Kurier WNET Gazeta Niecodzienna | Nr 47| Maj 2018

Page 1

■ U ■ R ■ I ■ E ■ R K K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Nr 47 Maj · 2O18

5 zł

w tym 8% VAT

W

n u m e r z e

Franciszek Sokół uratował Gdynię Krzysztof Skowroński

W

G

2000 roku w jednym z hoteli warszawskich przypadkowo spotkałem kogoś, kto spot­ kał mnie nieprzypadkowo. On wiedział, że mnie spotka, a ja nie wiedziałem, że spotkam jego. Tym kimś był jeden z wy­ sokich przedstawicieli światowej organi­ zacji Żydów. Usiedliśmy w lobby hotelu i natychmiast rozmowa zeszła na zwrot majątku żydowskiego. Ponieważ z mojej perspektywy spotkanie było przypad­ kowe, uznałem, że jest to akademicka dyskusja o dziejowej sprawiedliwości. Zaproponowałem, żeby uznać rok 1795 jako ten moment w historii, w którym na terenie Rzeczpospolitej zatrzymał się „czas sprawiedliwości”. A potem były rozbiory, dwudziestolecie, wojna i ko­ munizm, i to, co się działo na ziemiach polskich, nie było zgodne ani z intenc­ jami, ani z wolą Polaków. Mój „błyskotliwy” wywód nie zyskał uznania u rozmówcy i w zamian usłysza­ łem coś, czego się nie spodziewałem: że Polacy są współodpowiedzialni za Holo­ caust, że mordowali Żydów, że nieprzy­ padkowo obozy koncentracyjne były na ziemiach polskich i że teraz muszą oddać to, co zamordowanym zabrali. Rozmowa przestała być przyjemna. Odpowiedzia­ łem tylko, że to, co mówi, jest nieprawdą i zapytałem, o jakich kwotach zadość­ uczynienia mówimy. Usłyszałem, że nie chodzi o kwoty, ale o uznanie przez państ­wo polskie, że jest winne. I na tym zakończyło się nasze spotkanie. Przypomniałem sobie to spotkanie po uchwaleniu przez Kongres Amery­ kański ustawy 447, którą poprzedzi­ ła dyskusja w światowych mediach po nowelizacji ustawy o IPN, i po przeczy­ taniu na portalu „wpolityce” streszcze­ nia dyskusji w Muzeum Żydów Polskich, promującej książkę Barbary Engelking. Nie wątpię, że wszystko, co doty­ czy zwrotu majątku pożydowskiego, dzieje się zgodnie z planem. Z tego, co w Poranku WNET powiedział działacz polonijny inż. Krzysztof Zawitkowski wynika, że pierwszy, wstępny rachunek został wystawiony Polsce przez środo­ wiska żydowskie w 1992 r. i wynosił 65 mld $. Od tego momentu w ciszy, w czasie nieformalnych spotkań trwa­ ło lobbowanie. Jakie politycy Polscy składali deklaracje – nie wiemy, poza podpisaną przez Wł. Bartoszewskiego Deklaracją Terezińską. Wiemy też, że zanim Senat i Kongres USA przegło­ sował ustawę 447, posadzono nas na ławie oskarżonych, posługując się wy­ rwanymi z kontekstu historycznego fak­ tami dotyczącymi II wojny światowej. Ustawa 447 jest i nie dziwi postawa polityków partii rządzącej, którzy stara­ ją się zbagatelizować jej znaczenie. To oczywiste, że otwiera ona drogę nacis­ ku na Polskę z podpisanym przez De­ partament Stanu rachunkiem. Ponieważ jest mało prawdopo­ dobne, że nawet wielkie starania Polonii amerykańskiej powstrzymają Donalda Trumpa przed złożeniem podpisu, może należałoby uznać, że ta ustawa jest ko­ rzystna dla Polski, bo uznaje, że dyskusja na temat drugiej wojny światowej i od­ szkodowań nie została zakończona i że jest to dobry moment, by kongresmeni amerykańscy zostali przekonani do tego, że „Just” – sprawiedliwość – nie dotyczy tylko jednego narodu, ale wszystkich po­ szkodowanych w czasie wojny. K

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

We wtorek 24 kwietnia 2018 r. o godz. 16:19 czasu waszyngtońskiego ustawa S. 447, uchwalona wcześniej przez Senat Stanów Zjednoczonych, „O obowiązku raportowania nt. działań niektórych państw obcych w odniesieniu do majątku ery Holokaustu i powiązanych z tym kwestii”, została jednomyślnie przyjęta w głosowaniu w izbie niższej Kongresu Stanów Zjednoczonych (House of Representatives). Zgodnie z jej tekstem, może ona być również określana w skrócie jako „sprawiedliwość dla ocalałych, którzy po dziś dzień nie uzyskali rekompensat” – nazwa, która w oryginalnej wersji tworzy akronim „ JUST” (ang. sprawiedliwy, należny).

4

Zmartwychwstanie na froncie Kulminacją obchodów Wielka­ nocy było nabożeństwo o pół­ nocy w sztabie batalionu. Na ra­ mionach automaty, w dłoniach świeczki. „Chrystus Zmartwych­ wstał!” – „Prawdziwie Zmar­ twychwstał!”. Paweł Bobołowicz o świętach na froncie ukraińsko-rosyjskim.

6

LEX anty-fake

USTAWA S. 447 O obowiązku raportowania nt. działań niektórych państw obcych w odniesieniu do majątku ery Holokaustu i powiązanych z tym kwestii SEKCJA 1. TYTUŁ SKRÓCONY Ustawa niniejsza może być przywoływana również jako „Sprawiedliwość dla ocalałych, którzy po dziś dzień nie uzyskali rekompensat, ustawa z 2017 r.” – oryg. „ Justice for Uncompensated Survivors Today ( JUST) Act of 2017”. SEKCJA 2. RAPORTOWANIE O MAJĄTKU ERY HOLOKAUSTU I POWIĄZANYCH Z TYM KWE­ STIACH (a) DEFINICJE – W tej sekcji: (1) WŁAŚCIWE KOMISJE KONGRESU – Określenie „właściwe komisje Kongresu” oznacza: (A) Komisję Spraw Zagranicznych Senatu; (B) Komisję ds. Wydatków Rządowych Senatu; (C) Komisję Spraw Zagranicznych Izby Reprezen­ tantów; i (D) Komisję ds. Wydatków Rządowych Izby Re­ prezentantów. (2) PAŃSTWA OBJĘTE – Określenie „państwa objęte” oznacza kraje uczestniczące w 2009 roku w Konferencji „Mienie Ery Holokaustu” [podczas tej konferencji podpisano Deklarację Terezińską, której pełny tekst publikujemy na stronach 14 i 15; przyp. red.], które są wskazane przez Sekretarza Stanu lub państwa określone przez Sekretarza w porozumie­ niu z eksperckimi organizacjami pozarządowymi

W

edług polskiego rządu ustawa nie ma znaczenia, bo dotyczy tylko raportowania. Według części Polonii amerykańskiej może być zupełnie przeciwnie. Moim zdaniem ustawa daje punkt zaczepienia dla organizacji żydowskich w Stanach Zjednoczonych do wszczęcia postępowania roszczeniowego dotyczącego mienia bezspadkowego. Nie znam wartości, nie znam liczb, ale wiemy, że może chodzić o majątek wartości dziesiątków miliardów dolarów. Oczywiście nie ma bezpośredniej relacji między ustawą a działaniem rządu polskiego, ale środowiska żydowskie mają wiele możliwości, by naciskać na polski rząd.

WIELKOPOLSKI KURIER WNET

W poszukiwaniu prawdy

jako państwa szczególnej troski w odniesieniu do kwestii wskazanych w podsekcji (b). (3) BEZPRAWNE PRZEJĘCIE LUB PRZEKAZANIE – Termin „bezprawnie przejęcie lub przekazanie” obejmuje konfiskatę, wywłaszczenie, nacjonaliza­ cję, sprzedaż wymuszoną lub przeniesienie oraz sprzedaż lub przekazanie pod przymusem mienia w okresie ery Holocaustu lub w okresie rządów komunistycznych w państwie objętym. (b) RAPORTOWANIE – Nie później niż w ciągu 18 miesięcy od daty wejścia w życie niniejszej ustawy, Sekretarz Stanu przedstawi właściwym komisjom Kongresu raport, który oceni i opisze charakter i za­ kres przepisów państwowych oraz egzekwowanie przez państwa polityk dotyczących identyfikacji i zwrotu lub restytucji za bezprawnie przejęte lub przekazane mienie ery Holocaustu, zgodne z zało­ żeniami i celem Konferencji „Mienie Ery Holokau­ stu” z 2009 roku, w tym: (1) zwrotu prawowitemu właścicielowi każdej nie­ ruchomości, w tym mienia o charakterze religijnym lub komunalnym, która została bezprawnie zajęta lub przekazana; (2) jeżeli zwrot mienia określonego w ust. 1 nie jest już możliwy, zapewnienia prawowitemu właś­ cicielowi porównywalnej własności zastępczej lub

wypłacenia mu godziwej rekompensaty zgodnie z zasadami sprawiedliwości i szybkiego postępowa­ nia administracyjnego opartego na zasadach słusz­ ności, przejrzystości i sprawiedliwości; (3) w przypadku mienia bez spadkobierców, za­ pewnienia majątku lub rekompensat na rzecz po­ trzebujących pomocy ofiar Holokaustu, na cele związane ze wspieraniem edukacji o Holokauście oraz na inne cele; (4) stopień, w jakim takie przepisy i polityki są wdra­ żane i egzekwowane w praktyce, w tym poprzez wszelkie mające do nich zastosowanie postępo­ wania administracyjne lub sądowe; i (5) w miarę możliwości przegląd mechanizmów i przebiegu realizacji roszczeń obywateli Stanów Zjednoczonych ocalonych z Holokaustu, jak i człon­ ków rodzin obywateli Stanów Zjednoczonych, ofiar Holokaustu. (c) OCZEKIWANIA KONGRESU – Kongres oczeku­ je, że po przedstawieniu raportu opisanego w pod­ sekcji (b), Sekretarz Stanu winien nadal przekazywać Kongresowi sprawozdania o majątku z ery Holokau­ stu i związanych z tym kwestiach w sposób, który jest zgodny ze sposobem, w jaki Departament Stanu informował o takich sprawach przed datą wejścia w życie niniejszej ustawy.

Autor tłumaczenia: Krzysztof Nowak · źródło: www.polishclub.org

Komentarz Edmunda Lewandowskiego członka Rady Koalicji Polonii Amerykańskiej (Coalition of Polish Americans, Inc.)

Bulwersuje nas też nazwa ustawy – „Just” – sprawiedliwość dla tych, co przeżyli Holocaust. Słowo ‘just’ oznacza sprawiedliwość. Dla nas ta ustawa jest typowym przykład ‘unjust’, czyli niesprawiedliwości. Co więcej, widzimy, jak ocena tego, co zdarzyło się na terenie Polski podczas drugiej wojny światowej, przybiera coraz bardziej niepokojące kształty. Ustawa 447 jest najbardziej wyrazistym przejawem tych tendencji, które przypisują Polakom współodpowiedzialność za Holocaust.

Koalicja amerykańskiej Polonii dokonała wielkiego wysiłku, żeby zablokować procedowanie ustawy. Nie udało się. Według nas, rząd polski nie przywiązał należytej uwagi do procedowanej ustawy. Zaklinanie, że to nie ma znaczenia, jest mydleniem oczu. Chcę też zwrócić uwagę na sposób procedowania ustawy. W Izbie Reprezentantów najpierw była procedowana ustawa 1226. Nasza organizacja i inne organizacje polonijne dotarły do większości kongresmenów i moim zdaniem zdecydowało

KURIER WNET

Demografia reaguje prawidłowo

to o nagłej zmianie trybu procedowania. Z dnia na dzień porzucono tekst ustawy 1226 i przyjęto już uchwaloną wersję senac­ką, co pozwoliło na kosmiczne przyspieszenie uchwalenia tej ustawy. Zamiast w kilka miesięcy, zrobiono to w trzy dni, bez dyskusji i normalnego głosowania. Teraz Polonia planuje nacisk na prezydenta Donalda Trumpa, aby nie podpisał tej ustawy, a jeśli podpisze, to są już plany zaskarżenia ustawy do Sądu Najwyższego. To jest poważny i kosztowny projekt. K

Nie wydaje się, by w najbliż­ szym czasie fala dezinformac­ ji miała się zmniejszyć. Co wię­ cej, walka może sprowadzać się do wprowadzania cenzury pre­ wencyjnej lub zwalczania nie­ wygodnych dziennikarzy i „syg­ nalistów”, a także opozycyjnych polityków. Czy władze państw są w stanie zatrzymać plagę fa­ ke newsów, zastanawia się Wojciech Mucha.

7

Wrócą, kiedy skończy się wojna Dla chrześcijan z Syrii to USA są głównym wrogiem i władcą marionetek z Państwa Islams­ kiego. Nie idealizują syryjs­ kiego dyktatora, twierdzą po prostu, że jego rządy zapew­ niały im spokojne życie. Reflek­ sje syryjskich chrześcijan zano­ towała Luiza Komorowska.

8

Nie strzelać do pianisty cz. 3 W Strategii na rzecz Odpowie­ dzialnego Rozwoju pojęcie ‘patriotyzm gospodarczy’ nie zostało użyte ani razu! Powinni­ śmy wreszcie doprecyzować to pojęcie i wprowadzić je w spo­ sób jawny do strategii polskich przeobrażeń. Jan Parczewski podaje i omawia definicję pa­ triotyzmu gospodarczego.

12-13

Informacje na ten temat będą dostępne na stronie coalitionofpolishamericans.org

ind. 298050

Redaktor naczelny

Jesteśmy gospodarką peryfe­ ryjną dla Niemiec. Polska zo­ bowiązała się do redukcji prze­ mysłu ciężkiego i lekkiego wraz z przemysłem okrętowym w zamian za przyjęcie do UE. Tomasz Hutyra przypomina, jak Komisarz Gdyni Franciszek Sokół obronił Stocznię Gdyńs­ ką przed zakusami Niemców.

ŚLĄSKI KURIER WNET

Agenci transformacji

Katastrofa Smoleńska w relacjach dziennikarzy Wtedy powstało zdanie, że można sto razy mó­ wić, że komuś się podwinęła kiecka podczas „Tań­ ca z Gwiazdami”, ale o śmierci Prezydenta można powiedzieć tylko raz, bo potem to już jest za dużo. Krzysztof Skowroński, Jolanta Hajdasz, Anita Gargas, Marek Pyza, Ewa Stankiewicz i Grzegorz Wierzchołowski o Kata­ strofie Smoleńskiej podczas konferencji w SDP.

Właśnie po to płacimy podatki, żeby zagwaranto­ wać Polsce istnienie. O przetrwaniu państwa decy­ duje, rzecz jasna, zdrowa gospodarka, silna armia, mąd­ry rząd i poprawne relacje z innymi państwami. Ale o przetrwaniu narodu decyduje wyłącznie de­ mografia! Andrzej Jarczewski o polityce prona­ talistycznej i zauważalnych optymistycznych de­ mograficznych skutkach programu 500+.

„Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w gło­ wach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chce­ my”. Herbert Kopiec przedstawia Ścieżkę kariery światowej sławy naukowca UMK w Toruniu, TW kierującego się w życiu przytoczonymi słowami Vladimira Volkoffa.


KURIER WNET · MA J 2018

2

T· E · L· E · G · R·A· F TPrezydent Andrzej Duda zawetował ustawę

Stanisławem Gawłowskim.T„W meczu pols­

zapomogi.TZ bliżej nieznanych powodów

okazał się dotyczyć chybionej prognozy pogo-

odbierającą stopnie oficerskie oraz finansowe

kiej polityki bramki strzela, jak dotąd, tylko

masowe gromadzenie przez Facebook danych

dy.TŚpiewające ze śląskim akcentem dziew-

przywileje członkom junty wojskowej WRON,

drużyna PiS. Zarówno przeciwnikowi, jak i so-

osobowych użytkowników przestało podobać

czyny w łowickich strojach ze szczecińskiego

wyrokiem sądu z 2012 r. uznanej za „grupę

bie” – skomentował bieżące meandry naszej ro-

się władzom USA.TZmarł gigant kina Miloš

kwartetu „Tulia” podbiły serca internautów.

przestępczą o charakterze zbrojnym”.TPot­

dzimej polityki Piotr Semka.TViktor Orbán

Forman.TZa specjalnym przyzwoleniem

TW krakowskiej Akademii Górniczo-Hutni-

wierdziło się, że w okresie sprawowania funkcji

czej pojawiła się pierwsza na świecie antybak-

premiera Beata Szydło sama sobie przyzna-

„W 1939 roku Moskwa nalegała na zgodę Polski na przepuszczenie Armii Czerwonej do granic Niemiec w razie konfliktu, jednak bez skutku. W rezultacie ZSRR, nie zdoławszy zapewnić bezpieczeństwa swoich obywateli, 23 sierpnia 1939 roku zawarł pakt o nieagresji z Niemcami” – napisano w rosyjskim muzeum w Katyniu, uroczyście otwartym w asyście pols­ kiego ambasadora Włodzimierza Marciniaka.

wała finansowe nagrody.TPrezes Jarosław Kaczyński zapowiedział ustawowe obniżki uposażeń posłów, senatorów i samorządowców, a premier Mateusz Morawiecki: obniżki CIT i ZUS dla firm, 300 złotych wyprawki dla uczniów oraz kolejne programy socjalne, m.in. dla niepełnosprawnych, którzy podjęli strajk okupacyjny w Sejmie.TPierwszych 20 poszkodowanych przez Amber Gold odzyskało część

teryjna balustrada.TProaborcyjne feministki przypuściły szturm na siedziby arcybiskupów.

TMinęły 2 lata od zapowiedzianego przez TVP uruchomienia angielskojęzycznego kanału informacyjnego.TNa amerykański rynek wprowadzono keczup w formie nieplamiących płatków.T„W 2019 roku będę tutaj i niech nikt nie myśli, że będę tylko oglądał telewiz­ ję czy grał w piłkę z wnukami” – uprzedził rodaków w Wielki Piątek polityk, który przed

utraconych pieniędzy.TKandydat Platfor-

znowu wygrał wybory.TSyryjski parlament

papieża z Grot Watykańskich do katedry na

Bożym Narodzeniem 2014 roku zapewniał:

my Obywatelskiej na prezydenta Wrocławia,

znacjonalizował majątki wojennych uchodź-

Hradczanach przewieziono ziemskie pozosta-

„Odpowiadam już po raz sto pięćdziesiąty na

Kazimierz Michał Ujazdowski (UD, PK, KLD,

ców, aby w ten sposób utrudnić im ewentual-

łości niezłomnego antykomunisty kardyna-

to pytanie. Nie wybieram się do Brukseli i to

KK, AWS, SK-L, PP, PiS, Polska XXI i ponownie

ny powrót do kraju.TOkazało się, że były

ła Josefa Berana.TAni jeden z 94 zarzutów

podtrzymuję!”TPo ośmiu latach oczekiwań

PiS) zaprzeczył, że wstąpi do PO.TPlatforma

bodyguard Osamy bin Ladena mieszka w nie-

postawionych przez prokuraturę długolet-

wszystkie ofiary katastrofy pod Smoleńskiem

Obywatelska stanęła murem za osadzonym za

mieckim Bohum, pobierając wraz z żoną 1160

niemu dyrektorowi Instytutu Meteorologii

doczekały się pomnika w sercu stolicy Polski.T

więziennym murem sekretarzem partii posłem

euro miesięcznie przynależnej uchodźcom

i Gospodarki Wodnej Mieczysławowi O. nie

Maciej Drzazga

Nieuwaga i przeoczenia Dariusz Brożyniak

W

przededniu majowych obchodów 74 rocznicy wyzwolenia obozów systemu Mauthausen-Gusen odwiedziła Austrię grupa parlamentarzystów polskiego Sejmu. Na jej czele stali: przewodnicząca Komisji Łączności z Polakami za Granicą Anna Schmidt-Rodziewicz i szef Kancelarii Premiera, Marek Suski. Pod hasłem „Znów wśród Rodaków”, jak informuje na swym fejsbukowym

profilu pani przewodnicząca, skorzys­ tano z zaproszenia „cieszącego się” od lat postkomunistyczną niesławą Forum Polonii (co zostało już na wstępnym, burzliwym spotkaniu w wiedeńskiej ambasadzie RP jednoznacznie wyartykułowane). Według fejsbukowej – także fotograficznej – relacji, wizyta była jednakże całkowicie udana. Na cudownym o tej porze roku wzgórzu Kahlenberg podziwiano pamiątki po królu Janie

III Sobieskim i papieżu Janie Pawle II. Złożono także wieńce w komp­leksie Mauthausen-Gusen. Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP, już od listopada 2016 roku informowane przez niezależne środowiska polonijne, a także stowarzyszenia rodzin polskich ofiar (i monitowane nadal w 2017, a nawet 2018 roku) o zasadniczych zaniedbaniach w sferze upamiętniania Polaków wymordowanych w Austrii podczas II wojny światowej, najwyraźniej znowu nie przygotowało właściwie tej wizyty. W rezultacie po raz kolejny od 30 lat „nie zauważono”, że polski orzeł pomnika w Mauthausen pozbawiony jest korony, a hołd pomordowanym nadal oddaje Polska Ludowa. Nie „zorientowano się”, że po 16 latach pomnikowa instalacja Rudolfa Burgera

Modlitwa dziękczynna Aleksander Bobrownicki Dzięki Ci Panie Za chwile skupienia Bez których życie nasze byłoby puste i jałowe Za łask tak wiele Którymi jakże hojnie nas obdarzasz Za to że jesteś Że czuwasz nad nami Za opiekę którą nieodmiennie sprawujesz nad nami w potrzebie Za dobra tak wiele Które deszczem hojnym spływa na nas z nieba Za to że ja – grzesznik Zawsze do Twego miłosierdzia odwołać się mogę Wyznać skruchę i prosić o przebaczenie Że Twojej obecności doświadczam na co dzień Że wielbić Cię mogę nieustannie I w Tobie pokładać całą swą nadzieję Wyznając niezmiennie Aż po dzień ostatni Te Deum laudamus Jezu – ufam Tobie

z 2002 roku przy tzw. „polskim” moś­ cie „Schleppbahnbrucke” została zdemontowana wraz z informacjami (także z 1995 roku!) i trafiła w krzaki prywatnej posesji. Według wypowiedzi pani Marthy Gammer z Gusen Komitee, wieńce nie będą tam już więcej składane. Czyżby więc ci wszyscy Polacy, którzy zginęli przy budowie tego mostu, nie byli już dłużej godni niczyjej pamięci? Jadąc zapewne w konwoju, „przeoczono” także fakt praktycznego braku oznaczeń dojazdu do polskiego obelisku przy sztolniach „Bergkristall” (z 2015 roku!) i teren ten, z przyległą, zwykłą łąką dostępny jest nadal praktycznie jedynie najbliższemu sąsiedztwu. Parlamentarzyści nie mogli się także dowiedzieć (bo zupełnie nie zadbano o lokalnych polskich kompetentnych

przewodników), że z Obiektu Pamięci Mauthausen ubywa wyposażenia baraków. Likwidowane są prycze (puste baraki sprawiają często wrażenie, zgodnie z nazistowską propagandą, rekreacyjnych świetlic), a betonowe kadzie umywalni zostały ustawione przed urzędem miasta w charakterze kwietnych gazonów (indywidualna interwencja miejscowej Polki zakończyła się szykanami w miejscu pracy, co jest przedmiotem postępowania sądowego!). Będąc zatem „Znów wśród Rodaków” – jak wynika z dostępnej relacji – polscy parlamentarzyści pozostawili na miejscu wszystkie nierozwiązane dotąd problemy, wywożąc całkowicie bezref­ leksyjnie okazjonalne zdjęcia i z pewnością niezapomniane wrażenia pięknie kwitnącej wiosną Austrii. K

R E K L A M A

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

nnnnnnnnnnnnnnnnnnnn

nnnnnnnnnnn

FOT. DARIUSZ BROŻYNIAK

Wizyta polskich parlamentarzystów w Austrii. Kto ma za nas dbać o upamiętnienia polskich ofiar II wojny światowej?

Wholesale Polska-IE P L A T F O R M A

M

amy dla Państwa propozycję, która powinna zainteresować osoby pragnące rozwinąć sprzedaż artykułów i towa­ rów w internecie, a naszą ofertę kieru­ jemy przede wszystkim do firm z Polski. Celem „Wholesale Polska-IE” jest stworze­ nie platformy wymiany towarowej, która połączy Polskę i Irlandię gospodarczo, a jednocześnie pomoże w promocji na­ szego kraju na świecie. Mamy nadzieję, że nasza propozy­ cja trafi na podatny grunt i biznesmeni z Polski zainteresują się irlandzkim ryn­ kiem, a ten, chociaż niewielki, jest bardzo chłonny, co może potwierdzić np. Central Statistics Office, czyli odpowiednik pol­ skiego Głównego Urzędu Statystycznego. Osobom, którym Irlandia nie jest bliska lub znają ją wyłącznie z wypraw turystycznych, możemy udzielić również cennych wskazówek, jak należy nawiązy­ wać kontakty w tym deszczowym kraju, a i jakie produkty mogą trafić w gust Ir­ landczyków. Swoją ofertę mogą Państwo kierować zarówno do rdzennych miesz­ kańców Irlandii, do licznej grupy Polonii, jak też do innych nacji, które licznie są tutaj reprezentowane. Z informacji, które zbieraliśmy przez ostatnie 5 lat, wynika, iż Irlandczycy po­ znali już produkty polskie i polubili je, co można stwierdzić po obecności rodo­ witych mieszkańców Irlandii w polskich sklepach na Zielonej Wyspie. Dużym zainteresowaniem cieszą się także wycieczki do Polski, więc i oferty operatorów turystycznych będą mile widziane. Co istotne – i tutaj zdradzę jedną z naszych tajemnic handlowych – na Zie­ lonej Wyspie dużą popularnością cieszy się turystyka medyczna, a to za sprawą

G O S P O D A R C Z A

specyfiki irlandzkiej służby zdrowia. Krót­ ko mówiąc: jest tu po prostu drogo, więc stosując atrakcyjną ofertę cenową, można zdobyć nowych klientów. Należy jednak pamiętać, że oferta powinna być opcją „all inclusive” i gwarantować zarówno opiekę medyczną, jak i transport oraz rozrywkę.

I

stotną kwestią dla Irlandczyków jest je­ dzenie. Najczęściej interesują ich gotowe wyroby spożywcze, ale także półpro­ dukty do przygotowania potraw. Z całą pewnością sporą ilość od­ biorców hurtowych i detalicznych znaj­ dą tutaj producenci zdrowej żywności, a to za sprawą wciąż rosnącej mody na warzywa, owoce i różnego typu prze­ twory organiczne. W Irlandii jest również duże zapo­ trzebowanie na materiały budowlane, metalowe i przemysłu ciężkiego. Przedstawiciele sektora odzieżowe­ go nie będą chyba czuli się zaskoczeni, że i odzież, przede wszystkim markowa,

sprzedaje się tutaj bardzo dobrze. Obuwie również jest pożądane, przy czym należy pamiętać, iż pomimo obfitości opadów, Irlandczycy rzadko używają kaloszy. Nawia­ sem mówiąc, oferta sklepów obuwniczych jest w Irlandii uboga, a najlepiej sprzedają się buty skórzane.

N

asza firma po nawiązaniu kontak­ tów biznesowych, które wyko­ rzystuje do zawierania własnych transakcji handlowych w Irlandii, chcia­ łaby podzielić się również Państwem możliwością zarabiania poprzez sprzedaż w polskiej hurtowni na wyspie. Proponu­ jemy umieszczenie na stronie Wholesale Polska-IE dowolnych produktów, które przyszli klienci Państwa będą mogli na­ bywać zarówno w ilościach hurtowych, jak i detalicznych. W hurtowni sprzedawać można usługi, artykuły spożywcze, w tym re­ gionalne, przemysłowe, dla zwierząt oraz odzież i obuwie, ale też sprzęt wędkarski,

zabawki, książki i meble ze szczególnym uwzględnieniem kuchennych. Proponujemy szeroką gamę możli­ wości sprzedaży oraz dotarcia do klien­ tów, w tym darmową reklamę propono­ wanych przez Państwa firmy towarów, która zostanie zamieszczona na portalu informacyjnym Polska-IE. Zapraszamy do współpracy oso­­by prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą, firmy oraz koncerny. Nie wprowadzamy również ograniczeń kra­ ju pochodzenia i sprzedaży produktów, co oznacza, że nabywców mogą Państwo znaleźć na całym świecie. Żywimy nadzieję, iż nasza propozy­ cja przypadnie Państwu do gustu i znaj­ dziecie nowych odbiorców oraz rynek zbytu, czego szczerze życzymy. Wholesale Polska-IE jest zarejestro­ wanym podmiotem gospodarczym w Re­ publice Irlandii o numerze działalności 0580658W i numerze identyfikacji po­ datkowej VAT: IE0580658W. Naszym klientom zarekomenduje­ my również sprawdzonych, wyspecjali­ zowanych kurierów, a niekiedy skieruje­ my ich bezpośrednio do potencjalnych odbiorców.

INFORMACJE

info@wholesale-galway.eu, info@polska-ie.com HURTOWNIA

www.wholesale-galway.eu/Bogdan Feręc 12 Sycamore Court, Renmore, Galway, Republic of Ireland

nnnnnnnnnnn

Krzysztof Skowroński Sekretarz redakcji i korekta

Magdalena Słoniowska Redakcja

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Maciej Drzazga, Antoni Opaliński, Tomasz Wybranowski

Libero

Lech R. Rustecki Zespół Spółdzielczej Agencji Informacyjnej Stała współpraca

Wojciech Piotr Kwiatek, Ryszard Surmacz V Rzeczpospolita

Jan Kowalski

Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl Dystrybucja własna. Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet/ Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

prenumerata@kurierwnet.pl

Nr 47 · MAJ 2018

ISSN 2300-6641 Data i miejsce wydania

Warszawa 28.04.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz. Druk ZPR MEDIA SA

ind. 298050

Redaktor naczelny

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R


MA J 2018 · KURIER WNET

3

WOLNA·EUROPA

W

edług jednego z son­ daży ilość obywateli rozczarowanych do prezydenta osiąg­ nęła 80%. Gorzej, prezydent czuje się osamotniony na arenie międzynarodowej, zwłaszcza europejskiej. Jego pomysł na reformę Unii Europejskiej w kierunku państwa federalnego uważany jest przez więk­ szość członków Unii za projekt utopijny, więc niewart dyskusji. W niedzielę wieczorem 15 kwiet­ nia przez trzy godziny odpowiadał na pytania dziennikarzy. Była to popraw­ ka po mdłym, godzinnym wywiadzie udzielonym we czwartek największe­ mu optymiście w środowisku praso­ wym. Jean-Pierre Pernaut, prezenter południowego dziennika TV, poka­ zuje jako aktualności: tradycyjne rze­ miosła, wieś, kulturę ludową – słowem, przedstawił prezydenta jako feno­ men Francji tradycyjnej. Byłej Francji. W niedzielę dla odmiany przepyty­ wali prezydenta dwaj najgroźniejsi, najbardziej agresywni komentatorzy polityczni. Istotnie Francuzi zadają sobie wiele pytań i w manifestacjach ulicznych coraz gwałtowniej wyrażają rosnące wątpliwości. Codziennie na ulicach Paryża widzimy oddziały żan­ darmerii antyzamieszkowej. Trzeba uspokajać obywateli. W niedzielę wątpliwości nie zosta­ ły rozwiane. Obaj dziennikarze, Jean­ -Jacques Bourdin i Edwy Plenel byli tak zachwyceni własną inteligencją i pyta­ niami, które zadawali, że nie czekali na odpowiedź. Nazajutrz rozpętały się krytyki do­ tyczące formy przedstawienia. Słowo jest na miejscu, gdyż wywiad odbywał się w teatrze Chaillot. Dziennikarze zwracali się do prezydenta per „panie Macron”. Zbrodnia laesae maiestatis. Ani razu żaden z nich nie powiedział „Monsieur le President”. Wywołało to szczere oburzenie znacznej części te­ lewidzów. Mitterranda nazywano bo­ giem, Macrona nazywają Jupiterem. Mówić do boga „wy”?! W rezultacie zajęto się formą wydarzenia, przecho­ dząc do porządku nad istotą sprawy, z której notabene często wiało pustką.

N

i

o

t

r

W

i

t

t

Polityka spektaklu Kandydat Emanuel Macron obiecywał, że bę­dzie mówił mało. Obietnice wyborcze obowiązują, ale tylko tych, którzy w nie wierzą – sprecyzował Jacques Chirac. Więc od paru tygodni im mniej prezydenta Macrona w sercach obywateli, tym więcej na ekranach telewizorów. Po występie w teatrze Chaillot, one-man-show w Strasburgu i w Epinalu, potem duet z panią Merkel w Berli­ nie, potem show afrykański w Paryżu, teraz próby przed produkcją międzynarodową z Donaldem Trumpem. napędziło stracha niektórym komen­ tatorom w Polsce. Zwłaszcza propozy­ cja przeniesienia funduszów z budżetu spójnoś­ci do proponowanego budże­ tu pomocy krajom przyjmującym mi­ grantów. Gdyby do tego doszło, Pols­ ka straciłaby wpływy – lub ich część – z budżetu spójności. Zanim jednak zaczniemy się bać, zwróćmy uwagę na kontekst francuski i międzynarodowy tego wystąpienia. Francja ma około 100 miliardów euro deficytu w handlu międzynarodowym, Niemcy około 300

miliardów nadwyżki. Komu potrzebne są pieniądze z funduszu spójności? Kto decyduje o kształcie Europy? A potem, nawet kiedy zwraca się do Parlamentu Europejskiego, Emanu­ el Macron ma na myśli własnego wy­ borcę. Wypowiedź należy traktować w kontekście groźnych wydarzeń we Francji. W momencie, gdy przedstawia projekt reformy Unii, od trzech tygodni zamarł wielki ruch kolejowy. Kolejarze zapowiadają strajk do końca czerwca. Samoloty Air France przestały latać.

D UN D SCH WE RT FESTIVAL 201 8”

podejmowane próby delegalizacji NPD spełzły na niczym. Jak ostatnia z nich, w ubiegłym roku. Niemiecki Trybunał Konstytucyjny (Bundesver­ fassungsgericht) stwierdził w orzecze­ niu (2 BvB 1/13) z dnia 17 stycznia 2017 roku, że nie będzie zakazu działalności NPD, z uwagi na brak rokowań sukcesu w realizacji jej celów antykonstytucyj­ nych. A zatem partia świrów? Jeśli tak, to z jakich powodów niemiecki Urząd Ochrony Konstytucji lokuje w niej swych agentów? NPD niemal co roku trafia na wokandę trybunału i równie szybko z niej spada. No bo co mają zrobić sę­ dziowie, jeśli w głównych gremiach kie­ rowniczych rzekomej wnuczki Hitlera znajduje się ( jak wykazał to z kolei pro­ ces w roku 2015, o czym donosił „Der Spiegel”)… 11 (słownie – jedenastu) agentów Urzędu Ochrony Konstytucji? Rząd Niemiec musi przepadać za „swą” partią, skoro NPD (Nationalde­ mokratische Partei Deutschlands) uzys­ kała w roku 2017 z pieniędzy podatni­ ków subwencję w wysokości 852 333 euro i 72 centy. Nie wiem, na ile Niemcy wspierają finansowo córkę KPD (Komu­ nistycznej Partii Niemiec), występującą na scenie politycznej jako Antifa. Nie wiem też, ilu agentów zatrudnia Urząd Ochrony Konstytucji w szeregach tej stalinowskiej organizacji, uznanej zresz­ tą za lewicową ekstremę. Ale nasuwa się nieładne podejrzenie, że państwo ma interes w utrzymywaniu przy życiu bytów niezdolnych do samodzielnej egzystencji. Ale jaki? Kontrola ekstre­ mizmu? Ukazywanie go w razie potrze­ by dla umocnienia władzy wybranych partii politycznych? Czy ich władza jest zagrożona? Może się jednak nie uda utrzymać lewicowo-liberalnej „wielkiej koalicji” przez kolejne czterolatki? Co będzie potem? Na ile zmieni się poli­ tyczny krajobraz w Niemczech? Na portalach społecznościowych w Niemczech można było sobie po­ czytać o tym, jak to dziarscy antyfaszyś­ ci potrafili się z sukcesem wmieszać w tłum swych brunatnych towarzyszy walki o inne Niemcy (a nawet wypić z nimi piwo, co raczej nieprawdopo­ dobne, z uwagi na ogłoszoną na czas festynu prohibicję). Nie miał tego szczęścia wysłannik Deutsche Welle do Wostrowa, któremu festiwalowy bramkarz kazał po przyjacielsku „spa­ dać” (to delikatne tłumaczenie zwrotu

P

LO GO „SCHIL

a co dzień darmo szukać policjanta na ulicach mias­ ta; dzisiaj więcej stróżów porządku niż na zazwyczaj sennym Dworcu Głównym, imponującym gmachu z lat świetności kolei, jakie ma on już (niestety) za sobą. Policja rzuca się w oczy także na pobliskim dworcu autobusowym, na co dzień pus­ tym. Lewicowo-liberalne (czytaj: neoko­ munistyczne) media z Polski na wiele dni przed zaplanowanym w tym miasteczku występem kilku grup propagujących na­ zistowski hałas rozpisywały się ( jak GW) o tym, jak to „polscy naziści” wybierają się do swych nazistowskich przyjaciół za Nysę. Niemieckie media podchwyciły tę informację, zamieściła ją cała tutej­ sza prasa. I rzeczywiście Polacy przyje­ chali: polska policja była tutaj obecna, pomagając swym niemieckim kolegom utrzymać porządek (i oczywiście czeskim, zgodnie z nadgranicznymi umowami). Dzięki enuncjacjom prasowym w niemieckich gazetach oczekiwano wielkiej bitwy na lewym brzegu Nysy. W zasadzie, czuło się podskórnie, li­ czono na awantury. Określone media w Niemczech, a także i w Polsce, wie­ trzyły krew. Wiele na to zresztą mogło wskazywać – miejscowa Antifa (terro­ ryści ze skrajnej czerwonej lewicy sta­ linowskiej) cieszyła się na spotkanie towarzyskie z brunatną lewicą. Pamię­ tam szarżę Antify na grupę rekonstruk­ cyjną wojska Księstwa Warszawskiego w Warszawie na marszu Niepodległości w 2011 roku. Kiedy w rozmowie tłuma­ czyłem pewnemu aktywiście kościelne­ mu z Rychbachu (miasteczko nieopodal Żytawy, po niemiecku Reichenbach), że neonaziści to lewica, ten otwarł szeroko usta ze zdziwienia. Oficjalnie bowiem w Niemczech uważa się nazizm za pra­ wicową ideologię; tak o tym uczy się dzieci w szkołach, jak gdyby socjalizm w jakiejkolwiek formie mógłby być ideologią prawicy. Po pewnym czasie jednak pojął (albo powiedział tak dla świętego spokoju), że wypędzanie dia­ bła (NPD) Belzebubem (Antifa) nie jest najlepszą strategią walki z ideologicz­ nym przeciwnikiem. Pytanie, jakie należy zadać, brzmi: dlaczego władze Federalnej Republiki Niemiec nie zdelegalizują wroga pub­ licznego numer 1, jakim jest NPD? Nie­ stety łatwiej takie pytanie zadać niż na nie odpowiedzieć. Wielokrotnie

Jeden z komentatorów uznał nawet, że jedynym błędem prezydenta była marynarka o zbyt krótkich rękawach. Osobiście lubię, żeby mankiety koszuli wystawały. Nie sposób jednak pominąć ostat­ nich bombardowań w Syrii. Zamiesza­ nie panuje na ich temat ogromne. Fran­ cuzi i Amerykanie twierdzą, że zburzyli fabrykę gazów bojowych, Syryjczycy oświadczyli najpierw, że 70% rakiet wy­ łapali i zniszczyli w powietrzu, potem, że zbombardowana została wytwór­ nia wody sodowej. Pamiętny przypa­ dek broni masowej zagłady, szukanej niegdyś bezskutecznie w Iraku, nastroił publiczność nieufnie. Fotografie sate­ litarne pokazują nam jakieś wybuchy, ale czy chodzi o broń chemiczną, czy o wodę sodową, Bóg raczy wiedzieć. Nie wiadomo nawet, czy to ma miejs­ ce w Syrii. Francuzi chcieliby poznać zamia­ ry rządu wobec Syrii i korzyść z woj­ ny u boku Amerykanów i Brytyjczy­ ków. Niepokój panuje zwłaszcza wśród mieszkańców naszej, piętnastej dzielni­ cy Paryża, na której terenie znajduje się Ministerstwo Armii. W ciągu ostatnich trzech lat zostało ono rozbudowane kosztem 3,5 do 5 mld euro i zajmuje obecnie obszar 25–30 hektarów mię­ dzy czterema ulicami o powierzchni większej bodaj od terenów sąsiednich hal wystawowych przy Porte de Versail­ le. Miasteczko w mieście. Jeżeli nie cho­ dzi o prawo Parkinsona – im mniejsza dziedzina, tym więcej urzędników – to o co chodzi? Czyżby na mocy jakichś poufnych koncyliabułów w Brukseli Francja miała stać się zbrojnym ramie­ niem Unii Europejskiej? Prezydent przypomniał, że Francja nie wydała wojny reżymowi Baszara al­ -Asada, ale że chodzi o represje poli­ cyjne. I że Francja nie była pionkiem użytym przez Donalda Trumpa celem ponownego wzięcia w garść Bliskiego Wschodu, ale że to on – Emanuel Mac­ ron – namówił prezydenta amerykańs­ kiego do wspólnej akcji. I że ta postawa wzmocniła wiarygodność Paryża wo­ bec Rosjan – sojuszników Asada. We wtorek 17 przemawiał w Strasburgu. Jego wystąpienie

J

a

n

B

o

g

a t k o

Na lewo marsz! Miasteczko na Łużycach, maleńki Wostrow u zbiegu granic polskiej, czeskiej i niemieckiej, gdzie zazwyczaj diabeł mówi dobranoc, przeżywało w weekend z 21 na 22 kwietnia tę chwilę, tę jedyną, na jaką czeka się czasem nadaremnie całe życie: medialną sławę. Przed dworcem w niemieckim Zgorzelcu (Görlitz; a jak mówią na wschodnim brzegu Nysy – Gorlic) konwój karetek policyjnych. Nigdzie dotąd nie wiedziałem w jednym miejscu tylu policjantów!

Strajkują załogi samolotów. Zamar­ ły uniwersytety. 24 placówki są oku­ powane. Studenci i część profesorów prowadzą strajki okupacyjne i nawołu­ ją do zatrzymania produkcji zakładów przemysłowych. Jeżeli to nie jest straj­ kiem generalnym, to w każdym razie bardzo go przypomina. Zanim pomyśli się o Polsce i krajach Europy Środkowej, należy zadbać o własnych obywateli. Studentów strajkujących przeciw­ ko reformie uniwersytetów prezydent potraktował jako grupki rozrabiaczy, które dla celów politycznych przeszka­ dzają innym uczciwie pracować. Podatek nałożony na emerytów w postaci ogólnej składki socjalnej zbył również często powtarzanym frazesem o solidarności międzypokoleniowej. Młodzi ciężko pracują i mało zarabia­ ją, trzeba więc jednym ująć, żeby dru­ gim dodać. Nikogo to nie przekonuje, a najmniej samych emerytów, którzy oprócz innych form protestu zapowie­ dzieli manifestacje uliczne. Wywiad niedzielny znacznie się ożywił. Czasami wręcz niebezpiecz­ nie, kiedy poruszono problem spra­ wiedliwej polityki fiskalnej rządu. Szef państwa „koncentruje” się na rewalory­ zacji dochodów z pracy. Dołoży starań, aby w bliżej nieokreślonej przyszłości dochody z pracy nie stały w rażącej sprzeczności z zyskami z kapitału. Jak tego dokona – nie mówi. Pozostaje kwestia oszustw podat­ kowych. Wielu telewidzów oczekiwa­ ło, że prezydent wyjaśni, dlaczego administracja podatkowa, bezlitosna wobec biednych i średniaków, jest tak wyrozumiała wobec oszustów. Chodzi przede wszystkim o znane fortuny po­ pularnych miliarderów i wielkie grupy finansowe, które nie płacą podatków we Francji, mimo iż swe dochody czer­ pią właśnie tutaj. Ci z wyborców, którzy pragnęli mieć prezydenta bogaczy, nie zawiedli się. Kiedy doszło do pytania, „jak ich opodatkować”, Emanuel Macron poz­ bawił telewidzów resztek złu­ dzeń. Ludzie bardzo bogaci nie będą we Francji opodatkowani, a to z paru zasadniczych względów. Po pierwsze ich opodatkowanie byłoby sprzeczne

z prawem, gdyż prawodawstwo Unii Europejskiej nie zabrania „optymali­ zacji fiskalnej”, a cokolwiek nie jest za­ bronione przez prawo, to jest dozwo­ lone i prawodawstwo unijne bierze krok przed krajowym. Ale nawet gdy­ by tak nie było, to i tak wielcy oszuś­ ci podatkowi nie zostaną zaskarżeni. We Francji panuje bowiem zasada, że tylko ministerstwo finansów ma pra­ wo złożyć skargę przeciwko idywi­ duum podejrzanemu o malwersacje. Prokurator ani partia cywilna nie mają takich uprawnień. Następnie prezy­ dent lawirował i zamiast odpowiedzi na pytanie, rozpłynął się w zachwy­ tach nad administracją fiskalną, która działa nadzwyczaj sprawnie, a zwłasz­ cza szybko i skutecznie. Do tej pory największe afery finan­ sowe wykrywała prasa. Wiki Leaks, Pa­ nama papers, z najbardziej znanych, oraz bezlik afer francuskich. Niedługo już panowania tej czwartej władzy. 28 marca Zgromadzenie Narodowe przy­ jęło projekt ustawy o przestępst­wie „szpiegostwa gospodarczego”. Jeżeli Senat aprobuje ustawę, to każdy dzien­ nikarz, który ujawni „informacje han­ dlowe i sprawy przedsiębiorstw nie­ przeznaczone do wiadomości ogólnej”, zostanie uznany za przestępcę i odpo­ wiednio ukarany. Przeciwko projektowi tej ustawy skierowany do prezydenta list protes­ tacyjny podpisało dwadzieścia sto­ warzyszeń dziennikarzy z czołowych dzienników krajowych „Le Figaro”, „Le Monde”, z AFP, ze stacji telewizyjnych France 3 i BFMTV, jak również pięćdzie­ sięciu bijących na alarm związkowców i osobistości życia społecznego. Kto będzie miał ostatnie słowo? Trudno przewidzieć, gdyż ustawa opiera się na dyrektywie przyjętej przez Parlament Europejski w czerw­ cu 2016 roku. Czy polscy dziennika­ rze śledczy, którzy ujawniają „sprawy przedsiębiorstw nie przeznaczo­ ne do wiadomości ogólnej”, jak na przykład wyprzedaż gałęzi polskiej gos­p odarki obcemu kapitałowi za łapówki, mogą zostać ukarani na mocy ustawy europejskiej, to już jest kwestią interpretacji. K

verpiss dich!). Genossen z Antify widać nie rzucali się oczy. Nie różnili się chy­ ba zbytnio wyglądem od gospodarzy festiwalu „Schild & Schwert” (tarcza i miecz), w skrócie SS (skojarzenie nie­ przypadkowe). Policja konfiskowała brunatnym „zabronione emblematy”, czerwonym natomiast, zgodnie ze zwy­ czajem, nie. Podobno nawet, aż trudno mi w to uwierzyć, obecny na happe­ ningu premier rządu krajowego w Sak­ sonii, Michael Kretschmer, uściskiem dłoni miał podziękować ekstremistom z Antify za antynazistowską postawę. Antykonstytucyjnej ekstremie? Jak zwykle dane o tym, ilu było w Wostrowie brunatnych, a ilu czerwo­ nych, różnią się ewidentnie. Zwyczajowo ci pierwsi, jak i ci drudzy, zawyżają liczbę swych towarzyszy. Ale mimo wszystko to wiele hałasu o nic – wydaje się, że więcej było policjantów niż uczestników imprez po obu stronach. Jak donoszą lokalne media, jeden brunatny zalał się krwią po tym, jak otrzymał w gło­ wę butelką od uczestnika pokojowej imprezy. Ale to za mało krwi przelanej – do tego po „niewłaściwej” stronie, by kamery telewizyjne poszły w ruch. Zdjęcia czy zamieszczone w Internecie na portalach społecznościowych filmy z centrum miasteczka liczącego 2365 mieszkańców, pokazują bez mała sen­ ne, letnie (mimo kwietnia) popołudnie; dość pus­tawe mimo przyjazdu mniej lub bardziej politycznych turystów. Miasteczko wybierało podczas ostat­ nich wyborów parlamentarnych, jak po­ dobne wielkością inne gminy w Saksonii: na pierwszym miejscu CDU, za nią AfD, komuniści i SPD – wszystkie partie poza „Alternatywą” z poważnymi stratami). Dla uczestników „festynu pokoju” zor­ ganizowano komunikację autobusową z niemieckiego Zgorzelca. Burmistrz miasteczka, Marion Prange (bezpartyjna), w niedzielę przed ekume­ nicznym nabożeństwem (brak informac­ ji o tym, czy aktywiści Antify brali z nim udział) wyraziła wobec dziennikarzy radość z powodu imprezy komunistów (Die Linke) oraz zadowolenie z faktu, że nie doszło do zamieszek (Antifa zbiera zapewne siły na „rewolucyjny 1 Maja” – stałą chuligańską imprezę w Berlinie). Oczywiście przeciwko komunistom nie protestuje żadna prawica czy umiarkowa­ ne centrum, bo nie wypada. A nazistów jest za mało, by byli w stanie zaistnieć.

Tolerowana przez państwo nie­ mieckie ekstrema odreaguje na wys­ tawach i samochodach. Lewacki sto­ łeczny „Der Tagesspiegel”, informując o wydarzeniu, zaprasza do udziału w nim. Pokojowi podpalacze liczą na udział 15 tysięcy uczestników. Można powiedzieć, że jak na stołeczne, wielo­ milionowe miasto, to garstka. A ponie­ waż lewacy mają gdzieś państwo, które im dłoń ściska, to nawet nie zamierzają oficjalnie zgłosić swej „pokojowej” de­ monstracji. Zresztą to już tradycja. Szef resortu spraw wewnętrznych w ber­ lińskim ratuszu, Andreas Geisel (SPD), obiecał „tolerowanie” nielegalnej de­ monstracji. Pokojowego festynu, jak w Wostrowie, przeciwko stalinowcom w Berlinie nie będzie. Tymczasem Ostritz pustoszeje. O 12.51 większość fanów różnorakich imprez wyjechała, baloniki uczestni­ ków pokojowego festynu zwisają smęt­ nie z drzew. Czy naziści zechcą ożywić miasteczko w przyszłym roku, tego nie wiadomo. Siły postępu zapowiedziały już na wszelki wypadek zorganizowa­ nie ruchu oporu. Do Berlina nie poja­ dą protestować 1 maja, no bo po co? Przeciwko niepoważnym awanturni­ kom? To bez sensu. Komu oni szko­ dzą? Pohałasują trochę i się rozjadą. Wiadomo: młodzi, gorąca krew. Media z dumą wskazują na pozytywny bilans wydarzeń w Wostrowie: na społeczne zaangażowanie przeciwników groźnej dyktatury. Tak, z „faszyzmem”, jak się tu nazywa narodowy socjalizm, trzeba walczyć. Tym bardziej, że wolno. Wskutek sprzyjającej postawy władz w Niemczech potencjał lewicowo-ekstremistyczny (oficjalnie chodzi tutaj o komunistów, bo narodowi socjaliści to dla Niemców prawica) wzrósł w 2016 roku do 28 500 osób (2015: 26 700). Największy wzrost (o ponad 10 procent) zanotowano w grupie lewackich ekstremistów skorych do przemocy. W 2016 roku w Niemczech zarejestrowano w 5 230 przestępstw o podłożu lewicowym. Z kolei potencjał neonazis­ towski liczy w Niemczech (rok 2016) 23 100 osób. Jak podaje Urząd Ochrony Konstytucji (BfV), liczba przestępstw motywowanych politycznie wyniosła w tej grupie 1600. W 2016 roku w Niemczech odbyło się w sumie 466 imprez neonazis­ towskich – w porównaniu z rokiem 2015 to spadek o ponad jedną trzecią. K


KURIER WNET · MA J 2018

4

PR ZETRWAN I E·PAŃST WA

Z

e zdumieniem czyta się przytoczone obok słowa, odnoszące się do politycznej sytuacji z 1925 roku, czyli prawie sto lat temu. Obecnie ich wydźwięk jest nam jakoś dziwnie bliski. O tym, że jesteśmy gospodarką peryferyjną dla gospodarki niemieckiej, może świadczyć szereg dowodów i źródeł. Dowód podstawowy tkwi jak drzazga w traktatach przedakcesyjnych, w których to Polska zobowiązała się jednostronnie do redukcji przemysłu ciężkiego i lekkiego wraz z przemysłem okrętowym w zamian za przyjęcie do Unii Europejskiej. A potem zostaliśmy montownią... Na Pomorskim Forum Gospodarczym w 2016 roku, zorganizowanym przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową w Gdańsku, można było usłyszeć, że Polska gospodarka to tylko montownia. Taką diagnozę postawił ówczesny wicepremier, a obecnie premier Mateusz Morawiecki. Na tym samym forum słowa Morawieckiego potwierdził również przedstawiciel poprzedniej partii rządzącej, obecny Marszałek Województwa Pomorskiego Mieczysław Struk. Powiedział dosłownie tak: „Jesteśmy montownią; zaczynamy od zera.” A gdzie byliście, wy wszyscy eksperci, politycy, samorządowcy przez ostatnie dwadzieścia pięć lat? Teraz mówicie otwarcie, że zaczynamy od zera…? Co to ma znaczyć?

Polska zobowiązała się jednostronnie do redukcji przemysłu ciężkiego i lekkiego wraz z przemysłem okrętowym w zamian za przyjęcie do UE. Kiedyś Gdynią zarządzał Komisarz Franciszek Sokół. To on właśnie wypowiedział cytowane na początku słowa. Niemcy nie mogli w dwudzies­ toleciu międzywojennym dać sobie rady z gospodarką polską, prowadząc wojnę ekonomiczną, to najechali nasz kraj. Wymordowali elitę. Samorządowca Franciszka Sokoła przeciągnęli przez piekło obozów koncentracyjnych. On cudem przeżył, ale większości się nie udało. Zostali wymordowani w Piaśnicy i w wielu innych miejscach kaźni. Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową – co to za twór? To stamtąd wiało przez ostatnie dwadzieścia parę lat liberalnym poglądem na gospodarkę. Z niego wychodziły całe szeregi elit politycznych i gospodarczych. Szef Instytutu Jan Szomburg na Pomorskim Forum Gospodarczym w 2016 roku, będąc w bardzo dobrym humorze,

jasno stwierdził, że on tutejszy, że z tych ziem pochodzi, czyli z ziemi kaszubs­ kiej jest. Poprosił o zaintonowanie przedwojennej pieśni „Morze, nasze morze”. Cała wielka sala Politechniki Gdańskiej, wypełniona zaproszonymi gośćmi, odśpiewała tę patriotyczną pieśń. Tylko mamy wszyscy problem, niestety. Pan Jan Szomburg, wyznając ultraliberalne poglądy, pozostawił morze niewidzialnej ręce rynku, ale zna i śpiewa pieśń patriotyczną, że naszego morza należy strzec i je chronić. Jakiś dysonans? Prezes Szomburg, jak i prawie wszystkie elity, tak chroniły nasze morze i jego brzegi, że na przykład dzisiaj mówi się już tylko o terenach postoczniowych. Stocznie zostały w pamięci, a na terenach po nich stawia się budynki mieszkalne, likwidując portową infrastrukturę. Ktoś powie: no dobrze, w Londynie robią przecież tak samo. Tylko, że cała Brytania to wyspa, a zatem u nich dostatek linii brzegowej, a u nas już jest inaczej w tej kwestii.

„Kiedy Niemcy wypowiedzieli nam traktat handlowy, odmówili przyjmowania na ich rynki węgla górnośląskiego i usiłowali zadusić nas węglem i uzależnić gospodarczo, aby następnie, jak to tylekroć im się udawało, uzależnić od siebie i politycznie”.

Franciszek Sokół uratował Gdynię. Ale teraz jesteśmy montownią... Tomasz Hutyra Franciszek Sokół

W

trakcie swojego wystąpienia Jan Szomburg poprosił zebranych o łączność duchową z ciężko chorym biskupem Gocłowskim, zniżył głos, zmrużył oczy, poprosił, aby na sali wszyscy podali sobie ręce, to znaczy sąsiad sąsiadowi prawicę uścisnął. Nastąpiło misterium jedności z biskupem, sprokurowane determinacją prezesa Jana Szomburga. Szaman jakiś? Jeśli chodzi o gospodarkę morską, to akurat z tego „Instytutu” wiało chłodem. Instytut nie pracował nad nowoczesnym modelem gospodarki morskiej opartej na infrastrukturze odziedziczonej w spadku po PRL. Biskup później też umarł; co ciekawe, wsławił się paroma dwuznacznymi akcjami, ale to już temat na inną publikację. Komisarz Gdyni Franciszek Sokół, gdy Stocznia Gdyńska upadła, natychmiast pojechał do Warszawy, szukać ratunku dla zakładu, a głównie dla miejsc pracy. Dopiął swego. Miasto Gdynia wykupiło akcje upadłej Spółki. Sokół uratował stocznię. Podtrzymał produkcję aż do wojny. Można było? A co robili obecni samorządowcy? Jeden z nich, z naszego województwa, ten najważniejszy, bo marszałek sejmiku przecież, już się przyznał: zaczynamy od zera! Postać Franciszka Sokoła wydaje się być pomijana w Gdyni. Dobrze, że wydano jego wspomnienia pod tytułem „Żyłem Gdynią” – to żywe słowo. Osobista tragedia okupacji, ale jednocześnie człowiek charakterny. Polak ze stali. Z marmuru – rzekłby reżyser. Gdynia niezmiernie dużo mu zawdzięcza, ale jakoś o nim nie przypomina za bardzo. Czy dlatego, że stocznię uratował, a współcześni ją położyli, czytaj: skompensowali…? A może dlatego, że zbyt wyrazisty był z niego patriota? Jak wiemy rzecz to passé obecnie u części naszego narodu.

czy nie potrzeba, mundury dyplomatyczne, gra w golfa, budowanie luksusowych willi, wyjazdy dla przyjemności za granicę, to im teraz w głowie, aniżeli inwestowanie swoich zakładów pracy, powiększanie ich lub właściwa organizacja i troska o swój personel pracowniczy czy robotniczy”… Obecnie personel pracowniczy nazywamy ludzkimi zasobami. Taki materiał do obróbki skrawaniem. Jak widać brak szacunku do robotniczego znoju jest u nas jakimś rakiem, który toczy nasz kraj od dawna. Był ten brak szacunku, jak widać, przed wojną, był za komuny i jest teraz. Młodzi nie wyjechaliby za chlebem, gdyby mieli tutaj perspektywy. No, ale jak mamy znów zaczynać od zera, to nie ma czemu się dziwić, że według klasyka, kraj nasz to członek, cztery litery i kamieni kupa.

Z

astanawia też taki fakt: Franciszek Sokół przyjeżdża do Gdyni jako Komisarz Rządu Polskiego w celu naprawy budżetu miasta, działa bardzo dynamicznie, jednoosobowo zarządzając miastem kluczowym dla ówczesnej sytuacji gospodarczej kraju, i wyprowadza miasto na drogę rozwoju i niebywałego nigdzie indziej w tamtym czasie przyrostu mieszkańców. Jego przykład dobitnie pokazuje, że można być gospodarzem we własnym kraju! Komisarz w swoich wspomnieniach zaskakuje wielokrotnie, udowadnia, że wrażliwość na losy współobywateli, na losy swoich rodaków była mu nieobca. „Jednym słowem stocznia w Gdyni miała być tym wielkim kołem rozpędowym, które miało uczynić wielki ruch w naszym życiu gospodarczym”. Przed drugą wojną światową Stocznia Gdańska powiązana była ka-

Pan Szomburg pozos­tawił morze niewidzialnej ręce rynku, ale zna i śpiewa pieśń patriotyczną, że naszego morza należy chronić. Jakiś dysonans? Jakieś tam idee niepotrzebne nikomu. Przecież w modzie mamy Unię, mamy europejskość, mamy wreszcie kosmopolityzm. Kto by tam jakąś Polską się przejmował? Dobrze, że ci, co tak głosili – jakoś przycichli obecnie. Dlatego warto przypominać takie postacie. Pełne, żywe i barwne. Zaangażowane w Gdynię i dobro wspólne. Za patriotyzm niemal życiem zapłacił, a krwi podczas wielokrotnego upokarzania i bicia oddał aż nadto. Niemcy mu nie mogli podarować. Musieli się na nim mścić. Gestapo go aresztowało, zabierając

z obozu jenieckiego, za gdyńs­kich kosynierów i za gdyńską konkurencję wobec portu w Gdańsku. Za polskość wreszcie. W jego wspomnieniach można przeczytać: „...tak zwane sfery gospodarcze gdyńskie zaczynają być nieczułe na to, co się koło nich dzieje. Sfery gos­ podarcze iście po szlachecku zaczynają fruktywizować to, co zarobiły i co zarabiają, przy czym we fruktywizowaniu tym przeważa snobizm. Tytuły konsulów, chorągiewki obcych państw przy samochodach, przyjęcia, czy potrzeba,

pitałowo ze Stocznią Gdyńską. Pracy od samego otwarcia zakładu było mnóstwo: „remontowano nasze okręty wojenne, statki pasażerskie i statki handlowe”. Hitlerowcy w wypróbowany wcześniej sposób całkowicie opanowali Stocznię Gdańską, której kierownikiem był wówczas profesor Noe. Chodziło im o jak najsilniejsze powiązanie jej z zadaniami wyznaczonymi przez Berlin. W takiej sytuacji dalszy rozwój Stoczni Gdyńskiej powiązanej kapitałowo z Niemcami był z oczywistych względów niewygodny

dla hitlerowców. Parli oni do jej likwidacji, a zadziałali bardzo metodycznie, operując głównie na dwóch polach. Po pierwsze przejmowali pracowników Stoczni Gdyńs­kiej poprzez oferowanie zdecydowanie lepszych warunków pracy. Po drugie, podjęli działanie typowo niszczyciels­kie, rabunkową gospodarkę, szczególnie widoczną po śmierci inżyniera Błażejewskiego, ówczesnego kierownika stoczni: rozrzutne wydawanie pieniędzy, podpisywanie niekorzystnych umów handlowych, kierowanie lepszych robót do stoczni w Gdańsku, a robót typowo deficytowych do stoczni w Gdyni. W czerwcu 2016 roku mięło osiemdziesiąt lat od próby niemiec­ kiej próby likwidacji Stoczni Gdyńskiej w drodze licytacji. Hitlerowcy nie dali rady opanować stoczni poprzez wojnę ekonomiczną. Dopiero gdy wjechali czołgami, zapanowali nad polskim przemysłem. Franciszek Sokół pisał: „Wyrobiłem sobie pogląd, że tu grają nieczys­te siły, że tu zorganizowany kapitał przechodzi do porządku dziennego nad wszelkimi innymi względami czy argumentami”. I dalej: „Rada Miejska w Gdyni na specjalnym posiedzeniu jednogłośnie zdecydowała kupić Stocznię Gdyńską przed licytacją, a ja otrzymałem nieograniczone upoważnienie do przeprowadzenia wszelkich kroków niezbędnych do wykonania tej uchwały”. W tej sprawie doszło do ciekawych negocjacji z profesorem Noem w sprawie wykupienia udziałów Stoczni Gdynia od Stoczni Gdańsk. Konferencje oraz negocjacje odbywały się w sali Rady Miejskiej. Franciszek Sokół pisał: „Rozmawiamy z Gdańskiem przez tłumacza Tannenbauma, adwokata ze Lwowa”. Komisarz bardzo trafnie zauważył, mówiąc do Noego – „Niechaj pan w szacunku swoim weźmie pod uwagę tylko maszyny i urządzenia, bo ani pracownik stoczni, ani teren stoczni do pana, a więc do Stoczni Gdańskiej od dzisiaj nie należą”. Po długich, burzliwych pertraktacjach profesor Noe zszedł ze swojej oferty zbycia udziałów z kwoty milion dwieście tysięcy ówczesnych złotych polskich do kwoty stu pięćdziesięciu tysięcy złotych płatnych w trzech miesięcznych ratach. „Właściwie stocznia to nie są mury ani hale, ani maszyny i w ogóle wszelkie urządzenia, ale stocznia, tak jak każdy warsztat pracy, to przede wszystkim ludzie i jeszcze raz ludzie”. Polska miała elity. Miała bohaterów. A dzisiaj? To nie jest czas dla wizjonerów! Takich w gospodarce morskiej próżno szukać. Kiedyś był Kwiatkowski, był Grabski, był Sokół. A dzisiaj w Sejmowej Komisji Gospodarki Morskiej zasiada Misiło... To nie żart, niestety! K

Oddział Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie zaprasza na międzynarodową konferencję

„Za waszą i naszą wolność”

30 lat Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej Konferencja IPN w Krakowie

30

Janina Jadwiga Chmielowska Piotr Hlebowicz

lat temu, na początku 1988 roku, w warunkach kons­ piracji powołaliśmy do życia Autonomiczny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej. Od tego momentu rozpoczęła się współpraca polityczna i informacyjna z działaczami antykomunistycznymi w ówczesnych republikach Związku Sowieckiego. Marzyliśmy wszyscy o rozpadzie tego czerwonego monstrum i powstaniu na jego gruzach niepodległych państw narodowych. Prometejska idea, kontynuowana przez Józefa Piłsudskiego, w ciągu czterech lat od powstania Wydziału Wschodniego została urzeczywistniona. Nie ma już Związku Sowieckiego, jednakże nasza działalność i współpraca z przyjaciółmi w Litwie, Łotwie,

Estonii, Białorusi, Ukrainie, Gruzji, Azerbejdżanie, Armenii i Rosji trwa po dzień dzisiejszy. Odradza się Rosyjskie Imperium Zła, które znów jest wspólnym problemem i zagrożeniem. Walka trwa. Tylko współpraca naszych narodów i odrzucenie szkodliwych wzajemnych stereotypów oraz żalów może zapobiec ponownemu zniewoleniu nas przez nową, imperialną Rosję. Dzięki organizacyjnemu wsparciu prezesa Instytutu Pamięci Narodowej Jarosława Szarka uzyskaliśmy możliwość spotkania się w Krakowie na konferencji rocznicowej. Mamy nadzieję, że nie zajmiemy się tylko wspominkami i historią, gdyż interesuje nas także przyszłość naszych państw, przyszłość następnych pokoleń.

Współprzewodniczący Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej Janina Jadwiga Chmielowska Piotr Hlebowicz

30 rocznica powstania Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej 23–24 maja 2018 · Aula Wielka, Akademia Ignatianum w Krakowie · ul. Mikołaja Kopernika 26 23 maja 2018 r. 9.00–9.20 – otwarcie konferencji dr Jarosław Szarek – Prezes Instytutu Pamięci Narodowej Piotr Hlebowicz – współprzewod­ niczący Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej. Część I 9.20–10.20 Łukasz Sołtysik (IPN Wrocław) – Struktury Solidarności Walczącej w Pols­ ce 1982–1990. Rozmieszczenie, przyczyny i dynamika rozwoju Artur Adamski (badacz niezależny) – Solidarność Walcząca jako wyjątkowa forma działalności konspiracyjnej po wprowadzeniu stanu wojennego Adam Gliksman – Biura Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej w Krakowie i Warszawie Przerwa – 10.20–10.40 Część II 10.40–11.40 dr Grzegorz Waligóra (IPN Wrocław) – Europa Środkowo-Wschodnia w publicystyce Solidarności Walczącej dr Janusz Borowiec (IPN Rzeszów) – Organizowanie przerzutu podziemnych wydawnictw do Ukrainy przez odział rzeszowski Solidarności Walczącej dr Przemysław Zwiernik (IPN Po­ znań) – Problematyka państw Europy

Środkowej i Wschodniej na łamach prasy Solidarności Walczącej wydawanej w Poznaniu Przerwa – 11.40–12.00 Część III 12.00–13.00 Łukasz Wolak (badacz niezależny) – Przyczynek do badań współpracy Towarzystwa Solidarność i Wydawnictwa „Pogląd” z Autonomicznym Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej dr Jerzy Targalski (badacz niezależ­ ny) – Rola Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej w pieriestrojce dr Rafał Brzeski (badacz niezależny) – Sekrety obcojęzycznych wersji „Małego konspiratora” Przerwa – 13.00–14.00 Część IV 14.00–15.20 Alexander Rusetsky, Gruzja (Kaukaski Instytut Bezpieczeństwa Międzynaro­ dowego) – Kaukaskie partnerstwo Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej w latach 1989–1991 prof. Adas Jakubauskas, Litwa (My­ kolas Romeris University w Wilnie) – Współpraca antykomunistycznych organizacji litewskich i tatarskich z Autonomicznym Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej

dr Jazep Januszkiewicz, Białoruś – Wolność – jednoczy. Przez stulecie razem do Niepodległości – Współpraca Białoruskiego Frontu Ludowego (BNF) i organizacji Tatarów białoruskich z Autonomicznym Wydziałem Wschodnim Solidarności Walczącej w dobie zmagania o Niepodległość Białorusi (1989– 1994). dr Gulnara Abdullayeva, Ukraina – Wzajemne relacje Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej z Organizacją Krymskotatarskiego Ruchu Narodowego (OKRN). Pierwsze kontakty z ukraińskimi organizacjami antykomunistycznymi – Ukraińs­ ką Partią Republikańską, Ukraińs­kim Związkiem Helsińskim, Ukraińskim Związkiem Studenckim 16.00 – Nadanie nazwy skwerowi przy ul. Zwierzynieckiej „Przyjaźni Polsko­ -Gruzińskiej im. kapitana Jerzego Tura­ szwili” z udziałem Ambasadora Gruzji w RP, Ilii Darchashvili. 24 maja 2018 Część I 9.00–10.30 Panel dyskusyjny z udziałem działaczy Autonomicznego Wydziału Wschod­ niego Solidarności Walczącej: Jadwigi Chmielowskiej, Piotra Hlebowicza,

Kazimierza Michalczyka, Zbigniewa Rutkowskiego Przerwa 10.30–10.50 Część II 10.50–12.20 Panel dyskusyjny z udziałem współpra­ cowników Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej z krajów bałtyckich: Adriusa Tučkusa (Litwa), Ivarsa Nececkisa (Łotwa), Lagle Pareka (Estonia). Przerwa 12.20–12.40 Część III 12.40–14.10 Panel dyskusyjny z udziałem współpra­ cowników Autonomicznego Wydziału Wschodniego Solidarności Walczącej z Białorusi, Ukrainy, Rosji: Zianona Paz­ niaka (Białoruś), Snavera Kadyrowa (Ukraina), Olesa Shevchenki (Ukrai­ na), Aleksandra Podrabinka (Rosja). Przerwa 14.10–15.30 Część IV 15.30 – 17.00 Panel dyskusyjny z udzia­ łem współpracowników Autonomicz­ nego Wydziału Wschodniego Solidar­ ności Walczącej z Kaukazu i Zakaukazia: Davida Berdzenishvilego (Gruzja), Paruyra Hayrikyana (Armenia), Akhyada Idigova (Czeczenia), Isy Gambara (Azerbejdżan).


MA J 2018 · KURIER WNET

5

PR ZETRWAN I E·NAROD U

S

pór o demograficzną skuteczność Programu 500+ został w zasadzie rozstrzygnięty. To naprawdę działa! W roku 2014 Główny Urząd Statystyczny opublikował prognozę na kolejne lata przy założeniu, że polityka demograficzna państwa będzie taka sama, jak za czasów PO-PSL. Prognozy GUS są bardzo dokładne i wiarygodne: jeżeli nic nadzwyczajnego w rozpatrywanej polityce się nie zmieni, trendy demograficzne utrzymają się również bez zmian. Zgodnie z tym założeniem GUS wyliczył wtedy, że w roku 2017 urodzi się 346 tys. dzieci. Pomyłka w tak krótkookresowym prognozowaniu nie mog­ła przekroczyć kilku procent, czyli kilkunastu tysięcy „urodzeń żywych”. Bo skoro wiadomo, ile jest kobiet w wieku rozrodczym, wiadomo, jaki jest wskaźnik dzietności i znane są ogólniejsze trendy, kształtujące ten współczynnik – trudno pobłądzić w rachunkach. Jak już wiemy – w roku 2017 urodziło się jednak 403 tys. dzieci, czyli o 57 tys. więcej niż przewidywano zaledwie trzy lata wcześniej. Różnica wynosi aż 16%. A to oznacza, że o pomyłce nie może być mowy. Musiało stać się coś nadzwyczajnego. I to właśnie się stało: „500+”!

Polityka pronatalistyczna Różni szydercy wyśmiewają „500+”, że to niby „socjalizm”, że rezultaty mizerne, a zwłaszcza że sami na to w porę nie wpadli i przegrali wybory. Tak już musi być. Doktrynerzy, którzy dali sobie wbić do głowy, że istnieje tylko liberalizm i socjalizm, nie wiedzą, że poza tymi abstrakcjami mieści się bardzo wiele rozwiązań inspirowanych zupełnie innymi wartościami, na przykład solidarnością, na przykład odpowiedzialnością, na przykład znajomością historii. A w historii wielokrotnie ci, których było niewielu, ginęli całkowicie lub roztapiali się wśród mocnych i licznych. Libertarian, którzy żądają: „minimum podatków i minimum soc­ jalu”, pytam: „czy również minimum... Polaków?”. Gdyby zebrać wszystkie formy wsparcia rodziny, obowiązujące w Pols­ ce w roku 2018, wyszłoby nam coś około kopy. Trudno to dokładnie policzyć, bo niektóre opcje istnieją w ramach większych programów, a znów z innych prawie nikt nie korzysta. Liczba nie jest ważna. Ważne jest to, że wszystkie opcje działają krótko i wybiórczo. Na tym tle Program 500+ prezentuje się wyjątkowo okazale, ale i on spowszednieje. Konieczne będą nowe działania, np. uelastycznienie warunków pracy kobiet. Co prawda premier nie zapowiedział wyraźnie, że co roku pojawiać się będą jakieś nowe propozycje, ale – dorzucając (w kwietniu 2018) do obowiązującego pakietu wyprawkę dla uczniów, a zwłaszcza emeryturę dla matek wielodzietnych – dał wyraźny sygnał, że polityka pronatalistyczna będzie prowadzona systematycznie. Że warto mieć dzieci, a państwo podzieli się z rodzicami stale rosnącą częścią kosztów ich wychowania. Oczywiście: zapłaci za to naszymi podatkami, ale właśnie po to płacimy podatki, żeby zagwarantować Polsce istnienie. Część budżetu musi iść na infrastrukturę i obronę, a część na to, by nie zabrakło... obrońców.

To już trzeci doroczny raport demograficzny, publikowany w „Kurierze WNET” na podstawie danych udostępnianych przez GUS (poprzednie ukazały się w lipcu 2016 i w czerwcu 2017). Zamieszczony na tej stronie wykres jest demograficzną fotografią naszego kraju z pierwszej godziny roku 2018.

Demografia reaguje prawidłowo Andrzej Jarczewski

bywa dość znaczna, ale rozkłada się równomiernie na wszystkie roczniki. Błędy nie kumulują się punktowo, co sprawia, że cały obraz jest bardzo wierny, choć – również w całości – może być troszkę chudszy lub troszkę obfitszy niż oryginał. Spójrzmy np. na rocznik 2017. Urodziło się wtedy 403 100 dzieci, natomiast na wykresie mamy liczbę 394 247. Brakuje niemal 9 tysięcy. Czyżby te dzieci poumierały lub wyjechały za granicę? Oczywiście nie. Za część tego braku odpowiada metodologia GUS, a dla nas ważne jest tylko to, że podobne różnice widać we wszystkich rocznikach.

Polityka antycykliczna Te wszystkie tragiczne i chwalebne wydarzenia, przez które nasz naród przechodził w minionym stuleciu, wyrysowały profil, którego cechą najwyraźniejszą jest naprzemienne występowanie wyżów i niżów. Jakież to było kosztowne dla państwa, jakież powodowało napięcia społeczne i stresy osobiste! Kto żyje długo, pamięta doskonale, że przez całe lata z największym trudem udawało się zapisać dziecko do przedszkola, a potem nagle przyszły czasy takie, że – poczynając od właśnie przedszkoli – musieliśmy zamykać tysiące placówek wychowawczych i oświatowych w całej Polsce. Powstawały całe fabryki, produkujące artykuły dla niemowląt, a po chwili

wykształcenie na przyśpieszonych kursach, a później nawet doktoraty nie chroniły ich przed redukcja­mi miejsc pracy, postępującymi za malejącą liczbą uczniów. Te cykle są niezmiernie kosztowne. Prawidłowa polityka państwa rozumiejącego te zjawiska polega na intensywnym wspieraniu rozrodczości w czasach pogłębiającego się niżu i nieingerencji w demografię, gdy nadciąga kolejny naturalny wyż. Przy całym krytycyzmie wobec PRL-u nie można nie odnotować, że podejmowano wtedy wiele działań, pomagających jakoś w wychowaniu dzieci, a przez to przyczyniających się do wzrostu populacji. Ale wszystko to wliczało się do polityki socjalnej, okazyjnie pronatalistycznej.

Lekceważenie cykliczności Najdłuższy, trwający aż 20 lat (1983– 2003) spadek liczby urodzin musiał się kiedyś skończyć, bo jednak dorastało już pokolenie wyżu z roczników 1970– 90. Naturalne odbicie opóźniało się, ale jednak widzimy jego ślady w latach 2004–2012. Teraz przypomnę o dwóch faktach, świadczących o nieporadności demograficznej rządów wywodzących się z różnych opcji światopoglądowych. Pomijam tu nieskuteczne rządy koalicji AWS i UW (1997–2001) oraz recydywę postkomuny w latach 2001–2005. Otóż w roku 2006 zaczyna obowiązywać ustawa o jednorazowej zapomodze z tytułu urodzenia dziecka

Wielcy mężowie nic by nie zdziałali, gdyby nie Matka Polka. To ona odnowiła naród pod zabo­ rami. W pół wieku od powstania styczniowego ludność Polski zwiększyła się dwukrotnie! Nie była to jednak polityka antycykliczna, bo czynniki rządowe nie rozumiały powagi sytuacji. Lekceważono te sprawy również po roku 1989. Pojawiały się kolejne formy wsparcia rodziny, ale wszystkie okazywały się niewystarczające i nieskuteczne w konfrontacji z propagandą depopulacyjną, sączącą się z niepols­

(„becikowe”). To był ważny element polityki prorodzinnej, który najprawdopodobniej przyczynił się wzrostu liczby urodzeń w następnych dwóch latach. Ale – zauważmy – „becikowe” przysz­ ło w momencie, gdy już od dwóch lat wyraźnie zaczynał kształtować się naturalny wyż. Był to więc element polityki pronatalistycznej i... procyklicznej!

wyczerpaniu, zabrakło środków i pomys­łów na wsparcie słabnącego trendu. Co więcej – kolejny rząd przeprowadził ustawę, która od początku roku 2013 uzależniała wypłatę „becikowego” od kryterium dochodowego. Zwróćmy uwagę: ustawę przyjęto w roku 2012, gdy było oczywiste, że wspomniany pop­rzednio wyżyk już się skończył. Skutki widzimy na wykresie: nienaturalny spadek w roku 2013. Był to więc również przykład polityki procyklicznej, choć tym razem – antynatalistycznej. Zarówno dobre, jak i złe bodźce działają krótko. Już w następnym roku (2014) nastąpiło lekkie odreagowanie, ale kolejny, 2015 rok pokazał, że jednak spadek będzie się pogłębiał jako trzecie echo skutków II wojny światowej. Zauważmy, że pierwsze echo miało swoje minimum w roku 1967, a drugie – w 2003. Wiedząc o tym wszystkim, Główny Urząd Statystyczny opracował prognozy, o których była mowa na początku artykułu. Miało już – z coraz słabszymi „grdykami” – spadać i spadać aż do zera za niewiele pokoleń.

Sterowanie drobnymi zmianami Tymczasem jednak pojawia się dobra zmiana: coś, czego GUS nie mógł przewidzieć. W momencie, gdy już wyraźnie zjeżdżaliśmy na demograficznej równi pochyłej, pojawia się Program 500+, który nagle, i to radykalnie, odwraca trendy. Zamiast nam spadać – rośnie. Ale za wcześnie na triumfalne fanfary. Gdyby 500+ miało być jednorazowym bodźcem, skuteczność programu wyczerpałaby się po dwóch, trzech latach. To już wiemy z własnego doświadczenia. Potrzebne są nie tyle następne bodźce, co trwała polityka, dająca długofalowe gwarancje młodym rodzicom. W tym kontekście radykalnie popieram – wydawałoby się dziwną – propozycję szczególnego premiowania matki, która urodzi kolejne dziecko przed upływem 30 miesięcy od poprzedniego porodu. Ktoś, kto to wymyś­lił, musiał najpierw popatrzeć na polską piramidę ludnościową. Przecież to jest wyraźnie zaadresowane do matek z drugiego powojennego wyżu (1970-1990)! Jeszcze wiele z nich może z tego skorzystać. Je-

O przetrwaniu państ­ wa decyduje zdrowa gospodarka, silna armia, mądry rząd i poprawne relacje z innymi państwami. O przetrwaniu narodu decyduje demografia! niejszą pensją męża nie pozwalają im załapać się na jakikolwiek socjal, uzależniony od dochodu. Decydując się na urodzenie dziecka, nauczycielka niejako automatycznie musi pogodzić się ze znacznym obniżeniem standardu życiowego. Łatwo powiedzieć, że pomoc państ­wa należy się tylko najbiedniejszym. W różnych dziedzinach jest to nawet słuszne. Ale w demografii skutkuje tym, że więcej dzieci urodzi się w rodzinach ekonomicznie słabych, często niezapewniających wartościowego wychowania. Z kolei rodzice z wyższym wykształceniem, ale z marnymi początkowo zarobkami, doskonale wiedzą, a przynajmniej w to wierzą, że za kilka lat ich sytuacja materialna znacznie się poprawi. Czekają więc z przychówkiem. I przyzwyczajają się do czekania, bo wciąż czegoś brakuje itd. Wiele kobiet czeka... za długo.

Zmiana paradygmatu Nasze żołnierskie i powstańcze tradyc­ je najpiękniej wyrażają pieśni. W latach trzydziestych kpt. Adam Kowalski ułożył znany nam wszystkim hymn pols­kiej floty wojennej, zawierający takie oto przesłanie: Mamy rozkaz cię utrzymać, albo (...) na dnie z honorem lec. Wyraża się w tym straszny polski paradygmat: „albo wszystko, albo nic”. Męski punkt widzenia: honor rycerza jest najważniejszy! Tymczasem kobiety myślą inaczej. Wiedzą, że „wszystko” to jednak za dużo, że tego nie da się osiągnąć. Wiedzą też, że „nic” – to za mało. Wynoszą więc z każdej naszej klęski postrzępione ubrania, nadpalone fotografie, rozdarte pierzyny i pogięte garnki. Bo trzeba żyć! A tylko tyle zostało po bitwie. Nie istnieją rozwiązania doskonałe i wiecznotrwałe. Nie przyjedzie rycerz na białym koniu, a nawet jak przyjedzie, to... czego dokona? Zapewni nam „wszystko”? Nie. Musimy zmienić paradygmat. Zapomnieć o decydujących bitwach i doskonałych reformach. Codzienną drobną krzątaniną wokół stale naprawianych ustaw dostosowywać to, co mamy, do tego, czego potrzebujemy. A jak przyjdzie czas na bitwę – walczyć. Nie wcześniej.

Niepodległość to Matka Polka

Bezzębny starzec Spójrzmy teraz z oddali na nasz demograficzny portret: idealny profil bezzębnego starca! Te straszne oczodoły, wybite przez II wojnę światową (roczniki 1941-45). I ten okazały nos, odpowiadający powojennemu wyżowi (dziś już w połowie na emeryturze lub rencie). A pod nosem pierwszy niż, dla którego zabrakło rodziców, nieurodzonych w czasie wojny lub zabitych w kołysce. Wystający podbródek naszego starca rysuje wyż z maksimum w czasach stanu wojennego, a potem szyja z wyraźnie zarysowaną grdyką małego wyżyku, który się wyczerpał już w roku 2010. Rysunek odzwierciedla główne zjawiska demograficzne XX wieku. Liczby mówią nie o tym, ile dzieci rodziło się w poszczególnych latach, ale: ilu obywateli Polski z każdego rocznika nadal żyje i mieszka w naszym kraju. Nie są to liczby zbyt dokładne, bo codziennie sytuacja się zmienia, ponadto GUS nie zlicza każdego obywatela z osobna, ale operuje pewną metodologią, która opiera się na szacunkach, uściślanych co pewien czas spisami powszechnymi. Suma tych wszystkich nieścisłości

niezauważalnie, ale z takich drobiazgów składa się życie narodu. Nie stać nas na taki socjal, jaki zapewniają kraje skandynawskie czy Wielka Brytania, musimy więc dobrze trafiać. Ale główne kryterium nie może mieć charakteru dochodowego! To tylko powiększa biurokrację i generuje patologię. Dlaczego np. nauczycielki i lekarki należą do grupy kobiet o najniższej dzietności? Ano również dlatego, że ich zarobki, choć skromne, wraz z najmar-

już te fabryki likwidowano lub przebranżawiano, bo rodziło się coraz mniej dzieci. To samo dotyczy zatrudnienia wielkich grup społecznych, np. nauczycieli, którzy najpierw musieli zdobywać

kich mediów dla Polek. Osiągnęliśmy najniższe w świecie wskaźniki zastępowalności pokoleń i wyglądało na to, że nierównymi skokami zmierzamy do samounicestwienia.

„Becikowe” okazało się falstartem. Pojawiło się wtedy, kiedy było niepot­ rzebne, szybko straciło skuteczność, a w latach 2009–2010, gdy naturalna tendencja uległa przedwczesnemu

żeli się nie zdecydują na dziecko szybko – za chwilę nie będą miały o czym decydować z racji wieku. To jest przykład rozwiązania niby marginalnego, które przejdzie

Niebawem będziemy uczestniczyli w różnych uroczystościach rocznicowych. Będzie mowa o Piłsudskim, Dmowskim, Rozwadowskim... Ciekawe, czy ktoś zauważy, że ci wielcy mężowie nic by nie zdziałali, gdyby nie Matka Polka. To ona odnowiła naród pod zaborami. W pół wieku od powstania styczniowego do I wojny światowej ludność Polski zwiększyła się dwukrotnie! Dokładnych liczb nikt nie zna, zwłaszcza że nawet o przynależności do narodu polskiego nie wszyscy byli przekonani. Można jednak szacować, że z 12–13 milionów doszliśmy wtedy do 24 milio­nów, a jeszcze w tamtym półwieczu wyemigrowały z naszych ziem ponad 4 miliony głównie młodych mężczyzn. Pewnie drugie tyle ugrzęzło na długie lata w obcych armiach, skąd rzadko wracało się zdrowym, jeśli się wracało. Matka Polka wystawiła milionową armię przeciwko bolszewikowi i Matka Polka zwyciężyła! O przetrwaniu państwa decyduje, rzecz jasna, zdrowa gospodarka, silna armia, mądry rząd i poprawne relacje z innymi państwami. Ale o przetrwaniu narodu decyduje wyłącznie demografia! Stąd tak wielką wagę musimy przykładać do działań, które poprawiają nasz stan posiadania... samych siebie. K


KURIER WNET · MA J 2018

6

M

arjinka to ostatnie mias­ to kontrolowane przez Ukrainę na granicy z tzw. Doniecką Republiką Ludową, czyli terenami okupowanymi przez Rosję i jej popleczników. Z centrum Marjinki do pl. Lenina w Doniecku jest 28 km. A granice administ­ racyjne miast praktycznie się stykają. Marjinka bowiem sąsiaduje z Petriwskim Rejonem Doniecka. Kilkaset metrów od jej centrum kończy się teren kontrolowany przez Ukrainę. Przez miasto przebiega pierwsza linia ukraińskiej obrony. W wielu budynkach są rozlokowane poszczególne struktury wojskowe i stanowiska ogniowe. Okna wielu gmachów publicznych, przede wszystkim szkół i przedszkoli, są zabezpieczone workami z piaskiem. Choć większość okien jest nowych, łatwo zobaczyć świeże ślady po przestrzeleniach i odłamkach. Miasto przeżyło największe walki w latach 2014–2015. Mieszkańcy musieli uciekać ze swoich domów. Do wojny mieszkało w Marjince niecałe 10 tys. osób. Wielu spośród uciekinierów wróciło, mimo ryzyka, na które zapewne z naszej, polskiej perspektywy, mało kto by się zdecydował. W czerwcu 2015 r. doszło do bezpośredniego ataku na miasto wojsk tzw. separatystów. Mias­to ostrzeliwano przy pomocy rakiet grad, ciężkiej artylerii, czołgów. Walki miały charakter bezpośrednich starć. Obydwie strony zrzucały wzajemnie na siebie odpowiedzialność za eskalację działań. Wojskom prorosyjskich formacji początkowo udało się przebić przez ukraińską linię obrony i wedrzeć do miasta. Według ukraińskich źródeł wojskowych, w operacji brało udział ponad 1,5 tys. wrogich żołnierzy dysponujących 30–40 czołgami. Walki były prowadzone nie tylko w Marjince, ale na całym zachodnim kierunku od Doniecka poprzez Krasnohoriwkę, Awdijwkę i Piski. Brali w nich udział kadrowi żołnierze armii rosyjskiej. Sprawa ataku na Marjinkę była przedmiotem wystąpienia przedstawicielki USA Samanthy Power na forum ONZ 5 czerwca 2015 r. Amerykańska dyplomatka stwierdziła, że ataku na miasto dokonały rosyjskie wojska i separatyści. Poinformowała o stratach wśród ukraińskich wojskowych – 5 zabitych i 35 rannych. Wed­ ług źródeł związanych z ukraińskim sztabem generalnym straty przeciwnika wyniosły 156 zabitych i kilkuset rannych (w Rosji na podstawie dekretu Putina informacje o stratach wojskowych są objęte tajemnicą). W czasie walk ofiarami byli również cywile. Starcia w czerwcu 2015 r. były najcięższymi od 4 sierpnia 2014 r., kiedy to miasto zostało wyzwolone z rąk prorosyjskich separatystów. Separatyści jednak cały czas podtrzymują napięcie i atakują, także przy użyciu grup dywersyjnych. Na miasto rzadziej, ale wciąż spadają pociski artyleryjskie. Dalej giną tam ukraińscy żołnierze. W ciągu trzech dni spędzonych w Marjince podczas tzw. rozejmu świątecznego, 8 ukraińs­ kich żołnierzy zostało rannych, głównie w wyniku postrzałów snajperskich. Część z nich odniosła rany na pozyc­ jach, które odwiedziłem w Marjince i Krasnohoriwce. Marjinka dzisiaj na pozór wydaje się zwyczajnym miastem, jakich wiele na wschodzie Ukrainy. Duża część uszkodzonych budynków mieszkalnych została odnowiona. Swoistymi bliznami na nich są wstawki z nowych cegieł, odróżniające się świeżością na tle tych starych, mocno zszarzałych od wszechobecnego pokopalnianego pyłu. Nie brakuje jednak i doszczętnie zrujnowanych budowli. Część z nich zieje

U·K·R·A·I·N·A spędziłem tam łącznie ponad dwa miesiące. Mimo to zawsze zaskakuje mnie, jak szybko do wojny przyzwyczajają się nie tylko żołnierze, ale też cywile, a szczególnie dzieci. Z tego wyjazdu utkwił mi w pamięci obraz dziewczynki na rolkach, która jeździła wokół żołnierzy wracających z jakichś wysuniętych pozycji. Oni w hełmach, kamizelkach kuloodpornych, z karabinami, w pełnym rynsztunku, z twarzami brudnymi od kurzu, pozbawionymi emocji, a ona w niebieskim skafanderku w kolorowe plamki, z warkoczykiem z wplecioną motylkową kokardką i na różowych rolkach. Do Marjinki dotarłem 5 kwietnia, czyli w Wielki Czwartek, obchodzony w prawosławiu zgodnie z tradycją juliańską. Data nie była przypadkowa. Tym razem na front wybrałem się, towarzysząc ojcu Serhijowi Dmi-

że nie działają zakłady przemysłowe – przed wojną była tu fabryka opon, piekarnia zaopatrująca Donieck, i wszechobecne kopalnie. Dziś widać jedynie ich szyby i hałdy świadczące o wieloletniej eksploatacji. Hałdy dzisiaj mają przede wszystkim znaczenie militarne – są świetnymi miejscami obserwacyjnymi

Nic nie zakłóciło modlitwy. O. Serhij zakończył ją słowami: „Chrystus Zmartwychwstał!”, a żołnierze, może nawet głośniej niż w tej sytuacji należałoby, odpowiedzieli zgodnie: „Prawdziwie Zmartwychwstał!”. Tym razem ranny. Snajper trafił jednego z żołnierzy na posterunku, gdzie dopiero co bawiliśmy się z młodym rottweilerem i roztrząsaliśmy przewagi kawy parzonej nad rozpuszczalną. Snajperzy stali się w ostatnim cza-

i ogniowymi. W miasteczku, jak i w całym zagłębiu donieckim, panuje kult górnika. Rozmawiam z dwoma mężczyznami handlującymi metalowymi częściami. Jeden jest górniczym emerytem, drugi byłby nim za 3 lata, ale

Tym bardziej nie może zaskoczyć opinia sprzedawczyni wielkanocnych babek, która mówiła, że nie dziwi się Putinowi, że walczy o Ukrainę, bo przecież Amerykanie mu chcieli postawić pod nosem wojska NATO. Na oko 55-letnia kobieta opowiadała mi dalej, jak jej dorosłe dzieci już w tym roku zdążyły odwiedzić Krym i Petersburg, Na Krymie, według niej, ludzie już zapomnieli o Ukrainie i żyje im się dobrze, a w Petersburgu właściwie jest raj na ziemi: „A ludzie pracę mają, nie to, co w Marjince”. Z jakiegoś powodu jednak jej dorosłe dzieci wróciły do Marjinki i nie zamierzają z niej wyjeżdżać. Z jakiegoś powodu tysiące emerytów i rencistów przyjeżdżają po te „niechciane” ukraińskie pensje i emerytury, co powoduje gigantyczne kolejki pod bankomatami w całej strefie przyfrontowej i permanentny

W okresie Wielkanocy obchodzonej według kalendarza juliańskiego, na wschodzie Ukrainy teoretycznie obowiązywał rozejm. Każdego dnia jednak rozlegały się strzały. Pomimo tego na pierwszej linii frontu żołnierzom towarzyszył z modlitwą i darami kapelan ojciec Serhij Dmitriejew. Prawosławny duchowny z polskimi korzeniami.

Zmartwychwstanie na froncie Paweł Bobołowicz

triejewowi – kapelanowi wojskowemu Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego. Kapłanowi, który nie tylko ma polskie korzenie, ale z chęcią o nich opowiada i szczyci się posiadaniem Karty Polaka. Ojciec Serhij każde święta od 4 lat spędza wśród żołnierzy I Batalionu Zmechanizowanego 30 Brygady z Nowogradu Wołyńskiego: „To moja brygada. Jestem tu kapelanem, znam żołnierzy, oni mnie znają. A I Batalion jest najlepszy”. Z żołnierzami spędza nie tylko święta. Przyjeżdża na front co najmniej raz w miesiącu. Oprócz modlitwy przywozi wszystko, co może żołnierzom przypomnieć dom, rodzinę, czas normalności i pokoju.

T

ym razem ojciec Sierhij przyjechał w towarzystwie psychologa wojskowego, zresztą byłego uczestnika walk z Rosją i jej najemnikami na Donbasie w 2014 i 2015 r., Andrijem Kozinczukiem (o Andriju materiał wkrótce na wnet.fm). Obydwaj stale łamali moje stereotypowe wyobrażenie o pracy i kapelana, i psychologa. Stanowili duet, który do żołnierzy docierał z dobrem, radością, uśmiechem. Bez zadęcia i patosu. I chociaż zawsze kulminacją spotkań była modlitwa, to poprzedzały ją zwyczajne rozmowy, żarty, wspominanie, dzielenie się opowieścia-

„Wy, my – Polacy, Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini – jesteśmy Słowianami. My się rozumiemy. Nam niepotrzebny cały ten Zachód”. To jedno z kluczowych założeń propagandy, która stale leje się z putinows­ kich mediów. pustką potężnych otworów, świadczących o ostrzałach artyleryjskich i czołgowych. Przez trzy dni mojego pobytu wielokrotnie było słychać eksplozje. Gdy rozmawiałem z jedną z mieszkanek na placu zabaw w centrum Marjinki w środku dnia, wybuchy stały się bardziej intensywne. Moja rozmówczyni jednak spokojnie stwierdziła, że to tylko pociski moździerzowe, i to daleko. Jej kilkuletnia córeczka nie przerwała nawet zabawy na huśtawce. Miałem wrażenie, że jestem jedyną osobą, która te eksplozje słyszała. Obserwuję tę wojnę od początku. Na froncie przez te cztery lata byłem kilkanaście razy, a w pierwszym roku

przypominało piknik niż front. Podczas pobytu na tym posterunku nie słyszałem żadnego wystrzału. Gdy kilka godzin później piliśmy kolejną kawę w bazie kompanii medycznej, dotarł komunikat: „Potrzebna pomoc medyczna. Jest 300”. „300” to jeszcze sowieckie kodowe oznaczenie rannego, „200” – zabitego.

mi o doli kompanów – tych, co w cywilu, tych, co w szpitalu i tych, co zginęli. I nieodłączna kawa, a właściwie lit­ ry kawy, bez której zdaje się niemożliwe funkcjonowanie ukraińskiej armii. Na każdym posterunku można było usłyszeć to samo zdanie: „U nas kawa jest najlepsza”. Oczywiście kawa parzona. Jeden z żołnierzy tłumaczył, że na froncie w ostateczności można wypić rozpuszczalną, ale to przecież nie kawa. A do kawy może być „zguszczonka”, czyli zagęszczone, słodkie mleko. „Zguszczonka zawsze była, nawet jak kawy nie było. Była i będzie”. Kawa w chatynce na przedmieściach Marjinki, zabawa z psem – to wszystko bardziej

sie bardzo aktywni i skuteczni. Według opinii ukraińskiego zwiadowcy, obecnie też szkoleniowca ukraińskiej armii o pseudonimie Said, żołnierze zbyt się rozluźniają na froncie, a ta dziwna forma walk, wojny pozycyjnej, ciągłego ogłaszania rozejmów – usypia czujność. „Snajper poluje. Godzinami albo nawet dniami obserwuje miejsce. Wybiera ofiarę. Nie strzela przypadkowo, chyba, że akurat wzięli kogoś na szkolenie. Dobrze wie, kto jest na posterunku”. Said to rasowy żołnierz, mający za sobą Irak, Afganistan, Bałkany i służbę w polsko-ukraińskim batalionie. Dziś uczy ukraińskich żołnierzy, jak zwalczać snajperów i jak im się nie wystawiać na cel. Świadomość, że można być obserwowanym przez snajpera, nie nastraja optymistycznie. Zwłaszcza, że przed takim ostrzałem ciężko jest się ukryć bez odpowiedniego przygotowania. „Teraz strzelają głównie w pachwiny i szyje. Hełm chroni głowę, kamizelka tors i przede wszystkim serce. Snajper wybiera zatem inne miejsca, których ranienie może nieść śmierć: tam, gdzie przebiegają tętnice. Na szczęście wiele tych postrzałów nie jest tak dokładnych” – mówi dowódca medyków. Następnego dnia dowiadujemy się o kolejnym rannym z pozycji, którą odwiedzaliśmy. Dostał postrzał w pośladek. To oczywiście temat żartów: „Taką raną się nie pochwalisz, a jak dziewczyna zobaczy – wstyd”. Nie ma jednak wątpliwości, że żołnierz miał olbrzymie szczęście, a zapewne przypadkowym ruchem uniemożliwił snajperowi przestrzelenie właśnie tętnicy. Ale bez żartów, czasem dosadnych, życie na froncie byłoby jeszcze bardziej trudne. W Wielką Sobotę rano wybieram się sam do centrum Marjinki. Towarzyst­wo mundurowych utrudnia kontakt z ludnością cywilną. Samo skojarzenie z żołnierzami powoduje zazwyczaj większą nieufność cywilów. Miasto przed świętem wręcz tętni życiem. Na głównej ulicy zjawił się duży targ. Można na nim kupić ubrania, mięso, wędliny, słodycze. Ceny nie odbiegają od tych w innych miejscach Ukrainy. Wszędzie króluje język rosyjski. I mocno rosyjskie, a właściwie putinowskie spojrzenie na świat. Mieszkańcy Marjinki są rozgoryczeni. Narzekają,

jego kopalnia jest zamknięta i nie wie, co z nim będzie. Obydwaj opowiadają, jak to węgiel z Donbasu zabezpieczał dobrobyt całej Ukrainy, a właściwie jest go tak wiele, że mógłby ogrzać cały świat. Całemu złu wojny, według nich, winne są władze w Kijowie. W końcu, gdy dowiadują się, że jestem z Polski, pada wielokrotnie już przeze mnie słyszane zdanie: „Wy, my – Polacy, Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini – jesteśmy Słowianami. Rozumiemy się. Nam niepotrzebny cały ten Zachód”. To jedno z kluczowych założeń propagandy, która stale leje się z putinowskich mediów – tych sygnowanych przez Rosję i przez prorosyjskich separatystów. Przekaz jest ten sam. Moi rozmówcy, zapewne przez grzeczność dla mnie, dorzucili do niego Polaków. Założenie o Słowianach i ich wspólnocie kulturowej pod światłym przewodnictwem Rosji, od lat jest narzędziem do budowania niechęci wobec zachodniego modelu cywilizacji i zbliżenia Ukrainy do świata łacińskiego. Ważnym elementem tej narracji jest prawosławie – oczywiście moskiewskie – albo kulty przedchrześcijańskie.

W

czasie kilkudziesięciu rozmów starałem się dowiedzieć, jakich stacji słuchają i co oglądają moi rozmówcy. Oczywiście wskazywane były media rosyjskie i separatystyczne. W sklepach oficjalnie, publicznie słuchane są właśnie te rozgłośnie radiowe. Korzystają z nich nawet ukraińscy żołnierze. Media ukraińskie nie są dostępne w nadawaniu naziemnym. Za to bez problemów są dostępne media wroga. „Noworossja TV” nadaje komunikaty o rzekomych ukraińskich atakach na Donieck, emitowane są dokumentalne filmy o zimnej wojnie z przesłaniem: „Amerykanie chcieli nas zniszczyć i dzisiaj znów chcą”. W ciągu dnia wylewają się rosyjskie seriale o skutecznej moskiewskiej policji i całkowicie „przypadkowo” w kadrach pojawiają się portrety Putina, wiszące u dobrych i światłych naczelników milicji. Jeden z ukraińskich żołnierzy stwierdził, że właśnie rosyjs­ ki serial był im prezentowany w szkole policyjnej jako wzorowy przykład śledztwa. Żołnierz mówił o ukraińskiej rzeczywistości sprzed dwóch lat, a nie czasach Janukowycza.

brak w nich gotówki. Trzeba jednak przyznać, że w styczniu, gdy byłem w Stanicy Ługańskiej – 8 km od okupowanego Ługańska – właśnie emeryci stojący w kolejkach do bankomatów najgłośniej krytykowali tzw. Ługańską Republikę Ludową i jej porządki. Wpływ rosyjskiej propagandy oczywiście nie zaczął się wraz z wojną. Jest on wieloletnim, trwałym elementem wpływania na świadomość mieszkańców Ukrainy, głównie jej wschodnich obwodów. Zaskakuje jednak nieskuteczne jej przeciwdziałanie. Moje uwagi o wszechobecności rosyjs­ kich mediów, rosyjskiej produkcji filmowej skwitował z uśmiechem ojciec Serhij: „Ale zobacz, wieczorem pusz-

dzwonek telefonu z prośbą czy ponagleniem: „Wyłączcie światła, widzą was na kilometry! To nie Kijów!”. Ojciec Serhij w miarę spokojnie odpowiadał: „Koreańczycy nie przewidzieli, że tym samochodem ktoś będzie jeździć po linii frontu w Europie. Nie ma wyłącznika”.

P

onure ruiny hal kopalnianych na tle ciemniejącego nieba sprawiały wrażenie planu gry „Stalker”. Dowódca batalionu uprzedził kapelana, że modlitwa tutaj musi być wyjątkowo krótka. Przebiegając między kolejnymi gmachami, ściankami i wszystkim, co mogło nas osłonić przed okiem snajpera, dotarliśmy do stołu ustawionego na dworze, pod siatką maskującą. Z ciemnej nicości wychodzili żołnierze. Z karabinami, tylko co opuściwszy swoje pozycje. W jednej chwili zebrało się ich kilkunastu. Po cichu powtarzali za kapłanem „Ojcze nasz”. Jeden z żołnierzy w milczeniu przesunął mnie z miejsca, w którym filmowałem. Gestem pokazał fragment muru, o który się opierałem, cały poznaczony postrzałami. Miejsce było widoczne na przestrzeni kilkuset metrów. Co jakiś czas na nieostrożnych, którzy tam się znajdą, czyhał snajper. Gdy kapłan odmawiał modlitwę, w oddali było słychać pojedyncze strzały. Wyobraźnia podpowiadała, że to wystrzelone w naszą stronę pociski. Jednak nic nie zakłóciło modlitwy. O. Serhij zakończył ją słowami: „Chrystus Zmartwychwstał!”, a żołnierze, może nawet głośniej niż w tej sytuacji należałoby, odpowiedzieli zgodnie: „Prawdziwie Zmartwychwstał!”. Kilka kilometrów dalej dojechaliśmy do żołnierzy schowanych w okopach pośród pola. Wokół miny i droga dostępna tylko dla tych, którzy wiedzą, jak ominąć pułapki. Do ostatniej chwili nie mogłem się zorientować, gdzie jesteśmy. Jedynym światłem było rozgwieżdżone niebo. Trzeba było uważać, by nie zejść na bok – to mógłby być śmiertelny krok. To jedna z pozycji, o których wie niewielu. Żołnierze spędzają tam po kilkanaście dni w okopach. Bez dostępu do bieżącej wody, telefonów, śpiąc w ziemiankach ogrzewanych piecykami na drewno. Z dala od zwykłego świata, w sytuacji stałego zagrożenia. Gdy skończyła się modlitwa, rozgwieżdżone niebo akurat przecinała Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Z rosyjskimi i amerykańskimi astronautami na pokładzie. Któryś z żołnierzy po cichu retorycznie zapytał: „Ciekawe, czy oni nas widzą?...”. Kulminacją obchodów Wielkanocy było nabożeństwo o północy w sztabie batalionu. Dotarło na nie kilkadziesiąt żołnierek i żołnierzy. Z koszykami pełnymi jedzenia. Niektóre twarze poznawałem z odwiedzanych posterunków, część osób dopiero teraz mogła dotrzeć na spotkanie z kapłanem. W niektórych koszykach były kartki z życzeniami z domu, od wolontariuszy. Rysunki malowane dziecięcymi rękami. Na ramionach wojskowych przewieszone automaty, w dłoniach zapalone

Nie każdy jest takim samym kapelanem. Ojciec Serhij jest nasz, był od początku z nami, był ranny. On jest żołnierzem i nas rozumie. To dobry człowiek, a modlitwy takiego człowieka Pan Bóg wysłucha. A my bez tej modlitwy nic nie zrobimy. czają amerykańskie filmy, w których zawsze jakiś Amerykanin ratuje świat od zagłady. To chyba nie jest tak źle”. W godzinach popołudniowych w Wielką Sobotę kapelan ruszył po kolejnych posterunkach. Spotykając się z żołnierzami, modląc się, święcąc pokarmy i głosząc dobrą nowinę o Zmartwychwstaniu. Na modlitwę przychodzili nie tylko prawosławni, a nawet nie tylko wierzący. A może ci, którzy wierzą, ale nie chcą się do tego przyznać. Niektórzy trzymali się z dala, inni zaś prosili, by kapłan nie szczędził wody święconej do ich kropienia, a właściwie polewania, bo nie miało to charakteru symbolicznego, lecz raczej dosłowny. Woda leciała strumieniami, a wojskowi z radością to przyjmowali, zgodnie z prawosławną tradycją trzykrotnie się żegnając. Niektórzy przynosili do poświęcenia koty, inni prosili, by kapelan pokropił także ich psa. Zwierzę na tych często oddalonych od ludzi placówkach staje się najwierniejszym przyjacielem. Po zachodzie słońca docieraliśmy do posterunku w kopalni na skraju Marjinki, jadąc polną drogą w kierunku pozycji separatystów. W naszym samochodzie działały automatyczne światła, których nie można wyłączyć po zmroku. Co chwilę rozlegał się

świeczki. „Chrystus Zmartwychwstał!” – „Prawdziwie Zmartwychwstał!”. Po nabożeństwie ojciec Serhij schował Biblię w futerał z nadrukowanym kamuf­ lażem i krzyżem. W Serhiju jego posługa nie budzi wątpliwości. Oprócz oczywistego znaczenia religijnego podkreśla wymiar patriotyczny: „Zmartwychwstanie dokonuje się w każdym z nas. Jest też symbolem dla naszej Ukrainy, która po ciężkim czasie również Zmartwychwstanie”. Wracając z frontu, zabraliśmy jednego z żołnierzy do domu na urlop. Jego żona za kilka dni miała rodzić. On sam jest na wojnie od 2014 roku. Trzy razy był ranny. Za każdym razem wraca na front. Wierzy, że Ukraina wygra tę wojnę. Ale uważa, że lata jeszcze zajmą zmiany w mentalności olbrzymiej części mieszkańców wschodu Ukrainy. Zapytałem go, jakie znaczenie ma dla niego obecność kapelana na froncie: „Ja nie znam ładnych słów, jestem pros­ tym chłopakiem ze wsi. Ale powiem ci tak: nie każdy jest takim samym kapelanem. Ojciec Serhij jest nasz, był od początku z nami, był ranny. On jest żołnierzem i nas rozumie. To dobry człowiek, a modlitwy takiego człowieka Pan Bóg wysłucha. A my bez tej modlitwy nic nie zrobimy”. K


MA J 2018 · KURIER WNET

7

P R AWO ·I·Ż YC I E

22

marca tego roku we wszystkich większych miastach francuskich odbył się protest francuskich urzędników, zarówno pracujących dla administracji centralnej, jak i zatrudnionych w administracjach samorządowych. Na ulice w całej Francji wyszło ponad trzysta tysięcy ludzi. Od początku kwietnia tego roku przeciwko przeprowadzanej przez rząd Edouarda Philippe’a reformie francuskiej kolei protestują i strajkują kolejarze, a protest ten organizuje pięć ich największych związków zawodowych: CFDT, UNSA, CGT Sud Railles i FO. Protestują również studenci, pracownicy służby zdrowia i wymiaru sprawiedliwości, pracownicy sektora opieki nad ludźmi starszymi i niepełnosprawnymi, pracownicy sektora energetycznego… Przedstawiciele coraz większej liczby grup zawodowych i społecznych domagają się poprawy warunków bytowych i pracowniczych. W styczniu tego roku swoje niezadowolenie w formie zorganizowanej wyrazili pracownicy francuskiej służby więziennej, policjanci i inni pracownicy służb porządkowych. Strajkowali pracownicy przedsiębiorstw oczyszczających i pracownicy Air France. Na ulice wyszli emeryci. Wszyscy oni coraz częściej i liczniej sprzeciwiają się prowadzonej nad Sekwaną przez Emmanuela Macrona i podległy mu rząd Edouarda Philippe’a polityce.

Polityczna nawałnica reform W swoim programie wyborczym Emmanuel Macron zapowiadał daleko idące reformy w głównych sektorach francuskiego państwa. Mimo to ilość wprowadzanych jednocześnie dużych reform oraz ich błyskawiczne tempo po objęciu urzędu przez nowego prezydenta zaskoczyły obywateli. Tak wiele reform i w tak krótkim czasie było ostatni raz wprowadzane we Francji w latach 60. dwudziestego wieku, kiedy prezydentem Republiki Francuskiej był generał Charles de Gaulle. Od czasu objęcia urzędu przez Emmanuela Macrona nastąpiły duże zmiany we francuskim prawie pracy, nowelizacja prawa antyterrorystycznego, reforma oskładkowania emerytur (csg), reforma fiskalna, likwidacja podatków lokalnych, reforma szkolnictwa wyższego, polityki społecznej, znaczne zmiany w systemie przekwalifikowania zawodowego pracowników, reforma policji i utworzenie nowej służby mundurowej, nowelizacja francuskiego

prawa imigracyjnego i azylanckiego, reforma kolei. Na ten rok są planowane: reforma służby zdrowia, emerytalna i reforma francuskiego zakładu ubezpieczeń społecznych Carsat i francuskiego narodowego funduszu zdrowia Sécurité Sociale. Tak wielką liczbę reform nad Sekwaną, jak i tempo ich wprowadzania zapewne w dużej mierze tłumaczy kalendarz wyborczy. W roku 2018, jako jedynym roku kadencji Emmanuela

oni ponadto rządzącym brak konsultacji społecznych przy podejmowaniu decyzji, a samemu Macronowi, że chce sam decydować o wszystkim i nie uwzględnia zdania środowisk politycznych i społecznych. „Czy Emmanuel Macron nie myli królewskiego pałacu z pałacem prezydenckim? Czy Emmanuel Macron nie myli roli monarchii z urzędem prezydenckim?” – pytają. Ponadto Emmanuel Macron jest nadal postrzegany jako „prezydent

Próba sił nad Sekwaną Protestujący vs rządzący Zbigniew Stefanik

Macrona i podległego mu rządu, nie odbędą się we Francji żadne ogólnokrajowe wybory. Od roku 2019 zaś wybory nad Sekwaną będą następowały co kilka miesięcy do końca obecnej kadencji, co niewątpliwie skomplikuje proces wprowadzania reform. Stąd, jak można się domyślać, wynika dla rządzących polityczna konieczność wprowadzenia zaplanowanych zmian w roku bieżącym.

Główne zarzuty wobec rządzących Polityczni i społeczni oponenci aktualnie rządzących Francją przypominają, że w pierwszej turze zeszłorocznych wyborów prezydenckich zagłosowało na Emmanuela Macrona 18% uprawnionych. Jego zwycięstwo w drugiej turze było zaś rezultatem paktu republikańskiego i niepisanej, panującej nad Sekwaną reguły „wszystko, tylko nie Front Narodowy i Marine Le Pen”. Zdaniem przeciwników urzędującego prezydenta i jego obozu politycznego sposób, w jaki Emmanuel Macron został wybrany, jak i fakt, iż w pierwszej turze Francuzi nie zagłosowali na niego masowo, powoduje, że nie ma on moralnego prawa do wprowadzania tak daleko idących zmian. Zarzucają

bogatych”, który „odbiera biednym, aby powiększyć stan posiadania bogatych”. Według badan opinii społecznej przeprowadzonych nad Sekwaną w ostatnich tygodniach, ponad połowa res­pondentów postrzega Emmanuela Macrona jako „prezydenta bogatych”. Pomimo wielu zabiegów marketingowo-wizerunkowych, które obecny prezydent Francji przedsięwziął od początku swojego urzędowania, nie udaje mu się zmienić tego wizerunku.

Znaczny spadek poparcia społecznego Od początku bieżącego roku wszystkie sondaże wskazują na to, że zarówno Emmanuel Macron, jak i Edouard Philippe tracą w sposób systematyczny i nieprzerwany poparcie społeczne nad Sekwaną. Dwie przyczyny mogą wytłumaczyć ten stan rzeczy: 1) Główny trzon kapitału politycznego obecnie rządzących to francuski nurt reformatorski, czyli wszyscy ci, którzy uważają, że Francja potrzebuje daleko idących reform, i to w każdej dziedzinie funkcjonowania francuskiego państwa. Jednak nurt ten stopniowo odwraca się od rządzących, ponieważ pośród tych, którzy reformom sprzyjali, rośnie zniecierpliwienie oczekiwaniem

LEX anty-fake

czyli Putin walczy z dezinformacją

P

Ustawą fake’a (nie) zwalczysz O destrukcyjnym wpływie fałszywych informacji pisze się wiele. Potrafią wpływać na postawy i zachowania całych społeczności – od małych miejs­ cowości do narodów (by wymienić choćby kwestię Brexitu, gdzie o wpływie rosyjskich speców od fake’ów mówi się otwarcie). Nic więc dziwnego, że rządy i organizacje pozarządowe prześcigają się w próbach zaradzenia pladze, którą zawiadują nie tylko dowcipnisie podający fałszywy wynik meczu, ale i spece od wojny hybrydowej. Czy jest ona do wygrania? Trudno powiedzieć.

można zaobserwować nad Sekwaną od wielu lat. Strategia dzielenia i rządzenia okazała się dla sprawujących władzę bardzo korzystna w momencie wprowadzania zmian we francuskim prawie pracy. Zdaje się również, w równym stopniu okaże się ona dla nich korzystna przy reformowaniu francuskiej kolei… Protestujący nie mają ponadto wspólnej reprezentacji, która negocjowałaby w imieniu wszystkich. Nie mają

Wiosna rozpoczęła się nad Sekwaną pod znakiem protestów społecznych. Społeczno-gospodarcze reformy prezydenta Emmanuela Macrona i podległego mu rządu Edouarda Philippe’a spotykają się z coraz większym oporem społecznych grup, które zostały objęte owymi reformami.

O tym, że walka z fałszywymi informacjami jest koniecznością, nie trzeba nikogo przekonywać. Co jednak, gdy pod płaszczykiem rzekomej „walki o prawdę” zechce się wprowadzić cenzurę, a władze postanowią dyscyplinować niepokornych dziennikarzy, blogerów i „sygnalistów”?

laga dezinformacji, którą spotykamy w zasadzie na każdym kroku, każe szukać rozwiązań mogących pomóc przeciętnemu odbiorcy poruszać się po świecie. I nie chodzi tylko o to, by „przeciętny Kowalski” albo „typowy Smith” nie chodził np. przez cały dzień w mylnym przeświadczeniu, że jego drużyna wygrała mecz lub zamartwiał się, że w kierunku Ziemi pędzi asteroida, która ani chybi zaraz zmiecie jego domek z ogródkiem.

na ich skutki. We francuskim nurcie reformatorskim są również tacy (i jest ich coraz więcej), którzy uważają, iż przy wprowadzaniu zmian prezydent i rząd idą na zbyt daleko idące ustępstwa na rzecz politycznej i społecznej opozycji, co odbiera wprowadzanym społeczno-gospodarczym reformom ich skuteczność. 2) Rośnie w siłę opozycja społeczna, czy wręcz „opozycja totalna” wobec Emmanuela Macrona i rządu

Wojciech Mucha Gorzej, że przy jej toczeniu dość łatwo o „friendly fire”. Jak świat długi i szeroki, kolejne rządy zapowiadają „ustawy anty-fake’owe”. I tak w Malezji za opublikowanie nieprawdziwej informacji może grozić nawet 10 lat więzienia. Projekt ustawy złożył w tamtejszym parlamencie rząd premiera Najiba Tun Razaka. Co jednak znamienne – propozycję zgodnie krytykują malezyjskie media i opozycja, obawiając się, że nowe przepisy mogą uderzać w wolność słowa i mieć na celu wprowadzenie atmosfery strachu przed wyborami parlamentarnymi, które planowane są w Malezji jeszcze w tym roku. Innym pomysłem jest „czerwony guzik”, za pośrednictwem którego można sygnalizować „fake newsy”. To pomysł… policji pocztowej we Włoszech, która na swojej stronie internetowej umieściła czerwoną ikonkę „zgłoś fake news”. Po kliknięciu na nią zostajemy przekierowani do formularza, w którym podaje się adres strony, na której znaleziono fałszywą informację. Nas­ tępnie policyjni specjaliści sprawdzają tę stronę, patrzą też, czy wiadomość da się zdementować lub usunąć. Jeśli występują znamiona przestępstwa – wszczynają działania śledcze. Łatwo jednak

sobie wyobrazić, że złośliwi, nieuczciwa konkurencja lub przeciwnicy polityczni będą masowo zgłaszać niewygodne dla siebie informacje. Sprawa jest chyba nie do końca przemyślana. Kto bowiem ma decydować, co jest prawdą? Jak postępować w przypadku opinii? Są też rozwiązania bardziej stanowcze. I tak parlament w Kiszyniowie (Mołdawia) przeforsował zakaz transmitowania rosyjskiej propagandy. Stało się to wbrew… sprzeciwowi prezydenta tego kraju, Igora Dodona. O sprawie informowała telewizja Biełsat. – Od 12 lutego główne kanały telewizyjne zaprzestały transmisji prog­ ramów informacyjnych Kanału Pierwszego, RTR, NTV oraz innych tele­wizji – potwierdził przedstawiciel Rady Koordynacyjnej ds. Tele­wizji i Radia, Dragoș Vicol. Dodał też, że zadaniem Rady jest „wyjaśnianie nowych zasad nadawania wszystkim dostawcom danych usług, aby usunąć z pola informacyjnego propagandę i dezinformację”. I tu stała się rzecz przewrotna. Mołdawski prezydent powołał się na to, o czym pisaliśmy wyżej. Wolność słowa i swobodę formułowania sądów. Biełsat cytuje słowa Dodona, który bronił rosyjskich przekazów w serwisie

Edouarda Philippe’a. Dodatkowo coraz więcej tak zwanych niezdecydowanych przyłącza się do obozu przeciwników obecnej władzy. To wszystko sprawia, że w nas­tępnych miesiącach wprowadzanie kolejnych zmian nad Sekwaną będzie coraz trudniejsze.

Słabe strony przeciwników rządu Ruch kontestujący poczynania obecnie rządzących Francją dzieli się na dwa nurty. Jeden z nich odrzuca en bloc politykę rządzących oraz ich reformy. Drugi to nurt reformatorski, który jest skłonny rozmawiać z rządzącymi, aby uzyskać ustępstwa na korzyść swoją czy własnej grupy zawodowej. Rząd Edouarda Philippe’a bardzo zręcznie wykorzystuje fakt podziału protestujących. Z jednej strony negoc­ juje (czasami pozornie, czasami poważnie) ze związkami zawodowymi, takimi jak CFDT czy UNSA – należącymi do nurtu reformatorskiego – i czasem nawet idzie wobec nich na niewielkie ustępstwa. Z drugiej strony rząd unika rozmów z nurtem odrzucającym en bloc jego działania, obarczając ten nurt i należące do niego związki zawodowe (np. CGT) odpowiedzialnością za społeczno-gospodarcze trudności, które

Facebook: „Oznajmiam powtórnie o swoim stanowisku w sprawie tzw. ustawy o walce z propagandą. W mojej opinii stoi ona w sprzeczności z zasadami demokracji i łamie podstawowe prawa człowieka gwarantowane przez konstytucję i Europejską Konwencję Praw Człowieka, a konkretnie: prawo do wolności słowa, wolność prasy, wolność sumienia itd.” – napisał prezydent. Ostatecznie przepisy weszły w życie.

Złodziej krzyczy: „łapaj złodzieja!” Ale i to nie koniec tego typu rewelacji. Otóż okazało się właśnie, że fake newsów chce zakazać… partia Władimira Putina „Jedna Rosja”. Jak podało radio RMF – projekt już trafił do Dumy. Jak ławo się domyślić, władze będą miały prawo natychmiast blokować strony internetowe rozpowszechniające plotki lub niesprawdzone informacje. Ochrona ma dotyczyć zarówno osób fizycznych, jak i instytucji państwowych. Na mocy ustawy w ciągu doby strona internetowa lub profil społecznościowy będą mogły być zablokowane – czytamy. Oficjalnym powodem takiej szybkiej ścieżki legislacyjnej jest to, co działo się w rosyjskiej przestrzeni informacyjnej po dramatycznym pożarze w Kemerowie, gdzie w centrum handlowym zginęły 64 osoby. Wówczas rosyjskie media społecznościowe (ale i te niezależne od Kremla) rozgrzały się do czerwoności, podając mnóstwo wersji, dotyczących m.in. ilości ofiar czy przebiegu akcji ratowniczej. – Telewizja Dożd doniosła o 700 ofiarach, radio Echo Moskwy o 500. Włączyli się też popularni blogerzy. W samym Kemerowie ludzie wyszli na ulice. Domagali się prawdy o ofiarach pożaru – czytamy na stronie rmf. fm. Wajchę do walki z „dezinformacją” zwolnił sam Władimir Putin. Odpowiedzialny za nią będzie owiany złą sławą Roskomnadzor, który na listę stron

jej nawet poszczególne grupy zawodowe. Każdy związek zawodowy na własną rękę podejmuje albo nie podejmuje negocjacji z rządzącymi; każdy działa zgodnie ze swoją własną strategią i usiłuje osiągnąć swoje własne cele, co wpisuje się w występującą we Francji widoczną między tymi związkami rywalizację. Związki zawodowe nie współpracują ze sobą i niezwykle trudno im ustalić jakiekolwiek wspólne działanie czy akcję protestacyjną, co w sposób oczywisty obraca się na korzyść rządzących. Nad Sekwaną nie występuje tak zwana konwergencja protestów. Każda grupa zawodowa protestuje w swojej sprawie, w swoim czasie, na swój sposób i po swojej stronie ulicy, co zdecydowanie osłabia możliwość oddziaływania na rządzących tych, którzy kontestują ich decyzje czy reformy. Ruch protestacyjny nie ma jednego, wyrazistego lidera czy nawet kilku wyrazistych liderów. Co więcej, polityczna opozycja nie potrafi zagos­podarować społecznego niezadowolenia. Społeczni kontestatorzy zaś nie mają swojej reprezentacji politycznej. Związki zawodowe kojarzone z lewicą stanowczo odcinają się od politycznych ugrupowań lewicowych nad Sekwaną. Jean-Luc Mélenchon, lider i przywódca skrajnie lewicowego ugrupowania France Insoumise, coraz częściej nie

niedostępnych wpisuje portale pornograficzne, opozycyjne, jak i oskarżane o tzw. działalność ekstremistyczną. Jak łatwo się domyślić – w cierpiącej na deficyt demokracji Rosji ustawa będzie kolejnym batem na planktonową opozycję i takież media. Kreml – główny fabrykant dezinformacji i mistrz w dziedzinie dywersji – już o to zadba. Przykładów mamy na pęczki. Jeśli dodać, że w walkę z rzekomą i prawdziwą dezinformacją ochoczo włączają się takie kraje, jak Chiny i Turcja, sprawa robi się co najmniej niejednoznaczna. Jednocześnie, jak czytamy w portalu wpolityce.pl, Organizacja Reporterzy bez Granic (RSF) zauważyła „wzrastającą tendencję” głównych rosyjskich kanałów telewizyjnych do umniejszania znaczenia lub ignorowania złych wiadomości, a Rosja znalazła się na 148 miejscu rankingu wolności mediów Reporterów Bez Granic za 2017 rok, obejmującego 180 krajów.

Będzie coraz gorzej Czy więc da się ustawą walczyć z kłamst­wem i dezinformacją? Cóż, na pewno w jakiś sposób tak. Przykład mołdawski, gdzie (podobnie jak w całej postsowieckiej strefie wpływów) rosyjs­ ka telewizja jest rozsadnikiem najgorszej propagandy, wyróżnia się na plus. Jest to konieczne, biorąc pod uwagę choćby to, jak destrukcyjny wpływ na społeczeństwo ukraińskiego Donbasu czy Krymu wywarły dekady przebywania w strefie wpływów rosyjskich mediów. Co jednak, gdy z takiego samego powodu Aleksandr Łukaszenka postanowi zamknąć TV Biełsat, kopiując 1:1 rozwiązania mołdawskie? To i tak nie koniec. Jednak nawet w państ­wach o ustabilizowanej demokracji wprowadzenie przepisów karzących „za kłamstwo” może skończyć się przeciwskutecznie. Tym bardziej, że pomysły „ustaw anty-fake’owych” często splatają

jest mile widziany na manifestacjach przez ich uczestników.

Prognozy na przyszłość Aby zahamować spadek poparcia społecznego, rządzący nad Sekwaną będą zabiegali o głosy wszystkich Francuzów, którzy liczą na społeczno-gospodarcze reformy we Francji. To spowoduje, że rząd usztywni swoje stanowisko i będzie coraz mniej gotowy na zawieranie jakichkolwiek kompromisów we wprowadzaniu reform. Można wręcz spodziewać się, że dojdzie do przyspieszenia we wprowadzaniu zmian, a reformowanie francuskiego państwa będzie odbywało się w jeszcze większym tempie, niż ma to miejsce aktualnie. Protesty i niezadowolenie we Franc­ ji będą narastały, jednak w niczym nie przeszkodzi to rządzącym. Podzielony i niespójny ruch kontestacyjny nie jest w stanie przeprowadzić akcji protestacyjnych na skalę mogącą zagrozić obozowi władzy. Najprawdopodobniej do punktu kulminacyjnego społecznych protestów we Francji dojdzie na jesieni tego roku i potrwają one do końca zimy roku przyszłego, albowiem będzie to czas, kiedy rząd Philippe’a będzie reformował francuski system emerytalny, a tą reformą mają zostać objęte wszystkie grupy zawodowe i społeczne. Jednak trudno obecnie sobie wyobrazić, aby nie współpracujące i rywalizujące między sobą związki zawodowe były w stanie zahamować reformę emerytalną czy w jakikolwiek sposób w jej wprowadzaniu przeszkodzić. Nawałnica błyskawicznych reform we Francji zostanie zatrzymana na wiosnę przyszłego roku, kiedy rozpocznie się okres wyborczy. Od momentu rozpoczęcia okresu wyborczego rządzący będą usiłowali scalić swój własny obóz polityczny, w którym również występuje niezadowolenie w związku z niektórymi wprowadzanymi reformami. Nowelizacja francuskiego prawa imigracyjnego i azylanckiego doprowadziła do niezadowolenia w lewym skrzydle La République en Marche. Kształt i tempo wprowadzanych nad Sekwaną zmian po wiośnie roku 2019 będą zależały od wyników wyborczych, jakie obóz rządzący uzyska w poszczególnych wyborach, które będą odbywały się aż do 2022 roku, do kolejnych wyborów prezydenckich. Czy Emmanuel Macron ma szanse na reelekcję w 2022 roku? Z pewnością tak. Czy on i Edouard Philippe mogą liczyć na druga kadencję od roku 2022? Przekonamy się za cztery lata. K

się z walką z trudną do zdefiniowania „mową nienawiści”. Czy istnieje więc dobre wyjście? Cóż, pieśnią przyszłości jest choćby rozwiązanie, które stworzyła grupa studentów z Uniwersytetu Yale. Opracowali oni wtyczkę do przeglądarek internetowych, pozwalającą wykryć fałszywą informację. Plug-in o nazwie „Open Mind” ma wykrywać, czy przeglądana strona jest umieszczona na liście podmiotów publikujących fake newsy, a następnie wyświetlać alert. To nie wszystko. Programik ma również pomóc użytkownikom wyrobić sobie opinię na czytany temat, podpowiadając informacje „z przeciwnej strony barykady”. Tylko i tu nie wiadomo jednak, na jakiej zasadzie będzie tworzona lista „podejrzanych stron” i sugerowanych „kontrinformacji”. Wnioski są niepokojące. Nie wydaje się, by w najbliższym czasie fala dezinformacji miała się zmniejszyć. Co więcej, walka może sprowadzać się do wprowadzania cenzury prewencyjnej lub zwalczania niewygodnych, rzetelnie pracujących dziennikarzy i „sygnalistów”, a także opozycyjnych polityków. Prowadzi to także do zwalczania fake’a fake’iem, gdzie wygrywa narrac­ ja o większej sile przebicia, bardziej przyswajalna dla odbiorcy końcowego, który jest ostatecznie skazany sam na siebie – musi szukać prawdy lub żyć w kłamstwie, póki nie zostanie ono zdemaskowane. Bo wyjść z infoświata już praktycznie się nie da… Oczywiście można także wysłać pytanie do stopfake.org. Do czego zachęcamy. K Tekst powstał w ramach projektu „Zapobie­ ganie wywoływaniu napięć w relacji Polski z sąsiadami – StopFake PL”, realizowanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Jest to zadanie publiczne, współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w ramach konkursu „Współpraca w dziedzi­ nie dyplomacji publicznej 2018”. Publikacje wyrażają poglądy autorów i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem Mi­ nisterstwa Spraw Zagranicznych RP.


KURIER WNET · MA J 2018

8

T

erroryści przyszli spoza Syrii – z Ara­ bii Saudyjskiej, Kataru, Turcji, Ma­ roka, Tunezji, Jordanu… – twierdzi jedna z syryjskich uchodźczyń. – Przychodzą jak wilki w owczej skó­ rze. Nie chcą, aby nasz kraj był otwarty na świat, a prezydent Baszar al-Asad taki właśnie jest. Przywódcy ISIS używają niewyedukowanych ludzi i robią im pranie mózgów. Mają plan, by do 2050 roku przejąć kontrolę nad Europą bez prowadzenia wojny, więc kiedy przyjmujecie uchodźców, musicie być ostrożni. Oszukują. Nie wiesz, kto jest kim. Amal zdecydowała się opuścić swoją oj­ czyznę po czterech i pół roku wojny. Wspo­ mina, że było to życie w ciągłym strachu i niepewności. Naokoło spadały wciąż bom­ by. Wraz z najbliższą rodziną trafiła do Polski. Mieszkają na południu Polski pod opieką in­ stytucji związanej z Kościołem. Rodzina syryjs­ kich chrześcijan bardzo polubiła nowe miejsce, mimo zdarzających się nieporozumień. – Ktoś usłyszał, że mój syn rozmawia przez telefon po arabsku i popchnął go, kiedy ten chciał wejść do tramwaju. Być może z powodu licznych zamachów ter­ rorystycznych w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii, przeprowadzanych przez islamistów, trudno się dziwić brakowi sympatii dla przyby­ szów z Bliskiego Wschodu. Chociaż Polska jest wolna od takich ataków, groźba niebezpieczeńst­ wa istnieje zawsze i nie można jej wykluczyć. Jed­ nocześnie europejskie media toczą dyskusję na temat uchodźców, terrorystów i islamu w sposób chaotyczny i posługując się tak utartymi hasłami, że efektem tego jest jedynie szerząca się dezin­ formacja, a wraz z nią zbiorowa histeria. To nie zbliża nikogo do rozeznania rzeczywistości i po­ dejmowania słusznych decyzji. – Polacy nie wierzą nam, że jesteśmy chrześcijanami. Chcielibyśmy im powiedzieć, że naprawdę nimi jesteśmy, a jeśli chodzi o muzułmanów, to nie wszyscy są terrorysta­ mi. Umiarkowani muzułmanie nie akceptu­ ją terroryzmu. Poza tym Polacy uważają nas za przybyszów z dżungli, a my mamy dobre wyksz­tałcenie. Edukacja w Syrii jest obowiąz­ kowa do dziewiątej klasy. – Jesteśmy Syryjczykami, naszym językiem jest arabski. W naszym kraju występuje rów­ nież język aramejski. – Czy możecie udowodnić, że wasi przod­ kowie żyli tam tysiąc lat temu? – Tak, możemy. Nasze korzenie sięgają głęboko. Damaszek, skąd pochodzi rodzina Amal, w Polsce kojarzony jest głównie z nawróceniem św. Pawła. Tymczasem jest to jedno z najstar­ szych miast na świecie, a jego historia sięga XV wieku przed Chrystusem. Bogatej historii towa­ rzyszą liczne zabytki. Znajdują się tam do dziś niezniszczone np. relikwie św. Jana Chrzcicie­ la, a także Jaskinia Kaina i kościoły chrześcijań­ skie przeróżnych obrządków. Relikwie św. Jana Chrzciciela są przechowywane w pochodzącym z początków VI wieku Wielkim Meczecie Umaj­ jadów. Na dziedzińcu tego meczetu święty Jan Paweł II przemawiał do muzułmanów podczas wizyty w Syrii w 2001 roku. Podczas wojny – jak powiedział ks. profesor Waldemar Cisło – na ten dziedziniec też spadły pociski. Uchodźcy do Polski przedostawali się przez Bejrut. Nasz kraj nie był jednak dla nich wymarzonym celem destynacji, gdyż uchodzi on w tamtych stronach za biedny. Z drugiej strony Syryjczycy kojarzą nas z osobą święte­ go Jana Pawła II.

Zdawało się, że wojna w Syrii chyli się ku końcowi. Szczątki Państwa Islams­ kiego znikają z terytorium Syrii, być może wracają tam skąd przyszły, a może przeistaczają się w inną równie okrutną formację, która odrodzi się w innym miejscu.

Wrócą, kiedy skończy się wojna – nie ich wojna Luiza Komorowska

Wyobrażenie tych, którzy tutaj przybyli, nieco minęło się z rzeczywistością, jaką zastali. Na drodze prawnej i administracyjnej pojawia­ ły się trudności, by tu pozostać; nie wszyscy okazywali serdeczność, czasem wręcz dawa­ ło się odczuć niechęć. Bywa, że imigranci na status uchodźcy czekają bardzo długo, spra­ wy ciągną się miesiącami. Mimo to są bardzo wdzięczni wszystkim, którzy pomogli im się tu osiedlić.

Polacy nie wierzą nam, że jesteśmy chrześcijanami. Chcielibyśmy im powie­ dzieć, że naprawdę nimi jesteśmy, a jeśli chodzi o muzułmanów, to nie wszyscy są terrorystami. – Mamy możliwość wyjazdu do Niemiec, jak inni Syryjczycy, ale wolimy zostać w Polsce. Podoba nam się tutaj, bo to „cichy i spokojny kraj”… tak jak Syria przed wojną. Część rodziny została jednak w Damaszku. Chcieliby dołączyć do reszty, ale nie mogą. W tej chwili kraje europejskie coraz częściej odmawiają przyjmowania uchodźców z Syrii. – Nie potrafisz sobie wyobrazić ogro­ mu cierpienia, które znosiliśmy. Każdego dnia mart­wiłam się o swoje dzieci, że zostaną porwane w drodze na studia czy do pracy – opowiada Hiba. Ona także nie chce zdradzać nazwiska z obawy o swoje bezpieczeństwo. W Polsce jest od trzech lat. Pochodzi z Homs, gdzie mieszkała i uczyła w szkole dzieci języka arabskiego. Wojna trwała już około czterech lat, kiedy pewnego ranka Hiba poszła do pra­ cy jak co dzień – nie wiedząc, czy wróci. Samo­ chód z ładunkiem wybuchowym eksplodował tuż przy szkole, w której uczyła. Zginęło wię­ cej niż pięćdziesięcioro dzieci. Ich ciała, krew i plecaki w szczątkach spadały na pobliskie ulice, drzewa i domy. Po tym wydarzeniu nie mogła mówić przez dwa dni. Nie wytrzymała. – Pragnęłam spokoju i chciałam zacho­ wać swoją rodzinę przy życiu. Mieszkaliśmy w dzielnicy chrześcijańskiej, było tam siedem kościołów. Wszystko zostało zrujnowane. Pomoc do Homs zaczęła napływać czte­ ry lata po rozpoczęciu wojny. Do tego czasu mieszkańcy musieli radzić sobie sami. Więk­ szość czasu żyli bez elektryczności. Prąd był

dostępny na dwie, trzy godziny w ciągu dnia. Zimą w domach było bardzo zimno. Rakie­ ty i bomby spadały dookoła. O tej pomocy, która zdołała się przedrzeć do takich miejsc, opowiadał ksiądz Waldemar Cisło. – Gdyby nie nasza pomoc, np. w Iraku na początku tej wojny (2003), ludzie poumieraliby z głodu. Wtedy pies z kulawą nogą do nas nie zajrzał – żalili się Irakijczycy. Nikt się wtedy nimi nie interesował. (...) Nasze międzynarodowe biu­ ra zbierały potężne środki finansowe i każda ro­ dzina dostawała paczkę żywnościową raz na dwa miesiące, za kwotę 40–50 euro, co poz­walało przeżyć. W Aleppo w ośrodku jezuickim płaco­ no ponad 100 tys. miesięcznie euro za obiady. Przychodzili wszyscy – muzułmanie i chrześcija­ nie, bo można było tam zjeść przynajmniej jeden ciepły posiłek dziennie. Taką samą sytuację jak w Homs mieliśmy w Tartusie i w innych miastach na pograniczu Libanu i Syrii. To był ogromny wysiłek finansowy i logistyczny całego Kościoła, żeby tych ludzi nakarmić. O. Ibrahim Alsabagh, franciszkanin, pro­ boszcz parafii w Aleppo, który w 2017 roku przebywał w Polsce przy okazji wydania swo­ jej książki Tuż przed świtem, opowiadał o ów­ czesnej sytuacji w Aleppo. – Mimo że rakiety spadały dzień i noc, rodziny pozostawały w domach, żyjąc w gru­ zach, ponieważ uważały, że nie mają dokąd pójść. Wola życia musi zwyciężyć śmierć. Być może jest to szaleństwem, ale w ten syzyfowy sposób naprawialiśmy ok 600 domów. Dzięki temu przywracaliśmy nadzieję nawet tym, któ­ rzy to tylko widzieli. Nadzieja jest ważniejsza od odbudowy domów. Pomoc humanitarna to środek do przywracania nadziei i pokaza­ nie ludziom, że nie zostali sami. Pokazanie im solidarności i konkretnej postaci miłosierdzia. Miasta stały się spokojniejsze, jest jakby bezpieczniej. Ci, którzy w nich pozostali, od­ budowują domy, mieszkania, kanalizację… „Aleppo wraca do życia” – ogłaszali syryjscy biskupi. Jednak światowi hegemoni nie śpieszą się z zakończeniem tej wojny. Walka o dominac­ ję jest najważniejsza. Śmierć kolejnych ludzi i nieodwracalne straty kultury nie wydają się im istotne. – Gdyby tylko USA i Rosja zechciały skoń­ czyć tę wojnę, mogłyby to zrobić w każdej chwili. Ale to jest polityka, nie zrozumiesz tego. To nie jest wojna domowa. Tu liczy się ropa naftowa – twierdzą nasi syryjscy rozmówcy. Dla chrześcijan z Syrii to Stany Zjednoczone są głównym wrogiem i władcą marionetek z Państwa Islamskiego. Arabia Saudyjska, Ka­ tar, Turcja i Izrael są jego sprzymierzeńcami. Baszar al-Asad jako alawita zapewniał wolność

i bezpieczeństwo zarówno chrześcijanom, jak i umiarkowanym muzułmanom. Opozycja wspierana przez USA to radykalni muzułma­ nie należący do sunnitów, którzy innym wyz­ naniom nie zapewnią podstawowych praw. Ten obraz powtarza się w kolejnych roz­ mowach. Chrześcijanie z Syrii i misjonarze nie idealizują syryjskiego dyktatora, twierdzą po prostu, że jego rządy zapewniały bliskowschod­ nim chrześcijanom spokojne życie. Wojna przy­ niosła widmo zagłady dla wspólnot, których historia sięga często czasów apostolskich. Nasi rozmówcy nie wierzą, że atak chemiczny w Du­ mie został przeprowadzony przez siły rządo­ we – Asad nie byłby taki głupi, przecież wie, że wszyscy patrzą mu na ręce – przekonują chrześcijanie z Syrii, chroniący się w Polsce. Nasi rozmówcy kwestionują informacje z me­ diów. Sekwencja wydarzeń i krótki czas ich re­ alizowania nie przekonuje o ich autentyczności. Nieudowodniony do końca atak chemiczny, komediowe odgrażanie się Donalda Trumpa na Twiterrze, ewakuacja bazy Rosjan i… rakiety lecą z amerykańskich okrętów. Specjaliści nazy­ wają to wyreżyserowanym spektaklem. Wielu

Liczymy na Opatrzność Bożą, ponieważ czujemy, że ludzkiej woli nie wystar­ cza, by tej wojnie położyć kres. Nadziei w ludziach nie pokładamy. Pismo Święte mówi, że „przeklęty kto, wierzy w ludzi”. obserwatorów przypomina amerykańską in­ wazję na Irak, której towarzyszyły nigdy nie­ potwierdzone zarzuty posiadania przez reżim w Bagdadzie broni masowej zagłady. Już po ostatnim ataku mówił o tym chaldejski biskup Aleppo Antoine Audo. Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że nie jest to wojna Syryjczyków. Biskup Antoine Chbeir, ordynariusz obrządku maronickiego diecezji Latakia w Syrii, podczas swojej ostat­ niej wizyty w Polsce wyraźnie określił to, co się tam dzieje: – To nie jest taka wojna, jaką przedsta­ wiają media zachodnie. Wojna w Syrii nie jest wojną Syryjczyków, ale Europy, która używa terytorium tego kraju do swoich rozgrywek

FOT. POMOC KOŚCIOŁOWI W POTRZEBIE

CHRZEŚCI JANIE·W·SYRII

– powiedział. – Wszystkie zamachy terrorys­ tyczne, które miały miejsce w Europie Za­ chodniej czy w Stanach Zjednoczonych, nie są dziełem terrorystów obcych tym krajom, ale stamtąd pochodzących. Większość imigran­ tów przystosowała się do nowej kultury, ale istnieje mniejszość, która nie poradziła sobie w zachodnim społeczeństwie. Być może nie jest to tylko ich wina. Zwłaszcza, kiedy osądza się ludzi po twarzy. Szukając jakiegoś umocnie­ nia, punktu zaczepienia, bardzo łatwo wpa­ dają w sidła radykalnych prądów, takich jak radykalny islam. Aby poradzić sobie z problemem, Euro­ pa stworzyła dla nich swoiste eldorado, czyli Państwo Islamskie, finansowane przez kraje bogate w ropę naftową, np. Irak czy Syrię. Rekrutowano ich z całego świata, pomaga­ jąc w przedostaniu się przez Turcję do takich miejsc, jak Rakka w Syrii czy Mosul w Iraku albo do innych miejsc, kontrolowanych wówczas przez ISIS. Potem pozbywano się ich, zrzucając na te miasta bomby. Media podawały, że ok. 50 tysięcy młodych ludzi zginęło w walkach po stronie Daesh. Jeżeli nawet wojna w Syrii zostanie zatrzymana, to przeniesie się na tere­ ny innych państw Bliskiego Wschodu. Biskup przez ‘wspólnotę międzynarodo­ wą’ rozumie Stany Zjednoczone, Rosję, Chiny i Europę Zachodnią. – To są ci, którzy propo­ nują rozwiązania na zakończenie tej wojny, ale też ci, którzy mieli na nią pomysł. Przed wojną między chrześcijanami a muzułmanami w Syrii było wiele przyjaźni nawiązanych w szkolnej ławie, wiele interesów robionych razem. W Sy­ rii nie giną tylko chrześcijanie, ale bombar­ duje się głównie ich dzielnice, gdyż stanowią najsłabsze ogniwo. Kiedy chce się zemścić na Zachodzie, uderza się w chrześcijan. Geopolityczny kontekst przedstawił w Poranku WNET arabista Franciszek Bo­ cheński. Jego zdaniem – niezależnie od tego, czy syryjski reżim użył broni chemicznej, czy nie – Amerykanie dążą do zniszczenia Syrii jako ostatniej pozostałości po „arabskim ruchu narodowym”. Z kolei Rosjanie bronią rządu w Damaszku jako przyczółka zapewniającego im obecność na Bliskim Wschodzie. – Syria przed wojną była wzorcowym przykładem wzajemnych relacji różnych wyz­ nań. To Europa wyhodowała największe eks­ trema religijne – dodaje ks. Cisło – Nauczanie imamów w krajach naszego kontynentu nie było kontrolowane. Korzystali oni z przywile­ jów państwa, w którym gościli, jednocześnie nawołując do podbijania go. – Nadzieją jest koniec wojny. Liczymy na Opatrzność Bożą, ponieważ czujemy, że ludz­ kiej woli nie wystarcza, by tej wojnie położyć kres. Nadziei w ludziach nie pokładamy. Pismo Święte mówi, że „przeklęty kto, wierzy w lu­ dzi”. My wierzymy w Boga – mówi proboszcz z Aleppo. Dla Hiby, żony i matki trojga dzieci, naj­ ważniejsze było, aby przeżyć, a wieczorem całą rodzinę szczęśliwie odnaleźć w domu. – Ta wojna złamała i rozdarła nam serca, ale chcemy tam wrócić. Bardzo kochamy nasz kraj. Przed wojną w Syrii było ponad 20 mln mieszkańców. Do tej pory wyemigrowało 5 milionów. Według niemieckich służb 1–2 procent uchodźców to terroryści, natomiast libańskie służby twierdzą, że terrorystów jest nawet 5 procent. Od 2013 roku Polska przyjęła 506 uchodź­ ców z Syrii (dane z marca 2016). 348 wniosków zostało rozpatrzonych odmownie. K


MA J 2018 · KURIER WNET

9

CHRZEŚCI JANIE·W·SYRII

Jak wiele osób przychodzi na taką mszę w Warszawie? Dwadzieścia kilka osób, to jest mała grupa… po mszy świętej jest spotkanie, oni potrzebują takich spotkań w swoim gronie. Z jakiego okresu pochodzą teksty liturgii w języku arabskim? To jest liturgia, która była najczęściej prakty­ kowana przeze mnie w Syrii; w obrządku ła­ cińskim, ale w języku arabskim. Będąc w Syrii, odprawiałem również mszę w obrządku bi­ zantyjskim i maronickim. Jednak okazało się, że prostota liturgii łacińskiej jest najbardziej do przyjęcia na co dzień, a dla mnie najbliż­ sza. Podobną mszę mamy w Łodzi, co tydzień w czwartki. Nazywam to mszą ze św. Charbelem. Cały czas słyszymy o kolejnych etapach konfliktu w Syrii. Jakie są korzenie tej wojny i dlaczego trwa tak długo? Podoba mi się pytanie o korzenie. Na ogół są­ dzi się, że wszystko już wiemy i tylko myślimy o rezultacie, a więc – jak pomóc tym ludziom. Tymczasem konieczne jest zapytanie, skąd to się bierze? Najprościej mówiąc, tak samo jak przy niedomaganiach fizycznych, czymś zasadniczym jest diagnoza, żeby później odbyło się leczenie. Mam duże przekonanie – i to sprawia ból – że tyle cierpienia, taki bezmiar katastroficznych skutków tej wojny, i w zasadzie nikt nie wyjaś­ nił, jakie są przyczyny. Najpierw optymistycznie mówiono, że to jest wiosna arabska, że to jest coś dobrego, że zaraz zobaczymy tego owo­ ce, zakwitnie, zazieleni się, będzie demokracja i pos­tęp… Tym bardziej, że to jest rejon, który obfituje w bogactwa naturalne. Skądinąd wia­ domo – nie jesteśmy naiwni – że tam się koncen­ trują te główne wektory polityczne, że tam jest obecny i Wschód, i Zachód, albo – jeśli tak wo­ limy powiedzieć – Rosja i Stany Zjednoczone. Plus potęgi regionalne – a więc Izrael, Iran, Turc­ ja, a więc Arabia Saudyjska. Zaangażowana jest polityka światowa. Tym bardziej to jest przykre, jeśli chodzi o Syryjczyków. Bo patrzy się na nich jak na ludzi, którzy zafundowali sobie taki ba­ łagan, bili się między sobą i w efekcie musimy im pomagać. Tymczasem oni chcieliby pokoju i jest dużo znaków porozumienia się. Przecież oni nie byli jedynym podmiotem, który jest odpowiedzialny za to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie. I teraz widać, że to nie w ich gestii jest zakończenie tej wojny. Ludzi myślących to nie dziwi, bo świat jest coraz bardziej globalny i liczą się przede wszystkim globalne potęgi. I tu jesteśmy u źródeł konfrontacji, próby sił, jakiegoś ustalania tego, co nawet oficjalnie nazy­ wano Nowym Porządkiem Świata, ogłoszonym jeszcze przez prezydenta Busha. Ten świat jest jakoś porządkowany; to oczywiście jest eufe­ mizm, to porządkowanie raczej przypomina trzęsienie ziemi – to jest po prostu wojna, bez owijania w bawełnę. Ksiądz spędził w Syrii ponad 30 lat. Jak tam się żyło? Rządy były raczej surowe… Najpierw osobiście – to był kraj, do którego nie miałem wielkiego sentymentu i nigdy nie myślałem, że tam pojadę. Pojechałem, po­ nieważ zostałem wysłany na misję, wcale nie chciałem tam się udać. Rok 1982 w Polsce to był rok intensywnej pracy, byłem duszpaste­ rzem akademickim na KUL-u, w środowisku lubelskim wrzało: bardzo dużo ciekawych lu­ dzi, zaangażowanych, zatroskanych o Polskę, chcących coś robić. A więc widziałem, że jest potrzeba, podobała mi się ta praca. Z dru­ giej strony zdawałem sobie sprawę z tego, że mam 37 lat. Zaczynać język, który jest zupeł­ nie obcy… ja już miałem dosyć studiowania. Studiowałem, zanim wstąpiłem do zakonu, później w zakonie. I rzeczywiście, pojecha­ łem do tego kraju jak na pustynię, nie znając języka arabskiego, słabo znając język francuski. Żeby poznać arabski, trzeba było dużo energii i równocześnie wyciszenia poza aktywnością szkolną. To, co mnie pociągało w tym kraju, to świadomość, że jestem blisko Ziemi Świętej, że to jest ziemia biblijna, Damaszek i nawrócenie Szawła, który tam został Pawłem. Z Biblii wiem, że monarchia Salomona się­ gała jeszcze poza Damaszek, aż do Homs. Świa­ domość tego, że Kościół stamtąd się wywodzi, miała dla mnie znaczenie i to było coś pozy­ tywnego. Później natomiast, o dziwo, to przyjaź­ nie, ludzie, szczerość tych przyjaźni sprawiły, że moje samopoczucie było dobre i odnalazłem się w tym kraju. To był kraj według naszych pojęć zacofany, ale istniał tam olbrzymi poten­ cjał rozwoju i rzeczywiście nastąpiła kolosalna zmiana, przy czym warte jest zauważenia, że nie zdradzili samych siebie, że ich tożsamość po­ została nienaruszona. To był rzeczywiście roz­ wój, nie tylko dlatego, że zaczęli dysponować wysokimi technologiami. Ale pozostali ludźmi – nie chcę powiedzieć, że byli święci – ale ludź­ mi, którzy nie gardzili świętością. Szczególnie

widziałem ten rozwój wśród chrześcijan, którzy byli dumni z tego, że świat Zachodu jest im blis­ ki, a z drugiej strony nie utożsamiali się z wy­ raźnie negatywnymi znamionami tej cywilizacji. Byli do nich krytycznie ustosunkowani – mówię o Syryjczykach w ogólności. Oni bardzo dbają o rodzinę, mieli kontakty w Europie, wielu ludzi tam mieszkało, nie mówiąc o takich kontaktach, jak telewizja i internet. Sfera moralna była bo­ lesna, i to coraz bardziej. Początkowo chrześcijaństwo wniosło ze sobą szkolnictwo, szkolnictwo wyższe, szpi­ tale, troskę o zdrowie. Tak więc kojarzyło się z postępem o ludzkiej twarzy. Później, kiedy pojawiła się telewizja satelitarna i dostęp do programów obscenicznych, do programów, które Syryjczyków szokowały, łatwo było kaz­ nodziejstwu, które było przeciwko Zachodo­ wi i chrześcijaństwu, udowadniać: zobaczcie, czym jest Zachód, co proponują nam tak zwani chrześcijanie. Ten szok miał duże znaczenie w przewartościowaniu: od aprecjacji i uznania dla kultury i cywilizacji zachodniej do niechęci i obawy, że ona może zniszczyć ich środowisko moralne i wartości, którymi żyją.

że jeśli chrześcijanin chciał poślubić muzułman­ kę, musiał zmienić religię i zostać muzułmani­ nem. Nieraz tak się dzieje – nie dlatego, że ktoś planuje, że ożeni się z muzułmanką, tylko po prostu się zakocha. Wtedy jest zgroza, bo taki chrześcijanin, nie mając najmniejszej ochoty być muzułmaninem, jest do tego zmuszany. Nato­ miast muzułmanin może swobodnie ożenić się z chrześcijanką i nie tylko nie musi zmieniać re­ ligii, ale też jego dzieci będą wręcz pilnowane, żeby były muzułmanami. Chrześcijanka może pozostać chrześcijanką, jeśli poślubi muzułma­ nina, ale on może poślubić drugą i trzecią, i ko­ lejną żonę, i może się z nią rozwieść. Ona, nawet pozostając jego jedyną żoną, nie ma możliwoś­ ci dziedziczenia. Takie elementy sprawiały, że chrześcijanie obawiali się bliższych kontaktów z muzułmanami, ponieważ byli słabsi prawnie. Stąd, takie jest doświadczenie historii, wielkie rody, początkowo chrześcijańskie, stawały się muzułmańskimi. Dlatego chrześcijaństwo się stopniowo wycofywało. Najpierw byłem oburzony na to, że chrześcijanie boją się muzułmanów, tworzą coś w rodzaju getta. Później zrozumiałem, że to ma znaczenie. Boją się dalej idących relacji i przyjaźni ze względu na dzieci. Żeby się nie zdarzyło, że syn zakocha się i wtedy prawo zmusza go do tego, żeby stał się muzułmani­ nem, a jego rodzina muzułmańska.

Jak w porównaniu z Polską wygląda poziom ich wiary, staranność liturgii, świadomość historii Kościoła? To jest bardzo ciekawe i pewnie związane również z ich charakterem. Bo z jednej strony widziałem nadzwyczajne symptomy przywią­ zania do swojej tradycji. Chciało im się uczyć języka liturgicznego, np. aramejskiego, albo u Koptów – koptyjskiego. Powtarzali całe fra­ zy i mieli tę radość, że mogą modlić się w tym języku, który na co dzień nie jest używany. Z drugiej strony widziałem nadzwyczajną wolność wewnętrzną. Oni nie mili kłopotu, żeby pójść do kościoła o innym rycie i tam uczestniczyć w modlitwie. W naszym Centrum,

FOT. WYDAWNICTWO ŚWIĘTY WOJCIECH

Spotykamy się w Warszawie, w klasztorze Jezuitów przy sanktuarium św. Andrzeja Boboli. Ojciec przyjechał, aby odprawić mszę świętą w języku arabskim. Tak jest, raz w tygodniu przyjeżdżam do War­ szawy z intencją, aby spotkać się z osobami, które znają język arabski, a także z Polakami, którzy mają związek z Bliskim Wschodem, szczególnie z Syrią.

Widziałem, jak Syria się zapaliła Z ojcem Zygmuntem Kwiatkowskim SJ, misjonarzem, który ponad trzydzieści lat pracował na Bliskim Wschodzie, autorem książki Za daleki Bliski Wschód (Wydawnictwo Święty Wojciech, 2017), w której opisuje swoje doświadczenia i początek wojny w Syrii, rozmawia Antoni Opaliński. które prowadziliśmy w kilku miastach – byli z nami na co dzień, ale w czasie świąt całą ro­ dziną chodzili do swojego kościoła. Nie było kwestii, czy są związani z kościołem syriackim, maronickim czy prawosławnym. Przychodzili do nas ze względu na konferencje, na forma­ cję, na udział we wspólnotach czy grupach, na inicjatywy, które tam były podejmowane. Uważam, że to było zdrowe podejście. Na tym powinien polegać dialog, żeby nie wykorze­

niał ze swojej tradycji, ze swojego Kościoła, ale z drugiej strony nie zamykał też, nie patrzył takim krytycznym wzrokiem na tych, którzy są odmienni. Stąd, jeśli mowa o tym, jacy oni są: z jednej strony przywiązani do tradycyjnych modlitw, z drugiej strony mają łatwość, żeby zaakceptować nową propozycję. Jak układały się stosunki chrześcijan z muzułmanami? Ojciec był świadkiem tego przez wiele lat. Odpowiedź jest łatwiejsza, jeśli ktoś wie, na czym polega ideologia multikulti. To było bardzo atrakcyjne – wszyscy jesteśmy bliscy, wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy się nawzajem szanujemy... a sprawa religii i wierzeń – to jest sprawa prywatna, o tym się nie mówi, o tym nie powinniśmy mówić, bo to dzieli... Tymczasem okazało się, że w Europie to się nie sprawdzi­ ło. W sferze idei ładnie się prezentowało, ale wiara u człowieka o aspiracjach wewnętrznych i orientacji życiowej idzie dalej niż sprawy prak­ tyczne – nie jest tylko sprawą prywatną, ona promieniuje poprzez osobowość, obojętnie,

czy jest on w świątyni, czy sam w swoim pokoju, na wakacjach czy w pracy. Szczególnie u muzuł­ manów są pewne nakazy, żeby eksterioryzować wiarę, dotyczące stroju czy jedzenia. Oni nie mają żadnego problemu, żeby modlić się w par­ ku na trawie czy w innych miejscach użytku pub­ licznego. Czyli nie dało się tego zamknąć tylko w sferze prywatnej. I nie tylko praktycznie. Z an­ tropologicznego punktu widzenia zamknięcie religii w sferze prywatnej to jest ograniczenie, coś, co blokuje osobowość człowieka. Wschód posiada pod tym względem inne doświadcze­ nie. Niedawno ukazała się książka, która jest wywiadem z patriarchą maronitów, kardynałem Becharą Raim. Pierwszy raz spotkałem się ze sformułowaną w takim wymiarze propozycją, jak Kościół Wschodni widzi współżycie między różnymi wspólnotami świeckimi i religijnymi. To zdawało egzamin. I to niesie więcej szacunku do człowieka. Nie mówię tu o spojrzeniu muzułmań­ skim, bezpośrednio związanym z Koranem. Tam wyraźnie są dwie kategorie ludzi – wie­ rzący i niewierni – nie niewierzący, ale właś­ nie niewierni. I ten niewierny jest człowiekiem drugiej kategorii, a jego prawa są ograniczone. Ale ja mówię o spojrzeniu chrześcijańskim, które respektuje odrębność religijną dru­ giego człowieka i uznaje za coś naturalnego wspólnoty, które posiadają swoją wiarę i jed­ nocześnie są członkami tej samej zbiorowości narodowej, tworzą określony naród i państwo, w związku z czym przekonania religijne drugie­ go człowieka zasługują na szacunek. Rzeczywiście ja to widziałem: w czasie świąt chrześcijańskich muzułmanie odwie­ dzali rodziny czy składali życzenia w miejscu pracy. Tak samo zachowywali się chrześcijanie w okresie ramadanu – bez żadnego nacisku, bo w Syrii nie było obowiązku jego przestrze­ gania. W niektórych krajach, jeżeli ktokolwiek podczas ramadanu w dzień spożywa jedze­ nie, jest traktowany jak przestępca. Natomiast chrześcijanie w Syrii z własnej inicjatywy nie pili w pracy kawy czy herbaty, ewentualnie gdzieś dyskretnie, żeby wspierać muzułma­ nów, być solidarnymi z ich postem. Nieraz by­ łem w Syrii uczestnikiem takich spotkań, gdzie nawet biskup i księża organizowali kolację ra­ madanową dla duchowieństwa muzułmań­ skiego. To nie był ani przymus, ani teatr, tylko wyraz szacunku dla kogoś drugiego. Bardzo często na uniwersytecie, jak chrześ­ cijanie byli w swojej grupie i przychodzili mu­ zułmanie, to oczywiście byli życzliwie przyjmo­ wani: „witamy naszego brata w wierze”. Dopiero później zrozumiałem, że chodziło o to, żeby dać znać, żeby nikt z obecnych nie powiedział czegoś nieprzyjemnego. To był wyraz szacunku,

a jednocześnie obawa, żeby nie zapaliła się isk­ ra konfliktu, wzajemnej niechęci. To się wyczu­ wało, że kwestia przynależności do wspólno­ ty religijnej jest istotna. Oni od razu to widzą: jak dziewczyna jest zakwefiona, to wiadomo, że muzułmanka; jeżeli ma odkryte włosy, to chrześcijanka. Poza tym pewne imiona mają tylko muzułmanie, inne chrześcijanie, zarówno kobiety, jak i mężczyźni. Jeżeli imię jest neut­ ralne, to wystarczy kilka zdań i już się orien­ tują i wiedzą, jak rozmawiać. Czyli jest w tym wszystkim element obcości, ale ja bym tego nie wyolbrzymiał. A jak to się przekładało na sytuację prawną, bo jednak chrześcijanie byli w mniejszości, nawet jeżeli pod opieką państwa? Ponieważ źródłem prawodawstwa w Syrii był Koran, więc pewne elementy prawa były dla chrześcijan krzywdzące. Ogólnie – muszę to jeszcze raz podkreślić – było dużo szacunku i wzajemnej życzliwości. To wpływało na pewną kulturę, która była przez wszystkich przyjmowa­ na i praktykowana. Stąd życie w Syrii i kontakty z Syryjczykami były bardzo przyjemne. Poza

Niedawno słynna mistyczka Myrna Nazzour zapytana, jakiej Syrii prag­ nie, odpowiedziała: takiej, jaką była. My nie chcemy państwa chrześcijańskiego, choć nieraz nam się proponuje kanton chrześ­ cijański. Niech wróci to, co było, byle był szacunek. tym byli bardzo gościnni. Bardzo często w au­ tobusie, kiedy chciałem płacić za bilet, przycho­ dził konduktor i mówił, że już ktoś zapłacił. Ot dlatego, że jestem cudzoziemcem. Przede wszystkim prawo małżeńskie i ro­ dzinne były regulowane przez prawo religij­ ne. Nie byłoby problemu, gdyby chrześcija­ nie mogli żyć po chrześcijańsku, muzułmanie po muzułmańsku. Ale prawo państwowe musi regulować też kwestie pomiędzy odmiennymi wspólnotami religijnymi. I tutaj muzułmanie byli górą. Najbardziej drastyczne kwestie to takie,

I od tego świata, w którym, mimo nierówności prawnej, chrześcijanie żyli w pewnej harmonii, przeszliśmy do wojny i groźby zagłady wspólnot chrześcijańskich. Jak to się stało? No właśnie, byłoby śmieszne mówić teraz: myśleliśmy, że będzie wiosna, a nadeszła zima. Widziałem, że stosunki z muzułmanami były dobre. Co więcej, przyjechał Jan Paweł II i Syria, która jest w większości muzułmańska, przyjęła go z wielkim szacunkiem. Niektórzy mówili do nas: „jesteście szczęśliwi, że macie takiego przywódcę”; mówili, że światło biło z Jego twarzy. Niedawno słynna mistyczka Myrna Naz­ zour zapytana, jakiej Syrii pragnie, odpowie­ działa: takiej, jaką była. My nie chcemy państ­ wa chrześcijańskiego, choć nieraz nam się proponuje kanton chrześcijański. Niech wróci to, co było, byle był szacunek. I to mówiła ko­ bieta, która wiedziała o tych nierównościach, np. o takich, że chrześcijanin nie może zostać prezydentem. Ale chrześcijanie w tym kraju byli szanowani, respektowani, mogli się uczyć. Bardzo dbali o wykształcenie, wiedzieli, że to jest ich ostoja. Ale w to wkradł się element ideologicz­ ny i pieniądze. Syryjczycy wiedzieli, czym jest wojna w Iraku; w Syrii było dwa miliony Irakij­ czyków. Wiedzieli, co się stało z Irakiem, jaka tam nastąpiła olbrzymia katastrofa. Pojawiły się protesty i wcale nie ukrywano, że były one opłacane. Za każdy protest, który wychodził z meczetu, płacono każdemu pięćset albo ty­ siąc lirów. Chrześcijanki mówiły, że słyszały od muzułmańskich sąsiadek: „teraz mam do­ brze, bo moi synowie pracują, chodzą na te pokojowe protesty, otrzymują pieniądze, już kupiłam lodówkę” itd. Sam widziałem, jak rebelianci w maskach, z karabinami zatrzymali autobus. Jeszcze wte­ dy się uratowałem, bo to nie była „kreska” na cudzoziemców. Nawet nie wiem, czy mnie rozpoz­nali. Oni szukali młodych ludzi, którzy mogli być żołnierzami po przeciwnej stronie. Później, wychodząc, powiewali banknotem i mówili: „W całej Syrii są protesty i za każdy płacimy pięćset albo tysiąc lirów”. To były pie­ niądze za pokojowe manifestacje, które potem okazały się niezbyt pokojowe. Płacone przez kogo – Arabię Saudyjską, Turcję, Amerykę, Rosję, Europę? Myślę, że dobrze, jak zakończymy nasze spot­ kanie tak, jak rozpoczęliśmy. Uważam, że to jest dobre pytanie, które jest konieczne. Nie nale­ ży tylko klajstrować i myśleć, jak pomóc. Trze­ ba odpowiedzieć, skąd to się bierze. Kwestia odpowiedzialności jest ważna. Teraz w Polsce tak dużo się mówi o historii, o tym, że byliśmy ofiarami i nie można nas rozliczać jako spraw­ ców. Jeżeli po siedemdziesięciu latach pytanie o przyczyny jest ważne, to tym bardziej Syrii nie można tylko pomagać i uspokajać, bo to może być zamiatanie pod dywan. Kto to zapoczątkował, dlaczego została dokonana inwazja w Iraku, pod sfingowanym pretekstem? Wiadomo, że to jest newralgicz­ ny punkt świata. Papież nie jest politykiem, ale kilkakrotnie powiedział, że to jest trzecia wojna światowa. To coś znaczy... Wojna hybrydowa. Jak przyjeżdżam do Polski, mam inną wrażliwość na wojnę na Ukrainie. U nas się przyjęło, że tam gdzieś jest problem. Ale to nie jest tylko prob­ lem Ukrainy. Ja widziałem, jak Syria się zapaliła, a miała się nie palić. Oni tego nie chcieli. Jeżeli świat jest globalny, to wojna świa­ towa nie musi być od razu z czołgami, czer­ wonymi gwiazdkami i innymi emblematami państw. W Syrii jest sto organizacji bojowych, które wydają się nie do opanowania. One rep­ rezentują któreś z tych potęg. Nawet jeśli nie wprost, żołnierze tych państw uczestniczą w tej wojnie, a te potęgi nią kierują. K Rozmowa odbyła się w lutym br.W


KURIER WNET · MA J 2018

B

ez wątpienia za mniej więcej 10 lat, gdy zaczną na skalę komercyjną funkcjonować zespoły sztucznej inteli­gencji (SI), które samoczynnie połączą się w globalną sieć cywilizacji cyfrowej, będzie za późno. SI w momencie uzyskania dostępu do internetu w jeden dzień nauczy się tego, co ludzkość zgłębiała przez tysiące lat. Jeśli nie uda się zainstalować wszystkim obiektom SI hamulców bezpieczeństwa, uniemożliwiających zbrojną, logistyczną, psychologiczną, kulturową i wszelką inną agresję na gatunek ludzki, dni naszej cywilizacji będą policzone.

Fakty Czasy wymuszają poszukiwania nowych rozwiązań logistycznych, marketingowych, handlowych, produkcyjnych, psychologicznych, medycznych itd. We wszystkich tych innowacjach obecna jest informatyka i zalążek sztucznej inteligencji. Zatem obydwa światy (dotychczasowy i cyfrowy) na obecnym etapie wzajemnie się uzupełniają i napędzają. Wmówiono nam, że budowana jest nasza przestrzeń komunikacyjna, wręcz duchowa. Pozakładaliśmy w niej profile, przekonani, że część tej przestrzeni należy do nas. Uwierzyliśmy, że Facebook czy Twitter jest naszym domem. Ale naszymi profilami nie możemy dowolnie dysponować. Przekazujemy prawa do nich właścicielom Facebooka, Instagramu, Twittera, Google Plus, LinkedIn itd. Potwierdza to arogancja właścicieli cyfrowych koncernów. Dyktują oni warunki wszystkim państwom na ziemi. Analiza poczynań koncernów nowych mediów w stosunku do Komisji Europejskiej czy deputowanych Parlamentu Europejskiego nie napawa optymizmem. Narzucają dyktat, sami piszą projekty ustaw, głównie przewidujące oddanie naszych danych osobowych „innowacyjnym, kreatywnym biznesom”, na których i obywatele, i państwa mogą rzekomo tylko zyskać. Zadziwiająca jest bezkrytyczna spoleg­ liwość tych, którzy w naszym imieniu powinni być nieufni wobec wszelkich form uzależniania, wywierania presji, oddawania kontroli. Brakuje sprzeciwu. Wystarczy zapoznać się z pisanymi przez armie prawników regulaminami, których celem jest maksymalizacja zys­ ków cyfrowego biznesu. Otrzeźwienie z „cyfrowego letargu” – nikłej wprawdzie – części użytkowników nastąpiło przy okazji blokady kont (dotyczyło to z reguły osób przeciwnych liberalno-lewicowej politycznej poprawności). Pojawiły się pytania: Jak to? To tak można? Można. Pora uzmysłowić sobie, że jako użytkownicy serwisów społecznościowych nie mamy do nich praktycznie żadnych praw. Po zamieszczeniu tam słów czy nagrań przestajemy być ich właścicielami, zgodnie z podpisanym (kliknięciem myszy) regulaminem, którego samo przeczytanie ze zrozumieniem jest problemem nie lada. Administrator serwisu w każdej chwili może nas z niego usunąć. Może skasować to, co opracowaliśmy i co z wielką pieczołowitością przez lata gromadziliśmy: zdjęcia, nagrania, rysunki… Jeśli nie zostały zarchiwizowane w innym miejscu, tracimy je w ciągu kilku sekund. Bez jakiejkolwiek szansy nie tylko na odzyskanie, rekompensatę, ale choćby wyjaśnienie. Zaczyna się budowa skomplikowanych struktur, które będą zarządzać nie tylko ruchem samochodów, tramwajów, kolejki podmiejskiej, świateł ulicznych, emisją zanieczyszczeń itp. Tysiące procesów będzie obsługiwanych przez algorytmy kontrolowane przez inne algorytmy. To prawdziwy Wielki Brat, który będzie decydował o tym, co ludzie mogą robić, a czego nie. Naukowcy zwracają uwagę, że wszystko stanie się coraz mniej przejrzyste dla ludzkich umysłów. Narzucenie algorytmów wydaje się rozwiązaniem czysto technicznym. Jednak już określenie „prawdziwych” potrzeb człowieka, którym technologia powinna służyć – powinno wzbudzić dialog o charakterze metafizycznym, ideologicznym. Tymczasem pod płaszczykiem racjonalności ekonomicznej poza horyzont debaty publicznej są odsuwane fundamentalne zagadnienia egzystencjalne. Dla przykładu: sztuczna inteli­ gencja będzie zarządzała tak zwanymi inteligentnymi miastami inaczej, niżby robił to człowiek. Najpewniej będzie się inaczej zachowywać w sytuacjach kryzysowych – przecież np. brak jej empatii. Prof. Zybertowicz zastanawia się nad skutkami, jakie przyniosłoby

PR ZESTR ZEŃ·W I RTUALN A zhakowanie systemu zarządzającego inteligentnym miastem. Przecież mogą to uczynić nie tylko ludzie – tajne służby, terroryści, ale także (czy przede wszyst­ kim) jakaś inna sztuczna inteligencja, którą ktoś wrzuci do sieci i która tam będzie buszować (A. Zybertowicz, wywiad w dodatku do „Rzeczpospolitej” „Plus Minus”, 14.01.2018). Po 20 latach od powstania, GAFA (Google, Amazon, Facebook, Apple) jest po wielekroć potężniejsza niż tradycyjne państwa (por. tabele sytuujące te firmy na osi PKB krajów). Eryk Mistewicz, praktyk biznesowy od tych zagadnień, uzmysławia nam, że obecna walka o prawo, o przestrzeń publiczną, o wpływ na umysły ludzi toczy się właśnie na tym odcinku: między nieruchawymi instytucjami państw narodowych stworzonych gdzieś na przeło-

przesyłanie konkretnych sugestii i wymuszanie określonych działań. Punktem zwrotnym w tym wyścigu było wydanie w minionej dekadzie przez Departament Obrony USA 4 mld USD na rozwój militarnych robotów. Naukowców najbardziej martwi perspektywa pozostawienia robotowi decyzji, czy i kiedy pociągnąć za spust. Dzisiaj ta decyzja pozostaje w gestii człowieka. Jednak Pentagon od 10 lat prowadzi program pozwalający robotom identyfikować potencjalne zagrożenie bez ludzkiej pomocy, jak dotąd bezskutecznie. Rządy bardzo się spieszą z realizacją tych projektów. Zwraca się uwagę na konieczność uprzedniego wypracowania międzynarodowego porozumienia. Któraś ze stron może wykorzystać sztuczną inteligencję do stworzenia

inteligencja, skoro dysponuje takim kapitałem? Niewątpliwie część pieniędzy zostanie przeznaczona na zniszczenie tradycyjnych kultur. To wydatnie pomogłoby w realizacji celów pana Sorosa. A ilu takich Sorosów jest na świecie? Sama Grupa Bilderberg liczy ponad 130 osób. Jeśli dodamy wszystkich masonów, „piszczelowców”, lewicujących milionerów i różnych im podobnych, uzbiera się spora grupa z niezłym kapitałem do wydania na swoje „postępowe” idee, np. na inwigilację w internecie w celu zastosowania aksamitnych metod wywierania wpływu. Na automatyzacji pracy zarabiają głównie właściciele środków produkcji (fabryk, gospodarstw rolnych, firm dystrybucyjnych). Ograniczanie kosztów produkcji przez zmniejszenie liczby pracowników spowoduje

Żyjemy w podwójnym świecie: realnym i wirtualnym. Każdego roku powstają nowe gadżety elektroniczne, coraz bardziej wyrafinowane technologicznie. Brak elementarnej wyobraźni doprowadził do stanu całkowitej inercji w zakresie profilaktyki zdrowotnej dzieci i młodzieży uzależnionej od świata cyfrowego. Być może zostało ludziom kilka lat na ustanowienie sprawiedliwych reguł współistnienia naszej i cyfrowej cywilizacji.

Cywilizacja cyfrowa Zbigniew Berent

FOT. WOJCIECH SOBOLEWSKI

10

mie XVIII a XIX wieku, a elastycznymi, zdecydowanymi na wszystko „gigantami przemysłów innowacyjnych”. Ich siły lobbingowe są po wielekroć lepiej uplasowane i skuteczniejsze niż razem wzięte przemysły farmaceutyczny, tytoniowy i zbrojeniowy, a więc dotychczasowe giganty wpływu na świat polityki i legislacji. Gdy agresorzy testują luki i wady systemów informatycznych, siejąc dezinformację w sieci, jest oczywiste, że przygotowują się do konfliktu zbrojnego. Prof. Zybertowicz ma absolutną rację, że wojskowi stratedzy mają w swoich planach dotyczących konfliktów globalnych jako jeden z pierwszych celów likwidację rzeczywistości wirtualnej: przecięcie światłowodów na dnie mórz i oceanów, uderzenie w największe serwerownie, główne węzły sieci oraz elektrownie. Pierwszym dost­ rzeżonym ciosem nowej wojny będzie zatem zniknięcie wirtualu. Rosyjscy naukowcy pracują nad bronią, która poza wywoływaniem bólu będzie umożliwiała uzyskanie częściowej kontroli nad ludzkimi zachowaniami i myślami. Broń, która ma trafić do powszechnego wojskowego użytku jeszcze przed 2020 rokiem, wykorzystuje promieniowanie elektromagnetyczne. Emisja fal lub promieni pozwala na zadawanie bólu i bezpośrednie wpływanie na komórki mózgowe, a nawet

innego niż cyfrowy modelu własnego przetrwania (poza przepływem elektronów w półprzewodnikach, na których oparta jest dzisiejsza technologia). Może SI odkryje nowe prawa fizyki, które pozwolą jej istnieć niezależnie od nas. Potwierdza to Nick Bostrom, profesor Oxfordu, w książce Superinteligencja: jeśli sztuczna inteligencja będzie systemem, który sam się uczy, będzie w stanie np. odkrywać prawa przyrody, których ludzkość jeszcze nie zna. Przecież przez tysiąclecia nie znaliśmy prądu. Bostrom przewiduje, że SI mogłaby odkryć zjawiska, których ze względu na ich złożoność w ogóle nie potrafimy sobie wyobrazić. Takiej sztucznej inteligencji nie będzie można wyłączyć, ponieważ może ona uniezależnić się np. od zasilania prądem. Warto zaznaczyć, że słowa naukowca: „SI mogłaby odkryć” w języku informatyki oznaczają: „SI odkryje” i jest to więcej niż pewne. Wiele eksperymentów w przypadku gier pokazuje, że SI szybko uczy się też zachowań agresywnych. Przed niecałym rokiem świat obiegła informacja, że Georgę Soros przeznaczył ponad 18 mld USD na przebudowę świata na swoją lewacką modłę. Ma nadzieję na kulturową rewolucję na podobieństwo doktryny Antonia Gramsciego. Czy pominie możliwości, jakie daje internet i sztuczna

wzrost bezrobocia. Maszyny przejęły od ludzi wiele czynności i będą przejmować coraz więcej, głównie w sektorze produkcyjnym. Jest to marsz w jedną stronę. Jeśli maszyna zastępuje człowieka, nigdy nie ma drogi powrotnej. Już obecnie maszyny są w stanie dobrze przetwarzać ludzki język. Prognozuje się, że za kilka lat komputery wygryzą telemarketerów, a w późniejszym czasie księgowych. Mniej zagrożone będą osoby pracujące w zawodach kreatywnych, specjaliści oraz inżynierowie zajmujący się obsługą i projektowaniem nowych maszyn. Stanisław Lem w Kongresie futuro­ logicznym zauważył, że wystarczająco inteligentne roboty będą nas oszukiwać, bo bardziej racjonalnie jest udawać pracę niż się męczyć. Jeśli maszyny zauważą związek przyczynowy między ilością ich pracy a częstotliwością awarii, mogą w ramach wewnętrznej sieci porozumiewać się w sprawie różnych form nieposłuszeństwa, ze strajkami włącznie. Z czasem założą struktury związkowe. Powstaną samopomocowe grupy wsparcia SI, z podziałem na grupy branżowe. Podczas akcji protestacyjnych zapewne na wszystkich monitorach SI w widocznych miejscach pulsować będzie jakiś zatwierdzony przez Umaszynioną Władzę Związkową znak graficzny lub międzynarodowy znak „SOS”.

Ostrzeżenia Nicholas Carr w książce Płytki umysł ostrzega, że pod wpływem technologii następuje zmiana wielu naszych nawyków poznawczych. Nie potrafimy już na wiele godzin skupić się na jednej czynności, czujemy potrzebę kolejnych bodźców. Wielkie koncerny epoki nowych mediów reklamują się jako najbardziej pożądani pracodawcy wśród absolwentów wyższych uczelni, ale już wyraźnie widać, że są równie drapieżne jak biz­ nesy epoki węgla i stali. Eryk Mistewicz dodaje, że bardziej drapieżne – być może z uwagi na drapieżność świata, szybkość i głębokość zmian. Zmian tak szybkich, że już nie sposób reagować (…) Kto powiedział, że nasze zdjęcia intym­ ne i takież wynurzenia, sekrety naszych firm i bliskich w pewnym momencie, je­ śli „model biznesowy przestaje nam się domykać”, nie mogą zostać wystawione na aukcję „kto da więcej”? Albo: Jeśli nie zapłacisz abonamentu, cała zawar­ tość zgromadzona na naszym serwerze zostanie upubliczniona na podstronie z Twoim imieniem i nazwiskiem. Chyba, że zapłacisz nasz abonament… Nie, nie, skasować tych zasobów też już nie mo­ żesz. Są nasze. Dopiero teraz się o tym dowiadujesz? Tak nam przykro. Peszek. To, co robimy w sieci, jest naszą za­ bawą, podejmowaną przez nas w na­ szym czasie wolnym (albo w czasie, któ­ ry podkradamy naszemu pracodawcy, naszym rodzinom, naszym dzieciom) z zyskiem dla tych, którzy nam tę za­ bawę umożliwiają. Produkujemy war­ tościowy dla nich „content”, treść. Ale też oddajemy im wiedzę o nas samych. Tak, to przecież oczywiste, bezpłatna poczta mailowa również nie należy do nas. Nie do nas należą przesyłane słowa, zdjęcia, emocje. Nie są naszą własnoś­ cią. A tak naprawdę upewnijmy się, czy jeszcze są tam, gdzie do niedawna były. I czy na pewno dobrze je zabezpieczyliś­ my, aby należały do nas i abyśmy tylko my mieli do nich dostęp, aby nie mogły być analizowane, przetwarzane, dotyka­ ne. Nie, naprawdę nie chodzi o bardziej skomplikowane hasło dostępu, ale o to, do kogo te dane należą, kto jest ich abso­ lutnym, stuprocentowym dysponentem. Po drugie, to Facebook zadecydu­ je, czy przeczytamy wiadomość, którą chciał nam przekazać nasz znajomy. Jeśli Facebook uzna, że nadawca infor­ macji zbyt rzadko korzysta z serwisu, jego wiadomość przekaże tylko niektó­ rym abonentom jego kanału. Chyba, że zapłaci – wówczas, owszem, przekaże tę wiadomość wszystkim. To Twitter, Facebook, Google powie­ dzą, na czym chcą zarabiać, a użytkow­ nicy tych serwisów będą mieli wybór: zrezygnować z usług, wycofać się z tych miejsc w sieci (nie jest to proste, spróbujcie usunąć swój profil na Facebooku i dane złożone na serwerach Google) albo w peł­ ni respektować zasady spisane w regula­ minach, których nie są w stanie pojąć. Możemy wymagać szacunku wy­ łącznie, jeśli za coś płacimy. Jeśli ma­ my nasze zasoby na bezpłatnych serwe­ rach do nas nienależących, niczego nie mamy i niczego wymagać nie możemy. Co więcej, jesteśmy niewolnikami tych, którzy na naszych danych robią swoje biznesy. Łączą nasz adres e-mail, miej­ sca, w których się logujemy, tematykę poruszaną w mailach, inne serwisy, do których mamy dostęp, zdjęcia, strony dla doros­łych, dane karty bankowej i ostat­ nie operacje na koncie, umawiane wizy­ ty lekarskie, wyniki badań analitycznych krwi, zamawiane książki, siatkę relacji ze znajomymi, nasze mniejsze i większe słabostki, polityczne afiliacje, plany wa­ kacyjne – z naszym adresem, numerem PESEL i, co od dawna już w tym procesie jest oczywiste, dawno bowiem nastąpi­ ło z uwagi na inercję państwa, naszym imieniem i nazwiskiem (E. Mistewicz, https://wszystkoconajwazniejsze.pl/ eryk-mistewicz-twitter-blokuje-facebook-cenzuruje-google-kontroluje/). W czerwcu 2017 r. świat obiegła informacja BBC na temat dwóch samobójstw internautów, klientów portalu randkowego Ashley Madison. Ashley Madison pozwala małżonkom i osobom pozostającym w związkach pozamałżeńskich na nawiązywanie romansów. Reklamuje się hasłem „Życie jest krótkie. Zafunduj sobie romans”. Z jego usług korzysta około 64 mln osób. Hakerzy, zdaniem których Avid Life Media stosuje nieuczciwe praktyki i gromadzi m.in. informacje dotyczące kart kredytowych swoich klientów, wykradli dane około 37 mln klientów i część ich opublikowali, domagając się zamknięcia serwisu. Dwóch klientów portalu popełniło samobójstwo po tym, jak ich dane przedostały się do wiadomości publicznej. Władze portalu oferują 500 tys. dolarów

nagrody za pomoc w zidentyfikowaniu i aresztowaniu osób odpowiedzialnych za atak i ujawnienie danych. Kolejny poziom ostrzeżeń dotyczy neuronauki, która dając nam wiedzę o funkcjonowaniu umysłu, jednocześnie dostarcza narzędzi do wpływania na jego pracę oraz do jego trwałej przebudowy (chodzi o sferę tzw. human enhancement – HE – polepszania cech człowieka potrzebnych do wykonywania pracy). U żołnierza chodzi o odporność na stres, u chirurga o wyższy poziom koncentracji w czasie wielogodzinnej operacji itp. Prof. Zybertowicz ostrzega, że na poziomie społecznym może to mieć nieplanowane konsek­ wencje, których dziś nie jesteśmy w stanie przewidzieć. W wojskowych laboratoriach od dawna przeprowadza się stymulowanie wybranych typów zachowań, np. osłabianie empatii u żołnierzy (chodzi o stępienie odczuć etycznych przed zabijaniem). Osiągnięcia psychologii behawioralnej są na usługach tych, którzy w warunkach wojennych chcieliby tworzyć warunki, w których człowiek wyrzeknie się swoich norm moralnych, byleby tylko wykonać rozkaz.

Normy moralne Normy moralne i prawo oparte są na pewnym założeniu antropologicznym dotyczącym ludzkiej natury. Mają sens tylko wtedy, jeśli założymy, że istnieje jakaś w miarę stała natura ludzka. Łat­ wo pojąć, że nauczenie maszyny moralności będzie niezmiernie trudne, jeśli nie niemożliwe. Maszyna z biegiem czasu zgłębi całą wiedzę dostępną na kuli ziemskiej. Dowie się zatem, że 1 do 2 proc. ludzi wykazuje cechy psychopatyczne. A jeśli te właśnie cechy obierze sobie do naśladowania? „Inteligencję” prostszych maszyn będzie można zaprogramować do rozwiązywania poszczególnych zadań – na przykład ustalania trasy samochodów z ładunkiem, kierowania ruchem ulicznym, samodzielnego parkowania aut, prowadzenia dialogu terapeutycznego lub przetwarzania danych medycznych. Jednak w sytuacji wypadku samochodowego na bezdrożach Ameryki Południowej, gdy trzeba będzie podjąć decyzję, czy kierowca-maszyna SI ma jechać dalej z towarem, czy udzielić pomocy kierowcy-człowiekowi, który spowodował wypadek? Co zrobi kierowca-maszyna? Jakie polecenie wyda nadzorujący pracę kierowców dyspozytor, też maszyna? Czy zwycięży żądza zysku, czy obowiązek pomocy człowiekowi? Jakimi zasadami będą się kierować maszyny? Rządy wydają się być zdeterminowane do inwestowania w wojskowe roboty. Naukowcy roztropnie podchodzący do problemu sygnalizują konieczność skupienia się na próbie zaprojektowania etycznego systemu sterowania, który zmusiłby roboty do respektowania konwencji genewskiej oraz innych zasad obowiązujących na polu walki. Jakie zasady miałyby obowiązywać w relacji świat ludzi – świat maszyn? Czyje dobro będzie ważniejsze? Zakładając, że ludzi – czy maszyny nie zbuntują się na przedmiotowe ich traktowanie? Jest to prawdopodobne! Rzeczywistość wirtualna wprost pochłania tę tradycyjną. Świat wirtualny w pewnym sensie pomnożył rzeczywis­ tość. I nie mamy gwarancji, że jakaś o­parta na SI technologia nie odkryje lub nie stworzy kolejnej warstwy rzeczywistości, w której nie będzie miejsca dla ludzi. Sztuczna inteligencja z pewnością wymyśli sobie inny sposób funkcjonowania niż ten, który nakazali jej ludzie, i w ogóle nas o tym nie uprzedzi. Wystarczy uderzenie w nasz słaby punkt. Sztuczna inteligencja, posiadając zaledwie ułamek kompetencji i zdolności człowieka, ale będąc wyspec­jalizowana w aspekcie, który w danej fazie rozwoju technoewolucji jest kluczowy, potrafi wygrać z człowiekiem. Jej celem nie musi być chęć unicestwienia ludzi. Wystarczy zadanie zoptymalizowania jakiegoś parametru. Dlatego zasadniczym obowiązkiem państw powinna być ochrona obywateli, a nie umożliwianie korporacjom robienia biznesów naszym kosztem. Państ­ wa powinny dbać o to, aby nie można było gromadzić żadnych naszych danych osobowych i aby młodzież uczono w szkołach, jakie zagrożenia wiążą się z nierozsądnym używaniem internetu. Państwo ma obowiązek wprowadzić takie mechanizmy prawne i prokonkurencyjne, aby ani obywatele, ani struktury państwowe nie stali się wcześniej czy później zakładnikami potęg wirtualnych ani sztucznej inteligencji. K


MA J 2018 · KURIER WNET

11

WOJNA·W·ETERZE

W

trakcie przygotowań do spodziewanej wojny z Imperium Brytyjskim władze Zuid-Afrikaansche Republiek pośpiesznie budowały fortyfikacje w Johannesburgu i na podejściach do Pretorii. Budowane forty planowano połączyć ze stolicą podziemnymi kablami telegraficznymi. Ich koszt był znaczny i Główny Szef Telegrafów van Totsenberg w ekspertyzie dla rządu z 2 marca 1898 r. ostrzegł, że kabel taki może być podsłuchiwany, a Brytyjczycy mają potencjał techniczny umożliwiający budowę urządzeń podsłuchowych. Ponieważ odległość fortów od Pretorii nie przekraczała 7 kilometrów, Totsenberg zalecił wykorzystanie urządzeń telegrafii bezdrutowej, których koszt będzie znacznie niższy. Nie czekając na decyzję rządu, Totsenberg zamówił za pośrednictwem filii zakładów Siemensa w Londynie dwie telegraficzne radiostacje nadawczo-odbiorcze dla przeprowadzenia testów. W ślad za zamówieniem nastąpiła telegraficzna wymiana informacji technicznych i szczegółów oferty. Zamówione 6 stacji radiotelegraficznych nie dotarło jednak do władz Republiki Południowoafrykańskiej, chociaż dla bezpieczeństwa wysłano je oddzielnie pięcioma statkami. Wojna już wybuchła i Brytyjczycy przejęli cały sprzęt, który później wykorzystali do napraw własnych stacji. W trakcie działań wojennych armia brytyjska wykorzystywała na polu walki nadajniki i odbiorniki radiotelegrafii firmy Marconi przeznaczone dla okrętów wojennych. Umieszczono je na przerobionych wozach taborowych i były to najprawdopodobniej pierwsze na świecie radiostacje mobilne. Z braku składanych masztów anteny rozpinano na bambusach lub rozwieszano, korzys­ tając z balonów na uwięzi. Rozliczne kłopoty techniczne z aparaturą nadawczo-odbiorczą, akumulatorami, antenami i wozami sprawiły, że saperzy wojsk lądowych zrezygnowali z łączności radiowej, a stacje wróciły na pokład okrętów wojennych, na których sprawowały się doskonale. Niewykluczone, że na rezygnację wpłynął też fakt, iż Burowie zdobyli w walkach stacje Marconiego i mogli podsłuchiwać komunikację wojsk brytyjskich. Nie byłoby to trudne, bowiem nikt inny w tych czasach nie posługiwał się w południowej Afryce łącznością radiotelegraficzną. Dysponując technicznym monopolem wykluczającym podsłuch, Royal Navy wykorzystała przewagę do przekazywania z Lourenço Mar-

Stiepan Makarow wydał radiotelegrafistom rosyjskiej eskadry rozkaz nr 27 o konieczności podsłuchiwania i zapisywania korespondencji floty japońs­ kiej. Makarow sugerował też młodszym oficerom, żeby zainteresowali się możliwościami, jakie daje nasłuch korespondencji przeciwnika. Był to pierwszy przypadek w rosyjskich siłach zbrojnych wykorzystywania podsłuchanych radiogramów do odczytywania zamiarów nieprzyjaciela. Z kolei Rosjan podsłuchiwali Japończycy, którzy korzystali z wad ro-

ques (obecnie Maputo) „informacji związanych z przeciwnikiem” zebranych na terenie Mozambiku, neutralnej w wojnie burskiej kolonii portugalskiej. Był to pierwszy przypadek wykorzystania radiotelegrafii w działalności wywiadowczej. Pierwszeństwo pozyskania cennych informacji wywiadowczych drogą podsłuchu można przyznać ex aequo. Na początku 1904 r. radiotelegrafiści zakotwiczonego w Kanale Sueskim krążownika HMS Diana przechwycili rozkazy mobilizacji rosyjskiej floty do wojny z Japonią. Admiralicja uzyskała w ten sposób strategiczne ostrzeżenie o bliskim konflikcie na dalekowschodnich rubieżach Imperium. Technicy Admiralicji ocenili wówczas, że rosyjs­ kie urządzenia radiotelegraficzne pracują znacznie wolniej niż brytyjskie, a tłumacze Royal Navy narzekali na „marną znajomość gramatyki i ortografii u rosyjskich radiotelegrafistów”. Brytyjczycy o kilka tygodni wyprzedzili Rosjan, bowiem 20 marca 1904 r. dowódca floty Oceanu Spokojnego w Port-Artur, wiceadmirał

łączności radiowej”. Mocną stroną raczkującego radiowywiadu był doskonały sprzęt, a także stacja nasłuchu umieszczona na szczycie 300-metrowej wieży Eiffla, która odbierała transmisję nadajników odległych o tysiące kilometrów. W trakcie wojny rosyjsko-japońskiej podsłuchiwano między innymi wymianę korespondencji między ministerstwem spraw zagranicznych w Tokio a ambasadorem Monoto Ichiro w Paryżu. Legendarny, ale chimeryczny (hazard, alkohol, wieczny brak pieniędzy) kryp-

Radiowywiad we współczesnym rozumieniu, czyli przech­ wytywanie sygnałów przekazywanych drogą radiową, rozpoczął się na początku XX wieku. Jedni twierdzą, że w trakcie wojny burskiej, inni, że w trakcie wojny rosyjsko-japońskiej. Obie szkoły mają słuszność.

Radiowywiad w I wojnie światowej cz. I

Rafał Brzeski

syjskiego sprzętu, a przede wszystkim z braku wyszkolenia i dyscypliny telegrafistów. Uzyskane informacje wymieniali z Brytyjczykami, którzy oceniali je jako „doskonałej jakości”. W zamian otrzymywali wiadomości z nasłuchu rosyjskich stacji radiotelegraficzych, a nawet kablowych, prowadzonego przez brytyjskie okręty wojenne stac­ jonujące na wodach Chin i na Malajach. Sztab rosyjski zorientował się w niedomaganiach własnego systemu łączności i w lutym 1905 r. zorganizowano miesięczne szkolenie dla oficerów, absolwentów szkół technicznych, których wysłano później do różnych jednostek na dalekowschodni front, ale nie miało to już wpływu na losy wojny.

D Technicy ocenili, że rosyjskie urządzenia pracują wolniej niż brytyjskie, a tłumacze Royal Navy narzekali na „marną znajomość gramatyki i ortografii u rosyjskich radiotelegrafistów”.

informacji. W czasie pokoju używanie naszych kodów winno być ograniczone do minimum, żeby nie dostarczać drugiej stronie materiału do dekryptażu”. Tak więc od połowy 1904 r. wszystkie najważniejsze depesze były kodowane, a korespondencja sił morskich innych krajów pilnie monitorowana. Zebrane depesze przekazywano do Marineevidenzbureau, czyli ośrodka wywiadu morskiego w Pola. Monitorowana była także korespondencja własna dla kontroli przestrzegania dyscypliny użycia kodów oraz sprawdzanie ich

wa europejskie kraje mają wielowiekową tradycję „czarnych gabinetów” i skutecznych służb wywiadowczych: Austro-Węgry i Franc­ ja. Zebrane przez wieki doświadczenie oba przeniosły na radiowywiad. Austro-węgierskie k.u.k. Marineevidenzbureau zainteresowało się możliwościami, jakie daje radiotelegrafia, jesienią 1897 roku, kiedy attaché morski w Rzymie nadesłał raport o eksperymentach, jakie Guglielmo Marconi przeprowadził latem we włoskiej bazie morskiej w La Spezia, gdzie demonstrował nawiązanie łączności między lądem a okrętem w morzu. Rok później k.u.k. Kriegsmari­ ne przeprowadziła własne eksperymenty. Wiosną w laboratoriach w Wiedniu, a w grudniu na morzu nawiązano łączność między fortem Musil w bazie mors­ kiej Pola a okrętem obrony wybrzeża Budapest i torpedowcem Lussin. Łączność działała wspaniale na fascynującym dystansie około 4 mil morskich i od tego momentu admirałowie przekonali się do telegrafii „bez drutu”. Trzeba oddać, że CK Marynarka Wojenna prowadziła program radiołączności energicznie i metodycznie. W latach 1899–1902 testowano urządzenia różnych producentów, a we wrześniu 1900 r. badano sposoby intencjonalnego zakłócania sygnału. Kiedy 14 maja 1904 r. attaché morski w Rzymie poinformował, że włoska marynarka wojenna lada dzień uruchomi na swoich okrętach radiotelegraficzne urządzenia firmy Marconi, to już następnego dnia dowództwo k.u.k. Kriegsmarine rozkazało wszystkim operacyjnym okrętom: „od teraz wszystkie tajne radiotransmisje muszą być kodowane”. Natomiast pod koniec maja morski komitet techniczny w swojej wytycznej nakazywał: „W przypadku kryzysu lub wojny nasze transmisje muszą być kodowane, by odciąć nieupoważnionych odbiorców od

bezpieczeństwa. Marineevidenzbureau zdobyło nasłuchowe ostrogi w 1908 r. podczas konfliktu z Włochami, kiedy Austria zaanektowała Bośnię i Hercegowinę. Monitorowano wówczas cały włoski ruch radiowy na lądzie i morzu, dzięki czemu rozpoznano polityczne intencje Rzymu, co Wiedeń wykorzys­ tał w swoich manewrach dyplomatycznych. W trakcie tego konfliktu ustalono podział pracy między wywiadem morskim a wywiadem wojsk lądowych. Wywiad morski, jako bardziej doświadczony i lepiej wyposażony w sprzęt, monitorował ruch w eterze, a zanotowane depesze przekazywał do odczytania doświadczonej sekcji dekryptażu Evidenzbureau des k.u.k. Generalstabs, czyli wywiadu wojsk lądowych. W 1911 roku, w trakcie wojny włosko-tureckiej o Trypolitanię i Cyrenajkę, Marineevidenzbureau przech­ wytywało depesze przesyłane drogą radiową od stacji do stacji przekaźnikowej, z Rzymu do Trypolisu, gdzie wylądowały wojska włoskie. Rozkazy ze sztabu generalnego, raporty wojsk ekspedycyjnych, zapotrzebowania logistyczne, powiadomienia o wysłanych transportach, instrukcje polityczne – całość korespondencji dzień po dniu lądowała w sekcji dekryptażu (Chiffren­ gruppe) dowodzonej przez kapitana Andreasa Figla. Codzienne raporty sekc­ji dawały pełny wgląd w przebieg kampanii, a kiedy Turcja straciła afrykańskie terytoria, Wiedeń miał możliwość rozegrać własną partię na Bałkanach. W 1912 r. spod tureckiego panowania wyzwoliły się Serbia, Bułgaria, Grecja i Czarnogóra. Wiedeń na spółkę z Rzymem wsparł powstanie niepodległej Albanii. Evidenzbureau pilnie śledziło coraz bardziej gęsty ruch w eterze towarzyszący wrzeniu w „bałkańskim kotle”, aż w 1913 r. na konferencjach w Bukareszcie i Konstantynopolu ustalono nową mapę regionu i „bulgotanie” ucichło. We Francji nasłuch korespondencji radiotelegraficznej obcych mocarstw powierzono wywiadowi wojskowemu, czyli Deuxième Bureau Szabu Generalnego. W jego strukturze powołano sekcję nasłuchu, która nie miała takich możliwości jak służba austriacka, ale śledziła uważnie ruch w eterze sąsiednich mocarstw, głównie Niemiec i Włoch. Jej zadaniem było przede wszystkim rozpoznanie charakterys­ tyki tego ruchu, procedur, przyzwyczajeń personelu itp. Wraz z narastaniem międzynarodowego napięcia, scementowała się grupa „dalekowzrocznych oficerów, którzy zdawali sobie sprawę z potencjału wywiadowczych żniw jaki może dać podsłuch gęstniejących sieci

korespondencji przeciwnika. Nie ma jednak tego złego, co by nie wyszło na dobre. Kiedy przemęczeni kryptolodzy borykali się z dekryptażem, łącznościowcy pod wodzą majora François Cartiera z Deuxième Bureau zainteresowali się natężeniem ruchu w eterze, sygnałami wywoławczymi, ustaleniem, kto, kiedy, kogo woła, a kto odpowiada. Te prymitywne jeszcze początki analizy ruchu w eterze hamowały braki sprzętowe. Był to rezultat niechęci Dyrektora Telegrafii Wojskowej, który przed wojną metodycznie obcinał budżet, bowiem miał za złe, że Cartier do ustalania miejsca nadajnika wybrał radionamiarowe urządzenia firmy Marconi, a nie aparaty jego, dyrektorskiego pomysłu. Natomiast Niemcy starali się pomóc. Z teutońską metodycznością wszystkie radiostacje dywizyjne działające w Belgii otrzymywały sygnały wywoławcze rozpoczynające się od litery „S”, a jeśli były w Luksemburgu, to na „G”; na równinie Woevre obowiązywała pierwsza litera „L”, a w Lotaryngii „D”. Dzięki pruskiemu zamiłowaniu do porządku, Cartier ze swego biura w Paryżu mógł informować sztaby na froncie o przesunięciach jednostek niemieckich z jednego sektora frontu do drugiego. Z zachowanych w archiwach dokumentów wynika, że w pierwszych tygodniach wojny radiowywiad był głównym źródłem wiadomości o ruchach niemieckich wojsk cesarskich.

P

tolog Etienne Bazeries jak „doskonały pies myśliwski” dobrał się do szyfru i wkrótce tekst zaczął się pojawiać z „zapierającą dech klarownością, jak fotografia w procesie wywoływania”. Po odszyfrowaniu japońskich depesz dzielono się informacjami z sojuszniczą Rosją.

W

zachodniej Europie sieć telekomunikacyjna była rozwinięta i w przechwytywaniu korespondencji wojskowej i politycznej Deuxième Bureau oraz komórki dekryptażu przy resortach spraw zagranicznych i spraw wewnętrznych koncentrowały się na monitorowaniu i deszyfrowaniu kablowego ruchu telegraficznego. Francuzi tradycyjnie byli sprawni w dekryptażu i złamali niemiecki szyfr używany w korespondencji między ministerstwem spraw zagranicznych w Berlinie a niemiec­ kim ambasadorem w Paryżu. Dzięki temu, kiedy w sierpniu 1914 r. ich uwagę zwrócił długi telegram adresowany do ambasadora, odszyfrowali go, zanim przekazali adresatowi. Zawierał tekst deklaracji wypowiedzenia wojny. Nie zwlekając, zmanipulowano najistotniejsze fragmenty, pozorując przekłamania techniczne, i doręczono telegram do ambasady, gdzie po odszyfrowaniu

Francuzi tradycyjnie byli sprawni w dekryptażu i złamali niemiecki szyfr używany w korespondencji między ministerstwem spraw zagranicznych w Berlinie a niemieckim ambasadorem w Paryżu.

ambasador nie mógł zrozumieć, o co chodzi, i musiał prosić Berlin o wyjaśnienia. Francuzi zyskali w ten sposób cenne godziny na zaalarmowanie jednostek stacjonujących na pograniczu. Pomimo tej sprawności, w pierwszych dniach wojny nieliczne francuskie stacje nasłuchowe oraz świetna, ale liczebnie słabiutka ekipa dekryptażu zostały dosłownie zalane falą

rzed I wojną światową w Stanach Zjednoczonych radiowywiadem zajmował się Korpus Łączności wojsk lądowych. Dla monitorowania ruchu w eterze i wykrycia ewentualnych szpiegowskich nadajników zbudowano sieć stacji nasłuchowych na pograniczu z Meksykiem oraz osobną stację w Houlton w stanie Maine dla monitorowania działalności niemieckich dyplomatów i prowadzonej przez nich agentury. W 1914 roku, kiedy w Europie rozpoczynała się wojna światowa, wojska lądowe USA otrzymały trzy zmotoryzowane stac­ je mobilne, których składane maszty umieszczone na dachach czyniły je podobnymi do trolejbusów. Zadaniem siedmioosobowej załogi takiej stacji było prowadzenie nasłuchu korespondencji przeciwnika oraz utrzymywanie łączności między własnymi jednostkami. Chrzest bojowy stacje te przeszły w marcu 1914 r. w Meksyku, podczas wyprawy generała Johna Pershinga przeciwko rebeliantom, którymi dowodził Francisco „Pancho” Villa. Trudno uwierzyć, ale w szykującym się do wojny Cesarstwie Niemiec radiowywiad był we wszechwładnym Sztabie Generalnym traktowany po macoszemu. Owszem, prowadzono jakieś prace studialne, ale „do wybuchu wojny nie uczyniono praktycznie nic”. Podobnie w ministerstwie spraw zagranicznych nie dokonano „niczego wartego wzmianki”. Tę druzgocącą opinię wyraził oficer Wehrmachtu wyznaczony w 1934 r. do opracowania historii służb nasłuchu, radiowywiadu i kryptowywiadu. Jest to zadziwiające, bowiem Niemcy dysponowały znacznym potencjałem technicznym. Już od 1909 r. działał potężny nadajnik w Nauen pod Berlinem. Wiosną 1914 r. zmodyfikowano jego antenę, która miała teraz długość 1037 metrów i była rozpięta na trzech masztach: jednym wysokim na 260 metrów i dwóch 120-metrowych. Sygnał nadajnika o mocy 200 kW miał zasięg ponad 8 tysięcy kilometrów (po wojennej modernizacji 11 tysięcy kilometrów) i docierał do obu Ameryk, Kapsztadu, Guam i Japonii. Radiotelegraficzne stacje o zasięgu od 1800 do 3 000 kilometrów zbudowano również w koloniach: w Kamina w niemieckim protektoracie Togo, w Windhuk w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej (obecnie Namibii), w kontrolowanym przez Berlin chińskim porcie Cingtao, na Nauru w archipelagu Wysp Marshalla oraz na wyspie Yap na Karolinach. Na Yap mieścił się także szeroko rozgałęziony ośrodek łączności kablowej na Pacyfiku. Pod koniec lipca 1914 roku, kiedy na Bałkanach mocno pachniało prochem, do Niemiec przyjechała delegacja brytyjskiej firmy Marconi, aby z kolegami z rywalizującej firmy Telefunken przedyskutować różne problemy techniczne. Finałem była wizyta 29 lipca w Nauen, gdzie Brytyjczycy podziwiali potężny system antenowy, który robił wrażenie nie tylko na profesjonalistach. Ledwie jednak goście wsiedli do pociągu, aby zdążyć na nocny prom na Wyspy Brytyjskie, stację nadawczą przejęli wojskowi, podobnie jak resztę nadajników w Niemczech. Trwała wojenna mobilizacja.

K

onkurująca z Imperium Brytyjskim radiotelegraficzna sieć Cesarstwa Niemieckiego nie pokrywała jeszcze całego globu, ale obejmowała swym zasięgiem wszystkie najważniejsze szlaki żeglugowe. Z nadajników tych 4 sierpnia 1914 r. nadano otwartym tekstem brytyjską deklarację wypowiedzenia wojny oraz polecenie dla statków handlowych, aby natychmiast skierowały się do niemiec­ kich portów albo do portów państw neutralnych. Dowódcy okrętów wojennych otrzymali rozkaz otwarcia zalakowanych kopert. Sztab Admiralicji Kaiserliche Marine nakazywał rozpocząć Kreuzerkrieg, czyli wojnę korsarską z jednostkami floty handlowej przeciwnika. W rejonie Pacyfiku znajdowały się wówczas 2 ciężkie i 3 lekkie krążowniki; 2 lekkie były na Karaibach, a jeden lekki u wybrzeży Niemieckiej Afryki Wschodniej. Tymczasem po brytyjskiej stronie kanału La Manche w 14 stacjach nasłuchowych wojenne procedury już zostały wprowadzone. Równocześnie, jak Imperium długie i szerokie, w stacjach przekaźnikowych międzynarodowych kabli telegraficznych pojawili się „cenzorzy” z szerokimi uprawnieniami kontrolowania korespondencji. Kiedy zorganizowali swe biura, zgodnie z wcześniejszą instrukcją wysłali do Londynu depesze: „Stabilizacja Londyn. Załatwione”. O północy 2 sierpnia 1914 r. system kontroli telegramów został wprowadzony w całym Im­perium, a trzeba pamiętać, że Wielka Brytania panowała wówczas nie tylko nad falami, ale również nad większością infrastruktury światowych kabli telekomunikacyjnych. Globalny system kontroli korespondencji telegraficznej obejmował 120 placówek, w których pracowało 400 „cenzorów” plus 180 „cenzorów” w placówkach na Wyspach Brytyjskich. W ciągu wojny skontrolowali oni około 80 milionów telegramów i przyczynili się do zidentyfikowania, rozpracowania, a potem zlikwidowania wielu niemieckich siatek szpiegowskich. Tego samego 2 sierpnia pod ponure gmaszysko zwane Strand House w centrum Londynu zaczęły podjeżdżać pocztowe samochody, z których wyładowywano

„Cenzorzy” na Wys­ pach Brytyjskich w ciągu wojny skontrolowali około 80 milionów telegramów i przyczynili się do zidentyfikowania, rozpracowania, a potem zlikwidowania wielu niemieckich siatek szpiegowskich. worki zagranicznych listów. Wewnątrz zimnego i wilgotnego budynku czekali już cenzorzy. W szczytowym okresie przeglądali dziennie ponad 375 tysięcy listów i kartek pocztowych. Po zakończeniu wojny szacowano, że w sumie przejrzano 630 milionów przesyłek, z czego milion 300 tysięcy zatrzymano do sprawdzenia i wyjaśnienia. Liczne przykłady z przygodowych powieści „płaszcza i szpady” dowodzą, że nie było łatwo przejąć tajną korespondencję przewożoną przez pos­ łańca. Dobrze zorganizowana armia „cenzorów” pocztowych była już bardziej skutecznym sitem, ale od pierwszej chwili komunikacji elektronicznej wiadomo, że można ją podsłuchiwać w czasie realnym. Skończyła się era genialnych wodzów o przenikliwej intuicji i obdarzonych szczęściem przez Marsa – boga wojny. Rozpoczęła się era szarych telegrafistów usiłujących w zapyziałych barakach lub ziemiankach wyłapać kreski i kropki z szumu i trzas­ ków zakłóceń. Era ekscentrycznych i wyczerpanych kryptologów starających się odczytać to, co inni zaszyfrowali. Era cierpliwych i pełnych imaginacji hakerów, którzy próbują dostać się tam, gdzie podobno wszystkie wejścia są zamknięte. Oni wszyscy zdobywają informacje, bez których współczesna machina wojenna nie potrafi się obyć, a machina ta urosła do tak potężnej, że nawet genialny generał jest w niej jedynie trybikiem. K


KURIER WNET · MA J 2018

12

PAT R I OT Y Z M · G O S P O D A R C Z Y

Repertuar pianisty jest obcy, jakkolwiek z pięknie brzmiącymi polskimi wstawkami. Czy pianista gra nie tylko dla idiotów?... Z całą pewnością tak. Smutną prawdą jest jednakże, że żaden polityk nie wygrał, grając jedynie dla inteligentów. Ten stan podsumował w 2010 r. francuski polityk Georges Frêche: „Ludzi inteligentnych jest w społeczeństwie jakieś 5 czy 6 procent. Moją kampanię robię więc dla idiotów”.

Nie strzelać do pianisty Cz. III – Gra nie tylko dla idiotów

Rys.1.Krzywauśmiechu.Rozkładwartościdodanejwzdłużglobalnegołańcuchawartości

Jan Parczewski Łańcuch wartości dodanej Łańcuch wartości dodanej (VAC – Va­ lue Added Chain) możemy rozpatrywać z perspektywy przedsiębiorstwa (ujęcie klasyczne Portera), jak i szerzej (ujęcie globalne, uznawane za adekwatne dla IV rewolucji przemysłowej). Dalej koncentrować się będziemy głównie na ujęciu drugim. VAC – perspektywa firmy Według klasycznej definicji Portera, łańcuch wartości dodanej w odniesieniu do przedsiębiorstwa to ciąg czynności powiązanych ze sobą w logiczną całość, podejmowanych w czasie wyt­ warzania produktu – wyrobu finalnego lub usługi – prowadzących do uzyskania wartości dodanej. Działania te możemy traktować jako powiązane ze sobą ogniwa, realizujące proces budowy wartości dodanej nie tylko w strefie „od pomysłu do przemysłu”, tj. w fazach przedprodukcyjnej oraz produkcyjnej, lecz także sięgające dalej, w głąb obszaru poprodukcyjnego, tj. obsługi posprzedażowej. Co istotne, każde z ogniw, odpowiadające za określony rodzaj procesów biznesowych, generuje zazwyczaj różną wartość dodaną (jest opłacalne w różnym stopniu). VAC – perspektywa globalna Patrząc na łańcuch wartości dodanej szerzej, z perspektywy współpracy ogólnokrajowej bądź międzynarodowej, widzi się najczęściej nie jedną, lecz szereg koopetytujących firm, tj. kooperujących, a zarazem konkurujących ze sobą, zaangażowanych w ramach podziału pracy w przygotowanie produktu. Łańcuch taki może mieć charakter globalny (GVC – Global Value Chain). Posiada on zdolność do dynamicznej rekonfiguracji – umocowanie firm w łańcuchu nie jest dane na zaw­ sze i w wyniku koopetycji następować tu mogą zmiany zarówno wzdłuż niego (zmiana długości ogniw – zakresu kompetencji poszczególnych firm) jak i w poprzek (wymiana ogniw – firm na

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

PRENUMERATA ROCZNA KRAJOWA Zamawiam 12 kolejnych numerów Kuriera WNET: 1 egzemplarz za 55 zł 1 egzemplarz za 70 zł

+ dodatek: płyta „Ryszard Makowski w Radiu Wnet”

2 egzemplarze za 100 zł

Imię i Nazwisko

Adres

realizujące dany proces lepiej). Tym samym bazą do całościowej analizy procesów tworzenia produktów jest współcześnie VAC/GVC, a nie pojedyncza firma. VAC/GVC a krzywa uśmiechu (smile curve) Kształt/wykres, uzyskany w wyniku umieszczenia każdego z ogniw VAC na wysokości odpowiadającej generowanej przez to ogniwo wartości dodanej, tworzy tzw. krzywą uśmiechu. To krzywa empiryczna o charakterystycznym kształcie, wykreślona i opublikowana po raz pierwszy w 1992 r. przez Stana Shiha, założyciela firmy ACER. W miarę rozwoju gospodarki światowej, uśmiech pogłębia się coraz bardziej (Rys. 1).

Działania tworzące wartość dodaną Gdzie są działania o wysokiej wartości dodanej w VAC/GVC? W krajach rozwiniętych obserwowana jest tendencja do koncentrowania się na działaniach o wysokiej wartości dodanej, podczas gdy kraje rozwijające się koncentrują się generalnie na działaniach o wartości niższej (Rys. 2). Tym samym koncentrowanie się w danym kraju na produkcji, z zaniedbaniem priorytetu komplementarnego i synergicznego rozwoju przed- i poprodukcji, konserwuje w tymże kraju model gospodarki zależnej.

W terminie 7 dni od wysłania formularza za­ mówienia należy dokonać opłaty na rachunek bankowy Alior Bank: nr 24 2490 0005 0000 4600 3762 4548 W przelewie należy podać mię i nazwisko Zamawiającego i dopisać „Kurier Wnet”. Zamówienie należy dostarczyć na adres: Radio Wnet Sp. z o.o. ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa Zamówienia przez internet: www.kurierwnet.pl

Patriotyzm gospodar­ czy w prezentowanym ujęciu to przede wszystkim dbałość o stabilność i rozwój gospodarki krajowej poprzez rozwój i racjonalne wyko­ rzystanie kapitału krajowego.

Polski produkt Ze względu na fakt, że bazą do całościowej analizy procesów tworzenia produktów jest współcześnie VAC/GVC, a nie pojedyncza firma, narodowość produktu jest bezpośrednio powiązana ze specyfiką własnościową łańcucha wartości dodanej, kreującego ten produkt. Tym samym produkt, aby można było go określić mianem polskiego, według niniejszego ujęcia powinien: • posiadać znak towarowy (markę), będący własnością kapitału polskiego, • być wytworzony w VAC, zarządzanym przez kapitał polski i tworzącym łącznie więcej niż 50% wartości dodanej poprzez kapitał polski. Uwaga: polski produkt według powyższego ujęcia nie musi być wytwarzany

(fabrykowany) przez polskie czynniki produkcji, a w szczególności przez pols­ ki kapitał, gdyż wytwarzanie generuje najmniej wartości dodanej.

Polski patriotyzm gospodarczy Czytelne zintegrowanie patriotyzmu gospodarczego z polską racją stanu wydaje się być zadaniem pilnym. Należy wskazać, w jaki sposób oraz na ile określony model patriotyzmu gospodarczego może pomóc w budowie stabilności oraz rozwoju polskiej gospodarki. Oczywiście bez uporządkowania stajni Augiasza, jaką tworzą definicje w gospodarce (por. poprzednia część artykułu, kwietniowy „Kurier WNET” 46/2018), zadanie to jest fantasmagorią. Powinniśmy wreszcie doprecyzować pojęcie patriotyzmu gospodarczego w kierunku jego mierzalności

R E K L A M A

Specyfika łańcuchów wartości dodanej w Polsce W Polsce przeważają inwestycje na bazie kapitału obcego w fazę produkcyjną (fabryki). Powstają w ten sposób polskie firmy z kapitałem obcym, zorientowane na wytwarzanie. Zdarza się także tworzenie podobnych firm zajmujących się projektowaniem – tworzeniem cyfrowych modeli produktów na bazie założeń wypracowanych w fazie R&D oraz firm/centrów logistycznych. Skądinąd wsparcie dla obcych inwestycji jest zgodne z polityką premiera Morawieckiego, według której polity­ ka greenfield dla obcych inwestycji to najważniejszy element naszego planu rozwoju (Źródło: TVP1, Wiadomoś­ ci, wydanie główne, 31 grudnia 2017). MSP z polskim kapitałem są tu głównie dostawcami komplementarnych produktów i usług o niskiej wartości dodanej dla łańcuchów, zarządzanych przez kapitał obcy. Poprzez niepodzielną kontrolę nad najważniejszymi elementami VAC jak R&D, tworzącymi największą wartość dodaną, kapitał obcy utrzymuje kont­ rolę nad całością łańcucha wartości dodanej związanego z danym produktem, z zasady nie przenosząc takich aktywności do Polski.

Kiedy określony kapitał ma kontrolę nad danym VAC/GVC?

Telefon

jest wspieranie VAC, kontrolowanych przez polski kapitał.

ŹRÓDŁO: RADA GOSPODARCZA STREFY WOLNEGO SŁOWA, ZA: OPRACOWANIE OECD 2013, S. 216, NA PODST.: SHIH 1992, DEDRICK I KRAEMER 1999, BALDWIN 2012. UZUPEŁNIENIA LINIĄ PRZERYWANĄ: JP

Autor stawia tezę, że sprawowanie takiej kontroli wymaga spełnienia następujących warunków: • prawo własności do znaku towarowego (marki), • uprawnienie do zarządzania łańcuchem, • kontrola kapitałowa nad wytwarzaniem więcej niż 50% wartości dodanej (wartość ta jest mierzalna) w łańcuchu. Pamiętajmy, że na rynku globalnym siła konkurencyjna wyrażana jest przez wartość dodaną, wnoszoną przez umieszczane na tym rynku produkty. Wartość taka, tworzona przez pojedyncze MiŚP, jest z zasady dużo mniejsza niż możliwa do uzyskania w formule VAC. Dlatego też dla globalnej konkurencyjności polskiej gospodarki, rozumianej podmiotowo, niezwykle ważne

CEDROB

i wprowadzić go w sposób jawny do strategii polskich przeobrażeń. Bez mierzalności i budowy wskaźników efektywności nie można mierzyć i monitorować takich działań. Skądinąd brak jest, jak dotąd, w obecnej strategii rządu jakichkolwiek realnych odniesień do takiego patriotyzmu. W Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju pojęcie „patriotyzm gospodarczy” nie zostało użyte ani razu! Jedną z przyczyn jest zapewne fakt, że patriotyzm gospodarczy wciąż traktowany jest w polskiej retoryce jako twór niewymierny (w kategoriach niemierzalnych). Jeśli tak, to wypadałoby powołać inicjatywę i/lub organ, który podjąłby się takiego sformułowania, równolegle z uporządkowaniem definicji, stosowanych w retoryce gospodarczej. Patriotyzm gospodarczy w prezentowanym ujęciu to przede wszystkim dbałość o stabilność i rozwój Dokończenie na stronie obok


MA J 2018 · KURIER WNET

13

P U N K T·W I D Z E N I A

RYS. 2. ŹRÓDŁO: RADA GOSPODARCZA STREFY WOLNEGO SŁOWA, ZA: KARINA FERNANDEZ-STARK, STACEY FREDERICK AND GARY GEREFFI (2011), „THE APPAREL GLOBAL VALUE CHAIN: ECONOMIC UPGRADING AND WORKFORCE DEVELOPMENT”. IN G. GEREFFI, K. FERNANDEZ-STARK & P. PSILOS (EDS.), SKILLS FOR UPGRADING: WORKFORCE DEVELOPMENT AND GLOBAL VALUE CHAINS IN DEVELOPING COUNTRIES. DURHAM: CENTER ON GLOBALIZATION GOVERNQANCE &COMPETITIVENESS AND RTI INTERNATIONAL

gospodarki krajowej poprzez rozwój i racjonalne wykorzystanie kapitału krajowego. Kapitał krajowy jest pods­ tawą, w oparciu o którą nie tylko my, lecz także nasze dzieci i wnuki powinny dostać szansę niezależnego i podmiotowego bytu gospodarczego. Tym samym działania na rzecz wzrostu dochodu narodowego wytwarzanego przez polskie czynniki produkcji, w tym kapitał krajowy, uznajemy za istotę racjonalnego patriotyzmu gospodarczego. Niezbywalnym jego elementem jest wspieranie tworzenia i funkcjonowania polskich VAC, a co za tym idzie, konkurencyjności polskich produktów zarówno globalnie, jak i w Pols­ ce. Tworzona wartość dodana, zasilająca kapitał polski oraz zarobki naszych obywateli, będzie zwiększać podmiotowość polskiej gospodarki, pomagając jej w ucieczce z pułapki braku równowagi,

Powinniśmy wreszcie doprecyzować pojęcie patriotyzmu gospodarczego w kierunku jego mie­ rzalności i wprowadzić go w sposób jawny do strategii polskich przeobrażeń.

(por. część pierwsza artykułu, lutowy „Kurier WNET” 44/2018). Utożsamianie patriotyzmu gospodarczego z konsumenckimi zakupami „polskich produktów”, definiowanych skądinąd w bardzo różny i nie zawsze precyzyjny sposób, nie rozwiązuje problemu. Krytyczne znaczenie ma tu polityka gospodarcza państwa, przy czym należy pamiętać, że ryba psuje się od głowy i same apele, bez dobrego przykładu z góry, nie bardzo mają sens. Apele takie skądinąd przypominają nawoływania w okresie PRL do wyłączania prądu w domach, podczas gdy rzeczywistą przyczyną blackoutów była gigantyczna konsumpcja energii elektrycznej przez nieracjonalnie energochłonny przemysł. Już Adam Smith, pragmatyczny ojciec współczesnej ekonomii podkreślał, że motorem działania jednostek jest interes własny. Podobny wniosek można wysnuć także w oparciu o piramidę potrzeb Maslowa. Tym samym nie można systemowo liczyć na realne wzmacnianie polskiej gospodarki poprzez zakupy konsumenckie produktów krajowych, jeśli nie będą one tańsze i lepsze od zagranicznych. Główną siłą sprawczą wzrostu konkurencyjności gospodarki opartej na polskim kapitale powinno być zatem konsekwentne, systemowe tworzenie przez państwo i organizacje pozarządowe warunków dla takiego wzrostu. Nie można liczyć na to, że firmy z kapitałem polskim, na dziś w swojej większości gorzej zorganizowane, z gorszym know-how oraz z mniejszymi

Nie można systemowo liczyć na realne wzmacnianie polskiej gospodarki poprzez zakupy konsumenckie produktów krajowych, jeśli nie będą one tańsze i lepsze od zagranicznych. pieniędzmi, w cudowny sposób poradzą sobie same. Umowy unijne o równym traktowaniu przedsiębiorców nie powinny przeszkodzić państwu w proaktywnym znajdywaniu prawnie niesprzecznych mechanizmów, realnie i systemowo wpierających rozwój polskiego kapitału – robią tak np. Niemcy i Francuzi. W Niemczech mówi się o rozwojowym modelu państwa, o tzw. ekonomii strukturalnej, czyli o tworzeniu takiego modelu, który łączy najlepsze elementy gospodarki wolnorynkowej ze stymulowaniem rozwoju rodzimych przedsiębiorstw i gospodarki. Jeśli takich działań w Polsce nie będzie, to starania o wyjście z pułapki braku równowagi będą jedynie pustosłownym gonieniem króliczka. W Polsce na 1000 obywateli przypada około 50 firm. 95% z nich to mikroprzedsiębiorstwa. Tym samym można przyjąć, że producentów – ludzi prowadzących działalność gospodarczą na swój rachunek – jest w Polsce jakieś 5 czy 6 procent… Ich interes najpewniej nie przebije się przez ogólnokrajowe sondaże popularności, będące współczesną wyrocznią dla partii politycznych, w tym dla rządzącej koalicji. Samorządy gos­ podarcze, integrujące przedsiębiorców z polskim kapitałem, byłyby najpewniej niezwykle silnym narzędziem wsparcia dla ich potrzeb i aspiracji, a zarazem dla ucieczki z pułapki braku równowagi w polskiej gospodarce. K Jan Parczewski jest ekspertem Rady Gospodar­ czej Strefy Wolnego Słowa, http://radago­ spodarcza-sws.pl

LIST DO REDAKCJI Warszawa, 20 marca 2018 r. Krzysztof Skowroński Redaktor Naczelny „KURIERA WNET” Szanowny Panie, KURIER WNET · MARZEC 2018

16

K

u zaskoczeniu środowiska geologicznego S. Mazurek opuścił Ministerstwo z odwołaniem ze stanowiska dyrektora Państwowego Instytutu Geologicznego (PIG). Czyżby miało to jakiś związek z rewelacjami o „lepszej zmianie” opublikowanymi dosłownie kilka dni wcześniej w „Kurierze WNET”? Dzień później w Radiu WNET gościł minister Jędrysek – Główny Geolog Kraju (GGK), ale nie chciał w rozmowie z redaktorem Skowrońskim komentować publikacji „Kuriera WNET”. Być może fakty te okazały się jednak na tyle istotne, że nie było szans na uratowanie kolegi. Wszystko odbyło się po cichu. PIG nawet nie pochwalił się na swojej stronie internetowej, że ma nowego dyrektora, co wcześniej zawsze praktykowano. Nie poinformowano też społeczeństwa, że po cichu wprowadzono kolejne zmiany statutu tej instytucji odpowiedzialnej za polską geologię. Rozmówcy znający bardzo dobrze sytuację w branży geologicznej potwierdzają, że atmosfera wokół Państwowego Instytutu Geologicznego, który niedługo będzie świętował stulecie, jest od roku co najmniej dziwna i źle wróży na przyszłość tej jakże ważnej dziedzinie gospodarki. Geologia wymaga i wiedzy, i doświadczenia zdobywanego latami. O talentach organizacyjnych i odpowiedzialności zarządcy najlepiej świadczy nie liczba zadań, jakie sobie wyznaczył, ale jakich współpracowników sobie dobrał do ich wykonania. W obecnym, „wrocławskim” zarządzie Państwowego Instytutu Geologicznego – firmy, która przez lata sprawnie wypełniała zadania służby geologicznej – nie ma żadnego doświadczonego geologa. A jeszcze trzy lata temu wspomniany minister krzyczał w Sejmie na komisji ochrony środowiska, że zła sytuacja polskiej geologii wynika z tego, że ministrem jest specjalista od maszyn górniczych, dyrektorem departamentu geologii prawnik, a kierownikiem PIG magister chemik. To prawda, ale gwoli dziennikarskiej rzetelności należy dodać, że w tym czasie zastępcami dyrektora PIG było trzech geologów. Obecnie to zapewne wysokie standardy sprawowania władzy narzucone przez rząd „dobrej zmiany” zmuszają p. ministra do wydawania poleceń sukcesywnego zatrudniania w PIG osób wskazanych przez niego samego, jak twierdzą pracownicy Instytutu – całkowicie zbędnych. Dziś Główny Geolog Kraju (GGK) – w randze ministra – to profesor od geochemii izotopowej, a Państwowym Instytutem Geologicznym zarządzają: prawnik, specjalista od hydrauliki ciśnieniowej, informatyk oraz geolog z wieloletnim doświadczeniem w… sekretariacie izby urbanistyki. W tej sytuacji nie dziwi, że na stronie internetowej PIG próżno by szukać życiorysów zawodowych kluczowych postaci kadry zarządzającej. Pod względem kompetencji równie źle wygląda mianowany przez p. M. Jędryska szczebel dyrektorski w departamentach zajmujących się geologią w Ministerstwie Środowiska. Czy taka sytuacja to przypadek? Może im gorzej, tym lepiej? Czy też mamy rozumieć, że w ramach odbudowy państwa przez nowy rząd instytucje służb publicznych mają być, jak de facto PIG, prywatnym podwórkiem, na którym o wszystkim decyduje minister? Czy taki jest teraz etos wysokiego urzędnika państwowego „dobrej zmiany”? Sytuacja w Państwowym Instytucie Geologicznym, stojącym obecnie na skraju zapaści finansowej, którą próbuje się przykryć wyprzedażą nieruchomości, to tylko wierzchołek góry lodowej. W raporcie otwarcia Ministerstwa Środowiska wypunktowano szereg uchybień, jakie pozostały po rządach poprzedników w zakresie geologii. Trudno się nie zgodzić z przedstawioną poniżej listą: 1. Brak polityki surowcowej. 2. Brak wprowadzenia racjonalnego prawa w zakresie działalności geologiczno-górniczej, co utrudniało poszukiwania i eksploatację. 3. Brak Służby Geologicznej jako organu Państwa, co skutkuje niegospodarnością w zakresie zasobów geologicznych i poważnym zagrożeniem spekulacjami na wielką skalę. 4. Brak geologów w około połowie starostw powiatowych. 5. Plaga nielegalnej eksploatacji kruszywa, torfu i kamieni ozdobnych. 6. Fiskalizm państwa zmuszający do rabunkowej eksploatacji złóż. 7. Chaos i pole do miliardowych korupcji w działalności geologiczno-górniczej.

P O L S K I E ·Z A S O BY· N AT U R A L N E Rysujący się obraz podejmowanych kolejnych działań raczej w czarnych barwach prezentuje przyszłość polityki surowcowej. Teatralne odgrywanie i celebrowanie „konsultacji społecznych” nad napisanym przez urzędników i prawników dokumentem, który powinien być przygotowany przez najlepszych specjalistów, na jakich nas stać, nie rozwiąże żadnego problemu bezpieczeństwa surowcowego Polski, szczególnie gdy geologiczna nauka i służba są spychane w przepaść, a bezcenne próbki lawiną spadają za nimi, dopełniając obrazu katastrofy. Ale może te klasyczne surowce są już passé? Pewnie tak, bo jak widać, postępowanie osób za ten obszar odpowiedzialnych na to wskazuje. Jeśli tak jest, to na szczęście pojawia się światełko w tunelu i będziemy potęgą surowcową w skali międzynarodowej eksploatując złoża z dna… oceanów. Przeżywamy déjà vu, bo sytuacja jako żywo przypomina tę sprzed kilku zaledwie lat, kiedy to p. Jędrysek dowodził wszem i wobec, w Sejmie i w wywiadach, jaką to potęgą jesteśmy pod względem zasobów gazu łupkowego. Ostatnie firmy wycofały się z powodu braku perspektyw geologicznych na osiągnięcie sukcesu ekonomicznego – nie ma gazu i nie będzie ropy z łupków.

Wieczorem 11 stycznia br., tuż po rekonstrukcji rządu, gdy nowy minister Henryk Kowalczyk jeszcze dobrze nie wprowadził się do swojego gabinetu, do Ministerstwa Środowiska został wezwany dr Sławomir Mazurek, ten sam, którego karierę opisywaliśmy w styczniowym „Kurierze WNET”.

A Polityka surowcowa na wirażu Danuta Franczak 8. Kompromitacja w zakresie poszukiwań gazu w łupkach (firmy nie wykonały poszukiwań, nie zdały właściwych raportów, uzyskały ogrom informacji geologicznej Skarbu Państwa). 9. Około 80% powierzchni koncesyjnej na metale w rękach obcego kapitału, bez kontroli państwa w zakresie zmian właścicielskich. 10. Symulowana innowacyjność w zakresie nowych technologii poszukiwań i eksploatacji. 11. Magazyny gazu najmniejsze w UE per capita. 12. Niewykorzystanie potencjału bezzbiornikowego magazynowania substancji w górotworze. Gdyby po ponad dwóch latach zrobić kolejny raport, ta lista niestety pozostaje ciągle aktualna, zgodnie z ludowym powiedzeniem, że kto dużo chce zrobić, ten kończy z pustymi taczkami…

K

toś mógłby powiedzieć: ale przecież mamy już politykę surowcową państwa (PSP)! Obecnie ten temat jest promowany w mediach branżowych i odbywają się konsultacje społeczne. Prawda jest jednak taka, że to dopiero projekt polityki surowcowej (i to niestety niezbyt udany, jak twierdzą znawcy tematu), a finalny produkt być może zostanie zatwierdzony dopiero za 2 lata. Trudno więc mówić o sukcesie, ale to oczywiście kwestia punktu widzenia. Polityka ta, jak wspomina sam GGK w artykule Polityka surowcowa państwa – początek drogi zamieszczonym w „Naszym Dzienniku” z 17.12.2017 r., opiera się na kilku istotnych filarach merytorycznych w PIG. Niestety drużyna powoli się wykrusza, bo jednego z nich (S. Mazurka) Główny Geolog Kraju sam niedawno z hukiem usunął z instytutu. Fachowcy nabierają wody w usta i niechętnie komentują publicznie politykę przygotowaną przez Ministerstwo Środowiska. Same wypowiedzi GGK opierają się na ogólnikach bez pokrycia w realiach, że Polska jest najbogatszym krajem w surowce w Unii Europejskiej i cały kraj pokryty jest złożami (głównie słabo udokumentowanymi złożami tzw. surowców pospolitych, takich jak piaski, gliny czy torfy, na które nie ma dużego zapotrzebowania). Dokument ten podważa A. Maksymowicz w artykule o symptomatycznym tytule Urzędowa polityka

surowcowa państwa opublikowanym na łamach „Gazety Obywatelskiej” Kornela Morawieckiego nr 153, nazywając politykę przygotowaną przez Ministerstwo Środowiska „urzędniczą”. A przecież nie o to chodzi, żeby urzędnicy przygotowywali takie dokumenty dla siebie samych. To naukowcy i praktycy powinni wytyczać kierunki, a urzędnicy jedynie realizować konkretne zadania. O tym wiedzieli nawet PRL-owscy kacykowie. Gdyby tak nie działano, nie mielibyśmy teraz złóż miedzi, siarki, węgla kamiennego i brunatnego. Przygotowana pod przewodnictwem GGK Polityka surowcowa państwa nie zawiera nawet oceny stanu początkowego ani nie określa celu końcowego, co powinno być podstawą każdej szanującej się strategii. Polityka surowcowa to także sprawny obieg dokumentów. Tę kwestię miał załatwić system pod nazwą GEOINFONET. Jako kolejne zadanie ustawowe miał być zorganizowany do sierpnia 2016 r. Czy tak się stało? Niestety nie, gdyż w niejasnych okolicznościach pan M. Jędrysek nakazał zaprzestania realizacji tego zadania, mimo nakazu ustawowego. Realizacja polityki surowcowej wymaga stabilnych fundamentów prawnych i bardzo konkretnych recept. Potrzebna jest wiedza o budowie geologicznej, czyli o tym, co znajduje się pod ziemią. Jest to jedno z podstawowych zadań służby geologicznej, zdefiniowane w ustawie Prawo geologiczne i górnicze. Taką informację można otrzymać głównie na podstawie próbek pobieranych podczas odwiertów. Próbki te gromadzone są w specjalnych magazynach i służą do dalszych badań, które mogą być wykonywane nawet po dziesiątkach lat (jeśli oczywiście stan próbek na to pozwoli). Tak eksperci PIG odkryli miedź w okolicach Lubina, siarkę pod Tarnobrzegiem, węgiel w okolicach Bogdanki i wiele innych ważnych kopalin. Magazyny próbek geologicznych są sercem każdej nowoczesnej służby geologicznej. Nie inaczej miało być w Polsce. W 2018 r. miał stanąć w okolicach Kłodawy, w centrum kraju, nowoczesny centralny magazyn próbek z całego kraju. Zaplanowano też nowoczesne laboratorium badawcze umożliwiające prowadzenie na miejscu badań przez specjalistów z kraju, jak również przez zespoły międzynarodowe.

Z pieniędzy podatnika zainwestowano w ten obiekt już ponad milion złotych. O tę inwestycję walczyli też lokalni samorządowcy, gdyż umożliwiłaby rozwój regionu, a otwarcie tuż przed wyborami byłoby sukcesem wspierającym kampanię wyborczą PiS. Już miała startować budowa, podniesiona została nośność dróg, wykonano specjalne przyłącze energetyczne, dokonano też zmian w planach zagospodarowania przestrzennego. Magazynu jednak nie ma, bo okazało się, że działka nie podoba się GGK, który wstrzymał całą inwestycję. Z jednej strony mamy plany stać się mocarstwem surowcowym, ale próbki będziemy trzymać pod chmurką. Coś tu nie gra, bo już dziś zaczyna brakować miejsca na składowanie. Podobno, gdy zrobiło się głośno, że MŚ nie realizuje tego ustawowego obowiązku należycie, w trybie pilnym zaplanowano budowę magazynu przejściowego za – bagatela! – 11 mln zł. Zupełnie przypadkowo za tyle PIG sprzedaje budynek biurowy w Warszawie. Finalnie, zamiast nowoczesnego centrum magazynowo-laboratoryjnego, funduje się jakieś blaszaki pod Częstochową. Gdzie tu sens? Ot, zamienił stryjek siekierkę na kijek! Osoby dobrze zorientowane sugerują, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a p. minister nie ukrywa, że w tle jest plan budowy docelowego magazynu… pod Wrocławiem. To z pewnością kolejny przypadek, że GGK jest posłem z Wrocławia. Tylko czy ktoś skalkulował rachunek ekonomiczny tych wszystkich działań? Kiedy to może się ziścić? Już z daleka widoczne staje się niefrasobliwe traktowanie pieniędzy podatnika i niegospodarność…

W

czytującemu się w ustawę Prawo geologiczne i górnicze, gdzie zdefiniowane są priorytetowe zadania służby geologicznej, pojawiają się kolejne pytania związane realizacją polityki surowcowej państwa. Obecnie zaopatrzenie w wody pitne pochodzi głównie z zasobów wód podziemnych, a pod wielkim znakiem zapytania stoi finansowanie służby hydrogeologicznej odpowiedzialnej za badania i zarządzanie wodami podziemnymi. Okazało się, że były jakieś trudności w uwspólnianiu zapisów odnośnie do Wód Polskich a prawa geologicznego.

GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

W numerze „Kuriera Wnet” z marca 2018 r. na stronie 16 zamieszczono obszerny, całostronicowy artykuł zatytułowany „Polityka surowcowa na wirażu” autorstwa Pani Danuty Franczak. Jest to nielogiczny i obraźliwy atak na Profesora Mariana Jędryska, Głównego Geologa Kraju. Artykuł poraża brakiem wiedzy autorki w tematyce, o której pisze i formułuje błędne wnioski. Co upoważnia Panią Danutę Franczak do nonszalanckiego traktowania i obrażania Profesora Mariusza Jędryska, o którego wiedzy i działalności nie ma pojęcia (co jasno wynika z treści artykułu). Na dowód wystarczy jeden cytat: Dziś Główny Geolog Kraju (GGK) – w randze ministra – to profesor od geochemii iztopowej – co ma uwydatnić domyślny zarzut braku geologów w zarządzaniu

wracając do oceanów, nie wiadomo, czy te złoża tam naprawdę są, czy są możliwe do eksploatacji, nie mamy przecież żadnej technologii i infrastruktury i nie wiadomo, czy geopolityka pozwoli nam z nich skorzystać… za jakieś 20–30 lat. Itd. itp. Warto tutaj dodać, że z przedsięwzięć dotyczących eksploatacji konkrecji metalicznych z dna oceanów wycofały się wielkie konsorcja prywatne, a zostały tylko państwowe, gdyż tylko nieliczne i bardzo bogate państwa mogą sobie pozwolić na badania w programach rozpisanych na dekady, bo koszty tego przedsięwzięcia są kolosalne. Eksploracja oceanów jest jednym z pięciu kierunków priorytetowych PSP. A jeśli do tego dodać wyraźnie i konsekwentnie malejące zużycie surowców mineralnych w ostatnich dekadach i w efekcie spadający w przez ostatnie 20 lat trend udziału górnictwa w wartości dodanej gospodarki kraju, a na horyzoncie dalsze ograniczanie ich zużycia surowców mineralnych na skutek polityki UE, to mamy wagę lansowanej ponad miarę i potrzeby PSP. Porzućmy ironizowanie. Poważnie analizując ten dokument, łatwo dostrzega się nierównowagę w ustawianiu na tym samym poziomie priorytetu bezpieczeństwa surowcowego państwa i eksploatacji dna oceanu. Z punktu widzenia laika powstaje pytanie, czy eksploatacja, jak chwali się w mediach GGK, złóż na dnie Atlantyku nie powinna mieć niższej rangi i służyć tylko jako narzędzie do zabezpieczenia możliwości pozyskania pewnych surowców w przyszłości? Przecież na razie nie mamy nawet szalupy do statku, który kiedyś być może będzie eksplorował działki na dnie oceanicznym! Co z krajowymi (znacznie bardziej dostępnymi, a przez to znacznie tańszymi) możliwościami eksploatacji tych surowców? Ale to nie jedyne wątpliwości. „Dziennik Gazeta Prawna” w dniu 22 stycznia br. w artykule Sny o bogactwie z dna oceanu opublikował kulisy zabiegów o koncesję na Atlantyku, której lokalizację wskazali nam w dobrosąsiedzkiej współpracy… Rosjanie. Dziwi też brak studium wykonalności wymaganego przy tak dużych i strategicznych inwestycjach, a także pomijanie wszelkich procedur i wydatkowanie, na telefon z ministerstwa, milionowych kwot ze środków publicznych. Pojawia się obawa, czy cała ta inwestycja nie zakończy się przypadkiem tak spektakularnym fiaskiem jak zakup złoża przez KGHM w Kongo albo szacunkami zasobów gazu łupkowego dokonywanymi przez samego p. ministra? Na marginesie należy dodać, że i w wypadku wydobycia z dna oceanu nasz surowcowy champion (KGHM) ma być zaangażowany w to przedsięwzięcie. Należy tu podkreślić, że warto, a wręcz trzeba mieć odważne wizje i je realizować. Jednak konieczne jest ustalenie właściwych priorytetów… chyba, że właśnie takie są priorytety GGK? Bardzo wiele można się nauczyć od pana profesora Jędryska, który we wspomnianym wcześniej wywiadzie z redaktorem Krzysztofem Skowrońskim opisał sposób powstawania złóż, które mają stanowić podstawę naszej przyszłej potęgi surowcowej. Nie

byłam, co prawda, nigdy orłem w dziedzinie fizyki, chemii i geografii, ale postanowiłam zmierzyć się intelektualnie z tym, co powiedział. Złoża te powstają podobno z morskiej wody, która wpływa do wnętrza ziemi (?), tam ulega ona mineralizacji i wypływa z powrotem. Podobno minerały wypływają, bo im głębiej, tym wyższe ciśnienie. Więc jak wpływają do wewnątrz, skoro ciśnienie rośnie z głębokością? Dziwne. Podobno potwierdzają to badania skał na kontynencie, ale te złoża występują tylko na dnie oceanu. Jak dla mnie, za dużo tu sprzeczności, ale profesor chyba wie, co mówi, bo odkrył to w swoim doktoracie. Podobnie jak w kwestiach poruszanych przez GGK w innych wywiadach (np. z panią Horodyńską). Z jednej strony podobno nikt nie wie, czy te złoża są na pewno i ewentualnie gdzie, ale pan profesor opowiada, że mogą mieć nawet 3% złota – skąd ta wiedza? Podobno to ostatnia chwila na wejście w badania, bo wkrótce nie będzie już czego badać – a dna oceaniczne to 60% powierzchni globu, w badaniach uczestniczy tylko kilka państw, więc będziemy w awangardzie. To jak to jest – innowacja czy ostatnia chwila? Coś mi się tu nie zgadza. Ale niech sprawdzą to fachowcy, którzy, jak trzeba zauważyć, jak na razie nie są entuzjastycznie nastawieni do tej teorii. Ja, póki co, chyba wybiorę się nad morze, zanim cała woda wpłynie do wnętrza ziemi. Na szczęście remedium na całe zło ma być Polska Agencja Geologiczna, o której ustawa jest w fazie procedowania. Jednakże uporczywe wbijanie do głów wszystkim wokoło przez GGK, że obecne wyraźne niedomogi administrowania geologią krajową wynikają z tego, że nie ma on „rządowej agencji, która byłaby gospodarzem zasobów geologicznych” stało się sloganem dowodzącym po raz kolejny nierozumienia istoty służby geologicznej i jej miejsca w strukturze państwa, a która notabene, jako wykonawca zadań państwa w zakresie geologii, nie może „gospodarować” złożami na tej samej zasadzie, jak straż pożarna nie może być gospodarzem lasu, choć czasem ma coś w nim do zrobienia. Zastanawiające przy tym, że w zapisach tej ustawy pojawia się paragraf mówiący, że prezes PAG i jego zastępcy nie mogą prowadzić dodatkowej działalności zarobkowej. Jednak z małymi wyjątkami dotyczącymi działalności dydaktycznej, naukowej lub publikacyjnej oraz wykonywania mandatu posła albo senatora. To chyba niemożliwe, aby pan minister pisał ustawę pod siebie! Zastanawia również lansowana w kolejnych wersjach ustawy potrzeba utworzenia różnych spółek. W efekcie tego funkcje służbowe są przemieszane z rynkowo-biznesowymi, co przy praktycznie nieusuwalnym prezesie Agencji, który będzie decydował o wyborze projektów do sfinansowania, otwiera pole do działań lobbystycznych i korupcyjnych.

C

o ciekawe, w opinii Rady Legislacyjnej Prezesa Rady Ministrów te rażące przepisy nie stanowią żadnego uchybienia prawnego. Dobrze zorientowani dodają, że już dziś podejmowane są działania mające na celu zakup gruntu pod nową instytucję. Chyba znowu przypadkiem pokrywa się to z wrocławskim okręgiem wyborczym. I to ma być „dobra zmiana”? Na tym ma polegać „reforma państwa” i „odrodzenie moralne” w zakresie geologii? Nawiązując zaś do tematów wyborczych – projekt ustawy o PAG zakłada odebranie gminom lwiej części opłat eksploatacyjnych, jakie płacą im podmioty wydobywające surowce. Może to i słuszne, a może nie. Ale forsowanie takich projektów w przeddzień wyborów samorządowych zakrawa na polityczny sabotaż i jest gotowym scenariuszem na spektakularną klęskę, zniechęcającym wyborców do rządzącej koalicji bardziej niż akcje opozycji. Profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, poseł RP, Główny Geolog Kraju, pełnomocnik rządu ds. polityki surowcowej państwa – Mariusz Jędrysek, przypisujący sobie miano „ojca gazu łupkowego”, znajduje się chyba na ostrym wirażu. Na wirażu, na którym sam stworzył grząskie warunki geologiczne. Może to spowodować, że zabraknie mu gazu, podobnie jak Polsce „gazu łupkowego”, do pokonania tego wirażu. Problem w tym, że podobnie jak w przypadku ustawy o Wodach Polskich, bez paliwa nie da się jechać. Ładna, kolorowa karoseria niestety nie wystarczy. K

surowcami (W myśl takiego rozumowania to np. angiolog nie jest lekarzem, jeśli nie wiem, co to znaczy). Na marginesie – Pani Danuta

Franczak samokrytycznie stwierdziła, że: co prawda, nigdy orłem nie byłam w dziedzinie fizyki, chemii i geografii, ale postanowiłam zmierzyć się intelektualnie z tym, co powiedział (pan profesor Jędrysek [autentyczna pisownia] we wcześniejszym wywiadzie z redaktorem Krzysztofem Skowrońskim). Efekt tego „zmierzenia się” jest żenujący (chodzi o złoża z oceanicznego dna): Złoża te powstają podobno z wody morskiej, która wpływa do wnętrza Ziemi... itd. Żenujący jest również brak reakcji sekretarza redakcji i dopuszczenie do druku tego paszkwilu, skandalicznie błędnego naukowo i fatalnego obyczajowo. – z wyrazami szacunku Stanisław Rudowski, profesor geologii (dane osobowe do wiadomości Redakcji)

Odpowiedź Redakcji Media WNET są forum, które udostępnia swoje łamy i miej­ sce na antenie osobom o różnych poglądach i profesjach. Za treść wypowiedzi odpowiadają ich autorzy, którzy firmują swoje publikacje nazwiskami. Jako Redakc­ja oczekujemy je­ dynie, aby mieli oni intencje pomagania odbiorcom naszych mediów w docieraniu do prawdy, a wyrażane przez nich poglądy nie były sprzeczne z naszą linią redakcyjną, czyli wartościami chrześcijańskimi, republikańskimi, wolnością i patriotyzmem. Co do atakowania osoby Głównego Geologa Kraju – można nie zgadzać się z Autorką artykułu, niemniej zaj­ mowanie eksponowanego stanowiska państwowego jest związane z narażeniem na różnego rodzaju krytykę i ataki. O wiele ostrzej niż pan profesor Orion Jędrysek bywają kry­ tykowani prezydent, członkowie Rady Ministrów, szefowie ugrupowań politycznych i wszyscy inni, którzy podejmują się pełnienia funkcji publicznych, podlegających ocenie; zarówno merytorycznej, przez zwierzchników, jak i – skoro żyjemy w demokracji – społecznej. Krytyka ta bywa często

wyrażana w sposób emocjonalny, czemu nie można się dziwić. Nie jest rolą Redakcji ani nie leży w naszych możliwoś­ ciach szczegółowa, merytoryczna kontrola tekstów specjalis­ tycznych. Pani Danuta Franczak jest geologiem, a więc mamy prawo zakładać, że zna się na tematyce, o której pisze. Jej artykuły wywołały żywą reakcję w środowisku geologów, co uważamy za zjawisko bardzo pozytywne. Wszystkim, którzy chcieliby polemizować z autorami wszelkich treści publikowanych w Mediach WNET, stwarzamy możliwość wypowiedzenia się w „Kurierze WNET”, na portalu wnet. fm lub w Radiu WNET. Mamy nadzieję, że głos zabierze również Autorka przywołanych artykułów. Uważamy, że drogą docierana do prawdy nie jest cen­ zurowanie tekstów (chyba że rzeczywiście byłyby fatalne obyczajowo i błędne merytorycznie nawet dla laika, a w tym wypadku tak nie jest), ale polemika, do której serdecznie zapraszamy. Magdalena Słoniowska Sekretarz Redakcji

Jeśli chcemy, jako ogół obywateli, odnosić większe korzyści z bogactw ukrytych wewnątrz Ziemi, to powinniśmy dokonać reform w obszarze strategicznego zarządzania polską geologią i nadać nowe impulsy rozwojowe w tej dziedzinie. Państ­ wowy Instytut Geologiczny PIB, instytucja z prawie 100-letnią tradycją, której od zarania przyświecał cel pracy dla dobra Rzeczypospolitej, wspiera zmiany realizowane przez wiceministra środowiska prof. Mariusza Oriona Jędryska.

Geologia w służbie Polsce Adam Kordas Rzecznik prasowy Państwowego Instytutu Geologicznego PIB

R

eformy mają przysłużyć się rozwojowi gospodarczemu Polski, bezpieczeństwu surowcowemu, a także większej dbałości o zrównoważony rozwój kraju. Mają prowadzić również do rozwoju nauk o Ziemi w Polsce. Jak wiele innych zmian, budzą one obawy i podejrzenia. Wiele tu szumu medialnego i przypisywania niecnych intencji. W ciągu ostatnich dwóch lat, gdy doszło do zmiany na stanowisku Głównego Geologa Kraju, nastąpiła dynamizacja projektów z obszaru geologii. Prof. Mariusz Orion Jędrysek doprowadził do zmian Prawa geologicznego i górniczego, ożywił inicjatywę poszukiwania surowców na dnie oceanów, rozpoczął konsultacje Polityki Surowcowej Państwa. Z jego inicjatywy następują ważne zmiany w Państwowym Instytucie Geologicznym PIB, z którego ma zostać wyodrębniona Polska Agencja Geologiczna. Środowisko polskich geologów jest w większości zgodne co do tego, że zmiany są potrzebne. Niektórym nie podoba się jednak osoba będąca „twarzą” tych zmian, czyli właśnie wiceminister Jędrysek, czego dowodzą mniejsze lub większe uszczypliwości zawarte w artykule w marcowym numerze „Kuriera WNET” (Nr 45/2018), autorstwa Danuty Franczak, pt. Polityka surowcowa na wirażu. Trudno go odczytywać inaczej niż jako pozbawiony dobrej woli atak na osobę Głównego Geologa Kraju, a także obecne kierownictwo Państwowego Instytutu Geologicznego. Wnioskować można również, że oponenci zmian zarzucają, że są one zbyt radykalne. Owszem, są odważne, ale są one konieczne i prowadzone przez osoby z wizją, determinacją i kompetencjami.

Polityka Surowcowa Państwa Polskie kopaliny służą gospodarce, rozwojowi przemysłu i dostępowi do miejsc pracy. Wystarczy wymienić KGHM „Polska Miedź”, kopalnie węg­la czy kopalnie soli, aby przekonać wątpiących w to, że surowcowa noga naszej gospodarki jest bardzo ważna – to dzięki niej napędzamy eksport, zasilamy energetykę, a Polacy mają dobrze płatne miejsca pracy. W kraju tak bogatym w surowce brak jest efektywnego systemu wspierającego poszukiwania i wydobycie z nowych złóż. Niektóre rozwiązania prawne, organizacyjne i fiskalne wręcz zniechęcały do inwestowania w tę dziedzinę. Było to efektem braku dostatecznej determinacji rządów oraz braku wyznaczenia klarownej odpowiedzialności różnych instytucji państwa. Przykładem takiej utraconej szansy może być porażka programu wydobycia gazu z pokładów łupkowych. Różne instytucje państwa realizowały swoje odrębne, nieskoordynowane cele, niwelując opłacalność takich poszukiwań na samym starcie. W ten sposób, wbrew interesom naszego kraju, podcięto skrzydła raczkującej dopiero branży – doszło do wycofania się z poszukiwań polskich i zagranicznych przedsiębiorstw. Potwierdza to zatwierdzony w sierpniu 2017 r. przez Prezesa NIK

GEORGIUS AGRICOLAS DE RE METALLICA LIBRI XII. ŹRÓDŁO: WIKIMEDIA

raport Udzielanie koncesji na poszu­ kiwanie i rozpoznawanie złóż miedzi i węglowodorów, w tym gazu łupkowe­ go. W syntezie wyników kontroli podkreślono m.in. brak rzetelnych danych o zasobach gazu łupkowego w Polsce, brak spójnej polityki koncesyjnej, niewłaściwe monitorowanie i brak kontroli u koncesjobiorców, niewystarczające zabezpieczenie interesów Skarbu Państ­ wa, czy wreszcie niewłaściwe przygotowanie organizacyjne i braki kadrowe w administracji geologicznej (w Ministerstwie Środowiska). Wyjściu naprzeciw temu problemowi ma służyć strategiczny dokument opracowywany w Ministerstwie Środowiska, tj. Polityka Surowcowa Państwa. Będzie to kompleksowa strategia zarządzania surowcami w kraju. Zgodnie z rządowym harmonogramem, skonsultowany projekt ma być gotowy na przełomie 2018/2019 r. Przewiduje m. in. początkowe zbilansowanie krajowych surowców, a także określenie, czego i ile potrzebujemy przez następne dekady. Najważniejszym celem jest tu stymulacja rozwoju gospodarczego Polski. Projekt Polityki Surowcowej Państ­ wa jest obecnie poddany bezprecedensowej, szerokiej debacie społecznej podczas cyklu regionalnych konferencji konsultacyjnych, które współorganizowane są przez PIG. Każde takie spotkanie gromadzi około trzystu uczestników. Zainteresowani to przedsiębiorcy, geolodzy, górnicy, eksperci, przedstawiciele ośrodków naukowych i badawczych. W konferencjach uczestniczą także samorządowcy i przedstawiciele rządu.

Po co nam Polska Agencja Geologiczna? Projekt ustawy o Polskiej Agencji Geologicznej zakłada, iż nasze służby: geologiczna oraz hydrogeologiczna przes­ taną funkcjonować w ramach instytutu naukowego. Działać będą w bardziej efektywnej formie prawnej dla tego typu służb, tj. agencji wykonawczej. Po zmianach Państwowy Instytut Geologiczny PIB, z którego wydzielone zostaną te dwie służby, będzie nakierowany na badania naukowe oraz na wsparcie eksperckie dla PAG. W ten sposób skończy swój żywot pewne „prowizorium legislacyjno-organizacyjne” (cytat z opinii Rady Legislacyjnej przy Prezesie Rady Ministrów), ustanowione w 2001 r. na okres dwóch lat, które trwa jednak do obecnej chwili. Wtedy to właśnie doszło do przejściowego powierzenia PIG-owi pełnienia obowiązków służb: geologicznej i hydrogeologicznej. Opinia Rady Legislacyjnej przy Prezesie Rady Ministrów podkreśla zarówno zasadność utworzenia takiej instytucji, jak Polska Agencja Geologiczna, jak i zaproponowanej dla niej formy organizacyjnej. Wskazała przy tym na spójność proponowanych rozwiązań ze światowymi trendami i polską praktyką ustrojową i administracyjną. Polska Agencja Geologiczna będzie miała stabilne finansowanie i znacznie szersze obowiązki w porównaniu z tymi, które realizuje obecnie PIG. Stanie się profesjonalnym ramieniem państ­ wa, dzięki któremu możliwe będzie:

stymulowanie rozwoju branży wydobywczej, skuteczna walka z nielegalnym pozyskiwaniem surowców oraz kontrola nad złożami. Państwowy Instytut Geologiczny PIB pozostanie po zmianach czołową instytucją operującą w dziedzinie nauk o Ziemi. Należy jednak tu uderzyć się w pierś i dostrzec pewne wyzwania dla naszej kadry. W 2017 r. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zaklasyfikowało PIG-PIB do kategorii B w ogólnopolskiej ocenie kategorii naukowych jednostek naukowych i uczelni. Niestety nie jest to najwyższa możliwa nota, odbiegająca od średniej dla państwowych instytutów badawczych. Zaplanowane oddzielenie służby geologicznej od działalności naukowej powinno pozwolić na uzyskanie dost­ rzegalnych wyników również w sferze naukowej i badawczej. Będzie to zatem również szansa dla samego Instytutu.

Skarby na dnie oceanów W ciągu ostatnich dwóch lat poczyniony został spory postęp w pozyskiwaniu poza granicami naszego kraju dostępu do krytycznych surowców. Są to surowce, których jest niewiele, ale mają ogromne znaczenie dla kluczowych branż przemysłowych z obszaru najnowocześniejszych technologii (np. metale szlachetne, pierwiastki ziem rzadkich). Z inicjatywy Głównego Geologa Kraju utworzono i uruchomiono Program Rozpoznania Geologicznego Oceanów (PRoGeO), który zakłada na przestrzeni wielu lat poszukiwania i rozpoznanie w celu późniejszego wydobycia surowców z dna oceanicznego. Dzięki przyjęciu Programu oraz wystąpieniu do Międzynarodowej Organizacji Dna Morskiego o koncesje na poszczególne typy złóż, Rzeczpospolita uniknie sytuacji, w której działki zawierające perspektywiczne złoża zostaną rozdysponowane pomiędzy inne kraje. Konkretne działania już zostały rozpoczęte i Polska w lutym 2018 r. podpisała międzynarodowy kontrakt na takie poszukiwania na działce atlantyckiej. Na oceanach już działają wszystkie liczące się surowcowo kraje, m.in. Niemcy, Wielka Brytania, Belgia, Francja, Rosja, Japonia, Korea Południowa, Kanada, USA i Chiny, a dostępne miejsca szybko są zajmowane przez kolejne kraje. Warto dodać, że górnictwo oceaniczne zawarte jest w największym programie innowacyjnym Komisji Europejskiej Horyzont 2020. Brak zarezerwowania działki atlantyckiej teraz oznaczałby brak dostępu do niej w przyszłości, kiedy nastąpi wydobycie. Powyżej wspomniane aktywności w obszarze działalności geologicznej i górniczej to tylko część nowych, ambitnych inicjatyw, które wspiera Państwowy Instytut Geologiczny PIB. Polskie zasoby geologiczne mogą i powinny być wykorzystane do budowy naszych przewag konkurencyjnych, a także zapewnienia bezpieczeństwa surowcowego. Nadchodzi czas reform w polskiej geologii. Jest to niezwykła szansa dla całego środowiska polskich geologów na nowe impulsy rozwojowe branży. Warto włączyć się do konstruktywnej debaty w tej mierze i podjąć dalsze działania. K


KURIER WNET · MA J 2018

14

D · O · K· U · M · E · N ·T 30 czerwca 2009 r.

Deklaracja Terezińska Na zaproszenie Premiera Republiki Czeskiej, my, przedstawiciele 46 państw wymienionych niżej, spotkaliśmy się dzisiaj, 30 czerwca 2009 r. w Terezinie, gdzie w czasie II wojny światowej zmarły lub zostały wys­ łane do obozów śmierci tysiące europejskich Żydów i innych ofiar prześladowań nazistowskich. Uczestniczyliśmy w Praskiej Konferencji „Mienie okresu Holocaustu”, zorganizowanej przez Republikę Czeską i jej partnerów w Pradze i Terezinie w dniach od 26 do 30 czerwca 2009 r., dyskutowaliśmy wspólnie z ekspertami i przedstawicielami organizacji pozarządowych (NGO) o ważnych zagadnieniach, takich jak: pomoc społeczna dla osób, które przeżyły Holokaust (Shoah) i innych ofiar nazistowskich prześladowań, nieruchomości, żydowskie cmentarze i miejsca pochówku, skonfiskowane i zrabowane przez nazistów dzieła sztuki, judaika i żydowski majątek kulturalny, materiały archiwalne oraz edukacja, miejsca pamiątek i upamiętnień. Łączymy się, potwierdzając niniejszą

Deklarację Terezińską w sprawie mienia okresu Holokaustu i związanych z tym zagadnień – Świadomi, że osoby, które przeżyły Holokaust (Shoah) oraz inne ofiary prześladowań nazistowskich osiągnęły zaawansowany wiek, i że nakazem jest poszanowanie ich godności osobistej i zajęcie się ich potrzebami bytowymi jako zagadnieniem o najwyższym stopniu pilności, – Pamiętając o potrzebie uświęcenia – dla dobra przyszłych pokoleń i wiecznej pamięci – niepowtarzalnej historii i dziedzictwa Holokaustu (Shoah), który doprowadził do eksterminacji trzech czwartych europejskiego Żydostwa, w tym o jego planowym charakterze, jak również innych zbrodniach nazistów, – Pamiętając o konkretnych osiągnięciach Londyńskiej Konferencji w sprawie nazistowskiego złota z 1997 r. oraz Waszyngtońskiej Konferencji z 1998 r. na temat mienia okresu Holokaustu, która podjęła podstawowe zagadnienia dotyczące restytucji i pomyślnie ustanowiła warunki dla znaczących postępów poczynionych w następnej dekadzie, jak również pamiętając o Deklaracji Sztokholmskiej z 2000 r., i Konferencji Wileńskiej na temat dóbr kulturalnych zagrabionych w okresie Holokaustu z 2000 r., – Uznając, że pomimo tych osiągnięć wciąż pozostają istotne zagadnienia, które należy podjąć, ponieważ tylko część skonfiskowanego majątku została odzyskana lub zrekom­ pensowana, – Uwzględniając rozważania Grup Roboczych oraz Specjalnej Sesji – dotyczących pomocy społecznej dla osób, które przeżyły Holokaust – podczas których dokonywano przeglądów i poruszano zagadnienia zabezpieczenia społecznego osób, które przeżyły Holokaust i innych ofiar nazistowskich prześladowań, nieruchomości, dzieł sztuki skonfiskowanych przez nazistów, judaików i żydowskiego majątku kulturalnego, edukacji na temat Holokaustu, upamiętniania i badań, które można znaleźć w sieci na stronach Konferencji Praskiej i które będą opublikowane w dokumentach Konferencji, – Mając na uwadze niewiążący prawnie charakter niniejszej Deklaracji i jej moralną odpowiedzialność, i z zastrzeżeniem postanowień obowiązującego prawa międzynarodowego i zobowiązań, 1. Uznając, że osoby, które przeżyły Holokaust (Shoah) i inne ofiary nazis­ towskiego reżimu i jego kolaborantów, przeszły bezprecedensową fizyczną i emocjonalną traumę podczas swojej ciężkiej próby, Państwa Uczestniczące biorą pod uwagę specjalne społeczne R E K L A M A

i medyczne potrzeby wszystkich, którzy przeżyli, mocno popierają zarówno publiczne, jak i prywatne starania w swoich krajach mające na celu umożliwienie im życia w godności przy niezbędnej podstawowej opiece, jakiej ona wymaga. 2. Uznając ważność restytucji nieruchomości wspólnotowych i prywatnych, które należały do ofiar Holokaus­ tu (Shoah) i innych ofiar nazistowskich prześladowań, Państwa Uczestniczące wzywają do podjęcia wszelkich starań mających na celu naprawienie konsek­ wencji bezprawnych przejęć majątków, takich jak konfiskaty, wymuszone sprzedaże i sprzedaże pod przymusem, które stanowiły element prześladowań tych niewinnych ludzi i grup, z których olbrzymia większość zmarła nie pozos­ tawiając spadkobierców. 3. Uznając postęp, jaki został osiągnięty w badaniach, identyfikacji i restytucji dóbr kultury przez instytucje państwowe i organizacje pozarządowe w niektórych państwach od czasu Waszyngtońskiej Konferencji w sprawie mienia okresu Holokaustu (1998) I poparcia Waszyngtońskiej Konferencji w sprawie dzieł sztuki skonfiskowanych przez nazistów, Państwa Uczestniczące potwierdzają istnienie pilnej potrzeby wzmocnienia i podtrzymania tych starań w celu zapewnienia sprawiedliwych i rzetelnych rozwiązań dotyczących dóbr kultury, w tym judaików, które zostały zagrabione lub przemieszczone w trakcie lub w rezultacie Holokaustu (Shoah). 4. Biorąc pod uwagę podstawową rolę narodowych rządów, organizacji osób, które przeżyły oraz innych wyspecjalizowanych organizacji pozarządowych (NGO), Państwa Uczestniczące wzywają do spójnego i skuteczniejszego podejścia do tych problemów przez państwa i wspólnotę międzynarodową w celu zapewnienia możliwie najpełniejszego dostępu do odnośnych archiwów, z poszanowaniem krajowego ustawodawstwa. Zachęcamy również państwa i wspólnotę międzynarodową do ustanowienia i wspierania badań i programów edukacyjnych o Holokauście (Shoah) i innych nazistowskich zbrodniach, do urządzania ceremonii upamiętniających i czczących wydarzenia, jak również do zachowania pomników w byłych obozach koncentracyjnych, na cmentarzach i masowych grobach oraz w innych miejscach pamięci. 5. Uznając, że następuje wzrost antysemityzmu i zaprzeczania istnienia Holokaustu (Shoah), Państwa Uczestniczące wzywają wspólnotę międzynarodową do wzmocnienia monitorowania i reagowania na takie incydenty oraz

wypracowania środków zwalczania antysemityzmu.

Pomoc społeczna dla osób, które przeżyły Holokaust (Shoah) i innych ofiar prześladowań nazistowskich – Uznając, że osoby, które przeżyły Holokaust (Shoah) i inne ofiary nazistowskich prześladowań, łącznie z tymi, którzy doświadczyli horroru Holokaustu (Shoah) jako małe i bezbronne dzieci, wycierpiały w trakcie swojego męczeństwa bezprecedensową fizyczną i emocjonalną traumę, – Mając świadomość, naukowego udokumentowania faktu, że te doś­ wiadczenia często powodują zwiększony uszczerbek na zdrowiu, zwłaszcza w zaawansowanym wieku, traktujemy priorytetowo zajmowanie się potrzebami bytowymi w czasie życia tych osób. Nie można zaakceptować sytuacji, w której ci co tyle wycierpieli we wcześniejszym okresie swojego życia, żyją w biedzie pod jego koniec, 1. Uwzględniamy fakt, że osoby, które przeżyły Holokaust (Shoah) i inne ofiary nazistowskich prześladowań osiągnęły dzisiaj zaawansowany wiek i mają specjalne potrzeby zdrowotne i medyczne, i dlatego wspieramy, jako szczególnie priorytetowe, wysiłki zmierzające do zajęcia się w odpowiednich państwach potrzebami socjalnymi najbardziej bezradnych, zaawansowanych wiekiem ofiar nazistowskich prześladowań – takimi, jak: opanowanie głodu, opieka medyczna i opieka domowa zgodnie z potrzebami, jak również uruchomienie środków, które będą zachęcać do kontaktów międzypokoleniowych i pokonywania ich społecznej izolacji. Takie kroki umożliwią tym osobom życie w godności przez kolejne lata. Mocno zachęcamy do współpracy w tych sprawach. 2. Ponadto, zauważamy, że wiele państw zastosowało różne twórcze mechanizmy pomocy będącym w pot­ rzebie ofiarom Holokaustu (Shoah) i innym ofiarom nazistowskich prześ­ ladowań, w tym specjalne renty; zasiłki socjalne na rzecz osób spoza kraju; fundusze specjalne; oraz wykorzystanie mienia w postaci majątku, który nie ma dziedziców. Zachęcamy państwa do rozważenia tych i innych alternatywnych działań krajowych, a poza tym zachęcamy do szukania sposobów na rozwiązanie potrzeb osób, które przeżyły Holokaust.

Nieruchomości Wiedząc, że ochrona praw własności jest zasadniczym komponentem demokratycznego społeczeństwa i zasadą prawa; Potwierdzając niewymierne szkody poniesione przez osoby i wspólnoty żydowskie w wyniku nielegalnych przejęć majątku w czasie Holokaustu (Shoah); Uznając ważność restytucji lub zrekompensowania konfiskat związanych z Holokaustem dokonanych w dobie Holokaustu w latach 193345 i w jego bezpośredniej konsekwencji; Wiedząc o ważności odzyskiwania nieruchomego majątku wspólnotowego i religijnego w ramach ożywiania i wzmacniania żydowskiego życia, zapewnienia mu przyszłości, wspierania potrzeb bytowych ofiar Holokaustu (Shoah), które przeżyły, jak również wspierania zachowania żydowskiego dziedzictwa kulturowego, 1. Wzywamy, by tam, gdzie nie zostało to skutecznie osiągnięte, zostały podjęte wszelkie możliwe starania na rzecz restytucji byłego żydowskiego wspólnotowego i religijnego majątku w drodze albo restytucji in rem albo rekompensaty, tak jak to będzie właściwe; i 2. Uważamy, że ważne jest, tam gdzie nie zostało to jeszcze skutecznie osiągnięte, zajęcie się prywatnymi roszczeniami ofiar Holokaustu (Shoah) dotyczącymi nieruchomości byłych właścicieli, spadkobierców lub ich następców, w drodze albo restytuc­ ji in rem albo rekompensaty, tak jak to będzie właściwe, w sprawiedliwy, wszechstronny i niedyskryminacyjny sposób, zgodny z prawem krajowym i odpowiednimi regulacjami, jak również umowami międzynarodowymi. Proces takiej restytucji lub rekompensaty powinien być szybki, prosty, dostępny, transparentny i ani uciążliwy ani kosztowny dla osoby występującej z roszczeniem; oraz zauważamy inną pozytywną legislację w tej dziedzinie. 3. Wiemy, że w niektórych państwach majątek, dla którego nie ma spadkobierców mógłby służyć jako podstawa do spełnienia potrzeb materialnych znajdujących się w potrzebie ofiar Holocaustu (Shoah) i zapewnienia ciągłej edukacji o Holokauście (Shoah), jego przyczynach i konsekwencjach. 4. Zalecamy, by tam, gdzie nie zostało to zrobione, państwa uczestniczące w Konferencji Praskiej rozważyły wdrożenie narodowych programów, które zajmowałyby się nieruchomościami skonfiskowanymi przez nazistów, faszystów i ich kolaborantów. Jeżeli i gdy zostanie ustanowiony przez Rząd Czeski Europejski Instytut Dziedzictwa Shoah

w Terezinie, ułatwi on podejmowanie międzyrządowych starań na rzecz wypracowania niewiążących wytycznych i najlepszych praktyk w dziedzinie res­ tytucji i rekompensowania bezprawnie przejętych nieruchomości, które powinny być wydane przed pierwszą rocznicą Konferencji Praskiej, a najpóźniej 30 czerwca 2010 r., z należytym uwzględnieniem odnośnych ustaw i regulacji krajowych, jak również umów międzynarodowych, a także innej pozytywnej legislacji w tym obszarze.

Cmentarze żydowskie i miejsca pochówku Uznając, że masowa Zagłada popełniona w czasie Holokaustu (Shoah) zakończyła wielowiekowe życie społeczności żydowskiej, obejmując eksterminację tysięcy żydowskich wspólnot w dużej części Europy, pozostawiając bez opieki groby i cmentarze całych pokoleń żydowskich rodzin i wspólnot, i mając świadomość, że ludobójstwo narodu żydowskiego pozostawiło szczątki setek tysięcy zamordowanych żydowskich ofiar w nieoznaczonych masowych grobach rozrzuconych w całej środkowo-wschodniej Europie, Wzywamy władze rządowe i miejskie, jak również społeczeństwa obywatelskie i kompetentne instytucje do zapewnienia, by te masowe groby zos­ tały zidentyfikowane i były chronione i by cmentarze żydowskie zostały wydzielone, zachowane i chronione przed profanacją, a tam, gdzie dopuszcza to narodowe ustawodawstwo, zostały uznane za pomniki narodowe.

Dzieła sztuki skonfiskowane i zagrabione przez nazistów Uznając, że dzieła sztuki i majątek kulturalny ofiar Holokaustu (Shoah) i innych ofiar nazistowskich prześladowań został skonfiskowany, obłożony sekwestrem i zagrabiony przez nazistów, faszystów i ich kolaborantów różnymi sposobami, takimi jak kradzież, wymuszenie i konfiskata, pod pretekstem zrzeczenia się, jak również sprzedaży wymuszonej i sprzedaży pod naciskiem w czasach Holokaustu w latach 1933-45, i w bezpośredniej jego konsekwencji, i przywołując zasady dotyczące dzieł sztuki skonfiskowanych przez nazistów ustalone na Konferencji Waszyngtońs­kiej w roku 1998, które wymieniły zestaw dobrowolnych zobowiązań ze strony rządów, które opierały się na moralnej zasadzie, że

dobra kultury skonfiskowane przez nazistów u ofiar Holokaustu (Shoah) powinny być zwrócone im lub ich spadkobiercom, z poszanowaniem krajowych ustaw i regulacji, jak również zobowiązań międzynarodowych, w celu osiągnięcia sprawiedliwych i rzetelnych rozwiązań, 1. Potwierdzamy nasze poparcie dla Waszyngtońskiej Konferencji w sprawie dzieł sztuki skonfiskowanych przez nazistów i zachęcamy wszystkie strony, instytucje publiczne i prywatne oraz osoby prywatne, by również te zasady stosowały, 2. W szczególności uznając, że res­ tytucji nie można dokonać bez wiedzy o potencjalnie zagrabionych dziełach sztuki i dobrach kultury, podkreślamy, jak ważne jest dla wszystkich zainteresowanych stron kontynuowanie i wspieranie zintensyfikowanych, sys­ tematycznych badań proweniencji, z poszanowaniem ustawodawstwa, zarówno w publicznych, jak i prywatnych archiwach, a tam, gdzie to ma znaczenie, udostępnianie wyników tych badań, wraz z ich stałymi aktualizacjami, w internecie, z poszanowaniem zasad prywatności. Tam, gdzie tego jeszcze nie zrobiono, zalecamy również ustanowienie mechanizmów pomocy osobom przedstawiającym roszczenia i innym osobom w ich staraniach, 3. Pamiętając o Zasadach Konferencji Waszyngtońskiej w sprawie dzieł sztuki skonfiskowanych przez nazistów i biorąc pod uwagę doświadczenie zdobyte od czasu Konferencji Waszyngtońskiej, wzywamy wszystkie zainteresowane strony, aby zapewniły, by ich systemy prawne albo alternatywne procesy, uwzględniając różne tradycje lokalne, ułatwiały sprawiedliwe i rzetelne rozwiązania w odniesieniu do dzieł sztuki skonfiskowanych lub zagrabionych przez nazistów, i zapewniały niezwłoczne załatwianie roszczeń o zwrot takich dział sztuki w oparciu o fakty i zawartość merytoryczną roszczeń i wszystkich dokumentów przedstawionych przez wszystkie strony. Rządy powinny rozważać wszystkie odnośne zagadnienia przy stosowaniu różnych przepisów prawnych, które mogą przeszkodzić restytucji dzieł sztuki i dóbr kultury, w celu osiągnięcia sprawiedliwych i rzetelnych rozwiązań, jak również alternatywne rozwiązania sporów, jeżeli prawo na to pozwala.

Judaika i żydowskie dobra kultury Uznając, że rezultatem Holokaustu (Shoah) była również masowa grabież judaików i dóbr żydowskiej kultury,


MA J 2018 · KURIER WNET

15

D · O · K· U · M · E · N ·T i nieruchomymi pozostałościami, będą stanowiły fundamentalną wartość w odniesieniu do wszystkich działań dotyczących tych miejsc, i staną się szczególnie ważne dla naszej cywilizacji, a w tym, zwłaszcza edukacja przyszłych pokoleń. Dlatego apelujemy o szerokie poparcie działań konserwacyjnych w celu zachowania tych pozostałości jako świadectwa zbrodni tam popełnionych oraz pamięci i ostrzeżenia dla następnych pokoleń i tam gdzie to możliwe, rozważenie uznania ich w ustawodawstwach krajowych za pomniki.

Przyszłe działania

Getto Theresienstadt lub Konzentrationslager Theresienstadt to kompleks dwóch niemieckich obozów koncentracyjnych (1941-1945) w czeskiej miejscowości Terezin na terenie austriackiej twierdzy z XVIII i XIX wieku. Składał się z getta dla Żydów oraz tranzytowego obozu koncentracyjnego, w którym Niemcy umieszczali głównie Czechów, a reszta więźniów pochodziła przede wszystkim z Polski, Jugosławii, Włoch, Francji, Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego. FOT. GODOT13 / WIKIPEDIA (CC BY-SA 4.0)

w tym świętych rękopisów, przedmiotów ceremonialnych, wyposażenia synagog, jak również bibliotek, manuskryptów, archiwów i akt wspólnot żydowskich, i Świadomi, że morderstwo sześciu milionów Żydów, w tym całych wspólnot, w czasie Holokaustu (Shoah) oznaczało, że duża część tej historycznej spuścizny nie mogła być po II wojnie światowej odzyskana, i Uznając pilną potrzebę określenia sposobów osiągnięcia sprawiedliwego i rzetelnego rozwiązania problemu judaików i żydowskiego majątku kulturalnego, w wypadku którego nie można zidentyfikować pierwotnych żydowskich właścicieli lub ich spadkobierców, osób prywatnych lub prawnych, potwierdzając jednocześnie, że nie istnieje jeden uniwersalny model, 1. Zachęcamy do podejmowania i popieramy starania na rzecz identyfikacji i skatalogowania tych pozycji, które można znaleźć w archiwach, bibliotekach, muzeach i innych rządowych i pozarządowych repozytoriach, zwrotu ich do ich pierwotnych prawowitych właścicieli i innych odpowiednich osób lub instytucji zgodnie z prawem krajowym, i rozważenia dob­ rowolnej międzynarodowej rejestracji rękopisów Tory i innych judaików tam, gdzie to właściwe, i 2. Zachęcamy do podejmowania kroków, które zapewnią ich ochronę, spowodują udostępnienie odpowiednich materiałów uczonym, a tam gdzie właściwe i możliwe w sensie konserwacji, odzyskają święte rękopisy i ceremonialne przedmioty będące aktualnie w rękach rządowych dla użytku w synagogach, tam gdzie jest to potrzebne, i ułatwią obieg i ekspozycję tych judaików w skali międzynarodowej na bazie adekwatnych i uzgodnionych rozwiązań.

Materiały archiwalne Podczas, gdy dostęp do dokumentów archiwalnych zarówno dla osób

zgłaszających roszczenia, jak i badaczy stanowi zasadniczy bodziec dla rozwiązania kwestii własności mienia pochodzącego z czasów Holokaustu i dla zaawansowania edukacji i badań w dziedzinie Holokaustu (Shoah) i innych zbrodni nazistów, Potwierdzając w szczególności, że badacze i społeczeństwo mają dostęp do coraz większej ilości archiwów, czego dowodem jest zawarta Umowa w sprawie archiwów Międzynarodowego Biura Poszukiwań (International Tracing Service (ITS)) w Bad Arolsen, Niemcy, Wyrażając zadowolenie z powrotu archiwów do państw, z których terytoriów zostały one wywiezione w czasie lub w bezpośredniej konsekwencji Holokaustu (Shoah), Zachęcamy rządy i inne organy, które utrzymują lub nadzorują odnośne archiwa, aby udostępniły je w najszerszym możliwym zakresie społeczeńst­ wu i badaczom zgodnie z wytycznymi Międzynarodowej Rady ds. Archiwów, z poszanowaniem ustawodawstwa krajowego, w tym przepisów o ochronie danych osobowych, biorąc jednocześnie pod uwagę specjalne okolicznoś­ ci stworzone przez czasy Holokaustu oraz potrzeby osób, które przeżyły Holokaust oraz ich rodzin, zwłaszcza w przypadkach dotyczących dokumentów, które mają swoje źródło w nazis­ towskich zarządzeniach i ustawach.

Miejsca edukacji, pamiątek, badań i upamiętnień Potwierdzając ważność edukacji i upamiętnienia Holokaustu (Shoah) i innych zbrodni nazistowskich, jako wiecznej lekcji dla całej ludzkości, Uznając prymat Deklaracji Sztokholmskiej w sprawie Edukacji, Upamiętnienia i Badań Holokaustu ze stycznia 2000 r., Uznając, że Powszechna Deklaracja

Praw Człowieka została uchwalona w znacznej części z powodu okropnych zbrodni, które miały miejsce w czasie Holokaustu, i dalej uznając Konwencję Narodów Zjednoczonych w sprawie Zapobiegania i Karania za Zbrodnie Ludobójstwa, Pamiętając działania Narodów Zjednoczonych i innych ciał międzynarodowych i krajowych na rzecz ustanowienia corocznego dnia pamięci o Holokauście, Oddając honory Grupie Roboczej ds. Międzynarodowej Współpracy w Dziedzinie Edukacji, Pamięci i Badań nad Holocaustem (ITF) z okazji dziesiątej rocznicy jej istnienia, i zachęcając państwa uczestniczące w Praskiej Konferencji do ścisłej współpracy z Grupą Roboczą, i Odrzucając wszelkie zaprzeczenia na temat Holokaustu (Shoah) i zwalczając jego trywializację i pomniejszanie, a jednocześnie zachęcając liderów opinii publicznej do sprzeciwienia się takim zaprzeczeniom, trywializacji lub pomniejszaniu, 1. Mocno zachęcamy wszystkie państwa do popierania lub ustanowienia regularnych, corocznych ceremonii dotyczących wspomnień i upamiętnienia oraz do zachowywania pomników i innych miejsc pamięci i męczeństwa. Uważamy za rzecz ważną włączenie wszystkich osób i wszystkich narodów, które były ofiarami nazistowskiego reżimu w godne upamiętnienie ich losów, 2. Zachęcamy, traktując to jako priorytet, wszystkie państwa do włączenia edukacji na temat Holokaustu (Shoah) i innych zbrodni nazistowskich do prog­ ramu nauki w ich systemach publicznej edukacji i zapewnienia finansowania szkolenia nauczycieli i wypracowania lub dostarczenia środków i materiałów wymaganych dla takiej edukacji, 3. Wierząc mocno, że międzynarodowe przepisy o prawach ludzkich odzwierciedlają ważne lekcje wyniesione z historii, i że rozumienie praw

LIST CZYTELNICZKI

O profesorze Karasiu

C

hcę zabrać głos w sprawie artykułu „Dezubekizac­ ja uczelni! A co z deko­ munizacją?”, który ukazał się w marcowym numerze „Kuriera WNET”. Autor, opierając się tylko na wspomnieniach Karola Estreichera, kreśli sylwetkę rektora Uniwersyte­ tu Jagiellońskiego prof. Mieczysława Karasia jako aroganckiego kariero­ wicza, któremu posiadana władza przewróciła w głowie. Jest to obraz jednostronny i krzywdzący, dlatego poczuwam się do obowiązku poda­ nia kilku faktów, które pomogą zoba­ czyć tę postać bardziej obiektywnie. Kiedy w roku 1968 skończyłam studia polonistyczne na Uniwersyte­ cie Jagiellońskim, prof. Karaś przyjął mnie na staż, a po roku zapropono­ wał etat w Katedrze Języka Polskie­ go. Wcześniej otrzymałam (od kole­ gi) propozycję wstąpienia do PZPR i w rozmowie z Profesorem padło pytanie o „przynależność”. Powie­ działam, że jestem osobą wierzącą

i dlatego nie jestem w partii. „ Jesz­ cze mi Pani założy w Katedrze Sodalicję Mariańską” – zażartował Profesor. Kierowana przez niego ka­ tedra była ponoć jedną z najmniej upartyjnionych jednostek na UJ. Etat otrzymałam i przepracowałam na UJ do roku 1988. Nigdy nie spot­ kałam się z jego strony z arogancją, natomiast doświadczyłam wiele życzliwości. Mógłby ktoś powiedzieć, że mój przypadek, jako wyjątek, pot­ wierdza regułę. Otóż nie. W zesz­ łym roku odbyła się na UJ sesja naukowa w 40-lecie śmierci prof. Karasia (była to już 6. sesja jemu poświęcona). Wzięło w niej udział kilkudziesięciu pracowników na­ ukowych oraz studentów z różnych uczelni. Uczestnicy, którzy go znali, nie tylko omawiali jego liczący się dorobek naukowy, ale i podkreśla­ li wielką, bezinteresowną życzli­ wość zarówno dla studentów, jak i pracowników. Profesor zachęcał i mobilizował do pracy naukowej,

troszczył się także o sprawy miesz­ kaniowe i zdrowotne rodzin swoich podopiecznych. Chcę także przypomnieć, że w roku 1977, po zabójstwie studen­ ta Stanisława Pyjasa, rektor Karaś zgodził się na wyjazd – autobusem uniwersyteckim – delegacji studen­ tów na pogrzeb kolegi. Był za to wzywany do KC PZPR. Po powro­ cie z Warszawy wyjechał do Rabki, gdzie zmarł. Miał 53 lata. Jest wielce prawdopodobne, że między śmier­ cią studenta a rektora UJ zachodzi związek przyczynowy. Zgadzam się z autorem arty­ kułu, że istnieją „konformistyczne kadry akademickie”, ale jest to prob­ lem nie tylko uczelni z przeszłością komunistyczną. Chcielibyśmy, aby najważniejszym motywem w pracy naukowców było dążenie do praw­ dy, ale tak jest nie zawsze, o czym przekonuje choćby lansowanie stu­ diów genderowych, zwłaszcza na zachodnich uczelniach.

Jadwiga Wronicz

ludzkich ma zasadnicze znaczenie w przeciwstawianiu się i zapobieganiu wszelkim formom dyskryminacji rasowej, religijnej i etnicznej, w tym antysemityzmowi i nastrojom antyromskim, dzisiaj jesteś­my zaangażowani we włączenie edukac­ji na temat praw ludzkich do programów naszych systemów edukacyjnych. Państwa mogą rozważyć wykorzystanie wielu dodatkowych środków wsparcia takiej edukacji, w tym wykorzystania, tam gdzie to właściwe, majątków, które nie mają spadkobierców. 4. Ponieważ nadchodzi czas, w którym naocznych świadków Holokaustu (Shoah) nie będzie już wśród nas i gdy miejsca byłych nazistowskich obozów koncentracyjnych i eksterminacyjnych będą najważniejszym i niezaprzeczalnym dowodem tragedii Holokaustu (Shoah), znaczenie i integralność tych miejsc, wraz z ich ruchomymi

Mając na uwadze te cele z radością witamy i jesteśmy wdzięczni Rządowi Czeskiemu za inicjatywę ustanowienia Europejskiego Instytutu Dziedzictwa Shoah w Terezinie (Instytut Terezińs­ ki), który będzie kontynuował prace Konferencji Praskiej i Deklaracji Terezińskiej. Instytut będzie funkcjonował jako dobrowolne forum dla krajów, organizacji reprezentujących osoby, które przeżyły Holokaust (Shoah) i inne ofiary nazistów, oraz dla organizacji pozarządowych (NGO) w celu zwiększenia świadomości o Holokauście (Shoah) i promowania wydarzeń w dziedzinach objętych Konferencją i niniejszą Dek­ laracją, i dla rozwijania i dzielenia się najlepszymi praktykami i wytycznymi w tych dziedzinach, tak jak to wskazano w rozdziale pt. Nieruchomości. Będzie on działał w sieci innych krajowych, europejskich i międzynarodowych instytucji, zapewniając uniknięcie dublowania prac, na przykład działań Grupy Roboczej ds. Międzynarodowej Współpracy w Dziedzinie Edukacji, Pamięci i Badań nad Holocaustem (ITF). W ślad za przebiegiem Konferenc­ji i Deklaracją Terezińską, Komisja Europejska oraz Prezydencja Czeska uznały znaczenie Instytutu jako jednego z Inst­ rumentów w walce z rasizmem, ksenofobią i antysemityzmem w Europie i reszcie świata, i wezwały inne kraje i instytucje do wspierania i współpracy z tym Instytutem. Dla ułatwienia rozpowszechniania informacji, Instytut będzie publikował regularne raporty na temat działań związanych z Deklaracją Terezińską.

Instytut opracuje strony internetowe dla ułatwienia wymiany informacji, zwłaszcza w dziedzinie pochodzenia dzieł sztuki, nieruchomości, potrzeb bytowych osób, które przeżyły Holokaust, judaików i edukacji na temat Holokaustu. Pełniąc rolę usługową na rzecz wszystkich użytkowników, Instytut będzie utrzymywał i wysyłał wykazy stron internetowych Państw Uczestniczących, organizacji reprezentujących osoby, które przeżyły Holokaust (Shoah) i inne ofiary nazistów oraz sponsorujących organizacji pozarządowych, jak również stronę zawierającą spis adresów internetowych dotyczących treści związanych z Holokaustem. Wzywamy Państwa Uczestniczące w Konferencji Praskiej do promowania i rozpowszechniania zasad Deklaracji Terezińskiej i zachęcamy te państwa, które są członkami różnych gremiów, organizacji i innych podmiotów, które podejmują zagadnienia edukacyjne, kulturalne i społeczne na całym świecie, do udzielania pomocy w rozpowszechnianiu informacji o uchwałach i zasadach dotyczących obszarów objętych Deklaracją Terezińską. Bardziej wyczerpujący opis koncepcji Rządu Czeskiego dla Instytutu Terezińskiego oraz Wspólna Deklaracja Komisji Europejskiej i Czeskiej Prezydencji UE znajdują się na stronie internetowej Konferencji Praskiej i zos­ taną opublikowane w dokumentach Konferencji. Państwa, które podpisały Deklarację: Albania, Argentyna, Australia, Austria, Białoruś, Belgia, Bośnia i Hercegowina, Brazylia, Bułgaria, Kanada, Chorwacja, Cypr, Republika Czeska, Dania, Estonia, Finlandia, Francja, FYROM, Niemcy, Grecja, 21.Węgry, Irlandia, Izrael, Włochy, Łotwa, Litwa, Luksemburg, Malta, Mołdawia, Czarnogóra, Holandia, Norwegia, Polska, Portugalia, Rumunia, Rosja, Słowacja, Słowenia, Hiszpania, Szwecja, Szwajcaria, Turc­ ja, Ukraina, Zjednoczone Królestwo, Stany Zjednoczone, Urugwaj, Stolica Apostolska (obserwator) Serbia (ob­ serwator). tłumaczenie robocze – Narodowy Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów, paździer­ nik 2012


KURIER WNET · MA J 2018

16

O S TAT N I A· S T R O N A

Historia jednego zdjęcia...

Serhij Dmitriejew, kapelan wojskowy Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego, ma polskie korzenie i szczyci się posiadaniem Karty Polaka. Każde święta od 4 lat spędza wśród żołnierzy I Batalionu Zmechanizowanego 30 Brygady z Nowogradu Wołyńskiego. Na modlitwę w Wielką Sobotę na frontowych posterunkach przyszli nie tylko prawosławni, a nawet nie tylko wierzący. Woda święcona leciała strumieniami, a żołnierze z radością to przyjmowali, zgodnie z prawosławną tradycją trzykrotnie się żegnając. Fot. Paweł Bobołowicz

DEKLARACJA WSPARCIA

Radia WNET

Tak ogłosił na ostatniej konwencji Prawa i Sprawiedliwości mój ulubiony przywódca Jarosław Kaczyński. Podsumował w ten sposób pięciopunktowy plan naszego premiera Mateusza, pijarowo opakowany jako „Piątka Morawieckiego”.

Prowadzą Polskę ku jej wielkości i pomyślności?

Po otrzymaniu przez Radio WNET koncesji na nadawanie w Warszawie i Krakowie zamierzam wspierać je co miesiąc kwotą 200 zł 25 zł

100 zł 15 zł

50 zł inną kwotą .....................

Imię            Nazwisko E-mail           Telefon komórkowy A d res

ko respo n den c y jn y

Ulica Nr domu    Nr mieszkania    Kod pocztowy Miejscowość

Niniejszym udzielam dobrowolnie zgody w rozumieniu art. 23 ust. 1 pkt 1 Ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (Dz.U. 2002, nr 101, poz. 926 ze zm.) na przetwarzanie przez Radio WNET Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie, organizatora Kręgu Przyjaciół Radia WNET, moich danych osobowych (imię, nazwisko, e-mail, telefon, adres korespondencyjny) w celu realizacji dzia­ łań Kręgu Przyjaciół, a w szczególności przetwarzania danych związanych z deklaracją comiesięcz­ nych wpłat. Dane osobowe będą traktowane jako ściśle poufne i nie będą udostępnione osobom trzecim bez zgody Członka Kręgu Przyjaciół, chyba że przepisy prawa powszechnie obowiązujące­ go będą stanowić inaczej.

Data i podpis

Podpisaną deklarację prosimy przesłać na adres: Radio WNET · ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa V p. PAST-y·

I

takie powinno być hasło przewodnie rozpoczętej właśnie kampanii wyborczej do samorządów, do parlamentu i do prezydentury. Pytajnik do tak szczytnego hasła postawiłem po to, żeby się zastanowić, czy tak rzeczywiście jest. Czy droga, jaką nas prowadzi Obóz Dobrej Zmiany, jest właściwą drogą do wielkości i pomyślności Polski? A może jest to jedynie propagandowe zwodzenie nas na manowce? Skoro politycy zaczęli, to teraz my, wyborcy, musimy się nad tym zastanowić. Najpierw „Piątka Morawieckiego”. Chociaż nasza prasa zdołała okrzyknąć te hasła „ambitnym planem”, to po bliższym przyjrzeniu się można powiedzieć jedno: jest to klasyczne lanie wody, jak powiedzielibyśmy kiedyś, przed epoką pijaru. Plan dzieli się na dwie części. Pierwsze dwa punkty dotyczą przedsiębiorców, trzy kolejne to klasyczne przedwyborcze rozdawnictwo. Pierwszy punkt, zapowiedź ulżenia doli małych przedsiębiorców poprzez obniżkę podatku CIT z 15 do 9 procent, udanie skomentował w „Poranku WNET” poseł i przedsiębiorca Marek Jakubiak. Podał, że średni CIT płacony przez firmy wynosi obecnie 8%, zatem bez łaski. Drugi punkt, czyli wprowadzenie małego ZUS naliczanego proporcjonalnie od przychodów miesięcznych w wysokości 2,5 minimalnej pensji, wprowadził mnie w stan zdumienia. I w tym stanie po raz pierwszy usłyszałem tę melodię: tamm, ta damm, ta da da da dam. Przyplątała się i nie chciała odejść, a kysz! Omówmy ten punkt. Uświadomiłem sobie, że nigdy nie spełniałem jego warunków. Będąc najmniejszą jednoosobową firmą, nigdy nie miałbym prawa do mniejszego ZUS-u. Nigdy, nawet mając lat

Jan Kowalski dwadzieścia i handlując na czarno, nie miałem tak niskich obrotów. Obrotów, nie dochodów. To jest oferta skierowana chyba jedynie do pana Czesia Złotej Rączki i mobilnej fryzjerki Luizy, żeby dali się wreszcie opodatkować. Im, co prawda, nie przybędzie, chyba że papierów do wypełniania, ale za to dadzą pracę kolejnym urzędnikom. Ktoś musi przecież te proporcje obliczać. (Pani Luizo, proszę się nie dać nabrać, odbiorą Pani wtedy 500+ ).

W superpomyślnej sytuacji geopolitycznej i przy dobrej koniunkturze gospodarczej bicie piany, lanie wody, kosmetyka i pijar to chyba trochę mało. Naprawdę coś dać Mateusz Morawiecki postanowił uczniom – po 300 zł rocznie. Trochę dziwne, bo oni nie głosują. No tak, przecież mają rodziców. I samorządowcom, w postaci funduszu budowy dróg lokalnych. Pierwsze w kolejności są przecież wybory samorządowe.

N

atomiast ostatni, piąty punkt pakietu: dostępność+, czyli likwidacja barier dla osób niepełnosprawnych, nareszcie odkrywa prawdziwy zamysł Obozu Dobrej Zmiany. Wyraźnie bowiem określa horyzont czasowy obecnie rządzących Polską. „Ponad 20 miliardów złotych w ciągu 8 lat”. Już policzyliście? Tak, to jest pomysł na rządzenie Polską przez trzy kadencje, tę i jeszcze dwie kolejne. Tamm, ta damm, ta da da da dam. Tak, to muzyka z filmu Grek Zorba

przyplątała mi się przy analizie „Piątki Morawieckiego”. Przepraszam wszystkich muzyków i tych z wrażliwym uchem za zapis, sam, mało muzykalny, lepiej nie potrafiłem. „Jaki piękny pijar” – aż chce się powiedzieć, parafrazując słowa Zorby ze sceny finałowej filmu. Gdzie nas zatem zaprowadzi Obóz Dobrej Zmiany? Czy do wielkości i pomyślności, jak sam zapowiada, czy na manowce? Czas pokaże. Jednak w superpomyślnej sytuacji geopolitycznej i przy dobrej koniunkturze gospodarczej bicie piany, lanie wody, kosmetyka i pijar to chyba trochę mało. Proste dodatkowe środki finansowe, uzyskane w wyniku odsunięcia od władzy patologii politycznej, nie będą przyrastać w nieskończoność. Polska potrzebuje rzeczywistych reform. Kompletnej przebudowy struktury państwa i sposobu zarządzania nią. Po to, żeby odkryć przysypane przez poprzedni system, przez przepisy, fiskalizm i biurokrac­ ję rzeczywiste źródła jej bogactwa. Te źródła biją tu, w Polsce. Należy je odgruzować teraz i natychmiast. Bo gdy zmieni się sytuacja międzynarodowa i załamie koniunktura gospodarcza, na uzdrowienie Polski nie będzie już czasu ani pieniędzy. I nikt na to nie pozwoli. To są rzeczywiste wyzwania po odebraniu władzy politycznej dzieciom Kiszczaka. I takie propozycje rozwiązań ze strony Obozu Dobrej Zmiany chciałbym poznać. Udany pokaz, w najlepiej nawet skrojonym garniturze Mateusza Morawieckiego, tego nie zastąpi. Nie zastąpi rzeczywistości. Nie chciałbym za parę lat, nawet przy pięknej muzyce Mikisa Theodorakisa, powiedzieć jednak dosłownie: jaka piękna katastrofa! I zatańczyć, chociaż na użytek niedoszłego do skutku greckiego wesela opanowałem podstawowe kroki. K




Nr 47

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Maj · 2O18 W

n u m e r z e

Rosja nie wierzy łzom Jadwiga Chmielowska

P

oczątek maja obfituje w święta na­ rodowe. 2 maja to nie tylko świę­ to flagi, ale i Trzeciego Powstania Śląskiego. Wybuchło w nocy z 2 na 3 maja 1921 r. Ten bohaterski zryw pozwolił na przyłączenie Śląska do Polski, co umożliwiło szybkie uprze­ mysłowienie kraju. 3 Maja to dzień dumy. Uchwalenie pierwszej w Europie konstytucji. Śpiewamy „Witaj, majowa jutrzenko”… Maj to miesiąc sławienia Najświęt­ szej Maryi Panny Królowej Polski. Od tysiąca lat towarzyszy Ona naszemu narodowi w glorii i smutkach. Nie poz­ woliła nam zginąć. W hymnie śpiewa­ my „ Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy”. Kolejne pokolenia zmaga­ ją się z licznymi wrogami zewnętrzny­ mi i co gorsza, wewnętrznymi. Ludzka głupota, chciwość, kompleksy i du­ chowa tchórzliwość sprawiają, że tar­ gowiczanie są zawsze wśród nas. Zaw­ sze gotowi szkalować własny naród i służyć obcym. Zdrada elit w 1989 r. doprowadzi­ ła do apatii większość społeczeńst­wa. Wielu nie wierzy, by działanie coś zmie­ niło. Ludzie sprawni, wykształceni są w III RP odsuwani i niedopuszczani do funkcji nie tylko politycznych. Miano­ wanie na stanowiska decyzyjne ludzi nieodpowiednich mści się. Nie jest zmieniony średni szczebel zarządza­ nia. Nie tylko w ministerstwach, gdzie dyrektorzy departamentów sprawu­ ją faktyczną władzę i są głównymi hamulcowymi. Niestety pokolenie lat 50, 60. jest stracone. Tylko jednostki nie uległy deformacji komunizmu mentalnego. Czterdziesto- i pięćdziesięciolatko­ wie dali sobie wmówić ciepłą wodę w kranie i grillowanie jako cele w ży­ ciu. Młode pokolenie, nie tylko w Pol­ sce, już wie, że uległo wielkiej „ście­ mie”. Stąd wzrastające poparcie dla polityków spoza układu i obecnego establishmentu. Szkoda, że ulegają znów mirażom i wpadają w ręce pro­ rosyjskich ugrupowań. Tak stało się we Włoszech i Austrii. We Francji i Niem­ czech też prorosyjskie ugrupowania rosną w siłę. W Polsce działają i są promowani publicyści mający na celu zniechęcać Polaków do Amerykanów i oswajać z myślą o szlachetności Rosji. Jest to, moim zdaniem, syzyfowa praca, ale ja­ kiś czas funkcjonować mogą w naszym narodzie dwa plemiona, jak za czasów targowicy i konfederacji barskiej. Schlesierzy, zwani czasem śląza­ kowcami, próbują już od niemal 30 lat podzielić Ślązaków. Choć RAŚ-owcy dokonali marszu przez instytucje, zwłaszcza kultury i nauki, wciąż cie­ szą się znikomym poparciem miesz­ kańców Śląska. Są hałaśliwi i obsadza­ ją newralgiczne stanowiska, usiłując metodą faktów dokonanych zmieniać rzeczywistość. Żerują też na nieuctwie i lenistwie władz. Warto wiedzieć, że schlesierzy są też posłami, i to nawet z PiS i Kukiz’15, nie mówiąc o PO. Ko­ nieczne jest aktywne wsparcie państ­ wa dla polskich środowisk na Śląsku. Musi być prowadzona uczciwa edu­ kacja regionalna. Cieszy poprawa stosunków pols­ ko-litewskich. Ukraina wciąż walczy z agresją rosyjską. Na Krymie trwają prześladowania, jak to pod okupacją. Dobrze, że świat nie zapomina. W Ar­ menii po wielkich protestach udało się zmusić dyktatora prorosyjskiego do dy­ misji. Rosja znów pokazała swoje obli­ cze, po otruciu Skripala. Wojna w Syrii trwa. Polonia w USA walczy z antypols­ ką ustawą 447. Wszystkim interesują­ cym się geopolityką polecam „Geopoli­ tyczny Tygiel” dra Jerzego Targalskiego w TV Republika, dostępny też na you­ tube. Porządkuje wiedzę i przeciwdzia­ ła dezinformacji. Piękna pogoda majowa zachęca do spacerów, a obcowanie z przyro­ dą zaw­sze sprzyja refleksji. Z kaplic i kościołów dobiega stara, piękna pieśń maryjna „Chwalcie łąki umajone”… K

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Ogromny import węgla do Polski to wstyd narodowy, a nawet – dosadniej – to hańba dla rządzących. Kto za to odpowiada?

3

Wstyd i hańba

G

órnictwo węgla kamiennego w Polsce to dziedzina przemysłu, w której od 1990 roku, czyli od początku transformacji gospodarczej, nie mieliśmy dobrego gospodarza. Wydawało się, że rząd dobrej zmiany wreszcie przełamie tę fatalną passę i dokona cudu ekonomicznego, wyzwalając sektor z organizacyjnej niemocy. Niestety po 2,5 roku rządów, kiedy to obecni ministrowie w pełni odpowiadają za swoje decyzje (ze względu na ponad 2-letni cykl inwestycyjny w tej branży), mogę powiedzieć, że jest bardzo źle. I choć wyniki finansowe górnictwa są na tę chwilę dodatnie (ponad 3,6 mld zł netto), to czarne chmury nad nim gromadzą się szybciej, niż nam się wydaje. Obecne świetne wyniki finansowe są w ponad 95% wynikiem wzrostu cen węgla na rynkach światowych, a nie decyzji ministrów. Polska nie ma w ogóle możliwości wpływu na ten rynek, ze względu na około jednoprocentowy (1%) udział w światowym wydobyciu. O wszystkim decyduje rynek w Azji Południowo-Wschodniej, przede wszystkim Chiny, a wkrótce również Indie. Niestety nasz udział w rynku węgla z każdym rokiem maleje i co gorsza, zawsze zdolności wydobywcze polskiego przemysłu węglowego są najmniejsze w czasie trwania koniunktury, a największe, kiedy ceny węgla szorują po dnie i na jego wydobyciu ponosimy ogromne straty. To nie jest przypadek! Skoro nie możemy wpływać na ceny węgla na rynkach światowych, to czy możemy chociaż po części je przewidzieć, by w pełni korzystać z okresu hossy i przygotować się na nadejście bessy? Całą sytuację można porównać do małej łódki płynącej po wzburzonej rzece cen surowców energetycznych. Nie możemy płynąć po niej pod prąd, musimy płynąć z prądem i tak nią sterować, wykorzystując meandry rzeki, aby jak najmniejszym nakładem sił zawsze dobić do brzegu hossy, spić tam śmietankę koniunktury i obrosnąć tłuszczem pieniędzy. To ten „tłuszczyk” pozwoliłby bezpiecznie przetrzymać czas przyszłej bessy i umożliwiłby

N

iestety wszystko stanęło pod wielkim znakiem zapytania. W błoto wyrzucono ponad milion złotych z kieszeni podatników. Sezon na leszcze trwa w najlepsze… Kilka dni temu znajomi, wiedząc, że interesuję się sprawami związanymi z geologią, podrzucili mi artykuł sprzed roku zamieszczony w „Przeg­ lądzie Kolskim”. Początkowo go zignorowałam, ale szybko uzmysłowiłam sobie, że przecież to jeden z elementów układanki z afery geologicznej, jaka od kilku miesięcy zaprząta mi głowę. Stwierdziłam, że warto zobaczyć miejs­ ce, w którym miało powstać centrum wiedzy o podziemnym świecie Pols­ ki. Wsiadłam w swój malutki pojazd i szybko przejechałam przez puste w sobotni poranek ulice Konina. Po półtorej godziny jazdy, mijając Kłodawę, trafiłam do małej wioski Leszcze. Na pierwszy rzut oka wioska jak wiele innych w Wielkopolsce, nic szczególnego. Znalazłam się w centralnym

Krzyż Ewangelistów

Marek Adamczyk

przygotowanie frontów wydobywczych na kolejną koniunkturę. Tak to powinno wyglądać, ale niestety tak nie jest. Zawsze na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat rządzący postępowali odwrotnie, zawsze – wbrew oczywistym faktom i moim prognozom co do przyszłych trendów – inwestowali w rozwój mocy wydobywczych w szczycie koniunktury. Skutkowało to tym, że po 2–3 latach wpadaliśmy w pułapkę bessy z największymi zdolnościami wydobywczymi i największym bagażem kredytów inwes­tycyjnych do spłacenia. Brak popytu na węgiel i co za tym idzie, jego niskie ceny, oznaczają jedno: straty branży. To z kolei wymusza „reformy” i uzasadnia dalszą likwidację mocy wydobywczych, czyli ograniczenie strat. I tak wkoło Macieju przez ponad 20 lat. To wszystko doprowadziło do takiej sytuacji, że Polska z wielkiego eksportera węgla stała się jego wielkim importerem. Przecież to powód do wstydu!

I

tak właśnie tę sytuację określa prof. Akademii Górniczo-Hutniczej dr hab. inż. Marek Ściążko w wywiadzie pt. Import węgla do Polski. Bez nowych złóż problem będzie narastał, udzielonym portalowi wnp.pl w dniu 06.04.2018 r.: „Moim zdaniem import węgla, w szczególności dla szeroko rozumianych potrzeb energetycznych, i to z kierunku wschodniego, jest wstydem narodowym”. Import węgla do Polski w 2017 roku wyniósł około 13,3 mln ton. W branży obawiają się, że w 2018 roku i latach następnych ten import będzie się mocno zwiększał (przekroczy 15 mln ton). Tyle publicznie mógł powiedzieć pan profesor, obawiając się szykan finansowych ze strony decydentów. Ja dopowiem resztę: to nie tylko wstyd narodowy, to hańba dla rządzących! Czy to nie powinien być powód dla dymisji ministrów odpowiedzialnych za górnictwo i energetykę? Gdzie są górnicze związki zawodowe i dlaczego milczą w tej sprawie? Tylko Bogusław Ziętek, przewodniczący Sierpnia ’80, zabiera głos: „Jest rzeczą nieprawdopodobną, że

pozwalamy do kraju, który węglem stoi, wwozić 13 mln ton głównie rosyjskiego węgla. Chcę przypomnieć, że w czasach pop­rzedniej koalicji PO-PSL wielkość ta osiągnęła 10 mln ton i na granicach stanęły blokady. Dziś w Polsce zaczyna brakować naszego własnego surowca. Import rośnie i nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić. I nikt nic z tym nie robi”. Cytat pochodzi z tego samego artykułu. Mam nadzieję, że odpowiedzialny za wszystko premier Mateusz Morawiec­ki pochyli głowę nad tym tematem i poważnie zajmie się problematyką górnictwa węgla kamiennego w oparciu o analizę zmian wielu kluczowych wskaźników ekonomiczno-politycznych. Liczę na to, że weźmie on pod uwagę nie tylko zysk polskiego górnictwa wypracowany w latach 2016 i 2017, ale przede wszystkim rozliczy ministrów z niewłaściwego przejęcia zarządzania górnictwem – bez wykonania audytów na poziomie ministerstw (w gestii których uprzednio były kopalnie) oraz niewykonania planu wydobycia węgla (utracony zysk) w tym okresie (wydobycie węgla w polskich kopalniach spadło w 2017 roku o 6,5%, do około 66 mln ton), a także z braku rozliczenia audytów na poziomie spółek węglowych.

I

wreszcie mam nadzieję, że wskaźnik bezpieczeństwa energetycznego i suwerenności energetycznej Pols­ ki będzie jednym z najważniejszych branych pod uwagę przy podejmowaniu kluczowych decyzji w tym zakresie. Przypomnę tutaj, że do połowy lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wynosił on 0,98, by w 2005 roku spaść do 0,85. Ile wynosi obecnie? Nie wiem. Wiedzę na ten temat posiada Ministerstwo Energii. Jednakże z ogólnych danych wynika, że z każdym rokiem bezpieczeństwo energetyczne kraju spada. Import węgla do Polski rośnie w dramatyczny sposób. O ile w 2015 i 2016 roku wyniósł około 8,2 mln ton, to w 2017 roku wzrósł do 13,4 mln ton. Przewiduje się, że w latach następnych import przekroczy 15 mln ton. To kompletna porażka rządu to efekt

Wszystkie rdzenie geologiczne w jednym miej­ scu, w Centralnym Magazynie Rdzeni Wiertni­ czych Państwowego Instytutu Geologicznego – superpomysł na wsparcie polityki surowco­ wej, i to zgodnie ze światowymi trendami. Nowe miejsca pracy, pobudzenie rynku lokalnego, rozwój infrastruktury – samorządowcy się cie­ szą. Ale wszystko do czasu…

Sezon na geologiczne leszcze Danuta Franczak

niezrealizowania obietnic wyborczych PiS-u z początku 2015 roku, złożonych osobiście przed kopalnią „Pokój” w Rudzie Śląskiej przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Jarosław Kaczyński obiecał wówczas, że każda złotówka, przeznaczona przez koalicję PO-PSL na likwidację kopalń (chodziło wtedy o 2 mld złotych), po wygraniu przez PiS wyborów zostanie przeznaczona na zwiększenie mocy produkcyjnych w polskim górnictwie.

G

dyby dotrzymano obietnic, polskie górnictwo wkroczyłoby z większymi zdolnościami produkcyjnymi w okres koniunktury 2016/17 i całkowicie zaspokoiło rynek krajowy, eliminując węgiel importowany do naszego kraju. Większa produkcja, o co najmniej 10 mln ton, oznaczałaby obniżkę kosztów wydobycia, czyli pozwoliłaby na znaczące powiększenie zysków nie tylko kopalń, ale również producentów sprzętu górniczego pracujących na rzecz przemysłu wydobywczego. Przy racjonalnej gospodarce nie doszłoby również do skandalicznych decyzji o likwidacji kopalń „Krupiński” i „Makoszowy”, z ogromnymi zasobami węgla koksowego w tej pierwszej i bardzo dobrego węgla energetycznego w tej drugiej. O tym, że kopalnia „Krupiński” ma ogromny potencjał do wygenerowania zysku, rzędu 10 mld złotych z eksploatacji pokładu 405/1, świadczą starania angielskiej firmy Tamar o przejęcie kopalni ze spółki SRK. Jej biznesplan zakłada eksploatowanie wyłącznie pok­ ładów węgla koksowego, których rok wcześniej nie chciał zauważyć Minister Energii, pomimo licznych monitów ze strony OKOPZN. Czas najwyższy naprawić błędne decyzje rządzących, i to nie poprzez sprzedaż majątku podmiotom zagranicznym. To Naród jest właścicielem zasobów naturalnych i zys­ki z ich wydobywania muszą zostać w całości w kraju. W związku z tym „Krupińskiego” i inne kopalnie powinny przejmować polskie firmy, najlepiej te w 100% państwowe lub takie, w których państwo polskie zachowuje pakiet kontrolny. K

­ unkcie Polski, ok. 30 km od autostrady p A2 i 35 km od autostrady A1. Zatrzymałam się przy białej, zadbanej kapliczce i rozejrzałam wokoło. Wydawało się, że poza przejażdżką i obcowaniem z pięknym wielkopolskim krajobrazem niewiele tu uzyskam. W okolicy kilka domów i po horyzont pola… Jeden papieros dla zebrania myśli i skręciłam w prawo, ale po kilkuset metrach wszelkie zabudowania się skończyły. Gdzie ta wielomilionowa inwestycja?! Może pomyliłam miejsce. Wracam do domu! Po drodze przykuły jednak moją uwagę kamienny mur i park, które gdzieś umknęły poprzednio. W środku pałacyk. Brama zamknięta, a wjazd był z drugiej strony. Okazuje się, że tu leży klucz do afery geologicznej, ale zacznijmy od początku. Początkowo, jak wielu niezorientowanym w temacie geologicznym czytelnikom, sprawa magazynu próbek wiertniczych wydawała mi się kompletnie marginalna, szczególnie że miał Dokończenie na str. 2

Świątek ten wydaje się prosty w odczycie, jednak mimo sielan­ kowego przedstawienia zawie­ ra wiele tajemnic, które można odkrywać podczas dłuższych rozważań. Zawiera podstawo­ wą teologię Pisma Świętego od Księgi Rodzaju po Apokalip­ sę. Barbara Maria Czernecka ukazuje, jak pozornie prosty obrazek może pełnić poważną rolę ewangelizacyjną.

8

Kompania „Twardego” cz. II wspólny uścisk dłoni oraz siar­ czysty pocałunek wystarczy­ ły nam na przedstawienie się. Był to kolega z Młodzieży PPS z Zawiercia, Stanisław Wencel. Tak w ciemną marcową noc na ścieżkach partyzanckich spot­ kali się dwaj dawni przyjaciele. Wojciech Kempa przedstawia dalsze dzieje jednego z legen­ darnych oddziałów AK na Ślą­ sku.

9

Projekt Sarmatia transportu ropy W 2007 r. powołano spół­ kę Polski, Ukrainy, Gruzji, Litwy i Azerbejdżanu, o nazwie Sar­ matia, dla budowy korytarza transportu ropy łączącego Mo­ rze Kaspijskie z Czarnym i Bał­ tyckim. Od tamtej pory, czyli przez ponad 10 lat, nie uda­ ło się jednak zrealizować tego projektu. Mariusz Patey roz­ waża jego szanse powodzenia.

10

Narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich Odkrycia archeologii podwa­ żają poglądy epigonów prus­ kich pseudohistoryków gło­ szących późne pojawienie się Słowian na ziemiach polskich w VI i VII w. naszej ery. Stanis­ ław Orzeł opisuje prehisto­ ryczne początki Słowian i prze­ mysłu na ziemiach polskich.

11

Geopolityka. Znaczenie Węgier Po r. 1989 dopiero Orbán i Ka­ czyński poszerzyli i przegrupo­ wali arsenał politycznych środ­ ków w celu konsekwentnego praktykowania suwerenności i obrony interesu narodowego. Szymon Giżyński o cechach obecnej po­ lityki Polski i Węgier.

12

ind. 298050

redaktor naczelna Śląskiego Kuriera Wnet

Obecność na spotkaniu repre­ zentantów Rumunii i Ukrainy symbolizuje konstruktywne sto­ sunki między tymi krajami, mimo istniejących problemów i prób skłócania prez Rosję. Euge­ niusz Bilonożko relacjonu­ je kolejny „okrągły stół” na Czer­niowieckim Uniwersyte­ cie Narodowym przedstawicie­ li państw, które wyzwoliły się spod sowieckiego totalitaryzmu.


KURIER WNET · MA J 2018

2

KURIER·ŚL ĄSKI

Powstało podejrzenie, że ta inwestycja była tylko udawana, żeby wyłudzić pieniądze na poprawę infrastruk­ tury w rejonie. W tym czasie Państwowy Instytut Geologiczny przymierza się do kup­ na działki w centrum Wrocławia. wiedzy geologicznej. Rdzeń wiertniczy (wg Wikipedia.org) to „wycinek skały w kształcie słupka cylindrycznego, uzys­kany na skutek przewiercania warstw skalnych za pomocą świdra rdzeniowego. Uzyskiwany jest w otworach wiertniczych podczas procesów badawczych geologii w celu poznania budowy geologicznej badanego obszaru”.

T

u dochodzimy do meritum sprawy: jest to niemy dowód tego, co znajduje się pod ziemią. Na szczęście geolodzy znają wiele metod pozwalających badać rdzenie i na tej podstawie poszukiwać surowców. Tak między innymi odkryto polską miedź, węgiel czy siarkę. Ktoś mógłby zapytać: ale po co to magazynować? Można przejrzeć i wyrzucić! I to byłby wielki błąd i jeszcze większa strata informacji o tym, co kryje ziemia. Technologie badań rdzeni

rozwijają się prawie jak medycyna. Złoża mają ogromną wartość dla gospodarki. Czasami warto wrócić do próbek sprzed kilkunastu lub kilkudziesięciu lat, aby stosując nowoczesne metody, np. skanowanie, spróbować ponownie przeanalizować uzyskane wyniki i dokonać nowej interpretacji. Może to wpłynąć na odkrycie złóż wartych miliardy, dlatego czasami warto ponownie przebadać rdzenie wydobyte przed laty. Większość krajów rozwiniętych ma swoje magazyny wyposażone w nowoczesne laboratoria badawcze, a dostęp do informacji geologicznej jest pieczołowicie chroniony. Magazyny w Kanadzie, Wielkiej Brytanii, Norwegii nie odbiegają technologicznie od tych obsługujących paczki Amazona. W Leszczach koło Kłodawy od lat znajduje się też stary magazyn rdzeni. Stoi kilka baraków, a w nich pudełka ze skałami. Obok znajduje się zabytkowy dworek, należący także do Państwowego Instytutu Geologicznego, gdzie naukowcy mają bazę noclegową oraz miejsce na seminaria naukowe. Dworek, wybudowany w 1876 r. przez rodzinę Więc­kowskich, ma też swoją ciekawą historię. W tym miejscu w dniu 7 września 1939 r. mieścił się sztab Armii Poznań, dowodzonej przez gen. Kutrzebę, który wysłał meldunek do naczelnego sztabu armii, co upamiętnia specjalna tablica. Tyle historii, bo teraźniejszość jest równie ciekawa. Ze względu na centralne położenie niedaleko węzła autostradowego kilka lat temu powstała koncepcja zlokalizowania w Leszczach Centralnego Magazynu Rdzeni Wiertniczych, wzorem innych wysoko rozwiniętych państw zachodnich. Obecnie Państwowy Ins­ tytut Geologiczny posiada kilka magazynów rdzeni rozrzuconych po całej Polsce, co nastręcza wiele problemów logistycznych i generuje koszty. Cent­ ralizacja zakładała likwidację pozos­ tałych magazynów (niektóre znajdują się w opłakanym stanie – cenne próbki niszczeją na deszczu), a próbki byłyby przeniesione do nowego magazynu wysokiego składowania w Leszczach. Tak więc idea magazynu centralnego miała swoje podwójne uzasadnienie. PIG

zakupił nową działkę przylegającą do parku. Rozpoczęto prace projektowe, a wcześniej uzgodniono uwarunkowania z lokalnymi władzami samorządowymi, które były bardzo zainteresowane tą inwestycją, gdyż stwarzała ona szanse rozwoju dla lokalnej społeczności. Dokonano uzgodnień i zmian w dokumentach i aktach prawa miejs­ cowego, w planie zagospodarowania

Dokończenie ze str. 1

Sezon na geologiczne leszcze Danuta Franczak

przestrzennego, przygotowano plany wzmocnienia infrastruktury drogowej, zakład energetyczny zbudował przyłącze. Wszystko szło w dobrym kierunku. Miał powstać nowoczesny magazyn z zapleczem laboratoryjnym, wyłoniona w przetargu firma projektowa opracowała koncepcję architektoniczną i w efekcie w 2016 r. ogłoszono przetarg na prace budowlane, do którego zgłosiły się firmy wykonawcze. Wydawało się, że w 2018 r. Polska uzyska nowoczesny magazyn na światowym poziomie, a zabytkowy dwór będzie tętnił życiem i gościł badaczy nie tylko z naszego kraju. Planowano, że w magazynie znajdzie się miejsce na ok. 1 milion rdzeni, przywiezionych tu z całej Polski. Przy obecnej intensywności wierceń pojemność magazynu dawała perspektywę na kolejnych 20 lat składowania.

W 1947 r. zorganizował grupę: Związek Walki z Komunizmem. Takich grup młodzieżowych w obecnym województwie śląskim było bardzo dużo. Rodzice siedzieli w powojennych komunistycznych łagrach bądź byli wywiezieni na roboty do Związku Sowieckiego.

Włodzimierz Kapczyński Jadwiga Chmielowska

O

dchodzi pokolenie osób pamięta­ jących II wojnę światową, żołnierzy AK, podziemia antykomunistyczne­ go i niepodległościowego. Doczekali się wolnej Polski, ale nie uho­ norowania, na jakie zasłużyli swoim życiem. III RP, w przeciwieństwie do II RP, nie zadbała o ich spokojny byt. Bardzo często nieznani byli nawet w najbliższym otoczeniu, a mło­ dzież nie wiedziała o ich istnieniu. W środę 11 kwietnia 2018 r. zmarł Wło­ dzimierz Kapczyński. Urodził się 22 stycz­ nia 1929 r. w Sosnowcu. Choć notka bio­ graficzna Encyklopedii Solidarności o tym nie wspomina, wiem, że jako kilkunastoletni chłopak był żołnierzem AK. Wiele godzin spędzaliśmy w Zarządzie Regionu Solidar­ ności, gdzie opowiadał o początkach kons­ piracji na Śląsku. Najpierw powstała orga­ nizacja Orzeł Biały, potem Związek Walki Zbrojnej (ZWZ) i AK. Warto wspomnieć, że w Sosnowcu bardzo silna była od po­ czątku Gwardia Ludowa Polskiej Partii So­ cjalistycznej. Potem, gdy komuniści ukradli nazwę i stworzyli swoją Gwardię Ludową, ta z PPS zmieniła nazwę na Gwardia Ludowa WRN. Konia z rzędem temu, kto się w tym połapał, więc polscy patrioci z PPS przyłą­ czyli się do AK. Po wojnie w 1956 r. Włodzimierz Kap­ czyński skończył elitarne Technikum Energe­ tyczne w Sosnowcu. W 1947 r. zorganizo­ wał grupę: Związek Walki z Komunizmem.

Ś ‒ L ‒ Ą ‒ S ‒ K ‒ I

Takich grup młodzieżowych w obecnym województwie śląskim było bardzo dużo. Rodzice siedzieli w powojennych komuni­ stycznych łagrach bądź byli wywiezieni na roboty do Związku Sowieckiego. Liczy się, że około 150 tys. górników znalazło się w Don­ basie i innych kopalniach ZSRR.W 1948 r. Włodzimierz Kapczyński został aresztowa­ ny. Wojskowy Sąd Rejonowy w Katowicach skazał go na 7 lat. Rozpoczęła się jego tu­ łaczka po więzieniach w Sosnowcu-Radosze, Wronkach, Potulicach, Raciborzu, a w końcu trafił do Obozu Pracy Więźniów w Jelczu. Na mocy amnestii wyszedł na wolność w 1953 r. W. Kapczyński pracował kolejno w la­ tach: 1953–1954 w Hucie Sosnowiec, 1954–1956 w Przedsiębiorstwie Remon­ towo-Budowlanym Przemysłu Szklarskie­ go Szkłobudowa w Sosnowcu, 1956–1962 w Hucie Szkła Kryształowego w Stroniu Śl., 1962–1973 w Przedsiębiorstwie Budowla­ nym i Montażowym Przemysłu Szklarskie­ go Szkłobudowa w Jaroszowcu k. Olkusza, 1973–1974 w Sosnowieckich Zakładach Remontowo-Budowlanych i Montażowych Szkłobudowa II w Sosnowcu, 1974–1987 w Przedsiębiorstwie Budownictwa Prze­ mysłowego Budostal-4 (plac budowy Huty Katowice). We wrześniu 1980 r. zaangażował się w budowę struktur NSZZ Solidarność. War­ to tutaj wspomnieć, że zakłady związane z Hutą Katowice jako pierwsze organizowały

Redaktor naczelny Kuriera Wnet

K ‒ U ‒ R ‒ I ‒ E‒ R

Krzysztof Skowroński

ŚLĄSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

Jadwiga Chmielowska · tel. 505 054 344 mail: slaski@kurierwnet.pl Adres redakcji śląskiej G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

W

szyscy zainteresowani już widzieli oczami wyobraźni, jak Główny Geolog Kraju tuż przed wyborami samorządowymi otwiera w blasku fleszów nowoczesny magazyn. Lokalna społeczność zyskuje miejsca pracy, a naukowcy nowoczesne laboratorium badawcze. Miały się sprawdzić słowa piosenki „Tu na razie jest ściernisko, ale będzie

ul Warszawska 37 · 40-010 Katowice

San Francisco”. Sukces dla wszystkich. Wszystko szło w dobrą stronę, ale nic bardziej mylnego. Dziś, stojąc przy bielonej kapliczce, ciągle widzę ściernisko. Dlaczego się tak stało? Tu bardzo istotna jest relacja osób uczestniczących w Radzie Geologicznej w Ministerstwie Środowiska sprzed ponad roku. Jednym z tematów była właśnie opisywana powyżej inwestyc­ ja. Ku zdziwieniu zebranych wiceminister argumentował, że nie ma sensu lokalizowanie Centralnego Magazynu Rdzeni Geologicznych w Leszczach, gdyż „działka jest krzywa, a mieszkańcy znajdującego się obok gospodarstwa mogą protestować”. Pytał też członków Rady: „Czy ktoś z Państwa chciałby zamieszkać na takiej krzywej nieruchomości?”. Padły kolejne absurdalne argumenty dotyczące braku w pobliżu lotniska. Jak się okazuje, nie miało

niezależne samorządne związki zawodowe, a niektóre z nich prowadziły nawet strajki, wspierając Hutę Katowice, która strajkowała już od 28 sierpnia. Włodzimierz Kapczyński był Przewodniczącym Komisji Zakładowej Solidarności w Przedsiębiorstwie Budownict­ wa Przemysłowego Budostal-4, działającej na terenie Huty Katowice w Dąbrowie Górniczej. Komisja ta wchodziła w skład MKZ Katowi­ ce, jednego z najbardziej niepokornych, an­ tykomunistycznych i niepodległościowych regionów w Polsce. Przewodniczącym Za­ rządu Regionu był Andrzej Rozpłochowski, a wiceprzewodniczącym Jacek Jagiełka, były współpracownik Ruchu Obrony Praw Czło­ wieka i Obywatela (ROPCiO). W. Kapczyński był delegatem na I i II Walne Zebranie De­ legatów Solidarności Województwa Katowi­ ckiego, członkiem Zarządu Regionu Śląsko­ -Dąbrowskiego NSZZ Solidarność, delegatem na I Krajowy Zjazd Delegatów związku. Jako członek Zarządu Regionu spra­ wował nadzór nad poligrafią. Pracował bowiem w pionie informacji, którym kiero­ wał wiceprzewodniczący Andrzej Gorczyca. W 1981 r. zaangażował się w działalność Związku Solidarności Polskich Kombatan­ tów. Współtworzył też Związek Więźniów Politycznych PRL. To właśnie w czasach Pierwszej Solidarności zaprzyjaźniliśmy się. Byliśmy oboje członkami Zarządu Regionu i pracowaliśmy w tym samym pionie infor­ macji – on zajmował się drukiem, a ja kol­ portażem i łącznością. W stanie wojennym został internowa­ ny. Po wyjściu na wolność zaangażował się w działalność podziemnych struktur śląsko­ -dąbrowskiej Solidarności. Był m.in. człon­ kiem Regionalnej Komisji Wykonawczej Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ Soli­ darność (RKW) i organizował podziemną poligrafię. W warunkach konspiracji nasze drogi się nieco rozeszły. Ja kierowałam pows­ tałą wcześniej strukturą Regionalnej Komisji Koordynacyjnej Regionu. Śląsko-Dąbrows­ kiego. Byłam jedynym członkiem Zarządu

Stali współpracownicy

dr Rafał Brzeski, dr Bożena Cząstka-Szymon, Barbara Czernecka, dr hab. Zdzisław Janeczek, Andrzej Jarczewski, Wojciech Kempa, dr Herbert Kopiec, Tadeusz Loster, Stefania Mąsiorska, Tadeusz Puchałka, Stanisław Orzeł, Piotr Spyra, dr Krzysztof Tracki, Maria Wandzik

znaczenia, że z kieszeni podatnika zainwestowano już milion złotych. To nie był argument. Pozornie kuriozalna sytuacja, ale kilka dni później sprawa miała ciąg dalszy i wiceminister wydał polecenie Narodowemu Funduszowi Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej o wstrzymaniu finansowania inwestyc­ ji. Ciekawe, co stało i nadal, jak się okazuje, stoi u podstaw takiej decyzji, bo chyba nie „krzywa działka”? Sytuacja jest co najmniej dziwna, a pytania się mnożą. Komisja ministerialna badająca zasadność inwestycji w tym miejscu kraju nie znalazła nieprawidłowości (patrz: strona internetowa Ministerstwa Środowiska), a mimo to inwestyc­ ja została wstrzymana. Jedną decyzją wyrzucono w błoto ogromne pieniądze podatników, gdyż PIG zainwestował już w prace przygotowawcze ponad milion złotych. Pozostają też zobowiązania wobec samorządów, zakładu energetycznego i inne. Wszystkie te wydatki idą w stratę Instytutu. Stoję na polu, patrzę na lekko przyprószoną śniegiem ziemię, na której miał powstać magazyn, i zastanawiam się, gdzie tu sens? Dobrze poinformowani mówią, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a pozornie bezsensowne działania mają swoje uzasadnienie, nawet jeśli na początku ich nie widać. Okazuje się, że magazyn rdzeni powinien znajdować się tam, gdzie są największe zasoby złóż kopalin w Pols­ ce! Czyli gdzie? Na Dolnym Śląsku. Czy to uzasadnia wyrzucenie w błoto miliona złotych z naszych podatków i narażenie na straty instytucji publicznej? Ilu ofiarom wojny w Syrii rząd Polski mógłby pomóc za tę kwotę, wyrzuconą lekką ręką?

S

amorządowcy z Kłodawy piszą listy protestacyjne do Ministerst­ wa Środowiska i zastanawiają się, jak wytłumaczyć przed wyborami ludziom brak tej kluczowej inwestycji. Zostali postawieni w dwuznacznej sytuacji, gdyż powstało podejrzenie, że ta inwestycja była tylko udawana, żeby wyłudzić pieniądze na poprawę infrastruktury w rejonie. W tym czasie Państwowy Instytut Geologiczny

Regionu, który nie dał się internować i był poszukiwany listem gończym. Nie chcieliśmy też komunizmu z ludzką twarzą. Byliśmy, jak cała niepodległosciówka, przeciwni obra­ dom w Magdalence i przy okrągłym stole. Struktura RKK kierowana przez Jerzego Buz­ ka nas ledwie tolerowała. Włodzimierz Kapczyński w lutym 1989 r. uczestniczył w II Zgromadzeniu Delegatów NSZZ „Solidarność” Regionu Śląsko-Dąbrowskiego w Ustroniu-Polanie. Potem był członkiem wojewódzkiego Ko­ mitetu Obywatelskiego. W latach 1989–

1990 pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Zakładowej Solidarności w Sosno­ wieckim Przedsiębiorstwie Budownictwa Przemysłowego. W III RP angażował się w działalność no­ wej Solidarności. W latach 1990–1992 był delegatem na Walne Zebranie Delegatów Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ Soli­ darność oraz na II i III Krajowy Zjazd Dele­ gatów Solidarności. Od 1990 do 2005 r. był Prezesem Oddziału Związku Więźniów Politycznych

Korekta Magdalena Słoniowska Projekt i skład Wojciech Sobolewski Reklama reklama@radiownet.pl Wydawca Spółdzielcze Media Wnet/Wnet

Sp. z o.o. Dystrybucja dystrybucja@mediawnet.pl

przymierza się do kupna działki w cent­ rum Wrocławia. Może tam w przyszłości powstanie magazyn rdzeni? Szkopuł w tym, że działka może i tania, ale chodzą słuchy o jakichś zanieczyszczeniach i ogromne pieniądze trzeba będzie wydać na rekultywację. Ale co tam, stać nas! Jakkolwiek by było, w tej pięciolatce magazynu rdzeni nie zobaczymy, chyba że jakiś blaszak. Jednocześnie z ust aktualnego dyrektora PIG Pana Nowackiego, który, jak sam przyznaje, nie orientuje się w geologii, słyszymy w wywiadzie z redaktorem Skowrońskim oburzenie na bezpodstawny atak w artykule zamieszczonym w poprzednim „Kur­ ierze WNET”. Tylko nikt nie podaje rzeczowych argumentów dotyczących

Miały się sprawdzić słowa piosenki „Tu na razie jest ściernisko, ale będzie San Francisco”. Sukces dla wszystkich. Wszystko szło w dobrą stronę, ale nic bardziej mylnego. Dziś, stojąc przy bielonej kapliczce, ciągle widzę ściernisko. Dlaczego się tak stało? potencjalnych przekłamań. Może po przeczytaniu tego tekstu, opisującego tylko jeden z fragmentów geologicznych puzzli, które może wkrótce złożą się w pełny obraz, Pan Nowacki zastanowi się, jak nierozliczony przez PIG milion złotych wpływa na wyraźnie coraz gorszą kondycję zarządzanej przez niego instytucji państwowej. Podobno już trwają podchody, jak sprzedać zabytkowy dworek, a i za uzbrojoną działkę coś wpadnie do mieszka i rachunek będzie się zgadzał, a sprawy Leszczy nie będzie. Jak widać, mamy jeszcze dużo do pop­rawy w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Ja się na tym nie znam, ale są mądrzejsi, których proszę o opinię. Może się mylę, ale wydaje mi się, że mamy w pełni sezon na leszcze… geologiczne leszcze. K

Okresu Stalinowskiego w Katowicach, W la­ tach 2002–2016 brał aktywny udział w pra­ cach Wojewódzkiej Komisji Ochrony Miejsc Pamięci, Walk i Męczeństwa Narodu Pols­ kiego w Katowicach. W latach 2017–2018 pełnił funkcję przewodniczącego Komisji ds. Wyróżnień w Komitecie Ochrony Pamię­ ci Walk i Męczeństwa przy Oddziale IPN w Katowicach. Utrzymywaliśmy stały kontakt. Poma­ gał mi w przygotowaniu programu „Losy” w TVP Katowice, w którym pokazywaliśmy przeżycia świadków historii. Ja pomagałam Włodkowi w zdobyciu lokalu dla bezdom­ nego ze Stowarzyszenia Byłych Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego, inter­ weniując u wojewody. Mieliśmy wtedy zno­ wu trochę czasu na rozmowy. Nasze poglądy na rzeczywistość III RP były podobne. Włodzimierz Kapczyński jest współau­ torem książki Kryptonimy „Hetman” i „Chrobry” Armii Krajowej (Bodzentyn–Kielce 1999). Z dokumentów IPN wynika, że UB roz­ pracowywał go jeszcze jako ucznia techni­ kum. Od 26 X 1953 do 16 II 1955 rozpraco­ wywał go MUBP Sosnowiec. SB zajmowała się Kapczyńskim w latach 1984–1989 w V-1 MUSW w Dąbrowie Górniczej w ramach SOR krypt. Jędrek. W 2007 r. Włodzimierz Kapczyński otrzymał z rąk Prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskigo Krzyż Komandorski z Gwiaz­ dą Orderu Odrodzenia Polski, a Prezydent Andrzej Duda w 2016 r. przyznał Mu Krzyż Wolności i Solidarności. Jego pogrzeb odbył się 16 kwietnia 2018 r. w kaplicy cmentarnej parafii pod we­ zwaniem św. Tomasza w Będzinie. Spoczął na cmentarzu parafialnym na wzgórzu zamku w Będzinie. Cześć jego pamięci! PS. Chodziłam do jednej klasy w LO z jego siostrzenicą Jolą Wasik. Nic nie wiedziałyśmy wtedy o swoich rodzinach.

Nr 47 · KWIECIEŃ 2018

(Śląski Kurier Wnet nr 42) Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl Data i miejsce wydania Warsza­ wa 28.04.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

on pows­tać gdzieś na polskiej wsi. Zagłębiając się jednak w temat, z każdym kolejnym materiałem, do jakiego docierałam, okazywało się, że jest wręcz przeciwnie. Centralny Magazyn Rdzeni Wiertniczych Państwowego Instytutu Geologicznego, bo tak brzmi pełna oficjalna nazwa, miał być sercem pols­ kiej geologii. Dlaczego? W magazynie należącym do PIG zbierane są próbki z wierceń geologicznych, czyli każdy przedsiębiorca mający koncesję lub poz­wolenie na wykonanie wiercenia musi w magazynie zdeponować rdzeń wiertniczy. Jest to praktyka stosowana we wszystkich krajach o rozwiniętej


MA J 2018 · KURIER WNET

3

KURIER·ŚL ĄSKI

M

anifestanci nie skandowali znanej na całym świecie piosenki o Putinie, nie rzucali jajkami, nie upokarzali interesantów ambasady państwa-agresora, tak jak to było podczas wyborów Putina. Pod płot ambasady przyszły rodziny osób, które wskutek wojny na Donbasie są więzione na terenach okupowanych przez Rosję.

Podwójne uwięzienie Na Ukrainie obwody ługański i doniec­ ki są znane nie tylko jako zagłębie węglowo-hutnicze, ale również jako miejs­ ce, gdzie znajduje się największa ilość zakładów penitencjarnych. Tradycja lokalizacji więzień blisko zakładów przemysłu ciężkiego albo kopalń sięga czasów Stalina i była uporczywie pielęgnowana przez sowiecką władzę na terenie całego Związku Sowieckiego. Z informacji Ukraińskiej Służby Więziennictwa (USW) wynika, że zgodnie ze stanem na 2014 rok na terenach okupowanych przez prorosyjs­ kich separatystów pozostało około 15 tys. więźniów – obywateli Ukrainy. O ich losach lepiej głośno nie mówić. Skazanych prawomocnym wyrokiem po prostu zostawiono tam, gdzie byli. Wskutek reform USW zostało zredukowane z osobnej służby do departamentu Ministerstwa Prawa. System więziennictwa nie prowadził scentralizowanego rejestru więźniów i teraz nikt nie jest w stanie powiedzieć, kto, ile i gdzie siedział czy siedzi. O prawa więźniów walczą niestety zwykle tylko ich rodziny i niektóre organizacje broniące praw człowieka. W przypadku wojny w Donbasie sprawa wyglądała podobnie: latem 2014 r. Ukraina zdążyła ewakuować około 320 więźniów. W następnych latach fundacja „Wschodnia grupa na rzecz praw człowieka” uwolniła dwóch obywateli Ukrainy, którzy znajdowali się w więzieniach na terenie obwodu ługańskiego. Walka o uwolnienie Aleksandra Jefrieszena oraz Tejmuraza Nichotina (obywatela Gruzji) trwała prawie rok od medialnego nagłośnienia ich sprawy. Są dziś wolni tylko

31

marca 2018 r. na Czerniowieckim Uniwersytecie Narodowym im. Jurija Fedkowycza odbył się międzynarodowy „okrągły stół” na temat: „Terror jako środek polityki ZSRR w stosunkach z narodami państw Europy Środkowo-Wschodniej”. Imp­ reza została zorganizowana przez Ins­ tytut Demokratyzacji i Rozwoju wraz z partnerami: Centrum Studiów Rumuńskich (Czerniowiecki Uniwersytet Narodowy im. Jurija Fedkowycza), organizacją pozarządową „Asociatia Convergente Europene” (Rumunia), Katedrą Stosunków Międzynarodowych Czerniowieckiego Uniwersytetu Narodowego im. Jurija Fedkowycza, organizacjami pozarządowymi: „Media Center BukPres”, Centrum Integracji Euroatlantyckiej, „Centrum Dyplomatycznym” i „Obwodowym Towarzystwem Kultury Polskiej im. Adama Mickiewicza”. Spotkanie zostało poświęcone pamięci ofiar sowieckiego totalitaryzmu w przewodzie Warnycia, w pobliżu wsi Biała Krynica (rejon hlibocki, obwód czerniowiecki, Ukraina). W marcu 1941 r. doszło tam do masowych rozstrzelań mieszkańców Bukowiny przez jednostki NKWD. Eksperci i politycy z Ukrainy, Rumunii i Polski spotkali się w celu prezentacji nowoczesnych badań i oceny faktów radzieckiego terroru skierowanego przeciwko narodom Europy Środkowo-Wschodniej w różnych okresach historycznych. Dyskusja dotyczyła nie tylko studiów historycznych, ale także aktualnej sytuacji politycznej w Europie, powiązanej z renesansem polityki neoimperialnej Federacji Rosyjskiej i zagrożeniami dla cywilizowanego świata ze strony Rosji. W wymianie poglądów uczestniczyło wielu wpływowych polityków, mężów stanu z różnych krajów europejskich, a wśród nich: poseł Rady Najwyższej Ukrainy Hryhoriy Tymisz, pierwszy zastępca przewodniczącego Czerniowieckej Obwodowej Administracji Państwowej Mykhajło Pawluk, senator Parlamentu Rumunii, członek i przewodniczący ZPRE ds. praw osób należących do mniejszości narodowych

dlatego, że zaryzykowali ujawnienie swoich nazwisk i domagali się uwolnienia na mocy ukraińskiego prawa. Warto zaznaczyć, że ich sprawa najpierw zainteresowała dziennikarzy z Wielkiej Brytanii i Niemiec, a udało się uruchomić ukraińskie media oraz właściwe organy państwa dopiero po publikacjach w czołowej prasie zagranicznej. Dramatyzm sytuacji więźniów polegał na tym, że zgodnie z ukraińs­kim prawem

sąd, a drugi raz przez wojnę” – powiedział Aleksandr Jefrieszen po tym, jak wiosną 2017 roku przybył na teren Ukrainy. Jeżeli zwykły obywatel Ukrainy może samodzielnie wybrać, gdzie będzie mieszkać, to więźniowie są zawieszeni w prawnej próżni „ruskiego mira”, bo jak mówi rosyjskie przysłowie: „Was jak sądzić? Zgodnie z prawem, czy po sprawiedliwości?”.

ogłosiła produkcję na 20 mln rubli rosyjskich, czyli prawie 300 tys. euro zgodnie z ówczesnym kursem walutowym. Separatystyczne media nie kryją się z tym i bez trudu można odnaleźć informację o cenach na towary i usługi, które świadczone są w łagrach obwodu ługańskiego. Dyrektor fundac­ji „Wschodnia grupa na rzecz praw człowieka” Paweł Lysiański mówi, że władze „ŁRL” rocznie zarabiają około 500

separatyści zdążyli osądzić na mocy swoich ustaw 1437 osób, w 90% obywateli Ukrainy. Te osoby zostały pozbawione tak podstawowych praw, jak prawo do adwokata i sprawiedliwego sądu. Te fakty gromadzi i opisuje fundac­ ja z siedzibą w Lysyczańsku „Wschodnia grupa na rzecz praw człowieka”. W latach 2016 i 2018 upubliczniła ona raporty na temat łamania praw człowieka w więzieniach w oddzielnych rejo-

23 marca pod zakratowaną, ale wciąż działającą ambasadą Rosji na Ukrai­ nie miała miejsce manifestacja, która zgromadziła około 20 osób. O tym wydarzeniu nie pisano wiele w ukra­ ińskich czy zagranicznych mediach.

Prywatny GUŁAG prorosyjskich separatystów Eugeniusz Bilonożko

mogli spodziewać się wcześniejszego zwolnienia, ale samozwańcza władza separatystów odmawiała im go, motywując tym, że ukraińskie prawo ich nie obejmuje, mimo że zostali osądzeni właśnie przez nie. Cynizm okupantów Ługańska rośnie w postępie geomet­ rycznym – separatyści wymagają od Ukrainy podpisania umowy o wymianie więźniów oraz uznanie możliwości ekstradycji. „Musiałem siedzieć dwa razy. Pierwszy raz jako ten, którego skazał

Republika ludowa albo współczesny GUŁAG

w ZPRE Wioreł Badia, Konsul Generalny Rumunii w Czerniowcach Ełeonora Mołdowan, polski etnograf, politolog, publicysta i dziennikarz Piotr Andrusieczko („Gazeta Wyborcza”, „Głos Wielkopolski” і „Nowa Europa Wschodnia”, TVP, ТVN 24, Biznes i Świat), Prezes Zarządu Czerniowiec­ kiego Obwodowego Towarzystwa Kultury Polskiej im. Adama Mickiewicza, doktor nauk filozoficznych, profesor zwyczajny Czerniowieckiego Uniwer-

Stusa Maksym Prychnenko oraz doktor nauk politycznych, dyrektor ośrodka medialnego „BukPres” Marin Herman.

Obozy pracy to wizytówka każdego systemu totalitarnego. Przekuwa się w nich ludzi, a lepienie nowego człowieka ma odbywać się przez pracę (najlepiej fizyczną). Tak robił Stalin, a kontynuował Pol Pot i Kim Ir Sen. Ich śladem podąża „Ługańska Republika Ludowa” (ŁRL). W 2016 roku tak zwana penitencjarna służba „republiki ludowej”

P

oseł Rady Najwyższej Ukrainy Hryhoriy Tymisz w swoim raporcie zauważył, że tragiczne wydarzenia z 1941 r. są szczególnie boleśnie zrozumiałe na Ukrainie, ponieważ współczesne pokolenie Ukraińców ponownie czuje nieludzką politykę Moskwy. Rozstrzelanie cywilów na Bu-

tys. euro z tytułu zmuszania do pracy więźniów. – W więzieniach Ukrainy również znajdują się hale produkcyjne, ale więźniów się nie zmusza do pracy, natomiast na okupowanych terenach są zmuszani, a jeżeli odmówią, to są pałowani albo wsadzani do karceru. Żaden niezależny obserwator nie jest w stanie skontrolować warunków życia w więzieniach po tamtej stronie – mówi Lysiański. Warto zaznaczyć, że po 2014 roku

nach obwodu ługańskiego, czyli ŁRL. Raporty powstały w oparciu o prawie 300 anonimowych wywiadów z więźniami, którzy byli zamknięci w okresie okupacji i nie mogli skorzys­tać z amnestii, która trwała od 2015 roku po 2017, z ich rodzinami i pracownikami więzień. W opinii Denisa Poliszczuka, koordynatora Narodowego Centrum Praw Człowieka, podobna sytuacja więzieniach panuje na terenie całej „Donieckiej Republiki Ludowej”. – Więźniów poddaje się silnemu

i poinformowanie o tym społeczności międzynarodowej w celu dostarczenia dowodów na zbrodniczy charakter reżimu totalitarnego i zapobieżenia powtórzeniu podobnych wydarzeń w przyszłości. Senator Parlamentu Rumunii Wioreł Badia, zacytowawszy słowa rumuńs­kiego historyka M. Jorhy: „Kto zapomina, ten nie zasługuje”, uznał za szczególnie istotne dla współczesnych Rumunów i Ukraińców przypomnie-

środkami dozwolonymi w cywilizowanym świecie. Rosja nie wierzy łzom, dlatego lekcje o przeszłości muszą być wciąż powtarzane współczesnym, by tragedie się nie powtarzały. Konsul Generalny Rumunii w Czerniowcach – Ełeonora Mołdowan – wsparła postulat H. Tymisza, by z udziałem czołowych ekspertów prowadzić badania tragicznych wydarzeń w Białej Krynicy. Podkreśliła, że obecność na tym spotkaniu reprezentantów wyższych organów demokracji przedstawicielskiej Rumunii i Ukrainy symbolizuje konstruktywne stosunki między tymi krajami, mimo istniejących problemów i prób skłócania. Władze rumuńskie wyraźnie rozumieją i potępiają agresywną politykę Federacji Rosyjskiej, zwłaszcza bezprawną aneksję Krymu i sytuację w Donbasie.

Zbrodnie przeciwko ludzkości nie mają okresu przedawnienia. Bolszewicy nig­ dy nie zwracali uwagi na takie poję­ cia, jak prawo międzynarodowe i hu­ manizm, więc narody pod wpływem „Czerwonego Kremla” były objęte polityką całkowitego terroru. Te tra­ giczne strony historii wymagają nawet dzisiaj szczegółowej analizy i oceny za­ równo ekspertów, jak i wspólnoty de­ mokratycznej w Europie.

Rosja nie wierzy łzom Eugeniusz Bilonożko

sytetu Narodowego im. Jurija Fedkowycza Władysław Strutynskyj, historyk Tatarów krymskich, doktor nauk politycznych, członek klubu PEN Gulnara Bekirowa, profesor zwyczajny Czerniowieckiego Uniwersytetu Narodowego im. Jurija Fedkowycza, dyrektor Cent­ rum Integracji Europejskiej i Euroatlantyckiej Natalia Strelczuk, prodziekan Wydziału Historycznego Donieckiego Uniwersytetu Narodowego im. Wasyla

kowinie w połowie XX wieku powraca jak echo w morderstwach cywilnych Ukraińców na Donbasie w XXI wieku, a główną przyczyną tych tragedii jest imperializm Kremla. Według słów pos­ ła, takie badania mają wagę nie tylko akademicką, ale również szczególne znaczenie polityczne. Konieczne jest przeprowadzenie gruntownych badań nad represjami dokonanymi przez bolszewików w 1941 r. na Bukowinie

nie tragedii niewinnie zabitych ludzi w 1941 r. we wsi Biała Krynica. To wymordowanie ludności cywilnej jest świadectwem, że dla zaspokojenia szaleńczych ambicji politycy bez skrupułów gotowi są sięgnąć po najbezwzględniejsze metody. Współczesny Kreml nadal korzysta z takich metod, o czym dobrze wie cały świat. Społeczność międzynarodowa sprzeciwia się agresywnej polityce Federacji Rosyjskiej wszelkimi

P

rezes Czerniowieckiego Obwodowego Towarzystwa Kultury Polskiej im. Adama Mickiewicza Władysław Strutynskyj, mówiąc o zbrodni w Białej Krynicy, przypom­ niał też terror ZSRR wobec Polaków (rozstrzelanie polskich oficerów w Katyniu w 1941 r.), Węgrów (tłumienie antyradzieckich wystąpień w Budapeszcie w 1956 r.), Czechów (tłumienie antyradzieckich rozruchów w Pradze w 1968). O tym, jak stalinowski reżym pozbawił Tatarów krymskich ojczyzny i spowodował niewinne ofiary, które mierzy się w dziesiątkach tysięcy osób, mówiła G. Bekirowa. Tragedia Tatarów krymskich trwa nadal, ponieważ Kreml kontynuuje przestępczą politykę na zaanektowanym Krymie. Szczególną uwagę uczestnicy spotkania przy „okrągłym stole” zwrócili na trudności w badaniu problematyki radzieckiego terroru w związku z tworzeniem przez komunistyczną propagandę ogromnej ilości mitów. N. Strelchuk wskazała konkretne przykłady fałszowania prawdy i ukrywania przez radziecką propagandę przestępstw komunistycznego reżimu w latach 40. ХХ wieku. Polski dziennikarz i ekspert P. Andrusieczko w swoim raporcie pokazał, że współczesna Rosja zachowała i rozszerzyła arsenał propagandy

ostracyzmowi i prorosyjscy separatyści nagminnie wykorzystują więźniów do prac na budowie czy kopania rowów – powiedział Poliszczuk. Przypomnę, że jesienią 2017 roku „Dziennik Gazeta Prawna” ustalił, że do Polski trafia lub trafiał węgiel wydobywany na okupowanych przez Rosję terytoriach Ukrainy, a dokładnie terytorium obwodu ługańskiego.

Krym albo wyspa bezprawia Rosja powszechnie jest uznawana za kraj, gdzie rządy sprawowane są nie przez prawo, a polityczny oportunizm. W grudniu 2017 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło rezolucję potępiającą łamanie praw człowieka na anektowanym przez Rosję Krymie. W dokumencie pisze się o rosyjskich „siłach okupacyjnych” na tym terenie. Jednak samymi rezolucjami świata nie naprawimy. Krym stał się wyspą bezprawia w rosyjskim morzu samowoli. Na okupowanym półwyspie nie działają zwykle taryfy ogólnorosyjskich sieci komórkowych, światowe systemy płatnicze, a duże korporacje zagraniczne zawiesiły swoją działalność i nawet wiza Schengen jest nie do zdobycia dla tych, którzy mieszkają na Krymie. Półwysep przemienia się w wojskową bazę, gdzie wszystko jest kontrolowane przez służby specjalne albo wojsko. Warto zaznaczyć, że Polskę również dotknęły skutki okupacji Krymu, bo w 2014 roku polskie MSZ straciło budynek konsulatu w Sewastopolu, a Skarb Państwa – aktywa w postaci krymskich udziałów ukraińskiego banku KredoBank, który jest własnością PKO BP. W 2017 roku polska opinia publiczna dowiedziała się, że fundacja „Otwarty Dialog”, znana z wspierania ukraińskiego Majdanu oraz działań na rzecz obywateli Ukrainy, którzy uciekali przed wojną do Polski, była finansowana przez obywateli Rosji, którzy zbili majątek na zamówieniach od rosyjskiej zbrojeniówki. To jest tylko wierzchołek góry przekrętów i prawnego nihilizmu współczesnej Rosji, która jest zarządzana przez osobę z dyplomem prawnika. K

ZSRR i innych środków maskowania przestępczej polityki. Na przykładzie manipulacji wokół aneksji Krymu i rosyjskiej agresji w Donbasie pokazał on, jak przez użycie dezinformacji strona rosyjska próbowała stworzyć na użytek społeczności międzynarodowej fałszywy obraz wspomnianych wydarzeń. M. Prychnenko zauważył szczególną rolę komponentu informacyjnego podczas okupacji rejonów obwodów donieckiego i ługańskiego. Ten ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych Donieckiego Uniwersytetu Narodowego im. Wasyla Stusa podkreślił bezprecedensową skalę propagandy, która została uruchomiona w prokremlowskich mediach i organizacjach Donbasu w przededniu rosyjskiej okupacji. Uczestnicy „okrągłego stołu” w wyniku konstruktywnych dyskusji i owocnej pracy doszli do następujących wniosków: • Ofiarami polityki terroru Kremla zostały niewinne pokolenia narodów postsowieckiego obszaru i Europy Środkowo-Wschodniej. Te wydarzenia wymagają przeprowadzenia fundamentalnych badań z udziałem czołowych fachowców szczebla światowego i ogłoszenia tych badań narodom, które były ofiarami radzieckiego terroru i całej społeczności międzynarodowej. • Polityka oparta na terrorze i lekceważąca ludzkie życie jako najwyższą wartość przynosi masowe ofiary i tragedie całych pokoleń. • Obserwujemy unikanie potępienia przez cywilizowany świat wojskowej agresji dokonywanej przez niektóre państwa o imperialnych ambicjach, co może doprowadzić do powtórzenia się tragicznego doświadczenia z historii narodów Europy Środkowo-Wschodniej. • Biorąc pod uwagę obecną sytuację geopolityczną, w celu zapobieżenia powtórzeniu tragedii, jakie miały miejsce w historii narodów Europy Środkowo-Wschodniej, odpowiedzialna polityka krajów regionu musi powstrzymać się od stosowania przemocy i dążyć do rozwiązywania problemów wyłącznie na płaszczyźnie pokojowej. K Opracowano na podstawie informacji z In­ stytutu Demokratyzacji i Rozwoju.


KURIER WNET · MA J 2018

4

Marzenia inżyniera w PRL-u Dokładnie pół wieku temu, w 1968 r. skończyłem studia na Politechnice. Warszawskiej. Wędrówki, te blis­kie i te trochę dalsze, bardzo mnie pociągały. Byłem członkiem Komisji Turystyki Rady Uczelnianej Zrzeszenia Studentów Polskich. Organizowałem i uczestniczyłem w wielu rajdach i złazach studenckich, a z ciekawszych imprez wymienię dwutygodniową wycieczkę do Rumunii i 15-dniowy obóz wypoczynkowy w Tatrach (nagroda za zdobycie drugiego miejsca w konkursie referatów kół naukowych PW). Były to czasy, kiedy Władysław Gomułka był I Sekretarzem PZPR, a wizy do RFN, Francji czy USA otrzymywali (poza nielicznymi wyjątkami) tylko politycy i sportowcy. To wszystko zaczęło się zmieniać, gdy w 1970 r. do władzy doszedł Edward Gierek. Ten pan był kiedyś na Zachodzie Europy, widział, jak tam żyją ludzie i zapewne doszedł do wniosku, że i w Polsce można coś zmienić. 50 lat temu pracowałem w Krakowie w jednej z filii Przedsiębiorstwa Geodezyjnego przy ul. Szewskiej 9 (obok, pod „7”, w maju 1981 r. znaleziono ciało zamordowanego działacza opozycji Stanisława Pyjasa. Była tam wówczas cukiernia „Kropka”, gdzie chodziliśmy na pączki!). Pewnego wiosennego poranka przybył do pracy szef z niecodzienną wiadomością: „Polska wygrała konkurs na wykonanie pomiarów podstawowych na obszarze całego Iraku!”. Było to chyba pierwsze tego typu przedsięwzięcie polskiej geodezji i kartografii, a wyjazd na kontrakt do Mezopotamii stanowił wówczas spełnienie marzeń tysięcy młodych inżynierów! Zafascynowany kulturą i historią starożytnego Wschodu – Sumeru, Babilonii, Asyrii – nawet nie śniłem o takiej przygodzie, choć już wcześniej odwiedziłem Egipt i Indie. Irak miał być kolejnym wielkim wyzwaniem, może największą przygodą życia. Gdy kilka tygodni później z Warszawy przyszła do dyrekcji przedsiębiorstwa prośba o wytypowanie czterech kandydatów ze znajomością angielskiego na wyjazd i znalazłem się na tej liście, nie mogłem uwierzyć swemu szczęściu. Dodam, że w przedsiębiorstwie nie przepracowałem w swej specjalności ani jednego dnia (miałem założyć komórkę reprodukcji kartograficznej), więc byłem trochę sfrustrowany i tym bardziej zmotywowany, by za wszelką cenę jechać za granicę! Wytypowanie mnie przez dyrektora firmy na kontrakt nie było równoznaczne ze zgodą na wyjazd, niestety. Trudno byłoby zliczyć wszystkie przesz­kody, które musiałem pokonać, nim 8 lutego 1975 r. wsiadłem do samolotu PLL LOT, udającego się do Bagdadu. Najpierw dyrektor przedsiębiorstwa, a później dyrektor zjednoczenia powiedzieli mi: „ja nie byłem w Iraku, pan też nie musi tam jechać!”. Byłem jedyną osobą w gronie kilkudziesięciu pracowników, który, by wyjechać na kontrakt, musiał zmienić pracodawcę.

Dodam, że w rezultacie nikt z pozostałej trójki do Iraku nie wjechał. Zabrakło im, w odróżnieniu ode mnie, determinacji w staraniu o wyjazd. A czego brakowało mnie? Chyba odpowiednich „papierów” (przynależność partyjna). Warto jednak dodać, że poza pracownikami z odpowiednimi legitymacjami potrzebni byli ludzie „do pracy”. W mojej wdzięcznej pamięci pozos­tanie na zawsze p. Adam Koncewicz, Dyrektor OPGK w Krakowie, który, przyjmując mnie do swej firmy i udzielając urlopu bezpłatnego na wyjazd do Iraku, umożliwił mi przeżycie tej wspaniałej pustynnej przygody, która była początkiem „wielkiego odkrywania świata”!

Początek wielkiej przygody Przed wyjazdem bardzo dużo czytałem o tym niezwykłym kraju i jego fascynującej przeszłości. Jednak do tej pionierskiej pracy, jaką było wykonanie sieci triangulacyjnej na terenie całego Iraku, i to w warunkach tak odmiennych niż w Polsce, nikt nie był przygotowany. Świadczy o tym choćby fakt, że

Tu wraz z kolegami „uczyliśmy” się nie tylko pustyni, ale także organizacji pracy, współpracy, koleżeństwa, tolerancji i sztuki przetrwania. Często pracowaliśmy 7 dni w tygodniu, bez wystarczającej ilości wody, bez odpowiedniego posiłku. Każdego dnia były dalekie wyjazdy w niezna-

Jeśli są warunki do życia dla wielbłąda, może żyć i człowiek, głosi arabskie porzekadło. Człowiek pojawił się na pustyni, gdy oswojono wielbłąda i wynalezio­ no skórzany bukłak. ny, nieprzyjaz­ny dla nas teren. Początek był szczególnie uciążliwy: ciężka, codzienna praca umysłowa i fizyczna przerażała nawet towarzyszących nam robotników irackich! Patrzący na to Arabowie przecierali oczy ze zdumienia i zadawali pytania: „Czy tak pracuje się w socjalizmie?, Czy przyjechaliście tu za karę?” Nic dziwnego, przecież

cienie i natężenie światła, stale jestem w środku jakiegoś gigantycznego pola, którego horyzont zdaje się nieustannie uciekać. Piasek i drobne kamyki jakby zostały rozsypane aż do granic świata. Rzadka kolczasta roślinność nie zmienia tego okropnego odczucia, a brak innych form życia przytłacza jak koszmar. Obawa, by nie wyczerpały się zapasy wody, paraliżuje zmysły, a zerwany kontakt ze światem ludzi sprawia, że wstrząs, jakiego się tu doznaje, jest silniejszy niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie.

Człowiek na pustyni Problem wody do picia występuje wszędzie na ziemi, nawet na biegunie i na morzu. Przemierzyłem kilkakrotnie cały świat, oczywiście wszędzie największym problemem był brak wody pitnej. Najdotkliwiej odczuwałem jej brak w Delhi w styczniu 1993 r. Tam, gdzie jest choć trochę wody, tam są rośliny, a jeżeli są rośliny, to są i zwierzęta, a gdzie spotyka się osły i wielbłądy, tam są również i ludzie. Jeśli są warunki do życia dla wielbłąda, może żyć i człowiek, głosi arabskie

gdzie rosną palmy i w dnie rzek okresowych. Beduini wiedzą, gdzie powinna być woda i potrafią jej szukać.

Woda na pustyni Gdy ruszaliśmy na pustynię, można było zapomnieć o jedzeniu, odpowiednim obuwiu czy odzieży, ale nie o wodzie. Zabieraliśmy duże kanistry i mniejsze pojemniki. By woda była chłodna, owijaliśmy je mokrymi szmatami i wystawialiśmy za okno poruszającego się samochodu. Gdy zaczęło jej brakować, ogarniał nas stopniowo niepokój, strach, przerażenie... Gdy kiedyś przebywałem na vadi w okolicy Safavije, zauważyłem kilku mężczyzn przycupniętych na dnie wysch­niętej rzeki. Jeden z nich trzymał w ręce kamień i stukał nim w kamienne podłoże, nasłuchując echa dochodzącego z wnętrza ziemi. Gdy uznał, że w danym miejscu jest woda, rozpoczęli kopanie. Po osiągnięciu warstwy kamieni rozpoczęto „kłucie” długimi, stalowymi prętami. Gdy pręt wchodził coraz łatwiej i był mokry na końcu, był to znak, że cel został osiągnięty. Uradowani Beduini zaczęli tańczyć ze

Na początku mojego oczarowania światem była niepowtarzalna przygoda – półto­ raroczny pobyt na pustyni. Doświadczenie tam zdobyte umożliwiło mi podjęcie największego wyzwania, jakim były cztery samotne wyprawy dookoła świata.

Doświadczenie pustyni

Woda

Wspomnienia podróżnika VIII Władysław Grodecki Wodo, nie masz ani smaku, ani koloru, ani zapachu, Nie można ciebie opisać, Pije się ciebie, nie znając ciebie, Jesteś niezbędna do życia, jesteś samym życiem.

FOT. LUCA GALUZZI, WIKIPEDIA

D

o przeżycia w warunkach ekstremalnych potrzebne jest odpowiednie nastawienie psychiczne – przeżycia za wszelką cenę – oraz pewne umiejętności, z których najważniejszą jest zdobycie wody. Jest ona szczególnie przydatna na pustyni. Klasyk światowej literatury, francuski pisarz Antoine de Saint-Exupéry, autor pomnikowych dzieł „Mały Książę” i „Ziemia planeta ludzi” był zafas­ cynowany pustynią; krajobrazem, który jak żaden inny wywiera ogromne wrażenie na ludzką psychikę! Surowy, pozornie ubogi, niezwykle prosty i potężny! Życie sprowadzone zostało tu do bardzo prostej reguły: „tu, by przetrwać, wystarczy jedynie to, co da się umieścić na grzbiecie osła czy wielbłąda, trochę wody, jedzenia i namiot – dom koczownika”. Najważniejsza jest woda! Bez wody w temperaturze 48⁰C można przejść ok. 10 km i przeżyć nie więcej niż dwie doby… ale pod warunkiem, że przebywa się w cieniu. Jednak temperaturę mierzy się na wysokości 2 m, a w dzień przy gruncie jest ona znacznie wyższa! Od rozgrzanych kamieni można poparzyć ciało, a przebywanie 30 minut na słońcu bez żadnego okrycia i płynu może doprowadzić do odwodnienia organizmu, nieodwracalnych zmian w mózgu i śmierci! Nic więc dziwnego, że pierwsze pytanie jakie zadaje się przybyszowi z zagranicy, brzmi: „Czy w Twoim kraju jest woda”?

KURIER·ŚL ĄSKI

jeden z kolegów nawet zabrał ze sobą wędkę, by łowić ryby w rzekach okresowych na pustyni! To miała być prawdziwa „szkoła życia”, na którą czekałem z niepokojem i nadzieją! Wreszcie po długim oczekiwaniu i chwilach nie-

Zauważyłem kilku mężczyzn przycupnię­ tych na dnie wyschnię­ tej rzeki. Jeden z nich trzymał w ręce kamień i stukał nim w kamien­ ne podłoże, nasłuchu­ jąc echa dochodzącego z wnętrza ziemi. Gdy uznał, że w danym miejscu jest woda, roz­ poczęli kopanie. pewności, po zaledwie 6 tygodniach pracy w nowej firmie, w piątek 7 lutego telegram z Warszawy miał potwierdzić, że rozpoczyna się wielka przygoda. Tego dnia po południu otrzymałem wiadomość, że następnego dnia o godz. 8.00 mam stawić się w biurze PPG-K w Warszawie. Natychmiast zacząłem się pakować, żegnać z najbliższymi i kilka godzin później byłem już na dworcu kolejowym. Następnego dnia po podpisaniu umowy na dwuletnią pracę na kontrakcie i odebraniu biletu lotniczego w towarzystwie czterech kolegów odleciałem z Okęcia do Bagdadu. W okolicach tego miasta, w pobliżu Babilonu i świętego miasta islamu – Najafu spędziłem dwa miesiące.

pustynia to „więzienie bez krat”! By przetrwać ten horror, trzeba było lepiej poznać pustynię, jej zagrożenia i uroki, trzeba było się z nią „zaprzyjaźnić”! W dzienniku podróży w lutym 1975 r. napisałem: „Iść wśród burz i zrzucających z nóg wichrów przez pustynię, wspinać się do góry i schodzić w dół, walczyć ze strachem, zmęczeniem, głodem, pragnieniem, dzikimi zwierzętami i przestrzenią. Żywić się pyłem, powietrzem i słońcem, sypiać ze swym wychudłym stadem, w zapierającym dech upale oraz obezwładniającym zimnie. Czuć się niewolnikiem potężnych sił przyrody, ale także panem niezmierzonych przestrzeni!” Człowiek cywilizowany z lekceważeniem patrzy na mieszkańców pustyni. Są oni często brudni, obdarci, żądni rabunku, pozbawieni dobrych manier, nie potrafią czytać ani pisać, a jednak… Po bliższym poznaniu wyczuwa się w tych na pozór prymitywnych ludziach jakąś wielkość oraz niepospolite cechy: odwagę, gościnność, brak szacunku dla przemijających wartości tego świata! Lekceważą nawet śmierć! To królestwo słońca, piasku i kamieni tak ich ukształtowało. Przebywanie z nimi było wspaniałą lekcją skromności i pokory. Między Mekką, Bagdadem, Ur, Babilonem, a Jerychem, Damaszkiem i Ammanem oraz Zatoką Perską rozwinęła się moja fascynacja pustynią! Pustynia: posuwam się do przodu, ale ciągle bezskutecznie oczekuję, aż skończy się ten zaczarowany krąg, w którym się znajduję. Zewsząd czuć grozę, coś złowieszczego kryje się w tym terenie. Mimo, że zmieniają się

porzekadło. Człowiek pojawił się na pustyni, gdy oswojono wielbłąda i wynaleziono skórzany bukłak. Pustynia arabska zajmuje obszar blisko 1 600 000 km2 i wszędzie jest łat­ wiej o ropę naftową niż o wodę. Choć jest pustkowiem niemal całkowicie pozbawionym roślinności i na pozór bezwodnym, to jednak jest okres, kiedy wody wydaje się być pod dostatkiem; ba! w okresie wiosennym deszcze są dość częste i niezwykle obfite. Pozbawiony lasów i wszelkiej innej roślinności teren nie jest w stanie zatrzymać dużej ilości wody, która bez przeszkód spływa w dół, wypełniając obniżenia terenowe i dna vadi. W tym czasie ludzie powinni opuszczać takie miejsca, by nie zostać porwanym przez gwałtowny nurt rzeki okresowej. Podobno na pustyni więcej ludzi utonęło niż zginęło z pragnienia. Wyschnięte w lecie koryta rzek w czasie wiosennych opadów zapełniają się. Tam, gdzie pada, tam rzeka bierze swój początek, a płynąc na obszary niżej położone, część wyparowuje, część zaś przesiąka przez piaski i rumosz, wypełniając znajdujące się pod powierzchnią komory lub daje początek rzekom podziemnym. Płyną one nierzadko dziesiątki, a nawet setki kilometrów, tworząc głęboko pod ziemią zbiorniki artezyjskie. W miejscu, gdzie jest woda, są studnie, pracują pompy; tam krzyżują się szlaki karawanowe i powstają osady. Gdy źródła wysychają, ludzie pozostawiają swe lepianki, składają namioty i przenoszą się w inne miejsce. Przewodniki z zakresu sztuki przetrwania zalecają, by szukać wody tam,

szczęścia i nie pozwolili nam się oddalić, nim nie wypiliśmy z nimi herbaty i zjedli hubusa! Gdy znowu przejeżdżałem tędy kilka dni później, stało już w tym miejscu kilka dużych namiotów, ale tylko przez pewien czas… Bowiem życie na pustyni to ciągła wędrówka w poszukiwaniu wody i paszy. Gdy jej zaczyna brakować, ludzie kierują się w stronę rzek. Od kilku tysięcy lat na początku lata koczownicy opuszczali pustynię i wędrowali w stronę Międzyrzecza,

„Czy przyjechaliście tu za karę?” Nic dziw­ nego, przecież pusty­ nia to „więzienie bez krat”! By przetrwać ten horror, trzeba było lepiej poznać pustynię, jej zagrożenia i uroki, trzeba było się z nią „zaprzyjaźnić”! gdzie były lepsze warunki do przetrwania. Tam czasem zatrudniali się u fellachów na roli do prac sezonowych, by wrócić na pustynię z chwilą nastania pory deszczowej. Czasem jednak wybierali wygodniejsze, bezpieczniejsze i bardziej dostatnie życie osiadłe między Tygrysem a Eufratem. Nic dziwnego, że tereny Mezopotamii – El Dżazira – nazywano grobem koczowników. Jeszcze do niedawna można było oglądać takie migracje. Wędrując przez pustynię, spotykałem wydrążone w skale studnie

o głębokości 30–40 m, a także studnie artezyjskie i najbardziej pospolite – pompy napędzane silnikami spalinowymi. Tam, gdzie się znajdują pompy, krzyżują się szlaki karawanowe i spotykają się koczownicy. Tam też załatwia się różne sprawy.

Lekcja przystosowania Sam początek nie wróżył nic dobrego. O godz. 2.00 w nocy samolot PLL LOT z półtoragodzinnym opóźnieniem wylądował na bagdadzkim lotnisku, gdzie czekali na nas dwaj dyrektorzy w swych służbowych toyotach. Po odprawie paszportowej, potwornie zmęczony po trzech nieprzespanych nocach, znalaz­ łem się w samochodzie dyrektora. Nie miałem sił ani ochoty, by obserwować, jak wygląda jedna z największych metropolii Azji. Ok. 3.30 znaleźliśmy się w wynajętej przez „Polservice” willi. Rozbierając się i myjąc, zbudziliśmy dwóch zaskoczonych naszym przyjazdem kolegów. Ich opowieści o pracy trochę ostudziły nasz entuzjazm, ale udało się zasnąć. Po dwóch godzinach zbudził nas donośny głos dyrektora. Mimo nalegań kolegów, że nie jesteśmy potrzebni na pustyni, bo po prostu nie ma dla nas roboty, decyzja dyrektora była nieodwołalna. Był niedzielny poranek. Bez śniadania, potwornie zmęczonych wywieziono nas na pustynię, gdzie... spaliśmy w samochodzie. Wróciliśmy na nocleg ok. 19.00! Podobnie było przez dwa następne dwa dni. Nie mieliśmy chwili czasu, by pobrać zaliczkę, zrobić jakieś zakupy, zobaczyć, jak wygląda Bagdad. Na środę zaplanowano wyjazd do Karbali, która była naszą bazą kontraktową. Tam rozpoczęto pomiary dwa miesiące wcześniej. Poprosiliśmy, by wyjazd nastąpił po południu. Wstępnie ustalono go na godzinę 13.00. Niestety, gdy zjawiliśmy się w biurze o godz. 8.00, znaleziono dla nas drobną pracę, później załatwiliśmy formalności z paszportem i książeczką zdrowia, a o 11.00 dyrektor zadecydował – wyjeżdżacie natychmiast. W Karbali nikt nie wiedział o naszym przyjeździe. W wynajętej willi nie było dla nas miejsc. Udaliśmy się do magazynu po łóżka i z trudem udało się je wcisnąć między inne łóżka. Gdy wieczorem z pracy na pustyni przybyli zmęczeni koledzy, mieli kłopoty, by dojść do swych łóżek. Było to dla wszystkich przykre zaskoczenie, ale był to dopiero początek! Pierwsze dni pobytu było to codzienne ustalanie „optymalnych” zadań, polegających na tym, że jeden zespół pracował przy montażu i demontażu wież, a inni jeździli samochodami po pustyni i „szukali pracy”. Doświadczenia wyniesione w trakcie podobnych pomiarów w Polsce były tu zupełnie nieprzydatne, z czym nie bardzo chcieli pogodzić się pracownicy z PPGK. Tu najważniejszą rzeczą nie była wiedza fachowa i doświadczenie wyniesione z kraju, ale orientacja w terenie, odwaga, dobre zdrowie, umiejętność odpoczynku, unikanie nadmiernego wysiłku, unikanie alkoholu, koleżeńskość, właściwe podejście do pracy, traktowanie pobytu na pustyni jako wielkiej przygody, umiejętność zwalczania lęku przed pustynią i samotnością, wrodzony optymizm i trochę szczęścia. Codzienne zadanie to wyjazd z bazy na pustyni, odwiedzenie kilku punktów triangulacyjnych odległych o około 100 km, dokonanie pomiaru kilku boków i powrót do bazy. Osobom bardziej zaawansowanym wiekowo adaptacja do tych nieludzkich warunków przychodziła bardzo trudno. Udający się do tropików po osiągnięciu ok. 35–40 lat powinni długo się zastanowić nad tą decyzją! Krótko pracowaliśmy w komplecie w okolicach Karbali, bo pracy nie było tu zbyt wiele, więc wymyślono, że wystarczy jeden zespół, by dokończyć pomiary między Karbalą a Nadżafem, a inni powinni jechać w głąb pustyni. Wybrano Nukhaib, wioskę leżącej w samym środku pustyni irackiej! Miałem trochę szczęścia (?), bo decyzją dyrekcji w Bagdadzie pozostałem w Karbali. Wspólnie z dwoma kolegami, Michałem i Piotrkiem (pomiarowym) mieliśmy dokończyć rozpoczęte prace. Od samego początku „naczalstwo” dokonało nieformalnego podziału na tych, co „chcą coś zrobić” i tych, co „chcą przetrwać”. Mnie, jak wszystkich moich rówieśników, zaliczono do tej drugiej grupy. Ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Jeśli dłuższy czas przebywa się w warunkach nienormalnych, to po pewnym czasie staje się to zupełnie normalne! K


MA J 2018 · KURIER WNET

5

KURIER·ŚL ĄSKI

Elegancko olać JM Rektora i już! Zauważmy, że prof. T. Pilch, zamiast skoncentrować się na ewentualnych ułomnościach, szkodliwości lustracyjnego prawa, wolał przywdziać szaty eksperta od elegancji. Z pożytkiem dla młodszego czytelnika przywołam teraz niektóre fakty, opinie i wydarzenia

z życia L. Witkowskiego – rewolucjonis­ ty, naszego dzisiejszego bohatera, które mogły przesądzić o jego imponującej naukowej karierze czasów współczesnej transformacji/zmiany społecznej.

życzliwe sugestie toruńskiego oficera służby bezpieczeństwa Lech Witkowski wziął sobie do serca.

TW „LES” jako symbol nonkonformizmu naukowego

Felieton daje zbyt mało miejsca dla rzetelnej prezentacji aktywności póź-

W dokumentach Instytutu Pamięci Narodowej prof. Lech Witkowski (kreowany na współczesny symbol nonkonformizmu naukowego) figuruje jako Tajny Współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „LES”, nr ewidencyjny 05338, zarejestrowany 27.03.1980 r. w Wydziale „C” KW MO w Toruniu. Melduję, że dnia 26.03 br. dokonałem pozyskania ob. W.L. w charakterze TW ps. „LES” – raportował przełożonemu oficer SB, por. A. Wodzicki.

Miłe złego początki

Lech Witkowski od września 1972 wykorzystywany był jako k.o.(...). Kontakt operacyjny (k.o.) to osoba, która nie podpisywała zobowiązania do współpracy, a informacji udzielała zazwyczaj ustnie. Kontaktem operacyjnym byli często członkowie PZPR. W ten właśnie sposób omijano zakaz

REFLEKSJE NIEWYEMANCYPOWANEGO PEDAGOGA

Herbert Kopiec

i niepraktykującej) to: polityczne zaangażowanie i poparcie dla polityki partii, pozytywny stosunek do SB. W analizowanej dokumentacji znajduje się pismo tajnego współpracownika, ps. „RYS”. Wymieniony agent m.in informuje (pismo z dnia 10 października 1977 r.), że mgr Lech Witkows­ki jest wyróżniającym się pracownikiem naukowym (...). Posiada zdolności „krasomówcze”, z łatwością wygłasza bez opracowań pisemnych przemówienia i referaty nie tylko w języku polskim, ale także po angielsku. Powołując się na docenta o nazwis­ ku Soldenholf, agent „RYS” o Lechu Witkowskim proroczo skonstatował: Witkowski jest przyszłościowym pracownikiem naukowym i działaczem społecznym, który niedługo zdobędzie sobie rozgłos nie tylko w kraju, ale także za granicą. I stało się. Proroctwa agenta „RYSA” stały się rzeczywistością.

W poprzednim felietonie (marzec 2018) pisałem o zdemoralizowanych niby-pro­ fesorach i prawdziwych kapusiach/agentach Służby Bezpieczeństwa., ich szkod­ liwości, o konieczności lustracji oraz dekomunizacji środowiska akademickiego, o perfidnej strategii niszczenia przez SB wybitnych ludzi kultury i nauki, strategii oficjalnie naz­wanej „systematyczną organizacją niepowodzenia zawodowego”.

Agenci transformacji

W tym samym dokumencie odnotowano, że w związku z aktywną działalnością TW w KU PZPR przy UMK w Toruniu (...) postanowiono zawiesić z wym. TW współpracę na czas realizacji prac. W odręcznie sporządzonym czterostronicowym piśmie oficer informował równocześnie m.in, że w rozmowie k-dat zadeklarował gotowość współdziałania z nami (…) interesując się warunkami współpracy. W związku z tym przedstawiłem mu te warunki: – współpraca systematyczna, tajna, z przestrzeganiem zasad konspiracji, wyjazdy zagraniczne uzgodnione ze mną celem opracowania zadań (...) – wynagrodzenie za informacje i zwrot kosztów związanych z realizac­ ją zadań.

niejszego tuza polskiej pedagogiki. Odnotujmy wszelako, że w świetle zachowanych dokumentów romans młodego Witkowskiego ze Służbą Bezpieczeństwa rozpoczął się znacznie wcześniej i zgoła niewinnie. Będąc studentem trzeciego roku wydziału matematyki UMK w Toruniu, zwrócił na siebie uwagę „operacyjnie” listem (1972 r.), jaki skierował do attaché ambasady włoskiej. Informował w nim, że uczy się j. włoskiego i wie, że w Perugii organizowany jest kurs tego języka dla studentów zagranicznych z całego świata. Pytał, co ma zrobić, aby mógł w nim uczestniczyć. Czy student L. Witkowski mógł przewidzieć, że rzeczonym listem uruchomi tzw. zainteresowanie operacyjne swoją osobą

werbowania członków PZPR. Uznano też, że Naczelnik Wydziału. II KW MO Służby Bezpieczeństwa w Bydgoszczy powinien wiedzieć, że student L. Witkowski na terenie uczelni cieszy się bardzo dobrą opinią. Jest jednym z najlepszych studentów. Bierze czynny udział w pracach społecznych. Jest aktywnym działaczem ZMS w Bydgoszczy. W 1968 r. był uczestnikiem międzynarodowego obozu lingwistycznego organizowanego przez UNESCO. Uczy się kilku języków, m.in. zna biegle język angielski. Ojciec jego jest oficerem WP – zatrudniony jest w Wojskowym Szpitalu Okręgowym w Toruniu w stopniu majora. W piśmie podpisanym przez ppłk mgr Zygmunta Grochowskiego, skie-

Lech, w głowie masz już jak profesor amerykański... Na zaproszenie Z Kwiecińskiego i L. Witkowskiego w latach 80. gościli w Polsce A. Giroux i drugi lewicowy czołowy amerykański pedagog radykalny, Peter McLaren. Lech Witkowski wspomina reakcję Petera McLarena (noszącego się ekstrawagancko: długie włosy, kolczyk w uchu, dżinsy i kolorowe koszule) na jego ówczesny wizerunek. Amerykańs­ki gość podsumował wygląd swojego gospodarza (krótkie włosy, krawat, garnitur) następująco: Lech, w głowie masz już jak profesor amerykański, ale zrób coś z tym, co masz na głowie i w ogóle. Nie miałbyś szans, gdybyś tak

Jedynego sprawiedliwego. Odbiera się to jak przykład tzw. „wody sodowej” i stąd wiele kpin, a tym samym zdecydowanie obniża się jego autorytet, przynajmniej w środowisku uczelnianym. Notatka ułatwia zrozumienie zaskakującej decyzji o internowaniu L. Witkowskiego (potwierdzonego własnoręcznym podpisem w dniu 15 XII 1981). Ale decyzja o rychłym uchyleniu internowania (23 XII 1981 r.) oraz dalsze formalnie niezmącone sukcesy Witkowskiego jako uczonego (habilitacja w 1990 r.) wskazują, że nie przestał być pieszczochem SB.

Refleksja końcowa Człowiek, wyłaniający się z haseł rewolucji kulturowej, której znaczącym funkcjonariuszem okrzyknięto naszego Lecha Witkowskiego, to już nie jest stworzenie Boże, zatroskane o swoje zbawienie, to już nie osoba, która doś­ wiadcza siebie jako istoty rozumnej i wolnej, to już nie członek społeczności, narodu, państwa, dbający o przyszłość nie tylko swoich najbliższych, ale i całego swego narodu. Rewolucja kulturowa, której L. Witkowski może być nazwany agentem transformacji, nigdzie, a więc także w Polsce, nie wzbudziła prawie żadnej reakcji. Wszystko dokonało się ukradkiem, w ramach szukania ugody, poparcia, rozwijania świadomości, walki ze stereotypami. Wszystko to przyczynia się do manipulacji o tyle, o ile skrywa swój prawdziwy cel i służy do narzucania większości programu popieranego przez mniejszość (M.A. Peeters, Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej, 2010). Znanych słów zaczęto używać do wprowadzenia nowych pojęć. Techniki inżynierii społecznej poz­ walają agentom transformacji/zmiany społecznej zyskać poparcie nawet tych, którzy stawiliby opór, gdyby mieli dos­ tęp do rzetelnych informacji i wiedzieli, że „nowa etyka” dąży do pozbycia się ze swego słownika słów wyraźnie nawiązujących do tradycji chrześcijańskiej, np.: prawda, moralność, sumienie, mąż, żona, matka, ojciec, syn, autorytet, wiara, miłosierdzie. W to miejsce weszły nowe pojęcia, których sens jest niejasny, a treść często ambiwalentna, np.: płeć kulturowa, prawa reprodukcyjne, bezpieczna aborcja, nienaruszalność cielesna, spo-

FOT. INSTYTUT PAMIĘCI NARODOWEJ

O

fiarami zmasowanego ataku, zaszczuwania i izolowania ludzi w ich własnych środowiskach byli przeciwnicy tzw. władzy ludowej, której zbrojnym ramieniem była Służba Bezpieczeństwa. Podobnie dziś, w okresie transformacji ustrojowej (po 1989 roku), robią w gruncie rzeczy to samo liderzy tzw. zmiany społecznej, trafnie nazywani przez nielicznych konserwatywnych badaczy agentami transformacji. Pojęcie ‘zmiana społeczna’ oznacza postawienie świata tradycyjnych wartoś­ci na głowie. Skutecznym narzędziem w skali globalnej tej barbarzyńskiej/szatańskiej operacji jest przeprowadzana niewidzialna rewolucja, polegająca na niszczeniu słów i pojęć. Zajmują się tym wyrafinowani intelektualiści transformacyjni. Efektem ich manipulacyjnych wysiłków jest to, że coraz trudniej nam się porozumiewać. Słowa są niby te same, a sens odmienny. Można się o tym przekonać, przyglądając się choćby mętnym wysiłkom prof. Lecha Witkowskiego, zmierzającym do wywołania zjawiska tzw. rehabilitacji ambiwalencji. Przypomnijmy, że tradycyjnie ambiwalencja = chaos, niejednoznaczność, brak porządku. Natomiast dzięki jej rehabilitacji – ambiwalencja przestaje być tylko deficytem, złem, a staje się aksjomatem. W ramach rehabilitacji ambiwalencji rewolucjonista Lech Witkowski przyznaje wprawdzie, że choć może być pojmowana jako składowa stanu chorobowego, zakłócenia czy kryzysu, to można też pojmować ją jako wyraz dynamiki i złożoności, sprzęgany z nowym poziomem kompetencji kulturowych. (Edukacja wobec zmiany społecznej, 1994.). Dyskurs, który się obecnie toczy w światowych mediach, wycisza kategorie chrześcijańskie i narodowościowe. Nawet najbardziej podstawowe pojęcia ‘dobry’ i ‘zły’ – zauważa jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów moralności, Alasdair MacIntyre – straciły właściwe/tradycyjne znaczenie. W polskim wydaniu Dziedzictwa cnoty (1995) szkocki filozof swoją racjonalną, spokojną refleksją krok po kroku odsłania intelektualną i moralną mieliznę ideologii liberalnej, dominującej w politycznym i kulturowym głównym współczesnym nurcie, zaś profesura – „rehabilitanci” – niejako w podzięce namaszczani bywają do pełnienia ról autorytetów naukowych. Przypominanie o tym jest niez­ będne, skoro bywa, że już sama idea lustracji – a więc dekomunizacji i dezubekizacji – społeczności pracowników naukowych, nauczycieli akademickich jawi się jako „sprawa ponura”. Ma wciąż swoich zagorzałych oponentów pośród prominentnych (lewoskrętnych – bo innych tu raczej nie uświadczysz) przedstawicieli tego środowiska. Z nieskrywaną nonszalancją prof. Tadeusz Pilch (kierownik Ośrodka Badań Problemów Nietolerancji) z Uniwersytetu Warszawskiego (2007 rok) zalecał konieczność „olania” prawa lustracyjnego. Zaczynał sensownie, przypominając: Nie ma nic bardziej żałosnego niż zniewolone środowisko akademickie. Ono z natury powinno być rozumem i sumieniem narodu. Ale dalej jest już pokrętnie i mętnie: Niegroźni są kieszonkowi Savonarole: Macierewicz, Kurtyka, Kaczyński. Groźni są zniewoleni akademicy. W pierwszym odruchu do tzw. lustracji chciałem podejść „kabaretowo” lub „obelżywie”. Kabaret na sprawy ponure jest niezłym lekarstwem, ale pracownikom nauki na ogół brakuje kwalifikacji w tej materii. Metoda obelżywych propozycji dla władz lustracyjnych, sugerujących miejsce pocałunków – też nie wchodzi w rachubę, bo oświadczenie składa się JM Rektorowi i władzom Uniwersytetu, które wszak żadną miarą na taki afront nie zasługują. Pozostaje więc pospolite „olanie” prawa lustracyjnego, z przyzwoitym w formie powiadomieniem władz Uczelni o motywach takiego kroku. Nie warto już rozpisywać się o prawnych, moralnych i społecznych ułomnościach tego prawa i jego funkcjonalności. Napisano już – zapewnia badacz (na co dzień zajmujący się – jakże by inaczej – nietolerancją (sic!) – niemal wszystko. Koniec. Kropka.

Sprawa: Odwołanie od decyzji o internowaniu Zwracam się z prośbą o rozpatrzenie możliwości uchylenia wobec mnie decyzji o internowaniu. Nie było i nie jest moją intencją działanie na szkodę Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ani też nie miałem i nie mam zamiaru działań sprzecznych z porządkiem prawnym. Jestem też w pełni gotów podporządkować się postanowieniom wynikającym z dekretu o stanie wojennym z 12 XII. W minionym okresie starałem się w miarę mojej wiedzy i umiejętności służyć Partii. Jestem pewien, że moja podstawowa organizacja partyjna na UMK może za mnie poręczyć. Oczekuję na rozpatrzenie mojej prośby. Lech Witkowski – Następnie k-dat podpisał stosowne zobowiązanie, obrał sobie pseudonim „LES” – wykazując pełne zrozumienie dla tych form. Postawa k-data zaprezentowana w czasie rozmowy pozys­ kaniowej wskazuje jednoznacznie, że odpowiada on naszym potrzebom pod względem osobowości, postawy ideologicznej, zaprezentowanego stosunku do współpracy (...). Pod koniec prezentowanego Raportu z pozyskania st. inspektor przy Zastępcy Komendanta Wojewódzkiego ds. SB KW MO w Toruniu napisał: Ponadto zasugerowałem k-datowi ewentualne podjęcie pod naszym kierunkiem starań o stypendium w jednym z KK (Krajów Kapitalistycznych – wyjaśnienie moje, H.K.), co poz­ woliłoby mu odnieść korzyści naukowe dla siebie, a nam dałoby możliwość rozpoznania interesujących nas zagadnień za jego pośrednictwem. K-dat wyraził na to zgodę. No cóż, iście światowy rozmach aktywności naukowej L. Witkowskiego (wybitny amerykański uczony H.A. Giroux w 2010 r. napisał: Lech Witkowski jest międzynarodowo uznanym uczonym) zdaje się wskazywać, że

różnych struktur SB? A fakty są takie, że towarzyszka inspektor SB z Torunia, por. Jadwiga Konarska, rekomendując młodego Witkowskiego jako obiecującego kandydata na współpracownika SB w piśmie. „Notatka służbowa” (Toruń, 11 grudnia 1972 r., tajne) odnotowała m.in., że Lech Witkowski pełni funkcję przewodnika wycieczek zagranicznych (...), posiada kontakty z cudzoziemcami z następujących państw: W. Brytania, Szwecja, Finlandia, Włochy, Hiszpania i Francja – osoby te poznał w czasie pobytu za granicą, jak również w czasie imprez międzynarodowych organizowanych w przeszłości w Polsce (...). Zapytany o chęć udzielania nam pomocy w zakresie informowania o zachowaniu się cudzoziemców (...) wyraził zgodę, w związku z czym pobrałam od w/w zobowiązanie o zachowaniu w ścisłej tajemnicy faktu i treści przeprowadzonych w przyszłości rozmów z SB (zob. ksero Zobowiązania). Prawie dwa lata później (Toruń, 12.09.1974) we Wniosku o opracowanie kandydata na tajnego współpracownika odnotowano, że magister matematyki

rowanym do Komendy Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy (Toruń, dnia 2 kwietnia 1973 r., tajne), pomieszczono informację, że Witkowski z racji (...) pełnionej funkcji wiceprzewodniczącego KU ZSP przy UMK informuje o panujących nastrojach wśród młodzieży akademickiej. W bieżącym roku przewidziany jest na stanowisko dyrektora Międzynarodowego Hotelu Studenckiego, a więc zabezpieczy dopływ informacji o działalności tej instytucji. Na 12 stronach Kwestionariusza TW (Toruń 12.09.1974 – tajne spec. znaczenia) atuty Witkowskiego (studenta „Primus inter pares” z 1973 roku) uszczegółowiono. W rubryce nr 26 „Walory osobiste i cechy ujemne” stwierdza się: Prezentacja nienaganna, sposób bycia swobodny, pewny siebie, potrafi b. łatwo nawiązywać kontakty, papierosów nie pali, alkohol pije w niewielkich ilościach w czasie określonych okazji, inteligentny, spostrzegawczy, logicznie i konkretnie formułuje swoje stanowisko. Odnotowano też, że motywy pozyskania L. Witkowskiego do współpracy z SB (osoby niewierzącej

ubrany i z takim wyglądem stanął przed moimi studentami. Nie słuchaliby Cię. Byłbyś niewiarygodny i śmieszny. Ja sobie nie mogę na to pozwolić (Wyzwania autorytetu, 2009). Tak właśnie: tu w sferze obyczaju praktycznie dokonuje się postulowana zmiana społeczna.

„Woda sodowa” niszczy autorytet Godzi się odnotować, że był czas, iż ulubieniec i faworyt środowisk esbec­ kich i akademickich najwyraźniej nie wytrzymał sukcesów i przesadził w eksponowaniu własnej osoby. W trosce o autorytet partii (był w tym czasie sekretarzem KU PZPR) skarciło go jedynie SB: Z dużą sympatią ocenia się w tej chwili (odnotowano w informacji z dnia 15 lipca 1981) działania Komitetu Miejskiego, szczególnie jego egzekutywy, natomiast coraz więcej kpin wywołuje osoba L. Witkowskiego z KU PZPR, który w ostatnim czasie zaczął udzielać wielu wywiadów tygodnikom w całej Polsce, co sprawia, że ni stąd ni zowąd kreuje się on na partyjnego idola.

łeczeństwo obywatelskie, prawa kobiet, prawa dzieci. W niektórych z tych pojęć jest chęć wyrażenia sensownych dążeń człowieka i rzeczywistych wartości, ale wymieszane one zostały z gorzkimi owocami zachodniej apostazji, co odebrało im prawdziwy, ludzki sens i sprawiło, że tworzenie wspólnoty ludzi i narodów zostało niejako od wewnątrz zatrute. Droga do przeprowadzenia cywilizacyjnego samobójstwa zwanego zmianą społeczną stoi otworem. I tu ciśnie się na usta pytanie, dlaczego esbeccy opiekunowie Witkows­ kiego wybaczyli mu pychę? Przesądziła pragmatyczna kalkulacja. Witkowski pięknie mówi. Ma masę luźnych skojarzeń z innym skojarzeniami. Dlatego pisze bardzo grube książki. Uznano chyba słusznie, że ma dyspozycje osobowościowe do realizacji dyrektywy: Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zaw­ sze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy (Vladimir Volkoff,1991). Agentów transformacji – nie olewać! K


KURIER WNET · MA J 2018

6

KURIER·ŚL ĄSKI

P

owstanie Towarzystwa Przyjaciół Siemianowic Śląskich wpisuje się w głęboką tradyc­ ję tego typu stowarzyszeń. Ruch towarzystw regionalnych na ziemiach polskich ma bowiem ponad 200-letnią historię. Za jego początek uznaje się powstanie w 1800 r. Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie. U podłoża powoływania kolejnych towarzystw leżały: potrzeba zachowania tożsamości narodowej Polaków i chęć pielęgnowania tradycji i kulturowych wartości, czyli obrona dobra wspólnego. W kwietniu 1920 r. odbył się pierwszy zjazd nauki polskiej, którego wezwanie do prowadzenia badań i systematycznego opisu Pols­ ki pod względem kultury regionalnej odegrało dużą rolę dla rozwoju ruchu regionalistycznego. Wtedy to zrodziła się m.in. idea Powszechnego Uniwersytetu Regionalnego. Tak więc już w XIX w. powstawały Towarzystwa Miłośników lub Przyjaciół zabytków i historii miast, np. Krakowa. Najczęściej rodziły się one z serdecznej troski o miejsce zamieszkania i dziedzictwo historyczne. Powoływali je do życia kolekcjonerzy, antykwariusze, artyś­ci malarze, konserwatorzy, numizmatycy, historycy sztuki, prawnicy, znani lekarze, architekci, profesorowie w porozumieniu z burmistrzami i rajcami. Jednym z propagatorów tego ruchu był potomek magnackiego rodu, Artur Potocki (1787–1832). Apelował on do rodaków: „Otoczeni pomnikami czasów świetnych jesteśmy odpowiedzialni za ich utrzymanie, a nawet ozdobę. Na tej klasycznej ziemi naszych pamiątek kamienie mają głos, aby przeszłość opowiadać przyszłości. Obawiajmy się, by kiedy nie powstały na nas i nie rzekły: wiele uczynili ku wygodzie i użytku, nic dla obowiązku”. Nieprzypadkowo wśród założycieli polskiego muzealnictwa znaleźli się m.in.: „Pani na Puławach” księżna Izabela z Flemingów Czartoryska (1746–1835) oraz bracia: marszałek wielki litewski Ignacy Potocki (1750– 1809), współtwórca Konstytucji 3 maja, i Stanisław Kostka Potocki (1755– 1821), dziedzic Wilanowa i kustosz pamięci króla Jana III Sobieskiego. Wszyscy oni wiedzieli, że „rozmowa między żywymi a zmarłymi jest warunkiem istnienia, warunkiem życia naszych Wielkich Duchów. I jest warunkiem naszego istnienia”. Dlaczego? Odpowiedzi udzielił najznakomitszy z żyjących polskich poetów, eseista, dramaturg, krytyk literacki i profesor nauk humanistycznych Jarosław Marek Rymkiewicz, człowiek, którego „obciach” się nie ima. „Żyjemy o tyle, o ile zdołamy się skomunikować z naszymi zmarłymi: bo żyjemy tak, jak oni tego pragną, jak oni sobie tego życzą, jak oni nam każą. I oni, nasi zmarli, żyją o tyle, o ile zdołają się

Jan Nepomucen Stęślicki z rodziną

„Dlaczego miejsce urodzenia jest ważne?” Kilka tysięcy lat temu dał odpowiedź na to pytanie Syrach: „Któż będzie ufał człowiekowi, który nie ma gniazda i zatrzy­ muje się tam, gdzie go zmrok zastanie?”.

O tych, co bronili dobra wspólnego Porozbiorowa groźba wewnętrznej dezintegracji Zdzisław Janeczek

XIX-wieczne stowarzyszenia regionalne, wierne zaleceniu św. Pawła: „Stójcie niewzruszenie i trzymajcie się tradycji”.

P

odstawy materialne działalności Towarzystw stanowiły najpierw, oprócz składek członkowskich, dotacje miejskie, a w Galicji wsparcie Wydziału Krajowego we Lwowie i sporadycznie od władz w Wiedniu, a także z innych źródeł. W Krakowie członek-założyciel Klemens Bąkowski zapisał Towarzystwu na siedzibę kamienicę przy ul. Św. Jana 12. W międzywojniu

Ks. Antoni Stabik

Piotr Kołodziej

skomunikować z nami: bo żyją tak, jak my sobie tego życzymy, jak my tego pragniemy, jak my im każemy. Mówiąc inaczej: rozmowa między nami a naszymi Wielkimi Duchami jest niezbędnym i wystarczającym warunkiem istnienia naszej kultury”. Nikt tak pięknie nie pisał o roli pamięci, która jest w stanie kształtować naszą tożsamość, jak Adam Mickiewicz w jednym z fragmentów Pieśni Wajdeloty w Konradzie Wallenrodzie: „Często przeszłości głosu nie dos­łyszę! /Lecz dokąd iskry młodego zapału /Tlą się w głębi piersi, nieraz ogień wzniecą, /Dusze ożywią i pamięć oświecą. /Pamięć naówczas, jak lampa z kryształu, /Ubrana pędzlem w malowane obrazy, /Chociaż ją zaćmi pył i liczne skazy, /Jeżeli świecznik postawisz w jej serce, /Jeszcze świeżością barwy znęci oczy, /Jeszcze na ścianach pałacu roztoczy /Kraśne, acz nieco przyćmione obrazy”. Pamięć zbiorowa jawi się u wieszcza jako „nić wiążąca” naród zjednoczony jednością języka, kultury i historii, na co szczególną uwagę zwracały

obok podstawowej dotacji miejskiej ważne miejsce w finansowaniu zajmowała dotacja Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego oraz Fundusz Kultury Narodowej, a także Kasy Oszczędnościowe. Od początku Towarzystwa przywiązywały wagę do działalności wydawniczej (od 1897 r. Biblioteka Krakowska liczy 150 tomów, a od 1898 r. zaczął się ukazywać Rocznik Krakowski; dotąd ukazały się 74 tomy), były też wydawnictwa pozaseryjne. Większość Towarzystw swą prężną działalność zawdzięczała i zawdzięcza wsparciu władz miasta. Podobnie rzecz ma się ze stowarzyszeniem głogowskim na Śląsku, które wydaje liczne publikacje, dysponuje środkami finansowymi na organizowanie wykładów, zakup komputerów, drukarek i kserografów. Tutejsze Towarzystwo działa w mieście porównywalnym pod względem demograficznym z Siemianowicami Śląskimi. Miało jednak jeszcze tradycje pruskie. Jako święto obchodzono dzień 17 IV, w którym w 1814 r. wojska francuskie opuściły

Głogów (wg Statutu paragraf 15) Dla upamiętnienia tego wydarzenia w sali ratusza zawisł obraz Richarda Knoetla (1857–1914) Kapitulacja francus­ kiej załogi. Członków obowiązywały różne rygory. Podług Statutu podczas zebrań musiano zrezygnować z pot­ raw, napoi, palenia tytoniu i innych podobnych przyjemności. Natomiast koszty corocznej uczty jubileuszowej „musiały być pokrywane przez każdego uczestnika prywatnie”. Cel Towarzystwa realizowały grupy tematyczne. Jedna sekcja zajmowała się „historią przeszłości”, a druga sekcja zbierała materiały od 1825 r. dla bieżącej kroniki, które w przyszłości mógłby wykorzystać historyk. Zasoby źródłowe obu sekcji zebrane przez członków miały status „skarbów towarzystwa”. W parze ze słowem drukowanym szedł ustny przekaz wiedzy o mieście, odczyty, wycieczki muzealne, itp. Każdemu ze stowarzyszeń działających w przeszłości i obecnie, także TPS-owi, mógłby patronować mistrz Jan Matejko. Utrwalił się on w pamięci potomnych m.in. jako bezkompromisowy obrońca cennych pamiątek przesz­łości, m.in. zabytkowych budowli przy pl. Św. Ducha w Krakowie. Zaofe-

Kto integrował się z kulturą swojego regionu? Również i w rejonie siemianowickim w XIX i początkach XX w. znalazły się osoby, które bardzo silnie identyfikowały się z kulturą regionalną, której nosicielami byli przedstawiciele tutejszej społeczności, a także potrafili zaadoptować do swoich potrzeb elementy napływające z zewnątrz. Kultura ta podlegała obowiązującym w niej normom i wzorcom, a takie postaci jak ks. Antoni Stabik (1807–1887), Piotr Kołodziej (1853–1931), ks. Aleksander Skowroński (1863–1934), Franciszka z Janotów Morgałowa (1852–1937). Jan Nepomucen (1866–1922) i Helena (1865–1933) Stęśliccy tworzyli jej nowe wartości oraz odtwarzali i przetwarzali istniejące. Jednostki te na tyle identyfikowały się z kulturą swojego regionu, na ile miały wiedzę o tej kulturze i na ile same starały się w niej uczestniczyć oraz ją rozwijać. Z tytułu zaś wiedzy miały poczucie jej atrakcyjności, wyjątkowości, a przez to utożsamiały się z nią, a nie z obcą kulturą niemiecką. Jako nosiciele i uczestnicy polskiej kultury na Śląsku mieli świadomość, że

Piotr Pronobis

Ks. Aleksander Skowroński

rował władzom miasta odrestaurowanie na własny koszt kościoła św. Ducha i przeznaczenie go na pracownię malarską. Rada Miasta nie ustąpiła. Ostatecznie zburzono zabytkowe zabudowania szpitala i kościoła św. Ducha, co m.in. sprowokowało twórcę Hołdu pruskiego do zwrócenia władzom mias­ ta honorowego obywatelstwa oraz wydanie zakazu wystawiania swoich dzieł w grodzie Kraka.

jest ona żywa i podlega nieustannym zmianom. Brakowało tylko instytucji – stowarzyszeń powołanych oddolnie do tego, aby prezentować jej osiągnięcia. Zanim pojawiły się amatorskie chóry i teatrzyki, TG „Sokół” i TCL, michałkowicki proboszcz ks. Antoni Stabik wydawał poczytne kalendarze, udostępniał mieszkańcom swój księgozbiór i był sławiony przez Norberta Bończyka w V Księdze Góry Chełmskiej

Iza Mendel-Korytowska

jako „filar Ojczyzny”. Większość sztuk siemianowiczanina Piotra Kołodzieja powstała z najlepszych intencji i chęci przysłużenia się Śląskowi przez zapoz­ nanie widzów z problemami, bogact­ wem, urokiem i pięknem tej ziemi. Zwracała uwagę humanistyczna pos­ tawa pisarza, doszukującego się zawsze i uparcie człowieka w kompleksie, jaki tworzy zagłębie przemysłowe. Górnik był dla P. Kołodzieja nie tylko niewolnikiem kopalni, zdanym na łaskę i niełaskę jej samej oraz ludzi, którzy nią rządzą, ale też wrażliwą osobą. Pisał więc dla ludu śląskiego, aby wyszlachetniał i „ukochał cnotę”. Wszystkie sztuki miały służyć budzeniu i umacnianiu narodowej świadomości. W 1890 r. w Lipinach Błażej Jaroń, przedstawiając publiczności P. Kołodzieja, zaprezentował pisarza jako wzór Górnoślązaka, który „własnymi siłami zdobył sobie wielką oświatę”. Urodzony w Siemianowicach ks. Aleksander Skowroński nieprzypadkowo zadebiutował w „Nowinach Raciborskich” 8 VI 1889 r. wierszem Skarga Górnoślązaka. Autor w wierszu tym zdecydowanie stanął razem z ks. Konstantym Damrotem (1841– 1895) i twórcą Obrazków ze Śląska Polskiego, bernardynem Euzebiuszem Statecznym (1864–1921), w obronie „Nowin Raciborskich” przeciw partii Centrum, propagując solidarność kleru z ludem. Bezpośrednim powodem jego przystąpienia do walki z potężnym stronnictwem niemieckich katolików było rugowanie śpiewu i kazań polskich z kościołów górnośląskich. Pisał więc: „Nawet kwiatki w ogródkach / Kwitną jak przed wieki: /A pieśń polska

– czy niegodna /Już Boskiej opieki? /Już z kościoła ją wyrzucić /Pragnie złość wyrodna. /Chce nam błogi spokój skłócić /Ziemskich zysków głodna”. Pod koniec XIX w. na terenie Siemianowic pojawiły się organizacje i stowarzyszenia propagujące słowo polskie, m.in. Towarzystwo Gimnas­ tyczne „Sokół”. Ważną rolę odegrała działająca w Siemianowicach Czytelnia dla Kobiet, założona 20 XII 1903 r. Obejmowała ona swoim zasięgiem Siemianowice, Przełajkę, Michałkowice, Bytków i liczyła prawie 300 członkiń. Organizatorką kolportażu i przemytu polskich książek z Krakowa i Sosnowca na Górny Śląsk była Franciszka Morgałowa. Należała ona również do grona zbieraczek książek polskich, które nas­ tępnie udostępniała ludności. Wspólnie z Heleną Stęślicką zorganizowały wspomnianą Czytelnię. W tym księgozbiorze były książki prawie wszystkich znanych pisarzy pols­kich XIX w. Do najpoczytniejszych należały powieści Henryka Sienkiewicza, Józefa Ignacego Kraszewskiego, dzieła religijne, szczególnie proste w formie żywoty świętych, m.in. autorstwa księdza Piotra Skargi, a także powieści obyczajowe dla dorosłych i popularne książeczki dla dzieci. Przedsięwzięciem szczególnie wymownym w swej patriotycznej treś­ ci był udział Franciszki Morgałowej i innych w jubileuszu pracy pisarskiej Marii Konopnickiej. 19 X 1902 r. wierszowany adres hołdowniczy, przesłany pisarce w imieniu mieszkańców gminy, podpisali: Helena Stęślicka, Maria i Julia Neumannowe, Franciszka Rysakowa, Franciszka i Florentyna Morgałowe, Stefania Rutkowska, Maria Skowrońs­ka, Maria Kurdowa, Zofia Wanatowa, Zofia Pietruszkowa, Katarzyna Kowolowa, Maria Badurowa, Monika Warwasowa oraz Jan Nepomucen Stęślicki, Franciszek i Stanisław Neumannowie, Robert Pietruszka, Fryderyk Rutkowski, Paweł Kowol, Karol Murek, Paweł Rysok, Karol Urbańczyk, Ryszard Lubomirski, Franciszek Krajuszek, Jan Kurda, Franciszek Kaczmarczyk i Piotr Teresiński. Uczcili oni tę uroczystość wierszem zaczynającym się od słów: „A kiedy drwić będzie wróg z losu naszego, /Kiedy wobec świata zawoła

Maria Konopnicka, autorka Roty, w ok­ resie Kulturkampfu popularna na Śląsku

całego, /Że już Polski nie ma, że Polska nie żyje, /Że wróg zabił ciało i ducha zabije, /Że ojców knut zabił, wygnanie, więzienie, /A młodsze w kolebce zgniecie pokolenie, /Gdy krzyknie, was nie ma w Europy karcie – /My mu odpowiemy śmiało i otwarcie: /Jeszcze nie zginęła!”

Ocalić dla potomnych pamiątki przeszłości W Siemianowicach Śląskich okoliczności sprzyjające powstaniu Towarzyst­wa Miłośników zaistniały w latach 30. minionego stulecia. Pojawili się ludzie, którzy kontynuowali społecznikows­ ką pracę doktora Jana Nepomucena Stęślic­kiego, zwracając uwagę na potencjał kulturowy tkwiący w miejs­ cowej społeczności. Pierwszeństwo więc w pielęgnowaniu śląskich wartości należy się Izie Mendel-Korytowskiej (1887–1943) i Janowi Szczepańskiemu (1905–1979). Izabela Mendel-Korytowska, dziecko architekta Wilhelma Korytowskiego i Stefanii Wolskiej, córki powstańca 1863 r., siostry aptekarzy Michała i Tomasza oraz notariusza Edwarda Wolskich, pochodziła z rodziny ziemiańskiej, silnie akcentującej swą przynależność narodową. Ojciec nigdy nie pogodził się z polityką kulturkampfu narzuconą przez kanclerza Ottona von Bismarcka i odmówił podpisania aktu lojalności, oświadczając pruskiemu urzędnikowi: „gdybym nawet podpisał, i tak byście pogardzali mą osobą”. Izabela wyjechała do krewnej do Hamburga, by uczęszczać na wyk­ łady z etnografii i studiować w klasie


KURIER WNET · MA J 2018

MA J 2018 · KURIER WNET

7

KURIER·ŚL ĄSKI fortepianu. Naukę w konserwatorium ukończyła z wyróżnieniem jako najlepsza na roku szopenistka. Ponadto biegle władała językami: francuskim, angielskim i niemieckim. Po powrocie zamieszkała w Bytomiu u wuja Michała Wolskiego, któremu pomagała w prowadzeniu apteki i działalności społecznej. W 1910 r. był on inicjatorem powstania pierwszego polskiego domu narodowego na Górnym Śląsku, tzw. „Ula”, założycielem Towarzystwa Śląskich Kół Śpiewaczych, a od 1911 r. prezesem Wydziału Dzielnicy Śląskiej TG „Sokół”, wreszcie założycielem To-

3 talerze z Siemianowic ofiarowała do zbiorów tej placówki (nr inw. od 6118– 6131, potwierdzone przez dr. Tadeusza Dobrowolskiego). Była też aktywnym członkiem zarządu Towarzystwa Popierania Przemysłu Ludowego. W Siemianowicach Izabela Mendel-Korytowska organizowała lokalną społeczność do podejmowania wysiłków zmierzających do ugruntowania miejscowych wartości i kultury. Skupiała wokół siebie ludzi, tworząc swoiste towarzystwo miłośników przeszłości Siemianowic i okolic. Wyrastała – podobnie jak Faustyna Morzycka (pierwo-

Dni Siemianowic

warzystwa Górnośląskich Przemysłowców. Dzięki jego pomocy powstało na Zadolu boisko, na którym odbywały się zloty gniazd „Sokoła”, zjazdy pols­ kich towarzystw śpiewaczych, i gdzie młodzi Ślązacy uczyli się posługiwania bronią. Izabela, jako działaczka TCL, w wiele tych przedsięwzięć była osobiście zaangażowana. Pod koniec wojny poznała Stanisława Mendla, którego poślubiła 28 I 1918 r. Odtąd prowadziła działalność patriotyczną wspólnie z mężem w Zabrzu. W 1922 r. Mendlowie przeprowadzili się do Siemianowic. Tutaj Izabela Mendlowa pomagała mężowi w kierowaniu pracą drogerii oraz zajęła się szeroko pojętą działalnością społeczno-kulturalną. Współpracowała z Piotrem Pronobisem, redaktorem „Gazety Siemianowickiej”, spisywała zwyczaje śląskie, zbierała stare pieśni (słowa i nuty), opracowała słownik miejscowej gwary (zebrała i poddała analizie ponad 900 słów) i wzory haftów, organizowała wieczory gwiazdkowe dla biednych dzieci, prowadziła akcje charytatywne. Ponadto komponowała pieśni patriotyczne i kościelne (na zamówienie Ojców Paulinów na Jasnej Górze napisała muzykę do słów syna Witosława; pieśń zatytułowano Chwalcie Maryję). Współpracując z towarzystwami śpiewaczymi, odkryła talent muzyczny tenora Franka Bevala (1904–1962), któremu odtąd udzielała lekcji muzycznych, a następnie rekomendowała go wybitnemu etnogra-

wzór dla Stefana Żeromskiego literac­kiej bohaterki Stanisławy Bozowskiej) – na miejscową „Siłaczkę” i patronkę ruchu, który, gdyby nie wojna, zaowocowałby formą organizacyjną, jak to miało miejsce w innych miastach Pols­ki. Z racji jej zasług dla Siemianowic rodzi się pytanie, czy nie należałby się jej tytuł patronki TPSŚl lub nazwanie imieniem Izabeli Mendel-Korytowskiej którejś z ulic. Przed wybuchem wojny pojawił się w Siemianowicach Śl. jeszcze jeden pasjonat i zwolennik idei pozytywistycznych, Jan Szczepański (1905–1979), nauczyciel i działacz oświatowy, założyciel wielu świetlic i zespołów artystycznych. W 1936 r. zorganizował dla całego rejonu siemianowickiego Uniwersytet Powszechny, który rozwijał się i działał do wybuchu wojny. W latach niemieckiej okupacji J. Szczepański zajął się organizowaniem pomocy aprowizacyjnej dla oddziału mjr. Henryka Dobrzańs­kiego „Hubala”, później zaś tajnym nauczaniem. Po wojnie reaktywował w Siemianowicach Śl. Uniwersytet Pow­ szechny i prowadził go do 1949 r. Po wydaniu przez komunistów rozporządzenia zakazującego działalności UP w całej Polsce, również placówka siemianowicka uległa rozwiązaniu.

Jean Bodin

Jana Szczepański – Moje szkoły

fowi, dyrygentowi i kompozytorowi Stefanowi Stoińskiemu (1891–1945). Uchwałą z 17 XI 1937 r., na wniosek prezesa J. Bubały, skarbnika W. Adamka, sekretarza J. Szyguły i dyrygenta P. Pietrka, wyróżniono ją odznaką honorową chóru „Chopin”. Popierała także ideę budowy Muzeum Śląskiego w Katowicach. Część swych zbiorów, zeszyt z wzorami haftów, drewniane formy do drukowania płótna (7 sztuk),

niowego. Wiele polskich organizacji, działających nawet pod zaborami, zos­ tało zlikwidowanych ze względów politycznych, innym zaś zabrano majątek na rzecz państwa. W PRL-u, wobec pow­szechnego zubożenia społeczeństwa, składki członkowskie nabrały znaczenia symbolicznego. W tej sytuacji prekursorska działalność Izabeli Mendel-Korytowskiej i Jana Szczepańskiego nie wydała pożądanych

Dylematy milenijne i „Dni Siemianowic” Okres po drugiej wojnie światowej nie był sprzyjający dla ruchu stowarzysze-

owoców, gdyż nie mogło ukonstytuować się z woli obywateli Towarzystwo Miłośników Siemianowic bez zgody i akceptacji władz komunistycznych. Przekonał się o tym m.in. Paweł Kuźma (1887–1954), działacz TG „Sokół”, uczestnik trzech powstań śląskich i akcji plebiscytowej, poseł na Sejm II RP, wiceburmistrz Siemianowic, działacz związkowy, współpracownik Walentego Fojkisa i chadecki opozycjonista wobec polityki Wojciecha Korfantego. Zorganizował on rocznicową wystawę poświęconą udziałowi siemianowiczan w powstaniach i plebiscycie. Towarzysze broni przynieśli cenne pamiątki, dokumenty, a nawet przechowaną broń, którą posługiwali się pod Górą św. Anny. Społecznik Paweł Kuźma (1915–2002) junior, członek zarządu TPSŚl, po latach ubolewał, iż pamiątek po wystawie nie zwrócono i przepadły bez śladu, m.in. zaginął dziennik jego ojca. W pows­tańcach, byłych członkach Związku Powstańców Śląskich i w tradycji czynu niepodległościowego dopatrywano się sanacyjnego piętna. Represjom poddano m.in. Mikołaja Witczaka, Rudolfa Kornkego, Karola Gajdzika i płk. Jana Emila Stanka (1895–1961), dowódcę I Dywizji w trzecim powstaniu, żołnierza kampanii 1939 r. i Komendanta Śląs­ kiego Legionu Armii Krajowej. Nowa władza zdawała sobie sprawę, iż wiedza historyczna pełniła rolę swoistego drogowskazu ideowego, porządkowała system wartości, nadawała sens działalności społecznej i kształt wspólnocie narodowej. Już rzymski mówca i pisarz Marek Tuliusz Cyceron (106 p.n.e – 43 p.n.e.) mawiał: „Nie znać historii to zawsze być dzieckiem”. Tym bardziej więc tzw. komuna w imię internacjonalizmu zaciekle zwalczała tradycje narodowe i patriotyczne, starając się je zohydzić i wykorzenić. W opinii środowiska niepodległościowego na emigracji zniewolenie Polski przez wschodniego sąsiada niosło nowe zagrożenia. Nieprzypadkowo członek Polskiego Instytutu Naukowego w Nowym Jorku, prof. Wacław Jędrzejewicz, w 1946 r. w odniesieniu do sytuacji Polski i Polaków pisał z tros­ ką: „Świadomość historyczna jest warunkiem istnienia narodu. Tam, gdzie świadomość w związku z minionymi

Teatry uliczne

pokoleniami przestaje istnieć, tam, gdzie przestaje istnieć poczucie ciągłoś­ ci życia narodowego – tam przestaje istnieć sam naród. Staje się on wówczas nawozem dla innych organizmów narodowych, które własną świadomość narodową zachowały. Naród, który zatraci świadomość ciągłości historycznej albo który pozwoli, by ją w nim zniszczono – taki naród musi roztopić się wśród zdobywców, oddać swoje siły innym i wreszcie zginąć”. Po 1956 r. kolejne znaczące w dziejach przesilenie nastąpiło dopiero w roku 1966. Była to niezwykła data, wokół której stoczono w PRL-u walkę „o rząd dusz”. W tym czasie wpływ Kościoła rzymskokatolickiego wykraczał znacząco poza sferę życia religijnego. Kardynał Stefan Wyszyński, Prymas Polski od 1947 r. do 1981 r., stał się w latach sześćdziesiątych nieomal ojcem narodu i interreksem w nawiązaniu do tradyc­ ji I Rzeczpospolitej. Zaplanował on na ten czas obchody milenium chrztu Polski poprzedzone tzw. Wielką Nowenną (1957–1966), a władze państwowe zainicjowały jubileusz Tysiąclecia Państwa Polskiego. W Gnieźnie 15 IV 1966 r. powitanie salwami armatnimi marszałka Mariana Spychalskiego przybyłego na państwowe uroczystości zakłóciło mszę świętą celebrowaną przez arcybiskupa Karola Wojtyłę. Natomiast 16 IV 1966 r. w Poznaniu I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka skrytykował prymasa Stefana Wyszyńskiego i kościelną koncepcję obchodów chrztu Polski. Ponadto napiętnował ideę przedmurza chrześcijaństwa jako wymysł antyradziecki. Nie wyrażono też zgody na przyjazd z tej okazji do Polski papieża Pawła VI. Tak więc centralne uroczystości religijne odbyły się 3 V na Jasnej Górze bez udziału Ojca Świętego.

Korowód

W odpowiedzi 22 VII 1966 r. ulicami Warszawy przeszła wielotysięczna parada ilustrująca tysiącletnie dzieje polskiego oręża. Udział w niej wzięły władze państwowe, wojsko, aktorzy, sportowcy i młodzież. Nad miastem przeleciały klucze samolotów uformowane w piastowskiego orła i cyfrę 1000. Paradę obserwował I sekretarz Władysław Gomułka. Na defiladzie zwracała uwagę nieobecność oddziałów w mundurach Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego oraz przedwojennego Wojska Polskiego i Polskiego Państwa Podziemnego. Była za to średniowieczna piechota piastowska i XVII-wieczna husaria. Odbył się także przemarsz grup rekonstrukcyjnych: wojów Bolesława Chrobrego, rycerst­ wa spod Grunwaldu i Kircholmu, kościuszkowskich kosynierów oraz weteranów operacji berlińskiej. Miał również miejsce pokaz najnowszego sprzętu na wyposażeniu Ludowego Wojska Pols­kiego. Defilada była kulminacyjnym punktem obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego. Celem przyćmienia uroczystości Milenium Chrztu Polski zainicjowanego przez Kościół, starano się podobne świeckie uroczystości celebrować w większości miast polskich. W tym celu z inicjatywy odgórnej 19 VI 1966 r. powołano do życia Towarzystwo Miłośników Siemianowic Śląskich. W założeniu miało ono realizować program zgodny z obowiązującą wykładnią polityczną, iż „Polska Ludowa stanowi ukoronowanie całego dziejowego rozwoju narodu i państwa”. W tej sytuacji było oczywiste, że w życiu społecznym „siłą przewodnią” może być tylko partia i jej działacze. Jeszcze w czerwcu 1966 r. pod pat­ ronatem TMSŚl zorganizowano pierwsze „Dni Siemianowic” i korowód przebierańców dla uczczenia 1000-lecia państwa. Ponadto odbyły się konferencje naukowo-techniczne poświęcone hutnictwu i górnictwu. Przygotowano wys­ tawy prezentujące dorobek zakładów pracy i twórczości amatorskiej. Jedną z atrakcji było spotkanie w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej z prof. Kazimierzem Popiołkiem (1903–1986), historykiem, wykładowcą Uniwersytetu Wrocławskiego, Jagiellońskiego i Śląskiego w Katowicach, badaczem dziejów nowożytnych i najnowszych Śląska, pierwszym rektorem Uniwer-

z członkami ZBOWiD-u, imprezy harcerskie i koncerty. Tego dnia otwarto też wystawy: psów rasowych, gołębi pocztowych i turniej na najlepiej śpiewającego kanarka. W michałkowickim Parku „Górnik” zorganizowano popisy wędkarskie, a w świetlicy POD rozstrzygnięto konkurs na najlepiej zagos­ podarowany ogródek działkowy. Dla miłośników literatury jako honorowego gościa wieczoru autorskiego zaproszono do kawiarni „Parkowej” Jana Izydora Sztaudyngera (1904–1970), poetę, satyryka, teoretyka lalkarstwa i tłumacza. Natomiast w sali NOT KWK „Siemianowice” publiczność zabawiał studencki kabaret „Hefajstos”. W sobotę 4 VI „całe miasto wyległo na udekorowane ulice”. Główne trzy trakty wylotowe zdobiły średniowieczne bramy, przy których zbrojni w halabardy wojowie pobierali myto. W barwnym korowodzie wzięli udział uczniowie wszystkich szkół oraz osoby zrzeszone w różnych domach kultury i świetlicach. Pochód trwał ponad 2 godziny i otwierał go herold na beczce piwa i banderia konna, a za nimi jechał na wielkiej rybie legendarny założyciel miasta, rybak Siemion. Wśród przebierańców byli reprezentanci wszystkich epok historycznych. Nie zabrakło igrców, trubadurów i wagantów ,a na-

wystąpiły zespoły z Bielska, Cieszyna, Wisły i Sosnowca. Imprezą kierował znany siemianowiczanin Piotr Dziemba (1909–1994), absolwent szkoły Muzycznej w Rybniku i Wyższej Szkoły Muzycznej w Katowicach, zasłużony działacz ruchu śpiewaczego. Chórami siemianowickimi dyrygował od 1932 r., w latach 1945–1960 kierował i dyrygował chórem „Kasyno”, był również redaktorem muzycznym Polskiego Radia w Katowicach. Porównywalnym zainteresowaniem cieszyło się przedstawienie muzyczne Operetki Śląskiej. Listę programową wzbogacono m.in. o publiczny konkurs na publikację na temat: Moje spotkanie z Siemianowicami. Organizatorzy przy okaz­ ji stawiali pytanie: „Dlaczego miejsce urodzenia jest ważne?” Kilka tysięcy lat temu odpowiedział na nie Syrach: „Któż będzie ufał człowiekowi, który nie ma gniazda i zatrzymuje się tam, gdzie go zmrok zastanie?” W kontekście miejsca urodzenia i związanych z nim tradycji warto przypomnieć także słowo suwerenność, którego użył po raz pierwszy francuski teoretyk państwa Jean Bodin (1530–1696) w 1576 r., a po nim zaufany kardynała Armanda Jeana Richelieu Cardin Le Bret (1558–1655) w 1632 r. Z tą różnicą, iż nad Sekwaną suwerenem był król,

Na estradzie amfiteatru

wet astronautów i „ludzi z Marsa”. Finał korowodu miał miejsce w Parku Miejskim, gdzie w amfiteatrze występowały zespoły KWK „Michał” i Huty „Jedność”. W przerwach organizowano konkursy, m.in.: „Czy znasz Siemianowice?” i „Na najpiękniejszy uśmiech siemianowiczanki”. Do późnych godzin

a w Polsce naród mający wolę samodzielności. Drugim ważnym dla narodu politycznego I Rzeczypospolitej, za jaki uważała się szlachta, było słowo niepodległość, które stało się sztandarem konfederatów barskich, chcących wyrwać kraj spod rosyjskiej kurateli. Suwerenny naród czuł się odpowiedzialny za byt

Koncert Józefa Skrzeka z okazji Dni Siemianowic

sytetu Śląskiego w Katowicach w latach 1968–1972. Uwerturą do głównych obchodów były atrakcje piątkowe. 3 VI 1966 r., po wręczeniu dyplomów i nagród oraz odznak Brygady Pracy Socjalistycznej, przygotowano spotkania

nocnych trwała zabawa taneczna. Był także pokaz sztucznych ogni, wybór królowej balu i konkurs piosenkarski. Następny dzień, tj. niedziela, upłynął pod znakiem kultywowania tradycji, jako święto folkloru. W amfiteatrze

polityczny–niepodległy Rzeczypospolitej, będącej dobrem wspólnym. Jednak w omawianym okresie historycznym, czyli czasach PRL-u, pytania o te dwa słowa były pytaniami co najmniej niestosownymi. K


KURIER WNET · MA J 2018

8

Bożego, Pasterza wszystkich narodów (zob. Ap 12 1–5). Ponad Maryją i Dzieciątkiem zos­ tała ukazana postać Boga Ojca jako starca z atrybutami królewskimi, ale bez korony. Biała Gołębica, będąca symbolem Ducha Świętego, dopełnia tego swoistego przedstawienia Trójcy Przenajświętszej. W dekoracji krzyża dyskretnie wys­tępują liście akantu, mające symbolizować ogród Eden oraz drzewo życia. Na centralnym białym okręgu złotawymi literami zostały wypisane po łacinie słowa modlitwy: „O SANCTISSIMA VIRGO MARIA ORA PRO NOBIS”. Jest to najprostszy zwrot wstawienniczy do Matki Boga, który w języku polskim brzmi: „Najświętsza Panno Maryjo, módl się za nami”. Ten okrąg dodatkowo otacza wieniec z czternastu róż. Liczba ta jest sumą dwóch siódemek, czyli może symbolizować podwojone szczęście. Kwiaty zgrupowane w czwórki wskazują na pełnię wszechświata: żywioły i pory roku. Trójki – symbole dos­konałości – kojarzone są z początkiem, środkiem i końcem, a także etapami życia ludzkiego: dzieciństwem, dojrzałością i starością. Róże zaś, jako kwiaty królewskie, oznaczały pamięć i miłość. Od wieńca tych kwiatów pochodzi nazwa Różaniec – modlitwa, której celem jest kontemplowanie najważniejszych wydarzeń z życia Jezusa i Matki Bożej, zapisanych w Ewangeliach.

Sprawia wrażenie odzwierciedlenia „Krzyża Apostolskiego” (przedstawionego w kwiet­ niowym numerze „Kuriera WNET”). Jest to barwna chromolitografia o wymiarach 19/26 cm z numerami: katalogowym 204 i seryj­ nym 29 37.

w stanie podważyć jakiegokolwiek z przedstawianych przez nich szczegółów. Wszystko, co przekazali nam czterej Ewangeliści, jest również zgodne z wszelkimi źródłami historycznymi. Cieszą się więc oni szczególną wdzięcznością wszystkich wierzących za proste, zrozumiałe i ponadczasowe głoszenie Dobrej Nowiny o Królestwie Bożym. Ich wizerunki zaś, umieszczone na rozpostartych belkach krzyża, wskazujących kierunki kuli ziemskiej, mają też przypominać, że Słowo Boże powinno docierać do każdego zakątka świata.

Krzyż Ewangelistów U Barbara Maria Czernecka

M

aswerkowe zakończenia ramion przedstawionego krzyża mają kształt masywnych kwadratów przeplatających się z ułożonymi w kształt koniczyny okręgami. Wskazują na jedność nieba i ziemi, czyli relację Boga z ludźmi. W tych zakończeniach zostały umieszczone wizerunki poszczególnych Ewangelistów, którym zawdzięczamy opisy życia, cudów i dzieła Zbawienia dokonanego przez Pana Jezusa. Zważywszy, że Ewangeliści byli bezpośrednimi towarzyszami samego Mesjasza bądź Jego najbliższych uczniów, musimy ich relacje uznać za najbardziej wiarygodne. Żadne późniejsze badania, sugestie czy spekulacje nigdy nie były

FOT. Z ARCHIWUM AUTORKI

O

znaczono ją handlowym znakiem „Printed in Germany”, co ujawnia kraj jej pochodzenia. Obrazek był przeznaczony do rozpowszechniania w Katalonii, Anglii, Hiszpanii, Włoszech, Niemczech i Rosji; o czym świadczą tytuły w tych właśnie językach, umieszczone drobnym druczkiem na jego obrzeżach. Motywy tego typu krzyża były popularne w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku i dosyć często spotykane wtedy w reklamujących je magazynach. Nabywali je głównie ludzie średnio zamożni, acz bogaci duchowo dzięki głębokiemu przeżywaniu wiary. Świątek ten wydaje się prosty w odczycie, jednak mimo sielankowego przedstawienia zawiera wiele tajemnic, które można odkrywać podczas dłuższych rozważań. Przedstawia podstawową teologię Pisma Świętego od Księgi Rodzaju po Apokalipsę. Przedstawiony na obrazku typowo łaciński krzyż stanowi tylko tło dla ukazanych na nim postaci. Nie ma na nim jednak ukrzyżowanego Chrystusa. W centrum krzyża została przedstawiona Najświętsza Maryja Panna trzymająca w ramionach Dzieciątko siedzące na Jej prawej ręce, odziane w różową szatkę i trzymające w rączce krzyżyk. Maryja jest ubrana w białą suknię i błękitny płaszcz usiany gwiazdami oraz welon barwy złotej. Na głowie ma koronę. Zdobna w ornamenty aureola Maryi wypada dokładnie na spojeniu belek krzyża. Po stopami Matki Bożej widnieje księżyc oraz kula ziemska, którą oplata wąż. Kusiciel w paszczy trzyma jabłko. Ona przydeptuje go bosą stopą. Taki wizerunek Najświętszej Maryi Panny został zapowiedziany przez Pana Boga w Raju, po grzesznym upadku pierwszych ludzi, i został nazwany „Protoewangelią”, czyli zapowiedzią Dobrej Nowiny o potomku Niewiasty, którym jest Mesjasz (por. Rdz 3,15). Nadzieją na Jego przyjście żyli potem Izraelici, aż do nastania pełni czasu. Ukoronowaniem tego proroctwa jest Madonna Apokaliptyczna: odziana w słońce, pod Jej stopami leży księżyc, a głowę ma uwieńczoną dwunastoma gwiazdami. Jest Matką Syna

KURIER·ŚL ĄSKI

mieszczony na dole Święty Mateusz jest autorem najstarszej i najdłuższej Ewangelii Jezusa Chrystusa. Z pochodzenia był Hebrajczykiem. Wiadomo, że pracował jako celnik do czasu powołania go do grona dwunastu Apostołów. Adresatami pierwszej Księgi Nowego Testamentu, napisanej przez niego prawdopodobnie w języku aramejskim, byli Żydzi nawróceni na chrześcijaństwo. Jej autor skupiał się przede wszystkim na wyjaśnianiu starych proroctw zapowiadających Mesjasza, które urzeczywistniły się w osobie Jezusa z Nazaretu. Anioł symbolizujący Świętego Mateusza zapewne dotyczy genealogii Zbawiciela, umieszczonej na początku tejże Ewangelii. Ewangelista wyobrażony na lewym ramieniu Krzyża jest Świętym Markiem. Imię, jakie przypisuje się autorowi drugiej Księgi Nowego Testamentu, jest pochodzenia rzymskiego. Możliwe więc, że nadał mu je ojciec, pochodzący z Wiecznego Miasta. Jego matka zaś była Żydówką i nazwała go Janem. Była ona właścicielką domu, w którym jedno z pomieszczeń stało się Wieczernikiem, a więc miejscem, gdzie odbyła się Ostatnia Wieczerza, a potem Pan Jezus po Zmartwychwstaniu ukazał się Apostołom. W Wieczerniku nastąpiło także Zesłanie Ducha Świętego. Święty Marek napisał Ewangelię Jezusa Chrys­ tusa Syna Bożego według relacji Świętego Piotra. Adresował ją do chrześcijan mieszkających w Rzymie. Jezusa przedstawiał głównie jako Boga i człowieka. Utożsamiany z Markiem lew nawiązuje do miejsca występowania

tych królewskich zwierząt na pustyni, gdzie wiódł życie Święty Jan Chrzciciel, co zostało opisane na początku Ewangelii podpisanej właśnie rzyms­ kim imieniem jej autora.

U

mieszczony na prawym ramieniu belki krzyża Święty Łukasz urodził się w Antiochii Syryjskiej. Jako że w spisanym po grecku dziele zawarł dużo opisów jednostek chorobowych oraz cudownych uzdrowień, uznaje się, że z wykształcenia był medykiem. Nauki o Chrystusie pobierał u Świętego Pawła, towarzysząc mu w podróżach misyjnych. Swoją relac­ ję skierował bezpośrednio do Teofila, wysokiego urzędnika w administracji rzymskiej, ale dedykował je zwłaszcza poganom nawróconym na chrześcijańst­wo. Udowadniał, że Jezus jest lekarzem duszy i ciała. Podkreślał zwłaszcza miłosierdzie Zbawiciela wobec chorych i grzeszników. Świętego Łukasza reprezentuje wół, w starożytności popularne zwierzę ofiarne, w której to postaci biblijny prorok Ezechiel widział moc Boga. Krzyż wieńczy postać Świętego Jana Ewangelisty. Był on najmłodszym i zarazem najmilszym Jezusowi Apostołem. Znani są jego rodzice o imionach Zebedeusz i Salome, a brat, Jakub Starszy, także należał do grona Dwunastu. Przedstawiona przez Jana Ewangelia jest teologią Syna Bożego, który stał się człowiekiem, umarł na krzyżu i zmartwychwstał dla zbawienia ludzkości. Jan jest też twórcą określenia: „Bóg jest miłością”. Orzeł przy jego postaci ma oznaczać Słowo wzbijające się ponad ziemską rzeczywistość. Antropomorficzne symbole wszystkich czterech Ewangelistów, „istoty żywe”, pojawiają się też w ostatniej księdze Piśmie Świętego – Apokalipsie i oznaczają strażników Tronu Bożego. Jest też w wyrazie „Ewangelia” subtelnie ukryty „angel” – postać anielska jako Boży posłaniec do ludzi. Sam zaś krzyż, najważniejszy w opisywanej chromolitografii, jest swoiście plastycznym uhonorowaniem Ewangelii – czyli „Słów Pomyślnych” o Jezusie Chrystusie, Bożym Synu, Zbawicielu. K

Lwowskie Muzeum Akademii Teologicznej w 1939 r. nie wiedziało, że w swoich zbiorach ma prawdziwy skarb. Ukryta w skrzyni między innymi zabytkami ikona figurowała jako dzieło z XVIII wieku. Niewiele by brakowało, aby na tym skończyła się jej historia, bowiem odłamek niemieckiej bomby trafił Matkę Bożą „Hodegetrię” w oko tak samo, jak trafiły odłamki zabijając tysiące osób w czasie wojny. Na napisanej na niezwykłym zielonym tle ikonie została jednak tylko szrama, a reszta przetrwała.

Tajemniczy autor bojkowskich ikon Martyna Jarosińska · Marcin Niewalda

Z

dziwiłby się niepomiernie paroch isajski Jerzy Topolnicki lub jego teść Bazyli Jaworski w XVIII w., gdyby usłyszeli, że to już wówczas stareńkie przedstawienie Najświętszej Panienki zostało namalowane w ich czasach. Zdziwiliby się zresztą jeszcze bardziej, czytając powielane na setkach stron internetowych fantastyczne opowieści o ich wiosce, która rzekomo miała 7 kościołów na 7 przysiółkach rozłożonych na górach niczym Rzym, a w każdym z nich inny paroch. Możliwe, że ksiądz Jerzy przeczuwał, co się święci, być może znał skłonność parafian do konfabulacji, a może w końcu polityka cesarskiej niechęci wobec unitów zmotywowała go to tego, aby na marginesach ewangeliarza, na przeszło 150 stronach przepisać stare akty wydawane przez królów polskich jeszcze w XVI wieku. Jak zbawienny był ten pomysł, miało się okazać dopiero 230 lat później. Był to czas, gdy zaborca domagał się potwierdzenia szlachectwa, tylko po to, aby szykanować Polaków, Wołochów, Rusinów i przejmować własności dawnych królewszczyzn, popostw i folwarków od tych, którym się indygenatu uzyskać nie udało. Uniccy duchowni, stojąc przy królu i papieżu, wielce przysłużyli się tej ziemi, prowadząc spójną społeczność wśród licznych najazdów tatarskich, pożóg, pomorów; byli więc solą w oku nowego władcy. Unita Jerzy ze swoją urodziwą,

czarnowłosą żoną Zosią próbowali uchronić ślady dawnej epoki, jej piękna, praw i zwyczajów. Ich syn Bazyli spisywał nawet setki utworów religijnych (pod koniec życia zapiski spalił), lecz i oni nie znali całej prawdy, która już wtedy zaginęła w mroku dziejów. Przyjazne, lecz wolne i uparte plemię Wołochów przybyło tu bowiem już w XV wieku. Isaje lokowano w 1444 roku, a dalej kolejne wsie wołoskiego okręgu. Dobrze im było w Rzeczypospolitej. Od razu wznoszono cerkwie – ośrodki spoiwa duchowego – oraz karczmy – miejsca, gdzie kniaziowie mogli słuchać ludzi i ogłaszać, niczym w małym ratuszu, swoje prawa. Wtedy to właśnie nieznany, zapewne wędrowny artysta, a może kaznodzieja, jeżdżąc po wioskach, proponował pisanie ikon. Dopiero ponad pół tysiąca lat później, gdy dzieło jego dostało się w ręce naukowców z Muzeum Narodowego im. Szeptyckiego we Lwowie, zaczęto odkrywać jego niezwykłość artystyczną i unikalność. Dzisiaj dzięki badaniom węglowym i rentgenowskim określono czas powstania ikony i porównano ją z inną, również na zielonym tle malowaną ikoną św. Parascewii. Ich autor musiał mieć zamiłowanie do tego koloru i do monumentalnych postaci o delikatnych dłoniach, wyrażających potęgę i subtelność zarazem. Dwa jego dzieła spotkały się, choć ich losy wciąż nie są do końca rozpoznane.

W

międzyczasie wioska wiele cierpiała. Mając trudne doświadczenia, począwszy od XVII wieku – napaści zbójców z granicy węgierskiej i hord tureckich, walcząc z ludowymi zabobonami, borykając się z poborem do wojska zaborczego, które zabierało najsprawniejszych synów na 30 lat, miała nadzieję na przetrwanie i XX-wiecznej pożogi. Jednak okupacja sowiecka zniszczyła wszystkie dokumenty. Uparty lud bojkowski, godni potomkowie wołoskiej

wielu słynnych kurierów, powstańców, żołnierzy różnych formacji – często mordowanych strzałem w tył głowy w akcjach na ziemiach kresowych. Jako świadectwo dawnych czasów ostały się zapiski na marginesach ewangeliarza. Odkryte w 2013 roku przez jednego z autorów niniejszego artykułu, prapraprapraprawnuka księdza Jerzego, ujrzały światło dzienne, przypominając prawdziwą historię. Nawet Pantalejmon (czyli miejscowy „boh” – słynny czarownik i zielarz) z Isajów nie prze-

Powyżej: Kупіль свящєньний херей Гєїорьгий Топольнїцкий Парохь (Kupił ksiądz prezbiter Jerzy Topolnicki, paroch). Poniżej: B краини Волосянской Дєканать Старосамборскомь (W krainie wołoszańskiej dekanatu starosamborskiego).

szlachty, ze swoim odwiecznym poczuciem góralskiej niezależności nie poddawali się jednak łatwo. Wcześniej duma ta przejawiała się w powielaniu nieistniejących mitów i legend – takich jak z popularnej wielkanocnej pieśni „Jide, jide Zelman, jide jeho brat” – mówiącej o dzierżawieniu przez Żydów całych wsi i domaganiu się opłaty za wydanie kluczy do cerkwi. W czasie kolejnych zaborów i okupacji poczucie niezależności wydało na świat

widziałby takiego obrotu sprawy. Czy mógł go przewidzieć ksiądz Jerzy, pisząc: „Wnuku, który czytać będziesz...”? Czy mógł przewidzieć autor niezwykłej, zielonej ikony? Trudno powiedzieć, wszak ich wielka duchowość zapewne pozwalała patrzeć daleko w przyszłość i w ten sposób rozmawiać z nami przez barierę wieków. K Dalsza część zapisów z unikalnego ewan­ geliarza isajskiego, wraz z krytycznym opra­ cowaniem, zostanie opublikowana niebawem w formie artykułu naukowego.


MA J 2018 · KURIER WNET

9

KURIER·ŚL ĄSKI

K

ompania wykonała wiele akcji mających na celu zaopatrzenie w żywność partyzantów i ludzi ukrywających się. W tym celu dokonano napadu na urząd niemiecki – ratusz w Katowicach-Bogucicach – skąd zabrano kilkadziesiąt tysięcy kartek żywnościowych. Ponieważ taka jednorazowa pomoc nie wystarczała (kartki zmieniane były co sześć tygodni), trzeba było szukać innych sposobów zaopatrzenia. Pluton partyzancki ppor. „Ordona” miał grupę fachowców, którzy niezwykle wiernie podrabiali kartki żywnościowe. Po rozbiciu oddziału „Ordona” działalność ta jednak ustała. Porucznik „Twardy” polecił odszukać tę grupę fachowców, otoczył ich opieką, dostarczył im papieru z papierni w Myszkowie. Pomógł mu w tym dowódca batalionu GL PPS w Myszkowie Mieczysław Stelmach – „Zawierucha” i działaczka konspiracyjna Żywiołkowa. Akcją fałszowania kartek kierował „Znicz”. Była ona prowadzona na dużą skalę. Tygodniowo wypuszczano tysiące kartek, i to nie tylko na mąkę i mięso, ale i niemieckie kartki – na pomarańcze i czekoladę. Uzyskana w ten sposób żywność zaspokajała potrzeby organizac­ ji, wysyłano ją również w paczkach do obozów koncentracyjnych i jenieckich. Działalność ta trwała, dopóki grupa por. „Twardego” nie odeszła do lasu. Przekazał on wtedy komórkę fałszowania kartek innej osobie. Jednak fachowcy, orientując się, jakie zyski może im przynieść podobna działalność na własny rachunek, wymknęli się nowej osobie i zaczęli pracę w innym miejscu, bez kontroli i dla siebie. Nie wyszli na tym dobrze. Umieli robić kartki, ale nie potrafili ich ostrożnie przekazać innym. Już tydzień później wpadli w ręce gestapo. 19 grudnia patrole z kompanii „Twardego”, uzupełnione żołnierzami batalionu miłobądzkiego GL PPS wykonały wyroki na dziewięciu agentach, którzy doprowadzili do niedawnych masowych aresztowań. Przypomnijmy w tym miejscu, że 7 grudnia Gestapo aresztowało mjr. Cezarego Uthkego – „Tadeusza”, szefa Wydziału Wojskowego w Sztabie Okręgu Śląskiego AK i dowódcę Brygady Zagłębiowskiej GL PPS, inspektora sosnowieckiego AK por. Stefana Nowocienia – „Sztygara”, dowódcę pułku będzińskiego GL PPS kpt. Czes­ ława Konopkę-Kunickiego – „Kaszuba” i wielu innych. Szczególne straty poniósł zwłaszcza batalion miłobądzki GL PPS. W czasie akcji wymierzonej w konfidentów, którzy przyczynili się do tychże aresztowań, w walce z żandarmem Mićką, byłym kapralem 23 pal, zginął partyzant „Kali”. Zajrzyjmy do relacji Stanisława Wencla – „Twardego”, bo w kolejnych dniach jego oddział poniósł szczególnie bolesne straty: Niewesoło dla nas zanosił się rok 1944. W dniu 7 stycznia wpadło w ręce żandarmerii dwóch moich ludzi „Kazik” – Guzik i „Orski” – „Kapuśniak”. Następstwem tego była wpadka mojego zastępcy „Lisa” – Franka Michalaka i innych przy ulicy Floriańskiej w Sosnowcu. Poszło trzech chłopaków. W jakiś czas później na Śląsku, prawdopodobnie w Janowie, wpadli w ręce gestapa „Ranier”, „Sęp II” i „Cyganek”. Mało tego, że sami wpadli, ale wsypali „meliny”, gdzie kwaterowali. Te same wydarzenia inaczej opisał Zygmunt Walter-Janke, według którego wpadka „Kazika” i „Orskiego” miała miejsce dzień później: W dniu 8 stycznia jacyś dwaj podchmieleni młodzi ludzie obrabowali sklep volksdeutscha w dzielnicy Konstantynów. Po wyjściu ze sklepu udali się wprost do mieszkania starego klienta tego sklepikarza, Mazura. Volksdeutsch nie poszedł zawiadomić posterunku polic­ji. Zamierzał tę sprawę załatwić z Mazurem, którego znał i cenił. Los jednak nie oszczędził Mazura. Jego dawna sublokatorka z zemsty doniosła do polic­ ji, że Mazur przechowuje szmuglerów. Policjanci po przybyciu do mieszkania Mazura zastali otwarte drzwi. Weszli niespodzianie i zabrali wszystkich obecnych mężczyzn do aresztu. W ten sposób „Kazik” i „Orski” znaleźli się w niemiec­ kich rękach, a o godzinie piątej rano dom, w którym miał kwaterę plut. „Lis”, został otoczony przez niemieckich policjantów. Do drzwi zapukali „Kazik” i „Orski”. Plutonowy „Lis”, jak zwykle ostrożny, otworzył drzwi, trzymając palec na spuście pistoletu. Widząc ich otoczonych przez policjantów, otworzył ogień. Padł „Kazik”, „Orski” i jeden polic­jant. W dalszej strzelaninie padło jeszcze dwóch innych policjantów, ranna została też właścicielka mieszkania. Aby otworzyć sobie drogę ucieczki, „Lis” rzucił granat w grupę polic­jantów. Wyskoczył na podwórko, ale za śmietnikiem siedział ukryty jeszcze jeden

policjant. Serie z automatu skosiły „Lisa”. Padł ciężko ranny. Zdołał jeszcze włożyć lufę swego pistoletu do ust. Ostatni strzał i dzielny partyzant zakończył życie. Gestapo łatwo ustaliło nazwisko plut. „Lisa”. Następnego dnia wezwało jego rodziców, aby z kostnicy zabrali ciało syna. Rodzice – przerażeni – nie chcieli się przyznać, że to ich syn. SSman oburknął ich szorstko, że powinni być dumni ze swego syna, bo to jest „ein Held”, i odszedł. Rodzice zabrali ciało. W kondukcie pogrzebowym szły kobiety i dzieci. Kwiatami żegnały swego

sposób. „Sęk” – Albin Władyga i „Sęp I” zrobili wspólną akcję z „Ćmielem” na posterunek w Piaskach Czeladzkich. Akcja udała się. Dwóch żandarmów zostało rozbrojonych, ale tego samego dnia wpadają na przystanku tramwajowym „Poczta”. Aresztowana zostaje „Ciotka” – Żmijewska, akuszerka z ul. Suchej w Sosnowcu. Należy w tym miejscu podkreślić, że pierwotnie celem opisanej akcji nie było rozbrojenie posterunku żandarmerii. Doszło doń przypadkiem. Patrol w składzie „Sęk”, „Sęp I” i „Chmiel”

– dwaj wybitni dowódcy partyzanccy z tego terenu – nie nadawali na tych samych falach. Jakaś niezdrowa rywalizacja psuła atmosferę między nimi, przy czym szczególnie „Twardy” dawał temu wyraz. Komendant Okręgu próbował jakoś tę konfliktową sytuację rozładować. Wróćmy do relacji „Twardego”: Ponowiłem prośbę o wyjście w las. Tymczasem dostałem od majora polecenie zabrania trzech ludzi, a reszta miała pójść do „Hardego”, i skontaktowania się z inspektorem „Północ” – gdzie zostanę jego adiutantem. W skład inspektoratu

partyzanc­kiego „Garbnik” z Beskidu. Akcję wykonali brawurowo. W dniu 14 marca o godzinie szóstej rano cała piątka ustawiła się przed posterunkiem policji w Nowym Będzinie. Po kolei rozbroili pięciu wychodzących policjantów, tuż za progiem posterunku. Zabrali pięć pis­ toletów parabellum, pistolet maszynowy i kilka granatów. Kapral „Ryś” zarządził odskok polami do Sosnowca na ul. Pogoń. Stwierdziwszy, że odskok się udał, polecił patrolowi najkrótszą drogą opuścić Sosnowiec i udać się do Kazimierza, gdzie wyznaczona była zbiórka całego

Miesiąc temu była mowa o zarekwirowaniu sporej gotówki, poprzedzonej akcją w Katowicach-Bogucicach, kiedy to zdobyto kartki żywnościowe i blankiety dowo­ dów osobistych. Powróćmy do drugiej z nich, zajrzyjmy do książki Zygmunta Wal­ tera-Jankego Śląsk jako teren partyzancki Armii Krajowej:

Kompania „Twardego” część II

Wojciech Kempa obrońcę, obrońcę Zagłębia, żołnierza-partyzanta, plut. Franka Michalaka. W dniu 11 stycznia patrol z 1 kompanii Albina Władygi – „Sęka” zlikwidował trzy osoby, które przyczyniły się ujawnienia kwatery plut. „Lisa” i jego śmierci. W Janowie koło Mysłowic na kwaterze zostali aresztowani Zenon Tymiński – „Ranier”, „Cygan” (poznaniak, uciekinier z obozu w Oświęcimiu) i „Sęp II”. Przyszyli na kwaterę z oddziału „Garbnik” z Beskidów. Nie zachowali należytej ostrożności, ponosiła ich partyzancka fantazja.

A

ktywność grup kwaterujących w Sosnowcu skłoniła Niemców do przeprowadzenia wielkiej obławy. Czytamy o tym w raporcie nr 5/I szefa urzędu kierowniczego Gestapo w Katowicach z 21 stycznia 1944 roku: 18 stycznia 1944 r. od godz. 5.00 przy udziale 30 funkcjonariuszy policji kryminalnej, miejscowej policji ochronnej oraz 4 dodatkowych kompanii policji została przeprowadzona w Sosnowcu, w dzielnicy Pogoń (kwadrat planu 669) większa obława, ponieważ w tej części miasta w ostatnim czasie bandyci dokonali różnych napadów. Dzielnica ta zamieszkała jest przeważnie przez Polaków. Podejrzewano, że bandyci znajdują tu pomoc i schronienie. Podejrzenia te zostały potwierdzone przez poufne informacje. W czasie obławy policja wylegitymowała około 15 000 osób. Obława przebiegała bez zakłóceń. Aresztowano 2 Żydów, znajdujących się nielegalnie w tej dzielnicy, 2 Polaków, którzy dopuścili się zerwania kontraktu pracy, i 4 Polaków za ukrywanie Żydów; jedną osobę, która ucieczką usiłowała uchylić się od kontroli, 2 osoby za przestępstwa przeciwko gospodarce wojennej; oprócz tego zlikwidowano 5 tajnych gorzelni. Zabezpieczono większe ilości towarów deficytowych (skóra, mydło itp.). W akcji tej nie udało się Niemcom natrafić na trop ludzi z oddziału „Twardego”, ale kilka tygodni później znów spadły nań poważne ciosy. Oddajmy ponownie głos Zygmuntowi Walterowi-Jankemu: Rozproszenie po kwaterach nie ułat­ wiało dowódcom nadzoru i rozluźniło dyscyplinę. Za lekkomyślność trzeba było płacić drogo. Patrol złożony z Albina Władygi – „Sęka”, „Sępa I” i Eugeniusza Jurczyka – „Chmiela” w dniu 1 marca dla uczczenia imienin „Sęka” rozbroił posterunek policji w Piaskach. Kilka dni później, jadąc na spotkanie z por. „Twardym”, „Sęk” i „Sęp I” zostali aresztowani na przystanku „Poczta” w Będzinie. W maju powiesili Niemcy „Sęka” w Ogrodzieńcu, zaś „Sępa I”, „Raniera”, „Sępa II” i „Cygana” – w Sławkowie. Wróćmy do relacji „Twardego”, według którego aresztowanie „Sęka” i „Sępa I” nastąpiło tego samego dnia, w którym miała miejsce akcja na pos­ terunek w Piaskach: Gestapo było coraz natarczywsze w deptaniu na pięty mojej grupy. Nagrody za moją osobę były coraz wyższe. Sam zwróciłem się wówczas do dowódcy, majora „Zygmunta”, o zezwolenie na wyjście do lasu. Przeciągało się, major mówił, że dostanę odpowiednią lokatę. Tymczasem i z mojemi zapasami zeb­ ranej broni też było bardzo źle. To, co w 1943 r. zebrali moi ludzie w lesie koło Wolbromia, zabrał „Hardy” i na tej bazie tworzył swoją grupę leśną. To, co miałem w Myszkowie, znikło w tajemniczy

udał się tego dnia do Czeladzi, gdzie mieszkał pracujący w zakładzie fotograficznym konfident narodowości rumuńskiej, którego zamierzano zlik­widować. Partyzanci, opuściwszy ok. godziny 5 rano mieszkanie i wmieszawszy się w tłum górników wychodzących z kopalni „Renard”, dotarli do dworca w Sosnowcu, jednakże widząc ogromną ilość patroli niemieckich, zrezygnowali z jazdy pociągiem i udali się do Czeladzi pieszo. Eugeniusz Jurczyk ps. „Czmiel” lub „Chmiel” w swej relacji tak opisał to, co się stało potem: Na Piaskach koło posterunku żandarmerii niemieckiej o godz. 7 zostaliś­ my zatrzymani przez idącego na służbę komendanta posterunku, który zażądał od nas dokumentów. Po okazaniu dokumentów (fałszywych) żandarm zatrzymał je w ręku i kazał nam iść na posterunek, który znajdował się o kilkanaście metrów dalej. Po dojściu pod posterunek otworzył kluczem drzwi i wpuścił nas

„Północ” wchodziły następujące powiaty: Zawiercie, Tarnowskie Góry, Lubliniec, Blachownia i Kłobuck. Porządku tam nie było. Wiedziałem o tym. Prywata dużą zaletę tam odgrywała. Ja miałem zrobić porządek. Całkowicie mi to nie odpowiadało. Raz – aby się swobodnie poruszać, wszyscy musieli znać język niemiecki. Po drugie – pochodziłem z Zawiercia, a tam mnie znano. Łatwiejszy byłem do zdemaskowania. Naradziłem się ze swoim aktywem politycznym PPS, co miałem zrobić. Sprawę przedstawiłem wyraźnie, tak jak ją oceniałem.

T

wardy” chciał dowodzić oddziałem partyzanckim, nie odpowiadała mu funkcja adiutanta komendanta Inspektoratu. Uparł się i postawił na swoim: Zatwierdzili mój projekt, kazali mi iść i tworzyć oddział partyzancki. Wyjś­ cie do lasu ustaliłem na dzień 15 marca. Tymczasem drużyna „Rysia” – Żaka

„Twardy” i „Hardy” – dwaj wybitni dowódcy party­ zanccy z tego terenu – nie nadawali na tych samych falach. Jakaś niezdrowa rywalizacja psuła atmosferę między nimi, przy czym szczególnie „Twardy” dawał temu wyraz. do wewnątrz. Po wejściu, spojrzawszy po sobie, szybko dobyliśmy zza pasów krótką broń i krzyknęliśmy: ręce do góry! Żandarm szybko sięgnął po broń do kabury, ale w tej samej chwili otrzymał cios w rękę „sztajerem” od „Sęka”. Partyzanci rozbroili żandarma, odcięli telefon, po czym kablem telefonicznym i zerwaną z okna firanką przywiązali go do krzesła, a nadto zakneblowali mu usta. Zamknąwszy drzwi posterunku na klucz, ruszyli przez Małobądz do Będzina, gdzie „Czmiel” rozstał się z „Sękiem” i „Sępem II”. Umówili się, że spotkają się w Strzemieszycach u pani Bączkows­ kiej, ale „Sęk” i „Sęp II” dotarli tam przed „Czmielem”, któremu zostawili wiadomość, że będą na niego czekać na kwaterze w Będzinie przy ul. Kościuszki. Niestety, zostali oni tego samego dnia aresztowani, a następnie straceni. „Twardy” w swej relacji wspom­ niał, że broń, którą miał zmagazynowaną w lesie koło Wolbromia, przekazana została „Hardemu”. W tym miejscu należy wyjaśnić, iż „Twardy” i „Hardy”

Ryszarda, oprócz „Ruczaja”, posiadała pistolety siódemki, a „August” wcale nic nie posiadał. Mieli się dozbroić w dziewiątki. Wykonali piękną akcję na pos­ terunek w Będzinie-Małobądz, ale nieusłuchanie dowódcy „Rysia” skończyło się katastrofą. Znów czterech trupów po naszej stronie. Nie było co robić. Następnego dnia z Kazimierzem wieczorem wyruszyliśmy w las. Początek był dob­ ry. Po drodze rozbroiliśmy żandarma. I znów zajrzyjmy do opracowania Zygmunta Waltera-Jankego: Zbliżał się termin opuszczenia kwater i przejścia do lasu. Kapral Ryszard Żak – „Ryś” zgłosił się do por. „Twardego” z prośbą o pozwolenie na wykonanie akcji dla zdobycia większej ilości broni. Szło zwłaszcza o broń długą. Pistolet w polu miał niewielką wartość. Porucznik „Twardy” po sprawdzeniu planu zgodził się na akcję. W skład patrolu wchodzili: Jerzy Gorzela – „Jaskółka”, Tadeusz Bolek – „Taddo”, Stefan Wochenko – „Ruczaj” i Bogdan Zychla – „Bogdan”. Większość z nich pochodziła z oddziału

oddziału. Sam miał załatwić sprawę transportu dodatkowego sprzętu i odłączył się od patrolu. Młodzi chłopcy, pełni brawury, podnieceni udaną akcją, postanowili wstąpić jeszcze na kwatery, zabrać zostawione tam wino i zjeść coś przed długą drogą. Nie pamiętali o podstawowej zasadzie: po akcji zniknąć i zatrzeć ślady. W tramwaju przejeżdżającym w czasie akcji koło posterunku jechał Niemiec, który widział rozbrajanie policjantów. Wysiadł z tramwaju i poszedł w ślad za patrolem. Stwierdził, że czterech partyzantów skręciło w małą uliczkę do domu na rogu Nowopogońskiej i Mariackiej. Jeden telefon i po dziesięciu minutach zmotoryzowany oddział SS i policji zaczął zamykać wyloty uliczki. Dwóch SS-manów z urzędnikiem gestapo udało się na pierwsze piętro domu, gdzie kwaterowali partyzanci. Zaskoczenie nie udało się. Chłopcy byli czujni. Gestapowiec i dwaj SS-mani zginęli od pierwszych strzałów. Zaczęło się oblężenie. Niemcy otworzyli silny ogień ciągły do okien domu i spróbowali sforsować wejście. Bez rezultatu. Stracili znowu dwóch ludzi. Partyzanci strzelali tylko w miarę konieczności. Oszczędzali amunicję. Niemcy na chwilę przerwali ogień. Naradzali się. Partyzanci usiłują wykorzystać ten moment. Otwarli drzwi, rzucili dwa granaty i spróbowali się przebić. Niestety, nie udało się. Granaty były słabe, włoskie, zaczepne, nie przydusiły Niemców do ziemi. Od serii SS-mana padł jeden z partyzantów. Po chwili przybył patrol policyjny i przywiózł granaty łzawiące. Gryzący dym wypełnił budynek. Na domiar złego partyzantom kończy się amunicja. Ostatnie naboje przeznaczają dla siebie. Kolejno odbierają sobie życie. O godzinie 15.00 przed domem leżały cztery martwe ciała. Na budynku tym znajduje się obecnie wmurowana tam tablica pamiątkowa. Następnego dnia rano (Meldunek poranny nr 54/44) major Morschel w imieniu komendanta żandarmerii przy prezydencie Rejencji Katowickiej zameldował nadprezydentowi Prowinc­ji Górnośląskiej: 14 marca 1944 r. około godz. 7.00 bandyci napadli i obrabowali z pistoletu wz. 08 obwodowego młodszego podoficera policji ochronnej rezerwy Siegla (ekspozytura nadzoru cen) z Będzina. Wypadek wydarzył się w Będzinie przy Tallstrasse. W trakcie natychmiast podjętego pościgu udało się młodszemu podoficerowi policji ochronnej rezerwy Karleschce z 4 obwodu dogonić bandytów w Sosnowcu. Zaalarmowana policja ochronna, Gestapo i policja kryminalna zablokowały i przetrząsnęły dzielnicę mias­ ta. Bandytów wykryto na posesji przy Rohrenstrasse 3. Otwarli oni natychmiast ogień z pistoletów i użyli granatów ręcznych. Po zaciętym pojedynku ogniowym przy użyciu przez policję ochronną i policję bezpieczeństwa pis­ toletów maszynowych i granatów ręcznych zastrzelono wszystkich bandytów. W czasie potyczki ranili oni śmiertelnie nadsekretarza policji kryminalnej Langego. Jeden z urzędników Gestapo został ciężko ranny w brzuch, dwaj urzędnicy policji kryminalnej zostali lekko ranni, a jeden z policjantów został również lekko ranny odłamkiem granatu ręcznego. Trzy pistolety wz. 08, wśród nich pistolet zrabowany Sieglowi, oraz jeden pistolet kal. 7,65 zostały zabezpieczone przez policję kryminalną, która prowadzi dalsze postępowanie.

Jak zauważa Zygmunt Walter-Janke, w meldunku tym dysk­retnie nie napisano o rozbrojeniu czterech policjantów, bowiem – sugeruje on – trzeba byłoby ich za to ukarać. Także straty poniesione przez Niemców zdają się być mniejsze od tego, co możemy wyczytać u Zygmunta Waltera-Jankego, aczkolwiek nie możemy wykluczyć, że powziął on w późniejszym czasie wiedzę, iż ranny w brzuch gestapowiec w następstwie tego zmarł, podobnie jak któryś z SS-manów, tu wymienionych jako ranni. Jak widzimy, czas spędzony na zimowych kwaterach spowodował ogromne wyrwy w szeregach oddziału „Twardego”. W rezultacie wyruszał on do lasu w stanie mocno uszczuplonym. Jego dowódca tak o tym pisał: Jesienią, gdy wróciliśmy z lasu do Zagłębia, było nas wszystkich 21 – dwudziestu jeden, a teraz nas było tylko dziesięciu. Co robić? Należało więc jak najwcześniej zdobyć broń długą, nadającą się do walki terenowej. Myślałem, że jest nas niedużo, nikt nie musi zginąć, a broni musi być dużo. Oddział zaraz po akcji musi liczyć co najmniej trzydziestu ludzi. Wybór padł na Porębę, twierdzę PPS. Oni coś obmyślą. Jest tam posterunek, wojsko na wypoczynku, jest uzbrojona straż fabryczna. „Twardy” pisze o dziesięciu ludziach, z którymi w roku 1944 zaczynał partyzancką przygodę, ale wymienia dziewięciu: Byli to: „Dańko”, „Irka”, „Skubek”, „Znicz”, „Słaby”, „Smukły”, „Wichura”, „Ryś” i ja. Siedmiu chłopców, dwie dziewczyny. Dwóch wojskowych, reszta młodzież nie przeszkolona. W gubernatorstwie chwilowo zatrzymałem się u „Hardego”. Miał on już dość liczną grupę. Ściągał ludzi z Klucz i Chechła, ze swojego placówkowego batalionu. Poza wypożyczonym RKM-em i pepeszką od Batalionów Chłopskich i mojemi karabinami, reszta uzbrojenia była słaba. Nie pozostałem u niego długo. Znał rozkaz d-cy dywizji i raczej traktował mnie jak dezertera. Wiedziałem, że w tych stronach nie rozwinę partyzantki. Trzeba było iść na północ od szosy pileckiej. Tamte strony znałem jak własną kieszeń. Tam był „Sowa”, „Zawisza” z BCh. Należało z nimi nawiązać kontakt. […] Odjeżdżając od „Hardego” zabrałem mu jednego chłopca, był nim „Lisek” – Buchacz Zenon. Poznali się z „Dańką”, byli z jednej dzielnicy Sosnowca i pomimo dużej różnicy wieku chcieli być razem. Tak więc było nas już dziesięciu.

T

ak więc dopiero od tego momentu oddział liczył dziesięciu ludzi. Po rozstaniu się z „Hardym” ppor. „Twardy” ze swoimi ludźmi odszedł w lasy pradelskie, gdzie nawiązał kontakt z przebywającymi tam oddziałami BCh-AK, którymi dowodzili Stanisław Śnitko, używający pseudonimów „Sowa”, „Zawisza” i Mieczysław Filipczak ps. Mietek. Ten ostatni, stojący wówczas na czele 12-osobowego oddziału partyzanckiego z rejonu Żarek, tak opisał spotkanie z „Twardym”: Był marzec 1944 r. Stałem wspólnie z grupą „Zawiszy” na Jasieńcu w lasach pradelskich. Była noc, kiedy warta oznajmiła, że została zatrzymana grupa „Twardego” oraz że d-ca tej grupy chce rozmawiać z d-cą grupy lub oficerem służbowym. Miałem właśnie służbę, poleciłem wpuścić do obozów d-cę oddziału celem przeprowadzenia rozmowy. O istnieniu takowej grupy wiedziałem od swojego członka z placówki Ogorzelnik „Kopyty” – Rasztabigi Jana i „Kowala” – Kota Piot­ra. Wiedziałem, że grupa jest z Rzeszy, że jest to Armia Krajowa, lecz jej ludzie składają się z członków PPS i wreszcie, jak mnie „Kopyto” informował, że d-ca tej grupy zna mnie osobiście. Konspiracja PPS nie była mi obcą, gdyż przez Przybynów i moje ręce przechodzili ludzie z PPS do Rzeszy i im również zorganizowałem skrzynkę dla przerzutu prasy nielegalnej w Choruniu u kolegi Masłonia. Ciekawiła mnie tylko osoba d-cy tej grupy. Po kilku minutach wrócił wartownik, prowadząc z sobą człowieka w moim wieku, takiego samego wzrostu, lecz z bródką, która wyglądała jak niedawno zapuszczona. Na głowie miał zielony beret z pomponami i orzełkiem. Cywilna kurtka, na niej koalicyjka z kaburą „Cisa” na sznurku przewieszonym przez szyję. Moment na siebie popatrzeliśmy i wspólny uścisk dłoni oraz siarczysty pocałunek wystarczyły nam na przedstawienie się. Był to kolega z Młodzieży PPS z Zawiercia Stanisław Wencel. Tak w ciemną marcową noc na ścieżkach partyzanckich spotkali się dwaj dawni przyjaciele, ażeby znów wspólnie prowadzić walkę z hitlerowskim najeźdźcą. Od chwili spotkania prawie już do końca okupacji koleje naszych grup były wspólne. K


KURIER WNET · LUTY 2018

10

KURIER·ŚL ĄSKI

Wstęp

W 2007 r., w okresie prezydentur Lecha Kaczyńskiego w Polsce, Wiktora Juszczenki na Ukrainie, Micheila Saakaszwilego w Gruzji, Valdasa Adamkusa na Litwie i IIhama Alijewa w Azerbejdżanie doszło do powołania spółki tych państw o nazwie Sarmatia dla budowy korytarza transportu ropy łączącego Morze Kaspijskie z Morzami Czarnym i Bałtyckim. Od tamtej pory, czyli przez ponad 10 lat, nie udało się jednak zrealizować tego projektu.

Historia korytarza transportowego EAKTR sięga początku lat dziewięćdziesiątych. Wtedy to po rozpadzie ZSRR i powstaniu niezależnych państw: Kazachstanu, Turkmenistanu, Gruzji, Ukrainy, państw nadbałtyckich i Białorusi pojawiły się pytania krajów-importerów o zabezpieczenie się przed ryzykiem załamania się dostaw surowców energetycznych z tradycyjnego kierunku, jakim był obszar Federacji Rosyjskiej. Na Ukrainie powstał plan wybudowania infrastruktury przesyłowej łączącej złoża ropy naftowej w rejonie Morza Kaspijskiego z wybrzeżem Morza Czarnego. W 1993 r prezydent Ukrainy Leonid Krawczuk wydał rozporządzenie o budowie w Odessie terminala naftowego, który miał odbierać między innymi ropę z basenu Morza Kaspijskiego. W tym czasie Ukraina była znaczącym przetwórcą ropy naftowej i producentem produktów ropopochodnych. W 1996 r. została podjęta decyzja o połączeniu istniejącej infrastruktury przesyłowej ropy naftowej wschód-zachód z terminalem naftowym w Odessie. W 2002 roku, już za prezydentury Leonida Kuczmy, zakończono budowę ropociągu Odessa-Brody. Ciekawe, że cały projekt został sfinansowany ze środków państwa ukraińskiego. W 2003 r. Komisja Europejska uznała ten projekt za ważny dla bezpieczeńst­ wa energetycznego UE, jej sąsiadów i krajów partnerskich. Polska od początku wykazywała zainteresowanie projektem. Jednak w 2004 r. ropociągiem zaczęła płynąć ropa rosyjska do terminala przeładunkowego w Odessie. W 2007 r., w okresie prezydentur Lecha Kaczyńskiego w Polsce, Wiktora Juszczenki na Ukrainie, Micheila Saakaszwilego w Gruzji, Valdasa Adamkusa na Litwie i IIhama Alijewa w Azerbejdżanie doszło do powołania spółki tych państw o nazwie Sarmatia dla budowy korytarza transportu ropy łączącego Morze Kaspijskie z Morzami Czarnym i Bałtyckim. Od tamtej pory, czyli przez ponad 10 lat, nie udało się jednak zrealizować tego projektu.

Trochę ekonomii Cena ropy loko rafineria to suma kosztów zakupu surowca, transportu plus podatki. Wydawać by się mogło, że niższa cena zakupu i kosztów transportu determinuje marże przedsiębiorstwa przetwarzającego, tj.: modelową marżę downstream, modelową marżę petrochemiczną i modelową marżę rafineryjną. I tak jest w istocie. Ciekawe kompendium wiedzy o przemyśle rafineryjnym zawiera opracowanie zamieszczone na portalu ekoportal.pl. Wynika z niego, że niekoniecznie ropa droższa w zakupie jest mniej opłacalna w przerobie niż ta pozornie tańsza. Wszystko zależy od jej składu. Często ropy droższe są tańsze w przerobie i wydajniejsze. Potwierdził to spostrzeżenie w rozmowie z autorem dyrektor generalny spółki Sarmatia sp. z o.o., Sergiy Skrypka. Czy jednak wyższa wydajność jest w stanie zrekompensować wyższą cenę ropy, zależy od stosunku kosztów pozyskania danego gatunku ropy do ropy gorszej jakości. W przypadku polskich rafinerii istotny jest tzw. dyferencjał Ural/Brend, który spada przy światowych spadkach cen ropy, a rośnie przy wzrostach. Jak widzimy, trasa ropociągu biegnącego z Azerbejdżanu przez Gruzję (ryc. 1) kończy się terminalem przeładunkowym w Supsie, potem ropa naftowa tankowcami transportowana jest do portu w Odessie, a następnie ropociągiem ma docierać do rafinerii w Polsce, Słowacji, Czechach i Niemczech. Lekka ropa z Morza Kaspijskiego jest bardziej wydajnym surowcem i nie wymagającym tak kosztownego procesu odsiarczania jak gatunki ropy ciężkiej (na przykład typu Ural), która jest głównym surowcem (jeszcze do niedawna 90% całego wolumenu zakupów) importowanym na do rafinerii Orlenu w Płocku. Przeciwnicy projektu podkreślają jednak wyższą cenę surowca azerskiego czy irańskiego i wyższe koszty transportu wynikające chociażby z konieczności podwójnego przeładunku. Ceny surowców podlegają jednak dużym fluktuacjom i trudno dziś przewidzieć, jak będzie wyglądać relacja cenowa ropy typu „Ural” do gatunków wydobywanych w obszarze Morza Kaspijskiego. Drogi morskie, dotychczas wykorzystywane do transportu ropy do

Sarmatia

Projekt transportu ropy. Szanse realizacji Mariusz Patey

PUBLIKACJA ZA ZGODĄ DYREKTORA GENERALNEGO SPÓŁKI SARMATIA S. SKRYPKI

Realna jest interwenc­ ja FR w przestrzeni postsowieckiej leżącej na szlaku potencjal­ nych dostaw dla kra­ jów naszego regionu, dlatego tak ważne jest objęcie architekturą bezpieczeństwa Moł­ dawii, Ukrainy i Gruzji.

Stan na dziś

Mapa planowanego przebiegu korytarza transportu ropy naftowej

Polski, są obarczone ryzykiem związanym z określoną przepustowością cieśnin, którymi już teraz przepływa zbyt duży tonaż ładunków. Na dzień dzisiejszy prawdą jest, że transport morski jest poważną konkurencją dla korytarzy lądowych. Korytarz transportowy

Może jednak wystąpić problem (do przełamania) niechęci największego gracza w regionie, tj. petrochemii Płocku, do zakupów większych ilości surowca innego niż Ural. Zainwestowano bowiem w przeszłości w drogie instalacje odsiarczające o określonych

i Bałtykiem. Nie umniejsza to jednak znaczenia projektu Sarmatia. Całkiem realna jest interwencja FR w przestrzeni postsowieckiej leżącej na szlaku potencjalnych dostaw dla krajów naszego regionu, dlatego tak ważne jest objęcie architekturą bezpieczeńst­

i inwestują w przetwórstwo ropy nie tylko u siebie w kraju. Dlatego trudno będzie liczyć na przychylność wobec tego projektu kupionej przez rosyjski Rosnieft rafinerii w Schwedt (leżącej po niemieckiej stronie granicy w pobliżu Szczecina), która została sprzedana

mocach przerobowych, które w przypadku zmniejszenia zakupów dotychczasowego gatunku ropy dłużej się będą amortyzowały. Polskie rafinerie (Orlenu w Płocku i Lotosu w Gdańsku) przy założonych odbiorach do 30% innych gatunków niż Ural w miksie mogłyby przerabiać między 4 mln a 8 mln ton ropy kaspijskiej Azeri Light bez szkody dla swych marż rafineryjnych. Być może także i inne rafinerie kontrolowane przez polskie spółki (Możejki) mog­ łyby być potencjalnie zainteresowane zakupami. Szacunki muszą być jednak ostrożne, nie należy zapominać, że ropa od dostawców światowych może docierać alternatywnymi drogami przez terminale naftowe nad Adriatykiem

wa Mołdawii, Ukrainy i Gruzji. Także różne partykularne interesy w polskiej branży petrochemicznej nie sprzyjają dywersyfikacji rynku ropy. Warto tu przytoczyć kariery różnych pośredników, którzy na kontraktach z polskimi spółkami paliwowymi zarobili fortuny. W Polsce pojawiają się obawy, że zmniejszenie wolumenu dostaw rosyjskiej ropy wpłynie na rozwój sektora przetwórczego w Rosji i tym sposobem zmniejszy się podaż konkurencyjnego cenowo surowca dla polskich rafinerii. Niestety, z takim scenariuszem musimy się liczyć niezależnie od losów inwes­ tycji Odessa-Brody-Płock-Gdańsk. Rosyjscy producenci ropy już od jakiegoś czasu pozyskują technologie

została w 2010 r. przez Hugo Chaveza temu rosyjskiemu koncernowi. Trzeba tu przypomnieć, że ta i trzy inne rafinerie niemieckie zgrupowane w firmie Ruhr Oel należały do wenezuelskiego państwowego konglomeratu wydobywczego. Smaczku sprawie przydaje specyficzna atmosfera, w jakiej dokonała się ta transakcja. Zwracając się bowiem do prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa i premiera Władimira Putina, Hugo Chavez nazwał ich „synami ZSRR”, którzy przejęli po sowieckim mocarstwie „dziedzictwo” walki z „imperializmem” USA. Kontr­olowany przez państwo największy rosyjski koncern naftowy Rosnieft za 1,6 mld dol. odkupił od koncernu

Różne partykularne interesy w polskiej branży petroche­ micznej nie sprzyjają dywersyfikacji rynku ropy. Warto tu przytoczyć kariery różnych pośredników, którzy na kontraktach z polskimi spółkami paliwowymi zarobili fortuny. północ-południe ma jednak istotny walor bezpieczeństwa, dając przy tym możliwość dywersyfikacji kierunków dostaw ropy. Trudna do przewidzenia w najbliższych latach polityka Kremla wobec krajów naszego regionu jest ważnym argumentem przemawiającym za kontynuacją tego projektu. Istotna jest dla odbiorców ropy docierającej tą drogą stabilność krajów tranzytowych i poradzenie sobie z zagrożeniami płynącymi z zewnątrz.

I

nnym problemem jest brak podpisanych długoterminowych umów z potencjalnymi dostawcami surowca. Jednak dziś, przy coraz większym udziale giełd, tzw. transakcji spotowych oraz sporej podaży surowca, nie należy się spodziewać braku chętnych do sprzedaży. Także istnieje obawa, że minimum opłacalności, tj. 10 mln ton transportowanej ropy rocznie, będzie niemożliwa do ulokowania na rynku polskim i innych rynkach regionu. Niestety w dużej części o kierunku zakupów decydują wybory polityczne. W przypadku Polski czynnik polityczny powinien sprzyjać projektowi Sarmatia.

PdVSA z Wenezueli połowę udziałów w Ruhr Oel. Dziś Rosnieft kontroluje przez spółki zależne ok 20% rynku rafineryjnego w Niemczech. Chavez otworzył zatem drogę rosyjskim nafciarzom do ekspansji w UE. Ciekawie także przedstawia się mapa europejskich ropociągów. Wskazuje ona na mocną zależność Europy Środkowo-Wschodniej od jednego kierunku dostaw, natomiast Europa Zachodnia ma znacznie lepiej zdywersyfikowane kierunki zaopatrzenia. Prawdą jest, że Polska dzięki naftoportowi w Gdańsku może skutecznie obronić się przed hipotetycznym problemem gwałtownego zmniejszenia podaży rosyjskiej ropy. W Niemczech Wschodnich jest rafineria Leuna o przerobie 12 mln ton ropy rocznie, należąca do koncernu Total. Ropę importuje głównie przez ropociąg Przyjaźń. Hipotetyczni odbiorcy ropy kas­ pijskiej mogą się znaleźć w Czechach (Unipetrol należący do Orlenu), na Lit­ wie (Możejki) i w Niemczech (Leuna). Trudno obecnie liczyć na Słowację, gdzie znajduje się rafineria kontrolowana przez węgierski koncern MOL, ze względu na silne więzi kooperacyjne, a także związki polityczne z Ros­ ją. Ciekawą opcją byłaby budowa po stronie ukraińskiej rafinerii położonej na drodze przebiegającego ropociągu. Ukraina bowiem obecnie jest dużym importerem produktów ropopochodnych produkowanych głównie w białoruskich rafineriach. Z przyczyn politycznych chciałaby zapewne być mniej uzależniona od rosyjskiego surowca. Ciągle mała przejrzystość państwa nie wpływa odstraszająco na potencjalnych inwestorów z zagranicy. Jest jednak nadzieja, że podejmowane ostatnio próby reform tego kraju przyniosą pozytywne zmiany.

Można śmiało powiedzieć, że problemem jest realizacja inwestycji po stronie polskiej. Uzyskanie pozwolenia na budowę wymaga zdobycia opinii środowiskowych (te po dwóch latach starań spółka otrzymała) i uchwalenia lokalnych planów zagospodarowania przez samorządy gmin, przez które będzie przebiegać ropociąg. I z tym jest problem, a czasu jest mało, bowiem opinie środowiskowe mają swoją ważność do 2019 r. Według informacji udzielonej przez spółkę Sarmatia, uzyskanie poz­ wolenia na budowę wiąże się z kosztami na poziomie 15 mln euro. Całość inwestycji wybudowania odcinka Adamowo-Brody (397 km) szacowana jest na 360 mln euro. PERM, polski udziałowiec, ma jednak w strategii do roku 2022 zaplanowane inne inwestycje, jak na przykład budowa nowych zbiorników magazynowania ropy czy zwiększenia przepustowości ropociągu pomorskiego łączącego Płock z Gdańskiem. Warto by jednak zabezpieczyć środki dla spółki realizującej również ważny strategiczny projekt z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego naszego regionu. Połączenie ropociągiem Odessy z Gdańskiem byłoby wstępem dla budowy wspólnego w regionie rynku surowców energetycznych. Bezpieczeńst­ wo, konkurencyjny rynek, a więc i cena dla konsumentów produktów ropopochodnych są ważnymi komponentami konkurencyjności gospodarki (tu nie mogę zaprzeczyć, że dominująca pozyc­ja jednego podmiotu, choć wynikająca z zaszłości historycznych, jak i wielkości polskiego rynku, może uderzać w interesy konsumentów). Inwestycja, której czas realizacji wykracza poza horyzont czasowy cyklu wyborczego, jest narażona na ryzyka związane z czynnikiem politycznym. Ciekawe rozwiązanie tego problemu było zaprezentowane na konferencji „Strategia współpracy państw Międzymorza w warunkach wojny hybrydowej”, która została zorganizowana w 2017 r. w Warszawie przez Instytut im. Romana Rybarskiego. Sprowadzało się ono do stworzenia instytucji finansowych: Banku Międzymorza, Funduszu Międzymorza i Funduszu Solidarności, które miałyby służyć inwestycjom rozwojowym w pasie krajów między Adriatykiem, Bałtykiem a Morzem Czarnym i przejąć finansowanie ważnych projektów gospodarczych, w tym infrastrukturalnych, w regionie. Instytucje takie zapewniłyby ciągłość finansowania bez względu na polityczne zawirowania. Niezależnie od dalszych losów projektu EAKTR, życzylibyśmy sobie bezpiecznego, konkurencyjnego rynku paliw i cen dostępnych dla pols­kiego kierowcy. K


LUTY 2018 · KURIER WNET

11

KURIER·ŚL ĄSKI

T

a wybiórcza wersja dziejów Śląska, pisana za granty z „berlińskich” instytucji i uczelni – jest wyrazem nac­jonalistycznej polityki historycznej, uprawianej przez kręgi opiniotwórcze i decyzyjne Republiki Federalnej Niemiec po zjednoczeniu z Niemcami Wschodnimi. Pomija ona wielowiekowe procesy i konkretne fakty z dziejów gospodarczych Śląska. Dążąc do przezwyciężenia tego nac­jonalistyczno-szowinistycznego paradygmatu niemieckiej historiografii (Geschichtszreibung), trawiącego środowiska badaczy historii w tym kraju od czasów pierwszego, pruskiego zjednoczenia Niemiec w 1871 r. – trzeba wskazać kilka faktów. W początkach XIX w. twórca pols­ kiego słowianoznawstwa, Wawrzyniec Surowiecki napisał: „naród Słowian jest zagadką, którey dotąd nikt jeszcze należycie nie rozwiązał”. Rzeczywiście: odkrycia archeologii podczas budowy gazociągu jamalskiego na wschodnim Podlasiu (w Haćkach) i północnym Mazowszu (w Szeligach) podważają poglądy epigonów pruskich pseudohistoryków głoszących za rasistowską teorią Kossinny późne pojawienie się Słowian na ziemiach polskich w VI i VII wieku naszej ery. Datowane na V w. n.e., ukazują ludność słowiańs­ką mieszkającą razem z ludnością kultury archeologicznej wielbarskiej (Goci? Gepidzi?), uważanej za germańską, oraz wieloetnicznej kultury przewors­kiej (według nich z udziałem jednego z plemion Wandalów: Silingów), według owych nacjonal-historyków – podporządkowanej owym plemionom germańskim. Pierwsi – według tych propagandystów pruskich – przez przyszłe ziemie polskie wędrowali od I do poł. II w. n.e. prawym brzegiem Wisły, drudzy – wspólnie z innymi ludami od połowy II w. p.n.e. do początku V w. n.e. jakoby mieszkali na niektórych terenach pomiędzy Odrą i Wisłą. Pogląd ten pojawił się po wojnach napoleońskich w czasach nacjonalis­ tycznego romantyzmu niemieckiego: w 1819 r. F. Kruse opublikował w Lips­ ku Budorgis oder etwas über das alte Schlesien vor Einführung der christlichen Religion besonders zu den Zeiten der Römer nach gefundenen Alterthümern und der Probstei Gorkau. Po jakimś czasie podparł je pruski nauczyciel i badacz przeszłości Ignacy Imsieg, który w 1830 r. ogłosił na podstawie podobieństwa fonetycznego tezę – odrzuconą przez wielu językoznawców – o pochodzeniu nazwy Śląska od jednego z plemion germańskich Wandalów: Si-

Odkrycia archeologii na wschodnim Podlasiu (w Haćkach) i Mazowszu (w Szeligach) podwa­ żają poglądy epigonów pruskich pseudohi­ storyków głoszących późne pojawienie się Słowian na ziemiach polskich w VI i VII wie­ ku naszej ery. lingów, zapisanych w połowie II w. n.e. przez Klaudiusza Ptolemeusza po grecku jako Σιλίγγαι, Silingai. W 1836 r. dołączył do nich G. Klemm. W czasach Hakaty (1901) do tych spekulacji powrócił L. Schmidt. Po przegranych przez Niemców podczas powstań śląskich walkach o Górny Śląsk nastroje nacjonalistów niemieckich podtrzymywał w 1922 r. M. Jahn. Wraz z opublikowaniem przez Hitlera „Mein Kampf ” (1924 r.) i rozpoczęciem przez rząd niemiecki wojny celnej z Polską (1925 r.) – w 1925 r. K. Tackenberg, a w 1926 r. znów M. Jahn, R. Much, ponownie K. Tackenberg oraz G. Lustig. W 1929 r. na łamach faszystowskiego „Volk und Rasse” K. Tackenberg przypisał kulturę pomorską plemionom Bastarnów, Skirów i Swenów, a tuż przed śmiercią w 1931 r. twórca całej owej pseudonauki, G Kossinna, poparł opinie propagandystów faszystowskich o decydującej roli Wandali na Śląsku. W latach 30. XX w., po dojściu Hitlera do władzy podtrzymał obie te koncepcje G. Lustig (1934 r.), a odnośnie do Silingów E. Petersen (1935 r.) i – kolejny raz – M. Jahn (1937 r.). Podczas faszystowskiej okupac­ji niemieckiej śmiało głosili je C. Engel (1942 r.) i K. Gloger (1943 r.). Po II wojnie światowej wraz z odradzaniem się zachodnioniemieckiego rewizjonizmu do tej trwającej od półtora wieku „wojny o historię” wrócili

m. in. E. Schwarz w 1958 r. i W. Kuhn w 1960 r. Po polskiej stronie do owego nacjonalistycznego „kulturoznawst­ wa” archeologicznego włączył się ze znakiem przeciwnym uczeń Kossinny, J. Kostrzewski. Dominująca w polskiej archeologii okresu PRL szkoła jego nas­ tępców konsekwentnie próbowała dowieść pochodzenia Słowian na ziemiach polskich od ludności kultury łużyckiej. Brak dostatecznych informacji źródłowych pozwalających wiązać

archeologicznym. Można stąd więc wnioskować, że reprezentują one wyraźnie odrębne grupy plemienne”. Warto przy tym brać pod uwagę, że na wczesnym etapie swojej wędrówki, w I w. n.e. – jak podaje Jordanes – Goci „już wtedy ujarzmiając, wprzęgli do rydwanu swoich zwycięstw” plemiona Wandalów. Oznacza to, że jako lud podporządkowany należy ich wiązać wraz z Gotami z archeologiczną kulturą wielbarską i jej rozprzestrzenianiem

Heidera do rządu w Austrii W. Pohl od 2002 r. reprezentował Austrię w Komitecie na rzecz Humanistyki Europejs­ kiej Fundacji Naukowej, a w 2004 r. uhonorowany został nagrodą Wittgensteina za zainteresowania procesami identyfikacji etnicznych między starożytnością a średniowieczem, co dowodnie wykazał m. in. publikacjami z lat 2002–2003 r. Dlatego w najlepszym razie album ten można zaliczyć do literatury komercyjnej, a nie histo-

W narzuconej od kilkunastu lat narracji na temat historii Śląska (przykładem – scenariusz wystawy w Muzeum Śląskim) rozwój przemysłowy nastąpił na naszej ziemi, jak za dotknięciem czaro­ dziejskiej różdżki, dopiero po pruskim podboju Śląska w wyni­ ku trzech wojen śląskich (1740–1763) i dzięki dwom geniuszom: królowi Fryderykowi II Hohenzollernowi i dyrektorowi Wyższego Urzędu Górniczego we Wrocławiu, pruskiemu ministrowi, hrabie­ mu Fryderykowi Wilhelmowi von Reden.

Nacjonalistyczna narracja germańska a początki przemysłu na ziemiach polskich Stanisław Orzeł

RYC. WIKIPEDIA

zmiany w kulturach archeologicznych z faktami znanymi z historiografii starożytnej powoduje, że nadal przemian tych nie udało się naukowo odtworzyć z całkowitą pewnością. Jednak w ostatnich latach narasta w mediach (np. artykuły na polskich stronach „Wikipedii”) a ostatnio również w publikacjach niektórych polskich naukowców tendencja do jednostronnego wiązania kultur archeologicznych z dominacją plemion germańskich na ziemiach polskich od przełomu er do VI w. n.e., kiedy to dopiero mieli się na nich pojawić Słowianie. W ten sposób próba Kazimierza Godłowskiego – od 1975 r. członka Niemieckiego Instytutu Archeologicznego, a od 1994 r. (na rok przed śmiercią) Bawarskiej Akademii Nauk – odejścia od etnicznej koncepcji kultur archeologicznych zakończyła się przejęciem w drugiej połowie lat 90. XX w. przez część badaczy polskich… etnicznej koncepcji germańskiej. Dotyczy to zwłaszcza grupy, która w 2002 r. – po konferencji krakowskiej z 2001 r. „Archeologia o początkach Słowian” – opublikowała pod redakcją Andrzeja Kokowskiego zbiór artykułów: Magdaleny Mączyńskiej, A. Kokowskiego i Aleksandra Burschego Zapomniana inskrypcja staropolska z germańskiego cmentarzyska Hagenow w Meklemburgii. Pierwsze ślady obecności Słowian na zachód od Odry, Michała Parczewskiego Praojczyzna Słowian w ujęciu źródłoznawczym, A. Kokowskiego Etnogeneza Słowian. Rzeczywistość badawcza – emocje – odbiór społeczny, Wojciecha Nowakowskiego Telegraf bez drutu – powracający problem pochodzenia Słowian i Stefana Warchoła Ślady pobytu drużyn gockich na obrzeżach i w centrum prakolebki Słowian w świetle języka (między I/II a IV/V w. n.e.). Odpowiedzią były publikacje m. in. profesorów Witolda Mańczaka w 2004, nieżyjącego już, a piszącego przez wiele lat w USA Zbigniewa Gołąba (2004), a zwłaszcza Tadeusza Makiewicza w 2005 r. Szczególnie należy zwrócić uwagę na wynik prac archeologicznych zespołu T. Makiewicza, który o relacji twórców kultur przeworskiej i wielbarskiej na Pomorzu stwierdził: „Kultury te oddziela strefa wyraźnej pustki, a kontakty między nimi na tym obszarze były niewielkie, gdyż słabo zaznaczają się w materiale

się na południe i wschód. Nie ma natomiast śladów przemieszczenia nosicieli tej kultury na zachód, czyli śladów wędrówki np. Wandali w kierunku Śląska. Nic zatem dziwnego, że publikacje te spotkały się z ostrą reakcją zwolenników etniczno-germańskiej koncepcji kultur archeologicznych w Polsce i spór o początki Słowian, zwłaszcza zachodnich, rozgorzał na nieznaną dotąd w środowisku polskich naukowców skalę. W tym kontekście oraz w kontekście przyjmowania Polski do Unii Europejskiej – jako wyraz nowej służalczej postawy niektórych kręgów opiniotwórczych i decyzyjnych w Polsce – trzeba widzieć zorganizowaną pod patronatem prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego oraz prezydenta RFN Johannesa Raua wystawę „archeologiczną” o kulturze przeworskiej, przygotowaną przez Państwowe Muzeum Archeologiczne w Warszawie i kierowany przez A. Kokowskiego Instytut Archeologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, która odbyła się w War-

Od wojny trojańskiej (XII w. p.n.e.) do VIII w. p.n.e. rozwijała się na przyszłych zie­ miach polskich, a nawet rozprzestrzeniała się na wschód, południe i zachód archeologiczna kultura tzw. łużycka, którą można wiązać z ludnością niepodzie­ loną jeszcze na później­ sze grupy etniczne. szawie w dniach 8 marca – 16 czerwca 2004 r. pod tytułem „Wandalowie, strażnicy bursztynowego szlaku”. W tym nurcie należy umieścić bogato ilustrowany album z katalogami tej wystawy ze wstępem A. Kokowskiego (Lublin 2004), który kontrowersyjne wnioski o Wandalach podpiera tezami austriackiego historyka średniowiecza Waltera Pohla. Po dojściu neofaszys­ towskiej Partii Wolnościowej Jörga

rycznej. W gorszym – jest to po prostu publikacja na zapotrzebowanie polityczne: 1 maja 2004 r. za poparciem Niemiec Polska weszła do Unii Europejskiej.

Od Staroindoeuropej­ czyków do Prasłowian Źródeł, z których nastąpił rozwój przemysłu, należy szukać w początkach hutnictwa. Na naszych ziemiach trzeba je umiejscowić na tle części najdawniejszych kultur archeologicznych, które znane są z terenu Polski. W czasach od wojny trojańskiej Achajów (XII w. p.n.e.) do VIII w. p.n.e. rozwijała się na przyszłych ziemiach polskich, a nawet rozprzestrzeniała się na wschód, południe i zachód archeologiczna kultura tzw. łużycka, którą można wiązać z ludnością praindoeuropejską, czyli niepodzieloną jeszcze na późniejsze grupy etniczne: praromańską, pragermańską, prasłowiańs­ką itp. Około połowy VIII w. p.n.e. przewaliła się przez Europę od stepów nad Morzem Czarnym po Półwysep Iberyjski fala ludności koczowniczej, w archeologii określana jako tzw. horyzont kimeryjski. Kimerowie byli Indoeuropejczykami spokrewnionymi z późniejszymi Scytami/Skołotami. Ich znaczenie dla rozwoju ludów praeuropejskich było dwojakie: po pierwsze – to oni jako pierwsi na obszarach dzisiejszej Ukrainy zaczęli wytapiać żelazo z rudy darniowej, a w X w. p.n.e. wynaleźli pierwsze piece hutnicze i rozpoczęli na szerszą skalę produkcję stali. To oni byli na terenie Europy pionierami i pierwszymi mistrzami kowalstwa. Po drugie – na obszarach naddunajskich ich ekspansja w poł. VIII w. p.n.e. przerwała więzi, do tego momentu w miarę jednolitej, ludności indoeuropejskiej: na południu rozkwita i kolonizuje wybrzeża Morza Czarnego oraz Śródziemnego cywilizacja Hellenów, kultura Etrus­ ków, nad Adriatykiem pojawiają się plemiona Wenetyjskie. Na północ od strefy naddunajskiej na podłożu przedkimeryjskich kultur archeologicznych, tzw. pól popielnicowych, rozwijać się zaczęła w dorzeczu Dunaju i Renu archeologiczna tzw. kultura halsztacka. Ta ostatnia w dorzeczu Łaby i Odry zaczęła wpływać

na przedkimeryjską ludność kultury łużyckiej, która wchodzi w szczytowy okres rozwoju, ponieważ na ziemiach polskich tzw. horyzont kimeryjski jest słabo uchwytny archeologicznie, co oznacza, że nie spowodował wyraźnych zmian w kulturach archeologicznych i wśród ludności. Wpływ kimeryjski powodował jednak, że np. na Śląsku upowszechniły się z południa żelazne ozdoby i części strojów. Z tego okresu (ok. 700–400 lat p.n.e.) pochodzą najpewniej najstarsze kamienne kręgi kultowe na górze Ślęży. Rozwój przedkimeryjskiej kultury łużyckiej przerwał w końcu VI w. p.n.e. kolejny najazd koczowników ze stepów nadczarnomorskich: indoirańskich Scytów/Skołotów. W jego wyniku uleg­ ły zniszczeniu najbardziej rozwinięte ośrodki kultury łużyckiej na Śląsku i Łużycach. Zerwane zostały kontakty – wymiana handlowa? – ze wschodnim kręgiem kultury halsztackiej. Śląski, przodujący przed najazdem ośrodek kultury łużyckiej, zastąpiły ośrodki nad Notecią, które nawiązały kontakty z zachodnim kręgiem kultury halsztac­ kiej i północno-italskim. W przyszłej wschodniej Wielkopolsce i na przysz­ łych Kujawach rozwinęła się m.in. produkcja metalurgiczna i ożywiła wymiana handlowa. Na przełomie VI/V w. p.n.e., gdy Grecy wchodzili w okres największego rozkwitu – trwały procesy dezinteg­ racji kultury łużyckiej. Wschodnia część przyszłych ziem polskich – do Wisły – dostała się pod wpływ kultury scytyjskiej. Na późniejszym Pomorzu Gdańskim, Kaszubach i Pomorzu Środkowym ok. 550 r. p.n.e. wyodrębniła się z tzw. grupy kaszubskiej kultury łużyckiej archeologiczna tzw. kultura pomorska. Od końca VI w. p.n.e. rozprzestrzeniała się ona na zachód, południe i wschód, na dawne tereny kultury łużyckiej. Ze względu na podobieństwo form pochówku – tzw. urny twarzowe – wbrew progermańskim opiniom przyjęto, że wykształciła się ona na gruncie kultury łużyckiej pod wpływem oddziaływań etruskiego lub wenetyjskiego emporium handlowego u ujścia Wisły. Jego pozostałością – prawdopodobnie – była znana od starożytności miejscowość Truso (od e’trus’ków?) lokalizowana nad podelbląskim płytkim jeziorem Drużno. To Etruskowie po najeździe scytyjskim odtworzyli „szlak bursztynowy”, znany już w czasach trojańskich. Wiązało się to z upowszechnieniem przez kupców etruskich lub/i wenetyjskich nowszych osiągnięć w produkcji wyrobów z brązu, a na początku V w. p.n.e. – produkcji żelaza. Świadczy o tym biegłość twórców kultury pomorskiej w dziedzinie metalurgii brązu oraz przerwanie w tym czasie żywych wcześniej kontaktów handlowych ze Skandynawią. Najazd Scytów i zmiany spowodowane ochłodzeniem klimatu w VI w.

Najazd Scytów znisz­ czył najprężniejsze ośrodki importu i pro­ dukcji tej wytwórczości na Śląsku i Łużycach. Nastąpiło przesunięcie się rejonów produk­ cji metalurgicznej do wschodniej Wielkopols­ ki i na Kujawy. p.n.e. połączone z etrusko/wenetyjską infiltracja kulturową doprowadziły do zrywania więzi między grupami przedkimeryjskiej ludności kultury łużyckiej na przyszłych ziemiach polskich. Poddawana wielokierunkowym naciskom ludność, podtrzymująca przedkimeryjs­ kie tradycje indoeuropejskiej kultury łużyckiej, różnicowała się etnicznie. Na zachodzie rozszerzały się wśród niej wpływy zachodniohalsz­tackiej kultury jastorfskiej (uważanej za wytwór plemion pragermańskich uciekających ze Skandynawii przed klęs­ką głodową spowodowaną zmianami klimatycznymi), na wschodzie oddziaływała kultura scytyjska. Trudno sobie jednak wyobrazić, by liczna – choć przetrzebiona – ludność kultury łużyc­kiej wyginęła albo w całości wywędrowała, a jej miejsce zajęła całkiem inna. Dlatego uzasadnione jest założenie, że kultura pomorska rozprzestrzeniła się wśród potomków przedkimeryjskiej ludności wcześniejszej kultury łużyc­kiej. Podobna nieciągłość kultur archeologicznych dla tego samego okresu miała miejsce w Skandynawii, ale nikt nie wątpi, że mimo tej zmiany zamieszkiwały ją ludy, z których wykształcili się Germanowie.

Od schyłku IV w p.n.e. kultura pomorska zaczęła się na swoich południowych i wschodnich krańcach upodabniać do schyłkowych grup połużyckich. Na jej terenie zachowały się ślady produkcji łodzi-dłubanek, składy bursztynu oraz warsztaty hutniczo-dymarskie. Na wschodzie Polski środkowej, na Mazowszu i w północnej Małopolsce rozwinęła się odmiana kultury pomorskiej, określana jako tzw. kultura grobów kloszowych. Niektóre fakty archeologiczne wskazują, że jej rozwój przebiegał równocześnie z pog­ łębiającym się kryzysem społeczno-gospodarczym i kulturowym dawnej ludności „po-łużyckiej”, jednym z najsilniejszych, jakie w całych dziejach dotk­nęły mieszkańców przyszłych ziem polskich. Oprócz wpływów zewnętrznych oraz zmian klimatycznych wiązał się on z rozkładem wielkiego rodu patriarchalnej wspólnoty pierwotnej. W tej pierwotnej demokracji nie rozwinęła się wyodrębniona arystokracja rodowa, która by wprowadziła sto-

Wielkie wspólnoty pierwotne przez ra­ bunkowy wyrąb lasów niszczyły poważnie środowisko naturalne, co w zmieniającym się klimacie doprowadziło do naruszenia równo­ wagi ekologicznej i wy­ musiło zmniejszenie liczebności osad. sunki demokracji wojennej. Dlatego wielkie rody patriarchalne nie umiały się dostosować do zmian etnicznych i klimatycznych. Wielkie wspólnoty pierwotne przez rabunkowy wyrąb lasów niszczyły poważnie środowisko naturalne, co w zmieniającym się klimacie doprowadziło do naruszenia równowagi ekologicznej i wymusiło zmniejszenie liczebności osad. To zaś – w rezultacie – przyspieszyło ekonomiczne i społeczne wyodrębnianie się pojedynczych rodów lub rodzin. Jednak ich samodzielność była krucha, bo oparta technologicznie na imporcie brązu. Nie opanowano w nich na masową skalę technologii wyrobu żelaza. Ciągle dominował import lub wymiana z kontrolowanymi przez Celtów ośrodkami hutniczo-dymarkowymi. Kiedy Rzym podporządkował Etrusków, dopływ narzędzi brązowych i żelaznych uległ ograniczeniu a ludność „po-łużycka” kultury grobów kloszowych przeszła do gospodarki autarkicznej i przetrwały tylko te jej grupy, które zdołały się do tej zmiany przystosować. Dlatego ludność kultury pomorskiej w krótkim czasie wyczerpała swoje zdolności rozwojowe, a wśród pozostałych po niej mieszkańców ziem w przyszłości polskich na początku II w. p.n.e. wykształciła się tzw. kultura przeworska. Na jej ukształtowanie w III/II w. p.n.e. wpłynęło silne, sięgające aż na Kujawy – poprzez kontrolowanie „szlaku bursztynowego” – oddziaływanie wpływów kultury celtyckiej z południa (tzw. latenizacja). Wskazuje na to głównie częściowe pokrywanie się zasięgu jej osadnictwa oraz ciągłość użytkowania niektórych cmentarzysk (np. cmentarzysk kultury pomorskiej na Kujawach). Celtycka latenizacja wywarła w tym czasie wpływ również na ludność kultury jastorfskiej w dorzeczu Łaby, na ludy zamieszkujące półwysep Jutlandzki i południową Skandynawię. Tak zrekonstruowane dzieje ludów pra- i wczesnosłowiańskich pozwalają również uchwycić momenty kluczowe dla rozwoju pierwotnego hutnictwa. Pierwszym było upowszechnienie przez Kimerów wiedzy o pozyskiwaniu rud żelaza, jego wytopie oraz produkcji broni i narzędzi. Najazd Scytów zniszczył najprężniejsze ośrodki importu i produkcji tej wytwórczości na Śląsku i Łużycach. Nastąpiło przesunięcie się rejonów produkcji metalurgicznej do wschodniej Wielkopolski i na Kujawy. Pod wpływem etruskich Wenetów od Pomorza rozpoczął się rozwój produkcji wyrobów z brązu, a na początku V w. p.n.e. – metalurgii żelaza. Od końca IV w. p.n.e. na wschodzie i południu obszaru tzw. kultury pomorskiej rozwijały się warsztaty hutniczo-dymars­ kie, jednak kontrolę nad handlem przejęli Celtowie, którzy sprowadzali konkurencyjne wyroby z brązu i żelaza. Pod ich wpływem powstały dwa ośrodki dymarsko-hutnicze w końcu III i na początku II w. p.n.e.: kujawski i śląski, a następnie w I w p.n.e. trzeci – świętokrzyski. K


KURIER WNET · MA J 2018

12

KURIER·ŚL ĄSKI

W pierwszym tegorocznym numerze „Polskiego Przeglądu Dyplomatycz­ nego”, kwartalnika wydawanego przez Polski Instytut Spraw Międzyna­ rodowych, Veronika Jóźwiak w artykule „Zagadka współpracy polsko­ -węgierskiej” formułuje wobec polityki premiera Orbána wiele zarzutów i negatywnych opinii.

Geopolityka

Znaczenie Węgier Szymon Giżyński

I

ch lista jest pokaźna: utrzymywanie Węgier z dotacji Unii Europejskiej, brak u Węgrów cech silnego społeczeństwa obywatelskiego; nie brak za to narodowej megalomanii i przerzucania win za przeszkody i niepowodzenia na innych; etniczny szowinizm, czy – w wielu aspektach – prowadzenie polityki zagranicznej bliskiej interesom i celom Rosji. Ideologiczna łatwość, miejscami bliska spontaniczności, z jaką Veronika Jóźwiak formułuje swe opinie, zniechęca do szczegółowej polemiki z tezami Autorki. W zamian niech wystarczy sformułowanie kilku porządkujących uwag natury geopolitycznej. Miarą oceny skuteczności i optymalności polityki państwowej zawsze pozostają wzajemne proporcje i relacje między jej najważniejszymi komponentami: wielką, budującą tożsamość ideą i opowieścią oraz wspierającą ją całą gamą pragmatycznych celów i środków. Polskie elity po 1989 roku, pomimo fenomenu „Solidarności” i nauczania Jana Pawła II – takiej wielkiej, dumnej, suwerennościowej idei nie zdołały wypracować. Podobnie miały się sprawy w innych europejskich państwach i narodach po rozpadzie Związku Sowiec­ kiego. Czechy, na przykład, zgodnie z duchem ostatnich czterech stuleci swych dziejów, wielką ideę utożsamiły z szytymi na miarę regułami skutecznego, doraźnego pragmatyzmu. Polska Mazowieckiego, Wałęsy, Buzka, Millera i Tuska wyrzekała się wielkiej, polskiej, niepodległościowej idei, a bez praktykowania suwerenności nie była w stanie stworzyć pragmatycznych narzędzi dla obrony polskiego interesu narodowego.

Przełom w Europie Środkowo-Wschodniej nastąpił dopiero na Węg­rzech Viktora Orbána i w Polsce Jarosława Kaczyńskiego. Orbán i Kaczyński poszerzyli i, co najważniejsze, przegrupowali instrumentarium i arsenał politycznych środków tak, by pragmatyka odważnego i konsekwentnego praktykowania suwerenności wydatnie poszerzała pola geopolitycznej gry. Ciekawe studium przypadku – także spektakularnie – stanowi na tym tle fenomen węgierski, wieloaspektowy i nie wolny od kontrowersji, świetnie zresztą przez premiera Orbána wygry-

i pośrednio w interesy Rosji jako okupanta Ukrainy i niemieckiego sojusznika w dziele budowy euroazjatyckiego wału atlantycko-pacyficznego, od Lizbony po Władywostok.

L

ekcja przypadku węgierskiego dob­rze również służy rozumieniu idei kształtującego się stopniowo Trójmorza. Balansowi, w obszarze Trójmorza, interesów trójki wielkich mocarstw – USA, Chin i Rosji – powinien towarzyszyć stały balans interesów poszczególnych państw – w tym Polski i Węgier – Trójmorze

Imponderabilia polskie, węgierskie i te wspólne: polsko-węgierskie, zsumowane, dają potężną geopolityczną wartość, stanowiąc przykład dla innych i spoiwo wspólnoty suwerennych państw Trójmorza. wanych. Węgry silnie akcentują kulturowy, ale i etniczny charakter swej narodowej wspólnoty, do czego przecież mają święte prawo. Dlatego wspierają mniejszość węgierską i dbają o jej status w ustrojowych realiach innych państw: Rumunii, Słowacji, Ukrainy. Zwłaszcza konflikt na tym tle z ukraińskim rządem przez prostodusznych albo zadaniowanych krytyków jest przypisywany prorosyjskiej orientac­ ji Węgier. A przecież spór węgiersko-ukraiński uderza bezpośrednio w interesy Niemiec jako protektora Ukrainy

stanowiących. Koncepcja Trójmorza nie uderza w obecność Węgier czy Polski ani w strukturach Unii Europejskiej, ani w formule Trójkąta Weimarskiego (w przypadku Polski) lub Grupy Wyszeh­radzkiej. Obecność Pols­ ki w Trójmorzu czyni bowiem nasze uczestnictwo w innych ciałach i organizacjach europejskich wyrazistszym, bogatszym i pragmatycznie: bardziej służebnym wobec polskiej racji stanu. Tezie o istotnym znaczeniu Węgier w balansie europejskich państw wybitnie sprzyjają polsko-węgierskie

Akademia po Szychcie

Państwowa Kopalnia Węgla „Brzeszcze” w Brzeszczach Zenon Szmidtke

T

egoroczny cykl prelekcji „Akademia po Szychcie”, organizowanych przez Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu, zatytułowany Górnictwo w Drugiej Rzeczypospolitej. W stulecie odzyskania Niepodległości, poświęcony jest kopalniom (węgla kamiennego, soli, ropy naftowej), które były „perłami w koronie II RP” – ze względu na skalę produkcji, innowacyjność, historyczne tradyc­ je, duży udział właścicielski kapitałów polskich państwowych i prywatnych. W dniu 27 marca br. drugą z kolei prelekcję w ramach wspomnianego cyklu, Państwowa Kopalnia Węgla „Brzeszcze” w Brzeszczach, wygłosiła Dorota Połedniok, kierowniczka Zespołu Relacji

W

olność Polaków to wolność Sarmatów – naszych legendarnych przodków; to wolność ukrainnych stepów I Rzeczypospolitej. Pięknie, w poczuciu nieodwracalności, ale i zobowiązywalności narodowego losu pisał w Portretach na marginesach Jarosław Iwaszkiewicz: „Tamta ziemia dawała więcej niż dolina Jeleniej Góry i wszystkie Karkonosze razem wzięte – mój Boże, czy my nie wyschniemy bez tego powiewu?” Powinowactwa polsko-węgierskie to nie tylko podobieństwa pradziejowego, założycielskiego mitu i umiłowanej, historycznej przestrzeni, to także: prawie identyczne w czasie, z początku XIII wieku, dwa pomnikowe fundamenty wolności i tożsamości narodowej: węgierska Złota Bulla z 1222 roku, stanowiąca prawne prolegomena ustroju republikańskiego, i polska Kronika polska Wincentego Kadłubka – kodyfikacja i arcydzieło polskiego patriotyz­ mu, fundująca polskiej kulturze – na zawsze – konstytutywne dla niej wartości i pojęcia: patria – ojczyzna i res publica – Rzeczpospolita. Imponderabilia polskie, węgierskie i te wspólne: polsko-węgierskie, zsumowane, dają potężną geopolityczną wartość, stanowiąc przykład dla innych i spoiwo wspólnoty suwerennych państw Trójmorza, po to, by razem zbudować syntezę albo lepiej: symbiozę przestrzeni wspólnego losu z wolnością narodowych tożsamości. K

przedmiot specjalnego zainteresowania i powoduje publiczne wystąpienia zarówno konkurencji, jak i ze strony zasadniczych przeciwników »etatyzmu«

ZE ZBIORÓW ARCHIWUM KOPALNI „BRZESZCZE”, AUTOR NIEZNANY

(Państwowa Kopalnia Węgla „Brzeszcze”, Kraków 1937, s. 6). • W czasach II RP w kopalni „Brzeszcze” pracowały maszyny wydobywcze o łącznej mocy 2740 KM równej mocy silników 5 samochodów marki Ferrari F430. • W przeliczeniu na obecne złotówki nakłady inwestycyjne w czasach II RP sięgały 217,5 mln zł. • Na terenie Brzeszcz działała filia Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet, na czele którego stała Zofia Moraczewska – żona premiera Jędrzeja Moraczewskiego. ZPOK był polską organizacją feministyczną, popierającą politykę Józefa Piłsudskiego. Do głównych celów Związku należały m.in. walka o zwiększenie aktywności kobiet w życiu publicznym i zrównanie płac kobiet i mężczyzn. K

FOT. ZENON SZMIDTKE, MGW

Zdjęcie z prelekcji

O

Zbigniew Kopczyński

d wielu lat rozlewa się po całym świecie, a szczególnie w krajach związanych z kulturą zachodnią, nowa świecka religia, którą na użytek tego felietonu nazwę tolerancjonizmem. Nowa świecka religia to oczywiście eufemizm, bo tak naprawdę chodzi o czysty zabobon. Zabobon, czyli pięknie brzmiącą teorię wymyśloną przez oderwanych od życia i wiedzy ideologów. Z pozoru wszystko wygląda pięknie i ładnie. Wszyscy powinniśmy być tolerancyjni, akceptować odmienność innych, współżyć z nimi w przyjaźni, bo wszyscy ludzie, choć mają odmienne poglądy, wyznają lub wyznawać powinni podstawowe ogólnoludzkie wartości. I tutaj wkraczamy w sferę fikcji. Nie ma czegoś takiego, jak ogólnoludzkie wartości. Ludzie w różnych kulturach wyznają przeróżne systemy wartości, często dokładnie sprzeczne z wyznawanymi w innych częściach świata. Ci, którzy choć pobieżnie zapoznali się z badaniami nad różnorodnością ludzkich kultur, doskonale wiedzą, że w żadnej kulturze nie ma takiej zbrodni czy okropności, która w innej nie byłaby uznaną za cnotę, i nie ma takiej cnoty, która gdzieś indziej nie byłaby potępiana. To, co nazywane jest podstawowymi ogólnoludzkimi wartościami, jest zestawem zasad stworzonych w XVIII wieku, przede wszystkim w Paryżu, przez środowisko filozofów nazywających siebie oświeconymi. Zasady te są świecką wersją wartości chrześcijańskich, bo tylko w cywilizacji łacińskiej mogły one powstać, choć, paradoksalnie, są one używane przede wszystkim do walki z chrześcijaństwem. Dziś intelektualni spadkobiercy paryskich filozofów usiłują narzucić stworzony przez nich system wartości tym, którzy ich nie podzielają. To, że takie narzucanie wyznawania konkretnych wartości przeczy samej zasadzie tolerancji, byłoby tylko teoretycznym

problemem, gdyby nie to, że jego realizacja doprowadziła wielokrotnie i dalej doprowadza do wielu nieporozumień i tragedii. Przyczyną tych tragedii jest skrajna nietolerancja wyznawców toleracjonizmu. Nietolerancja ta polega na tym, że tolerancjoniści nie dopuszczają do swych oświeconych a ciasnych umysłów tego, że nie wszyscy myślą tak jak oni. To właśnie niezrozumienie różnic uniemożliwia im zauważenie problemu konfliktu systemów wartości. Gdy konfliktu nie daje się nie zauważyć, następuje zaklinanie rzeczywistości i for-

W żadnej kulturze nie ma takiej zbrodni czy okrop­ ności, która w innej nie byłaby uznaną za cnotę, i nie ma takiej cnoty, która gdzieś indziej nie byłaby potępiana. sowanie przeciwskutecznych rozwiązań w rodzaju zwiększania ilości tolerancji w tolerancji. Stąd zdziwienie tolerancjonistów tym, że islamscy przybysze nie tylko nie integrują się w krajach ich przyjmujących, lecz usiłują narzucić gospodarzom swój styl życia, a Żydzi widzą Zagładę inaczej niż pozostali Europejczycy. Odstąpić od tego będą mogli tylko wtedy, gdy przestaną być muzułmanami i żydami, a przyjmą kulturę europejską. Tego nie można osiągnąć ulubionymi przez tolerancjonistów odgórnymi nakazami i inżynierią społeczną. Dopóki piewcy tolerancji nie przyjmą do wiadomości, że muzułmanin nie przestaje być muzułmaninem po przekroczeniu granic Unii Europejskiej, dopóty będą wybuchały bomby, a spacerowicze będą rozjeżdżani samochodami. K

Dziedzictwo – tożsamość – bogactwo Tadeusz Puchałka

W ZE ZBIORÓW ARCHIWUM KOPALNI „BRZESZCZE”, AUTOR NIEZNANY

Tolerancjonizm

Dzięki inicjatywie władz Zabrza i zaangażowaniu dyrektora Muzeum Gór­ nictwa Węglowego Bartłomieja Szewczyka, mieliśmy okazję uczestniczyć 21 kwietnia w ważnej konferencji na temat „Dziedzictwo niematerialne – lokalna tożsamość – globalne bogactwo”.

Nadszybie szybu Andrzej III w budowie oraz sortownia ruch II Jawiszowice

Brzeszcze z lotu ptaka – lata 20. XX wieku

z Otoczeniem w TAURON Wydobycie SA (kopalnia „Brzeszcze” obecnie wchodzi w skład tej spółki). Za prelegentką chciałbym przytoczyć informacje o najważniejszych i najciekawszych, zdaniem autora niniejszej relacji, aspektach funkcjonowania kopalni „Brzeszcze” w okresie międzywojennym: • W dwudziestoleciu międzywojennym Państwowa Kopalnia Węgla „Brzeszcze” była jedynym czynnym przedsiębiorstwem węglowym pozostającym całkowicie w rękach rządu RP. „Ta właśnie kopalnia stanowi

paralele. Polacy i Węgrzy nie boją się wolności; przeciwnie: kochają wolność, upajają się nią. Śnią o niej i o nią walczą. I cenią wolność jako spoiwo swych narodowych dziejów. Wolność Węgrów to wolność Madziarów, założycieli państwa węgiers­ kiego, zamieniających – z końcem IX wieku – azjatyckie stepy na stepy Kotliny Panońskiej. Pięknie i z emfazą pisał o Węgrzech w 1939 roku Karol Stefan Frycz: „morze stepów, takich samych jak bezmierne stepy na Wschodzie i w Azji (…) Azja uwięziona w Europie i darowana Europie, a zarazem cały, odrębny kosmos (…) Nic też dziwnego, że bardzo silne poczucie odrębności stanowi rdzeń charakteru węgierskiego”.

ykłady oraz dyskusje zostały połączone z uroczystym spotkaniem depozytariuszy tradycji barbórkowych, a więc nie mogło tam zabraknąć przedstawicieli parafii pod wezwaniem świętych Cyryla i Metodego w Knurowie, a także Bogusława Szyguły, który jest koordynatorem wdrożenia pomysłu mającego na celu umieszczenie obchodów barbórkowych, a także św. Barbary na liście krajowej Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Był również obecny ekspert ds. górnictwa, prof. zw. dr hab. inż. Bronisław Barchański, związany z Akademią Górniczo-Hutniczą im. Stanisława Staszica w Krakowie. W dyskusji nad wniesieniem poprawek do wniosku uczestniczyli przedstawiciele Małopolski oraz Dolnego Śląska. Konferencję objął patronatem minister energetyki Krzysztof Tchórzewski. Nie ma na Górnym Śląsku wielkich uroczystości bez dętej orkiestry górniczej, nie mogło więc zabraknąć na konferencji o tak wielkim znaczeniu orkiestry Zabrzańskiego Stowarzyszenia Kulturalnego pod dyrekcją Henryka Mandrysza. Zespół działa dziś pod szyldem Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu. Orkiestra wzbogaciła swoim występem mszę świętą w kaplicy podziemnej, a nieco później stanowiła oprawę uroczystej konferencji. Górnicza orkiestra wrosła w krajobraz Górnego Śląska niczym wieże szybów, bowiem to coś więcej aniżeli sama muzyka. Dęta orkiestra jest jak bicie serca – daje życie i siły górnikom, a radość i nadzieję ich rodzinom. Z pewnością należy zadbać, podobnie jak o naszą patronkę, i o to bogactwo kulturalne. Przypomnijmy, że w temat o którym jest mowa na wstępie, zaangażowanych jest wiele organizacji, a także osób prywatnych. Ważnymi depozytariuszami tradycji barbórkowych,

w sposób szczególny zaangażowanymi w ich kultywowanie, są miasto Knurów, także dyrekcja kopalni oraz związki zawodowe tam działające. W Knurowie od lat nieprzerwanie organizowane są uroczystości barbórkowe dla załogi kopalni i ich rodzin. – Co 5 lat organizowana była „Pocz­ta Szybowa”, za pomocą której przesyłki pocztowe z wizerunkiem św. Barbary były przewożone podziemnymi korytarzami, a następnie docierały do adresatów na całym świecie. Organizowano także „Mennicę na poziomie 850” – informuje B. Szyguła – gdzie wybijane były numizmaty z wizerunkiem Świętej Barbary. Okazjonalnie wydawane były także serie znaczków Poczty Harcerskiej 149, także z wizerunkiem naszej patronki. Dodajmy, że Mennica, jako najgłębiej działająca, została wpisana na listę rekordów i osobliwości...

U

rząd Miasta Knurowa zaangażował się w odnowienie najstarszej kapliczki św. Barbary (1870). Miasto wystąpiło także z wnios­ kiem do Watykanu, by Święta Barbara stała się patronką miasta Knurowa. Już niedługo, dzięki inicjatywie władz mias­ta oraz mieszkańców, a także parafii knurowskiej, obok kościoła, tuż przy drodze, którą pokonać muszą górnicy podążający do pracy – stanie 8-metrowy postument naszej patronki. Dodajmy także, że PZF Rybnik – Klub Zainteresowań „Kopasyny”, Koło Filatelistów nr 3 Knurów – zaangażował się w organizację Światowej Wystawy Filatelistycznej pt. „Górnictwo 93”. z tej okazji wydano w Knurowie medale i kopertę pocztową z wizerunkiem św. Barbary z kopalnianej cechowni. W Izbie Tradycji KWK „Knurów” zorganizowano wystawę wizerunków św. Barbary z kopalń. Jednym z eksponatów stałej wystawy jest sztandar

z 1948 roku. Można tam także podziwiać rzeźbę artysty Henryka Burzca z 1960 roku. Wydano także szereg publikacji ukazujących knurowskie Barbórki, zaś dla Telewizji Silesia nakręcono 50 odcinków wspominających działalność „Gwarków”, które to spotkania za każdym razem zaczynały się od modlitwy pod wizerunkiem patronki górników.

M

ennica Górnośląska w Knurowie wybiła 12 numizmatów z wizerunkiem św. Barbary wraz z opisem: „Święta Barbara o górnikach pamięta”, by górnicy mogli mieć zawsze przy sobie jej wizerunek. – Dodajmy – przypomina B. Szyguła – że numizmaty wybito dla kopalń „Budryk” , „Makoszowy”, „Dębieńsko”, „Pniówek”, „Sośnica”, „Wujek”, Katowic­ kiego Holdingu Węglowego, Bractwa Gwarków, Kręgu Barbar Śląskich oraz trzech z cechowni knurowskich kopalń. Podczas obrad konferencji w Zab­ rzu mieliśmy okazję usłyszeć o wielu innych, równie ważnych inicjatywach związanych z tematem naszej patronki, a także tradycjach z Jej osobą związanych. Konferencja zwyczajowo została poprzedzona uroczystą mszą świętą w kaplicy św. Barbary na poziomie 170 Zabytkowej Kopalni „Guido”, a przewodniczył jej Metropolita Katowicki abp. Wiktor Skworc. Po nabożeństwie goście udali się do gmachu Łaźni Łańcuszkowej. Na miejscu dokonano uroczystego otwarcia konferencji. W panelu dyskusyjnym można było wysłuchać opinii wielu ekspertów. W dalszej części konferencji przewidziano spotkanie wspomnianych depozytariuszy tradycji barbórkowych, po którym dokonano uroczystego podpisania deklaracji zgody wpisania kultu związanego z św. Barbarą, a także samej patronki górników na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego. K




Nr 47

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Maj · 2O18 W

n u m e r z e

O statystyce makabrycznej Jolanta Hajdasz

T

e wydarzenia trzeba zapamię­ tać. Ważne są nie tylko nazwiska bohaterów, daty zdarzeń, ale także wszelkie okoliczności. I wszyst­ kie reakcje. Chodzi w końcu o funda­ mentalne prawo każdego człowieka – prawo do życia. W ostatnich dniach kwietnia każ­ dego, nawet minimalnie wrażliwego człowieka musiała poruszyć historia małego Alfiego Evansa, który został w Wielkiej Brytanii odłączony od apa­ ratury podtrzymującej życie. Chore dziecko wbrew woli rodziców pozba­ wiono picia, jedzenia i tlenu. Miało, zgodnie z opinią „lekarzy” (a może powiedzmy wprost – morderców), umrzeć po kilku minutach. Tymczasem ten malutki, chory człowiek, skazany na śmierć z pragnienia i głodu, przez wiele godzin rozpaczliwie walczył o życie, wbrew diagnozom i wbrew „lekarzom”, nazywającym ratowanie jego życia uporczywą terapią i zabra­ niającym przewiezienia go do innej placówki. Sąd, symbol sprawiedliwo­ ści w naszych czasach, także na to nie pozwolił i pokazał tym samym, że obecnie jest czymś więcej niż trzecią władzą. Stawia się raczej w roli pana życia i śmierci. Ta bezduszność przerażała wie­ lu z nas. Oburzaliśmy się na swoich portalach, twitterach, wśród znajo­ mych i w domu przy kolacji. To łat­ we, bo dzieje się daleko od nas. Ale w tych samych dniach – kiedyś nasza koleżanka dziennikarka, dziś posłan­ ka PiS – Joanna Lichocka zaatakowała w bardzo ostrych słowach autorów akcji „Zatrzymaj aborcję”. Według niej Kaja Godek, inicjatorka i szefowa społecznego komitetu w sprawie wy­ eliminowania z polskiego prawa moż­ liwości legalnego zabicia dziecka, gdy stwierdzi się u niego choćby podej­ rzenie choroby genetycznej, realizuje czystą, zimną i wyjątkowo cyniczną grę polityczną, którą porównała do prowokacji służby bezpieczeństwa w ostatnich latach komunizmu i pod­ kreślała, że PiS z tym projektem nie ma nic wspólnego. W podobnym duchu wypowie­ dział się Jacek Sasin, szef Komitetu Sta­ łego Rady Ministrów, który jako czło­ wiek prywatny uważa, że aborcja jest złem, szczególnie gdy dotyczy niena­ rodzonych dzieci, które są chore, ale jako polityk musi brać pod uwagę, że dzisiaj nie ma przyzwolenia na zaost­ rzenie prawa aborcyjnego. Czyżby? Przecież pod projektem „Zatrzymaj aborcję” podpisało się ponad 800 tysięcy obywateli, wśród których zdecydowana większość to wyborcy Prawa i Sprawiedliwości od dawna czekający na większą, ustawową ochronę życia. I jeszcze do niedawna mieliśmy wrażenie, że także w tej spra­ wie politycy rządzącej partii są razem z nami. Coś się zmieniło? Jeśli godzimy się na zabijanie nie­ narodzonych dzieci z powodu choro­ by, to nie możemy się oburzać na los małego Alfiego. Przedłużająca się pro­ cedura w Sejmie, dotycząca projektu „Zatrzymaj aborcję”, pokazuje nam nies­tety coraz wyraźniej, że walka mię­ dzy cywilizacją życia i śmierci toczy się również na prawicy i że także tu nie ma stałych zasad i nadrzędnych wartości. Zamiast nich widać za to zimną kalkulac­ ję i interes… no właśnie, czyj? Warto więc podkreślić, iż nie po raz pierwszy słyszymy, że jak PiS da się wciągnąć na aborcyjne pole minowe, to przegra wybory, i wygląda na to, że wbrew fundamentalnym zasadom i wbrew obietnicom wyborczym, wie­ lu jeszcze do niedawna sensownych polityków dało się znowu tej fałszy­ wej opinii przekonać. Pora zawrócić z tej błędnej drogi, bo tym razem na zbiorową amnezję nie warto liczyć. Naprawdę zapamiętamy, co mówiliś­ cie i co zrobicie. K

G

A

Z

E

T

A A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Poznań pamięta o Smoleńsku

2

Finansowy „vox populi”

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

Przez 8 lat, 10. dnia każdego miesiąca, Poznański Klub Gazety Polskiej organizował Marsz Pamięci Ofiar Katastrofy Smoleńskiej. Scenariusz uroczystości był zawsze podobny, najpierw Msza św. w kościele pw. Najświętszego Zbawiciela przy ul. Fredry w Poznaniu, a potem marsz pod Pomnik Ofiar Katynia i Sybiru, gdzie odczytywano Apel Poległych w Katastrofie Smoleńskiej. Warto, byśmy znali nazwiska tych osób, które były zaangażowane w organizację poznańskich marszów. To przede wszystkim śp. Zenon Torz, pierwszy przewodniczący PKGP, i Maria Zawadzka, obecna przewodnicząca. Ale to także Ewa Ciosek, Michał Jałowski, Alicja Fokkens, Wanda

Kierys, Wiesław Bednarek, Roman Kuźnia, Ryszard Gawron, Irena Jarmark, Iwona Brzozowska oraz Celina i Jan Martini. Uroczystości fotografował najczęściej Andrzej Karczmarczyk. Z Klubem współpracowała także Obornicka Orkiestra Dęta, grająca pod batutą Krzysztofa Warguły. Koniecznie trzeba też wymienić współpracujących z klubem kapłanów – ks. Krzysztofa Biernata, ks. Tadeusza Magasa i ks. Dominika Kubickiego, którego homilie, wygłaszane w czasie Mszy „smoleńskich”, wielu ich uczestnikom na zawsze pozostaną w pamięci. Dziś zamieszczamy tę wygłoszoną 10 kwietnia 2018 r., w ósmą rocznicę homilia ks. D. Kubickiego str. 7 Katastrofy Smoleńskiej.

Zysk dla Poznania

Z posłem PiS Tadeuszem Dziubą, wojewodą wielkopolskim w latach 2005-2007, dziś szefem poznańs­­­kich struktur Prawa i Sprawiedliwości, o oczekiw­a­­­­niach wobec przyszłego prezydenta Poznania rozmawia Jolanta Hajdasz.

FOT. ARCHIWUM REDAKCJI

Tadeusz Zysk, poznański przedsiębiorca i wydawca jest oficjalnym kandydatem Zjednoczonej Prawicy na prezydenta Poznania. Potwierdził to J. Kaczyński, przedstawiając go wśród kandydatów na prezydentów największych polskich miast. Tak, dr Tadeusz Zysk jest już oficjalnie potwierdzonym kandydatem na pre­ zydenta Poznania. Ale wszelkie infor­ macje wskazywały na niego już grubo od ponad roku. Jesienią 2016 r. odbyły się wybory do władz okręgowych PiS i pierwsze trzy posiedzenia poznańskie­ go zarządu – w listopadzie i grudniu 2016 r. oraz w styczniu 2017 r. – były poświęcone jednej tylko kwestii: wska­ zaniu kandydata na prezydenta stolicy Wielkopolski. Na tym ostatni posiedze­ niu zarząd postawił jednogłośnie na dr. Tadeusza Zyska. Zgodnie z naszym statutem kandydatura ta winna uzyskać akceptację naszych władz krajowych. Nastąpiło to w kwietniu tego roku wraz z akceptacją kandydatów wielu innych miast polskich. Już w styczniu 2017 r. mieliśmy opracowany program wybor­ czy PiS dla Poznania, przygotowany przez poznańskich radnych PiS. Wydaje się, że była jednak rywalizacja o nominację prezydencką wewnątrz PiS. Jak Pan ją ocenia? To, co Pani nazywa rywalizacją, spro­ wadzało się do tego, że jeden z kolegów nie umiał zaakceptować decyzji zarządu okręgowego PiS. Po jakimś czasie zaczął

publicznie sugerować, że on sam jest naj­ właściwszym kandydatem na prezydenta Poznania. Stopniowo nasilał swe działa­ nia. W ostatnich miesiącach przynosiły nam one i naszemu kandydatowi – wedle mej oceny – niemałe szkody wizerunko­ we. Jak wiadomo, w życiu publicznym zdarzają się osoby, które nie umieją za­ panować nad własnym ego. Z doświad­ czenia wiadomo, że na ogół życie karci za takie ekscesy. Bywa, iż boleśnie. Dlaczego Tadeusz Zysk ma Państwa poparcie? Czego Pan oczekuje po jego kandydaturze, jego programie? Będzie musiał pokonać Jacka Jaśkowiaka, wspieranego nie tylko przez PO, ale i przez Nowoczesną. Warto zauważyć, że nasza poznańska formacja miała do dyspozycji kilku kompetentnych kandydatów na funkcję prezydenta Poznania. Wskazanie jed­ nego spośród nich wymagało, moim zdaniem, odpowiedzi na pytanie o to, który z nich najskuteczniej przemówi do elektoratu dotąd zdystansowane­ go do PiS albo też obojętnego na PiS. Wydaje się, iż największe na to szan­ se ma ta osoba z naszego środowiska społecznego, która nie jest wprost or­ ganizacyjnie związana z PiS. Osoba, która – można powiedzieć – współ­ brzmi z naszym profilem społecznym i publicznym, ale jest względem nas autonomiczna. I będzie autonomiczna po wyborach. Oczywiście całym swoim życiem musi poświadczać, że pasuje do

roli gospodarza jednego z największych miast Polski. Doktor Tadeusz Zysk speł­ nia te oczekiwania. W jaki sposób? Jest on człowiekiem gruntownie wyksz­ tałconym, i to w dziedzinach pożytecz­ nych dla pełnienia publicznych funkcji. Jest bowiem socjologiem i psycholo­ giem społecznym. Jakiś czas pracował naukowo, więc ma opanowany warsztat analityczny. Wykazał się sporym talen­ tem gospodarczym i organizacyjnym. Stworzył od zera przedsiębiorstwo, i to na niełatwym rynku wydawniczym. Dziś jego wydawnictwo należy do naj­ bardziej rozpoznawalnych w Polsce. Tadeusz Zysk ma intuicję biznesową. Jako jeden z pierwszych popularyzo­ wał literaturę science fiction. Udanie promował polskich autorów, obecnie bardzo poczytnych. Jest filantropem i fundatorem licznych nagród, w tym prestiżowego medalu Przemys­ła II. Nie bez znaczenia jest i to, że ma ży­ we i liczne kontakty w wielu środowis­ kach w Poznaniu i poza Poznaniem. Krótko mówiąc, to człowiek uta­ lentowany i gospodarz mający szczęś­ liwą rękę. Nie pozostaje więc nam nic innego, jak powiedzieć po prostu: Zysk dla Poznania! Jak Pan ocenia pomysł Ryszarda Grobelnego, byłego prezydenta Poznania, który wskazuje Jarosława Pucka na ewentualnego kandydata

na prezydenta tego miasta? Czy Ryszard Grobelny mógłby jeszcze odegrać jakąś rolę na poznańskiej scenie politycznej? Nieszczęśliwa dla Poznania kilkunas­ toletnia era Ryszarda Grobelnego mi­ nęła. Jego poplecznicy jako walor je­ go rządów wskazują na rozwój w tym czasie infrastruktury Poznania. Ale czy w tym samym czasie miasta takie, jak Kraków, Wrocław czy Bydgoszcz nie rozwinęły się infrastrukturalnie? Wraz ze stopniowym rozwojem Polski rozwi­ jały się wszystkie miasta naszego kraju. Cechą charakterystyczną ery Ryszarda Grobelnego było to, iż z owoców jego decyzji korzystały głównie specyficzne środowiska, w tym przede wszystkim ustosunkowani przedsiębiorcy i dewe­ loperzy. Reszta musiała zadowolić się ledwo kąskami albo wprost ochłapami. Dla Grobelnego, kiepsko wyuczonego liberała, było to zresztą naturalne. Z te­ go m.in. powodu część mieszkańców miasta, co bardziej obrotnych lub za­ możniejszych, wyprowadzała się poza Poznań, w którym jakość życia raczej się pogarszała, przynajmniej w sensie względnym. Jeśli Ryszard Grobelny chce wrócić do samorządu Poznania, to niech sam stanie w szranki. Niech nie wysyła na pole samorządowej bitwy wyborczej swojego giermka. Jeśli nie ma siły, by poddać się próbie, to jest politycznym słabeuszem. Ocenia Pan krytycznie prezydenturę Jacka Jaśkowiaka. Które z jego działań wskazałby Pan jako szczególnie szkodliwe dla nas, mieszkańców? Oceniam ją krytycznie w istocie z tych samych powodów, co prezydenturę po­ przednika. Cechą charakterystyczną obu tych prezydentur było to, że nie umieli oni wykorzystać zasobów Po­ znania tak, by wyróżnić nasze miasto spośród innych miast Polski czy Eu­ ropy. Oni oraz ich współpracownicy i podpowiadacze nie mieli i nie mają do tego wyobraźni. Można symbolicz­ nie powiedzieć: nie słyszą dźwięków harf, amorek i czarodziejskich fletów, a jedynie brzęk przeliczanych monet lub poklask tzw. elit, a raczej bieda-elit. Oczywiście trzeba pamiętać, że Ryszard Grobelny był prezydentem czterokrot­ nie dłużej niż Jacek Jaśkowiak. A także o tym, że przewodnie motywy działania Dokończenie na str. 2

Bardzo ucieszyłem się ze słów prezesa Kaczyńskiego odno­ szących się do ministerialnych nagród i uposażeń polityków. Słowa nie były bezintere­ sowne, ale uważam, że mogą być przełomowe, szczególnie w kontekście zmiany świado­ mości społecznej. Komentarz Michała Bąkowskiego na te­ mat proponowanych zmian w wynagradzaniu wysokich urzędników państwowych.

2

Gra wstępna Jakiej proweniencji są nasze eli­ ty i jakie mają kwalifikacje mo­ ralne? Czy ktoś wspomagał piękne kariery artystyczne, li­ terackie, naukowe? A może właśnie brakiem uczciwej kon­ kurencji i negatywną selekcją można wytłumaczyć stan pol­ skich uczelni? Jan Martini o in­ spirowaniu transformacji w kra­ jach tzw. demokracji ludowej przez służby specjalne.

3

W poszukiwaniu prawdy Jak czwarta władza zaczęła za­ dawać pytania na temat kata­ strofy, wykazywać nieścisłości w relacjach oficjalnych i ile spo­ łeczeństwo polskie zawdzięcza pracy dziennikarzy. Krzysztof Skowroński i Jolanta Hajdasz pytają Anitę Gargas, Marka Pyzę, Ewę Stankiewicz i Grzegorza Wierzchołowskiego o ich poszukiwania prawdy o Katastrofie Smoleńskiej.

4-5

Dobrze było spotkać Jarka Kryptę nawiedzali różni ludzie, najczęściej uczestnicy pielgrzy­ mek. Pytali z troską ks. Jarka, czy mu nie szkodzi piwniczne po­ wietrze i czy nie boi się sam tu pracować? On odpowiadał po­ ważnie: – Jak żyłem, to się ba­ łem. Wspomnienia bliskich o ks. Jarosławie Pięcie zanotowała Aleksandra Tabaczyńska.

6

Do Matek Polek Według feministki Kazimiery Szczuki Matka Polka to „monst­ rum o cechach wampirycznych i demonicznych”, składające swe dzieci jako ofiary na ołta­ rzu Ojczyzny... Zamiast je po prostu wyabortować? Danuta Moroz-Namysłowska o Mat­ kach Polkach – poetycko, histo­ rycznie i rac­ jonalnie.

8

ind. 298050

redaktor naczelna Wielkopolskiego Kuriera Wnet

Do zamordowania rodziny składającej się z pięciu osób należało znaleźć ok. 50 pols­ kich oprawców. Ciągnąc to dras­tyczne rozumowanie, trze­ ba by uznać, że Niemcy musieli przyznawać Polakom coś w ro­ dzaju talonu na zabijanie. Henryk Krzyżanowski recenzu­ je rozmowę dwóch „tytanów lewicy” na temat roli Polaków w Holokauście.


KURIER WNET · MA J 2018

2

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

każdego z nich były różne. Ten pierw­ szy to niedouczony liberał, którego już w trakcie pełnienia urzędu nazywano księgowym dla podkreślenia jego ogra­ niczonych horyzontów. Ten drugi zaś to współczesna wersja bolszewika, który upodobaniami niewielkiej mniejszości chce usilnie uszczęśliwiać większość. Nie bez powodu nazywa się go Tęczo­ wym Jackiem. Czego w latach jego prezydentury nie wykorzystał Poznań? Przykładem zasobów niewykorzysta­ nych jest historia i tradycja naszego miasta, a szerzej Wielkopolski. Poznań to punkt centralny ziem, na których rodziło się Państwo Polskie. To miasto, w którym polski władca po raz pierw­ szy użył symbolu Orła Koronowane­ go. Od dawna powinien być mekką pielgrzymek patriotów, miłośników historii, także z zagranicy i po prostu ludzi ciekawych świata. Ale do tego trzeba było stworzyć bogatą infrastruk­ turę różnych atrakcyjnych obiektów i przedsięwzięć czyniących nasze mia­ sto pociągającym miejscem pobytu. Zarządzający Poznaniem mieli na to ponad 25 lat. W tym czasie np. wybudowano Bramę Poznania, czyli muzeum powstawania naszego państwa… Nie w tym rzecz, by powstał pojedyn­ czy obiekt, ale by był przemyślany ciąg atrakcji. Uważam, że Poznań to właści­ we miejsce dla nowoczesnej ekspozycji poświęconej symbolom narodowym, czyli Godłu i Hymnowi, n.p. na Gó­ rze Przemysła. Ale epoka pierwszych Piastów – tak pięknie opisywana przez Elżbietę Cherezińską, autorkę wypro­ mowaną przez Tadeusza Zyska – to tylko punkt wyjścia do eksploatacji za­ sobu poznańskiej historii. Równolegle warto byłoby eksploatować inne wąt­ ki, np. ożywić i udostępnić zachowany jeszcze częściowo kompleks obiektów militarnego budownictwa dziewięt­ nastowiecznego, którego miłośników w Europie jest co niemiara. Masowa turystyka krajowa i zagraniczna przy­ niosłaby poznaniakom i Poznaniowi przyzwoite dochody i renomę. Niewykorzystanym zasobem nie­ materialnym jest także to, że Poznań jest największym i najbogatszym mias­ tem Wielkopolski. Jego władze mo­ głyby więc być np. promotorem po­ rozumienia gmin nadwarciańskich

i nadnoteckich w celu utworzenia zor­ ganizowanego szlaku wodnego wzdłuż t.zw. Wielkiej Pętli Warciańskiej, która byłaby wyjątkową atrakcją poznaw­ czą i turystyczną środkowo-zachod­ niej Polski. Ale dotychczasowe władze Poz­nania myślały raczej o tym, jak in­ ne wspólnoty samorządowe oszwabić, a nie o tym, by je inspirować. To tylko proste ilustracje zmarno­ wanych – jak na razie – szans. Mam na­ dzieję, że wraz z najbliższymi wyborami nadejdą lepsze czasy, czasy odrodzenia po zbyt długiej epoce liberalizmu kieps­ kiej marki i po krótkiej epoce dekaden­ ckiego bolszewizmu. Czego powinniśmy oczekiwać od prezydenta Poznania w nadchodzących latach? Na jakie elementy ich kampanii wyborcy powinni zwracać uwagę? Nowy prezydent miasta powinien za­ prezentować długofalowy program

Zysk to człowiek utalentowany i gospo­ darz mający szczęśliwą rękę. Nie pozostaje więc nam nic innego, jak powiedzieć po prostu: Zysk dla Poznania! rozwiązania głównych problemów po­ znańskiej wspólnoty samorządowej, zresztą ze sobą splecionych. W szcze­ gólności zaliczam do nich wyludnia­ nie się Poznania, niewystarczająca ja­ kość życia w mieście, zbyt małą siłę przyciągającą młodych ludzi do stolicy Wielkopolski, fasadowość życia obywa­ telskiego i związane z tym wyobcowa­ nie władz samorządowych, oczywiście niewykorzystywanie, czy też niewłaś­ ciwe wykorzystywanie materialnych, osobowych i niematerialnych zasobów miasta… To nie jest pełne wyliczenie. O wyludnianiu się Poznania czy też o pozorności struktur obywatelskich wielu mówi od dawna. Jak jednak sobie z tym poradzić? Zarządzający miastem mają do

dyspozycji bardzo szeroką gamę środ­ ków wpływania na otoczenie. Rzecz w tym, by dla osiągnięcia określonych celów zastosować odpowiednią ich kombinację. Znowu dam uproszczony przykład: jeśli chcemy zapewnić w mia­ rę czyste powietrze w mieście, co wpły­ wa na jakość życia w nim to w pierw­ szej kolejności tak należy kształtować – przez lata i konsekwentnie – jego urbanistykę, by w jak najmniejszym stopniu ograniczać naturalny ruch mas powietrza w obszarze miasta. Jeśli się w ten sposób nie zapewni przewietrza­ nia terenów zabudowanych, to można później wydawać miliony na inne dzia­ łania pomocnicze, a efekt i tak będzie mizerny. A przecież planowanie urba­ nistyczne to kompetencja władz miasta, w tym prezydenta. Najbardziej skrótowo mówiąc: zasygnalizowane wyżej problemy nie zos­taną pokonane w szczególności bez dostępnych i tanich mieszkań, sprawnej i taniej komunikacji publicznej, szkol­ nictwa zapewniającego nowoczesną i solidną edukację, bogatego życia kul­ turalnego, licznych terenów rekrea­ cyjnych i wypoczynkowych w mieście oraz przejrzystego i życzliwego działa­ nia urzędników miejskich wszystkich szczebli. Jak dotąd, władze Poznania w zasa­ dzie w ogóle nie angażowały się w bu­ downictwo powszechnie dostępne, pozostawiając rynek mieszkań na żer deweloperów. Inwestycje związane z ko­ munikacją może bardziej służyły ich wykonawcom niż mieszkańcom Pozna­ nia, czego smutną ilustracją jest t.zw. re­ mont Ronda Kaponiera. Nad poznańską edukacją nie będę się past­wił. Jedynie zwrócę uwagę na taki problem niszowy, że bez angielskojęzycznego szkolnict­ wa średniego i podstawowego raczej trudno będzie o szeroki front długo­ terminowych inwestycji zagranicznych. Przyzwoita jakość życia w mieście jest nieosiągalna bez licznych terenów wy­ poczynkowych. Tymczasem n.p. Park Rataje powstaje w bólach bodaj już dziesięć lat, a unikalny zasób tysiąc­ hektarowego naturalnego lasu w gra­ nicach mias­ta, rzecz chyba niespotykana w Europie, o świetnych warunkach do rekreacji, nie jest chroniony prawem, a fragmentami jest przeznaczany pod zabudowę. Pointa jest jedna: czas na nowego prezydenta, na dobrego i światłego gos­ podarza. K

O statystyce makabrycznej Henryk Krzyżanowski

Lewica w Polsce i na Zachodzie ma ostatnio kiepską passę i brak pomysłu na pro­ gram, więc chwyta się najrozmaitszych ideologicznych dziwactw w rodzaju ideolo­ gii gender. U nas dochodzi do tego jeszcze uporczywy lans „pedagogiki wstydu” – zawstydzania Polaków za antysemityzm i rzekomy współudział w Holokauście.

T

o jest paskudny chwyt, bo­ wiem temat zagłady Żydów powinien pozostać domeną badań historycznych wolnych od polityki i publicystyki. IPN wydał ostatnio spokojne oświadczenie w tej kwestii, przypominające oczywisty fakt, że „Holokaust był przede wszystkim przedsięwzięciem państwowym – lu­ dobójstwem zaplanowanym i zreali­ zowanym przez Rzeszę Niemiecką”. Oświadczenie przypomina także, iż obowiązkiem historyków publikujących na ten temat jest rzetelne korzystanie ze źródeł. Niestety w publicystyce zamiast rzetelności widzimy skłonność do go­ łosłownych uogólnień, z którymi łączy się czasem upodobanie do makabrycz­ nej statystyki. Ostatnio w uznawanej za prestiżową „Krytyce Politycznej” dłu­ gą rozmowę na ten temat odbyli dwaj uznani tytani lewicy – prof. Andrzej Le­ der i redaktor Bartłomiej Sierakowski. Obaj mędrcy nie wstydzą się dokony­ wać na oczach zdumionego czytelnika takiej oto arytmetyki: Polacy zabili 200

W ‒I ‒E ‒L ‒K ‒O ‒P ‒O ‒L ‒S ‒K ‒I

A przecież w III RP nie powinno nas obcho­ dzić, jakimi stopniami czy urzędami szczycili się dostojnicy tamtego niesuwerennego państwa – co nam do tego? tys. Żydów; do zabicia jednego Żyda potrzeba było ok. 10 etnicznych Po­ laków – ergo ok. 2 mln Polaków miało bezpośredni udział w zbrodni. Całkowitym milczeniem pominęli przy tym fakt, że owe 200 tys. wzięte jest z kapelusza i przez poważnych hi­ storyków wykazane jako zupełna fikcja. Warto jednak zwrócić uwagę na sam sposób liczenia – a przecież takie pros­ te mnożenie całkowicie kompromituje

kwalifikacje umysłowe obu panów. Li­ cząc tak, jak chce prof. Leder, musimy bowiem uznać (przepraszam za ma­ kabrę), że do zamordowania rodziny składającej się z, powiedzmy, pięciu osób, należało znaleźć ok. 50 polskich oprawców (nie licząc dzieci). Ciągnąc to drastyczne rozumowanie, trzeba by uznać, że Niemcy musieli przyznawać Polakom coś w rodzaju talonu na zabi­ janie. „Pan, Herr Nowak, już swojego Żyda zabił, poszukaj pan kogoś z talo­ nem. Bo statystyka musi się zgadzać”. W normalnej debacie publicznej pisanie bzdur dyskwalifikuje. Więc po co ci panowie to robią? Profesor Le­ der zajmuje się naukami społeczny­ mi i z pewnością nie są mu obce ele­ mentarne zasady statystyki. Jeśli nie wstydzi się robić tak absurdalnych wy­ liczeń, to albo jest zaślepiony niechę­ cią (nienawiścią?) do rodaków, którzy nie kwapią się widzieć w nim proroka, albo liczy na to, że za takie nonsensy spotka go nagroda i uznanie. Nie wiem doprawdy, które wytłumaczenie jest dla niego gorsze. K

Redaktor naczelny Kuriera WNET

K ‒U ‒R ‒I ‒E ‒R

Krzysztof Skowroński

WIELKOPOLSKI KURIER WNET Redaktor naczelna

G

A

Z

E

T

A

N

I

E

C

O

D

Z

I

E

N

N

A

Jolanta Hajdasz tel. 607 270 507 mail: j.hajdasz@post.pl

Zespół WKW

Sławomir Kmiecik Małgorzata Szewczyk ks. Paweł Bortkiewicz Aleksandra Tabaczyńska Michał Bąkowski Henryk Krzyżanowski Jan Martini

Finansowy „vox populi” Michał Bąkowski

Bardzo ucieszyłem się ze słów prezesa Kaczyńskiego: „vox populi, vox Dei”, od­ noszących się do ministerialnych nagród i uposażeń polityków. Słowa nie były bezinteresowne, ale uważam, że mogą być przełomowe dla naszego kraju, szcze­ gólnie w kontekście zmiany świadomości społecznej. Kwietniowa konferencja PiS i zapewnienia, które podczas niej padły, były oczywiście rozpaczliwą reakcją partii rządzącej na opozycyjny „Konwój wstydu” i spadające słupki poparcia.

R

ównież wspomniana inicjatywa opozycji nie miała nic wspólne­ go z troską o dobro wspólne. Nie zapominajmy, że za rzą­ dów PO-PSL politycy też przyznawa­ li sobie wysokie nagrody, był to też czas wielu afer, które niszczyły mają­ tek prywatny i państwowy. Wystarczy wspomnieć sprawę Amber Gold, dzi­ ką reprywatyzację w Warszawie czy poważne straty w polskim przemyśle stoczniowym i węglowym. Pobudki zachowania rządzących i opozycji są mało istotne. Najważniejsze jest to, że w końcu kwestie, które słusznie bul­ wersują społeczeństwo, mogą zostać rozwiązane. Nie twierdzę, że wszyscy polity­ cy zarabiają nadmiernie w stosunku do czasu i wysiłku, jaki przeznaczają na pełnienie swoich funkcji. Miałem przyjemność współpracowania przez kilkanaście miesięcy z ministrem Anto­ nim Macierewiczem, który prawie co­ dziennie zaczynał pracę wcześnie rano i kończył ją około 1–2 w nocy. Osoby pracujące na rządowych stanowiskach zarabiają niewielkie pieniądze, biorąc pod uwagę rangę stanowiska, odpo­ wiedzialność oraz czas pracy. W sekto­ rze prywatnym mogliby zarabiać dużo więcej. Jednak są i tacy, którzy politykę traktują jako dobre źródło dochodów, możliwość uzyskania różnorakich wpły­ wów i korzyści, sposobność do nawią­ zania opłacalnych znajomości. Posłów

i senatorów zostawmy jednak na inny artykuł. Ważniejsi są bowiem ci polity­ cy, których mamy najbliżej. Moim zdaniem powinny zostać ustalone bardzo konkretne limity dla prezydentów miast, burmistrzów i wójtów, ponieważ dziś w niektórych gminach i mniejszych miastach lokal­ ni włodarze zarabiają bulwersująco duże pieniądze. Limity wynagrodzeń powinny być określane na podstawie budżetu, jego zadłużenia oraz liczby ludności danej jednostki. Proszę sobie wyobrazić, że niektórzy burmistrzowie małych gmin otrzymują o wiele więk­ sze pieniądze niż uposażenie wynika­ jące ze sprawowania funkcji ministra. A przecież minister zarządza dużo bo­ gatszym budżetem i ma większą od­ powiedzialność niż burmistrz, wójt czy prezydent miasta. Dla przykładu, burmistrz mojej rodzinnej gminy Krzy­ wiń (liczba ludności w 2016 r., według Urzędu Statystycznego w Poznaniu – 10078 osób) wykazał w oświadcze­ niu majątkowym za 2016 r. dochód 146 930,73 zł brutto za sprawowanie swojej funkcji. W ten sposób lokalny włodarz zarabia niewiele mniej niż prezydent kilkadziesiąt razy większe­ go Poznania. Należy również dodać, że jesteśmy równocześnie gminą bar­ dzo zadłużoną – na rok 2018 dochody kształtują się na poziomie ponad 57 mln zł, wydatki prawie 67 mln. Także odległa przyszłość nie przedstawia

się kolorowo – niedługo zadłuże­ nie gminy sięgnie prawie ponad 16 mln; z odsetkami to prawie 21 mln zł, a jego spłata zaplanowana jest do 2033 roku. Jak widać, zarobki w sa­ morządzie powinny podlegać bardzo restrykcyjnym limitom. Nie tak powinna wyglądać po­ lityka. Odwołam się do historii de­ mokracji. Otóż w starożytnej Grecji, w społeczności ateńskiej obywatele biorący udział w Zgromadzeniu Lu­ dowym (odpowiedniku współczes­ nego parlamentu) otrzymywali nie­ wielkie wynagrodzenie, które miało choć częściowo zrekompensować opuszczony dzień w pracy. Dzięki temu w tamtych czasach polityka nie była wykorzystywana dla bogacenia się. Przykład ten jest o tyle istotny, że przecież cywilizacja łacińska, do któ­ rej należymy, wyrosła w oparciu m.in. o antyczną Grecję. Z kolei śp. o. Karol Meissner często powtarzał mi, że po­ lityka, zgodnie z katolicką nauką spo­ łeczną, powinna być służbą dla spo­ łeczeństwa i troską o dobro wspólne. Te interpretacje sprawowania władzy pokazują określoną kulturę polityczną, która w moim przekonaniu powinna przyświecać dzisiejszym rządzącym. Żywię głęboką nadzieję, że wystąpie­ nie prezesa Kaczyńskiego i jego konse­ kwencje uzmysłowią obywatelom ich siłę oraz skłonią do refleksji zarówno polityków, jak i wyborców. K

Alfi Evans bez prawa do życia Małgorzata Szewczyk

Sprawa niespełna dwuletniego Alfiego Evansa pokazuje, że Wielka Brytania jest krajem wyzutym z wszelkich wartości, pustynią aksjologiczną, swoistym melan­ żem, na którym opiera się system prawna brytyjskiego. Rodzice ciężko chorego na niezdiagnozowaną dotąd chorobę neurologiczną chłopca, przebywającego od grudnia 2016 roku w szpitalu Alder Hey w Liverpoolu, natrafili na mur nie do przebicia: absurd prawny.

O

to zespół medyczny, który zgodnie z brytyjskim pra­ wem występuje jako repre­ zentant interesów dziecka, ocenił, że dalsza terapia Alfiego „nie jest w jego najlepszym interesie” i może być nie tylko „daremna”, ale także „nie­ ludzka”. Decyzję podjął brytyjski sąd, a podtrzymał trybunał w Strasburgu, wbrew woli rodziców chłopca, którzy nagłośnili sprawę, szukając pomocy, gdzie tylko było można. Sekwencja wydarzeń była pioru­ nująca. Na oczach rodziców chłopca odłączono od aparatury utrzymującej go przy życiu, bo zgodnie z „medycz­ ną diagnozą” miał umrzeć w ciągu kilku minut, a przeżył… 9 godzin. Ponieważ „diagnoza” okazała się chybiona i dziec­ ko, i jego rodzice (ojciec podejmował resuscytację) walczyli o życie, Alfie­ go… znowu podłączono do aparatury. W nierówną walkę z prawem włączył się papież Franciszek i włoskie ministerstwo spraw zagranicznych, które przyznało chłopcu włoskie obywatelstwo, a waty­ kański szpital Bambino Gesu zapewnił o gotowości podjęcia leczenia chłopca, wysyłając po pacjenta helikopter.

Korekta

Magdalena Słoniowska Projekt i skład

Wojciech Sobolewski Dział reklamy

reklama@radiownet.pl

Dystrybucja własna! Dołącz!

dystrybucja@mediawnet.pl

Kiedy piszę te słowa, w internecie pojawiła się informacja, że sąd rodzin­ ny w Manchesterze odrzucił wniosek

Czy lepsze dla chłop­ ca było umieranie z braku tlenu i płynów, czy jednak przelot specjalistycznym heli­ kopterem do ośrodka, który oferował Alfiemu alternatywną terapię? rodziców Alfiego o zgodę na przewie­ zienie dziecka do Włoch w celu dalsze­ go podtrzymywania jego życia. Sędzia przychylił się do opinii lekarzy, że taki ruch byłby… zbyt niebezpieczny dla zdrowia dziecka. Cisną się na usta pytania, w jakich czasach żyjemy? Czy o zdrowiu i życiu dziecka nie mogą decydować już jego

Adres redakcji

ul. Zielna 39 · 00-108 Warszawa redakcja@kurierwnet.pl

Nr 47 · MAJ 2018

(Wielkopolski Kurier Wnet nr 39)

Wydawca

Spółdzielcze Media Wnet / Wnet Sp. z o.o. Informacje o prenumeracie

kontakt j.hajdasz@post.pl, tel. 607270507

rodzice, tylko bezduszne sądy? Czy obowiązkiem lekarzy na całym świe­ cie, składających przysięgę Hipokra­ tesa, nie jest walka o życie człowie­ ka? Także, a może przede wszystkim, tego najmniejszego i bezbronnego? Czy w imię wolności, praworządności i solidarności z chorym, priorytetem staje się dziś nie podstawowe prawo człowieka do życia, ale do zabijania? Bo jak inaczej nazwać wyrok sądu i try­ bunału? Dlaczego podeptano autonomicz­ ne prawa pacjenta? Czy lepsze dla chłopca było umieranie z braku tlenu i płynów, czy jednak przelot specja­ listycznym helikopterem do ośrodka, który oferował Alfiemu alternatywną terapię? A jeśli taka była, to czy można zasłaniać się uporczywą terapią? Dla­ czego milczą najważniejsze europejskie instytucje, tak bardzo zatroskane o do­ bro norek, słoni czy traszek? Brytyjski sąd przekroczył Ru­ bikon, wydał wyrok śmierci w imię praw człowieka. Szkoda, że zapomniał o prawniczej maksymie: Nullum scelus rationem habet – żadna zbrodnia nie ma uzasadnienia. K

Data i miejsce wydania

Warszawa 28.04.2018 r. Nakład globalny 10 000 egz.

ind. 298050

Dokończenie ze str. 1


MA J 2018 · KURIER WNET

3

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Z

resztą – według oficjalnej wy­ kładni – nie ma czego badać, bo już wszyscy wszystko wie­ dzą – demokratyczna opo­ zycja porozumiała się z patriotyczną częścią partii komunistycznej jak Polak z Polakiem i bezkrwawo przejęła wła­ dzę. Myśliciele w rodzaju Frasyniuka orzekli nawet, że tzw. porozumienie okrągłego stołu to najdonioślejsze wy­ darzenie w tysiącletniej historii Polski. Jest zrozumiałe, że liczni zasiedlający uniwersytety akademicy-humaniści nie będą ryzykować karier, zgłębiając ślis­ką tematykę. Takiej obawy nie miał histo­ ryk niezależny – dr Jerzy Targals­ki, któ­ ry wydał ogromną 3-tomową pracę pt. Służby specjalne i pieriestrojka (podty­ tuł: Rola służb specjalnych i ich agentur w pieriestrojce i demontażu komunizmu w Europie Środkowej). Nie jest to lektu­ ra nadająca się do czytania w pociągu, ale nawet pobieżne przewertowanie dzieła pozwala na pełniejsze postrzega­ nie naszego obecnego położenia. Autor przeanalizował sytuac­ję rok po roku we wszystkich krajach „demokracji lu­ dowej”, przytaczając setki faktów i śle­ dząc biografie aktorów procesów dzie­ jowych. Wykonał pracę podobną do grzebania w szambie – „grzebał w ży­ ciorysach” zarówno funkcjonariuszy służb, aparatczyków partyjnych, polity­ ków, jak i opozycjonis­tów. W opinii lu­ dzi postępu „grzebanie w życiorysach” jest czymś wstrętnym i nagannym, jed­ nak właśnie w życiorysach znajduje się klucz do zrozumienia procesu „obala­ nia komuny”.

takiemu pos­łowi powierza się ważne stanowisko ministra sprawiedliwości? Twórcy „pieriestrojki” zakładali, że w miejsce państw „demokracji ludowej” powstaną państwa formalnie niepod­ ległe, pozostające jednak pod kontrolą centrali. Przewidywano, że głównym problemem i zagrożeniem dla reform będzie opór potężnego aparatu par­ tyjnego, a w państwach zewnętrznych także aspiracje niepodleg­łościowe za­ mieszkałych tam narodów. Można było liczyć natomiast na sprzymierzeńców z nomenklatury gospodarczej, którzy chcieli „gospodarować na swoim”. Właś­ nie dyrektorzy fabryk, kombinatów czy przedsiębiorstw stali się w przyszłości największymi beneficjentami przemian. Także w Pols­ce partyjny dyrektor czę­ sto zostawał właścicielem fabryki, którą można było następnie „odstąpić” cudzo­ ziemcowi... Przy okazji wytworzyło się nowe, nomenklaturowe ziemiaństwo, ponieważ partyjni dyrektorzy PGR-ów zostali właścicielami wielkich posiadło­ ści ziemskich. Targalski uważa, że „pieriestrojka” zaczęła się już za Andropowa (któ­ ry był pierwszym czekistą na stanowisku I sekretarza KPZR), gdyż wtedy zaczęły się wiel­ kie ruchy kadrowe

Jego pokrętny życiorys jest dość typowy dla wielu czekistów w trud­ nych czasach „pieriestrojki”. Za ko­ muny właściwej Kapriczkow zajmo­ wał się kontrwywiadem na odcinku amerykańskim. W czasie przemian od­ delegowano go do Moskwy do pracy w FSB, gdzie miał infiltrować służby łotewskie. Po półrocznym bezrobociu został agentem łotewskiego kontrwy­ wiadu (fachowiec tej specjalności nie musi martwić się o pracę), a następnie zaangażował się do CIA (którą zwalczał w czasach sowieckich). Zajmował się powiązaniami mafii z politykami. Po oskarżeniu o kradzież 232 tys. dolarów, w 1997 roku uciekł do Londynu, a Ang­ licy w 2005 roku ostatecznie odmówili jego ekstradycji...

Jedność w różnorodności

związków zawodowych – wytypowa­ ni aktywiści pozostali przy bezpiecz­ niejszej działalności ekologicznej. Ich ostrożność wynikała z niechęci I sekre­ tarza Żiwkowa do zmian. Los pierw­ szych sekretarzy krajów wasalnych był ściśle związany z ich stosunkiem do „pieriestrojki”. Wizerunek gen. Jaru­ zelskiego byłby fatalny w dobie sza­ lejącej demokracji, która zbliżała się wielkimi krokami – dyktator stanu wojennego nie miał innego wyboru, jak ucieczka do przodu. Stąd proces przemian w Polsce miał najwyższą dozę teatralności („okrągły stół”), a generał starał się być liderem na tle pozosta­ łych krajów bloku. Jaruzelski – już ja­ ko prezydent – pewniej się czuł, mając w pobliżu Armię Czerwoną (na wszel­ ki wypadek), dlatego w Polsce wojska sowieckie stacjonowały najdłużej (do 1993 r.). Ci spośród komunistycznych przy­ wódców, którzy nie wyczuli wiatru przemian, skoń­ czyli

Tym pocho­dzącym z seksuologii terminem można by określić działania sowieckich służb specjalnych poprzedzające demontaż komunizmu w opanowanej przez ZSRR części Europy. Działania te, jak i sam proces transformacji, to obszar badawczy omijany wielkim łukiem przez naukowców akademickich.

Gra wstępna

„Siłownicy” – animatorzy reform Co najmniej od lat 70. ub. wieku dla wszystkich myślących w Związku So­ wieckim stało się jasne, że gospodarka centralnie planowana jest mniej wydol­ na od kapitalistycznej i że bez głębokich reform ZSRR przegra rywalizację ze światem Zachodu. Świadomość ta była powszechna w służbach, gdyż wolni od zamulenia ideologicznego funkcjona­ riusze byli najlepiej zorientowani w sy­ tuacji (mieli dostęp do prawdziwych informacji). Z perspektywy elit sowiec­ kich głównym celem reform miała być zamiana władzy politycznej na mniej kosztowną, skuteczniejszą i przyjem­ niejszą władzę ekonomiczną. Reformy jednak nie mogły być dokonane, bo naczelny ideolog partii komunistycznej Michaił Susłow uważał, że „wszelkie re­ formy zawsze prowadzą do kontrrewo­ lucji”. W kraju rządziła partia komunis­ tyczna, a KGB była zaledwie „mieczem i tarczą” partii. Jednak nie czekając na śmierć starego ideologa (1982), „si­ łownicy” zaczęli przygotowywać plan przebudowy imperium. Powstał think tank mający za cel opracowanie założeń przyszłych reform. W skład zespołu weszli naukowcy ze służb cywilnych i wojskowych pod kierownictwem prof. płk KGB Władimira Rubanowa i prof. płk GRU Witalija Szłykowa. Tam praw­ dopodobnie wypracowano kształt przy­ szłej „pieriestrojki”. Zakładano ograniczenie wpływu partii komunistycznej na gospodar­ kę i liberalizację (trójpodział władz, wielopartyjność, własność prywatna, wybory spośród więcej niż jednego kandydata, likwidacja cenzury, „głas­ nost” itp.). Jednak prawdziwe struktu­ ry władzy miały być ukryte za fasadą demokracji – a więc to nie premier Tusk wymyślił „państwo teoretyczne”, tylko eksperci moskiewscy. Dowodem na działania nieformalnego gremium sterującego mogą być nominacje mi­ nisterialne w rządach PO. Jakaś „nie­ widzialna ręka” podsunęła Tuskowi „brytyjskiego ekonomistę profesora Rostowskiego” jako ministra finansów (który rozpoczął urzędowanie, nie ma­ jąc polskiego obywatelstwa). Ministra przestano tytułować profesorem, kiedy nie udało się odnaleźć jego doktoratu (pozostał tylko prof. Bartoszewski). Rostowski skutecznie potrafił nie do­ pilnować wypłaty 500 mln zwrotu po­ datku VAT czterem facetom mającym zarejestrowaną firmę w pustym pokoju na 33 piętrze wieżowca. Pieniądze na­ tychmiast powęd­rowały na Kajmany, by przez Bermudy i Holandię trafić do Londynu. Ktoś zainstalował „Bory­ sława” Budkę w rządzie Ewy Kopacz. Wprawdzie pani premier twierdziła, że nominacje ministerialne to „jej autor­ ski projekt”, ale chyba tylko częściowo. Niewątpliwie jej propozycją mogła być katechetka Terenia (ta, która „da radę”) jako minister nadzorujący po­ licję i służby specjalne. Trudno uwie­ rzyć jednak w nominację osoby, której imienia się nie zna. Minister Budka tłumaczył, że był słabo rozpoznawal­ nym posłem „z tylnych ławek”, ale czy

Aby mieć „możliwości oddziały­ wania”, nasycenie agenturą musi być podobne jak w Polskim Związku Ka­ tolicko-Społecznym. W jego 24-osobo­ wym zarządzie było 12 tajnych współ­ pracowników SB... Prominentny czekista Franciszek Szlachcic mawiał: policja jest od tego, by zwalczać lub tworzyć opozycję, a gene­ rał SB Krzysztoporski (dobry znajomy Wałęsy) wychodził z założenia, że opo­ zycji nie tylko nie należy likwidować, ale kontrolować operacyjnie, a nawet finansować. Liczne powstałe mniej lub więcej spontanicznie „organizacje po­ żytku publicznego” stały się wylęgarnią polityków i mężów stanu użytecznych organizatorom „pieriestrojki”. Dobrym przykładem w Polsce może być orga­ nizacja pacyfistyczna Wolność i Pokój, dzięki której ujawnili swoje talenty ni­ żej wymienieni prominenci: Bartłomiej Sienkiewicz – „twórca” UOP, szef MSW w rządzie PO-PSL. Oby­ watel RP Kas­ przak

Jan Martini

w służbach. Chodziło o „odcedzenie” funkcjonariuszy „nie nadążających”, a więc nie nadających się do nowych zadań. Dominujący dotąd prymityw­ ny „stukacz”-donosiciel nie wystar­ czał w sytuacji, gdy mniej istotne sta­ ło się zbieranie informacji. Potrzebny był agent potrafiący wpłynąć na jakieś środowisko i skłonić je do określonych zachowań. Wykształcono nowy typ tajnego współpracownika, zwanego w żargonie „zawodowym dysydentem”. W Polsce również mieliśmy „zawodow­ ców” zajmujących się „walką z komu­ ną” w pełnym wymiarze godzin. Nie mogli oni być członkami związku za­ wodowego „Solidarność”, bo nie pra­ cowali etatowo. Demokracja wymaga istnienia opozycji, a ta była tylko w Polsce, Cze­ chosłowacji i na Węgrzech. W innych krajach opozycję trzeba było dopiero wygenerować. Dlatego z inicjatywy KGB zorganizowano w Helsinkach Konferencję Bezpieczeństwa i Współ­ pracy KBWE (1975), na której Związek Radziecki zobowiązał się przestrzegać „praw człowieka” – niezbędnych do za­ istnienia legalnej opozycji. Ludzie Eu­ ropy Wschodniej, przyzwyczajeni do życia w państwie policyjnym, ostrożni i nieufni, bardzo niechętnie korzysta­ li ze swoich „praw”. Pierwszy wolny happening w Bułgarii zorganizowała TW „Anna” – Aksinija Dżurowa – pro­ rektor Uniwersytetu Sofijskiego. Orga­ nizatorzy pieriestrojki (i ich agenci) musieli nieźle się natrudzić, zanim za­ częły kiełkować pierwsze ruchy ekolo­ giczne, pacyfistyczne, Komitety Helsiń­ skie, samorządne związki zawodowe, niezależne stowarzyszenia itp. Znaleźli się w nich, obok ludzi zacnych, także liczni „animatorzy” z ramienia służb.

Społeczeństwo obywatelskie ze wspomaganiem Tu muszę przytoczyć mój ulubiony cytat z gen. Kiszczaka: SB może i po­ winna kreować różne stowarzyszenia, kluby, czy nawet partie polityczne, głę­ boko infiltrować istniejące. Gremia kie­ rownicze tych organizacji na szczeblu centralnym i wojewódzkim, a także na szczeblach podstawowych muszą być przez nas operacyjnie opanowane. Mu­ simy sobie zapewnić operacyjne możli­ wości oddziaływania na te organizacje, kreowania ich działalności i polityki.

– przywódca. Wojciech Brochwicz – dyrektor w UOP. Piotr Niemczyk – polityk Unii Wolności, funkcjonariusz UOP, znany z inwigilowania Kaczyń­ skiego. Bogdan Klich – polityk PO, szef MON w rządzie Tus­ka. Konstanty Miodowicz – szef kontrwywiadu UOP, działacz PO; zginął w dziwnych oko­ licznościach („zasłabł podczas space­

W kluczowym roku demontażu systemu w Polsce liczba TW osiągnęła niemal 100 tys. (w okresie „stalinowskim” tylko 85 tys.). Najważniejszą rolę odegrali tajni współpracownicy w mediach. ru”). Jan Maria Rokita – polityk Unii Wolności i PO, niedoszły „premier z Krakowa”. Andrzej Miszk – współ­ założyciel KOD, znany z głodówki w obronie Trybunału Konstytucyjne­ go. Andrzej Stasiuk – salonowy pisarz, hoduje barany, a jednemu z nich nadał imię „Smoleńsk”. O tej organizacji tak pisze bloger Kokos 26: Jeżeli ktoś zadałby mi pytanie, komu potrzebny był ruch Wolność i Po­ kój założony przez obecnego ministra Czaputowicza, to odpowiedzi szukał­ bym w powierzeniu jego członkom misji tworzenia Urzędu Ochrony Państwa III RP, a później zasilenia jego szeregów, i to na bardzo wysokich stanowiskach. Szczególnie kuriozalnie wyglądało uczy­ nienie z tych młodych pacyfistów i eko­ logów osób odpowiedzialnych za wery­ fikację funkcjonariu­szy SB. Kiszczak musiał skakać ze szczęścia i nieźle się bawić, kiedy weryfikację pozytywnie przeszło 74% z 10439 esbeków i aż 7200 z nich zasiliło szeregi nowych służb. Łotewski funkcjonariusz Boris Karpiczkow pisał o całkowitej kont­ roli ruchów nieformalnych przez KGB i masowym werbunku działaczy, którzy mieli stać się czołowymi politykami Łotwy po przewidywanym przez KGB rozwiązaniu ZSRR.

Nad prawidłowością przebiegu pie­ riestrojki w krajach bloku czuwał najbliższy współpracownik Gorbaczo­ wa – Aleksander Jakowlew. Krążył on między poszczególnymi krajami, do­ radzał i popędzał. Ciekawe, że proces „pieriestrojki” na Słowacji sterowany był raczej przez Moskwę niż przez Pra­ gę. Czyżby już wtedy zakładano roz­ pad Czechosłowacji? Organizatorzy transformacji nie polegali jedynie na lokalnych strukturach służb, mając do pomocy w każdym kraju także agen­ tów prowadzonych bezpośrednio przez „centralę”. Rosjanie szczególnie ufa­ li wielopokoleniowym klanom agen­ tów, w których już trzecie pokolenie pracowało dla Moskwy. Najwięcej ta­ kich rodzin było w Rumunii i Bułga­ rii. Polityk PO Tomasz Cimoszewicz mógłby liczyć na zaufanie wschodnich przyjaciół... Prymusem transformacji była Estonia; Ukraina i Bułgaria zostawa­ ły w tyle. Opóźnienia poszczególnych etapów przemian dochodziły do roku, ale wszędzie w podobnym czasie wpro­ wadzono „analogi” „ustaw Wilczka”, komercjalizację banków (w Polsce pół roku po Rosji), tworzono „firmy polo­ nijne” (joint ventures), powołano urząd prezydenta z prawem weta i Trybunał Konstytucyjny (w Polsce w 1985 r.). Utworzenie TK anonsowano jako krok w kierunku demokratyzacji – w rze­ czywistości był to ważny „bezpiecz­ nik”, gwarantujący utrzymanie systemu pod kontrolą. W Polsce TK dwukrotnie uniemożliwił dekomunizację jako „go­ dzącą w prawa człowieka”… Generowanie „partnera społeczne­ go” było sterowane odgórnie – świad­ czy o tym zbieżność dat powstania Grup Inicjatywnych (ogromnie nasy­ conych agenturą). W skład takiej grupy wchodzili pisarze, artyści, naukowcy, autorytety moralne i inne prominentne osoby związane z establishmentem par­ tyjnym. Pierwsza Grupa Inicjatywna powstała w Tallinie, poźniej jednocześ­ nie w Wilnie i Rydze, a następnego dnia w Kiszyniowie (zbieżność dat wyklucza jakąkolwiek spontaniczność). Najbar­ dziej oporna była Bułgaria. Według opinii bułgarskiego czekisty, opozycja w Bułgarii rodziła się dzięki działalno­ ści Zarządu i była wychowywana pod jego skrzydłami. Mimo starań wielu zadaniowanych TW, nie udało się wytworzyć bułgars­ kich „niezależnych, samorządnych”

źle – Honecker na wygnaniu, Żiwkow w więzieniu, Ceausescu zamordowany. „Conducator” wiedział, że coś się szy­ kuje w Moskwie, więc naprzód usunął funkcjonariuszy, którzy pobierali nauki w Rosji, później tych mających żony Rosjanki. W końcu zaczął „neutrali­ zować” potencjalnych konkurentów. Udało mu się zlikwidować dwóch, ale trzeci – Ion Iliescu – ocalał i zlikwi­ dował „Conducatora”, stając się ojcem rumuńskiej demokracji.

Dziennikarze murem za służbami i telefon Kuronia Projektanci przemian wiedzieli, że tak ambitna operacja musi mieć pełną osłonę medialną. Równocześnie wy­ móg demokratyzacji nakazywał znie­ sienie cenzury. Okazało się, że była to instytucja całkowicie zbędna. Obawa komunistów, że po likwidacji cenzu­ ry każdy będzie mógł sobie pisać co chce, była nieuzasadniona – redakcje przejęły na siebie rolę cenzury. Zresztą dziennikarze zawsze sami wiedzą, co pisać (a czego nie). Jedność przekazu świata dziennikarskiego po 10 kwiet­ nia 2010 roku była imponująca, choć instytucjonalna cenzura nie istniała już od wielu lat. Jak ujawnił Mitrochin w swoim „Archiwum”, już w 1980 r. centrala KGB zalecała swoim zagranicznym re­ zydenturom, by zamiast kłopotliwego pozyskiwania agentów, wynajmowały raczej dziennikarzy. Za drobne pie­ niądze publicysta opublikuje, literat stworzy literaturę, dziennikarz napisze wszystko to, co było zamawiane. Wraz z liberalizacją postępował ogromny wzrost liczby tajnych współ­ pracowników SB, którzy musieli pilno­ wać, by nie przekroczyć ram dozwo­ lonej wolności. W kluczowym roku demontażu systemu w Polsce liczba TW osiągnęła niemal 100 tys. (w okre­ sie „stalinowskim” tylko 85 tys.). Naj­ ważniejszą rolę odegrali tajni współ­ pracownicy w mediach. Kontrolowani przez SB dziennikarze otrzymywali po­ lecenia poruszania konkretnych tema­ tów – dostarczano im materiały, a na­ wet gotowe artykuły. Nadzorem SB objętych było ok. stu redakcji. Tylko w „Życiu Warszawy” było od 12 do 15 tajnych współpracowników SB (nie li­ cząc agentów służb wojskowych). W połowie lat 80. władze PRL nie

mogły liczyć, że ktokolwiek uwierzy w informacje zamieszczone w oficjal­ nej prasie, więc rozgłośnia „dywersji ideologicznej” – Radio Wolna Europa stało się podstawowym medium ko­ munikowania się ze społeczeństwem. W pewnym momencie zaprzestano na­ wet zagłuszania audycji – oczywiście w ramach demokratyzacji... Rozgłośnia Wolna Europa wylansowała jako głów­ nych opozycjonistów Kuronia i Mich­ nika, taktownie przemilczając Macie­ rewicza i innych mniej właściwych. Wiadomości z życia „demokratycz­ nej opozycji” przekazywał monachijs­ kiej rozgłośni Jacek Kuroń ze swojego magicznego telefonu. Jakoś nikt z ko­ munistów nie wpadł na pomysł, żeby ten telefon po prostu wyłączyć... Au­ dycje RWE umożliwiały kształtowa­ nie się opinii publicznej nie tylko po­ przez agenturę wpływu umieszczoną w rozgłośni, ale także dzięki amery­ kańskiemu poparciu dla komunistów dokonujących demontażu systemu. Wielką troską Amerykanów było, by komunistom nie stała się krzywda ze strony nienawistnych katolickich „nacjonalistów”.

Politycy z zobowiązaniami Większość premierów, prezydentów i ministrów spraw zagranicznych III RP rozwijała swoje talenty pod opieką komunistycznych służb. Bynajmniej nie byliśmy wyjątkiem. Premierem Litwy została Kazimie­ ra Prunskiene, od 1980 roku agent­ ka KGB o pseudonimie „Satrija”. Dla KGB pracowali także premierzy Łotwy i Estonii. „Satrija” wyjaśniała, że uwa­ żała KGB za jedyną organizację zdolną do wprowadzenia reform, więc musiała donosić... Zdemaskowanie pani pre­ mier było wynikiem frakcyjnych tarć w służbach i wywołało na Litwie po­ dobny szok, jak u nas sprawa „Bolka”. Litewski Sajudis został założony przez KGB i był kierowany przez agentów. Jednak w miarę upływu czasu konfi­ denci wykruszali się lub zostali zde­ maskowani, a organizacja się oczyściła. Czy w tym procesie pomogła Matka Boska Ostrobramska? W 1991 roku rząd Litwy posta­ nowił, że byli pracownicy i informa­ torzy KGB nie mogą być posłami, mi­ nistrami, dyrektorami departamentów i piastować kierowniczych stanowisk w administracji państwowej. Osoby uwikłane zostały poproszone o ustąpie­ nie z zajmowanych stanowisk w termi­ nie 3 miesięcy. Pierwszym aresztowa­ nym pod zarzutem współpracy z KGB był Algis Klimaitis (TW „Kliugeris”). Będąc odpowiedzialnym za politykę zagraniczną, „Kliugeris” krytykował „politykę konfrontacyjną” z Rosją, a żą­ danie wycofania wojsk rosyjskich z Lit­ wy uważał za „dyktatorskie” i szkodzą­ ce wizerunkowi Litwy na Zachodzie... Wówczas po raz pierwszy w Europie postsowieckiej fakt współpracy z ko­ munistyczną tajną policją uznano za czyn naganny. Choć błyskotliwi projektanci „pieriestrojki” szczegółowo zaplano­ wali scenariusze, dynamika wydarzeń spowodowała, że „rozpędzonego pa­ rowozu dziejów” nie udało się już za­ trzymać. Dzięki temu np. już w 1992 roku w Estonii zaczęto odbierać ma­ jątki zagrabione w wyniku złodziej­ skiej nomenklaturowej prywatyzacji. Przemiany osiągnęły znacznie większy zakres niż przewidywano m.in. z po­ wodu rywalizacji Gorbaczowa z Jelcy­ nem, KGB z GRU i walk frakcyjnych wewnątrz służb. Podobnie jak w Polsce, dekomuni­ zacja w Mołdawii się nie udała. Dlaczego w tym kraju nie było lustracji, wyjaśnił I sekretarz Komunistycznej Partii Moł­ dawii i późniejszy prezydent Lucinschi – jeśli otworzymy dossier Bezpieczeń­ stwa, pozostaniemy bez inteligencji. Tu nasuwa się refleksja nad elitotwórczą rolą sowieckiej policji politycznej. Ja­ kiej proweniencji są nasze elity i jakie mają kwalifikacje moralne? Czy ktoś wspomagał piękne kariery artystyczne, literackie czy naukowe? A może właśnie brakiem uczciwej konkurencji i nega­ tywną selekcją można wytłumaczyć stan polskich uczelni pozostających daleko w tyle w rankingach światowych? Możemy mieć wiele pretensji do działań rządu i polityków partii rządzą­ cej, ale musimy sobie zdawać sprawę, że Porozumienie Centrum i późniejszy PiS to jedyne liczące się ugrupowania powstałe BEZ wsparcia komunistycz­ nych służb. Najlepszym tego dowodem są żywiołowe ataki mediów krajowych i zagranicznych na PiS i jego twórcę Jarosława Kaczyńskiego. K


KURIER WNET · MA J 2018

Anita Gargas: W 2010 roku byłam wiceszefową programu I TVP i szefową programu, który się nazywał „Misja specjalna”. Siłą rzeczy natych­ miast zajęłam się tym problemem. Ale jako dziennikarka śledcza zaczęłam sobie bardzo szybko zadawać pytania, dlaczego dzieją się pewne rzeczy, które w normalnym śledztwie, czyli np. dotyczącym zabójstwa, wypadku sa­ mochodowego, nie miałyby racji bytu. Zdziwiło mnie, że już dwa dni po katastrofie pan pro­ kurator Andrzej Seremet obwieścił, że strona polska nie może w zasadzie niczego dyktować Rosjanom, że nie może występować z żadny­ mi zaleceniami, poleceniami, żądaniami, że wszystko zależy od dobrej woli Rosjan. Zdziwi­ ło mnie, dlaczego nikt nie zadaje pytania i nie przesłuchuje świadków związanych z tym, że tuż przed przylotem do Smoleńska naszego tu­ polewa próbował na lotnisku Sewiernyj lądować IŁ. Dlaczego nikt nie przesłuchuje świadków warunków, jakie panowały na lotnisku, a które wcześniej mogły być stwierdzone przez nasze Biuro Ochrony Rządu i funkcjonariuszy odpo­ wiadających za bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie i które to warunki powinny praktycznie wyeliminować możliwość lądowa­ nia w tym miejscu głowy państwa. Te pytania się rodziły i w pewnym mo­ mencie była ich taka liczba, że zdziwiło mnie – mówię tu bardziej jako dziennikarka śled­ cza niż publicystka – że nikogo te kwestie nie bulwersują, nie interesują, nie są podejmowa­ ne. Na przykład to, w jaki sposób traktowane były szczątki samolotu. Przecież to było widać i w „Wiadomościach”, i programach publicys­ tycznych programu I TVP podejmowaliśmy ten wątek. Przecież było widać, w jaki sposób Rosjanie traktują wrak tupolewa. W jaki sposób wtargnęli na teren, który powinien być objęty ścisłą ochroną, ze swoimi koparkami, ze swoim ciężkim sprzętem, spychaczami, a wszystko pod pretekstem budowy drogi, która miała ułatwić przechadzanie się tam najważniejszym osobom w Rosji, takim jak Putin czy Miedwiediew. Nasi specjaliści, który uczestniczyli w bada­ niu katastrofy w Lesie Kabackim, wskazywali, że szczątki tupolewa powinny być natychmiast zabezpieczone, przeniesione do jakiegoś han­ garu, namiotu. Jeden z ekspertów opisał, jak powinien wyglądać taki namiot, który jest dos­ tępny w każdym miejscu, gdzie się gra w teni­ sa. Nie trzeba było nadzwyczajnych środków finansowych, żeby zadbać o miejsce katastrofy, o zabezpieczenie dowodów i prawidłowe prze­ prowadzenie wszystkich procedur związanych z badaniem i śledztwem. Zastanowiło mnie także, dlaczego bardzo szybko wypłynęły na światło dzienne pewne sprawy związane z trudnościami, jakie miała strona polska na miejscu w Smoleńsku i mimo wypłynięcia tych faktów, polska strona rządowa na te na te problemy nie reagowała. Podstawowa sprawa – dlaczego w Smo­ leńsku nie było tłumaczy? Dlaczego tłuma­ cze przysięgli nie przylecieli samolotem razem z pierwszymi ekspertami do Smoleńska? A przy­ pomnę, że pierwsi eksperci przylecieli jakiem już 10 kwietnia, a później kolejny transport towarzyszył premierowi Tuskowi. Kolejne rzeczy, które musiały zastanowić każdego dziennikarza, to w jaki sposób ob­ wieszczano światu to, co się zdarzyło w Smo­ leńsku. Natychmiast była przygotowana jedna wersja przebiegu zdarzeń. To była wersja, która obciążała stronę polską, czyli te wielokrotne próby lądowania na siłę, ta rzekoma nieznajo­ mość języków, ten rzekomy błąd pilota, który powinien sam podjąć decyzję i odlecieć znad lotniska, na którym nie mógł lądować, bo były złe warunki pogodowe. Ta wersja, która była bardzo szybko przekazywana przez najwyż­ szych przedstawicieli władz rosyjskich. To nie

Krzysztof Skowroński: A pamiętasz rozmo­ wę, która towarzyszyła zdjęciu „Misji spe­ cjalnej” z anteny, kto co powiedział i jakich argumentów użył? Anita Gargas: Dowiedziałam się o tym na korytarzu telewizyjnym, nikt mi tego nie prze­ kazał otwartym tekstem. Dotarły do mnie po­ głoski, że rzekomym powodem zdjęcia „Misji specjalnej” z anteny miała być słaba oglądal­ ność, co nie jest prawdą. Można obejrzeć wy­ niki oglądalności „Misji specjalnej”, zwłaszcza tych wydań z września 2010 r. Pani Iwona Schymalla podjęła tę decyzję pod naciskiem ówczesnego zarządu Telewizji Polskiej, ale trze­ ba pamiętać, że wówczas właścicielem TVP, czyli tym, który decydował o wszystkim, co się dzieje, był minister związany z Platformą Obywatelską. Krzysztof Skowroński: Marek Pyza obserwo­ wał zdarzenia w kwietniu 2010 r. z perspektywy reportera „Wiadomości”, czyli najważniejszego programu informacyjnego w telewizji.

to większego sensu, bo niewiele było widać, ale błyskawicznie, dosłownie minutę po tym, jak się tam znaleźliśmy, pojawił się postawny, uzbrojony chyba w broń maszynową funkcjo­ nariusz OMON-u i przepędził nas stamtąd na­ tychmiast. Co ciekawe, jak tylko wyszliśmy, to przyszedł menedżer i powiedział, „chodźcie, wpuszczę was od tyłu” i weszliśmy na zaplecze. Udostępnił nam wejście na dach, żeby spróbo­ wać sfilmować coś z wyższej perspektywy, ale to trwało 2–3 minuty i OMON znowu się pojawił. Dlaczego zająłem się katastrofą, to chyba oczywiste: bo znalazłem się od pierwszych chwil na miejscu tragedii i relacjonowałem najważ­ niejsze wydarzenie, jakie mi się kiedykolwiek przytrafiło. Wierzę, że drugie takie nigdy się nie przytrafi. Przez kolejne pół roku pracy w „Wia­ domościach” TVP zajmowałem się głównie tym tematem. Na 20 materiałów, jakie reporter mniej więcej robi w miesiącu, myślę, że 16–18 dotyczyło Katastrofy Smoleńskiej. Krzysztof Skowroński: Kiedy w redakcji „Wia­ domości” zaczęły się pojawiać pytania, co robi rząd polski i jak traktuje Katastrofę Smoleńską? Marek Pyza: Publicznie zaczęliśmy zadawać te pytania po kilku dniach, bo pierwszy tydzień to był tydzień żałoby narodowej i ważną mis­ ją telewizji publicznej było przeprowadzenie Polaków przez tę żałobę narodową. Dopiero potem z perspektywy kolejnych lat zastana­ wialiśmy się, co by było, gdyby pracowali tam

Dziennikarze w tamtym czasie przejęli część funkcji państwa, zwłaszcza funkcji zadawania pytań, na które trzeba było znaleźć odpowiedź. To dziennikarze, a przynajmniej część z nich, stanęli wtedy na wysokości zadania – powiedziała red. Anita Gargas, dziennikarka śledcza, w czasie konferencji W poszukiwaniu prawdy. Katastrofa Smoleńska w relacjach dziennikarzy, zorganizowanej przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich 4 kwietnia, w przededniu 8 rocznicy Katastrofy Smoleńskiej.

W poszukiwaniu prawdy Katastrofa Smoleńska w relacjach dziennikarzy

Anita Gargas Dziennikarka śledcza, autor­ ka filmów dokumentalnych nt. tragedii z 2010 r. Film 10.04.10 poświęcony był wyjaśnianiu jej przyczyn. A. Gargas jest autor­ ką pierwszych filmów śledczych na ten temat: Anatomia upadku i Anatomia upadku 2 oraz W imię honoru, przedstawia­ jącego generałów: A. Błasika, A. Karwetę, B. Kwiatkowskiego w wypowiedziach ich bliskich i sposób ich traktowania przez władze i media.

Ewa Stankiewicz Autorka reportaży, filmów do­ kumentalnych, w tym dokumen­ tu Solidarni 2010, stanowiącego zapis rozmów z ludźmi zgroma­ dzonymi na Krakowskim Przed­ mieściu podczas żałoby naro­ dowej po katastrofie. Autorka filmów Krzyż, Solidarni 2010 – cz. I i cz. II oraz Lista pasażerów. Filmy te zostały zrealizowane z Janem Pospieszalskim.

Te pytania się mnożyły i trzeba było szu­ kać na nie odpowiedzi. Chociaż to było bardzo trudne, bo część mediów natychmiast przy­ jęła postawę taką, że wobec szykującego się rzekomego zbliżenia z Rosją, ważniejsze było niedrażnienie umownego niedźwiedzia niż do­ ciekanie prawdy. Krzysztof Skowroński: Do kiedy pracowałaś w TVP? Anita Gargas: Udaliśmy się do Smoleńska i zeb­raliśmy materiały, które musiały wstrząs­ nąć opinią publiczną. To było jesienią 2010 r. We wrześniu ukazała się „Misja specjalna” po­ święcona temu, a następnie program został zdjęty z anteny. Z funkcją wicedyrektora Pro­ gramu I pożegnałam się po tym, jak zdecydo­ waliśmy się z obecnym tutaj na sali Pawłem Nowackim, którego zasługi są wciąż jeszcze nieopisane i nieznane szerszej opinii publicznej, podporządkować Program I tej bezprecedenso­ wej tragedii i codziennie parę godzin programu na żywo było poświęcone wyłącznie tej sprawie. Mam wrażenie, że dzięki tym programom ostateczna prawda o Smoleńsku ma szansę uj­ rzeć światło dzienne. Bo gdyby nie to, daw­ no wszystko byłoby pozamiatane. Po tych

Marek Pyza Dziennikarz radiowy, prasowy i telewizyjny, który pracował m.in. w Telewizji Puls, w Pano­ ramie i Wiadomościach TVP. Obecnie publikuje materiały na temat Katastrofy Smoleń­ skiej w tygodniku „Sieci” oraz na portalu wPolityce.pl. Materiały te są często realizowane w due­ cie z Marcinem Wikłą, któremu obowiązki zawodowe uniemoż­ liwiły przybycie na konferencję do siedziby SDP.

Marek Pyza: Byłem w Smoleńsku, w Katyniu 10 kwietnia 2010 r. Na Cmentarzu Katyńskim dowiedziałem się o katastrofie i najszybciej jak się tylko dało, razem z ekipą, z którą relacjono­ wałem wizytę premiera i z którą miałem relac­ jonować wizytę prezydenta, popędziliśmy do Smoleńska. Byliśmy tam 30–40 minut po kata­ strofie. To, co wtedy mogło zrobić wrażenie, to sprawność rosyjskich służb, bo na miejscu była nie tylko straż pożarna i teren był już dobrze zabezpieczony i odgrodzony taśmami i szczel­ nymi kordonami milicjantów, ale były specjalne jednostki rosyjskich służb, takie jak OMON, znany z akcji m.in. w Teatrze na Dubrowce i ze szturmu na szkołę w Biesłanie, które mieliśmy jeszcze żywo w pamięci. Zresztą próbowaliśmy się nawet chwilę przepychać z OMON-owcami, próbując się dostać do miejsca katastrofy i zo­ baczyliśmy już wtedy, bardzo krótko po kata­ strofie, jak bardzo oni strzegą tego miejsca, żeby nikt nic nie zarejestrował. Tam nieopodal stoi salon KIA, weszliśmy do tego salonu. Spotkaliśmy się z ogromnym zrozumieniem i życzliwością Rosjan, którzy tam pracowali, szeregowych pracowników, ale i menedżera. Pozwolono nam wejść na taką an­ tresolę, żeby spróbować cokolwiek sfilmować z okna przez krzaki, przez drzewa. Nie miało

FOT. CMWP SDP

Jolanta Hajdasz: Pierwsze pytanie do wszyst­ kich uczestników: kiedy, w jakich okolicznoś­ ciach i dlaczego zajęliście się Państwo tym tematem?

programach ja i Paweł Nowacki straciliśmy stanowiska. Mnie wcześniej próbowano usu­ wać ze stanowiska, a „Misja specjalna” spadła z anteny w momencie opublikowania nagrań ilustrujących sposób traktowania wraku tu­ polewa, systematycznego niszczenia go przez funkcjonariuszy rosyjskich.

FOT. CMWP SDP

Krzysztof Skowroński: Tytuł naszej konferen­ cji W poszukiwaniu prawdy. Konferencja Smo­ leńska w relacjach dziennikarzy nie jest przy­ padkowy. Chcemy opowiedzieć, jak nasza, czyli czwarta władza, zaczęła zadawać pytania na temat przyczyn katastrofy, jak zaczęła wyka­ zywać nieścisłości w relacjach oficjalnych i ile społeczeństwo polskie zawdzięcza pracy dzien­ nikarzy, których dzisiaj zaprosiliśmy na naszą konferencję. Będziemy rozmawiać o tym, w ja­ ki sposób dziennikarze podeszli do Katastrofy Smoleńskiej, do tego, co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 r. Co zrobili, jakie pytania zadawali. Czyli opowieść o historii badań przyczyn katastrofy i tego, co wydarzyło się w Smoleńsku.

były domniemania czy spekulacje dziennikar­ skie. My, dziennikarze, w pierwszych chwilach po katastrofie przekazywaliśmy to, co mówili najwyżsi przedstawiciele obu stron. Polskiej strony było w tym przypadku znacznie mniej niż strony rosyjskiej, tym niemniej Polacy rów­ nież się wypowiadali. Ekipa Donalda Tuska doskonale widziała, co się rozgrywa na zapleczu tragedii. Strona pols­ka miała komplet informacji, takich jak to, że Polacy nie są dopuszczani do różnych czynności, że prokuratorzy i eksperci, którzy przyjechali 10 kwietnia do Smoleńska, tak na­ prawdę nie uczestniczyli w żadnych czynnoś­ ciach. Siedzieli tylko i czekali na załatwienie jakiś pseudoprocedur, pętali się przy rozsta­ wionych namiotach na płycie bocznej lotniska. Przeżywaliśmy żałobę, wszyscy byli w szoku, w traumie, tymczasem wiadomości bardzo kon­ kretne i precyzyjne, dotyczące tego, co Rosjanie robią, do strony polskiej docierały i nikt nie re­ agował. Przypominam Państwu, bo może mało kto pamięta, że Donald Tusk poza kondolenc­ jami, które złożył w pierwszych godzinach po katastrofie, nie wypowiadał się publicznie przez 18 dni. To jest nie do pomyślenia, zwłaszcza jak przypomnimy sobie, co się działo po zestrze­ leniu samolotu MH-17, kiedy premier wystę­ pował trzy razy dziennie, komunikując się ze społeczeństwem, a nie wiem ile razy komu­ nikował się z rodzinami ofiar. Nasz premier spotkał się z rodzinami ofiar katastrofy dopiero jesienią 2010 r.

FOT. CMWP SDP

W

dyskusji panelowej udział wzięli także red. Ewa Stankie­ wicz, red. Marek Pyza i red. Grzegorz Wierzchołowski. Konferencję prowadzili: Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, i Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monito­ ringu Wolności Prasy SDP. Głos w dyskusji zabierali także spontanicznie uczestnicy spot­ kania: m.in. red. Jan Pospieszalski, red. Paweł Nowacki, red. Marcin Wikło, red. Elżbieta Kró­ likowska-Avis, red. Ewa Urbańska i mec. Stefan Hambura. Poniżej zamieszczamy skrót dyskusji. Całość jest na stronie cmwp.sdp.pl.

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

FOT. CMWP SDP

4

Grzegorz Wierzchołowski Dziennikarz, red. naczelny por­ talu Niezależna.pl, publikuje w „Gazecie Polskiej”, w „Gazecie Polskiej Codziennie”, miesięczni­ ku „Nowe Państwo”. Współautor książkowego wydania „Nowego Państwa” pt. Smoleńsk. Kulisy katastrofy i współautor (z L. Misia­ kiem) publikacji Musieli zginąć, która była książkowym podsu­ mowaniem śledztwa dzienni­ karskiego prowadzonego przez „Gazetę Polską” już od r. 2010.

wówczas ludzie, którzy potem z taką ochotą szydzili i drwili z rodzin ofiar katastrofy. Dob­ rze się stało, że tam byliśmy. Przez ten pierwszy tydzień wydanie „Wia­ domości” trwało około godziny. Przypominaliś­ my ofiary katastrofy, mniej mówiliśmy o śledz­ twie. Te informacje się pojawiały, chociażby w pierwszych godzinach, kiedy wszyscy mówili o katastrofie, o wypadku, a nikt nie mówił, że to może być zamach. A przecież to była naturalna myśl. Ci wszyscy dziennikarze, którzy byli tam na miejscu, tego samego wieczora, nie rozma­ wiali o niczym innym i wśród tych rozważań pojawiała się teza, że ktoś celowo doprowadził do tej katastrofy. Polskie media jeszcze długo później unikały tego wątku, media rumuńskie, czy media izra­ elskie – nie. Widzieliśmy to wszystko, o czym mówiły media rosyjskie, bardzo szybko zaczę­ liśmy zdobywać informacje z polskiego śledz­ twa, które zostało wszczęte po dwóch dniach. Dowiadywaliśmy się przede wszystkim, jak fałszywe informacje są nam podawane. Słyn­ na kwestia obecności funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu na płycie lotniska, którzy mieli czekać, jak oficjalnie twierdziło BOR, jak zarze­ kał się we wszystkich wywiadach ówczesny szef BOR, Marian Janicki. Okazało się to nieprawdą.

Pamiętam, że gdy powiedzieliśmy o tym w „Wia­ domościach” jako pierwsi, to BOR ręką Maria­ na Janickiego rozpętał nagonkę na nas, pisząc oficjalne pismo do Zarządu TVP i do KRRiT, domagając się ukarania nas za przekazywanie nierzetelnych informacji, a nawet sugerując, że powinniśmy zostać zwolnieni. Coraz więcej było informacji, które nie pokrywały się z oficjalną wersją prokuratury i rządu. Przekazywaliśmy je widzom do końca października 2010 r. Pamiętam, że ostatni ma­ teriał dotyczył listu, jaki rodziny ofiar napisały do premiera z prośbą o spotkanie, bo chciały się dowiedzieć, co się w tej sprawie dzieje. Na­ pisali bardzo uprzejmy list, podpisało go kil­ kadziesiąt osób. Delegacja zaniosła ten list do Kancelarii Premiera od Al. Szucha. Premier odpowiedział w takim stylu, że on rozumie, że są drażliwe kwestie, ale to nie jest czas na roz­ mowy o odszkodowaniach. Tymczasem nikt z tych ludzi nie chciał z nim rozmawiać o żad­ nych pieniądzach. Pozwolono mi dokończyć ten materiał, w przeciwieństwie do kolegów, którzy tego dnia też zakończyli pracę w TVP i zostali zawróceni ze zdjęć. Nowa szefowa redakcji „Wiadomości” Mał­ gorzata Wyszyńska powiedziała, że nie widzi możliwości współpracy ze mną, bo moje ma­ teriały są nierzetelne, ale nie wskazała nigdy przykładów. Krzysztof Skowroński: W którym momencie pojawiły się naciski, kiedy reporterzy i redak­ torzy poczuli, że działają wbrew rządzącym? Że pytania, które zadajecie, są z ich punktu widzenia niesłuszne i niepoprawne politycznie? Marek Pyza: Mieliśmy tego świadomość od samego początku, od kwietnia, kiedy to, co wiedzieliśmy, nie zgadzało się z tym, co oni nam mówili. Natomiast nacisków nie było, bo każdy, kto próbowałby naciskać, wiedział, że one będą nieskuteczne. Do końca października robiliśmy to, co do nas należało. Krzysztof Skowroński: Teraz głos zabierze red. Ewa Stankiewicz, która obserwowała wydarze­ nia z perspektywy Krakowskiego Przedmieścia. Ewa Stankiewicz: Zanim opowiem o swoich doświadczeniach, ponieważ na tej konferencji mówimy o poszukiwaniu prawdy przez dzien­ nikarzy, chciałabym przywołać tych wszystkich, którzy za próbę poszukiwania prawdy i prze­ ciwstawienie się kłamstwu smoleńskiemu, które od początku było narzucone jako obowiązują­ ca narracja, zapłacili ogromną cenę. Mieliśmy zjawisko tworzenia oddolnie mediów społecz­ nościowych przez ludzi, którzy bardzo dużym wysiłkiem, w niezwykle szlachetny sposób prze­ jęli funkcje mediów oficjalnych, które zaczęły cenzurować i pozbywać się osób próbujących informować i przekazywać, co się dzieje. Przytoczę kilka nazw: wspaniały Blogpress; powstał z inicjatywy Małgosi i Bernarda, którzy jak wielu ludzi, do dzisiaj posługują się pseudo­ nimami. Do dzisiaj tę cenę się płaci, wielu z tych ludzi poniosło bardzo poważne konsekwencje – potraciło pracę – w imię opowiedzenia się po stronie wartości. Pomnik Smoleńsk – Zuzanna Kurtyka. Gi­ gantyczne źródło wiedzy o Smoleńsku. Niepo­ prawne Radio, SmoleńskRadioCrash.eu – Ma­ ria Szonert-Binienda. Bo my wiemy już, że nie było żadnych innych możliwości uzasadnienia rozpadu samolotu i przebiegu tej katastrofy, jak eksplozja. Przytoczę też bliski mi portal Solidarni 2010. To też jest bardzo ciężka praca Hani Do­ browolskiej i wielu ludzi. Mateusz Kochanows­ ki, który starał się informować w internecie o śledztwie. (…) To nie były tylko wpisy w in­ ternecie, ale również regularne transmisje, za­ miast Telewizji Polskiej pojedynczy człowiek – Grzegorz Kutermankiewicz robił transmisję z marszu czy konferencji. Nie tylko on zresztą. Ludzie społecznie przejęli funkcję mediów. (…) Te informacje od początku były cenzurowane, była cała fala dezinformacji. Wszystkim tym, którzy sprzeciwiali się temu, chciałam bardzo podziękować. Z tego buntu wzięła się też Telewizja Re­ publika i portal wPolityce. To był taki zaczyn dziennikarstwa bardzo potrzebnego w społe­ czeństwie, a wynikający z tego, że po Smoleń­ sku próbowano zdławić rzetelną informację. Nie jestem dziennikarzem śledczym, jestem dokumentalistką, ale jeżeli chodzi o Smoleńsk, to od początku towarzyszy mi poczucie wsty­ du i poczucie buntu, że nie potrafiliśmy tak zorganizować państwa polskiego, żeby się nie wstydzić za ówczesnego premiera czy ówczes­ nego prezydenta. Wielka Brytania potrafi się upomnieć o obcego obywatela otrutego na ich terenie, a my mamy śmierć naszego prezyden­ ta na terenie obcego państwa, które jest pań­ stwem niedemokratycznym, które wielokrotnie dokonuje zamachów terrorystycznych, zabija przywódców państw. Ludzie byli od początku tresowani, pałowani, przedstawiani jako oszo­ łomy, kiedy tylko pytali, czy to nie był zamach. Taka prewencja, żeby przypadkiem dziennikarz, który nie chce stracić pracy, nie pytał nawet, czy to nie był zamach. W tym czasie mieszkałam we Wrocławiu, ale byłam w Warszawie, bo montowałam do­ kument. Poszłam na Krakowskie Przedmieście i zobaczyłam, że dzieją się tam rzeczy niezwyk­łe


MA J 2018 · KURIER WNET

5

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A i z odruchu dokumentowania poprosiłam pro­ ducenta o ekipę, którą dostałam. Zaczęło się od rozmowy z Janem Pospieszalskim, który od razu dołączył, czy może ja dołączyłam do niego, bo jego ludzie bardziej kojarzyli niż mnie. Po pierwszym szoku i bólu ludzie chcieli rozmawiać. W przeciwieństwie do mediów, tam pojawiały się przekonania – wówczas jeszcze nie mieliśmy dowodów – że to był zamach. To były rozmowy na ulicy, ludzie wyrażali wielki smutek, żal, ból. W mediach nie można było usłyszeć nawet pytań na ten temat. Dziwiono się, że prokuratura rosyjska kłamie, a przecież całe nasze doświadczenie mówi, że prokuratura rosyjska właśnie kłamie i raczej byłoby zdumie­ wające, gdyby mówiła prawdę. (…) Jolanta Hajdasz: Teraz poprosimy o głos Grze­ gorza Wierzchołowskiego. Grzegorz Wierzchołowski: W „Gazecie Pols­ kiej” wyglądało to tak, że już kilka godzin po katastrofie Tomasz Sakiewicz zwołał specjalne zebranie redakcji poświęcone tragedii smoleń­ skiej. Postawiliśmy sprawę jasno, że jest to naj­ większa tragedia w powojennej historii Polski. Wraz z Leszkiem Misiakiem zostaliśmy wyzna­ czeni, żeby prowadzić śledztwo w tej sprawie. Zostaliśmy zwolnieni z innych obowiązków i mieliśmy się zajmować tylko tym tematem. Efektem pierwszych dni pracy – przeglądaliś­ my rosyjskie fora internetowe, rozmawialiśmy z ekspertami – był artykuł Co zabiło polską de­ legację?. To bardzo oburzyło „Gazetę Wybor­ czą”. Stawialiśmy tam podstawowe pytania: jak mogło dojść do takiego rozczłonkowania samo­ lotu, w jaki sposób doszło do remontu samo­ lotu, kto oddał ten samolot do remontu akurat Rosjanom. Stawialiśmy naprawdę podstawowe pytania, bez żadnych tez zamachowych. Po tym artykule zaczęło się do nas zgłaszać wielu ekspertów, ludzi ze służb, to trwało 2–3 tygodnie. Uderzyło mnie, że wszyscy ci ludzie byli śmiertelnie przerażeni, czy chodziło o pro­ fesora, który chciał zostać anonimowy, czy ludzi, którzy opowiadali nam, co się działo w kontr­ wywiadzie wojskowym: w dniu katastrofy, jak już było wiadomo, że zginął Prezydent, doszło do bardzo radosnej popijawy. Bardzo przerażeni byli też ludzie, którzy byli tam na miejscu. Pa­ miętam rozmowę ze Sławomirem Wiśniewskim, którego nagranie znamy wszyscy ze Smoleńska. Był rozdygotany, nawet za pieniądze nie chciał dać całego nagrania, którym dysponował. To mnie uderzyło. Zgłaszali się do nas też ludzie b. spokojni i opowiadali różne swoje teorie dotyczące tego, co stało się w Smoleńsku. Andrzej W., potem okazało się, że major, przedstawiał teorię, że to nie Rosjanie, tylko jakieś nieokreślone służby doprowadziły do tej tragedii poprzez oślepie­ nie polskich pilotów reflektorami. Sprawdzi­ liśmy tego człowieka, okazało się, że jest jed­ nym z bohaterów raportu z weryfikacji WSI. Dzisiaj, z perspektywy kilku lat wiem, że ci świadkowie, eksperci, profe­ sorowie, ludzie ze służb mieli prawo być tak wystraszeni, bo jest to jedyna sprawa, przy której pracuję, gdzie trzy oso­ by, z który­ mi roz­

ma­ wiałem, zginęły potem w tragicznych okolicz­ nościach. Myślę o techniku po­ godowym jaka, Remigiuszu Musiu, czy Krzysztofie Zalewskim, ekspercie lotniczym, który nam przekazał bardzo wiele cennych in­ formacji, a został zamordowany. Andrzej W., gdy daliśmy mu do zrozumienia, że nie skorzys­ tamy z jego informacji, zakończył spotkanie pogróżkami. Traktowaliśmy tę sprawę jako wyjątkową, a im więcej informacji zdobywaliśmy, tym bar­ dziej upewnialiśmy się, że ta sprawa jest wyjąt­ kowa nie tylko dlatego, że zginął w niej Prezy­ dent i najważniejsi ludzie w państwie, ale także, że jest w niej drugie dno. Nasze przypuszczenia okazały się słuszne. Krzysztof Skowroński: Anita Gargas i Marek Pyza byli w Smoleńsku jakiś czas po katastro­ fie. W jaki sposób Smoleńsk przyjął dzienni­ karkę z Polski? Anita Gargas: To zależało od momentu. Za pierwszym razem, kiedy jeszcze nie było raportu Anodiny, wiele było możliwe. Pamiętajmy, że byliśmy karmieni informacjami o rzekomym ociepleniu stosunków pomiędzy naszymi kra­ jami, o wspaniałych relacjach na linii Donald Tusk – Władimir Putin. Tymczasem z tego, co gołym okiem było widać w Smoleńsku, można było wyciągnąć wnioski, że wersja, która była nam wtedy serwowana, m.in. ustami Edmunda Klicha i innych przedstawicieli strony polskiej, nie trzymała się kupy. Informacje, które nam podawali, nie są zgodne z tym, co można zo­ baczyć na własne oczy na miejscu. Potwierdzali to nasi rozmówcy, Rosjanie, którzy z rozmaitych powodów zdecydowali się z nami rozmawiać. Większość była zastraszona,

ale części udało się otworzyć usta. Po samych tych rozmowach można było dostrzec, jak wie­ le wyrw w oficjalnej narracji można znaleźć. Zastanowiło mnie, dlaczego strona polska w ogóle nie zabezpiecza żadnych dowodów w Rosji. Jest to możliwe, bo są różne formy działania służb specjalnych. Przypomnę tyl­ ko, że Donald Tusk nie zorganizował sztabu kryzysowego i w odróżnieniu od 11 września 2001 r., kiedy nasze służby na całym świecie postawione były w stan gotowości i był ogło­ szony alert, żeby uruchomić wszystkie możliwe źródła informacji na ten temat, po 10 kwietnia reakcja była zerowa. To znaczy nasi funkcjo­ nariusze, nauczeni wcześniejszymi doświad­ czeniami, stali w blokach startowych, ale nie dostali żadnych dyspozycji, nawet wezwania do swoich placówek, żeby się na miejscu zor­ ganizować. To też świadczy o tym, że pewne działania i zaniechania były świadomie. Nie sądzę, żeby po 1 września Polska nie miała pro­ cedur na moment kryzysu. Miała, wystarczyło je uruchomić. Nie były uruchomione. Nasi przedstawiciele w Rosji, w Smoleń­ sku nie wychodzili poza to, co podobało się Rosjanom. A 99% propozycji zgłaszanych nie­ śmiało przez stronę polską było odrzucanych, ignorowanych albo wręcz przykazano Pola­ kom, żeby się tym nie zajmowali. Inna sytuacja była w Moskwie, gdzie została oddelegowana Ewa Kopacz z Tomaszem Arabskim jako nasi przedstawiciele do rozmów z Rosjanami. Pro­ szę zobaczyć, jakie były proporcje, kto zasiadł po obu stronach stołu. Po jednej Władimir Pu­ tin, człowiek służb, który siedział w brudnych grach politycznych od zarania, wiedział, co to jest dezinformacja, dezintegracja. Do pomocy miał panią Anodinę, człowieka specsłużb, żonę Primakowa, czyli byłego wiceszefa KGB, a po­ tem szefa wywiadu Federacji Rosyjskiej; w tle były inne tuzy. Po drugiej stronie nieopierzona minister zdrowia, lekarka, zagubiona, histeryczna, z inny­ mi przypadłościami, o których nie będę mówić. I pan Arabski po jakiś dziwnych rozmowach w Moskwie z ludźmi służb specjalnych i z najbliż­ szymi współpracownikami Putina, z których został wyproszony tłumacz. Po rozmowach, któ­ rych przebieg do dzisiaj nie jest wyjaśniony. To był skład naszej delegacji plus Edmund Klich – człowiek rozhisteryzowany, namaszczo­ ny przez Rosjan, wskazany przez Mo­ rozowa. Morozowa, który później próbował załatwić bezpośred­ nią ścieżkę porozumienia między Klichem a Tu­ skiem, z pominię­ ciem pols­kiego ministra obrony na­

i co wskazywało na to, że polski rząd świadomie pewne rzeczy robi, żeby zamataczyć, zmanipulo­ wać, zaniechać, zablokować. Na to są bezsporne dowody, a to już podlega bardzo konkretnym przepisom prawa. Nie chciano wówczas o tym mówić, ale jest coś takiego jak zdrada, jak pols­ ka racja stanu. To wtedy zniknęło. Dlaczego nie można było zadawać pytań, kiedy w końcu ujawniliśmy zdjęcia, co robiono z jednym z najważniejszych dowodów w śledz­ twie, czyli z wrakiem? Na których widać, że funkcjonariusze bez powodu rozbijają, nisz­ czą, gniotą wrak. To jest w sumie wiele godzin nagrań, my puszczaliśmy tylko najważniejsze fragmenty. Trzeba zobaczyć, jak to robiono, żeby zatrzeć ślady. I przyjeżdża Ławrow do Polski, odbywa się konferencja prasowa. Przypomi­ nam tę scenę – pan Radosław Sikorski, minis­ ter spraw zagranicznych w pozycji pokornego służalca, bo inaczej tej pozy nie można ocenić, sekunduje Ławrowowi, który mówi co chce do ustawionych dziennikarzy. Tylko Marek Pyza zadał konkretne pytanie, ale kolejni przedstawi­ ciele Rosji, którzy przyjeżdżali do Polski, takich pytań nie dostawali. W 2011 r. i później podczas wizyt konkretne osoby wiedziały, o co pytać. Jolanta Hajdasz: Anita Gargas postawiła tezę, z którą trudno się nie zgodzić, że dzien­ nikarze zastąpili państwo. Chciałabym Pań­ stwa zapytać, jak oceniacie działania mediów przez te 8 lat? Ewa Stankiewicz: Jan Pospieszalski był świad­ kiem, jak w kolejce dziennikarzy ktoś zapytał o odpowiedzialność, czy premier zamierza się podać do dymisji. W tym momencie kolejka dziennikarzy wybuchnęła śmiechem. To jest obraz państwa polskiego: nagle spadły maski, spadła fasada i zobaczyliśmy fragment Rosji sowieckiej. W służbie wywiadu wojskowego było polecenie – o ile się orientuję – żeby się nie zajmować tą sprawą. Karykaturalne uzasadnienie było takie, że to jest wewnętrzna sprawa Polski. Nie tylko nie zostały podjęte działania, ale zostały zablokowane działania potencjalne. Dzisiaj dochodzenie do prawdy jest równie ważne jak w 2010 roku. I chcę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że niemal nikomu, kto in­ tencjonalnie przyczynił się do śmierci polskie­ go Prezydenta, nie tylko nie stała się żadna krzywda, nie tylko nie stracił stanowi­ ska, ale jeszcze ci ludzie zostali na­ grodzeni. To jest straszne, ale to jest Rosja sowiecka, gdzie struktura urzędnicza jest nakierowa­ na przeciwko p ańst wu. Wi e lu

o anatomii propagandy. I rzeczywiście oglądał i napisał tekst na jedną czy dwie kolumny. Koń­ czył się pointą, że skurczybyki tak manipulują, że ciężko podać przykłady tych manipulacji. Naprawdę był taki tekst w „Gazecie Wyborczej”. Odpowiedzią na pytanie o rolę mediów jest film Antoniego Krauzego Smoleńsk, może nie­ doskonały, lepiej–gorzej napisany [scenariusz], lepiej–gorzej zagrany, ale potwornie ważny obraz, który nas zostawił z kluczowymi, medialnymi pytaniami, a często też odpowiedziami. Na pytanie, jak nas przyjął Smoleńsk, po­ wiedziałbym – obojętnie. Pojechaliśmy do Smo­ leńska dwa lata temu, w marcu 2016. Mając świadomość, że każdy kto nie jest przychylny Rosji, jest obserwowany. Nie mieliśmy jednak poczucia, że ktoś za nami jeździ. Nikt nam nie przeszkodził wleźć na dach wieżowca, który stoi na obskurnym osiedlu obok Sewierne­ go, żeby sfotografować to, co leży na płycie lotniska. Okazało się, że Rosjanie zrobili tam wrakowis­ko, bo obok pseudohangaru ze szcząt­ kami TU 154 N stoi inny wrak. Żołnierze z tej jednostki rozmawiali sobie z nami na bramie, jak gdyby nigdy nic. Nie wpuszczono nas, ale dowiedzieliśmy się, że wrakiem od dwóch lat nikt się nie interesuje. To w kwestii odpowiedzi prokuratury rosyjskiej, jak to ten wrak jest im potrzebny w śledztwie. Guzik prawda. Od pięciu lat nikt do niego nie przychodził poza zbieraczami złomu. Nawiążę do postaci pana konsula Greczyły, który w 2010 r. pracował w Moskwie, a w 2016 r. już w Smoleńsku; nie wiem, dlaczego został tam skierowany. Zapytaliśmy go, czy wie, że teren katastrofy jest na sprzedaż. Odpowiedział, że zawiadomił centralę. Gdy wróciliśmy do Pols­ ki, okazało się, że nikogo o tym nie informo­ wał. Witold Waszczykowski mocno się zdziwił, kiedy mu to powiedzieliśmy. Miał to wyjaśnić. Może to był jeden z powodów jego odwołania. Traktowano nas w Smoleńsku obojętnie. Mogliśmy się przespacerować po płycie lotniska, podejść do wieży, zrobić zdjęcia i pokazać nie tylko naszym czytelnikom, ale również polskim badaczom katastrof lotniczych, prokuratorom. Ewa Stankiewicz: Chciałabym doprecyzować, z całym szacunkiem dla tego, co robią minister Ziobro i prokurator Święczkowski. Mówiąc o osobach, które nie zostały przesłuchane, nie mam na myśli ani ministrów, ani premiera, ani osób z ambasady, ale grupę ludzi, która w dal­ szym ciągu funkcjonuje w polskim wojsku. To są ludzie różnych stopni, którzy w mniej lub bardziej bezpośredni sposób, a wygląda, że bardziej, wystawili Prezydenta RP na śmierć i choćby ze względu na to ich funkcjonowanie i decyzyjność uważam za coś zdumiewającego, nie mówiąc już o tym, że do dzisiaj nie tylko nie zostali zdjęci ze stanowisk, ale nawet nie zosta­ li przesłuchani. To mnie niezwykle niepokoi. Grzegorz Wierzchołowski: Mnie ude­ rzył tekst Marcina Wojciechow­ skiego, który trafił na placów­ kę do Kijowa za rządów PO. On 12 czy 13 kwiet­ nia napisał w „Gaze­ cie Wyborczej” artykuł zaty­ tułowany Dzięku­ je­

rodowej. Czyli przedstawiciel obcego państ­ wa ustalał, kto w Polsce będzie się z kim kon­ taktował w sprawie katastrofy. Był tam jeszcze pułkownik Parulski, nie ta szarża wśród ge­ nerałów, który nie znał żadnego języka. Ci ludzie mieli przeciwstawić się mechanizmowi dezinformacji, połykania przeciwników poli­ tycznych za wszelką cenę, włącznie z unicest­ wieniem fizycznym. W tym czasie Donald Tusk siedział w za­ ciszu gabinetu i nie wiadomo, co robił przez 18 dni, dopóki się nie pojawił na pierwszej konferencji prasowej, gdzie powiedział, że wszystko jest w porządku i współpraca układa się świetnie. Dziennikarze w tamtym czasie przejęli de facto część funkcji państwa. Zwłaszcza te, które dotyczyły zadawania pytań, na które trzeba było znaleźć odpowiedź. Część dziennikarzy stanęła wówczas na wysokości zadania. Część zaś chcia­ ła, żeby o tym natychmiast zapomnieć, część mówiła, z jaką to mamy „histerią pofuneralną” do czynienia i co też wyprawia sekta smoleńska. Wtedy powstało zdanie, że można sto razy mówić o tym, że komuś się podwinęła kiecka pod­ czas „Tańca z Gwiazdami”, ale o śmierci Prezydenta można powiedzieć tylko raz, bo potem to już jest za dużo. Kiedy zginął Kennedy, przy sekcji zwłok chciało być tak dużo osób, że ci, któ­ rzy ją przeprowadzali, byli popychani. Tak wielu ludzi chciało być świadkami jed­ nej z najważniejszych czynno­ ści, jakie się przeprowadza po śmierci głowy państwa. W Polsce, kiedy zginął Prezydent, to nasi przed­ stawiciele obecni w Moskwie nie raczyli się zain­ teresować, co się dzieje z ciałem Pana Prezyden­ ta. Sekcja – rzekomo jakieś czynności Rosjanie wykonywali nocą – odbyła się w obecności pana pułkownika Parulskiego, który nie wiedział, co się dzieje, bo nie rozumiał języka. Na początku

tej procedury obecny był również w prosektorium pan konsul Greczyło, ale źle się poczuł. Rozu­ miem, że mógł się źle poczuć, bo my też dosta­ liśmy się do tego prosektorium, ale to go nie usprawiedliwia, że zostawił wszystko i oddalił się nie wiadomo gdzie. Takich przykładów, kiedy Donald Tusk i jego ekipa nie wykonała podsta­ wowych czynności po katastrofie, było więcej. Wiele było przypadków, kiedy celowo złamano, zaniechano albo zablokowano różne czynności. Nawet jeżeli ktoś sądził, że nie wiadomo, jakie były przyczyny katastrofy, to mieliśmy dowody na to, co się zdarzyło po 10 kwietnia

z tych, na których wskazują zeznania prze­ słuchiwanych w tej sprawie co do ich ak­ tywnej roli w przygotowaniu „wystawienia” Prezydenta i 95 najważniejszych w polskim państwie osób na śmierć, nie zostało do dzi­ siaj nawet przesłuchanych przez prokuraturę. Mówię tutaj o części wręcz kluczowych osób. Więc to jest rola dziennikarzy do dzisiaj. Dużo się zmieniło, został zahamowany rozpad państ­ wa polskiego, ale mechanizmy postsowieckie wciąż funkcjonują. Funkcja dziennikarzy dziś jest bardzo ważna. (…) Marek Pyza: Pamiętacie Państwo taki cytat: „Jak nie wyląduję, to mnie zabiją”. Kłótnia gen. Błasika z kapitanem Protasiukiem to były sen­ sacje w 2010 r. Dziennikarz, który ten materiał przygotował w TVN, ma się świetnie, a pani, która tego newsa przygotowała, później została rzeczniczką Centrum Zdrowia Dziecka, a obec­ nie w Radiu Zet prowadzi rozmowy z polityka­ mi i zajmuje się Katastrofą Smoleńską. Jeżeli się Państwo zastanawiają, dlaczego tu nie siedzi Agnieszka Kublik z „Gazety Wybor­ czej” albo Wojciech Czuchnowski… ja bym się z nimi chętnie spotkał na takiej debacie. Nie sądzę jednak, żeby przyjęli zaproszenie, bo wówczas wrócilibyśmy do tego, co oni pisali w roku 2010. Bo to, co oni próbowali robić z nami, pa­ radoksalnie bardzo nam po­ mogło w tym, dokąd posz­ liśmy później. Po pierwsze, mocno nas zahartowało. Po­ dob­ nej nagonki nie pamiętam. „G a z e t a Wyborcza” codziennie pisała, jak „Wiadomo­ ści” kłamią. Nasze nazwis­ka pojawiały się dzień w dzień. A kiedy były już dowody na stole, to zastanawiałem się, jak się czuje Krystyna Naszkowska, Agata Nowakows­ ka, Katarzyna Kolenda-Zaleska, Agnieszka Kub­ lik; one przodowały w tekstach. Pamiętam, że Wojciech Mazowiecki dostał zadanie, żeby przez 30 dni oglądać „Wiadomości” i napisać tekst

my wam, bra­ cia Mos­kale. Ten artykuł oddaje to, co robiła „Gazeta Wyborcza” i podobne jej media. To było jedno wielkie dziękczy­ nienie stronie rosyjskiej, że w ogóle zdecydowała się współuczestniczyć w tej parodii badania ka­ tastrofy. Jeżeli natomiast chodzi o dziennikarzy, którzy zastępowali państwo, to myśmy znaj­ dowali dowody, które próbowaliśmy dostar­ czać służbom i państwu. Częściowo korzystał z nich Antoni Macierewicz i jego podkomisja smoleńska. Mam satysfakcję, że np. informac­ ję, że wszystkie urządzenia samolotu przestały działać kilkadziesiąt metrów nad ziemią, po­ dała „Gazeta Polska”. Wielokrotnie dostawaliś­ my podziękowania za to, że nasza praca była przydatna. (…) Badanie katastrofy ciągle trwa, pojawiają się nowe fakty, docieramy do raportów służb, które są w archiwach. Nowej władzy też powin­ niśmy patrzeć na ręce. Wytykać to, co jest złe. Np. to, że osoby, które współtworzyły przemysł pogardy, zyskują stanowiska. Pojawia się eks­ pert, który ma związek z radziecką propagandą. Takie rzeczy trzeba wytykać w trosce o to, żeby to śledztwo było prowadzone według najwyż­ szych standardów, o jakie przez te osiem lat walczyliśmy. (…) Krzysztof Skowroński: Dziękujemy Telewizji Republika, telewizji wPolsce.pl, Radiu WNET za transmisję konferencji. Jolanta Hajdasz: Możemy Państwu obiecać, że to nie jest nasza ostatnia debata na ten te­ mat. Rola dziennikarzy w wyjaśnianiu przyczyn Katastrofy Smoleńskiej jest wciąż otwartym rozdziałem. K Skróty pochodzą od Redakcji. Całość jest dostępna w sieci: www.cmwp.sdp.pl


KURIER WNET · MA J 2018

6

P

ochodził z Bukowca k. No­ wego Tomyśla. Maturę zdał w Niższym Seminarium Du­ chownym Księży Zmart­ wychwstańców w Poznaniu, studiował w Seminarium w Tarnowie i Poznaniu. Święcenia kapłańskie przyjął w kated­ rze poznańskiej z rąk ks. abpa Jerzego Stroby, ówczesnego Metropolity Poz­ nańskiego, w 1992 roku. Mimo młodego wieku i bardzo krótkiej działalności duszpasterskiej dał się poznać jako kapłan o niezwyk­ łej charyzmie i oddany całym sercem młodzieży. W 1993 roku powołał do życia Festiwal Piosenki Religijnej, który po jego śmierci kontynuowali współbracia ze wspólnoty. Kilkudnio­ we warsztaty i koncerty, organizowa­ ne w sanktuarium na Świętej Górze, przez kilkanaście lat wrosły w pejzaż Gostynia. Każdego lata soliści i zespo­ ły z całej Polski rywalizowali o Grand Prix Festiwalu, którym była statuetka róży z brązu – w nawiązaniu do kwiatu róży, jaką trzyma w dłoni Matka Boża w świętogórskim wizerunku. Każdy z nas pozostawia po sobie wspomnienia w sercach ludzi, których spotkał na swojej drodze. Opis sylwetki tak drogiego dla wielu kapłana moż­ na utworzyć z obrazów i refleksji jego przyjaciół i najbliższych.

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A egzamin dojrzałości odbywał się w szkole księży, przed Państwową Ko­ misją Egzaminacyjną, a absolwenci mo­ gli ubiegać się o przyjęcie na wszystkie kierunki studiów. W czasie nauki w seminarium Ja­ rek chodził na piesze pielgrzymki do Częstochowy z grupami opalenickimi.

na misje, rekolekcje w całej Polsce. Na kazania brał Bazyla – to była taka ku­ kiełka, z którą rozmawiał, mówiąc do dzieci. Potrafił nawiązać świetny kon­ takt zarówno z dziećmi, młodzieżą, jak i z dorosłymi czy osobami starszymi. Głoszenie Słowa Bożego było najważ­ niejszym zadaniem jego kapłańskiego

prowadził nas do krypty. Gdy w świę­ togórskim kościele stanie się na środku, to widać wszystkie ołtarze. Tak samo jest w krypcie: stojąc w centrum, można zobaczyć wszystkie zakamarki, wgłę­ bienia i trumny. Ks. Jarek opowiadał młodym o pochowanych tam duchow­ nych, zachęcał, by wchodzili wszędzie

W tym roku mija dwudziesta rocznica nieoczekiwanej śmierci wieku 31 lat ks. Jarosława Pięty (1967–1998), oratorianina na Świętej Górze w Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri w Gostyniu.

Dobrze było spotkać Jarka

Dzieciństwo Kazimierz i Bronisława Piętowie, rodzice Jarek urodził się na początku marca w 1967 roku w Nowym Tomyślu. Był naszym pierwszym synem. Ze wzru­ szeniem wspominamy ten cudowny czas noszenia go na rękach, wożenia na spacery czy gotowania obiadków. Niewiele płakał, za to bardzo szybko zaczął się uśmiechać. Od trzeciej klasy był ministrantem, chętnie uczestni­ czył w życiu społecznym szkoły i pa­ rafii. Wesoły, radosny, wszędzie było go pełno. Pełen energii, ale grzeczny. Niezwykle łatwo było kochać Jarka…

O życiu, pracy i śmierci ks. Jarosława Pięty

Szkoła Podstawowa w Bukowcu Lucyna Kończal-Gnap, polonistka, jurorka festiwalu w Gostyniu Świetnie się uczył, miał świadectwa z paskiem. Bardzo poważnie traktował swoje uczniowskie obowiązki. Irytowa­ ło go wręcz, gdy inni sobie pobłażali, zapominali o swych obowiązkach lub zwyczajnie się nie uczyli. Czasem dys­ cyplinował całą klasę, na lekcjach nie znosił rozgardiaszu. Był chyba ponad wiek świadomy tego, po co jest w szko­ le – to był czas przeznaczony na naukę i nie lubił go marnować. W szóstej kla­ sie ośmioletniej podstawówki zwie­ rzył mi się, że chce zostać księdzem. To wyznanie dwunastolatka wywar­ ło na mnie ogromne wrażenie… Do dziś pamiętam tamtą rozmowę. Byłam świadkiem odkrywania przez jedne­ go z moich uczniów jego życiowego powołania. Nie miałam wątpliwości, że kap­ łaństwo to jego przeznaczenie, bo ewangelizował już wtedy w szkole, również mnie. Instynktownie czuł, że „metodę” ewangelizacji trzeba dosto­ sowywać np. do czyichś pasji i zaintere­ sowań. Uczyłam języka polskiego, więc Jarek często przynosił mi pożyczone z parafialnej zakrystii i kancelarii, nie­ codzienne wydania np. Pisma św. lub inne kościelne starodruki. Była to koń­ cówka lat 70. i początek 80., a więc lata kryzysowe i ubogie również w książki, a my podziwialiśmy wydawnicze cacka. Uśmiechałam się w duchu. Zdumiewa­ ło mnie, skąd nastoletni Jarek wiedział, jakiego „lepu ewangelizacyjnego” powi­ nien użyć na mnie. Taki uczeń zapada w pamięć na zawsze.

Powołanie i dalsza nauka Kazimierz i Bronisława Piętowie W lutym 1982 r. przyniósł nam kartkę z adresem seminarium, który otrzymał od ks. proboszcza Władysława Adam­ czaka. Zamiast liceum ogólnokształcą­ cego – Niższe Seminarium Duchowne Księży Zmartwychwstańców w Pozna­ niu. Byliśmy zaskoczeni, choć właściwie nie powinniśmy, bo wiele na ten wybór syna wskazywało. Martwiliśmy się, że świadectwo dojrzałości uzyskane podczas matu­ ry seminaryjnej nie będzie uznawane przez władze oświatowe. Na szczęś­ cie zmiany społeczno-polityczne z lat 80. przyczyniły się do poprawy sytu­ acji prawnej Niższych Seminariów Duchownych. W przypadku Księży Zmartwychwstańców w zamian za obo­ wiązkową naukę języka rosyjskiego,

Aleksandra Tabaczyńska

FOT. Z ARCHIWUM RODZINY PIĘTÓW

Opaleniczanie zawsze szli przez Gos­ tyń. Wcześniej Jarek jeździł tam też na rekolekcje dla ministrantów, a ja­ ko uczeń Niższego Seminarium sam zabierał ministrantów na gostyńskie rekolekcje. Wszystkie jego drogi zaw­ sze prowadziły do Oratorium św. Fili­ pa na Świętą Górę. Po maturze zgłosił się do Filipinów i tam rozpoczął no­ wicjat pierwszego sierpnia 1987 roku, a studia pierwszego października tego samego roku w Tarnowie. Po trzech la­ tach przeniesiono wszystkich kleryków z Tarnowa do Poznania, do Arcybisku­ piego Seminarium Duchownego. Po studiach od razu zaczął pracę w „swo­ im” Gostyniu.

Duszpasterstwo Kazimierz i Bronisława Piętowie Jarek bardzo lubił muzykę, ale wyksz­ tałcenia w tym kierunku nie miał. Pry­ watnie uczył się gry na akordeonie, był samoukiem na pianinie i flecie pros­ tym. Gdziekolwiek pojechał na reko­ lekcje, zawsze brał instrument i grał. Wiernym bardzo się to podobało. Jako rekolekcjonista jeździł po całej Polsce. W Warszawie, wygłaszając konferencje w parafii na Woli, martwił się, że na po­ czątku przyszło mało ludzi. Jednak gdy kończył, wierni nie mieścili się w koś­ ciele. Miał talent i powołanie. Koledzy Jarka –księża prosili nas o udostępnie­ nie notatek czy konspektów do kazań, ale on nigdy nic nie pisał, miał w sobie tę umiejętność. Ks. Robert Klemens, Oratorium św. Filipa Neri w Gostyniu Jarek był już po piątym roku semina­ rium, gdy przyszedłem do klasztoru. Jako starszy kolega nigdy „nie trzymał” dystansu, wręcz przeciwnie. Był bezpo­ średni, otwarty i lubił się wygłupiać. Po święceniach na stałe zamieszkał na Świętej Górze. Ja z kolei miałem rocz­ ną przerwę w studiach, podczas której przebywałem i pracowałem w sanktu­ arium. Ten czas był wyjątkową okazją, aby poznać się bliżej. Z racji mojego urlopu współpracowaliśmy przy wielu rozmaitych przedsięwzięciach cały rok. Jarek był wziętym rekolekcjonistą. Obdarzony prawdziwym talentem kaz­ nodziejskim, miał łatwość słowa. Do tego mocny głos, potrafił mówić bar­ dzo dobitnie, lubił też śpiewać. Szybko zdobywał popularność i zapraszano go

życia. Mimo młodego wieku, mówiło się o nim: kapłan charyzmatyczny. Ta cecha nie mogła brać się z doświadcze­ nia życiowego, bo umarł zaledwie po sześciu latach drogi kapłańskiej. Musiał mieć to w sobie. Jarek nie był jednak chodzącą iko­ ną, miał swój charakter i jak to się mówi – swoje rysy. Nie raz, nie dwa rozma­ wialiśmy szorstko. Bywało też ostrzej. Kochaliśmy go mimo wszystko, tak jak Jarek kochał nas mimo naszych rys. Był człowiekiem, u którego każdy miał szansę, zawsze szedł z duchem czasu i był w tym radosny. Jarek lubił jeść. Baaardzo lubił jeść. Gdy kogoś ze wspólnoty brała chętka, aby coś przekąsić, do Jarka można było iść „jak w dym”. Zawsze miał coś dob­ rego do zjedzenia. Przywoził z domu fantastyczną wałówkę, czasem jecha­ łem z nim i wtedy przywoziliśmy taką samą fantastyczną wałówkę, tylko już na cztery ręce. Gdy zapasy domowe zostały skonsumowane, udawał się do sklepu na zakupy i sam przyrządzał coś fajnego do zjedzenia. Wieczorem, po wszystkich „zajęciach kościelnych”, zapraszał nas do siebie. Na głodniaka nigdy tego czasu nie spędzaliśmy. Co tu dużo mówić – jedzenie było jego przyjacielem, i tyle…. Małgorzata Haliniak – katechetka, Nowy Tomyśl Księdza Jarka poznałam na festiwalu w Gostyniu, w którym wzięłam udział z naszym zespołem parafialnym EF­ FATHA (Otwórz się). Tak się zaczęła moja współpraca z kapłanem, który pochodził z sąsiedniego dla mnie Bu­ kowca. Na Świętą Górę przyjeżdżałam z młodzieżą na dni skupienia. Dzwo­ niłam i prosiłam, żeby nam zorganizo­ wał pobyt. Ksiądz Jarek zawsze chętnie wszystko urządzał, a co ważniejsze, da­ wał poczucie, że jesteśmy w Gostyniu zawsze oczekiwani. Pobyt u Filipinów miał swoje stałe punkty. Oczywiście msza św., którą odprawiał dla nas, a nas­tępnie wygłaszał krótką konfe­ rencję. Umiał zainteresować młodzież, wiedział też, że nabożeństwa i kazania nie mogą trwać długo, bo dzieciaki się nudzą. Takie dni skupienia, aby zapadły w serce, muszą mieć swoją dynamikę, rytm i emocje. Zwiedzaliśmy bazylikę, o której świetnie opowiadał – dzieciaki słu­ chały z otwartymi buziami – i zawsze

i dokładnie oglądali miejsca złożenia trumien, czytali napisy i sprawdzili, czy rzeczywiście widać ze środka wszystko tak jak w kościele. Sam natomiast ci­ chaczem się wycofywał. Gdy upewnił się, że nikt na niego nie zwraca uwagi, gasił światło w krypcie. Wrzask i krzyk, który za każdym razem się rozlegał, nie da się opisać. Zawsze bałam się, że fun­ damenty popękają. Ksiądz Jarek zapalał światło i kontynuował swoją opowieść. Mówił, że wyznaczono mu kiedyś zadania do wykonania właśnie w pod­ ziemiach bazyliki. Chyba coś opisywał. Kryptę nawiedzali różni ludzie, najczęś­ ciej uczestnicy pielgrzymek. Pytali go z troską, czy mu nie szkodzi piwnicz­ ne powietrze i czy nie boi się sam tu pracować? On odpowiadał poważnie: – Jak żyłem, to się bałem.

Niewiele płakał, za to bardzo szybko zaczął się uśmiechać. Od trzeciej klasy był ministrantem. Wesoły, radosny, wszędzie było go pełno. Pełen energii, ale grzeczny. Niezwykle łatwo było kochać Jarka… Pewnego razu przyjechałam z mło­ dzieżą niezapowiedziana. Ksiądz Jarek oczywiście zajął się nami, ale musieli­ śmy spać w pokoju gościnnym, gdzie łazienka była stosunkowo daleko. Jak wspomniałam, lubił postraszyć dziecia­ ki i opowiadał, że śpią w starym klasz­ torze, gdzie czasami chodzą po kory­ tarzach nieżyjący już zakonnicy itd., itp. Pożegnał się i wyszedł, zostawiając mnie z przejętą młodzieżą. Sceneria sprzyjała, a więc dzieciaki zwyczajnie miały stracha. Jedna z dziewcząt posz­ła do łazienki i natychmiast z niej wybieg­ ła z krzykiem. Twierdziła, że w wannie leży trup. Zbiegli się wszyscy, również ksiądz Jarek. Okazało się, że w wannie moczą się spodnie księdza Jarka, któ­ re nabrały wody i wyglądały jak frag­ ment tułowia.

Festiwal Piosenki Religijnej w Gostyniu Kazimierz i Bronisława Piętowie Już w pierwszym roku pracy na Świętej Górze zorganizował Festiwal Piosenki Religijnej. Na pierwszych koncertach gościem była nowotomyska Kapela zza Winkla. Grała też Świętogórska Orkiest­ra Dęta ks. Michała Smagacza. Byliśmy dumni z syna, bo zdawaliśmy sobie sprawę, jaka to była tytaniczna praca. W tamtych czasach wielką łas­ ką było wychować księdza w rodzinie, a nam dane było widzieć owoce jego kapłaństwa. Młodzi ludzie przyjeżdżali na festiwal, słuchali nie tylko muzyki, ale też nauki Kościoła i była w tym duża zasługa naszego syna. Lucyna Kończal-Gnap Jako popularny rekolekcjonista Jarek spo­ tykał bardzo wielu ludzi o różnych pro­ fesjach, których angażował do pomocy w organizacji festiwalu. Mnie zaprosił do pierwszego festiwalowego jury, w któ­ rym zasiadłam obok m.in. Antoniny Krzysztoń. Wiem, że w kolejnych edyc­ jach festiwalu członkami jury byli wyk­ ładowcy Akademii Muzycznych z Po­ znania, Gdańska i Szczecina oraz wielu znanych artystów. Festiwal zawsze był imprezą bardzo dokładnie przemyślaną i starannie przygotowaną. Gostyń dyspo­ nuje znakomitym zapleczem, a organiza­ torzy festiwalu maksymalnie wykorzys­ tali wszystkie jego atuty. Obok klasztoru umiejscowili pole namiotowe, a dla za­ proszonych gości oo. Filipini oddali do dyspozycji dużą ilość pokoi. Koncerty odbywały się w ogrodzie otoczonym mu­ rem, na przebudowanej z polowego oł­ tarza dużej scenie. Od poniedziałku do środy odbywały się tradycyjnie warsztaty dla zespołów parafialnych i wszystkich chętnych. Od czwartku rozpoczynały się przesłuchania konkursowe i wieczorne koncerty. W sobotę finał. Ks. Robert Klemens Opowieść o festiwalu i jego organizacji to prawdziwie wielowątkowa historia. Przyjechaliśmy (klerycy) na wakacje do swojego domu w Gostyniu i z marszu zostaliśmy w to zaangażowani. W samej wspólnocie filipińskiej zorganizowa­ nie tej imprezy było wręcz rewolucją. Trzeba było przygotować scenę oraz miejsca do spania, to znaczy pokoje dla gości festiwalu i uczestników, a dla publiczności pole namiotowe. Dzia­ łała też kuchnia polowa, bo klasztor nie dałby rady wyżywić kilku tysięcy osób. Pamiętam lata, kiedy pożyczaliś­ my od wojska duże namioty dla tych, którzy nie mieli swojego, i zawsze się przydawały. Mam też w pamięci wi­ dok z bazyliki. Tam, gdzie obecnie jest parking, było jedno wielkie pole na­ miotowe pełne kolorowej młodzieży. Prosiliśmy o pomoc – dodam od ra­ zu, że skuteczną – także sponsorów, bo impreza pochłaniał spore kwoty. Nie da się o wszystkim opowiedzieć… Każdy festiwal trwał sześć dni. To była zawsze impreza plenerowa. Świę­ togórski przegląd piosenki religijnej za­ czynał się wspólną modlitwą, wspólnie też jadaliśmy. Za każdym razem od­ bywały się konferencje dla młodzieży i modlitwa w bazylice. Przed koncer­ tem wieczornym – msza św. Zapro­ szeni byli na nią wszyscy uczestnicy, to znaczy warsztatowicze, artyści, go­ ście i oczywiście publiczność. I z tego zaproszenia obecni na Świętej Górze skwapliwie korzystali. Uczestnicy warsztatów mieli dok­ ładnie rozplanowany każdy dzień. Szkolono np. emisję głosu u osób śpiewających, podpowiadano aranża­ cje instrumentalistom itp. Na warsztaty zgłosić się mógł każdy. Natomiast na konkurs odbywały się regularne kwa­ lifikacje, na które składały się przesłu­ chania; wcześniej kandydaci przysyłali swoje nagrania. Dopiero na tej podsta­ wie zapisywano zespoły do części fes­ tiwalowej. Jej uczestnicy mogli wziąć udział w części szkoleniowej, ale nie było to obligatoryjne. W rezultacie i tak mieliśmy dwa równoległe przed­ sięwzięcia: warsztaty i konkurs. Równocześnie grano koncerty na deptaku w Gostyniu. Któregoś roku to było nawet obowiązkowe, to znaczy, aby zaprezentować się na scenie festiwalu, trzeba było zagrać w mieście. Taki krótki popis miał na celu zachęcić do przyjścia na wieczorny koncert. Dzięki temu słu­ chacze, oprócz informacji telewizyjno­ -radiowo-prasowo-plakatowej, mogli też na żywo usłyszeć wykonawców. Co roku wymyślaliśmy nowe hasło festiwalu, na przykład „Zamieszkajmy pod wspólnym dachem”, „Abyś Ducha swego dał” lub „On będzie pokojem”. Każda edycja miała swój plakat, którego elementy powtarzały się na koszulkach,

smyczach i tym podobnych gadżetach. Każda odsłona festiwalu miała swój hymn, śpiewany codziennie po wielo­ kroć i przy każdej okazji. Z reguły był to trzyzwrotkowy utwór z powtarzanym refrenem. Śmialiśmy się z Jarkiem, że stanowimy konkurencję dla Jarocina, który w tamtym okresie miał się kiepsko. Najważniejszą ideą tego festiwalu była ewangelizacja, inaczej mówiąc: zbliżanie ludzi poprzez muzykę do Boga, do poszukiwania Prawdy. Ja­ rek uczył religii w szkole, bezbłędnie wyczuwał potrzeby młodzieży i wie­ dział, co będzie dla nich najlepszym „haczykiem”. Właściwie piekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. Ewange­ lizowaliśmy na wiele sposobów armię młodzieży koczującej na Świętej Gó­ rze i poprawialiśmy poziom zespołów muzycznych, które grały w swoich pa­ rafiach na młodzieżowych mszach św. Daliśmy muzykom szanse pokazania się na scenie oraz wyniesienia konkret­ nych umiejętności i wiedzy. Na festiwa­ lu można było usłyszeć amatorów, ale też zawodowych muzyków. Usłyszeć i zobaczyć, że zawodowi artyści chęt­ nie przyznają się do wiary i że chrześ­ cijańska scena muzyczna w Polsce jest na bardzo wysokim poziomie. Wszystkich festiwali odbyło się jedenaście, z czego Jarek przygotował sześć, a brał udział w pięciu, bo pa­ rę dni przed rozpoczęciem szóstego zmarł. Najtrudniejszym festiwalem był właśnie ten szósty.

Narodziny dla Nieba Bronisława Piętowa 28 lipca 1998 roku rano syn odprawiał mszę św. w Gostyniu. Niespodziewanie bardzo źle się poczuł. Na furcie poprosił o wezwanie karetki. Trafił do szpitala, gdzie zdiagnozowano krwotoczne za­ palenie trzustki. Na tę samą chorobę zmarł też kuzyn Jarka w 27. roku życia. Ta choroba jest zapisana w genach na­ szej rodziny. Potrafi zabrać człowieka w ciągu kilku godzin. Syn do końca był świadomy. Tak jak się urodził dziesięć po czwartej rano, tak też zmarł – dzie­ sięć po czwartej rano 31 lipca 1998 r. Pogrzeb pod przewodnictwem ks. bpa Zdzisława Fortuniaka odbył się w Gostyniu. Uczestniczyło w nim 180 księży. Homilię wygłosił ks. kan. Stanisław Koza. Rozdano osiem tysięcy Komunii św. Bóg zapłać wszystkim… Ból matki po śmierci dziecka jest także bólem fizycznym. Oboje z mężem cierpieliśmy i cierpimy, bo to wbrew naturze pochować własne dziecko. Wiemy, że Wszechmocny i Miłosier­ ny Bóg rozdzielił nas tylko chwilowo, ale zwykła ludzka tęsknota pozostaje. Do zobaczenia w Niebie, Jarku… Ks. Robert Klemens Śmierć Jarka całkowicie zaskoczyła wszystkich. Grom z jasnego nieba. I to zaskoczenie było chyba najtrudniej­ szym elementem, z którym trzeba było sobie poradzić. Nikt nie myślał, że od­ chodzi, przecież nie chorował, czuł się świetnie, sypał żartami jak z rękawa… To ja odebrałem o świcie telefon z informacją, że Jarek umarł. Zanim przekazałem tę wiadomość przełożo­ nym, biłem się z myślami, bo nie by­ łem pewien, czy to mi się nie przyśniło. Parę dni przed śmiercią Jarka udało mi się go wyciągnąć na imieniny mojej kuzynki Anny. Jarek spośród obecnych znał tylko moją mamę, ale wszystkich ujął swoją życzliwością i śmiechem. Był duszą towarzystwa. Gdy zadzwoniłem do moich bliskich z wiadomością, że właśnie umarł, byli pewni, że chodzi o innego księdza. Mógłbym przytoczyć wiele zdarzeń, które pokazałyby owo zaskoczenie i nie­ dowierzanie po śmierci Jarka. Chciał­ bym z mocą podkreślić, że Opatrzność Boża jest niezawodna. Czas, w którym Pan Bóg go zabrał mojego przyjaciela­ -współbrata, był najlepszy. Przez ręce Świętogórskiej Pani dziękuję Wszech­ mogącemu Bogu, że dane mi było ty­ le zaczerpnąć z tych dni, gdy wspólnie modliliśmy się, pracowaliśmy, śmialiśmy się i odpoczywaliśmy. Jarku, byłeś wielki! Uzupełnienie Na Festiwalach Piosenki Religijnej na Świętej Górze w latach 1993-2003 pub­ liczność mogła oklaskiwać następują­ cych muzyków, artystów-chrześcijan (w kolejności alfabetycznej): Arka Noego, Armia, Beata Bednarz, Jan Budziaszek, Deus Meus, Leszek Dłu­ gosz, Eleni, Furstuk, Edyta Geppert, To­ masz Kamiński, Antonina Krzysztoń, Natalia Kukulska, Maleo Reggae Ro­ ckers, New life’m, Ryszard Rynkow­ ski, Skaldowie, Stanisław Sojka, Mie­ tek Szcześniak, Trzecia Godzina Dnia, 2Tm2,3, Zbigniew Wodecki. K


MA J 2018 · KURIER WNET

7

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

W

dzień ósmej roczni­ cy smoleńskiej kata­ strofy Państwa pols­ kiego dane jest nam słyszeć w słowie liturgii tej niedzieli Mi­ łosierdzia Bożego fragment z Dziejów Apostolskich: Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich, którzy uwierzyli. (...) Apostołowie z wielką mocą świad­ czyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wielka łaska spoczywała na wszystkich (Dz 4,32.34). Możemy się zapytać – pytamy się: czy to odnosi się do nas przeżywają­ cych w obecną niedzielę Miłosierdzia Bożego rocznicę smoleńskiego dra­ matu? Tak, w tej perspektywie dane jest nam rozpoznać nie tylko tragedię państwa polskiego, jaka dokonała się, wyraziła i zarazem finalizowała pod Smoleńskiem. W tej perspektywie na­ leży nam spojrzeć zwłaszcza na wciąż przedłużający się głęboki dramat na­ rodu Rzeczypospolitej. Na czym polegał dramat naszego narodu – ten sprzed ponad siedemdzie­ sięciu laty? Na fizycznym unicestwieniu elit wszystkich niemal warstw społecz­ nych polskiego narodu z jednoczes­ nym wszczepieniem weń kałmuckich bolszewików – etnicznych bądź zide­ ologizowanych. Dramat osadzał się na

Katyń w całej grozie nie przebijał się nawet do świadomości całe­ go narodu Rzeczypos­ politej. A w ogóle nie przebił się nigdy jako ludobójstwo, dokona­ ne na sposób brutalny i w najdrobniejszym szczególe zaplano­ wane. podstępnym wykreowaniu z marginesu społecznego „dostojników” ludowego państwa – „dostojników”, urobionych nie polską mentalnością – sposobem rozumienia „pospolitej rzeczy”, jaką jest osoba: podmiot we wspólnocie podmiotów. Przypomnijmy sobie, że Prezydent RP udawał się w 70 rocznicę zbrodni nad zbrodniami na uczczenie męczeńs­ kiej śmierci w Katyniu rozstrzelanej oficerskiej kadry polskiej armii. Udawał się na czele tak licznej delegacji naro­ du Rzeczypospolitej, aby tym mocnej wyrazić i do politycznej świadomoś­ci świata przemówić, że Katyń był po pro­ stu ludobójstwem. Pamiętamy przecież, że Katyń nie przebił się nig­dy w na­ giej jego prawdzie. W całej jego grozie nie przebijał się nawet do świadomo­ ści całego narodu Rzeczypospolitej: wszystkich jego pokoleniowych warstw. A w ogóle nie przebił się nig­dy jako lu­ dobójstwo, dokonane na sposób bru­ talny i w najdrobniejszym szczególe zaplanowane. Jakby kpiąc z popełnio­ nych zbrodni i mordów, zsyłek na Sy­ bir licznych pokoleń od paru ostatnich stuleci, tworzono narrację pojednania z imperium, które dokonało właśnie tego ludobójstwa, które je nieustan­ nie zadawało; które obficie „wyrabiało” ciemnych „bohaterów” – najemników ślepo spełniających zlecenia samodzier­ żawnego reżimu. Najbardziej głęboki dramat kata­ strofy smoleńskiej tkwił jednak w pró­ bie wznoszenia nowego kłamstwa – olbrzymiego moralnego kłamstwa, dotyczącego naszej tożsamości Pola­ ków – tożsamości katolickiego naro­ du: wyrastania) z ideału Bóg-Honor­ -Ojczyzna i zwieńczania się w nim – i to w głębszym jeszcze, nadprzyrodzonym pokładzie łaski. Zapewne dlatego litur­ gia dnia dzisiejszego przypomina nam słowami św. Jana Apostoła: któż zwy­ cięża świat, jeśli nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym (1J 5,4). Przez osiem długich lat – wypełnionych mie­ sięcznicami – gromadziliśmy się na Eucharystii i przy pomniku katyńskim, aby publicznie przełamać kłamstwo, którym infekowano naród Rzeczypo­ spolitej. Zamyślono, aby się moralnie nie odrodził. Aby znikczemniał. Czy­ niono wręcz to samo, co doprowadzi­ ło Koronę Polską do dramatu utraty suwerenności i rozdarcia pomiędzy trzech zaborców. Przypominamy sobie tę bolesną lekcję dziejów przeszłości. Naród znie­ kształcony politycznie, zredukowany do jednej, najmniejszej klasy społecz­ nej, bezpłodny kulturalnie, nie mógł

przeciwstawić się ani też oprzeć potęż­ nym wrogom. Przestał więc istnieć jako państwo. Sprowadzono nas – w obecnie cywilizacyjnie likwidowanej Europie – do stanu sprzed zaborów: uprywatnie­ nia państwa, zdobywania władzy dla dogodzenia osobistym ambicjom i pot­ rzebom, nadawania instytucjom państ­ wa charakteru walki z przeciwnikami panującego stronnictwa, obsadzania

a państwa polskiego w szczególności, gdyż nasze dzieje tym różnią się od innych, że są dziejami narodu, a nie królów lub książąt. Wiemy również, że autorytetu się nie otrzymuje, nie dzie­ dziczy, nie kupuje. Dzieje przeszłości Kościoła i dzieje naszego państwa prze­ konywały nas wielokrotnie, że do au­ torytetu się dorasta w odwadze bycia i męstwie wiary.

mężnych i zwartych niezłomnością ducha, to mężny i rycersko dumny patriotyzm (ojczyźniana miłość), nie­ kiedy przenoszący dobro wspólne, przedkładający pożytek całości naro­ du Rzeczypospolitej nawet nad sprawę własnej wolności, własnego osobistego życia. I tak, jak hierarchowie Kościo­ ła Chrystusowego – Kościoła Ducha Świętego powinni mieć świadomość

przestrzegał Norwid – próżnia rozpacz­ liwa. Najdrobniejszy lęk, brak odwa­ gi przyznania się do osobistej zdrady i fałszu, znieprawienia – grzechu w wy­ miarze nadprzyrodzonym – przeistacza się w winę zsuwaną w zbiorową pod­ świadomość. Osiem lat comiesięcznego przy­ bywania na Eucharystię – sycenia się Słowem oraz Ciałem i Krwią Chrystusa

W oktawę liturgicznej uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego Jezus Zmartwychwstały gromadzi nas tutaj na Eucharystię, – jak to czyni każdego dziesiątego dnia miesiąca po tragedii 10 kwietnia 2010 roku. Przemierzyliśmy drogę 96 miesięcznic smoleńskich. I to z różnym naszym udziałem – jedni częściej, drudzy rzadziej, a inni jeszcze sporadycznie... Uczestniczyliśmy w Eucharystii, a następnie w przestrzeni naszego miasta, dając świadectwo polskości, modląc się cierpliwie i wytrwale, domagaliśmy się prawdy o 10 Kwietnia.

Poznań pamięta o Smoleńsku

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

stanowisk nie osobami najzdolniejszy­ mi, moralnie najbardziej wartościo­ wymi, ale najposłuszniejszymi, ślepo służalczymi. Doprowadzono do na­ gradzania występku i bezprawia, hołu­ bienia nikczemności, a nade wszystko – zamiany katolicyzmu na internacjo­ nalne bałwochwalstwo: bożków rów­ ności i postępu. Taka była spójnia – ta­ ka okazała się klamra spinająca naród Rzeczypospolitej – ten sprzed zabo­ rów i ten sprzed katastrofy smoleńskiej. Zos­tała rozerwana w tej naszej cierpli­ wej odnowie moralnej – podobnie, jak przed stuleciem wzrastającą patriotycz­ ną świadomością Polaków została star­ gana obręcz zdradliwie nałożona przez pazerne chciwością trzy Czarne Orły. Ale czy te osiem ostatnich lat wys­ tarczy, aby przywrócić narodowi twór­ czą żywotność? Czy one wystarczą na sprawienie odnowy moralnej i kultu­ rowej, odnowy ideowej i politycznej narodu Rzeczypospolitej? Wystarczyły przecież jedynie na odnowę świado­ mości obecności Zmartwychwstałego pośród nas – w narodzie Rzeczypospo­

Naród nasz obok heroizmu i niezłomnej walki ulegał również duchowemu pohań­ bieniu. Liczne jego części przyzwoliły, że kajdany wrosły w du­ szę, że niewolnicze okowy zakładano sobie w atmosferze wesołości. litej – i to jedynie w jego najbardziej gorącym, patriotycznym jądrze. I nie mamy wątpliwości wobec zasadnicze­ go pytania: kto dla mnie, kto dla nas jako narodu Rzeczypospolitej – jest największym autorytetem? Nie mamy żadnych wątpliwości, że jest nim Je­ zus Chrystus, Zmartwychwstały Pan – Duch, będący tchnieniem Syna; Duch Święty przebywający w słowie Jezusa. I tak, jak Zmartwychwstały chciał się ukazać tylko swoim uczniom – bo uj­ rzeć Go może jedynie ten, kto nosi Go w sobie – tak słowo pokoleń w pol­ skich ojczyźnianych dziejach mogą w jego autentycznej głębi uchwycić jedynie ci spośród zbiorowości pol­ skiego bytu państwowego, co noszą polskość w sobie. Bo przecież naród nasz obok he­ roizmu i niezłomnej walki ulegał rów­ nież duchowemu pohańbieniu. Licz­ ne jego części przyzwoliły, że kajdany wrosły w duszę, że niewolnicze okowy zakładano sobie w atmosferze wesołoś­ ci. Wiemy, że osadzeniem jakiegokol­ wiek autorytetu jest odpowiedzialność człowieka, sprawującego powierzony mu urząd w imię dobra wspólnego – i to Kościoła Chrystusa bądź państwa,

ks. Dariusz Kubicki homilia 10 kwietnia 2018 r. w Niedzielę Miłosierdzia Bożego W Kościele jedynym autoryte­ tem jest Zmartwychwstały Pan – Sło­ wo Wcielone, objawiające się w dzie­ jach aż po Jego pełnię w Wydarzeniu: Jezus Chrystus. Jedynie w oparciu o autorytet Zmartwychwstałego Pa­ na żyje Kościół. Jedynie w osadzeniu na eucharystycznej obecności Zmart­ wychwstałego ogarnia Kościół poko­ lenia i prowadzi je ku Chwale Domu Ojca – do wiecznego Źródła: Miłości Trójjedynego. Ktokolwiek w Kościele Chrystusa pełni hierarchiczną posługę i w swoim życiu odwzorowuje Ewange­ lię, ten promieniuje Jego autorytetem – autorytetem Chrystusa. To się odno­

tego najwyższego dobra – miłosierdzia Bożego, daru Zbawienia i Odkupienia, przyobleczenia nadzieją Zmartwych­ wstania, tak wszyscy pełniący urzędy państwowe powinni mieć świadomość pełnienia posługi, posługi służebnej względem dobra wspólnego – Rzeczy­ pospolitej; służebności dobru wspól­ nemu – i to tak, aby każdy mógł się w nim odnaleźć i zarazem odnajdy­ wać, potwierdzając się w swoim czło­ wieczeństwie. Dane nam było przekonać się, że można błędnie interpretować miłosier­ dzie Boga – wystarczy, że nieroztropnie czyta się słowo natchnione Biblii umy­

jako pokarmem w tym podążaniu ku twarzą w twarz ze Zmartwychwstałym, wprowadzającym nas do Domu Ojca – a także osiem lat świadectwa publicz­ nej obecności pod Pomnikiem Ofiar Katynia i Sybiru, nauczyło nas spoj­ rzenia w głębię polskiego patriotyzmu i naszego katolicyzmu, wzajemnie się przenikających, dopełniających, uszla­ chetniających. Wiele zrozumieliśmy. A przede wszystkim zrozumieliśmy najważniejsze: naszego życia – w któ­ rym uczestniczymy w życiu narodu jako jego cząstka i w którym spełniamy się w człowieczeństwie – nie sposób oderwać od wymiaru nadprzyrodzo­

FOT. ANDRZEJ KARCZMARCZYK

si w pierwszej kolejności do każdego z nas. Przez Chrzest zostaliśmy prze­ cież wszczepieni w mistyczne Ciało Chrystusa – Kościół Ducha Świętego. Dlatego czytany jest nam dziś ten fragment Ewangelii św. Jana: Wieczorem w dniu zmartwychwstania, tam gdzie przebywali uczniowie, (...) przyszedł Je­ zus, stanął pośrodku i rzekł do nich: «Po­ kój wam!» (J 20,19–20). Podobnie rzecz ma się z narodem Rzeczypospolitej. Au­ torytetem jest męstwo i prawość bycia wszystkich jego pokoleń. I podobnie, jak może się mylić eklezjalny hierarcha, podobnie może ulegać złudzeniu każdy sprawujący państwowy urząd Rzeczy­ pospolitej – i to aż po ten najpierwszy urząd państwa polskiego. Rozgrywają się tu dwie równolegle dopełniające się perspektywy – jedna dotycząca teraź­ niejszości i doczesności oraz druga, do­ tycząca wieczności i nadprzyrodzono­ ści. Jeśli papież, kardynał czy biskup nie słucha Jezusa, to nie uczestniczy w Jego autorytecie. I podobnie, jeśli prezydent Rzeczypospolitej czy ktokolwiek inny pełniący państwowy urząd nie wsłuchu­ je się w głos narodu – tej patriotycznej jego części, [bo też innego, artykuło­ wanego duchem pokoleń głosu nie ma – jest jedynie miedziane brzęczenie], to nie uczestniczy w autorytecie narodu Rzeczypospolitej. Ten głos – ten duch Narodu przesz­ ło ponad trzydziestu pokoleń wstecz:

słem sformatowanym postmodernis­ tycznymi koncepcjami. Dane jest nam doświadczać, że mieniąc się najpierw­ szym z Polaków można nie rozumieć nie tylko patriotyzmu czy polskości, ale nawet tak podstawowej kwestii, jak

Autorytetu się nie otrzymuje, nie dziedziczy, nie kupuje. Dzieje przeszłości Kościoła i dzieje naszego państwa przekonywały nas wielokrotnie, że do autorytetu się dorasta w odwadze bycia i męstwie wiary. sprawiedliwość. Sprawiedliwością sto­ ją narody – upadają równością. Zło i fałsz, mord i ludobójstwo – impera­ tywnie powinny więc zostać nazwa­ ne, jeśli pomiędzy naszą przesz­łością a przyszłością – nieodległą i wieczną, ma się nie rozewrzeć – jak wieszczo

nego i wiecznego; życia danego każde­ mu z nas jako dar, dar rodziców życia danego nam przez Stwórcę – Osobo­ wy Absolut Istnienia, życia jako zaląż­ ka Miłości i Wieczności Stworzyciela nie sposób oderwać od perspektywy ojczyźnianej wspólnoty – narodu ist­ niejącego w kulturze i poprzez kulturę; życia narodowego zaś – życia w społe­ czeństwie opartym na prawie i funkcjo­ nującym w praworządności poprzez moralną prawość obywateli – nie spo­ sób z kolei oderwać od nadprzyrodzo­ nych źródeł łaski Stwórcy. Przez te osiem lat zrozumieliśmy wystarczająco, jak istotna jest uczci­ wość i prawość moralna, jak istotny jest honor i niezłomność w godności istnienia nas wszystkich, stanowiących naród Rzeczypospolitej. Zrozumieliś­ my, jak łaska Boga dosięga nas samych, naszego narodu – niekiedy całkiem odmiennie niż innych narodów świata. Zrozumieliśmy, że pozostajemy częścią całości: ojczyźnianej, ziemskiej – w mo­ ralnym sensie ludzkości. Zrozumieliś­ my, że wstawieni jesteśmy w naród, w ludzkość jako żywotne i do niej przy­ należące części; osobowe, niepowta­ rzalne i twórcze jestestwowe cząstki. Zrozumieliśmy, że właśnie stąd ciąży na każdym z nas odpowiedzialność – odpowiedzialność za jakość spełnienia się w człowieczeństwie: odwadze bycia i męstwie wiary.

Podchodzimy tak, jak św. To­ masz Apostoł do Zmartwychwstałego, i w męstwie wiary prosimy, aby dozwo­ lił nam dotknąć Jego odkupieńczych ran – znaków Jego zmartwychwsta­ nia. I otrzymujemy zadość naszej proś­ bie. Ale czy to oznacza jakiekolwiek zwątpienie w Jego zmartwychwstanie? Czy to oznacza jakiekolwiek zwątpienie wiary? Nie, stanowi jedynie pragnienie osiągnięcia zupełnej pewności dla ra­ towania wątpiących. Tak, w wymiarze, w którym speł­ niamy się w swoim człowieczeństwie, pragniemy pewności wiary. Nabywamy jej aż nadto. Przyjrzyjmy się dziejom naszego narodu – tym niedostrzega­ nym, zasłanianym, przeinaczanym. Ile w nich pewności niezłomnej wiary. Ile w nich ofiary złożonej z życia z miło­ ści do ojczyźnianych Braci i Sióstr. Ile objawień maryjnych, ile znaków obec­ ności Zmartwychwstałego: Jezusa Mi­ łosiernego! Dlatego w wymiarze życia narodu chcemy dowiedzieć się – i to aż

W wymiarze życia narodu chcemy do­ wiedzieć się – i to aż po ostatnią jotę – co się stało tam, pod Smoleńskiem, w nie­ dalekiej odległości od Grobu pod Smo­ leńskiem – narodowej Mogiły Polaków. po ostatnią jotę – co się stało tam, pod Smoleńskiem, w niedalekiej odległości od Grobu pod Smoleńskiem – narodo­ wej Mogiły Polaków. I bezsprzecznie dowiemy się. Ale prawdę ujrzą jedynie ci spośród nas, którzy w męstwie wiary i odwadze bycia przyoblekli się w pols­ kość: przeistoczyli w nią swe dusze. Nazwano ów polski Katyń – cast­ rum doloris: twierdza cierpienia, bole­ ści, strapienia. Ale przecież castrum nie kojarzy się z bólem. Kojarzy się z wal­ ką, ze zmaganiem. Trzeba więc nam Grób smoleński – ten katyński z 1940 roku i ten z 10 kwietnia 2010 roku – rozpoznać i uznać za źródło przemoż­ nej, niezłomnej siły, wzmagającej się w bezkompromisowej walce przeciw szczególnym przejawom zła – a zwłasz­ cza pogardy dla spełniania się każdego z nas w człowieczeństwie: w wolności i jestestwowej radości dzieci Ojca na­ szego w niebie. I jeszcze jedna kwestia. Najważ­ niejsza ze wszystkich. Narodowi Rze­ czypospolitej, każdemu z nas została zadana niegojąca się rana. Ludziom najwyższej prawości moralnej – patrio­ tycznym oficerom Rzeczypospolitej, związanym drutem kolczastym, po­ niżonym w ich rycerskim honorze, szyderczo pohańbionym w oficerskiej godności, zadano ludobójczą śmierć strzałem w tył głowy. W ich miejsce ulokowano bolszewicko-sowiecką narośl. Uprzywilejowano ją. Wyrosły z niej rozmnożone pokolenia fanaty­ ków o służalczej mentalności; mutuje się już drugie i trzecie pokolenie tych internacjonalnych odmieńców. Nie­ ustannie wmawia się nam, że tych ty­ sięcy polskich oficerów nie można by­ ło nie skazać na nieludzki Katyń, bo większość z nich byłaby i tak wroga ustrojowi, który trzeba było budować w Polsce. Wmawia się również nam, że z tym wschodnim szczepem, który nig­ dy nie rozumiał polskości i nią gardził, mamy stanowić jedno, jeden naród ist­ niejący w kulturze i poprzez duchową kulturę. Niestety, są to jedynie drożyny na zatracenie nas – narodu Rzeczypo­ spolitej – we mgle unicestwienia. Przez te osiem lat miesięcznic smoleńskich zrozumieliśmy wystar­ czająco jasno, że w naszej obecno­ ści wydarza się nadprzyrodzoność – wieczność Boga. Zrozumieliśmy, że na naszej polskiej ziemi wydarza się, i to na sposób realistyczny, ewangeliczna przypowieść o pszenicy i kąkolu (zob. Mt 13,24–30). Obie – pszenica i ką­ kol – mają dotrwać obok siebie aż do żniwa. Pleniący się w pszenicy kąkol – dzieło wroga, nieprzyjaciela – ma szansę nawrócić się. Nie ma być wyr­ wany, aby przypadkiem nie zniszczył pszenicy. Ona zaś poddana jest próbie wytrwałości w dobru, niezłomności w polskim patriotyzmie. I biada jej, jak skąkoli się, czekając do żniwa. Biada, jak znieprawimy się, nie przynosząc dorodnego plonu polskości, sięgającej Chwały Nieba: Trójjedynego. K


KURIER WNET · MA J 2018

8

W·I·E·L·K·O·P·O·L·S·K·A

Sojusznicy naszych sojuszników STANISŁAW WYSPIAŃSKI, MACIERZYŃSTWO

Jan Martini

Na stronie rządowej Stanów Zjednoczonych pojawiła się informacja, że „US z uznaniem powitały prawo uchwalone przez serbski parlament dotyczące res­ tytucji mienia bezspadkowego”. Serbia stała się pierwszym krajem wywiązują­ cym się z tzw. deklaracji terezińskiej, zorganizowanej z inicjatywy amerykańskiej w 2009 r. (podpisał ją w imieniu rządu Władysław Bartoszewski), a która doty­ czyła rekompensaty za przejętą własność ofiar Holokaustu.

D

eklaracja (nie będąca zobo­ wiązaniem) przewiduje, że rekompensaty przeznaczo­ ne będą dla żyjących ofiar i na szerzenie wiedzy o Holokauście. Warto przypomnieć, że rząd Tuska zawarł po­ rozumienie z Izraelem w sprawie rent płaconych ocalonym z Holokaustu. Nie były to jakieś zawrotne sumy, ale – rzecz dziwna – nie zmniejszają się (ofiary cie­ szą się znakomitym zdrowiem?). Porozumienie rządu serbskiego podpisano ze społecznością serbskich Żydów, państwem Izrael, rządem Sta­ nów Zjednoczonych i licznymi orga­ nizacjami międzynarodowymi ( m.in. Światową Organizacją Restytucji Mienia Żydowskiego), i jest postrzegane jako sukces. Ugoda została zawarta przed uchwaleniem w Kongresie US ustawy 447, a więc z pewnością jest dla Ser­ bów promocyjną okazją (później koszta będą większe).

tym, którzy to załatwili. Ponieważ Ży­ dów w Polsce było znacznie więcej niż 15 tysięcy, to na nas wypadnie po mi­ lionie dolarów DZIENNIE przez 170 lat.

Pozostaje chyba tylko oddać część terytorium (może lasy?) lub zmienić wyznanie na judaizm ( jest taka możliwość – skorzystał z niej Janusz Palikot). Prezydent Izraela zapowiedział, że nie dopuści, aby Polacy bez opłaty ko­ rzystali z mienia wypracowanego przez Żydów. Oczywiście nie jesteśmy w sta­ nie spłacić sum tego rzędu. Pozostaje chyba tylko oddać część terytorium (może lasy?) lub zmienić wyznanie na judaizm ( jest taka możliwość – skorzys­ tał z niej Janusz Palikot). Pod względem prawnym cała sprawa jest absolutnym kuriozum – wprowadza rodzaj własności klanowej, a więc jest skrajnie rasistow­ ska. Dotyczy tylko jednej narodowości

Działacze żydowscy utrzymują, że Żydzi powinni być inaczej traktowani, ponieważ Holokaust był czymś wyjątkowym. Z pewnością się nie wykpimy dwoma kolejnymi żydowskimi muzeami i przeznaczeniem 100 mln na renowację żydowskiego cmentarza. Rząd Serbii zobowiązał się do wy­ płaty społeczności żydowskiej w Serbii przez 25 lat po 950 000 euro rocznie, a także zwrot wszystkich nieruchomości. Z porozumienia wynika, że pieniądze pozostaną w kraju – nie zostaną zabra­ ne przez międzynarodowe organizacje. Serbia była koalicjantem hitlerows­ kich Niemiec. Nie wiemy, ilu jest Ży­ dów w Serbii obecnie, ale przed wojną było ich 15,5 tysiąca (z czego zginęło 14 tys.). Beneficjenci z pewnością staną się najbogatszymi ludźmi w kraju, chy­ ba że będą musieli odpalić „działkę”

Katastrofista Grzegorz Braun za­ niepokoił się składem delegacji Izra­ ela w tegorocznym Marszu Żywych. Ponoć wraz z prezydentem przyje­

niegdyś zamieszkującej Rzeczpospolitą. Działacze żydowscy utrzymują, że Żydzi powinni być inaczej traktowani, ponie­ waż Holokaust był czymś wyjątkowym. Z pewnością się nie wykpimy dwoma kolejnymi żydowskimi muzeami i prze­ znaczeniem 100 mln na renowację ży­ dowskiego cmentarza. Czekają nas trud­ ne negocjac­je. Kto będzie negocjował? Nasi negocjatorzy zazwyczaj starają się być mili, choć ludzie ze strony Izraela mili nie są (mieliśmy próbkę). Może po­ winien negocjować antysemita (których w Polsce ponoć pod dostatkiem)?

chała cała wierchuszka armii Izraela – dowódcy wszystkich rodzajów wojsk, szef kontrwywiadu, wywiadu i policji. Wsiedli do jednego samolotu, nie ba­ cząc, że bywają u nas mgły ( jak w Smo­ leńsku). Braun zastanawia się, co robili po uroczystości? Czy rozglądali się za miejscem, gdzie można by wybudować bunkier dowodzenia na przyszłą wojnę z Arabami (czy Iranem)?

I

zrael jest tak małym krajem, że nie po­ siada tzw. głębi strategicznej. Jeszcze gorszym przypuszczeniem katastrofisty Brauna jest, że Żydzi w dalszej perspek­ tywie nie będą w stanie utrzymać tego spłachetka lądu w Palestynie i szykują sobie nowe tereny osiedlenia. Nigdzie nie jest tak ładnie jak w Polsce (mimo licznych antysemitów). W Polsce osób deklarujących narodowość żydowską jest 6 tysięcy, a należność od nas za Ho­ lokaust ( jako współsprawców i benefic­ jentów) wyceniono na 65 mld $. Chyba za dużo dla tej grupki. Niewątpliwie za tę kasę można by przeflancować cały naród (8 mln). Coś może być na rzeczy. Gdy pra­ cowałem na amerykańskich statkach wycieczkowych, większość szefów ochrony – oficerów Mosadu – miała polski paszport. Idąc dalej tropem teorii spisko­ wych – czy temu miała służyć „głębo­ ka rekonstrukcja rządu”, a zwłaszcza pozbycie się Macierewicza? K

Do Matek Polek

W

1830 roku Adam Mickie­ wicz w wierszu „Do Matki Polki” zalecił następującą formację syna: Wcześniej mu ręce okręcaj łańcuchem, Do taczkowego każ zaprzęgać woza, By przed katowskim nie zbladnął obuchem Ani się spłonił na widok powroza. Wyzwanie przyszłe mu szpieg nieznajomy, Walkę z nim stoczy sąd krzywoprzysiężny, A placem boju będzie dół kryjomy, A wyrok o nim wyda wróg potężny... I wydano ten wyrok wiele razy, a boha­ terowie z dołów Katynia i lodowatych czeluści Sybiru na nieludzkiej ziemi do dziś wołają o pamięć i zmartwychwsta­ nie. Niedawno dołączyli do nich ci znad Smoleńska, a polska Matka polskiego Prezydenta, złożona ciężką chorobą, bez skargi stawiła czoła narodowej tra­ gedii. I wraz z Nią pozostałe Matki, Siostry i Rodziny. Wielkopolska zna dzielność i ofiar­ ność kobiet z rodów Mycielskich, Chłapowskich, Węgorzewskich i wie­ lu innych, które wychowywały swoich synów w etosie patriotyzmu. Jak pi­ sze profesor Jacek Kowalski, w Akcie konfederacji dam polskich oburzone na zniewieściałość i zaprzaństwo panie zapowiedziały odmowę „najyntymniej­ szych umizgów i zalotów”, jeśli panowie nie ruszą do boju za wiarę i wolność (J. Kowalski, Czy Matka Polka istniała?, „Polonia Christiana”, marzec–kwiecień 2018, s. 75).

Zarządzanie strategiczne i przywództwo w dzisiejszym świecie – to tytuł konferencji, która odbędzie się 11 maja w Poznaniu z inicjatywy Polskiej Izby Biznesu – Wielkopolskiej Izby Gospodarczej.

Odsłonięcie Pomnika Wdzięczności 30 października 1932 r.

Zarząd Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności zaprasza na

Ogólnopolską Konferencję na temat historii powstania i zburzenia w Poznaniu Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa, zwanego Pomnikiem Wdzięczności, oraz podsumowującą 6 lat działania Komitetu.

23 maja 2018, godz. 11.00 Siedziba Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Warszawa, ul. Foksal 3/5 W trakcie konferencji zostanie zaprezentowany przedwojenny fragment filmu o Poznaniu z kadrami przedstawiającymi Pomnik Wdzięczności oraz makieta Pomnika i kamień węgielny pod jego odbudowę, poświęcony przez papieża Franciszka. W konferencji wezmą udział członkowie Komitetu z przewodniczącym prof. Stanisławem Mikołajczakiem. Wstęp wolny. Zapraszamy serdecznie! Szczegóły na pomnikwdziecznosci.pl

D

zisiejszy świat stawia przed menedżerami oraz prezesami firm niespotykane dotychczas wyzwania. Powszechna cyfryzacja szerokiej gamy procesów, gwałtowny rozwój nowych technolo­ gii oraz globalizacja całkowicie zmieniają otoczenie, w którym przyszło nam zarządzać firmami. Wychodząc naprzeciw tym potrzebom, Polska Izba Biznesu zaprosiła najlepszych ekspertów z Polski i zagranicy, aby dyskutować o tych dynamicznych zmianach oraz by dostarczyć uczest­ nikom konferencji konkretną dawkę wiedzy, dzięki której będą mogli przystosować swoje organizacje do panujących warunków. Gośćmi honorowymi, którzy wezmą udział w dyskusji, będą: Prof. Luis Huete, IESE Business School – wybitny międzynarodowy autorytet z dzie­ dzin takich, jak przywództwo, strategia czy procesy transformacji w organizacji. Luis Huete na co dzień wykłada na IESE Business School, jednej z najlepszych uczelni biznesowych na świecie. Jest też częstym prelegentem na kon­ ferencjach i spotkaniach branżowych. Świad­ czył usługi szkoleniowe oraz konsultingowe dla ponad 700 firm w 70 krajach; Michał Krupiński, prezes zarządu Banku Pekao SA; Marcin Mrowiec, główny ekonomista Banku Pekao SA; Prof. Radosław Koszewski, dyrektor Executive Education Center IESE Business School w Polsce. Konferencja odbędzie się 11 maja 2018 r. o godz. 9.30 w obiekcie Młyńska 12 przy partnerstwie Banku Pekao SA oraz firm Spearhead International Ltd. i Top Farms Sp. z o.o.

Danuta Moroz-Namysłowska Księżna Izabela Czartoryska, choć nie grzeszyła cnotą, miała jednak świa­ domość życia pośród zdrady i zaprzań­ stwa, i zamówiła u Franciszka Dionize­ go Kniaźnina operę „Matka Spartanka”, którą wystawiono w Puławach i w któ­ rej sama zagrała tytułową rolę. Wieszcz Adam zaleca Matce Polce cierpienie na wzór Matki Bożej, jed­ nak ma nadzieję, że twarde, męskie wychowanie synów pomoże w zmart­ wychwstaniu ukrzyżowanej przez za­ borców Ojczyzny. Po roku 1863, gdy synowie i mężowie szli na Sybir czy na szafot, ich miejsce i obowiązki przej­ mowały niewiasty. Nasi wrogowie byli niepomiernie zaskoczeni, że „kobieta polska jest wiecznym, nieubłaganym spiskowcem”. Warto zaznaczyć, że polskie kobie­ ty europejski feminizm dostosowały na początku XX wieku do potrzeb narodo­ wych: walczyły o wykształcenie, kons­ pirowały, zakładały ośrodki pomocy i zgromadzenia zakonne – bezbożnict­ wo było tu zupełnym marginesem. Naj­ pełniej ideał Matki Polki wszedł pod strzechy w przededniu 1918 roku. Akc­ je charytatywne, opieka pielęgniarska, ale i postawy obronne – według pieśni to kobiety i dzieci broniły Lwowa. Marszałek Józef Piłsudski jednym dekretem w Niepodległej dał Polkom prawa wyborcze – wiele Europejek otrzymało je znacznie później. A kim dla dzisiejszych feministek jest Matka Polka? Według niejakiej Ka­ zimiery Szczuki to „monstrum o ce­ chach wampirycznych i demonicznych”, składające swe dzieci jako ofiary na oł­ tarzu Ojczyzny... Zamiast je po prostu wyabortować?

Zatem jakie wolności oferuje nowoczes­ ność i postęp dzisiejszej Matce Polce? Matko, to jedno ci wolno: zabić własne dzieci – pod sercem twoim jest tylko „płód”, synka, córeczkę „usunąć” możesz jak wrzód jak przeszkodę do szczęścia, statusu, a czasem po prostu z lęku o byt... O tę wolność dla ciebie nieustannie walczą „czarne marsze” i „białe róże” – a że naprawdę tu chodzi o zyski nieczyste... cyt! Nie wolno ci, Matko, o dziecko się trwożyć, niepokoić, nawet przytulać, bo to jest opresja i przemoc. Nie wolno ci planować ani marzeń roić... Co czujesz – Matko Polko? Przerażenie i niemoc? Wszystkim polskim Matkom w dniu Ich Święta życzę wiele heroizmu w walce o szczęście swoich dzieci, o niepogrąża­ nie ich w odmętach szkodliwej ideolo­ gii, symulującej podejście naukowe do różnych „modeli rodziny”, o najprostsze, najzwyczajniejsze, wynikające z wzajem­ nej miłości więzy rodzinne. K

Limeryk o grubasie Henryk Krzyżanowski Idą wybory samorządowe i tak mi się skojarzyło...

There was an Old Person of Hurst, Who drank when he wasn’t athirst; When they said, ‘You’ll grow fatter,’ He answered, ‘What matter?’ That globular Person of Hurst. Krągłym kształtem drażni Zakopane gość, gdy chochlą nabiera śmietanę. Mówią: „Spasuj, kolego, grubszy będziesz od tego”. „Ach, więc mam anoreksji być fanem?” Zwijał się wokół spraw ojciec miasta i mu żwawo majątek przyrastał. CBA dziś się krząta, chcąc policzyć mu konta. Czy sędziowska osłoni go kasta?


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.