Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 45 | Marzec 2018

Page 1

K K ‒‒ U U ‒‒ R R ‒‒ II ‒‒ E E ‒‒ R R

Nr 45 Marzec · 2O18

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

8 marca ’68

W

ysłuchałem geopolitycznego wykładu Lecha Wałęsy. Były prezydent spotkał się w Centrum Solidarności z dziennikarzami zaproszonymi przez Europejską Federację Dziennikarzy i podzielił się z nimi swoimi przemyśleniami. Rozpoczął swoją ludowo-geopolityczną baśń od cytatu „Na początku było słowo”, po czym dodał: „Teraz brakuje nam słowa, które byłoby kluczem do przyszłości”. I w stylu sobie właściwym zaapelował do zgromadzonych, by pomogli mu je znaleźć i odpowiedzieć na pytanie, czy przyszłość ma być budowana na wolności, czy na wartościach; czy zabierać majątki bogatym, czy dać im spokój. Postawił wiele podobnych pytań, a ja cieszyłem się, że już nie muszę uznawać Lecha za mojego bohatera. Piszę o tym wykładzie nie dlatego, że był inspiracją, ale dlatego, że Lech Wałęsa nie wypełnił zakontraktowanej roli. Europejscy dziennikarze zaprosili go na deser konferencji, w czasie której chcieli posadzić Polskę na ławie oskarżonych. Miał potwierdzić, że Polska stacza się w odmęty systemu autorytarnego, rządzi nią dyktator, który nazywa się Jarosław Kaczyński, a następnie wezwać światłe siły na pomoc. Wszystko było zaplanowane. Najpierw spotkanie w siedzibie gdańskiego oddziału „Gazety Wyborczej”, później wystąpienie prezydenta Gdańska, który stwierdził, że wstydzi się za Polskę, dalej panel o cenzurze, zwalnianiu z pracy dziennikarzy i innych represjach. Spotkanie zepsuł najpierw redaktor Mariusz Pilis, który podał w wątpliwość neonazistowskie podniebienie księdza Wąsowicza. Gdy mówił o jego zasługach, autor artykułu, dziennikarz GW, nawet się nie odwrócił. Później okropnie psuła szyki reżyserowi dyskusji panelowej Aleksandra Rybińska, która zwyczajnie odrzuciła tezę o prześladowaniu dziennikarzy w Polsce. Na skutek jej bezczelności panel skrócono. Na końcu – największy zawód organizatorów. A miało być tak pięknie! Europejska Federacja Dziennikarzy, poruszona słowami noblisty, miała wydać dramatyczny apel z historycznego miejs­ ca o solidarność z represjonowanymi dziennikarzami polskimi. Uchwały były już przygotowane, m.in. przez francuskich dziennikarzy. Nie udało się tym razem, choć to na pewno nie była ostatnia próba. Wielokrotnie spotykaliśmy się z naszymi zagranicznymi kolegami i wiemy, że nasze słowa trafiają w jakąś czarną dziurę w ich umysłach i tam ulegają anihilacji. Kiedyś to nas denerwowało, teraz przyzwyczailiśmy się i nawet nas to śmieszy. Bo jak tu się nie śmiać, kiedy dziennikarka rosyjska, wiceprzewodnicząca Europejskiej Federacji Dziennikarzy, z przejęciem mówi o zagrożonej wolności słowa w Polsce? Czy czarne dziury w umysłach działaczy i dziennikarzy europejskich to ich zła wola? Nie, oni po prostu tak mają. Zderza się też z tym zjawiskiem premier Morawiecki, gdy na spotkaniach uśmiechający się Timmermans wykazuje prawie stuprocentową odporność na argumenty. Taką ma pracę. Przecież ma doprowadzić do tego, by Polacy wyb­ rali wreszcie taki rząd, który ich szybko wprowadzi do strefy euro. K

G G

A A

Z Z

E E

T T

A A A

N N

I I

E E

C C

O O

D D

Z Z

I I

E E

N N

N N

A A

Polska jest coraz silniejsza

3

Dezubekizacja uczelni! A co z dekomunizacją?

i żadne kampanie tego nie zmienią

Profesor Andrzej Nowak, członek kolegium IPN, i Krzysztof Skowroński rozmawiają o niepodległoś­ ci, prawdzie historycznej i międzynarodowej pozycji Polski w kontekście zmasowanych ataków politycznych i medialnych, jakich celem stała się Polska po nowelizacji ustawy o IPN i których doświadcza na skutek walki, jaką toczy w Unii Europejskiej w imię suwerennoś­ ci własnej i wszystkich państw członkowskich Unii. Gdyby Pan miał wykład dla organizacji żydowskich w Nowym Jorku, od jakich słów by go Pan rozpoczął? „Jak nazywało się państwo, którego funkcjonariusze w imię ideologii de­ mokratycznie wybranej władzy w tym państ­ wie wymyślili, zorganizowali i przeprowadzili Holokaust?” To byłby

Kadyrow śledzący obrady Senatu RP Nowelizacja ustawy o Instytucie Pa­ mięci Narodowej, która miała służyć obronie dobra polskiego imienia i wi­ zerunku, walce z fałszowaniem histo­ rii – w rzeczywistości sprowadziła na Polskę nieprawdopodobny wręcz nawał krytyki, ataków i pomówień. Zmiany, które miały gwarantować, że do gruntu fałszywe sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne” zniknie z przestrzeni publicznej, spowodowały, że właśnie to hasło, jak nigdy dotąd, powróciło w wypowiedziach publicystów, polity­ ków, a na świecie nie zabrakło takich, którzy nawet próbowali udowodnić, że jest ono prawdziwe. Polska, przyparta do ściany, na szybko musi szukać środ­ ków, by pokazywać ofiarność naszych rodaków ratujących Żydów w czasie niemieckiej okupacji. W jakiś przewrotny sposób, nie chcąc być niesłusznie oskarżanym o an­ tysemityzm, staliśmy się celem ata­ ku osób i instytucji z Izraela, Stanów Zjednoczonych, które zarzucają nam fałszowanie historii i próbę walki z od­ krywaniem i pokazywaniem prawdy o Holokauście. W absurdalnej walce zaczęliśmy gubić prawdę o narodach­ -ofiarach i sprawcach wojny. Niefor­ tunne wypowiedzi polskich polityków generowały kolejne oskarżenia i ko­ nieczność kolejnych tłumaczeń. Naj­ gorzej, że historię tłumaczyli politycy, których wiedza na ten temat być może

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

O własności mediów w Polsce

Jesteśmy społeczeństwem słabo poinformowanym, które rzadko korzysta z mediów o pogłębionym charakterze. Od tego zależy, na ile odporna na zabiegi kolonizujące naszą przestrzeń medialną jest nasza wspólnota narodowa. Analiza i wnioski ze stanu własności mediów w Polsce, zaprezentowane na konferencji SDP 12 lutego br. Artykuł Jolanty Hajdasz.

taki quiz na początek. Dla niezoriento­ wanych dodam, że to państwo nazywało się oficjalnie, i na każdym dokumencie to było uwidocznione, Rzesza Niemie­ cka – Deutsches Reich. Nie wolno uży­ wać określenia ‘naziści’, bo może byli dobrzy naziści; może nie wszyscy naziści byli ludobójcami, natomiast na pewno

9 byli Niemcami. Trudno zresztą mówić tylko o Niemcach. A więc nie spierajmy się o to, jaki naród, ale na pewno jedno państwo ponosi odpowiedzialność za Holokaust i tym państwem była Rzesza Niemiecka. W Polsce nie było żadne­ go napisu typu „Nur für Nazi”, ale były wszędzie napisy „Nur für Deutsche”. Co Pan sądzi o ostatniej nowelizacji ustawy o IPN? Napisałem o tym na łamach „Gościa Niedzielnego”, w sposób jednoznacznie i całkowicie krytyczny – przepraszam, że powołam się na swój tekst – w marcu roku ubiegłego, kiedy już prace nad nią były zaawansowane; można to spraw­ dzić. Uważam tego rodzaju ustawo­ dawstwo za szkodliwe.

Dlaczego? Dlatego, że próba podporządkowania prawu rozważań nad przeszłością, któ­ ra zresztą została już w kilkudziesięciu krajach zrealizowana, nie prowadzi do niczego dobrego. Może jestem tutaj nieobiektywny, bo jestem historykiem, ale widzę wy­ łącznie złe konsekwencje tego rodzaju ustawodawstwa, które jest pokrewne dokładnie temu ustawodawstwu, które na przykład nie pozwoliło wjechać pa­ nu Rafałowi Ziemkiewiczowi na teren Wielkiej Brytanii. To jest oddanie państ­ wu decyzji, co mamy myśleć, co mamy mówić, jakie wspom­nienia mamy mieć. To jest ustawodawstwo pokrewne zara­ zie politycznej poprawności. Niezależnie Dokończenie na str. 5

Nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej jest manipulacją, której ulegli polscy parlamentarzyści. Wyjaśnienie, jak do tego doszło i kto za tym stoi, to kwestia bezpieczeństwa państwa i obrona jego reputacji.

Kto i dlaczego zagrał naszym bezpieczeństwem? Paweł Bobołowicz zakończyła się na nauce historii w szko­ le i obejrzeniu kilku filmów wojen­ nych. Chociaż nawet ci, którzy mogą się poch­walić zakończonymi studiami nad historią, mieli problem, by tę wie­ dzę ubrać w odpowiednie słowa. Rezultat: pierwszy raz od odzyska­ nia niepodległości doprowadziliśmy do takiego kryzysu w relacjach z Izraelem. Temat Holokaustu, fałszywego okreś­ lenia „polskie obozy koncentracyjne” przykrył kwestie relacji z Ukrainą i ko­ lejnego kryzysu w stosunkach z sąsia­ dem. Nowelizacja bowiem w dużej części właśnie dotyczy polityki historycznej wobec Ukrainy. I być może to ten ele­ ment może wskazać, gdzie należy szukać źródeł przyjęcia poprawek, które były premier Jan Olszewski nazywa wprost „bublem prawnym”, a szef klubu PiS Ryszard Terlecki, mówiąc o ich przyję­ ciu, stwierdza: „zawiódł nas instynkt”.

Poprawiona po dyskusjach społecznych Konstytucja dla nauki zawiera projekt dezubekizacji uczelni – częściowe rozliczenie środowiska akademickiego z uwikłania komunistycznego w PRL. I to jest jej plus. Józef Wieczorek omawia zaś minusy i niedostatki reformy.

W zadziwiający sposób polskie zmiany spodobały się jednak szefowi wchodzącej w skład Federacji Rosyjs­ kiej Republiki Czeczenii, Ramzanowi Kadyrowowi. Zaskakujące, że z dale­ kiej Czeczenii ten przyjaciel Putina dost­rzegł przyjęcie noweli przez pol­ ski Senat, czemu dał wyraz we wpisie na jednym z serwisów społecznościo­ wych: Polski senat przyjął ustawę o zakazie „ideologii banderowskiej”. USA, Ukraina i Izrael obraziły się na Polskę i przez tę ustawę zaczęły obwiniać Rosję i dyplomatów naszego państwa o jej uchwalenie. Czyżby to była freudowska po­ myłka, czy też Kadyrow zbyt wcześ­ nie napisał to, co miał napisać dopie­ ro za jakiś czas? Po pierwsze zmiany w ustawie nie zakazują „banderowskiej ideologii” – takie zmiany posłowie Ku­ kiz’15 dopiero przecież przygotowują,

KURIER WNET

Fundamenty Izraela w Zofijówce i Andrychowie

Minister spraw zagranicznych Józef Beck domagał się na forum Ligi Narodów utworzenia żydowskiej Palestyny i „rozszerzenia terytorium żydowskiego o pustynię Negew, dając w ten sposób Żydom dojś­ cie do Morza Czerwonego”. Jak II Rzeczpospolita przyczyniła się do powstania państwa izraelskiego, przypomina Rafał Brzeski.

a Rosji za przyjęcie tych zmian nikt nie obwiniał. Chyba, że Kadyrow słu­ chał moich korespondencji w Radiu WNET i podjął trop, że ekspertami uzasadniającymi konieczność zmian ustawy o IPN było dwóch profesorów nie kryjących swoich antyukraińskich poglądów: Wołodymyr Osadczy i Cze­ sław Partacz. Ten drugi zresztą to osoba jawnie działająca wbrew polskiej racji stanu i uczestnicząca w rosyjskich hucpach na anektowanym Krymie. Pomimo ofic­ jalnego przedstawienia i powitania na posiedzeniu Komisji Sprawiedliwości, profesor Partacz jednak prawdopodob­ nie nie był na niej obecny. Tych dwóch ekspertów do prac nad nowelizacją by­ ło zaproszonych przez posła Tomasza Rzymkowskiego (Kukiz’15).

Kiedy przestaniemy rysować i pisać, staniemy się robotami Interesuje mnie w rysunku to, że jest trochę nieudolny, inny od tego, co proponuje technika komputerowa, gdzie wszystko jest wyczyszczone. Wojtek Siudmak w rozmowie z Antonim Opalińskim.

10-11

Zapomniane ludobójstwo Żydów na Wołyniu w 1919 roku O falach nieludzkiej nienawiś­ ci bolszewików i wszelkiego gatunku band ruskich w 1919 r. na Wołyniu dał świadectwo ks. Feliks Sznarbachowski, błagając świat o reakcję, wobec tajemniczego milczenia samych Żydów. Marcin Niewalda ujawnia porażające fakty sprzed stu lat.

12

Ekwadorska dolina długowieczności Vilcabamba reklamuje się jako miejsce, gdzie można dożyć 120 lat. Przed kilku laty obowiązywał tu zakaz przeprowadzania wywiadów ze staruszkami bez odpowiedniego zezwolenia władz. Oczywiście płatnego. Relacja Piotra M. Bobołowicza z miejsca, gdzie ściągają ludzie w poszukiwaniu raju.

19

Dokończenie na str. 2

ind. 298050

Redaktor naczelny

RYS. WOJCIECH SOBOLEWSKI

Krzysztof Skowroński

Jedni wstąpili do PZPR ( jak chociażby kolega Andrzej Rzepliński) i zrobili demokratyczne kariery w PRL. Inni powiedzieli reżimowi ‘nie’. Tych była na Wydziale Prawa garstka. Ich marzenia okazały się silniejsze od poczucia realizmu. Jan Bogatko wspomina dni, które zdecydowały o jego całym życiu.

ŚLĄSKI KURIER WNET

Tryptyk śląsko-żydowski

Kiedy Polska będzie oficjalnie reprezentowana przez tego pana, to Izrael zastąpi jej drogę ku wszystkim jej celom. »Wy nas znajdziecie na drodze do Gdańs­ ka, na drodze do Śląska pruskiego i do Cieszyńs­ kiego, na drodze do Lwowa, na drodze do Wilna i na drodze wszelkich waszych projektów finansowych”. Zdzisław Janeczek o komplikacjach stosunków polsko-żydowskich od początku XX wieku.


KURIER WNET · MARZEC 2018

2

T· E · L· E · G · R·A· F Zdobywając trzecie w swoim życiu złoto na

wziął pieniądze na ich zakup, ponownie ogło-

Mackiewicza na stokach Nanga Parbat okaza-

zakup amerykańskich rakiet Patriot oraz uru-

igrzyskach w Pjongczang Kamil Stoch wstąpił na

sił chęć kandydowania na prezydenta miasta

ło się, że w odróżnieniu od górników, ludzie

chomienie transportu za pomocą dronów orga-

olimpijski Olimp.TZ okazji nowelizacji ustawy

Gdańska.TKandydat PO na prezydenta War-

gór nie zawsze czują już potrzebę odnalezienia

nów przeznaczonych do przeszczepu.TRząd

o IPN, władze Izraela podjęły akcję dekonstruk-

szawy Rafał Trzaskowski odmówił ujawnienia

kolegi, kiedy ten przestaje dawać znaki życia.

przegłosował przekształcenie Polski w Spec­

cji proizraelskiego lobby w Polsce.TPremier

jalną Strefę Ekonomiczną SSE.TW ramach

Morawiecki zaczął specjalizować się w uprawia-

akcji Polonia Semper Fidelis ponad 100 tysię-

niu polityki historycznej, m.in. powołując do

Przy okazji tragicznej śmierci Tomasza „Czapkins” Mackiewicza na stokach Nanga Parbat okazało się, że w odróżnieniu od górników, ludzie gór nie zawsze czują już potrzebę odnalezienia kolegi, kiedy ten przestaje dawać znaki życia.

życia Międzyresortowy Zespół do Spraw Przeciwdziałania Propagowaniu Faszyzmu i innych Ustrojów Totalitarnych oraz Przestępstwom Inspirowanym Nienawiścią na tle Różnic Narodowościowych, Etnicznych, Rasowych, Wyzna-

cy katolików zwróciło się z prośbą do swoich biskupów o potwierdzenie nauczania Kościoła na temat małżeństwa.TEpiskopat Niemiec wyraził zaniepokojenie antyimigrancką postawą katolików w Polsce, Czechach i na Węgrzech.

TCzerwona Tesla Roadster – ulubione sporto-

niowych albo ze względu na Bezwyznaniowość.

we elektryczne auto amerykańskich celebrytów

TLider opozycji Grzegorz Schetyna w godzin-

– została wyniesiona w kosmos przez rakietę Fal-

nym wystąpieniu obiecał, że jak tylko przestanie

swojego wyborczego programu.TBOR przeksz­

TZmarł Antoni Krauze.TRyszard Czarnecki

con Heavy, co wielu uznało za sukces.TNr 112

być przewodniczącym sejmowej Komisji Spraw

tałciło się w SOP.TŚląska policja zaczęła ma-

pożegnał się z funkcją wiceprzewodniczącego

doczekał się własnego święta w Unii Europejs­

Zagranicznych, zmieni polską politykę zagra-

sowo karać kierowców za „uporczywe poru-

Parlamentu Europejskiego.TFrancuscy depu-

kiej.TRuszyła sprzedaż biletów na czerwcowy

niczną.TCzłowiek, który przez lata nie mógł

szanie się środkowym pasem ruchu”.TPrzy

towani utracili prawo noszenia znaków religij-

koncert „Toczących się Kamieni” w Polsce.T

sobie przypomnieć, ile posiada mieszkań i skąd

okazji tragicznej śmierci Tomasza „Czapkins”

nych w miejscu pracy.TZapowiedziano szybki

Maciej Drzazga

Dokończenie ze str. 1

Paweł Bobołowicz

Z

askakujące, jak opinia o Ukra­ ińcach profesora Osadczego współgra z ocenami Kady­ rowa. Może też dlatego, że Osadczy to częsty komentator putinow­ skiego Sputnika. Przywódca lojalistycz­ nej wobec Putina Czeczenii napisał: „W rzeczywistości Polska zderzyła się z następstwami ingerencji krajów nio­ sących »demokrację«. Te kraje, zaczy­ nając rewolucję na Ukrainie, przedsta­ wiały wszystko jako ochronę interesów narodu ukraińskiego, a w konsekwenc­ ji – dewastacja, chaos, anarchia i na­ zistowska ideologia. Dotknęło to nie tylko Ukrainę, ale także jej sąsiadów. »Banderowskie nastroje« stały się nie­ bezpieczne dla Polski”.

Osadczy nie wspomina, że wśród ta­ kich osób jest też on sam. Ale, jak moż­ na zrozumieć, on jest tym Ukraińcem, który ze sobą nie niesie „banderyzmu”, ale wyjątkową słabość do komentarzy dla putinowskich mediów. A co ozna­ cza, że „Polacy usiłują własnymi siłami uniemożliwić eksponowanie nacjonalis­ tycznych symboli” i w jaki sposób „włą­ czają się w to także funkcjonariusze służb porządkowych”? Takie stwierdzenia pa­

a TVN wyemitowała materiał o polskich neonazistach. Czyżby w PiS zapadła wte­ dy decyzja, że ustawa odwróci uwagę od rzekomych problemów, jednocześnie odbierając inicjatywę Kukizowi, a tym samym dając szansę na urwanie kilku procent elektoratu, który został rozbu­ dzony wizją panoszącego się w Polsce banderyzmu? Być może ktoś uległ wizji upiecze­ nia dwóch pieczeni na jednym ogniu.

dały na posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości i nie wywołały niczyjego zdziwienia. Być może dlatego, że poseł Rzymkowski tak zażarcie staje w obronie opryszków atakujących religijne procesje w Przemyślu. To tam zresztą widzi walkę z banderowskimi symbolami. Ciekawe, jak to się stało, że eks­ pertami Komisji Sejmowej są akurat ci profesorowie, a nie osoby, które nie prezentują postaw nacechowanych uprzedzeniem, ksenofobią, nie tkwiące w podejrzanych relacjach z działaczami prorosyjskiej partii „Zmiana” i nie jeż­ dżące na okupowany przez Rosję Krym. Wypada przypomnieć, że przedstawi­ ciele polskich władz zgodnie aneksję Krymu potępiają i uznają za bezpraw­ ną, dołączając się do międzynarodo­ wych sankcji wobec Rosji. W przeci­ wieństwie do profesora Partacza. Być może te fakty wydawały się ma­ ło istotne, bo w partii rządzącej nikt nie brał poważnie możliwości nowelizacji ustawy o IPN w takim kształcie. Politycy PiS wprost mówią, że była ona w „sej­ mowej zamrażarce”. Dlaczego zatem PiS zdecydował się tego bubla wyciągnąć z politycznego niebytu? Ustawę wrzu­ cono pod obrady Sejmu w sytuacji, gdy na Polskę posypały się oskarżenia o rze­ komy wzrost postaw nacjonalistycznych,

Jednak w ostatecznym rachunku przede wszystkim nieźle podsmażył wizerunek naszej ojczyzny. Ryszard Terlecki, szef klubu PiS, mówi wprost: Wpędził nas w to ruch Kukiz’15, który stale parł do zaostrzenia przepisów dotyczących Ukra­ iny, nie godząc się na żadne złagodzenie sformułowań. To na tyle zamazało nam horyzont, że wpadliśmy w kłopoty. Niewątpliwie olbrzymią rolę w tym „zamazaniu horyzontu” mógł odegrać znów poseł Rzymkowski. Na to zwra­ cają uwagę sygnatariusze listu, protes­ tujący przeciwko nowelizacji ustawy o IPN. Wśród nich znaleźli się wybitni znawcy relacji polsko-ukraińskich, od lat działający na rzecz zbliżenia na­ szych narodów. Zwracają oni uwagę na niebezpieczeństwa, jakie postulowane zmiany niosą dla obywateli polskich narodowości ukraińskiej i dla Ukraiń­ ców pracujących w Polsce. Wskazują też na manipulację, której dopuścił się poseł Rzymkowski: „25 stycznia tego roku poseł Tomasz Rzymkowski, in­ formując w Sejmie o procesie, który toczy się w Sądzie Rejonowym w Prze­ myślu w sprawie o brutalne i wulgarne uniemożliwianie przejścia greckokato­ lickiej procesji, powiedział: – Jeśli cho­ dzi o kwestie banderowskie z dzisiejsze­ go podwórka (…) Ukrainiec pozwany

(niezrozumiałe ramy czasowe ustawy, obejmujące lata 1925–1950), brak de­ finicji pojęcia ukraińskiego nacjonaliz­ mu, nieostrość pojęciową, która może doprowadzić do niemożności egzekwo­ wania przepisów ustawy. Największym jednak paradoksem jest to, że osoby, które celowo chciałyby fałszować pols­ ką historię, można ścigać również na podstawie obecnych przepisów. Może zatem wcale nie o to chodziło?

5 lutego, w przededniu decyzji prezy­ denta Andrzeja Dudy. Niestety nawet to wydarzenie i skandaliczne hasło nie dało do myślenia polskim decydentom. Prezydent, podpisując nowelizację ustawy, skierował część jej zapisów do Trybunału Konstytucyjnego. Tak na­ prawdę jest to słaba, ale przedostatnia deska ratunku dla wizerunku naszego kraju. Jeśli Trybunał uzna zapisy za niekonstytucyjne, otworzy to drogę do kolejnej nowelizacji ustawy, być może teraz przeprowadzonej bardziej racjo­ nalnie i nie pod dyktando posłów od Pawła Kukiza. Jeśli tak się nie stanie, no cóż, posłowie mogą też próbować kolejny raz znowelizować ustawę.

szerzy historii, lecz jedynie tłumaczeniem nowelizacji ustawy zrodzonej w dziwnym gronie eksperckim, popieranym przez posłów z nacjonalis­tycznym zacięciem, z formacji byłego rockowego piosenka­ rza Pawła Kukiza. Swoją drogą Kukiz po demonstracji narodowców pod Pa­ łacem Prezydenckim przepraszał za ich wprowadzenie do Sejmu na swoich lis­

Sieci społecznościowe, a nawet część mediów uważających się za patrio­ tyczne, zalała fala prymitywnej ksenofobii, dając dodatkowe paliwo przeciwnikom naszego kraju na arenie między­ narodowej. Nie ma bowiem wątpliwości, że dzi­ siaj Polska nie zajmuje się ściganiem fał­

Ukraiński profesor ekspertem kukizowców W podobnym tonie o rzekomym nie­ bezpieczeństwie mówił profesor Woło­ dymyr Osadczy na posiedzeniu Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka 8 lis­ topada 2016 roku: „Obecnie na Ukrainie szerzy się ideologia nac­jonalizmu i staje się obowiązkowo ideologią państwową. […] Ponad milion Ukraińców przybyło w ostatnich czasach do naszego kraju i nierzadko eksponują oni swoje przy­ wiązanie do symboli i ideologii, które

Największym jednak paradoksem jest to, że osoby, które celowo chciałyby fałszować polską historię, można ścigać również na pods­ tawie obecnych przepisów. Może zatem wcale nie o to chodziło? w zbiorowej pamięci Polaków kojarzo­ ne są ze zbrodnią ludobójstwa. Z uwa­ gi na liczną reprezentację Ukraińców w Pols­ce, sytuacja często wymyka się spod kont­roli i zaognia konflikty. Po­ lacy usiłują własnymi siłami uniemoż­ liwić eksponowanie nacjonalistycznych symboli i w takie akcje włączają się także funkcjonariusze służb porządkowych, jednak zaznaczają, że nie ma w tej chwi­ li jednoznacznej interpretacji prawnej takich sytuacjach, co utrudnia utrzy­ mywanie porządku”. Mówiąc o Ukraińcach „przybyłych do naszego kraju”, prof. Wołodymyr

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

Dzisiaj Polska nie zajmuje się ściganiem fałszerzy historii, lecz jedynie tłumaczeniem nowelizacji ustawy zrodzonej w dziwnym gronie eksperckim, popieranym przez posłów z nacjonalistycznym zacięciem.

Przeciwskuteczna nowelizacja Przeciwko nowelizacji ustawy w tym kształcie protestują wybitni historycy, politolodzy – także ci z prawej strony opinii publicznej. Krytykuje ją profesor Andrzej Nowak, profesor Przemysław Żurawski vel Grajewski, o niejasnych kulisach jej powstania mówi publicznie dr Jerzy Targalski. Wielu ekspertów zwraca uwagę na jej absurdalne zapisy, które m.in. podważają porządek prawny II RP

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

tach. Ciekawe, kiedy rockman dojdzie do wniosku, że za całą swoją polityczną działalność też musi przeprosić... Eksperci krytykują również wpro­ wadzenie w nowelizacji odpowiedzial­ ności karnej. Pokrętne tłumaczenia, kto będzie, a kto nie będzie ścigany za ła­ manie ustawy, w wykonaniu polityków

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

są po prostu śmieszne. Przecież to nie oni o tym będą decydować. Nie zabrak­ nie jednak samozwańczych obrońców polskości, którzy zasypią prokuratury donosami o rzekomych „historycznych kłamcach”, „gloryfikatorach banderyz­ mu” itd. Triumfy będą święcić środo­ wiska o mętnej przeszłości, niejasnych powiązaniach biznesu, pereelowskich i postpereelowskich służb pod sztanda­ rem narodowej ideologii, tak świetnie opisane przez Marcina Reya w artyku­ le Media narodowe Bachurskiego: czy ja zadarłem z WSI? w jego Rosyjskiej V Kolumnie w Polsce. Swoją drogą te media już mnie umiejscawiają wśród „ukraińskiej agen­ tury w polskich mediach”, a ostatnio zaliczyły w poczet „wyrodnych pa­ sierbów Kresów”. Znalazłem się tam w doborowym towarzystwie, bo razem z Agnieszką Romaszewską i Pawłem Kowalem. Profesorowie Andrzej Nowak i Ro­ bert Frost, którzy mają wybitne zas­ługi dla promocji polskiej historii, w liście od prezydenta Dudy stwierdzają: „Uwa­ żamy, że prawo w ogóle, a w szczegól­ ności ta nowelizacja, nie są najlepszym sposobem postępowania w tej sprawie, a także, że uchwalenie nowelizacji oka­ zało się już faktycznie przeciwskutecz­ ne, pobudzając wrogie wobec Polski wystąpienia za granicą”. Zaskakujące, że zdanie tak wybitnych autorytetów przegrywa z opiniami ekspertów od posła Rzymkowskiego. Ciężko, komentując tę nieszczęs­ ną nowelizację, uciec od ironii: Polska jako pierwszy kraj na świecie, broniąc się przed zarzutem antysemityzmu, rozpętała polityczny konflikt z Izra­ elem. Nies­tety na tej fali wypływają wszelkiego rodzaju eksperci od teorii spiskowych, nawet już nie czując za bardzo potrzeby kamuflowania swojej niechęci do wszelkich „innych”: Żydów, Ukraińców, a nawet Polaków, o ile ci nie myślą tak jak oni. Sieci społecznościo­ we, a nawet część mediów uważających się za patriotyczne, zalała fala prymi­ tywnej ksenofobii, dając dodatkowe paliwo przeciwnikom naszego kraju na arenie międzynarodowej. Część wypowiedzi polityków PiS świadczy, że być może przyszła chwila refleksji. Kto jednak zostanie pociągnię­ ty do odpowiedzialności za wywołanie wielkiego skandalu, zamieszania i na­ pięć z państwami, z którymi łączą nas też interesy w sferze bezpieczeństwa: Izraelem, Ukrainą, a nade wszystko z USA? Kto szczerze odpowie, w czyim interesie było wywołanie tego skanda­ lu? Może jednak sprawę należy potrak­ tować poważnie i procesowi powsta­ wania tej ustawy powinna przyjrzeć się specjalna komisja? Wymagałoby to jednak przyznania się na poziomie państwa, że popełniliśmy błąd i że po­ trafimy się z niego wycofać. Patrząc na naruszenie podstawowych interesów naszego państwa, można powiedzieć, że przy tej sprawie afera Rywina i zni­ kające słowa „lub czasopisma” są tak naprawdę małym detalem. Dzisiaj ktoś zagrał naszym bezpie­ czeństwem. K

Nr 45 · MARZEC 2018

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 3.03.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

Kto i dlaczego zagrał naszym bezpieczeństwem?

z powodu agresji fizycznej wobec oby­ watela pols­kiego zerwał z niego koszul­ kę z napisem »Wołyń – pamiętamy!«, a pytany przez polski sąd, dlaczego to zrobił, powiedział, że nie godzi się na atak na jego bohatera narodowego, któ­ rym jest Stefan Bandera. W aktach sprawy o sygn. IIK 599/17 jest dokładnie odwrotnie. Oskarżonymi są Polacy, którzy z okrzy­ kiem: »Zdzieraj tę szmatę, banderow­ cu!« rzucili się na ubranego w trady­ cyjną ukraińską koszulę-wyszywankę i niebiesko-żółtą opaskę przedstawi­ ciela parafialnej służby porządkowej”. W Sejmie jednak nie popisała się nawet opozycja, która nie potrafiła gło­ sować przeciwko, a jedynie wstrzymy­ wała się od głosu. Strach przed odium banderyzmu odjął rozum nawet pos­ łom, którzy dobrze wiedzieli, czym ta nowelizacja pachnie. Ostatecznie w czyim ona jest interesie, najlepiej świadczyła manifestacja ONR pod Pa­ łacem Prezydenckim, z hasłem „Zdej­ mij jarmułkę, podpisz ustawę”. Ma­ nifestację narodowcy zorganizowali


MARZEC 2018 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

N

ie czekałem na wezwanie. Od wielu lat mówiłem o korzeniach zła w moich Kronikach paryskich (wydanych następnie drukiem) dla Radia WNET. Podzielam ból Żydów, gdyż podobnie jak oni, należę do narodu skazanego na eksterminację. Czyż 21 września 1939 roku Reinhard Heydrich, szef niemieckiej służby bezpieczeństwa, nie przekazał sztabowi armii niemieckiej dokumentu, który zaczyna się od słów: „Trzecia Rzesza nie odbuduje zniszczonej Polski. Szlachta i duchowieństwo tego kraju mają być eksterminowane, jak tylko zakończy się podbój”? Czyż ten plan nie był sprecyzowanym rozwinięciem wytycznych Hitlera, przedstawionych naczelnemu dowództwu armii niemieckiej poprzedniego 23 maja: „Nie ma mowy o oszczędzaniu Polski. Zaatakujemy ją przy pierwszej nadarzającej się okazji. (…) Chodzi o rozciągniecie naszej przest­rzeni życiowej na Wschód”? Dzisiaj problem jest inny. Chodzi o kolosalny interes, Shoah-biznes, nakręcany od wielu lat. Stawki są tak wielkie i sumy do zarobienia astronomiczne, że do interesu podłączyło się wielu biznesmenów innych wyznań, udających Żydów. Są wśród nich i katolicy, a przyznający się do żydostwa w wielu przypadkach również nie są Żydami w świetle prawa mojżeszowego, a tylko prawa niemieckiego – hitlerowskich ustaw norymberskich. W listopadzie ub. roku napisałem artykuł Komu Polska przeszkadza, który można czytać na portalu internetowym Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Historia ostatnich polskich dziesięcioleci w pigułce. Tezy artykułu powtórzyłem w końcu listopada, występując w charakterze „Grand Temoin” w audycji francuskiego Radia Notre Dame. Sprowadzają się one do rzeczy prostych. W okresie przemian ustrojowych i Okrągłego Stołu Polska była na sprzedaż. Kto kupował za 1/10 wartości pols­ ki przemysł, rolnictwo, wydawnictwa i prasę, kto je sprzedawał, jaką rolę pełniło kneblowanie ust środowisku katolickiemu i patriotycznemu zarzutami

O

d tamtych dni minęło pół wieku. Kiedy zamykam oczy, przesuwa się w wyobraźni film. W większości czarno-biały, szarobury, jak ówczesna socjalistyczna rzeczywistość. Brama uniwersytetu, na razie szeroko otwarta. W perspektywie gmach Biblioteki, przed nią dwie magnolie, jeszcze w zimowym śnie. Grupki studentów. Wyjątkowo pełno, jak na tę porę. Przed gmachem Wydziału Prawa (na lewo od Biblioteki) niewielu kolegów. Te dni zadecydowały też o ich losach. Jedni wstąpili do PZPR ( jak chociażby kolega Andrzej Rzepliński) i zrobili demokratyczne kariery już w PRL. Inni powiedzieli reżimowi ‘nie’. Tych była na Wydziale Prawa zaledwie garstka. Ich marzenia okazały się silniejsze od poczucia realizmu. Czy nadawali się zatem na przyszłych prawników? Czy powinni być sędziami, prokuratorami, obrońcami procesowymi, radcami prawnymi, notariuszami w państwie realnego socjalizmu? Autokar wjechał na teren uniwersytetu główną bramą koło południa. Lub krótko po południu. Za przednią szybą tablica z napisem ROBOTNICY. W środku SB. Trochę postał, zanim otoczyli go studenci. – Chcą się przyłączyć do nas? – zapytała dziewczyna z warkoczem. – Skąd przyjechaliście? – pytali inni. Ponure twarze gości nie wróżyły nic dobrego. Za chwilę z otwartych drzwi wypadły bojówki pałkarzy. Na placu przed biblioteką zrobiło się gorąco. Krzyki wypełniały dziedziniec. Bezlitosna szarża ruszyła na tłum, depcząc leżących. Zatrzymała się dopiero niedaleko skarpy za Pałacem Kazimierzowskim, ówczesną siedzibą rektora uniwersytetu. Wyrywając się prześladowcom, zbiegłem ze skarpy i nie pamiętam już, jak znalazłem się na Karowej. Tłum krzyczał „gestapo!, gestapo!”. Milicyjne suki wywoziły sprzed uniwersytetu zatrzymanych przez SB studentów. Rozpoczęły się wydarzenia marcowe. Nie wiem, kto wpadł na pomysł ze studenckimi czapkami. Ale domyślam się, gdzie się on narodził – na Chmielnej, na odcinku zwanym Rutkowskiego. Tam je przecież sprzedawano. Zaraz po pierwszym starciu z SB na Krakowskim i Nowym Świecie zaroiło się od czapek,

o antysemityzm, starałem się przedstawić we wspom­nianym artykule. Ostatnio sprawy uległy przys­ pieszeniu. Sejm wydał ustawę, która przewiduje surowe kary za szkalowanie dobrego imienia Polski i Polaków i mówienie o „polskich obozach śmierci”. W odpowiedzi 8 lutego polski PEN Club wydał deklarację potępiającą tę ustawę, gdyż „zagraża ona wolności słowa i demokracji”. Jak doszło do utrwalenia opinii światowej o Polakach – antysemitach, współautorach zbrodni? Pora przypomnieć. Opinia światowa nie czyta rozpraw w kwartalnikach naukowych, nie bierze udziału w uczonych sporach o prawdę. Opinię światową kształtują wysokonakładowe książki sensacyjne, a zwłaszcza sensacyjne, wielkobudżetowe filmy z gwiazdorską obsadą. Było ich wiele. Pierwsze uderzenie bijące rykoszetem w Polskę szło w Kościół katolicki. W 1963 roku słynny reżyser Erwin Piscator wystawił w Berlinie sztukę Wikary. Napisał ją nieznany urzędnik pocztowy Rolf Hochhout. W pięcioaktowym dramacie przedstawił postać Piusa XII, który podczas wojny milczał, podczas gdy Niemcy mordowali Żydów. Zaprotestowali nieliczni historycy znający prawdę. Kanwę sztuki stanowiły wyznania Kurta Gersteina. Funkcjonariusze wywiadu francuskiego, przesłuchujący po wojnie tego oficera SS, uznali go za wariata, a jego wynurzenia za chorobliwe majaki. W rzeczywistości żaden z czołowych mężów stanu biorących udział w wojnie nie chciał słuchać o zbrodniach niemieckich. Jedynym, który działał, był papież Pius XII. W 1945 roku naczelny rabin Rzymu Zolli, z wdzięczności dla Piusa XII za uratowanie życia jego rodzinie i tysiącom włoskich Żydów, ochrzcił się razem z żoną i zmienił imię na Eugenio na cześć papieża. W 1958 roku premier Izraela Golda Meir z trybuny ONZ-u dziękowała Piusowi XII za uratowanie życia tysiącom Żydów. Z okazji urodzin papieża w 1955 roku zjechała do Rzymu międzynarodowa orkiestra symfoniczna złożona z dziewięćdziesięciu czterech

wołających z daleka – to ja, student! Widzisz, nie kryjemy się! Już się was nie boimy! Najbardziej pokojowy protest, jaki dotąd widziałem. Dziewczęta i chłopcy w czapkach, nie oglądanych tu od międzywojnia! Białe, z amarantowym otokiem, jak wzrok sięga! Rzadziej brązowo-wiśniowe, z polibudy. Te znienawidzone przez demokrację socjalistyczną! Nieproletariackie, buntownicze, antykomunistyczne – tak jak i gros uczestników marcowej rebelii, którzy wyszli w nich na ulice Warszawy. Antyżydowska heca, te wszystkie fabryczne wiece i spędy w obronie towarzysza Wiesława wywoływały jedynie falę dowcipów. Wielu uważało już współcześnie wydarzenia marcowe za prowokację, efekt rozgrywek między frakcjami PZPR. A studentów za frajerów, którzy dali się Michnikowi nabrać. Jak zapewniał mnie mój znajomy, studiujący wówczas na warszawskiej polibudzie – wznoszono tam na wiecu hasła „Zambrowski do politbiura!”. Chodziło oczywiście o Romana Zambrowskiego. Kilka tygodni później dzieliłem z Antosiem Zambrowskim ( jako jeden ze 359 aresztowanych studentów), dużo starszym ode mnie synem stalinowca, celę na Rakowieckiej. Słuchałem z przejęciem, jak opowiadał o swym nawróceniu i o zdradzie „demokratycznej” lewicy. Zambrowski (mimo żydowskich przodków) jednak nie wyjechał z PRL na Zachód, tak jak na przykład student fizyki UW, Jan Gross, z którym notabene późnym latem 1968 roku razem wychodziłem za bramę więzienia na Rakowieckiej. Jan Gross należał do grupy około 15 tysięcy osób żydowskiego pochodzenia (według kryteriów norymbers­ kich, akceptowanych przez komunistów), którzy wyjechali z Polski. Nie kryję, że mu zazdrościłem tej możliwoś­ ci. Studenci bez żydowskiego pochodzenia nie mogli marzyć o wyjeździe z PRL. W przeciwieństwie do kolegów żydowskiego pochodzenia, relegowani z uczelni długo czekali na możliwość kontynuowania studiów. Często po ich ukończeniu byli pozbawiani możliwości pracy w swym zawodzie (przypomniały mi się słowa Ojca, jak po maturze powiedziałem mu, że idę na prawo: – Podziwiam twoją odwagę, studiować prawo w państwie bezprawia). O karierze naukowej czy sędziowskiej świeżo

P

i

o

t

r

W

i

t

t

Świat okłamany Ojczyzna w niebezpieczeństwie! Minister Spraw Zagranicznych bije na alarm. Ambasador bije na alarm. Wzywają do obrony dobrego imienia Polski, zanim ustawa amerykańska, przyznająca mienie martwej ręki w Polsce organizacjom etnicznym, zostanie uchwalona. muzyków żydowskich i pod dyrekcją słynnego Pawła Kleckiego, urodzonego w Łodzi, grała dla Piusa XII „w podzięce za uratowanie wielkiej liczby Żydów”. Ale światowe media wolały kłamstwo Hochhouta oparte na oświadczeniach wariata od tysiąca świadectw samych uratowanych Żydów. Nikt nie oglądał sztuki teatralnej trwającej osiem godzin. Media zadbały jednak, aby utrwalić w opinii światowej jej wymowę: Pius XII milczał! W 2002 Costa Gavras nakręcił na podstawie sztuki Hocchouta głośny film Amen, mieszający krzyż ze swastyką. Dwa lata po Wikarym zaatakowano katolików polskich wprost. Jerzy Kosiński opisał w Stanach Zjednoczonych własną historię – żydowskiego dziecka podczas wojny szczutego i prześladowanego przez polskich chłopów. Książka Malowany ptak stała się światowym bestsellerem. Przeczytało ją ponad trzydzieści milionów ludzi. Obudziła

upieczony prawnik, uczestnik ’68, nie miał co marzyć. – Pan chce pracować na uniwersytecie? – spytano mnie w Lublinie, gdy odebrałem dyplom. – Żarty się pana trzymają? – Pan chce robić aplikację sądową? W Polsce Ludowej? Jako przeciwnik socjalizmu? Obawiam się, że w 50 rocznicę marca ’68 w Polsce w lewicowych mediach usłyszymy, że oto pół wieku temu „Polacy wypędzali Żydów z Polski”

J

a

n

B

o

tak wielkie zainteresowanie, że dziennikarze amerykańscy, pragnąc więcej dowiedzieć się o otoczeniu małego Kosińskiego, udali się do Polski. To, co tutaj odkryli, było bardziej bulwersujące od opowieści Kosińskiego. Mały Kosiński nie tylko nie był prześladowany przez polskich chłopów, ale to ksiądz Eugeniusz Okoń i polscy chłopi uratowali życie jemu i jego rodzinie, chociaż za pomoc Żydowi, za ukrywanie Żyda Niemcy masakrowali całą rodzinę, jak np. rodzinę Ulmów. Po wyjściu na jaw kłamstw Jerzy Kosiński popełnił samobójstwo. Właściwie fałszowanie polskiej his­torii zaczęło się od razu po wojnie. Dr Bernard Mark w Żydowskim Instytucie Historycznym fałszował dzienniki dzieci. W 1948 r. Maria Dąbrowska zanotowała w swoim poufnym żurnalu, że „Czytelnik” nie chce wydać Czajce jej pamiętnika opisującego, jak rodzina polskich chłopów uratowała ją od

i chcę uprzedzić ten ewentualny, lecz prawdopodobny atak, przypominając, że to nie naród polski, lecz wroga narodowi polskiemu partia komunistyczna (PZPR) postanowiła przeprowadzić czystkę w swych szeregach, czego efektem były pociągi odjeżdżające do Wiednia z dworca Warszawa Gdańska. Jednak raczej nie przeczytamy w nich o losach np. Stefana Michnika, jednego z dwustu byłych pracowników

g

a t k o

8 marca ’68 8 marca 1968 roku szedłem rano, jak zwykle, na uniwerek. Nie było nawet zimno, nie padało. Napięcie wisiało w powietrzu. Ten dzień, pół wieku temu, przesądził o moich dalszych losach.

śmierci. Chodziło o Belę Gelbard – polską Żydówkę. Istotnie, jej pamiętnik pt. Życie uratował mi kowal ukazał się dopiero po ’56 roku. W tym samym roku 1948 Dąbrowska powierzyła swemu Dziennikowi opinie o nowym filmie Wandy Jakubowskiej Ostatni etap o Oświęcimiu: „Film jest sfałszowany w ten sam perfidny sposób, co Popiół i diament, co wszystko teraz. Wszystko, co w obozie jest sympatyczne, to Żydówki i Rosjanki – oczywiście komunistki. Wszystko, co w obozie zdeprawowane i łajdackie, to Polki”. Samobójstwo Kosińskiego nie zniechęciło innych. Następnym potężnym przypomnieniem szczepionki antypolskiej miało być świadectwo Martina Greya w 1970 roku. Autor – dorastający chłopiec żydowski – zdołał zbiec przez latrynę z obozu w Treblince, po czym, prześladowany i szczuty przez polskich chłopów i duchowieństwo katolickie, znalazł opiekę i poczucie bezpieczeńst­ wa w lesie – w partyzantce radzieckiej. Poznał tam wspaniałych ludzi – pułkownika Moczara i pułkownika Korczyńskiego (który w 1970 roku wydał rozkaz strzelania do robotników w Gdańsku PW). Zyskał ich podziw, gdyż jako chłopiec budzący zaufanie, odnajdywał oddziały NSZ-u i AK, zaciągał się do nich i następnie wydawał tych faszystów Armii Czerwonej. Książkę Martina Greya, tłumaczoną na wiele języków, na polski również, przeczytały miliony czytelników. Nakrę­cono według niej film z Michaelem Yorkiem, gwiazdorem tamtej epoki, w głównej roli. Film obiegł świat. Dopiero później dziennikarze śledczy odkryli, że autor nigdy nie był w Treblince i że książkę napisał Max Gallo. Opis Treblinki został splagiatowany przez późniejszego akademika francuskiego z powieści Steinera „Treblinka”, a cała reszta zmyślona. O tym media światowe prawie że nie wspominały. W każdym z tych dzieł oszukańczych, a było ich znacznie więcej od wymienionych, chodziło o duże, a nawet bardzo duże pieniądze. Kwitnący biznes Shoah skusił nie tylko Żydów, jak o tym świadczy stosunkowo

niedawna afera Tańca wśród wilków. Pod tym tytułem Misha Defonseca, Żydówka belgijska, opublikowała własne wspomnienia wojenne. Po utracie rodziców zamordowanych w Auschwitz mała sierota, prześladowana przez Polaków, znalazła schronienie w lesie, wśród stada wilków. Drapieżniki okazały jej więcej ludzkiego współczucia niż Polacy. Dziewczynka przemierzyła w ich towarzystwie 3000 kilometrów, naga i bosa, karmiona i ochraniana przez stado. Także i to świadectwo, spisane po latach, obudziło zachwyt krytyki. Normalną koleją rzeczy w ślad za nim posz­ ły przekłady na wszystkie możliwe języki, milionowe nakłady, wreszcie głośny film Taniec wśród wilków, obejrzany przez dziesiątki milionów widzów na świecie. Film wygenerował rzekę pieniędzy dla autorki i dla niewielkiego belgijskiego wydawcy Jeana Daniela. Afera wybuchła w 2007 roku, kiedy autorka zaskarżyła do sądu swego wydawcę o niedopłacenie jej 22 milionów dolarów. W odpowiedzi Daniel opublikował w internecie szereg dokumentów: metrykę urodzenia, świadectwo chrztu itd. itd. Wynikło z nich, że Misha Defonseca nazywa się w rzeczywistoś­ ci Monique de Wael, nie jest Żydówką, urodziła się w katolickiej rodzinie w Brukseli, była ochrzczona, nigdy nie postawiła nogi w Polsce, słowem – jej świadectwo od początku do końca jest jednym wielkim kłamstwem, podobnie jak inne. Można wśród nich wymienić Pamiętnik dwunastoletniej dziewczynki, fałszowany już w 1946 roku przez dra Bernarda Marka, Dziennik Mary Berg, fałszowany przez dziennikarza Schnei­ dermana w USA albo Dziennik Anny Frank z czasów wojny, którego obszerne partie zostały spisane długopisem wynalezionym w 1951 roku. A co my, Polacy, potrafimy przeciwstawić tym fałszom?! Podczas Międzynarodowych Targów Książki w Chicago w 2016 roku doszło do demonstracji młodzieży żydowskiej przed konsulatem generalnym Polski w Nowym Jorku. Uczniowie gimnazjum żydowskiego, prowadzeni przez rabina, wznosili

bezpieczeństwa i informacji wojskowej odpowiedzialnych za zbrodnie stalinowskie, którzy wyjechali wówczas na Zachód. To oni w sporej mierze są nosicielami mitu o „polskim antysemityzmie”, jakże powszechnym na przykład w Niemczech. Kiedy mieszkałem w Kolonii, w dzielnicy Südstadt, wysłuchiwałem w knajpach opowieści o „pols­ kich zwyrodnialcach”. Dyskusja była niemożliwa. Oni wiedzieli wszystko lepiej. To jest nadal bardzo lewicowa, „postępowa” dzielnica. Swego czasu wraz z nieżyjącą już wybitną tłumaczką, Annelise Danką Spranger, pracowałem przy konferencji w Ewangelickiej Akademii Mülheim an der Ruhr (dzisiaj w Bonn; widać utrzymanie pałacu i hotelu okazało się dla więdnącego Kościoła ewangelickiego za drogie). Miała tam miejsce polsko-niemiecka konferencja, podczas której zaskoczona publiczność dowiedziała się, że było powstanie warszawskie i że nie jest ono tożsame z powstaniem w getcie. Ale nie tylko – kiedy zaproszony rabin z Kolonii wywodził, że Auschwitz zbudowano w Polsce z uwagi na antysemityzm Polaków, sprzyjający Zagładzie, poprosiłem o przyniesienie mapy Generalnego Gubernatorstwa i wyjaśniłem, że Auschwitz – z przeznaczeniem dla Polaków – stworzono na terenach włączonych do Rzeszy. Z Oświęcimia Niemcy wypędzili (w Polsce się mówi „wysiedlili”) całą inteligencję i nie tylko, a więc tłumaczenie rabina wzięło w łeb (mnie natomiast przestano zapraszać do Mülheim nad Rurą). Mój znajomy opowiadał mi o tym, jak to Polacy po 1945 roku męczyli jego ojca w obozie. – Byli gorsi od Rosjan, po prostu wypełnieni nienawiścią – mówił ze łzami w oczach. Jego ojciec był w obozie Zgoda w Świętochłowicach. Na Górnym Śląsku. – Przeżył piekło – opowiadał. Mój znajomy przeżył z kolei szok, kiedy wysłałem mu link do hasła w niemieckiej wersji Wiki­pedii. Dowiedział się, kto zgotował jego ojcu ten los. Przeczytał o Szlomo Morelu, żydowskim ludobójcy w ubeckim łag­ rze w Polsce pod sowiecką okupacją. Morel nie wyjechał z PRL na fali antyżydowskiej czystki – nie, w 1968 roku kat ze Świętochłowic przeszedł na emeryturę. Uciekł z Polski do Izraela w 1992 roku, kiedy prokurator zainteresował się jego działalnością. Polska

dwukrotnie wystąpiła o ekstradycję zbrodniarza – w 1998 i w 2005 roku, ale Izrael, kierując się względami humanitarnymi i rzekomym przedawnieniem, odmówił ekstradycji „chorego i starego” człowieka (względów tych nie stosuje świat wobec sprawców zbrodni na Żydach). Szlomo Morel zmarł w Tel-Awiwie 14 lutego 2007 roku, nie niepokojony przez nikogo. Pałac Mostowskich, Warszawa, 1968. Kapitan Samojluk (nie wiem, czy tak się nazywał naprawdę), „mój” śledczy, pyta: – A co wam kazało razem z Żydami walczyć przeciwko Polsc­e? Jakich Żydów znacie?. Chciałem być dowcipny ( jak się ma 19 lat, nie zna się strachu) i odpowiedziałem: –„Chyba nikogo poza Marksem”. Z Pałacu Mos­ towskich przewieziono mnie do cent­ ralnego więzienia na Rakowieckiej. Efektem marca ’68 są trzy grube segregatory dokumentów z IPN. Prawdę mówiąc, jeszcze ich dokładnie nie przeczytałem. Sam nie wiem dlaczego. Najzabawniejsze są donosy agentów z celi. Dla przypodobania się zleceniodawcom opowiadali o mnie niesłychane brednie. W jednym z dokumentów MSW zaliczono mnie do kilkunastu „najgroźniejszych wrogów PRL”. Dziś uważam to wyróżnienie na zaszczytne. Choć niezasłużone. Nowelizacja ustawy o IPN nie jest tematem mojego felietonu. Ale będą nim na pewno skutki tejże i wrzawa, jaką ona wywołała. Uważam ją za cenną. Nie oceniam treści nowelizacji. Dobrze by było, by polscy dziennikarze porzucili autocenzurę i przyjrzeli się zbrodniom, popełnionym na Żydach przez Żydów (np. żydowska policja w gettach) i na Polakach przez Żydów, względnie przy ich udziale w centralnej (Białystok, Grodno, Brześć i Lwów) i wschodniej (Pińsk) Polsce, okupowanej przez Ros­ jan na mocy paktu Stalina z Hitlerem. Wyjaśnić należy do końca rolę żydowskich komunistów w aparacie przemocy w okupowanej przez Sowiety Polsce. Polska przez ponad pół wieku nie mog­ła prowadzić tej debaty. Najwyższy czas na to, by ją podjąć – rzeczowo, konkretnie i bez oglądania się przez ramię. Będzie ona trudna, Polska bowiem jest jedynym krajem w Europie, który nie splamił sobie rąk systemową kolaboracją z nazizmem. Trudna, ale tym bardziej potrzebna. K

Dokończenie na str. 5


KURIER WNET · MARZEC 2018

4

R·A·Z·E·M...

W

ciąganie się Londynu w wykonaniu przyję­ tego na siebie zobo­ wiązania do utworze­ nia państwa żydowskiego sprawiło, że minister spraw zagranicznych Józef Beck domagał się na forum Ligi Naro­ dów utworzenia żydowskiej Palestyny i „rozszerzenia terytorium żydowskiego o pustynię Negew, dając w ten sposób Żydom dojście do Morza Czerwonego”. Równocześnie z dyplomatyczną presją, Departament Konsularny MSZ rozpoczął działania tajne. Prowadzi­ li je szef departamentu Wiktor To­ mir Drymmer, jego zastępca, naczel­ nik wydziału polityki emigracyjnej, dr Apoloniusz Zarychta, oraz radca dr J. Wagner. W Brytyjskim Manda­ cie Palestyny istniały wówczas dwie żydowskie organizacje wojskowo-nie­ podległościowe, które stawiały sobie za cel zmuszenie Anglików do utwo­ rzenia państwa Izrael. Były to: powo­ łana przez Syjonistów-Rewizjonistów organizacja konspiracyjna Irgun Zwai Leumi, kierowana przez Władimira Żabotyńskiego, oraz Haganah, orga­ nizacja o charakterze policyjno-sa­ moobronnym, dość zasobna w broń i pieniądze, której prawie wszyscy członkowie pochodzili z Polski.

W

lipcu 1936 roku Władi­ mir Żabotyński spotkał się z hrabią Edwardem Raczyń­ skim i przedstawił mu wizję Syjonis­ tów-Rewizjonistów. Rozmowy kon­ tynuowano we wrześniu 1936 roku w Warszawie. W ich trakcie Żabotyń­ ski ujawnił dziesięcioletni plan emig­ racji 750 tysięcy Żydów z Polski do Palestyny. Warunkiem powodzenia było umocnienie pozycji organizac­ ji niepodległościowych działających w Brytyjskim Mandacie Palestyny. Żabotyński liczył na pomoc Polski, strona polska na pomoc Syjonistów­ -Rewizjonistów w sprawnym zorgani­ zowaniu i przeprowadzeniu kampanii emigracyjnej z ziem II RP. Na spotka­ niu 9 września uzgodniono, że strona polska przeszkoli 100 młodych syjoni­ stów z Betaru, prawicowej organizacji żydowskiej stanowiącej zaplecze kad­ rowe dla Irgunu. Warunkiem Depar­ tamentu Konsularnego było, żeby po

Druga Rzeczpospolita była krajem tak przeludnionym, że groziła jej rewolta społeczna. Wentylem bezpieczeństwa mogła stać się emigracja. Jednym z jej kierunków była Palestyna, do której bardzo wielu chciało wyjechać, a Brytyjczycy bardzo niewielu chcieli wpuścić.

Fundamenty Izraela w Zofijówce i Andrychowie Rafał Brzeski

zakończeniu kursu jego uczestnicy wy­ jechali z Polski. Latem 1936 roku zor­ ganizowano również pierwsze parami­ litarne obozy wakacyjne dla młodzieży z Betaru. Kolejny obóz młodzieżowy zorganizowano w 1937 roku. Obozy te miały polskich instruktorów i były dla uczestników nieodpłatne, a uczono na nich podstaw musztry, strzelania oraz zasad konspiracji i przetrwania. Masowym zapleczem ludzkim dla żydowskiego podziemia w Pales­ tynie była armia potencjalnych emig­ rantów, którą Żabotyński szacował na około 700 tysięcy osób. Do wybuchu powstania arabskiego przeciw brytyjs­ kiej administracji w 1936 roku z Pols­ ki wyemigrowało do Palestyny około 100 tysięcy Żydów. Potem Brytyjczycy wstrzymali imigrację i pozostał prze­ myt. Szmugiel ludzi do Palestyny był wspierany finansowo i organizacyjnie przez MSZ i Oddział II Sztabu Głów­ nego, czyli tak zwaną „Dwójkę”. Główna nitka przemytniczego szlaku wiodła pociągiem do rumuńs­ kiego portu Konstanca, a dalej trans­ atlantykiem „Polonia” do Jaffy i Hajfy. Przerzut prowadzono pod płaszczy­ kiem turystyki do krajów odległych: Brazylii, Boliwii, Urugwaju i Konga Belgijskiego, tranzytem przez Palesty­ nę. „Turystyczny” ruch był tak duży, że PKP uruchomiły połączenia Kons­ tancy z głównymi miastami Polski. Druga nitka prowadziła samolotami linii LOT do Hajfy. Do wybuchu wojny przeszmuglowano tymi trasami ponad

13 tysięcy ludzi, w tym – w obu kierun­ kach – szkolonych w Polsce dywersan­ tów i minerów Irgunu i Haganah. W 1937 roku wojskowa współpra­ ca Departamentu Konsularnego MSZ i „Dwójki” z żydowskimi organiza­ cjami bojowo-niepodległościowymi nab­rała tempa. W ślad za rozmowami z emisariuszem Jehudą Arazim zawarto z Haganah porozumienie o udzieleniu

R E K L A M A

1%

podatku dla Radia WNET

Podczas wypełniania PITu w sekcji Wniosek o przekazanie 1% podatku na rzecz OPP należy wypełnić poszczególne pola następującymi danymi: pole Numer KRS: 0000309499 pole Cel szczegółowy: Radio WNET

Tylko w momencie uzupełnienia pola celu szczegółowego („Radio WNET”) 1% podatku trafi do nas!

więcej informacji oraz program e-pit 2017 do pobrania na: www.wnet.fm/wspieraj

ułatwień w zakupie uzbrojenia i amu­ nicji oraz o pomocy w wyszkoleniu członków organizacji. Program tajnej współpracy z Ha­ ganą i Irgunem został w ciągu kilku dni zaakceptowany przez ministra spraw zagranicznych Józefa Becka oraz ge­ neralnego inspektora Sił Zbrojnych, marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza. W dyskretnych rozmowach w 1937 roku ze stroną rumuńską uzgodniono zasady transportu ludzi, broni, amuni­ cji, materiałów wybuchowych i sprzętu wojskowego z Polski przez Rumunię do Palestyny. Przerzut miał się odbywać bez kontroli i zadawania pytań.

W

październiku 1937 roku dla 50 instruktorów Beta­ ru zorganizowano szkolenie w jednostce wojskowej w Rembertowie, a w styczniu 1938 roku podobne szko­ lenie w Andrychowie. Latem 1938 roku około 40 bojow­ ników Irgunu odbyło regularne szko­ lenie wojskowe w ośrodkach z Zofi­ jówce na Wołyniu oraz w Poddębiu (zapewne Poddębicach) pod Łodzią. Były to szkolenia dla mieszkających w Polsce szeregowców, prowadzone przez instruktorów przeszmuglowa­ nych z Palestyny. Wiosną 1939 roku dla wytypowa­ nych 25 bojowników Irgunu zorgani­ zowano czteromiesięczny kurs miner­ ski w ośrodku szkolenia dywersyjnego

Program tajnej współpracy z Haganą i Irgunem został w ciągu kilku dni zaakceptowany przez ministra spraw zagranicznych Józefa Becka oraz generalnego inspektora Sił Zbrojnych, marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza. Ekspozytury nr 2 „Dwójki” w Andry­ chowie. Część kursantów mieszkała w Polsce, a część przybyła z Palestyny samolotami LOT obsługującymi linię Hajfa–Warszawa, najprawdopodobniej posługując się autentycznymi paszpor­ tami polskimi z fałszywymi danymi. Żydowską grupą kierował Abraham Stern, urodzony w Suwałkach komen­ dant organizacji bojowej Irgunu. Był to kurs dla przyszłych instruktorów, a jego program obok zajęć saperskich obej­ mował podstawy konspiracji, techniki sabotażu, dywersji i walki partyzanckiej.

Absolwenci mieli w Palestynie przeka­ zywać zdobytą wiedzę dalej. Równolegle szkolenie bojowników Haganah pro­ wadzono w jednostkach wojskowych w Rembertowie i Warszawie. Odpowie­ dzialny za program szkoleniowy i przy­ gotowanie ochotników z Polski, którzy mieli wyemigrować i zasilić obie organi­ zacje bojowe w Palestynie, był pułkow­ nik Jan Kowalewski, jeden z najlepszych oficerów „Dwójki”.

W

iosną 1939 roku Żabotyń­ ski i Stern wystąpili do MSZ o pożyczkę dla Irgunu w wy­ sokości 212 tysięcy przedwojennych złotych. Zgodę na udzielenie pożyczki z budżetu Departamentu Konsularnego wydał minister Józef Beck. Pożyczka miała być częściowo w gotówce, a częś­ ciowo w broni, amunicji, materiałach wybuchowych i sprzęcie wojskowym. W przekazanym pokwitowaniu, dato­ wanym 12 maja 1939 roku, Władimir Żabotyński uznał polską pożyczkę za „dług honorowy” i zapewnił: „uczy­ nimy wszystko, co w naszej mocy, aby spłacić ją jak najprędzej”. Abraham Stern (w Palestynie używał pseudoni­ mu Ben Mosze), dziękując 2 maja za możliwość pozyskania dóbr wartości powyżej 200 tysięcy złotych, zapewniał, że dług zostanie spłacony „po realizacji naszych celów”, czyli po powstaniu nie­ podległego państwa Izrael. Reprezentu­ jący w tej transakcji stronę polską szef Departamentu Konsularnego Wiktor Tomir Drymmer jeszcze w 1968 roku zapewniał publicznie, że pożyczka nie została spłacona, chociaż niepodległość państwa Izrael proklamowano 14 maja 1948 roku. Z innych niż Drymmer źródeł wia­ domo, że Żabotyński listownie wyra­ ził też wdzięczność za inną pożyczkę w wysokości 300 tysięcy złotych. Czy została zwrócona – nie wiadomo. Magazyn uzbrojenia i sprzętu przez­naczonego do dyspozycji Irgu­ nu mieścił się w wąskim budynku przy ulicy Ceglanej 8 (obecnie Pereca) w Warszawie. Yaakov Meridor, który po ukończeniu szkolenia w Andrychowie miał nadzorować przerzut uzbrojenia do Palestyny, pisał po latach, że kiedy wszedł do środka to – „omal nie ze­ mdlałem”. Stały tam „setki skrzynek z bronią i amunicją. Chciałem ucało­ wać każdą z nich”. Według Meridora, dla żydowskiego podziemia w Pale­ stynie przygotowano 20 tysięcy kara­ binów Mauser oraz setki sztuk lekkiej i ciężkiej broni maszynowej, w tym 200 ckm Hotchkiss, a także liczne pistolety polskiej produkcji. Karabiny były pro­ dukcji francuskiej z dostaw dla polskiej armii w 1921 roku i zakonserwowane po wojnie polsko-bolszewickiej. Poda­ ne przez Meridora liczby mogą być dys­ kusyjne, ale fakt, że ckm Hotchkiss zo­ stały dostarczone do Palestyny z Pols­ki, potwierdzają inne źródła.

W

szystkie egzemplarze broni były „anonimowe”. Zatarto numery seryjne i oznacze­ nia producenta na wypadek, gdyby w Palestynie broń wpadła w brytyj­ skie ręce. Wielka Brytania była wów­ czas sojusznikiem Polski przeciw­ko III Rzeszy! Broń, amunicję i sprzęt szmug­ lowano do Palestyny przez Bułgarię i Rumunię jako pomoc charytatywną dla osadników żydowskich, podając w listach przewozowych koce, obu­ wie, cement, materiały budowlane itp. Transporty te finansował w częś­ ci, obok polskiego rządu, sympatyk Syjonistów-Rewizjonistów, francusko­ -rumuński milioner Simon Marcovici­ -Cleja. Zapotrzebowania na dostawy konkretnego uzbrojenia, amunicji lub zaopatrzenia składał Abraham Stern w uzgodnieniu z konsulem general­ nym RP w Jerozolimie, Witoldem Hu­ lanickim. Trzy poważne transporty dla Irgunu przerzucono jesienią 1938 roku oraz wiosną i latem 1939 roku. W mię­ dzyczasie szmuglowano drobne ilości broni i amunicji. Równolegle wysyłano uzbrojenie i amunicję dla Haganah. W tym przypadku transport i przemyt organizował mieszkający w Warszawie Jehuda Arazi. Wojna przerwała współpracę, ale po podpisaniu układu Sikorski-Majski w lipcu 1941 roku, w szeregach armii generała Władysława Andersa znalazło się około 4 tysięcy Żydów. Po wyjściu ze Związku Sowieckiego polskie oddzia­ ły przybyły w 1942 roku przez Persję i Irak do Palestyny. Tam „zaczęły się tłumne dezercje żołnierzy żydowskiego pochodzenia, zaagitowanych przez or­ ganizacje żydowskie” – zapisał generał Anders we wspomnieniach. Jednostki Armii Polskiej na Wschodzie opuści­ ło około 3 tysięcy żołnierzy, „częścio­ wo dobrze wyszkolonych”, co spowo­ dowało „znaczne luki w oddziałach”. Mimo to, generał Anders nie zezwolił na poszukiwanie dezerterów, chociaż domagali się tego dowódcy brytyjscy. „Ani jeden dezerter nie został przez nas aresztowany”, ponieważ „nie chcia­ łem mieć pod dowództwem żołnierzy, którzy bić się nie chcą” – wspominał dowódca II Korpusu i zagrał na dwie strony. Polskiej żandarmerii wydał ci­ chą instrukcję, aby uciekinierów nie traktowano jako dezerterów, a Bry­ tyjczyków lojalnie uprzedził, że mogą mieć z dezerterami kłopoty.

W

śród tysiąca żołnierzy po­ chodzenia żydowskiego, którzy postanowili zostać w szeregach Wojska Polskiego, był kapral 5 dywizji piechoty Menachem Begin, w cywilu warszawski adwokat. Uważał on, że nie można opuszczać ar­ mii, której złożyło się przysięgę. Begin nie był w łatwej sytuacji. Koledzy z Ir­ gunu prosili go, aby wszedł do ścisłego kierownictwa organizacji. Chcąc mu pomóc, zwrócili się do przebywające­ go w Palestynie Wiktora Drymmera. Ten, znając dobrze generała Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego, który był zastępcą generała Andersa, przed­ stawił mu sytuację Begina i jego roz­ darcie między dwiema lojalnościami. Generał Karaszewicz-Tokarzewski zna­ lazł salomonowe rozwiązanie – udzielił kapralowi Beginowi bezterminowego urlopu. W odpowiedzi na otrzymywaną pomoc i wsparcie kierownictwa Irgunu i różnych grup, które z niego wysz­ ły, doradziły dyskretnie dowództwu Armii Polskiej na Wschodzie, aby na pojazdach obok brytyjskich oznaczeń malowano nieformalne oznakowa­ nia polskie. Najlepiej biało-czerwone proporczyki. Wówczas, tłumaczono, nasi ludzie przepuszczą pojazd i nie odpalą przygotowanych już przydroż­ nych min. Po wybuchu wojny Irgun pows­t­ rzymał się od atakowania Brytyjczy­ ków. Nie podporządkował się tej de­ cyzji Abraham Stern, który z grupą młodych, dobrze wyszkolonych, „wil­ ków” opuścił Irgun i w 1940 roku zało­ żył odrębną organizację bojową Lechi, która prowadziła typowe działania ter­ rorystyczne. Dla Lechi głównym wro­ giem byli Brytyjczycy i dla ich poko­ nania Stern gotów był sprzymierzyć się z każdym, nawet z Niemcami Hitlera, Włochami Mussoliniego czy Sowie­ tami Stalina. Stern oraz jego zastęp­ ca Icchak Szamir nadali Lechi wymiar mis­tyczny. Głosili, że Żydzi są naro­ dem wybranym, a ich zadaniem jest utworzyć państwo od Nilu do Eufratu, odrodzić królestwo i zbudować Trzecią Świątynię. W taktyce wykorzystywali skutecznie nauki pobrane w Rember­ towie i Andrychowie. Dokończenie na stronie obok


MARZEC 2018 · KURIER WNET

5

...C·Z·Y O ·S· O ·B·N· O ·? od tego, że intencje są inne, skutki są te same. Zaraza politycznej poprawnoś­ci wprowadza ustawy dotyczące tzw. mo­ wy nienawiści. Nie ograniczajmy swojej wolności – nawet wolności do mówie­ nia głupot. I do kłamania? Każdy może bronić się przed kłamst­ wem w sądzie. Sposobem, do które­ go wzywałem i wzywam, na przykład w sprawie systematycznej kampanii oszczerstw wobec Polski, kampanii, której symbolem stało się określenie „polskie obozy śmierci”, byłoby wspar­ cie udzielone przez państwo dla inicja­ tywy, która – jeszcze zanim nastąpiła zmiana rządu w 2015 roku – była reali­ zowana przez prywatne, słabe oczywi­ ście podmioty, rozmaite stowarzyszenia społeczne czy pojedyncze prywatne kancelarie prawne, a mianowicie wyta­ czania procesów o zniesławienie na te­ renie kraju, gdzie do tego zniesławienia doszło. Przecież prawo pana wicemi­ nistra Jakiego w najmniejszym stopniu nie zaszkodzi oszczercom z Aust­ralii, z Kanady, ze Stanów Zjednoczonych, z Wielkiej Brytanii, bo będą oni poza zasięgiem działania tego prawa. Nato­ miast gdyby państwo polskie wynaj­ mowało kancelarie – te najbogatsze, najbardziej sprawne, przy pomocy któ­ rych Polak, który poczuje się obrażony określeniem „polskie obozy śmierci” będzie mógł w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Australii, Kanadzie wytoczyć proces łajdackiemu dzienni­ karzowi, który powtarza te określenia i nie chce się z nich wycofać, i ten zosta­ nie skazany na bardzo wysoką grzywnę, co właśnie za pomocą tego rodzaju pos­ tępowania sądowego można osiągnąć – wtedy moglibyśmy skuteczniej bronić swojego dobrego imienia. Ale może dzięki tej nowelizacji wreszcie zdaliśmy sobie sprawę, jak daleko poszło zakłamanie historii II wojny światowej w rozmaitych miejscach na świecie. Myśmy to wiedzieli już wcześniej, sko­ ro sięgnięto do próby odpowiedzi na to zjawisko, choć akurat charakter tej odpowiedzi nie był najszczęśliwszy. Ale widocznie wiedzieliśmy, jaka jest skala tego zjawiska. Zresztą w Ministerst­wie Spraw Zagranicznych prowadzi się coś w rodzaju statystyki używania określe­ nia „polskie obozy śmierci”. Zjawisko jest niestety realne i bardzo poważne. Nie możemy liczyć na jego rozprosze­ nie za pomocą jednego aktu prawne­ go, ale za pomocą pracy, która będzie trwała wiele lat. Jest kilkadziesiąt tysięcy filmów o Holokauś­cie – filmów fabularnych, seriali telewizyjnych, w których ten wątek się pojawia, a w niemałej części Polska jest przedstawiana jako współ­ sprawca albo wręcz jako sprawca. Wo­ bec tego stan świadomości, wynikający z takiej gigantycznej, nawarstwionej od kilkudziesięciu lat lawiny negatywnych stereotypów przyklejonych do Polski, można zmienić tylko przez wiele lat wprowadzenia do tej lawiny własnej interpretacji, własnych, uczciwych fil­ mów o historii Polski – atrakcyjnych, dobrze zrobionych. Opowiadanych nie z perspektywy niemieckiej, rosyjskiej czy sowieckiej polityki historycznej, nie z perspektywy części środowisk żydow­ skich, które także chciałyby uczynić Polskę przedmiotem swojej narracji, ale z perspektywy prawdy historycz­ nej. To jest bardzo trudne zadanie. Nie da się go zrealizować – jeszcze raz to powtórzę – za pomocą aktu prawnego. Czy ta nowelizacja w jakimkolwiek stopniu była z Panem konsultowana? Nie mogła być konsultowana po prostu

ze mną, bo jestem tylko jednym z oby­ wateli Rzeczpospolitej. Ale w jednej z funkcji, którą pełnię, rzeczywiście element konsultacji miał miejsce. Wy­ nikał on z faktu, że zasiadam w kole­ gium IPN. I rzeczywiście ta nowelizacja ujrzała światło dzienne już w złagodzo­ nej formie, bo według wcześniejszych sformułowań miało być poddane ka­ rze nie tylko postępowanie historyczne w ogóle, ale także np. wszelkie formy nacjonalizmów czy wychwalanie państ­ wa pruskiego. Przypomnijmy, że z inicjatywą no­ welizacji ustawy o IPN wyszli kilka­ naście miesięcy temu przedstawiciele

granicy rozwijali własną wizję histo­ rii, która może dowolnie propagować banderyzm, a my po swojej będziemy się przed tym bronili. Przypomnę, że w polskim prawie jest od bardzo dawna zapisana możli­ wość upominania się, kiedy ktoś od­ wołuje się do ideologii, która wzywa do zabijania ludzi w imię prześladowań o charakterze etnicznym czy rasowym. Do tego żadne nowe prawo nie było potrzebne. Jeśli ktoś chwalił ideologię, która wzywa do zabijania ludzi, a tym był banderyzm, mógł być na podstawie obowiązującego od dawna w Polsce pra­ wa pociągnięty do odpowiedzialności. Dokończenie ze str. 1

Polska jest coraz silniejsza i żadne kampanie tego nie zmienią

klubu Kukiz’15 w Senacie. Ich pomysł zmian miał bardzo radykalne brzmie­ nie; obecnie został bardzo już ociosany i złagodzony. Dyskutowaliśmy na po­ siedzeniu kolegium IPN nad tą ustawą, zwracaliśmy uwagę na możliwe skutki zmian, zwłaszcza w stosunkach z Ukra­ iną. To prawda, że na to bardziej zwra­ caliśmy uwagę niż na sprawę żydowską, i obecne brzmienie zatwierdziliśmy. Tu trzeba się uderzyć w piersi – mó­ wię wyłącznie w odniesieniu do siebie. To jest chyba choroba wszystkich rządów, pewnie nie tylko w Polsce, że konsultacje mają charakter w gruncie rzeczy fasadowy. Czas na konsultacje przyszedł wtedy, kiedy ustawa była już, praktycznie rzecz biorąc, zaklepana w Sejmie i z góry, od samego naczel­ nika chyba, szły naciski, żeby ją prze­ głosować jak najszybciej. A więc to był ostatni moment. Tego rodzaju pośpiech nie sprzyja spokojnej refleksji, rozwa­ żeniu argumentów za i przeciw.

To jest oddanie państwu decyzji, co mamy myśleć, co mamy mówić, jakie wspomnienia mamy mieć. To jest ustawodawstwo pokrewne zarazie politycznej poprawności. Niezależnie od tego, że intencje są inne, skutki są te same. Czy popełniliśmy błąd historyczny w zapisie ustawy? Myślę tutaj Ukraińcach i o stosunkach polsko-ukraińskich. Nie spierałbym się o błędy historyczne. Prawo nie jest od ustalania prawdy his­ torycznej. Banderyzm jest zbrodniczą ideologią, nie mam co do tego wątpli­ wości. Ale wprowadzanie zagadnień historycznych do prawa spowoduje, że Ukraińcy będą po swojej stronie

W takim razie po co ta nowelizacja? O to należałoby zapytać chyba prze­ de wszystkim inicjatorów, czyli klub Kukiz’15 i tych, którzy zdecydowali się przegłosować nowelizację. Sytuacja zmieniła się w sposób bardzo utrudnia­ jący nam dalsze postępowanie z chwilą zmasowanego, otwartego – wyjątkowo, powiedziałbym, bezczelnego w swojej chęci zdominowania polskiego życia politycznego – ataku z zewnątrz. Jak się wycofać z niemądrej ustawy, kie­ dy wszelka próba wycofania się z niej będzie wyglądała teraz na kapitulację przed naciskiem zewnętrznym? Przed takim dylematem zostaliśmy posta­ wieni 27 stycznia przez panią ambasa­ dor Azari w Oświęcimiu. Deklarującą, oczywiście na rozkaz swojego rządu, swego rodzaju wojnę historyczną z Pols­ką. Czyli wpadliśmy w pułapkę, którą, zdaniem Pana, trochę sami na siebie zastawiliśmy. Tak i myślę, że dzisiaj mówią o tym otwarcie także bardzo ważni politycy Prawa i Sprawiedliwości. Wspominał o tym marszałek Terlecki, przyznając, że nie wszystko zostało przemyślane, że zostaliśmy zaskoczeni. Uważam, że należy rozważyć odpowiedzialność za popełnione błędy, zwłaszcza w Mini­ sterstwie Sprawiedliwości, które było właściwie jedynym autorem ostatecznej formuły tej ustawy. To nie usprawiedliwia większości parlamentarnej. Oczywiście ustawy powinny być dobre. Ale dalej jest 460 posłów, 100 senatorów, a na końcu Prezydent. Nie można zapomnieć o tym, że ktoś te błędy popełnił, ale dzisiaj trzeba się zastanawiać, co robić dalej. Byłem w poniedziałek i wtorek w Londynie na dość ważnym forum polsko-brytyjskim – Forum Belwederskim – i tam wystą­ pił z bardzo jasnym komunikatem sir Erick Pickles, który reprezentuje ofic­ jalne stanowisko rządu brytyjskiego w sprawach pamięci o Holokauście. Stwierdził jednoznacznie i – powie­ działbym – z dużą arogancją: nie tylko musicie wycofać ustawę, ale musicie wypłacić odszkodowania organizacjom żydowskim. Te dwie sprawy zostały jasno po­ łączone przez ważny, półoficjalny głos

Dokończenie z poprzedniej strony

B

rytyjczycy pilnie szukali do­ wodów działalności Sterna, który w Palestynie znany był pod pseudonimami Ben Mosze i Yair. Kiedy 11 lutego 1942 roku (według innych źródeł 12 grudnia 1942 roku) do mieszkania, w którym ukrywał się wraz z żoną, weszli z nakazem rewizji funkcjonariusz brytyjski i policjant żydowski, Stern nie stawiał oporu. Na polecenie, żeby zabrał płaszcz, bo jest aresztowany, odwrócił się do wie­ szaka, a wówczas padł strzał w plecy. „Kto strzelił? Anglik? Żyd?” – pytał we wspomnieniach Wiktor Drym­ mer. Część źródeł podaje, że Anglik – funkcjonariusz policji brytyjskiej Jeffrey Morton. Do końca 1942 roku większość bojowników Lechi zginęła lub zosta­ ła aresztowana. Niedobitki zeszły do głębokiego podziemia. Na wzór siatek

środowisk związanych z wykorzysta­ niem Holokaustu jako pewnego ro­ dzaju środka nacisku politycznego. Musimy go brać pod uwagę i zrozu­ mieć, że ta kampania nie skończy się wraz ze zmiękczeniem, złagodzeniem czy zmianami w ustawie. Będziemy nadal poddawani naciskowi, na pew­ no dalej idącemu, w sprawie ustawy reprywatyzacyjnej. Jestem zdania, że tutaj musimy jasno powiedzieć: non possumus – nie możemy ustąpić. To jest ingerencja w naszą suwerenność. To jest ingerencja w zasady prawa, bo chodzi o złamanie elementarnej zasady prawa, zgodnie z którą dobra martwej

ręki przechodzą na własność państwa. A to, że mienie pożydowskie w Polsce stało się dobrem martwej ręki, nie jest odpowiedzialnością Polaków, tylko od­ powiedzialnością – powtórzę jeszcze raz – Rzeszy Niemieckiej. Tak jest w każ­ dym kraju. A w Polsce miałoby być inaczej, dla­ tego że życzą sobie tego niektóre środo­ wiska żydowskie w Ameryce. Nie mo­ żemy się na to zgodzić, a jednocześnie nie musimy wpadać w żadne przesad­ ne kompleksy, lęki, obawy. Obserwuję je, słuchając wiadomości dotyczących konf­liktu wokół ustawy. Mam wrażenie, że bardzo przeceniamy ich znaczenie dla siły i pozycji Polski. Polska dlatego jest poddana w tej chwili dość dużej, intensywnej kam­ panii nacisków, że szybko rośnie w si­ łę, że siła Polski staje się widoczna na różnych odcinkach i frontach. Właśnie polsko-brytyjskie Forum Belwederskie było tego świadectwem. Brytyjczykom bardzo zależy w tej chwili na Polsce. Pierwszy raz chyba w historii. No, może drugi – w 1940 roku było to oczywiście dużo bardziej dramatyczne, ale dzisiaj Brytyjczykom bardzo zależy na Polsce, na jej głosie w Europie, który osłabi niezwykle brutalne traktowanie Wiel­ kiej Brytanii przez tandem niemiecko­ -francuski w sprawie Brexitu. Polska jest coraz ważniejszym, co­ raz silniejszym gospodarczo krajem. Krajem o PKB – przypomnijmy – po­ nad 600 miliardów dolarów. Krajem, z którym warto robić interesy. I żadne kampanie historyczne nie zmienią te­ go faktu. Oczywiście środowiska ży­ dowskie, hałaśliwe tak jak owa łajdacka fundacja i jej rasistowskie filmiki skie­ rowane przeciwko Polsce, mają wpływ także na politykę amerykańską. Nie zmienią jednak całej polityki amery­ kańskiej. Izrael też będzie chciał robić interesy z Polską. Przekonamy się o tym, że Polska jest po prostu na tyle ważnym państ­ wem, że dzisiaj jeden aspekt, nawet tak znaczący, tak drażliwy jak ten, o któ­ rym cały czas rozmawiamy, nie może zmienić ani przekreślić jej znaczenia. A więc musimy wytrzymać tę burzę i jednocześnie łagodzić niepotrzebne kanty w tym konflikcie, tam, gdzie nie dotyczą one polskiego interesu, ale wy­ nikają z naszych własnych błędów.

Dokończenie ze str. 3

„Dwójki” organizację przebudowano w system trzyosobowych komórek kons­piracyjnych z trzyosobowym ko­ mitetem centralnym na czele. Za spra­ wy operacyjne, administracyjne i orga­ nizacyjne odpowiadał w nim Icchak Szamir, który, ścigany przez Brytyj­ czyków, posługiwał się otrzymanymi potajemnie autentycznymi polskimi dokumentami wojskowymi wystawio­ nymi na jego właściwe nazwisko Jezier­ nicki. Udawał przy tym, że nie zna ani hebrajskiego, ani jidysz i mówi tylko po polsku. Po wojnie Lechi i Irgun nie za­ przestały walki o niepodległość. Licz­ ba zamachów bombowych, ataków, porwań, terrorystycznych zabójstw stale rosła. 22 lipca 1946 roku sześ­ ciu bojowników Irgunu wśliznęło się do podziemi hotelu King David w Jerozolimie, zarekwirowanego dla

brytyjskich oficerów. Wnieśli siedem konwi do mleka pełnych materiałów wybuchowych. Z wielką znajomoś­ cią rzeczy minerzy zainstalowali ła­ dunki w newralgicznych punktach konstrukcji południowej części sied­ miokondygnacyjnego budynku, pod lokalami, w których urzędowały wła­ dze Brytyjskiego Mandatu Palestyny, a potem wycofali się niepostrzeżenie. Irgun ostrzegł telefonicznie, że hotel jest zaminowany, ale ostrzeżenie zlek­ ceważono i nie zarządzono ewakuacji budynku. Eksplozja nastąpiła o 12.37 czasu lokalnego. Cały narożnik hotelu runął. Zginęło 91 osób, w tym 28 Bry­ tyjczyków. Londyn zagotował się z oburze­ nia, ale w kręgach politycznych zaczęła dojrzewać myśl, iż czas rozpocząć roz­ mowy w sprawie powstania państwa Izrael. K

Świat okłamany Piotr Witt

transparenty i skandowali „Zabiliście więcej Żydów niż Niemcy!”. Dziennikarze nowojorskich mediów polskojęzycznych przybyli na miejsce starali się wywiedzieć, skąd manifestanci czerpią wiedzę i co wywołało ich oburzenie. Wiedzę czerpali z książki Jana Tomasza Grossa, zaś z historii drugiej wojny nie znali nawet podstawowych dat. Oburzające. Choć, z drugiej strony, można jeżeli nie usprawiedliwić, to przynajmniej wytłumaczyć postępowanie rabina-nauczyciela, który działa

Jakie jest Pana zdanie o ustawach dotyczących mienia martwej ręki, jak to się określa w prawie, które są teraz procedowane w Kongresie amerykańskim, a przeszły już przez amerykański Senat? Tak jak mówiłem, nie spodziewam się, by to zostało zatwierdzone, ponieważ zbyt duże interesy są w grze; intere­ sy sięgające już nie setek milionów, ale dziesiątków miliardów dolarów. Z punktu widzenia państwa amery­ kańskiego, przedsiębiorstw amerykań­ skich okaże się wtedy, że są rywalizu­ jące między sobą lobby. Jedno, które chce wyciągnąć z Polski owe odszko­ dowania za mienie pożydowskie, i lob­ by, a nawet niejedno, które chcą robić z Polską interesy. Myślę, że prezydent Trump wielokrotnie dał dowód tego, że traktuje państwo trochę jak biznes­ men i nie sądzę, żeby siła lobby żydow­ skiego, któremu teraz przyglądamy się z pewnym zatrwożeniem, okazała się aż tak dominująca. Obym się nie pomylił. Kiedy mówił Pan o konsultacjach w sprawie nowelizacji ustawy o IPN, nie przypuszczałem, że prowadził je prezydent Andrzej Duda, zanim złożył podpis pod ustawą i skierował ją do Trybunału Konstytu­ cyjnego… Tak nie było, chociaż rzeczywiście widziałem się z panem prezydentem pierwszego lutego, jakkolwiek temat

Będziemy nadal poddawani naciskowi, na pewno dalej idącemu, w sprawie ustawy reprywatyzacyjnej. Jestem zdania, że tutaj musimy jasno powiedzieć: non possumus – nie możemy ustąpić. To jest ingerencja w naszą suwerenność.

najbardziej aktualny, żywy i konkretny rozmawiamy o niepodległości; nie tyl­ ko zresztą w kontekście sporu o ustawę i ataku podjętego przez część środowisk żydowskich na suwerenność Polski. Przypomnijmy chyba ważniejszy i jeszcze bardziej dramatyczny bój, który trwa i na którym za chwilę znów skupimy swoją uwagę: bój o suwerenność Polski w Unii Europejskiej, próby upokorze­ nia Polski wewnątrz Unii Europejskiej. Przecież ta sprawa wróci i w najbliższych dniach stanie się znów tematem numer jeden. Trwają szyderstwa ze strony tych, którzy nie chcą żadnej niepodległości Polski, którzy wypisują na rozmaitych niemieckich portalach i gazetach, sy­ stemowo niechętnych polskiej tradycji i polskiej niepodległości, że oto Polska stała się niewolnikiem Węgier. Ma to realny kontekst politycz­ nej, dyplomatycznej i gospodarczej walki Polski o suwerenność poszcze­ gólnych krajów Unii Europejskiej – bo to nie jest tylko walka o Polskę. To jest walka o państwa narodowe, o ich indywidualne, historyczne tradycje, o prawo do ich kulturowej odrębności wewnątrz Unii Europejskiej. Polska jest liderem w tej walce o wolność w Euro­ pie, wolność poszczególnych narodów, poszczególnych państw. I myślę, że to pozwala spojrzeć na tradycję polskiej niepodległości, na tę niezwykle dumną, wspaniałą tradycję w sposób – tak jak Pan Redaktor powiedział – nie tylko akademijny, ale wymagający od nas dzisiaj, tutaj – zaangażowania.

Konfliktem, o którym rozmawiamy, weszliśmy w obchody stulecia niepodległości Polski. Nie akademie, ale właśnie tocząca się obecnie dyskusja jest najważniejsza, bo ona dotyczy honoru, wolności, bohaterstwa, tego, co stworzyliśmy w dwudziestoleciu międzywojennym i kim byliśmy wtedy, kiedy dwa totalitaryzmy zaatakowały II Rzeczpospolitą. Rzeczywiście, akurat pozytywnym skut­ kiem napięcia, które w tej chwili otacza nas na międzynarodowej scenie poli­ tycznej, może być to, że w sposób jak

Czy widział Pan oświadczenie PEN Clubu, który jednoznacznie krytycznie ocenił wszystko, co się wydarzyło w polityce Dobrej Zmiany, w polityce zagranicznej? W tym oświadczeniu była też mowa o antysemityzmie, także w kontekście innej rocznicy – 50-lecia wydarzeń marcowych. Tutaj też my, Polacy, możemy się spodziewać brutalnych oskarżeń o antysemityzm. Nie wiem, jak jest z zewnętrznym od­ biorem rocznicy Marca ’68 roku. Wiem natomiast coraz lepiej, poznaję to niejako przy okazji, studiując historię Polski XX wieku, że mało jest tak zakłamanych wy­ darzeń w naszej historii, jak Marzec ’68 roku. Coraz lepiej wiem, że kiedy wresz­ cie dotrzemy do prawdy, okaże się, że to była ogólnonarodowa, ogarniająca dzie­ siątki miast i środowisk akademickich w całej Polsce manifes­tacja w obronie polskiej kultury i tradyc­ji. I że ta mani­ festacja była czymś zupełnie innym niż antysemicka, a raczej antyizraelska na­ gonka zorganizowana w ’67 roku pod patronatem generała Jaruzelskiego (mam nadzieję już niedługo generała) w wojsku polskim, czyli przez politycznych rywa­ li towarzysza Wiesława. Że działała nie tylko grupka tak zwanych komandosów i nie tylko w celach przez nich ustalonych, wewnątrz struktur partyjnych PZPR. Warto uświadomić sobie, że wal­ ka o prawdę historyczną w tym aku­ rat zakresie jest szczególnie trudna, co pokazuje zresztą fakt niezgody części, nazwijmy to, kapłanów pamięci o Mar­ cu ’68 roku, na to, by się spotkać z in­ nymi, także prawdziwymi i nie mniej ważnymi uczestnikami tamtych wyda­ rzeń. Przypomnę niezgodę grupy zwią­ zanej z Adamem Michnikiem i Karolem Modzelews­kim na to, żeby w obchodach Marca ’68 roku wzięła udział Irena La­ sota. A gdzie miejsce dla tak ważnych wówczas postaci, jak Antoni Maciere­ wicz, jak Piotr Naimski? Myślę, że warto te nazwiska przypomnieć, by uświado­ mić sobie, że tamte wydarzenia wygląda­ ły zupełnie inaczej niż ta propagandowa wizja, utrwalona zwłaszcza w okresie III RP przez potężne tuby propagandowe jednej tylko strony Marca ’68. K

w interesie udziałowców Shoah-biznesu. Ale czym, jakimi racjami usprawiedliwić działalność polskich władz odpowiedzialnych za politykę historyczną Rzeczypospolitej, władz, które nigdy nie dostarczyły żydowskim chłopcom z nowojorskiego gimnazjum żadnego kompendium dezawuującego kłamst­ wa Grossa i jemu podobnych? Na chicagowskich Targach Książki były propagowane w polskim stoisku książki szkalujące dobre imię Polski i Polaków. Napisane przez polskich autorów, wydane przez polskie wydawnict­ wa i przełożone na obce języki dzięki dotacjom polskich urzędów za pieniądze polskiego podatnika. Podobnie było na targach paryskich, podobnie na londyńskich. Czym usprawiedliwić działalność polskich urzędów państwowych, które finansowały i nadal finansują przek­ łady książek szkalujących dobre imię

Polski? Notabene o przekładaniu na obce języki Grossa, Michnika, Anny Bikont i Olgi Tokarczuk decydują w Ins­ tytucie Książki pani Olga Tokarczuk oraz pan Adam Pomorski. Ten ostatni – tłumacz z rosyjskiego – dał o sobie słyszeć niedawno, kiedy jako przewodniczący pols­kiego PEN Clubu potępił ustawę sejmową zabraniającą wyrażenia „polskie obozy śmierci”. Pani Tokarczuk ze swej strony od dawna przypomina Polakom o odpowiedzialności za „mordowanie Żydów i niewolników”. Pozostaje wykładnia Grossa, propagowana na świecie za pieniądze polskiego podatnika. Najwyższy czas, abyśmy powrócili 17 kwietnia do obchodów dnia uznanego uchwałą Związku Gmin Żydowskich we Włoszech w 1955 roku za Święto Wdzięczności dla Piusa XII i Kościoła katolickiego za uratowanie tysięcy Żydów od zagłady! K

naszej rozmowy był zupełnie inny. Ale to był właśnie ten moment, kiedy usta­ wa do podpisania spłynęła na biurko pana prezydenta. Wtedy rzeczywiście radziłem mu troszkę inne rozwiązanie, ale pan prezydent przedstawił swoje ra­ cje – że jakakolwiek próba zawetowania i zaproponowania nowej, odmiennej, własnej wersji ustawy byłaby przyjęta jako zdrada, jako atak na podstawy suwerenności Polski. I bardzo zaszko­ dziłaby pozycji pana prezydenta. To są argumenty bardzo poważne. Rozumiem decyzję pana prezy­ denta i widzę w niej pewien element salomonowej mądrości, bo jednak Try­ bunał Konstytucyjny ma w tej chwili możliwość naprawienia dużej części szkód spowodowanych przez pewne elementy tej ustawy.


KURIER WNET · MARZEC 2018

6

W

szystko kończy się, jak zawsze, na Łubian­ ce, wśród okrzyków o narodzie, patrioty­ zmie i poświęceniu dla kraju. Oczywiście popieram nowelizac­ ję ustawy o IPN. Ale trzeba pamiętać, że ta ustawa w ostatniej chwili została uzupełniona o poprawkę klubu Kukiza, której pierwotnie nie przewidywano. Ta poprawka była omawiana 2 listopa­ da 2016 roku. Potem przez ponad rok trwała cisza i nagle, deus ex machina, 25 stycznia rozpoczęło się drugie czy­ tanie. Ostatecznie w trzecim czytaniu przyjęto, że odpowiedzialni za zbrodnie są oczywiście naziści – taki naród ist­ niał podobno – komuniści i ukraińscy nacjonaliści. To jest normalne, że jak Polacy padają na twarz przed Niemca­ mi i nie nazywają ich Niemcami, tylko nazistami, żeby się nie poczuli źle, wtedy odreagowują na Ukraińcach. Chociaż pojęcie ‘nacjonalizm’ jest bardzo sze­ rokie, pojęcie ‘nacjonalizm ukraiński’ jest jeszcze szersze. A w prawie definicje muszą być jasne, jednoznaczne, żeby nie było możliwości dowolnej interpretacji. Zbrodnie banderowskich nacjo­ nalistów i członków formacji kolabo­ rujących z III Rzeszą Niemiecką do­ tyczą czynów popełnionych w latach 1925–1950. No i teraz powstaje mnóst­ wo problemów. Po pierwsze – jeżeli chodzi o banderowskich nacjonalis­

G · E · O · P · O · L· I ·T·Y· K·A Co się dzieje, kiedy do bardzo poważnych decyzji dotyczących polityki międzynarodowej i pozycji międzynarodowej Polski dopuszcza się ludzi, którzy bardziej nienawidzą Ukrainy niż kochają Polskę?

GEOPOLITYCZNY TYGIEL

Naziści, komuniści i ukraińscy nacjonaliści. Poprawka do ustawy o IPN Jerzy Targalski dziewiątym. Natomiast podział OUN-u na dwie frakcje, potem dwie organizacje OUN-B, czyli banderowcy, i OUN-M, czyli melnykowcy, datuje się z przełomu lat 40/41. W związku z tym przez 15 lat, w których nasi posłowie szukają tych zbrodni, nie było żadnych banderowców. I kolejna sprawa: jeżeli mówi się o ludobójstwie na Wołyniu i w ów­ czesnej Galicji Wschodniej, a jedno­ cześnie zestawia się to razem z akta­ mi terroru indywidualnego czy walki terrorystycznej, którą uprawiała OUN

Treść poprawki dotyczącej ukraińskiego nacjonalizmu kierunku banderowskiego od początku była prowokacją. Prowokacją, której celem było pogłębienie konfliktu polsko-ukraińskiego. tów, chciałem przypomnieć autorom tej poprawki, że Bandera w 1925 roku miał 16 lat i był członkiem harcer­ stwa ukraińskiego, czyli Płastu. Bande­ rowcy w ogóle w ’25 roku nie istnieli, tak że nie wiem, jakich zbrodni będą chcieli szukać nasi posłowie w tamtym czasie, bo potem sytuacja się zmienia, rzecz jasna. Organizacja ukraińskich nacjona­ listów powstała w roku dwudziestym

C

hodzi o to, żeby przedsta­ wić Polskę, a zwłaszcza rząd PiS, jako kontynuatora Mo­ czara i antysemickich nago­ nek. Każdy z uczestników operacji ma w niej własne interesy. Niemcy chcą oczywiście uniemożliwić samodzielną politykę Polski i doprowadzić do tego, żeby Polska wybrała podległość Niem­ com ze strachu przed rewindykacjami żydowskimi i potępieniem na arenie międzynarodowej. Jeżeli chodzi brukselskich lewa­ ków-degeneratów, to wiadomo: chodzi o to, żeby wymóc na Polsce przyjęcie ich ideologii gender. Targowica lokalna ma stale te same cele: oddajcie nam Polskę, a my wam wszystko wypłacimy.

Nasza obrona powinna polegać na tym, aby teraz przypomnieć świadectwa żydowskie dotyczące tego, jak wyglądało zachowanie samej społeczności żydows­ kiej i jej kolaboracja przy Holokauście – bo tak to trzeba nazwać. Jakie natomiast są cele Rosji? To proste: stworzenie partii prorosyjskiej, która pod hasłem „Stany Zjednoczo­ ne zmuszają was do płacenia haraczu Żydom, a Rosja was obroni”, będzie starała się przejąć kontrolę nad społe­ czeństwem. Jeżeli rząd będzie miękki, ta operacja się powiedzie. Stany Zjednoczone chciałyby po­ dzielić się wydatkami na Izrael. Orga­ nizacje żydowskie chcą po prostu nas wydoić, ale tu nie chodzi tylko o orga­ nizacje żydowskie. Jaki jest cel Izraela? Myślę, że ma­ my tak naprawdę cztery powody tej ca­ łej akcji. Najmniejsze znaczenie mają wybory w Izraelu. Oczywiście nagon­ ka na Polskę może dać sporo głosów,

w latach trzydziestych, a wcześniej UWO – Ukraińska Wojskowa Orga­ nizacja, o której zapewne autorzy tej poprawki nie słyszeli – deprecjonuje się znaczenie tego, co się działo na Wołyniu. Nie można porównywać dwóch rzeczy tak różnych. To są po­ ważne błędy w sformułowaniach. Do tego dochodzi sprawa eksterminacji ludności żydowskiej, z ludobójstwem na obywatelach Rzeczypospolitej

ponieważ kolejne pokolenia młodzieży izraelskiej są wychowywane w przeko­ naniu, że cały świat nie marzy o niczym innym, jak tylko o dokonaniu kolejnego Holokaustu. To jest taki zabieg, któ­ ry ma legitymizować obecną władzę, utrzymać posłuszeństwo i gospodarkę wojenną w Izraelu, a wśród tego całego świata, który nienawidzi Żydów, Polacy mają zajmować poczesne miejsce. Taka propaganda powoduje, że Żydzi czują się jak oblężona twierdza i zaczynają nienawidzić wszystkich dookoła, bo są przekonani, że wszyscy chcą ich wy­ mordować. Dopóki Żydzi nie zaczną myśleć o sobie jako o normalnym na­ rodzie, takim jak każdy inny, dopóty będą te problemy. Czyli z jednej strony jest to karta wyborcza: my najlepiej obronimy was przed agresją polskich antysemitów! Głosujcie na nas! Druga rzecz to kwestia mienia bezspadkowego. To nie chodzi o to, jak twierdzą antysemici, że grozi nam jakaś Judeopolonia czy że Żydzi bę­ dą żyli z odsetek od dawnej własności i wymordowanych rodaków. Tu chodzi o co innego: o zmuszenie nas, żebyśmy wypłacili odszkodowania za tzw. mie­ nie bezspadkowe. To trzeba uzasadnić, ale jak? Przecież Żydzi nie kwestionują istnienia niemieckich obozów koncen­ tracyjnych. Teraz już wszyscy w Izraelu mówią jasno: chodzi o to, żeby uczy­ nić Polaków współodpowiedzialny­ mi za Holokaust. Że nie tylko Polacy, ale w ogóle wszystkie narody okupo­ wane brały udział razem z Niemcami w Holokauście. To prawda, bo Francu­ zi transportowali Żydów z Francji do Oświęcimia. Ale jeżeli chodzi o Pola­ ków, sytuacja jest inna. My cały czas mówimy o prawdzie. Tymczasem nikogo nie interesuje praw­ da. Prawda nie ma wartości w polity­ ce. W polityce liczą się interesy, siła. Dlaczego więc Żydzi chcą, żebyśmy sami uznali, że jako naród jesteśmy współodpowiedzialni za wymordowa­ nie naszych współobywateli? Bo jeżeli Polacy brali udział w Holokauście, to mienie bezspadkowe im się nie nale­ ży. Jak czytałem w jednej z gazet izra­ elskich, myśmy po prostu obrabowali Żydów, a najpierw wraz z Niemcami ich wymordowali. I ten rzekomy współ­ udział Polaków w Holokauście ma być legitymacją dla roszczeń organizacji

na terenach Wołynia i Małopolski Wschodniej. Mówimy o konkretnym okresie his­torycznym i dlatego należało napisać „ówczesnej Małopolski Wschodniej”. Jeżeli piszemy „Małopolska Wschod­ nia” bez umiejscowienia tego terminu w przestrzeni historycznej, to znaczy, że tak nazywamy po prostu województwa zachodniej Ukrainy, co grozi oskar­ żeniami o rewindykacje terytorialne. To jest kolejny dowód na to, że cała ta poprawka była poważną prowokacją polityczną. Do posłów za bardzo pretensji nie mam, bo wiadomo, że nie mają pojęcia o niczym. Patrzą, jak trzeba głosować i tak głosują, i niczego nie rozumieją. Tę poprawkę przygotowywali jednak specjaliści profesorowie historii, któ­ rzy zajmują się między innymi sto­ sunkami polsko-ukraińskimi, historią ukraińs­kiego nacjonalizmu. Pułapka polega na tym, że każda decyzja była dla Pols­ki katastrofą, bo jeśli byśmy noweli nie przyjęli, przegralibyśmy na polu konfrontacji z organizacjami żydowskimi. Jeśli zaczęłaby się dysku­ sja nad poprawką, sformułowaniami do poprawki, to Kukiz zrobiłby teatr. Cała sprawa zostałaby przeciągnięta. I też byśmy przegrali. Posłowie zosta­ li postawieni w sytuacji bez wyjścia. Każda decyzja niosła dla Polski nega­ tywne konsekwencje.

K

ukiz przeforsował poprawkę, to konkretne sformułowanie z bar­ dzo prostej przyczyny: on gra kartą antyukraińską, żeby zdobyć popar­ cie Kresowiaków. Ale czy tutaj chodzi tylko o Kukiza? Zastanówmy się, kto nad tą poprawką pracował od strony merytorycznej? Otóż profesor Rzym­ kowski z Kukiz’15. Przyprowadził trzech ekspertów: profesora Włodzimierza Osadczego, profesora Czesława Parta­ cza i Wojciecha Muszyńskiego. Wojciech Muszyński jako pracownik IPN-u na pewno wie, kiedy istniała OUN. Nie wy­ obrażam sobie, żeby tego nie wiedział. Jeśli chodzi o prof. Partacza, zajmuje się on stosunkami polskoukraińs­kimi. Pracuje w Koszalinie. Dał się już poznać w lutym 2015 roku jako uczestnik konferencji zorganizowanej przez władze moskiewskie na Krymie. Była to konferencja dotycząca Jałty. Jeśli Rosja organizuje konferencję na Krymie, to zaprasza tam ludzi po to, żeby w ten sposób zademonstrować przynależność Krymu do Rosji. Jeżeli ktoś jedzie tam i bierze udział w oficjal­ nej konferencji na Krymie, to znaczy, że aprobuje aneksję Krymu. To znaczy, że uważa, że należy wobec Ukrainy zastosować po prostu rozbiory – i tak się zachował prof. Partacz, ponieważ tam pojechał i w tej konferencji wziął udział, a potem otrzymał zakaz wstę­ pu na Ukrainę.

Więc poszedł się poskarżyć. Do kogo poszedł? Do matki Rassiji oczy­ wiście. Gdzież Polak może się lepiej się skarżyć na Ukrainę, jak nie na Łu­ biance? Tam też wylądował prof. Par­ tacz i skarżył się na to, jakim strasznym krajem jest Ukraina i jakimi straszny­ mi ludźmi są Ukraińcy. Otóż w ogóle samo występowanie w Sputniku, czyli czołowej propagandówce, wyjątkowo ohydnej, Kremla, to jest kompromita­ cja, hańba, wstyd i zdrada. A jeszcze w połączeniu z wyjazdami na Krym, na terytorium okupowane, to jest po prostu zachowanie szkodzące intere­ som Rzeczypospolitej. I taki profesor Partacz potem ma wpływ na legislację w Polsce. Kto z Polaków był jeszcze na tej konferencji w Jałcie w lutym 2015 roku na Krymie? Pan Adam Śmiech – czło­

To jest normalne, że jak Polacy padają na twarz przed Niemcami i nie nazywają ich Niemcami, tylko nazistami, żeby się nie poczuli źle, wtedy odreagowują na Ukraińcach. nek klubu Zawsze Wierni Rzeczypo­ spolitej. To jest taka grupka wyjątko­ wo ohydnych antysemitów i działaczy prorosyjskich w Polsce.

Z

astanawia mnie, że zarówno Targowica, jak i środowiska żydows­kie szukają antysemi­ tów, ale nie tam, gdzie oni są. Szukają w PiS-ie, a ostatnio dostrzegli antysemi­ tę w Rafale Ziemkiewiczu. A istnienie antysemitów, takich jak z tego klubu Wierni Rzeczpospolitej Adama Śmie­ cha i innych, gdzie poziom antysemi­ tyzmu nawet „Stürmera” by zawstydził, jakoś nikomu nie przeszkadza. Ja mogę

Cała ta antypolska operacja nie jest zbiegiem okoliczności. Jeżeli porównamy daty rozmaitych wydarzeń, to się okaże, że mamy do czynienia z koordynacją działań, które, moim zdaniem, mają zaowocować punkcie kulminacyjnym, tzn. w czasie obchodów Marca.

GEOPOLITYCZNY TYGIEL

Operacja „Współodpowiedzialność Polaków za Holokaust” Jerzy Targalski żydowskich. Pomijając fakt, że jest to oczywiście kłamstwo, to nie możemy tutaj pójść na żadne ustępstwa. Trzeci punkt to jest ideologia Ho­ lokaustu: my, Żydzi, jesteśmy jedyny­ mi ofiarami drugiej wojny światowej, tylko nas mordowano. I dlatego nasza pozycja jest wyjątkowa. Jeżeli Polacy kwestionują to, twierdząc, że obozy koncentracyjne były niemieckie, a nie polskie, i że Polacy nie współuczest­ niczyli w Holokauście – kwestionują w ten sposób całą żydowską ideolo­ gię, od lat sześćdziesiątych opartą na Holokauście. Politykę Izraela – poli­ tykę wyjątkowości, wyrzutu sumienia. Cały świat ma nic innego nie robić, tylko kajać się nieustannie i wspierać, płacić, bać się oskarżenia o antysemi­ tyzm itd. Co oczywiście nie znaczy, że antysemityzmu nie ma, ale to już inne zagadnienie. Czyli tak naprawdę jest to kwestia ideologii państwa Izrael. Za­ przeczając istnieniu polskich obozów śmierci, myśmy tę ideologię zakwestio­ nowali. Ale to nie był nasz cel. To był skutek uboczny. I wreszcie czwarta przyczyna ata­ ku – wizyta Netanjahu u Putina. Kiedy wybuchła wojna rosyjsko-gruzińska, Izraelczycy wydali Rosjanom, w za­ mian za ustępstwa rosyjskie w Iranie, kody do rakiet, które przedtem sprze­ dali Gruzinom. W tej chwili wojska rosyjskie są w Syrii i Izraelowi zależy

na tym, żeby Rosja stała się jego so­ jusznikiem w polityce wobec Iranu. Rosja takim sojusznikiem nie będzie. Ale oczywiście wykorzysta swoją po­ zycję i dlatego Netaniahu ofiarował nas jakby w prezencie Putinowi. Jak się bronić? Myśmy nie brali jako naród udzia­ łu w Holokauście. Trzeba przypomnieć, co powiedziała Hannah Arendt: że o ile chodzi o Polaków, to z Niemca­ mi współpracował marginalny odsetek.

i donoszeniem na Polaków, którzy Ży­ dom pomagali. Nasza obrona powinna polegać na tym, aby teraz przypomnieć świa­ dectwa żydowskie dotyczące tego, jak wyglądało zachowanie samej społecz­ ności żydowskiej i jej kolaboracja przy Holokauście – bo tak to trzeba nazwać. Wtedy wreszcie skończy się ta wyjąt­ kowość narodu żydowskiego. Zacznie być normalnym narodem, jak każdy inny, i przestanie oskarżać Polaków

Część środowisk żydowskich w USA nie chciała ratować swoich braci w czasie II wojny światowej. Tamtejsi Żydzi uważali Żydów wschodnio­europejs­ kich za chałaciarzy, za coś gorszego, i byli zdania, że jeżeli Niemcy ten problem załatwią, to nic się nie stanie. A co robili sami Żydzi? Z Niemcami współpracowały Judenraty – przygo­ towywały spisy Żydów, żeby Niemcy wiedzieli, kogo wymordować. To Ju­ denraty organizowały transporty do Oświęcimia; to policja żydowska za­ ganiała swoich braci do wagonów ja­ dących do Oświęcimia. Były całe or­ ganizacje żydowskie, które zajmowały się łapaniem ukrywających się Żydów

o współudział, czego celem jest wy­ dobycie od nas pieniędzy. Chciałbym jeszcze nawiązać do jednej rzeczy. Ostatnio prof. Zyber­ towicz powiedział słuszną rzecz o tak zwanym wyparciu, czyli że środowiska żydowskie wypierają z siebie świado­ mość współpracy z Niemcami w Ho­ lokauście i zrzucają ją na Polaków. To stwierdzenie jest oczywiście słuszne,

się z Rafałem Ziemkiewiczem różnić; on mnie ma za mięczaka, ma mnie za głupka, bo mu radziłem, żeby się nie wiązał z Kukizem jako nieperspekty­ wicznym działaczem politycznym. Ale Rafał Ziemkiewicz nie jest antysemitą. Adam Śmiech nie dość, że jest propa­ gandystą rosyjskim, to tak naprawdę mógłby pracować w tym „Stürmerze” niemieckim. W takim towarzystwie obraca się pan prof. Partacz. Drugim specjalistą, którego na­ zwisko widnieje w stenogramie, jest profesor Osadczy. On mówił o ludo­ bójstwie na Wołyniu i ostrzegał, że ta poprawka jest konieczna, bo on już widział oczami wyobraźni Ukraińców pracujących w Polsce, którzy rzucają się jak banderowcy na Polaków. Profesor Włodzimierz Osadczy też ma swoje zasługi. Po pierwsze jest członkiem wojewódzkich władz Stowa­ rzyszenia Polska-Wschód. A co to jest Polska-Wschód? To jest dawne Towa­ rzystwo Przyjaźni Polsko Radzieckiej. Profesorowie Osadczy i Partacz wsławili się w zeszłym roku tym, że zorganizowali razem z panem Zapa­ łowskim konferencję na temat poro­ zumienia polsko-ukraińskiego. Pan Zapałowski to jest kolejny działacz prorosyjski w Polsce, który proponu­ je Rosji rozbiór Ukrainy. Na część ro­ syjską, polską i część środkową jako kondominium polsko-rosyjskie. Takie to kręgi miały wpływ na sformułowa­ nie tej nieszczęsnej noweli do noweli w ustawie o IPN-ie. Jak to jest, że nikt się nie zasta­ nawia, kto ma wpływ na kształtowa­ nie polskiej polityki zagranicznej – bo przecież ta poprawka nam szkodzi! Treść poprawki dotyczącej ukraińs­ kiego nacjonalizmu kierunku bande­ rowskiego od początku była prowokacją. Prowokacją, której celem dalekosięż­ nym było pogłębienie konfliktu polsko­ -ukraińskiego. I generalnie przesunięcie spraw polsko-ukraińskich w kierunku tych środowisk, które zwalczają Ukrainę i uważają, że najlepszym sojusznikiem Polski dziś jest Rosja. Taka polityka mu­ si skończyć się dla Polski negatywnie. Zarówno na odcinku amerykańskim, jak i na odcinku Międzymorza. K

ale takie wyparcie ma miejsce nawet na większą skalę, bo nie dotyczy tylko środowisk żydowskich w Izraelu czy na zachodzie Europy. Dotyczy prze­ de wszystkim środowisk żydowskich w Stanach Zjednoczonych. Dlatego, że to część środowisk żydowskich w Sta­ nach Zjednoczonych nie chciała ra­ tować swoich braci w czasie drugiej wojny światowej. Tamtejsi Żydzi uwa­ żali Żydów wschodnioeuropejskich za chałaciarzy, za coś gorszego, i byli zdania, że jeżeli Niemcy ten problem załatwią, to nic się nie stanie. A do tego jeszcze należy zwró­ cić uwagę na decyzję aliantów. Po­ lacy chcieli, żeby bombardować to­ ry kolejowe wiodące do Oświęcimia. Tymczasem Amerykanie odmówili takich działań. Więc może by tak za­ pytać pana Lapida, co zrobił w tej spra­ wie? Czy wystosował jakieś żądania pod adresem Stanów Zjednoczonych? Mówi się, że Polacy kolaborowali, bo pracowali na kolei, ale alianci, którzy odmawiali bombardowania torów ko­ lejowych i umożliwili w ten sposób wymordowanie setek tysięcy ludzi – nie ułatwiali, nie umożliwiali Holo­ kaustu, tylko Polacy, ponieważ byli kolejarzami. Istnieje niebezpieczeństwo, że pod takim ogromnym naciskiem nasz rząd się załamie i wycofa. Byłaby to absolut­ na katastrofa. Nie wolno do tego do­ puścić, dlatego że wtedy Polska zos­tanie oficjalnie uznana za winną Holokaustu na równi z tak zwanymi nazistami. Drugie niebezpieczeństwo, to że obronę, albo raczej – że kierownictwo akcji obrony Polski przed atakiem propagandowym Izraela przejmą nie przedstawicie normalnych kierunków politycznych w Polsce, tylko kręgi an­ tysemickie. Nie można dopuścić do tego, by antysemici stali się symbo­ lem naszego oporu wobec roszczeń izraelskich, bo wtedy Polska będzie już całkowicie izolowana i skazana na przegraną. Cała ta operacja oskarżania Pols­ ki miała na celu wysadzenie Między­ morza w powietrze i wyeliminowanie wpływów amerykańskich w Europie Środkowej, a zwłaszcza w Polsce. Czyli korzystają, jak zwykle, Niemcy, Rosja i lewactwo brukselskie. K Oba fragmenty audycji opracowane za zgodą TV Republika


MARZEC 2018 · KURIER WNET

7

B U D OW N I C T W O ·T E K ST·S P O N S O ROWA N Y

AMW Towarzystwo Budownictwa Społecznego „KWATERA” Sp. z o.o. to pewny i sprawdzony partner biznesowy na rynku deweloperskim oraz zarządzania nieruchomościami. Ponad piętnaście lat działalności na rynku to ugruntowana pozycja, najwyższa renoma działania i wysokie kwalifikacje pracowników obsługujących nieruchomości objęte w zarządzanie. Ilustrują to nagrody i wyróżnienia, które AMW Towarzystwo Budownictwa Społecznego „KWATERA” Sp. z o.o. otrzymuje corocznie.

AMW Towarzystwo Budownictwa Społecznego

„KWATERA”

skuteczny partner na rynku zarządzania nieruchomościami

A

MW TBS „KWATERA” Sp. z o.o. decyzją Kapituły Programu Promocyjnego Symbol 2017, prowadzonego przez redakcje „Monitora Rynkowego” („Dziennik Gazeta Prawna”) i „Monitora Biznesu” („Rzeczpospolita”), Spółka została wyróżniona tytułem „Symbol Skutecznego Zarządzania 2017”. W tym miejscu warto wspomnieć również o przyznanym Spółce podczas warszawskiego VII Forum dla Zarządców pod hasłem „Zarządca wobec wyzwań technologicznych i społecznych współczesnego rynku nieruchomości” wyróżnieniu „Lider Rynku Nieruchomości – Zarządca Roku 2017”. W kategorii „firmy duże” po raz drugi uhonorowano właśnie AMW Towarzystwo Budownictwa Społecznego „KWATERA” Sp. z o.o. Spółka przedstawia potencjał, który czyni z niej wyjątkowego partnera biznesowego mogącego sprostać najwyższym wymaganiom swoich Klientów. Spółka oferuje możliwość elastycznego dopasowywania zakresu świadczonych usług związanych z zarządzaniem nieruchomościami do potrzeb konkretnego Klienta.

Różnorodność oferty dostosowanej do potrzeb każdego Klienta AMW Towarzystwo Budownictwa Społecznego „KWATERA” Sp. z o.o. to firma solidna, stabilna, która na przestrzeni piętnastu lat swojego funkcjonowania zorganizowała strukturę umożliwiającą wydajne zarządzanie nieruchomościami. AMW „KWATERA” oferuje swoim Klientom więcej niż inne podmioty na rynku, ponieważ systematycznie zwiększa skuteczność zarządzania nieruchomościami, korzystając z nowoczesnych narzędzi i procedur. Instytucje, firmy oraz klienci indywidualni wybierają AMW TBS „KWATERA” Sp. z o.o., ponieważ daje ona pewność i gwarantuje indywidualne traktowanie każdego podmiotu zainteresowanego usługą. Spółka świadczy w ramach pakietu

wiele dodatkowych usług, w tym m. in. obsługę prawną, o czym szczegółowo poniżej.

skuteczną linię obrony bądź formułując właściwe argumenty dla zapewnienia niezbędnej pomocy i wsparcia procesowego na każdym etapie postępowania. Ponadto AMW TBS KWATERA Sp. z o.o. zapewnia pomoc w rozwiązywaniu problemów prawnych, jakie pojawiają się w codziennym funkcjonowaniu wspólnoty. Najlepiej zobrazować to następującymi przykładami z praktyki:

Kompleksowa obsługa prawna na rzecz wspólnot mieszkaniowych AMW TBS „KWATERA” Sp. z o.o. dzięki profesjonalnemu zespołowi wykwalifikowanych prawników jest w stanie zapewnić całościową i kompleksową obsługę prawną wspólnot mieszkaniowych, które na co dzień borykają się z różnymi problemami natury prawnej. Każda wspólnota mieszkaniowa potrzebuje korzystać z porad prawnych, których celem jest zapewnienie prawidłowego i poprawnego jej funkcjonowania. AMW TBS „KWATERA” Sp. z o.o. może pomóc wspólnocie już na samym początku, to jest wtedy, kiedy wspólnota chce się ukonstytuować. Służymy pomocą przy opracowywaniu oraz opiniowaniu projektów uchwał, regulaminów i statutów. Korzystając z doświadczenia oraz wszechstronnej i popartej praktyką wiedzy prawniczej naszych pracowników, zapewniamy wymagane wsparcie oraz pomoc na każdym etapie powstawania dokumentów niezbędnych w funkcjonowaniu wspólnoty. Konsultacja prawna już na tym etapie pozwala uniknąć wielu pomyłek i niedopatrzeń, na które osoba nieznająca przepisów prawa nie zwróci nawet uwagi.

tt przedstawiamy

propozycje właściwego obciążania właścicieli lokali kosztami związanymi z częścią nieruchomości wspólnej przeznaczoną do wyłącznego korzystania przez właścicieli określonego lokalu, tt konstruujemy rozwiązania dopuszczalności udostępnienia członkom wspólnot mieszkaniowych danych dotyczących zaległości we wnoszeniu opłat przez innych jej członków, tt udzielamy pomocy przy ustanawianiu służebności na nieruchomości wspólnej (na przykład wówczas, gdy właścicielowi sąsiedniej działki służy prawo ustanowienia służebności drogi koniecznej), tt udzielamy porad w zakresie koniecznych do podjęcia działań związanych z ustanawianiem innych służebności na części wspólnej, np. służebności przesyłu. AMW TBS „KWATERA” Sp. z o.o. posiada również praktyczne doświadczenie procesowe, między innymi w dochodzeniu roszczeń od gmin w związku z uchwalaniem lub zmianami miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Właściciele nieruchomości, zgłaszający się do AMW TBS „KWATERA” Sp. z o.o. z takim problemem, uzyskają w tym zakresie wszelką niezbędną pomoc prawną. Wspólnota, powierzając Spółce kompleksową usługę administrowania nieruchomością, może liczyć na profesjonalną pomoc w rozwiązaniu jej problemów, w tym natury prawnej.

Wszechstronność i najwyższa jakość usług prawnych AMW TBS „KWATERA” Sp. z o.o. W ramach bieżącej obsługi prawnej świadczymy pomoc przy przygotowywaniu umów cywilnoprawnych, których stroną jest wspólnota mieszkaniowa, dbając, aby zawierane przez wspólnotę umowy były dokumentami chroniącymi jak najpełniej jej interesy. Na zlecenie wspólnoty Spółka może prowadzić również windykację należności, to jest podejmowanie następujących

AMW TBS „KWATERA” Sp. z o.o. gwarantuje: kompleksową obsługę administracyjną i techniczną,

opracowanie i realizację planu finansowego dla każdej nieruchomości,

utrzymanie prawidłowego stanu technicznego nieruchomości i zarządzanie przez jej wartość,

usługi nadzoru budowlanego, w tym pełną obsługę prawną i zastępstwo procesowe,

rofesjonalną obsługę finansową, stałą p kontrolę rozliczeń i budżetu oraz monitorowanie i windykację należności,

audyt dokumentacji technicznej i prawnej, procedury protokolarnego przejęcia nieruchomości,

wysoki standard obsługi Klientów dzięki sprawdzonym procedurom zarządzania i przyjaznej komunikacji z mieszkańcami,

ofertę dostosowaną indywidualnie do potrzeb Klientów oraz szeroki zakres usług dodatkowych.

negocjacje z dostawcami mediów i usług oraz nadzór nad prawidłową realizacją umów, w tym: sprzątania, konserwacji, ochrony i wynajmu powierzchni reklamowych, doradztwo w zakresie optymalizacji kosztów, planu remontów i modernizacji,

czynności: monitowanie płatności, przygotowywanie wezwań do zapłaty oraz przygotowywanie pozwów w postępowaniu sądowym, a w przypadku braku dobrowolnej spłaty – skierowanie sprawy na drogę postępowania egzekucyjnego. Często zdarza się, że wspólnota potrzebuje pomocy prawnej i skutecznego (szybkiego) działania w sporach z wykonawcami prac remontowo-budowlanych oraz deweloperami, w szczególności w zakresie dochodzenia roszczeń z tytułu gwarancji i rękojmi. W takim zakresie wspólnota również otrzyma ze strony Spółki fachową pomoc.

Reprezentowanie wspólnot mieszkaniowych w sprawach sądowych Zespół prawników Spółki może również reprezentować wspólnotę mieszkaniową we wszelkiego rodzaju sprawach sądowych, w tym w postępowaniach przeciwko wykonawcom robót budowlanych oraz dostawcom mediów i innych usług dla wspólnoty, a także w postępowaniach przed sądem o uchylenie lub stwierdzenie nieważności uchwały wspólnoty mieszkaniowej. AMW TBS „KWATERA” Sp. z o.o., świadcząc pomoc prawną w tym zakresie, przedstawia najkorzystniejsze dla wspólnoty rozwiązania, przygotowując

AMW TBS KWATERA Sp. z o.o. usprawnia funkcjonowanie wspólnot mieszkaniowych AMW TBS „KWATERA” Sp. z o.o., przygotowując dla Klienta indywidualną

ofertę obsługi prawnej dla wspólnoty (wspólnot), zawsze stara się zapewnić jak najwyższe standardy. W każdym przypadku służy pomocą i skutecznym doradztwem w rozwiązywaniu problemów powstałych w codziennym funkcjonowaniu wspólnoty. Udzielając pomocy, zawsze staramy się dopasować do potrzeb konkretnego Klienta, tak aby nasza pomoc służyła rzeczywistemu rozwiązaniu problemu lub ograniczeniu jego negatywnych skutków. Zapewniamy pomoc prawną w toku bieżącego funkcjonowania wspólnoty, polegającą w szczególności na: tt udzielaniu porad prawnych i sporzą-

dzaniu opinii prawnych w zakresie bieżącej działalności wspólnoty, w zakresie formy prawnej podejmowanych przez wspólnotę uchwał, zawieranych umów i w innych dziedzinach związanych z działalnością wspólnoty, tt opracowywaniu projektów umów, uchwał, statutów, innych aktów i pism, tt występowaniu przed sądami i urzędami oraz obsłudze egzekucji, tt uczestniczeniu i zastępowaniu wspólnoty w negocjacjach z kontrahentami. Problemy, jakie może napotkać wspólnota, powstają na wszelkich możliwych płaszczyznach: pomiędzy sąsiadami, w relacjach z dostawcami towarów i usług – w szczególności podczas realizacji robót budowlanych i remontów, podczas wykonywania umów przynoszących pożytki, w toku zmian przeznaczenia części wspólnych. Wymienienie wszelkich kategorii spraw wydaje się niemożliwe, podobnie jak przewidzenie różnorodności spotykanych w życiu sytuacji. Realizując zleconą nam usługę zarządzania nieruchomością, pomagamy w prawnym unormowaniu określonych problemów wynikających w toku funkcjonowania wspólnoty. Świadczymy usługę wsparcia procesów i zagadnień prawnych w obsługiwanych nieruchomościach. Spółka poprzez swoje wieloletnie doświadczenie na rynku jest solidnym partnerem, a we współpracy z kontrahentami wybiera najkorzystniejsze dla nich rozwiązania, kładąc szczególny nacisk przede wszystkim na zaoferowanie sprawdzonych i wiarygodnych rozwiązań we wszystkich pojawiających się zagadnieniach. K

AMW TBS „KWATERA” Sp. z o.o. zapewnia wspólnotom mieszkaniowym: obsługę prawną, w tym.: porady i konsultacje prawne, sporządzanie pisemnych opinii, opiniowanie projektów umów, pełnomocnictw i innych oświadczeń woli, opracowywanie projektów pism procesowych, zawiadomień do organów ścigania itp., opiniowanie pod względem formalno-prawnym projektów wewnętrznych aktów prawnych oraz aktów prawnych w obszarze działalności wspólnoty, świadczenie pomocy prawnej w zakresie reprezentowania wspólnoty przed sądami, organami ścigania, organami administracji publicznej oraz organami jednostek samorządu terytorialnego, współpracę z kancelariami notarialnymi w zakresie sporządzania dokumentów wymagających formy aktu notarialnego.


KURIER WNET · MARZEC 2018

8

W

słomie i obroku by­ ły ukryte gotowane ziemniaki i kawałki chleba dla tych, co szli na śmierć – Żydów, Rosjan, Po­ laków... Pamiętam też słowa mamy: „Jesteś małym chłopcem, pewnie nie­ wiele rozumiesz z tego, co się dzieje, ile nieszczęść, tragedii dookoła. Pomyśl jednak, że tam gdzieś, daleko, umiera nasza stolica – Warszawa. Na śmierć jeden po drugim idą twoi koledzy, nie­ doszli przyjaciele”… Po policzkach ma­ my płynęły łzy. Upłynęło kilkanaście lat, odesz­ ła na zawsze mama. Mnie udało się szczęśliwie ukończyć szkołę średnią (świetne technikum w Jarosławiu). Pod koniec nauki przyjechali do szkoły dwaj byli uczniowie, studenci Politechniki Warszawskiej. Ich opowiadania o War­ szawie, politechnice i urokach życia studenckiego rozbudziły nasze ambicje i pragnienia zmierzenia się z wyzwa­ niem, jakim były studia na tej uczelni. Pięciu kolegów z jednej klasy zdawało egzamin wstępny i wszyscy zostaliśmy przyjęci na pierwszy rok akademicki 1963/64. I tak jesienią 1964 r. zamieniłem prowincjonalne miasteczko galicyjs­ kie na duże, szybko rozwijające się miasto europejskie! Jak wówczas wy­ glądała stolica Polski? Na pierwszym roku studiów niewiele czasu mogłem poświęcić na jakiekolwiek zajęcia poza nauką. Może mi się wydawało, że nie podołam trudom studiów? To były inne czasy – studia na renomowanej uczelni, gdzie większość wykładowców to byli przedwojenni profesorzy Politechniki Lwowskiej, wielkie nazwiska, światowe sławy w dziedzinie geodezji i kartogra­ fii. W owym czasie studia były wielkim awansem społecznym, a stawka była bardzo wysoka. Niezaliczenie pierw­ szego roku na Politechnice Warszaw­ skiej było jednoznaczne z końcem snów o upragnionym tytule magistra inżynie­ ra i niemal pewnej karierze społecznej i zawodowej. Ogromne trudności ze zdaniem egzaminu wstępnego i niez­ wykle uciążliwe studia sprawiały, że tylko najbardziej zdolni, zdetermino­ wani i pracowici je kończyli. Ale, jak mawiała moja polonistka, „nie święci garnki lepią”. Uczyłem się, ale też starałem się wykorzystać każdą chwilę, każdą możliwość, jaką dawa­ ło wielkie miasto. W 1964 r. obcho­ dzono dwusetną rocznicę powstania Teatru Narodowego. Pamietam, że tej okazji z inicjatywy Jerzego Waldorffa zorganizowano cykl prezentacji oper najwybitniejszych twórców w historii – „Opera Viva”. Warszawa w tym czasie była jesz­ cze bardzo zniszczona. Z początku zamieszkałem w kilkuosobowym po­

Polityką, tak jak typowy student politechniki, nie interesowałem się, choć od czasu do czasu uczestniczyłem w różnych wiecach i protestach studenckich. To wszystko zmieniło się nagle w 1968 roku. koju przy ulicy Akademickiej 5, póź­ niej Grójeckiej 39. Moim współmiesz­ kańcem był znany już wówczas pisarz Edward Redliński (Konopielka, Zgrzyt, Listy z Rabarbaru, Szczuropolacy i in­ ne). W pobliżu pl. Narutowicza, koś­ cioła św. Jakuba, na styku Woli i Ocho­ ty kończyła się powojenna Warszawa. Z Edwardem i kolegami z roku w sobo­ ty i niedziele odbywałem dłuższe space­ ry w stronę nieistniejącego już Dwor­ ca Głównego i Pałacu Kultury. Często zaglądałem do fotoplastykonu, gdzie szukałem zdjęć przedwojennej War­ szawy. Za sprawą jednego z kolegów, Andrzeja Laskowskiego, zetknąłem się z twórczością Juliena Bryana, jedyne­ go zagranicznego dziennikarza i foto­ reportera, który we wrześniu 1939 r. przybył z Rumunii i był świadkiem, jak Niemcy mordowali Warszawę. Gdy wy­ jechał do USA, publikował zdjęcia na okładkach magazynów „Life” i „Look”. Bryan fotografował i opisywał walczącą Warszawę, przechodniów, schrony przeciwlotnicze, bombardo­ wanie miasta, ogień polskiej artylerii przeciwlotniczej, burzenie kamienic, szpitali, krew, płacz, smutek, cierpienie.

C·E·Z·U·R·A Moje dzieciństwo nie było łatwe, ale przecież nie mam powodów do narzekań, jeśli pomyślę, że w miejscu mego urodzenia znajdował się niemiecki obóz zagłady Pustków k. Dębicy. Wiele miesięcy po wojnie czuć było cierpki zapach spalonych ciał. Czasem ojciec wspominał, jak z dziadkiem jeździł chłopską furmanką na „Górę śmierci”.

Wspomnienie Marca 1968 Władysław Grodecki

Na jednym ze zdjęć zauważyłem, jak burzono kamienicę przy ul. Polnej. Te ruiny jeszcze pozostały, ale z drugiej strony ulicy w błyskawicznym tempie wzbijał się w niebo akademik Rivie­ ra. Tam miałem wkrótce zamieszkać! W pobliżu, po drugiej stronie Pola Mo­ kotowskiego, powstawały inne budynki Politechniki. Warszawa zaleczyła naj­ cięższe rany, ale była to już inna War­ szawa niż ta sprzed 1939 roku. Po czterech latach studiów i dla mnie była już inna, zmieniały się też nastroje w środowisku studenckim. Do tej pory w moim odczuciu studenci nie interesowali się polityką. Świat dla polskiego studenta, inżyniera, jak dla większości Polaków w tamtych cza­ sach, był praktycznie zamknięty. Zresz­ tą po skończeniu studiów trzeba było trzy lata odpracować w ramach ustawy o obowiązkowym zatrudnieniu. W tej sytuacji trudno też było o motywację do nauki języków obcych. Studenci w okresie studiów poza nauką intere­ sowali się sportem, kulturą, rozrywką, turystyką. W moim przypadku temu celowi posłużyło też przeniesienie stu­ dentów mojego wydziału (Geodezji i Kartografii) do supernowoczesnego akademika Riviera. Od razu zaanga­ żowałem się w działalność kulturalną, publicystyczną, naukową i społecznie użyteczną (kierownik sekcji sportowej Radia Riviera, szef działu sportowe­ go „Tygodnika POLITECHNIK”, szef sekcji kartograficznej Koła Naukowego Geodetów, organizator tzw. „Czwart­ ków lekkoatletycznych, członek sekcji turystycznej Rady Uczelnianej). Dla mnie tamten okres należał zde­ cydowanie do najciekawszych w życiu, najbardziej szczęśliwych, romantycz­ nych. Polityką, tak jak typowy student politechniki, nie interesowałem się, choć od czasu do czasu uczestniczy­ łem w różnych wiecach i protestach studenckich. To wszystko zmieniło się nagle w 1968 roku. Koniec studiów, pisanie pracy magisterskiej, zawarcie związku małżeńskiego, podjęcie pracy zarobkowej i wreszcie aktywny udział w tzw. rozruchach marcowych. To był szalony okres!

Marzec 1968 Już na początku stycznia 1968 roku z Uniwersytetu Warszawskiego do­ chodziły niepokojące informacje o fer­ mencie w środowisku studenckim tej uczelni. Bezpośrednią przyczyną wy­ buchu niepokojów była demonstracja pod pomnikiem Adama Mickiewicza 30.01.1968 roku, która była spontanicz­ nym protestem przeciw zdjęciu ze sceny Teatru Narodowego „Dziadów” w re­ żyserii Kazimierza Dejmka. Entuzjas­ tyczne przyjęcie sztuki zaniepokoiło polskie władze, które podjęły decyzję o ograniczeniu spektakli do jednego tygodniowo, a 30 stycznia 1968 r. osta­ tecznie zdjęto spektakl ze sceny. Ostat­ nie, jedenaste przedstawienie tego właś­ nie dnia stało się wielką manifestacją patriotyczną z udziałem studentów. Skandowano: „Żądamy dalszych przed­ stawień!” i „Kultura bez cenzury!”. Dłu­ go nie milkły oklaski, a gdy widzowie

opuścili teatr, uformował się kilkuset­ osobowy pochód. Demonstrację pod pomnikiem Mickiewicza rozpędziła milicja. Były aresztowania, a Adama Michnika i Henryka Szlajfera relego­ wano z uczelni. R E K L A M A

Wkrótce rozpoczęto zbiórkę pie­ niędzy na pokrycie grzywny i podpisy pod petycją do rządu PRL o zniesie­ niu cenzury. Środowiska intelektualne w Polsce były zbulwersowane niepo­ kojami studenckimi. 29 lutego odbyło

się nadzwyczajne posiedzenie Związku Literatów Polskich. Przyjęto rezolucję Andrzeja Kijowskiego potępiającą po­ litykę kulturalną rządu. Żądano znie­ sienia cenzury. Tydzień później, w Dniu Kobiet 8 marca, na godz. 12.00 zaplanowano otwarcie stołówki studenckiej Na tę samą porę wyznaczono wiec w obro­ nie relegowanych z uczelni studentów. Mimo nieobecności przywódców, na dziedzińcu Uniwersytetu zgromadził się kilkusetosobowy tłum studentów. Wyczuwało się ogromny niepokój. Władze partyjne i państwowe rozpętały histerię antysemicką, która była dosko­ nałym narzędziem do walk frakcyjnych wewnątrz PZPR. W trakcie wiecu na dziedziniec UW wjechały ciężarów­ ki z zomowcami, co bardzo zaogniło sytuację. Studentów bito gumowymi pałkami i wypychano na ulicę. Wieść o wydarzeniach na UW szybko dotarła do studentów innych uczelni. Tymczasem 9 marca w prasie war­ szawskiej ukazały się kłamliwe, niez­ wykle obraźliwe dla środowiska stu­ denckiego artykuły. Niemal w każdym regionie, gdzie mieszkali studenci, dar­ cie i palenie gazet było powszechne, tak jak i oplakatowanie miasta: „Prasa kła­ mie”. Ferment podsycany przez media był trudny do opanowania. Nie miałem już zajęć na uczelni (semestr dyplomowy), więc chodzi­ łem z wiecu na wiec. Na mojej uczelni władze, bardzo przychylne studentom, chętnie zwalniały ich z zajęć, by wzięli udział w manifestacjach patriotycz­ nych. Od 9 marca wiece na politechnice odbywały się codziennie o godz. 12.00. 13 marca rektor Politechniki War­ szawskiej prof. Dionizy Smoleński zgo­ dził się na zorganizowanie oficjalnego wiecu z udziałem Senatu i Pracowni­ ków uczelni.

Na wiecu uchwalono rezolucję, którą następnego dnia owacyjnie przy­ jęto na Uniwersytecie Warszawskim. Odpowiedzią na nią było wystąpienie I Sekretarza PZPR Władysława Go­ mułki 19 marca. W swym wystąpie­ niu Gomułka w uwłaczający sposób zaatakował inteligencję i studentów. Wysłuchało go kilka tysięcy studentów zebranych w Dużej Auli politechniki. Jaka była ich reakcja? Jaka była reakcja władz uczelni? Postanowiono: 21 mar­ ca 1968 r. rozpocznie się w Gmachu Głównym Politechniki Warszawskiej jedyny wówczas legalny strajk okupa­ cyjny w Polsce.

„Wybijanie z głowy socjalizmu”.

Ostatnie godziny strajku okupacyjnego na PW – jedynego legalnego w kraju! 21 i 22 marca 1968 r., Gmach Główny Strajk rozpoczął się 21 marca ok. godz. 16.00. Objąłem służbę porządkową ja­ ko kierownik 8-osobowego zespołu na parterze Gmachu Głównego. Już po kilku minutach doszły wiadomości o ogromnej pomocy ludności cywil­ nej. Studenci nie nadążają z odbiera­ niem darów. Gdy po kilku godzinach wszedłem do jednej z sal wykładowych, cała była wypełniona do sufitu kiełba­ są. Rozdawano kosze papierosów, Car­ meny i lepsze, oraz owoce cytrusowe. Wieczorem występował duet fortepia­ nowy Marek Tomaszewski i Wacek Ki­ sielewski. Ok. 22.00 z zewnątrz doszedł głos: „Studenci, zacznijcie hymn, a my dokończymy!”. Całą noc tłum warsza­ wiaków czekał na zewnątrz! 20 godzin później prorektor Śmi­ gielski odczytał wezwanie: 1) Żądamy opuszczenia Dokończenie na stronie obok


MARZEC 2018 · KURIER WNET

9

P LUSY·U J E M N E

W

przypadku jej przyję­ cia osoby, które pra­ cowały w organach bezpieczeństwa PRL lub z nimi współpracowały, nie będą mogły być profesorami, rektorami, dziekanami czy kierownikami katedr na uczelniach, nie będą pełnić funkcji w ważnej dla systemu akademickiego Radzie Doskonałości Naukowej ani funkcji kierowniczych czy eksperckich w Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Komisji Akredytacyjnej. To krok w dobrą stronę, choć spóź­ niony o ponad ćwierć wieku i zbyt krótki, bo dezubekizacja nie wyklu­ cza całkiem pracowników i współpra­ cowników SB z systemu akademickie­ go, ale tylko z funkcji kierowniczych i eksperckich.

„Zasługi” towarzyszy na uczelniach Projekt ustawy niestety nie obejmu­ je dekomunizacji przestrzeni akade­ mickiej, także personalnej – i to jest jego wada. Wiadomo przecież, że głową tam­ tego systemu była partia komunistycz­ na (PZPR wspierana przez partie/ stronnict­wa sprzymierzone) i to ona decydowała również o organach bez­ pieczeństwa. To PZPR była przewodnią siłą narodu, także w sektorze akademic­ kim, a na uczelniach przede wszystkim. Bez poparcia, a przynajmniej przyz­wolenia, nie można było na uczel­ niach pracować, a w okresie instalacji systemu nawet studiować (zakaz dla wrogów systemu, żołnierzy wyklętych, ich rodzin...), nie były możliwe awanse, wyjazdy zagraniczne. Im wyżej w hie­ rarchii akademickiej, tym rola partii była większa. Do doktoratu wystarczyło na ogół przyzwolenie POP PZPR, na­ tomiast na szczeblach wyższych, de­ cydenckich, awanse musiały już prze­ chodzić przez Komitet Wojewódzki, a nawet Centralny. Kryteria merytoryczne miały mniejsze znaczenie od politycznych, stąd negatywna selekcja kadr akade­ mickich była oczywistością i nie bez przyczyny odchodzenie ludzi formowa­ nych w II RP i wchodzenie na ich miejs­ ce kadr chowu ZMP/PZPR-owskiego powodowało stopniowe obniżanie po­ ziomu merytorycznego i moralnego pracowników naukowych. Proces ten nasilił się po wprowa­ dzeniu do systemu akademickiego tzw. docentów marcowych, mianowanych nie za zasługi naukowe, tylko za zasługi dla utrwalenia władzy ludowej, szcze­ gólnie podczas wydarzeń roku 1968. Zmiany strukturalne, zastępo­ wanie katedr – obsadzanych jeszcze przez „starych” profesorów – insty­ tutami kierowanymi już przez nową kadrę, wychowaną w Polsce Ludowej, miało trwałe, negatywne skutki dla po­ ziomu uczelni.

Komunista u władzy – zapisane w dzienniku Ilustrację tego, co się działo wówczas na uczelniach, mogą stanowić zapiski Karola Estreichera, w których wybitny historyk opisał m.in. poczynania rekto­ ra Mieczysława Karasia, który pragnął dokonać zamiany „Uniwersytetu Jagiel­ lońskiego ze szkoły w Instytut Propa­ gandowy Polskich Komunistów”, co w niemałym stopniu mu się udało: Karaś... już w trakcie studiów zapisał się do Partii, a w 1957 roku,

Poprawiona po dyskusjach społecznych Konstytucja dla nauki zawiera projekt dezubekizacji uczelni – częściowe rozliczenie środowiska akademickiego z uwikłania komunistycznego w PRL. I to jest jej plus.

Dezubekizacja uczelni! A co z dekomunizacją? Józef Wieczorek popierany przez Taszyckiego, zaczął ka­ rierę jako sekretarz Podstawowej Orga­ nizacji Partyjnej. Nigdy żaden hrabia Potocki, ża­ den dęty szlachetka nie traktował tak służby, jak Karaś swych kolegów czy podwładnych. Jest władczy, opryskliwy, niecierpliwy. Beszta, wyrzuca z pokoju, mówi rzeczy przykre, nie tając, kto do­ niósł mu to czy owo, grozi, żąda i nie dotrzymuje. Mianowanie rektorem przez minist­ ra Kaliskiego (takiego samego wojsko­ wego autokratę) przewróciło Karasiowi w głowie. Wszedł także do KC Partii, wprawdzie na drugorzędne stanowisko, ale i to przewróciło mu w głowie. Do reszty w głowie przewróciła mu posia­ dana władza. A nie jest ona wcale taka mała. To władza nad około dwudziestoma ty­ siącami osób – profesorów, urzędników i studentów. Ogromne fundusze, mająt­ ki, zakłady, rozbieżne sprawy. Władza rektora jest nieograniczona. On mianu­ je, on decyduje; jemu narazić się ozna­ cza znaleźć się natychmiast w sytuacji bez wyjścia. Rektor posługuje się sforą urzędników – niewychowanych, prymi­ tywnych, niewykształconych, których osadził na Uniwersytecie. Dyrektor administracyjny Sporek, jego zastępcy, kwestor Bunsch, dyrektor personalny Błachut i kierowniczka Wydziału Perso­ nalnego Irena Kozioł – wszyscy wysoko partyjni, aroganccy, nieuprzejmie rze­ czowi. Cała ta, jak powiadam, sfora nie­ ciekawych osobistości stoi gotowa, korna i posłuszna do spuszczania ze smyczy, by działać na rozkaz Magnificencji. Od niego zależą awanse, nagrody, pozwolenia, opinie, paszporty. Sfora urzędników i sekretarzy donosi codzien­ nie Jego Magnificencji Obywatelowi

Rektorowi ostatnie plotki. Zależnie od nich rektor wydaje decyzje. Chce o wszystkim wiedzieć, aby karać lub nagradzać... Senat nie istnieje. To ciało, rządzące kiedyś Uniwersytetem, składa się obec­ nie z profesorów – przedstawicieli Wy­ działów – zastraszonych lub leniwych, oraz z urzędników administracyjnych, partyjnych przedstawicieli młodzieży, delegatów związku zawodowego, etc. Na posiedzenie Senatu przynosi się sterty teczek z rozmaitymi, nic niezna­ czącymi, sprawami i po kolei uchwala się

Nie są znane straty „wojenne” Solidarności akademickiej, nie są znani imiennie członkowie komisji politycznych weryfikujących kadry akademickie. Na ogół nie są znane struktury partyjne uczelni. wnioski stawiane przez rektora Karasia. Jakiekolwiek zabranie głosu, pró­ ba przedstawienia odmiennego stano­ wiska są niewskazane. Rektor przery­ wa brutalnie, krótko. Ścina dyskusje, mrozi atmosferę. Nikt nie chce zabrać głosu, a zresztą są to wszystko sprawy drugorzędne. Rektor zarządza, mianuje, odwołu­ je kierowników naukowych instytutów, zakładów, katedr. Odwołuje kierownika bez zawiadomienia, mianuje nowego, nie licząc się z opinią pracowników. (…) przez dwadzieścia lat rządów na Uniwersytecie doprowadził do roz­ kładu i upadku wielu jego instytucji. Dzięki oparciu o Partię Karaś faktycznie

rządzi od 1957 roku. Raz jest pierw­ szym sekretarzem POP-u, kiedy indziej dziekanem, potem prorektorem (Karol Estreicher, Dziennik Wypadków, t. V 1973-1977, s. 489–90).

Postępujący rozkład uczelni To tylko jeden „przypadek”, a przecież tak się działo i na innych uczelniach, nie bez przyczyny doprowadzanych do rozkładu, szczególnie po dojściu do władzy junty Jaruzelskiego w latach 80., kiedy eliminowano pracowników młodszych, niepokornych, niespoleg­ liwych wobec systemu kłamstwa pro­ mującego oportunistów. Potężna emigracja młodych Pola­ ków w latach 80. wyprowadziła z syste­ mu akademickiego tysiące aktywnych ludzi zasilających uczelnie krajów Za­ chodnich, czy to jako studenci, czy jako pracownicy. To spowodowało poważne osła­ bienie intelektualne polskiego systemu akademickiego, jakkolwiek do tej pory niezbadane należycie. Można jednak ocenić, że utraciliśmy wtedy w wyniku emigracji co najmniej 20% potencjału akademickiego. Dotkliwe dla kadr akademickich były ich polityczne weryfikacje, prowa­ dzone w dwóch falach – po wprowadze­ niu stanu wojennego (1982 r.) i tuż przed transformacją ustrojową (1986/87). Eli­ minowano wówczas przede wszystkim młodych naukowców, nonkonformis­ tów, negatywnie nastawionych do sys­ temu komunistycznego, co spowodowa­ ło, że na początku III RP utworzyła się luka pokoleniowa. Mamy do dziś kon­ formistyczne kadry akademickie, któ­ re się ostały na uczelniach i formowały

sobie podobnych, w ramach ustawia­ nych konkursów, „chowu wsobnego”, awansowania „samych swoich” – bez czynnika zewnętrznego/kontrolnego. Objaśnianie kiepskiego stanu obecnych kadr akademickich bra­ kiem oczyszczenia uczelni z kadr komunistycznych po 1989 r. nie jest wystarczające. Trzeba pamiętać o usu­ nięciu ze środowiska akademickiego przed transformacją elementu anty­ komunistycznego! Element komunistyczny i proko­ munistyczny natomiast przeszedł te weryfikacje z sukcesem. Niestety część Solidarności wręcz broniła towarzyszy na uczelniach, dzięki czemu mogli oni sprawować funkcje kierownicze w III RP nawet dłużej niż w PRL i sprawują je nie­ raz do dnia dzisiejszego. Ich ofiar często nikt nie bronił, także Solidarność, stąd bywa, że ci ludzie z kolei pozostali wyk­ luczeni z uczelni do dnia dzisiejszego.

Czemu nie ma należytych badań? Tego procesu jakoś się nie bada, nie chce się poznać, mimo że badania win­ ny odpowiedzieć na pytanie – skąd się wzięły obecne kadry akademickie? Jest to istotne dla wszelakich prób reformo­ wania systemu. Nie są znane straty „wojenne” So­ lidarności akademickiej, nie są znani imiennie członkowie komisji politycz­ nych weryfikujących kadry akademic­ kie. Na ogół nie są znane struktury partyjne uczelni, mimo że to one de­ cydowały niemal o wszystkim. Nawet ci, którzy nie boją się ujaw­ niać tajnych współpracowników SB, boją się ujawnić nazwiska członków struktur partyjnych, o ile one gdzieś

się jeszcze zachowały, mimo niszczenia dokumentów z czasów PRL. IPN ujawnił nieco dokumentów partyjnych dotyczących PAN (Spęta­ na akademia. Polska Akademia Nauk w dokumentach władz PRL, IPN 2009, 2012), demaskując trochę funkcjono­ wanie systemu, ale bez dokumentacji szczebla podstawowego. Znamienne było niszczenie dokumentów partyj­ nych u schyłku PRL, co powoduje, że im his­toria nam bliższa, tym słabiej pozna­ na – a w gruncie rzeczy zafałszowana. Potrzebne jest opracowanie „Czarnej Księgi Komunizmu w Nauce i Szkol­ nictwie Wyższym”, o co występowałem kilkanaś­cie lat temu, ale bez skutku. W dokumentach władz Polskie­ go Towarzystwa Historycznego moż­ na znaleźć takie argumenty: „Nawet jeśli pewne zagadnienia z przeszłości są trudne i bolesne, to na wspólnocie historyków spoczywa odpowiedzial­ ność rzetelnej ich analizy” – ale jakoś nie widać, aby ta wspólnota działała odpowiedzialnie i rzetelnie na rzecz poznania tych „trudnych i nieraz bo­ lesnych” kart historii akademickiej pod okupacją komunistyczną. Co więcej, niektóre dzieła histo­ ryczne zostały w swoisty sposób „zde­ komunizowane”, tak że nawet nie ma w nich słowa ‘komunizm’ (przykład:

Mamy do dziś konformis­tyczne kadry akademickie, które się ostały na uczelniach i formowały sobie podobnych, w ramach ustawianych konkursów, „chowu wsobnego”, awansowania „samych swoich”. Dzieje Uniwersytetu Jagiellońskiego, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagielloń­ skiego 2000, wyd. I), a historycy jakoś nie protestują przeciwko takiemu za­ kłamywaniu historii uczelni. A przecież jest to ich obowiązkiem służbowym, nie mówiąc o moralnym, bo za krzewienie prawdy historycznej są przecież opła­ cani z kieszeni podatnika! Nawet w opracowaniach wyda­ wanych przez IPN można przeczytać o tym, ilu na uczelniach było tajnych współpracowników SB, ale nie ma wy­ kazów kadr partyjnych ani strat oso­ bowych uczelni w latach 80., mimo politycznych weryfikacji kadr. Zatem na podstawie tych prac można by sądzić, że tajni współpracow­ nicy znakomicie ochronili powierzone im obiekty uczelniane, a „przewodnia siła narodu” wspaniale przewodziła kadrom akademickim, tak że nie było potrzeby jej zastępować ani podczas transformacji, ani później. Odnosi się wrażenie, że etatowi historycy nie chcą nawet poznać tego, co badają! To prowadzi, niestety, do obecne­ go stanu [nie]poznania historii nauki i edukacji wyższej w PRL, szczególnie u jego schyłku, i przekłada się na sposób reformowania systemu aka­demickiego. Konstytucja dla nauki nie prze­ widuje dekomunizacji na uczelniach, tak jakby uczelnie/instytuty nauko­ we stanowiły obszary eksterytorialne niedotknięte tym systemem kłamstwa. Etatowym kadrom akademickim – be­ neficjentom systemu – to całkiem od­ powiada, więc nie mają nic przeciwko takiej reformie. K

Dokończenie z poprzedniej strony

Wspomnienie Marca 1968 Władysław Grodecki

pomieszczeń Politechniki do godz. 21.00 dnia 22 marca; 2) Żądamy przystąpienia do nor­ malnych zajęć w dniu 23 bm. o godzi­ nie 8.00. Jeśli do dnia 23 marca nie zosta­ nie przywrócony porządek i studenci nie przystąpią do normalnych zajęć, działalność uczelni zostanie zawieszo­ na i w odpowiednim terminie zostaną ogłoszone nowe zapisy na wszystkich latach i wydziałach! O godz. 22.00 nie jesteśmy już stu­ dentami. Przemawiają kolejno: rektor, kierownik strajku i znowu rektor, pro­ rektor i znowu rektor. Czas płynie, co mniej odporni psychicznie nie wytrzy­ mują i wychodzą. Ostatnie dwie godziny: z zewnątrz dochodzą coraz bardziej niepokojące wiadomości; deszcz rozpędził tłumy

warszawiaków, a resztę milicja zepchnę­ ła w boczne ulice. Po komunikacie ra­ dia i telewizji lokalnej o rozwiązaniu uczelni i niebezpieczeństwie „wzięcia szturmem Gmachu Głównego” niektó­ rzy słabną, inni idą do toalety. Wiele osób jest blis­kich szoku nerwowego, wychodzą. Dziewczęta płaczą ze stra­ chu, mdleją. Z balkonu Auli ciągle ktoś przemawia, ale tego nie można już słu­ chać, to przekracza granice wytrzyma­ łości psychicznej. Nagle wrzask: idą! Głowy skierowały się w stronę bramy głównej. Pękła szyba; wszystkimi targ­ nął złowieszczy zgrzyt. Wdzierają się do środka gestapowcy z Golędzinowa – ale nie… Niektórzy kapitulują i uciekają tyl­ nym wyjściem lub chowają się po sa­ lach. Sam przeżywam okropny strach, ale jeszcze piszę na skrawkach gazet;

staram się oddać nastrój tych drama­ tycznych chwil. Ktoś znowu pojawia się na balko­ nie i usiłuje coś powiedzieć. Jego łamią­ cy się głos już nie może nikogo prze­ konać. Czuć beznadziejność i strach. Ci, którzy jeszcze nie otępieli całkowi­ cie, wzruszają ramionami. Inni nie są w stanie nawet się skupić. Przetrwać, za wszelką cenę przetrwać do godz. 8.00 – to jedyna rzecz, której najbardziej pragną! Niektórzy pod wpływem presji lub szantażu PZPR-owców wychodzą bądź siłą zostają wypchnięci z Gmachu Głównego. Godzina 2.00 – prosi pro­ rektor Jan Różycki: Wyjdźcie, proszę, wyjdźcie dla swojego dobra, proszę… Każda minuta dłuży się niesły­ chanie! Po półgodzinie kolejny trzask i wszyscy zerwali się do barykadowania drzwi i schodów. Przewracano szafy,

przesuwano gabloty. Przygotowano gaśnice, syreny alarmowe. Na parape­ tach krużganków znalazły się minerały wyrwane z gablot, kosze na śmieci, bu­ telki, w pobliżu krzesła, drzwi wyjęte z zawiasów… Wszystko to miało spa­ dać na głowy „uzbrojonych po zęby” słynnych oprawców z Golędzinowa! Minęła godzina 3.00. Na balkonie pojawił się tym razem rektor, Dionizy Smoleński. Część osób znowu wyszła, ale dla pozostałych nic nie znaczyły podstawione przez MZK autobusy, które rozwoziły studentów do domów i akademików. Nie pomogły też rozrzu­ cane ulotki o rozwiązaniu uczelni i no­ wych zapisach. Rektor i członkowie se­ natu nalegali, prosili, błagali: wyjdźcie... Wszystko nadaremnie. Jeden z przemawiających chwilę później za­ proponował obronę. Z grona ok. 12 tys. studentów, którzy byli wieczorem, po­ zostało już nie więcej niż 900 osób, ale tych najbardziej zdeterminowanych, szalonych, gotowych na wszystko. Każda propozycja kapitulacji ze stro­ ny członków senatu uczelni była ska­ zana na niepowodzenie.

Może kwadrans po 3.00 pojawił się Generalny Prokurator PRL-u i „prawa

Pół wieku od tamtych wydarzeń wspominam je jako okres, który wywarł ogromny wpływ na kształtowanie mojej dojrzałej postawy społecznej i politycznej. Były wspaniałą lekcją patriotyzmu! ręka” Gomułki, Zenon Kliszko. Znowu wystąpienia, perswazje, zastraszanie szturmem ZOMO, aresztem, relego­ waniem z politechniki i „wilczym bi­ letem” uniemożliwiającym wstęp na jakąkolwiek uczelnię w kraju! Żadnych konkretnych argumentów, tylko siła, tylko przemoc…

Jeszcze niektórzy organizatorzy bła­ gali: zostańmy, bronimy honoru poli­ techniki, honoru polskiego studenta… Zmęczenie, głód i zwyczajny ludz­ ki strach wzięły górę, zgodzono się na wyjście, ale pod warunkiem, że wraz ze studentami do Riwiery pójdzie Pro­ kurator Generalny PRL i cały senat. Kilka minut przed 4.00 otworzono główne wejście i niemy tłum powoli ru­ szył w „marszu milczenia”, w „pochodzie cieni”. Metr po metrze przemierzaliśmy plac Politechniki w kierunku Riwiery. Głowy spuszczone, smutne, w oczach łzy. W oknach mieszkańców ul. Polnej zasuwano ze strachu firanki, jak w Kiel­ cach, gdy w sierpniu 1914 r. wkraczała Kadrówka. Tylko pijani oprawcy z Golę­ dzinowa (Korpus Ochrony KC) patrzyli na nas ze złością, z niedowierzaniem, a może i z podziwem? Fragment wspomnień ze strajku okupacyjnego na PW 21 i 22 marca 1968 r.

Pół wieku od tamtych wydarzeń wspomi­ nam je jako okres, który wywarł ogromny wpływ na kształtowanie mojej dojrzałej postawy społecznej i politycznej. Były wspaniałą lekcją patriotyzmu! K


KURIER WNET · MARZEC 2018

10

Jak Pan został artystą? To proste pytanie, ale odpowiedź jest skomplikowana. To nie był żaden wybór, stałem się artystą, bo taki się urodziłem. Rysowałem wszystko, jak każde dziecko. Pamiętam moment, kiedy się zorientowałem, że inne dzieci bardzo się cieszą, jak coś narysuję. Stało się ze mną coś przedziwnego, pamiętam, że rysowałem łyżwiarkę na jednej nodze i nie mogłem narysować, więc zacząłem płakać. Pamiętam, że mama pogłaskała mnie po głowie, żebym się nie martwił, że to jest piękne... A ja odpychałem jej rękę, mówiąc, że to jest niedobre, i płakałem cały czas. Właśnie ten fakt, że takie małe dziecko wie, co jest niedobre, świadczył o pragnieniu doskonałości, większej zręczności... Taki był początek. Potem było Liceum Sztuk Plastycznych, potem Akademia Sztuk Pięknych, potem przez dwa lata Akademia Sztuk Pięknych w Paryżu... i ucieczka z tej Akademii, bo to niczemu nie służyło. Później, po okresie abstrakcji lirycznej, zaczął się rodzić nowy realizm. I to, o czym marzyłem, żeby przejść do realizmu i surrealizmu. Życie dało mi okazję, żeby zacząć realizować to, co lubię, to, co jest moją osobowością. Natomiast największy żal wynika z tych dziesięciu lat straconych na obrazy abstrakcyjne, zupełnie nieprzydatnych. W jakich latach studiował Pan we Francji? To były lata 1966–1968. Czy klimat epoki, której symbolem jest rok 1968, wywarł jakiś wpływ na Pana twórczość? Nie, absolutnie nie. Ja raczej unikałem wychodzenia na ulicę, bo bałem się, że wygonią mnie z powrotem do Polski. Wtedy mieliśmy tylko pozwolenie na pobyt, a poprzez długie starania można było otrzymać paszport konsularny, żeby ewentualnie wrócić na grób

C·Z·Ł·O·W·I·E·K do rozwinięcia ich wrażeń w formie noweli czy też powieści. Podam przykład Don Kichota. Rysunki do Don Kichota są dialogiem z genialnym pisarzem. Cervantes stworzył dzieło uniwersalne i ponadczasowe, ponieważ porusza tematy niezmienne w czasie i przestrzeni. To, co ja wprowadzam, to inne spojrzenie, spojrzenie człowieka XXI wieku. Praca nad rysunkami do Don Kichota wymaga zmierzenia się z całą tradycją graficzną i malarską związaną z tym dziełem. Teraz miałem właśnie wystawę w Hisz­panii, w Muzeum Cervantesa, gdzie przedstawiane są książki wydane na przestrzeni wieków. Dzwoniono do mnie, czy zgodzę się na reprodukcję jednego rysunku, który będzie tytułem całej wystawy. To wielka przyjemność, bo ta nasza książka – myślę tu o wydawnictwie Rebis – należy do najpiękniejszych wydań Cervantesa. Myślę też, że surrealistyczne spojrzenie jest odważne i z tego dialogu ucieszyłby się sam Cervantes. Bo ja poruszam tematy, których nie poruszał wspaniały rysownik Gustave Doré, autor być może najwybitniejszych rysunków do Don Kichota i innych wielkich dzieł literatury. On nie poruszał tych tematów, ponieważ nie miały one miejsca w tamtej epoce. I nagle nasza epoka, dużo swobodniejsza, odkrywa pewne przywary i zarazem pewne walory naszej cywilizacji i my możemy o tym mówić. A czy we współczesnej sztuce jest miejsce na metafizykę, na Boga? Jest. Staram się znaleźć to miejsce. Być może my teraz możemy ująć to w sposób dużo bardziej filozoficzny niż kiedyś. Staram się zrealizować coś, co było wizją metafizyczną. Nie możemy wyobrazić sobie Boga, więc staram się wyobrazić Go na swój sposób, ale wychodząc ze standardowych barier. To nie jest proste, ale uważam, że należy zmierzyć się z tym tematem. Zrobiłem kilka obrazów. Nie jestem

O tym, dlaczego potrzebna jest sztuka, o życiu we Francji, walce o upamiętnienie tragedii Wielunia mówi Wojtek Siudmak, malarz, r

rodziców. Bo trudno było pogodzić się z definitywną ucieczką. To był dla mnie okres niesamowicie bogaty. Okres początku upadku Francji, i to było widać rzeczywiście na każdym kroku. Ja miałem szczęście przyjechać, kiedy Francja była jeszcze tą „słodką Francją”, gdzie wszystko było łatwe, gdzie można było za parę groszy wynająć mieszkanie, było dużo pracy, wszystko było wygodne, piękne, ludzie uprzejmi. Widać było, że coś zaczyna mijać. Ale fantastyczne, że mogliśmy z tego skorzystać. To były początki rock’n’rolla, bardzo miłe wspomnienia i bardzo słodkie... Za parę groszy można było kupić owoce. Ludzie byli życzliwi... To wszystko bardzo szybko zaczęło się zmieniać. Dlaczego? Nie wiem, dlaczego. Prawdopodobnie rok 1968, te barykady, no i powolny przyjazd emigrantów zaczęły wprowadzać taki niepokój. Ludzie zaczęli bać się jeden drugiego, społeczeństwo stało się nieufne. Rozpoczęło się niszczenie przystanków i innych rzeczy – myślę tutaj o emigrantach, którzy nie mog­li się w żaden sposób odnaleźć w tej Francji. Cały czas zarzucali jej, że ona była kolonizatorem. Francuzi utrzymują, że wnieśli więcej dobrego niż złego. Ja myślę, że takie kraje jak Algieria, Maroko czy Tunezja rozwinęły się dzięki wkładowi Francji, ale to już jest ich sprawa. Jak przeszedł Pan od malarstwa abstrakcyjnego do obrazów związanych z fantas­ tyką, nierealistycznych, ale równocześnie figuralnych? To jest po prostu surrealizm. Ja to nawet początkowo nazywałem hiperrealizmem, ale myś­lę, że nazewnictwo nie ma większego znaczenia. Sztuka fantas­tyczna, która istnieje od zarania dziejów, powoli przekształcała się w surrealizm XX wieku i do tej pory trwa. Są różne odmiany tego surrealizmu. Jako główne przykłady dałbym Salvadora Dalego i René Magritte’a. Znajomość anatomii, dobry rysunek i przede wszystkim wielka kultura artys­ tyczna. Anatomia i rysunek to są elementy, które nam pozwalają przekazać pewną zawartość, ducha filozoficznego. Muszę tu dodać, że ja nie ilustruję. Jestem rysownikiem, który prowadzi dialog. Ilustracja jest po prostu odzwierciedleniem kawałka tekstu, czego ja nie pot­rafię zrobić, bo to mnie niesamowicie nudzi. We Francji moje obrazy służyły pisarzom

z nich zadowolony, chociaż jeden objechał w internecie cały świat i jest reprodukowany na prawo i lewo. To jest Bóg, który reprezentuje kosmos. Jest niewidomy, ponieważ jego oczy są również kosmosem. To skomplikowane, ale myślę, że jest w tym wiele prawdy. Czy miał Pan swoich mistrzów w malarstwie i rysunku? Wymienił Pan wcześniej nazwiska Salvadora Dalego i René Magritte’a. Nie, nawet Salvador Dali nie był moim mistrzem, dlatego, że naszymi mistrzami byli mistrzowie renesansu i baroku. Na Salvadora Dalego szczególny wpływ wywarł rytownik florencki z XVII wieku, Giovanni Battista Bracelli. Jeśli spojrzymy na jego ryciny, to on był po prostu kopiowany – nie mówię, że

inspirowano się nim, ale właśnie kopiowano – przez Picassa, przez Magritte’a. Salvador Dali stworzył część swojego dzieła w oparciu o tematy zawarte w tych rycinach. Bracelli to był rytownik, który stworzył ze sto rycin. Było w nich i trochę kubizmu, i surrealizm. I one wywarły niesamowite wrażenie na tych wszystkich wielkich twórcach. Po prostu niezwykły umysł, któremu wystarczyło sto prac, żeby zadziwić tych artystów. Można im jednak zarzucić, że żaden nie zacytował... po prostu przywłaszczyli sobie po kryjomu, bo myśleli, że on pójdzie w zapom­nienie. Tymczasem wychodzi coraz bardziej i bardziej... A jak Pan doszedł do surrealizmu? To był mój świat od bardzo dawna. Zacząłem współpracować z wielkim wydawnictwem

francuskim, które nazywało się Press-pocket, a później Pocket. To było największe wydawnictwo w dziedzinie science fiction, przeważnie zresztą były to wydania kieszonkowe. Jego dyrektor artystyczny publikował tam obrazy, a nie ilustracje. To się niesamowicie różniło od podejścia Amerykanów, z którymi nie mogłem współpracować, bo oni po prostu narzucali temat, który istniał w książce. Ja z tym nigdy nie mogłem się zgodzić, że ktoś mi narzuca wizję, jaką mam mieć po przeczytaniu książki. Ja nigdy tej wizji nie precyzowałem. To był po prostu obraz, który stawał się trampoliną dla czytelnika, a on sobie wyobrażał, poszerzał to wszystko. Każdy wielki pisarz stara się zachować tę strefę cienia w swoich dziełach, żeby dzieło nie zestarzało się. Widać to np. u Herberta i wielu innych wielkich pisarzy, że najważniejszy nie jest precyzyjny opis otoczenia czy głównych bohaterów, tylko właśnie przesłanie. A każdy na swój sposób stara się ubrać tego bohatera, ubrać ten pejzaż – po to, żeby dzieło żyło i się nie zestarzało. Ja również. W dzieciństwie podarowano mi mity greckie z ilustracjami nieudolnego rysownika. Ze wstrętem patrzyłem na nieudolne rysunki, które rujnowały wizję, jaką miałem po przeczytaniu. Dlatego nie należy robić ilust­ racji, tylko prowadzić jakiś dialog. Francja, Polska, nasza Europa jest w stanie to przyjąć, my mamy oparcie, tradycję intelektualną. Natomiast Amerykanie nie są w stanie tego zrozumieć. Jak to? Robimy okładkę z czymś, czego nie ma dokładnie w książce? I tu jest błąd, moim zdaniem, bo to od razu formatuje umysły. Były epoki, kiedy artyści – jak w średniowieczu – pozostawali anonimowi; były takie, kiedy wynoszono ich na piedestał, i takie, kiedy musieli zabiegać o łaskę tronu. A jaka jest dziś kondycja artys­ty w świecie zachodnim? Jeśli chodzi o Francję – na pewno różni się od tego, co się dzieje w Polsce. Francja jest krajem, gdzie artystów jest bardzo wielu. I ten francuski rynek jest trochę jak dżungla. Tam nie ma kierunku, który nagle stanie się oficjalny, będą tego uczyli w Akademii i jak ktoś dostanie dyplom, to może się uważać za dojrzałego artystę i będzie miał prawo wystawiać. Tam nie ma czegoś takiego, po prostu jeden kierunek wypiera drugi, a może nawet

istnieją obok siebie. I to nikomu nie przeszkadza. Istnieje kierunek hiperrealistyczny, istnieje abstrakcyjny nadal, istnieją – już coraz mniej – instalacje. Myślę, że powoli wracamy do rzeczy podstawowych, bo rodzi się swego rodzaju pustka. Te wielkie, czasem gigantyczne rzeczy są bez ducha. I dlatego surrealizm jest tą sztuką, która nasyca widza czymś, co jest ponadczasowe, bogactwem intelektualnym i artystycznym. A mnie nade wszystko interesują dwie rzeczy: zawartość intelektualna, ale również to, co mamy tak bardzo unikalnego – gest artystyczny, ślad. Interesuje mnie w rysunku to, że jest trochę nieudolny, że jest inny od tego, co proponuje technika komputerowa, gdzie wszystko jest wyczyszczone i gdzie nie ma tego śladu. Rysunek jest troszeczkę jak elektrokardiogram, który bezpośrednio zostawia ślad na papierze i to jest niepowtarzalne. Rysunek staje się coraz bardziej interesujący dla kolekcjonera, ponieważ to jest rzecz unikalna. Natomiast próby, takie nieco brutalne, rysowania przy pomocy technik komputerowych – jest dużo wariacji na ten temat – jak się dob­ rze przypatrzymy, to one są puste. Są jakieś wariacje na temat koloru, na temat form, jest dużo pokrzykiwania, ale jakie jest przesłanie, ślad artysty? Słabością tego wszystkiego jest powierzchowność. W pewnym momencie sztuka pomieszała się z teatrem. Zatracono dar i możliwość rysowania, więc zaczęto poszukiwać sposobu, w jaki można zainteresować widza. Najprostszym sposobem okazała się powtórka; stawiano całą masę identycznych rzeczy, żeby widz poczuł się zaszokowany. Teraz znaleziono nową metodę – zmieniania proporcji: robimy cukierek, ale jak go zrobimy sto czy tysiąc razy większy, to zaszokuje widza. A jeszcze jak twórca powie, że go zrobił ze stali nierdzewnej i śruby też są specjalne… Budujemy po pros­ tu dodatkowy mit wokół rzeczy banalnych. Czy Pan w jakikolwiek sposób korzysta w pracy z komputerów? W żaden sposób. To jak wygląda Pana pracownia? Całkowicie banalnie. Jest wielki stół, na którym rysuję, jest kilka sztalug, na których maluję. Są ołówki i farby – i koniec. Czasem, jak mogę, słucham Chopina, czasem rock’n’rolla, żeby się obudzić. Ale nie ma żadnego wspomagania


MARZEC 2018 · KURIER WNET

11

C·Z·Y H· O ·M·U·N· C·U·L·U·S komputerem, ja tego nie chcę. A dlaczego nie chcę? Jak komputery zaczęły wchodzić w życie w latach 70., w Paryżu w Palais de Tokyo była pierwsza taka gigantyczna maszyna. Konst­ ruktorzy – chyba IBM – zapraszali artystów, żeby zaczęli na tym pracować. Zobaczyłem, co to nam daje… że ta maszyna zżera naszą osobowość. Możemy rysować na jakiejś płytce, potem możemy to odbić… No dobrze, ale to nie jest to. Sztuka jest takim niezdarnym śladem, który właśnie dlatego jest taki cenny. Jak zostanie przetrawiony przez technologię, to zatracamy to. Poza tym jest nietrwały, trzeba go dopiero wydrukować. Francuski etnolog Claude Levi-Strauss, który zresztą pisał bardzo piękne analizy na temat sztuki, zwracał uwagę swoim studentom, żeby każde znalezisko było rysowane. Zastanawiałem się, dlaczego on nie mówi im, żeby fotografowali ze wszystkich stron. Chodziło o to, że rysując, poz­najemy strukturę przedmiotu, wyobrażamy go sobie i notujemy w pamięci. Nowoczesne techniki niestety nie pozwalają nam zanotować w mózgu tego wszystkiego. Poznanie staje się bardzo powierzchowne. Myślę, że trzeba zwrócić na to uwagę teraz, kiedy dzieci siedzą ciągle przy telefonach, przy komputerach i cały czas poświęcają na stukanie jednym palcem, ale nikt nie rysuje i nic się nie utrwala. Rysunek i pisanie są tymi ges­tami, które pozwalają nam utrwalić obserwację. Dziś przede wszystkim nie obserwuje się. Siedziałem ostatnio w kawiarni; było dwoje dzieci z Chin czy z Korei. Siedziały godzinę i cały czas patrzyły na ekran. Nawet się nie ruszyły. Więc dzieje się coś złego. Dziecko nie patrzy na zewnątrz, jego życie jest filtrowane przez obrazki czy gry, nie wie, jak wyglądają chmury, jak wygląda kurz, jak wyglądają zwierzęta. Wszystko jest schematyczne. W pewnym sensie stajemy się robotami. Rozmawiałem kiedyś z naukowcem, który pracował nad mózgiem. Zapytałem go,

czy wie, co przedstawia scena namalowana przez Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej – tam, gdzie Bóg wyciąga rękę do Adama. Ta grupa Boga spowita czerwoną tkaniną przedstawia przekrój mózgu. On o tym nie wiedział. Znał oczywiście dzieło, ale o tym nie wiedział. Pokazałem mu, jak to wygląda. Ponieważ był lekarzem, rozpoznał wszystkie te elementy; aniołki były zwojami mózgowymi, postać Boga również wpisała się w jakiś element mózgu. On w rewanżu zapytał, czy wiem, co to jest homunculus? To jest przedstawienie człowieka, który ma dłonie tak samo duże jak głowę, a jego tułów, ramiona i nogi są cieniutkie. W obu rękach największym elementem jest kciuk. Wielka głowa, tak samo duże dłonie, a reszta to cieniutkie, drugorzędne elementy. W mózgu mamy takie dwie strefy, które notują bodźce zewnętrzne. Te, które odbieramy, rysując, notują się w sferze, którą możemy nazwać ręką, te smakowe – w sferze, którą można nazwać ustami. Połączenie kciuka z palcem wskazującym pozwala nam na uchwycenie ołówka, na rysowanie – czego dzieci nie robią, bo one stukają jednym palcem i ta informacja nie jest notowana przez mózg. To znaczy, że nie wzbogacamy naszych doświadczeń i nie obserwujemy. Ten brak obserwacji jest przerażający, bo po jakimś czasie tracimy zdolność do myślenia, do przeciwstawiania się różnym sloganom. Stajemy się po prostu konsumentami przekazywanych informacji – robimy się robotami. Jest to o tyle niebezpieczne, że przes­ tajemy być panami samych siebie. W Polsce jest Pan znany także z inic­jatyw związanych z upamiętnieniem wojennej tragedii Wielunia, Pana rodzinnego miasta. Z tym łączy się idea Nagrody Pokoju „Wieczna Miłość”. Nagroda Pokoju jest częścią Światowego

rzeźbiarz i rysownik pracujący we Francji, pomysłodawca Światowej Nagrody Pokoju „Wieczna Miłość”. Rozmawiał Antoni Opaliński.

Projektu Pokoju. Dlaczego ją stworzyłem? Przez całe życie mojego brata patrzyłem na jego cierpienie. Niemcy zrzucali w Wieluniu również bomby chemiczne – przez długi czas nie wiedzieliśmy o tym. Te bomby wyrządziły duże szkody w systemach nerwowych dzieci, także wśród moich braci. Przez wiele lat pat­ rzyłem na powolne umieranie mojego brata. Jeszcze kiedy byłem dzieckiem, obiecałem sobie, że nie zapomnę o tym, że coś zrobię. W latach osiemdziesiątych powstał obraz Wieczna Miłość. Później dążyłem do tego, aby na tej bazie zrobić rzeźbę, która nazywa się tak samo. Ona ma przypominać, że zabito w nas piękno, harmonię i dzieciństwo. W ramach Światowego Projektu Pokoju są prowadzone różne działania. W roku 2018 zostanie przyznana piąta już Nagroda Pokoju.

Mam nadzieję, że otrzyma ją jakaś wybitna osobowość, która pomoże nam zwrócić uwagę świata na to, co wydarzyło się w Wieluniu. Myślimy o wielkich aktorach, pisarzach, lekarzach. Ktoś, kto swoim życiem pokazuje, że zabiega o pokój. Nie musi to być żaden polityk, ktoś nagradzany przez Nobla, bo to, co robił Nobel, nie ma nic wspólnego z pokojem. 1 września 2018 roku odbędzie się ta ceremonia razem z obchodami rozpoczęcia wojny. Cieszę się, że w zeszłym roku przyjechał prezydent i zwrócił uwagę świata na Wieluń. Nie tylko Westerplatte, ale właśnie Wieluń – Westerplatte jest wygodniejsze dla Niemców. Na Westerplatte ginęli żołnierze, a w Wieluniu prawdopodobnie kilka tysięcy cywilów – to jest potworne ludobójstwo i musimy o tym przypominać. K

ZDJĘCIA OBRAZÓW POCHODZĄ ZE ZBIORÓW WOJTKA SIUDMAKA.


KURIER WNET · MARZEC 2018

12

GŁOS·SPRZED·WIEKU

Całkowita zagłada ludności żydowskiej na Wołyniu

Nie pierwszym bestialstwem był pogrom 6 milionów Żydów podczas II wojny światowej. Nie pierwszą – Rzeź Wołyńska w latach 40. XX wieku.

Zapomniane ludobójstwo Żydów na Wołyniu w 1919 r. Marcin Niewalda

O

falach nieludzkiej nienawiści w 1919 roku na Wołyniu dał świadectwo kapłan katolicki, Feliks Sznarbachowski, błagając świat o reakcję wobec tajemniczego milcze­ nia samych Żydów. Ambasador Henry Morgen­thau Senior, będący wcześniej świad­ kiem wymordowania 1,5 mln Or­ mian w Turc­ji w 1915 roku, wysłany do zbadania zbrodni, nie uwzględnił informacji z listu księdza, wskazując zaledwie na „ekscesy” w miastach terenów polskich, zaznaczając jed­ nak, że polskie wojsko starało się je powstrzymać. Ziemie te, bestialsko zlane krwią już wcześniej, w czasie koliszczyzny, np. Rzezi Humańskiej, stały się też świad­ kiem palenia wsi i dworów z miesz­ kańcami w 1918 roku. Wielu z tych miejscowości dzisiaj próżno szukać na mapach. List księdza Feliksa był

cytowany w gazetach, a doniesienia o rzeziach widoczne są w prasie i do­ kumentach, jednak uwagę opinii pub­ licznej zajęło powstanie śląskie, które wybuchło 2 tygodnie później. Warto spytać, czemu holocaust ten nie jest tak eksponowany jak późniejszy, cze­ mu nikt nie domaga się zadośćuczy­ nienia finansowego i czemu na świecie nie stawia się muzeów i pomników tej gehenny? Poniżej przytaczamy, w formie ory­ ginalnej, list zamieszczony w jednej z ga­ zet, zwracając uwagę na sugestie tajem­ niczego celowego braku reakcji. Ukazał się w wydaniu wieczornym „Kurjera Warszawskiego” 26.7.1919 roku. Ksiądz Feliks, zagrożony areszto­ waniem, ocalał dzięki miejscowej lud­ ności. Zmarł w Kowlu w 1931 roku. Na jego pogrzeb przybyli niemal wszyscy miejscowi Żydzi.

i południowo-wschodnich Kresach

Niesłychane szczegóły – Odezwa kapelana polskiego w obronie Żydów – Wyższa racya, która każe milczeć Żydom – „Riez’ Żydów” – Bandy Zelenego, Sokołowskiego, Tiutiuniuka – Bandy Szapowała, Wołyńca i Szyszki – Bandy Szepela, Szaleściuka i Rykuna – Straszliwe pogromy w Fastowie, Humaniu, Monasterzyskach, Czarnobylu – Rzezie w Bracławiu, Hajsynie, Olgopolu i w stu innych miejscowościach – Groźba całkowitej zagłady żydostwa

T

elegram doniósł już o odezwie księdza prałata Feliksa Sznarbachowskiego do senatora Morgen­thaua. Dziś jesteśmy w posiadaniu tej cennej odez­w y. Gdy czyta się ją, krew ścina się w żyłach. Straszliwa gehenna, jaką przeżywa ludność żydowska na Wołyniu i kresach południowo-wschodnich, musi wywołać jakąś na wielką skalę zakrojoną akcyę. Ohydna nagonka na Polskę uprawiana przez agitatorów żydowskich nie może zamknąć nam oczu na fakt rzezi masowej Żydów, której dopuszczają się dotychczasowi rzekomi przyjaciele żydostwa,

bolszewicy rosyjscy, ukraińscy i wszelkiego gatunku bandy ruskie. Jaki środek ratunku znajdzie senator Morgenthau, nie wiemy. Pytanie nasuwa się, czy świat cywilizowany nie zech­ ce zwrócić się do polskiego rządu z błaganiem, aby to Polska właśnie, którą fanatycy żydowscy niedawno usiłowali zohydzić w oczach całego świata, pospieszyła na ratunek wybijanej systematycznie ludności żydows­ kiej. Poniżej podajemy ustępy ze wspomnianej odez­ wy, która stanowi dokument martyrologii żydostwa wprost niebywały.

Apel kapłana polskiego Do wolnego obywatela wolnej Ameryki, pana Morgenthaua, deklaracya wolnego obywatela wolnej Polski

P

racując jako kapłan polski w przeciągu dwudziestu lat na kresach południowo-wschodnich, mianowicie: nа Wołyniu, Podolu i Kijowsz­ czyznie, pod najświętszym hasłem „miłości bliźniego” – o tylem w życiu codziennem wykonywał to hasło w czynie, że obok chrześcijan, zaskarbiłem sobie uznania u Żydów, zamieszkujących te Kresy. Dowodem tego są pamiątkowe dary, czyli „matuny”, złożone mi na ręce przez starszyzną żydowską. W ogólnoludzkiej pracy i trudach humanitarnych, ekonomicznych i społecznych, ratując chrześcijan, jednocześnie podawałem rękę pomocy wyznawcom Mojżesza.

ŚWIADKIEM KAHAŁ SZARAWIECKI

ŹRÓDŁO: MARCIN NIEWALDA „GENEALOGIA POLAKÓW”

W sposób specyalny, z narażeniem siebie, ratowałem Żydów podczas pogromów rosyjskich w roku 1905, o czem może poświadczyć dzisiaj kahał szarawelski na Podolu, z Noftułą Grojsmanem i starym Łuzerem na czele, niemniej podczas pogromów w 1915 roku w Ołyce, o czym mogą dzisiaj poświadczyć: Chaim Poleszuk, Isset, Kopelman, Kiwa, Calengold i inni z Ołyki. W roku bieżącym ratowałem w tejże samej Ołyce Żydów od całego szeregu pogromów już nie rosyjsko-carskiego reżymu, lecz ukraińskiego i moskiewskiego bolszewizmu.

WYŻSZA RACYA Widziałem niedolę Żydów ołyc­ kich, okolicznych, na całych kresach południowo-wschodnich i dalej, a jednak, gdym zaproponował im, aby wspólnie ze mną wysłali swych delegatów do pobliskiej Polski, oni ze smutkiem mi odpowiedzieli: „Niech ksiądz sam za nas prosi, niech przychodzą i ratują nas, ale nam nie wolno tego robić”, A więc dla jakiejś wyższej, ukrytej i niezrozumiałej polityki muszą

ginąć nie tylko dobrobyt i mienie całych gmin żydowskich, lecz tysiące Żydów w sposób okrutny mordowanych przez najrozmaitsze partye, bandy i oddziały bolszewików i niebolszewików ukraińs­kich i moskiewskich? A że giną, daję następujące fakty:

STRASZLIWA RZEŹ W OŁYCE W m. Ołyce w miesiącu maju r. b. blis­ko 3-tysięczny oddział bolszewicki bił, katował i grabił Żydów ołyckich w przeciągu dwu dni. Zda się jeszcze dzisiaj słyszę nieludzkie krzyki, lament i wycia katowanych mężczyzn, kobiet i młodzieży żydowskiej. Jeszcze dzisiaj stoi mi przed oczyma obłąkana twarz starej Żydówki, krewnej starosty szkolnego, Mejera Mełameda, zamkniętej na poniewierkę w chlewiku i bitej na gnoju pomiędzy świniami. Jeszcze dzisiaj widzę i pokaleczoną twarz tegoż Małameda i wielu innych, których ukryłem w swoim domu. W tejże Ołyce zostały pogwałcone kobiety i dziewczęta żydowskie, imiona zaś ich mogę podać w zaufaniu z ich przyzwolenia. Tamże miejscowy rabin został doszczętnie zrabowany i kilka razy ciężko pobity za to, że nie chciał wskazywać, gdzie Żydzi chowają pieniądze i mienie. Obili zaś go tak, jak i innych Żydów ołyckich, bolszewicy z bandy Szeleściuka. W m. Równem bolszewicy nie tylko rozgrabili sklepy, fabryki i domy żydowskie, nie tylko zabili, tak jak wszędzie, handel i przemysł, lecz nadto popełnili cały szereg gwałtów nad Żydami, wyrzucając ich z mieszkania i zmuszając do najbardziej poniżających robót publicznych i czyszczenia kloak.

HASŁO „RIEZ’ ŻIDÓW” Na terenach kresów południowo-wschodnich, obok dobrze zorganizowanych band bolszewickich,

Kto ratuje jedno życie… Zbigniew Kopczyński

D

o gwałtownej dyskusji o stosun­ kach polsko-żydowsko-ukraiń­ sko-niemieckich wrzucę swoje trzy grosze w postaci małego fragmentu relacji nieżyjącego od kilku lat prof. Je­ rzego Węgierskiego, od powrotu z zesła­ nia w 1955 roku mieszkającego w Ka­ towicach. Swoje wspom­nienia z całego długiego, ciekawego i owocnego życia opisał on w wydanej w roku 2003 auto­ biograficznej książce Bardzo różne życie. Prof. Węgierski był inżynierem budownictwa i w czasie okupacji

niemieckiej pracował przy budowie drogi Lwów–Kurowice, dowodząc jed­ nocześnie podlwowskim rejonem AK. Do robót Niemcy wykorzystywali Ży­ dów, trzymanych w pobliskich obozach. Tam ówczesny inżynier Węgierski był świadkiem następującego zdarzenia: Na roboty przy budowie drogi za­ bierano także w 1943 roku Polaków, mieszkańców sąsiednich wsi. Pewnego dnia gestapowiec z obozu w Winnikach kazał trzem młodym chłopcom z są­ siedniej Biłki Szlacheckiej, Wojciechowi

operują liczne bandy pomniejsze, różniące się pomiędzy sobą nazwami, lecz całkowicie uzgodnione co do swego wytycznego hasła, które zwykle brzmi: „riez’ Żidów”, czyli „rżnij Żydów”.

Grigoriewa, Machno, Szkuro – wtedy ze zgrozą zrozumiemy, jakie olb­ rzymie muszą być stosy wymordowanych Żydów.

BANDY TRUDNIĄCE SIĘ RZEZIAMI ŻYDÓW

Znając dokładnie okropny stan kwestii żydowskiej, widząc nieuniknioną całkowitą zagładę Żydów na Wołyniu i kresach południowo-wschodnich, oraz wiedząc o tajemniczych przyczynach, fanatycznie nakazujących gminom i kahałom żydowskim milczeć o dokonywanych rzeziach Żydów, ja, pomnąc na hasło i zasadę: „miłości bliźniego”, milczeć nie mogę. Więc też, pracując dzisiaj w stolicy Polski, w Warszawie, nad oswobodzeniem umęczonej ludności Wołynia i kresów południowo-wschodnich spod krwawego jarzma bolszewic­ kiego, zwracam się jednocześnie i do Ciebie, wolny obywatelu wolnej Ameryki i wołam: ratuj swoich współbraci Żydów na kresach południowo-wschodnich! Do głosu mego, wołającego o ratunek dla Żydów kresów południowo-wschodnich, chętnie dołącza swój głos cale społeczeństwa polskie Wołynia i kresów południowo-wschodnich, które w imię wysokiej kultury polskiej i haseł humanitarnych polskich zawsze żyło w dobrej zgodzie z synami Izraela. W imię tych haseł nie wahałem się w przeciągu dwudziestu lat kapłaństwa mego wspomagać i ratować prześladowanych przez rząd moskiewsko-carski moich rodaków, zarówno jak też Żydów; w imię tychże haseł nie waham się dzisiaj, jako wolny obywatel wolnej Polski, zwrócić się do Ciebie, wolny obywatelu wolnej Ameryki, z kategorycznem żądaniem, abyś ratował na Wołyniu i kresach południowo-wschodnich naród żydowski od ostatecznej zagłady. Kapłan polski, prałat Feliks Sznarbachowski Warszawa, 24 lipca 1919

Zaprawdę potężne wojsko Faraona, zagubione w Morzu Czerwonem, niczem jest wobec stosów wymordowanych Żydów, a to przez bandę Zelenego, mordującą zapamiętale Żydów pod Kijowem, Fastowem, Bobruskają, Cwietkowem, w Chrystynówce i Humaniu, bandę Sokołowskiego (Rusina), gromiącego Żydów w Żytomierzu (urzędowo zarejestrowano zarżniętych Żydów 1200), w Korosteniu, zwłaszcza w Radomyślu, gdzie na razie banda wyrżnęła kilkuset Żydów, potem zaś, gdy Żydzi wyszli z ukrycia, wyrżnęła resztę Żydów do niemowląt włącznie. Banda Tiutiuniuka rżnęła Żydów w Humaniu, Monasterzyskach, w Czarnobylu i w powiecie humańskim; banda Szapowała i banda Angeła rżnęła i rżną Żydów w innych powiatach kijowskich; banda Wołyńca i banda Szyzko wyrżnęły Żydów w Bracławiu (obok innych Żydów wyrżnięto znaną rodzinę Awerbuchs, złożoną w sześciu osób), Hajsynie (urzędowo 1400 wyrżniętych Żydów), Berszadzie, Olgopolu, Torościańcu (z 3 000 Żydów zostało przy życiu zaledwie 60 [!]), Tulczynie, Ładyżynie, Ilińcach, Kuźmińcach i Hajworonie; banda Szepela gromiła i wybiła Żydów w Litynie, Chmielniku, Latyczowie i w powiecie winnickim; banda Szeleściuka rżnie Żydów w Ołyce, Młynowie i Klewaniu; banda Rykuna rżnęła Żydów w Dubnie i w powiecie dubieńskim. Jeśli do tych znanych i krwawych dziejów rozgłośnych band dodamy setki innych mniejszych, niemniej krwawych band, oraz dodamy rzezie Żydów dokonywane przez potężne oddziały:

Karpie, Andrzejowi Pastuchowi i Anto­ niemu Winnikowi, wykopać przy drodze grób, a następnie przyprowadził jednego z więźniów, Żyda, dał im karabin i kazał zastrzelić go. Gdy kategorycznie odmó­ wili, gestapowiec kazał stanąć im nad wykopanym dołem i teraz więźniowi dał karabin, każąc strzelać do chłopców. Wię­ zień wziął karabin, wycelował i pociągnął za język spustowy. Karabin nie był nabity. Gestapowiec odebrał karabin i ponowił propozycję, aby teraz któryś z chłopców zastrzelił więźnia. Odmówili i tym razem. Dopiero przywołany policjant ukraiński zastrzelił więźnia. Wojciech Karpa, Andrzej Pastuch, Antoni Winnik – kto o nich słyszał? Nie wiemy, jak potoczyły się dalsze losy

RATUJ SWOICH WSPÓŁBRACI ŻYDÓW

tej trójki chłopców, którzy, by nie spla­ mić rąk niewinną krwią, zaryzykowali tak wiele. Gotowi byli poświęcić swoje młode życie, nawet ginąc z rąk tego, dla którego ponieśli to ryzyko. Jedno wiem na pewno: nie mają swojego drzewka w Yad Vashem. Nie mają i mieć nie mogą, bo zabrakło re­ lacji uratowanego – w końcu go nie uratowali. Kim był zamordowany więzień? Tego nie wiemy i chyba nigdy się nie dowiemy. Możemy jednak domyślać się, że „badacze Holokaustu” zaliczą go do tych, którym Polacy niewystar­ czająco pomogli, a może i do tych, których Polacy zabili. W końcu zginął w Polsce. K


MARZEC 2018 · KURIER WNET

13

F·R·A·N·C·J·A Silna i niezależna Francja z silną i niezależną od Stanów Zjednoczonych armią; Francja grająca pierwsze skrzypce w europejskiej obronności i europejskiej strategii bezpieczeństwa – do tego dąży Emmanuel Macron i podległy mu rząd.

To tylko kilka przykładów archai­ zmu francuskiej armii w dwudziestym wieku; archaizmu, który doprowadził Francję do jej największych klęsk. Nowa francuska myśl obronna ma to zmienić i sprawić, że stare francuskie powiedzenie ludowe: „Francja jest zawsze niezwyk­ le dobrze przygotowana na poprzednią wojnę” ma stracić rację bytu. Odtąd fran­ cuska armia ma nieustanie się moder­ nizować i zmieniać, wraz ze zmieniają­ cym się wokół niej światem. Oto jedno z głównych założeń omawianej „mapy drogowej” dla francuskiej armii, przyjętej przez rząd Edouarda Philippe’a.

Programy europejskie i współpraca międzynarodowa

Czy Francja będzie supermocarstwem? Zbigniew Stefanik

O

d roku 2019 wydatki na francuską obronność mają wzrosnąć o 1;7 mld rocz­ nie do roku 2022. 197;8 mld zostanie wydane na armię w latach 2019–2022. Od roku 2023 wydatki na francuskie wojska zostaną powiększone o 3 mld euro rocznie i ten stan rzeczy będzie trwał do roku 2030. Do roku 2025 zaś Francja ma osiągnąć dwa pro­ cent swojego PKB wydatków na obron­ ność w skali rocznej, zgodnie ze zo­ bowiązaniami członkowskimi NATO.

300 mld euro na obronność od 2019 do 2025 roku Budżet francuskiego wywiadu ze­ wnętrznego i wojskowego zostanie podwojony. Znacząco wzrośnie również budżet jednostek i podmiotów militar­ nych zajmujących się tzw. wojną elek­ troniczną i elektroniczno-magnetyczną, wojną w cyberprzestrzeni oraz obroną Francji przed cyberatakami. Wszelkie braki w sprzęcie wojsk lądowych będą uzupełnione, a przestarzałe wyposaże­ nie – wymienione. Lotnictwo dostanie nowe samoloty myśliwskie, patrolowe i wielozadaniowe. Marynarka wojenna – dodatkowe fundusze z budżetu; lot­ niskowiec Charles de Gaulle zostanie zastąpiony nowocześniejszą jednostką pływającą i wycofany z użytku do roku 2040. Oto główne postanowienia „ma­ py drogowej” programującej francuskie wydatki na obronność i ustalającej prio­ rytety Franc­ji w zakresie wojskowości i bezpieczeństwa w następnych sied­ miu latach. Taki plan przedstawił prezydent Emmanuel Macron 19 stycznia bieżą­ cego roku w bazie morskiej w Tulonie podczas noworocznego przemówienia do francuskiego wojska, a rząd Edouar­ da Philippe’a przyjął go na posiedze­ niu Rady Ministrów 8 lutego. Francja przedsięwzięła przebudowę swoich wojsk; ma ona doprowadzić do daleko idącej, wielowymiarowej modernizacji i transformacji francuskiej armii, która odtąd ma zapewnić Francji całkowitą niezależność pod względem obronnoś­ ci i bezpieczeństwa oraz być w stanie odpowiadać na wyzwania i zagrożenia wynikające z kontekstu międzynarodo­ wego i geopolitycznego. Inaczej niż Polska, Francja nie mu­ si obecnie obawiać się zagrożeń wyni­ kających z wrogiej postawy czy agre­ sywnych działań swoich geograficznych sąsiadów. Ponadto dysponuje bronią atomową, co daje Francuzom poczu­ cie bezpieczeństwa, jeśli chodzi o atak konwencjonalny na ich kraj. W sposób oczywisty możliwość atomowej riposty minimalizuje zagrożenie Francji. Jed­ nak Francja coraz częściej musi stawiać czoła atakom terrorystycznym plano­ wanym daleko poza jej granicami, na Bliskim Wschodzie czy w Afganistanie. Najbardziej niebezpieczni wrogowie Francji znajdują się obecnie na innych kontynentach i to z nimi Francja po­ dejmuje dzisiaj walkę. Państwo islamskie, Al Kaida oraz inne organizacje terrorystyczne zagra­ żają dzisiaj Francji najbardziej. Walka z tymi zagrożeniami powoduje, że me­ tody i taktyki wojny konwencjonalnej są nieskuteczne. Zagrożenie znajduje

się zarówno na zewnątrz, jak i we­ wnątrz Republiki Francuskiej i francu­ ska myśl obronna musi uwzględnić ten stan rzeczy. Tak więc jednym z głów­ nych francuskich kierunków obrony jest skuteczne pozyskiwanie wiarygod­ nych informacji o poczynaniach i pla­ nach organizacji terrorystycznych oraz ich zleceniodawców, tak aby skutecznie im przeciwdziałać na terytorium Fran­ cji, jak również zapobiegać atakom na francuskie wojska biorące udział we francuskich zagranicznych operac­jach antyterrorystycznych, takich jak wojs­ kowa operacja Barkan w Mali i na pu­ styni sahelskiej. Zapewnienie Francji bezpieczeńst­ wa to również zdolność do działań poza granicami państwa, do czego koniecz­ na jest zdolność logistyczna do prze­ noszenia i przewożenia sprzętu i ludzi oraz do prowadzenia działań zbrojnych w regionach znajdujących się nierzadko kilkanaście tysięcy kilometrów od te­ rytorium Republiki Francuskiej. Tego samego wymaga też wojna z islamskim terroryzmem (w tym z państwem is­ lamskim). Stąd konieczność znaczą­ cych nakładów finansowych na wywiad zewnętrzny i wojskowy, jak i wysokich nakładów na środki obrony w cyber­ przestrzeni. Ponadto zapewnienie obywate­ lom bezpieczeństwa na terytorium francuskim wymusiło na francuskich władzach włączenie wojska do działań zabezpieczających przed zamachami terrorystycznymi. Od ponad dwóch lat francuska armia uczestniczy w działa­ niach wewnętrznych francuskich służb antyterrorystycznych. W ramach ope­ racji Sentinel francuscy żołnierze pa­ trolują francuskie ulice oraz zabezpie­ czają obiekty publiczne. Konieczność podejmowania szeroko zakrojonych działań na rzecz bezpieczeństwa we­ wnętrznego wymaga dodatkowych środków finansowych na armię, które francuski budżet musi uwzględnić i – nade wszystko – unieść.

Powrót do myśli obronnej Charlesa de Gaulle’a Pełna niezależność Francji od swoich partnerów i sojuszników w zakresie bezpieczeństwa i obronności oraz go­ towość do skutecznego stawiania czoła zagrożeniom poprzez modernizację i ciągłe unowocześnianie francuskiej armii, tak aby była nieustannie uwraż­ liwiona na zachodzące zmiany techno­ logiczne, polityczne i geopolityczne na świecie. Oto myśl generała i francuskie­ go prezydenta Charlesa De Gaulle’a, którą próbował on wprowadzić w ży­ cie we Francji, kiedy był jej politycz­ nym i militarnym przywódcą. Obec­ nie Emmanuel Macron dokłada wiele starań, aby powrócić do gaullistycznej koncepc­ji obronności i strategii fran­ cuskiego bezpieczeństwa. Pod względem niezależności od swoich partnerów obecna francuska zdolność obronna pozostawia wiele do życzenia. W operacjach zagranicznych francuska armia jest w wielkiej mie­ rze uzależniona logistycznie od armii amerykańskiej. Ten stan rzeczy dał się Francji we znaki podczas francuskiej operacji wojskowej w Libii w 2011 roku

i trwa po dziś dzień. W Syrii, Afgani­ stanie, czy nawet w Mali francuskie siły zbrojne są uzależnione od ame­ rykańskich dostaw paliwa i amunicji. Francja nie ma dostatecznej zdolności zaopatrzeniowej swoich sił zbrojnych na obszarach oddalonych nierzadko o kilkanaście tysięcy kilometrów od francuskiego terytorium. Przyjęta przez rząd Edouarda Philippe’a „mapa dro­ gowa” transformacji armii francuskiej przewiduje znaczne nakłady finansowe na niezbędny sprzęt i środki konieczne do zwiększenia francuskich możliwości zaopatrzeniowych wojsk prowadzących operacje zagraniczne. Obecna słabość zaopatrzenia francuskiej armii działa­ jącej za granicą powoduje, że Francja nie jest traktowana przez Stany Zjed­ noczone jako równorzędny partner militarny. Wysiłek na rzecz zwiększe­

W myśli o obronności i bezpieczeństwie obecnie rządzących nad Sekwaną waż­ ną rolę ma odegrać w następnych dzie­ sięciu latach współpraca militarna naj­ większych państw Unii Europejskiej na rzecz stworzenia wspólnej europejskiej polityki obronnej, całkowicie uniezależ­ nionej od wsparcia Stanów Zjednoczo­ nych. Europa ma sama zadbać o swo­ ją obronność i samodzielnie zapewnić sobie bezpieczeństwo, a Francja i fran­ cuska armia mają stanowić awangardę oraz główny filar przyszłego europejs­ kiego mechanizmu obronności i bez­ pieczeństwa. Transformacja i moder­ nizacja armii francuskiej mają służyć tzw. PESCO, czyli europejskiej polityce obronnej. Kilka przykładów. Plan rzą­ du Philippe’a zakłada rozbudowę floty dronów w oparciu o europejski pro­ gram MALE, unowocześnienie lotni­ ctwa wojs­kowego i patrolowego w opar­ ciu o europejski program PATMAR oraz zastąpienie w przyszłości czołgu Leclerc francusko-niemieckim czołgiem, który aktualnie jest projektowany we współ­ pracy niemiecko-francuskiej. Unia Europejska ma używać uzbrojenia swojej produkcji i w ramach współpracy państw członkowskich UE budować europejską obronność, w której pierwsze skrzypce będzie gra­ ła Franc­ja i jej armia. Pomimo Brexi­ tu, Francja nie wyklucza w przyszłości współpracy z Wielką Brytanią w zakre­ sie obronności i bezpieczeństwa oraz produkcji uzbrojenia.

Perspektywy realizacji celów rządu Philippe’a Przyjęte przez rząd Edouarda Philippe’a zamierzenia wobec francus­ kiej armii na następne lata są bardzo ambitne, z pewnością trudne do osiąg­ nięcia i powstaje naturalne pytanie, czy realizacja tych celów nie przekracza aktualnych budżetowych możliwości Franc­ji. Wszak omawiany plan prze­ widuje największe we Francji od dru­ giej wojny światowej wydatki na armię i obronność. Czy francuski budżet jest w stanie założone wydatki udźwignąć? W tej kwestii eksperci są podzieleni. Warto zauważyć, iż z wyjątkiem francus­ kiej obronności i bezpieczeństwa wew­ nętrznego działania obecnie rządzących nad Sekwaną idą raczej w kierunku tak zwanego budżetowego zaciskania pasa. Warto więc zastanowić się, czy zdecydo­ wane zwiększenie wydatków na armię spotka się na dłuższą metę z akceptacją francuskich wyborców, w sytuacji, gdy od innych sektorów państwa (w tym od służby zdrowia i edukacji narodowej) wymaga się wyrzeczeń, cięcia wydat­ ków i redukcji etatów? Ponadto przyjęta

Stare francuskie powiedzenie ludowe: „Francja jest zawsze niezwykle dobrze przygotowana na poprzednią wojnę” ma stracić rację bytu. Odtąd francuska armia ma nieustanie się modernizować i zmieniać. „mapa drogowa” dla francuskiej armii i jej modernizacji zakłada ściśle okreś­ lone wydatki i działania na kolejnych siedem lat do roku 2025. Kadencja zaś obecnie rządzących we Francji zakończy się w roku 2022. A więc realizacja przy­ jętych przez nich celów zależy w dużej mierze od tego, kto będzie rządził nad Sekwaną po roku 2022 i jaki będzie po­ gląd na francuską obronność rządzących państwem od roku 2023. Aktualnie rządzący Francją pod­ jęli się największej od osiemdziesię­ ciu lat restrukturyzacji, transformacji

i modernizacji armii. Ich cele są bardzo ambitne, jednak zadłużenie państwa francuskiego, obecnie stanowiące nie­ mal równowartość francuskiego rocz­ nego PKB, każe postawić pytanie, czy Francję stać na ich realizację? Zapo­ wiedziane zwiększenie wydatków na francuską armię spotyka się aktualnie z niemal powszechną akceptacją Fran­ cuzów. Jest to w dużej mierze spowodo­ wane poczuciem zagrożenia francus­ kich obywateli, które zrodziło się pod wpływem zamachów terrorystycznych, jakie miały miejsce w ostatnich latach. Zagrożenie terrorystyczne jest nadal bardzo wysokie, czego Francuzi mają pełną świadomość. Nie wiadomo jednak, jak długo potrwa ta społeczna akceptacja znacz­ nych nakładów na obronność, zważyw­ szy że działania rządzących w innych dziedzinach idą raczej w kierunku re­ dukcji wydatków publicznych oraz bu­ dżetowych cięć. W pierwszych dniach swojego urzędowania Emmanuel Mac­ ron zapowiedział, że odtąd Francja bę­ dzie prowadziła suwerenną politykę zagraniczną, która ma przywrócić jej pełną podmiotowość i uczynić z kraju nad Sekwaną jednego z najważniej­ szych i najsilniejszych graczy na świe­ cie. Francja ma stać się pełnoprawnym i równoprawnym partnerem wszyst­ kich światowych mocarstw. Armia to nieodłączny instrument skutecznej polityki zagranicznej, a od poziomu siły oraz zdolności bojowych państwa w dużej mierze zależy jego wia­ rygodność i – co za tym idzie – jego pozycja na świecie. Świadomi tego ak­ tualnie rządzący nad Sekwaną rozpo­ częli więc daleko idącą modernizację i restrukturyzację francuskiej armii, tak aby Francja zyskała na wiarygodności i znaczeniu. Silna i niezależna Francja z silną i niezależną od Stanów Zjedno­ czonych armią; Francja grająca pierw­ sze skrzypce w europejskiej obronności i europejskiej strategii bezpieczeństwa – do tego dąży Emmanuel Macron i pod­ legły mu rząd, albowiem taki stan rzeczy sprawiłby, iż Francja stałaby się super­ mocarstwem. Ale czy to możliwe? Czy Francja jest w stanie osiągnąć status światowego supermocarstwa? Na razie nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. K

R E K L A M A

Francja coraz częściej musi stawiać czoła atakom terrorystycznym planowanym daleko poza jej granicami, na Bliskim Wschodzie czy w Afganistanie. Najbardziej niebezpieczni wrogowie Francji znajdują się obecnie na innych kontynentach. nia francuskich możliwości logistycz­ nych i zaopatrzeniowych za granicą ma podnieść wartość francuskich wojsk na arenie międzynarodowej. Tego chce Emmanuel Macron i do tego dąży rząd Edouarda Philippe’a. Dwudziesty wiek był świadkiem wielu francuskich militarnych klęsk spowodowanych nieprzystosowaniem francuskiej armii pod względem tech­ nicznym, logistycznym i strategicz­ no-taktycznym do zmieniającego się otoczenia i podmiotów, które były mo­ torem tych zmian. W roku 1914 fran­ cuska armia posiadała tylko 50 radio­ stacji, a przekazywanie wiadomości między poszczególnymi dywizjami od­ bywało się za pomocą gołębi. Wówczas francuska myśl militarna za główny trzon działań ofensywnych uznawała uderzenie kawaleryjskich szarż, które były dziesiątkowane w najlepszym razie w kilkanaście minut przez ogień karabi­ nów maszynowych i dział przeciwnika. W 1940 roku Francja była absolut­ nie nieprzygotowana na strategię nie­ mieckiej wojny błyskawicznej. Mimo że posiadała więcej samolotów i czoł­ gów niż nazistowskie Niemcy, fran­ cuskie wojska zostały pokonane przez Wehrmacht, który prowadził ofensy­ wę za pomocą zgrupowań pancernych i zmasowanych ataków samolotów pi­ kujących, bombowych i myśliwskich. Według francuskiej myśli wojennej, czołgi i samoloty miały służyć do osło­ ny i wsparcia piechoty; czołgi mia­ ły również pełnić zadania obronne. W tamtym okresie francuskie dywizje pancerne i dywizjony lotnicze nie sta­ nowiły głównego trzonu francuskiego natarcia, co doprowadziło w krótkim czasie Francję do całkowitej katastrofy militarnej, której wówczas mało kto na świecie i we Francji się spodziewał…

Bezpieczeństwo dzięki dywersyfikacji

PGNiG od lat stoi na straży energetycznego bezpieczeństwa Polski. Zapewnienie nieprzerwanych dostaw gazu i ropy odbiorcom indywidualnym oraz przedsiębiorstwom to efekt konsekwentnie realizowanej strategii biznesowej oraz polityki dywersyfikacji źródeł pozyskiwania surowców. Dzięki koncesjom na eksploatację złóż w Norwegii, projektowi Baltic Pipe, dostawom gazu typu LNG przez gazoport im. Lecha Kaczyńskiego w Świnoujściu oraz stałemu zwiększaniu zdolności wydobywczej ze złóż krajowych niezmiennie utrzymujemy pozycję lidera na polskim rynku.


KURIER WNET · MARZEC 2018

14

M I E J S C E · K U LT U RY

A

więc nie wiecie, co to jest prawdziwy rynsztok? Płynący nieczystościami wzdłuż jezdni i chodnika? Kiedyś były takie w każdym mieście, w Warszawie też. Ci, co wyjeżdżali na Wschód już po 1989 roku, opowiadali o ulicach Grod­ na. Chodniki były tam podobno wtedy z drewnianych żerdzi, przybitych do bali ponad powierzchnią gruntu, ciągle jak w XIX wieku. Mokre i śliskie w deszczu i śniegu, kolebiące się, zakleszczające bucik, gdy się żerdź obluzowała. Mię­ dzy brukiem a chodnikiem w niewiel­ kim wgłębieniu płynął sobie rynsztok. Okropne miejsce. Płynęło tędy wszyst­ ko, co ludzie wylali lub rzucili na zie­ mię i co nie zdążyło uciec przed rwącą w deszcze wodą. Papierki, drewienka, zdechłe myszy, plwociny, zmiętoszone prezerwatywy, skórki od jabłek, różne resztki. A przede wszystkim zawartość wiader z domów bez kanalizacji, a więc siki i rozmokłe kupy z brudnymi kawał­ kami gazet (a skądże by wtedy w Grod­ nie, za Związku Radzieckiego, papier toaletowy?), bo gdzieby indziej je wylać. Rano, po nocy, ludzie wynosili pełne wiadra przed dom i wylewali wszystko do rynsztoka, a to wszystko śmierdzące spływało sobie do kratki, do ścieków, ściekiem do rzeczki, do rzeki, rzeką do morza. W morzu łaskawym roztapiało się, nikło. W Warszawie czy innych miastach, w Ciechocinku, Jeleniej Górze, Ustce, Zakopanem, w latach 50., powiedzmy, gdy byłam dzieckiem, były jeszcze ryn­ sztoki, ale już malutkie. Co tam nimi mogło płynąć. Drobne śmieci, papierki od cukierków, deszczówka, gorąca wo­ da po praniu wylewana z balii z mydli­ nami, więc właściwie były nawet czyste. Wieczorami w lepszych dzielnicach przy migocących światłem rynsztokach stały prostytutki, bo przy krawężni­ kach instalowano latarnie. Mężczyźni, którzy kiedyś pluli dookoła na potęgę, z czasem jakoś przestali pluć; najlepszy dowód, że znikły tzw. higieniczne splu­ waczki (metalowa miseczka i na niej druga wklęsła, z dziurką w środku, żeby ściekało, zdejmowana do mycia). Stały niegdyś na półpiętrach klatek schodo­ wych i w każdej restauracji, w narożni­ ku sali, na podłodze. Pan przechodził, charknął sobie, zręcznie zwijał języ­ kiem w kulkę i spluwał do spluwaczki albo do rynsztoka. Ale najlepszy widziałam w Istambule. Istambuł! Konstantynopol! Bizan­ cjum! Europa ku Azji! Azja ku Europie! W Istambule byłam we własnej osobie nie tak znowu dawno, ze 30 lat temu, w kwietniu chyba 1978 roku, kiedy to dali mi nareszcie paszport, a w ambasadzie afgańskiej nie dawali wiz, bo „odbędzie tam konferencja po­ kojowa i nie ma już miejsc w hotelach”, a następnego dnia była tam interwen­ cja Związku Radzieckiego. Turcy za to dawali wizy turystom. Rynsztok w Istambule (wte­ dy wszyscy jeździli do Istambułu po kożuchy albo bawełniane sukienki, ja też), rynsztok tam był krojony na miarę imperium otomańskiego. Kra­ wężniki, niskie przy przejściach na

Widzieliście rynsztok? Pewnie nie. Ile razy mówię studentom, czy nawet dużo od nich starszym ludziom o wyrażeniach rynsztokowych, o rynsztoku królującym na niektórych stronach internetowych, a nawet w mediach, a nawet-nawet w Sejmie, widzę puste spojrzenia. ‘Rynsztok’ już nic nie znaczy, nikim nie wstrząśnie obrzydzenie.

Rynsztok Literatura brukowa Teresa Bochwic

UWAGA! E! W I L D Y Z R B O skrzyżowaniach, były wzdłuż ulicy tak wysokie, że zapobiegały przechodzeniu w dowolnym miejscu. Może i na pół metra. Więc taki rynsztok mocno po­ niżej chodnika to już nie był kanałek, to był raczej kanion. W tym głębokim, otwartym korycie, niemal rowie, sporo się mogło zmieścić. A ulice w Istambu­ le strome, kręte, z wysoka spadające. Biegałam więc po mieście, zwie­ dzałam zabytki, oglądałam bazar, pod Aja Sofią odmierzano mi strzykawką po centymetrze gęste aromaty – praw­ dziwy chypre i ambrę, za jednego do­ lara. Kupowałam ciuchy, które naresz­ cie na mnie pasowały, a nie rujnowały kieszeni jak zachodnie. Szyłam kożu­ szek na zamówienie, wyschnięty staru­ szek jechał ostrymi koniuszkami no­ życzek po stronie skóry, nie niszcząc baranka; było gotowe już na następny dzień. Kupowałam biżuterię zrobioną z dziurkowanych turkusów z jakiegoś starego naszyjnika, zaklętych w ko­ szyczku z cieniutkiego złotego druci­ ka, i srebrny pierścionek z otwieranym puzderkiem na truciznę. Odwiedzałam fabryczki złotych wyrobów za pancer­ nymi drzwiami i metalowymi ściana­ mi, umieszczone w połowie wysokiego wieżowca, żeby napad był trudniejszy. Jeździłam tanimi taksówkami z szy­ bami podziurawionymi kulami mafii, zobaczyć azjatycką stronę; nad Darda­ nele! nad Dardanele! Była pogoda, aż za ciepło, choć dopie­ ro kwiecień. Autobusy z wiszącymi jak w Warszawie winogronami pasażerów

Trzy kawałki Lech Jęczmyk Polskie Muzeum Wypędzeń Nie trzeba chyba tłumaczyć, że poli­ tyka historyczna jest ważnym frontem promowania i obrony kraju. Wiedzą o tym chyba wszyscy prócz człon­ ków kolejnych rządów po roku 1989. W PRL-u robiono to o niebo lepiej. Wiele zrobiła celebracja Konkursów Szopenowskich, dzięki którym mu­ zyka Szopena podbiła Chiny i Japonię, stając się wizytówką naszego kraju. Na innym poziomie podbijały świat zespo­ ły Mazowsze i Śląsk. Podczas wizyty prezydenta Kwaśniewskiego w Chinach chór chiński zaśpiewał „Kukułeczkę” i Przewodniczący CHRL zaprosił na­ szą prezydentową do tańca. W telewizji polskiej tego nie pokazano, choć dla każdego innego kraju byłby to smako­ wity kąsek. Byłem kiedyś na bankiecie z udziałem dyplomatów na wschód od Bugu i chargé d’affaires Kazachstanu,

poproszony, żeby powiedział coś po kazachsku, zaśpiewał w tym języku jed­ ną z piosenek Śląska. A dzisiaj? Lepiej nie mówić. Szczególną rolę w żywotnie nas in­ teresującym trójkącie Polska – Niemcy – Izrael odgrywa reklamowanie swoich cierpień, co Polska robiła bezpośred­ nio po wojnie, a później całkowicie się z tego wycofała, oddając pole Żydom. Uważam za karygodne zaniedba­ nie, że dotychczas nie powstało Pols­ kie Muzeum Wypędzeń. Powinno się w nim pokazać konfiskaty polskich majątków ziemskich po powstaniach narodowych i tym samym przesuwa­ nie granicy polskości. W dwudzies­toleciu międzywojen­ nym Litwa bardzo chytrze wypędzała Polaków za pomocą reformy rolnej. Wcześniej bismarckowskie Prusy ru­ gowały Polaków z ziemi, w czasie oku­ pacji niemieckiej po 1939 okrutnie wy­ pędzono Polaków z ziem wcielonych

Wolałam drogo, ale bez karalu­ chów. Drogi hotel był naprawdę strasznie drogi, dwie moje warszawskie pensje za dobę. Ale w końcu jedna noc! Na ele­ ganckiej, cichej ulicy, bardzo wysoko. Zajechałam taksówką, jak jaka pani. Bagaż zostawiłam w małym hoteliku. Nazajutrz wyjeżdżałam do Sofii. Wejście, paszport w recepcji, żad­ nych pytań, płatne z dołu. Marmury, westybule. Winda, korytarze, podwój­ ne drzwi. Domyślacie się, szkoda mówić. Znowu znikające w świetle lampy tyra­ liery, tylko teraz w łazience, wykładanej najpiękniejszymi turkusowymi terako­ tami Wschodu. Czarnorude, trzęsące się na sześciu cienkich nogach, w trwo­ dze, karne setki, tysiące karaluchów. Podwójne drzwi, korytarz, już bez windy, schodami na dół, ślizgając się na czerwonym dywanie, westybule, klucz na marmurowy blat, paszport do ręki, do wyjścia! Taksówka odjechała. Nadciągnęły nagle ogromne, czarne chmury i spadł tropi­ kalny deszcz. Stałam w wyjściu z hotelu, deszcz skończył się równie nagle, jak się zaczął, tyle, że zrobiło się duszniej. Schodziłam stromą uliczką ku śródmieściu, a obok rwał głęboki na pół metra rynsztok. A w rynsztoku w Istambule nie śmieci, nie prezerwa­ tywy, nie gówna, nie resztki. To znaczy, nie tylko. Całe potopione koty, chyba ze sto tysięcy zdechłych szczurów, ca­ łe zdechłe psy, kawałki nie wiadomo czego obrzydliwego, stary sedes, frag­ menty mebli. Gęsto, pędzone prądem, okręcające się wokół siebie, jak otoczaki w górskim strumieniu. Przyspieszyłam kroku. Nagle zobaczyłam coś białego, kręciło się z prądem, podskakiwało. Ucięta ludzka dłoń. Hamując wymio­ ty, popędziłam, nie patrząc, w dół, że­ by szybciej, dalej, ku staremu hoteli­ kowi, złapać walizkę, w taksówkę, na dworzec, z którego odjeżdżał kiedyś Orient Express z bogaczami, daleko od karaluchów, w hali o rzeźbionych kratach przekimać na walizce i rano wsiąść wreszcie do pociągu, który uwie­ zie mnie do Bułgarii. Tak wyglądał 30 lat temu rynsztok

dymiły czarno z rur spalinowych, wys­ łużone amerykańskie limuzyny prze­ robione na taksówki jeździły setką po mieście, trąbiąc jak oszalałe. Przed uni­ wersytetem natrafiłam nawet na jakąś strzelaninę z policją, było potem o tym w gazetach; a może mi się tylko zda­ wało, może byłam tam wcześniej, tylko sobie przypomniałam to miejsce, jak o tym napisali. Jazgot, wrzask, klaksony, namolne rytmy muzyki orientalnej napływają­ ce nie wiadomo skąd. Spoceni z gorą­ ca uliczni sprzedawcy rozkładali, jak niedawno u nas, towar na płachtach wzdłuż ulic i zachwalali go głośno. Mnóstwo chudziutkich dzieci, kobie­ ty w nasuniętych na czoło chustach o końcach założonych za tył szyi i zwią­ zanych na piersiach, w ogromnych luź­ nych majtadałach, które przy bliższym przyjrzeniu okazywały się po prostu spódnicą przełożoną między nogami i związaną w pasie. Ze śmiesznych, za­ kurzonych żelaznych piecyków, usta­ wionych na chodnikach, a dymiących jak rury wydechowe, młodzi, pokurcze­ ni czarniawi chłopcy o palącym spoj­ rzeniu (żadnych szans na małżeństwo z kobietą, osiem razy więcej mężczyzn niż kobiet, choć kto tam tak naprawdę liczył dziewczynki) zdejmowali patelnie z pitą, aromatyczną jarzynową papką na jakby naleśniku. W witrynach ele­ ganckich sklepów orientalne słodycze ociekały czymś, co brałam za tłuszcz i nie odważyłam się tego nigdy kupić. A kiedy kebaby rozpleniły się już w Eu­ ropie, okazało się, że to łagodny syrop, i że np. baklawa to najlepsze po serniku

ciastko na świecie. Ale ja jej nie spróbo­ wałam wtedy, w samym sercu Orientu, gdzie się narodziła. Tam, w centrum Istambułu, koło uniwersytetu i zabytków, nie było cie­ kawych rynsztoków. Zwyczajnie, chod­ niki zajęte przez sprzedawców, jezdnie, deptaki, place, fruwające śmieci, koty na podwórzach. Nic szczególnego.

pobierać prąd od Bułgarii, był, jak wo­ da, tylko parę godzin dziennie, tyle, że woda leciała w południe), z łóżka, ze stołu, z parapetu, spod szafy wystarto­ wały tyraliery karaluchów i karnymi ty­ siącami skryły się w szparach podłogi. Z krzykiem uciekłam z pokoju na dół, do recepcji. Turek uspokajał: nie gry­ zą, czyszczą resztki, można się do nich przyzwyczaić, człowiek nie jest sam. Odprowadził mnie do pokoju, przes­ pałam noc przy zapalonym świetle.

w Istambule. To właśnie znaczy, kiedy ktoś mówi: słownictwo jak z rynszto­ ka, obyczaje jak z rynsztoka. Zdechłe szczury, paskudztwo i obrzydlistwo. A teraz w Warszawie. Dziś rynsztok tu widzę ogromny. Płynie nim wiele śmieci i obrzydliwości niemało. Pozostałości i to, co się źle roz­ winęło. Płynie polski teatr, opanowany przez skandalistów i wulgarystów, pols­ ka oświata opanowana przez edukato­ rów; płynie w ścieki ledwie dychająca

do Rzeszy. Dla porównania można by przedstawić humanitarne i nie­ pośpieszne wysiedlanie pozos­tałości ludności niemieckiej z Ziem Zachod­ nich, przyznanych Polsce przez zwy­ cięskich Aliantów. Choć prawdą jest też, że w powojennym chaosie miały miejsce napaści grup bandyckich na transporty wyjeżdżających Niemców. Sprawa jest pilna i należałoby bu­ dowę muzeum (może we Wrocławiu?) zacząć od końca – od działań Sowie­ tów, Niemców i Ukraińców podczas drugiej wojny światowej – stopniowo cofając się w głąb historii. Jestem głę­ boko przekonany, że sprawa jest waż­ na i potrzebna, i dlatego nie zostanie zrealizowana.

i piękne, które zadziwiły polskich słu­ chaczy. Norbert Tóth, kurator wystawy, powiedział między innymi: „Dzieła te powstały w czasie, kiedy globalna, bez­ imienna władza pieniądza dąży do domi­ nacji nad światem. Kiedy ateizm próbuje czynić to samo, a tajne stowarzyszenia usiłują pozbawić znaczenia i całkowicie zniszczyć religię. Gdy głosi się wyłącz­ ność władzy gospodarki finansowej, a na­

w roku 1939 premier Węgier Pál Teleki przyjął tysiące Polaków uciekających przed dyktaturą nazistowską i komuni­ styczną. Dalej mówił o głębokich związ­ kach między węgierskością a chrześci­ jaństwem, o tym, że bycie Węgrem to bycie chrześcijaninem. „W tym duchu wyznajemy – mówił węgierski polityk – że przyszłość na­ szego narodu możemy budować tylko na fundamentach wartości chrześci­

Przyjaźń polsko -węgierska W krakowskim Muzeum Archidiecez­ jalnym 16 listopada 2017 roku otwarto wystawę „Przenajświętsza Panienka, Patronka Węgrów”. Wystawa w ciągu dwóch i pół roku objechała skupiska Węgrów w Basenie Karpackim i wresz­ cie przyjechała do Polski, po raz pierw­ szy poza granice historycznych Węgier. 60 malowideł i rzeźb współczes­ nych artystów węgierskich powstało na zamówienie organizatorów wystawy. Na jej otwarciu padły słowa odważne

Aż raz znalazłam się wysoko, w górnej części miasta. Bo nie chciałam dłużej mieszkać w ohydnym małym hoteliku w starym centrum; kiedy wieczorem zapaliłam tu światło (wtedy zaczynali

Płynie w ścieki ledwie dychająca kultura, płyną maki i bławatki, i płowe zboża; świątki na skrzyżowaniach dróg i drewniane krzyże; płynie sztuka osobistych wrogów Pana Boga. Spływają polskie mity, które pozwalały nam żyć.

Jestem głęboko przekonany, że sprawa jest ważna i potrzebna, i dlatego nie zostanie zrealizowana. ukę sprowadza się do bezbożnej ideolo­ gii. Gdy likwiduje się wolność narodów i kraje atakują hordy najeźdźców. Kiedy służąca interesom Bestii bezimienna plu­ tokracja globalna jest gotowa, aby przejąć władzę nad światem. W tej epoce misją wystawy jest, aby w najbliższych latach objechała całą Kar­ packą Ojczyznę, umocniła w wierze, w wierności i odpowiedzialności tych, którzy stoją na straży – czyli nas – i prze­ konała do powrotu naszych rodaków, którzy żyją z dala od domu, od ojczyzny, we wszystkich zakątkach świata”. Jenő Szász, Prezes Instytutu Stra­ tegii Narodowej, przypomniał, jak to

jańskich. Tak było i wcześniej w naszej historii, kiedy nie tylko my, ale i Wy broniliście swojego kraju i całej Europy Zachodniej przed zalewem obcych nam ludów i religii, a czasem wspieraliśmy się wzajemnie w tym zadaniu. To robimy i dziś. Jesteśmy bowiem święcie przekonani, że chrześcijaństwo to nie tylko płaszcz, który w każdej chwili możemy zdjąć, gdy znajdziemy inny, czy też uszyją i włożą nam nowy. Chrześcijaństwo obrosło nas jak skóra, chroni nas i ratuje”. Wystawę otworzył metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski, w uroczystości uczestniczył węgierski

kultura, płyną maki i bławatki, i płowe zboża; świątki na skrzyżowaniach dróg i drewniane krzyże; płynie sztuka oso­ bistych wrogów Pana Boga. Spływają polskie mity, które pozwalały nam żyć – wolnej Polski, „Solidarności” i soli­ darności, uczynności, niezłomności; nienawistnicy wpychają tu bohaterską tradycję AK i powstania warszawskie­ go, Matkę Boską, Mickiewicza i Her­ berta, i miłość bliźniego. Płynie wol­ ność, równość, braterstwo, uczciwość, normalność. Biegniemy, uciekamy, ale nadcho­ dzą nowe pokolenia i też pakują się do rynsztoka, nieświadome; wiedzą, bo widzą, że świat jest wrogi i okropny, że człowiek człowiekowi wilkiem i że zni­ kąd pomocy. Spływają tym kanionem smutku brud i niemożność, ta klęska współczesności. A ja wolałabym spuścić tym rynsz­ tokiem prawdziwe paskudztwa. Koniec Europy, postkomunizm, smutki i lęk o polskość prawdziwych elit, i postkolonialne kompleksy lum­ penelit (wykształciuchów). Ohydnych pogrobowców SB i WSI, chętnych i przekupnych TW. Ludożerkę, która w korporacjach napuszcza na siebie zrozpaczonych ludzi. Stosy świńskich pism, kpiny z wolności słowa. I język plugawy, te wszystkie przerywniki, te smakowite kurwy, dupy i znacznie go­ rzej, padające jak lepki grad w teatrach, domach kultury, kinach, kawiarniach, w radiu, telewizjach, kabaretach, na nabrzeżach, plażach, leśnych duktach, szosach, poboczach, połaciach, na ca­ łych jeziorach, w metrze i pociągach, na budowach, w szkołach i w wyższych uczelniach z ust anielskich studentek i ich profesorków, z ust młodych ma­ tek i eleganckich jappich, i ośmiolet­ nich dzieci. I ten łomot na stojąco bez czułości, bez namiętności w polskich filmach, wzór dla dziewcząt i chłopców; mękę młodych kobiet, które marzyły o mi­ łości i karierze w filmie, a teraz to mają w burdelach i w filmach porno. To mor­ dowanie na 100 sposobów, jak złamać kark, jak piłować żywych ludzi, rozry­ wanie zajączków, misiów i królewien w dobranockach, palenie krasnolud­ ków, wysadzanie w powietrze życzli­ wych stworków. Tych, co niszczą me­ todycznie dobro i ufność dzieci. Tych reżyserów, dziennikarzy, prezenterów, tych Powiatowych i Listopadowskich, te gwiazdy i idoli młodzieży, którzy nie znoszą Polski, a kochają psie kupy, świństwo i rechot. I wszystkie kompleksy, które ro­ dzą się na tej ziemi, całe to poczucie gorszoś­ci, mniejważności, i agresję są­ siadów, i współziomków. I posła palikotowskiego i jemu po­ dobnych. Tam jest ich miejsce. Niech spłyną rynsztokiem, do kratki, do ścieku, ście­ kiem do rzeczki, do rzeki, do morza. Niech się rozpłyną. Niech wreszcie znikną. Niech przyjdzie wielki deszcz, zmyje te ku­ tasy na Krzyżu, te Matki Boskie macza­ ne w moczu, całą tę hipokryzję i fałsz. Niech ten ogromny deszcz spłucze całe to świństwo; i niech wreszcie popłynie czysta woda. Do kratki, do rzeczki, do rzeki, do miłosiernego morza. K

minister Miklós Soltész. Nie pokazał się żaden polski urzędas.

Nieszczęsne sprawy zagraniczne Polska ze swoim położeniem geogra­ ficznym musi mieć mocne i mądre mi­ nisterstwo spraw zagranicznych. A co mamy? Lepiej nie mówić. Teraz pozwa­ lamy się uwikłać w spór z Żydami (bo to nie tylko Izrael, ale i potężne lobby syjonistyczne w USA, a sprytny Kon­ gres Polonii zdecydował, że nie będzie się interesował polityką). A przecież świat się zmienił i rozrósł. W pys­kówce z Żydami nie wygramy, bo to ich spec­ jalność, ale możemy ożywić stosunki z Iranem, który tak pięknie przyjął ar­ mię Andersa w czasie wojny, czy z Turc­ ją, z którą przez większość czasu mieliś­ my dobre relacje. Stany Zjednoczone wkroczyły w etap tzw. „trupa w zbroi”. Mogą jeszcze zniszczyć najzamożniej­ szy kraj Afryki – Libię, ale nie potrafią już niczego zbudować. Ośrodek świa­ ta przeniósł się do Szanghaju i wobec niego powinniśmy się orientować (od słowa ‘orient’, czyli 'wschód'.) Polska znajduje się w ważnym miejscu i ma ogromne możliwości. Dlaczego nic nie robimy, żeby się wygrzebać z grajdołka, do którego nas wpychają? K


MARZEC 2018 · KURIER WNET

15

To książka, która nie miała prawa powstać. Ci ludzie mieli być zapomniani. Ten świat miał odejść i nie wrócić.

Pierwsza taka książka Świat oficjalistów dworskich dawnej Rzeczpospolitej w książce Marcina Niewaldy Święta-nieświęta, wyd. Miles 2017 Szymon Astery

S

poiwo Kresów – tak można by ich nazwać. Ludzie tysiącami zasilający szeregi powstańców, rodziny zsyłane na Sybir. Lu­ dzie wielu stanów, pozycji, a nawet re­ ligii i narodowości. Sól ziemi, skrom­ ni, pracowici, świadomi, romantyczni. Wnieśli w historię Rzeczpospolitej, w naszą historię, poświęcenie, trud i zwykłą miłość. A jednak do tej pory nie powstała o nich ani jedna praca naukowa, a jedy­ ne dwa pamiętniki tego typu – Juliana Horoszkiewicza i Seweryna Łusakows­ kiego – zostały wydane w czasach ko­ munistycznych i sugerują „walkę klas” istniejącą już w latach trzydziestych XIX wieku. Oficjaliści dóbr prywat­ nych – czyli zarządcy majątków, leśnicy, ekonomowie zwykle „gdzieś tam” byli, ale nikt nie przykładał wagi do ich ist­ nienia. Dopiero gdy zaczyna się szukać swoich korzeni, niemal każdy natrafia na ogromną trudność w dotarciu do informacji o tych ludziach. Będąc wyż­ szymi pracownikami dóbr ziemskich, stojąc na pograniczu stanów właścicieli i włościan, zmieniali miejsce pracy i ży­ cia. Często jest tak, że nasz pradziadek, który był leśnikiem, w akcie urodzenia ma zapisanych rodziców, ale w tej samej parafii nie możemy odnaleźć aktu ich ślubu. Przybyli oni „nie wiadomo skąd” i brak jest jakichkolwiek wskazówek, gdzie ich szukać. Większość obecnych mieszkań­ ców Polski ma wśród swoich przodków osoby z tej grupy społecznej. A jednak wiedza o nich jest niezwykle skrom­ na. W pamięci pozostają czasem nie­ liczne opowiadania, tu i tam udaje się

C

o pana sprowadza o tej porze? – spytałem. – Środek nocy, a pan na nogach. Nie można było jutro rano? – Ano nie! – westchnął Kunicki. – Zadzwonili z Warszawy. Jutro rano ma pan jechać na konsultacje lekarskie do Szczecina. Też się pan nie wyśpi! Złośliwy ton dyrektora nie zrobił na mnie wrażenia. Tylko na to mógł sobie pozwolić. Przed rokiem 1990 był na kontakcie mojego wydziału, bo docierał do episkopatu poprzez swo­ jego szwagra, znanego biskupa. Przez pewien czas Maszczyk spotykał się z nim osobiś­cie, tête-à- tête, a ja tylko umawiałem spotkania. Wraz z moim pojawieniem się w Barczewie miano­ wali go dyrektorem. Awansował o kil­ ka stopni naraz i dobrze wiedział, ko­ mu to zawdzięcza. Mógł jedynie być złoś­liwy, lecz nie pytał o nic. Ja zresztą też. Różni ludzie zadbali o mnie w róż­ ny sposób po 1984 roku. Siergiej nie okłamał mnie. – W pana pokoju zostawiłem wszystkie papiery wraz biletem na pociąg o siódmej – kontynuował Ku­ nicki. – Obstawiam dwa miesiące wol­ ności minimum. Pewnie więcej się nie zobaczymy. – Dlaczego? – spytałem – Mam jeszcze rok. Nie sądzę, by puścili mnie wcześniej niż przed przyszłym listopa­ dem. Wejście w nowe tysiąclecie spędzę w pierdlu – zakończyłem ze śmiechem, bo oni zmianę numerków z tysiąca na dwa potraktowali jak święto państwo­ we i nie przyszło im do głowy, że trzeci tysiąc zaczyna się od 2001. Dwa patyki to dwa patyki i musisz mieć złotówkę, by twierdzić, że zarabiasz prawie trzy. – Nie byłbym tego taki pewny! – zaprzeczył Kunicki. – W każdym ra­ zie miło było pana poznać. Niech pan idzie i przyszykuje się, bo nie zdąży pan na pociąg. Strażnik wypuści pana drzwiami do biura. To pan Janek, swój człowiek – zakończył i uścisnęliśmy sobie dłonie. Miałem jeszcze trzy godziny. Szyb­ ko zakończyłem zmianę, to znaczy wypełniłem całą biurokrację, dałem majstrowi, sprawdziłem, jak idzie druk „Elekcyjnej”, wziąłem nawet jeden eg­ zemplarz, bo zainteresował mnie arty­ kuł o tarciach w rządzącej obecnie ko­ alicji o nazwie AWS i wyeliminowaniu z niej przedstawicieli partii założonej

przypadkowo natrafić na zapiski czy zdjęcia – i to wszystko. A jednak – gdy czyta się pamiętniki powstańców z roku 1863, bardzo często powtarza się zdanie „nasza partia składa się głównie z sy­ nów oficjalistów dworskich”. I tak było naprawdę. Wśród poległych, zesłanych,

Tu i tam udaje się przypadkowo natrafić na zapiski czy zdjęcia – i to wszystko. A jednak – gdy czyta się pamiętniki powstańców z roku 1863, bardzo często pow­tarza się zdanie „nasza partia składa się głównie z synów oficjalis­tów dworskich”.

wygnanych ciężką dolą z kraju było wielu tych, co uczyli się pilnie, znali wartość poświęcenia, doceniali war­ tości takie, jak Bóg, Honor, Ojczyzna. Na półkach księgarskich często wi­ dzimy pamiętniki kresowe. Sięgamy, zwabieni sepiowym zdjęciem na okład­ ce. Czytamy ze wzruszeniem historie o balach, polowaniach, bywaniu „na salonach”. Są niewątpliwie wartościowe, lecz prawie wszystkie opowiadają jedy­ nie o wąskim wycinku społeczeństwa. Właściciel majątku powyżej 1000 hekta­ rów mógł sobie pozwolić na to, aby nie myśleć o tak przyziemnych sprawach jak zarabianie. Wynajmował zarządcę i zaj­ mował się poezją, polityką, mecenatem sztuki. Zauważanie pracowników dóbr i mówienie o nich było wręcz w złym tonie, dlatego w takich romantycznych pamiętnikach – chętnie pisanych przez mające sporo wolnego czasu damy – niewiele jest informacji o stajennych, ogrodniczych, karbowych. Również historykom nie jest łatwo badać tę sferę, bo brak jest materia­ łów. W spisach katastralnych wystę­ pują chłopi wiejscy i ogólnie „dwór”. W spisach szlachty notowano głównie właścicieli ziemskich. Mało jest pro­ cesów sądowych, spraw spadkowych, opiekuńczych dotyczących tej warstwy społecznej; ludzie ci rzadko występują w spisach podatkowych. Dlatego jest praktycznie niemożliwe zbudowanie monografii oficjalistów. Jednak jedyna ankieta przeprowadzona w 1895 roku sugeruje, że był to stan liczący niemal pół miliona osób. Byli to ludzie żywi, weseli, pełni nadziei i trosk. Pracując dla właścicieli,

a zarządzając pracownikami niższy­ mi, stanowili łącznik pomiędzy tymi dwiema grupami. To oni najczęściej edukowali na wsiach, to oni leczyli cho­ roby, gdy lekarz był daleko, oni pro­ pagowali nowe sposoby pracy na roli, uprawy, technikę. Oni też dbali o tra­ dycję w sposób najbardziej świadomy i konsekwentny. Nie ulegli wpływom obcych mód – jak arystokracja; nie ule­ gali namowom różnych agentów – jak niestety działo się to na wsiach na Rusi, Wołyniu, Podolu czy Litwie. I dlatego też byli to ludzie najbar­ dziej dziesiątkowani przez kolejnych zaborców. To ich pozbawiano środków do życia, to z nich się wyśmiewano, ich dzieci i wnuki potem mordowano w dołach Katynia, zsyłano do łagrów, uniemożliwiano dobrą pracę. Bardzo często potomkowie, mający silną oso­ bowość, stawali w szeregach różnych służb czy wojska. System zbrodniczego totalitaryzmu to właśnie ich najbar­ dziej chciał zetrzeć na proch i często się to udawało – mając bowiem skromne środki, nie było łatwo uciec.

K

siążka Święta-nieświęta Marcina Niewaldy nie jest pracą nauko­ wą – choć jest wiarygodna, jako że bardzo rzetelnie została oparta na źródłach. Jak pisze Artur Ornatowski – znany genealog – Dzięki wyśmieni­ tej narracji w książce został zatracony (w dobrym tego słowa znaczeniu) jej historyczny czy genealogiczny charakter. Pomimo dużej ilości faktów historycz­ nych, szczegółów geograficznych i od­ niesień do dokumentów źródłowych, czytelnik ma miłe wrażenie czytania książki obyczajowej. I tak jest faktycznie. Świat jest ma­ lowany w książce przez wielką ilość cy­ tatów, opisów takich, jak sposób prania pościeli w ługu, wyjaśnienia, dlaczego dzieci rodziły się zazwyczaj dokładnie co 25 miesięcy, co robili młodzi ludzie, wprowadzając się do nowego domu, dlaczego przy narodzinach dziecka wbijano siekierę w próg, dlaczego ba­ no się wirów powietrza w upalne lato, jak kupcy zamawiali na wiosnę owo­ ce z drzew, które rodzić będą jesienią. Gdy w książce ktoś schodzi nad brzeg rzeki, to autor sprawdził nawet, jaka

[…] Zdziwiła mnie nagła wizyta dyrektora Kunickiego. Jako główny zarządca Zakładu Karnego w Barczewie, rzadko zaglądał do więźniów, chyba że przyjeżdżał ktoś z jego szefów i przeprowadzali kontrolę. Ta nocna wizyta nie wyg­ lądała mi na kontrolę, o której byłbym, jak zawsze, uprzedzony.

czyli weryfikacja spisku Fragment rozdziału 3: Ksiądz przyda się zawsze Piotr Wroński

W

róciłem do swojego po­ koju. „Do celi niech so­ bie przychodzi dyrektor” – pomyślałem i poszedłem pod prysz­ nic. Przebrałem się, podszedłem do sto­ lika, na którym leżała pomarańczowa kurierska koperta A4, zaadresowana moim imieniem i nazwiskiem, wydru­ kowanym na drukarce komputerowej, bez żadnych pieczątek i nadawcy, lecz z zabezpieczonymi sklejeniami. Nikt jej nie otwierał. Nawet dyrektor, bo obok koperty leżał bilet do Szczecina. W kopercie było skierowanie do pro­ fesora w Szczecinie, pulmonologa, na którym ktoś odręcznie dopisał druko­ wanymi literami: „Sprawa jest jasna. Konsultacje są konieczne” i postawił nieczytelny podpis. Poprzednio byłem kilka razy u tego lekarza, ale to tylko

była legenda przyjazdu do Szczecina. Dopisek oznaczał, iż mam po wizycie u lekarza pojechać na Jasną. Wiedzia­ łem, że odezwał się Siergiej i zaprasza mnie na spotkanie. W kopercie było jeszcze dziesięć tysięcy złotych. (…) Nie spodziewałem się tak szybko przepustki na kilka dni. Od powrotu z urlopu zdrowotnego minęło półtora roku i miewałem krótkie, jednodnio­ we wyjścia na miasto i do Olsztyna. Poprzedni urlop trwał w sumie po­ nad cztery lata. Dwa lata zdrowotne­ go połączyli z przerwą w odbywaniu kary i kolejnym urlopem. Wróciłem do Barczewa dopiero w lipcu 1998 ro­ ku. Nie tęskniłem za wolnością, a po­ wrót potraktowałem jak wyjazd za granicę do pracy.

N

a początku meldowałem się osobiście raz na tydzień u po­ licjanta wskazanego mi przez Siergieja. Potem sam mi powiedział, że mogę tylko dzwonić, więc dzwoni­ łem. Z Waninem widziałem się tylko raz. Wtedy w Warszawie na Miłobędz­ kiej. Jeździłem regularnie do Szczeci­ na. Raz na miesiąc. Na Jasnej w sej­ fie czekały na mnie zawsze pieniądze

Poturzyca – zarządca i pracownicy, obraz Zygmunta Ajdukiewicza

pogoda była owego dnia. Są tu nawet stare, autentyczne przepisy kulinarne – To jest wyjątkowe podejście do tematów historii – mówi Dorota Ta­ tarczuch (grupa RMF) – czytam i mam wrażenie, że jestem w tamtych miejs­ cach, czuję zapachy i smaki, słyszę gwar i śpiew. Autor postawił sobie niezwykle ambitne zadanie – zebrać fakty nauko­ we i wpleść je w opowieść. Snując his­ torię Bronisławy Steckiej i jej rodzi­ ny, używa jej jedynie jako przykładu i kanwy dla gobelinu kresowego – ludzi wywodzących się z wszelkich stanów i kultur – ludzi żyjących na pograniczu zaborów, sfer i wyznań. To wręcz nowy typ książki – który został opracowany na potrzeby opisu tej niezwykłej grupy społecznej. Ich światem codziennym był kontakt z oto­ czeniem – zarówno pejzażem pól, jak

i ludźmi tamtych czasów – dlatego naj­ właściwszą oprawą stało się dla autora to, co ich otaczało. Choć nie wiemy, jak dokładnie wyglądali – poznajemy, co ci ludzie widzieli przez okno, jakie mieli marzenia, czym żyli i co kochali – a to wszak najważniejsze informacje o człowieku. W ten sposób sepiowy, zacierający się obraz dawnego świata nabiera barw i może stać się znowu częścią naszej tożsamości. Zagadkę tytułu Święta-nieświęta pozostawiamy do rozwikłania Czytel­ nikowi. Książkę można nabyć w dob­ rych księgarniach, a także online, np. w Empiku czy Bonito. Publikację przy­ gotowała Fundacja „Genealogia Pola­ ków”, a wydało wydawnictwo Miles. Warto jeszcze wspomnieć o pięknej okładce przygotowanej przez Annę Słotę – współpracowniczkę naszej Redakcji. K

Przypuszczam, że Wanin również wpły­ nął na taką troskliwą opiekę nad moją żoną i synem. Do roku 1989 żona pracowała w paszportach. Jeszcze przed całą tą „rewolucyjką” odwiedził Marzenę Eryk.

Marzena była przerażona jeszcze w trakcie relacji. Uspokoiłem ją, przyz­ nając Erykowi rację. – Wszystko się zmieni i lepiej posłuchać mądrzejszych. Potraktuj to jako drugi etap kamufla­ żu. Tylko wróć do własnego imienia, bo nie przyzwyczaję się do tej „Joan­ ny”, a i Leszkowi pewnie się myli. Ktoś może też zauważyć, że na „Joannę” re­ agujesz z opóźnieniem – za­żar­­towa­łem na koniec. Marzena zwolniła się z „paszpor­ tów”, zmieniła nazwisko na Pilecka i zgodnie z radą Eryka złożyła poda­ nie o przyjęcie do oddziału ZUS w Po­ znaniu. W podaniu napisała, że jest samotną matką. Dołączyła zaświad­ czenia z pracy w zlikwidowanej cen­ trali handlu zagranicznego i szybko została zastępcą naczelnika wydziału archiwum. Widziałem w tym rękę Wa­ nina. Nikt nie był w stanie sprawdzić prawdziwości tych papierków, ale gdy kadrowiec ZUS zadzwonił na podany w świadectwie pracy telefon do kadr, usłyszał potwierdzenie i dobrą opinię o Marzenie. To była dobra praca z dojś­ ciem do istotnych i ciekawych infor­ macji. Nigdy jednak nikt nie prosił jej o sprawdzenie kogokolwiek. Robiłem to tylko ja, gdy mnie o to poproszono. Kolejnym pozytywem było mieszka­ nie. Oficjalnie Marzena wynajęła je od Joanny Waligórskiej, która wyjechała do Niemiec. Wiedziałem, że Wanin zastosował podobny numer do mojego ze Szczecinem. Po zmianie nazwiska i pracy moja żona była praktycznie nie do znalezienia, a z nią i ja. Kamuflaż był jeszcze lepszy, gdy kupiła miesz­ kanie jako Pilarska i zameldowała się w nim. Mieszkaniem Waligórskiej nikt się nie interesował. Wszystko płacone w terminie, żadnych kłopotów. Cisza. Później załatwiłem przez Wanina akt notarialny, w którym Waligórska, ob. Niemiec od roku 1988, wynajmuje lo­ kal i upoważnia do decydowania o nim niejakiemu Pawłowi Leszczyckiemu, czyli mnie, bo pod takim nazwiskiem występowałem po zwolnieniu. K

S

RESET przez niedobitki ugrupowania Jareckie­ go, które z trudem pozbierały się po porażce w roku 1992. Gazeta twierdziła, że w przyszłorocznych wyborach naj­ większą szansę mają postkomuniści. To byłoby ciekawe. Rządził ich prezydent i jeśliby mieli premiera, to zakończyli­ by ten szał rozliczeń. Co tu rozliczać? Kogo? Siebie niech rozliczą.

FOT. Z ARCHIWUM AUTORA

LEKTU RY·W N ET

oraz polecenia, które Siergiej nazywał prośbami. Krótkie kartki maszynopisu podpisane odręcznym „S”. Poza tymi wyjazdami i wyjściami na komendę, siedziałem na ogół w domu. Wpadała Marzenka, wpadał Leszek. Marzena kupiła dwa pokoje z kuchnią dla sie­ bie, na nowe nazwisko. Nie chcieliśmy, by ktoś skojarzył ją ze mną. Strzeżo­ nego pan Bóg strzeże. Przemeldowa­ ła się wraz z Leszkiem. W tygodniu mieszkała tam, a w weekendy zosta­ wała u mnie. Nawet nie wiedziałem, jakie i gdzie jest jej nowe mieszkanie. Nie chciałem, a może bałem się, że ktoś mnie rozpozna? Wolałem nie ryzyko­ wać. Tu byłem całkowicie ukryty, bo oficjalnie mieszkanie należało do ko­ biety o nazwisku Waligórska. Po moim procesie Marzena zmieniła personalia na Joanna Waligórska. Maszczyk zrobił to, co obiecał, i zabezpieczył ją. Prze­ prowadzili ją dzieckiem do Poznania, dali nowe personalia i pieniądze na nowe mieszkanie. Chcieli ją zameldo­ wać w LK, ale odradziłem jej to. Lepiej kupić i nie musieć rozmawiać szeptem. Zabroniłem jej także instalacji telefonu. W roku 1985 trochę się bali mojego zabezpieczenia i nie robili kłopotów.

trachoń opuścił służbę w ro­ ku 1988 i objął kierownictwo Towarzystwa Przyjaźni Polska – NRD. Szybko przemianował je na Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Nie­ mieckiej, co w roku 1990 pozwoliło mu na rozpoczęcie niezłych interesów ze zjednoczonymi Niemcami. Wyob­ rażałem sobie, jak w MSW śmiano się z potężnego wiceministra, który wreszcie poszedł w odstawkę. Ja też się śmiałem, ale z tych śmiejących, bo dobrze pamiętałem, że Eryk już raz dał się „odstawić” i oficjalnie nic nie miał wspólnego ze stanem wojennym, z Gałuszką i całą resztą. Nikt też nie zauważył jeszcze jednej rzeczy. Stra­ choń musiał mieć ogromne zaufanie „wszystkich świętych”, skoro pilnował, by ich przekręty mieszkaniowe, pry­ watne podsłuchy i interesy nie ujrzały światła dziennego i zostały całkowi­ cie ukryte, nawet przed SB. Taką miał funkcję: cała technika i logistyka dzia­ łań operacyjnych SB była w jego ręku, a wszystko może być uznane za „ope­ racyjne” i „tajne specjalnego znacze­ nia”. Zależy to tylko od tego, kto i gdzie podpisze, a potem rozliczy. Wszystko też może zostać „zniszczone”. Przynaj­ mniej na papierze. Wróćmy jednak do jego ostatniej rozmowy z moją żoną w roku 1989. […] Strachoń zaproponował Marze­ nie zmianę pracy i nazwiska. – Czas opuścić służby! – perorował – Nie damy rady opanować wszystkiego, zneutralizować wszystkich żądnych krwi. W MSW będziesz na widelcu i uderzą przez ciebie w twego męża. Jak wrócisz z Barczewa, zwolnij się. Daruj te dwa lata do emerytury. Li­ cho zresztą wie, jak to będzie później wyglądać. Pracujemy nad tym. Poza tym trzeba kogoś rzucić ludziom na pożarcie. SB kojarzy się im z PRL, to ją dostaną. W kontrolowany sposób oczywiście. Musimy ochronić innych i powinnaś to rozumieć. Jest wojsko, są kadry partyjne, które łatwiej obronić. Oni nikogo nie zabili. Teoretycznie, ale liczy się wola ludu.

Wydawnictwo Editions Spotkania zaprasza na spotkanie z Piot­ rem Wrońskim 6 marca 2018 roku o godz. 18:00. Spotkanie odbędzie się w Warszawie, w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich przy ul. Foksal 3/5.


KURIER WNET · MARZEC 2018

16

Rysujący się obraz podejmowa­ nych kolejnych działań raczej w czar­ nych barwach prezentuje przyszłość polityki surowcowej. Teatralne od­ grywanie i celebrowanie „konsultacji społecznych” nad napisanym przez urzędników i prawników dokumen­ tem, który powinien być przygotowa­ ny przez najlepszych specjalistów, na jakich nas stać, nie rozwiąże żadnego problemu bezpieczeństwa surowcowe­ go Polski, szczególnie gdy geologiczna nauka i służba są spychane w przepaść, a bezcenne próbki lawiną spadają za nimi, dopełniając obrazu katastrofy. Ale może te klasyczne surowce są już passé? Pewnie tak, bo jak widać, postępowanie osób za ten obszar od­ powiedzialnych na to wskazuje. Jeś­ li tak jest, to na szczęście pojawia się światełko w tunelu i będziemy potęgą surowcową w skali międzynarodowej eksploatując złoża z dna… oceanów. Przeżywamy déjà vu, bo sytuacja jako żywo przypomina tę sprzed kilku za­ ledwie lat, kiedy to p. Jędrysek dowo­ dził wszem i wobec, w Sejmie i w wy­ wiadach, jaką to potęgą jesteśmy pod względem zasobów gazu łupkowego. Ostatnie firmy wycofały się z powodu braku perspektyw geologicznych na osiągnięcie sukcesu ekonomicznego – nie ma gazu i nie będzie ropy z łupków.

Wieczorem 11 stycznia br., tuż po rekonstrukcji rządu, gdy nowy minister Henryk Kowalczyk jeszcze dobrze nie wprowadził się do swojego gabinetu, do Ministerstwa Środowis­ ka został wezwany dr Sławomir Mazurek, ten sam, którego karie­rę opisywaliśmy w styczniowym „Kurierze WNET”.

A Polityka surowcowa na wirażu Danuta Franczak 8. Kompromitacja w zakresie po­ szukiwań gazu w łupkach (firmy nie wykonały poszukiwań, nie zdały właś­ ciwych raportów, uzyskały ogrom in­ formacji geologicznej Skarbu Państwa). 9. Około 80% powierzchni konce­ syjnej na metale w rękach obcego ka­ pitału, bez kontroli państwa w zakresie zmian właścicielskich. 10. Symulowana innowacyjność w zakresie nowych technologii poszu­ kiwań i eksploatacji. 11. Magazyny gazu najmniejsze w UE per capita. 12. Niewykorzystanie potencja­ łu bezzbiornikowego magazynowania substancji w górotworze. Gdyby po ponad dwóch latach zrobić kolejny raport, ta lista nieste­ ty pozostaje ciągle aktualna, zgodnie z ludowym powiedzeniem, że kto du­ żo chce zrobić, ten kończy z pustymi taczkami…

K

toś mógłby powiedzieć: ale przecież mamy już politykę surowcową państwa (PSP)! Obecnie ten temat jest promowany w mediach branżowych i odbywają się konsultacje społeczne. Prawda jest jednak taka, że to dopiero projekt po­ lityki surowcowej (i to niestety niezbyt udany, jak twierdzą znawcy tematu), a finalny produkt być może zostanie zatwierdzony dopiero za 2 lata. Trudno więc mówić o sukcesie, ale to oczywiś­ cie kwestia punktu widzenia. Polityka ta, jak wspomina sam GGK w artykule Polityka surowcowa państwa – początek drogi zamieszczonym w „Na­ szym Dzienniku” z 17.12.2017 r., opiera się na kilku istotnych filarach meryto­ rycznych w PIG. Niestety drużyna po­ woli się wykrusza, bo jednego z nich (S. Mazurka) Główny Geolog Kraju sam niedawno z hukiem usunął z instytutu. Fachowcy nabierają wody w usta i nie­ chętnie komentują publicznie polity­ kę przygotowaną przez Ministerstwo Środowiska. Same wypowiedzi GGK opierają się na ogólnikach bez pokrycia w realiach, że Polska jest najbogatszym krajem w surowce w Unii Europejskiej i cały kraj pokryty jest złożami (głów­ nie słabo udokumentowanymi złożami tzw. surowców pospolitych, takich jak piaski, gliny czy torfy, na które nie ma dużego zapotrzebowania). Dokument ten podważa A. Mak­ symowicz w artykule o symptoma­ tycznym tytule Urzędowa polityka

surowcowa państwa opublikowanym na łamach „Gazety Obywatelskiej” Kornela Morawieckiego nr 153, na­ zywając politykę przygotowaną przez Ministerstwo Środowis­ka „urzędni­ czą”. A przecież nie o to chodzi, żeby urzędnicy przygotowywali takie doku­ menty dla siebie samych. To naukow­ cy i praktycy powinni wytyczać kie­ runki, a urzędnicy jedynie realizować konkretne zadania. O tym wiedzieli nawet PRL-owscy kacykowie. Gdyby tak nie działano, nie mielibyśmy teraz złóż miedzi, siarki, węgla kamiennego i brunatnego. Przygotowana pod prze­ wodnictwem GGK Polityka surowco­ wa państwa nie zawiera nawet oceny stanu początkowego ani nie określa celu końcowego, co powinno być pod­ stawą każdej szanującej się strategii. Polityka surowcowa to także sprawny obieg dokumentów. Tę kwes­tię miał załatwić system pod nazwą GEO­ INFONET. Jako kolejne zadanie usta­ wowe miał być zorganizowany do sierp­ nia 2016 r. Czy tak się stało? Niestety nie, gdyż w niejasnych okolicznościach pan M. Jędrysek nakazał zaprzestania realizacji tego zadania, mimo nakazu ustawowego. Realizacja polityki surowcowej wy­ maga stabilnych fundamentów praw­ nych i bardzo konkretnych recept. Potrzebna jest wiedza o budowie geo­ logicznej, czyli o tym, co znajduje się pod ziemią. Jest to jedno z podstawo­ wych zadań służby geologicznej, zde­ finiowane w ustawie Prawo geologicz­ ne i górnicze. Taką informację można otrzymać głównie na podstawie pró­ bek pobieranych podczas odwiertów. Próbki te gromadzone są w specjalnych magazynach i służą do dalszych badań, które mogą być wykonywane nawet po dziesiątkach lat (jeśli oczywiście stan próbek na to pozwoli). Tak eksperci PIG odkryli miedź w okolicach Lubi­ na, siarkę pod Tarnobrzegiem, węgiel w okolicach Bogdanki i wiele innych ważnych kopalin. Magazyny próbek geologicznych są sercem każdej nowoczesnej służby geo­ logicznej. Nie inaczej miało być w Pol­ sce. W 2018 r. miał stanąć w okolicach Kłodawy, w centrum kraju, nowoczes­ ny centralny magazyn próbek z całego kraju. Zaplanowano też nowoczesne laboratorium badawcze umożliwia­ jące prowadzenie na miejscu badań przez specjalistów z kraju, jak rów­ nież przez zespoły międzynarodowe.

Z pieniędzy podatnika zainwestowa­ no w ten obiekt już ponad milion zło­ tych. O tę inwestycję walczyli też lokal­ ni samorządowcy, gdyż umożliwiłaby rozwój regionu, a otwarcie tuż przed wyborami byłoby sukcesem wspierają­ cym kampanię wyborczą PiS. Już miała startować budowa, podniesiona zosta­ ła nośność dróg, wykonano specjal­ ne przyłącze energetyczne, dokonano też zmian w planach zagospodarowania przest­rzennego. Magazynu jednak nie ma, bo okazało się, że działka nie podoba się GGK, który wstrzymał całą inwestycję. Z jednej strony mamy plany stać się mocarst­wem surowcowym, ale próbki będziemy trzymać pod chmurką. Coś tu nie gra, bo już dziś zaczyna brakować miejsca na składowanie. Podobno, gdy zrobiło się głośno, że MŚ nie realizuje tego ustawowego obowiązku należycie, w trybie pilnym zaplanowano budowę magazynu przejściowego za – bagatela! – 11 mln zł. Zupełnie przypadkowo za tyle PIG sprzedaje budynek biurowy w Warszawie. Finalnie, zamiast nowoczesnego centrum magazynowo-laboratoryjne­ go, funduje się jakieś blaszaki pod Czę­ stochową. Gdzie tu sens? Ot, zamienił stryjek siekierkę na kijek! Osoby dob­ rze zorientowane sugerują, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a p. minister nie ukrywa, że w tle jest plan budowy docelowego magazynu… pod Wrocła­ wiem. To z pewnością kolejny przypa­ dek, że GGK jest posłem z Wrocławia. Tylko czy ktoś skalkulował rachunek ekonomiczny tych wszystkich działań? Kiedy to może się ziścić? Już z daleka widoczne staje się niefrasobliwe trak­ towanie pieniędzy podatnika i nie­ gospodarność…

W

czytującemu się w ustawę Prawo geologiczne i gór­ nicze, gdzie zdefiniowane są priorytetowe zadania służby geolo­ gicznej, pojawiają się kolejne pytania związane realizacją polityki surow­ cowej państwa. Obecnie zaopatrze­ nie w wody pitne pochodzi głównie z zasobów wód podziemnych, a pod wielkim znakiem zapytania stoi finan­ sowanie służby hydrogeologicznej od­ powiedzialnej za badania i zarządzanie wodami podziemnymi. Okazało się, że były jakieś trudności w uwspólnianiu zapisów odnośnie do Wód Polskich a prawa geologicznego.

GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

K

u zaskoczeniu środowiska geologicznego S. Mazurek opuścił Ministerstwo z od­ wołaniem ze stanowis­ka dy­ rektora Państwowego Instytutu Geolo­ gicznego (PIG). Czyżby miało to jakiś związek z rewelacjami o „lepszej zmia­ nie” opublikowanymi dosłownie kilka dni wcześniej w „Kurierze WNET”? Dzień później w Radiu WNET gościł minister Jędrysek – Główny Geolog Kraju (GGK), ale nie chciał w rozmowie z redaktorem Skowroń­ skim komentować publikacji „Kuriera WNET”. Być może fakty te okazały się jednak na tyle istotne, że nie było szans na uratowanie kolegi. Wszystko odbyło się po cichu. PIG nawet nie pochwalił się na swojej stronie internetowej, że ma nowego dyrektora, co wcześniej zawsze praktykowano. Nie poinformo­ wano też społeczeństwa, że po cichu wprowadzono kolejne zmiany statutu tej instytucji odpowiedzialnej za polską geologię. Rozmówcy znający bardzo dobrze sytuację w branży geologicz­ nej potwierdzają, że atmosfera wokół Państwowego Instytutu Geologicznego, który niedługo będzie świętował stu­ lecie, jest od roku co najmniej dziwna i źle wróży na przyszłość tej jakże waż­ nej dziedzinie gospodarki. Geologia wymaga i wiedzy, i do­ świadczenia zdobywanego latami. O ta­ lentach organizacyjnych i odpowie­ dzialności zarządcy najlepiej świadczy nie liczba zadań, jakie sobie wyznaczył, ale jakich współpracowników sobie dob­rał do ich wykonania. W obecnym, „wrocławskim” zarządzie Państwowe­ go Instytutu Geologicznego – firmy, która przez lata sprawnie wypełnia­ ła zadania służby geologicznej – nie ma żadnego doświadczonego geologa. A jeszcze trzy lata temu wspomniany minister krzyczał w Sejmie na komi­ sji ochrony środowiska, że zła sytuac­ ja polskiej geologii wynika z tego, że ministrem jest specjalista od maszyn górniczych, dyrektorem departamentu geologii prawnik, a kierownikiem PIG magister chemik. To prawda, ale gwoli dziennikars­ kiej rzetelności należy dodać, że w tym czasie zastępcami dyrektora PIG było trzech geologów. Obecnie to zapewne wysokie standardy sprawowania wła­ dzy narzucone przez rząd „dobrej zmia­ ny” zmuszają p. ministra do wydawania poleceń sukcesywnego zatrudniania w PIG osób wskazanych przez niego samego, jak twierdzą pracownicy Ins­ tytutu – całkowicie zbędnych. Dziś Główny Geolog Kraju (GGK) – w randze ministra – to profesor od geochemii izotopowej, a Państwowym Instytutem Geologicznym zarządza­ ją: prawnik, specjalista od hydrauliki ciśnieniowej, informatyk oraz geolog z wieloletnim doświadczeniem w… sekretariacie izby urbanistyki. W tej sytuacji nie dziwi, że na stronie inter­ netowej PIG próżno by szukać życio­ rysów zawodowych kluczowych posta­ ci kadry zarządzającej. Pod względem kompetencji równie źle wygląda mia­ nowany przez p. M. Jędryska szczebel dyrektorski w departamentach zajmu­ jących się geologią w Ministerstwie Środowiska. Czy taka sytuacja to przy­ padek? Może im gorzej, tym lepiej? Czy też mamy rozumieć, że w ramach odbudowy państwa przez nowy rząd instytucje służb publicznych mają być, jak de facto PIG, prywatnym podwór­ kiem, na którym o wszystkim decy­ duje minister? Czy taki jest teraz etos wysokiego urzędnika państwowego „dobrej zmiany”? Sytuacja w Państwowym Instytucie Geologicznym, stojącym obecnie na skraju zapaści finansowej, którą pró­ buje się przykryć wyprzedażą nieru­ chomości, to tylko wierzchołek góry lodowej. W raporcie otwarcia Minis­ terstwa Środowiska wypunktowano szereg uchybień, jakie pozostały po rzą­ dach poprzedników w zakresie geologii. Trudno się nie zgodzić z przedstawioną poniżej listą: 1. Brak polityki surowcowej. 2. Brak wprowadzenia racjonal­ nego prawa w zakresie działalności geologiczno-górniczej, co utrudniało poszukiwania i eksploatację. 3. Brak Służby Geologicznej jako organu Państwa, co skutkuje niegos­ podarnością w zakresie zasobów geo­ logicznych i poważnym zagrożeniem spekulacjami na wielką skalę. 4. Brak geologów w około połowie starostw powiatowych. 5. Plaga nielegalnej eksploatacji kruszywa, torfu i kamieni ozdobnych. 6. Fiskalizm państwa zmuszający do rabunkowej eksploatacji złóż. 7. Chaos i pole do miliardowych korupcji w działalności geologiczno­ -górniczej.

P O L S K I E ·Z A S O BY· N AT U R A L N E

wracając do oceanów, nie wiadomo, czy te złoża tam naprawdę są, czy są możli­ we do eksploatacji, nie mamy prze­ cież żadnej technologii i infrastruk­ tury i nie wiadomo, czy geopolityka pozwoli nam z nich skorzystać… za jakieś 20–30 lat. Itd. itp. Warto tutaj dodać, że z przedsięwzięć dotyczących eksploatacji konkrecji metalicznych z dna oceanów wycofały się wielkie konsorcja prywatne, a zostały tyl­ ko państwowe, gdyż tylko nieliczne i bardzo bogate państwa mogą sobie pozwolić na badania w programach rozpisanych na dekady, bo koszty tego przedsięwzięcia są kolosalne. Eksplo­ racja oceanów jest jednym z pięciu kie­ runków priorytetowych PSP. A jeśli do tego dodać wyraźnie i konsekwentnie malejące zużycie surowców mineral­ nych w ostatnich dekadach i w efekcie spadający w przez ostatnie 20 lat trend udziału górnictwa w wartości dodanej gospodarki kraju, a na horyzoncie dal­ sze ograniczanie ich zużycia surowców mineralnych na skutek polityki UE, to mamy wagę lansowanej ponad miarę i potrzeby PSP. Porzućmy ironizowanie. Poważnie analizując ten dokument, łatwo dost­ rzega się nierównowagę w ustawianiu na tym samym poziomie priorytetu bezpieczeństwa surowcowego państwa i eksploatacji dna oceanu. Z punktu widzenia laika powstaje pytanie, czy eksploatacja, jak chwali się w mediach GGK, złóż na dnie Atlantyku nie po­ winna mieć niższej rangi i służyć tylko jako narzędzie do zabezpieczenia moż­ liwości pozyskania pewnych surowców w przyszłości? Przecież na razie nie mamy nawet szalupy do statku, który kiedyś być może będzie eksplorował działki na dnie oceanicznym! Co z krajowymi (znacznie bar­ dziej dostępnymi, a przez to znacznie tańszymi) możliwościami eksploatac­ji tych surowców? Ale to nie jedyne wąt­ pliwości. „Dziennik Gazeta Prawna” w dniu 22 stycznia br. w artykule Sny o bogactwie z dna oceanu opublikował kulisy zabiegów o koncesję na Atlan­ tyku, której lokalizację wskazali nam w dobrosąsiedzkiej współpracy… Ro­ sjanie. Dziwi też brak studium wyko­ nalności wymaganego przy tak dużych i strategicznych inwestycjach, a także pomijanie wszelkich procedur i wy­ datkowanie, na telefon z ministerst­ wa, milionowych kwot ze środków publicznych. Pojawia się obawa, czy cała ta in­ westycja nie zakończy się przypad­ kiem tak spektakularnym fiaskiem jak zakup złoża przez KGHM w Kongo albo szacunkami zasobów gazu łup­ kowego dokonywanymi przez same­ go p. minist­ra? Na marginesie nale­ ży dodać, że i w wypadku wydobycia z dna oceanu nasz surowcowy cham­ pion (KGHM) ma być zaangażowany w to przedsięwzięcie. Należy tu pod­ kreślić, że warto, a wręcz trzeba mieć odważne wizje i je realizować. Jednak konieczne jest ustalenie właściwych priorytetów… chyba, że właśnie takie są priorytety GGK? Bardzo wiele można się nauczyć od pana profesora Jędryska, który we wspomnianym wcześniej wywiadzie z redaktorem Krzysztofem Skowrońs­ kim opisał sposób powstawania złóż, które mają stanowić podstawę na­ szej przyszłej potęgi surowcowej. Nie

byłam, co prawda, nigdy orłem w dzie­ dzinie fizyki, chemii i geografii, ale po­ stanowiłam zmierzyć się intelektualnie z tym, co powiedział. Złoża te powstają podobno z morskiej wody, która wpły­ wa do wnętrza ziemi (?), tam ulega ona mineralizacji i wypływa z powrotem. Podobno minerały wypływają, bo im głębiej, tym wyższe ciśnienie. Więc jak wpływają do wewnątrz, skoro ciśnienie rośnie z głębokością? Dziwne. Podobno potwierdzają to badania skał na kon­ tynencie, ale te złoża występują tylko na dnie oceanu. Jak dla mnie, za dużo tu sprzecz­ ności, ale profesor chyba wie, co mó­ wi, bo odkrył to w swoim doktoracie. Podobnie jak w kwestiach poruszanych przez GGK w innych wywiadach (np. z panią Horodyńską). Z jednej strony podobno nikt nie wie, czy te złoża są na pewno i ewentualnie gdzie, ale pan profesor opowiada, że mogą mieć na­ wet 3% złota – skąd ta wiedza? Podobno to ostatnia chwila na wejście w badania, bo wkrótce nie będzie już czego badać – a dna oce­ aniczne to 60% powierzchni globu, w badaniach uczestniczy tylko kilka państw, więc będziemy w awangardzie. To jak to jest – innowacja czy ostatnia chwila? Coś mi się tu nie zgadza. Ale niech sprawdzą to fachowcy, którzy, jak trzeba zauważyć, jak na razie nie są entuzjastycznie nastawieni do tej teorii. Ja, póki co, chyba wybiorę się nad morze, zanim cała woda wpłynie do wnętrza ziemi. Na szczęście remedium na całe zło ma być Polska Agencja Geologiczna, o której ustawa jest w fazie procedowa­ nia. Jednakże uporczywe wbijanie do głów wszystkim wokoło przez GGK, że obecne wyraźne niedomogi admi­ nistrowania geologią krajową wynikają z tego, że nie ma on „rządowej agenc­ ji, która byłaby gospodarzem zasobów geologicznych” stało się sloganem do­ wodzącym po raz kolejny nierozu­ mienia istoty służby geologicznej i jej miejsca w strukturze państwa, a któ­ ra notabene, jako wykonawca zadań państwa w zakresie geologii, nie może „gospodarować” złożami na tej samej zasadzie, jak straż pożarna nie może być gospodarzem lasu, choć czasem ma coś w nim do zrobienia. Zasta­ nawiające przy tym, że w zapisach tej ustawy pojawia się paragraf mówią­ cy, że prezes PAG i jego zastępcy nie mogą prowadzić dodatkowej działal­ ności zarobkowej. Jednak z małymi wyjątkami dotyczącymi działalności dydaktycznej, naukowej lub publika­ cyjnej oraz wykonywania mandatu posła albo senatora. To chyba niemoż­ liwe, aby pan minister pisał ustawę pod siebie! Zastanawia również lansowana w kolejnych wersjach ustawy potrzeba utworzenia różnych spółek. W efekcie tego funkc­je służbowe są przemiesza­ ne z rynkowo-biznesowymi, co przy praktycznie nieusuwalnym prezesie Agencji, który będzie decydował o wy­ borze projektów do sfinansowania, ot­ wiera pole do działań lobbystycznych i korupcyjnych.

C

o ciekawe, w opinii Rady Legis­ lacyjnej Prezesa Rady Minist­ rów te rażące przepisy nie sta­ nowią żadnego uchybienia prawnego. Dobrze zorientowani dodają, że już dziś podejmowane są działania ma­ jące na celu zakup gruntu pod nową instytucję. Chyba znowu przypadkiem pokrywa się to z wrocławskim okrę­ giem wyborczym. I to ma być „dobra zmiana”? Na tym ma polegać „refor­ ma państwa” i „odrodzenie moralne” w zakresie geologii? Nawiązując zaś do tematów wybor­ czych – projekt ustawy o PAG zak­łada odebranie gminom lwiej części opłat eksploatacyjnych, jakie płacą im pod­ mioty wydobywające surowce. Może to i słuszne, a może nie. Ale forsowanie ta­ kich projektów w przeddzień wyborów samorządowych zakrawa na polityczny sabotaż i jest gotowym scenariuszem na spektakularną klęskę, zniechęcającym wyborców do rządzącej koalicji bardziej niż akcje opozycji. Profesor Uniwersytetu Wroc­ ławskiego, poseł RP, Główny Geolog Kraju, pełnomocnik rządu ds. polityki surowcowej państwa – Mariusz Jędry­ sek, przypisujący sobie miano „ojca gazu łupkowego”, znajduje się chyba na ostrym wirażu. Na wirażu, na któ­ rym sam stworzył grząskie warunki geologiczne. Może to spowodować, że zabraknie mu gazu, podobnie jak Pols­ ce „gazu łupkowego”, do pokonania tego wirażu. Problem w tym, że podob­ nie jak w przypadku ustawy o Wodach Polskich, bez paliwa nie da się jechać. Ładna, kolorowa karoseria niestety nie wystarczy. K


MARZEC 2018 · KURIER WNET

17

SI LVA·RERU M Rachela przychodziła po mleko z samego rana, gdy całe mias­ teczko jeszcze spało. Otwierała drzwi, siadała na stołeczku pod piecem i zaczynała robić na drutach. Babcia Karolina wstawała i szła do obórki wydoić krowę... Ostatni raz Rachela przyszła do babci w nocy, przed utworzeniem getta. – Karolina, moi synowie muszą żyć. Ratuj ich! – błagała.

Bobryczka

Klif Orłowski. Któż z nas, gdynian, nie zna tego miejsca? Molo, plaża, teatr letni. Spacery latem i zimą. Zawsze tłumy w noc sylwestrową. Latem tysiące turystów. Szkoła plastyczna, dworek Żeromskiego, urocze otoczenie z jedynym w swoim rodzaju krajobrazem, zawsze falujące morze i piski latających mew, a czasami i przypływający rybacy.

Czyżby utopiono miliony…?

Marek Jerzman

K

arolina Bobryk mieszkała w Sarnakach nad Bugiem, któ­ re w 1939 r. liczyły ok. 2 tys. mieszkańców. Była wdową i pracowała w kuchni u Marii i Józefa Szumerów, właścicieli miejscowego browaru. Pra­ cował tam również murarz Szyja Li­ berman, sąsiad mieszkający po dru­ giej stronie ulicy. Rodziny przyjaźniły się. Libermanowie mieli dwóch synów, a Bobrykowie trzech i chłopcy byli w podobnym wieku. Kolegowali się, a ich matki lubiły ze sobą porozmawiać. Codziennie wczesnym rankiem Rachela Liberman przychodziła do Bobryków po mleko. Wszyscy w iz­ bie spali, gdy Rachela otwierała drzwi, siadała na stołeczku i zaczynała robić na drutach. Budziła wszystkich do­ mowników, szczękając drutami. Bab­ cia Karolina wstawała i szła do obórki wydoić krowę. Przynosiła w wiaderku mleko i nalewała w garnuszek sąsiadce. Wybuch wojny 1 września 1939 r. zmienił spokojne życie mieszkańców Sar­ nak. Trzech synów Karoliny Bob­ryk, po­ wołanych do wojska, walczyło w kampa­ nii wrześniowej. Jeden trafił do niewoli niemieckiej, z której wrócił po wojnie.

spragnieni Berek i Joel. Niestety ich rodzice zmarli w get­ cie w Sarnakach, w maju zaś 1942 roku Niemcy zlikwidowali getto w miastecz­ ku. Prawie cała społeczność żydowska zginęła w niemieckim obozie zagłady w Treblince. Przed wojną w dwuty­ sięcznych Sarnakach mieszkało pra­ wie 80% Żydów, posiadali swój kahał, bożnicę, łaźnię i kirkut. Wojnę i Zagła­

się na ulicę 1 Maja, gdzie mieszkała Ka­ rolina Bobryk. Wiedział, że zmarła, ale odwiedził jej synową Mariannę. Następnie poszedł do Celiny Miłkowskiej, wnuczki pani Bobryk. – Przygotowywaliśmy Wigilię, a tu­ taj taki gość! – śmieje się pani Celina. Joel wspominał, jak prawie trzy lata żyli z bratem na wyszkach w obórce. Tylko nocą schodzili na dół, chcąc się

Siedzą Joel Liberman i córka Rita, stoją zięć Sam i wnukowie Mark, Gerry

P

rzeciętny turysta czy miesz­ kaniec Gdyni widzi w tym miejscu zawsze tylko to, co piękne. Pod wodą nie widzi nic, przynajmniej do czasu, gdy nie zanurkuje. A tam, na dnie, na wyso­ kości Klifu Orłowskiego znajduje się hydrotechniczna konstrukcja, zwana podwodnymi progami spowalniają­ cymi, wybudowana w Gdyni Orłowie między styczniem a czerwcem 2006 roku, w odległości 140–200 metrów od linii brzegowej, na głębokości około trzech metrów. Zaprojektowanie, a na­ stępnie wybudowanie progów spowal­ niających, mających chronić wybrze­ że, zlecił Urząd Morski w Gdyni. Nad projektem czuwała i była za niego od­ powiedzialna pani dyrektor do spraw

Tomasz Hutyra I dalej w artykule można znaleźć takie słowa: – Robimy taką protezę tej natu­ ralnej osłony, którą kiedyś był klif – tłu­ maczy Anna Stelmaszyk-Świerczyńska, z-ca dyrektora ds. technicznych Urzędu Morskiego w Gdyni. – Dlatego powsta­ ną podwodne progi, które mają wyha­ mować energię fal, żeby przychodziły na brzeg już z mniejszą energią. To nie jest często stosowane rozwiązanie, ale były robione obliczenia i badania mo­ delowe. W przyszłości zniszczenia po­ wodowane przez sztormy powinny być dużo mniejsze. Co ciekawe, w komentarzach on­ line do artykułu napisanego dwanaście lat temu znaleźć można między innymi taki wpis: „To będzie piękna katastrofa”. Czyżby wizjoner?

D

wa tygodnie temu doszło do kolejnego osuwiska w rejonie Klifu. Na szczęście nikt nie zgi­ nął. Miejsce nie jest należycie zabez­ pieczone przez Urząd Morski, zwykłe tablice ostrzegawcze nie wystarczają do powstrzymania tłumów spacerowi­ czów i turystów w tym rejonie. Co cie­ kawe, Fundacja Naukowo-Techniczna z Gdańska złożyła w tej sprawie zawia­ domienie o dom­niemaniu popełnienia przestępstwa, ale postępowanie umo­ rzono. Fundacja odwołała się do sądu, ale nasza niezawisła władza sądownicza nie dopatrzyła się w prokuratorskim umorzeniu niczego, co by nakazywało

Ratuj ich! Do Sarnak najpierw wkroczyli Sowieci, a dopiero po kilku dniach Niemcy, któ­ rzy zakwaterowali się w szkole, tuż obok Bobryków. Pobliski Bug stał się rzeką graniczną między Niemcami a Rosją, aż do czerwca 1941 roku, gdy Hitler zaatakował sojusznika. To był październik 1941 roku, tuż przed utworzeniem getta, gdy Rachela ostatni raz przyszła w nocy do babci. – Karolina, moi synowie muszą żyć. Ratuj ich! – błagała. Rano babcia poszła do Marii Szu­ merowej, której mąż zmarł tuż przed wojną, prosząc o zgodę na schowanie Libermanów w obórce. Budynek stał na terenie browaru i babcia użytkowa­ ła obórkę, trzymając tam krowę i kilka świń. – Jeżeli ty się zgadzasz – przyz­ woliła pani Szumerowa. – Ja nie biorę w tym udziału – dodała. W nocy Rachela przyprowadziła dorosłych synów, Berka i Joela. Zos­

Karolina Bobryk (z prawej), lata 50.

tali ukryci w obórce, wysoko na wy­ szkach, w słomie. Drzwi były zamykane na kłódkę. Rano i wieczorem babcia nosiła im jedzenie, ukryte w wiadrze. Jedli to samo, co Bobrykowie. Gdy bra­ kowało w domu, babcia żebrała u Szu­ merowej. Na Boże Narodzenie i Wiel­ kanoc zanosiła świąteczny poczęstunek. Libermanowie mieli siennik i sta­ rą pierzynę, ale największy kłopot był z praniem ubrań i poszewek. Babcia chowała je do wiadra i przenosiła na kilka razy. Prała w balii, suszyła. Syn pani Bobryk, Stanisław, przynosił przy­ bory do golenia, szare mydło oraz wieś­ ci z miasteczka i świata, których byli R E K L A M A

października 2016 roku doświad­ czyliśmy pełnokrwis­tego północno­ -wschodniego sztormu, a szalejące fale uderzyły pełnią swojej mocy w wybrze­ że. Plaża na południe od orłowskiego molo przestała istnieć, a plaża od stro­ ny północnej została niemalże zabrana i zalana całkowicie. Morski żywioł, sie­ jąc zniszczenie, doprowadził do cofki na malutkiej rzeczce Kaczej; gdyby nie interwencja strażaków, to Tawerna Or­ łowska runęłaby do wody. Ogromne publiczne środki utopio­ no. Winnych, jak zwykle, brak. Proku­ rator powinien przejrzeć poniesione koszty owej tajemniczej podwodnej inwestycji, zbadać, kto ową katastrofę zaprojektował i dlaczego nie zadziałał odpowiedni nadzór budowlany nad tak poważną przecież inwestycją.

dę przeżyło około trzydziestu. 31 lipca 1944 roku babcia poszła w południe do Berka i Joela. – Już ko­ niec wojny – oznajmiła. W miasteczku byli Sowieci. Jeszcze przez kilka dni Libermanowie pozostali w Sarnakach, mieszkając u Bobryków. Chcieli zapisać

Babcia wiedziała, co groziło za ukrywanie Żydów, ale tłumaczyła: – Najważniejsze, że to, co Racheli obiecałam, zrobiłam do końca. babci swój dom, ale babcia odmówi­ ła. – Bała się, że sprowokuje to bandy­ tów do napadu rabunkowego – mówi wnuczka, Celina Miłkowska. Osoby przechowujące Żydów często stawały się celem takich napadów. Libermanowie wyjechali do Łodzi, a następnie do Izraela. Starszy, Joel, wy­ jechał do Australii i osiedlił się w Mel­ bourne. Od końca lat 40. regularnie korespondował z Bobrykami, pisząc o sobie, swojej córce i wnukach.

Dobra jak matka W 1984 r. Joel Liberman, będąc we Włoszech, przyleciał do Warszawy, pragnąc odwiedzić Sarnaki. Przyjechał taksówką przed południem i skierował

rozpros­tować. Zimą przytulali się w za­ grodzie do świń, aby się ogrzać. – To wydaje się niemożliwe, nie­ realne – powiedział mąż pani Celiny. – Pan nie wie, co to strach – od­ powiedział Joel. – Chcieliśmy żyć – powtarzał. Łzy mu leciały... Wspomi­ nał babcię Bobryczkę. – Była dobra jak matka. – Pamiętasz, Celinka, jak w 1944 r. przed naszym wyjazdem z Sarnak bu­ jałem ciebie na fotelu? – zapytał Joel. – Miałaś wtedy trzy latka. Około szesnastej wigilijny gość musiał wracać do Warszawy, aby zdą­ żyć na samolot. Po powrocie do Melbo­ urne Joel Liberman nadal utrzymywał kontakt z panią Celiną, w 1990 r. prosił o modlitwę za babcię. W 1991 r. aktem notarialnym przekazał swój przedwo­ jenny dom w Sarnakach rodzinie Bob­ ryków, jak pisał: za przechowywanie jego i brata w czasie wojny. Ostatni list Joel Liberman napi­ sał w 1992 roku. Informował, że słabo widzi, choruje i jest w domu opieki. Korespondencja się urwała. Karolina Bobryk zmarła w 1968 ro­ ku w wieku 82 lat. – Życie miała ciężkie – mówi pani Celina. Gdy miała 9 lat, zmarła jej matka i ojciec oddał córkę na służbę. Pracowała jako pomoc ku­ chenna i wróciła do domu po trzech latach, dzięki staraniom macochy. – Była dobra dla ludzi i bardzo po­ bożna – mówi pani Celina. – Uczyła mnie pacierza – wspomina. Babcia wie­ działa, co groziło pięcioosobowej rodzi­ nie za ukrywanie Żydów, ale tłumaczyła: – Najważniejsze, że to, co Racheli obie­ całam, zrobiłam do końca. K

technicznych rzeczonego urzędu, Anna Stelmaszyk-Świerczyńska. Wysypano na dno setki ton ka­ mienia w trzech segmentach o długoś­ ci 70 metrów każdy i sześćdziesięcio­ metrowych odstępach między nimi. Główną wadą takiej konstrukcji bywa jej osiadanie, a zatem należy regularnie przeprowadzać na niej prace konser­ wacyjne. Czy takie prace już na owej konstrukcji były prowadzone i jaki był koszt tych działań? Pytanie ważniej­ sze: czy owa tajemnicza konstrukcja, zbudowana za pieniądze podatników, spełnia swoje zadanie?

J

ak wiemy, do cofania się linii brze­ gowej przyczyniają się naturalne siły przyrody, takie jak falowa­ nie morza, wiatry, prądy morskie, czy wreszcie spiętrzenia sztormowe. Sama działalność człowieka może skutecznie neutralizować warunki falowo-prądo­ we poprzez budowanie różnorodnych konst­rukcji hydrotechnicznych, mode­ lując w ten sposób kształt linii brzego­ wej. Do takich konstrukcji możemy zaliczyć: opaski brzegowe, ostrogi, fa­ lochrony brzegowe, progi podwodne czy sztuczne rafy. Brzeg morski można chronić przez sztuczne zasilanie. Nic lepiej nie chroni brzegu morskiego, jak duża, szeroka plaża; to na niej najlepiej wygasza się fala morska. Orłowski klif kurczy się, morze zabiera plażę, a molo się sypie. Idzie jednak nowe. Rozpoczęła się budowa podwodnych progów dla fal, ostróg osła­ niających przystań rybacką oraz na­ sypywanie plaży – pisano na portalu trojmiasto.pl 13 stycznia 2006 roku.

Okresy, w których progi powinny spełniać swoje funkcje, to przede wszyst­ kim okresy sztormowe, przypadające na jesień i zimę. To właśnie w tym cza­ sie strefa brzegowa jest szczególnie na­ rażona na niszczycielską siłę morza. Tymczasem efektywność progów w cza­ sie sztormów jest niewielka. Nie mogą one zatrzymać lub zredukować abrazji brzegu, zarówno akumulacyjnego, jak i klifowego. Na skutek sztormowego spię­ trzenia wód zanurzenie progu wzrasta. Wówczas nadchodzące fale „nie odczu­ wają” powierzchni progu i większość z nich przekracza konstrukcję, atakując brzeg – tyle i aż tyle wyczytamy z dokto­ ratu, obronionego przez Panią Agniesz­ kę Kubowicz-Grajewską w Ins­tytucie Oceanologii Uniwersytetu Gdańskiego. Niestety, chyba wyrzucono pub­ liczne środki w błoto, a raczej, w tym konkretnym przypadku, utopio­ no je na dnie morza! Na początku

powtórne śledztwo. Kolejne zawiado­ mienia również nic nie wniosły. Oby tam nikt nie zginął przysypa­ ny gliną, bo zagrożenie istnieje nadal, a nasze instytucje państwowe w tym przypadku nie działają należycie, nies­ tety! Mądry Polak po szkodzie? Czy tutaj to przysłowie również się spełni? Ostatnia, niezmiernie niepokoją­ ca sprawa. Jakie gwarancje może dać dyrekcja Urzędu Morskiego oraz pra­ cownicy tej instytucji na sprawne wy­ budowanie kanału żeglugowego przez Mierzeję Wiślaną, jeżeli w tak prostej sprawie sobie nie poradzili? Publiczne środki, jak widać, utopić w Polsce można bardzo łatwo. Czyli mu­ simy być bardzo bogaci, skoro stać nas na szastanie funduszami na lewo i prawo. Kiedy wreszcie zobaczymy urzędniczy szacunek do obywatela, do publicznych pieniędzy, wreszcie – szacunek do nasze­ go wspólnego państwa? K


KURIER WNET · MARZEC 2018

18

B

NASZE·KORZENIE

yć może powodem braku za­ interesowania tym tematem była wszechogarniająca groza i lęk przed przekroczeniem granicy. Być może nie chciano kusić w żaden sposób losu i łamać polskie­ go tabu. W skarbnicy polskiej literatury do czasu romantyzmu na próżno szu­ kać dzieł opowiadających o „polskiej węd­rówce w głąb zrozumienia samych siebie”. Dopiero w XIX wieku „piekło przybyło na [polską] ziemię”, parafrazu­ jąc wypowiedź J.A. Cuddona. Roman­ tycy, natchnieni przeczuciem istnienia słowiańskich bytów, wierzeń i rozbu­ dowanej mitologii przed milową datą 966 roku, zaczęli coraz częściej stawiać pytania o naszą zapomnianą przeszłość. Piszę tutaj o przeczuciach nie bez powodu. To przecież romantyzm jest apoteozą „czucia i wieszczenia”, to kult czynu i zapału, to wiara w lud, który oparł się „szkiełku i oku” i wciąż trwa przy starych wierzeniach, odprawiając „dziady” czy nucąc piosnki o „dawnym świecie praojców”. Skoro nic nie może dziać się bez konkretnej przyczyny, to diagnozując „polską chorobę”, trzeba powtórzyć za prof. Marią Janion fun­ damentalną tezę: „Pragnę tylko, aby dla uzyskania równowagi uświadomić so­

Do końca lat 20. XIX stulecia polscy poeci i pisarze unikali problemu „rozbicia i boleści polskiej duszy”. Nie próbowali nawet starać się dociekać, co jest przyczyną polskiego fatalizmu, ciągu klęsk i tragedii narodowych z utratą suwerenności i rozbiorem ziem przez sąsiadów na czele.

Sędziwy Nestor podczas pracy. Obraz W. Wasniecowa z 1919 r. FOT. WIKIPEDIA

Klęski i cierpienia jako przeczucie wyższości nad innymi

bie dalekosiężne skutki, jakie odcisnęło w polskiej mentalności fatalistyczne przeświadczenie o naszej marginalnoś­ ci w Europie i wytworzenie w związku z tym mesjanistycznych fantazmatów. Z dystansu lepiej widać zgubne umy­ słowe skutki kulturowej opozycji ‘lep­ szości’ i ‘gorszości’”.

Między fatalizmem dziejów a naznaczeniem duszy narodu Przy tej okazji musimy powrócić myśla­ mi do dwóch starożytnych nazw: „Dike” i „Ananke”. Te dwa pojęcia ukształto­ wały w pewien sposób grecką tragedię. Tutaj jednak dwa zastrzeżenia, które są niezwykle ważne w kwestii poglą­ dów XIX-wiecznych poetów i pisarzy na samo pojęcie ‘przeznaczenia’, ‘losu’ czy ‘fatum’. Po pierwsze, nie należy łą­ czyć dojrzałej greckiej tragedii z mi­ tem jako takim, który (jak pisze Albert Gorzkowski w swojej książce O tragedii greckiej – tragicznie, czyli jak o antyku pisać nie wolno) na przełomie VII i VI wieku p.n.e. „nie należał do kręgu wie­ rzeń religijnych, nie był też chroniony zakazami kultowymi przed wszelkie­ go rodzaju modyfikacjami, a nawet – sztuki Eurypidesa są najlepszym tego dowodem – przed odheroizowaniem i sprowadzeniem do wymiarów realis­ tycznych. To właśnie z jednej strony przyczyniało się do pełnej uniwersali­ zacji podejmowanych idei, z drugiej zaś nadawało poszczególnym problemom charakter indywidualny, jednostkowy. W ten sposób mówimy o arcyważnym: podwójnym, »egzemplifikująco-synte­ tyzującym« charakterze tragedii grec­ kiej, który zapewnił jej ponadczasową trwałość. A więc: »tu i teraz«, hic et nunc, a zarazem »zawsze i wszędzie«, semper et ubique”. Po drugie, należy wskazać korzenie, pochodzenie konkretnego typu „pod­ porządkowania się wyrokom przez­ naczenia”. Za cytowanym już Albertem Gorzkowskim musimy także zgodnie powtórzyć (kłaniają się wykłady profe­ sora Stefana Nieznanowskiego), że „fa­ tum nie jest ani centralnym, ani funda­ mentalnym pojęciem w tragedii greckiej; pełni w niej ono zwykle funkcję ubocz­ ną, pomocniczą, a czasami go po prostu brak. Również ingerencja bogów, która rzekomo ma ograniczać a priori ludzką wolę i determinować każde działanie człowieka, nie jest tu najważniejsza”.

W pułapce lęku przed nieznanym Tropem słowiańskich śladów sprzed roku 966 Tomasz Wybranowski

„Ananke” przynależy do świata litera­ ckiego Greków, zaś „fatum” – do łaciń­ skiego tygla literatury.

Wypada zadać pytanie, czy twórcy ro­ mantyzmu, kreując swoich bohaterów i ich losy, wybierali dla nich ramy fatali­ zmu „epoki i historii” w sposób celowy. Według mnie był to zabieg umyślny. Wplątując polskich bohaterów roman­ tycznych w meandry „sił wyższych”, można było „wyłączyć myślenie i re­ fleksję”. Owo wyłączenie myślenia związane jest z ciągłą afirmacją naszej typowej „polskiej mentalności” i jej praźródła. Jej „kliniczne” (i zarazem wzorcowe) symptomy to przejmująca i wszechobecna świadomość bezsil­ ności i stanu klęski, uczucie niższoś­ ci kraju wobec innych narodów oraz przeświadczenie o bezwartościowości rodzimej sztuki i kultury, z literaturą na czele. W schizofrenicznym zwidzie dostrzec można także megalomańskie zapędy, które na zasadzie kontrastu sta­ rają się zamazywać ów „bezlitosny stan klęsk”. Stąd przekonanie o tym, że pol­ skie cierpienia narodowe są wyjątkowe, zbawcze i „lepsze” niż rozterki i bóle egzystencjalne innych nacji. Śmiem twierdzić, że to polscy poe­ ci i pisarze epoki romantyzmu z pełną premedytacją postawili tezę o… „zu­ pełnym „odrętwieniu”, bardzo popular­ nej do roku 1830 roku idei romantycz­ nej, bo – nomen omen – „narodowej”. Niestety, moim zdaniem ani krytycy epoki, ani filozofowie, a tym bardziej czytelnicy nie podążyli za tą ożywczą myślą. Gdyby tak się stało, to być mo­ że 150 lat temu zastanawialibyśmy się nad zagadnieniem następującym: co powoduje głęboki kryzys polskiej toż­ samości? Stąd już jeden krok do arcy­ ważnych pytań: – kim jesteśmy, że łatwiej nam przychodzi kapitulować niż zwyciężać? – kto odpowiada za zapomnienie naszej tradycji?

pogański i daleki od chrześcijańskie­ go porządku. W kwestii materialnych dokumentów dotyczących wierzeń Słowian, nie wspominając nawet o ja­ kichkolwiek podaniach legendarnych czy próbach literackich, docieramy „na skraj ziemi jałowej”, cytując T. Elliota. Niemniej jednak jest spora grupa wy­ bitnych naukowców, którzy nie szczę­ dzą wysiłku, by przywołać z pomroki dziejów słowiański świat wierzeń. Przy tej okazji trzeba wzmianko­ wać o Adamie Mickiewiczu, wielkim admiratorze Słowian i ich historii. W dziele Pierwsze wieki historii Pol­ ski opisał dzieje Lechitów (jak często w ówczesnych opracowaniach na­ ukowych określano Polaków) aż do schyłku panowania Kazimierza Spra­ wiedliwego. Andrzej Szyjewski, wybitny re­ ligioznawca, opierając się na meto­ dach badawczych z lat 70. XX wieku, w sposób hipotetyczny zrekonstruo­ wał podstawę religijnego światopoglą­ du Słowian. A. Szyjewski odwołuje się w swojej pracy do antropologicznych metod badawczych m.in. Levi-Straussa,

Chaos czy uporządkowanie? – spory naukowców Ta biała plama niepokoi w kontekście pytania o korzenie tradycji. Wspomnia­ ny już Andrzej Szyjewski udowadnia w swojej książce tezę, że Słowianie wie­ rzyli w sposób uporządkowany w swoje bóstwa. Istniała też wielka ilość opo­ wiadań o ich życiu i działalności. Twier­ dzi nawet, że „w takich społecznościach jak słowiańska mamy do czynienia z jednością ontologii i teologii – on­ toteologią”. Oznacza to, że Słowianie byli bardzo zżyci ze swoimi bogami. To, co nadprzyrodzone, było związa­ ne z życiem codziennym, uświęcone domowym mirem. Z kolei Jerzy Strzelczyk zauważa w swojej pracy, że w przeciwieństwie do wielkich religii monoteistycznych, w wierzeniach Słowian nie było wyraź­ nie zarysowanej i ostrej granicy mię­ dzy sacrum a profanum (a więc i tabu). Można zaryzykować stwierdzenie, że bogowie oswoili Słowian, a oni z nimi mieszkali pod jednym dachem: „Sło­

W wierzeniach Słowian nie było wyraźnie zarysowanej i ostrej granicy między sacrum a profanum (a więc i tabu). Można zaryzykować stwierdzenie, że bogowie oswoili Słowian, a oni z nimi mieszkali pod jednym dachem.

Św. Patryk nawracałby Słowian inaczej… Trzeba także zastanowić się nad przyczyną wielkiego uporu i precyzji średniowiecznych zakonników i du­ chowieństwa w dziele zapominania słowiańskiej „dawności” na ziemiach pols­kich. Wprowadzając w X wieku nową wiarę dla Polaków, chrześcijań­ scy mis­jonarze bez żadnej refleksji ani zrozumienia starali się kropidłem i święconą wodą zmyć z nich dawne wyobrażenia duchowe, kulturowe dzie­ dzictwo ojców, wreszcie dumę i po­ czucie godności. Dlaczego Słowian nie ewangelizował i nie nawracał na chrześcijaństwo św. Patryk – patron Irlandii? Przy tej okaz­ji pytanie, ilu Polaków pamięta, że patronami chrześ­ cijańskiej Polski są święci Wojciech i Stanisław? W działaniu chrzcicieli Polski nie da się znaleźć choćby małe­ go ułamka postawy mnichów i ducho­ wieństwa irlandzkiego z okresu śred­ niowiecza. Irlandzki Kościół nie dość, że nie wypleniał wpływów celtyckich, to zachował dla potomnych dorobek rdzennej literatury z tamtych czasów. W cichych skryptoriach mnisi­ -kopiści z mozołem i pietyzmem za­ pisywali opasłe tomy z najstarszymi znanymi wersjami irlandzkich mitów bohaterskich. Mity, co trzeba podkre­ ślić, pochodzą z okresu przedchrześci­ jańskiego, a klimat w nich panujący jest

przecież nie zaprzeczy, że dziś o wiele więcej i w sposób pewniejszy wiemy o wierzeniach naszych przodków, niż wiedziano (jeżeli nie tylko fantazjo­ wano!) w ubiegłych stuleciach. Wielu uczonych i wiele dyscyplin naukowych złożyło się i nadal składa na ten (...) postęp w badaniach”. Zdaniem młodych badaczy, polscy religioznawcy i antropolodzy „zatrzy­ mali się w pół zdania”. Do „młodych gniewnych” piewców naszej słowiań­ skiej spuścizny zalicza się Grzegorz Antosik, politolog i analityk medial­ ny. Antosik interesuje się wierzeniami Słowian. W artykule Ogołacanie z mi­ tologii pisze: „Kultura duchowa ludów niechrześcijańskich została przenik­ nięta w praktyce z dużą dokładnością i zaowocowała istotnymi odkryciami. Odrzucono w jej przypadku istnienie dychotomii sacrum i profanum (za to zauważono funkcjonowanie podziału na „oswojone” i „nieoswojone”), a na­ wet zrezygnowano z używania pojęcia ‘religii’ na rzecz np. lepiej oddające­ go stan rzeczy pojęcia ‘światopogląd’. Zrezygnowano z definiowania mitolo­

Płaskorzeźby świętych Cyryla i Metodego na drzwiach cerkwi w Grabarce. Jak św. Patryk Irlandię, bezkrwawo i z poszanowaniem języka i zwyczajów nawracali Słowian na wiarę chrześcijańską. FOT. PANEK, WIKIPEDIA

Proppa oraz Eliadego. We wstępie do Religii Słowian podkreśla, że celem tej publikacji jest odtworzenie postawy światopoglądowej dawnych Słowian i odkrycie sposobu myślenia obecnego w niej modelu świata. Z dezaprobatą ocenia działalność średniowiecznych przewodników ducha i słowa: „Zabrak­ ło wśród misjonarzy chrześcijańskich i kronikarzy średniowiecznych głębo­ kiej dociekliwości, zainteresowania i pragnienia wglądu w życie duchowe ludów, które przyszło im nawracać”.

wianie swoje bóstwa czcili w domu i w przyrodzie, nie budowali natomiast osobnych świątyń”. Stanisław Urbańczyk twierdzi, że „historia badań nad religią Słowian jest historią rozczarowań”. Trudno po­ lemizować z tym poglądem, kiedy na wyciągnięcie ręki, dla przeciwwagi, ma­ my do dyspozycji zachowane w for­ mie pisemnej mitologię celtycką czy skandynawską. Nie ma więc nadziei? Jerzy Strzelczyk uważa, że dla nauki nie ma rzeczy niewykonalnych: „Nikt

gii jako sztywnego literackiego zbioru opowieści na rzecz dynamicznej defi­ nicji konstruowania mitologii poprzez indywidualny dobór zestawu stereoty­ pów dla opisywania świata. Nakreślono siatkę tych stereotypów funkcjonującą w społeczeństwach na różnym etapie rozwoju. Nie da się tutaj nawet zazna­ czyć wszystkich nowych teorii wprowa­ dzonych przez antropologię dla opisu świata kultur niechrześcijańskich”. Antosik krytycznie pisze o doko­ naniach rodzimych antropologów i re­ ligioznawców, zarzucając im powielanie stereotypów i grzech zaniechania w po­ staci braku zainteresowania nowymi metodami badawczymi: „Ile powstało w tym i ubiegłym wieku książek napi­ sanych i wydanych przez antropologów stosujących owe odkrycia dla opisu mitologii i „religii” Słowian? Jedna – Andrzeja Szyjewskiego (nie liczę tu np. opracowań etnograficznych Kazimierza Moszyńskiego). Pół biedy, gdyby była to praca jedna, a dobra, tzn. wyczerpu­ jąca. Z niewiadomych jednak przyczyn autor postanowił zatrzymać się gdzieś na latach siedemdziesiątych w przybli­ żaniu czytelnikowi postępu w antropo­ logii religii. A zatem karmieni jeste­ śmy opisami zastosowania trójpodziału Dumezila, chociaż nawet na „głupiej” Wikipedii możemy przeczytać, dla­ czego teoria ta wprowadza więcej za­ mieszania niż pożytku i kto jak kto, ale Szyjewski wie o tym doskonale. Za to zastosowania nowszych badań mogą­ cych rzucić światło na rekonstrukcję słowiańskiej mitologii, choćby Jerze­ go Kmity, Michała Buchowskiego czy

Thomasa Luckmanna i Petera Bergera, nie uświadczymy. Szyjewski przerwał milczenie antropologów, by zakończyć wypowiedź w pół zdania”.

Kronikarskie „słupy milowe” bytności Słowian Powracając do naszych głównych roz­ ważań, wypada zadać pytanie, w jakich tekstach możemy odnaleźć choćby śla­ dy, najmniejsze tropy mówiące o wie­ rzeniach (w tym także o rzeczywistej bądź przypuszczalnej dacie „pierwsze­ go chrztu”) i życiu Słowian. W pierw­ szej kolejności należy wymienić Nes­ tora i jego Powieść lat minionych. Szczególnie interesujący jest rozdział 11 latopisu, zatytułowany O powstaniu pisma słowiańskiego: „Był jeden naród słowiański: Sło­ wianie, którzy siedzieli nad Dunajem i których podbili Węgrzy i Morawia­ nie, i Czesi, i Lachowie, i Polanie, teraz zwani Rusią. Dla nich bowiem najpierw przełożono księgi, dla Morawian; pis­ mo to nazwano słowiańskim, które to pismo jest u Rusi i u Bułgarów dunaj­ skich. Gdy Słowianie byli już ochrzcze­ ni, kniaziowie Rościsław i Światopełk, i Kocel posłali do cara Michała, mó­ wiąc: »Ziemia nasza ochrzczona, lecz nie ma u nas nauczyciela, który by nami kierował i pouczał nas, i objaśnił księgi święte; nie rozumiemy bowiem ani ję­ zyka greckiego, ani łacińskiego. Jedni uczą nas tak, a owi inaczej, dlatego nie rozumiemy ani liter w księgach, ani ich znaczenia. I przyślijcie nam nauczycie­ li, którzy mogliby nam wyłożyć słowa ksiąg i ich znaczenie«. Słysząc to, car Michał wezwał wszystkich filozofów i przekazał im wszystko, co powiedzieli kniaziowie słowiańscy. I rzekli filozofo­ wie: »Jest w Salonikach mąż imieniem Lew. Ma on synów rozumiejących język słowiański; jego dwaj synowie są mą­ drymi filozofami«. Słysząc to, car posłał po nich do Salonik do Lwa, mówiąc: »Przyślij do nas prędko synów swoich Metodego i Konstantyna«. Słysząc to, Lew prędko przysłał ich. I przyszli do cara, i rzekł im: »Oto przysłali do mnie Słowianie, prosząc o nauczyciela dla siebie, który mógłby im wyłożyć księgi święte, tego właśnie chcą«. I nakłonił ich car, i posłał ich w ziemię słowiańską do Rościsława, Światopełka i Kocela”. Autor latopisu staroruskiego pisał także o pogańskich wierzeniach Sło­ wian. Warto przytoczyć ustęp o pows­ taniu człowieka: „Bóg mył się w łaźni i spocił się, otarł się wiechciem, i wy­ rzucił z niebios na ziemię. I spierał się szatan z Bogiem, komu z wiechcia stworzyć człowieka. I stworzył diabeł człowieka, a Bóg duszę w niego włożył”. Próbując zdiagnozować powód „pęknięcia słowiańskiej duszy”, nie mogę pominąć jeszcze jednego frag­ mentu z Kroniki Nestora. W krótkim

Adam Mickiewicz w dziele Pierwsze wieki historii Polski opisał dzieje Lechitów aż do schyłku panowania Kazimierza Sprawiedliwego. FOT. WIKIPEDIA

opisie upadku i pohańbienia starego boga opisał sędziwy kronikarz Rusi tak­ że lament ludności za Perunem: „Gdy przyszedł [Włodzimierz z Korsunia do Kijowa], rozkazał bał­ wany wywracać: owe rozsiekać, a in­ ne na ogień wydać. Peruna zaś kazał przywiązać koniowi do ogona i wlec z góry przez Boryczewo do Ruczaju; dwunastu mężów przystawił bić [go] kijami. To zaś nie dlatego, by drze­ wo było czujące, jeno na urągowisko biesowi, który zwodził tym obrazem ludzi, niechże więc odpłatę przyjmie od ludzi. Wielki jesteś, Panie, dziw­ ne są sprawy Twoje! Wczoraj czczo­ ny przez ludzi, a dziś urągany. Gdy zaś wlekli go Ruczajem ku Dnieprowi, płakali po nim niewierni ludzie, jesz­ cze bowiem nie byli przyjęli świętego chrztu. I przywlekłszy, wrzucili go do Dniepru. I przystawił Włodzimierz ludzi, mówiąc: »Jeśli gdzie przybije, Dokończenie na stronie obok


MARZEC 2018 · KURIER WNET

19

P·O·D·R·Ó·Ż·E

W

obu tych miejscach istnieją identycz­ nie nazywające się miasteczka – Vilca­ bamba. Słowo ‘bamba’ jest tożsame z ‘pampą’ i oznacza po prostu łąkę. Ta peruwiańska Vilcabamba była ostatnią stolicą Inków, ale jej nie miałem okazji odwiedzić. Byłem za to w ekwadorskiej. Przyjechałem jeszcze nie do koń­ ca obudzony na dworzec docelowy w mieście Loja, gdzieś przed szóstą rano. Zacząłem szukać autobusu do Vilcabamby. Był. Kupiłem bilet w ka­ sie, zapłaciłem 0,20 $ przy przejściu na stanowiska i doczłapałem z plecakiem na sam koniec strefy postojowej auto­ busów. Mojego jeszcze nie było. Nie minęły dwie minuty, gdy zjawi­ ła się sięgająca mi trochę wyżej niż do łokcia staruszka tachająca dwa wielkie wory. Położyła je pod ścianą i coś do mnie powiedziała. Zakomunikowałem, że nie rozumiem, ale nie przeszkodzi­ ło jej to wydać kolejnych dyspozycji odnośnie do worów i pójść po więcej. Potem zostawiła wszystkie sześć i znik­ nęła. Nadjechał autobus. Domyśliłem się, że wory trzeba zapakować, więc już miałem zacząć, gdy wróciła staruszka. Ulżyło mi. Zapakowaliśmy bagaż (wory były ciężkie jak nieszczęście i zawiera­ ły chyba ziemniaki), a ja utwierdziłem się w przekonaniu, że rozumiem po hiszpańsku. Półtorej godziny później wyłado­ wałem ziemniaki z autobusu i podąży­ łem na uginających się nogach z moim plecakiem i trzema torbami zawieszo­ nymi na szyi za szybkonogą staruszką trzymając po dwadzieścia kilo ziem­ niaków w każdej ręce. Kilkutysięczne prowincjonalne miasteczko. Godzina ósma rano, sobo­ ta. Miasteczko duchów i taksówkarzy. Tak przybyłem do Vilcabamby w Ekwadorze pod koniec październi­ ka ubiegłego roku. Przyjechałem pra­ cować jako wolontariusz na farmie u małżeńst­wa imigrantów ze Stanów Zjednoczonych – Judith i Stevena. Pierwotny plan zakładał tygodniowy pobyt. Z tygodnia zrobiło się dziesięć dni. Potem chciałem zostać w Vilca­ bambie dwa, może trzy dni i pojechać dalej. Zostałem dwa tygodnie. To fan­ tastyczne miejsce wciągnęło mnie na

Są w Ameryce Południowej dwie doliny, w których występują blisko spokrewnione drzewa o halucynogennych właściwościach. Oba te drzewa, mimo że należą do różnych gatunków, noszą tę samą nazwę w języku quichua – ‘huilco’, która przeszła z czasem w ‘vilca’.

Vilcabamba ekwadorska dolina długowieczności Piotr Mateusz Bobołowicz

dobre – na tyle, że w styczniu bieżące­ go roku wróciłem. Każdy spotykany tu człowiek niesie swoją unikalną historię i dostarcza tematów do pisania. Vilcabamba reklamuje się jako do­ lina długowieczności. Przyjezdnych wi­ ta zdjęcie uśmiechniętego, pomarszczo­ nego staruszka i hasło: „Dodaj lat do swojego życia, dodaj życia do swych lat”. Podobno niektórzy dożywają tu 120 lat, a liczni setki. No właśnie, podobno. Tak było jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Te­ raz jest to coraz rzadszy widok. Przed kilku laty obowiązywał przez jakiś czas zakaz przeprowadzania wywiadów ze staruszkami bez odpowiedniego zez­ wolenia władz. Oczywiście płatnego. Wszystkie pieniądze szły do kieszeni kogoś z ówcześnie rządzących. Gdy przyjechałem do Vilcabamby, uderzyła mnie liczba gringos. W bizne­ sowym centrum Quito pojawiały się w tłumie czasem jaśniejsze twarze. Tu zaś ciężko o Latynosa. Trochę ich jest. Pracują. A gringos siedzą w knajpach, chodzą po placu, sprzedają paciorki. Wielu z nich wygląda jak hippisi. Ko­ biet z małymi dziećmi jest na pewno większy procent niż w Europie.

K

atarzyna, Polka mieszkająca w Ekwadorze od czterech lat, wymieniła jako główny powód swojego przyjazdu zdrowie. Czuje się lepiej, jedząc lokalne produkty, pijąc tutejszą wodę i oddychając andyjskim powietrzem, niż czuła się, mieszkając wcześniej w USA. Mówi, że żywność jest bardziej naturalna, bardziej sycąca, prawdziwsza. Opinie się powtarzają. Głównym wydarzeniem w ży­ ciu mias­teczka jest targ organiczny w weekendowe poranki. Obok lokal­ nych rolników spotkać można też mał­ żeństwo krisznowców z Kazachstanu, którzy za „co łaska” karmią wegańskimi potrawami serwowanymi w liściu ba­ nanowca, czy Adrianę z USA, sprzeda­ jącą kozie sery, które produkuje wraz ze swoim mężem Dawidem, Polakiem. Dawid i Adriana mieszkają w nie­ bieskim kontenerze. Obudowują teraz wokół niego dom. Mają trochę ziemi, dość, by wykarmić stado kóz. „Nie wszystkie są przywiązane. Około po­ łowy. Reszta wtedy pilnuje się stada. Najważniejsze, żeby przywiązać sze­ fową. Jak ta nigdzie nie pójdzie, to na

Dokończenie z poprzedniej strony

Przed kilku laty obowiązywał przez jakiś czas zakaz przeprowadzania wywiadów ze staruszkami bez odpowiedniego zezwolenia władz. Oczywiście płatnego. Wszystkie pieniądze szły do kieszeni kogoś z ówcześnie rządzących. Tutaj mleko jednak było go kompletnie pozbawione. Sekret polega na tym, żeby nie trzymać mleka w pobliżu zwierząt, bo przesiąka ich zapachem. Oprócz kóz Dawid i Adriana mają trochę drobiu. Mleka, nabiału i jaj pra­ wie nie kupują, mięsa też niewiele. Nie mają samochodu, raz w tygodniu na targ można pojechać taksówką, autobu­ sem lub z kimś znajomym. Z kóz da się wyżyć, chociaż dom zbudować ciężko. Praca jest organiczna – Dawid stopnio­ wo dokupuje materiały i rozbudowuje dom wokół niebieskiego kontenera.

wytworach kultury, wreszcie organiza­ cji społecznej i zwykłym życiu Słowian z Połabia z czasów przedchrześcijań­ skich. Jerzy Strzelczyk wysoko ocenia Helmonda, który, jego zdaniem, znał dobrze Słowian, choćby dlatego, że za­ mieszkiwali w znacznej większości jego parafię w Wagrii.

A

Zamiast epilogu

Karta Powieści minionych lat Nestora w Latopisie Radziwiłłowskim.

odpychajcie go od brzegu, dopokąd progów nie minie, a wtedy zostaw­ cie go«. Oni zaś rozkazanie spełnili. Gdy puścili i przeszedł przez progi, wyrzucił go wiatr na ławicę, i odtąd nazwano ją Ławicą Perunową, i tak do dziś dnia ją zowią”. Co mogli czuć ludzie, którzy jesz­ cze wczoraj czcili słowiańskich bogów, widząc, jak fundament ich istnienia du­ chowego, immanentny podmiot wszel­ kiego bytu, komentator i tłumacz natu­ ry, jest lżony, poniżany i unicestwiany? Oto z dnia na dzień całą spuściznę du­ chową, świat wierzeń i metafizycznego

FOT. WIKIPEDIA

rozumienia świata podeptano, obró­ cono w pył. Obok dzieła Nestora nie sposób nie wspomnieć o Kronice Słowian Helmon­ da (tytuł łaciński Chronica Slavorum), dzieła uważanego za jeden z najstaran­ niejszych i najlepszych zabytków śred­ niowiecznego dziejopisarstwa. Jej autor, niemiecki mnich, był obserwatorem i sekretarzem kilku wypraw chrystia­ nizacyjnych na Pomorze Zachodnie i ziemie połabskie. Dzieło Helmonda jest jednym z najważniejszych źródeł historycznych, w którym odnajdujemy informacje o wierzeniach, obyczajach,

Strzelczyk zauważa, że Helmond opisał bardzo dokładnie politeizm słowiański wynikający z wiary w moc różnych sił przyrody, którym przyporządkowywa­ no konkretne bóstwa, ale: „Obok zaś wielokształtnej rzeszy bożków, którymi ożywiają pola i lasy lub przypisują im smutki i rozkosze, nie przeczą, że wie­ rzą w jednego boga w niebie, rozkazu­ jącego pozostałym; ów najpotężniejszy troszczy się tylko o sprawy niebiańskie, inni zaś – pełniący w posłuszeństwie przydzielone im zadania – pochodzą z jego krwi i w tym każdy z nich jest znamienitszy, im bliższy owemu bo­ gu bogów”. Skojarzenia z głównymi prawdami wiary chrześcijan są nad wyraz czy­ telne. Oto Słowianie wierzą w jedne­ go boga, którego na ziemi wspierają pomniejsi. Tak jak w chrześcijaństwie Trójca Święta ma do dyspozycji zastępy anielskie (Aniołowie Stróże każdego człowieka) i rzesze świętych, którzy są patronami konkretnych zawodów czy warstw społecznych (świętych obcowanie). Słowianie, nasi przodkowie, nie byli zawieszeni w próżni, o czym już pisał Prokop z Cezarei w VI wieku po Chrystusie. Ponawiam pytanie, dlacze­ go ta ugruntowana i uświęcona wieka­ mi trwania tradycja została zniszczona i wyparta? Kto ponosi odpowiedzial­ ność za oderwanie siłą naszych przod­ ków od ich kultury? W dobie roman­ tyzmu, za sprawą naszych poetów i pisarzy, historyków i publicystów, dyskusję na ten temat wreszcie pod­ jęto. Nieważne, że często błądzono po omacku, szukano we mgle drogowska­ zów i traktów; najważniejsze, że usiło­ wano dociec powodów naszej polskiej ułomności odczuwanej na przestrzeni wieków, która – katastrofą rozbiorów zapoczątkowaną w roku 1772 i traumą klęski powstania listopadowego – uwy­ pukliła się jeszcze boleśniej. K

organicznym. Duża część z nich to też emeryci, dla których sielskie życie w Ekwadorze stało się tańszą i podobno przedłużającą życie alternatywą. Wielu ludzi głęboko wierzy w uzdrawiającą moc doliny. Przyjeż­ dżają tu nieuleczalnie chorzy, w za­ awansowanym stopniu nowotworów, ale też ci, którzy po prostu zmagają się z jakimś problemem. Popyt napę­ dza podaż – jest tu niezwykle łatwo o usługi akupunkturzysty, specjalisty od żywienia, szamana, chiropraktyka czy specjalisty od leczenia energią. Poz­ nałem całe grono astrologów (amato­ rów i profesjonalistów) i przewodników duchowych. Znajomy Niemiec, gdy opisywałem mu pewną kobietę i po­ wiedziałem, że jest nauczycielką jogi, odparł: „Każdy tutaj jest nauczycielem jogi”. Nie był daleko od prawdy.

Dawid mieszka w Ekwadorze od ośmiu lat. Przez ten czas był kilka razy w Polsce. Niedawno przyjechała jego mama, wbrew kategorycznemu zakazowi swojego lekarza. Po powrocie do kraju miała lepsze wyniki badań niż kiedykolwiek. noc same wrócą”. Kóz jest dwadzieścia, choć od początku przewinęło się ich około setki. Te mniej mleczne trafiły do garnka bądź na sprzedaż. Ludzie w Ekwadorze nie znają za bardzo ko­ ziego mleka, więc konkurencji nie ma. Z drugiej strony jednak kozy trzeba im­ portować albo w najlepszym wypadku ściągać z odległych partii Ekwadoru. Adriana robi z mleka kefir i ser. Niestety przyjechałem w poniedzia­ łek, a w sobotę sprzedała cały ser na targu organicznym w Vilcabambie (nic straconego, ser kupiłem od niej w kolejną sobotę – ze szczypiorkiem i rzodkiewką prawie zastąpił polski ser biały). Dostałem szklankę mleka, a kefir był w sałatce owocowej, którą mnie poczęstowała. Zaskoczył mnie smak mleka. Sery kozie, które jadłem we Francji, miały wyraźny charakterys­ tyczny zapach i smak, nawet te świeże.

Dawid mieszka w Ekwadorze od ośmiu lat. Przez ten czas był kilka razy w Polsce. Niedawno przyjechała jego mama, wbrew kategorycznemu zaka­ zowi swojego lekarza. Po powrocie do kraju miała lepsze wyniki badań niż kiedykolwiek. „Co pani zrobiła? Zmieniła dietę? Leki?” „Pojechałam do syna do Ekwadoru”. Chociażby ze względu na kwestię zdrowia, Dawid nie chce wracać do ojczyzny. Żyje mu się dobrze na ekwadorskiej wsi. Jak sam przyznaje, jest odludkiem – to żona jeździ do Vilcabamby sprzedawać ser i robić zakupy – a prosty domek w gó­ rach to wszystko, czego potrzeba mu do szczęścia. Przypadek Dawida i Adriany nie jest odosobniony. Wielu przyjezdnych tutaj, w Vilcabambie, to ludzie, którzy porzucili kariery w korporacjach i pos­ tanowili zająć się rolnictwem, głównie

le Vilcabamba nie jest idyl­ licznym miejscem, którym może się pozornie wydawać. Od mojego powrotu tutaj zacząłem in­ tegrować się bardziej ze społecznością – i tą rodzimą, i imigrancką. Zdarzają się napięcia między nimi. Gringos lu­ bią narzekać na latynoską powolność i nieterminowość, na specyficzne cechy narodowego charakteru. A lokalnym nie podoba się, że goście w ich kraju zaczynają się szarogęsić. Wielu gringos nie mówi po hiszpańsku, a niektórzy mimo dwudziestu albo i więcej lat po­ bytu wciąż mówią z ciężkim, zagranicz­ nym akcentem. Sama społeczność ekspatów jest również głęboko podzielona. Choć na co dzień większość się wspiera i jest dla siebie serdeczna i uprzejma, tworzą się koterie i stronnictwa, a przebywając z pewnymi ludźmi, można usłyszeć, jak chętnie i szczodrze obgadują innych. Do pewnego stopnia jest to z pewnością efekt nudy – żyjący z emerytury bądź aktywów ludzie nie mają ciekawszych zajęć niż picie piwa i plotkowanie. Na Facebooku istnieje nawet specjalna grupa do wylewania żalów. Hippisi, krisznowcy, weganie i lu­ dzie jedzący tyko surowe mięso, ho­ dowcy kóz, plantatorzy organicznej kawy, jogini i szamani, pijacy i tacy, którzy regularnie zażywają ayahuascę – wszystkich ich można spotkać w Vil­ cabambie. Każdy jest ciekawy. Każdy niesie swoją historię. Są Amerykanie, są Francuzi prowadzący francuską piekar­ nię. Jest kawiarnia należąca do Argen­ tyńczyków, restauracja meksykańska prowadzona przez Julia rodem z Mexi­ co City, są Niemcy, Rosjanie, Polacy, Australijczycy i Holendrzy. Niespełna sześciotysięczna populacja Vilcabamby stanowi niezwykłą mozaikę narodową i kulturową. Każdy dodaje coś od sie­ bie, razem tworząc unikalne miejsce. A teraz jeszcze doszedł do tej kolorowej zgrai kowboj z Polski. Kupiłem konia i jeszcze jakąś chwilę pomieszkam w tej przedziwnej dolinie, zanim wyruszę w podróż po Ekwadorze na grzbiecie mojego wierzchowca. K


KURIER WNET · MARZEC 2018

20

O S TAT N I A· S T R O N A

Historia jednego zdjęcia...

Mural z Chrystusem przy ul. Gorlickiej w Warszawie. – Każdy obraz powstaje spontanicznie. Widząc dany murek, blok, od razu wyobrażam sobie, co można na nim namalować. Z wizerunkiem Chrystusa było jednak trochę inaczej. To dla mnie wyjątkowa praca, coś osobistego, coś, czym chciałem się z innymi podzielić – mówi Piotr Bobicz, autor niez­wykłego muralu. Jego świadectwo zamieszczamy poniżej. Fot. Wojciech Sobolewski

Odpowiedź na list otwarty z dnia 6 lutego 2018 r. podpisany m.in. przez dr. hab. Sławomira Cenckiewicza, dr. Witolda Bagieńskiego i Piotra Woyciechowskiego

Grockiego i Lewy czerwcowy Piotra Semki i Jac­ka Kurs­ kiego w 1992 r. przyczyniło się do represji wobec liderów prawicowych ugrupowań ze strony prokuratury i tajnych służb III RP, tzw. wolnej Polski. Powinienem tak uważać – chyba, że ta narracja jest elementem operacji obliczonej na skłócenie i rozbicie dzisiejszych środowisk prawicowych. Jest to działanie wpisujące się w dyskredytowanie całego szeregu osób z tego środowiska: Antoniego Macierewicza, Mirosława Chojeckiego i innych. Na koniec przypominam Panom, że kontrakty biz­ nesowe, a za taki należy uważać umowę autora z wydawcą, nie mogą być przedmiotem listów otwartych, bo w kwestiach spornych miejscem odpowiednim jest sąd, o czym stanowi jeden z punktów podpisanej przez Panów umowy. A tymczasem wydawnictwo nie otrzymało żadnego pozwu Państwa Autorów. Byłem ścigany listem gończym – wydanym przez prokuraturę wojskową PRL. Na jego podstawie zos­ tałem zatrzymany w 1999 r. przez organy III RP, tzw. wolnej Polski. Sprawa została umorzona w 2000 r. Odnoszę wrażenie, że oto dziś jestem ścigany kolejnym listem… Piotr Jegliński wydawca działacz opozycji demokratycznej 1970–1990

Oświadczenie Kornela Morawieckiego

P

iotr Jegliński jest moim przyjacielem od lat osiemdziesiątych. We Francji publikował antykomunistyczne pismo „Libertas”, wspomagał podziemie, w szczególności Solidarność Walczącą. Gdy tylko mógł, wrócił do kraju. Podjął działalność wydawniczą, ujawniając ciemne strony pookrągłostołowej transformacji. W wydawanym przez niego tygodniku „Spotkania” ukazał się wczesną wiosną 1991 roku pierwszy demaskatorski artykuł o aferze FOZZ. Autorzy listu otwartego stawiają Jeglińskiemu zarzut współpracy

handlowej z byłymi funkcjonariuszami i agentami SB. Czy Piotr zdawał sobie sprawę z przeszłości jego wspólników ze spółki „Hit MARKET”? Nie przypuszczam, tym bardziej, że niektórzy z nich mieli osłonę nowych służb, Urzędu Ochrony Państwa. Można odbić piłeczkę i zapytać, czy dziennikarze piszący dziś list otwarty wiedzieli, kto jest wydawcą i dystrybutorem wychwalanych przez nich wówczas pozycji? Zarzutów biznesowych nie pot­ rafię ocenić. Wiem, że był przeciwny wyprzedaży i grabieniu majątku narodowego.

Dobrze też znam publiczną i prywatną pasję Piotra: dociekliwość lust­ racyjnej prawdy. Znam jego wytrwałe zmagania, ciągle zderzające się z państ­ wową i medialną ścianą, o rzetelne wyjaśnienie centralnej zbrodni lat osiemdziesiątych – zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki. Polityczne zaangażowanie odbiło się na zdrowiu Piotra. Pośród licznych chorób wątłego ciała ma on duszę chorą na Polskę. Za tę wyjątkową słabość nisko mu się kłaniam. Z braterskim pozdrowieniem, Kornel Morawiecki

10 października 2010 r. Oprawa meczu Legia Warszawa – Den Haag

Boże, chroń fanatyków! Świadectwo autora muralu

K

ilka lat temu odwróciłem się od Boga. Po jakimś czasie zacząłem odczuwać pustkę, czegoś mi w życiu brakowało. Szcze­ gólnie w momentach smutnych, gdy ktoś z bliskich odchodził lub gdy sam miałem jakiś problem. W tym czasie sporo czytałem o innych religiach, ale nie znalazłem nic, z czym mógłbym się w pełni utożsamiać. W powrocie do wiary nie miałem jednak jednego, przełomowego momentu, to był raczej dłuższy proces... Zaczęło się od meczu charytatyw­ nego Legii w 2010 r. dla jednego z cięż­ ko chorych kibiców. Kibice z „Żylety” pokazali wtedy ogromny transparent z Chrystusem. Towarzyszył mu dłu­ gi baner z hasłem „Boże Chroń Fana­ tyków”. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Pierwszy raz widziałem tak spektakularną formę wyznawania wia­ ry. Bardzo mi się to spodobało. Drugim momentem, a raczej mo­ mentami, były wszelkiego rodzaju uro­ czystości, w których jako dorosły już człowiek brałem udział. Od tych mi­ łych, jak śluby czy chrzciny, po te smut­ ne – jak pogrzeb.

Piotr Bobicz Spojrzałem na to wszystko z boku i pomyślałem, że wiara bardzo w tych momentach pomaga. Umacnia te do­ bre, a tłumaczy te złe. Jest wtedy łatwiej. Ostatnim czynnikiem, który spo­ wodował, że stałem się dumnym kato­ likiem, jest obecna sytuacja w Europie. Kryzys imigracyjny uświadomił mi, że

– już niedługo wezmę także ślub z mo­ ją ukochaną. W malowaniu pomagali mi mło­ dzi kibice Legii z Ochoty, za co przy okazji bardzo im dziękuję. Tę pracę wykonałem także z myślą o następnych pokoleniach. Być może komuś w życiu pomoże, zmusi do refleksji, bądź po prostu zrobi się milej na duszy, kiedy będzie przechodził obok. K

W 2010 r. kibice z „Żylety” pokazali ogromny transparent z Chrystusem. Pierwszy raz widziałem tak spektakularną formę wyznawania wiary. Polska jako kraj chrześcijański powin­ na bronić swoich tradycji i wartości. I tym oto sposobem powstał mural z Chrys­tusem. Inspiracją była oczy­ wiście widziana kilka lat temu opra­ wa. Miejsce na mural też wybrałem nieprzypadkowo – obok znajduje się kościół, do którego chodziłem jako dzieciak, a w którym – mam nadzieję

Zdjęcie ze wspólnego malowania

FOT. PIOTR BOBICZ

Ja, niżej podpisany Piotr Jegliński – wydawca książek, których m.in. Panowie są autorami, wyrażam swoje zdumienie, wywołane lekturą Panów listu otwartego. Po pierwsze fakty, które tak Panów bulwersują, dotyczą mojej działalności wydawniczej z lat dziewięćdziesiątych XX w., a więc początku III RP, tzw. wolnej Polski – wtedy jeszcze nikt nie wiedział, jaką rolę w przemianach gospodarczych odgrywają funkcjonariusze reżimowi. Nie wiedział tego nawet badacz archiwów MSW Sławomir Cenckiewicz. Natomiast powoływanie się przez niego, cieszącego się dużym autorytetem w sprawach naszych dziejów najnowszych, członka kolegium IPN, na informacje znalezione w Internecie – nie przystoi powadze rzetelnego badacza. Czyżby Pan prof. Cenckiewicz nie miał nieograniczonego dostępu do materiałów źródłowych? Mimo, że przed opublikowaniem swego listu Panowie nie zechcieli ze mną porozmawiać nt. moich przedsięwzięć gospodarczych, jakie podjąłem po powrocie do kraju w 1992 r., to chcę Panom przypomnieć, że o wymienionych przez nich funkcjonariuszach mówiłem im wielokrotnie podczas pracy nad książką „Konfidenci”. Po drugie – powinienem uważać za uwłaczające Panów inteligencji stwierdzenie, że wydanie przeze mnie pozycji Konfidenci są wśród nas Michała

FOT. YOUTUBE

Warszawa, 8 lutego 2018 r.




Nr 45

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Marzec · 2O18 W

n u m e r z e

Australia. Polacy w stanie Wiktoria

T

o nie narracje, nie dewiacje – to najprawdziwsza wojna. Dezinteg­ racja następuje przez sianie fał­ szywych informacji i kreowanie takichże autorytetów. Obce agentury zakłada­ ją stowarzyszenia – zawsze o bardzo patrio­t ycznych nazwach. Stare, sko­ rumpowane struktury dokonują liftingu w KRS-ach tak, by nikt nie skojarzył ich z całym podłym bagażem historycz­ nym. To nie przekaz historyczny jest dominujący, ale tzw. narracja, mająca skłócać narody. Z logicznego punktu widzenia świadomość różnych narodów na te­ mat tych samych wydarzeń nie może się różnić. Coś się bowiem wydarzy­ ło albo nie wydarzyło. Jednakże wy­ niki badań przyczyn i skutków tych wydarzeń, a potem ich interpretacje, mogą być różne. Te właśnie różnice w oglądzie sytuacji z wielu stron po­ winny poz­walać na przybliżanie się do prawdy. Podstawą komunikacji między ludźmi jest ustalenie potrzeb, ocze­ kiwań i wymiana poglądów. Przeka­ zywanie kłamstwa jest stratą czasu. Kłamstwo jest zawsze orężem służą­ cym złu. Osoby przyłapane na kłam­ stwie, oszustwie powinny stracić wia­ rygodność raz na zawsze. W dezinformacyjnej zawierusze może dojść do głoszenia poglądów niezgodnych ze stanem faktycznym. Wtedy konieczne jest szczere wyjaś­ nianie nieporozumień, a nie obrażanie się, przypisywanie innym złych intencji, wyobrażanie sobie tego, czego nie ma. Natomiast wręcz zbrodnią jest obłaska­ wianie wrogów, próby przekupywania ich – czy to stanowiskami, czy mamie­ nie przyjaźnią. Takie postawy prowa­ dzą zawsze do jednego – wzmacniania i rozszerzania się zła. Jakże potrzeba narodom ludzi, którzy nie znają lęku, mówią prawdę, logicznie myślą i nie są uzależnieni od uznania otoczenia, a do każdego zada­ nia podchodzą poważnie i realizują je do końca, do sukcesu! Jakże potrzebni są tacy w czasach, gdy sądy skazują dziennikarzy za ujaw­ nianie niewygodnej prawdy. Ostatni wyrok w Gdańsku tworzy precedens, że nie liczą się fakty, ale dobre samo­ poczucie polityka. Jak więc zwykły obywatel ma od­ różnić prawdę od kłamstwa? Jak od­ różnić patriotyczne stowarzyszenie od rosyjskiej agentury? Od lat rozniecany jest konflikt polsko-ukraiński. Ostatnio przybrał na sile po Majdanie, gdy Rosja zdała sobie sprawę, że może raz na zawsze stracić Ukrainę, więc robi wszystko, aby nie dopuścić do jej współpracy z Polską. Wiatrowycz z INP Ukrainy ma olbrzymie zasługi w zaostrzaniu stosunków z Polską. Z kolei „polscy” narodowcy, sterowani z Moskwy, pro­ testują przeciw marszom ku czci żoł­ nierzy Atamana Petlury, którzy walczyli ramię w ramię z żołnierzami Marszał­ ka Piłsudskiego, ratując Polskę przed bolszewicką nawałą. A teraz drobny przykład na to, do czego może posunąć się Rosja, i to na oczach całego świata: Na początku lutego tego roku Polacy (osoby z pol­ skim obywatelstwem) usiłowali spalić węgierski lokal na Ukrainie podczas konfliktu o szkoły węgierskie. Ci sami Polacy walczyli wcześniej w Donbasie, usiłując dla Putina zdobyć Donieck i Łu­ gańsk. Zniszczenie lokalu węgierskiego miało być przypisane Ukraińcom. Nie udało się, bo, jak widać, Ukraińcy nie są tacy głupi, by dać się wciągnąć w int­ rygę Putina. Ten przykład ataku na budy­ nek Stowarzyszenia Kultury Węgier­ skiej w Użhorodzie powinien ostrzec wszystkich Polaków przed rosyjskimi prowokacjami. Czas „pożytecznych idiotów” już minął. Teraz każdy z nich musi wiedzieć, że będzie postrzegany jako rosyjski agent. Zabawy się skoń­ czyły. Wojna trwa. K

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jak pokonać smok(g)a? Część II

Marek Adamczyk

Premier Mateusz Morawiecki w swoim exposé wygłoszonym w Sejmie w dniu 12.12.2017 roku powiedział m.in.: „Kolejnym obszarem naszych szeroko zakrojonych działań będzie środowisko. W wielu rejonach Polski, szczególnie, w Małopolsce czy na Śląsku, ale również na Mazowszu, widziałem krajobraz spowity gęstą, szczypiącą mgłą i dzieci wracające ze szkoły do domu z maseczkami na twarzach.

C

zyste powietrze to wyzwanie cywilizacyjne. Miara tego, czy Polska jest naprawdę dojrzałym krajem. Powietrze, woda, ziemia – przecież nie należą tylko do nas, należą też do przyszłych pokoleń i to, w jakim stanie zostawimy je naszym wnukom, wystawi nam świadectwo. Z powodu smogu umiera przedwcześnie 48 tys. Polaków rocznie, a dym z palenia w piecu śmieciami nie ulatuje do nieba. Ten pył trafia do płuc naszych i naszych dzieci…” oraz „Bardzo ważna w tym kontekście jest również rola samorządów. To one są na pierwszej linii frontu i dobra współpraca rządu i samorządu będzie tu miała kluczowe znaczenie. Chcemy wspólnie z wami skutecznie rozwiązać ten problem”. Te piękne deklaracje niestety staną się farsą, jeśli rząd pójdzie dotychcza-

działanie, a nie mnożenie urzędów do walki ze smogiem. Aby rozwiązać problem, można zapraszać start-upy z Europy, ba! nawet z całego świata, ale przede wszystkim należy dać szansę polskim wynalazcom! My takie rozwiązania posiadamy, informujemy o nich od kilku lat, m.in. urzędników ministerstwa ochrony środowiska, ministerstwa energii, posłów i senatorów. Potrzebujemy z ich strony niewielkiego wsparcia i odrobiny dobrej woli, a tej do tej pory nie było. Wróćmy jednak do faktów, do twardych danych, bo one pokazują prawdę. Okazuje się bowiem, że według raportu na 2016 rok, przygotowanego przez Światową Organizację Zdrowia, spośród 50 miast w UE najbardziej zanieczyszczonych emisją pyłów PM2,5 aż 33 znajdują się w Polsce. Obrazuje to tabela obok. Skoro tak czarno widzą nas w Europie, to w jakich kolorach widzimy nasze podwórko, patrząc na nie przez pryzmat emisji zanieczyszczeń powietrza na przestrzeni kilkunastu lat? Oto kolejne dane.

Najbardziej zanieczyszczone miasta i dzielnice w UE

Aby rozwiązać problem, przede wszystkim należy dać szansę polskim wynalazcom! My takie rozwiązania posiadamy, informujemy o nich od kilku lat, m.in. urzędników ministerstwa ochrony środowiska, ministerstwa energii, posłów i senatorów.

ŹRÓDŁO: WWW.SPIDERSWEB.PL/2017/12/SMOG-MAPA-EUROPA-POLSKA.HTML

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

sową drogą walki z emisją szkodliwych gazów i pyłów do atmosfery. Potrzebna jest właściwa diagnoza problemu i zdecydowane, ale również rozsądne

GUS o emisji pyłów w Polsce. Stężenia od lat spadają Wedle danych GUS w latach 2000– 2014 wskaźnik narażenia ludności na stężenia pyłu PM10 mierzony na stacjach miejskich w Polsce oscylował wokół wartości 35 µg/m³ i nie przekroczył poziomu dopuszczalnego wyznaczonego dla stężenia średniorocznego, tj. 40 µg m³, z wyjątkiem 2003 r. (42,8 µg/m³) i 2006 r. (42,6 µg/m³). Jak można przeczytać w raporcie, w 2015 r. Dokończenie na str. 2

Zaczęło się banalnie: spacer z psiurem, a tu na środku łączki pod lasem na Górze Hugona w Świętochłowicach – samochód. Z dolnośląską rejestracją i nadrukami firmowymi. W obawie, że ktoś go ukradł i porzucił, dzwonię na numer z firmowego opisu. Okazuje się, że to geodeci z Dolnego Śląska na Górnym Śląsku wytyczają w środku lasu, na mojej od dzieciństwa Górze Hugona, działki pod budowę osiedla domków jednorodzinnych…

N

a styku ekosystemów: leśnego, łąkowo-polnego i moczarowego z bajorkiem, w którym od lat masowo rozmnażają się na wiosnę różne gatunki żab, ropuchy, kumak nizinny czy traszki, w tym grzebieniasta. Prawdziwy dramat Góry i poras­ tających ją lasów zaczął się wraz z pojawieniem się w otoczeniu obecnych władz Świętochłowic deweloperskiej spółki komandytowej Xenakis, która w wyniku nietransparentnie przeprowadzonego przez prezydenta Kos­ tempskiego przetargu, za cenę nieco ponad 7 zł/m2 wykupiła od Miasta ponad 4,5 ha lasu na Górze, bezpośrednio przylegającego do użytku ekologicznego. W ciągu dwóch tygodni lutego 2018 r. jej wykonawca, firma Riser z Jaworzna, dokonała wyrębu prawie 1500 drzew lasu będącego przedłużeniem użytku ekologicznego w stronę ogródków działkowych, na skraju skarpy, pod którą znajduje się około 100-metrowy zbiornik wodny, staw Gliniok. Tam każdej wiosny masowe gody odbywają różne gatunki płazów.

Samorządowa masakra piłą mechaniczną a Góra Hugona Stanisław Florian Co więcej, również poza siatką odgradzająca wyręb, od strony użytku ekologicznego wycięto kilkanaście drzew na terenie chronionym i rozjeżdżono ten rejon Góry ciężkim sprzętem gąsienicowym. Po odgrodzeniu zrębu, w jego zewnętrznym pobliżu mieszkańcy znaleźli w ciągu kilu dni padliny sarny i młodego dzika. O płazach zgładzonych na zrębie podczas zimowania w glebie, w odległości do 200 m od miejsca rozrodu w Glinioku, nawet nie wspominając. Ptaki, które tam gniazdowały, tuż przed okresem lęgowym pozbawione siedlisk – do dziś błędnie kołują nad Górą Hugona.

Działania władz Miasta i prywatnego dewelopera spowodowały protest mieszkańców Świętochłowic: pisma do Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Katowicach, którym jest biurokrata sprawujący różne urzędy od czasów Gierka, oraz do Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska podpisało prawie 70 osób, a zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępst­wa do ministra Ziobry, Prokuratury Okręgowej w Katowicach, do wiadomości CBA i posłów województwa śląskiego – równe 200. Oczywiście Pan Prezydent w kłamliwym oświadczeniu publicznym ogłosił, że na Hugonie nie ma

żadnej wycinki lasu, tylko porządkowanie chaszczy, a ludzie nie­potrzebnie wszczynają burdy. Zgłoszenia o zagrożeniu szkodą lub szkodzie w środowis­ ku trafiły również do RDOŚ, WIOŚ, Komendanta Miejskiego Policji i władz miasta. Zgłaszający je został przesłuchany w charakterze świadka w referacie do walki z przestępczością gospodarczą KMP w Świętochłowicach. W tym czasie ani na chwilę prywatny właściciel nie wstrzymał wycinki lasu. Władze samorządowe Świętochłowic zaś ogłosiły kolejny przetarg – tym razem na 10,5 ha „terenu zadrzewionego” przylegającego do użytku ekologicznego od strony zachodniej. Mieszkańcy dwóch domów przy ul. Góra Hugona otrzymali od Miejs­kiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Lokalowej wypowiedzenia… Największym paradoksem tej masakry piłami mechanicznymi jest fakt, że tylko na terenie dzielnicy Zgoda w pobliżu wyciętego lub wystawionego na przetarg lasu znajdują się rozległe, niezabudowane tereny poprzemysłowe po Kopalni „Polska”, Hucie „Florian” Dokończenie na str. 2

4

W kręgu niby-profesorów i prawdziwych kapusiów Współpraca ze służbami spec­ jalnymi w sposób merytorycznie nieuzasadniony dawała przewa­ gę agentowi w określeniu jego pozycji zawodowej i otwierała pole do szkodzenia innym. Dla­ czego środowis­ku akademickie­ mu potrzeba lustracji, uzasadnia Herbert Kopiec.

5

Tryptyk śląsko-żydowski Antysemityzm był na Górnym Śląsku zjawiskiem niewiele zna­ czącym, natomiast usuwano Ży­ dów z życia publicznego po stro­ nie niemieckiej. W pierwszym etapie zdefiniowano pojęcie Ży­ da oraz ustawowo pozbawiono go mienia. Nieznane fakty doty­ czące sytuacji Żydów na Śląsku prezentuje Zdzisław Janeczek.

6-9

Przełamać porozbiorowy syndrom! Zdekomponowane geopolitycz­ nie i opuszczone przez Niem­ cy miejsce jest w stanie zapełnić Polska, odporna na islamiza­ cję, bezpieczna, stabilna i wiary­ godna jako ważny NATO-wski sojusznik USA. Czas skończyć z mentalną podleg­łością wo­ bec Niemiec i Rosji – przekonuje Szymon Giżyński.

10

Witold Drozdowski (1882–1972). Pionier bezpieczeństwa pracy „Bezpartyjny – nigdzie się nie udziela. Podeszły wiek, poważ­ nie obciążony mętalnością sana­ cyjną. Politycznie nie wyrobiony. Moralnie bez zarzutu”. Oto ory­ ginalna opinia sekretarza PZPR o pionierze BHP w II RP, bohate­ rze ostatniej części cyklu Romana Adlera.

11

Dlaczego nie wracają? Każdy emigrant mógłby wskazać własne przyczyny, dla których nie wraca, ale często się zdarza, że nawet jeżeli już powrócił, to po pewnym czasie ponownie pakuje walizki, a czasami uda­ je się na emigrację wewnętrzną i czeka. Co zraża naszych roda­ ków do powrotu, wylicza ekse­ migrant Wojciech Walczuk.

12

ind. 298050

Jadwiga Chmielowska

Płaskie tereny pocięte siecią ka­ nałów, a między nimi rozległe sady. To jeden z największych „ogrodów” Australii. W krajobra­ zie nie brak oczywiście eukalip­ tusów, które osiągają tu zawrot­ ną wysokość do 100 m. VI część podróżniczych wspomnień Władysława Grodeckiego.


KURIER WNET · MARZEC 2018

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Dokończenie ze str. 1

Źródło: Dane Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska uzyskane w ramach Państwowego Monitoringu Środowiska. PATRZ: HTTP://PLIKI.PORTALSAMORZADOWY.PL/I/10/16/63/101663.JPG

wielkość emisji pyłu PM10 w Polsce wyniosła 221,1 tys. ton i była niższa o 1 proc. w stosunku do roku 2014 oraz o 18,5 proc. w stosunku do roku 2000. Z kolei w przypadku pyłu PM2,5 jego emisja w ubiegłym roku wynios­ ła 124,6 tys. ton i uległa zmniejszeniu

Wyrok w sprawie emisji zanieczyszczeń przez Polskę ma zapaść 22 lutego 2018 r. Dla Polski może mieć kolosalne znaczenie, bo zmusi rząd do racjonalnego działania. Oby Polska nie była po raz kolejny, w myśl przysłowia, mądra po szkodzie.

poza przemysłem, które w 2014 r. wynosiły w przypadku PM10 aż 48,5 proc. (w przypadku PM2,5 aż 49,7 proc.) udziału w krajowej emisji pyłów (patrz wykres powyżej). Po analizie tych danych wydawać by się mogło, że sprawy idą w dobrym kierunku, ale niestety tak nie jest. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach, które możemy dostrzec w kolejnej tabeli.

To pokazuje, że poprzednie rządy niewiele robiły, żeby ograniczyć emisję szkodliwych gazów i pyłów u drobnych odbiorców. W ostatnich latach wydawano ogromne pieniądze na podwyższenie sprawności wychwytu emisji zanieczyszczeń w energetyce zawodowej

Całkowita emisja dwutlenku siarki i pyłów w Polsce w latach 2000-2014

Co wynika z tych danych?

zarówno w stosunku do roku 2014, jak i 2000 (odpowiednio o 0,8 i 16,8 proc.). W przeliczeniu na 1 mieszkańca wyemitowano 5,8 kg pyłu PM10, w tym 3,2 kg pyłu PM2,5 i były to wielkości niższe od zanotowanych w 2000 roku. Raport potwierdza, że za emisję zarówno pyłów PM10, jak i PM2,5 odpowiadają procesy spalania zachodzące

Otóż emisja SO2 w latach 2000-2014 w energetyce zawodowej zmalała o ponad 65% z 805,0 do 282,2 tys. ton, w energetyce przemysłowej również zmalała znacząco, bo o około 56% z 302,4 do 164,3 tys. ton przy łącznym zużyciu węgla w ilości 42,5 miliona ton, a w sektorze drobnych odbiorców – wzrosła o 2% z 334,7 do 341,8 tys. ton przy zużyciu 12 milionów ton tego paliwa. Podobnie, w tym samym okresie, działo się z emisją pyłów – znacząco spadły emisje w energetyce zawodowej – o około 64% z 38,0 do 14,0 tys. ton oraz w energetyce przemysłowej – o blisko 73% z 15,0 do 4,1 tys. ton. Najgorzej było z ograniczeniem emisji pyłów u drobnych odbiorców – spadła tylko o 12% z 252,0 do 222,3 tys. ton.

Dokończenie ze str. 1

Samorządowa masakra piłą mechaniczną a Góra Hugona Stanisław Florian czy zakładach ZUT „Zgoda”. Tymczasem do organizatorów protestu za pośrednictwem internetu zaczęły docierać sygnały o podobnych wycinkach drzew i całych fragmentów lasów z innych miast Górnego Śląska. Jakby na tym zdegradowanym przemysłowo obszarze było za dużo zieleni, samorządowcy Chorzowa przystąpili do wycinki drzew w Parku Śląskim przy granicy z dzielnicą Dąb w Katowicach: pod parking na terenie Parku. W Rudzie Śląskiej rozpoczęto wycinkę lasku w dzielnicy Halemba. W Rybniku – na terenie Radlina. Wzmożenie prac świadczy o jakimś przypływie niszczycielskiej energii wśród zdegenerowanych włodarzy miast, którzy, sprzedając tereny publiczne w ręce prywatne przed wyborami samorządowymi, postanowili chyba przerobić drzewa na kiełbasę wyborczą. Sęk w tym, że masakrę piłami mechanicznymi zaklepują samorządy zdominowane w wielu przypadkach na Śląs­ku przez PO lub z nią zblatowane, ale w opinii ludzi reagujących na tę rzeź – wina spada „na Państwo”, „na rząd”, na PiS. Najsmutniejsze bowiem w tym procederze jest to, że w sposób bezczelny wykorzystują znowelizowane „lex Szyszko”, które władzom samorządowym oddało decyzje o wycince

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

drzew. Symbolem mobilizacji społeczności lokalnych na Śląsku przeciw tej niszczycielskiej agresji na środowisko stała się chwilowo obrona Góry Hugona w Świętochłowicach. Wcześniej Świętochłowiczanie próbowali już bronić ta-

Firma Riser z Jaworzna dokonała wyrębu prawie 1500 drzew lasu będącego przedłużeniem użytku ekologicznego w stronę ogródków działkowych, na skraju skarpy, pod którą znajduje się około 100-metrowy zbiornik wodny.

kich terenów zielonych jak Uroczysko, Wąwóz czy drzewa wokół stawu Kalina. Jednak Góra Hugona na styku uprzemysłowionych miast Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego: Chorzowa (dzielnicy Batory), Świętochłowic (dzielnicy Zgoda) i Rudy Śląskiej (dzielnicy Kochłowice) to miejsce niezwykłe:

owo wzniesienie Wyżyny Śląskiej (313 m n.p.m.) jeszcze na XVII-wiecznej mapie opisano jako teren „Cisowkawald” – lasu cisowego, czyli według wierzeń ludowych świętego lasu. Podczas rabunkowej, kolonialnej industrializacji Śląska przez Prusaków w XIX w. na Górze rozpoczęto wydobycie węgla najtańszą metodą, odkrywkowo: od wychodni węgla na powierzchnię tzw. metodą duklową wydobywano węgiel w należącej do hrabiów von Donnersmarck kopalni „Hugon” (stąd dzisiejsza nazwa Góry). Przy okazji wycinano drzewa dla innych kopalń Donnersmarcków, w tym utworzonej w pobliżu kopalni „Deutschland” (później „Polska”), aż ostatnie naturalnie wyrosłe wycięto na początku XX w. Przez pół wieku Góra straszyła golizną, ale przygarniała najbiedniejszych Ślązaków: bezrobotni kopali na niej tzw. biedaszyby, gdzie nielegalnie wydobywali z pańskich złóż węgiel, aby wyżywić rodziny. Z tego czasu zachowała się w tece Adolfa Dygacza śląska pieśniczka, w której przetrwał anegdotyczny opis tych wydarzeń: „A kiedych jo na biyda chodził, tralla, tralla la la, policyjach za nos wodzioł, tralla tralla la. Roz ida z linkom ku Hugonie, a tu słysza za mnom konie. – A cóż to smy­ czysz tam pod parzą – woło na mie jeden

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelny

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

i przemysłowej (co przyniosło stosunkowo niewielki ubytek emisji), zamiast skierować znaczną część tych pieniędzy na ograniczenia emisji w rzeczonym, zapomnianym sektorze. Nic więc dziwnego, że sprawą zbyt małego ograniczenia emisji zanieczyszczeń zajęła się Komisja Europejska, która w 2015 roku skierowała sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. KE twierdzi, że dzienna dopuszczalna zawartość pyłu PM10 w powietrzu była stale przekraczana w większości monitorowanych obszarów w Polsce – w 35 na 46. Obecne normy dla PM10 obowiązują od 2005 r. Wyrok w tej sprawie ma zapaść 22 lutego 2018 r. Dla Polski może mieć kolosalne znaczenie, bo zmusi rząd do racjonalnego działania. Oby Polska nie była po raz kolejny, w myśl przysłowia, mądra po szkodzie. Tymczasem spójrzmy na jeszcze jedną tabelę opisującą emisję rakotwórczego benzo(a)pirenu w Zagłębiu Dąbrowskim. Dane zawarte w niej są przerażające. W 2017 roku przez 232 dni Zagłębie Dąbrowskie oddychało rakotwórczym powietrzem.

O

D

Z

I

E

N

N

A

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

Benzo(a)piren w Zagłębiu Dąbrowskim w 2017 r.

ŻRÓDŁO: HTTPS://POLSKIALARMSMOGOWY.PL/ZAGLEBIOWSKI-ALARM-SMOGOWY/AKTUALNOSCI/SZCZEGOLY,W-2017-ROKU-PRZEZ-232-DNI-ZAGLEBIE-DABROWSKIE-ODDYCHALO-RAKOTWORCZYM-POWIETRZEM,529.HTML

Jakie konsekwencje zdrowotne ponoszą w związku z tym mieszkańcy Zagłębia? Czy przeciętny mieszkaniec Zagłębia ma świadomość zagrożeń spowodowanych tą emisją? Czy jest jakiś sposób, aby drastycznie ograniczyć te szkodliwe emisje? Odpowiem TAK - na ostatnie pytanie: znamy metody ograniczenia szkodliwych emisji zanieczyszczeń do atmosfery i wdrażamy je na dalekiej (od Warszawy) prowincji, bez wsparcia instytucji centralnych. Jak to robimy? W prosty sposób: – po pierwsze: edukując ekologicznie samorządy miast i gmin, szczególnie te znajdujące się na liście najbardziej zanieczyszczonych smogiem w Unii Europejskiej. – po drugie: przedstawiając im najprostsze i najtańsze rozwiązania. Nie jest to łatwe, bo walczymy ze stereotypami i głęboko zakorzenionymi nawykami. To trzymanie się ściśle utartych schematów myślenia uniemożliwia walkę ze smogiem. Już sama zmiana techniki spalania w piecach pozaklasowych, tzw. „kopciuchach”, z techniki „rozpalania od dołu” (powszechnie stosowane) na technikę „rozpalania od góry” może ograniczyć szkodliwą emisję pyłów PM10 i PM2,5 oraz benzo(a)pirenu od 50 do 80% i zaoszczędzić do 30% paliwa. Źródła podają, że w Polsce z ogólnej liczby pieców – tych pozaklasowych jest około 80%. W skali kraju emisja pyłów mogłaby natychmiast obniżyć się o ponad 100 tys. ton, a wtedy polskie miasta zniknęłyby z czarnej listy UE,

a przede wszystkim Polacy mogliby oddychać cały rok pełną piersią. Musimy mieć jednak świadomość, że zmiana techniki spalania nie rozwiązuje wszystkich problemów emisyjnych. Zostają nam bowiem w emitowanym dymie dwutlenek siarki (tlenki siarki), tlenki azotu oraz metale ciężkie. Tego problemu nie rozwiązuje żaden nowy piec, nawet ten 5. klasy! A my daliśmy radę również i w tym temacie! Problem tych emisji ograniczamy, stosując nasz Sorbent ER 1 do

Źródła podają, że w Polsce z ogólnej liczby pieców – tych pozaklasowych jest około 80%. W skali kraju emisja pyłów mogłaby natychmiast obniżyć się o ponad 100 tys. ton, a wtedy polskie miasta zniknęłyby z czarnej listy UE, a przede wszystkim Polacy mogliby oddychać cały rok pełną piersią. wszystkich rodzajów pieców na paliwa stałe, w tym przede wszystkim tych pozaklasowych. O tym, jak to działa i gdzie jest stosowane, napiszę w następnym wydaniu „Kuriera Wnet”. K

z szarżom… A jo odpedzioł z smutnom minkom: – Pole chca łobciągnońć lin­ kom. Kapusta ktosik mi wyjodo, a poli­ cyjo nic niy godo… Zaklon i szablom se zazwonioł, i do miasta chnet pogonioł. A jo już niy mioł na co czekać, wloz do dziury wągel kopać”. W latach 30. XX w. próbowano Górę zagospodarować rekreacyjnie: w 1935 r. urządziła tam lotnisko szybowcowe Wspólnota Interesów Górniczo-Hutniczych, czyli przejęty po latach Wielkiego Kryzysu przez państwo polskie i skarb śląski za długi koncern górniczo-hutniczy (wcześniej kontrolowany przez amerykańsko-niemiecki holding Consolidated Silesian Steel Corporation) grup finansowych Averella Harrimana i Friedricha Flic­ ka, finansisty faszystów niemieckich. Dzięki polskiemu Zjednoczeniu Górniczo-Hutniczemu na szczycie Góry w 1937 r. zbudowano hangar Związku

Oczywiście Pan Prezydent w kłamliwym oświadczeniu publicznym ogłosił, że na Hugonie nie ma żadnej wycinki lasu, tylko porządkowanie chaszczy, a ludzie niepotrzebnie wszczynają burdy.

Szkół Szybowcowych, w którym stały trzy szybowce typu „Wrona” i jeden samolot silnikowy. „Wrony” wciągano na szczyt przy pomocy stalowych lin, a następnie „wystrzeliwano” je nad pozbawionym drzew stokiem. Kierownikiem szkółki szybowcowej na Górze Dokończenie na stronie obok

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

Trasa przyrodniczej ścieżki dydaktycznej na Górze Hugona

Korekta Magdalena Słoniowska

Nr 45 · MARZEC 2018

Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama

Adres redakcji

Marta Obłuska · reklama@radiownet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/Wnet Sp. z o.o. Dystrybucja

dystrybucja@mediawnet.pl

(Śląski Kurier Wnet nr 40) ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania

Warszawa 3.03.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Wielkość emisji pyłu zawieszonego PM10 i PM2,5 na jednego mieszkańca


MARZEC 2018 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

N

ie wiadomo, o jak licznej grupie mówimy. W grę wchodzić może nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Był to przy tym element głęboko patriotyczny. Największe skupiska uchodźców górnośląskich powstały w Krakowie i okolicy. Do tego doszli ludzie wysiedleni w ramach akcji „Saybusch Aktion”, wśród których było wielu zaprzysiężonych żołnierzy ZWZ, a także ludzie, którzy uciekali przed aresztowaniami po kolejnych wsypach dziesiątkujących szeregi konspiracji na terenie Okręgu Śląskiego ZWZ/AK. W efekcie w zachodniej części Okręgu Krakowskiego przebywało wielu polskich patriotów przybyłych tam z terenu Górnego Śląska, Zagłębia i wcielonych do Rzeszy powiatów dawnego województwa krakowskiego. Ludzi tych zaczęto łączyć w struktury konspiracyjne, które stały się podstawą do sformowania Legionu Śląskiego Armii Krajowej, garnizonowo podlegającego Komendzie Okręgu Kraków, a operacyjnie Komendzie Okręgu Śląsk. W razie wybuchu powstania miał on być przerzucony na teren Okręgu Śląskiego. Oddajmy głos Zygmuntowi Walterowi-Jankemu (W Armii Krajo­ wej na Śląsku): W połowie października 1939 r. mjr Marian Kilian („Marcin”) zaczął organizować czwórki konspiracyj­ ne wśród uchodźców śląskich. Szukał on głównie powstańców śląskich oraz członków związków oficerów i podofi­ cerów rezerwy. Wkrótce znalazł sobie pomocników. Pierwszym był Władysław Linca, inspektor szkolny, oficer rezer­ wy. Cieszył się on dużym autorytetem wśród nauczycielstwa śląskiego. Później mjr „Marcin” pozyskał majora rezerwy w stanie spoczynku, Jana Stanka, byłego komendanta grupy powstańczej. Wios­ ną 1940 r. pod wpływem dr. Franciszka Mazurkiewicza, notariusza i prezesa Związku Rezerwistów na Śląsku, dla utworzonej organizacji przyjęto nazwę „Konfederacja: Wolność i Odrodzenie”. Komendantem wojskowym organizacji został mjr „Marcin”. W swoim życiorysie, napisanym 11 maja 1952 roku, na który natrafiłem

w jego teczce z dokumentami zgromadzonymi na jego temat przez UB (obecnie znajdują się w archiwum oddziału krakowskiego Instytutu Pamięci Narodowej), Marian Kilian napisał: Urodziłem się 9 września 1894 r. w Krakowie, z ojca Marcina, pracownika krawieckiego, urodzonego we wsi Borzę­ cin pow. Tarnów w rodzinie chłopskiej, bezrolnej – matka Maria z d. Botulińska, urodzona w m. Zabłotów pow. Kołomy­ ja, w rodzinie chłopskiej małorolnej. Szkołę podstawową ukończyłem w Zakopanem, średnią Wydziałową oraz dwuletnią Handlową w r. 1914

Hugona, związanej z Okręgowym Klubem Szybowcowym przy Aeroklubie Śląskim i ogólnopolską Ligą Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, był Władysław Zborowski, a instruktorem – Fryderyk Szymura. Podczas wojny platformę szybowcową na szczycie wykorzystano na stanowisko artylerii przeciwlotniczej dla obrony pobliskich hut, kopalń i zakładów przemysłowych. Do obsługi żołnierzy zatrudniano więźniów z pobliskiej filii niemieckiego faszystowskiego obozu Auschwitz, którą Niemcy utworzyli na Zgodzie jako KL-Eintrachthűtte. Po wojnie na stoku Góry grzebano ofiary zbrodniarzy z NKWD i UBP, którzy pod komendą zdegenerowanego w wyniku wojny Żyda, Salomona Morela, zamienili ten obóz pracy przymusowej dla jeńców niemieckich, SS- i SA-mannów, volksdeutschów, członków NSDAP i Hit-

przetrwało też jedno gospodarstwo rolne, które stopniowo przekształciło się w ubojnię świń… Wyhamowanie rabunkowej gospodarki późnego PRL spowodowało w latach 90. XX w. procesy samooczyszczania środowiska na zalesionym szczycie Góry. Efektem było uznanie go uchwałą rady miasta Świętochłowice z 2004 r. za użytek ekologiczny pod nazwą „Las na Górze Hugona”, wpisany do centralnego rejestru form ochrony przyrody jako siedlisko przyrodnicze i stanowisko rzadkich lub chronionych gatunków roślin i zwierząt o powierzchni 14 ha. Bezpośrednią jego otulinę w naturalny sposób tworzyły lasy o powierzchni prawie 15 ha, cmentarz usytuowany na północnym zboczu, ogródki działkowe oraz ogrody powstające przy osiedlach domków jednorodzinnych, a nawet zalesiona hałda pokopalniana od strony Rudy Śląskiej. Otuliny te stanowiły lub stanowią naturalne korytarze przemieszczania się fauny i flory, podnoszące bioróżnorodność samego użytku ekologicznego. Na oficjalnej stronie internetowej Świętochłowic można jeszcze ciąg­le znaleźć informacje, że na Górze Hugona odnotowano „110 gatunków roślin naczyniowych, wśród których można odnaleźć dwa gatunki objęte ścisłą ochroną (kruszczyk szerokolistny i bluszcz pospolity) oraz gatunki częściowo chronione (kalina koralowa, konwalia majowa, kruszyna pospolita). Prawie w całości Górę Hugona porastają zbiorowiska leśne”. W podsumowaniu podkreślono, że „na terenie Wzgórza Hugona odnaleziono dotychczas 92 gatunki kręgowców – 5 gatunków ryb, 15 gatunków reprezentujących herpetofaunę, 53 gatunki ptaków oraz 19 gatunków ssaków. Spośród nich aż 71 podlega ochronie prawnej, a trzy chronione są prawem łowieckim. Do największych osobliwoś­ci faunis­ tycznych należą: traszka grzebieniasta, kumak nizinny, grzebiuszka ziemna, ropucha paskówka, rzekotka drzewna oraz zaskroniec zwyczajny, a także krogulec, zimorodek, dzięcioł zielony, trzciniak i derkacz”. Obecnie ta perła rekultywacji terenów poprzemysłowych na Śląsku stanęła przed groźbą parcelacji, zabudowy, a w rezultacie – zagłady. K

Masakrę piłami mechanicznymi zaklepują samorządy zdominowane w wielu przypadkach na Śląsku przez PO lub z nią zblatowane, ale w opinii ludzi reagujących na tę rzeź – wina spada „na Państwo”, „na rząd”, na PiS.

lrtjugend w miejsce kaźni. Do niego trafiali też żołnierze Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych oraz inni mieszkańcy Górnego Śląska, zadenuncjowani m.in. przez osławioną trójkę gestapowskich szpicli-Ślązaków, którzy przeniknęli do lokalnych struktur polskich władz: Grolika, Kamperta i Ulczoka… Po nieudanych próbach odnowienia szkółki szybowcowej, od lat 50. trwała rekultywacja przyrody na Górze, tak aby stworzyć warunki zbliżone do naturalnych. W okresie gierkowskim zaczęły na wschodnich stokach Góry powstawać osiedla domków jednorodzinnych, a od strony Kochłowic – pracownicze ogródki działkowe. Na Górze

1939 zostałem po raz trzeci zmobilizo­ wany do kwatery 23 D.P. Po skończeniu kampanii wrześniowej i uwolnieniu się z obozu jeńców osiadłem w Krakowie, pracując jako sprzedawca w kiosku ty­ toniowym, następnie jako kierownik sklepu art. ludowych i gospod.

S

ymptomatyczne jest to, iż w życiorysie tym nie ma słowa o służbie majora Kiliana w Armii Krajowej. Tymczasem zajrzyjmy ponownie do książki Zygmunta Waltera-Jankego: Wkrótce dr Mazurkiewicz nawiązał kontakt z Komendą Okręgu Związku

Chrustowskiego, który – przesłuchiwany przez UB w dniu 24 września 1952 roku – powiedział: Pułkownik Kil­ ian Marian był według mojej orientacji dowódcą Legionu Śląskiego. Ja byłem pod jego kuratelą dowódcą przewidy­ wanego oddziału pancernego na tere­ nie Krakowa. A jakie to zadania przewidziano dla Legionu Śląskiego Armii Krajowej? Zajrzyjmy ponownie do pracy Zygmunta Waltera-Jankego: W ramach planu „W” – od ogłosze­ nia stanu czujności – Legion przechodzi całkowicie do dyspozycji komendanta

baraków. Powyżej tych baraków postawiono również na stałe ołtarz polowy, pobudowano latryny, a nawet ziemną mapę plastyczną dla celów szkoleniowych. Postawiono trzy ambony z pos­ terunkami obserwacyjnymi na Łysinie i Kamienniku oraz rozciągnięto kablową sieć łączności. Ponadto istniały pod Kamiennikiem dwa barakowe magazyny sprzętu i skór zarekwirowanych w garbarni, a pod Chełmcem – park samochodowy. Dla powstałego zgrupowania partyzanckiego przyjęło się stosować kryptonim „Łysina”, który funkcjonował

Po klęsce wrześniowej wielu Górnoślązaków, byłych powstańców śląskich oraz osoby znane z aktywności społecznej i politycznej w okresie międzywojennym, w obawie przed terrorem niemieckim szukało schronienia w Polsce Centralnej. Po zakończeniu działań wojennych część z nich wróciła, ale sporo, obawiając się represji po powrocie na Śląsk, pozostało na terenie Generalnego Gubernatorstwa.

Legion Śląski AK Wojciech Kempa

w Krakowie. W roku 1922 Szkołę Pod­ chorążych Piechoty w Warszawie oraz w okresie 1921–23 Akad. Handlową. W r. 1914 jako poborowy zostałem zmo­ bilizowany do b. armii austriackiej, peł­ niąc służbę na froncie do r. 1918 w stop­ niu jednor. sierżanta. Po upadku Austrii i uzyskaniu Niepodległości w r. 1918 zostałem ponownie zmobilizowany do Wojska Polskiego, awansując w r. 1919 do stopnia oficerskiego i pozostając jako oficer zawodowy, pełniąc kolejno służ­ bę w 5, 20 i 75 p.p., ostatnio w stopniu kapitana. […] Z czynnej służby zostałem z dniem 15.5.1934 r. zwolniony i przeniesiony przedwcześnie na emeryturę. Od r. 1934 do 1939 mieszkałem w Katowicach ul. Wojewódzka 17, zarabiając dodat­ kowo jako pracownik administr. i in­ struktor wych. fiz. Zw. Rezerw. W roku

Walki Zbrojnej na Śląsku i podporząd­ kował jej utworzoną organizację. Do­ wódcą terenowym w Krakowskiem był w tym czasie Władysław Linca, a na Śląsku Michał Mazurkiewicz, brat dr. Franciszka Mazurkiewicza. Maso­ we aresztowania wśród członków do­

Okręgu Śląskiego. W zależności od sy­ tuacji albo weźmie udział w walce na miejscu i po jej pomyślnym zakończeniu przejdzie na Śląsk, albo – jeśli to będzie możliwe – w chwili wybuchu walk ruszy natychmiast na Śląsk, wymijając miej­ scowe ogniska walki.

W zachodniej części Okręgu Krakowskiego przebywało wielu polskich patriotów przybyłych tam z terenu Górnego Śląska, Zagłębia i wcielonych do Rzeszy powiatów dawnego województwa krakowskiego. Ludzi tych zaczęto łączyć w struktury konspiracyjne, które stały się podstawą do sformowania Legionu Śląskiego Armii Krajowej wództw Związku Walki Zbrojnej na Ślą­ sku w 1940 r. dotknęły także Michała Mazurkiewicza, a brat jego zmuszony był się ukrywać. Jesienią 1941 r. gesta­ po aresztowało go i wywiozło do obozu w Oświęcimiu. Kontakty z Komendą Okręgu Związku Walki Zbrojnej na Śląsku mieli tylko bracia Mazurkiewiczowie. Po ich aresztowaniu zostały one zerwane. Mjr „Marcin”, szukając nowych kontaktów, trafił na grupę cieszyńską, zorganizo­ waną przez Erwina Szewczyka („Teść”), która połączyła się z jego organizacją. Mjr. „Marcinowi” udało się wkrótce dotrzeć do Komendy Okręgu Śląskie­ go Armii Krajowej i uzyskać rozmowę z jego ówczesnym komendantem, ppłk. dypl. „Maciejem” – Pawłem Zagórow­ skim. Dzięki temu mjr „Marcin” uzyskał także kontakt z Okręgiem Krakowskim Armii Krajowej i spotkał się z jego ko­ mendantem. W wyniku porozumienia komendantów Okręgu Śląskiego i Kra­ kowskiego organizacji nadano nazwę Legionu Śląskiego i ustalono jego za­ dania. Operacyjnie wszedł on w skład Okręgu Śląskiego, garnizonowo podlegał Komendzie Okręgu Krakowskiego. Za­ dania w ramach planu „W” i „Burza” otrzymał od Komendy Okręgu Śląskiego. W sprawach walki bieżącej podlegał Ko­ mendzie Okręgu Krakowskiego. Sytuacja szczególna, wymagająca taktu i dobrej woli. Mjr „Marcin” wykazał je w pełni i nie było zadrażnień między Okręga­ mi Krakowskim i Śląskim. Uzgadniając zasięgi terenowe, komendant Okręgu Krakowskiego wyraził życzenie, aby Le­ gion Śląski przekazał Okręgowi Kra­ kowskiemu niewielkie grupy w rejonie Miechowa i Krzeszowic. Okręg Śląski nie zgłosił sprzeciwu i mjr „Marcin” wyko­ nał zadanie. Od tej chwili mjr „Marcin” miał stałą łączność z komendantami obu Okręgów aż do czasu rozwiązania Armii Krajowej. Stosownie do otrzymanych zadań mjr „Marcin” przeprowadził reorgani­ zację Legionu Śląskiego. Wykorzystu­ jąc otrzymane instrukcje, zorganizował w Legionie Śląskim szkolenie specjali­ stów – minerów, łącznościowców, służby sanitarnej, broni przeciwpancernej – oraz powszechne zaznajamianie z bro­ nią niemiecką. Legion Śląski urucho­ mił w 1944 r. kurs szkoły podchorążych piechoty. Kierownikiem kursu był por. służby stałej Roman Zarzyński, a po jego odejściu kpt. służby stałej Ludwik Sypuła („Szyszka”). Dodajmy, iż w ramach Legionu Śląskiego najwyraźniej formowano też oddział wojsk pancernych, o czym świadczy treść zeznania Jana

Aby wykonać to przesunięcie szyb­ ko, zawczasu opracuje plan opanowa­ nia i wykorzystania środków moto­ rowych. Ruch ten wykona siłami co najmniej jednego uzbrojonego batalio­ nu. Z chwilą ogłoszenia stanu czujności komendant Okręgu Śląskiego przyśle rozkaz, na rzecz jakiego ogniska wal­ ki użyty będzie Legion Śląski, i oficera z grupą dobrze znających teren prze­ wodników. […] Ze względu na dużą liczbę oficerów i podoficerów Legion Śląski miał charak­ ter formacji kadrowej. Z tego też powodu komendant Okręgu Śląskiego zamierzał wykorzystać batalion Legionu Śląskiego na rzecz ogniska walki Oświęcim, gdzie można było liczyć na udział w walce dużej liczby więźniów, uwolnionych po rozbiciu obozu. Kadra dowódcza była­ by tam wtedy potrzebna i pożyteczna. Obóz leżał blisko Krakowa, czas miał duże znaczenie, walka o Oświęcim by­ łaby trudna. Ten wzgląd również prze­ mawiał za skierowaniem tam Legionu Śląskiego. Gdyby Legion okazał się nie­ potrzebny w Oświęcimiu, miał być użyty do walki o Bielsko, gdzie przewidywano duże trudności ze względu na niemiecki charakter miasta. Jak wynika z relacji Teresy Stanek, która służyła w WSK Legionu Śląskiego, na bazie Legionu Śląskiego zamierzano sformować 17 Dywizję Piechoty Armii Krajowej, której dowódcą miał zostać jej ojciec – pochodzący z Siemianowic Śląskich płk Jan Emil Stanek, były zastępca dowódcy 1 Dywizji Górnośląskiej (w III powstaniu śląskim). Niestety, nie znalazłem żadnego potwierdzenia tejże informacji. Co więcej, w szeregu opracowań można znaleźć informację, iż 17 Dywizja Piechoty miała być odtwarzana przez Okręg Wielkopolski. Jednakże wydaje się wielce prawdopodobne, iż na bazie Legionu Śląskiego, uzupełnionego uwolnionymi więźniami KL Auschwitz, zamierzano sformować dywizję piechoty. Pamiętamy przy tym, że w skład Grupy Operacyjnej „Śląsk Cieszyński” wszedł, poza pułkami 21 Dywizji Piechoty Górskiej, także 12 Pułk Piechoty, formowany w Obwodzie Wadowice i Podobwodzie Kalwaria Zebrzydowska – w sumie: pięć batalionów piechoty, liczących łącznie ok. 4 tys. żołnierzy. Ale zajrzyjmy jeszcze na moment do Obwodu Myślenie, którego komendantem latem 1944 roku był ppor. Wincenty Horodyński – „Kościesza”. 11 lipca 1944 r. przystąpiono tam do budowy obozu polowego, który rozłożony był na północnym stoku Łysiny. Ogółem zbudowano w obozie na Łysinie pięć

wymiennie z kryptonimem „Kamiennik”. W szczytowym okresie rozwoju myślenickiego Obwodu AK „Murawa”, na początku września 1944 r., w skład zgrupowania wchodziło dziesięć oddziałów partyzanckich, liczących w sumie przeszło 400 ludzi. Oparciem w okolicy była dla niego terenówka, w skład której wchodziły trzy słabe bataliony: I batalion – Dobczyce, Raciechowice, II – Myślenice, Pcim, III – Wiśniowa, Węglówka. Szacunkowa liczba żołnierzy oddziałów terenowych wynosiła ok. 700 osób. Siły Obwodu Myślenice, jak wynika z ustaleń Dariusza Dyląga, tworzyły zgrupowanie 20 Pułku Piechoty AK. Tymczasem 20 Pułk Piechoty odtwarzany był przez zgrupowanie „Żelbet” Obwodu Kraków-miasto, którym dowodził kpt. Dominik Zdziebło ps. Kordian. Jego skład w sierpniu 1944 roku przedstawiał się następująco: Baon I „Józef ” – d-ca „Orawa” (por. Józef Goliński), Baon II „Bolesław” – d-ca „Stawacz” (por. Bolesław Skulicz), Baon III „Jan” – d-ca „Sarmata” (por. Jan Stettner), Baon IV „Ludwik” – d-ca „Józwa” (ppor. Ludwik Krajewski), Baon V „Stanisław” – d-ca „Lubicz” (por. Stanisław Januszkiewicz).

Ł

ącznie w skład pięciu batalionów liniowych wchodziło 16 kompanii, w których były 52 plutony zdolne do taktycznego działania. W skład „Żelbetu” wszedł również batalion Wojskowej Służby Ochrony Powstania (d-ca „Kurek”, por. Jan Kot) w sile 3 kompanii (9 plutonów). Tak więc w sumie w skład „Żelbetu” wchodziło 6 batalionów, składających się z 19 kompanii (61 plutonów), a także oddziały i służby dyspozycyjne sztabu w postaci trzech oddziałów partyzanc­ kich, pluton pionierów, pluton łączności, dywersja, wywiad i kontrwywiad oraz doskonale zorganizowana służba łączności. Według Jerzego Rytlewskiego ps. Zdzich i Ryszarda Bitki ps. Chart, autorów Zarysu Historii Zgrupowania „Żelbet”, zgrupowanie „Żelbet” liczyło ok. 5 tys. ludzi, co miało stanowić przeszło 70% całości sił Obwodu Kraków-miasto. Dowodzony przez kpt. „Kordiana” pułk wszedł w skład 6 Dywizji Piechoty, a wraz z nią – w skład Grupy Operacyjnej „Garda”. A co ze zgrupowaniem z Obwodu Myślenice? Dariusz Dyląg twierdzi, iż w grudniu 1944 roku siły Obwodu AK Myś­ lenice zostały przemianowane na 103 Pułk Strzelców Podhalańskich AK, co zdaje się sugerować ich związek z Grupą Operacyjną „Śląsk Cieszyński”, w składzie której wszak znajdował się 3 Pułk Strzelców Podhalańskich. W sumie więc w południowo-zachodniej części Okręgu Krakowskiego (Obwód Myślenice, Podobwód Kalwaria Zebrzydowska) istniało dość sił, by wraz z Legionem Śląskim i po uzupełnieniu uwolnionymi więźniami KL Auschwitz utworzyć na ich bazie pełnowartościową dywizję. Dodam tylko, że według Zygmunta Waltera-Jankego mjr Stanek był zas­ tępcą komendanta Legionu Śląskiego, który miał pozostać w Krakowie z grupą nie wchodzącą w skład batalionu wysyłanego na Śląsk w pierwszym rzucie.

Niestety, został on aresztowany przez gestapo w Krakowie (w mieszkaniu przy ul. Siennej) w wieczór sylwestrowy 1943 roku. Skład sztabu Legionu Śląskiego po aresztowaniu mjr. Jana Emila Stanka przedstawiał się nas­tępująco: – dowódca – mjr Marian Kilian ps. Marcin, – zastępca – kpt. Władysław Linca ps. Zawiślak, – szef sztabu – por. Erwin Szewczyk ps. Teść, – adiutant – por. Ludwik Myszkowski ps. Marek, – kwatermistrz – por. Jan Suchodolski ps. Suchy. Teren, na którym działał Legion Śląski, podzielono na trzy rejony: – rejon „C” – Kraków-miasto, komendant – por. Jan Sabella ps. Sojka, – rejon „P” – południowa część pow. krakowskiego, komendant – por. Roman Zarzyński ps. Kmita, a następnie kpt. Ludwik Sypuła ps. Szyszka, – rejon „W” – wschodnia część pow. krakowskiego oraz Bochnia, komendant – mjr Alojzy Małusecki ps. Włodek. Jak wynika z raportu komendanta Legionu Śląskiego z dnia 1 listopada 1944 roku, stany osobowe podległych mu oddziałów przedstawiały się nas­ tępująco: – Batalion I „Sojka”: oficerów – 35, podchorążych – 16, podoficerów – 63, szeregowych – 59, cywilów – 28, kobiet – 3; razem – 204; – Batalion II „Szyszka”: oficerów – 7, podchorążych – 5, podoficerów – 38, szeregowych – 272, cywilów – 2, kobiety – 1; razem – 325; – Batalion III „Władek”: oficerów – 10, podchorążych – 6, podoficerów – 11, szeregowych – 111, cywilów – 1, kobiet – 17; razem – 156. W Legionie Śląskim, z uwagi na stojące przed nim zadania, istniała wyspecjalizowana grupa motorowa, która podlegała jej kwatermistrzowi por. Janowi Suchodolskiemu ps. Suchy. Niezależnie od tego w rejonie masywu Babiej Góry i Pasma Policy operowała kompania partyzancka Legionu Śląskiego, którą dowodził kpt. Wenancjusz Zych ps. Dziadek, Szary. Spójrzmy, jak przedstawiał się jej stan osobowy pod koniec 1944 roku: – pluton „Dzik” – Grzechynia – 72 ludzi (d-ca „Karol”), – pluton „Babcia” – Zawoja – 112 ludzi (d-ca „Azor”), – pluton „Jaksa” – Maków, Skawina – 30 ludzi (d-ca „Leszek”), – grupa leśna – 35 ludzi. W roku 1943 została zorganizowana Wojskowa Służba Kobiet Legionu Śląskiego AK. Powstała ona na bazie ogniw Szarych Szeregów Chorągwi Śląskiej, które zorganizowano w Krakowie. Harcerki zostały przeszkolone na kursie przysposobienia wojskowego i podzielone na trzy specjalności: sanitarną, gospodarczą i łączności. Jak zaznacza Zygmunt Walter-Janke, ten ostatni dział był wykorzystywany do zadań bieżących. Między innymi na dziewczętach Wojskowej Służby Kobiet opierała się łączność z oddziałem partyzanckim. Stany osobowe w ramach poszczególnych specjalności Wojskowej Służby Kobiet Legionu Śląskiego AK przedstawiały się następująco: – służba sanitarna – 24, – służba gospodarcza – 18, – służba łączności – 14. Razem – 56 kobiet. Oddajmy ponownie głos Zygmuntowi Walterowi-Jankemu: Według rela­ cji dla dowódcy Legionu „Kingi” (Jad­ wigi Wiktor), komendantki Wojskowej Służby Kobiet Legionu Śląskiego, służbą sanitarną kierowała „Jolanta” – Janina Chojnacka-Brzezińska. Dysponowała ona 24 sanitariuszkami, wyszkolony­ mi i podzielonymi na patrole, które za­ opatrzone były w odpowiednie zestawy leków i opatrunki, zapakowane w tor­ bach patrolowych. Leki dostarczała Lila Kuśnierzewska-Kabatowa. Pomagały jej Janina Kotecka i Róża Majerska. Służbę sanitarną szkolili lekarze: dr Józef Gar­ bien i dr Władysław Kubisty. Dodatko­ wym źródłem leków i narzędzi sanitar­ nych był ich zakup z niemieckich koszar. Dostarczały ich Polki zatrudnione tam przy sprzątaniu magazynów. Opatrunki indywidualne, wykonane przez dziew­ częta, sterylizowano w Szpitalu św. Ła­ zarza w Krakowie. Ze służbą sanitarną Okręgu Śląskiego i Śląską Chorągwią Harcerek utrzymywana była łączność przez Adę Bem-Rzegocińską i Adelę Kor­ czyńską, przebywającą stale na Śląsku. Miała ona kontakty z pierwszym sze­ fem sanitarnym Okręgu, dr. Bolesławem Wiechułą, śląskim harcerzem. K Fragment IV tomu opracowania „Okręg Śląs­ ki Armii Krajowej”


KURIER WNET · MARZEC 2018

4

T

ego samego dnia pociągiem przybyliśmy do Sheppartonu, ale trzeba było zaczekać jeszcze kilka dni, więc postanowiłem trochę poznać północną Wiktorię. Pan Tadeusz, Polak, zegarmistrz, zaproponował wyjazd do Kyab­ ram i Tongali. W pobliżu Kyabram mieszkał Jan Ilżyn. Przez wiele lat był kucharzem i jeździł po Quinslandzie. Po śmierci żony osiadł tu na stałe. Stworzył miniskansen architektury z różnych stron świata. To oryginalne muzeum na otwartym powietrzu stanowi dużą atrakcję turystyczną dla miejscowych i zagranicznych turystów. U pana Jana zatrzymaliśmy się na noc, by rankiem następnego dnia udać się do Tongali, gdzie mieszkał emigrant z Wolbromia, Feliks Kamiński. Założył tu jedną z najpiękniejszych farm w Płd. Australii. Hodował 80 krów na farmie o powierzchni 120 akrów. Jego parterowy dom przypominał tak pos­ polite w XIX w. Polsce pałacyki klasycystyczne. Spośród innych domów farmerskich wyróżniał się nie tylko solidnością murów, ale i estetycznym wyglądem. Właściciel z dumą pokazał aktualny kalendarz ścienny ozdobiony zdjęciem jego „rezydencji”! Najwięcej powodów do dumy czerpał pan Feliks z kolekcji drzew cieniolubnych oraz okazałej ptaszarni, w której znajdowało się wiele rzadkich i drogich papug. Ptaki te uważane są za pospolite szkodniki, jednak ich uroda i zdolności naśladowania głosów sprawiły, że założono tu stowarzyszenie hodowców papug. Na pożegnanie gospodarz ugościł nas chlebem, szynką i herbatą z miejscowego marketu, a miałem nadzieję, że poczęstuje nas chlebem, masłem, miodem i mlekiem z własnej farmy. 24 stycznia, będąc znowu w Melbourne, po mszy św. rozmawiałem z kilku osobami, które oferowały gościnę lub inną pomoc. W tym gronie była Stenia Chmiel, która zabrała mnie na obiad. Znałem ją przed laty w Polsce, kiedy pracowała w BP Wawel Tourist. Była wówczas szczupłą, ciemnowłosą dziewczyną. Teraz nieco przytyła, a jej włosy mocno posiwiały. Na twarzy pooranej zmarszczkami widoczne było zmęczenie. Nie rozpoznałem jej! To Stenia w czasie spotka-

Typowy potomek skazańca (Australia była kolonią karną dla Anglików i Irlandczyków) nie lubi przepychu i mieszka niezwykle skromnie. Przeważnie w domu lekkim, drewnianym, parterowym, nie zawsze z urządzeniami sanitarnymi wewnątrz! nia u Stasia Jakubickiego usiadła koło mnie, przypominając „stare, dobre, krakowskie czasy”. Zaproponowała, bym zatrzymał się choćby na kilka dni u niej w domu. Niestety telefon z Sheppartonu sprawił, że mogłem pozostać tylko jedną noc!

Poszukiwanie pracy Wyjazd do Sheppartonu następnego dnia był bardzo przykry. Lał ulewny deszcz, gdy Jasiu odwiózł nas do Levertonu, gdzie odebrał nas p. Antoniewicz i „dostarczył” do naszego „zegar­ mistrza”. Pan Tadeusz był zaskoczony, bo nie miał żadnej wiadomości o pracy! Poczęstował nas tylko „wojskową grochówką” i wskazał sypialnię… Rano rozpoczęliśmy poszukiwania pracy. Najpierw odwiedziliśmy farmę, której właściciel przyrzekł poprzednio, że coś załatwi. Tym razem był nieobecny. W sąsiedztwie właściciel ogromnego, ok. 100 ha sadu, Macedończyk Mik Svetkopolus, polecił nam przyjść w czasie lunchu. Jak opowiadał p. Tadeusz, Mik przed wielu laty wziął dużą pożyczkę u miliardera greckiego Onas­ sisa, ulokował w banku australijskim na wysoki procent, i tak dorobił się wielkiego majątku. Także i inni imigranci z Macedonii w podobny sposób zdobywali pieniądze na zakup sadów, których jest tu kilka. Mik pokazał nam szopę, miejsce na rozbicie namiotów, studnię, toalety i prysznic. Poznaliśmy parę w średnim wieku z Fuji i dwóch studentów z Anglii. Zapewnili nas, że zrywanie gruszek potrwa co najmniej 6 tygodni, a później będzie sezon na jabłka, mandarynki i inne owoce!

KURIER·ŚL ĄSKI Katorżnicza praca Australia jest tak wielkim krajem, że przez cały rok coś dojrzewa i wielu jej mieszkańców przez całe życie zrywa owoce. Jest to także typowe zajęcie imigrantów w pierwszym okresie pobytu na Antypodach i podróżników pragnących dorobić w trakcie wędrówek po świecie. Niestety mieliśmy w paszportach obok wizy australijskiej pieczęć: „no work”! Legalnie mogli pracować inni cudzoziemcy, ale nie Polacy. Na szczęście Mik nawet nie pytał, czy wolno nam pracować. Kiedy następnego dnia o 6.00 przyjechaliśmy do bazy z pewnym „pickerem” (zrywający owoce), przyszedł „boss”, rozdał specjalne torby do zrywania owoców, przydzielił każdej dwójce po ciągniku z 6 dużymi skrzyniami i udaliśmy się do sadu. Tu

poszedł, ja nie. To nie kwestia bariery językowej, ale fakt, że niewiele mieliśmy sobie do powiedzenia. Wszyscy żyli tu pracą. Praca, praca, praca… i tylko trochę czasu na posiłki i sen! Nawet nie było czasu na picie alkoholu, nie tylko dlatego, że często zaglądał boss. W 2. połowie marca dzień stawał się coraz krótszy i mimo że Shepparton

części kraju nie brak oczywiście eukaliptusów, które osiągają tu zawrotną wysokość do 100 m i są najwyższymi drzewami świata. Idąc czy wracając z pracy przy słonecznej pogodzie, podziwiałem też niezwykłe zachody słońca, jak nigdzie na świecie piękne i potężne!

motocamp był odległy o 8 km. Przez dwa dni zawoził nas tam jeden z naszych kolegów „pickerów”. Rozbiliśmy namioty przy samej jezdni (10 m od głowy jeździły ciężarówki). Nie można było zasnąć! Na szczęście kolejny wieczór 17/18 marca i następne spędziłem już przy ognisku obok swego namiotu nad jeziorem, w pobliżu pięknego sadu i zabudowań gospodarskich farmera! Do dziś pamiętam tę cudowną scenerię nad jeziorem. W trakcie południowej przerwy w pracy wychodziłem na niewysokie wzniesienie i podziwiałem ten skrawek australijskiego „raju”, który odkrył i nazwał Pakenhamem nasz ro-

Minęły dwa tygodnie od przyjazdu do Melbourne. Obiecano nam pracę przy zbieraniu gruszek, jednak termin jej rozpoczęcia ciągle przesuwano, bo owoce tego roku dojrzewały nieco później. Wreszcie 20 stycznia 1993 r. ktoś po nas zadzwonił.

Australia

Polacy w Stanie Wiktoria Wspomnienia podróżnika VI Władysław Grodecki

M i k udzielił instrukcji, jak zbierać owoce (najpierw duże!) i rozpoczęła się praca! Ok. 13.00 zaczął padać deszcz i wszyscy zjechali do bazy, ale nie ja z Bogdanem… Mimo kilkakrotnych wizyt Mika i jego uwag, by skończyć pracę, uczyniliśmy to dopiero ok. godz. 20.00, po zerwaniu 6 skrzyń (20 dolarów australijskich za jedną!). Szef był zadowolony i powiedział, że jutro możemy zaczynać, kiedy tylko zechcemy. Niestety i w nocy, i przez cały następny dzień padał deszcz. Gdy około południa przyszliśmy do sadu, jeden z pracowników powiedział: – Jest za mokro, przyjdźcie jutro! Nie była to pocieszająca wiadomość, bo czas upływał, a pieniędzy nie przybywało. Za półtora miesiąca powinniśmy opuścić Australię, gdyż kończył się okres ważności wizy. Kolejnego dnia pracowaliśmy 12 godzin, ale po południu dodano nam dwóch zaprawionych australijskich „pickerów”. Ja początkowo starałem się im dorównać, ale Bogdan wyraźnie odstawał. Po dwóch dniach oni otrzymali osobny ciągnik, a ja w sytuacji, kiedy mój wspólnik wyraźnie wolniej pracował, zaproponowałem indywidualne rozliczenie. Początek był najtrudniejszy. Pośpiech, ogromny wysiłek, wielogodzinne stanie na metalowej drabinie, dźwiganie ciężkiej torby z owocami, znoszenie głodu, pragnienia, niskiej z rana i wysokiej w południe temperatury, praca w deszczu i wysokiej wilgotności – to wszystko wydawało się nie do zniesienia. Godzina za godziną, dzień za dniem, tydzień za tygodniem, ciągle w biegu... Wstawaliśmy przed wschodem słońca, by jak najwięcej zerwać w ciągu 2–3 pierwszych godzin, gdy temperatura była znośna. W godzinach południowych, gdy słońce jest w zenicie (nie ma cienia!), temperatura osiąga ponad 40⁰C, a przy wysokiej wilgotności jest jak w saunie – nie ma czym oddychać, nie da się pracować! Nawet picie dużej ilości płynów i chłodzenie ciała wodą niewiele pomaga. Między 12.00 a 16.00 serce nie wytrzymuje żadnego wysiłku! Po raz pierwszy w życiu poczułem się bezsilny i jak inni musiałem położyć się w cieniu. Przy złym samopoczuciu mieszają się różne stany psychiczne: od wielkiego uniesienia i radości do głębokiej depresji. Samotność i świadomość wielkiego oddalenia to kolejne zagrożenie… Jak czuli się młodzi Irlandczycy, Holender i małżeństwo z Fuji; co drzemało w polskim studencie, któremu nie odpowiadało obce towarzystwo? Ja w wolnych chwilach z reguły wyjeżdżałem do miasta w towarzystwie młodego Murzyna. On szedł do pubu na piwo, a ja spacerowałem lub robiłem zakupy. Kiedyś gospodarz zaprosił nas na program telewizyjny; Bogdan

leży na 35° szerokości geograficznej, po 21.00 temperatura spadała do 10–12⁰C. Teraz dokuczało przenikliwe zimno. Zrozumiałem, dlaczego tak niechętnie przybywali tu Europejczycy. Warunki życia były prymitywne. Typowy potomek skazańca (Australia była kolonią karną dla Anglików i Irlandczyków) nie lubi przepychu i mieszka niezwykle skromnie. Przeważnie w domu lekkim, drewnianym, parterowym, nie zawsze z urządzeniami sanitarnymi wewnątrz! Gdy farmer łączył kolejne sady, te baraki dawały schronienie „pickerom”, autochtonom i cudzoziemcom pragnącym przeżyć wielką przygodę. By wydajnie pracować, trzeba dob­ rze jeść, a gotowanie w australijskim buszu nie było proste. Najtrudniejsze było zaopatrzenie w artykuły żywnościowe i zdobycie odpowiednich naczyń i sprzętu kuchennego! Jakoś trzeba było sobie radzić. Pan Tadeusz pożyczył nam kuchenkę gazową, 2 butle i duże naczynia. Ja miałem kocher oraz łyżkę i widelec z nożem, a w szopie znalazłem talerze, dwa noże kuchenne i tłuczek do ziemniaków! W mieście kupowaliśmy kurczaki, margarynę, chleb, boczek, a z pola przynosiliśmy pomidory, cebulę, ogórki, kalafiory, paprykę i owoce. Te ostatnie, choć bardzo ładne, były znacznie mniej smaczne niż w Polsce. Samo gotowanie nie nastręczało większych problemów, choć często z pracy wracaliśmy bardzo zmęczeni i nie było już ochoty na jedzenie. Odpoczynek w szopie pełnej komarów też nie należał do komfortowych. Niestety z całej dziesiątki mieszkającej w bazie my mieliśmy najgorsze warunki, bo przybyliśmy jako ostatni. Jedzenia nie brakowało, dało się trochę odpocząć

Zapalałem gaz i stawiałem posiłek na palniku, po czym rozbierałem się do naga i wskakiwałem do lodowatej wody. Wychodziłem, wycierałem ciało do czerwoności i szybko się ubierałem. Jedynym świadkiem tych ablucji był czarny baran pod eukaliptusem. w nocy, a p. Tadeusz często zabierał nas do siebie i pokazywał uroki Stanu Wiktoria. Humor nam dopisywał i codziennie rano ze śpiewem na ustach ruszaliśmy do pracy. Przeważnie ktoś zabierał nas samochodem do bazy. Czasem trzeba było iść pieszo i dopiero wówczas można było w pełni poznać urodę okolic Sheppartonu; płaskie tereny pocięte siecią kanałów, a między nimi rozległe sady. To jeden z największych „ogrodów” Australii. W krajobrazie tej

Czasem zdarzało się, że te widoki były jedyną nagrodą za trud, jaki ponosiłem, udając się do pracy. Pamiętam poranek 6 lutego 1993 r., dziwnie cichy, bez zwykłych o tej porze dnia wrzasków, zapalania silników samochodowych i nerwowego biegania naszych kolegów. Zjedliśmy śniadanie i krótszą drogą poszliśmy do pustego sadu… Nie wiedzieliśmy, iż sobota będzie dniem wolnym (fabryka nie przyjmuje owoców tego dnia). Wyjechaliśmy ciągnikiem do sadu i zebrałem więcej niż jedną skrzynkę, nim zjawił się boss i kazał kończyć pracę! Dla odmiany pracowaliśmy w niedzielę. To był dobry dzień. Udało się nam zapełnić gruszkami po 4 skrzynie i wrócić już na 18.00 do bazy. Po ugotowaniu i zjedzeniu obiadu bezskutecznie czekaliśmy na przyjazd p. Tadeusza, który miał nas zawieźć do miejscowych Polaków! Przypadkowo tego dnia spotkaliśmy pracującą jak my Polkę, Annę spod Zielonej Góry, a p. Tadeusz trochę się zrehabilitował, wywożąc nas w najbliższy weekend do Cobram Baroga, by pokazać, jak Australijczycy świętują. Dwa razy w piątki po południu pojechałem pociągiem do Dandenongu i wróciłem w niedzielę rano. Miłe to były wyjazdy, przypominały mi wycieczki z Krakowa do Wieliczki. Kończył się sezon zrywania gruszek. 3 marca wstałem dość wcześnie, ugotowałem śniadanie i zacząłem się pakować.

U Johna Wiadrowskiego Wróciliśmy do Melbourne zadowoleni, że mamy pieniądze na wyjazd do Nowej Zelandii i USA, ale nic więcej. Ale i tym razem szczęście uśmiechnęło się do mnie. Na spotkaniu pożegnalnym polskich olimpijczyków u Jasia Szczepanika p. Franciszek Tyszka wspominał nasze pierwsze spotkanie i pogrzeb swej żony. Zapewnił, że mogę się u niego zatrzymać i że załatwi nam pracę u Polaka Johna Wiadrowskiego w Pakenhamie. I tak, mimo problemów ze studentem, o których nie chcę wspominać, 15 marca rozpoczęliśmy pracę. John poza informacjami, jak zrywać owoce, oznajmił, że będziemy pracować w systemie godzinowym, a przy godzinach nadliczbowych lub w sobotę wynagrodzenie będzie o 50% wyższe. Oznaczało to, że przy znacznie mniej intensywnej i nerwowej pracy zarobimy więcej niż w Sheppartonie! Mieliśmy dwie płatne przerwy po 15 minut oraz godzinną przerwę bezpłatną. Pojawił się jednak inny zasadniczy problem – nocleg! John z małżonką stanowczo stwierdzili, że koło ich domu nie możemy się zatrzymać, a najbliższy

dak, wielki podróżnik Edmund Strzelecki. Spod okazałego eukaliptusa, gdzie zwykle stał potężny stary baran, było widać horyzont odległy o 90– 100 km. Na pierwszym planie niewielki staw, za nim droga do Pakenhamu i Melbourne, lekko pochylone stoki, polany i zagajniki, w dali duże jezioro, tu i ówdzie sady jabłoni i grusz, ładne domki. Jeszcze dalej niewysokie kopce pokryte trawą, sosnami i lasami eukaliptusowymi, a daleko na horyzoncie Wielkie Góry Wododziałowe z najwyższym szczytem Australii, Górą Kościuszki. Nad tym wszystkim czyste, bezchmurne niebo. Nawet słońce wydaje się tu większe, bardziej przyjazne. Nad brzegiem stawu rozbiliś­

Znalazłem trzy ogromne podgrzybki o średnicy kapelusza ok. 50 cm. Australijczycy tych grzybów nie spożywają i ostrzegali mnie: to trucizna! Jakie było ich zdumienie, gdy następnego dnia zdrowy zjawiłem się w pracy! my namioty, ale już nie obok siebie. W trakcie południowej przerwy ugotowałem zupę, herbatę, przygotowałem kanapkę z boczkiem i zrobiłem krótki spacer koło stawu. Zrywanie jabłek nie było tak męczące jak gruszek. Przeważnie zrywaliśmy stojąc na ziemi, bez pośpiechu. Byliśmy zorganizowani w dwa kilkuosobowe zespoły. W moim, poza Bogdanem, był sam boss John i dwaj jego kuzyni. Szef lubił, gdy opowiadałem mu o Polakach i Polsce, ojczyźnie jego przodków. Był małomówny, skromny i uczciwy. Do pracy przychodziłem chętnie i chętnie też pracowałem w soboty. O 17.00 kończyliśmy pracę i dopiero wówczas rozpoczynały się problemy, choćby z tej przyczyny, że w dolinie nad stawem, gdzie rozbiłem namiot, przez całą dobę było bardzo mokro. Co dopiero, gdy padał deszcz! Jedynym schronieniem był maleńki namiot, ale co można w nim robić? Tylko spać. By się wyspać w chłodną, jesienną noc wystarczyło 6–7 godzin! Pamiętam dzień, gdy wstałem o 6.00, zrzuciłem koszulę i dres, po czym wskoczyłem do lodowatej wody. Wytarłem się do czerwoności, ubrałem, pokarmiłem kaczki w jeziorze i przygotowałem obiad. Wieczorem znowu padało i położyłem się wcześnie spać. Gdy zbudziłem się całkowicie

wypoczęty, spojrzałem na zegarek – była 21.30. Gdyby nie padało, pewnie bym trochę pobiegał, by się zmęczyć i znowu zasnąć. Liczyłem gwiazdy, wspominałem kolegów, przyjaciół, a nawet ćwiczyłem jogę. Chwilami udawało mi się zasnąć, ale po przebudzeniu czułem się, jakbym pracował w kopalni! Na początku nie miałem butli gazowej i gotowałem na ognisku, ale w sobotę pierwszego tygodnia pracy wraz z p. Franciszkiem odwiedziliśmy jego przyjaciela, p. Leopolda Kuca, chorążego pocztu sztandarowego SPK w Australii, i ten pożyczył mi kilka naczyń, butlę gazową i palnik. Gazu, przy bardzo oszczędnym używaniu, wystarczyło na trzy tygodnie. Każdego wieczora przygotowywałem boczek lub wędlinę z jajkiem. Ok. 6 rano, gdy się zbudziłem, zapalałem gaz i stawiałem posiłek na palniku, po czym rozbierałem się do naga i wskakiwałem do lodowatej wody. Wychodziłem, wycierałem ciało do czerwoności i szybko się ubierałem. Jedynym świadkiem tych ablucji był czarny baran pod eukaliptusem. Po śniadaniu, ok. 7.30 szedłem do pracy, a wracałem ok. 17.30. Teraz trzeba było się spieszyć, by zdążyć coś ugotować, ponieważ po kilkudziesięciu minutach robiło się ciemno. Najczęściej jadłem ziemniaki z boczkiem lub inne mięso z makaronem czy ryżem; często też ryż lub makaron z jabłkami, których miałem pod dostatkiem! Kilkakrotnie urozmaiciłem posiłki pospolitymi tu pieczarkami i maś­ lakami. Na jednej z farm znalazłem trzy ogromne podgrzybki o średnicy kapelusza ok. 50 cm. Australijczycy tych grzybów nie spożywają i ostrzegali mnie: to trucizna! Jakie było ich zdumienie, gdy następnego dnia zdrowy zjawiłem się w pracy! Po kolacji, w iście egipskich ciemnościach szedłem na spacer wzdłuż szosy do odległej o ok. 2 km stacji benzynowej, gdzie robiłem zakupy. Później udało mi się namówić bossa, by zatrudnił dozorcę polskiej szkoły z Melbourne, p. Bogdana Płatka, który zaopatrywał mnie w mięso, chleb i inne artykuły kupowane w nocnych sklepach po znacznie obniżonych cenach. Czego mogłem więcej pragnąć, mając darmowe zakwaterowanie (własny namiot nad stawem), intendenta zaopatrującego mnie w żywność, własną kuchnię (butlę gazową, naczynia, sztućce) i przyjemną pracę przy zrywaniu jabłek? Tymczasem Bohdan po trzech tygodniach niespodziewanie obwieścił Johnowi, że kończy pracę. Nie wytrzymał fizycznie i psychicznie w pioniers­ kich warunkach (nie potrafił sobie zorganizować posiłków) i bez pożegnania z Johnem i ze mną wyjechał do Melbourne. Po trzech tygodniach pracy po deszczowej nocy przestało padać. Wydawało się, że nie da się pracować, ale wszyscy przyjechali do sadu, więc John zadecydował, że będziemy zrywać. Później znowu padało, i tak do 17.00. Do namiotu wróciłem okropnie zmęczony, zapaliłem gaz, nastawiłem wodę i położyłem się, by trochę odpocząć. Zasnąłem. Zbudziły mnie potężne grzmoty i błyskawice. Gdy przypomniałem sobie o zapalonym gazie, wyskoczyłem z namiotu. Lał ulewny deszcz, naczynie z wodą było zimne, gaz się wyczerpał! Nagle poczułem okropny głód i wbrew zmęczeniu, wbrew zimnu i ciemnościom, wbrew wszelkim słabościom postanowiłem ugotować obiad. Nazbierałem trochę uschniętych liści eukaliptusowych i gałęzi, udało się je podpalić. Chrust mimo deszczu palił się znakomicie, było więc dość jasno, by obrać grzyby i ziemniaki, pokroić boczek, cebulę, posolić i w kocherze postawić na ognisku. Kolacja była wyjątkowo smaczna! Tymczasem przestał padać deszcz i mogłem w samym środku nocy trochę pospacerować koło jeziora. Już świtało, gdy położyłem się spać i zapewne spóźniłbym się do pracy, gdyby nie p. Płatek, który z trudem wywołał mnie z namiotu. Przywiózł kilka bułek pszennych, masło, boczek i trochę ciasta. Zjadłem je z jabłkami (zamiast herbaty) na śniadanie w przerwie w pracy. W trakcie posiłku John zapytał, dlaczego tak się męczę. To bardzo dużo kosztuje, a nie mam pieniędzy, nikt nigdzie na mnie nie czeka, nie mam zamówionych hoteli, posiłków, nawet roweru, by się przemieszczać. Czy się nie boję, że wyprawa może się nie udać? – Drogi Janie – odpowiedziałem – oto moje motto życiowe zaczerpnięte z przemyśleń Raula Plusa: „Rzecz zdumiewająca, jak wiele jest rzeczy nieosiągalnych, do których ludzie dochodzą, gdy są zdecydowani”. Może do takich należę? K


MARZEC 2018 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

N

aukowcy z przeszłością, którzy pracowali w organach bezpieczeństwa PRL lub z nimi współpracowali, nie będą mogli być np. rektorami, dziekanami czy kierownikami katedr. Ponoć mało kto, oprócz kapusiów, jest temu przeciwny. Starsi dobrze wiedzą, ile w tym wszystkim było drańst­wa. W czasach słusznie minionych nieboszczka PZPR, która rządziła Polską, potrzebowała elit, ale takich, które będą ją uwiarygadniać w oczach społeczeńst­ wa. Do tego celu tworzono grupę protegowanych przez system, w skład której wchodzili m.in. naukowcy, a więc reprezentanci tych środowisk, które faktycznie powinny być elitą narodu. Z grubsza biorąc, taki jest rodowód (tytułowych dla dzisiejszego felietonu) niby-profesorów i akademickich kapusiów. Jedni zapewne zdawali sobie sprawę, komu służą, i cynicznie wykorzys­ tywali wysoką pozycję dla własnych korzyści, inni czuli zażenowanie, jeszcze inni dali się podejść jak dzieci, choć infantylizm nie powinien być usprawiedliwieniem. Niemożliwe przecież, żeby prawdziwe elity nie dostrzegały całej nędzy intelektualno-moralnej komunistycznej/zbrodniczej ideologii, na gruncie której władza ludowa zapewniała, że wie, jak zbudować raj na ziemi. Nie jestem w stanie określić, czym kierował się mój młodszy kolega z pracy na Wydziale Pedagogiki i Psychologii UŚ (w świetle dokumentów tajny współpracownik o pseudonimie Denis, nr rejestracyjny 36876), który donosił na mnie, podejrzanego o wrogą działal­ ność polityczną, organom bezpieczeństwa państwa. Wygląda na to, że jeśli ustawa przejdzie, to na uczelni Denis miałby kłopoty. Nie mógłby np. zostać profesorem. Dezubekizacja na Śląsku narobiła ostatnio sporo zamętu, bo do blisko związanego z władzą literata Wilhelma Szewczyka (zm.1991) dobiera się IPN. Jego nazwisko ma zniknąć z przest­rzeni publicznej. Ale ponad 40 literaturoznawców z UŚ stanęło w jego obronie. Tymczasem każdej zdrowej wspólnocie potrzebne są autentyczne elity, które wyróżnia umiłowanie prawdy, dobra wspólnego, patriotyzm, połączone z najwyższymi standardami etycznymi. Potrzebni są uczeni o niekwestionowanym autorytecie intelektualnym i moralnym. W cywilizacji łacińskiej głównym miejscem kreowania wartości opartych na prawie naturalnym i antropologii chrześcijańskiej jest uniwersytet. Czy we współczesnym uniwersytecie, lewicowo, liberalnie i postmodernistycznie zorientowanym, jeszcze coś z tych wartości zostało?

Bywa, że członkowie społeczności uczonych, ukrywając niechlubne fragmenty swoich życiorysów, bezczelnie wyznaczają standardy tego, co społecznie określa się jako stosowne lub niestosowne. Byłem świadkiem, a nie umiałem dać świadectwa – napisał poeta. Pełna dramatyzmu i niespełnienia przestroga zawarta w tych słowach przesądziła o nasyceniu tego felietonu wątkami osobistymi. Wszak byłem świadkiem i chcę dać świadectwo. Wiem, że to nie tylko moja powinność, ale intelektualny i moralny obowiązek, gdyż to, co niezapisane, jakby nie istniało. Będę sięgał do tego, co już kiedyś (w 2014 r.) napisałem do Sądu Rejonowego w Gliwicach w piśmie procesowym przeciwko Gliwickiej Wyższej Szkole Przedsiębiorczości, o przywrócenie do pracy. Polemizuję w nim ze świadkami poz­wanej uczelni (dwaj profesorowie wywodzący się z lewackiej, postmodernistycznej formacji ideologicznej), którzy w ramach tzw. okresowej oceny nauczyciela akademickiego wystawili mi ocenę negatywną. Potem było już z górki. Straciłem pracę. Trudno nie upatrywać w tym związku z działalnością wzmiankowanego wyżej kapusia Denisa. Nie spodobałem się lewoskrętnym profesorom, postępowym EDUKATOROM, jako konserwatywny nauczyciel akademicki, teoretyk wychowania, i już! Zakwestionowali i zdyskwalifikowali moje kompetenc­je (i to się akurat spodobało rektorowi uczelni – z ubeckim uwikłaniem, jak się później okazało), mimo że miałem mocną, niekwestionowaną pozycję zawodową, poświadczoną przez kilku

najwybitniejszych polskich pedagogów. Dziekan Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego (prof. H.M.) swego czasu napisał: dr Herbert Kopiec jest pracownikiem bardzo cenionym i znanym w szer­ szych kręgach teoretyków wychowa­ nia w Polsce. W kontekście rozważanej dezubekizacji środowiska akademickiego warto sprawie przyjrzeć się bliżej, aby zrozumieć, że jest ona niezbędna. Okaże się bowiem, że ludzkie miernoty (a takie obecne są przecież w każdej populacji), sztucznie wykreowane na profesorów, rektorów, tzw. intelektualistów transformatywnych, dziwnie niekiedy w swym zapale przypominające niegdysiejszych budowniczych cywilizacji socjalistycznej, są w stanie wyrządzić więcej zła, niż nam się to na ogół wydaje.

nagonki nie pozostawiano suchej nitki. Jej celem było przekonać otoczenie, że taka osoba kieruje się w życiu niskimi pobudkami, a więc przyzwoity człowiek nie powinien mieć z nią nic wspólnego. Chodziło o zdyskredytowanie i wyizolowanie upatrzonej ofiary w jej środowisku.

prezentacji wątku mojej rzekomej agresywności. Zmusza do selekcji, przytoczmy więc jako symptomatyczne następujące stwierdzenia profesora K.R., notabene tego samego, który wyznał mi ongiś, że profesor z doktorem na uczelni może zrobić wszystko. Nie żartował. W GWSP wyodrębniono pokój

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

Dawna grupa proseminaryjna dra (tu nazwisko). Obejmuję tę grupę jako moje seminarium. Zajęcia odbywać się będą we wtorki od 14–17. Poniżej podpis, który miłosiernie pominiemy. No cóż, gdy mamy do czynienia z pomiataniem ludźmi, traktowaniem uniwersytetu jako źródła łupów, które należą się silniejszemu, to warto pamiętać, że słowa w pewnych warunkach są formą przemocy, dla której siła fizyczna jest tylko uzupełnieniem. Dzisiaj już wiemy, że wśród liderów akcji antylustracyjnej w 2007 r. byli dawni tajni współpracownicy służb PRL, by ich własna przeszłość nie zos­tała odkryta. Publikacje na temat powiązań wyższych uczelni ze służbą bezpieczeństwa, które ukazały się swego czasu w Niemczech, dowodzą, że nie można pisać ani historii poszczególnych placówek edukacyjnych, ani biografii uczonych, nie sięgając do akt

Zanosi się na kompleksowe rozliczenie się PRL-owskiego środowiska akademickiego. Projekt Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego zawiera najbardziej radykalne rozwiązania dezubekizacyjne ze wszystkich ustaw, które się do tej pory przez 28 lat pojawiły.

W kręgu niby-profesorów i prawdziwych kapusiów „ Jeśli grupa specjalistów zachowuje się jak motłoch, wyrzekając się swych normalnych wartości, nauka jest już nie do uratowania.” (T. S. Kuhn)

Etos zawodowy profesora Wedle słownika Bobrowskiego (Wilno 1844) słowo ‘profesor’ pochodzi od czasownika profiteor, professus sum profiteri, który oznacza tyle, co ‘jawnie wyznawać, otwarcie twierdzić, publicznie zeznać’. Właśnie z tego powodu znaczenia nabiera dokładne i wszechstronne badanie przeszłości, drogi życiowej konkretnego profesora, zwanego czasem edukatorem, czyli śledzenie tego, co profesor jawnie wyznaje, otwarcie twierdzi i publicznie zeznaje. Zauważmy zatem, że profesor musi być człowiekiem niezależnym intelektualnie oraz materialnie. Taki status profesora został wypracowany przez wieki. Wszak społeczeństwo musi mieć dostęp do prawdy, głoszonej niezależnie od rządzących partii i związanych z tym racji politycznych. W 1946 r. profesor Stanisław Pigoń (UJ) odważnie i ostro zauważył, że nie ma wolności nauki bez wolności uczonego, a wolność uczonego polega również na wolności od szczucia. Tymczasem pracownicy nauki i instytu­ cje naukowe bywają dziś przedmiotem szczucia różnych nieodpowiedzialnych czynników. Czy to spostrzeżenie straciło na aktualności? W żadnym wypadku. Opowiem dziś o mniej znanym, można powiedzieć profesjonalnym zaszczuwaniu m.in. pracowników naukowych, które było/jest prowadzone z wykorzystaniem wyrafinowanych technik i metodologii psychologii naukowej. Chodzi o metodę niszczenia zazwyczaj wybitnych ludzi funkcjonującą pod zgrabną, trzeba to przyznać, nazwą:

Z moich osobistych doświadczeń wynika, że metoda systematycznej or­ ganizacji niepowodzenia zawodowe­ go znana była również w Polsce. Choć zabrzmi to nieskromnie, byłem prawie od trzydziestu lat nękany i zaszczuwany na każdej uczelni, w której byłem zatrudniony (chlubny wyjątek stanowiła Wyższa Szkoła Filozoficzno-Pedagogiczna Ignatianum w Krakowie, oddział w Sosnowcu). Z imponującą zręcznością natomiast posługiwał się wzmiankowaną metodą mój chlebodawca – rektor Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości, dr inż. Tadeusz Grabowiecki TW Jan, działacz opozycji w PRL, który został uznany przez sąd za tajnego współpracownika komunistycznych służb bezpieczeństwa

profesorski, do którego doktor nie miał wstępu. Zwykłe wejście do tego pokoju (będzie o tym za chwilę) uznane zostało przez profesora K.R. jako brutalne najście, wtargnięcie. Powód (czyli Herbert Kopiec – przypomnienie moje) swo­ im zachowaniem w miejscu pracy czy­ ni strach przed innymi nauczycielami. W zupełności mógł­by zostać oskarżony (...) o uporczywe nękanie (...) Mnie obra­ ził w holu uczelni (...) przy studentach, krzycząc: „pan jest tchórzem”. Potem biegł przede mną i zastawiał mi drogę (...). Innym razem wtargnął do poko­ ju profesorskiego (...) i tam publicznie nazwał mnie „fafikiem” i „cynglem”. Po ponownym wtargnięciu do pokoju profesorskiego za godzinę zapytałem, czy „fafik” znaczy pies, a powód nie za­

Systematyczna organizacja niepowodzenia zawodowego Otóż w Poczdamie, w NRD istniała Wyższa Szkoła Prawnicza podlegała Ministerstwu Bezpieczeństwa Państwowego i uczyła oficerów Stasi psychologii operacyjnej. W ramach tego kierunku funkcjonowała destrukcja operacyjna, której celem było rozbicie, paraliż, dez­ organizacja i izolacja wrogo-negatyw­ nych sił. W materiałach naukowych szkoły znajdowały się precyzyjne opisy, w jaki sposób neutralizować niepokornych twórców, przedstawicieli świata kultury i nauki. Jedną z ulubionych i powszechnie stosowanych metod Stasi była metoda oficjalnie nazwana systematyczną or­ ganizacją niepowodzenia zawodowego („Fronda” nr 52/2009). Jeśli jakiś pracownik naukowy w swojej aktywności zawodowej nie spodobał się władzy (był nieposłuszny w myśleniu, nazbyt samodzielny i nieskory do skundlenia, lizusostwa, napisał tekst, wygłosił wykład, itp., używając współczesnej terminologii, politycznie niepoprawny) następował zmasowany zorganizowany atak. Na wrogiej sile w ramach przygotowanej

i kłamcę lustracyjnego („Nowiny Gliwickie”, 4.10.2017). Istotną nowością w arsenale zas­ tosowanych wobec mnie gier operacyjnych na terenie GWSP było wprowadzenie w nie pracowników niebędących nauczycielami akademickimi, m.in. uczelnianej szatniarki (zob. Oświad­ czenie studentki). Najwyraźniej uznano, że istnieje konieczność podjęcia wobec mnie wspomagających działań dezintegracyjnych, licząc na moje ewentualne nerwowe załamanie. Osobliwością tego nowego elementu gry operacyjnej była próba wykreowania mnie na niezrównoważonego, agresywnego chuligana, grasującego po uczelni i obrażającego Bogu ducha winnych ludzi. Felieton daje zbyt mało miejsca dla

reagował” – zeznawał w Sądzie Pracy (zob. protokół z dnia 25.10.2013.) profesor K.R. Choć upłynęło już parę lat od mojego rzekomego bezeceństwa (K.R. nazywał je niekiedy czynną napaścią słowną podważającą jego autorytet), wciąż nie bardzo wiem, jak zareagować. Przytoczmy jeszcze inny przykład pogardy, zdziczenia ujętego w słowa profesora wobec doktora i jego studentów. Oto pani profesor (incydent w tym przypadku miał miejsce na Wydziale Pedagogiki i Psychologii UŚ) uznała, że ma zbyt mało grup seminaryjnych i podjęła w związku z tym stosowną decyzję, o której zainteresowane strony (tj. doktor i jego studenci) dowiedziały się z karteczki naklejonej na drzwiach seminaryjnej sali: Uwaga!

bezpieki (E. Matkowska, System. Oby­ watel NRD pod nadzorem tajnych służb, „Gazeta Polska” 2004). Bywa więc, że członkowie społeczności uczonych, ukrywając niechlubne fragmenty swoich życiorysów, bezczelnie wyznaczają standardy tego, co społecznie określa się jako stosowne lub niestosowne. W efekcie mamy do czynienia z sytuacjami, jakie miały miejsce w niektórych uczelniach. Gdy na Uniwersytecie Toruńskim zostali ujawnieni kolejni współpracownicy SB wśród profesorów astronomii, doktoranci i studenci wystosowali w ich obronie pismo, które i logicznie, i rzeczowo było absurdalne. Bronili swoich profesorów i otwarcie oznajmili, że ich współpraca z SB nie ma dla nich najmniejszego znaczenia (Odwrót moral­ ności, „Gazeta Polska” 2009). Kto wychował tych ludzi? Kto ukształtował ich stosunek do lustracji i standardy myślenia? Ano ci, którzy przez niemal 20 lat nie mieli odwagi powiedzieć prawdy o sobie. Słowem: Jeś­li agenci służb PRL, czyli ludzie, którzy pomagali zwalczać dążenia do demo­ kracji w Polsce i wspomagali sowiecką kontrolę nad Polską, dzisiaj wpływają na myślenie społeczeństwa o tym, jak mamy myśleć o lustracji, to tak, jakby kodeks karny pisali przestępcy („Nasza Polska”, 27.01.2009.) Te zasmucające zachowania dowodzą, do jakiego stopnia system komunistyczny zniewolił ludzi, od których dziś, po jego oficjalnym upadku, oczekuje się racjonalnego spojrzenia na rzeczywistość. Tymczasem w 2007 roku 390 naukowców poparło uchwałę Rady Naukowej Instytutu Badań Literackich PAN o wstrzymaniu akcji lustracyjnej w obecnym kształcie. Byli pośród nich: prof. dr hab. Tadeusz Sławek (rektor UŚ w latach 1996–2002) oraz jego rzecznik prasowy. Warto wiedzieć, że współpraca ze służbami specjalnymi nie była bezinteresowna, lecz w sposób merytorycznie nieuzasadniony dawała przewagę agentowi w określeniu jego pozycji zawodowej, a równocześnie otwierała pole do szkodzenia innym, co koniec końców generowało różne rodzaje patologii. W odbiorze społecznym rachunek za tego typu zachowania wystawiany jest całemu środowisku akademickiemu. Także nie tylko zdolnym, utalentowanym i pracowitym, ale przede wszystkim dzielnym i uczciwym. Najgorsze, gdy agent-profesor uwierzył, że pozycja zawodowa jest efektem jego geniuszu, a nie tajnego układu, który pomógł mu zostać członkiem ważnego gremium naukowego, komisji naukowej lub rządowej. Bywa, a wskazują na to obserwacje, że osoby zdekonspirowane liczą na solidarność podobnych im agentów, którzy w odpowiednich jednostkach administracyjnych mogą mieć głos decydujący. Słowem: im większe będą luki w naszej wiedzy o przeszłości, tym

bardziej niepewna będzie podstawa naszych decyzji. Bez znajomości his­ torii młodzież nie będzie miała pojęcia, czym były totalitaryzmy, co robiły z ludźmi i jak przebiegała deprecjacja stopni i tytułów naukowych. Ofiarą zarysowanych tendencji jest przede wszystkim młodzież, która tracąc szacunek do kadry profesorskiej, przestanie poważnie traktować naukę jako drogę rozwoju osobowego. Te zasmucające zachowania dowodzą, do jakiego stopnia system komunistyczny zniewolił ludzi, od których dziś, po jego oficjalnym upadku, oczekuje się racjonalnego spojrzenia na rzeczywistość. Póki co, mamy w Polsce profesorów z komunistycznego zaprzęgu, którzy nadal chodzą w glorii chwały, a konsekwencje ponoszą tylko ci, którzy mieli odwagę domagać się prawdy i sprawiedliwości. Są więc profesorowie, którzy nie zauważyli, iż byli elementem systemu represji i że pośrednio uzasadniali ideologiczne zbrodnie, że świat, w którym uczestniczyli i odgrywali niepoślednią rolę, to nie był świat czystej nauki („Rzeczpospolita”, 21.01.2004). Uczelnie, na których zamarło życie duchowe, w których prawda nie formuje ani profesorów, ani studentów, nie są tym, do czego zostały powołane.

Czy organizowanie niepowodzenia zawodowego uchodzi na sucho? Do postawienia powyższego pytania skłoniły mnie zachowania profesorów – świadków pozwanej przeze mnie uczelni w trakcie składania zeznań. Zwróciło moją uwagę, że zarówno profesor I.K. (na zlecenie rektora – TW Jan – hospitował mój wykład i wlepił mi dwóję), jak i profesor K.R. w trakcie swoich zeznań, które składali – jak to w Sądzie – na stojąco, przeszli po jakimś czasie do pozycji siedzącej. Dlaczego? Zdecydowałem się z moimi Czytelnikami podzielić tu paroma ostrożnymi hipotezami, tym bardziej, że sformułowałem je w piśmie do Sądu Rejonowego w Gliwicach po zakończeniu postępowania sądowego, a przed ogłoszeniem wyroku przywracającego mnie do pracy: Wysoki Sądzie! Zdarzało się, że w czasie rozprawy świadkowie infor­ mowali Wysoki Sąd, że poczuli się sła­ bo. Można było odnieść wrażenie, że po uświadomieniu sobie skrajnego bez­ sensu swoich zeznań doznawali chwi­ lowego stanu zagubienia, czegoś w ro­ dzaju fizycznie obezwładniającego ich samozatrucia absurdalnymi treściami przekazywanymi w zeznaniach Wyso­ kiemu Sądowi. Myślę, że trzeba większej świado-

Jeśli agenci służb PRL, czyli ludzie, którzy wspomagali sowiecką kontrolę nad Polską, dzisiaj wpływają na myślenie społeczeństwa o tym, jak mamy myśleć o lustracji, to tak, jakby kodeks karny pisali przestępcy. mości, aby uwolnić się od skompromitowanych profesorów o mentalności, którą scharakteryzujemy, przytaczając autentyczną cyniczną dewizę jednego z nich, że jak chce się kozę wydoić – to trzeba się schylić i głupotę innego, który chełpił się nominacją na doradcę KW PZPR, przyznając, że nie jest do­ puszczany do wszystkich wskaźników ekonomicznych i innych danych, co nie przeszkadzało mu jednak doradzać. Cyniczni, pochyleni, kucający i głupawi niby-profesorowie – no cóż – wciąż uczestniczą w kreowaniu rzeczywistoś­ ci uniwersyteckiej, w której nic prawdziwie nie trwa i nic prawdziwie się nie zmienia. Pozostaje byle jakie. Wszelkie talmudyczne tłumaczenia o respektowaniu pluralizmu, wolności i demokracji, itp. nie zmienią prostego faktu, że owi eduka­ torzy stoją po stronie liberalnego, postmodernis­tycznego i antykatolickiego barbarzyńst­wa. Takim edu­ katorom, nawiązując do modnej dziś ekologii, trzeba zaglądać do pieca, aby wiedzieć, jakimi świństwami palą i czym nas trują. I monitorować cały czas stężenie trucizn w kulturowej atmosferze. Konieczna jest też większa świadomość, że katolickie zasoby mądroś­ ci, filozofii, etyki, tradycji nie straciły bynajmniej swojej mocy – są jak czyste powietrze dla duszy i umysłu (T. Jaklewicz, Cnota czy liberalizm?, 2018). K


KURIER WNET · MARZEC 2018

6

KURIER·ŚL ĄSKI

Relacje polsko-żydowskie uległy z początkiem XX w. daleko idącym komplikacjom. Wiązało się to z dążeniem Polaków do wybicia na niepodległość oraz z ruchem politycznym, który ogarnął część Żydów przekonanych o konieczności posiadania, jak inne europejs­ kie narody, własnego państwa. Początek ruchu syjonistycznego wiązał się z osobą Theodora Herzla (1860–1904) i jego książką Der Judenstaat (Państwo żydowskie), która na rynku księgarskim pojawiła się w 1896 roku. Niemcy, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom Żydów, podczas I wojny światowej wysunęli sformułowany przez Maxa Isidora Bodenheimera (1865–1940), prawnika pochodzenia żydowskiego, projekt określany przez Polaków terminem Judeo-Polonia, a w Berlinie nazywany Osteuropäischer Staatenbund (Federacją Wschodnioeuropejską).

Tryptyk śląsko-żydowski

N

ie był to przypadek. M.I. Bodenheimer cieszył się opinią niemieckiego patrioty. Toteż Wilhelm II zwrócił się do niego w 1902 r. z propozycją opracowania koncepcji Federacji Wschodnioeuropejskiej. W owym czasie niemieccy politycy rozważali możliwość oderwania części ziem dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów spod panowania Rosji, dzięki czemu zmniejszyłoby się rosyjs­kie zagrożenie dla wschodnich granic Rzeszy. M.I. Bodenheimer stał się gorącym zwolennikiem tego projektu i starał się nawet przekonać rząd, że Izraelici w sposób naturalny są spowinowaceni z Niemcami. W sierpniu 1914 r. Max Bodenheimer zgłosił władzom w Berlinie koncepcję utworzenia państwa, obejmującego swym zasięgiem przeważające obszary Rzeczypospolitej w granicach z 1772 roku. Rozciągająca się od Rygi do Odessy Federacja miała stanowić państwo buforowe między Niemcami a Rosją. Teoretycznie wszystkie grupy etniczne Federacji miały mieć zapewnioną autonomię, jednak w rzeczywistości, według M.I. Bodenheimera, Polacy (8 milionów) mieli być „zrównoważeni” przez inne nacje, tj. Ukraińców (4 miliony), Białorusinów (4 miliony) oraz Litwinów, Łotyszów i Estończyków (3,5 miliona). Natomiast Żydzi (6 milionów) oraz Niemcy (1,8 miliona) mieli mieć głos rozstrzygający, a więc „przechylać szale wagi”. Bodenheim zyskał poparcie grupy działaczy syjonistycznych w Berlinie i założył z nimi 17 VIII 1914 r. Komitee zur Befreiung der russischen Juden (Komitet Wyzwolenia Żydów Rosyjskich). Od Ministerstwa Spraw Zagranicznych kontakty z Bodenheimerem przejął Sztab Generalny i referent polityczny do spraw wschodnich, Bogdan Hutten-Czapski (1851–1937), który miał za

Zdzisław Janeczek

A. Kadłubek, kartka do żony z Auschwitz ZE ZBIORÓW AUTORA

społeczności judaistycznej. Znalazło to odbicie w paryskiej rozmowie polskiego arystokraty ze znanym bankierem. Hipolit Milewski (1848–1932) herbu Korwin w swoich Siedemdziesięciu la­ tach wspomnień odnotował: „Będąc już na wyjeździe, koło 1 lipca zaprosiłem na pożegnalne śniadanie panów Krzyżanowskiego, księcia Wł.[adysława – Z.J.] Lubomirskiego i Ksawerego Orłowskiego. Mowa była prawie wyłącznie o dopiero co podpisanym traktacie wersalskim, o jego ciężkich dla Polski warunkach i o niepojętej dla wszystkich, szczególnie w porównaniu ze stanowczością rumuńskiego premiera, p. Bratianu, ustępliwości naszych pełnomocników. Wówczas Orłowski wystąpił z opowieścią, której prawie każdy wyraz dos­ łownie się wraził w moją pamięć, bo rzeczywiście była arcyciekawą. Kilka dni po zawieszeniu broni 11 XI 1918 r. odwiedził Orłowskiego baron Maurycy de Rothschild, ambitny członek parlamentu światowo mu znany, i nie bez pewnej uroczystości mu oświadczył, że udaje się do niego jako do wybitnego członka Kolonii polskiej z ostrzeżeniem, które może mieć dla jego, Orłowskiego, ojczyzny duże znaczenie. Osobiście p. Rothschild, pamiętając, że aż do końca XVIII wieku Polska była najbardziej w Europie tolerancyjnym dla Żydów państwem, życzyłby sobie, żeby

Kiedy Polska będzie oficjalnie reprezentowana przez tego pana, to Izrael zastąpi jej drogę ku wszystkim jej celom. »Wy nas znajdziecie na dro­ dze do Gdańska, na drodze do Śląska pruskiego i do Cieszyńskiego, na drodze do Lwowa, na drodze do Wilna i na drodze wszelkich waszych projektów finansowych. obywatelami obu wyznań, mojżeszowego i chrześcijańskiego, które potrafią dojść do zgody”. I choć „[…] istnieje cały szereg zagadnień, co do których panuje między samymi Żydami wielka rozbieżność; np. w kwestiach socjalnych i ekonomicznych, on, Rothschild, Żyd, i p. Lejba Trocki, także Żyd, idą w zupełnie przeciwnych kierunkach. Lecz jest jeden punkt, na którym rzeczywiście cały naród Izraela jest do ostatniego człowieka absolutnie solidarny, mianowicie kiedy idzie o honor Izraela. [...] Otóż teraz występuje casus zupełnie analogiczny. Jeśli na Kongresie oficjalnym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej będzie (nie wymieniając nazwiska) ten »były od miasta Warszawy członek Dumy Państwowej Rosyjskiej« [Roman Dmowski – Z.J.],

Bogdan Hutten-Czapski, polityk prus­ ki, burgrabia Cesarskiego Zamku Poz­ nańskiego, kurator uczelni warszaws­ kich 1915–1918 ZBIORY BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

zadanie wspomaganie ewen­tualnego powstania antyrosyjskiego. Bez porozumienia z Bodenheimerem Hutten-Czapski przygotował ulotki wzywające Żydów zaboru rosyjskiego do powstania przeciw Rosjanom. Koncepcja ostatecznie okazała się niewypałem i Niemcy zaczęli kokietować Polskie Legiony, a potem zabiegać o rozbudowę Polnische Wehrmacht – zbyt wielką pokusą był milion bitnych polskich rekrutów. Jednak w marcu 1918 r. na mocy traktatu brzeskiego zapewnili sobie anulowanie rozbiorów Polski i rezygnację z terenów Rzeczypospolitej zagarniętych przez Rosję po 1772 roku. Przegrana armii cesarskiej na Zachodzie zaprzepaściła jednak niemieckie zdobycze na Wschodzie. Za to pojawiła się możliwość restytucji państwa polskiego wbrew interesom niemieckim i oczekiwaniom części

(Słusznie). A takie wypadki jak te, o których mówił kolega Witos, że obywatele tego kraju, korzystający z pełni praw, uchylają się, gdy chodzi o służbę wojskową i najcięższe obowiązki względem Ojczyzny, są niedopuszczalne i niezgodne z obowiązkami obywatelskimi Rzeczypospolitej Polskiej. Ten, który, gdy ma iść do wojska, ogłasza, że nie jest obywatelem państwa, wyjmuje siebie spod praw (Słusznie). Panowie ci nie zadowalają się u nas tymi prawami obywatelskimi, które Żydzi mają w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, w Anglii i we Francji, a zatem panowie ci żądają jeszcze jakichś nadzwyczajnych praw, jakichś przywilejów. Otóż w naszym narodzie chcą oni stworzyć do pewnego stopnia niby państwo w państwie, chcą mieć większe prawa niż reszta obywateli. Powołują się pod tym względem na zasady mniejszości narodowej, ale ja panom zwrócę uwagę, że w Westfalji i Nadrenji jest pół miliona Polaków, którzy tam mieszkają. A czy kiedykolwiek naród polski przez swoich przedstawicieli w parlamencie niemieckim oświadczył i żądał uznania w Westfalji i Nadrenji, jako kraju o dwu narodowościach, czy zażądał kiedy wyjątkowych praw dla Polaków?  Panowie! W Nowym

Wojciech Korfanty, dyktator III powstania śląskiego, przywódca narodowy na Górnym Śląsku ZE ZBIORÓW AUTORA

kwestia żydowska zupełnie nie była na Kongresie poruszana, lecz pozostawiona układom w samej Warszawie między

Mowa sejmowa Korfantego z 25 II 1919 r. ZBIORY BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

który zyskał wszechświatowy rozgłos jako zajadły antysemita, to cały Izrael i p. Rothschild sam będą uważali taką nominację za policzek wymierzony

w twarz całego ich narodu i stosownie do tego postąpią. Hrabia Orłowski powinien wiedzieć, że wpływy żydowskie na postanowienia Kongresu pokojowego są bardzo wielkie. Niechaj wie z góry i uprzedzi, kogo należy, że kiedy Polska będzie oficjalnie reprezentowana przez tego pana, to Izrael zastąpi jej drogę ku wszystkim jej celom, a one są nam znane. »Wy nas znajdziecie na drodze do Gdańska, na drodze do Śląska pruskiego i do Cieszyńskiego, na drodze do Lwowa, na drodze do Wilna i na drodze wszelkich waszych projektów finansowych. Niech pan hrabia to wie i stosownie do tego postąpi«. Nazajutrz po podpisaniu wersals­ kiego traktatu zdarzyło się, że Orłowski spotkał się z tymże baronem Maurycym de Rothschildem w towarzystwie p. Filipa Berthelota, wówczas dyrektora, a dziś sekretarza generalnego przy Ministerstwie Spraw Zewnętrznych francuskich, u jakichś wspólnych przyjaciół i p. Rothschild prosto z mostu: »Hrabio Orłowski, czy pamięta pan naszą rozmowę w przeszłym listopadzie?« – »Pamiętam«. – »Otóż pan byłeś uprzedzony i nie możesz się skarżyć, że się stało to, co panu przepowiadałem: ça y est«”. Obok R. Dmowskiego na listę nieprzychylnych trafili także Władysław Grabski, twórca „twardej złotówki”, i Wojciech Korfanty, który jeszcze jako śląski poseł w pruskim parlamencie wygłosił mowę na temat światowego handlu kobietami w punkcie granicznym w Mysłowicach, opublikowaną na łamach „Gazety Toruńskiej” z 14 II 1913 r. Ostatecznie pogrążyło go wystąpienie sejmowe z 25 II 1919 r., w którym odpierał ataki posłów żydowskich, którym przywodził lider polskich syjonistów Izaak Grünbaum. Domagali się oni w suwerennym państwie odrębnego rządu żydowskiej mniejszości

narodowej, tzw. Sekretariatu Stanu, działającego w oparciu o separatystyczną konstytucję żydowską. Takich instytucji nigdy i nigdzie żydowska diaspora nie posiadała. W. Korfanty odpowiedział: „Żyd jest człowiekiem, naszym bliźnim, do którego powinniśmy się zwracać jak do naszego bliźniego (Słusznie). Innego stanowiska my nie zajmiemy nigdy i zawsze kierować się będziemy zasadami chrześcijańskimi. Stoimy na tym stanowisku i zdaje się nam, że cały naród stoi na nim, że te same prawa, które Żydzi mają w Stanach Zjednoczonych Ameryki, w Anglii, we Francji: te same prawa mieć powinni i mają mieć u nas (Słusznie) (Okrzyk: Mają nawet więcej u nas!). A za te prawa, które im nadaje Rzeczpospolita Polska, ludność żydowska musi także spełniać wszystkie obowiązki względem państwa tego kraju

Powstaniec śląski Domin Brandys (Prandi), więzień nr 1463; poniżej: List Domina Brandysa, więźnia nr 1463, blok 3, do żony Łucji, Auschwitz, 2 IV 41 r. ZE ZBIORÓW AUTORA


MARZEC 2018 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI w Mikulczycach pod Zab­rzem, a następnie uszedł do Generalnej Guberni i schronił się w Czeladzi. Rozpoznany i pobity przez hitlerowców do nieprzytomności (naliczono 37 ran na samej tylko głowie), został przewieziony do więzienia przy ulicy Mikołowskiej w Katowicach, gdzie był przetrzymywany przez około 10 miesięcy. Tutaj ponownie zetknął się ze swoim znajomym Józefem Dreyzą. Niemcy zatrudnili ich, wraz z innymi powstańcami, do „porządkowania” mebli po wysiedlonych Polakach, składowanych chwilo-

Powstaniec śląski Augustyn Kadłubek, portret A. Kadłubka wykonany w niemieckim więzieniu w Mysłowicach 16 III 1942 r., A. Kadłubek, miniatura ZE ZBIORÓW AUTORA

Jorku żyje coś milion Żydów. Czy to Nowy Jork jest miastem amerykańsko-żydowskim? Czy wasi współwyznawcy nowojorscy stawiali kiedy sprawę tak, że tam mają mieć jakieś przywileje, jakieś prawa mniejszości narodowych, jakąś autonomię? Nigdy o tym nie słyszałem i przypuszczam, że gdyby tego rodzaju hasła podniesiono w Północnych Stanach Ameryki, żaden Amerykanin nie miałby dla nich wyrozumienia”. W 1921 r. nowo wybrany Sejm Ustawodawczy uchwalił konstytucję marcową, która przyznała Żydom wolność religijną i równość wobec prawa tak jak wszystkim innym obywatelom. Odtąd nasiliła się antypolska nagonka nacjonalistów żydowskich w USA, a w Niemczech mnożyły się pamflety i pomówienia. W oszczerczej kampanii wyróżniał się koncern Hearsta, znany za oceanem z proniemieckiej orientacji w czasie I wojny światowej. Czasopisma żydowskie: „Sentinel” czy „Daily Jewish Curier” niemal w każdym artykule przedstawiały Żydów w Polsce jako ofiary codziennych gwałtów, rabunków i morderstw, przy czym cynicznie wykorzystywano łatwowierność społeczeństwa amerykańskiego. Perfidnie korzystano z braku znajomości geografii i historii Polski. Prasa żydowska podawała więc jako polskie m.in. rosyjskie czarnosecińskie pogromy Żydów z czasów rządów Romanowów.

1897 r. w Bytomiu. Był synem Jana, robotnika kopalni „Rozbark”, i Luizy z domu Haase. Ojciec Domina, Giovanni Prandi, przybył na Górny Śląsk w poszukiwaniu pracy z dalekich Włoch i uległ polonizacji. Z czasem rodzina zaczęła używać pisowni nazwiska Brandy, a później Brandys.

zjednoczenia z Polską całego Górnego Śląska. Było to w sprzeczności z działaniami i postawą rodaków Maxa Isidora Bodenheimera i Izaaka Grünbauma zamieszkującymi Śląsk. Domin Brandys wyróżniał się szczególnie jako aktywny działacz siemianowickiego oddziału Związku

Łucja Brandysowa

Łucja z Długajczyków Buroniowa ZE ZBIORÓW AUTORA

ZE ZBIORÓW AUTORA

Od 6 marca 1916 do listopada 1918 roku Brandys odbywał służbę w armii niemieckiej cesarza Wilhelma II, przydzielony do jednostki marynarki wojennej w Hamburgu. Następnie wrócił do Bobrka, gdzie mieszkał, i nawiązał kontakt z polskim ruchem niepodleg­ łościowym. Po przeszkoleniu został

Powstańców Śląskich, którego przez pewien czas był wiceprezesem, oraz jako członek Federacji Polskich Związków Obrońców Ojczyzny. W 1926 r. po przewrocie majowym i podziale powstańców na tzw. „korfanciarzy” i „sanacyjnych”, D. Brandys przystąpił

Antysemityzm był na Górnym Śląsku zjawiskiem niewiele znaczącym, a Siemianowice były przyk­ ładem religijnej tolerancji. Natomiast usuwano Żydów z życia publicznego po stronie niemiec­ kiej. W pierwszym etapie zdefiniowano pojęcie Żyda oraz pozbawiono go mienia na podstawie ustawodawstwa. wo w Muzeum Śląs­kim w Katowicach. Domin Brandys po namyśle zrezygnował z przygotowywanej wówczas ucieczki, wychodząc z założenia, że hitlerowcy nie mogą wymordować tysięcy powstańców, których prędzej czy później będą musieli wypuścić na wolność. Skoro Niemcy znaleźli swoje miejsce na terytorium Polski w latach 1922–1939, to teraz, w najgorszym wypadku, na pewien czas role się odwrócą. Tymczasem 9 sierpnia 1940 r. wraz z grupą innych powstańców przewieziono go do z Katowic do obozu koncentracyjnego KL Auschwitz, gdzie został oznaczony jako więzień Polak polityczny (P. Pole) numerem 1463. Zginął 3 grudnia 1941 r. Rodzinę poinformowano, iż zmarł na atak serca. Był odznaczony: Krzyżem na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi (nr legitymacji 8554), Gwiazdą Górnośląską, Odznaką Pamiątkową II Stopnia Federacji Związków Obrońców Ojczyzny (nr legitymacji 81606). Ponadto otrzymał liczne dyplomy i wyróżnienia za udział w powstaniach i akcji plebiscytowej.

W 1921 r. nowo wybrany Sejm Ustawodawczy uchwalił konstytucję marcową, która przyznała Żydom wolność religijną i równość wobec prawa tak jak wszystkim innym obywatelom. Odtąd nasiliła się antypolska nagonka nacjonalistów żydowskich w USA, a w Niemczech mnożyły się pamflety i pomówienia. I Razem w walce o wolność i w drodze na powstańczą Golgotę Wspomnienie o Dominie Brandysie i Augustynie Kadłubku Na Górny Śląsk w latach 1919–1921 dochodziły nie tylko odgłosy owych debat, sporów, do jakich dochodziło w Sejmie II RP w Warszawie. Wojciech Korfanty został wyznaczony na Polskiego Komisarza Plebiscytowego, a potem objął funkcję dyktatora III powstania śląskiego. Tymczasem miejscowi Żydzi przeważnie identyfikowali się z niemiec­ką kulturą i państwowością. Jako lojalni obywatele w przeważającej większości opowiadali się za opcją niemiecką. Do walki z Polakami na Górnym Śląsku została w 1921 r. wysłana Schwar­ ze Reichswehr (Czarna Reichs­wehra). Były to niemieckie oddziały paramilitarne, które inicjowały brutalne mordy kapturowe dokonywane na działaczach plebiscytowych i powstańcach śląskich. Zastąpiły one na Górnym Śląs­ku Grenzschutz. Wielu członków tej organizacji działało później w hitlerowskich bojówkach Sturmabteilung (SA). W okresie plebiscytu i powstań żydowscy bankierzy w Berlinie, kontrolujący rynek handlu śląskim węglem, popierali walkę Niemców o utrzymanie całego Śląska w granicach Rzeszy, łożyli więc duże środki finansowe na Czarną Reichswehrę, do której ochotniczo wstępowali także ich rodacy, jako niemieccy patrioci. Zachodzące w tej części Europy zmiany znalazły odzwierciedlenie w his­torii lokalnej i zapisały się na trwałe w dziejach śląskich rodzin. Domin Brandys, powstaniec śląski, bojowiec Rudolfa Kornkego, działacz Związku Powstańców Śląskich i Związku Obrony Kresów Zachodnich Polski, z zawodu restaurator, urodził się 4 sierpnia

zaprzysiężonym członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska – 7 VII 1919 r. W powstaniach śląskich walczył m.in. w stopniu plutonowego pod komendą Karola Szrajbera w Rudzie Śląskiej. W trzecim powstaniu bił się jako żołnierz II batalionu 4 k.k.m. 16 Pułku Piechoty. Kompanią dowodził Waliczek, a batalionem Bartłomiej Nowak. Istotnym szczegółem była przynależność Brandysa do grupy bojowej Rudolfa Kornkego, który za brawurę i odwagę darzył go dużym zaufaniem, a nawet przyjaźnią. Na jego polecenie Brandys zajmował się m.in. ochroną polskich wieców i lokali plebiscytowych. Brał ponadto udział w bitwie o Górę św. Anny. W okresie kampanii plebiscytowej i powstań przez pewien czas ukrywał się, gdyż Niemcy za jego głowę wyznaczyli wysoką nagrodę. W 1922 r. po podziale Śląska musiał uchodzić z Bytomia, który znalazł się w granicach państwa niemieckiego, i osiadł na stałe w Siemianowicach Śl., gdzie 12 maja 1924 r. poślubił Łucję Buroń. Rodzinę utrzymywał, prowadząc najpierw skup żelaza i metali, a później restaurację. Do bliskich przyjaciół Domina Brandysa, oprócz Rudolfa Kornkego i Karola Szrajbera, należy również zaliczyć jego szwagra, znanego działacza narodowego Augustyna Kadłubka (męża Marii Julii Brandysówny), dowódcę kompanii „Bobrek”. Łączyły go także bliskie więzi z Hugonem Hankem, Janem Wilimem, Józefem Dreyzą, Henrykiem Kopcem i Józefem Morkisem. Wszyscy oni spotykali się w mieszkaniu D. Brandysa przy ulicy Juliusza Ligonia 4, a później Michałkowickiej 45. Szczególnym sentymentem darzył uchodźców, do których sam się zaliczał. Z tego względu bardzo często uczestniczył w manifestacjach na rzecz

Jadwiga z Buroniów Kajdowa z synem

do drugiej z wymienionych grup, popierając tym samym orientację swojego byłego dowódcy Rudolfa Kornkego. Za działalność niepodległościową otrzymał od nowego wojewody śląskiego Michała Grażyńskiego statuę powstańca śląskiego i dyplom z medalem pamiątkowym. W 1935 r. odbył spec­ jalne przeszkolenie w dowodzonym przez płk. Józefa Tunguza-Zawiślaka 84. Pułku Strzelców Poleskich w Pińs­ ku, uzyskując w następnych latach stopień oficerski. Domin Brandys rzadko rozstawał się z mundurem powstańczym. W mieście był znany ze swej bezkompromisowej postawy antyniemieckiej; często uczestniczył w starciach byłych powstańców z działającymi w mieście bojówkami organizacji niemieckich. W pochodach trzeciomajowych najczęściej brał udział, jadąc konno na czele grupy powstańców. W sierpniu 1939 r. wstąpił do pows­tańczego oddziału samoobrony. Już na początku wojny członkowie miejscowego Freikorpsu podjęli nieudaną próbę pojmania Brandysa, który wraz z innymi powstańcami zdążył jednak opuścić Siemianowice w ślad za wycofującym się Wojskiem Polskim. Kampanię wrześniową zakończył w Sanoku, gdzie dostał się do niewoli. Zwolniony w październiku 1939 r., przybył na Śląsk i aby uniknąć aresztowania, ukrył się u rodziny

skierowany do KL Auschwitz, był zarejestrowany jako więzień polityczny nr obozowy 28870. Pod datą 27 czerwca 1942 r. został zanotowany w książkach szpitala obozowego, blok 28. Zginął 26 sierpnia 1942 r. w KL Auschwitz, Dnia 16 III 1942 r. jeden ze współwięźniów w Mysłowicach, podobno plastyk krakowski, na kartonie po butach narysował portret A. Kadłubka. Na tej podstawie można domniemywać, iż Domin Brandys (Prandi) i Augustyn Kadłubek w KL Auschwitz nigdy się żywi nie spotkali.

ZE ZBIORÓW AUTORA

Towarzyszem frontowym Domina Brandysa był jego szwagier Augustyn Kadłubek (1895–1942), syn Benedykta i Józefy Barańskiej, urodzony 8 sierpnia w Kopaninie, gmina Lipiny, członek POW G.Śl., uczestnik powstań śląskich, agitator plebiscytowy, w okresie międzywojennym lider NPR w Siemianowicach Śl., działacz narodowy, członek Związku Obrońców Śląska, członek Prezydium Rady Załogowej Huty „Laura”. W lutym 1929 r. z inicjatywy A. Kadłubka powołano do życia Związek Aktywnych Powstańców i Pracowników Plebiscytowych. W 1939 r. był współorganizatorem oddziału samoobrony huty „Laura”. Aresztowany przez Niemców,

Pułkownik Jan Emil Stanek, w trzecim powstaniu śląskim dowódca 1 Dywizji Powstańczej, w swoich zapiskach wspomina Domina Brandysa (Prandiego) i Augustyna Kadłubka jako jednych z najdzielniejszych uczestników walki o polski Górny Śląsk. Nie przeszkadzało to po wojnie w określonych kręgach politycznych na Górnym Śląsku, liczących na afazję polską, środowisko Brandysa i Kadłubka, tj. powstańców śląskich, podobnie jak Żołnierzy Wyklętych, piętnować i zniesławiać epitetem określającym ich jako polskich faszystów, chociaż byli pierwszymi ofiarami w KL Auschwitz, który w latach 1939-1941 odgrywał rolę niemieckiego Katynia.

II Ocalić od zagłady Społeczność żydowska w okresie II RP i niemieckiej okupacji Po pierwszej wojnie światowej zaszły istotne zmiany w strukturze społecznej Izraelickiej Gminy w Siemianowicach. Część jej członków, optując na rzecz Niemiec, emigrowała na terytoria przyznane Republice Weimarskiej. Ich miejsce zajęli najpierw przybysze z Polski, a później, po dojściu do władzy Adolfa Hitlera, z III Rzeszy. Ostatecznie w okresie międzywojennym w Siemianowicach mieszkało około 500 wyznawców judaizmu. Głównym ośrodkiem życia religijnego i społecznego była synagoga przy ulicy Bytomskiej. Tutaj odbywały się m.in. wybory do reprezentacji gminnej. Zarzuty i protesty przeciw wykładanej

(ulica Piastowska 5). Jako znaczącego członka społeczności spoza listy należy wymienić Izaaka Gesundheita. Surowe zasady judaistycznej religii, których strzegł rabin, oraz tzw. europeizacja nie pozostawały bez wpływu na członków siemianowickiej wspólnoty wyznaniowej. W 1937 r. Zarząd Gminy Izraelickiej w Siemianowicach podał do wiadomości, że „z żydostwa wystąpili”: Leon Gottesmann, aplikant adwokacki, urodzony 8 VII 1907 r. w Borszczowie woj. Tarnopolskie, zamieszkały w Siemianowicach, ulica Bytomska 2, i Genia Gottesmann z domu Żmigród, aplikantka adwokacka, urodzona 12 I 1917 r. w Będzinie, woj. kieleckie, zamieszkała w Siemianowicach, ulica Bytomska 2. Podobnym przypadkom asymilacji starali się jednak zapobiegać fundamentaliści związani z synagogą i działacze syjonistyczni, strzegący tradycji i zwartości etnicznej, skupieni wokół Centralnej Organizacji Żydów Ortodoksów w Polsce „Augudas Israel”. Szczególnym typem organizacji społecznej było Stowarzyszenie Religijne Przestrzegania Soboty i Głównych Świąt Religijnych „Szomraj Szabes Whadas”. Staraniem syjonistów organizowano w Siemianowicach zabawy purimowe, z których dochód przeznaczano na kolonie letnie dla niezamożnej młodzieży. W ramach imprezy odbywały się przedstawienia urządzane przez gniazdo Akiby pod kierownict­ wem Gerdy Beldegruen. W 1937 r. wy-

Maria Bajgierowicz i jej siostrzenice ZE ZBIORÓW AUTORA

stąpił z recytacjami były artysta trupy wileńskiej Blum. Żydów siemianowickich łączyły liczne kontakty religijne, kulturalne i gospodarcze ze wspólnotami Bytomia (działały tu ośrodki szkoleniowe dla młodzieży żydowskiej Beth Hechluz i Judischer Pfadinderbund Makkabi Hazair, Beth Makkabi oraz Stowarzyszenie Żydów Prowincji Górnośląskiej – Synagogen verband der Prowinz Oberschlesien), Katowic, Chorzowa, Czeladzi, Sosnowca i Będzina. Ten ostatni był ważnym ośrodkiem wpływów Paole Sjonu i miał własne organy prasowe, które były wydawane w języku jidisz: „Undzer Folksblat” (Nasza Gazeta Ludowa) oraz „Najer Arberter

Rozporządzenia i akty wykonawcze, wydane w związku z naradą z 12 XI 1938 r., wyeliminowa­ ły Żydów z niemieckiej gospodarki, zabraniały im produkowania jakichkolwiek dóbr materialnych, wykonywania rzemiosła, udziału w służbach publicznych i handlu detalicznym. u Heilborna liście wyborczej można było wnosić na piśmie, na ręce siemianowickiego Izraelity Mechnera (ulica Powstańców 14) lub komisarza Eljasza Abrahamera w Katowicach (ulica Andrzeja 14). Na liście Gminy Izraelickiej Siemianowice nr 1 znalazły się nazwiska najbardziej szacownych jej członków, kupców: Hermana Oksenhaendlera (ulica Powstańców 50), Brachji Majtlisa (ulica Jana III Sobies­kiego 40), Abrahama Zelwera (ulica Bytomska 10), Maurycego Silbersteina (ulica Jana III Sobieskiego 1), Joachima Weinreicha (ulica 3 Maja 3), Samuela Opatows­kiego (ulica Jana III Sobieskiego 1), Icka Lajbusia Russa (ulica Pszczelnicza 13) i Józefa Zonabenda

Weg”. Gazety te czytywali również siemianowiccy Żydzi. Nic dziwnego, że włamanie dokonane nocą 2/3 III 1935 r. do bóżnicy czeladzkiej wywołało niesłychane wzburzenie. Nieznani sprawcy dokonali zniszczenia: Torę porżnęli nożami, zerwali wszystkie ozdoby, a rodały rozrzucili po podłodze i podeptali. Oderwano również zamki do szafy z aktami i dokumentami bezprocentowej kasy żydowskiej, które uległy zniszczeniu. Włamywacze skradli jedynie zegar ścienny. Niepokój był o tyle uzasadniony, że wiosną tego roku, również w Siemianowicach, nocą na oknach wystaw ponaklejano ulotki wzywające do bojkotu Żydów. Dalszy ciąg na str. 8

Dyplom „Sprawiedliwy wśród narodów świata” przyznany Edwardowi Kurdzie; medal „Sprawiedliwi wśród narodów świata” ZE ZBIORÓW AUTORA


KURIER WNET · LUTY 2018

8

KURIER·ŚL ĄSKI Ciąg dalszy ze str. 7

Tryptyk śląsko-żydowski Pocztówka z Auschwitz

Zdzisław Janeczek

ZE ZBIORÓW AUTORA

W

grudniu 1935 r. w późnych godzinach nocnych wybito szyby w sklepie Moszka Garbasza przy ulicy Powstańców 21, Estery Moszkowicz przy ulicy Konstantego Damrota 2, Majera Preissa przy ulicy Bytomskiej 56 i Józefa Doleżały przy Bytomskiej 44. W związku z tym incydentem policja aresztowała kilku młodych ludzi z Bytkowa. Zdarzały się również wypadki aktów grabieży na żydowskich domokrążcach. Handlującemu tkaninami Benjaminowi Zielman­nowi w składzie przy ulicy Jana III Sobieskiego, gdy zachwalał swój towar, skradziono 3 m sukna.

Na polecenie Mojżesza Meryna fabrykowano fałszywą korespondencję od osób deportowanych do KL Auschwitz­ -Birkenau, w której zapewniali oni swoich krewnych i znajo­ mych, iż są bardzo zadowoleni z pobytu w obozie. Miały miejsce także przypadki nieuczciwości kupieckiej z drugiej strony, gdy klientka nabywała pierze z dodatkiem gipsu lub zamiast kupionej nowej sukienki odpakowywała po powrocie do domu starą, dziurawą szmatę. Dużym sukcesem policji było ujęcie szefa miejscowej żydowskiej szajki, Lejzora Bejlocha z Będzina, którego gang w latach 1933–1934 zajmował się masowym przemytem artykułów konfekcyjnych. Z ubrań firm niemieckich wypruwano metki, następnie garnitury gnieciono, aby sprawiały wrażenie starej odzieży, i po przemyceniu sprzedawano po polskiej stronie. W stukilogramowych paczkach towar przemycał furmankami

Powstaniec śląski Henryk Sławik ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

O prawo do życia i ludzką godność walczył Henryk Sławik (1894–1944), uczestnik powstań śląskich, wielki Ślązak, polski patriota, który ratując około 5000 Żydów oddał w zamian swoje życie, ponosząc męczeńską śmierć w niemieckim Konzentrationslager Mauthausen-Gusen.

do Siemianowic starozakonny Mejloch. Stamtąd ubrania dostarczano do Łańcuta, Rzeszowa i Tarnowa. Innego członka Gminy Izraelickiej ścigał za handel „żywym towarem” naczelnik gminy michałkowickiej Walenty Fojkis. Żydów dzielono na żyjących w „kiepele” i tzw. łapaczy, którzy siłą wciągali przechodniów do swoich sklepów. W większości z nich można było kupić prawie wszystko – od przysłowiowych gwoździ do śledzi. Na targu siemianowickim wędrowne „handełesy” z Czeladzi lub Będzina, reklamując swoje towary, wołali: „Stare Mutter kupre te anzug!”. Uwagę przechodniów przyciągał ich charakterystyczny ubiór i wygląd: czarny zarost i chałaty. Po mieście wałęsali się żydowscy domokrążcy, którzy zbierali dobrze utrzymane ubrania, jak: płaszcze, bieliznę, swetry itp., oferując w zamian różne tandetne wyroby szklane. Niektóre zwyczaje i obyczaje ortodoksyjnej ludności żydowskiej budziły sprzeciw miejscowych chrześcijan, chociaż nierzadko powodem zgorszenia byli katolicy. Do takich rytuałów należał koszerny ubój zwierząt. „Głos Siemianowicki” pisał: „Niektórzy rzeźnicy w mieście nie dość, że w tygodniu uprawiają ubój koszerny, nawet w niedzielę człowiek jako katolik musi patrzeć jak dla jakichś zabobonnych celów męczy się zwierzę na sposób żydowski [...] Tu się bije masowo i wywozi do innych dzielnic Polski mięso koszerne, bo tam ubój koszerny jest zakazany. Na to używają katoliccy rzeźnicy niedzieli, bowiem ubój prowadzi się u rzeźników katolików”. Drażniło również naruszanie dogmatów wiary katolickiej, a w wyjątkowych wypadkach fanatyzm religijny był nieobcy obu stronom. Żydzi podejrzani o niechęć do Kościoła katolickiego stawali się obiektem ataków lokalnej prasy o zabarwieniu endeckim. Mimo to antysemityzm był na Górnym Śląsku zjawiskiem niewiele znaczącym, a Siemianowice były przyk­ ładem religijnej tolerancji. Natomiast usuwano Żydów z życia publicznego po stronie niemieckiej. W pierwszym etapie zdefiniowano pojęcie Żyda oraz pozbawiono go mienia na podstawie ustawodawstwa. Lawina ustaw, rozporządzeń, okólników i wytycznych podważyła elementarne prawa człowieka, które co najmniej od francuskiej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z 1789 r. stanowiły istotną część składową praw osobowych i publicznych w mieszczańskich społeczeństwach Europy. Wygaśnięcie konwencji genewskiej przesądziło o niezwłocznym wejściu w życie całego ustawodawstwa rasistowskiego na Śląsku Opolskim. Od 16 VII 1937 r. obowiązywało również ustawodawstwo norymberskie oraz normy ustaw zawierające ograniczenia zawodowe i gospodarcze. Żydowscy studenci pochodzący z górnośląskiego obszaru plebiscytowego odtąd byli poddani postanowieniom „numerus clasus” na równi z Żydami z innych dzielnic ówczesnych Niemiec.

Zagłada Powoli zbliżał się okres zagłady Izraelickiej Gminy w Siemianowicach. Ustawodawstwo niemieckie z 1938 r., wprowadzające tzw. aryzację mienia, dotknęło również Żydów na Górnym Śląsku. Nie ominęły środowisk żydowskich wypadki z „nocy kryształowej” 19–20 XI 1938 roku. W ostatnich dniach października 1938 r. członkowie gminy żydowskiej w Bytomiu byli świadkami bezprzykładnej akcji antyżydowskiej – Judenaktion, w toku której kilka tysięcy Żydów, obywateli polskich, wysiedlono przez „zieloną granicę” na terytorium Polski, z rozkazu szefa hitlerowskiej Służby Bezpieczeństwa Reinhardta Heydricha. W nocy z 29 na 30 października siły

policyjne i członkowie 53-Standarte SS przepędzili przez granicę pod Bytomiem około 6000 Żydów. Wypadki te stanowiły zaledwie preludium do wydarzeń, w jakich przyszło uczestniczyć siemianowickim Żydom. Rozporządzenia i akty wykonawcze, wydane w związku z naradą z 12 XI 1938 r., wyeliminowały Żydów z niemieckiej gospodarki, zabraniały im produkowania jakichkolwiek dóbr materialnych, wykonywania rzemiosła, udziału w służbach publicznych i handlu detalicznym. Zakazano im zajmowania stanowisk kierowniczych w zakładach pracy, przedsiębiorstwach oraz udziału w targach. Rozporządzenia z 3 grudnia pozbawiły Żydów wszelkiego posiadania, np. udziałów w przedsiębiorstwach przemysłowych, w gospodarce leśnej i rolnej. Rozporządzenia te dotknęły Żydów, którzy, optując na rzecz Niemiec przed 1922 r., wyjechali z Siemianowic do Republiki Weimarskiej. Wybuch drugiej wojny światowej i niemiecka polityka eksterminacyjna doprowadziły do całkowitej zagłady członków Izraelickiej Gminy w Siemianowicach. Jedni próbowali się ratować ucieczką, inni, oznakowani „gwiazdą Dawida”, zostali wywiezieni do obozów koncentracyjnych w Buchenwaldzie i KL Auschwitz-Birkenau. Na liście ofiar znaleźli się m.in. urodzeni w Siemianowicach: Siegfred Urbańczyk (ur. 1 XI 1926 r. – data deportacji 28 V 1942 r.), Johanna Urbańczyk (ur. 2 IX 1920 r. – data deportacji 28 V 1942 r.), Rosalie Urbańczyk (ur. 7 X 1930 r. – data deportacji 28 V 1942 r.), Hermann Anspach (ur. 1 VII 1893 r. – data deportacji 8 VI 1942 r.); urodzeni w gminie Huta Laura: Margarete (ur. 8 VI 1875 r. – data deportacji 16 V 1942 r.), Julius Kaufmann (ur. 23 XII 1875 r. – data deportacji 20 V 1942 r.), Hildegard Reichmann (ur. 24 V 1916 r. – data deportacji 28 V 1942 r.); urodzona w Maciejkowicach Rosa Jacoby, ur. 8 II 1883 r. – data deportacji 28 V 1942 r.), urodzony w Michałkowicach Wilhelm Leipziger (ur. 20 IX 1873 t. – data deportacji 20 V 1942 r.). Niektórzy drogą okrężną trafili do Auschwitz-Birkenau, wcześniej deportowani do „królestwa” pod jurysdykcją Mojżesza Meryna (1905 – ok. 1943), Starszego Gminy Żydowskiej na Śląsku. Mianowany przez Niemców przewodniczącym Judenratów w Zagłębiu Dąbrowskim i na Śląsku z siedzibą w Sosnowcu, uważał się on nie tylko za „króla” tamtejszych Izraelitów, ale w 1940 r. starał się u Adolfa Eichmanna i Reinherda Heydricha – szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy – o podporządkowanie mu wszystkich gett na terenie okupowanej II RP. Złą opinię miał o nim nawet Chaim Rumkowski (1877–1944), starszy Gminy w Łodzi, a Emanuel Ringeblum (1900–1944), twórca podziemnego archiwum getta warszawskiego, zanotował: „Kto przeżył cztery dni w obozie w Sosnowcu, ten czuł się jak robak, który skurczył się pod butem”. Kiedy w wigilię Rosh Chodesh Elul 1942 r. rozpoczęto deportację Żydów z Górnego Śląska, M. Meryn uspokoił swoich rodaków, zapewniając, iż nic złego im się nie stanie, i po czasowym przesiedleniu na roboty wrócą do swoich domów. Ponadto na jego polecenie fabrykowano fałszywą korespondencję od osób deportowanych do KL Auschwitz-Birkenau, w której zapewniali oni swoich krewnych i znajomych, iż są bardzo zadowoleni z pobytu w obozie. Eksterminowanym Żydom starali się pomóc na różne sposoby mieszkańcy Siemianowic Śląskich. W gronie tym znalazł się m.in. Edward Kurda, urodzony 23 XII 1915 r. w Siemianowicach Śl., w rodzinie robotniczej, syn Juliusza Kurdy i Zofii Zemeły, który w 1938 r. rozpoczął służbę w 6 Pułku Strzelców Podhalańskich stacjonującym

w Samborze. W 1939 r., przed zakończeniem jego służby, pułk został postawiony w stan alarmowy i przerzucony na granicę zachodnią. Odwrót prowadzono na linię Szczakowa-Olkusz. Po zakończeniu kampanii wrześniowej, wróciwszy do domu do Siemianowic Śl., E. Kurda został wysłany na roboty przymusowe do Niemiec i okupowanej Belgii. W 1941 roku, aby uniknąć wcielenia do Wehrmachtu, zbiegł z głębi Rzeszy i schronił się w GG we Lwowie. Ukrywał się najpierw w rodzinie ukraińskiej w kamienicy Rynek 43, a później w domu przy ulicy Jana Zamoyskiego. W latach 1941–1944, sam zagrożony aresztowaniem, udzielił schronienia Marii Bajgierowicz z domu Hitner (Mir­iam Gruber) i jej dwóm siostrzenicom (ich najbliżsi, członkowie społeczności żydowskiej, zostali rozstrzelani). W 1944 r. rozpoznany przypadkiem przez innego siemianowiczanina i zadenuncjowany na gestapo, został aresztowany. Uwolniony w czasie bombardowania Lwowa, skorzystał z pomocy struktur AK i został przerzucony do Białegostoku, skąd udał się do zajętego przez Rosjan Lublina. Tam spotkał Jerzego Ziętka, który skierował go na kurs wojskowy, a następnie w stopniu ppor. WP wysłał na Kresy Zachodnie. Wojnę przeżyła także Maria Bajgierowicz, która we Wrocławiu poznała i poślubiła Grubera. 20 II 1986 r. w Hajfie w Izraelu złożyła przed notariuszem A. Bronowskim oświadczenie następującej treści; „Ja niżej podpisana Miriam Gruber, zamieszkała w Kirjat Bialik 27000-Izrael, przy ulicy Keren Hajesod 80, posiadaczka dowodu tożsamości

śląskich: Domina Brandysa i Augustyna Kadłubka, chociaż w okresie plebiscytu i powstań śląskich stykali się z Żydami optującymi na rzecz Republiki Weimarskiej, obnoszącymi się na co dzień ze swoją niemieckością, a nawet zaangażowanymi w ochotniczych formacjach, jak Schwarze Reichswehra. W działania grożące utratą życia zaangażowała się Łucja Brandysowa (z domu Buroń), korzystając ze wsparcia siostry Jadwigi Kajdy i szwagierki Łucji Buroń (z domu Długajczyk). Ł. Brandysowa utrzymywała w czasie wojny kontakt listowy z rodziną męża w Berlinie. Korespondencja dotyczyła mężczyzn, kobiet i dzieci pochodzenia żydowskiego, ludzi którzy z III Rzeszy chcieli przedostać się do Generalnej Guberni. Po ustaleniu szczegółów osoby takie przyjeżdżały do Siemianowic Śl. i były nielegalnie przeprowadzane przez granicę do Czeladzi. Kobiety radziły sobie w ten sposób, iż pełna seksapilu J. Kajdzina flirtowała ze strażnikami, odwracając ich uwagę, Ł. Buroń pełniła rolę obserwatorki, a Ł. Brandysowa przeprowadzała w tym czasie uciekinierów. Wszystkie narażały swoje życie i bezpieczeństwo rodziny. Łucja Brandysowa była wdową po Dominie, powstańcu śląskim zamordowanym przez Niemców w KL Ausch­ witz, mąż Jadwigi (młodszej siostry Łucji Brandysowej), Hugo Kajda, razem z Karolem Brandysem (synem Domina), zdezerterował z Wehrmachtu i był w polskim korpusie gen. Władys­ława Andersa, a Łucja Buroń (szwagierka Łucji Brandysowej), jako wdowa, była jedyną żywicielką trójki małych dzieci. W zmowie z nimi była Maria Kadłubkowa, siostra Domina Brandysa i wdowa

po Augustynie Kadłubku. Obaj jej bliscy mężczyźni zostali zamordowani jako powstańcy w KL Auschwitz. W grudniu 1944 r. w mieszkaniu Ł. Brandysowej przy ulicy Michałkowickiej 45 Niemcy przeprowadzili rewizję i wstępne przesłuchanie podejrzanej. Dowodem w sprawie miało być zeznanie grupy Żydów, którą zatrzymano w Lublinie. Aresztowani wskazali adres i dane personalne Ł. Brandysowej, która służyła im pomocą w ucieczce do GG. Ponadto napomknęli o korespondencji, która miała być dowodem rzeczowym. Wielogodzinna rewizja nie dała jednak oczekiwanego rezultatu, gdyż Ł. Brandysowa przezornie wszystkie listy na bieżąco paliła i zeznała, że oskarżenie jej jest pomówieniem. Niemcy znaleźli jedynie korespondencję miłosną gospodyni, której lektura wprawiła ich w wesołość i zachęciła do pytań dotyczących życia osobistego. Na odchodnym oświadczyli, że to nie koniec i wrócą tu ze świadkami koronnymi, których ujęli w Lublinie. Do 27 I 1945 r., tj. do dnia zajęcia Siemianowic Śl. przez Armię Czerwoną, kobiety żyły w strachu i oczekiwały katastrofalnej w skutkach konfrontacji z aresztowanymi Żydami. Mimo ofiarności wielu ludzi, z pog­romu ocaleli nieliczni, a i ci ulegli rozproszeniu lub częściowej asymilacji. Hołd pomordowanym w licznych egzekucjach w komorach gazowych złożył pochodzący z Przełajki Czesław Slezak. Grozę tamtych dni utrwalił w wierszu Ptaki z tomiku Gwiazda Dawida. Poeta pisał: Doktor Saal Miłośnik muzyki I zwierząt Hitlerowiec W poszukiwaniu sensu życia – Zabijał Żydowskie dzieci Umierały najłatwiej – Nie bały się jeszcze. Najładniej Zabijało się matki Rozwścieczone tygrysice. O prawo do życia i ludzką godność walczył Henryk Sławik (1894–1944), uczestnik powstań śląskich, wielki Ślązak, polski patriota, który ratując około 5000 Żydów oddał w zamian swoje życie, ponosząc męczeńską śmierć w niemieckim Konzentrationslager Mauthausen-Gusen, obozie zagłady, gdzie zginęło tysiące jego rodaków. Było to znaczące miejsce eksterminacji inteligencji polskiej.

Powyżej: Niemiecka rycina przedstawiająca tzw. żydowską maciorę (Judensau); Judensau, relief w kamieniu; Judensau jako ilustracja niemieckiego starodruku; Antysemicki traktat M. Lutra o Żydach 1543 r. ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

Nr 528485 [...] zeznaję: Pan Edward Kurda, zamieszkały w Siemianowicach Śląskich koło Katowic przy ul. Sobieskiego nr 28, został odznaczony jako Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za uratowanie mnie i moich dwóch siostrzenic w Polsce od pewnej śmierci w czasie drugiej wojny światowej z rąk nazistów. Z tej okazji ma być zasadzone drzewko dla upamiętnienia jego nazwiska w Alei Sprawiedliwych w Jerozolimie”. Z równym poświęceniem pomoc nieśli najbliżsi zgładzonych przez Niemców w KL Auschwitz powstańców

Pierwszy antyżydowski traktat Lutra powstał w 1538 r. Było to Pismo przeciwko Sabatyjczykom do dobrego przyjaciela. Luter upatrywał w synach Izraela przyczyn wszystkich nieszczęść, jakie od stuleci nękały chrześcijan.


LUTY 2018 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI III Żydzi – Niemcy bez wzajemności W średniowiecznych Niemczech Żydzi nie mieli dobrej prasy. Zdarzały się pogromy i wypędzenia. Oskarżano ich o porywanie dzieci, zatruwanie studni oraz o używanie krwi chrześcijańskiej do celów rytualnych. Pozbawieni wszelkich praw, byli własnością władcy Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, do którego należeli majątkiem i ciałem. Monarcha mógł tym majątkiem rozporządzać według własnego uznania: sprzedać, rozdać w prezencie, wynająć lub pozabijać. Jednym z elementów zniesławiania i upokarzania była tzw. Judensau, maciora żydowska, przez sześć stuleci stały element niemieckiej ikonografii propagandowej i czarnego pijaru. Masowo rozpowszechniano jej wizerunek w postaci rycin, ręcznych iluminacji ksiąg, rzeźb i płaskorzeźb. Kanon ten wyobrażał brodatych rabinów, którzy zwierzę ssali lub wylizywali jego ekskrementy, z szatanem w tle. Zachowały się one m.in. w katedrach w Magdeburgu, Fryzyndze, Ratyzbonie i Wittenberdze, gdzie Marcin Luther przybił swoje 95 tez.

Surowe prawa obo­ wiązywały w Wolnym Mieście Frankfurt, gdzie na okrzyk „Jud, mach Mores!” Żydzi musieli zdejmować kapelusze, schodzić z drogi i kłaniać się. (…) Z reguły w każ­ dym mieście była tylko jedna brama, przez którą puszczano Żydów i bydło. Pierwszy antyżydowski traktat M. Lutra powstał w 1538 roku. Było to Pismo przeciwko Sabatyjczykom do dobrego przyjaciela. Luter upatrywał w synach Izraela przyczyn wszystkich nieszczęść, jakie od stuleci nękały chrześcijan. Określał Żydów jako leniwych i nieuczciwych, pisząc: „zdobyli nas i nasze dobra przez ich przeklętą lichwę”, po czym dodawał, że taki stan rzeczy czynił z chrześcijan żydowskich niewolników. Z kolei rozprawa O Ży­ dach i ich kłamstwach zawierała także konkretne postulaty rozprawy z Żydami, zawarte w siedmiu przykazaniach: 1. „Podpalać ich synagogi i szkoły, a co nie da się spalić, na to narzucić ziemi i przysypać, żeby żaden człowiek nie oglądał po wieki ani kamienia, ani szlaki” (daß man ihre Synagoga oder Schule mit Feur anstecke, und was nicht verbrennen will, mit Erden uberhäufe und beschütte, daß kein Mensch ein Ste­ in oder Schlacke davon sehe ewiglich). 2. „Niszczyć też i burzyć ich domy” (daß man auch ihre Häuser desgleichen zebreche und zerstöre). 3. „Zabierać im wszystkie ich modlitewniki i Talmudy” (daß man ihnen nehme alle ihre Betbüchlin und Talmu­ disten). 4. „Na przyszłość ich rabinom pod karą śmierci zabronić nauczania” (daß man ihren Rabbinnen bei Leib und Le­ ben verbiete, hinfurt zu lehren). 5. „Całkowicie odebrać Żydom prawo do glejtów ochronnych” (daß man den Jüden das Geleit und Straße ganz und gar aufhebe) 6. „Zakazać im lichwy […] oraz skonfiskować wszelką gotówkę, klejnoty, złoto i srebro” (daß man ihnen den Wucher verbiete […] und nehme ihnen alle Baarschaft und Kleinod an Silber und Gold, und lege es beseit zu verwahren). 7. „Zmusić do zarabiania na chleb w pocie czoła” (daß man […] lasse sie ihr Brod verdienen im Schweiß der Na­ sen). W połowie XVIII w. katolicki Śląsk dostał się pod panowanie królów protestanckich Prus. Warto przypomnieć, iż do 1669 r. obowiązywał zakaz osiedlania się Żydów w Berlinie i na ternie Brandenburgii. Fryderyk Wilhelm I, zwany Soldaten Koenig, zabraniał im osiedlać się w swoich miastach i prowincjach, mając nadzieję, iż ci, którzy znaleźli się w jego krajach, szybko wymrą. Przyrównywał Żydów do

Moses Mendelsohn (1729–1786), nazywany żydowskim Sokratesem, filozof, propagator równouprawnienia Żydów, wszedł do Berlina przez Rosenthaler Tor, jedyną bramę otwartą dla Żydów i bydła ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

Rabin Dob Beer Meisels, przyjaciel Polaków; Heinrich Heine, niemiecki poeta żydowskiego pochodzenia ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

Henryk Pillati, Śmierć Berka Joselewicza

szarańczy niszczącej chrześcijan. Dla bezpieczeństwa poddanych pruskich musieli w celach rozpoznawczych na ubraniach nosić żółte łaty. W 1710 r. JKM wydal edykt, na mocy którego można było za 8000 talarów wykupić się z obowiązku noszenia tego znaku hańby. Również jego syn Fryderyk II Wielki, „król filozof ”, żywił pogardę względem Żydów. Wydany przez niego w 1750 r. Edykt generalny, dotyczący Żydów, zdaniem markiza Honore Gabriela de Mirabeau był „dobry dla ludożerców”. Równie surowe prawa obowiązywały w Wolnym Mieście Frankfurt, gdzie na okrzyk „Jud, mach Mores!” Żydzi musieli zdejmować kapelusze, schodzić z drogi i kłaniać się. Ponadto obowiązywał zakaz przebywania w parkach. Złożona w 1770 r. do rady miasta petycja o odstąpienie od tego ograniczenia została odrzucona i potraktowana jako wyraz arogancji. Z reguły w każdym mieście była tylko jedna brama, przez którą puszczano Żydów i bydło. W XIX w. przedstawiciele upokarzanego narodu byli już lojalnymi obywatelami Prus. Na Śląsku i w Wielkopolsce popadali jednak często w konflikt interesów z walczącymi o niepodległość Polakami, tak było m.in. w 1848 r. w miejscowości Buk pod Poznaniem. Zajście to w kilkudziesięciostronicowej broszurze pod tytułem Rok 1848 w dawnym powiecie bukowskim opisał,

ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

wykorzystując źródła archiwalne, historyk i regionalista Władysław Stachowski. Początkowo miejs­cowi Niemcy i Żydzi, w większości nieprzychylni sprawie polskiej, nosili biało-czerwone kokardy, aby w razie zwycięstwa Polaków nie być posądzonymi o zdradę. W Buku zatrzymał się oddział powstańców, a niedługo potem pod miasto podeszli Prusacy. Wobec miażdżącej przewagi wroga dowódcy insurekcji podjęli decyzję o kapitulacji. Prusacy zajęli miasto i wtedy zaczął się pogrom. Jak twierdzi autor broszury, miejscowi Żydzi wskazywali Niemcom domy tych, którzy poparli insurekcję. Kilkanaście osób poniosło śmierć, kilkadziesiąt zostało pobitych i ograbionych. W niektórych przypadkach donosiciele sami zamieniali się w katów. Wśród ofiar trafiali się także Żydzi podejrzani o propolskie sympatie. Epilog tej historii nastąpił po wycofaniu się Prusaków, gdy miejscowość ponownie została zdobyta przez polskich kosynierów. Wówczas mieszkańcy wzięli poms­tę za swoich ziomków. Splądrowane zostały żydowskie sklepy i synagoga. W tym samym czasie zupełnie inaczej zachował się Christian Johann Heinrich Heine, właśc. Harry Chaim Heine (1797–1856 ), niemiecki poeta żydowskiego pochodzenia, przedstawiciel romantyzmu, jeden z najwybitniejszych liryków, prozaik i publicysta. W 1844 r., po krwawym stłumieniu przez Prusaków powstania

śląskich tkaczy domagających się podniesienia płac oraz poprawy warunków bytowych, napisał dla nich wiersz pt. Tkacze. Siedzą przy krosnach i szczerzą kły: Niemcy! My tkamy wam całun grobowy, Trzykrotne przekleństwo wprzędliśmy w osnowy I tkamy, i tkamy! Jego bohaterowie przeklęli Boga, którego nie wzruszyły ich modły, a wraz z nim „króla bogaczy” obojętnego na ich nędzę. Dwunastogodzinny dzień pracy wprowadzany przez właścicieli fabryk, m.in. Zwanzigera z Pieszyc, zmuszał tkaczy do pracy za głodową pensję. Ubolewał więc poeta nad ich śląską ojczyzną. Gdzie tylko sromota i hańba są żywe, Gdzie każdy kwiat, wcześnie złamany, schnie marnie, Gdzie robak zgnilizną i próchnem się karmi. Wciąż tkamy, wciąż tkamy! Heine, odrzucony przez Niemców, był ulubionym poetą polskich bardów. Jego wiersze tłumaczyli Adam Asnyk, Felicjan Faleński, Marian Gawalewicz, Czesław Jankowski, Maria Konopnicka, Adam Konopnicki, Aleksander Kraushar, Miron (Aleksander Michaux). Współczesne przekłady Heinego tworzyli m.in. Stanisław Jerzy Lec i Robert Stiller. Od 1862 r. w Królestwie Polskim Żydzi zyskali dzięki staraniom Aleksandra Wielopolskiego częściowe równouprawnienie. Toteż gdy w 1863 r. O. Bismarck i Michaił Dymitrowicz Gorczakow zwalczali polskie powstanie, a ich poplecznicy werbowali wśród Żydów agentów i denuncjatorów, rabin warszawski Dow (Dov, Dob) Ber (Beer, Berisz, Berush) Meisels (1798– 1878) opowiedział się za udzielaniem poparcia przez Żydów Polakom walczącym z Rosjanami. Sympatyzował on z polskim powstaniem, podobnie jak wcześniej czynił to Berek Joselewicz. Ten ostatni zaś zasłynął podczas insurekcji kościuszkowskiej jako organizator oddziału żydowskiego. Ponadto B. Joselewicz wraz z innym Żydem, Józefem Aronowiczem, zredagował patriotyczną odezwę w języku jidysz, wzywającą do walki. Na apel odpowiedziało 500 mężczyzn, z których uformowano regiment kawalerii. Na prośbę B. Joselewicza zapewniono im możliwość przestrzegania religijnych obyczajów, dostęp do koszernego jedzenia oraz prawo powstrzymywania się od pracy w szabat, a także prawo do noszenia tradycyjnych żydowskich bród. Oddział B. Joselewicza u boku gen. Jakuba Jasińskiego brał udział w obronie warszawskiej Pragi, podczas której został zdziesiątkowany. Po klęsce insurekcji kościuszkowskiej B. Joselewicz zaciągnął się do legionów gen. J. H. Dąbrowskiego. Walczył nad Trebbią, pod Novi, Hohenlinden, Austerlitz i Frydlandem. W 1808 r. został kawalerem Krzyża Virtuti Militari. Odznaczony był także Legią Honorową. W armii Księstwa Warszawskiego dowodził szwadronem. Zginął w kampanii 1809 roku jako żołnierz ks. Józefa Poniatowskiego, podczas potyczki z Austriakami pod Koc­ kiem. Pochowano go na rozstajnych drogach, gdyż ortodoksi odmówili mu prawa spoczynku na kirkucie. W Białobrzegach przy drodze relacji Kock–Białobrzegi, gdzie spoczęły jego doczesne szczątki, wystawiono w 100-lecie śmierci pomnik. Inskrypcja na kamieniu nagrobnym głosi: „Berek Joselewicz – Józef Berko vel Berk, ur. w Kretyndze na Litwie 1760. Pułkownik wojsk polskich, szef szwadronu 5-go pułku strzelców konnych Wielkiego Księstwa Warszawskiego. Kawaler krzyżów Legii Honorowej i Wiktorii. Zginął w bitwie pod Kockiem 1809 roku. Tu pochowany. Nie szacherką, nie kwaterką, lecz się krwią dorobił sławy. W stuletnią rocznicę zgonu 1909 r.”. Z czasem sława pośmiertna pułkownika rosła. Jego imieniem nazwano ulice w Będzinie, Ozorkowie, Częstochowie, Warszawie, na krakowskim Kazimierzu, Lubartowie, Lesku, Myślenicach, Dąbrowie Tarnowskiej, Oświęcimiu, Przasnyszu, Rzeszowie, Siedlcach, Węgrowie, Sanoku, Nowym Sączu, Radomsku, Szczecinie, Tomaszowie Mazowieckim, Hrubieszowie, Chrzanowie, Kocku, Kutnie, Mielcu, Łodzi, Brzezinach, Ostrołęce, Żaganiu, Biłgoraju, Kaliszu, Łosicach i Turobinie. W 200. rocznicę śmierci B. Joselewicza odbyła się z inicjatywy Ambasady Francji w Polsce konferencja Berek Joselewicz: bojownik o wolność, której współorganizatorem było Muzeum

Historii Żydów Polskich. Z kolei Pocz­ta Polska wraz z Pocztą Izraelską wprowadziły do obiegu znaczek pocztowy w bloku dla upamiętnienia Roku Polskiego w Izraelu (2009), z postacią Berka Joselewicza z obrazu Juliusza Kossaka.

Przykłady rodzin Askenazych czy Wereszyckich pokazują zasadniczą różnicę między niemieckim rasizmem a prawem Rzeczypospolitej. W ujęciu tego pierwszego rodziny te były żydowskie, zaś z punktu widzenia Warszawy, Krakowa, Wilna czy Lwo-

Prof. Henryk Wereszycki, historyk; prof. Szymon Askenazy, wybitny historyk, autor m.in. biografii ks. J. Poniatows­kiego ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

Niestety po powstaniu styczniowym relacje polsko-żydowskie uległy znacznemu pogorszeniu, m.in. za sprawą Aleksandra III (1845–1894). Na Ukrainie i Białorusi często dochodziło do pogromów Żydów, których oskarżano o udział w spisku i zamordowaniu Aleksandra II. W 1882 r. car przywrócił zakaz osiedlania się i zamieszkiwania Żydów na wsi. Krwawe wystąpienia antysemickie w Rosji spowodowały masową emigrację ludności do Królestwa Polskiego, co pogorszyło warunki ekonomiczne m.in. tam mieszkających Żydów, przyczyniając się do różnych napięć. Wydalenie z Rosji Żydów zwanych Litwakami miało zapewnić spokój w głębi imperium i rozpalić konflikt polsko-żydowski, co częściowo się udało. Ich pierwsza fala liczyła około 70 tys. rodzin. Druga, jeszcze większa, przybyła w latach 1905–1907. W sumie było ich ponad 600 tysięcy. Osiedlali się najchętniej w wielkich ośrodkach miejskich i przemysłowych, jak Łódź i Warszawa. Identyfikowali się z kulturą rosyjską i byli wrogo nastawieni do polskiego ruchu niepodległościowego, podobnie jak ich ziomkowie w Niemczech, nierzadko hakatyści.

wa byli to Polacy i patrioci. Ta różnica tłumaczy, dlaczego tylko w getcie warszawskim znalazły się tysiące takich osób, które często nawet nie uważały się za Żydów. Ich listę dla Niemców sporządził stołeczny Judenrat. Na jej podstawie gestapo przeprowadziło aresztowania wskazanych i ich deportację do getta. Wiele z tych ofiar, tzw. mechesów, będąc od pokoleń chrześcijanami, dopiero wówczas dowiedziało się o swoich żydowskich korzeniach. Po latach udręki tych, którzy przeżyli wojnę dzięki pomocy Polaków, nie chciano w założonym w 1953 r. w Jerozolimie Yad Vashem (Instytucie Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu) uznać jako wiarygodnych świadków w procedurze przyznania medalu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Tak było m.in. w przypadku ks. Marcelego Godlewskiego, który zyskał sobie tytuł „proboszcza getta warszawskiego” i uratował m.in. rodzinę Wandy i Krzysztofa Zamenhofów oraz prof. Ludwika Hirschfelda, światowej sławy lekarza bakteriologa i immunologa. Jak gmatwały się w XX w. relacje Żydów w stosunku do Rosjan, Polaków i Niemców, może zaświadczyć

Kombrig Siemion Mojsiejewicz Krywoszein i gen. Heinz Guderian w twierdzy brzeskiej przyjmują defiladę Armii Czerwonej i Wehrmachtu, 22 IX 1939 r.; Erhard Milch, feldmarszałek lotnictwa III Rzeszy ZE ZBIORÓW BIBLIOTEKI ŚLĄSKIEJ

Ponadto Litwacy ostro zwalczali ruch asymilacyjny polskich Żydów, propagując równocześnie prorosyjski separatyzm. Byli antytezą takich postaw, jakie m.in. reprezentowali prof. Szymon Askenazy (1865–1935), wybitny polski historyk żydowskiego pochodzenia związany z obozem piłsudczykowsko-legionowym, czy Henryk Wereszyc­ ki, urodzony jako Henryk Vorzimmer (1898–1990), żołnierz 1. Pułku Artylerii Legionów Polskich. Jako kanonier przeszedł chrzest bojowy na froncie nad Stochodem. W przerwie między walkami, w czasie krótkiego urlopu, w kwietniu 1917 r. zdał maturę i wrócił na front. W 1918 r. wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej, a w paździer-

biografia Siemiona Moisiejewicza Kriwoszeina (1899–1978), syna biednego Żyda, kombriga Armii Czerwonej i Bohatera Związku Radzieckiego. W trakcie sowieckiej agresji na Polskę we wrześniu 1939 r. dowodził 29 Brygadą Czołgów. 22 września odbierał w Brześciu razem z gen. Heinzem Guderianem wspólną defiladę, w związku z przekazaniem miasta i twierdzy przez Wehrmacht Armii Czerwonej. Wojskom niemieckim życzył podczas tego wydarzenia szybkiego zwycięstwa nad „kapitalistyczną Anglią” i zaprosił po tym zwycięstwie Heinza Guderiana do Moskwy. Z kolei w armii Hitlera w randze feldmarszałka lotnictwa walczył Erhard

Listę dla Niemców sporządził stołeczny Judenrat. Na jej podstawie gestapo przeprowadziło aresztowania wskazanych i ich deportację do getta. Wiele z tych ofiar, będąc od pokoleń chrześcijanami, dopiero wówczas dowiedziało się o swoich żydowskich korzeniach. niku tegoż roku zapisał się na Politechnikę Lwowską. Ostatecznie został wybitnym polskim historykiem. Doświadczył zarówno niemieckiego totalitaryzmu, jak bezwzględności komunizmu. Był inwigilowany do schyłku życia, a jego dorobek naukowy cenzurowany i przemilczany. Wojna pochłonęła jego najbliższych, którzy stali się ofiarami niemieckiego rasizmu. Mimo politycznych barier uchodził za autorytet dla studentów i opozycji.

Milch (1892–1972), syn żydowskiego aptekarza. Osądzono go podczas jednego z procesów norymberskich, tzw. procesie Milcha, 17 IV 1949 r. i skazano na karę dożywotniego więzienia za deportację cudzoziemskich robotników i zbrodnie przeciwko ludzkości.. Z więzienia został zwolniony 28 VI 1954 r. Następnie pracował jako doradca w przemyśle samochodowym RFN w Wuppertalu, gdzie zmarł 25 I 1972 r. K


KURIER WNET · MARZEC 2018

10

Ewangelie nie podają więcej istotnych wzmianek na jego temat, bo zapewne zmarł, zanim Pan Jezus rozpoczął swoją publiczną działalność. Sam zaś Mesjasz traktowany był przez współczesnych jako syn cieśli Józefa i Marii z Nazaretu. O Opiekunie Zbawiciela od czasów wczesnochrześcijańskich, rozpisywali się Ojcowie i filozofowie Kościoła. Szanowali Go święci i sławili papieże. Najbardziej jednak czcili zwykli ludzie, którzy chętnie doń odmawiali specjalne godzinki, litanie, akty strzeliste. Kult św. Józefa szczególnie żywy jest na Śląsku.

Ś

więty Józef patronuje wielu kap­ licom, kościołom, parafiom, diecezjom, regionom, miastom i krajom, a nawet kontynentom. Znany jest powszechnie jako skuteczny orędownik ojców, matek oczekujących potomstwa, rodzin, narzeczonych, sierot, pracujących, robotników, stolarzy i cieś­li, drwali, rękodzielników, ubogich, ekonomistów, uciekinierów i dobrej śmierci. Swoją protekcją szczególnie obejmuje cały Kościół katolicki. Jego opiekunem ustanowił go papież Błogosławiony Pius IX w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia 1870 roku (już po zdobyciu Rzymu przez wojska włoskie i zawieszeniu obrad Soboru Watykańskiego I). Jedna z papieskich adhortacji Świętego Jana Pawła II, Redemptoris Custos, co znaczy „Stróż Zbawiciela”, jest poś­ więcona roli św. Józefa w życiu Chrys­ tusa i Kościoła. Papież Franciszek zaś, na czas od pierwszej niedzieli Adwentu 2017 do Uroczystości Objawienia Pańskiego 2019 roku, ogłosił Nadzwyczajny Rok Świętego Józefa Kaliskiego, związany z naszym narodowym sanktuarium w Kaliszu, najstarszym polskim mieście. Kalisz jest, po oratorium ku czci św. Józefa w kanadyjskim Montrealu, największym ośrodkiem kultu tego Świętego. Święty Józef w sztuce jest najczęściej przedstawiany w scenach rodzajowych Świętej Rodziny, jako troskliwy opiekun Dzieciątka Jezus i z atrybutami swojego zawodu w postaci stolarskich narzędzi pracy: młotka, hebla, piły; a także z podróżną laską. W ikonografii wyróżnia go zwłaszcza biała lilia, będąca symbolem czystości. Na Śląsku z dniem wspomnienia Świętego Józefa była niegdyś związana piękna tradycja, której cel był dwojaki: wiosenne przystrojenie domu oraz wyróżnienie niewinności młodzieńczych serc. Otóż 19 marca sadzono szczepkę mirtu do donicy. Potem przykrywano ją odwróconą szklanką na sześć tygodni, aby dobrze się zakorzeniła. Nawiązując do wspomnienia Świętego Oblubieńca Matki Bożej, kilka uwag poświęcimy owemu zwyczajowi. Sam mirt, czyli po naszemu „merta”, jest to roślina całorocznie zielona, rozrastająca się w krzew lub drzewko. Ma małe, jajowate i ostro zakończone listeczki, które, szczególnie przy

Św. Józef powszechnie znany jest jako Oblubieniec Najświętszej Maryi Panny i ziemski Opiekun Jezusa, Syna Bożego. Starotestamentalne znaczenie jego imienia jest wyrazem życzenia: „Niech Bóg doda dóbr”. Tak swojego pierworodnego syna nazwała Rachela, ukochana małżonka patriarchy narodu wybranego, Jakuba. Na jego cześć zapewne otrzymał imię jego późniejszy krewny z pokolenia Judy, czyli Józef z Nazaretu.

Święty Józef Barbara Maria Czernecka

Znany jest powszechnie jako skuteczny orędownik ojców, matek oczekujących potomstwa, rodzin, narzeczonych, sierot, pracujących, robotników, stolarzy i cieśli, drwali, rękodzielników, ubogich, ekonomistów, uciekinierów i dobrej śmierci. potarciu, wydają charakterystyczny, przyjemny zapach. Kwiatki jego są białe, gwiazdkowate, z licznymi pręcikami i pojawiają się najczęściej w lipcu. One także mają piękną woń. Z nich dojrzewają owoce w postaci czarnoniebieskich jagód wielkości grochu.

Mirt naturalnie występuje głównie w basenie Morza Śródziemnego. Jest jedną z ważniejszych roślin występujących w Biblii. Używany był w radosnym izraelskim Święcie Szałasów, upamiętniającym zamieszkiwanie narodu wybranego w namiotach podczas

Lata między rokiem 1918 i 2018 to okres porozbiorowy w dziejach Polski. Właśnie teraz, w symbolicznych okolicznościach stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, możemy ten syndrom przełamać i jego porzucenie – ogłosić światu.

Przełamać porozbiorowy syndrom! 1918-2018. W stulecie odzyskania niepodległości Szymon Giżyński

B

itwa pod Połtawą w 1709 roku i Sejm Niemy w 1717 roku otwierają okres przedrozbiorowy w naszych dziejach, kiedy to car Piotr I podniósł potęgę Rosji do roli gwaranta podyktowanych przez siebie wewnętrznych i zewnętrznych paradygmatów funkcjonowania Rzeczypospolitej. Ten początek rosyjskiego protektoratu nad Polską definitywnie zamknął okres, gdy wojny o naszą samodzielną pozycję w Europie toczyliś­ my na szerokim theatrum: nie tylko z Rosją, ale także z Turcja, Szwecją, Siedmiogrodem… Od Połtawy i Sejmu Niemego zagrożenia dla polskiej niepodległości i suwerenności – aż po dziś dzień – pochodzą już tylko i są rezultatem współpracy dwóch żywiołów: niemieckiego i rosyjskiego. Taka sytuacja umiejscowiła polską myśl polityczną i potoczne myślenie Polaków w porozbiorowej koleinie tzw. teorii (doktrynie) dwu odwiecznych wrogów: Rosji i Niemiec. Teoria dwóch wrogów jest przydatna dla sytuacyjnego opisu, zwłaszcza w deterministycznej i fatalistycznej

interpretacji naszych losów; najzupełniej zaś szkodliwa dla polskiej niepodległoś­ ci i suwerenności. Dlatego powinnością polskiej myśli niepodległościowej jest w pierwszym rzędzie precyzyjne rozpoznanie, a tym samym: antycypacyjno-prewencyjne przeciwdziałanie wszelkim próbom sojuszy, współdziałań i wspólnoty celów Rosji i Niemiec. Poucza i przestrzega przed tym nasza przeszłość, domaga się tego nasza odpowiedzialna i bezpieczna przyszłość. Zatem punktem wyjścia naszych rozważań niech będzie nie negatywnie znaczeniowo nacechowana teoria dwóch wrogów, lecz geopolitycznie obiektywne i uświetnione tradycją polskiej historiozofii określenie: Polska między Rosją i Niemcami. Metodologicznie rzecz ujmując, historia Polski wobec zagrożenia rosyjsko-niemieckiego, po Połtawie (1709) i Sejmie Niemym (1717) przyjmuje postać jednego z dwóch modeli: albo czynnikiem wyraźnie dominującym są Niemcy, albo Rosja. Taka sytuacja prowadzi do formalnie utrwalonego protektoratu nad Polską którejś ze współpracujących ze

wędrówki z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Samo słowo ‘mirt’, po hebrajsku ‘hadas’ jest imieniem Królowej Estery, czyli żydowskiej Hadassy. Prorok Izajasz miewał wizje, że pustynia zamiast kolczastymi zaroślami i pokrzywami będzie kiedyś porastała właśnie mirtem. Perscy kapłani, uważając tę roślinę za świętą, jej gałązkami rozpalali ogień ofiarny. Starożytne Egipcjanki z okazji większych uroczystości w swoje stroje i włosy, oprócz kwiatów lotosu i granatu, wplatały właśnie kwiatuszki mirtu. Grecy i Rzymianie sadzili gaje mirtowe przy świątyni bogini miłości, uwitymi wieńcami zaś zdobili posągi Afrodyty, czyli Wenus. Mirt w naszym klimacie dobrze rośnie w warunkach pokojowych. Wymaga dużo słonecznego światła i odpowiedniej ilości wody. Ostatnio jednak coraz rzadziej pojawia się w oknach naszych mieszkań. Nabywany jest czasami w kwiaciarniach, zwłaszcza przed uroczystościami pierwszokomunijnymi, jednak zaraz po tym szybko zostaje zaniedbywany. Czasami udaje się na dłużej wyhodować mirt ze szczepki starego krzewu. A takowe można jeszcze spotkać w tradycyjnych, acz niewielu już domach.

N

FOT. AMADEUSZ CZERNECKI

W

spominają o nim dwie Ewangelie: według Świętego Mateusza i Świętego Łukasza. Niestety na kartach Biblii nie zachowało się ani jedno wypowiedziane przez Józefa słowo. Jest on więc dla nas Świętym milczącym, pokornie pełniącym Bożą wolę. Co o nim wiadomo? Wywodził się z narodu izraelskiego, w prostej linii od żydowskiego Króla Dawida. Od sławnego przodka dzieliło go kilkadziesiąt pokoleń, czyli około tysiąc lat historii. Na przestrzeni tylu wieków królewskie pochodzenie stało się już tylko sentymentalnym wspom­ nieniem, a nie źródłem korzyści czy zaszczytów. W czasach Józefa władzę w Judei sprawowali królowie z dynastii herodiańskiej jako namiestnicy Cesarstwa Rzymskiego. On sam zaś był traktowany na równi ze wszystkimi swoimi rodakami. Wiadomo, że trudnił się pracą stolarską. Zgodnie z obowiązującym obyczajem, został przeznaczony na małżonka Panny Maryi z Nazaretu. Apokryfy opowiadają na ten temat piękną legendę o zakwitłej lasce i gołębicy, która na niej usiadła, wskazując właśnie na Józefa jako godnego oblubieńca Matki Boga. Po zaręczynach musiał zmierzyć się z niespodziewaną brzemiennością swojej przyszłej małżonki. Postanowił potajemnie opuścić wybrankę, aby zapobiec Jej zniesławieniu i ukaraniu, a za zdradę karano wówczas ukamienowaniem. Wtajemniczony we śnie przez Anioła Pańskiego w Boży plan zbawienia, którego był także częścią, Józef oficjalnie przyjął Maryję za małżonkę. Termin urodzenia Dzieciątka zbiegł się z wydaniem rozkazu przez Cesarza Rzymskiego Augusta o powszechnym spisie ludności, dlatego Józef, jako potomek Dawida, był zobowiązany wraz z żoną udać się do rodowego miasteczka Betlejem. Z przyczyn od niego niezależnych nie zdołał zapewnić rodzinie właściwego lokum, więc na chwilowe zamieszkanie przysposobił grotę, w której niegdyś przebywały przydomowe zwierzęta. I tam właśnie Jezus przyszedł na świat. Wobec świata ziemskiego Józef z Nazaretu stał się prawnym ojcem Zbawiciela. Był świadkiem wizyty okolicznych pasterzy, pokłonu Mędrców, przybyłych z Azji, Afryki i Europy. Zaprowadził Matkę z Synem do świątyni w Jerozolimie, aby Jezusa, jako pierworodnego, ofiarować Bogu. Złożył dar z pary synogarlic, co wskazuje na niski status materialny rodziny. Potem ochronił Świętą Rodzinę przed mordercami Heroda, przenosząc się aż do dalekiego Egiptu. Po śmierci oprawcy, razem z Maryją i Dzieciątkiem powrócił do Nazaretu i tam zamieszkali na stałe. Kiedy Jezus dorastał i miał dwanaście lat, a zgubił się podczas corocznej pielgrzymki do Jerozolimy, Józef przez trzy dni szukał Go razem z Maryją.

KURIER·ŚL ĄSKI

sobą stron: Rosji lub Niemiec, ale zawsze jest to perspektywicznie korzystne także dla drugiego strategicznego partnera. To Rosja była mocarstwem dominującym w przedrozbiorowej i rozbiorowej rozgrywce. Wskutek rozbiorów Rosja zagarnęła aż 82 procent polskiego

polskie kryzysy lat: 1956, 1968, 1970, 1976, 1980 odbierała jako zagrożenie swoich interesów i swojego stanu posiadania – i na nie stosownie reagowała. Trzeci, sytuacyjny model porozbiorowych dziejów Polski obrazują losy II Rzeczypospolitej, gdy niepodle-

Powinnością polskiej myśli niepodległościowej jest w pierwszym rzędzie precyzyjne rozpoznanie, a tym samym: antycypacyjno-prewencyjne przeciwdziałanie wszelkim próbom sojuszy, współdziałań i wspólnoty celów Rosji i Niemiec. terytorium, a połączony prusko-austriacki żywioł niemiecki – 18 procent. Dlatego to Rosja, jako główny beneficjent rozbiorów, była celem najważniejszych polskich zrywów powstańczych w XIX wieku, i to – w dwóch trzecich – z ziem zaboru rosyjskiego powstało niepodległe państwo polskie w 1918 roku. Podobnie po 1945 roku, Rosja jako okupant i w postaci PRL-u – protektor całości ziem polskich – wszystkie tzw.

głość Polski od samego początku, od 1918 roku, była jednocześnie przez Niemcy i Rosję kwestionowana i zagrożona. Oba państwa, traktując Polskę jako „pokracznego bękarta traktatu wersalskiego” i „państwo sezonowe”, czynnie i niecierpliwie czekały na okazję zdławienia polskiej niepodległości i poprzez Rapallo i Locarno doprowadziły do paktu Ribbentrop-Mołotow, i w konsekwencji do wspólnej napaści i zmiażdżenia polskiego państwa.

iestety coraz bardziej zapominana jest rola i znaczenie tej rośliny w życiu społeczno-obyczajowym. Niegdyś mirt stanowił ważny element uroczystości rodzinnych. Największe dlań uznanie mieli nowożeńcy, którzy przystrajali się jego zielonymi gałązkami. Panny młode plotły z mirtu wianki na głowę. Panowie młodzi przypinali do klapy garnituru tuż nad sercem tzw. „woniaczkę” z listków mirtu. Używanie tego typu ozdób przez osoby przystępujące do sakramentu małżeństwa było popularne szczególnie na przełomie XIX i XX wieku. Potem zasuszony mirt eleganc­ ko oprawiano w ramki i zawieszano na ścianie w sypialni. Z kolei gałązka mirtu, zdobiąca weselny kołacz, którym nowożeńcy obdarowywali gości i znajomych, często była potem sadzona i według tego, jak się przyjęła w ziemi, oceniano wartość charakteru panny młodej. Zielone gałązki oplatały też tego dnia kościelne świece, a nawet przypinano je do obrusów na weselnych stołach. Mirtem przystrajali się także drużbowie. Zwyczaj ten obecnie można już zakwalifikować do folkloru, czyli ludowej mądrości. Nasi przodkowie jednak nie uważali tego za modę, prawdziwe znaczenie mirtu jako symbolu było dużo ważniejsze. Mirt był symbolem czystości i wstrzemięźliwości. Takie wzajemne traktowanie się narzeczonych przed ślubem uczyło ich wzajemnego szacunku i cierpliwości, ogromnie ważnych w stanie małżeńskim. Mirtowe wianki i „woniaczki” jako ślubne pamiątki w ramkach za szkłem możemy jeszcze zobaczyć w śląskich muzeach, skansenach bądź

Tego właśnie, pomny sytuacji z 1794 i 1795 roku, gdy wojska naczelnika Kościuszki uległy armiom rosyjskiej i niemieckiej, najbardziej się obawiał Marszałek Józef Piłsuds­ki: równoczesnej zdolności Niemiec i Rosji do politycznej, dyplomatycznej, a w konsekwencji także militarnej współpracy. Dlatego po dojściu Hitlera do władzy Marszałek Piłsudski proponował Francji i Zachodowi wojnę prewencyjną przeciw Niemcom, po to, by dwubiegunowy układ zagrażający Polsce zmienić w jednobiegunowy. W ówczesnych warunkach owemu rozbiorowemu paradygmatowi – wynikającemu z najściślejszego współdziałania niemiecko-rosyjskiego – nie udało się zapobiec. A czy w dzisiejszych okolicznościach temu samemu, czyli porozbiorowemu syndromowi naszych dziejów, można położyć tamę; można mu się skutecznie i zwycięsko przeciwstawić i raz na zawsze go przełamać? Uważam stanowczo, że tak! Opisowo stan wyjścia z sytuacji jest wciąż, od z górą trzystu lat, taki sam: postlub jak kto woli – porozbiorowy. Nadal pozostajemy w obszarze dwubiegunowego rosyjsko-niemieckiego zagrożenia, choć z istotnymi modyfikacjami. Po rozpadzie Związku Sowieckiego i zjednoczeniu Niemiec, porozbiorową logiką rosyjsko-niemieckiej współpracy i ustaleń, dominacja Rosji nad Polską została przekazana w ręce Niemiec. Całość polskich ziem, w latach 1945–1991 zdominowana i kontrolowana przez Rosję, przeszła pod niemiecki protektorat, zapośredniczony

magazynach ze starociami. Pozostały tylko wspomnieniem, tak jak dla większości ludzi tradycja zachowywania czystości przedmałżeńskiej. Podkreśl­ my też, że dawniej prawie wcale nie praktykowano rozwodów, tej zmory naszych czasów. Czyżby więc owe mirtowe gałązki traktowano jako talizman dla udanego związku? Logika podpowiada, że właśnie to, co ta roślina symbolizuje, jest najlepszym zadatkiem pielęgnowania prawdziwej miłości. Zakochani, szanujący siebie w czasie narzeczeństwa, lepiej niż inni przygotowują się do ślubowania miłości, wierności, uczciwości i trwałości związku aż do śmierci. Samo małżeństwo zaś w Kościele katolickim jest jedną z siedmiu świętych tajemnic, czyli sakramentów. Mirt miał niejako o tym przypominać. Wianuszek z mirtu jest też często ozdobą monstrancji, w której adoruje się Boże Ciało pod postacią Hostii. Zupełnie zapomniany został obyczaj wypraszania u zakrystianki tego wianuszka, zdjętego z liturgicznego naczynia już po kościelnych uroczystościach, a potem przez gospodynie zawieszanego w domu na krzyżu. To wszystko ma nieodkryty dotąd sens! Warto do tych obyczajów i znaczeń powrócić, zwłaszcza w naszych czasach, dotkniętych piętnem rozwiązłości, zagłuszania sensu prawdziwej miłości, współżycia bez sakramentu małżeństwa, związków tzw. partners­kich, używania ciała tylko dla zaspokajania nieokiełznanych potrzeb, mnożeniem dewiacji, plagą licznych i bolesnych rozstań oraz ogólnego braku odpowiedzialności rzekomo dojrzałych mężczyzn i kobiet. Obyczaj sadzenia mirtu i cała związana z tym symbolika zanikły wraz z rozpowszechnieniem nowoczesnych poglądów na temat współżycia płciowego. I tak, jak rzadko można jeszcze gdzieś dostrzec mirtowy krzew na parapecie okna, tak prawie nie spotyka się zakochanych szanujących swoją cielesną niewinność. Mirtowy wianek na głowie panny młodej i świeżo zerwana gałązka mirtu w klapie garnituru pana młodego stały się nie tyle niemodne, co zupełnie zapomniane, a ich symbolika i zastosowanie – nieznane. Sam ślub także jest dla większości małżeństw tylko wesołą imprezą, zarejestrowaną w urzędzie i na płycie. Współcześni małżonkowie z reguły pozbawieni są naturalnych emocji oczekiwania na małżeńskie spełnienie. A może w roku szczególnie poświęconym czci Świętego Józefa, pat­ rona chrześcijańskich małżeństw, warto byłoby przypomnieć stare tradycje i promować je wśród przygotowujących się do małżeństwa? Próbować ukierunkować ich na to, co jest naprawdę wartościowe i wzniosłe. Oby św. Józef, pokorny Oblubieniec Najświętszej Panienki i czcigodny Opiekun Zbawiciela Świata, skutecznie patronował naszym katolickim rodzinom! K

od 2004 roku przez niemiecką Unię Europejską. Fakt, iż stało się to na drodze polskiego, ogólnonarodowego referendum, świadczy tylko, że syndrom porozbiorowy zagnieździł się głęboko i wciąż trwa… Równie głęboko syndrom porozbiorowy naznaczył wzajemne relacje niemiecko-rosyjskie. Nawet, gdy los postawił obie potęgi przeciw sobie, to ów wzajemny, morderczy uścisk zelżał na tyle, by mógł dokonać się wspólny mord, choć rękami Niemców, na powstaniu warszawskim i Warszawie. A gdy w Polsce rosyjscy poputczycy wprowadzali stan wojenny, NRF go po cichu wsparła, a NRD aż rwała się do interwencji. Pomni takich niemieckich nastawień, rosyjscy władcy Kremla od czasu do czasu napomykali pod nosem swych warszawskich, komunistycznych prokurentów, że przecież Szczecin może być niemiecki. Porozbiorowy splot okoliczności, zaciskający się nad Polską, to również efekt współdziałania Rosji i Niemiec na rzecz ustanowienia w światowej geopolityce atlantycko-pacyficznego, gigantycznego bloku o wymiarze gos­ podarczym i militarnym – od Lizbony po Władywostok. I w tym miejscu znaleźliśmy się u wrót nadziei. Rosyjsko-niemiecki blok pacyficzno-atlantycki jest nie do przyjęcia z punktu widzenia interesów dwóch potęg, już dzisiaj rywalizujących o światowy prymat: USA i Chin. Żadna z nich nie może ryzykować, by zblokowane Niemcy i Rosja wsparły rywala. Dalszy ciąg na str . 12


MARZEC 2018 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI Poniższym tekstem zamykamy trzyczęściowy cykl prezentujący chorzowskich pionierów nowoczesnej kultury pracy w II Rzeczpospolitej. Pierwsza część, opublikowana w „ŚKW” 42/2017, przedstawiała Maksymiliana Frankego, druga, zamieszczona w ŚKW 43/2017, Juliusza Pionczyka.

Pionierzy II Rzeczypospolitej (III):

Witold Drozdowski Od pioniera bezpieczeństwa pracy do stalinowskich szykan Roman Adler

W

drugim tomie Cho­ rzowskiego Słownika Biograficznego. Edyc­ ja Nowa z 2008 r. Rajmund Hanke zamieścił biogram inżyniera Witolda Drozdowskiego, działacza powojennego Stronnictwa Demokratycznego w Chorzowie. Tę ciekawą postać warto przedstawić w nieco innej perspektywie – jako działacza gos­ podarczego, pioniera polskiej akcji bezpieczeństwa pracy oraz spec­jalistę, którego w latach stalinizmu dotk­nęły w pracy zawodowej typowe dla znacznej grupy ludzi szykany. Witold Drozdowski pochodził z zacnego rodu łódzkich kupców i fab­ rykantów. Jego dziad, którego popiersie znajduje się w kościele Wniebowzięcia NMP na Bałutach, Mikołaj Drozdowski, zmarł w wieku 77 lat w Łodzi 8 czerwca 1893 r. Ojciec Witolda Drozdowskiego, Wacław Wojciech Michał, był, sądząc po starej foto­grafii, najmłodszym dzieckiem Mikołaja i Florentyny Drozdowskich. Urodzony 5 września 1863 r. w Łodzi, ożenił się 10 lipca 1887 r. z Elżbietą Kazimiera Marią, urodzoną w dniu 20 lutego 1863 r. w mieście Sienna guberni Mohylewskiej (dzisiejsza Białoruś), córką Wiktora Horodeńskiego i Marii z Zaćwilichowskich. Idąc w ślady ojca, został przemysłowcem w branży włókienniczej. Zbudował wykańczalnię tkanin „Apretura W. Drozdowski” w Łodzi przy ul. Zawadzkiej 5. I wojna światowa zakończyła jego działalność przemysłową: miedziane i mosiężne walce oraz inne części maszyn zostały zdemontowane przez niemieckie władze okupacyjne i przetopione na cele wojenne. Małżeństwo Wacława i Elżbiety Drozdowskich dochowało się sześciorga dzieci, z których tylko trzech synów dożyło lat dojrzałych. Witold był najstarszym z nich. Po ukończeniu w 1906 r. rosyjskiego gimnazjum klasycznego w Łodzi, w latach 1906–1911

Od początku 1929 r. kierował przygotowa­ niami wystawy całego przemysłu ciężkiego. Hala Przemysłu Ciężkiego podczas PeWuKa została zagos­ podarowana według jego projektów. studiował w Institut Industriel du Nord de la France w Lille. Od 1911 r. pracował w przemyśle włókienniczym w wykańczalni Towarzystw Bawełnianych fabryki W. Drozdowski. W 1914 r. został wcielony do armii rosyjskiej, w której służył – jak wynika z fotografii dedykowanej bratu Henrykowie w Kijowie – do 1918 r. W 1920 r. jednak wraz z braćmi Marianem i Henrykiem służył już w wojsku polskim, co potwierdza fotografia przechowana w rodzinie Drozdowskich. Marian, który w czasie studiów w warszawskiej wyższej Szkole Handlowej działał w ZMP „Zet”, „Zarzewiu” i w Bratniaku, w 1918 r. zgłosił się ochotniczo do powstającego Wojska Polskiego, a po studiach, w lipcu 1920 r. – tuż przed Bitwą Warszawską – ukończył kurs oficerów gospodarczych, uzys­kując stopień podporucznika. W listopadzie tego roku, po odrzuceniu Armii Czerwonej za Niemen i demobilizacji, pracował między innymi z rekomendacji ZET-u w Towarzystwie Straży Kresowej, prowadząc wydział gospodarczy tej organizacji. W maju 1924 r. został mianowany kierownikiem najliczniejszego, śląskiego

okręgu Związku Obrony Kresów Zachodnich, również z ramienia ZET-u. Do 1924 r. W. Drozdowski pracował w przemyśle włókienniczym jako kierownik techniczny łódzkiej Fabryki Towarów Bawełnianych Józef Babad, w kamienicy przy ul. Piotrkowskiej 90, a następnie – podążając za bratem Maria­nem – przeniósł się na polski Śląsk, gdzie podjął pracę w przemyśle hutniczym. Od 1 stycznia 1925 r. był inżynierem ruchu chorzowskiego Zarządu Warsztatów Przetwórczych Huty Królewskiej, czyli fabryki wagonów i mostów (dziś ALSTOM-Konstal SA), która to firma w 1927 r. znalazła się pod kontrolą spółki akcyjnej Fried­richa Flicka „Górnośląskie Zjednoczone Hu-

hutniczych województwa śląskiego. Stwierdził w nim jednoznacznie, że „powstanie Oddziałów Bezpieczeństwa Pracy w hutach żelaza na Górnym Śląsku datuje się od roku 1928”. Oprócz opracowania przez inżynierów bezpieczeństwa pracy instrukcji i statystyk wypadkowych, stosowania tzw. akcji mechanicznej i metod psychicznych, szczególną rolę – idąc w ślady J. Pionczyka i jego Zakładu Prób Psychotechnicznych, działającego w Hucie Bismarck dla wszystkich hut Wspólnoty Interesów – przypisywał odpowiedniemu doborowi pracowników do stanowisk pracy dzięki badaniom psychotechnicznym. „W ostatnich latach – pisał w duchu swojej epoki –

Drozdowscy w 1908 r. w szwajcarskim kurorcie Davos. Witold Drozdowski jeszcze jako student – stoi pierwszy od prawej

ty Królewska i Laura”, a od 8 czerwca 1929 r. – Wspólnoty Interesów zawartej przez F. Flicka z Katowicką Spółką Akcyjną dla Górnictwa i Hutnictwa, całkowicie kontrolowaną przez założone w Stanach Zjednoczonych towarzystwo holdingowe Consolidated Silesian Steel Corporation takich finansistów amerykańskich, jak William Averell Harriman, Percy Rockefeller czy George S. Franklin. Tam między innymi zaprojektował i zorganizował wytwórnię kos.

P

odczas przygotowań do Pow­ szechnej Wystawy Krajowej (PeWuKa) w Poznaniu Witold Drozdowski opublikował w 1928 r., jako trzeci tom Gospodarczych Bogactw Polski Wydawnictwa Towarzystwa Czytelni Ludowych, kilkunastostronicową broszurę Hutnictwo w Polsce, a od początku 1929 r. kierował przygotowaniami wystawy całego przemysłu ciężkiego. Hala Przemysłu Ciężkiego podczas PeWuKa została zagospodarowana według jego projektów. Za zorganizowanie wystawy przemysłu ciężkiego został uhonorowany Złotym Krzyżem Zasługi, a po powrocie na Śląsk od 1 listopada 1929 r. objął w Generalnej Dyrekcji Hut Wspólnoty Interesów funkcję głównego inżyniera akcji bezpieczeństwa pracy dla ośmiu zakładów hutniczych: Huty Królewskiej (Piłsudski) w Chorzowie, Bismarck (Batory) w Wielkich Hajdukach (Chorzów Batory), Laura (Jedność) w Siemianowicach Śląskich, Falva (Florian) w Świętochłowicach, Silesia w Paruszowcu (Rybnik – Paruszowiec), Pokój w Nowym Bytomiu (Ruda Śląska – Nowy Bytom) oraz Zakładach Budowy Maszyn „Huta Zgoda” w Świętochłowicach i Zarządzie Warsztatów Przetwórczych Huty Królewskiej w Chorzowie. Korzystając m.in. z doświadczeń działającego już od 1927 r. w Hucie Bismarck Juliusza Pionczyka, zorganizował tam jedne z pierwszych w Rzeczypospolitej profesjonalne służby bezpie­czeństwa pracy. W 1933 r. aktywnie współorganizował I Zjazd Inżynierów Bezpieczeństwa Pracy w Warszawie, podczas którego przedstawił dobrze przygotowany, oparty na własnych doświadczeniach w górnośląskich hutach referat na temat naukowej organizacji służb bezpieczeństwa pracy: System orga­ nizacji i propagandy bezpieczeństwa pracy stosowany w przedsiębiorstwach

zaczęto specjalnie zwracać uwagę na stan psychiczny pracowników, poddając tych ostatnich badaniom psychotechnicznym, które w wielu przypadkach dały cenne wyniki i doprowadziły do zmniejszenia ilości nieszczęśliwych wypadków. Za mało jednak do tej pory zwracamy uwagi na stan fizyczny pracujących robotników. Często utajone cierpienia lub wady fizyczne są bezpośrednią lub pośrednią przyczyną nieszczęśliwych wypadków. Techniczne kierownictwo ruchu powinno być dokładnie informowane przez lekarzy o stanie fizycznym każdego nowo przyjmowanego lub chorego robotnika. Jasne postawienie sprawy uchroni niejedno życie ludzkie, a społeczeństwo odciąży od przymusowej opieki nad kalekami lub sierotami”. Po zjeździe publikował artykuły na temat tworzenia tych służb na łamach „Przeglądu Bezpieczeństwa Pracy” i „Współpracy”. Tymczasem jego młodszy brat Marian, po okresie pracy w wydziale handlu zagranicznego Ministerstwa Przemysłu i Handlu, w 1932 r.

Handlowej Polsko-Węgierskiej. Rok później, dzięki staraniom J. Pionczyka, W. Drozdowskiego i W. Młodzianows­ kiego, Generalna Dyrekcja Zakładów Hutniczych i Przetwórczych Wspólnoty Interesów wydała w Hajdukach Wielkich Wytyczne dla mistrzów hut i zakładów przetwórczych W.I. w zak­ resie bezpieczeństwa pracy, a w 1936 r. ogłoszono Postanowienia dotyczące od­ powiedzialności w zakładach za stan bezpieczeństwa pracy.

W

dniach od 9 do 11 kwietnia 1938 r. W. Drozdowski obok J. Pionczyka uczestniczył w ogólnopolskim Kongresie Bezpieczeństwa Pracy w Warszawie, zwołanym pod hasłem „Warsz­ tat pracy – ośrodkiem kultury pracy” pod pat­ronatem prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, prof. Ignacego Mościckiego. Funkcję wicedyrektora ZP GŚlPGH wykonywał do 1 września 1939 r., kiedy „zmuszony wypadkami wojennymi” opuścił Katowice i udał się do Warszawy. W okresie międzywojennym należał do Polskiego Związku Zachodniego, Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, za działalność w której został uhonorowany jej srebrnym krzyżem, do Ligi Morskiej (złoty medal), PCK, Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Województwa Śląskiego, gdzie w latach 1926–1939 był członkiem zarządu oraz Stowarzyszenia Hutników Polskich. W obronie Warszawy służył jako saper w tzw. „pospolitym ruszeniu”. Podczas okupacji mieszkał w stolicy, gdzie jego brat Henryk był dyrektorem Stołecznego Komitetu Samopomocy Społecznej w Warszawie. Od 6 września do 1 kwietnia 1941 r. pracował honorowo jako sekretarz SKSS na okręg Żoliborz, podczas gdy jego drugi brat, Marian, kierował działem aprowizacji Zarządu Miejskiego Warszawy. Następnie do 1 lipca 1942 r. był zastępcą kierownika składu żelaza firmy „Elibor” SA na Woli, a później, do przymusowego wysiedlenia z Warszawy podczas powstania w dniu 30 września 1944 r. – kierownikiem składu żelaza Krajowego Towarzystwa dla Handlu Żelazem. Po

W 1920 r. Witold Drozdowski wraz z braćmi Marianem i Henrykiem służył w wojsku polskim, co potwierdza fotografia przechowana w rodzinie

wysiedleniu trafił do obozu w Pruszkowie, skąd udało mu się wydostać do Krakowa i do końca wojny tułał się po wsiach podkrakowskich. Po wkroczeniu Armii Radzieckiej 12 lutego 1945 r. wrócił na Śląsk, gdzie w Hucie Kościuszko został kierownikiem Ekspedycji Maszynowej. Nas­ tępnie objął kierownictwo Oddziału

Przed Halą Przemysłu Ciężkiego PeWuKi, platforma wiertnicza. W tle Górnośląska Wieża ciśnień (Oberschlesische Turm; dziś w tym miejscu pawilon nr 11, tzw. Iglica, symbol MTK) z halą targową, zaprojektowana przez berlińskiego architekta i scenografa, prof. Hansa Poelziga, prekursora kierunku określonego w USA, jako art déco. Wybudowana w 1911 r. przez zakład Donnersmarckhütte-Aktien-Gesellschaft z Zabrza w trakcie przygotowań do Wschodnioniemieckiej Wystawy Przemysłu, Rzemiosła i Rolnictwa, która z inicjatywy HaKaTy prezentowała dorobek kolonizacji niemieckiej na ziemiach zaboru pruskiego. W filmie „Metropolis” Fritza Langa z 1927 r. na niej była wzorowana wieża Babel.

został mianowany dyrektorem Izby Przemysłowo-Handlowej w Katowicach. W ślad za nim od 1 marca 1934 r. W. Drozdowski objął funkcję wicedyrektora Związku Pracodawców Górnośląskiego Przemysłu Górniczo-Hutniczego, w którym zajmował się działem hutniczym. Ich brat Henryk był do 1939 r. dyrektorem Izby

w katowickim Oddziale Banku Inwes­t­ ycyjnego, gdzie kontrolował inwestyc­ je w zakładach przemysłu hutniczego. Od końca wojny należał do Pols­kiego Związku Zachodniego, od lipca 1945 r. – do Stronnictwa Demokratycznego w Katowicach, gdzie pełnił funkc­ ję przewodniczącego Wojewódzkiej Komisji Rewizyjnej, do końca grudnia 1947 r. był też członkiem Związku Zawodowego Metalowców w Chorzowie, a następnie ZZ Pracowników Finansowych w Katowicach. W tym czasie jego brat Marian został naczelnym dyrektorem Centralnego Zarządu Hurtu Spożywczego, a Henryk – dyrektorem oddziału Głównego Instytutu Pracy we Wrocławiu. W związku z realizacją tzw. planu 6-letniego, decyzją ministra finansów oraz departamentu kadr Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego od 1 stycznia 1952 r. został służbowo przeniesiony do Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu, gdzie objął stanowisko kierownika Działu Inspekcji i Przygotowania Kolaudacji Inwestycji. Opinia zawodowa, jaką mu wówczas wystawiono, nawiązywała do charakterystyki z Banku Inwestycyjnego: „Dobry fachowiec z długoletnią praktyką. Z pracy zawodowej wywiązuje się bez zastrzeżeń. Sumienny i zdyscyp­ linowany. Energicznie podchodzi do każdego zagadnienia. Dobry organizator, umie rozdzielić pracę między swoimi pracownikami. Koleżeński i uczynny w stosunku do otoczenia”; również polityczno-społeczna była – generalnie – pozytywna: „Członek Stronnictwa Demokratycznego, brał czynny udział w pracach w Wojewódzkim Komitecie SD. Obecnie na naszym terenie w pracach społecznych nie wyróżnia się. Lojalny obywatel. Pozytywnie ustosunkowany do obecnej rzeczywistości”. Po interwencji Centralnego Zarządu Przemysłu Hutniczego i Ministerst­ wa Hutnictwa z dniem 15 lipca tego roku został służbowo przeniesiony do dyrekcji inwestycji Huty Kościuszko w Chorzowie na stanowisko kierownika Działu Planowania Inwestycji Huty, na którym pozostawał do 1955 r. W marcu tego roku zakwestionowano jego wykształcenie inżynierskie,

Inspekcji Maszyn, a później, jako ins­ pektor inwestycji, znalazł się w kierownictwie rozbudowy Huty. Od 1945 do 1948 r. był wiceprzewodniczącym Miejs­kiego Komitetu Stronnictwa Demokratycznego w Chorzowie. Z dniem 1 stycznia 1948 r. na własną prośbę przeszedł na stanowis­ko inspektora technicznego dla hutnict­wa

w związku z czym dr Ignacy Nowak, ordynator Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Szpitala Ubezpieczalni Społecznej w Chorzowie i Konstanty Cieśliński, członek Rady Miejskiej Chorzowa w Dziale Kadr Huty, pisemne poświadczyli, że W. Drozdowski ukończył studia we Francji i w 1911 r. uzyskał dyplom inżyniera mechanika, a podczas bombardowania Warszawy, gdzie mieszkał podczas okupacji, „utracił wszystkie swoje dokumenty osobist­e”. Najwyraźniej poświadczenie to nie wystarczyło i z dniem 1 października 1955 r. został przeniesiony na stanowisko inżyniera metalurga ins­ pekcji szkoleniowej w Dziale Szkolenia Zawodowego, co oczywiście wiązało się z niższą pensją. Nastąpiło to, mimo że 15 lutego 1955 r. zastępca dyrektora huty ds. inwestycyjnych wystawił mu opinię następującej treści: „Ze względu na długoletnią pracę w hutnictwie oraz w inwestycjach oraz w Banku Inwestycyjnym posiada wszelkie wiadomości potrzebne na zajmowanym stanowisku. Dużą praktyką pokrywa brak dostatecznej energii wynikający z podeszłego wieku. Pracownik zdyscyplinowany i akuratny”.

O

d 1 lutego 1956 r. przeszeregowano go do Działu Głównego Technologa na stanowisko inżyniera mechanika, a z dniem 1 października 1957 r. – na kierownika biblioteki technicznej… Kulisy tej degradacji wyjaśniają nieco opinie, jakie mu wystawiali odpowiedni „działacze”. W ściśle poufnej opinii z 12 lutego 1953 r., wystawionej przez Dział Personalny Huty, stwierdza

się jeszcze, że choć bezpartyjny, jest lojalny, ale jego przeszłość polityczna podczas okupacji – jest nieznana… Nic to, że był sumienny, uczciwy i sprawiedliwy. Na odwrocie opinii I sekretarz oddziałowej organizacji partyjnej (OOP) – w wyraźnym kontraście do opinii wystawionej wcześniej w Warszawie – napisał: „Bezpartyjny – nigdzie się nie udziela. Podeszły wiek, poważnie obciążony mętalnością [pisownia oryginalna – R.A.] sanacyjną. Politycznie nie wyrobiony. Moralnie bez zarzutu”. W anonimowej opinii z 4 września 1954 r. stwierdzano: „Ostatnio prze-

„Bezpartyjny – nigdzie się nie udziela. Pode­ szły wiek, poważnie obciążony mętalnością [pisownia oryginalna – R.A.] sanacyjną. Poli­ tycznie nie wyrobiony. Moralnie bez zarzutu”. prowadzona analiza wykazała, że inż. Drozdowski ze względu na podeszły wiek nie może podołać w wykonywaniu swoich obowiązków, jest powolny i mało obowiązkowy, został przewidziany do wymiany”. W analizie jego przedwojennej przeszłości podkreślono, że „jak podaje sekretarz OOP (…) był członkiem BBWR, jednak obyw. Drozdowski nie wykazuje tego w ankietach”. Ów sekretarz pisał wprost: „Społecznie nie udziela się. Politycznie, były członek BBWR, były wicedyrektor Związku Pracodawców, do obecnej rzeczywistości ustosunkowany obojętnie. Moralnie bez zarzutu. Nie panuje nad całokształtem pracy w IP, ze względu na starszy wiek”. Nieco lepszą opinię, wystawioną przez dyr. Sznuka, „poprawił”, podkreślając, że „inż. Drozdowski nie panuje nad całokształtem pracy w Dziale Inwestycji Planowania, posiada słabą i zanikłą pamięć, a poza tym większą częścią przebywa i korzysta z leczeń sanatoryjnych”. W tym okresie W. Drozdowski był przewodniczącym koła Stronnictwa Demokratycznego przy Hucie Kościuszko. Ostatecznie „pracownik umysłowy” Działu Technologicznego inż. W. Drozdowski został zwolniony z dniem 1 lipca 1958 r. Przy przechodzeniu na emeryturę nie chciano mu przyznać i nie przyznano korzyści wynikających z Karty Hutnika, jako że przez kilka lat nie pracował w Hucie, a w banku…

P

o przejściu na emeryturę mieszkał w Chorzowie, gdzie działał jako członek Stronnictwa Demokratycznego: od 1966 do 1968 na czele koła „Śródmieście”, później jako jego honorowy prezes. Pełnił m.in. funkcje prezesa Zarządu Wojewódzkiego i członka Zarządu Głównego Zjednoczonego Związku Emerytów, Rencistów i Inwalidów. Był organizatorem, pierwszym prezesem, a później członkiem Komisji Rewizyjnej Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej w Chorzowie i jego Rady Wojewódzkiej. Wchodził w skład Rady Oddziału i udzielał się aktywnie podczas zebrań Powszechnej Spółdzielni Spożywców, co potwierdza fotografia z marca 1968 r. Odznaczono go m.in. Złotym Krzyżem Zasługi, Odznaką Tysiąclecia Państwa Polskiego i Srebrną Odznaką „Zasłużonemu w rozwoju województ­ wa katowickiego”. Jego żoną była Maria Ludwika z d. Laska. Witold Drozdowski zmarł bezdzietnie w Chorzowie 1 grudnia 1971 roku. Niestety, jak można dostrzec w tych niedokończonych lub zagmatwanych życiorysach – kataklizm II wojny światowej, wywołanej przez faszystowskie Niemcy, a zakończonej na ziemiach polskich przez stalinowski totalitaryzm, przekreślił trud kształtowania nowoczesnej kultury pracy w Polsce i na wiele lat zerwał rodzime procesy rozwoju bezpieczeństwa człowieka w środowis­ ku pracy, których pionierami i nosicielami byli Maksymilian Franke, Juliusz Pionczyk i Witold Drozdowski. Mimo to, a może właśnie dlatego – aby nawiązać zerwane wątki w tej dziedzinie rozwoju gospodarczego – warto podjąć próbę przywrócenia pamięci o ich wysiłkach. K


KURIER WNET · MARZEC 2018

12

KURIER·ŚL ĄSKI

Miłość i wojenna tułaczka Tadeusz Puchałka

B

ył rok 1939, początek wojny. Od jakiegoś czasu młoda Antonina Widuch (mówiono na nią zdrobniale Toni), mieszkanka Przyszowic, spotykała się z chłopakiem, Niemcem mieszkającym na przedmieściach Berlina. Jednostka wojskowa, w której przyszło mu służyć, stacjonowała podówczas w sąsiadującym z Przyszowicami niemieckim mieście Gleiwitz (Gliwice). Młodzi ludzie zakochali się w sobie i pobrali się. Ślub odbył się w drewnianym kościółku w Przyszowicach, tym samym, który stoi do dziś na Kubalonce. Był rok 1940, a więc okupacja. Krótko po ślubie młodzi opuścili Przyszowice i wyjechali do rodziny męża. Tam przyszedł na świat ich syn Gert. Ojciec dziecka wkrótce został wysłany na front wschodni. Brak danych z tego okresu nie pozwala na precyzyjne określenie, po jakim czasie od jego wyjazdu (początkowo wojska niemieckie szybko posuwały się naprzód, potem front niemiecki załamał się) Toni otrzymała wiadomość, że jej mąż zaginął. Nasilały się naloty i bombardowania miast, a także obiektów przemysłowych na terenie Rzeszy, w tym także stolicy Niemiec. Należy więc przypuszczać, że mógł to być przełom lat 1944/45. Widząc narastające zagrożenie, młoda kobieta postanowiła wrócić z dziec­ kiem do domu swoich rodziców – do Przyszowic. Podróż nie była ani pros­ ta, ani łatwa, Toni jednak szczęśliwie dotarła do rodziny. Wojna zbliżała się ku końcowi. Był rok 1945. Rosjanie wkroczyli do Przyszowic i w niedługim czasie otworzyli tam polowe lotnisko, na którym stacjonowały samoloty myśliwskie. Służyły one jako osłona rosyjskich bombowców, które w tym czasie bombardowały głównie wycofujące się w pośpiechu oddziały niemieckie. W tym czasie Antonina (nazwisko po mężu Niemcu nieznane) otrzymała nakaz pracy i została wcielona do personelu obsługi lotniska. Tam poznała przystojnego radzieckiego lotnika i zakochała się w nim. Uczucie rosło i w końcu, jak to bywa, wzięło górę nad rozsądkiem. Brak jakichkolwiek informacji o mężu pozwalał kobiecie sądzić, że stało się najgorsze, że los męża został przesądzony (jak większości żołnierzy walczących na froncie wschodnim) i już go więcej nie zobaczy. Młodzi spotykali się i mieli się ku sobie coraz bardziej. Niebawem Rosjanie zamknęli lotnisko i przenieśli się pod sam Berlin. Kobieta, nie bacząc na śmiertelne zagrożenie, podążyła za swoją nową miłością. Zatrzymała się z dzieckiem u swoich teściów w Berlinie. Z Rosjaninem spotykała się nadal

Dokończenie ze strony 10

Przełamać porozbiorowy syndrom! Szymon Giżyński

P

owtórzmy: wsparty przez USA blok Rosja-Niemcy to wielkie wyzwanie i zagrożenie dla Chin; blok zaś Rosja-Niemcy-Chiny – to poważne zagrożenie dla USA. I ponownie znaleźliśmy się w miejscu przylądka polskiej nadziei. Polska – stając oko w oko, z prawa i z lewa, z blokiem rosyjsko-niemiec­ kim – musi wykorzystać to, iż konstytuują go dwa, jednakowoż nierównoważne, czynniki. Euroazjatycka głębia i surowce Rosji to jednak coś znacznie więcej niż kalifacka, czyli dopuszczona do zislamizowania przez Niemcy część Europy ze stolicą w Berlinie. Zislamizowane Niemcy i przez nie zislamizowana Europa stanowią niepewny

i, podobnie jak w Przyszowicach, także pod Berlinem pracowała na lotnisku polowym. Wojna dobiegła końca i zewsząd dochodziły informacje o powrotach z niewoli. Powrócił też mąż Antoniny i ponoć doszło do spotkania obojga małżonków. Świat został podzielony na dwa przeciwne obozy. Podzielone także zostały Niemcy i nastał dziwny po-

kój... Ten okres, niestety, zawiera wiele niedopowiedzianych ważnych faktów, które mogłyby dać pełny obraz sytuacji. Jedna z wersji (oparta na poszlakach) mówi, że oboje małżonkowie jakoś doszli do porozumienia i na prośbę ojca chłopczyk miał pozostać przy nim (co wydaje się mało prawdo­ podobne), kobieta zaś wyruszyła wraz z Rosjaninem do jego ojczyzny. Druga wersja mówi, że kobieta wraz z dziec­ kiem znikła w niewyjaśnionych okolicznościach. Przez długie lata los Gerta i jego matki był nieznany. Wydawało się, że oboje nie żyją. Mijały kolejne lata, a ich los w dalszym ciągu stanowił zagadkę nawet dla najbliższej rodziny. Do Przyszowic po długim czasie z obozu internowania w Związku Radzieckim wrócił pewien mężczyzna. Twierdził, że widział zaginioną kobietę. Ciągle były to jednak tylko niesprawdzone pogłoski. Po latach okazało się prawdą, że kobieta i dziecko żyją. Mieszkali w Związku Radzieckim i mieli się dobrze. Wrośli w rodzinę nowego wyb­ ranka Antoniny, którym, jak pamiętamy, był pilot z polowego lotniska. Należy przypuszczać, że to on stał za uprowadzeniem dziecka i matki z terenu Niemiec. Faktem jest, że otoczył dziecko opieką, wykształcił i wszyscy żyli szczęśliwie. Dziecko otrzymało imię Genadij, po ojczymie nazwisko Astachow. Przypomnijmy zatem, iż chłopczyk żył i dorastał w niewiedzy,

komponent światowego ładu i systemu bezpieczeńst­wa. Zblokowane z Ros­ ją Niemcy to niewiarygodny sojusznik USA i NATO. Zdekomponowane geopolitycznie i opuszczone przez Niemcy miejsce jest w stanie zapełnić Polska, odporna na islamizację, bezpieczna, stabilna i wiarygodna jako ważny NATO-wski sojusznik Stanów Zjednoczonych. Miejscem ulokowania swego nowego, ale już stabilnego geopolitycznego potencjału jest dla Polski koncepcja Trójmorza, pomyślanego i przydatnego dla balansu, czyli wzajemnej równowagi sił trzech światowych potęg: USA Chin i Rosji. Polska, nawet nie opuszczając Unii Europejskiej, wraz z innymi państwami Trójmorza może z powodzeniem wypełniać rolę i obowiązki współgospodarza owego balansu sił USA, Chin i Rosji. Oznacza to dla Polski zakwestionowanie, po wsze czasy, porozbiorowego, rosyjsko-niemieckiego geopolitycznego paradygmatu, a dla Polaków – takoż samo – odrzucenie postrozbiorowego syndromu mentalnego. K

kim jest, skąd przybył i kim jest jego biologiczny ojciec. Jako dziecko został otoczony miłością przez ojczyma, którego do późnej starości uważał za ojca. Skończył najlepsze tamtejsze szkoły, stał się ogólnie szanowanym człowiekiem... W całym tym szczęściu brakowało tylko jednego: prawdy, którą matka i przybrany ojciec uważali za wstydliwą rodzinną tajemnicę. Wojenna miłość została wystawiona na ciężkie próby. Kobieta ryzykowała wiele – porzuciła wygodne życie w Niemczech i z drugim wybrankiem serca po raz kolejny zdecydowała się na tułaczkę. Ich życie jednak nie było tylko pasmem miłosnych uniesień. Ros­janin, a tak naprawdę Mołdawianin, także znacznie ryzykował, bo trzeba było zdobyć nielegalne dokumenty, z których wynikało, że jego wybranka jest Rosjanką. Astachow czymś naraził się władzom i został zesłany na Sybir. Szczęśliwym zrządzeniem losu przeżył, wrócił, i – jak to w każdej baśni bywa – wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Należy dodać, że pierwsze lata powojenne w Związku Radzieckim były szczegól-

Wyklęty, bo Niezłomny

List Inki

Alicja Patey-Grabowska

Antoni Wysocki

Dlaczego żołnierz był wyklęty? Dlaczego żyli prawem wilczym? Bo ustrój w Polsce był przeklęty, Bo ustrój w Polsce był zbrodniczy.

Więc nie złożyli swojej broni. Nie było zgody na niewolę, By zagrabili kraj czerwoni I by stworzyli nam niedolę.

Bo ustrój ten to z sobą niesie, Że byli jak zwierzyna płowa, Bo wciąż musieli kryć się w lesie, Bo władza była już „ludowa”.

Ci, którzy wpadli w łotrów szpony, W ubeckich gnili kazamatach. Wielu zostało z nich straconych, Inni siedzieli długie lata.

Władza nadana przez Sowiety, Przez zdrajców Polski sprawowana, Tej władzy strzegły ich bagnety, Nimi to wolność nam zabrana.

Taki to los był patriotów, Bo Polsce życie swe oddali. A ginąć w boju będąc gotów, Przysięgi swojej dotrzymali.

Jeszcze mrok nie zasnuł mi oczu Jeszcze świt sączy się z nieba Wiedz moja kochana Postąpiłam jak trzeba

Babciu

Nie wydałam nikogo Babciu Milczenie jak pieczęć Boga Chociaż ból obezwładniał ciało a serce rozrywała trwoga Nie wydałam nikogo Babciu Postąpiłam jak trzeba

Grudzień AD 2017

nie trudne, a nędza, czy wręcz śmierć głodowa, zdarzały się w owym czasie często. Mały Genadij przetrwał jednak wszystko pomyślnie. Długo jednak przyszło mu żyć w niewiedzy.

O

swoim pochodzeniu i korzeniach dowiedział się dzięki zabiegom swojego syna Andreja, który w internecie trafił na nikły ślad pochodzenia rodziny, a ten zawiódł go do Polski. Genadij po konsultacji z rodziną i synem Andrejem, który stał się inicjatorem odtworzenia historii rodziny, postanowił pójść za tym śladem i odnaleźć swoje korzenie. Tropy wiodły do Przyszowic. W tym czasie pewne sygnały, których autorem był Andrej, krążyły już po falach internetowych i szczęśliwie natrafili na ten sygnał członkowie Towarzystwa Miłośników Przyszowic. Niedługo potem prezes tego towarzystwa odebrał przypadkowo email od człowieka poszukującego swojego utraconego życiorysu. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Ruszyła lawina informacji i w ten sposób Gert vel Genadij przybył z jednodniową wizytą do swojej rodzinnej miejscowości. Ten krótki pobyt pozwolił mu na zobaczenie się z członkami rodziny jego matki. Jak widać, ta historia, na początku dramatyczna, ma swoje szczęśliwe zakończenie. Wojna często wystawiała uczucia ludzi na próbę i nie wszyscy potrafili jej sprostać. K

RYS. ANNA SŁOTA

Niewiele wydarzeń z czasów drugiej wojny światowej znalazło szczęśliwe zakończenie. Ta historia miłosna, choć na początku nie różniła się niczym od wielu innych, doczekała się happy endu, choć wojna dopisała do niej swój gorzki scenariusz.

Inka

Alicja Patey-Grabowska Pamięci Żołnierzy Wyklętych

Zachowałam się jak trzeba I jasność przebiła mrok I spod ziemi wydobyta prawda życiorysu nieskalana karta jak biało-czerwony sztandar Honor Ojczyzna Bóg I tak dziewczę dziecko uczennica jest jak wyrzut sumienia dla zdrajców Bicie w piersi faktu nie zmienia Zachowałam się jak trzeba Babciu

Łączka

Alicja Patey-Grabowska Nie mają krzyży znaków kamiennych Leżą gdzieś głęboko bezimienni Lecz wnuki znają nazwiska dziadków I odgrzebują kości Pod stertą śmieci

zalane betonem odczłowieczone

I płoną znicze

na grobach Historii Wbrew mrocznym siłom zapalone

Wg opowieści przyszowianina Huberta Sze­ wioły. Konsultacja: TMP. Fot. T. Puchałka

Dlaczego zatem, mimo milionów brakujących rąk do pracy, za milionami przyjeżdżającymi zza wschodniej granicy nie widać choćby dziesiątek tysięcy Polaków powracających z emigracji?

Dlaczego nie wracają

P

olski jest wciąż najczęstszym językiem obcym słyszanym od Dover po Inverness. Przyczyn, trywializując, jest wiele, tak jak wiele było powodów do wyjazdu. Każdy przypadek jest odmienny, ale mimo to wiele schematów się powtarza, dlatego spróbujmy je uporządkować i wyciągnąć choćby bardzo ogólne wnioski. Na problem niepowracającej emigracji możemy spojrzeć z perspektywy autora tekstu, czyli byłego emigranta z brytyjskim paszportem, próbującego na nowo ułożyć sobie życie w kraju nad Wisłą. Dlaczego zatem nie wracają? Pierwszy powód jest oczywisty – to pieniądze. Wszystko kręci się wokół nich. Co i za ile, kto ma ich więcej, a komu się znowu nie udało rozkręcić

Wojciech Walczuk

interesu. W Polsce czy za jej granicami temat pieniędzy to numer jeden. Na emigracji wciąż można zarobić dużo więcej, ale jeżeli sprawdzimy koszty życia na Zachodzie i porównamy z krajem, bilans finansowy nie jest już taki oczywisty. Szukajmy zatem dalej. Drugi wniosek, który można wysnuć po licznych rozmowach z Polakami na Wyspach, to jakość codzienności nad Wisłą. Wszechobecna agresja panosząca się w tramwaju i kolejce w supermarkecie, kierowcy, którym cztery kółka na lokalnej szosie pomyliły się z czwórką w galopie, a także wszędobylskie słowa na k... i ch... potrafią skutecznie zniwelować bliskość rodziny i smak domowego ciasta. Trzeci powód, który należy łączyć z drugim, to jakość usług, gdzie nie

chodzi wcale o urzędników, bo ci zaczęli się nawet uśmiechać i nie traktują już petentów niczym wrogów, ale o zorganizowany system utrudniania życia na każdym etapie. Wiadomo od carskich czasów, że Polaków trzeba trzymać krótko, ale czy w wolnej Polsce musimy wciąż czuć się jak pod zaborami? Lubujemy się w wolności osobistej, wspominamy złoty wiek demokracji szlacheckiej, a pozwoliliśmy, aby zaświadczenia, formularze i pieczątki wyznaczały nam rytm codziennych obowiązków.

W

obecnym systemie powinności obywatela wobec państwa i tego, co państwo polskie oferuje w zamian, nie tylko nie powinniśmy liczyć na liczny

powrót Polaków z emigracji, ale możemy zapomnieć o masowym i trwałym napływie innych narodowości. Czwarty i piąty powód nielicznych powrotów to marny poziom szkolnictwa (zwłaszcza uczelni wyższych) i licha publiczna służba zdrowia. Obydwa są tematami na osobne artykuły, ale obydwa można też sprowadzić do powszechnej selekcji negatywnej i wszechwładnych koterii. Przyczyn, dla których nie wracają, jest pewnie więcej i każdy emigrant mógłby wskazać swoje własne, ale niestety często się zdarza, że nawet jeżeli już powrócił, to po pewnym czasie ponownie pakuje walizki, a czasami, jak autor artykułu, udaje się na emigrację wewnętrzną i czeka. Czasami walczy o swoją szansę na normalność. K




Nr 45

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Marzec · 2O18 W

n u m e r z e

SMUTNY ROK 1968

Jolanta Hajdasz

– Do wyborów chcemy unikać wiel­ kich burz politycznych – powiedział Ry­ szard Terlecki, wicemarszałek sejmu i szef klubu parlamentarnego PiS na pytanie Jacka Karnowskiego o ustawę dekoncent­ racyjną w mediach, dając jednoznacznie do zrozumienia, że na tym polu zmian nie będzie. – Czyli teraz pożyjemy trochę w krainie łagodności? – pytał dziennikarz. – Tak (śmiech) – brzmiała odpowiedź. Rozsądek nakazuje ją zrozumieć. Przecież widzimy, co się dzieje. Dotknę­ li reformy sądów – prawie pucz, ruszyli emerytury ubeków – to samo, o nowe­ lizacji ustawy o IPN szkoda mówić, od ponad miesiąca nie ma dnia, żeby ktoś jej nie komentował, a ktoś inny po raz kolejny nie musiał tłumaczyć, jakie są w tej sprawie fakty i że Polacy mają pra­ wo do odkłamywania własnej historii. Za­ kaz aborc­ji ? Wolne niedziele? A wojsko, a zakup broni, a rura gazowa i uchodźcy? Wszędzie awantura, wszędzie opór, więc trzeba czekać, być rozsądnym i rozumieć; zostawcie na razie (?) ten temat. W mediach publicznych ten rozsą­ dek jest widoczny każdego dnia. W me­ diach takich jak nasz „Kurier” możemy postawić pytanie, czy aby na pewno ta taktyka nie oznacza kapitulacji, kompro­ misu, akceptacji dla tego, czemu chciało się przeciwstawić? Ostatnio mam natrętne poczucie dejà vu, bo podobne odczucia miewa­ łam po 1989 r., w okresie tzw. transfor­ macji ustrojowej. Wtedy właśnie wszel­ kie wątpliwości i pytania, jakie rodziły się w mojej głowie, bardzo wówczas młodej, szeregowej dziennikarki, dotyczące nie­ których działań lub braku innych, kwi­ towano tym cichym „nie teraz”, „to nie przejdzie, nie da rady”, „a to zbyt radykal­ ne”, albo po prostu „masz rację, ale to nie jest dobry czas, by poruszać ten temat”. Pracowałam wówczas (początek lat 90.) w mediach publicznych, byłam zaangażo­ wana we wszystkie zmiany ich dotyczące, by tylko stały się rzetelne i solidne, bar­ dzo więc mnie irytowały te ograniczenia, których z roku na rok było coraz więcej. Prywatyzacja – nie krytykuj, jest konieczna, bo bez tego nie ruszy na­ sza gospodarka; PGR-y – nierentowne; zwalniani i pozbawiani pracy – godni współczucia i pomocy charytatywnej, ale sami sobie winni, bo nie potrafią się odnaleźć w normalnych warunkach gos­ podarki wolnorynkowej; dekomunizacja – za wcześnie, po stronie solidarnościo­ wej nie ma kadr; dezubekizacja – zapom­ nij, oni są wszędzie; białe plamy historii – powoli będziemy odkłamywać, ale po­ trzeba więcej czasu; ściganie zbrodniarzy komunistycznych – nie ma narzędzi; ka­ ranie przestępstw i afer gospodarczych – to samo. Ilu spraw, ilu tematów media wówczas nie poruszały, może potwier­ dzić tylko ten, kto dzisiaj zechce prze­ drzeć się przez ogrom zadrukowanych wtedy zupełnie innymi tematami stron. Wówczas wydawało mi się, że jestem z innej bajki: pochodzę z biedniejszej ro­ dziny, to mam tak odmienne od wszyst­ kich problemy. Buntowałam się w redakc­ jach, miałam przez to kłopoty w pracy, ale czas pokazał, iż w tych sprawach nie wolno było milczeć. Podobnie jest i dziś. Aborcja euge­ niczna? W zamrażarce. Frankowicze? Bez wsparcia. Dekoncentracja mediów? Le­ piej nie pytać, przecież nikt z nimi nie wy­ gra… Ale jeśli nie chcemy powtórki z lat 90., to nie może być tematów tabu. Dla­ tego, mimo braku decyzji politycznej do­ tyczącej zmian na rynku mediów w Pol­ sce, piszemy dziś po raz kolejny o naszych mediach. Nadal przecież mamy sytuację nieznaną chyba w żadnym demokratycz­ nym kraju, gdzie tak duża część mediów jest w rękach zagranicznych koncernów. Posłanka Barbara Bubula w swojej wypowiedzi, którą zamieszczamy w „Ku­ rierze”, mówi o pogłębiającej się kolo­ nizacji polskich mediów przez między­ narodowych graczy. Co prawda, szkód poczynionych przez 27 lat nierówności dostępu do rynku medialnego posz­ czególnych grup światopoglądowych w Polsce nie da się odrobić w 2 lata, ale próbować trzeba. Choćby po to, by za­ powiedziana przez marszałka Terleckie­ go „kraina łagodności” nie utrwaliła na zawsze patologii, o których publicznie „na razie” nikt nie chce mówić. K

G

A

P

Z

E

T

oznań. Dawna kolebka pias­ towska. Miejsce walk o nie­ podległość Polski i godność Polaków. Dziś z dumą nawią­ zuje do swej królewsko-cesarskiej, czyli pruskiej, przeszłości. Stulecie niepodległości i wybu­ chu powstania wielkopolskiego Po­ znań uczci po swojemu. Wystawieniem opery „Śpiewacy norymberscy” Ryszar­ da Wagnera, znakomitego niemieckie­ go kompozytora, inspiratora nazizmu, wielbionego przez Hitlera. Przepiękna, tryumfalna muzyka tej opery towa­ rzyszyła słynnemu filmowi Leni Rie­ fenstahl (także ulubienicy führera) „Triumf des Willens” – „Tryumf woli”. Był to rodzaj reportażu z odbywające­ go się w 1935 roku, w Norymberdze właśnie, partei­tagu – zjazdu niemie­ ckiej partii nazis­towskiej. Niemieckie kierownictwo muzyczne i niemiecka reżyseria spektaklu gwarantują auten­ tyzm wykonania w języku oryginału. Opera jest komedią. Opisuje pe­ rypetie zakochanych, którzy walczą w konkursie śpiewaczym o serce swej wybranki. Nad całością intrygi czuwa szewc Sachs. Przedstawienie jest długie. Po kilku godzinach śpiewów i gęstych partii orkiestrowych niewinna historyj­ ka nabiera rumieńców. Jowialny szewc staje się przywódcą ludu, który pozdra­ wia go okrzykiem „Heil!” To „Heil!”, wielokrotnie powtarzane, szczególnie miło zabrzmi w polskich uszach. Jako przywódca napomina swój lud: „ehrt eure deutschen Meister!” (czcijcie swo­ ich niemieckich mistrzów), bo najważ­ niejsze jest zachować „heilige deutsche Kunst” (świętą niemiecką sztukę). W tym momencie Sachs przeksz­ tałca się w proroka przebudzenia naro­ du do nowego życia za pośrednictwem nowej sztuki i przywódcę wielbiącej go wspólnoty. Staje się równocześnie pro­ rokiem polityki przyszłości, opartej na manipulowaniu masami i popychaniu ich w dowolnym kierunku. Geniusz

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

W Teatrze Wielkim w Poznaniu 4 marca ma się odbyć w premiera „Śpiewaków norymberskich” Wagnera, nacjonalistycznej, niemiec­ kiej opery. Tymczasem na afiszu nie ma żadnej opery polskiej. Jak na miasto znane z „najdłuższej wojny nowoczesnej Europy”, to bardzo specyficzny prezent na 100-lecie Niepodległości Polski.

2

Wspomnienie o Bożenie Mikołajczakowej Stworzyła niezwykłą atmo­ sferę życia rodzinnego peł­ nego miłości. Jej wnuczka Ma­ rysia powiedziała: przez całe dzieciństwo zastanawiałam się, „z czego spowiada się papież i babcia Bożenka”. ‘Człowieka znaczącego’ wspomina córka Lidia Banowska i dawna stu­ dentka Olga Żuromska.

3

Rozmiękczyć przed oskubaniem czy zadziobać

W poszukiwaniu polskiej sztuki Celina Martini Wagnera oddał hołd duchom totali­ tarnej przyszłości. Okres tworzenia i wystawienia „Śpiewaków norymberskich” (1861– 1868) to okres intensywnych wysiłków Bismarcka zmierzających do przywró­ cenia Rzeszy Niemieckiej. Nasycone

Oświadczenie Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta lecha kaczyńskiego w poznaniu, warszawie, krakowie, łodzi, katowicach, gdańsku, lublinie i toruniu w ob­ liczu antypolskiej kampanii prowadzonej w związku z nowelizacją ustawy o IPN Członkowie i sympatycy Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, Warszawie, Krakowie, Łodzi, Katowicach, Gdańsku, Lublinie i Toruniu – w sytuacji zmaso­ wanej i zakłamanej nagonki ze strony polityków i mass mediów, wy­ mierzonej w Polskę i Polaków po uchwaleniu przez legalne polskie władze ustawodawcze i podpisaniu przez Prezydenta nowelizacji ustawy o IPN – wyrażają pełne poparcie dla Rządu, Prezydenta RP oraz Polskiego Parlamentu. Polska ma niezbywalne prawo do stanowienia prawa oraz zgod­ nego z udokumentowanymi faktami historycznymi ukazywania dzie­ jów naszego Państwa i Narodu oraz obrony swojego dobrego imienia. Rozumiemy przy tym prawdę jako zgodność poznania z rzeczywistoś­ cią i sprzeciwiamy się fałszowaniu historii, narzucaniu niezgodnego z faktami kłamstwa historycznego, jakoby Polacy i polskie państwo systemowo współuczestniczyli w Holokauście. Uważamy, że władze Polski powinny twardo stać na gruncie praw­ dy i nie ulegać antypolskim środkom przekazu, politykom i ludziom złej woli, którym zależy na eskalacji sztucznego konfliktu. Popieramy wszelkie działania władz RP, które zmierzają do kształ­ towania pozytywnego wizerunku Polski w świecie, zgodnie z praw­ dą historyczną i wyzwaniami współczesności. Co więcej, uważamy, że władze polskie mają obowiązek kształtowania polskiej polityki historycznej. W dzisiejszej rzeczywistości i w obecnej sytuacji jest to polską racją stanu. Apelujemy do całej polskiej opinii publicznej, aby w sprawie dobrego imienia Polski wypowiadała się jednym głosem. Ta sfera nie może być przedmiotem sporu politycznego, a zwłaszcza rozgry­ wanego na forum międzynarodowym. Prof. dr hab. Stanisław Mikołajczak – Przewodniczący AKO Poznań Prof. dr hab. inż. Artur Świergiel – Przewodniczący AKO Warszawa Prof. dr hab. Bogusław Dopart – Przewodniczący AKO Kraków Prof. dr hab. Michał Seweryński – Przewodniczący AKO Łódź Prof. dr hab. inż. Bolesław Pochopień – Przewodniczący AKO Katowice Prof. dr hab. med. Piotr Czauderna – Przewodniczący AKO Gdańsk Prof. dr hab. Waldemar Paruch – Przewodniczący AKO Lublin Prof. dr hab. Jacek Piszczek – Przewodniczący AKO Toruń Poznań – Kraków, 21.02.2018

niemieckim nacjonalizmem dzieło zna­ komicie nadaje się na rocznicę państ­ wową dla polskich Untermenschów, którzy nie wytworzyli własnej istotnej kultury i powinni czcić niemieckich mi­ strzów i świętą niemiec­ką sztukę.

W

idocznie w 38-miliono­ wym narodzie nie zna­ lazł się nikt wystarczająco kompetentny, by poprowadzić średniej wielkości prowincjonalny teatr ope­ rowy, gdyż stanowisko dyrektorskie w Teatrze Wielkim w Poznaniu piastu­ je Gabriel Chmura, obywatel państwa Izrael. Nie będę dziś zajmować się jego doborem inscenizatorów arcydzieł ope­ rowych, którzy potrafili tak wystawić dzieło, że rodzony kompozytor by go nie poznał. „Parsifal” Wagnera z za­ stosowaniem „dublerów” tłumaczą­ cych treści wokalne rodzajem języka migowego, czy „Eugeniusz Oniegin” Czajkowskiego, gdzie brodzący w wo­ dzie po kostki uczestnicy balu u Ła­ rinych, zamiast słynnego poloneza wykonują smętne ewolucje teatrzyku cieni, wzbudzały niesmak i politowa­ nie. Teraz wspomnę tylko, że dzięki jego światłemu kierownictwu, w chwili obecnej, w roku jubileuszowym, na afi­ szu Teatru Wielkiego w Poznaniu nie tylko nie ma żadnej premiery znaczą­ cej polskiej opery, ale nawet zniknęły „Halka” i „Straszny dwór”; została tylko nieistotna dla twórczości Moniuszki,

w dodatku poprzerabiana „Jawnuta” i „Legenda Bałtyku” Nowowiejskie­ go. Podobno bliżej niesprecyzowane plany dotyczące przyszłego sezonu uwzględniają wystawienie pod koniec roku arcydzieła Ignacego Paderewskie­ go „Manru”. Jak na rok podwójnego jubileuszu, to zawstydzająco skrom­ nie. Należy przypuszczać, że izraelski muzyk ma prawo nie orientować się

Nasycone niemieckim nacjonalizmem dzieło znakomicie nadaje się na rocznicę państwową dla polskich Untermenschów, którzy nie wytworzyli własnej istotnej kultury i powinni czcić niemiec­ kich mistrzów i świętą niemiecką sztukę. w polskiej literaturze operowej. Dlatego podaję kilkadziesiąt polskich propo­ zycji repertuarowych do rozważenia. Na następne stulecie (a prawdopodob­ nie pan Chmura wcześniej nie opuści zajmowanego stanowiska) będzie, jak znalazł. A oto (w ramce) moje typy. Mam propozycję dla Poznania, poz­naniaków i dyrekcji Opery Po­ znańskiej: bierzcie przykład z Niem­ ców. Czcijcie świętą polską sztukę. K

Teatr Stanisławowski, XVIII wiek: • Józef Elsner „Amazonki”, • Wojciech Bogusławski, Jan Stefani „Krakowiacy i Górale”. XIX wiek: • Antoni Radziwiłł „Faust” (określenie Chopina: dobrze pomyślane, nawet genialne), • Moniuszko „Straszny Dwór”, „Halka”, „Flis”, „Paria”, • Władysław Żeleński „Konrad Wallenrod”, „Goplana”, „Stara Baśń”. XX wiek, pierwsza połowa: • Ignacy Paderewski „Manru”, • Ludomir Różycki „Casanova”, „Bolesław Śmiały”, „Eros i Psyche”, • Karol Szymanowski „Hagith”, „Król Roger” (arcydzieło operowe). XX wiek, druga połowa: • Witold Rudziński „Odprawa posłów greckich”, • Tadeusz Szeligowski „Bunt żaków”, • Krzysztof Penderecki „Diabły z Loudun”, „Czarna Maska”, „Raj utracony”. Kompozytorzy współcześni piszący opery: Romuald Twardowski, Tadeusz Paciorkiewicz, Józef Świder, Tadeusz Baird, Joanna Bruzdowicz, Paweł Mykietyn, Eugeniusz Knapik, Krzysztof Meyer, Paweł Szymański i wielu, wielu innych.

Szymon Wiesenthal, „łowca na­ zistów”, przez kilkadziesiąt lat wśród ponad tysiąca zbrodnia­ rzy hitlerowskich nie zidentyfi­ kował ani jednego Polaka, ale i tak postrzegani jesteśmy jako główni kolaboranci Hitlera. Jan Martini o celach i metodach oszczerczego ataku na Polskę.

4

Po Golgocie przychodzi zwycięstwo Antoni Baraniak – salezja­ nin, więzień stalinowski, jeden z najważniejszych członków Konferencji Episkopatu Polski, uczestnik Soboru Watykańskie­ go II. Zapalony filatelista i foto­ graf. Aleksandra Tabaczyńs­ ka uczestniczyła w promocji poświęconego mu 500-stroni­ cowego albumu.

5

O własności mediów w Polsce Bardzo duża część środków masowego komunikowania w Polsce jest własnością pod­ miotów zagranicznych lub podmiotów, w których w któ­ rych ze względu na skompli­ kowaną strukturę wzajemnych powiązań firm i koncernów trudno wskazać rzeczywistego właściciela. Jolanta Hajdasz o ustaleniach konferencji SDP

6-7

20 lat wielkiego wydarzenia plenerowego na poznańskiej Cytadeli Poza aktorami przy Miste­ rium Męki Pańskiej pracuje ok. 800 osób: m.in. scenografo­ wie, reżyser, operatorzy dźwię­ ku i światła, budowniczy rusz­ towań, 300-osobowy chór. Harcerze podczas Ostatniej Wieczerzy rozdają 1000 upie­ czonych na ten cel bochenków chleba.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Ta data była w istocie niespo­ dziewaną erupcją porachun­ ków wewnątrz czerwonej szaj­ ki rządzącej naszym krajem, nie pierwszą i nie ostatnią. W pa­ mięci nie znajduję nawet śla­ du poparcia mas dla tamtej haniebnej operacji. Hen­ ryk Krzyżanowski, uczestnik Marca ’68, wspomina nastroje sprzed 50 lat.


KURIER WNET · MARZEC 2018

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

O Kulczyku i nie tylko Wyrok na polskich olimpijczyków Minęło już prawie 30 lat od transformacji ustrojowej i tzw. upadku komuny. Stopniowo nasza wiedza na temat tamtych wydarzeń się powiększa, ale wciąż pozostaje hermetyczna. Większość społeczeństwa uważa, że komuniści prze­ grali i zostali zmuszeni oddać władzę w dobre ręce. Aby rokowania Okrągłe­ go Stołu przebiegały w miłej atmosferze, generał Kiszczak troskliwie dobrał negoc­jatorów „strony społecznej” zwanej też solidarnościową.

J

acek Kuroń w wywiadzie dla ra­ dzieckiej telewizji podczas obrad Okrągłego Stołu powiedział: Opo­ zycjoniści wchodzą do pałaców władzy albo na czele zbrojnego ludu, aby zabrać władzę, albo na za­ proszenie władzy, i wtedy nie ma się co łudzić, nie po to przychodzą, żeby władzę wziąć, tylko dlatego, że władza uważa, że sojusz z opozycją ją jakoś wzmocni. Komuniści nie przejęli się zbytnio swoim upadkiem i energicznie zaczęli budować kapitalizm. O tym kapitaliz­mie – specyficznym, bo pozbawionym kon­ kurencji – tak mówił Jarosław Kaczyński w debacie telewizyjnej z Adamem Mich­ nikiem (1993 r.): Tu nigdy nie powstanie normalny kapitalizm, jeśli ta grupa będzie dominowała. Dekomunizacja jest po pro­ stu likwidacją przywilejów pewnej grupy – niczym więcej, ale to musi być zrobione, aby mógł w Polsce istnieć normalny sy­ stem ekonomiczny i społeczny. Podobno system gospodarczy po „upadku komuny” został zaprojekto­ wany w laboratoriach sowieckich służb w roku 1977. Think tank pod kierun­ kiem profesorów płk. Władymira Ru­ banowa z KGB i płk. Witalija Szłykowa z GRU był twórcą nowego kapitalizmu, który można by nazwać „kapitalizmem naukowym”. Model biznesowy dopusz­ czał partnerstwo prywatno-publicz­ ne (publiczne koszty, prywatne zyski), ale najistotniejszą jego zasadą było, że w każdym mieście powinien działać oli­ garcha i skupiony wokół niego łańcu­ szek biznesów wraz z zaprzyjaźnionymi urzędnikami. Aby uniknąć wyniszczają­ cej konkurencji, oligarchowie nie wcho­ dzą sobie w paradę, ale kooperacja są­ siadujących oligarchów jest możliwa. Szczególną smykałką do interesów wykazali się ludzie komunistycznych tajnych służb. Może wynikało to też z faktu, że posiadali oni licznych, „do­ brze rozstawionych” kolegów. W Telewizji Republika tak mówił

Piotr Naimski: Po roku 1990 w elicie gos­ podarczej Polski ludzie związani z dawny­ mi służbami bezpieczeństwa zaczęli robić kariery gospodarcze, zaczęli prywatyzo­ wać majątek państwowy. Jeżeli prześle­ dzić genezę wielkich fortun ostatniego ćwierćwiecza, to się okaże, że znaczna część ludzi, którzy są w tej chwili w elicie gospodarczej naszego kraju, jeżeli chodzi o majątek, to są ludzie, którzy w ten czy inny sposób byli zamieszani w działalność służb bezpieczeństwa. W kręgach zbliżonych do takich środowisk kształtował się talent bizne­ sowy dra Kulczyka. Jego ojciec był gońcem w misji wojs­kowej w Berlinie Zachodnim. Mu­ siał się nieźle uganiać za pieniędzmi, skoro był w stanie przekazać synowi okrągłą sumkę 1 mln $ na rozkręcenie biznesu. Dlatego Jan Kulczyk nie musiał ( jak inni oligarchowie) ukraść pierwsze­ go miliona. Prowadząc operacje biznesowe, trzymał się zasady „tanio kupić, drogo sprzedać”. Wprawdzie podobną regu­ łę stosowali już Fenicjanie, ale dopiero dr Kulczyk wzniósł ją na poziom nie­ botyczny. Jakiś urzędnik, z pewnością przez roztargnienie, ustalił cenę akcji Banku Śląskiego na śmiesznie niskim poziomie. Będąc wizjonerem (tak często określa­ li go dziennikarze), biznesmen kupił znaczną ilość akcji. Rzeczywiście akcje poszły ostro w górę i doktor zarobił górę pieniędzy. Czy ktoś z nas wpadłby na pomysł, żeby sprzedać policji 3 tysiące samo­ chodów? A Jan Kulczyk wpadł i zarobił. Dawno temu byłem szczęśliwym posiadaczem samochodu marki Syre­ na, który był dość awaryjny. Trzeba było wozić komplet narzędzi i części zapasowe, dlatego byłem zadowolo­ ny, gdy brat ofiarował mi tzw. pastę BHP do silnie ubrudzonych rąk. Brat był pra­ cownikiem naukowym Uniwersytetu

Wrocławskiego i pasta była mu niepot­ rzebna, a administracja uczelni, dbając o czyste ręce pracowników, zafundowa­ ła im taką pastę. Puszka specyfiku była całkiem duża – wystarczyłaby na miesiąc dla mechanika naprawiającego tłumiki samochodowe. Okazało się, że pastę kupowano co miesiąc dla wszystkich pracowników uniwersytetu – od rek­ tora po sprzątaczkę. Producentem pasty BHP był dr Kulczyk. Ktoś nie tak zdolny usiłowałby sprzedać ten produkt ślusa­ rzom czy kominiarzom, ale autentyczny wizjoner znalazł „target” wśród profeso­ rów i urzędników. Oni też mają czasem bardzo ubrudzone ręce. Wydaje się, że Jan Kulczyk zasto­ sował taką samą metodę w działaniach biznesowych, jak gen. Kiszczak pod­ czas Okrągłego Stołu – należy roko­ wać z miłymi i życzliwymi ludźmi. Takich nie brakowało w środowisku Platformy Obywatelskiej, bo Donek, jak to Donek. Zawsze życzliwy dla biznesu, poda po­ mocną dłoń lub zieloną rękę. Jak na dobrego biznesmena przys­ tało, Jan Kulczyk bywał także działa­ czem charytatywnym – budował koś­ cioły i przekazał 20 mln na Muzeum Historii Żydów Polskich. Niejeden z nas pożałowałby takich pieniędzy. Może panu Kulczykowi było łatwiej, bo dziennie zarabiał 200 tysięcy. Istnieje powszechne przekonanie, że firmy prywatne są sprawniejsze niż państwowe. Dlatego dr Kulczyk kupił Telekomunikację Polską, ale dość pręd­ ko odsprzedał ją firmie również pań­ stwowej, tyle że francuskiej. Rzeczy­ wiście prywatna firma często przynosi większe zyski niż państwowa. Najlep­ szym dowodem jest Autostrada Wol­ ności. Należąca do dra Kulczyka pry­ watna jej część przynosi czterokrotnie większe zyski niż publiczna. Kierow­ cy płaczą i płacą. I będą płacić przez 40 lat. W ten sposób komuniści nałożyli gigantyczne myto na Polaków. K

Smutny rok 1968 Henryk Krzyżanowski

Czy polskie władze mają dziś przepraszać za rok 1968? Premier Morawiecki by nie przepraszał, literat Twardoch raczej tak. Całkowicie zgadzam się tu z pre­ mierem, którego skrót myślowy „nie było wtedy Polski” (choć wyśmiany przez p. Twardocha) dobrze oddaje istotę rzeczy.

T

a data była w istocie niespo­ dziewaną erupcją porachun­ ków wewnątrz czerwonej szaj­ ki rządzącej naszym krajem, nie pierwszą i nie ostatnią. Do historii Polski należy ona w takim samym stopniu jak, powiedzmy, wysta­ wienie pomnika Dzierżyńskiego w War­ szawie w 1951 roku albo nazwanie Ka­ towic Stalinogrodem po śmierci Stalina. Jednak Marzec 1968 to smutny czas, bowiem ucierpiało wtedy sporo przypadkowych osób nie związanych z polityką, np. wybitny fonetyk prof. Wiktor Jassem, wyrzucony z poznańskiej anglistyki. Albo studenci ujęci przez mi­ licję w czasie demonstracji pod pomni­ kiem Mickiewicza i relegowani z uczelni. Wiele osób pochodzenia żydowskiego zmuszono do emigracji, o czym przej­ mująco śpiewał Wojciech Młynarski. Ale

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

czy powinniśmy za 1968 przepraszać? Hmm..., przeprosiny wynikają ze wstydu, który jest uczuciem indywidualnym. Nie pojmuję, czemu ja miałbym wstydzić się za partyjniaka, który wykorzystał okazję (a może ją stworzył?), by awansować w nomenklaturowej hierarchii. Albo za nieznanego mi osobiście draba w dłu­ gim płaszczu i motocyklowym kasku, który gonił za mną z pałką pod pom­ nikiem Mickiewicza? Byłem młodszy i szybciej biegłem, więc nie doznałem najmniejszego uszczerbku. Ale nawet gdyby mnie dopadł, czy miałbym dziś domagać się przeprosin? Od kogo? Or­ ganizatorzy i główni wykonawcy tej hecy już nie żyją, a na ewentualnym kolek­ tywnym pokajaniu się pana Twardocha i jego admiratorów mi nie zależy. Półwiecze tamtych wydarzeń jest wykorzystywane jako ilustracja

rzekomego antysemityzmu Polaków. Kto pamięta tamte czasy, wie, że to bzdu­ ra. Pół roku wcześniej Izrael rozgromił arabs­kich sojuszników ZSRR w Wojnie Sześciodniowej, co ogromna większość rodaków powitała radością i zachwy­ tem: „Patrz pan, jak Żydzi pogonili Rus­ kich” – to był powszechny komentarz ulicy. Więc gdzie tu antysemityzm? Ten szczery podziw dla bitności izraelskich wojaków jaskrawo kontrasto­ wał z czystką antyżydowską urządzo­ ną znienacka przez władzę kilka mie­ sięcy później. W pamięci nie znajduję nawet śladu poparcia mas dla tamtej haniebnej operacji. Raczej zdumienie – syjoniś­ci!? (przeciw którym szczuły partyjne media)? A kto to taki? Marzec to miesiąc Wielkiego Pos­ tu, czas pokuty i żalu za grzechy. Ale za grzechy własne, nie cudze. K

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini

Michał Bąkowski

Zakończyły się już Igrzyska Olimpijskie w Pjongczang. Dorobek polskiej repre­ zentacji stanowią medale skoczków narciarskich – złoty medal Kamila Stocha w konkursie indywidualnym i brązowe w konkursie drużynowym. Przy okazji tej imprezy niestety po raz kolejny zostały obnażone nasze wady narodowe, a na wielu reprezentantów posypały się niesprawiedliwe oskarżenia w przestrzeni publicznej.

W

ycieczka życia”, „turyści”, „darmozjady”, „amato­ rzy” – to tylko kilka ła­ godniejszych określeń dotyczących występów naszych olim­ pijczyków, znalezionych na forach inter­ netowych. Inne nie nadają się do publi­ kacji. Droga od zachwytu do poniżenia jest krótka. Przekonać się o tym mogli w ostatnich dniach m.in. Zbigniew Bród­ ka z kolegami. Liczono, że nasz czołowy panczenista powalczy o medal w Pjon­ gczang, a jego koledzy zajmą wysokie miejsca. Dziś niektórzy fani wylewają wiadra pomyj na naszych łyżwiarzy za „niepowodzenia” w Pjongczang. Oczy­ wiście ze zdecydowanie gorszym hejtem spotykają się reprezentanci w biatlonie, saneczkarstwie itd. Określona grupa kibiców, któ­ rych będę nazywać pseudokibicami, dała się poznać jako „wybitni znaw­ cy” wszystkich dyscyplin sportów zi­ mowych oraz „nieomylni sędziowie”, których wyrok jest bezapelacyjny. Pols­ kim sportowcom zarzucają wyjazd na Igrzyska na koszt podatnika, zbyt nis­ kie kryteria przyznawania nominacji, niespełnienie oczekiwań, zmarnowanie funduszy, które można było przezna­ czyć na inne cele itp. Ilu z nich zdaje so­ bie sprawę, że nasi reprezentanci, aby wyjechać na Igrzyska, musieli wypełnić normy międzynarodowe? Niektórzy z nich, aby owe normy uzyskać, mu­ sieli opłacać z własnej kieszeni zakup

sprzętu, wyjazdy na zagraniczne tre­ ningi czy zawody. W Polsce w wielu dyscyplinach sportów zimowych kuleją dotacje na związki, kluby, na szkolenie młodzie­ ży. Infrastruktura nie istnieje lub jest przestarzała albo nadaje się do re­ montu. Trenerzy to często zapaleń­

Niewielu wita spor­ towców powracają­ cych po porażkach. A przecież właśnie wtedy potrzebują oni największego wspar­ cia. Wtedy też kibice tak naprawdę mogą pokazać klasę. cy, którzy z własnej kieszeni dopłacają do kształcenia swoich podopiecznych. Stypendia przyznawane przez insty­ tucje państ­wowe czy związki niejed­ nokrotnie nie pozwalają na całkowite pokrycie kosztów treningów, nie mó­ wiąc o normalnym funkcjonowaniu. Przecież sportowcy to osoby, któ­ re mają rodziny, dzieci, muszą pła­ cić rachunki i w ogóle normalnie żyć.

Często więc albo szukają sponsora, albo równocześnie pracują i trenują. Czy pseudokibice wiedzą, że na start na Igrzyskach pracuje się kilkanaście lat, codziennie, w pocie czoła, poko­ nując kontuzje, kłody rzucane przez życie? Trzeba znosić presję i krytykę kibiców. To jest cena wyjazdu na olim­ pijski czempionat. Niewielu pamięta historię polskie­ go lekkoatlety Pawła Czapiewskiego, który sprzedał mieszkanie, żeby wró­ cić do formy po kontuzjach. Dzięki tej decyzji wywalczył upragniony awans na letnie Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. Niewielu również wita sportow­ ców powracających po porażkach. A przecież właśnie wtedy potrzebu­ ją oni największego wsparcia. Wtedy też kibice tak naprawdę mogą poka­ zać klasę. Czy w ogóle można mówić o porażce tylko dlatego, że nie zdoby­ ło się medalu, że byli lepsi? W takich właśnie sytuacjach niestety stajemy się narodem zgorzkniałym, który dużo na­ rzeka, zazdrości i nie docenia wysiłku sportowców, naukowców i przedstawi­ cieli innych profesji, którzy reprezen­ tują nasz kraj. Z polskich olimpijczyków powinniś­my być dumni, w końcu wal­ czą z najlepszymi na świecie. O ilu kibi­ cach można powiedzieć, że są najlepsi chociażby w Polsce, w reprezentowa­ nej przez siebie dziedzinie zawodowej, hobbystycznej etc.? K

Kiedy, jeśli nie teraz? Małgorzata Szewczyk

Parafrazując nieco znane porzekadło, można by powiedzieć: igrzyska, igrzyska… i po igrzyskach. Ogień olimpijski zgasł, sportowcy przygotowują się do pozosta­ łych startów w sezonie zimowym, a wierni kibice zapewne podążą za nimi…

D

wa medale wywalczone przez Kamila Stocha indywidualnie i drużynowo wraz z Dawidem Kubackim, Stefanem Hulą oraz Maciejem Kotem świadczą o tym, że obok Norwegów i Niemców jesteśmy potęgą w skokach narciarskich. Trzeba podkreślić, że potęgą zespołową, bo przecież o podium w konkursie indy­ widualnym otarł się też Hula, bardzo daleko skakał Kubacki, a forma Kota była wysoka i równa. To sukces nie tylko młodych za­ wodników, którzy wykonali gigan­ tyczną pracę, ale całego sztabu szko­ leniowego oraz tych wszystkich, którzy narodową Małyszomanię przekuli na konkretne działanie, a przede wszyst­ kim zainwestowali czas, pieniądze i siły w młodych zawodników zainteresowa­ nych tą dziedziną sportu, w szukanie sponsorów i przekonywanie, że war­ to wyremontować skocznie w Zako­ panem i Szczyrku oraz wybudować nową w Wiśle. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Stoch nadal jest najlepszy, ale ma też kolegów, których nazwiska nie zamykają listy zawodników biorących udział w konkursie, ale często plasu­ ją się oni tuż za podium, w pierwszej dziesiątce. To również efekt dobrej at­ mosfery panującej wśród zawodników i całego sztabu szkoleniowców oraz

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

Marta Obłuska reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Nie było przecież tajemnicą, że żony naszych medalis­ tów olimpijskich towarzyszyły im podczas startów w Korei Południowej. Wśród tysięcy zdjęć w internecie można było znaleźć i takie z udziału naszych zawodników w Mszy św. sprawowanej w Środę Popielcową.

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 45 · MARZEC 2018

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 37)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

wartości, w oparciu o które skoczkowie budują swoje życie, także to prywatne. Nie było przecież tajemnicą, że żony naszych medalistów olimpijs­ kich towarzyszyły im podczas startów w Korei Południowej. Wśród tysięcy zdjęć w internecie można było znaleźć i takie z udziału naszych zawodników w Mszy św. sprawowanej w Środę Po­ pielcową. Sam Stoch przyznał w jed­ nym z wywiadów, że skoki dedykuje Panu Bogu, a na pytanie, czy dobrze czuje się w Pjongczang, odpowiedział, że tam jest jego dom, gdzie jest jego żona Ewa. Polscy kibice liczyli na większą liczbę medali naszych sportowców. Eksperci na pewno wyciągną wnioski z udziału Biało-Czerwonych w olimpia­ dzie. Prawdą jest, że nigdy nie byliś­ my najmocniejsi w sportach zimowych, ale to nie oznacza, że nie warto podjąć refleksji na ten temat. Minister Witold Bańka zapowiadał, że nastąpią zmiany w dofinansowaniu poszczególnych dys­ cyplin oraz że więcej środków zosta­ nie przeznaczonych na szkolenie dzieci i młodzieży. Tradycję, także tę sportową, bu­ duje się latami. Potrzeba więc czasu. Oby nie zaprzepaszczono tego, co już osiągnęliśmy w skokach. A co do po­ zostałych dyscyplin, to aż ciśnie się na usta: kiedy, jeśli nie teraz?… K

Data i miejsce wydania

Warszawa 3.03.2018 r.

Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Jan Martini


MARZEC 2018 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A Chciałabym na chwilę przywołać postać mojej Mamy i opowiedzieć Jej osobę poprzez kilka migawek, raczej czasownikowo niż przymiotnikowo, i mówić o mojej Mamie w trzeciej osobie liczby pojedynczej czasu przeszłego. Ten czas przeszły jest nam potrzebny, żebyśmy skonfrontowali się z doświadczeniem śmierci jako doświadczeniem straty i mogli wejść w doświadczenie żałoby, nie alienując się od cierpienia, jakie ona ze sobą niesie.

Wspomnienie córki o Bożenie Mikołajczakowej Lidia Banowska „Kto kocha, widzieć chce choć cień postaci” (C. Norwid)

T

aką postawą cechowała się przez wszystkie późniejsze lata dzia­ łalności męża. Była klasyczną XIX-wieczną Matką-Polką. Stworzyła niezwykłą atmosferę życia rodzinnego pełnego miłoś­ci, wzajemnej życzliwości, radości by­ cia ze sobą; miała same zalety, była praktycznie bez wad. Klika lat temu Jej 15-letnia wtedy wnuczka Marysia powiedziała: przez całe dzieciństwo zastanawiałam się, „z czego spowiada się papież i babcia Bożenka”. Będąc drobną, kruchą kobietą, miała duszę wojownika. Z rakową chorobą walczyła bardzo dzielnie, równocześnie dziękując Bogu za każ­ dy przeżyty dzień. Jej kilkudniowe odchodzenie do Pana ujawniło z całą wyrazistością, jak wspaniale wycho­ wała swoje dzieci, które otoczyły Ją miłością, delikatnością i czułością, dyżurując przy Niej przez cały czas. Jak powiedział Jej mąż: dzięki niej przeżyliśmy kilkudniowe rodzinne święto miłości rodzicielskiej i mał­ żeńskiej. Odeszła otoczona miłością, czu­ łością i modlitwą, po całkowicie

spełnionym życiu, choć z ludzkiej pers­ pektywy przedwcześnie. Koledzy ze Społecznego Komite­ tu Odbudowy Pomnika Wdzięczności napisali: Szanowni Państwo, Dziś rano odeszła do Pana Bożena Mikołajczak, Małżonka naszego Prze­ wodniczącego, wspaniała Dama, która wspierała wszystkie działania swoje­ go męża i była jego prawdziwą opoką. Nie mogąc, z uwagi na kruche zdrowie, uczestniczyć w spotkaniach, nieustannie i wytrwale utwierdzała swojego męża w niestrudzonym działaniu na rzecz Prawdy i Dobra naszej Ojczyzny. Była niedoścignionym wzorem żony i matki. W czasie stanu wojennego, gdy Stani­ sław Mikołajczak był internowany przez wiele miesięcy, śp. Bożena Mikołajczak dzielnie podtrzymywała go na duchu, opiekując się równocześnie czwórką ma­ łych dzieci. Te doświadczenia, a zwłasz­ cza aresztowanie i więzienie męża, od­ cisnęły trwały ślad na Jej zdrowiu. Cześć jej pamięci! Liczne mejle i esemesy, które otrzy­ muje Jej mąż, pokazują, jak ważną po­ stacią dla wielu była śp. Bożena. K

Bożena Mikołajczakowa Wspomnienie Olga Żuromska

G

A

le zarazem jest on skłama­ ny, bo przecież Ona nie by­ ła, a jest u Boga, trwa na wieczystej adoracji, oglą­ da oblicze Chrystusa. W tym naszym smutku i Jej radości (do dzielenia któ­ rej jesteśmy dzisiaj zaproszeni, niczym pierwsi chrześcijanie, którzy przeżywali pogrzeb jako wielkie, radosne święto narodzin), chcemy przywołać Jej postać dzisiaj, w kilku przybliżeniach. Po pierwsze, chciałabym, żebyśmy przypomnieli Ją sobie w Jej relacji naj­ ważniejszej, sakramentalnej. Najpierw była Żoną mojego Ojca. Mama zmar­ ła 17 dnia miesiąca, dokładnie w 55 lat i 5 miesięcy po tym, jak Rodzice się poznali. Ta zbieżność ma wymiar czytelnego znaku. Małżeństwo moich rodziców trwało ponad 50 lat i pozos­ taje namacalnym dowodem na to, że miłość wierna, trwała i do końca jest możliwa w Chrystusie Jezusie. Jest to nieocenione świadectwo, egzorcyzm, poprzez miłość i jedność jasny obraz trynitarnego Boga oraz jego przymie­ rza z ludźmi. Zarazem – wielkie mis­ terium, które wypełniło się w faktach życia konkretnych dwojga osób, Bo­ żeny i Stanisława. Zaiste, jak mówi św. Paweł Apostoł o małżeństwie w Liście do Efezjan, „tajemnica to wielka, a ja wam mówię, w odniesieniu do Chry­ stusa i do Kościoła”. Mama była Żoną ubóstwianą, a za­ razem droczącą się. Jako dzieci bardzo lubiliśmy podglądać, jak nasi Rodzice się ze sobą przekomarzają. Czasem do­ chodziło nawet do rękoczynów, to zna­ czy Mama swoimi drobnymi rączkami próbowała boksować Ojca, którego to ogromnie rozśmieszało i który kor­ nie cofał się do najbliższego narożnika i się poddawał, bo zasady tej walki były z góry określone, to znaczy oczywiście musiał przegrać. Po drugie, moja Mama jako nasza Matka. Wiele mogłabym powiedzieć; wspomnę tylko trzy krótkie migawki. Po internowaniu Ojca moja Mama pierwsze, co zrobiła rano, to posz­ła do kościoła; do Chrystusa i przed ołtarz Matki Bożej, żeby Jej tę sprawę zawie­ rzyć. Tam też spotkała się z ks. Tade­ uszem Magasem; bardzo ważną po­ stacią dla naszej Rodziny, wiernym przyjacielem i ogromnym wsparciem dla obojga moich Rodziców. Tamten ra­ nek w mojej pamięci jest dla mnie nie­ ocenionym dziedzictwem, takie sceny

zapadają głębiej niż na poziomie czys­to świadomym, jest to rodzaj matrycy – gdzie szukać pomocy w sytuacji ekstre­ malnej, jakoś po ludzku bardzo trudnej do przejścia. Moja Matka pokazała mi, że Kościół to nasza Matka. Druga migawka – to moja Mama zmęczona, idąca w czwartek po połu­ dniu na adorację Najświętszego Sakra­ mentu. Pamiętam, że zastanawiałam się, po co Ona tam idzie, nie wiedzia­ łam tego jako dziecko, ale ta pamięć też we mnie została i dzisiaj już to wiem. Trzecia scena, która bardzo mnie porusza i która jest zarazem pewną soczewką, w której skupia się coś dla Mamy bardzo charakterystycznego, ja­ koś Ją określającego. Mam na myśli czas tuż po internowaniu Ojca w grudniu 1981 roku, w tygodniu przedświątecz­ nym, kiedy nie było wiadomo, co się stanie z osobami zatrzymanymi, jaki będzie ich dalszy los, a po Poznaniu zaczęła krążyć informacja, że mają ich wywieźć na Sybir. Później okazało się, że plotki te rozsiewało SB, żeby ludzi zastraszyć, ale na początku nie było to jasne. Mama została wtedy z czworgiem dzieci, moimi dwiema starszymi, na­ stoletnimi wówczas siostrami, ze mną dziewięcioletnią oraz z moim niespełna trzymiesięcznym bratem. Żyliśmy w wielkiej niepewności, co będzie dalej, w dużym napięciu, a zara­ zem widziałam po Mamie, że podjęła jakąś decyzję; była w Niej jakaś goto­ wość – ale nie wiedziałam, czego to dotyczyło. Dopiero dużo później zro­ zumiałam, że Ona była wewnętrznie spakowana, żeby, jakby co, iść z Ojcem. Ten hart ducha to jest taka Jej cecha, która bardzo wyraźnie przejawiała się w Jej heroizmie dnia codziennego, kie­ dy nam służyła, a także teraz, w dniach ostatnich, kiedy tak pięknie, tak dobrze, w tak błogosławiony sposób odcho­ dziła do Ojca. „Niewiastę dzielną któż znajdzie?” – pyta autor Księgi Przysłów. Mama była dla mnie właśnie jedną z ta­ kich dzielnych niewiast Jeruzalemu. Cechowało Ją przy tym znakomite poczucie humoru, które bardzo lubiliś­ my. Podczas porannych rozmów telefo­ nicznych, wiedząc o naszej codziennej gonitwie, pytała: „I jak stan wojsk?” Dzisiaj oddajemy Ją Bogu w smut­ ku rozłąki, ale też z wdzięcznością za dar Jej życia, dar Jej osoby i z radosną nadzieją na spotkanie w Domu Ojca, do którego wszyscy zdążamy.

Kilka faktów Urodziła sie w Margoninie 7 lutego 1942 roku. Po Liceum Ogólnokształcą­ cym w Chodzieży i trzech latach pracy nauczycielskiej odbyła studia polonis­ tyczne na UAM i od 1967 roku przez 3 lata pracowała w Instytucie Socjologii, a później, aż do emerytury, w Instytucie Filologii Polskiej UAM jako nauczy­ ciel akademicki; najpierw jako starszy asystent, a po doktoracie jako adiunkt i starszy wykładowca. Była polonistką o specjalności językoznawczej. Dok­ torat napisała o nazwiskach w ziemi gostyńskiej; ze względu na stan zdro­ wia, m. in. po przeżyciach związanych z internowaniem przez 7 miesięcy męża Stanisława, przerwała bardzo zaawan­ sowane prace nad habilitacją o nazwis­ kach ziemi szamotulskiej. Była znakomitym dydaktykiem akademickim, bardzo lubianym, sza­ nowanym i kochanym przez studentów, mimo tego, że stawiała im wysokie wy­ magania. Traktowała ich bardzo życz­ liwie, otaczała wręcz matczyną opieką, zresztą mówili o niej mama. Różne za­ wiłości polskiej gramatyki tłumaczy­ ła bardzo przystępnie i cierpliwie, tę cierpliwość miała także podczas egza­ minów. Studenci uznali Ją za jednego z najlepszych dydaktyków w instytucie, a władze państwowe odznaczyły Zło­ tym Krzyżem Zasługi.

Życie rodzinne Z mężem Stanisławem miała 4 dzieci: Joannę, Hanię, Lidkę i Michała. Do­ czekała się dwanaściorga wnucząt i jednej prawnuczki. Rodzina była treścią Jej życia, troska o rodzinę, wychowanie dzieci były dla Niej naj­ ważniejsze. Później – obserwowanie i uczestniczenie w dorastaniu wnucząt, które kochała nadzwyczajnie. Jeden z wnuczków zapytany, kim chciałby być, jak dorośnie, odpowiedział – sy­ nem babci Bożenki. Była sercem rodziny. Była cen­ trum, wokół którego ogniskowało się wszystko: tam, gdzie Ona się znajdo­ wała, po chwili znajdowali się wszyscy – zupełnie bezwiednie chcieli być blisko Niej. Kiedy dzieci podrosły, wszyscy zbierali się wieczorem w Jej pokoju, żeby opowiedzieć, jak minął dzień, co się u kogo wydarzyło, żeby wspólnie się pośmiać i „pogrzać” chwilę w Jej

cieple. Ona próbowała nas wygonić, bo była skowronkiem i budziła się bardzo wcześnie rano, a my wszyscy – jako so­ wy – chcieliśmy być u Niej jak najdłu­ żej. Te spotkania miały swoją nazwę: „pół godziny dla rodziny”, które rzadko trwały tylko pół godziny. Kiedy wszystkie dzieci wyprowa­ dziły się z domu, nazywaliśmy Mamę „dyżurną telefonistką kraju”, bo co­ dziennie musiała wysłuchać naszych raportów. Każdy chciał się z Nią po­ dzielić swoimi radościami, troskami, anegdotkami o dzieciach, dowcipa­ mi, bo Mama bardzo lubiła się śmiać, zwłaszcza z zaskakujących powiedzo­ nek dzieci. Ostatnio dwuipółletnia pra­ wnuczka Gabrysia znalazła telefon i po­ stanowiła zadzwonić z Warszawy do dziadka. Powiedziała: Dziadku Staszku, wracaj do domu! Wszyscy wiedzieli, że babcia czeka w domu na dziadka, który „biegał po świecie”. Mama była bardzo głęboko wie­ rząca, w bliskiej relacji z Panem Bo­ giem. Czasem prosiliśmy Ją o mod­ litwę w trudnych sprawach. Chętnie współuczestniczyła we wprowadzaniu wnuków w pierwsze modlitwy. Przy tym wszystkim była niezwyk­ le zainteresowana sprawami kraju. Sa­ ma nie miała czasu i energii, by czynnie uczestniczyć w życiu publicznym, ale zawsze, a zwłaszcza od czasów Soli­ darności, wspierała działalność męża – jak wielokrotnie mówił: była jego wsparciem i moralną siłą, bez Jej ak­ ceptacji dla jego częstej nieobecności w domu, dla ponoszenia trudów co­ dziennego życia rodzinnego – niczego by nie mógł zrobić. Jego dokonania są ich wspólnym dziełem. W czasie, gdy mąż był internowa­ ny, podczas pierwszego spotkania na więziennym widzeniu, będąc skrajnie zmęczona fizycznie i psychicznie – zos­ tała z czwórką małych dzieci, najmłod­ szy synek miał niespełna 3 miesiące – z wielką żarliwością i pałającymi oczyma, jak mówił o tym później mąż, mówiła mu: „w domu jest wszystko dobrze, siedź spokojnie i niczego nie podpisuj” (tzw. lojalki). Ojciec Honor­ iusz mówił, że „pacyfikowała” mu inne żony internowanych, które skarżyły się na swój los: „Patrzcie, pani Bożenka ma czwórkę małych dzieci i jest pogodna, i dzielnie znosi swój los”, a Bożenka w nocy płakała w poduszkę, a na zew­ nątrz była dzielna i pogodna.

eorge Herbert Mead jest autorem pojęcia ‘osoby znaczącej’, której mianem określił jednostki odgrywające istotną rolę w kształtowa­ niu się osobowości człowieka i wpływające na jej zachowania oraz system wartości. Nierzadko osobami znaczącymi bywają nauczyciele, ci niezwykli, charyzmatyczni, którzy przede wszystkim lubią uczyć i lubią swoich uczniów. Jako młodziutka dziewczyna na początku studiów zetknęłam się z takim człowiekiem. Paradoksalnie – bo interesowało mnie zdecydowanie bardziej literaturoznawstwo – na zajęciach z gramatyki opisowej. Filigranowa, drobna kobietka z nieodłącznym ciepłym uśmiechem, nietuzinkową osobowością, niezłomna moralnie – jakkolwiek banalnie by to zabrzmiało – traktowała nas jak córki. Z jednej strony nie było żadnej taryfy ulgowej, jeśli chodzi o naukę, z drugiej podświadomie czuło się, że Pani Doktor nie mniej niż nam zależy na tym, żebyśmy umiały, zdały na piątki kolokwium, a potem egzamin. Nawet bury były macierzyńskie. W efekcie – głupio było się nie przygotować na zajęcia, nie umieć, zdradzić z ignorancją. Po prostu wstyd. Czułyśmy się lubiane i szczerze odwzajemniałyśmy tę sympatię. Uczyłyś­ my się nie tylko fonetyki, fleksji czy składni, ale też rzetelności, uczciwości i szacunku do języka ojczystego. Przede wszystkim jednak, jako adeptki tego zawodu, uczyłyśmy się, jak być dobrą nauczycielką. Dany nam był kontakt z kobietą, jaką wiele z nas chciało w przyszłoś­ ci zostać – mądrą, cierpliwą, opiekuńczą, serdeczną, o wielkim sercu. By­ łyśmy za młode, żeby zdawać sobie sprawę z tego, jak wielkiej prawości i szlachectwa ducha wymaga bycie kimś takim. Z czasem dla mnie stało się to oczywiste. Od tamtego czasu minęło 30 lat. Odszedł człowiek, który z pewnością był dla mnie osobą znaczącą, który miał wkład w to, kim dzisiaj jestem. Mój ogromny autorytet. Pani Doktor, to o takich nauczycielach jak Pani Zbigniew Herbert pisał: kiedy na leśnej ścieżce spotykam żuka który gramoli się na kopiec piasku podchodzę szastam nogami i mówię: – dzień dobry panie profesorze pozwoli pan że panu pomogę przenoszę go delikatnie i długo za nim patrzę aż ginie w ciemnym pokoju profesorskim na końcu korytarza liści.


KURIER WNET · MARZEC 2018

4

P·O·L·S·K·A

Ważny temat, a brakuje opracowań; konieczny jest monitoring własności mediów, by naprawiać błędy popełnione w przeszłości i by przeciwdziałać koncentracji środków masowego komunikowania – to najważniejsze wnioski z konferencji zorganizowanej przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, jaka odbyła się 12 lutego 2018 roku w Domu Dziennikarza SDP w Warszawie. Wzięło w niej udział blisko 100 dziennikarzy reprezentujących największe media w Polsce, medioznawców i osób pracujących w środkach masowego komunikowania.

O własności mediów w Polsce Jolanta Hajdasz

N

a konferencji została zapre­ zentowana i bardzo dobrze przyjęta przez uczestników konferencji przygotowana w CMWP SDP publikacja pt. Struktu­ ra własności mediów w Polsce. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska. Przygo­ towanych dla uczestników konferencji papierowych wydań opracowania (100 egzemplarzy) zabrakło jeszcze przed rozpoczęciem spotkania. Na sali panował wyjątkowy plu­ ralizm. Obok Doroty Kani z „Gazety Polskiej” można było też zobaczyć Jac­ ka Żakowskiego z „Gazety Wyborczej”, temat wzbudza bowiem emocje (choć zapewne z całkowicie odmiennych po­ wodów) wśród wszystkich stron poli­ tycznego sporu. W konferencji wzięli udział przedstawiciele najważniejszych medialnych instytucji w Polsce – Wi­ told Kołodziejski, przewodniczący Kra­ jowej Rady Radiofonii i Telewizji, oraz

Bardzo duża część środków masowego komunikowania w Pols­ce jest włas­ nością podmiotów zagranicznych lub podmiotów, w których ze względu na skom­ plikowaną strukturę wzajemnych powiązań firm i koncernów trudno wskazać rze­ czywistego właściciela.

Krzysztof Czabański, przewodniczący Rady Mediów Narodowych. W dyskus­ ji panelowej wypowiedzieli się m.in. Barbara Bubula, posłanka PiS, Teresa Bochwic, członek KRRiT, i Wojciech Reszczyński, publicysta, członek SDP. Całość prowadził Krzysztof Skowrońs­ ki, prezes SDP. Autorzy publikacji pt. Struktura własności mediów w Polsce to dr Moni­ ka Szetela – absolwentka Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie oraz Uniwersytetu Kardynała Wyszyń­ skiego w Warszawie, aktualnie kierow­ nik Zakładu Komunikacji Społecznej Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, mgr Karoli­ na Piech – absolwentka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i WSKSiM w To­ runiu i mgr Maciej Piech – absolwent UMK i WSKSiM w Toruniu. Opiekę naukowo-redakcyjną nad całością spra­ wowała dr Jolanta Hajdasz, dyr. CMWP

– Szkód poczynionych przez 27 lat nierówności dostępu do rynku medialnego poszczególnych grup światopoglądowych w Polsce nie da się odrobić w dwa lata – powiedziała posłanka PiS Barbara Bubula w czasie konferencji na temat problemów własności mediów w Polsce.

W

swojej wypowiedzi, którą zamieszczamy poniżej (napisana jest na podstawie na­ grania z konferencji), posłanka wskazała najważniejsze przyczyny pogłębiającej się kolonizacji polskiego rynku medialnego przez zewnętrz­ nych, międzynarodowych graczy. – Dziękuję za zaproszenie na tę bardzo interesującą konferencję. Chciałabym od razu uczynić zastrzeżenie: chociaż nie wypieram się, że jestem posłanką Rzeczypo­ spolitej, i to posłanką Prawa i Sprawiedliwości, to jednak to, co tutaj będę mówić, mówię jako ekspert, od wielu lat wykładowca ekonomiki mediów na Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie, a nie jako przedstawiciel rządu czy partii Prawo i Sprawiedliwość. (…) Nawiązując do tego bardzo interesującego materia­ łu, który otrzymaliśmy (chodzi o opracowanie przygoto­ wane w CMWP SDP – przyp. JH), pozwolę sobie w 10 punktach króciutko skomentować czy uzupełnić to, co autorzy tego opracowania nam przedstawili. Po pierwsze i najważniejsze, na podstawie mojej wie­ dzy, mojego wieloletniego doświadczenia i obserwacji tego, co dzieje się nie tylko w Polsce, ale i za granicą, brakuje nam do tej pory pogłębionych badań i dyskusji nad nimi w zakresie nie tyle ilościowej, jeśli chodzi o ty­ tuły czy nawet pewną strukturę własnościową, ale badań dotyczących wpływu mediów na opinię publiczną. Poję­ cie opinii publicznej jest medioznawcom znane. Chodzi o wpływ na sposób myślenia obywateli, na ich deklaracje polityczne, na ich sposób dokonywa­ nia wyboru władz; o grupy nacisku wpływające na podejmowanie po­ szczególnych decyzji. W innych krajach, tam, gdzie prowadzi się wieloletni monitoring wpływu mediów, badane jest bardzo szczegółowo, z jakich źródeł wyborcy czerpią informacje polityczne krajo­ we i międzynarodowe i co wpływa na ich decyzje polityczne; czy zmienili je podczas ostatnich wyborów i pod wpływem jakich mediów. U nas niestety to jest w bardzo szczątkowej postaci, bardzo brakuje jakościowego badania o tym, jaki jest wpływ poszczególnych mediów na opinię publiczną. To się nie pokry­ wa z wpływem ekonomicznym. W tym gronie nie muszę mówić, że wpływ tabloidu na środowiska opiniotwórcze jest dużo mniejszy niż wpływ opiniotwórczej gazety czy opiniotwórczego radia. Punkt drugi. Brakuje nam, nie tylko w analizie, którą nam przedstawiono, ale również w całym obiegu infor­ macji w Polsce, analizy wszystkich elementów medialnego łańcucha wartości i wzajemnego wpływu na siebie tych elementów. Podam pierwszy z brzegu przykład, można powiedzieć „na czasie” – mianowicie monopolizacja po stronie produkcji materiału źródłowego, np. praw do trans­ misji igrzysk olimpijskich czy innych wydarzeń sportowych, połączona z całym łańcuchem dystrybucji tych treści, czyli posiadaniem kanałów telewizyjnych i na końcu listą klien­ tów, którzy będą płacić za dostarczanie tych treści. To jest element bardzo mocno w dyskusji publicznej zaniedbany u nas, rzeczywiście nie analizuje się, także w obiegu eksperckim, tego, jaki ma wpływ to, że ktoś po­ siada cały „łańcuch pokarmowy” w mediach, począwszy od praw do treści, które są w tych mediach prezentowane (czy to będzie transmisja z igrzysk olimpijskich, czy prawa

do jakiegoś formatu rozrywkowego w telewizji), i na koń­ cu, czy ma listę klientów, którym to sprzeda. I widać wy­ raźnie na polskim rynku, że są na nim tacy gracze – nie mówię nawet o narodowości – ale tacy, którzy dokład­ nie wiedzą, o co chodzi, np. Discovery i TVN. Discove­ ry posiada płatny kanał sportowy Eurosport o zasięgu międzynarodowym i uzyskujący w tej chwili, na skutek fuzji z właścicielem TVN-u, prawa do kanału otwartego właśnie w postaci TVN-u, prawa również do redystrybuc­ ji tego sygnału na innym polu od dotychczas posiada­ nego. I to oznacza oczywiście zepchnięcie do narożnika nadawcy publicznego, czyli Telewizji Polskiej, nadawcy, który do tej pory ma kanał otwarty i możliwość prawa dystrybucji sygnału z wielkich wydarzeń sportowych, a teraz traci w pewnym sensie swoją przewagę konkuren­ cyjną na rzecz prywatnego, międzynarodowego nadawcy o o wiele większej sile biznesowej, ponieważ posiadają­ cego ogromny kapitał, którym może przelicytować każ­ dą stację tego typu jak Telewizja Polska w uzyskiwaniu praw do transmisji. Po trzecie – to się wiąże z punktem drugim – kwes­ tia właściwości polskiego Urzędu Antymonopolowego w przypadku fuzji, zakupów, łączenia różnych elemen­ tów rynku medialnego. Polski Urząd Ochrony Konku­ rencji i Konsumentów został pozbawiony prawa decyzji w sprawie fuzji Discovery z TVN-em na rzecz Komisji Europejskiej, która orzekła, że to ona jest właściwa do rozstrzygnięcia, czy wolno było zakupić międzynarodo­ wemu potentatowi stację telewizyj­ ną posiadającą tak szeroki dostęp do widzów w Polsce w kanałach otwar­ tych, zasięg na otwartych multiplek­ sach cyfrowych. To świadczy o tym, że jest tutaj bardzo poważny prob­ lem, taki, że nawet gdybyśmy chcieli wprowadzać u nas jakieś ogranicze­ nia rozszerzające pluralizm mediów w naszym kraju, ograniczające kolo­ nizację naszego rynku medialnego przez zewnętrznych, międzynaro­ dowych graczy o sile rażenia eko­ nomicznego wielokrotnie większej od tych, którzy są osadzeni na na­ szym rynku, czy tych, którzy należą do narodu polskiego czy państwa polskiego, jakim są media publiczne – to jesteśmy w sytuacji dużej trudności prawnej, między­ narodowej, widocznej właśnie w tym międzynarodowym precedensie, który został teraz ujawniony.

Postępująca globali­ zacja i wzmacnianie ekonomiczne mediów o szerszym zasięgu powoduje, że osła­ biane są i tak słabe już media o charakterze prawicowym czy konserwatywnym.

P

o czwarte – polskie przepisy w tym względzie, czyli tzw. ustawa dekoncentracyjna czy repolonizacyjna, o której się dyskutuje od dwóch lat i której od lat jestem rzecznikiem i zwolennikiem. Uważam, że brak ta­ kich przepisów w polskim systemie prawnym od ponad 20 lat to jest poważne ograniczenie naszej zdolności do samodzielnego kształtowania naszej polityki wewnętrz­ nej i międzynarodowej. Te szerokie reperkusje prawne, polityczne i między­ narodowe ujawniają się na innych polach. Choćby kwes­ tia nowelizacji ustawy o IPN-ie i w jej kontekście usta­ wy reprywatyzacyjnej pokazują, że ewentualna ustawa o dekoncentracji mediów może się spotkać z dokładnie taką samą, o ile nie silniejszą reakcją, która może spowo­ dować różnego rodzaju perturbacje. Stąd proszę się nie dziwić ostrożności, bardzo dyplomatycznemu rozgry­ waniu tej sprawy. Ja nie jestem upoważniona do tego,

żeby reprezentować tutaj zdanie rządu czy partii Prawo i Sprawiedliwość, ale musimy sobie zdawać sprawę z tego kontekstu, który teraz Państwo widzą na własne oczy, jaki ma miejsce w przypadku zmiany ustawy o IPN. Po piąte. Szkód poczynionych przez 27 lat, można powiedzieć: nierówności dostępu do rynku medialnego poszczególnych grup światopoglądowych w Polsce, nie da się odrobić w dwa lata. To jest materia, można po­ wiedzieć, o charakterze organicznym, tzn. tego się nie da zadekretować. Cały świat medialny, który został w ciągu 27 lat ukształtowany z taką właśnie dysproporcją, polega­ jącą na słabości środowisk medialnych związanych z pra­ wicą, konserwatystami, chrześcijańskimi czy katolickimi środowiskami, to jest sytuacja, w której odrobienie tego rodzaju strat w ciągu dwóch lat, jakie mają miejsce od roku 2015 z niewielkim odkładem, jest po prostu niemożliwe.

M

usimy sobie zdawać sprawę, że dodatkowo na to nakładają się inne czynniki, wzmacniające sil­ nych, a osłabiające jeszcze bardziej tych słabych. Postępująca globalizacja i wzmacnianie ekonomiczne me­ diów o szerszym zasięgu powoduje, że osłabiane są i tak słabe już media o charakterze, powiedzmy, niezależnym, prawicowym czy konserwatywnym. Po szóste, poczynione w ciągu ostatnich 27 lat szko­ dy, których nie da się szybko odrobić, dotyczą także kompetencji medialnych polskiego społeczeństwa. Jes­ teśmy społeczeństwem słabo poinformowanym, które rzadko korzysta z gazet, mamy bar­ dzo niskie czytelnictwo gazet, bardzo niski udział w korzystaniu z mediów o pogłębionym charakterze. To jest zjawisko bardzo groźne, nie ze względu na to, kto rządzi, tylko groźne ze względu na suwerenność polskiej opinii publicznej. Jeśli nie ma odbiorcy, który chce korzystać z ta­ kich mediów, który byłby tym natu­ ralnym podłożem, na którym funk­ cjonują dobre media, dziennikarze, także śledczy, którzy kontrolują wła­ dzę; dziennikarze, których stać na to, żeby nad pogłębionym reportażem popracować dwa miesiące; właści­ ciel, który się czuje niezależny od re­ klamodawców na tyle, że nie będzie musiał od nich uzależniać treści, które prezentuje np. na swoim portalu internetowym – to problem jest bardzo poważny. Jeżeli Polacy nie chcą płacić na media, nie płacą np. abonamentu telewizyjnego, nie kupują gazet, tygodni­ ków, miesięczników, nie wyobrażają sobie tego, że za dob­rą informację trzeba dobrze zapłacić, a w dużej części u nas nie uświadamiają sobie tego nawet elity, w prze­ ciwieństwie do innych krajów – to mamy do czynienia z problemem, który jest bardzo poważny i nie dotyczy tylko jednych czy drugich takich samych światopoglą­ dowo mediów, ale również dotyczy tego, jak silne, jak odporne na różnego rodzaju zabiegi kolonizujące na­ szą przestrzeń medialną jest nasze społeczeństwo, nasza wspólnota narodowa. W związku z tym słabe wychowanie obywatelskie i słabe zainteresowanie kulturą, i tabloidy­ zacja mediów – to jest nasza pięta achillesowa; i brak wy­ chowania do wspólnoty, odbudowania tej wspólnoty, to jest problem, nad którym się trzeba bardzo mocno zasta­ nawiać, nie tylko tutaj, ale również w innych środowiskach. Po siódme – to jest też ważne – że siła wyborców

szeroko rozumianej prawicy, mogę to powiedzieć jako posłanka Prawa i Sprawiedliwości, jest dużo niższa niż siła wyborców o poglądach lewicowych czy liberalnych. To ma znaczenie dla mediów, dlatego że zawsze kultura, dostęp do mediów, chęć zapłacenia za dobrą informację jest na dalszym miejscu w każdym budżecie konkretnego obywatela niż czynsz czy bieżące rachunki. To jest praw­ da oczywista, ale bardzo słabo uświadamiana, że baza ekonomiczna ludzi o poglądach niekoniecznie związa­ nych z nurtem dominującym przez 27 lat jest mizerna.

W

reszcie po ósme, i to też się wiąże z tym, co powiedziałam wcześniej – to jest słabość struk­ tur państwa. My nie mamy wypracowanego mechanizmu polegającego na tym, że mielibyśmy silne, odpowiednio finansowane media publiczne, ale rów­ nież silny, dobrze finansowany i dobrze wyposażony w ekspertów Urząd Antymonopolowy, który mógłby reagować, i równie silne oprzyrządowanie eksperckie tych instytucji, które mają czuwać nad równością dostę­ pu do mediów i nad rzetelnością prezentowanych przez nie informacji. To też jest bardzo poważny problem, na który trzeba zwracać uwagę. Po dziewiąte – powstaje bardzo negatywny efekt synergii pomiędzy wielkimi reklamodawcami o charak­ terze międzynarodowym a strukturą mediów w każ­ dym kraju. To jest obserwowane nie tylko w Polsce, ale w Polsce szczególnie. Duzi wspierają dużych, między­ narodowych, w związku z tym zanik mediów lokalnych, słaba możliwość funkcjonowania ich w ogóle, coraz to dalej idąca koncentracja na tym, co w centrali, co w Warszawie, albo jeszcze lepiej, na arenie międzynaro­ dowej, a nie tym, co w Olkuszu, Ra­ wie Mazowieckiej czy Jeleniej Górze. To jest poważny, bardzo negatywny efekt synergii. I ostatni punkt tego, co chcę po­ wiedzieć. Wszystko to sprawia, że oto­ czenie polityczne i warunki zewnętrze nie sprzyjają uregulowaniu kwestii własności. I nie tylko zagraniczni, ale i krajowi potentaci, którzy zyskują na tym fakcie, obejmują wszystkie ele­ menty medialnego łańcucha wartoś­ ci, praw do treści, poprzez pakietowanie i wprowadzanie wręcz na listę klientów – patrz Polsat, który właśnie kupił kolejny element swojego pakietu klientów poprzez zakup Netii; czyli produkujemy, pakietujemy i sprzedajemy, i mamy listę klientów, o których wiemy wszystko: jakie produkty kupują do tej pory, więc łatwo możemy im sprzedać do­ datkowe elementy. Podsumowując: dyskusja i wiedza o tym jest pot­ rzebna, potrzebne są badania i w kolejnych elementach uzupełnianie wiedzy na ten temat. Potrzebne jest też budowanie wsparcia eksperckiego i społecznego, tego, co Feliks Koneczny nazywał siłą społeczną do zbudowa­ nia mocniejszej podstawy dla mediów, czyli pogłębiania kompetencji i świadomości roli mediów ze strony naszych obywateli, także tych słabszych ekonomicznie, którzy do tej pory nie doceniali tego, jak ważne jest to, że istnie­ je bardzo ścisły związek między tym, czy kupił gazetę, czy potem będzie miał dostęp do właściwej informacji. Ja trochę upraszczam, ale to dotyczy również kliknięcia w konkretną stronę internetową czy ustawienia strony internetowej w swoim tablecie.

To jest prawda oczywista, ale bardzo słabo uświadamiana, że baza ekonomiczna ludzi o poglądach niekoniecznie związanych z nurtem dominującym przez 27 lat jest mizerna.


MARZEC 2018 · KURIER WNET

5

P·O·L·S·K·A

S

– Odpowiedź na pytanie badawcze „Kto jest właścicielem mediów w Pols­ ce?” stała się bardzo istotna z punktu widzenia nie tylko szeroko rozumia­ nych ludzi mediów, ale także, a może przede wszystkim, każdego obywa­ tela naszego państwa – powiedział Krzysztof Skowroński, prezes SDP.

towarzyszenie Dziennikarzy Polskich jest najstarszą i najliczniejszą organizacją dziennikarską w Polsce. Ma za sobą m.in. tradycje udziału w próbach de­ mokratyzacji w roku 1956 i w latach 1980–81, tradycje działalności w opozycji demokratycznej przed i po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Zawsze stara się wspierać dziennikarzy szukających poprzez wykonywanie swojego zawodu prawdy o otaczającym nas świecie. Nasze cele statutowe to m.in. dbałość o etykę zawodową dziennikarzy i ochrona ich praw. Cele te realizujemy m.in. poprzez prowadzenie analiz i ocen funkcjonowania mediów, wykonywania zawo­ du dziennikarza, upowszechniania informacji i prze­ strzegania praw i wolności obywatelskich. Temu służy utworzone przez SDP w 1996 r. Centrum Monitoringu Wolności Prasy, które umacnia wolność prasy i strzeże poszanowania fundamentalnej dla demokracji zasady wolności słowa. Ten właśnie cel przyświecał nam, gdy podejmo­ waliśmy się realizacji najnowszego zadania – próby zna­ lezienia odpowiedzi na pytanie „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” Temat ten wyszedł poza dyskurs czysto akademicki i biznesowy w marcu 2017 r., gdy

SDP, absolwentka i dr nauk humani­ stycznych Uniwersytetu im. A. Mickie­ wicza w Poznaniu, wykładowca Wyż­ szej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu.

Media mają narodowość Temat własności mediów powrócił do dyskursu publicznego ze zdwojoną siłą za sprawą Marka Dekana, szefa nie­ miecko-szwajcarskiego koncernu me­ dialnego Ringier Axel Springer (RAS). W połowie marca 2017 r. Dekan zwró­ cił się do dziennikarzy pracujących dla RAS w Polsce z listem, w którym, na­ wiązując do wydarzeń politycznych na arenie europejskiej związanych z po­ nownym wyborem Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej, napisał: „podpowiedzmy im, co zrobić, żeby pozostać na pasie szybkiego ruchu i nie skończyć na parkingu. Stawką w tej grze jest wolność i pomyślność przysz­ łych pokoleń”. List wzbudził gwałtowną reakc­ ję wszystkich stron zaangażowanych w spór polityczny. Kilka dni później, 19 marca 2017 r., w programie „Wo­ ronicza 17” emitowanym na antenie TVP Info, poseł Patryk Jaki, odno­ sząc się do listu Dekana, powiedział: – Dziennikarze są ważnym składnikiem państwowości polskiej. (...) Właściciel niemiec­ki co tydzień, jak się okazało, wysyła list i mówi Polakom, co mają myśleć, w jaki sposób mają działać. To jest traktowanie Polaków przedmioto­ wo, jak pacynki, które mają myśleć to, co Niemcy sobie zażyczą. Ale, co waż­ niejsze, to ta szersza perspektywa (...)

szef niemiecko-szwajcarskiego koncernu medialnego wystosował list do dziennikarzy pracujących dla jego wydawnictwa w Polsce, w którym, odnosząc się do wy­ darzeń politycznych na szczeblu europejskim (reelekcji Donalda Tuska na stanowisku szefa Rady Europejskiej), napisał: „Podpowiedzmy im, co zrobić, żeby pozostać na pasie szybkiego ruchu i nie skończyć na parkingu. Stawką w tej grze jest wolność i pomyślność przyszłych pokoleń”. Zawarte w liście polecenie odebrano jako instrukcję polityczną, jak należy interpretować aktu­ alną rzeczywistość. Co zrozumiałe – wzbudziło ono żywą reakcję po każdej ze stron politycznego sporu, dlatego odpowiedź na pytanie badawcze „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” stała się bardzo istot­ na z punktu widzenia nie tylko szeroko rozumianych ludzi mediów, ale także, a może przede wszystkim, każ­ dego obywatela naszego państwa. Opracowanie pt. Własność mediów w Polsce. Cz. I. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska jest naszą odpowiedzią na to pytanie. Wierzę, że stanie się ono początkiem prowadzenia przez CMWP SDP stałego monitoringu własności me­ diów w naszym kraju, byśmy zawsze wiedzieli, kto nas informuje, bawi, poucza i opisuje.

W Polsce mamy realny problem z koncentracją własności mediów. Udział sześciu największych podmiotów na danym rynku mediów (w posz­ czególnych segmentach prasy, radia czy telewizji) przekracza nawet 60%, więc to jest bardzo wysoki stopień koncentracji. Poziom ten może już zagrażać realizacji zasady wolnego słowa i pluralizmu mediów, fundamentalnej dla państw demokratycznych. jest kilka najważniejszych składników suwerenności każdego państwa. Państ­ wo, które chce być suwerenne, musi mieć swoje, polskie wojsko, musi mieć polskie banki, musi mieć polską infrastrukturę, musi mieć polskie surowce, ale przede wszystkim musi mieć polskie media i do­ piero wtedy możemy mówić o pełnowy­ miarowości państwa. Jeżeli tak nie jest, każde państwo będzie słabsze. Widzieli­ śmy to na Ukrainie, gdzie część mediów nie należała do państwa i kiedy nowo formujące się armie ukraińskie szły na front, część osób zdezerterowała, bo sły­ szała inne informacje od właścicieli me­ diów rosyjskich. Jednak to, co najważniejsze w kwe­ stii własności mediów, celnie ujęła wys­ tępująca także w tym programie Barba­ ra Fedyszak-Radziejowska: – Klucz do tego, co jest zawarte w tym liście, nie po­ lega na tym, że kapitał ma narodowość,

tylko że ma poglądy. (...) Jeśli „własność” ma poglądy (...) to znaczy, że „własność” może w ogromnym stopniu formować stan świadomości, postawy polityczne danego społeczeństwa, i wtedy mamy do czynienia z zakłóceniem demokra­ cji, dlatego że jest to w gruncie rzeczy instrument, w którym „własność” decy­ duje o poglądach obywateli, a nie rywa­ lizacja polityczna, wybory i możliwość konfrontacji różnych poglądów. Z tego punktu widzenia ten problem jest realny i prawdziwy. To spostrzeżenie Barbary Fedy­ szak-Radziejowskiej stanowi w dużej mierze uzasadnienie podjęcia tego te­ matu.

Kto ma media, ten ma władzę To popularne twierdzenie można

pot­raktować lekceważąco i włożyć do kategorii „mitologia współczesnych me­ diów”, bo przecież w dobie wszechwład­ nego internetu nie ma jednego podmio­ tu „posiadającego media”, a co za tym idzie – „władzę”, ale problem jest o wiele poważniejszy, niż wydaje się na pierw­ szy rzut oka. Coraz częściej przy okazji kolejnych kryzysów polityczno-społecz­ nych powraca retoryczne pytanie o rolę, jaką odgrywają w nich konkretne media i osoby mające na nie największy (jeśli nie jedyny) wpływ, a takimi są właśnie właściciele tych mediów. Każdy czytelnik, widz, słuchacz czy internauta może sobie oczywiście indywidualnie odpowiedzieć, w czy­ ich rękach są media, które czyta, słu­ cha czy ogląda, ale potrzebuje do tego dostępu do sieci, sporej ilości czasu i wiedzy, jak się w tym skomplikowa­ nym świecie wzajemnych biznesowych powiązań poruszać. Znalezienie więc odpowiedzi na pytanie badawcze „Kto jest właścicielem mediów w Polsce?” staje się nierzadko zadaniem, na któ­ rego wykonanie mało kto ma ochotę. Tymczasem wiedza na ten temat jest potrzebna nie tylko odbiorcom me­ diów, ale także tym, którzy w mediach, dla mediów i z mediami pracują, i na których pracę i działalność media wy­ wierają wpływ. Gdy zastanowimy się nad tym problemem głębiej, zapewne dojdzie­ my do wniosku, że nie ma dziedziny życia publicznego, w którym media nie odgrywałyby jakiejś roli i o wiele częściej, niż nam się to wydaje, jest to

rola fundamentalna, kluczowa w kon­ kretnym wydarzeniu i działaniu. Nie ma w Polsce jednolitego, przy­ gotowywanego profesjonalnie, z zasto­ sowaniem narzędzi wykorzystywanych w nauce o mediach opracowania, któ­ re odpowiadałoby na to proste pyta­ nie o właścicieli mediów działających na terenie Polski. Dlatego podjęliśmy próbę znalezienia na nie odpowiedzi. Problemem badawczym konferencji pt. „Własność mediów w Polsce. cz. I. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska” stało się więc przedstawienie struktu­ ry własności mediów w Polsce (wed­ ług stanu na maj 2017 r.). Rezultaty tej pracy są dostępne dla każdego na stronie www.cmwp.sdp.pl. Wnioski, jakie płyną z przedsta­ wionych w tym opracowaniu analiz, są jednoznaczne i potwierdzają co­ dzienne obserwacje świadczące o tym, iż bardzo duża część środków maso­ wego komunikowania w Polsce jest własnością podmiotów zagranicznych lub podmiotów, w których ze względu na skomplikowaną strukturę wzajem­ nych powiązań firm i koncernów trud­ no wskazać rzeczywistego właściciela. Problem ten staje się bardzo istotny, gdy zestawimy te informacje o właści­ cielach mediów z ich wpływem i zasię­ giem oddziaływania na opinię publicz­ ną, mierzonymi np. liczbą udziałów w rynku reklamy czy ich pozycją wy­ nikającą z wyników oglądalności, słu­ chalności czy liczby sprzedawanych egzemplarzy gazet. Te wnios­ki mogą być niepokojące.

Także z innych opracowań, m.in. przygotowywanych przez Krajową Ra­ dę Radiofonii i Telewizji, wynika bo­ wiem, iż w Polsce mamy realny prob­ lem z koncentracją własności mediów. Udział sześciu największych podmio­ tów na danym rynku mediów (w posz­ czególnych segmentach prasy, radia czy telewizji) przekracza nawet 60%, a więc jest to bardzo wysoki stopień koncentracji. Poziom ten może już za­ grażać realizacji zasady wolnego słowa i pluralizmu mediów, fundamentalnej dla państw demokratycznych. W ocenie CMWP SDP krokiem w kierunku przeciwdziałania tej sytu­ acji mogłoby się stać utworzenie ogól­ nopolskiego Krajowego Rejestru Me­ diów, w którym byłyby zgromadzone i łatwo dostępne informacje na temat działających na rynku środków maso­ wego komunikowania i ich właścicieli. Nie zastąpi ono uregulowań ustawo­ wych przeciwdziałających koncentracji, ale może je w prosty sposób wspierać. W rejestrze takim powinny się znaleźć nie tylko informacje o właścicielu, loka­ lizacji i siedzibie firmy, ale także o tym, gdzie dana firma jest zarejest­rowana i gdzie płaci swoje podatki. Mógłby w nim znaleźć się także wykaz usług medialnych i podmiotów należących do jednego właściciela, a może nawet dane dotyczące jego przychodów i rek­ lam. Opracowanie pt. Własność mediów w Polsce. cz. I. Prasa, radio, telewizja ogólnopolska mogłoby stać się wstę­ pem do realizacji w przyszłości przez CMWP SDP tej idei. K

Kto ma media w Polsce?

N

ajwięcej, bo aż 21% tytułów na polskim rynku prasy, posiada Bauer Sp. z o.o. Spółka Komandytowa (kapitał niemiecki). Kolejnym wydawnictwem co do liczby posiadanych periodyków – 9% – jest Burda Media Polska Sp. z o.o. (kapitał niemiecki). Następni są: Ringier Axel Springer Polska Sp. z o.o. – 6% (kapitał niemiecko-szwajcarski), Edipresse Polska SA – 5% (kapitał szwajcarski). Tyle samo – 3% – posiada Agora SA – (80% kapitału należy do Polaków, 20% zaś do Amerykanów), Phoenix Press Sp. z o.o. Spółka Komandytowa (kapitał niemiecki) oraz Hearst Marquard Publishing Sp. z o.o. (kapitał szwajcarski). 2% prasy na polskim rynku należy do Egmont Polska (kapitał duński). 48% są to inne wy­ dawnictwa, posiadające 2 i mniej tytułów. Większość polskiego rynku wydawniczego posiadają zagraniczni inwestorzy, w szczególności wydawnictwa z kapitałem niemieckim. Polski kapitał przeważa w dziennikach. Tygodniki dzielą się na pół co do kapitału. Nato­ miast kapitał zagraniczny przeważa, i to w znacznym stopniu, w większości czasopism kolorowych, a także specjalistycznych. Podobnie jest z prasą dla dzieci i młodzieży. Wykonana w niniejszej pracy analiza wykazała, że rynek telewizyjny w Polsce jest podzielony w stosun­ ku: 30% – firmy polskie, 70% – nadawcy zagraniczni. Może wydawać się to zaskakujące, ale polscy właści­ ciele nadają mniej niż jedną trzecią wszystkich pro­ gramów telewizyjnych dostępnych na terenie Polski. Najwięcej programów telewizyjnych w Polsce nadają Amerykanie, którzy odpowiadają za połowę wszyst­ kich nadawanych treści. Przewagę tę wypracowują takie koncerny medialne jak: Scripps Network Intera­ ctive, Viacom Inc., Discovery Communications, Time

Warner i ITI Neovision SA (współpraca amerykańsko­ -francuska). To te przedsiębiorstwa stanowią o po­ tędze amerykańskich nadawców na polskim rynku medialnym. Udział pozostałych zagranicznych firm jest znacznie mniejszy.

T

akże na rynku rozgłośni radiowych sześciu naj­ większych nadawców skupia ponad 60% wszyst­ kich nadawanych programów. Pozostałą część stanowi zbiór mniejszych, głównie polskich podmiotów, nadających po kilka lub jednym programie każdy. Taki podział na rynku radiowym w Polsce sprawia, że prze­ mysł ten charakteryzuje się dużą koncentracją zarów­ no pionową, jak i poziomą. Dobrym przykładem obu tych zjawisk jest Grupa Radiowa Agory, która posiada dużą liczbę różnych rodzajów mediów (radio, telewi­ zja, portal internetowy, czasopisma), a także oferuje pokaźną liczbę kanałów informacyjnych w obrębie jednego medium, m.in. stacje: Złote Przeboje, Radio Pogoda, TOK FM, Rock Radio. Dominacja na rynku radiowym nie zależy w rze­ czywistości od ilości nadawanych stacji, ale od ich popularności. Polscy nadawcy przeważali w liczbie udostępnianych stacji, jednak w słuchalności progra­ mów najefektywniejsi byli nadawcy niemieccy, głów­ nie dzięki popularności rozgłośni RMF FM (stacja nie­ mieckiego koncernu Bauer, nr 1 w Polsce). W pierwszej dziesiątce najpopularniejszych stacji w Polsce znajduje się tylko jedna stacja, której właści­ ciel nie należy do „wielkiej szóstki”. Jest to Radio Maryja, którego właścicielem jest Prowincja Warszawska Zgro­ madzenia Najświętszego Odkupiciela (Redemptoryści). Źródło: M. Szetela, K. Piech, M. Piech, Struktura własności mediów w Polsce, pod red. J. Hajdasz


KURIER WNET · MARZEC 2018

6

G

dy luksusowy statek wy­ cieczkowy „Silver Cloud” zawinął do Istambułu, wszyscy jego pasażerowie, schodząc na ląd, otrzymali propagan­ dową broszurę z informacją, że lu­ dobójstwa Ormian nie było. Można się było dowiedzieć, że ludność or­ miańska sprzyjała wrogom Turcji, a ze względu na przypadki sabotażu, dy­ wersji i szpiegostwa władze wojsko­ we zmuszone były usunąć (na tam­ ten świat) wrogą ludność z rejonów przyfrontowych. Kwestionowanie pierwszego ludo­ bójstwa w XX wieku (rzeź 1,5 mln Or­ mian w 1915 r.) jest elementem ture­ ckiej polityki historycznej. Ale Turcja jest krajem suwerennym, a nas przeko­ nano, że we współczesnym świecie nie istnieją państwa w pełni suwerenne. Zadowoliliśmy się zatem państwem teoretycznym, nie dbającym o swój wizerunek. Często można usłyszeć opinię, że „zaniedbaliśmy”, „nie pot­ rafiliśmy”, a zresztą – kto miał pro­ wadzić politykę historyczną – Miller z Kwaśniewskim? premier B., dwojga pseudonimów? Czy premierzy „Ca­ rex”, „Olin”, a może gość, dla którego „polskość to nienormalność”? Wbrew takim głosom, ludzie ad­ ministrujący „tenkrajem” prowadzili konsekwentną politykę historyczną. Świadczą o tym liczne filmy, nagra­ dzane dzieła literackie czy plastyczne, a zwłaszcza wylansowanie Jana Gros­ sa, którego misją życiową jest rozbu­ dzanie i kultywowanie antysemity­ zmu w Polsce (polski antysemityzm jest pot­rzebny pewnym środowiskom w Pols­ce i na świecie jak woda rybie). To dzięki kręgom zbliżonym do Mich­ nika i Geremka wspomniany Gross uzyskał międzynarodowy status naj­ wybitniejszego (obok prof. Baumana) uczonego polskiego. Pracując przez wiele lat na luk­ susowych statkach, miałem okazję prowadzić dziesiątki rozmów z pa­ sażerami. Wielokrotnie mogłem się zdziwić stanem wiedzy historycznej Amerykanów. Dla wielu z nich wojna w Europie zaczęła się w 1941 roku ata­ kiem nazistów na Związek Radziecki. O polskim zwycięstwie w 1920 roku nie słyszał nikt („przecież Armia Czer­ wona jest invincible – niezwyciężona”). Słyszano o powstaniu w warszawskim getcie, ale o „aryjskim” powstaniu – już nie. Informacja o tym, że Niemcy mordowali także Polaków-chrześcijan najczęściej budziła niedowierzanie. Jak mgliste jest na Zachodzie pojęcie o okupacji w Polsce, świad­ czy opinia pewnego intelektualisty francus­kiego. Jego zdaniem na wieść o mordowaniu żydowskich współoby­ wateli Polacy powinni ogłosić strajk generalny i zmusić okupantów do za­ przestania działań... W Ameryce istnieje szczegól­ ny rodzaj historyków – historycy Holokaus­tu, a na dziesiątkach uczel­ ni w Ameryce (i Europie) prowadzą działalność katedry studiów nad Ho­ lokaustem. Wszelkie próby „pisania na nowo historii” są daremne, bo amery­ kańska opinia publiczna jest całkowi­ cie zdominowana przez już ustaloną narrację („udział Polaków w Holo­ kauście jest naukowo udowodniony, bo pisał o tym także Polak – profesor Gross, a polski prezydent nawet prze­ prosił”...) Kłamliwa książka Grossa, cytowana tysiące razy, stała się nie­ formalną szóstą księgą Tory – Pięcio­ księgu Mojżesza.

Kto i dlaczego kolaborował? Największy „łowca nazistów” Szymon Wiesenthal przez kilkadziesiąt lat zlo­ kalizował i zneutralizował ponad ty­ siąc zbrodniarzy hitlerowskich. Obok Niemców i Austriaków byli wśród nich Ukraińcy, Łotysze, Litwini Rumuni, a nawet Rosjanie (jeńcy sowieccy zat­ rudnieni jako wachmani w Sobiborze). NIE BYŁO POLAKÓW, ale i tak post­ rzegani jesteśmy jako główni kolabo­ ranci Hitlera. Mimo kuszącej perspektywy walki z bolszewikami, kolaboracja Polaków z Niemcami nie miała szans z uwagi na wielką brutalność władz okupa­ cyjnych, a także na niechęć Hitlera do tworzenia zbrojnych oddziałów pols­kich. Pamiętano „zdradę Pola­ ków” podczas I wojny i liczne dezercje poborowych ze Śląska i Pomorza. Poza tym mieliśmy być nas­tępnym narodem po Żydach do „wykasowania”. Przy skali milionów ofiar polska kolabora­ cja była wręcz nędzna, ale dewastująca wizerunkowo. Jakiś motłoch mordują­ cy i rabujący Żydów w Szczebrzeszynie czy Łukowie, kanalie donoszący za

P·O·L·S·K·A nagrodę (3 litry wódki) czy ze strachu, jacyś chłopi zmuszeni przez Niemców do wspólnego przeczesywania w tyra­ lierze lasów, aby wyłapać uciekinierów z getta. Ile mogło być ofiar tych nik­ czemnych działań? Z pewnością za dużo, ale czy moż­ na mówić (jak premier Netaniahu) o SYSTEMOWEJ kolaboracji? I jak się to ma do skutków żydowskiej kolabo­ racji (czy tylko kooperacji) Judenratów i policji w gettach? Początkowo two­ rzenie zamkniętych dzielnic żydow­ skich przyjmowane było przez Żydów

O ile żydowską kolaborację z Niemcami można usprawiedliwić stanem wyższej konieczności (zagro­ żeniem życia), to kolaboracja z so­ wietami była całkowicie dobrowolna. Czy bez pomocy znających język i te­ ren obywateli polskich żydowskiego pochodzenia było by możliwe zain­ stalowanie sowiec­kiego protektoratu zwanego Polską Ludową? W latach 1939–1956 udział Żydów w sowieckim aparacie represji był smutnym faktem i przyczynił się do setek tysięcy pols­ kich ofiar zesłanych do gułagów czy

Antysemityzm zamaskowany Staramy się być naprawdę mili dla „starszych braci”. Na arenie między­ narodowej zawsze popieramy Izrael. Polska i Izrael są strategicznymi part­ nerami, choć trudno oprzeć się wraże­ niu braku symetryczności. Czy robimy równie dobre interesy w Izraelu, jak Izraelici w Polsce? Zbudowaliśmy mu­ zeum Historii Żydów w Polsce, co roku w Krakowie odbywa się największy na świecie Festiwal Kultury Żydowskiej.

w Nowym Sączu napisał w klozecie „Jude won” itp. Resztki antysemityzmu definityw­ nie skończyły się w 1968 roku, gdy władze komunistyczne zaczęły oka­ zywać jawną niechęć (słowo represje byłoby za mocne) wobec obywateli pochodzenia żydowskiego.

Oskubią czy rozdziobią nas kruki i wrony? Czy tylko niesłychanej wrażliwości Izraela i diaspory żydowskiej na te­

Największy „łowca nazistów” Szymon Wiesenthal przez kilkadziesiąt lat zlokalizował i zneutralizował ponad tysiąc zbrodniarzy hitlerowskich. Obok Niemców i Aus­triaków byli wśród nich Ukraińcy, Łotysze, Litwini Rumuni, a nawet Rosjanie ( jeńcy sowieccy zatrudnieni jako wachmani w Sobiborze). NIE BYŁO POLAKÓW, ale i tak postrzegani jesteśmy jako główni kolaboranci Hitlera.

Jak Dawidek z Goliatem

Rozmiękczyć przed oskubaniem czy zadziobać Jan Martini

z zadowoleniem – uzyskali autonomię i prawa niedostępne Polakom. Mie­ li swoją administrację, szkolnict­wo, służbę zdrowia, a nawet tramwaj. Mi­ nęło trochę czasu, zanim zorientowali się, że to śmiertelna pułapka. Trudno mieć pretensje do kolabo­ rantów – w sytuacjach ekstremalnych ludzie podejmują działania rozpacz­ liwe, a kolaboracja zwiększała szansę

Kto miał prowadzić politykę historyczną – Miller z Kwaśniewskim? premier B., dwojga pseudonimów? Czy premierzy „Carex”, „Olin”, a może gość, dla którego „polskość to nienormalność”? na przeżycie. Jednak większość ży­ dowskich policjantów miała tylko ten komfort, że pojechali ostatnim trans­ portem, a do wagonu zagnał ich kop­ niakiem błękitnooki Aryjczyk. Czy bez pracy Judenratów i policji żydowskiej byłoby możliwe perfekcyjne funkcjo­ nowanie tej machiny zbrodni stworzo­ nej przez Eichmanna i innych zdol­ nych organizatorów? Tysiące wagonów krążących po Europie z uwzględnie­ niem przepustowości torów i pojem­ ności bocznic. Żadnych przestojów, krematoria pracujące w systemie 24/7. Nadzwyczaj udane konstrukcje za­ projektowane przez najlepszych nie­ mieckich inżynierów. Bezawaryjne, niezawodne. Jednak ludzki surowiec do fabryk śmierci musiał być pozyski­ wany przez kooperantów w gettach na każdy dzień we właściwej ilości. Tak, aby nie było przerw… W kataklizmie polskim po 1939 roku mniejszości narodowe zachowały się często nielojalnie względem Pola­ ków, ale czy można mieć pretensje, że nie mieli ochoty iść z nami na dno? Doświadczenie 2 tysięcy lat diaspo­ ry nauczyło Żydów opowiadania się po stronie silniejszego. Z przekazów rodzinnych wiem o bulwersującym ich zachowaniu w okupowanym przez bolszewików Lwowie. „Wasze się już skończyło” – taki tekst usłyszał nie­ jeden Polak – późniejszy antysemita.

zamordowanych. Myślę, że nie warto rozdrapywać ran i licytować się na kolaborację. Wszyscy byliśmy przede wszyst­ kim ofiarami. W warunkach straszli­ wej wojennej demoralizacji, gdy gó­ rę brała zoologiczna część ludzkiej natury, cena ludzkiego życia nie była większa niż 2 grosze. O tym, że kolaboracja czasem po­ płaca, świadczy niezwykły życiorys Reich-Ranickiego. Pracując jako urzędnik w Judenracie, wyekspedio­ wał swoich rodziców do Auschwitz, zdefraudował kasę urzędu i uciekł na stronę aryjską. Dzięki pieniądzom udało mu się doczekać wkroczenia bolszewików. Wtedy zaczął kolabo­ rować z drugim okupantem, pracując w NKWD. Nas­tępnie jako funkcjona­ riusz UB pojechał z kolegą Kiszcza­ kiem do Londynu, gdzie „filt­rował” polskich oficerów pragnących wrócić do kraju. Później uciekł (?) do Niemiec Zachodnich, gdzie został krytykiem literackim. W 1975 roku jego karie­ ra zawisła na włosku, gdy wyszła na jaw jego praca w bezpiece. Niemcy ze zrozumieniem przyjęli jego tłumacze­ nie, że musiał wstąpić do NKWD, by ochronić się przed polskim antyse­ mityzmem. Ranicki zwany był „pa­ pieżem literatury niemieckiej” i przez 30 lat wypromował rzeszę pismaków mających wpływ na obecny stan nie­ mieckich umysłów.

Minister kultury ofiarował 100 mln zł na remont cmentarza żydowskiego (polskie nekropolie w Wilnie i Lwo­ wie muszą poczekać). Nikomu nie przeszkadza, że na Biennale w Wenecji reprezentowała Polskę artystka z Izraela, a dyrekto­ rem opery w Poznaniu jest obywatel Izraela mieszkający w Belgii. W 2007 roku została w Polsce re­ aktywowana żydowska loża masońska B’nai B’rith. Jednym z celów jej działal­ ności jest walka z rzekomo antysemic­ kim Radiem Maryja. Mało znany fakt – Janusz Palikot przeszedł na judaizm i zapisał się do B’nai B’rith. Obszar obozu Auschwitz nie jest formalnie eksterytorialny, ale wpływ ministerstwa kultury na obsadę stano­ wiska dyrektora wydaje się ograniczo­ ny. Wystawa poświęcona Pileckiemu jest niedostępna, na teren obozu nie można wnosić polskich flag (dozwo­ lone są flagi Izraela). Polskie ofiary za­ kwalifikowane są jako „nie-Żydzi”. Lecz kim są Polacy uznani przez Niemców jako Żydzi, bo pochodzili z mieszanych małżeństw, mieli żydowską babcię, czy konwertyci? Wiele jest dowodów na to, że najmniejsza, ale bardzo wpływowa mniejszość jest w Polsce traktowana le­ piej niż inne grupy etniczne. Niemniej uchodzimy za antysemitów, co tłuma­ czone jest katolicyzmem Polaków.

Śmierć śmierci nierówna Gdy w 80. rocznicę „Hołodomoru” na Ukrainie pewien polityk ukraiński nazwał to ludobójstwo holokaustem, wybuchła awantura porównywalna do obecnej w Polsce. Mimo, że sztucznie wywołany głód w latach 1932–1933 pochłonął podobną liczbę ofiar (5–7 mln), nazwanie tej sowieckiej zbrod­ ni Holokaustem wywołało w Izraelu gwałtowną reakcję. Żydzi zazdrośnie strzegą swego monopolu na cierpienie. Dlatego nikt nigdy nie próbuje używać terminu ‘Holokaust’ w od­ niesieniu do innych, nierzadkich niestety zbrodni ludobójstwa. Prof. Barbara Engelking-Boni (ex-żona eu­ roposła o pseudonimie „Znak”), kie­ rująca Cent­rum Badań nad Zagładą Żydów, w wywiadzie dla zaprzyjaź­ nionej telewizji powiedziała: Dla Po­ laków [śmierć] to była po prostu kwe­ stia biologiczna, naturalna... śmierć jak śmierć... A dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z Najwyższym. A więc nie jesteśmy sobie równi w obliczu śmierci – prawdopodobnie także tortury dla jednostek subtelnych były bardziej dotkliwe niż dla grubo­ skórnych Polaków...

Mimo, że sztucznie wywołany głód w latach 1932–1933 pochłonął podobną liczbę ofiar (5–7 mln), nazwanie tej sowieckiej zbrodni Holokaustem wywołało w Izraelu gwałtowną reakcję. W takim razie jak wytłumaczyć fakt, że w najbardziej katolickiej die­ cezji – tarnowskiej – był też najwyż­ szy procent uratowanych podczas okupac­ji Żydów? Tropiąca przejawy antysemityz­mu na świecie Anti-De­ famation League nie ma zbyt dużo roboty w Polsce, skoro w jej zaso­ bach z ostatnich lat wciąż „wiszą” 3 „incydenty” – jakiś przygłup we Wrocławiu spalił kukłę Żyda, ktoś

wiedzieliśmy jeszcze o kuriozalnym z prawnego punktu widzenia żądaniu rekompensaty za tzw. mienie bezspad­ kowe pozostawione w Polsce przez Ży­ dów – obywateli polskich II RP. Świa­ towa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego wyceniła sobie swoje „należności” na 65 mld $. Pieniądze mają być przeznaczone dla ofiar Ho­ lokaustu i szerzenie wiedzy o zagła­ dzie Żydów. Trudno sobie wyobrazić taką sumę. Grzegorz Braun wyliczył: gdybyśmy codziennie spłacali 1 mln $, to ostatnią ratę zapłacilibyśmy po 170 latach. Za niedużą część tej sumy można wygenerować polityka, stwo­ rzyć partię i przejąć władzę w średniej wielkości państwie.

matykę związaną z Holokaustem zaw­ dzięczać możemy wręcz alergiczną reakcję na ustawę o IPN? Przeczyć temu może materiał TVN o polskich miłośnikach Hitlera nakręcony przez funkc­jonariusza medialnego Bertolda Kittela (brał także udział w „podgo­ towce” medialnej usunięcia R. Szere­ mietiewa z MON, gdy minister two­ rzył brygady obrony terytorialnej). Dla nas świętowanie urodzin Hitlera jest czymś tak absurdalnym, że niewartym uwagi, ale materiał był przeznaczony na użytek zewnętrzny. Podobno poja­ wił się tysiące razy w większości tele­ wizji świata. Obok wybuchu wulkanu na Bali czy lawiny błotnej w Kolumbii. Przekaz był wyraźny – Polsce grozi fa­ szyzm. Coś trzeba z tym zrobić. Telewizja TVN to jedna z głów­ nych centrali medialnych opozycji. Gdy Rada Etyki Mediów usiłowała nałożyć na tę stację karę finansową za manipu­ latorską relację z próby puczu w 2016 roku, natychmiast interweniował De­ partament Stanu USA. Bo założona przez dwóch agentów komunistycz­ nego wywiadu stacja TVN jest... ame­ rykańska. Jej obecnym właścicielem jest David Zaslav, członek Światowego Kongresu Żydów – organizacji, która nie lubi polskich nacjonalistów. Rabin Szudrich (ten, który za­ blokował ekshumacje w Jedwabnem) w wywiadzie dla izraelskiej gazety powiedział, że choć Żydom w Polsce żyje się lepiej niż w innych europejs­ kich państwach, to sytuacja pogorszyła się, odkąd władzę sprawuje w Polsce partia nacjonalistyczna. Jednocześ­ nie rząd tej „nacjonalistycznej” par­ tii uchodzi za najbardziej proizraelski w III RP. W ogóle w ciągu ostatnich 30 lat wszystkie polskie rządy bardzo sta­ rały się zaprzyjaźnić z Izraelem. Chyba bez wzajemności. Wydaje się, że w Izraelu bardziej sobie cenią przyjaźń z Federacją Rosyjs­ ką. Może dlatego, że do Izraela przybyło 1,4 mln rosyjskich Żydów w ramach operacji „Most”, którą to operację praw­ dopodobnie sfinansowaliśmy. Mówi się, że pieniądze na transfer emigrantów pochodziły z tzw. „oscylatora” (jednej z pierwszych wielkich afer III RP), zor­ ganizowanego przez tandem zdolnych aferzystów izraelsko-polskich Bagsik & Gąsiorowski. W roku 1989, po częściowym wy­ cofaniu się Rosjan z interesu, pows­tała luka szybko zagospodarowana przez innych łowców okazji. Natychmiast zinwentaryzowano, co się znajduje i ile jest do wyjęcia z obszaru między Odrą a Bugiem. Policzono łąki miodne, lasy pełne zwierzyny, kopaliny itp. Doko­ nano nawet wyceny polskich Parków Narodowych. Wówczas te działania wydawały się absurdalne. „Ile jest war­ ta Maczuga Herkulesa czy Giewont?” ironizowali dziennikarze. Wtedy nie

Większość ludzi w Polsce nie zdaje sobie sprawy, że proces odzyskiwania suwerenności zaczął się właściwie do­ piero w 2015 roku. Pojawił się nowy podmiot (podmiocik?) i rozpycha się łokciami, co nie podoba się naszym sąsiadom z prawa i lewa. Pomrukuje też groźnie tak zwana światowa opi­ nia publiczna. Nie jest tajemnicą, że osoby pochodzenia żydowskiego chęt­ niej podejmują pewne zawody, a inne mniej. Żydzi lepiej się realizują w ta­ kich zawodach jak finansista, prawnik czy dziennikarz niż kierowca TIR-a czy elektromonter. Aby zapobiec nadmier­ nej koncentracji osób pochodzących z mniejszości narodowych w pewnych zawodach, władze II RP stosowały na uczelniach tzw. numerus clausus. Ży­ dzi stanowili ok. 10% społeczeństwa i mieli zagwarantowane 10% miejsc na pewnych kierunkach studiów (np. prawo). Była to niewątpliwie dyskry­ minacja, piętnowana jako antysemi­ tyzm. W Stanach Zjednoczonych nie ma antysemityzmu, stąd istnieje tam wielka nadreprezentacja Żydów wśród prawników, dziennikarzy czy finansi­ stów. Żydzi stanowią ok. 2% ludności USA, ale jedna trzecia sędziów Sądu Najwyższego jest Żydami! Pewien Żyd – profesor w rozmo­ wie z moim ojcem w latach 40. ub. wieku powiedział, że „teraz światowe żydost­wo stanowi ogromną potęgę” (termin „żydostwo” nie miał wówczas konotacji pejoratywnej). Na uwagę ojca, że zginęło tak wielu Żydów, od­ powiedział: „Ale kto zginął? – głównie biedota wzbudzająca niechęć ludności krajów osiedlenia i będąca źródłem antysemityzmu. Bogaci i elity żydow­ skie w większości ocalały. Teraz ła­ twiej będzie Żydom na świecie osiąg­ nąć swoje cele”. Czyżby możnym tego świata Holokaust był na rękę?

Opinia pewnego intelektualisty francuskiego: na wieść o mordowaniu żydowskich współobywateli Polacy powinni ogłosić strajk generalny i zmusić okupantów do zaprzestania działań... Amerykański naukowiec badający wpływ judaizmu na kulturę współczes­ ną, Kevin MacDonald, w swojej pracy The Culture of Critique wyodrębnił cele zwiększające szanse Żydów w rywali­ zacji o władzę i wpływy: 1. Wzbudzić poczucie winy za niechęć do Żydów umożliwiającą Holocaust. 2. Ośmieszać i zwalczać Kościół katolicki jako instytucję winną wpo­ jenia masom antysemityzmu. 3. Oczyścić z chrześcijaństwa przestrzeń publiczną. 4. Podważać spoistość społe­ czeństw przez szerzenie indywidualiz­ mu i relatywizację wartości. 5. Propagować wielokulturowość i masową imigrację. 6. Kwestionować dumę narodową kraju gospodarza jako przejaw nacjo­ nalizmu. 7. Propagować swobodę obyczajo­ wą, zwłaszcza seksualną, i podążanie za przyjemnościami. Ten program znamy z autopsji. K


MARZEC 2018 · KURIER WNET

7

P·O·L·S·K·A

T

ak jest i teraz. Nasz prezydent znalazł optymalne rozwiąza­ nie politycznego problemu z totalną opozycją, sprowo­ kowaną (poczuli krew, jak zauważył Marszałek Senatu) interesami świato­ wych ośrodków żydowskich (chciałyby teraz miliardowych odszkodowań od Polski). Podpisem niezwłocznie upra­ womocnił ustawę, a jednocześnie, prze­ kazując w trybie następczym do Try­ bunału Konstytucyjnego, rozciągnął spór w czasie – wystawiając totalną opozycję na (do reszty) kompromitują­ ce targowickie zachowania. Pozostawia to wprawdzie otwarte pole do ataków na Polaków, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Rozchodzi się teraz informacja o perfidnym zakłamaniu historii Ho­ lokaustu treściami o jakiejś winie i nie­ nawiści Polaków, mordujących Żydów, gdzie popadnie. Świat dowiaduje się, że nie było „polskich obozów zgłady”, a były niemieckie, do których szły z ca­ łej podbitej Europy transporty Żydów, by niemieckim, przemysłowym sposo­ bem grabić, zabijać, palić, przerabiać ludzki tłuszcz na mydło, włosy na ma­ terace, a skórę na torebki i abażury. Gdyby nie otwarcie tej podrzuconej nam puszki Pandory, to nieporuszeni bezczelnością zarzutów ostatni świadko­ wie tamtych dni, nie chcąc rozgrzebywać starych ran, w większości zabraliby swą wiedzę do grobu. Ja zaś nie zmobilizo­ wałbym się do oddania do druku poniż­ szych fragmentów z rękopisu pamięt­ nika Stanisława Ursyna-Niemcewicza, ziemianina urodzonego na Białorusi jeszcze w XIX w. (dożył lat siedemdzie­ siątych XX w). W swych zapiskach poru­ sza między innymi problem stosunków polsko-żydowskich, nie bez racji diag­ nozując przyczyny niechęci narosłych pod zaborami i potem. Przed zaborami, jak zauważył premier Mazowiecki (prze­ mówienie w Chełmie), Żydzi byli już na tyle zintegrowani z Polską, że bronili jej jak swojej ojczyzny. Oto w oryginale opinia St. Niemcewicza odpowiadająca na pytanie zawarte w tytule. Drugim po cerkwi śmiertelnym wrogiem polskości na Kresach byli żydzi. Duszą i ciałem oddani Moskwie, stali się najlepszym czynnikiem rusyfikatorskim.

Chwała Panu Prezydentowi za amortyzowanie, wprawdzie koniecznych i oczekiwanych przez naród, lecz ryzykownych politycznie zamierzeń. Tak było ze zmianami w sądownictwie. Gdyby nie zniwelował swym wetem letniego spiętrzenia wywołanego „puczomanią” opozycji, to przy wsparciu zagranicy z Zachodu mogłoby dojść do obalenia rządu (podobnie jak obalono rząd Olszewskiego przy wsparciu zagranicy ze Wschodu).

kościelnym, od którego zależy pozy­ tywny skutek, jest wykazanie heroicz­ ności cnót osoby poddanej badaniom procesowym. – To nie jest tylko kwestia znosze­ nia cierpień i prześladowania, ale trze­ ba udowodnić heroiczność wszystkich cnót. Jest to sprawą stosunkowo trudną. Tylko tam, gdzie mamy męczeństwo kończące się śmiercią, nie potrzeba żadnego innego dowodu i nie potrze­ ba cudu. Natomiast tam, gdzie było

świadectwami ze spotkań z ks. Anto­ nim Baraniakiem. Obecni członko­ wie najbliższej rodziny Arcybiskupa podziękowali historykom za upamięt­ nienie osoby ich krewnego w tak im­ ponującej publikacji. W 1050-letniej historii naszej ar­ chidiecezji ks. Antoni Baraniak był 94 z kolei biskupem poznańskim. Co oznacza także nieprzerwane trwanie instytucji Kościoła katolickiego na tym terenie.

biskupstwa poz­nańskiego w 1968 roku. Dr Rafał Łatka omówił posługi­ wanie Arcybiskupa Baraniaka w Epis­ kopacie Polski, jego bardzo ważne kontakty ze stolicą Apostolską, dzia­ łania związane z wyjaśnieniem sprawy aresztowania i skazania biskupa kielec­ kiego Czesława Kaczmarka. Arcybis­ kup Baraniak w Episkopacie należał do tych, którzy nie uznawali kompro­ misów w władzą komunistyczną. Był zdecydowanie krytyczny wobec pos­ tawy tzw. księży patriotów oraz osób tworzących stowarzyszenie PAX, które uznawał za środowiska rozbijające jed­ ność Kościoła. Podczas prezentacji albumu ks. abp. Stanisław Gądecki odniósł się do wszczętego 6 października 2017 ro­ ku procesu beatyfikacyjnego abpa Ba­ raniaka, gdzie niezbędnym kryterium

męczeństwo, które nie zakończyło się śmiercią, trzeba dowodzić heroiczności wszystkich cnót (…). Myślę, że opra­ cowania abpa Marka Jędraszewskiego

Od kilku lat sylwetka Antoniego Baraniaka jest sukcesywnie przypo­ minana, m.in. przez książki i filmy dokumentalne. Jego imię nosi szkoła

Antoni Ścieszka Z chłopem białoruskim mówili tylko po rosyjsku, a bogaci żydzi z dumą głosili – „u nas ruskij dom”. Ten ich oportunizm, a także chciwość i oszustwa sprawiały, że byli oni ogólnie nielubiani, a nawet stało się to powodem nienawiści tym bardziej, że ekonomicznie gnębili lud­ ność. Ludność miejscowa była przeważ­ nie niepiśmienna, tymczasem każdy żyd przeszedł szkołę żydowską – tzw. cheder – i umiał czytać i pisać. Nie mając prawa stałego pobytu w Rosji [taki był ukaz cara], zaleli swoim elementem Królestwo [rdzenną Polskę], Litwę i Ukrainę, monopolizując cały drobny i wielki handel i większą część rzemiosła. Żydów – tak zwanych „asy­ milatorów”, to jest uważających się za Polaków wyznania izraelskiego – było niezmiernie mało. Na zwyż 3 miliony żydów, liczono około 10 tysięcy asy­ milatorów, pomimo że duża ich część mieszkała od setek lat w Polsce. I tak: żydzi w Polsce i na Litwie uważali się za Rosjan, żydzi w poznańskiem – za Niemców itp. Nie tylko byli oni oportu­ nistami, ale gorliwie w dziedzinie wy­ narodowienia pracowali. W wojnie o wyzwolenie (1920 r.) ludność żydowska stała całkowicie po stronie bolszewików i w wielu wypad­ kach przychodziła im z pomocą. W każ­ dym bądź razie przyjmowali żydzi Mos­ kali „chlebem i solą”. Antysemityzm polski nie był an­ tysemityzmem (w pełnym tego słowa

znaczeniu), a zwykłą obroną przed zalewem i wynarodowieniem. Biada Polakowi, który zakładał sklepik na Kresach. Natychmiast gmina żydowska nakazywała współwyznawcom opuś­

Ludność nieoświecona żydów nie lubiła, nie zdając sobie sprawy, że jest to zwykła samoobrona przed zgubą. Pro­ paganda żydowska nie ustała nawet po ostatniej wojnie i wymordowaniu przez

Biada Polakowi, który zakładał sklepik na Kresach. Natychmiast gmina żydowska nakazywała współwyznawcom opuścić ceny towarów poniżej ich wartości. Straty pokrywała gmina, do chwili zlikwidowania pols­kiego handlarza. Wówczas ceny się znacznie podnosiły i handel żydowski pokrywał straty z nadwyżką. cić ceny towarów poniżej ich warto­ ści. Straty pokrywała gmina do chwili zlikwidowania polskiego handlarza. Wówczas ceny się znacznie podnosi­ ły i handel żydowski pokrywał straty z nadwyżką. Jedynie wędliniarze mogli egzystować, bo ubój wieprzy był żydom przez Zakon zakazany. Solidarność ży­ dowska nie dopuszczała chrześcijan do handlu i tu można o dyskryminacji rasowej mówić. W literaturze zachodniej roi się od opisów pogromów w Polsce i na Lit­ wie. Tymczasem pogromy prawdziwe miały miejsce jedynie na Ukrainie. Był wprawdzie pogrom w Białymstoku, ale urządzony (dosłownie) przez władze rosyjskie i przy pomocy wypuszczo­ nych z więzień złoczyńców. Jeśli krew się w Wilnie polała, to była to krew za­ bitego przez żydów studenta.

Po Golgocie przychodzi zwycięstwo

P

Antoniego Baraniaka. Dr hab. Rafał Reczek przedstawił dramatyczny okres uwięzienia, wypełniony brutalnymi przesłuchaniami i torturami, oraz ca­ ły kontekst perfidnej gry komunistów wobec Prymasa Wyszyńskiego. Dr hab. Elżbieta Wojcieszyk zreferowała okres od ingresu do śmierci Arcybiskupa, ak­ centując szczególnie ważne wydarzenie w Archidiecezji Poznańskiej – Mile­ nium Chrztu Polski poprzedzone Wiel­ ką Nowenną oraz obchody 1000-lecia

Czego nam Żydzi nie darowali i nie darują?

Antoni Baraniak to jedna z najbardziej niezwykłych postaci polskiego Kościoła. Gruntownie wykształcony salezjanin, zaufany sek­retarz prymasów Polski – Augusta Hlonda i Stefana Wyszyńs­ kiego, więzień okresu stalinowskiego, biskup sufragan gnieźnieński i arcybiskup metropolita poznański. Jeden z najważniejszych, obok prymasa Stefana Wyszyńskiego i kard. Karola Wojtyły, członków Konferencji Episkopatu Polski, uczestnik Soboru Watykańskiego II. Zapalony filatelista i fotograf.

o Golgocie przychodzi zwycięst­wo. Słowa te wypo­ wiedział dr Jarosław Szarek, prezes IPN, 8 lutego, w auli Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Tego dnia odbyło się zorganizowane przez Instytut Pamięci Narodowej Od­ dział w Poznaniu i Archidiecezję Po­ znańską spotkanie autorskie poświę­ cone promocji albumu Arcybiskup Antoni Baraniak 1904–1977. Wyda­ rzenie objął swoim patronatem Arcy­ biskup Stanisław Gądecki, Metropolita Poznański, Przewodniczący Konferenc­ ji Episkopatu Polski. – Syn Ziemi Wielkopolskiej – mówił o abpie Baraniaku prezes Sza­ rek. –Tej ziemi szczególnej, na której przed 1050 laty zaczęło się to wszystko, czego jesteśmy dziedzicami. Wielkie dziedzict­wo zrośniętych ze sobą historii Kościoła i państwowości. Historia Pols­ ki potoczyła się tak, że w czasach PRL obrona Kościoła była tożsama z obro­ ną polskości. Jarosław Szarek opowiedział też zebranym, jak sam „dotknął” dro­ gi abpa Antoniego – dzięki Jackowi Paw­łowiczowi, dyrektorowi Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Represjonowa­ nych w PRL – od celi przez schody aż do „mokrego” karceru. Drogę mę­ ki i tortur ks. Antoniego Baraniaka, gdzie ten, siedząc w karcerze, słyszał obok strzały w potylicę, mordowanie

Hitlera ok. 6 milionów żydów [z całej podbitej Europy]. Ekscesy, jeśli były, to raczej moralne, towarzyskie. W rewan­ żu za ich rusyfikatorską postawę – zie­ mianie spisywali z nimi nienotarialne umowy tylko po polsku (żydzi po polsku przeważnie dobrze czytać nie umieli), co nieraz, szczególniej większych kup­ ców, do rozpaczy doprowadzało. Spo­ łeczeństwo odseparowało się od żydów murem nie do przebycia. Małżeństwa z żydówkami były niezwykłą rzadkością i zdarzały się bodaj tylko w Małopolsce. Straszliwa kara spotkała żydostwo z rąk zbirów hitlerowskich, ale nie zdołała im oczu otworzyć. Ich oddanie w Polsce podbitej komunizmowi, ich znęcanie się nad patriotami i AK-owcami – wkrótce owoce przyniosło; komuniści polscy zmu­ sili do opuszczenia Polski [1968 r.] resztę pozostałych żydów. I dziś nadal oskarżają

ak więc ostatnie słowa pesymis­ tycznie podsumowują, a autor nie widzi możliwości poprawy relacji, choć wiele zmieniło się na świecie (Niemcom darowali, bo się im wypła­ cili). Zwraca uwagę i budzi podejrzenie o pogardę – pisanie Żyd z małej litery, ale tak też pisał J. Baczyński w wydanych w 1910 r. „Dziejach Polski”. Podobnie Romów nazywano cyganami; dziś praw­ dziwych cyganów już nie ma – jak głosi piosenka. Tuż po wojnie, nawet w urzę­ dowych dokumentach figurują... niemcy (wiadomo, jaki był powód przejściowej degradacji). W wymienionych trzech przykładach takiej pisowni nie należy doszukiwać się szowinizmu, a nawet nacjonalizmu, rzekomo zakorzenionego w naszym narodzie. Brak państwowości nie jest dziś już ważną cezurą. Raczej jeszcze jest nią przeważający fenotyp ukształtowany na przestrzeni pokoleń. Niemca – jako zdyscyplinowanego wy­ konawcy, Cygana – jako wagabundy, Ży­ da – jako chcącego oszukać goja i Polaka

– jako romantyka, sang­winika („sło­ miany ogień”). To uogólnienia, częś­ ciowo prawdziwe – jeszcze w dobrym lub znośnym tonie. Gorzej, jeśli ktoś posługuje się umyślnie lub naśladowczo pogardliwym przymiotnikiem uogólniającym całe państwo, naród, zbiorowość. W ogó­ le oceny in gremio są zwykle sprzecz­ ne z logiką. A więc ktoś, kto mówi, że Polacy to naród, który mordował Ży­ dów – jest manipulantem albo igno­ rantem. Lepiej by powiedział – że niek­ tórzy. Sprawiedliwiej – że zdarzało się to bardzo rzadko nielicznym Polakom. A rzetelnie i odpowiedzialnie jest wy­ mienić morderców lub szmalcowników z nazwiska i imienia. Jakoś, mimo że sporo czytam, nie natknąłem się na taki konkret ani na nazwisko choć jednego Żyda ratującego Polaka przed enkawu­ dzistami mordującymi Polaków lub wy­ wożącymi nas masowo na Sybir przed i po inwazji na Kresy w 1939 r. Nie ma istotnych różnic, na pods­ tawie których można by segregować obywateli naszego kraju. Jesteśmy uda­ ną mieszanką narodowościową, bo osa­ dzoną nie gdzieś w kątku Europy, ale w najbardziej centralnym i przeloto­ wym jej miejscu. Stąd może najwięcej szaroburych i kasztanowatych szaty­ nów – mieszanki brunetów, blondy­ nów i rudych, oraz ładnych, oryginal­ nych, pięknookich kobiet. Stąd może najwięcej ludzi zdolnych, dumnych aż do zadziorności, zróżnicowanych aż do kłótliwości. Stąd może u nas i żydows­ kie talenta, skutkujące postrzeganiem za granicą Polaka jako wyróżniającego się pomysłowością i zaradnością. Trudno uwierzyć, że w ciągu 1000-letniej egzystencji Żydów w Pol­ sce byli aż tak hermetyczną społecz­ nością, aby wykluczyć posiew w nas ich genów. Czy nie powinniśmy uznać Żydów nie tylko – za naszym papieżem – za braci starszych w wierze, ale też w interesach, i razem współpracować z USA? Tak jak w „Ziemi Obiecanej” współpracowali Borowiecki z Mory­ cem. Polubili się, uzupełniali mentalnie i charakterologicznie, nie zdradzali się w trudnych chwilach. Porozumienie jest możliwe. Oby nie z ujmą dla pol­ skości i cywilizacji łacińskiej. K

i szkalują Polskę i Polaków. Oskarżają kościół i papieża [Piusa XII-go] o współ­ działanie z hitlerowcami. Równocześnie daje się zauważyć dziwny fenomen – sta­ rzy żydzi za granicą tęsknią do Polski, młodzi zieją nienawiścią do wszystkie­ go co polskie. Sympatia do Niemiec nie zmalała mimo mordowni hitlerowskiej, ale braku praw towarzyskich – żydzi nam nie darowali i nie darują.

T

Aleksandra Tabaczyńska najlepszych synów naszego narodu. Ks. Arcybiskup to wszystko wytrzy­ mał. Wytrzymał Golgotę, jednak peł­ nego zwycięstwa tu, w ziemskiej oj­ czyźnie, nie doczekał. Prezes IPN przyznał, że IPN jest winien pewnych zaniechań i złych de­ cyzji wobec postaci abpa Baraniaka w latach ubiegłych. Tu warto dodać, że śledztwo w sprawie uwięzienia i prześladowań Antoniego Baraniaka przez władze komunistyczne prowa­ dziła w latach 2003–2010 Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Zostało ono

Pozorski, zapowiedzieli wznowienie śledztwa. Autorami – jak się wyraził abp. Gądecki – tego wspaniałego 500-stro­ nicowego dzieła są historycy związani z poznańskim oddziałem IPN: dr hab. Elżbieta Wojcieszyk, dr hab. Konrad Białecki, dr hab. Rafał Reczek – dyrek­ tor Oddziału IPN oraz dr Rafał Łatka. Publikacja została opracowana w ra­ mach centralnego projektu badawcze­ go IPN Władze komunistyczne wobec Kościołów i związków wyznaniowych w Polsce 1944–1989. Na spotkaniu autorzy albumu mó­

Śledztwo w sprawie uwięzienia i prześladowań Antoniego Baraniaka przez władze komunistyczne prowadziła w latach 2003–2010 Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Zostało ono jednak umorzone m.in. z powodu „braku dowodów na prześladowania fizyczne i psychiczne”. jednak umorzone m.in. z powodu „braku dowodów na prześladowa­ nia fizyczne i psychiczne”. 40 lat po śmierci abpa Baraniaka sprawa je­ go aresztowania ponownie znalazła się w kręgu zainteresowania IPN. 26 czerwca 2017 r. prezes Instytutu Jarosław Szarek oraz dyrektor Głów­ nej Komisji Ścigania Zbrodni prze­ ciwko Narodowi Polskiemu, zastępca Prokuratora Generalnego Andrzej

wili o pracach związanych z kwerendą materiałów, a przede wszystkim zbie­ raniem zdjęć. Album został przygoto­ wany i wydany w imponującym tem­ pie pięciu miesięcy. Zdjęcia pozyskano od rodziny Arcybiskupa oraz od osób w różny sposób z nim związanych. Każ­ dy z autorów omówił odrębny okres życia Arcybiskupa. Dr hab. Konrad Bia­ łecki przybliżył zebranym dziecińst­ wo, młodość i początki kapłaństwa

Arcybiskup Baraniak w Episkopacie należał do tych, którzy nie uznawali kompromisów w władzą komunistyczną. Był zdecydowanie krytyczny wobec postawy tzw. księży patriotów oraz osób tworzących stowarzyszenie PAX. poświęcone okresowi uwięzienia oraz ten tom wydany przez IPN zostaną włą­ czone w akta procesu beatyfikacyjnego i staną się bardzo pomocne. Spotkanie zakończyła dyskusja, w czasie której kierowano pytania do autorów publikacji. Licznie zgroma­ dzeni goście dzielili się też osobis­tymi

w Mchach i ulica w Poznaniu. Wszyst­ ko to przyczynia się do przywrócenia zbiorowej pamięci wielkiego Polaka, któremu krótko przed śmiercią kard. Karol Wojtyła powiedział: „Kościół ni­ gdy księdzu arcybiskupowi nie zapom­ ni, że go bronił w najtrudniej­szych czasach”. K


KURIER WNET · MARZEC 2018

8

P·O·L·S·K·A

Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi... Adam Wojnar

M

Juliusz Słowacki Nigdy z królami nie będziem w aljansach, Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi; Bo u Chrystusa my na ordynansach – Słudzy Maryi! Więc choć się spęka świat, i zadrży słońce, Chociaż się chmury i morza nasrożą; Choćby na smokach wojska latające, Nas nie zatrwożą. Bóg naszych ojców i dziś jest nad nami! Więc nie dopuści upaść żadnej klęsce; Wszak póki On był z naszymi ojcami, Byli zwycięzce! Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę, Nie uklękniemy przed mocarzy władzą; Wiedząc, że nawet grobowce nas same Bogu oddadzą. Ze skowronkami wstaliśmy do pracy, I spać pójdziemy o wieczornej zorzy; Ale w grobowcach my jeszcze żołdacy I hufiec boży. Bo kto zaufał Chrystusowi Panu, I szedł na święte kraju werbowanie, Ten, de profundis, z ciemnego kurhanu, Na trąbę wstanie. Bóg jest ucieczką i obroną naszą! Póki on z nami całe piekła pękną! Ani ogniste smoki nas ustraszą, Ani ulękną. Nie złamie nas głód, ni żaden frasunek, Ani zhołdują żadne świata hołdy: Bo na Chrystusa my poszli werbunek, Na jego żołdy. –

20 lat wielkiego wydarzenia plenerowego na poznańskiej Cytadeli

Poznańskie Misterium

W

tym roku Poznańs­kie Misterium Męki Pań­ skiej obchodzi swo­ je 20-lecie. Pierwsza inscenizacja odbyła się w 1998 r., od początku wzbudzając wielki entuzjazm i poruszenie w sercach widzów. Do dzi­ siaj spektakl obejrzało ponad milion osób z Polski i ze świata, przybywając na Cytadelę bez względu na pogodę. Tego­ roczne Misterium odbędzie się w sobotę 24 marca o g. 19:00, jak zwykle na Cyta­ deli w Poz­naniu. Wstęp jest bezpłatny. Co roku spektakl ogląda kilkadzie­ siąt tysięcy osób, dla których jest to ol­ brzymie przeżycie duchowe. Przez te lata w wydarzeniu zagrało ponad 5 tysięcy osób, pasjonatów, na co dzień pracują­ cych w „normalnych” pracach, a raz do roku wcielających się w postacie biblij­ ne. Są osoby występujące od 1998 r., dla których udział w Misterium stał się obo­ wiązkowym wydarzeniem w roku. – W Poznańskim Misterium Męki Pańskiej gram od 1998 roku, czyli od sa­ mego początku – mówi Tomasz Nowak, który w Misterium wciela się w rolę Kajfasza. – Przygotowania do Misterium zaczynają u mnie Wielki Post, sprawia­ ją, że pamiętam, co jest w tym okresie ważne, pozwalają duchowo przygotować się do Wielkiej Nocy. Za każdym razem swoją rolę przeżywam równie mocno. Zdarza się, że po spektaklu podchodzą do mnie ludzie i ubliżają mi. Ale taka rola Kajfasza – dodaje. Poza aktorami przy Misterium pra­ cuje ok. 800 osób. Są to m.in. sceno­ grafowie, reżyser, operatorzy dźwięku i światła, nagłośnieniowcy, budowniczy rusztowań, 300-osobowy chór. Drogę Krzyżową oświetlają harcerze, którzy podczas Ostatniej Wieczerzy rozdają 1000 specjalnie na ten cel upieczonych bochenków chleba. W scenie finałowej występują aktorzy teatru tańca. Misterium to także przepiękna gra dźwięku i światła. Reflektory lotnicze i niezwykłe utwory pasyjne wykonane przez Poznański Chór „Polihymnia” dopełniają całości, tworząc mistycz­ ną, pełną emocji atmosferę. W finale Misterium Męki Pańskiej zza Golgoty

wyłania się ogromny obraz Jezusa Mi­ łosiernego o wymiarach 12x28 m. – Od 20 lat tworzę dzieło, które jest ważne dla ludzi. To dla mnie duże wy­ zwanie, ale też olbrzymia radość. Każde­ go roku otrzymuję świadectwa od osób, dla których Misterium jest jednym z naj­ ważniejszych duchowo dni w roku. Zo­ baczenie męki Chrystusa na własne oczy porusza i wzmacnia w wierze – mówi Ar­ tur Piotrowski, reżyser i pomysłodawca

Poznańskiego Misterium Męki Pańskiej. – Misterium ma za zadanie odpowiadać na duchową i artystyczną potrzebę lu­ dzi nie tylko wierzących. Chcę, by każdy mógł się zatrzymać i pochylić nad tajem­ nicą męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa Chrystusa – dodaje. Poznańskie Misterium Męki Pań­ skiej to największe widowisko pasyjne w Europie, które każdego roku gromadzi tysiące ludzi z Polski i ze świata. Roz­ pocznie się tuż po zmroku, o godzinie 19:00, w sobotę 24 marca na poznań­ skiej Cytadeli. Dwie godziny wcześniej, o 17:00, odbędzie się Msza św. w kościele Salezjanów na poznańs­kich Winogra­ dach. Wezmą w niej udział wszyscy ak­ torzy w strojach scenicznych i stamtąd przejdą bezpośrednio na Cytadelę. Spektakl trwa 80 minut, jest otwarty dla wszystkich, wstęp bezpłatny. K Więcej informacji: www.misterium.eu

sza święta intencji poległych za wiarę i wolność w koś­ ciele Karmelitów Bosych na Wzgórzu św. Wojciecha w Poznaniu rozpoczęła wielkopolskie obchody ju­ bileuszowego roku 250-lecia konfede­ racji barskiej – pierwszego polskiego zbrojnego powstania o wolność. 250 lat temu, 29 lutego 1768 roku, w Barze na Podolu szlachta zawiązała konfederację w obronie wiary i wol­ ności. „Wiary świętej katolickiej włas­ nym życiem i krwią bronić” – ślubowali konfederaci. W Krakowie w niedzielę w kościele Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów przy ul. Loretańskiej, gdzie przed świą­ tynią znajduje się krzyż upamiętniają­ cy mogiłę konfederatów barskich oraz ludności cywilnej, poległych w wal­ ce z Moskalami, została odprawio­ na okolicznościowa Msza św., której przewodniczył arcyprezbiter bazyli­ ki mariackiej, ks. dr Dariusz Raś, i on wygłosił homilię. Poświęcony został rzeźbiarski element autorstwa prof. Czesława Dźwigaja, nawiązujący do rocznicy konfederacji barskiej. Zos­ tanie on wmurowany do istniejącego już pomnika w Morawicy „Niezłom­ nym – Ojczyzna”. Po Mszy św. nastąpi­ ło złożenie kwiatów i zapalenie zniczy pod Krzyżem Konfederatów Barskich. W Wielkopolsce zaplanowano cykl debat regionalnych przybliżających idee konfederacji barskiej. Odbędą się one

m.in. w Grodzisku, Jarocinie, Krotoszy­ nie, Obornikach, Sierakowie, Między­ chodzie, Skokach, Wągrowcu i Szamotu­ łach. Zakończeniem obchodów ma być debata i koncert w TVP 3 w Poznaniu. Konfederacja barska to zbrojny związek szlachty polskiej, utworzony w Barze na Podolu 29 lutego 1768 roku z zaprzysiężeniem aktu założycielskiego w obronie wiary katolickiej i niepod­ ległości Rzeczypospolitej, skierowany przeciwko kurateli Imperium Rosyj­ skiego, królowi Stanisławowi Augusto­ wi Poniatowskiemu i popierającym go wojskom rosyjskim. Celem konfederacji było zniesienie ustaw narzuconych przez Rosję, zwłasz­ cza tych dających równouprawnienie in­ nowiercom. Głównym inicjatorem kon­ federacji byli: krakowski ks. bp Kajetan Sołtyk, Wacław Rzewuski, Józef Pułaski (ojciec Kazimierza, również konfedera­ ty), ks. bp Adam Krasiński. Ostatnia wolna elekcja w I Rze­ czypospolitej w 1764 roku na tron wy­ niosła litewskiego stolnika Stanisława Augusta Poniatowskiego. Król był po­ pierany przez wpływowe ugrupowanie magnackie – Familię Czartoryskich, a przede wszystkim przez carycę Rosji Katarzynę II. Wpływała ona na polity­ kę króla przez swoich ambasadorów, spośród których najbardziej bezczelny i zuchwały był Mikołaj Repnin. Sejm na jego rozkaz przyjął ustawę o rów­ nouprawnieniu dysydentów, czyli

Pieśń Konfederatów Barskich pochodzi z dramatu Juliusza Słowackiego Ksiądz Marek, napisanego w 1843 r. Melodia powstała w latach siedemdziesiątych XX w. na potrzeby inscenizacji dra­ matu. Pieśń jednak była śpiewana na pewno przed 1920 rokiem. Tytułowy bohater dramatu to postać autentyczna. Ksiądz Marek, czyli tak naprawdę kar­ melita Marek Jandołowicz, był kazno­ dzieją konfederacji. Jego intensywna działalność propagandowa przyspo­ rzyła mu popularności, a charyzma

wpływała na religijno-mistyczny cha­ rakter ruchu barskiego. Tekst Pieśni Konfederatów bars­ kich to manifest wiary katolickiej, wy­ raz miłości do ojczyzny, obraz przeko­ nania o słuszności działań zbrojnych oraz symbol nieugiętej odwagi związ­ ku szlachty. Dla pokolenia emigran­ tów, którzy musieli opuścić kraj z po­ wodu prześladowań oraz represji po powstaniu listopadowym, słowa te miały podwójną wartość – dodawa­ ły także otuchy.

Tezy odczytu Kazimiery Iłłakowiczówny wygłoszonego w Lidze Narodów

Niezwyciężona indywidualność narodu Danuta Moroz-Namysłowska

P

rzybywam z kraju, który dopie­ ro 14 lat temu wydarł się z rąk wrogów. Ileż to razy od dnia zmartwychwstania zdarzyło mi się rekapitulować w pamięci epokę niewoli i rozglądać się a rozglądać po granicach, tych liniach imaginacyjnych, które powstrzymują niejako wokoło nas sąsiadów naszych, Rosjan od prawej, Niemców od lewej strony. Związani kon­ wencjami i traktatami, oto stoją nie­ ruchomo, jak fale Morza Czerwonego, gdy na rozkaz Boży rozstąpiły się przed uchodzącym z niewoli Izraelem – mówi­ ła Kazimiera Iłłakowiczówna w Genewie na Forum Ligi Narodów. Wielka polska poetka i mąż stanu, sekretarka osobista Marszałka Józefa Piłsudskiego, wspomi­ nała zaborczy czas, kiedy Niemcy w tej części Polski, którą zagarnęli, uchwalili prawo wywłaszczenia, zmuszając Pola­ ków do wyprzedawania ziemi wbrew ich woli, a Rosjanie ze swej strony zakazali bezwzględnie Polakom zakupu ziemi. „Te rzekome prawa, wypierają­ ce Polaków z ich prastarych siedzib, były symptomem najstraszliwszego bezprawia i przemocy.” Nie szczędząc mocnych słów, Iłłakowiczówna próbo­ wała dotrzeć do ówczesnych elit Euro­ py i świata. Jako chrześcijanka zadała pytanie: „Jak to się dzieje, że naszych nieprzyjaciół uznaliśmy jako naprawdę godnych miłości?” Odpowiadając na to pytanie, Iłłakowiczówna wywiodła, że nieprzyjaciele Polski godni są miłości dlatego, że „przez 150 lat twardej nie­ woli wytworzyli w narodzie polskim orzeźwiającą atmosferę wysiłku i na­ pięcia, zatem trudno orzec, czy zrobili nam więcej złego, czy dobrego”. Autorka odczytu za niezwykłą, nie­ zwyciężoną wręcz siłę uznała indywi­ dualność narodu, czyli „to, co było, co jest, co trwa, co czyni z nas żywe pło­ mię, tę siłę, która buduje poprzed siebie, poprzez siebie, w przyszłość”. Ta siła, zdaniem Iłłakowiczówny, w okresie

zaborów wzmagała się i rosła, a „w dniu zmartwychwstania rozwinęła się w nie­ podległość”. Niewola nauczyła Polaków cech, których na wolności nie doceniali – cierpliwości, współdziałania i pracy z żelazną konsekwencją, „bez dystrak­ cji, bez roztargnienia, braku uwagi. Ję­ zyk polski zakazany, polska książka za­ broniona, żadnych zewnętrznych oznak polskości – zatem wyrobiono w Pola­ kach pamięć, by to wszystko w umys­ łach i sercach zachować. Naród, który przeszedł takie ćwiczenia pamięciowe, już nigdy nie odda swojej wolności...” A jednak po niespełna sześciu la­ tach u granic z takim trudem i wyrze­ czeniem odzyskanej NIEPODLEGŁEJ stanęli ci sami, zaprzysięgli wrogowie Polski i rozpętali nieznany w nowożyt­ nych dziejach Armagedon. A następnie półwiekową okupację. Czy nie jest paradoksem, że dziś, w 100-lecie odzyskania niepodległości Ojczyzny, słowa Kazimiery Iłłakowi­

Nieprzyjaciele Polski godni są miłości dlatego, że „przez 150 lat twardej niewoli wytworzyli w narodzie polskim orzeźwiającą atmosferę wysiłku i napięcia, zatem trudno orzec, czy zrobili nam więcej złego, czy dobrego”. czówny odczytać należy jak memento? Czy nie stoimy dziś w obliczu kolejnej, hybrydowej walki o naszą niepodle­ głość i przed absolutną koniecznoś­ cią odświeżenia nowym pokoleniom tego bezcennego spoiwa narodowego – pamięci polskich serc i umysłów, tej pamięci nieskażonej żadnym fałszem historycznym? K

innowierców, co przez Polaków zostało uznane za zamach na religię katolicką. Jednocześnie zastraszeni przez carycę posłowie uchwalili tzw. prawa kardy­ nalne, czyli gwarancje niezmienności ustroju Polski, w tym liberum veto, co pozwalało ościennym państwom na ingerowanie w sprawy kraju. Ten gwałt oraz inne moskiewskie bezprawia stały się bezpośrednią przy­ czyną wystąpienia zbrojnego polskich patriotów przeciw Rosji. Po ogłoszeniu powstania stacjonują­ ce na ziemiach polskich wojska rosyjskie na rozkaz carycy zostały natychmiast skierowane przeciw konfederatom. Pod naciskiem ambasadora Repnina król Sta­ nisław Poniatowski wyraził zgodę, aby w tłumieniu powstania wzięły udział także wojska koronne. Słabo uzbrojone i nieliczne oddziały konfederatów stawia­ ły armii rosyjskiej zacięty opór. Kazimierz Pułaski, jeden z trzech synów Józefa, dowódcy powstania,

przez kilka tygodni bronił nieobwa­ rowanego Berdyczowa, a także Baru. Mimo ofiarności i męstwa, słabe siły konfederatów nie były w stanie spros­ tać regularnym wojskom rosyjskim. Po blisko czterech miesiącach walk zos­ tały one rozbite, a część powstańców przekroczyła Dniestr i wycofała się na terytorium Turcji. Po klęsce ok. 4 tysiące konfedera­ tów zostało zesłanych w głąb Rosji na katorgę. „Legenda Baru stanie się dla narodu na przyszłość moralnym skar­ bem” – napisał słynny historyk Wła­ dysław Konopczyński, a kilkadziesiąt lat później ich czyn Juliusz Słowacki utrwalił w dramacie Ksiądz Marek ze słynną Pieśnią konfederatów barskich. 5 sierpnia 1772 roku Prusy, Ros­ ja i Austria podpisały w Petersburgu pierwszy traktat rozbiorowy. W jego wy­ niku Rzeczpospolita straciła 30 procent terytorium i około 35 procent ludności, dodatkowo zaborcy zażądali zalegalizo­ wania rozbioru przez Sejm polski. Mimo klęski zawiązanej w Barze konfederacji, przeszła ona do naro­ dowej legendy jako pierwsze zbrojne powstanie o wolność. K

Limeryk o węgierskim chuliganie Henryk Krzyżanowski Czarny humor jest częstym elementem humorystycznych angielskich wier­ szyków, także limeryków. Tu używa go Lear. Koszyce nie występują tylko dla rymu – przez stulecia było to drugie co do wielkości węgierskie miasto. There was an Old Person of Buda, Whose conduct grew ruder and ruder; Till at last, with a hammer, They silenced his clamour, By smashing that Person of Buda. Gość swym chamstwem zadręczał Koszyce, nowe wciąż przekraczając granice. Pałą łeb mu rozwala burmistrz. Nie żal brutala. A ten burmistrz był Pesztu kibicem. Uporczywym węgierskości lansem łamie Orban Unii konwenanse. „Utłuc wreszcie by gada, ale nam nie wypada...” Tak gwarzyli Juncker z Timmermansem.

PLAN PRACY POZNAŃSKIEGO KLUBU GAZETY POLSKIEJ im. gen. pil. Andrzeja Błasika W MARCU 2018 r. 1 marca Narodowy Dzień Żołnierzy Wyklętych-Niezłomnych godz. 12.00 - Spotkanie na ul. Grottgera 2 pod tablicą upamiętniającą ostatniego dowódcę Narodowych Sił Zbrojnych płk. Stanisława Kasznicę. godz.16.00 - msza św. w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry 11 godz. 18.00 - oficjalne uroczystości przy Pomniku Państwa Podziemnego al. Niepodległości godz.19.00 - koncert poświęcony Żołnierzom Niezłomnym. Aula Szkoły Muzycznej przy ul. Solnej 10 marca Miesięcznica Tragedii Smoleńskiej godz.17.00 - msza św. za Ojczyznę i Ofiary katastrofy pod Smoleńskiem Po mszy św. przejście pod Pomnik Ofiar Sybiru i Katynia, gdzie odczytany zostanie Apel Klubów Gazety Polskiej, złożenie kwiatów i zapalenie zniczy 13-15 marca wyjazd na Węgry i udział w Święcie Niepodległości Węgier 22 marca Spotkanie Klubowe godz.17.30 - Gościem będzie Pani Elżbieta Rybarska Prezes Stowarzyszenia Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych Sala w Szkole Katolickiej przy ul. Głogowskiej 92 SERDECZNIE ZAPRASZAMY Ponadto zachęcamy do śledzenia naszych stron internetowych, gdzie zamieszczane są informacje bieżące i komunikaty. www. pkgp oraz na Facebooku: Poznański Klub Gazety Polskiej


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.