku sędziwy prof. Brzeziński był regularnie wyciągany z naftaliny i wykorzystywany do ataków na PiS (ostatni raz miesiąc przed śmiercią). Pamiętamy, jak w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” sugerował zaniechanie dociekań prawdy o „wydarzeniu” smoleńskim. Zaskakujące tezy wypowiedzi Zbigniewa Brzezińskiego przypisane zostały wówczas jego sędziwości i brakowi kontaktu z rzeczywistością. Jednak profesor był absolutnie przewidywalny, a jego działania od niemal pół wieku – spójne i konsekwentne. Prezydent Carter pod wpływem swego doradcy dokonał kilku jednostronnych, bezinteresownych ustępstw wobec ZSRR, czym zasłużył sobie na pokojową nagrodę Nobla. Wpływ rosyjskiego lobby na przyznawanie tych nagród widoczny jest gołym okiem – Obama, autor „resetu”, również został uhonorowany. Dziś trudno znaleźć człowieka, który nie byłby miłośnikiem demokracji i państwa prawa. Takim był też z pewnością Zbigniew Brzeziński, co nie przeszkadzało mu angażować się w przedsięwzięcia dalekie od demokracji. Jego aktywność w lożach masońskich i w tajemniczym klubie Bilderberg, do którego zapraszani są „możni tego świata” i którego ustalenia – choć nieformalne – są realizowane w skali globalnej, przeczą wizerunkowi demokraty. Faktycznym efektem pracy politologa i geostratega Brzezińskiego był prosowiecki lobbing, ale jego największym osiągnięciem – aura nieprzejednanego antykomunisty. Takich postaci w Ameryce (i w ogóle na Zachodzie) jest legion. Jest to dowód na bezbronność wobec agresji ideologicznej i niezwykłą podatność społeczeństw Zachodu na medialne manipulacje. K

„Incydent”, „trzeba zachować spokój”, „potępiamy”, „solidaryzujemy się z ofiarami i ich rodzinami” – te słowa po pierwszym zamachu w Europie można było jeszcze W naszym współczesnym społeczeństwie, dzięki Bogu, ktokolwiek zhańprzyjąć i zaakceptować. Dziś, kiedy o atakach terrorystycznych słyszymy co kilka bi wiarę Izraela, jego obraz Boga lub jego wielkie osobowości, zostaje ukadni, w społeczeństwach wywołują one głęboki sprzeciw, jeśli po prostu nie bunt. rany. Kto gardzi Koranem i podstawowymi przekonaniami islamu, zosta-

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

zabije wszystkich muzułmanów (Na razie nie wiadomo, czy był to akt zemsty). Skoro państwo nie reaguje, to sprawy trzeba wziąć w swoje ręce. Spirala nienawiści niebezpiecznie zaczyna się nakręcać. Zachodzących w zatrważającym tempie zmian trudno nie zauważyć. Spokoje, pochłonięte wygodnym życiem i rozrywką miasta Starego Kontynentu w okamgnieniu zmieniają się w bastiony wojska i poli-

kolejne przyczółki Europy mierzone liczbą niewinnych, przypadkowych ofiar. Widmo półksiężyca wisi nad Europą, jak 334 lata temu, zanim doszło do zwycięskiej bitwy króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem. Wojna na Starym Kontynencie już trwa. Jesteśmy świadkami klasycznego zderzenia cywilizacji. Otwarte pozostaje pytanie, czy Europejczycy zrozumieją, że na kon-

Widmo półksiężyca wisi nad Europą, jak 334 lata temu, zanim doszło do zwycięskiej bitwy króla Jana III Sobieskiego pod Wiedniem. cji, przemierzające ulice z długą bronią w ręku, a masowe imprezy, w których mieszkańcy Francji, Niemiec, Włoch czy Wielkiej Brytanii tak chętnie dotąd uczestniczyli, stają się magnesem także dla zamachowców. Sytuacja już dawno wymknęła się spod kontroli. Żadne siły wywiadowcze, choćby najlepsze, nie udaremnią wszystkich szalonych pomysłów ekstremistów islamskich, zdobywających

tynencie nie będzie spokoju, dopóki nie zatrzymamy kroczącego zuchwale islamizmu, dopóki w miejsce relatywizmu, rozmiękczania zasad, negowania tradycji i pisania praw na nowo, nie powrócimy do zdrowej moralności chrześcijańskiej, na której przez stulecia budowaliśmy naszą cywilizację. Dziś już coraz wyraźniej widać, że potrzebna jest nam w tym ingerencja nadprzyrodzona. K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini

nie również ukarany. Tymczasem w odniesieniu do Chrystusa i tego, co jest święte dla chrześcijan, wolność opinii wydaje się być dobrem najwyższym, a jej ograniczanie wydaje się zagrażać lub nawet niszczyć tolerancję i wolność w ogóle.

Europa nienawidzi siebie Kard. Joseph Ratzinger

O

ptymizm dotyczący zwycięstwa europejskiego żywiołu, który Arnold Toynbee był w stanie jeszcze utrzymywać na początku lat sześćdziesiątych XX wieku, wygląda dziś na dziwnie przestarzały. „Z 28 kultur, które zidentyfikowaliśmy... 18 jest martwych, a dziewięć z dziesięciu pozostałych – w zasadzie wszystkie z wyjątkiem naszej – pokazują, że już zostały śmiertelnie poranione”. Kto powtórzyłby te słowa dzisiaj? A w zasadzie jaka jest nasza kultura, co z niej pozostało? Czy cywilizacja techniki i handlu, rozprzestrzeniona zwycięsko na cały świat, jest rzeczywiście europejską kulturą? Czy raczej nie narodziła się ona w sposób posteuropejski, wraz z końcem starożytnych kultur europejskich? Widzę tutaj paradoksalną współbieżność.

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Zwycięstwo techno-świeckiego posteuropejskiego świata: z upowszechnieniem tego modelu życia i sposobu myślenia związał się cały świat, a szczególnie zupełnie nieeuropejskie światy Azji i Afryki. Pozostaje wrażenie, że świat wartości Europy, jej kultury i wiary, na których opiera się jej tożsamość, dobiegł końca i w zasadzie zszedł już ze sceny, gdyż nadeszła teraz godzina wartości innych światów, Ameryki sprzed Kolumba, Islamu, mistycyzmu Azji. Europa, dokładnie w tej swojej godzinie maksymalnego sukcesu, zdaje się być opustoszała wewnętrznie, w pewnym sensie sparaliżowana przez kryzys w swoim układzie krążenia, kryzys, który naraża jej życie na niebezpieczeństwo; szukająca ratunku w przeszczepach, które nie pomagają, lecz niszczą jej tożsamość. Do tego wewnętrznego

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl

Wydawca

Dystrybucja własna Dołącz!

Informacje o prenumeracie

dystrybucja@mediawnet.pl

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

braku podstawowych sił duchowych przystaje fakt, że – nawet etnicznie – Europa wydaje się zmierzać ku końcowi. Istnieje zadziwiający brak pragnienia przyszłości. Dzieci, które są przyszłością, postrzegane są jako zagrożenie dla teraźniejszości. Myśli się, że zabierają one coś z naszego życia. Nie są one postrzegane jako nadzieja, lecz raczej jako ograniczanie teraźniejszości. Jesteśmy zmuszeni do dokonywania porównań z Imperium Rzymskim w czasach jego upadku: ciągle jeszcze trwało jako wspaniała historyczna struktura, ale w praktyce było to egzystowanie tych, którzy je rozwiązali, ponieważ nie miało już życiowej energii. W tym momencie doszliśmy do problemów dnia dzisiejszego. Jeśli chodzi o możliwą przyszłość Europy, Dokończenie na str. 8

Nr 37 · LIPIEC 2017

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 29)

Data i miejsce wydania

Warszawa 24.06.2017 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

P

olitycznie poprawne elity powtarzające sformułowania: „musimy przyzwyczaić się do zamachów” brzmią w ich ustach jak zaklęty stek bzdur. Nie wiem, na ile – jeśli w ogóle – zdają sobie sprawę, że stawiają siebie po przeciwnej stronie barykady. Jednak tym, co łączy dziś Europejczyków – niezależnie od tego, czy są tego świadomi, czy nie – są lęk i strach. Przeciętni mieszkańcy Starego Kontynentu obawiają się o życie swoje i swoich najbliższych, bo każde wyjście na ulicę może zakończyć się w najlepszym wypadku pobytem w szpitalu. Sprawujący władzę z kolei jak ognia unikają przyznania się do porażki polityki multikulti i bezmyślnego otwarcia swych granic na „uchodźców”. Przeciętni mieszkańcy dostatnich krajów Europy Zachodniej mają dość. Powoli zaczynają budzić się z letargu. Jeszcze tatuują sobie pszczółki, jeszcze składają kwiaty i maskotki w miejscach zamachów, mażą kredą po chodnikach... Kiedy piszę te słowa, w północno-wschodnim Londynie doszło do kolejnego zamachu. Tym razem kierowca pojazdu wjechał w grupę ludzi w pobliżu lokalnego meczetu i centrum społeczności muzułmańskiej, krzycząc, że


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

3

Dokończenie ze str. 1

Łatwo zgadnąć, że chodzi o samorząd miasta Poznania. Niestety tak. Wielkopolska to 4 miasta na prawach powiatu, 31 powiatów i 226 gmin. Rolą wojewody jest współpraca z samorządami w terenie i praktycznie we wszystkich gminach ta współpraca przebiega poprawnie, dobrze lub bardzo dobrze. Wszędzie poza Poznaniem. I nie będę ukrywał, że jestem, delikatnie mówiąc, niezwykle krytyczny wobec zarządzania miastem przez obecnego prezydenta Poznania, Jacka Jaśkowiaka. Mówiąc dyplomatycznie, trudno się współpracuje z prezydentem miasta, który sam siebie definiuje jako lider czy przywódca rokoszu antyrządowego. Czy występowanie na antyrządowych manifestacjach przyniesie jakąkolwiek korzyść Poznaniowi? Przytłaczająca większość włodarzy miast robi wszystko, by z administracją rządową współpracować, starać się o jej wsparcie, dotacje, korzystać z programów. W przypadku prezydenta Poznania sprawa jest po prostu nienormalna. Kompetencje są zastępowane przez polityczny happening. Inscenizowane walki bokserskie, kąpiele w przeręblu czy występy na manifestacjach nie mają nic wspólnego z zarządzaniem miastem, z tworzeniem strategii czy wizji rozwoju. Podzielę się osobistą refleksją – jestem rodowitym poznaniakiem, mieszkam w Poznaniu od urodzenia, tu jest moja rodzina, tu są moje korzenie i nie potrafię znaleźć, nawet przy bardzo dobrych chęciach, żadnego sukcesu obecnego prezydenta miasta. Symbolem braku działań ze strony prezydenta Poznania może być np. niedokończony remont dworca PKP. Jak Pan ocenia dworzec w Poznaniu? Pytanie jest dobre, ale odpowiedź niestety już nie nastraja pozytywnie. Jak większość podróżnych, oceniam go fatalnie. Ten legendarny już kształt „chlebaka” i zdecydowany przerost funkcji komercyjnej nad funkcją usługową to sprawy wyjątkowo irytujące. Podróżni po prostu gubią się na tym dworcu, czy tym, co raczej pozoruje dworzec. Uznałem, że jest to sprawa o znaczeniu strategicznym dla Polski, dla Wielkopolski i Poznania, a Wojewoda ma obowiązek aktywnego angażowania się w realizację kluczowych inwestycji. Nie będę ukrywał, że ten temat konsultowałem z różnymi środowiskami: m.in. eksperckimi, przedstawicielami ruchów miejskich, samorządów pomocniczych. Jesteśmy na dobrej drodze, by tę sytuację poprawić. Co Pan ma na myśli? Temat rozpoczął się od przedstawienia planu, czy raczej pomysłu biznesowego, który zaproponowała pewna komercyjna firma w celu rozbudowy dworca. I tu znów zderzyłem się z dość specyficzną sytuacją, podejmując decyzję o odmowie ustalenia lokalizacji rozbudowy dworca według koncepcji inwestora. A o co chodzi w tej koncepcji? Zgodnie z tą koncepcją, na którą się nie zgodziłem, i na którą nie zgodziłbym się w żadnych okolicznościach, jedynie – uwaga – 7,5% powierzchni starego dworca miałoby być przeznaczone na obsługę pasażerską, a resztę miał zdominować ponownie element komercyjny. Tak by miał wyglądać dworzec i chcę podkreślić bardzo wyraźnie: z mojej strony na takie rozwiązanie nie będzie zgody. Dworzec nie może być zdominowany przez hotele, biurowce czy sklepy. Dworzec musi być przyjazny pasażerom. Skąd w ogóle taki pomysł, by nadal rozbudowywać dworzec w taki sposób? W sprawie dworca powołałem zespół interdyscyplinarny, do pracy w którym zaprosiłem architektów, urbanistów, ekspertów, przedstawicieli PKP, ale także posłów, radnych, społeczników z ruchów miejskich i przedstawiciela miasta Poznania. Wypracowaliśmy stanowisko, które składa się z 11 postulatów, i nie ukrywam, że w tej chwili dość intensywnie działam, by istotną część naszych propozycji udało się zrealizować. Czego dotyczą te postulaty? Zwróciłbym uwagę na kilka z nich – są one bardzo praktyczne. To przede wszystkim wydłużenie istniejącego przejścia podziemnego na stronę wschodnią, wraz z wybudowaniem jeszcze jednego peronu między peronem nr 3 a galerią handlową; wykonanie nowego zadaszenia między

peronami 4 i 6 itd. Chodzi o to, żeby dworzec był po prostu dworcem, a nie galerią handlową. Ja oczywiście mam świadomość, że element komercyjny jest tam niezbędny, dzisiaj po prostu tak się buduje dworce, ale absolutnie nie może to tak wyglądać, jak w tej chwili, gdzie sklepy dominują nad resztą. Na wszystkim tracą pasażerowie, którzy się gubią, nie mogą odnaleźć kas i właściwych peronów. Każdy z nas, kto korzystał z tego dworca, dobrze o tym wie. Mam nadzieję, że to się zmieni.

W tym kontekście przywracana jest właściwa rola wojewodom jako przedstawicielom rządu w terenie. Sytuacja gospodarcza w naszym regionie sprzyja przedstawicielowi rządu. W Wielkopolsce statystycznie praktycznie nie ma bezrobocia, w maju GUS poinformował, że spadło ono u nas już poniżej tego „higienicznego” poziomu 5% i wynosi już tylko 4,9%. W całym kraju ta średnia to 8,1%, ale to nie znaczy, że nie ma u nas problemów

np. nie posyłając swojego dziecka do szkoły. Robili to zapewne także w przekonaniu, że ten opór jest tak wielki, że trzeba go poprzeć. U nas, w Wielkopolsce, było dokładnie odwrotnie. W zdecydowanej większości gmin nie było i nie ma problemów z wprowadzaniem w życie reformy oświaty. Zdaje się, że najwięcej problemów ze współpracą z Wami miała znowu ta największa gmina w Wielkopolsce, czyli miasto Poznań, czy tak?

wygrał go ówczesny dyrektor tej placówki, a prezydent arbitralnie zlekceważył te reguły i stanowisko szefa placówki powierzył zupełnie innej, sobie bliskiej ideologicznie osobie. Nie mam wątpliwości, że w tym wypadku chodziło o przejęcie kolejnej instytucji, która ma możliwości oddziaływania społecznego. Klasyczny przykład lewicowego tzw. marszu przez instytucje. Takie działania są bardzo niebezpieczne i trzeba się im przeciwstawić. Dlaczego?

Z perspektywy Wojewody Wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann w rozmowie z Jolantą Hajdasz. Ale na to znowu są potrzebne bardzo duże pieniądze. To prawda, ale jestem w tej kwestii ostrożnym optymistą. Myślę, że będą stosowne fundusze. Dworzec powinien być po prostu jedną z wizytówek miasta. Ten nie jest. Wierzę, że uda się tę sytuację poprawić. Tak, jak udało się z powodzeniem uregulować sporne od lat sprawy na linii państwo – Kościół.

Przytłaczająca większość włodarzy miast robi wszystko, by z administracją rządową współpracować, starać się o jej wsparcie, dotacje, korzystać z programów. W przypadku prezydenta Poznania sprawa jest po prostu nienormalna. Czy chodzi Panu o parafię pw. Świętego Jana Jerozolimskiego? Tak. Za ten kompromis chcę podziękować abpowi Stanisławowi Gądeckiemu. Przypomnę, że Kościół utracił konkretne grunty jeszcze w okresie komunizmu, w PRL-u, a dopiero teraz udało nam się wypracować konsensus i podpisać ugodę. W wyniku naszych negocjacji Kościół zrezygnował aż z 12 milionów odsetek, tzn. ugoda spowodowała, że państwo nie będzie musiało tych odsetek zapłacić, zapłaci 72 miliony odszkodowania, co było nie do uniknięcia. Ale bez odsetek. Nasi poprzednicy w praktyce realizowali politykę antykościelną, bo wcześniej przez wiele lat nie udało się dojść do ugody. A przecież zawsze porozumienie jest możliwe, potrzebna jest tylko dobra wola. To niewątpliwie spory sukces negocjacyjny. Ale chciałabym dopytać także o inne kwestie, które w ostatnim czasie miały miejsce. Mam na myśli kontrolę budynków w Wielkopolsce. Po tragedii w Świebodzicach na Dolnym Śląsku, gdzie w wyniku zawalenia się kamienicy pod gruzami zginęło 6 osób, zobowiązałem wojewódzkiego inspektora nadzoru budowlanego do zlecenia powiatowym inspektorom intensywnych kontroli stanów budynków, przede wszystkim starych kamienic na terenie Wielkopolski. I urzędnicy podeszli do realizacji tego zadania z wielką determinacją. W wyniku tych kontroli wykazano kilka budynków do remontu, a w Ostrowie Wielkopolskim udało się nawet zapobiec kolejnej tragedii, bo w tak niedobrym stanie była jedna z kamienic. Sporo tego, jak na urząd, który poprzedni rząd starał się raczej deprecjonować, a czasem można było odnieść wrażenie, iż chcą raczej zlikwidować administrację rządową w terenie. Nie ma wątpliwości, że rząd Prawa i Sprawiedliwości naprawia nasze państwo. Polacy oczekują nie tylko suwerennego i demokratycznego państwa, ale także państwa sprawnego, zdolnego do podejmowania działań koniecznych dla obrony interesów wspólnoty, dobra, obywateli, realizacji wielkich przedsięwzięć społecznych czy gospodarczych potrzebnych dla dobra wspólnego.

gospodarczych. Na pewno w Wielkopolsce z zaangażowaniem będziemy realizować Strategię Odpowiedzialnego Rozwoju pana wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Spotykam się dość często z przedsiębiorcami z Wielkopolski, jest bardzo duże zainteresowanie Strategią. Przedsiębiorcy to środowisko zróżnicowane ideowo, ale zdeterminowane do wspólnej pracy dla rozwoju gospodarczego Wielkopolski. Ja w pierwszej kolejności utworzę Radę Gospodarczą przy Wojewodzie, bo chciałbym jako przedstawiciel rządu w terenie wpływać na rozwój życia gospodarczego w Wielkopolsce. A jak na terenie naszego województwa przebiega realizacja likwidacji gimnazjów oraz zmian w podstawówkach i szkołach średnich, czyli po prostu reforma oświaty? Zaskoczę Panią, ale przedstawiciele samorządów w Wielkopolsce, którzy zajmują się wdrażaniem tej reformy, znakomicie przygotowanej przez panią minister edukacji narodowej Annę Zalewską, współpracują z nami nawet nie tylko poprawnie, ale wręcz bardzo dobrze. Tak jak w przypadku programu Rodzina 500 plus, nie notuję prawie żadnych przypadków oporów przy jej wdrażaniu, reforma przebiega bardzo sprawnie. Nadzoruję to oczywiście we ścisłej współpracy z ministerstwem i kuratorium oświaty, a przy okazji warto w tym miejscu podkreślić pełen profesjonalizm poznańskiej kurator oświaty pani Elżbiety Leszczyńskiej i jej zespołu. To jest naprawdę kolejny przykład u nas na bardzo dobrą współpracę rząd – samorząd. To dość zaskakujące, bo sądząc po wypowiedziach przedstawicieli rządzącej w wielu powiatach wielkopolskich PO, jest wręcz przeciwnie. Przynajmniej taki obraz był w mediach, gdy nagłaśniano protesty i zrozumiałe wątpliwości rodziców czy nauczycieli, ale pomijano tych, który na reformę oświaty patrzą z nadzieją. Niestety tak. A trzeba przy tym podkreślić, że rząd pani premier Beaty Szydło na skalę niespotykaną wcześniej kon-

Jeżeli po remontach głównych ulic miasta mamy zamiast dwóch pasów ruchu kołowego jeden, to jak to uzasadnić dobrem mieszkańców, skoro już wcześniej te ulice były zakorkowane? sultuje wszystkie niezbędne reformy ze stroną społeczną, po prostu z obywatelami, co nas odróżnia od poprzedników, którzy podejmowali decyzje arbitralnie, często zupełnie bez konsultacji. Tak było i nie da się tego ukryć, nawet jeśli dziś twierdzą zupełnie inaczej. Tak samo jest z reformą oświaty. W Wielkopolsce bardzo wcześnie organizowaliśmy spotkania z samorządowcami, uczestniczyłem w wielu z nich i odpowiedzialnie mogę powiedzieć, że reforma przebiega bardzo sprawnie i za niedługi czas nawet opozycja przyzna, że reforma oświaty się udała. Szkoda tylko, że tak wielu rodziców zostało–- mówiąc kolokwialnie – wpuszczonych w maliny i protestowało przeciwko tej reformie,

Ze strony prezydenta nie ma woli współpracy z różnymi środowiskami obywatelskimi, szczególnie tymi, które są od prezydenta odległe ideologicznie. Zamiast tego mamy jedynie otwartą promocję – trzeba to nazwać wprost – radykalnej lewicowości. Prezydent Jaśkowiak nie łączy, a dzieli, nie jest gospodarzem miasta, jest partyjnym politykiem. Sądzę, że miasto Poznań już go nie interesuje. Marzy mu się kariera na poziomie ogólnopolskim, co łatwo wywnioskować z jego różnych aktywności. Także w związku z tym współpraca jest bardzo utrudniona. Czekam z nadzieją na wybory samorządowe, czekam na dobrą zmianę na placu Kolegiackim. Ale zmiany polityczne w Poznaniu wcale nie będą proste. Można zauważyć, że Platforma Obywatelska prowadzi tu jakby permanentną kampanię wyborczą, jakby poza nią nic już ich nie obchodziło. Ten styl może się okazać skuteczny, bo sprzyjające im lokalne media nagłaśniają każdy, nawet najdrobniejszy ruch ze strony PO. Prezydent Jaśkowiak, nawet jeśli kiedykolwiek zajmował się zarządzaniem miastem, choć coraz częściej mam wątpliwości, czy zajmował się tym kiedykolwiek, to już dawno o tym zapomniał i poszedł wyłącznie w czystą politykę, rozumianą jako zdobycie i posiadanie władzy. I nic więcej. Zapewne równie często jak w Poznaniu bywa teraz w Warszawie. Czy na tym korzystają poznaniacy? Wątpię. Konia z rzędem temu, kto mi wskaże jakiekolwiek przedsięwzięcie władz miasta z ostatnich 3 lat, które zapisałoby się na plus w oczach poznaniaków. Jedno środowisko pewnie by wskazało takie działanie na plus – rowerzyści. No tak. Ale polityka rowerowa w Poznaniu służy raczej konfliktowaniu różnych grup społecznych, a nie odpowiada realnym potrzebom mieszkańców. Zmiany w układzie ulic miasta poprowadzono tak, jakby chciano po prostu skłócić kierowców z rowerzystami. Proszę mi wierzyć, że liczba skarg, które otrzymuję na różne rozwiązania przeprowadzone w Poznaniu za kadencji Jacka Jaśkowiaka w zakresie ruchu komunikacyjnego, wystarczyłaby na przeprowadzenie zupełnie odrębnego, długiego wywiadu. Jeżeli po remontach głównych ulic miasta mamy zamiast dwóch pasów ruchu kołowego jeden, to jak to uzasadnić dobrem mieszkańców, skoro już wcześniej te ulice były zakorkowane? Ludzie po prostu omijają centrum, miasto przestaje żyć. Ale w zamian za to przybywa na ulicach klombów z kwiatami. I to w miejscach, w których mogłyby się poruszać samochody. Ja naprawdę nie mam nic przeciwko turystyce rowerowej, sam mam rower i jeżeli czas pozwala, korzystam z niego. Wszystko jest w porządku, dopóki ktoś nie robi z roweru elementu strategii politycznej, a w Poznaniu mam niestety wrażenie, że tak jest. Chciałbym tu zwrócić uwagę na jeszcze jeden bardzo ważny aspekt – polityki kulturalnej miasta Poznania. Prezydent wręcz kolonizuje wszystkie instytucje kultury. Ktoś powie – one są w jego domenie, ma prawo. Ale w Poznaniu nie mieszkają sami entuzjaści lewicowej czy skrajnie liberalnej ideologii, jaką wyznaje prezydent Jaśkowiak. Tymczasem on z wielką systematycznością, próbuje zawłaszczyć te instytucje, jak chociażby BWA, gdzie profesjonalne kierownictwo zamienia na osoby bliskie mu ideologicznie. W BWA odbył się przecież konkurs,

Bo poza wszystkim, w świat idzie taki obraz Poznania, z którym nie utożsamiają się jego mieszkańcy. Powiem nawet, że większość z nich ma raczej poglądy przeciwne do tych, które lansuje prezydent Jaśkowiak. Problemem jest tylko to, w jaki sposób mogą to wyartykułować. A z tym jest kłopot. Jeżeli władze miasta w taki sposób przekłamują przekaz ideowy o Poznaniu, np. mówiąc o nim jako o jakimś tzw. wolnym mieście – skądinąd to zupełnie szalona koncepcja ideologiczno-polityczna – to coraz trudniej to wytłumaczyć racjonalnie. Miasto wolne od czego? Od moralności, przyzwoitości, odpowiedzialności, gospodarności czy porządku? Trochę już żyję na tym świecie i nie przypominam sobie po 1989 r. tak zideologizowanego urzędu miasta. Żaden z poprzednich prezydentów nie był tak niezainteresowany potrzebami mieszkańców, a tak mocno zaangażowany w czystą politykę. To dobre słowo, bo w Poznaniu jest ona tajemnicą poliszynela. Wielu woli się po prostu nie ujawniać ze swoimi – nazwijmy je konserwatywnymi – poglądami, by nie narazić się w miejscu pracy albo nie stracić zlecenia, bo przecież zarządzane przez

Nigdy rocznica Czerwca nie powinna być wykorzystywana w bieżącej walce politycznej i do ubiegłego roku tak nie było, a na uroczystościach bywali przecież i prezydent Aleksander Kwaśniewski, i śp. prezydent prof. Lech Kaczyński. Jacka Jaśkowiaka miasto czy rządzone przez jego macierzystą partię PO województwo to potężny pracodawca. Lepiej mu się nie narażać. Niestety tak. W Poznaniu rozpętano gigantyczny światopoglądowy konflikt i to na takich wilczych prawach, bo to prezydent miasta ma tutaj swoje instrumenty i nie waha się ich użyć. Widać to po sytuacjach konfliktowych, takich jak BWA, kontrowersje wokół finansowania Festiwalu Teatralnego Malta i jego kuratora czy wspieranie przez miasto działań środowisk LGBT. Rozmawiamy na kilka dni przed kolejną rocznicą poznańskiego

powstania Czerwiec’56. Trudno zapomnieć ubiegłoroczny, sprowokowany przez Jacka Jaśkowiaka wręcz międzynarodowy skandal, jaki miał miejsce podczas obchodów 60 rocznicy Czerwca’56 – uczestniczył w nich przecież także prezydent Węgier. Przypomnę, że nie dopuszczono asysty wojskowej do oficjalnych, głównych uroczystości, a wspierani przez miasto prowokatorzy gwizdami zagłuszali przemówienie pana prezydenta Andrzeja Dudy. Czy mamy pewność, że w tym roku obchody Czerwca’56 odbędą się w godny sposób? To jest bardzo trudne pytanie. Nie ukrywam, że z wielkim niepokojem czekam na te obchody. Ja odpowiadam tylko za niewielki ich element, współpracuję przy tym ściśle ze środowiskami kombatanckimi, ale jak będzie podczas tej części, za którą odpowiadają władze miasta – nie wiem. Czy na pewno nie zapomną, że organizujemy te uroczystości po to, by oddać hołd tym, którzy ginęli za wolną Polskę. Mamy także oddać hołd tym kombatantom, którzy jeszcze żyją, którzy są między nami, a to, co stało się w ubiegłym roku na placu Adama Mickiewicza, to było coś niesłychanego. Po raz kolejny obawiam się jednak polityzacji tego wydarzenia. Mogę tylko apelować do władz Poznania, żeby uszanowały pamięć osób, które zginęły w 1956 r. w Poznaniu i uszanowały uczestników tamtego Powstania, którzy są jeszcze z nami, a także tych poznaniaków, którzy chcą im wyrazić swoją wdzięczność. To, co zrobiono z obchodami Czerwca’56 w 2016 roku, będzie na zawsze powodem do wstydu ówczesnych władz miasta i osobiście prezydenta Jaśkowiaka. Nigdy rocznica Czerwca nie powinna być wykorzystywana w bieżącej walce politycznej i do ubiegłego roku tak nie było, a na uroczystościach bywali przecież i prezydent Aleksander Kwaśniewski, i śp. prezydent prof. Lech Kaczyński. A w ubiegłym roku, niestety, byliśmy świadkami wydarzeń skandalicznych. Pamiętamy, że totalna opozycja przywiozła z zewnątrz działaczy tzw. KOD-u, którzy krzykami i gwizdami zakłócali przebieg uroczystości. Nie chciałbym nigdy więcej oglądać czegoś takiego. Warto mieć w pamięci te ubiegłoroczne obchody, by uniknąć podobnych scen w roku 2018, gdy będziemy świętować stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości i stulecie wybuchu powstania wielkopolskiego. W imieniu Wielkopolan chciałabym na koniec podziękować za to, że włączył Pan w ubiegłym roku do kalendarza oficjalnych obchodów rocznicy powstania wielkopolskiego symboliczne składanie kwiatów pod figurą Chrystusa z odbudowywanego Pomnika Wdzięczności. Konieczność przechowywania tej figury przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana w Poznaniu to też element gry politycznej i uprzedzeń ideologicznych prezydenta Jaśkowiaka. Ale ja chciałbym podziękować panu profesorowi Stanisławowi Mikołajczakowi za pracę w Akademickim Klubie Obywatelskim im Lecha Kaczyńskiego i za jego społeczną pracę w Społecznym Komitecie Odbudowy Pomnika Wdzięczności. Przed wojną było czymś oczywistym, że obchody rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego, czy właśnie kolejne rocznice odzyskania przez nasze Państwo niepodległości odbywały się przy tym pomniku. Był on przecież wotum wdzięczności narodu polskiego za odzyskaną niepodległość i zwycięskie powstanie wielkopolskie. Wierzę, że jeszcze do tej tradycji wrócimy. K

Zbigniew Hoffmann – polityk, państwowiec politolog, w latach 2006– 2007 wojewoda kujawsko-pomorski, od 2015 wojewoda wielkopolski. Urodził się 5 lipca 1963 r. w Poznaniu. Jest absolwentem politologii na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, w 2004 był stypendystą rządu USA w zakresie bezpieczeństwa i porządku publicznego. W 1991 pełnił funkcję dyrektora biura zarządu wojewódzkiego Porozumienia Centrum w Poznaniu. Od 1992 do 2000 pracował na różnych stanowiskach w urzędzie wojewódzkim, od 1997 do 2000 był asystentem wojewody, a w latach 2000–2006 pełnomocnikiem Prezydenta Poznania ds. bezpieczeństwa. W 2006 został powołany na urząd I wicewojewody wielkopolskiego. Od 7 listopada 2006 do 29 listopada 2007 r. był wojewodą kujawsko-pomorskim mianowanym przez premiera Jarosława Kaczyńskiego. W latach 2009–2010 pracował na stanowisku eksperta w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, a następnie w Kancelarii Prezydenta RP w okresie prezydentury śp. profesora Lecha Kaczyńskiego. W 2014 r. został wybrany na radnego Sejmiku Województwa Wielkopolskiego V kadencji i sprawował tę funkcję do 2015 r. W grudniu 2015 został powołany przez Premier Beatę Szydło na stanowisko wojewody wielkopolskiego.


KURIER WNET · LIPIEC 2017

4

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Rok 2016 był piątym rokiem działalności Stowarzyszenia Społeczny Komitet Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu. Był to rok ważny, ale równocześnie trudny. Ważny, gdyż w tym roku nastąpiła pierwsza zmiana władz Komitetu oraz sprowadzenie do Poznania figury Chrystusa. A trudny dlatego, że wobec całkowicie irracjonalnego uporu Prezydenta Miasta została stracona szansa na odbudowanie Pomnika na 100 rocznicę odzyskania wolności.

Pięć lat walki o przywrócenie Pomnika Wdzięczności

P

odczas ubiegłorocznego walnego zebrania sprawozdawczo-wyborczego, podczas którego podsumowaliśmy pierwsze 4 lata działalności Komitetu, zostały wyłonione nowe władze Stowarzyszenia – w zdecydowanej większości wybrano osoby z pierwszego Zarządu. Prezesem Stowarzyszenia ponownie wybrano prof. Stanisława Mikołajczaka, a skład Zarządu tworzą następujące osoby: dr Tadeusz Zysk, mgr Jarosław Lange, mgr Jolanta Jasińska, prof. Bogdan Gruchman, mgr Bogumiła Kania-

Temat odbudowy Pomnika docierał do opinii publicznej – i mimo iż nie zyskał przychylności większości mediów – stale w nich istniał, przyczyniając się do stałego poszerzania kręgów ludzi, którzy o pomniku się dowiadywali. -Łącka, dr Jolanta Hajdasz, prof. Jan Skuratowicz, dr Tadeusz Dziuba, mgr Maciej Musiał, mgr Przemysław Aleksandrowicz, mgr Krystyna Andrzejewska, Maciej Andrzejak, mgr Bogusław Hajdasz, mgr Małgorzata Talarczyk-Andrałojć, mgr Elżbieta Cholewicka i Tadeusz Patecki. Na pierwszym zebraniu nowy Zarząd ukonstytuował się, jednogłośnie powołując na wiceprezesów dra Tadeusza Zyska i dr Jolantę Hajdasz, na sekretarza mgr Jolantę Jasińską (po dwóch miesiącach nastąpiła zmiana i funkcję tę objęła pani Małgorzata Talarczyk-Andrałojć) i na skarbnika mgra Bogusława Hajdasza (po 4 miesiącach na tym stanowisku nastąpiła zmiana: rezygnację złożył mgr Hajdasz z powodu podjęcia pracy poza Poznaniem, nowym skarbnikiem został Maciej Andrzejak). Wybrano także nową Komisję Rewizyjną w składzie: mgr Piotr Stawicki, mgr Tadeusz Kieliszewski, mgr Barbara Dropińska-Pulikowa i mgr Dariusz Jędraszak. Swoją misję kontynuuje także JE ks. bp Zdzisław Fortuniak – delegat JE ks. abpa Stanisława Gądeckiego. Cała działalność SKOPW w 2016 roku skupiała się na działaniach Zarządu i w całości poświęcona była realizacji idei odbudowy Pomnika i wyznaczonych w Statucie celów. Zarząd przez cały okres spotykał się raz w miesiącu najpierw w pałacu Działyńskich (z wyjątkiem lipca i sierpnia) – tu serdeczne podziękowanie dla prof. Tomasza Jasińskiego za udostępnianie pięknego pomieszczenia w pałacu, a wspólnie Państwu Jasińskim za herbatę, kawę i ciasteczka serwowane na każdym spotkaniu – a od września 2016 roku w pomieszczeniach parafii pw. Serca Pana Jezusa i św. Floriana na ul. Kościelnej 3. Szczegółowe działania Zarządu koncentrowały się wokół kilku podstawowych spraw. Podejmowaliśmy najróżnorodniejsze inicjatywy służące przypominaniu o istnieniu Pomnika, jego roli, funkcji, znaczeniu dla patriotycznej świadomości współczesnych Polaków. W tej sferze nasza aktywność nadal jest duża przez cały czas i chyba można powiedzieć, że dość różnorodna. Przede wszystkim aktywność medialna. Temat odbudowy Pomnika docierał do opinii publicznej – i mimo iż nie zyskał przychylności większości mediów – stale w nich istniał, przyczyniając się do stałego poszerzania

Stanisław Mikołajczak kręgów ludzi, którzy o pomniku się dowiadywali. W mediach poznańskich (ale też i w ogólnopolskich) ukazało się kilkanaście artykułów, notatek, audycji, wywiadów, komentarzy, w których była mowa o odbudowie Pomnika. Szczególnie ważna była półgodzinna, prowadzona na żywo audycja TVP INFO spod figury Chrystusa, z której cała Polska mogła dowiedzieć się o naszej inicjatywie i trudnościach z jej realizacją. Dzisiaj możemy powtórzyć opinię sformułowaną w sprawozdaniu z działalności przez pierwsze lata, że „nie ma Wielkopolanina, który choć trochę interesuje się życiem publicznym w Wielkopolsce, który nie słyszał o Pomniku i propozycji jego odbudowy. Przy różnym stopniu akceptacji idei odbudowy pomnika: od negacji – po entuzjastyczną akceptację, szczególnie dla nas cenne są reakcje najstarszych mieszkańców Poznania i Wielkopolski, którzy Pomnik pamiętają, oraz rodzin powstańczych. Dziś możemy powiedzieć, że – według naszego rozeznania – większość społeczności Poznania i Wielkopolski opowiada się za odbudową Pomnika”. Warto w tym miejscu w szczególny sposób podziękować Radiu Maryja, TV TRWAM, „Wielkopolskiemu Kurierowi WNET” – w każdym numerze pojawiały się informacje o działalności Komitetu, wypowiedzi Poznaniaków, dwa razy redakcja zamieściła kalendarium działań Komitetu. Także w redakcji TV WTK znajdowaliśmy życzliwość i wsparcie. W innych mediach takiego wsparcia nie było i nie ma – ostatnio zmienia się stosunek do tej idei w Radiu Merkury/Poznań i TVP Poznań. Niezwykle ważne dla upowszechniania wiedzy o Pomniku jest indywidualne przekonywanie – ten rodzaj oddziaływania stale się rozszerza. Już od roku 2012 mamy stronę internetową www.pomnikwdziecznosci. pl, ale niestety jeszcze nie ma ona odpowiedniego poziomu aktualności. Niezwykle ważnym elementem upowszechniania wiedzy o idei odbudowy pomnika i konkretnych działaniach Komitetu jest cykliczne prezentowanie wystawy w kolejnych parafiach Poznania i okolicy. Dwutygodniowa obecność wystawy w kościele parafialnym daje okazję do zapoznania się z historią pomnika, a prezentowany film i prelekcja dodatkowo informują

Nie ma Wielkopolanina, który choć trochę interesuje się życiem publicznym w Wielkopolsce, który nie słyszał o Pomniku. Dziś możemy powiedzieć, że – według naszego rozeznania – większość społeczności Poznania i Wielkopolski opowiada się za odbudową Pomnika”. o aktualnym stanie starań o odbudowę monumentu. Tej działalności wystawienniczo-prezentacyjnej towarzyszy rozprowadzanie cegiełek, figurek Chrystusa, podkładek pod myszkę i grafik z Pomnikiem Wdzięczności – poszerza to krąg osób bezpośrednio, także materialnie wspierających odbudowę; w rodzinach pozostają pamiątki związane z pomnikiem, a Komitet wzbogaca się o spory zasób finansowy. Ten niezwykły wysiłek kilkuosobowej grupy członków Komitetu jest godzien najwyższego wyróżnienia

i podziękowania. Grupę te stanowią. Barbara Dropińska-Pulikowa, Maciej Andrzejak, Andrzej Czajka, Bogdan Freytag, Krzysztof Ratajczak, Jolanta Nowicka, Maria Nowaczyk, Ryszard Kalke. Ta sama grupa osób później do wystawy dołączyła prezentację modelu Pomnika, specjalnie wykonaną planszę poświęconą kamieniowi węgielnemu. Model Pomnika był wystawiany podczas uroczystych nabożeństw w różny sposób kojarzonych z ideą odbudowy Pomnika, noszony podczas archidiecezjalnej procesji Bożego Ciała czy procesji z kościoła Serca Pana Jezusa z ul. Kościelnej na pl. Adama Mickiewicza. Kolejna ważna akcja promocyjna – to wymyślony i prowadzony przez dr Jolantę Hajdasz Konkurs wiedzy o Pomniku dla młodzieży szkolnej od 1. klasy po liceum. W trzeciej edycji konkursu wzięło udział 250 uczniów z 31 szkół; wręczono nagrody w 3 grupach wiekowych. Sama uroczystość wręczenia nagród odbyła się podczas koncertu niepodległościowego organizowanego przez AKO, który po raz pierwszy w 2016 roku miał mutację szkolną i odbył się w auli Zespołu Szkół Handlowo-Ekonomicznych przy ul. Śniadeckich. Nagrody ufundowało AKO SKOPW, kuratorium oświaty, Stowarzyszenie Wierni Polsce. Efekty konkursu były bardzo interesujące, prace ciekawe, a te

budowlanych nie ma potrzeby uzyskiwania zgody nadzoru budowlanego. Już tylko dla potomnych dodam, że i tak nadzór budowlany interesował się sposobem składowania figury, ale ostatecznie odstąpił od formalności.

W

ielką pomoc w przetransportowaniu i ustawieniu figury Chrystusa okazało nam wojsko polskie. Nastąpiło to z inicjatywy wiceministra Obrony Narodowej prof. Wojciecha Fałkowskiego, który zaproponował pomoc wojska, kiedy w czasie rozmowy przedstawiłem mu ideę i realizację odbudowy Pomnika i miejsce figury Chrystusa w tym pomniku. Jednostka saperów z Opola przewiozła figurę ze Szczyglic do Poznania, a lotnicy z Krzesin ustawili ją i cokół na terenie parafii. Zostali za tę pomoc zaatakowani przez lokalną i centralną prasę, ale nic sobie z tego nie robiąc, po kilku dniach ponownie pomogli nam postawić na stałe figurę Chrystusa na solidnym podkładzie. Samo przywiezienie figury do Poznania w dniu 30 maja miało bardzo uroczysty przebieg. Przyjechała na samochodzie ciężarowym udekorowanym biało-czerwonymi szarfami; została powitana uroczyście przez kilkunastu kapłanów i setki wiernych na placu Zbawiciela przy kościele pw. Świętego Krzyża na Górczynie; modlitwy i śpiewy bardzo pięknie prowadził

Figura Chrystusa od zaraz stała się miejscem, do którego pielgrzymują poznaniacy i Wielkopolanie. Będzie tam stała do czasu uroczystego przewiezienia jej do odbudowanego korpusu Pomnika Wdzięczności. nagrodzone – naprawdę dobre. Przewodniczącym jury był prof. Uniwersytetu Artystycznego Grzegorz Nowicki. Ważną sprawą było pozyskiwanie relacji osób, które pamiętały stojący Pomnik i mogły opisać swoje wrażenia z pobytu przy nim; uruchomiliśmy zbieranie materiałów filmowych (dr Jolanta Hajdasz i Grzegorz Tomczak), znakomite wspomnienia o powstańczych losach swojej rodziny w radiu Merkury przedstawił Mikołaj Pietraszak-Dmowski; później w rozszerzonej formie przedstawił to w TV TRWAM i w Radiu Maryja. Jednak najważniejszym wydarzeniem 2016 roku było przywiezienie do Poznania figury Chrystusa, która odlana w podkrakowskich Szczyglicach przez Michała Batkiewicza, ponad rok czekała na możliwość godnego i uroczystego sprowadzenia jej do Poznania. Przez ten rok figura była przechowywana, a właściwie pięknie eksponowana na terenie posesji /pracowni rzeźbiarza Michała Batkiewicza w Szczyglicach – tłumnie odwiedzana i podziwiana; ze zgorszeniem mówiono: Poznań nie chce Chrystusa!

W

sprawie sprowadzenia figury Chrystusa Komitet podjął rozmowy/korespondencję z Urzędem Miejskim. Wobec kategorycznej odmowy, przy stawianiu absurdalnych wymogów uzyskania zgody Rady Miasta na postawienie figury Chrystusa (jakby była ona samodzielnym pomnikiem, a nie częścią Pomnika Wdzięczności) – Komitet wszedł w porozumienie z proboszczem parafii Serca Pana Jezusa przy ul. Kościelnej, ks. kanonikiem Rafałem Czerniejewskim, i zdecydował się na formułę przechowania/magazynowania elementów Pomnika Wdzięczności na wynajętym nieodpłatnie fragmencie posesji kościelnej – omijając w ten sposób wymogi prawa budowlanego; na magazynowanie materiałów

ks. kan. Tadeusz Magas. Ludzie byli bardzo wzruszeni. Następnie w asyście policyjnej i kolumny cywilnych samochodów figura przejechała ulicami miasta na teren parafii Serca Pana Jezusa przy ul. Kościelnej i tam została ustawiona obok cokołu, który dzień wcześniej został prowizorycznie zmontowany przez pana Michała Batkiewicza; i tutaj przez cały czas modlitwy i śpiewy prowadził ks. Magas. Uroczyste odsłonięcie i poświęcenie figury Chrystusa nastąpiło 3 czerwca 2016 roku w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Poświęcenia dokonał JE ks. abp Stanisław Gądecki, metropolita poznański, który wygłosił okolicznościową homilię. W uroczystości wziął udział także minister Obrony Narodowej Antoni Macierewicz. W podniosłym, patriotycznym przemówieniu oddał hołd powstańcom wielkopolskim i gorąco wsparł ideę odbudowy pomnika. Przemówił także Prezes SKOPW, prof. Stanisław Mikołajczak. W uroczystości uczestniczył wojewoda poznański, gen bryg. pil. Dariusz Malinowski i liczni przedstawiciele instytucji państwowych i stowarzyszeń. Udział wzięły także tysiące mieszkańców Poznania i Wielkopolski. Przed figurą Chrystusa stanęła wojskowa warta honorowa, kompania honorowa, orkiestra Sił Powietrznych Polski; odbyła się także krótka część artystyczna. Uroczystość poprzedziła msza św. w kościele, a po uroczystości zebrani wzięli udział w procesji Serca Pana Jezusa z kościoła św. Floriana na plac Adama Mickiewicza. Fizyczny powrót figury Chrystusa – serca Pomnika Wdzięczności – jest ważnym momentem w staraniach o odbudowę pomnika. Figura Chrystusa od zaraz stała się miejscem, do którego pielgrzymują poznaniacy i Wielkopolanie. Będzie tam stała do czasu uroczystego przewiezienia jej do odbudowanego korpusu Pomnika Wdzięczności.


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A w uroczystej mszy św. w kościele przy ul. Kościelnej, a trzej przedstawiciele Komitetu odczytali akt proklamacyjny tej uroczystości. 20 listopada członkowie SKOPW byli obecni z makietą pomnika przed katedrą podczas uroczystości archidiecezjalnej intronizacji.

W

P

onieważ mieliśmy obawy, że środowiska lewacko-libertyńskie mogą chcieć profanować figurę przez pierwsze miesiące, była ona pilnowana w godzinach nocnych przez członków Komitetu. Szczególnie zasłużyła się w tej akcji pani Barbara Dropińska-Pulikowa. Po trzech miesiącach figura i cokół zostały ogrodzone estetycznym płotkiem. Został także założony stały monitoring z dwóch kamer. Od zaraz też pod figurą są zawsze kwiaty i stoją tuje w wazonach. Zarząd SKOPW stara się, by figura Chrystusa zaczęła pełnić (choć w ograniczonym zakresie) rolę, jaką przed

wojną spełniał Pomnik Wdzięczności – dlatego do składania kwiatów pod figurą zapraszamy oficjalnie odwiedzające Poznań osobistości polskiego życia publicznego. 27 grudnia, w 98 rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego, pod figurą Chrystusa odbyła się uroczystość oficjalnego złożenia kwiatów przez przedstawicieli władz państwowych, instytucji i stowarzyszeń działających w Poznaniu. Kwiaty złożyła m.in. w imieniu wojewody (który był na uroczystościach głównych w Lesznie) pani wicewojewoda Marlena Maląg. Wojewoda zapowiedział, że odtąd kwiaty pod figurą Chrystusa będzie

składał co roku, aż do postawienia pomnika. Uroczyste składanie kwiatów pod figurą Chrystusa było kontynuowane w 2017 roku (m.in. przez wiceministra Obrony Narodowej prof. Wojciecha Fałkowskiego). Komitet kontynuował również działalność modlitewną: odbywały się comiesięczne (każda trzecia środa miesiąca) msze św. w intencji odbudowy pomnika w kościele Serca Pana Jezusa i św. Floriana przy ul. Kościelnej 3, modlitwy różańcowe w wielu wspólnotach zakonnych i domach prywatnych. Z okazji intronizacji Chrystusa na Króla i Pana Komitet brał udział

imieniu Komitetu Prezes podejmował rozmowy z osobistościami życia politycznego, celem uzyskania poparcia dla idei odbudowy Pomnika i przekazania propozycji zorganizowania uroczystości 100 rocznicy wybuchu powstania wielkopolskiego. Rozmawiałem (w towarzystwie posła Bartłomieja Wróblewskiego) z marszałkiem sejmu Markiem Kuchcińskim i z wicemarszałkiem sejmu prof. Ryszardem Terleckim, z ministrem kultury i dziedzictwa narodowego wicepremierem prof. Piotrem Glińskim, z wiceministrami tego resortu Jarosławem Selinem i panią Magdaleną Gawin – m. in. o współfinansowaniu filmu o odbudowie Pomnika Wdzięczności. Także w 2016 roku działania Zarządu wspierali ludzie, którzy służyli nam swoją wiedzą merytoryczną, zwłaszcza Czesław Makieła, Henryk Walendowski, Stanisław Mystek, Maria Rosińska-Melnik i inni. Zarząd rozważał także różne inicjatywy służące upowszechnianiu wiedzy o pomniku, a równocześnie mogące wesprzeć Komitet finansowo. Podjęliśmy decyzję o uhonorowaniu osób szczególnie zasłużonych dla idei odbudowy pomnika. Wyróżnieniem ma być okolicznościowy medal pamiątkowy w pięknym etui – autorstwa naszego członka, wybitnego poznańskiego rzeźbiarza Stanisława Mystka. Rozważano wykonanie ceramicznej miniatury pomnika – członkowie Zarządu nawiązali stosowne kontakty. Po analizie kosztów i spodziewanych efektów finansowych oraz propagandowych zrezygnowaliśmy z tego pomysłu, podobnie z wykonywania w tej technice i materiale patery z wizerunkiem pomnika. Radny miasta Poznania Artur Różański zgłosił propozycję czasowego

postawienia w miejscu przyszłej lokalizacji pomnika makiety w skali 1:1 – ale ostatecznie do realizacji pomysłu nie doszło. Podjęliśmy starania o oświetlenie figury Chrystusa i cokołu – ale wobec złożoności zagadnienia realizacja pomysłu jeszcze nie nastąpiła. Nie postawiliśmy dotąd obok figury Chrystusa 2 banerów informacyjnych: o pomniku i figurze. Nie wydaliśmy jeszcze książki zawierającej referaty wygłoszone na kon-

Opór stawiany przez władze miasta jest w świetle idei, która przyświeca odbudowie Pomnika Wdzięczności, wręcz antypolski, gdyż jest to teraz już świadome podtrzymywanie decyzji okupanta niemieckiego o usunięciu z Poznania symbolu polskich dążeń niepodległościowych. ferencji poświęconej powstaniu wielkopolskiemu i odbudowie pomnika. Ze spraw, które musimy pilnie nadrobić, są dwie: zaprowadzenie wreszcie księgi pamiątkowej odbudowy pomnika i zaktywizowanie strony internetowej. Komitet, zwłaszcza Zarząd, znajduje się w trudnej psychologicznie sytuacji totalnej niemożności pokonania nieracjonalnego, wręcz absurdalnego

oporu Prezydenta Miasta i niemożności prowadzenia realnych prac służących odbudowie Pomnika. Dlatego całą energię Zarząd skupia na upowszechnianiu i podtrzymywaniu determinacji tej części społeczności Poznania i Wielkopolski, która ideę odbudowy uznała za swoją – chodzi nam o poszerzanie tej grupy osób. Dzisiaj, z perspektywy ponad pięciu lat prac Komitetu, możemy z goryczą stwierdzić, że opór stawiany przez władze miasta jest dla nas zupełnie niezrozumiały, a w świetle idei, która przyświeca odbudowie Pomnika Wdzięczności, wręcz antypolski, gdyż jest to teraz już świadome podtrzymywanie decyzji okupanta niemieckiego o usunięciu z Poznania symbolu polskich dążeń niepodległościowych.

N

a koniec tego syntetycznego omówienia działalności Komitetu chciałbym serdecznie podziękować wszystkim poznaniakom i Wielkopolanom za wsparcie, którego udzielają idei i działaniom na rzecz odbudowy Pomnika Wdzięczności. Szczególne podziękowania kieruję do członków SKOPW – Wasza obecność w tym Komitecie, pozycja, jaką każdy z Was ma w swoim środowisku jest bardzo poważnym wzmocnieniem naszych wspólnych działań. A już najbardziej wdzięczny jestem Koleżankom i Kolegom z Zarządu, którzy regularnie co miesiąc przychodzili na zebrania Zarządu i wspólnie troszczyli się o to, by sprawa odbudowy posuwała się do przodu. Nie zważaliście na twardy – całkowicie niezrozumiały i nieracjonalny – opór władz miasta. Robiliśmy uporczywie swoje, nie tracąc nadziei i nie popadając we frustrację. Dla mnie – Prezesa Zarządu – największą podporą była działalność i niezwykła pomoc dr Jolanty Hajdasz. Na Nią zawsze mogłem liczyć – nie tylko na wsparcie werbalne, ale i na konkretne działania. Wszystkim Państwu gorąco dziękuję. K

Prof. Stanisław Mikołajczak jest prezesem Stowarzyszenia Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu.

Boże Ciało w Poznaniu W uroczystość Bożego Ciała w naszym mieście centralna procesja eucharystyczna wyruszyła z kościoła Bożego Ciała po Mszy św. o godz. 10.00, odprawionej przez arcybiskupa metropolitę Stanisława Gądeckiego i biskupów pomocniczych wraz z księżmi neoprezbiterami. Procesja przeszła ulicami: Krakowską, Garbary, Wielką i przez Chwaliszewo

na Ostrów Tumski. Przy ostatnim ołtarzu na Ostrowie Tumskim Arcybiskup wygłosił homilię, udzielił uroczystego błogosławieństwa oraz przedstawił nowo wyświęconych księży. Członkowie Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności uczestniczyli w procesji, niosąc baner Komitetu. Pod katedrą stanęli obok makiety pomnika.

Fragment homilii abpa Stanisława Gądeckiego o przygotowaniach do przyszłorocznego jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego, które jest najstarszym biskupstwem w Polsce

S

zczęśliwi jesteśmy w Poznaniu z tego powodu, że to wyznanie wiary trwa u nas od ponad 1050 lat. W związku z tym w przyszłym, 2018 roku będziemy obchodzić jubileusz narodzin pierwszego w Polsce biskupstwa; powstanie pierwszych w Polsce struktur kościelnych, służących integralnemu przekazowi wiary. Razem z pierwszym biskupem Jordanem przybył wówczas do Poznania dar sukcesji apostolskiej, dzięki której możliwe stało się bezpieczne czerpanie z czystego źródła wiary, zagwarantowana została ciągłość pamięci Kościoła. Zagwarantowane zostało głoszenie „całej woli Bożej” (Dz 20,27). Dzięki temu dotarła do nas nienaruszona ta wola Boża, a wraz z nią radość, że możemy ją realizować w pełni (por. Lumen fidei, 49). W 966 roku Mieszko I bowiem wraz ze swoim dworem przyjął chrzest, a dwa lata później – w 968 roku – ustanowiono dla Poznania pierwsze w Polsce biskupstwo, obejmujące całe państwo. Zrodziły się początki Kościoła Poznańskiego, zależne wprost od Stolicy Apostolskiej. Wtedy też przybył do Poznania – ustanowiony przez papieża Jana XIII – biskup Jordan, pierwszy biskup poznański, który zapoczątkował historię hierarchii kościelnej w naszej Ojczyźnie. Biskupstwo to miało charakter misyjny i podlegało bezpośrednio Stolicy Apostolskiej, obejmując zasięgiem swego działania teren całego ówczesnego państwa polskiego.

Zazwyczaj decyzję o powstaniu nowego biskupstwa ogłaszano na uroczystych synodach, którym przewodniczył papież. Taki synod – w którym uczestniczył papież Jan XIII oraz cesarz Otton I i Otton II – odbył się 2 stycznia 968 roku. Skoro z zapisek rocznikarskich wiemy, iż najstarsze polskie biskupstwo powstało w roku 968, stąd mo-

1968 roku). Odpowiadając na jego zaproszenie, kardynał Wojtyła – w liście z dnia 28 grudnia 1967 roku – pisał m.in.: „Millennium Archidiecezji Poznańskiej jest prawdziwie radosną nowiną dla całego Kościoła w Polsce. Poznaniowi bowiem zawdzięczamy to, że Polonia coepit habere Episcopum, co jest dla Kościoła w Polsce faktem his­ torycznym najwyższej wagi”.

I żemy przypuszczać, że stało się to na synodzie w Rzymie dnia 2 stycznia 968 roku (prof. Tomasz Jasiński). W swoim czasie – aby uczcić ten przełomowy dla rozwoju chrześcijaństwa w Polsce moment tysiąclecia biskupstwa poznańskiego – arcybiskup Baraniak zaprosił do Poznania cały episkopat polski (w dniach 29 i 30 czerwca

tak – w sobotę 29 czerwca 1968 roku, w uroczystość Apostołów Piotra i Pawła, patronów poznańskiej katedry, o godz. 17.30 na placu katedralnym – kardynał prymas Stefan Wyszyński dokonał koronacji obrazu Matki Bożej w Cudy Wielmożnej. W homilii prymas Wyszyński wspomniał o poznańskim franciszkaninie, który w 1666 roku kupił obraz i z zawieszonym na szyi wizerunkiem Matki Bożej odwiedzał biednych, wypraszając im liczne łaski. W ten sposób ks. prymas nawiązywał do uwięzienia na Jasnej Górze pielgrzymującego obrazu Matki Bożej podczas obchodów Millennium w 1966 roku. Następnego dnia o godz. 10.30 miała miejsce uroczysta procesja

biskupów do katedry. Głównym celebransem sumy pontyfikalnej na placu przed katedrą był arcybiskup Baraniak, a kazanie wygłosił Prymas Polski. Po zakończeniu Mszy św. – na którą przybyły niezliczone tłumy wiernych

Na zakończenie liturgii biskupi zeszli do podziemi katedralnych, gdzie odsłonili pamiątkowy kamień jako znak dziękczynienia za wprowadzenie narodu polskiego do rodziny Kościoła rzymskokatolickiego (por. Hu-

Millennium Archidiecezji Poznańskiej jest prawdziwie radosną nowiną dla całego Kościoła w Polsce. Poznaniowi bowiem zawdzięczamy to, że Polonia coepit habere Episcopum (zaczęła mieć swojego biskupa), co jest dla Kościoła w Polsce faktem historycznym najwyższej wagi. – słowo Boże wygłosił metropolita krakowski. Mówił wtedy: „Przed tysiącem lat stanął na ziemi polskiej, tu, w Poznaniu, następca apostołów. Dlatego też nasze uczucia hołdu i wdzięczności przede wszystkim kierujemy do Stolicy Apostołów. Czynimy to w Poznaniu, przed bazyliką archikatedralną pod wezwaniem Świętych Apostołów Piotra i Pawła”.

bert Kubica, Na tysiąclecie biskupstwa, PK 19/2005). Do tego samego faktu ustanowienia biskupstwa w Poznaniu nawiązał raz jeszcze św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Poznaniu: „Ty jesteś Mesjasz (Chrystus), Syn Boga żywego!’ (Mt 16,16). Powtórzyłem to wyznanie Szymona Piotra w dniu 22 października

1978 roku, kiedy z niezbadanych wyroków Bożej Opatrzności wypadło mi rozpocząć posługiwanie na Piotrowej Stolicy w Rzymie. Dziś je powtarzam tu, w Poznaniu, w miejscu, w którym wyznanie to najdawniej było wypowiadane na ziemiach piastowskich, po chrzcie Mieszka w 966 roku. Najdawniej wypowiadały to Piotrowe wyznanie usta biskupa, bo już w dwa lata po chrzcie Poznań, pierwszy w Polsce, coepit habere episcopum: zaczął mieć swego biskupa” (Msza święta beatyfikacyjna Matki Urszuli Ledóchowskiej, Łęgi Dębińskie – 20.06.1983). My dzisiaj, podążając w procesji Bożego Ciała, dajemy wyraz tej wierze, która została nam przekazana – począwszy od czasów biskupa Jordana – przez ten wielki, ponadtysiącletni łańcuch dziejów Kościoła w naszej Ojczyźnie. Jesteśmy integralną częścią tego ciągu dziejów i podobnie jak nasi przodkowie, tak i my chcemy przekazywać dalej tę wiarę, „aby świat uwierzył”. Przekazywać podobnie jak światło paschału, które w liturgii wielkanocnej zapala tyle innych świec; podobnie jak płomień zapala się od innego płomienia. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

6

D

rugi rok rządy sprawuje formacja, którą wybraliśmy jako społeczeństwo większością naszych głosów i której prawo do rządzenia, a więc nasz wybór, bezustannie się kwestionuje. Dlatego tak ważne jest budowanie ruchów społecznych, dla których dobro Polski jest wspólnym mianownikiem. Środowiska te ważne są zwłaszcza w miastach tak zwanej Polski powiatowej, gdzie wszyscy się znają, a wielka polityka wstęp ma tylko poprzez media. W Grodzisku Wielkopolskim zadania tego podjął się kardiolog, dr Jerzy Wierzchowiecki, tworząc Akademię Republikańską. – To inicjatywa, w ramach której będziemy podejmować tematy historyczne, ale przede wszystkim tożsamościowe. Istotą planowanych spotkań i ich tematyki jest to, aby Wielkopolska wróciła do swoich korzeni ideowych i politycznych. Dr Jerzy Wierzchowiecki zorganizował m.in. spotkanie z drem Tomaszem Cieślakiem z Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu, na którym dr Cieślak wygłosił wykład na temat konspiracji antykomunistycznej i podziemia zbrojnego w Wielkopolsce w latach 1945–1956. „Skala zbrodni, które miały miejsce w okresie zaprowadzania władzy komunistycznej w powojennej Polsce, jest ogromna – powiedział. – Zanim poznamy jej prawdziwy rozmiar, minie wiele lat. Sprawcy pozostali na ogół bezkarni, a ofiary spoczęły w mogiłach, o których często nie wiemy, gdzie ich szukać”. Dziś wiadomo, że konspiracja antykomunistyczna w Wielkopolsce to 60 oddziałów zbrojnych, 121 organizacji antykomunistycznych, w tym 106 organizacji młodzieżowych. Dwa miesiące później, w piątek 2 czerwca, stulecie objawień fatimskich stało się pretekstem do zaproszenia przez Akademię Republikańską kolejnego gościa – doktora teologii Wincentego Łaszewskiego. W spotkaniu, które poprzedziła msza św., uczestniczyło znacznie ponad sto osób. Orędzie fatimskie jako ostrzeżenie i naglące wezwanie Matki Bożej do nawrócenia „nie jest jednorazowe. Jej apel musi być podejmowany

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Polsce i samym Polakom uległość nigdy nie przyniosła żadnych korzyści i przynieść ich nie może. Po ostatnich wyborach prezydenckich i parlamentarnych, zwycięskich dla Prawa i Sprawiedliwości, nic się nie zakończyło. Walka o Ojczyznę, o jej suwerenność, o zamazanych w zbiorowej pamięci bohaterów, o prawdę historyczną trwa w najlepsze. Ofiar poniesionych przez tyle pokoleń naszych rodaków nie wolno nam zmarnować. Jesteśmy w szczególnym momencie.

Grodziska Akademia Republikańska Aleksandra Tabaczyńska

z pokolenia na pokolenie, zgodnie z nowymi znakami czasu” – cytował Jana Pawła II prelegent. – Chciałbym na koniec powrócić jeszcze do kluczowych słów tajemnicy fatimskiej, które słusznie zyskały wielki

Fakt, iż macierzyńska dłoń zmieniła bieg pocisku w czasie zamachu na Jana Pawła II, jest tylko jeszcze jednym dowodem na to, że nie istnieje nieodwołalne przeznaczenie, że wiara i modlitwa mogą oddziaływać na historię. rozgłos: Moje Niepokalane Serce zwycięży. Co to oznacza? Serce otwarte na Boga i oczyszczone przez kontemplację Boga jest silniejsze niż karabiny i oręż wszelkiego rodzaju. W minionym XX wieku, na skutek wielkiego kryzysu wiary doszli do władzy ateiści zarówno w wydaniu komunistycznym,

jak i faszystowskim oraz masońskim. Ateizm ten doprowadził do największych zbrodni ludobójstwa w historii ludzkości, moralnej degeneracji społeczeństw, do upadku kultury, straszliwego zniewolenia przez podeptanie podstawowych praw osoby ludzkiej. Więcej chrześcijan zginęło w XX wieku z powodu nienawiści do ich wiary, aniżeli w ciągu pierwszych XIX wieków od narodzenia Chrystusa. Fakt, iż macierzyńska dłoń zmieniła bieg śmiercionośnego pocisku w czasie zamachu na Jana Pawła II, jest tylko jeszcze jednym dowodem na to, że nie istnieje nieodwołalne przeznaczenie, że wiara i modlitwa to potężne siły, które mogą oddziaływać na historię, i że ostatecznie modlitwa okazuje się potężniejsza od pocisków, a wiara od dywizji.

N

a koniec wszyscy obecni mieli możliwość rozmowy i wymiany wrażeń przy kawie, zarówno z prelegentem, organizatorem, jak i między sobą. Takie spotkania, zawieranie znajomości sprzyja tworzeniu środowiska ludzi o zbliżonych nie tyle poglądach politycznych, co wartościach. Gdy wartości prawicowe, republikańskie oraz katolickie są spójne, to i spójne są poglądy polityczne. Wierzchowieckiemu udało się zgromadzić uczestników nie tylko z samego Grodziska Wielkopolskiego, Nowego Tomyśla czy Wolsztyna, ale także

z innych okolicznych miejscowości. Tu warto przypominać o wielkich tradycjach Wielkopolan, którzy blisko sto lat temu chwycili za broń i stworzyli podwaliny nowoczesnej Wielkopolski, a następnie państwa polskiego. Odwaga, męstwo i determinacja powstańców zostały wypracowane przez lata walki Wielkopolan z polityką kulturkampfu. Prowadzona przez Bismarcka germanizacja miała określony cel polityczny: wyeliminowanie z Wielkopolski statystycznej większości polskiej i uczynienie z niej obywateli niemieckich poprzez mechanizmy germanizacji, którą przedstawiano jako cywilizacyjną, kulturalną i materialną nobilitację Polaków. Tak więc w tej koncepcji droga do osobistej kariery: społecznej, zawodowej, politycznej miała wieść przez niemczyznę, a bramą do tej niemczyzny miał być język niemiecki. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można by uznać, że przecież to nie było takie złe. Dawano Polakom szanse, by przyłączyć się do wielkiej wspólnoty narodowej, jaką była Rzesza Bismarcka. Mogliby wtedy stać się Niemcami, a tym samym „Europejczykami”. Cena za tę przepustkę do Europy była „niewielka”. Trzeba było tylko się wyrzec własnego języka ojczystego, któremu, jak głosili uczeni niemieccy, i tak groziło wymarcie. Jednak wraz z językiem trzeba się było po cichu wyrzec również własnej narodowości

– poczucia, że jest się Polakiem. Ale i tu nie widziano problemu. Propaganda pruska głosiła, że Polacy sami ponoszą odpowiedzialność za rozbiory, ponieważ nie potrafili się rządzić, a hasło „polnische Wirtschaft” stało się

Dawano Polakom szanse, by przyłączyć się do wielkiej wspólnoty narodowej, jaką była Rzesza Bismarcka. Mogliby wtedy stać się Niemcami, a tym samym „Europejczykami”. Cena za tę przepustkę do Europy była „niewielka”. synonimem ogólnego bałaganu, nieładu, brudu i chaosu. Tylko „niemiecki porządek” miał uratować Polaków od całkowitego upadku. Właśnie w takich okolicznościach i takiej atmosferze działało pokolenie wielkopolskich społeczników, zwane pokoleniem księdza Wawrzyniaka. Nie

mieli perspektywy bliskiego zwycięstwa ani nagrody w postaci posad rządowych czy foteli poselskich. Prześladowani przez władze pruskie, poświęcali swój wolny czas, zdolności i pieniądze dla wspólnej, słusznej sprawy – jakiej? Właśnie, obrony filarów własnej tożsamości: wiary i języka. Czynili to, ucząc najszersze kręgi społeczeństwa oszczędności, sumienności, pracowitości, wytrwałości, rzetelności i uczciwej konkurencji, która była niezbędna do codziennej rywalizacji z niemieckimi (dotowanymi przez rząd) rzemieślnikami, kupcami, przedsiębiorcami... Ponadto poprzez te cechy, wpajane w języku ojczystym, realizowane wspólnie w najróżniejszych towarzystwach i organizacjach, uczono Polaków dumy z własnych osiągnięć, dumy z własnej tradycji i tożsamości – z bycia Polakiem.

A

kademia Republikańska odnosi się do tych tradycji. Społecznicy wielkopolscy tamtych czasów nie mieli w zasięgu własnych przewidywań perspektywy zwycięstwa, gdyż nie było wtedy najmniejszych przesłanek, by państwo polskie mogło się odrodzić za ich życia. Robili to dla przyszłych pokoleń, z poczucia obowiązku, z którego ich rozliczą kolejne generacje. I rzeczywiście spełnili swój obowiązek: stworzyli model jedności wszystkich stanów i warstw społecznych w imię obrony najważniejszych wartości narodowych. I właśnie dzięki temu w 1918 roku mogło się odrodzić państwo polskie. Mogło się odrodzić, bo w walce o nie wystąpili Polacy. W 2018 roku czekają nas kolejne wybory samorządowe. W stulecie odzyskania niepodległości, w stulecie wybuchu zwycięskiego powstania wielkopolskiego, Wielkopolanie mają szansę jeszcze raz pokazać, że łączy nas miłość do Polski i nie ulegniemy politycznej poprawności. Dzisiaj osiągnęliśmy dno, bo Poznań, stolica województwa, jest miastem totalnie lewackim. Prezydent, który to miasto reprezentuje, jest po prostu wstydem dla wszystkich zdrowo myślących Wielkopolan. A organizacje takie, jak Akademia Republikańska, nie mają chwili do stracenia. K

Odpowiedź na to zawołanie naszej Pani Premier 15 i więcej lat wcześniej dał śp. Filip Adwent – polski europoseł I kadencji. 26 czerwca bieżącego roku minęła 12 rocznica „zwypadkowania” go w tajemniczych, do dziś niewyjaśnionych okolicznościach, po niespełna roku energicznej, kompetentnej działalności w parlamencie Unii Europejskiej.

Dokąd zmierzasz, Europo?

T

en francuski lekarz w 1996 roku przybył na stałe do naszego kraju, aby na Polaków wychować trójkę swych małych dzieci. Niezrozumiała, nawet przez jego rodziców, była ta decyzja i niezwykły wtedy kierunek migracji. Dziś zarówno powyższe pytanie Pani Premier, jak i przeprowadzka do Polski wydają się już mniej dziwne, gdyż Polska zaczyna być postrzegana jako najbardziej bezpieczne, narodowościowo i religijnie jeszcze nieskłócone państwo w Europie. I to pomimo tego, że podsycane są tendencje odśrodkowe, na szczęście nielicznych separatystów Ślązaków czy Kaszubów. Socjologowie oceniają, że do 3% nawet zwartej i obcej kulturowo społeczności jest bez znaczenia dla spójności państwa. A Unia Europejska na czele z Niemcami nieprzytomnie zmierza do samobójczego miksu ludnościowego, nie uwzględniając nawet oczywistych znaków, że gwałtowny napływ zaproszonych obcokrajowców prowadzi do chaosu, do rozpadu, zamiast do harmonijnej integracji, że zagraża to bezpieczeństwu obywateli. Z konsekwencji takiej polityki zdaje sobie sprawę nasza Pani Premier. Przed obecną sytuacją wędrówki ludów (jakby proroczo) przestrzegał Filip Adwent kilkanaście lat temu! Apelował do rozsądku obrazowym porównaniem: Granice w skali państwa – to tyle co drzwi i okna w naszym mieszkaniu rodzinnym. W tych granicach jesteśmy u siebie – możemy zaprowadzać własne porządki. Nasze drzwi są szeroko otwarte dla przyjaciół. Czasami też lubimy się pozamykać, mieć spokój. Nie chcielibyśmy żyć bez okien i drzwi, również nie sprzedamy pokoju we własnym mieszkaniu, ba, nawet przed wynajęciem go na kilka dni mamy uzasadnione obawy.

Antoni Ścieszka

Szczególnie niebezpieczna jest radykalizacja i błyskawiczne rozprzestrzenianie się islamu w bogatych państwach UE. Ich aparat państwowy, niewsparty wolą polityczną swych przywódców, nie widzi potrzeby nawet liczenia, ile kościołów uległo likwidacji.

Socjologowie oceniają, że do 3% nawet zwartej i obcej kulturowo społeczności jest bez znaczenia dla spójności państwa. A Unia Europejska na czele z Niemcami nieprzytomnie zmierza do samobójczego miksu ludnościowego. Ile w ich miejsce powstało meczetów. Przyjmuje się, że we Francji jest ich około 2500 (500 w budowie), w Niemczech 2600, w Holandii ponad 1600, w Szwecji około 400, a Austrii około 200, a w Polsce około 6. Jesteśmy więc ostoją chrześcijaństwa; oby tak dalej. Oby nie wprowadzać do naszych miast antychrześcijańskiego konia trojańskiego. W ostatniej swej książce, wówczas pod niemal świętokradczym tytułem: „Dlaczego Unia Europejska jest zgubą dla Polski?” (wyd. Antyk, 2003), Filip Adwent nawoływał, by nie ufać każdemu ślepo, ale współpracować i układać dobrosąsiedzkie stosunki wyłącznie na prawach wolnych i suwerennych narodów. Nie sposób tu streszczać pracowicie zebranych przez autora mnóstwa faktów na poparcie swych tez, spostrzeżeń i doświadczeń z Alzacji – historycznie spornego pogranicza z Niemcami. Posłużę się zatem tylko jednym cytatem z tej książki (str. 207).

Polska istniała długo przed UE i ją przeżyje. Unia najprawdopodobniej rozpadnie się w krótkim czasie. Kryzys wzrasta, bezrobocie rośnie, niezadowolenie się szerzy. Podatnicy niemieccy mają już dość tego, że najwięcej wpłacają do wspólnotowej kasy. Oni jako jedyni mogą sobie pozwolić odejść z Unii bez konsekwencji. Jeżeli to uczynią – wszystko się rozpadnie i ratuj się kto może. Lecz Niemcy jeszcze czekają. Czekają dlatego, że nie osiągnęli jeszcze wszystkiego, co można osiągnąć pod sztandarem Unii. Potem pożegnają się z towarzyszami z Unii lub zmienią na swą korzyść reguły gry i zajmą się kolejnym atrakcyjnym obiektem – Ukrainą, która ma piękną, rozległą ziemię i nadzwyczaj biedną ludność, od której wszystko da się za grosze wykupić. Idealna sytuacja dla bogatego sąsiada. Powtórka polskiego scenariusza, tyle, że na większą skalę. Nie wychwalajmy naiwnie darczyńcy bez uwzględniania tego, co w zamian bierze.

A

oto wypowiedź Carla Beddermanna (Niemca wysłanego do Polski w charakterze eksperta UE) z 2002 roku, zawarta w przedmowie do tej książki: Zrobiliście dokładnie to, czego my, Niemcy, nigdy byśmy nie zrobili. Ponad 80% polskich banków jest już w rękach obcokrajowców. Tak samo kluczowe pozycje w handlu i przemyśle. Polski przemysł spożywczy jest prawie całkowicie wyprzedany. To samo czeka wkrótce całą gospodarkę energetyczną, telekomunikację. Prasa regionalna na obszarach Ziem Odzyskanych pozostaje prawie bez wyjątku w rękach akurat Niemców. Tysiące hektarów Waszej ziemi jest w rękach Holendrów, Niemców, Duńczyków, Anglików, Belgów. Tym razem nie chodzi o dawnego znanego wroga z szablami i armatami. Nowy przeciwnik uśmiecha

się przyjacielsko, poklepuje jowialnie po ramieniu, wymachuje książeczką czekową i wysyła na pierwszą linię frontu najpierw polskiego sojusznika. Zawsze według starej zasady, że aby wyzysk odnosił najlepsze skutki, należy mu dać wrażenie dobrowolności i najpierw znaleźć sojuszników spośród samych wyzyskiwanych. No i taką – bezwzględnie zdradziecką, totalnie atakującą, nowoczesną targowicę nam zafundowano! Ongiś caryca Katarzyna (z domu Anhalt Zerbst) – tak sprawiła. Dziś czyni podobnie jej wielbicielka (ponoć ma jej portret zawieszony w kanclerskim gabinecie).

Z

namienną ocenę UE i swój światopogląd przedstawił Filip Adwent w La Boule 12 września 2004 roku. Przed referendum konstytucyjnym wraz z innymi posłami został zaproszony na kongres partii „Ruch na rzecz Francji”. Jego przemówienie zostało owacyjnie, na stojąco przyjęte i głośno komentowane w krajowej prasie, mimo że przeciwstawił się wszechogarniającej poprawności politycznej.

Ludzie nie znoszą już pojęcia winy i grzechu. Kiedy ta wina staje się zbyt uciążliwa, z wygody legalizuje się ją. Wtedy zło staje się dobrem lub na jednym poziomie z nim, w imię rzekomej tolerancji. Na chwilę przed wystąpieniem podszedł do niego jakiś ważniak, nakazując: „Nie mówisz nic o chrześcijaństwie, o rodzinie, o aborcji, bo wyłączę ci mikrofon. Mówisz tylko o konstytucji”. Przekornie właśnie o tych sprawach

powiedział, na wstępie ogłaszając publice to, co mu przed chwilą powiedziano. Oto skrót tego wystąpienia, podziwianego tym bardziej, że – „poseł z Polski, a tak pięknie mówi po francusku”: Drodzy Francuscy Przyjaciele! Z ogromną przyjemnością przyjechałem do La Boule, aby się z Wami spotkać i przynieść Wam na samym początku całkowite wsparcie Polski – głębokie i autentyczne – w walce, którą podejmujecie przeciwko Konstytucji Europejskiej. Jej uchwalenie byłoby ostatecznym krokiem do utworzenia federacji europejskiej, coraz bardziej autorytarnej i zarazem – paradoksalnie – libertyńskiej. (…) Społeczeństwo zachodnie jest w stanie agonalnym, a przyczyną jest porzucenie pojęcia Boga, utrata wiary, utrata świętości. Ludzie nie znoszą już pojęcia winy i grzechu. Kiedy ta wina staje się zbyt uciążliwa, z wygody legalizuje się ją. Wtedy zło staje się dobrem lub na jednym poziomie z nim, w imię rzekomej tolerancji. Jedyną wartością wydaje się być brak wartości. Wszystko to zmierza ku katastrofie. Konstytucja ta odrzuca pojęcie Boga i odzwierciedla przez to pychę jej autorów. Nie chcą oni Europy chrześcijańskiej tak dalece, że eliminują wszelkie wzmianki o chrześcijańskich korzeniach Europy, co świadczy o ich bardzo osobliwej koncepcji tolerancji i chęci przeinaczania historii. Ta konstytucja niby broni praw człowieka, lecz organizuje wszelkimi możliwymi sposobami ludobójstwo dzieci w łonie ich matek. Rodzina, polegająca na związku mężczyzny i kobiety, stanowiąca zasadniczą komórkę wszelkiego zrównoważonego społeczeństwa, rozpada się w strzępy. Dozwolone manipulacje genetyczne i klonowanie doprowadzają do najgorszych ekscesów. W Holandii eutanazja odpowiada już za ponad 40% zgonów. W jakim świecie żyjemy?! Duchowość

ginie na rzecz materializmu. Eksploatacja człowieka przez człowieka, zasłonięta sloganami politycznie poprawnymi, sięga szczytów cynizmu. Kolejny problem to ekspansjonizm niemiecki, ekonomiczny i polityczny, zwłaszcza w Europie Centralnej – z jego bezlitosną i wszechstronną kolonizacją, którą starannie ukrywa się przez Wami, Francuzami, a także rewizjonizm historyczny, spowodowany utratą poczucia winy przez Niemców. Kiedy człowiek doznaje poczucia winy, ma szansę się poprawić. Gdy je odrzuca, staje się gorszy. (…) Francuscy przyja-

My już dalej zaszliśmy. U nas biją strażaków, którzy przyjeżdżają gasić pożar. I to na was przyjdzie, jeśli wszystko to, co pochodzi z Zachodu, będziecie chłonąć bezkrytycznie. ciele, zapraszam Was do walki o świat naprawdę lepszy! O początkach rozkładu społeczeństw Zachodu rozmawiałem z Filipem Adwentem już na przełomie lat 80. i 90. Jako mieszkaniec Strasburga opowiadał o scenach podpalania samochodów przez rozwydrzoną młodzież. Zauważyłem, że i u nas takie zdarzenie miało miejsce. Odpowiedział: – My już dalej zaszliśmy. U nas biją strażaków, którzy przyjeżdżają gasić pożar. I to na was przyjdzie, jeśli wszystko to, co pochodzi z Zachodu, będziecie chłonąć bezkrytycznie. Znając dobrze śp. Filipa Adwenta, mogę zakończyć ten artykuł życzeniem, które on by wypowiedział: „Boże, chroń Polskę i naszą Panią Premier!”. K


LIPIEC 2017 · KURIER WNET

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

O

. Karol umierał tak, jak szedł przez życie – pełen wiary, gotowy nieść pomoc potrzebującemu, żądny wiedzy i ciekawy otaczającego go świata. Każdy zainteresowany osobą tego niezwykłego benedyktyna znajdzie w internecie dużo informacji na temat jego życiorysu oraz dorobku naukowego. Ja natomiast chcę się podzielić wspomnieniami o człowieku, który mimo dużej różnicy wieku potrafił (i przede wszystkim chciał) rozmawiać z młodymi ludźmi, zyskiwał ich sympatię i szacunek. Był człowiekiem, który potrafił skutecznie pomóc, ponieważ słuchał i starał się zrozumieć, co rozmówca chce przekazać. Nie pamiętam, kiedy O. Karol pojawił się w moim życiu. Urodziłem się, żyłem i od kiedy mogę sięgnąć pamięcią, on już w nim był. Dziś mogę poszczycić się tym, że był przyjacielem mojej rodziny, a dla mnie samego mentorem i wzorem do naśladowania. Jego odwiedziny były traktowane w naszym domu jak święto, rodzice sadzali go u szczytu stołu, częstowali frykasami i szturchali co pewien czas

D

yskusje, które się toczą, przebiegają na różnych poziomach – politycznym, moralnym, prawnym, społecznym. Uwzględniają też różne punkty widzenia – polityczne lub religijne. Przy takich krzyżujących się liniach opisu rzeczywistości może oczywiście dojść do różnych, zaskakujących wręcz kombinacji – możliwości. Mimo tego, nie ukrywam, że ze zdziwieniem przyjąłem głos dwóch współczesnych apologetek chrześcijaństwa – p. Agnieszki Holland i p. Magdaleny Środy. Obie Panie uderzają w swoim czerwcowym tekście opublikowanym oczywiście w wiadomej „Gazecie” w rządzącą formację polityczną. Ten fakt nie dziwi, wszak obie intelektualistki zdecydowanie obwieszczają swoją apolityczność w takim sensie, jak ekolog głęboki i weganin deklaruje swoją neutralność wobec restauracji MacDonalda. Jednak tym, co tym razem mogło zaskoczyć w tych wy-

Dnia 20 czerwca br. o godzinie 3.30 odszedł do Domu Pana O. Karol Meissner OSB. W ostatnich wysłanych do mnie esemesach pisał, że niedawno przeczytał dwie znakomite, napisane w języku niemieckim książki o papieżu Franciszku oraz że jest mu ciężko i prosi o modlitwę.

książek pojawiały się słodycze, lody i coca-cola, czyli przysmaki, które lubiliśmy my i Ojciec. Każdy po przeczytaniu na głos swojego fragmentu miał go zreferować i powiedzieć, co myśli o danym zagadnieniu. A Ojciec zadawał pytania, zmuszał do wysiłku intelektualnego, szanował nasze zdanie i był ciekaw, dlaczego tak myślimy. Rozmowy z nim nie dotyczyły tylko zagadnień poruszanych w encyklikach. Swobodnie rozmawialiśmy o motoryzacji, sporcie, polityce, swoich strapieniach i wielu innych sprawach. Ojciec ciągle podkreślał, że żyjemy w trudnych czasach, w których następuje zmasowany atak na wiarę, że młodzież poprzez nowe formy komunikacji poddawana jest manipulacji której celem jest odciągnięcie człowieka od Boga i rozbicie rodziny. Zaznaczał, że musimy być fachowcami w minimum jednej dziedzinie i równocześnie wiedzieć, co się dzieje w otaczającym nas świecie. W świecie, który zasypuje nas informacjami, a komunikacja tradycyjna wypierana jest przez elektroniczną, O. Karol nas wysłuchiwał. W świecie,

w którym osoby starsze, silniejsze, dojrzalsze zazwyczaj starają się narzucić swój tok rozumowania, O. Karol nam radził i szanował nasze poglądy. A to był przecież człowiek nie z tej epoki, człowiek, który poznał Romana Dmowskiego, przeżył powstanie warszawskie i PRL. Jak więc mógł rozumieć nasze problemy? Jak pomimo takiej różnicy w latach podołał swojej ziemskiej misji, jaką było dotarcie do ludzi młodych i właściwe ich ukształtowanie? Zrobił to w sposób banalny i trudny zarazem: z nami uczył się posługiwania telefonem czy komputerem, przeżywał nasze lęki, traktował bunty młodzieńcze jako coś naturalnego itd. Dziś stoimy przed wielkim wyzwaniem. Trzeba sprawić, by misja zapoczątkowana przez Ojca Karola promieniowała na kolejne pokolenia, zataczała coraz szersze kręgi w społeczeństwie. Młodzież ciągle potrzebuje dialogu, ciągle woła o pomoc. Możemy liczyć na pewno na dużą pomoc z nieba, bo do Domu Ojca orędować w sprawie młodych ludzi poszedł ich wielki Przyjaciel, O. Karol Meissner. K

W ostatnich tygodniach słowem-kluczem pojawiającym się w dyskusjach publicznych jest słowo „uchodźca”, a raczej słowo w liczbie mnogiej „uchodźcy”. Liczba mnoga ma tutaj istotne znaczenie, gdyż problem nie jest jednostkowy, ale jak najbardziej dosłownie – mnogi: dotyczy bowiem ogromnej i napierającej wciąż fali migrantów do Europy.

miłości i troski wobec bliźnich były pogardliwie nazywane »poprawnością polityczną«, a wzmacnianie unijnej solidarności określane jako »Europa na kolanach«. Ta pokrętna i izolująca Polskę z przestrzeni zjednoczonej Europy polityka wydaje się nie mieć żadnych granic”. Cóż, chciałoby się mieć nadzieję, że Kościół w Polsce zyskuje dwie apologetki, wprawne w bojach i stające teraz do obrony wartości chrześcijańskich. Przymknąłem oczy i wyobraziłem sobie p. Holland kręcącą nową wersję „Niemego krzyku” w kooperacji z Hollywoodem, o poczynaniach Planet Parenthood. Albo wyobraziłem sobie p. Środę walczącą publicznie o godność kobiet poniżanych przez seksualizację, pornografię. A potem otworzyłem oczy i przeczytałem sobie kilka tekstów Kościoła o migrantach, uchodźcach, nachodźcach – jak zwal, tak zwał. Przytoczę jeden – Papieskiej Rady ds. Spraw Dusz-

Do Domu Ojca odszedł Przyjaciel Młodzieży Michał Bąkowski mnie i braci, żebyśmy Ojca uważnie słuchali. A On mówił wtedy do rodziców: „Nie lubię, kiedy się ludzie we mnie wpatrują jak w obrazek. Ja chciałbym z chłopakami porozmawiać, jestem ciekaw, jak wygląda teraz życie, ale jak oni mogą ze mną rozmawiać, kiedy się to na nich wymusza? Dlaczego w ogóle mieliby to robić? Oni są młodzi, a ja jestem dla nich „starym hipopotamem” (określenie to przylgnęło do niego, ponieważ często się

nim posługiwał w odniesieniu do swojej osoby). Taki właśnie był. Nie lubił sztucznej atmosfery, nie lubił być w centrum uwagi. Kiedyś przyjechał do nas niezapowiedziany. W ten dzień akurat śledziliśmy transmisję telewizyjną z meczu piłkarskiego. O. Karol nie zgodził się na przerwanie oglądania tego widowiska, tylko zwyczajnie usiadł z nami, poprosił o mocną herbatę (uwielbiał aromatyczny, czarny jak smoła napar z liści

herbacianych) i oglądał mecz z nami, co pewien czas dopytując się o różne szczegóły z nim związane. Takie postępowanie budowało wzajemne zaufanie i szacunek. Autentycznie interesowało go życie młodych osób. Przez pewien czas jeździliśmy na organizowane przez niego seminaria dla młodzieży w lubińskim klasztorze. Czytaliśmy na nich encykliki. Nie były to jednak sztywne spotkania w formie wykładu. Na stołach prócz

Lamentacje Dam nad uchodźcami Paweł Bortkiewicz TChr

kampanii wyborczej przywiązanie do nauki Kościoła. Deklarował i deklaruje też swoją wiarę i swoje poglądy. Nie ma w tych deklaracjach niczego zaskakującego, jak to onegdaj bywało, gdy na przykład konkurent w wyborach prezydenckich śp. Lecha Kaczyńskiego pospiesznie brał ślub kościelny kilka tygodni przed wyborami. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że partia rządząca i pozostałe partie

Chciałbym, aby obie Damy zrozumiały, że są ludzie, którzy inaczej traktują „coś” i „nic”, którzy są w stanie powstrzymać się od czekolady i schylić głowę nie nad korytem, ale przed Biało-Czerwoną. powiedziach, jest fakt, że obie Panie uderzają w obóz rządzący, zarzucając mu hipokryzję religijną, więcej – demaskując nieautentyczność głoszonej wiary chrześcijańskiej, aż po zarzut, iż prawica w Polsce dokonuje dechrystianizacji naszego kraju i narodu. Co oczywiście wywołuje nieskrywany ból, smutek i cierpienie obu Autorek. Smutek, wobec którego nawet Treny Kochanowskiego wydają się być jedynie otarciem nosa po chlipnięciu. Warto zatem zastanowić się nad zebranymi w tym tekście Lamentacji Dam (jak roboczo nazwę tekst p. Środy i Holland) argumentami. Tym bardziej, że niektóre z nich trafiały, trafiają i niestety – jestem tego wręcz pewien – będą trafiać w przestrzeń medialnych sporów. Zanim jednak spróbuję zaprezentować i skomentować przedstawione poglądy – dwie uwagi wstępne. Rząd Zjednoczonej Prawicy, jak pamięta wielu, w tym piszący te słowa, deklarował bardzo wyraźnie w okresie nie tylko

7

Zjednoczonej Prawicy nie są monolitami. Nie zapomnę, jak przed kilku laty miałem okazję gościć na konferencji w Sejmie poświęconej dyskusji nt. reprodukcji in vitro. W czasie obiadu, gdy w dość wąskim gronie padło retoryczne pytanie o stanowisko PiS w ewentualnych głosowaniach na temat ustawy legalizującej in vitro, jeden z prominentnych wówczas polityków tej partii powiedział: „Proszę pamiętać, że klub Prawa i Sprawiedliwości jest dużym klubem, łączącym ludzi o różnych poglądach”. Przywołuję to wspomnienie z dwóch względów. Po pierwsze, by poczynić zastrzeżenie w stosunku do wcześniejszego akapitu. Pomimo wyrazistych deklaracji i ich realizacji przez znaczących polityków Prawicy, nie można zapominać o tym, że w szeregach partii mogą być ludzie o zróżnicowanych poglądach. A sprawa druga to ta, że potwierdzeniem tego jest pewnego rodzaju opieszałość czy może raczej brak determinacji w sprawach uznawanych przez

niektórych za światopoglądowe. Można zatem usłyszeć od pewnego czasu głosy krytyczne w stosunku do rządzących w sprawach dotyczących ustawy o ochronie życia poczętego. Wspominam o tym, by zauważyć ostatecznie, że mamy bliską poglądom Kościoła partię polityczną, co jednak nie czyni z niej zgromadzenia zakonnego (w którym notabene też nie byłbym pewny co do jednolitości poglądów w niektórych węzłowych kwestiach dyskusyjnych). Pomimo tego wszystkiego, a może raczej ze względu na powyższe uwagi, skłonny byłbym uznać, że mamy w tej chwili wyjątkowy okres dziejów, w którym wartości chrześcijańskie torują sobie drogę do życia publicznego. Inaczej wygląda to w oczach Autorek Lamentacji Dam. „Prezes Kaczyński i jego ludzie od dłuższego czasu reinterpretują naukę Chrystusa w duchu PiS. Porzucają też wszelkie europejskie, cywilizacyjne standardy moralne. PiS-owska sprawiedliwość jest niesprawiedliwością; pamięć o zmarłych – pogardą dla nich; żałoba to propagandowy spektakl; miłość do bliźniego – nienawiścią wobec obcych. Gdy PiS kłamie, to twierdzi, że mówi prawdę, a gdy demontuje demokrację, to twierdzi, że ją wzmacnia; patriotyzm rozumie jako przemoc nacjonalistów; gdy mówi o historii, ma na myśli manipulację pamięcią; gdy głosi solidarność europejską, to chce brać i nic nie dawać. Wreszcie, gdy mówi o katolicyzmie, to ma na myśli pusty rytuał w służbie partii i ks. Rydzyka. Bo prawdziwą religią jest dziś w Polsce nihilizm moralny. Dla rządzących nie istnieją żadne granice, świętości, standardy moralne, których nie można by poświęcić do wzmocnienia władzy”. Rozumiem, że charakter Lamentacji zobowiązuje do rozbudowania emocji, a marginalizacji rozumu. Ale żeby aż tak skrajnie? Rozumiem, że

Autorki boli „pamięć o zmarłych”, która przeobraża się w pogardę dla nich. I że wyrazem tej pogardy jest determinacja w dokonaniu po siedmiu latach pochówku ciał osób poległych w Smoleńsku. Rozumiem, że Autorki bolą czyny nienawiści wobec obcych, które polegają na bezpardonowej trosce o swoich, o własny dom, o własny naród. Jednak mimo tego, że staram się to zrozumieć, nie jestem w stanie pojąć – dlaczego ten sprzeciw wobec zła, ten opór wobec niszczenia tego, co polskie, jest nihilizmem moralnym? Mogę zrozumieć, że dla Autorek tym „czymś” jest czekoladowy orzeł, a „niczym” jest Biało-Czerwona, także jako słowo, jako wartość, jako symbol… Ale chciałbym, aby obie Damy zrozumiały, że są ludzie, którzy inaczej traktują „coś” i „nic”. Są ludzie, którzy są w stanie powstrzymać się od czekolady i schylić głowę nie nad korytem, ale przed biało-czerwoną. W Lamentacji Dam czytamy dalej: „Jarosław Kaczyński już dawno temu zorientował się, ile można zyskać, gdy unieważni się normy moralne i chrześcijańskie. Jeszcze w kampanii wyborczej wzniecał strach i odrazę w stosunku do uciekających przed wojną syryjskich uchodźców. Nie zawahał się wtedy sięgnąć do języka nazistowskiej propagandy, która przedstawiała Żydów jako nosicieli chorób i pasożytów. Tacy też byli w oczach katolika Kaczyńskiego uchodźcy. Stali się nosicielami terroru, a garstka, którą mielibyśmy przyjąć, zagrożeniem dla naszej tożsamości, bezpieczeństwa i wartości. W imię dobra własnej partii Kaczyńskiemu udało się ich zdehumanizować. Przestali być naszymi bliźnimi, a ich cierpienie, bezradność i śmierć miały jedną funkcję – produkowanie polskiego strachu”. Domyślam się, że obie Panie nawiązują do słynnego wystąpienia sejmowego Prezesa PiS, w którym opisał

stan Europy dotkniętej plagą nachodźczą. Wyjaśniał to na przykładzie Szwecji, tak dotkliwie, że Ambasada Królestwa Szwecji dementowała niektóre z opisów i ocen. Na przykład to, że w kilkudziesięciu regionach Szwecji obowiązuje prawo szariatu. „Istnieje wiele nieporozumień dotyczących imigracji do Szwecji, m.in. w kwestii obowiązującego prawa. Wyjaśniamy: w Szwecji obowiązuje szwedzkie pra-

Wyobraziłem sobie p. Holland kręcącą nową wersję „Niemego krzyku” w kooperacji z Hollywoodem. Albo p. Środę walczącą publicznie o godność kobiet poniżanych przez seksualizację. wo” – oświadczono. Jednak w świetle informacji podawanych przez policję, nie siedzącą w gabinetach politycznych, ale patrolującą ulice i dzielnice, w Szwecji istnieje ponad 50 stref, w których policja jest bezradna, ba, nie ma odwagi tam ingerować ani się nawet pojawiać. To strefy wojny, w których nie obowiązuje szwedzkie prawo. A z kolei rzecznik duńskiego Instytutu ds. Szczepionek wyznał uczciwie, czyli niepoprawnie politycznie: „Nie ma wątpliwości, że choroby zakaźne są przenoszone przez uchodźców, a my nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Pojawiły się więc dyskusje na temat tego, czy wszyscy uchodźcy, którzy przyjeżdżają do Danii, nie powinni być poddawani szczegółowym badaniom”. Jednak obie Autorki Lamentacji nie są zainteresowane danymi medialnymi czy urzędowymi. One, nadrabiając zaległości wielu lat, czytają pilnie Biblię i wsłuchują się w głos Franciszka. I dlatego mówią: „Głoszone przez Europę chrześcijańskie zasady tolerancji,

pasterstwa Migrantów i Podróżujących oraz Papieskiej Rady Cor Unum z 2013 r: „Jest powszechnie przyjęte, że państwa mają prawo do podjęcia działań przeciwko nielegalnej emigracji, przy poszanowaniu praw człowieka wszystkich obywateli. Należy równocześnie pamiętać o podstawowej różnicy, jaka zachodzi pomiędzy osobami, które uciekają z kraju z przyczyn politycznych, religijnych, etnicznych lub innych form prześladowania czy wojen (są to uchodźcy lub ubiegający się o azyl) a osobami, które po prostu szukają nielegalnego wejścia do kraju, jak również tymi, które »opuszczają swój kraj, ponieważ panujące w nim stosunki ekonomiczne stanowią zagrożenie dla ich życia i fizycznego bezpieczeństwa« i które »wyjeżdżają tylko po to, aby polepszyć swoją sytuację materialną«”. Ale Autorki Lamentacji i tak będą wiedzieć swoje, aż jacyś „uchodźcy” sprowadzą im się do domu, czego z serca życzę. K


KURIER WNET · LIPIEC 2017

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

„Poznańska Piątka” 75 lat temu i dziś Andrzej Karczmarczyk

P

oznański Klub Gazety Polskiej aktywnie włączył się w ogólnopolskie obchody 75 rocznicy śmierci „Poznańskiej Piątki” – wychowanków salezjańskiego Oratorium ks. Bosko w Poznaniu, którzy zostali pozbawieni życia przez Niemców w 1942 roku podczas II wojny światowej. Zorganizował wykłady na temat błogosławionej „Poznańskiej Piątki”, które wygłosili ksiądz Jarosław Wąsowicz oraz dr Rafał Sierchuła. Wykłady odbyły się w Liceum Katolickim w Poznaniu przy ul. Głogowskiej i były dostępne dla wszystkich chętnych. W swoim wystąpieniu ks. Jarosław Wąsowicz przybliżył zebranym całą piątkę, a dr Rafał Sierchuła naświetlił sytuację, jaka panowała w naszym mieście i kraju, w której działali późniejsi błogosławieni. Ci chłopcy, jak wspomina ich wychowawca w Oratorium, ks. profesor Henryk Musielak, „(…) w sposób szczególny niczym nie wyróżniali się spośród innych, zawsze mieli świadomość obecności Boga i Jego wszechmocy...”. Jak wielu innych, pod hasłem

„Bóg i Ojczyzna” przeszli przez piekło – od aresztowania aż do 24 sierpnia 1942 roku, kiedy to zostali straceni na gilotynie w więzieniu w Dreźnie. A jednak zostali wyniesieni na ołtarze. Na szafot piątkę błogosławionych: Czesława Jóźwiaka, Edwarda Kaźmierskiego, Franciszka Kęsego, Edwarda Klinika i Jarogniewa Wojciechowskiego odprowadzał kapelan więzienny o. Franz Bänsch, oblat, który na życzenie skazanych trzymał wysoko w górze ob-

Ta notatka została odkryta po wielu latach. Młodzieńcy znaleźli się w gronie 108 męczenników Kościoła w Polsce okresu II wojny, których beatyfikacji dokonał 13 czerwca 1999 roku w Warszawie podczas podróży apostolskiej do ojczyzny św. Jan Paweł II. Staraniem Wielkopolskiego Muzeum Niepodległości, z okazji przypadającej w tym roku 75 rocznicy śmierci błogosławionej Piątki Poznańskiej, w murach Fortu VII zorganizowano

Postanowił zostawić świadectwo ich świętości i ślad o nich. Na odwrocie wezwania do egzekucji napisał „Dziś przeszli do wieczności ludzie święci”. lacki krzyż zakonny w czasie ich egzekucji, a po niej, mimo bezwzględnego zakazu, zanotował nazwiska skazanych w księdze parafialnej zgonów. Życie młodych Polaków z Poznania poznał podczas ich ostatniej spowiedzi, którą odbyli tuż przed śmiercią, i postanowił zostawić świadectwo ich świętości i ślad o nich. Na odwrocie wezwania do egzekucji napisał „Dziś przeszli do wieczności ludzie święci”.

wystawę pod nazwą „Wierni do końca 1942–2017”. Scenariusz wystawy opracowali Przemysław Jurkiewicz i Beata Jerzakowska przy pomocy konsultantów ks. Jarosława Wąsowicza SDB, ks. Przemysława Kaweckiego SDB i współpracy ks. Mirosława Łobodzińskiego SDB. Wystawę otworzył Jego Ekscelencja Ks. Arcybiskup Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański. Podczas swego wystąpienia podkreślił,

Była niezwykle twórczą, przewidująca i myślącą kobietą. Ukazywała swoim życiem, że na nic się zda wielka religijność, jeśli nie jest ożywiana wielką wiarą i wielką miłością; ponieważ. Bogu podoba się jedynie wiara wyznawana życiem. Jest patronką archidiecezji gnieźnieńskiej, miasta Kalisza oraz rodzin polskich.

Gniezno: 190 rocznica beatyfikacji bł. Jolenty

17

czerwca w kościele oo. franciszkanów w Gnieźnie Prymas Polski przewodniczył Mszy św. z okazji 190 rocznicy beatyfikacji bł. Jolenty – współpatronki Gniezna, żony księcia Bolesława Pobożnego, matki trzech córek – Jadwigi, Elżbiety i Anny, fundatorki konwentów franciszkańskich, matki i klaryski.

Budowała na skale „To kobieta, która budowała na skale” – mówił abp Wojciech Polak. Metropolita gnieźnieński poświęcił bł. Jolencie całą homilię, wskazując ją jako przykład mądrości i roztropności działania, szczerej pobożności i rodzicielskiej czułości, a także odwagi i wielkoduszności realizowanej bez patosu i z pokorą. Ta pobożna kobieta – mówił – córka królewskiego rodu węgierskich Arpadów, nazywana także Heleną, przyczyniła się do ufundowania i uposażenia franciszkańskich konwentów w Kaliszu, Gnieźnie, Pyzdrach i Obornikach, a także opactwa benedyktyńskiego w pobliskim Mogilnie. Jej staraniem powstał również w Gnieźnie klasztor klarysek, do którego po śmierci męża wstąpiła i gdzie zmarła w 1303 lub 1304 roku. „Jej grób, omodlony od samego początku nie tylko przez współsiostry klaryski, ale przez wielu, zasłynął przez wieki licznymi łaskami – mówił abp Polak. – Świadectw o otrzymanych łaskach było tak dużo, że już w XVIII wieku podejmowano próby, aby ogłosić Jolentę świętą. Wszystkie te wcześniejsze działania z kolei zaowocowały prośbą oficjalnie skierowaną w następnym wieku do Stolicy Apostolskiej. Wówczas to papież Leon XII 14 czerwca 1827 roku w Rzymie potwierdził odwieczny kult i pozwolił nazywać Jolentę błogosławioną”.

B. Kruszyk KAI zawdzięczają w ówczesnym czasie swój niebywały rozwój. I wreszcie w ostatnim etapie życia, gdy za przykładem swojej siostry, św. Kingi, wybrała życie klaryski, tutaj, w gnieźnieńskim klasztorze, którego była ksienią, starała się o praktykowanie ascezy, życia modlitwy, ale także troski o chorych i ubogich, zwłaszcza tych, którzy niejednokrotnie pukali do klasztornej furty, prosząc o pomoc. „Tak wiele inicjatyw, które podejmowała ta święta kobieta, a nade wszystko styl, w jakim oddawała

ponieważ Bóg patrzy na serce i duszę, i nie lubi obłudy. Bogu podoba się jedynie wiara wyznawana życiem, bo jedynym ekstremizmem dopuszczalnym dla wierzących jest radykalizm miłości” – mówił abp Polak, dodając, że i dziś bł. Jolenta wskazuje i upomina, że prawdziwa miłość buduje na skale. Mszę św. wspólnie z Prymasem Polski celebrowali m.in.: gnieźnieńscy dziekani ks. kan. Andrzej Grzelak i ks. kan. Ryszard Balik, proboszcz parafii mającej za patronkę bł. Jolentę, oraz gwardian klasztoru franciszkanów, o.

że błogosławiona „Poznańska Piątka” została uformowana w duchu salezjańskim, silnie związanym z kultem Matki Bożej Wspomożenia Wiernych. Formacja salezjańska ukształtowała wielu wartościowych ludzi; ze współczesnych poznaniaków abp Gądecki przypomniał prof. Stefana Stuligrosza. Na zakończenie swego wystąpienia Jego Ekscelencja podziękował organizatorom za wystawę, która zwraca uwagę na to, że społeczeństwo powinno przywiązywać wagę do dobrej formacji młodzieży. O „Poznańskiej Piątce” pamięta Kościół, pamięta Poznań, pamiętają salezjanie, krewni oraz młodzież. Wystawa została umieszczona w murach Fortu VII jako miejscu, z którego „Poznańska Piątka” i inni poznaniacy wyruszali w swą drogę krzyżową, która bardzo często kończyła się śmiercią. Z tego miejsca wyruszył błogosławiony ks. Narcyz Puz, proboszcz poznańskiej parafii św. Wojciecha, który zginął w obozie koncentracyjnym w Dachau 5 grudnia 1942 roku. W tym roku także będziemy obchodzić jego 75 rocznicę śmierci. K

Dokończenie ze str. 1

Europa nienawidzi siebie Kard. Joseph Ratzinger

istnieją dwie przeciwstawne diagnozy. Z jednej strony jest teza Oswalda Spenglera, który wierzył, że można określić pewien rodzaj prawa naturalnego dla wielkich zwrotów kulturowych: jest moment narodzin, stopniowego wzrostu, rozkwitu kultury, następnie nadejście zmęczenia, starość i śmierć. Spengler imponująco upiększa swój pogląd dokumentacją zaczerpniętą z historii kultur, w których można dostrzec prawo naturalnej ewolucji. Według niego Zachód osiągnął już swoją finalną epokę, która prowadzi nieubłaganie do śmierci tego kulturowego kontynentu, mimo wszelkich starań, aby ją oddalić. Teza ta, nazwana biologistyczną, znalazła gorliwych przeciwników w okresie między I a II wojną światową, szczególnie w kręgach katolickich. Gwałtownie sprzeciwił się jej Arnold Toynbee, występując z postulatami, które dzisiaj znajdują oczywiście niewielki posłuch. Toynbee podkreśla różnicę między postępem materialno-technicznym a postępem realnym, który definiuje jako uduchowienie. Przyznaje on, że Zachód – świat zachodni – jest w kryzysie, którego przyczyny leżą w upadku religii na rzecz ubóstwienia techniki, narodu, militaryzmu. Ostatecznie dla niego kryzys oznacza sekularyzm. Jeżeli znamy przyczyny kryzysu, możemy znaleźć sposób wyjścia z niego: czynnik religijny musi zostać przywrócony. Zdaniem Toynbee’ego częścią tego jest „dziedzictwo religijne wszystkich kultur, a zwłaszcza to, co pozostało z zachodniego chrześcijaństwa”. Biologistycznej wizji przeciwstawia on wizję woluntarystyczną, która spoczywa na sile twórczych mniejszości oraz na wyjątkowych, indywidualnych osobowościach.

P się powołaniu żony i matki, księżnej i władczyni, a także mniszce i ksieni tutejszego klasztoru, mogą nam wskazać, że dom swój zbudowała na skale” – zaznaczył Prymas Polski.

Oddana rodzinie

Przewidująca i myśląca

Wracając raz jeszcze do bogatego i owocnego życia księżnej Jolenty, Prymas Polski podkreślił przede wszystkim jej wielkie oddanie rodzinie i zatroskanie i życie duchowe i religijne poddanych. Była – jak mówił – czułą matką i znakomitą wychowawczynią swoich własnych dzieci oraz sierot po bracie męża. Sama osobiście poświęciła się dziełu wychowania i z wielką troską starała się o klimat ładu, spokoju, szczerej pobożności i miłości. Dzielnie też stała u boku swego męża, wspierając go w jego przedsięwzięciach. To właśnie jej trosce ziemie wielkopolskie

„Przyglądając się jej życiu – kontynuował – trzeba nam zauważyć, że była niezwykle twórczą, przewidująca i myślącą kobietą. Ukazywała swoim życiem – jak to wyraził współcześnie papież Franciszek – że na nic się zda wypełnianie ludźmi miejsca kultu, jeśli nasze serca są ogołocone z bojaźni Bożej i Bożej obecności; na nic się zda modlenie się, jeśli nasza modlitwa skierowana do Boga nie przemienia się w miłość skierowaną do brata; na nic się zda wielka religijność, jeśli nie jest ożywiana wielką wiarą i wielką miłością; na nic zda dbałość o pozory,

Styl, w jakim oddawała się powołaniu żony i matki, księżnej i władczyni, a także mniszce i ksieni tutejszego klasztoru, mogą nam wskazać, że dom swój zbudowała na skale. Zenon Garus OFM Conv. Obecni byli także gnieźnieńscy proboszczowie oraz wikariusz prowincji św. Maksymiliana o. Tomasz Ryłko OFM Conv. Po Mszy św. Prymas przewodniczył nabożeństwu przy relikwiarzu bł. Jolenty, w którym znajdują się czaszka, kości i część habitu błogosławionej. Jest on na stałe wystawiony w nawie bocznej gnieźnieńskiego kościoła franciszkanów. K

ytanie brzmi: czy ta diagnoza jest poprawna? A jeśli tak, to czy jest w naszej mocy przywrócenie religijnego znaczenia syntezie pozostałości chrześcijaństwa i dziedzictwa religijnego ludzkości? W końcu spór pomiędzy Spenglerem i Toynbeem pozostaje otwarty, ponieważ nie możemy przewidzieć przyszłości. Niezależnie od tego musimy zmierzyć się z pytaniem, co może nam zagwarantować przyszłość i przenieść żywą wewnętrzną tożsamość Europy przez wszystkie historyczne metamorfozy? Albo nawet jeszcze prościej – co zapewni, na dzisiaj i na jutro, przekazywanie ludzkiej godności i egzystencję odpowiadającą takiej godności? W ten sposób stajemy przed pytaniem: czego potrzeba, aby iść dalej? Czy gwałtowne zawieruchy naszego czasu przetrwała tożsamość europejska, która ma przyszłość i w którą możemy się zaangażować całym swoim jestestwem? Nie jestem przygotowany, aby wejść w szczegółową dyskusję na temat przyszłej Konstytucji Europejskiej. Chciałbym jedynie krótko wskazać

podstawowe moralne zasady, których, moim zdaniem, nie powinno zabraknąć. Pierwszą zasadą jest bezwarunkowość, z jaką godność i prawa człowieka muszą być przedstawiane jako wartości, które poprzedzają jakąkolwiek jurysdykcję ze strony państwa. Te podstawowe prawa nie są stworzone przez prawodawcę ani przyznawane obywatelom, „ale raczej istnieją same w sobie, zawsze mają być przestrzegane przez prawodawcę, zostały mu uprzednio dane jako wartości nadrzędnego porządku”. Ta ważność godności człowieka, poprzedzająca każde działanie i decyzję polityczną, odsyła ostatecznie do Stwórcy: tylko On może ustalić wartości oparte na istocie człowieka, i to takie, które są nienaruszalne. Istnienie wartości, którymi nikt nie może manipulować, stanowi rzeczywistą i prawdziwą gwarancję wolności i wielkości człowieka. Wiara chrześcijańska widzi w tym tajemnicę Stwórcy i przesłankę dla obrazu Boga, na którego podobieństwo zostaliśmy uczynieni. Prawie nikt w dzisiejszych czasach nie zaprzeczyłby bezpośrednio pierwszeństwu ludzkiej godności i podstawowych praw człowieka nad wszystkimi politycznymi decyzjami. Okropności nazizmu i jego rasistowskie teorie są wciąż zbyt świeże. Ale w konkretnym obszarze tzw. postępu medycyny istnieją bardzo realne zagrożenia dla tych wartości: czy to gdy pomyślimy o klonowaniu, czy o konserwacji ludzkich płodów w celach transplantacji, czy o całej dziedzinie manipulacji genetycznej. Nikt nie może ignorować stopniowej erozji ludzkiej godności, która nam tu zagraża. Do tego należy dodać wzrost migracji ludności, nowych form niewolnictwa, handlu ludzkimi organami. Zawsze obiera się dobre cele, aby usprawiedliwiać to, co jest nie do usprawiedliwienia. Istnieje kilka stałych i trwałych zasad w Karcie Praw Podstawowych, z których możemy być zadowoleni, ale kilka spraw zostało ujętych zbyt ogólnikowo. I to właśnie naraża na niebezpieczeństwo powagę zasady, o której mówimy.

D

rugim elementem, w którym pojawia się tożsamość europejska, jest małżeństwo i rodzina. Monogamiczne małżeństwo jako podstawowa struktura relacji między mężczyzną a kobietą i jednocześnie jako komórka tworząca wspólnotę państwową, wywodzi się z wiary biblijnej. Dało to zarówno Europie Zachodniej, jak i Europie Wschodniej własne, szczególne oblicze i własne, szczególne człowieczeństwo. I dokładnie dlatego ta forma wierności i wyrzeczenia musiała być w kółko zdobywana, z ogromnym wysiłkiem i cierpieniem. Europa nie byłaby dłużej Europą, jeśli ta podstawowa komórka jej struktury społecznej miałaby zniknąć albo zostać zasadniczo zmieniona.

Karta Praw Podstawowych mówi o prawie do małżeństwa, ale nie określa żadnej szczególnej ochrony małżeństwa – ani prawnej, ani moralnej – nie nadaje mu też bardziej precyzyjnej definicji. A wszyscy wiemy, jak zagrożone są dzisiaj małżeństwo i rodzina: z jednej strony poprzez niszczenie jego nierozerwalności na skutek coraz łatwiejszego rozwodu, z drugiej strony za pomocą nowego i coraz bardziej rozpowszechnionego stylu życia – kohabitacji mężczyzny z kobietą bez prawnej formy małżeństwa.

S

ilnie kontrastujące z tym wszystkim jest żądanie wspólnego życia dla homoseksualistów, którzy, paradoksalnie, obecnie domagają się prawnej formy związku o takiej samej wartości jak małżeństwo. Ta tendencja zaznacza odejście od systemu moralnej historii ludzkości, która – nie zważając na wszystkie różnorodne formy prawne małżeństwa – zawsze uznawała, że małżeństwo jest w swojej istocie szczególną komunią mężczyzny i kobiety, która jest otwarta na dzieci, a tym samym na rodzinę. To nie jest kwestia dyskryminacji, ale raczej pytania, kim jest istota ludzka jako mężczyzna i kobieta i jak wspólnocie mężczyzny i kobiety można nadać formę prawną. Jeśli z jednej strony ich wspólnota jest coraz bardziej odrywana od form prawnych, a z drugiej strony związek homoseksualny jest postrzegany coraz bardziej jako posiadający taką samą wartość jak małżeństwo, to jesteśmy przed rozpadem wizerunku człowieka, który może mieć wyłącznie niezwykle poważne konsekwencje. Ostatni punkt dotyka kwestii religijnej. Nie chcę wchodzić w złożone dyskusje ostatnich lat, a skupić się tylko na jednym aspekcie, który jest podstawowy dla wszystkich kultur: szacunek dla tego, co drugi uważa za święte, a w szczególności poszanowanie sacrum w najwyższym tego słowa znaczeniu: dla Boga, dla czegoś, co słusznie możemy przyjmować, że możemy odnaleźć nawet w tym, kto nie jest skłonny wierzyć w Boga. Gdziekolwiek tego szacunku się odmawia, coś podstawowego w społeczeństwie zostaje utracone. W naszym współczesnym społeczeństwie, dzięki Bogu, ktokolwiek zhańbi wiarę Izraela, jego obraz Boga lub jego wielkie osobowości, zostaje ukarany. Kto gardzi Koranem i podstawowymi przekonaniami islamu, zostanie również ukarany. Tymczasem w odniesieniu do Chrystusa i tego, co jest święte dla chrześcijan, wolność opinii wydaje się być dobrem najwyższym, a jej ograniczanie wydaje się zagrażać lub nawet niszczyć tolerancję i wolność w ogóle. Wolność opinii jednak ma znajdować swoją granicę w tym, że nie może ona zniszczyć honoru i godność innych. Nie jest wolnością kłamstwo lub niszczenie praw człowieka. Zachód ujawnia tutaj nienawiść do siebie, co jest dziwne i może być postrzegane jedynie jako patologia. Zachód chwalebnie próbuje otworzyć się, pełen zrozumienia, na zewnętrzne wartości, ale nie kocha już siebie; w swojej własnej historii widzi obecnie tylko to, co jest godne ubolewania i destrukcyjne, natomiast nie jest już w stanie dostrzec tego, co jest wielkie i czyste. K Tłum. Adam Domaradzki


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.