Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 44 | Luty 2018

Page 1

K K ‒‒ U U ‒‒ R R ‒‒ II ‒‒ E E ‒‒ R R

Nr 44 Luty · 2O18

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Tortury reklamowe

Redaktor naczelny

P

rzez chwilę wydawało się, że wraz z nowym rządem Mateusza Morawieckiego te wszystkie wielkie spory, które elektryzowały nie tylko polską, ale i część europejskiej opinii publicznej, są za nami. Uśmiech premiera, ze swobodą odpowiadającego na najbardziej podstępne pytania zadawane przez dziennikarzy globalnych stacji telewizyjnych, zdawał się dowodzić, że Dobra Zmiana przekroczyła granice i ruszyła, by odnaleźć miejsce na salonach europejskich. Wyglądało na to, że za chwilę dojdziemy do punktu, w którym Europa uzna wreszcie nasze prawo do reformowania własnego państwa. Ale to było złudzenie. Od kwietnia 2017 roku dziennikarze stacji związanej z opozycją rozpracowywali temat wielkiego zagrożenia Polski ideologią nonazistowską. Przypadek zdarzył, że materiał ten ujrzał światło dzienne w tym samym czasie, gdy senat amerykański pracował nad ustawą 447, a do Polski z wizytą przyjechał amerykański sekretarz stanu. Sprawa neonazimu w Polsce (odbita w tysiącach medialnych luster) urosła do rozmiaru wieloryba, aż musiał się z nią zmierzyć w wystąpieniu sejmowym nowy minister spraw wewnętrznych. Powiedział, co powiedział, a opozycyjna telewizja pokazała jego wizerunek na tle nazistowskich znaków. „Neonazistowska” burza dowiodła, że istnieje wola, nie tylko w Polsce, udowodnienia tezy, że w cieniu i za przyzwoleniem władzy czai się w Polsce i Polakach neonazistowski bydlak, gotowy, tak jak pewien Austriak, który został kanclerzem Niemiec, do mordowania wszystkiego, co obce. Nagle za sprawą „logiki węża”, opisanej przez ojca św. Franciszka, miało się okazać, że w krzakach pod Wodzisławiem urodziny Hitlera świętowały miliony Polaków. Działanie tego mechanizmu (który w tle ma geopolitykę) zostało przerwane nagłą zmianą ustawy o IPN. Ta ustawa była przygotowywana przez wiele miesięcy i gdyby nie burza medialna, leżałaby jeszcze jakiś czas w słynnej szufladzie Marszałka Sejmu. Szybkie procedowanie parlamentarne ustawy o IPN zatamowało strumień, ale zerwało tamę. Usłyszeliśmy, co o naszej roli podczas II wojny światowej myśli premier Netaniahu i niektórzy posłowie do Knesetu. Do naszych uszu dobiegł głos z Kongresu amerykańskiego i złowróżb­ne słowa prezydenta Putina o tym, że „trzeba położyć kres fałszowaniu historii”. Te reakcje zmusiły premiera Morawieckiego do wygłoszenia po polsku i angielsku oświadczenia dotyczącego historii Polski. To początek bitwy. Uchwalając nowelizację ustawy o IPN, przestaliśmy jak struś chować głowę w piasek i ruszyliśmy na wojnę. Bez strategii, bez wojska i bez przygotowania, za to z wielką wolą zwycięstwa. W tym „Kurierze” kolejny dodatek specjalny. Tym razem o stosunkach polsko-żydowskich. Po prostu prawda! K

G G

A A

Z Z

E E

T T

A A A

N N

I I

E E

C C

O O

D D

Z Z

I I

E E

N N

N N

A A

Po prostu

Prawda prof. Wiesław Jan Wysocki

Historia Żydów polskich jest częścią historii narodu polskiego. Stanowili w niej ważną i twórczą cząstkę krajobrazu naszego życia politycznego, społecznego i kulturalnego, a przede wszystkim ekonomicznego. Pomijanie tych wiekowych relacji byłoby błędem, podobnie jak jednostronne jest widzenie wspólnoty żydowskiej w izolacji od społeczności chrześcijańskiej.

D

otyczy to w równym stop­ niu występującej w his­ toriografii żydowskiej orientacji eksponującej wyłącznie wątek marty­ rologiczny i apologetyczny oraz uwy­ puklającej jedynie niesprawiedliwości i zbrodnie popełnione na Żydach. – Nic, co będzie powiedziane o wy­ jątkowości związków, które rozwijały się przez setki lat między naszymi dwo­ ma narodami – oświadczył prezydent Izraela Herzog w polskim parlamencie 28 maja 1992 r. – nie będzie przesadą. W tych wzajemnych stosunkach były okresy pogodne i chwalebne. Były też okresy chmurne i tragiczne. Razem tworzyły mozaikę, której skompliko­ wana struktura odbija się jak w lustrze w waszej i naszej historii. Pod koniec XIX stulecia, w wy­ niku przesiedleń Żydów, tzw. Litwa­ ków, z głębi imperium rosyjskiego, zachwiane zostały proporcje między społecznością rodzimą a „rodzimymi cudzoziemcami”, jak niekiedy z esty­ mą nazywano Żydów. Postępująca do­ minacja tych ostatnich w niektórych dziedzinach życia publicznego wywo­ ływała reakcje o podłożu nacjonali­ stycznym. Niektóre polskie ugrupo­ wania polityczne wysuwały program

T

A

Niepodległość Ukrainy jest dla nas wartością, o ile relacje polsko-ukraińskie są lepsze niż niemiec­ ko-ukraińskie. Wzajemną zależność obu państw w świetle doktryny Giedroycia „Nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy” rozważa Szymon Giżyński.

9

Kryptowaluta. Upadek z wysokiego byka?

Uroczysty list J. Grünberga z 19 marca 1928 r. z okazji imienin J. Piłsudskiego

Ziemie Rzeczypospolitej od 1939 r. znalazły się pod dwiema okupacjami – niemiecką i sowiecką. Wiele czynników sprawiło, że o pierwszej wiemy wiele; druga zaś wciąż pozostaje zmistyfiko­ wana i przekłamana, zarówno w znacz­ nej części świadomości społeczeństwa pols­kiego, jak i opinii międzynarodowej.

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

Fake news a dziennikarstwo pokoju

Fake newsy rozprzestrzeniają się w szybki i trudny do powstrzymania sposób ze względu na ich oparcie w nienasyconej chciwości, która rozpala się w człowieku. Orędzie papieża Franciszka na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu.

Śmierć Zatoki

Marcin Buchna · Lech Czerniak · Roman Szwarc Trudno nam uwierzyć, że blisko 100 fok, które w 2017 roku znaleziono martwe w rejonie Zatoki, to ofiary „tylko” chorób lub braku ryb. Albo że znajdowane co jakiś czas na brzegu dziesiątki martwych ryb, czasami ze śladami chorobowych zmian na skó­ rze, to efekt „przyłowu”, jak określają

Władze Guernsey, aby żyć w zgodzie z hitlerowcami, „asystowały i pomagały w nazistows­ kiej zagładzie Żydów”. BBC może spokojnie szukać kolaboracji i antysemityzmu także w innych częściach Anglii. Adam Słomka o niechlubnych postawy Europejczyków wobec Holokaustu.

Nie ma niepodległej Ukrainy bez niepodległej Polski

Dokończenie w specjalnym dodatku Kuriera WNET poświęconym stosunkom polsko-żydowskim

Nie ma ryb. Ludzie różnie to komentują. Najczęściej jako sprawców wymieniają foki i kormorany, które „nadmiernie się rozmnożyły”.

lbo zbyt intensywne połowy, zwłaszcza aktywność tzw. kutrów paszowych, które wchłaniają wszystko, co żyje i stanie na ich drodze. My, tzn. członkowie Stowarzy­ szenia Ekologiczno-Kulturowego Na­ sza Ziemia, podejrzewamy, że winę ponosi PGNiG, które od kilku lat zrzuca do Zatoki miliony ton solan­ ki wypłukiwanej przy okazji budo­ wy tzw. kawern, czyli podziemnych komór, służących jako magazyny do przechowywania gazu ziemnego.

Stalin – Gruzin, Hitler Austriak... Ale obozy „polskie”?

5

ograniczenia aktywności Żydów i po­ pierały tendencje migracyjne, ale nawet najbardziej nacjonalistyczne siły nie miały nic wspólnego z rasistowskim antysemityzmem. W okresie międzywojennym, do wybuchu II wojny światowej Polska w niczym nie ograniczyła praw mniej­ szości żydowskiej; nie został wydany ani jeden restrykcyjny akt ustawowy lub administracyjny. Ustawodawstwo nasze zapewniało równość wszystkim – bez wyjątku – obywatelom. Żydzi mieli możność prawnego uregulowania sa­ morządności własnych gmin, rozwinęli szkolnictwo, oświatę i autonomiczną kulturę. Mimo tak korzystnego poło­ żenia, część społeczności żydowskiej wysuwała różne pretensje wobec pań­ stwa polskiego. rzeba pamiętać, że tuż przed wojną Polska zdą­ żyła przygarnąć jeszcze 15 tys. Żydów z III Rze­ szy; działo się to w sytua­ cji, gdy prasa zachodnia rozpisywała się o antysemityzmie nad Wisłą, a nie na obszarach między Renem a Odrą, gdzie ówczesne władze niemieckie ins­ pirowały oraz sankcjonowały prześla­ dowania i pogromy Żydów.

4

rybacy przypadkowo złowione i nie­ chciane ryby. Rzecz w tym, że jest to problem zbyt poważny, by poprzestać na do­ mysłach. Padłe foki i ryby (niektó­ rzy dodają do tej listy omułki) mo­ gą być zjawiskiem naturalnym, ale też ważnym sygnałem, że dzieje się

ŚLĄSKI KURIER WNET

Co dalej z badaniami Katastrofy Smoleńskiej?

Profesjonalnie przeprowadzony, nowoczesny zamach na samolot nie zostałby wykryty przez żadną komisję. Dzisiaj ataki typu hakerskiego pozwalają przejmować zdalną kontrolę nad samolotami, nie zostawiając śladów w zapisach czarnych skrzynek. Fizyk, prof. Marek Czachor, prezentuje własne spojrzenie na przyczyny katastrofy smoleńskiej.

coś niedobrego, co niebawem może zagrozić nam wszystkim. Tym bar­ dziej, że zarówno foki, jak i ryby giną w ponadprzeciętnej ilości. Fakty tego rodzaju powinny być skrupulatnie odnotowywane i badane. Niestety tak nie jest i to pierwszy sygnał, że źle funkcjonują procedury w obszarze odpowiedzialności Regionalnej Dy­ rekcji Ochrony Środowiska. Po prostu nie mieści się nam w głowie, że foki zabiera „Bakutil” i są one utylizowa­ ne bez ustalenia przyczyny śmierci.

Bitcoin jest pieniądzem umożliwiającym użytkownikom zachowanie anonimowości. Waluty kryptograficzne są jedynie imitacją pieniądza, ale ich kursy osiągają astronomiczne wartości. Czym są kryptowaluty, jakie korzyści i ryzyka się z nimi wiążą, wyjaśnia Lech Rustecki.

14

„A niech to wszystko mole zjedzą” Krowim łajnem ze słomą oblepiało się miednicę. Po oderwaniu od „formy” powstawał znakomity ślizgacz. Ów snowboard demater­ ia­lizował się z nadejściem wiosny. Jerzy St. Grzegorczyk – wrażenia z lektury wspomnień Krystyny Sławskiej ze zsyłki do Kazachstanu.

18

Ciąg dalszy na str. 2

ind. 298050

Krzysztof Skowroński

Reklama najpierw jest odczuwana jako zaczepka. Po dłuższej ekspozycji – jako przymus, jeszcze później jako opresja, a na koniec 16-minutowego bloku – jako tortura. Ryszard Okoń o emocjonalnych kosztach naporu reklamowego.

KURIER WNET

Walczymy o naszą pozycję w Europie Nord Stream1 umożliwił Rosji uzyskanie pewnych środków, które przeznaczyła na modernizację armii. Dwa lata później nastąpiła agresja Rosji na Gruzję, później aneksja Krymu, agresja na Ukrainę, Donbas, Ługańsk; później zaangażowanie w Syrii. Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z nowym ministrem spraw zagranicznych Jackiem Czaputowiczem.


KURIER WNET · LUTY 2018

2

T· E · L· E · G · R·A· F Przez ulice polskich miast przemaszerowało

sędzia NSA Irena Kamińska.TGrudniowe uza-

lat, na ogólnie przyjętych w UE i Europie zasa-

w Lublinie potwierdził, że policyjne videoreje-

640 delegacji Trzech Króli wraz z milionową

sadnienie Komisji Europejskiej nt. powodów

dach, udziela schronienia osobom uciekającym

stratory mierzą szybkość radiowozu, w którym

świtą.TKamil Stoch czterokrotnie stanął na

wszczęcia procedury z art. 7: „Robimy to dla Pol-

przed wojną.TPrezydent Macron w wywiadzie

są zamontowane, a nie prędkość ściganego auta.

najwyższym podium Turnieju Czterech Skocz-

ski i Polaków”, w styczniu zmienione zostało na:

dla BBC przyznał, że gdyby we Francji zostało

TPo ponad półrocznym namyśle telewizja TVN

ni.TW ślad za awansowaniem wicepremiera

„prowadzimy spór z pols­kim rządem”.TPrze-

rozpisane referendum w sprawie członkostwa

wyemitowała film poświęcony neonazistowskiej

Morawiec­kiego na premiera, kolejne zmiany do-

ciwko zaprowadzeniu represyjno-prewencyjnej

Francji w UE, „to przyniosłoby ono wynik taki,

organizacji Duma i Nowoczesność, która plano-

tknęły stanowisk ministrów spraw wewnętrz-

wała ponoć morderstwo Donalda Tuska.TNowa

nych, zagranicznych, obrony, finansów i zdrowia.

opera mydlana Korona Królów święciła triumfy

TWynikiem 67 773 punktów indeks giełdo-

Okazało się, że problem gorszej jakości tych samych produktów sprzedawanych przez tych samych zachodnioeuropejskich producentów w nowych krajach UE nie dotyczy tylko artykułów żywnościowych i chemicznych, ale nawet papieru toaletowego, który wykazuje się niższym współczynnikiem chłonności oraz obniżoną odpornością na rozerwanie w niepożądanym miejscu (i czasie).

wy WIG pobił wszelkie dotychczasowe rekordy.

TRodzina Waltzów zwróciła skarbowi państwa 5 mln złotych zysku pochodzącego ze sprzedaży niewłasnej kamienicy.T„Platforma wybaczy wszystko [nawet złodziejstwo], ale nie to, że ktoś jest katolikiem” – skomentował Rafał Ziemkiewicz fakt usunięcia z PO posłów, którzy nie poparli w Sejmie projektu ustawy radykalnie

rek Gancarczyk został zmuszony ustąpić miejsca doktorowi prawa ks. Adamowi Pawlaszczykowi.

TNajpopularniejszymi utworami odtwarzanymi w rodzimych stacjach radiowych w ubiegłym roku okazały się singiel Eda Sheerana Shape of You, utwór holenderskiego DJ Tiësto On My Way

nych dzieci.TPrezes Sądu Najwyższego oraz

cenzury w RFN zaprotestowało Stowarzyszenie

jak w Wlk. Brytanii”.TRosyjskie bombowce Tu-

jednej z najbardziej spektakularnych akcji po-

przewodnicząca Trybunału Stanu Małgorzata

Dziennikarzy Polskich.TDeutsche Bank prze-

160 zamarkowały uderzenie na państwa NATO.

szukiwawczych w historii duńskiej policji, na pla-

Gersdorf stała się także przewodniczącą Krajo-

strzegł przed bitcoinem.TTe same media, które

cu budowy w Kopenhadze odnaleziono oprawio-

wej Rady Sądownictwa.T„Nie uważamy się za

dotąd kłamliwie twierdziły, że Węgry nie przyj-

TZarażone afrykańskim pomorem świń dziki sforsowały Wis­łę.TPolski paszport zajął do-

lepszych od innych, ale nadzwyczajną kas­tą je-

mują uchodźców, zaatakowały premiera Orbána

piero 36 miejsce na świecie pod względem licz-

Russo-Baltique. Butelka okazała się pusta.T

steśmy” – przypomniała Polakom po raz kolejny

za dwulicowość, „odkrywając”, że kraj ten od

by państw, do których umożliwia wjazd.TSąd

Maciej Drzazga

J

eszcze gorzej oceniamy fakt, iż usuwanie padłych ryb pozosta­ wia się ptakom. A co, jeśli Zato­ kę zatruwa zrzucany do morza roztwór minerałów wypłukiwanych z kawern? Gdyby zapytać, co nowego zdarzyło się w rejonie Zatoki w ciągu ostatnich siedmiu lat, a mogło mieć aż tak poważny wpływ na środowisko, to na pewno należy wymienić wypłukiwa­ nie kawern! Jednak, mimo że upłynęło tyle czasu, ciągle nie wiemy, czy wspo­ mniany roztwór jest tylko mieszanką wody i soli, jak zapewnia nas Inwestor, czy może zawiera też inne, dużo bar­ dziej szkodliwe związki chemiczne? Po prostu nikt dotąd nie wykonał wiary­ godnych badań. Tymczasem do wypłukiwania kawern używa się ścieków z lokalnej oczyszczalni, a w pokładach soli ka­ miennej mogą znajdować się też in­ ne minerały, które umknęły uwadze w trakcie bardzo pobieżnie wykona­ nych badań geologicznych poprzedza­ jących inwestycję. Jednak, gdyby nawet wlewano do morza najczystszą solankę, to w dużym stężeniu może ona stano­ wić zagrożenie dla życia, jeśli nie zosta­ nie odpowiednio szybko rozrzedzona poprzez mieszanie z wodami Zatoki. Niestety mówimy o akwenie płytkim i podlegającym słabej wymianie wody z otwartym morzem. Mamy drugi, jeszcze mocniejszy sygnał, że źle funkcjonują procedury, za które powinna odpowiadać Regio­ nalna Dyrekcja Ochrony Środowiska. Nie potrafimy zrozumieć, dlaczego wy­

Gdyby nawet wlewano do morza najczystszą solankę, to w dużym stężeniu może ona stanowić zagrożenie dla życia, jeśli nie zostanie odpowiednio szybko rozrzedzona poprzez mieszanie z wodami Zatoki. dano pozwolenie na budowę kawern bez bardzo szczegółowego rozpoznania składu chemicznego złoża, a także bez wykonania badań wpływu „solanki” na populację ryb żyjących w wodach Zatoki? I następne pytanie. Dlaczego wyda­ no pozwolenie na rozbudowę kawern, posługując się wynikami badań stanu przyrodniczego Zatoki pochodzący­ mi sprzed okresu największego zrzutu „solanki”?

I kolejne: czy można uznać za dobry standard, że Inwestor, a nie RDOŚ okre­ śla metodologię badań oraz sam wybiera i opłaca firmę, która monitoruje wpływ inwestycji na środowisko? Dlaczego niezależne instytucje nie mogą pobie­ rać prób roztworu bezpośrednio z rury, którą jest on odprowadzany do morza? Czy naprawdę można założyć, że interes osób odpowiedzialnych za realizację da­ nego projektu jest tożsamy z interesem Państwa i interesem społecznym? Nasze wątpliwości byłyby uza­ sadnione nawet wtedy, gdyby były wyłącznie teoretyczne. Po prostu ta­ kie są zasady funkcjonowania nowo­ czesnego państwa. Niestety, nasze wąt­ pliwości wynikają też z kilkuletnich doświadczeń nabytych w kontaktach z budowniczymi kawern. Od lat ude­

kawerny są tak cenne i jak się je robi? Kawerny, sztuczne jaskinie uzyski­ wane poprzez wypłukiwanie soli przy pomocy strumienia wody pod wysokim ciśnieniem, są uważane za najtańszą i najbardziej bezpieczną formę przechowywania gazu ziemne­ go. Mogą też służyć do składowania wielu innych materiałów, od paliw ciekłych po odpady radioaktywne. Kawerny w Kosakowie mają wyso­ kość około 200 m i średnicę około 60 m. Znajdują się na głębokości około 1000 m w rozległym pokładzie soli kamiennej.

rzamy w mur arogancji, manipulacji prawnych i propagandowych, bierności konformistycznych urzędników, a tak­ że nadziei części mieszkańców, kuszo­ nych obietnicami, których nie szczędzi możny Inwestor. Najgorsze jest to, że w ciągu tych kilku lat realizacji inwestycji można by­ ło zapobiec tego rodzaju oskarżeniom i spekulacjom dotyczącym zagrożeń. Wystarczyło systematyczne gromadzić i upubliczniać wyniki rzetelnie wyko­ nanych badań naukowych! To z winy Inwestora ciągle nie wiemy, czy ma on do ukrycia coś, co może zaszkodzić pow­ziętym przez niego planom, czy – po prostu – nie obchodzą go nasze problemy, ponieważ nigdy dotąd nie musiał poważnie liczyć się z opinią społeczną. Niestety, drugi powód jest równie prawdopodobny jak pierwszy, ponieważ inwestycję propaguje się pod hasłem „Energetyczne bezpieczeństwo kraju”. Cóż, oceniamy to – niestety – ja­ ko kolejną manipulację, która pozwala Inwestorowi odwołać się do spec-ustaw i dzięki temu kontynuować inwestycję, mimo wygranego przez lokalną spo­ łeczność referendum. Dlatego propo­ nujemy, by bliżej przyjrzeć się temu problemowi.

Czy kawerny muszą być zlokalizowane nad morzem? Kawerny mogą być wykonane wszę­ dzie, gdzie są odpowiednio grube po­ kłady soli kamiennej. Przykładem są kawerny w okolicy Mogilna i Inowroc­ ławia. Głównym uzasadnieniem, by je lokalizować nad morzem, jest nieopła­ calność wydobycia soli na cele spo­ żywcze, wynikająca z jej niskiej ceny rynkowej. Dużo taniej jest ją wyrzucić, np. do morza, ponieważ rozwiązuje to nie tylko problem wysokich kosztów przetwarzania solanki na sól, a następ­ nie składowania i zbytu milionów ton soli, ale i pozwala użyć dużo tańszych ścieków pochodzących z oczyszczalni.

Dlaczego

Padłe foki i ryby (niektórzy dodają do tej listy omułki) mogą być zjawiskiem naturalnym, ale też ważnym sygnałem, że dzieje się coś niedobrego.

Redaktor naczelny

Krzysztof Skowroński Magdalena Słoniowska Redakcja

Magdalena Uchaniuk, Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Łukasz Jankowski E

T

A

N

I

E

C

O

D

Czy kawerny są bezpieczne? Teoretycznie tak! Zwłaszcza, jeśli są to zbiorniki ulokowane głęboko pod ziemią, w terenie nienarażonym na ruchy sejsmiczne. Jednak lektura doniesień dostępnych już chociażby w Internecie ostrzega dość licznymi

Marcin Buchna, Lech Czerniak, Roman Szwarc

Sekretarz redakcji i korekta

Z

W latach 80. były plany wypłuki­ wania kawern na Kujawach ze zrzutem solanki do Wisły, która – jak argumen­ towano – i tak była dość mocno zanie­ czyszczona (w tym zasoloną wodą wy­ pompowywaną z kopalni węgla). Warto o tym pamiętać, by uświadomić sobie, jak łatwo środowiska przemysłowe „ra­ dzą sobie” z problemami społecznymi i ochroną środowiska.

Śmierć Zatoki

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

A

redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego” ks. Ma-

oraz O Pani! wokalisty Grzegorza Hyżego.TPo

Dokończenie ze str. 1

G

trona dziennikarzy i prasy katolickiej, wieloletni

Z

I

E

N

N

A

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

przykładami wypadków, jakie mia­ ły miejsce w tak zaawansowanych technologicznie krajach, jak Francja, Niemcy i USA. Polecamy samodzielne poszukiwania, zwłaszcza na stronach anglojęzycznych. Zagrożenia związane z kawernami nie wiążą się tylko z ich budową (zrzut soli, ale też potencjalnie innych, bar­ dziej niebezpiecznych substancji che­ micznych) i użytkowaniem (np. możli­ wość rozszczelnienia i wybuchu). Być może najbardziej niebezpieczny jest moment, kiedy następuje ich zużycie i trzeba je – przed opuszczeniem – wypełnić jakimś materiałem, który zapobiegnie zapadnięciu się kawerny, co mogłoby skutkować – najogólniej mówiąc – szkodami górniczymi. Nie­ wykluczone, że właśnie wypełnianie opuszczanych kawern może okazać się najbardziej opłacalnym momen­ tem całego przedsięwzięcia. Wystarczy tylko znaleźć bardzo niebezpieczne i trudne do utylizacji (czytaj: bardzo drogie do pozbycia się) materiały, które za odpowiednią opłatą zostaną zrzucone do kawern i – teoretycznie – pogrzebane po wsze czasy. Jakie mo­ gą wynikać z tego zagrożenia, trudno rozpatrywać w oderwaniu od konkret­ nej lokalizacji.

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

ną w 3 kg złota butelkę rosyjskiej wódki marki

Kawerny mają swój lokalny kontekst, który wzmaga poczucie zagrożenia O „kontekście morskim” powiedzie­ liśmy na początku. Są jeszcze inne ważne jego składniki, których nie wi­ dzi (?) Inwestor, ale też chyba lokalne władze. Po pierwsze to, że nad kawer­ nami znajduje się największy na Po­ morzu podziemny zbiornik słodkiej wody, który jak na razie gwarantuje, że w aglomeracji Gdańsko-Gdyńskiej nie zabraknie w przyszłości wody pitnej. Już teraz korzystają z niej mieszkań­ cy Rumi, Redy, Wejherowa i Gdyni. Czy nie można wyobrazić sobie roz­ szczelnienia odwiertów i dostania się do zbiornika ścieków lub substancji przechowywanych w kawernach? Po drugie, cała naziemna infrastruk­ tura obsługi i dostępu do kawern jest zlokalizowana w obrębie dna rozległej doliny, pokrytej kilkumetrową warst­wą torfów. Gdyby ktoś je podpalił, to gasze­ nie torfu mogłoby trwać nawet kilka lat! I co wtedy z gazem w kawernach? Po trzecie, i to jest najmocniej­ sze ostrzeżenie przed potencjalnym pożarem! Dosłownie obok naziemnej infrastruktury obsługi kawern znajdu­ je się ogromna baza paliw płynnych, funkcjonująca dla potrzeb wojsko­ wych. Gdyby nastąpiło tam przypad­ kowe pęknięcie zbiornika, pożar lub zamach terrorystyczny, nie mówiąc już o nalotach w czasie działań wo­ jennych, setki ton paliwa spłynęłoby w dolinę i spowodowało zniszczenia ca­ łej wspom­nianej infrastruktury, a także nasączyło torfy, ułatwiając ich zapłon. Wystarczy? A przecież można by­ łoby jeszcze opisać problem gazociągu planowanego do położenia na dnie Za­ toki i wychodzącego wśród zabudowań w Mechelinkach i Mostach!

Czy tylko „bezpieczeństwo energetyczne kraju”? Gdy budowę kawernowych magazynów gazu planowano, założono, że potrzeby zostaną zaspokojone przez cztery do dziesięciu kawern. Bardzo szybko jed­ nak Inwestor wystąpił o możliwości po­ szerzenia inwestycji i obecnie wygląda to na „niekończącą się historię”. Po pla­ nowanych 120 ha przewidzianych pod inwestycję, szybko zażądali około 700 ha! Zostało to zahamowane dzięki refe­ rendum. Jednak obecnie PGNiG dąży do wybudowania kolejnych 10 kawern i – jeśli plany te się powiodą – będzie ich już łącznie 20. Trudno się dziwić. Każde przedsię­ biorstwo, każda firma, gdy już opanuje jakąś technologię, a przy tym zainwes­ tuje w efektywną infrastrukturę, która nie ma szans wykorzystania w innym

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

miejscu, będzie dążyć do zapewnienia sobie dalszych zleceń. A w branży sol­ nej, panie, bryndza! Bezpieczeństwo energetyczne zostało już zapewnione i nie ono jest przedmiotem protestów mieszkań­ ców gminy Kosakowo! Powoływanie się w związku z tym przez PGNiG na rację stanu jest oczywistą manipulacją. Patrząc na decyzje Wojewody Pomors­ kiego, lokalnej RDOŚ i wszelkich in­ nych władz, łącznie z Urzędem Mors­ kim – manipulacją bardzo skuteczną. W rzeczywistości stoją za tym wyłącz­ nie partykularne racje firmy.

Konkluzje Nie oskarżamy PGNiG, że jest win­ ne śmierci Zatoki. Nie mamy do tego wystarczających danych. Jednak spro­ wadzenie zagrożeń, zarówno w częś­ ci wodnej, jak i lądowej, jest wysoce prawdopodobne. Natomiast oskarżamy PGNiG, że za mało zrobiło, by właści­ wie rozpoznać te zagrożenia i je ujawnić oraz – w zależności od wyniku – albo uspokoić lokalne społeczności, albo przerwać inwestycję i naprawić szkody.

Od lat uderzamy w mur arogancji, manipulacji, bierności konformistycznych urzędników. Chcielibyśmy, ażeby nas przekona­ no wynikami rzetelnych badań, a nie naciskami i manipulacjami. Opisywana sytuacja to nie proces sądowy, w któ­ rym podejrzanemu należy udowodnić winę. W tym przypadku to podejrza­ ny, wielka i bogata firma, należąca na dodatek do Skarbu Państwa, powinna udowodnić swą niewinność! Możemy podpowiedzieć jak: trze­ ba zlecić badania. Jednak powinny to być badania, w których zostanie zas­ tosowana uznana w danej dziedzinie metodologia i metodyka, a wykona je niezależna firma o odpowiedniej re­ nomie, być może nawet zagraniczna. Firma taka powinna wykonać bada­ nia jednorazowo i nie mogłaby liczyć na stałe zlecenie monitorowania, któ­ re w swej istocie skłania do podejścia kompromisowego. Na naszych oczach zmieniały się opinie naukowców w zależności od tego, czy byli finansowani przez PGNiG, czy wypowiadali się jako niezależni eksperci. My widzimy, że Zatoka umiera! I widzi­ my, że nie działa system ostrzegawczy! Dlatego pytamy polityków: czy i komu trzeba będzie kiedyś postawić zarzut, że „państwo nie zadziałało”? K

Nr 44 · LUTY 2018

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 3.02.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

ułatwiającej dokonywanie zabójstw nienarodzo-

w TVP.TW dniu święta Franciszka Salezego, pa-


LUTY 2018 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

O

becny prezydent Macron, mimo iż od jego wyboru minęło zaledwie kilka miesięcy, zdążył już rozczarować. Zamiast szerokiej drogi obiecanych reform, kontynuuje ślepą uliczkę socjalisty Hollanda. Jeżeli nie liczyć patetycznych gestów na arenie międzynarodowej, jego naprawa państwa sprowadza się do wyciśnięcia pieniędzy z biedaków drogą podnoszenia podatków. Może by więc monarchia? Tęsknota za tronem nigdy we Francji republikańskiej nie wygasła. W braku własnej dynastii panującej Francuzi masowo interesują się plotkami dochodzącymi z suwerennego księstwa Monaco i przeżywają głęboko wydarzenia rodzinne dworu brytyjskiego. Monarchiści francuscy nie mają reprezentacji w parlamencie. Jedynym miejscem zgromadzeń, jakie im pozostało, jest kościół, jedyną okazją do zgromadzenia jest msza. 21 stycznia w rocznicę śmierci Ludwika XVI modliliśmy się razem z nimi w Kaplicy Pokutnej przy bulwarze Haussmanna za duszę króla męczennika. Po upadku ostatniego panującego, cesarza Napoleona III, sprawa wyboru ustroju politycznego dla Francji stanęła na ostrzu noża. Monarchiści mieli w parlamencie większość. W głosowaniu demokratycznym siedem lat później wybór republiki przeszedł jednym głosem i był to podobno głos monarchisty. Pan hrabia d’Haussonville głosował za republiką na złość innym monarchistom. Przekleństwem rojalizmu francuskiego jest bowiem nie to, że brak im pretendenta do tronu, ale przeciwnie, to, że mają ich przynajmniej o jednego za dużo. Od wieków do tronu pretendują dwie gałęzie tej samej rodziny. Król Francji Ludwik XIV miał brata, młodszego o dwa lata Filipa. Zgodnie z prawami monarchii Filip Orleański nigdy nie panował. Ludwik XIV wstąpił na tron jako dziecko i umarł starcem. Do śmierci w 1715 roku przeżył obu następców tronu – syna i wnuka. Prawnuk zmarłego, Ludwik XV, miał pięć lat, kiedy odziedziczył królestwo. W jego imieniu

K

ilka miesięcy temu wydawało się, że 55 rocznica Traktatu Elizejskiego (traktatu przyjaźni) między Francją i Niemcami będzie obchodzona z wielką pompą przez parlamenty w Berlinie i w Paryżu z udziałem kanclerz Merkel i prezydenta Macrona. Jednak wybory parlamentarne w Republice Federalnej (24 września 2017 roku) nieco pokrzyżowały te plany. Wyborcy nie głosowali tak, jakby rząd chciał, i w efekcie jak rządu nie ma, tak nie ma. A przecież Emmanuel Macron zapowiedział już w auli paryskiego uniwersytetu Sorbonne – i to rok temu! – uroczyste odnowienie Traktatu Elizejskiego. W styczniu Anno Domini 2018 (według kalendarza pierwszej komunistycznej rewolucji na świecie, rewolucji francuskiej 1789/1799, bodajże w roku 224 Republiki), z odnowienia wyszły nici, ale „na razie”, powiedziała Angela Merkel: „Układ ten stanowił wówczas bardzo odważny krok i dlatego cieszę się, że zadecydowaliśmy – i że o to poproszą nas też parlamenty – o odnowieniu tego układu, w XXI wieku z nowymi wyzwaniami”. Angela Merkel, bardziej jako szefowa CDU niż kanclerz rządu Niemiec, którego wciąż nie ma, podkreśliła w swym wystąpieniu, że Niemcy i Francja są „na to gotowe”, dodając, iż dostrzega solidną bazę i poczucie wspólnoty, zwłaszcza w zakresie zaangażowania na rzecz Europy (dla Angeli Merkel Europa to Unia Europejska). I przesłanie pod adresem towarzyszy w SPD w kraju: „Wymaga to stabilnego rządu”. I uwaga na marginesie: „zwłaszcza we Francji czeka się na powołanie rządu”. Niemieckiego, freilich. Znany ze swej intelektualnej głębi prezydent Francji Emmanuel Macron śmiało zauważył: „Spoglądając w kierunku Europy, mogę jedynie stwierdzić: nie uda się nam w pojedynkę zrealizować naszych ambicji”. Co dostrzegł Macron, spoglądając w kierunku Europy? Brexit? Nazizm w Polsce? Niedawny stan wyjątkowy we Francji? Kryzys na południu Europy? Islamskie zagrożenie terrorystyczne, którego podobno nie ma? Tego nam, niestety, nie zdradził. Mało kto przypomina sobie, czym była Francja i czym były Niemcy w roku podpisania Traktatu Elizejskiego. Warto o tym przypomnieć w dwu słowach.

rządził regent Filip z młodszej linii nigdy nie panującej. To wówczas, jak się zdaje, Orleanowie nabrali pociągu do tronu. Nie przeszło im to do dziś. W trosce o ciągłość dynastii ożeniono następcę tronu bardzo wcześnie, w obawie, aby nie umarł, zanim nie spłodzi potomka. Miał zaledwie czternaście lat, kiedy poślubił polską królewnę Marię Leszczyńską. Kobieta starsza od niego o siedem lat bardzo przypadła chłopcu do gustu miał z nią dziesięcioro dzieci, zanim nie zwrócił się ku faworytom. Orleanowie, nie dysponując dochodami monarchy panującego, musieli wcześnie zająć się zdobywaniem pieniędzy – interesami i handlem. W drugiej połowie XVIII wieku kolejny Filip zbudował kompleks czynszowych kamienic, dzisiaj nazwalibyśmy je pałacami, ze sklepikami w podcieniach, naprzeciwko Luwru, dzisiejszy Palais Royal, w którego skrzydłach mieści się Komedia Francuska, Teatr Monpensieur, Ministerstwo Kultury, Rada Państwa i wiele drogich apartamentów mieszkalnych z ogromnym ogrodem pośrodku. Zażarta konkurencja między dwiema gałęziami rodu Kapetyngów nigdy nie wygasła. Od stu lat wielu historyków uważa rewolucję francuską za wynik tej rywalizacji. Jacques Bainville, wielki historyk, przypominał, że rewolucja zaczęła się na dziedzińcu Palais Royal i była podsycana bibułą drukowaną na polecenie i za pieniądze Filipa Orleańskiego. Po pierwszej wojnie gwiazda republikańska silnie zbladła. Opinia publiczna przypisywała odpowiedzialność za masakrę republice i finansistom, którzy nią kierują. Niejeden sądził, jak G.K. Chesterton: „Myśleliśmy, że umieramy za ojczyznę, a umieraliśmy za przemysłowców”. Redaktor naczelny „Le Figaro” doceniał wagę monarchistów i ich partii Action Française, ale lekceważył ich zdolność działania. „Nie ma we Francji partii – pisał w 1925 roku – która mogłaby postawić na nogi równie liczne oddziały. Mogą rzucić na ulicę tlum manifestantów, którzy jednak uciekną przed czterema konnymi policjantami”.

Francja, antyamerykańska, atomowa potęga, nadszarpnięta przegraną wojną algierską. Niemcy, europejski tygrys, wschodząca potęga, ale nadal pod amerykańskim protektoratem. Dla Niemiec zbratanie z Francją (wschodnie Niemcy określano jako „środkowe”, czego reliktem jest nazwa stacji RTV MDR – Mitteldeutscher Rundfunk w Niemczech Wschodnich) to polisa ubezpieczeniowa. Co przyniesie jutro? Jak zachowają się Sowieci? Co zrobią Amerykanie? Pod czyim parasolem atomowym będziemy spać spokojnie? Co z naszymi ziemiami na wschodzie? Pytań bez liku. Ale teraz to już przeszłość. Nowe czasy, nowa treść. Wiek XXI. Wspierajmy się! Spotkanie Merkel-Macron na zaledwie dwa dni przez Sonderparteitagiem SPD w Bonn (GroKo albo figa) oceniono w Paryżu jako wyraźne poparcie Emmanuela Macrona dla Angeli Merkel (Emmanuelu, ja ci nigdy tego nie zapomnę…). Znajomy lekarz, z którego pomocy byłem zmuszony skorzystać w tych dniach, a z którym rozmawiam o polityce międzynarodowej (interesują go zwłaszcza sprawy polsko-niemieckie i kwestia imigrantów do Europy z innych kontynentów), ze zdziwieniem opowiadał mi, że w telewizji, oglądając relacje z uroczystości rocznicowych z parlamentów w Paryżu i w Berlinie, zobaczył wypełnioną po brzegi salę Bundestagu w gmachu Reichstagu i straszącą pustkami salę parlamentu w Paryżu. Czy Niemcy mają kompleks Francji? Tego nie mogę wykluczyć. Przypominam sobie, jak jeszcze „za komuny” czy „tuż po” w Kolonii odbywała się jakaś impreza medialna z udziałem dziennikarzy z Polski; redaktor bodajże Drecki zwrócił się do niemieckiego kolegi Bednarza słowami „Herr Bednarz”, na co ów się obruszył i powiedział: „nazywam się Bednarc, to niemieckie nazwisko”. Mogę sobie wyobrazić, co powiedziałby swego czasu minister Karl Ernst Thomas de Maizière, gdyby ktoś zechciał zwrócić się do niego (fonetycznie po niemiecku) „panie maicire”… Ale polityk FDP Kubicki to oczywiście Kubiki… Ale revenons à nos moutons. A więc cele są: odnowienie Układu Elizejskiego „w europejskim duchu”,

P

i

o

t

r

W

i

t

t

A może spróbować monarchii? W obecnych dniach zimowych, w kraju tarmoszonym przez zawieruchy i zalewanym przez powodzie niejeden Francuz zadawał sobie podobne pytanie. Rozczarowanie do republiki jest powszechne. Ani lewica Hollanda i jego poprzednika Mitterranda, ani prawica Chiraca i Sarkozy’ego nie dotrzymały obietnic, nie poprawiły sytuacji kraju. Louis Latzarus mylił się. Kiedy wielki kryzys nawiedził Francję, 6 lutego 1934 roku rząd republikański musiał posłać konną żandarmerię, żeby rozpędzić głodny tłum na placu Concorde, a kiedy to nie pomogło, rozkazał w nocy do głodnych strzelać. Było 15 zabitych i 1450 rannych. Posłowie zamarli ze strachu w gmachu Zgromadzenia Narodowego. Szanse na restaurację monarchii we Francji nigdy nie były większe. Miał je przede wszystkim najbogatszy z pretendentów, Henryk Orleański, tytułowany hrabią Paryża. Sytuacje republiki uratował ten z deputowanych, który wymyślił Wszechświatową Wystawę Sztuki i Techniki. Głodnym nie można było niczego dać, kasy państwa stały puste,

tym niemniej dążąc do „nowych celów i nowych form współpracy”. Ach, jak zazdroszczę naszym przyjaciołom z Paryża i Berlina języka, wyrażającego wszystko i nic! Podobno jednak projekt jest już w szufladzie. Petycja, powzięta przez parlamenty w Paryżu i w Berlinie, odważnie wzywa do wzmożenia współpracy w regionie przygranicznym, wyrównania różnic w kwestiach podatkowych i socjalnych, a także realizacji wspólnych projektów oświatowych.

J

a

n

B

o

ale można było obiecać. Obiecano pokój i dobrobyt, które zapewni Sztuka w połączeniu z Techniką. Najlepiej na projekcie wyszła Polska; komitet wystawowy podarował jej obecny pałac ambasady – jeden z najpiękniejszych w Paryżu, w zamian za stary gmach, potrzebny do zbudowania muzeum sztuki nowoczesnej. Po dwóch stronach wieży Eiffla stanęły dwa ogromne pawilony dwóch europejskich potęg, jak gwarancja przyszłego dobrobytu i pokoju. Pawilon hitlerowskich Niemiec i pawilon hitlerowskiej Rosji. Na początku XX wieku w ruch monarchiczny zaangażowali się wybitni intelektualiści Jacques Bainville i Leon Daudet. Charles Maurras, przywódca i ideolog ruchu monarchistycznego,

Projekt ma być zamknięty na ostatni guzik jeszcze w tym roku. Szok, po prostu szok! Powiedzieć, że góra urodziła mysz po 55 latach obowiązywania Traktatu Elizejskiego, byłoby stwierdzeniem na wyrost. A tak na marginesie – prezydent Macron po spotkaniu z kanclerz Angelą Merkel w Paryżu powiedział, że nie będzie ingerował w politykę wewnętrzną zaprzyjaźnionego kraju, ale ma nadzieję, że SPD wypowie się (i marzenie się

g

a t k o

Vive l‘Allemagne! Es lebe Frankreich! Traktat Elizejski ma 55 lat. Kiedy podpisywali go Charles de Gaulle i Konrad Adenauer, Emmanuela Macrona nie było jeszcze na świecie, a Angela Merkel jako dziewięcioletnia dziewczynka spędzała szczęśliwe dzieciństwo w NRD.

w 1900 roku rozpisał ankietę w sprawie monarchii. Wynikło z niej, że wielu obywatelom, wielu ludziom wpływowym przywrócenie tronu by odpowiadało. Druga wojna wszystko zmieniła. Republikanin gen. de Gaulle, wyniesiony do władzy przez historię, stał się dla Francuzów namiastką monarchy cenionym i lubianym. Hrabia Paryża odzywał się od czasu do czasu i spotykał się z generałem. Dysponował wciąż paroma ważnymi ośrodkami. Jego przodek Ludwik Filip zbudował własną nekropolię Orleanów w miejscowości Dreux pod Paryżem, konkurencyjną wobec nekropolii Burbonów w opactwie Saint-Denis. Posiadał również tzw. Fundację Świętego Ludwika w zamku Blois nad Loarą, pełną pamiątek rodzinnych. Orleanowie przeszli rewolucję francuską bez strat majątkowych. Filip przystał do jakobinów pod nazwiskiem Filipa Égalité (Filipa Rowność) i jako członek Konwentu głosował za śmiercią swojego kuzyna Ludwika XVI. Jego syn, późniejszy król Ludwik Filip, także służył w armii rewolucyjnej w randze oficera. W 1830 roku objął tron Francuzów za rekomendacją bankierów, którzy dorobili się na rewolucji, i znacznie pomnożył rodzinny majątek. Jego królestwo było monarchią połowiczną albo nawet trójdzielną, gdyż dostojnicy cesarscy – bonapartyści otrzymali najwyższe stanowiska w państwie. Na krótko przed śmiercią w 1999 roku ostatni pretendent postarał się pogrzebać nadzieje monarchiczne Orleanów. Hrabia Paryża wyprzedał dziedzictwo przodków: cenne obrazy, biblioteka, srebra, miniatury, biżuteria, łącznie z liberiami służby królewskiej poszły pod młotek. Separowany z żoną hrabia miał dziesięcioro dzieci, lecz ostatnie lata życia spędził u pielęgniarki. Po jego śmierci znaleziono tylko aksamitne pantofle ranne haftowane w złote lilie. Głową dynastii został Henri, jego najstarszy syn (1933). Ze strony starszej linii następca tronu Alphonse de Bourbon zgilotynował się sam. Jadąc na nartach w Colorado, nie zauważył kabla przeciągniętego w poprzek trasy. Jego syn ma dzisiaj lat

43 i jest formalnym następcą tronu pod imieniem Ludwika XX. Jest wysoki, przystojny, wysportowany, wszechstronnie i gruntownie wykształcony. Ożeniony bogato, z córką hiszpańskiego finansisty Vargasa, sam jest z wykształcenia bankowcem. Jedną z największych zalet ustroju monarchicznego w oczach nostalgicznych zwolenników jest odpowiedzialność monarchy przed narodem i własnym potomstwem. Prezydent republiki mający uprawnienia monarchy albo nawet i większe, nie ponosi odpowiedzialności za błędy swego postępowania. Mitterrand, który doprowadził kraj do katastrofy, odszedł w chwale. Po jego śmierci nazwano jego imieniem Bibliotekę Francji, ulice i miasteczka. Francois Holland, który z powodzeniem kontynuował jego politykę, otoczony nawet tymi samymi ludźmi, także odszedł na komfortową emeryturę byłego szefa państwa i nikt nie żąda od niego rozliczeń. Monarcha nie jest spółką anonimową z odpowiedzialnością udziałami, lecz żywym człowiekiem, znanym z imienia i nazwiska. Tak było dawniej. Ale w monarchiach, którymi republika francuska jest dzisiaj otoczona, tylko jeden monarcha suwerenny – Albert Monaco cieszy się swobodą działania, aczkolwiek jego administracja, poczynając od ministrów, a kończąc na policjantach, jest francuska. Monarchie: belgijską, holenderską, hiszpańską narody tolerują, pod warunkiem, że król nie będzie wtrącał się do polityki. W Wielkiej Brytanii królowa jest instytucją dekoracyjną, jej kapelusze są słynne, ale wpływu na rządy w państwie nie ma. A zresztą w świecie dzisiejszym monarcha, niestety, nie okazuje się lepszy od republikanów, mimo iż jego władza pochodzi od Boga. Bernard – książę małżonek królowej holenderskiej Juliany – brał łapówki od Amerykanów za kupno samolotów; król Juan Carlos, podejrzany o afery korupcyjne, został zmuszony do abdykacji. Co podkreślają imperialiści-bonapartyści nie mogący przeboleć straty Napoleona III – władcy, który zbudował nowoczesną Francję. K

spełniło) za podjęciem rozmów sondażowych z CDU/CSU. Jak mówią w Hollywood, No business like show business. Nie bez kozery Emmanuel Macron dodał w Paryżu po rozmowie z Angelą Merkel, że dokument sondażowy CDU, CSU i SPD wykazuje „oczywiste ambicje na rzecz projektu europejskiego”. Prezydent Francji nie szczędzi pochwał pod adresem SPD pod przewodnictwem ( jeszcze) Martina Schulza, aczkolwiek to przecież inne wesele: „Spostrzegłem, że SPD ma wielkie ambicje dla Europy, co wyraźnie wykazały władze SPD”. A pod adresem samego Schulza Macron skierował te słowa: „Szef SPD, Martin Schulz, wykazał dotąd wielkie ambicje europejskie”. I wyraził nadzieję, że teraz cała SPD wykaże te ambicje w kierunku „nowego założenia UE”, jak to ujął, bez względu na to, co to miałoby oznaczać albo raczej – czego by oznaczać nie mogło, a co by musiało. Po kolacji, po koncercie, Merkel i Macron przygotowali nies­ podziankę w postaci przesłania wideo, rozpowszechnionego przez tak zwane media społecznościowe. „Chers compatriotes, chers amis allemands, liebe Bürgerinnen und Bürger, liebe französischen Freunde” (Drodzy rodacy, drodzy niemieccy przyjaciele, drogie obywatelki i obywatele, drodzy francuscy przyjaciele)! Wideo, trwające prawie dwie minuty, nagrano w Pałacu Elizejskim w Salonie Murata (tak, tak, tego: czy to dobre auspicje, nie wiem, wszak go rozstrzelano), gdzie to 55 lat temu podpisano Układ Elizejski. Teraz – mówią oboje politycy – damy wspólnie nowy impuls Europie, „Chers compatriotes, chers amis allemands, liebe Bürgerinnen und Bürger, liebe französischen Freunde”. Gdyby nie kłopoty z powołaniem rządu w Berlinie, nigdy nie uzyskalibyśmy możliwości obejrzenia tego wideo. Zatem: stoi na stacji lokomotywa. Czy jest cokolwiek w stanie przeszkodzić planom rewizji Unii tandemu Merkel-Macron? Wprawdzie SPD targa wewnętrzny spór o to, czy wejść ponownie w koalicję z CDU/CSU, czy nie; wziąć na siebie odpowiedzialność rządową, czy raczej sprawować bezpieczną misję największej siły opozycyjnej w sytuacji mało stabilnego rządu mniejszościowego w Berlinie, ale polityczne realia wskazują na kolejny

sojusz czarno-czerwonych. Jedynym plusem z perspektywy lewicy byłoby niedopuszczenie realnej opozycji we Niemczech – AfD – do roli największego klubu opozycyjnego w Bundestagu (łączy się z tym szereg prerogatyw, np. przejęcie stanowiska przewodniczącego komisji budżetowej w niemieckim parlamencie), ale to za mało. Pewnie wizja kierownika niemieckiej polityki zagranicznej imponuje Schulzowi, którego CV przemilczę. Tymczasem Schulz, niedawno beniaminek Niemców, a lewicy w szczególności, ma kłopoty. „Oryginał” okazuje się jednak bardziej kiepski od „kopii”, jak mówił o Merkel, zaklinając się, że do politycznego ołtarza z nią nie pójdzie. Dzisiaj 46% Niemców ocenia źle szefa SPD, towarzysza Martina Schulza. Jego pozycja w partii słabnie, a przecież wybrano go na funkcję szefa jednomyślnie, czego mógłby mu pozazdrościć Honecker z SED. Teraz 30% towarzyszy uważa, że Andrea Nahles lepiej poprowadziłaby czerwonych. Ale zdania są podzielone. Młodzieżówka SPD ( JUSO) opowiada się przeciwko koalicji z liberalno-lewicową dzisiaj CDU. Jej przywódca Kevin Kühnert, który stał się twarzą ruchu anty-GroKo, obawia się, że CDU/CSU pożre SPD. Jego zdaniem udział SPD w koalicji z CDU/CSU (nie nazywam tej partii chadecją, bo nią już od dawna nie jest) wyszedł bokiem socjalistom. Faktem jest, że osłabiona wynikiem wyborczym SPD dostaje od CDU/CSU po łapach: ubezpieczenie obywatelskie? Nein! Wyższa płaca minimalna? Nein! Walka z leasingiem pracowniczym? Nein. Takie były wyniki rozmów sondażowych. Ale wiceprzewodniczący SPD, Malu Dreyer, uspokaja towarzyszy: decyzje zapadną dopiero w rozmowach koalicyjnych! A jak do nich nie dojdzie? Wówczas SPD będzie mieć zamiast GroKo GroPro – wielki problem. Cała wierchuszka będzie do wymiany. Pozostanie la lewo zwrot. Ku komunistom, niegdyś największemu wrogowi niemieckiej socjaldemokracji. No ale tej już przecież nie ma. A na prawo od liberałów z CDU stoi AfD. Po przedterminowych wyborach może nawet druga siła w Republice Federalnej. A wtedy nowy Traktat Elizejski odchodzi do archiwum osobliwości. K


KURIER WNET · LUTY 2018

4

O·P·I·N·I·E

Po niespodziewanie szerokiej, ale jednak pozytywnie przyjętej przez „rynki” rekonstrukcji rządu, w maszynie dobrej zmiany dał się słyszeć wyraźny zgrzyt.

Nigdy nie wspierałem WOŚP. Nie dlatego, że p. Owsiak się „nie rozlicza” i „wille buduje”. To, jeśli się procesowo udowodni, będzie można otwarcie nazwać złem – ale to tak naprawdę „małe piwo”.

Jan Kowalski

aspiryna na bazie cyjanku

Pierwsza Porażka Obozu Dobrej Zmiany

Z

a sprawą pisowskiego sena­ tora Koguta, którego głowa właśnie miała trafić pod to­ pór sprawiedliwości ludowej. O dziwo, nie trafiła. A przynajmniej zyskała odroczenie, bo z 60 senatorów PiS (nie licząc Koguta) tylko połowa posłuchała stanowczego głosu prezesa Kaczyńskiego i głosowała za areszto­ waniem Senatora. Dwie kwestie są tu istotne, pomi­ jając winę lub niewinność Koguta (Po kilku dniach od feralnego głosowa­ nia okazało się, że prokuratura może jednak postawić zarzuty Stanisławo­ wi Kogutowi, a nawet go przesłuchać, niekoniecznie wcześniej zamykając w areszcie śledczym). Po pierwsze, okazało się, że Pol­ ską nie da się rządzić jednoosobowo, na rozkaz, jak chciałby tego Jarosław Kaczyński. Porażkę tego wojskowo­ -rewolucyjnego myślenia obserwowali­ śmy już w starciu z prezydentem Dudą. Po drugie, okazało się również, że Prawu i Sprawiedliwości nie udało się zebrać 10 000 fachowych i uczciwych ideowców – według planu Prezesa, jeszcze z początku lat dwutysięcznych, potrzebnych do uzdrowienia naszego państwa. Po szybkiej analizie napisa­ łem wtedy tekst: „Sto tysięcy sprawied­ liwych”. Bo na tyle właśnie oszacowałem ilość kryształowo uczciwych polityków potrzebnych do realizacji tego planu. Jak zatem widzicie, nie ustępuję Jarosławowi Kaczyńskiemu w liczeniu . Ukazało się mnóstwo szalonych komentarzy po naszej stronie inter­ netu, zdecydowanie w swej logice pe­ symistycznych. Tymczasem mamy do czynienia ze zjawiskiem ze wszech miar pozytywnym. Zmiana pokoleniowa,

W

czasach absurdów realnego socjali­ zmu krążyło pewne powiedzonko. Na pytanie, „czym się różni wróbelek?”, należało odpowiedzieć: „ …że jedną nóżkę ma bardziej”. Dziś też można konstruować podobnie sensowne sen­ tencje: Czym jest reklama w telewizji? odpowiedź: „Sposobnością do ochrony interesu odbiorców i samodzielności nadawców”. Tej natury odpowiedź podpowiada nam artykuł 16 ustęp 7 punkt 5 Ustawy o radiofonii i telewizji. Dzięki wspo­ mnianej ustawie już wiemy, „czym

tak wyraźna przy rekonstrukcji rządu, spowodowała cały ten galimatias. Gali­ matias, który musimy przeżyć, bo bę­ dąc tylko ludźmi, nie rządzimy czasem. A zatem Polacy w swej masie emancypują się. Straszenie ich komu­ nizmem to jak straszenie czarną wołgą. Bez możliwości zastosowania przymusu

WOŚP Marcin Niewalda

T

fizycznego, przynajmniej spałowania, co w moich czasach i wśród opozycjo­ nistów, i wśród kryminalistów wymu­ szało przynajmniej respekt (nie mylić z szacunkiem) wobec Władzy, kończy się wygodna możliwość zarządzania strachem. I osiągania w ten sposób za­ łożonych celów społecznych. Nadchodzi czas współpracy ze zwykłymi ludźmi, współdziałania w sprawach społecznych. Jeżeli jakaś partia polityczna tego nie zrozumie, odejdzie do lamusa. Mam

nadzieję, że Jarosław Kaczyński, które­ go darzę dużym szacunkiem, w pełni rozumie tę nieuniknioną kolej rzeczy. Kompromis z Prezydentem wydaje się o tym świadczyć. Okazało się ponadto, że nie da się zebrać nie tylko 100 000, ale nawet 10 000 prawych i sprawiedliwych. Nie wydaje się, że to tylko senator Kogut. Głosy do­ chodzące z różnych regionów kraju zdają się potwierdzać aktywność Senatora jako pewnego rodzaju normę środowiskową. Za mało myślimy o Biblii, tej księ­ dze wszelkiej mądrości. Bo przecież mo­ że się okazać, że w całym Prawie i Spra­ wiedliwości, podobnie jak w Sodomie, znajdziemy tylko jednego sprawiedli­ wego, w osobie Jarosława Kaczyńskiego. A cała reszta kręci na boku swoje pry­ watne lody. Przecież, pomyślcie tylko, mając takie możliwości, nie chcielibyście ukręcić niczego dla siebie? Z każdej porażki można ukuć przy­ szły sukces. Aby tak się stało, zasada jest prosta i niezmienna: należy dokład­ nie przeanalizować przyczyny porażki. Ja znam je od dawna. Wiem, że nigdy nie uda się zebrać nie tylko 10 000, nie mówiąc o 100 000, ale nawet dziesięciu sprawiedliwych – i uczynić z tego zasadę zarządzania dobrem publicznym. Tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze, należy zastosować zupełnie inną formułę niż indywidualna uczciwość. Mam nadzieję, że do podobnej konkluzji, po wielu latach trudnych doświadczeń, dojdzie również obóz Dobrej Zmiany z jej wodzem, Jarosła­ wem Kaczyńskim, na czele. Bo tylko takie zrozumienie pozwoli na nowo nakreślić schemat organizacyjny za­ rządzania naszym wspólnym dobrem – Rzeczą Pospolitą Polską. K

ak naprawdę większość zbió­ rek część wpływów przezna­ cza na tzw. koszty opera­ cyjne. Na Zachodzie wiele ludzi wręcz żyje z organizowania akcji – tzw. fundrisingu. Przekraczanie gra­ nicy przyzwoitość jest złe – ale to nie jest tym złem, które naprawdę obciąża ideę WOŚP. Dużo gorsze, dużo bardziej ohyd­ ne i niemoralne jest używanie cho­ rych dzieci do usprawiedliwiania in­ nych uprawianych procederów. Skala takiej promocji przekracza jakiekol­ wiek dopuszczalne wartości. I wyraź­ nie podkreślę, że nie chodzi o samą promocję „innego sposobu życia”, lecz do usprawiedliwiania tej promocji cho­ rymi dziećmi. Gdyby byłem radnym Krakowa, przyszedł do mnie „kolega”, proponu­ jąc układ: miałbym poprzeć jego pro­ jekt, gdzie 50 000 szło na jego fundację, a 50 000 na dzieci z białaczką. Zasuge­ rował, żebym potem ja również zrobił taką uchwałę na rzecz swojej fundacji, a zyskam jego głos. Ale – ostrzegł – „jeśli nie poprzesz mojej uchwały, powiem, że jesteś przeciwny ratowaniu dzieci z bia­ łaczką!” Szantaż, korupcja, draństwo. A przecież dokładnie to samo dzieje się przez system działań WOŚP. Chore dzieci usprawiedliwiają Woodstock, usprawiedliwiają kąpiele w błocie, rozwiązłość seksualną, narko­ tyki („na prywatny użytek”), promowanie sekt, czarne marsze, opluwanie wartości patriotycznych, wydawanie pieniędzy na promocję zespołów satanistycznych, na promowanie ludzi uprawiających wszelkie lewactwo, głoszących prawo

do wolnej aborcji i „róbta co chceta”. Dzięki chorym dzieciom brylują cele­ bryci prezentujący postawy atakujące dobro społeczne, jakim są zasady i war­ tości uniwersalne. Jednocześnie obraża się w sposób haniebny tych, którzy ma­ ją wątpliwości co do stosowanych przez WOŚP mechanizmów i form. Chore dzieci są użyte jak owi Pola­ cy pod Cedynią – i tu nie ma Stuhrowej pomyłki. Na machinach oblężniczych ze­ psucia moralnego przyczepia się najsłab­ sze, najbardziej potrzebujące wsparcia istoty. Zasłania się nimi działania nisz­ czące moralność i demoralizujące. A gdy ktoś to krytykuje, słyszy wrzask: „Dzieci atakujesz!!! Ty podły pisowcu!!!”. Trudno wyobrazić sobie większą podłość niż takie traktowanie chorych dzieci. W dodatku te same osoby i śro­ dowiska, które organizują zbiórki na chore dzieci, nie mają absolutnie żad­ nych zahamowań, aby obrażać np. Pa­ tryka Jakiego i jego syna. Atakuje się ich w najbardziej podły sposób za to, że wyrażają wątpliwość wobec moralno­ ści orkiestrowej akcji i promowanych przez nią idei. Historii podobnych do WOŚP by­ ło w polskich dziejach więcej. Warto przypomnieć Jerzego Ossolińskiego – mentora króla Władysława IV, przewi­ dującego, dobrotliwego doradcę, autora idei orderu Niepokalanego Poczęcia NMP (pierwowzoru orderu Orła Bia­ łego). Aby zniszczyć tę ideę, atakowano go personalnie. Posunięto się nawet do drwiących paszkwili po śmierci je­ go syna, które doprowadziły Jerzego Ossolińskiego do załamania psychicz­ nego i rychłej śmierci. Jednocześnie

cała walka z polskością była czyniona w imię „wolności” i „szacunku”. Brak powołania do życia idei „or­ deru” odbił się w znacznym stopniu na polskiej historii i między innymi przy­ czynił do potopu szwedzkiego i równi pochyłej do zaborów. Warto przypomnieć też hitlerowską akcję zimowej pomocy dla dzieci. Za­ chęcano do organizowania zbiórek do puszek w celu ratowania najsłabszych – ale dla wszystkich było jasne, że istniało też drugie dno – dążenie do osłabienia niechęci Polaków wobec zbrodniczej po­ lityki Niemców, zasłonienia i usprawied­ liwienia nazistowskich działań. Podobne działania charytatywne, usprawiedliwia­ jące niszczenie polskości, prowadziły też wcześniej rządy zaborcze. Aspiryna na bazie cyjanku znana jest od dawna i charakterystyczna dla niemal wszystkich działań wykorzenia­ jących wartości. Podaje się ją niby „aby leczyć”, ale w efekcie doprowadzić do śmierci. W imię jakiegoś „dobra” do­ konuje się większego zła. Jeśli owym dobrem, tak przedmiotowo użytym, są umierające dzieci, to we mnie bu­ dzi to odrazę. Dlatego nie zagłuszę sumienia, wrzucając 5 zł. Nie zagłuszę, gdyż to zło, które bym poparł w ten sposób, uwierałoby moje sumienie dużo bar­ dziej. Zwłaszcza że przecież mogę wes­ przeć zakup sprzętu czy leczenie dzieci całkiem inną drogą. Każdy ma szansę zrobić to inaczej – a skoro tego nie robi, to znaczy, że świadomie chce promować całą tę de­ moralizację, która jest częścią procedury WOŚP i tego, co ją otacza. K

Z drugiej strony rządzi w Polsce men­ talność, że jak coś należy do wszystkich, to jest traktowane jak niczyje. Wspólna strata też jest niczyja, więc nie ma ko­ mu upomnieć się o jej kompensowanie. Od lat nic nie daje się zrobić z kula­ wymi przepisami ustawy o radiofonii i telewizji. Co więc czynić? Może usunąć eg­ zekutora tych nieudanych przepisów i sprawę zostawić nadawcom, broke­ rom reklam? W miejsce obecnego re­ gulatora konfliktu interesu: telewidz – nadawca, wszedłby samorząd biznesu medialno-reklamowego. Wtedy Wasz problem, Widzowie, trafiłby w ręce

przepisy regulacyjne niedostosowane do rzeczywistości są szczególnie nie­ skuteczne, za co w przypadku reklam płacą wszyscy użytkownicy mediów. To są też skutki panowania kultury wo­ jennej, stosowania siłowych rozwiązań wspieranych wynikami sondaży oraz braku poszanowania odmiennych, in­ telektualnie i etycznie uzasadnionych racji, które tym sposobem są wypie­ rane z przestrzeni publicznej przez pozbawioną rozumowych cech tzw. opinię mas. Perfekcyjny, hipnotyzujący prze­ kaz handlowy zawarty w ruchomych obrazkach jest jak alkohol: może słu­

służąca osiągnięciu doraźnego celu; ‘propaganda’ – celowe działanie dla ukształtowania określonych poglądów i zachowań zbiorowości lub jednost­ ki, polega na manipulacji intelektual­ nej i emocjonalnej, czasem z użyciem etycznie niewłaściwych lub całkowicie fałszywych argumentów. Upowszechnienie trwałych po­ staw poprzez narzucenie lub zmusze­ nie odbiorców do przyjęcia określo­ nych treści stanowi jeden z elementów ‘indoktrynacji’, tj. systematycznego procesu, którego istotną cechą jest świadome pozbawianie odbiorców wiedzy o treściach przeciwnych do

z wykorzystaniem lichwy, do brania pożyczek z 300% rocznymi odsetkami. Kto by tam słuchał, że już teraz 80% majątku posiada tylko 1% ludzi, co za­ przecza matematycznie udowodnionej, naturalnej proporcji podziału korzyści wg Reguły Pareto: 80% do 20%, co i tak jest ideowo o kilometry odległe od mi­ ło brzmiącej teorii posiadania takich samych brzuchów.

ich wrażeń i odczuć? Kto wierzy w sa­ mozobowiązanie się biznesu do samo­ ograniczania zysków, i to przy braku jakiegokolwiek mechanizmu zdolnego przeciwstawić się potężnej sile rozwoju – normalnej, zwykłej chciwości, natural­ nemu pędowi do zagarniania majątku i wpływów? Czy ma nastąpić początek jakiegoś nowego, nieznanego jeszcze świata? To taki pomysł, „co ma jedną nóżkę bardziej”, oderwany od rzeczywistości, fantasmagoryczny. Obecność reklam w mediach jest przez odbiorców od­ czuwana jako zaczepka. Po dłuższym trwaniu ekspozycji – jako przymus,

Może się okazać, że w PiS znajdziemy tylko jednego sprawiedliwego – Jarosława Kaczyńs­ kiego. A cała reszta kręci na boku swoje prywatne lody.

T

rudno zaprzeczyć, że opisane wyżej metody, zjawiska wy­ wierania wpływu to budulec rzeczywistości. Opisywane oddziały­ wania mogą i są aprobowane w obsza­

Czy kłopot z nadmiarem reklam w telewizji da się postawić z głowy na nogi? Czy uda się namówić czcicieli demona smogu atmosferycznego do wspólnej walki z innym, reklamowym smogiem medialnym, wciskającym się wszystkimi szparami, jak cała prawda całą dobę?

Tortury reklamowe Ryszard Okoń

się różni wróbelek” i każdy widzi, że koniem nie jest, co ma wystarczyć do ogarnięcia problemu nękania widzów przekazami handlowymi. Niejasne zapisy ustawy o radiofonii i telewizji stwarzają nadawcom programów okaz­ ję do zwiększania zysku z eksploatacji audytorium poprzez nadawanie han­ dlowego namawiania dłużej niż 12 mi­ nut w godzinie – a tyle maksymalnie było onegdaj dopuszczalną praktyką. Co zrobić z dzisiejszymi dłuższymi, bo nawet 16-minutowymi przerwami w godzinie zegarowej, przeznaczanymi na kupieckie przechwałki? Z jednej strony cała zbiorowość solidarnie ponosi emocjonalne kosz­ ty medialnego „naporu reklamowe­ go” i traci czas na osamotnioną walkę za pomocą pilota o spokój, by nie do­ puścić do naruszania miru domowego.

specjalistów świetnie zorientowanych w reklamowej materii, ale w żaden spo­ sób nie zobowiązanych do wypełnia­ nia służby, tj. ochrony Waszych inte­ resów, których nie macie sposobności bronić sami. Czy istnieją jakieś dowody umiaru, wrażliwości, nieprzejednanej walki na­ dawców w obronie interesów widza za­ męczanego nadmiarem reklam? Nadal można też mieć uwagi do jazgotliwych, kupieckich nawoływań realizowanych w przerwach projekcji interesujących filmów, bo ile to już lat zajmuje produ­ centom materiałów i nadawcom ujed­ nolicenie poziomu głośności emito­ wanych reklam i głośności programu? I możemy mieć pewność, że to jeszcze nie jest ich ostatnie słowo. Wniosek nr. 1. Przy niskiej zdol­ ności obrony interesów wspólnych

żyć zdrowiu (temu gospodarczemu), lecz tylko w rozsądnych ilościach. Na­ wet najwykwintniejsze wino, gdy się je przedawkuje, najpierw przynosi zawrót głowy, a później dodatkowe przykre skutki upojenia.

W

niosek nr. 2. Ilość rekla­ my w mediach elektro­ nicznych nie może wywo­ ływać u widzów reklamowego kaca, bo z punktu widzenia jakości życia każdego telewidza, czyli prawie NAS WSZYSTKICH, jest to po prostu nie­ pożądane, a wielu widzów na stałe od­ stręcza od korzystania z telewizji. Namowy handlowe w swojej treści mogą zawierać wielorakie oddziały­ wania, które można skojarzyć z nastę­ pującymi słownikowymi terminami, w skrócie: ‘agitacja’ – forma propagandy

propagowanych. ‘Manipulacja’ – zręcz­ ność w wykonywaniu danej czynności lub sama czynność, w której następ­ stwie może wystąpić ‘przeinaczanie’, ‘naginanie’, ‘wykorzystanie do włas­ nych celów’, ‘wywieranie (ukrytego) wpływu’, przez co manipulacja nabiera również cech pejoratywnych, takich jak: „knowanie, knucie, krętactwo, machinacja, machlojka, oszustwo”. Itd., itp.… Cały ten pojęciowy kram to na­ turalne środowisko biznesu rekla­ mowego. Dobra reklama informuje, skuteczna reklama ma uwieść widza, łudzić, efektywnie zwodzić, jak choć­ by w sprawie nieustających zachęt do udziału w skompromitowanej moral­ nie formie budowania kapitalizmu, tj. do aktywnego wspierania przez od­ biorców reklam koncentracji kapitału

rze kultury śródziemnomorskiej, ale w sferze relacji prywatnych, czyli tam, gdzie mają szansę działać bezpieczniki mentalne, kulturowe czy też najprostszy – wyrzuty sumienia. Wszystkie wyżej opisane oddziaływania spotyka się też w polityce, gdzie też istnieje dobry bez­ piecznik – pluralizm opinii. Ale skąd bierze się pomysł, że po­ dobnej proweniencji chwyty w relacjach nadawca – odbiorca, w przekazach me­ dialnych miałyby mieć immunitet nie­ podlegania instytucjonalnemu nadzo­ rowi, szczególnie wtedy, gdy dotyczą relacji o oddziaływaniu masowym, re­ alizowanym w przekazach elektronicz­ nych? Czy istnieje gwarancja, że samo­ rząd biznesu reklamowego pochyli się nad kłopotem nadmiaru reklam, wsłu­ cha się w głos opinii widzów skrom­ nie upominających się o uszanowanie

jeszcze później jako opresja, a na ko­ niec 16-minutowego bloku przekazów handlowych – jak tortura. Powtórzmy, że proceder ten obejmuje praktycznie WSZYSTKICH LUDZI z najbliższej nam wspólnoty. Dwa końcowe komunikaty do na­ dawców i biznesu reklamowego: dzię­ kujemy Wam za regularne jak w zegar­ ku psucie humoru, nastroju podczas odbioru przekazów telewizyjnych. Wi­ dać na nic lepszego nie zasługujemy, jeśli nie umiemy się obronić. Do Widzów: nie traćcie nadziei, przyjdzie czas na rozwiązanie sporu pomiędzy wyzyskującymi i wyzyski­ wanymi, niech no tylko ruszy porząd­ na akcja na Fejsie i Twitterze, np. pod hasłem „#precz z reklamą”. Ale w tym już nie pomogę, bo tam nie bywam obecny. K


LUTY 2018 · KURIER WNET

N I E M I ECKI E·N A ZISTOWSKI E· O BOZ Y·Z AGŁ A DY

W

tym samym dniu – 27 stycznia 2018 – z Katowic do Świę­ tochłowic Śląskich przeszedł marsz separatystów z Ru­ chu Autonomii Śląska, którzy promu­ ją tezę, że podobóz koncentracyjny KL Auschwitz-KL Eintrachthütte, po jego zajęciu przez Rosjan zmieniony w obóz NKWD i Armii Czerwonej, był w istocie... polski. Co interesujące, na czele radzieckiego, komunistycznego obozu w Świętochłowicach Śląskich stał Salomon Morel, który zmarł na

do prawie całkowitego wyniszczenia Hererów, których liczba zmniejszyła się w okresie trwania konfliktu z 80 tysięcy do około 15 tys. Pod koniec 1905 roku powstanie wznieciło także plemię Na­ ma, które spotkał podobny los. W sierpniu 1904 w Afryce wylą­ dował przysłany z Europy 15-tysięcz­ ny niemiecki korpus ekspedycyjny, na którego czele stanął generał Lothar von Trotha, który wydał pierwszy udoku­ mentowany rozkaz ludobójstwa. Trotha głosił: „moja polityka polegała i polega na stosowaniu siły, skrajnego terroru,

Władzom Wysp Normandzkich w cza­ sie ostatniej wojny światowej zależało bardziej na ratowaniu własnej skóry niż na niesieniu pomocy prześladowanym przez III Rzeszę. Po kapitulacji Fran­ cji w czerwcu 1940 roku zostały bez walki zajęte przez wojska niemieckie. Były okupowane przez III Rzeszę do zakończenia wojny. 28 czerwca 1940 r. eskadra bom­ bowców Heinkel He 111 przeprowadzi­ ła nalot na Guernsey i Jersey, podczas którego zginęło 44 ludzi. Dwa dni póź­ niej pierwsze maszyny Luftwaffe zatrzy­

Klimecki, Władysław Lubecki z Piasto­ wa. Innych nie pamiętam. Załoga SS liczyła 80 ludzi. (…) Po 16 miesiącach pobytu z 1000 więźniów zostało nas za­ ledwie 550. (…) Wielka śmiertelność wśród więźniów była powodem wy­ miany kierownictwa SS. Nowe władze, chcąc zataić przed swoimi mocodaw­ cami w KL-Neuengamme tak wielką śmiertelność, wpadły na genialny po­ mysł. Po śmierci więźniów uzupełniano stan liczbowy Rosjanami i Ukraińcami z cywilnego lagru, nadając im takie same numery”.

i archiwów, zaczęto odmawiać wyda­ wania licencji na prowadzenie dzia­ łalności gospodarczej. 25 maja 1940 roku Żydom oraz obywatelom obcych państw odmówiono prawa do rezyden­ cji na terenie Italii Południowej (z wy­ jątkiem Sycylii) i Centralnej. Dzień później, 26 maja, podsekretarz Mini­ sterstwa Spraw Wewnętrznych Buffa­ rini poinformował szefa policji Arturo Bocchiniego, iż Mussolini pragnie, aby zostały przygotowane obozy koncentra­ cyjne dla osób narodowości żydowskiej. W telegramie nr 442/36838 z 25 maja

Już w styczniu – roku obchodów stulecia odzyskania Niepodległości – nasz kraj stał się obiektem bezpardonowej i fałszywej kampanii, która ma na celu rozmycie odpowiedzialności następców prawnych III Rzeszy i ZSRR za akty ludobójstwa. 27 stycznia br. ambasador Izraela Anna Azari w niemieckim, nazistowskim obozie śmierci Auschwitz – wybudowanym m.in. dzięki kredytowi Deutsche Bank – publicznie skrytykowała nowelizację przez Sejm RP ustawy o IPN, która umożliwia obronę przed przejawami antypolonizmu.

Stalin – Gruzin. Hitler – Austriak. Ale obozy – polskie? Adam Słomka początku XXI wieku w Izraelu. Docho­ dzi zatem do sytuacji, gdy pobłażliwość dla kłamstw Ruchu Autonomii Śląska wpisuje się w jawny antypolonizm. Nie­ dawno, bo 2 stycznia, katowicka proku­ ratura odmówiła ścigania – z mojego zawiadomienia – RAŚ-istów, uznając, że komunistyczny, radziecki obóz pod­ legał „polskiemu” UBP! Zatem Stalin był Gruzinem, Hitler to Austriak... ale na sam koniec obozy stają się polskie! Co oczywiste, za ludobójstwa dokonane przez Stalina i Hitlera nie odpowiada Gruzja i Austria, a za zbrodnie Salo­ mona Morela nie odpowiada Izrael.

Problem Niemiec z własną historią z początku XX wieku Szerokim echem odbiła się postawa niemieckiej telewizji ZDF i szerzenie nieprawdy historycznej, jakoby miały istnieć „polskie obozy koncentracyj­ ne”. W efekcie w Internecie powstała akcja #GermanDeathCamps, promu­ jąca obiektywne informacje dotyczące „przemysłu śmierci” niemieckich na­ zistów. Tymczasem zapomina się, że obozy śmierci Niemcy tworzyli już… w II Rzeszy, a ofiarami zaplanowane­ go ludobójstwa padło ok. 110 tysięcy osób. W 1985 roku podkomisja praw człowieka Organizacji Narodów Zjed­ noczonych opublikowała tzw. Raport Whitakera, który zakwalifikował eks­ terminację plemion Herero i Nama z Afryki Południowo-Zachodniej ja­ ko pierwsze ludobójstwo XX wieku na świecie. Aby odnaleźć informacje na temat tego ludobójstwa, wystarczy de facto przejrzeć Wikipedię, ale niestety można to zrobić jedynie mając świado­ mość, że takie makabryczne wydarze­ nia miały miejsce. Zatem ludobójstwo nastąpiło w latach 1904–1907 w Nie­ mieckiej Afryce Południowo-Zachod­ niej (dzisiejsza Namibia), podczas tzw. „wyścigu o Afrykę”. Choć Namibia przestała być nie­ miecką kolonią w 1915 roku (do ogło­ szenia niepodległości w 1990 roku zaję­ ta była przez RPA), Niemcy utrzymują z nią dość ścisłe związki. W nadmors­ kim kurorcie Swakopmund położo­ nym nad Oceanem Atlantyckim jest ulica Bismarcka i Heinricha Göringa – pierwszego gubernatora Deutsch-Süd­ westafrika, prywatnie – ojca słynnego zbrodniarza nazistowskiego Herman­ na, szefa Luftwaffe. W styczniu 1904 roku członkowie plemienia Herero pod wodzą Samuela Maharera zbuntowali się przeciwko niemieckiej ekspansji ko­ lonialnej na tereny przez nie zamieszka­ ne. Powstańcy zaatakowali osiedla nie­ mieckich kolonistów, zabijając ponad 100 osób. Oszczędzili kobiety i dzieci. W pierwszych tygodniach powstania przewaga Hererów była wyraźna. Za­ grozili nawet stolicy Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej – Windhuk. Niemieckie ludobójstwo doprowadziło

a nawet okrucieństwa”. W decydują­ cej bitwie pod Waterbergiem Niem­ cy pokonali powstańców. Trotha roz­ myślnie pozwolił wojownikom Herero wymknąć się z okrążenia wraz z towa­ rzyszącymi im rodzinami, po czym wyparł ich na skraj pustyni Omaheke (zachodnia odnoga pustyni Kalahari), odcinając im równocześnie dostęp do źródeł wody. Po zepchnięciu Herero na tereny pustynne Trotha rozkazał od­ czytać im proklamację, w której ogła­ szał, że utracili oni status poddanych niemieckiego cesarza i muszą opuścić tereny Niemieckiej Afryki Południowo­ -Zachodniej. Zagroził jednocześnie, że każdy Herero, który pozostanie na terytorium kolonii, zostanie zabity – bez względu na wiek czy płeć. W roz­ mowach z gubernatorem Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej Trotha nie ukrywał, że jego celem jest całkowi­ ta eksterminacja zbuntowanego ludu. Przez dwa miesiące Hererowie we­ getowali na pustyni Omaheke. Nie­ mieckie wojsko blokowało im dostęp do źródeł wody i zabijało każdego, kto usiłował się do nich zbliżyć. W efekcie tysiące Herero zginęło na skutek głodu i pragnienia. Pod wpływem protestów niemiec­ kiej i międzynarodowej opinii publicz­ nej cesarz Wilhelm II rozkazał przer­ wanie akcji pacyfikacyjnej. Wbrew dyrektywom z Berlina, Trotha konty­ nuował jednak politykę represji. Pozo­ stali przy życiu członkowie plemienia Herero zostali umieszczeni w obozach pracy, gdzie oznakowano ich literami GH (niem. Gefangene Herero). Byli zmuszani do katorżniczej pracy przy budowie linii kolejowej z Zatoki Lüde­ ritza do Keetmanshoop, a niemieccy koloniści dokonywali na nich licznych mordów i gwałtów. Duża część jeń­ ców, którzy nie mogli pracować, zo­ stała umieszczona na tzw. Shark Island w pobliżu miasta Lüderitz, gdzie znaj­ dował się jeden z pierwszych na świecie obozów śmierci. W obozie tym zmarło ok. 3500 Afrykanów. W dzisiejszej Namibii niemieccy lekarze Eugen Fischer, Fritz Lenz oraz Erwin Baur prowadzili na ocalałych z pogromu Herero rasowe badania me­ dyczne. Niemieccy naukowcy analizo­ wali w nich 778 głów Herero oraz Nama uciętych jeńcom, które posłużyły im jako pomoce naukowe w pseudona­ ukowych opracowaniach dotyczących teorii i higieny ras.

„Angielskie” obozy czy niemieckie, nazistowskie obozy na Wyspach Normandzkich? Wyspy Normandzkie nie są formalnie częścią Wielkiej Brytanii, ale stanowią własność monarchy brytyjskiego, ma­ ją własne parlamenty oraz rządy. Nie wchodzą też w skład Unii Europejskiej.

mały się na niewiele wcześniej zbudo­ wanym lotnisku na Guernsey. Kapitana von Obernitza oficjalnie przywitał ko­ mendant policji, który przekazał nazis­ tom, że wyspa jest nieuzbrojona i ot­ warta na współpracę z administracją III Rzeszy. W tym momencie oficjal­ nie rozpoczęła się niemiecka okupacja. Równocześnie ruszyła operacja „Zielo­ na Strzała” (Unternehmen Grüne Pfeil), której celem było zajęcie pozostałych wysp. Do wypełnienia misji wystar­ czyło jedynie sześć batalionów. Jersey skapitulowała 1 lipca, Alderney 2 lipca, a najmniejsza wyspa Sark 4 lipca. Przy­

Co oczywiste, za ludobójstwa dokonane przez Stalina i Hitlera nie odpowiada Gruzja i Austria, a za zbrodnie Salomona Morela nie odpowiada Izrael. bycie okupanta na ostatnią z wymienio­ nych wysp wyglądało dość kuriozalnie. Wyspa Sark była historycznym lennem rodziny Collings. Dziedziczka, Sibyl Collings-Hathaway, posiadająca tytuł Pani z Sark, powitała przybyłych dzie­ sięciu niemieckich żołnierzy na molo i zaprosiła ich do swojej rezydencji na herbatę. Przez całe pięć lat traktowała ich uprzejmie niczym gości. Gościn­ ność ta nie wyszła jej jednak na dobre – Niemcy wywieźli jej męża do obozu koncentracyjnego. Na opustoszałej wyspie Alderney naziści wybudowali cztery obozy kon­ centracyjne, nazwane tak, jak niemie­ ckie wyspy (Helgoland, Sylt, Borkum, Norderney), w których więziono 6 tys. osób. Większość więźniów przeniesio­ no z obozu Neuengamme w pobliżu Hamburga, a wśród nich znajdowali się Rosjanie, Polacy, niemieccy więźniowie polityczni, francuscy Żydzi i hiszpań­ scy republikanie. 389 z nich zginęło z powodu chorób, niewolniczej pracy lub podczas prób ucieczki. Na wyspie Alderney został utwo­ rzony obóz koncentracyjny pod nazwą „SS-Lager Sylt”. Jego więzień Sylwester Kukuła wspomina: „W marcu 1943 ro­ ku zostaliśmy przekazani pod admini­ strację filii obozu koncentracyjnego Hamburg-Neuengamme na Alderney. Otrzymaliśmy nowe numery. Mój nu­ mer: 16846 (…) Z pozostałych około 50 Polaków zapamiętałem nazwiska: Marian Filipecki z Warszawy, Jan Ba­ czewski z Warszawy, Stanisław Kar­ likowski z Białegostoku, Władysław Struck z Pucka, Stanisław Stachowiak z Bydgoszczy, Zygmunt Wajs z Często­ chowy, Edward Mroziński z Zawiercia, Mieczysław Ptak z Krakowa, Ryszard

Ujawnieniem smutnej prawdy o postawie Anglików wobec okupacji Wysp Normandzkich zajął się m.in. John Nettles, brytyjski aktor znany z kulto­ wego serialu „Bergerac”. Po latach ba­ dań nad historią pięcioletniej okupacji tego terytorium napisał gorzką książkę Klejnoty i oficerki (Jewels and Jackboots). Opisał w niej m.in. historię trzech Żydó­ wek, które uciekły przed prześladowa­ niami z Wiednia: Marianne Grünfeld, Auguste Spitz i Therese Steiner. Były na wyspie Guern­sey. Kobiety deportowano do Auschwitz-Birkenau, gdzie zginę­ ły. Władze Guernsey, starające się żyć w zgodzie z hitlerowcami, nie zrobiły nic, by zapobiec tej tragedii. A wręcz, jak napisał Nettles, „asystowały i poma­ gały w nazistowskiej zagładzie Żydów”. Były też na Wyspach Normandz­ kich inne przykłady kolaboracji czy źle odbieranych stosunków brytyjsko­ -niemieckich (na przykład damsko­ -męskich). Przejawy nieposłuszeństwa były jednak na tyle ograniczone, że na wyspach nie powstały urzędy Gesta­ po, a aparat represji, w porównaniu z Franc­ją, był minimalny. W nadcho­ dzących latach współpraca się skom­ plikowała, a do końca wojny 4 tys. lu­ dzi usłyszało wyroki za wykroczenia przeciwko niemieckiemu prawu, prze­ de wszystkim za pomaganie zbiegłym więźniom. Z drugiej strony nie można pominąć faktu, że niemieccy żołnie­ rze utrzymywali kontakty towarzyskie z miejscowymi kobietami i przyczynili się do zwiększenia przyrostu natural­ nego na wyspach o… 800 dzieci. Ponadto czas, aby Anglicy rozli­ czyli się z działalnością sir Oswalda Mosleya i Brytyjską Unią Faszystów. Warto tylko dodać, że Oswald Mosley w 1936 roku ożenił się z Dianą Mitford w Niemczech, w domu Josepha Goeb­ belsa, a jednym z gości był Adolf Hitler. Ponadto syn Oswalda Mosleya i Dia­ ny Mitford, Max Mosley, był w latach 1993–2009 szefem Fédération Interna­ tionale de l’Automobile (FIA), stowa­ rzyszenia organizującego m.in. wyścigi Formuły 1. Zatem BBC może spokojnie szukać kolaboracji i antysemityzmu, rozliczeń z przeszłością nie tylko na Wyspach Normandzkich, ale i w in­ nych częściach Anglii.

Czy obozy we Włoszech włoskie, czy faszystowskie? Na terenie Italii podczas ostatniej wojny istniały obozy koncentracyjne: Ferra­ monti, Fossoli, Gries-Bolzano, Risie­ ra di San Sabba. 1 września 1938 ro­ ku Rada Ministrów Królestwa Włoch zaaprobowała dekret, który rozpoczął prześladowania osób narodowości ży­ dowskiej na terenie Italii. W maju 1940 roku normy dekretu z 1 września 1938 zostały zaostrzone. Żydom zabronio­ no wykonywania wolnych zawodów, uczonym zakazano wstępu do bibliotek

1940 roku czytamy: „Ministerstwo na­ kazuje odmawiania Gminom Italii Cen­ tralnej oraz Południowej prawa rezy­ dencji obcokrajowcom oraz niektórym obywatelom włoskim. Wyżej wymie­ nieni w nowych miejscach pobytu będą żyli na własny koszt z zakazem odda­ lania się i z obowiązkiem meldowania się raz dziennie miejscowym władzom. Niniejszym prosi się, aby w terminie do piątego czerwca przesłać wykazy osób przewidzianych do internowania”. Między 27 a 31 maja 1940 roku zaczęto sporządzać wykazy „niebez­ piecznych Żydów”, przeznaczonych do osadzenia w obozach koncentracyj­ nych. 15 czerwca 1940 roku, pięć dni po przystąpieniu Włoch do wojny po stronie Hitlera, prefekci Królestwa oraz kwestor Rzymu otrzymali rozkaz roz­ poczęcia akcji rozstrzeliwania, aresz­ towania i wysyłania Żydów do obozów koncentracyjnych. Dla przykładu. W obozie Ferra­ monti przebywało 523 obywateli pol­ skich, głównie Żydów. Były to osoby

5

urodzone w Krakowie, Warszawie, Łomży, Wadowicach, Tarnobrzegu, Łodzi, Stanisławowie, Drohobyczu, Oświęcimiu i Poznaniu. Do Ferramonti przywożeni byli z więzień w Medio­ lanie, Florencji, Rzymu i Campagny; znajdowali się też w transportach z Ljubljany (Słowenia). Powodem za­ trzymania było najczęściej posiadanie fałszywego paszportu; wiele osób zo­ stało aresztowanych podczas nielegal­ nego przekraczania granicy szwajcar­ sko-włoskiej lub włosko-francuskiej; dużą grupę stanowili obywatele polscy mieszkający od lat w Italii lub w Sło­ wenii. Należy podkreślić, iż wśród pol­ skich obywateli uwięzionych w Fer­ ramonti było wiele osób z wyższym wykształceniem (15 lekarzy), artystów, właścicieli fabryk, kupców i studentów. Właśnie we Włoszech w latach 1926–1934 poważnym wsparciem cie­ szył się żydowski ruch niepodległościowy Betar (Beitar). Organizacja ta współpra­ cowała m.in. z młodzieżową organiza­ cją włoskiej partii faszystowskiej Balilla: „Tak jak promienie słońca płoszą szpetne sny, tak umiał Mussolini wypędzić z serc włoskich zmorę komunizmu. Wziął na siebie zadanie zaszczepienia w młode serca uczucia miłości ojczyzny i dum­ nych myśli związanych z tym celem. (...) Brit Trumpeldor jest również owocem narodowej rewolucji duchowej, skiero­ wanej przeciw czerwonej chorobie, która osłabia siły witalne społeczeństwa żydow­ skiego i usiłuje sparaliżować jego energję wyzwoleńczą, wiążąc złudnie jego przy­ szłość z mirażami możliwości bytu w zre­ wolucjonizowanej djasporze. (pisownia oryginalna - przyp. A.S.)”. Skoro kwestie ruchów narodo­ wych byłyby tak proste, jak tego chcą media lewicowe, to czy Kneset 23 marca 2005 roku wydałby specjalną uchwałę upamiętniającą współtwórcę Betaru (Beitaru), Władimira Żabotyń­ skiego? Czy izraelskie kluby sportowe promują faszyzm, np. Beitar Jerozoli­ ma? Oczywiście nie, albowiem jeszcze w 1934 roku Mussolini miał wpływ na upadek nazistowskiego przewrotu w Austrii (zabójstwo kanclerza En­ gelberta Dollfussa) i nikt nie mógł przewidzieć, że 5–6 lat później sam nawiąże zbrodniczą, ścisłą współpracę z Hitlerem. Reasumując: trzeba znać umiar! Polska ma prawo ścigać antypolonizm i sprzeciwiać się przypisywaniu nam win na podstawie naszego położenia geograficznego. Możemy ścigać zbrod­ niarzy komunistycznych i nazistow­ skich oraz manipulacje faktami histo­ rycznymi. Pakt Ribbentrop-Mołotow i jego praktyczna realizacja na teryto­ rium II RP daje nam do tego prawo. Nie oglądajmy się zatem na promowanie kłamstw, a stańmy w prawdzie! K Adam Słomka jest przewodniczącym KPN-NIEZŁOMNI, założycielem Centrum Ścigania Zbrodniarzy Komunistycznych i Faszystowskich, posłem na Sejm RP I, II, III kadencji.

Wodzisław Śląski ostoją polskości Górnego Śląska Tadeusz Puchałka

M

iast na Górnym Śląsku, które mogą się chlubić taką właś­ nie opinią, jest wiele i pew­ nie moc Ślonzokow tera rzeknie: „Co ty godosz, to moja wieś je nejważniejszo”. Szanowni Państwo, tak tu już jest, że gdziekolwiek byście pojechali, rdzenni mieszkańcy każdej miejscowości, którą odwiedzicie, powiedzą Wam, że jeste­ ście w sercu Górnego Śląska. Podobnie powiedzą Górnośląza­ cy o miejscach pamięci, zarówno tych z okresu Wielkiej Wojny, powstań ślą­ skich, czy tej ostatniej, najgorszej wo­ jennej gehenny. Bardzo nas boli, że ni stąd, ni zowąd wypełzła smrodlawo prawda o rzekomej uroczystości urodzinowej na cześć Adolfa Hitlera gdzieś w okolicach Wodzisławia Ślą­ skiego, który przecież zapisał piękne karty w historii Górnego Śląska – także ściśle związaną z walką powstańczą. To przecież niedaleko stąd toczyła się bitwa olzańska, która zdecydowała tak naprawdę o dalszych losach III powsta­ nia śląskiego (wydarzenie to opracował mieszkaniec Wodzisławia Śląskiego, kombatant Krawczyk; stanowi część zbiorów Izby Pamięci w Pszowie). Nieco później rozegrała się słynna bitwa pod Wyrami (jej bohater to śp. kapitan Franciszek Grzegorzek, Ślą­ zak). Pszów ze swoim sanktuarium, otwierający niejako Bramę Morawską, bez wątpienia można nazwać miastem śląskich bohaterów, naznaczonym wie­ loma miejscami pamięci.

Dziwi fakt, że sprawa tego leśnego skandalu wybuchła nagle. Komu i do czego jest to potrzebne? Czyżby to ko­ lejna wrzuta, mająca na celu skłócenie nas ze sobą? Jako Hanys z krwie a kości, z dziada pradziada, syn wojoka Wehrmachtu z przymusu, a potym wojoka Gen. Andersa z wyboru – mom prawo do wypowiedzenia głośno swojego nie­ zadowolenia i zaniepokojenia tego typu działaniami, zarówno tymi sprzed ro­ ku, jak i tymi, które w dziwny sposób wypłynęły niedawno. Żodnymu sam niy zależy na odro­ dzeniu się starych totalitaryzmów. Ta ziemia przeżyła wiele dramatów i trage­ dii. Jej mieszkańcy świetnie pamiętają ból, głód, tragedię rozdzielania rodzin podczas wywózki ludzi na wschód. Do­ skonale także pamiętamy, jak wyglą­ dał świat stworzony nam przez Hitlera i Stalina, i zbyt wiele nieszczęść mamy wyrytych w naszych sercach. Precz z każdym najmniejszym na­ wet przejawem odradzania się starych, totalitarnych porządków! Chcemy wy­ raźnie to podkreślić i zapewniamy resztę Polaków, że to nie Górnoślązacy marzą o ich powrotach. Chcemy żyć w zgodzie ze wszystkimi naszymi sąsiadami, mamy też prawo i obowiązek pamiętać i dbać, by prawda o tamtych strasznych czasach nie została wymazana z historii. Uroczystościami urodzinowymi i krojeniem tortu dla Hitlera zajmują się pracownicy jakiegoś piekielnego urzędu, nam nieznanego. K


KURIER WNET · LUTY 2018

6

– Jednym ze znaków rozpoznawczych wschodzącej potęgi jest to, że schodzące potęgi wytaczają przeciwko niej najcięższe działa – mówił niedawno w wywiadzie dla tygodnika „Sieci” George Friedman, założyciel i były dy­ rektor agencji Stratfor, wydawca pisma „Geopolitical Futures”. Ten sam nauko­ wiec podczas Europejskiego Forum Nowych Idei w Sopocie we wrześniu 2017 r. stwierdził: Za 30 lat Polska będzie najpotężniejszym państwem w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, z ambicjami odgrywania ogromnej roli na arenie międzynarodowej. Obrzydliwy atak na Polskę ma osłonić niewygodne pytania? Historia Holokaustu jest bolesna i złożona. Rozumiemy, że wyrażenia takie jak „polskie obozy śmierci” są niewłaściwe, błędne i sprawiają ból – napisano w oświadczeniu wydanym w środę przez Departament Stanu USA. Jednakże jesteśmy zarazem zaniepokojeni i tym, że, jeśliby wszedł w życie, projekt tej ustawy mógłby podważyć wolność wypowiedzi i badań naukowych – czytamy w oświad­ czeniu. – Musimy zachować szczególną ostrożność, by nie ograniczyć debaty i wypowiadania się na temat Holokaustu. Wierzymy, że tylko nieskrępowana dyskusja, badania naukowe i działalność edukacyjna to najlepszy sposób, by przeciwdziałać niewłaściwym i krzywdzącym wypowiedziom – wskazano w nocie wydanej przez amerykańską dyplomację. Departament Stanu wezwał do przeprowadzenia ponownej analizy ustawy o IPN nie tylko z punktu wi­ dzenia jej potencjalnego wpływu na zasadę wolności słowa, ale też „naszej zdolności do pozostania nadal realnymi partnerami”: – Jesteśmy zaniepokojeni konsekwencjami projektu tej ustawy; jeśli weszłaby ona w życie mogłoby to wpłynąć na strategiczne interesy Polski i jej stosunki – ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem włącznie – podkreślo­ no w nocie.

Trochę historycznych faktów „Polski obóz śmierci” – takich słów użył w maju 2012 roku były prezydent USA Barack Obama podczas wygła­ szania laudacji na cześć Jana Karskie­ go. Wpadka byłego prezydenta Obamy miała miejsce podczas ceremonii po­ śmiertnego uhonorowania bohater­ skiego kuriera polskiego podziemia Prezydenckim Medalem Wolności. Oddajmy zatem głos Janowi Kar­ skiemu. (…) Przyjechałem do Stanów Zjednoczonych w połowie czerwca [1943 r.]. Oczywiście w tajemnicy. Instrukcje dostałem od Sikorskiego, Mikołajczyka i Kota: po pierwsze – wysyłają mnie do władz amerykańskich, nie wolno mi nawiązywać żadnych kontaktów z Polakami. Mam słuchać poleceń Ciechanowskiego [Jan Ciechanowski w latach 1941–1945 był ambasadorem RP w Waszyngtonie], który zostanie poinformowany, na czym polega moja rola. W Ameryce jest dużo ludzi, którzy są przeciwnikami rządu polskiego i Sikorskiego. (…) Swoją kampanię [Jan Ciechanowski] zaczął bardzo mądrze.

T

ylko 1 procent ludności na­ szego świata posiada więk­ szy majątek niż cała reszta ludzkości. 42 najbogatszych miliarderów ma do dyspozycji wię­ cej bogactwa niż biedniejsza połowa mieszkańców ziemi. Proces ten trwa – w zeszłym roku miliarderzy powiększyli swoje majątki o 762 miliardy dolarów. Przygotowany przez humanitarną or­ ganizację Oxfam raport pokazuje, jak wzrasta różnica majątkowa między wąs­ ką grupą najbogatszych a większością. Oxfam to pochodząca z Wlk. Bry­ tanii organizacja o szacownej prowe­ niencji z czasów II wojny światowej, obecnie międzynarodowa federacja bliska lewicowemu myśleniu w typie lidera Partii Pracy Jeremy'ego Corby­ na. Co roku Oxfam publikuje raport o nierówności na świecie. Obecny zo­ stał opublikowany pod tytułem Reward work not wealth (Wynagradzać pracę, nie bogactwo). Niezależnie od wyraź­ nie lewicowego charakteru rozwiązań socjalnych i ekonomicznych propono­ wanych w dokumencie, przedstawione dane zasługują na uwagę. Na świecie jest obecnie – według oficjalnych informacji – 2043 miliarde­ rów. W tej grupie przeważają mężczyźni

KWESTIE·SUMIENIA Poinformował o moim przyjeździe odpowiednich ludzi. Zaczął od wybitnych przywódców żydowskich. To byli Cox, Cohen, obaj doradcy Roosevelta z okresu New Deal, Felix Frankfurter – sędzia Sądu Najwyższego, prezes Amerykańskiego Kongresu Żydów – rabin Wise, prezydent Światowego Kongresu Żydowskiego – Nachum Goldmann i jeszcze paru innych. W pewnym momencie wysłał mnie do Nowego Jorku, żebym skontaktował się z JOINT – żydowską organizacją charytatywną, dysponującą olbrzymimi środkami.

z Żydami w pańskim kraju? Tu przychodzą sprzeczne informacje. Wiedziałem, że ten człowiek mi nie przerwie, że ten człowiek wszystkiego wysłucha. Przez jakieś dwadzieścia pięć minut mówiłem tylko o Żydach. Ani słowem nie wspomniałem o Polakach, o Polsce, o ruchu podziemnym. Tylko o Żydach, o tym, co widziałem w getcie warszawskim, w obozie koncentracyjnym, podawałem statystyki. Frankfurter zadawał mi pytania natury technicznej. Jak wysoki jest mur w getcie? Jak wszedłem do tego getta? No

Plan Churchilla W nocy z 30 na 31 stycznia 1943 ro­ ku w wagonie kolejowym na bocznicy dworca w tureckim miasteczku Yenice potkali się 69-letni Winston Churchill i młodszy o 10 lat İsmet İnönü, prezydent Turcji. Brytyjski premier od dwóch lat bezskutecznie próbował wciągnąć neut­ ralną Turcję do wojny przeciw Hitlerowi. Był to był warunek powodzenia planu Churchilla – otwarcia drugiego frontu na Bałkanach. Churchill planował atak przez Grecję i stamtąd wojska ruszyłyby

W ikonografii chrześcijańskiej zwycięstwo Dawida nad Goliatem symbolizowało zwycięstwo Chrystusa nad Szatanem. Eskalowanie sztucznego konfliktu z nowelizacją ustawy o IPN dotyczącą wpisania do katalogu czynów zabronionych używania określenia „polski obóz koncentracyjny” czy „polski obóz śmierci” byłoby jedynie pretekstem do osłabienia pozycji Polski?

Czy „Dawid” pokona „Goliata”? Paweł Czyż

Szczerze im mówiłem o beznadziejnej sytuacji Żydów, podkreślając, że pomoc może przyjść tylko z Zachodu. Polacy są bowiem bezsilni, mogą uratować jednostki, ale nie mogą zatrzymać procesu niszczenia Żydów. Znowu podobna historia jak w Londynie: nie było wielkich dyskusji. Wysłuchiwali mnie, każdy z natury rzeczy objawiał sympatię, obiecywali, że zrobią, co będą mogli, wynosili mnie oczywiście pod niebiosa. No i na tym się kończyło. Ale były wyjątki. Rabin Wise zainteresował się paszportami in blanco. Pytał mnie o szczegóły, jak ja to sobie wyobrażam, ile mniej więcej na taki paszport trzeba pieniędzy, jak te pieniądze należy przesyłać. Mówiłem, że jedyna droga prowadzi przez rząd polski. Przyjął to bez komentarza. Goldmann był niechętny. Było widoczne, że spotkał się ze mną, bo Ciechanowski naciskał na niego, ale nie brał mnie serio. Goldmann napisał pamiętniki i w tych pamiętnikach krytykował Ciechanowskiego. Jego zastępca Waldman, antypolski, nie przyjmował do wiadomości tego, co mówiłem o pomocy udzielanej Żydom przez Polaków, podkreślał tradycyjny antysemityzm. W swoich pamiętnikach krytykował Polaków, sugerował, że grali sympatią do Żydów, żeby poprawić swoją opinię, ale nie byli w tym szczerzy. (…) Felix Frankfurter, tak jak inni, przyszedł do ambasady. Był wyniosły, pompatyczny, ale nie robił wielkiego wrażenia, może dlatego, że był niewysoki. Oczy miał jednak przenikliwe, inteligentny człowiek. Zaczął od tego: czy ja wiem, kim on jest. – Wiem. Jest pan sędzią Sądu Najwyższego. – Czy pan wie, że jestem Żydem? – Tak, wiem. Pan ambasador mi powiedział. – Niech mi pan powie, co się dzieje

– jest ich dziewięciu na każdą dziesiąt­ kę. W ciągu ostatniego roku ta elitarna grupa zwiększyła swój majątek o 762 miliardy dolarów. To kwota, która wy­ starczyłaby, aby znacznie zmniejszyć poziom ubóstwa w najbiedniejszych regionach świata. W okresie między rokiem 2006 a 2015 dochody zwykłych pracowników wzrastały średnio o 2% rocznie, podczas gdy majątki miliar­ derów wzrastały o 13%. 82% dochodów światowej gospo­ darki trafiło w ciągu ostatniego roku do 1% mieszkańców ziemi, podczas gdy biedniejsza połowa ludzkości nie od­ notowała żadnego wzrostu dochodów. Według danych szwajcarskiego banku Credit Suisse, 42 ludzi na świecie posiada obecnie więcej niż 3,7 miliarda najbiedniejszych.

T

e globalne informacje mają swoje odzwierciedlenie w wy­ liczeniach dla poszczególnych krajów. I tak np. w Indonezji czterech najbogatszych obywateli tego wyspiar­ skiego kraju posiada więcej od 100 mi­ lionów najbiedniejszych. W Brazylii ktoś, kto osiąga płacę minimalną, musi pracować przez 19 lat, aby zarobić ty­ le, ile 0,1 % populacji kraju otrzymuje

i w końcu, kiedy powiedziałem wszystko, co miałem powiedzieć, pamiętam – zapadła kłopotliwa cisza. Siedzimy przy stoliku w salonie ambasady, po mojej lewej stronie ambasador, naprzeciwko Frankfurter. I milczenie. Frankfurter wstaje z krzesła i zaczyna chodzić od ściany do ściany. Nic nie mówi. W pewnym momencie, kiedy odwrócił się tyłem do nas, Ciechanowski zrobił znak: palec na ustach. Nie przerywaj mu. Frankfurter siada. Powtarzam – on był taki pompatyczny, pamiętam każde słowo, każdy jego gest, bo pewnych rzeczy człowiek nie zapomina: – Panie Karski, człowiek taki jak ja, który rozmawia z człowiekiem takim jak pan, musi być całkowicie szczery. Toteż ja mówię: nie jestem w stanie uwierzyć w to, co mi pan powiedział. Ciechanowski wchodzi mu w słowo – oni byli przyjaciółmi: – Felix, nie mówisz tego na serio. Przecież nie możesz powiedzieć temu człowiekowi w twarz, że on kłamie. Felix, co ty wyrabiasz! Frankfurter na to: – Panie ambasadorze, ja nie powiedziałem, że ten młody człowiek kłamie. Ja powiedziałem, że nie jestem w stanie uwierzyć w to, co on mi powiedział. To jest różnica. I pamiętam, wyciągnął ręce w moim kierunku: „Nie, nie”. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Wyszedł z Ciechanowskim. Ciechanowski ze wszystkimi honorami odprowadził go na dół, bo salon był na pierwszym piętrze. Kiedy wrócił, zapytałem go: – Panie ambasadorze, czy on komedię zrobił, czy on rzeczywiście w to nie uwierzył? Pamiętam odpowiedź Ciechanowskiego: – Johnny, nie wiem, nie wiem… ale ty musisz zdawać sobie sprawę, że mówisz straszne, niepojęte, nie do wiary rzeczy. I ty o tym pomyśl. (Jan Karski, Maciej Wierzyński, Emisariusz własnymi słowami, PWN, Warszawa 2012).

na północ, wkraczając do Rumunii, na Węgry, do Czechosłowacji i do Polski. Oznaczałoby to, że Armia Czerwona zo­ stałaby zatrzymana u granic tych państw i po wojnie ta część Europy nie znalazłaby się pod wpływem Moskwy. Ważniejsze pozostaje pytanie: ile setek tysięcy więź­ niów niemieckich, nazistowskich obozów można było uratować, realizując plan Winstona Churchilla, któremu sprzeci­ wiali się solidarnie prezydent USA Fran­ klin D. Roosevelt i Józef Stalin? W tym czasie w niemieckich obo­ zach koncentracyjnych przebywało jednak wciąż około 800 tysięcy Ży­ dów, których można było spróbować wykorzystać jako kartę przetargową. Przynajmniej tak uważał Heinrich Himmler. Właśnie tę postawę starał się wykorzystać szwajcarski Komitet Ocalenia, kierowany przez syjonistów­ -rewizjonistów. Jego członkom udało się zdobyć równowartość 20 milionów franków szwajcarskich przekazanych przez żydowskich finansistów ze Sta­ nów Zjednoczonych. Chcieli wymienić je na Żydów przetrzymywanych w nie­ mieckich obozach koncentracyjnych. 8 maja 1944 r. w gabinecie Adolfa Eichmanna pojawił się Joel Brand, repre­ zentujący Komitet Pomocy i Ocalenia. Była to syjonistyczna organizacja, po­ magająca dotychczas Żydom w ucieczce z okupowanej Europy na Węgry i da­ lej. Podczas rozmowy usłyszał on z ust swego gospodarza szokującą propozy­ cję, o której pisze w swej książce „Misja Wallenberga” Alex Kershaw. Eichmann miał powiedzieć: – Gotów jestem sprzedać wam milion Żydów, krew za pieniądze, pieniądze za krew. Możecie ich zabrać z jakiego chcecie kraju, gdziekolwiek ich znajdziecie – z Węgier, z Polski, ze wschodnich terytoriów, z Theresienstadtu, Auschwitz, skąd się wam podoba. Kogo chcecie ocalić? Mężczyzn płodzących potomstwo?

Raport organizacji Oxfam i prawdziwe oblicze systemu korporacyjnego

Jak robią nas w konia w ciągu miesiąca. Natomiast w Stanach Zjednoczonych trzech najbogatszych Amerykanów posiada tyle, ile 160 mi­ lionów najbiedniejszych obywateli. Raport pokazuje też narastanie róż­ nicy w zarobkach między pracownikami a menedżerami przedsiębiorstw. W 1998 roku w Wielkiej Brytanii szefowie naj­ większych firm zarabiali 47 razy więcej niż wynosiła średnia płaca; w ostatnim roku ta wielokrotność wynosi 130. Założyciel odzieżowego giganta, Za­ ra Amancio Ortega, w 2016 roku wypłacił sobie 1,3 mld dywidendy. Natomiast na Dalekim i Środkowym Wschodzie Azji szwaczki zatrudnione w produkujących dla korporacji fabrykach pracują po 14 godzin, w niebezpiecznych warunkach, za cztery dolary dziennie.

Analitycy Oxfam zwracają też uwagę na daleki od wolnorynko­ wych schematów brak korelacji mię­ dzy dochodami elity a rachunkiem ekonomicznym. Wzrost płac mene­ dżerów jest często oderwany od zys­ ków przedsiębiorstw. Te same zyski nie mają jednak żadnego wpływu na pensje pracowników w krajach taniej siły roboczej. Korporacje doskonale współpra­ cują z pozaeuropejskimi dyktaturami. I tak w Mjanmie (dawnej Birmie) ko­ biety pracujące w fabrykach odzieżo­ wych zarabiają cztery dolary dziennie. Pensja, na którą muszą pracować sześć lub siedem dni w tygodniu 11 godzin dziennie, ledwo starcza na zaspokojenie podstawowych potrzeb.

Kobiety, które mogą je rodzić? Dzieci? Starców? Niech pan siada i odpowie. Na pośrednika w tej „transakcji” wybrano byłego szwajcarskiego pre­ zydenta Jeana-Marie Musy’ego. Rzecz jasna, nie był to przypadek. Sam nie był nazistą, ale miał niezłe kontakty nad Szprewą, co ułatwiało mu dotar­ cie do Reichsführera-SS. 1 listopada 1944 r. Musy został przyjęty w Ber­ linie przez SS-Brigadeführera Walte­ ra Schellenberga – szefa wywiadu SD, a jednoczenie jednego z najbliższych współpracowników Himmlera. Staw­ ką negocjacji zatem nie były środki fi­ nansowe, a kwestia pokoju na froncie zachodnim czy deklaracja bezkarności nazistowskich zbrodniarzy. Niemniej jednak realizacja planu Churchilla z uderzeniem przez Bałka­ ny mogła ograniczyć skalę Holokaustu. Korzystając z informacji uzyskanych właśnie od Jana Karskiego na Węgrzech i w Szwajcarii, próbowano przeciągać realizację ludobójstwa, co jedynie po­ twierdza, że plan Winstona Churchilla był poważnie rozważany, a angielski wywiad pozostawał przez swoje szwaj­ carskie przedstawicielstwo w stałym kontakcie z Komitetem Ocalenia. Pokłosiem wizji tego angielskiego polityka była koncepcja „Operation Unthinkable”, o której świat pierwszy raz usłyszał w 1998 roku. Otrzymała ona najwyższy poziom tajności. Wie­ dzieli o niej jedynie planiści i najbliżsi

Polski legalny rząd rezydujący wpierw we Francji, a później w Londynie, Polskie Państwo Podziemne i Armia Krajowa, 99,99% Polaków pozostających pod okupacją – ze zbrodniami dokonanymi przez Niemców nie miało nic wspólnego. współpracownicy premiera. Churchill zdecydował, że nie przekaże jej planów nawet Amerykanom. Związane z nią kwestie konsultował jedynie z gene­ rałem Andersem, gdyż 1. i 2. Korpus Polski miały mieć kluczowe znaczenie w oswobodzeniu ziem polskich. Rankiem 12 maja 1945 roku Chur­ chill przesłał prezydentowi Trumanowi taki telegram: Jestem głęboko zaniepokojony sytuacją w Europie. Doszło do mojej wiadomości, że połowa amerykańskiego lotnictwa w Europie zaczęła już dyslokację na Pacyfik. Co jednak w tym czasie stanie się z Rosją? Zawsze pracowałem nad utrwaleniem przyjaźni z Rosjanami, ale – podobnie jak pan – odczuwam głęboki niepokój z powodu ich interpretacji decyzji z Jałty, ich stosunku do spraw polskich, przewagi, jaką osiągnęli na Bałkanach (…). Obawiam się wpływu komunistycznej propagandy na tak wiele krajów. Przede wszystkim jednak obawiam się ich wielkich armii znajdujących się w stanie gotowości bojowej przez długi czas. Tru­ man tych obaw nie podzielał. Zatem Winston Churchill chciał ratować tysiące istnień przez logiczne militarne uderzenie tam, gdzie znaj­ dowała się większość nazistowskich obozów zagłady. Chciał również zrzucić kompromitację z Jałty.

W

yzysk taniej siły roboczej to nie jest tylko cecha Azji czy Afryki. Raport Oxfam pokazuje przykład pracowników ferm drobiarskich w USA, zmuszanych do pracy w pampersach – żeby zbyt często nie opuszczali stanowisk pracy. Jakie cechy składają się na system generujący takie nierówności? • Redukcja praw pracowników, czę­ sto wymuszana przez globalne insty­ tucje finansowe, promowanie elastycz­ nych form zatrudnienia. Towarzyszy jej malejąca rola związków zawodowych. • Dążenie do ograniczenia kosztów pracy i wyścig wśród krajów biedniej­ szych o przenoszenie do nich produkcji. • Wyzysk kobiet. Korporacje potra­ fią doskonale wykorzystać istniejącą w wielu kulturach słabszą pozycję ko­ biet i płacą im mniej niż mężczyznom. • Dominacja najbogatszych udzia­ łowców nad radami nadzorczymi. His­ toria kapitalizmu zna różne rodzaje struktur przedsiębiorstw. Dominujący w ostatnich dziesięcioleciach model neoliberalny doprowadził do sytuacji skrajnej. Rady nadzorcze reprezentują przede wszystkim interesy większoś­ ciowych udziałowców, których intere­ suje przede wszystkim maksymalizacja

Stańcie w prawdzie! Insynuacje, że Polacy odpowiadają za jakąś część niemieckiego planu eks­ terminacji Żydów czy mają jakiekol­ wiek związki z tworzeniem obozów, jest zatem obliczony nie na utrwalanie faktów historycznych, a na osłabie­ nie pozycji Polski. Wspomniany na początku prof. George Friedman do­ syć jasno opisał miejsce naszego kraju w niedalekiej przyszłości. Wywoła­ na afera z nowelizacją ustawy o IPN, jakieś projekty składane w Knesecie, czy nawet niedawne złożenie kwia­ tów przez sekretarza stanu USA Rexa Tillersona pod Pomnikiem Bohate­ rów Getta w Warszawie oraz środowe oświadczenie jego resortu, cytowa­ ne wyżej, tylko uprawdopodobniają to, że nie chodzi o żadną „wolność badań nad Holokaustem”, ale zmianę kierunku projektowanej przez rząd PiS reprywatyzacji. Fakty historyczne nie mają żadnego związku z tym, co dziś dzieje się na kanwie nowelizacji ustawy o IPN. Wiele narodów zrobiło zbyt mało, aby ratować Żydów przed Holokaustem. Zbyt mało być może zrobiły amerykań­ skie środowiska żydowskie, które – jak wspomniany wyżej Felix Frankfurter – „nie mogły uwierzyć”… Ponadto nie­ które europejskie państwa świadomie i dobrowolnie wydawały w ręce III Rze­ szy swoich obywateli pochodzenia ży­ dowskiego albo tworzyły kolaboracyjne rządy czy ochotnicze formacje wojskowe walczące u boku Wehrmachtu lub Waf­ fen SS. Polski legalny rząd rezydujący wpierw we Francji, a później w Londy­ nie, Polskie Państwo Podziemne i Armia Krajowa, 99,99% Polaków pozostających pod okupacją – ze zbrodniami doko­ nanymi przez Niemców nie miało nic wspólnego. We wrześniu 1939 roku dawni le­ gioniści Piłsudskiego pochodzenia ży­ dowskiego, którzy służyli w WP, wzięli udział w obronie Polski. Po przegranej wojnie obronnej znaleźli się w niewoli niemieckiej lub sowieckiej. Niektórzy zdołali przedostać się do Armii Polskiej we Francji. Podporucznik Leon Hol­ zer, internowany w Braile w Rumunii, na propozycję kierownika miejscowej organizacji syjonistycznej, by udał się do Palestyny, odpowiedział odmow­ nie, stwierdzając, że jako polski oficer musi pójść tam, gdzie wojsko polskie się znajduje. Dotarł do Francji i zo­ stał oficerem 1. Dywizji Grenadierów Armii Polskiej. Większość dawnych Żydów-legionistów pozostała w kraju na terenie obydwu okupacji – po czerw­ cu 1941 roku w całości zajętym przez Niemców. Niemal wszyscy zginęli ze swoimi rodzinami w niemieckich obo­ zach zagłady. Jednak wielu żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych pochodzenia żydowskiego, walcząc o Polskę zginę­ ło, np. szturmując Monte Cassino. Czy zatem zgłaszali swój akces do Wojska Polskiego jako sił zbrojnych narodu „współodpowiedzialnego za Holo­ kaust”? Dlaczego wspomniany Leon Holzer postąpił tak, a nie inaczej? W końcu, czy „Dawid” pokona „Goliata” w sporze o fakty historycz­ ne (dzięki prawdzie) z… faktycznym interesem gospodarczym, wymiernym finansowo – to się okaże. Oby! K Autor jest dziennikarzem Niezależnej Gazety Obywatelskiej w Bielsku-Białej.

zysków, bez względu na koszty dla całej struktury. • Potęga sektora finansowego i mo­ bilność kapitału. Korporacje przenoszą działalność z jednego kraju do dru­ giego, kierując się przede wszystkim kosztami produkcji. Większość zysków trafia przez instytucje finansowe do większościowych udziałowców. • Omijanie podatków i raje podat­ kowe. Najbogatsze firmy i jednost­ ki potrafią zwykle unikać opodatko­ wania, korzystając z globalnej sieci rajów podatkowych. Kraje rozwija­ jące się tracą rocznie 170 miliardów dolarów w wyniku utraty należnych podatków. Ta kwota mogłaby wystar­ czyć na edukację 264 milionów dzie­ ci na całym świecie, pozbawionych edukacji szkolnej. • Koncentracja kapitału w rękach wąskiej elity. Niezależnie od lewicowego języka, raport Oxfam pozwala zapytać – czy naprawdę ten świat nie mógłby być bardziej sprawiedliwy? I czy ktoś nas wszystkich nie robi globalnie w konia? K Opracował A.O. na podstawie raportu Reward Work, not wealth. Całość raportu: https://www.oxfam.org/en/research/reward–work–not–wealth.


LUTY 2018 · KURIER WNET

7

B U D OW N I C T W O ·T E K ST·S P O N S O ROWA N Y

AMW „KWATERA” gwarantuje: tt kompleksową obsługę administracyjną i techniczną,

tt utrzymanie prawidłowego stanu technicznego nieruchomości

i zarządzanie przez jej wartość,

tt profesjonalną obsługę finansową, stałą kontrolę rozliczeń i bu-

dżetu oraz monitorowanie i windykację należności,

Przed AMW Towarzystwem Budownictwa Społecznego „KWATERA”, które obchodziło w ubiegłym roku piętnastą rocznicę istnienia, otwierają się nowe perspektywy rozwoju. Spółka ma w planach zwiększyć swoje zasoby lokalowe do powierzchni prawie 2 mln metrów kwadratowych. Trwają zaawansowane rozmowy z kolejnymi kontrahentami.

AMW Towarzystwo Budownictwa Społecznego „KWATERA” – skuteczny administrator nieruchomości

P

rzełom początku roku to czas, kiedy w spółdzielniach i wspólnotach mieszkaniowych odbywają się walne zgromadzenia. Podczas tych spotkań bardzo często podejmowane są decyzje o zmianach zarządców i administratorów. AMW „KWATERA” cieszy się zainteresowaniem tak spółdzielni, jak

słowem, nie ma takich problemów i zadań, z którymi AMW „KWATERA” nie jest sobie w stanie poradzić. To przekłada się na uniknięcie błędów, które często pojawiają się w kontraktach z kontrahentami. Powierzając administrowanie AMW „KWATERA” właściciele budynków (spółdzielni, wspólnot) unikają tego typu problemów i trudności.

W zarządzanych przez siebie wspólnotach mieszkaniowych oferuje usługi oparte na przejrzystym, rzetelnym i skutecznym działaniu, kładąc nacisk na obsługę nieruchomości przez profesjonalny i doświadczony zespół, proponując korzystną cenę w stosunku do zakresu i jakości oferowanej usługi, dążąc jednocześnie

Wszechstronność, doświadczenie, mądre gospodarowanie finansami i nadążanie za zmianami w sektorze inwestycyjnym sprawiły, że AMW Kwatera postrzegana jest jako jeden z liderów na polskim rynku. Świadczą o tym nagrody i wyróżnienia, którymi w 2017 roku uhonorowano AMW Kwatera. Decyzją Kapituły Programu Promocyjnego Symbol 2017, prowadzonego przez redakcje „Monitora Rynkowego” („Dziennik Gazeta Prawna”) i „Monitora Biznesu” (Rzeczpospolita), AMW Kwatera została wyróżniona tytułem „Symbol Skutecznego Zarządzania 2017”. Podczas uroczystej gali, w obecności przedstawicieli sześćdziesięciu firm z branży, instytucji naukowych i przedstawicieli samorządów, w imieniu Zarządu AMW „KWATERA” nagrodę odebrała wiceprezes zarządu firmy. 19 października 2017 r., podczas warszawskiego VII Forum dla Zarządców pod hasłem „Zarządca wobec wyzwań technologicznych i społecznych współczesnego rynku nieruchomości", „KWATERA” otrzymała kolejne bardzo znaczące wyróżnienie. Podczas VII Forum rozstrzygnięto konkurs „Lider Rynku Nieruchomości – Zarządca Roku 2017”. W kategorii „firmy duże” po raz drugi uhonorowano właśnie AMW Towarzystwo Budownictwa Społecznego „KWATERA”.

i wspólnot. Wielkość, pozycja i możliwości kadrowe sprawiają, że AMW „KWATERA” na rynku zarządzania i administrowania jest w stanie współpracować wciąż z nowymi kontrahentami. Mocna kondycja finansowa Spółki wzmacnia jej wizerunek zarówno w odbiorze publicznym, jak i w ocenie instytucji finansowych oraz przybywających nowych partnerów (wspólnoty mieszkaniowe i spółdzielnie).

AMW „KWATERA” solidność opieki prawnej – Służebność dla Klientów i Partnerów Zespół prawników spółki AMW „KWATERA” skutecznie potrafi pomóc w rozwiązywaniu problemów natury prawnej, szczególnie związanych z trudnymi kazusami występującymi na rynku nieruchomości i zarządzania nimi. Ochrona prawna interesu właściciela to najbardziej istotny cel działania AMW „KWATERA”. AMW „KWATERA” po prostu wie, na co zwracać uwagę, zarządzając budynkami, wspierając procesy administracji dla zarządów i wspólnot. Jednym

Skuteczne, oszczędne i zyskowne administrowanie z AMW „KWATERA” Dewizą AMW „KWATERA” jest dbałość o zachowanie wysokich standardów obiektów przy wypracowaniu najniższych kosztów utrzymania nieruchomości. Racjonalność gospodarowania finansami, właściwy wybór podwykonawców i zapewnienie korzyści wynikających z rozmachu działalności pozwalają Spółce na obniżanie kosztów eksploatacyjnych powierzonych jej budynków i lokali. Zadania zarządzania nieruchomościami realizowane są przez AMW „KWATERA” w zasobach własnych oraz powierzonych. Spółka coraz odważniej radzi sobie na zewnętrznym rynku nieruchomości mieszkaniowych, gdzie, poza zarządzaniem wspólnotami mieszkaniowymi, podejmuje się również z sukcesami realizacji zleceń niestandardowych. Do takich zaliczymy zarządzanie budynkami i lokalami mieszkalnymi w imieniu dewelopera do momentu powstania wspólnoty mieszkaniowej, a także zarządzania mieszkaniami pod wynajem.

do optymalizacji kosztów utrzymania nieruchomości. Swoim Klientom AMW „KWATERA” oferuje więcej niż inne podmioty na rynku, ponieważ systematycznie zwiększa skuteczność zarządzania nieruchomościami, korzystając z nowoczesnych narzędzi i procedur. Instytucje, firmy oraz klienci indywidualni wybierają AMW „KWATERA”, ponieważ daje ona pewność indywidualnego traktowania każdego podmiotu zainteresowanego usługą, dodając w pakiecie wiele dodatkowych usług.

Wybór lokalizacji nowo powstających biur poprzedzony jest analizą koncentracji zasobu na danym obszarze oraz zdolności szybkiego dotarcia do oddalonych nieruchomości. Rozmieszczenie biur uwzględnia analizę częstotliwości wizyt poszczególnych administratorów w lokalizacjach, zapewniając właściwą opiekę użytkownikom nieruchomości. Spółka AMW „KWATERA” dzięki wieloletniemu doświadczeniu, wprowadzanym zmianom, elastyczności działania i wdrażanym innowacjom technologicznym stała się gwarantem wyższego standardu zarządzania nieruchomościami oraz obsługi użytkowników lokali. Ujednolicenie sposobu gospodarowania powierzonymi zasobami, a przede wszystkim zunifikowanie mechanizmów kontrolnych i standaryzowanie procedur wpływa na jasność systemu zarządzania i administrowania. Kluczowym elementem prowadzonej przez Spółkę działalności jest świadczenie usług zarządzania nieruchomościami. Jest to obszar, do którego przywiązywana jest szczególna waga ze względu na jego potencjał i strategiczne założenia jasno określonego kierunku rozwoju AMW „KWATERA”.

Gospodarowanie z zyskiem dla Klientów – dewizą AMW „KWATERA” Główną dewizą AMW „KWATERA” jest oszczędne i przynoszące zysk gospodarowanie majątkiem powierzonym przez

tt wysoki standard obsługi Klientów dzięki sprawdzonym proce-

durom zarządzania i przyjaznej komunikacji z mieszkańcami,

tt negocjacje z dostawcami mediów i usług oraz nadzór nad pra-

widłową realizacją umów, w tym: sprzątania, konserwacji, ochrony i wynajmu powierzchni reklamowych, tt doradztwo w zakresie optymalizacji kosztów, planu remontów i modernizacji, tt opracowanie i realizację planu finansowego dla każdej nieruchomości, tt usługi nadzoru budowlanego, w tym pełną obsługę prawną i zastępstwo procesowe, tt audyt dokumentacji technicznej i prawnej, procedury protokolarnego przejęcia nieruchomości, tt ofertę dostosowaną indywidualnie do potrzeb Klientów oraz szeroki zakres usług dodatkowych.

Właściciela. Działanie w jego imieniu nastawione jest na osiągnięcie najlepszego efektu, tak finansowego, jak jakościowego. AMW „KWATERA” potrafi uzyskać z zarządzanej nieruchomości bądź majątku dodatkowe korzyści, np. wykorzystać powierzchnie reklamowe (ze znalezieniem reklamodawców) oraz zagospodarować powierzchnie niewykorzystane, w tym znaleźć firmy zainteresowane wynajęciem pod usługi oraz innymi korzystnymi służebnościami. AMW „KWATERA” wykonuje również oceny energetyczne budynków, z uwzględnieniem takich parametrów, jak utraty ciepła i opomiarowanie budynków. W przypadku powierzenia AMW „KWATERA” w gospodarowanie i administrowanie nieruchomości, Spółka przejmuje całkowity nadzór nad właściwą eksploatacją urządzeń i użytkowaniem części wspólnych nieruchomości. W zakresie administrowania AMW „KWATERA” potrafi także wykonać: rr nadzór i kontrole jakości wykonania usług utrzymania czystości i porządku oraz pielęgnacji terenów zielonych, w tym odśnieżania w okresie zimowym; rr kontrole poprawności realizacji umów na dostawy do nieruchomości mediów, to jest centralnego ogrzewania, wody, prądu, gazu oraz wywozu nieczystości stałych, w tym prowadzenie odczytów urządzeń pomiarowych na potrzeby przygotowania okresowych rozliczeń zużycia i kosztów mediów, wraz ze sprawowaniem

AMW „KWATERA”: blisko Klienta i niezawodna w działaniu AMW Towarzystwo Budownictwa Społecznego „KWATERA”, przygotowując się do przejęcia w zarządzanie nowych zasobów, koncentruje się na wszystkich elementach wpływających na jakość obsługi Klienta, z jednoczesną dbałością o właściwe warunki pracy pracowników, co jest istotne dla spółdzielni i wspólnot mieszkaniowych powierzających swój majątek w administrowanie AMW „KWATERA”.

merytorycznej kontroli na fakturami za wykonanie usług i umów; rr prowadzenie wszystkich negocjacji dotyczących zakresu, kosztów i jakości usług związanych z utrzymaniem i obsługą nieruchomości, w tym prac remontowych i konserwacyjnych; rr kierowanie i aktualizacja ewidencji właścicieli lokali wchodzących w skład nieruchomości; rr opracowanie na zlecenie długookresowego planu zarządzania nieruchomością, z doradztwem w kwestii optymalizacji kosztów utrzymania nieruchomości. Koniecznie trzeba wspomnieć, że AMW „KWATERA” w zakresie zarządzania i administrowania majątkiem powierzonym zwraca baczną uwagę na należyte gospodarowanie mediami. Proponuje rozwiązania pozwalające na znaczne oszczędności związane z zużyciem energii. Jako administrator AMW „KWATERA” bierze na siebie kompleksową obsługę techniczną powierzonych w gospodarowanie nieruchomości, w tym monitorowanie pracy instalacji i urządzeń na terenie budynku, kontrolę pracy urządzeń pomiarowych, stanu oświetlenia i porządku na terenie garaży i placów zabaw, z jednoczesnym podejmowaniem natychmiastowych interwencji w przypadku wystąpienia awarii na terenie nieruchomości i niezwłoczne zlecanie napraw w systemie 24/7. W przypadku AMW „KWATERA” działalność inwestycyjno-remontowa to kompleksowa usługa w zakresie nadzorowania i obsługi inwestycji, napraw pogwarancyjnych, remontów, przeglądów okresowych obiektów i instalacji, zgodnie z wymogami i przepisami prawa. To wszystko sprawia, że oferta AMW „KWATERA” staje się wyjątkowo atrakcyjna dla zarządców nieruchomości, spółdzielni mieszkaniowych oraz właścicieli nieruchomości.

Różnorodność oferty dla każdego Klienta

Najważniejsze obszary aktywności AMW Towarzystwo Budownictwa Społecznego „KWATERA” skupione są na zarządzaniu nieruchomościami publicznymi i pozyskanymi na rynku zewnętrznym. Oferta spółki adresowana jest do deweloperów, wspólnot mieszkaniowych i właścicieli nieruchomości. Istotnym elementem, który wyróżnia AMW „KWATERA” na rynku, jest to, że spółka nie tylko świadczy usługi w zarządzaniu nieruchomościami, ale także oferuje profesjonalny i kompletny serwis nadzoru inwestorskiego, obsługi gwarancyjnej i zarządzania mieszkaniami na wynajem.

AMW TBS KWATERA Sp. z o.o., 02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1 · tel. +48 22 379 45 45, fax. +48 22 379 45 44 · kwatera@amwkwatera.pl Sąd Rejonowy dla m. st. Warszawy XIII Wydział Gospodarczy, nr KRS 0000140528 · NIP 526-26-75-121 · Kapitał zakładowy 525.460.000,00 zł www.amwkwatera.pl

Dla Klienta indywidualnego w ofercie AMW „KWATERA” znajdziemy tanie miejsca noclegowe w internatach, w dwudziestu pięciu lokalizacjach w całej Polsce. W sezonie wakacyjnym warto także pamiętać o propozycji AMW „KWATERA”. Dziesięć oddziałów regionalnych oferuje tanie miejsca noclegowe w kilkudziesięciu nieruchomościach. Ceny mogą być niezwykle atrakcyjne dla każdego zainteresowanego, zwłaszcza w letnim okresie urlopowym.


KURIER WNET · LUTY 2018

8

NASZE·ZASOBY

W 2012 roku została ujawniona notatka ABW, że Rosjanie chcą przejąć Zakłady Azotowe w Tarnowie-Mościcach, „by torpedować zastępowanie przy produkcji nawozów sztucznych importowanego gazu rosyjskiego rodzimym gazem łupkowym” (pisał o tym m.in. Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha).

Polski węgiel

ton ciekłego amoniaku, którym posta­ nowiono zastąpić gaz. W wypowiedzi dla Pulsu Biznesu Kwiatkowski oświad­ czył, że „zastąpienie gazu amoniakiem przyniesie znaczne oszczędności”. Jak zauważył dziennikarz portalu, prezes nie chciał ujawnić konkretnych danych o skuteczności takiego rozwiązania, jed­ nak stwierdzono, że „jeżeli eksperyment się powiedzie, Rosjanie wybudują w Pu­ ławskim Parku Przemysłowym bazę ma­ gazynową do przechowywania ciekłego amoniaku. Obecnie strony pracują nad projektem, dzięki któremu będzie moż­ na przeładowywać 80 ton amoniaku na godzinę”. Przedsięwzięcie chyba się nie udało, bo bazy nie ma do dzisiaj, ale „Puławy” wykupiły 25% udziałów w moskiewskiej spółce i wspólnie z nią „walczyły z monopolem PGNiG”.

Elektrownia za płotem

zamiast rosyjskiego gazu Wojciech Pokora

W

cześniej w tym samym roku Ministerst­ wo Skarbu Państwa wys­tawiło na sprze­ daż spółki Wielkiej Syntezy Chemicz­ nej, a rosyjski Acron ogłosił wezwanie na całą polską chemię. W celu „obro­ ny” przed tą sprzedażą, Ministerstwo Skarbu Państwa rozpoczęło tzw. kon­ solidację. W efekcie Zakłady Azotowe Puławy SA w rzeczonym roku trafiły w ręce „Tarnowa”, który stał się celem próby „wrogiego przejęcia” przez Ac­ ron, jak nazwał wezwanie na tę spółkę Minister Skarbu. Oto cytat z materia­ łów promujących we wrześniu 2012 roku „Projekt Elektrownia Puławy”: „Gaz rozwiązaniem przyszłości. Uzależnienie produkcji energii i cie­ pła w Zakładach Azotowych Puławy SA od węgla (wysokość emisyjności CO2, NOx i SO2) oraz konieczność ponoszenia coraz wyższych kosztów z tytułu składowania i utylizacji żuż­ la i popiołów) wedle obowiązujących i planowanych przepisów obniżą kon­ kurencyjność Spółki i mogą znacznie ograniczyć jej rozwój w przyszłości. Według szacunków Spółki, w związ­ ku z wysokim planowanym stopniem wykorzystania zdolności produkcyj­ nych, w okresie 2013–2020 roku wy­ stąpi potrzeba zakupu rocznie ponad 1 mln uprawnień do emisji. Deficyt uprawnień znacznie się zmniejszy po zrealizowaniu w bezpośrednim są­ siedztwie Spółki Elektrowni Puławy opalanej gazem ziemnym”. PGE GiEK nie widzi uzasadnienia W 2012 roku plan zakładał, że elektrownia będzie zbudowana i eks­ ploatowana przez spółkę, w której Za­ kłady Azotowe Puławy i PGE GiEK SA miały objąć po 50% udziałów, przy czym kontrolę operacyjną nad spółką sprawować miało PGE. Rozpoczęcie prac budowlanych zaplanowano na 2015 rok, a uruchomienie elektrowni na 2017. Projekt zakładał budowę blo­ ków gazowo-parowych o mocy 800– 900 Mwe. Jednak w 2014 roku PGE GiEK wycofało się z inwestycji. Jak czy­ tamy w komunikacie PAP z 23 grudnia 2014 roku, „analiza wykonalności tech­ niczno-ekonomicznej projektu budowy Elektrowni Puławy zakładała pierwot­ nie, że przychody ze sprzedaży energii elektrycznej i ciepła będą uwzględniały długoterminowe wpływy z tytułu me­ chanizmów wsparcia przeznaczonych dla technologii wysokosprawnej koge­ neracji. Z uwagi na wysoki poziom nie­ pewności, wynikający z braku decyzji o wdrożeniu w kraju takich rozwiązań, a także braku obiektywnych przesłanek pozwalających z odpowiednio wyso­ kim prawdopodobieństwem stwierdzić, kiedy zostaną one wdrożone i w jakim kształcie, inwestycja utraciła pierwotne uzasadnienie ekonomiczne”.

Mimo wycofania się z projektu partnera, który miał być strategiczny (stąd przekazanie mu kontroli opera­ cyjnej), zarządzający puławską spółką nie zaniechali marzeń o gazie. W maju 2015 roku rada nadzorcza spółki za­ twierdziła nowy projekt energetyczny. Zmieniono parametry bloku gazowo­ -parowego na blok o mocy 400 MWe. Elektrownia miała być zasilana gazem ziemnym i kosztować 1 mld 125 mln zł. Jej oddanie do użytku zaplanowano na rok 2019. W komunikatach zapewnia­ no, że wybudowanie nowej elektrowni ma zapewnić zakładom pełną samowy­ starczalność w zakresie ciepła i elek­ tryczności, a nadwyżki energii będą sprzedawane na rynku. Ciepło miało także zasilić sieć miejską. Nikt, poza związkowcami z „Pu­ ław”, nie podnosił znów kwestii tego, że technicznie elektrownia nie zapewni ciepła w ilości wystarczającej na po­ krycie zapotrzebowania fabryki, nie wspominając o pięćdziesięciotysięcz­ nym mieście. Żeby tak było, musi po­ wstać elektrociepłownia, a nie elektro­ wnia, a jeśli elektrociepłownia, to co z istniejącą, która dopiero co została zmodernizowana, postawiono nowy komin (przypadkowo o imieniu Pa­ weł, jak ówczesny prezes ZAP Paweł Jarczewski) i zbudowano przy niej in­ stalację odsiarczania spalin?

Odsiarczanie W 2013 roku Puławy pochwaliły się nową inwestycją, jedną z pierwszych na świecie instalacją odsiarczania spalin w technologii mokrej amoniakalnej. Zapowiadano, że „inwestycja zreduku­ je emisję zanieczyszczeń z elektrocie­ płowni do atmosfery o ponad 80 proc. Produktem ubocznym przy tej tech­ nologii będzie siarczan amonu, któ­ ry znajdzie zastosowanie w produkcji nawozów z siarką w ramach Nowego Kompleksu Nawozowego”. Uroczyście otwarto nową instala­ cję i... rozpoczął się jej rozruch. Miesz­ kańcy Puław jeszcze ponad rok nie zobaczyli dymu wydobywającego się z komina Paweł, a pracownicy Zakła­ dów Azotowych Puławy przyglądali się zabiegom w celu obniżenia zawartości siarki w spalinach. Najpierw jednak zauważyli, że coś niepokojącego dzieje się z lakierem na autach zaparkowanych w pobliżu elek­ trociepłowni i z okoliczną roślinnoś­ cią. Później związkowcy zaczęli zada­ wać pytania o rosyjski węgiel, którego używano do opalania ze względu na mniejszą zawartość siarki, a później pytania zaczęła zadawać Państwowa Inspekcja Pracy, Straż Pożarna i wo­ jewódzkie służby ochrony środowiska. W czerwcu 2014 roku z inicjatywy nadinspektora Państwowej Inspekcji

Pracy Krzysztofa Goldmana odbyło się spotkanie z organizacjami związko­ wymi w sprawie instalacji odsiarczania spalin. Nadinspektor poinformował związkowców, że podczas kontroli stwierdzono szereg nieprawidłowo­ ści w instalacji odsiarczania, pomimo odstawienia przed kontrolą całej insta­ lacji. Ponadto przekazał swoje spostrze­ żenia, w których zwrócił uwagę na to, że rozruch instalacji trwa już półtora roku. Omówiono także wypadki, któ­ re miały miejsce podczas rozruchu. Jeden wyglądał poważnie, nazwano go wyfuknięciem. Wyfuknięcie było wybuchem, który zmiótł ścianę. Na szczęście bez ofiar. Pojawiły się teorie, że jednym z po­ wodów niezaniechania prac nad elekt­ rownią gazowo-parową jest właśnie problem z odsiarczaniem. Zamknięcie starej elektrociepłowni powinno zakoń­ czyć temat nieudanej, jak się wydaje, inwestycji.

Największe emocje budziła jednak lokalizacja przedsięwzięcia. Obecna elektrociepłownia obsługująca Grupę Azoty Puławy jest zlokalizowana na terenie zakładów, mniej więcej w ich centralnej części. Wszystkie zakłady zlokalizowane w obrębie kompleksu mają przyłącza instalacji dostosowane do tej lokalizacji. W chwili, gdy nową elektrownię postanowiono zlokalizo­ wać poza terenem zakładów, pojawił się problem techniczny. Jak się oka­ zuje, nie ujęty w kosztorysie. Trzeba bowiem doprowadzić parę wodną do funkcjonujących na terenie zakładów instalacji. Projekt zakładał moderniza­ cję trzech istniejących kotłów w obec­ nej elektrociepłowni i pozostawienie ich jako źródło szczytowe i zapasowe, zatem należałoby te instalacje jakoś ze sobą połączyć. Jakim kosztem? Szacuje się, że podnoszącym kwotę całej inwes­ tycji do 2 mld zł. Ale to niejedyna kontrowersja związana z lokalizacją. Projekt budo­ wy, a następnie eksploatacji elektrowni miał być realizowany przez spółkę do tego powołaną, którą nazwano Elektro­ wnia Puławy Sp z o.o. Jednak formuła wydzielenia spółki-córki oraz lokali­ zacja poza terenem zakładów kazały zadać pytanie, kto to kupi? Wiadomo bowiem, że każdy, kto kontroluje źród­ ło energii, kontroluje zakłady. Każdy,

Zmiana planów – W budowie elektrowni gazowej nie ma żadnego interesu dla Puław i Lubel­ szczyzny. Zakłady Azotowe, podobnie jak Bogdanka, to perły w koronie na­ szej gospodarki i boimy się, żeby ich nie utracić – powiedziała w listopa­ dzie 2015 roku na konferencji prasowej zorganizowanej przy bramie Zakła­ dów Azotowych Puławy SA posłan­ ka Elżbieta Kruk. Posłance wtórował przewodniczący Związku Zawodowe­ go Pracowników Ruchu Ciągłego ZA Puławy SA Sławomir Wręga. Przeko­ nywał, że budowa elektrociepłowni gazowej to utrata miejsc pracy. – Jej powstanie to 40 miejsc pracy zamiast 400. Pracownicy maszynowni, kotłow­ ni, nawęglania i odsiarczania zostaną zwolnieni, bo nie będą już potrzebni. To także utrata miejsc pracy na kolei i w Bogdance, bo tego węgla nie będzie trzeba wydobywać. Społeczność pra­ cownicza robi wszystko, co możliwe, żeby tę decyzję zmienić. Wspomniana konferencja praso­ wa była elementem kampanii wybor­ czej poseł Elżbiety Kruk. Niedługo po niej odbyły się wybory, które zmieniły wszystko. Także skład zarządu puław­ skiej spółki. W styczniu 2017 roku pre­ zesem Grupy Azoty Puławy został Jacek Janiszek, a już w marcu unieważniony

został przetarg na wybór generalnego wykonawcy elektrowni na gaz. Posta­ wiono na węgiel. Na konferencji prasowej dotyczą­ cej nowych inwestycji w Puławach, prezes Janiszek tak uzasadnił zmianę koncepcji: – Nasz deficyt w zakresie energii elektrycznej to nie 400 MWe, jaki da­ wałby planowany wcześniej blok ga­ zowo-parowy, a 90–100 MWe. I taką moc da nam dodatkowy kocioł nr 6, który będzie prawie 2 razy większy niż obecnie pracujące w naszej elektrocie­ płowni kotły. W projekcie gazowym zakładano produkcję energii elektrycznej prawie trzykrotnie większą niż faktyczne po­ trzeby, a jednocześnie produkcję cie­ pła na poziomie skutkującym ogra­ niczeniami w produkcji w przypadku wypadnięcia bloku gazowo-parowego. Nowy blok, to blok ciepłowniczo-kon­ densacyjny z kotłem pyłowym węglo­ wym o mocy 90MWe/240MWt będzie zasilany z istniejącej gospodarki węglo­ wej. Założono też zastosowanie układu odsiarczania spalin metodą mokrą lub półsuchą. Dodatkowo spółka planuje moder­ nizację istniejącego kotła nr 2 zakłado­ wej elektrociepłowni, co pozwoli na jego efektywną pracę na kolejnych 15–20 lat. Zmodernizowany kocioł nr 2 wraz ze zmodernizowanymi wcześniej kotłami nr 4 i 5 będzie stanowić podstawowe jednostki wytwórcze elektrociepłowni, które uzupełni nowy kocioł nr 6. Zatem wszystko zostaje na swoim miejscu, elek­ trociepłownia zostanie zmodernizowa­ na i uzupełniona o nowy kocioł. Anali­ tycy dobrze przyjęli tę decyzję. I jeszcze jedno. Postawienie na węgiel powoduje, że wydane na surowiec pieniądze pozo­ stają w obiegu krajowym. Biorąc pod uwagę, że Zakłady Azo­ towe Puławy zaopatrywane są w wę­ giel przez oddaloną o 80 km kopalnię Bogdanka (od początku kadencji pre­ zesa Janiszka nie kupiono już ani jed­ nej tony rosyjskiego węgla, co nie jest oczywiste, bo wystarczy spojrzeć na zakupy w innych spółkach Grupy Azo­ ty), pieniądze i miejsca pracy zostaną na Lubelszczyźnie, która znajduje się na liście 19 najbiedniejszych regionów Unii Europejskiej. K

R E K L A M A

Różne kierunki. Jeden cel.

Bezpieczeństwo

Puławy wraz z Rosjanami walczą z monopolem PGNiG Projekt budowy elektrowni w propo­ nowanym kształcie budził wiele kon­ trowersji. Od mocy (nieprzemyślany pomysł budowy bloków o mocy 800– 900 MWe, zamieniony na jeden blok 400 MWe) przez kontrowersje zwią­ zane z wyborem paliwa (planowane uruchomienie elektrowni zbiegałoby się w czasie z negocjacją kontraktu ja­ malskiego, co zapewne przy inwesty­ cji wartej ok. 2 mld zł miałoby wpływ na negocjacje, z pożytkiem dla strony rosyjskiej), po lokalizację oraz osobę prezesa spółki. W kontekście wyboru na preze­ sa spółki Zygmunta Kwiatkowskiego zaczęto mówić o budowie elektrowni na rosyjski gaz. Kojarzenie Kwiatkow­ skiego, byłego prezesa Zakładów Azo­ towych Puławy, z Rosjanami i wspie­ ranie przez niego rosyjskich inwestycji nie jest przypadkowe. Zygmunt Kwiat­ kowski w oficjalnym CV ma bowiem taki zapis: w przeszłości był członkiem i przewodniczącym wielu rad nadzor­ czych w Polsce i Federacji Rosyjskiej (m.in. przewodniczącym Rady Nadzor­ czej w Zakładach Azotowych Puławy, wiceprzewodniczącym Rady Nadzor­ czej Zakładów Chemicznych Police, przewodniczącym Rady Nadzorczej ZAO AFK Kiemierowo w Federacji Ro­ syjskiej, prezesem zarządu w Zakładach Azotowych Puławy 2002–2006. W 2005 roku, za prezesury Kwiat­ kowskiego, Zakłady Azotowe Puławy rozpoczęły eksperyment z obniżeniem kosztów produkcji i zaoszczędzeniu na zakupie gazu od PGNiG. Podpisały wówczas umowę z moskiewską spółką Technochimserwis na dostawę 3 tys.

kto posiądzie elektrociepłownię zlo­ kalizowaną niezależnie od Zakładów, a zaopatrującą je w energię, będzie dyk­ tował warunki. Na tak stawiane pytania padała jednak niezmiennie odpowiedź, że przecież w 100% właścicielem spółki są Zakłady Azotowe Puławy i o żad­ nej sprzedaży mowy być nie może, bo to gwarantuje zarząd. Jednak załoga miała prawo do niepokoju po tym, gdy w krótkim czasie sprywatyzowa­ no inną spółkę należącą do Zakładów Azotowych Puławy SA, a mianowicie spółkę Medical. Sprzedaży dokonano w 2015 roku, gdy prezesem ZAP był Marian Rybak. Dziś sprawę sprzeda­ ży bada prokuratura, bowiem jednym z udziałowców spółki Med-Lek, która kupiła Medical, był zięć prezesa ZAP Paweł Stefaniuk, syn posła PSL Fran­ ciszka Stefaniuka.

Dywersyfikacja kierunków dostaw gazu to stabilność i bezpieczeństwo kraju. Działania takie jak projekt Korytarza Norweskiego i zwiększanie mocy terminala LNG w Świnoujściu podnoszą polską niezależność energetyczną. Intensyfikacja pozyskiwania zasobów krajowych i zagranicznych, handel na rynkach światowych oraz wspieranie przez PGNiG innowacyjnych rozwiązań, odpowiadających na najpilniejsze wyzwania polskiej energetyki to nie tylko rozwój firmy, ale przede wszystkim pobudzenie rodzimej gospodarki.

pgnig.pl


LUTY 2018 · KURIER WNET

9

POLSK A·UKR AINA Odzyskiwaniu przez Polskę statusu formalnej niepodległości w latach 1989, 1990, 1991 towarzyszyły wydarzenia i ich skutki: zjednoczenie Niemiec i rozpad Związku Sowieckiego – określające naszą sytuację geopolityczną na najbliższe dziesięciolecia.

Nie ma niepodległej Ukrainy bez niepodległej Polski

N

iemcy po swoim zjednocze­ niu w 1990 roku dołączyły do grona zwycięzców II woj­ ny światowej. Rosja, w 1991 roku, wyłaniająca się z upadłych Sowie­ tów – swego statusu zwycięzcy z 1945 roku nie straciła. Zarówno Niemcy, jak i Rosja zyskały nowe – komplementar­ ne wobec siebie i synergiczne – atry­ buty geopolitycznej inicjatywy. Rosja dała Niemcom pod zagospodarowanie w ramach Unii Europejskiej bezcenny depozyt i wiano: swoje republiki bałtyc­ kie i swoje demoludy – państwa byłego już Układu Warszawskiego i RWPG. W rezultacie ukształtował się trwa­ le, wymarzony przez Putina geopolitycz­ ny styk zdominowanych i kolonizowa­ nych przez Niemcy, unijnych państw Europy Środkowej i kontrolowanych bezpośrednio przez Rosję obszarów i państw Europy Środkowo-Wschodniej.

Szymon Giżyński roszczeń terytorialnych i imperialnych zakusów, a także bezwzględnego impe­ ratywu działania na arenie międzyna­ rodowej na rzecz niepodległości i do­ bra Ukrainy, w myśl kluczowej zasady: „Nie ma niepodległej Polski bez nie­ podległej Ukrainy”. W intencji doktry­ ny Giedroycia reguły te zyskują rangę polskiej racji stanu, a ich stosowanie nie jest uwarunkowane symetrią zachowań strony ukraińskiej wobec Polski. To jed­ na praktyczna ograniczoność doktryny Giedroycia z punktu widzenia polskiego interesu narodowego. Druga dysfunkcja dotyczy szeroko­ ści geopolitycznego spektrum, w którym „działa” doktryna Giedroycia. Ta, którą znamy z publicystyki paryskiej „Kultu­ ry” Jerzego Giedroycia i Juliusza Mie­ roszewskiego, rozważa relacje polsko­ -ukraińskie w kontekście ich wspólnego losu w sowieckim bloku, w odniesieniu

rzekomych neoimperialnych zakusów, lecz chlubiący się całkowitym zarzuce­ niem koncepcji zbudowania na praw­ dziwie partnerskich zasadach, natchnio­ nej umową w Hadziaczu w 1658 roku, wspólnej, polsko-ukraińskiej geopoli­ tycznej jakości. Tusk dostrzegł tę myślo­ wą i strukturalną lukę i zaoferował obu mocarstwom: Rosji i Niemcom – kosz­ tem Polski i Ukrainy – swe bezcenne usługi jako istotnego współbudownicze­ go, w tym tak ważnym i geopolitycz­ nie newralgicznym punkcie, rosyjsko­ -niemieckiego bloku od Władywostoku po Lizbonę. I dalej wszystko poszło sprawnie. Co tylko czynił Tusk, było po myśli Nie­ miec i Rosji. Nawet posyłanie sześcio­ latków do szkół i podwyższenie wieku emerytalnego miało w zamyśle służyć blokowi rosyjsko-niemieckiemu po­ przez sukcesywne dostarczanie – na

nasze, co wasze, jest do wynegocjowa­ nia”, dzięki której Niemcy rozpoczęli proces kolonizowania przypisanej so­ bie części Ukrainy; taki sam, jakim po 1990 roku objęli Polskę. Niemcy sięgnęli w tym celu po polityków, którzy z zaan­ gażowaniem i przejęciem pomogli im wcześniej kolonizować nasz kraj. Naj­ bardziej zasłużonego z nich, Donalda Tuska, umieścili w nagrodę w Brukseli, a innych, sprawnych i doświadczonych: Leszka Balcerowicza, Sławomira Nowa­ ka, Bartłomieja Sienkiewicza – wysłali na Ukrainę, by tam, na miejscu, dalej pracowali dla dobra Niemiec. Ukraina nie potrzebowała Polski przy normandzkim stoliku, a pod pro­ tekcją Niemiec Ukraińcy czują się pew­ nie i zachowują wobec nas, jakby po­ zostawali na uprzywilejowanej pozycji. W XVIII wieku Ukraina przeddnie­ przańska była integralną częścią Rze­ czypospolitej; dzisiaj stanowi niemiecki protektorat, a z nami nie chce rozmawiać o wspólnym, partnerskim obszarze geo­ politycznych interesów. Zamiast Ukra­ ińców i Polaków dokonała tego Angela Merkel, którą można śmiało nazywać Angelą Jagiellonką, bo potrafiła dla nie­ mieckich celów wykorzystać i testament Hadziacza z 1658 roku, i zinstrumen­ talizować doktrynę Giedroycia, która w strywializowanej postaci realizowana jest dzisiaj tak, że Polska dmucha w trą­ bę niepodległej Ukrainy, a geopolityczne frukta zbierają z tego Niemcy. Przewidział to profesor Bohdan Osadczuk, udzielając pamiętnej prze­

Czy dla Polski Ukraina jest z punku widzenia naszych celów strategicznych nieodzowna i czy dla Ukrainy Polska jest nieodzowna z punktu widzenia ukraińskich celów strategicznych?

Geopolityczny tygiel

Czy Polska i Ukraina są sobie nawzajem potrzebne?

C

Jerzy Targalski

o jest najważniejszym ce­ lem strategicznym Polski? Odsunięcie Rosji i budowa Międzymorza jako gwaran­ cji naszego bezpieczeństwa i naszej niepodległości, nie mówiąc już o roli gospodarczej czy politycznej w tym re­ gionie. Ale jeżeli nie odsuniemy Rosji, będziemy stale zagrożeni. Czyli moż­ na powiedzieć, że Ukraina jest dla nas konieczna jako państwo niepodległe, które będzie nas od Rosji oddzielało. Teraz spójrzmy na tę kwestię od strony ukraińskiej. Pan Wiatrowicz jest członkiem kierownictwa Swobody, czy­ li partii, która stara się rehabilitować ukraiński integralny nacjonalizm, zwa­

Niemcy sięgnęli po polityków, którzy pomogli im wcześniej kolonizować nasz kraj. Najbardziej zasłużonego z nich, Donalda Tuska, umieścili w nagrodę w Brukseli, a innych, sprawnych i doświadczonych: Leszka Balcerowicza, Sławomira Nowaka, Bartłomieja Sienkiewicza – wysłali na Ukrainę, by tam, na miejscu, dalej pracowali dla dobra Niemiec. Dzięki temu zjednoczone i mocarstwo­ we Niemcy na drodze swej cywilizacyj­ nej ekspansji zyskiwały geopolityczną przestrzeń, przez Rosję aż po Władywo­ stok, ku Oceanowi Spokojnemu; Rosja zaś, poprzez niemieckie władztwo nad Unią Europejską, poszerzała zasięg swej geopolitycznej penetracji aż po Lizbonę i wrota Oceanu Atlantyckiego. W rezultacie co najmniej od 2004 roku – roku poszerzenia Unii o pań­ stwa Europy Środkowej – można mówić o ukształtowaniu się rosyjsko-niemiec­ kiego wału pacyficzno-atlantyckiego, który realnie powstał, mimo przyna­ leżności Niemiec do NATO. Było to możliwe, bo aż do czasu prezydentury Donalda Trumpa NATO tolerowało swą geopolityczną słabość, właśnie na obszarze styku niemiecko-rosyjskiego, nie dając swym nowym członkom – państwom Europy Środkowej – takich samych gwarancji bezpieczeństwa jak państwom Europy Zachodniej. Czy Polska mogła zapobiec tak po­ jętemu rozwojowi wydarzeń? Zapewne swym potencjałem i w pojedynkę – nie. Ale była jeszcze jedna istotna przeszko­ da: brak samodzielnie ukształtowanej, antycypującej i neutralizującej zagro­ żenia, własnej doktryny politycznej. Nie mogła takiej roli spełniać prak­ tycznie jedynie dostępna, bo odmienia­ na przez wszystkie przypadki i trakto­ wana na wzór wytrycha – osławiona doktryna Giedroycia; najczęściej jednak stosowana do opisu relacji polsko-ukra­ ińskich i układania polityki Polski wobec Ukrainy. Klasyczna doktryna Giedroycia w odniesieniu do Ukrainy wymaga od Polski wyrzeczenia się jakichkolwiek R E K L A M A

a wy, Rosjanie, kontrolujecie Ukrainę politycznie – na razie nie doszło. Ale czy niepodległa Ukraina leży w interesie niemieckim? Nie. W inte­ resie niemieckim leży porozumienie z Ros­ją. A takie porozumienie zakłada, że w wypadku najbardziej korzystnym dla Niemiec Ukraina powinna być kon­ dominium. Dlatego Niemcy starają się narzucić Ukrainie federalizację: chcą za­ dowolić Rosję, żeby Rosja mogła Ukrainę kontrolować od wewnątrz i żeby doszło do zakończenia obecnego kryzysu. Wte­ dy Niemcy znów będą mogli swobodnie w Rosji inwestować, kupować gaz i razem z Rosją pilnować nas i innych. A zatem, jeżeli ktoś jest ukraińskim patriotą i pragnie niepodległej Ukrai­ ny, to powinien rozumieć, że Ukraina może korzystać z pomocy Niemiec, ale to nie jest dla niej partner strategiczny. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że niemiecka pomoc jest ograniczona i jak tylko pojawi się możliwość porozumie­ nia z Rosją, porozumienie to zostanie zawarte – kosztem Ukrainy. To, co robi teraz kierownictwo ukraińskie – bo tu już nie chodzi o Wia­ trowicza, ale o prezydenta Poroszen­ kę – które nastawia się na współpracę z Niemcami, jest oczywiście na krótką metę korzystne, bo wzmacnia władzę Poroszenki. Jednak perspektywicznie zakończy się dla Ukrainy katastrofą. Z tego punktu widzenia nie tylko Polska, ale również Międzymorze, czy­ li cała ta bariera, która by oddzielała Ukrainę od Niemców kombinujących z Rosjanami i wspomagała Ukrainę w jej własnym interesie, żeby była w sta­

W interesie niemiec­ kim leży porozumienie z Rosją. Zakłada ono, że w wypadku najbardziej korzystnym dla Niemiec Ukraina powinna być kondominium. do jednego agresora i zagrożenia płyną­ cego z jednego, rosyjskiego kierunku. Taki punkt widzenia okazał się jednak wielce wpływowy i został odwzorowany w oficjalnej polskiej polityce zagranicz­ nej wobec Ukrainy i Rosji na przełomie lat 90. XX i pierwszej dekady XXI wieku, i był praktycznie respektowany przez wszystkie kolejne ekipy władzy, aż do czasów premiera Donalda Tuska. To Tusk zauważył i wykorzystał przeciw polskim interesom narodo­ wym słabość myśli politycznej pary­ skiej „Kultury”, całkowicie bezradnej wobec faktu jednoczesnego znalezie­ nia się Polski i Ukrainy w kleszczach dwóch imperialnych polityk: rosyjskiej i niemieckiej, sprzęgniętych budową wspólnego, gigantycznego bloku at­ lantycko-pacyficznego. Tusk zauważył i wykorzystał prze­ ciw polskim interesom narodowym tak­ że innym mankament myśli politycznej paryskiej „Kultury”: jej swoisty, ukraiń­ ski kompleks, nie ograniczający się do wysuwania terytorialnych roszczeń i do gromkiego wyrzekania się przez Polskę

rzecz jego wielkich budów – rzesz pol­ skiej, nisko kwalifikowanej siły roboczej. A oba mocarstwa: Niemcy i Ro­ sja, mając pełną świadomość, że dla urzeczywistnienia bloku atlantycko­ -pacyficznego panowanie nad Polską i Ukrainą ma kluczowe znaczenie, roz­ poczęły wspólną, bezwzględną, geopo­ lityczną rozgrywkę. Rosja, dokonując w 2014 roku aneksji ukraińskiego Donbasu, sięg­ nęła do tradycji tzw. ugody w Pere­ jasławiu, w 1654 roku, gdy kosztem Rzeczypospolitej powiększyła swe te­ rytorium o prawie identyczny obszar ziem wschodnioukrainnych. Niemcy zaś objęły kolonizacyjny protektorat nad pozostałą częścią Ukrainy, z Kijo­ wem. Oba mocarstwa sięgnęły po tzw. format normandzki, gdy do wspólnego stołu zaproszono Ukrainę – by oznaj­ mić jej swą wolę – i Francję w roli to­ warzyskiej i niebezinteresownej przy­ zwoitki. Rosjanie zastosowali w tym przy­ padku swą ulubioną metodę politycz­ no-dyplomatyczną: „Co nasze, jest

strogi: „Kreml ma koncepcję poróż­ nienia Polski z Ukrainą. Jest to bodaj kluczowe zadanie rosyjskiej dyplomacji w naszym regionie”. Tą „kremlowską koncepcją” i wielkim sukcesem Puti­ na okazał się w praktyce format nor­ mandzki, mocą którego zadnieprzań­ ska Ukraina została wcielona do Rosji, a przeddnieprzańska – stała się strefą wpływów Niemiec. Na koniec tych spostrzeżeń warto wrócić do doktryny Giedroycia i kry­ tycznie oraz realistycznie zauważyć, iż niepodległość Ukrainy jest dla nas war­ tością, o ile relacje polsko-ukraińskie są lepsze niż niemiecko-ukraińskie. Dla­ tego drogę Ukrainie powinna wskazy­ wać odwrócona doktryna Giedroycia: „Nie ma niepodległej Ukrainy bez nie­ podległej Polski” i prowadzić Ukrainę wprost ku Trójmorzu – dobrowolnemu związkowi niepodległych i suweren­ nych państw, realizujących we wza­ jemnym partnerstwie swe narodowe interesy. K Szymon Giżyński jest posłem PiS.

ny w Polsce banderyzmem, bo uwa­ ża, że dzięki temu oni jako następcy Bandery będą mieli większe wpływy w społeczeństwie. Więc p. Wiatrowicz stwierdził, że dla nich najważniejszym sojusznikiem są Niemcy i Francja, bo one pilnują, żeby Rosja Ukrainy sobie nie podporządkowała. To jest zabawne i albo świadczy o tym, że p. Wiatrowicz, mówiąc oględnie, nie jest zbytnio in­ teligentny ani wykształcony, albo po prostu pracuje dla Rosji i Niemiec. Dlaczego? Tego, że Francja będzie przed Rosją Ukrainy broniła, nawet nie ma sensu omawiać; jest to całkowicie zbędne. Francja nikogo nie będzie bro­ niła prócz siebie, a nawet, być może, siebie nie będzie broniła, tylko wezwie na pomoc Rosję. A więc tym bardziej nie będzie broniła Ukrainy. Natomiast jeżeli chodzi o Niemcy, sprawa jest poważna, bo rzeczywiście Niemcy poparły Ukrainę, kiedy starały się rozszerzyć swoje rynki zbytu. Jed­ nak do porozumienia między Niemcami a Rosją na zasadzie kondominium – czyli my, Niemcy, kontrolujemy gospodarkę,

nie stawić opór Rosji – jest korzystna. A więc w interesie ukraińskim leży też Międzymorze i współpraca z Polską, a nie z Niemcami – jeśli weźmie się pod uwagę cel strategiczny. Oczywiście potrzebna jest do tego pomoc amerykańska, ale zarówno my, jak i Ukraińcy musimy liczyć się z tym, że pomoc amerykańska, która obecnie wzrasta, zmieni się. Zostanie wybrany inny prezydent, zmieni się układ geo­ polityczny i jeżeli chodzi o rachunek sił, może dojść do porozumienia USA z Rosją. Oznacza to, że my – jedno i dru­ gie państwo – musimy obecny okres wykorzystać do budowania własnej siły. Tak więc, bez względu na to, jak bardzo się zżymają zwolennicy nie­ nawiści do Ukrainy w Polsce i zwo­ lennicy zastąpienia Polski Niemcami na Ukrainie – bo wtedy będzie można zrehabilitować UPA i zrywając z Pol­ ską, zasłużyć na tymczasową pochwałę Angeli Merkel – szykują oni katastrofę dla swoich państw. K fragment audycji publikujemy za zgodą TV Republika.


KURIER WNET · LUTY 2018

10

„Gazeta Polska Codziennie” zamieściła wywiad Katarzyny Gójskiej-Hejke i Tomasza Sakiewicza z Jarosławem Kaczyńs­ kim. Duży fragment dotyczy Ministra Spraw Zagranicznych. Zacytuję: „Nie jest żadną tajemnicą informacja, że mieliśmy nadzieję na to, że tym resortem pokieruje inna osoba”. Myślę, że chodzi o profesora Krzysztofa Szczerskiego. „Niestety niemal w ostatniej chwili wycofała się z pełnienia tej misji. Z tego punktu widzenia kandydatura pana ministra Czaputowicza jest pewnym eksperymentem, wierzę, że udanym. Ten eksperyment nie miał dobrego startu, to prawda, ale mogę Państwa zapewnić, że wszystko już zostało wyjaśnione. Pan minister niedos­ tatecznie precyzyjnie się wypowiedział. Nie ma oczywiście mowy o tym, by Pols­ ka oddawała decyzję w sprawie reformy sądownictwa Trybunałowi Sprawiedliwości”. Jak Pan skomentuje te słowa Jarosława Kaczyńskiego? Ja też miałem nadzieję, że Krzysztof Szczerski przyjmie propozycję objęcia stanowiska ministra spraw zagranicznych. Uważam, że byłby najlepszym kandydatem. Ja dostałem propozycję dzień przed uzyskaniem nominacji od premiera Mateusza Morawieckiego. I też wierzę, że ten eksperyment, jak to ujął prezes Kaczyński, będzie udany. Wątek, który się pojawia w tej wypowiedzi, dotyczy roli Trybunału Europejskiego i jego oddziaływania na państwa członkowskie, w tym na Polskę i polskie reformy sądownictwa. Komisja Europejska zapowiedziała wniosek do Trybunału w Strasburgu dotyczący reformy ustroju sądów. To jest jakiś stan faktyczny i trzeba czekać na decyzję w tej sprawie, ale generalnie zgadzam się z panem prezesem Jarosławem Kaczyńskim, że dokonanie reformy sądownictwa jest suwerenną decyzją każdego państwa członkowskiego. Polska ma prawo do tej reformy i będziemy bronić tego prawa. Zapoz­ nałem się w miarę dokładnie z założeniami reformy. Jest ona zgodna ze standardami Unii Europejskiej. Innymi słowy, nie ma tutaj różnicy zdań, ale faktem jest, że Trybunał Europejski jest instytucją, która może ingerować oczywiście nie na wniosek Polski, a na wniosek Komisji Europejskiej w tym wypadku. O Komisji Europejskiej będziemy mieli okazję porozmawiać. Teraz pomówmy o fragmencie tego wywiadu, dotyczącym reparacji: „Pierwsza wypowiedź pana ministra została źle zrozumiana. W kolejnych odniósł się już precyzyjnie do sprawy i powiedział bardzo dobrze. Niemcy zgodziły się na dialog w tym zakresie. To niosąca nadzieję deklaracja z ich strony”. To jest stan faktyczny: zaczęliśmy dialog z Niemcami na temat reparacji? Wydaje mi się, że to zostało dobrze oddane. Taki jest stan faktyczny i uważam, że to nasz i mój pewien sukces mojej wizyty w Berlinie – przekonanie mojego partnera Sigmara Gabriela, ministra spraw zagranicznych Niemiec do tego, by Niemcy spojrzały na ten problem oczami Polaków, żeby zrozumiały nasze stanowisko. Minister spraw zagranicznych Niemiec zgodził się na to, żeby tej sprawie przyjrzeli się eksperci, oczywiście po stronie polskiej. Ci eksperci pracują w komisji parlamentarnej pana posła Mularczyka. Innymi słowy, do tej pory Niemcy mówili, że dla nich sprawa reparacji i pewnego zadośćuczynienia ofiarom – bo tu nie chodzi tylko o reparacje międzypaństwowe – jest z perspektywy prawa zamknięta. Teraz jednak dopuszczają rozmowy i myślę, że to jest właściwa droga. Czyli furtka do negocjacji została jeszcze nieoficjalnie, ale uchylona. Ja bym tego nie określał słowem „negocjacje”. Po prostu eksperci powinni przedstawić własne stanowiska na ten temat i to byłby dobry punkt startu do dalszych rozmów. Ja uważam, i to też mówiłem po spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych Niemiec w Berlinie, że teraz jest czas, żeby ten problem był dyskutowany; że Polacy potrzebują prawdy historycznej, a pewne kwestie są dla nas zaskoczeniem. Na przykład to, że w 1953 roku NRD zrzekła się reparacji na rzecz Związku Radzieckiego i Bolesław Bierut, który nie jest u nas uznawany za reprezentanta suwerennej Polski, także dokonał jakiegoś zrzeczenia się. To nowa sprawa i jest zrozumiałe, że Polacy ją rozważają, że potrzebna jest dyskusja i dotarcie do świadomości prawdy dotyczącej reparacji od Niemiec. Według mnie jest potrzebny czas. Potrzebne są prace analityczne, konferencje historyczne prawników międzynarodowych, po to, żeby później można było tę kwestię w sprawiedliwy sposób rozwiązać. Mój apel do Niemców był taki, żeby spojrzeć na to, co się dzieje w Polsce, w pozytywnym świetle, jako coś, co może nas zbliżyć, bo zakładam dobrą wolę po stronie niemieckiej. Moja prośba do Niemców była taka, żeby porównali straty poniesione przez Polaków w czasie drugiej wojny światowej i to, co otrzymali w ramach zadośćuczynienia czy reparacji,

NOWE·OT WARCI E·W·MSZ ze stratami, jakie poniosły inne narody i z ich reparacjami. Innymi słowy, czy wobec ogromu strat i zniszczeń Polacy nie są tu przypadkiem traktowani jako obywatele drugiej kategorii w porównaniu do Duńczyków, Francuzów itd. To był mój argument, który, mam nadzieję, przekonał i spowodował pewne otwarcie ze strony ministra spraw zagranicznych Niemiec. Ale to dotyczy tylko sfery symbolicznej, etycznej, historycznej. Czy kiedyś zaczną się prawdziwe negocjacje – na temat reparacji wojennych, czyli zadośćuczynienia? Moje działania dotyczyły także właśnie sfery finansowej. Jeżeli wypłacono jakieś reparacje, zadośćuczynienie ofiarom obozów koncentracyjnych – obywatelom innych państw, to Polacy za podobne cierpienia powinni otrzymać podobne sumy. I dotyczy także zniszczeń wojennych. Dotyczy także zniszczeń. Ze strony niemieckiej jest pewna otwartość na to, by przyjrzeć się polskim argumentom. A moim zdaniem są one jak najbardziej zasadne i dlatego wyraźnie prezentowałem to na moim pierwszym spotkaniu w Niemczech. Tutaj prezes Jarosław Kaczyński ma całkowitą rację. Czy rozmowy w Berlinie koncentrowały się na reparacjach, czy było poruszanych więcej tematów? Tematów było więcej. Mówiliśmy o naszych dwustronnych stosunkach z Niemcami. Niemcy chcieliby je zacieśniać. Omawialiśmy problem pełnomocnika ze strony polskiej do współpracy transgranicznej. Mówiliśmy o naszym miejs­ cu w Unii Europejskiej, o wspólnej polityce w ramach UE. Moim zdaniem – i to też otwarcie prezentowałem podczas tego spotkania – jest pewna bliskość interesów między Niemcami a Polską, taka dalekosiężna, dotycząca kształtu Unii Europejskiej. Chodzi o to, by zachować konkurencyjność Unii, by cztery podstawowe swobody były w niej przestrzegane. Postawiłem tezę, że w Unii mamy do czynienia z podziałem państw na dwie grupy. Jedna to demokracje liberalne, do których zaliczam Niemcy, Polskę, Szwecję i Węgry, a więc te państwa, które opowiadają się za swobodą przepływu usług, towarów, kapitału i osób, które chcą, by Europa była konkurencyjna, by znaczyła coraz więcej w świecie, by się szybko rozwijała – pod tym względem jesteśmy razem, mam nadzieję, z Niemcami. I jest druga grupa państw – możemy je nazwać demokracjami protekcjonistycznymi – które ograniczają te swobody, a w konsek­ wencji ciągną Unię Europejską do dołu. Ta teza zrobiła wrażenie. Widziałem to po reakcji moich rozmówców, także po reakcji prasowej. Do tej pory my byliśmy stawiani do kąta jako państwo, nie chcę powtarzać słowa, jakie, gdzie nie ma demokracji. Nie, my jesteś­ my wśród tych państw, które ciągną w górę. Spójrzmy na rozwój gospodarczy, na reformy państwa – i znowuż na grupę sąsiadów Niemiec z tamtej strony. Francuzi. Nie wymieniłem ich z nazwy, ale wiadomo, że to są te, które mają problem z funkcjonowaniem państwa. One powinny zreformować swoje państwo, zamiast stosować politykę protekcjonistyczną i egoistyczną, co ma miejsce, jeśli chodzi o swobodę przepływu pracowników, delegowanych pracowników-kierowców – co się teraz toczy. Przecież to jest ograniczanie liberalnych wartości europejskich. Musimy więc bronić naszego stanowiska. Niemcy są tak pośrodku... To jest sytuacja ciekawa dla Niemiec. My walczymy o to, żeby oni jednak wspierali bardziej nas niż, powiedzmy, tego innego partnera, który opowiada się za protekcjonizmem. Rozmawiamy w kontekście wszelkich wypowiedzi, jakie padły przez ostatnie dwa lata z ust polityków niemieckich, i w kontekście decyzji Komisji Europejskiej o zastosowaniu art. 7.; i prac Komisji Europejskiej nad uzależnieniem środków Unii Europejskiej od kryteriów praworządności. Komisji chodzi o to, by w przysz­ łości mogła w takiej sytuacji, w jakiej obecnie jest Polska, zastosować sankcje i wstrzymać pomoc, czyli budowy autostrad, infrastruktury kolejowej, wstrzymać rozmaite zadekretowane inwestycje. Wiceminister powiedział, że się na to nie zgadza. Pan potwierdza jego stanowisko? Na taki wariant na pewno Polska się nie zgodzi. Nie sądzę, że byłoby to w ogóle zgodne z zasadami Unii Europejskiej. Przecież te fundusze strukturalne to nie jest żadna dobroczynność, tylko – według określonych zasad dochodu w danym państwie – metoda wyrównywania startu. Polska otworzyła swój rynek. Tutaj rozwijają się firmy zagraniczne, czerpią znaczne zyski i za to my otrzymaliśmy prawo do korzystania z pewnej rekompensaty w postaci właśnie funduszy strukturalnych. Jest jeszcze jeden aspekt. Polska rozwija się szybciej niż inne państwa. Nasze tempo wzrostu jest wyższe, w związku z tym będziemy mieli coraz mniejsze prawo do korzystania

Uważamy, że każde państwo ma prawo do zapraszania uchodźców na swoje tereny, ale nie ma prawa do zapraszania ich do innego państwa. To jest dla nas oczywiste. z tych funduszy wsparcia, bowiem niektóre nasze regiony staną się na tyle rozwinięte, że stracą do nich prawo. Poza tym Polska też przecież płaci składkę, to idzie w miliardy złotych. Ze strony Unii to nie jest żadna działalność charytatywna czy łaska, że my otrzymujemy te fundusze. Jeśli osiągniemy średnią państw unijnych, to w ogóle nie będziemy mieli prawa do funduszy strukturalnych. Martwi mnie, że Unia Europejska traktuje to jako pewien mechanizm nacisku czy wręcz szantażu. Moim zdaniem zastosowanie tego mechanizmu jest niemożliwe, bo nie ma takiego powiązania. To nie zależy od tego, jaki państwa członkowskie mają ustrój i jak się reformują, tylko od obiektywnych kryteriów. Nie można po prostu zabrać żadnemu państwu tych funduszy, bo albo to państwo spełnia kryteria, żeby je uzyskać – np. ma określony poziom rozwoju rolnictwa i liczbę rolników, żeby uzyskać dopłaty do funduszy ze wspólnej polityki rolnej – albo ich nie spełnia, i to nie jest niczyja decyzja uznaniowa, tylko zależy od obiektywnych czynników. Nie zamierzamy poddawać się tej narracji i nie pozwolimy wywierać na nas presji w tym zakresie. Powiem jeszcze jedną rzecz na ten temat; mówił zresztą o tym premier Mateusz Morawiecki: rocznie z Polski w formie dywidend i innych opłat wypływa 80 mld złotych, natomiast z Unii Europejskiej uzyskujemy netto mniej niż 8 mld zł. Innymi słowy, dziesięć razy więcej wypływa na skutek otwarcia polskiego rynku na firmy zagraniczne, przede wszystkim unijne, niż my uzyskujemy – jedynie niecałe 10 procent tej sumy, w postaci wsparcia z funduszy strukturalnych. Tak więc to nie jest sprawa, która powinna rodzić w nas obawy. I na pewno się nie zgodzimy na to, żeby nam dodatkowo ograniczać korzyści w postaci środków unijnych przeznaczonych na rozwój. Nawet jeśli my to wiemy, nie wiedzą tego obywatele Niemiec, Francji… Jaka jest prawda o tym obiegu pieniądza,

bo jeszcze można dodać, że z pieniędzy strukturalnych bardzo wiele naszych dróg budują firmy niemieckie, hiszpańskie, austriackie – i pieniądze wracają do źródeł, bardzo często do Niemiec. Komisarz Oettinger ostatnio powiedział wprost, że z każdego euro zainwestowanego w formie środków unijnych w Polsce, w państwach Europy Środkowej, 90 centów wraca do firm niemieckich. To jest oczywiste i po prostu wszyscy to wiedzą. Czy w czasie spotkań dyplomatycznych te wszystkie argumenty leżą na stole, czy też politycy owijają w bawełnę? Tu jest pewien problem, który dostrzegłem w moich rozmowach z partnerami z Unii Europejskiej – ministrami spraw zagranicznych czy komisarzem Fransem Timmermansem. Dominuje pewna narracja, narzucona przez Komisję Europejską, i mamy problem, żeby przebić się z naszym stanowiskiem. Na przykład, według tej narracji, w Polsce jest problem z przestrzeganiem trójpodziału władzy, niezależności sądów i praworządności. Wed­ ług mnie ta narracja jest nieprawdziwa, ale nie byliśmy w stanie przekonać do tego naszych partnerów rozmów. Pod kierunkiem premiera Mateusza Morawieckiego powstaje właśnie taka „biała księga”, w której ustosunkowujemy się do zarzutów Komisji Europejskiej. Jej stanowisko jest niesłychanie krytyczne i niesprawiedliwie przedstawia stan rzeczy, jeśli chodzi o reformę sądownict­ wa, a nawet powiedziałbym, że niektóre fakty nie są przedstawione w sposób prawdziwy, co prowadzi do bardzo złych konkluzji: że nie ma niezależnego Trybunału Konstytucyjnego, że sądy nie są niezależne. Państwa członkowskie za pośrednictwem dyplomatów unijnych przyjęły taką wizję. I uważają, że nie mają powodu uznać, że ta wizja jest nieprawdziwa. Ja mówię, że ona jest nieprawdziwa, musimy przedstawić nasze rac­ je i na razie prosimy o to, żeby państwa, które są w Radzie, spojrzały obiektywnie na tę

reformę, która jest w Polsce jeszcze w toku i podjęły decyzję później, zgodnie z pełną wiedzą. Symboliczna dla relacji polsko-niemiec­ kiej jest budowa Nord Stream; najpierw Nord Stream1, teraz Nord Stream2. Czy o tym też Pan rozmawiał i przedstawił polskie argumenty przeciwko tej budowie i czy po stronie niemieckiej jest jakakolwiek otwartość na dyskusję? Na spotkaniu w Niemczech przedstawiłem w sposób zdecydowany te kwestie. Ukazałem pewną zależność, odnosząc się do budowy Nord Stream1 w czasie rządów Prawa i Sprawiedliwości 2005–2007 – wówczas byłem dyrektorem departamentu strategii i planowania w MSZ. Polacy zdecydowanie przeciwstawiali się budowie Nord Stream1, jednak Niemcy to przeforsowali. Nord Stream1 umożliwił Rosji uzyskanie pewnych środków, które przeznaczyła na modernizację armii. Niemcy uczestniczyły w tej modernizacji, budując w Rosji ośrodki szkoleniowe dla żołnierzy rosyjskich. Dwa lata później nastąpiła agresja Rosji na Gruzję, później aneksja Krymu, agresja na Ukrainę, Donbas, Ługańsk; później zaangażowanie w Syrii. Powiedziałem, że to jest konsekwencja, że trzeba to widzieć w kategoriach geopolitycznych: jeżeli dostarcza się Rosji pewne środki i współpracuje z Rosją, to wówczas musi się ponieść tego konsekwenc­je. Te relacje przyczynowe dla nas w Polsce są oczywiste, a tam, w Niemczech, wzbudziło to zdziwienie, ale też pozytywne. Być może pewną refleksję. To było przecież oczywiste wsparcie dla reżimu, odnowienie i przeszkolenie, unowocześnienie tej armii. Dzisiaj płacimy jako społeczność międzynarodowa, bo przecież Rosja w zdecydowany sposób przeciwstawia się polityce świata zachodniego, Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej, ale to my sami jako Europejczycy – nie Polacy, ale Niemcy – umożliwiliśmy. Jeżeli zostałby zrealizowany Nord Stream2, to pozycja Rosji, przede wszystkim wobec Ukrainy, jeszcze się umocni. To jest bardzo poważne


LUTY 2018 · KURIER WNET

11

NOWE·OT WARCI E·W·MSZ zagrożenie geopolityczne. Te argumenty podczas rozmów leżą na stole. Przekonujemy cały czas, że to jest niedobra inwestyc­ja dla naszego bezpieczeństwa i może mieć daleko idące konsekwencje geopolityczne. A czy przewidujemy jakieś rozmowy z Ros­ją? Czy Pan ma plan na poprawę sytuacji w stosunkach polsko rosyjskich? Tutaj sytuacja jest dość poważna. Mamy znaczną różnicę zdań. Przede wszystkim chodzi o to wszystko, co powiedziałem o Nord Stream, poza tym uważamy, że sankcje przeciwko Ros­ ji są uzasadnione – więc z perspektywy Rosji jesteśmy państwem, które działa niezgodnie z ich interesem. Poza tym mamy nierozwiązaną kwestię wraku prezydenckiego samolotu. Uważamy, że powinien on bezzwłocznie zostać zwrócony stronie polskiej. Istnieją także różnice w refleksji historycznej; mamy prawo do negatywnej oceny okresu komunistycznego, z czym Rosja się nie zgodzi. Innymi słowy – mamy obiektywne poważne różnice zdań i dlatego nasze zbliżenie z Rosją jest trudne – takie generalne zbliżenie. Tym niemniej warto utrzymywać kontakty dyplomatyczne. Na sesji Organizacji Narodów Zjednoczonych występowałem w sprawie sytuacji w Afganistanie. Po mnie występował minister Siergiej Ławrow. Odniósł się pozytywnie do mojego wystąpienia, bo akurat w tej kwestii mamy – Polska i społeczność międzynarodowa, Rosja – podobne zdanie, żeby sytuację w Afganistanie w określony sposób unormować; chodzi o pewne kwestie typu konsultacji w Radzie Bezpieczeństwa. W ubiegłym roku odbyły się konsultac­ je na szczeblu podsekretarzy stanu w ministerstwach spraw zagranicznych na temat współpracy w Radzie Bezpieczeństwa. Trzeba utrzymywać kontakty dyplomatyczne i one są utrzymywane. Ale jeżeli Pan by mnie zapytał, czy istnieje jakaś perspektywa radykalnej poważnej poprawy stosunków między Polską a Rosją, to ze względu na wspomniane różnice interesów my domagamy się przestrzegania prawa międzynarodowego wobec Ukrainy. Jest to obecnie nasza pryncypialne teza, gdy idzie o nasze miejsce w Radzie Bezpieczeństwa i jest to jeden z naszych priorytetów. I tutaj istnieje różnica zdań.

uzyskaniu przeze mnie nominacji na ministra spraw zagranicznych, był minister spraw zagranicznych Ukrainy Pawło Klimkin. Umówiliśmy się na wizytę, na rozmowę i będziemy starać się stosunki z Ukrainą utrzymywać na wysokim poziomie, bo strategicznie nasze interesy są zbieżne. Byliśmy w Berlinie, w Brukseli – czas na Waszyngton. Czego oczekujemy po Stanach Zjednoczonych? Stany Zjednoczone to jest nasz strategiczny partner. Jesteśmy im wdzięczni za zaangażowanie militarne na terenie Polski, za obecność wojsk amerykańskich. To daje nam poczucie bezpieczeństwa i chcemy te stosunki rozwijać. Ze Stanami Zjednoczonymi rozwijamy współpracę w dziedzinie modernizacji naszego uzbrojenia, czyli chodzi ciągle o podniesienie poziomu gotowości polskiej armii do stawienia czoła ewentualnym zagrożeniom. Jest wreszcie kwestia zabezpieczenia energetycznego. Kupiliśmy gaz skroplony dla naszego terminala w Świnoujściu i chcemy te relacje rozwijać. Jest też perspektywa wzrostu wzajemnych obrotów handlowych, inwestyc­ ji amerykańskich w Polsce, a także eksportu polskich towarów do Stanów Zjednoczonych. Jest to strategiczny partner dla Polski, który, też trzeba to powiedzieć, widzi swoje interesy w Europie Środkowo-Wschodniej. Przypomnę ubiegłoroczną wizytę w Polsce prezydenta Donalda Trumpa, połączoną z udziałem w szczycie Trójmorza. W ten sposób Stany Zjednoczone pokazują, że ten region zasługuje na zainteresowanie Amerykanów i zajmuje ważne miejsce w ich polityce zagranicznej. Dowodzi tego także wizyta amerykańskiego Sekretarza Stanu Rexa Tillersona, który odwiedził trzy stolice europejskie: Londyn, Paryż i Warszawę. Warszawa jako jedno z tych trzech miast wskazuje na priorytety polityki amerykańskiej. Z optymizmem patrzymy więc na dalszy rozwój stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. Niepokój polskiej opinii publicznej budzi jednak ustawa numer 447, dotycząca reparacji wojennych, czyli majątku, który został po ofiarach Holokaustu. Środowis­ ka żydowskie w Stanach Zjednoczonych uważają, że Polska powinna zrekompensować Żydom pozostawiony w Polsce majątek. Czy to znalazło się w agendzie rozmów z sekretarzem stanu Tillersonem? Te rozmowy odbywają się między Stanami Zjednoczonymi a naszym Ministerstwem Sprawiedliwości. Powstaje u nas ustawa re-

rozwiązać ten – trudny przecież – problem rekompensat, zadośćuczynienia za straty poniesione podczas drugiej wojny światowej. Państwo polskie chce się z tym zmierzyć. Oczywiście ma określone środki i te środki nie są zbyt duże. Nie możemy zwrócić wszystkim stu procent tego, co zostało utracone. Po prostu budżet nie mógłby tego pokryć. Stąd te dyskusje – może w dwudziestu procentach by się to udało zrobić. Druga kwestia dotyczy właśnie tego, kto ma uzyskać te rekompensaty. Są też takie sytuacje, że Polacy opuścili tereny Polski z armią Andersa i teraz nie mają polskiego obywatelstwa. Czy mają też być uwzględnieni w tej ustawie, czy nie? Jest jeszcze wątek stopnia dziedziczenia. Czy rekompensata powinna przysługiwać tylko osobom ocalałym z wojny, czy bezpośrednim spadkobiercom, czy też, w sytuacji, kiedy całe rodziny zginęły, np. dalszym krewnym. Jeśli cała rodzina zginęła w Holokauście, to znaczy ojciec, matka i dzieci – co wtedy? Czy np. dzieci brata mogą dziedziczyć, czy nie? Jeśli przyjmiemy stanowisko, które zresztą się w rozmowach pojawia, że tak – a w sytuacji ofiar Holokaustu jest wiele takich przypadków – to bardzo poszerza grono uprawnionych i wówczas jest problem, żeby wszystkich zaspokoić. To, o czym mówię, to są dość uzasadnione argumenty i trzeba będzie podjąć sprawiedliwą decyzję, która nie będzie dyskryminować żadnej z grup obywateli polskich. Mam tutaj na myśli wszystkich, którzy walczyli podczas drugiej wojny światowej, ponieśli straty, zginęli – tych narodowości polskiej, żydowskiej czy ukraińskiej. Wszyscy byli obywatelami polskimi i powinni mieć jednakowe prawo dostępu do tych świadczeń. Jeszcze dwa tematy, z którymi będzie musiał się Pan zmierzyć. Pierwszy to uchodźcy. Naciski ze strony Komisji Europejskiej trwają. Gdzieś czytałem wypowiedź chyba jednego z komisarzy, że nie wycofują się z kwot i nadal domagają się, żeby Polska wypełniła zobowiązanie podjęte kiedyś przez panią premier Kopacz. Jednocześnie podobno ma nie być sankcji dla tych, którzy się nie podporządkują. Czy coś się zmienia w naszej polityce w stosunku do uchodźców? Nasza polityka w tej sprawie jest niezmienna. Uważamy – i to są też moje słowa ze spotkania w Niemczech – że każde państwo ma prawo do zapraszania uchodźców na swoje tereny, ale nie ma prawa do zapraszania ich do innego

My przypominamy, że przecież i na wschodzie Europy, na Ukrainie też coś się dzieje, uchodźców stamtąd także trzeba uwzględnić. Więc być może większe zaangażowanie Polski w tym wymiarze, ale w sprawach, które są zgodne z naszą polityką, może by zmniejszyło presję, jeśli chodzi o te niedobre, narzucające państwom kwoty uchodźców decyzje z przeszłości. Problem, z którym Pan jako minister się zmierzy, a zna go bardzo dobrze, bo z Ministerstwem Spraw Zagranicznych jest Pan związany od wielu lat, to reforma samego MSZ. Prezes Jarosław Kaczyński w lipcu ubiegłego roku powiedział, że zmiany wewnątrz resortu idą zbyt wolno. No tak, tutaj jest problem, podzielam zdanie Jarosława Kaczyńskiego. Mam rozeznanie, jak funkcjonuje resort. Uważam, że struktura zatrudnienia w MSZ nie jest właściwa; to nie wygląda dobrze. Wymaga zdecydowanych zmian i tu się absolutnie zgadzam. Potrzebna jest ustawa o służbie zagranicznej. Zaproponuję niedługo pewne rozwiązania. Ustawa jest w Sejmie. Komisja pracuje. Tyle, że prawo stanowi parlament i resort będzie realizować takie prawo, jakie zostanie przyjęte przez parlament; co do tego nie ma wątpliwości. Ale podzielam diagnozę, że polska służba zagraniczna i polska dyplomacja wymaga pilnych reform. I wymiany osób, które pracują na rzecz polskiej dyplomacji albo nie. Tak, także będziemy dyskutować na temat zmian personalnych. Nie będzie Panu łatwo, bo to są wszystko ludzie, których Pan zna i z którymi Pan pracował. Ale mam swoje zdanie, miałem tam różne doświadczenia i empatycznie rozumiem te kwestie. Wiem, kto jest dobry, kto nie jest dobry w MSZ, kto pracuje, kto nie. Pod tym względem mam dość dobre rozeznanie. W mojej karierze zawodowej byłem także zastępcą szefa służby cywilnej i wiem, jak funkcjonuje administracja, czego potrzebuje, także i to, że MSZ jest zbyt izolowany od reszty. Trzeba spojrzeć z perspektywy zarządzania całym państwem. Z tego punktu widzenia MSZ wymaga pilnej reformy. Trudno to przychodzi, bowiem jest objęty specyficzną ustawą o służbie zagranicznej. Inne resorty podlegają ustawie o służbie cywilnej, a tutaj

odwołał ambasadora Orłowskiego, ale na to miejsce nie powołano nikogo innego. Kilka placówek rzeczywiście wymaga obsadzenia. Ja się cieszę, że udało się obsadzić tę najważniejszą z naszej perspektywy w tym okresie, misję przy Unii Europejskiej. Pan Andrzej Sadoś objął kierownictwo tej placówki; bardzo kompetentna osoba, były wiceminister spraw zagranicznych. Rzym to jest jedna z tych placówek, której obsada jest procedowana i mamy bardzo dobrego kandydata. Prezydent zwrócił się do mnie o potwierdzenie tej kandydatury, co jest normalne – nastąpiła zmiana ministra i trzeba się upewnić, czy nowy minister podtrzymuje pewne decyzje poprzednika. Myślę, że niedługo nazwisko ambasadora w Rzymie i na kilku innych placówkach zostanie podane do wiadomości opinii publicznej. Powiedział Pan, że propozycja objęcia stanowiska ministra padła 24 godziny przed faktem. Czy ciężko było podjąć taką decyzję? Zostałem przekonany. Przecież ja znam Jarosława Kaczyńskiego od ’79 roku, jesteśmy po imieniu. Z Mateuszem Morawieckim razem pracowaliśmy pół roku w jednym pokoju; bardzo dobrze znam też profesora Krzysztofa Szczerskiego i współpracowałem z nim wcześniej na różnych forach. Byłem też wiceministrem w ostatnim czasie, więc wiedziałem, jak funkcjonuje resort. Myślę, że to była wspólna decyzja tych osób, które wymieniłem. Wszystko odbyło się po prostu w formie przyjacielskiej rozmowy, po której nastąpiła moja akceptacja. A czy decyzja była trudna? Argumenty za przeważyły i zdecydowałem się podjąć wyz­wanie. W tym sensie była trudna, że oczywiście jest to niesłychanie ważne i odpowiedzialne stanowisko. Każdy sobie w tej sytuacji stawia pytanie, czy spełni oczekiwania, ale chciałbym się przyczynić do rozładowania napięcia, do poprawy stanu naszej dyplomacji i działać na rzecz Polski, bo przecież naszym celem jest służyć Polsce. A gdybyśmy rozciągnęli taką nić obrazującą stan świata między pokojem a wojną. W którym miejscu tej nici świat jest zawieszony? To jest pytanie bardzo trudne i szerokie. Spróbuję odpowiedzieć jako teoretyk stosunków międzynarodowych. Następuje jakieś przewartościowanie, wyraźna zmiana polityki amerykańskiej, nastawienie na realistyczne realizowanie interesów. Można też zaobserwować

Europie Nawiązał Pan do Ukrainy. Relacje pols­ ko ukraińskie też są zachwiane, bo w grę wchodzi nie tylko postrzeganie historii, ale też sposobu działania dyploma-

Walczymy o naszą pozycję w

O sytuacji międzynarodowej Polski, problemach i perspektywach polskiej dyplomacji oraz o koniecznych i oczekiwanych zmianach w resorcie z nowym ministrem spraw zagranicznych Jackiem Czaputowiczem rozmawia Krzysztof Skowroński. cji ukraińskiej i różnic w interesach obu państw. Czy chciałby Pan coś zmienić, dodać do relacji polsko-ukraińskich? W szerszej perspektywie Polska opowiada się za integracją Ukrainy z Unią Europejską i zaw­ sze będzie wspierać społeczeństwo Ukrainy w jego aspiracjach europejskich, transatlantyckich. Jesteśmy otwarci na przyjmowanie obywateli ukraińskich – czyli w kluczowym, strategicznym, długofalowym okresie nasze relacje powinny być dobre, bo mamy wspólne interesy. Występują jednak pewne problemy związane z interpretacją najnowszej historii. Ważne, żeby one były rozwiązywane. Mam nadzieję, że niedługo dojdzie do wizyty wicepremiera Ukrainy i rozmów z wicepremierem Glińskim właśnie na tematy historyczne. Chcę też podkreślić, że jedną z pierwszych osób, które zadzwoniły do mnie po

kompensacyjna pod kierunkiem ministra Jakiego. Chodzi o to, żeby przepisy tej ustawy nie dyskryminowały żadnej z grup, które poniosły straty na terenie Polski. Zobaczymy, jak to zos­ tanie ostatecznie ujęte. Stany Zjednoczone, także Izrael, prezentuje tu pewne postulaty, bo część ofiar Holokaustu nie ma obywatelstwa polskiego, co było warunkiem uzyskania tej rekompensaty. To jest jeden z problemów. Myślę, że Ministerstwo Sprawiedliwości te kwestie analizuje... zobaczymy. Czy są naciski ze strony rządu Stanów Zjednoczonych na to, żeby uregulować tę kwestię, czy politycy amerykańscy stawiają jakieś warunki? Nie można określić tego naciskami, ale jest oczywiście prezentowanie stanowiska. Polskie ministerstwo konsultuje te kwestie, oczywiś­ cie na forum wewnętrznym. Chcemy wreszcie

państwa. To jest dla nas oczywiste. Jeśli chodzi o problem relokacji, nie ma w Polsce zgody na stosowanie tego mechanizmu. Chciałbym dostrzec pewne pozytywne elementy w mojej rozmowie z Fransem Timmermansem, bo jej część dotyczyła właśnie problemu umocnienia granic i ewentualnego udziału Polski w zabezpieczeniu granicy morskiej na Morzu Śródziemnym, w ramach Frontexu, czyli agencji unijnej, która za to odpowiada. Ja widzę tutaj zbieżność z polityką Polski, która chce pomagać uchodźcom w ich miejscu zamieszkania i utrzymuje, że przede wszystkim trzeba uszczelnić granice i nie dopuścić do nielegalnej migracji, bo przybyszami w większości są migranci, a nie uchodźcy. Może jest to sygnał zmiany myślenia w Komisji Europejskiej – nastawić się jednak na mocniejszą ochronę granic. Pomoc na miejscu w Afryce, w Syrii, także w Iraku.

obowiązuje jedna i druga ustawa, co utrudnia pewne działania. I ta ustawa jest procedowana w parlamencie. Długo to trwa. Długo trwa. Parlament jest suwerenny, jak powiedziałem. Działamy w tych uwarunkowaniach, jakie są. W roku 2013 była przewaga ilości absolwentów moskiewskiej uczelni na stanowis­ kach dyrektorów w MSZ nad absolwentami innych uczelni. Rozumiem, że to się już zmieniło. Już się zmieniło i niedługo będą kolejne zmiany, więc myślę, że ranga tego problemu zasadniczo się zmniejszyła. A dlaczego brak polskiego ambasadora w Rzymie? Minister Waszczykowski

proces wyłaniania się mocarstw. Dokonują się, moim zdaniem niedobre, zmiany w Unii Europejskiej, w sensie wspomnianego już protekcjonizmu, z którym wiąże się chęć pewnego zamknięcia, skupienia się na realizacji własnych interesów. Tego zamknięcia oczekuje zresztą od władzy społeczeństwo. Polska szuka szans i te szanse występują. Przede wszystkim Stany Zjednoczone i ich gotowość zapewnienia nam bezpieczeństwa, powiązana z amerykańskimi interesami w tym regionie, jest dla nas niesłychanie ważna. To jednak tworzy, może tworzyć pewne napięcia z naszymi sąsiadami, zwłaszcza z Rosją, bo obecność amerykańska w Polsce z perspektywy rosyjskiej jest pewnym zagrożeniem militarnym: dla nas jest niezmiernie korzystna, a zmienia układ sił na niekorzyść Rosji. Polska w tym wszystkim musi się jakoś znaleźć. K


KURIER WNET · LUTY 2018

12

Wyrok z góry przesądzony Na przestrzeni ostatnich miesięcy w Brazylii regularnie organizowano ma­ nifestacje w obronie byłego prezyden­ ta, który miał być jednym z głównych kandydatów w walce o trzecią kadencję w październikowych wyborach prezy­ denckich. Zwolennicy socjal­demokraty nie mają zatem wątpliwości, że czas pro­ cesu nie jest przypadkowy i ma na ce­ lu wyeliminowanie popularnego pre­ tendenta. – Widzę, że zrobią wszystko, abym nie został prezydentem – wielo­ krotnie oświadczał da Silva, zapewnia­ jąc, że jest ofiarą politycznej nagonki. Brazylijczycy komentują, że sę­ dziowie orzekający w sprawie są stron­ niczy, a szczególnie często wymieniają nazwisko Sérgia Moro, który zasłynął podczas głośnego śledztwa „Operacja Myjnia Samochodowa” rozpoczętego w marcu 2014 r. przez oddział brazy­ lijskiej Policji Federalnej w Kurytybie. Po trzech latach od wszczęcia operacji wciąż toczą się 1434 śledztwa, a spośród 259 osób, którym postawiono zarzuty m.in. korupcji, przestępstw przeciwko międzynarodowym systemom finanso­ wym, przemytu narkotyków, udziału w organizacji przestępczej czy prania brudnych pieniędzy, wyrok więzienia usłyszały już 24 osoby. Podczas procesu pierwszej in­ stancji Moro był jednym z dwóch prokuratorów i występował prze­ ciwko długiej liście polityków oraz biznesmenów oskarżonych o korup­ cję. Wielu obserwatorów zaznacza, że niezależnie od tego, czy były prezy­ dent jest winny, czy nie, osąd w jego sprawie przebiega z zakłóceniem jed­ nego z filarów systemu sprawiedliwo­ ści – zachowania bezstronności. Za partyjnym kolegą wstawiła się odwo­ łana w ze stanowiska sierpniu 2016 r. na drodze impeachmentu prezydent Dilma Rousseff, która jasno stwier­ dziła, że wybory prezydenckie bez nazwiska socjaldemokraty na liście będą oszustwem. Adwokaci da Silvy mają poważne

wątpliwości co do zasadności jedno­ głośnej decyzji sędziów i zapowiada­ ją, że zamierzają skorzystać z prawa odwołania się do sądu wyższej in­ stancji i mają nadzieję na sprawied­ liwy proces, gdyż podczas ostatniej sprawy „trzej sędziowie zignorowali dowody niewinności”. Ponadto sama rozprawa miała przebiegać niezgod­ nie z protokołem, a jeden z sędziów, wbrew protestom obrońców, rozpoczął

zdecydowanym faworytem październi­ kowych wyborów prezydenckich. Son­ daż przeprowadzony przez Instytut Da­ tafolha wskazuje, że 7 miesięcy przed głosowaniem polityk może liczyć na 34% poparcia w pierwszej rundzie gło­ sowania. Na drugim miejscu, z o połowę niższym wynikiem, znalazł się Jair Bol­ sonaro z Partii Socjalchadeckiej (PSC), a trzecią pozycję zajęła Marina Silva z ra­ mienia centro-lewicowej partii REDE.

przyjmie lub odrzuci ją Wyborczy Sąd Najwyższy. Zainteresowany będzie miał natomiast prawo do odwołania się od wyroku pierwszej instancji. Paradoksalnie główną przeszko­ dą da Silvy w walce o prezydenturę stał się dokument Ficha limpa (Czysta karta), przyjęty przez samego Lulę w 2010 r. jako ustawa uzupełniająca do Ustawy o wymogach wyborczych, która miała zapewnić transparentność kandydatów biorących udział w gło­ sowaniu. Zgodnie z treścią aktu, na listach wyborczych nie ma miejsca dla osób, które zostały skazane na karę pozbawienia wolności wyrokiem sądu drugiej instancji, czyli kandydatów w dokładnie takiej sytuacji, jak soc­ jaldemokrata.

Lula człowiek z nadziei

Brazylijski Mandela wpadł we własne sidła Joanna Kowalkowska

przemowę od poch­wały pod adresem śledczych „Operacji Myjnia Samocho­ dowa”. Sędzia pochwalił kolegę Moro za „talent, entuzjazm, zaangażowanie i kompetencje”. Zwolennicy wyroku wymieniają natomiast liczne nieprawidłowości, w jakich miał brać udział były pre­ zydent po ustąpieniu ze stanowiska i związaniu się ze światem brazylijskie­ go biznesu. Lula miał przyjąć łapówki opiewające na kwotę 1,2 mln dolarów w zamian za promowanie konkretnych przedsiębiorców. Jedną z nich miała być 3-piętrowa willa w luksusowej dzielnicy São Paulo, a kolejną był remont domów należących do Luli lub członków jego rodziny, które przeprowadziły m.in. brazylijski konglomerat budowlany OAS oraz Oderbrecht. Lula stanowczo zaprzecza, jakoby posiadłości należały do niego. – Skoro już skazali mnie za te apartamenty, to niech przynajmniej dadzą mi do nich prawa własności – wezwał socjaldemokrata.

Rzesza istnieje – RFN jest nielegalna Rafał Brzeski

I

Otrzymawszy wyrok 9,5 roku pozba­ wienia wolności w lipcu ub.r., Lula zło­ żył odwołanie i czekał na ponowne roz­ patrzenie sprawy w Sądzie Federalnym w Pôrto Alegre. Pod koniec stycznia usłyszał w swojej sprawie drugi wyrok, którego się nie spodziewał – sędziowie nie tylko potwierdzili jego winę, ale za­ sądzili 2,5 roku dodatkowego więzie­

ludzi dowiaduje się o sprawie. Bez wątpienia wygram wybory w pierw­ szej rundzie – oświadczył Lula kil­ ka dni po niepomyślnym wyroku, podczas wideokonferencji z uczest­ nikami dotyczącej głodu w Afryce debaty, zorganizowanej w siedzibie Unii Afrykańskiej w Addis Abebie. Jednocześnie Lula wyraził ubolewa­ nie w związku z brakiem możliwości osobistego uczestnictwa w corocz­

Na przestrzeni ostatnich trzech lat Brazylia żyła śledztwem „Operacja Myjnia Samochodowa”, podczas której śledczy ujawnili ponad tysiąc aktów korupcji z udziałem setek polityków i przedstawicieli ogromnych koncernów. Jednym z głównych bohaterów afery stał się były prezydent Luiz Inácio Lula da Silva, brazylijski człowiek-legenda, okrzyknięty południowoamerykańskim Nelsonem Mandelą czy drugim Martinem Lutherem Kingiem.

Obywatele Rzeszy to ludzie, którzy uważają, że niemiecka Rzesza istnieje nadal, a Republika Federalna Niemiec jest państwem nielegalnym w świetle prawa międzynarodowego i konstytucyjnego.

ch zdaniem Konstytucja Rzeszy Niemieckiej z 11 sierpnia 1919 ro­ ku, zwana konstytucją weimarską, nie została uchylona ani przez na­ rodowosocjalistyczny rząd kanclerza Adolfa Hitlera, ani przez mocarstwa okupacyjne po II wojnie światowej. Tym samym jedynym legalnym pań­ stwem niemieckim jest Rzesza, nato­ miast Republikę Federalną Niemiec można w najlepszym razie uznać za „komisaryczną administrację Rzeszy”, która może wykonywać obowiązki za­ rządu, ale nie ma uprawnień państwa, a więc ustanowione przez władze RFN prawa, sądy i podatki są pozbawione podstawy prawnej. Liczba Niemców uważających się za obywateli Rzeszy, a nie Republiki Fe­ deralnej, wzrosła w ciągu roku o ponad połowę – niepokoi się tygodnik „Fo­ cus”, a niemieckie Biuro Ochrony Kon­ stytucji (BfV) uważa „Reichsbürgerów”

Z deszczu pod rynnę

FOT. WIKIPEDIA

O

skarżenia o korupcję i pra­ nie brudnych pieniędzy skierowane pod adresem socjaldemokraty, któ­ ry w latach 2003–2011 stał na czele państwa i deklarował walkę o trans­ parentność i prawa najuboższych, ze­ lektryzowały opinię publiczną. Pod koniec ubiegłego miesiąca Sąd Fede­ ralny w Pôrto Alegre uchylił wyrok pierwszej instancji z lipca ub.r. w wy­ sokości 9,5 roku pozbawienia wolności i, wbrew oczekiwaniom adwokatów Luli, orzekł karę 12 lat i 1 miesiąca więzienia. W efekcie prawomocny wy­ rok sądu drugiej instancji postawił pod znakiem zapytania możliwość ubiega­ nia się o trzecią kadencję 72-letniego Luli, który, pomimo opinii wymiaru sprawiedliwości, wciąż pozostaje fawo­ rytem w październikowych wyborach prezydenckich.

SP R AW Y·Z AG R A N I C ZN E

za niebezpieczą skrajną prawicę, która wymaga monitorowania. W przekonaniu „Reichsbürge­ rów” władze RFN nie mają prawa do zawierania porozumień międzypań­ stwowych, a zatem terytorium Rzeszy Niemieckiej obejmuje nadal ziemie w granicach z 1937 roku, w tym tere­ ny Polski: Warmię i Mazury, Pomorze Gdańskie, Pomorze Zachodnie, część Wielkopolski, Ziemię Lubuską i Śląsk. Podstawą argumentacji, że Repub­ lika Federalna nie ma statusu państwa, są okoliczności jej powstania. Kiedy tworzono RFN, nie powołano nowego państwa „Niemcy Zachodnie”, a jedynie zreorganizowano część Niemiec znaj­ dującą się pod okupacją trzech mo­ carstw: USA, Wielkiej Brytanii i Fran­ cji. Tym samym nie można mówić, że RFN jest „prawnym następcą” Rzeszy Niemieckiej, a jeżeli nie jest, to nie mo­ że działać w imieniu Rzeszy.

nia. Ponadto Lula otrzymał polecenie złożenia paszportu i zakaz opuszczania kraju, a jeden z sędziów zasugerował wystosowanie nakazu aresztowania w ciągu miesiąca lub dwóch. Lula nie składa jednak broni i za­ powiada, że będzie odwoływał się do

nej konferencji z udziałem sekreta­ rza generalnego ONZ Antónia Gu­ terresa. Sędziowie tłumaczą nakaz oddania paszportu możliwą ucieczką socjaldemokraty, gdyż Brazylia nie ma podpisanych z Etiopią traktatów dotyczących ekstradycji.

Na listach wyborczych nie ma miejsca dla osób, które zostały skazane na karę pozbawienia wolności wyrokiem sądu drugiej instancji, czyli kandydatów w dokładnie takiej sytuacji, jak socjaldemokrata. Najwyższego Trybunału Sprawiedli­ wości w związku z niesprawiedliwym w jego opinii wyrokiem i oskarżenia nie przeszkodzą mu w walce o trze­ cią kadencję prezydenta. – Im bar­ dziej mnie prześladują, tym więcej

P

rawnicy „Reichsbürgerów” od­ wołują się również do oświad­ czeń ministrów spraw zagranicz­ nych Stanów Zjednoczonych – Jamesa Bakera i Związku Sowieckiego – Eduar­ da Szewardnadze z 17 lipca 1990 roku, którzy w trakcie rokowań „dwa + czte­ ry” w Paryżu uchylili artykuł 23 Ustawy Zasadniczej (Grundgesetz) w brzmieniu z 1949 roku, ustalający jej terytorialny zakres. Rezultatem tego uchylenia jest – wedle tych prawników – nieważność całej Ustawy, bowiem utraciła ona te­ ren, na którym obowiązuje. W konsek­ wencji Republika Federalna nie ma już Grundgesetz, czyli tymczasowego rozwiązania prawnego zatwierdzone­ go w 1949 roku przez trzy zachodnie mocarstwa okupacyjne. Odrzucając argument władz RFN, że szefowie dyplomacji jed­ nych państw nie są władni anulować oświadczeniem podstawowej ustawy innego państwa, Obywatele Rzeszy twierdzą, że Republika Federalna Nie­ miec nie może być uważana za suwe­ renne państwo, gdyż nie ma obecnie ani Grundgesetz, ani konstytucji, która, jak zapowiada art. 146 Grundgesetz, dopiero „zostanie przyjęta w drodze swobodnej decyzji Narodu Niemiec­ kiego”. Na razie takiej decyzji nie było i dlatego, celem uporządkowania sta­ tusu państwowego, „Reichsbürgerzy” apelują o opracowanie nowej konsty­ tucji w miejsce weimarskiej i oddanie jej do przyjęcia Narodowi Niemieckie­ mu. Do tego czasu nie czują się zwią­ zani przepisami prawa stanowionymi

Nieświadomy strzał w kolano Kiedy po 8 latach rządów Lula ustąpił ze stanowiska, cieszył się poparciem po­ nad 80% Brazylijczyków i obecnie jest

przez Republikę Federalną Niemiec, którą wielu z nich uważa za amery­ kańską kolonię. Negując legalność Republiki Fede­ ralnej, Obywatele Rzeszy uformowali „prowizoryczny rząd Rzeszy” oraz sze­ reg samorządów ziemskich o różnych nazwach, przy czym do największych i najaktywniejszych należą Bundesstaat Bayern i Freiestaat Preussen. Powsta­ ło nawet Królestwo Niemiec (można je zlokalizować na mapach Google’a), ale zostało przez policję zamknięte, bowiem jego założyciel „przekręcił” ponoć skarb królestwa na milion euro,

W 2014 roku jeden z „Reichsbürgerów” usiłował nabyć karabin AK-47, legitymując się dowodem tożsamości wydanym przez „Freiestaat Preussen”. co świadczy, że organizacja dyspono­ wała wcale sporym budżetem. Chociaż mają różne poglądy poli­ tyczne, to od ponad 30 lat Obywatele Rzeszy tworzą sieć grup i organizacji oraz wydają własne dowody tożsamości i paszporty. Według statystyk BfV, na początku ubiegłego roku było ich około 10 tysięcy, obecnie zaś jest ich ponad

Lula cieszy się również bezwzględ­ nym wsparciem kolegów z partii, któ­ rzy jednogłośnie poparli jego wstęp­ ną kandydaturę w październikowych wyborach prezydenckich. Dzień po ogłoszeniu wyroku drugiej instancji Lula oficjalnie stał się wstępnym kan­ dydatem Partii Pracy, jednak w obliczu prawomocnego wyroku ogranicze­ nia wolności jego udział w wyborach prezydenckich stanął pod znakiem zapytania. Prawnicy zwracają uwagę, że przy­ znanie Luli statusu wstępnego kandy­ data w wyborach prezydenckich z ra­ mienia Partii Pracujących ma na celu uchronienie polityka przed więzieniem, jednak wciąż istnieje ryzyko, że wkrótce sąd wyda nakaz aresztowania i wówczas skazany będzie musiał działać zza krat. Zgodnie z kalendarzem wyborczym kandydaturę Luli jako ostatecznego kandydata będzie można zgłosić do­ piero między 20 lipca a 15 sierpnia, a dopiero po tym terminie ostatecznie

15 600, z czego 900 jest uważanych za „niebezpiecznych”. Najwięcej „Reichsbürgerów” działa w Bawarii – 3500. W Badenii-Wirtem­ bergii jest ich 2500, w Północnej Nad­ renii-Westfalii 2200, w Dolnej Saksonii 1300 i w Saksonii 1200. W innych lan­ dach odnotowano mniej liczne grupy.

W

edług tygodnika „Focus” emisariusze Obywateli Rzeszy z co najmniej kil­ ku landów odbywają konspiracyjne spotkania, na których planują utwo­ rzenie wspólnej organizacji wojsko­ wej. Wysokiego stopnia funcjonariusz służby bezpieczeństwa poinformował tygodnik, że we wschodnich landach „Reichsbürgerzy” szykują się do „Dnia X”, chociaż nie bardzo wiadomo, co się pod tym kryptonimem kryje. W ocenie służb, apele takie mogą galwanizować pojedynczych Obywa­ teli Rzeszy lub małe grupki w szerszą organizację o solidniejszej strukturze. Proces taki może stać się niebezpiecz­ ny, gdyż znaczna ich liczba posiada broń. Legalnych posiadaczy broni Biuro Ochrony Konstytucji obliczyło na po­ nad tysiąc, ale wiadomo, że wielu „Re­ ichsbürgerów” posiada broń nielegal­ nie. W 2014 roku jeden z nich usiłował nabyć w Luksemburgu karabinek auto­ matyczny AK-47, legitymując się dowo­ dem tożsamości wydanym przez „Fre­ iestaat Preussen”. Czujny sprzedawca zawiadomił niemieckie władze i niedo­ szłego nabywcę „kałasza” zatrzymano po powrocie do kraju. Tłumaczył się,

O da Silvie zrobiło się głośno, kiedy w latach 70. ubiegłego stulecia, pano­ wania reżimu wojskowego, zaangażo­ wał się w działalność związków zawo­ dowych, a w 1980 roku stanął na czele strajku generalnego związku zawodo­ wego metalowców. Dwa lata później zaczął oficjalnie używać przydomku „Lula” i był jedną z głównych postaci lewicowego skrzydła Partii Pracują­ cych. Przez kolejne lata uczestniczył w serii kampanii społecznych, które przyczyniły się do zmiany konstytucji i ostatecznego ustąpienia władz woj­ skowych. Kiedy w wyborach prezyden­ ckich w 2002 r. z wynikiem 61% przejął urząd prezydenta na dwie kadencje, rozpoczął proces wdrażania reform społecznych, które miały na celu zni­ welowanie nierówności społecznych. W 2011 r. stworzono Instytut Luli, który zajmuje się pogłębianiem sto­ sunków pomiędzy Brazylią oraz resztą Ameryki Południowej oraz Afryką. Honorowym prezydentem organizacji został wówczas były prezydent, który wciąż udzielał się społecznie. W ma­ ju ub.r. sędziowie zawiesili działanie Instytutu ze względu na powiązania organizacji z nielegalną działalnością. Śledczy uznali wówczas za podejrzane, że w latach 2013–2014 na konto insty­ tutu trafiły dotacje od dwóch jedno­ stek non-profit, w wysokości 1,5 mln reali brazylijskich (ok. 1,5 mln zło­ tych). Ponadto Lula miał przyjmo­ wać od Instytutu wynagrodzenie za prowadzenie wykładów na zlecenie instytucji. Da Silva zarzeka się, że nie zamie­ rza uchylać się przed brazylijskim wy­ miarem sprawiedliwości i wierzy, że wkrótce pod naciskiem setek tysięcy je­ go zwolenników i międzynarodowych obserwatorów sąd wycofa się z krzyw­ dzącego w jego opinii wyroku. – Obroni mnie moja niewinność. Zostałem kan­ dydatem, bo chcę przyzwoicie rządzić tym krajem – oświadczył. Tymczasem jego adwokaci przygotowują się do ko­ lejnego odwołania od wyroku, które ma chwilowo uchronić polityka od więzie­ nia, i szukają sposobu na wpisanie Luli na listy wyborcze. K

że broń była mu potrzebna do utwo­ rzenia policji „Wolnych Prus”. W październiku 2016 roku jeden z bawarskich Obywateli Rzeszy zastrze­ lił policjanta. Szef związku policjantów Rainer Wendt alarmował wtedy, że ros­ nąca liczba ugrupowań, których człon­ kowie posiadają broń, stanowi coraz większe zagrożenie dla funkcjonariuszy. Pod koniec stycznia ubiegłego roku ponad 200 policjantów przeprowadzi­ ło w sześciu landach obławę na gru­ pę Obywateli Rzeszy podejrzewanych o planowanie zamachów terrorystycz­ nych na policjantów, Żydów i azylan­ tów. Przeszukano 12 mieszkań i budyn­ ków, aresztowano dwie osoby, ale jak stwierdziła prokuratura, śladów pla­ nowania akcji terrorystycznych nie stwierdzono. Znaleziono natomiast broń, spore zapasy amunicji oraz ma­ teriały wybuchowe. Szef BfV, Hans­ -Georg Maassen, ostrzegł wówczas, że w landach „Reichsbürgerzy” stają się coraz bardziej aktywni i energicz­ nie starają się pozyskać jak najwięcej sympatyków w różnych środowiskach. Sądząc z najświeższych danych, kam­ pania ta przynosi rezultaty. Kiedy polityczny nowicjusz Adolf Hitler zapisywał się w październiku 1919 roku do Partii Niemieckich Ro­ botników (DAP), otrzymał legitymację numer 55. Kiedy pięć miesięcy później DAP zmieniła nazwę na Narodowo­ -Socjalistyczna Partia Niemieckich Ro­ botników (NSDAP), liczyła około 200 członków. K


LUTY 2018 · KURIER WNET

13

F·R·A·N·C·J·A Unia Europejska, jej instytucje i reforma wspólnoty europejskiej stanowiły jeden z głównych elementów retoryki politycznej E. Macrona w czasie kampanii prezydenckiej. Unijna tematyka była do tego stopnia obecna w politycznym dyskursie przedwyborczym, że Macron uchodził w Europie za największego eurofila ze wszystkich kandydatów do objęcia urzędu prezydenta Francji.

Koncepcja Macrona reformy Unii Europejskiej i jej implikacje dla Polski Zbigniew Stefanik

P

rzewodniczący Rady Europej­ skiej Donald Tusk w przed­ dzień pierwszej tury wyborów prezydenckich nad Sekwaną stwierdził publicznie, że z punktu wi­ dzenia Unii Europejskiej i europejskiej integracji Emmanuel Macron byłby najlepszym prezydentem Francji ze wszystkich ubiegających się o ten urząd. Od pierwszego dnia po zwycięst­ wie wyborczym Emmanuela Macro­ na kwestie reformy funkcjonowania UE i reformy instytucji europejskich są nadal w samym centrum jego poli­ tycznych przedsięwzięć. Udało mu się przecież już doprowadzić do przyjęcia nowych reguł na rynku wspólnotowym dla pracowników oddelegowanych, co bezpośrednio wpływa negatywnie na sytuację pracowników z Europy Środ­ kowej i Wschodniej, trudniących się pracą w Europie Zachodniej. Analizując wypowiedzi Emmanu­ ela Macrona dotyczące Unii Europej­ skiej, można odnieść wrażenie, że UE potrzebuje reformy do tego stopnia, iż we wspólnocie europejskiej musi zmie­ nić się wszystko. A więc jakie są główne segmenty Unii Europejskiej, które francuski pre­ zydent chce zreformować? Jakiej Unii Europejskiej chce Macron?

Nowa Unia Europejska to państwa strefy euro W koncepcji reformy Unii Europejskiej Emmanuela Macrona strefa euro jest obszarem, na którym należy oprzeć całą europejską integrację. Kraje zaś znajdu­ jące się poza nią są niejako wykluczone z Europy, którą chce zbudować fran­ cuski prezydent. Jeśli jakieś państwo chce należeć do Unii Europejskiej, musi wpierw znaleźć się w strefie euro. „Jeśli chcesz integrować się z nami, musisz należeć do naszej grupy” – tak zdaje się brzmieć przekaz Emmanuela Macrona. W myśli politycznej Macrona o Unii Europejskiej przyszłości eurostre­ fa – i tylko ona – powinna mieć swojego ministra finansów i swój, wyodrębniony z ogólnoeuropejskiego budżet. Eurozone furst – to w pewnym uproszczeniu poli­ tyczny pomysł francuskiego prezydenta na Unię Europejską po jej zreformowa­ niu i przebudowie.

Unia trzech prędkości Z przekazu francuskiego prezydenta dotyczącego reformy UE można wy­ wnioskować, iż dąży on do utworze­ nia Unii Europejskiej trzech prędkości. Europa pierwszej i drugiej prędkości znajdą się wewnątrz strefy euro. Euro­ pa pierwszej prędkości to największe państwa Unii Europejskiej, to znaczy Francja, Niemcy, Włochy, Hiszpania oraz najbogatsze państwa eurostrefy, czyli państwa Beneluxu. W tym gronie mają zapadać wszystkie najważniejsze decyzje odnośnie do wszystkiego, co dotyczy strefy euro. Ta grupa ma stać się jej trzonem, motorem. Europa drugiej prędkości to pozo­ stałe państwa strefy euro, takie jak Por­ tugalia, Grecja, Słowenia czy Słowacja. Rola tych państw ma być ograniczona do przystosowania się i wykonywania postanowień, które będą podejmowa­ ne w grupie państw Europy pierwszej prędkości. W tej koncepcji politycznej Europa drugiej prędkości zostaje uprzedmio­ towiona i podporządkowana grupie państw Europy pierwszej prędkości. Europa nr 1 decyduje, a Europa nr 2 – wykonuje. Europa trzeciej prędkości zaś bę­ dzie składać się ze wszystkich państw nienależących do strefy euro. Będzie ona częścią nowej Unii Europejskiej, ale raczej teoretycznie. Albowiem eurostrefa ma integrować się sama i niejako stopniowo dystansować się

ekonomicznie i politycznie od państw należących przecież do wspólnoty eu­ ropejskiej, ale nie do eurozony. Pytanie więc brzmi, co tak napraw­ dę będzie wówczas oznaczało członkost­ wo w Unii Europejskiej? Jaki będzie sta­ tus obywateli państw członkowskich UE, ale pozostających poza strefą euro? Czy zostaną utworzone dwa odrębne statu­ sy obywateli UE? Czy wolny przepływ towarów, kapitału, usług i ludzi pomię­ dzy państwami eurozony i pozostały­ mi zostanie utrzymany? Jak koncepcja Europy trzech prędkości w przypadku jej zastosowania wpłynie na funkcjo­ nowanie strefy Schengen? Czy w Eu­ ropie trzech prędkości strefa Schengen w ogóle będzie istniała?

Przywództwo na rynku wspólnotowym Emmanuel Macron dąży do tego, aby europejski przemysł i szeroko pojęte europejskie przedsięwzięcia gospo­ darcze były, na ile to możliwe, wolne i niezależne od kapitału spoza Unii Eu­ ropejskiej. Nieprzychylnie patrzy na niemiecko-rosyjski projekt energetycz­ ny Nordstream 2, czemu coraz częściej publicznie daje wyraz. We wrześniu ubiegłego roku, po

Analizując zapowiedzi Emmanuela Macrona dotyczące Unii Europejskiej, można odnieść wrażenie, że UE potrzebuje reformy do tego stopnia, iż we wspólnocie europejskiej musi zmienić się wszystko. negocjacjach francusko-niemieckich, została podjęta decyzja, iż kolejowy koncern Alstome zostanie przejęty przez niemiecki koncern Siemens. Cel tego przedsięwzięcia: uniknąć przejęcia Alstomu przez chiński kapitał i chiń­ skiego giganta kolejowego. Albowiem dla prezydenta Francji podmiotowość Unii Europejskiej na świecie jest bez­ pośrednio związana z jej niezależnoś­ cią finansową od innych podmiotów, pochodzących z państw znajdujących się w stanie gospodarczej i politycz­ nej konkurencji z państwami Unii Europejskiej. Emmanuel Macron upatruje za­ grożenia dla zachodnioeuropejskich podmiotów gospodarczych nie tylko poza granicami Unii Europejskiej. Wi­ dzi je również w Europie Środkowej i Wschodniej. Obecnie Polska posiada 25% rynku transportowego w Unii Eu­ ropejskiej. Za lat pięć czy dziesięć pol­ skie, czeskie, słowackie czy węgierskie, dziś małe i średnie przedsiębiorstwa, mogą stać się potężnymi podmiotami gospodarczymi wypierającymi z rynku wspólnotowego firmy francuskie czy niemieckie. Francuski prezydent jest tego świadom i już podjął zdecydo­ wane kroki, aby temu przeciwdziałać. Zabiega on o to, aby w państwach UE wprowadzono obostrzenia, które bez­ pośrednio uderzą w konkurencyjność podmiotów środkowo- i wschodnio­ europejskich. Oficjalny motyw dla zmian reguł na ryku wspólnotowym dla pracowni­ ków oddelegowanych to kwestie soc­ jalne i społeczne związane z ich wa­ runkami zatrudnienia. Jednak warto zastanowić się, czy Macronowi nie cho­ dzi tak naprawdę o to, aby zmniejszyć konkurencyjność pracowników z Eu­ ropy Środkowej na rynkach państw zachodnioeuropejskich? W przyszłości należy spodziewać się jego kolejnych podobnych działań. Czy konkuren­ cja gospodarcza między państwami zachodnimi i środkowoeuropejskimi

będzie przybierała niekiedy formę woj­ ny gospodarczej?

Wspólna europejska polityka bezpieczeństwa i obronności Francuski prezydent dąży do stwo­ rzenia w Unii Europejskiej skutecznej polityki bezpieczeństwa i obronności. Zabiega o stworzenie europejskich sił szybkiego reagowania zdolnych do przeprowadzania operacji wojskowych poza granicami UE, a także zdolnych do obrony UE i jej państw członkow­ skich w razie agresji zewnętrznej. Europejskie siły militarne w kon­ cepcji Macrona miałyby zostać zbudo­ wane w oparciu o już funkcjonujący w UE i biorący udział w operacjach zagranicznych Eurokorpus. Nie od­ bierałyby one niezależności państwom R E K L A M A

członkowskim i ich armiom. Państwa te, według tej koncepcji, wydzielały­ by jednostki wchodzące w skład eu­ ropejskiego mechanizmu zbrojnego i obronnego. Europejskie siły zbroj­ ne działałyby w ramach NATO albo wspólnie z nim. W zamyśle Macrona miałyby one być dla NATO wsparciem i atutem, a nie konkurencją czy swojego rodzaju dublerem. Urzędujący nad Sekwaną prezydent dąży do tego, aby ochrona granic w UE stała się wspólnym przedsięwzięciem europejskim. W tym celu powinny, zda­ niem Macrona, zostać zdecydowanie zwiększone w UE rola i prerogatywy Frontexu. Instytucja ta miałaby zająć się ochroną wszystkich granic Unii, od Morza Środziemnego do Bugu. Frontex miałby też przeciwdziałać falom niele­ galnych imigrantów na terenie całej Unii Europejskiej. A więc walka z nielegalną imigracją zostałaby przejęta przez insty­ tucje UE i nie leżałaby w gestii państw członkowskich UE wcale albo tylko w niewielkim stopniu.

Zmiana zasad wyboru europosłów już od roku 2019 Francuski prezydent jest zdania, że Unia Europejska potrzebuje nowego procesu demokratyzacji, tak aby od­ zyskała poważną legitymację społecz­ ną. W tym celu Emmanuel Macron proponuje zmianę zasad w wyborach europarlamentarzystów już od roku 2019. Połowa europarlamentu byłaby wybierana na podstawie list transeuro­ pejskich, na których znaleźliby się kan­ dydaci z różnych krajów członkowskich UE. Tak więc europosłowie pochodzi­ liby tylko w połowie z list krajowych. Ta koncepcja wyboru europarla­ mentu rodzi zasadnicze pytanie: jeśli

postulowana metoda wyboru euro­ posłów miałaby wejść w życie, to jak wyglądałby podział kwotowy i naro­ dowościowy europosłów w europar­ lamencie? Podział ten jest przecież zagwarantowany i uregulowany przez traktaty europejskie. Propozycja Em­ manuela Macrona wymagałaby de facto renegocjacji tych traktatów. La zone euro d’abord, czyli: „przede wszystkim i wpierw strefa euro”. W tej kwestii Emmanuel Macron nie pozo­ stawia żadnych wątpliwości. Pytanie brzmi, czy francuski prezydent w ogóle widzi jakieś miejsce dla Polski i państw z Europy Środkowej i Wschodniej w Unii Europejskiej zreformowanej według jego politycznego zamysłu? Podczas sylwestrowego orędzia wygłoszonego do francuskich obywa­ teli Macron zapowiedział głęboką refor­ mę Unii Europejskiej; reformę w opar­ ciu o »tandem« francusko-niemiecki. To Francja i Niemcy oraz ich pogłębio­ na współpraca polityczno-gospodarcza mają stanowić główny motor reformy Unii Europejskiej, której chce Emma­ nuel Macron. Dla Polski to bardzo zła wiado­ mość. Oznacza bowiem, że francuski prezydent nie zamierza przeprowadzać reformy UE we współpracy z państwa­ mi środkowoeuropejskimi spoza strefy euro. „Jeśli komuś się nie podoba, może pójść za przykładem Wielkiej Brytanii i opuścić Unię Europejską, bez żalu zresztą z naszej strony” – taki właśnie komunikat zdaje się płynąć z Paryża. Francja nie obawia się „Polexitu” czy „Węgrexitu” – wręcz przeciwnie. Co więcej, zdaje się, że francuski prezydent robi wiele, aby pokazać Polakom i nie tylko im, gdzie są europejskie drzwi wyjściowe. Niezgodny z rzeczywistością jest pogląd, jakoby we Francji powstała fala

obaw po wyniku brytyjskiego referen­ dum z czerwca 2016 roku; referendum, w którym większość biorących w nim udział opowiedziała się za Brexitem. Ta wiadomość ucieszyła bowiem więk­ szość francuskich elit politycznych, zmęczonych wieloletnim i wielokrot­ nym brytyjskim sprzeciwem wobec różnych europejskich inicjatyw przed­ sięwziętych przez Francję i Niemcy. Po brytyjskim „tak” dla Brexitu za­ czął nad Sekwaną dominować pogląd, że wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Eu­ ropejskiej wpłynie bardzo korzystnie na pogłębienie europejskiej integracji, na skuteczność funkcjonowania UE i jej instytucji. Obecnie można coraz częściej spotkać się we Francji z poglą­ dem, że za przykładem Brexitu powin­ ny pójść te wszystkie państwa człon­ kowskie UE (z Polską na czele), które sprzeciwiają się pogłębionej integracji europejskiej. Od dłuższego czasu we francus­ kiej przestrzeni publicznej, medialnej i politycznej funkcjonował pogląd, we­ dług którego przyjęcie państw z Europy Środkowej i Wschodniej do Unii Euro­ pejskiej było dużym błędem i że należy ten błąd naprawić. Ten pogląd zdaje się przybierać nad Sekwaną na znaczeniu, a wiele na to wskazuje, że podziela go urzędujący we Francji prezydent. Emmanuel Macron działa ener­ gicznie na rzecz stworzenia w Europie politycznego klimatu dla powszechnej akceptacji i minimalnego sprzeciwu ze strony zachodnioeuropejskich polity­ ków, dziennikarzy i intelektualistów wobec odejścia z UE tych państw, które do strefy euro nie należą. Można przypuszczać, iż Emmanuel Macron Polexitu bardzo chce. Polscy obywatele, a także ci, którzy sprawują władzę nad Wisłą, powinni mieć tego świadomość. K


KURIER WNET · LUTY 2018

14

Pierwsze uzgodnienia 30 września 1915 roku niemiecki „po­ seł” (ambasador) w szwajcarskim Ber­ nie, Gisbert von Romberg, poinformo­ wał kanclerza Cesarstwa Niemieckiego, Bethmanna-Hollwega, o spotkaniu i rozmowie znanego nam już Estoń­ czyka Kesküli z Leninem. Estończyk pytał o warunki, na jakich bolszewicy byliby gotowi zawrzeć pokój po dojś­ ciu do władzy. W odpowiedzi Lenin zaakceptował pokój separatystyczny – co oznaczało złamanie wewnątrzsojuszniczego po­ rozumienia w obrębie Ententy, któ­ re wykluczało zawieranie przez jego członków odrębnych umów z którym­ kolwiek z przeciwników. Po drugie, Lenin zaakceptował w tych negocjacjach oderwanie się za­ chodnich „peryferii” Imperium Ro­ syjskiego. Łączyło się to z ładnie brzmiącym „daniem prawa do wolności” pewnym historycznym ludom nierosyjskim. Ponieważ jednak rozmowa doty­ czyła sytuacji podczas toczącej się wojny – było oczywiste, że przy tej okazji duża zachodnia część Imperium Rosyjskiego przypadłaby Niemcom – wrogiemu mo­ carstwu, które bez najmniejszych skru­ pułów rozpętało tę wojnę i ze szczególną determinacją dążyło do zaboru cudzych ziem. Ich łaska, ile zamieszkałe tam na­ rodowości otrzymają swobody… pod zwierzchnictwem niemieckim. Wyrażona przez Lenina zgoda była więc w praktyce akceptacją niemiec­ kiego planu Mitteleuropa – hegemonii niemieckiej w środkowej i wschodniej Europie, z łańcuszkiem wasalnych pół­ kolonii od strony wschodniej. Trzeba też zwrócić uwagę, że Rosja walczyła już wtedy z trzema wrogami: z sojuszem Cesarstwa Niemieckiego, Monarchii Austro-Węgierskiej i Im­ perium Tureckiego. Zgoda na koncesje terytorialne musiała więc także doty­ czyć pozostałych dwóch państw bloku centralnego. Wiadomo, że niedługo potem Lenin utrzymywał w wąskim krę­ gu swoich (Lew Trocki i Aleksandra Kołłontaj), że porażka Rosji byłaby „mniejszym złem” niż przegrana lepiej rozwiniętych Niemiec… i pomogłaby doprowadzić do upadku znienawidzo­ nego carskiego imperium. Było jednak całkiem jasne, że ta „pożądana” klęska Rosji oznaczałaby także zgodę na zabory na Zakaukaziu, utratę Gruzji i Armenii, a także azerbej­ dżańskiej ropy – a to za sprawą Turcji, sojuszniczki Niemiec, atakującej wtedy Rosję od południowego zachodu i rzą­ dzonej przez reżim okrutnych ludobój­ ców-młodoturków (to oni dokonywali wtedy ogromnych rzezi Ormian, a tak­ że Asyryjczyków i Greków). Ideologią ekipy młodotureckiej był panturkizm – idea zjednoczenia pod berłem Os­ manów wszystkich ludów turkijskie­ go pochodzenia i języka – od Tatarów Krymskich i Azerbejdżan poprzez Turk­ menów, Kazachów, Uzbeków, Kirgizów do obecnego chińskiego Sinciangu. Tak więc i apetyty wielkie, i w perspektywie dalsze, ogromne koncesje terytorialne.

Ś R O D K I · P Ł AT N I C Z E To wszystko jakoś wtedy Lenina nie martwiło. Ani fakt, że takie zwycię­ stwo Niemiec i ich sojuszników prze­ dłużyłoby koszmar wojny światowej, w tym cierpienia ludności cywilnej. Jak nazwać przywódcę, któ­ ry oficjalnie i głośno potępia wojnę, a w rozmowach prywatnych uznaje ja za „pożyteczną”, ba! życzy zwycięstwa wrogiemu, agresywnemu mocarstwu i jego – już wtedy oczywistym – wo­ jennym zbrodniarzom? A śmiertelnie zmęczonych żołnierzy własnego kraju chciałby podjudzić do obrócenia go w krwawy chaos? Przy tej okazji należy zdemasko­ wać sowiecki mit głoszący, jakoby Le­ nin „był przeciwnikiem bezsensownej walki bez nadziei na zwycięstwo”. Cofnijmy się do roku 1905, roku pierwszej, nieudanej rosyjskiej rewo­ lucji antycarskiej. W listopadzie tegoż roku, gdy Le­ nin wreszcie, po wielu wahaniach, po­ tajemnie wrócił do Rosji, ostro, cynicz­ nie i z wyrachowaniem podjudzał do powstania robotniczego w Petersburgu. Z pełną świadomością, że słał ludzi na bezsensowną rzeź z perspektywą nieuchronnej klęski i represji. Zwycięstwo? Zupełnie nie o to nam chodzi. Nie powinniśmy mieć żadnych złudzeń […] Niech nikt sobie nie wyobraża, że musimy zwyciężyć. Na to wciąż jesteśmy za słabi. Przy tej okazji wyzywał od tchó­ rzy tych, którzy odradzali tę walkę. W rzeczywistości to właśnie Lenin miał tchórzliwy charakter i unikał bezpo­ średniego narażania własnej osoby. Inny sowiecki mit głosi, że Lenin „był gorącym miłośnikiem pokoju mię­ dzy narodami i nienawidził wojny ja­ ko takiej”. Przypomnijmy jeszcze raz słowa Lenina odnotowane przez Gorkie­ go w 1913 roku: Wojna między Rosją a Aus­trią byłaby dla rewolucji rzeczą niesłychanie pożyteczną.

Zapłata za wsparcie? Po zwycięstwie październikowego przew­rotu 1917 roku w Piotrogrodzie Lenin sporządził tekst, który przeszedł do historii jako Dekret o pokoju. Został on uchwalony 8 listopada 1917 roku przez II ogólnorosyjski zjazd „sowietow dieputatow” (rad delegatów). Wzywał on narody i rządy walczą­ cych stron do zawarcia sprawiedliwego, demokratycznego pokoju „bez aneksji i kontrybucji”. Wraz z Dekretem Lenin zaproponował trzymiesięczny okres zawieszenia broni, co zostało następ­ nie przedstawione rządom Niemiec i Austro-Węgier. 9 listopada 1917 roku tenże Zjazd ogłosił przejęcie władzy przez Tym­ czasowy Rząd Robotników i Chło­ pów – Radę Komisarzy Ludowych (Sownarkom), składającą się wyłącz­ nie z działaczy bolszewickich, której przewodniczącym został przywódca bolszewików – Lenin. Cztery dni później, 13 listopa­ da, nowy bolszewicki „ludowy ko­ misarz” spraw zagranicznych, Lew Trocki, zwrócił się do niemieckiego

O kryptowalutach słyszał prawie każdy. Przez większość 2017 roku mówiło się o ogromnych wzrostach, teraz przyszedł czas na spadki. Jednak czytając doniesienia prasowe o zawirowaniach na giełdach kryptowalutowych, nie dowiemy się, czym są kryptowaluty i skąd się wzięły.

Kryptowaluta. Upadek z wysokiego byka? Lech Rustecki

P

ierwszy człon słowa „krypto­ waluta” mógłby wskazywać na ukryte cechy lub niejawny charakter tej waluty. Jednak w tym przypadku nazwa powstała z po­ łączenia słowa „waluta” z kryptogra­ fią, czyli sztuką przekształcania tekstu zrozumiałego dla wszystkich w tekst zaszyfrowany. Waluty kryptograficzne to walu­ ty wyłącznie elektroniczne, które nie potrzebują instytucji centralnej, takiej jak bank, do rejestracji i księgowania poszczególnych transakcji. Najpopu­ larniejszą kryptowalutą jest bitcoin, wprowadzony w 2009 roku w opar­ ciu o pracę naukową podpisaną przez Satoshi’ego Nakamoto, enigmatyczną postać lub grupę osób. Posiadacze bitmonet korzysta­ ją z elektronicznych portfeli, których mogą tworzyć nieograniczoną ilość.

Ta cecha kryptowaluty oraz fakt, że w rejestrze transakcji zapisywany jest unikalny numer portfela bez danych osobowych jego posiadacza, powo­ duje, że bitcoin jest często opisywa­

Ryzyka związane z inwestycją w kryptowaluty: brak gwarancji, możliwość straty środków w wyniku kradzieży oraz brak powszechnej akceptowalności bitmonet. ny jako pieniądz umożliwiający jego użytkownikom zachowanie całkowitej anonimowości. Przełomowym odkryciem, które umożliwiło wdrożenie bitcoina, był re­ jestr transakcji nazywany łańcuchem

dowództwa naczelnego o zawiesze­ nie broni. Niemcy odpowiedziały na ofertę pozytywnie. Pełniący obowiązki głównodowo­ dzącego armii carski generał Nikołaj Duchonin odmówił prowadzenia roz­ mów o zawieszeniu broni – za co został przez Lenina zdymisjonowany. Na jego miejsce mianowano członka rządowego komitetu ds. wojskowych i morskich, chorążego Nikołaja Krylenkę, po czym generał Duchonin został przez żołnie­ rzy zamordowany. W listopadzie rozpoczęły się roz­

W końcu 3 marca podpisano w Brześciu tzw. traktat brzeski mię­ dzy Rosyjską Federacyjną Republiką Sowiec­ką i militarnym blokiem Trój­ przymierza: Cesarstwem Niemieckim, Monarchią Austro-Węgiers­ką, Króle­ stwem Bułgarii i Imperium Osmań­ skim. Nieco wcześniej (9 lutego) osob­ ny traktat podpisały państwa centralne ze specjalnie zaproszoną delegacją Ukraińskiej Republiki Ludowej. (W historii Polski ten właśnie lu­ towy traktat z Ukrainą zapisał się zdra­ dzieckim oderwaniem od Królestwa

7 stycznia, 10 lutego i 23 lutego Niemcy przedstawili bolszewickiemu rządowi kolejne ultimata, kontynuując przy tym ofensywę i zbliżając się do Piotrogrodu. Swoje żądania poszerzyli o oddanie „oswobodzonej” Ukrainy.

się przez front austriacko-rosyjski pod Rarańczą). Zgodnie z warunkami marco­ wego traktatu brzeskiego, Rosja była zmuszona zrezygnować z większo­ ści swoich terytoriów na kontynencie

europejskim. Polska (tj. okrojo­ na „Kongresówka”), Litwa, Kurlan­ dia, Estonia i Finlandia z Wyspami Alandzkimi otrzymały nominalną niepodległość pod niemie­kim pro­ tektoratem, Rosja traciła też zachodnią Białoruś i całą Łotwę oraz – na rzecz Turcji – zakaukaskie okręgi Karsu, Ardahanu i Batumi. Wojska sowieckie miały zostać ewakuowane z Ukrainy. Cała armia Republiki Rosyjskiej miała zostać zdemobilizowana. Według podanych przez brytyj­ skiego historyka i sowietologa Orlan­ da Figesa szacunkowych obliczeń, Re­ publika Sowiecka została zmuszona do rezygnacji z 34% ludności (w sumie 55–60 milionów obywateli), 32% te­ renów rolniczych, 54% sektora prze­ mysłowego oraz 89% kopalń węgla – w porównaniu ze stanem Imperium sprzed wojny. W rękach Niemców i ich sojuszników znalazło się 400 tysięcy mil kwadratowych ziemi. Ukrainę zajęło natychmiast pół miliona niemieckich i austriackich żoł­ nierzy. Miała ona wysyłać „wyzwoli­ cielom” 300 wagonów zboża dziennie. Zgodnie z lutowym układem z URL miał to być rodzaj daniny w zamian za niemiecką ochronę niepodległości Ukrainy przed zakusami Rosji. Pokój brzeski oznaczał także odda­ nie Turkom wspomnianych już okrę­ gów Zakaukazia – mieszkający tam or­ miańscy obywatele Rosji zostali wydani w ręce tureckie, po prostu na rzeź – ja­ ko że młodoturcy uważali Ormian za śmiertelnych wrogów, przeznaczonych do wytępienia. Potem jeszcze, tuż przed zakończeniem wojny, miała miejsce turecka inwazja jednego z młodotu­ reckich „triumwirów”, Envera-paszy, na Armenię i Azerbejdżan. Wojska niemieckie także zresztą skierowały się z Ukrainy na Kubań, potem na Zakaukazie, wkroczyły do Tbilisi… Pod ich kontrolą znalazła się część terytoriów Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu. Wewnątrz Rosji traktat gwarantował uprzywilejowaną pozycję niemieckim interesom ekonomicznym. Niemiecka własność nie podlegała nacjonalizacji – niemieccy właściciele mogli nawet odzyskać ziemie i przedsiębiorstwa skonfiskowane po roku 1914. Zgodnie z warunkami traktatu, Niemcy mieli także możliwość skupowania rosyjskich majątków, a tym samym wyłączania ich z obszarów objętych bolszewickimi dekretami o nacjonalizacji. W ten sposób sprzedano Niemcom setki rosyjskich przedsiębiorstw, dając im tym samym kontrolę nad sektorem prywatnym – dodaje Figes. Edward Radziński (biograf Stalina) jest przekonany, że wszystkie zapew­ nienia Lenina o „rychłej, nieuniknio­ nej rewolucji w Niemczech”, która już wkrótce spowoduje anulowanie strat spowodowanych traktatem brzeskim, były jedynie blefem dla ratowania par­ tyjnego morale i propagandy. Uszczęśliwiona zdobyczami i ko­ rzyściami Brześcia ludność Niemiec, której dzięki ukraińskiemu zbożu znikło z oczu widmo śmierci głodo­ wej, ani myślała obalać swojej dzielnej

bloków (od ang. blockchain). Łańcuch bloków to baza danych, która nie jest przechowywana na centralnym serwe­ rze, ale na wielu komputerach w roz­ proszonej sieci, a każdy z nich ma jednakowe uprawnienia, co gwaran­ tuje całemu systemowi dużą niezależ­ ność. Kolejne transakcje są dodawane do łańcucha za pomocą algorytmów kryptograficznych w taki sposób, że sfałszowanie tego publicznie dostępne­ go rejestru jest niemożliwe, natomiast można prześledzić drogę każdego elek­ tronicznego grosza. W przypadku bitcoina groszem jest jednostka o nazwie ‘satoshi’, któ­ ra powstaje przez podzielenie jednego bitcoina na 100 000 000 części. Emisja kryptowaluty nie jest kontrolowana przez żadną osobę lub instytucję, ale zależy od oprogramowania zarządzają­ cego rozproszoną siecią, które przeka­ zuje nowe monety jako nagrody właści­ cielom komputerów, które uczestniczą w obliczeniach kryptograficznych po­ trzebnych dla właściwego funkcjono­ wania systemu. Całkowita liczba bitmonet dąży do 21 milionów sztuk w ten sposób, że wartość nagrody za te same oblicze­ nia z czasem maleje. Ze względu na tę właściwość emisja nowych bitmonet jest nazywana „kopaniem” lub „wy­ dobywaniem”, poprzez porównanie do rynku złota, którego zasoby są również ograniczone. Bitcoin to około 45% rynku kryptowalutowego. Kolejne 30%

rynku należy do walut kryptogra­ ficznych o nazwach Ethereum, Ethe­ reum Classic, Ripple, Monero, Lite­ coin i Zcash. W grudniu ruszyła strona interne­ towa pod adresem uwazajnakryptowa­ luty.pl, której partnerem jest Narodowy Bank Polski i Komisja Nadzoru Finan­

kradzieży oraz brak powszechnej ak­ ceptowalności bitmonet. W aktualnej sytuacji rynkowej, gdy trwa hossa na rynkach kryptowalut, a ich kursy osiągają astronomiczne war­ tości, trzeba szczególną uwagę zwrócić na ryzyko związane z dużą zmiennoś­ cią ceny oraz różnego rodzaju propo­

Traktat brzeski: Niemcy dostali zapłatę za swoje złoto – terytoria. Lenin płacił nie tylko za dawne wsparcie, lecz i za dalsze, którego Niemcy będą mu hojnie udzielać.

Bolszewicki „bakcyl dżumy”(II)

Od spotkań w Bernie do traktatu brzeskiego 1918 Mirosław Grudzień mowy pokojowe, które toczyły się w siedzibie niemieckiego dowództwa na froncie wschodnim w Brześciu Li­ tewskim. Obie strony zgodziły się na 11 dni zawieszenia broni, po których upływie przedłużyły zawieszenie broni aż do stycznia.

Kongresowego Chełmszczyzny i in­ nych obszarów wschodniego pograni­ cza, które przyznano URL – co spowo­ dowało znany bunt pułkownika Józefa Hallera 15 lutego 1918 roku, który wraz z podległą mu II Brygadą Legionów Polskich i innymi oddziałami przebił

Wyrażona przez Lenina zgoda była w praktyce akceptacją niemieckiego planu Mitteleuropa – hegemonii niemieckiej w środkowej i wschodniej Europie, z łańcuszkiem wasalnych półkolonii od strony wschodniej.

Rysunek satyryczny Udo Kepplera z 1901 roku pt. „Bańki na Wall Street – zaw­sze takie same”, przedstawiający finansistę J.P. Morgana jako byka z żądnymi zysku inwestorami.

sowego. Autorzy witryny zwracają uwa­ gę na fakt, że waluty kryptograficzne są jedynie imitacją pieniądza, który nie jest emitowany ani gwarantowany przez żaden bank centralny. Wskazują również na ryzyka związane z inwesty­ cją w kryptowaluty: brak gwarancji, możliwość straty środków w wyniku

zycjami inwestycyjnymi, które mogą się okazać oszustwem i kolejną wersją piramidy finansowej. W końcu najbardziej atrakcyj­ ną cechą kryptowaluty powinna być możliwość zapłaty za towar na drugim krańcu kuli ziemskiej bez konieczności uiszczania znacznych kosztów opłat

i skutecznej władzy ani kończyć wojny, która dała narodowi niemieckiemu tyle satysfakcji. Jedynym czynnikiem, który pod koniec tegoż roku jednak doprowadził do niemieckiej rewolucji, było przy­ stąpienie do wojny USA i bardzo wy­ razista, podana do publicznej wiado­ mości sugestia prezydenta Woodrowa Wilsona, że jedyną szansą Niemiec na pokój z Ententą jest pozbycie się cesa­ rza i jego ekipy (R. Dmowski, Polityka Polska i odbudowanie państwa). Istot­ nie, można to było zrobić jedynie przez danie wolnej ręki socjaldemokratom, aby zainscenizowali „antycesarską re­ wolucję ludową”, ściśle kontrolowaną i „dozowaną”, aby nie przerodziła się w krwawy chaos. 2 marca, tuż przed podpisaniem traktatu brzeskiego, niemieckie samo­ loty zrzuciły bomby na Piotrogród. Lenin był przekonany, że to ze strony Niemiec kolejne wymuszenie, że pla­ nują zająć miasto i usunąć bolszewi­ ków. Stolicę skwapliwie przeniesiono do Moskwy. Nie wiadomo, czy leżało to wcześ­ niej w planach Lenina, ani tym bar­ dziej, czy wchodziło w zakres tajnych uzgodnień z wysłannikami niemiecki­ mi. Natomiast faktem jest, że przenie­ sienie stolicy do Moskwy miało dla bolszewików pewien szczególny plus: w masach piotrogrodzkich wielką – o wiele większą od bolszewików – po­ pularnością cieszyli się ich konkurenci do władzy, socjaliści-rewolucjoniści zwani „eserami”, partia o silnej tradycji terrorystycznej i dobrze zorganizowa­ nych organizacjach bojowych (nb. to jej idee agrarne przywłaszczył sobie Lenin w słynnym Dekrecie o ziemi). W lewym odłamie tej partii, który chwi­ lowo sprzymierzył się z bolszewikami, narastał protest przeciwko „haniebne­ mu” traktatowi brzeskiemu. Jak pokazał późniejszy bieg wydarzeń, rząd bol­ szewicki był na moskiewskim Kremlu bezpieczniejszy. Edward Radziński przedstawia okoliczności podpisania traktatu brzes­ kiego jako wielką inscenizację na uży­ tek niezorientowanych mas świata: Ofensywa na całym froncie była potrzebna i jednym, i drugim: bolszewicy mogli wytłumaczyć proletariatowi Europy przyczyny Brześcia, a Niemcy dostali zapłatę za swoje złoto – terytoria. Lenin płacił nie tylko za dawne wsparcie, lecz i za dalsze, którego Niemcy będą mu hojnie udzielać. Po zawarciu pokoju charge d’affaires w Moskwie został hrabia Wilhelm von Mirbach. W tajnych li­ stach do cesarza opisuje tę pomoc. Nie wierzy jednak w trwałość władzy bol­ szewików. Byłbym zobowiązany – pisze Mirbach – za instrukcje co do następujących kwestii: czy wydatkowanie tak wielkich kwot leży w naszym interesie? Jaki wspierać ruch, jeśli bolszewicy się nie utrzymają? Odpowiedź z Berlina brzmiała: W naszym najżywotniejszym interesie leży, żeby bolszewicy utrzymali władzę. I se­ kretarz stanu Kühlmann instruuje Mirba­ cha: Jeśli potrzeba więcej pieniędzy, proszę natychmiast zadepeszować”. K transakcyjnych, a nie to, że jej kursy rosną i podobno można na niej dużo zarobić. Nierzadko okazuje się, że sytuacja, gdy już prawie wszyscy mówią o tym, jak atrakcyjna jest dana inwestycja, zwiastuje rychły koniec rynku byka i nadejście bessy. Bitcoin cieszył się największym za­ interesowaniem 22 grudnia 2017 roku. Wskazują na to trendy wyszukiwania publikowane przez firmę Google. Te­ go dnia jednak świat obiegła informa­ cja o największym załamaniu kursu tej kryptowaluty. Cena bitcoina w stosunku do do­ lara spadła nagle o ponad 3 tys. dola­ rów, zaraz po tym, gdy chwilę wcześ­ niej osiągnęła swoją rekordową wartość – ok. 20 tys. dolarów za jednostkę tej pierwszej kryptowaluty, która debiuto­ wała na giełdzie w 2010 roku kursem 6,3 centa za bitcoin. Przez prawie cały 2017 rok mówiło się o ogromnych wzrostach, teraz przy­ szedł czas na spadki. Gdy piszę te słowa, cena bitcoina spadła poniżej 8 tys. do­ larów, więcej niż 17% przez 24 godziny, co jeszcze powiększyło obniżkę kursu z połowy stycznia, gdy w przeciągu pa­ ru dni jego wartość spadła o 30%. Te spadki nie były jednak już tak głośne, jak te z grudnia. W takich momentach przypomi­ na się twierdzenie, zapisywane często drobnym drukiem, że przeszłe wyniki nie gwarantują przyszłych osiągnięć. I to nie tylko na rynkach kryptowalut. K


LUTY 2018 · KURIER WNET

15

P·O·L·S·K·A

Krzysztof Kunert

N

a początek ważne jest wska­ zanie politycznej specyfiki Wrocławia i Dolnego Śląska. Polityczny Wrocław nie jest dużym miastem; to, pisząc obrazowo, dość hermetyczny zbiór ciągle tych sa­ mych szyldów i pomysłów. Role rozpi­ sane są w nim od lat, każdy zna swoje miejsce, z góry wiadomo, jak zacho­ wa się dane środowisko, które media będą je popierać, a które krytykować. Oficjalnie politycy spierają się i walczą w mediach, ale podczas poniedział­ kowego lotu do Warszawy panuje już zgoła odmienny nastrój.

Platforma i przyjaciele Wrocław od wielu lat jest matecznikiem Platformy Obywatelskiej. Prawica przez lata była (i jest) tu jedynie tłem dla rzą­ dzących miastem i regionem politycz­ nych konstelacji, w których ludzie PO i przyjaciele odgrywają najważniejsze role. Choć od kilku lat dostrzec można erozję i podziały tego układu, to jed­ nak scala go władza, stanowiska oraz obawa przed PiS. Jeszcze kilka tygodni temu pewnym kandydatem Platformy na prezydenta Wrocławia była Alicja Chybicka, posłan­ ka tej partii. Notowania sondażowe da­ wały jej nawet ponad 50% poparcie nad mało rozpoznawalnymi kontrkandyda­ tami. Chybicka jest znanym we Wroc­ ławiu lekarzem, menedżerem, szefem Przylądka Nadziei – kliniki onkologii dziecięcej w szpitalu przy Borowskiej. To osoba w stolicy Dolnego Śląska roz­ poznawalna i szanowana. Wszystko zmieniło się w jeden

dzień. Pani poseł nie wzięła udziału w głosowaniu nad obywatelskim pro­ jektem ustawy liberalizującej prawo do aborcji, chociaż była tego dnia w Sej­ mie, a wcześniej brała udział w czar­ nych protestach, które we Wrocławiu potrafiły zebrać nawet 17 tys. osób. Dryfująca w lewą stronę Platforma w osobie przewodniczącego Schetyny bardzo mocno stanęła za tą propozy­ cją, wprowadzając przed głosowaniem dys­cyplinę partyjną. Tym więcej oliwy do ognia dodały wypowiedzi Chybi­ ckiej, która po głosowaniu tłumaczy­ ła, iż sądziła, że jej głos nic nie znaczy. Ostatecznie projekt lewicowy Ratuj­ myKobiety przepadł. We Wrocławiu, gdzie w Czarnym Marszu wzięło udział 17 tys. osób, taka sytuacja to dla polity­ ka o liberalnych przekonaniach właś­ ciwie polityczne samobójstwo. Chwilę później na wyborczej ka­ ruzeli pojawiło się nazwisko prof. Ta­ deusza Więckowskiego, byłego rektora Politechniki Wrocławskiej. Mignęła także postać szukającego dla siebie poli­ tycznego przetrwalnika Ryszarda Petru. Jednak politycznym newsem stycznia okazało się pojawienie się w rankingu osoby Bogdana Zdrojewskiego. Naz­ wisko byłego prezydenta Wrocławia, mimo iż on sam od 16 lat funkcjonuje poza magistratem, jest nie tylko rozpo­ znawalne, ale nadal gwarantuje sukces wyborczy. Najlepszym tego dowodem jest żona polityka PO, Barbara Zdro­ jewska, która bez wysiłku zdobywała kolejne funkcje w magistracie, sejmiku, a obecnie w Senacie. W chwili, kiedy piszę ten tekst, eu­ roposeł PO zastanawia się, kalkuluje,

pewne jest jednak, że podjęcie przez niego decyzji na tak będzie oznaczać, iż stanie się najpoważniejszym kandy­ datem do objęcia sterów Wrocławia. Zdrojewski ma o czym myśleć. Jego powrót, do czego namawiają go par­ tyjni koledzy, może wywołać głębokie podziały w szeroko rozumianym śro­ dowisku rządzącym Dolnym Śląskiem. I nie chodzi tu bynajmniej o pomniej­ szych pretendentów z liberalnej strony, jak Jerzy Michalak (Dolnośląski Ruch Samorządowy), Jacek Sutryk (urzędnik z magistratu) czy Michał Jaros (Nowo­ czesna), którzy w rozmaity sposób roz­

Wrocław od wielu lat jest matecznikiem Platformy Obywatelskiej. Prawica przez lata była (i jest) tu jedynie tłem dla rządzących miastem i regionem politycznych konstelacji. poczęli już własne kampanie. Do gry może wrócić Rafał Dutkiewicz, który – o czym widomo nie od dziś – nie jest w najlepszych stosunkach ze Zdrojew­ skim. Ten ostatni krytykuje obecne­ go prezydenta za poważne zadłużenie miasta, zaniedbania związane z jego rozwojem, m.in. komunikacją miej­ ską, siecią dróg, chaotycznym powsta­ waniem nowych osiedli. Stan relacji między obydwoma politykami oddaje drobny w sumie bożonarodzeniowy epizod: „Cudowna, przedświąteczna atmosfera. Piękny jarmark, niezwykła choinka, dużo ciepła i serdeczności”

Polityka gospodarcza rządu, oparta na Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju utożsamianej z osobą Mateusza Morawieckiego, generalnie cieszy się poparciem aktorów głównej sceny politycznej – od jej prawej strony począwszy, a skończywszy na lewej.

Nie strzelać do pianisty Jan Parczewski

Z

jawisko to jest fenomenem o tyle, że występuje równo­ legle do spektakularnych, co­ raz bardziej widowiskowych i niejednokrotnie wręcz dramatycz­ nych sporów przedstawicieli stron, po­ łączonych z pogłębiającą się polaryzacją publiczności, prowadzącą niejedno­ krotne do rękoczynów. Na lewej stronie sceny akceptacja budowana jest poprzez pogląd, iż de facto obecna polska polityka gospo­ darcza transmituje na nasz grunt i ma­ terializuje oczekiwania gospodarcze globalne/UE/Niemiec. Ludzie małej wiary połączonej z dużym doświad­ czeniem odczytują to wręcz jako swo­ istą kontynuację relacji gospodarczych poprzedniej ekipy. Na prawej stronie sceny akcepta­ cja, wspierana oficjalną retoryką rzą­ dową, budowana jest według syndro­ mu oblężonej twierdzy. Zgodnie z tym syndromem często nieuniknione spory załogi twierdzy powinny być wyciszane i eliminowane, gdyż stają się jawnym prezentem dla oblegających. Warto pod­ kreślić, że w syndromie tym, zdaniem socjologów, eliminowanie wewnętrznej krytyki miewa z zasady cechy psycho­ manipulacji i może służyć do realizacji pomysłów nie zawsze najkorzystniej­ szych dla egzystencji obleganych. Obietnice przedwyborcze zarów­ no prezydenta, jak i PiS wskazywały wyraźnie na kierunek pronarodowy i gospodarczo podmiotowy zapowia­ danych zmian. Niestety rzeczywistość zmiany okazała się być w wielu elemen­ tach istotnie inna. Dlatego też wspomniana, oficjal­ nie demonstrowana homogeniczność poglądów gospodarczych ma swoją gorzką cenę na prawicy. Jest nią głę­ boka, ukryta trauma znacznej części prawicowego elektoratu. Szczególnie

dotkliwy okazał się rozziew pomiędzy przedwyborczymi deklaracjami a rze­ czywistością na płaszczyznach stosun­ ku do roli kapitału zagranicznego oraz patriotyzmu gospodarczego. Sfera gospodarcza w obszarze jej pryncypiów jest obecnie przestrzenią zgody pomiędzy prawicą oraz lewicą. Obie strony wspierają bardzo podob­ ny model patriotyzmu gospodarczego. Panuje tu niepisana zgoda niestrzelania do pianisty, za jakiego bezdyskusyjnie uważany jest Mateusz Morawiecki. W odróżnieniu od sfery gospo­ darczej, stosunek do imponderabiliów narodowych, społecznych, historycz­ nych oraz kulturowych rytualizuje i tworzy pole konfliktu stron. Atrybu­ tami tych widowiskowych sporów są szable i sztandary, a nie wielkie pienią­ dze, kapitał oraz własność, właściwe dla chłodnych i realizowanych w ciszy gier gospodarczych z wątkiem globalnym. Obecna sytuacja, w której szcze­ gólnie po prawej stronie, na zasadzie nieformalnej cenzury bądź autocenzu­ ry eliminowane są znaczące głosy po­ lemiczne, nie sprzyja racjonalnej, bie­ żącej ocenie stanu naszej gospodarki. Przykładem może być bezkrytycz­ ny, żeby nie powiedzieć dziecinny entu­ zjazm, z jakim mainstreamowe media prawicowe przyjęły wiadomość o wpro­ wadzeniu banku JP Morgan do Polski. Patrząc racjonalnie, skądinąd niczego nie ujmując temu potężnemu i zasłu­ żonemu bankowi, wypadałoby podjąć także próbę analizy, jaki cel gospodar­ czy przyświeca tejże operacji i na ile byłyby on zgodny (bądź nie) z polskim interesem gospodarczym. Wzorem minionych okresów w hi­ storii mamy obecnie do czynienia z je­ dynie słuszną prawdą – im dłużej tak będzie, tym jej upadek może być bar­ dziej przykry.

Dlatego też na miejscu obozu rzą­ dzącego za pochopne należałoby uznać przyjmowanie daru, jakim jest zgoda na obecny model ekonomiczny zarów­ no opozycji, jak i globalnych graczy gospodarczych. Należy pamiętać, że interesariusze ci lubią udawać Greka, a jak wiadomo, bezkrytyczne przyj­ mowanie podarków od Greków bywa w efekcie dość kłopotliwe. Przechodząc do polemiki z niektó­ rymi działaniami rządu w sferze gospo­ darki, w niniejszym artykule ograniczę się do uwag odnośnie do rządowego podejścia do wybranych pojęć gospo­ darczych. Trawestując ewangeliczną tezę (J 1), można powiedzieć, że fun­ damentem zmian jest słowo. Skądinąd pamiętają o tym także w nieco innym kontekście miłośnicy twórczości auto­ ra Roku 1984. W Radzie, w której działam, wątek ten określony jest jako „definicje w go­ spodarce”. Oczywiście nie wyczerpu­ je to listy spraw gospodarczych, które rodzą znaczące kontrowersje, lecz ze względu na ograniczoność miejsca nie będą one podnoszone w niniejszym materiale. Stosowane obecnie w oficjalnym dyskursie pojęcia owocują znaczącym przesunięciem znaczeń i zafałszowa­ niem przekazu gospodarczego. Gwoli ścisłości, rząd w tej sferze jest zdecy­ dowanie bardziej użytkownikiem okre­ ślonej wykładni niż jej twórcą.

Definicje w gospodarce „Czego nie można mierzyć, tym nie można zarządzać”. R.S. Kaplan i D.P. Norton

Jakie znaczenia kryją się pod określe­ niem „polski” we współczesnej retoryce gospodarczej?

– pochwalił się Rafał Dutkiewicz na Twitterze świątecznie przystrojonym centrum miasta. „Jeśli ktoś chce zo­ baczyć najbrzydszą choinkę w Polsce, powinien odwiedzić Wrocław” – od­ powiedział Bogdan Zdrojewski.

Na prawicy po staremu Kiedy środowiska związane z PO, Dut­ kiewiczem i Nowoczesną rozpoczęły własne kampanie, prawica w stolicy Dolnego Śląska zajęta jest sobą. Wroc­ ławski PiS do dziś nie potrafi wyłonić kandydata na prezydenta miasta. Nawet pomimo faktu, że w ostatnim uśrednio­ nym sondażu CBOS (I-IX 2017) partia Jarosława Kaczyńskiego na Dolnym Śląsku pokonuje PO 32 do 26,9%. Nie­ stety, jest to pewien wyznacznik bez­ radności środowisk konserwatywnych Wrocławia, który obecny jest tu od lat. PiS zawsze był w narożniku, zadowala­ jąc się mianem najsilniejszej opozycji. Wydaje się, że obijany przez lata przez większość dolnośląskich mediów, w tym także publicznych (powołany za czasów PO szef Radia Wrocław został odwołany w grudniu ubiegłego roku), mentalnie pogodził się z taką sytuacją. Dziś w grze po tej stronie politycznej układanki znajdują się posłowie Mi­ rosława Stachowiak-Różecka i Piotr Babiarz. Oboje mają ambicje prezyden­ ckie, przy czym tajemnicą poliszynela jest fakt, że nie pałają do siebie sympa­ tią, co jeszcze bardziej utrudnia budo­ wanie wspólnego frontu. Politycy nie potrafią się dogadać nie tylko w sprawie kandydata na prezydenta miasta, ale także pozycji w partii czy obsadzenia

Czym w istocie jest: firma? • polska gospodarka? • polski produkt? • polski łańcuch wartości dodanej? • polski patriotyzm gospodarczy? • polska

Polska firma – co to jest? Od strony formalnoprawnej to firma zarejestrowana na terytorium kraju. Może mieć 100% kapitału zagranicz­ nego oraz zarząd osób zagranicznych. Postulat: należy rozdzielić poję­ ciowo określenie ‘polskie firmy’. Uży­ wanie tego terminu bez doprecyzowań w obszarze własności prowadzić może do dramatycznych nieporozumień po stronie odbiorcy oraz do ew. maskowa­ nia działań de facto godzących w sta­ tus firm polskich z kapitałem polskim. Troska polskich polityków o „pol­ skie firmy”, bez wnikania w ich włas­ ność kapitałową, może pogłębić "pułap­ kę braku równowagi", opisaną w SOR – polskie firmy z kapitałem zagranicz­ nym mają z reguły większy potencjał rynkowy niż ich w pełni polskie od­ powiedniki. Bez podobnego podziału nie jest możliwe monitorowanie wy­ chodzenia z pułapki braku równowagi: „Krajowy kapitał jest podstawą sta­ bilności wszystkich gospodarek rozwi­ niętych i dynamiczny wzrost jego roli stanowi (podstawowy priorytet pań­ stwa, 2016) priorytet (2017)” (Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju). W świetle rozwoju działań go­ spodarczych rządu trudno się oprzeć wrażeniu, że pułapka ta została nieco zbyt pochopnie wprowadzona do „po­ werpointowego” projektu zmian go­ spodarczych, zaprezentowanego w lu­ tym 2016 r. Być może zapomniano, że „strzelba, która wisi na ścianie w pierw­ szym akcie, musi wypalić w trzecim” (Antonii Czechow). Tym samym w wystąpieniach po­ litycznych, gospodarczych oraz spra­ wozdaniach statystycznych należałoby stosować podział na: • polskie firmy z kapitałem polskim, określane np. jako narodowe firmy pol­ skie, oraz • polskie firmy z kapitałem zagra­ nicznym, określane np. jako obce fir­ my polskie.

wyborców swoich niegdysiejszych mo­ codawców, nie cieszy się poparciem całego obozu wrocławskiej „dobrej zmiany”. Aby dopełnić przedwyborczy obraz Wrocławia, należy też wspom­ nieć o europośle Kazimierzu Michale Ujazdowskim, dziś politycznym out­ siderze, ale w stolicy Dolnego Śląska osobie kojarzonej przez umiarkowany, prawicowy elektorat bardzo dobrze. Wrocławscy proboszczowie do dziś wspominają pomoc, jakiej Ujazdowski udzielał Kościołowi jako minister kul­ tury. To m.in. jemu Wrocław zawdzię­ cza Ośrodek Pamięć i Przyszłość, czyli dzisiejsze Centrum Historii „Zajezd­ nia”. Ujazdowski chętnie zapraszany jest do mediów, ze względu na centrystycz­ ną postawę, własne zdanie i wyważone poglądy. Ewentualne ogłoszenie przez niego startu w wyborach samorządo­ wych – co dziś jest ciągle polityczną plotką – mogłoby stanowić problem tak dla prawicy, jak i środowiska zwłaszcza umiarkowanych liberałów. Po prawej stronie sytuuje się także rekomendowany przez Kornela Mo­ rawieckiego Robert Butwicki. Jednak oprócz ogłoszenia samego startu w wy­ borach, niewiele można o tej kandyda­ turze powiedzieć.

Gospodarka polska – co to jest?

Tym samym w wystąpieniach po­ litycznych, gospodarczych oraz spra­ wozdaniach statystycznych należałoby stosować podział ze względu na: a. polskie czynniki produkcji, tj. będące polską własnością, działające w kraju i za granicą; stąd gospodarka polska narodowa, mierzona przez pro­ dukt narodowy brutto (PNB). Czynniki te podzielić można na: • działające w kraju, stąd gospodarka polska własna, mierzona przez polski PKB/polski PNB/nowo określony pro­

Gospodarka polska, nazywana także gospodarką narodową, mierzona jest obecnie przez produkt krajowy brutto (PKB), tj. wskaźnik scalający wartość dodaną, wytwarzaną przez podmioty zarejestrowane na terytorium kraju, nie­ zależnie od ich pochodzenia i kapitału. Postulat: należy rozdzielić pojęciowo określenie ‘polska gospodarka’ na części, pod kątem praw własności czynników

Potrzeba świeżości Przedwyborczy czas we Wrocławiu to prawdziwa łamigłówka. Warto z pew­ nością zapytać, co o tym wszystkim myślą sami wrocławianie. Trudno nie zauważyć – piszę to jako dziennikarz na podstawie setek osobistych spotkań i rozmów z mieszkańcami – że stoli­ ca Dolnego Śląska potrzebuje nowego rozdania. Co więcej, można wyczuć, że Wrocław otwarty jest na zmianę, a wrocławianie chętnie opowiedzieliby się za czymś świeżym i nowym. Trud­ no bowiem nie skonstatować, że do wyborów idą ciągle ci sami kandydaci, proponując wciąż te same odgrzane postulaty. Coraz modniejsze garnitu­ ry tego nie zmienią. Ci liderzy, którzy wyczują klimat zmiany, którzy będą potrafili powściągnąć własne aspiracje i wystawić odpowiedniego kandydata, mogą zgarnąć całą pulę. K

STRUKTURA GOSPODARKI POLSKIEJ: PKB VS PNB Dla znanych PKB, PNB oraz PWB (tj. nowo określony produkt własny brutto): • obcy PKB (produkt krajowy ze strony obcych / zagranicznych czynników produkcji) = PKB - PWB

produkt brutto z czynników produkcji: polskich zagranicznych

Wrocław potrzebuje iskry

szefa we własnym klubie radnych miej­ skich, etc. Te podziały przekładają się na polityczną skuteczność. Jeśli ktoś chciałby zapytać o sukcesy PiS na Dol­ nym Śląsku w ostatnich dwóch latach, z odpowiedzią mógłby mieć problem. Ponad trzy lata temu Stachowiak­ -Różecka w II turze przegrała z Dut­ kiewiczem 17 tysiącami głosów, co na prawicy odtrąbione zostało jako wielki sukces. Jednak według części ekspertów prezydent był wówczas do pokonania, gdyż wokół kandydatki PiS skumulo­ wała się cała energia niezadowolonych z rządów Dutkiewicza wyborców. Po­ nadto prezydent prowadził nieudolną, nerwową kampanię, czego przykładem były przejazdy tramwajami MPK, z któ­ rych jako szef ratusza nigdy wcześniej nie korzystał. Sytuacji tej nie potrafiła wykorzystać kandydatka prawicy. Co więcej, we własnej w kampanii zaliczy­ ła poważną wpadkę, przypisując sobie wyższe wykształcenie, którego wów­ czas nie miała. Trudno nie przewidy­ wać, że przed obecnymi wyborami fakt ten zostałyby jej przypomniany z całą bezwzględnością. Z kolei poseł Piotr Babiarz, szef partii we Wrocławiu, ak­ tualnie musi tłumaczyć się z afery we wrocławskim PCK, co mocno ogra­ nicza go już na potencjalnym starcie. Na uboczu tej układanki pozostaje Paweł Hreniak, który od dwóch lat peł­ ni funkcję wojewody dolnośląskiego. Hreniak chwalony jest za kompeten­ cję i skuteczność (np. sprawa Teatru Polskiego), a jego pozycję na Dolnym Śląsku potwierdzają zamawiane przez warszawski PiS sondaże, w których obecne jest nazwisko wojewody. Choć ponoć sam wolałby zostać marszałkiem województwa, być może to on będzie asem w rękawie wrocławskiej prawicy. Gotów do startu jest również ofic­ jalnie popierany przez wicepremiera Jarosława Gowina senator Jarosław Obremski, który w 2011 r. w wyścigu o mandat senatorski pokonał Kornela Morawieckiego, prof. Leona Kieresa i Józefa Piniora. Jednak Obremski to polityk i działacz kojarzony z kilko­ ma obozami politycznymi we Wroc­ ławiu. Niegdyś bliski współpracownik Zdrojewskiego, Huskowskiego i Dut­ kiewicza, choć mógłby sięgnąć po głosy

PKB gospodarka polska – g.p.

Sytuacja we Wrocławiu na kilka miesięcy przed wyborami jest bardzo dynamiczna, a finał może okazać się zaskakujący. Urzędujący prezydent Rafał Dutkiewicz wiele miesięcy temu zapowiedział, że w nadchodzących wyborach nie będzie ubiegał się o reelekcję. Czas pokaże, czy Dutkiewicz nie zmieni zdania, faktem jest, że na początku 2018 r. w walce o fotel prezydenta liczy się kilka nazwisk.

• zagraniczny PNB (produkt zagraniczny ze strony polskich czynników produkcji) = PNB – PWB

g.p. obca obcy PKB

g.p. własna polski PKB polski PNB

Uwaga: SDZ (saldo dochodów zagranicznych) = PNB – PKB = zagraniczny PNB – obcy PKB (tu: < 0) nie mówi nic o wielkości PWB

g.p. zagraniczna zagraniczny PNB

produkt brutto z terytorium: polskiego zagranicznego PNB gospodarka polska narodowa

produkcji te części tworzących. Używanie terminu ‘polska gospodarka’ bez dopre­ cyzowań może prowadzić do dramatycz­ nych nieporozumień po stronie odbiorcy. Troska polityków o stan „polskiej/ naszej gospodarki”, kondycja której mie­ rzona jest li tylko przez PKB, w skraj­ nym przypadku nie wyklucza eliminacji z rynku wszystkich narodowych firm polskich i/lub obywateli polskich jako pracowników (sic!). Bez dookreślenia struktury produktu brutto nie jest moż­ liwe monitorowanie wychodzenia ze wspomnianej już pułapki braku rów­ nowagi. Potrzebne są do tego jeszcze dwa wskaźniki: PNB oraz PWB (nowo określony produkt własny brutto).

dukt własny brutto (PWB), • działające za granicą, stąd gospo­ darka polska zagraniczna, mierzona przez zagraniczny PNB, b. obce czynniki produkcji, tj. bę­ dące własnością zagraniczną, działające w kraju; stąd gospodarka polska obca, mierzona przez obcy PKB. Do wyjaśnienia pozostają jesz­ cze m.in. pojęcia polskiego produktu, polskiego łańcucha wartości dodanej, a także polskiego patriotyzmu gospo­ darczego. Wykracza to to jednakże poza rozmiar niniejszego artykułu. K Jan Parczewski jest ekspertem Rady Gospodarczej Strefy Wolnego Słowa, http://radagospodarcza-sws.pl


KURIER WNET · LUTY 2018

16

S

am zacząłem zastanawiać się nad dziejami polskiej duszy, kiedy po raz pierwszy prze­ czytałem Kronikę polską Galla Anonima. Moją uwagę zwróciła koń­ cowa część Pieśni o śmierci Bolesława: „Wszyscy ze mną czcijcie pogrzeb mę­ ża tej zacności: Bogacz, nędzarz, ksiądz czy rycerz, i wy, kmiecie prości, Czy kto rodem jest z słowiańskich, czy z łacińskich włości! Czytelniku, niech ma prośba nie bę­ dzie daremną: I ty wzrusz się i łzę wylej, choćby po­ tajemną! Bo nieludzki byłbyś wielce, byś nie pła­ kał ze mną!” „Sclavi” i „Latini” – ten zdecydo­ wany podział żałobników, którzy opła­ kiwali króla Bolesława, spędzał i spędza sen z powiek wybitnym mediewistom. Jak było naprawdę? Czy wierzyć zapi­ som kroniki Żywot św. Metodego (Le-

KOŚCIÓŁ·HISTORIA społeczno-polityczna. Podlegać miała ona sufraganowi Metodego, niejakiemu Wichingowi (inne źródła podają imię Wicking, o nim za chwilę), zaś po je­ go śmierci słowiańskiemu Prohorowi i łacińskiemu Prokuffowi”. W tomie IV Encyklopedii historycznej świata sporo miejsca autorzy poświę­ cili rytowi słowiańskiemu, czyli słowiań­ skiej odmianie obrządku stworzonej przez świętych Cyryla i Metodego. Warto dodać, że już w roku 831 chrzest przyjął Mojmir I, założyciel Państwa Wielkomorawskiego (powsta­ łego w wyniku połączenia Księstwa Morawskiego i Księstwa Nitry w roku 833 – T.W.), ojciec Rościsława. Do po­ łowy IX wieku główną siłą ewangeli­ zującą te tereny było duchowieństwo niemieckie. Jak podaje Historia Kościoła: „teren Wielkich Moraw był także uważany za obszar misyjny metropolii salzburskiej”.

Dzieje naszego dumnego narodu, tak jak i jego literatura, to pasmo burzliwych poszukiwań odpowiedzi na proste zdawałoby się pytanie: „Kim jesteśmy tak naprawdę, Bracia Polacy?”.

Metody (6 kwietnia 885 roku). Na tron stolicy Piotrowej wstąpił papież Szczepan V, który ulegał coraz bardziej biskupom niemieckim. Papieża wpro­ wadził celowo w błąd wspomniany już sufragan Wicking (Wiching): „Wiching pośpieszył do Rzymu (ponownie z podrobionymi dokumen­ tami) przekonać nowego papieża Szcze­ pana V, że jego poprzednik zabronił liturgii słowiańskiej, a sam Metody nie miał prawa wyznaczać następcy. Papież, przekonany o tym, wysłał Świętopeł­ kowi bullę Quia te zelo fidei, w której zakazał sprawowania Najświętszej Ofia­ ry w języku Słowian”. Uczniów biskupa Metodego prze­ gnano z Państwa Wielkomorawskiego. Zdobywający coraz większą popular­ ność obrządek słowiański zastąpiono łacińskim. Rozproszonych i prześla­ dowanych uczniów biskupa Metode­ go przyjął na swój dwór m.in. Borys I, car Bułgarii. Kilka lat później synod w Presławiu uznał liturgię słowiańską za powszechnie obowiązującą.

1150 rocznica pierwszej Mszy Świętej w rycie i języku słowiańskim Święci Cyryl i Metody – patroni Polski i pierwsi apostołowie „słowiańscy” Tomasz Wybranowski

W jaki sposób i kiedy doszło do ochrzczenia księcia Wiślan? Karol Potkański w książce Lechici, Polanie, Polska broni tezy, że „pokonany przez Świętopełka książę w latach 877-879 został wzięty do niewoli i ochrzczony na Morawach”.

Na długo przed Rokiem Pańskim 966 Plemię Wiślan zostało podporządko­ wane sobie przez Państwo Wielkomo­ rawskie (ok. 877–880 r.), którym wła­ dał Świętopełk Wielki. Ziemia Wiślan pozostała w jego terytorium aż do roku 906, kiedy to najazd Węgrów położył kres Państwu Wielkomorawskiemu. Akcję misyjną w tamtym czasie pro­ wadzili wysłannicy biskupstwa w Oło­ muńcu. Oto, co zapisano w hagiografii św. Metodego: „Miał Metody dar proroczy i wie­ le sprawdziło się z jego przepowied­ ni, z których tylko jedną lub dwie tu wymienimy. Pogański książę, potężny bardzo, siedząc w Wiśle [czy w Wi­ ślech] urągał chrześcijanom i szkody im wyrządzał. Posławszy więc do niego, kazał mu [Metody] powiedzieć: dobrze by było, synu, abyś się dał ochrzcić do­ browolnie na swojej ziemi, bo inaczej będziesz w niewolę wzięty i zmuszony przyjąć chrzest z ziemi cudzej; wspo­ mnisz moje słowo. Tak też się stało”.

Rościsław za wszelką cenę chciał pokazać, że „chrześcijaństwo nie jest religią niemiecką”. By zrealizować swój wielki plan, sprowadził na swój dwór w 862 r. misjonarzy z Bałkanów, wśród nich Cyryla i Metodego. Ten urywek tekstu wzniecał (i wciąż rozpala) ożywione dyskusje. W ogniu tego sporu trzeba zadać kluczowe pytanie, w jaki sposób i kiedy doszło do ochrzczenia księcia Wiślan? Karol Potkański w książce Lechici, Polanie, Polska broni tezy, że „pokonany przez Świętopełka książę w latach 877-879 został wzięty do niewoli i ochrzczony na Morawach, a jego kraj wcielony do państwa wielkomorawskiego. Pozwo­ liło to objąć kraj Wiślan misją arcybi­ skupa Metodego”. Józef Widajewicz, sukcesor my­ śli Potkańskiego, w opracowaniu Państwo Wiślan dowodzi, że na tery­ torium państwa księcia Wiślan prze­ niknęło chrześcijaństwo także z Moraw. W oparciu o liczne badania twierdzi, że w państwie Wiślan „działała or­ ganizacja kościelna, której istnieniu nie zagrażała dość chwiejna sytuacja

Sytuacja zmieniła się także w Państwie Wielkomorawskim. Po śmierci Święto­ pełka władzę przejął książę Mojmir II, który przywrócił na Morawach sło­ wiańską hierarchię kościelną z jej li­ turgią. Na prośbę księcia papież Jan IX zezwolił, aby metropolitą morawskim został najpilniejszy uczeń Metodego – Gorazd. Powołano do życia także dwa nowe biskupstwa – sufraganie. Siedziba jednej z nich, jak przypuszcza ks. Win­ centy Zaleski SDB, mogła znajdować się w Krakowie. W roku 906 Państwo Wielkomo­ rawskie przestało istnieć. Ekspansyw­ ność niemieckiego duchowieństwa i możnych, wewnętrzne spory i kłót­ nie, a przede wszystkich najazd Węg­ rów położyły kres istnieniu tego waż­ nego dla ówczesnej Słowiańszczyzny państwa. Węgierscy najeźdźcy, którzy osiedlili się w całej Dolinie Panońskiej, wbili skuteczny klin między zachod­ nich i południowych Słowian. Wkrót­ ce Czechy oddzieliły się od Wielkich Moraw i stały się lennikiem książąt niemieckich. Sufragan Wicking, mają­ cy oparcie w papieżu, przepędził pra­ wowitego następcę Metodego – Goraz­ da. Czechy, Morawy i Panonię musieli także opuścić duchowni słowiańscy. Wicking wprowadził na ich miejsce duchownych niemieckich i oficjalnie ogłosił liturgię łacińską jako ogólnie obowiązującą. Ks. Biskup dr Stanisław Andrzej Gądecki w artykule Chwalić Boga własnym głosem stwierdza: „Mimo przyję­ cia zwierzchności niemieckiej – misja słowiańska działała w Czechach jesz­ cze przez cały X wiek. (...) Dzieło św. Cyryla i św. Metodego nie upadło. Jego językiem w liturgii posługuje się ok. 250 milionów prawosławnych i kilka milionów grekokatolików”.

Euchologion – pierwszy słowiański brewiarz i mszał Walka z pogańskimi zwyczajami i ob­ rzędowością szła bardzo opornie. Bez wątpienia wielkim problemem była bariera językowa, jaka dzieliła auto­ chtonów od misjonarzy niemieckich. Państwo Wielkomorawskie było areną ścierania się chrześcijaństwa zachod­ niego ze wschodnim, mającego swo­ je umocowanie w Konstantynopolu. W zgodnej opinii obu frakcji: „kto przejmie rząd dusz nad Państwem Wielkomorawskim, ten otworzy so­ bie drogę ku innym słowiańs­kim krainom”. Ta idea przyświecała księciu wiel­ komorawskiemu Rościsławowi zasia­ dającemu na tronie w Welehradzie. Rościsław za wszelką cenę chciał po­ kazać, że „chrześcijaństwo nie jest re­ ligią niemiecką”. By zrealizować swój wielki plan, sprowadził na swój dwór w 862 r. mi­ sjonarzy z Bałkanów, wśród nich Cy­ ryla i Metodego. Sprzyjali mu cesarz bizantyński Michał II i papież Mikołaj I. Ten ostatni udzielił misjonarzom zezwolenia na dzieło przetłumaczenia Ewangelii na „język Słowian”. Warto w tym miejscu wspomnieć o księdze, która była w połowie mszałem, w po­ łowie zaś brewiarzem. Nosiła nazwę Euchologion. W opinii wielu badaczy epoki, znane fakty i potwierdzone daty związane z działalnością Braci Sołuń­ skich nie rozwiewają wątpliwości zwią­ zanych ze słowiańską liturgią. W opar­ ciu o zachowany, choć niekompletny

Swięci Cyryl i Metody. Pomnik w Boleradicach (Morawy)

Warto wiedzieć, że święci Cyryl i Metody jako jedni z pierwszych widzieli wielką potrzebę wybicia się na niezależność od biskupstw i jurysdykcji niemieckich, w duchu słowiańskiego języka, ducha i wolności.

Prawdopodobny największy zasięg Państwa Wielkomorawskiego za księcia Świętopełka ok. 880 r.

wspomniany już Euchologion, podej­ mowane są próby odtworzenia liturgii sprawowanej w języku słowiańskim na przełomie wieków VIII i IX. Mimo licz­ nych sporów, udało się w końcu usta­ lić, że Euchologion słowiański z Synaju łączy w sobie dwie tradycje liturgicz­ ne: „katedralną z Konstantynopola” (z kilkoma zapożyczeniami z liturgii zachodnio-łacińskiej) i monastyczną. Bolesław Kumor dla udowod­ nienia hipotezy o odprawianiu litur­ gii mszy św. w rycie bizantyńskiej na Morawach podaje także fakt, że książę Rościsław, wysyłając w roku 862 posel­ stwo do cesarza Michała III z prośbą o przysłanie misjonarzy znających ję­ zyk słowiański, dokonał „zdecydowa­ nego wyboru religijno-politycznego”. Misjonarze przysłani z Bizancjum mieli uniezależnić go od wpływów Kościoła niemieckiego i łacińskiej misji.

Ojciec Jakub w witrynie Kosciol. pl napisał: „Konstantyn i Metody do nowego wyzwania podeszli zupełnie poważnie. Jeszcze przed wyprawą młodszy z bra­ ci opracował alfabet zwany głagolicą. Do dziś językoznawcy nie mogą wyjść z podziwu nad genialnością tego dzieła. Litery tego alfabetu w sposób doskona­ ły uchwyciły wszelkie odcienie dźwię­ kowe. Zaraz po opracowaniu alfabetu przetłumaczył na język połodniowo­ macedoński (wtedy różnica między nim a używanym na Morawie była pra­ wie żadna) całą Ewangelię. Następnie w 863 roku wraz z Metodym oraz in­ nymi pomocnikami (z imion znani są tylko: Klement, Naum, Sawa, Angelar) wyruszyli na misję swego życia”. Cyryl i Metody dają fundament pod obrządek rzymsko-słowiański. W grudniu roku 867 papież Hadrian

II, niespełna miesiąc po śmierci swo­ jego poprzednika Mikołaja I, pomimo sprzeciwu części duchowieństwa, za­ akceptował ryt słowiański na obszarze Moraw i Panonii.

Pierwsza Msza Św. w języku Słowian i uwięzienie św. Metodego Na początku 868 r. w kościele pod wezwaniem Matki Bożej Większej Hadrian II odprawił wraz z Cyrylem i Metodym Mszę św. w nowym ry­ cie. Po śmierci Cyryla w 869 r. papież powtórnie potwierdził ryt słowiański specjalną bullą Gloria in Excelsis Deo. Metody z nadania papieża otrzymał funkcję legata. Spokój i „szczęśliwość boża” nie trwały jednak długo. Niemieckie duchowieństwo knu­ ło przeciwko nowemu rytowi (ob­ rządkowi). Na prawie trzy lata został uwięziony i popadł w niełaskę w roku 870 r. sam Metody. Arcybiskup Salz­ burga Adalwin potępił stanowczo spo­ sób działań Metodego podczas synodu w Ratyzbonie. Pod pozorem pojedna­ nia „w duchu misyjnego nawracania Słowian” Adalwin uwięził Metodego w lochach jednego z klasztorów w Ba­ warii. Arcybiskup Salzburga nigdy nie pogodził się z faktem utraty swoich wpływów w Panonii i Morawach. Do­ piero interwencja papieża Jana VIII, dwa i pół roku po uwięzieniu, przy­ niosła Metodemu wolność. W tym czasie tron w Welehradzie, w wyniku intryg i przewrotu, przejął Świętopełk, który zamierzał sprzyjać „biskupom z zachodu”. Jako dar „do­ brej woli” wydał Rościsława Bawarom, którzy oślepili go i do końca życia osa­ dzili w więzieniu. Za panowania Świętopełka obrzą­ dek słowiański był wypierany przez ryt łaciński. Warto dodać, że w roku 875 Świętopełk uzależnił od siebie zie­ mie Wiślan, Opolan oraz Golęszyców. W następnym roku włączył do Państwa Wielkomorawskiego także ziemie za­ mieszkałe przez Lędzwian, aż do gra­ nicy na rzece Bug. Jak podaje Henryk Łowniański, w latach 877–881 Państwo Wielkomorawskie opanowało i uzależ­ niło m.in. Małopolskę i Dolny Śląsk. Zdaniem autora pozycji Początki Polski, następcy św. Metodego aż do roku 885 (lub 886) wyruszali z misjami na

teren obecnej zachodniej i centralnej Polski. Następnie w latach 879 do 885 uczniowie Metodego podjęli misję nad Wisłą i nad Odrą. Papież Jan VIII wznowił działal­ ność misyjną na Morawach i specjalną bullą uznał [po raz kolejny] ryt sło­ wiański. Nie mógł jednak nie liczyć się z potężnymi wpływami biskupów niemieckich. Wedle zasady „aby wilk był syty i owca cała”, Jan VIII potwier­ dził wszystkie nadane Metodemu przy­ wileje, ale jednocześnie obłaskawiał kler niemiecki. Sufraganem biskupa Metodego został mianowany Wicking (Wiching), który swoją posługę pełnił w Nitrze (obecnie miasto na Słowacji).

Zamiast epilogu

FOTO: SWIATIKON.PL

genda Panońska)? Najpierw musimy określić historyczne ramy okresu prze­ łomu. Trzeba przy tej okazji zachować ostrożność, by nie ulec pewnemu sche­ matowi. Dla większości Polaków data roku 966 jest niepodważalna: w tym roku Polska przyjęła chrzest. Należy jednak także uznać za fakt historyczny twier­ dzenia, że myśl chrześcijańska dociera­ ła nad górną Wisłę znacznie wcześniej niż nad Wartę. I znacznie wcześniej niż przed rokiem 966.

Książę Mojnir II obrońcą słowiańskiej hierarchii

Św. Cyryl i Metody, ikona współczesna

Papież Szczepan V i sprzyjanie biskupom niemieckim Po śmierci Jana VIII stolicą apo­ stolską zarządzał papież Marynus I. Działalność misyjna na Morawach i Bałkanach trwała. Przynosiła zna­ komite efekty. Nie było rozlewu krwi ani pożóg i zgliszcz w cieniu krzy­ ża. Nie podobało się to niemieckie­ mu duchowieństwu, które za wszelką cenę chciało odzyskać swoje wpływy w tej części kontynentu. Stosowna pora nadeszła. Oto umarł Marynus I, a wkrótce po nim i jego następ­ ca Hadrian III. Umarł także biskup

W leciwym opracowaniu dziejów Koś­ cioła polskiego (ale także i reformacji) pióra Władysława Szczęśniaka natrafi­ łem na taką oto wzmiankę: „W 949 Morawianie założyli na Kleparzu pod Krakowem kościół św. Krzyża z zachowaniem liturgii i języka narodowego”. W. Szczęśniak traktuje tę wzmian­ kę jako fakt historycznie niepotwier­ dzony. Zastanawia się także, dlaczego inni historycy i dziejopisarze tamtych czasów (wymienia m.in. Saksończyka Thietmara i jego Kronikę oraz Win­ centego Kadłubka) nie piszą ani słowa o obrządku słowiańskim. Dochodzi do wniosku, że „przy­ puszczalna tendencyjność i wyracho­ wanie łacinników w przemilczeniu o niemiłym im obrządku słowiańskim kończyła się z chwilą, kiedy naród pol­ ski i jego książę od dawna zostali ła­ cinnikami. Nie tylko bowiem Thiet­ mar milczy o obrządku słowiańskim Polaków, ale milczy o nim Gall Ano­ nim i wszyscy późniejsi kronikarze na­ si XIII i XIV wieku: Mistrz Wincenty, Bogufał, Chronica Polonorum i in. Co zaś mówiły o tej sprawie zaginione dziś roczniki polskie XI wieku, tego nikt nie wie” – kończy swój wywód. Jedno jest pewne: początki kato­ licyzmu na polskich ziemiach kryją jeszcze niejedną tajemnicę. Warto wie­ dzieć, że święci Cyryl i Metody jako jedni z pierwszych widzieli wielką po­ trzebę wybicia się na niezależność od biskupstw i jurysdykcji niemieckich, w duchu słowiańskiego języka, ducha i wolności. K


LUTY 2018 · KURIER WNET

KOŚCIÓŁ·WSPÓŁCZESNOŚĆ

P

rezydent Andrzej Duda na­ pisał w liście do uczestników uroczystości pogrzebowych: „W naszej pamięci zapisał się jako oddany Ojczyźnie, niestrudzo­ ny w pracy, żarliwy patriota, który nie ugiął się pod komunistycznym jarzmem. Jego niezwykłe budujące świadectwo dodawało otuchy, napawało nadzieją, umacniało w ewangelicznych wartoś­ ciach”. Najlepszym świadectwem zasług ks. Infułata Bogdanowicza byli bardzo licznie zgromadzeni na uroczystościach pogrzebowych ludzie, którzy wypełni­ li Bazylikę Mariacką nie tylko w dniu pogrzebu, ale też podczas trzech mszy św. w przeddzień pochówku. Ich obec­ ność przypominała, że ks. Stanisław był zawsze blisko nich, w ich codziennych problemach, trudach i radościach. Ks. Stanisław Bogdanowicz uro­ dził się 6 listopada 1939 r. w Żwiryni – maleńkiej wiosce na Wileńszczyźnie w powiecie święciańskim, będącej za­ ściankiem Bogdanowiczów. Sześć dni po urodzeniu rodzice zanieśli dziecko do chrztu, który odbył się w kapliczce pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego w Podbrodziu. Wychowy­ wał się w bardzo patriotycznej rodzinie, o tradycjach powstańczych i zdecydo­ wanie antykomunistycznych. Patrio­ tyzm, głęboka pobożność i pracowitość rodziców kształtowały postawę przy­ szłego księdza i właśnie te trzy cechy były bardzo mocno widoczne w jego kapłańskiej posłudze. Ojciec ks. In­ fułata Jan Bogdanowicz, choć ukoń­ czył zaledwie trzy klasy szkoły pod­ stawowej pod zaborem rosyjskim, był pierwszym i doskonałym nauczycielem historii ojczystej. Czytał bardzo dużo książek i potrafił barwnie opowiadać o dziejach Polski, o jej królach, uczył też dzieci piosenek ułańskich. Stąd właśnie wśród jego dzieci i wnuków wzięło się zamiłowanie do historii. Wspierał także wileńskich partyzantów podczas woj­ ny i gościł ich często w swoim domu. W 1946 r. Stanisława i Jan Bog­ danowiczowie razem z piątką dzieci musieli opuścić ukochane Kresy i wraz z transportem repatriacyjnym, po trwa­ jącej kilka tygodni podróży przyjechali do Gdańska. Zamieszkali na Krakowcu. Jak napisał w swoich wspomnieniach ks. Infułat, pierwszą rodzinną wyprawę odbyli na Westerplatte, gdzie rodzice wspominali wrzesień 1939 r. Przypo­ minali sobie i dzieciom komunikaty radiowe o bohaterskich obrońcach pol­ skiej składnicy wojskowej, których słu­ chali przy odbiornikach na odległej od Gdańska Wileńszczyźnie. W 1949 r. rodzina przeniosła się od odbudowanego własnymi rękami domu na gdańskich Stogach. To w stogowskiej parafii pw. Św. Rodziny, gdzie przyszły kapłan został ministrantem, w dużej mierze kształtowało się jego powołanie. Od najmłodszych lat przejawiał też wy­ jątkowe zdolności w nauce i był prymu­ sem. Po zdaniu matury został wezwany przez dyrektorkę szkoły, która poinfor­ mowała go, że jeśli zrezygnuje z zamiaru wstąpienia do seminarium duchownego, zostanie przyjęty bez egzaminu na każdą uczelnię w Polsce, którą sobie wybierze. Odpowiedział wówczas: „Droga Pani Dyrektor! Gdybym chciał podjąć studia w innej uczelni, podjąłbym odpowied­ nie starania. Uczyłem się nie najgorzej, więc egzaminy wstępne nie są dla mnie straszne. Sprawę przemyślałem, decy­ zję podjąłem po gruntownym namyśle, więc nasza rozmowa jest bezprzedmio­ towa”. Po wakacjach 1957 r. był już po­ śród pierwszego rocznika Gdańskiego Seminarium Duchownego. Święcenia kapłańskie przyjął 29 czerwca 1962 r. z rąk bpa Edmun­ da Nowickiego, a zaraz po nich został skierowany na parafię pw. Matki Bo­ żej Nieustającej Pomocy w Pruszczu Gdańskim, gdzie proboszczem był ks. kpt. Józef Waląg, kapelan Armii Krajowej, Żołnierz Wyklęty, działacz WiN, więzień stalinowski, o którym jego współtowarzysze walki mówili: „Ksiądz góral, co się kulom nie kłaniał”. R E K L A M A

Zarówno ks. Waląg, jak i jego plebania byli pod stałą obserwacją Służby Bez­ pieczeństwa. Wpływ ks. proboszcza miał niewąt­ pliwie znaczenie dla kształtowania się niezłomnej postawy młodego kapłana, który 11 czerwca 1966 r. został areszto­ wany i uwięziony – najpierw w Aresz­ cie Śledczym w Lublinie, a następnie

komunistów o łaskę. Ojciec w prostych słowach, bez zbędnych uzasadnień napisał do Prokuratora Generalnego w Warszawie: „Zwracam się z proś­ bą o uchylenie aresztu tymczasowego wobec mojego syna Księdza Stanisława Bogdanowicza, ponieważ nie jest on człowiekiem mogącym uczynić krzyw­ dę społeczeństwu, oraz wykroczenie,

stanu wojennego. Po latach wspomi­ nał: W poniedziałek 14 grudnia 1981 r. z rana przyszli do mnie stoczniowcy z prośbą, abym poszedł z posługą duszpasterską do Stoczni Gdańskiej. Załadowałem więc parę worków żywności i pojechałem. Stocznię otaczało woj­ sko i czołgi. Nie zatrzymywany przez nikogo wszedłem główną bramą koło

28 października Gdańsk pożegnał ks. Infułata Stanisława Bogdanowicza. W ostatniej drodze towarzyszyły mu tłumy, bo był jednym z najbardziej zasłużonych kapłanów diecezji gdańskiej – zasłużonych dla Boga, ludzi, Ojczyzny i Kościoła.

Niestrudzony w posłudze. Pożegnanie ks. Infułata Stanisława Bogdanowicza Anna Kołakowska w Warszawie na Rakowieckiej. Był wów­ czas studentem Katolickiego Uniwersy­ tetu Lubelskiego, gdzie został skierowa­ ny przez władze diecezjalne w 1964 r. Prokurator Antoni Maślanko oskar­ żył go o rozpowszechnianie fałszywych wiadomości. Chodziło o aresztowanie kopii jasnogórskiego wizerunku Matki Bożej, co nastąpiło we wsi Wojciechowo w powiecie bełżyckim. 7 czerwca 1966 roku służba bezpieczeństwa dwukrotne

Patriotyzm, głęboka pobożność i pracowitość rodziców kształtowały postawę przyszłego księdza i właśnie te trzy cechy były bardzo mocno widoczne w jego kapłańskiej posłudze. zatrzymała pojazd z kopią obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Kiedy w pobliżu Radawca SB zatrzymała samochód, za kierownicą siadł bp Jan Mazur, by nie dopuścić do rekwizycji obrazu. Jednak kilkanaście kilometrów dalej funkcjo­ nariusze SB, niszcząc kwiaty, zarzucili na samochód plandekę, przymocowali ją sznurami, by obraz nie był widocz­ ny, i w tym stanie samochód dotarł do Częstochowy. Prokurator Maślanko zarzucał ks. Bogdanowiczowi rozpowszechnianie „nieprawdziwych” wiadomości o „krę­ powaniu sznurami kopii obrazu Matki Boskiej, co miało na celu wywołanie niepokoju publicznego wśród miesz­ kańców Wojciechowa i okolicznych wsi, co mogło przynieść nieobliczal­ ne konsekwencje i zakłócenie porząd­ ku publicznego”. Wyrok 10 miesięcy więzienia z zawieszeniem na dwa lata zapadł po sześciu miesiącach aresztu. Więzienie ks. Bogdanowicz przetrwał z godnością i tak też traktowany był przez współosadzonych, wobec których potajemnie pełnił posługę kapłańską. Rodzice młodego kapłana, szcze­ gólnie matka, bardzo głęboko prze­ żyli uwięzienie syna, ale nie prosili

jakie mu się zarzuca, jest zbyt błahe, żeby stosować tak ostrą sankcję”. Po wyjściu z więzienia ks. Stani­ sław nie stracił ani pogody ducha, ani charakterystycznego dla siebie poczu­ cia humoru, ani też niezłomnej wobec komunistów postawy. Dlatego też, gdy w Trójmieście tworzyła się opozycja demokratyczna, powstały WZZ-ty, RMP, ROPCiO – stał się ich niefor­ malnym kapelanem, w czym poprze­ dził go wcześniejszy proboszcz kościoła Mariackiego, ks. Józef Zator Przytocki.

K

siądz Infułat Zator Przytocki ps. „Czeremosz” był kapelanem AK, więźniem komunistyczne­ go reżimu, który na początku ubeckiego śledztwa przyrzekł sobie: Jestem żołnierzem Kościoła katolickiego, muszę zawsze i wszędzie zachować równowagę wewnętrzną. Pesymizmowi poddawać mi się nie wolno. Muszę przetrwać ze spokojem wszystko, co mnie spotka. Zmarł w 1978 r., a jego następca kontynuo­ wał to, co on rozpoczął. Ks. Bogdano­ wicz, tak jak jego poprzednik, odpra­ wiał w ważne narodowe rocznice msze za Ojczyznę i wspierał opozycję demo­ kratyczną. Gdy 3 maja 1980 r. zostali aresztowani Dariusz Kobzdej i Tadeusz Szczudłowski, ich koledzy, za zgodą ks. Bogdanowicza, w każdą niedzielę po wieczornej Mszy Św. odmawiali w ich intencji i w intencji innych więźniów politycznych różaniec przed obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej, zawieszo­ nym w jednej z kaplic bocznych Kościoła Mariackiego. Na ścianach świątyni zawisły tabli­ ce upamiętniające żołnierzy podziemia niepodległościowego z czasów wojny i z okresu powojennego, choć było to działanie niedozwolone przez władze komunistyczne. Tam też organizowa­ li swoje zjazdy Żołnierze 5 Wileńskiej Brygady AK czy więźniarki polityczne stanu wojennego z ZK Fordon. Gdy wybuchły strajki w sierpniu 1980 r., ks. Bogdanowicz pospieszył z posługą kapłańską do strajkujących robotników, ale przede wszystkim był z nimi w stoczni po wprowadzeniu

pomnika Poległych Stoczniowców. Razem z Szymonem Pawlickim, jednym z przywódców strajku, wskoczyliśmy na dach portierni stoczniowej i przez megafon zaczęliśmy się modlić. Apelowałam do żołnierzy, aby zachowali spokój i nie walczyli z własnym narodem. Gdy ks. Bogdanowicz wrócił na plebanię, pojawili się u niego funk­ cjonariusze SB z natychmiastowym wezwaniem na przesłuchanie. Na Ko­ mendzie Wojewódzkiej Milicji przez dwie godziny esbecy namawiali go, aby podpisał tzw. lojalkę i straszyli uwięzie­ niem. Stanowczo odmówił, a w końcu po dwóch godzinach przedłużającego się przesłuchania, z typowym dla sie­ bie poczuciem humoru, a jednocześnie zachowując powagę, powiedział: Albo mnie aresztujcie, albo wypuszczajcie, bo wyjeżdżając z kościoła, powiedziałem wiernym, że jeśli nie wrócę do dwunastej, mają uderzyć w dzwony. Oczywiście natychmiast został wy­ puszczony i już następnego dnia znowu był w stoczni ze strajkującymi robotni­ kami, co skwapliwie zanotował Naczel­

Przed kliku laty jednemu z gdańskich bezdomnych, których ks. Infułat zawsze wspierał i którym pomagał, spodobał się kapelusz na głowie kapłana. Ksiądz Infułat bez wahania zdjął go i dał bezdomnemu. nik wydziału IV KW MO w Gdańsku: 15.12.1981 r. o godz. 10.00 w rejonie wartowni przy bramie nr 2 Stoczni im. Lenina w Gdańsku proboszcz Bazyliki Mariackiej – ks. Stanisław Bogdanowicz odmówił cząstkę różańca dla zgromadzonej tam kilkudziesięcioosobowej grupy osób (… ) oraz wzniósł suplikację: pomódlmy się w intencji Ojczyzny, aby jak najszybciej zapanował w niej prawdziwy pokój społeczny i aby były szanowane prawa robotników, prawa

obywateli w naszej Ojczyźnie. Pomódlmy się za uwięzionych i internowanych, aby jak najszybciej powrócili do swoich rodzin. Pomódlmy się też, moi kochani, w intencji wszystkich poległych stoczniowców. Tą modlitwą okażmy im naszą pamięć. Na koniec odśpiewali „Boże coś, Polskę”, wyraźnie akcentując „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie!”. 13 grudnia wieczorem do ks. Bog­ danowicza przyszedł pracownik Aresz­ tu Śledczego w Gdańsku i przekazał mu listę uwięzionych tam osób, któ­ ra natychmiast trafiła do podziemnej Solidarności. Na plebanii u ks. Bog­ danowicza od pierwszego dnia sta­ nu wojennego ukrywał się przewod­ niczący Solidarności nauczycielskiej z Pruszcza Gdańskiego, Członek Ko­ misji Krajowej „S”, Jerzy Roman. Ks. Bogdanowicz odwiedzał też interno­ wanych w Iławie i z ramienia ks. bi­ skupa Edmunda Nowickiego zabiegał o uwolnienie uwięzionych działaczy Solidarności Portu Gdańskiego. Nie szczędził gorzkich słów pod adresem władz komunistycznych.

S

zczególnie mocno wybrzmia­ ły one w noc wigilijną 1981 r., gdy w wielu domach brakowało najbliższych. Mówił wówczas w homilii na pasterce: Po raz drugi w naszej powojennej historii nie możemy sobie życzyć wesołych świąt. Wielu ludzi zostało zabitych, wielu rannych, tysiące aresztowanych i internowanych niewinnie. Nawet w czasach prawdziwej, a nie pozorowanej wojny więźniowie mogli otrzymywać korespondencję, paczki i można było ich odwiedzać. (…) Ja, proboszcz tej wielkiej świątyni, będę apelował i apeluję o uwolnienie internowanych i ich powrót do najbliższych. Z tej największej w Polsce świątyni wychodziły zawsze patriotyczne manifestacje pod przewodnictwem największej siły zmierzającej do odnowy – Solidarności. Będziemy apelować o uwolnienie aresztowanych i pokój społeczny, o powrót do zerwanego dialogu. Naród Polski jest dumny i tylko sprawiedliwość, poszanowanie prawa i wolność mogą pobudzić go do działania i obdarzenia zaufaniem rządzących. Ks. Bogdanowicz nie ustawał we wspieraniu podziemia oraz rodzin osób represjonowanych. Podczas mszy świę­ tej po demonstracji 3 maja 1982 r. doszło do próby zamachu na niego. W Bazylice Mariackiej zgromadził się wówczas trzy­ dziestotysięczny tłum wiernych. Część z nich to osoby, które schroniły się w jej murach przed brutalnym atakiem ZO­ MO i milicji. Wozy milicyjne okrążyły świątynię, a do jej wnętrza zostało wy­ strzelonych kilka petard. Jedna z nich uszkodziła kopię Sądu Ostatecznego Hansa Memlinga. Inna przeleciała tuż nad głową celebransa, który dosłownie sekundę wcześniej zamienił się miej­ scem przy ołtarzu z wyższym od siebie księdzem Bogdanowiczem.

W

1984 r. w mieszkaniu brata księdza, Antoniego Bog­ danowicza, ks. Infułat po­ tajemnie udzielił ślubu ukrywającemu się wówczas Bogdanowi Borusewiczowi i Alinie Pieńkowskiej. Według obo­ wiązującego w PRL-u prawa popełnił poważne przestępstwo, bo kapłanowi nie wolno było udzielać sakramentu małżeństwa bez uprzedniego zawarcia związku w Urzędzie Stanu Cywilnego. Szczególną posługę pełnił wobec podziemnej Solidarności nauczycie­ li, bo był kapelanem tego środowiska. Wdzięczni za zaangażowanie i pomoc więźniowie oraz osoby represjonowane w stanie wojennym, skupione w Stowa­ rzyszeniu Godność, założonym w la­ tach dziewięćdziesiątych, zwrócili się do ks. Infułata z prośbą o to, aby ze­ chciał, tak jak w czasach próby – w sta­ nie wojennym – być ich kapelanem, co też z uczynił z przyjemnością i bardzo sobie to cenił. To jego zaangażowanie najtrafniej ocenił podczas homilii na Mszy o pokój jego duszy, która odbyła się w Bazylice

17

Mariackiej w przeddzień jego pogrze­ bu, ks. bp Wiesław Mering, mówiąc, że ks. Bogdanowicz w pełni utożsamiał się z ideami ruchu, który zadziwił świat: z ideami „Solidarności” – z prawdą, bezkompromisowością, sprawiedliwością, zatroskaniem o godność pracującego człowieka, o prawa osoby. Dlatego też bez najmniejszych wahań był z robotnikami, był z ludźmi, był z tym niezwykłym ruchem, który do dzisiaj nie stracił swojego znaczenia i wagi dla życia społecznego Polski. Nie był tam dla poklasku, dla kamer, dla jakiejkolwiek postaci klakierstwa. Wiedział, że bez tych wartości nie da się zbudować Polski sprawiedliwej i wolnej. O przywiązaniu Zmarłego do war­ tości mówił także ks. bp Wiesław Szla­ chetka: Z niedowierzaniem i ze zdumieniem patrzył na dziwaczne pomysły, aby Gdańsk – miasto Solidarności – zamienić w tzw. „tęczowe” miasto – tzn. miasto wywróconych wartości i zdefraudowanych praw. Z tej racji przestawało być dla niego powodem do dumy, że otrzymał kiedyś tytuł honorowego obywatela tego miasta, z którym związał swoją młodość i całe swoje kapłaństwo. Od początku posługi w Bazylice

„ Jestem żołnierzem Kościoła katolickiego, muszę zawsze i wszędzie zachować równowagę wewnętrzną. Pesymizmowi poddawać mi się nie wolno. Muszę przetrwać ze spokojem wszystko, co mnie spotka”. Mariackiej ks. Stanisław Bogdano­ wicz czynił skuteczne zabiegi o od­ zyskanie zabytków sztuki sakralnej, które kiedyś wypełniały jej wnętrze. Mieszkańcy Gdańska pamiętają puste wnętrze świątyni w latach siedemdzie­ siątych i wcześniejszych. Systematycz­ nie odzyskiwał dzieła sztuki zagrabione przez Niemców i komunistów. Wycią­ gał z zakamarków i piwnic Muzeum Narodowego w Warszawie bezcenne zabytki, które wymagały gruntownej konserwac­ji. Nie było to rzeczą łatwą, ale jego determinacja doprowadziła do tego, że dziś Bazylika Mariacka, jak dawniej, jest prawdziwą Koroną Gdań­ ska. Był niestrudzonym badaczem hi­ storii gdańskiego kościoła i pozostawił po sobie ponad 60 książek oraz 300 artykułów. Szczególne miejsce w jego twórczości zajmują bajki dla dzieci, pisane na kanwie gdańskich legend. W uznaniu zasług prezydent Lech Kaczyński odznaczył ks. Infułata Stani­ sława Bogdanowicza Krzyżem Koman­ dorskim z Gwiazdą Orderu Odrodze­ nia Polski, a prezydent Andrzej Duda nadał mu pośmiertnie Krzyż Wielki. Wielkie sprawy w jego posłudze ni­ gdy nie zasłaniały mu prostego, często ubogiego człowieka. Niech podsumo­ waniem wspomnienia o ks. Stanisławie Bogdanowiczu będą dwie sceny. Przed kliku laty jednemu z gdańskich bez­ domnych, których ks. Infułat zawsze wspierał i którym pomagał, spodobał się kapelusz na głowie kapłana. Ksiądz Infułat bez wahania zdjął go i ofiarował bezdomnemu. A kiedy ten człowiek umarł i ksiądz Bogdanowicz odpro­ wadzał go na cmentarz, wzruszył się bardzo, ponieważ zmarły leżał w ofia­ rowanym mu niegdyś kapeluszu. Druga scena miała miejsce pod­ czas pogrzebu ks. Bogdanowicza. Po­ śród ogromnej rzeszy ludzi żegnających złożone w trumnie na katafalku ciało kapłana podeszła bardzo stara, mocno zgarbiona i z trudem poruszająca się kobieta. Wyglądała jakby miała sto lat. Jej malutka postać bardzo długo sta­ ła przy trumnie, wspierając się o nią. Kilka razy chciała odejść, ale jednak cofała się, żeby jeszcze chwilkę postać. Wszyscy żegnali go z żalem i smut­ kiem. K


KURIER WNET · LUTY 2018

18

O

dmówić nie wypadało, a i tytuł dość intrygują­ cy. Chcąc nie chcąc, za­ mieniłem się w... mola książkowego, wgryzając się stopnio­ wo w smakowity – jak się niebawem okazało – tekst. Pochłonąłem go w je­ den dzień i to bynajmniej nie dlatego, że książka jest niezbyt opasła (a wielka szkoda!). Chwilami miałem wrażenie, że czytam jedną z pasjonujących powie­ ści Ferdynanda Ossendowskiego, nie przymierzając (notabene pisarza wy­ klętego przez długie powojenne lata). Drugie czytanie przebiegało wolniej, aby nic nie uronić z bogactwa zdarzeń, sytuacji, szczegółów... w których już zdążyłem się rozsmakować. Jest to jedna z wielu książek wspo­ mnieniowych, ale jednak... inna. Autor­ ka opisała swój pięcioletni pobyt na zsył­ ce w Kazachstanie (w latach: 1940–45). Miała 9 lat, kiedy z mamą i ciocią wyjeż­ dżały ze Lwowa, aby z wieloma innymi zesłańcami, stłoczonymi w „niepasa­ żerskich” wagonach, tłuc się tygodnia­ mi hen! za Ural w dalekie – nieznane. Te 5 tysięcy kilometrów zapamięta na zawsze, jak wiele innych nieprzewidzia­ nych historii i przygód, które ją spotkały. „Jest rzeczą udowodnioną nauko­ wo – pisze we Wstępie – że w chwilach największej tragedii pojawia się element swoistej radości, co oczywiście nie ozna­ cza lekceważenia nieszczęścia. Śmiech jest ratunkiem dla znękanej tragedią psy­ chiki człowieka. Jest samoobroną orga­ nizmu przed jego unicestwieniem (…) I właśnie to drugie, to optymistyczne oblicze życia na zesłaniu chciałam uka­ zać moim Czytelnikom (…) Istotnym dla mnie, przy pisaniu wspomnień, był fakt życzliwego dla Polaków stosunku miej­ scowej ludności, która często okazywała się być również zesłańcami z samej Rosji. Byli to potomkowie Rosjan zesłanych na Sybir za czasów carskich. Dla autochto­ nów – Kazachów stanowiliśmy grupę ludzi, z którymi trzeba żyć, handlować i pomagać sobie nawzajem”. Autorka pozostała wierna swojej „pogodnej koncepcji” wspomnień, ale warto przytoczyć jeszcze jedno ważne zdanie ze Wstępu: „Zostałam odarta z dziecięcych marzeń (…) Stałam się przedwcześnie dojrzałym człowiekiem”. Grupa wygnańców trafiła do ka­ zachskiej osady Boryso-Romanowki, położonej nad Tobołem (dopływ Ir­ tysza) w obwodzie kustanajskim. Ich miejscem pracy miał być kołchoz, ale nie tylko. Byli dokwaterowani do miej­ scowych Rosjan, bytujących w skrom­ nych, wręcz nędznych warunkach. W jednej z kolejnych kwater – lepianek, gdzie zamieszkała Krysia (wraz z mamą i ciocią), sień przypominała miniaturkę

P U N K T·W I D Z E N I A arki Noego; z krową, owcami, kurami. Aby przejść dalej „trzeba było albo za­ tkać nos, albo nie oddychać”. Gwałtowne zderzenie cywilizacji, nagła zmiana warunków egzystencji, żadnego wyboru. „Na nasze skargi na los – pisze Autorka – Rosjanie odpo­ wiadali: Pażywiosz, prywykniesz, a nie przywykniesz, padochniesz; inaczej mó­ wiąc: nie przyzwyczaisz się to... zdech­ niesz. Krótko i dosadnie.

S

owiecki walec, który przewalił się po naszych Kresach, wypędził wielu rodaków na nieprzewidzia­ ną, nieplanowaną „przygodę” ich życia – sybirski survival. Zaczęło się, przy­ kładowo, od nieznanych dotąd tempe­ ratur: +40° latem, –45° zimą (trwała 9 miesięcy!); przymieranie głodem (per­ manentny „przednówek”); brak niemal wszystkiego, co potrzebne do zwykłego, normalnego życia... Prawdziwa szkoła przetrwania, z mglistą nadzieją na jej ukończenie... kiedykolwiek. A jednak nie tracili ducha; zresztą alternatywy nie było. Przenieśmy się w tamte lata nad syberyjską rzekę. Z barwnego kalej­ doskopu dość odległych zdarzeń, nie­ spodzianek, przygód, obserwacji, utra­ pień etc. będę wybierał na chybił trafił, przykładowo: nocowanie pod gołym niebem, na przyzbie, do pierwszych przymrozków – z powodu rozplenio­ nego robactwa w chałupie, wśród któ­ rego prym wiodły wiecznie nienasyco­ ne pluskwy. Gotowanie cieniutkich zupek w... nocniku (innych garnków do miejsco­ wego sklepiku nie dowieźli). A katok? Cóż to takiego? Oto wy­ jaśnienie: krowim łajnem (było go pod dostatkiem w sieniach lepianek) wy­ mieszanym ze słomą oblepiało się ob­ róconą do góry dnem miednicę. Po wyschnięciu odrywało się „to” od for­ my i po oblaniu wodą wyrzucało na mróz. Powstawał znakomity… ślizgacz do zjeżdżania z górki. „Siedziało się wprawdzie na g….e, ale zamrożonym i bardzo śliskim”. Ów przemyślnie wy­ konany snowboard dematerializował się z nadejściem wiosny. A teraz... wiuga (a właściwie – wiuuuugaaaa!) – zadymka śnieżna. Kiedy rozpoczynała swoje harce, le­ piej było na Boży świat nie wyglądać. Gęsty śnieg błyskawicznie zalepiał oczy, powodując całkowitą dezorien­ tację w terenie. W taką właśnie porę zamarzła Polka. Wyszła do sąsiadki po mleko dla dziecka. Znaleziono ją po trzech dniach, kilka kilometrów za wsią, zamienioną w... słup lodu. Sy­ beryjski mróz – to podstępny towa­ rzysz niedoświadczonych przybyszów.

Pozbawiał nieszczęśników uszu, nosów, palców, dziurawił policzki... Ale i upał dawał się we znaki. Szu­ kano ochłody, gdzie się dało. Autorka wspomina zbieranie w głębokim ste­ pie tzw. katiaszy (krowich placków na opał). Wtedy to natrafiła na idealnie okrągłe leje wypełnione wodą. W trak­ cie kąpieli skóra pokrywała się... lśnią­ cym złotem (?). Złudzenie było całko­ wite. Po wyjściu z wody czar pryskał, złocista powłoka znikała jak sen. Cho­ dziły słuchy, że owe leje to pamiątki po odpryskach/odłamkach słynnego

Tak zatytułowaną książkę – autorstwa Krystyny Sławskiej (Słabówny) – podarował mi kolega, zaznaczając przy tym, że jest bardzo ciekaw mojej opinii po lekturze tejże publikacji. Cóż było robić?

„A niech to wszystko mole zjedzą” Jerzy Stanisław Grzegorczyk

meteorytu tunguskiego (z 1908 roku). Jednak głównym kąpieliskiem był oczywiście Toboł i związane z tą rzeką niezwykle traumatyczne dla Autorki wspomnienie: na jej oczach topiły się mama i ciocia. Na ratunek pośpieszył wioskowy woziwoda Kola, którego główne zajęcia (w powszechnej opi­ nii) polegały na zbijaniu bąków i grze na bałałajce. W brawurowej akcji ura­ tował obie panie. Nieprzytomną mamę wydobył z samego dna rzeki. Dzielny chłopak do końca trzymał fason (nie przyjął złotego zegarka w podzięce za swój wyczyn), a jego akcje u miejsco­ wych dziewcząt z nagła poszybowały w górę. Osobnym rozdziałem były kontakty z Kazachami. Ich auł znajdował się za rzeką. Zaglądali do wsi w celach nie tyl­ ko handlowych, częściej, żeby pogadać. Autorka z prawdziwą sympatią wspomi­ na niejakiego Dosana. „Był bezpośredni, szczery, kulturalny i z poczuciem humo­ ru”. Swego ulubionego powiedzonka: „Cztob was moli sjeli” (żeby was mole zjadły) z niewielkimi modyfikacjami używał najczęściej – w sytuacjach emo­ cjonalnie nieobojętnych.

Jeszcze całkiem niedawno to intelektualiści wyznaczali cele dla Polski i troszczyli się o nią. Jan Lechoń pisał: „Chciałbym raz zobaczyć, gdy przeszłość wyżeniem, Czy wszystko w pył rozkruszę, czy... Polskę obudzę”.

P

o 123 latach państwowego niebytu oraz niewoli myślano o własnym kraju w ojczyź­ nianych kategoriach pojęcio­ wych i nie było to, tak jak dzisiaj, passé. Nasi przodkowie z początków XX wie­ ku rozumieli doskonale, czym może być podległość obcym mocarstwom i pewnie dlatego tak odważnie kochali

będąc na dorobku, chciałby jeszcze słuchać poetów? Intelektualiści zamknęli się w swoich bibliotekach, oddając pole politykom, a ci stali się nowym głosem narodu. To oni, politycy, wykreowali obecną rzeczywistość XXI wieku. Jan Lechoń mógł pisać swoje pozytywne wiersze o Polsce prawie sto lat temu

Była taka chwila, że po swoim: – Niech to wszystko mole zjedzą! za­ komunikował: – Przychodzę zaprosić was na swój ślub. Opowiedział o tym, jak narzeczoną porwał z domu rodzi­ ców (zwyczaj uświęcony tradycją!). Kosztowała go... wielbłąda i parę ko­ ni. Weselis­ko w jurcie Dosana musia­ ło być dużą atrakcją. Goście siedzie­ li w dwudziestoosobowym kręgu, na wielbłądzich skórach, a w centrum stała micha z baraniną i pomniejsze naczynia z placuszkami i smakowitym sosem (Wyobrażam sobie, że Autorka

Liderzy rządzącego ugrupowania mówią głośno o restytucji przemysłu okrętowego, i chwała im za to. Jednak minęły już dwa lata, a jakoś owej od­ budowy nie widać. Zresztą jak można odbudować coś, co się parę lat wcześ­ niej utraciło, a teraz nie chce się doko­ nać analizy, dlaczego do tego w ogóle doszło? Jacy ludzie stali za upadkiem

wreszcie pojadła do syta). Kobiety pi­ ły kumys, panowie coś mocniejszego. Panna młoda obsługiwała samowar, milcząc, bez cienia uśmiechu na nie­ odgadnionej twarzy. Minęło trochę czasu... aż tu zno­ wu pojawił się Dosan z taką oto nowi­ ną: – Żona uciekła ode mnie. To nic, ale ukradła dwa konie! Niech to mole zjedzą! Koni żal. Dodał jeszcze, że nie potrzebuje żony-złodziejki.

D

ziały się tam również rzeczy „o których się filozofom nie śniło”. Przykład? Wyprawili się Polacy gromadą po chrust do pobliskie­ go lasu. „Coś” ich stamtąd wypłoszyło, a konkretnie – upiorny śmiech kobiecy, gdzieś z głębi lasu, spotęgowany echem. Przeraźliwe cha! cha! cha! cha!... jeżyło włosy na głowie. Słyszeli to wszyscy. Po powrocie okazało się, że miejscowi od dawna wiedzieli, że tam... straszy. Wieś Boryso-Romanowka (!) należa­ ła do dalszej rodziny ostatniego cara Wszechrusi – Mikołaja II. Krwawy ter­ ror rewolucji nie oszczędził Romano­ wych, nawet i takich z dziesiątej wody po kisielu. Wioska nad Tobołem poszła

o braterstwie i tolerancji. Liberałowie o niewidzialnej ręce rynku, a chrześ­ cijańscy demokraci już nie wiadomo o czym. Obudzicie się, panowie po­ litycy! Popatrzcie wokoło, ten świat przecież pieniądzem stoi, a żeby go zarabiać, trzeba mieć własną, niepod­ ległą gospodarkę, sprzężoną z gospo­ darkami światowych mocarstw, a nie być wiecznym podwykonawcą czy na kolanach rzeźbić ogrodowe krasnale. Chcemy budować morski port centralny. I dobrze! Tylko kim chce­ my go zbudować, skoro około 15 lat temu zamknęliśmy na gdańskiej poli­ technice katedrę budownictwa mors­

z dymem, a jej mieszkańców wymordo­ wano. Jak wieść niesie – ocalała jedynie 10-letnia dziewczynka, uciekając do pobliskiego lasu. Słuch po niej zagi­ nął. Mieszkańcy są pewni, że upiorny chichot to głos tej nieszczęśnicy. Las omijają z daleka. To nie jest jedyna nie­ samowita historia z tamtego czasu, ale nie będziemy streszczać całej książki.

W

1942 r. Krysia wraz z ma­ mą i ciocią po wielu sta­ raniach przeniosły się do Kustanaju. Wprawdzie zagubionej w stepie kazachskiej wioseczki od sto­ licy obwodu – pod względem cywili­ zacyjnego rozwoju – nie dzieliły „lata świetlne” (w odniesieniu do dzisiejszej kosmicznej Astany takie porównanie było by uprawnione), ale zawsze był to jakiś awans społeczny. Prawdą jest, że dalej klepały biedę (miesięczna pensja starczała na wiadro kartofli), mimo to żyło się odtąd w mniej uciążliwych warunkach. Przechadzające się ulica­ mi majestatyczne wielbłądy stanowiły o pewnej egzotyce miasta, a jednocześ­ nie uświadamiały zesłańcom, że Polska została za górami, za lasami... bardzo, bardzo daleko. Dojrzewała potrzeba przynaj­ mniej jakiejś namiastki wydarzeń o charakterze, nazwijmy to: kultural­ no-rozrywkowym, co zaowocowało powstaniem chóru – na początek. Organizatorką i dyrygentką w jednej osobie była mama Krysi (z profesji na­ uczycielka). Trzon repertuaru stano­ wiły pieśni patriotyczne. Próby chóru ściągały pod okna ich mieszkania nie tylko sąsiadów. Widzów przybywało; sugerowali nawet, że chętnie popa­ trzą na jakieś polskie tańce. Sprawa zaczęła się rozkręcać, nabierać tem­ pa. Znalazła się sala w remizie oraz instrumentaliści (spośród strażaków); nie mówiąc już o oficjalnej zgodzie NKWD i władz lokalnych. Naprędce wykombinowano stroje do poloneza, kujawiaka, krakowiaka… (bardzo po­ mocni okazywali się Rosjanie). Kon­ cert (połączony z recytacjami) odbył się w listopadzie (1943) – w rocznicę... Święta Niepodległości (!). Przyszły tłumy (wielu Rosjan); stali nawet na zewnątrz, pod oknami, mimo siarczys­ tego mrozu. Żar przedstawienia (przy otwartych na oścież drzwiach) wystar­ czająco ogrzewał słuchaczy. Czerwony pas, Ułani, ułani, Pierwsza Brygada... pieśni harcerskie, recytacje, a potem mazur, krakowiak (w którym Krysia trzaskała podkówkami o deski pro­ wizorycznej sceny). Bisom nie było końca, łzom wzruszenia również. Wieść o tym wydarzeniu dotarła do władz miasta, które niedługo potem

centralny – jak będziemy dalej pogłębiać tory podejściowe? Czy jesteśmy skazani na Przedsiębiorstwo Robót Czerpalnych i Pogłębiarskich? Teraz to prywatna fir­ ma, kiedyś była państwowa. Jedno jest pewne – to firma strategiczna dla bez­ pieczeństwa państwa, bo jak jej zabrak­ nie, to, mówiąc kolokwialnie, kto nam odkurzy podejścia do naszych portów, gdy na przykład wybuchnie jakiś świato­ wy kryzys? Firma PRCiP została już kil­ kakrotnie pejoratywnie opisana. W ta­

oddały do dyspozycji zespołu... teatr, orkiestrę, a nawet rozgłośnię radio­ wą. Powtórzono występ, tym razem w okazałej scenerii, przy ogromnym aplauzie... Rosjan. Po tych sukcesach „zapominaliśmy na chwilę o głodzie, który na całe lata stał się naszym udziałem” – wspomina chórzystka i tancerka w jednej osobie. W związku z wyżej opisaną naro­ dową manifestacją, Autorka pokusiła się o taką oto refleksję: „Rosjanie cenią patriotyzm bez względu na to, kto jest tym patriotą: czy Rosjanin, czy – w da­ nym momencie – wróg”. Można by rzec: kolejny przyczynek do rozważań nad tzw. „zagadką rosyjskiej duszy”, ale to osobny temat. To był taki wybór obrazków z ży­ cia kazachskich zesłańców. Jeśli Czy­ telnik na pełny tekst tych wspomnień jak dotąd się nie skusił, to trudno – jego strata. Dodajmy jeszcze, że po przepro­ wadzce do Kustanaju dotarła do pań nie­ zwykle radosna wieść: tata i mąż, z któ­ rym straciły kontakt tuż przed wywózką – żyje! (Wilhelm Słaby vel Sławski był wybitnym działaczem polskiego skautin­ gu; pełnił funkcję Komendanta Obszaru Wschodniego Szarych Szeregów). Nie na darmo polecały go Bogu w codziennych modlitwach. Okazało się, że kiedy one walczyły o przetrwanie w kazachskim stepie, on harował w łagrach m.in. pod Władywostokiem (przy budowie Na­ chodki). Szczęśliwie zdołał wyrwać się z sowieckiego raju – z Armią Andersa. Wielu nie doczekało takiej okazji. Oto losy jednej z kresowych pol­ skich rodzin, tułających się po świecie w tamtych trudnych latach. Ich hero­ iczne zmagania z twardą, często ok­ rutną rzeczywistością, ich hart ducha i nieustępliwość w walce o przetrwa­ nie, pielęgnowanie ojczystych tradycji i uczuć narodowych, są dzisiaj dla nas prawdziwą szkołą patriotyzmu i przy­ kładem godnego życia, mimo nikłej – tak po ludzku rzecz biorąc – nadziei na lepsze jutro. Jesteśmy ich dłużnikami. I jeszcze wiele mówiący fragment wiersza – z listu napisanego w wiosce nad Tobołem: „Wy tam nie wiecie, że nie tylko chleba Ale i śmiechu, by wytrwać, potrzeba...” Patrzę na fotografię z okładki. Przedstawia dziewczynę w stroju kra­ kowskim, w postawie zadzierżystej, o śmiejących się, bystrych oczach... za chwilę ruszy w tany. To Krysia. Nie było okazji, by Ją poznać (nie­ stety nie doczekała pierwszego wydania swoich wspomnień). Miałbym ochotę powiedzieć Jej teraz, że jest to jedna z tych książek, które zostały napisane – ku pokrzepieniu naszych serc. K

pustych kontenerów, a jak tylko się poja­ wiły, stawki poszły o 300% w górę. Eugeniusz Kwiatkowski doskona­ le rozumiał geogospodarcze położe­ nie Polski. Wiedział, że Niemcy będą w Gdańsku blokować nam inicjatywę i utrudniać działania na każdym po­ lu, dlatego zdecydował się na budowę portu w Gdyni. Zaplanowano również miejsce dla stoczni. Gdy popadła ona w kłopoty, ówczesny zarządca komisa­ ryczny Gdyni Franciszek Sokół zorgani­ zował pieniądze na ratowanie zakładu. Wiedział, że bez tego przemysłu Polsce będzie bardzo trudno się rozwijać. Obecny prezydent tego miasta nie

Gospodarki morskiej przypadki Tomasz Hutyra

Pols­kę. Budowali ją od podstaw. Minęły lata, szereg pokoleń od­ chodziło naturalnie, jedno, niestety, wytracono podczas drugiej wojny światowej. Na jego miejsce przyszło nowe ze Wschodu. Lata peerelu cecho­ wały nowe warunki społecznej aktyw­ ności gospodarczej, narzucane siłowo przez aparat partyjny. Homo sovieticus był u szczytu swojego rozwoju. Gdy nadszedł czas upadku PRL, próżno było szukać intelektualistów, którzy by ostrzegli przed nowym, idą­ cym z Zachodu. Nikt z przedstawi­ cieli naszych elit nie przygotował się na radykalne zmiany własnościowe i systemowe. Akceptowano wszyst­ ko, co nam nasz wymarzony Zachód podsunął. Nowo narodzony, wycze­ kiwany i ożywczy zachodni wiatr miał nam przynieść dobrobyt opar­ ty na rozwiniętej gospodarce, a któż,

bez przeszkód. Widzieć ją prosto – ja­ ko swoją ojczyznę. Tymczasem polity­ kom przełomu Okrągłego Stołu nasz kraj przestawia się już zgoła inaczej... Wszyscy pamiętamy słowa Donal­ da Tuska, że polskość to nienormal­ ność! A któż z Szanownych Czytelni­ ków może wiedzieć, że na przykład taki zasłużony działacz Solidarności, jak obecny szef Stowarzyszenia God­ ność, będąc radnym miasta Gdańska śmiał twierdzić, że Niemcy budują lepsze statki, a zatem po co nam ta ca­ ła Stocznia Gdańska? A inni działacze związkowi? Gdzie byli, gdy rozkładano Polskie Linie Oceaniczne, likwidowa­ no zakłady kooperujące, szeroko ora­ no przemysł średni i ciężki?! Czas jednak goi rany, a my już nie pamiętamy przeróżnych głodowych strajków w obronie zakładów pracy. Mamy teraz przecież dobrą zmianę!

Stoczni Gdańskiej, Stoczni Gdyńskiej czy Stoczni Szczecińskiej? Jeżeli nie poznamy mechanizmów wrogiego przejęcia tych zakładów, nie poznamy zewnętrznych działań na are­ nie międzynarodowej osób lobbujących za likwidacją naszego przemysłu, to ni­ gdy niczego wielkiego nie zbudujemy. Damy radę z drogami, ze stadionami, damy radę nawet z mostami. Bo po­ siadamy bardzo mądrych inżynierów, zawsze ich mieliśmy – ale nie mamy niestety wizjonerów, na przykład ta­ kich, jakim był Eugeniusz Kwiatkowski. Politycy zajmują się sobą i włas­ nymi problemami. Tych z lewej strony sceny politycznej łatwo rozpoznać po sztandarze, pod którym kiedyś szli. Dawniej bolszewickim, później par­ tyjnym, a teraz pod jakimś bliżej nie­ określonym, bo kosmopolitycznym. Koncerny rządzą światem, a oni

kiego? Tak po prostu wyzbyliśmy się kształcenia w tej dziedzinie. Niedobór kadr może być poważną przeszkodą. Na całym naszym środkowym Wybrzeżu brakuje portu przynajmniej z jednym nabrzeżem głębokowodnym, chociażby dla rozładowania się ame­ rykańskiej armii. Gdzież podziewa się nasze planowanie strategiczne w tym przypadku? Kolejny interesujący wątek. Plat­ forma Obywatelska przeniosła dowódz­ two Marynarki Wojennej z Gdyni do Warszawy. Obecna władza planuje po­ wrót dowództwa do Gdyni. A może warto byłoby się zastanowić nad Szcze­ cinem? Raz, że dalej od Kaliningradu, a dwa, że pokazalibyśmy Niemcom, że Ziemie Odzyskane to są nasze zie­ mie. Taki mały ruch na geopolitycznej szachownicy, ale jakże wart analizy… Gdy już będziemy mieli ten port

kiej Francji, gdy pada podmiot prywatny niezbędny do funkcjonowania państwa, natychmiast wkracza administ­racja z planem naprawczym. A u nas? Czy ktoś myśli takimi kategoriami? Niedługo minie trzydzieści lat od zmiany systemowej w Polsce. Zostaliśmy gospodarką podwykonawczą bez prak­ tycznie żadnej światowej marki. Upadek przemysłu postępował szybciej od zmian światopoglądowych. Obecnie już rzadko słychać takie zwroty, jak ‘wolny rynek’, ‘międzynarodowa solidarność’, ‘kapitał nie ma barw narodowych’ i takie tam frazesy. Polacy widzą, jak świat pędzi do przodu i rozumieją, że jeżeli nie posta­ wimy na gospodarkę, to po nas. A gos­ podarka morska musi być kluczem do wszystkich naszych strategicznych ukła­ danek. Rok temu wystarczyło, aby jeden ze światowych armatorów zbankrutował i już w eksporcie nie można było znaleźć

wykazał w tej materii refleksu. Najwięk­ szym pracodawcą w Gdyni dzisiaj jest Urząd Miejski! Kto by się tam chciał jakimiś stoczniami przejmować! Teren odda się deweloperom i po kłopocie. Bez wizji rozwoju gospodarki morskiej na­ szego państwa nie damy rady doścignąć Zachodu. Nie dorównamy im nigdy. Na koniec dwa słowa o kompen­ sacji. Jak mówi słownik, to ‘równowa­ żenie jednego działania innym dzia­ łaniem’. Panowie z PO dokonali jej, to znaczy tej kompensacji, na Stoczni Gdynia. Czyli co zrobili? Zrównowa­ żyli – czy może przeważyli? Bez zbadania przyczyn upadku nie dojdziemy nigdzie. Miną kolej­ ne dwa lata i nie doczekamy się żad­ nej restytucji przemysłu okrętowego w Polsce. Będziemy kroczyli po śle­ pej uliczce, na końcu której może nas znów przywitać udręka... K


LUTY 2018 · KURIER WNET

PROMOC JA·I·EDUK AC JA Zła jakość powietrza w Polsce, chociaż często wyolbrzymiana, jest faktem. W swoim exposé 12 grudnia 2017 r. premier Mateusz Morawiecki mocno zaakcentował: „Czyste powietrze to wyzwanie cywilizacyjne, chcemy walczyć ze smogiem poprzez likwidację ubóstwa energetycznego”.

i spółdzielniami mieszkaniowymi. BOŚ SA – jako jedyny partner – przyjmował wnioski w okresie od 16 października 2017 r. do 31 stycznia 2018 r.

NFOŚiGW – Wielka batalia o czystsze powietrze stanowi istotny element wsparcia fi­ nansowego tych działań. W swojej ofercie NFOŚiGW posiada 16 pro­ gramów priorytetowych (lub ich czę­ ści) oraz prowadzi (jako Instytucja Wdrażająca) 6 działań/poddziałań I osi priorytetowej Programu Opera­ cyjnego Infrastruktura i Środowisko (POIiŚ 2014–2020), których realizacja wpływa na poprawę jakości powietrza. Ważną rolę w tym zakresie – zarów­ no w działaniach inwestycyjnych, jak w tzw. działaniach „miękkich” – pełnią projekty dofinansowane przez Fun­ dusz Europejskiego Obszaru Gospo­ darczego oraz Norweski Mechanizm Finansowy. Istotne znaczenie w finansowa­ niu przedsięwzięć antysmogowych mają również (lub będą mieć): Na­ rodowe Centrum Badań i Rozwoju, Fundusz Niskoemisyjnego Transpor­ tu, regionalne programy operacyjne (RPO), wojewódzkie fundusze ochro­ ny środowiska i gospodarki wodnej (WFOŚiGW), a także budżety samo­ rządów i inne. Resort środowiska przyjął syste­ mowe założenie (które Narodowy Fun­ dusz realizuje), że NFOŚiGW koncen­ truje swoje działania na inwestycjach o szerszym zasięgu, pozostawiając re­ alizację likwidacji tzw. niskiej emisji w gospodarstwach indywidualnych sa­ morządom oraz wojewódzkim fundu­ szom ochrony środowiska i gospodarki wodnej. NFOŚiGW zamierza w okresie do 2020 r. przeznaczyć na działania w obszarze ochrony powietrza prawie 11 mld zł.

Ciepłownictwo, kogeneracja, przesył oraz kompleksowa termomodernizacja Problematyka kogeneracji została szcze­ gółowo omówiona na łamach „Kurie­ ra WNET” w czerwcu ubiegłego roku (nr 36/2017), natomiast zagadnienia ciepłownictwa i przesyłu, a także kom­ pleksowej termomodernizacji, są przed­ stawione w bieżącym wydaniu na tej samej stronie, w odrębnych artykułach.

Finansujemy rozwój nowoczesnego ciepłownictwa

W

lub energię promieniowania słonecznego lub energię geotermalną. Projekty dotyczące wytwarzania energii z OZE oceniane są z wykorzystaniem kryteriów efektywności kosztowej oraz realizacji efektów wpisujących się w cele osi priorytetowej. Jednym z czynników branych pod uwagę przy wyborze takich inwestycji do wsparcia jest koncepcja opłacalności, czyli najkorzystniejszej relacji wielkości środków unijnych przeznaczonych na uzyskanie

FOT. MIEJSKIE PRZEDSIĘBIORSTWO ENERGETYKI CIEPLNEJ SA

ramach I osi priorytetowej Zmniejszenie emisyjności gospodarki Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko 2014–2020, Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wdraża działania i poddziałania związane z wytwarzaniem energii ze źródeł odnawialnych (OZE) oraz dystrybucją ciepła i chłodu. To przedsięwzięcia, które mają duży wpływ na poprawę jakości powietrza. W poddziałaniu 1.1.1 Wspieranie inwestycji dotyczących wytwarzania energii z odnawialnych źródeł wraz z podłączeniem tych źródeł do sieci dystrybucyjnej/ przesyłowej wsparcie jest skierowane na realizację projektów inwestycyjnych dotyczących: budowy lub przebudowy jednostek wytwórczych skutkujących zwiększeniem wytwarzania energii z odnawialnych źródeł wraz z podłączeniem tych źródeł do sieci dystrybucyjnej/przesyłowej. Elementem projektu jest zatem przyłącze do sieci elektroenergetycznej lub sieci ciepłowniczej należące do beneficjenta projektu (wytwórcy energii). Rodzaje przedsięwzięć w obszarze odnawialnych źródeł energii wynikają z Krajowego Planu Działania w zakresie energii ze źródeł odnawialnych. Efektem poddziałania będzie przyczynienie się do wypełnienia zobowiązań wynikających z tzw. pakietu energetyczno-klimatycznego Unii Europejskiej oraz Strategii Europa 2020. Wsparcie obejmie następujące projekty: budowa, przebudowa instalacji skutkująca zwiększeniem mocy zainstalowanej lądowych farm wiatrowych, jednostek wykorzystujących biomasę, jednostek wykorzystujących biogaz oraz jednostek wykorzystujących wodę

Układanie sieci ciepłowniczej w centrum Krakowa

1 MWh energii lub 1 MW mocy zainstalowanej wynikających z budowy/ przebudowy danej instalacji. Poza tym o wsparciu takich projektów decydują inne osiągane rezultaty w stosunku do planowanych nakładów finansowych (np. wielkość redukcji dwutlenku węgla). Pomoc inwestycyjna z POIiŚ została przewidziana przede wszystkim w formie zwrotnej. W ograniczonym zakresie może ona przyjąć również formę dotacji.

Warto zaznaczyć, że NFOŚiGW jest także beneficjentem i partnerem wio­ dącym projektu pod nazwą: Ogólnopolski system wsparcia doradczego dla sektora publicznego, mieszkaniowego oraz przedsiębiorstw w zakresie efektywności energetycznej (EE) oraz OZE, który Narodowy Fundusz rea­ lizuje wspólnie z 14. WFOŚiGW oraz Urzędem Marszałkowskim w Lublinie (w ramach poddziałania 1.3.3 POIiŚ 2014–2020). NFOŚiGW wychodzi tu­ taj z założenia, że zrównoważone za­ rządzanie energią i poprawa (niskiej w Polsce) efektywności energetycznej to również istotny czynnik obniżania emisji zanieczyszczeń do atmosfery. Problematyka doradztwa energetycz­ nego oraz OZE została szczegółowo omówiona na tych łamach we wspo­ mnianym już wydaniu z czerwcu ubie­ głego roku (nr 36/2017).

Wizualizacja Parku Rataje w Poznaniu. Stan po realizacji projektu, na który miasto Poznań otrzymało dotację z działania 2.5 POIiŚ. AUTOR: PRACOWNIA PROJEKTOWA PERSPEKTYWA

Projekty na rzecz poprawy jakości życia w miastach W ramach koordynowanego przez NFOŚiGW unijnego działania 2.5 Poprawa jakości życia w miastach (drugi typ projektów: Rozwój terenów zieleni w miastach i ich obszarach funkcjonalnych) wspierane są działania, któ­ re przyczyniają się do zahamowania spadku powierzchni terenów zieleni w miastach i ich obszarach funkcjo­ nalnych. Priorytetowo traktuje się te projekty, których realizację zaplano­ wano na obszarach o przekroczonych normach jakości powietrza, czyli tych, dla których istnieją obowiązujące pro­ gramy ochrony powietrza. Przedsięwzięcia podejmowane w ramach działania 2.5 przyczyniają się do promowania miejskich systemów regeneracji i wymiany powietrza, po­ wstrzymania fragmentacji przestrzeni miast, przez co pozytywnie wpływają na jakość życia mieszkańców. Nie trze­ ba bowiem tłumaczyć, że tereny zieleni pełnią istotne dla mieszkańców funkcje zdrowotne i rekreacyjne. Realizowane są projekty m.in. w zakresie: tworzenia i odnowie­ nia pokrytych niską zielenią stref W działaniu 1.5 Efektywna dystrybucja ciepła i chłodu, mając na uwadze zły stan jakości powietrza w Polsce, przewiduje się, że wsparcie będzie skierowane na poprawę efektywności dystrybucji ciepła i/lub chłodu głównie na cele komunalno-bytowe i ma odnosić się do obszarów (głównie miejskich) posiadających przygotowane i pozytywnie zweryfikowane przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej plany gospodarki niskoemisyjnej (PGN) oraz wynikających ze strategii Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych (ZIT) miast wojewódzkich, w których uwzględniono potrzeby dotyczące ograniczenia emisji zanieczyszczeń, w tym głównie CO2 i pyłów PM10. Zgodnie z rządową „Strategią na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” wsparciem będzie można również objąć miasta średnie, w tym tracące funkcje społeczno-gospodarcze. Nadrzędnym celem podjętych interwencji ma być poprawa jakości powietrza poprzez ograniczenie emisji zanieczyszczeń szczególnie szkodliwych dla jakości życia ludzi, czyli zmniejszenie tzw. niskiej emisji na obszarach, gdzie występują ponadnormatywne poziomy stężenia pyłów PM10. Wspomniane ograniczenie niskiej emisji ma polegać na zastępowaniu indywidualnych źródeł ciepła przez wykorzystywanie ciepła systemowego z efektywnych systemów ciepłowniczych. Inwestycje przyczynią się do zmniejszenia zużycia nieodnawialnej energii pierwotnej, redukcji emisji CO2 i zmniejszenia emisji pyłu do atmosfery. W NFOŚiGW rozpoczęto prace nad przygotowaniem pilotażowego programu priorytetowego, który będzie wspierał wdrażanie w ciepłownictwie innowacyjnych i inteligentnych technik, w tym magazynowania energii cieplnej, i wdrażanie odnawialnych źródeł energii (OZE). Rozwój nowoczesnego ciepłownictwa jest optymalnym i systemowym działaniem dla poprawy jakości powietrza. K

przewietrzania miasta umiejscowio­ nych w uprzywilejowanych strefach wiatru, jeśli takie występują na obszarze miasta, tworzenia i odnowienia tzw. zielonych ścian.

Promocja i edukacja W ramach działania 2.4 Ochrona przyrody i edukacja ekologiczna POIiŚ 2014–2020, a także programu prioryte­ towego NFOŚiGW Edukacja ekologiczna oraz projektów dofinansowywanych ze środków Europejskiego Obszaru Go­ spodarczego i Norweskiego Mechani­ zmu Finansowego, NFOŚiGW wspiera finansowo i merytorycznie (w zakresie promocji i edukacji) przedsięwzięcia, których celem jest podnoszenie pozio­ mu świadomości ekologicznej i kształ­ towanie postaw ekologicznych spo­ łeczeństwa. Dokonuje się to poprzez promowanie zasad zrównoważonego rozwoju oraz zagadnień ochrony po­ wietrza i efektywności energetycznej, które przekładają się na problematykę zmniejszania poziomu zanieczyszczeń powietrza.

Wspieranie energetyki obywatelskiej – program Prosument NFOŚiGW pod koniec sierpnia 2017 r. zawarł z Bankiem Ochrony Środowi­ ska SA dwie umowy (na dotacje i po­ życzki), dotyczące udostępnienia środ­ ków z przeznaczeniem na kredyty wraz z dotacjami na realizację przedsięwzięć realizowanych w ramach programu priorytetowego System – Wsparcie działań ochrony środowiska i gospodarki wodnej realizowanych przez partnerów zewnętrznych, Część 3) Prosument – linia dofinansowania z przeznaczeniem na zakup i montaż mikroinstalacji odnawialnych źródeł energii. Narodowy Fundusz Ochrony Śro­ dowiska i Gospodarki Wodnej udostęp­ nił Bankowi Ochrony Środowiska do 40 mln zł (w tym do 12 mln zł na dotacje) z przeznaczeniem na zawieranie umów z klientami indywidualnymi, posiada­ jącymi prawo do dysponowania budyn­ kami mieszkalnymi oraz wspólnotami

NFOŚiGW operatorem Funduszu Niskoemisyjnego Transportu Zgodnie z badaniami i obliczeniami modelowymi wojewódzkich inspek­ toratów ochrony środowiska, niska

NFOŚiGW wspiera termomodernizację budynków

K

ompleksowa termomodernizacja budynków jest jednym z ważnych obszarów batalii o czystsze powietrze w Polsce, którą aktywnie wspiera Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Mniejsze zużycie energii to bowiem ograniczenie emisji do atmosfery szkodliwych pyłów i gazów. W okresie planowania 2014–2020 Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW) jest instytucją wdrażającą dla określonych działań i poddziałań Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko (POIiŚ 2014–2020). Zgodnie z porozumieniem zawartym z Ministrem Energii, NFOŚiGW wdraża między innymi działanie 1.3 Wspieranie efektywności energetycznej w budynkach. Pod tym hasłem mieszczą się prace w zakresie głębokiej, kompleksowej termomodernizacji budynków użyteczności publicznej (w ramach poddziałania 1.3.1) oraz wielorodzinnych budynków mieszkalnych (w ramach poddziałania 1.3.2). Prowadzenie tych prac zapewnia równocześnie konkretne wsparcie realizacji celów zawartych w regionalnych programach ochrony powietrza, zmierzających między innymi do likwidacji niskiej emisji. Chodzi przy tym o działania w możliwie szerokim wymiarze, a więc o głęboką, kompleksową modernizację, opartą na systemie monitorowania i zarządzania energią. Projekty dotyczące modernizacji energetycznej budynków muszą być zgodne z rozporządzeniem Ministra Infrastruktury z 12 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków technicznych, jakim

powinny odpowiadać budynki oraz ich usytuowanie. Kluczowym elementem projektów jest audyt energetyczny, w ramach którego określa się optymalny zestaw działań zwiększających efektywność energetyczną danego budynku. Głęboka, kompleksowa modernizacja energetyczna może obejmować ocieplenie obiektu oraz wymianę na energooszczędne ich wyposażenia, takiego jak okna, drzwi zewnętrzne; modernizację wewnętrznej instalacji

AUTOR PROJEKTU: STUDIO PROJEKTOWE OIKOS ROMAN LEWOSIUK

W

tych działaniach ad­ ministrację rządową i samorządową ak­ tywnie wspiera Na­ rodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Jakość powietrza w Polsce, w zgodnych (chociaż różniących się danymi wyjściowymi i proporcjami) ocenach Europejskiej Agencji Środo­ wiska, Światowej Organizacji Zdro­ wia, organizacji HEAL oraz Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska, jest zła. Nie spełnia ona wymogów zarówno norm krajowych, jak i euro­ pejskich, w szczególności dyrektywy 2008/50/WE Parlamentu Europejskie­ go i Rady z 21 maja 2008 r. w sprawie jakości powietrza i czystszego powie­ trza dla Europy (CAFE). Zanieczyszczone powietrze prze­ kłada się na obniżenie jakości życia mieszkańców tych rejonów kraju, w których przekroczenia standardów (szczególnie pyłu zawieszonego PM 2,5) są największe i przynoszą okre­ ślone, negatywne skutki zdrowotne i ekonomiczne. Troska o poprawę jakości powie­ trza, popularnie nazywana „walką ze smogiem”, a także „batalią o czystsze powietrze”, wymaga realizacji syste­ mowych i wszechstronnych działań, takich jak: określenie standardów ja­ kości paliw, unormowanie standardów pieców/palenisk, likwidacja przestarza­ łych pieców/palenisk (tzw. „kopciu­ chów”), rozwój sieci ciepłowniczych oraz ciepłownictwa niskoemisyjnego, rozwój transportu niskoemisyjnego, a w szczególności samochodów elek­ trycznych i hybrydowych. Równolegle są prowadzone kam­ panie edukacyjno-informacyjne pod­ noszące świadomość społeczeństwa w zakresie problematyki ochrony i jakości powietrza oraz realizowany, w ramach Państwowego Monitorin­ gu Środowiska, rozwój sieci pomiaro­ wych i monitoringowych oraz symu­ lacji komputerowych dla tego obszaru wiedzy. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej

Ogólnopolski system doradztwa energetycznego oraz OZE

Projekt budynku po termomodernizacji – obiekt należący do Spółdzielni Mieszkaniowej „Przylesie”, zlokalizowany przy ul. 23 Marca w Sopocie

ogrzewania i przygotowania ciepłej wody użytkowej oraz oświetlenia. Istotna jest również przebudowa systemów grzewczych – wraz z wymianą źródeł ciepła na bardziej efektywne energetycznie i ekologiczne – albo podłączeniem do sieci ciepłowniczej/ chłodniczej lub modernizacją takich przyłączy. W grę wchodzi również zmiana na nowocześniejsze systemów

19

emisja ze środków transportu odpo­ wiada w centrach dużych miast za 40–60 proc. zanieczyszczeń powie­ trza. Rozwój transportu elektrycznego (a generalnie niskoemisyjnego) to dla Polski duże wyzwanie, ale i ogromna szansa. Pod koniec ubiegłego roku (29 grudnia 2017 r.) Narodowe Cen­ trum Badań i Rozwoju (NCBiR) i NFOŚiGW podpisały umowę umoż­ liwiającą finansowanie zakupów no­ wej generacji autobusów przez polskie miasta uczestniczące w programie Bezemisyjny transport publiczny. Kwo­ ta 2,2 mld zł przeznaczona na ten cel będzie pochodziła ze środków Fundu­ szu Niskoemisyjnego Transportu oraz NFOŚiGW, który uruchomi program priorytetowy Gepard II.

Systemy i sieci pomiarowe monitoringu powietrza Narodowy Fundusz Ochrony Środowi­ ska i Gospodarki Wodnej wspiera Pań­ stwowy Monitoring Środowiska (PMŚ), czyli system pomiarów, ocen i prognoz stanu środowiska oraz gromadzenia, przetwarzania i rozpowszechniania wyników badań i oceny elementów środowiska. NFOŚiGW finansuje bądź współ­ finansuje czynione przez Główny In­ spektorat Ochrony Środowiska oraz wojewódzkie inspektoraty ochrony śro­ dowiska zakupy wyposażenia służącego do realizacji zadań PMŚ – urządzeń analitycznych, stosownych programów i systemów pomiarowych.

NFOŚiGW pracuje nad nowymi programami W Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej trwają prace analityczne i przygoto­ wawcze dotyczące m.in. rozwoju ni­ skoemisyjnych usług transportowych, samowystarczalności energetycznej, energooszczędnych domów drew­ nianych czy efektywnych systemów oświetleniowych. W I kwartale 2018 r. NFOŚiGW przewiduje zawarcie umów o współ­ pracy ze wszystkimi wojewódzkimi funduszami w obszarze realizacji pro­ jektów antysmogowych. Efektami tych prac będą kolejne programy i działania antysmogowe, któ­ re wydatnie przyczynią się do poprawy jakości powietrza w Polsce. K wentylacji mechanicznej, przebudowa systemów chłodzących i budowa/przebudowa klimatyzacji. W modernizowanych energetycznie budynkach są wprowadzane odnawialne źródła energii (OZE) oraz systemy zarządzania energią. Zakres projektu powinien prowadzić do redukcji zużycia energii końcowej o co najmniej 25 procent. Rezultatem interwencji podjętych w działaniu 1.3 POIiŚ 2014–2020 ma być poprawa stanu środowiska w skali lokalnej, przede wszystkim dzięki ograniczeniu emisji zanieczyszczeń szczególnie szkodliwych dla jakości życia ludzi, a także ograniczenie emisji CO2. Alokacja finansowa środków unijnych na realizację powyższych zadań wynosi ok. 430 mln euro, a maksymalny poziom dofinansowania z Unii Europejskiej to 85 proc. wydatków kwalifikowalnych na poziomie projektu. Beneficjentami poddziałania 1.3.1 mogą być państwowe jednostki budżetowe, administracja rządowa oraz nadzorowane lub podległe jej organy i jednostki organizacyjne, a także podmioty będące dostawcami usług energetycznych dla wyżej wymienionych beneficjentów. Z kolei do potencjalnych podmiotów objętych poddziałaniem 1.3.2 należą spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe zlokalizowane na terenach wskazanych w strategiach zintegrowanych inwestycji terytorialnych (ZIT) miast wojewódzkich oraz w miastach subregionalnych, określonych w kontraktach terytorialnych. We własnej ofercie NFOŚiGW posiada dodatkowo program priorytetowy 3.1 Poprawa jakości powietrza, Część 2) Zmniejszenie zużycia energii w budownictwie, którego beneficjentami są podmioty nie mogące aplikować do projektów unijnych, jak na przykład: muzea, szpitale, zakłady opiekuńczo-lecznicze, hospicja, obiekty zabytkowe, obiekty sakralne wraz z budynkami towarzyszącymi oraz bursy i domy studenckie. K


KURIER WNET · LUTY 2018

20

W

maju 2013 roku, w Kazimierzu nad Wisłą, z udziałem dra Kropa i redak­ tora Lubelskiego Uniwersytetu Me­ dycznego, prof. Kazimierza Głownia­ ka, odbyło się spotkanie założycielskie Stowarzyszenia Medycyny Ekologicz­ nej (www.ecomedicum.org). Jednym z jego celów jest utworzenie medyczno­ -edukacyjnego Polskiego Centrum Pre­ wencji Chorób, służącego wszystkim. Wysoko przetworzona żywność, zatrucie gleby herbicydami i pestycy­ dami, GMO, rozpanoszenie się „Wiel­ kiej Farmy” (kto np. wie, że połowa światowej produkcji antybiotyków jest zużywana przez „przemysł ho­ dowlany”?) ‒ to tylko część przyczyn składających się na epidemię chorób „syfilizacyjnych”, jaką opisał dr Józef Krop. Jego książka (jej drugie, polskie wydanie ukaże się pod koniec 2017 roku) podaje informacje porażające, np.: „W ostatnim dziesięcioleciu liczba chorób nowotworowych wśród dzieci wzrosła o 200% (!). Jest to spowodo­ wane przede wszystkim stosowaniem pestycydów (str. 25).

Lotne zanieczyszczenia organiczne przedostają się przez łożysko do płodu i przekraczają barierę mózgową. Pierwszym objawem zatrucia mózgu jest depresja. „Dzisiaj wykrywa się ok. 200 subs­ tancji toksycznych we krwi pępowi­ nowej noworodka. Mleko matek jest do tego stopnia zanieczyszczone, że gdyby stanowiło produkt komercyjny, nie dopuszczono by go do sprzedaży. W najsilniej uprzemysłowionych re­ gionach USA zaleca się, by matki nie karmiły niemowląt piersią dłużej niż sześć miesięcy, gdyż w tym czasie or­ ganizm dziecka wchłonie maksymalną dopuszczalną w ciągu życia ilości subs­ tancji rakotwórczych” (str. 95). „W samym Toronto toksycz­ ność powietrza powoduje 1000

Piątek 9 lutego to w tym roku pierwszy dzień karnawału w Rio de Janeiro, którego historia sięga XVII wieku. Codziennie na ulicach miasta potrafią bawić się 2 miliony osób z całego świata. Hulanki i swawole kończą się wczesnym rankiem w Środę Popielcową, gdy przyznawany jest prestiżowy tytuł najlepszej szkoły samby i rozpoczyna się czas przygotowań do Wielkanocy, która przypada w tym roku 1 kwietnia. Na zdjęciu tancerka ze szkoły samby Grêmio Recreativo Escola de Samba Portela, która zdobyła tytuł w 2017 roku. Fot. Leandro Neumann Ciuffo (CC BY 2.0) przedwczesnych zgonów i 5500 hos­ pitalizacji rocznie” (str. 97). Z tą in­ formacją koresponduje podana przez ekologów informacja, że nowojorscy taksówkarze nie mogą być krwiodaw­ cami z uwagi na zbyt duże stężenie tlen­ ku węgla (czadu) we krwi! Kiedy Pałac Kultury w Warsza­ wie obudujemy dookoła wieżowca­ mi (utrudniając wietrzenie centrum miasta) ‒ osiągniemy podobny efekt. Dwa dojrzałe drzewa oczyszczają tyle powietrza (i produkują tyle tlenu), ile zużywa jeden człowiek. Ponoć w ostat­ nich latach wycięto w Warszawie 150 tys. drzew, jak podała „Gazeta Wybor­ cza”. Ile osób skazano tym samym na choroby płuc i ich pochodne?

RYC. POLONIA TYPOGRAPHICA, WYD. ZNIO

Historia jednego zdjęcia...

O S TAT N I A· S T R O N A

W

jednym z pism ekologicz­ nych proponowałem, by każda osoba, która zgi­ nęła w PW44, otrzymała żywe drze­ wo pamięci ‒ co byłoby lekcją historii i dotlenienia żywych. Z gabinetu pre­ zydenta Warszawy otrzymałem od­ powiedź, że projekt jest niemożliwy do realizacji! Wróćmy do książki doktora Kro­ pa. Str. 142: „Lotne zanieczyszczenia organiczne są określane skrótem VCO. Są rozpuszczalne w tłuszczach i w nich się kumulują (…) Są toksyczne dla wą­ troby i nerek. Powodują także arytmię serca. Przedostają się przez łożysko do płodu i przekraczają barierę mózgową. Przechodzą do mleka matki. VOC są te­ ratogenne i powodują uszkodzenie pło­ du. Zaburzają również spermatogenezę. Pierwszym objawem zatrucia mózgu jest depresja. Oprócz ogólnego zmęcze­ nia, zawrotów i bólów głowy, drętwienia kończyn, pojawiają się objawy irytacji, niepokoju, zaburzenia pamięci, koncen­ tracji i obniżenia inteligencji” (Pytanie: czy te objawy korespondują z opisami, dociekaniem przyczyn wydarzeń typu „zbrodnia w afekcie”? Spokojny dotąd człowiek nieoczekiwanie dopuszcza się czynów zbrodniczych ‒ czy ten aspekt jest brany pod uwagę?). Str. 144: „Polichlorowane bifenyle ‒ określa się powszechnie skrótem PCB (…) należą do związków bardzo trud­ no ulegających biodegradacji. Ślady ich zaczęto odkrywać nawet w Arktyce i na Antarktydzie (!). Zwykłe spalanie PCB prowadzi do tworzenia związków typu dioksyn, należących do najbardziej groź­ nych trucizn. (…) Dioksyny należą do

Dr Józef Krop – absolwent Akademii Medycznej w Krakowie, student Juliana Aleksandrowicza – po ukończeniu studiów wyjechał do Kanady, gdzie od 1972 r. prowadził praktykę lekarską. Po niemal 30 latach pracy swe doświadczenia opisał w książce: „Ratujmy się! Elementarz medycyny ekologicznej”.

Medycyno, dokąd zmierzasz? Paweł Zawadzki

trwałych zanieczyszczeń organicznych. (…) Stanowią one grupę najbardziej ra­ kotwórczych i toksycznych substancji, zaburzających pracę hormonów, układu immunologicznego, nerwowego i roz­ rodczego” (uwaga: spalanie w piecach niektórych odmian plastiku też powo­ duje powstawanie dioksyn!). Str. 160: „Faktycznie wszystkie pes­ tycydy są w różnym stopniu toksyczne. (…) Lekarze ekolodzy uważają, że nie istnieje bezpieczny pestycyd i należy ich unikać pod każdym względem. (…) Warzywa i owoce sprzedawane w su­ permarketach z reguły zawierają dzie­ sięć lub więcej pestycydów”.

Str. 175: „W Ameryce Północnej większa część kukurydzy jest genetycz­ nie modyfikowana. Niestety ta ważna informacja nie jest podawana na ety­ kietach opakowań”. Str. 178: „Soja jest rośliną często genetycznie modyfikowaną. W czasie uprawy genetycznie modyfikowanej soi jest używany w ogromnej ilości środek ochrony roślin Roundup w celu zniszczenia rosnących wokół chwas­ tów. Ta forma uprawy powoduje, że soja staje się substancją zmieniającą pracę hormonów u dzieci i dorosłych po jej spożyciu (Pytanie: czy i kie­ dy dojdzie do precedensu ‒ procesu

o odszkodowanie za operację zmia­ ny płci?). Str. 182: „Mleko produkowane w USA często zawiera genetycznie zmo­ dyfikowany bydlęcy hormon wzrostu”. Itp., itd. ‒ dr Krop nie jest w swych obserwacjach odosobniony ‒ sporo książek, jakie zostały przetłumaczone i wydane w ostatnich latach w Polsce (np. „Farmagedon”, „Głosy rewolucji żywnościowej” i in.) zawiera bardzo podobne obserwacje i wnioski; warto spytać ekologów. „Głosy rewolucji żywnościowej” są świadectwem, że Amerykanie za­ czynają sobie powoli uświadamiać, że kult mięsożerstwa, wysoko przetwo­ rzona żywność, GMO może jednak nie wychodzą na zdrowie; problem – jak zmienić nawyki żywieniowe i co zrobić z zapasami magazynowymi…

K

siążka doktora Józefa Kropa, jej pierwsze wydanie angielskie ‒ została doceniona i zauwa­ żona na Zachodzie. Polska nie dogo­ niła jeszcze „osiągnięć” USA i Kanady w złych nawykach żywieniowych, wy­ soko przetworzonej żywności, GMO, chemizacji rolnictwa, zatrucia środowi­ ska, rozpanoszenia się „Wielkiej Farmy” ‒ ale ślepe i bezmyślne naśladowanie wzorców amerykańskich może nam boleśnie przypomnieć przysłowie, że „mądry Polak po szkodzie”. Czy musimy naśladować wzorce USA? Czy nasza medycyna jest przy­ gotowana na epidemię chorób „syfili­ zacyjnych”, których źródłem jest kult mięsożerstwa, zatrute środowisko, wy­ soko przetworzona żywność, lekoma­ nia, GMO itd.? „Współczesna medycyna stała się dobrze prosperującym przemysłem, produkującym ludzi chorych” ‒ to de­ finicja botanika japońskiego, prof. Te­ ruo Higi, odkrywcy EM, chyba dobrze oddająca aktualną sytuację. Podczas protestów służb zdrowia (pielęgniarki, lekarze i in.) nikt nie doma­ gał się zwiększenia nakładów na profilak­ tykę, edukację prozdrowotną ‒ dlaczego? Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza wydała antologię fraszek medycznych („Fraszki z łezką”) ‒ od czasów Reja i Kochanowskiego. Przewija się w nich ten sam motyw, który najcelniej wyraża anonimowa fraszka: „Lekarz wspiera aptekarza, obaj znów trumniarza, ale do ostatniej pory na nich wszystkich robi

chory”. Nic przez wieki się nie zmieni­ ło ‒ aptekarz to „Wielka Farma” (ma­ my jedno z pierwszych miejsc w UE w lekomanii), „lekarz” to współczesna medycyna (czyli dobrze prosperujący przemysł produkujący ludzi chorych). Hasła „Więcej kasy” oznaczają, że nie myśli się, nie wylicza, jakie oszczędno­ ści przyniosłaby profilaktyka, troska o środowisko, edukacja. Podczas trwających 6 lat studiów medycznych ‒ na naukę etyki przezna­ cza się 30 godzin! Nie ma ziołolecznict­ wa (a Polska była kiedyś potentatem w uprawach ziół), nie ma nauczania o relacjach między zdrowiem a dietą. A przecież mieliśmy takie autoryte­ ty jak prof. Ożarowski, o. Klimuszko, salezjanin Edmund Szeliga, który pro­ pagował leki z puszczy amazońskiej, którą wycinamy dla krótkowzrocznie pojmowanych zysków, m.in. po to, by np. wprowadzić tam hodowlę krów, których nigdy tam nie było! Książkę doktora Kropa można i na­

Dwa dojrzałe drzewa oczyszczają tyle powietrza, ile zużywa jeden człowiek. W ostatnich latach wycięto w Warszawie 150 tys. drzew. Ile osób skazano tym samym na choroby płuc i ich pochodne? leży odczytać jako sygnał alarmowy, opis kryzysu zdrowia i medycyny, jaki nas czeka, jeśli zdecydujemy się naślado­ wać osiągnięcia i błędy modelu medy­ cyny euroatlantyckiej, której fundamen­ tem stał się zysk – bóg Mamon. Która zapom­niała zapytać o konsekwencje i skutki wyboru takiej drogi. Pytania: Medycyno, dokąd zmie­ rzasz? Człowieku, dokąd idziesz? ‒ warto postawić. Chyba, że przyzna­ my rację Stanisławowi Lemowi, który przewidywał możliwość popełnienia samobójstwa przez wysoko rozwinięte cywilizacje. K




Nr 2

Luty · 2O18

P ‒ O ‒ L ‒ A ‒ C‒ Y D O D A T E K Dokończenie ze str. 1

N

ajstraszniejsze w dziejach ludzkości ludobójstwo, masakra kilku milionów Żydów w Polsce, obranej przez Hitlera jako plac straceń; krew i popioły tych ofiar, któ­ re wsiąkły w ziemię polską, stanowią istotną więź, która spoiła Polskę z na­ rodem żydowskim i od której uwol­ nić się nie jest w naszej mocy (Maria Czapska, 1957). Na tym tle sprawa Jedwabnego nie wydaje się tak oczywista, jak wielu chce ją postrzegać... Sprawa związana z mordem do­ konanym w Jedwabnem jest dziś post­ rzegana na kilku płaszczyznach, które trudno ze sobą pogodzić ze względu na całkowicie różne cele. Dominująca i najbardziej krzykliwa jest płaszczyzna polityczna. I choć wydaje się, że nie­ którym osobom szczególnie zależy na nagłośnieniu politycznym, to tu ono jest najmniej ważne. Istotną sferą jest dociekanie prawdy historycznej. Nie jest ono proste, gdy w kwestie faktogra­ ficzne bezwzględnie wdzierają się poli­ tycy ze swoimi doraźnymi racjami, co często daje w sumie efekt kiepski war­ sztatowo, z ogranymi efektami, tylko „aktorzy” wydają się nadto wytrawni. Przez wiele lat powojennych wzru­ szały i poruszały moralnie szkice Zofii Nałkowskiej „Medaliony”. Nałkowska pracowała w Komisji Badania Zbrodni Niemieckich i zebrany materiał fakto­ graficzny poddała pisarskiej (oszczędnej zresztą) obróbce. Gdyby jednak komuś na podstawie tych szkiców przyszło do­ kumentować faktory życia w okupowa­ nej Polsce, to bardzo wielu uznałoby tę publikację za jednostronną i tym samym deformującą rzeczywistość. Podobnie rzecz ma się w stosunku do pracy prof. Jana Tomasza Grossa „Sąsiedzi”, wobec którego można mieć znacznie większe zarzuty metodologiczne, aż po świado­ me przekłamania i manipulacje.

O co tu chodzi? Dziś historyk musi być policjantem, gdyż ma podejmować liczne wątki śledztwa, stawiać i analizować hipotezy; musi być oskarżycielem, by formuło­ wać zarzuty; być sędzią, który wyrokuje po rozważeniu wszelkich okoliczności pro i contra; i musi być też obrońcą, który szuka okoliczności i motywów przemawiających na rzecz oskarżo­ nego. Nie wolno mu też zapominać o racjach i szacunku wobec ofiary. Ta­ ka konstrukcja procesowa wymaga od historyka obiektywności i umiejętności wieloaspektowego działania. Co więcej, postawienie przez historyka kropki nad przysłowiowym „i” nie kończy sprawy raz na zawsze. Historia jest nauką żywą, a przez to także konfrontacyjną, nowe fakty mogą przekreślić wcześniejsze ustalenia. Trzeba więc pokory badacza wobec badanej materii.

B

ędzin to było w zasadzie ży­ dowskie miasto. Osiedli tam przed wiekami u stóp zamku z czasów Kazimierza Wiel­ kiego. W powstaniu stycz­ niowym już w pierwszych dniach zebra­ li 10 tysięcy rubli, za które kupili skóry i zlecili szycie kożuchów dla oddziału powstańców krawcom, których zaanga­ żowali z terenu należącego do Prus, czyli Śląska, głównie z Mysłowic. W tym czasie Zagłębie było w rękach powstańczych. Wielu Żydów współpracowało z PPS-em, oczywiście z frakcją Józefa Piłsudskiego. I znowu – to w Zagłębiu właśnie największe sukcesy odniosła re­ wolucja wzniecona w 1905 r. na rozkaz przyszłego marszałka. Gdy Niemcy w pierwszych dniach września 1939 r. podpalili synagogę mieszczącą się w Będzinie na podzam­ czu, kilkuset Żydów wydostało się z niej i schroniło w kościele po drugiej stro­ nie ulicy. Proboszcz zamknął kościół, odczekał wiele godzin i przeprowadził uciekinierów przez ogrody i przyzam­ kowy park poza miasto. Uratował prze­ szło 300 Żydów. Dziś informuje o tym tablica i pomnik postawiony przez wdzięcznych Żydów z Izraela.

D O

I G A Z E T Y

Ż‒ Y‒ D‒ Z‒ I

N I E C O D Z I E N N E J

Po prostu

Prawda prof. Wiesław Jan Wysocki

Chyba jednak coraz mniej o histo­ rię tu chodzi... Rabin Michael Schudrich wielce mądrze dostrzega w Jedwabnem szan­ sę pojednania. Prawdziwe pojednanie musi mieć strony i musi być WZA­ JEMNE, jak to miało miejsce z głoś­ nym: „przebaczamy i prosimy o prze­ baczenie”. Idea pojednania spełni się, gdy w Jedwabnem, oprócz macewy upamiętniającej pomordowanych Ży­ dów, stanie pomnik oddający hołd tamtejszym Polakom, wywiezionym w głąb imperium sowieckiego przez NKWD i – jak wiele wskazuje – przez współpracujących z Sowietami tych właśnie Żydów. Boję się, że tu jest istota prawdy o Jedwabnem i bez obustronnego zro­ zumienia tego nie będzie ani prawdziwe­ go pojednania, ani też nie będzie prag­ nienia poznania całej faktografii, a tylko doraźne racje polityczne będą podbijały emocje, resentymenty, stereotypy. Podobnie ma się sprawa z uzna­ niem, że odpowiedzialnymi za katow­ skie dzieło czasu wojny, za kacety, za shoah, za holocaust Żydów, Romów, Polaków… odpowiedzialni są NAZI­ ŚCI, którzy po dziesiątkach lat tej ano­ nimowości już nie są Niemcami i mogą być z powodzeniem utożsamiani z… Polakami. A stąd już tylko krok – coraz częściej czyniony właśnie przez społe­ czeństwo niemieckie – do mówienia o POLSKICH obozach.

Fakty społeczne Wciąż pozostaje daleki od jednoznacz­ ności i zakwalifikowania problem ko­ laboracji i postaw pochodnych – od narodowego zaprzaństwa do zdrady. Kwestia kolaboracji z okupantem nie­ mieckim nie budzi wątpliwości i jest traktowana jednoznacznie, zarówno w przeszłości przez władze Polski Pod­ ziemnej, jak i w powojennych ocenach. Inaczej ma się rzecz w przypadku kola­ boracji z okupantem sowieckim, kiedy to nastąpiła wyraźna współpraca szere­ gu osób i całych środowisk z NKWD i innymi instytucjami sowieckimi, by­ najmniej nie tylko Żydów, ale ich chyba dotyka w największej skali. Jest to pochodna sytuacji, jaka nas­ tąpiła w drugiej połowie XIX stulecia,

gdy na tereny zamieszkałe przez Po­ laków i różne mniejszości narodowe (nazywane w przeszłości „rodzimy­ mi cudzoziemcami”, co dotyczyło też „rodzimych” Żydów), pozostające we względnie dobrej koegzystencji, wlała się masa rosyjskich Żydów, tzw. Litwa­ ków, wygnana na zachodnie obrzeża imperium carskiego, a więc na daw­ ne ziemie Rzeczypospolitej. Zachwiali oni nie tylko proporcje ludnościowe, ale byli też elementem obcym cywi­ lizacyjnie, kulturowo, językowo oraz nastawionym prorosyjsko i antypol­ sko. Dlatego, gdy nadchodzili „swoi” w 1920 i 1939 r., budowali bramy powi­ talne i włączali się do sił represyjnych. Bałamutne są tłumaczenia, że była to postawa samoobronna społeczności żydowskiej. Kłam tej tezie zadaje fakt represjonowania polskich Żydów, spo­ lonizowanych i czujących się obywate­ lami Rzeczypospolitej – a było ich na­ prawdę dużo – przez sowieckie władze bezpieczeństwa; byli oni traktowani jako Polacy. A jakie trudności mieli ci Żydzi, którzy przyznali się do obywa­ telstwa polskiego po słynnej „amnestii” sowieckiej w 1941 roku? Drugą stroną tego był udział Żydów w Komunistycznej Partii Polski, partii nie tylko agenturalnej, ale i programowo dążącej do zniszczenia państwowości polskiej; termin „żydokomuna” nie był propagandowym wymysłem, ale od­ zwierciedleniem faktów społecznych. Schemat ten powielany był przez póź­ niejsze struktury polityczne, zwłaszcza w okresie powojennego 12-lecia (1944– 1956), aż stał się stereotypem. Jeżeli nie zrozumiemy tych pow­ szechnych urazów polskich wobec społeczności żydowskiej (a w środo­ wiskach lokalnych mogło dochodzić do ich spotęgowania), to znaczy, że nie chcemy znać historii, a tylko uprawiać politykę podżegania. Jeżeli nawet przy­ wołany kontekst nie znajdzie potwier­ dzenia w Jedwabnem (takiej tezy nie można wykluczyć w postępowaniu ba­ dawczym, choć wiele wskazuje na coś wręcz przeciwnego), to nie wolno ni­ komu obciążać odpowiedzialnością za zbrodnię w Jedwabnem Kościoła w Pol­ sce ani narodu i państwa polskiego. „Kto ratuje jedno życie – ratu­ je cały świat” – wyryto na medalu

przyznawanym przez Instytut Pamięci Bohaterów i Męczenników Jad Washem; droga na jerozolimskie Wzgórze Pa­ mięci rozpoczyna się w sercu człowie­ ka, w jego szlachetnie miłosiernym po­ chyleniu się nad drugim cierpiącym człowiekiem. Wielu potrafiło sprostać próbie czasów pogardy. Trzeba przy tym pamiętać, że pomoc Żydom mogła być okupiona życiem własnym i osób najbliższych. Na zachodzie Europy Niemcy stosowali terror – wyłączając Żydów – wyłącznie wobec aktywnych swych przeciwników, gdy w okupowa­ nej Polsce (oraz w Rosji i Jugosławii) wobec całego społeczeństwa. Podów­ czas otwarty, publiczny protest prze­ ciwko zbrodniom nazistowskim był niemożliwy, jak świadczy los warszaw­ skiej Rady Adwokackiej, dla protestu­ jących tragiczny i – o ile pominiemy wymiar etyczny – dla prześladowa­ nych jałowy. Pomoc, by była skuteczna, musiała być w pełni utajniona, wręcz niezauważalna... Żadne okupowane społeczeństwo – poza polskim – nie stworzyło tego rodzaju organizacji mię­ dzypartyjnej, o bardzo zróżnicowanym obliczu politycznym, podporządkowa­ nej władzom Państwa Podziemnego i przez nie dotowanej, i tak aktywnej jak Rada Pomocy Żydom „Żegota”. Dziś możemy stwierdzić, że w dzieło rato­ wania Żydów zaangażowanych było kilkaset tysięcy Polaków. Oczywiście, wszystko to nie było działalnością na miarę potrzeb, a jedynie – możliwości. Polska Podziemna zrobiła jednak wiele, by zbrodnie umniejszyć, a ciemiężo­ nym dopomóc. I zawsze otwarte i bez odpowiedzi pozostanie pytanie, czy zrobiono wszystko?! To samo pytanie dotyczy wszakże i społeczności żydowskiej... Wszak polski Żyd mający „aryj­ skich” krewnych mógł liczyć na ich pomoc, choćby rodzina składała się z samych antysemitów – pisał nie kto inny jak Emanuel Ringelblum. To w ka­ tolickim czasopiśmie konspiracyjnym „Prawda” (numer z sierpnia–wrześ­ nia 1943 r.) czytamy znamienne sło­ wa: „Żydów musimy ratować, chociaż chwilami odnosi się wrażenie, że mając do wyboru Niemców, którzy ich mor­ dują, lub nas, którzy ich przechowuje­ my, oni wybraliby Niemców”.

Czyż nie są to zbyt mocne słowa? Odważę się na tezę dla wielu mo­ że kontrowersyjną, że Polacy skłonni byli dostrzegać raczej wspólne z Żyda­ mi cierpienie niż wspólną z Niemcami religię chrześcijańską. Z naszych przewin nikt nas nie uwolni; musimy zdać z nich rachunki – ze stereotypu Żyda-wroga Polski, Ży­ da-komunisty, Żyda-paskarza i innych podobnych, które zaminowały teren wspólnych doświadczeń egzystencjal­ nych i po drugiej stronie umacniały stereotyp Polaka-antysemity. Każdy naród ma swoją ciemną stronę i margines społeczny; Polacy mieli swoich szmalcowników i kola­ borantów, Żydzi – Żydowską Służbę Porządkową w gettach, konfidentów i zdrajców. Przypominam to nie dla­ tego, by judzić, ale by sprawy typowo kryminogenne postrzegać wyłącznie jako marginalia społeczne, typowe dla wszystkich społeczności i wspólnot. Trzeba też pamiętać, że zawsze źródłem ekscesów – jakie sporadycznie miały miejsce – była erozja etosu wywiedzio­ nego z Dekalogu i Ewangelii.

Wspólnota losu Wspomniałem o konieczności obu­ stronnej dobrej woli przy pojednaniu; nie mogą być podtrzymywane zarzuty wyssane z palca o polskich obozach koncentracyjnych i wrodzonym an­ tysemityzmie Polaków. Ile razy trzeba udowadniać, że na okupowanych zie­ miach państwa polskiego miał miejsce holokaust, gdyż w pierwszej fazie chcia­ no „ostatecznie rozwiązać” problem żydowski i cygański, następnie problem polski. Nazistowskie plany ludobójstwa nie są przecież dziś tajemnicą. Ale po­ mówienia wywołują urazy; w nawią­ zaniu do nich mówił z wyrzutem sir Horace Rumbold, ambasador wielkiej Brytanii: „Bardzo mało korzyści przy­ nosi Żydom wybieranie jako przed­ miotu krytyki i zemsty jednego kraju, w którym zapewne najmniej ucierpieli”. Wcześniej przy okazji omawiania aspektów religijnego i moralnego sto­ sunku polskich Żydów i polskich katoli­ ków w czasie II wojny światowej w oku­ powanej Polsce pozwoliłem sobie na sformułowanie, iż ci ostatni wspólnie

„Pan nie boi się jechać z żoną do Polski?” – pytali młodzi Żydzi starego Żyda z Będzina, który co roku przyjeżdżał z żoną do sanatorium w Ustroniu. Był przerażony nakręcającą się antypolską propagandą. Znał Polaków i dzięki nim uratował się podczas wojny. Na stałe mieszkał w Izraelu. Poznałam go, kiedy jeszcze pracowałam w TVP Katowice i jeden z programów z cyklu LOSY poświęciłam będzińskim Żydom.

Żydzi – nakręcona spirala Jadwiga Chmielowska

O tym właśnie zdarzeniu zrobiłam program dokumentalny. Byłam zasko­ czona, kiedy Żyd z Izraela, który dowie­ dział się o tym od znajomych z USA, przyjechał, by mi podziękować i prosić katowicką TVP o kopię mojego progra­ mu. Przyjeżdżał potem jeszcze kilka razy i to właśnie on ostrzegał przed polityką historyczną Izraela. Dziwił się, że polski rząd nie reaguje, kiedy młodzież żydowska, przyjeżdżająca do Polski zwiedzać obozy zagłady, jest izo­ lowana od Polaków przez żydowskich ochroniarzy, jakby za każdym rogiem

czaił się wróg czyhający na ich życie. Kilka lat temu w Krakowie głoś­ na była sprawa obezwładnienia przez żydowskich ochroniarzy młodzieży polskiego Żyda, kiedy w swoim ro­ dzinnym mieście szedł do synagogi. Rzucono nim o bruk. Nie mógł pogo­ dzić się z tym, że izraelscy Żydzi nie pozwolili mu spokojnie się pomodlić się w synagodze. Nagłośnił cały incy­ dent w prasie. I to również nie dało polskim władzom do myślenia. Wręcz przeciwnie, ograniczano przecież na­ uczanie historii w polskich szkołach.

Czyżby chodziło o to, aby Polacy nie byli dumni z postaw swoich przodków?

W

II RP rozwijał się ruch syjonistyczny. Żydzi marzyli o własnym państwie. Polskie wojsko im w tym po­ magało. Prowadziło szkolenie Betaru, żydowskiej organizacji paramilitarnej, mającej w przyszłości stworzyć armię dla przyszłego państwa Izrael. To właś­ nie członkowie Betaru walczyli w po­ wstaniu w warszawskim gettcie.

Pamiętam opowieści ojca o cza­ sach studenckich w przedwojennej Polsce. Był kadetem w podchorążów­ ce i miał wielu kolegów Żydów. Ra­ zem chodzili na imprezy, randki, grali w karty. Gdy wybuchła Wojna Sześ­ ciodniowa w 1967 r., ojciec był spo­ kojny – Żydzi mają świetnych dowód­ ców i pogonią Arabów. Wtedy Polacy powszechnie kibicowali Żydom, bo Arabom sprzyjali Sowieci, a Żydzi byli przecież „nasi”. Wielu Polaków miało w Izraelu swoich sąsiadów i znajomych sprzed wojny.

ze społecznością żydowską przeżywa­ li cierpienie pierwszych i było im do nich bliżej niż do poczucia wspólnoty z niemieckimi chrześcijanami. Tezę tę podtrzymuję szczególnie w świetle dzieła „Żegoty” (specjalnej komórki Polskiego Państwa Podziemnego, której zadaniem była pomoc Żydom) i bło­ gosławionej postawy kilkuset tysięcy Polaków, którzy z narażeniem życia swojego i najbliższych ratowali swoich braci Żydów. Robili to także ci, którzy wcześ­ niej nie zawsze byli życzliwi wpływom, zwłaszcza ekonomicznym, społecz­ ności żydowskiej w państwie polskim i uchodzili za antysemitów. Dlatego ze zdumieniem przyjąłem opór społecz­ ności żydowskiej, by tych szlachetnych „ratujących jedno życie” upamiętnić imiennie na pomniku w Warszawie. Nie było dla tego pomnika miejsca vis á vis pomnika Bohaterów Getta, nie było i gdzie indziej w stolicy... Czy pytanie „dlaczego?” nie będzie w tym miejscu niestosowne?! Czy poetyckie kłamstwo Miłosza o karuzeli przy mur­ ze getta, usprawiedliwione wprawdzie metaforyką wiersza, będzie stemplem dzielącym dwa światy? Czy będzie powielane oskarżenie „fundamentali­ stów” o „zbrodnię zaboru ducha” wo­ bec 23 żeńskich i 12 męskich zgroma­ dzeń zakonnych, które w prawie 100 domach zakonnych w całym okupowa­ nym kraju ukrywały Żydów? Postrze­ ganie Kościoła jako prześladowcy – lub byłego prześladowcy – Żydów ma wiele odcieni, od obojętności i bierności po udział w zbrodni, co w odniesieniu do ratowania dzieci żydowskich jest świa­ domym wyborem nieprawdy. Historia Żydów polskich jest częścią historii Narodu Polskiego, którego sta­ nowili cząstkę ważną i twórczą w kra­ jobrazie naszego życia politycznego, społecznego, kulturalnego i religijne­ go, a przede wszystkim ekonomiczne­ go. Pomijanie tych wiekowych przecież relacji byłoby półprawdą, podobnie jak widzenie wspólnoty żydowskiej w izo­ lacji od społeczności chrześcijańskiej. Dotyczy to w równym stopniu orientacji historiografii żydowskiej eksponującej wątek martyrologiczny i apologetycz­ ny, i uwypuklającej niesprawiedliwości i zbrodnie popełnione na Żydach. Czyż­ by ze swoich dziejów naród żydowski nie wyniósł li tylko instrumentarium tortur, jakim sam był poddany, a dziedzictwem przejętym z Europy nie był ekstrakt Ba­ bilonu? Wszak przyszłość nie powinna być projekcją resentymentów Żydów, tych samych, jakie im przypisywano. Wszak – jak twierdzi Alain Besancon – w ostatnich dwu wiekach nie było przedsięwzięcia ludzkiego – dobrego lub złego – w które by naród żydowski nie wniósł swojego wkładu. K Wiesław Jan Wysocki jest prezesem Instytutu Józefa Piłsudskiego w Warszawie i członkiem Komitetu Obrony Dobrego Imienia Polski i Polaków.

N

iestety do II RP dotar­ ły echa zachodniej pro­ pagandy antysemickiej. Środowiska endeckie w tym przodowały. W niektórych uczelniach było getto ławkowe, polegające na tym, że Żydzi siedzieli osobno. Ideologowie endeccy podnosili zarzut nadreprezentacji Ży­ dów w niektórych zawodach – medy­ cynie, prawie, handlu. W małych mia­ steczkach zdarzało się, że rozwydrzona młodzież obcinała żydowskim sąsia­ dom pejsy i wybiła kilka szyb. Prze­ ważnie kończyło się to laniem w domu. I jak w czasie wojny z bolszewika­ mi Żydzi wspierali Polaków, tak w okre­ sie międzywojennym zwłaszcza młoda żydowska biedota była podatna na ko­ munistyczne hasła. To też powodowało niechęć Polaków. Oczywiście większość (zwłaszcza bogatych i wykształconych) Żydów nie chciała mieć nic wspólnego z komunizmem. W 1933 r. Hitler doszedł do wła­ dzy. W Europie Zachodniej wielu in­ telektualistów i polityków podziwiało nową władzę w Berlinie. Jedynie Pola­ cy byli przezorni. W 1934 r. Piłsudski Ciąg dalszy na str. 2


KURIER WNET · LUTY 2018

2

proponował Francji wojnę prewencyj­ ną z III Rzeszą. W ciągu kilku tygodni rozprawiono by się z nazizmem – czyli narodowym socjalizmem – i uratowa­ no miliony istnień ludzkich. Tymczasem na oczach świata Niemcy zaczęli eksterminację Żydów. Początki były może umiarkowane, ale milczenie opinii publicznej i rządów państw europejskich ich rozzuchwali­ ło. Od konfiskat majątków przeszli do izolowania w obozach koncentracyj­ nych. Powstały one na terenie całych Niemiec. Ich budowania Hitler uczył się od Stalina. Pierwsze łagry zbudowano bowiem jeszcze za Lenina. Żydzi niemieccy w końcu zdali so­ bie sprawę z tego, że nie są to chwilowe prześladowania, ale eksterminacja na­ rodu. Niemcy sprawdzali pochodzenie do trzeciego pokolenia. Represje dotk­ nęły też oficerów i żołnierzy żydowskie­ go pochodzenia w Wehrmachcie. Hitler potrzebował pieniędzy na wojnę, więc miały one pochodzić z majątków zrabo­ wanych Żydom. Bogatsi próbowali się wykupić. Ratować życie. Pozwolono im na kupno biletów na statki. Aby dostać się na pokład „St. Louis”, zmierzające­ go na Kubę, uchodźcy musieli zapła­ cić 800 marek za bilet w I klasie i 600 marek za II klasę. Do tego dochodziła „opłata dodatkowa” – 230 marek. Dla wielu Żydów, ograbianych od kilku lat przez władze Niemiec, były to ostatnie oszczędności. Chcieli ratować życie. W Hawa­ nie mieli czekać na zgodę na wjazd

W 1934 r. Piłsudski proponował Francji wojnę prewencyjną z III Rzeszą. W ciągu kilku tygodni rozprawiono by się z nazizmem – czyli narodowym socjalizmem – i uratowano miliony istnień ludzkich. do USA. Wykupili też po 150 $ – był to warunek turystycznego pobytu na Kubie. Niemcy pozwolili Żydom zabrać ze sobą jedynie po 10 marek na osobę, co stanowiło równowartość tylko 4 $. Tymczasem prezydent Kuby zmienił przepisy emigracyjne. Zezwolenia na wjazd turystyczny zostały anulowane. Cudzoziemcy, aby znaleźć się na tery­ torium Kuby, musieli mieć zgodę rzą­ du i wpłacić po 500 $. Na nic zdały się interwencje prasy i opinii publicznej. Ambasador USA nie naciskał na władze Kuby, aby pomogły uchodźcom. Na ląd zeszło jedynie dwadzieścia kilka osób dzięki pomocy finansowej rodzin i zna­ jomych. Dwie popełniły samobójstwo. Pozostali z 937 pasażerów (7 osób nie było narodowości żydowskiej) pozo­ stało na statku. Kapitan Gustav Schröder, który nie był zwolennikiem Hitlera, postanowił pomóc swoim pasażerom. Wiedział, że w Niemczech czeka ich śmierć. Podpły­ nął do wybrzeży Florydy. Statek został zatrzymany przez amerykańską straż graniczną. „Żydowscy historycy – Ted Falcon i David Blatner – napisali, że Amerykanie oddali nawet ostrzegawczą salwę w powietrze. Co ciekawe, Żydzi początkowo przywitali amerykańskie jednostki owacjami. Machali do mary­ narzy. Uznali bowiem, że przybyli im na pomoc i chcą eskortować niemiec­ ki liniowiec, aby bezpiecznie zawinął do jednego z amerykańskich portów” – podaje w swoim artykule (Stany Zjednoczone nie przyjęły żydowskich uchodźców z III Rzeszy) Piotr Zycho­ wicz na łamach „Historia do Rzeczy”. Do prezydenta Franklina Delano Roosevelta trafił ze statku telegram: „Bardzo pilne. Zwracamy się ponownie o pomoc dla pasażerów statku St. Louis. Panie Prezydencie, proszę pomóc 900 osobom, wśród których ponad 400 to kobiety i dzieci”. Nie było odpowie­ dzi na ten apel, choć sekretarz stanu – Cordell Hull i sekretarz skarbu Henry Morgenthau – interweniowali. Prezy­ dent Roosevelt pozostał nieugięty. W Kanadzie grupa duchownych i naukowców próbowała nakłonić pre­ miera do przyjęcia uchodźców. Niestety, William Lyon Mackenzie King wolał po­ słuchać swoich antysemickich doradców. Kapitan Schröder jako Niemiec wiedział, co czeka jego pasażerów, gdy wrócą do Hamburga. Postanowił zawinąć do Wiel­ kiej Brytanii. Był nawet skłonny rozbić statek, aby zmusić Anglików do przyjęcia

POLSK A·I·ŻYDZI Dokończenie ze str. 3

Żydzi – nakręcona spirala Jadwiga Chmielowska rozbitków. Na szczęście udało mu się wy­ negocjować przyjęcie uchodźców. Statek 17 czerwca zawinął do Antwerpii. Bardzo niechętnie Wielka Brytania przyjęła 288 osób, Holandia 181, Francja 224, Belgia 214. Większość z tych, którzy rok później znaleźli się pod okupacją niemiecką, tra­ fiła do obozów zagłady i do komór gazo­ wych. Z 619 przeżyło jedynie 365 osób. Amerykańscy Żydzi edukację w sprawach Holokaustu powinni zacząć od własnego społeczeństwa: jak kunk­ tatorstwo ich prezydenta Roosevelta (tłumaczył się kryzysem, bezrobociem i nieznajomością angielskiego i dużą ilością kobiet, starców i dzieci wśród uchodźców) oraz brak należytego na­ cisku wpływowej diaspory żydowskiej w USA doprowadziły do tragedii. Po­ mimo że żydowscy uchodźcy napisali do niego wstrząsającą prośbę o łaskę, Franklin Delano Roosevelt uznał ich za „element niepożądany”. Współpraca Niemiec i ZSRR trwa­ ła wiele lat przed wojną. Rosja sowiecka udostępniała poligony armii niemie­ ckiej, gdyż zgodnie z traktatem Niemcy nie mogły nie tylko posiadać niektó­ rych rodzajów broni, ale i prowadzić manewrów. Stalin pomagał Hitlerowi. Pakt Ribbentrop-Mołotow nie był więc przypadkiem. We wrześniu 1939 r. po­ stanowili razem napaść na Polskę. Sta­ lin był ostrożniejszy. Wkroczył dopiero 17 września, gdy miał pewność, że ar­ mia francuska pozostanie w okopach i nie przyjdzie Polsce z pomocą. Kwitła przyjaźń niemiecko-ro­ syjska. Po moście przez rzekę odgra­ dzającą tereny zajęte przez Niemców i Rosjan można było jakiś czas za zgo­ dą władz okupacyjnych przechodzić z jednej strony na drugą. Nie wolno było rozmawiać, więc mijający się Po­ lacy stukali się po głowach, pokazując na migi, co myślą. Wielu Żydom udało się przejść na stronę sowiecką, by trafić później do łagrów na Syberii. Ci, któ­ rzy przeżyli, wyszli z gen. Andersem. Menachem Begin, późniejszy premier

W Kanadzie grupa duchownych i naukowców próbowała nakłonić premiera do przyjęcia uchodźców. Niestety, William Lyon Mackenzie King wolał posłuchać swoich antysemickich doradców. Izraela (1977–83), wspomina w swojej książce „Białe noce” nie tylko gehennę rosyjskiej okupacji i sowieckich łagrów, ale i rozmowy z generałem Andersem. Kiedy kilkuset Żydów postanowiło zdezerterować w Palestynie z polskich szeregów, by stworzyć armię żydow­ ską mającą w przyszłości wywalczyć niepodległość, generał Anders miał odpowiedzieć: „Zgody na dezercję wydać nie mogę, ale nikt was szukał nie będzie”. Oznaczało to w praktyce, że Żydzi nie musieli obawiać się sądu polowego za dezercję. Tak powstały kadry przyszłej izraelskiej armii i wy­ wiadu. Byli obywatele Polski, Żydzi, oficerowie przedwojennej „Dwójki”, tworzyli służby wywiadowcze Izraela – w tym Mossad. Pod okupacją sowiecką Żydzi za­ chowywali się różnie. Tak samo zresztą jak Polacy. Trafne jest określenie, że Niemcy mordowali ciało, a Rosjanie ciało i duszę. Byli Polacy, którzy szli na współpracę z NKWD i wydawali zna­ jomych, byli też Żydzi, którzy pomaga­ li instalować się bolszewickiej władzy i robili spisy Polaków do aresztowań i wywózki. Utkwiło mi w pamięci wspomnie­ nie mojej matki. Opowiadała, że pe­ wien Żyd, aby ją chronić, przepisał przez noc księgi rachunkowe sklepu, aby ukryć zwiększone zakupy na wese­ le. Szedł w zaparte, że moja mama jest panną, ale drugi Żyd jak najbardziej po­ twierdzał wesele. Tak samo ksiądz – je­ den wydał metrykę panieńską, a drugi miał pretensję, że ma potwierdzić nie­ prawdę. Nie mieściła mu się w głowie

odpowiedź, że dokument potrzebny jest dla ratowania życia, a nie do kolejne­ go zamążpójścia. Moja mama w lutym 1939 r. wyszła za mąż za kpt. „Dwój­ ki” Edwarda Szaniawskiego. Został on przez NKWD aresztowany już we wrześniu 1939 r. i osadzony w obozie w Ostaszkowie, gdzie go Sowieci za­ mordowali w kwietniu 1940 roku. Ma­ ma jako jego żona trafiłaby na Syberię. Musiała się najpierw ukrywać, a potem, gdy okazało się, że przyjaźń niemiecko­ -rosyjska kwitnie na dobre, mogła jako panna niemieckiego pochodzenia czuć się w miarę bezpieczna. Udało się jej nawet wyjść z więzienia NKWD. Zaraz po wkroczeniu Niemców została znowu aresztowana jako pierw­ sza w Stanisławowie. I tym razem się jej udało. Nie dość, że opuściła więzie­ nie, to jeszcze dostała skierowanie do Arbeitsamtu (biuro pracy) w Stanisła­ wowie. Natychmiast skontaktowała się z nią AK. Razem z lekarzem odraczali przymusowe roboty Polakom i rato­ wali Żydów. Trzeba wiedzieć, że wielu Ukra­ ińców chciało dobrowolnie jechać na roboty do Niemiec. Żydzi dostawali od AK dokumenty ukraińskie i mama

Polacy przekazywali aliantom dokładne informacje o tym, co dzieje się w obozach koncentracyjnych. Alianci twierdzili, że to „polskie wymysły”, bo niemożliwe, aby naród Goethego był tak bestialski. wysyłała ich na roboty w głąb Niemiec. Musiała jedynie pilnować, aby znający się Żydzi nie wylądowali w tej samej miejscowości. Wpadka jednego po­ ciągnęłaby kolejnych. Nie wiem, czy ocalali w ten sposób pamiętają, kto ich uratował. Wtedy nazywała się Jadwiga Szaniawska. Po jakimś czasie Niemcy domagali się formalnego przyjęcia przez mamę volkslisty. AK wydała jej rozkaz, ale mama odmówiła, twierdząc, że woli być rozstrzelana przez nich, niż zamor­ dowana przez własnego ojca, który nie przyjął reichslisty, czyli Niemca czyste­ go pochodzenia. Dziadek miał nało­ żony przez Niemców areszt domowy w Bohorodczanach. Nie zniósł ciągłych szykan i zmarł nagle w 1943 roku. Po rezygnacji z pracy w Arbeit­ samcie mama została skierowana na pocztę. Tam zajmowała się korespon­ dencją kierowaną do Gestapo. Była za­ szokowana ilością donosów. Większość niszczyła. Wszystkie donosy na Żydów były dostarczane do AK. Decyzją Rządu Polskiego w Londynie szmalcownicy, czyli ci, którzy wydawali Żydów, byli przez sąd skazywani na karę śmierci. Te wyroki były zawsze wykonywane. Za wydanie Niemcom przez obywa­ teli polskich na śmierć Polaka, Żyda czy Ukraińca – kara mogła być tylko jedna. Za „zwykłą” współpracę z Niem­ cami karano ostracyzmem, goleniem głów itp. Mama do końca życia miała wy­ rzuty sumienia, gdy spotykała na ulicy w Stanisławowie Żyda – lekarza. No­ sił opaskę, był bardzo podobny do jej męża, więc chciała mu dać dokumenty Edwarda Szaniawskiego. Bała się jed­ nak, czy mu tym nie zaszkodzi, bo na podstawie dokumentów, jakie mieli Niemcy od NKWD, lepiej dla niego było być Żydem niż oficerem „Dwój­ ki”. Potem przestała go widywać. Nie wiedziała, czy trafił do getta, czy uciekł, nie pamiętała nawet, jak się nazywał. Kolejną opowieść o ukrywaniu Żydów usłyszałam od ciotki. Miesz­ kała w Świdrze. Miała olbrzymią wil­ lę, w której dwie piwnice przeznaczyła dla dwóch dużych rodzin żydowskich. Z polecenia AK organizowała dla Niemców popijawy, gry w karty. Po­ zwalało jej to usprawiedliwić zwięk­ szone zakupy żywności. Jedna rodzina zachorowała na ty­ fus. Ciotka ściągała zaufanych lekarzy, kupowała leki, niestety – większość nie

przeżyła. Został tylko syn, wtedy dwu­ dziestoletni chłopak. Całe szczęście, bo po wojnie ta druga rodzina, która prze­ trwała w całości, oskarżyła ciotkę, że widocznie skończyły się pieniądze i się tamtych pozbyła. Chłopak zaświadczył, że przychodzili lekarze, dostawali leki, że ciotka codziennie gotowała rosoły, jajka i mięso i poniosła olbrzymie kosz­ ty, aby ich ratować. Polskie władze w Londynie przeka­ zywały aliantom dokładne informacje o tym, co dzieje się w obozach kon­ centracyjnych. Dostarczano szczegó­ łowe plany, rozmieszczenie baraków, komór gazowych, krematoriów. Naj­ dokładniejszy raport opracował rot­ mistrz Pilecki. Wcześniej alarmowali kolejni kurierzy. Alianci twierdzili, że to „polskie wymysły”, bo niemożliwe, aby naród Goethego był tak bestialski. Szmul Mordechaj Zygielbojm, po­ lityk Bundu, sekretarz generalny Sekcji Żydowskiej Centralnej Komisji Związ­ ków Zawodowych, redaktor pisma „Ar­ beiter Fragen”, radny Warszawy i Łodzi, był od 1942 r. członkiem Rady Narodo­ wej Rzeczpospolitej w Londynie – uzna­ nego w całym świecie odpowiednika parlamentu Polski. W 1940 r. centralna organizacja Bundu wysłała go z okupo­ wanej Polski na Zachód, aby tam przed­ stawił sytuację Żydów pod okupacją. Został zatrzymany na granicy belgijsko­ -niemieckiej. Uratował go wtedy Paul Spaak, późniejszy premier Belgii. W Londynie, w powołanym przez Prezydenta RP substytucie sejmu, za­ siadał nie tylko Zygielbojm. Drugim przedstawicielem społeczności żydow­ skiej był reprezentant syjonistów Ig­ nacy Schwarzbart. Obaj zajmowali się zbieraniem informacji o trwającym na ziemiach polskich pod okupacją nie­ miecką holokauście Żydów. Raporty pochodziły nie tylko od polskiego pod­ ziemia, ale i organizacji żydowskich: Bundu (jego kierownictwo nazwało się Centralnym Komitetem Ruchu Żydow­ skich Mas Pracujących) i Żydowskiego

Amerykańscy Żydzi edukację w sprawach Holokaustu powinni zacząć od własnego społeczeństwa: jak kunktatorstwo Roosevelta oraz brak należytego nacisku diaspory żydowskiej w USA doprowadziły do tragedii. Komitetu Narodowego. Przekazywano je następnie do Światowego Kongresu Żydów i Amerykańskiego Kongresu Żydowskiego. Zygielbojm liczył na wy­ korzystanie wpływów i pieniędzy tych potężnych organizacji. Chodziło o wy­ wieranie nacisku na rządy alianckie w celu pomocy polskim Żydom. Za­ wsze mógł liczyć na wsparcie Premiera RP Władysława Sikorskiego. Nikogo jednak wśród światowych organiza­ cji żydowskich los Żydów, mordowa­ nych bestialsko przez Niemców, nie obchodził. Efektów starań Zygielboj­ ma nie było. W 1942 roku, w swojej książce Stop Them Now. German Mass Murder of Jews in Poland, ten przywódca narodu żydowskiego napisał: „W tym miejscu muszę wspomnieć, że ludność polska udziela wszelkiej możliwej pomocy i współczucia dla Żydów. Solidarność polskiej ludności ma dwa aspekty: po pierwsze jest to wspólne cierpienie, a po drugie wspólna walka przeciw­ ko nieludzkiemu okupantowi. Walka z prześladowcami jest ciągła, wytrwała, w konspiracji i toczy się nawet w getcie, w warunkach tak strasznych i nieludz­ kich, że są one trudne do opisania lub do wyobrażenia. (...) Ludność żydow­ ska i polska pozostaje w stałym kon­ takcie, wymieniając prasę, informacje i rozkazy. Mury getta nie oddzieliły w rzeczywistości ludności żydowskiej od Polaków. Polskie i żydowskie społe­ czeństwo wciąż walczy razem o wspól­ ny cel, tak jak walczyło przez wiele lat w przeszłości”.

Przeglądając książkę K. Móraw­ skiego Kartki z dziejów Żydów warszawskich, można znaleźć notatkę z 20 kwietnia 1943 r. przesłaną z walczącego getta przez Żydowski Komitet Narodo­ wy i Bund do Londynu: „Ludność Warszawy śledzi walkę z podziwem i wyraźną życzliwością dla walczącego getta. Zażądajcie od Międzynarodowego Czerwonego Krzy­ ża, by zwiedził również getta i obozy śmierci w Oświęcimiu, Treblince, Bełż­ cu, Sobiborze i inne obozy koncentra­ cyjne w Polsce”. 28 kwietnia 1943 r. powstańcy z getta wysłali kolejną depeszę: „Na­ tychmiastowej, skutecznej pomocy może teraz udzielić potęga aliantów. Imieniem milionów już pomordowa­ nych Żydów, imieniem obecnie palo­ nych i masakrowanych, imieniem he­ roicznie walczących i nas wszystkich na śmierć skazanych, wołamy wobec świata: Niech już teraz, a nie w mro­ kach przyszłości, dokona się potęż­ ny odwet aliantów na krwiożerczym wrogu – w sposób powszechnie jako rewanż zrozumiały. Niech najbliżsi na­ si sprzymierzeńcy uzmysłowią sobie nareszcie rozmiary odpowiedzialnoś­ ci wobec bezprzykładnej, nad całym narodem popełnionej zbrodni hitle­

Decyzją Rządu Polskiego w Londynie szmalcownicy, czyli ci, którzy wydawali Żydów, byli przez sąd skazywani na karę śmierci. Te wyroki były zawsze wykonywane. rowskiej, której tragiczny epilog teraz się odbywa. Niech bohaterski, wyjąt­ kowy w dziejach zryw straceńców getta pobudzi wreszcie świat do czynów na miarę wielkości chwili”. Świat milczał dalej! Szmul Morde­ chaj Zygielbojm nie wytrzymał i po­ pełnił 13. maja 1943 r. samobójstwo. W liście pożegnalnym napisał między innymi: „Nie mogę pozostać w spoko­ ju. Nie mogę żyć, gdy resztki narodu żydowskiego w Polsce, którego jestem przedstawicielem, są likwidowane. Moi towarzysze w getcie warszawskim po­ legli z bronią w ręku w ostatnim bo­ haterskim boju. Nie było mi sądzonym zginąć tak jak oni, razem z nimi. Ale należę do nich i do ich grobów maso­ wych. Śmiercią swoją pragnę wyrazić najsilniejszy protest przeciw bierności, z którą świat przygląda się i dopuszcza zagłady ludu żydowskiego”. Teraz dzieci i wnuki winnych obo­ jętności próbują zwalić na Polaków od­ powiedzialność za los Żydów w oku­ powanej Polsce, jedyny naród, który tak masowo ratował Żydów i który nie poszedł z Niemcami na żadną współ­ pracę. Jak napisał dziennikarz „Jerusa­ lem Post” – tylko dwa narody spośród okupowanych w Europie nie stworzyły formacji Waffen SS i ich obywatele nie walczyli w żadnych oddziałach przy boku Niemiec. Są to Polacy i Serbowie. W latach 90. rozmawiałam z Ireną Lasotą o roku 1968. Zapytałam ją, co jako uczestniczka wydarzeń marco­ wych sądzi o opinii, którą wyniosłam z domu: Gomułka skorzystał z nagonki Rosji sowieckiej na Izrael. Po wojnie w 1967 r. z Arabami Sowieci rozpętali nagonkę na syjonistów. Trzeba pamiętać, że w PZPR trwała walka pomiędzy frakcjami. Za nacjonalistyczne odchylenia Gomuł­ ka siedział w więzieniu. Teraz mógł za zgodą Moskwy pozbyć się „syjonistów”, czyli różnych Bermanów, komunistów żydowskiego pochodzenia, którzy go do tego więzienia wsadzili. Rej wodził Moczar i Jaruzelski, który robił czyst­ kę w wojsku. To w tym gronie powsta­ ło później stowarzyszenie „Grunwald”. Jak zwykle oberwało się też po­ rządnym ludziom, opozycji antykomu­ nistycznej. Usuwani z uczelni profeso­ rowie zwolnili miejsca tzw. docentom marcowym. To właśnie ci „mierni, ale wierni”, awansowani na docentów i profesorów, odpowiadają za opłakany stan polskiego szkolnictwa wyższego.

Oczywiście wielu Żydów bardzo przeżywało to szaleństwo partyjnych towarzyszy Gomułki. Byli też i tacy, którzy cieszyli się z możliwości wy­ jazdu. W PRL-u otrzymanie paszportu graniczyło z cudem. Pamiętam, jak Żyd, który naprawiał nam lodówkę i często z ojcem dyskutował, przybiegł z cie­ kawą propozycją: „Panie Tadeuszu, pomogę panu zostać Żydem. Ja i moi kuzynowie poświadczymy, że jest pan naszym krewnym po matce i dosta­ nie pan paszport. Nikt nie każe pa­ nu jechać do Izraela. Wyrwie się pan na wolność!” Ojciec z propozycji nie skorzystał. Odpowiedział, że tu trzeba walczyć o wolną Polskę. Irena Lasota potwierdziła, że moi rodzice dobrze to rozgryźli. Z przerażeniem odnotowuję an­ tysemickie działania niektórych władz Izraela. Szkodzą własnemu narodowi. Budują antysemityzm. Prof. Dora Kac­ nelson z Drohobycza zamieszkała na sta­ rość w Krakowie. Na którymś spotkaniu z Michnikiem została wyzwana od anty­ semitek. Nie wytrzymała i odpowiedzia­ ła: Co? Ja, Dora Kacnelson – antysemitką? Mój ojciec w Bundzie współpracował z Piłsudskim, a stryj był współtwórcą państwa Izrael i ja mam być antysemit­ ką?! Michnik nie jest chyba Żydem, bo jest na to za głupi! Już wiem, kto i jak tworzy antysemityzm w Polsce! Pani ambasador Izraela przy po­ mniku Obrońców Getta Warszawskie­ go, mówiąc o ludziach pomagającym Żydom, wspomniała Karskiego i Bar­ toszewskiego. Ciekawe, że zapomniała o rotmistrzu Pileckim i Zofii Kossak­ -Szczuckiej, najważniejszej postaci Że­ goty, która strukturę wymyśliła i była jej główną organizatorką. Bartoszewski jakoś nigdy nie był mi w stanie wytłu­ maczyć, jak to się stało, że ze względu na stan zdrowia opuścił Auschwitz. Ja słyszałam tylko o takich, którym to się udało, ale przez komin krematorium. Pani ambasador w wywiadzie stwierdziła, że znowelizowana ustawa o IPN nie jest potrzebna, gdyż w Izra­ elu wszyscy wiedzą o tym, że obozy nie były polskie. Pani ambasador nie wie, czy kłamie w żywe oczy? Tymczasem jeden z ważniejszych polityków Izraela, kandydat na premie­ ra – Jair Lapid parę dni temu wyraził swoje zdanie na ten temat: „Całkowicie

Oby chęć zysku i błyszczące srebrniki nie zmąciły rozumu narodowi wybranemu! Bóg był dla Was łaskawy – po tysiącach lat macie znowu własne państwo. Pomogli wam w tym Polacy i wychowywani w Polsce od setek lat Żydzi. potępiam nowe polskie prawo, które próbuje zaprzeczyć polskiej odpowie­ dzialności za Holokaust. Ta zbrodnia została zapoczątkowana w Niemczech, ale setki tysięcy spośród Żydów, którzy zostali zamordowani, nawet nie spot­ kało niemieckiego żołnierza. Polskie obozy śmierci były i żadne prawo tego nie zmieni”. Cóż może wiedzieć przeciętny obywatel Izraela, który był na wy­ cieczce w Polsce, gdzie pokazywano mu obozy i przestrzegano przed ponoć niebezpiecznymi kontaktami z tubyl­ cami? Piotr Hlebowicz był świadkiem, jak w Krakowie wykręcono ręce czło­ wiekowi tylko za to, że szedł za grupą młodzieży żydowskiej. Oby chęć zysku i błyszczące srebr­ niki nie zmąciły rozumu narodowi wy­ branemu! Bóg był dla Was łaskawy – po tysiącach lat macie znowu własne państwo. Pomogli wam w tym Polacy i wychowywani w Polsce od setek lat Żydzi, którzy nauczyli się kochać prze­ de wszystkim wolność. A tak na marginesie, trzeba się przyjrzeć, kiedy ten antypolonizm w środowiskach żydowskich rozkwitł: czy aby nie po wypuszczeniu masowym Żydów ze Związku Sowieckiego w koń­ cówce lat 70. i w latach 80. XX wieku? Ciekawe, czy Żydzi to byli, czy KGB-iści? Tak czy inaczej, zaczynam współ­ czuć Żydom. Puszka Pandory została otwarta. Wypuścili na świat demony antysemityzmu. K


LUTY 2018 · KURIER WNET

3

POLSK A·I·ŻYDZI

D

oktor Adam Sandauer w lis­topadowej rozmowie z PAP słusznie zauważył: „Warto pomyśleć o zor­ ganizowaniu i w Polsce, i w Izraelu przy polskim udziale dzia­ łań z okazji rocznic odzyskania nie­ podległości przez Polskę w 1918 roku, powstania Izraela w 1948 i wydarzeń Marca ’68. Należy dyskutować o tym, co było, szukać rozwiązań, przypomnieć sobie, że Polska była kiedyś elemen­ tem Europy krajów wielonarodowych, choć dziś jest krajem jednonarodowym. Trzeba mieć całościowe spojrzenie na wspólny dorobek i wspólną kulturę, która bardzo wiele istotnego wniosła. Trzeba pamiętać o tym, że z Izrae­ lem mamy wspólne korzenie, bo pań­ stwo to powstało na bazie i w wyniku działań europejskich Żydów. Mamy polskich wybitnych twórców, którzy są pochodzenia żydowskiego i o nich pamiętamy. Ale jest także kilku żydow­ skich laureatów Nagrody Nobla, któ­ rzy mieli sporo wspólnego z Polską. Nie byli Polakami, byli Żydami, którzy urodzili i wychowali się w Polsce. Jest kilkunastu wybitnych polityków, byłych premierów czy prezydentów Izraela, mających polskie korzenie”. Czy rok 2018 będzie rokiem kata­ strofalnych zaniedbań i przemilczeń o historycznie istotnych rocznicach, to się okaże. Obchodzimy 100-lecie końca pierwszej wojny światowej. W efekcie powstał w 1918 roku grunt dla odro­ dzenia państw – w tym Polski – lub utworzenia nowych – 30 lat później Izraela. Warto przypomnieć nieco his­ torii, w tym sytuację Polaków i Żydów w państwie Franciszka Józefa I, czy – z drugiej strony – efekty powstania w państwie rosyjskim żydowskiego ruchu Betar (Beitar) Włodzimierza Żabotyńskiego. Legiony dla Polaków były i są tym, czym dla Żydów był i jest Betar (Beitar). W efekcie końca wojny w 1918 roku stworzył się typ „nowego Polaka” i „nowego Żyda”. Dla pokole­ nia Polaków z końca wielkiej wojny i Żydów z tego samego okresu ważny­ mi postaciami byli Piłsudski oraz Ża­ botyński. Warto to mieć na uwadze... Już w styczniu bieżącego roku nasz kraj stał się obiektem bezpardonowej i fałszywej kampanii, która ma na celu rozmycie odpowiedzialności następców prawnych III Rzeszy i ZSRR za akty lu­ dobójstwa. 27 stycznia br. ambasador Izraela Anna Azari w niemieckim, na­ zistowskim obozie śmierci Auschwitz – wybudowanym m.in. dzięki kredytowi Deutsche Bank – publicznie skrytyko­ wała nowelizację przez Sejm RP ustawy o IPN, która umożliwia obronę przed przejawami antypolonizmu. W tym sa­ mym dniu – 27 stycznia 2018 roku – z Katowic do Świętochłowic Śląskich przeszedł marsz separatystów z Ruchu Autonomii Śląska, którzy promują tezę, że podobóz koncentracyjny KL Aus­ chwitz-KL Eintrachthütte, potem po jego zajęciu przez Rosjan zmieniony w obóz NKWD i Armii Czerwonej... był w istocie polski. Zatem warto przy­ pomnieć historyczne, nawet encyklo­ pedyczne fakty z nieodległych czasów.

Austro-Węgry, czyli państwo protoplasta UE i zarzewie tendencji niepodległościowych Gdyby przyjrzeć się uważnie historii XIX i początku XX wieku, to za czynne pobudzenie idei niepodległościowych odpowiadają możliwości stworzone przez w wyniku ugody austriacko-wę­ gierskiej z 1867 roku, w efekcie któ­ rej powstały Austro-Węgry. Jednak już w 1861 roku, w ramach Cesarstwa Austrii, szczególnie nas interesująca Galicja (Królestwo Galicji i Lodomerii wraz z Wielkim Księstwem Krakow­ skim i Księstwami Oświęcimia i Zato­ ra) uzyskała autonomię, z sejmem kra­ jowym i rządem w stołecznym Lwowie. W 1867 roku, w związku z usta­ nowieniem monarchii dualistycznej (Królestwo Galicji i Lodomerii pozo­ stało w składzie Cesarstwa Austrii­ -Przedlitawii), autonomię prowincji poszerzono. Rząd austriacki zagwaran­ tował, że namiestnicy będą powoływani spośród miejscowych Polaków. Sejm miał prawo uchwalać ustawy dotyczą­ ce gospodarki krajowej, komunikacji, szkolnictwa i zdrowia. Dzięki temu Ga­ licja stała się ośrodkiem polskiego ru­ chu niepodległościowego. Działały tu polskie partie polityczne i organizacje paramilitarne – Sokół, Strzelec, Druży­ ny Bartoszowe – które stanowiły bazę sformowanych na początku XX wie­ ku Legionów. Galicja stała się również terenem wygodnym dla idei postulu­ jących żydowskie osadnictwo w Pale­ stynie, a także terenem cementującym

Rok 2018 będzie w Europie setną rocznicą wielu wydarzeń, które zadecydowały o tym, jak wygląda dzisiejsza mapa naszego kontynentu. Czy będzie rokiem katastrofalnych zaniedbań i przemilczeń o historycznie istotnych rocznicach, to się okaże.

Rok 2018 Paweł Czyż

wspólnotę Żydów w ówczesnej Europie. W 1867 roku w cesarstwie Habs­ burgów zatwierdzono powszechne równouprawnienie Żydów. Równo­ uprawnienie w sferze wyznania na­ stąpiło w 1895 roku. W 1878 roku we Lwowie zaczęto wydawać żydowskie czasopismo w języku polskim „Ugoda”.

29 pism żydowskich (16 jidysz, 8 pol­ skich, 4 hebrajskie i 1 niemieckie). W 1893 roku w Krakowie powstała nacjonalistyczna Ogólnoaustriacka Ży­ dowska Partia Narodowa. Wraz z inny­ mi grupami nacjonalistów żydowskich dążyła do uzyskania równouprawnienia Żydów z innymi narodami w Galicji

Polska była kiedyś elementem Europy krajów wielonarodowych, choć dziś jest krajem jednonarodowym. Trzeba mieć całościowe spojrzenie na wspólny dorobek i wspólną kulturę, która bardzo wiele istotnego wniosła. Równocześnie w Krakowie ukazało się czasopismo hebrajskie „Mochzikei Ha­ dat”. Po 1881 roku zaczęły powstawać niewielkie grupy Miłośników Syjonu (hebr. Howewei Zion). Stopniowo jed­ noczyły się one w jeden ruch Miłość Syjonu (hebr. Hibat Zion). Pierwsza studencka organizacja Biluim podjęła nawet próbę emigracji do Palestyny. Jednym z założycieli ruchu Miłoś­ ników Syjonu był ortodoksyjny rabin Samuel Mohilever z Rosji. Gorąco po­ pierał żydowskie osadnictwo w Erec Israel. Ruch Miłośników Syjonu zyskał również poparcie rabina Hermana Zvi Schapira z Niemiec. Popierał on re­ wolucyjne idee i opowiadał się za ży­ dowskim osadnictwem w Palestynie. W ruchu Miłość Syjonu doszło jednak do wewnętrznych sporów między je­ go członkami świeckimi i religijnymi. Aszer Ginzberg (1856–1927) założył tzw. „kulturowy syjonizm”, który stał się alternatywą dla „syjonizmu poli­ tycznego”. Syjonizm kulturowy podkre­ ślał pojęcie żydowskości i łączył świa­ domość własnej kultury z akceptacją innych kultur.

W

1883 roku we Lwowie pows­tała pierwsza ży­ dowska organizacja na­ cjonalistyczna. Jej człon­ kowie uważali, że konflikty pomiędzy Żydami a nie-Żydami skończą się do­ piero wtedy, gdy większość narodu żydowskiego zamieszka we własnym państwie w Palestynie. Działali w kie­ runku przesiedlenia najbiedniejszej części ludności żydowskiej do Pale­ styny. Była to w przeważającej części ludność wiejska, co w przyszłości uła­ twiło jej asymilację do warunków życia w Palestynie. W drugiej połowie XIX wieku naj­ więcej żydowskich czasopism ukazy­ wało się w Galicji. W latach 1890–1914 w Krakowie wydawano 26 pism żydow­ skich (po 11 jidysz i hebrajskich oraz 4 niemieckie), we Lwowie wydawano

i w całym cesarstwie Habsburgów. Do­ datkowo żądali narodowej autonomii. W 1900 roku Żydzi po raz pierwszy mogli wystawić swojego kandydata na posła w wyborach do austriackiego par­ lamentu. Na przełomie XIX i XX wieku liczni żydowscy emigranci przybywali z Galicji na Węgry. Pomagali węgier­ skiej szlachcie tworzyć nowoczesne rol­ nictwo i rozwijać interesy finansowe. Bogaci kupcy współdziałali z żydow­ skimi kupcami z Wiednia i Frankfurtu. Stopniowo najbogatsi węgierscy Żydzi gromadzili się w Budapeszcie. Powstała burżuazyjna elita finansjery, niezależna od arystokracji. Niektórzy Żydzi zdo­ byli w Budapeszcie nawet szlachectwo, fotel deputowanego lub tytuł barona. W 1911 roku w Galicji działało 103 związki i 13 organizacji młodzieżowych syjonistycznych; zrzeszały 10 tys. człon­ ków. W 1914 roku w monarchii austro­ -węgierskiej żyło około 900 tysięcy Ży­ dów, stanowiąc 5% ogółu mieszkańców. 1 sierpnia 1914 roku rozpoczęła się I wojna światowa. W walkach wzięło udział 65 milionów żołnierzy; 1,5 mi­ liona było Żydami. Austro-Węgry wy­ stawiły około 320 tysięcy żydowskich żołnierzy, w tym 8 generałów. W 1916 roku w Galicji powstała żydowska, sy­ jonistyczna organizacja młodzieżowa Haszomer Hacair (Młody Strażnik). Dążyła do stworzenia żydowskiej sie­ dziby narodowej w Palestynie oraz wszechstronnego wychowania mło­ dzieży i przygotowania jej do osadni­ ctwa kibucowego w Palestynie. Prawie żadne ówczesne mocar­ stwo nie było zainteresowane rozpa­ dem państ­wa Habsburgów. W Paryżu zamierzano jedynie odciągnąć mo­ narchię od Niemiec, w Londynie nie życzono sobie rozkładu Austro-Wę­ gier, gdyż byt polityczny powstałych w ten sposób państw byłby niepew­ ny. Natomiast Rosja mniej krytycz­ nie podchodziła do koncepcji likwi­ dacji Austro-Węgier. Już w pierwszej połowie sierpnia 1914 r. ukazał się

manifest wydany przez głównodowo­ dzącego armiami carskimi Wielkie­ go Księcia Mikołaja Mikołajewicza Do Ludów Austro-Węgier. Nie zapo­ wiadał on oczywiście likwidacji mo­ narchii naddunajskiej, a jedynie rów­ nouprawnienie językowe narodów; co najwyżej zjednoczenie ze swoimi państwami. Jasne też było, że żadnych planów rosyjskich nie poprze Francja i Wielka Brytania. Mimo to z Rosji wyszedł pierwszy formalny układ przewidujący rozbiór Austro-Węgier, a mianowicie była to wymiana not dyplomatycznych z Ru­ munią. Rosja w zamian za obietnicę rumuńskiej neutralności uznała prawo Bukaresztu do objęcia ziem należących dotąd do Austro-Węgier, a zamieszka­ nych przez ludność rumuńską. Jedy­ nym państwem, które zamierzało zająć pewne terytoria austro-węgierskie, były Włochy. W swych planach zaborczych miały poparcie państw zachodnich, gdyż Paryżowi i Londynowi zależa­ ło na jak najszybszym przystąpieniu Włoch do wojny. W wyniku prowadzonych roz­ mów doszło do podpisania 26 kwietnia 1915 r. traktatu londyńskiego między Włochami a Wielką Brytanią, Francją i Rosją. Według traktatu Włochy miały otrzymać Południowy Tyrol do przełę­ czy Brenner, Triest, Gorycję-Gradyski, Istrię. Był to już dużo dalej posunię­ ty układ niż ten rumuńsko-rosyjski, ale nie oznaczał on rozpadu Austro­ -Węgier, a jedynie pomniejszenie ich terytorium. Początkowy entuzjazm, który ogarnął szerokie masy społeczeń­ stwa, szybko minął i ustąpił miejsca wojennej rzeczywistości. Klęski wo­ jenne armii austriackiej i jednoczesne zwycięstwa wojsk Rzeszy powodowa­ ły u Niemców poczucie dumy i chęć ściślejszego związania się z Berlinem. Węgrzy natomiast chcieli rozluźnienia unii, a Słowianie w Przedlitawii, jak i Zalitawii zaczęli się skłaniać ku ak­ cjom odśrodkowym.

W

ybuch rewolucji w Ro­ sji wywołał początkowo w państwach Ententy chęć utrzymania Austro­ -Węgier jako bariery przed rewolu­ cją. Świadczy o tym wypowiedź Lloyda George’a z 5 stycznia 1918 r., w której mówi się, że celem Ententy nie jest roz­ bicie monarchii naddunajskiej. Słowia­ nie z Austro-Węgier liczyli jeszcze na Stany Zjednoczone, ale Wilson w orę­ dziu do Kongresu z 4 grudnia 1917 r. podkreślał, że nie chce rozbijać Austro­ -Węgier. Liczył, że wystarczy jedynie rozbić sojusz z Berlinem, a stosunki narodowościowe w monarchii się sa­ me ułożą.

Niestety Wilson w ogóle nie orientował się w sytuacji wewnętrz­ nej w państwie austro-węgierskim. Także w słynnych 14 punktach nie ma jednoznacznej postawy wobec Wied­ nia i Budapesztu. Dziesiąty punkt mó­ wił: „Ludom Austro-Węgier, których miejsce między narodami pragniemy ochronić i zabezpieczyć, winna być przyznana całkowita możność auto­ nomicznego rozwoju”. Różnie można było to rozumieć. Jedno jest pewne: nie oznaczało to niepodległości, gdyż brak jest słowa „independence”, któ­ rego użyto wobec Polski. W Wiedniu przyjęto 14 punktów Wilsona z uznaniem. Nawet Ottokar Czernin von und zu Chudenitz z cał­ kowicie zniemczonej czeskiej rodziny arys­tokratycznej, reprezentant niemie­ ckiej Partii Ludowej (Deutsche Volks­ partei) w czeskim parlamencie, bliski doradca zamordowanego w Sarajewie arcyksięcia Franciszka Ferdynanda twierdził, że są one zbieżne z celami CK monarchii. Jednak próby ratowania Austro-Węgier podjęte przez cesarza,

i Bielgowem. Legiony poniosły wów­ czas znaczne straty. Wśród poległych było wielu oficerów, w tym Żydzi: Jó­ zef Blauer „Kratowicz” i Bronisław Mansperl „Chaber”, uznawani za zna­ komitych dowódców. Poległ także Adolf Sternschuss, znany kolekcjoner i mecenas kultury krakowskiej, który wcześniej porzucił służbę oficers­ką na tyłach armii austriackiej i przeszedł do Legionów, wybierając służbę sze­ regowego żołnierza. Kulminacyjnym momentem kampanii wołyńskiej była największa bitwa Legionów Pols­kich, którą stoczyły 4–6 lipca 1916 roku pod Kostiuchnówką. Niepobite przez Ro­ sjan Legiony, wskutek odwrotu wojsk niemieckich i austro-węgiers­kich, ode­ szły po niej nad Styr. Powoli zbliżał się koniec frontowej epopei tych, którzy „na stos rzucili swój życia los”. Polscy i żydowscy legioniści da­ rzyli się zazwyczaj wzajemnym sza­ cunkiem i życzliwością. Wpływały na to wspólny cel i ponoszone trudy ży­ cia wojennego. Żydowscy legioniści odznaczali się odwagą na polu walki. Zaprzeczali w ten sposób stereotypo­ wym opiniom o ich rzekomej bojaźli­ wości i niechęci do służby wojskowej. W dostępnych źródłach zachowały się liczne przekazy o pełnym poświęce­ niu i okazanym męstwie, jak w wy­ padku Leona Holzera, który w boju pod Modliborzycami, jak pisano we wniosku odznaczeniowym, „z jed­ nym żołnierzem zaszedł na skrzydła nieprzyjacielskiego patrolu, wpadł na nich, rzucając granatami ręcznymi, zabija trzech, dwóch rani, jedenastu bierze do niewoli (...)”. Ofiarnością wyróżniali się też lekarze i sanitariusze – Emanuel Buxbaum, Edmund Gross, Berisch Joffe, Izaak Jungerman, Mie­ czysław Kapellner (Kaplicki), Władys­ ław Finkelstein (Medyński) i Baruch Neuman, który poległ pod Jastkowem. Dobitnym świadectwem mężnej po­ stawy żydowskich legionistów jest li­ sta poległych, która obejmuje niemal 10 procent wszystkich ustalonych żoł­ nierzy Legionów pochodzenia żydow­ skiego oraz nadane w niepodległej Pol­ sce liczne odznaczenia Virtuti Militari i Krzyża Walecznych. Kiedy w listopadzie 1918 roku odradzało się państwo polskie, więk­ szość byłych legionistów żydowskich wstąpiła do Wojska Polskiego. Brali udział w walkach o granice Rzeczypo­ spolitej, począwszy od obrony Lwowa i wojny z Ukraińcami, poprzez wojnę polsko-bolszewicką, a skończywszy na trzecim powstaniu śląskim. Po zakoń­ czeniu tych zmagań większość miesz­ kała w Polsce. Tylko nieliczni odegrali poważ­ niejszą rolę w życiu publicznym: Hen­ ryk Gruber został prezesem PKO, gen. Jakub Krzemieński – prezesem NIK (blisko współpracował też z marszał­ kiem Piłsudskim), Mieczysław Kaplicki – prezydentem Krakowa. Los innych stanowił jednak często zaprzeczenie stereotypowych opinii, utrwalonych przez publicystykę i historiografię PRL-owską, jakoby legioniści w II Rze­

Żydzi wstępowali do Legionów z takich samych powodów jak Polacy – żeby bić się o niepodległość. Nie ma przesłanek, by przypuszczać, że decydującą rolę odgrywało identyfikowanie się przez nich z ideami socjalistycznymi. błogosławionego Karola I, były spóź­ nione, a ponadto w 1918 roku rozpo­ czął się kres państw wielonarodowych... Można dopatrywać się w dekom­ pozycji Austro-Węgier sytuacji po­ dobnej do sytuacji Unii Europejskiej, w której interesy narodowe również zaczynają brać górę nad koncepcją Unii jako wielonarodowego konglomeratu zdominowanego przez Berlin i Paryż. Ale to już inna historia...

Żydzi w Legionach Żydzi wstępowali ochotniczo do Le­ gionów z takich samych powodów jak Polacy – żeby bić się zbrojnie o niepod­ ległość. Nie ma przesłanek, by przy­ puszczać, że decydującą rolę odgrywało identyfikowanie się przez nich z ideami socjalistycznymi, jak pozornie mogło­ by się wydawać. Na kształtowanie ich postaw główny wpływ miały najpew­ niej szkoła i otoczenie polskie, prze­ de wszystkim w zaborze austriackim, gdzie Legiony powstały. Jesienią 1915 roku wszystkie brygady legionowe przerzucono na Wołyń, gdzie wzięły udział w cięż­ kich walkach, m.in. pod Kuklami

czypospolitej byli warstwą społecznie i politycznie uprzywilejowaną, szcze­ gólnie po 1926 roku. Relacje między byłymi legionista­ mi pochodzenia żydowskiego a Polaka­ mi w międzywojniu układały się zwykle dobrze. W uzasadnieniu bardzo dobrej oceny służbowej mjra Ignacego Schra­ gego z 1936 roku pisano: „Nie wstydzi się tego, że jest Żydem, czując się szcze­ rze Polakiem. Niezwykle uczynny dla kolegów i biedoty legionowej”. We wrześniu 1939 roku dawni legioniści pochodzenia żydowskie­ go, którzy służyli w WP, wzięli udział w obronie Polski. Po przegranej zna­ leźli się w niewoli niemieckiej lub so­ wieckiej. Niektórzy zdołali przedostać się do armii polskiej we Francji. Pod­ porucznik Leon Holzer, internowany w Braile w Rumunii, na propozycję kierownika miejscowej organizacji sy­ jonistycznej, by udał się do Palestyny, odpowiedział odmownie, stwierdza­ jąc, że „jako polski oficer musi pójść tam, gdzie wojsko polskie się znajdu­ je”. Dotarł do Francji i został oficerem 1. Dywizji Grenadierów Armii Polskiej. Ciąg dalszy na str. 4


KURIER WNET · LUTY 2018

4

Historia jednego zdjęcia...

W

iększość Żydów-daw­ nych legionistów pozo­ stała w kraju na terenie obydwu okupacji – po czerwcu 1941 roku w całości zajętym przez Niemców. Niemal wszyscy zgi­ nęli ze swoimi rodzinami w niemie­ ckich obozach zagłady. Ci, którzy do­ stali się do niewoli sowieckiej – jak dzielni dowódcy artylerii obrony Lwo­ wa 1939 roku płk Maksymilian Landau i mjr Ignacy Schrage ... wielokrotnie

POLSK A·I·ŻYDZI

Lelów k/Częstochowy, 28 stycznia 2018 r., nazajutrz po obchodach Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Jak co roku od 30 lat setki chasydów z całego świata spotykaja się w rocznicę śmierci założyciela dynastii Lelow. W tle ohel (grobowiec) cadyka. W czasach PRL stał tu sklep spożywczy. Po odkryciu miejsca pochówku państwo polskie przekazało grunt gminie żydowskiej. Tablica na murze ohelu głosi w języku polskim i hebrajskim: „Pamięci cadyka Dawida Bidermana (1746-1814) oraz Żydów lelowskich, mieszkających na tej ziemi do zagłady w 1942 roku. Społeczeństwo Lelowa”. fot. Wojciech Sobolewski (w języku ukraińskim czcionką ła­ cińską). W tymże roku wstąpił do Pols­kiej Partii Socjalno-Demokra­ tycznej Galicji i Śląska Cieszyńskie­ go (PPSD) Ignacego Daszyńskiego. 17 września 1899 na zjeździe założy­ cielskim została utworzona Ukraiń­ ska Partia Socjal-Demokratyczna jako sekcja PPSD i – za jej pośrednictwem – Socjaldemokratycznej Partii Austrii. Hankewycz został członkiem komitetu wykonawczego UPSD, a od 1903 jej

Dobitnym świadectwem mężnej postawy żydowskich legionistów jest lista poległych, która obejmuje niemal 10 procent wszystkich ustalonych żołnierzy Legionów pochodzenia żydowskiego. ... zostali aresztowani przez NKWD i w większości zostali zamordowani w Katyniu, w Charkowie i w innych miejscach kaźni. Ocaleli nieliczni. By­ li to ci, którzy przebywali w Wielkiej Brytanii, na Bliskim Wschodzie czy poza Europą, np. Marek Pipes, ojciec wybitnego sowietologa Richarda Pi­ pesa. Wraz z żoną i synem zdołał on wyjechać z Warszawy w paździer­ niku 1939 roku i przedostać się do USA. W kraju wojnę przeżyli ukry­ wani przez Polaków przed Niemca­ mi m.in. płk Henryk Eile (ojciec re­ daktora „Przekroju” Mariana Eilego), wybitni naukowcy – biochemik Józef Heller i matematyk Hugo Steinhaus oraz co najmniej kilkunastu innych. Ocaleli również oficerowie WP, których więziono w niemieckich obo­ zach jenieckich. Był wśród nich kpt. rez. artylerii Henryk Wereszycki – wzięty do niewoli 6 października 1939 roku. Był on synem Mykoły Hankewycza i Rozalii Altenberg ze zasymilowanej rodziny żydowskich wydawców i księ­ garzy we Lwowie. Reprezentował zatem proces rozwoju narodowego czasów dualistycznych Austro-Węgier. Jego ojciec w 1890 był współ­ założycielem Ukraińskiej Partii Ra­ dykalnej – pierwszej nowoczesnej ukraińskiej partii politycznej i brał udział w jej zjeździe założycielskim. W 1896 rozpoczął tworzenie kółek organizacyjnych wśród ukraińskich robotników Lwowa. W 1897 rozpo­ czął wydawanie gazety „Robitnyk”

przewodniczącym. W 1907 partia stała się samodzielną autonomiczną sekcją Socjaldemokratycznej Partii Austrii. Hankewycz uczestniczył w kongresach II Międzynarodówki w Amsterdamie (1904) i Stuttgarcie (1907).

W

okresie I wojny światowej ojciec Henryka Wereszy­ ckiego był wiceprzewod­ niczącym Głównej Rady Ukraińskiej (1914–1915), wiceprze­ wodniczący, Ogólnej Rady Ukraińskiej (1915–1918), członkiem Ukraińskiej Rady Narodowej. Współpracował ze Związkiem Wyzwolenia Ukrainy. Sprzeciwiał się wojnie polsko-ukraiń­ skiej. Wszedł na krótko do tymczasowej Rady Miejskiej Lwowa, złożył mandat w lutym 1919 roku. W II Rzeczypo­ spolitej po przejściu Ukraińskiej Partii Socjal-Demokratycznej na pozycje ko­ munistyczne, został usunięty z partii. W 1924 UPSD została zdelegalizowana. Hankewycz wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej. Henryk Wereszycki do 1924 r. nosił nazwisko swego ojczyma Jakuba Vor­ zimmera. Niemal wszystkie bliskie mu osoby – matka, siostra, bratowa z dzieć­ mi – zginęły z rąk Niemców. Brat Tade­ usz został zamordowany przez NKWD. Upadek Monarchii Austro-Węgierskiej i wybuch walk o Lwów spowodował, że wraz z bratem Tadeuszem Vorzim­ merem Henryk wstąpił do Wojska Pol­ skiego i znalazł się w szeregach arty­ lerii. Odcięty od oddziałów polskich,

nie wziął udziału w walkach o Lwów. Po zakończeniu walk, w stopniu po­ rucznika artylerii Wojska Polskiego II RP (awansowany ze starszeństwem od 1 czerwca 1919), otrzymał urlop na kontynuowanie studiów i w paździer­ niku 1919 roku zapisał się na wydział historyczny Uniwersytetu Jana Kazi­ mierza we Lwowie. Wiosną 1920 roku powrócił na front ze swoim 5 Pułkiem Artylerii lwowskiej, biorącym udział w walkach w okolicach Gródka Jagiellońskiego, nad rzeką Wereszycą (od której później wziął nazwisko) i w ofensywie Piłsud­ skiego na Wołyniu. 18 sierpnia 1920 ro­ ku w potyczce z kozakami w okolicach Kamionki Strumiłowej został ranny. Po zakończeniu wojny polsko-bolszewic­ kiej został zdemobilizowany pod ko­ niec 1920 roku i wrócił na Uniwersytet Lwowski, zostając asystentem profesora Adama Szelągowskiego. W lipcu 1925 roku uzyskał stopień doktora filozofii na podstawie rozprawy Polityka rządu austriackiego w Galicji w czasie powstania styczniowego. Henryk Wereszycki był jednym z najwybitniejszych powojennych his­ toryków polskich, autorem cenionych i aktualnych do dziś prac naukowych. Przez cały okres powojenny władze komunistyczne, wspierane – zwłaszcza do 1956 roku – przez znaczną część środowiska historyków, szykanowały go jednak. Profesor pozostał wierny ideom niepodległościowym, które wy­

Henryk Wereszycki zmarł 27 lutego 1990 roku w Krakowie. Na jego pogrze­ bie odczytano telegram kondolencyj­ ny przesłany przez Ojca Świętego Jana Pawła II. Wybitny historyk, profesor najstarszej polskiej uczelni, był najpraw­ dopodobniej ostatnim żyjącym żołnie­ rzem Legionów Polskich pochodzenia żydowskiego i jedynym, który doczekał trzeciej niepodległości.

W

e wspomnieniu o wspom­ nianym wyżej bohaterze Bronisławie Mansperlu Juliusz Kaden-Bandrow­ ski pisał: „Jaki też interes, prawdziwy, osobisty interes ma Mansperl w trosce swej o walkę za Ojczyznę? Mansperl był Żydem. Istotnie, miał jeden wielki, prawdziwy, osobisty interes w walce za Polskę: przelewając za Nią krew, pragnął sobie zdobyć do Niej prawo, którego by mu nikt odmówić nie śmiał. Miał więc ten sam interes, który mamy nawzajem wobec siebie, w godzinie poświęcenia i ofiary. Ale tak właśnie bywa w życiu: gdy własny interes zowiemy bohater­ stwem, bohaterstwo odmiennego od nas typu ludzkiego chętnie podejrze­ walibyśmy o interes”. Pamiętajmy o tych dzielnych lu­ dziach, o tym, że bycie patriotą polskim nie było równoznaczne z wyrzeczeniem się religii i tradycji żydowskiej, a idea Rzeczypospolitej żyjących w zgodzie narodów nie była całkowitą iluzją. Gdyż – jak powiedział krótko przed śmier­

Ci, którzy dostali się do niewoli sowieckiej – jak dowódcy artylerii obrony Lwowa 1939 roku płk Maksymilian Landau i mjr Ignacy Schrage – zostali aresztowani przez NKWD i w większości zostali zamordowani. niósł ze szkoły Marszałka Piłsudskie­ go. Nie miał złudzeń co do sytuacji politycznej Polski: „Niewola, w której teraz żyjemy, jest znacznie bardziej nie­ bezpieczna niż ta poprzednia z XIX w. Tamta częściowo hartowała, ta w więk­ szym stopniu znieprawia”. Komunistów uważał za „bandę zbrodniarzy”, „aparat, który nie chce i nigdy nie będzie chciał żadnych zmian. I on prawdopodobnie będzie zwyciężał, póki mu kto noża na gardle nie postawi”.

cią w legionowym boju Samuel Reich – „Przez krew moją, która spływa na tę ziemię, nabywam do niej wieczne prawo”.

Podsumowanie Polaków i Żydów wiele historycznie łączy. Nici pokojowego współistnienia są poważnie zakorzenione w Austro­ -Węgrzech i tradycji legionowej. Warto o tym pamiętać, gdy zastanawiamy się

nad prawem do samostanowienia i kil­ koma wiekami, gdy Polacy i Żydzi, żyjąc obok siebie, rozwijali swoje poczucie tożsamości narodowej. W efekcie tych kilkudziesięciu lat z czasów Franciszka Józefa I Polacy stworzyli zarzewie Woj­ ska Polskiego przez Strzelca czy POW. Na wspólnej ziemi – II RP – polskie kręgi wojskowe udzielały pomocy ru­ chowi Betar (Beitar) i wspierały idee syjonistyczną. Jeśli ktoś ma ochotę oskarżać Po­ laków o antysemityzm, niech pamięta, że w Jerozolimie jednym z ważniej­ szych klubów sportowych jest Betar Jerozolima i absolutnie nikt poważny nie uznaje, że upamiętnienie tego ru­ chu i udział piłkarzy Betar Jerozolima w rozgrywkach międzynarodowych narusza zasady akcji „No to racism” –

o innej niż polska narodowości. Mamy ku temu mandat. Po uzyskaniu repara­ cji od Niemiec powinniśmy ich część oddać do dyspozycji tych państw, któ­ re są matecznikami danych narodów – powiedział niedawno w wywiadzie lider Konfederacji Polski Niepodległej – NIEZŁOMNI Adam Słomka. W odpowiedzi na inicjatywę tego polityka MSZ oświadczyło: „(...) Mini­ sterstwo Spraw Zagranicznych pragnie zapewnić, że z uwagi na priorytetowy charakter podnoszonych przez Pana kwestii, podejmuje wszelkie możliwe kroki zmierzające do prawnego rozwią­ zania problemu reparacji wojennych, należnych naszemu państwu. Ponadto, Ministerstwo aktywnie monitoruje procesy legislacyjne odno­ szące się do problematyki rekompen­

Idea Rzeczypospolitej żyjących w zgodzie narodów nie była całkowitą iluzją. Gdyż – jak powiedział krótko przed śmiercią w legionowym boju Samuel Reich – „Przez krew moją, która spływa na tę ziemię, nabywam do niej wieczne prawo”. sformułowane przez UEFA. Ponadto w efekcie właściwej interpretacji fak­ tów historycznych są w Polsce środo­ wiska polityczne, które podkreślają nie tylko pamięć o żydowskich sąsiadach z czasów II RP, ale uznają za stosowne żądać od Niemiec wymiernego zadość­ uczynienia.

W

ystąpiłem (...) do nowe­ go ministra spraw zagra­ nicznych RP prof. Jacka Czaputowicza, aby roz­ ważono w jego resorcie m.in. celowość wystąpienia do Niemiec o przekazanie zadośćuczynienia za obywateli II RP m.in. pochodzenia żydowskiego zabi­ tych w efekcie polityki III Rzeszy. Zresz­ tą nie tylko w imieniu polskich obywateli Żydów, ale i Białorusinów, Litwinów, Czechów i innych mniejszości z II RP. Jeśli ktoś umiera bez żadnych następców prawnych, to jego pasywa i aktywa – ra­ czej często trwały majątek – przechodzi na Skarb Państwa (art. 935 kc). Skoro tak, to Polska od Niemiec w 100-lecie swojej niepodległości powinna się do­ magać nie tylko reparacji za straty oby­ wateli II RP – Polaków, ale i obywateli

saty skonfiskowanego mienia żydow­ skiego, w tym m.in. aktualną procedurę legislacyjną amerykańskiego prawo­ dawcy, obejmującą ustawę Justice for Uncompensated Survivors Today. Rolę wiodącą w procesie prawnego uregu­ lowania problemu m.in. skonfiskowa­ nego mienia pełni Ministerstwo Spra­ wiedliwości, które odpowiedzialne jest za przygotowanie projektu ustawy w tym względzie. Nawiązując do problemu tajnych kont przedwojennych obywateli RP, znajdujących się na terenie Konfedera­ cji Szwajcarskiej, Ministerstwo Spraw Zagranicznych informuje, że zgod­ nie z treścią ustawy z dnia 4 września 1997 r. o działach administracji rządo­ wej przedmiotowa kwestia nie należy do kompetencji ani zakresu działalno­ ści Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W celu uzyskania informacji na ww. temat Ministerstwo Spraw Zagranicz­ nych sugeruje kontakt z odpowiednio do tego powołanymi organami”. Ciekawie zatem zapowiada się rok 2018... K Paweł Czyż jest dziennikarzem Niezależnej Gazety Obywatelskiej w Bielsku-Białej




Nr 44

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Luty · 2O18 W

n u m e r z e

Historia jednego protestu Jadwiga Chmielowska

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jak pokonać smok(g)a?

2

Ubeckie emerytury

Marek Adamczyk

Co roku od bardzo wielu lat, od wczesnej jesieni do późnej wiosny tematem dyżurnym, nieschodzącym z czołówek serwisów informacyjnych i pierwszych stron gazet, jest problem groźnego smogu, panoszącego się po niemal całym kraju, a powstałego w wyniku używania paliw stałych (w tym przede wszystkim węgla) do ogrzewania mieszkań i domów.

J

est to temat tak nośny, że wielu polityków, a tym samym partii politycznych, wykorzystuje go do swoich celów – bo przecież kto walczy ze smogiem, robi to dla dobra ogółu, dla dobra wszystkich Polaków, dla dobra „drogich wyborców”; oczy­ wiście ich kosztem. Gra toczy się o ogromne w skali na­ szego kraju pieniądze, bowiem program walki ze smogiem wymaga wydania na ten cel kwoty około 70–80 miliardów złotych. Tę sumę będą musieli wyłożyć na wymianę swoich pieców właściciele ok. 6 milionów domów jednorodzin­ nych i mieszkań. Czy wszystkich będzie na to stać? W sytuacji, gdy – jak poda­ je najnowszy raport Instytutu Badań Strukturalnych – ponad 12% mieszkań­ ców Polski, czyli ponad 4,5 miliona osób, dotkniętych jest ubóstwem energetycz­ nym – na pewno nie. Nasz naród jest statystycznie biedny i niestety nie uniesie ciężaru brzemiennych w skutki finanso­ we decyzji administracyjnych aktualnie rządzących elit. Celem nadrzędnym nowych roz­ wiązań powinno być zachowanie moż­ liwości taniego i ekologicznego ogrze­ wania z wykorzystaniem krajowych paliw stałych – węgla i drewna – a nie importowanego gazu i oleju opałowego. Jeśli do tego nie dojdzie, z pewnością w Polsce powstanie „podziemie” pieco­ we, produkujące poza legalnym obro­ tem tanie piece dla biednych. Wydanie 4 tysięcy złotych na ten cel, uwzględ­ niając aktualny poziom naszych docho­ dów, to moim zdaniem maksymalny próg dla Polaków. Większości nie stać obecnie na wydanie na zakup pieca 5. klasy (ge­ neracji) kwoty 9–10 tys. złotych plus dodatkowo co najmniej 5 tys. złotych na modernizację komina w celu uzyska­ nia odporności na niszczący go kwaś­ ny kondensat (pows­taje on w wyniku wychłodzenia spalin w piecu – z po­ wodu maksymalnego odzysku energii z paleniska – i wpuszczenia chłodnych spalin o temperaturze poniżej 100°C do komina). Paradoksem jest również to, że za paliwo do „superekologicznego” pieca zapłacimy od 20 do 30% więcej. Toż to totalny obłęd! Koś tu wpuszcza nas w maliny. Strona narzucająca to roz­ wiązanie oczywiście nam pomoże, ale tylko w uzyskaniu kredytu na zakup pieców spełniających normy emisyj­ ne. Nie tędy droga – są inne możli­ wości, ekologiczne i tańsze (o czym piszę w dalszej części tekstu). Dopóki ich nie wdrożymy, dopóty Polacy będą żyć w „podziemiu grzewczym”. A teraz do rzeczy. Czym jest smog? Jest to nienaturalne zjawisko at­ mosferyczne polegające na współwys­ tępowaniu zanieczyszczenia powietrza wskutek działalności człowieka oraz niepożądanych zjawisk naturalnych, tj. znacznego zamglenia i bezwietrznej pogody. Smog rzeczywiście jest po­ ważnym problemem ekologicznym, a wchodzące w skład niego związki chemiczne i pyły powodują:

• Pył zawieszony (PM10 i PM 2,5) – uszkadza płuca, podnosi ciśnienie krwi, zwęża naczynia krwionośne i drogi oddechowe, zwiększa ryzyko zawału serca i udaru mózgu, przeni­ ka do organizmu płodu i zaburza jego rozwój; może być rakotwórczy. • Lotne zanieczyszczenia organiczne (WWA – Wielopierścieniowe Węglowodory Aromatyczne), np. ben­ zen (C6H6) czy benzo(a) piren (C20H12) – zwiększają ryzyko raka (zwłaszcza płuc), mogą podrażniać skórę i oczy. Bardzo niebezpieczne dla ludzi.

z palca, co moim zdaniem podważyło wiarygodność rozpowszechniających je organizacji. Jeśli przyjąć za prawdę, że smog zabija rocznie min. 40 tysięcy osób, to przynajmniej połowę, czyli 20 tysięcy, zabija m.in. benzeno(a)piren zawarty w skażonym powietrzu. Czy rzeczywi­ ście tak jest? Mam wątpliwości, zwłasz­ cza po dotarciu do informacji podanych przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). Oto one: „Organizacja ta sza­ cuje, że narażenie na WWA jest w 99% wynikiem konsumpcji żywności. Jedy­

Ile dają normy emisji?

Jaka część smogu ostałaby się, gdyby wszystkie kotły w kraju spełniały wymogi normy PN-EN 303-5:2012

Jaki jest sens wydawać 70 mld złotych na „rato­ wanie” 20 000 ludzi rocznie, skoro wielokrotnie pył całkowity więcej osób można uratować, zmieniająclotne ichsmoły 40% kotłykwotę? automatyczne nawyki żywieniowe za dużo mniejszą 60% kotły zasypowe

100% obecna emisja

20%

30%

klasa 3

13%

10%

klasa 4

8%

6%

klasa 5

Na podstawie: R. Kubica, K. Kubica, Oszacowanie trendu wskaźników emisji TSP oraz PM10 i PM2.5 ze spalania paliw stałych w sektorach mieszkalnictwa i usług w latach 2000-2013. • Ozon (O ) – uszkadza płuca, wy­ 3 wołuje kaszel i bóle w klatce piersiowej. • Dwutlenek siarki (SO ) – zwęża 2 drogi oddechowe (zwłaszcza u osób chorych na astmę i małych dzieci). • Tlenki azotu (NO ) – mają dzia­ x łanie podobne do ozonu i dwutlenku siarki, poza tym wywołują zaburzenia rozwoju u dzieci. • Tlenek węgla (CO) – wywołuje niedotlenienie serca, mózgu i innych narządów, zwiększa ryzyko zawału ser­ ca i udaru mózgu. • Ołów (Pb) – uszkadza m.in. mózg, nerwy, kości, układ krwiotwór­ czy i odpornościowy, nerki i narządy rozrodcze.

nie około 0,9% tych związków dostaje się do organizmu wskutek wdychania, zaś 0,1–0,3% z wodą pitną” (Wikipedia).

J

eśli niespełna 1% benzenów prze­ dostających się do organizmu czło­ wieka jest wchłanianych ze smo­ gu i powoduje, jeszcze raz powtórzę, śmierć ponad 20 tysięcy ludzi, to ile ludzi zabija pozostałe 99%, wchłania­ ne przy konsumpcji żywności (wędzo­ nych serów, mięs, ryb, wędlin)? Mnożąc 20 000 razy 99, otrzymujemy liczbę 1 980 000 ofiar wchłaniania benzenów w Polsce. Czy to może być prawdą? Na pewno nie. Mam nadzieję, że na ten temat wypowiedzą się naukowcy

Jaki jest sens wydawać 70 mld złotych na „rato­ wanie” 20 000 ludzi rocznie, skoro wielokrotnie więcej osób można uratować, zmieniając ich nawyki żywieniowe za dużo mniejszą kwotę? Smog, według organizacji eko­ logicznych, przyczynia się do przed­ wczesnej śmierci ok. 40–50 tysięcy Polaków w skali roku. W nieodległej przeszłości, bo 2–3 lata temu, organi­ zacje te podawały, że smog zabija rocz­ nie ponad 400 tysięcy mieszkańców naszego kraju, co okazało się totalną bzdurą. Były to informacje wyssane

z uczelni medycznych. W takim razie – jaki jest sens wy­ dawać 70 mld złotych na „ratowanie” 20 000 ludzi rocznie, skoro wielokrot­ nie więcej osób można uratować, zmie­ niając ich nawyki żywieniowe za dużo mniejszą kwotę? Wracając do smogu. Gospodarstwa domowe wytwarzają (w procentach

ogólnych emisji w Polsce): średni pył zawieszony PM10 w ilości 48,5%, drobny pył zawieszony PM2,5 w ilości 49,7%, benzeno(a)piren w ilości 86,0% (źródło: Główny Inspektorat Ochrony Środowiska, 2016 r.). Te dane pokazują, że nawet gdy­ byśmy wydali 70 miliardów złotych na walkę z emisją pochodzącą z pa­ lenisk domowych, to problem smogu nie zniknie. Gdyby rządzącym zależało na szybkiej likwidacji części smogu po­ chodzącego z emisji gospodarstw indy­ widualnych, postąpiłby tak, jak mądrzy Czesi. Tam w pierwszej kolejności wy­ mienia się najgorsze pozaklasowe piece na „skody” – piece w cenie, w przeli­ czeniu na złotówki, od 3 do 4 tysięcy. U nas z kolei wymusza się zakup „mer­ cedesów” w cenie od 9 do 10 tysięcy złotych za sztukę. Efekty ekologiczne zobaczymy natychmiast w Czechach, a u nas, być może, nastąpią za kilka lat, ale za to jakim kosztem!!!

Z

abawmy się w politykę i wciel­ my się na chwilę w rolę Ministra Ochrony Środowiska. Mamy nadrzędny cel: jak najszybciej zlikwi­ dować smog za jak najmniejszą cenę. Jak to zrobić, mając ograniczoną ilość środków finansowych? Oto przykład. Mamy 3 piece emitu­ jące po 100% (razem 300%) zanieczysz­ czeń i 10 tysięcy złotych na wymianę pieców na ekologiczne. Wiemy, że za ce­ nę jednego pieca 5. klasy („mercedesa”) można zakupić co najmniej trzy piece („fiaty”) 3 klasy. Wykorzystując dane zawarte w zamieszczonej obok tabeli, obliczmy efekt ekologiczny emisji pyłów dla dwóch wariantów. W pierwszym wydajemy 10 tysięcy złotych na zakup najdroższego pieca 5. klasy, a dwóch pozostałych nie wymieniamy (tą drogą idzie polskie MOŚ). W drugim wymie­ niamy wszystkie trzy na piece 3. klasy za cenę 3,3 tysięcy złotych każdy (tą drogą idą Czesi). W wariancie pierwszym „merce­ des” likwiduje 92% emisji pyłów cał­ kowitych – emituje 8% (w porównaniu do pieca pozaklasowego), ale dwa po­ zostałe, nadal niewymienione, emitu­ ją po 100% (razem 200%). Całkowita emisja z trzech pieców wynosi tutaj 208%. W drugim wariancie, po wymia­ nie wszystkich pieców, łączna emisja wynosi 60% (3 razy 20%) pierwotnej. Jak widać, efekt ekologiczny dla dru­ giego wariantu przy tych samych na­ kładach finansowych jest ponad trzy­ krotnie lepszy i ten wariant powinien zostać wybrany. Koszty programu ograniczenia emisji smogu po wybraniu propono­ wanego wariantu spadłyby do 1/3, tj. do poziomu akceptowalnego przez kieszenie Polaków. Po zastosowaniu naszych sorbentów, „święcony” śląski węgiel byłby w pełni ekologicznym, niekopcącym paliwem, spełniającym wygórowane normy emisji spalin. O sorbentach napiszę w kolejnym „Kurierze”, w drugiej części artykułu. K

Każdy emerytowany ubek, za­ miast tłumaczyć się, że niko­ mu nie szkodził, czyli że lenił się w pracy, powinien dostawać tym większą emeryturę, im lepiej udokumentuje gorliwość w wy­ pełnianiu obowiązków. Naj­ bardziej zasłużeni zyskali­ by dożywotni, bezpieczny pobyt w zamkniętym ośrodku. Śmiały pomysł Zbigniewa Kopczyńskiego.

2

Co dalej z badaniami Katastrofy Smoleńskiej? Profesjonalnie przeprowa­ dzony, nowoczesnyzamach ty­ pu hakerskiego na samolot nie zos­tałby wykryty ani przez ko­ misje Millera i Milkiewicza, ani przez Zespół Parlamentar­ ny i naukowców z konferencji smoleńskich, ani przez amato­ rów. Nad taką wersją zastana­ wia się Marek Czachor.

3-5

Powstanie styczniowe, jakiego nie znamy Powstanie styczniowe jest zna­ ne, lecz wciąż nie mamy świa­ domości, jak wielki był w nim udział naszych własnych rodzin lub ich przyjaciół, jak bardzo związane jest ono z przeszłością nas samych i miejsc, w których żyjemy. Jak uratować odchodzą­ ce w niepamięć resztki historii, proponuje Marcin Niewalda.

5

Śląsk a powstanie styczniowe O powstaniu styczniowym w kontekście śląskiego ży­ cia społecznego, polityczne­ go, kulturalnego, religijnego, śląskiej literatury i prasy, a na­ wet szlaków transportowych i komunikacyjnych używanych przez kurierów Rządu Narodo­ wego, emigrantów i do dostar­ czania broni i tajnych druków pisze Zdzisław Janeczek.

6-7

Komu zależy na wywłaszczaniu ludzi ze wstydu? Idea pozbawiania wstydu dzieci nie zrodziła się ze swawoli seksu­ alnych obsesjonatów, ale z wyra­ chowanej kalkulacji lewicowych manipulatorów, używających dzieci jako świnek morskich w duchowych eksperymen­ tach. O „nowej seksualności” staroświec­ki Herbert Kopiec.

11

ind. 298050

R

odzi się kolejny totalitaryzm. Wy­ korzystanie haseł poprawności po­ litycznej i zamykanie dyskusji jest kolejną próbą wprowadzenia władzy absolutnej. Świadczy o tym także ety­ kietowanie. Przykleić łatkę i traktować schematycznie. Znamienita filozofka XX w. Hannah Arendt twierdziła, że do totalitaryzmu prowadzi „Przymie­ rze motłochu (wykorzenionych mas) z kapitałem oraz plemiennym nacjonali­ zmem i rasizmem”. Totalitaryzmy z kolei, próbując narzucić bezwzględne posłu­ szeństwo, przyczyniały się do złamania podstawowej zasady polityki – rozum­ nego działania dla dobra wspólnego. Arendt głosiła, że „nie ma czegoś takiego jak posłuszeństwo w sprawach moralnych i politycznych”. Twierdziła również, że „z punktu widzenia polityki prawda ma charakter despotyczny. Jest zatem znienawidzona przez despotów, słusznie obawiających się konkurencji ze strony siły przymusu, której nie mogą so­ bie podporządkować”. Dlatego tak waż­ na jest wiedza i sprawdzanie informacji. Każdy człowiek pragnie prawdy i sprawiedliwości. Dla Hanny Arendt prawda, jej poszukiwanie, dochodze­ nie do niej jest podstawowym prawem człowieka. Pisała nawet, że dążenie do prawdy jest podstawową cechą stano­ wiącą o człowieczeństwie. Uważała, że „prawda była największym wrogiem to­ talitaryzmów, a człowiek samodzielnie myślący był największym zagrożeniem”. Twierdziła, że reżim komunistycz­ ny jest tak samo zbrodniczy jak nazizm, a wraz z totalitaryzmem nastąpiło ze­ rwanie ciągłości tradycji. Człowiek staje się wyalienowany, znikają więzi rodzinne i przyjacielskie. A zatarcie więzi międzyludzkich powo­ duje, że ludzie mogą być łatwo manipu­ lowani przez rządzących, a w szczegól­ ności media, które są w końcu środkami masowego przekazu. Zdaniem Arendt „manipulacja ta odbywa się na dwa sposoby: pochlebianie i uwodzenie”. Najłatwiej wprowadzić totalita­ ryzm w społeczeństwach, w których zanikły wspólne normy zbiorowe. Han­ nah Arendt twierdzi, że główną cechą „człowieka masowego” jest całkowite, dobrowolne wyalienowanie, które, jej zdaniem, charakteryzuje społeczeń­ stwo nowoczesne. H. Arendt była Niemką żydow­ skiego pochodzenia. Dla niej rok 1933 (wybór Hitlera), „to nie tylko błąd Nie­ miec, to samobójstwo Niemiec. Samo­ bójstwo intelektualne i moralne, odpo­ wiedzialne za zbrodnie”. Dlatego nigdy nie chciała wrócić do Niemiec. Twier­ dziła, że „naród niemiecki skończył się”. Hannah Arendt była obserwatorką procesu Adolfa Eichmanna. W 1963 r. wydała książkę Eichmann w Jerozolimie. Napisała, że „akt oskarżenia oparty był (...) na tym, co przecierpieli Żydzi, nie zaś na tym, co popełnił Eichmann”. Czyżby przestrzegała przed instrumentalnym traktowaniem Holokaustu? Wspomniała również o roli, jaką w zagładzie Żydów odegrała część elit żydowskich zasiada­ jąca w Judenratach. Do czasu procesu Eichmanna w Izraelu ostrożnie pod­ chodzono do „ocalałych z Holokaus­ tu”. Sprawdzano okoliczności, w jakich przetrwali. Czy to ocalenie nie wiązało się z wydawaniem innych na śmierć… H. Arendt pisała: „Dla Żydów rola, jaką przywódcy żydowscy odegrali w unicestwieniu własnego narodu, sta­ nowi niewątpliwie najczarniejszy roz­ dział całej historii”; „O ile jednak człon­ kowie rządów typu quislingowskiego pochodzili zazwyczaj z partii opozy­ cyjnych, członkami rad żydowskich byli z reguły cieszący się uznaniem miejscowi przywódcy żydowscy, którym naziści na­ dawali ogromną władzę do chwili, gdy ich także deportowano”. Do obozów. Arendt, podobnie jak John Sack, amerykański Żyd piszący o komunis­ tycznych zbrodniach dokonywanych przez Żydów, była krytykowana przez środowiska żydowskie. Twierdziła zaw­ sze, że „prawdy nie można instrumen­ talizować i upolityczniać”. Pozostała wierna swoim ideałom. Wszyscy, którzy kłamią, dokonują zbrodni wobec pamięci milionów ofiar i sami kręcą bicz na siebie. K

G

ŹRÓDŁO: HTTP://CZYSTEOGRZEWANIE.PL/WP-CONTENT/UPLOADS/2017/08/ILE-DA JA-NORMY-EMISJI.PNG

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

W regionalnej TVP Kato­ wice próbowano nagro­ dzić program, w którym pada określenie „polskie obozy kon­ centracyjne”. Część członków Rady Programowej skutecznie zaprotestowała. Konkurs zos­ tanie powtórzony. Każdy na swoim miejscu może i powi­ nien walczyć o prawdę i do­ bro, pisze Jadwiga Chmielowska.


KURIER WNET · LUTY 2018

2

KURIER·ŚL ĄSKI

W regionalnej TVP Katowice próbowano nagrodzić program, w którym pada określenie „polskie obozy koncentracyjne”. Program został wyemitowany na antenie regionalnej i zgłoszony do nagrody Rady Programowej. Na szczęście protes­ ty części jej członków okazały się skuteczne. Na kolejnym posiedzeniu nastąpi zgodne z procedurami wskazanie zwycięzcy konkursu. Każdy ma swoją placówkę, na której powinien walczyć o prawdę i dobro, a nie kunktatorsko kulić ogon pod siebie, by się nie narazić.

Historia jednego protestu

Katowice, dn. 3.12.2017 r. Jadwiga Chmielowska Członek Rady Programowej TVP SA Oddział Katowice Szanowny Pan Jacek Kurski, Prezes TVP SA

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

kontekstu historycznego wydarzeń na Śląsku po 1945 roku, ponadto wypo­ wiedzi bohaterów programu były na­ cechowane emocjami, nawet wrogością wobec Polski. Wyrazista emocjonalność, brak obiektywizmu i rzetelności cecho­ wała autorki programu. 7. Pomimo zgłaszanych do proto­ kołu protestów członków RP, nie prze­ prowadzono reasumpcji głosowania, nie przyjęto też propozycji przegło­ sowania, by odrzucić program i nie ty­ pować go do nagrody. Prowadzący nie dopuścił do takiego głosowania, został zignorowany nawet taki argument, że mniejszość, tj. 4 osoby, nie może dyk­ tować swego zdania większości. Na posiedzeniu Rady Programowej 1 grudnia podjęto decyzję o ocenzuro­ waniu programu już po emisji i zapropo­ nowano wykreślenie zdania o polskich obozach koncentracyjnych; chodzi­ ło o ewentualne oglądanie programu przez jakieś gremia w Warszawie. Uważam, że posiedzenie RP nie było przygotowane. Przewodniczący Wojciech Poczachowski, który jest sze­ fem Instytutu Polskiego w Düsseldorfie, nie uczestniczy obecnie w kolejnych ze­ braniach. Wiceprzewodnicząca – Edyta Subocz-Ostruszka – również nie wzięła udziału w posiedzeniu 1 grudnia. Drugi Wiceprzewodniczący, Przemysław Miś­ kiewicz, spóźnił się i nie był przygoto­ wany – jak stwierdził – do prowadzenia posiedzenia Rady. Sam też nie oglądał kontrowersyjnego materiału filmowego. Pomimo że 4 osoby (Maria Nowak, Sonia Kwaśny, Sławomir Maślikowski i Jadwiga Chmielowska) złożyły zastrze­ żenia do protokołu co do wyboru ta­ kiego właśnie programu, Przewodni­ czący zebrania, Przemysław Miśkiewicz, podjął decyzję o nagrodzeniu progra­ mu, za którym głosowały jedynie 4 oso­ by, w tym Dominik Kolorz i Katarzyna Kuczyńska-Budka (na dwanaście obec­ nych). W konsekwencji zignorowano zdanie większości członków Rady Pro­ gramowej. Tak więc program nie zo­ stał wybrany – jak stanowi Regulamin – większością głosów Rady Programowej. Jestem zdania, że była to próba na­ grodzenia programu, który nie ma ani walorów edukacyjnych, ani (wbrew regu­ laminowi) nie spełnia kryteriów rzetelno­ ści, ponieważ zniekształca historię. Górni­ cy byli wywożeni ze Śląska na roboty do Związku Radzieckiego przez Sowietów! Na podstawie emitowanego programu można byłoby wnioskować, że winni byli temu Polacy. Taki sam wniosek dotyczy łagrów na Śląsku. W więzieniach i łagrach siedziało w tym okresie ok. 200 tys. Pola­ ków, a na Śląsku – oprócz Niemców, śląs­ kich folksdojczów z tzw. dwójką, także inni Ślązacy (nb. często wydawani przez swoich sąsiadów, skompromitowanych podczas wojny), m.in. również AK-ow­ cy, powstańcy śląscy, harcerze i żołnierze niezłomni. Pragnę dodać, że Maria Nowak, rodowita Ślązaczka, dobrze znająca z przekazów rodzinnych trudną sytu­ ację na Śląsku po 1945 roku, podniosła argument, że taka decyzja Rady Progra­ mowej kompromituje TVP Katowice, a przede wszystkim szkodzi Ślązakom, bowiem program nie jest rzetelnym przekazem tragicznej historii miesz­ kańców Śląska.

Ze strony jednej z osób, głosują­ cych za nagrodzeniem tego progra­ mu, padła propozycja, aby w ogóle nie przyznawać nagrody. Można było więc przyjąć, że wycofała swój głos. Zignorowano jednak tę sytuację. Moim zdaniem podczas zebrania doszło do manipulacji. Trudno po­ wiedzieć, czy zamierzonej, czy wyni­ kłej z braku przygotowania. Jednak z decyzjami przewodniczącego nie sposób się zgodzić. Manipulacja ta wpisuje się w cały szereg nierzetelnie i tendencyjnie przygotowywanych ma­ teriałów (m.in. w programy edukacyjne przygotowywane przez Silesię Scholę, gdzie komunistyczne obozy nazywane są obozami śmierci!). Program „ Jo był ukradziony” moż­ na było obejrzeć pod linkiem: https:// katowice.tvp.pl/33790022/ 30082017 (3 grudnia strona już się nie otwierała). Wnoszę o nieprzyznawanie obec­ nie tej nagrody i umożliwienie Radzie Programowej dokonania powtórnego wyboru, przemyślanego, przeprowa­ dzonego rzetelnie, zgodnie z regula­ minem – w styczniu 2018 r. K Pismo otrzymują: Członkowie Rady Programowej TVP Oddział Katowice Tomasz Szymborski – dyr. TVP SA Oddział Katowice Aleksandra Fudala – Sekretarz Programu Przewodniczący Rady Programowej TVP SA Przewodniczący KRRiT Przewodniczący Rady Mediów Narodowych Jarosław Szarek – Prezes IPN Prezes Polskiej Fundacji Narodowej Reduta Dobrego Imienia

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Ubeckie emerytury Zbigniew Kopczyński

D

rastyczne obniżenie emery­ tur byłym pracownikom UB i SB odebrane zostało przez nich jako rażąca krzywda. To poczucie doznanej niesprawied­ liwości jest tak silne, że udzieliło się wielu stojącym kiedyś po przeciwnej stronie, w tym kilku prominentnym działaczom Solidarności i antykomu­ nistycznego podziemia. Sami zainteresowani twierdzą, że zostali ukarani za to, czego nie robili. Przekładali tylko jakieś papierki, symu­ lowali przed przełożonymi działania, konfabulowali dla naszego dobra, a cza­ sem produkowali fałszywe dokumenty, by móc to w przyszłości wykorzystać, co spotkało pewnego skromnego elek­ tryka, którego błyskotliwą karierę dziw­ nie przewidzieli dwadzieścia lat wcześ­ niej. Ale przede wszystkim nikomu nie szkodzili, choć właśnie za szkodzenie pobierali sowite wynagrodzenia. I tu dotykamy sedna sprawy. Eme­ rytura należy się za lata pracy, a nie jej symulowania. W sumie powinni oddać niezasłużenie pobrane pensje. W Polsce nie ma jednak możliwości odebrania pracownikowi niesłusznie

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

wypłaconego wynagrodzenia, więc niech im będzie. Ale wypłacanie śred­ niej emerytury to jednak przesada. Właściwa byłaby stawka minimalna, czyli – jak planuje minister Rafalska – tysiąc złotych miesięcznie. To dla nie­ roba i tak za dużo. Co jednak zrobić z tymi, którzy uczciwie zapracowali na swoje emery­ tury? Tymi, którzy w pocie czoła utrwa­ lali i bronili władzy ludowej przed agen­ tami imperializmu i innymi wrogimi elementami? Tutaj konieczna jest zmiana usta­ wy, by zapewnić im zasłużoną emery­ turę. Szczegóły tej regulacji to temat do dyskusji. Ja proponuję oprzeć się na średniej emeryturze i tym, którzy udowodnią, że znęcali się psychicznie nad figurantami, szantażowali ich itp., podwyższyć ją o 25%. Tym, którzy fi­ gurantów bili, wywozili do lasu, mó­ wiąc, by kopali sobie grób, przypalali ich papierosami – podwyższyć o 50%. Jeśli ktoś kogoś zamordował, czyli według dzisiejszej nomenklatury doko­ nał na nim późnej aborcji lub eutana­ zji ze względu na niedopasowanie do systemu – oczywiście aby zaoszczędzić

Korekta Magdalena Słoniowska

Nr 44 · LUTY 2018

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama

Adres redakcji

Marta Obłuska · reklama@radiownet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja

dystrybucja@mediawnet.pl

biedakowi cierpienia – w pełni zasłu­ żone 100% podwyżki. Natomiast, jeżeli wymienione działania dotyczyły kleru, to należy się dodatek specjalny w postaci podwoje­ nia powyższych podwyżek. Jakieś in­ ne, nieszablonowe działania – dodatek według uznania w granicach 25–100%. Tylko, przypominam, muszą najpierw udowodnić, że coś zrobili. Zainteresowani powinni więc ze­ brać odpowiednie dowody: dokumenty, zeznania świadków (póki mogą zezna­ wać). Zeznania zainteresowanych też są dowodem w sprawie. Zebrane dowody wraz z wnioskiem powinni dostarczyć do ZUS lub IPN, a najlepiej do najbliż­ szej Prokuratury. Po weryfikacji dowodów pod­ wyżki zostaną im przyznane z mo­ cy prawa, wraz z odpowiednim wy­ równaniem. A jako rekompensatę za przebyty stres i straty moralne – wy­ poczynek i rehabilitacja w spokojnych miejscach, z zakwaterowaniem, wyży­ wieniem i ochroną na koszt podatnika. Długość tego wypoczynku powinna być proporcjonalna do udowodnio­ nych zasług. K

(Śląski Kurier Wnet nr 39) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 3.02.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Składam protest w sprawie nierzetel­ nego wyboru przez Radę Programową programu dziennikarza TVP Katowice do nagrody RP. Uważam, że dopusz­ czono się szeregu naruszeń, ponieważ: 1. Nie odczytano Regulaminu przyznawania Nagrody Rady Progra­ mowej TVP Katowice, uchwalonego w poprzednich kadencjach; członko­ wie obecnej Rady nie byli z nim za­ poznani, ponadto nie był on w żaden sposób dostępny podczas posiedzenia przyznającego nagrody. 2. Nie ustalono nie tylko sposo­ bu oceny programu (np. przyznawa­ nia punktów za poszczególne człony programu – za zdjęcia, montaż, muzy­ kę, rzetelność merytoryczną itp.), lecz także nie przypomniano art. 2 pkt. 2 regulaminu, który wyraźnie precyzuje kryteria oceny, takie jak: „– śmiałość i odwaga w podejmo­ waniu trudnych i kontrowersyjnych te­ matów, – rzetelność, rozumiana jako umiejętność oddzielenia informacji na płaszczyźnie rzeczowej od ocen, opinii i komentarzy oraz umiejętność budowania przekazu w oparciu o wia­ rygodne i sprawdzone źródła, a także merytoryczna znajomość prezentowa­ nego tematu; – atrakcyjność przekazu; – walory dydaktyczne i estetyczne; – walory warsztatowe, czyli jakość utworu ( jakość stylu, języka, narracji filmowej, dźwiękowej, logika wywodu, oryginalność przekazu)”. 3. Nie przeprowadzono przed gło­ sowaniem dyskusji o programach, aby przypomnieć członkom Rady oceniane programy, a nieobecnych przy wcześ­ niejszej prezentacji zaznajomić z ich te­ matyką (programy były oglądane na kolejnych posiedzeniach, na których niektórzy członkowie nie byli obecni). 4. Nie wyjaśniono zasad proce­ dowania, nie próbowano też prze­ głosować zasad dokonywania wybo­ ru programu (ponieważ pojawiła się z sali propozycja, że zwycięży program, który uzyska najwięcej głosów, część członków Rady była pewna, że głoso­ wana będzie uchwała Rady i że głoso­ wanie miałoby charakter sondażowy – wyboru najlepszych programów). 5. Złamano zasadę istniejącego Re­ gulaminu, tj. art. 2 pkt. 6 („Nagrodę otrzy­ muje kandydat, który uzyskał większość w głosowaniu. Jeśli kandydaci otrzymują taką samą liczbę głosów – przeprowadza się kolejne głosowanie”), ponieważ przed głosowaniem nie sprecyzowano, czy cho­ dzi o większość głosów członków Rady Programowej, czy o zwykłe głosowanie; przy dziesięciu kandydatach mogło się zdarzyć, że zaledwie dwoma głosami wy­ brano by laureata. 6. Nie zapoznano wszystkich człon­ ków RP z zastrzeżeniami zgłaszanymi po obejrzeniu programu typowanego do nagrody – nie wszyscy członkowie byli obecni podczas prezentacji programu 3 listopada br. Padły wtedy zarzuty nie­ rzetelności historycznej – np. nazwanie łagrów na Śląsku, prowadzonych przez NKWD i MBP, „polskimi obozami kon­ centracyjnymi” oraz stwierdzenia, że kat (naczelnik) obozu w Zgodzie i Jaworznie – Solomon Morel – był Polakiem. Nie przedstawiono również w programie


LUTY 2018 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

W listopadzie 2015 r. napisałem artykuł Co dalej z badaniami Katastrofy Smoleńs­ kiej?, który wywołał oburzenie po najbardziej radykalnej stronie tzw. obozu patriotycznego – i zupełnie spokojną polemikę ze strony Zespołu Analiz Systemowych (ZAS), tajemniczego ciała związanego jakoś mniej lub bardziej bezpośrednio z Zespołem Parlamentarnym.

Co dalej z badaniami Katastrofy Smoleńskiej? Uwagi po dwóch latach

Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić, i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego. (Reinhold Niebuhr)

Marek Czachor debatę. Opis incydentu znajduje się we wniosku o przeszukanie miesz­ kania Robertsa, złożonym przez FBI w sądzie w Nowym Jorku. Dodajmy, iż firma Boeing stanowczo zdemento­ wała możliwość wystąpienia takiego zdarzenia. Jest oczywiście pytaniem retorycz­ nym, czy Rosjanie mogli podczas re­ montu w Samarze zawirusować syste­ my tupolewa lub w jakiś inny sposób na nie wpłynąć, i czy ktoś w ogóle badał pod tym kątem Katastrofę Smoleńską. W swym tekście z listopada 2015 pisałem: Przypomnijmy w tym kon­ tekście zeznanie chorążego R. Musia, złożone 23.06.2010: „Na miejsce kata­ strofy udaliśmy się po około 1 godzinie od jej zaistnienia. Kiedy przybyliśmy na miejsce, to pracowały tam już służby ratownicze. Ja widziałem dużo nagich ciał. Leżały one pomiędzy częściami sa­ molotu. Jedno ciało ludzkie było całe. Pozostałe to były części ludzkich ciał, ręce, nogi. Kiedy my tam byliśmy, to nikt się nimi nie interesował, tzn. nie przykrywał ich, nie zbierał. Byliśmy tam około 15 minut. W trakcie pobytu tam zauważyłem, że do poszczególnych stanowisk, utworzonych przez służby, znoszono części samolotu. Tych sta­ nowisk było tam już wtedy kilka. Sta­ nowiska te wyglądały w ten sposób, że był to stolik, na nim dokumentacja, laptop itp.”. Skąd się wzięli – pisałem wtedy – godzinę po katastrofie, ludzie z laptopami i dokumentacją, którym znoszono jakieś części samolotu, pod­ czas gdy wokół walały się ciała ofiar, które nikogo nie interesowały? Czy jest to obraz zabezpieczania miejsca ka­ tastrofy, już w godzinę po rozbiciu się samolotu? Mi to bardziej przypomina obraz czyszczenia terenu z tego, czego tam nie powinno się znaleźć. No właśnie. Więcej w tym sowiec­ kiego profesjonalizmu niż rosyjskiego bałaganu. Równie niejasne są działania wo­ kół czarnej skrzynki, sfilmowanej przez montażystę TVP Sławomira Wiś­ niewskiego już 8 minut po Katastro­ fie, a znalezionej przez polskich pro­ kuratorów wraz z Rosjanami dopiero kilka godzin później. Co się działo ze skrzynkami do następnego dnia rano, prokuratorzy nie wiedzą, ale zakładają, że zostały przewiezione do Moskwy. Już w Moskwie, w obecności polskich prokuratorów, taśmy zostały wyjęte z czarnych skrzynek, skopiowano na­ granie na rosyjskie komputery, po czym taśmy wsadzono do sejfu w siedzibie MAK i co się z nimi działo do KOŃCA MAJA 2010, nie wie nikt. W później­ szych dniach polscy eksperci odsłu­ chiwali jedynie wersje elektroniczne, znajdujące się na komputerach MAK. Krakowski Instytut Ekspertyz Sądo­ wych (IES) otrzymał cyfrową kopię, wykonaną „w kwietniu”, ale dokładnie – kiedy, kto, w jakich warunkach to zrobił, tego IES nie ustalił. IES nie po­ trafił też udowodnić, że taśma, mająca pochodzić z czarnej skrzynki tupolewa, została rzeczywiście nagrana na tym

konkretnym magnetofonie. Ustalono jednie, że nagrano ją na magnetofonie podobnego typu. Późniejsze analizy autorstwa Andrzeja Artymowicza ni­ czego zasadniczego w tym względzie nie wniosły. Jakość nagrania jest zdumiewają­ co zła. Wg ekspertyzy specjalisty od rozpoznawania głosu, głos „generała Błasika” z pewnością nie jest głosem członka załogi, ale nie ma pewności, że to Błasik, a Pani Błasik nie rozpo­ znała w nim głosu męża. Czy wyklu­ czono możliwość, że wypowiedzi „230 metrów” i „100 metrów”, przypisane

a parametrami zapisanymi w czarnej skrzynce, co nawet w raporcie Mille­ ra odnotowano bardzo szczegółowo? Dlaczego Dowódca tupolewa komuni­ kuje wieży odległość cztery kilometry, gdy samolot jest w rzeczywistości sześć kilometrów od lotniska? Wg komisji Millera „pewnie myśli, że w Smoleń­ sku jest jak na pols­kich lotniskach”, ale przecież ma przed sobą kartę podejścia i tu nie ma nic do myślenia, a w Smo­ leńsku lądował trzy dni wcześniej, więc lotnisko zna. Pytań jest więcej, ale my już ponoć znamy prawdę o smoleńskim drama­

Symulacja: zniszczenie nie tylko części sufitowej kadłuba, ale również podłogi

FOT. YOUTUBE

S

pokojny i rzeczowy ton polemiki ze strony ZAS stwarzał nadzieję na pojawienie się nowej jako­ ści w kwestii badań smoleńskiej tragedii (całość korespondencji umieś­ ciłem na swej stronie domowej http:// www.mif.pg.gda.pl/kft/czachor.html). Niewątpliwie nową jakość stano­ wią badania prowadzone przez Pro­ kuraturę. Rozpoczęto od rzeczy naj­ bardziej oczywistej i niezbędnej, czyli ekshumacji i szczegółowych badań szczątków ofiar. Są one jedynym ma­ teriałem dowodowym rzeczywiście dobrze zabezpieczonym na miejscu Katastrofy i trudnym do późniejsze­ go zmanipulowania. Mam nadzieję, że nie zabrzmiało to cynicznie. Wyniki ekshumacji i związanych z nimi eks­ pertyz będą kluczowe dla sformułowa­ nia jakiegokolwiek przyszłego raportu. Prokuratura zorganizowała grupy eks­ perckie o niekwestionowanej reputacji i kompetencji, równocześnie nie pozo­ stające w konflikcie interesu. Profesjo­ nalizm Prokuratury budzi skojarzenia z działalnością IPN na „Łączce”. W przeciwieństwie do Prokuratu­ ry, o Podkomisji MON, kontynuator­ ce Zespołu Parlamentarnego, trudno mi powiedzieć coś jednoznacznie po­ zytywnego. W znakomitej większoś­ci znalazły się w niej osoby będące w kon­ flikcie interesu, gdyż swój autorytet publiczny zbudowały propagując jedną, konkretną wersję zdarzeń. Dla Podko­ misji pracują niektóre zespoły naukowe związane z lotnictwem, lecz współpra­ ca naukowcy-politycy, z tego, co widać z mojego odległego punktu obserwacji, chyba się nie układa. Po ogłoszeniu ostatniego raportu Podkomisji różne środowiska, w tym osobiście Krzysztof Wyszkowski, za­ apelowały o rozpropagowanie jej naj­ nowszych ustaleń. Niniejszy tekst można potraktować jako spóźnioną, swoistą odpowiedź na ów apel. Dodaj­ my, iż napiszę tylko o rzeczach, które widzi KAŻDY niezależny badacz Ka­ tastrofy Smoleńskiej, nawet mający tak ograniczony dostęp do źródeł, jak ja. Zanim jednak przyjrzymy się sa­ mym badaniom prowadzonym przez Podkomisję, odnotujmy, iż w ostat­ nich kilkunastu miesiącach pojawi­ ły się w przestrzeni publicznej bardzo interesujące materiały amerykańskie na temat zagrożeń atakami typu ha­ kerskiego, pozwalającymi przejmować zdalną kontrolę nad nowoczesnymi sa­ mochodami i samolotami. Na YouTube można znaleźć filmy pokazujące prze­ bieg i skutki takiego ataku. Atak taki nie zostawi śladów w zapisach czarnych skrzynek, może doprowadzić do kata­ strofy wyglądającej na zwykły wypadek, niemal zbrodni doskonałej, a wystarczy zawirusować komputer pokładowy. To, że takie możliwości istnieją, było jasne a priori od dawna, ale co innego wie­ dzieć coś w sposób czysto teoretyczny, a co innego przeczytać na ten temat materiały FBI. Sprawa hakowania samolotów wyszła na światło dzienne, gdy spec­ jalista od zabezpieczeń, Chris Roberts, w kwietniu 2015 przeprowadził sku­ teczny atak na system sterowania boeinga 737/800, przy czym zamiar przeprowadzenia ataku chwilę wcześ­ niej zaanonsował na twitterze. Haker włamał się do komputerowej sieci sa­ molotu, którym sam leciał, podłącza­ jąc się laptopem do systemu video, zamontowanego w fotelu pasażera. W ramach testu włamywacz zmienił ciąg silników, zamachał skrzydłami i na chwilę zmienił kierunek lotu. Ro­ berts już wcześniej informował FBI o wykrytych słabościach kompute­ rowych systemów lotniczych. W la­ tach 2011-2014, przeprowadził około dwudziestu takich ataków na systemy Boeinga i Airbusa, o czym powiadomił FBI, zawsze włamując się do syste­ mu samolotu, gdy leciał jako pasażer. Najwyraźniej brak reakcji ze strony służb skłonił go do przeprowadzenia spektakularnego ataku w świetle jupi­ terów, za co został aresztowany, wy­ wołując w końcu ogólnoamerykańską

Poniżej i po prawej: podłoga pod wywiniętą częścią kadłuba (mającą być kanonicznym dowodem na wybuch) była nienaruszona

Błasikowi, zostały zwyczajnie wygene­ rowane syntezatorem mowy, w rodzaju polskiej Ivony, żeby przykryć jakiś ko­ mentarz członka załogi, a równocześnie w wygodny sposób obciążyć Polaków odpowiedzialnością? Z raportu biegłego: „Jeżeli uznać, że fraza sto metrów jest jedną z naj­ ważniejszych wypowiedzi i należy ją interpretować jako ważny odczyt, to powinna być wypowiedziana starannie (głównie z wyraźną akcentuacją). Może być również wypowiedziana głośniej, wolniej i wyraźniej artykulacyjnie. Jak ta fraza została w rzeczywistości zre­ alizowana? – wolno, monotonnie, bez szczególnej akcentuacji, z relatywnie niską intensywnością”. Czemu ostatnią wypowiedź kpt. Protasiuka słyszymy na nagraniu z kok­ pitu, gdy samolot jest ponad 300 m nad ziemią, a w komunikacji z wieżą słychać go również później? Czemu te ostatnie dialogi z wieżą nie nagrały się w kok­ picie? Czemu od 300 m nad ziemią pierwszego pilota nie słychać w kok­ picie w ogóle, drugiego słychać bardzo słabo, a nawigatora i „generała Błasika” słychać tak wyraźnie? Czy na pewno nie wyłączyły się mikrofony kabinowe obu pilotów, gdy samolot zbliżał się do wysokości decyzji? Dlaczego są nie­ ustanne niezgodności pomiędzy para­ metrami odczytywanymi przez pilotów,

cie. Według jednych, po prostu pilo­ ci nie umieli latać i przeszkadzał im nieodpowiedzialny generał. Według drugich, podłożono całą serię bomb, które wybuchały w odpowiednich momentach. Obie wersje są naiwne i pełne sprzeczności. Wszelkie odstęp­ stwa od jednej lub drugiej ortodoksji są bezwzględnie tępione przez służ­ by informacyjne obu stron polskiego konfliktu. Zgodnie z zapowiedziami kierow­ nictwa MON, prawdę o Smoleńsku poznamy za niecałe cztery miesiące. Pewien zarys przyszłego raportu za­ pewne więc znajduje się w najświeższej prezentacji wyników prac Podkomisji, przedstawionej 10 kwietnia 2017. Obawiam się, że przygotowywany raport będzie kompromitacją Państwa Polskiego. Błędy w niektórych anali­ zach są oczywiste i łatwe do obśmia­ nia przez Rosjan. Upieranie się przy którejkolwiek z takich tez jest pułapką, która może skompromitować Polskę i zamknąć możliwość prowadzenia po­ ważnego śledztwa, wspieranego przez wspólnotę międzynarodową. Czy powinienem się publicznie wypowiedzieć? Nie jest to wygodne i łatwo przewidzieć konsekwencje, ale kto ma to zrobić? Przyjrzyjmy się zatem, co i jak ustalono.

Eksplozja w kadłubie Chyba najbardziej spektakularnym ele­ mentem godzinnego filmu, wyświetlo­

nego 10 kwietnia 2017, była eksplozja materiału wybuchowego umieszczo­ nego w atrapie kadłuba tupolewa. Au­ torzy prezentacji zwracali uwagę na podobieństwa uzyskanych zniszczeń poszycia i foteli do tego, co znamy ze smoleńskiego wrakowiska. Powyżej ba­ rak imitujący kadłub samolotu. Dr Grzegorz Szuladziński, daw­ niej współpracownik i ekspert Zespo­ łu Parlamentarnego, dobrze znany uczestnikom konferencji smoleńskich, przeprowadził swego czasu symulac­ ję eksplozji w kadłubie (animacja sy­ mulacji na YouTube: https://www.yo­ utube.com/watch?v=_GjnpAxnvQY). Po lewej widzimy jeden z kadrów oraz zbliżenie znanej powszechnie części smoleńskiego wrakowiska. Jak widać, cechą charakterystyczną dla eksplozji jest zniszczenie nie tylko części sufi­ towej kadłuba, ale również podłogi. Problem w tym, że w Smoleńsku pod­ łoga pod wywiniętą częścią kadłuba (mającą być kanonicznym dowodem na wybuch) była nienaruszona. Na fakt ten zwracano uwagę wielokrotnie, nie odkrywam więc Ameryki. Co na to eksperyment Podkomisji? Nic! Podłogę w atrapie kadłuba stanowi ziemia. Jest niemal pewne, że w kadłu­ bie bardziej realistycznym podobień­ stwa do Smoleńska by się skończyły. Czy osoby planujące eksperyment nie były tego świadome?

Fragmenty skrzydła spadły na brzozę z góry? Stałym elementem wszystkich analiz robionych przez środowisko Zespołu Parlamentarnego jest teza o przelocie samolotu na tyle wysoko, że ślady na

roślinności powstały albo kiedy indziej, albo są wynikiem rozpadu w powie­ trzu. Jest to podejście wygodne, gdyż nie trzeba się wtedy tłumaczyć z błędów w symulacji zderzenia skrzydło-brzoza, o których pisałem dwa lata temu (nie będę się powtarzał: ZAS, w swej pole­ mice, w ogóle się nie odniósł do tej czę­ ści moich argumentów). Wspomnę tyl­ ko, iż wciąż nie udało się zainteresować Podkomisji (podobnie jak wcześniej Zespołu Parlamentarnego i komitetów naukowych konferencji smoleńskich) problemem TAWS 33 (start z Okęcia w dniu Katastrofy) – chodzi o wyjaś­ nienie, dlaczego w momencie oderwa­ nia się od pasa startowego na Okęciu tupolew był w rzeczywistości o 65 m NIŻEJ, niż zapisał to system TAWS na podstawie odczytów satelitarnych. Wiemy, na jakiej wysokości jest pas na Okęciu, i wiemy, co zapisał TAWS. Natury owej ewidentnej sprzeczności wciąż nie wyjaśniono. Najprawdopodobniej w algoryt­ mie TAWS jest błąd w znaku tzw. un­ dulacji, co można by jednoznacznie rozstrzygnąć, analizując dane z lotów wcześniejszych, w tym start ze Smo­ leńska w dniu 7 kwietnia 2010. W re­ jonie Katastrofy błąd taki powinien zawyżać wysokość nad ziemią o 35 metrów, a co za tym idzie, tupolew mógł być w rzeczywistości o 35 m ni­ żej, niż wynikałoby to z satelitarnych odczytów systemu TAWS. W ostatnim zapisanym punkcie (TAWS 38) uzy­ skalibyśmy wtedy 17 m nad ziemią, a więc 7 m koło brzozy Bodina (oczy­ wiście plus-minus błędy pomiarowe), co zgadza się ze śladami na roślinno­ ści. Sprawa jest prosta do rozstrzyg­ nięcia, gdyż zapisy z lotów wcześniej­ szych są w posiadaniu Podkomisji i nawet są wspomniane w prezenta­ cji z kwietnia 2017. Niestety, problem TAWS 33 jest wciąż tematem tabu. Niczym TAWS 38 dla komisji Mille­ ra i MAK. A nawet właściwie gorzej, bo zapisy TAWS 38 znamy z raportu Millera, a do dzisiaj nie można się doprosić o ujawnienie TAWS wcześ­ niejszych niż TAWS 33. Problem wysokości, na jakiej miał nastąpić rozpad tupolewa, został przez badaczy Podkomisji podjęty w spo­ sób eksperymentalny i dość szczególny. Mianowicie, zadano sobie pytanie, z ja­ kiej wysokości powinny spadać frag­ menty lewego skrzydła, żeby mogły zatrzymać się w gałęziach brzozy (takie fragmenty rzeczywiście znaleziono). Jako pewnik przyjęto, że w koronie drzewa mogły się wziąć jedynie wte­ dy, gdyby nadleciały z góry. W związku z powyższym, zrzucano kawałki blachy z drona poruszającego się z odpowied­ nią prędkością. Zaskakuje mnie, że eksperymenta­ torzy nie wzięli pod uwagę mechanizmu bardzo oczywistego. Otóż powszechnie znane są wyniki testów amerykańskich z lat 1963-65, badających skutki ude­ rzenia skrzydłem w słup telegraficzny. Poniżej dwa kadry z amerykańskiego eksperymentu (czas 5:23-5:24 filmu). Widać na nich, że w momencie ude­ rzenia skrzydła o słup część odłam­ ków leci DO GÓRY na wysokość na­ wet kilkudziesięciu metrów, co zresztą wynika z prostej analizy rozkładu sił Ciąg dalszy na str. 4


KURIER WNET · LUTY 2018

4

Niestety, chyba tak. Jeśli chodzi o przebieg Katastrofy, to już w za­ sadzie wszystko, co zaprezentowała w kwietniu Podkomisja. W później­ szym okresie pojawiły się jeszcze dwie dodatkowe, sensacyjne wiadomości. Wpierw ujawniono, iż wg ekspertów komisji Millera w zderzeniu z grun­ tem w Smoleńsku powinny wystąpić przeciążenia jedynie 2-9 g, a nie po­ nad 100 g, jak napisano w raporcie końcowym. Po drugie, jeden z czujni­ ków temperatury miał zarejestrować gwałtowny jej skok, co miałoby być momentem eksplozji. Przyjrzyjmy się tej ostatniej infor­ macji, choć z braku szczegółów jest to czytanie między wierszami. Chodzi o zarejestrowany wzrost temperatu­ ry w chwili, gdy samolot przelatywał nad ul. Kutuzowa i był widziany przez świadków, np. kierowcę autobusu, do którego dotarła Anita Gargas. Świad­ kowie opisywali ogień za silnikami (który powinien towarzyszyć zasysa­ niu przez silniki gałęzi i części poszycia z lewego skrzydła). Widziano też od­ padający „ogon” (czyli lewy statecznik poziomy, prawdopodobnie oderwany na jednej z topól przy ul. Kutuzowa i znaleziony jeszcze przed głównym wrakowiskiem). Nie wiem, o którym czujniku temperatury mowa, ale moż­ liwości są dwie. Albo chodzi o tem­ peraturę wewnątrz samolotu, albo na zewnątrz. Jeżeli wewnątrz, byłaby to rzeczywiście informacja niezwykle frapująca. Jeżeli na zewnątrz, mowa prawdopodobnie o wzroście tempe­ ratury poszycia samolotu na skutek tarcia o gałęzie drzew, gdyż czujniki temperatury zewnętrznej umieszczone są przy dziobie, pod kabiną pilotów. Żaden ze świadków nie zaobserwował ognia w okolicy dziobu. Wycięty las na zdjęciach satelitarnych: 05.04.2010, 12.04.2010, 23.06.2013. Drzewa z zakreślonego obszaru pokazane są z bliska na zdjęciu na górze strony. Widać drogę zbudowaną już po Katastrofie. W takim właśnie lesie tupolew hamował, na plecach lub na boku, po zahaczeniu skrzydłem o grunt. Na pierwszym planie drzewo z dwoma lub trzema zrośniętymi pniami

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA FOT. RAPORT MAK FOT. WWW. FAKTYSMOLEŃSK.PL

Dwa pnie przed wywiniętą częścią kadłuba. Na dolnej fotografii (wykonanej w kierunku, z którego przyleciał samolot) widać, iż lewy z pni znajduje się pomiędzy bruzdami rozmieszczonymi analogicznie do ścian kadłuba, a prawy z nich w okolicy bocznej jego ściany. Osoba fotografująca stoi plecami do wywiniętej części kadłuba. Zdjęcie lotnicze: samolot przemieszczał się od prawej do lewej, lekko skośnie w dół

Jak to możliwe? Jest tylko jedno wytłumaczenie: samolot się nie wzniósł, tylko obrócił, a radiowysokościomierz złapał sygnał odbity ponad 300 metrów

chowych. Zresztą zaraz po ekshumacji Pary Prezydenckiej wyciekła informa­ cja, iż zdaniem ekspertów obrażenia są charakterystyczne dla wypadku komu­

FOT. RAPORT MAK

Z dna morza wydobyto 15 tysięcy (!) szczątków ludzkich, tylko jedną ofiarę udało się zidentyfikować na podstawie wyglądu, przeciążenia okreś­lono na CO NAJMNIEJ 350 g. Ponieważ siły oporu (a zatem również przeciążenia) rosną jak kwadrat prędkości, można zrobić proste oszacowanie, pokazane na powyższym wykresie. W Smoleńsku, w zależności od modelu teoretycznego przyjętego w ob­ liczeniach, prędkość w chwili uderzenia o grunt wynosiła 260-280 km/h. Gdyby tupolew wpadł do czystej wody, prze­ chylony na skrzydło, ale kołami w dół, należałoby oczekiwać przeciążeń 8090 g (pasek górny). W katastrofie w Huntington, 14.11.1970, samolot zawadził skrzyd­ łem o drzewo, następnie obrócił się o ponad 90 stopni i wpadł w las, wy­ cinając pas 29 m x 85 m. Zginęli wszy­ scy (75 osób). Prędkość samolotu wg różnych szacunków wynosiła 210-240 km/h (pasek dolny). W raporcie na te­ mat Huntington czytamy, iż rozważa­ no przeciążenia dochodzące do 50 g, przy obrocie samolotu do 135 stopni, co całkiem nieźle koreluje z wykresem. Wstępny wniosek jest więc taki, że uderzenie w teren zadrzewiony, w konfi­ guracji Huntington-Smoleńsk, może być porównywalne z uderzeniem w wodę. Oczywiście diabeł siedzi w szczegółach, a dwie katastrofy nigdy nie są identycz­ ne. W Smoleńsku długość wrakowiska wynosi ok. 150 m, przy czym pierwsze 40-50 m to teren zadrzewiony, wycięty przez tupolewa do gołej ziemi. Niektóre z pozostałych kikutów drzew są grubsze od człowieka i widać, że drzewa miały tendencje do wyrastania w pękach, ze zrośniętymi pniami, co oczywiście ma dramatyczne konsekwencje dla zderzenia z drzewami na bardzo małej wysokości, a tak niewątpliwie było w Smoleńsku: samolot, w chwili gdy wpadał w las, już zdążył zaryć kikutem skrzydła w grunt. W 2014 napisałem na ten temat osobny, szczegółowy artykuł (Drzewa na wra­ kowisku, http://www.mif.pg.gda.pl/kft/ Akron1/Drzewa1.pdf), nie będę się po­ wtarzał, ale popatrzmy na 3 zaczerpnięte z niego zdjęcia satelitarne (dół strony). Po wykoszeniu lasu samolot ude­ rzył kadłubem w dwa grube drzewa, których pozostałości pokazują kolejne zdjęcia po prawej, zestawione z fotogra­ fią lotniczą wrakowiska. A jak wygląda wrakowisko w Huntington, przy jedy­ nie 50 g? Proszę popatrzeć na 3 zdjęcia z prawej części strony. Podczas konferencji smoleńskich słyszeliśmy wielokrotnie referaty pro­ fesora Piotra Witakowskiego, omawia­ jącego różne katastrofy, poklasyfikowa­ ne przez niego jako 1a, 1b, 2a, 2b, ale o Huntington nigdy nie wspomniano – nie mieści się w schemacie? Jeszcze ostatnia uwaga. Na s. 5 u góry, pochodzący z polskiej czar­ nej skrzynki zapis wysokości radiowej tupolewa w ostatnich kilkudziesię­ ciu sekundach lotu (linia dolna; jest to fragment ekspertyzy firmy ATM, producenta polskiego rejestratora

FOT. WWW. FAKTYSMOLEŃSK.PL

I to już wszystko?

linię, pozwalającą z grubsza ocenić sto­ pień przechylenia samolotu na lewe skrzydło (kilkanaście stopni), podobnie jak jego wysokość nad gruntem (ok. 10 m). Wszystko to znajduje się w odle­ głości pięciu minut marszu od hotelu „Nowyj”, gdzie od 7 kwietnia 2010, po wizycie Donalda Tuska, mieszkała eki­ pa TVP, a rejon działki Bodina widać z hotelowych okien. Hipoteza, że ślady na roślinności mogły powstać na skutek czyichś ta­ jemniczych, wcześniejszych działań, przed godz. 10:41 w sobotę, jest kom­ pletnie nieprawdopodobna. Regular­ ność cięć wyklucza efekt spadających odłamków. Jestem przekonany, że sa­ molot leciał mniej więcej tak, jak to opisano w raportach MAK i Millera. No dobrze, ale brzoza Bodina jest tylko pierwszym z wielu grubych drzew, złamanych i poprzycinanych wzdłuż trajektorii tupolewa. Ślady na ich pniach byłyby bardzo istotnym ma­ teriałem dowodowym. Czemu więc Rosjanie wszystkie drzewa między ulicami Gubienki i Kutuzowa bardzo szybko powycinali? Czemu właśnie

Wykres Smoleńsk-Huntingon

Kolejne ujęcie z dwoma pniami przed wywiniętą częścią kadłuba

dalej. Wszelkie filmy, włączając w to prezentacje Zespołu Parlamentarne­ go i „Smoleńsk” Antoniego Krauzego, pokazujące ostatnie sekundy tupolewa w konfiguracji kołami w dół, to science

nikacyjnego, co „Gazeta Polska” uznała za dowód, że samolot był ustawiony kołami w dół. Nie zmienia to faktu, iż eksplozje niewątpliwie miały miejsce, już w re­

FOT. RAPORT MAK

Trudno mi je komentować, choć dwa artykuły opisujące stan zaawansowania prac na pierwszy kwartał 2017 wycie­ kły z WAT i krążą w zainteresowanym środowisku. Były nawet analizowane na Salonie 24. Moim zdaniem, naukowcy z WAT podeszli do problemu solidnie. Należy im pozwolić dokończyć bada­ nia, a nie ogłaszać ostateczne wyniki na etapie bardzo wstępnym i zdecydo­ wanie przedwczesnym.

głowy, to że samolot się rozbił. Nie pa­ miętam dokładnie, jakich słów użyłem, ale głośno do kolegów powiedziałem, że chyba się rozbili” (por. Artur Wosztyl, zeznanie z 10.04.2010). „Nagle obroty wzrosły do maksymalnych, po dwóch sekundach uderzenie i trzy wybuchy, i krótko trwający dźwięk zatrzymują­ cego się jednego silnika, a potem już cisza” (chor. Remigiusz Muś, zeznanie z 10.04.2010). Wybuchy pojawiają się w obu zeznaniach PO „trzaskach”, „hu­ kach” i „uderzeniu”, potem jest już tylko milknący silnik i cisza. Artur Wosztyl stwierdził kiedyś, że wybuchy mogły być dwa, a trzeci to chyba echo odbi­ te od betonowego ogrodzenia. Warto odnotować, iż scenarzyści filmu „Smo­ leńsk” lekko „poprawili” ten opis. Wg filmu, zeznania powinny wyglądać na­ stępująco: „Po dodaniu obrotów usły­ szałem dwa wybuchy. Potem nastała cisza”. Taka drobna zmiana. To co się właściwie stało w Smo­ leńsku? Czy Katastrofa Smoleńska była po prostu zwykłym „zdarzeniem lot­ niczym”, jak chcą MAK oraz komisje Millera i Milkiewicza?

Źródła: 1. www.sportsblog.com/allfunkedup/we-are-marshall-marshall-plane-crash-in-1970/. 2. www.dodgecity.todayinkansas.com/nov-14-1970-plane-crash­ -devastates-marshall-university-2. 3. www.documentingreality.com/forum/attachments/f244/482943d1379224800-pictures-1970-marshall-university-plane­ -crash-marshall_university_plane_crash_2.jpg

Jednak wciąż czegoś brak Znana logiczna zasada głosi, iż wy­ chodząc z błędnych przesłanek, można czasami dojść do prawdziwego wnios­ ku. To, że ktoś używa błędnego argu­ mentu, nie znaczy, że nie ma racji. Za jedno z NAJMNIEJ prawdopodobnych założeń, przyjętych przez środowisko Zespołu Parlamentarnego, uważam to, iż ślady na roślinności NIE POWSTA­ ŁY na skutek przelotu tupolewa. Cięcia na drzewach były zbyt re­ gularne, żeby wywołały je szczątki spa­ dające z góry. Katastrofa wydarzyła się w sobotę o godz. 10:41 czasu lokalne­ go, w terenie zaludnionym. Było wielu świadków. Ruchliwa ulica Kutuzowa została zasypana dosłownie deszczem gałęzi drzew, układających się w rodzaj

tam, w miejscu, gdzie wypada ostatni zapis TAWS 38, już wkrótce po Ka­ tastrofie wykopano ogromną dziurę w ziemi pod fundamenty jakiegoś bu­ dynku, po czym prace zamarły na kil­ ka lat? Czemu na zdjęciu satelitarnym z 25.06.2010 (s. 5) widać dwie charak­ terystyczne brązowe, długie plamy, za­ czynające się dokładnie na trajektorii tupolewa i rozciągające się na północny zachód, równolegle do kierunku wiatru wiejącego w chwili katastrofy? Nigdzie indziej takich plam nie ma. Pierwsza z nich zaczyna się kilkadziesiąt me­ trów przed brzozą, niemal dokładnie w miejscu, gdzie znaleziono drobny fragment poszycia i gdzie jest pierw­ sza kępa drzew ścięta przez samolot. Zaznaczyłem obie plamy oraz zwa­ loną brzozę; samolot leciał od prawej do lewej. O ile plama lewa, znajdująca

dywanu pod miejscem, gdzie przeleciał samolot – widać to na filmach kręco­ nych telefonami komórkowymi przez Polaków w dniu katastrofy, widział to kilka minut po katastrofie oficer BOR Gerard K., towarzyszący ambasadorowi Bahrowi. Podobnie z cięciami na drze­ wach wzdłuż ulicy Gubienki, wbrew pozorom dość ruchliwej, 50 m za brzo­ zą Bodina, układającymi się w wyraźną

się już za brzozą, nie budziłaby może szczególnego zdziwienia, o tyle zupeł­ nie nie rozumiem pochodzenia plamy prawej. Chętnie usłyszałbym jakieś lo­ giczne wytłumaczenie. Nigdzie indziej, w promieniu kilometrów, czegoś takie­ go nie ma. Trudno wątpić w jej zwią­ zek z przelotem tupolewa. Plama lewa znajduje się w obszarze, gdzie Rosja­ nie bardzo szybko powycinali drzewa,

FOT. WWW. FAKTYSMOLEŃSK.PL

Badania w tunelu aerodynamicznym WAT

bardzo podobne, tylko tupolew leciał trochę szybciej. Krótko mówiąc, zniszczenia w Smoleńsku wcale nie są charakterys­ tyczne dla eksplozji materiałów wybu­

ATM-QAR). Jak widać, od wysoko­ ści najniższej (przed działką Bodi­ na) do najwyższej (strzałka) samolot wzniósł się ponad 300 m. Zajęło mu to 3–4 sekundy!

Jeszcze inne ujęcie pni z poprzednich ilustracji. Ich grubość łatwo oszacować, porównując ze stojącymi obok ludźmi. Lewy pień to najprawdopodobniej pozostałość po dwóch zrośniętych przy ziemi drzewach, podobnie jak na zdjęciu z prawej.

fiction. Jeśli chodzi o rodzaj zderzenia z gruntem, Smoleńsk i Huntington są

FOT. GOOGLE EARTH

Z założenia, że samolot był wyżej niż drzewa, wynika konieczność zawiłego wyjaśniania faktów, które nie wyglą­ dają na szczególnie tajemnicze, gdyby przyjąć wysokość zgodną ze śladami na roślinności. Przykładowo, nietrud­ no sobie wyobrazić, iż kilkadziesiąt ton przetaczającej się masy jest w stanie wcisnąć drzwi wejściowe od samo­ lotu na metr w ziemię. Jeżeli samo­ lot był obrócony o ponad 90 stopni na lewe skrzydło, to powinny to być drzwi z lewej strony kadłuba i tak rze­ czywiście jest. Oczywiście, zakładając iż one po prostu wypadły z samolotu wysoko nad gruntem, da się wyliczyć prędkość, z jaką to musiało nastąpić. Ale w ten sam sposób można by udo­ wodnić, że żeby wbić łopatę, należy nią cisnąć w ziemię niczym oszcze­ pem. Prędkość łopaty da się obliczyć, można nawet zrobić symulację na su­ perkomputerze, dochodząc zapewne do jakichś zaskakujących tez.

Brak jest szczegółowych badań na te­ mat konsekwencji zderzenia z terenem zadrzewionym, ale sporo wiadomo o uderzeniu w czystą wodę. Przykła­ dowo, w katastrofie lotu Swiss Air 111 z 02.09.1998 samolot z 229 osobami na pokładzie uderzył w powierzchnię morza z prędkością 555 km/h, czyli mniej więcej dwa razy większą niż tu­ polew w Smoleńsku. Kąt uderzenia był podobny, choć samolot nie był odwró­ cony podwoziem do góry. Podobnie jak w Smoleńsku, wpierw nastąpiło uderzenie skrzydłem o grunt (czy­ li w tym wypadku wodę). Zderzenie było pod stosunkowo małym kątem, co widać na poniższej ilustracji z ra­ portu końcowego.

FOT. GOOGLE EARTH

Drzwi od salonki wstrzelone w ziemię

2-9 g czy 100 g?

OPRAC. AUTORA

podczas takiego zderzenia. Gdyby na słupie była korona drzewa, niektóre z nich zapewne by w niej wylądowały. Lecący do góry fragment skrzydła za­ znaczyłem obrysem. Całość eksperymentu można obej­ rzeć tu https://www.youtube.com/ watch?v=8CZxvu85VM4. Odłamki skrzydła w takim zde­ rzeniu lecą po prostu we wszystkie strony. W szczególności w stronę kad­ łuba. W wypadku tupolewa oznacza to również, iż część z nich powinna dostać się w ciąg silników i zostać zdmuchnięta do tyłu, PRZED miej­ sce zderzenia. Pewną ilość fragmentów lewego skrzydła powinno się znaleźć przed brzozą.

FOT. SALON 24

Dokończenie ze str. 3

KURIER·ŚL ĄSKI

jonie głównego wrakowiska. Krótki błysk zauważył Sławomir Wiśniew­ ski, patrzący z okna hotelu „Nowyj”, słyszała je również załoga naszego ja­ ka. Przypomnijmy: „Po dodaniu ob­ rotów usłyszałem głośne trzaski, huki i detonacje. Do tego doszedł milknący dźwięk pracującego silnika, a następ­ nie nastała cisza. (…) Po nastaniu ci­ szy pierwsza myśl, jaka mi przyszła do


LUTY 2018 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI Dokończenie ze str. 4

Wykres z raportu ATM, udostępnionego komitetowi naukowemu konferencji smoleńskiej przez prokuraturę wojskową

pomimo iż były ważne jako materiał dowodowy. Detonacja materiału wybuchowe­ go, umieszczonego na zbiorniku paliwa w lewym skrzydle, w miejscu początku prawej z plam (hipoteza Glenna Jorgen­ sena), wydaje się mało prawdopodob­ na, gdyż – pisałem o tym dwa lata temu – spowodowałaby ona eksplozję całego lewego skrzydła i rzeczywisty deszcz odłamków, a znaleziono ich góra trzy (w tym jeden dwa i pół roku po Kata­ strofie). Filmiki i animacje, tworzone przez Zespół Parlamentarny i Podko­ misję MON, pokazujące, jak samolot „łuszczy” się fragmentami poszycia na skutek wybuchu w skrzydle, są zupełnie nierealistyczne. W wypadku eksplozji odłamki leciałyby z prędkościami rzę­ du tysięcy kilometrów na godzinę i ich rozrzut byłby taki sam, niezależnie od

to prof. Piotr Witakowski. W rzeczywi­ stości jest dokładnie odwrotnie, co jest co najmniej równie tajemnicze. Gdy 13 kwietnia 2010 działka Bo­ dina została udostępniona, części wi­ doczne na pierwszym zdjęciu brzozy, wykonanym bodajże 11.04.2010 przez polskich funkcjonariuszy, znikły. Nie wiadomo, co się z nimi stało. Obok fo­ tografia z 13.04.2010 rano, wykonana przez J. Gruszyńskiego. Co ciekawe, okazało się również, iż oskrobano czubek stojącego kiku­ ta brzozy (3 ostatnie zdjęcia). Można to stwierdzić, porównując zachowane fragmenty kory. Od lewej: zdjęcie z ra­ portu MAK, w środku fotografia wy­ konana podobno 1 godz. 40 min. po Katastrofie, będąca w posiadaniu blo­ gera pisującego jako Tiger65, który sta­ rannie dawkuje różne fragmenty tego

prokuratorzy później wydobyli z drzewa dalsze fragmenty, ale jeden z nich wy­ konany był ze stopu, którego nie było w porównawczej części skrzydła. Na dodatek, większości wydobytych części strona polska nie przebadała, gdyż były zbyt małe, aby je podzielić na połowy, a Rosjanie nie zgodzili się na przekaza­ nie całego materiału dowodowego, wy­ dobytego z pnia, stronie polskiej. Po co te zabiegi, jeżeli samolot po prostu urwał skrzydło na brzozie? O co chodzi?

Z drugiej strony, w wykładach prof. Biniendy, gdy pokazuje się skrzydło od dołu, przyjmuje się model całkowicie niesprężysty (czyli nie jest to drzewo), żeby pień się bardziej uchylał na skutek uderzenia i mniej niszczył skrzydło. Natomiast, gdy skrzydło widzimy od góry, wykorzystuje się model spręży­ sty, żeby zachowanie wyglądało bar­ dziej naturalnie, lecz widzów się o tym nie informuje (szczegółowo pisałem o tym dwa lata temu). Czemu obie strony kręcą?

Fałszywa alternatywa W elektronicznych atakach na samo­ chody hakerzy operowali z odległości wielu kilometrów, łącząc się z kompute­ rem pojazdu przez satelitę. W momen­ cie ataku samochód dodawał gazu lub zwalniał, skręcał; wszystko w sposób kompletnie niezależny od tego, co pró­ bował robić kierowca. Prędkościomierz

FOT. RAPORT MAK

Zdjęcie satelitarne z 25.06.2010

ruchu samolotu (280 km/h tupolewa jest, przy takich prędkościach, zupełnie pomijalne). Niemniej czegoś tu brak. No i wreszcie sama brzoza Bodina. Mówi się czasami, że Rosjanie powbijali części skrzydła w pień już po Katastro­ fie – wspomina o tym np. Małgorzata Wassermann w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim, wielokrotnie podkreślał

W

ygłodniali, spoceni od gorąca i zadu­ chu, kryli się przed austriackimi patro­ lami i ludnością, która mogła donieść władzom o zbrojnej grupie. Z rzadka szczęknęła broń na wybojach. 60 męż­ czyzn, choć w większości młodszych niż wiek pełnej dojrzałości, jechało w milczeniu. Kilku synów szlacheckich, kilku włościan, w większości młodzień­ cy z rodzin oficjalistów prywatnych – czyli pracowników dóbr ziemskich. Z troski o Polskę, z wiary i nadziei na odzyskanie Ojczyzny, z radości przeży­ cia walecznych przygód ruszyli poma­ gać pod dowództwem Skulicza. Po zaborze rosyjskim przebiegały po lasach liczne oddziały, z różnym szczęściem potykając się z wrogiem, utrudniając mu codzienne działania zacierania pamięci o Polsce i rusyfi­ kowania ludności. Młodzież ciągnęła z całego świata. Byli i tacy, którzy na wieść o powstaniu przepłynęli ocean. Wielu wykształconych w wojskowych szkołach Włoch czy Francji rzuciło się, by podnieść żagiew i postawić na szali swoje życie i wolność. Ze smutkiem trzeba powiedzieć, że o powstaniu styczniowym wie­ my dzisiaj sporo, ale to wciąż kropla w morzu. Chociaż był to jeden z ka­ mieni milowych odzyskania polskiej niepodległości po latach zaborów, to z mroków ukrycia wydobyto zaledwie część wiedzy. Ilu znamy powstańców z owej gru­ py, która wyruszyła ze Starej Soli? Nie­ wielu. Praktycznie tylko o dowódcy mamy pewne informacje. Tożsamości kilku możemy jedynie się domyślać. Reszta do dzisiaj pozostaje anonimowa. A przecież były to osoby niezwykłe­ go ducha. Choć można dyskutować, czy powstanie styczniowe było sensowne, choć już w 1863 roku zwalczały się dwa stronnictwa, to jednak nie można odmó­ wić szacunku tym, którzy podjęli nie­ równą walkę, wymuszoną w znacznym stopniu właśnie po to, aby wykrwawić Polskę. A jednak, chociaż nie było wyj­ ścia, choć doszło do tysięcy ofiar i zsyłek, powstanie stało się zarzewiem oswobo­ dzenia narodu pół wieku później. Z północnych terenów Lwowskie­ go miało wyruszyć na jesieni 1863 ro­ ku 8 oddziałów. Zebrały się trzy po kilkaset osób. Połączeni w lasach

wskazywał wartości mające się nijak do rzeczywistej prędkości auta. Przy ata­ ku na samolot haker nie tylko przejął kontrolę nad systemem sterowania, ale również monitorował sytuację w kabi­ nie pilotów. W ciągu pięciu lat prze­ prowadził dwadzieścia takich ekspe­ rymentów i nikt niczego nie zauważył. Zapisy czarnych skrzynek z pewnością nie odnotowały ataku hakerskiego, tyl­ ko niezrozumiałe działania pilotów. Gdy z tej perspektywy spojrzeć na Smoleńsk, staje się jasne, że rzeczywi­ ście profesjonalnie przeprowadzony, nowoczesny zamach na samolot nie zo­ stałby wykryty ani przez komisje Mil­ lera i Milkiewicza, ani przez Zespół Parlamentarny i naukowców z konfe­ rencji smoleńskich, ani blogerów, ko­ mentatorów i trolli z Salonu 24, ani przez amatorów, jak ja. Nie wiem, co się stało w Smoleń­ sku, i nie chcę, aby mój tekst potrak­ towano jako kolejną wersję w rodzaju

słynnego „helu”. Niemniej widzę, że systematycznie wpycha się nas w fał­ szywą alternatywę: błąd pilotów albo bomba. Zawsze kolejna sensacja staje się wersją obowiązującą, mimo iż prze­ czy sensacji wcześniejszej. Niestety, politycy i media z obu stron konfliktu mają na tym polu spore zasługi. Autor kolejnego newsa staje się z automatu autorytetem naukowym, nawet jeżeli zaprzecza sam sobie (Czy ktoś jeszcze pamięta, co właściwie głosili profeso­ rowie Chris Cieszewski, Jacek Rońda, czy nawet sam Wiesław Binienda?). Minister Antoni Macierewicz zacho­ wuje się jak chłopiec z bajki, wołają­ cy: Wilk! Wilk! A jak prawdziwy wilk rzeczywiście w końcu nadszedł, na wołania chłopca nikt już od dawna nie zwracał uwagi – i wilk chłopca zjadł. Morał pozostawiam Czytelnikom. K Autor jest fizykiem, profesorem Politechniki Gdańskiej

FOT. WWW. SMOLENSKCRASH.COM

FOT. GOOGLE EARTH

zdjęcia, zasłaniając się prawami autor­ skimi (?). Z prawej zdjęcie z 13.04.2010, autorstwa J. Gruszyńskiego. Widać, iż czubek kikuta jest oskrobany (zazna­ czyłem, dla porównania, ten sam frag­ ment kory). Po co to zrobiono i dlaczego nie za­ chował się żaden protokół z tych działań, a wyjęte metalowe części znikły? Polscy

Dzieduszyckiego pod Sokalem, ruszyli ku granicy. Do zapatrzenia, organizacji grupy znacznie przyczynił się, a potem dowodził jazdą Tomisław Rozwadow­ ski. Po dwóch dniach marszu wśród lasów oddział rozłożył się w majątku Rulikowskich w Świtarzowie. Panny z okolicznych domów pospieszyły z na­

a potem był autorem działań w czasie Cudu nad Wisłą. W powstaniu brało udział, według różnych szacunków, kilkadziesiąt tysięcy osób. Trzeba tę liczbę jeszcze powięk­ szyć o kobiety, które szyły mundury, przenosiły meldunki; o kowali przeku­ wających kosy, o księży agitujących na

czasem nawet błędnymi danymi perso­ nalnymi. Zaliczyć też można do nich materiały (takie jak baza prof. Eligiu­ sza Kozłowskiego, który uzyskał bar­ dzo cenne zapisy z archiwów rosyjskich z etapów zsyłki.) Wszystkie te dane do­ tyczą jednak tylko osób schwytanych lub śledzonych.

Wielu wyjechało bezpowrotnie na emi­ grację, wielu zmarło bezpotomnie z da­ la od Ojczyzny. W tej sytuacji poważnym uzupeł­ nieniem informacji są zapisy rodzinne, zdjęcia, a nawet historie przekształcone w małe, prywatne legendy. Choć wiele ich odeszło w niepamięć, można w ten

Jechali na wozach ukryci pod stosami słomy i siana. Minęli już przedmieścia Starej Soli, Janów, Czaple, przebyli bród na rzece Strwiąż i powoli wspinali się na łagodne zbocze doliny w kierunku rysującej wśród ciemnej zieleni bryły klasztoru w Sąsiadowicach.

Powstanie styczniowe, jakiego nie znamy Marcin Niewalda

karmieniem i napojeniem. Była wśród nich Melania Rulikowska. Ojcowie To­ misława i Melanii walczyli w powsta­ niu listopadowym, m.in. w bitwie pod Dębą Wielką. Ich dzieci miały poczucie patriotycznego obowiązku. Możemy sobie wyobrażać, że ro­ zegrały się tu sceny jak z obrazu Grott­

parafiach, o emisariuszy, o wspierają­ cych zryw groszem, końmi, aprowizacją. Potomkowie ich wszystkich żyją do dzi­ siaj i mogliby być dumni z zachowania swoich przodków. Jednak, jak wylicza portal „Genealogia Polaków”, jedynie 20–30% żyjących dzisiaj mieszkańców

Drugą grupą są zapisy z ksiąg me­ trykalnych – tu mamy wiele informacji o zgonach, ale tak jak w Fajsławicach (gdzie zginęło ok 200 powstańców) czy np. w Dwikozach (gdzie mamy zapis „28 nieznanych ciał”), większość osób pozostaje nierozpoznana.

Na portalach aukcyjnych zdjęcia z XIX w. osiągają cenę 20–30 zł. Podpisane „Powstaniec Stycznio­ wy” potrafią dobić do 1500 zł. Kusi to wielu oszustów. gera „Pożegnanie powstańca”. Młodzi żegnali się poważnie i czule. I chociaż wyprawa skończyła się jednodniową bitwą niedaleko granicy – pod Po­ ryckiem – a potem powrotem i licz­ nymi aresztowaniami, to Tomisław i Melania dwa lata później stanęli na ślubnym kobiercu. Powstanie upad­ ło, ale ich syn Tadeusz kontynuował patriotyczną tradycję rodziców – ura­ tował Lwów, dowodząc jego obroną,

sposób dotrzeć do bardzo ciekawych znalezisk. Wielka Baza Powstańców Styczniowych (www.powstanie.okiem. pl) stara się łączyć informacje z wszel­ kich wymienionych wyżej źródeł. Rów­ nież zachęca do dzielenia się wiedzą ro­ dzinną. Dzięki niej i Internetowi doszło już do niezwykłych zdarzeń. Tak było,

Powstanie styczniowe jest znane, lecz wciąż nie mamy świado­ mości, jak wielki był w nim udział naszych własnych rodzin lub ich przyjaciół. Polski ma świadomość udziału w po­ wstaniu swoich przodków. Źródła, które wymieniają powstań­ ców, są ograniczone. Oprócz encyklo­ pedycznych danych o znanych przy­ wódcach musimy szukać informacji w materiałach w większości niepew­ nych lub niedoskonałych. Jeden typ to dane zaborcze o procesach i dochodze­ niach – te obarczone są jednak błędami wynikającymi z ukrywania informacji,

Trzecią grupę stanowią wszelkie zapisy weteranów, kilkaset pamiętni­ ków powstańczych, akta byłych żołnie­ rzy ubiegających się o zasiłek, a także nekrologi w gazetach. To również źród­ ło, które obejmowało tylko niewiel­ ką grupę ludzi. Dotyczy ono głównie terenów Galicji. Ci, którzy pozostali w zaborze rosyjskim, często nie dożyli czasów wolności, a oni sami i ich rodzi­ ny ukrywali swój udział w powstaniu.

gdy do autorów bazy napisał człowiek z Irkucka – potomek zesłańca, który wiedział jedynie, że ów przodek zo­ stawił w Polsce siostrę. Dwa tygodnie później przypadkowo do bazy zgłosił się potomek owej siostry i linie rodzin­ ne można było połączyć po 150 latach. Cieszy fakt, że powstanie stycznio­ we jest odbierane jako jedno z najważ­ niejszych wydarzeń w naszej historii. Niestety i tu jest pewien szkopuł. Wraz

z popularnością historyczną rosną ce­ ny kolekcji i artefaktów. Na portalach aukcyjnych zwykłe zdjęcia z XIX wie­ ku osiągają cenę 20–30 zł. Podpisane jednak „Powstaniec Styczniowy” po­ trafią dobić do 1500 zł. Kusi to wielu oszustów, aby dopisywać takie notki i fałszować zdjęcia. Wystarczy dopisek ołówkiem i 1000 złotych ląduje w kie­ szeni. Dotychczasowy brak opracowa­ nych list powstańców sprzyja takiemu procederowi. Z tej przyczyny tak ważne było stworzenie wymienionej wyżej społecznej Bazy Powstańców.

N

iestety jest jeszcze jeden prob­ lem – finansowanie takich baz. W 2018 roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosiło program grantowy. Program ten dotyczy jednak głównie ratowa­ nia zabytków, stawiania pomników, zachowywania twórczości ludowej i działań akademickich. Praktycznie niemożliwe jest uzyskanie wsparcia na społeczne działania tego typu jak Ba­ za Powstańców, programy odtwarza­ nia tożsamości narodowej, edukację nieformalną, społeczne promowanie wiedzy i pamięci. W 155 rocznicę powstania stycznio­ wego warto zrobić wszystko, aby urato­ wać odchodzące w niepamięć resztki historii. Na szczęście rozumie to coraz więcej osób. O powstaniu wspomina prawie w każdym ważnym przemówie­ niu Prezydent RP. Lokalni działacze re­ staurują pomniki i groby. Organizowane są np. koncerty organowe o tematyce pows­tańczej, rajdy szlakiem oddzia­ łów, gry planszowe, powstaje też Świa­ towy Szlak Powstania Styczniowego, gromadzący, przy pomocy ambasad, towarzystw polskich, szkół na Kresach i zwykłych ludzi, miejsca życia i śmierci powstańców na całym świecie (kontakt przez Bazę Powstańców). Powstanie styczniowe jest znane, lecz wciąż nie mamy świadomości, jak wielki był w nim udział naszych włas­ nych rodzin lub ich przyjaciół, jak bar­ dzo związane jest ono z przeszłością nas samych i miejsc, w których żyje­ my. Miejmy nadzieję, że działalność społeczna powoli zmieni tę sytuację, a może wtedy uda się ustalić o wiele więcej nazwisk powstańców ukrytych pod stertami słomy na wozach w oko­ licach Sąsiadowic. K


KURIER WNET · LUTY 2018

6

KURIER·ŚL ĄSKI

I

stotnym problemem wydaje się również późniejszy stosunek spo­ łeczności śląskiej i polityków do sprawy powstania. W przededniu plebiscytu i trzeciego powstania śląskie­ go „Kurier Śląski” w artykule Bohate­ rom 1863 roku pisał: „Niewielu może Górnoślązakom wryła się w pamięć ta data wybuchu narodowego powstania. System pruski kordonu bagnetów od­ dzielał nas przez długie lata od reszty Polski, gdzie życie biło silnym tętnem, gdzie wrzała gorączkowa praca nad zrzuceniem jarzma niewoli. Nauczyciel pruski batem wydzierał z nas polskość i pamięć o Polsce, a napełniał nasze mózgi wiadomościami o krwawych Fryderykach i Wilhelmach i o żelaz­ nym kanclerzu Bismarcku, siał ziar­ no nienawiści i niewiary we wszystko, co polskie”. Również ksiądz dziekan z Biskupic, Karol Preussfreund, upo­ wszechniał opinię, że „lud śląski ma język polski, lecz serce pruskie”. O zmianach zachodzących w świa­ domości Ślązaków w dobie powsta­ niowej i popowstaniowej wiele mówi wypowiedź poety i powstańca śląskie­ go Augustyna Świdra: „Rodzice nasi, zresztą jak na ów czas dobrzy Polacy, wprost zabraniali nam chodzenia na wieczorne ćwiczenia sokole. Czytywa­ li oni »Katolika« od samego początku jego istnienia, czcili królową Jadwigę i króla Sobieskiego, zwiedzali Kraków, bo »tam jest tak dużo kościołów«, lecz zarazem była w nich jakaś tajemnicza miłość do króla pruskiego, bo »on trzy­ mał z papieżem«”. Równocześnie można było za­ obserwować, nawet na łamach pra­ sy niemieckojęzycznej, wzrastające zainteresowanie dla spraw polskich. Prasa wrocławska, wyrażająca intere­ sy skłaniającego się w stronę liberali­ zmu mieszczaństwa, nie zawsze spo­ tykała się z aprobatą władz rosyjskich. Świadczyła o tym notatka z „Gazety Policyjnej” przedrukowana w „Kurie­ rze Warszawskim”, następującej tre­ ści: „Gazety Szląskie [...] nie przesta­ ją rozgłaszać najniedorzeczniejszych i najkłamliwszych wiadomości o tym, co się dzieje w Warszawie”. O wpływ na treść ich doniesień zabiegał Alek­ sander Wielopolski, urzędnicy carscy, a w czasie powstania – biali i czerwo­ ni. „Schlesische Zeitung” przez długi czas konsekwentnie popierała reformy margrabiego, którego pokojowa akcja gospodarczo-kulturalna zgodna była z interesami przemysłu i handlu śląs­ kiego. Dużo uwagi poświęcano projek­ towi budowy kolei żelaznej relacji War­ szawa–Wiedeń, która miała zapewnić stolicy nadodrzańskiej rolę głównego punktu tranzytowego w stosunkach handlowych z Królestwem. W numerze 113, datowanym 8 III 1861 r., „Schlesische Zeitung” zamieś­ ciła artykuł wstępny Sprawa polska na porządku dziennym. Autor, nie po­ chwalając rozbiorów, tłumaczył postę­ powanie Fryderyka II „koniecznością geopolityczną” i zaborczością Rosji oraz przestrzegał przed lekkomyślną decy­ zją podjęcia walki zbrojnej i płonnymi nadziejami na pomoc Francji. Kolejne artykuły dotyczyły demonstracji pa­ triotycznych, działań gen. Aleksandra Lüdersa i procesów politycznych w Ło­ dzi, Zgierzu, Pułtusku i Krasnymstawie. Tymczasem młodzi Polacy studiujący na Uniwersytecie Wrocławskim naj­ chętniej czytywali Henryka Kamień­ skiego O prawdach żywotnych narodu polskiego, Józefa Wysockiego Kurs sztu­ ki wojskowej, Karola Stolzmana Party­ zantkę, dzieła Maurycego Mochnackie­ go i Ludwika Mierosławskiego Pieśni dla ludu i braci, a część czasu wolnego spędzali na strzelnicy. Na Śląsku obawiano się przede wszystkim ekonomicznych konsekwen­ cji destabilizacji politycznej w Kon­ gresówce. W jednej ze współczesnych relacji czytamy: „Już od wielu dni roz­ chodziły się głuche wieści, że w stycz­ niu, w związku z poborem do wojska, Polacy powstali przeciwko Rosjanom. [...] Nawet gdyby dla nas tutaj nie mia­ ło to mieć żadnych poważnych konse­ kwencji, to przecież bez żadnej wątpli­ wości ucierpią srodze wszelkie kontakty i handel wymienny, gdyby po rosyjskiej stronie granicy miało dojść do jakiejś rewolucji, która mogła trwać lata. Zbyt ściśle były ze sobą splecione interesy pruskich Górnoślązaków i mieszkań­ ców austriackich i rosyjskich ziem”. Gdy powstanie stało się faktem, legalny ruch graniczny oraz handel zamarł, do Katowic nie przyjechały pociągi z War­ szawy i została zerwana łączność tele­ graficzna, za to „[...] szmugiel rozkwitł jak nigdy dotąd”. Wraz z wybuchem powstania pojawiło się więcej doniesień urzę­ dowych, komunikatów, ogłoszeń

Artur Grottger: Bitwa z cyklu Polonia, 1863 r.

FOT. WIKIPEDIA (17)

Związki Śląska z ruchem powstańczym na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej w latach 1863-64 obejmują różne płaszczyzny życia społecznego, politycznego i kulturalnego, a nawet religijnego. Można więc śledzić echa powstania styczniowego w polskiej literaturze na Śląsku i w lokalnej prasie, rozważać kwestię udziału Górnoślązaków i Ślązaków z Ziemi Cieszyńskiej w walce zbrojnej. Odrębne zagadnienie stanowi rola śląskich szlaków transportowych i komunikacyjnych, którymi przemykali się kurierzy Rządu Narodowego oraz emigranci, i którymi dostarczano broń oraz tajne druki.

Śląsk a powstanie styczniowe Zdzisław Janeczek

i korespondencji na tematy polskie, jak np. Manifest wielkiego księcia Kon­ stantego Mikołajewicza. We Wrocławiu początkowo przekazywano sobie – jak donosił 28 I 1863 r. korespondent „Cza­ su” – najsprzeczniejsze wiadomości z Królestwa Polskiego: „Trudno było pomiędzy nimi rozróżnić, które praw­ dziwe, które fałszywe. Wielka część wy­ raźnie przesadzona, inna całkiem nie­ dorzeczna. Dzienniki tutejsze zapisują je, tak jak przywożą osoby przybywają­ ce od granicy. Ponieważ komunikacja z Królestwem dotychczas jest przerwa­ na i ani telegraf, ani pociąg kolei żelaz­

żałobnymi nabożeństwami po wszyst­ kich kościołach tak napełnionych, że nigdzie byś szpilki nie mógł rzucić. Młodzież szkolna była pierwsza w koś­ ciołach i dnia tego nie poszła do szkoły. Za oknami sklepowymi wystawiono tylko czarne materie”. Z kolei w artykule Polski Komitet Narodowy działa i w naszej prowincji, „Breslauer Zeitung” dała wyraz swego uznania dla sprawności organizacyj­ nej władz powstańczych. Tymczasem w „Schlesische Provinzblätter” uka­ zał się tekst Scävoli, który przybliżał czytelnikowi śląskiemu obraz dawnej

naszych granic i nie dozwalajmy po­ pierać powstania z naszych prowincji – a dość zrobimy. Tylko nie więcej!”. Informacje dostarczane przez „Schlesische Zeitung” umożliwiały czytelnikowi śląskiemu wyrobienie sobie dość wszechstronnego poglą­ du na przebieg powstania. Wrocław uchodził w Europie za jeden z głów­ nych ośrodków informacji o wyda­ rzeniach 1863 r. w Polsce. Wiele gazet angielskich, francuskich, austriackich, a nawet rosyjskich czerpało informa­ cje z tego dziennika. Tak było m.in. w przypadku trzeciego biuletynu Ko­

Aleksander II (1818–1881)

Michał Gorczakow (1793–1861), namiestnik Królestwa Polskiego

Otto von Bismarck (1815–1898)

nej do granicy nie dochodzą, wszyst­ kie te wiadomości układają się wedle mniej więcej prywatnego posłuchu, albo są tworem pospolitego w takich razach zmyślenia. [...] We Wrocławiu nie odebrano dotąd żadnych szczegó­ łowych doniesień z samej Warszawy. Kupcy wstrzymali wszelkie przesyłki do Królestwa. Rząd posyła oddziały wojska, piechoty i jazdy na granicę. [...] Dziwne, że we Wrocławiu spokojniej na ten ruch w Królestwie patrzą niż w Berlinie”. Drukowano nie tylko artykuły inspirowane przez władze, ale tak­ że nadsyłane przez korespondentów prywatnych. W „Breslauer Zeitung” zamieszczono m.in. list z Warszawy z 28 II 1863 r., w którym opisano uro­ czyste obchody rocznicy „[...] początku ruchu, w którym to dniu przed dwoma laty na rozkaz księcia [gen. Michai­ ła Dmitrijewicza – Z.J.] Gorczakowa strzelano do bezbronnego ludu i za­ bito pięć osób. Dzień ten obchodzono

Rzeczypospolitej, jej zasięg terytorialny, skład narodowościowy, zróżnicowanie religijne, prezentował dane dotyczące zurbanizowania, gęstości zaludnienia poszczególnych prowincji, sieci wodnej i historii rozbiorów. Autor porównywał możliwości gospodarcze, ustrój i tren­ dy rozwojowe w dziejach Polski i Prus. W kwestii aktualnej polityki Napo­ leona III i groźby interwencji pruskiej na rzecz Rosji „Schlesische Zeitung” zajęła następujące stanowisko: „Powin­ niśmy chronić nasze granice, powinni­ śmy bronić tego, co posiadamy i cośmy po większej części obyczajem i pruskim obywatelstwem zgermanizowali, ale interwencja w Polsce na rzecz Rosji, której minister [książę Aleksander Mi­ chajłowicz – Z.J.] Gorczakow jeszcze przed trzema laty wahał się przyjąć z nami i z Anglią zasadę solidarności, która by mogła była obalić pierwsze­ go burzyciela pokoju w Europie, nie jest zdrową polityką dla nas. Brońmy

mitetu Centralnego, którego treść dzienniki francuskie przedrukowały w telegramie z Wrocławia pod datą 21 II 1863. Czytelników nad Sekwaną poinformowano wówczas, iż cała Litwa gotowa była do powstania, które roz­ pocznie się, jak tylko powstańcy tam wkroczą. Sugerowano także, iż trwały przygotowania do walki na Żmudzi i Ukrainie. Mimo to wydaje się, iż za­ potrzebowanie na rzetelną informację było znacznie większe, a prezentowane serwisy nie zawsze zaspokajały cieka­ wość i oczekiwania czytelników. A.O. Klaussmann wspominał: „Z większym niż zwykle zainteresowaniem czyta­ no gazety wykładane w gospodach, bo rzadko kto pozwalał sobie na prenu­ meratę własnego pisma. Z gazet jed­ nak niczego pewnego o wydarzeniach w Kongresówce nie można było się do­ wiedzieć. Rosjanie pilnie wystrzegali się informowania o swoich ewentualnych porażkach, a jeszcze mniejszą ochotę mieli na to powstańcy”.

Prasa śląska często odwoływała się do doniesień „Dziennika Powszechne­ go”, „Gońca”, „Czasu”, „Gazety Policyj­ nej” oraz nielegalnej, założonej przez Koło Sybiraków i redagowanej przez Aleksandra Krajewskiego „Strażnicy” czy organu Komitetu Centralnego – „Ruchu” oraz mniej znanych: „Kogu­ ta” i „Kozińca”. Wykorzystywano ko­ respondencję nadchodzącą z Krakowa i Warszawy, a nawet z Wilna i Lwowa. „Schlesische Zeitung” miała swoich korespondentów także w miejscowoś­ ciach przygranicznych, skąd przycho­ dziły wiadomości, których władze car­ skie nie pozwalały przesłać z Warszawy. Osobiste kontakty z mieszkańcami Królestwa ułatwiały ich przemycanie. Nierzadko przekazywali je dojeżdżają­ cy do Katowic kolejarze z zaboru rosyj­ skiego. Śląski pamiętnikarz wspominał, iż „[...] ludzie interesu i podróżnicy przybywający zza drugiej strony gra­ nicy przynosili stamtąd do Prus prze­ rażające wiadomości”. Niektóre z opi­ sów przypominały scenariusz wydarzeń warszawskich 1794 i 1830 r. Mówiono o zabójstwie brata cara Aleksandra II, wielkiego księcia Konstantego Miko­ łajewicza, namiestnika Królestwa Pol­ skiego. „Wymordowano, jak powia­ dano, wszystkich Rosjan, a zwycięscy Polacy byli już tak pewni sukcesu, że przemyśliwali o odebraniu Śląska, któ­ ry przecież kiedyś do Polski należał”.

M

ieszkańcy trójkąta granicz­ nego bardzo szybko zapo­ znali się ze skutkami wojny oraz ujrzeli, jak straszną bronią były legendarne polskie kosy. Według relacji naocznego świadka, jeden z rannych żołnierzy rosyjskich wyglądał tak prze­ rażająco, iż autor wspomnień zapamię­ tał ten widok na całe życie. „Jakiś kosy­ nier zadał mu cios w twarz i to z góry w dół. Skóra na czole, nos, górna warga zostały gładko odcięte od twarzy”. Na Śląsku w 1863 r. „[...] opowiadano so­ bie cuda o odwadze polskich kosynie­ rów. Polacy bowiem znowu sięgnęli do starej, wypróbowanej broni, którą we wcześniejszych powstaniach walczyli; mocowali na styliskach kosy [...] kute na sztorc. W ten sposób powstał ro­ dzaj halabardy osadzonej na bardzo długim drzewcu, która nadawała się równie dobrze do cięcia, jak i do szty­ chu i mogła spowodować straszliwe okaleczenia. Mówiono też, iż Polacy mieli drewniane działa, obite gęsto że­ laznymi obręczami, które produkowali ze studziennych rur”. Z kolei „Breslauer Zeitung”, pisząc o drewnianych arma­ tach, przypisywała ten wynalazek gen. Józefowi Bemowi, który miał z nich korzystać w kampanii siedmiogrodz­ kiej w czasie Wiosny Ludów. Jednym z miejsc produkcji był Ojców, gdzie, jak donosiła prasa, „[...] od tygodnia włościanie pracowali nad wierceniem drewnianych dział i okuwaniem ich żelaznymi obręczami”. Wypowiedzi wspomnianego już A.O. Klaussmanna wskazują, iż prze­ ciętny mieszkaniec Śląska do chwili wybuchu powstania 1863 r. nie orien­ tował się w jego potencjale wojsko­ wym. Pows­tania 1794 r. i 1830 r. by­ ły przedsięwzięciami o charakterze wojskowym, dysponowały znaczny­ mi środkami i miały szeroko zakrojo­ ne cele. Żołnierze M. Langiewicza czy J. Haukego-Bosaka zaś nie posiadali wystarczającego uzbrojenia, brakowało im wyszkolenia i zawodowych oficerów. „Breslauer Zeitung” informowała, iż uzbrojenie powstańców „w większo­ ści przypadków składało się z kos, pik, gdzieniegdzie dubeltówek i rewolwe­ rów”. Partyzanci potrafili przejściowo obsadzić nawet małe miasta, nigdy jednak nie zdołali opanować większej aglomeracji, gdyż nie dysponowali od­ powiednimi siłami. Próżne więc były obawy urzędników pruskich i miej­ scowych Niemców, którzy na wieść o wybuchu powstania oczekiwali nie­ cierpliwie w powiatach nadgranicz­ nych przybycia piechoty z Koźla lub Nysy i z trwogą obserwowali nielicz­ ne patrole konne strzegące kordonu. Nurtowało ich wówczas pytanie: „[...] co mogłaby zdziałać taka garstka żoł­ nierzy, gdyby Polacy naprawdę prze­ kroczyli granicę?”. Obaw tych nie podzielali wszyscy mieszkańcy Śląska, o czym pisał wroc­ ławski korespondent „Czasu”, w do­ niesieniu z 12 lutego opublikowanym w numerze 37 z 15 II 1863 r.: „Uspo­ sobienie ludności w Prusiech wobec powstania w Królestwie różni się od usposobienia sfer rządowych i tej kla­ sy mieszkańców, która głównie system dzisiejszy popiera lub wyłącznie ideami germanizmu zanadto jest przesiąkła”. Z kolei „Schlesische Zeitung” dono­ siła 14 VIII 1863 r., iż „[...] pomiędzy

wrocławskimi terminatorami mania pójścia do powstania rozszerza się co­ raz bardziej”. Od chwili wybuchu powstania na łamach „Schlesiche Zeitung” często po­ jawiały się – obok nazwisk Aleksand­ra Wielopolskiego, wielkiego księcia Kon­ stantego i rosyjskich generałów – dane o Ludwiku Mierosławskim, Marianie Langiewiczu, Henryce Pustowójtów­ nie, Leonie Frankowskim, redaktorze Józefie Ignacym Kraszewskim, adiutan­

Apolinary Kurowski (1818–1878)

cie księcia Napoleona Romanie Choje­ ckim i Apolinarym Kurowskim. Partii Władysława Czartoryskiego przeciw­ stawiano dyktatora Ludwika Miero­ sławskiego, którego wymieniono na liście „europejskich demagogów” wśród nazwisk Aleksandra Hercena, Michała Bakunina, Giuseppe Garibal­ diego i Giuseppe Mazziniego. Pisano też o rosyjskich i powstańczych ope­ racjach wojskowych, m.in. w rejonie Skały, Kazimierza nad Wisłą, Sosnow­ ca, Olkusza, Ojcowa, Żyrzyna, Mie­ chowa i Puław. Cykl artykułów na ten temat nosił tytuł Der Aufstand in Po­ len. Rozważano także takie problemy, jak: Polacy a Aleksander II czy: Pols­ ka nacja a naród rosyjski. Wzrosła też liczba doniesień znad polskiej granicy. Wspominano przy okazji o polskim po­ wstaniu 1830/1831 roku. Informowano o napływie do Królestwa ochotników włoskich, francuskich i węgierskich,

Mówiono, iż Polacy mieli drewniane działa, obite gęsto żelaznymi obręczami, które produkowali ze studziennych rur. Z kolei „Breslauer Zeitung”, pisząc o drewnianych armatach, przypisywała ten wynalazek gen. Józefowi Bemowi. o uzbrojeniu insurgentów oraz przy­ padkach denuncjacji powstańców przez chłopów i Żydów oraz „fanatycznym” patriotyzmie Polek. Legendarną postacią na Śląsku stał się gen. M. Langiewicz, o którym opo­ wiadano, iż służył kiedyś jako oficer pruski pod nazwiskiem Lange. Moż­ na doszukiwać się w tych przekazach wątków biograficznych dyktatora, który studiował we Wrocławiu, Pradze i Berli­ nie, a jako poddany państwa pruskiego odbył służbę w armii Fryderyka Wilhel­ ma IV. Rozpisywała się na ten temat tak­ że „Schlesische Zeitung” w doniesieniu z Wrocławia z 6 III 1863 r. Przekazywa­ no sobie informacje o jego śmiałych ata­ kach na Rosjan, którym odbierał broń i działa, zmuszając carskie garnizony do nieustannej czujności. Gdy z drugiej strony granicy dochodziło „dudnienie armat” mówiono, że to znów Langie­ wicz toczy kolejną bitwę z Rosjanami. Nazwisko Langiewicza i wspomnienie jego kosynierów budziły strach i wywo­ ływały panikę pośród rosyjskich straży granicznych oraz nielubianych celników. „Schlesische Zeitung” donosiła, iż za głowę polskiego dowódcy wyznaczono nagrodę 50 000 rubli. Korzystając ze wzrostu zaintere­ sowania wydarzeniami w zaborze ro­ syjskim, reklamowano czytelnikom śląskim pięć rodzajów map Polski, które można było nabyć we wrocław­ skiej książnicy Kornów w cenie od 6 do 20 srebrnych groszy. W doniesieniu z 27 II z Paryża w „Schlesische Zei­ tung” zamieszczono także informa­ cję o broszurze L`insurrektion polo­ nais autorstwa francuskiego publicysty i męża stanu, obrońcy uciemiężonych narodów, hrabiego Charlesa Mon­ talemberta. Na listę policyjną trafi­ ła litografia Zöllera przedstawiająca Błogosławieństwo powstańców, wy­ dana w Wiedniu, nakładem redakcji


LUTY 2018 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI „Postępu”. Wszystkie mapy i litografie związane z powstaniem otrzymywa­ ły podpisy w językach polskim i nie­ mieckim. Adresowano je więc do obu narodowości zamieszkujących dawne ziemie Rzeczypospolitej. Zgodnie z za­ interesowaniem niemieckiej liberalnej opinii publicznej, były one rozprowa­ dzane także na terenie Rzeszy. Temat powstańczy, ciesząc się po­ pularnością, docierał nie tylko do salo­ nów mieszczańskich, ale wzbudzał rów­ nież zainteresowanie wśród najuboższej ludności, która musiała się zadowolić oglądaniem obrazów i map przez szy­ bę wystawową witryny Kornów. W ten sposób po upadku powstania kształto­ wała się nowa wersja panteonu sław­ nych Polaków.

rozpoczęty 7 VII 1864 r. w Berlinie nie był w stanie przykuć uwagi Niemców. Jak pisała jedna z gazet: „Proces niniej­ szy w tutejszej publiczności mało wywo­ łuje zajęcia. Kwestia polska już w świe­ cie politycznym wyszła z mody; sprawa duńska wszystko absorbuje”. „Schlesi­ sche Zeitung” śledziła więc „pragnienia cesarza Napoleona III”, kroki ministra stanu Antona von Schmerlinga i dzia­ łania Ottona Bismarcka. W jej ślady poszła „Breslauer Zeitung”.

nie zakładał w Petersburgu gimnazjów polskich i niemieckich, gdzie więcej by­ ło Polaków i Niemców aniżeli Rosjan w Warszawie. Sporo miejsca redakcja „Bresla­ uer Zeitung” poświęciła osobie i lo­ som księcia Tadeusza Lubomirskiego, historyka, działacza ekonomicznego, społecznego i oświatowego, od listopa­ da 1863 r. dyrektora Wydziału Spraw Wewnętrznych w rządzie R. Traugutta, osadzonego w warszawskiej Cytadeli po

W

lutym 1863 r. na łamach „Schlesische Zeitung”, w doniesieniu z Berli­ na rozpatrywano kwestię ewentual­ nej interwencji pruskiej w Polsce oraz problem przemytu broni do Królestwa. Podkreślano wzrost nastrojów patrio­ tycznych w Galicji i na Litwie. W ob­ szernym, dwustronicowym artykule: Wielopolski a Zamoyski przypomnia­ no rewolucję lipcową we Francji, oba­ lenie Karola X i wyniesienie na tron Ludwika Filipa oraz rewolucję polską 1830/1831 r., która doprowadziła do detronizacji Mikołaja I. Na tle wyda­ rzeń historycznych nakreślono losy obu postaci. Zanalizowano powiązania Andrzeja Zamoyskiego z Wiedniem, Aleksandra Wielopolskiego z Londy­ nem. Wspomniano przy okazji o gen. Władysławie Zamoyskim, który zajął w Paryżu miejsce po księciu Adamie Jerzym Czartoryskim. Zaznaczono niechętny stosunek Aleksandra Wie­ lopolskiego do konspiracji, rewolucji i masowych ruchów narodowych, jak np. mazzinizm we Włoszech. Z innego artykułu czytelnik śląski mógł się do­ wiedzieć o spustoszeniu przez Rosjan archiwów Zamoyskich w Zwierzyńcu i zniszczeniu bezcennych dokumentów historycznych, autografów, pamiątek po hetmanie wielkim Janie, kanclerzu wielkim koronnym Tomaszu i kancle­ rzu koronnym Andrzeju Zamoyskim. Również mniej znaczące gazety ślą­ skie, jak m.in. „Grünberger Wochen­ blatt”, pisały o wydarzeniach polskich. Redakcja, związana tradycyjnie z ru­ chem śląskich liberałów, których duszą był Wilhelm Levyshon, już na początku lutego 1863 r. zwracała uwagę, iż „[...] temperatura polityczna wywołana po­ wstaniem w Królestwie Polskim wzrasta tutaj z dnia na dzień. Spowodowane jest to nie tylko szczególną sympatią lud­ ności do powstania, ale także krążący­ mi pogłoskami o tajnym porozumieniu Berlina i Petersburga, na mocy którego wojska pruskie będą do dyspozycji rzą­ du carskiego w tłumieniu powstania, o ile Petersburg tego zażąda. Rząd pruski wdaje się w niebezpieczną awanturę, co znaczna część społeczeństwa przyjęła

Franciszek Józef I (1830–1916)

z odrazą. Mówi się o bardzo złym mo­ rale armii rosyjskiej, która pozwala sobie na przerażające ekscesy w stosunku do ludności cywilnej, nie mającej formalnie z powstaniem wiele wspólnego. [...] Po­ twierdzają się informacje o rozmowach generała [Gustawa – Z.J.] von Alvense­ lebena w Petersburgu celem podpisania konwencji militarnej”. Chociaż, jak zaznaczono, opinia publiczna bardzo żywo interesowała się losem powstania, jednak „Breslauer Zei­ tung” i „Schlesische Zeitung” musia­ ły w 1864 r. porzucić smutną scenerię Królestwa Polskiego i zwrócić większą uwagę ku wojnie niemiecko-duńskiej. Zjazd książąt we Frankfurcie nad Me­ nem w sierpniu 1863 r., a następnie śmierć 15 XI 1863 r. króla duńskiego Fryderyka VII i konflikt Danii z Au­ strią i Prusami, który doprowadził do drugiej wojny niemiecko-duńskiej od 1 II do 1 VIII 1864 r., zmusił prasę ślą­ ską do dzielenia uwagi i ograniczenia te­ matyki polskiej. Nawet proces Polaków

Marian Langiewicz (1827–1887)

Henryka Pustowójtówna (1838–1881)

Wydarzenia te odwracały uwagę opinii publicznej od spraw najważ­ niejszych dla Polaków, co nie ozna­ czało jednak całkowitego zaniku za­ interesowania tą tematyką ze strony śląskich dziennikarzy. „Breslauer Zei­ tung” w dalszym ciągu zamieszczała wiadomości z listów korespondentów warszawskich, dotyczące m.in.: anty­ polskich rozporządzeń stołecznego oberpolicmajstra czy polityki naro­ dowościowej i religijnej, prowadzonej na Ziemiach Zabranych przez Michaiła Mikołajewicza Murawiewa. Komen­ tarze w tej sprawie nie były zbyt przy­ chylne dla Rosji. Korespondent pisał zarówno o ukazie zabraniającym Ży­ dom nabywania dóbr, który z inspira­ cji Murawiewa wyszedł na Litwie, jak i o ciemiężeniu Polaków w imię liberali­ zmu. Oskarżał dziennikarzy rosyjskich o podburzanie do działań ekstermina­ cyjnych przez postulowanie potrzeby unieszkodliwienia nieliberalnej pol­ skiej szlachty, „[...] aby moskiewscy liberałowie mogli przeprowadzić swe liberalne pomysły”. „Breslauer Zeitung” pisała także o metodach propagowania prawosła­ wia, czego przykładem był założony schizmatycki żeński klasztor w Wilnie. W tej kwestii polemizowała z „Mo­ skiewskimi Wiadomościami” („Mo­ skowskije Wiedomosti”), które apro­ bowały tę decyzję, nazywając ją „[...] dobrym przedsiębiorstwem Murawie­ wa, które niezawodnie wyda błogie owoce, gdyż spodziewać się można, że po tym pierwszym rosyjskim żeńskim klasztorze w odebranych Polakom pro­ wincjach więcej takich nastąpi”. W od­ powiedzi „Breslauer Zeitung” pisała: „O takiej fabryce rosyjskich klasztorów żeńskich – w kraju, gdzie dotychcza­ sowy zupełny ich brak najlepiej dowo­ dzi braku wszelkiego poczucia potrze­ by podobnych zakładów – można we względzie narodowym myśleć sobie, co się komu podoba; ale jak mogą ludzie, opierający się na takich środkach, mó­ wić o liberalizmie i wydawać się przed światem za jego obrońców?”. Ze zrozumieniem akceptowano trwanie Polaków przy wierze katoli­ ckiej, przeciw której skierowane było ostrze ekspansji rosyjskiego prawosła­ wia. Już ten fakt uznawano zazwyczaj za wystarczający powód walki Polaków. Do tego należało dodać nasilanie się tendencji zmierzających do rusyfikacji polskiego systemu oświatowego; ich wyrazicielem był w odczuciu śląskiej opinii publicznej dyrektor Komisji Oświecenia Teodor Witte. Problem ten dostrzegły: „Breslauer Zeitung” i ber­ lińska „National Zeitung”. Według doniesień gazety wrocław­ skiej, odtąd „podstawą oświaty miała być wierność dla monarchy”, a ta wy­ rażała się poprzez dokładną znajomość jego języka. Korespondent „Breslauer” obawiał się powtórzenia wcześniejszego błędu, gdy język rosyjski był „[...] głów­ nym przedmiotem w szkołach, przez co nie osiągnięto ani śladu zmoskwice­ nia, a szkoły przestały być przybytkiem wyk­ształcenia i nauki”. Dopatrywano się zła w krzywdzących działaniach rządu, który za pieniądze polskiego podatnika fundował i zamierzał utrzy­ mywać rosyjskie gimnazja, w których nawet nie uczono języka polskiego. Ko­ respondent pisał, iż nie rozumie, dla­ czego rząd, na tej samej zasadzie, co szkoły rosyjskie w Warszawie i Wilnie,

zamachu na gen. T. Berga. Według do­ niesień gazety wrocławskiej, ten „zna­ ny ze swoich miłosiernych uczynków i wysokiego wykształcenia” człowiek, po chwilowym uwolnieniu ponownie aresztowany 2 XII 1863 r., zesłany został wraz ze swoją rodziną do Niżnego No­ wogrodu, gdzie za pomoc udzielaną in­ nym katorżnikom „[...] niespodziewa­ nie pochwycono księcia od chorej żony [Marii z Zamoyskich – Z.J.] i wysłano o 80 mil głębiej jeszcze”. Informując o ponurej sławie więzień carskich i lo­ sach skazańców, gazety śląskie nie prze­ milczały metod i sposobów dręczenia ich rodzin. „Listy, które tu nadchodzą od internowanych w głębi Rosji – pisał korespondent „Breslauer Zeitung” – idą najpierw do biura oberpolicmajstra, a dopiero po przejrzeniu dostają się do rąk osób, do których były adresowane, naturalnie o kilka tygodni później”. Te anonse prasowe na temat spra­

niemieccy poeci: Adolf Strodtmann, Ferdinand Freiligrath i Gottfried Kin­ kel, autor broszury Polens Auferstehung – die Stärke Deutschlands. Freiligrath, w wierszu adresowanym do Juliusza Mosena, znanego z sympatii propol­ skich i Polenlieder, porównywał po­ wstanie styczniowe do wojny o nie­ podległość Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Wydarzenia w Królestwie szeroko komentowała „Gwiazdka Cieszyńska”, redagowana przez Pawła Stalmacha. Do­ niesienia nosiły tytuły Z pola walki lub Z widowni wojny. On sam zaakcentował także czynny udział Ślązaków w powsta­ niu, wymieniając nazwiska niektórych uwięzionych. Publikował ponadto ży­ ciorysy poległych bohaterów, m.in. Lu­ dwika Narbutta czy rozstrzelanego przez Rosjan Zygmunta Padlewskiego. Słusz­ nie zauważyła Irena Homola, iż stanowi­ sko „Gwiazdki Cieszyńskiej” było w tym okresie przede wszystkim stanowiskiem pisma polskiego, zwalczającego zarówno politykę Wiednia, Berlina i Petersburga, jak i szerzący się, zdominowany przez Rosjan, panslawizm.

P

o upadku „rewolucji” Paweł Stalmach drukował także re­ lacje z procesów powstańców w Berlinie i Brnie, m.in. z rozprawy Karola Kliha ze Śląska austriackiego. Wspomnieć należy także zamieszczane w „Gwiazdce” wiersze, których autorzy nawiązywali do tematyki 1863 r.: Win­ centego Pola W krwawym polu srebrne ptaszę, Józefa Chmielewskiego Piosen­ ka rolnika i Teofila Lenartowicza Ku pamięci Mieczysława Romanowskiego. Problematykę powstania stycz­ niowego podchwyciły w późniejszym okresie „Gazeta Opolska”, „Nowiny Raciborskie”, „Katolik”, „Gazeta Gór­ nośląska”, „Światło”, „Dziennik Śląski”, „Kurier Śląski” i „Powstaniec”. Tema­ tem tym interesował się również Karol Miarka. Być może pod wpływem relacji „Schlesische Zeitung” o dzielnym do­ wódcy, zamieszczono po latach w jed­ nym ze śląskich periodyków wiersz S.M. Augustyna: Śmierć bohatera Ka­ zimierza Bogdanowicza. Świadectwem zainteresowania mieszkańców tej ziemi 1863 rokiem jest cykl akwarel przedstawiających por­

w parlamencie pruskim, wziął udział w dyskusji na temat kwestii polskiej, którą 18 II 1863 r. zapoczątkował depu­ towany von Unruh z Babimostu. Sfor­ mułował wówczas pog­ląd, iż „[...] Pola­ cy mają prawo do niepodległego bytu i osiągną go podobnie jak Włosi”, ale nie w granicach z 1772 r., co postulo­ wała polska emigracja. Zbliżone stanowisko wobec kwe­ stii samostanowienia Polaków zajął dr Robert Enger z Rybnika, absolwent

katolickiego gimnazjum w Gliwicach i filologii klasycznej na Uniwersyte­ cie Wrocławskim, obrońca polskiego szkolnictwa, który jeszcze 1 III 1863 r., chociaż stwierdzenie to nie było zgodne z prawdą, pisał w sprawozdaniu do Pro­ wincjalnego Kolegium Szkolnego w Po­ znaniu, że wśród uczniów gimnazjum w Ostrowie „nie widać na zewnątrz podniecenia wywołanego powstaniem”. Tymczasem wielu jego wychowanków opuściło ławy szkolne, by zgłosić się do partyzanckich oddziałów, a w gimna­ zjum działał tajny komitet pomocy po­ wstaniu. R. Enger, gdy w miejscowym kościele zaczęto wygłaszać kazania po niemiecku, przystąpił demonstracyjnie do ich bojkotu. Po upadku powstania w Królestwie Polskim przyjmował na naukę do swojego gimnazjum byłych powstańców. W 1866 r., objąwszy sta­ nowisko dyrektora Gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu, cieszył

Jeszcze inni, jak np. Rudolf Westphal, wykładowca greki na Uniwersytecie Wrocławskim, nie skrywał na swoich zajęciach pogardy dla Polaków. Zupełnie inny był stosunek do po­ wstania mieszczan Ostrawy, Cieszyna, Białej czy Bielska. Według opinii na­ czelnika powiatowego Bielska, wyra­ żonej już po upadku powstania, „[...] sympatie dla sprawy polskiej u większej części mieszkańców Białej są jeszcze stale żywe, co się ostatnio najbardziej przejawiło w Bielsku, kiedy to cały komitet obywatelski z Białej zabiegał o lepszy transport i zaopatrzenie dla powstańców polskich wywiezionych z Galicji. Te sympatie okazują dotąd mieszkańcy Białej częstym noszeniem narodowego stroju. Ani w samym Biel­ sku, ani na Śląsku Cieszyńskim, gdzie mówi się po polsku, nie wygasła dotąd sympatia dla sprawy polskiej”. Kult walki niepodległościowej podtrzymywali wśród ludności Zie­ mi Cieszyńskiej miejscowi uczestni­ cy powstania 1863 r., m.in. Franciszek Polaczek, podoficer w oddziale „Za­ meczka” (Władysława Cichorskiego), żołnierz Antoniego Jeziorańskiego i Lu­ dwika Lutyńskiego, który wróciwszy do Cieszyna w 1867 r., przez 33 ostatnie lata życia pracował jako introligator w Nadwornej Drukarni Karola Pro­ chaski, angażując się w tym czasie także w działalność TG „Sokół”. Pół wieku później ocenę austriackiego naczel­ nika z Bielska dotyczącą propolskich nastrojów potwierdził m.in. rzeźbiarz Jan Raszka z Ropnicy na Zaolziu, który na ochotnika zgłosił się do Legionów J. Piłsudskiego, a wyrazem pamięci o ofierze krwi 1863 r. była jego rzeźba Na Pamiątkę Powstania Styczniowego reprodukowana w „Zaraniu Śląskim”. Tradycja tego zrywu łączyła Po­ laków wywodzących się z różnych za­ borów, czego przykładem były dzieje Mariana Kantora Mirskiego (ojca Tade­ usza, wielkiego twórcy awangardowe­ go), legionisty i piłsudczyka, powstańca śląskiego, pisarza i malarza-amatora, którego rodzina żony Heleny Berger wywodziła się z Wrocławia. W 1913 r. zorganizował on Obchód styczniowy (dla uczczenia 50 rocznicy powstania 1863 r.) i zainscenizował żywy obraz według Artura Grottgera: Kucie kos.

się zasłużoną opinią obrońcy polsko­ ści. Miał też jako Ślązak świadomość związków tej prowincji z Polską, od dziecka znał także polską mowę. Jego syn Wiktor oraz córki Klara i Elżbieta również deklarowały swoje przywią­ zanie do polskości. Z kolei o sympatii do Polaków żywionej przez dr. Rudolfa Gottschalla, literata, działacza Wiosny Ludów, zatrudnionego w poznańskiej „Ostdeutsche Zeitung”, w czasie po­ wstania 1863 r. pisała nawet „Schle­ sische Zeitung”. Od opinii, jakie prezentowali Ri­ chard Roepell czy Ferdynand Lassalle, różniły się wypowiedzi syna wrocław­ skiego maklera giełdowego Samuela, historyka i slawisty Augusta Mosbacha, który od początku potępiał niepokoje warszawskie lat 1861–1862 i był zwo­ lennikiem ugody z zaborcami. Mimo sugestii M. Patera, iż w trakcie powsta­ nia Mosbach pośredniczył przy zaku­ pach broni dla Polaków, jest to sprzecz­ ne z treścią jego rozprawy pt. Zarys dziejów polskich po roku 1831, w której wyraził swoje zadowolenie z powodu powieszenia członków Rządu Narodo­ wego. Za szkodliwe dla sprawy polskiej uznał również: wojnę polsko-rosyjską 1831 r., działalność emisariuszy oraz rewolucje 1846 r. i 1848 r. Jako absur­ dalne traktował koncepcje odbudowy Rzeczypospolitej w granicach z 1772 r.

Jednak 50 lat od stłumienia zrywu niepodległościowego 1863 r. sprawy pol­ skiej nie zamierzała już podjąć zarówno na śląsku pruskim, jak i w całej Rzeszy żadna licząca się niemiecka partia poli­ tyczna, nawet socjaldemokraci, o czym po rozmowie z Wiktorem Adlerem in­ formował Esterę Golde Kazimierz Kelles­ -Kraus w Katowicach i Komitet Zagra­ niczny PPS w Londynie. Od przywódcy austriackiej socjaldemokracji usłyszał: „Niemcy wcale nie widzą jeszcze ko­ nieczności dania wam tego, co myśmy dali Galicji. Uwzględnić też trzeba, że kiedy Wilhelm Liebknecht oświadczał się publicznie i tylekrotnie z miłością do Polaków, wiarą w potrzebę niepodległo­ ści Polski; to wierzcie mi, że te platonicz­ ne deklamacje powtarzane za starymi demokratami [jeszcze z okresu Wiosny Ludów – Z.J.] bynajmniej nie rozczuliły ani rządu, ani społeczeństwa niemieckie­ go; patrzano na nie jak na manię starego”. W tej sytuacji Polacy na Śląsku mo­ gli liczyć tylko na własne siły i wsparcie rodaków z innych zaborów. O obojętno­ ści Europy świadczyło także wystąpie­ nie francuskiego dramatopisarza i poe­ ty Jeana Richepina, który w listopadzie 1911 r. w Warszawie, mówiąc publicznie O Legendzie Napoleona, zapewniał car­ skiego generała-gubernatora o szacun­ ku i przyjaźni, jaką od 1812 r. dla Rosji żywili Francuzi. K

Napoleon III (1808–1873)

Stanowisko „Gwiazdki Cieszyńskiej” było w tym okresie przede wszystkim stanowiskiem pisma polskiego, zwalczającego zarówno politykę Wiednia, Berlina i Petersburga, jak i szerzący się, zdominowany przez Rosjan, panslawizm. wy polskiej w 1864 r. nie mogły jednak zaspokoić na Śląsku zapotrzebowania na obszerniejszą informację, chociażby w takim zakresie, jaki zawierała broszura A. Beddeusa: Russlands soziale Gegen­ wart und der Aufstand in Polen, wydana w 1863 r. w Lipsku, na którą składały się referaty wygłoszone we Frankfurcie nad Menem. Ich autor był przekonany, iż Polacy to najbardziej energiczny i wy­ kształcony „pod względem ogółu cech”, najciekawszy naród słowiański. Zwracał też uwagę swoich czytelników, że nacja ta, jedyna spośród Słowian, „[...] zawsze szła z postępem europejskiej kultury, jak długo posiadała własne państwo”. Powstałą w ten sposób lukę na wrocław­ skim rynku czytelniczym i księgarskim wypełniła dopiero w 1865 r. przygoto­

Generał gubernator Michaił Murawiew – „Wieszatiel” (1796–1866)

wana do druku książka, podsumowu­ jąca „insurekcję” w Królestwie (Bilder aus der jungsten polnischen Insurrektion, Bres­lau 1865). Przywożono również na Śląsk książki pisane i drukowane w głębi Rze­ szy. Dużą sympatią darzyli powstanie

Trójkąt Trzech Cesarzy

trety uczestników powstania: Mariana Langiewicza, Wiktora Müllera, Fran­ ciszka Wencla, Wilhelma Habichta, Ja­ na Cieślikowskiego, Florentyna Mala­ nowskiego i Władysława Boguskiego. Malowała je z natury, jak wskazują pod­ pisy na obrazach, Maria Henrietta Kla­ ra de Stoeckardt ze Śląska. Również Ferdynand Lassalle, syn wrocławskiego handlarza suknem, publicysta i poli­ tyk, działacz socjalistyczny, nie krył podziwu dla „bohaterskiego zrywu” powstańców 1863 r. Jednak opowiada­ jąc się za odbudową Polski, widział ją w granicach pomniejszonych o ziemie zaboru pruskiego, może więc dlatego nie prowadził agitacji na rzecz powsta­ nia wśród niemieckich robotników. Zbliżone stanowisko zajmował Richard Roepell, długoletni profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, historyk, nauczyciel wielu rodaków Kościuszki (m.in. Józefa Plebańskiego, Antonie­ go Helcla, Józefa Przyborowskiego, Ksawerego Liskego i Ludwika Finkla) studiujących w nadodrzańskiej stolicy Śląska. Ten przyjaciel Polaków wyzna­ wał pogląd, że ziem zaboru pruskiego nie można zwrócić ich prawowitemu właścicielowi, gdyż taki jest „wielki bieg dziejów wiekowych wojen obu naro­ dów”. Równocześnie nie negował on prawa Polaków do własnej państwowo­ ści. Roeppel, pełniąc obowiązki posła


KURIER WNET · LUTY 2018

8

D

la jednych i drugich jedynym ratunkiem okaże się odwo­ łanie do katolickich wartości i Kościoła. Walka odbywa się jednak w odmienny sposób. Ten fakt również uwypukli różnice. Wraz z wejściem Fryderyka II na Śląsk wlewa się cała jego toksyczna militarno-kulturowa potęga. Polsko­ języczny dotąd Śląsk dostał trzy lata na nauczenie się języka niemieckiego. Oczywiście było to niemożliwe do wy­ konania, ale dawało pretekst do karania i dyskryminacji. Po zajęciu Śląska Prusy stały się europejską potęgą militarną i mogły wziąć udział w rozbiorze Polski. Chcąc pokazać istotę tego państwa, musimy wrócić do wojny trzydzie­ stoletniej i twórcy Prus – Fryderyka Wilhelma I Elektora (1620–1688), któ­ rego w młodości rodzina wysłała na przechowanie do Holandii. Tam zo­ baczył lepszy świat i postanowił prze­ nieść go do zacofanej i zrujnowanej wojną trzydziestoletnią Brandenburgii. Tą samą inspiracją kierował się też car Piotr I (1672–1725), który znał język niderlandzki i niemiecki; wybrał się na Zachód i po powrocie zaczął doko­ nywać zmian w Rosji. Oczywiście nie ma nic złego w naśladownictwie, ale rzecz w tym, że cechą wspólną obydwu władców był sposób, w jaki to zrobili. Dlaczego tak się stało, wyjaśnia Feliks Koneczny, klamrując obydwu monar­ chów i obydwa państwa jednym poję­ ciem – bizantynizm. Fryderyk Wilhelm I Elektor za po­ mocą żonglerki polityczno-militarnej w czasie zawieruchy wojennej w poło­ wie XVII w. wykorzystał każdą moż­ liwość, aby wzmocnić swoje państwo. Podczas walk notorycznie dopuszczał się jawnej zdrady. Zdradzał Polskę, Szwecję, Francję, a nawet Niemcy, za co otrzymał przydomek „judasza Rze­ szy”. W polityce to nic nadzwyczajnego. Nienaturalny natomiast jest fakt, że za swoje postępki nie został ukarany, lecz nagrodzony, czymś najcenniejszym – wolnością. Król Jan Kazimierz, zwią­ zany sytuacją w Polsce, zmuszony do układów, podpisał z Elektorem traktaty welawsko-bydgoskie (1657), które zdję­ ły z Fryderyka Wilhelma I zależność lenną od Polski. Ten niewątpliwy suk­ ces utorował następcy drogę do korony królewskiej. W międzyczasie, idąc za ciosem, Elektor sprowadzał kolonistów, których osiedlał w Brandenburgii i Pru­ sach. Podnosił w ten sposób poziom cywilizacyjny swojego państwa. W póź­ niejszym czasie dążył do kodyfikacji prawa i stworzenia państwa, które dziś nazywamy „państ­wem prawa”. Następcą Fryderyka Wilhel­ ma I Elektora był Fryderyk I Pruski (1657–1713), który nie zmarnował pracy swojego poprzednika, spokoj­ nie budował swoje państwo: rozwijał oświatę, kulturę i sztukę, założył uni­ wersytet, a w 1701 r. został „królem w Prusiech”, przeniósł też stolicę z Kró­ lewca do Berlina. Do tej pory konsekwencję Hohen­ zollernów można było podziwiać, ale sytuacja zmieniła się wraz z panowa­ niem Fryderyka Wilhelma I (1688– 1740), który postawił na militaryzm. Scentralizował państwo, restrykcyj­ nie ściągał podatki, rozbudował armię do 80 tys. i przeznaczał na jej cel 85 proc. budżetu. Za swoje zasługi dostał przydomek „króla kaprala”. W 1732 r. porozumiał się z Austrią i Rosją i wspólnie zaczęli nadzorować elek­ cję królewską w Polsce. Kolejnym władcą tej krainy był Fryderyk II (1712–1786). Wykształce­ nie odebrał we Francji i w domu, z któ­ rego chciał uciekać. Ojciec złapał go, wsadził za karę do twierdzy w Kostrzy­ niu i tam nauczył prawdziwie pruskiego drylu, który z czasem szczególnie polu­ bił. Pisał więc wiersze, korespondował z Wolterem i w sposób bezwzględny prowadził rządy. Mając Śląsk we włada­ niu, wziął udział w pierwszym rozbio­ rze Polski. Pod koniec życia jego armia liczyła 200 000 żołnierzy. Historiografia niemiecka zobaczyła w nim prekursora zjednoczenia Niemiec. I teraz pytanie, skąd się wzięły takie sukcesy Hohenzollernów? Tajemnicę wyjaśnia Józef Feldman. Powołując się na słowa niemieckiego historyka, cy­ tuje: Dietrichowi Schäferowi udało się uchwycić jeden z najbardziej znamien­ nych rysów polsko-pruskiego stosunku, […] jego jednostronność. Gdy z Berlina spoglądano w stronę Warszawy z zaciś­ niętą pięścią, […] z mocno zdetermino­ waną wolą wyzyskania najmniejszych słabości przeciwnika, w Polsce, przez cały niemal okres jej niepodległego by­ tu, nie zdawano sobie po prostu spra­ wy, że ma się do czynienia z wrogiem,

KURIER·ŚL ĄSKI i to wrogiem bardzo niebezpiecznym (Problem polsko-niemiecki w dziejach, Katowice 1946, s. 63). I tak niestety jest po dzień dzisiejszy. Powód – myślenie wyłącznie kategoriami demokratyczny­ mi. Janusz Pajewski dodaje: Poszczegól­ ne niemieckie państwa oparcia i siły dla zdobycia sobie znaczenia i wpływów w Europie […] czerpały […] głównie ze świata słowiańskiego (Niemcy w cza­ sach nowożytnych 1517–1939, Poznań 1947, s. 60). Dowody: Habsburgowie austriaccy potęgę uzyskali po zdoby­ ciu Czech i Węgier – pisze Pajewski – Wettynowie po unii z Polską; pań­ stwo brandenbursko-pruskie po opa­ nowaniu Śląska i części Polski... Jak widać, był to problem nie tylko polski, lecz ogólnosłowiański. Przełomowego spostrzeżenia dokonuje von Krockow, pisząc: Gdyby syn lub spadkobierca tro­ nu nie kontynuował tego, co rozpoczął ojciec, gdyby powrócił do europejskiej normy, wszystko obróciłoby się wni­ wecz […] być może Prusy stałyby się przedmiotem kpin (Myśląc o Prusach, Warszawa 1993, s. 11). Pruska droga musiała więc skończyć się Hitlerem i ogólną katastrofą. Ale oprócz niesamowitego dry­ lu, coś jeszcze musiało podtrzymywać przy życiu tę hybrydę (Niemcy sami mówili, że Prusy rozwijają się wbrew prawom natury). Były nimi trzy do­ niosłe wydarzenia: powołanie na tron carycy Katarzyny II (uratowała Prusy przed rozpadem), zwycięstwo Prus nad Francją w 1871 r. (XIX w.) i narodziny geopolityki (pocz. XX w.). W XVII w. w protestanckich kościołach na Śląsku modlono się za polskiego króla i Polskę. Dwa wieki później zakazano polskiej mowy, nawet w Kościołach.

Strona kulturowa Początkowo rozczłonkowane teryto­ rialnie księstwo brandenbursko-pru­ skie nie miało charakteru narodowego. Junkrowie żyli swoim prowincjonal­ nym życiem, mieli swój wystarczający, mały świat (małą ojczyznę) i posiada­ li swoje poczucie odrębności. Chcąc zbudować scentralizowane i narodowe państwo, Fryderykowie pruscy musieli dokonać dwóch rzeczy: 1. zlikwidować poczucie separatyzmu i przejściowo zniwelować władzę junkrów na rzecz szerszych horyzontów świata miesz­ czańskiego oraz jego cnót, 2. odciągnąć pruską szlachtę i junkrów od działa­ nia polskiego prawa, polskiej kultury i mocno przywiązać ich do nowego państwa. Trzecią rzeczą, przed któ­ rą stanęli władcy tego państwa, by­ ło zbudowanie silnej armii, ściąganie na jej rzecz ogólnopaństwowych po­ datków i przeprowadzenie kodyfika­ cji prawa pruskiego. Polityka w tym kierunku prowadzona była z żelazną konsekwencją. I teraz zatrzymajmy się przy książ­ ce von Krockowa, bo choć czuć w niej pruski sentyment, czasami bezkrytycz­ ny, to jednak w ogólnym wymiarze nie­ sie z sobą dość istotną refleksję. Za­ mieszczono w niej mowę, którą Autor

Polskojęzyczny dotąd Śląsk dostał trzy lata na nauczenie się języka niemieckiego. Oczywiście było to niemożliwe do wykonania, ale dawało pretekst do karania i dyskryminacji. wygłosił 17. 08. 1991 r. nad grobami królów w Poczdamie. Dodajmy, Niem­ cy Fryderyka Wielkiego chowali wie­ lokrotnie, pogrzeb traktując zapewne jak akumulator swojej energii. A oto jego słowa: Fryderyk Wilhelm I na­ dał temu państwu jedyne w swoim ro­ dzaju kontury […] wznosił tę graniastą konstrukcję cnót, które dotąd nauczyli­ śmy się określać jako typowo „pruskie” lub nawiązując do niemieckiego dzieła Prus – jako „typowo niemieckie”: pilność i oszczędność, pracowitość, wydajność i wypełnianie obowiązku w połączeniu z przekazem, aby nigdy się nie uskarżać (s. 91). W swojej mowie przywołuje cy­ tat z Sebastiana Haffnera: Wypełnianie obowiązku w Prusach było pierwszym i najważniejszym nakazem. Nieco niżej dodaje: kto wykonywał swój obowią­ zek, nie popełniał grzechu, cokolwiek by zrobił. Drugie przykazanie brzmiało: nie biadaj, jeśli łaska, nad samym sobą; trzecie zaś już mniej było kategoryczne: w postępowaniu wobec bliskich kieruj się jeśli nie dobrocią – to byłoby jednak przesadą – to przynajmniej przyzwoi­ tością (s. 91). Powyższe wartości miały oparcie

XVIII wiek jest okresem zmiany sposobu myślenia na Górnym Śląsku. Przynosi trzy wojny śląskie, koniec dominacji Habsburgów i panowanie Fryderyka II, rewolucję francuską oraz rozbiory Pols­ki. Na Śląsku ponownie pojawia się idea powrotu do polskiej tożsamości.

Dlaczego Ślązacy są trochę inni? (II)

Ryszard Surmacz w cnotach mieszczańskich. O cnotach mieszczańskich (i rycerskich) pisała u nas Maria Ossowska. Należało do nich: dorabianie się bez użycia prze­ mocy, ideał szczęścia wynikający z pra­ cy, pieniądza i bogacenia się, stosunek do ludzi mierzony w kategoriach zy­ sku i strat oraz gotowości do pomocy. I trzeba powiedzieć: nie były to war­ tości katolickie. Fryderyk II był prote­ stantem i osobą religijną. Ten fakt miał wpływ na jego stosunek do świata. Wy­ chowanie domowe wykształciło w nim osobowość kostyczną i zamkniętą w so­ bie (niektórzy mówią o psychopatii). W swoich listach pisał: Szczęśliwym na ziemi może być, jak mniemam, ten tylko, kto nie miłuje nikogo. W innym liście pisze: Szczęśliwym na tym świecie jest się tylko mając zajęcie. Oraz: Trzeba się uczyć, jak samemu sobie wystarczyć, bez świata się obywać. To trudne, ale inaczej nie umiałbym uczynić żywota swego znośnym (s.14). Cnoty mieszczańskie, oparte na protestantyzmie, Fryderyk II przerobił w poddaństwo, w kult władzy i w siłę wszechmocnego państwa. Chcąc zbu­ dować najsilniejszą armię w świecie, po miastach i wsiach, po drogach władza pruska, nie oglądając się na prawo, urzą­ dzała łapanki rekruta aż do drugiej poło­ wy XIX w. W całym państwie siała strach do tego stopnia, że matki powtarzały do swoich synów „nie rośnij, bo cię porwą werbownicy” (Feldman). Krockow za­ uważa, że sens pruskiej egzystencji za­ mykał się w słowach: Nie trzeba, bym żył, ale bym spełnił swój obowiązek. W tym samym przemówieniu słyszymy też sło­ wa Ernsta Jüngera, który całkiem po­ ważnie twierdził, że największe szczęście człowieka polega na tym, że zostanie on złożony w ofierze, zaś najwyższa sztuka rozkazodawcza na wskazaniu celów, któ­ re są ofiary godne (s. 13). Patriotyzm polski polegał na wolnej woli, w Prusach zaś na naka­ zie i obowiązku. Ale Prusy miały wie­ lu swoich obrońców. Jednym z nich był sam Georg von Below, którego słowa również zostały zacytowane: Przeżycia wojenne [I wojna światowa – R.S.] ujawniły klęskę ideałów rewo­ lucji francuskiej. Idee wolności, równo­ ści, braterst­wa przegrały z niemieckimi ideałami 1914, ideami obowiązku, po­ rządku, sprawiedliwości. Autor przemó­ wienia wydaje się kontrować ten punkt widzenia, mówiąc, że: być może moż­ na stwierdzić, że królewska rewolucja

odgórna uczyniła zbyteczną – bądź za­ blokowała – tę oddolną, mieszczańską, która w 1789 r. wybuchła we Francji (s. 11). Na tym przykładzie widać wyob­ cowanie niemieckie w kulturze euro­ pejskiej. Christian von Krockow swoje przemówienie nad grobem Frydery­ ka II kończy w sposób sentymentalny, tak jak żegna się przyjaciela. Prawdziwa wielkość bierze swój początek zawsze dopiero tam, gdzie kończy się swojskie poczucie bezpieczeństwa i zaczyna gro­ za: tuż nad budząca dreszcz otchłanią. To właśnie jesteśmy winni Fryderyko­ wi – uznanie całej prawdy w jego życiu. On sam niewątpliwie odczuwał swoje nieszczęście (s. 13)… Ostatnie zdanie wzburza polską wrażliwość – można dodać, że Hitler też kochał dzieci. Ale ogólnie, aż chce się zacytować sło­ wa z „Beniowskiego”, będące echem spotkania Mickiewicza ze Słowackim w Paryżu: Bądź zdrów! – A tak się żeg­ nają nie wrogi, / Lecz dwa na słońcach swych przeciwnych – Bogi. Edmund Osmańczyk w Dokumentach pruskich rzecz ujął bardzo lapidarnie: Niemcy są mistrzami w dostosowywaniu się do

nowych form przy zachowaniu starych treści (Czytelnik 1947, s. 175). Wydarzenia wieku XIX są powszech­ nie znane, ale trudno uwierzyć, aby ojciec i syn mogli mieć aż taki wpływ na charakter narodowy jakiegokolwiek narodu. Od Wiosny Ludów (1848) za­ czyna się trudny powrót Śląska do Ma­ cierzy. Bardzo ważną rolę w budzeniu się świadomości na Śląsku odegrał Kul­ turkampf – uświadomił ludziom, kim są i do kogo należą. Wówczas katoli­ cyzm nabrał formy ideologicznej. Jesz­ cze dziś można usłyszeć, że Ślązacy to katolicy (naród katolicki), lub: jestem Polakiem, bo jestem katolikiem. Taka postawa rodzi bezideowość. Patrząc na ostatnie wydarzenia w Niemczech, coraz bardziej zaczy­ namy doceniać Feliksa Konecznego i jego prace, zwłaszcza na temat bi­ zantynizmu. Współczesnemu pań­ stwu niemieckiemu prawdopodobnie łatwiej będzie się dogadać z muzuł­ manami niż ze Słowianami, bo z nie­ mieckimi katolikami jakoś to pójdzie. Najpierw, prawdopodobnie, zgodnie z zasadami państwa prawa, zostanie zdefiniowane pojęcie „bliska osoba”, a potem porządni ludzie z nakazu, zgodnie z trzecią zasadą, będą kie­ rować się jeśli nie dobrocią – to było­ by jednak przesadą – to przynajmniej przyzwoitością. Niemcy zapewne już mają swój plan, w którym przysłowio­ we poczucie misji, porządku i obo­ wiązku ściągnie ich w stare koleiny.

Porównania Różnice łatwiej będzie wykazać, gdy odwołamy się do przekroju społecz­ nego obecnego Górnego Śląska: miej­ scowi i napływowi. Porównując dwa światy, które po I i II wojnie świato­ wej spotkały się na Śląsku, często na­ potykamy krzyczące niezrozumienie. Wynika ono z różnych doświadczeń historycznych i kulturowych. Istota nie kryje się w chęciach lub niechęciach, lecz na poziomie wyobraźni. Chcąc je zniwelować, obydwie strony, dla włas­ nego dobra, powinny dokonać dużego wysiłku. O stronie pruskiej już mówi­ liśmy. Strona kresowa ma tu mniejsze znaczenie, bo tu nie widać oporu. Zarówno Śląsk z ziemiami zachod­ nimi, jak i ogólnie – wschodnią część Rzeczypospolitej Obojga Narodów na­ leży zaliczyć do kresów: Śląsk do za­ chodnich jako macierzystych (termin prof. Zygmunta Wojciechowskiego); Kresy do wschodnich. I teraz historia wpływów: Śląsk został najpierw pod­ dany Koronie czeskiej, później kolejno przechodził pod władztwo Habsburgów i protestanckich Prus. W podobnym czasie Kresy, na mocy porozumienia i Unii z Wielkim Księstwem Litewskim, stały się częścią Rzeczypospolitej. Śląsk podlegał wpływom niemieckim – katoli­ ckim i protestanckim; Kresy – katolickiej kulturze pols­kiej. Na Śląsku warstwy kulturotwórcze z czasem zaczęły się ger­ manizować, a obronę kultury rodzimej przejęły wieś i chłopstwo. Na Kresach było odwrotnie – warstwa kulturotwór­ cza znalazła się w obliczu konieczności dokonania syntezy dwóch cywilizacji: łacińskiej i bizantyńskiej. To ona zapew­ niła na kilkaset lat spokój w Europie. Śląsk w tym czasie tracił swoje znacze­ nie i w coraz większej mierze jego status

redukowany był w kierunku kolonii. To na Śląsku, nie na Kresach, doko­ nał się w pierwszej kolejności fakt zneu­ tralizowania kultury polskiej. Najpierw, w sposób kulturowy, dokonali tego pro­ testanci, potem, w sposób totalitarny, Franciszek II i państwo pruskie. Ro­ sjanie na Kresach mieli do pokonania znacznie większą materię: neutralizac­ ję szlachty i części magnaterii, potem Kościoła i na końcu przezwyciężenie niechęci Polaków, ich obyczaju i tej wyższej kultury polskiej. Opór prze­ jawiał się na co dzień, w domu, i w po­ wstaniach narodowych, w których brali udział Wielkopolanie i Ślązacy. Rodowód inteligencji śląskiej zaczął się od Wiosny Ludów (1848), inaczej niż w centralnej Polsce. Inteligencja śląska rodziła się na gruncie chłopskim, ale ze śląskiej specyfiki ducha, która pozostała tam w postaci mieszanki: atawizmu pia­ stowskiego, wpływów ruchu reformacyj­ nego i antyreformacyjnego, sprzeciwu przeciw Kulturkampfowi i woli obrony ludzkiej godności – oparta była więc na poczuciu współistnienia ludzkiego. Natomiast inteligencja kresowa ma dość

W XVII w. w protestanckich kościołach na Śląsku modlono się za polskiego króla i Polskę. Dwa wieki później zakazano polskiej mowy, nawet w Kościołach. jednorodny, wielowiekowy rodowód szlachecki – również piastowski; po­ wstała na gruncie obrony polskich war­ tości, które sama tam stworzyła, a które N. Davies określił, jako „prawie cywili­ zacja”, oraz woli odzyskania zabranego mienia. Inteligencja śląska swój majątek kryła głównie w sercu i gwarze, która należy do języka polskiego. Obydwie grupy łączyło poczucie krzywdy i obrona swoich wartości. Miały jeden cel – dążenie do wolno­ ści i mieszkanie w lepszym państwie. Spotkały się w 1922 i 1945 r., w bardzo różnych warunkach. Nieporozumienia, oprócz podstaw kulturowych, wynikają z dwóch odmiennych sytuacji; w 1922 r. ze zderzenia się dwóch wizji Polski, a w 1945 – z układu, w którym jedna strona znaleźć się nie chciała, a dru­ ga zbyt wiele sobie obiecywała. PRL dla pierwszych był ostateczną klęską, a dla drugich miejscem ogólnego spo­ łecznego awansu i szansy bezpłatnego wykształcenia. Obydwie grupy zostały zmanipulowane i kontakt między nimi się urwał. Do dziś zmieniło się niewiele. Ale trzeba przyznać, że w dzisiej­ szych warunkach odbudowa ta była­ by dość trudna. Na przeszkodzie, jak zawsze na Śląsku, staje odniesienie do Zachodu. Dziś kultura zachodnia upa­ da; ta ścieżka staje się więc pustym, nic nieznaczącym balonem. Ale Śląsk dostał szansę rozwoju, którego w ogóle nie zauważa. Dostał poważny zastrzyk krwi kresowej, z której początkowo dużo korzystał, ale potem zaczął nim pogardzać. Woli topić się w bezideo­ wości i bezsensie, jaki płynie z Nie­ miec, niż odkręcić tlen dla tej kultury, która zbudowała polską „prawie cywi­ lizację” i do dziś jest zamknięta, choć wciąż niesie wartości chrześcijańskie i cywilizacyjne. I to jest lekcja, z której trzeba wy­ ciągnąć twarde wnioski. Cdn. K

List otwarty do Szanownej Posłanki Moniki Rosy z partii Nowoczesna

M

ało kej pisza gwarom, bo mom swój jynzyk, swój, czyli polski. Szanowna Pani Poseł, proszę nie nazywać mojej gwary językiem! To proste: po­ między gwarą a językiem istnieje dość istotna różnica. Rad bym wiedzieć, skoro mamy kilkanaście gwar śląskich, która stanie się językiem. Może akurat moja? Podkreślam: my, Ślonzoki, momy gwary, jynzyka niy mieli my nigdy i tyn sztuczny żodnymu z nos niy je potrzebny. My tu mamy, Pani Poseł Szanowna, o wiele więk­ sze problemy aniżeli tworzenie czegoś, czego nigdy nie było. Jak możecie o takich sprawach prowadzić dyskusje w Warszawie – gańba, wielko gańba! Co wy sobie w tej Warszawie myślicie? Jak długo jeszcze będziecie sobie z nami pogrywać? Nie macie na Wiejskiej większych prob­ lemów, tylko zabawę w urzeczywistnianie arcydziwnych pomysłów? Kolejne pytanie: Z jakiej i czyjej to potrzeby serca chcecie wprowadzać w życie wasze pomysły, bo ja tako­ wej potrzeby nie odczuwam, a dla Śląska trochę już zrobi­ łem, i to nie siedząc za biurkiem, a przebywając w terenie, i doskonale znam potrzeby mieszkańców tego regionu. Przykład? Niemiec Juliusz Roger napisał 546 pieśni. W jakim języku? Ksiądz Damrot, nasz śląski autorytet, w jakim języku pisał swoją poezję? Czy mam wymie­ niać dalej? Wojciech Korfanty, Konstanty Wolny – jakim

językiem się posługiwali? „Diabeł z Rudy”, Magnat Śląski – Karol Godula – jakiego języka używał? Czy w tych dawnych, trudnych czasach, w jakich przy­ szło żyć naszym śląskim autorytetom, ich serca doszuki­ wały się potrzeby tworzenia czegoś nowego? Czy pró­ bowali wówczas tworzyć jakieś sztuczności? To niebywałe! To się nie mieści w głowie, jak moż­ na dopuszczać do czegoś takiego? To zakrawa na kpi­ ny ze Ślonzokow. Skandal – nie potrafię znaleźć innych słów! Gwary to nasz skarb, skarb tej ziemi, mojej Małej Ojczyzny. Gwary to jeden z filarów naszej tożsamości. Czyżbyście Państwo, wraz z tworzeniem nowego języ­ ka, odczuwali także potrzebę znalezienia dla nas nowej tożsamości? Czy ktoś w tym kraju w końcu się ocknie i zacznie traktować nas poważnie? Z całym szacunkiem dla wszystkich przedstawicieli Rządu RP – Posłów, Senatorów. Proszę i nalegam o daleko idącą ostrożność w podejmowaniu decyzji o utworzeniu sztucznego języka z gwar śląskich. Kto dał mi prawo do wyrażania takiej opinii? Dusza Ślonzoka. Czy trzeba więcej? Z wyrazami szacunku, także dla pań Posłanek i Posłów partii Nowoczesna Tadeusz Puchałka, Ślonzok z dziada pradziada


LUTY 2018 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

P

ełen niepokoju zbierałem my­ śli: brak pieniędzy (880 USD na półtoraroczną wyprawę), zaproszenia do Australii, bile­ tu lotniczego powrotnego do Azji i wy­ jazdowego do Nowej Zelandii, brak możliwości legalnego zatrudnienia… Co przyniesie przyszłość? Jacy są tam ludzie, jacy Polacy? Czy uda mi się przeżyć tam kilka miesięcy? Czy odwie­ dzę Nową Zelandię? Jaka jest Australia? Wiedziałem, że przez swe oddalenie od Azji i Afryki zachowała najstarsze formy fauny i flory. Tu wszystko jest ogromne – wielki kontynent, duże odległości, najwięk­ szy na świecie monolit – Ayers Rock – największa rafa koralowa, najwyż­ sze drzewa świata – eukaliptusy, a ja w pobliżu Melbourne znalazłem dwa grzyby o średnicy kapelusza ok. 50 cm. Australię zasiedlili ok 65 tys. lat temu przybysze z Sahu (połączona Au­ stralia i Nowa Gwinea). Duże odda­ lenie od Europy sprawiło, że dopiero w XVI w. odkryli ją zakładający w Azji bazy handlowe Portugalczycy. Po nich pojawili się Holendrzy, ale uznali, że nie ma tu warunków do osadni­ ctwa. W 1768 r. Anglik James Cook odkrył m.in. Nową Zelandię, Nową Kaledonię oraz przebadał wschodnie wybrzeże Australii. Uznał, że nada­ je się do zasiedlenia. Anektując ją do Korony Brytyjskiej, nazwał ją Nową Południową Walią. Anglicy po utracie Ameryki Płn. pod koniec XVIII w. wysyłali na An­ typody skazańców (brytyjska Syberia), a od 1793 r. przybywali tam pierwsi wolni osadnicy. Dokładnie 200 lat później, w dzień Nowego Roku 1993, samolot Air Lanca wylądował nad Zatoką Botaniczną, na lotnisku w Sydney, na miejscu pierw­ szej osady – Port Jackson. Po starcie z Rajskiej Wyspy przez dwie godziny oglądałem interesujący film z Anną Prucnal w roli głównej. Przenosił mnie wspomnieniami daleko nad Wisłę. Później niecierpliwie, z wy­ sokości 10 km wypatrywałem Australii, czekałem na wschód słońca. Bałem się nieznanego, ale ciekawość i pragnienie przeżycia wielkiej przygody były silniej­ sze! W tym czasie postawienie stopy na Antypodach było dla Europejczyka wielką nobilitacją. Myślałem o eukalip­ tusach, misiach koala, Wielkiej Rafie

Wielki kontynent, duże odległości, największy na świecie monolit – Ayers Rock – największa rafa koralowa, najwyższe drzewa świata – eukaliptusy, a ja w pobliżu Melbourne znalazłem dwa grzyby o średnicy kapelusza ok. 50 cm. Koralowej, kangurach... Wystartowaliśmy o 21.00. Ca­ ły czas lecieliśmy w kierunku płd.wschodnim i już o 3.20 w kabinie pi­ lota było jasno, a o 4.30 byliśmy po śniadaniu. Chwilę później zobaczyłem kontynent australijski! Wielkie to by­ ło przeżycie; tym bardziej, że miałem w pamięci wywiad radiowy z Ireną San­ tor sprzed kilku dni. Dla niej to najcie­ kawszy kontynent na świecie, dla mnie najmniej znany, tajemniczy! Ok. 6.oo czasu indyjskiego samo­ lot wylądował na lotnisku w Sydney (12.oo czasu miejscowego). Nastąpiła przerwa na zatankowanie paliwa, po czym w drodze powrotnej na Sri Lankę planowane było lądowanie w Melbo­ urne. W Sydney, porcie docelowym, niemal wszyscy wysiedli. Po dwóch godzinach samolot ponownie zapeł­ nił się, ale już z innymi pasażerami i odleciał do Melbourne. Ja i Bogdan byliśmy tak zmęczeni po dwóch nie­ przespanych nocach, że nawet nie za­ uważyliśmy lądowania. Tymczasem spiker powtarzał z godnym podziwu uporem: „Dwóch pasażerów z Co­ lombo do Melbourne pozostało na pokładzie samolotu!”. Dwie godziny słuchaliśmy tego samego komunika­ tu, słuchali go inni podróżni i nikt nic nie rozumiał! (taki jest język angielski w Australii!). Gdy wreszcie celnicy zaczęli sprawdzać paszporty i zbliży­ li się do nas, siedzących w jednym z ostatnich rzędów, sprawa była jasna; samolot czekał, aż my wysiądziemy! Z pochylonymi głowami wstali­ śmy i szliśmy jak na stracenie, choć… było nam już wszystko jedno, co dalej się stanie! Weszliśmy do obszernego holu i tam na samym środku zauwa­ żyłem mój plecak i torbę. Nie było już

żadnego z pasażerów, tylko kilku cel­ ników czekających na nas. Teraz mieli dużo czasu, by nas dokładnie spraw­ dzić! Najpierw przejrzeli bagaż i nie mieli większych zastrzeżeń. Problemy zaczęły się, gdy zażądali biletu powrot­ nego na Sri Lankę lub wyjazdowego z Australii. Niestety tego nie mieliśmy, więc poproszono nas o okazanie za­ proszenia od rodziny lub kogoś zna­ jomego. Tego też nie posiadaliśmy. W końcu zażądano czeków podróż­ nych lub pieniędzy. Na kilkumiesięcz­ ny pobyt w Australii miałem zaledwie 880 USD, a mój towarzysz tylko 300 USD. Celnik rozłożył ręce; nie bar­ dzo wiedział, co z nami zrobić i wówczas wpadł mi do głowy pomysł, by go przekonać, że za te pieniądze mogę się dostać do Nowej Zelandii (pokaza­ łem piękne zaproszenie od Stowarzyszenia Polaków

z innymi Polakami w Melbourne, ale skończyło się na wrzuceniu do automa­ tu telefonicznego dalszych tak cennych dolarów australijskich. Czas płynął, robiło się coraz ciem­ niej. Sytuację pogarszał fakt, że po słonecznym i upalnym dniu na niebie pojawiły się ciężkie, ołowiane chmury i zaczął padać deszcz. Zbliżała się noc, ostatnim autobusem z lotniska przybyliśmy do centrum Melbourne i znowu

powiedział nam, że nie wie, czy ktoś tu mieszka, czy odprawiane są tu nabożeństwa… Nie mieliśmy pieniędzy, sił i żad­ nego pomysłu, co robić dalej. Bogdan wyciągnął aparat fotograficzny, by zro­ bić zdjęcie na tle tablicy z napisem „Rowville”, po czym usiedliśmy na scho­ dach świątyni i zasnęli. Z głębokiego

Jego rola się już skończyła. Zaskoczony naszym przybyciem p. Czarnik nie bardzo wiedział, co po­ cząć. Dopiero wieczorem jego kolega Jacek Szczurek, Ślązak, wziął nas do swego samochodu, pokazał trochę mia­ sta i fascynujący zachód słońca. Wie­ czorem nasz gospodarz postanowił, że w najbliższy poniedziałek odwiedzi swych przyjaciół farmerów, by zała­ twić nam pracę. Jednak już w nie­ dzielę zatrzymaliśmy się u far­ mera rodem z Macedonii i ten zgodził się zatrudnić nas za dwa tygodnie, gdy dojrzeją owoce. Wiedział, że je­ steśmy cudzoziemca­ mi, ale nie pytał o ze­ zwolenie na pracę. Obietnica zatrud­ nienia wpłynęła na nas uspoka­ jająco. Chociaż p. Tadeusz

Z perspektywy Australii nawet Syberia wydaje się bliska. Stąd do Księżyca jest chyba bliżej niż do Polski! Ogromne oddalenie wpływa niesłychanie deprymująco na przybysza z Europy.

Australia

kontynent zagubiony wśród mórz Wspomnienia podróżnika V Władysław Grodecki

w Wel­ lingtonie!). P l a n u ­j e m y nas­tępnie wyjazd do USA, przecież jeśli posiadamy wizy amerykańskie, to na pewno nie jesteśmy przestępca­ mi! Celnik pokiwał głową i machnął ręką: – Idźcie! –Tylko dokąd? Nad ranem byliśmy w Sydney, ok. południa w Melbourne. Dwie godziny trwała przerwa w Sydney, tyleż samo czasu spędziliśmy w samolocie z po­ wodu naszego gapiostwa. Co najmniej godzinę trwała odprawa celna, dalsze dziesiątki minut – rozmowy telefonicz­ ne, poszukiwania gościny. Niestety, nie udało się. Opuścić jak najprędzej to przeklęte miejsce! – pomyślałem, wy­ najmując taxi do miasta, gdzie dotar­ liśmy wieczorem. Byłem świadomy, jak nieprzyjazny jest tu klimat. Do połowy XIX w. wie­ ku uważano, że nie ma tu warunków do życia. Dopiero podróże Kapitana Cooka i odkrycie złota przez Edmunda Strzeleckiego sprawiły, że na wybrzeżu wschodnim zaczęli pojawiać się pierwsi emigranci dobrowolni. Teraz miałem okazję przekonać się, jak jest naprawdę! Zaczynało się lato, a już temperatura osiągała 35⁰C w dzień i 25⁰C w nocy, co przy ogrom­ nej wilgotności powietrza odczuwa się, jakby było co najmniej 10–15⁰C więcej! Skoki temperatury sprawiały, że wiele osób umierało na serce. Jak w takich warunkach pracować? Po szczęśliwej odprawie celnej ko­ lega wyciągnął notes z adresami i od­ nalazł w nim telefon do Polaka, który w czasie pobytu na KUL-u pół roku wcześniej zobowiązał się, że zatrudni

Ja i Bogdan byliśmy tak zmęczeni po dwóch nieprzespanych nocach, że nawet nie zauważyliśmy lądowania. Tymczasem spiker powtarzał z godnym podziwu uporem: „Dwóch pasażerów z Colombo do Melbourne pozostało na pokładzie samolotu!”. u siebie na farmie całą szóstkę (tyle osób wystartowało z Polski)! Odebrała jego córka, podała nr telefonu do ojca. Rozmowa z nią była miła do momentu, gdy zadała pytanie: „Czy macie gdzie się zatrzymać?”. Po negatywnej odpo­ wiedzi odłożyła słuchawkę i już jej nie podniosła! Chwilę później udało się skontaktować z jej ojcem. Ku naszemu zdumieniu ten pan oznajmił nam, że nie ma farmy, że jest „na bezrobociu” i może nas gościć 2–3 dni! Przerwa­ łem rozmowę, podziękowałem, by nie płacić za kolejny impuls telefoniczny! Staraliśmy się skontaktować

przez godzinę na zmianę z Bogdanem wi­ sieliśmy bezskutecznie przy au­ tomacie telefonicznym. Za każdym razem znalazł się jakiś powód, dla któ­ rego ksiądz, zakonnik czy inna osoba odmawiała gościny. Jak się później okazało, były w tym gronie takie oso­ by, które bez zbytniego poświęcenia mogły nas przyjąć! Wreszcie ok. 21.30, gdy już byliśmy całkowicie zrezygno­ wani i wyczerpani, cichy, łagodny głos kapłana z Cieszyna, ks. Franciszka Ferugi oznajmił nam: „Jestem rezy­ dentem w parafii w Rowville i możecie zatrzymać się u mnie!” Początkowo myślałem, że źle zrozumiałem, że to jakiś kiepski żart, jednak gdy ksiądz kilkakrotnie powtórzył zaproszenie, uwierzyłem. Po niecałej godzinie dotarliśmy pociągiem do Dandenongu. Cena wynajęcia taxi wynosiła 15 dolarów australijskich, ale ostatni w kolejce taksówkarz zgodził się zawieźć nas za 10 dolarów. Postawił jednak warunek – podejść pod market i tam zaczekać! Z ogromnym bagażem udaliśmy się na umówione miejsce, ok. 500 m od stacji. Chwilę później podjechał kie­ rowca i zobaczył nasz bagaż. Nawet nie zwolnił i pojechał dalej. Byliśmy zupełnie sfrustrowani, zwłaszcza że po drugiej stronie ulicy była dyskoteka i bawiąca się tam młodzież przyglądała się nam, jakbyśmy byli gośćmi z innej planety! Gdy wróciliśmy na dworzec kolejowy, by tam spędzić noc, kolejarz nas wyprosił z poczekalni! Była godzina 24.00 z soboty na niedzielę. W lokalu bawiła się mło­ dzież, ale miasto było całkowicie wy­ ludnione. Z plecakiem i torbą uda­ liśmy się na poszukiwanie jakiegoś miejsca, by przetrwać te kilka godzin do wschodu słońca! Na szczęście prze­ stał padać deszcz i w pobliżu, w za­ łomie bloku mieszkalnego była nisza, a w niej pracujący agregat prądotwór­ czy. Tam też przychodzili biedacy, by załatwić swe potrzeby fizjologiczne. Znalazłem deskę i położyłem na niej śpiwór, obok na karimacie położył się Bogdan. Ani potworny hałas pracują­ cej maszyny, ani niezbyt miłe zapachy nam nie przeszkadzały. Zbudziliśmy o 8.00 i od razu uda­ liśmy się pod dworzec kolejowy. Tym razem pierwszy w kolejce taksówkarz zaproponował 10 dolarów za przejazd do Rowville! Przyjęliśmy tę propozycję bez dyskusji i prowadząc sympatyczną rozmowę z kierowcą rodem z opusz­ czonej dopiero co Sri Lanki, niebawem dotarliśmy przed niewielki, murowany budynek kościoła. Wszystko się zga­ dzało – i miejscowość, i kościół pod wskazanym adresem! Kierowca zain­ kasował pieniądze i odjechał. Jakie było nasze zdumienie, gdy okazało się, że w niedzielny poranek kościół i plebania były zamknięte, choć jeszcze kilka godzin wcześniej ksiądz zapewniał, że będzie na nas czekał. Czuliśmy się zdruzgotani, zwłaszcza gdy mieszkający obok Australijczyk

letargu i depresji wyrwał nas niespodziewa­ ny przyjazd białe­ go chevroleta, a zza kierownicy spojrzał na nas starszy, siwy mężczy­ zna. Tego łagodnego, ciepłe­ go i działającego kojąco spoj­ rzenia nie zapomnę do końca życia! Był to ksiądz Franciszek Feruga, chrystusowiec rodem z Cieszyna! Chwilę później otrzymaliśmy po­ koje, wykąpaliśmy się i zjedli śniada­ nie. Ks. Franciszek obwieścił nam, że o godzinie 12.00 będzie msza święta w Dandenongu z udziałem ok. 2 tys. Polaków, a po niej jesteśmy zaproszeni na obiad do prezesa największego Do­ mu Polskiego w Melbourne, Wiktora Hołdy. Był to dopiero początek miłych niespodzianek.

Do połowy XIX w. wieku uważano, że nie ma tu warunków do życia. Dopiero podróże Kapitana Cooka i odkrycie złota przez Edmunda Strzeleckiego sprawiły, że na wybrzeżu wschodnim zaczęli pojawiać się pierwsi emigranci dobrowolni. Zaczęło się od zapowiedzi ks. Fran­ ciszka po mszy świętej: „Przyjechała specjalna delegacja z misją dziennikar­ ską z KUL-u”. Chwilę później otoczyła nas grupa osób z propozycją pomocy… Konsekwencją anonsu ks. Antoniego była oferta pomocy w załatwieniu pra­ cy przy zrywaniu gruszek. Wielu przy­ bywających do tego kraju zaczyna od zrywania owoców, a niektórzy robią to nawet całe życie. Australia jest tak wielkim krajem, że przez cały rok jest coś do zrywania! Pomoc zaoferował kolega Wiktora, Tadeusz Antoniewicz. Mieszkał w Lewertonie, dokąd przy­ byliśmy pociągiem. Przed zachodem słońca udaliśmy się nad ocean, gdzie był odpływ morza i tysiące ptaków plu­ skało się w ciepłej, pełnej ryb wodzie. Daleko w głąb morza prowadzi molo, z którego obserwowaliśmy pro­ mienie zachodzącego słońca odbijają­ ce się w niezliczonej ilości zwierciadeł wodnych. Tu słońce wydaje się o wiele większe niż w Europie i do najwięk­ szych osobliwości tego kraju należą wschody i zachody! Następnego dnia o 3.00 rano ru­ szyliśmy samochodem z p. Tadeu­ szem na północ, do odległego o ok. 200 km. Sheppartonu. O 6.00 zostawił nas u p. Tadeusza Czarnika, zegarmi­ strza, i znikł, by sobie załatwić pracę!

po­ czątko­ wo nie był zachwycony naszym przy­ jazdem, gdy przygotowałem mu pierogi ze śliw­ kami, zrobiło mu się milej. Ten samotny, trochę nudny człowiek okazał nam wiele życz­ liwości i pomagał w naj­ trudniejszych chwilach pobytu w Sheppartonie. Tego wieczoru ogarnęła go no­ stalgia i pragnienie opowiedzenia hi­ storii swego życia. Mówił też o Australii w kontekście swej tułaczki po świecie: „Tu są wielkie przestrzenie, pokryte z rzadka lasami eukaliptusowymi, łąkami, pastwiskami, pustynią i dżunglą na północy. Brak ty­ powych dla Polski wiosek, a rozrzuco­ ne na wielkim obszarze domy i zabudo­ wania gospodarskie należą do wielkich właścicieli ziemskich. Drzewa ozdob­ ne, krzewy i kwiaty pochodzą głównie z Europy. Gdy ktoś przejedzie z Polski, to gdzieś w jego podświadomości tkwi poczucie ogromnego oddalenia”. Ponieważ nie było jeszcze pra­ cy, po trzech dniach wróciliśmy do Rowville, gdzie trochę pisałem i czytałem. Dwa tygodnie po opuszczeniu In­ dii coraz bardziej zacząłem odczuwać zapierający dech upał i ogromne od­ dalenie od Polski. Tylko nieodparta żądza poznania tego kraju i przeżycia wielkiej przygody dawała szansę na przetrwanie! Trzeba było przygoto­ wać się psychicznie. Pisałem wspo­ mnienia, dużo czytałem, gotowałem posiłki dla całej trójki i prowadziłem długie nocne dyskusje o Australii z ks. Franciszkiem. To wspaniały, gościnny człowiek. Do mojej wizji Australii on wniósł najwięcej. Wspólnie odwiedza­ liśmy domy Polaków, wspólnie wędro­ waliśmy po kraju. Ten wielki Polak i patriota, jeden z najwybitniejszych polskich podróż­ ników, wtajemniczył mnie w dzieje osadnictwa w Australii, w tym pol­ skiego. Sam był nią zafascynowany. Musiał sprawdzić, jacy są ludzie, którzy chodzą do góry nogami. Miałem dużo szczęścia, że go poznałem. Każdego wieczora słuchałem jego fascynują­ cych opowieści. „Rodowici Australijczycy nazy­ wają się AUSE. Mają ogromne poczu­ cie wolności i są z niej bardzo dumni, ale nie ma w nich patriotyzmu. Ży­ ją skromnie, ich domy nie mają fun­ damentów, budowane są przeważnie z drzewa, które trzeba zabezpieczyć przed termitami. Pierwsi koloniści z Europy to Irlandczycy i Anglicy. An­ glia traktowała Australię jako kolonię karną i prowadziła politykę dyskry­ minacji ekonomicznej i politycznej. Eksploatacja kolonialna oraz udział w wojnach po stronie Anglii i ogromne

ofiary, jakie poniósł ten kraj na róż­ nych frontach I i II wojny światowej, wpłynęły negatywnie na stosunek Au­ stralijczyków do Korony Angielskiej. Polskim księżom zezwolono na przy­ jazd do Australii po 1962 r. Obecnie, po przyjęciu znacznej fali uchodźców z Wietnamu, katolików w tym kraju jest najwięcej”. „Polacy przed II wojną światową pojawiali się tu rzadko. Sądzono, że do połowy XX w. poza kilku podróżnika­ mi nie było nikogo z kraju nad Wisłą! Najbardziej barwną i ciekawą postacią był Paweł Edmund Strzelecki. Pienią­ dze na podróże zdobył, pracując jako zarządca w majątku Sapiehów. Opuścił Polskę z kilku powodów: ojciec jego wybranki odmówił mu jej ręki, obawiał się represji po upadku powstania listo­ padowego, a także odziedziczył spory majątek po śmierci Sapiehy. Prawdopodobnie jako pierwszy Polak wymyślił samotną podróż do­ okoła świata. W tamtych czasach by­ ło to przedsięwzięcie szalone, a jed­ nak Strzelecki przemierzył Amerykę Płn., Oceanię, Amerykę Płd. Dotarł na „koniec świata”, do Australii. Tu je­ go zasługi były największe – zbadał Góry Wododziałowe i wspiął się na szczyt, który wydawał mu się najwyż­ szy na kontynencie. Górze nadał imię Tadeusza Kościuszki. Pomylił się, ale za ogromne zasługi w badaniu tego kraju władze przeniosły tę nazwę na faktycznie najwyższy szczyt. Trudno wymienić choćby jego naj­ ważniejsze odkrycia w Australii (choć­ by odkrycie złota, węgla brunatnego, ropy naftowej). Strzelecki opracował mapę geologiczną Tasmanii i opisał różne regiony Australii, które przez wiele lat były „Biblią badaczy Austra­ lii”. Już za życia został uznany przez świat nauki, a z rąk Królowej Wikto­ rii otrzymał ordery św. Michała i św. Jerzego oraz tytuł dra honoris causa Uniwersytetu Oksfordzkiego. Inni Polacy, którzy tam wówczas przybywali, byli wdzięczni za gościnę, ale traktowali Australię jako tymczaso­ we schronienie i nie czuli się w niej naj­ lepiej. Często prowadzili życie pustelni­ cze i zapadali na choroby psychiczne. Niemal zawsze była to emigracja wy­ muszona czynnikami politycznymi lub ekonomicznymi. Po 1945 r. większe fale Polaków podążały na Antypody. Można wyróżnić kilka większych grup imigrantów: 1. Żołnierze armii Andersa, którzy nie mieli gdzie wrócić po wojnie. Po opuszczeniu „nieludzkiej ziemi” udali się do Płd. Azji, a następnie do Afryki i Włoch, by po 1945 r. udać się do USA, Kanady, Australii i Nowej Zelandii. 2. Niewolnicy z Niemiec, którzy po­ dobnie jak żołnierze nie chcieli wrócić do Polski rządzonej przez komunistów. 3. Uciekinierzy z okresu do 1956 r. 4. Przybysze z Polski, którzy dotarli do Australii dzięki akcji łączenia rodzin już po 1956 r. 5. Niewielka ciągła emigracja lat 1956–80 r. 6. Emigracja „posolidarnościowa”. W grupie V na szczególną uwagę za­ sługują imigranci związani z udziałem polskich sportowców w Igrzyskach Olimpijskich w Melbourne w 1956 r.

W załomie bloku była nisza, a w niej pracujący agregat prądotwórczy. Tam też przychodzili biedacy, by załatwić potrzeby fizjologiczne. Znalazłem deskę i położyłem na niej śpiwór, obok na karimacie położył się Bogdan. Wracając do kraju, Polacy wzięli z pa­ rafii i „Domów polskich” wiele adre­ sów „wolnych” mężczyzn, by je prze­ kazać różnym organizacjom kobiecym. W konsekwencji znaczna ilość Polek wyjechała do Australii… Inna grupa emigrantów pocho­ dzenia polskiego to potomkowie po­ wstańców z 1830 r., 1863 r., uchodźców z niewoli czerkieskiej oraz uciekinie­ rów z Syberii, zamieszkałych do 1968 r. w tureckim Polonezkoy (Adampolu). Polacy w Australii mają swoje „do­ my”, szkoły, kluby, programy w radiu, ale największą rolę odgrywa tu polski Kościół. Księża pochodzą głównie z Pol­ ski. Są to Chrystusowcy, którzy zaczęli organizować tzw. „parafie personalne”. Dziś pracują tu również jezuici, werbiści, franciszkanie i dominikanie. K


KURIER WNET · LUTY 2018

10

W

iele kluczowych po­ staci miejscowej konspiracji trafiło do więzień i obozów koncentracyjnych, a znaczna część oca­ lałych struktur związała się z Narodo­ wą Organizacją Wojskową. Dotyczyło to w szczególności Obwodu Bielsko, większości sił Placówki Kęty, a także niektórych jednostek Obwodu Żywiec. W okolicach Bielska i Białej w AK pozostała jedynie tzw. „siatka Tomasz­ czyka”, jednakże 18 listopada 1943 roku Andrzej Tomaszczyk został aresztowa­ ny przez gestapo. Wchodząca dotąd w skład „siatki Tomaszczyka” grupa partyzantka z rejonu Rudzicy, Roztro­ pic i Wieszcząt związała się wówczas z GL PPS (do AK powróciła dopiero w wyniku scalenia oddziałów GL PPS z Armią Krajową). Trudne zadania miał skierowany na ten teren wiosną 1943 roku por. An­ drzej Harat, który został mianowany pełniącym obowiązki komendanta Ins­ pektoratu (z dniem 5 marca 1944 roku komendantem Inspektoratu został por. Antoni Cichy (wkrótce awansowany do stopnia kapitana), który po wojnie przyjął nazwisko Morawski. W trzecim kwartale 1943 roku do AK powróciła część struktur Placówki Kęty, a w czwartym kwartale 1943 r. – zgrupowanie Franciszka Bociana, któ­ re wedle stanu na koniec III kwartału liczyło 494 żołnierzy i dotąd w struk­ turze NOW występowało jako obwód/ rejon VI (dzisiejsze Czechowice-Dzie­ dzice wraz z najbliższą okolicą). Mieczysław Starczewski w arty­ kule Inspektorat bielski ZWZ-AK, po­ wołując się na dokumenty znajdujące się w zbiorach ppor. Franciszka Bocia­ na ps. Grom, który objął funkcję szefa sztabu Obwodu Bielsko, pisze, że w ro­ ku 1944 przystąpiono do odtwarzania 3 Pułku Strzelców Podhalańskich, przy czym prawdopodobnie informacje te odnoszą się do początków tegoż roku. W skład odtworzonego 3 Pułku Strzelców Podhalańskich weszły trzy bataliony, których organizacja i stany prezentowały się następująco: I batalion – 3 kompanie – 384 ludzi: – 1. kompania – dwa plutony z Bielska i trzy plutony z Białej,

KURIER·ŚL ĄSKI Inspektorat Bielsko Armii Krajowej w początkowym okresie niemieckiej okupacji nie miał szczęścia. Jego sztab targały konflikty personalne, a co gorsza, zdołali doń wniknąć agenci gestapo, czego efektem były zakrojone na szeroką skalę aresztowania, do których doszło jesienią 1942 roku.

Obwód Bielsko AK w planach powstania powszechnego i „Burzy” Wojciech Kempa

– 2. kompania – trzy plutony pod­ miejskie Bielska i Białej oraz dwa plu­ tony rejonu Jaworze-Jasienica, – 3. kompania – trzy plutony z re­ jonu Wilkowice-Bystra; II batalion – cztery kompanie – 432 ludzi: – 4., 5. i 6. kompanie (po trzy plu­ tony w każdej kompanii) – rejon Cze­ chowice-Dziedzice – 7. kompania (dwa plutony) – re­ jon Chybie; III batalion – dwie kompanie – 280 ludzi: – 8. i 9. kompanie (po trzy pluto­ ny) – rejon Kęty. Nadto na terenie Obwodu Bielsko formowano oddziały Wojskowej Służby Ochrony Powstania, które były przezna­ czone do zadań pomocniczych, w szcze­ gólności do służby wartowniczej.

Z

espół pod kierunkiem ppor. Franciszka Bociana – „Gro­ ta” przystąpił też wówczas do określenia zadań na okres powstania powszechnego. Dla Obwodu Bielsko przewidziano w nim dwa ogniska wal­ ki. Pierwsze obejmowało Bielsko i Białą wraz z najbliższą okolicą (w tym lot­ nisko w Aleksandrowicach). Drugim ogniskiem walki były Dziedzice, sta­ nowiące ważny węzeł komunikacyjny. W pierwszym ognisku walki za­ sadniczymi obiektami, które należało opanować, były: lotnisko w Aleksan­ drowicach (do opanowania go za­ mierzano użyć dwóch plutonów z 2. kompanii), byłe koszary 3 Pułku Strzel­ ców Podhalańskich (dwa plutony z 1.

kompanii oraz 6. kompanię), siedziba policji i gestapo (trzy plutony 2. kom­ panii), byłe koszary 21 Pułku Artylerii Lekkiej na Leszczynach (trzy plutony z 1. kompanii i 3. kompanię). Poszcze­ gólni dowódcy doskonale znali swo­ je zadania i ich oddziały miały zająć podstawy wyjściowe do natarcia na 30 minut przed godziną „W”. W drugim ognisku walki zamie­ rzano częścią sił rejonu czechowic­ ko-dziedzickiego zdobyć: dworzec kolejowy i parowozownię, do czego zamierzano użyć grupy zorganizowa­ nych kolejarzy (WSOP) liczącą 60 lu­ dzi, pod dowództwem Chrobaka i Ja­ nusza, kopalnię „Silesia”, czego miano dokonać przy użyciu oddziału WSOP z tejże kopalni, liczącego 58 ludzi, pod dowództwem Szostaka, filię KL Aus­ chwitz znajdującą się w folwarku na Trzemszy obok rafinerii (zadanie to powierzono 1. plutonowi 4. kompanii, dowodzonemu przez Emila Maskę, li­ czącemu 47 ludzi), komisariat policji niemieckiej (tu miał działać 2. pluton 4. kompanii) oraz obóz Arbeitsdienstu położony nad rzeką Białą (3. pluton 4. kompanii). Odwód obwodu miała stanowić 5. kompania, która w zależności od potrzeb miała podjąć działania bądź to na Oświęcim, bądź to na Bielsko. 7. kompania miała ubezpieczać działania obwodu od zachodu. III batalion (kompanie 8. i 9.) po­ zostawiono do dyspozycji Komendy Obwodu Oświęcim, z zadaniem użycia go przy wyzwalaniu obozu koncentra­ cyjnego Auschwitz-Birkenau.

Siły te po wykonaniu powyższych zadań miały zostać zreorganizowane i przekazane do dyspozycji Grupy Ope­ racyjnej „Olza”, z planowanym kierun­ kiem działania na Cieszyn – Zaolzie. W tych rejonach, które nie posiadały oddziałów WSOP, należało wydzielić drużyny do zabezpieczenia porządku i bezpieczeństwa.

D

odajmy jeszcze tylko, że nadej­ ścia oddziałów z Okręgu Kra­ kowskiego spodziewano się po około czterech – pięciu dniach. Do tego czasu oddziały Inspektoratu Bielsko musiały radzić sobie same. Należy podkreślić, że zachowały się szczegółowe raporty dotyczące nie tyl­ ko sił własnych Armii Krajowej, ale tak­ że materiały wywiadowcze, w których precyzyjnie omówione są siły przeciw­ nika w poszczególnych obiektach, które zamierzano zaatakować. Dokumenty te są dostępne w Archiwum Państwowym w Katowicach. Z dniem 18 czerwca 1944 roku sfi­ nalizowano akcję scaleniową NOW z AK. Dodajmy, że na koniec maja 1944 r. siły NOW w Obwodzie Biel­ sko liczyły 761 żołnierzy, przy czym już wcześniej wydzielono z nich od­ działy z okolic Kęt (w sile ok. 250 lu­ dzi), które w ramach akcji scaleniowej miały zostać włączone do Obwodu AK Oświęcim. Siły Obwodu Bielsko mogły nadto liczyć na wsparcie miejscowych oddzia­ łów Batalionów Chłopskich i Gwardii Ludowej PPS, które w wyniku akcji sca­ leniowej również weszły w skład AK,

ale podlegały bezpośrednio Komendzie Inspektoratu, podobnie jak wywodząca się z NOW kompania Leszka Bukojem­ skiego – „Ludwika”, będąca jednostką dyspozycyjną inspektora.

26

lipca 1944 roku komen­ dant Inspektoratu „Bagno” wydał wstępny rozkaz do przeprowadzenia akcji „Burza”. W ślad za tym komendant Obwodu Bielsko („Brzemię 86”) wydał rozkaz L.dz. 3/4.8.44, skierowany do komendan­ tów placówek: Wobec powagi sytuacji wojennej oraz na podstawie rozkazów Insp. AK „Bagno” z dn. 26.7.44 zarządzam: 1.Pełną gotowość oddziałów (plut.) do akcji zaczepnej. 2.Usprawnienie działalności wy­ wiadu z równoczesnym przedkładaniem meldunków Kdzie Obwodu co 7 dni. 3. Uzupełnić wszelkie braki w sieci dowódczej, spowodować częste osobiste kontakty z dcami plut., dcy plut. z dca­ mi drużyn tak, by przekazanie jakich­ kolwiek rozkazów bądź meldunków nie przekraczało 6 godzin. Żądać od dców plut. szczegółowych meldunków o stanie liczebnym oddziału, o nastro­ jach panujących w szeregach i wśród ludności cywilnej, jak i o wszystkich zachodzących zmianach. Przypominać stale zasady żołnierskich obowiązków: miłość Ojczyzny, karność, odwaga, ści­ słe dochowanie tajemnicy wojskowej. Powtarzać stale zakaz zgromadzeń, picia wódki, prowadzenia zapisków, ewidencji itp. Przypominać o obowią­ zujących przygotowaniach przed wy­ marszem: zabrania żywności, bielizny, koca, bandaży itp. 4. Uzupełnić, usprawnić jak naj­ lepiej działanie łączności w obecnym czasie konsp., którą przygotować rów­ nocześnie należy do przejścia ze służby konsp. do alarmowej, a w końcu bojowej (Szczegóły w instr. łączn.). W związku z obecną sytuacją kilka uwag dla Kmdtów plac. do wiadomo­ ści i ewentualnego wykorzystania, przy równoczesnym zachowaniu jak najdalej idącej ostrożności. a) Próby npla wywożenia mężczyzn polaków udaremnić nakazaniem ukry­ wania się.

b) Mogące nastąpić zarządzenie do­ browolnej ewakuacji nie respektować. Natomiast zarządzenie przymusowej, całkowitej ewakuacji ludności na pew­ nym terenie wykonać. c) W chwili cofania się, dalszego odwrotu wojsk niem. przez nasze te­ reny przewidziana jest akcja rozbra­ jania npla według specjalnych rozka­ zów Kmdta Obwodu. Na tenże okres należy przygotować do akcji oddziały dywersyjne (niszczenie połączeń te­ lef., telegr., komunikacji kolej., nisz­ czenie mostów, urządzanie zasadzek i barykad). d) W przypadku wkraczania wojsk sowieckich na tutejsze tereny, walki nie podejmować z nimi; wojska sowieckie winne zastać teren przez nas już opa­ nowany i zabezpieczony. Wobec możliwości wstrzymania w każdej chwili ruchu kolejowego, na­ leży mieć w pogotowiu własne środki komunikacyjne (sztafety gońców, kola­ rze, motocykliści) dla szybkiej i spraw­ nej łączności między Kdą Obwodu oraz między oddziałami (plut., drużyny). Przypominam obowiązek termi­ nowego przedstawiania raportów oraz meldunków. Niniejszy rozkaz zachować tajnie do dyspozycji oddziałów, które w najbliższym czasie dołączone być mo­ gą danej placówce. Działać sprawnie, odważnie, ostroż­ nie i milcząco. Mimo ewentualnych mo­ gących mieć miejsce aresztowań pew­ nych jednostek naszych oddziałów, względnie innych osób na terenie plac., należy pracę prowadzić energicznie nadal. Powody aresztowań badać, śro­ dowiska akcji AK izolować, przedsta­ wić natychmiast dokładne meldunki. W żadnym wypadku ubytek jednostki nie może spowodować przerwy w dzia­ łaniach nawet na chwilę. Jak wiemy, oddziały Obwodu Biel­ sko nie podjęły otwartej walki z oku­ pantem (nie licząc drobnych walk partyzanckich), były natomiast do jej podjęcia przygotowane i gdyby tylko nadszedł stosowny rozkaz, walkę taką by podjęły. K Wojciech Kempa jest autorem opracowania „Okręg Śląski Armii Krajowej”, które docelo­ wo ma się składać z pięciu tomów (dotych­ czas ukazały się cztery tomy).

Cholera była ostrą bakteryjną chorobą zakaźną, szybko atakującą organizm ludzki. Objawy pojawiały się po około 12 godzinach od momentu zarażenia. Pierwsza była ostra biegunka, następnie wymioty. Chory tracił od 15 do 20 litrów wody w ciągu doby. Choroba trwała od 2 do 7 dni, po czym najczęściej następował zgon.

Rosyjskie morowe powietrze

Od powietrza, głodu ognia i wojny wybaw nas, Panie!

Tadeusz Loster Wybuch powstania listopadowe­ go na terenach Królestwa Polskiego zaniepokoił władze pruskie. Prusa­ cy obawiali się niepokojów społecz­ nych na terenie Wielkiego Księstwa Poznańskiego, a nawet wybuchu po­ wstania w tej części Prus, zamieszkałej przez Polaków. Rząd pruski zdecy­ dował się na politykę „szkodzenia”

Pierwsze zachorowania na cholerę ujawniono 27 maja 1831 r. w Gdańsku. Ofiarami zarazy byli robotnicy porto­ wi Nowego Portu, a epidemia została przywleczona przez załogę rosyjskie­ go statku, który zawinął do Gdańska. W pierwszym miesiącu zachorowało ponad czterysta osób, z czego prawie trzysta zmarło.

List wysłany z Wrocławia do Bralina 10 października 1831 r., z okrągłym „stemplem cholery”. Poniżej: list wysłany z Bydgoszczy do Ujścia 22 października 1831 r., z owalnym „stemplem cholery”

powstaniu, oddając niemałe usługi Rosji. Jedną z najważniejszych było umożliwienie dostarczania żywności dla armii rosyjskiej. Już na począt­ ku 1831 roku z rosyjskich portów do portu w Gdańs­ku zaczęła napływać żywność dla armii Dybicza.

Pod koniec maja powstała w mieś­ cie Komisja Sanitarna, która wydała rozporządzenia poparte zarządzeniami policyjnymi, mające na celu ograni­ czenie rozpowszechniania się epide­ mii w mieście i regionie. Aglomera­ cja miejska Gdańska otoczona została

kordonem sanitarnym strzeżonym przez wojsko. Osoby zamierzające opuścić Gdańsk musiały poddać się kwarantannie trwającej 20 dni. Odka­ żano odzież i bagaże podróżnych, ale mimo tak ostrych środków zaradczych, epidemia cholery zaczęła ogarniać no­ we tereny Prus.

W

czerwcu 1831 roku przy­ był do Berlina generał rosyjski Orłow. Podczas spotkania z przedstawicielami pru­ skiego rządu ustalono, że pruskie mia­ sta będą zaopatrywały wojska rosyjskie w żywność dostarczaną wojsku Wis­ łą, a na Wiśle zostanie wybudowany most, aby w razie porażki wojska ro­ syjskie mogły schronić się na terenie Prus. Prusacy wydali tę decyzję mimo zagrożenia, jakie niósł kontakt z woj­ skiem rosyjskim, w którym szerzyła się zaraza. Obawiali się bardziej polskiego powstania niż rosyjskiego morowego powietrza. Zgodnie z ustaleniami, na Wiśle nieopodal miejscowości Osiek bli­ sko Torunia został zbudowany most, a w Toruniu gromadzono zasoby amu­ nicji i żywności dla armii rosyjskiej. Już 4 marca 1831 roku władze pruskie utworzyły kordon sanitarny wzdłuż granicy Górnego Śląska i zamknęły gra­ nice z Królestwem Polskim, Rzeczpo­ spolitą Krakowską i Galicją. Mimo tych zaostrzeń, 20 lipca 1831 roku odnoto­ wano na Śląsku pierwsze zachorowania na cholerę. Zaraza przyszła od morza przez Pomorze, Poznańskie do Śląska. Aby rozpowszechnianie się chole­ ry nie następowało za pomocą przesy­ łek pocztowych, na początku czerwca 1831 roku pruskie władze pocztowe wydały rozporządzenia, na mocy których korespondencję z terenów

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

E

pidemia cholery wybuchła w Indiach, głównie w dorze­ czu Gangesu. Stopniowo zara­ za rozszerzała się i wędrowała przez Persję do południowych rubieży rosyjskiego imperium. Tam spotkała się z wojskami rosyjskimi i tureckimi, walczącymi ze sobą od 1828 do 1829 roku. Wraz z powracającym z wojny wojskiem rosyjskim przywędrowała w głąb kraju. 29 listopada 1830 roku na tere­ nie Królestwa Polskiego wchodzącego w skład rosyjskiego imperium wybuchło powstanie. Królestwo Polskie, liczące 3,5 miliona ludności, dysponowało ok. 77-tysięcznym wojskiem, przeciw któ­ remu Rosjanie wystawili armię liczącą 186 tysięcy żołnierzy. Dowódcą armii rosyjskiej został marszałek polny hr. Dy­ bicz. Jeszcze w grudniu 1830 r. kazał on, dla zaopatrzenia armii w żywność, założyć bogate magazyny prowiantowe w Kownie, Wilnie i Grodnie. Znaczną część żywności miał zdobywać żołnierz rosyjski przez rekwizycje. Niedostatecz­ ne przygotowania sprawiły, że Rosja­ nie mieli trudności z dostawą żywności z przygotowanych magazynów. A co do rekwizycji, trzeba zaznaczyć, że rok 1830 był nieurodzajny, a rząd polski zabronił pod karą śmierci wydawania środków żywności w ręce Rosjan. Po wkroczeniu wojsk rosyjskich na teren Polski, w armii wybuchła epide­ mia cholery, przywleczona przez żoł­ nierzy z Rosji. Brakowało lekarzy, mate­ riałów sanitarnych, lekarstw i środków transportowych dla chorych i rannych. Rozprzestrzeniająca się choroba doty­ kała również ludności polskiej stykają­ cej się z armią rosyjską, a wojna poma­ gała w rozwoju zarazy. Ludzie uciekali do pobliskiego Księstwa Poznańskiego, przenosząc i tam cholerę.

Pomnik upamiętniający cmentarz choleryczny w lasku łabędzkim pod Gliwicami

objętych zarazą dezynfekowano przed workowaniem i ekspedycją. Urzędnik pocztowy odbierał od nadającego list za pomocą drewnianych szczypiec, przesyłka była wielokrotnie przekłu­ wana specjalną igłą o przekroju krzy­ żykowym, następnie przytrzymywana drewnianymi szczypcami i odkażana parą palącej się siarki przez około 20 minut. Ówczesne listy posiadają nie­ kiedy adnotację pocztową „Cholera­ sachel” – „spra­wa cholery”. Pod koniec lipca 1831 roku na te­ renie Prus wprowadzono także stemple do oznaczania przesyłek dezynfekowa­ nych. Były to stemple o treści „SAN. St.” lub „SANITAETS STEMPEL” (stem­ pel sanitarny). Listy przesyłane dro­ gą pocztową były odkażane do końca trwania epidemii. Obecnie są zabytko­ wymi dokumentami okresu epidemii cholery z 1831 roku, choć zachowa­ ło się ich mało, z uwagi na to, że po

przeczytaniu były palone. Zaraza cholery nie wybierała, umie­ rali na nią biedni i bogaci, dorośli, starcy i dzieci. Pochówki odbywały się w po­ śpiechu, bez religijnych obrządków. Cia­ ła zmarłych wywożono wozami kilka kilometrów poza miasto, gdzie grze­ bano je w zbiorowych mogiłach – do­ łach wysypanych niegaszonym wapnem. Miejsce pochówku zaznaczano niekiedy niewysokim kurhanem, krzyżem lub pomnikiem upamiętniającym cmen­ tarze cholery. Po latach większość tych miejsc została zapomniana i zatarła się w pamięci ludzkiej.

W

lesie łabędzkim, kiedyś kilka kilometrów od Gli­ wic oraz kilometr od wsi Szobiszowice, będącej obecnie dzielnicą Gliwic, znajduje się cmentarz – miej­ sce grzebalne zmarłych podczas zarazy Ciąg dalszy na stronie obok


LUTY 2018 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

P

odzielę się dziś – notabene nie po raz pierwszy – paro­ ma uwagami o znaczeniu i roli wstydu (gańby) w do­ konywaniu tzw. zmiany społecznej (Z. Kwieciński, Pedagogie Postu, Kra­ ków 2012). To z pozoru niewinnie brzmiące pojęcie oznacza postawienie świata na głowie, zmianę „wzorców kulturowych w tempie tak przyspieszonym, że wzor­ ce poprzednio dominujące zaczynają gwałtownie upadać”. Skoncentruję się na seksie wprzęgniętym w tę służbę lewackiej, antychrześcijańskiej rewo­ lucji obyczajowej, odnotowując dla klarowności wywodu, iż pomysł ma­ nipulowania ludźmi za pomocą seksu nie jest nowym wynalazkiem. Tyle, że współcześnie już nie praca, lecz seksu­ alność stała się tym, co należało/należy wyzwalać, a z czasem – gdy zakwe­ stionowano pojęcie natury – kreować. Herbert Marcuse (1898–1979), jeden z patronów kontrkulturowej rewolucji 1968 roku, zmierzającej do sygnalizowanej „zmiany społecznej” – postawił na destabilizację tradycyjne­ go społeczeństwa, które, według niego, należy zniszczyć, gdyż jest represyjne i nie pozwala człowiekowi być wolnym. Zakładał, że można to osiągnąć m.in. poprzez wczesne rozbudzenie seksu­ alne młodzieży uniwersyteckiej i do­ prowadzenie do powszechnej rozpusty. Marcuse nawoływał do palenia bibliotek oraz do uprawiania seksu na świeżym powietrzu, najlepiej w narkotycznych oparach, poprzez które – rzekomo – wi­ dać prawdziwy świat. Aby być wolnym i szczęśliwym – twierdzą lewackie siły postępu – trzeba uwolnić skądinąd sym­ patyczny popęd seksualny, bo gdyby go nie było – trzeba to przecież przyznać – to i nas by nie było. Słowem: niezbędna jest „rewolucja erotyczna”. Starsi wiekiem pamiętają pionierkę tych zmian moralnych, „burzycielkę seksualnego tabu” w epoce PRL-u – Mi­ chalinę Wisłocką (1921–2005). Ostat­ nio w związku z premierą filmu (sty­ czeń 2017) o jej edukacyjnej krucjacie gazety pisały, że „Ona nauczyła Pola­ ków seksu”, a w „Wysokich Obcasach” ukazał się tekst pod tytułem: Rewolucja erotyczna Michaliny Wisłockiej: To była

walka o miłość. W jej pojmowaniu mi­ łości – zauważmy – seks był/jest trakto­ wany bardziej jako cel niż środek. Pod pewnym względem w sukurs Wisłoc­ kiej przyszła ostatnio reżyserka filmowa M. Szumowska (ur. 1973), produku­ jąc ideologiczne filmy, między innymi o płatnej miłości – rzekomo wyjątko­ wo odkrywczej i pociągającej, w sty­ lu „soft porno”. „To film o pożądaniu rzeczy. Seks jest jedną z nich” – mówi reżyserka Szumowska o swojej nowej fabule – prostytucji wśród paryskich studentów. Główną rolę gra francuska gwiazda Juliette Binoche. W rozmowie z dziennikarzem awangardowa artystka Szumowska wy­ znaje, że pierwszy raz spotkała się z ak­ torką, która nie ma w sobie strachu, jest tak otwarta. „Zaskoczyła mnie już samą decyzją, że chce zagrać w takim filmie.

Strategia zimnej, wyrachowanej kalkulacji Warto przypominać, że funkcjonariusze „zmiany społecznej”, miłośnicy „postę­

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

prywatności(?) artystki, gdyż przyta­ czam (cytuję!) konkretne przykłady na­ ruszania przez nią niejednego (w trady­ cyjnym sensie) tabu, z czego zresztą ona sama nie robi tajemnicy. Wręcz prze­ ciwnie – wygląda na to, że Szumow­ ska dobrze wie, iż na braku hamulców moralnych, pogardzie dla tradycyjnych wartości, przekraczaniu tabu właśnie – można zafundować sobie sukces, bry­ lować na międzynarodowych festiwa­ lach. Przykro o tym pisać, ale to dlatego „Małgośka” w autobiograficznym filmie z pieczołowitością opowiada o drama­ tycznych okolicznościach, w których po kolei umierali jej rodzice. (Jaka fajna jest prostytucja... o najnowszym filmie Mał­ gorzaty Szumowskiej, Internet). Nie będę ukrywał, że artystyczna kariera Małgorzaty Szumowskiej inte­ resuje mnie i irytuje nie tylko z racji

Komu zależy na wywłaszczaniu ludzi ze wstydu? „Dostrzeganie tego, co się rzuca w oczy, wymaga nieustannego wysiłku” (George Orwell) Na planie nie stawia sobie żadnych ba­ rier i podaje siebie jak na tacy. To sprawi­ ło, że ja również podjęłam to wyzwanie – podałam siebie na tacy (…). Odkryły­ śmy między sobą podobieństwo. Obie potrafimy lekko przekraczać granice – wstydu czy przyzwoitości, jak ktoś chce to nazwać, o co, jak wiesz, w ogóle nie dbam” (Polka bez kompleksów, rozmo­ wa z Małgorzatą Szumowską, „Gazeta Wyborcza” lipiec 2010). Dodajmy, że ów deklarowany non­ szalancki stosunek Szumowskiej do wstydu czy przyzwoitości nie wygląda na zwykłą paplaninę. Coś może być na rzeczy. Artystkę wychowali rodzice, którzy „nigdy niczego jej nie zakazy­ wali”. Choć trzeba przyznać, że sama

cholery. Kiedyś miejsce to upamiętniał obelisk zwieńczony kamiennym krzy­ żem, otoczony żeliwnym płotkiem, ufundowany dzięki staraniom barona Józefa Von Velczeka. Obecnie częściowo zniszczony pomniczek nadal zaznacza to miejsce. Bezpośrednio po drugiej wojnie światowej niemieckie napisy na tablicy informującej o miejscu pochówku ofiar zarazy oraz o fundatorze zostały skute. Czytelne pozostały tylko wyrazy „Cho­ lera ….. 1831” (mało czytelną jedynkę poprawiono na 2) oraz „Welczek”. Należy przypuszczać, że było to miejsce grze­ balne zmarłych na cholerę mieszkańców pobliskiej wsi Szobiszowice.

W okienkach wieży paliło się światło, które ostrzegało żyjących przed zbliżaniem się do niebezpiecznego miejsca, a zmarłym oświetlało drogę do wieczności. Żerniki to stara, XIII-wieczna osa­ da, oddalona kiedyś o kilka kilometrów od Gliwic; obecnie jest dzielnicą mias­ ta. Na skrzyżowaniu ulic Kurpiowskiej z Elsnera została wybudowana neo­ gotycka, duża kaplica poświęcona św. Janowi Nepomucenowi. Obok kaplicy, a faktycznie jakby przyległa do niej, stoi kolumna choleryczna, wzniesiona w formie latarni umarłych. Miejsce, na którym stoi kaplica wraz kolumną, było miejscem grzebalnym – cmenta­ rzem cholerycznym jeszcze w okresie wojen w latach 1632–1633, kiedy to co trzeci mieszkaniec osady Żerniki zmarł na cholerę. W 1831 roku, kiedy na terenie Gli­ wic wybuchła zaraza cholery, miejsce to powtórnie posłużyło do grzeba­ nia zmarłych. Kolumna choleryczna, zwana niekiedy wieżą pomorową lub latarnią umarłych, jest ciekawą bu­ dowlą. Na kamiennym fundamencie został postawiony murowany sześcio­ kątny słup zwieńczony ostrosłupem, na którym osadzono krzyż. W gór­ nej jego partii znajdują się zakrato­ wane okienka. Według dawnych prze­ kazów, latarnie takie stawiane były przy cholerycznych lazaretach oraz w miejscach grzebalnych zmarłych

Szumowska nazwała to „ryzykownym stylem wychowania”. „Moim dzieciom wolno było taplać się w błocie (...)” – wyznała mama artystki, Dorota Te­ rakowska (E. Kozakiewicz, „Dom na opak”, 1999 r.).

Latarnia umarłych w Żernikach, dzielnicy Gliwic

na cholerę. W okienkach wieży paliło się światło, które ostrzegało żyjących przed zbliżaniem się do niebezpiecz­ nego miejsca, a zmarłym oświetlało drogę do wieczności. Największe nasilenie epidemii cho­ lery na Śląsku nastąpiło w 1831 roku. Choroba zaatakowała ponownie w la­ tach 1847–1848, a ostatnie zachoro­ wanie na nią odnotowano w grudniu 1894 roku. Jest dość ciekawą sprawą, że obec­ nie zachowanych miejsc pochówku zmarłych na cholerę z roku 1831 jest znanych więcej po byłej stronie pruskiej niż po polskiej. Mogło to być spowodo­ wane działaniami wojennymi na terenie byłego Królestwa Polskiego. Nie zmienia to faktu, że rząd pruski politycznymi de­ cyzjami zafundował swoim poddanym rosyjskie morowe powietrze. K

Nobilitacja prostytucji Choć prostytutka to kobieta upadła i z tego powodu ocena prostytucji jest wszędzie jednoznacznie negatywna – to film Szumowskiej (Sponsoring) – pi­ szą recenzenci – chciałby to zmienić. Prostytutki są, według Szumowskiej, całkiem OK, bo „mają w sobie dużo kobiecego ciepła (...) pomagają męż­ czyznom, których żony nie spełniają erotycznych fantazji, bo całą swoją sek­ sualność, w sensie czułości, przelewają na dzieci”. Przywołana argumentacja (negu­ jąca wartość rodziny!), uzasadniająca atuty i przewagę prostytutek nad żona­ mi/matkami, wpisuje się w „mądrość” samego Włodzimierza Lenina. Tak jak Szumowska troszczy się i raduje z po­ wodu erotycznie spełnionych żonko­ siów, tak samo Lenin, mając na oku zbudowanie raju na ziemi w postaci komunizmu, zauważył (już w 1904 r.), że potencjał energii seksualnej, nakie­ rowanej dotąd na wartości rodzinne (i w ten sposób tłumionej i utrzymy­ wanej w ryzach obyczaju), przyczynić się może do zwycięstwa komunizmu. Należy tylko omamić ludzi świetlaną wizją nieskrępowanego tradycyjną mo­ ralnością spełnienia seksualnego. Jakie to proste, prawda? M. Szumowska została też kolej­ ną ambasadorką akcji „Ramię w ramię po równość”, wyrażając swoje popar­ cie dla gejów i lesbijek. Wyprzedziła ją w tym cywilizacyjnym projekcie „zmia­ ny społecznej” Manuela Gretkowska, która stwierdziła w telewizji ni mniej, ni więcej, że „geje Fay-Moulton (z USA ściągnął ich do Polski TVN) są jak Cyryl i Metody, którzy przyszli do Słowian, żeby wprowadzić cywilizację” (F. Ku­ charczyk, Cywilizacja rakowa, „Gość Niedzielny” 2008). Niedawno można było zobaczyć Szumowską w roli edu­ katorki seksualnej: „Masturbacja – przy­ pominała z dobrą dykcją, polemizując z aktualnym podręcznikiem szkolnym – jest zachowaniem jak najbardziej nor­ malnym”. Należy więc zmienić stosunek do masturbacji – przekonuje.

Destrukcyjne konsekwencje edukacji seksualnej Myślę, że warto sięgnąć do intuicji mało znanego w Polsce niemieckiego socjo­ loga Helmuta Schoecka (1922–1993), z nadzieją, że może być pożytecznym ostrzeżeniem przed opłakanymi, de­ strukcyjnymi skutkami współczesnej seksualnej rewolucji. Zaliczany do ru­ chu konserwatywnego Schoeck, autor licznych książek o zacięciu publicy­ stycznym (od 1950 roku wykładał na uniwersytetach w USA), po powrocie do Niemiec (1965 r.) wszedł natych­ miast w ostre polemiczne starcia z No­ wą Lewicą i ideologami ruchu ’68, nie ustając w demaskowaniu ich prawdzi­ wych celów politycznych i edukacyj­ nych. Wymagało to odwagi i poświę­ cenia, gdyż jak pisał nasz T. Konwicki (1926–2015) – przypomnijmy – pupil wszystkich „salonów PRL-u”: „Cała Europa była na lewo! Na lewo to było w porządku! Na lewo to był szpan!”.

pu” – z reguły lewackiej maści, wiązali i nadal wiążą z wywłaszczaniem wstydu u dzieci nadzieje na wyzwolenie ludzkiej seksualności ze stanu – jak twierdzą – „ciemiężenia przez obłudną i represyj­ ną tradycyjną kulturę”. Wzmiankowany wyżej Helmut Schoeck zwracał uwagę na to, że idea pozbawiania wstydu „naszych dzieci, zarówno w anatomicznym, jak i psychicznym sensie, nie zrodziła się ze swawoli seksualnych obsesjonatów, ale z zimnej, wyrachowanej kalkulacji le­ wicowych manipulatorów, używających dzieci jako świnek morskich w ducho­ wych eksperymentach: zmuszając chłop­ ców i dziewczęta, aby wspólnie pozbywali się wstydu, trafnie przewidując, że owo oswajanie się z bezwstydem rozbija siły duchowe i czyni w świadomości człowie­ ka wyrwę otwartą na każdy inny rodzaj zmiany w dziedzinie dotychczasowych norm moralnych i konwencji'. Poszukując odpowiedzi na pytanie: komu zależy na oswajaniu ludzi z bez­ wstydem – warto wiedzieć, że wprowa­ dzana do niemieckich szkół edukacja seksualna – uważał Helmut Schoeck 40 lat temu – przynosi szczególnie destruk­ cyjne owoce, ponieważ prowadzi się ją w klasach mieszanych, jednocześnie przed dziewczętami i chłopcami („seks z rynsztoka” – podkreślał – „lewica wał­ kuje w klasach mieszanych”). „Chce się wszak dzieciom wszczepić przekonanie – pisał konserwatywny socjolog – że dla kolektywu nic nie jest święte, że wszyst­ ko może i powinno być dostępne” (T. Gabiś, „Arcana” nr 1/2014). „Nie uważam, by sceny erotyczne – mówi o swoim filmie Szumowska – były na granicy pornografii, one są, moim zdaniem, po prostu do bólu realistycz­ ne. I takie miały być”. Podobne „wol­ nościowe” przekonanie odnajdujemy w Owsiakowym zawołaniu „róbta co chceta!”. Nie powinno więc zaskakiwać, że Owsiak podczas Przystanku Wood­ stock zalecał konserwatywnej posłance Pawłowicz, by była bardziej otwarta – by „spróbowała seksu”. Jak przekonywał, wówczas posłance „rozluźnią się nogi, plecy, poczuje wiatr we włosach, a przez to w głowie może też się poukładać”. W ten sposób pojmowane atuty seksu (dzięki niemu nawet rozum mie­ wa się rzekomo lepiej!) celowo pozba­ wiają ludzi (uczniów) szansy, aby mogli prywatnie i osobiście odczuć urok sfery erotycznej, aby dali się nią w przyszło­ ści oczarować. Oczywiście można po­ słuchać rewolucjonistów, pas­jonatów seksu spod znaku Owsiaka, Szumow­ skiej, Wisłockiej (życiorys tej ostatniej: życie w trójkącie z mężem i przyjaciół­ ką – średnio się nadaje na wzór na­ wet dla ludzi o lewackiej wrażliwości) i seks postawić w miejsce Boga, ale to się smutno kończy. W autobiograficznym filmie fabu­ larnym (33 sceny z życia) i w dokumen­ cie o swoim ojcu Szumowska zdradza swojego męża i zamiast ronić łzy, non­ szalancko i bezceremonialnie pali papie­ rosy na cmentarzu przy grobie rodziców. „Ja nigdy żałoby nie przeżyłam, mo­ że tylko w małym stopniu, robiąc film 33 sceny z życia, ale i to nie jest pewne, może to zwykła iluzja” – wyznała kilka lat po śmierci swoich rodziców. Choć z przygnębiającym niesmakiem, mo­ gę jednak o tym pisać, nie naruszając

mojego ogólnego „niewyemancypowa­ nia”. „Małgośka” – podobno lubi, aby tak o niej mówić – jest córką Doroty Terakowskiej (krakowskiej dzienni­ karki i pisarki, (która mówi o sobie, że „starannie pielęgnuje w sobie wariata i uczy tego córki”) i Macieja Szumow­ skiego (filmowca i dziennikarza). To moi rówieśnicy ze studiów. Z Dorotą, jeszcze jako panienką, chodziłem przez dwa lata (1960–1962) na język francu­ ski w ramach lektoratu, a z Maćkiem przez pięć lat mieszkałem w „Żaczku”, domu studenckim Uniwersytetu Jagiel­ lońskiego o niepowtarzalnym klimacie, w którym pojęcie „brać studencka” nie było puste. Oboje przedwcześnie zmarli w 2004 roku. Nie muszę zapewniać, iż z naturalnego sentymentu i z nostalgii za młodością i „studenckimi czasami” by­ łoby mi miło, gdybym mógł z ich córki „Małgośki” – podobnie jak rodzice – być dumny. Ale czy to jest możliwe, Drogi Czytelniku – musisz rozstrzygnąć sam.

Dlaczego aż tyle ekshibicjonizmu? Co się dzieje i jak to zrozumieć, że pokoleniowo tożsami ze mną rodzice Małgorzaty Szumowskiej wychowa­ li tak radykalnie „postępową” artyst­ kę? Nie muszę dodawać, że bardzo mi z młodą Szumowską nie po drodze. Mam oczywiście pełną świadomość, że próba satysfakcjonującej odpowiedzi na pytanie: dlaczego? jest marzeniem ściętej głowy. Mimo to nie rezygnuję, upatrując w tym jakąś szansę wglądu w ogólniejsze przyczyny toczącej się dziś w Polsce niebezpiecznej i bolesnej (plemiennej) wojny polsko-polskiej.

Ma być miło i przyjemnie Bez aspiracji do wymyślenia prochu je­ stem przekonany, że w niezbędnej bit­ wie z bezwstydem brakuje stanowczego sprzeciwu wobec tzw. „nowej seksual­ ności”, realizowanej w ramach edukacji seksualnej dzieci. Trudno wówczas mieć pretensje, że człowiek, który wyłania się z haseł rewolucji seksualnej, to już nie jest stworzenie Boże, zatroskane o swoje zbawienie i sensowne życie. Mało; drą­ żąc ten wątek, znajdziemy się w kręgu pobrzmiewającej na gruncie lewackiej, skrajnie liberalnej ideologii brawurowej tezy, w myśl której w gruncie rzeczy czło­ wiek jest na świecie po to, żeby uprawiać seks, zdradzać i mieć z tego przyjemność, no i nie musi stawiać sobie żadnych wy­ magań. Ma wszak być miło i przyjemnie. Poniekąd trudno się temu dziwić, bo cóż lepszego mogą robić ludzie, którzy postanowili zerwać z moralnością zako­ rzenioną w chrześcijaństwie i żyć, jakby Boga nie było? Czegóż mogą chcieć bar­ dziej niż seksu? Może władzy? Władza jest trudniej dostępna od seksu… Ale udane „obalenie seksualnego tabu” ja­ koś, póki co, też nie wywołało powszech­ nej szczęśliwości (F. Kucharczyk, 2017). W oswojonej już w kręgach awangardy artystycznej banalności w przeżywaniu seksualności nie ma przecież wstydu. I co? Ano amerykańska aktorka Shirley MacLaine wyznała swoim wielbicielom: „Miałam ogromną liczbę kochanków, po trzech dziennie. Niektórzy byli na­ prawdę okropni”.

Myślę też, że należy mocniej uwy­ raźniać i ostrzegać, iż dzisiejsza edu­ kacja seksualna wpisuje się w strategię opisaną przez Vladimira Volkoffa, a po­ legającą na osłabianiu i pokonywaniu przeciwnika (zwłaszcza Kościoła katoli­ ckiego) bez użycia wysiłku militarnego. Do elementów tej strategii należy m.in. (obok siania niezgody między obywa­ telami, podżegania młodych przeciwko starym itp.) sprzyjanie obyczajowej roz­ wiązłości. Działa to jak koń trojański. Pamiętamy, że wbrew ostrzeżeniom Kasandry, Trojanie sami wprowadzili go do swojego miasta na własną zgubę. Obserwacje potwierdzają, że rodzice – i jest ich coraz więcej – nie tylko nie zauważają zagrożeń płynących dla ich dzieci z gloryfikowania seksualności, ale bywa, że sami popychają je w tym kierunku. „Poproszę o seksowną su­ kienkę dla mojej 11-letniej córeczki” – zwróciła się do ekspedientki skle­ pu z odzieżą „postępowa” mamusia. Znajoma wychowawczyni przedszko­ la zauważyła ostatnio, że w jej przed­ szkolu trzy dziewczynki noszą... stringi. W tym jedna czterolatka...

Refleksja końcowa Da się wszelako zauważyć, iż sposób wywłaszczania ze wstydu przyjmuje formę stępienia zmysłów, powodując niwelację myśli i doznań, i w konse­ kwencji sferę intymną człowieka nie­ uchronnie otwiera dla pornografów. Dziś, po latach, już możemy śmiało po­ wiedzieć, że Schoeck się nie mylił. Czy więc Niemcy go czytają? Okazuje się, że nie za bardzo („Arcana” nr 1/2014). Niestety, wciąż mało znane jest spostrzeżenie, o którym pisał ten kon­ serwatysta, że tak zwana emancypacyj­ na i krytyczna pedagogika ma nadrzęd­ ny cel: już od pierwszych klas szkoły podstawowej, ba, przedszkola, wyko­ rzenić przekazywane tradycją ideały, wartości i reguły w obcowaniu między­ ludzkim. Przy czym trzeba w zarysowa­ ny wyżej sposób pomyślaną rewolucję robić tak – przyznają w chwilach szcze­ rości lewicowi fachowcy od „zmiany społecznej” – by nikt nie zauważył, że właśnie się dokonuje. Tak oto rośnie nam pokolenie zniszczonych psychicznie dziewczy­ nek – ostrzegło onegdaj Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne. Powód? Niezwykle skąpe stroje, roznegliżowa­ ne zabawki i wszechobecne w mediach programy o podtekstach erotycznych (R. Kim, Seksowne ciuszki już w przed­ szkolu, „Dziennik” 2007). Potrzeba za­ tem większej świadomości, że na ce­ lowniku rewolucyjnych sił postępu znalazł się głównie Kościół katolicki, przymuszany, by również zgiął kark przed bożkiem seksu. Kto bardziej prowokacyjnie łamie Dekalog (Terakowska mówi o sobie: „Ja osobiście nie potrafię się zamknąć w jakiejś jednej religii, podobają mi się wszystkie”), kto kpi z patriotyzmu – ten budzi większe zainteresowanie mediów. Telewizje roją się więc od Kiepskich i kabaretowych skeczów, w których obleśni, podpici, zachwy­ ceni sobą „polaczkowie” naśmiewają się z proboszcza i wikarego. Za pomocą takich metod buduje się w Polakach nową świadomość „obywatela euro­ pejskiego”, który niekoniecznie będzie się już kierował interesem, racją stanu własnego państwa. Leje się więc propaganda, uświa­ damiająca (?), jak należy żyć, aby się nie wychylać, jakie poglądy są słuszne i „europejskie”, a jakie z „ciemnogro­ du”. Rośnie więc po części pokolenie ukształtowane przez telewizje promu­ jące „lumpenumysły”, dla którego Bóg nie istnieje, bo nigdy nie widzieli Go na ekranie… Widzą za to w teleturniejo­ wych popisach młodniejącego z każdym rokiem Krzysztofa Ibisza albo Małgorza­ tę Szumowską, odważnie, choć luzacko oswajającą Polaków z prostytucją i ma­ sturbacją. W przerwach zaś mogą sobie poczytać wyznania jej mamusi Doroty Terakowskiej na temat ich domu i ro­ dziny. W jej samoocenie dom rodzinny dawał córce Małgorzacie „zawsze to, co powinien”. „Nie jestem tylko mamą – przyznaje Terakowska – ale i przyja­ ciółką, chociaż daję im czasem trzaśnięte pomysły”. Córki potwierdzają: ich mama ma zwariowane, dziwne pomysły. Zaz­ droszczą jej nawet tego szaleństwa (E. Kozakiewicz, op. cit). No właśnie, czy patologiczne, destrukcyjne, wyuzdane siły postę­ pu, zmierzające do przeprowadzenia „zmiany społecznej”, mogłyby wy­ marzyć sobie lepszych, bardziej bez­ wstydnych szaleńców? A to przecież ci szaleńcy destabilizują ład społecz­ ny i są prawdziwymi „benificjentami” wywłaszczania ze wstydu. K


KURIER WNET · LUTY 2018

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Zleżałe newsy na zamówienie. 22 stycznia 2018

Jacy faszyści? Koszałek Opałek

O

d kilku dni Polska ży­ je informacjami o gru­ pie faszystów powiązanej z prawicową organizacją. Rozdmuchała się TV. Jedynka radiowa słusznie krytykowała. W Internecie po­ jawiły się stosowne filmiki. Zwoływa­ no dyskusje, wypowiadali się politycy, dziennikarze, ludzie z ulicy. Zabrał głos nowy minister. Nawet pan premier miał jakiś wpis na Twitterze. Czy nie za dużo uwagi poświęca się marginalnej grupce oszołomów lub wynajętych „aktorów”? Tymczasem prosta analiza fak­ tów, „pejzażu”, pory roku pokazała, że rewelacje red. Bertolda Kittela/Kittla z TVN (stacji chyba amerykańskiej?) to układanka, przechowywana od końca kwietnia ubiegłego roku – wszak wtedy są urodziny Hitlera. Czekała wiele mie­ sięcy na odpowiednią premierę oraz prezentację i stosowny huczek w me­ diach. Oburzenie słusznie zaniepoko­ jonych sytuacją w Polsce (okazuje się, że szczególnie na Śląsku) – znaczne. Jakoś nie zauważono tego, że w po­ bliżu Wodzisławia Śląskiego, bo w Ryb­ niku, parę lat temu kandydat na radnego opublikował zdjęcia swych dzieci hajlu­ jących pod niemiecką flagą ze swastyką. Jakoś nie było protestów, gdy An­ drzej Roczniok pisał listy do Putina czy

ambasadora Rosji, by nie kierowano rakiet na Śląsk, bo to nie Polska (!). Nie przeszkodziło też w karierze pisarzowi Szczepanowi Twardochowi wypisywanie wulgarnych haseł o kraju, w którym mieszka, w którym wydaje swoje książki i czerpie zyski z ich sprze­ daży, a także odbiera nagrody. Nie śledzili dziennikarze TVN (ani innych stacji telewizyjnych) losów przywódcy RAŚ, dra Jerzego Gorzelika, który rzekomo niczego Polsce nie przy­ sięgał, więc nie musi być w stosunku do niej lojalny… A przecież jako dzia­ łacz samorządowy składał odpowiednie przyrzeczenie. Nie zauważano flag niemieckich obok śląskich na manifestacjach RAŚ, przy składaniu przez ich przedstawicieli oraz eurodeputowanego Marka Plurę wieńca i kwiatów na Zgodzie. Nie ra­ ziły mundury niemieckich żołnierzy z okresu I wojny światowej w pocho­ dach autonomistów na Śląsku. Widać, jak wybiórcze jest oburze­ nie dziennikarskie i jak jest sterowal­ ne. Teraz istnieje zapotrzebowanie na dorabianie Polakom gęby faszystów, nazistów, ksenofobów etc. Polacy to chłopcy do bicia. Można im przypisać wszystkie niegodziwości. To Zachód wyrabia nam czarną opinię. Tak ustalili ich specjaliści od

Oj dana, dana, kobitki tańcują do rana Tadeusz Puchałka

(...) kochane babeczki, freleczki, tańcujcie z przytupem, aż zedrzecie fleczki. fragment wiersza ze zbiorów KGW Żernica

Tradycja babskich combrów Babskie combry, czyli zabawy karna­ wałowe na Górnym Śląsku, mają długą tradycję. Przypomnijmy na początku w kilku słowach historię tej hucznie obchodzonej zabawy, onegdaj, jak podają historyczne źródła, połączo­ nej z wielką pijatyką i swawolą. Wiele wskazuje na to, że zwyczaj ten przy­ wędrował do nas wraz z niemiecki­ mi osadnikami już w średniowieczu. Wskazuje na to chociażby nazwa 'com­ ber' – z niemieckiego zampern (biegać w masce). Według Zygmunta Glogera zabawa wiejska w dawnym Poznań­ skiem w okresie kończącym karnawał nosiła nazwę cumber lub cumper, zaś Łużyczanie zabawę o podobnym cha­ rakterze nazywają zempern. Zapustna wiejska zabawa organi­ zowana jest przez organizacje kobiece na terenach gmin i wiosek, a jak niepi­ sane prawo głosi, chłopom wstęp na tę uroczystość jest wzbroniony, chyba że któryś odważny wkradnie się na zabawę w kobiecym przebraniu. Biada jednak, gdy zostanie rozpoznany, bo czekać go może sporo nieciekawych przygód. Na takowych śmiałków czekają nierzadko dyby, w które zostanie zakuty. Bywały przypadki, że przy ucie­ sze damskiego towarzystwa część jego

przyodziewku lądowała na podłodze, co w dalszej części ceremonii mogło skutkować otrzymaniem razów na gołe pośladki. Nie było to jednak najgorsze doświadczenie... Tak zakutego chłopa męczyło się na różne sposoby, a wszyst­ ko zależało od pomysłowości pań spra­ wujących w tym czasie władzę absolut­ ną. Często bywało, że przed zakutym, spragnionym nieszczęśnikiem prze­ chadzały się panie z kuflami złotego napoju, co każdego chłopa przyprawić mogło w najlepszym razie o depresję, a bywało także, że tak ubezwłasnowol­ nionego raczyło się widokiem pokazu mody plażowej. Odważnych jednak nie brakowało, co tylko wzbogacało

wspomnianą karnawałową zabawę. Była i jest, jak się okazuje, taryfa ulgowa dla chłopa-grajka albo wodzi­ reja, na przykład. Mogli być obecni na sali, byle nie przeszkadzali, a zabawiali uczestniczki wspomnianej zabawy, i to nieprzerwanie. Warunkiem jest, aby byli przebrani i w jak najmniejszym stopniu przypominali chłopa. Combry o tak surowym prawie or­ ganizowano niegdyś w okresie grudnio­ wym, kiedy to męska cześć uczestniczy­ ła w górniczych karczmach piwnych.

Babski Comber w żernickim Kole Gospodyń Wiejskich Babski comber dzisiaj, będziem się bawiły, tukej same dziołchy bez chłopskiej drużyny. Calusieńki miesiąc coś nas tu przyzywa by babeczki mogły też się napić piwa [...] fragment piosenki ze zbiorów KGW Żernica

Babski Comber w Żernicy odbiega nieco od żelaznych zasad wspomnianych na wstępie, aczkolwiek mężczyzna nie jest tam w tym czasie mile widziany i po­ winien się spodziewać w każdej chwili

niecodziennego potraktowania. Kobie­ ca zabawa w Żernicy to także przegląd działalności Koła Gospodyń Wiejskich, gdzie co roku jest okazja zaczerpnąć wiedzy na temat regionalnych przepi­ sów kuchni górnośląskiej czy posłuchać dobrej rady starszych gospodyń. Jest tam także możliwość zapoznania się z bogactwem materiałów historycznych nawiązujących do rodzimej tradycji. W tym roku słowo wstępu wy­ głosił dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury, pan Waldemar Pietrzak. Pre­ zes Koła Gospodyń Wiejskich, pani Genowefa Suchecka, która tego wie­ czoru występowała jako Zorro, tuż po uroczystym otwarciu karnawałowego

PR. A „nasi” usłużni dziennikarze do­ starczają „faktów”, które pojawiają się w odpowiednim momencie, jak z ka­ pelusza sztukmistrza… Władza zaś, jak milczała za cza­ sów rządu PO, tak samo bierna była przez dwa lata rządów PiS. Nie za­ uważano antypolskich ekscesów. Stale starano się nie rozdrażniać sąsiadów. W imię dobrosąsiedzkich stosunków przymykano oczy na jawne przekra­ czanie ustaw chroniących polskie god­ ło i inne znamiona polskiej historii oraz tożsamości. Zdjęto nawet z Grobu Nieznanego Żołnierza tablicę upamiętniającą wal­ ki polskich żołnierzy z bandami UPA pod Birczą, by nie drażnić Ukraińców. Nie „zaaresztowano” książki o pol­ skich powojennych obozach komuni­ stycznych, wydanej przez ZNAK (!), w której dokonano takiej manipulacji z okładką, że widać było na niej tylko wyrazisty napis: „Polskie obozy kon­ centracyjne”. Ale teraz, w styczniu 2018 roku, władza doznała olśnienia. I nuże prze­ ścigać się w potępianiu! Jeśli pokazane w reportażu wyda­ rzenia są prawdziwe, to resztą powi­ nien się zająć prokurator, podobnie jak krzywoprzysięzcami czy innym osoba­ mi, grupami, związkami lub organiza­ cjami itp., działającymi w taki sposób, by zohydzić obraz Polski w oczach jej mieszkańców i sąsiadów. Dotychczasowa bierność organów ścigania pośrednio przyczynia się do po­ dobnych ekscesów, a hasła „ulica i zagra­ nica” wyraźnie do nich zachęcają. K

balu w krótkiej prezentacji multime­ dialnej pokazała dorobek żernickich gospodyń. Pani Agnieszka Niestrój, miejsco­ wa poetka, a także członkini grupy nie­ profesjonalnych artystów „Ossian art”, powitała gości noworocznymi życze­ niami spisanymi wierszem i poezją na­ grodzoną na Konkursie Poezji rodzimej im. K. Damrota. Gdy na scenie poja­ wił się Gregor Goretzki w przebraniu kobiety, wspaniała zabawa rozpoczęła się na dobre. Muzyk bawił panie nie tylko utworami ze śląskiej listy prze­ bojów, ale i hitami światowej muzyki rozrywkowej, zaś w przerwach pikant­ nymi dowcipami. Atrakcją wieczoru był występ pio­ senkarek Julii Niestrój, mieszkanki Żer­ nicy, oraz Justyny Kozubek ze Stanicy.

Z historii żernickich Babskich Combrów Żernicki Babski Comber to przede wszystkim świetna zabawa bez męż­ czyzn, także podczas tańców, trwająca zwykle do późnej nocy lub wczesnych godzin rannych. Od dawien dawna zabawa ta była tu bardzo huczna. Kobiety przebierały się, wspólnie tańczyły i śpiewały. Z relacji starszych mieszkanek Żernicy wynika, że jeszcze w latach 50. w sali baru Zacisze odbywał się tematyczny Babski Comber, podczas którego bawiono się jak na ślą­ skim weselu: był ksiądz, panna młoda, pan młody, druhny z drużbami, piękne stroje. Muzyce towarzyszyły przyśpiew­ ki i weselne obrzędy, np. wykup panny młodej, oczepiny i wiele, niestety zapo­ mnianych już zwyczajów, które będziemy starali się przywrócić do łask. W tych weselnych spektaklach brały udział tylko panie, gdy jednak pojawił się na sali mężczyzna, kobiety zabierały mu fajkę, czapkę lub inny drobiazg, po to, by uzyskać wykupne w formie go­ rzałki. Babski Comber rozpoczynał się wożeniem na zgrzeble (narzędziu służą­ cym do usuwania węgli z pieca) świeżo upieczonych mężatek, które następnie musiały wykupić się, częstując wódką wszystkie obecne na sali panie. Warto też pamiętać o tym, że na naszych zie­ miach po zakończeniu zabawy popielco­ wej, o północy, kapele przestawały grać, muzykanci kładli instrumenty na zie­ mi, kropili je wódką i z namaszczeniem chowali w futerałach na okres trwania postu, co miało symbolizować nadej­ ście okresu spokoju, wyczekiwania na odejście zimy i rychłe przybycie wiosny. Środowisko mieszkańców Żernicy z radością uczestniczy w odradzającej się tradycji, czego dowodem była tego­ roczna zabawa. Wracają dawne trady­ cje, a dziewczęta, jak dawniej, chętnie słuchają rad starszych gospodyń. Bar­ dzo cieszy integracja starszych miesz­ kańców z młodzieżą. Taka działalność jest możliwa dzięki współpracy wielu miejscowych instytucji, a przy okazji rośnie nadzieja, że nasza bogata kultura nie zostanie zapomniana. K

Bezpieczeństwo cyfrowe Uwagi do projektu ustawy Tomasz Woźniakowski

P

rojekt ustawy o krajowym systemie „cyberbezpieczeń­ stwa” zawiera szereg elemen­ tów, które należałoby poddać dyskusji w świetle celów, do których tego typu akt prawny powinien dążyć. Zadaniem projektowanej legisla­ cji jest zapewnienie „niezakłóconego świadczenia usług kluczowych i usług cyfrowych oraz osiągnięcie odpowied­ niego poziomu bezpieczeństwa syste­ mów informacyjnych służących do świadczenia tych usług”. Celem nad­ rzędnym ustawy powinno być jednak odpowiednio zaakcentowane bezpie­ czeństwo wszystkich obywateli Rze­ czypospolitej oraz ochrona ich przed zagrożeniami bezpośrednimi, jak i po­ średnimi, płynącymi ze świata cyfrowe­ go. Przyjęcie takiej optyki już na etapie formułowania celów pozwoli na szersze ujęcie problematyki związanej z zagro­ żeniami oraz podkreślenie priorytetów i wskazanie, komu w efekcie cały system ma służyć. Kolejnym wyraźnie zaakcen­ towanym założeniem powinno być stwierdzenie, że wszelkie postulowa­ ne zmiany będą wprowadzane w du­ chu poszanowania praw obywatelskich, wolnego rynku, prawa obywateli do prywatności oraz przedsiębiorstw do ochrony tajemnicy handlowej, a także równego dostępu do rynku. Przez projekt przebija głównie chęć, a właściwie konieczność dosto­ sowania regulacji krajowych do unijnej dyrektywy ws. bezpieczeństwa siecio­ wego i informatycznego. Taka posta­ wa istotnie ogranicza pole manewru, sprowadzając ustawodawcę do pozycji reagującego na polityki wspólnotowe oraz pozbawionego własnej, szerokiej wizji zagadnienia. Chęć wywiązania się ze zobowiązań międzynarodowych (a właściwie unijnych) jest niezwykle bogato opisana w uzasadnieniu pro­ jektu. Powstaje pytanie, czy taki powi­ nien być priorytet w niezwykle istot­ nym obszarze bezpieczeństwa państwa i obywateli? Brakuje w uzasadnieniu projektu odniesień do innych niż unijne kon­ cepcji i dokumentów dotyczących po­ lityk cyberbezpieczeństwa na pozio­ mie państw. Wiele takich opracowań

oferuje chociażby Międzynarodowa Unia Telekomunikacyjna ITU, a tak­ że inne publiczne, pozarządowe oraz komercyjne organizacje. Błędem merytorycznym projektu jest traktowanie cyberbezpieczeństwa państwa i obywateli tylko jako sumy cy­ berbezpieczeństwa sektorów: energety­ ki, transportu, instytucji finansowych, ochrony zdrowia, zaopatrzenia w wodę, infrastruktury cyfrowej oraz organów publicznych. System, który skutecznie chroni obywateli, jest zdecydowanie bardziej złożony. Zespół Cyberbez­ pieczeństwa wspomnianej wcześniej Międzynarodowej Unii Telekomuni­ kacyjnej w opracowaniu „Global Cy­ bersecurity Index 2017” wskazuje, że chociażby wypracowanie standardów technicznych dla przedsiębiorstw, działalności gospodarczych oraz ro­ dzin odnośnie do np. sieciowego bez­ pieczeństwa dzieci jest równie ważne jak posiadanie CIRT-ów, odpowiedniej legislacji czy strategii.

I

stotnym elementem bezpieczeństwa i siły państwa pod każdym wzglę­ dem jest bezpieczna i silna rodzina. Również działania związane z bezpie­ czeństwem cybernetycznym powinny objąć tą podstawową komórkę. Rodzina powinna cechować się świadomością zagrożeń cybernetycznych, nieskrępo­ wanym dostępem do informacji i me­ tainformacji, bezpieczeństwem swoich danych osobowych, wrażliwych i pouf­ nych, swobodą wypowiedzi oraz świa­ domym doborem źródeł informacji. Istotnym elementem jest także spra­ wowanie odpowiedniej opieki rodzi­ cielskiej i wychowawczej także w cy­ berprzestrzeni. Obszary tych działań mogłyby zawierać się w punktach: 1. świadomość zagrożeń, 2. bezpieczna komunikacja, 3. wolność od manipulacji, 4. bezpieczeństwo danych, osobowych, biometrycznych i lokalizacyjnych, 5. zapobieganie cyberprzemocy, 6. kontrola rodzicielska. Zaproponowany projekt ustawy praktycznie nie odnosi się w ogóle do tej, jakże istotnej, sfery. Wiele opisanych w projekcie ustawy zadań i procedur dotyczy

reagowania na incydenty, co jest oczywiście kluczowe, ale wydźwięk cyberbezpieczeństwa powinien być bardziej ofensywny. Istotne jest po­ siadanie potencjału odstraszającego, zupełnie analogicznie jak w konwen­ cjonalnych systemach bezpieczeństwa. Oczywiście takie działania z natury rzeczy związane są z resortem obrony narodowej. W proponowanym projekcie zwra­ ca uwagę brak jednego miejsca zgłoszeń incydentów na poziomie krajowym, który mógłby je odpowiednio prze­ kierowywać i koordynować. Propo­ nowany model zgłaszania różnicuje miejsce składania zgłoszeń w zależno­ ści od kategorii, co w praktyce może powodować mylne interpretacje i chaos kompetencyjny. Uprawnienia kontrolne i nadzor­ cze, szczególnie względem podmiotów komercyjnych, winny być ograniczone tylko do obszaru związanego ze świad­ czeniem usług kluczowych. Dzięki ta­ kiemu doprecyzowaniu uniknęlibyśmy potencjalnej sytuacji zakłócania ryn­ ku konkurencyjnego przez działania regulatora. Niejasności pojawiają się także na poziomie definicji. Np. interneto­ wa platforma handlowa, która będzie objęta nadzorem z mocy ustawy, zo­ stała zdefiniowana jako „usługa, która umożliwia konsumentom lub przed­ siębiorcom zawieranie umów z przed­ siębiorcami drogą elektroniczną”. Czy zatem platformy C2C (customer to customer), czyli np. platformy do wy­ miany towarów między obywatelami, także wchodziłyby w zakres regulacji ustawowej? Wskazane by było również zmo­ dyfikowanie kodeksu karnego, który nie posiada kategorii przestępstw czy wykroczeń cyfrowych. Także wiele in­ nych aktów prawnych należałoby przej­ rzeć i zaktualizować pod względem nadchodzących zmian. Bez takiego holistycznego podejścia, a także od­ niesienia się do problemów wymienio­ nych w niniejszym artykule, działania w obszarze bezpieczeństwa cyfrowego Rzeczpospolitej mogą okazać się nie­ co fasadowe, kłopotliwe i nie spełnić oczekiwań obywateli. K

Złoty samolot Amber Gold Antoni Wysocki Napełnił Marcin samolot złotem, ażeby z kraju wywieźć je potem. Lecz nie przewidział Marcin, niebożę, że nie poderwie się on w przestworze. Za duży ciężar, za dużo waży i żaden pilot się nie odważy z takim ciężarem startu spróbować, ażeby w świecie gdzieś złoto schować. Musi więc Marcin wraz z kolegami samolot w kraju ukryć przed nami. Przywiązał Marcin wraz z Tuska synem do samolotu ogromną linę i ciągnie Marcin z całej swej siły, lecz koła z miejsca się nie ruszyły. Zawołał żonę, chwyciła linę i ciągnie mocno razem z Marcinem. W Amber Gold znana jako królowa, bo do geszeftu to tęga głowa. Widząc, że siła ich jest za mała, proszą o pomoc Tuska Michała. Lecz i z Michałem nie dają rady ruszyć samolot z jego posady. Odbyli tedy krótką naradę: trzeba przy linie zwiększyć obsadę. Trzeba zaprosić Adamowicza mężnego w boju karierowicza, który już tyle lat na Urzędzie niezłą fortunę dla siebie przędzie. Ma siedem mieszkań, gdzie dziś przebywa? Ta sprawa może być kłopotliwa, ale od czego są telefony! Wkrótce Prezydent jest namierzony. Wraz z Prezydentem przybył Marszałek, na województwo słynny pyszałek oraz zastępcy Władcy Sopotu, żeby Karnowski nie miał kłopotu. Z Gdyni miał przybyć prezydent Szczurek, żeby samolot ciągnąć za sznurek, ale, że jest on doktorem prawa, wyczuł, że śmierdzi bardzo ta sprawa. Toteż przybyli w zastępstwie jego obaj Zastępcy Władcy gdyńskiego. Także senator, pan Zaborowski, lecz słabo ciągnął – krążą pogłoski.

Wielu też innych angażowano, bo Amber Goldu skarb ukryć chciano. Na każdym piękna żółta kurteczka; wdzięczny to widok w świetle słoneczka. Ciągną, nogami się zapierają, lecz koła z miejsca nic nie ruszają. Ciągną za linę jak w bajce rzepkę; oj, przydałby się ktoś na przyczepkę. Więc zaprosili Basię Kijanko; Basia przywdziała żółte ubranko, lecz jakaś mocno zaspana była, toteż niewiele się przyczyniła. Ale zasługi to ma niemałe, bo umorzyła Amber Gold sprawę. Są załamani i złość w nich wzbiera, trzeba zaprosić chyba Premiera. Przybył więc Donald, stanął za synem, chwycił w swe dłonie ogromną linę, napiął swe mięśnie, wyprężył klatę; Michał z zachwytem spojrzał na Tatę i krzyknął głośno: ja w Ojca wierzę! Inni też krzyczą: Panie Premierze, wszyscy wierzymy w sprawczą moc Pana, że ta fortuna będzie schowana! Więc na komendę pana Premiera

każdy na linę mocno napiera. I już samolot razem ze złotem toczy się, toczy, by zniknąć potem w jakimś tunelu gdzieś pod nasypem, bo nic nie wyszło z złota przemytem. Musieli ukryć złoto gdzieś w kraju, a gdzie ukryli, się nie przyznają. Na koniec mówi Michał do Taty: – Oj, bo wpadniemy z tym w tarapaty! Gdy się spostrzegą, że to jest lipa, będzie, mój Ojcze, ogromna wsypa! Przez ten Amber Gold i samoloty mogą być jeszcze wielkie kłopoty. – Póki ja będę na swym urzędzie, komisji śledczej w Sejmie nie będzie. A później, synu, dzięki Angeli, obejmę urząd w samej Brukseli. Nad wszystkim czuwał znany na świecie słynny konfident Bolek w kaszkiecie. Tam fajerwerki strzelały w górę, a ludzie mieli miny ponure. Oto złodzieje pod auspicjami puścili w Polsce ludzi z torbami. Z tej bajki morał taki wynika: tak rządził Donald i jego klika. Z TEKI ANNY SŁOTY




Nr 44

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Luty · 2O18 W

n u m e r z e

65 rocznica pro­­cesu kurii krakowskiej 53 członków Związku Literatów Polskich w Krakowie podpisa­ ło rezolucję w sprawie procesu krakowskiego, popierając stali­ nowskie władze PRL po wyroku skazującym duchownych kato­ lickich na karę śmierci w sfingo­ wanym procesie pokazowym. Justyna Walicka o wydarze­ niach najbardziej bolesnego dla Kościoła w Polsce roku 1953.

Jolanta Hajdasz

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

10 stycznia 2018 r. w Sali Czerwonej Pała­ cu Działyńskich na Starym Rynku w Poz­ naniu odbyła się uroczystość wręczenia przez Akademicki Klub Obywatelski im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poz­ naniu Medali Przemysła II za 2017 rok.

2

Zlecenie na Macierewicza

Laureaci Medali Przemysła II za rok 2017

U

honorowano dwóch laurea­ tów. Medal przyznany Insty­ tutowi Pamięci Narodowej za całokształt działań ode­ brał prezes Instytutu dr Jarosław Szarek. Drugie odznaczenie zostało wręczone zastępcy prezesa IPN prof. Krzysztofo­ wi Szwagrzykowi za odkrywanie miejsc pochówku ofiar terroru komunistycz­ nego oraz pobudzanie patriotyzmu, szczególnie wśród młodzieży. Uroczystość prowadził prof. Sta­ nisław Mikołajczak – przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu. Prof. Mikołajczak roz­ począł od powitania licznie zgroma­ dzonych gości – na czele z prezesem Instytutu Pamięci Narodowej dr. Ja­ rosławem Szarkiem, zastępcą prezesa prof. Krzysztofem Szwagrzykiem i dy­ rektorem poznańskiego oddziału IPN dr. hab. Rafałem Reczkiem. Ze szcze­ gólną atencją powitani zostali członko­ wie rodzin wielkopolskich Żołnierzy Niezłomnych. Gospodarz uroczystości, dyrektor Biblioteki Kórnickej Polskiej Akademii Nauk prof. Tomasz Jasiński opowie­ dział o historii Pałacu Działyńskich i reprezentacyjnej Sali Czerwonej. Na­ stępnie prof. Mikołajczak przybliżył postać patrona Medalu – króla Przemy­ sła II. Podkreślił, że Klub poszukiwał patrona mocno związanego z Wielko­ polską i uznał, że wybór władcy, który zjednoczył państwo po rozbiciu dziel­

oraz wdzięczność za przywracanie dob­ rego imienia tym wszystkim Polakom, którzy, stając przed wyborem między najwyższymi wartościami a wyparciem się swojej tożsamości, zdecydowali się na wierność zasadom. W mowie padły również słowa o przywróceniu nadziei, że społeczeń­ stwo nie będzie już zmuszane do nazy­ wania kłamstwa prawdą, a tchórzostwa bohaterstwem oraz o tym, że szczegól­ ne uznanie należy się Instytutowi Pa­ mięci Narodowej za uczenie Polaków

Medal przyznaje się za szczególne, długotrwałe zasługi dla narodu i państwa polskiego, szczególnie za obronę godności narodowej, podtrzymywanie i utrwalanie tradycji narodowej oraz działalność na rzecz rozwoju Polski i jej pozycji w Europie i świecie.

Choć program PO ogranicza się do walki z „kaczyzmem”, lik­ widacji CBA i IPN, „urealnienia wieku emerytalnego” i przyjęcia islamskich „uchodźców”, głosuje na tę partię 100% celebrytów, 100% więźniów i liczne rzesze obywateli aspirujących do bycia „rozumnymi”. Jan Martini o ak­ tualnym układzie sił politycz­ nych w Polsce.

3

Ksiądz Ludwik Bielerzewski

i osiągnięciami udowadnia, jak wiele może zmienić i uczynić dobra jeden człowiek, co potwierdzają liczne odzna­ czenia i wyróżnienia przyznawane prof. Szwagrzykowi. Medal Przemysła II jest wyrazem szacunku Kapituły za przy­ wracanie rodzinom i społeczeństwu szczątków bohaterów walk o wolną Polskę, w tym dowódców podziemia niepodległościowego. Prof. Krzysztof Szwagrzyk odebrał osobiście Medal wraz z pamiątkowym dyplomem.

P

rezes Instytutu Pamięci Naro­ dowej dr Jarosław Szarek pod­ kreślił, że Medal Przemysła II jest wyróżnieniem dla wszystkich pra­ cowników Instytutu. W swojej prze­ mowie odwołał się do historii Wiel­ kopolski i charakteru jej mieszkańców, przypomniał ich upór i konsekwen­ cję, które okazały się kluczowe w wielu przełomowych momentach, zarówno u zarania polskiej państwowości, jak i w zwycięskim powstaniu wielkopol­ skim. Mówiąc o misji Instytutu, Prezes Szarek zaznaczył, że jej celem jest przy­ wracanie nie tylko bohaterów i wie­ dzy o faktach historycznych, ale też materialnych znaków naszej historii i niepodległości. Najważniejszym zadaniem do wy­ pełnienia przez Instytut jest utrwalenie polskości. Okazja okrągłej rocznicy od­ zyskania niepodległości jest natomiast, zdaniem Prezesa, szansą na przywo­ łanie wartości, którymi kierowało się wrażliwe na Polskę pokolenie sprzed 100 lat. Swoje przemówienie dr Jaro­ sław Szarek zakończył słowami „Sur­ sum corda!”, cytując napis widniejący na kościele św. Krzyża przy Krakow­ skim Przedmieściu w Warszawie. Prof. Krzysztof Szwagrzyk w swo­ im wystąpieniu zaznaczył, że zadaniem

a następnie przeprowadzono tam drogę asfaltową, mimo że na terenie Łączki chowano później osoby zasłu­ żone dla władzy ludowej, dziś szcząt­ ki wszystkich bohaterów są wydoby­ te, choć jeszcze część z nich czeka na identyfikację. Prof. Szwagrzyka szczególnie cie­ szy, że z Żołnierzami Wyklętymi naj­ bardziej identyfikuje się młode poko­ lenie, które ma teraz – między innymi dzięki wysiłkom pracowników Insty­ tutu Pamięci Narodowej – właściwe wzory do naśladowania. Zaintereso­ wanie wszystkich grup tą tematyką przekłada się na znaczącą pomoc dla archeologów: w tym roku na Łączce pracowało prawie 300 wolontariu­ szy. Podsumowując, prof. Szwagrzyk stwierdził, że narodziło się w Polsce coś dobrego i napawa go dumą oraz satysfakcją, że pracownicy Instytutu biorą w tym udział. Po przemówieniach Laureatów nadszedł czas na część artystyczną: gali towarzyszył koncert pieśni patrio­ tycznych w wykonaniu solistów Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu.

F

ilmy z uroczystości dostępne są na naszym profilu facebookowym https://www.facebook.com/ipn­

poz/. Medal Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego jest, obok członkostwa honorowego AKO, najwyższą formą wyróżnienia dla publicznej działal­ ności i postawy osoby honorowanej. Medal przyznaje się za szczególne, dłu­ gotrwałe zasługi dla narodu i państwa polskiego, które są zbieżne z założenia­ mi ideowymi i programowymi AKO, szczególnie za obronę godności naro­

Uważany był za proboszcza Gusen. Rozgrzeszał zbiorowo i indywidualnie, zaopatrywał sakramentalnie umierających. Chrzcił Żydów, błogosła­ wił chętnych przed wyjściem do pracy. Po wojnie, jako pro­ boszcz w Brodach, wyprze­ dzał duszpastersko swoją epo­ kę o całe dekady. Aleksandra Tabaczyńska przypomina po­ stać jednego z Niezłomnych polskiego Kościoła.

4

„Wspomnienia z lat 1950–1962” Około 6 zł musiało starczyć na wyżywienie, ubiór, opiekę, le­ ki. Mimo to zakonnice stara­ ły się, abyśmy niczym nie różni­ ły się od innych dzieci w klasie. Same szyły nam sukienki, bluz­ ki, płaszczyki. Dokarmiały nas owocami i warzywami z własne­ go ogrodu. W jaki sposób od­ bierano Kościołowi polskiemu majątek – opisuje Mirosława Jagodzińska-Podemska.

6

Fake news a dzien­ nikarstwo pokoju Fake news stają się często wiru­ sowe ze względu na ich oparcie w nienasyconej chciwości, któ­ ra łatwo rozpala się w człowie­ ku. Wychowywanie do prawdy oznacza wychowywanie do ro­ zeznawania, do oceniania i roz­ ważania pragnień i skłonności, które poruszają nas, abyśmy nie byli pozbawieni dobra, „łapiąc się” na każdą pokusę”. Orędzie Ojca Św. Franciszka na 52. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu.

Z Żołnierzami Wyk­lętymi najbardziej identyfikuje się młode pokolenie, które ma teraz właściwe 7 wzory do naśladowania. W tym roku na Łączce pracowało prawie 300 wolontariuszy. Pan Cogito nicowym, będzie odpowiednim sym­ bolem uosabiającym idee Klubu. Przewodniczący Kapituły Medalu Przemysła II – prof. Leon Drobnik od­ czytał laudację na cześć Instytutu Pa­ mięci Narodowej. Podkreślono w niej, że słowa mowy pochwalnej odnoszą się do całego zespołu pracowników Insty­ tutu. Wyrażono uznanie dla odwagi i wytrwałości w odkrywaniu prawdy o wydarzeniach z najnowszej historii Polski i jej rzetelnym przedstawianiu

szacunku wobec siebie samych. Medal wraz z okolicznościowym dyplomem przekazano na ręce prezesa Instytutu dr. Jarosława Szarka. Następnie odczytano mowę po­ chwalną na cześć prof. Krzysztofa ­Szwagrzyka. Podkreślono w niej, że ogromne zaangażowanie Profesora w prace badawcze upamiętniające ofia­ ry zbrodni stalinowskich, przyczyniło się do pobudzenia patriotyzmu. Zda­ niem Kapituły, Laureat swoją postawą

Instytutu jest przekazywanie prawdy – badanie najnowszej przeszłości i mó­ wienie o niej głośno. Poszukiwanie szczątków polskich bohaterów prof. Szwagrzyk poczytuje sobie jako zasz­ czyt. Na przykładzie Łączki udowad­ nia, że mimo wszelkich pozorów nie jest to zadanie niemożliwe. Mimo że kaci maskowali swoje działania, ofia­ ry pochowane zostały bezimiennie w zbiorowych dołach śmierci, któ­ re przykryto dwoma metrami ziemi,

dowej, podtrzymywanie i utrwalanie tradycji narodowej oraz działalność na rzecz rozwoju Polski i jej pozycji w Europie i świecie. Akademicki Klub Obywatelski przyznaje Medale Przemysła II po raz siódmy. W dotychczasowych edycjach uhonorowani zostali: Jarosław Kaczyń­ ski, Antoni Macierewicz, Wanda Pół­ tawska, Witold Kieżun, Jan Olszewski oraz Joanna Duda-Gwiazda i Andrzej Gwiazda. K

dla Wildsteina Bronisław Wild­stein otrzymał nagrodę AKO za działalność w sferze kultury. Uroczystość relacjonuje Andrzej Karcz­ marczyk.

8

ind. 298050

Hejt nas zalał, ruszyli wrodzy publicyści Radzi są postnaziści, tudzież putiniści. Zestaw naszych obrońców rozpaczliwie krótki. Wniosek – nie zgłaszać ustaw, gdy nieznane skutki. Bardzo lubię satyrę Marcina Wolskiego, ale puenta tego wierszyka budzi mój sprzeciw. Gdy piszę te słowa, nieznane są jeszcze ostateczne skutki nowelizacji ustawy o IPN, jednak bardzo dobrze, że wreszcie ją uchwalono. Mimo burzy, którą wywołała, mimo kryzysu na linii Polska–Izrael, mimo kolejnej kampanii medialnej przeciwko Polsce. Ale prawda – ten najważniejszy so­ jusznik człowieka – jest zdecydowanie po naszej stronie. Po stronie tych, którzy pomagali Żydom, choć w okupowanym kraju z rąk Niemców groziła za to całej rodzinie kara śmierci. Nie trzeba więcej wyjaśniać – koniec, kropka. Nie było nigdy „polskich obozów śmierci”, one były niemieckie i znajdo­ wały się na terenie naszego kraju okupo­ wanego przez Niemcy. Koniec. Kropka. Nowelizacja ustawy o IPN – Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu – ma na celu ochronę dobre­ go imienia Polski na arenie międzyna­ rodowej i jest realizacją prawa państwa polskiego do obrony prawdy historycz­ nej. Nie ingeruje ani w swobodę badań naukowych, ani nie cenzuruje świadectw ofiar Holokaustu. Koniec. Kropka. To smutne, że trzeba to wyjaśniać. Każdego dnia fakty dotyczące tej nowe­ lizacji potwierdzają, że walczymy w bar­ dzo ważnej, wręcz fundamentalnej dla naszego narodu sprawie. Polska, suwe­ renny kraj, może i musi bronić prawdy o naszej historii, bo nie zrobią tego inni. Jeszcze raz powtórzę – koniec. Kropka. Oczywiście człowiek rozsądny za­w­ sze będzie starał się przewidzieć skutki swojego działania, trzy razy się zastano­ wi, zanim coś powie, i kolejne trzy, zanim coś zrobi, ale są sprawy, w których zimna kalkulacja i rachunek zysków i strat, na­ zewnictwo i emocje stają na bocznym torze i nie mają znaczenia. Owszem, na­ leży o nie dbać, ale nie kosztem prawdy. Polacy nie mogą być oskarżani o czyny, których nie popełnili. Od innych państw nie oczekujemy niczego innego, tylko poszanowania prawdy. Niedawno dowiedziałam się, że ro­ dzina mojej mamy Bogusławy, czyli moi dziadkowie i pradziadkowie, też urato­ wali rodzinę Żydów ze swej wioski koło Jędrzejowa. Ciocia Ewa, już nieżyjąca, pa­ miętała dobrze, iż były to cztery osoby – rodzice i dwie córeczki. W pomoc tę za­ angażowana była cała rodzina, tzn. dwa domy zamężnych sióstr mojego dziadka i ich dom rodzinny. Na zmianę co trzeci dzień przygotowywali jedzenie dla ukry­ wających się. Wiem, z jak biednej rodziny pochodzi moja mama, znam opowieści o tym, jak ciężko było im zaspokajać co­ dzienne potrzeby, więc ich pomoc ob­ cym ludziom w skrajnie niebezpiecznych warunkach (pod groźbą kary śmierci dla wszystkich) to gigantyczny heroizm. Ukrywana rodzina przetrwała woj­ nę. Wszyscy wyjechali do Izraela. Dla­ czego potomkowie tych uratowanych, zamiast pomagać Polsce w walce o do­ bre imię i historyczną pamięć na arenie międzynarodowej, z taką mocą tej walce się przeciwstawiają? Myślę, że gdyby ci uratowani jeszcze żyli, walczyliby razem z nami o pamięć dobrych i szlachetnych i o to, by wszyscy o nich wiedzieli. By nikt nie kłamał w świecie o Polakach, którzy uczestniczyli w Holokauście, bo to był margines marginesu. Przypomnę, że nowelizacja wpro­ wadza po prostu przepisy, zgodnie z któ­ rymi każdy, kto publicznie i WBREW FAKTOM przypisuje polskiemu naro­ dowi lub państwu polskiemu odpowie­ dzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką lub inne zbrodnie przeciw­ ko ludzkości, pokojowi i zbrodnie wo­ jenne – będzie podlegał karze grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech. Kluczowy zwrot jest jeden: WBREW FAKTOM. I o to stronie polskiej chodzi. Ufam, że wszyscy staniemy murem po stronie naszego rządu i naszego parla­ mentu, wspierając ich działania w walce o prawdę o nas samych. K

G

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet


KURIER WNET · LUTY 2018

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Niesymetryczny Ojciec Dyrektor

Zbliżamy się do kolejnej odsłony Narodowego Dnia Pamięci Żoł­ nierzy Wyklętych. W naszym regionie odbędzie się, jak zwykle, wiele uroczystości upamiętniających bohaterów antykomuni­ stycznego powstania. Od dwóch lat organizowane dotąd oddol­ nie obchody wspierane są przez władze państwowe, dzięki czemu zyskują one na splendorze. Mają jednak wciąż swoich przeciwni­ Henryk Krzyżanowski ków, a obserwując narrację lewicowych i liberalnych mediów, wi­ dzi się, że w tym roku możemy spodziewać się kolejnej fali ata­ Radio Maryja i inne dzieła toruńskiego redemptorysty od początku jego działalności były celem zaciekłych ataków publicystów i duchownych tzw. „Kościoła ków na historię Żołnierzy Niezłomnych. otwartego” w Polsce. Są do dziś, czego najnowszym przejawem jest kuriozalny tekst „Oskarżam” o. Ludwika Wiśniewskiego w Tygodniku Powszechnym.

Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Wielkopolsce ks. Jarosław Wąsowicz SDB

Punktem centralnym tegorocznych uroczystości stanie się poświęcenie kolejnego w Polsce pomnika Danuty Siedzikówny ps. Inka, który stanie ko­ ło kościoła pw. Świętej Rodziny w Pi­ le, animowanego przez salezjanów. To przy tej świątyni w naszym regionie od sześciu już lat odbywają się centralne uroczystości upamiętniające żołnierzy antykomunistycznego podziemia. Kościół Świętej Rodziny to także pierwsze miejsce w Polsce, w którym sanitariuszka 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej została upamiętnio­ na w formie srebrnego „Serca dla Inki”. Znalazła się w nim ziemia z jej grobu, odnalezionego na Cmentarzu Garnizo­ nowym w Gdańsku. Iskra, która wyszła z naszej wspólnoty, rozprzestrzeniła się na inne miejsca w naszym kraju,

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

W „Ince” rozkochali się młodzi ludzie i zakochała się Polska. Myślę, że zadecydowała o tym jej historia, która niesie za sobą ból tego, co przeżyliśmy w czasie wojny i po jej zakończeniu. gdzie „Inkę” upamiętniono w podobny sposób. Dziś „Serca dla Inki” znajdują się w Czarnem, Łomiankach, Warsza­ wie. Przygotowujemy się do kolejnych uroczystości w Jedlni-Letnisku oraz na Wileńszczyźnie. W celu popularyzacji tej niezwykłej postaci w 71. rocznicę jej śmierci – 30 sierpnia 2017 roku na spotkaniu w Pile powołaliśmy Ogól­ nopolską Inicjatywę Upamiętnienia Danuty Siedzikówny – „Serce dla Inki”. Pomnik „Inki” stanie się ko­ lejnym ważnym momentem naszej działalnoś­ci, mającej na celu utrwala­ nie pamięci o tej dzielnej sanitariuszce 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajo­ wej, zwłaszcza wśród młodzieży, do której w Kościele są posłani salezja­ nie. W tym miejscu trzeba dodać, że Danuta Siedzikówna należy do grona salezjańskich wychowanków z Róża­ negostoku. Kiedy po wojnie rozpo­ czynała naukę w gimnazjum, prowa­ dzonego przez salezjanów zastępczo w Nierośnie, zwierzyła się babci, że to najpiękniejszy dzień w jej życiu. W „Ince” rozkochali się młodzi ludzie i zakochała się Polska. Myślę, że zadecydowała o tym jej historia, która niesie za sobą ból tego, co przeżyliśmy w czasie wojny i po jej zakończeniu. Cała jej rodzina zapłaciła olbrzymią cenę za zaangażowanie niepodległoś­ ciowe. Dość wspomnieć, że za to zginęli rodzice „Inki”. Danuta jako 15-letnia dziewczyna złożyła przysięgę w szere­ gach Armii Krajowej, żeby później, po 1945 roku, kiedy większość już miała dość walki, stanąć w szeregach oddziału „Łupaszki” do konfrontacji z kolejnym okupantem. Ta młoda dziewczyna mia­ ła niezwykłą świadomość tego, o co

walczy, z kim walczy. O tym świad­ czą chociażby dokumenty z rozprawy sądowej. Jej historia uczy nas wierności wartościom, w których zostaliśmy wy­ chowani. Nie jest to łatwe. Wierność wymaga od nas konkretnych postaw i to jest proces długofalowy – jestem wierny nie tylko wtedy, kiedy wszystko się układa, ale kiedy nagle znajduję się w ekstremalnych sytuacjach, w takich, jak chociażby znaleźli się ci, którzy mu­ sieli ginąć za ojczyznę w młodym wie­ ku. Wierność złożonym przysięgom i obietnicom w dzisiejszym świecie, który uczy nas zupełnie odwrotnych postaw, jest dużym wyzwaniem wy­ chowawczym. Jego realizacji sprzyja fe­ nomen „Inki”, która na naszych oczach stała się ikoną Żołnierzy Niezłomnych, najwierniejszych z wiernych. Zbudujemy więc pomnik sanita­ riuszki od „Łupaszki” w Pile, w Wiel­ kopolsce. Zapraszam już dzisiaj na uro­ czystość jego odsłonięcia w niedzielę 25 marca o godz. 11.00. A do naszych Czytelników i ludzi dobrej woli, któ­ rym nie jest obojętne wychowanie młodego pokolenia w patriotycznych wartościach, zwracamy się o material­ ne wsparcie naszej inicjatywy i z góry dziękujemy za okazaną pomoc. K Ks. Jarosław Wąsowicz jest koordynatorem Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych

Wpłat można dokonywać bezpośrednio na konto numer: 66-8162-0003-0021-3354-3000-0010 Parafia Świętej Rodziny ul. św. Jana Bosko 1 64-920 PIŁA Pomnik „Inki”

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini

o był chyba najbardziej bo­ lesny rok dla Kościoła w Pol­ sce w konfrontacji z władzą komunistyczną. (...) Koś­ ciół w tym roku był chyba najbardziej upokorzony – powiedział abp Marek Jędraszewski podczas sesji naukowej Proces kurii krakowskiej – w 65 rocznicę na UPJP II. W procesie Kurii krakowskiej, trwającym od 21 do 27 stycznia 1953 roku, oskarżono czterech księży: ks. Wita Brzyckiego, ks. Jana Pochopie­ nia, ks. Franciszka Szymonka i ks. Jó­ zefa Lelitę oraz trzy osoby świeckie: Edwarda Chachlicę, Michała Kowalika i Stefanię Rospond. Podczas przesłuchań byli torturo­ wani, zmuszani do fałszywych zeznań i doprowadzani do granic wyczerpa­ nia fizycznego i psychicznego. Usłyszeli wreszcie zarzuty szpiegostwa na rzecz Watykanu oraz amerykańskiego im­ perializmu, handlu walutą oraz przy­ właszczenia skarbów narodowych. Na sali procesowej w celach propagando­ wych zostały rozłożone rzeczy rzekomo znalezione w Kurii, m.in.: plik dolarów, alkohol, broń. Pokazowy proces odbył się w największej ówcześnie sali wido­ wiskowej zakładów im. Szadkowskiego w Krakowie. Kapłani i świeccy otrzymali surowe kary: trzy wyroki śmierci, dożywocie oraz od 15 do 6 lat więzienia. Trzy lata po procesie, na skutek odwilży, skaza­ nych zwolniono z więzienia. Wyroki śmierci nie zostały wykonane. Podczas zorganizowanej na UP JP II sesji naukowej poświęconej pro­ cesowi Kurii krakowskiej przypomnia­ no tamte wydarzenia, podkreślając, że proces ten był jednym z najbardziej skutecznych działań propagandowych w powojennej Polsce. Abp Marek Jędraszewski przybliżył ogólnopolski kontekst tego procesu. – Na to wydarzenie, moim zda­ niem, trzeba patrzeć szerzej. Bo 1953 rok, 65 lat temu, to był chyba najbar­ dziej bolesny rok dla Kościoła w Polsce w konfrontacji z władzą komunistyczną. Najbardziej bolesny i, nie bójmy się po­ wiedzieć, Kościół w tym roku był chyba najbardziej upokorzony – powiedział. Metropolita krakowski przywołał następnie szereg wydarzeń tworzących atmosferę tamtego czasu i stanowiących tragiczny kontekst procesu Kurii kra­ kowskiej. Wśród nich wspomniał datę 12 stycznia, kiedy to odmówiono arcybi­ skupowi Stefanowi Wyszyńskiemu wy­ dania paszportu na wyjazd do Rzymu po kapelusz kardynalski. Potem 20 stycznia – dzień uwięzienia biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka, który, poddany

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

torturom, załamał się. 21–27 stycznia to proces księży Kurii krakowskiej. Nie­ długo potem, 9 lutego, władza wydała tzw. dekret o obsadzaniu duchownych stanowisk kościelnych. Kolejna ważna data to 5 marca – śmierć Stalina i na­ dzieja na odwilż. Dla Kościoła w Polsce, jak podkreślił arcybiskup Jędraszewski, oznaczało to zmianę na gorsze, bo Stalin nie zgadzał się na otwartą ostrą walkę z duchownymi, która po jego śmierci stała się faktem. Wśród kolejnych dat przywoływa­ nych przez metropolitę znalazł się 14–22 września, kiedy to toczył się publicz­ ny proces biskupa Kaczmarka, a dwa dni później – decyzja o internowaniu kardynała Wyszyńskiego, który został aresztowany w nocy z 25 na 26 wrześ­ nia, wraz z bliskim współpracownikiem biskupem Antonim Baraniakiem. Arcy­ biskup Jędraszewski podkreślił w tym miejscu, że Kościół krakowski ostał się głównie dzięki niezłomnej postawie bpa

Ks. prof. Marecki powiedział nas­ tępnie, że na terenie diecezji cieszącej się prężnym duszpasterstwem, zaan­ gażowaniem w pomoc potrzebującym, władza zaczęła przejmować całą dzia­ łalność charytatywną, zajmować pla­ cówki, zohydzać ludziom kapłanów. Wydawało się, że to koniec Kościoła. – Siła krakowskiego Kościoła by­ ła nie tylko w duchowieństwie – moc­ nym, pięknym, wspaniałym, ale przede wszystkim w wiernych, którzy potrafili swoją tożsamość religijną zachować. I je­ żeli komunistom nie udało się zdławić Kościoła krakowskiego, to raczej dla­ tego, że byli wspaniali wierni, zwykli, przeciętni ludzie. Oni są właściwie bo­ haterami. A proces Kurii krakowskiej pokazał, że niezłomnymi właśnie w tym procesie okazały się osoby świeckie. Dr Wojciech Frazik przybliżył szczegóły „Akcji na Kraj” emigracyj­ nej Rady Politycznej i współpracę z nią oskarżonych w procesie Kurii. Podkreś­

Baraniaka. W planach komunistów miał on fałszywie zeznawać przeciw Stefano­ wi Wyszyńskiemu, ale mimo tortur nie zgodził się na żadną współpracę. Dzięki temu kardynał Wyszyński mógł w 1956 roku wrócić do Warszawy Na koniec metropolita krakow­ ski jeszcze raz podkreślił ogromne znaczenie ogólnopolskiego kontekstu w rozważaniach nad procesem Kurii krakowskiej oraz życzył prelegentom owocnych obrad. Ks. prof. dr hab. Józef Marec­ ki przywołał w swym referacie kil­ ka faktów dotyczących Archidiecezji Krakowskiej w latach pięćdziesiątych. W tym czasie archidiecezja liczyła oko­ ło 1,2 mln wiernych i około 1000 kapła­ nów. Dzieliła się na 20 dekanatów i nie­ mal 300 prężnie działających parafii, których proboszczowie już wtedy byli pilnowani. Kiedy rozpoczęły się aresz­ towania księży związanych z procesem Kurii, wszyscy proboszczowie trafili na nieludzkie przesłuchania. – To kapłani, którzy byli bohate­ rami – podkreślił prelegent.

lił zarazem, że ich działania były walką o wolną Polskę. Trzeba pamiętać, że 8 lutego 1953 r. 53 członków Związku Literatów Pol­ skich w Krakowie podpisało rezolucję w sprawie procesu krakowskiego, wy­ rażając w niej poparcie dla stalinow­ skich władz PRL po wyroku skazują­ cym duchownych katolickich na karę śmierci w tym sfingowanym procesie pokazowym. Rezolucja tych pisarzy epo­ ki stalinizmu została podpisana po za­ kończeniu procesu krakowskich księży, w okresie, gdy trzech skazanych ocze­ kiwało na wykonanie wyroków śmier­ ci. Miała stwarzać pozór społecznego poparcia dla rozprawy z Kościołem, a w rezultacie legitymizować wydane w stalinowskim procesie pokazowym wyroki śmierci. Stanowiła element pro­ pagandowej nagonki na Kościół i dawała stalinowskim władzom PRL pretekst do dalszego zaostrzenia represji wobec lu­ dzi wierzących. Podpisała ją m.in. póź­ niejsza noblistka Wisława Szymborska, Jan Błoński, Karol Bunsch, Sławomir Mrożek i Julian Przyboś. K

FOT. JOANNA ADAMIK/ARCHIDIECEZJA KRAKOWSKA

„Inka” – szablon anonimowego autora na budynku przeznaczonym do rozbiórki

Redaktor naczelny

A

Justyna Walicka

T

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

G

jako przeszkodę na drodze do nowo­ czesności. Czy w tej kampanii była wrogość i nienawiść? Wrogość na pewno, tak­ że pogarda, a czy również nienawiść? Trzeba by zapytać autorów. Jedno jest pewne – owa wrogość i pogar­ da objawiały się wyłącznie po stro­ nie przeciwników toruńskiego dzieła. Odpowiedzią redemptorystów było ignorowanie napastników. To wszystko jest smutne, bowiem w Kościele katolickim, czyli powszech­ nym, jest miejsce i rola do spełnienia dla wszystkich. Zarówno dla katolików otwartych, jak i moherów modlących się z toruńskim radiem. Ale czy ta praw­ da dotrze kiedyś do o. Ludwika? K

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 44 · LUTY 2018

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 36)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

Data i miejsce wydania

Warszawa 3.02.2018 r.

Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Budujemy Pomnik „Inki” w Wielkopolsce

początku daleko posunięty brak symetrii. W katechezie i publicystyce Radio Ma­ ryja po prostu nie zajmowało się przez lata Kościołem otwartym. Co było zgod­ ne ze znanym zawołaniem Ojca Dyrek­ tora „alleluja i do przodu!” oraz realizo­ waną przezeń nieco staroświecką zasadą ‘o Kościele albo dobrze, albo wcale’. I tu pojawia się asymetria, bowiem dla Kościoła otwartego Radio Maryja było – również od samego początku – głównym problemem polskiego ka­ tolicyzmu. Publicyści i autorytety „ot­ wartych” bez zahamowań uczestniczyli w kolejnych falach ataków na RM. Nie przeszkadzał im wcale sojusz z jaw­ nie antyreligijnymi uczestnikami ży­ cia publicznego, traktującymi Kościół

65 rocznica procesu Kurii krakowskiej

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

W

ostatnim czasie uak­ tywniły się środowi­ ska, które wyzywają polskich patriotów od faszystów, czy nawet nazistów, uży­ wając często wulgarnej narracji. Taka postawa w Polsce, która wraz z naro­ dem żydowskim przeszła zaplanowaną przez Niemców i Rosjan eksterminację ludności, jest hańbą i pogardą dla ofiar totalitarnych systemów. Totalna opozy­ cja i w tym względzie zwyczajnie traci rozum i zdrowy rozsądek. Przy okazji nadchodzących wyda­ rzeń, upamiętniających naszych niez­ łomnych bohaterów walczących po 1945 roku z sowietyzacją Polski, war­ to mobilizować do aktywności wszyst­ kie patriotyczne środowiska. Musimy zwłaszcza wspierać młodzież w jej ini­ cjatywach, bo jak zawsze walka idzie o serca kolejnego pokolenia Polaków. O wrażliwość młodych, o wychowanie w duchu poszanowania narodowych wartości i o to, kto dla nich stanie się autorytetem. W ramach Pilskich Dni Pamięci Żołnierzy Wyklętych przygotowujemy w tym roku kilkadziesiąt spotkań obej­ mujących wykłady, zawody sportowe, konkursy dla dzieci oraz publikacje poświęcone narodowym bohaterom. Tradycyjnie naszym oddziaływaniem obejmiemy kilkanaście miejscowości naszego regionu. Od kogo otrzymujemy pomoc? Organizatorów aktywnie wspiera, jak co roku, poseł Marcin Porzucek. Resz­ ta parlamentarzystów PiS (Grzegorz Piechowiak i Marta Kubiak) jakoś nie rwie się do pomocy, zresztą także – niestety – tradycyjnie. Piechowiak jest w dodatku na tyle bezczelny, że w lokal­ nych mediach przypisał sobie niedawno inicjatywy komitetu organizacyjnego naszych uroczystości, z którymi nie ma nic wspólnego. Ale to jest temat, do którego postaram się w swoim cza­ sie powrócić. Nieco pozytywnej aktywności wykazuje poseł Kukiz’15 Błażej Par­ da. Wsparcie władz samorządowych przedstawia się różnie, w zależności od udziału w nich członków PO i innych przedstawicieli tzw. totalnej opozycji. Im ich mniej, tym zainteresowanie sa­ morządowców patriotycznymi inicjaty­ wami jest większe. Tak to przynajmniej wygląda w naszym fyrtlu Wielkopol­ ski. Warto o tych postawach pamiętać przy okazji wyborów samorządowych, w przyszłości także parlamentarnych.

T

en wielce zasłużony domini­ kanin pisze ni mniej, ni więcej, że o. Tadeusz Rydzyk i popie­ rający go katolicy (wśród nich liczni biskupi) są głównymi sprawcami dechrystianizacji Polski. A w jaki spo­ sób? Ponieważ, twierdzi o. Ludwik, to oni wprowadzili do polskiego katolicy­ zmu wrogość oraz idącą za nią niena­ wiść. Wrogość i nienawiść w Kościele – słowa-klucze i oskarżenia ciężkie jak młyńskie kamienie. Uff... Tak się składa, że jestem słucha­ czem i czytelnikiem mediów toruńskich od samego ich powstawania. Mogę więc odpowiedzialnie stwierdzić, że w rela­ cjach między, w skrócie, Kościołem to­ ruńskim a Kościołem otwartym istniał od


LUTY 2018 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Niejaki Piątek Tomasz się wywiązał. Jako literat posłużył się sło­ wem pisanym (do zleceń wykonywanych innymi narzędziami niż pióro używa się innych fachowców). Powstała książka pt. Macierewicz i jego tajemnice okazała się bestsellerem i wzbudziła za­ chwyt tzw. rozumnej części społeczeństwa. Znawcy podkreślają, że książka jest znakomicie udokumentowana (600 odniesień do źródeł) i zawiera mnóstwo faktów, a „wnioski niech sobie każdy wyciągnie sam”.

Zlecenie na

Macierewicza Jan Martini

Ż

eby jednak wyciąganie wnio­ sków nieco Czytelnikom uła­ twić, autor pisze we wstępie: Sednem tej książki, jej najważniejszą treścią są powiązania między Antonim Macierewiczem i jego środowiskiem a globalnym gangsterem i finansistą Siemionem Mogilewiczem, powszechnie uważanym za mózg rosyjskiej mafii. Powiązanie „dwóch panów M.” – jak pisze Piątek – łatwo jest udowodnić, bo Macierewicz zna od 37 lat niejakiego Luśnię, który okazał sie agentem SB, a który był rozpracowany przez funk­ cjonariusza UOP Niezgodę – tego sa­ mego, który rozpracowywał aferzystę Bogatina – kolegę Mogilewicza (szefa rosyjskiej mafii w Nowym Jorku, zna­

Autor przypomina: Afera Misiewi­ cza i Jannigera, afery caracali i mistrali – i dramatycznie pyta: „Kim napraw­ dę jest Antoni Macierewicz i co zrobił Polakom? (...) Wiele osób pyta mnie wprost: czy Macierewicz jest rosyjskim szpiegiem? Nie mogę jeszcze odpowiedzieć na to pytanie. Wiem, że działania Macie­ rewicza osłabiają Polskę, polską armię i NATO, co jest korzystne dla Rosji”. Piątek (podobnie zresztą jak Po­ niedziałek i Środa) ocenia Maciere­ wicza źle także ze względu na jego powiązania z „oligarchą katolickim Tadeuszem Rydzykiem”. Mimo, że Macierewicz usunął 25 bitnych generałów i zaatakował Centrum Ekspertów Kontrwywiadu

Dymisja ministra Macierewicza była chyba jeszcze większym szokiem dla wyborców PiS niż usunięcie premier Szydło. Sposób jej przeprowadzenia – zaproszenie do prezydenta na zaprzysiężenie rządu i niespodziewana dymisja – porażał. jomego Putina jeszcze z pracy w KGB w Petersburgu). Piątek szeroko dokumentuje po­ wiązania rosyjskiej mafii z „Rodziną Gambino” i mafią sycylijską, a także tłumaczy zależność rosyjskiej mafii od KGB. Dla każdego, nawet słabo wyk­ sz­tałconego podkarpackiego pisowca, takie powiązania są oczywistością nie wymagającą udowadniania. Jednak dla postępowych elit wielkomiejskich mo­ gą być szokującą nowością. Uważam „demaskującą” Maciere­ wicza książkę za pożyteczną, bo przeka­ zuje intelektualnym elitom sporo wie­ dzy. Mogą się np. dowiedzieć, co to jest „razwiedka” wojskowa, czym różni się GRU od FSB itp. Dotychczas monopol na teorie spiskowe miały prawicowe „oszołomy”; po lekturze książki jest szansa, by także wykształceni „nor­ malsi” uwierzyli, że świat nie musi być taki, jak go opisuje tzw. poważna prasa. Autor zasypuje czytelnika lawiną faktów. Możemy się dowiedzieć, kto kogo zastrzelił w Nowym Jorku, kto komu płaci haracz itp. Wszystko udo­ kumentowane przypisami. Faktów jest tak dużo, że umyka pytanie: jaki to ma związek z Macierewiczem? Jeden z blogerów odpowiedział – „ktoś tam ma śwagra, który pojechal do USA i pił wódkę z facetem, którego kuzyn kupił ruską wiertarkę”. Aby się nie pogubić w licznych wątkach, w książce zamieszczone są rozkładane tablice ze schematami po­ wiązań. Np. „Macierewicz – R. Luśnia – D. Bogatin – S. Mogilewicz – Putin”. Lub „Macierewicz – grupa Ra­ dius – Sz. – mafia sołncewska – GRU – Putin”. Wokół Macierewicza zawsze krę­ ciło się sporo agentów lub osób prag­ nących się ogrzać w jego blasku, np. Bronisław Komorowski. Jakoś autorowi umknęło znacznie krótsze połączenie „Macierewicz – Komorowski – N. Pa­ truszew – Putin”. Oczywiście najkrótsze połączenie z Putinem ma sam autor: „Piątek – A. Michnik – Putin”. Redaktor Michnik był widziany na obiedzie z Putinem w tzw. „Klubie Wajdalskim”. Są na to niezbite dowody i liczni świadkowie. Książka Piątka natychmiast otrzy­ mała nagrodę Reporterów Bez Granic (prestiżowa nagroda w ślad za publika­ cją to stały fragment gry zleceniodaw­ ców tego typu literatury).

NATO, Piątek ciągle nie jest pewny agenturalności Macierewicza. Takich wątpliwości nie ma on jednak co do Donalda Trumpa. Oczywiście Trump czasem okazuje chwilową niezależność, ale poza tym prowadzi politykę skrajnie korzystną dla Putina. Chce rozbić Unię Europej­ ską, by słabe państwa narodowe Europy znalazły się na łasce i niełasce Putina. Niedawno w Stanach Zjednoczo­ nych ukazała się książka niejakiego Michaela Wolffa na temat Donalda Trumpa, napisana według schematu sprawdzonego przez Piątka. Czyżby zle­ ceniodawca był tej samej proweniencji? Jeśli tak, to można się spodziewać wkrótce prestiżowej nagrody literackiej i tłumaczenia na język polski.

opór będzie wzrastał i walka klasowa się zaostrzy. Widocznie opór wzrósł tak znacznie, że trzeba było „zejść z linii strzału”, pokazać twarz „europejską” i wytrącić argumenty przeciwnikom. Rezultatem tego „nowego otwarcia” jest pewna (choć niewielka) „dekom­ pozycja opozycji”. Wydawało się, że projekt Platformy Obywatelskiej jest perfekcyjny, gwaran­ tujący niezniszczalność produktu. Za­ nim przystąpiono do tworzenia partii, grupa jej twórców – ekspertów w mun­ durach – musiała sobie odpowiedzieć na pytanie, na jaką partię zagłosują Polacy. Ustalono, że partia musi być nowoczesna, europejska, niekomuni­ styczna (ale nie antykomunistyczna), „centrowo-prawicowo-liberalna”, ideo­ logicznie na tyle niekonkretna, że moż­ liwa do zaakceptowania przez wszyst­ kich, co są „za, a nawet przeciw” („od Sierakowskiej po Libickiego”). W demokracji „telewizyjnej” (większość ludzi zawdzięcza swoje poglądy telewizji) najważniejszy był jednak wizerunek „frontmenów” me­ dialnych partii. Musieli to być ludzie młodzi, o miłych gębach, wyposaże­ ni w dobre garnitury i drogie zegarki (gęby faktycznie sterujących formacją „macherów z zaplecza” nie musiały już być tak miłe). Donald Tusk okazał się idealnym kandydatem na lidera i przy­ czynił się w sposób decydujący do po­ wodzenia przedsięwzięcia. Trzeba przyznać, że wojskowe służby wykazały się znakomitą intuicją, inwestując w Tuska. Odkrywcą, mento­ rem, czy wręcz twórcą przyszłego „pre­ zydenta Europy” był Wiktor Kubiak – szwedzki (?) biznesmen, impresario, ale przede wszystkim agent „wojskówki”. Jego skromny grób na warszawskim cmentarzu żydowskim ma się nijak do oszałamiających sukcesów wychowan­ ka. Dzieło przerosło mistrza. Stosunkowo niewielka afera Rywi­ na (17 mln $) w 2005 roku dosłownie zmiotła rządzącą formację polityczną.

Choć program PO ogranicza się do walki z „kaczyzmem”, likwidacji CBA i IPN, „urealnienia wieku emerytalnego” i przyjęcia islamskich „uchodźców”, głosuje na tę partię 100% celebrytów, 100% więźniów i liczne rzesze obywateli aspirujących do bycia „rozumnymi”. Czy publikacja Piątka miała wpływ na odwołanie ministra, nie wiemy, ale książka ta wpisuje się w ciąg zdarzeń mających zdyskredytować Antoniego Macierewicza podejmowanych na prze­ strzeni kilkudziesięciu lat. Jego postać jest bardzo niewygodna dla środowisk widzących Polskę płynącą „w głównym nurcie” i „korzystającą z okazji, by sie­ dzieć cicho”. Dymisja ministra Macierewicza była chyba jeszcze większym szokiem dla wyborców PiS niż usunięcie pre­ mier Szydło. Sposób jej przeprowa­ dzenia – zaproszenie do prezydenta na zaprzysiężenie rządu i niespodziewana dymisja – porażał wręcz chamstwem. Czyżby zachodziła obawa, że Anto­ ni Macierewicz wyprowadzi czołgi na ulice, dokona desantu „terytorialsów” i wywoła wojnę domową? Na taki scenariusz miał nadzieję G. Schetyna, mówiąc, że „będzie się działo”. *** Polityka jest sztuką osiągania ce­ lów możliwych do uzyskania, a Stalin nauczał, że w miarę postępu rewolucji

Trudna do ogarnięcia ilość afer (nie­ którzy szacują ją na ok. 1000), wielo­ miliardowe przekręty wciąż mają ma­ ły wpływ na postrzeganie PO. Choć program Platformy ogranicza się do walki z „kaczyzmem”, likwidacji CBA i IPN, „urealnienia wieku emerytalne­ go” i przyjęcia islamskich „uchodźców”, niezmiennie głosuje na tę partię 100% celebrytów, 100% więźniów, a także liczne rzesze obywateli aspirujących do bycia „rozumnymi”. Do dobrego tonu należy bezkrytyczne popieranie tej formacji, co jest źródłem dobre­ go samopoczucia i formą nobilitacji towarzyskiej. Atrakcyjność wizerun­ kowa Platformy jest tak znaczna, że Polacy dwukrotnie powierzyli władzę jej liderowi – facetowi, który twierdził, że „polskość to nienormalność”. Tusk spokojnie mógłby przejechać na pasach ciężarną zakonnicę, a i tak „nie miałby z kim przegrać”. Sukces PO był tak znaczny, że skło­ nił jej twórców do powielenia projektu. Największa partia na Litwie – Partia Pracy – była dokładną kopią Platformy Obywatelskiej.

Założył ją milioner – biznes­ men rosyjskiego pochodzenia Wik­ tor Uspaskich, który pojawił się na Li­ twie w latach 90. (nie znał litewskiego). Wkrótce został „charyzmatycznym” merem Wilna i najpopularniejszym politykiem litewskim. Przypadkowo wyszło na jaw, że jest rosyjskim agen­ tem. Po dekonspiracji Uspaskich ewa­ kuował się do Rosji, ale partia założona przez niego pozostała i dobrze funkcjo­ nowała aż do roku 2013, gdy wykryto wielkie przekręty finansowe. Uspaskich został skazany na 4 lata, lecz „buja się na wolce”, ponieważ chroni go immu­ nitet – w międzyczasie został litewskim eurodeputowanym... Równie opornie jak spadek

notowań PO postępuje przyrost po­ tencjalnych wyborców PiS. Latem ubiegłego roku Donald Tusk w wywiadzie u T. Lisa stwierdził z za­ dowoleniem, że mimo programu 500+ notowania PiS nie wzrosły. Działo się tak dlatego, że beneficjentami progra­ mu była głównie ta część elektoratu, która nie chodzi na wybory. Realizacja programu, wywiązywanie się z obietnic wyborczych nie jest żadną gwarancją sukcesu w następnych wyborach. Mimo znacznego wzrostu swobód obywatel­ skich (mamy wybór, kiedy iść na eme­ ryturę, kiedy posłać dziecko do szkoły, możemy np. wyciąć drzewo na swo­ jej posesji), spora część ludzi w Polsce mówi o „dyktaturze”, cytując potężne

Oświadczenie

ośrodki dywersji ideologicznej dzia­ łające legalnie w kraju. Warto sobie uświadomić, że rząd rządzi tylko około połową państwa – druga część to sa­ morządy będące pod kontrolą postko­ munistów (często wręcz sabotujących politykę państwa). Solidarność w 1980 roku była rów­ nocześnie związkiem zawodowym i ru­ chem narodowo-wyzwoleńczym. Prawo i Sprawiedliwość jako spad­ kobierca tego ruchu jest nie tylko partią polityczną, lecz także depozytariuszem idei niepodległości. Pamiętajmy o tym i miejmy na­ dzieję, że mają to na względzie również rządzący. K

Poznań, 10. 01. 2018 r.

Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu w sprawie odwołania Ministra Obrony Narodowej, pana Antoniego Macierewicza

C

złonkowie Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu z wielkim zdziwieniem i rozgoryczeniem przyj­ mują decyzję o odwołaniu Antoniego Macierewicza ze stanowiska Ministra Obrony Narodowej. W naszej ocenie był to najwybitniejszy minister obrony narodowej w powojennych dziejach Polski, który zapewnienie Polsce maksymalnej zdolności do obrony własnych granic uznał za najważniejszy cel swo­ ich starań i działań. I w tym zakresie dokonał bardzo wiele. Oczyścił polską armię z kadr postkomunistycz­ nych, uwikłanych w powiązania z państwem rosyjskim, zasadniczo zmienił kadry dowódcze polskiej armii, zai­ nicjował procesy zwiększania jej liczebności – tu szcze­ gólnie ważne jest powołanie Wojsk Obrony Teryto­ rialnej; rozpoczął proces przezbrajania i dozbrajania armii, w tym w nowoczesną broń polskiej produkcji, skonsolidował i stworzył szanse rozwojowe dla pols­ kich firm zbrojeniowych, opracował nową strategię obronną i zasady dowodzenia polską armią. Ale prze­ de wszystkim doprowadził do stałego stacjonowania w Polsce sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych i innych członków NATO. Minister Antoni Macierewicz to człowiek prawy i uczciwy, patriota najwyższej próby, który służbę Oj­ czyźnie rozpoczął jeszcze w okresie szkolnym i przez całe życie w niej trwał, bez względu na osobiście po­ noszone koszty. Z wielką odwagą, nie bacząc na oso­ biste zagrożenia, podejmował działania, które uważał

za słuszne i pożyteczne dla Polski, m.in. współtworzył Komitet Obrony Robotników, aktywnie uczestniczył w działaniach opozycji w latach osiemdziesiątych, wal­ czył o przeprowadzenie lustracji, doprowadził do likwi­ dacji WSI i niestrudzenie dążył do wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. We wszystkich tych przedsię­ wzięciach wykazywał się determinacją i konsekwencją działania. Takim też był ministrem. Pan Minister został uhonorowany Medalem AKO Przemysła II – dlatego czujemy się zobowiązani zabrać głos w sprawie Jego dymisji. Nie znamy jej prawdziwych przyczyn, dowiadujemy się tylko, że spowodować ją miały naciski pana prezydenta. Aby móc zaakceptować tę decyzję, oczekujemy jednak podania prawdziwych i pełnych powodów jej podjęcia. Od władz państwowych, a zwłaszcza od władz Pra­ wa i Sprawiedliwości oczekujemy ponadto, że minister Antoni Macierewicz dostanie szansę służenia Ojczyź­ nie na stanowisku odpowiadającym Jego kwalifikacjom merytorycznym i moralnym. Członkowie AKO serdecznie dziękują Panu Mi­ nistrowi Antoniemu Macierewiczowi za wieloletnią ofiarną służbę dla Ojczyzny, w tym szczególnie za ponad dwa lata kierowania Ministerstwem Obrony Narodowej. Z wyrazami najwyższego szacunku Przewodniczący AKO Poznań – prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak


KURIER WNET · LUTY 2018

4

P·O·L·S·K·A

D

uchowni Kościoła katolickie­ go bowiem nie byli bierny­ mi ofiarami. Jakże często wybierali sami bohaterską walkę w obronie Ojczyzny – u boku polskich żołnierzy, w podziemiu, w nie­ mieckich obozach koncentracyjnych, w służbie ratowania drugiego człowie­ ka. Dali świadectwo związku Kościoła z polską wolnością. Tego świadectwa nie wolno zapomnieć ani zlekceważyć. W to dzieło obrony tożsamości naro­ dowej wpisał się również ks. Ludwik Bielerzewski.

Biografia Ksiądz Ludwik Bielerzewski urodził się 12 sierpnia 1905 r. w Dubinie w Wiel­ kopolsce, w powiecie rawickim. Po ukończeniu Arcybiskupiego Semina­ rium Duchownego w Poznaniu otrzy­ mał święcenia kapłańskie z rąk ów­ czesnego Prymasa Polski ks. Augusta Kardynała Hlonda, w dniu 14. 06. 1930 roku. Jego pierwszymi placówkami były wikariaty w Kępnie, Gostyniu, Opale­ nicy oraz w parafii św. Marcina w Poz­ naniu. Po tym, jak komunistyczny za­ machowiec zamordował proboszcza parafii pw. św. Jana Bosko w Luboniu k. Poznania, księdza Stanisława Streicha, ks. Bielerzewski został mianowany na jego miejsce. Uczestniczył jako kapelan Armii Poznań w walkach nad Bzurą. W la­ tach 1939–1945 był więźniem obozów Dachau i Gusen. W 1945 roku objął placówkę duszpasterską w Ośrodku Polskim w Ansbach w Bawarii oraz stanowisko dyrektora polskiego gim­ nazjum w Niemczech. Po powrocie do kraju w 1946 roku został proboszczem w Brodach. W roku 1952 przeniesiono go do kościoła św. Michała Archanioła w Poznaniu, gdzie w latach 1952–1977 również pełnił funkcję proboszcza. Równocześnie w latach 1963–1981 był dyrektorem Księgarni św. Wojciecha. Odbudował zniszczoną w czasie wojny drukarnię. Pisał książki poświęcone martyrologii polskiego duchowieństwa w okresie II wojny światowej. Zmarł 10 sierpnia 1999 roku w Po­ znaniu, został pochowany na Cmenta­ rzu Junikowskim.

„Tam, skąd już żaden nie wraca” W dniu 24 stycznia 1940 roku dokład­ nie o 16.00 zadźwięczał dzwonek do drzwi mojego mieszkania w Lubo­ niu. We drzwiach stanął gestapowiec, a z nim miejscowy Niemiec. Doręczyli mi pismo wzywające do stawienia się 25 stycznia o godzinie 10.00 w siedzi­ bie gestapo w Poznaniu. Można było jeszcze zbiec, ale dziw­ ny jest człowiek, istota prawdziwie nie­ znana i niepojęta – nie wierzy w to, co mu jest niewygodne, czego by nie chciał. Nie mogłem jeszcze uwierzyć, że Niemcy z roku 1940 są już tylko pań­ stwem zorganizowanej zbrodni”. (Ten i dalsze cytaty pochodzą ze wspomnień bohatera artykułu). Wraz z ks. Bielerzewskim wezwano o koło czterdziestu kapłanów z Pozna­ nia i okolic. Wszystkich przewieziono ciężarówkami do Chludowa, do domu Stowarzyszenia Księży Słowa Bożego (Verbi Divini). Tam duchowni diece­ zji poznańskiej przebywali do 24 maja 1940 roku, kiedy to szef gestapo na­ zwiskiem Wolf przyjechał z konwo­ jem samochodów ciężarowych. Wolf sporządził listę kapłanów, odebrał im zegarki i inne wartościowe przedmioty i kazał przewieźć duchownych do For­ tu VII w Poznaniu. Następnego dnia księża zostali przetransportowani na Dworzec Górczyński w Poznaniu, dalej koleją do Dachau. „Przekroczyliśmy bramę obozową, nad którą widniał napis: »Arbeit macht frei«, choć właściwszy byłby: »Ty, któ­ ry wchodzisz, żegnaj się z nadzieją«”. Dachau był obozem w znacz­ nej mierze przejściowym, w którym więźniowie odbywali dziesięciotygo­ dniową kwarantannę. 1 sierpnia wy­ typowano ks. Ludwika do transpor­ tu do Gusen, dokąd przewieziono go następnego dnia. „Od razu po wejściu do obozu wy­ czuwało się atmosferę niesamowitego terroru. Gusen był obozem przezna­ czonym dla kryminalistów; więźnio­ wie-Niemcy odsiadywali tu wyroki za pospolite przestępstwa. Kryminalista­ mi więc byli nasi bezpośredni prze­ łożeni, rekrutujący się z niemieckich więźniów”. W tym czasie w Gusen przebywał również ks. Włodzimierz Laskowski, proboszcz i dziekan z Lwówka. Był pierwszą ofiarą pracy w kamienioło­ mach. Ksiądz Ludwik Bielerzewski

Zdjęcia z pożegnania ks. Bielerzewskiego w 1952 roku

Historia naszej Ojczyzny pisana jest życiorysami kapłanów. Nie byłoby polskiej tożsamości narodowej bez pracy i poświęcenia świadków Kościoła: od świętego Wojciecha do świętego Jana Pawła II. Prześladowcy polskości doskonale rozumieli związek między wolnością Polaków i jej katolickim fundamentem. Zabory, wojny, komunizm nie zdołały zniszczyć tego fundamentu.

Ksiądz Ludwik Bielerzewski Aleksandra Tabaczyńska opisał jego śmierć w swych wspo­ mnieniach. Trudno przytaczać całość przeżyć obozowych ks. Ludwika. Jest to wstrząsające świadectwo postawy polskich księży i ich niezłomnej wiary w Boga, w przyszłość, oraz wiary w coś więcej niż doczesne ludzkie życie. W obozie w Gusen toczyło się też życie religijne, zorganizowane duszpa­ sterstwo. Posługi kapłańskie miały cha­ rakter indywidualny. Księża spowiadali się nawzajem, ale też i świec­kich więź­ niów. Drogę posługi duszpasterskiej torowała osobista znajomość więźnia.

w przyszłości. Życia już po obozie. Był to wizerunek Najświętszej Marii Panny z Dzieciątkiem, malowany na złotym tle oraz „dom o jasno tynko­ wanych ścianach. Ku wejściu wiodą półokrągłe stopnie, balkon opiera się na czterech filarach, nad nim – płas­ korzeźba Maryi z Dzieciątkiem, po­ dobnej do wizerunku tej malowanej na złotym tle. Po lewej stronie domu widzę miejską ulicę z rzędem latarni gazowych”. Wizja ta po wojnie przybrała re­ alne kształty. Po powrocie do Polski

W obozie poczucie bezpieczeństwa więźniom mógł dać tylko kapłan. W pewnym momencie ks. Bielerzewski był jedynym kapłanem w Gusen. Sam umacniając innych, potrzebował szczególnej łaski, aby nie zwątpić. Ks. Ludwik Bielerzewski uważany był za proboszcza Gusen. Rozgrzeszał zbio­ rowo i indywidualnie, zaopatrywał sakramentalnie umierających. Szcze­ gólnie zajmował się przebywającymi w obozie klerykami. Chrzcił Żydów, błogosławił chętnych przed wyjściem do pracy. „Niezwykłe warunki pracy kapłań­ skiej w obozie – stale w ukryciu, sta­ le w niebezpieczeństwie. Czasu mało, parafia ogromna, niekończące się po­ trzeby, a zmęczenie wielkie. Czy można było zrobić więcej? – Może”.

Sen o Brodach To, że księdzu Ludwikowi udało się przetrwać Dachau, Gusen i szczęś­ liwie wrócić do Polski, było wręcz nie do wiary. Może kuriozalnie to zabrzmi, ale w obozie poczucie bezpieczeństwa więźniom mógł dać tylko kapłan. W pewnym momencie ks. Bielerzew­ ski był jedynym kapłanem w Gusen. Sam umacniając innych, potrzebował szczególnej łaski, aby nie zwątpić. Jak wspomina, nie był też jedynym więź­ niem, który miał taki sen-przeżycie. „Umocnieniem mej wiary w to, że prze­ żyję obóz i doczekam wolności, stał się niezwykły sen, tak jasny i wyrazisty, że utrwalił się w mej pamięci mocniej niż niejedno wydarzenie przeżyte na jawie”. Ks. Bielerzewski śnił, że zobaczył na scenie niezwykle realistyczny obraz Serca Pana Jezusa. Widział też siebie klęczącego i pytającego Pana, czy prze­ żyje obóz. W odpowiedzi zobaczył sceny, stanowiące fragment jego życia

ks. Ludwik objął parafię św. Andrzeja Apostoła w Brodach. Wszedł do mo­ drzewiowego kościoła, aby pokłonić się Panu. W środku panował mrok. Po krótkiej modlitwie, gdy wzrok przy­ wykł mu do ciemności, ujrzał główny ołtarz, a w nim obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem na złotym tle. Ten sam wizerunek, o którym śnił w Gusen. Bu­ dynek plebanii parafii w Brodach, wej­ ście z kolumnami, balkon i płaskorzeź­ ba to duga scena wizji z Gusen. Ulica z gazowymi latarniami zapo­ wiadała parafię św. Michała Archanioła w Poznaniu, w której ks. Ludwik Biele­ rzewski duszpasterzował do 1977 roku, ale mieszkał aż do śmierci w 1999 roku. Wspomina, ks. kan. Sławomir Grośty, były proboszcz parafii pw. św. Andrzeja Apostoła w Brodach Poznańskich oraz dziekan pniewski do 2017 roku. – Ks. Ludwik Bielerzewski objął probostwo w Brodach w 1946 roku. Zastąpił ks. Edwarda Karwatkę, proboszcza, który pracował w parafii jeszcze przed wojną i trwał ze swoimi wiernymi przez cały okres okupacji. W Brodach, podobnie jak w innych parafiach w tamtym czasie, zanim ktoś przyszedł z jakąś sprawą do kapłana, najpierw długo się namyślał, potem ubierał bardzo starannie, a na koniec tuż przed drzwiami i tak nie miał śmiałości wejść. Kapłan uosabiał całe dostojeństwo i powagę Kościoła, a wierny oczekiwał w postawie księdza godności równej Kościołowi katolickiemu. Ks. proboszcz Karwatka w oczach wiernych był znakomitością

porównywalną do szlachetnie urodzonych przedstawicieli rodów arystokratycznych. Jeździł, powożąc parą pięknych, siwych koni. Taki obrazek na polskiej wsi zawsze robi wrażenie i zapada głęboko w pamięć. Świetnie mówił po niemiecku i w czasie wojny pracował w niemieckim urzędzie jako pracownik biurowy i tłumacz. Po wojnie został wyniesiony do godności prałata. Zapisał się w pamięci wiernych i w historii parafii złotymi zgłoskami, pomimo pewnej szorstkości. Był człowiekiem twardym, stanowczym i konsekwentnym. Zapracowanym do granic możliwości, ponieważ wobec samego siebie również był bardzo wymagający. Po nim proboszczem zostaje ks. Ludwik. Do parafii przychodzi pieszo, niosąc w ręce walizkę. Popołudniami zwołuje dzieci, niekiedy sadza je na kolanach, rozdaje cukierki. Na ten kontrast warto zwrócić uwagę. Z jednej strony hrabia, dostojeństwo, a z drugiej prosty ksiądz, który siada na ławeczce i bawi się z dziećmi. Takie zachowanie bywało niezrozumiane, a niekiedy wywoływało zdziwienie. Dostojnemu proboszczowi zwyczajnie nie wypadało. Dwaj księża i dwie zupełnie różne formy duszpasterstwa, które w Brodach przepięknie się uzupełniły. Obaj kapłani bardzo się szanowali, wspierali i lubili. Sam ks. Bielerzewski tak wspomina swojego poprzednika: „Ksiądz Karwatka przekazał mi znaczną sumę pieniędzy na pierwsze potrzeby, niby do rozliczenia, o których jednak później nie chciał w ogóle mó­ wić. Nie przebywał w obozie i dlatego

na myśli wiejskie warsztaty czy drobne prywatne usługi. Trwa bezpardonowa walka z Kościołem, zostają rozwiązane organizacje kościelne. Kościołowi za­ brano szpitale, apteki, szkoły, majątki, ziemie. Myślę więc, że taka życzliwa i ciepła opieka duszpasterska okazy­ wana poranionym i niepewnym jutra wiernym właśnie w tym czasie była nie do przecenienia. Ks. Bielerzewski nie miał wielkie­ go zacięcia budowlanego, zresztą to nie były czasy na rozbudowę kościo­ łów w Polsce. Zbudował jednak nową dzwonnicę. Był dobrym gospodarzem i co trzeba, dopilnował gospodarskim okiem. Bardziej można było w nim zobaczyć budowniczego królestwa Bożego w ludzkich duszach. I tu miał ogromne zasługi. Nie zaczął nigdy spotkania, za­ bawy z dziećmi, jeśli nie poprzedził ich modlitwą w kościele. Podobnie na zakończenie spotkania zawsze szedł z dziećmi do kościoła. Nie wysyłał ich samych – a teraz idźcie się pomodlić, bo ja muszę coś tam. On był na modli­ twie z nimi. I zawsze przy takiej okazji udzielał katechezy. Gdy nie było po­ gody, padał deszcz, dzieci bawiły się z proboszczem na plebanii w chowa­ nego. Nawet dziś, gdy formy duszpa­ sterstwa tak bardzo się różnią od tych z tamtych lat, niewielu proboszczów decyduje się na tak pojętą katechizację. Krótko mówiąc, w latach 1946–1952, gdy proboszczem w Brodach był ks. Ludwik Bielerzewski, dzieci bawiły się ze swoim duszpasterzem na plebanii, mimo że w świadomości wiernych to

Po krótkiej modlitwie, gdy wzrok przywykł mu do ciemności, ujrzał główny ołtarz, a w nim obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem na złotym tle. Ten sam wizerunek, o którym śnił w Gusen. czuł się szczególnie zobowiązany do przyjścia z pomocą tym, którzy stam­ tąd wrócili”. Ks. Ludwik został zapamiętany w Brodach jako niezwykle serdeczny i oddany parafianom duszpasterz. Miał zawsze czas dla ludzi. Dziś byśmy po­ wiedzieli: empatyczny. Tą duszpaster­ ską empatię wyrażała na przykład je­ go posługa wśród chorych, starszych parafian. Trzeba sobie uzmysłowić, że mówimy o czasach tuż po wojnie. Na wsi jest bieda, dzieci czekają na po­ wrót ojców z wojny, są wdowy, siero­ ty. Trwa walka z „kułakami”, wszelką indywidualną działalnością – mam tu

był budynek, do którego „zwykły czło­ wiek” raczej nie wchodził. „Ministrantów było wówczas pięćdziesięciu sześciu. Codziennie do Mszy św. służyło co najmniej dwudzies­tu czterech. Wśród nich byli chłopcy nie tylko z Brodów, ale także z innych wiosek. Przychodzi­ li na Mszę św., przemierzając często czterokilometrową drogę do kościoła. Nie dawałem tym chłopcom ani cze­ koladek, ani ciastek, niczego nie obie­ cywałem. Trzeba było jednak uznać ich gorliwość. W tajemnicy przygoto­ wywałem dla dwudziestu pięciu naj­ lepszych dwutygodniowy pobyt nad

morzem, i to w nie byle jakich warun­ kach, w Gdańsku – Oliwie”. Dziś nikogo nie dziwi, że ksiądz zabiera dzieciaki z parafii i idzie z nimi na pielgrzymkę, jedzie na wycieczkę czy wspólny wypoczynek. Takie relacje z wiernymi stały się normą. Ale jesz­ cze w czasach Karola Wojtyły wyjazd z młodzieżą na kajaki bardzo szokował. Ksiądz Ludwik instynktownie czuł, że dzieci i młodzież wymagają innego ro­ dzaju katechizacji niż dorośli. Taką dro­ gę ewangelizacji przyniósł nam dopiero Sobór Watykański II, a więc rok 1962. Postanowienia posoborowe nie mogły być zrealizowane z dnia na dzień. To był i jest długotrwały proces. Do dziś uczymy się nowego miejsca du­ chownych i zaangażowania ludzi świe­ ckich w Kościele. W tym kontekście dopiero widać, jak bardzo ks. Ludwik Bielerzewski wyprzedzał duszpastersko swoją epokę, i to o całe dekady. W Bro­ dach był tylko sześć lat. Dzięki temu jednak parafinie modlili się i wzrastali w wierze pod kierunkiem żarliwego i pobożnego, ale też nowoczesnego, w sensie form duszpasterskich, kapłana. Ks. abp Walenty Dymek dnia 2 czerwca 1952 roku przeniósł ks. Bie­ lerzewskiego stosownym dekretem do poznańskiej parafii pw. św. Michała Archanioła. Przyszedł czas pożegna­ nia. Na zdjęciach widać, z jaką czcią i miłością mieszkańcy Brodów żegnali swojego proboszcza. Ks. Ludwik naj­ pierw przechodzi, a później przejeżdża bryczką pomiędzy szpalerem ludzi i ro­ werów. Każdy rower został ozdobiony. Szprychy owinięto kolorową krepiną. Przyozdobiono też budynki. Coś pięk­ nego się kończy i coś nowego, niewia­ domego się rozpoczyna… – Księdza prałata Ludwika Bielerzewskiego znałem osobiście. Pamiętam nasze ostatnie spotkanie – był już wtedy wiekowym seniorem. Nie mam też żadnych wątpliwości, że ksiądz Bielerzewski jest świętym, jest zbawiony. Trzeba jednak zawsze pamiętać, że wyniesienie kogokolwiek na ołtarze jest wolą Pana Boga – podsumowuje swoje wspomnie­ nia ks. kan. Sławomir Grośty.

Na straży polskiej wolności Wolność stale trzeba zdobywać, nie można jej tylko posiadać. Przychodzi jako dar, a utrzymuje się poprzez zma­ ganie. Latami walczyliśmy o byt pań­ stwa polskiego. W walce tej trwali przy polskim społeczeństwie polscy księża. Walczyli z germanizacją i rusyfikacją, byli kapelanami powstańców, żołnierzy. Razem z wiernymi wtrącani do wię­ zień, wywożeni na Sybir, do obozów lub mordowani. Jednocześnie stanowili też centrum działań społecznych, oświa­ towych czy gospodarczych. Wspierali lub sami zakładali biblioteki, czytelnie, towarzystwa teatralne, śpiewacze, kółka rolnicze, spółdzielnie, banki kredyto­ wo-oszczędnościowe. W tym kontekś­ cie warto wspomnieć ks. Stanisława Maciaszka z Bukowca, ks. Mieczysława Chudzińskiego z Opalenicy czy no­ wotomyskiego proboszcza Stanisława Kuliszaka. O każdym z nich można by napisać osobny artykuł poświęcony ich patriotycznej postawie i często heroicz­ nej walce o zachowanie polskiej mowy, polskiego pacierza, polskich progów polskich domostw. Ksiądz prałat Ludwik Bielerzewski był jednym z tych kapłanów, którzy nie szczędzili wysiłków, aby realizować swoje powołanie tam, gdzie Pan Bóg ich posłał. Jako dyrektor księgarni św. Wojciecha, także jako człowiek pióra, zadbał, aby jego świadectwo wiary po­ zostało na kartach wydanych drukiem. Zaświadczył między innymi o mę­ czeńskiej śmierci ks. Włodzimierza Laskowskiego, którego beatyfikował wśród 108 męczenników II wojny świa­ towej papież Jan Paweł II w Warszawie, 13 czerwca 1999 roku. Ks. Ludwik Bie­ lerzewski spisał swoje wspomnienia. Publikacja pt. Ksiądz nie zostaje sam, której fragmenty wykorzystano rów­ nież w tym materiale, została wyda­ na w 1976 roku i odbiła się szerokim echem. Autor otrzymał przeszło 150 listów z podziękowaniami, m.in. od Stefana Kardynała Wyszyńskiego, Pry­ masa Polski. W tragicznych chwilach Pola­ cy zaw­sze zwracali się ku Bogu i pod skrzydła Kościoła. Tak było w poprzed­ nich wiekach, tak jest i teraz. Zasada: uderz w pasterza, a rozproszą się owce – niestety cały czas jest aktualna. Jed­ nak to właśnie księża formatu prałata Ludwika Bielerzewskiego, skromni ro­ botnicy w winnicy Pańskiej, zapewniają ciągłość chrześcijańskiej tożsamości Polski, stojąc tym samym na straży jej wolności. K


LUTY 2018 · KURIER WNET

5

P·O·L·S·K·A

Pielgrzymujemy dla Niepodległej!

Kazanie wygłoszone na 10 Patriotycznej Pielgrzymce Kibiców Jasna Góra, 13 stycznia 2018 roku ks. Jarosław Wąsowicz SDB

Niech będzie Pochwalony Jezus Chrystus! Dziesiąty już raz jako kibice stajemy u tronu Królowej Polski. Mamy przed oczyma drogę, którą wspólnie kroczyliśmy podczas ostat­ niej dekady. Chcemy dzisiaj podziękować Panu Bogu za to wszystko, czego dokonał w naszych sercach, za wszystkie inicjatywy, wo­ kół których środowisko kibicowskie w ostatnich latach się wspólnie gromadziło, mówiło jednym głosem.

W

iele nam się udało zmienić w nas sa­ mych i wokół nas, choć droga do dos­ konałości jest jeszcze długa. Kiedy za­ czynaliśmy nasze kibicowskie pielgrzy­ mowanie, inne było nasze środowisko, inna też była Polska. Jedno pozostało niezmienne: Bóg i ewangeliczne wska­ zania, które pozostawił nam po to, aby­ śmy umieli pokonywać wszystkie ży­ ciowe przeciwności, zwalczać grzech w nas samych, ale przede wszystkim patrzeć z nadzieją w przyszłość, że ra­ zem z Panem Jezusem wszystko może­ my w naszym życiu zmienić. Możemy nawiązać z Nim osobistą relację, bo On jest dla nas. Mówi o tym dzisiejsza ewangelia według św. Mateusza: „Gdy Jezus sie­ dział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało ra­ zem z Jezusem i Jego uczniami. By­ ło bowiem wielu, którzy szli za Nim. Niektórzy uczeni w Piśmie spośród faryzeuszów widząc, że je z grzeszni­ kami i celnikami, mówili do Jego ucz­ niów: «Czemu On je i pije z celnika­ mi i grzesznikami?» Jezus usłyszał to i rzekł do nich: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników»”. Tak, jesteśmy jak grzesznicy i cel­ nicy i pragniemy światła, uzdrowie­ nia, bożej miłości. Dlatego tu jesteśmy. Przez ostatnie dziesięć lat w czasie na­ szej pielgrzymiej wędrówki do ducho­ wej stolicy Polski wielokrotnie słyszeli­ śmy z ust współczesnych faryzeuszów i uczonych, że to nie miejsce dla nas. Pouczali wszystkich wokoło, kto może, a kto nie pielgrzymować do najświęt­ szego dla nas, Polaków, sanktuarium, cenzurowali kazania i wykłady. Nie

znali Chrystusa z dzisiejszej ewangelii. Modlimy się o światło poznania praw­ dziwego Zbawiciela również i dla nich. Dziękujemy dzisiaj Jezusowi za dziesięć lat naszego pielgrzymowania, za każdą naszą wspólną Eucharys­tię w tym wyjątkowym miejscu, gdzie

Jesteśmy jak grzesznicy i celnicy i pragniemy światła, uzdrowienia, bożej miłości. Dlatego tu jesteśmy. Przez ostatnie dziesięć lat w czasie naszej pielgrzymiej wędrówki do duchowej stolicy Polski wielokrotnie słyszeliśmy z ust współczesnych faryzeuszów i uczonych, że to nie miejsce dla nas. od wieków polskie serca modliły się w intencji naszej ukochanej Ojczyzny. Dziękujemy za to, że Pan Bóg tak bar­ dzo obficie objawiał się nam w swo­ im słowie, że stawał żywy pośród nas w swoim Ciele i Krwi, aby nas karmić pokarmem na życie wieczne. Dzięku­ jemy za każdą spowiedź świętą na tych pielgrzymkach, za każdy cud nawróce­ nia. Dziękuję Bogu za każdego z Was, za Wasze intencje, które przynosicie tu

na Jasną Górę, aby zawierzyć je Panu Bogu. W tym roku napłynęło ich tak wiele. Są wyrazem Waszej wiary w Boże Miłosierdzie. Dziękujemy wreszcie za wszyst­ kie dzieła, które tu, na pielgrzymce, się rodziły, za Akcję Testament, Żywy Różaniec Kibiców, za naszych roda­ ków na Kresach, którzy stali się dla nas w ostatnich latach darem, uczyli nas wiernej miłości do Boga i Ojczy­ zny, pomimo wielu przeciwności; za naszych drogich kombatantów, którzy także towarzyszą naszemu pielgrzy­ mowaniu; za tych wszystkich, którzy włączali się na naszych pielgrzymkach w wykłady, dyskusje panelowe, koncer­ ty i są promotorami naszej inicjatywy. Dziękujemy Panu Bogu za naszą dumną historię, w której tak bardzo konkretnie objawiała się na przestrzeni wieków Jego opatrzność nad naszym narodem i łaska Jego miłosierdzia.

Dla Niepodległej! Nasza jubileuszowa pielgrzymka przy­ była na Jasną Górę pod hasłem: „Dla Niepodległej!” Świętujemy setną rocz­ nicę roku 1918, w którym rozpoczęła się nasza niepodległość wymarzona i wymodlona przez pokolenia Pola­ ków. Niepodległość, której trzeba było bronić od jej zarania. Walka o grani­ ce II Rzeczypospolitej trwała przecież przez kolejne lata. Niepodległość, któ­ ra w 1939 roku została nam odebra­ na przez Niemcy i Związek Sowiecki, o którą trzeba było walczyć przez długie lata także po 1945 roku, kiedy wolny świat i ci, którzy wówczas decydowa­ li o jego losach, pozwolili na kolejne w historii zniewolenie Polski. Przywołujemy z dumą postaci narodowych bohaterów, dla których

Bóg – Honor – Ojczyzna to nie tylko hasło ze sztandarów, ale życiowe mot­ to, rzeczywistość, którą w zabieganiu o wolną Polskę mieli wyrytą w sercach. Od nich chcemy uczyć się miłości, od polskich rycerzy, żołnierzy I Rzeczy­ pospolitej, narodowych powstań, bu­ downiczych II Rzeczypospolitej, żoł­ nierzy walczących na wielu frontach II wojny światowej, Powstańców War­ szawskich, Żołnierzy Wyklętych i tych, którzy w latach lewicowej dyktatury po 1945 roku upominali się o wolną i niepodległą Polskę. Złożyliśmy w ostatnich wiekach wielką daninę męczeńskiej krwi za wolną Ojczyznę i świętą katolicką wia­ rę. Zwłaszcza w wieku XX, w którym Niemcy i Sowieci chcieli nas unice­ stwić jako naród. Kiedy w niemieckich obozach koncentracyjnych i rosyjskich łagrach ginęły miliony obywateli Rze­ czypospolitej, kiedy okupanci dokony­ wali masowych mordów na ludności cywilnej, kiedy na Kresach Rzeczypo­ spolitej ukraińscy nacjonaliści dokony­ wali zbrodni ludobójstwa, kiedy w ube­ ckich kazamatach katowano polskich bohaterów, niezłomnych walczących z sowiecką okupacją Polski po 1945 roku, żołnierzy Polskiego Państwa Pod­ ziemnego i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, niezłomnych duchownych, ludzi mordowanych przez rodzimych zdrajców wysługujących się obcym mo­ codawcom w okresie PRL. Krew naszych męczenników jest naszą siłą. Ona dała nam moc i siłę w walce przeciw totalitarnym ideolo­ giom. Pozwoliła się oprzeć fałszywym bożkom, których świat chce postawić w miejsce jedynego i prawdziwego Bo­ ga. Krew męczenników przynosi wciąż błogosławione owoce. To dzięki niej na­ dal trwamy przy naszej świętej wierze,

przy Kościele świętym i świętych sa­ kramentach, w których jest nasz Bóg. O krwi przelanej za Ojczyznę i wiarę nie możemy zapomnieć, bo to ofiara największa i najświętsza. Przy­ pomniał nam o tym święty Jan Paweł II w liście apostolskim Tertio Millennio

„Wolności nie otrzymuje się za darmo, wolność żąda ofiary. W czasie pokoju także wymaga cywilnego zaangażowania, ale pamiętać trzeba, że jest krucha, nie wolno myśleć, że będzie zawsze. Trzeba nieustannie być gotowym. Więc proszę Was: pilnujcie Polski!”. (gen. Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf ”) Adveniente, w którym wezwał epi­ skopaty całego świata do spisywania świadectw męczeństwa chrześcijan XX wieku, aby ich świadectwo nie zostało zapomniane.

Pilnujcie Polski! Trudno przy okazji naszej jubileuszo­ wej pielgrzymki w tym szczególnym

miejscu nie wspomnieć postaci świę­ tych patronów, którzy towarzyszą nam w naszej duchowej drodze po szlakach wiary i miłości do Ojczyzny. Święty Jan Paweł II, bł. ks. Jerzy Popiełuszko, bł. Poznańska Piątka, żołnierze Narodowej Organizacji Bojowej, wychowankowie salezjańscy z Poznania, Czcigodni Słu­ dzy Boży kard. August Hlond i kard. Stefan Wyszyński – to te postaci z naj­ nowszej historii Kościoła, które przez ostatnią dekadę swoją duchową spuś­ cizną inspirowali nasze pielgrzymkowe rozważania. Niech nas wciąż wspierają w dążeniu do przemiany serc, wypra­ szają potrzebne łaski, strzegą naszej wierności Bogu, strzegą Polski katolic­ kiej i niepodległej! Bo wolnej Polski trzeba strzec! To jest testament pokoleń walczących o naszą wolność! Zmarły przed rokiem gen. Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf ” – postać wyjątkowa, z którą kibice wie­ lokrotnie mogli się spotkać i wsłuchi­ wać w świadectwo tego człowieka, świadka miłości do Polski i świadka Bożego Miłosierdzia, który był przeko­ nany, że w ostatecznym rozrachunku najważniejsza dla człowieka jest blis­ kość jego relacji z Bogiem – w jednej ze swoich wypowiedzi zaznaczył: „Wol­ ności nie otrzymuje się za darmo, wol­ ność żąda ofiary. W czasie pokoju tak­ że wymaga cywilnego zaangażowania, ale pamiętać trzeba, że jest krucha, nie wolno myśleć, ze będzie zawsze. Trzeba nieustannie być gotowym. Więc proszę Was: pilnujcie Polski!”. Niech Bóg nadal nam błogosławi! Niech Błogosławi Polsce! Niech nasze wspólne pielgrzymowanie wciąż trwa, razem możemy naprawdę wiele zmie­ nić w nas samych i wokół nas. Niech się tak stanie. Pilnujcie Polski! Amen. K


KURIER WNET · LUTY 2018

6

M

oja młodsza siostra i ja wychowywałyśmy się w nieistniejącym już do­ mu dziecka prowadzo­ nym przez siostry urszulanki (szare) w Poznaniu na Chartowie (obecnie os. Rusa). Dom – z przeznaczeniem na sierociniec – ofiarowała siostrom pani Mroczkowska. Siostry podjęły to zobowiązanie, założyły dom dziecka i zajęły się opieką nad osieroconymi dziećmi. Trud ten pełniły przez lata z wielkim poświęceniem, oddaniem i miłością. Pamiętam ogromną życzli­ wość, z jaką odnosiły się do nas siostry – począwszy od siostry kierowniczki Józefy Więckowskiej poprzez siostry wychowawczynie: Ancillę Kujawską, Teresę Vogt, Rut Kurzankę, Adalbertę, Urszulę, siostrę pielęgniarkę Pawłę, aż po siostry kucharki Salomeę i Leonar­ dę, i siostry krawcowe – Elwirę i drugą, której imienia nie pamiętam. Zajmowa­ ła się nami także zawsze uśmiechnięta, cichutka siostra Blandyna Garczewska oraz wspaniała siostra Dolores Matu­ lajtis, z którą miałam kontakt nawet po założeniu przeze mnie rodziny. Była ona uczennicą Matki Urszuli Ledó­ chowskiej w Petersburgu, a potem jed­ ną z pierwszych zakonnic tego zgroma­ dzenia. Wszechstronnie uzdolniona, znała kilka języków (chyba siedem), grała na organach. To ona zdopingowa­ ła moje dzieci do nauki języków, ucząc je z dużym powodzeniem najpierw nie­ mieckiego, potem angielskiego. Do dziś przechowuję listy od siostry Dolores, pełne wskazówek dotyczących patriotycznego i religijnego wychowy­ wania dzieci w duchu miłoś­ci do Boga, Kościoła i Ojczyzny, inspirowane nauką Matki Urszuli Ledóchowskiej. Siostry ofiarnie poświęcały cały swój czas podopiecznym, od bardzo wczesnych godzin rannych do późnego wieczora. Gdy wychowanki szły spać, siostry zaglądały do każdej sypialni, sprawdzając, czy wszystko w porząd­ ku. Rano pilnowały, aby żadne dziec­ ko nie wyszło do szkoły bez śniadania i kanapek. Kontrolowały nasz ubiór, szczególnie jesienią i zimą – czy ubra­ nie dostosowałyśmy do temperatury na zewnątrz. Po powrocie dostawały­ śmy ciepły posiłek, nawet jeśli któraś się spóźniła przez dodatkowe zajęcia szkolne. Jeśli pora była późna, siostra wychodziła po nią na przystanek. Stawka dzienna na każde dziecko była jednakowa, bez względu na wiek. Nie pamiętam dokładnie, jaka to była suma, chyba około sześciu złotych – musiało starczyć na wyżywienie, ubiór, opiekę, leki. A mimo to zakonnice bar­ dzo starały się, abyśmy niczym nie róż­ niły się od innych dzieci w klasie. Same szyły nam sukienki, bluzki, płaszczyki. Dokarmiały nas owocami i warzywami z własnego ogrodu. Siostra Salomea

P·O·L·S·K·A z okazji Wielkanocy robiła dla nas cu­ krowe baranki, a z okazji Bożego Na­ rodzenia – gwiazdorki. Na Wielkanoc przychodził do nas zajączek, szukany często w formie podchodów. Zwiedza­ łyśmy wtedy okolicę, znajdując po dro­ dze dowcipne prezenty z pouczającym przesłaniem. Sam zajączek ukryty był w starannie utrzymanym wokół do­ mu parku. W dniu imienin każdej z nas pie­ czono specjalnie dla solenizantki pysz­

niespokojny 1961 rok. Już wcześniej wyczuwałyśmy niepokój sióstr, ale nie wtajemniczały nas one w żadne szcze­ góły. I nagle któregoś dnia po powrocie ze szkoły nie zastałyśmy sióstr, tylko personel świecki. Nasze życie zmieni­ ło się diametralnie, od opieki począw­ szy, a na jedzeniu kończąc. Ale przede wszystkim zaczęła się ideologiczna ty­ rania. Wychowawcy byli młodzi, nie­ doświadczeni pedagogicznie, ale za to gorliwi w głoszeniu lewicowej ideologii.

15.00. Sama często kończyłam zajęcia wieczorem i jedynym moim posiłkiem był poranny, wydzielony chleb. Byłam wtedy w klasie maturalnej technikum chemicznego. Dobrze pamiętam tamtą bezsilność i zwyczajny głód. Ze wzglę­ du na moją anemię, zainteresowała się mną moja szkolna wychowawczyni i odtąd obiady jadłam u niej w domu. Nie wiem, czy bez tej pomocy mogła­ bym przystąpić do matury. Duży problem i bałagan powstał

Do napisania tych wspomnień skłoniła mnie tocząca się od kilku lat dyskusja na temat zwrotu majątku kościelnego, pełna nienawiści, przekłamań, złej woli i po prostu braku wiedzy. W jaki sposób odbierano ten majątek? Byłam tego świadkiem.

„Wspomnienia z lat 1950–1962” Mirosława Jagodzińska-Podemska ( Jagoda)

ne ciasto, wręczano prezent, potem her­ bata, jedzenie słodyczy i miła zabawa. A czasie karnawału siostry smażyły dla nas piękne i pyszne „róże karnawało­ we”. Pamiętam też winobranie, które z uwagi na brzydką pogodę odbywało się w świetlicy. Winogrona na sznu­ reczkach zwisały z sufitu, a zdobycie kiści wywoływało salwy śmiechu i ra­ dości z trofeum. Siostry dbały o nasze zdrowie, często miałyśmy badania lekarskie, a w czasie choroby czuwały w dzień i w noc, podawały leki, picie, zmienia­ ły koszule. A gdy któraś ze starszych dziewczynek chciała jeszcze przed lek­ cjami się pouczyć, siostra ją budziła, cichutko, by reszta mogła jeszcze spać. Zakonnice bardzo dbały o nasz rozwój intelektualny i duchowy. Cho­ dziłyśmy do teatru, brałyśmy udział w licznych konkursach, np. na temat kultury, architektury, historii czy geo­ grafii. Korzystało się wtedy z biblioteki miejskiej, ale także z dużej biblioteki zgromadzenia. Miałyśmy też regular­ ne, choć dobrowolne spotkania bib­ lijne oraz formacyjne w duchu nauki Kościoła. W niedzielne popołudnia, zwłaszcza jesienią i zimą, oglądałyśmy filmy wyświetlane w świetlicy przez ks. Edwarda Pospiesznego. Nasze spokojne i – jak na tamte czasy – bezpieczne życie przerwano nagle i niespodziewanie. Nadszedł

Wyśmiewali się z naszych uczuć religij­ nych, drwili z Boga, Kościoła, ośmie­ szali nasze kochane siostry. W nie­ dzielne przedpołudnia organizowano obowiązkowe zajęcia, tylko dlatego, żeby uniemożliwić nam uczestnictwo w Mszy św.; wieczorne nabożeństwa zaś były wtedy rzadkością. Moja siostra doświadczyła na własnej skórze szykan nowych wychowawców. Otóż w którąś niedzielę poszła na Mszę św. do kaplicy, a po powrocie czekała na nią kara: my­ cie w nocy schodów w dwupiętrowym

za przyczyną naszej odzieży. Dawniej siostry utrzymywały system oznacza­ nia półek przydzielonym numerkiem i każda wiedziała, co jest jej. Teraz, je­ śli którejś czegoś brakowało, wycho­ wawcy brali to, co wpadło im akurat w ręce. Nie miałyśmy swojej własności, wszystko mogło być wspólne. W ten sposób straciłam półbuty i nie miałam w czym chodzić. Poza trudnym bytem miałyśmy świadomość, że nie tylko my przeży­ wamy silny stres na skutek „przeję­

Około sześciu zł musiało starczyć na wyżywienie, ubiór, opiekę, leki. Mimo to zakonnice bardzo starały się, abyśmy niczym nie różniły się od innych dzieci w klasie. Same szyły sukienki, bluzki, płaszczyki. Dokarmiały nas owocami i warzywami z własnego ogrodu. budynku. Usłyszała też, że nie zasługuje nawet na kopnięcie. Stawka dzienna na dziecko wpraw­ dzie wzrosła, ale poziom naszego ży­ cia wyraźnie się obniżył. Na śniadanie wydzielano kromki chleba bez wzglę­ du na wiek. Nikogo nie obchodziło, czy wychowanka zje śniadanie, czy ma kanapki do szkoły, nawet wtedy, gdy szła na późniejszą godzinę i wracała wieczorem. Obiad na nią nie czekał, bo kucharka kończyła pracę o godz.

30 godzin Małgorzata Szewczyk

cia” domu przez władze świeckie, z po­ gwałceniem woli ofiarodawczyni. Nasze siost­r y pozbawiono własności, mało tego, nie mogły znaleźć pracy, bo nie wolno było ich nigdzie zatrudniać. Nie­ które z nich podejmowały z koniecz­ ności sezonowe ciężkie prace fizyczne. Po zdaniu matury w 1962 roku z ulgą odeszłam z Państwowego (!) Do­ mu Dziecka w Poznaniu-Chartowie. W moich wspomnieniach Dom Sióstr pozostał jako pełen miłości, ciepła,

serdeczności, bezpieczeństwa, a także niezwykłej czystości, z lśniącymi pod­ łogami, no i pięknym napisem w holu: „Wszedłeś do siebie – uśmiechnij się‘’. Chciałabym wszystkim Siostrom serdecznie podziękować za wszelkie Dobro wyświadczone nam, wycho­ wankom: żyjącym ucałować ręce, a dla zmarłych prosić dobrego Boga o wiecz­ ną radość w niebie. W tym samym roku byłam też mi­ mowolnym świadkiem – jako gość na wakacjach – odbierania siostrom ur­ szulankom prowadzonej przez nie od 40 lat szkoły gospodarczej w Pniewach. Nastąpił dla mnie trudny okres, bowiem nikogo nie interesowało, gdzie mam mieszkać po opuszczeniu domu dziecka. Na szczęście znaleźli się do­ brzy ludzie, którzy mi bardzo pomogli. Ktoś nawet anonimowo podarował mi materiał na sukienkę na bal maturalny, a latem jedna z sióstr zaprosiła mnie do Pniew. Nadszedł dzień 20 lipca 1962 ro­ ku, kiedy to w godzinach porannych zjawili się u sióstr cywilni mężczyźni. Wszystkie bramy zostały zamknięte i postawiono przy nich uzbrojonych milicjantów. Nikt nie mógł wyjść poza teren, nikt nie mógł też wejść, wszystkie drzwi zostały zapieczętowane. Nawet nie pozwolono nam zabrać osobistych rzeczy, kazano nam wyjść z budynku szkoły, siadłyśmy więc na stopniach schodów. Dopiero po trwającej do wieczora inwentaryzacji pozwolono nam wejść – pod kontrolą „panów” – po swoje rzeczy. Stres był duży, nie wiedziałyśmy, co będzie dalej, pako­ wałam się krótko, więc z tego wszyst­ kiego nie wzięłam swoich przyborów toaletowych i koszuli nocnej. Nigdy ich nie odzyskałam. W całkowitych ciemnościach podstawiono autobus, który wywiózł nas do centrum Pniew. Tam, zostawione same sobie, bez moż­ liwości dalszego transportu, niepewne dalszego losu, nie wiedziałyśmy, co ro­ bić. Na szczęście na nocleg przygarnęli nas mieszkańcy Pniew. Tych przeżyć – uzbrojona milicja, długie siedzenie na schodach przed szkołą, noc, autobus w nieznane, nocleg u obcych ludzi – do końca życia nie zapomnę, mimo upływu 50 lat. Dopiero później, z książek, np. Obrazki nie tylko z Pniew, dowiedzia­ łam się, że owymi mężczyznami w cy­ wilu byli przedstawiciele urzędów – ku­ ratorium oświaty, wydziału ds. wyznań itp. Wręczyli oni pismo „Obywatelce Przełożonej Zgromadzenia SS Urszula­ nek SJK w Pniewach”, zawiadamiające, że „na najbliższy rok szkolny 1962/1963 nie zatwierdza się ob. Krystyny Win­ nickiej na stanowisko dyrektora Pry­ watnego Technikum Gospodarczego i Prywatnej Zasadniczej Szkoły Go­ spodarczej”, zaś samo Technikum ulega

zamknięciu. Decyzji nadaje się „rygor natychmiastowej wykonalności”. Tak wyglądało odebranie siostrom szkoły. A przecież ośrodek urszulań­ ski w Pniewach – jak opisuje Matka Urszula Ledóchowska w zapiskach­ -pamiętniku Byłam tylko pionkiem na szachownicy – ma swoją niezwykle ciekawą i długą historię. Otóż w 1915 roku Komitet Pomocy Ofiarom Woj­ ny w Polsce, założony w szwajcarskim Vevey przez Henryka Sienkiewicza, Ignacego Paderewskiego i Antoniego Osuchowskiego, zwrócił się z proś­ bą do Matki Urszuli Ledóchowskiej o współpracę. W tym czasie wygłaszała ona odczyty o Polsce w Szwecji i Da­ nii, w szwedzkiej gazecie opublikowała odezwę w sprawie pomocy dla naszego

Czy zwrot niewielkiej przecież części zagrabio­ nego majątku kościel­ nego może zrekompen­ sować tamte krzywdy i niesprawiedliwości? Dodajmy – majątku po­ chodzącego z darowizn, spadków i dobrowol­ nych ofiar? kraju, a w 1917 roku założyła w Danii ochronkę dla sierot po polskich emi­ grantach. Ludzie nie skąpili datków, np. podczas przedstawień z udziałem sierot, ofiarnych darczyńców przyby­ wało. Konsul Stalt-Nielson, norweski armator i filantrop, podarował Matce Urszuli 20 tysięcy koron z uwagą, by przestała jeździć z wykładami, bo wi­ dać, że jest bardzo zmęczona. Potem dołożył jeszcze 10 tys. koron. Dnia 11 lutego 1920 roku Matka Urszula kupiła posiadłość w Pniewach, zaś na cześć darczyńcy dom nazwano Zakładem św. Olafa, patrona Norwegii. W sierpniu pierwsza grupa sióstr wraz z sierotami przyjechała do Pniew, zaś 23 września została otwarta szkoła go­ spodarcza. W 1962 roku, po tylu latach funkcjonowania szkoły, po wychowa­ niu wielu pokoleń w duchu szacunku do Ojczyzny, ludzi, Kościoła, to wielkie dzieło Matki Urszuli Ledóchowskiej zostało odebrane jednym dekretem, w brutalny, nieludzki sposób. Czy zwrot – w dobie dzisiejszej – niewielkiej przecież części zagra­ bionego majątku kościelnego może zrekompensować tamte krzywdy i nie­ sprawiedliwości? Dodajmy – majątku pochodzącego z darowizn, spadków i dobrowolnych ofiar? Chcę wierzyć, nawet wbrew faktom, że wrzawa wo­ kół tej sprawy pochodzi z niewiedzy, z braku znajomości najnowszej historii Polski. Stąd moje świadectwo. K

Korona królów – ukoronowanie zmian w mediach publicznych Michał Bąkowski

Tyle trwała akcja ratunkowa na Nanga Parbat (8126 m), jednym z najbardziej Prezes Kurski postawił sobie i swojej ekipie ambitne cele, które mimo wielu wymagających ośmiotysięczników, w spektakularny sposób przeprowadzona trudności i ograniczeń są realizowane. Nowy serial Telewizji Polskiej Korona króprzez Polaków, uczestników narodowej wyprawy na K2. lów, abstrahując od poziomu wykonania i dopracowania, jest niewątpliwie pożądaną pozycją w ofercie skierowanej do polskiego społeczeństwa.

K

iedy świat obiegła informacja o tym, że dwoje himalaistów, Francuzka Elisabeth Revol i Po­ lak Tomasz Mackiewicz utknęli na „Nagiej Górze” na wysokości ok. 7200 m, nikomu chyba nie przyszło do głowy, że w obozie pod K2 zapadnie decyzja o podjęciu akcji ratunkowej. Szacowano, że dotarcie do Francuzki, która znajdowa­ ła się na ok. 6700 m, zajmie 15 godzin. Revol udało się sprowadzić będącego w bardzo złym stanie zdrowotnym Ma­ ckiewicza do obozu na wysokości ok. 7200 m. Aby uratować Polaka, potrzebne byłyby kolejne godziny… Ekipa polskich himalaistów, prze­ transportowana helikopterami, do­ tarła w okolice pierwszego obozu na Nanga Parbat pod wieczór 27 stycznia. Mimo zapadających ciemności, w nie­ zwykle trudnych warunkach pogo­ dowych, Adam Bielecki i Denis Urub­ ko rozpoczęli wejście. Około godziny 2 w nocy miejscowego czasu, po zale­ dwie 8 godzinach wspinaczki spotka­ li schodzącą z góry Revol. Następnie w końcowym odcinku, wspólnie z Jaro­ sławem Botorem i Piotrem Tomalą ewa­ kuowali francuską alpinistkę do obozu

pierwszego na 4850 m. Z uwagi na pogar­ szającą się pogodę nie zdołano dotrzeć do Mackiewicza. „ Jestem zmęczony, ale bardzo szczęśliwy (...). Przykro mi, ale nie mie­ liśmy żadnych szans pomóc Tomkowi”

Polscy himalaiści dali z siebie wszystko, a nawet więcej. Niezależnie od tego, jak potoczą się losy narodowej wyprawy na K2, już dziś zapisali się w historii nie tylko światowego alpinizmu. – napisał w mediach społecznościo­ wych Adam Bielecki. Żal mieszał się ze smutkiem. Można jednak przypuszczać, że gdyby nie brawurowa akcja ewaku­ acyjna, gdyby nie ten czas, ten sprzęt,

a przede wszystkim „ci ludzie”, Revol być może również by nie przeżyła. „Bezprecedensowa nocna wspinacz­ ka”; „niebezpieczna wyprawa”; „wyczyn polskich bohaterów w niemożliwych wa­ runkach”, akcja ratunkowa, która „zmieni­ ła historię himalaizmu”; „nikt wcześniej nie dokonał takiego wejścia”; „to historia prawdziwych ludzi”… – to tylko niektóre z komentarzy pojawiających się w świa­ towych mediach. Żadne słowa nie odda­ dzą odwagi, hartu ducha i poświęcenia polskich himalaistów. Gdyby ich zapytać o ocenę akcji, odpowiedzieliby pewnie, że w tej sytuacji to była normalna rzecz. Ich postawa może być wyrzutem sumienia dla nas, żyjących tu, „na ni­ zinach”. Jak często brakuje nam cnoty męstwa, by podjąć wezwanie płynące z faktu bycia człowiekiem, gdy dziew­ czyna zaczepiana jest przez rozwydrzo­ nych wyrostków, gdy na naszych oczach na ulicy popychają starszego mężczy­ znę albo biją chłopaka na przystanku. Polscy himalaiści dali z siebie wszyst­ ko, a nawet więcej. Niezależnie od tego, jak potoczą się losy narodowej wyprawy na K2, już dziś zapisali się w historii nie tylko światowego alpinizmu. K

W

chodząca do ramówki TVP1 od stycznia, pro­ pozycja TVP wywołała olbrzymie poruszenie w polskim społeczeństwie. Jak zwykle debata na temat Korony królów szybko się spolaryzowała. Media zostały zalane memami i uszczypliwymi komentarzami przeciwników produkcji. Myślę, że w przypadku tego pols­ kiego serialu historycznego już od początku pojawiły się błędy PR-owe, ponieważ produkcja przez cały czas była nazywana „polską Grą o tron”. To porównanie do światowego hitu niepotrzebnie rozbudziło wyobraź­ nię widzów. Było oczywiste, że twór­ cy polskiego serialu nie będą mieli możliwości ani finansowych, ani tech­ nicznych chociażby w małym stopniu porównywalnych do amerykańskiej produkcji. Po premierze Korony królów po­ jawiło się wiele negatywnych komen­ tarzy dotyczących wierności prawdzie historycznej, zbyt nowoczesnych ma­ teriałów wykorzystanych do pro­ dukcji kostiumów, nieciekawych scen

walk itd. Całkowicie rozumiem, że widzów przyzwyczajonych do efek­ tów specjalnych i dynamicznych scen kina amerykańskiego nie zadowalają kiepskie sceny walki zaprezentowane w polskim serialu. Jednakże musimy ciągle pamiętać, że ta produkcja nie miała zbyt dużego wsparcia finanso­ wego. Z resztą argumentów ciężko się zgodzić. Moim zdaniem ideą przewodnią Korony królów jest zainteresowanie naszego narodu własną historią i po­ przez to budowanie zbiorowej dumy. To, że produkcja nie do końca trzy­ ma się prawdy historycznej? A czy np. Amerykanie, Rosjanie lub Brytyjczycy są sprawiedliwi przy swoich filmach czy serialach? Nie. Przedstawiają hi­ storię w sposób dla siebie wygodny i nawet własne błędy starają się wy­ gładzać i pokazywać ich pozytywne skutki. Zabieg ten został znakomicie wykorzystany w filmie Dunkierka. Idąc dalej tokiem rozumowania poszuki­ waczy błędów w polskiej produkcji, należałoby skarcić za stroje i mate­ riały, z jakich je wykonano, chociażby

producentów Królestwa Niebieskiego czy Bravehearta. Osobiście cieszy mnie trend, który jest aktualnie obecny w ofercie rozryw­ kowo-edukacyjnej Telewizji Polskiej: duża ilość spektakli Teatru Telewizji, zakupienie praw do transmisji wielu wy­ darzeń sportowych różnych dyscyplin i, w końcu, wyprodukowanie wcześniej wspomnianej Korony królów. Myślę, że należy dać szansę serialowej ekipie na wprowadzenie zmian, które uatrakcyj­ nią przekaz, i mieć na uwadze finanse oraz możliwości, jakimi dysponują. Tak naprawdę w większości przy­ padków spór ma podłoże czysto poli­ tyczne. I tutaj nie możemy zapominać, że za poprzednich rządów nie było nawet planów o takiej charakterystyce, a np. producenci filmu Historia Roja z powodów personalnych przetaso­ wań w TVP mieli olbrzymie proble­ my z doprowadzeniem produkcji do szczęśliwego finału. Dlatego mocno trzymam kciuki za powodzenie Korony królów i czekam na kolejne produkcje, bo naród nasz wielkich postaci wydał mnóstwo. K


LUTY 2018 · KURIER WNET

7

P·O·L·S·K·A

Fake newsy stały się codziennością współczesnego dziennikarstwa. Zadomowiły się w nim tak mocno, że stały się nawet tematem tegorocznego orędzia Ojca Świętego Franciszka na 52. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu. Nosi ono tytuł „Prawda was wyzwoli” ( J 8, 32). Fake news a dziennikarstwo pokoju i zostało ogłoszone w dniu liturgicznego wspomnienia św. Franciszka Saleze­ go, 24 stycznia w Watykanie. Czym są fake newsy i co nam o nich mówi Papież?

„Prawda was wyzwoli” ( J 8, 32)

Fake news

a dziennikarstwo pokoju

Orędzie Ojca Świętego Franciszka na 52. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu Drodzy Bracia i Siostry!

W

Bożym zamyśle ludz­ ka komunikacja jest istotnym sposobem, aby żyć w komunii. Istota ludzka, będąca obrazem i po­ dobieństwem Stwórcy, zdolna jest do wyrażania i dzielenia się tym, co praw­ dziwe, dobre, piękne. Potrafi opowie­ dzieć o swoim doświadczeniu i świecie oraz budować w ten sposób pamięć i zrozumienie wydarzeń. Ale człowiek, jeśli podąża za swoim zarozumiałym egoizmem, może również w sposób wypaczony wykorzystywać zdolność komunikacji, jak to ukazują od same­ go początku wydarzenia biblijne Kaina i Abla oraz wieży Babel (por. Rdz 4,1– 16; 11,1–9). Wypaczenie prawdy jest typowym objawem tego zakłócenia, za­ równo na płaszczyźnie indywidualnej, jak i zbiorowej. Natomiast dochowując wierności logice Boga, komunikacja staje się miejscem wyrażania własnej odpowiedzialności w poszukiwaniu prawdy i budowaniu dobra. Dzisiaj, w sytuacji coraz szybszej komunika­ cji oraz w obrębie systemu cyfrowego, jesteśmy świadkami zjawiska „fałszy­ wych wiadomości”, tak zwanych fake newsów: zachęca nas ono do refleksji i zasugerowało mi poświęcenie tego orędzia tematowi prawdy, podobnie jak to uczynili już wiele razy moi poprzed­ nicy, począwszy od Pawła VI (por. Orę­ dzie 1972: Środki masowego przekazu w służbie prawdy). Chciałbym w ten sposób przyczynić się do wspólnego starania o zapobieganie rozpowszech­ nianiu fałszywych wiadomości oraz do odkrycia na nowo wartości zawo­ du dziennikarskiego, a także osobistej odpowiedzialności wszystkich za prze­ kazywanie prawdy.

Co jest fałszywe w „fałszywych wiadomościach”? 'Fake news' to termin omawiany i przedmiot debaty. Zasadniczo doty­ czy dezinformacji rozpowszechnianej w internecie lub w mediach tradycyj­ nych. Wyrażenie to odnosi się zatem do bezpodstawnej informacji, opartej na nieistniejących lub zniekształconych danych i zmierzającej do oszukania, a nawet manipulowania czytelnikiem. Ich rozpowszechnianie może odpowia­ dać pożądanym celom, wpływać na de­ cyzje polityczne i sprzyjać korzyściom ekonomicznym. Skuteczność fake newsów wynika przede wszystkim z ich charakteru mi­ metycznego, to jest zdolności, by wyda­ wały się prawdopodobnymi. Po drugie, wiadomości te, fałszywe, ale prawdo­ podobne, są podchwytliwe, w tym sen­ sie, że potrafią przyciągać uwagę adre­ satów, opierając się na stereotypach i uprzedzeniach rozpowszechnionych w strukturze społecznej, wykorzystując emocje, które można łatwo i niezwłocz­ nie rozbudzić, takie jak lęk, pogarda, gniew i frustracja. Ich rozpowszech­ nienie może liczyć na manipulacyjne wykorzystywanie sieci społecznościo­ wych oraz logiki, która gwarantuje im funkcjonowanie: w ten sposób treści, chociaż pozbawione podstaw, zyskują taką widzialność, że nawet wiarygod­ nym zaprzeczeniom z trudem udaje się zredukować ich szkody. Trudność ujawnienia i wykorze­ nienia fake newsów spowodowana jest też faktem, że ludzie często wchodzą w interakcje w obrębie jednorodnych

i nieprzeniknionych dla innych pers­ pektyw i opinii środowisk cyfrowych. Wynikiem tej logiki dezinformacji jest to, że zamiast zdrowej konfrontacji z in­ nymi źródłami informacji, co mogłoby pozytywnie podać w wątpliwość uprze­ dzenia i otworzyć na konst­ruktywny dialog, grozi nam stanie się mimowol­ nymi sprawcami rozpowszechniania opinii stronniczych i nieuzasadnio­ nych. Dramat dezinformacji polega na dyskredytowaniu drugiego, przed­ stawianiu go jako wroga, aż po demo­ nizację, która może podżegać do kon­ fliktów. Informacje fałszywe ujawniają w ten sposób obecność postaw, które są jednocześnie nietolerancyjne i prze­ wrażliwione, z jedynym skutkiem, że arogancja i nienawiść mogą się rozprze­ strzeniać. Do tego ostatecznie prowadzi kłamstwo.

Jak je możemy rozpoznać? Nikt z nas nie może zwalniać się z od­ powiedzialności za przeciwdziałanie tym fałszerstwom. Nie jest to zadanie łatwe, ponieważ dezinformacja często opiera się na zróżnicowanym dyskur­ sie, umyślnie pokrętnym i subtelnie wprowadzającym w błąd, a czasami wykorzystującym wyrafinowane me­ chanizmy. Dlatego też bardzo godne pochwały są inicjatywy edukacyjne, które pozwalają nauczyć się, jak czy­ tać i oceniać kontekst komunikacyj­ ny, ucząc, by nie być nieświadomy­ mi propagatorami dezinformacji, ale przyczyniać się do jej odkrycia. Rów­ nie godne pochwały są inicjatywy in­ stytucjonalne i prawne, starające się określić regulac­je mające na celu po­ wstrzymywanie tego zjawiska, a także podejmowane przez firmy technolo­ giczne i medialne, służące określeniu nowych kryteriów dla weryfikacji toż­ samości jednostek, które kryją się za milionami profili cyfrowych. Ale zapobieganie i wskazanie me­ chanizmów dezinformacji wymaga również głębokiego i starannego ro­ zeznania. Trzeba bowiem zdemaskować to, co można określić jako „logikę wę­ ża”, zdolnego wszędzie do maskowania się i ukąszenia. Jest to strategia stosowa­ na przez węża „podstępnego”, o którym mowa w Księdze Rodzaju, a który u za­ rania ludzkości stał się twórcą pierw­ szego „fake newsa” (por. Rdz 3,1-15). Doprowadził on do tragicznych kon­ sekwencji grzechu, którego wynikiem było następnie pierwsze bratobójstwo (por. Rdz 4), a także inne niezliczone formy zła przeciwko Bogu, bliźniemu, społeczeństwu i stworzeniu. Strategią tego sprytnego „ojca kłamstwa” (J 8, 44) jest właśnie mimesis, pełzające i nie­ bezpieczne uwodzenie, które znajduje drogę w sercu człowieka poprzez fał­ szywe i kuszące argumentacje. W opisie grzechu pierworodnego kusiciel podchodzi do kobiety, udając przyjaciela zainteresowanego jej do­ brem, i zaczyna swoją mowę od stwier­ dzenia prawdziwego, ale tylko częścio­ wo: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie jedzcie owoców ze wszystkich drzew tego ogrodu?” (Rdz 3, 1). W isto­ cie to, co Bóg powiedział Adamowi, nie było zakazem jedzenia z wszystkich drzew, lecz tylko z jednego: „Z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść” (Rdz 2, 17). Kobieta, odpowiadając, wyjaśniła to wężowi, ale dała się ocza­ rować jego prowokacji: „O owocach

z drzewa, które jest w środku ogrodu, Bóg powiedział: Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli” (Rdz 3,2). Ta odpowiedź wie coś o legalizmie i pesymizmie: na­ dając wiarygodność fałszerzowi, dając się oczarować jego ustawieniu faktów, kobieta zostaje sprowadzona na ma­ nowce. Zatem najpierw zwraca uwagę na jego zapewnienie: „Na pewno nie umrzecie!” (w. 4). Następnie dekonstrukcja kusi­ ciela nabiera pozorów wiarygodnoś­ ci: „Wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (w. 5). Wreszcie dochodzimy do pod­ ważenia ojcowskiego zalecenia Boga, które zmierzało ku dobru, aby pójść za uwodzicielską pokusą nieprzyjaciela. „Niewiasta spostrzegła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu i że owoce tego drzewa nadają się do zdobycia wie­ dzy” (w. 6).

napisał coś niezwykłego w tym wzglę­ dzie: „Ten, kto łże przed samym sobą i słucha własnych łgarstw, doprowa­ dza się do tego, że już żadnej prawdy ni w sobie, ni wokół siebie nie znaj­ duje i traci w końcu szacunek do sie­ bie i do innych. Nie szanując nikogo, kochać przestaje, a żeby, nie znając miłości, zająć się czymś i rozerwać, oddaje się żądzom i prymitywnym rozkoszom i osiąga stan całkowi­ tego zbydlęcenia w rozpuście swej, a wszystko to z łgarstwa względem innych ludzi i samego siebie” (Bracia Karamazow, II, 2). Jak się zatem bronić? Najbardziej radykalne antidotum na wirus fałszu, to dać się oczyścić przez prawdę. W wizji chrześcijańskiej prawda nie jest wyłącznie rzeczywistością pojęcio­ wą, która dotyczy osądu rzeczy, okre­ ślając je jako prawdziwe lub fałszywe. Prawda to nie tylko wydobywanie na światło rzeczy mrocznych, „odsłania­ nie rzeczywistości”, jak to określa sta­

Fake news stają się często wirusowe, to znaczy rozprzestrzeniają się w szybki i trudny do powstrzymania sposób, nie ze względu na logikę dzielenia się, która charakteryzuje media społecznościowe, ile raczej ze względu na ich oparcie w nienasyconej chciwości, która łatwo rozpala się w człowieku (…) wychowywanie do prawdy oznacza wychowywanie do rozeznawania, do oceniania i rozważania pragnień i skłonności, które poruszają nas, abyśmy nie byli pozbawieni dobra, „łapiąc się” na każdą pokusę. Ten biblijny epizod ujawnia zatem istotny dla naszego dyskursu fakt: żad­ na dezinformacja nie jest nieszkodliwa; wręcz przeciwnie, ufanie temu, co fał­ szywe, powoduje szkodliwe następstwa. Nawet pozornie niewielkie zniekształ­ cenie prawdy może mieć groźne skutki. W grę wchodzi bowiem nasza chci­ wość. Fake newsy stają się często wiru­ sowe, to znaczy rozprzestrzeniają się w szybki i trudny do powstrzymania sposób, nie ze względu na logikę dzie­ lenia się, która charakteryzuje media społecznościowe, ile raczej ze względu na ich oparcie w nienasyconej chciwoś­ ci, która łatwo rozpala się w człowieku. Same ekonomiczne i oportunistyczne motywacje dezinformacji mają swoje korzenie w żądzy władzy, posiadania i używania życia, która w ostatecznym rachunku czyni nas ofiarami oszustwa znacznie bardziej tragicznego niż każ­ dy jego pojedynczy przejaw: zła, które przechodzi od fałszu do fałszu, aby nam skraść wolność serca. Właśnie dlatego wychowywanie do prawdy oznacza wy­ chowywanie do rozeznawania, do oce­ niania i rozważania pragnień i skłon­ ności, które poruszają nas, abyśmy nie byli pozbawieni dobra, „łapiąc się” na każdą pokusę.

„Prawda was wyzwoli” ( J 8,32) Ciągłe skażenie oszukańczym języ­ kiem kończy się bowiem zaciemnie­ niem wnętrza człowieka. Dostojewski

rożytny grecki termin ‘aletheia’ (od a-lethès, ‘nie ukryte’); prawda prowa­ dzi do myślenia. Prawda ma związek z całym życiem. W Biblii niesie ona ze sobą zna­ czenie wsparcia, solidności, zaufania, jak sugeruje to rdzeń „aman”, z którego pochodzi również liturgiczne 'Amen'. Prawdą jest to, na czym można się oprzeć, aby nie upaść. W tym sensie relacyjnym, jedynym prawdziwie wia­ rygodnym i godnym zaufania, na któ­ rego można liczyć, czyli „prawdziwym”, jest Bóg żyjący. Oto stwierdzenie Jezu­ sa: „Ja jestem prawdą” (J 14, 6). Zatem człowiek znajduje i odkrywa na nowo prawdę, kiedy doświadcza jej w sobie jako wierność i niezawodność tego, kto go kocha. Tylko to wyzwala człowieka: „Prawda was wyzwoli” (J 8, 32). Wyzwolenie z fałszu i poszuki­ wanie relacji: oto dwa składniki, któ­ rych nie może zabraknąć, aby nasze słowa i nasze gesty były prawdziwe, autentyczne i wiarygodne. Aby roz­ poznać prawdę, należy przemyśleć to, co wspiera jedność i promuje dobro, a także to, co – przeciwnie – zmierza do izolowania, dzielenia i przeciwsta­ wiania jednych drugim. Nie zyskuje się zatem rzeczywiście prawdy, gdy jest narzucona jako coś zewnętrznego i bez­ osobowego; wypływa ona natomiast ze swobodnych relacji między ludźmi, we wzajemnym wysłuchaniu siebie. Co więcej, nigdy nie przestajemy szu­ kać prawdy, ponieważ coś fałszywego może zawsze się wkraść, nawet kiedy mówimy rzeczy prawdziwe.

Bezsprzeczny argument może rze­ czywiście opierać się na niezaprzeczal­ nych faktach, ale jeśli jest używany do zranienia drugiego i zdyskredytowa­ nia go w oczach innych, niezależnie od tego, jak bardzo wydawałoby się to słuszne, nie ma w sobie prawdy. Prawdę sformułowań możemy roz­ poznać po owocach: czy budzą pole­ mikę, podżegają do podziałów, tchną rezygnację lub – przeciwnie – prowa­ dzą do świadomej i dojrzałej refleksji, konstruktywnego dialogu, do poży­ tecznej działalności.

Pokój jest wiadomością prawdziwą Najlepszym antidotum na fałsz nie są strategie, ale ludzie: osoby wolne od chciwości, które są gotowe do wysłu­ chania i poprzez trud szczerego dia­ logu pozwalają wyłonić się prawdzie; osoby pociągnięte dobrem, biorące na siebie odpowiedzialność za używanie języka. Jeśli drogą wyjścia z rozprze­ strzeniania się dezinformacji jest od­ powiedzialność, to szczególnie zaan­ gażowany jest ten, kto z urzędu jest zobowiązany do bycia odpowiedzial­ nym za informowanie, czyli dzienni­ karz, strażnik wiadomości. We współ­ czesnym świecie nie tylko wykonuje on pracę, ale prawdziwą i w pełnym tego słowa znaczeniu misję. W szale wieści i wirze gorących tematów jego zadaniem jest przypomi­ nanie, że w centrum wiadomości nie jest szybkość w jej nadaniu i wpływ na odbiorców, ale osoby. Informowanie to formowanie i ma ono coś wspólnego z życiem ludzi. Z tego powodu popraw­ ność źródeł i strzeżenie komunikacji są prawdziwymi procesami rozwoju dobra, które rodzą zaufanie i otwierają drogi jedności i pokoju. Chciałbym zatem skierować za­ chętę do krzewienia dziennikarstwa pokoju. Nie rozumiem przez to wyra­ żenie dziennikarstwa „dobrodusznego”,

zaprzeczającego istnieniu poważnych problemów i przyjmującego ckliwe to­ ny. Mam na myśli, przeciwnie, dzienni­ karstwo bez udawania, wrogie fałszom, sloganom dla efektu i spektakularnym deklaracjom. Dziennikarstwo upra­ wiane przez osoby dla osób, pojmu­ jące siebie jako służba wszystkim lu­ dziom, zwłaszcza tym stanowiącym większość na świecie, którzy nie mają głosu; dziennikarstwo, które nie spa­ lałoby wiadomości, ale angażowało­ by się w poszukiwanie prawdziwych przyczyn konfliktów, aby sprzyjać ich dogłębnemu zrozumieniu i przezwy­ ciężaniu przez rozpoczęcie korzyst­ nych procesów; dziennikarstwo zaan­ gażowane we wskazywanie rozwiązań alternatywnych dla eskalacji wrzasku i przemocy słownej. Dlatego też, zainspirowani modlit­ wą franciszkańską, moglibyśmy zwró­ cić się do Tego, który jest uosobieniem Prawdy: O Panie, uczyń nas narzędziami Twojego pokoju, Spraw, abyśmy rozpoznawali zło, które wkrada się w przekaz nie two­ rzący jedności. Uczyń nas zdolnymi do usunięcia trucizny z naszych osądów. Pomóż nam mówić o innych jako o braciach i siostrach. Ty jesteś wierny i godny zaufania; spraw, aby nasze słowa były ziarnami dobra dla świata: abyśmy tam, gdzie zgiełk, trwali w wysłuchiwaniu; gdzie zamęt, rozbudzali harmonię; gdzie dwuznaczność, wnosili jasność; tam, gdzie wykluczenie, zanosili dzielenie się; gdzie pogoń za sensacją, byli wstrze­ mięźliwi; gdzie powierzchowność, zadawali prawdziwe pytania; tam, gdzie uprzedzenia, budzili za­ ufanie; gdzie agresja, wnosili szacunek; gdzie fałsz, przynosili prawdę. Amen. K

Fake news

F

ake news to forma przekazywania informacji, która opiera się na celowej dezinformacji lub oszustwie, rozprzestrzeniana poprzez drukowane i nadawcze serwisy informacyjne, media elektroniczne czy serwisy społecznościowe. Informacje te są pisane i publikowane w celu wprowadzenia w błąd, albo w celu uzyskania finansowych lub politycznych korzyści. Często stosują chwytliwe nagłówki w celu zwró­ cenia możliwie dużej uwagi. Termin ‘fake news’ to neologizm, w języku angielskim dosłownie znaczący ‘fałszywe wiadomości’. Odnosi się on do informacji, które nie mają pokrycia rzeczywistości, jednak mimo to są przedstawiane jako prawdziwe w wiadomościach bądź portalach społecznościowych. Ważną rolę pełni tu intencja nadawcy. W niektórych przypadkach domniemany fake news może być w rzeczywistości jedynie satyrą, wy­ korzystującą przesadne i nierealistyczne motywy, przeznaczoną tylko do rozrywki, a nie wprowadzenia w błąd. Fake newsy mogą także sta­ nowić narzędzie propagandy. Wpływ fake newsów na współczesne życie publiczne jest zjawi­ skiem ogólnoświatowym. Są one często rozprzestrzeniane za pomocą specjalnie stworzonych stron internetowych (ang. fake news websites), które, aby zdobyć zaufanie, tworzą przyciągające uwagę tytuły, często podszywając się pod powszechnie znane źródła informacji. Aktual­ nie możliwości wprowadzania opinii publicznej w błąd zwiększyły się znacznie poprzez szerokie wykorzystanie mediów społecznościowych. Do stron, które ułatwiły rozprzestrzenianie się fake newsów, należą Fa­ cebook, jak również Twitter. Źródło: Wikipedia, dostęp 29.01.2018


KURIER WNET · LUTY 2018

8

P·O·L·S·K·A

Statuetka Pana Cogito dla Bronisława Wildsteina

Limeryki o śmiejącym się skrzypku Henryk Krzyżanowski Wesołek bywa męczący – o tym limeryk. Druga wersja łagodnie polityczna.

Andrzej Karczmarczyk

P

isarz wobec kłamstwa i nicości – to tytuł konferencji naukowej poświęconej dorobkowi twór­ czemu Bronisława Wildsteina, a odbyła się ona 20 stycznia 2018 roku w Biblio­ tece Raczyńskich. Po konferencji jej uczestnicy prze­ nieśli się do Zamku Kórnickiego, gdzie nastąpiła uroczystość wręczenia Bro­ nisławowi Wildsteinowi statuetki Pan Cogito, ufundowanej przez wszystkie kluby AKO za działalność w sferze kultury. Na uroczystości była obecna wice­ minister Wanda Zwinogrodzka, która odczytała list od wicepremiera prof. Piotra Glińskiego, a także parlamen­ tarzyści, ambasador RP w Niemczech Andrzej Przyłębski i prezes Trybunału

There was an Old Man of the Isles, Whose face was pervaded with smiles; He sung high dum diddle, And played on the fiddle, That amiable Man of the Isles.

Konstytucyjnego Julia Przyłębska, prezes PKGP Maria Zawadzka oraz przedstawiciele Akademickich Klu­ bów Obywatelskich im Lecha Ka­ czyńskiego z Poznania, Warszawy, Krakowa, Łodzi, Katowic, Gdańska, i Lublina. Wydarzenie zostało uświet­ nione występem prof. Jacka Kowal­ skiego z zespołem. „Przede wszystkim muszę wyrazić swoją ogromną wdzięczność Kapitule, klubom AKO za to niezwykłe doce­ nienie mnie, może przecenienie, ale w każdym razie uznanie dla tego, co robiłem. Jestem szczerze wzruszony z tego powodu i jest to dla mnie bardzo ważny moment” – powiedział Laureat, przyjmując statuetkę. K

Bez powodu stary fryzjer z Szadku wciąż w uśmiechach – co za typ! W dodatku skrzypki męczy od rana: Łodiridi, oj dana! Chyba humor ma w genach po dziadku. Na proteście KOD-erskim w Mogilnie skrzypek grając, wciąż śmiał się przymilnie. Rugnie dama go: „Co się szczerzysz, gdy się terror PiS-u wokół szerzy?” Lecz on wciąż rzępolił krotochwilnie.

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

99 rocznica przysięgi Armii Wielkopolskiej i gen. Dowbora-Muśnickiego w Poznaniu

W

Andrzej Karczmarczyk

piątek 26 stycznia o go­ dzinie 11:00 na placu Wolności w Poznaniu wojewoda wielkopol­ ski Zbigniew Hoffmann otworzył wy­ stawę Polsce, Ojczyźnie mojej i sprawie całego Narodu Polskiego – zawsze i wszędzie służyć będę, poświęconą 99 rocznicy przysięgi Armii Wielkopolskiej i generała Józefa Dowbora-Muśnickiego. Wystawa prezentuje zdjęcia autorstwa Kazimierza Gregera, które dokumentują tę historycz­ ną przysięgę. Uroczystość zorganizowa­ na przez wojewodę wielkopolskiego jest pierwszym z planowanych wydarzeń ma­ jących upamiętnić zwycięskie powstanie wielkopolskie, a wpisanych w obchody setnej rocznicy odzyskania niepodległo­ ści przez Polskę. Generał Józef Dowbor-Muśnicki 6 stycznia 1919 roku otrzymał we­ zwanie od Naczelnej Rady Ludowej do objęcia dowództwa nad powstaniem wielkopolskim. Udał się najpierw do Warszawy, gdzie odbył rozmowę z Józe­ fem Piłsudskim, który potwierdził no­ minację NRL, a następnie do Poznania,

dokąd przybył 8 stycznia. Oficjalnie stanowisko dowódcy przejął od mjra Stanisława Taczaka 16 stycznia. Kon­ tynuował organizację Armii Wielko­ polskiej (Sił Zbrojnych Polskich w by­ łym zaborze pruskim), wprowadzając m.in. obowiązkową służbę wojskową i powołując pod broń 11 roczników rekrutów, dzięki czemu udało mu się stworzyć blisko 100-tysięczną armię.

Dążył do apolityczności wojska, odsuwając od wpływu na decyzje ofi­ cerów o radykalnych poglądach oraz likwidując rady żołnierskie. Jako do­ wódca popierał idee rozszerzenia po­ wstania na Pomorze Gdańskie i ofensy­ wę w kierunku Gdańska, sprzeciwiając się jednocześnie uszczuplaniu Armii Wielkopolskiej poprzez posyłanie od­ działów na wschód. W marcu 1919

został awansowany na generała broni. Następnie przeprowadził proces inte­ gracji Armii Wielkopolskiej z resztą WP, pozostając faktycznym jej dowódcą ja­ ko dowódca Frontu Wielkopolskiego. Po wybuchu wojny polsko-bol­ szewickiej oddał się do dyspozycji Piłsudskiego, który chciał, aby Dow­ bor-Muśnicki przejął od gen. Wac­ ława Iwaszkiewicza, swego dawnego

Wynaradawianie przez adopcję

Więc to już?

Danuta Moroz-Namysłowska Pamięci Julii Tomaszewiczowej z Lubieńskich Wiem, że Babcia umierała zdrowa. Czekała na Synów. Umierała w salonie, z którego wynoszono meble; część z nich porąbano na opał, zwłaszcza kufry, z których dawno zrabowano obrusy. Nie wolno było nawet chrustu zebrać we własnym lesie... Piec kaflowy polewany, z ornamentem, był wtedy ciepły jak dawniej, kiedy wszyscy siedzieli przy dębowym stole, a Dziadek opowiadał o niedalekim Zułowie w święciańskim powiecie, i niesfornym Ziuku, którego ubóstwiał, o Kasztance, na której ratował Europę w1920 i ocalał POLSKĘ, nie żadne międzywojnie... Julia z Lubieńskich herbu Pomian odchodziła dumnie: żaden z Jej synów nie przyjął posady u oprawców. Wiedziała, że nie wrócą, więc Ona, Matka, szła do Nich tam, gdzie już był jej Mąż – Stanisław Tomaszewicz, powalony udarem na wieść o Katyniu.... Nie zdążyłam poznać Babci ani Dziadka. Patrzą pogodni na mnie z portretu. Codziennie krzepią, tulą i karcą jak dziecko, kiedy się rozczulam nad sobą, głowę podnoszą. Pytam Ich czasem: „To już?” ....Oni wiedzą, że tęsknię, lecz jeszcze do siebie nie proszą.

W

ostatnim miesiącu Ministerstwo Spra­ wiedliwości inten­ syfikuje prace nad rozwiązaniem kwestii umieszczania dzieci w rodzinach zastępczych poza ojczyzną lub krajem, z którymi dzieci są najbardziej związane. Nie ma obecnie jednolitych prze­ pisów w tym zakresie, a początkiem byłoby uregulowanie tych kwestii przy­ najmniej na poziomie unijnym. Pomysł nie spotyka się z pozytywnym echem wśród pozostałych państw człon­ kowskich Unii. Wydaje się, że niektó­ rym jest bardzo na rękę, aby dziecko umieszczać w rodzinie zastępczej za

Odległość od kraju ojczystego i zu­ pełny brak pomocy ze strony instytu­ cji kraju emigracji sprawiają, że wiele his­torii dzieci kończy się bardzo smut­ no. Kto będzie pamiętał, że dziecko do piątego roku życia mówiło po polsku, skoro znalazło „kochającą rodzinę bel­ gijską”, która je przygarnęła? Kto wie, że np. w kraju żyje daleki krewny, któ­ ry z radością by dziecko przygarnął? Wydaje się, że jest to kwestia oczy­ wista: prawem każdego dziecka jest zapewnienie mu kontynuacji wycho­ wania zgodnie z kulturą, językiem i religią, w których do tej pory ży­ ło. Jako argumenty przeciw takiemu rozwiązaniu państwa członkowskie

podwładnego, dowództwo armii po­ łudniowej pod Lwowem. Generał od­ mówił, bowiem cenił Iwaszkiewicza. W kwietniu 1920 roku odmówił przy­ jęcia stanowiska dowódcy IV Armii, a w sierpniu tego roku – stanowiska dowódcy Frontu Południowego, wobec czego w dniu 6 października 1920 zo­ stał przeniesiony do rezerwy, a z dniem 31 marca 1924 w stan spoczynku.

W końcu marca 1920 r. osiadł w Lu­ sowie, a następnie w Batorowie koło Poznania. Jako zwolennik apolitycznej armii, podczas zamachu majowego opo­ wiedział się przeciw puczowi. Zmarł na serce 26 października 1937 r. w Bato­ rowie. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na cmentarzu w Lusowie pod Poznaniem, gdzie znajduje się też jego pomnik, odsłonięty w 2015 r. K

P O Z NA Ń SK I K LU B GAZET Y POLSKIEJ im. generała pilota Andrzeja Błasika LUTY 2018

4 LUTEGO 2018 (NIEDZIELA) · GODZ. 15.30 Spotkanie przy grobie śp. Zenona Torza w 4. rocznicę śmierci wielkiego patrioty i przewodniczącego Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej (cmentarz na Miłostowie, wejście od ul. Warszawskiej). 5 LUTEGO 2018 · GODZ. 18.00 Msza św. w intencji zmarłego przewodniczącego Klubu śp. Zenona Torza i zmarłych członków Klubu. Kościół pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry 11. 6 LUTEGO 2018

Odległość od kraju ojczystego i zupełny brak pomocy ze strony instytucji kraju emigracji sprawiają, że wiele historii dzieci kończy się bardzo smutno. granicą, bez względu na więzy rodzin­ ne, różnice kulturowe czy językowe. Jest to część znacznie większego problemu: walki z tożsamością naro­ dową. Nie zawsze ta kwestia jest tak nazywana wprost, jednoznaczne jed­ nak są fakty. Nie udaje się, póki co, na poziomie unijnym wprowadzić roz­ wiązania, aby organ centralny – taki jak Ministerst­wo Sprawiedliwości – był chociażby informowany, gdy dzie­ cko posiadające polskie obywatelstwo, polskie korzenie, mówiące po polsku czy w inny sposób związane z krajem jest umieszczane w rodzinie zastępczej zupełnie poza swoim kręgiem kultu­ rowym. Sytuacje te w wielkiej części pozostają niezbadane i wyciszone. Są trudne do wychwycenia szczególnie ze względu na aspekt transgraniczny.

UE, w tym Belgia, Francja, Niemcy, podają, że konieczność informowa­ nia organu centralnego to dodatkowe koszty. Poza tym jurysdykcja w takich kwestiach należy do właściwego sądu – i jak im wytłumaczyć, że wątpliwości budzi, czy sąd belgijski weźmie pod uwagę całościową sytuację i orzeknie zgodnie z tym podstawowym prawem człowieka do wychowania i do tożsa­ mości narodowej? I że w kościach już czuć i intuicja krzyczy, że nie, oczy­ wiście, że nie! Być może propozycja Polaków zo­ stanie na którymś etapie uwzględniona. Ministerstwo informuje, że ma to być wspólnie zgłoszona poprawka krajów Grupy Wyszehradzkiej, jednak to na razie nieoficjalne plany. Na pewno jed­ nak już dziś warto je wspierać. K

Wyjazd przedstawicieli Klubu na Galę Gazety Polskiej do Warszawy. 10 LUTEGO 2018 · GODZ. 17.00 MIESIĘCZNICA TRAGEDII SMOLEŃSKIEJ Msza św. w intencji Ojczyzny i ofiar Tragedii Smoleńskiej. Kościół pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry 11. Po Mszy św. przejście pod Pomnik Ofiar Katynia i Sybiru, gdzie po krótkiej modlitwie zostanie odczytany Apel Klubów Gazety Polskiej, złożymy kwiaty i zapalimy znicze. 22 LUTEGO 2018 · GODZ. 17.30 Spotkanie klubowe. Wykład prof. dr hab. Bartosza Korzeniewskiego nt.: „Muzeum II wojny światowej w Gdańsku a polska pamięć o wojnie”. Sala w Gimnazjum Katolickim przy ul. Głogowskiej 92. SERDECZNIE ZAPRASZAMY! Zachęcamy do śledzenia naszych stron internetowych, gdzie są zamieszczane informacje bieżące i komunikaty: www. pkgp oraz na Facebooku: Poznański Klub Gazety Polskiej.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.